W cieniu milczącej większości albo Kres sfery społecznej 8388807935

142 101 45MB

Polish Pages 111 [113] Year 2006

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD FILE

Polecaj historie

W cieniu milczącej większości albo Kres sfery społecznej
 8388807935

Citation preview

Jean Baudrillard

'W CIENIU MILCZĄCEJ WIĘKSZOŚCI

zm |||

Jean Baudrillard

W CIENIU MILCZĄCEJ WIĘKSZOŚCI albo kres sfery społecznej

Tytuł oryginału i podstawa przekładu Jean Baudrillard, A /'ombre des majoritćs silencieuses ou la fin du social. Sens % Tonka, Paris 2005 Copyright © by Sens % Tonka, ćditeurs. Paris 1978-2005. Published by arrangement with Literary Agency „Agence

de I' Est” Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2006

Copyright © for the Polish translation by Sławomir Królak 8 Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2006 Projekt okładki i stron tytułowych Jacek Staszewski Redakcja i korekta Zespół

Wydanie pierwsze Warszawa 2006 Printed in EU Wydawnictwo Sic! s.c.

ul. Chełmska 27 m. 23 00—724 Warszawa

tel/faks: (22) 840 07 53 e-mail: biuroQQwydawnictwo-sic.com.pl http://www.wydawnictwo-sic.com.pl

Druk i oprawa: WDG Drukarnia w Gdyni Sp. z 0.0. ul. św. Piotra 12, 81-347 Gdynia

Uprzejmie informujemy, że tekstów niezamówionych i nie przechowujemy.

nie odsyłamy

W CIENIU MILCZĄCEJ WIĘKSZOŚCI...

Całe wielkie nieporozumienie narosłe wokół społeczności! obraca się wokół tego porowatego desygnatu, tej nieprzeniknionej,

a zarazem przejrzystej rzeczywistości, tej ni"W oryginale użyty został termin le social, rzeczownik odczasow-

nikowy oznaczający abstrakcyjną cechę, powstały w wyniku substantywizacji przymiotnika sociał (społeczny), który zdecydowałem się w większości kontekstów przekładać jako „społeczność”, przez analogię do np. „polityczności”; tam, gdzie nie było to możliwe, używam określeń: „to, co społeczne”, „sfera społeczna”, „życie społeczne” bądż „uspołecznienie”, w odróżnieniu od societć. ttumaczonego przeze mnie konsekwentnie jako „społeczeństwo” (przyp. tłum).

cości: wokół mas. Jak przez kryształową kulę statystyk,

„przepływają

przez

nią prądy

1 strumienie”, na wzór materii i naturalnych zywiołów. Tak przynajmniej się je nam przedstawia. Masy mogą zostać „namagnetyzowane . Sfera społeczna otacza je jak rodzaj statycznej elektryczności, jednak zazwyczaj pełnią one właśnie funkcję „masy” — uziemienia, pochłaniają zatem wszelką energię elektryczną zawartą w sferze społecznej i politycznej, bezpowrotnie ją neutralizując. Nie stanowią dobrego przewodnika ani dla

działań politycznych, ani dla działań spoiecznych w ogólności. Wszystko je przenika, wszystko je namagnetyzowuje, rozpraszając się w nich bez reszty 1 bez najmniejszego śladu. A odwołanie się do mas zawsze w gruncie rzeczy pozostaje bez odpowiedzi. Masy

nie promieniują, wręcz przeciwnie, pochłaniają wszelkie promieniowanie z peryferyjnych konstelacji Państwa, historii, Kultury, Sensu. Są inercją, siłą bezwładu, potęgą zerową, potęgą neutrum. W tym znaczeniu masa stanowi charakterystyczny element naszej nowoczesności — jako

zjawisko wysoce implozywne, niesprowadzalne do jakiejkolwiek tradycyjnej praktyki czy teorii, a być może nawet do praktyki i teorii tout court.

Jako wyobrażenie, masy dryfują gdzieś pomiędzy biernością i nieokiełznaną spontanicznością, zawsze jednak jako energia potencjalna, rezerwa społeczności i społecznej energii, dziś jeszcze jako milczący desygnat, a jutro, gdy

zabiorą

głos i przestaną być „milczącą

większością”, jako siła sprawcza dziejów — jednak masy nie mają historii, którą można

by spisać, ani przeszłej, ani przyszłej, pozbawione są potencjalnej energii, którą można by wyzwolić, brak im pragnień, które mogłyby spełnić. Ich potencja jest aktualna, w całości zawiera się w tu i teraz, i to jest siłą ich milczenia. To moc wchłaniania i zobojętniania, przewyższająca wszystkie te, które działają na nią samą. To moc swoistego bezwładu, której

wydajność różni się całkowicie od wydajności wszelkich schematów produkcji, promieniowania i ekspansji, na których podstawie działa nasza wyobraźnia, włączając w to nawet

pragnienie ich zniszczenia. Jako figura implozji, niepojęta i nie do przyjęcia (czy jest to jeszcze „proces”?) — opierająca się wszelkim naszym systemom sensu, które stawiają jej zaciekły opór, starając się ukryć, poprzez spotęgowanie znaczeń, rozżarzenie wszystkich znaczących, ośrodkową zapaść sensu. Społeczną próżnię przenikają mikroskopijne obiekty i krystaliczne konkrecje, wirujące i przecinające swe trajektorie w mózgowym półcieniu. Taka jest masa, uzyskane w stanie próżni skupisko jednostkowych czą-

stek, odpadów sfery społecznej i medialnych impulsów. Nieprzenikniona mgławica, której

wzrastająca gęstość wchłania wszelką energię i wiązki świetlne z otoczenia, by koniec końców zapaść się pod własnym ciężarem. Czarna dziura pochłaniająca społeczność.

Jest to zatem całkowite przeciwieństwo „socjologicznego” pojęcia społeczności.

So-

cjologia potrafi opisać jedynie rozrost sfery społecznej i etapy jej rozwoju. Korzysta jedynie z pozytywnej i definitywnej hipotezy społeczności. Wchłanianie i implozja sfery społecznej umykają jej uwadze. Hipoteza śmierci

społeczności jest tożsama z hipotezą, która zakłada śmierć socjologii. Kategoria masy nie jest pojęciem. Jako motyw przewodni politycznej demagogii, jest ona

kategorią miękką,

lepką,

lumpenanali-

tyczną. Dobra socjologia będzie usiłowała ją przekroczyć z pomocą „subtelniejszych”, technicznych kategorii socjologicznych, takich jak klasa, status kulturowy itp. To błąd: właśnie krążąc wokół tego rodzaju miękkich

1 niekrytycznych pojęć (takich jak niegdysiejsza mana), możemy dotrzeć dalej niż inteligentna socjologia krytyczna. Skądinąd, patrząc wstecz, dostrzeżemy, że pojęcia „klasy”, „Stosunków

społecznych”, „władzy”, „statu-

su”, „instytucji” i samej „społeczności”, wszystkie te zbyt jasne i oczywiste kategorie, którymi szczycą się prawowite nauki, również zawsze były pojęciami mętnymi i nieokreślonymi, przystaliśmy na ich użycie z dość tajemniczych względów, mianowicie po to, by zachować pewien analityczny kod. Pragnienie uściślenia kategorii masy jest wewnętrznie sprzeczne, gdyż oznacza wymuszanie sensu na tym, co jest z niego wyzute.

Mówi się „masa robotnicza”. Jednak pojęcie

masy nie odnosi się nigdy do robotników ani do jakiegokolwiek innego podmiotu czy przedmiotu społecznego. Dawne „masy chłopskie” nigdy mniejszym stopniu ci, którzy są wolni zobowiązań, zostali

nie były nawet w najmasami: masę stanowią od swych symbolicznych „zwolnieni” (pochwyce-

ni w nieskończone „„sieci”) i skazani na to, by

być jednym z nieprzeliczonych terminali tych samych modeli, którym nie udaje się ich wintegrować i produkują ich koniec końców jako statystyczne odpady. Masa pozbawiona jest atrybutów, brak jej predykatów, jakości i odniesienia. Do tego ogranicza się jej definicja, a raczej jej radykalne niezdefiniowanie. Pozbawiona jest socjologicznej „realności”. Nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek rzeczywistą

populacją, jakimkolwiek

ciałem, jakimkol-

wiek wykazującym swoiste własności agregatem społecznym. Wszelka próba jej określe-

nia nie jest zatem niczym więcej niż wysiłkiem przelania jej na konto socjologii i wy-

dobycia z tej sfery niezróżnicowania,

nie jest nawet tożsame 10

które

z równoważnością

(nieskończona suma równoważnych jednostek: 1+1+1+1 — oto definicja socjologiczna), lecz z zerowością, obojętnością; (żadne z dwóch, ne-uter).

W masie brak biegunowości jednego i drugiego. To właśnie stanowi o owej próżni 1 niszczycielskiej władzy sprawowanej nad wszelkimi systemami, które utrzymują się dzięki tego rodzaju rozsunięciu i niezróżnico-

waniu biegunów (dwóch albo nawet większej liczby w przypadku systemów bardziej złożonych). To właśnie stanowi o niemożliwości krążenia w niej sensu: bezzwłocznie ulega on w niej dyfuzji jak atomy w próżni. To również w przypadku masy stanowi o nie-

możliwości alienacji, gdyż ani jedno, ani drugie, inne, już w niej nie istnieją. Masa pozbawiona mowy, istniejąca przez wzgląd na wszystkich mówców pozbawionych

historii. Oto zadziwiający mariaż tych, którzy nie mają nic do powiedzenia, z niemymi masami. Nicość brzemienna niekończącym się dyskursem. Brak tu już histerii czy

perspektywy proces

faszyzmu, zachodzi tu jedynie

symulacji,

dokonujący

się wskutek

11

przyspieszania

wszystkich

utraconych

desy-

gnatów. Jako czarna skrzynka wszelkiej referencji, wszelkiego sensu, który nie został odzyskany, niemożliwej historii, systemów reprezentacji, których nie da się już odnaleźć, masą jest tym, co pozostaje, gdy zapomnieliśmy już, czym jest społeczność.

Jeśli mowa jest o niemożności

sensu,

najlepszym

przykładem

krążenia

byłby

tutaj

Bóg. Masy zachowały w pamięci jedynie jego obraz, nie Ideę. Uchroniły się przed Ideą Bo-

ga,

która

pozostała

domeną

duchownych

i uczonych, jak też przed udręką wiążącą się z grzechem i pragnieniem indywidualnego zbawienia. Z Boga zachowały sobie jedynie cuda dokonywane przez męczenników i świętych, misterium sądu ostatecznego, feerię danse macabre, czarnoksięstwo, spektakular-

ność 1 ceremoniał Kościoła, immanencję rytuału — przeciwko transcendencji Idei. Były pogańskie i pozostają takimi na swój sposób, nigdy nie nawiedzane przez Najwyższą Istotę,

żyjące z drobnej monety obrazu, przesądu i diabła. Czy są to praktyki zdegradowane

12

w stosunku do duchowego celu wiary? A jeśli nawet. To ich własny sposób, by poprzez powszedniość rytuałów i świeckich symulakrów udaremnić bezwarunkowe obowiązywanie imperatywu kategorycznego moralności i wiary, wzniosłego imperatywu sensu, który zawsze odrzucały. Nie chodzi o to, że masy nie mogły dostąpić wyższego oświecenia przez religię: one na to oświecenie nie zważały. Masy nie odrzucają śmierci za wiarę, sprawę czy jakiegoś idola. Tym, co odrzucają, jest transcendencja,

stan

zwieszenia,

różnica,

oczekiwanie i asceza, które stanowią wzniosłą granicę religii. Dla mas królestwo boże już od zawsze spełniało się tu na ziemi, w pogańskiej immanencji obrazów, w ich spektaklu, jaki dawał Kościół. Nadzwyczajne odwrócenie samej zasady religijnej. Masy wchłonęły religię w czarnoksięskich i spektakularnych

praktykach, którym się oddawały. Los wielkich schematów rozumu był podobny.

Wytyczyły

swą

drogę,

przemierzyły

swe dzieje, podążając jedynie wąskim grzbietem warstwy społecznej, w której zdepono-

13

wany został sens (w szczególności sens spoteczny). w istocie jednak wniknęły one w masy jedynie za cenę odwrócenia i radykalnego

zniekształcenia. To samo dotknęło Rozum historyczny,

Rozum

polityczny,

Rozum

kultu-

rowy. Rozum rewolucyjny — to samo stało się udziałem również samego Rozumu społecznego, najbardziej z nich interesującego, gdyż, jak się wydaje, jest on nieodłączną właściwoŚCIą mas, zważywszy na to, że w toku jego rozwoju masy stały się jego własnym wytworem. Czy masy stanowią „zwierciadło spo-

ieczności ? Nie, masy nie są odbiciem spoieczności. ani same nie znajdują w niej swego odbicia — to zwierciadło społeczności, natrafiając na nie, rozpryskuje się. Nawet obraz nie jest prawomocny, gdyż nadal przywołuje ideę jednolitej substancji, nieprzenikalnego oporu. Masy funkcjonują zatem w większym stopniu jako gigantycznych rozmiarów czarna dziura, uginająca,

zakrzywiająca i nieubłaganie zaburzająca wszelkie postacie energii i promieniowania świetlnego, które znajdują się w jej pobliżu.

To sfera implozji, w której krzywizna prze-

14

strzeni ulega przyspieszeniu, gdzie wszelkie wymiary ulegają zgnieceniu i cofają się aż po

granicę

swego

unicestwienia,

pozosta-

wiając po sobie jedynie sferę potencjalnego pochłaniania.

Otchłań sensu

To samo dzieje się z informacją. Niezależnie od swej treści, czy to politycz-

nej, pedagogicznej, czy kulturowej, jej celem jest zawsze przepływ sensu, utrzymywanie mas w stanie sensu. I[mperatyw produkcji sensu wyrażający się poprzez nieustannie pona-

, wiany imperatyw umoralnienia informacji: lepiej informować, lepiej socjalizować, podnosić poziom kulturalny mas itp. Pierdoły: masy w sposób skandaliczny stawiają opór owemu imperatywowi racjonalnej komunikacji. (Na)dajemy im sens, a one pragną jedynie

spektaklu. Żadna siła nie mogłaby ich nawró15

cić na powagę treści, nawet na powagę kodu. (Na)dajemy im przekaz, a one pragną jedynie znaków.

oddają

bałwochwalczą

znaków

1 stereotypów,

cześć

ubóstwiają

grze

wszelką

treść. po to tylko. by uległa rozkładowi i rozproszyła się w spektakularnych seriach. Tym,

co odrzucają. jest „dialektyka” sensu. Nie trzeba przytaczać zadnych dowodów, by

stwierdzić,

że

ulegają

mistyfikacji.

Nie-

odmiennie obłudna hipoteza pozwalająca za-

chować

dobre

samopoczucie

intelektualne

producentom sensu: masy w sposób spontaniczny aspirują do naturalnego oświecenia przez rozum. Służy ona jedynie do zaklinania czegoś przeciwnego, przy czym doskonale wiadomo, że na sens masy w sposób całkowicie „wolny” odpowiadają odmową, a na

ultimatum sensu — upodobaniem do spektaklu. Tak samo jak śmierci, nie dowierzają przejrzystości i politycznej woli. Wietrzą upraszczający terror, skrywający się za idealną hegemonią sensu, i reagują we własny spo-

sób, sprowadzając wszelki artykułowany dyskurs

do

jednego

jedynego

irracjonalnego

ji pozbawionego podstaw wymiaru, w którym 16

znaki tracą swe znaczenie i zatracają się w fascynacji: oto spektakularność.

Kolejny

raz nie mamy

tu do czynienia

z mistyfikacją: chodzi tu o własne żądanie mas, świadomą, wyrażoną w sposób jasny i pozytywną przeciwstrategię — pracę pochłaniania i unicestwiania kultury, wiedzy, władzy i społeczności. Pracę odwieczną, która dziś jednak nabiera pełnego rozpędu. Sięgający głębi antagonizm, który zmusza do tego, by odwrócić wszelkie obowiązujące dotychczas scenariusze: to nie sens jest idealną linią

sił pola w naszych społeczeństwach, ponieważ to, co się mu wymyka, nie jest niczym więcej niż odpadem, który wcześniej lub póź-

niej zostanie na powrót wchłonięty i przyswojony. Przeciwnie, sens jest jedynie niejasnym 1 wieloznacznym przypadkiem, pozbawionym możliwości kontynuacji, efektem wynikającym z idealnej zbieżności perspektywicznej przestrzeni

w określonym

momencie

(histo-

ria, Władza itp.), który jednak stosował się do zaledwie znikomego ułamka, powierzchniowej warstewki naszych „społeczeństw”. Jest to prawdą również w odniesieniu do jed-

17

nostek: jesteśmy jedynie epizodycznie

prze-

wodnikami sensu, w istocie, w głębi, stanowi-

my masę, przez większość czasu wiodąc życie paniczne i czysto przypadkowe, obok lub poza sferą sensu. Wszystko zatem ulega zmianie wraz z tą

przeciwstawną hipotezą. Weźmy choćby jeden z tysiąca przykładów owej pogardy wobec sensu, tego folkloru

milczącej bierności. Tego samego wieczoru, kiedy dokonano

ekstradycji Klausa Croissanta, telewizja retransmitowała mecz piłki noznej decydujący o zakwalifikowaniu się Francji do pucharu świata. Kilkaset osób demonstrowało wówczas przed gmachem paryskiego więzie-

nia La Santć, kilku adwokatów włóczyło się po nocy, dwadzieścia milionów widzów spędziło wieczór przed ekranem. Gdy Francja odniosła zwycięstwo, nastąpił wybuch ludowego entuzjazmu, a wśród światłych umysłów zapanowało przygnębienie i oburzenie

w obliczu owej skandalicznej obojętności. „Le Monde” pisał: „Godzina 21.00. O tej porze niemiecki adwokat usunięty już został 18

z więzienia La Santć. Za kilka chwil Rocheteau

strzeli pierwszego gola”. Melodramat oburzenia”. Brakowało jednak najmniejszego choćby zastanowienia nad tajemniczym po-

wodem owej obojętności. Przywoływany nieodmiennie w takiej sytuacji powód: manipulacja masami przez władzę, zmistyfikowanie mas przez piłkę nożną. W każdym razie nie powinno dojść do tego rodzaju zobojętnienia, nie ma nam zatem ono nic do powiedzenia. Innymi

słowy,

„milcząca większość” zostaje

wywłaszczona nawet ze swej obojętności, nie

ma nawet prawa, które zostało uznane i przyznane, władza musi jej jeszcze odebrać nawet tę apatię.

Cóż za pogarda kryje się za tego rodzaju

interpretacją! Jako ofiara mistyfikacji, masy nie potrafiłyby zachowywać się we właściwy * Towarzyszą mu zgryzoty skrajnej lewicy i jej „inteligentny” cynizm w stosunku do milczącej większości. „Charlie Hebdo” donosi na przykład: „Milcząca większość ma wszystko gdzieś. byłeby tylko mogła

chrapać wieczorem w swych kapciach... Milcząca większość, nie łudzmy się, jeśli zamyka gębę, to dlatego. ze koniec końców to ona stanowi prawo. Dobrze żyje, dobrze je, pracuje tyle, ile trzeba. Tym. czego do-

maga się od swych liderów, jest paternalistyczna opieka i zdolnose zapewnienia jej tego, czego potrzebuje, wraz z niewielką, bezpieczną dawką codziennej fantazji”.

19

sobie sposób. Pozwalamy im od czasu do czasu na rewolucyjną spontaniczność, w której dopatrują się „racjonalności własnego pragnienia”, to tak, lecz Bóg chroni nas przed 1ch milczeniem i bezwładem. Dlatego właśnie należałoby ową obojętność poddać

analizie, 1 to w całej jej brutalnej pozytywnoŚci, a nie relegować do sfery białej magii, odsyłać do kategorii magicznej alienacji, która zawsze zawraca rzesze z drogi ich rewolucyjnego powołania.

Skądinąd jednak, dlaczego dzieje się tak, że udaje jej się je stamtąd zawrócić? Czy można zastanowić się nad tym niesamowitym faktem, że po wielu rewolucjach i stu czy dwustu

latach

politycznego

terminowania,

pomimo istnienia prasy, związków zawodowych, partii, intelektualistów i całej tej ener-

gii zaprzęgniętej do celów edukacji i mobilizacji ludu, znajdzie się jeszcze (i nie zmieni

się to nawet za dziesięć czy dwadzieścia lat) tysiąc osób, które będą się buntować, oraz dwadzieścia milionów, które pozostaną całkowicie „bierne” — i to nie tylko bierne, Jecz nawet — szczerze, w całkowicie dobrej 20

wierze, z czystym sumieniem i z radością, nie zadając sobie jakichkolwiek pytań — przedkładać będą mecz piłki nożnej ponad ludzki i polityczny dramat? Ciekawe, że tego rodzaju stwierdzenie nigdy nie sprowokowało ja-

kiejś głębszej analizy, a przeciwnie, umocniło wizję wszechpotężnej władzy manipulacji i wyczerpanej masy w stanie niepojętej śpiączki. Mija się to z prawdą, jedno i drugie wyjaśnienie jest złudzeniem: władza niczym nie manipuluje, masy nie błądzą, ani nie padają ofiarą mistyfikacji. Władza jest zbyt zadowolona z możliwości scedowania na piłkę nożną

swej

łatwej

odpowiedzialności,

a tym bar-

dziej z możliwości obarczenia jej diaboliczną odpowiedzialnością za ogłupienie mas. Stanowi to dla niej doskonałą pociechę, utwierdza ją w dobrym samopoczuciu 1 złudzeniu bycia władzą, odwraca uwagę od czegoś

o wiele groźniejszego, od faktu, że owa obojętność mas jest ich jedynym prawdziwym czynem, że żadnego innego leżącego w sterze ideału czynu nie można już sobie wyobrazić,

że nie ma nad czym ubolewać, lecz nalezy wszystko to zanalizować jako nagi fakt zbio-

21

rowego odwetu i odmowy uczestnictwa w skądinąd przecież światłych ideałach. Cel mas kryje się gdzie indziej. Należałoby

przyjąć

to do

wiadomości

i uznać,

że

wszelka nadzieja na rewolucję i zmianę społeczną mogła dotąd funkcjonować jedynie dzięki tego rodzaju kuglarstwu i niewiarygodnemu wprost zaprzeczeniu. Należałoby

również, na wzór Freuda, który dokonał tego na poziomie psychicznym”, wyjść na powrót

od owej resztki, tego ślepego osadu, odpadu * Tu kończy się analogia z Freudem, gdyż jego radykalny akt skut-

kuje hipotezą wyparcia i nieświadomości, prowadzącą kolejny raz ku szeroko wykorzystywanej od tamtego czasu możliwości produkowania sensu. reintegracji pragnienia i nieświadomości

w dystrybucji

sensu.

Symfonia koncertująca, w której nieredukowalne przywrócenie — rewersja — sensu wślizguje się w dobrze utemperowany scenariusz pragnienia, w cieniu wyparcia wiodącego ku przeciwstawnej możliwości

wyzwolenia. Stąd wynika fakt. że uwolnienie pragnienia może tak łatwo zająć miejsce rewolucji politycznej, maskując szwankowanie sensu, zamiast go pogłębić. Nie chodzi tu zatem w żadnej mierze o to, by znależć nową interpretację zjawiska mas w kategoriach ekonomii libidal-

nej. w ramach której konformizm czy ..faszyzm” mas odesłany zostaje do ukrytej struktury, mrocznego pragnienia władzy, stłumienia i repre-

sji. który syciłby się być może pierwotnym wyparciem bądź popędem śmierci. Oto jedyna możliwość, jaka istnieje dziś dla szwankującej analizy marksistowskiej. Tak naprawdę jednak wychodzi na to samo, z jedną dodatkową różnicą. Niegdyś wmawiano masom. że ich przeznaczeniem jest rewolucja. na przeszkodzie której stoi zniewolenie seksualne

(Reich). dziś wmawia się im pragnienie alienacji i podległości. a nawet rodzzj codziennego powszedniego mikrofaszyzmu, równie niepojętego,

jak ich potencjalny popęd wyzwolenia. Nie więcej jest pragnienia faszy-

22

sensu, tego, co niezanalizowane i być może również nieanalizowalne (uzasadnione jest twierdzenie, że tego rodzaju kopernikański przewrót nie dokonał się nigdy we wszechświecie polityki, co sprawia, że istnieje ryzyko, że cały ład polityczny będzie musiał zapłacić za to wysoką cenę).

Wielkość i upadek sfery politycznej

Sfera polityczna i sfera społeczna wydają się nam nierozłączne, są dla nas bliźniaczymi gwiazdozbiorami, przynajmniej od czasu rewolucji francuskiej, pod (determinującym lub nie) znakiem ekonomii. Bez wątpienia praw-

zmu i władzy niż pragnienia rewolucji. Ostatnia nadzieja: że masy dysponują nieświadomością bądż pragnieniem, co pozwoliłoby na ich ponowne obsadzenie jako substratu bądź najemnika sensu. Pragnienie wynajdowane wszędzie na nowo stanowi jedynie współrzędną odnieszenia politycznej rozpaczy. A strategia pragnienia, zdobywszy szłity dzię-

ki korporacyjnemu marketingowi, udoskonaliła się dziś jeszcze w ramach rewolucyjnej promocji mas

da ta odnosi się jedynie do ich jednoczesnego upadku, dla nas i dzisiaj. Gdy sfera polityczna wyłania się w okoli-

cach odrodzenia ze sfery religijnej i kościelnej, by święcić triumfy za sprawą Machiavellego, jest początkowo jedynie czystą grą zna-

ków, czystą strategią, która nie troszczy się o jakąkolwiek „prawdę” społeczną czy historyczną, lecz przeciwnie, stawia na nieobecność prawdy (podobnie jak nieco później doczesna strategia jezuitów stawiać będzie na nieobecność Boga). Przestrzeń polityczna u swoich początków ma ten sam charakter, co odrodzeniowy teatr mechaniczny czy wynaleziona w tym samym czasie perspektywiczna

przestrzeń

malarska.

Formę

stanowi

tutaj

gra, a nie system reprezentacji — semiurgia

i strategia, nie ideologia — ucieka się tu zwykle do mistrzostwa, a nie prawdy (stąd subtel-

na i bezpośrednio z niej wynikającaj gra Baltazara Gracjana w jego Brewiarzu dyploma-

tycznym). Cynizm i niemoralność makiawelicznej polityki tkwią właśnie tutaj: nie w pozbawionym skrupułów przedsiębraniu środków, z czym mylono ją w powszechnej opinii, 24

lecz w lekceważeniu celów. Właśnie tam, co doskonale uchwycił Nietzsche, w owej pogardzie dla prawdy społecznej, psychologicznej i historycznej, w owym testowaniu i stosowaniu symulakrów jako takich, zaznacza się maksimum energii politycznej, tam, gdzie polityka jest grą i nie przyznała sobie jeszcze ja-

kiejkolwiek racji. Począwszy od XVII wieku, w szczególno-

ści jednak od czasów rewolucji francuskiej, sfera polityczna ulega ostatecznie i w sposób decydujący odkształceniu. Zyskuje odniesienie społeczne, ustanawiając je jako domenę swej odpowiedzialności, i zaczyna być obsadzana przez wszystko to, co ma społeczny

charakter — zostaje uspołeczniona. Jednocześnie wkracza w przestrzeń reprezentacji, jej gra zostaje zdominowana przez mechanizmy przedstawienia (losy teatru są paralelne, staje się on teatrem przedstawieniowym — to samo spotyka perspektywiczną przestrzeń, która, początkowo będąc mechanizmem, staje się

z czasem miejscem inskrypcji pewnej prawdy przestrzeni i przedstawienia). Scena polityczna staje się sceną ewokowania fundamental-

20

nego

znaczonego:

pracuje już jedynie

ludu, nad

woli

ludu

znakami,

itp.

Nie

lecz

nad

sensem, w konsekwencji zmuszona jest w najlepszym razie do tego, by oznaczać ową rze-

czywistość,

której stanowi wyraz,

wezwana

do tego, by stać się przejrzystą, umoralnić się

1 odpowiadać społecznemu ideałowi doskonałej reprezentacji. Jeszcze długo jednak gra będzie toczyła się pomiędzy właściwą sferą polityczną a siłami, które w niej znajdują swe odbicie: siłami społecznymi, historycznymi i ekonomicznymi. lego rodzaju równowaga

bez wątpienia odpowiada złotemu

wiekowi

burżuazyjnych systemów przedstawicielskich (konstytucjonalizm: osiemnastowieczna Anglia, Stany Zjednoczone Ameryki, Francja w czasie burzuazyjnych rewolucji, Europa w roku 1848).

Wraz z pojawieniem się myśli marksistowsię upadek sfery politycznej i właściwej jej energii. W tym właśnie czasie hegemonię ostatecznie uzyskuje sfera społeczna i ekonomiczna, a polityka zmuszona zostaje do tego,

by stać się ustawodawczym, instytucjonalnym

26

i wykonawczym zwierciadłem społeczności. Autonomia sfery politycznej jest odwrotnie proporcjonalna do wzrastającej hegemonii sfery społecznej.

Myśl liberalna żyje zawsze pewnego rodzaju nostalgiczną dialektyką, jaka pomiędzy tymi dwiema sferami, lecz cjalistyczna jako myśl rewolucyjna się szczerze i otwarcie zniesienia

zachodzi myśl sodomaga polityki

u kresu historii poprzez ostateczne prześwietlenie sfery społecznej i uczynienie jej w pełni przejrzystą.

Sfera

społeczna

odniosła

zwycięstwo.

Czym jednak — w tym punkcie upowszechnienia, uogólnienia i nasycenia, gdzie panuje zerowy poziom polityczności, w tym punkcie absolutnej referencji, wszechobecności i dyfrakcji w każdym najmniejszym choćby obszarze przestrzeni fizycznej 1 umysłowej — staje się sfera społeczna? To znak jej nadciągającego kresu: energia spoteczna ulega odwróceniu, traci swoistość, jej historyczne jakości wraz z jej ideałem zanikają na korzyść konfiguracji, z której ulat-

nia się nie tylko polityka, lecz w której rówai

nież wszystko to, co społeczne, pozbawione

zostaje własnego MASA. MASY.

imienia.

Bezimienność.

Milcząca większość

Stopniowe wyczerpywanie się i kurczenie sfery politycznej, rezygnacja z czysto strategicznej dyspozycji na rzecz systemu reprezentacji, a następnie współczesnego scenariusza neofiguratywności, gdzie system ulega utrwaleniu za pomocą tych samych zwielokrotnio-

nych znaków, które niczego już jednak

nie

przedstawiają i nie mają już swego „ekwiwa-

Jentu” w „rzeczywistości czy w rzeczywistym

substracie społecznym: nie istnieje już inwestytura polityczna, gdyż nie ma już nawet społecznego desygnatu dla klasycznej defini-

cji (lud, klasa, proletariat, warunki obiektywne), który mógłby użyczyć znakom politycz-

nym siły i skuteczności. 28

Po prostu nie istnieje już jakiekolwiek społeczne znaczone, które mogłoby nadać moc politycznemu znaczącemu. Jedynym desygnatem, który dysponuje jeszcze siłą sprawczą, jest desygnat milczącej większości. Wszelkie współczesne systemy funkcjonują w tym mgławicowym bycie, w tej nieważkiej substancji, której istnienie nie ma już charakteru społecznego, lecz statystyczny, 1 której jedynym przejawem jest sondaż. Symulacja na horyzoncie sfery społecznej albo raczej na horyzoncie, z którego społeczność

Już zniknęła. Fakt, że milcząca większość (bądź masy)

stanowi desygnat wyobrażeniowy, nie oznacza, że ona nie istnieje. Oznacza natomiast tyle, że nie ma już dla niej żadnej możliwej reprezentacji. Masy nie są już desygnatem, gdyż nie należą do porządku przedstawienia 1 przedstawicielstwa. Nie znajdują wyrazu,

lecz się je sonduje. Nie przeglądają się w sobie, lecz poddaje się je badaniom. Referendum (a media nie są niczym innym niż niekończącym się referendum kontrolowanych pytań i odpowiedzi) zastąpiło polityczny de-

29

sygnat.

Sondaże,

badania

opinii,

referenda,

media są zatem urządzeniami, które nie wią-

żą się już z wymiarem przedstawiającym czy przedstawicielskim, lecz należą do porządku

symulacji. Nakierowane są już nie na swój desygnat,

lecz na model.

Ta totalna

rewolucja

obejmuje wszelkie klasyczne urządzenia sfery społecznej (do których należą jeszcze wybory, instytucje, instancje przedstawicielskie, a nawet aparat represji)) w tym wszystkim sens społeczny przepływa jeszcze od jednego bieguna do drugiego, w dialektycznej strukturze ustępującej miejsca celom politycznym i sprzecznościom.

Wszystko ulega zmianie w urządzeniu symulacji. Na przykład w parze sondaż/milcząca większość brak już biegunów i zróżni-

cowanych

terminów,

brak

zatem

również

elektrycznej energii społecznej: zostaje ona uziemiona wskutek pomieszania biegunów, krążąc po zamkniętym obwodzie sygnało-

wym (tak samo jak zarządzanie na poziomie

molekularnym i substancje powstające w jego wyniku w przypadku DNA

tycznego). 30

Oto

idealna

postać

i kodu gene-

symulacji:

zniesienie biegunów, orbitalne krążenie mo-

deli (to również matryca wszelkich procesów implozji). Bombardowane

bodźcami, wiadomościa-

mi i badaniami, masy stają się jedynie nieprzejrzystym i ślepym złożem, na podobień-

stwo gazowych skupisk materii gwiezdnej, które poznać możemy jedynie za pośrednictwem analizy widma świetlnego — widma promieniowania, stanowiącego odpowiednik statystyk i sondaży — jednak właśnie: nie może już chodzić o wyraz czy reprezentację, lecz o symulację społeczności na zawsze już niewyrażalnej i niewyrażonej. Taki jest sens milczenia mas. Milczenie to ma jednak charakter

paradoksu — to nie jest milczenie, które nie mówi, lecz milczenie, które zakazuje mówienia w jego imieniu. W tym znaczeniu nie jest wcale formą alienacji, lecz bronią absolutną. Nikt nie może zostać uznany za przedstawiciela milczącej większości, na tym polega

jej zemsta. Masy nie są już instancją, do której można by się odnieść, jak niegdyś odwoływano się do klasy czy ludu. Wycofane w swe milczenie, nie są już podmiotem (1 na pewno

31

nie są podmiotem historii), nie mogą zatem być omawiane, artykułowane czy reprezentowane, nie mogą również przejść przez poli- . tyczne „stadium lustra” i cykl wyobrażenio-

wych

1dentyfikacji.

Widzimy,

jaka

wynika

stąd moc: przez wzgląd na to, że nie są już podmiotem, nie mogą już również zostać wy-

alienowane — ani w swym własnym języku (którego 1m brak), ani w żadnym innym, który uzurpowałby sobie prawo mówienia w ich imieniu. Koniec nadziei na rewolucję, gdyż

nadzieje nieodmiennie zakładały możliwość samozaprzeczenia i samozniesienia zarówno mas, jak i proletariatu jako takich. Masa nie jest jednak żadnym miejscem negatywności

czy eksplozji, lecz miejscem, w którym dochodzi do nieustannego

plozji. Masa

pochłaniania

jest niedostępna

dla

i im-

schematów

emancypacji, rewolucji i historyczności, lecz właśnie to stanowi jej sposób odwetu. Jako

model symulacji i wyobrażeniowy desygnat na usługach

widmowej

klasy politycznej,

która

nie wie już odtąd, jaki rodzaj „władzy” nad nią sprawuje, jest ona jednocześnie śmiercią, kre32

sem procesu politycznego, który powołany był do tego, by nią kierować. W niej pogrąża się

i niszczeje polityka jako wola i reprezentacja. Przez długi czas mogło się zdawać, że strategia władzy zasadza się na apatii mas. [m bardziej były one bierne, tym bardziej ona była pewna siebie. Logika ta charakteryzuje jednak jedynie biurokratyczne i scentralizowane stadium władzy. I to owa logika zwraca się dziś przeciwko niej: inercja, którą władza bu-

dziła i podtrzymywała, staje się znakiem zapowiadającym jej własną śmierć. Dlatego pragnie ona odwrócić strategię: od bierności do uczestnictwa, od milczenia do głosu. Jest Już jednak za późno. Próg ,„„masy krytycznej”, oznaczający początek inwolucji sfery społecznej, został przekroczony”. Wszędzie podejmowane są starania, by nakłonić masy

do mówienia.

Naciska się je,

* Pojęcie masy krytycznej, zwykle odnoszące się do procesu eksplozji jądrowej, podjęte zostało w tym kontekście przez wzgląd na implozję jądrową, Tego właśnie jesteśmy świadkami w sferze społecznej i politycznej, gdy zachodzi zjawisko inwolucji mas i milczących więk-

0) 9

szości, swego rodzaju zachodzącej w przeciwnym kierunku eksplozji wskutek działania siły bezwładu, która również dochodzi do punktu, skąd nie ma już powrotu.

by zaistniały społecznie, poprzez

uczestnic-

two, świętowanie, korzystanie z wolności słowa itp. Trzeba zaklinać to widmo i zmusić je,

by

wyjawiło

swe

imię.

Oto

najjaskrawszy

dowód na to, że jedynym prawdziwym

pro-

blemem jest dzisiaj milczenie masy, niemota milczącej większości. Wszelka energia wyczerpuje się w podtrzymywaniu owej masy w kontrolowanym stanie emulsji i powstrzymywaniu jej przed ponownym popadnięciem w stan panicznego

bezwładu i zapadnięciem się w milczenie. Nie należąc juz do królestwa woli ani reprezentacji, masa pada łupem diagnoz, najzwyklejszego wrózbiarstwa — stąd powszechne panowanie informacji 1 statystyki: masę należy osłuchać, zbadać, wydobyć z niej jakąś przepowiednię. Stąd owo szaleństwo uwodzenia,

troski, ciągłych starań i zabiegów wokół niej. Stąd ów efekt przewidywania poprzez rezonans, efekt antycypacji i złudnie zaludnionego

horyzontu:

„Naród

Większość Niemców

francuski

uważa...

potępia... Cała Wielka

Brytania cieszy się z narodzin księcia... itp.” — zwierciadło ustawione na potrzeby niezmien-

34

nie ślepego i niezmiennie nieobecnego samorozpoznania. Stąd owo bombardowanie znakami, któ-

rych echem ma pobrzmiewać masa. Sonduje-

my ją za pomocą zbiegających się fal, świetlnych bądź językowych bodźców, tak jak dalekie gwiazdy czy jądra atomów bombardujemy cząstkami wewnątrz cyklotronu. To jest właśnie informacja. Nie sposób komunikowania

ani odmiana

sensu, lecz metoda nie-

ustającej emulgacjj w zamkniętym obiegu input-output, kontrolowanej reakcji łańcu-

chowej, jak w symulacyjnych komorach atomowych. Należy wyzwolić „energię” masy, by uczynić z niej „społeczeństwo”. Proces ten kryje jednak w sobie pewną

sprzeczność, gdyż informacja pod wszelkimi swymi

postaciami, jak bezpieczeństwo

pod

wszelkimi swymi postaciami, miast wzmagać albo tworzyć „relacje społeczne”, jest procesem entropowym, modalnością końca sfery społecznej. Sądzimy, że nadajemy masom strukturę, wprowadzając w nie informację; myślimy, że

uwalniamy uwięzioną w nich ich energię spo-

33

łeczną poprzez coraz większe dawki informacji 1 przekazu (nie tyle instytucjonalna parce-

lacja, ile raczej ilość informacji i wskaźnik ekspozycji na media stanowi dziś miarę po-

ziomu socjalizacji). Sprawa

przedstawia

się

jednak całkowicie odmiennie. Zamiast przekształcać masę w energię, informacja wytwarza coraz większą ilość masy. Zamiast (in)formować, do czego rości sobie prawo, czyli nadawać formę i strukturę, informacja w coraz większym stopniu unieszkodliwia i neutralizuje „pole społeczne”, tworzy coraz wię-

cej bezwładnej masy, nieprzenikalnej dla klasycznych instytucji społecznych 1 treści samej informacji. Proces rozszczepiania struktur symbolicznych, dokonujący się za sprawą uspołecznienia i wiążącej się z nim racjonal-

nej przemocy, zostaje zastąpiony procesem rozszczepienia samej sfery społecznej poprzez „irracjonalną ” przemoc mediów i informacji, a jego ostatecznym wynikiem jest właśnie zatomizowana, ujądrowiona, zmolekularyzowana masa, efekt dwóch wieków przyspieszo-

nej kres.

36

socjalizacji,

nieodwołalnie

kładący

jej

Masa jest tym, czym jest, tylko dlatego, że jej energia społeczna uległa przechłodzeniu. Jest zimną rezerwą, zdolną wchłonąć i zneutralizować wszelką gorącą energię. Przypomina na wpół martwe systemy, w które wprowadzamy więcej energii niż udaje nam się z nich uzyskać, wyczerpane złoża utrzymywane za wszelką cenę w sztucznym stanie pozwalającym na ich eksploatację. Energia, którą wydatkujemy po to, by ukryć tendencję spadkową wskaźników inwestycji politycznych i absolutną kruchość spoiecznej zasady rzeczywistości, by utrzymać

sprawne funkcjonowanie systemu społecznej symulacji i zapobiec jego całkowitej implozji, jest nieprzebrana, a sam system zostaje przez nią wchłonięty.

W

istocie

z handlem.

z sensem

jest tak

samo, jak

Przez długi czas kapitałowi wy-

starczało produkowanie towarów, a konsumpcja funkcjonowała samoczynnie. Dziś

trzeba produkować konsumentów, produkować sam popyt, a produkcja ta jest nieskończenie bardziej kosztowna niż produkcja towarów (sfera społeczna ukształtowała się 31

w znacznym zakresie, w szczególności po roku 1929, na skutek kryzysu popytu: produkcja popytu pokrywa się w dużej mierze z wy-

twarzaniem samej sfery społecznej”). Dlatego przez długi czas władzy wystarczało produkowanie sensu (politycznego, ideologicznego, kulturowego, seksualnego), a za nim podążał popyt, który wchłaniał podaż, dodatkowo ją przekraczając. Brakowało sensu, dlatego wszyscy rewolucjoniści ofiarowywali się, że wyprodukują go jeszcze więcej. Dziś wszystko uległo zmianie: nie brakuje już sensu, produkowany jest wszędzie wokół, i to w coraz większych ilościach — tylko popyt na niego spada. Dlatego produkcja popytu na sens stała się sprawą zasadniczą dla funkcjo-

* Nie chodzi tu już nawet o produkcję sfery społecznej i uspołecz-

nienie, gdyż wówczas wystarczyłby socjalizm, a nawet sam kapitalizm. W

istocie wszystko zmienia się wówczas,

gdy produkcja

popytu

wy-

przedza produkcję dóbr. Relacja logiczna (łącząca produkcję i konsumipcję) ulega załamaniu, a my trafiamy do zupełnie innego porządku. który nie odnosi się już ani do produkcji, ani do konsumpcji, lecz sizje się tożsamy z symulacją obu dzięki odwróceniu samego procesu. W konsekwencji nie mamy już tutaj do czynienia z „rzeczywistym” kryzyszm kapitału. kryzysem. któremu mogłaby zaradzić nieco większa doza uspołecznienia i socjalizmu, lecz z całkowicie różnym hiperrealnym urządzeniem, które nie ma już nic wspólnego ani z kapitałem, ani ze sferą spoieczną.

38

nowania

tego

systemu.

Bez

owego

popytu

i owej podatności, bez owego minimalnego choćby uczestnictwa w sensie, władza staje się niczym więcej niż pustym symulakrem, odosobnionym efektem perspektywy. Również tutaj zatem produkcja popytu jest nieskończenie bardziej kosztowna niż produkcja samego sensu. U swej granicy staje się niemożliwa. Nawet cała zgromadzona energia systemu już tu nie wystarczy. Popyt na dobra i usługi zawsze może zostać wytworzony w sposób sztuczny, po wysokiej, lecz dostępnej cenie, system tego dowiódł. Pragnienie sensu, gdy go brakuje, pragnienie rzeczywi-

stości, gdy nigdzie już jej nie wystarcza, nie mogą zostać zaspokojone, stanowią ostateczną otchłań. Masa pochłania całą energię społeczną, lecz jej nie odbija. Pochłania wszelkie znaki i wszelki sens, lecz ich nie odsyła. Pochłania wszelki przekaz i go trawi'. Na wszystkie staś Taka sama sytuacja zachodzi w przypadku czarnych dziur. Są one prawdziwymi gwiezdnymi grobowcami, gdyż ich pole grawitacyjne charakteryzuje się tak potwornie wielkim natężeniem, że nawet światło zostaje schwytane przez nie w pułapkę. uwięzione na orbicie, 4 następ-

39

wiane sobie pytania daje tautologiczną i uwi-

kłaną w błędne koło odpowiedź. Masa w niczym nie bierze udziału. Jako podłoże przepływów,

surowiec

do

badań,

pełni

funkcję

masy, zadowala się byciem dobrym przewodnikiem przepływów, i to wszelkiego

rodzaju,

dobrym przewodnikiem informacji, i to wszelakiego rodzaju, dobrym przewodnikiem norm, i to wszelakiego rodzaju, a tym samym — odsyłaniem sfery społecznej do jej absolutnej przejrzystości, pozostawianiem miejsca jedynie dla efektów społeczności i władzy, konstelacji krążących wokół owego nieuchwytnego jądra. Masa milczy tak samo jak zwierzęta, a jej niemota warta jest niemoty zwierząt.

Możemy ją zasondować na śmierć

(a nie-

nie pochłonięte. Są to zatem takie rejony przestrzeni, z których nie może do nas dotrzeć żadna informacja. Ich odkrycie i uwzględnienie wypływających z tego wniosków pociągają za sobą pewnego rodzaju przewrót we wszystkich naukach i tradycyjnych procedurach poznawczych. Te opierały się zawsze na informacji, przekazie, dodatnim sygnale (sen-

su), którego nośnikiem, czyli przekaźnikiem, są fale bądź światło, pojawia się tutaj jednak coś zupełnie innego, coś, czego znaczenie bądź tajemnica krąży wokół braku informacji. To coś niczego już nie emituje,

na nic juz nie odpowiada, Tego samego rodzaju rewolucja dokonuje się wraz z uwzględnieniem kategorii mas.

40

ustanne

starania, jakich jest obiektem, czyli

informacja, nie różni się niczym od eksperymentalnego

znęcania

się

nad

zwierzętami

w laboratoriach), a ona nie powie, gdzie leży prawda: na prawo czy na lewo? Nie wyjawi również, co woli: rewolucję czy niewolę? Pozbawiona jest prawdy i rozumu. Możemy do woli użyczać jej sztucznego głosu. Bez skutku. Pozbawiona jest świadomości, a nawet nieświadomości.

Milczenie to staje się nie do zniesienia. Stanowi

niewiadomą

niewiadomą, tyczne

w politycznym

równaniu,

która rozwiązuje wszelkie poli-

równania.

Wszyscy

stawiają mu

pyta-

nia, jednak nigdy jako milczeniu, lecz zawsze po to, by zmusić je do mówienia. Tak siła inercji mas jest niezgłębiona, niesondowalna, i to

w znaczeniu dosłownym: żaden sondaż nie obJawi jej oblicza, gdyż sondaże są po to, by je zamazać. To milczenie, które stanowi siłę spraw-

czą polityki 1 uspołecznienia poprzez znane nam hiperurzeczywistnienie. Gdyż jeśli polity-

ka stara się pojmać masy i uwięzić je w swego rodzaju pogłosowej komorze społecznej symulacji (media,

informacja),

to w wyniku

tego

41

właśnie masy stają się komorą pogłosową osiągającej gigantyczną skalę symulacji uspo-

łecznienia. Nigdy nie mieliśmy do czynienia z manipulacją. Gra toczyła się po jednej i po drugiej stronie przy użyciu tej samej broni 1 nikt nie potrafiłby dziś orzec, która z nich okazała się zwycięską: czy symulacja stosowana przez władzę wobec mas, czy symulacja

przeciwna, wymuszona przez masy na władzy, która się w niej pogrąża.

Ani podmiot, ani przedmiot

Masa stanowi ucieleśnienie paradoksu polegającego na jednoczesnym byciu przed-

miotem symulacji (istnieje jedynie

w punkcie

zbiegu wszystkich opisujących ją medialnych

fal) i jej podmiotem, zdolnym uginać i załamywać wszelkie modele, dokonując ich odwrócenia poprzez hipersymulację (jej hiperkonformizm, immanentna postać ironi1).

42

Masa stanowi ucieleśnienie paradoksu polegającego na niebyciu podmiotem czy grupą-podmiotem, lecz również na jednoczesnym niebyciu przedmiotem. Wszelkie wysiłki, by uczynić z niej podmiot (rzeczywisty bądź mityczny), napotykają rzucającą się w oczy niemożność uzyskania autonomicznej świadomości. Wszelkie wysiłki, by uczynić

z niej przedmiot,

by dokonać jej obróbki,

poddać analizie, jak rodzaj surowca, zgodnie z obiektywnymi prawami, napotyka przeciwną oczywistą niemożność przeprowadzenia

określonej

manipulacji

masami

i ujęcia jej

w kategoriach składowych, stosunków, struk-

tur i zbiorów. Wszelka manipulacja grzęźnie w masie, kręci się w niej kółko, pochłonięta przez nią, przekręcona i uczyniona odwracalną. Nie można się dowiedzieć, dokąd prowa-

dzi, najprawdopodobniej spełnia się ona 1 zatraca w niekończącym się cyklu, udaremniając wszelkie próby manipulatorów. Żadna analiza nie potrafiłaby objąć w całości owej rozproszonej,

zdecentrowanej, brownowskiej

i molekularnej rzeczywistości: samo pojęcie przedmiotu znika w niej jak na horyzoncie

43

mikrofizyki w ostatecznej analizie „materii” —

nie da się jej pojąć jako przedmiotu

na tej

infinitezymalnej granicy, gdzie w konsekwencji zanika również sam podmiot obserwacji. Nie ma już przedmiotu wiedzy, nie ma już też jej podmiotu.

Masa stanowi urzeczywistnienie tej samej granicznej i nierozwiązywalnej sytuacji na „polu społecznym”. Nie jest już obiektywizowalna (w kategoriach politycznych: nie jest już reprezentowalna) i unicestwia wszelkie podmioty, które rościłyby sobie prawo do tego, by ją pojąć (w kategoriach politycznych: znosi wszystkich tych, którzy rościliby sobie

prawo do tego, by ją reprezentować). Z.dać z niej sprawę (na wzór praw wielkich liczb i rachunku prawdopodobieństwa w dziedzinie fizyki matematycznej) mogą jedynie sondaże i badania statystyczne, wiadomo jednak, że tego rodzaju zaklinanie, ów meteorologiczny rytuał statystyki i sondaży nie ma jakiegokol-

wiek rzeczywistego odniesienia, przedmiotu, a już na pewno nie są nim masy, które miałby wyrażać. Zwyczajnie symuluje on przedmiot, który mu się wymyka, którego nieobecność

44

jednak staje się nie do zniesienia. „Produkuje”

go

pod

postacią

przewidywalnych

odpowie-

dzi, sygnałów krążących po kole, w zamkniętym obiegu, które zdają się opisywać i jednocześnie opasywać jego egzystencję, i dawać świadectwo jego woli. Płynne, swobodnie unoszące się w próżni znaki — tym są właśnie sondaże — momentalne znaki służące manipulacji, których skutki mogą się nawzajem wymieniać. Wszystkim znane jest owo zasadnicze niezdeterminowanie

tystycznymi

rządzące

(rachunek

badaniami

sta-

prawdopodobieństwa

i wielkie liczby również odpowiadają niezdeterminowaniu, pojęcia

materii,

„swobodnemu któremu

unoszeniu

się”

odpowiada jeszcze,

choć już w minimalnym stopniu, jakieś pojęcie „prawa obiektywnego'). Skądinąd, nie jest pewne, czy naukowe procedury eksperymentalne w dziedzinie tak zwanych nauk ścisłych są w większym stop-

niu prawdziwe styczne. nego,

Forma

niż sondaże i badania statyzakodowanego,

„obiektywnego”

miejsce, i to w każdej

badania

kontrolowapozostawia

dziedzinie, jedynie na 45

ów kołowy obieg prawdy, z którego wykluczony zostaje nawet sam przedmiot, na który jest ona nakierowana. W każdym razie uprawniony jest sąd, ze nieokreśloność przynależna przedsięwzięciu obiektywnego zdeterminowania

świata

pozostaje

całkowita,

a nawet materia i świat nieożywiony — zmuszone do tego, by dać odpowiedź w rozmaitych dziedzinach nauk przyrodniczych, w tych samych kategoriach i zgodnie z tymi samymi procedurami co masy i żywa „sfera społeczna” w badaniach statystycznych 1 sondażowych — w sprzężeniu zwrotnym również odsyłają jedynie potwierdzające założenia sygnały, dają te same zakodowane odpowiedzi, za sprawą tej samej irytującej i nieodmiennie

konformistycznej

zgodności

z przewidywa-

niami, jedynie po to, by w ostatecznej instancji, tak samo jak masy, łatwiej wymknąć się wszelkiemu zdefiniowaniu jako przedmiot. Kryje się w tym chyba niewiarygodna iro-

nia „materii” i kazdego

przedmiotu

nauki,

tak samo jak niewiarygodna ironia mas kryje się zarówno w ich milczeniu, jak i w ich statystycznym dyskursie całkowicie podporządko46

wanym pytaniom, które im się stawia; ironia łącząca się z wieczną ironią kobiecości, o której pisał Hegel, ironią fałszywej wierności, nadmiaru wierności prawu, symulacją bierności i posłuszeństwa, ostatecznie nieprzeniknioną, znoszącą prawo, którym się kieruje, na

nieśmiertelny wzór dobrego wojaka Szwejka. Stąd wypływa, w sensie dosłownym, patafizyka, czyli teoria urojonych rozwiązań, teoria symulacji i hipersymulacji ścisłego, prawdziwego, obiektywnego Świata wraz z jego uniwersalnie obowiązującymi prawami, włączając w to obłęd tych, którzy za ich pomocą

poddają go interpretacji. Masy i ich mimowolna ironia wprowadzają nas w obręb patafizyki społecznej, która może nas ostatecznie uwolnić od całej tej społecznej metafizyki, która tak bardzo nas krępuje. Przeczy to powszechnie przyjętemu rozumieniu procesu prawdy, jednak ten daje jedynie złudzenie

sensu. Naukowiec nie może

dzić, że materia

są-

albo życie nie odpowiadają

„w sposób obiektywny” na stawiane przez niego pytania, ani że odpowiadają na nie na47

zbyt obiektywnie, by jego pytania były dobrymi pytaniami. Ta jedyna hipoteza wydaje mu się absurdalna i nie do pomyślenia. Nigdy jej nie postawi. Nigdy nie opuści zaczarowanego symulowanego kręgu swych badań. Ta sama hipoteza, ten sam aksjomat wiarygodności,

zachowuje

ważność

wszędzie.

Specjalista od reklamy nie może nie wierzyć w to, że ludzie wierzą choćby w niewielkim stopniu w reklamowy przekaz, ani w to, że

istnieje najmniejsze choćby prawdopodobieństwo, że przekaz osiągnie swój cel i zostanie zdekodowany zgodnie ze swym znaczeniem. Wszelka zasada nieokreśloności zostaje w tej dziedzinie wykluczona. Gdyby okazało się, że przekazu współczynnik refrakcji owego

w przypadku oddziaływania na odbiorcę jest zerowy, reklama znikłaby w jednej chwili. Żyje ona jedynie z tego kredytu zaufania, który sama sobie przyznaje (z tego samego rodzaju zakładem mamy do czynienia w przypadku nauki stawiającej na obiektywność świata)

i którego nie stara się zbytnio potwierdzać, z lęku przed tym, że przeciwstawna hipoteza mogłaby okazać się równie prawdziwa, skoro 48

wiadomo,

że ogromna

reklamowych

większość

informacji

nigdy nie dociera do celu, a od-

biorcy nie potrafią już odróżnić treści odbijających się echem w próżni — zważywszy, że sam

przekaźnik,

medium,

działa

na

wzór

efektu halo, staje się widowiskiem i budzi fascynację. MEDIUM IS MESSAGE, jak wieścił

jąca

MacLuhan,

naszą

to formuła

współczesną

charakteryzu-

fazę, „chłodną

fazę

zmediatyzowanej kultury masowej, kultury ochładzania i zobojętniania wszelkiego przekazu w pustym eterze. Oto kultura lodowacenia sensu. Myśl krytyczna osądza i dokonuje wyborów, wytwarza różnice, a poprzez selekcję czuwa nad sensem. Masy nie dokonują wyborów, nie wytwarzają różnic, lecz niezróżnicowanie, zachowują fascynację medium, którą przedkładają nad krytyczne wymogi przekazu. Dlatego że fascynacja nie wiąże się z sensem, jest wprost proporcjonalna do ży-

wionej w stosunku do niego niechęci lub braku zainteresowania. Osiągana jest przez unieszkodliwianie przekazu na przekaźnika, neutralizowanie idei na idola, paraliżowanie prawdy na rzecz

ona pokorzyść korzyść symula-

49

cji. Na tym właśnie poziomie

funkcjonują

media. Fascynacja jest ich prawem i swoistą dla nich przemocą, masowym gwałtem dokonanym na sensie, przemocą negującą sensow-

ną komunikację na korzyć innego rodzaju ko-

munikacji. Jakiego rodzaju? Hipoteza, której naszym zdaniem nie da się utrzymać: by istniała możliwość komunikowania się poza przekaźnikiem, poza medium sensu, by samo natężenie komunikacji było na miarę pochłaniania sensu i jego za-

niku. Gdyż to nie sens ani jego nadmiar sprawiają gwałtowną rozkosz; to jego neutralizacja nas fascynuje (por. rozdział Witz,

lopćration du mot d'esprit

w mojej książce

L'Echange symbolique et la mort). I to nie pra-

wem jakiegoś popędu śmierci, co oznaczałoby, że życie stol jeszcze po stronie sensu, lecz

zwyczajnie za sprawą wyzwania, wskutek alergii na referencję, na przekaz, kod i wszystkie inne kategorie językoznawstwa, poprzez wyparcie

się tego wszystkiego na wyłączną

korzyść znaku implodującego w przestrzeni fascynacji

(brak

znaczącego

i znaczonego:

wchłonięcie się biegunów znaczenia). Żaden 50

ze strażników sensu nie potrafi tego pojąć:

cała moralność sensu buntuje się przeciwko fascynacji. Sfera

dzięki

polityczna

hipotezie

również

trwa jedynie

wiarygodności,

wziąwszy

pod uwagę to, że masy są podatne na działanie i przenikalne

dla dyskursu,

że wyrażają

opinie, że istnieją poza sondażami i badaniami statystycznymi. Tylko za tę cenę klasa polityczna może

nadal wierzyć w to, że mówi

i jest politycznie słyszalna. Podczas gdy sfera

polityczna już od dawna służy za spektakl na ekranie życia prywatnego. Przeżuwana i trawiona tak jak rozrywka, traktowana na wpół sportowo, na wpół ludycznie (spójrzmy choćby na wyścigi tandemów kandydatów do fotela prezydenckiego w Stanach Zjednoczonych czy na wieczory wyborcze w radiu i tele-

wizji), na wzór starych komedii

obyczajo-

wych, po części ironicznie, lecz z ogromną do-

zą fascynacji. dawna

Rozgrywki

wyborcze już od

upodobniają się w świadomości

po-

wszechnej do teleturniejów. Lud, który politycznej reprezentacji służył zawsze za alibi

51

I statystę, mści się, upodobniając

się do te-

atralnej sceny politycznej i jej aktorów 1 odgrywając jej spektakl. Lud stał się publicznością. Mecz, film albo komiks służą za model

percepcji sfery publicznej. Lud dzień po dniu czerpie radość, jak z domowego kina, z oglą-

dania przepływów własnej opinii w codziennej lekturze sondaży. Nie pociąga to za sobą jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności. Masy nigdy nie angażują się politycznie czy

historycznie w sposób świadomy. Jeśli się kiedykolwiek mobilizowały w ten sposób, to je-

dynie po to, by całkowicie nieodpowiedzialnie dać się zgładzić. I nie jest to ucieczka przed polityką, lecz skutek niewybaczalnego antagonizmu pomiędzy klasą (kastą?) stanowiącą nośnik 1 podłoże sfery społecznej, polityki i kultury, panującą nad czasem i historią, a bezkształtną, szczątkową i wyzbytą sensu masą. Gdy jedna nieprzerwanie stara się udo-

skonalić rządy sensu, obsadzić i nasycić pole

społeczne, druga bezustannie nicuje wszelkie efekty sensu, neutralizuje je, dewaluuje albo ogranicza. W tym starciu zwycięzcą wcale nie jest ten, kto się nam nim zdaje.

AZ

Można to dostrzec w odwróceniu hierarchii

wartości przypisywanych historii i codzienności, sferze publicznej i prywatnej. Aż po lata sześćdziesiąte historia uznawana była za czas

mocny: sfera prywatności, codzienność stanowiły jedynie mroczny rewers sfery politycznej.

W najlepszym przypadku działała pomiędzy nimi dialektyka i można było sądzić, że któregoś dnia codzienność, tak samo jak jednostko-

wość, zabłyśnie ponad i poza historią, w sferze uniwersalnej. Do tego czasu jednak można jedynie ubolewać

nad zamknięciem

się mas

w

przestrzeni domowej, nad odmową kierowaną

przez masy pod adresem historii, polityki i uniwersalizmu i ich pogrążeniem się w otępiającej

codzienności

konsumpcji (na szczęście masy

pracowały, co pozwalało im zachować „obiektywny” status historyczny, zanim zyskały świadomość). Dziś następuje odwrócenie, zamiana

miejsc pomiędzy czasem mocnym i czasem słabym: zaczynamy przeczuwać, że codzienność,

ludzie w swej powszedniości, mogliby wcale nie stanowić nic nie znaczącego rewersu historii — więcej nawet: domyślamy się, że zamknięcie się w sferze prywatnej mogłoby stanowić bezpo-

53

średnie wyzwanie rzucone polityce, postać czynnego oporu, sprzeciwu wobec politycznej manipulacji. Role również ulegają odwróceniu:

to banalność życia, życie codzienne, wszystko to, co piętnowano dotąd jako wyraz drobnomieszczaństwa, jako to, co godne pogardy 1 apolityczne (włączając w to seks), staje się czasem mocnym, darzeniowości

a miejsce abstrakcyjnej wy-

historii i polityki

znajduje

się

zgoła gdzie indziej. Oto szaleńcza, przyprawiająca o zawrót głowy hipoteza. Odpolitycznione masy nie znajdowałyby się zatem po tej, lecz po drugiej, przeciwnej stronie sfery politycznej. Prywatność, wszednie,

to, co nienazwane, nieznaczące,

codzienne,

drobne

po-

podstępy,

skromne perwersje itp., nie sytuowałyby się zatem po tej, lecz po drugiej, przeciwnej stronie

reprezentacji.

Masy

wykonały

zatem

w swych „naiwnych” działaniach (nie oczekując na analizy „końca polityczności”) wyrok znoszący sferę polityczną, w sposób spontaniczny były pozapolityczne w swych

działaniach, tak samo, jak są pozajęzykowe w swej mowie. 54

Należy jednak mieć się tutaj na baczności! Z owego prywatnego i aspołecznego wszech-

świata, którego nie ima się dialektyka reprezentacji i przekroczenia ku uniwersalności, z owej ulegającej inwolucji sfery przeciwstawiającej się jakiejkolwiek rewolucji na szczy-

cie i odmawiającej podjęcia tego rodzaju gry, niektórzy pragnęliby uczynić (szczególnie w jej wersji seksualnej i tyczącej pożądania) nowe źródło rewolucyjnej energii, nadać mu sens i przywrócić je jako negatywną historyczność, choćby w jego pospolitości. Egzal-

tacja mikropragnień, małych różnic, ślepych praktyk, bezimiennych marginalności. Ostatni zryw intelektualistów, by uwznioślić błahość, wypromować bezsens w dziedzinie sen-

su. I napełnić nim ponownie rozum polityczny. Banalność, bezwład, apolityczność charakteryzowały faszyzm, dziś jednak zyskują właśnie wymiar rewolucyjny — nie zmieniając

swego sensu, czyli nie przestając być w jego posiadaniu.

Mikrorewolucja

transpolityka

pragnienia:

„wyzwolicieli”.

banalności,

kolejna

Zaprzeczenie

sensu

sztuczka jest

go

pozbawione.

32

Od oporu do hiperkonformizmu

Wyłonienie się milczących większości na-

leżałoby umieścić ponownie w ramach całego cyklu historycznego oporu w stosunku do uspołecznienia. Oporu, rzecz jasna, w stosunku do pracy, lecz również oporu w stosunku do medycyny, oporu w stosunku do szkoły, oporu w stosunku do bezpieczeństwa,

oporu

w stosunku do informacji. Oficjalna historia rejestruje jedynie nieprzerwany postęp społeczny, usuwając w mrok dziejów, na wzór dawnych kultur, jako oznaki barbarzyństwa, wszystko to, co nie przyczynia się do owego chlubnego procesu. W przeciwieństwie do tego, co zwykło się uważać (że uspołecznienie ostatecznie odniosło zwycięstwo, że ruch ten

jest nieodwracalny, że zgoda panująca co do społeczności jest powszechna), opór w stosunku do uspołecznienia pod wszelkimi postaciami rósł jeszcze szybciej niż sfera społecz-

na.

Przyjmował

po prostu

formy

inne

niż

pierwotne i cechujące się przemocą, które zo-

stały później wchłonięte (społeczność ma się

56

świetnie, dziękujemy, pozostali jedynie szaleńcy, którzy pragnęliby uchylić się od piśmienności, szczepień i innych dobrodziejstw systemu opieki społecznej i bezpieczeństwa). Tego rodzaju frontalny opór stanowił jeszcze

odpowiednik

tej fazy uspołecznienia, która

sama nastawiona była na konfrontację i posługiwała się przemocą, wywodził się on z tradycjonalistycznych grup, pragnących zachować własną kulturę i swe pierwotne struktury. To nie masa stawiała w ich przypadku

opór, lecz właśnie zróżnicowane struktury w stosunku do ujednoliconego i abstrakcyjnego modelu sfery społecznej. Tego typu opór napotykamy jeszcze w przypadku two steps flow of communication,

co analizowała socjologia amerykańska (model „dwustopniowego strumienia komunikacji”): masa nie stanowi wcale biernej struktu-

ry recepcji przekazów medialnych, niezależnie od tego, czy miałyby one charakter polityczny, kulturowy czy reklamowy. Małe grupy

i jednostki nie jednoczą się wokół jednolitego i wymuszonego dekodowania, lecz przetwarzają przekazy na swój wlasny sposób, prze-

m

chwytują je (za pośrednictwem swych przywódców) i dokonują ich przekładu (poziom drugi), przeciwstawiając dominującemu kodowi swe jednostkowe subkody, i ostatecznie poddając recyklingowi wszystko to, co do nich dociera,

w swym własnym cyklu, tak sa-

mo, jak ludy pierwotne poddawały ponownej obróbce w swym własnym obiegu symbolicznym (lud Siane na Nowej

pieniądz,

Gwinei)

albo jak Korsykanie

zachodni

przekładają

ideę powszechnych wyborów na swą własną strategię rywalizacji klanowej. Ten rodzaj odwrócenia, wchłonięcia, zwycięskiego odzyska-

nia przez podzbiory surowca rozprowadzanego przez kulturę dominującą, tego rodzaju podstęp ma charakter powszechny. On również kieruje „magicznym” wykorzystaniem

medycyny w masach „rozwijających się”. Zwykle praktyki takie odsyła się do kategorii umysłowości archaicznej i irracjonalnej, nale-

ży jednak dopatrywać się tu raczej praktyki zaczepnej, odwrócenia poprzez nadmiar, nie-

zanalizowanej, lecz świadomej „mimowolnej” odmowy

pod

adresem

dogłębnych

spusto-

szeń, jakich dokonuje medycyna racjonalna.

58

Dotyczy to jednak nadal grup ustrukturowanych,

o tradycyjnym systemie przynalez-

ności i pregnancji. Czym innym jest jednak chęć udaremnienia socjalizacji wypływająca ze strony masy, czyli nieprzeliczonej, niena-

zwanej i anonimowej grupy, której potęga jest wynikiem jej zdestrukturowania i bezwładu. Tak właśnie w przypadku mediów tradycyjny opór polega na reinterpretacji przekazu

zgodnie z kodem właściwym grupie i służącym jej własnym celom. Masy na wszystko się godzą i przenicowują wszystko en bloc po-

przez nadawanie wszystkiemu spektakularnego wymiaru, bez konieczności posługiwania się innym kodem, bez wymogu sensownoŚci, w gruncie rzeczy bez oporu, sprawiając

w ten sposób, że wszystko zaczyna osuwać się w sferę niezdeterminowania, której nie jest właściwy nawet bezsens, lecz która rządzi się zasadą fascynacji/manipulacji pod wszelkimi

możliwymi postaciami. Sądzono zawsze — na tym właśnie polega ideologia mediów masowych — że to media osa-

czają masy. Sekretu manipulacji poszukiwano nawet w zajadłej semiologii mediów maso-

59

wych. Zapominano jednak,

za sprawą

owej

naiwnej logiki komunikacji, że masy są przekaźnikiem o większej mocy niż wszystkie media razem wzięte, że to one je osaczają 1 po-

chłaniają — a przynajmniej żadne z nich nie zyskuje przewagi. Ten sam proces dotyczy ma-

sy 1 mediów. Mass(age) is message. To samo dzieje się z kinem, którego wynalazcy początkowo roili, że będzie to medium racjonalne, dokumentalne, informujące, Społeczne. Bardzo szybko jednak przeszło ono ostatecznie na stronę fantazji i zyskało cha-

rakter czysto wyobrazeniowy. To

samo

dzieje

się

z techniką,

i wszelką wiedzą w ogóle, skazanymi

nauką

na to,

by stać się praktyką magiczną i przedmiotem

„Spektakularnej” konsumpcji. To samo dzieje się z samą konsumpcją. Ekonomiści nigdy potrafili zracjonalizować konsumpcji, swemu zdumieniu, zważywszy na powagę „teorii potrzeb” i powszechną zgodę co

nie ku ich do

dyskursu użyteczności. Jednak praktyka mas

nadzwyczaj szybko przestała mieć cokolwiek wspólnego z potrzebami (jeśli w ogóle kiedykolwiek

60

miała).

Masy

uczyniły

Z konsumpcji

rodzaj oznaki statusu i prestiżu, nie służącej niczemu ciągłej licytacji i symulacji, potlaczu, który w każdym razie przewyższał wartość użytkową. Próbuje się im ze wszystkich stron (propaganda oficjalna, stowarzyszenia kon-

sumenckie, ekolodzy i socjolodzy) wpoić właściwe sposoby użytkowania i rachunek funkcjonalny w dziedzinie konsumpcji, lecz są to daremne starania. Gdyż to za sprawą wartoŚci jako znaku i jej niebotycznej stawki (ekonomiści, nawet jeśli starają się ją włączyć jako zmienną, nieustannie napotykają na przeszkodę w postaci dryfującego rozumu ekonomicznego) masy skazują gospodarkę na porażkę, opierają się „obiektywnemu” imperatywowi potrzeb i racjonalnej równowadze zachowań i celów. Wartość jako znak przeciwko wartości użytkowej — oto sprzeniewierzenie ekonomii politycznej. I nie mówmy,

że wszystko to w ostateczności przynosi korzyść

wartości

wymiennej,

czyli systemowi.

Gdyż jeśli system doskonale sobie radzi w tej grze, a nawet ją wspiera (masy „wyalienowane” w swych gadżetach itp.), nie stanowi to

sedna sprawy, a tym, co owe ciągłe osuwanie 61

się, ów poślizg zapoczątkowują w perspektywie długofalowej, już od tej chwili, jest upadek 1:kres ekonomii, odciętej od wszelkich swych racjonalnych definicji przez nadmierne, magiczne, spektakularne, sprzeniewierzone 1 niemal parodystyczne uzycie przez masy. Użycie aspołeczne, odporne na wszelkie metody pedagogiczne, wszelką socjalistyczną „edukację — nadużycie, za którego sprawą masy (my, wy, wszyscy) znalazły się odtąd poza

sferą ekonomii politycznej. Nie oczekiwały one przyszłych rewolucji ani teorii, które miałyby je od nich „wyzwolić” mocą „dialektycznego” ruchu. Wiedzą, że od niczego się nie uwalniamy i że system można zniszczyć jedynie za sprawą nadanej mu hiperlogiki, poprzez nadużycie go, co równoznaczne jest

z jego gwałtownym

stłumieniem.

„Chcecie,

byśmy konsumowali — dobra, będziemy kon-

sumować coraz więcej i cokolwiek się tylko da, choćby w nie wiem jak bardzo bezużytecznym i absurdalnym celu”. To samo dzieje się z medycyną: frontalny opór (który skądinąd jeszcze nie zanikł) zastą-

piony zostaje przez subtelniejszą formę 62

wy-

wrotowości, nadmierną, niepohamowaną, niekontrolowaną konsumpcję medycyny, panicz-

ny

konformizm

wobec

wymogów

zdrowot-

nych. Przybierający nadzwyczajne rozmiary wzrost konsumpcji medycznej, która całkowicie sprzeniewierza się celom i społecznym powinnościom medycyny. Czyż znajdzie się jakiś lepszy sposób, by ją unicestwić? Odtąd lekarze nie wiedzą już, co czynią, kim są, manipulowani skuteczniej niż im samym udaje się manipu-

lować. „„Chcemy coraz więcej opieki, lekarzy, lekarstw,

bezpieczeństwa,

zdrowia,

jeszcze

więcej, zawsze jeszcze więcej, bez ograniczeń!”. Masy wyobcowane przez medycynę? Ależ skąd: to one właśnie rujnują tę instytucję, pod-

kładają bombę pod system bezpieczeństwa socjalnego, wystawiają społeczność na niebezpieczeństwo, wymagając od niej coraz to wię-

cej, jakby była towarem. Czy może być jakieś większe szyderstwo niż owo domaganie się tego, co społeczne, jako indywidualnego dobra

konsumpcyjnego,

podlegającego

ciągłemu

wzrostowi podaży i popytu? Parodia i paradoks: to za sprawą samego swego bezwładu na drogach uspołecznienia, które im wytyczono,

63

masy przekraczają jego logikę i ograniczenia, obracając całą budowlę w ruinę. Niszczyciel-

ska hipersymulacja, destrukcyjny hiperkonformizm (jak w przypadku Beaubourga, analizowanym w Symulakrach i symulacji), zachowu-

jące pozór zwycięskiego wyzwania — nikt nie jest w stanie ocenić siły tego wyzwania, siły przywracania i odwracania — rewersji — z jaką działają na cały ten system. To tutaj toczy się dzisiaj gra, w tym bezdźwięcznym i nieuchronnym starciu milczących większości z narzuca-

nym im uspołecznieniem, w owej hipersymulacji podwajającej symulację i wyniszczającej ją zgodnie z własną logiką — a nie w ramach ja-

kiejś walki klasowej czy molekularnego chaosu mniejszości pod nieobecność pragnienia.

Masa i terroryzm

Znaleźliśmy się zatem w paradoksalnym punkcie,

64

w

którym

masy

uchylają

się

od

chrztu

społecznego, który jest jednocześnie

chrztem sensu i wolności. Nie czyńmy z nich nowego i zaszczytnego przedmiotu odniesienia. One nie istnieją. Zauważmy natomiast, że w ciszy wszelka władza wali się w gruzy, przygniatając milczącą większość, która nie stanowi ani jakiegoś bytu, ani socjologicznej

rzeczywistości, lecz cień rzucany przez władzę, jej bezdenną otchłań, formę jej absorpcji. Płynna, będąca w ciągłym ruchu mgławica, doskonale przystosowana, a może nawet na-

zbyt dostosowana do tych zabiegów i starań, mocą hiperrealnego konformizmu, stanowią-

cego skrajną postać odmowy uczestnictwa: oto współczesna klęska władzy. Jest to również klęska rewolucji. Gdyż ta implozywna masa z samej swej definicji nie może nigdy

eksplodować, a wszelki rewolucyjny głos również skazany jest na implozję w jej wnętrzu. Cóż zatem teraz począć z masami? Stanowią one

wszak

motyw

przewodni

wszystkich

współczesnych dyskursów.

Masy stanowią obsesję każdego projektu społecznego, lecz wszystkie te projekty rozbi-

jają się właśnie o masę, gdyż pozostają zako65

rzenione w klasycznej jej definicji,

definicji

żywiącej eschatologiczną nadzieję — nadzieję na społeczność i jej spełnienie. Masy jednak nie są społecznością, stanowią odwrotność wszystkiego tego, co społeczne, wszelkiego socjalizmu. Wielu teoretyków jednak potę-

piało sens, ujawniało pułapki wolności i mistyfikacje polityki, poddawało radykalnej krytyce racjonalność i wszelkie formy przedstawicielstwa — podczas gdy masy przenikają przez sens, politykę, przedstawicielstwo, historię, ideologię,

z somnambuliczną

siłą za-

przeczenia, gdy tu i teraz urzeczywistniają wszystko to, co mogła tylko przeczuwać najradykalniejsza krytyka, podczas gdy ta nie wie już, co z tym począć i nadal pogrąża

się

w marzeniach o przyszłej rewolucji — rewolucji krytycznej,

rewolucji prestiżu,

rewolucji

uspołecznienia — rewolucji pragnienia. Rewo-

lucja poprzez inwolucję do nich nie należy: nie jest eksplozywno-krytyczna, lecz implozywna i ślepa. Dokonuje się zą sprawą bezwładu, a nie dzięki świeżej i radosnej

nega-

tywności. Jest milcząca l inwolucyjna — jako zupełne przeciwieństwo odzyskanego słowa 66

„1 zyskanej świadomości. Nie ma sensu. Nie ma nam nic do powiedzenia. Dlatego właśnie jedynym zjawiskiem, które ma z masami pewien związek, z masami

stanowiącymi scenę, na której rozgrywa się ostatni akt społeczności zwieńczony jej śmiercią, jest terroryzm. Nie ma nic bardziej „od-

ciętego od mas” niż terroryzm, a władza łatwo i triumfalnie przeciwstawia je sobie. Nie istnieje jednak nic bardziej niesamowitego i zarazem bardziej swojskiego niż ich zbieżne po-

glądy w kwestii zaprzeczenia wszystkiemu temu, co społeczne, niż ich odmowa sensu. Bo

choć

terroryzm mierzy w kapitał (imperia-

lizm światowy itp.), myli się co do swego wro-

ga, a tym samym trafia w prawdziwego, którym jest społeczność. Współczesny terroryzm mierzy

w społeczność w odpowiedzi

własny

terroryzm.

na jej

Godzi w sferę społeczną

w takiej postaci, jaką zyskała ona dzisiaj — orbitalną, zminiaturyzowaną, nuklearną,

tkankową sieć kontroli i bezpieczeństwa, która blokuje nas ze wszystkich stron i czyni

z nas, z każdego bez wyjątku, milczącą większość. Hiperrzeczywiste I nieuchwytne uspo67

łecznienie, działające już nie poprzez prawo 1 represje, lecz poprzez przenikanie modeli, nie poprzez przemoc, lecz poprzez perswazję i zastraszanie — terroryzm stanowi reakcję na to zjawisko w postaci aktu, który sam ma cha-

rakter hiperrzeczywisty, którego przeznaczeniem już od samego początku jest przemiana w koncentryczne

i fascynacja,

fale mediów

którego celem już od samego początku nie jest przedstawianie czy uświadamianie,

lecz

umysłowe zwielokrotnianie poprzez kontakt, fascynację i panikę, nie refleksyjność czy logi-

ka przyczyn i skutków, lecz reakcja łańcuchowa wywołana poprzez zakażanie — akt pozbawiony zatem sensu i niezdeterminowany,

jak system, z którym się mierzy, albo raczej w który wnika jako punkt maksymalnej i zarazem nieskończenie małej implozji — terroryzm

nieeksplozywny, ny:

terroryzm

niehistoryczny, implozywny,

niepolitycz-

krystalizujący,

porażający i otępiający — i z tego względu za-

sadniczo równorzędny z milczeniem i bezwładem mas. Celem terroryzmu nie jest zmuszenie do zabrania głosu, wskrzeszenie Czy zmobilizo-

68

wanie

czegokolwiek

albo kogokolwiek:

po-

zbawiony jest on możliwości rewolucyjnej kontynuacji (pod tym względem byłoby to raczej przeciw-działanie czy przeciw-skuteczność, całkowita porażka, to, co zwykle gwałtownie się mu zarzuca, lecz nie to jest jego zamysłem),

mierzy on w masy w ich milczeniu,

milczeniu

magnetyzowanym

przez informa-

cję, mierzy, by przyspieszyć swą śmierć poprzez jej uwydatnienie i spotęgowanie, w ową otaczającą nas białą magię społeczności, magię informacji, symulacji, zapobiegania, anonimowej i przypadkowej kontroli, w białą magię społecznej abstrakcji, uciekając się do czarnej magii o jeszcze większej skuteczności, do jeszcze bardziej anonimowej, arbitralnej

i przypadkowej abstrakcji: czarnej magii aktu terroryzmu.

Jest on jedynym aktem, który niczego ani nikogo już nie reprezentuje. Właśnie to łączy go z masami, stanowiącymi jedyną nieprzed-

stawialną rzeczywistość. Nie oznacza to jednak, co do tego nie ma wątpliwości, że terroryzm na nowo przedstawiałby milczenie i niemotę mas, w sposób gwałtowny dawałby wy-

69

raz ich biernemu oporowi. Znaczy to jedynie tyle, że odpowiednikiem ślepego, nieprzedsta-

wiającego, wyzutego z sensu charakteru aktu terrorystycznego może być jedynie ślepe, nieprzedstawiające, wyzute z sensu 1 leżące poza sferą przedstawienia zachowanie, jest nim zachowanie się mas. Ich wspólną cechą jest to, że stanowią najradykalniejszą i najpotężniejszą współczesną formę zaprzeczenia w stosunku do każdego systemu przedstawiającego. Io wszystko. Nikt tak naprawdę nie wie, jaki sto-

sunek może się nawiązać pomiędzy dwoma elementami znajdującymi się poza sferą przedstawienia, jest to problem, którego nie pozwala rozwiązać nasza epistemologia, gdyż postu-

luje ona zawsze konieczność istnienia przekaź-

nika, którego funkcję ma pełnić podmiot bądź język, medium przedstawienia. Znamy dobrze jedynie powiązania przedstawieniowe, niewiele

wiemy o powiązaniach analogicznych, rządzonych zasadą pokrewieństwa bądź powinowactwa, ubezpośrednionych, niereferencyjnych

czy innego rodzaju systemach. Bez wątpienia pomiędzy nimi przepływa coś nadzwyczaj si]-

nego (masy i terroryzm), CZEgo na próżno po70

szukujemy

w

historycznych

poprzednikach

systemów przedstawiających (lud/zgromadzenie,

proletariat/partia,

marginalne

mniejszo-

ści/mikrogrupy...). I tak samo jak energia społeczna przepływa pomiędzy dwoma biegunami każdego systemu przedstawiającego, energia pozytywna, tak samo można by powiedzieć, że pomiędzy masami i terroryzmem, pomiędzy tymi dwoma nie-biegunami systemu nieprzedstawiającego, również przepływa energia, lecz jest to energia o przeciwnym znaku, energia nie akumulacji społecznej i przemiany, lecz spo-

łecznego rozproszenia, dyspersji sfery społecznej, energia pochłaniająca i unicestwiająca sferę polityczną. Nie można powiedzieć, że to „epoka mil-

czących większości” „wytwarza” terroryzm. To jednoczesne współwystępowanie obu jest zdumiewające i tylko ono stanowi wydarze-

nie. Jedyne — bez względu na to, czy akceptu-

jemy jego brutalność czy nie — które naprawdę oznacza kres polityczności i społeczności.

Jedyne,

które

wyraża

ową

rzeczywistość

gwałtownej implozji wszystkich naszych sys-

temów przedstawiania.

11

Terroryzm pod zadnym względem nie zmierza do tego, by zdemaskować represyjny charakter państwa (jest to prowokacyjna ne-

gatywność mikrogrup, które dopatrują się w tym ostatniej szansy na bycie reprezentaon — za

tywnymi w oczach mas). Propaguje

sprawą własnej nieprzedstawialności i wskutek reakcji łańcuchowej (a nie poprzez wskazywanie i uświadamianie) — świadectwo nieprzedstawialności i niereprezentatywności wszelkiej władzy. Tu właśnie kryje się jego Ssiła wywrotowa:

przyspiesza

on

nieprzedsta-

wialność, aplikując ją w minimalnych, nad wyraz skoncentrowanych dawkach.

Jego

fundamentalna

przemoc

lecz

wynika

z zaprzeczenia wszelkich instytucji przedsta-

wicielskich (związków zawodowych, zorganizowanych

ruchów,

świadomej

walki

„,poli-

tycznej” itp...). Włączając w to te, które czerpią zyski z solidarności z nim, gdyż jest ona

sposobem na ustanowienie go jako modelu, symbolu, a zatem sposobem na przypisanie

go przedstawieniu. („Zginęli za nas, ich dzie-

ło nie pozostanie środki

J2

są dobre,

daremne..*), by wymusić

Wszystkie sens, by

nie

przyjąć do wiadomości, do jakiego stopnia terroryzm jest pozbawiony społecznej legity-

mizacji, politycznej kontynuacji, jakiejkolwiek ciągłości historycznej. Jedyne jego „odbicie” właśnie nie stanowi historycznej kontynuacji: to jego narracja, jego fala uderzeniowa w mediach. Zatem narracja ta należy do porządku obiektywnego i informacyjnego w równym stopniu, co terroryzm do porząd-

ku politycznego. Znajdują swe miejsce gdzie indziej, w porządku, który nie jest domeną sensu ani przedstawienia — mitycznym być może, symulacyjnym bez wątpienia. Innym aspektem terrorystycznej przemo-

cy jest zaprzeczenie wszelkiego określenia, wszelkiego zdeterminowania i wszelkiej jako-

Ści.

W tym znaczeniu należy odróżnić terro-

ryzm od „bandytyzmu” i działań o charakte-

rze bojówkarskim. Te ostatnie stanowią akt wojny prowadzonej przeciwko określonemu wrogowi (wysadzanie pociągów, podkładanie bomb w siedzibie konkurencyjnej partii itp.).

„Bandytyzm” natomiast wiąże się z tradycyjną zbrodniczą przemocą (napady na banki,

porwania dla okupu itp.). Wszelkie wynikają73

ce z niego działania mają jakiś „cel” ekonomiczny bądż militarny. Współczesny terroryzm jednak, zapoczątkowany przez porwa-

nia zakładników i grę na zwłokę o śmierć, pozbawiony jest już celu (jeśli nawet go sobie przypisuje, to jest on albo nieznaczący, albo

nieosiągalny, a w każdym razie terroryzm jest najmniej skuteczną metodą jego osiągnięcia) i nie ma określonego wroga. Czy Palestyńczycy godzą w Izrael za pośrednictwem zakładników? Nie, to za pośrednictwem Izraela godzą oni w mitycznego wroga, a nawet nie mi-

tycznego, we wroga pozbawionego

jakichś

swoistych cech, w rodzaj globalnego porząd-

ku społecznego obecnego wszędzie, nie ważne kiedy, nie ważne kto, aż po ostatniego z „,nie-

winnych. Na tym polega właśnie terroryzm, ma

charakter

pierwotny

i

nieusuwalny,

ponieważ może uderzyć gdziekolwiek, kiedykolwiek, w kogokolwiek, w innym przypadku byłby zaledwie próbą wyłudzenia okupu albo

dziełem jakiejś bojówki. Jego zaślepienie stanowi wierną kopię absolutnego niezróżnicowania i obojętności systemu, który już od dawna

nie odróżnia celów od środków, a oprawców 74

od ich ofiar. Jego działanie w warunkach za-

bójczego braku różnicy, w przypadku porwań zakładników godzi właśnie w najbardziej charakterystyczny wytwór całego tego systemu: w anonimową i całkowicie dowolnie wyznaczoną jednostkę, kategorię wymienną,

zastępowalną przez dowolną inną. Ocierając

się

o paradoks,

przypadkowi

należałoby powiedzieć,

że

zakładnicy niewinnie ponoszą

karę za zbrodnię bycia niczym, za to, że pozbawieni

są własnego

przeznaczenia,

że zo-

stali pozbawieni imienia przez równie bezimienny system, którego tym samym stają się najczystszym i najdoskonalszym uosobieniem. Stanowią skończony produkt społeczności, abstrakcyjnego i odtąd zglobalizowa-

nego uspołecznienia. W tym właśnie znaczeniu, będąc kimkolwiek, kimś bez znaczenia, są

oni wymarzonymi ofiarami terroryzmu.

W tym sensie, a raczej w tym wyzwaniu

rzuconym sensowi, akt terroryzmu upodabnia się w pewien sposób do katastrofy natu-

pomiędzy

trzęsieniem ziemi W Gwatemali

i uprowa-

Nie ma

żadnej

I 0

różnicy

ralnej.

dzeniem boeinga Lufthansy z trzystu pasa-

żerami na pokładzie, pomiędzy działaniem „naturalnym”

a „ludzką”,

interwencją człowieka.

terrorystyczną

Natura

jest

terro-

rystką tak samo, jak jest nią każda nagła i niespodziewana awaria technologicznego systemu: wielkie awarie prądu w Nowym Jorku

(1965

sytuacje

i 1977)

doskonalsze

stanowią

terrorystyczne

niż

te prawdziwe,

sposobności wprost wymarzone. A nawet lepiej: owe wielkie awarie techniczne, tak samo jak wielkie katastrofy naturalne, ilustru-

ją możliwość

radykalnego

przewrotu

bez

podmiotu. Przerwa w dostawie energii elektrycznej, do jakiej doszło w roku 1977 w Nowym Jorku, równie dobrze mogłaby być spowodowana przez sabotaż jakiejś doskonale zorganizowanej

grupy

terrorystów,

niczego

to w

ostatecznym

nie zmieniłoby

obiektywnym wyniku. Jej skutkiem mogłyby być te same akty przemocy, grabieże, te same protesty, to samo zawieszenie porządku „społecznego. Oznacza to, że terroryzm

nie kryje się w decyzji o stosowaniu przemocy,

76

lecz

czal

się wszędzie,

w normalnym

funkcjonowaniu sfery społecznej, które może w jednej chwili przemienić się w całkowicie przeciwną, absurdalną i niekontrolowaną rzeczywistość. Katastrofa naturalna ma ten sam wymiar i tym samym, co zakrawa na paradoks, staje się mitycznym wyrazem katastrofy społeczności. A raczej, skoro katastrofa naturalna stanowi zdarzenie par excellence pozbawione sensu, które niczego nie przedstawia (chyba że Boga, dlatego szef Continental Edison mógł odwołać się wła-

śnie do niego i jego interwencji w czasie ostatniej awarii elektryczności w Nowym Jorku),

staje się rodzajem symptomu

gwałtownym

bądź

wyrazem stanu sfery społecz-

nej, jeśli wziąć pod uwagę jej klęskę i zała-

manie do

tej

się wszelkich przedstawień, które ją pory

podtrzymywały

w

istnieniu

i sprawnym funkcjonowaniu.

17

Systemy implozywne i systemy eksplozywne

Masy, media i terroryzm, tworzące trójcę powinowatych, opisują dominujący dziś proces implozji. W cały ten proces uwikłana jest przemoc, która się dopiero rozpętuje, przemoc orbitalna i nuklearna, przemoc wchłaniania i fascynacji, przemoc pustki (fascynacja stanowi najwyższy stopień neutrum). Implozja, dziś, dla nas, może być już

tylko gwałtowna

i katastrofalna,

gdyż jest

wynikiem klęski systemu eksplozji i kontrolowanej ekspansji, który funkcjonował na Zachodzie od wielu wieków. Implozja zatem nie jest w sposób konieczny procesem katastroficznym. Była ona

— nawet pod kontrolowaną i sterowaną swą postacią — tajemną dominantą społeczeństw

pierwotnych i tradycyjnych. Konfiguracje nieekspansywne, nieodśrodkowe: dośrodkowe — pojedyncze mnogości, które nie zmierzały nigdy ku uniwersalności, skupiające się na procesie cyklicznym i rytuale, starające 78

się inwoluować

w owym

nieprzedstawiają-

cym procesie, pozbawione jakiejkolwiek instancji nadrzędnej, bez rozłączającej biegunowości, nie zapadające się jednak tym sa-

mym w siebie pod własnym ciężarem (bez wątpienia z wyjątkiem kilku niewyjaśnionych procesów implozywnych, takich jak kolaps cywilizacji Tolteków, Olmeków czy Majów, o których niczego już nie mieliśmy usłyszeć, których imperia piramid zniknęły bez śladu choćby najmniejszej dostrzegalnej

katastrofy, jakby zostały gwałtownie opróżnione, bez widocznej przyczyny, bez jakiej-

kolwiek

oznaki

przemocy). zatem

umarły

pochodzącej

z zewnątrz

Społeczeństwa pierwotne padły

ofiarą

kontrolowanej

implozji,

ob-

w momencie, gdy nie potrafiły już

opanować tego procesu i stanęły wówczas na

granicy procesu eksplozji (nie dający się okiełznać przyrost demograficzny albo przerost produkcji, procesy nieopanowanej ekspansji, bądź po prostu moment, w którym

kolonizacja gwałtownie poddała ich ekspansywnej i odśrodkowej normie kierującej sys-

temami zachodnimi). 79

W przeciwieństwie do nich, nasze „nowo-

czesne” cywilizacje funkcjonowały w oparciu o zasadę ekspansji i eksplozji, obowiązującą na wszystkich poziomach, pod hasłem uniwersalizacji rynku, wartości ekonomicznych

i filozoficznych, pod znakiem uniwersalności prawa i podboju. Bez wątpienia potrafiły one

wykorzystać, przynajmniej

w pewnym

mo-

mencie, kontrolowaną eksplozję, proces uwalniania kontrolowanej i wzrastającej energii — to był złoty wiek ich kultury. Jednak za spra-

wą ciągłego rozpędzania i przyspieszania, Ów

eksplozywny proces stał się niekontrolowany, osiągnął zabójczą prędkość i śmiertelny zasięg, a raczej granice uniwersalności, Wyczerpał pole możliwej ekspansji i - na wzór społeczeństw pierwotnych, które spustoszone

Zo-

stały przez eksplozję, gdyż nie potrafiły już dłużej panować nad procesem implozji — na-

sze kultury pustoszy implozja, właśnie dlatego, że nie umiemy już opanować i zrównoważyć procesu eksplozji. Implozja staje się nieunikniona, a wszel-

kie wysiłki, by ocalić zasady rzeczywistości — prawa akumulacji, uniwersalności i ewolucji,

80

rządzące systemami w stadium ekspansji — są archaiczne, wsteczne i karmią się nostalgią. Włączając w to tych wszystkich, którzy pragną wyzwolić energie libidalne, energie mnogie, fragmentaryczne intensywności itp. Deleuzjańska „molekularna rewolucja” jest wyrazem ostatniej fazy „wyzwolenia energii”

(albo zwielokrotnienia elementów itp.) aż po nieskończone

najmniejsze granice pola eks-

pansji

kultury.

naszej

Nieskończenie

mała

próba podejmowana przez pragnienie zajmu-

je

miejsce

próby

podejmowanej

wcześniej

przez nieskończoność kapitału. Rozwiązanie

molekularne przestrzeni

zastępuje molarne obsadzenie i sfery społecznej.

Oto

ostatnie

iluzje oferowane przez system eksplozywny, ostatnia próba opanowania granicznych energii i przesunięcia granic energii (nasz podstawowy motyw przewodni), by ocalić za-

sadę ekspansji i wyzwolenia. Nic jednak nie powstrzyma procesu implozji, a jedyną alternatywą, jaka pozostaje, jest albo implozja gwałtowna i katastrofalna,

albo implozja łagodna i spowolniona. Istnieją oznaki tej ostatniej, rozmaite próby opano81

wania nowych antyuniwersalistycznych, antyprzedstawieniowych, plemiennych, dośrodkowych i tym podobnych impulsów: nowe wspólnoty, ekologia, zerowy przyrost, narko-

tyki — wszystkiemu temu bez wątpienia przyświeca właśnie ten cel. Nie warto jednak łudzić się co do łagodnego charakteru implozji. Jej przeznaczeniem jest krótkotrwałość i klę-

ska. Nie istniała nigdy możliwość zrównoważonego przejścia od systemów implozywnych do eksplozywnych: zawsze działo się to w sposób gwałtowny i istnieją ogromne szanse, że nasza droga wiodąca ku implozji będzie równie gwałtowna i katastrofalna w swych skutkach.

...ALBO KRES SFERY SPOŁECZNEJ

Uspołecznienie nie jest procesem jasnym

i jednoznacznym. Czy nowoczesne społeczeństwa podlegają procesowi socjalizacji czy postępującej desocjalizacji — odspołecznienia? Wszystko zależy od tego, jakie znaczenie nadajemy owym terminom, a zatem żaden z nich nie jest do końca określony, a wszyst„kie są odwracalne. To samo dotyczy instytucji, które wytyczały drogę „postępu społecz-

nego” (urbanizacja, koncentracja, produkcja, 83

praca, lecznictwo, edukacja, bezpieczeństwo społeczne, ubezpieczenia), włączając w to

również kapitał, który bez wątpienia był najskuteczniejszym ze wszystkich mediów socjalizacji; można powiedzieć, że wytwarzały one i za jednym zamachem niszczyły sferę społeczną.

Jeśli sfera społeczna powstała z abstrakcyjnych instancji wznoszących się jedna po

drugiej na ruinach symbolicznego i rytualnego gmachu społeczeństw wcześniejszych, to instytucje te wytwarzają i w coraz większym stopniu poszerzają sferę społeczną, powodują

coraz większe uspołecznienie. Jednocześnie jednak sankcjonują tę pożerającą abstrakcję, pochłaniającą być może właśnie ową „,rdzeniową istotę”, kwintesencję społeczności. Z tego punktu widzenia można stwierdzić, że sfera społeczna cofa się i kurczy w miarę rozwoju swych instytucji,

Proces ten ulega przyspieszeniu i osiąga swe maksymalne natężenie i zasięg wraz z po-

jawieniem się mediów masowych i informacji. Media, wszystkie media, informacja, wszelka

informacja, funkcjonują w obu kierunkach 84

jednocześnie: wytwarzają pozornie coraz więcej uspołecznienia i coraz bardziej poszerzają sferę społeczną, neutralizując całkowicie sto-

sunki społeczne i samo uspołecznienie. Skoro jednak sfera społeczna jest niszczona przez to, co ją wytwarza (media, informacja), pochłaniana przez to, co sama produku-

je (masy), wynika z tego, że jej definicja jest błędna służący

i bezwartościowa, a sam ten termin, za

uniwersalne

alibi dla wszelkich

dyskursów, pozbawiony jest wartości analitycznej i niczego już nie desygnuje. Jest nie tylko zbędny i bezużyteczny — wszędzie tam, gdzie się pojawia, ukrywa za sobą coś innego: wyzwanie, śmierć, uwodzenie, rytuał, powtórzenie; tai to, że jest jedynie abstrakcją i reszt-

ką, a nawet zwyczajnie efektem społeczności, symulacją i iluzją. Już sama kategoria „stosunków społecznych” jest enigmatyczna. Czym jest „stosu-

nek społeczny”, „więź społeczna”, czym jest „tworzenie stosunków i więzi społecznych”? Wszystko tu jest jedynie na pozór oczywiste. Czy sfera społeczna jest bezpośrednio i z de-

finicji „stosunkiem” albo „więzią”, co już za-

85

kłada poważną

abstrakcję

i racjonalną

al-

gebrę społeczności — czy raczj jest czymś innym. co termin „stosunek” jedynie siłą racjo-

nalizuje? Być może „stosunek społeczny” istw miejsce

nieje zamiast,

czegoś

innego,

za-

miast i w miejsce tego, co unicestwia? Być może przypieczętowuje i zapoczątkowuje kres sfery społecznej? „Nauki społeczne” uświęciły ową samooczywistość

i wieczność

Trzeba jednak złudzeniami. wione tego, co społeczne, tak historii. Sieci

sfery

społecznej.

spuścić z tonu i rozstać się ze Istniały społeczeństwa pozbaspołeczne — społeczeństwa niejak istniały społeczeństwa bez zobowiązań symbolicznych nie

wchodziły ani w zakres „stosunków”, ani do

„społeczności”. Na przeciwległym krańcu nasze „społeczeństwo” prawdopodobnie właśnie kładzie kres społeczności, unicestwia to, co społeczne, poprzez symulację uspołecznienia. Istnieje równie wiele sposobów umiera-

nia sfery społecznej, co jej definicji. Istnienie sfery społecznej miało być może jedynie efemeryczny charakter, tkwiło w wąskiej szczeli-

nie pomiędzy formacjami symbolicznymi 86

a naszym „społeczeństwem”, w którym ginie. Wcześniej jej nie było. Później już nie istniała. Jedynie „socjologia” może jeszcze udawać, że

daje

świadectwo

a wszechwładny

jej

nieśmiertelności,

bełkot „nauk społecznych”

będzie pobrzmiewał jej echem jeszcze długo po jej zniknięciu.

Źródłem

nieprzerwanie płynącej energii

społecznej od dwóch wieków były deterytorializacja i koncentracja pod coraz bardziej ujednoliconymi postaciami. Ześrodkowana perspektywiczna przestrzeń nadająca sens wszystkiemu temu, co w nią wkracza za po-

mocą zwykłej zbieżności na linii zbiegu w nieskończoności (jak przestrzeń i czas, społeczność otwiera w rzeczywistości perspektywę

na nieskończoność). Definicja sfery społecz-

nej istnieje jedyne w tej panoptycznej perspektywie. Nie zapominajmy jednak, że owa perspek-

tywiczna przestrzeń (zarówno w malarstwie czy architekturze, jak I w dziedzinie polityki i ekonomii) nie jest niczym więcej niż jednym z wielu modeli symulacji, który charakteryzu-

37

je jedynie fakt, że daje ona możliwość zaistnienia efektów prawdy

i obiektywności,

nie-

słychanych i nieznanych w przypadku innych modeli. Być może nawet jest ona jedynie złudzeniem? W tym przypadku wszystko to, co usytuowało się na owej „włoskiej scenie” sfery

społecznej, w gruncie rzeczy nie miało nigdy jakiegoś głębszego, istotnego znaczenia. Tak rzeczy

naprawdę

nie

nigdy

funkcjonowały

społecznie, lecz symbolicznie, magicznie, irra-

cjonalnie itp. Co pozwala zrozumieć

dzenie:

kapitał

wyzwanie

stanowi

społeczności. Oznacza to, że owa

wiczna

i panoptyczna

machina,

stwier-

rzucone perspekty-

machina

prawdy, racjonalności i produktywności, jaką jest kapitał, pozbawiona jest obiektywnych

celów i rozumu: jest przede wszystkim przemocą, a przemoc tę za pośrednictwem uspo-

łecznienia

stosuje wobec

sfery społecznej,

w istocie jednak nie jest ona maszyną społeczną, ma gdzieś zarówno kapitał, jak i społeczność w ich zarazem połączonej i antagoni-

stycznej definicji. Oznacza to także, że nie istnieje umowa, nigdy nie ma było żadnej umo-

wy pomiędzy odrębnymi instancjami na mocy 88

prawa — wszystko to jest nic nie warte — istnieją jedynie stawki, wyzwania, czyli coś, co nie jest uwikłane w „stosunki społeczne”. [Wyzwanie nie rządzi się prawami dialektyki, nie jest przeciwstawieniem sobie i zderzeniem biegunów czy terminów w strukturze całkowitej. Jest procesem niszczenia strukturalnej pozycji zajmowanej przez każdy z terminów, pozycji

podmiotowej

każdego

z

antagonistów,

a w szczególności tego, kto rzuca wyzwanie: porzuca on tym samym wszelką zawarowaną umową pozycję, która mogłaby umożliwić „stosunek”. W tym przypadku nie mamy już do czynienia z logiką wymiany wartości, lecz z logiką opuszczania pozycji wartości i pozycji sensu. Ten, kto rzuca wyzwanie, znajduje się zawsze w pozycji samobójcy, lecz jest to samobójstwo zwycięzcy: poprzez unicestwienie (własnej) wartości, destrukcję (własnego) sensu wymusza on na innym odpowiedź, która nigdy nie będzie równoważna, lecz zawsze będzie podbijała poprzednią stawkę. Zawsze jest

tak, że to, co pozbawione sensu, imienia i toż-

samości, rzuca wyzwanie temu, co szczyci się sensem, imieniem i tożsamością — oto wyzwa89

nie dla sensu, władzy, prawdy, by istnieć jako

takie i rościć sobie prawo do istnienia jako takie. Tylko tego rodzaju rewersja może położyć kres władzy, sensowi, wartości, a nie jakiś stosił, niezależnie

sunek

od

tego,

jak

bardzo

byłby on sprzyjający, gdyż ten przywraca relację biegunową,

binarną,

rzącą z definicji na nowo i władzy”.

strukturalną,

two-

przestrzeń

sensu

Istnieje tu kilka prawdopodobnych hipotez:

1. Społeczność nigdy tak naprawdę nie istniała. Nigdy

nie istniało coś takiego jak „Sstosunek” społeczny. Nic nigdy nie funk-

cjonowało na sposób społeczny. Na nieunik-

nionej podstawie wyzwania, uwodzenia 1 śmierci istniała zawsze jedynie symulowana społeczność i symulowany stosunek społecz" To samo dotyczy uwodzenia. Jeśli seks i seksu alność, w takiej postaci, w jaką przemienia je rewolucja seksualna, stanowią sposób wymiany

i produkcji

stosunków

seksualnych,

to uwodzenie

jest

wrotnością wymiany i bliskie jest wyzwaniu. Seksualność stała się

o da

„sto-

sunkiem seksualnym”. mogła się określić w tych już zeacjenalizówa-

nych kategoriach wartości i wymiany, jedynie zapominaj co wszelkich , staje =. formach uwodzenia — podobnie jak społeczność " pat pe łeczną” czy „stosunkiem społecznym” wówcząs, szelki wymiar symboliczny.

90

ny.

W

tym

przypadku

próżne

są marzenia

o „rzeczywistej” społeczności, społeczności

ukrytej,

społeczności idealnej. Jest to rów-

noznaczne z hipostazowaniem symulakru. Jeśli społeczność jest symulacją, to jedyną prawdopodobną

możliwością jest brutalna

i gwałtowna desymulacja — sama społeczność wówczas przestaje akceptować siebie jako przestrzeń referencji i odmawia udziału w tej grze, kładąc wskutek tego kres władzy, efektom władzy, i rozbijając zwierciadło

społeczności, które ją uwiecznia. Desymulacja, która (wyzwania

sama zyskuje pozór wyzwania przeciwstawnego wobec wyzwa-

nia kapitału rzuconego społeczności i społeczeństwu):

wyzwanie

rzucone

kapitałowi

1 władzy, by istnieć według ich własnej logiki — one są jej pozbawione, znikają jako urządzenie w chwili, gdy symulacja przestrzeni

społecznej ulega rozkładowi”.

* Wyzwanie wobec społeczności może przybrać odwrotną formę. formę spotęgowanego, nawracającego symulakru społecznego, popytu społecznego, popytu na społeczność. Wzmożony, kompulsywny hiper

konformizm, jeszcze bardziej formalne domaganie się społeczności jako normy i jako dyskursu.

91

Właśnie tego jesteśmy dzisiaj świadkami:

rozpadu myśli o społeczności, wyniszczenia i inwolucji sfery społecznej, wadliwego funk-

cjonowania i stopniowego słabnięcia symulakru społecznego — prawdziwe wyzwanie dla konstruktywnej i produktywnej myśli o społeczności. która dominuje. I to za jednym zamachem, nagle, tak jakby społeczność nigdy nie istniała. To wadliwe funkcjonowanie i osłabienie nosi wszelkie znamiona katastro-

fy, a nie ewolucji czy rewolucji. Już nie „kryzys” społeczności, lecz wchłonięcie jej urzą-

dzenia. Bez związku z marginalnymi odszczepieństwami (szaleńcy, kobiety, narkomani, przestępcy), służącymi, przeciwnie, za nową energię

dla szwankującej

sfery

społecznej.

Proces ten nie może już zostać na powrót uspołeczniony — zresocjalizowany. Ulatnia się jak zjawa na dźwięk piejącego koguta, pocią-

gając za sobą ulatniającą się wraz z nim zasadę rzeczywistości i społecznej racjonalności. 2. Społeczność rzeczywiście istniała i ist-

nieje nadal, i to w coraz większym wymiarze —

jest jej coraz więcej, obsadza wszystko, nie 92

pozostaje już nic prócz niej samej. Zamiast się ulotnić — triumfuje, a rzeczywistość społeczności dostrzegalna jest wszędzie. Można

jednak uznać, wbrew przesądowi, który czyni z uspołecznienia tunku

ludzkiego,

obiektywny

skoro

wszystko

postęp gato, co mu

się wymyka, jest jedynie pozostałością, pewną resztką, że to sama społeczność jest reszt-

ką, a jeśli odniosła zwycięstwo w rzeczywistości, to właśnie jako resztka. Jako rozrastająca

się,

pozostała

a wkrótce już uniwersalna

rozproszeniu

po

symbolicznego,

się

reszta,

porządku

to społeczność jako resztka

nabiera mocy rzeczywistości”. Oto subtelniejszy sposób umierania. W tym przypadku coraz głębiej pogrążamy się w sferze społecznej, czyli w czystych odpadach, w niezwykłym usypisku nagromadzonej martwej pracy, martwych i zinstytucjonalizowanych w terrorystycznych biuro-

* Por. moją L'Echange symbolique et la mort, gdzie mowa jest o potrójnej

resztkowości:

resztkowości

wartości

w porządku

ekonomicz-

nym, resztkowości fantazmatu w rejestrze psychicznym i resztkowości znaczenia w dziedzinie języka. Należałoby zatem dorzucić do tego resztkowość społeczności w porządku... społecznym.

93

kracjach

relacji, martwych

języków

i mar-

twych składni (w samych kategoriach „stosunku” i „więzi” kryje się coś martwego, coś

należącego do śmierci). Rzecz jasna zatem, że nie możemy już mówić, że społeczność umiera, gdyż od tej chwili jest ona akumulacją śmierci. W rzeczywistości

należymy do cywilizacji hiperspołeczności, która jest jednocześnie cywilizacją nierozkładalnej

i niezniszczalnej

resztki,

rosnącej

w miarę poszerzania się pola uspołecznienia. Odpad i powtórna obróbka: tak się przedstawia obieg społeczności na wzór i podobieństwo produkcji, której cykl już od dawna wymknął się spod kontroli „społecznej” celowości, aby stać się spiralną mgławicą całkowicie dopisaną, obracającą się wokół własnej osi i powiększającą się przy każdej opisywanej przez siebie „(r)ewolucji”. W konsekwen-

cji widzimy, jak z biegiem historii rośnie uspołecznienie jako „racjonalne” administrowanie resztkami, a wkrótce jako racjonalna produkcja resztek.

W roku 1544 otwarto pierwsze wielkie biuro dla biedoty w Paryżu: włóczędzy, obłą-

94

kani, chorzy, wszyscy ci, których grupie nie udało się zintegrować i których pozostawiła jako resztki, zostali tam objęci opieką pod hasłami rodzącej się społeczności. W XIX wieku rozrosło

się ono

do rozmiarów towarzystwa

dobroczynności, by w wieku XX przybrać postać opieki społecznej. Wraz z umocnieniem się rozumu społecznego, cała zbiorowość zyskała wkrótce charakter resztkowy, a zatem,

za sprawą kolejnego obrotu, poszerzyła się sama sfera społeczna. Gdy resztka osiąga rozmiary całego społeczeństwa, mamy do czynienia z całkowicie spełnioną, doskonałą socjalizacją'. Każdy zostaje w sposób doskonały wykluczony i objęty pełną kontrolą, doskonale zdezintegrowany 1 uspołeczniony. Integrację symboliczną zastąpiła integra-

cja funkcjonalna, a funkcyjne instytucje biorą na siebie problem resztek pozostałych po

io U Indian Guayaki i Tupi-Guarani pojawia się tego typu resztka, mesjańscy przywódcy gromadzą ją nad Atlantykiem. pod posta-

cią ruchów eschatologicznych. oczyszczających grupę z jej „społecz-

nych” resztek. Nie tylko władza polityczna (Clastres), lecz także sama społeczność zostaje oddalona jako instancja zdezintegrowana i dezintegrująca.

95

symbolicznej dezintegracji — instancja społeczna wyłania się tam, gdzie jej nie było, i gdzie nie było nawet imienia, którym można by ją nazwać. „Stosunki społeczne” mnożą się, potęgują, wzbogacają w miarę wzrastającej dezintegracji. A nauki społeczne wieńczą

dzieło. Stąd ów smaczek wyrażeń takich, jak wobec „odpowiedzialność społeczeństwa swoich wydziedziczonych członków”, szczególnie jeśli wiemy, że „społeczność” jest właśmie instancją powstałą wskutek owego porzucenia.

Stąd słynne tematy rubryki

„Społeczeń-

stwo” francuskiego „Le Monde'a”, w której paradoksalnie pojawiają się jedynie imigranci, przestępcy, kobiety itp.: wszyscy

Cl, któ-

rych nie udało się uspołecznić, „przypadki”

społeczne, analogiczne do przypadków patologicznych. Uchyłki, które da się wchłonąć, segmenty,

które

sfera

społeczna

izoluje

w trakcie swego rozwoju. Oznaczeni jako pozostałości na horyzoncie sfery społecznej za-

czną podlegać jej jurysdykcji, zmuszeni znaleźć swe miejsce w poszerzonej sferze społecznej. To dzięki tej reszcie maszyna społeczna

96

będzie mogła na nowo pójść w ruch i znaleźć punkt

podparcia

dla

dalszego

działania

I jeszcze szybszego rozwoju. Cóż jednak stanie się, gdy wszystko zostanie już uspołecznione? Wówczas maszyna się zatrzyma, jej dynamika ulegnie odwróceniu, a cały system społeczny stanie się resztką. W miarę jak społeczność w swym procesie rozwoju pozbywa się wszelkich resztek, sama taką resztką się staje. Umieszczając w rubryce „Społeczeństwo” kategorie szczątkowe, owe resztki, spo-

łeczność sama określa się jako resztka.

Czym staje się racjonalność społeczności, umowy społecznej i stosunków społecznych, jeśli te, zamiast pojawiać się jako pierwotna struktura, jawią się jako resztka i administro-

wanie resztkami? Jeśli społeczność nie jest niczym więcej niż resztką, nie jest już również miejscem, w którym mógłby przebiegać jakikolwiek proces, włączając w to pozytywny proces historyczny. Społeczność jest już jedy-

nie miejscem

gromadzenia

i lichwiarskiego

zarządzania śmiercią. Pozbawiona jest sensu,

gdyż istnieje w innym celu, zamiast i w miejsce

czegoś

innego,

z rozpaczliwego

braku

97

czego innego: ma charakter ekskrementalny.

Pozbawiona perspektywy ideału. Gdyż resztka jest archaiczną nicością, jest tym, co ze

śmierci jest nieprzejednane, na czym oprzeć może się jedynie polityka śmierci. Zamknięcie i wykluczenie. Sfera społeczna u swych początków, pod znakiem wytwórczego rozumu, była przestrzenią Wielkiego Zamknięcia

— pod znakiem symulacji i zapobiegania stała się przestrzenią Wielkiego

Wykluczenia.

Być może nie jest to już nawet przestrzeń „społeczna ”.

|

Z punktu widzenia administrowania resztkami społeczność może dziś nam ujaw-

nić swe prawdziwe oblicze, ukazać się pod postacią tego, czym jest naprawdę: prawem, potrzebą, usługą, najzwyklejszą czystą wartością użytkową.

Już

nawet

nie

polityczną

strukturą konfliktu, lecz strukturą recepcji, podatności i uległości. Granica wartości ekonomicznej

społeczności

jako

wartości

użytkowej — to w istocie wartość ekologiczna

społeczności jako niszy. Właściwy użytek ze społeczności jako jedna z form zrównoważo-

nej wymiany między jednostką a jej otocze98

niem,

sfera społeczna jako ekosystem, ho-

meostaza i funkcjonalna hiperbiologia gatunku — już nawet nie struktura, lecz substancja,

ciepła

proteinowa

anonimowość

substancji

odżywczej.

Rodzaj

płodowego

środowiska

bezpieczeństwa, zdolnego zara-

dzić wszelkim problemom życiowym, zapewniającego wszystkim satysfakcjonującą jakość życia, na wzór ubezpieczenia od wszelkich szkód chroniąca przed jakimkolwiek ryzykiem, ekwiwalent utraconego ży-

cia — zdegradowana forma smarującego, zapewniającego bezpieczeństwo, ubezwłasnowolniającego,

czyniącego

biernym,

permi-

sywnego uspołecznienia — najniższa postać energii społecznej: energia środowiskowej i behawioralnej użyteczności: taka jest właśnie nasza figura społeczności — jej entropo-

wa forma — inna figura jej śmierci.

99

Ekskurs: Społeczność albo funkcjonalna wentylacja reszty

Społeczność istnieje po to, by czuwać nad wchłanianiem

nadmiaru

dóbr,

które,

redy-

strybuowane bez jakichkolwiek przeszkód, zrujnowałyby porządek społeczny, stworzyłyby nieznośnie utopijną sytuację. Ów zwrot dóbr, i to dóbr wszelkiego rodzaju, który dokonywał się niegdyś poprzez ofiarę, nie pozostawiając miejsca na akumulację resztki, dla naszych społeczeństw jest nie do zniesienia. To właśnie przez wzgląd na ten fakt są one „społeczeństwami” — w tym

znaczeniu, że produkują one nieodimiennie jakąś nadwyżkę, resztę — o charakterze demograficznym, ekonomicznym czy językowym — i że owa resztka musi zostać unicestwiona, zlikwidowana (a nie złożona w ofierze, to by-

łoby zbyt niebezpieczne: zwyczajnie i po prostu zlikwidowana). Społeczność istnieje za sprawą tego po-

dwójnego

prawa:

stwiania resztki.

100

produkowania

i unice-

Gdyby wszelkie dobra zostały poświęcone, ludzie utraciliby sens rzeczywistości. Gdyby wszelkie dobra stały się dostępne, ludzie straciliby sens użyteczności i bezużyteczności. Społeczność istnieje po to, by czuwać nad bezużyteczną konsumpcją reszty, by powierzyć jednostkom obowiązek podlegającego prawu użyteczności administrowania ich wlasnym życiem.

Użytkowanie i wartość użytkowa stanowią fundamentalną moralność. Istnieje ona jednak jedynie poprzez symulację niedostat-

ku i kalkulacji. Gdyby wszelkie dobra zostały poddane redystrybucji, samoczynnie zniosłyby wartość użytkową (podobnie stałoby się ze śmiercią: gdyby poddana została redystrybucji, uległa przywróceniu, samoczynnie zniosłaby życie jako wartość użytkową). Niespodziewanie i boleśnie okazałoby się jasne, że

wartość użytkowa nie jest niczym więcej niż pewną dziką i odczarowaną moralną konwencją, zakładającą we wszystkim rachunek

funkcjonalny. Panuje ona jednak nad nami wszystkimi, a my, zatruci fantazmatem wartości użytkowej, nie zniesiemy owej katastro-

101

fy przywrócenia dóbr i śmierci. Nie można wszystkiego przywrócić. Musi pozostać jakaś

resztka. A społeczność jest właśnie tym, co nad ową resztą sprawuje pieczę. Jak dotąd samochodom i domom,

wraz

z rozmaitymi innymi „commodities”, udawało

się jako tako wchłonąć fizyczne i umysłowe

dyspozycje jednostek. Co by się jednak stało, gdyby wszelkie dobra zostały im na powrót rozdystrybuowane? Ludzie utonęliby w nich po prostu — tracąc orientację i zdolność właściwej oceny uregulowanej gospodarki, tracąc sens rachunku i celów. Gwałtowne rozregulowanie i zachwianie równowagi systemu wartości (nagły napływ dewiz jest najszybszym i najradykalniejszym środkiem zniszczenia pieniądza). Albo padliby ofiarą, jak w przypadku społeczeństwa obfitości, patologicznego rozrostu wartości użytkowej (3, 4, n samochodów), gdzie ta w każdym razie ulatnia się i zanika w hiperrealnej funkcjonalności. Każda nadwyżka zdolna jest zachwiać

podstawami

systemu równoważności, jeśli

jest mu bez umiaru przywracana, a tym samym

102

doprowadzić do rozpaczliwego

stanu

nasz umysłowy system ekwiwalencji". Jest za-

tem pewna doza rozsądku w instytucji społeczności jako matrycy zapobiegającej przerostowi i przywracaniu dóbr, jako medium ich kontrolowanego trwonienia. W społeczeństwie niezdolnym do całkowitego przywrócenia i skazanym na wartość użytkową istnieje pewien rodzaj inteligencji i rozsądku, ukryty w instytucji społeczności i jej „obiektywnego” trwonienia: działania nakierowane na prestiż, concorde, księżyc,

u Ów system równoważności nie jest w sposób konieczny powiązany z ekonomią polityczną kapitału. Równowaga pomiędzy pracą a płacą, pomiędzy zasługą a rozkoszą, może, ponad wszelką burżuazyjną moralnością, stanowić własną miarę i postać oporu. To, że coś przy-

darza się i wam. pozbawione jest równoważnika, owo dobrodziejstwo może być nie do odpokutowania. Obłęd Hólderlina spadł na niego za sprawą owej rozrzutności bogów, tej boskiej łaski, która zalewa was i staje się śmiertelna, jeśli nie może zostać odkupiona bądź wynagro-

dzona poprzez ludzką ekwiwalencję, ekwiwalencję ziemi i pracy. Kryje się w tym jakiś rodzaj prawa, które jednak nie ma nic wspólnego z burżuazyjną moralnością. Przywołajmy tu choćby bliższy nam przykład zabójczego chaosu i rozprężenia, jakie zapanowują wśród ludzi wystawionych w zbyt dużym stopniu na działanie dóbr i szczęścia, jak również klientów hipermarketów, których namawia się do tego, by kupo-

wali wszystko, czego tylko zapragną: zapanowuje panika. Albo hodow-

ców winorośli i producentów win, którym państwo oferuje więcej pieniędzy za wykarczowanie winnic niż zarabiają uprawiając je. Wszyscy

oni zostają zdestrukturowani przez ową nieoczekiwaną premię, i to

w dużo większym stopniu niż poprzez tradycyjne wykorzystywanie ich siły roboczej.

103

pociski,

satelity, a nawet

roboty

publiczne

1 ubezpieczenia społeczne w ich absurdalnym rozroście. Inteligencja wynikająca z głupoty i kryjąca się na granicy wartości użytkowej. Prawdziwa prostoduszność jest domeną socjalistów i wszelkiej maści humanistów, którzy pragną, by wszelkie dobra poddawane były redystrybucji, by nie było jakichkolwiek zbędnych wydatków itp. Socjalizm, szermierz

wartości użytkowej, obrońca wartości użytkowej uspołecznienia, ujawnia wewnętrzną sprzeczność tkwiącą w samej społeczności. Sądzi, że może ona stać się najlepszym z możliwych sposobów zbiorowego administrowania wartością użytkową ludzi i rzeczy. Społeczność jest jednak czymś zgoła in-

nym. Wbrew wszelkim oczekiwaniom socjalistów, jest czymś

całkowicie

nierozumnym,

niekontrolowanym, potworną naroślą, która wydatkuje i trwoni, niszczy, nie troszcząc się o najlepszy z możliwych sposób administrowania.

I właśnie dlatego jest funkcjonalna,

właśnie dlatego (bez względu na protesty idealistów) odgrywa doskonale swą rolę, polega-

jącą, za sprawą obiektywnego odwrócenia 104

marnotrawstwa,

a contrario, na wspieraniu

1 utrzymywaniu prawa wartości użytkowej, chronieniu zasady rzeczywistości. Społeczność wytwarza owo rzadkie dobro, konieczne, by móc odróżnić dobro od zła i nieodzow-

ne

dla

wszelkiego

porządku

moralnego

w ogóle — dobro rzadkie, którego nie znały „pierwsze społeczeństwa obfitości” opisane przez Marshalla Sahlinsa. Tego właśnie nie

dostrzega socjalizm, który, z chęci pozbycia się owego rzadkiego dobra i upominając się o powszechne użytkowanie dóbr, kładzie kres

społeczności, sądząc, że ją dopełnia. Problem śmierci sfery społecznej z tego punktu widzenia staje się prosty: społeczność obumiera w wyniku przerostu wartości użytkowej, który równoznaczny jest z jej zniesieniem. Gdy wszystko, włączając w to samą społeczność, staje się wartością użytkową,

świat pada ofiarą bezwładu, dochodzi w nim do czegoś całkowicie przeciwnego niż to, o czym marzył Marks, który marzył o wchłonięciu sfery ekonomicznej przez (przemienio-

ną) sferę społeczną. Tym jednak, czego obecnie doświadczamy, jest wchłanianie sfery spo-

105

łecznej przez (spospolitowaną) ekonomię polityczną: najzwyczajniejsze zarządzanie. To niewłaściwy użytek z dóbr ratuje społeczeństwo. Nic się nie zmieniło od czasów

Mandeville'a i jego Bajki o pszczołach. Nawet socjalizm nie jest w stanie temu zaradzić. Ekonomia polityczna została wynaleziona po to, by rozwiązać ów paradoks, złowrogą dwu-

znaczność społecznego funkcjonowania. Zawsze jednak ponosiła porażkę za sprawą swe-

go rodzaju funkcjonalności drugiego stopnia. A

może

właśnie

teraz

odnosi

zwycięstwo,

a my, będąc uprzednio świadkami tego, jak polityczność zanika i rozprasza się w społecz-

ności, widzimy teraz, jak społeczność ulega wchłonięciu przez ekonomiczność — ekonomię w większym stopniu polityczną i wyzby-

tą hybris, przesady i nadmiaru, które charakteryzowały jeszcze fazę kapitalistyczną?

3. Społeczność po prostu istniała,

lecz

obecnie już nie istnieje. Istniała jako spójna, jednolita przestrzeń, jako zasada rzeczywi-

stości: stosunki społeczne, wytwarzanie stosunków społecznych, społeczność jako dyna-

106

miczna abstrakcja, miejsce konfliktów i historycznych sprzeczności, społeczność jako struktura i jako celowość, jako strategia i jako ideał — wszystko to miało sens, coś znaczyło. Społeczność

nie zawsze była iluzją, jak

w przypadku pierwszej z naszych hipotez, ani nie zawsze stanowiła jedynie resztkę, jak w przypadku drugiej. Lecz właśnie miała sens, tak jak władza, praca czy kapitał, jedynie w perspektywicznej przestrzeni racjonal-

nej dystrybucji, idealnie zbieżnej przestrzeni celowej, która była również przestrzenią produkcji — krótko mówiąc, w wąskiej szczelinie symulakrów drugiego rzędu, a dziś ginie wchłonięta przez symulakry rzędu trzeciego. Koniec perspektywicznej przestrzeni spo-

łecznej. Racjonalna społeczność umowy, uspołecznienie dialektyczne (państwa i społeczeństwa

obywatelskiego,

sfery

publicznej

i sfery prywatnej, życia społecznego i jednostkowego) ustępuje miejsca społeczności kontaktu, obwodu i elektronicznej sieci milionów

molekuł i cząstek podtrzymywanych w strefie podlegającego prawu przypadkowości krąże-

nia, namagnesowanych w wyniku nieustannej

107

cyrkulacji i dzięki tysiącom nadających im ładunek elektryczny taktycznych kombinacji. Czy mamy tu jednak jeszcze do czynienia

z czymś na kształt socius? Gdzie w Los Angeles napotkać można społeczność? I gdzie znajdować się będzie ona później, w następnym pokoleniu (gdyż w Los Angeles nadal

włada uspołecznienie za pośrednictwem telewizji, kina, telefonu i samochodu), w pokoleniu całkowitego rozproszenia, wentylacji jedinformacyjnych, terminali nostek jako w przestrzeni, której nie da się już wymierzyć, w przestrzeni, która nie będzie już zbieżna: przestrzeni podłączonej, przestrzeni w

po(d)łączeń?

Społeczność

istnieje jedynie

w przestrzeni perspektywicznej, zaś w prze-

strzeni symulacji, która jest również strzenią zapobiegania

W

przestrzeni

prze-

— obumiera.

symulacji

dochodzi

do

przemieszania i utożsamienia rzeczywistości i modelu. Nie istnieje tam już krytyczny i spe-

kulatywny dystans pomiędzy tym, co rzeczywiste, a tym, co rozumne. Brakuje tam nawet projektowania modeli na rzeczywistość (co równoznaczne było jeszcze z zastąpieniem te-

108

rytorium przez mapę, jak u Borgesa), lecz mamy tam do czynienia z przekształceniem rzeczywistości w model, które zachodzi w miejscu, tu i teraz. Nadzwyczajne obejście: rzeczywistość zostaje tu hiperurzeczywistnio-

na. Ani urzeczywistniona, ani wyidealizowana, lecz właśnie hiperurzeczywistniona. Hiperrzeczywistość

oznacza

zniesienie rzeczy-

wistości nie za pomocą gwałtownego jej zniszczenia, lecz poprzez jej wniebowzięcie, podniesienie do potęgi modelu. Antycypacja, zapobieganie, prewencyjne przekształcenie

itp.: model działa tu jako obszar absorpcji rzeczywistości. Wskazują już na to pewne subtelne, słabe,

nieuchwytne oznaki, poprzez które rzeczywistość ujawnia się jako bardziej prawdziwa niż sama prawda, jako zbyt rzeczywista, by być

prawdziwa. Zadaniem mediów i wszelkiego rodzaju informacji jest dziś produkcja (za pośrednictwem wywiadów, reality shows, telewi-

zji na żywo itp.) owej rzeczywistości w nadmiarze. Jest jej zbyt wiele, toniemy pod zale-

wem obsceny i pornografii. Za sprawą swego rodzaju zoomu, jak w przypadku pornogra-

109

fii, za bardzo zbliżamy się do rzeczywistości,

która istniała zawsze i zawsze obdarzona byta sensem jedynie z pewnego oddalenia. Zapobieganie wszelkiej rzeczywistej możliwości, zapobieganie poprzez drobiazgowe podwojenie, makroskopową hiperwierność, przyspieszony

recykling,

nasycanie

i obsceniczność,

zniesienie rozziewu pomiędzy rzeczywistością 1 jej przedstawieniem, poprzez implozję zróżnicowanych biegunów, przez które przepływała energia rzeczywistości: owa hiperrzeczywistość kładzie kres systemowi rzeczywistości, kładzie kres rzeczywistości jako odniesie-

niu, podnosząc ją do rangi modelu. Hiprerrzeczywistość w ten sam

sposób

kładzie kres również społeczności.

Społecz-

ność, jeśli istniała jako

drugiego

symulakr

rzędu, nie miała jednak możliwości,

by się

wyłonić w obrębie symulacji rzędu trzeciego: u samych początków została schwytana w pułapkę własnej zwielokrotnionej, rozpacz-

liwej i desperackiej inscenizacji, w sidła własnej obsceniczności. Oznaki owego hiperu-

rzeczywistnienia, podwojenia i antycypowanego spełnienia społeczności, dostrzec można 110

wszędzie.

Przejrzystość

stosunków

społecz-

nych jest wszędzie manifestowana, oznaczana,

konsumowana.

Historia

uspołecznienia

nigdy nie będzie miała czasu na to, by doprowadzić do rewolucji: pochłonie ją prędkość znaków społeczności i rewolucji. Uspołecznienie nigdy nie będzie miało czasu na to, by doprowadzić do socjalizmu, zostanie prześcignięte przez hiperspołeczność, hiperrzeczywistość społeczności (być może jednak socjalizm nie jest niczym więcej?). Dlatego proletariat nigdy nie będzie miał czasu „zanegować

siebie jako takiego”: pojęcie klasy zniknie dużo wcześniej, w jakimś parodystycznym dalszym podwojeniu, na podobieństwo „mas ro-

botniczych”, albo zwyczajnie, za sprawą retrospektywnej symulacji proletariatu. Z tego

względu, jeszcze zanim ekonomia polityczna doprowadzi do swego dialektycznego przekroczenia, do zaspokojenia i zniesienia wszelkich potrzeb, do optymalnej organizacji rze-

czy, zanim

będzie

można

stwierdzić,

czy

w tym wszystkim istnieje jakaś baza, zostanie przechwycona i pokonana przez hiperrzeczywistość ekonomii (nadmierne zwielokrotnie-

nl

nie produkcji, przewaga produkcji popytu nad produkcją towarów, nieznany scenariusz kryzysu, ekonomia rytualna i spekulacja). Nic zatem nie sięgnęło i nigdy już nie sięgnie kresu, gdyż nic nie wymknie się precesji

symulakrów. A sama społeczność skonała, jeszcze zanim zdążyła wyjawić swój sekret. Zachowajmy jednak we wzruszającym wspomnieniu niewiarygodną naiwność myśli społecznej i socjalistycznej, choćby dlatego,

że była w stanie hipostazować w sferze uniwersalności i podnosić do rangi ideału przejrzystości ową jakże niejednoznaczną i wewnętrznie sprzeczną, i to do cna, „„rzeczywistość”, a nawet gorzej, rzeczywistość szczątkową, resztkową albo wyobrażoną: odtąd

unicestwioną poprzez symulację samej siebie: społeczność.

SPIS TREŚCI

W cieniu milczącej większości... Otchłań sensu

.....uuaa aaa aaa ananasa

Wielkość i upadek polityczności

.........

.......seaasri:11.

Milcząca większość

Ani podmiot, ani przedmiot

............

Od oporu do hiperkonformizmu

Masa ifegoryzi

.......

.........

saassaznuawuwa ńnunnua

Systemy imlozywne i systemy eksplozywne

...albo kres sfery społecznej

..

...........

Ekskurs: społeczność albo funkcjonalna wentylacja resztki

..................