Czerwona królowa : płeć a ewolucja natury ludzkiej
 9788375106343

Table of contents :
SŁOWO WSTĘPNE
Rozdział 1. NATURA LUDZKA
O NATURZE I KULTURZE
JEDNOSTKA W SPOŁECZEŃSTWIE
CZY POWINNIŚMY SZUKAĆ POWODÓW?
O KONFLIKCIE I WSPÓŁPRACY
DOKONANIE WYBORU
Rozdział 2. ZAGADKA
OD DRABINY DO KOŁA MŁYŃSKIEGO
DZIEWICE W CIĄŻY
O ROZMNAŻANIU PŁCIOWYM I O WOLNYM HANDLU
CZŁOWIEK NAJWIĘKSZYM RYWALEM CZŁOWIEKA
PONOWNE ODKRYCIE JEDNOSTKI
PROWOKACYJNA IGNORANCJA
TEORIA KOPII GŁÓWNEJ
KSEROKOPIARKI I MECHANIZMY ZAPADKOWE
Rozdział 3. POTĘGA PASOŻYTÓW
SZTUKA BYCIA TROCHĘ INNYM
ZAROŚNIĘTY BRZEG
CZERWONA KRÓLOWA
BITWY NA ROZUM
SZTUCZNE WIRUSY
OTWIERANIE ZAMKÓW DNA
PŁEĆ I SZCZEPIENIA OCHRONNE
BILL HAMILTON I POTĘGA PASOŻYTÓW
ROZMNAŻANIE PŁCIOWE NA WYSOKOŚCI
BEZPŁCIOWE ŚLIMAKI
W POSZUKIWANIU NIESTABILNOŚCI
ZAGADKA WROTKÓW
Rozdział 4. BUNT GENETYCZNY A PŁEĆ
DLACZEGO LUDZIE NIE SĄ HERMAFRODYTAMI?
NIKT NIE POCHODZI OD ABLA
POCHWAŁA JEDNOSTRONNEGO ROZBROJENIA
BEZPIECZNY SEKS - PORADY DLA PLEMNIKÓW
CZAS NA DECYZJĘ
PRZYPADEK DZIEWORODNYCH INDYKÓW
ALFABETYCZNA BITWA LEMINGÓW
SPOSOBY WYBORU PŁCI
POTOMSTWO U NACZELNYCH
CZY DOMINUJĄCE KOBIETY RODZĄ SYNÓW?
HANDEL PŁCIĄ
ZBIEŻNE WNIOSKI
Rozdział 5. PAWI OGON
CZY MIŁOŚĆ JEST RACJONALNA?
OZDOBY I WYBÓR
WYWALCZYĆ CZY UWIEŚĆ
DESPOTYZM MODY
GDY WYCZERPUJĄ SIĘ GENY
MONTECCHI I CAPULETTI
CZY WYBÓR NIC NIE KOSZTUJE?
OZDOBY PRZESZKADZAJĄ
ZAWSZONE SAMCE
SYMETRIA URODY
UCZCIWY KUR BANKIWA
DLACZEGO MŁODE KOBIETY SĄ WĄSKIE W TALII?
CMOKAJĄCE ŻABY
O MOZARCIE I ŚPIEWIE GWARKÓW
UPOŚLEDZONY AGENT
LUDZKI PAW
Rozdział 6. POLIGAMIA A NATURA MĘŻCZYZN
CZŁOWIEK JAKO ZWIERZĘ
ISTOTA MAŁŻEŃSTWA
GDY MĘŻCZYZNA ATAKUJE, A KOBIETA FLIRTUJE
FEMINIZM I PŁATKONOGI
CO OZNACZA HOMOSEKSUALNY PROMISKUITYZM?
HAREMY I BOGACTWO
DLACZEGO MONOPOLIZOWAĆ?
ŁOWCY ALBO ZBIERACZE
PIENIĄDZE I SEKS
BARDZO NAMIĘTNI IMPERATORZY
NAGRODY ZA PRZEMOC
MONOGAMICZNI DEMOKRACI
Rozdział 7. MONOGAMIA A NATURA KOBIET
OBSESJA NA PUNKCIE MAŁŻEŃSTWA
EFEKT HERODA
PTAKI BĘKARTY
EMMA BOVARY I SAMICE JASKÓŁEK
PARANOJA PRZYPRAWIANIA ROGÓW
DLACZEGO ZAWODZI METODA KALENDARZYKA MAŁŻEŃSKIEGO
WALKI WRÓBLI
POTWÓR O ZIELONYCH OCZACH
DWORSKA MIŁOŚĆ
DARWINOWSKA HISTORIA
Rozdział 8. PŁEĆ UMYSŁU
RÓWNOŚĆ CZY IDENTYCZNOŚĆ?
MĘŻCZYŹNI I CZYTANIE MAPY
ROZEJM MIĘDZY KULTURĄ I NATURĄ
MÓZG I HORMONY
CUKIER I PRZYPRAWY
SEKSIZM! ŻYCIE W KIBUCU
FEMINIZM I DETERMINIZM
PRZYCZYNY MĘSKIEGO HOMOSEKSUALIZMU
DLACZEGO BOGACI MĘŻCZYŹNI ŻENIĄ SIĘ Z PIĘKNYMI KOBIETAMI?
WYBREDNI MĘŻCZYŹNI
RASIZM I SEKSIZM
Rozdział 9. JAK WYKORZYSTUJEMY PIĘKNO
UNIWERSALNE POCZUCIE PIĘKNA
FREUD I TABU KAZIRODZTWA
GDY STARE ZIĘBY UCZĄ SIĘ NOWYCH SZTUCZEK
CHUDE KOBIETY
ŚWIADOMOŚĆ STATUSU
DLACZEGO PRZYWIĄZUJEMY WAGĘ DO KIBICI?
CZY MŁODOŚĆ ZAWSZE PIĘKNOŚĆ ZNACZY?
NOGI, KTÓRE RUSZYŁY TYSIĄC GRECKICH OKRĘTÓW
OSOBOWOŚCI
DYKTATORZY MODY
SZALEŃSTWO SEKSUALNEGO PERFEKCJONIZMU
Rozdział 10. INTELEKTUALNA GRA W SZACHY
MAŁPA, KTÓREJ SIĘ UDAŁO
MIT UCZENIA SIĘ
KULTURA NIE MUSI BYĆ PRZECIWIEŃSTWEM NATURY
PROGRAM UMYSŁU
MIT TWÓRCY NARZĘDZI
MAŁPIE DZIECKO
WSZĘDOBYLSKIE PLOTKARSTWO
DOWCIP I SEKS
OPĘTANI MŁODOŚCIĄ
PAT
Epilog. MAŁPA, KTÓRA SAMA SIĘ UDOMOWIŁA
PRZYPISY
BIBLIOGRAFIA
OD WYDAWCY ANGIELSKIEGO
INDEX
NOTKA

Citation preview

C Z E RWO N A KR Ó L O WA

Tytuł oryginału The Red Queen. Sex and the Evolution of Human Nature Copyright © by M att Ridley, 1993 All rights reserved Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznan 1999, 2010 Redaktor Krzysztof Tropiło Konsultacja naukowa prof. dr hab. Jan Strzałko Projekt i opracowanie graficzne okładki oraz ilustracja na okładce Zbigniew M ielnik

Wydanie III poprawione

IS BN 978-83-7510-634-3

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74 e-mail: [email protected] www.rebis.com.pl Skład: AKAPIT, Poznań, 61-879-38-88

Spis treści SŁOWO WSTĘPNE Rozdział 1. NATURA LUDZKA O NATURZE I KULTURZE JEDNOSTKA W SPOŁECZEŃSTWIE CZY POWINNIŚMY SZUKAĆ POWODÓW? O KONFLIKCIE I WSPÓŁPRACY DOKONANIE WYBORU

Rozdział 2. ZAGADKA OD DRABINY DO KOŁA MŁYŃSKIEGO DZIEWICE W CIĄŻY O ROZMNAŻANIU PŁCIOWYM I O WOLNYM HANDLU CZŁOWIEK NAJWIĘKSZYM RYWALEM CZŁOWIEKA PONOWNE ODKRYCIE JEDNOSTKI PROWOKACYJNA IGNORANCJA TEORIA KOPII GŁÓWNEJ KSEROKOPIARKI I MECHANIZMY ZAPADKOWE

Rozdział 3. POTĘGA PASOŻYTÓW SZTUKA BYCIA TROCHĘ INNYM ZAROŚNIĘTY BRZEG CZERWONA KRÓLOWA BITWY NA ROZUM SZTUCZNE WIRUSY OTWIERANIE ZAMKÓW DNA PŁEĆ I SZCZEPIENIA OCHRONNE BILL HAMILTON I POTĘGA PASOŻYTÓW ROZMNAŻANIE PŁCIOWE NA WYSOKOŚCI BEZPŁCIOWE ŚLIMAKI W POSZUKIWANIU NIESTABILNOŚCI ZAGADKA WROTKÓW

Rozdział 4. BUNT GENETYCZNY A PŁEĆ DLACZEGO LUDZIE NIE SĄ HERMAFRODYTAMI? NIKT NIE POCHODZI OD ABLA POCHWAŁA JEDNOSTRONNEGO ROZBROJENIA BEZPIECZNY SEKS - PORADY DLA PLEMNIKÓW CZAS NA DECYZJĘ PRZYPADEK DZIEWORODNYCH INDYKÓW ALFABETYCZNA BITWA LEMINGÓW SPOSOBY WYBORU PŁCI POTOMSTWO U NACZELNYCH CZY DOMINUJĄCE KOBIETY RODZĄ SYNÓW? HANDEL PŁCIĄ ZBIEŻNE WNIOSKI

Rozdział 5. PAWI OGON CZY MIŁOŚĆ JEST RACJONALNA? OZDOBY I WYBÓR WYWALCZYĆ CZY UWIEŚĆ DESPOTYZM MODY GDY WYCZERPUJĄ SIĘ GENY MONTECCHI I CAPULETTI CZY WYBÓR NIC NIE KOSZTUJE? OZDOBY PRZESZKADZAJĄ ZAWSZONE SAMCE

SYMETRIA URODY UCZCIWY KUR BANKIWA DLACZEGO MŁODE KOBIETY SĄ WĄSKIE W TALII? CMOKAJĄCE ŻABY O MOZARCIE I ŚPIEWIE GWARKÓW UPOŚLEDZONY AGENT LUDZKI PAW

Rozdział 6. POLIGAMIA A NATURA MĘŻCZYZN CZŁOWIEK JAKO ZWIERZĘ ISTOTA MAŁŻEŃSTWA GDY MĘŻCZYZNA ATAKUJE, A KOBIETA FLIRTUJE FEMINIZM I PŁATKONOGI CO OZNACZA HOMOSEKSUALNY PROMISKUITYZM? HAREMY I BOGACTWO DLACZEGO MONOPOLIZOWAĆ? ŁOWCY ALBO ZBIERACZE PIENIĄDZE I SEKS BARDZO NAMIĘTNI IMPERATORZY NAGRODY ZA PRZEMOC MONOGAMICZNI DEMOKRACI

Rozdział 7. MONOGAMIA A NATURA KOBIET OBSESJA NA PUNKCIE MAŁŻEŃSTWA EFEKT HERODA PTAKI BĘKARTY EMMA BOVARY I SAMICE JASKÓŁEK PARANOJA PRZYPRAWIANIA ROGÓW DLACZEGO ZAWODZI METODA KALENDARZYKA MAŁŻEŃSKIEGO WALKI WRÓBLI POTWÓR O ZIELONYCH OCZACH DWORSKA MIŁOŚĆ DARWINOWSKA HISTORIA

Rozdział 8. PŁEĆ UMYSŁU RÓWNOŚĆ CZY IDENTYCZNOŚĆ? MĘŻCZYŹNI I CZYTANIE MAPY ROZEJM MIĘDZY KULTURĄ I NATURĄ MÓZG I HORMONY CUKIER I PRZYPRAWY SEKSIZM! ŻYCIE W KIBUCU FEMINIZM I DETERMINIZM PRZYCZYNY MĘSKIEGO HOMOSEKSUALIZMU DLACZEGO BOGACI MĘŻCZYŹNI ŻENIĄ SIĘ Z PIĘKNYMI KOBIETAMI? WYBREDNI MĘŻCZYŹNI RASIZM I SEKSIZM

Rozdział 9. JAK WYKORZYSTUJEMY PIĘKNO UNIWERSALNE POCZUCIE PIĘKNA FREUD I TABU KAZIRODZTWA GDY STARE ZIĘBY UCZĄ SIĘ NOWYCH SZTUCZEK CHUDE KOBIETY ŚWIADOMOŚĆ STATUSU DLACZEGO PRZYWIĄZUJEMY WAGĘ DO KIBICI? CZY MŁODOŚĆ ZAWSZE PIĘKNOŚĆ ZNACZY? NOGI, KTÓRE RUSZYŁY TYSIĄC GRECKICH OKRĘTÓW OSOBOWOŚCI DYKTATORZY MODY SZALEŃSTWO SEKSUALNEGO PERFEKCJONIZMU

Rozdział 10. INTELEKTUALNA GRA W SZACHY MAŁPA, KTÓREJ SIĘ UDAŁO

MIT UCZENIA SIĘ KULTURA NIE MUSI BYĆ PRZECIWIEŃSTWEM NATURY PROGRAM UMYSŁU MIT TWÓRCY NARZĘDZI MAŁPIE DZIECKO WSZĘDOBYLSKIE PLOTKARSTWO DOWCIP I SEKS OPĘTANI MŁODOŚCIĄ PAT

Epilog. MAŁPA, KTÓRA SAMA SIĘ UDOMOWIŁA PRZYPISY BIBLIOGRAFIA OD WYDAWCY ANGIELSKIEGO INDEX NOTKA

SŁOWO WSTĘPNE Kiedy pracowałem jako zoolog, przyjaciele pytali mnie czasami, jak to możliwe, że spędziłem aż trzy lata na studiowaniu tylko jednego gatunku ptaków. Czy rzeczywiście aż tak dużo można się nauczyć, badając zwyczajne bażanty? Ku ich utrapieniu odpowiadałem zwykle, że człowiek należy do gromady ssaków i mimo że już dwa tysiące lat badamy naturę człowieka, bynajmniej nie wyczerpaliśmy tego tematu. Stanowimy pewien określony gatunek — co prawda dość dziwny. Bez zrozumienia, w jaki sposób powstała nasza natura, nigdy siebie w pełni nie poznamy. Dlatego też jedna trzecia tej książki jest poświęcona różnym aspektom ewolucji, a dopiero potem przechodzimy do omawiania natury człowieka. Podstawy ewolucyjne są tutaj bardzo ważne, aczkolwiek dla ludzi, którzy nie interesują się mechanizmami działania genów, może to być uciążliwe. Nie zrażajmy się jednak. Wpojono mi w dzieciństwie zasadę, że nie je się ciasta czekoladowego, póki się nie zje chleba z masłem. I do dziś mam pewne wyrzuty sumienia, zawsze gdy jem ciasto czekoladowe. Mimo to należy rozgrzeszyć tych czytelników, dla których części środkowe i końcowe tej książki okażą się bardziej strawne i którzy, opuszczając niektóre wstępne partie, przejdą od razu do jedzenia ciasta. Książka ta powstała dzięki pomysłom i badaniom wielu uczonych — tylko nieliczne są moje. Popularyzatorzy nauki są przyzwyczajeni do tego, iż uważa się ich przede wszystkim za plagiatorów intelektualnych, którzy żerują na pomysłach prawdziwych naukowców, zbyt zajętych, by tracić czas na propagowanie swoich odkryć. Na pewno wielu ludzi mogłoby napisać poszczególne rozdziały tej książki znacznie lepiej niż ja. Pociesza mnie jednak to, że takich, którzy napisaliby wszystko, jest niewielu; moją rolą było powiązanie wielu poszczególnych odkryć w jedną całość. Wyrażam głęboką wdzięczność tym wszystkim badaczom, z których wiedzy skorzystałem. Przygotowując się do pisania tej książki, przeprowadziłem rozmowy z ponad sześćdziesięcioma osobami. Zawsze spotykałem się z uprzejmością, cierpliwością i zaraźliwą ciekawością świata. Wiele spośród tych osób stało się moimi przyjaciółmi. Na szczególną wdzięczność zasługują ci badacze, których nakłaniałem do wielokrotnych i długich rozmów, a potem żarliwie chłonąłem całą ich wiedzę: Laura Betzig, Napoleon Chagnon, Leda Cosmides, Helena Cronin, Bill Hamilton, Laurence Hurst, Bobbi Low, Andrew Pomiankowski, Don Symons i John Tooby. Podziękowania należą się również tym, którzy zgodzili się ze mną rozmawiać, czy to osobiście, czy przez telefon; byli to: Richard Alexander, Michael Bailey, Alexandra Basolo, Graham Bell, Paul Bloom, Monique Borgehoff Mulder, Don Brown, Jim Bull, Austin Burt, David Buss, Tim Clutton-Brock, Bruce Ellis, John Endler, Bart Gledhill, David Goldstein, Alan Grafen, Tim Guilford, David Haig, Dean Hamer, Kristen Hawkes, Elizabeth Hill, Kim Hill, Sarah Hrdy, William Irons, William James, Charles Keckler, Mark Kirkpatrick, Jochen Kumm, Curtis Lively, John Maynard Smith, Matthew Meselson, Geoffrey Miller, Anders Molier, Atholl McLachlan, Jeremy Nathans, Magnus Nordborg, Elinor Ostrom, Sarah Otto, Kenneth Oye, Margie Profet, Tom Ray, Paul Romer, Michael Ryan, Dev Singh, Robert Smuts, Randy Thornhill, Robert Trivers, Leigh Van Valen, Fred Whitam, George Williams, Margo Wilson, Richard Wrangham i Marlene Zuk. Gorące podziękowania należą się następującym osobom za ich listy albo nadesłane artykuły i książki: Christopherowi Badcockowi, Robertowi Foleyowi, Stephenowi Frankowi, Valerie Grant, Toshikazu Hasegawie, Dougowi Jonesowi, Egbertowi Leigh, Danielowi Perusse’owi, Felicii Pratto i Edwardowi Tennerowi. Stosowałem też bardziej wyrafinowane metody czytania w umysłach, co nierzadko odbywało się ukradkiem. Następujące osoby, dzięki częstym rozmowom, udzieliły mi rad lub pomogły uporządkować myśli: Ałun Anderson, Robin Baker, Horace Barlow, Jack Beckstrom, Rosa Beddington, Mark Bellis, Roger Bingham, Mark Boyce, John Browning, Stephen Budiansky, Edward Carr, Geoffrey Carr, Jeremy Cherfas,

Alice Clarke, Nico Colchester, Charles Crawford, Francis Crick, Martin Daly, Kurt Darwin, Marian Dawkins, Richard Dawkins, Andrew Dobson, Emma Duncan, Mark Flinn, Archie Fraser, Peter Garson, Steven Gaulin, Charles Godfray, Anthony Gottlieb, John Hartung, Joel Heinen, Nigella Hillgarth, Peter Hudson, Anya Hurlbert, Michael Kinsley, Richard Ladle, Richard Machalek, Seth Masters, Patrick McKim, Graeme Mitchison, Oliver Morton, Randolph Nesse, Paul Neuburg, Paul Newton, Linda Partridge, Marion Petrie, Steve Pinker, Mike Polioudakis, Jeanne Regalski, Peter Richerson, Mark Ridley (często mylono mnie z nim, z czego skwapliwie korzystałem), Alan Rogers, Vincent Sarich, Terry Sejnowski, Miranda Seymour, Rachel Smolker, Beverly Strassmann, Jeremy Taylor, Nancy Thornhill, David Wilson, Edward Wilson, Adrian Wooldridge i Bob Wright. Kilka osób czytało kolejne wersje poszczególnych rozdziałów i poddawało je krytyce, a ich nieocenione uwagi bardzo mi się przydały. Ponieważ zabierało im to dużo czasu, tym bardziej zasługują na podziękowanie: Laura Betzig, Mark Boyce, Helena Cronin, Richard Dawkins, Laurence Hurst, Geoffrey Miller i Andrew Pomiankowski. Szczególny dług wdzięczności zaciągnąłem wobec Billa Hamiltona, do którego zwracałem się wielokrotnie w początkowej fazie pisania tej książki. Moi agenci, Felicity Bryan oraz Peter Ginsberg, zawsze zachęcali mnie do pracy i udzielali konstruktywnych rad. Ravi Mirchandani, Judith Flanders, Bill Rosen, a szczególnie Carrie Chase, redaktorzy wydawnictw Penguin i Macmillan, byli bardzo kompetentni, uprzejmi oraz inspirujący. Anya Hurlbert, moja żona, przeczytała całą tę książkę, a jej uwagi oraz duchowe wsparcie były nieocenione. W końcu dziękuję małej rudej wiewiórce, która od czasu do czasu skrobała pazurkami w moje okno, kiedy pisałem tę książkę. Proszę sobie wyobrazić, że do dzisiaj nie wiem, jakiej była płci!

Rozdział 1 NATURA LUDZKA

Ale najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że drzewa i reszta otoczenia w ogóle nie zmieniały miejsca: bez względu na to, jak szybko pędziły, nie mijały niczego. „Ciekawa jestem, czy wszystkie rzeczy poruszają się razem z nami?” - pomyślała zaintrygowana Alicja. A Królowa zdawała się odgadywać jej myśli, gdyż zawołała: — Prędzej! Nie próbuj mówić! Lewis Carroll, O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra (przeł. M . Słomczyński)

Chirurg, który rozpoczyna operację, wie, co znajdzie w ludzkim ciele. Jeżeli na przykład poszukuje żołądka, to nie spodziewa się odnaleźć go w innym miejscu u każdego pacjenta. Wszyscy ludzie mają bowiem żołądek o podobnym kształcie, położony w podobnym miejscu. Niewątpliwie zdarzają się różnice. Jedni mają żołądek chory, inni — mały, a jeszcze inni - nieco zdeformowany. Podobieństwa jednak zdecydowanie przeważają. Weterynarz czy rzeźnik mógłby opowiedzieć chirurgowi o znacznie większej różnorodności żołądków: o ogromnych, wielokomorowych żołądkach u krów, małych u myszy, trochę podobnych do ludzkich żołądkach świń. Można więc śmiało powiedzieć, że istnieje coś takiego jak typowy żołądek ludzki, który różni się od żołądków innych zwierząt. Podobnie przyjmuję w tej książce, że istnieje typowo ludzka natura, którą chcę wykryć i opisać. Tak jak chirurg, psychiatra robi z góry pewne założenia co do pacjenta leżącego na kozetce. Zakłada, że pacjent wie, co to znaczy kochać, zazdrościć, ufać, myśleć, mówić, bać się, uśmiechać, targować, pożądać, śnić, pamiętać, śpiewać, kłócić się czy kłamać. Nawet gdyby ta osoba pochodziła z nowo odkrytego lądu, wiele założeń dotyczących jej umysłu i natury zachowałoby ważność. Gdy w latach trzydziestych XX stulecia nawiązano kontakty z tubylcami Nowej Gwinei, odciętymi do tego czasu od reszty świata i niemającymi pojęcia o jego istnieniu, uśmiechali się oni i marszczyli brwi w podobny sposób jak ludzie cywilizacji zachodniej. O ile u pawiana „uśmiech” oznacza groźbę, o tyle uśmiech człowieka jest zawsze oznaką zadowolenia: natura ludzka jest taka sama na całym świecie. Oczywiście nie można zapominać o różnicach kulturowych. Zupa z oczu barana, kręcenie głową na potwierdzenie, zachodnie poczucie prywatności, rytuały obrzezania, popołudniowe sjesty, religie, języki, różnica w częstotliwości uśmiechania się kelnerów w Rosji i Ameryce — istnieją miriady ludzkich odrębności, ale też nie mniej liczne cechy powszechne. Dyscyplina naukowa zwana antropologią kulturową zajmuje się badaniem różnic pomiędzy kulturami poszczególnych grup ludzkich. Łatwo jednak można sobie wyobrazić zespół atrybutów całego rodzaju ludzkiego: wspólne dla wszystkich cechy szczególne człowieczeństwa. Ta książka jest poszukiwaniem istoty ludzkiej natury. Myśl przewodnia jest następująca: Nie można zrozumieć natury ludzkiej bez zrozumienia jej ewolucji ani też nie można zrozumieć, jak ewoluowała natura ludzka bez zrozumienia ewolucji ludzkiej seksualności. Albowiem motywem przewodnim naszej ewolucji zawsze była płeć. Dlaczego płeć? Czy nie ma innych cech natury ludzkiej niż to przereklamowane i kłopotliwe prokreacyjne hobby naszego gatunku? Oczywiście są, musimy jednak zdać sobie sprawę z tego, że cała działalność człowieka jest w ostatecznym rozrachunku nakierowana na reprodukcję. Z pewnością potrzeby przeżycia, jedzenia, myślenia, mówienia itd. są u ludzi dziedziczne. Ale przede wszystkim dziedziczą oni skłonność do rozmnażania się. Jest to poniekąd oczywiste, gdyż ich przodkowie przekazali tę cechę swoim potomkom, czym górowali nad zmarłymi bezdzietnie. Tak więc wszystko to, co zwiększało szanse na reprodukcję, przejęli potomkowie tych, którzy odnieśli sukces. Można z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że wszystkie cechy naszej natury zostały pieczołowicie „wybrane” ze względu na ich udział w zwiększaniu sukcesu reprodukcyjnego. Twierdzenie to jest dość prowokacyjne. Kwestionuje bowiem istnienie wolnej woli, nie bierze pod uwagę tych, którzy decydują się na bezżenność, i sprowadza człowieka do zaprogramowanego na prokreację robota. Daje do zrozumienia, że Mozart i Szekspir byli motywowani wyłącznie popędem seksualnym. Niemniej wiadomo, że natura ludzka mogła się ukształtować tylko dzięki ewolucji, mamy też bardzo wiele dowodów na to, że ewolucja dokonuje się wyłącznie poprzez zróżnicowaną międzyosobniczo reprodukcję. Te „linie”, które się rozmnażają, egzystują dalej, a te, które się nie rozmnażają, przestają istnieć. Zdolność do reprodukcji jest tym, co odróżnia żywe organizmy od kamieni. Podobne widzenie życia ani trochę nie koliduje z kwestią wolnej woli czy nawet celibatu. Uważam, że sukcesy człowieka zależą od jego umiejętności podejmowania inicjatywy i wykorzystania wrodzonego talentu. Ale wolna wola nie została nam dana dla przyjemności. Ewolucja wyposażyła naszych przodków w zdolność podejmowania inicjatywy, ponieważ wolna wola i inicjatywa umożliwiają zaspokojenie ambicji, konkurowanie z innymi ludźmi, pokonywanie niebezpieczeństw życiowych, co ostatecznie zwiększa szansę na rozmnażanie się i wychowanie potomstwa. Wolna wola jest więc korzystna tylko wtedy, kiedy przyczynia się do reprodukcji. Spójrzmy na to z innej strony. Jeśli mamy do czynienia z bardzo zdolną studentką, która jednak fatalnie spisuje się podczas egzaminów, np. wpada w panikę na samą myśl o nich, to jej zdolności nie przydadzą się na nic, skoro ocena pracy w całym semestrze zależy od końcowej sesji egzaminacyjnej. Podobnie, jeśli jakieś

zwierzę znakomicie radzi sobie w niesprzyjającym środowisku, ma wydajny metabolizm, jest odporne na wszelkie choroby, uczy się szybciej niż jego konkurenci i dożywa sędziwego wieku, ale jest bezpłodne, to jego wspaniałe geny po prostu nie mogą zostać nikomu przekazane. Można odziedziczyć wszystko prócz bezpłodności. Zatem jeżeli mamy zrozumieć, jak ewoluowała natura ludzka, musimy przede wszystkim zająć się kwestią rozmnażania, gdyż sukces reprodukcyjny jest egzaminem, który muszą zdać wszystkie nasze geny, jeśli nie mają zostać wykluczone przez dobór naturalny. Dlatego twierdzę, że niewiele cech ludzkiej psychiki i natury da się zrozumieć bez odniesienia do reprodukcji. Zaczynam od samej seksualności. Rozmnażanie nie jest synonimem płci; istnieje wiele bezpłciowych sposobów reprodukcji. Widocznie jednak rozmnażanie płciowe może zwiększać sukces reprodukcyjnych osobników, ponieważ w przeciwnym wypadku płeć nie przetrwałaby w ewolucji. Kończę na inteligencji, najbardziej ludzkiej ze wszystkich naszych cech. Coraz trudniej zrozumieć, w jaki sposób człowiek osiągnął tak wysoki poziom inteligencji bez uwzględniania efektów doboru płciowego. Jaki sekret wąż wyjawił Ewie? Że może zjeść pewien owoc? Hm! To oczywiście eufemizm. Ten owoc to po prostu stosunek seksualny - wiedzieli o tym wszyscy, od Tomasza z Akwinu zaczynając, na Miltonie kończąc. A skąd wiedzieli? Nigdzie w Księdze Rodzaju nie ma najmniejszej wzmianki o równaniu: zakazany owoc równa się grzech równa się seks. Wszyscy jednak wiemy, że to prawda, ponieważ seks jest dla człowieka tą główną, najważniejszą sprawą.

O N ATU R ZE I K U LTU R ZE Karol Darwin pierwszy wykazał, że tworzy nas przeszłość. Rezygnując z koncepcji boskiego pochodzenia gatunków, nie odrzucił samego pojęcia tworzenia. Każdy żywy organizm jest „zaprojektowany” mimowolnie przez swoich przodków w procesie doboru naturalnego, który promuje osobniki najlepiej przystosowane do konkretnych warunków życiowych. Natura ludzka kształtowała się w efekcie doboru naturalnego na użytek dwunożnej społecznej małpy afrykańskiej, tak samo jak żołądek ludzki ukształtował się przez podobny dobór u wszystkożernej afrykańskiej małpy, ze skłonnością do pokarmu mięsnego. Tak rozpoczynając, z miejsca narażam się dwóm grupom ludzi. Tym, którzy wierzą, że świat został stworzony w ciągu siedmiu dni przez pewnego pana z długą brodą i że w związku z tym natura ludzka nie uformowała się w wyniku doboru, lecz dzięki Inteligencji, życzę uprzejmie miłego dnia. Przy tak niewielu wspólnych założeniach nie mamy o czym dyskutować. Drugą grupę stanowią ci, którzy uważają, że natura ludzka nie powstała w drodze ewolucji, ale została wynaleziona przez coś, co zwie się „kulturą”. Z tymi można trochę podyskutować. Sądzę, że nasze poglądy mają punkty zbieżne. Natura ludzka jest wytworem kultury, ale kultura jest także wytworem natury ludzkiej, a jedno i drugie to wytwory ewolucji. Jestem daleki od twierdzenia, że „wszystko zapisane jest w naszych genach” i zdecydowanie jestem przeciwny twierdzeniom, że każde zjawisko psychiczne ma podstawę genetyczną. Nie mniej energicznie jednak sprzeciwiam się poglądowi, że uniwersalne cechy ludzkie są całkowicie niezależne od genów. Nasza „kultura” wcale nie musi być taka, jaka jest. Mogłaby być znacznie bardziej różnorodna i zadziwiająca. Szympansy, nasi najbliżsi krewni, żyją w rozwiązłych społecznościach, w których samice mają tylu partnerów seksualnych, ilu się tylko da, a samce zabijają niemowlęta tych samic, z którymi nie kopulowały. Dlaczego żadne społeczeństwo ludzkie nawet w przybliżeniu nie zachowuje się w ten sposób? Ponieważ natura człowieka różni się zasadniczo od natury szympansa. Jeżeli tak się rzeczy mają, to badania natury ludzkiej powinny wywrzeć duży wpływ na takie dziedziny, jak historia, socjologia, psychologia, antropologia czy polityka. Wszystkie one bowiem w jakiś sposób próbują zrozumieć ludzkie zachowanie i jeżeli podstawy tego zachowania są uwarunkowane ewolucją, to właściwe rozpoznanie ewolucyjnych wpływów jest sprawą absolutnie podstawową. Niestety, z biegiem czasu doszedłem do wniosku, że większość nauk społecznych rozwija się tak, jak gdyby dzieło Karola Darwina O powstawaniu gatunków z 1859 roku nigdy nie zostało opublikowane. Dzieje się tak oczywiście nieprzypadkowo, ponieważ nauki społeczne zakładają a priori, że kultura człowieka jest produktem jego wolnej woli i inwencji, a społeczeństwo nie jest wytworem ludzkiej psychiki, lecz odwrotnie. Brzmi to wszystko nawet rozsądnie i byłoby znakomicie dla ludzi, którzy wierzą w inżynierię społeczną,

gdyby było prawdą. Niestety, tak nie jest. Oczywiście z moralnego punktu widzenia nic nie stoi na przeszkodzie, aby społeczeństwo ciągle siebie przekształcało, ale nic podobnego nie robimy. Zawsze trzymamy się jednego stereotypu i według niego organizujemy swoje sprawy. Gdybyśmy byli bardziej skłonni do ryzyka, istniałyby społeczeństwa bez miłości, ambicji, seksualnej żądzy, małżeństwa, sztuki, gramatyki, muzyki, uśmiechu - za to z wieloma innymi niewyobrażalnymi nowościami. Na przykład społeczeństwa, w których kobiety mordowałyby się częściej niż mężczyźni, starcy uważani byliby za piękniejszych niż dwudziestolatki, bogactwo nie niosłoby ze sobą władzy nad innymi, ludzie nie dyskryminowaliby obcych na rzecz swoich, rodzice nie kochaliby swoich dzieci. Wbrew tym, którzy głoszą, że nie można zmienić natury człowieka, uważam jednak, że na przykład należy potępiać przestępstwa na tle rasowym. Prawo zakazujące rasizmu jest konieczne, ponieważ ludzie boją się konsekwencji swoich czynów. Niemniej sądzę, że nawet po tysiącach lat surowego egzekwowania praw antyrasowych nie będziemy mogli któregoś dnia oznajmić, że rozwiązaliśmy problem rasizmu i że w związku z tym unieważniamy odpowiednie regulacje prawne. Zakładamy — i słusznie — że każdy Rosjanin po dwóch pokoleniach funkcjonowania systemu totalitarnego jest takim samym człowiekiem jak jego dziadek przed rewolucją. Dlaczego więc nauki społeczne postępują tak, jak gdyby natura ludzi była produktem społeczeństw, które ich ukształtowały? W przeszłości błąd ten nierzadko popełniali także biolodzy. Wierzyli, że ewolucja polega na akumulacji zmian zachodzących w ciągu życia osobniczego. Chyba najpełniej wyraził ten pogląd Jean-Baptiste Lamarck, a Karol Darwin też czasami się nim posługiwał. Dzisiaj wiemy, że klasyczny przykład syna kowala, który dziedziczy umięśnienie ojca przy urodzeniu, nie może być prawdziwy. Lamarkizmu nie da się utrzymać chociażby dlatego, że ciało nasze powstaje według schematu przypominającego przepis na pieczenie ciasta, a nie projekt architektoniczny. Zmiany zachodzące w wypiekanym cieście są nieodwracalne i nie mogą zwrotnie działać na recepturę[1]. Pierwszym poważnym wyzwaniem dla lamarkizmu stały się prace Augusta Weismanna, niemieckiego zwolennika Darwina, który zaczął publikować swoje idee w latach osiemdziesiątych XIX stulecia[2]. Weismann zauważył dziwne zjawisko U niemal wszystkich organizmów rozmnażających się płciowo: ich komórki rozrodcze, jaja i plemniki, są w nich wyodrębnione z reszty ciała od momentu ich narodzin. Napisał: „Uważam, że dziedziczenie zależy od faktu, iż mała część efektywnej substancji rozrodczej, czyli plazmy zarodkowej, pozostaje niezmieniona w procesie przekształcania jaja w organizm. Ta właśnie część stanowi podstawę, z której wywodzą się komórki rozrodcze nowego organizmu. Tak więc istnieje ciągłość plazmy zarodkowej z pokolenia na pokolenie”[3]. Innymi słowy, powstajemy nie z ciała matki, lecz z jej jajnika. Cokolwiek przydarzy się jej ciału lub psychice, nie wpływa na naszą naturę (chociaż może wpłynąć na przebieg rozwoju, np. uzależnienie matki od alkoholu lub narkotyków może spowodować uszkodzenia płodu). Rodzimy się wolni od grzechu. Współcześni wyśmiewali się z Weismanna i mało kto wierzył w jego teorie. Dopiero odkrycie genów, DNA, z którego geny są zbudowane, oraz kodu genetycznego całkowicie potwierdziło jego przypuszczenia. Okazało się też, że substancja dziedziczna rzeczywiście pozostaje oddzielona od reszty ciała. Ostateczne wnioski wyciągnięto z tego dopiero w latach siedemdziesiątych XX stulecia. Richard Dawkins z uniwersytetu oksfordzkiego stwierdził, że ponieważ ciało jedynie wzrasta, a geny się replikują, ciało należy traktować jako ewolucyjnie ukształtowany nośnik genów, a nie odwrotnie. Geny sprawiają, że ciała robią to, co zapewnia genom przetrwanie (jedzenie, ochrona przed utratą życia, aktywność seksualna, wychowanie potomstwa), tylko po to, aby geny same nie zginęły. Istnieją tylko te organizmy, których geny zapewnią sobie ciągłość. Inne muszą zginąć. Idee Dawkinsa i jego następców zmieniły biologię nie do poznania. Nauka, która - mimo dzieła Darwina wciąż pozostała zasadniczo opisowa, przedzierzgnęła się w naukę o funkcjach. Różnica ta ma znaczenie zasadnicze. Tak jak inżynier nie może opisać silnika bez wyjaśnienia jego funkcji (obracanie kół), tak nie można oczekiwać, by fizjolog dobrze opisał żołądek, nie wspominając o funkcji trawienia. Do roku, powiedzmy, 1970 większość badaczy zachowań zwierząt i nieomal wszyscy badacze zachowań człowieka zadowalali się opisem obserwowanych faktów odwołujących się do funkcji. „Genocentryczne” widzenie świata zmieniło to na dobre. Po roku 1980 nie można już było wyjaśnić zalotów zwierząt inaczej, jak tylko w kategoriach teorii selektywnego współzawodnictwa genów. A w latach dziewięćdziesiątych założenie, że gatunek ludzki nie podlega podobnej logice, wydawało się już absurdalne. Skoro ludzie wykształcili w sobie zdolność do omijania praw ewolucji, musiało to być korzystne dla ich genów. Zatem nawet uniezależnienie się od ewolucji, które tak

chętnie sobie przypisujemy, musiało samo w sobie być wywołane ewolucją, aby odpowiadać celowi replikacji genów. Mózg człowieka kształtował się w okresie od trzech milionów do stu tysięcy lat temu, aby umożliwić jego właścicielowi funkcjonowanie w warunkach afrykańskiej sawanny. Gdy moi przodkowie (jestem z pochodzenia białym Europejczykiem) pojawili się w Europie około stu tysięcy lat temu[*], bardzo szybko wykształcił się u nich zespół cech fizjologicznych dostosowanych do bezsłonecznego północnego klimatu: blada skóra chroniąca przed krzywicą, broda u mężczyzn oraz efektywniejsze krążenie krwi podczas mrozów. Poza tym niewiele się zmieniło: wielkość czaszki, proporcje ciała i uzębienie są niemal takie same u nas, jak u naszych przodków sprzed stu tysięcy lat albo u współczesnego nam ludu San z południowej Afryki. Niewielkim zmianom uległa też prawdopodobnie szara substancja mózgu. Sto tysięcy lat to tylko trzy tysiące pokoleń, mgnienie oka w procesie ewolucji lub mniej więcej dwa miesiące w życiu populacji bakterii. Co więcej, do niedawna żywot Europejczyka właściwie niczym się nie różnił od stylu życia Afrykanina. Obaj polowali, zbierali rośliny, obaj żyli w grupach społecznych. Ich dzieci usamodzielniały się w wieku lat kilkunastu. Obaj wyrabiali narzędzia z kamienia, kości, drewna i włókien. Obaj używali złożonego języka do przekazywania wiedzy. Takie ewolucyjne nowinki, jak rolnictwo, metalurgia czy pismo pojawiły się mniej niż trzysta pokoleń temu, o wiele za późno, aby wywrzeć zauważalny wpływ na umysł współczesnego człowieka. Istnieje więc coś takiego jak uniwersalna natura ludzka. Około miliona lat temu w Chinach żył Homo erectus. Gdyby do dzisiaj żyli jego potomkowie i gdyby byli równie inteligentni jak my, można by słusznie twierdzić, że mają inną, chociaż wciąż jeszcze ludzką naturę[4]. Możliwe, że ludzie ci nie zawieraliby stałych związków, zwanych przez nas małżeństwem, nie znaliby pojęcia miłości romantycznej ani współudziału ojca w wychowywaniu dzieci. Z pewnością dyskusja z nimi na ten temat byłaby interesująca. Takich ludzi jednak nie ma. Wszyscy jesteśmy jedną bliską rodziną, wywodzącą się z niewielkiej rasy gatunku Homo sapiens, która żyła w Afryce sto tysięcy lat temu. Wszyscy też dzielimy naturę tego stworzenia. Łatwo wykazać jedność natury ludzkiej nie tylko w przestrzeni, ale także w czasie. Sztuki Szekspira opisują rozpoznawane przez nas bez trudu pobudki, problemy, uczucia czy osobowości. Napuszoność Falstaffa, przebiegłość Jagona, zazdrość Leontesa, siła Rozalindy czy zażenowanie Malvolia nie zmieniły się ani trochę przez czterysta lat. Szekspir opisywał tę samą naturę ludzką, którą znamy dzisiaj. Tylko słownictwo nieco się zestarzało (ale to nie kwestia natury, tylko kultury). Gdy oglądam Antoniusza i Kleopatrę, widzę czterystuletnią interpretację wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat. Ale nawet do głowy mi nie przychodzi, że miłość była w owych czasach inna niż dzisiaj. Nie potrzebuję wyjaśnienia, dlaczego Antoniusz zakochuje się w pięknej kobiecie. Fundamentalne cechy naszej natury są uniwersalne i specyficznie ludzkie, zawsze i wszędzie.

J E D N O S TK A W S P O Ł E C ZE Ń S TWIE Stwierdziłem, że wszyscy ludzie są właściwie tacy sami i że zajmuję się dzieloną przez nich wszystkich naturą ludzką. Teraz powiem coś na pozór przeciwnego. Ale nie będzie w tym najmniejszej sprzeczności. Każdy człowiek jest indywidualnością i różni się nieco od innych ludzi. Społeczności, które traktują swoich członków jednakowo, szybko mogą się spodziewać problemów. Ekonomiści i socjolodzy, którzy wierzą, że jednostka działa zwykle w kolektywach i nie dąży do zaspokojenia indywidualnych celów („każdy według swoich zdolności, każdemu według jego potrzeb”[5] kontra „przede wszystkim własny interes”), zawiodą się. Społeczności są bowiem zbiorem współzawodniczących jednostek, tak jak rynek tworzą konkurujący ze sobą przedsiębiorcy. Teorie ekonomiczne i społeczne powinny zatem koncentrować się na jednostce. Jedynie geny się powielają, a to właśnie jednostki, nie społeczności, są nośnikami tych genów. Największe zagrożenie dla ewentualnej reprodukcji człowieka stanowi inny człowiek. Jedną z ważniejszych cech naszego gatunku jest ta, że nie ma dwóch identycznych ludzi. Żaden syn nie jest dokładnym odbiciem ojca, żadna córka nie jest taka sama jak matka. Z wyjątkiem rzadkich wypadków bliźniąt jednojajowych, żaden mężczyzna nie jest sobowtórem swojego brata, a żadna kobieta kopią swojej siostry. Byle głupiec może spłodzić geniusza - i odwrotnie. Każda twarz i każdy odcisk palca są jedyne w swoim rodzaju. Ta niepowtarzalność jest o wiele bardziej znacząca u ludzi niż u innych zwierząt. Typowy jeleń czy

wróbel potrafi robić to samo co każdy przedstawiciel jego gatunku. Nie da się jednak tego powiedzieć o żadnym mężczyźnie czy kobiecie, i tak było już od tysięcy lat. Każdy człowiek jest pewnego rodzaju specjalistą, niezależnie od tego, czy jest hutnikiem, gospodynią domową, dramatopisarzem czy prostytutką. I w zachowaniu, i z wyglądu każdy człowiek jest w jakiś sposób wyjątkowy. Jak to możliwe? Jak uniwersalna, specyficzna dla gatunku natura ludzka może współistnieć z tak daleko posuniętą indywidualizacją? Rozwiązaniem tego paradoksu jest proces rozmnażania płciowego, podczas którego geny dwojga ludzi mieszają się, a następnie połowa tej mieszaniny ulega eliminacji. Tak więc potomek nie jest identyczny z żadnym z rodziców. Dzięki rozmnażaniu płciowemu każdy gen ma szansę uczestniczenia w ogólnej puli genowej całego gatunku. Płeć przyczynia się do powstania różnic między jednostkami, ale też różnice te nigdy nie odbiegają za daleko od złotego środka właściwego dla danego gatunku. Można to wszystko zilustrować następującymi obliczeniami: Każdy człowiek ma dwoje rodziców, czworo dziadków, ośmioro pradziadków, szesnaścioro prapradziadków itd. Trzydzieści pokoleń wstecz, czyli mniej więcej w roku 1066, każdy z nas miał ponad miliard bezpośrednich przodków (230). Ponieważ jednak w owym czasie na świecie żyło mniej niż miliard ludzi, wielu z nich było naszymi podwójnymi lub nawet potrójnymi przodkami. Jeśli, tak jak ja, jesteście z pochodzenia Brytyjczykami, jest całkiem możliwe, że niemal wszyscy spośród kilku milionów mieszkańców Wyspy żyjących w 1066 roku, łącznie z królem Haroldem, Wilhelmem Zdobywcą, dowolną służebną dziewką czy najmniej znaczącym wasalem (ale z wyłączeniem przyzwoicie zachowujących się mnichów i mniszek), byli naszymi przodkami w linii prostej. Każdy Brytyjczyk jest więc dalekim kuzynem (i to wielokrotnym) każdego innego Brytyjczyka żyjącego współcześnie, z wyjątkiem dzieci niedawnych imigrantów. Wszyscy Brytyjczycy pochodzą od tych samych ludzi żyjących trzydzieści pokoleń wcześniej. Nic dziwnego, że istnieje pewna jednolitość w obrębie gatunku ludzkiego (i każdego innego rozmnażającego się drogą płciową), narzucana poprzez stałe wymuszanie wymiany genów. Idąc dalej w przeszłość, znajdziemy wspólnych przodków różnych ras ludzkich. Trzy tysiące pokoleń wstecz wszyscy nasi pradziadowie żyli w Afryce — parę milionów łowców i zbieraczy całkowicie identycznych z nami z punktu widzenia fizjologii i psychologii[6]. Dlatego też przeciętne różnice genetyczne pomiędzy osobnikami różnych ras ludzkich są bardzo małe i dotyczą kilku genów wpływających na kolor skóry, fizjonomię i budowę ciała. Z drugiej strony jednak różnice pomiędzy konkretnymi dwoma osobnikami, należącymi do tej samej rasy lub do ras odmiennych, mogą często być bardzo znaczne. Zgodnie z niektórymi ustaleniami jedynie 7% różnic genetycznych między osobnikami może wynikać z odrębności rasowej, a 85% można przypisać zmienności indywidualnej (pozostałe są związane z przynależnością narodową lub plemienną). Jak napisała pewna para uczonych: „Oznacza to, że przeciętna różnica genetyczna pomiędzy farmerem peruwiańskim a jego sąsiadem albo pomiędzy wieśniakiem ze Szwajcarii a jego sąsiadem jest dwanaście razy większa niż różnica pomiędzy «średnim genotypem» populacji Szwajcarów a «średnim genotypem» populacji Peruwiańczyków”[7]. Można to wytłumaczyć przez analogię do gry w karty. W każdej talii znajdują się zarówno asy i króle, jak dwójki i trójki. Szczęśliwy gracz otrzymuje korzystne karty, ale żadna z nich nie jest jedyna. Przy innych stolikach siedzą gracze z tymi samymi kartami w dłoni. I choć jest tylko trzynaście rodzajów kart, każde rozdanie jest inne, a niektóre z nich są wyraźnie lepsze od innych. Rozmnażanie płciowe to gra, w której każdy otrzymuje rozdanie z wciąż tej samej talii kart genetycznych wspólnej dla całego gatunku. Niepowtarzalność jednostki to tylko jeden z przykładów głównych uwarunkowań natury ludzkiej. Innym jest to, że istnieją dwie natury: męska i żeńska. Podstawowa asymetria związana z istnieniem płci wytwarza niewątpliwie różne natury, dostosowane do pełnienia sobie właściwych ról. I tak na przykład to zazwyczaj samce konkurują o dostęp do samic, a nie odwrotnie. Istnieją ewolucyjne przyczyny takiego zachowania oraz związane z nim konsekwencje. Choćby takie, że mężczyźni są bardziej agresywni niż kobiety. Wpływ płci na naturę ludzką przejawia się również w tym, że każdy żyjący człowiek jest potencjalnym źródłem genów dla swoich ewentualnych dzieci. Pochodzimy od ludzi, którzy poszukiwali genów najlepszych, i ten zwyczaj po nich odziedziczyliśmy. Dlatego też, kiedy spotkamy kogoś z dobrymi genami, nieświadomie staramy się od niego owe geny nabyć. Mówiąc bardziej prozaicznie, ludziom podobają się partnerzy o wysokim potencjale reprodukcyjnym i genetycznym - zdrowi, sprawni i silni. Konsekwencje tego faktu, który nazywamy doborem płciowym, mogą być niekiedy dziwne, jak zobaczymy w kolejnych rozdziałach tej książki.

C ZY P O WIN N IŚ M Y S ZU K A Ć P O WO D Ó W? Pytanie o cel rozmnażania płciowego jest podobnym uproszczeniem, jak pytanie o funkcję dowolnego ludzkiego zachowania. Nie mówię tu o celu w sensie teleologicznym ani w sensie działalności jakiegoś „wielkiego konstruktora”. Chodzi mi o zadziwiającą siłę adaptacji, tak mocno podkreślaną przez Karola Darwina i niemal zupełnie niezrozumianą przez jego współczesnych. Muszę wyznać, że jestem „adaptacjonistą”, co jest niewątpliwie dość prymitywnym określeniem człowieka uważającego, że zwierzęta i rośliny, a także ich poszczególne części i zachowanie, są w głównej mierze sumą konstrukcyjnych rozwiązań określonych problemów[8]. Zaraz to wyjaśnię. Trudno zaprzeczyć, że oko ludzkie powstało po to, aby formować obraz świata zewnętrznego na siatkówce, a nasz żołądek po to, aby trawić pożywienie. Jak doszło do „zaprojektowania” tych urządzeń? Jedyna odpowiedź, która oparła się próbie czasu, mówi, że nikt ich nie zaprojektował. Przodkowie dzisiejszego człowieka mieli oczy i żołądek, które pełniły swoje funkcje lepiej niż podobne organy u innych ludzi. Małe, przypadkowe udoskonalenia zdolności trawienia czy widzenia kumulowały się w ciągu wielu pokoleń i były dziedziczone. Zaburzenia tych funkcji nie były dziedziczone, ponieważ słabiej widzący i gorzej trawiący pokarm żyli krócej albo słabiej się rozmnażali. Koncepcja planu inżynierskiego jest instynktownie zrozumiała dla ludzi i nie mamy trudności ż wyobrażeniem sobie analogii z projektowaniem oka. Trudniej nam jednak zrozumieć pogląd, że zachowanie człowieka też zostało „zaprojektowane”, głównie dlatego, że zakładamy, iż celowość zachowania stanowi dowód na istnienie świadomego wyboru. Istnieje pewien gatunek osy, która składa jaja w ciele mączlika. Nowo narodzone osy rosną, zjadając od środka swego nosiciela. Straszne to, ale prawdziwe. Jeśli samica podczas składania jaj odkryje, że mączlik jest już „zajęty” przez młodą osę, robi coś, co wydaje się niezwykle inteligentne. Mianowicie powstrzymuje się przed wprowadzeniem plemnika do jaja i składa je niezapłodnione do wnętrza larwy osy, która znajduje się w ciele mączlika. Z takich niezapłodnionych jaj rozwijają się samce, natomiast z zapłodnionych - samice (jest to zjawisko znane u os i mrówek). „Inteligencja” matki-osy przejawiła się w tym, że wyczuła ona, iż w mączliku znajduje się mniej pożywienia dla jej przyszłego potomstwa. Wobec czego sprawiła, że z jej jaj powstaną małe samce, a nie duże samice, typowe dla jej gatunku. Z pewnością było to „mądre” dokonanie „wyboru”, ponieważ osa „wiedziała”, że samce są znacznie mniejsze. Niemniej taka interpretacja jest oczywiście nonsensem. Osa wcale nie jest „mądra”, nie dokonuje żadnego „wyboru” ani nie „wie”, co robi, choćby dlatego, że ma za mało komórek nerwowych w mózgu, aby świadomie myśleć. Jest raczej automatem, posługującym się zespołem prostych instrukcji typu: „Jeśli mączlik jest zajęty, nie zapładniaj jaj”. Jej program był projektowany przez proces doboru naturalnego w ciągu milionów lat. Osy, które odziedziczyły tendencję do powstrzymywania plemników, gdy ich zdobycz okazała się zajęta, miały bardziej udane potomstwo. Tak jak dobór naturalny „zaprojektował” oko jako narząd wzroku, tak wytworzył też sposób zachowania, który wydaje się dopasowany do potrzeb osy[9]. Problem tej „potężnej iluzji celowego projektowania”[10] wyjaśnia bardzo dobrze Richard Dawkins we wspaniałej książce Ślepy zegarmistrz[11]. Im wyższy jest stopień złożoności danego wzoru zachowania, mechanizmu genetycznego czy postawy psychicznej, tym bardziej nasuwa się wniosek, iż zostały one „zaprojektowane” dla określonej funkcji. Złożoność oka sugeruje, że zostało ono stworzone do patrzenia. Tak samo złożoność popędu seksualnego daje nam do zrozumienia, że powstał on dla celów wymiany genów. Innymi słowy, sądzę, że zawsze warto zadać pytanie: Dlaczego? Praca naukowa to w dużej mierze nudna działalność zmierzająca do wyjaśnienia, jak zbudowany jest wszechświat, na jakiej zasadzie świeci słońce czy w jaki sposób rosną rośliny. Większość naukowców spędza życie na udzielaniu odpowiedzi na pytania typu „jak?”, a nie typu „dlaczego?” Przyjrzyjmy się bliżej różnicy pomiędzy pytaniem: „Dlaczego mężczyźni się zakochują?” a pytaniem: „W jaki sposób mężczyźni się zakochują?” Odpowiedź na drugie pytanie sprowadzi całą rzecz na poziom zwykłej hydrauliki: mężczyźni zakochują się, ponieważ hormony działają na ich komórki mózgowe, co z kolei wywołuje określone efekty fizjologiczne. Niewątpliwie pewnego dnia poznamy dokładnie, cząsteczka po cząsteczce, w jaki sposób w mózgu młodego mężczyzny rodzi się zauroczenie tą jedną szczególną kobietą. Niemniej pytania typu „dlaczego?” wydają mi się bardziej interesujące, ponieważ uzyskane odpowiedzi mówią nam, w jaki sposób natura człowieka stała się właśnie taka, jaka jest. Dlaczego określony mężczyzna zakochuje się w określonej kobiecie? Dlatego, że jest piękna. Dlaczego

piękno jest takie ważne? Dlatego, że jesteśmy gatunkiem zasadniczo monogamicznym i mężczyźni przebierają w partnerkach (w przeciwieństwie do samców szympansa). Piękno jest oznaką zdrowia i młodości, które z kolei są oznaką płodności. Dlaczego mężczyźni przywiązują tak dużą wagę do płodności partnerki? Dlatego, że gdyby nie przywiązywali do tego wagi, ich geny zostałyby wyeliminowane przez tych, którzy ją przywiązują. Dlaczego mężczyźnie w ogóle na tym zależy? Wcale mu nie zależy, ale jego geny zachowują się tak, jak gdyby im zależało. Mężczyzna, który wybiera bezpłodną żonę, nie zostawia po sobie potomstwa. Zatem każdy człowiek pochodzi od mężczyzny, któremu zależało na znalezieniu płodnej kobiety, i każdy dziedziczy po przodkach takie właśnie preferencje. Dlaczego mężczyzna jest niewolnikiem swoich genów? Wcale nie jest, ma przecież wolną wolę. Ale właśnie stwierdziliśmy, że mężczyzna się zakochał, bo jest to dobre dla jego genów. Oczywiście może ignorować to, co dyktują mu geny. Dlaczego geny mężczyzny chcą koniecznie połączyć się z genami kobiety? Dlatego, że inaczej nie przejdą do następnego pokolenia; istoty ludzkie są dwóch płci i aby się rozmnożyć, muszą zmieszać swe geny. Dlaczego dwie płci? Dlatego, że hermafrodytyzm u zwierząt ruchliwych nie jest korzystny. Obojnaki są gorsze w wykonywaniu dwóch rzeczy naraz niż mężczyzna i kobieta wykonujący osobno właściwe sobie czynności. Dlatego też nasi odlegli hermafrodytyczni przodkowie nie wytrzymali konkurencji z rozdzielnopłciowymi przodkami. Dlaczego istnieją tylko dwie płcie? Dlatego, że był to jedyny sposób na opanowanie niezgodności pomiędzy zespołami genów. Wyjaśnię to później. Dlaczego kobieta potrzebuje mężczyzny? Dlaczego jej geny nie mogą produkować potomstwa bez jego wkładu? Jest to najbardziej fundamentalne pytanie typu „dlaczego?” i od niego właśnie rozpocznie się następny rozdział. W fizyce nie ma specjalnej różnicy pomiędzy pytaniami typu „dlaczego?” i pytaniami typu „jak?” W jaki sposób Ziemia obraca się dookoła Słońca? Dzięki grawitacji. Dlaczego Ziemia obraca się dookoła Słońca? Z powodu grawitacji. Ewolucja natomiast wnosi do biologii aspekt historyczny. Jak ujął to antropolog Lionel Tiger: „Jesteśmy z konieczności jak gdyby napędzani, podjudzani, a przynajmniej naznaczani nagromadzoną mocą selekcyjnych decyzji dokonywanych przez każde z tysięcy pokoleń”[12]. Grawitacja pozostanie grawitacją niezależnie od tego, jak potoczy się historia. Ale paw jest wspaniały, ponieważ w pewnym punkcie ewolucji pawice przestały wybierać partnerów, kierując się przyziemnymi kryteriami praktyczności, a zaczęły podążać za modą, polegającą na preferowaniu najefektowniejszej prezentacji walorów samca. Każdy żywy organizm jest wytworem poprzednich pokoleń. Gdy neodarwinista pyta: „Dlaczego?”, ma naprawdę na myśli: „Jak do tego doszło?” Pod tym względem neodarwinista jest historykiem.

O K O N F L IK C IE I WS P Ó Ł P R A C Y Szczególną cechą historii jest to, że w miarę upływu czasu zawsze maleje osiągnięta przewaga jednej ze stron. Każdy wynalazek wcześniej czy później prowadzi do kontrwynalazku. Każdy sukces zawiera w sobie zalążki własnego upadku. Każda hegemonia ma swój koniec. Ewolucja podlega tym samym prawom. Postęp i sukces są zawsze względne. Gdy pierwsze płazy wyszły na niezamieszkany przez inne zwierzęta ląd, mogła im ujść na sucho powolność, ociężałość oraz podobieństwo do ryb, ponieważ nie miały wtedy żadnych wrogów ani konkurentów. Gdyby jednak jakaś ryba wypełzła na ląd dzisiaj, zostałaby natychmiast zjedzona przez pierwszego z brzegu lisa, podobnie jak hordę Mongołów wybiłaby seria z karabinu maszynowego. Postęp, tak historyczny, jak ewolucyjny, jest zawsze daremnym, Syzyfowym wysiłkiem, którego celem jest utrzymanie się w tym samym miejscu poprzez ciągłe samoulepszanie. Samochody poruszają się zatłoczonymi ulicami Londynu równie wolno jak pojazdy konne sto lat temu. Komputery nie mają większego wpływu na wydajność, ponieważ wykonują coraz bardziej skomplikowane zadania, których liczba wciąż wzrasta[13]. Koncepcja względności wszelkiego postępu znana jest w biologii pod nazwą hipotezy Czerwonej Królowej. Owa nazwa pochodzi od figury szachowej, którą spotyka Alicja w książce Po drugiej stronie lustra. Czerwona Królowa bez przerwy biegnie, ale nigdzie nie dociera, ponieważ krajobraz porusza się razem z nią. Idea ta nabiera coraz większego znaczenia w teorii ewolucji i będziemy się z nią często spotykać na łamach tej książki. Im szybciej biegniemy, tym bardziej świat przyspiesza i tym mniejszy robimy postęp. Życie to turniej szachowy, w którym zwycięstwo w jednej partii powoduje, że następną musisz zaczynać bez jednego piona.

Nie każdemu zdarzeniu ewolucyjnemu towarzyszy Czerwona Królowa. Weźmy na przykład niedźwiedzia polarnego, który ma grube białe futro. Jest ono gęste, ponieważ przodkom niedźwiedzia łatwiej było żyć i rozmnażać się, jeżeli nie czuli zimna. Tutaj rozwój odbywał się według względnie prostego schematu: im grubsze futro, tym niedźwiedziom było cieplej. Zimno nie dokuczało już misiom, ponieważ zyskały one lepszą warstwę izolacyjną. Futro niedźwiedzia polarnego jest białe także dlatego, że stanowi kamuflaż. Biały niedźwiedź znacznie łatwiej podkradnie się do foki niż niedźwiedź brunatny. Prawdopodobnie kiedyś w ogóle było łatwiej polować na foki, które nie obawiały się żadnych wrogów wśród lodów Arktyki, podobnie jak dziś foki na Antarktydzie nie boją się nikogo. W tamtych czasach protoplaści niedźwiedzi polarnych nie mieli trudności z chwytaniem fok. Wkrótce jednak okazało się, że foki nerwowe i bojaźliwe żyją dłużej niż osobniki ufne. Foki zaczęły się stawać ostrożniejsze, a niedźwiedziom było coraz trudniej. Należało zakraść się do zdobyczy, w czym brązowy kolor futra z pewnością nie pomagał. I pewnego dnia (może nie tak nagle, ale zasada pozostaje ta sama) pojawiła się przypadkowa mutacja u niedźwiedzia, która spowodowała, że jego sierść stała się biała. Osobniki z tą mutacją rozmnażały się łatwiej i miały więcej pożywienia, ponieważ foki nie dostrzegały, jak się do nich podkradają. Wysiłek ewolucyjny fok nie zdał się na nic i znowu znalazły się one w punkcie wyjścia. Zadziałała Czerwona Królowa. W świecie Czerwonej Królowej każdy postęp ewolucyjny jest względny, dopóki nasz wróg żyje i albo na nas żeruje, albo cierpi, kiedy nam się dobrze wiedzie, tak jak w wypadku fok i niedźwiedzi. Zatem Czerwona Królowa jest szczególnie aktywna wśród drapieżników i ich ofiar, pasożytów i ich gospodarzy oraz wśród samców i samic tego samego gatunku. Każde stworzenie na Ziemi uczestniczy w turnieju szachowym Czerwonej Królowej, tocząc pojedynki z pasożytami (lub gospodarzami), drapieżnikami (lub ofiarami), ale przede wszystkim ze swoimi partnerami. Pasożyty nie mogą żyć bez swoich gospodarzy, a mimo to wyrządzają im szkody. Tak samo zwierzęta wykorzystują partnerów, choć ich potrzebują. Pojawianiu się Czerwonej Królowej zawsze więc towarzyszy pewien motyw konfliktu i współdziałania. Związek pomiędzy matką a dzieckiem jest stosunkowo prosty. Oboje dążą do tego samego celu - dbają każde o siebie i o siebie nawzajem. Stosunki pomiędzy mężczyzną i kochankiem jego żony lub pomiędzy kobietą i jej rywalką w pracy są też względnie proste: w obu wypadkach życzą oni sobie wzajemnie wszystkiego najgorszego. Jedne związki opierają się wyłącznie na współpracy, inne wyłącznie na konflikcie. A jaki jest związek między kobietą i jej mężem? Polega on na współpracy, każda ze stron pragnie wszystkiego co najlepsze dla strony drugiej. Dlaczego tak jest? Aby się nawzajem wykorzystać. Żona urodzi mężczyźnie jego dzieci; mąż jest potrzebny kobiecie do powołania na świat i pomocy w wychowaniu jej dzieci. Małżeństwo balansuje na cienkiej linie rozpiętej między współpracą a wzajemnym wyzyskiem — co potwierdzi każdy adwokat zajmujący się sprawami rozwodowymi. Udane małżeństwa tak podporządkowują koszty wspólnym zyskom, że współpraca przeważa. Małżeństwa, które się rozpadły, z pewnością tego nie uczyniły. Dążenie do równowagi między konfliktem i współpracą to stale powracający wątek dziejów ludzkości. Stanowi obsesję rządów, rodzin, kochanków i rywali. Jest też kluczem do ekonomii. Jak to później zobaczymy, jest jednym z najstarszych motywów historii życia, gdyż powtarza się na wszystkich poziomach, także na poziomie genów. Pierwotną jego przyczyną jest istnienie płci. Rozmnażanie płciowe, podobnie jak małżeństwo, polega na kooperacji między dwoma rywalizującymi ze sobą zespołami genów. Nasze ciało jest sceną wcale niełatwej współegzystencji.

D O K O N A N IE WY B O R U Jednym z najmniej znanych pomysłów Darwina był pogląd, że partnerzy u zwierząt mogą zachowywać się jak hodowcy koni, którzy dobierając określone ich typy, stopniowo zmieniają rasę. Teoria ta, znana jako teoria doboru płciowego, była ignorowana przez wiele lat po śmierci Darwina i dopiero ostatnio wróciła do łask. Podstawą teorii doboru płciowego jest spostrzeżenie, że celem zwierzęcia jest nie tyle przeżycie, ile reprodukcja. Rzeczywiście, wszędzie tam, gdzie rozmnażanie się i przetrwanie wchodzą ze sobą w konflikt, zawsze pierwszeństwo ma rozmnażanie. Łosoś na przykład głodzi się na śmierć podczas tarła. U gatunków

zróżnicowanych płciowo proces rozmnażania polega na znalezieniu odpowiedniego partnera i przekonaniu go, by oddał swój pakiet genów. Ten cel jest sprawą tak istotną w życiu, że ukształtował nie tylko ciało, ale i psychikę. Krótko mówiąc: wszystko to, co zwiększa możliwość sukcesu w reprodukcji, będzie się rozpowszechniało kosztem tego, co ową możliwość zmniejsza, nawet jeśli zagraża to życiu jednostki. Dobór płciowy na pozór celowo „projektuje” cechy osobnika, podobnie jak dobór naturalny. Tak jak rogi służą jeleniowi do walki z rywalami o łanię, a paw został „zaprojektowany”, aby uwodzić wyglądem, tak psychika mężczyzny została ukształtowana tak, aby mógł on zwiększać szansę zdobycia lub zatrzymania przy sobie jednej lub kilku wysokiej jakości partnerek, nawet ryzykując życie. Testosteron, sam eliksir męskości, zwiększa podatność na choroby zakaźne. Nastawiona na współzawodnictwo natura mężczyzny jest więc wynikiem doboru płciowego. To ewolucja spowodowała, że mężczyzna skłania się ku niebezpiecznemu życiu, ponieważ zwycięstwo w walce czy rywalizacji prowadzi zwykle do częstszych i bardziej wartościowych podbojów seksualnych oraz zwiększa liczbę potomków. Kobiety, które prowadzą niebezpieczne życie, po prostu narażają na szwank swoje dzieci. Podobnie zależność między pięknością a płodnością kobiet jest wynikiem doboru płciowego, działającego i na męską psychikę, i na kobiece ciało (niemal z definicji piękne kobiety są młode i zdrowe; są też płodniejsze od kobiet starszych i mają przed sobą dłuższy niż one okres rozrodczy). Obie płcie kształtują się nawzajem. Ciało kobiece ma preferowany przez mężczyzn kształt klepsydry. Mężczyźni są agresywni z natury, ponieważ podoba się to kobietom (lub pozwala mężczyznom bardziej agresywnym zwyciężać innych w rywalizacji o kobiety — co wychodzi na to samo). Jak zobaczymy, tę książkę zakończy niesłychana teoria, która głosi, że ludzki intelekt jest również wytworem doboru płciowego, a nie naturalnego. Obecnie wielu antropologów sądzi, że większy mózg człowieka zwiększał jego sukces reprodukcyjny, bądź to pomagając mężczyźnie wyprowadzić w pole rywali (i kobietom wyprowadzić w pole rywalki), bądź też - i byłaby to jego pierwotna rola - pomagając w zalotach i uwodzeniu osobników płci przeciwnej. Odkrywanie i opis natury ludzkiej oraz tego, w jaki sposób różni się ona od natury innych zwierząt, jest jednym z najbardziej interesujących zadań nauki, porównywalnym z odkryciem atomu czy genu oraz poszukiwaniem rozwiązania kwestii pochodzenia wszechświata. Jednak nauka dosyć niechętnie podejmuje tę problematykę. Największymi ekspertami w dziedzinie natury ludzkiej, jakich wydała ludzkość, byli raczej Budda i Szekspir niż naukowcy czy filozofowie. Biolodzy zajmują się głównie zwierzętami; tych, którzy próbują przekroczyć zaklętą linię (np. Edwarda Wilsona z Harvard University, autora Socjobiologii z 1975 roku), oskarżano o pobudki polityczne[14]. Z kolei naukowcy zajmujący się człowiekiem uważają, że badania nad zwierzętami nie mogą mieć nic wspólnego z ich pracą oraz że w ogóle nie istnieje jedna uniwersalna natura ludzka. W konsekwencji nauka, która rozłożyła na czynniki pierwsze problemy Wielkiego Wybuchu i DNA, okazała się spektakularnie kiepska w stawieniu czoła temu, co David Hume uznał za najważniejszą kwestię ze wszystkich; Dlaczego natura ludzka jest taka, jaka jest? [*] Jeśli przyjąć, że nie ma w nas genów człowieka neandertalskiego, to przodkowie dzisiejszych Europejczyków pojawili się ok. 30 000 lat temu, jeśli jednak - a najnowsze badania starożytnego DNA to sugerują - są w nas geny neandertalczyka, to wiek przynajmniej niektórych naszych przodków jest dużo wyższy niż 100 000 lat (przyp. J.S.).

Rozdział 2 ZAGADKA

Serie urodzin niezmiennym biegną szlakiem i ojciec nowym sobą w swym synu się staje. Co było takim, pozostaje takim, podobne myśli, podobne zwyczaje. Lecz z biegiem czasu rój pąków się psuje i jak chmara owadów w przeszłość odchodzi. I wtedy prężny rodzic w głębi łona czuje, że jeśli tylko zechce, piękniejszą płeć zrodzi. Erasmus Darwin The Temple of Nature, or the Origin of Society (przeł. A. Pospieszalski)

Marsjanka Zog wprowadziła statek na ostatnią orbitę i zaczęła się przygotowywać do wejścia w atmosferę ojczystej planety. Robiła to już wielokrotnie, zatem ani trochę się nie denerwowała. Tym razem spędziła na Ziemi wiele czasu, więcej niż zwykle, i nie mogła się już doczekać kąpieli w ciekłym argonie oraz szklaneczki chłodnego chloru. Miło będzie zobaczyć wszystkich starych znajomych, dzieci, męża…! Wzdrygnęła się i roześmiała. Męża! Stanowczo za długo przebywała na Ziemi. Zaczyna już nawet myśleć jak Ziemianie. Przecież Marsjanki nie mają mężów. Na Marsie nie istnieje nic takiego jak płeć! Zog z dumą pomyślała o raporcie schowanym w torbie: „Życie na Ziemi — rozwiązanie zagadki reprodukcji”. To jej życiowe osiągnięcie. Nie ominie jej awans, bez względu na to, co powie Wielka Zag… Tydzień później Wielka Zag uchyliła drzwi sali konferencyjnej, w której zebrała się Komisja do Spraw Badań Ziemi, i poprosiła sekretarkę, aby wprowadziła Zog. Wezwana weszła do środka i usiadła. Zag, nie patrząc na nią, odchrząknęła i powiedziała: — Droga Zog, komisja uważnie przeczytała pani raport i wszystkie jesteśmy pod wrażeniem jego dokładności. Niewątpliwie sporządziła pani wyczerpujący przegląd sposobów reprodukcji życia na Ziemi. Wszyscy się zgadzamy, no, może tylko z wyjątkiem panny Zeeg, że zgromadzone materiały przekonująco udowadniają pani hipotezę. Teraz nie ma już chyba wątpliwości, że ziemskie istoty rozmnażają się dzięki istnieniu tak zwanej płci. Niektórym członkom komisji nie spodobały się jednak pani wnioski, iż pewne zjawiska charakteryzujące ziemski gatunek zwany człowiekiem są konsekwencją tej całej płci: zazdrość o ukochanego, poczucie piękna, męska agresja, nawet ta pożałowania godna rzecz, którą te stworzenia śmią nazywać inteligencją. Komisja, usłyszawszy ten stary dowcip, pochlebczo zachichotała. — Ale — dodała Zag nieco mocniejszym głosem, unosząc głowę i patrząc prosto na Zog — mamy pewne poważne zastrzeżenie do pani opracowania. Nie udało się pani odpowiedzieć na najważniejsze, bardzo proste pytanie. — W głosie Zag zabrzmiał sarkazm. — Dlaczego? — Dlaczego co? — wykrztusiła Zog. — Dlaczego Ziemianom potrzebna jest płeć? Dlaczego po prostu nie klonują się tak jak my? Dlaczego potrzeba dwóch osobników, aby urodziło się jedno dziecko? Dlaczego, u licha, na Ziemi istnieją samce? Dlaczego? Dlaczego? — Ach! - odpowiedziała szybko Zog. — Próbowałam wyjaśnić tę kwestię, ale nic z tego nie wyszło. Pytałam paru ludzi, takich, którzy badali ten problem przez lata. I nie wiedzieli. Usłyszałam wiele sprzecznych hipotez. Jedni uważali, że płeć powstała kiedyś całkiem przypadkowo. Inni, że chroni przed chorobami. Mówili mi też, iż płeć ma związek z przystosowaniem do zmian i przyśpieszeniem ewolucji. Albo że służy do naprawy genów. Ale niczego konkretnego nie wiedzieli…. — Nie wiedzieli?! — wykrzyknęła Wielka Zag. — Nie wiedzieli?! Przecież to najdziwniejsza sprawa w całej ich egzystencji, największa zagadka naukowa związana z życiem na Ziemi! A oni nic nie wiedzą! O Zogini, uchowaj nas od złego!

O D D R A B IN Y D O K O Ł A M Ł Y Ń S K IE G O Po co istnieje płeć? Odpowiedz wydaje się na pozór banalnie prosta. Ale warto się nad tą sprawą zastanowić. Dlaczego do spłodzenia dziecka potrzeba dwóch osób? Dlaczego nie trzech albo jednej? Jaki powód się za tym kryje? Mniej więcej dwadzieścia lat temu kilku wpływowych biologów zmieniło swoje poglądy na kwestię płci. Niemalże z dnia na dzień odeszli oni od powszechnie przyjętej opinii, że istnienie płci jest uzasadnione logicznie, nieuniknione i niezbędne, gdyż służy reprodukcji. Stwierdzili, że właściwie nie sposób wytłumaczyć, dlaczego płeć nie zanikła w toku ewolucji. Płeć zdawała się nie mieć sensu. Od tamtej pory kwestia celowości istnienia płci pozostała sprawą otwartą i doczekała się miana „królowej” ewolucyjnych problemów[1]. Wśród wątpliwości jednak zaczyna już nabierać kształtu mglista odpowiedź. Aby ją zrozumieć, musimy przejść na drugą stronę lustra, gdzie nic nie jest tym, czym się wydaje. Płeć nie ma żadnego związku z istnieniem samców i samic, seks nie ma nic wspólnego z reprodukcją, zaloty z nakłanianiem, moda z pięknem, a miłość z

uczuciem. Rok 1858. Karol Darwin i Alfred Wallace po raz pierwszy w historii przekonująco wyjaśniają mechanizm ewolucji. W owym roku wiktoriańska odmiana optymizmu, znana pod nazwą „postępu”, osiągnęła apogeum. Nic dziwnego, że Darwina i Wallace’a uznawano za wyznawców boga postępu. Natychmiastowa popularność teorii ewolucji wzięła się z jej fałszywej interpretacji. Uważano, że opisuje ona rozwój od ameby do człowieka, stopniowe wznoszenie się po drabinie samodoskonalenia. Teraz, na progu trzeciego tysiąclecia, człowiek jest w innym nastroju. Uważa, że postęp zbliża ludzkość do przeludnienia, efektu cieplarnianego, wyczerpania zasobów naturalnych. Niezależnie od tego, jak szybko posuwamy się do przodu, zdaje się, że nie osiągamy żadnego celu. Czy rzeczywiście rewolucja przemysłowa uczyniła przeciętnego mieszkańca naszego globu zdrowszym, bogatszym lub mądrzejszym? O dziwo (lub, jakby powiedział filozof, jak można było przewidzieć), nauka o ewolucji dostosowuje się do jego nastroju. Ewolucjoniści kwestionują obecnie pojęcie postępu: przedstawiają ewolucję jako koło młyńskie, a nie drabinę.

D ZIE WIC E W C IĄ ŻY Ludzie mogą mieć dzieci tylko w drodze rozmnażania płciowego i taki jest, otwarcie mówiąc, cel istnienia płci. Od połowy XIX wieku zaczęto podważać to przekonanie. Okazało się bowiem, że w przyrodzie istnieje wiele lepszych sposobów reprodukcji. Mikroby rozmnażają się przez podział komórkowy. Wierzba rośnie z sadzonki. Dmuchawiec wytwarza nasiona będące w stosunku do siebie klonami. Niezapłodniona mszyca rodzi młode dziewice, które są już nabrzmiałe nowymi dziewicami. To wszystko zauważył już August Weismann w 1889 r. Pisał: „Znaczenie amfimiksji [płci] nie polega na umożliwieniu reprodukcji, ponieważ można się rozmnażać bez amfimiksji, na najróżniejsze sposoby, na przykład przez podział, pączkowanie czy nawet wytwarzanie jednokomórkowych zarodników”[2]. Od czasów Weismanna ewolucjoniści co jakiś czas oświadczali,, że płeć stanowi „problem”, jest luksusem, którego nie powinno być. Istnieje anegdota opowiadająca o jednym z pierwszych spotkań Towarzystwa Królewskiego w Londynie. Otóż pewnego dnia, w obecności króla, zupełnie poważnie dyskutowano o tym, dlaczego naczynie z wodą waży tyle samo ze złotą rybką, ile bez rybki. Proponowano, a następnie odrzucano najrozmaitsze wyjaśnienia. Dyskusja stawała się coraz gorętsza. Nagle odezwał się król: „Wątpię w wasze przesłanki”, i kazał przynieść naczynie z wodą, rybkę i wagę. Postawiono na wadze naczynie i wpuszczono do niego rybkę. Ciężar naczynia zwiększył się dokładnie o ciężar ryby. A jakżeby inaczej. Przytoczona opowiastka z pewnością nie jest autentyczna. Byłoby nieuczciwe sugerować, że . naukowcy, których spotkamy na kartach tej książki, to głupcy widzący problemy tam, gdzie ich nie ma. Gdy pewna grupa naukowców nagle ogłosiła, że nie można wyjaśnić, dlaczego płeć istnieje, i że istniejące wyjaśnienia nie są satysfakcjonujące, natychmiast pojawili się inni, którzy uznali tę intelektualną nadwrażliwość za absurdalną. Stwierdzili oni, że skoro płeć istnieje, to z pewnością jest do czegoś potrzebna. Jak inżynierowie nie powinni dowodzić trzmielowi, że nie potrafi on latać, tak biologom nie wypada wmawiać zwierzętom i roślinom, że lepiej byłoby, gdyby nie rozmnażały się płciowo. „Problem tej debaty polega na tym, że wiele organizmów ignoruje płynące z niej wnioski”[3], napisała Lisa Brooks z Brown University. W istniejących teoriach - przyznają cynicy - są dziury, ale nie należy oczekiwać Nagrody Nobla za ich zatykanie. Zresztą dlaczego istnienie płci musi mieć jakiś powód? Może powstała ona przypadkowo w drodze ewolucji, podobnie jak system jeżdżenia autem po jednej stronie drogi? Wiele stworzeń w ogóle nie ma zróżnicowanych płci albo ma je tylko w niektórych pokoleniach. Praprawnuczki dzieworodnych mszyc pod koniec lata wydadzą na świat zróżnicowane płciowo potomstwo. Samice połączą się z samcami i ich potomstwo będzie miało cechy obojga rodziców. Dlaczego zadadzą sobie ten trud? Płeć sprawia wrażenie strasznie nieustępliwej w swoim istnieniu. Dyskusje nie ustają. Każdy rok przynosi nowe wyjaśnienia, eseje, eksperymenty i symulacje. Wygląda na to, że wszyscy współcześni badacze tego zagadnienia zgodzą się, że problem rozwiązano, nie ma tylko zgody, które rozwiązanie jest prawdziwe. Jeden optuje za hipotezą A, inny za hipotezą B, trzeci za C, a czwarty za nimi wszystkimi. Czy może jeszcze istnieć jakieś zupełnie nowe rozwiązanie? Zapytałem Johna Maynarda Smitha, jednego z pierwszych, którzy

postawili pytanie: „Dlaczego płeć?”, czy sądzi, że potrzebne są nowe wyjaśnienia. Odpowiedział: „Nie, odpowiedzi istnieją. Tyle że nie możemy ich uzgodnić, to wszystko”[4].

O R O ZM N A ŻA N IU P Ł C IO WY M I O WO L N Y M H A N D L U Zanim pójdziemy dalej, musimy poznać niektóre terminy z dziedziny genetyki. Geny to przepisy biochemiczne zapisane czteroliterowym alfabetem zwanym DNA, przepisy, które mówią, jak zbudować ciało i jak się nim posługiwać. Normalny człowiek ma dwie kopie każdego z 75 tysięcy genów. Cały zestaw 150 tysięcy genów nazywamy genomem[*]. Geny znajdują się w 23 parach podobnych do wstążek chromosomów. Gdy mężczyzna zapładnia kobietę, każdy jego plemnik zawiera jedną kopię każdego genu, czyli 75 tysięcy genów w 23 chromosomach. Dołączają one do 75 tysięcy pojedynczych genów ulokowanych w 23 chromosomach komórki jajowej kobiety. W wyniku tego powstaje embrion mający 75 tysięcy par genów i 23 pary chromosomów. Jeszcze jeden fachowy termin: mejoza. Jest to proces rozdzielania genów do poszczególnych plemników lub komórek jajowych. Mężczyzna może wybrać 75 tysięcy genów odziedziczonych po ojcu lub 75 tysięcy genów odziedziczonych po matce. Najprawdopodobniej jednak jego plemniki otrzymają mieszaninę genów z obu tych zestawów. Zjawisko to nosi nazwę rekombinacji. Zanim jednak chromosomy z 23 par losowo rozejdą się do różnych plemników (lub trafią do komórki jajowej), zachodzi coś osobliwego… Chromosomy w każdej z 23 par ustawiają się równolegle do siebie. Następnie odcinki jednego zestawu wymieniają się z odcinkami drugiego w procesie zwanym crossing-over. Potomstwu przekazywany jest taki poskładany z kawałków chromosom i łączy się w parę z chromosomem od drugiego z rodziców. Płeć jest więc połączeniem rekombinacji i zjawiska crossing-over. Najważniejszą konsekwencją jej istnienia jest mieszanie genów. Crossing-over miesza geny obu par jego dziadków, a rekombinacja — geny jego rodziców. Rekombinacja i crossing-over to dwa filary rozmnażania płciowego. Inne czynniki — zewnętrzne cechy płci, wybór partnera, unikanie kazirodztwa, poligamia, miłość, zazdrość — zwiększają tylko efektywność i precyzję tych dwóch podstawowych procesów. Takie ujęcie sprawy pozwala oddzielić rozmnażanie płciowe od reprodukcji. Organizmy mogą otrzymywać geny od innego osobnika na dowolnym etapie życia. Na przykład bakterie łączą się ze sobą niczym uzupełniające zapas paliwa bombowce, przekazują trochę genów przez mikrorurkę, a potem rozdzielają się i każda podąża w swoją stronę. Reprodukcja — przez podział — odbywa się później[5]. Zatem rozmnażanie płciowe jest równoważne z mieszaniem się genów. Problem się zaczyna, gdy zapytamy, dlaczego mieszanie się genów jest niby takie korzystne. Przez ostatnie sto lat nie było co do tego wątpliwości. Uważano, że mieszanie genów sprzyja ewolucji, ponieważ wprowadza różnorodność sprzyjającą procesowi doboru naturalnego. Twierdzono, że nie zmienia ono samych genów — uważał tak nawet Weismann, który nie miał pojęcia o genach i posługiwał się mglistym terminem „id” — ale tworzy ich nowe kombinacje. Rozmnażanie płciowe to rodzaj wolnorynkowego handlu coraz to nowszymi kombinacjami genetycznymi, zwiększającego szanse na rozprzestrzenienie owych kombinacji w obrębie gatunku i umożliwiającego w ten sposób ewolucję. Weismann nazwał rozmnażanie płciowe „źródłem różnorodności osobniczej, która dostarcza materiału dla działania doboru naturalnego”[6]. Rozmnażanie płciowe przyśpiesza ewolucję. Graham Bell, angielski biolog pracujący w Montrealu, określił tę tradycyjną teorię mianem hipotezy pastora z Bray, nawiązując do fikcyjnej postaci XVI-wiecznego duchownego, który szybko dostosowywał się do panującej religii i w zależności od wyznania aktualnego monarchy stosował obrzędy protestanckie lub katolickie. Zwierzęta rozmnażające się drogą płciową są równie elastyczne jak ów pastor — łatwo się adaptują i szybko zmieniają. Hipoteza pastora z Bray przetrwała niemal wiek i jeszcze teraz można znaleźć niektóre jej elementy w podręcznikach biologii. Trudno powiedzieć, kiedy zakwestionowano ją po raz pierwszy. Wątpliwości pojawiały się co najmniej od lat dwudziestych. Stopniowo zaczęło świtać nowoczesnym biologom, że w logice Weismanna tkwi błąd. Zgodnie z tą logiką ewolucja jest swego rodzaju imperatywem, tak jakby gatunki istniały tylko po to, żeby ewoluować, a ewolucja była celem egzystencji[7]. To oczywiście nonsens. Ewolucja po prostu zachodzi w organizmach. Ten proces nie jest ukierunkowany;

czasem może powodować, że potomstwo jest bardziej, a czasem mniej złożone. Czasami jednak w ogóle nie ma żadnych zmian. Jesteśmy tak zapatrzeni w idee postępu i doskonalenia, że trudno nam to zaakceptować. Ale nikt przecież nie może powiedzieć trzonopłetwej rybie latimerii, żyjącej u wybrzeży Madagaskaru, że łamie ona wszelkie reguły, bo nie zmieniła się przez ostatnie trzysta milionów lat. Pogląd, że ewolucja nie przebiega wystarczająco szybko i że latimeria stanowi ewolucyjny błąd, można z łatwością obalić. Już Darwin spostrzegł, że człowiek może znacznie przyśpieszyć ewolucję, tworząc na przykład setki ras psów, począwszy od piesków chihuahua, a skończywszy na bernardynach. Już samo to dowodzi, że ewolucja nie przebiega tak szybko, jak mogłaby przebiegać. A latimeria wcale nie jest błędem ewolucji, raczej stanowi jej sukces. Pozostała taka sama — jest projektem, którego nie trzeba udoskonalać, podobnie jak volkswagena-garbusa. Ewolucja nie jest więc celem, ale sposobem rozwiązywania problemów. Następcy Weismanna, zwłaszcza sir Ronald Fisher i Hermann Müller, zdołali ominąć tę pułapkę teleologiczną, argumentując, że ewolucja, nawet jeśli nie jest narzucona z góry, wciąż pozostaje zjawiskiem istotnym. Gatunki pozbawione płci stoją na straconej pozycji i przegrywają w starciu z gatunkami płciowymi. Książka Fishera z 1930 roku[8] oraz książka Müllera z 1932 roku[9] wprowadziły do teorii Weismanna pojęcie genu, co pozwoliło na przekonujące wykazanie korzyści płynących z posiadania płci. Müller posunął się nawet do stwierdzenia, że cały problem definitywnie rozwiązała nowa gałąź wiedzy zwana genetyką. Osobniki gatunku obdarzonego płcią dzielą się nowo powstałymi genami między sobą; organizmy bezpłciowe nie mogą tego robić. Gatunki płciowe przypominają grupy wynalazców, którzy dzielą się nawzajem swoimi pomysłami. Jeśli jeden z nich stworzy silnik parowy, a drugi - tory kolejowe, mogą połączyć siły. Gatunki bezpłciowe zachowują się jak grupa zazdrosnych wynalazców, którzy nigdy nie dzielą się swoją wiedzą. W ich świecie lokomotywy jeżdżą po szosach, a konie ciągną wagony po szynach. Argumenty Fishera i Müllera zrewidowali w 1965 roku James Crow i Motoo Kimura. Używając modeli matematycznych, wykazali, w jaki sposób mogą się połączyć rzadkie mutacje u gatunków płciowych. Gatunek rozmnażający się płciowo nie musi czekać na pojawienie się dwóch mutacji w organizmie jednego osobnika, mogą one pochodzić od różnych osobników i spotkać się w jednym. Zdaniem wspomnianych autorów daje to przewagę gatunkom płciowym nad bezpłciowymi, pod warunkiem że ich liczebność wynosi nie mniej niż tysiąc osobników. Czyli wszystko ładnie i pięknie: traktujemy rozmnażanie płciowe jako czynnik pomocny w ewolucji i potwierdzamy to współczesną matematyką. Możemy więc uważać sprawę za zamkniętą[10].

C ZŁ O WIE K N A J WIĘ K S ZY M R Y WA L E M C ZŁ O WIE K A I tak by już zostało, gdyby nie opasła i głośna publikacja szkockiego biologa V.C. Wynne-Edwardsa z 1962 roku. Wynne-Edwards oddał wielką przysługę biologii, wykazując po raz pierwszy wielki błąd, który od czasów Darwina systematycznie podkopywał teorię ewolucji. Nie zrobił tego po to, aby tę teorię obalić, ponieważ nie wątpił w jej prawdziwość i ważność[11]. Błąd daje się zauważyć w sposobie, w jaki laicy wypowiadają się o ewolucji. Utarło się przekonanie, że ewolucja związana jest z „przetrwaniem gatunku”. Wydaje nam się, że rywalizują ze sobą gatunki, że walka o byt, o której mówił Darwin, toczyła się między dinozaurami a ssakami, królikami a lisami, populacjami człowieka współczesnego a neandertalczykami. Posługujemy się symboliką państw i drużyn piłkarskich: Niemcy walczą z Francją, drużyna gospodarzy walczy z drużyną gości. Sam Karol Darwin wpadał niekiedy w pułapkę tego sposobu myślenia. Już podtytuł dzieła O powstawaniu gatunków wspomina o „utrzymywaniu się doskonalszych ras”[12]. Ale trzeba pamiętać, że Darwin koncentrował się na jednostce, nie na gatunku. Każde stworzenie różni się od pozostałych. Niektóre z nich radzą sobie lepiej i zostawiają więcej potomstwa. Jeśli różnice są dziedziczne, stopniowa zmiana całego gatunku jest nieunikniona. Poglądy Darwina połączono wkrótce z odkryciami Gregora Mendla, który udowodnił, że dziedziczone cechy są przekazywane w postaci osobnych pakietów, nazwanych później genami. Doprowadziło to do powstania teorii wyjaśniającej, w jaki sposób mutacje osobnicze są rozpowszechniane w obrębie całego gatunku. W teorii tej jest jednak pewna zasadnicza niejasność. Z kim rywalizują w walce o byt osobniki najlepiej

przystosowane? Czy z innymi przedstawicielami tego samego gatunku, czy też z przedstawicielami innych gatunków? Podczas ataku geparda w afrykańskiej sawannie gazela nie tylko stara się uciec przed drapieżnikiem, ale też stara się prześcignąć inne gazele, aby nie pozostać w tyle. Dla gazeli jest ważniejsze, by biegać szybciej od współtowarzyszek, a nie szybciej od geparda. (Przypomina się tutaj stara anegdota o filozofie, który razem z towarzyszem ucieka przed atakującym niedźwiedziem. „To nie ma sensu. Nigdy nie prześcigniesz niedźwiedzia!” - mówi rozsądnie przyjaciel. „Nie muszę tego robić - odpowiada filozof. - Wystarczy, że prześcignę ciebie”.) Psycholodzy często zastanawiają się, dlaczego ludzie są obdarzeni zdolnością nauczenia się na pamięć roli Hamleta albo zrozumienia rachunku różniczkowego i całkowego. Przecież żadna z tych umiejętności nie była potrzebna w prymitywnych warunkach, w których kształtował się nasz intelekt. Einstein, tak jak każdy inny człowiek, nie potrafiłby prawdopodobnie schwytać nosorożca włochatego. Pierwszy rozstrzygnął tę zagadkę Nicholas Humphrey, psycholog z Cambridge. Rozum jest potrzebny człowiekowi nie po to, aby rozwiązywać problemy praktyczne, lecz by przechytrzyć innych ludzi. Dzięki intelektowi oszukujemy, wykrywamy podstępy, rozumiemy ludzkie motywy postępowania, manipulujemy innymi. Nie chodzi więc o to, czy w ogóle jesteśmy sprytni i bardziej przebiegli, ale o to, o ile sprytniejsi i przebieglejsi jesteśmy od naszych rywali. Wartość intelektu jest właściwie nieskończona. Dobór w obrębie gatunku jest zawsze ważniejsza niż dobór między gatunkami[13]. Na pierwszy rzut oka twierdzenie to wyda się błędne. Bo przecież najlepsze, co jednostka może zrobić dla swojego gatunku, to przeżyć i rozmnożyć się. Często jednak oba te imperatywy stoją ze sobą w sprzeczności. Dla tygrysicy na przykład wtargnięcie rywalki na jej terytorium oznacza walkę na śmierć i życie. Nie będzie witania, kłaniania się i dyskusji o sposobie współżycia. A przecież walka wcale nie leży w żywotnym interesie gatunku jako całości. Innym przykładem może być rzadki gatunek orła, którego potomstwo muszą chronić pracownicy ochrony przyrody. Orlęta często zabijają w gnieździe młodszych braci i siostry. Oczywiście jest to dobre dla jednostki, ale jakże fatalne dla gatunku. W całym świecie zwierzęcym jednostki walczą z innymi jednostkami tego samego lub innego gatunku. Jednak najczęstszymi rywalami są przedstawiciele tego samego gatunku. Dobór naturalny nie wybiera genów, które pomagają gazelom przetrwać jako gatunkowi kosztem zmniejszenia szans jednostki. Takie geny przestają istnieć na długo przed tym, nim można odnosić z nich korzyści. Gatunki nie walczą z innymi gatunkami w taki sposób, w jaki narody wojują z innymi narodami. Wynne-Edwards żarliwie wierzył, że zwierzęta często działają w interesie swojego gatunku, a przynajmniej swojej grupy. Na przykład uważał, że ptaki morskie ograniczają reprodukcję, gdy ich liczba wzrasta, ponieważ chcą w ten sposób zapewnić wszystkim odpowiednią ilość pożywienia. Po opublikowaniu książki WynneEdwardsa uformowały się dwie frakcje tzw. selekcjonistów. Selekcjoniści grupowi twierdzili, że na zachowanie zwierząt wpływa interes grupy, a nie jednostki. Selekcjoniści jednostkowi byli natomiast zdania, że zawsze przeważa interes jednostki. Pierwsza grupa używała argumentu bardzo atrakcyjnego — wszyscy tkwimy przecież w etyce wspólnego dobra grupy i działalności charytatywnej. Ponadto pozwala to wyjaśnić altruizm u zwierząt. Pszczoła umiera po użyciu żądła w obronie ula jakoby dlatego, że chce, aby w ulu zawsze były robotnice zdolne do walki w jego obronie. Ptaki ostrzegają się nawzajem przed drapieżnikami albo pomagają sobie w karmieniu młodych. Nawet ludzie są gotowi poświęcić życie dla innego człowieka w akcie bezinteresownego heroizmu. Jak zobaczymy później, sprawy wyglądają zupełnie inaczej. Zwierzęcy altruizm jest mitem. Nawet w najbardziej efektownych przypadkach bezinteresowności zwierzęta działają samolubnie w interesie własnych genów — także wtedy, gdy poświęcają własne ciało.

P O N O WN E O D K R Y C IE J E D N O S TK I Przy odrobinie szczęścia można spotkać na konferencjach amerykańskich biologów ewolucyjnych wysokiego, szpakowatego mężczyznę o miłym uśmiechu, podobnego trochę do Abrahama Lincolna. Mężczyzna ten stoi zwykle na uboczu i często jest otoczony przez grono wielbicieli łowiących każde jego słowo. Po sali niesie się szept: „George jest tutaj!” Widać z ludzkich reakcji, że mamy do czynienia ze sławą pierwszej wielkości.

Tak, to George Williams[**], cichy i spokojny profesor biologii, który większość swojej kariery spędził nad książkami w State University of New York w Stony Brook na Long Island. Nigdy nie przeprowadził żadnych wielkich eksperymentów naukowych ani nie dokonał żadnych wstrząsających odkryć. Mimo to zapoczątkował rewolucję w biologii, porównywalną z dziełem samego Darwina. W 1966 roku Williams, rozdrażniony teoriami Wynne-Edwardsa i innych selekcjonistów grupowych, spędził letnie wakacje na pisaniu książki Adaptation and Natural Selection („Adaptacja a dobór naturalny”) traktującej o mechanizmie ewolucji. Jego praca do dziś wznosi się nad biologią niczym szczyt w Himalajach. Williams uczynił dla biologii to, co Adam Smith uczynił dla ekonomii. Wyjaśnił, w jaki sposób z działań egocentrycznych jednostek wypływają skutki istotne dla zbiorowości[14]. W niezwykle prosty sposób Williams wskazał błędy logiczne teorii doboru grupowego. Uhonorował nielicznych już wtedy selekcjonistów indywidualnych, takich jak sir Ronald Fisher, J.B.S. Haldane czy Sewall Wright[15], i przyćmił tych, którzy mieszali pojęcia gatunku i jednostki, np. Juliana Huxleya[16]. Kilka lat po ukazaniu się książki Williamsa Wynne-Edwards był praktycznie pokonany. Większość biologów zgodziła się, iż żadne stworzenie nie może wykształcić w sobie zdolności do działań na rzecz gatunku kosztem własnego interesu. Będzie działać bezinteresownie tylko wtedy, gdy jego cele okażą się zbieżne z celami grupy. To było niepokojące. Konkluzja wydawała się początkowo bardzo okrutna i zimna. Tym bardziej że w tym samym dziesięcioleciu ekonomiści zaczęli uważać, że wystarczy posłużyć się ideałem dobra społecznego, aby namówić ludzi do płacenia wyższych podatków, które wsparłyby fundusz opieki społecznej. Twierdzili, że społeczeństwo nie musi być oparte na poskramianiu żądz jednostki, tylko na apelowaniu do lepszej części jej natury. I oto pojawili się biolodzy, którzy doszli do całkiem przeciwnych wniosków i malowali surowy obraz świata pełnego samolubnych zwierząt niezdolnych do poświęcenia się grupie czy zespołowi. Krokodyle będą sobie nawzajem zjadały młode nawet wtedy, gdy gatunkowi grozić będzie wyginięcie. Williams dobrze wiedział, że niektóre zwierzęta często ze sobą współpracują, a społeczności ludzkie nie są aż tak bezlitosne. Dostrzegł jednak, że przeważnie współpracują ze sobą osobniki spokrewnione — jak matka i dzieci albo pszczoły-robotnice — oraz że do współpracy dochodzi tylko wtedy, gdy bezpośrednio lub pośrednio przynosi ona korzyści jednostce. Mało jest wyjątków od tej reguły. Tam, gdzie egoizm jest korzystniejszy niż altruizm, samolubne jednostki pozostawiają więcej potomstwa, a altruiści wymierają. Gdy jednak altruiści pomagają krewnym, to przecież pomagają tym, którzy dzielą z nimi ich geny, łącznie z tymi genami, które uczyniły z nich altruistów. I tak, bez specjalnych wysiłków ze strony jednostek, geny takie rozprzestrzeniają się w całej populacji[17]. Jedynym wyjątkiem od wspomnianego schematu była płeć, co nie dawało Williamsowi spokoju. Tradycyjne wyjaśnienia płciowości, zgodnie z hipotezą pastora z Bray, były w gruncie rzeczy bliskie selekcjonizmowi grupowemu. Zgodnie z nim bowiem jednostka altruistycznie dzieli się swoimi genami z innym osobnikiem, ponieważ jeżeli tego nie uczyni, gatunek nie będzie się doskonalił i kilkaset tysięcy lat później przegra w konkurencji z gatunkami altruistycznymi. Według teorii pastora z Bray gatunki płciowe mają zawsze przewagę nad gatunkami bezpłciowymi. Czy jednak osobniki płciowe mają zawsze przewagę nad bezpłciowymi? Jeśli nie, „egoistyczna” teoria Williamsa nie będzie mogła znaleźć dla płci wytłumaczenia! Albo więc jest coś nie tak z teorią „samolubstwa”, a prawdziwy altruizm naprawdę istnieje, albo fałszywy jest tradycyjny sposób objaśniania płci. Im bardziej Williams i jego współpracownicy zagłębiali się w problem, tym mniej sensu zdawała się mieć płeć dla jednostki, a tym więcej dla gatunku. W tym samym czasie Michael Ghiselin z California Academy of Sciences w San Francisco studiował prace Darwina. Uderzyło go, że Darwin podkreślał przewagę walki między jednostkami nad walką między grupami. Ghiselin doszedł jednak do wniosku, że płeć jest wyjątkiem od tej zasady. Postawił następujące pytanie: W jaki sposób gen odpowiadający za rozmnażanie płciowe mógł rozprzestrzenić się w świecie zwierząt kosztem genu bezpłciowości? Załóżmy, że wszystkie osobniki danego gatunku są bezpłciowe i pewnego dnia jakaś para odkrywa swą płeć. Jaką mają z niej korzyść? Jeśli żadnej, to dlaczego płeć mogłaby się rozpowszechnić? A jeżeli nie mógłby się upowszechniać, to dlaczego istnieje tak wiele gatunków płciowych? Ghiselin nie potrafił wyjaśnić, w jaki sposób osobniki, które stały się płciowe, mogłyby pozostawić więcej potomstwa niż pozostałe - bezpłciowe. Tak naprawdę powinny mieć mniej potomków, gdyż - w przeciwieństwie do rywali — muszą tracić czas na znalezienie partnera, a ponadto część osobników - męskie -w ogóle nie wytwarza

potomków[18]. Odpowiedź na to pytanie — choć nie rozwiązanie dylematu — znalazł John Maynard Smith z University of Sussex w Anglii, inżynier przedzierzgnięty w genetyka, uczeń wielkiego neodarwinisty J.B.S. Haldane’a, obdarzony przenikliwym i nieco figlarnym umysłem. Smith stwierdził, że gen płci może się rozprzestrzeniać tylko w wypadku, gdy podwaja liczbę potomstwa, którą może mieć osobnik — co mogło wydawać się absurdalne. Załóżmy - mówił Smith, odwracając myśl Ghiselina - że pewnego dnia osobnik gatunku płciowego postanawia zrezygnować z seksu i wyposaża potomstwo tylko w swoje geny. Przekazuje on wówczas następnemu pokoleniu dwa razy więcej genów niż każdy z pary jego konkurentów. Oczywiście zyskuje dzięki temu wielką przewagę i wkrótce staje się jedynym genetycznym protoplastą całego gatunku[19]. Wyobraźmy sobie jaskinię z epoki kamiennej, zamieszkaną przez dwóch mężczyzn i dwie kobiety, z których jedna jest dziewicą. Pewnego dnia rodzi ona bezpłciowo (czyli bez zapłodnienia — fachowo mówiąc partenogenetycznie) dziewczynkę, która jest w gruncie rzeczy jej bliźniaczką jednojajową. Mogłoby się to na przykład zdarzyć przez tzw. automiksję, polegającą, w uproszczeniu, na zapłodnieniu komórki jajowej przez inną komórkę jajową. Dwa lata później ta sama kobieta wydaje na świat w ten sam sposób kolejną dziewczynkę. W tym samym czasie jej siostra urodziła w tradycyjny sposób syna i córkę. W jaskini żyje już ośmioro ludzi. Po pewnym czasie trzy młode dziewczyny rodzą po dwójce dzieci, a pierwsze pokolenie umiera. Pozostaje dziesięć osób, w tym pięć kobiet dzieworodnych. Zatem w ciągu dwóch pokoleń gen partenogenezy rozprzestrzenił się z jednej czwartej na połowę populacji. W krótkim czasie mężczyźni wyginą. Williams nazwał to kosztem mejozy, a Maynard Smith kosztem istnienia samców. Nad populacją naszych przykładowych jaskiniowców wisi fatum — połowa z nich to nierodzący dzieci mężczyźni. To prawda, że ci mężczyźni czasami pomagają w wychowaniu dzieci, przynoszą na obiad upolowane przez siebie nosorożce włochate i tak dalej. Nie tłumaczy to jednak tak naprawdę potrzeby istnienia mężczyzn. Dopuśćmy nawet, że pierwsze partenogenetyczne porody mogły nastąpić tylko po stosunku płciowym. Takie precedensy istnieją w przyrodzie. U niektórych traw nasiona powstają po zapłodnieniu zalążka pyłkiem pochodzącym od pokrewnych gatunków, lecz geny pochodzące z pyłku nie dziedziczą się. Jest to tzw. pseudogamia[20]. W przypadku pseudogamii u ludzi mężczyzna jaskiniowy nie zdawałby sobie sprawy, że jego geny nie są przekazywane potomstwu i traktowałby urodzone partenogenetycznie dzieci jako własne. Ten eksperyment myślowy obrazuje wielką przewagę liczebną, jaką może dać właścicielom gen bezpłciowości. W związku z tym tacy badacze, jak Maynard Smith, Ghiselin i Williams, zaczęli się zastanawiać, jaką kontrkorzyść może dać dwupłciowość występująca u wszystkich ssaków i ptaków, u większości bezkręgowców, roślin, grzybów oraz u wielu pierwotniaków. Tym, którzy uważają, że rozważanie „kosztów płciowości” jest skutkiem naszej merkantylizacji, i którzy odrzucają ten rodzaj argumentacji jako pozorny, sugerowałbym zastanowienie się nad kolibrami. Nie nad tym, jakie są, ale dlaczego w ogóle istnieją. Odżywiają się one nektarem produkowanym przez kwiaty w celu zwabienia przenoszących pyłek ptaków i owadów. Nektar to prezent z konkretnych cukrów, jakie roślina ofiarowuje kolibrowi tylko po to, by przeniósł on jej pyłek na inną roślinę. Roślina, która chce się rozmnożyć, musi przekupić nektarem „roznosiciela” pyłku. Zatem nektar to nic innego, tylko koszt, który ponosi roślina dążąca do rozmnożenia się. Gdyby płeć nie wiązała się z kosztami, nie byłoby kolibrów[21]. Williams uznał, że jego sposób rozumowania jest prawdopodobnie poprawny, niemniej zwierzęta takie jak my nie mogą pokonać problemów praktycznych. Innymi słowy, choć przejście z rozmnażania płciowego na bezpłciowe faktycznie niosłoby korzyści, byłoby zbyt trudne do wcielenia w życie. Mniej więcej w tym samym czasie socjobiolodzy zaczęli wpadać w pułapkę fascynacji tezami „adaptacjonistycznymi” - opowieściach typu „bo tak już jest”, jak je nazwał Stephen Jay Gould z Harvard University. Wskazał on, że czasami coś staje się takie, jakie się staje, po prostu przez przypadek. Za przykład może posłużyć trójkątna przestrzeń między sąsiadującymi łukami sklepienia katedry, określana mianem pachy, która nie pełni żadnej określonej funkcji, lecz jest produktem ubocznym oparcia kopuły na czterech łukach. Pachy sklepieniowe między łukami bazyliki św. Marka w Wenecji nie powstały na czyjeś specjalne zamówienie. Istnieją, ponieważ każda konstrukcja z dwóch łuków postawionych prostopadle do siebie tworzy między nimi przestrzeń. Podobnie ludzki podbródek - nie pełni żadnej konkretnej funkcji, ale jest nieuniknionym efektem posiadania żuchwy. Inny przykład to czerwony kolor krwi, który jest tylko fotochemicznym zbiegiem okoliczności, a nie cechą „zaprojektowaną”. Może więc płeć to taka architektoniczna pacha, pozostałość ewolucyjna z czasów, gdy czemuś konkretnemu służyła.

Podobnie jak podbródek, małe palce u stóp czy wyrostek robaczkowy, płeć nie pełni obecnie tamtej dawnej funkcji, ale trudno się jej pozbyć[22]. To rozumowanie jest jednak dość nieprzekonujące, ponieważ jedynie nieliczne zwierzęta i rośliny zrezygnowały z płci lub kojarzą się płciowo sporadycznie. Weźmy choćby zwykły trawnik. Przycinana trawa nie rozmnaża się płciowo, gdyż nie mogą na niej wyrosnąć kwiatostany. Albo rozwielitki — przez wiele kolejnych pokoleń pozostają bezpłciowe, wszystkie są samicami, nie kojarzą się w pary i rodzą tylko samice. Gdy jednak w stawie pojawi się za dużo rozwielitek, niektóre z nich zaczynają wydawać na świat samce, które łączą się z samicami, aby wyprodukować „zimowe” jaja, składane na dnie stawu. Na wiosnę z jaj wykluwają się młode rozwielitki. Rozwielitki mogą na przemian rezygnować z rozrodu płciowego i do niego powracać. Dowodzi to, że rozmnażanie płciowe przynosi jakieś bezpośrednie korzyści, niesprowadzające się tylko do umożliwienia ewolucji. Co najmniej w pewnych porach roku rozwielitkom dlaczegoś opłaca się rozmnażać płciowo. Mamy zatem nierozwiązaną zagadkę. Płeć jest użyteczna dla gatunku, ale nie dla jednostki. Jednostki mogłyby zrezygnować z rozmnażania płciowego i przewyższyć liczebnie swoich płciowych rywali. Ale tak się nie dzieje. Płeć musi zatem w jakiś tajemniczy sposób „opłacać się” jednostce tak samo jak gatunkowi. W jaki sposób?

P R O WO K A C Y J N A IG N O R A N C J A Debata rozpoczęta przez Williamsa pozostawała pełna zagadek i niejasności aż do połowy lat siedemdziesiątych XX w. Jego zwolennicy z dużą pewnością siebie starali się na własną rękę rozwikłać ten dylemat. Sytuacja uległa raptownej zmianie po ukazaniu się dwóch ważnych książek rzucających wyzwanie, które podjęło następnie wielu biologów. Pierwszą książkę napisał sam Williams, drugą - Maynard Smith[23]. „Kryzys w biologii ewolucyjnej jest widoczny jak na dłoni” - oznajmił melodramatycznie Williams. Jego książka, zatytułowana Sex and Evolution („Płeć i ewolucja”), stanowiła przegląd istniejących teorii dotyczących rozmnażania płciowego i była próbą rozładowania tego kryzysu. Z The Evolution of Sex („Ewolucja płci”) Maynarda Smitha przebijały natomiast rozpacz i frustracja. Autor wiele razy powracał do sprawy wysokiej ceny płci, jej podwójnej wady - dwie dziewice partenogenetyczne mogą mieć dwukrotnie więcej dzieci niż jedna kobieta z jednym mężczyzną. Wiele razy podkreślał, że żadna dotychczasowa teoria nie rozwiązuje problemu. „Obawiam się, że czytelnik uzna nasze modele za bezpodstawne i niezadowalające — pisał Smith. - Ale są to najlepsze modele, jakie w tej chwili mamy”. W innym artykule stwierdzał także: „Wygląda na to, że pomijamy jakiś istotny aspekt całej sprawy”[24]. Podkreślając, że problem nie został rozstrzygnięty, Maynard Smith zelektryzował środowisko. Chwała mu za ten gest pokory i uczciwości. Od tego czasu próby wyjaśnienia zagadki mnożyły się jak króliki. Każdy obserwator nauki przyzna, że był to spektakl osobliwy. Zwykle naukowcy błądzą po omacku w mroku ignorancji i próbują znaleźć jakiś fakt czy teorię albo dostrzec zasadę, której nikt dotąd nie zauważył. W tym wypadku było jednak inaczej. Pakt - czyli płeć - był dobrze znany. Wyjaśnić jego istnienie - wyliczyć płynące z niego korzyści — to było za mało. Zaprezentowane wyjaśnienie musiało być lepsze od innych, musiało być niczym gazela, która w ucieczce przed gepardem wyprzedza swoje towarzyszki. Większość teorii płci była w sensie logicznym poprawna, ale która z nich była najbardziej poprawna?[25] Na następnych stronach spotkamy się z trzema rodzajami naukowców. Pierwsi to biolodzy molekularni, którzy cały czas mówią tylko o enzymach i degradacji egzonukleolitycznej. Starają się oni ustalić, co się dzieje z DNA tworzącym geny. Są przekonani, że płeć służy wyłącznie naprawie DNA lub innej podobnej inżynierii molekularnej. Nie posługują się równaniami matematycznymi, ale stosują skomplikowane terminy, zwykle wymyślone przez nich samych. Drugą grupę stanowią genetycy. Ich interesują tylko mutacje i mendelizm. Genetycy obsesyjnie opisują, co się dzieje z genami podczas aktu płciowego. Domagają się eksperymentów, np. pozbawienia organizmów płci na wiele pokoleń. Jeżeli ich się nie powstrzymuje, zaczynają układać równania i mówić o „nierównowadze powiązań”. Ostatnia grupa to ekolodzy, dla których Uczą się tylko pasożyty i poliploidalność. Uwielbiają porównywać gatunki płciowe i bezpłciowe oraz wyciągać z tego wnioski. Znają

nieskończoną liczbę szczegółowych faktów na temat Arktyki i tropików. Ich myślenie jest mniej rygorystyczne niż poprzednich grup, ale język jest na pewno barwniejszy. Ekolodzy mają w zwyczaju rysowanie różnych wykresów i przeprowadzają najrozmaitsze symulacje komputerowe. Przedstawiciele każdej z grup są orędownikami własnych teorii płci. Biolog molekularny mówi o tym, dlaczego płeć powstała. Genetyka interesuje nieco odmienna kwestia: Czemu dziś służy płeć? Natomiast ekolog zada jeszcze inne pytanie: W jakich okolicznościach istnienie płci jest lepsze od nieistnienia płci? Analogię mogą tutaj stanowić powody wynalezienia komputera. Historyk (czyli biolog molekularny) powie, że komputery wynaleziono, aby złamać szyfry używane przez niemieckie łodzie podwodne. Oczywiście dzisiaj służą do innych celów, mianowicie do szybkiego wykonywania powtarzających się zadań (odpowiedź genetyka). A ekolog interesuje się przede wszystkim tym, dlaczego komputery zastąpiły telefonistki, a nie na przykład kucharki. I każdy z nich będzie miał rację, ale tylko w ograniczonym zakresie.

TE O R IA K O P II G Ł Ó WN E J Wśród biologów molekularnych rej wodzi Harris Bernstein z University of Arizona. Uważa on, że celem istnienia płci jest naprawa genów. Wszystko zaczęło się od odkrycia, że mutanty muszki owocowej, które nie mogą naprawiać genów, nie są też zdolne do rekombinacji. Proces rekombinacji jest ważnym elementem rozrodu płciowego, ponieważ miesza geny dziadków w komórkach jajowych i plemnikach. Bez reperacji genów nie ma płci. Bernstein zauważył, że komórka stosuje te same narzędzia do rozmnażania płciowego i do naprawy genów. Nie potrafił jednak przekonać genetyków ani ekologów, że owa naprawa jest czymś więcej niż pierwotnym celem, któremu służył mechanizm płci. Genetycy twierdzą, że mechanizm ten wyewoluował z procedury genetycznej reperacji. Nie znaczy to jednak, że płeć istnieje dziś tylko po to, aby dochodziło do naprawy genów. Przecież nogi u człowieka pochodzą od płetw ryby, ale nie służą obecnie do pływania, tylko do chodzenia[26]. Tu krótka dygresja z zakresu biologii molekularnej. DNA jest długą i cienką cząsteczką, która niesie informację zakodowaną w prostym alfabecie złożonym z czterech elementów, takim alfabecie Morse’a o dwóch rodzajach kropek i dwóch rodzajach kresek. Przypiszmy tym elementom litery: A, C, G i T. Piękno DNA polega na tym, że każda litera tworzy parę z inną literą, tzn. ustawia się naprzeciwko uzupełniającej ją towarzyszki. Tak więc A tworzy parę z T, a C z G. Stwarza to możliwości automatycznego kopiowania DNA poprzez przesuwanie się wzdłuż nici tej cząsteczki i przyłączenie do istniejących odpowiednich komplementarnych liter. Sekwencja AAGTTC staje się w nici komplementarnej sekwencją TTCAAG. Kolejne kopiowanie tej ostatniej daje sekwencję wyjściową. Każdy gen składa się z nici DNA i jej komplementarnej kopii - obie są splecione w słynną podwójną helisę. Specjalne enzymy wędrują po niciach i jeżeli znajdą przerwę lub inne uszkodzenie, naprawiają je, wykorzystując nić komplementarną jako wzorzec. DNA jest nieustannie uszkadzane przez takie czynniki, jak światło słoneczne czy chemikalia. Bez enzymów naprawczych informacja zakodowana w DNA szybko stałaby się bezsensownym bełkotem. Niekiedy obie nici pękają w tym samym miejscu, na przykład wtedy, gdy zostały stopione ze sobą niczym ząbki zaciągniętego zamka błyskawicznego, na które kapnął klej. Enzymy nie mogą się dowiedzieć, w jaki sposób naprawić DNA. Z pomocą przychodzi płeć, która wprowadza kopię tego samego genu z innego osobnika (rekombinacja) lub z siostrzanego chromosomu tego samego osobnika( crossing-over). Enzymy naprawcze mogą się wówczas odwołać do świeżej matrycy. Oczywiście nowa matryca też może być uszkodzona w tym samym miejscu, aczkolwiek prawdopodobieństwo tego jest niewielkie. Sprzedawca w sklepie upewnia się, że dobrze podliczył ceny, powtarzając całą operację. Słusznie uważa, że popełnienie dwa razy tego samego błędu jest prawie niemożliwe. Istnieją poszlaki potwierdzające teorię naprawy. Na przykład organizm wystawiony na działanie szkodliwego światła ultrafioletowego radzi sobie lepiej, jeżeli jest zdolny do rekombinacji albo posiada dwa chromosomy w komórkach. Jeżeli zmutowany szczep okaże się niezdolny do rekombinacji, organizmy stają się szczególnie podatne na uszkodzenia spowodowane ultrafioletem. W przeciwieństwie do swoich rywali Bernstein

potrafi wytłumaczyć np. zjawisko podwajania, a następnie odrzucenia trzech czwartych DNA podczas redukcyjnego podziału komórki somatycznej, prowadzącego do wytworzenia gamet. Według teorii Bernsteina pozwala to na znalezienie i naprawę wszelkich możliwych błędów[27]. Teoria naprawy nie tłumaczy jednak zjawiska rekombinacji. Jeśli bowiem płeć sprowadza się do dostarczania zapasowych kopii genów, byłoby dużo łatwiej uzyskiwać je od najbliższych krewnych niż od osobników obcych. Co prawda Bernstein twierdzi, że rekombinacja służy maskowaniu mutacji, ale to jedynie potwierdza, że rozmnażanie wsobne jest niekorzystne. W tym wypadku płeć jest przyczyną rozmnażania wsobnego, a nie konsekwencją. Poza tym podkreślanie roli crossing-over to nic innego jak położenie akcentu na utrzymywanie zapasowych kopii genów, a przecież można osiągnąć ten cel w prostszy sposób niż za pomocą losowej wymiany fragmentów chromosomów. Ów sposób to diploidalność[28]. Komórki jajowe i plemniki (a także bakterie i niektóre pierwotne rośliny, np. mchy) są haploidalne, czyli mają po jednej kopii każdego genu, ale większość roślin i niemal wszystkie zwierzęta są diploidalne, co oznacza, że posiadają dwie kopie danego genu, po jednej od każdego z rodziców. Niektóre organizmy, np. rośliny pochodzące od naturalnych hybryd lub wyhodowane przez człowieka odmiany, są poliploidami. Pszenica jest u większości odmian heksaploidalna, czyli posiada sześć kopii każdego genu. U jamsu (słodkiego ziemniaka) roślina żeńska może być okto-lub heksaploidalna, a męska — zawsze tetraploidalna. To sprawia, że jams jest bezpłodny. Nawet niektóre odmiany pstrąga tęczowego lub kury domowej są triploidami, tak jak pewna odmiana papugi, która pojawiła się kilka lat temu[29]. Ekolodzy zaczęli podejrzewać, że poliploidalność u roślin może stanowić niejaką alternatywę dla płci. Wiele roślin żyjących na dużych wysokościach oraz w strefie podbiegunowej ma tendencję do eliminowania płci na rzecz bezpłciowej poliploidalności[30]. Nie uprzedzajmy jednak faktów i na razie nie wspominajmy o ekologach. Mówimy o naprawianiu genów. Jeśli organizmy diploidalne pozwalałyby sobie na odrobinę wymiany odcinków między chromosomami podczas każdego podziału komórkowego w rozwijającym się ciele, byłoby wiele okazji do naprawy DNA. Tak jednak nie jest. Crossing-over zachodzi tylko w trakcie podziału redukcyjnego komórki zwanego mejozą, który prowadzi do powstania komórek jajowych i plemników. Bernstein twierdzi, że podczas normalnego podziału komórki zachodzi inny, bardziej ekonomiczny sposób naprawiania uszkodzeń: komórki mniej sprawne są po prostu eliminowane. Reperacja genów nie jest na tym etapie konieczna, ponieważ komórki zdrowe i tak przerosną komórki uszkodzone. Tylko wytwarzanie komórek rozrodczych, które będą musiały same stawić czoło światu, wymaga dokładnego przeglądu i korekty błędów[31]. Teorię Bernsteina uważam za niedowiedzioną. Całkiem możliwe, że mechanizmy molekularne płci wywodzą się z mechanizmów naprawczych DNA. Z pewnością też crossing-over przyczynia się do reperacji genów. Czy jednak naprawa genów jest powodem istnienia płci? Prawdopodobnie nie.

K S E R O K O P IA R K I I M E C H A N IZM Y ZA P A D K O WE Genetycy również mają obsesję na punkcie uszkodzonego DNA. Ale w przeciwieństwie do biologów molekularnych, którzy skupiają się na uszkodzeniach naprawialnych, zajmują się uszkodzeniami, których nie da się naprawić. Nazywają je mutacjami. Do niedawna uważano, że mutacje zdarzają się rzadko. Ostatnio jednak badacze doszli do wniosku, że są całkiem częste. U ssaków powstaje około stu mutacji na genom na pokolenie. Znaczy to, że geny naszych dzieci różnią się od naszych setką elementów, co jest rezultatem przypadkowych błędów w kopiowaniu DNA albo spowodowanych promieniowaniem kosmicznym mutacji w jajnikach i jądrach. 99% tych mutacji nie ma znaczenia - są to tzw. mutacje nieme lub neutralne, które nie zmieniają zakodowanej informacji genetycznej. Nie jest to dużo, zważywszy, że każdy człowiek ma 75 tysięcy par genów[***], a większość tych zmian jest minimalna lub zachodzi w DNA w miejscach pomiędzy genami. Wystarcza to jednak do stałej akumulacji defektów i powstawania nowych kombinacji cech[32]. Panuje ogólne przekonanie, że mutacje są zazwyczaj niekorzystne i wiele z nich prowadzi do śmierci (np. od mutacji rozpoczyna się rak). Czasami jednak zdarzają się mutacje korzystne, które ulepszają stan rzeczy.

Mutacja anemii sierpowatej może okazać się śmiertelna dla organizmu, który posiada ją w dwóch kopiach, ale rozpowszechniła się w niektórych częściach Afryki, ponieważ uodpornia na malarię. Przez wiele lat genetycy koncentrowali uwagę na pozytywnych mutacjach, upatrując w rozmnażaniu płciowym sposobu ich dystrybucji. Przypomina to cyrkulację dobrych pomysłów między uniwersytetami a przemysłem. Podobnie jak technologia potrzebuje „zapłodnienia” nowymi ideami z zewnątrz, tak każda roślina czy zwierzę, które są zależne tylko od własnych innowacji, będą rozwijać się powoli. Wyjściem z tej sytuacji jest wyżebranie, pożyczenie lub kradzież innowacji od innych roślin czy zwierząt, co pozwoli na uzyskanie potrzebnych genów. W podobny sposób firmy przemysłowe kopiują cudze wynalazki. Hodowcy roślin, dążący do połączenia dużej plenności, krótkiej łodygi i wysokiej odporności ryżu na choroby, działają niczym fabrykanci, którzy mają dostęp do wielu różnych wynalazków. Hodowcy roślin rozmnażających się bezpłciowo muszą czekać na powolną akumulację pożądanych cech. Pieczarki nie zmieniły się specjalnie przez ostatnie trzysta lat między innymi dlatego, że nie rozmnażają się one płciowo i w związku z tym niemożliwa jest ich hodowla selekcyjna[33]. Dzięki pożyczaniu genów można korzystać z inwencji nie tylko innych, ale także własnej. Rozmnażanie płciowe miesza mutacje, nieustannie układając geny w nowe kombinacje, póki przypadkowo nie pojawią się pozytywne rezultaty. Np. jeden z przodków żyrafy mógł mieć dłuższą szyję, a inny - dłuższe nogi. Ich połączenie było lepsze niż każde z osobna. Taka argumentacja myli jednak skutki z przyczynami. Korzyści są zbyt odległe, gdyż pojawiają się dopiero po kilku pokoleniach. W tym czasie bezpłciowi rywale mogliby przewyższyć liczebnie osobniki płciowe. Poza tym chociaż płeć jest dobra w tworzeniu korzystnych kombinacji genów, jest ona jeszcze lepsza w ich niszczeniu. Organizmy obdarzone płcią mogą być pewne jedynie tego, że ich potomstwo będzie od nich różne, co w przeszłości odkryło ku swemu rozczarowaniu wielu rzymskich cesarzy, a także Burbonów czy Plantagenetów. Rolnicy wolą uprawiać odmiany pszenicy lub kukurydzy wytwarzające nasiona bez zapłodnienia, zapewnia to bowiem trwałość pożądanych cech tych roślin. Z samej definicji rozmnażanie płciowe niszczy kombinacje genów. Genetycy narzekają, że procesy płciowe zmniejszają znaczenie sprzężeń genetycznych. Chodzi im o to, że gdyby nie było crossing—over, to geny sprzężone (ulokowane w jednym chromosomie) ze sobą, np. odpowiedzialne za niebieskie oczy i włosy blond, zawsze występowałyby razem. Nie byłoby wówczas brunetów o niebieskich oczach ani blondynów z piwnymi oczyma. Za sprawą rozmnażania płciowego osiągnięty z takim trudem pożądany układ genów natychmiast się rozpada. Płeć na pewno nie stosuje się do maksymy: „Nie naprawiaj tego, co nie jest zepsute”. Płeć zwiększa losowość[34]. Pod koniec lat osiemdziesiątych XX w. wystąpił wzrost zainteresowania teoriami pozytywnej mutacji. Mark Kirkpatrick i Cheryl Jenkins z University of Texas zastanawiali się nad szansą dwukrotnego pojawienia się tej samej innowacji. Załóżmy, że niebieskie oczy podwajają płodność. Przypuśćmy też, że na początku wszyscy ludzie mają oczy piwne. Pierwsza mutacja nie wywoła żadnego efektu, ponieważ gen niebieskich oczu jest recesywny i dominujący gen piwnych oczu w drugim (homologicznym) chromosomie danej osoby będzie go tłumił. Dopiero wtedy, gdy połączy się dwoje potomków tego pierwszego zmutowanego osobnika i oboje będą nosicielami tego recesywnego genu, narodzi się osoba niebieskooka, jeśli te geny się w niej spotkają. Oczywiście musi się to odbyć drogą płciową. Jest to teoria tzw. segregacji genów, która nie wzbudza większych kontrowersji. Rozdział genów to jedna z podstawowych korzyści, jakie przynosi rozmnażanie płciowe. Niestety, za pomocą tej teorii nie da się wytłumaczyć, dlaczego płeć jest zjawiskiem powszechnym. Modele matematyczne wykazują, że korzyści płynące z segregacji genów utrwaliłyby płeć dopiero po upływie pięciu tysięcy pokoleń, w którym to czasie bezpłciowość dawno wzięłaby górę[35]. W ostatnich latach genetycy skoncentrowali się na mutacjach szkodliwych. Rozmnażanie płciowe może je bowiem eliminować. Na pomysł ten wpadł w latach sześćdziesiątych XX w. Hermann Müller, jeden z twórców teorii pastora z Bray. Müller, który pracował przez większość kariery na University of Indiana, opublikował swój pierwszy artykuł o genach w roku 1911. W roku 1964 ogłosił swoje największe odkrycie, znane pod nazwą zapadki Müllera. Najprościej można je zilustrować w następujący sposób: Mamy w zbiorniku dziesięć rozwielitek, z których tylko jedna jest wolna od mutacji. Pozostałe mają co najmniej jeden drobny defekt. Przeciętnie tylko pięć rozwielitek z każdego pokolenia pozostawia potomstwo, zanim zostaną zjedzone przez ryby. Rozwielitka bez defektów ma jedną możliwość na dwie, że zginie bezdzietnie. Podobnie rozwielitka z

największą liczbą defektów. Z tą jednak różnicą, że jeśli ta pierwsza zginie, to kolejna rozwielitka bez defektów może pojawić się jedynie w wyniku mutacji w genach rozwielitki z defektami, mutacji, która poprzedniej mutacji przywróci stan wyjściowy. Taka „mutacja powrotna” jest mało prawdopodobna. Natomiast nowa rozwielitka z dwoma defektami przyjdzie na świat za sprawą mutagenezy rozwielitki z jednym defektem. Innymi słowy, przypadkowe utraty niektórych linii oznaczają zwiększenie przeciętnej liczby defektów. Mechanizm akumulacji defektów genetycznych jest niczym zapadka na kole zębatym, która pozwala na obroty w jedną stronę, lecz uniemożliwia cofanie. Nie zapadnie tylko wtedy, gdy rozwielitka bez defektów przed śmiercią spłodzi potomków i przekaże im swoje geny[36]. Efekt zapadki Müllera obserwujemy podczas kopiowania dokumentów z ich kopii za pomocą kserokopiarki. Każda kolejna kopia z kopii jest gorsza. Dobre odbitki możemy uzyskać tylko z oryginału. Przypuśćmy, że przechowujemy oryginał w jednej teczce z kopiami i robimy nowe odbitki wtedy, gdy pozostał w tej teczce tylko jeden egzemplarz. Jeśli nie zwracamy uwagi na to, czy z teczki zużywamy oryginał czy kopię, możemy stracić oryginał i żadna nowa kopia nie będzie już tak dobra jak poprzednia. Zawsze będziemy mogli jednak zrobić gorszą kopię, kserując najgorszą odbitkę, jaką posiadamy. Graham Bell z McGill University odgrzebał ciekawą biologiczną dyskusję z przełomu XIX i XX wieku na temat odmładzającego wpływu seksu. Chodziło o to, że kiedy pierwotniakom w akwarium zapewnić odpowiednie pożywienie, ale uniemożliwić rozród płciowy, to cała populacja szybko traci żywotność, rozmiary oraz spada tempo (bezpłciowej) reprodukcji. Bell przeanalizował jeszcze raz te stare dane i odkrył w nich typowy przykład zapadki Müllera, spowodowanej nagromadzeniem się niekorzystnych mutacji. Akumulację przyspieszał pewien zwyczaj tej konkretnej grupy pierwotniaków - orzęsków - trzymanie genów linii płciowej w odosobnieniu i używanie ich kopii na co dzień. Metoda powielania kopii jest niedokładna, zatem defekty kumulują się wyjątkowo szybko. Podczas aktu płciowego orzęski odrzucają kopie i tworzą nowe z oryginałów. Bell podał tu przykład stolarza, który kopiuje swoje ostatnie krzesło razem z wszystkimi jego wadami, a do oryginalnego projektu powraca tylko sporadycznie. Rozród płciowy ma więc w tym wypadku rzeczywiście wpływ odmładzający. Podczas każdego aktu płciowego te drobnoustroje pozbywają się wszystkich nagromadzonych defektów, wywołanych szczególnie szybkim działaniem bezpłciowej zapadki Müllera[37]. Wnioski Bella są interesujące. W wypadku małych populacji (liczących mniej niż 10 miliardów) lub wielkiej liczby genów w organizmie zapadka wywiera druzgocący wpływ na linie bezpłciowe. Wynika to z faktu, że taka linia osobników bez defektów łatwiej ginie w małej populacji. Zatem gatunki, które posiadają większe genomy i żyją w stosunkowo mniej licznych zbiorowościach (10 miliardów to z grubsza dwa razy tyle, ile obecnie jest ludzi na świecie), będą szybko padały ofiarą zapadki Müllera. Żyjące w ogromnych populacjach gatunki o małej liczbie genów nie mają podobnych kłopotów. Bell sądzi, że z tego powodu organizmy duże (a więc nie tak liczne) muszą być obdarzone płcią. I odwrotnie - dla małych organizmów płeć nie jest konieczna[38]. Bell obliczył niezbędną częstość aktów seksualnych, czy raczej mej oz i crossing-over, która jest potrzebna, aby powstrzymać zapadkę. Im mniejszy organizm, tym rozród płciowy rzadszy. Rozwielitki mogą stosować rozród płciowy raz na kilka pokoleń, a ludzie muszą w każdym pokoleniu. Co więcej, jak wskazał James Crow z University of Wisconsin w Madison, zapadka Müllera wyjaśnia, dlaczego zwierzęta tak rzadko rozmnażają się przez pączkowanie. Większość gatunków bezpłciowych zadaje sobie trud wyrastania z pojedynczych komórek (jajowych). Dlaczego? Według Crowa dlatego, że defekty śmiertelne dla jednej komórki mogą być łatwo przemycone do pączków[39]. Dlaczego małe organizmy rozmnażają się płciowo, skoro zapadka Müllera nie stanowi dla nich problemu? Poza tym do powstrzymania zapadki wystarczą tylko sporadyczne epizody płciowe, aż tak duża liczba zwierząt nie musi rezygnować z reprodukcji wegetatywnej. W1982 roku Aleksiej Kondraszow z Centrum Badań Komputerowych w Puszkino pod Moskwą próbował rozwikłać tę zagadkę. Stworzył teorię, która jest przeciwieństwem zapadki Müllera. Kondraszow stwierdził, że w populacjach bezpłciowych wywołana mutacją śmierć osobnika oznacza po prostu eliminację tej mutacji i nic więcej. Natomiast w populacjach płciowych niektóre organizmy posiadają więcej mutacji, a inne mniej. Jeżeli osobniki bardziej zmutowane wyginą, płeć odwraca zapadkę i usuwa mutacje. Ponieważ większość mutacji jest szkodliwa, płeć w tym wypadku działa na korzyść gatunku[40]. Na pytanie, dlaczego mutacje muszą być usuwane, a nie naprawiane, Kondraszow odpowiada następująco: Koszty utrzymania mechanizmów korekcyjnych rosną wprost proporcjonalnie do ich skuteczności —

przypomina to regułę zmniejszających się dochodów. Dlatego też bardziej opłaca się dopuścić do powstania błędów, a potem naprawić je dzięki płci. Inne wyjaśnienie, które rozwija pomysł Kondraszowa, pochodzi od Matthew Meselsona, biologa molekularnego z Harvard University. Meselson podkreśla, że mutacje polegające na zamianie jednego nukleotydu są względnie nieszkodliwe, ponieważ można je usunąć prawie natychmiast. Ale wprowadzenie całych kawałków DNA do środka jakiegoś genu nie daje się tak łatwo naprawić. Te „samolubne” wtręty rozprzestrzeniają się niczym infekcja, lecz płeć je unieszkodliwia, lokując je w wybranych jednostkach, które potem umierają. W ten sposób gatunek zostaje oczyszczony z niepożądanych modyfikacji genomu[41]. Kondraszow jest przekonany, że jego teoria zostanie dowiedziona empirycznie. Twierdzi, że jeżeli częstość pojawiania się mutacji szkodliwych okaże się większa niż jedna na osobnika w pokoleniu, będzie usatysfakcjonowany. Niższa wartość podważy jego teorię. Według obecnych danych dla większości organizmów owa częstość tylko waha się w pobliżu jednej mutacji na osobnika w pokoleniu. Jednak nawet jeżeli okaże się, że Kondraszow ma rację, to jego teoria wykazuje jedynie, że płeć odgrywa pewną rolę w usuwaniu mutacji. Nie wyjaśnia, dlaczego płeć istnieje[42]. Zresztą teoria Kondraszowa ma spore niedociągnięcia. Nie wyjaśnia, dlaczego bakterie, które albo bardzo rzadko, albo w ogóle nie rozmnażają się płciowo, również mutują i kopiują DNA z błędami. Jak pisze jeden z krytyków Kondraszowa, płeć jest „zbyt nieefektywnym i dziwacznym narzędziem, aby służyć celowi utrzymania czystości i porządku w genetycznym domu”[43]. Teoria Kondraszowa zawiera te same błędy co wszystkie teorie genetycznej naprawy oraz teoria pastora z Bray. Jej mechanizm jest zbyt wolny. W konkurencji z populacją osobników płciowych klon osobników bezpłciowych zawsze zdobyłby przewagę i zdominował populację płciową, dzięki swojej większej produktywności. Chyba że wady genetyczne klonu bezpłciowców ujawniłyby się dostatecznie wcześnie… Wszystko to wyścig z czasem. Jak długi? Obliczenia Curtisa Lively ego z University of Indiana wykazują, że każdy dziesięciokrotny wzrost liczebności populacji wydłuży o sześć pokoleń czas, w którym mogą się objawić korzyści płynące z istnienia płci. Jeżeli się nie objawią, płeć przegrywa wyścig. Przy milionie osobników płeć zanika po czterdziestu pokoleniach, przy miliardzie — po osiemdziesięciu pokoleniach. A teorie naprawy genetycznej wymagają tysięcy pokoleń, aby zadziałać. Niewątpliwie według teorii Kondraszowa dzieje się to najszybciej, ale prawdopodobnie nie dość szybko[44]. Podsumowując: Nie opracowano jeszcze ogólnie akceptowanej genetycznej teorii płci. Coraz więcej ewolucjonistów wierzy, że rozwiązanie zagadki leży nie w genetyce, lecz w ekologii. [*] Obecnie szacuje się, że genom człowieka zawiera ok. 25 000 par genów (przyp. J.S.). wróć [**] George C. Williams zmarł 8 września 2010 (przyp. red.). [***] Patrz przypis na s. 39.

Rozdział 3 POTĘGA PASOŻYTÓW

Szachownica jest światem; figury to kosmiczne zjawiska; prawidła gry zaś określamy mianem praw przyrody. Gracz po drugiej stronie jest dla nas niewidoczny. Wiemy, że zawsze gra uczciwie, sprawiedliwie i cierpliwie. Wiemy też jednak, niestety, że nigdy nie przeoczą naszych błędów ani nie toleruje naszej ignorancji. Thomas Henry Huxley, A Liberal Education (przeł. J. Wietecki)

Wiele jest dziwnych stworzeń na świecie, ale wrotki z podgromady bdelloidea są szczególnie osobliwe. Żyją w każdym zbiorniku wody słodkiej, od kałuż w rynsztoku po gorące źródła Morza Martwego i efemeryczne stawy Antarktyki. Wyglądają jak żywe przecinki poruszane czymś w rodzaju małego koła wodnego umieszczonego z przodu ciała. Gdy woda wyschnie lub zamarznie, wrotki przybierają kształt kreseczki i zasypiają. Tworzą „baryłeczki”, bardzo odporne na wrogie działania. Można je przez godzinę gotować w wodzie albo zamrozić do jednego stopnia powyżej zera absolutnego, czyli do temperatury -272°C. Baryłeczki nie rozpadną się i nie umrą. Wiar roznosi je po całym świecie, toteż regularnie kursują między Afryką i Ameryką. Rozmrożone baryłeczki szybko zamieniają się na powrót we wrotki, po czym znów żwawo pływają po stawie i wcinają bakterie jakby nigdy nic. Po paru godzinach zaczynają produkować jaja, z których wylęgają się nowe wrotki. Potrafią zasiedlić całe średniej wielkości jezioro w ciągu dwóch miesięcy. Oprócz wysokiej wytrzymałości i niezwykłej płodności wrotki bdelloidalne mają jeszcze jedną szczególną cechę: żaden z nich nie jest samcem. O ile wiadomo, każdy z pięciuset gatunków bdelloidów rozsianych po świecie składa się wyłącznie z samic. W bdelloidalnym repertuarze płci po prostu nie ma. Możliwe, że wrotki mieszają geny, pożerając martwych towarzyszy lub wykorzystując jakiś inny, równie dziwaczny sposób[1]. Ostatnie badania Matthew Meselsona i Davida Welcha wykazały jednak, że wrotki bdelloidalne nigdy nie kojarzą się płciowo. Naukowcy stwierdzili, że ten sam gen u dwóch osobników może się różnić o 30% w miejscach, które nie zmieniają jego funkcji. Tak duże różnice sugerują, że bdelloidy porzuciły rozmnażanie płciowe od 40 do 80 milionów lat temu[2]. Istnieje wiele innych gatunków, które obywają się bez płci - od mniszka lekarskiego i niektórych jaszczurek do bakterii i ameb -lecz wrotki bdelloidalne są jedynym przypadkiem zwierzęcia, które zupełnie wyzbyło się wszelkich zachowań seksualnych. Zapewne z tego powodu wszystkie bdelloidy wyglądają identycznie, podczas gdy ich bliscy krewni, wrotki z podgromady monogononta, są bardziej zróżnicowani - obejmują cały zakres znaków interpunkcji. Wrotki bdelloidalne są żywym zaprzeczeniem mądrości podawanej w podręcznikach biologii, głoszącej, że bez płci ewolucja nie dochodzi do skutku, a gatunki nie przystosowują się do zmian. John Maynard Smith stwierdził wręcz, że istnienie wrotków bdelloidalnych jest „ewolucyjnym skandalem”[3].

S ZTU K A B Y C IA TR O C H Ę IN N Y M Jeśli nie zdarza się jakiś błąd genetyczny, mały wrotek bdelloidalny jest taki sam jak jego matka. Ludzkie niemowlę różni się od matki. To pierwsza konsekwencja rozmnażania płciowego. Według większości ekologów jest to także cel rozmnażania płciowego. W 1966 roku George Williams znalazł logiczny błąd w podręcznikowym wyjaśnieniu zjawiska rozmnażania płciowego. Wykazał, że zgodnie z tą klasyczną teorią zwierzęta musiałyby zapomnieć o własnej krótkoterminowej korzyści, aby zapewnić przeżycie i ewolucję całemu gatunkowi. Taka forma samoograniczenia mogłaby powstać tylko w bardzo szczególnych warunkach. Nie bardzo wiedział, co z tym począć. Spostrzegł jednak, że płeć często wiąże się z większym rozpowszechnieniem. Na przykład trawa rozprzestrzenia się po danej okolicy dzięki rozmnażaniu wegetatywnemu, ale wykorzystuje wytworzone w rozrodzie płciowym nasiona do pokonania dalszych odległości. Mszyce płciowe mają skrzydła, a bezpłciowe nie mają. Wygląda więc na to, że jeżeli nasi potomkowie mają zamiar wyruszyć za granicę, lepiej by było, aby byli jak najbardziej zróżnicowani, ponieważ zagranica może wcale nie przypominać domu[4]. Na rozwijaniu tych idei koncentrowali się w latach siedemdziesiątych zainteresowani kwestiami płci ekolodzy. W 1971 roku John Maynard Smith przypuścił pierwszy atak na ten problem, wskazując, że rozmnażanie płciowe jest potrzebne w przypadkach, gdy dwa odmienne osobniki wędrują do nowego środowiska, w którym korzystne jest połączenie cech obu[5.] Dwa lata później Williams powrócił w ogień walki z twierdzeniem, że większość migrującego potomstwa musi umrzeć, a przeżywają tylko najbardziej przystosowani. Wobec tego istnienie dużej liczby potomków o przeciętnych cechach jest o wiele mniej ważne niż istnienie garstki o cechach wyjątkowych. Jeśli chcielibyśmy, aby nasze dziecko zostało papieżem, nie będziemy starali się wychować mnóstwa identycznych synów, tylko wielu różniących się od siebie, licząc na to,

że chociaż jeden z nich okaże się wystarczająco dobry, inteligentny i religijny[6]. Tezy Williamsa można zilustrować przez porównanie do loterii. Rozmnażanie bezpłciowe jest jak posiadanie dużej liczby losów z tym samym numerem. Aby zwiększyć prawdopodobieństwo wygranej, musimy nabyć wiele losów o różnych numerach. I dlatego kiedy potomstwo musi stawić czoło zmienionym lub ekstremalnym warunkom, rozmnażanie płciowe służy tak jednostce, jak i gatunkowi. Williams był szczególnie zainteresowany mszycami i wrotkami monogonontowymi, które odbywają akty płciowe tylko raz na kilka pokoleń. Latem mszyce rozmnażają się na krzakach róży, a wrotki w ulicznych kałużach. Pod koniec lata ostatnie pokolenie mszyc i monogonontów jest już całkowicie płciowe: samce i samice poszukują się wzajemnie, łączą i płodzą odporne potomstwo, które przeżywa zimę czy suszę w postaci cyst przetrwalnikowych czekających na bardziej sprzyjające warunki. Williams dojrzał w tym działanie swojej loterii. W warunkach bezpiecznych i przewidywalnych opłaca się rozmnażać w możliwie jak najszybszym tempie - bezpłciowo. Kiedy jednak następne pokolenie mszyc czy wrotków staje przed koniecznością znalezienia nowego domu lub oczekuje na powrót poprzednich warunków, wtedy opłaca się płodzić zróżnicowane potomstwo, gdyż zwiększa to szanse pojawienia się osobników dobrze przystosowanych. Williams przeciwstawił model „mszyca—wrotek” dwóm innym, mianowicie modelowi „truskawka— koralowiec ’ i modelowi „wiąz— -ostryga”. Byliny zwane truskawkami oraz zwierzęta wznoszące rafy koralowe przez całe życie tkwią w jednym miejscu, ale wysyłają rozłogi lub koralowe odgałęzienia, dzięki którym rozprzestrzeniają się po najbliższej okolicy. Jeśli jednak chcą one wysłać potomstwo dalej, w poszukiwaniu nowego, nienaruszonego środowiska, to truskawki wytwarzają drogą płciową nasiona, a korale — larwy, tzw. planule. Ptaki roznoszą nasiona, a planule dryfują przez wiele dni z prądami oceanicznymi. W tym przypadku Williams mówił o przestrzennej wersji loterii: daleko podróżujące osobniki mają większe szanse trafienia na odmienne warunki i dlatego jest lepiej, jeżeli różnią się między sobą, bo wtedy niektóre z nich okażą się dostosowane do osiągniętego środowiska. Natomiast wiązy i ostrygi, które mają płeć, produkują miliony młodych, które mkną z wiatrem czy prądem morskim w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do życia. Dlaczego tak czynią? Dlatego — odpowiada Williams - że i jedne, i drugie wypełniły już swoją dotychczasową przestrzeń życiową. Mało jest wolnych miejsc w lasach wiązowych oraz w koloniach ostryg. O każdy skrawek przestrzeni walczą setki nowych nasion czy larw. W tym przypadku nie ma znaczenia, że potomstwo jest w pełni zdolne do przeżycia w swoim środowisku. Chodzi o to, aby potomstwo było rzeczywiście najlepsze z najlepszych. Rozmnażanie płciowe zapewnia różnorodność. Wśród milionów młodych zawsze znajdzie się kilkoro naprawdę wyjątkowych (ale też kilkoro zupełnie beznadziejnych). W przypadku rozmnażania wegetatywnego wszyscy potomkowie są przeciętni[7].

ZA R O Ś N IĘ TY B R ZE G Propozycja Williamsa pojawiała się w następnych latach w wielu postaciach i przeszła wiele pomysłowych modyfikacji. Modele matematyczne wskazują jednak, że wszystkie modele loteryjne działają tylko wtedy, gdy loteria kończy się wielką wygraną. Rozmnażanie płciowe opłaca się tylko wtedy, gdy niewielka liczba rozprzestrzeniających się osobników przetrwa i odniesie spektakularny sukces. W innych przypadkach płeć nie procentuje[8]. Z powodu tego ograniczenia oraz dlatego, że większość gatunków niekoniecznie produkuje migrujące potomstwo, tylko nieliczni ekolodzy zaakceptowali bez zastrzeżeń teorię loterii. Cały gmach runął, gdy Graham Bell z Montrealu zaczął się domagać dowodu, który potwierdziłby model loteryjny. Bell uszeregował gatunki według kryteriów ekologicznych i płciowych. Próbował znaleźć zależność między stopniem niepewności ekologicznej a płciowością, o której wspominali już Williams i Maynard Smith. Bell sądził, że rośliny i zwierzęta, które żyją na dużych wysokościach i w strefie podbiegunowej (gdzie pogoda jest zmienna, a warunki surowe), będą częściej obdarzone płcią. Zjawisko płci powinno też występować częściej w wodach słodkich niż morskich (ponieważ wody słodkie są zmienne - wylewają, wysychają, ogrzewają się latem, zamarzają zimą itd. — a morze jest przewidywalne). Płeć powinny mieć chwasty żyjące w zaburzonych środowiskach oraz raczej zwierzęta małe niż duże. Okazało się, że jest dokładnie odwrotnie. Przedstawiciele gatunków bezpłciowych byli

mali, żyli na dużych wysokościach i w strefie podbiegunowej, w wodach słodkich oraz w środowiskach mało stabilnych. Żyli w siedliskach nienasyconych, gdzie trudne i nieprzewidywalne warunki utrzymywały liczebność populacji poniżej stanu nasycenia. Nawet związek między płcią a kryzysowym okresem u mszyc i wrotków okazał się fałszem. Tak mszyce, jak i wrotki stawały się płciowe wtedy, gdy wzrost populacji groził brakiem pożywienia, a nie z powodu zagrożenia zimą czy suszą. Wystarczyło oba te gatunki stłoczyć w warunkach laboratoryjnych, aby pojawiły się formy płciowe. Wyrok Bella w sprawie modelu loteryjnego był krótki: „Chociaż zaakceptowały go teoretycznie największe umysły zajmujące się funkcją płci, nie może sprostać testowi analizy porównawczej”[9]. Modele loteryjne przewidują, że płeć powinna być powszechna tam, gdzie tak naprawdę jest wyjątkiem wśród bardzo płodnych, malutkich stworzeń żyjących w zmieniających się warunkach. Płeć jest regułą u dużych, długo żyjących i wolno mnożących się zwierząt, które żyją w środowiskach stabilnych. Było to trochę nieuczciwe w stosunku do Williamsa, którego model „wiąz—ostryga” przewidywał, że rywalizacja młodych drzewek o przestrzeń powoduje wykształcenie się płci u wiązów. Tę myśl rozwinął w 1974 roku Michael Ghiselin, posługując się wymownymi analogiami do trendów ekonomicznych. Ujął to tak: „W warunkach nasyconej gospodarki różnorodność się opłaca”, Ghiselin stwierdził, że większość organizmów współzawodniczy z braćmi i siostrami, zatem jeśli każdy osobnik będzie się odrobinę różnił od rodzeństwa, więcej stworzeń będzie mogło przetrwać. Fakt, że rodzice przetrwali dzięki określonej strategii, oznacza, że prawdopodobnie będzie lepiej, jeżeli potomstwo zastosuje strategię odmienną, ponieważ lokalne środowisko może już być wypełnione przez krewnych i znajomych rodziców, mających własny sposób na życie[10]. Graham Bell określił to mianem teorii zarośniętego brzegu, nawiązując do słynnego ostatniego akapitu O powstawaniu gatunków Karola Darwina[*]: „Jakże zajmujące jest spoglądać na gęsto zarośnięte wybrzeże pokryte roślinami należącymi do różnych gatunków, ze śpiewającym ptactwem w gąszczach, z krążącymi w powietrzu owadami, z drążącymi mokrą glebę robakami i patrząc na te wszystkie tak dziwne formy, tak różne i w tak złożony sposób od siebie zależne, pomyśleć, że powstały one wskutek praw wciąż jeszcze wokół nas działających”[11.] Bell podał przykład producenta guzików, który nie mając konkurencji, opanował cały lokalny rynek. Producent ten może albo dalej sprzedawać te same guziki, albo spróbować poszerzyć rynek, zwiększając asortyment i zachęcając klientów do kupna nowych wzorów guzików. Podobnie zachowują się organizmy płciowe, gdy ich liczebność zaczyna przekraczać możliwości środowiska. Przestają reprodukować wciąż takie samo potomstwo, gdyż lepiej wychodzą na płodzeniu potomstwa zróżnicowanego, które może uniknąć rywalizacji, łatwiej adaptując się do nowych nisz ekologicznych. Ze swego szczegółowego przeglądu gatunków płciowych i bezpłciowych Bell wyciągnął wniosek, że teoria zarośniętego brzegu jest najbardziej obiecującą ekologiczną teorią płci[12]. Zwolennicy tej teorii uzyskali dowód na poparcie swoich tez za sprawą wielkości plonów pszenicy i jęczmienia. Mieszanina różnych odmian zboża daje zwykle większy plon niż pojedyncza odmiana. Przesadzone rośliny rosną zazwyczaj gorzej na nowym miejscu niż na rodzimym zagonie, jak gdyby były genetycznie przystosowane do macierzystej ziemi. Kiedy rośliny współzawodniczą na nowym gruncie, osobniki pochodzące z odrostów i rozmnóżek radzą sobie gorzej niż rośliny wyhodowane z nasion, jak gdyby płeć przynosiła tym ostatnim jakieś korzyści[13]. Kłopot polega na tym, że wszystkie te fakty można równie dobrze przewidzieć na podstawie konkurencyjnych teorii. Williams napisał: „Trzeba by doprawdy wielkiego szczęścia, żeby wnioski z jednej teorii przeczyły drugiej”[14]. To dość poważny problem w całej tej dyskusji. Pewien naukowiec posłużył się analogią człowieka, który zastanawia się, co sprawiło, że jezdnia jest mokra: deszcz, zraszacze trawników czy wylew z miejscowej rzeki? Nie wystarczy włączyć zraszacz i stwierdzić, że zwilża on jezdnię. Nie wystarczy obserwacja, że po deszczu jezdnia jest mokra[15]. Wyciąganie jakichkolwiek wniosków z tych faktów wciąga nas w pułapkę, którą filozofowie nazywają błędem brania skutków za przyczynę. To, że zraszacze mogą zalać jezdnię, nie oznacza wcale, iż to one zalały jezdnię. To, że mechanizm zarośniętego brzegu zgadza się z faktami, nie oznacza wcale, iż to on jest przyczyną tych faktów. Dzisiaj trudno już znaleźć entuzjastów teorii zarośniętego brzegu. Ich główny problem jest nam znany: Jeżeli coś nie jest zepsute, dlaczego płeć musi to naprawiać? Ostryga, która dorosła i rozmnożyła się, odnosi wielki sukces - w kategoriach swojego gatunku. Większość jej rodzeństwa nie żyje długo. Jeśli, zgodnie z

rozumowaniem teoretyków zarośniętego brzegu, wchodzą tu w rachubę geny, dlaczego musimy zakładać automatycznie, że kombinacja genów korzystna w jednym pokoleniu będzie niekorzystna w pokoleniu następnym? Próby obejścia tej trudności na gruncie teorii zarośniętego brzegu przypominają rozpaczliwą odpowiedź na zarzuty aktu oskarżenia. Łatwo znaleźć pojedyncze przykłady sytuacji, w której istnienie płci przynosi korzyści. Trudno jednak o uogólnienia i rozciągnięcie tej zasady na każde środowisko, jakie zamieszkują ssaki lub ptaki, na każde siedlisko drzew szpilkowych. Nikt jeszcze, nie podał formuły, która w zadowalający sposób zinterpretowałaby fakt, że osobniki bezpłciowe mogą mieć dwa razy więcej potomstwa niż płciowe. Istnieje jeszcze więcej zastrzeżeń natury empirycznej w stosunku do teorii zarośniętego brzegu. Przewiduje ona, że rozrodem płciowym powinny być zainteresowane zwierzęta i rośliny płodzące wielką liczbę małego, konkurującego ze sobą potomstwa. Gatunki, które mają kilkoro młodych o dużych rozmiarach, powinny być mniej zainteresowane. Na pierwszy rzut oka nie ma żadnego związku między wielkością potomstwa a płciowośdą. Płetwale błękitne, największe znane zwierzęta, rodzą ogromne potomstwo, ważące pięć ton albo i więcej. Gigantyczne sekwoje, największe znane rośliny, mają malutkie nasiona, tak małe, że stosunek ciężaru nasiona do ciężaru drzewa jest prawie taki jak stosunek ciężaru sekwoi do ciężaru Ziemi[16]. W obu wypadkach mamy do czynienia z gatunkami płciowymi. Za to ameba, która podczas reprodukcji dzieli się na połowy, szczyci się wielkim „potomstwem”, tak dużym jak ona sama. Jednak ameba nie rozmnaża się płciowo. Austin Burt, uczeń Grahama Bella, badał, czy teoria zarośniętego brzegu odpowiada faktom. Nie interesowało go to, czy zwierzęta kojarzą się płciowo, ale jak często dochodzi do rekombinacji ich genów. Zmierzył to w bardzo prosty sposób, licząc crossing-over w chromosomach, czyli miejsca, w których dochodzi do wymiany genów. Burt odkrył, że u ssaków liczba crossing-over nie ma żadnego związku z liczbą potomstwa, ale ma niewielki związek z wielkością ciała oraz bardzo ścisły związek z wiekiem dojrzewania. Innymi słowy, długo żyjące i późno dojrzewające zwierzęta — niezależnie od rozmiarów czy płodności — częściej mieszają geny niż stworzenia krótko żyjące i wcześnie dojrzewające. Według obliczeń Burta, na chromosom człowieka przypada około trzydziestu skrzyżowań, królika — dziesięć, a myszy — trzy. Teoria zarośniętego brzegu przewiduje coś zupełnie przeciwnego[17]. Teoria ta stoi też w sprzeczności z materiałem dowodowym, jakiego dostarczają skamieliny, W latach siedemdziesiątych XX w. biolodzy ewolucyjni zdali sobie sprawę, że niektóre gatunki nie zmieniają się zbytnio w toku ewolucji. Pozostają takie same przez tysiące pokoleń, po czym nagle zastępują je inne formy żywe. Teoria zarośniętego brzegu jest gradualistyczna. Według niej gatunki poddają się wpływowi warunków zewnętrznych, zmieniając się odrobinę w każdym pokoleniu. Nie powielają przez miliony lat określonego typu. Do stopniowych przemian gatunków dochodzi na niewielkich wyspach lub w małych populacjach, z powodów podobnych do przyczyn sprawczych zapadki Müllera: przypadkowego zanikania jednych i przypadkowego sukcesu innych zmutowanych form. W większych populacjach motorem napędowym tych zjawisk jest płeć, gdyż szybko dostarcza innowacji rozpowszechnianych w obrębie gatunku. W populacjach wyspowych płeć nie może pełnić tych funkcji, ponieważ na wyspach nasilone są kojarzenia wsobne[18]. Williams wykazał fałszywość założeń leżących u podstaw najbardziej popularnych teorii ewolucyjnych. Stare pojęcie drabiny postępu wciąż jeszcze pokutuje w teleologicznej formie, głoszącej, że ewolucja jest dla gatunków korzystna i dążą one do jej przyspieszenia. Ale to stabilność, nie zmiana, jest cechą charakterystyczną ewolucji. Płeć, naprawa genów, mechanizmy usuwania defektów w komórkach jajowych i plemnikach — wszystko to ma zapobiec zmianom. To ryba latimeria, a nie człowiek, jest szczytowym osiągnięciem systemu genetycznego, ponieważ pozostaje wierna pierwotnemu wzorowi od milionów pokoleń mimo stałej presji środowiska na jej mechanizmy dziedziczenia. Stara teoria pastora z Bray, według której rozmnażanie płciowe przyspiesza ewolucję, głosi, że organizmy starają się utrzymywać tempo mutacji na stosunkowo wysokim poziomie — gdyż mutacje są źródłem różnorodności -a następnie odsiewają niekorzystne. Williams stwierdził, że nie ma na to żadnych dowodów. Wprost przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że organizmy dążą do zminimalizowania tempa mutacji i walczą o to, by utrzymać je na poziomie zerowym. Ponieważ to się nie udaje, istnieje ewolucja[19]. Matematycznie rzecz biorąc, teoria zarośniętego brzegu sprawdza się tylko przy założeniu, że odmienność potomstwa daje mu przewagę. Gra toczy się na tej zasadzie, że to, co jest dobre dla jednego pokolenia, nie opłaca się w pokoleniu następnym, a im dłużej żyje dana generacja, tym bardziej ta zasada jest istotna - co

oznacza, że warunki się stale zmieniają.

C ZE R WO N A K R Ó L O WA Na arenę wbiega Czerwona Królowa. Ta szczególna monarchini wkroczyła do teorii biologicznych na początku lat siedemdziesiątych XX w. i jej znaczenie wciąż rośnie. Wejdźmy w głąb ciemnego labiryntu zapchanych półek w pewnej pracowni University of Chicago, mijając stosy książek oraz papierowe wieże Babel metrowej wysokości. Przeciśnijmy się pomiędzy dwiema gablotami, aby znaleźć się w pomieszczeniu wielkości schowka na miotły, w którym siedzi starszy pan w koszuli w kratę, z siwą brodą, dłuższą od brody Pana Boga, lecz krótszą od brody Karola Darwina. To Leigh Van Valen, pierwszy prorok Czerwonej Królowej, obsesyjny ewolucjonista. Pewnego dnia w 1973 roku, zanim jeszcze broda mu posiwiała, Van Valen poszukiwał w zakamarkach swojego pojemnego mózgu wyrażenia opisującego nowe odkrycie, którego dokonał podczas badań nad skamielinami morskimi. Odkrył mianowicie, że prawdopodobieństwo, iż jakaś rodzina zwierząt wyginie, nie zależy od tego, jak dawno temu pojawiła się ona na świecie. Innymi słowy, gatunki ani nie radzą sobie lepiej w miarę upływu czasu, ani nie niedołężnieją z wiekiem, jak to się dzieje z pojedynczymi osobnikami. Szanse gatunku na przeżycie są czysto losowe. Znaczenie tego odkrycia nie umknęło uwagi Van Valena, gdyż ujawniało istotny aspekt ewolucji, którego Darwin w pełni sobie nie uświadomił. Walka o egzystencję nigdy nie staje się łatwiejsza. Niezależnie od tego, jak dobrze dany gatunek zaadaptuje się do otoczenia, nigdy nie może spocząć na laurach, ponieważ jego rywale i wrogowie też się przystosowują do nowych warunków. Przeżycie jest więc grą o sumie zerowej. Każdy sukces danego gatunku zwiększa apetyty rywali. Van Valen przypomniał sobie z dzieciństwa grę w szachy, którą odbyła Alicja po drugiej stronie lustra. Czerwona Królowa to groźna kobieta, która pędzi jak wicher, ale nigdy nie dociera do żadnego miejsca. — Cóż, w naszym kraju - powiedziała wciąż jeszcze zadyszana Alicja - zwykle jest się w innym miejscu… jeżeli biegło się tak szybko i tak długo, jak my biegłyśmy. — Musi to być powolny kraj! — powiedziała Królowa. — Bo tu, jak widzisz, trzeba biec tak szybko, jak się potrafi, żeby zostać w tym samym miejscu. Jeżeli chce się znaleźć w innym miejscu; trzeba biec co najmniej dwa razy szybciej! (przeł. M . Słomczyński)[20]

„Nowe prawo ewolucji”, napisał Van Valen i wysłał swą pracę do najbardziej prestiżowych czasopism naukowych, które ją zresztą wszystkie odrzuciły. Niemniej jego wniosek był słuszny. Czerwona Królowa stała się ważną personą w pałacu biologii. I w żadnej dziedzinie nie zyskała reputacji takiej jak w teoriach rozmnażania płciowego[21]. Teoria Czerwonej Królowej głosi, że na świecie toczy się walka na śmierć i życie. Nieustannie się zmienia. Ale czyż dopiero co nie słyszeliśmy, że gatunki pozostają takie same przez wiele pokoleń? Tak. Istota sprawy polega na tym, że Czerwona Królowa biegnie, ale tkwi w tym samym miejscu. Świat bez przerwy powraca do punktu wyjścia. Zmiany są, ale nie ma postępu. Według teorii Czerwonej Królowej płeć nie ma nic wspólnego z adaptacją do świata nieożywionego — z powiększeniem rozmiarów ciała, kamuflażem, odpornością na zimno czy zdolnością łatania. Wiąże się wyłącznie z walką z wrogiem, który nie ustaje w boju. Biolodzy zawsze kładli większy nacisk na znaczenie fizycznych, a nie biologicznych przyczyn przedwczesnych zgonów. Właściwie we wszystkich pracach traktowano suszę, mróz, wiatr i klęskę głodu jako czynniki wrogie życiu. Twierdzono, że przystosowanie się do trudnych warunków wymaga wielkiego wysiłku. Garb wielbłąda, futro niedźwiedzia polarnego, odporna na wysoką temperaturę powłoka wrotka były uważane za największe osiągnięcia ewolucji. Pierwsze ekologiczne teorie rozmnażania płciowego skupiały się na objaśnianiu zdolności adaptacji do środowiska fizycznego. Teoria zarośniętego brzegu wprowadziła nowy ton, który stał się tematem przewodnim marszu Czerwonej Królowej. To, co uśmierca zwierzęta i uniemożliwia im reprodukcję, bardzo rzadko ma charakter fizyczny. Największymi wrogami stworzeń są inne stworzenia —

pasożyty, drapieżniki, rywale. Rozwielitka, która kona z głodu w zatłoczonym stawie, jest ofiarą nie tyle braku żywności, ile współzawodnictwa. Drapieżniki i pasożyty powodują większość zgonów na świecie, bezpośrednio lub pośrednio. Drzewo, które pada w lesie, jest zazwyczaj zaatakowane przez grzyby. Śledź kończy zazwyczaj w paszczy większej ryby albo w sieci. Co zabijało naszych przodków dwieście lat temu? Ospa, gruźlica, grypa, zapalenie płuc, dżuma, szkarlatyna, biegunki. Klęski głodu czy wypadki mogły osłabiać populację ludzką, ale zabijały ją infekcje. Nieliczni bogatsi ludzie umierali ze starości, na raka lub na atak serca[22]. Podczas pierwszej wojny światowej w latach 1914—1918 zginęło dwadzieścia pięć milionów ludzi. Epidemia grypy, która wybuchła zaraz po jej zakończeniu, zabiła w ciągu czterech miesięcy dwadzieścia pięć milionów[23]. Była to ostatnia z serii wielkich pandemii, które wyniszczały gatunek ludzki od zarania cywilizacji. W 165 roku Europę dotknęła epidemia odry, w 251 roku — ospy, w 1348 roku — dżumy, w 1492 roku — syfilisu, w 1800 roku — gruźlicy. To tylko epidemie, a ogromną liczbę ofiar pochłaniały także lokalne choroby. Tak jak każdą roślinę stale atakują owady, tak każde zwierzę jest opanowane przez masy głodnych bakterii gotowych do dzieła. W obiekcie, który z dumą nazywamy „naszym” ciałem, znajduje się więcej komórek bakteryjnych niż ludzkich. Liczba bakterii żyjących w organizmie każdego z nas przekracza liczbę wszystkich ludzi na świecie. W ostatnich latach ewolucjoniści coraz częściej powracają do problemu pasożytów. Richard Dawkins tak pisze w jednym ze swych artykułów: Podczas prowadzonych przy porannej kawie rozmów dotyczących współczesnych teorii ewolucji najczęściej pojawia się słowo „pasożyt”. Pasożyty uważa się za czynnik sprawczy ewolucji płci. Wszyscy mają nadzieję, że dzięki nim rozwiążemy największy problem ze wszystkich[25].

Pasożyty są groźniejsze od drapieżników z dwóch powodów. Po pierwsze, jest ich znacznie więcej. Na ludzi czyhają tylko dwa gatunki drapieżników - żarłacze ludojady i inni ludzie - oraz mnóstwo gatunków pasożytów. Nawet króliki, pożerane przez gronostaje, łasice, lisy, myszołowy, psy i ludzi są siedliskiem dużo większej liczby wszy, pcheł, kleszczy, komarów, tasiemców, a także niezliczonej liczby wszelkiego rodzaju pierwotniaków, bakterii, grzybów i wirusów. Wirus myksomatozy zabił o wiele więcej królików niż lisy. Drugi powód, który jest też przyczyną pierwszego, jest taki, że pasożyty są zwykle mniejsze niż ich ofiary, a drapieżniki są zazwyczaj większe. Oznacza to, że pasożyty żyją krócej i wydają więcej pokoleń w danym czasie niż ich gospodarze. Bakterie w naszym przewodzie pokarmowym wydają sześć razy więcej pokoleń w ciągu życia jednego człowieka niż ludzie wydali od czasów, gdy byli małpami[26]. W efekcie rozmnażają się szybciej niż gospodarze i mogą skutecznie kontrolować lub redukować ich populację. Drapieżnikowi wystarcza obfitość ofiar. Pasożyty i ich gospodarze są spleceni w nierozerwalnym uścisku ewolucyjnym. Im więcej sukcesów odnoszą pasożyty (im więcej gospodarzy infekują lub im więcej zasobów z nich czerpią), tym bardziej szanse gospodarza na przeżycie zależą od efektywności jego mechanizmów obronnych. Im lepsza obrona, tym bardziej dobór naturalny będzie promować pasożyty, które potrafią ją ominąć. Tak więc przewaga znajduje się raz po jednej, raz po drugiej stronie. Im bardziej zagrożona jest jedna ze stron, tym lepiej będzie walczyła. To prawdziwy świat Czerwonej Królowej, w którym nie można zwyciężyć, w którym zyskuje się jedynie odrobinę wytchnienia.

B ITWY N A R O ZU M To również burzliwy świat płci. Pasożyty dostarczają dokładnie takich bodźców do zmian w genach każdej generacji gospodarzy, jakich płciowość wymaga. Geny, które w danym pokoleniu zapewniały skuteczną obronę, mogą okazać się nieskuteczne i zbędne w następnym pokoleniu. Zanim bowiem pojawi się nowe pokolenie, pasożyty na pewno zdążą znaleźć jakiś sposób na przezwyciężenie starego systemu obrony. To trochę jak w sporcie: nawet najbardziej skuteczna taktyka w szachach czy w futbolu będzie w kolejnych meczach coraz łatwiej blokowana. Każda innowacja w ataku doczeka się kontry w postaci innowacji w

obronie. Oczywistą analogią w tym wypadku jest wyścig zbrojeń. Ameryka tworzy bombę atomową, zatem Rosja idzie w jej ślady. Ameryka konstruuje rakiety, więc Rosja robi to samo. Czołg za czołgiem, helikopter za helikopterem, bombowiec za bombowcem, łódź podwodna za łodzią — oba kraje ścigają się ze sobą, ale w gruncie rzeczy pozostają w tym samym miejscu. Broń, która dwadzieścia lat temu. była nie do pokonania, jest obecnie nieskuteczna i przestarzała. Im większa jest przewaga jednego supermocarstwa, tym bardziej druga strona stara się dotrzymać kroku. Żadna ze stron nie śmie wyjść z zaklętego kręgu, dopóki jest w stanie uczestniczyć w wyścigu. Dopiero wtedy, gdy gospodarka rosyjska się załamuje, kończy się wyścig zbrojeń (przynajmniej na jakiś czas)[27]. Nie można brać tych analogii całkiem dosłownie, ale wiodą one do interesujących spostrzeżeń. Richard Dawkins i John Krebs oparli się na przykładzie wyścigu zbrojeń, by sformułować zasadę zwaną życie—obiad”. Królik ucieka przed lisem, gdyż chce ocalić życie. Szybkość stanowi dla niego istotny ewolucyjny bodziec. Natomiast lis chce po prostu mieć obiad. No dobrze, powiadają autorzy, ale co z gazelą, która ucieka przed gepardem? Problem polega na tym, że lisy prócz królików konsumują też inne zwierzęta, a gepardy odżywiają się-tylko gazelami. Powolna gazela może mieć szczęście i nigdy nie spotka geparda. Ale powolny gepard nigdy niczego nie upoluje i musi umrzeć. Tak więc podstawowe wymagania wobec geparda są wyższe niż te, którym musi sprostać gazela. Jak wyrazili to Dawkins i Krebs — specjalista zazwyczaj wygrywa wyścig[28]. Pasożyty są oczywiście wielkimi specjalistami, ale porównanie z wyścigiem zbrojeń nie jest w ich wypadku najwłaściwsze. Pchła żyjąca w uchu geparda jest uzależniona od swego gospodarza. Kiedy gepard umiera, ginie i ona. Gary Larson narysował kiedyś pchłę idącą wśród psich włosów i trzymającą tablicę z napisem „Koniec psa jest bliski”. Śmierć psa oznacza złe wieści dla pchły, nawet jeśli ona przyspiesza ten fakt. Czy pasożyty odnoszą korzyści ze szkodzenia swoim gospodarzom? To pytanie zaprząta uwagę parazytologów od wielu lat. Gdy pasożyt styka się ze swoją ofiarą po raz pierwszy (myksomatoza u europejskich królików, AIDS u ludzi, dżuma w XIV-wiecznej Europie), zazwyczaj bywa niezwykle gwałtowny, a dopiero potem stopniowo łagodnieje. Niektóre choroby infekcyjne długo pozostają śmiertelne, natomiast inne szybko stają się nieszkodliwe. Tłumaczymy to stosunkowo prosto: im bardziej zaraźliwa jest choroba i im mniej żyje osobników na nią odpornych, tym łatwiej pasożyt znajduje nowe ofiary. A więc choroby zakaźne w populacjach nieodpornych mogą spokojnie zabijać swoich gospodarzy, ponieważ zawsze z łatwością przeniosą się na kolejnego osobnika. Gdy jednak większość potencjalnych gospodarzy jest zarażona lub odporna, pasożyt nie może się już swobodnie przenosić. Musi uważać na to, aby nie unicestwić własnego środowiska życiowego. To tak, jak z dyrektorem zakładu, który prosi załogę: „Nie strajkujcie, bo firma splajtuje” - jego słowa będą bardziej przekonujące w okresie wysokiego bezrobocia niż wtedy, gdy pracownicy mają już inne oferty pracy. Ale nawet jeżeli zajadłość pasożyta słabnie, to i tak stale jeszcze szkodzi on gospodarzowi, który w związku z tym musi nieustannie ulepszać swoje mechanizmy obronne, podczas gdy pasożyt w dalszym ciągu stara się omijać obronę i żeruje na gospodarzu, jak tylko może[29].

S ZTU C ZN E WIR U S Y Niezbity dowód na to, że pasożyty i ich gospodarze pozostają zamknięci w zaklętym kręgu ewolucyjnego wyścigu zbrojeń, uzyskano za pomocą komputerów. Pod koniec lat osiemdziesiątych XX w. biolodzy ewolucyjni zauważyli, że ich bardziej skomputeryzowani koledzy rozwinęli nową dziedzinę zwaną „sztucznym życiem”. Tak nazywamy programy komputerowe, które ewoluują dzięki takim samym procesom replikacji, współzawodnictwa i doboru jak w prawdziwym życiu. W pewnym sensie stanowią one ostateczny dowód, że życie opiera się na informacji i że układy złożone mogą powstawać na drodze ślepej rywalizacji całkiem przypadkowo. Jeżeli więc życie jest informacją oraz życie pełne jest pasożytów, to sama informacja również powinna być podatna na ataki pasożytów. Kiedy powstanie historia komputerów, prawdopodobnie pierwszym programem, który doczeka się w niej miana obdarzonego „sztucznym życiem”, będzie prosty, liczący dwieście linii program, opracowany w 1983 roku przez Freda Cohena, absolwenta California Institute of Technology. Program ten był

„wirusem”, który wprowadzał własne kopie do innych programów, podobnie jak prawdziwy wirus wprowadza swoje kopie do kolejnych gospodarzy. W krótkim czasie wirusy komputerowe stały się problemem światowym. Okazało się, że pasożyty muszą towarzyszyć każdej formie życia[30]. Wirus Cohena i jego następcy zostali stworzeni przez ludzi. Dopiero Thomas Ray, biolog z University of Delaware, po raz pierwszy zaobserwował spontaniczne pojawienie się pasożytów komputerowych. Ray zaprojektował system zwany Tierra, składający się z konkurujących ze sobą programów, w które stale wprowadzano drobne błędy, czyli odpowiedniki mutacji. Zwycięskie programy odnosiły sukces kosztem słabszych programów. Uzyskane wyniki były zadziwiające. W ramach systemu Tierra programy zaczęły szybko ewoluować, tworząc krótsze wersje samych siebie. Programy składające się z siedemdziesięciu dziewięciu instrukcji zastąpiły programy wyjściowe o osiemdziesięciu instrukcjach. Potem nagle pojawiły się programy o czterdziestu pięciu instrukcjach, które pożyczały połowę potrzebnego kodu od dłuższych programów. Były prawdziwymi pasożytami. Wkrótce niektóre dłuższe programy w drodze ewolucji uodporniły się na te pasożyty. Jeden z programów uniknął ataku pasożyta, ukrywając przed nim część swoich instrukcji. Pasożyty jednak nie poddały się. Pojawił się pasożytniczy mutant, który potrafił odnaleźć ukryte linie[31]. Nastąpiła eskalacja „wyścigu zbrojeń”. Niekiedy Ray znajdował spontanicznie powstające nadpasożyty, nadpasożyty społeczne oraz przebiegłe nadnadpasożyty - wszystko w ramach śmiesznie prostego (początkowo) systemu. Ray stwierdził, że wyścig pomiędzy pasożytem i gospodarzem jest najbardziej podstawową i nieuniknioną konsekwencją ewolucji[32]. Porównania do wyścigu zbrojeń są jednak zwodnicze. W prawdziwym wyścigu stara broń bardzo rzadko odzyskuje swoje znaczenie. Czasy łuków już nie powrócą. Natomiast w rywalizacji między pasożytem i gospodarzem stara broń, o której przeciwnik już zapomniał, może się okazać najbardziej skuteczna. Czerwona Królowa nie tyle pozostaje w tym samym miejscu, ile wraca na miejsce startu, niczym Syzyf, który dźwiga kamień na wzgórze w Hadesie tylko po to, aby patrzeć, jak ów kamień kolejny raz stacza się w dół. Zwierzęta mogą chronić organizm przed pasożytami na trzy sposoby. Jeden z nich polega na szybkim wzroście i podziale. Znają go na przykład ogrodnicy: koniuszek rosnącego pędu jest zwykle pozbawiony pasożytów. Jak głosi jedna z teorii, plemniki są dlatego takie małe, żeby nie starczyło w nich miejsca na bakterie, które mogłyby zarazić komórkę jajową[33]. Ludzki zarodek w szaleńczym tempie namnaża komórki tuż po zapłodnieniu, żeby pozbyć się wszelkich możliwych wirusów i bakterii. Drugą metodą obrony jest rozmnażanie płciowe, o którym więcej za chwilę, a trzecią - układ odpornościowy, używany tylko przez potomków gadów. Rośliny oraz wiele owadów i płazów stosują dodatkową metodę, mianowicie obronę chemiczną. Produkują związki chemiczne, które dla pasożytów są toksyczne. W odpowiedzi niektóre pasożyty nauczyły się neutralizować truciznę i tak rozpoczął się wyścig zbrojeń. Antybiotyki są naturalnymi związkami wytwarzanymi przez grzyby, aby niszczyć ich wrogów: bakterie. Gdy ludzie zaczęli stosować antybiotyki, okazało się niestety, że bakterie zaczęły w drodze ewolucji uodparniać się na nie. Dwie sprawy są tu szczególnie ważne. Po pierwsze, geny odporności na antybiotyki mogą przechodzić z jednego gatunku bakterii na inny, z gatunku nieszkodliwego na chorobotwórczy, za pomocą mechanizmu zupełnie nieprzypominającego rozmnażania płciowego. Po drugie, wiele bakterii ma w chromosomach naturalne geny oporności, które w odpowiednim czasie mogą zostać uaktywnione. Uśpione geny oporności na antybiotyki pochodzą z czasów, gdy toczył się wyścig zbrojeń między bakteriami i grzybami. Żyjące w organizmach ludzkich bakterie nie potrzebowały ich, dopóki człowiek nie zaczął używać antybiotyków. Pasożyty żyją krótko w porównaniu ze swoimi gospodarzami, dlatego szybciej ewoluują i przystosowują się do nowych warunków. W ciągu dziesięciu lat geny wirusa HIV zmieniły się w takim samym stopniu, w jakim geny ludzkie zmieniłyby się przez dziesięć milionów lat. Całe życie bakterii może trwać trzydzieści minut. Ludzie, którzy potrzebują około trzydziestu lat, by wydać na świat następne pokolenie, to ewolucyjne żółwie.

O TWIE R A N IE ZA M K Ó W D N A Jednak ewolucyjne żółwie częściej mieszają geny niż ewolucyjne zające. Austin Burt odkrył, że istnieje

związek pomiędzy długością życia pokolenia a liczbą rekombinacji, co stanowi przykład działania Czerwonej Królowej. Im dłuższy czas trwania pokolenia, tym bardziej geny muszą się mieszać, aby skutecznie odpierać ataki pasożytów[34]. Bell i Burt stwierdzili, że już sama obecność pewnego wrogiego, pasożytniczego chromosomu zwanego chromosomem B zwiększa liczbę rekombinacji (częstotliwość mieszania genów) u danego gatunku[35]. Wydaje się zatem, że proces rozmnażania płciowego jest nieodzowną częścią systemu obrony przed pasożytami. Zostawmy na razie pchły i komary. Skoncentrujmy się na wirusach, bakteriach i grzybach — przyczynach większości chorób. Ich specjalnością jest włamywanie się do komórek. Grzyby i bakterie czynią to po to, aby komórki pożreć, natomiast wirusy przestawiają metabolizm komórek na produkcję nowych wirusów. Tak czy siak, pasożyty muszą najpierw dostać się do komórki. Posługują się cząsteczkami białkowymi, które pasują do odpowiednich molekuł na powierzchni komórki, czyli — w żargonie naukowym — wiążą się z nimi. Wyścig zbrojeń między pasożytami a gospodarzami toczy się właśnie na poziomie białkowych wiązań. Gdy pasożyty odkrywają nowy klucz, gospodarze zmieniają zamek. Ten fakt w oczywisty sposób wspiera teorię doboru grupowego jako uzasadnienia płci: gatunki płciowe dysponują ogromną liczbą różnych zamków, a wszystkie osobniki z gatunku bezpłciowego mają identyczny zamek. Zatem pasożyt z właściwym kluczem może szybko wytępić gatunki bezpłciowe. Znany jest fakt, że przejście w uprawach pszenicy i kukurydzy na monokultury o wysokim stopniu wsobności potęguje ryzyko epidemii chorób do tego stopnia, że musimy stosować coraz większe dawki pestycydów[36]. Przypadek Czerwonej Królowej jest jednak i bardziej subtelny, i bardziej dobitny. Obdarzona płcią jednostka wydaje potomstwo, które ma większą szansę na przetrwanie niż potomstwo osobnika rozmnażającego się dzięki klonowaniu. Korzyści płynące z posiadania płci mogą się objawić w jednym pokoleniu. A to dlatego, że do każdego zamka, który występuje powszechnie w danym pokoleniu, pasożyty dopasowują klucz. Można mieć pewność, że nie będzie to ten sam zamek, którym będą dysponować następne pokolenia — a wtedy dopasowany do niego klucz, powszechny u pasożytów, stanie się bezużyteczny. Rzadkość popłaca. Gatunki płciowe posiadają coś w rodzaju biblioteki zamków, niedostępnej dla gatunków bezpłciowych. Biblioteka ta jest określana przez dwa długie słowa, oznaczające mniej więcej to samo: heterozygotyczność i polimorfizm. To właśnie tracą zwierzęta, które zaczynają rozmnażać się wsobnie. Terminy te oznaczają, że w całej populacji (polimorfizm) i w każdym osobniku (heterozygotyczność) występują w danym czasie różne odmiany tego samego genu. Polimorficzny niebieski i piwny kolor oczu ludzi Zachodu stanowi dobry przykład. Wielu ludzi o piwnych oczach posiada recesywny gen oczu niebieskich, gdyż są oni heterozygotyczni. Dla prawdziwych darwinistów ten polimorfizm jest prawie tak samo zagadkowy jak płeć, ponieważ sugeruje, że oba geny są równie dobre. Rzeczywiście, gdyby piwne oczy były choć odrobinę lepsze od niebieskich (albo weźmy bardziej adekwatny przykład: gdyby gen normalnych krwinek był lepszy od genu sierpowatości krwinek), to gorsze geny uległyby stopniowej eliminacji. Dlaczego więc mamy tak wiele odmian genów? Dlaczego istnieje tak wysoki stopień heterozygotyczności? W wypadku anemii sierpowatej gen sierpowatości krwinek chroni przed malarią - osobnicy heterozygotyczni lepiej sobie radzą na obszarach dotkniętych epidemią malarii, natomiast homozygoty (posiadający albo dwa normalne, albo dwa geny sierpowatości krwinek) cierpią — odpowiednio — albo na malarię, albo na anemię[37]. Ten przykład był już tak często przytaczany w podręcznikach biologii, że czasami sprawia wrażenie anegdoty, a nie faktu. Okazuje się, że wiele polimorficznych genów, np. geny grupy krwi, antygeny zgodności tkankowej itp., ma wpływ na odporność na choroby, czyli stanowi geny zamków. Niektóre polimorfizmy są bardzo stare i przetrwały całe ery geologiczne. Na przykład wiele genów człowieka i krowy występuje w kilku wersjach. Co najdziwniejsze — krowy posiadają te same odmiany genów co ludzie. Oznacza to, drogi czytelniku, że możesz posiadać gen, który bardziej przypomina gen pewnej krowy niż odpowiedni gen u twego partnera życiowego. To bardziej zadziwiające, niż gdyby się okazało, że słowo „mięso”, które po francusku brzmi viande, a po niemiecku Fleisch, brzmiałoby też viande w jakiejś odizolowanej wiosce na Nowej Gwinei, w której ludzie żyją do dziś jak w epoce kamiennej, a Fleisch w wiosce sąsiedniej. Jakieś potężne siły działają w kierunku zachowania pewnych odmian genów w niezmienionej postaci[38]. Te siły to zapewne infekcje. Kiedy tylko dany gen zamka staje się rzadki, pasujący do niego pasożytniczy gen klucza również staje się rzadki, i zamek uzyskuje przewagę. Tam, gdzie rzadkość popłaca, korzystne jest

przechodzenie od jednej odmiany genu do drugiej i utrzymywanie istnienia wszystkich odmian. Dla pewności działają również inne mechanizmy, które utrwalają polimorfizm -wszystko, co daje rzadkim genom przewagę. Na przykład drapieżniki często nie zwracają uwagi na formy rzadkie i dostrzegają tylko formy powszechne. Jeśli ptak w klatce otrzyma kawałki jedzenia, z których większość będzie zabarwiona na czerwono, a tylko niektóre na zielono, szybko dojdzie do wniosku, że kawałki czerwone są jadalne, a na zielone początkowo nie będzie w ogóle zwracał uwagi. J.B.S. Haldane pierwszy zauważył, że pasożytnictwo podsyca polimorfizm bardziej niż drapieżnictwo, szczególnie wtedy gdy pasożyt przypuszcza wzmożony atak na nową odmianę genów gospodarza. Typowy przypadek zamka i klucza[39]. Przyjrzyjmy się dokładniej metaforze zamka i klucza. U lnu na przykład występuje dwadzieścia siedem wersji pięciu różnych genów, które zapewniają odporność na grzyba wywołującego rdzę — czyli dwadzieścia siedem wersji pięciu zamków. Do każdego zamka pasuje kilka odmian genu-klucza rdzy. Gwałtowność ataku rdzy zależy od tego, jak dobrze jej pięć kluczy dopasuje się do pięciu zamków lnu. Nie do końca przypomina to prawdziwe klucze i zamki, ponieważ istnieje coś takiego jak częściowe dopasowanie. Rdza nie musi otworzyć każdego zamka, aby zakazić len, Ale im więcej zamków otworzy, tym bardziej będzie groźna[40].

P Ł E Ć I S ZC ZE P IE N IA O C H R O N N E Powinniśmy teraz porozmawiać o układzie odpornościowym. Normalny sposób walki z chorobą nie polega przecież na kojarzeniach płciowych, ale na wytwarzaniu przeciwciał, czy to dzięki szczepieniu, czy w jakiś inny sposób. Układ odpornościowy jest w sensie ewolucyjnym całkiem świeżym wynalazkiem. Pojawił się u gadów około trzystu milionów lat temu. Żaby, ryby, owady, homary, ślimaki i rozwielitki nie mają układu odpornościowego. Istnieje pewna pomysłowa teoria, która żeni płeć z odpornością w pałacu Czerwonej Królowej. Jej autorem jest Hans Bremermann z University of California w Berkeley. Twierdzi on, że układ odpornościowy nie mógłby działać bez istnienia płci, i podaje fascynujący przykład współzależności obydwu[41]. Układ odpornościowy tworzą białe ciałka krwi, których jest około dziesięciu milionów rodzajów. Każdy rodzaj posiada białkowy zamek zwany przeciwciałem, któremu odpowiada klucz na powierzchni bakterii zwany antygenem. Jeżeli klucz pasuje do zamka, biała krwinka zaczyna się rozmnażać jak szalona, aby stworzyć armię podobnych do siebie komórek, które unieszkodliwią atakującego intruza, czy będzie to wirus grypy, bakteria gruźlicy czy komórki przeszczepionego serca. Problem polega na tym, że w organizmie danego osobnika byłoby miejsce albo dla milionów krwinek jednego rodzaju, albo dla jednej krwinki z każdego z milionów rodzajów, ale nie ma miejsca dla milionów krwinek z każdego z milionów rodzajów, czyli dla armii wszelkich możliwych przeciwciał. Dlatego w krwiobiegu krąży tylko kilka egzemplarzy każdego rodzaju białych krwinek, a mnożą się tylko te rodzaje, które napotykają odpowiednie antygeny. Stąd opóźnienie w reakcjach układu odpornościowego. Każdy rodzaj przeciwciał jest wytwarzany przez rodzaj maszyny losującej, która stara się zapewnić jak najszerszy wybór zamków, nawet takich, do których pasożyty nie mają jeszcze kluczy. Dzieje się tak dlatego, że pasożyty ciągle zmieniają klucze, usiłując znaleźć takie, które pasują do zmieniających się zamków gospodarza. Tak więc układ odpornościowy jest przygotowany na wiele ewentualności. Losowość wytwarzania oznacza jednak, że gospodarz może wyprodukować białe krwinki, które zaatakują jego własne komórki. Aby tego uniknąć, komórki gospodarza wyposażone są w hasło, znane jako antygen zgodności tkankowej. W ten sposób atak zostaje powstrzymany. (Proszę wybaczyć tę mieszaną metaforę - klucze, zamki i hasła — ale trudno byłoby przedstawić to inaczej.) Pasożyt może zwyciężyć na kilka sposobów. Może zarazić innego osobnika, zanim nastąpi kontrofensywa układu odpornościowego (tak postępuje wirus grypy), może ukryć się na pewien czas wewnątrz komórek gospodarza (wirus HIV), często zmieniać własne klucze (malaria) albo podrobić hasło komórek gospodarza w celu odwrócenia uwagi. Przywry wywołujące bilharcjozę pobierają antygeny zgodności tkankowej od komórek gospodarza i pokrywają nimi całe swoje ciało. Ten kamuflaż chroni przywry przed atakiem białych krwinek. Świdrowce, wywołujące śpiączkę afrykańską, nieustannie zmieniają klucze, uaktywniając jeden gen za drugim.

Wirus HIV jest najsprytniejszy. Według jednej z teorii bez przerwy mutuje i dzięki temu każde jego pokolenie dysponuje innymi kluczami. Gospodarz stale wynajduje nowe zamki i hamuje rozwój wirusa, ale w końcu, powiedzmy po dziesięciu latach, przypadkowe mutacje wirusa tworzą taki klucz, przeciwko któremu gospodarz nie posiada przeciwciała. Wtedy wirus odnosi zwycięstwo, gdyż odkrywa wyrwę w układzie odpornościowym i zaczyna szaleć. Krótko mówiąc, wirus HIV ewoluuje tak długo, dopóki nie znajdzie słabego punktu w obronie immunologicznej[42]. Inne pasożyty próbują imitować hasła używane przez gospodarza. Presja selekcyjna sprawia, że wszystkie patogeny naśladują hasła swoich gospodarzy, a wszyscy gospodarze nieustannie hasła zmieniają. I w tym właśnie miejscu - według Bremermanna — do akcji wkracza płeć. Geny zgodności tkankowej nie tylko ustalają hasła rozpoznawcze w danym organizmie, od nich zależy również podatność na choroby. Geny zgodności są niezwykle polimorficzne. W przeciętnej populacji myszy występuje ponad sto odmian każdego genu zgodności tkankowej, a u ludzi nawet więcej. Każdy człowiek posiada niepowtarzalną kombinację tych genów, co sprawia, że przeszczepy niepochodzące od bliźniaka jednojajowego są zazwyczaj odrzucane, jeżeli nie zostaną zastosowane odpowiednie lekarstwa. Bez rozmnażania płciowego utrzymanie tego polimorfizmu byłoby niemożliwe. Czy to tylko domysły? Czy istnieje materiał dowodowy? W 1991 roku Adrian Hill i jego koledzy z Oxford University uzyskali pierwszy pewny dowód na to, że zmienność genów zgodności tkankowej jest wywoływana chorobą. Odkryli, że pewien gen zgodności tkankowej, HLA-Bw53 występuje niemal wyłącznie na obszarach malarycznych. Poza tym dzieci chore na malarię zazwyczaj nie mają genu HLA-Bw53. Być może dlatego właśnie są chore[43]. Ważnego odkrycia dokonał także Wayne Potts z University of Florida w Gainesville, który zauważył, że mysz domowa wybiera z reguły na partnera rozrodczego osobnika posiadającego inny niż ona gen zgodności tkankowej. Taki wybór maksymalnie zwiększa różnorodność genów u myszy i czyni potomstwo bardziej odpornym na choroby[44].

B IL L H A M ILTO N I P O TĘ G A P A S O ŻY TÓ W Wielu autorów podejrzewało, że płeć, polimorfizm i pasożyty są w jakiś sposób ze sobą związane. Z charakterystyczną dalekowzrocznością J.B.S. Haldane ujął to następująco: Pozwolę sobie powiedzieć, że heterozygotyczność może odgrywać jakąś rolę w odporności na choroby, pewne rasy bakterii czy wirusów przystosowują się do osobników z pewnego zakresu konstytucji biochemicznej, podczas gdy reprezentanci innych konstytucji są stosunkowo odporni.

Haldane napisał to w 1949 roku, cztery lata przed odkryciem struktury DNA[45]. Kolega Haldane’a, Hindus Suresh Jayakar, kilka lat później jeszcze bardziej zbliżył się do prawdy[46]. Po okresie ciszy pod koniec lat siedemdziesiątych XX w. pięciu uczonych niezależnie od siebie doszło do podobnych wniosków. Byli to: John Jaenike z Rochester, Graham Bell z Montrealu, Hans Bremermann z Berkeley, John Tooby z Harvardu i Bill Hamilton z Oksfordu[47]. Ale to Hamilton tropił związki płci z chorobą najbardziej zawzięcie i jest z tych badań najbardziej znany. Hamilton to idealny przykład roztargnionego profesora. Przechadza się oksfordzkimi ulicami zatopiony w myślach, ze wzrokiem wbitym w ziemię i z okularami dyndającymi na łańcuszku zawieszonym na szyi. Jego skromny sposób bycia oraz swobodny styl pisania i opowiadania są zwodnicze. Hamilton ma świetne wyczucie panujących w biologii trendów. W latach sześćdziesiątych sformułował teorię doboru krewniaczego — według niej współpraca i altruizm zwierząt są efektem sukcesu genów, które sprawiają, że zwierzęta opiekują się bliskimi krewnymi, ponieważ dzielą z nimi te same geny. W 1967 roku zajął się zjawiskiem przedziwnej wojny między genami, której przyjrzymy się w następnym rozdziale. W latach osiemdziesiątych ubiegł większość swoich kolegów twierdzeniem, że odwzajemnianie jest kluczem do współpracy między ludźmi. W tej książce bardzo często będziemy podążać śladami Hamiltona[48]. Z pomocą dwóch kolegów z University of Michigan Hamilton stworzył komputerowy model choroby i płci,

skrawek sztucznego życia. Zaczął od populacji liczącej dwieście osobników, które przypominały trochę ludzi — w wieku czternastu lat osiągały dojrzałość, co roku powoływały na świat jedno dziecko, a w wieku trzydziestu pięciu lat przestawały się rozmnażać. Ale komputer niektóre osobniki obdarzył płcią (tzn. dwoje rodziców musiało spłodzić i wychować dziecko), a inne uczynił bezpłciowymi. Śmierć następowała losowo. Zgodnie z przewidywaniami, rasa płciowa wymierała podczas każdej komputerowej symulacji, bezpłciowość zawsze zwyciężała — inne cechy równoważyły się[49]. Następnie wprowadzono do modelu kilka rodzajów pasożytów, po dwieście z każdego gatunku. Ich siła zależała od „genów wirulencji”, którym odpowiadały „geny odporności” u gospodarzy. Najmniej odporni gospodarze i najmniej wirulentne pasożyty ginęli w każdym pokoleniu. Teraz rasa bezpłciowa nie miała już automatycznej przewagi. Płciowość często zwyciężała, szczególnie wtedy, gdy duża liczba genów określała odporność i wirulencję organizmów. Jak można się było spodziewać, najpierw upowszechniły się w modelu skuteczne geny odporności, a potem przeciwdziałające im geny wirulencji, w wyniku czego najpierw rzadsze stały się owe geny odporności, a potem geny wirulencji. Jak napisał Hamilton: „Mechanizmy antypasożytnicze ciągle się starzeją”. Geny drugoplanowe nie zmierzały jednak stopniowo ku zagładzie, tak jak u gatunków bezpłciowych. Gdy stały się już rzadkie, ich liczba przestała się zmniejszać i w związku z tym mogły powrócić do łask. „Istotą rozmnażania płciowego w naszej teorii — pisał Hamilton - jest zdolność do zachowania genów, które być może w danej chwili nie są korzystne, ale rokują nadzieję na powtórne wykorzystanie w przyszłości. Rozmnażanie płciowe polega na testowaniu nowych kombinacji genów i czekaniu na czas, kiedy zmieni się centrum zainteresowania”. Nie istnieje więc niezmienny ideał odporności na choroby a jedynie ruchome piaski nietrwałego przedawnienia[50]. Podczas symulacji Hamilton widział na ekranie komputera przezroczysty czerwony sześcian, w którym dwie linie, zielona i niebieska, goniły za sobą niczym sztuczne ognie na wolno naświetlanej fotografii. Oznaczało to, że pasożyt ściga gospodarza w genetycznym „kosmosie”. Każda oś kostki reprezentowała inną odmianę tego samego genu, a gospodarz i pasożyt nieustannie zmieniali kombinacje genów. Mniej więcej w połowie przypadków gospodarz uciekał w róg kostki, gdyż wyczerpał cały wachlarz genów, i tam pozostawał. Mutacje zapobiegały temu szczególnie skutecznie, ale nawet bez nich defensywa prędzej czy później się kończyła. Nie można było do końca przewidzieć, co się wydarzy, nawet gdy warunki początkowe były ściśle określone, tj. gdy usunięto element przypadku. Czasami dwie linie goniły za sobą ze stałą prędkością wokół krawędzi kostki, czyli zmieniały jeden gen na pięćdziesiąt pokoleń. Kiedy indziej tworzyły dziwne fale i okręgi. A czasami panował całkowity chaos: obie linie wypełniały kostkę kolorowym spaghetti, które wyglądało jak żywe[51]. Oczywiście taki model nie do końca odpowiada rzeczywistości, tak jak zbudowanie modelu pancernika nie da nam pewności, iż prawdziwy pancernik będzie pływał. Symulacje pomagają jednak określić warunki, w których Czerwona Królowa nieustannie biega: niezwykle uproszczona ludzka istota i groteskowo uproszczona odmiana pasożyta stale zmieniają geny w cykliczny i losowy sposób, nie znają odpoczynku, wciąż biegną, ale nigdzie nie docierają, a w końcu wracają na miejsce startu - dopóki posiadają płeć[52].

R O ZM N A ŻA N IE P Ł C IO WE N A WY S O K O Ś C I Teoria odporności Hamiltona dzieli większość przewidywań z teorią mutacji Aleksieja Kondraszowa, którą poznaliśmy w poprzednim rozdziale. Powróćmy do przykładu zraszacza i deszczu. Obie teorie potrafią wyjaśnić, w jaki sposób droga została zmoczona. Ale która teoria jest słuszna? W ostatnich latach pojawiło się wiele dowodów ekologicznych, które przeważyły szalę na korzyść Hamiltona. W niektórych środowiskach mutacje są powszechne, a choroby rzadkie - na przykład na szczytach gór, gdzie jest więcej światła ultrafioletowego, które uszkadza geny i wywołuje mutacje. Jeśli Kondraszow ma rację, to rozmnażanie płciowe powinno być powszechniejsze w środowiskach wysokogórskich. Tymczasem tak nie jest. Kwiaty alpejskie należą do najbardziej bezpłciowych przedstawicieli flory. W niektórych grupach kwiatów osobniki żyjące bliżej górskich szczytów są bezpłciowe, a żyjące niżej — płciowe. W pięciu gatunkach amerykańskiej stokrotki Townsendia bezpłciowcy występują na większych wysokościach niż osobniki płciowe. W wypadku Townsendia condensata, gatunku zasiedlającego wyłącznie wysokie partie gór, znaleziono tylko jedną

populację płciową, która żyła zresztą najniżej[53]. Oczywiście można wyjaśnić ten fakt, nie biorąc pod uwagę pasożytów. Im wyżej, tym robi się chłodniej i brakuje owadów do zapylania. Gdyby jednak Kondraszow miał rację, czynniki te powinny zostać zniwelowane przez potrzebę walki z mutacjami. A poza tym efekt wysokości znajduje odbicie w efekcie szerokości geograficznej. Zacytujmy fragment z podręcznika: „Istnieją kleszcze i wszy, pluskwy i muchy, ćmy, chrząszcze, pasikoniki, stonogi i inne stawonogi, u których samce zanikają, gdy przechodzimy od biegunów w kierunku obszarów tropikalnych”[54]. Do teorii pasożytów pasuje też fakt, że większość roślin bezpłciowych żyje rok. Długowieczne drzewa walczą z pasożytami, które mają czas na przystosowanie się do ich genetycznych mechanizmów obronnych, czyli mają czas na ewoluowanie. I tak w wypadku daglezji zaatakowanej przez czerwce (które są amorficznymi łuseczkami infekcji i nie wyglądają nawet na zwierzęta) starsze drzewa są bardziej zaatakowane niż młode. Przenoszenie owadów z jednego drzewa na drugie wykazało, że wyższy stopień zakażenia starych daglezji jest wywołany lepszą adaptacją owadów, a nie osłabionym układem obronnym gospodarzy. Jeżeli stare daglezje będą miały identyczne pod względem genetycznym potomstwo, nie wyjdzie ono na tym najlepiej, bo dobrze przystosowane pasożyty natychmiast je zaatakują. Zatem daglezje rozmnażają się w drodze płciowej i mają zróżnicowane potomstwo[55]. Choroba może w istotny sposób ograniczać długość życia. Nie ma sensu, aby długość życia przekraczała czas, w którym twoje pasożyty zdążą się do ciebie przystosować. Nie wiemy, w jaki sposób cisom, sosnom ościstym czy sekwojom udaje się żyć tysiące lat bez infekcji. Pewne jest tylko to, że produkują one specjalne substancje, które czynią ich drewno odpornym na rozkład. W górach Sierra Nevada w Kalifornii można znaleźć leżące pnie sekwoi, częściowo pokryte korzeniami ogromnych, stuletnich sosen: a jednak drewno martwych sekwoi jest wciąż twarde i niespróchniałe[56]. Być może także osobliwa synchronizacja okresu kwitnienia bambusa ma coś wspólnego z rozmnażaniem płciowym i chorobą. Niektóre gatunki bambusa kwitną tylko raz na 121 lat - wszystkie w tej samej chwili na całym świecie — a potem giną. Daje to ich potomstwu wiele korzyści. Młode bambusy nie muszą konkurować z rodzicami, wraz z którymi giną także pasożyty (problemy mają również zwierzęta żywiące się bambusami — kwitnienie na przykład oznacza kryzys dla pand)[57]. Poza tym ciekawe jest, że pasożyty często mają płeć, mimo ogromnych trudności, jakie to powoduje. Przywra wywołująca bilharcjozę nie może opuścić ludzkich naczyń, by znaleźć partnera. Jeżeli jednak spotka inną, odmienną genetycznie przywrę, pochodzącą z innej infekcji, odbywa z nią akt płciowy. Pasożytom, które chcą skutecznie rywalizować z płciowymi gospodarzami, też potrzebna jest płeć.

B E ZP Ł C IO WE Ś L IM A K I Wszystko, co powiedzieliśmy wyżej, to przykłady wzięte z natury, a nie rezultaty ścisłych doświadczeń naukowych. Istnieje jednak dowód bezpośredni, który potwierdza pasożytniczą teorię rozmnażania płciowego. Najwięcej badań związanych z teorią Czerwonej Królowej przeprowadził w Nowej Zelandii amerykański biolog Curtis Lively. Zainteresował się ewolucją płci, kiedy jako student zmuszony był napisać na ten temat esej. Wkrótce porzucił inne badania, postanawiając rozwiązać problem płci. Wyjechał do Nowej Zelandii, gdzie obserwował ślimaki wodne z jezior i rzek. Stwierdził, że w wielu populacjach samce nie występują, a samice wydają potomstwo partenogenetycznie. W innych populacjach samice kojarzą się z samcami i wytwarzają płciowe potomstwo. Lively wyselekcjonował próbki populacji, policzył samce i uzyskał prowizoryczną miarę płciowości. Przypuszczał, że jeżeli teoria pastora z Bray jest prawdziwa i rozmnażanie płciowe jest potrzebne ślimakom do przystosowania się do zmian, to znajdzie więcej samców w rzekach niż jeziorach, ponieważ środowisko rzeczne jest bardziej zmienne. Jeżeli prawdziwa jest teoria zarośniętego brzegu i rozmnażanie płciowe jest wynikiem rywalizacji ślimaków, to znajdzie więcej samców w jeziorach niż rzekach, ponieważ jeziora to środowiska stabilne i zatłoczone. Jeżeli prawdziwa jest teoria Czerwonej Królowej, to więcej samców znajdzie tam, gdzie będzie więcej pasożytów[58]. Więcej samców było w jeziorach — stanowiły one około 12% całej populacji w przeciętnym jeziorze, a

zaledwie 2% w przeciętnej rzece. Teoria pastora z Bray została wykluczona. W jeziorach było także więcej pasożytów, zatem nie można było wykluczyć teorii Czerwonej Królowej. Dalsze badania były coraz bardziej obiecujące dla teorii pasożytniczej. Żadna płciowa populacja ślimaków nie była wolna od pasożytów[59]. Lively nie mógł jednak zlekceważyć teorii zarośniętego brzegu. Powrócił do Nowej Zelandii i powtórzył badania, tym razem poszukując genetycznych przystosowań między ślimakami i ich pasożytami. Pobierał pasożyty z jednego z jezior i próbował zarażać nimi ślimaki z innego jeziora, znajdującego się po drugiej stronie Alp Południowych. Za każdym razem pasożyty skuteczniej zakażały ślimaki z własnego jeziora. Wydawało się, że przeczy to teorii Czerwonej Królowej, ale Lively przekonał się, że tak nie jest. Przeceniamy rolę gospodarza, jeżeli spodziewamy się znaleźć większą odporność na dane pasożyty w macierzystym jeziorze. Pasożyt bez przerwy stara się przechytrzyć obronę ślimaków, zatem znajduje się prawdopodobnie o jeden molekularny krok w tyle za gospodarzem, jeżeli chodzi o wymianę kluczy pasujących do zamków ślimaka. Ślimaki z innego jeziora mają zupełnie inne zamki. A ponieważ pasożyt, o którym mówimy, stworzonko zwane Microphallus, kastruje ślimaki, osobniki o nowych zamkach zyskują szczególnie dużo. Obecnie Lively prowadzi kluczowy eksperyment laboratoryjny - bada, czy obecność pasożytów rzeczywiście uniemożliwia ślimakowi bezpłciowemu wyparcie ślimaka płciowego[60]. Przypadek nowozelandzkich ślimaków uradował teoretyków Czerwonej Królowej, ale jeszcze większe wrażenie zrobiły na nich kolejne badania Lively ego — tym razem nad małą meksykańską rybką. Krzyżuje się ona czasami z podobną do niej rybą i płodzi triploidalną hybrydę (czyli rybę, która ma po trzy kopie każdego genu, niczym jakiś biurokrata). Ryby hybrydowe nie są zdolne do reprodukcji płciowej, ale każda samica może - w obecności plemników normalnej ryby, lecz bez zapłodnienia - tworzyć własne dziewicze klony. Lively oraz Robert Vrijenhoek z Rutgers University w New Jersey odłowili rybki z trzech stawów i policzyli cysty będące objawem choroby czarnych plam, wywoływanej przez robaki. Cechą charakterystyczną tej choroby jest to, że liczba czarnych plam jest proporcjonalna do wielkości osobnika. Hybrydy z pierwszego stawu, zwłaszcza duże, miały znacznie więcej plam niż formy płciowe. W drugim stawie żyły dwa bezpłciowe klony. Osobniki z bardziej rozpowszechnionego klonu miały więcej pasożytów, natomiast te z rzadszego klonu i formy płciowe były w ogromnej większości niezarażone. To właśnie Lively przewidział, gdyż sądził, że robaki przystosują swoje klucze do najczęściej występujących zamków, a więc zamków w najliczniejszym klonie. Dlaczego? Ponieważ robak będzie zawsze miał większą szansę na spotkanie najczęściej występującego zamka niż jakiegokolwiek innego. Rzadki klon i rybki płciowe będą bezpieczne, ponieważ posiadają całkiem inne zamki. Trzeci staw okazał się najbardziej intrygujący. Wysechł on w czasie suszy w 1976 roku, a dwa lata później wpuszczono do niego zaledwie kilka rybek badanego gatunku. W roku 1983 wszystkie ryby w tym stawie charakteryzowały się wysokim stopniem wsobności, a osobniki płciowe były znacznie bardziej podatne na infekcję niż klony bezpłciowe. Wkrótce 95% populacji rybek w trzecim stawie było bezpłciowych. To również pasowało do teorii Czerwonej Królowej, ponieważ rozmnażanie płciowe niczemu nie służy, jeżeli nie ma genetycznej różnorodności. Nie ma po co zmieniać zamków, skoro dostępny jest tylko jeden typ zamka. Lively i Vrijenhoek wpuścili do stawu kilka nowych samic - jako źródło nowego rodzaju zamka. W ciągu dwóch lat płciowe rybki stały się odporne na czarne plamy, które zaczęły atakować klony hybrydowe. Znowu ponad 80% populacji miało płeć. A więc wystarczyła mała dawka zmienności genetycznej, aby w stawie przywrócić rozmnażanie płciowe[61]. Opisane wyżej badania wspaniale ilustrują to, w jaki sposób rozmnażanie płciowe umożliwia gospodarzom przyparcie pasożytów do muru. Jak zauważył John Tooby, pasożyty nie mają dostępu do wszystkich możliwych opcji, ale zawsze muszą „wybierać”. Rywalizując ze sobą, nieustannie ścigają najpowszechniejszą odmianę gospodarza i w ten sposób same kopią dołki pod sobą, ponieważ pobudzają rozwój rzadszych typów gospodarza. Im lepiej ich klucze pasują do zamków gospodarza, tym szybciej gospodarz skłania się ku zmianie zamków[62]. Rozmnażanie płciowe zmusza pasożyta do zgadywania. W Chile rozpleniły się importowane z Europy jeżyny, toteż sprowadzono grzyba rdzy, aby je kontrolować. Udało się okiełznać jedynie odmiany bezpłciowe. Inny przykład: mieszanki różnych odmian jęczmienia albo pszenicy radzą sobie lepiej niż odmiany czyste, co mniej więcej w dwóch trzecich jest spowodowane tym, że rdze trudniej rozpowszechniają się wśród mieszanek niż monokultur[63].

W P O S ZU K IWA N IU N IE S TA B IL N O Ś C I Historia rozwoju teorii Czerwonej Królowej jest wspaniałym przykładem typowej dla nauki syntezy różnych podejść do problemu. Hamilton i inni nie wzięli z powietrza pomysłu na związanie płci z pasożytami. Korzystali z trzech linii badań, które się obecnie połączyły. Pierwszą zapoczątkowało odkrycie, że pasożyty ograniczają liczebność populacji gospodarzy i powodują cykliczność ich rozwoju. Wspomnieli o tym w latach dwudziestych XX w. Alfred Lotka i Vito Volterra, a rozwinęli w latach siedemdziesiątych Robert May i Roy Anderson z Londynu. Druga to odkrycie polimorfizmu dokonane w latach czterdziestych przez J.B.S. Haldane’a i innych. To ciekawe zjawisko polega na występowaniu każdego genu w kilku różnych odmianach - z jakiegoś powodu jedna z nich nie eliminuje pozostałych. Trzecią inspiracją było odkrycie mechanizmu obrony antypasożytniczej, dzieło Waltera Bodmera i innych specjalistów medycyny — koncepcja genów odporności, którą ilustruje metafora klucza i zamka. Hamilton połączył te trzy linie badań i stwierdził, że pasożyty toczą nieustającą walkę z gospodarzem, która polega na włączaniu różnych genów odporności. Po to jest potrzebna bateria różnych wariantów genów. System ten nie funkcjonowałby bez rozmnażania płciowego[64]. We wszystkich trzech dziedzinach przełom nastąpił wtedy, gdy odrzucono pojęcie stabilności. Lotka i Volterra byli zainteresowani tym, czy pasożyty potrafią w sposób stały kontrolować populację gospodarza. Haldane chciał się dowiedzieć, co utrwala w populacji polimorfizmy. Podejście Hamiltona było inne: „Tam, gdzie inni szukali stabilności, ja miałem nadzieję znaleźć — z korzyścią dla moich poglądów na płeć - tak wiele zmian i ruchu, jak to możliwe”[65]. Główną słabością teorii pasożytniczej pozostaje to, że wymaga ona naprzemienności cyklów podatności i odporności. Przewaga powinna się przechylać raz na jedną, raz na drugą stronę — niczym wahadło, choć niekoniecznie z jego regularnością[66]. Istnieją przykłady regularnych cykli w naturze. Populacje lemingów i innych gryzoni rosną gwałtownie co trzy lata i maleją w międzyczasie. Kuropatwy na szkockich wrzosowiskach przechodzą regularnie czteroletnie cykle wzrostu i spadku liczebności, co jest spowodowane przez pewien gatunek pasożytniczego robaka. Jednak zazwyczaj rozwój odbywa się albo gwałtownie i chaotycznie, jak u szarańczy, albo w stałym tempie (wzrostowym czy spadkowym), jak u ludzi. Nie jest wykluczone, że cykliczność występowania określonych odmian genów odporności na choroby jest faktem, ale nikt tego jeszcze nie zbadał[67].

ZA G A D K A WR O TK Ó W Teraz, kiedy już wyjaśniłem, dlaczego rozmnażanie płciowe istnieje, muszę powrócić do kwestii wrotków z podgromady bdelloidea, maleńkich wodnych stworzeń, które nigdy nie odbywają aktów płciowych. John Maynard Smith nazywa ten fakt „skandalem”. Jeśli teoria Czerwonej Królowej jest prawdziwa, bdelloidy muszą być w jakiś sposób całkowicie odporne na choroby. Muszą posiadać alternatywny wobec płci mechanizm antypasożytniczy. Dzięki temu stanowiłyby wyjątek potwierdzający regułę, a nie ją obalający. Otóż skandal wrotkowy jest już być może bliski rozwiązania. Zgodnie z najlepszą tradycją badań nad płcią pojawiły się ostatnio dwie zupełnie odmienne teorie wyjaśniające bezpłciowość wrotków bdelloidalnych. Pierwszą teorię sformułował Matthew Meselson. Uważa on, że insercje genetyczne - skaczące geny, które wprowadzają własne kopie w niewłaściwe miejsca genomu - z jakichś powodów nie stanowią problemu dla wrotków bdelloidalnych. Stworzenia te nie muszą zatem usuwać insercji za pomocą rozmnażania płciowego. To wyjaśnienie w duchu Kondraszowa, choć z domieszką Hamiltona (Meselson nazywa insercje formą genetycznej choroby wenerycznej)[68]. Druga teoria bardziej przypomina pomysły Hamiltona. Richard Ladle z Oxford University zauważył, że niektóre zwierzęta potrafią wysychać, tracąc do 90% wody z organizmu, i przy tym nie umierają; wymaga to niezwykłych zdolności biochemicznych. Żadne z tych stworzeń nie rozmnaża się płciowo. Należą do nich niesporczaki, nicienie i wrotki bdelloidalne. Niektóre wrotki, jak pamiętamy, wysychają na maleńkie baryłeczki, które wiatr roznosi po świecie razem z pyłem. Obdarzone płcią wrotki monogonontowe nie potrafią tego, chociaż ich jaja potrafią. Ladle uważa, że wysuszenie ciała może być skuteczną strategią

antypasożytniczą -sposobem na pozbycie się pasożytów. Nie wyjaśnił jednak dotąd, dlaczego odwodnienie miałoby być mniej korzystne dla pasożytów niż dla gospodarzy. Przecież wirusy są niewiele większe od struktur molekularnych i z całą pewnością przetrwałyby nawet wielką suszę. Ale wygląda na to, że Ladle zmierza w dobrym kierunku. Gatunki nicieni i niesporczaków, które nie wysychają, są płciowe. Gatunki, które wysychają, składają się wyłącznie z samic[69]. Czerwona Królowa wcale nie pobiła wszystkich swoich rywali. Pozostały ogniska oporu. Zajadli zwolennicy teorii naprawy genów okopali się w Arizonie, Wisconsin i Teksasie. Sztandar Kondraszowa wabi coraz to nowych wyznawców. Nieliczni wielbiciele teorii zarośniętego brzegu oddają strzały ze swoich laboratoriów. John Maynard Smith znacząco nazywa siebie pluralis tą[**]. Graham Bell twierdzi, że stracił „niezłomne przekonanie” do teorii zarośniętego brzegu, które przebijało z jego książki The Masterpiece of Nature, ale nie stał się bezkrytycznym admiratorem teorii Czerwonej Królowej. George Williams wciąż jeszcze wzdycha do poglądu, że płeć to historyczny przypadek, od którego nie możemy się uwolnić. Joe Felsenstein utrzymuje, że cały spór jest oparty na fałszywych przesłankach, podobnie jak dyskusja na temat tego, dlaczego ryba nie zwiększa ciężaru naczynia z wodą. Austin Burt wyznaje zadziwiający pogląd, że teoria Czerwonej Królowej i teoria Kondraszowa są tylko próbą rehabilitacji oryginalnej myśli Weismanna, iż rozmnażanie płciowe wspiera różnorodność potrzebną do przyspieszenia ewolucji. Nawet Bill Hamilton przyznaje[***], że teoria Czerwonej Królowej prawdopodobnie potrzebuje zmienności, tak w czasie, jak i w przestrzeni, aby mogła funkcjonować. Hamilton i Kondraszow spotkali się po raz pierwszy w Ohio w lipcu 1992 roku i uzgodnili, że każdy pozostanie przy swoim zdaniu do czasu pojawienia się nowych dowodów. Ale ludzie nauki lubią powtarzać: ,Adwokat nigdy nie przyzna się do porażki”. Wierzę, że za sto lat biolodzy oświadczą, że pastor z Bray spadł z zarośniętego brzegu i został uśmiercony przez Czerwoną Królową[70]. Rozmnażanie płciowe jest na pewno związane z odpornością na choroby. Służy do walki z pasożytami. Organizmy potrzebują go, aby ich geny znajdowały się o krok przed pasożytami. Mężczyźni wcale nie są niepotrzebni, stanowią dla kobiet polisę ubezpieczeniową - dzięki nim dzieci nie umierają na grypę i ospę (jeżeli to może być jakieś pocieszenie). Plemniki wnikają do komórek jajowych kobiet, ponieważ gdyby tego nie robiły, wszystkie dzieci byłyby jednakowo bezbronne wobec pierwszego pasożyta, który otworzyłby ich genetyczne zamki. Zanim jednak mężczyźni zaczną się cieszyć ze swojej nowej roli, zanim w pieśniach przy ognisku zaczną śpiewać o patogenach, będą musieli zadrżeć w obliczu nowego zagrożenia podającego w wątpliwość cel ich egzystencji. Zwróćcie uwagę, panowie, na grzyby. Gdyż wiele grzybów jest obdarzonych płcią, ale nie ma wśród nich osobników męskich. Można mówić o dziesiątkach tysięcy płci u grzybów, wszystkie są identyczne pod względem fizycznym, wszystkie mogą się ze sobą krzyżować, ale żadna z nich nie może się łączyć sama ze sobą[71]. Nawet wśród zwierząt spotkamy wiele hermafrodytów, np. dżdżownice. Płciowość nie musi oznaczać zróżnicowania płciowego, nawet tylko na dwie płcie, tak odmienne jak męska i żeńska. W rzeczy samej, wydaje się, że system dwóch płci jest najgorszy z możliwych, gdyż oznacza, iż z połową napotkanych przez ciebie ludzi nie będziesz w stanie spłodzić potomka. Gdybyśmy byli hermafrodytami, każdy byłby twoim potencjalnym partnerem. Gdybyśmy mieli dziesięć tysięcy płci, tak jak muchomor, 99% napotkanych osobników byłoby twoimi potencjalnymi partnerami. Gdybyśmy mieli trzy płcie, dostępne byłyby dwie trzecie populacji. Okazuje się, że zaprezentowane przez teorię Czerwonej Królowej rozwiązanie problemu, dlaczego ludzie mają płeć, to początek długiej historii. [*] Cyt, za: K. Darwin, O powstawaniu gatunków, przeł. S. Dickstein, J. Nusbaum, PWRiL, Warszawa 1959. [**] John Maynard Smith zmarł 19 kwietnia 2004 r. (przyp. red.). [***] Bill Hamilton zmarł 7 marca 2000 r. (przyp. red.).

Rozdział 4 BUNT GENETYCZNY A PŁEĆ

Żółw spędza życie ujęty w twarde kleszcze, w tej sytuacji trudno o miłosne dreszcze. Uważam, że żółw na szczególny zasłużył szacunek, że mimo to potrafił rozmnożyć swój gatunek. Ogden Nash (przeł. A. Pospieszalski)

Typowa średniowieczna wieś brytyjska posiadała jedno wspólne pastwisko dla krów. Każdy wieśniak mógł z niego korzystać i wypasać dowolną liczbę sztuk bydła. Efekt był taki, że często owo pastwisko było nadmiernie eksploatowane i w końcu mogło wyżywić tylko niewiele krów. Gdyby każdy użytkownik wykazywał odrobinę umiaru, sprawy wyglądałyby o wiele lepiej. Tę „tragedię gminnych pastwisk”[1] powtarzano wielokrotnie w historii ludzkości. Każde eksploatowane łowisko morskie zostaje wkrótce wytrzebione i rybacy popadają w nędzę. Smutny los spotkał wieloryby, lasy i czyste akweny. Dla ekonomisty tragedia gminnych pastwisk ma związek z własnością. Brak jednego właściciela oznacza, że każdy dzieli koszty nadmiernego wypasu czy nadmiernych połowów. Ale chłopu, który wypuszcza na pastwisko zbyt dużo krów, czy rybakowi, który łowi za wiele ryb, takie postępowanie się opłaca. Ludzie ci czerpią zyski prywatnie i ponoszą koszty publicznie. Dla jednostki to bilet w jedną stronę do bogactwa, a dla wioski to bilet w jedną stronę do biedy. Racjonalne zachowanie jednostki prowadzi do nieodpowiedniego wyniku ogólnego. Wolny strzelec ma się zdecydowanie lepiej niż porządny obywatel. Dokładnie taki sam problem istnieje w świecie genów. O dziwo, to on właśnie sprawia, że chłopcy różnią się od dziewcząt.

D L A C ZE G O L U D ZIE N IE S Ą H E R M A F R O D Y TA M I? Żadna z teorii, które omawialiśmy w poprzednich rozdziałach, nie wyjaśnia, dlaczego istnieją dwie oddzielne płcie[2]. Dlaczego wszyscy nie są hermafrodytami? Mogliby wtedy mieszać geny z innymi i dzięki byciu samicami unikać kosztów męskości. A jeżeli już przy tym jesteśmy, dlaczego istnieją akurat dwie płcie nawet u hermafrodytów? Dlaczego każdy nie posiada tego samego pakietu genów? Pytanie „dlaczego płeć?” nie ma sensu bez pytania „dlaczego płcie?” Znaleziono na nie odpowiedź. W tym rozdziale przedstawimy może najbardziej dziwną z wszystkich teorii Czerwonej Królowej, a mianowicie teorię „konfliktu wewnątrzgenomowego”. Mówiąc po ludzku, teoria ta traktuje o harmonii i samolubności, o konflikcie interesów wśród genów w naszym ciele, o genach-wolnych strzelcach i genach-banitach. Według niej wiele cech organizmów płciowych wynika z reakcji na ten konflikt, z którym jednostki nie mogą sobie poradzić. To „nadaje procesowi ewolucyjnemu niestabilny, interaktywny i historyczny charakter”[3]. 75 tysięcy par genów[*] występujących w ludzkim ciele jest mniej więcej w takiej samej sytuacji jak 75 tysięcy ludzi zamieszkujących małe miasto. I działalność genów, i społeczeństwo ludzkie to niełatwa koegzystencja przedsięwzięć indywidualnych i współpracy społecznej . Bez współpracy miasto nie byłoby wspólnotą. Każdy bogaciłby się kosztem innego, kradnąc, kłamiąc i oszukując, a wszystkie obszary aktywności społecznej — handel, władza, szkolnictwo, sport - uległyby paraliżowi w wyniku ogólnego braku zaufania. Bez współpracy genów zamieszkiwane przez nie dało nie mogłoby przekazywać tych genów przyszłym pokoleniom, ponieważ takie ciało nigdy by nie powstało. Większość biologów poprzedniej generacji uznałaby powyższy akapit za zdumiewający. Przecież geny nie mają świadomości i nie wybierają współpracy. Są nieożywionymi cząsteczkami, włączanymi i wyłączanymi przez sygnały chemiczne. Funkcjonują, jak trzeba, i tworzą ludzkie ciało za sprawą pewnego tajemniczego programu biochemicznego, a nie demokratycznych decyzji. Jednak w ostatnich latach rewolucja zapoczątkowana przez Williamsa, Hamiltona i innych sprawiła, że coraz więcej biologów zaczęło myśleć o genach, jak o aktywnych i przebiegłych jednostkach. Oczywiście żaden poważny biolog nie twierdzi, że geny są obdarzone świadomością lub wyznaczają sobie jakieś cele na przyszłość. Jest jednak teleologicznym faktem, że ewolucja odbywa się dzięki doborowi naturalnemu, a dobór naturalny oznacza zwiększenie szansy przetrwania tych genów, które same taką szansę zwiększają. Zatem dany gen z samej definicji wywodzi się od genu, który potrafił wejść do następnego pokolenia. Czyli możemy powiedzieć - teleologicznie — że dany gen, który robi pewne rzeczy zapewniające mu przetrwanie, robi je dlatego, że zapewniają mu przetrwanie. Współpraca w tworzeniu ciała ludzkiego jest skuteczną strategią zapewniającą genom przeżycie, tak samo jak współpraca w życiu miejskim jest skuteczną strategią społeczną dla ludzi. Jednak społeczeństwo to nie tylko współpraca. Potrzebna jest pewna doza konkurencyjnej indywidualnej inicjatywy. Udowodnił to gigantyczny eksperyment zwany komunizmem, przeprowadzony w laboratorium

zwanym Związkiem Radzieckim. Prosta, piękna teza, że społeczeństwo powinno się organizować według zasady „każdy według swych zdolności, każdemu według jego potrzeb”, okazała się katastrofalnie nierealistyczna, nie wszyscy bowiem mogli zrozumieć, dlaczego powinni dzielić się owocami swojej pracy w systemie, który nie nagradza ludzi wydajniejszych. Wymuszona współpraca w stylu komunistycznym jest równie szkodliwa dla egoistycznych ambicji jednostki jak zasada „darmo dla wszystkich”. Podobnie jest z genami - jeśli jakiś gen powoduje zwiększenie szans na przeżycie osobnika, lecz hamuje jego rozmnażanie albo sam nie jest nigdy przekazywany w wyniku tego rozmnażania, to ów gen z definicji zginie, a efekty jego działalności znikną. Od wieków celem i zmorą zachodnich polityków było znalezienie właściwej równowagi pomiędzy współpracą a rywalizacją. Adam Smith zrozumiał, że potrzeby ekonomiczne jednostki łatwiej jest zaspokoić przez uwolnienie ambicji wszystkich jednostek niż przez planowanie zaspokojenia tych potrzeb w przyszłości. Ale nawet Adam Smith nie twierdził, że wolny rynek stworzy Utopię. Nawet najbardziej liberalni współcześni politycy są zwolennikami regulacji, kontroli i opodatkowania działalności ambitnych jednostek, aby w ten sposób zapobiec nadmiernemu zaspokajaniu ambicji tych jednostek kosztem innych. Jak napisał Egbert Leigh, biolog z Smithsonian Tropical Research Institute: „Inteligencja ludzka musi dopiero zaprojektować takie społeczeństwo, w którym nieskrępowana konkurencja jego członków będzie służyła dobru całości”[4]. Społeczność genów boryka się z tym samym problemem. Każdy gen pochodzi od genu, który starał się przejść do następnego pokolenia, używając wszelkich dostępnych sposobów. Na pewno można mówić o współpracy pomiędzy genami, ale można także mówić o rywalizacji. To właśnie rywalizacja powołała do życia płeć. Gdy kilka miliardów lat temu z pierwotnej zupy powstawało życie, cząsteczki, które potrafiły się powielać, zwiększały swoją liczbę w stosunku do innych cząsteczek. Następnie niektóre z tych cząsteczek odkryły zalety współpracy i specjalizacji, utworzyły więc grupy zwane chromosomami, aby zawiadywać większymi strukturami - komórkami, które potrafiły replikować te chromosomy. W taki sam sposób małe grupy rolników połączyły się z kowalami i cieślami, by utworzyć kooperacyjne struktury nazywane wioskami. Następnie chromosomy odkryły, że niektóre komórki mogą się łączyć w większe skupiska i formować nadkomórki podobnie jak wioski zaczęły tworzyć plemiona. W ten sposób z połączenia komórek bakteryjnych powstała współczesna komórka eukariotyczna.. Te komórki grupowały się dalej, tworząc zwierzęta, rośliny i grzyby, ogromne konglomeraty konglomeratów genowej tak jak plemiona łączyły się w państwa, a państwa w imperia[5]. Nie byłoby to możliwe bez istnienia w społeczeństwie praw, które stawiają interes społeczny ponad zapędy samolubnej jednostki. Tak samo jest z genami. Potomność rozlicza geny tylko na podstawie jednego kryterium zdolności do replikacji. W dużej mierze cel ten może być osiągnięty kosztem innych genów. Tak samo człowiek zdobywa bogactwo głównie dzięki temu, że potrafi przekonać innych ludzi (legalnie lub nielegalnie), aby się z tym bogactwem rozstali. Dla pojedynczego genu wszystkie inne geny są wrogami, każdy człowiek walczy o swoje. Także koalicje genów o wspólnych interesach toczą boje z konkurencyjnymi wspólnotami, podobnie jak pracowników Boeinga łączy wspólny interes w rywalizacji z Airbusem. Jaki opis oddaje z grubsza świat wirusów i bakterii. Są one pojazdami, które przewożą dość proste zespoły genów; każdy zespół ostro współzawodniczy z innymi zespołami, ale między członkami poszczególnych zespołów na ogół panują harmonijne stosunki. Harmonia ulega zaburzeniu, gdy bakterie łączą się, aby tworzyć eukariotyczną komórkę, a komórki łączą się, żeby tworzyć organizmy (wkrótce wyjaśnię, dlaczego tak się dzieje). Harmonia musi być potem ponownie egzekwowana przez prawo i biurokrację. Nawet na poziomie bakterii współpraca nie zawsze jest harmonijna. Wyobraźmy sobie na przykład nowy, superaktywny gen, który powstał w bakterii przez mutację. Jest dużo lepszy od wszystkich innych genów tego typu, ale jego dalsze losy zależą od jakości całego zespołu. Można go porównać do zdolnego inżyniera zatrudnionego przez małą, nieciekawą firmę lub do wspaniałego sportowca w drugorzędnej drużynie. Taki inżynier czy sportowiec poszukują możliwości przeniesienia - można się spodziewać, że podobnie geny bakteryjne będą się starały odkryć sposób na przedostanie się do innych bakterii. I odkryły ten sposób. Jest nim tzw. koniugacja, która jest powszechnie uważana za formę rozmnażania płciowego. Dwie komórki bakteryjne łączą się za pomocą wąskiej rurki i przekazują sobie kopie niektórych genów. W przeciwieństwie do rozmnażania płciowego koniugacja nie ma nic wspólnego, z reprodukcją i jest zjawiskiem stosunkowo rzadkim. Jednak pod każdym innym względem przypomina rozmnażanie płciowe. Koniugacja jest wymianą genów.

Donal Hickey z University of Ottawa i Michael Rose z University of California w Irvine na początku lat osiemdziesiątych XX w. wskazali jako pierwsi, że koniugacja nie służy bakteriom, ale ich genom — czyli jest korzystna dla graczy, nie dla drużyny[6]. W tym wypadku gen osiąga swój egoistyczny cel kosztem kolegów z grupy - porzuca ich dla lepszego zespołu. Ta teoria nie wyjaśnia, dlaczego płeć jest tak powszechna w królestwie zwierząt i roślin; nie rywalizuje ona z teoriami, które omówione zostały wcześniej. Sugeruje jednak, w jaki sposób wszystko mogło się rozpocząć. Mówi o procesie powstawania płci. Dla pojedynczego genu rozmnażanie płciowe jest więc sposobem zarówno na kontynuację, jak i rozprzestrzenianie się. Zatem jeżeli dany gen może zmusić właściciela do aktu płciowego, robi to dla własnej korzyści (czyli po to, aby zostawić potomstwo), nawet jeżeli nie byłoby to korzystne dla całej jednostki. Wirus wścieklizny sprawia, iż pies chce wszystkich gryźć, tzn. z pomocą psa zdobywa inną ofiarę; w podobny sposób gen może zmusić właściciela do rozmnażania płciowego po to tylko, aby przenieść się na innego osobnika. Hickey i Rose byli szczególnie zaintrygowani genami zwanymi transpozonami, czyli genami skaczącymi, które mogą wycinać siebie z danego chromosomu, a potem wszywać się na powrót do innego chromosomu. W 1980 roku dwa zespoły naukowców niezależnie od siebie doszły do wniosku, że transpozony są przykładem „samolubnego” czy też pasożytniczego DNA, który rozprzestrzenia się kosztem innych genów. Zamiast szukać korzyści, jakie daje jednostce istnienie transpozonów, jak dotychczas postępowano, naukowcy spojrzeli na to z innej strony i dostrzegli, że działalność transpozonów jest niekorzystna dla jednostki, ale korzystna dla nich samych[7]. Przestępcy nie przynoszą społeczeństwu pożytku, lecz szkodzą mu, działając na własną korzyść. Być może transpozony są - wedle słów Richarda Dawkinsa - „genami wyjętymi spod prawa”. Hickey zauważył później, że transpozony występują znacznie częściej u osobników rozmnażających się egzogamicznie niż u osobników rozmnażających się wsobnie lub bezpłciowo. Stworzył modele matematyczne, które wykazały, że geny pasożytnicze mogą przetrwać nawet wtedy, gdy wywierają zły wpływ na swojego właściciela. Znalazł nawet przykłady genów pasożytniczych u drożdży, które rozprzestrzeniają się szybko w populacjach płciowych, a wolno w populacjach bezpłciowych. Geny takie znajdują się w plazmidach, czyli oddzielnych małych pętlach DNA, i jak się okazuje, plazmidy prowokują koniugacje bakterii i w ten sposób się rozprzestrzeniają. Plazmidy funkcjonują podobnie jak wirus wścieklizny, który zamienia psa w maszynę do kąsania. Linia graniczna pomiędzy genem pasożytniczym a infekcyjnym wirusem jest bardzo cienka[8].

N IK T N IE P O C H O D ZI O D A B L A Mimo tych małych rebelii życie bakterii układa się względnie, harmonijnie. Nawet w nieco bardziej skomplikowanym organizmie, takim jak ameba, utworzonym w odległej przeszłości przez aglomerację spokrewnionych bakterii[9], nie ma zasadniczych różnic interesów między zespołem a poszczególnymi członkami. Jednak u bardziej złożonych organizmów geny mają więcej możliwości wykorzystywania swoich pobratymców. Okazuje się, że w środowisku genów zwierząt i roślin pełno jest na wpół okiełznanych buntów przeciwko społecznej harmonii. U niektórych samic mączników występuje gen zwany Medea, zabijający potomstwo, które go nie odziedziczyło[10]. Wygląda to tak, jakby zastawiał pułapkę na wszystkie dzieci samicy i wypuszczał z niej tylko te osobniki, które go posiadają. Istnieją całe samolubne chromosomy, zwane chromosomami B, które interesuje tylko wejście do każdej komórki jajowej owada i przejście do następnego pokolenia[11]. Inny owad, zwany czerwcem, ma jeszcze dziwniejszego pasożyta komórkowego. Czasami podczas zapłodnienia do komórki jajowej wnika kilka plemników. Wówczas jeden plemnik wiąże się z jądrem komórki jajowej w normalny sposób. Inne plemniki pozostają na miejscu i zaczynają się dzielić w miarę kolejnych podziałów jaja. Gdy zwierzę dojrzewa, pasożytnicze plemniki pożerają jego gonady i zastępują je sobą. W efekcie owad wytwarza plemniki czy komórki jajowe, które nie są ze sobą spokrewnione. To wyjątkowo perfidna odmiana cudzołóstwa genetycznego[12]. Samolubne geny mają najwięcej możliwości podczas rozmnażania płciowego. Większość zwierząt czy roślin jest diploidalna - ich geny występują parami. Partnerstwo diploidalne jest niełatwe do zniesienia dla obu zestawów genów, a gdy partnerstwo się kończy, sprawy często przybierają nieprzyjemny obrót. Przyczyną

rozpadu partnerstwa jest płeć. Podczas mej ozy, głównej procedury genetycznej rozmnażania płciowego, sparowane dotąd geny rozdzielają się i tworzą haploidalne plemniki i komórki jajowe. Wtedy każdy gen ma okazję do bycia samolubnym, oczywiście kosztem partnera. Jeśli taki gen zmonopolizuje komórki jajowe lub plemniki, zdobywa przewagę nad swoim partnerem[13]. Zjawisko to badała ostatnio grupa młodych biologów, między innymi Steve Frank z University of California w Irvine oraz Laurence Hurst, Andrew Pomiankowski, David Haig i Alan Grafen z Oxford University. Ich sposób rozumowania był następujący: chwili poczęcia połowa genów w embrionie pochodzi od kobiety; druga połowa jej genów nie miała takiego szczęścia i musi czekać w nadziei na kolejny rzut monetą przy następnym zapłodnieniu. Przypomnijmy, że mamy 23 pary chromosomów: 23 chromosomy od ojca i 23 chromosomy od matki. W naszych komórkach jajowych i plemnikach znajdują się 23 chromosomy, po jednym z każdej posiadanej przez nas pary. Mogą to być albo chromosomy pochodzące wyłącznie od matki, albo pochodzące wyłącznie od ojca, albo, co jest najbardziej prawdopodobne, chromosomy z obu tych grup. W tym właśnie momencie może zatriumfować samolubny gen, który sfałszował kości do gry i ma większą szansę niż jedna na dwie, że dostanie się do embrionu. Przypuśćmy, że ów gen po prostu zabija swojego partnera z pary, pochodzącego od jednego z dziadków. Taki gen istnieje. W chromosomie nr 2 u pewnej odmiany muszki owocowej znajduje się gen zwany burzycielem segregacji, który zabija wszystkie plemniki zawierające drugą kopię chromosomu nr 2. W wyniku jego działalności muszka owocowa wytwarza o połowę mniej plemników niż normalnie. Wszystkie te plemniki zawierają morderczy gen, który w efekcie zapewnia sobie monopol w potomstwie muszki[14]. Nazwijmy taki gen Kainem. Sprawy wyglądają tak, że Kain jest bliźniakiem jednojajowym Abla, więc nie może zgładzić brata, nie zabijając siebie. A to dlatego, że broń Kaina jest śmiercionośnym enzymem wpuszczonym do komórki, czyli stanowi broń chemiczną. Aby przetrwać, Kain musi skorzystać z urządzenia ochraniającego — maski gazowej (w rzeczywistości jest to inny gen, który unieszkodliwia destrukcyjny enzym). „Maska Kaina” chroni napastnika przed gazem używanym przeciwko Ablowi. Kain pozostawia potomków, a Abel nie. Zatem gen chromosomowego bratobójstwa będzie się rozpowszechniał z równą pewnością, jak morderca będzie zaludniał ziemię. Burzyciele segregacji i inne bratobójcze geny mają ogólną nazwę genów ukierunkowania mejozy, ponieważ prowadzą do stronniczego rozkładu genów podczas mejozy[15].) Geny ukierunkowania mejozy znaleziono u much, myszy i kilku innych organizmów, występują one jednak bardzo rzadko. Dlaczego? Z tego samego powodu, z którego rzadko zdarzają się morderstwa. Interesy innych genów są potwierdzane pewnymi prawami. Geny, podobnie jak ludzie, mają co innego do roboty niż zabijanie. Geny, które dzielą chromosom z Ablem i giną razem z nim, mogą przetrwać, jeżeli uda im się pokrzyżować zamiary Kaina. Innymi słowy, geny, które pokonają geny ukierunkowania mejozy będą się rozprzestrzeniały tak samo jak one. Wynikiem jest wyścig Czerwonej Królowej. David Haig i Alan Grafen sądzą, że taka reakcja zdarza się często i polega na swego rodzaju przepychance genów, czyli na wymianie kawałków chromosomów. Jeżeli jakiś fragment chromosomu znajdujący się obok Abla zamieni się miejscami z kawałkiem umiejscowionym obok Kaina, maska może zostać bezceremonialnie zerwana z chromosomu Kaina i przywrzeć do chromosomu Abla. Wynik: Kain popełnia samobójstwo, a Abel żyje długo i szczęśliwie[16]. Wymiana kawałków chromosomów nosi nazwę crossing-over i zachodzi między wszystkimi parami chromosomów u większości gatunków zwierząt i roślin. Rezultatem crossing-over jest jedynie dokładniejsze wymieszanie genów; do czasów Haiga i Grafena uważano, że jest to jedyny cel tego zjawiska. Naukowcy ci twierdzą jednak, że crossing-over nie musi pełnić takiej funkcji. Jest po prostu częścią wewnątrzkomórkowej procedury egzekwowania prawa. W świecie idealnym nie byłoby policji, ponieważ ludzie nie popełnialiby morderstw. Policja nie powstała po to, aby upiększać społeczeństwo, ale by zapobiegać jego rozkładowi. Według teorii Haiga i Grafena, crossing-over to taka policja, która dba o sprawiedliwy podział materiału genetycznego w chromosomach. Z samej swojej natury nie jest to teoria, którą łatwo udowodnić. Jak na swój australijski, ironiczny sposób zaznacza Haig, crossing-over przypomina środek służący do odstraszania słoni. Wiemy, że ten środek działa, ponieważ nie widzimy żadnych słoni[17]. Geny w rodzaju Kaina przetrwały u muszek i myszy, ponieważ trzymają maski tak blisko siebie, że crossing-over ich nie oddzieli. Szczególnie dużo Kainów zawierają chromosomy płci, które nie zajmują się

crossing-over. U ludzi i wielu innych zwierząt płeć jest determinowana losowo. Jeśli otrzymujesz parę chromosomów X od obojga rodziców, zostajesz samicą; jeżeli X i Y, zostajesz samcem (chyba że jesteś ptakiem, pająkiem lub motylem, w których to przypadkach jest odwrotnie). Ponieważ chromosomy Y zawierają geny, które determinują płeć męską, to po prostu nie pasują one do chromosomów X i nie podlegają procesowi crossing-over. W związku z tym znajdujący się w chromosomie X Kain może bez problemów unicestwić chromosom Y, nie ryzykując życia. Stosunek liczbowy jednej płci do drugiej zmieni się w następnym pokoleniu na korzyść samic, ale koszt ten poniesie cała populacja, podczas gdy zyski ze zmonopolizowania potomstwa przypadną wyłącznie Kainowi — tak jak w wypadku wolnych strzelców, którzy doprowadzają do tragedii gminnych pastwisk[18].

P O C H WA Ł A J E D N O S TR O N N E G O R O ZB R O J E N IA W dużej mierze jednak wspólne interesy przeważają nad ambicjami przestępców. Jak pisze Egbert Leigh, „parlament genów” egzekwuje swoją wolę bardzo zdecydowanie[19]. Mimo to czytelnik na pewno się niepokoi. Mówi sobie: „Ta mała wycieczka po komórkowej biurokracji, jakkolwiek całkiem przyjemna, nie zbliżyła nas ani trochę do pytania zadanego na początku rozdziału: Dlaczego istnieją dwie płcie?” Cierpliwości! Droga, którą wybraliśmy — tropienie konfliktów między grupami genów — prowadzi do odpowiedzi. Sama płeć może bowiem okazać się częścią komórkowej biurokracji. Samce, osobniki rodzaju męskiego, wytwarzają plemniki lub pyłek: małe, ruchliwe i liczne gamety. Samice produkują wielkie, mało ruchliwe i nieliczne gamety, zwane komórkami jajowymi. Gamety męskie i żeńskie różnią się nie tylko wielkością. Znacznie ważniejsze jest to, że istnieje pewna niewielka liczba genów, które pochodzą tylko od matki. W 1981 roku Leda Cosmides i John Tooby, para naukowców, których bystrość będziemy wielokrotnie podziwiać w tej książce, odtworzyli historię ambitniejszego genetycznego buntu przeciwko parlamentowi genów, buntu, który skierował ewolucję zwierząt i roślin na nowe tory, powodując powstanie dwóch płci[20]. Dotychczas traktowałem wszystkie geny jako podobne pod względem wzoru dziedziczenia. Ale nie jest to całkiem trafne. Kiedy plemnik zapładnia komórkę jajową, przekazuje jej jedynie wór pełen genów, zwany jądrem komórkowym. Reszta komórki plemnikowej pozostaje na zewnątrz komórki jajowej. Niektóre geny ojca zostają pominięte, gdyż nie znajdują się w jądrze, lecz w małych strukturach zwanych organellami. Dwa główne rodzaje organelli to mitochondria, które za pomocą tlenu wyzwalają energię z pożywienia, oraz (u roślin) chloroplasty, które za pomocą światła zamieniają powietrze i wodę w pokarm. Organelle prawie na pewno wywodzą się z symbiotycznych bakterii, które żyły niegdyś wewnątrz komórek i zostały „oswojone”, gdyż ich właściwości biochemiczne były w jakiś sposób korzystne dla komórek-gospodarzy. Jako potomkowie bakterii, mitochondria i chloroplasty posiadały niegdyś własne geny i do tej pory zachowały wiele z nich. Ludzkie mitochondria na przykład mają trzydzieści siedem własnych genów. Pytanie: „Dlaczego istnieją dwie płcie?” jest równoważne z pytaniem: „Dlaczego geny organelli dziedziczone są tylko po matce?”[21]. Dlaczego organelle plemników nie wnikają do komórki jajowej? Wygląda na to, że ewolucja ciężko pracowała nad sposobami wykluczenia organelli ojca. U roślin łagiewka pyłkowa nie przepuszcza męskich organelli do zalążni. U zwierząt plemniki wkraczające do komórki poddawane są swego rodzaju rewizji osobistej, w wyniku której tracą wszystkie organelle. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź leży w odstępstwie od reguły. Glon zwany Chlamydomonas ma dwie płcie, które nazywamy raczej dodatnią i ujemną niż męską i żeńską. Podczas zapłodnienia chloroplasty rodziców toczą wojnę, która niszczy 95% ich populacji. Zwycięskie 5% chloroplastów, pochodzących od rodzica płci dodatniej, obezwładnia samą swoją liczebnością ujemnych przeciwników[22]. Wojna wyczerpuje siły całej komórki?. Geny jądra podobnie niechętnie odnoszą się do tej wojny jak książę z Romea i Julii do wojny dwóch swoich poddanych: Hardzi poddani, wrogowie pokoju, Nie profanujcie stali krwią bliźniego! Słyszycie, ludzie? — nie, raczej zwierzęta! Czyż wy musicie ogień zgubnej furii

Gasić purpurą tryskającą z żył? Pod groźbą kaźni macie mi natychmiast Wypuścić z krwawej dłoni źle użytą Broń i wysłuchać spokojnie, co powie Wasz poruszony do żywego książę. Od czasu, kiedy stary Capuletti Z Montecchim o coś tam się przemówili, Trzy burdy między waszymi domami Zdążyły wzniecić w mieście niepokoje. (…) Jeśli ktoś jeszcze raz zakłóci spokój Ulic Werony — przypłaci to życiem. William Szekspir, Romeo i Julia (przeł. St. Barańczak)

Jak książę wkrótce odkrywa, nawet ten surowy wyrok nie może stłumić kłótni. Gdyby kierował się przykładem genów jądrowych, zabiłby wszystkich Montecchich. Geny jądrowe ojca i matki wspólnie urządzają rzeź męskich organelli. Korzyści (męskim jądrom komórkowym, nie męskim organellom) przynosi zezwalanie na wytrzebienie własnych organelli, bo dzięki temu rodzi się potomstwo. Zatem rozpowszechniają się właściciele potulnych, samobójczych organelli (w płci ujemnej). Każde odstępstwo od proporcji „50% zabójców, 50% ofiar” jest korzystne dla rzadszego typu i wywołuje autokorektę proporcji. Powstały dwa rodzaje osobników, dwie płcie — zabójcy, którzy dostarczają organelli, oraz ofiary, które ich nie dostarczają. Laurence Hurst z Oksfordu, opierając się na tym rozumowaniu, stwierdził, że/istnienie dwóch płci jest konsekwencją rozmnażania płciowego polegającego na fuzji komórek. Znaczy to, że wszędzie tam, gdzie rozmnażanie płciowe sprowadza się do połączenia dwóch komórek, jak u Chlamydomonas oraz większości zwierząt i roślin, znajdziemy dwie płcie. Natomiast tam, gdzie dochodzi do koniugacji, czyli przekazywania genów przez rurkę między dwiema komórkami, nie ma konfliktu i nie ma potrzeby istnienia zabójców i ofiar. Zatem u gatunków stosujących koniugację, a więc u orzęsków i grzybów, występuje wiele płci, a u gatunków rozmnażających się poprzez fuzję prawie zawsze mamy do czynienia z dwiema płciami. Szczególnie interesującego przykładu dostarcza nam pewien gatunek orzęska, który odbywa akty płciowe na obydwa sposoby. Podczas aktów fuzji zachowuje się, jak gdyby posiadał dwie płcie, podczas aktów koniugacji - jak gdyby posiadał wiele płci. W 1991 roku, w trakcie końcowych prac nad swoją teorią, Hurst znalazł przypadek, który zdawał się jej przeczyć. Pewna forma pleśni ma trzynaście płci i rozmnaża się przez fuzję gamet. Dalsze badania wykazały jednak, że te trzynaście płci układa się w pewną hierarchię. Trzynasta płeć zawsze dostarcza organelli, bez względu na to, z kim się krzyżuje. Dwunasta płeć dostarcza ich tylko wtedy, gdy łączy się z płcią jedenastą i płciami niższymi. I tak dalej. W sumie działa to podobnie jak w wypadku dwóch płci, lecz jest dużo bardziej skomplikowane[23].

B E ZP IE C ZN Y S E K S - P O R A D Y D L A P L E M N IK Ó W Podobnie jak większość zwierząt i roślin, praktykujemy rozmnażanie poprzez fuzję gamet i mamy dwie płcie. Lecz w naszym przypadku jest to bardzo zmodyfikowana forma fuzji. Płeć męska nie zezwala na rzeź organelli, ale zostawia je na zewnątrz komórki jajowej. Plemnik przenosi tylko złożony z jądra ładunek, mitochondrialny silnik i ruchliwą witkę. Podczas produkcji plemników resztki cytoplazmy są bardzo pieczołowicie usuwane za pomocą dwukrotnego trawienia enzymami hydrolitycznymi. Nawet witka napędowa i silnik są odrzucane w momencie, gdy plemnik łączy się z komórką jajową. Tylko jądro podróżuje dalej. Hurst wyjaśnia to, podnosząc kwestię choroby[24]. Organelle nie są jedynymi buntownikami wewnątrz komórek. Przecież znajdują się tam również bakterie i wirusy i do nich również stosuje się ten tok rozumowania. Gdy komórki dokonują fuzji, konkurujące bakterie z każdej z nich podejmują walkę na śmierć i życie. Jeśli jakaś bakteria żyjąca sobie spokojnie w komórce jajowej odkrywa nagle, że jej zagon został najechany przez intruza przeniesionego przez komórkę plemnikową, musi z najeźdźcą rywalizować, co może oznaczać, iż

wywoła w organizmie objawy chorobowe. Istnieje wiele dowodów na to, że choroby powstają w wyniku przebudzenia przez infekcje konkurencyjne. Na przykład wirus HIV, który wywołuje AIDS, zaraża komórki mózgu, ale przechodzi w nich w stan uśpienia. Kiedy do komórek mózgowych dostaje się inny wirus, zwany cytomegalowirusem, wirus HIV się budzi i zaczyna gwałtownie się mnożyć. Jedną z przyczyn aktywizacji i patogeniczności HIV jest to, że nosiciel zaraża się drugą chorobą. I odwrotnie, HIV uaktywnia różne grzyby, bakterie i wirusy, takie jak Pneumocystis, cytomegalowirus czy wirus opryszczki, które zazwyczaj siedzą spokojnie w ciele człowieka, a podczas rozwoju AIDS stają się wirulentne i agresywne. AIDS jest chorobą układu odpornościowego, zatem w jej przebiegu kontrola immunologiczna wszelkich innych zakażeń staje się słabsza, ale ma również ewolucyjny sens. Jeżeli twój gospodarz zmierza ku śmierci, musisz zacząć się jak najszybciej rozmnażać. Tak zwane infekcje oportunistyczne atakują zatem organizmy osłabione. Nawiasem mówiąc, pewien naukowiec wspomniał, że tzw. cross-reactivity układu odpornościowego (zakażenie jednym szczepem sprawia, że organizm uodparnia się na inny szczep tego samego gatunku) może być metodą pasożyta na zatrzaskiwanie drzwi przed rywalami[25]. Jeżeli pasożytowi opłaca się pójść na całość, kiedy pojawia się rywal, to opłaca się też gospodarzowi zapobiec zakażeniu dwoma szczepami danego pasożyta. A największe ryzyko zakażenia występuje podczas aktu seksualnego. Plemniki łączące się z komórką jajową mogą przywlec ze sobą wirusy czy bakterie. Ich przybycie uaktywni pasożyty jaja i rozpocznie się walka o posiadanie, która może spowodować chorobę lub śmierć zygoty. Żeby tego uniknąć, plemniki dbają o to, by nie przynosić ze sobą materiału pochodzenia bakteryjnego ani wirusowego i ograniczają się do przekazania jądrowego pakietu genów. To się nazywa bezpieczny seks! Trudno udowodnić powyższą teorię, ale pewnych danych dostarczają nam badania nad pantofelkiem (Paramecium), pierwotniakiem, który rozmnaża się przez koniugację, przekazując jądra komórkowe przez wąską rurkę. Proces ten jest higieniczny - w tym sensie, że przez rurkę podróżuje tylko jądro. Dwa pantofelki łączą się na mniej więcej dwie minuty, bo dłuższe połączenie stwarzałoby ryzyko przeniesienia cytoplazmy. Rurka jest tak wąska, że nawet jądro musi się przeciskać. I nie jest chyba przypadkiem, że pantofelek i jego krewni to jedyne organizmy, które mają takie małe jądra komórkowe, używane do przechowywania genów. Z tych jąder wytwarzane są większe, robocze kopie do codziennego użytku[26].

C ZA S N A D E C Y ZJ Ę Płeć powstała więc jako sposób na usunięcie konfliktu między genami cytoplazmatycznymi obojga rodziców. Aby uniknąć zgubnego wpływu na potomstwo, wypracowano rozsądną umowę, że wszystkie geny cytoplazmatyczne będą pochodziły tylko od matki. Gamety męskie w związku z tym mogły być mniejsze, zatem wyspecjalizowały się w osiąganiu ogromnej liczebności i ruchliwości po to, aby łatwiej znaleźć komórkę jaj ową. Płeć jest biurokratycznym rozwiązaniem antyspołecznej tendencji. Wyjaśnia to, dlaczego istnieją dwie płcie, jedna z małymi gametami, druga z dużymi. Nie wyjaśnia jednak, dlaczego każde stworzenie nie może być dwupłciowe. Dlaczego ludzie nie są hermafrodytami?. Gdybyśmy byli roślinami, nie byłoby problemu: większość roślin jest hermafrodytyczna. Istnieje ogólna tendencja, że organizmy mobilne są rozdzielnopłciowe, a nieruchome, jak rośliny czy pąkle, są obojnacze. Ma to swój ekologiczny sens. Roślina, która produkuje tylko nasiona, może zasiedlać jedynie najbliższą okolicę. Pyłek kwiatowy jest lżejszy od nasion, zatem roślina produkująca również pyłek rozprzestrzenia się na większe obszary. Prawo zmniejszających się dochodów stosuje się do nasion, ale nie do pyłku. Nie można jednak wytłumaczyć w ten sposób rozdzielności płciowej u zwierząt. Odpowiedź tkwi w organellach pozostawionych na zewnątrz w momencie, gdy plemnik wnika do komórki jajowej. Wiemy już, że wszystkie nasze organelle (oraz ich geny) pochodzą od naszej matki, a żadne od ojca. Dla genów organelli mężczyzny to zła wiadomość. Znalazły się one w ślepym zaułku. A przecież - jak pamiętamy - celem jego życia jest przejście do następnego pokolenia. Każdy mężczyzna to dla genów organellowych ślepy zaułek. Nic dziwnego więc, że geny te czują „pokusę” zaradzenia tym trudnościom (gdyż jednostki, które rozwiążą ten problem, rozpowszechnią się kosztem genów, które tego nie zrobią). U hermafrodytów najlepszym

rozwiązaniem dla genów organellowych jest skierowanie wszystkich zasobów właściciela na reprodukcję żeńską i unikanie reprodukcji męskiej. Nie jest to czysta fantazja. W organizmach hermafrodytycznych trwa ciągła wojna przeciwko zbuntowanym genom organellowym, które próbują niszczyć ich męskie części systemu rozrodczego. Geny męskiej sterylności znaleziono u ponad stu czterdziestu gatunków roślin. Rośliny wytwarzają kwiaty o zdegenerowanych pręcikach — produkują nasiona, lecz nie pyłek. I zawsze przyczyną sterylności jest gen organellowy, a nie jądrowy. Unicestwiając pylniki, zbuntowany gen przestawia wysiłek rozrodczy na produkcję nasion, poprzez które przechodzi do następnego pokolenia. Jądro komórkowe nie ma takich skłonności do popierania cech żeńskich. W rzeczy samej, jeżeli buntownicy osiągną swój cel w dużej liczbie osobników danego gatunku, to jądro komórkowe odniesie najwięcej korzyści, jeśli znajdzie się w jedynej roślinie w tej ekipie, która wciąż produkuje pyłek. Tak więc, gdziekolwiek pojawiają się geny męskiej sterylności, tam następuje ich rychła blokada przez geny płodności żeńskiej, kodowane przez jądro komórkowe. U kukurydzy na przykład istnieją dwa organellowe geny męskiej sterylności, każdy hamowany przez odpowiadający mu gen jądrowy. W tytoniu spotkamy nie mniej niż osiem par takich genów. Dzięki krzyżowaniu różnych odmian kukurydzy farmerzy potrafią uaktywnić geny męskiej sterylności, ponieważ gen hamujący od jednego z rodziców nie jest już w stanie rozpoznać zbuntowanego drugiego rodzica. Postępuje się tak, gdyż pole z męsko-sterylną kukurydzą nie może się samo zapylić. Umieszczając co kilka rzędów odmianę produkującą pyłek, farmer uzyskuje nasiona hybrydowe. A odmiany hybrydowe, dzięki niewyjaśnionym jeszcze procesom stymulacji, dają przeważnie znacznie wyższe plony niż każde z ich rodziców osobno. Podobne zabiegi stosuje się w uprawie słonecznika, sorgo, kapusty, pomidora, kukurydzy i innych roślin, bowiem męsko-sterylne i żeńsko-płodne odmiany są podstawą bytu rolników na całym świecie[27]. Łatwo zauważyć przejawy działania genów męskiej sterylności. Pojawiają się bowiem wtedy dwa typy roślin: żeńskie i hermafrodytyczne. Takie populacje roślin nazywamy ginodiecjalnymi; odmiany androdiecjalne (rośliny męskie i hermafrodytyczne) są prawie nieznane. U dzikiego tymianku połowa roślin jest żeńska, a reszta obojnacza. Jedynym sposobem na wyjaśnienie tego, że rośliny te zatrzymały się w połowie jednokierunkowej ulicy, jest postulat ciągłej wojny między genami organellowymi unicestwiającymi męskie cechy a genami jądrowymi, które hamują ich działalność. W pewnych warunkach dochodzi do sytuacji patowej: dalszy rozwój jednej strony daje drugiej stronie przewagę i możliwość odparcia ataku. Im bardziej powszechne stają się geny męskiej sterylności, tym większą szansę mają geny hamujące i odwrotnie[28]. Nie można powiedzieć tego samego o zwierzętach, gdyż niewiele z nich jest hermafrodytami. Genom organellowym zabijanie samców opłaca się tylko wtedy, gdy siostry zabitych zyskują dzięki temu część ich energii łub zasobów. Jeśli w roślinach hermafrodytycznych męskie części zamierają, żeńskie rosną szybciej lub wytwarzają więcej nasion. Ale gen niszczący samce, np. u myszy, nie przyczynia się do polepszenia bytu mysich sióstr. Eliminacja osobników męskich tylko ze względu na to, że ich geny organellowe są w ślepym zaułku ewolucyjnym, byłaby czystym szaleństwem[29]. Dlatego też u zwierząt walka genów organellowych odbywa się w inny sposób. Wyobraźmy sobie populację myszy hermafrodytycznych, w której w pewnym momencie pojawia się mutacja powodująca zanikanie gonad męskich (jąder). Zmutowany gen rozpowszechnia się, ponieważ posiadające go samice mają się raczej dobrze. Mogą one na przykład rodzić dwa razy więcej potomstwa, ponieważ nie muszą tracić energii na produkcję plemników. Wkrótce populacja składa się z hermafrodytów i samic wyposażonych w geny męskiej sterylności. Gatunek może powrócić do wyłącznego hermafrodytyzmu, jeżeli gen męskiej sterylności zostanie zahamowany, tak jak to się zdarza u wielu roślin. Jest jednak równie możliwe, że wydarzy się coś zupełnie innego, zanim pojawi się mutacja hamująca. Na tym etapie męskość jest raczej rzadkim towarem i kilka pozostałych przy życiu myszy hermafrodytycznych będzie teraz bardzo cenionych, ponieważ tylko one mogą produkować plemniki, których wciąż potrzebują samice. Im mniej ich jest, tym lepiej im się powodzi. Obecność mutacji męskiej sterylności już się nie opłaca. Wprost przeciwnie: naprawdę opłaciłoby się teraz odkrycie genu żeńskiej sterylności, gdyż pozwoliłoby to niektórym hermafrodytom skupić się wyłącznie na dostarczaniu plemników. Jeżeli taki gen się pojawi, to pozostałe hermafrodyty, które nie posiadają ani genów męskiej, ani żeńskiej sterylności, przestają być cenione. Muszą rywalizować zarówno z osobnikami żeńskimi, jak i męskimi. Większość dostępnych plemników będzie zawierała geny żeńskiej sterylności, a większość komórek jajowych — geny męskiej

sterylności. Spowoduje to pogłębianie się specjalizacji u potomstwa i w efekcie rozdzielenie płci[30]. Odpowiedź na pytanie: „Czy bycie hermafrodytą nie umożliwia uniknięcia płacenia kosztów męskości?” jest prosta: Tak, umożliwia, ale nie da się tego osiągnąć. Jesteśmy skazani na istnienie dwóch płci.

P R ZY P A D E K D ZIE WO R O D N Y C H IN D Y K Ó W Rozdzielając płcie, zwierzęta zakończyły pierwszy bunt genów organellowych. Było to jednak tymczasowe zwycięstwo. Geny organellowe znów wszczęły rebelię, tym razem dążąc do całkowitego usunięcia osobników męskich i pozostawienia tylko samic. Ten pomysł wydaje się samobójczy, ponieważ gatunki pozbawione samców wyginęłyby w pierwszym pokoleniu, grzebiąc razem z sobą wszystkie geny. Z dwóch powodów nie miało to znaczenia dla organelli. Po pierwsze, mogą one zmieniać gatunki w partenogenetyczne, w których dziewice rodzą dzieci bez udziału plemników, co w rezultacie prowadzi do eliminacji rozmnażania płciowego. Po drugie, geny zachowują się jak poławiacze dorsza, wielorybnicy czy rolnicy pasący bydło na gminnych pastwiskach. Wszyscy oni poszukują szybkich zysków, nawet gdy na dłuższą metę prowadzi to do wyczerpania zasobów. Racjonalny wielorybnik nie oszczędza ostatniej pary wielorybów, aby mogły się rozmnożyć. Zabija je, zanim uczyni to konkurent. Podobnie gen organellowy nie oszczędza ostatniego samca i nie dba o to, czy gatunek wyginie. On sam przecież i tak umrze, jeżeli jego właścicielem jest samiec. Weźmy potomstwo biedronki. Jeżeli męskie jaja umrą, samice pożrą je i będą miały darmowy posiłek. Rzeczywiście, geny męskiej sterylności występują u biedronek, much, motyli, os i pluskwiaków - u blisko trzydziestu gatunków zbadanych dotąd owadów -wtedy i tylko wtedy, gdy potomstwo rywalizuje ze sobą. Okazuje się jednak, że geny męskiej sterylności nie pochodzą od organelli, lecz od bakterii żyjących w komórkach owadów. Bakterie te, podobnie jak organelle, są usuwane z plemników, ale nie z komórek jajowych[31]. U zwierząt takie geny nazywamy genami zaburzenia równowagi płci. U przynajmniej dwunastu gatunków małych os pasożytniczych zwanych Tńchogramma infekcja bakteryjna powoduje, że samice rodzą tylko żeńskie potomstwo, nawet z niezapłodnionych jaj. Ponieważ u wszystkich os szczególny system determinacji płci sprawia, że z niezapłodnionych jaj rodzą się samce, nie prowadzi to do zaniku rasy i pomaga bakteriom przechodzić do następnego pokolenia, przez cytoplazmę komórki jajowej. Cały ten gatunek będzie tak długo partenogenetyczny, jak długo będą w ich organizmach istnieć bakterie. Jeżeli zaczniemy leczyć osy antybiotykami, u potomstwa pojawią się obie płcie. Penicylina leczy dzieworództwo[32]. W latach pięćdziesiątych XX w. naukowcy z rolniczego centrum badawczego w Beltsville w stanie Maryland zauważyli, że niektóre jaja indyków rozwijają się bez zapłodnienia. Mimo bohaterskich wysiłków badaczy zaledwie minimalna liczba dzieworodnych indyków przetrwała wczesne stadium embrionalne. Stwierdzono, że szczepienie indyczek żywymi wirusami przeciwko ospie drobiowej zwiększyło prawdopodobieństwo rozwoju embriona bez zapłodnienia z 1—2% do 3—16%. Selekcja i stosowanie trzech różnych wirusów doprowadziły do wyhodowania indyka odmiany Pozo Grey, u którego połowa jaj rozwijała się bez zapłodnienia[33]. Jeśli indyki, dlaczego nie ludzie? Laurence Hurst wytropił wzmiankę o pasożycie, który powodował zmianę ludzkiej płci. W 1946 roku w mało znanym francuskim piśmie naukowym ukazał się zadziwiający artykuł poświęcony pewnej kobiecie, który zwrócił uwagę lekarza z Nancy. Kobieta ta urodziła wówczas swoje drugie dziecko. Jej pierwsze dziecko, córka, zmarła jako niemowlę. Kobieta wcale się nie zdziwiła, gdy się dowiedziała, że jej drugie dziecko też jest córką. Powiedziała, że w jej rodzinie nigdy nie rodzili się chłopcy. Twierdziła, że jest dziewiątą córką szóstej córki. Jej matka nie miała braci, ona również. Jej osiem sióstr miało w sumie trzydzieści siedem córek i żadnych synów. Jej pięć ciotek miało osiemnaście córek i żadnych synów. W sumie w dwóch pokoleniach urodziły się siedemdziesiąt dwie kobiety i ani jeden mężczyzna[34]. Jest mało prawdopodobne, by coś takiego zdarzyło się przypadkowo: mniej niż jedna szansa nakwadrylion 24 (10 ). Dwóch francuskich uczonych, którzy opisali ten przypadek, R. Lienhart i H. Vermelin, wykluczyło selektywne poronienia męskich potomków, gdyż nie było na nie żadnych dowodów. Niektóre kobiety w tej rodzinie były niezwykle płodne. Jedna miała dwanaście córek, dwie po dziewięć, a inna — osiem. Uczeni doszli

do wniosku, że kobieta i jej krewne posiadają rodzaj genu cytoplazmatycznego, który feminizuje każdy zarodek, niezależnie od obecnych w nim chromosomów płciowych. (Nie było także dowodu na to, by w grę wchodziło dzieworództwo. Najstarsza siostra kobiety była bezdzietną zakonnicą.) Przypadek Madame B, jak ją nazwano, jest raczej niejasny. Czy jej córki i siostrzenice urodziły tylko córki? A jej kuzynki? Czy w Nancy w dalszym ciągu istnieje powiększająca się dynastia kobiet i wkrótce proporcja jednej płci do drugiej ulegnie w tym mieście zaburzeniu? Czy wnioski wyciągnięte przez francuskich lekarzy były słuszne? Jeżeli tak, to co to był za gen i skąd pochodził? Mógł istnieć w pasożycie lub w organelli. W jaki sposób działał? Być może nigdy się nie dowiemy.

A L F A B E TY C ZN A B ITWA L E M IN G Ó W Z wyjątkiem pewnych mieszkanek miasta Nancy płeć człowieka jest ustalona przez chromosomy płci. Kiedy miałeś się począć, komórkę jajową twojej matki ścigały dwa rodzaje plemników twojego ojca, jeden z chromosomem X, drugi z chromosomem Y. Ten, który dotarł do celu pierwszy, zadecydował o twojej płci. W taki sposób przebiegają te sprawy u ssaków, ptaków, większości innych zwierząt i wielu roślin. Płeć jest determinowana genetycznie. Osobniki z chromosomami X i Y są rodzaju męskiego, osobniki z dwoma chromosomami X są rodzaju żeńskiego. Ale nawet „wynalazek” chromosomów płci i ich sukcesy w tłumieniu rebelii genów cytoplazmatycznych nie zapewniają całkowitej harmonii w społeczeństwie genów. Albowiem chromosomy płci same zaczynają się interesować płcią dziecka swoich właścicieli. Na przykład u człowieka geny, które określają płeć, znajdują się w chromosomie Y. Połowa populacji plemników zawiera chromosomy X, a druga połowa chromosomy Y. Aby mieć córkę, mężczyzna musi zapłodnić partnerkę plemnikiem z chromosomem X, nie przekazuje więc genów Y. Z punktu widzenia igreków córka tego mężczyzny nie jest z nim spokrewniona. Zatem gen Y, który powodowałby śmierć wszystkich plemników niosących iksy i zapewniał sobie monopol na dzieci mężczyzny, odniósłby sukces kosztem wszystkich innych odmian genu Y. To, że rodziliby się wtedy sami synowie, co groziłoby wyginięciem gatunku, dla genu Y nie miałoby już znaczenia. On przecież nie potrafi przewidywać. Zjawisko dominacji genu Y przewidział w 1967 roku Bill Hamilton, który uważał je za bardzo niebezpieczne, mogące prowadzić do nagłego i cichego wyniszczenia gatunku[35]. Hamilton zastanawiał się, jaki mechanizm temu zapobiega. Jednym z rozwiązań jest blokada chromosomu Y, pozbawienie go wszystkich jego funkcji z wyjątkiem tych, które determinują płeć. I rzeczywiście, chromosomy Y większość czasu spędzają w swoistym areszcie domowym. Tylko niewielka liczba ich genów dochodzi do głosu, a reszta pozostaje całkowicie wyciszona. U wielu gatunków płci nie określa chromosom Y, lecz stosunek liczby chromosomów X do liczby zwykłych chromosomów. Jeden chromosom X nie zdoła zmaskulinizować ptaka, ale dwa - tak. U większości ptaków chromosom Y w ogóle zaniknął. Czerwona Królowa nie ustaje w działaniu. Natura, daleka od wdrożenia sprawiedliwego i rozsądnego sposobu determinacji płci, musi stawiać czoło niekończącym się buntom. Tłumi jeden z nich, aby odkryć, że otworzył on drogę następnemu. Z tego powodu mechanizm determinacji płci jest, według słów Cosmides i Tooby ego, pełen „niepotrzebnych komplikacji, oczywistych defektów, aberracji i (z punktu widzenia jednostki) marnotrawstwa”[36]. Jeżeli chromosom Y może manipulować płcią, potrafi to i chromosom X. Lemingi to tłuste myszowate arktyczne gryzonie, które zdobyły sobie sławę wśród karykaturzystów dzięki legendarnym masowym samobójstwom - rzucaniu się stadami z klifów w morze. Wśród biologów leming słynie z tendencji do gwałtownego wzrostu liczebności populacji i następującego po nim spadku, do którego dochodzi, gdy w wyniku przegęszczenia zostają wyczerpane zasoby pokarmowe. Zwierzę to jest jednak godne uwagi z jeszcze innego powodu: szczególnego sposobu determinacji płci u potomstwa. Leming posiada trzy chromosomy płci: W, X i Y. Kombinacja XY daje płeć męską, a XX, WX i WY — żeńską. YY w ogóle nie może przetrwać i ginie. U lemingów pojawiła się zmutowana forma determinującego płeć chromosomu X - czyli W - która niweluje maskulinizujące działanie chromosomu Y. Stąd bierze się nadwyżka samic (a propos — jest to jedno z możliwych wyjaśnień przypadku rodziny Madame B). Ponieważ z tego powodu samce są więcej warte, można

oczekiwać, że wkrótce nabędą zdolności tworzenia większej liczby plemników zawierających chromosom Y niż chromosom X. Tak się jednak nie dzieje. Dlaczego? Początkowo biolodzy sądzili, że ma to związek ze wzrostem populacji, podczas której nadwyżka samic jest cechą pozytywną. Ostatnio jednak stwierdzono, że niekoniecznie musi tak być. Liczba samic jest wyższa ze względów genetycznych, nie ekologicznych[37]. Samiec, który wytwarzałby tylko plemniki Y, mógłby albo połączyć się z samicą XX i spłodzić samych synów (XY), albo z samicą WX i spłodzić synów i córki, albo z samicą WY. W tym ostatnim wypadku urodziłyby się tylko córki WY, ponieważ synowie YY giną. Końcowy rezultat jest zatem taki, że jeśli wspomniany samiec połączy się z samicą z każdego rodzaju, będzie miał tyle samo córek, ile synów, a wszystkie jego córki będą samicami WY, które mogą rodzić tylko córki. Czyli samiec, który produkuje tylko plemniki Y, utrzymuje proporcje płci w gatunku na korzyść samic. Przypadek leminga dowodzi, że nawet wynalazek chromosomów płci nie uniemożliwia zbuntowanym chromosomom zmiany stosunku liczbowego osobników jednej płci do drugiej[38].

S P O S O B Y WY B O R U P Ł C I Nie wszystkie zwierzęta posiadają chromosomy płci. Prawdę mówiąc, należy się dziwić, dlaczego tak wiele zwierząt je posiada. Robią one bowiem z procesu wyboru płci czystą loterię podporządkowaną arbitralnej zasadzie, która zazwyczaj utrzymuje proporcje płci w stosunku jeden do jednego. Jeżeli pierwszy osiągnie komórkę jajową plemnik z chromosomem Y, urodzi się osobnik męski; jeżeli z chromosomem X — żeński. Istnieją przynajmniej trzy inne i lepsze sposoby determinacji płci. Pierwszy sposób, spotykany u organizmów prowadzących osiadły tryb życia, to wybór płci stosowny do nadarzających się okazji. Na przykład posiadanie płci innej niż sąsiad, ponieważ to właśnie z nim lub nią trzeba będzie się połączyć. Skałoczep, zachwycający piękną łacińską nazwą Crepidula fornicata, rozpoczyna życie jako samiec, a potem, gdy zaprzestaje wędrówek i osiada na skale, staje się samicą. Następny samiec sadowi się na nim i również stopniowo przekształca się w samicę. Kolejne samce robią to samo, aż powstaje wieża złożona z dziesięciu albo i więcej skałoczepów, z których dolne są samicami, a najwyższe samcami. Płeć jest podobnie ustalana u niektórych ryb na rafach koralowych. Ławice składają się z wielu samic oraz jednego dużego samca. Gdy samiec ginie, największa z samic po prostu zmienia płeć. Wargacz niebieskogłowy zmienia płeć z żeńskiej na męską po osiągnięciu odpowiedniej wielkości[39]. Z punktu widzenia ryby zmiana płci jest korzystna, ponieważ istnieje zasadnicza różnica między zyskami a stratami w przypadku bycia samcem lub samicą. Duża samica może składać niewiele więcej jaj niż mała samica, ale duży samiec, który odniesie zwycięstwo w walce o harem, może posiadać o wiele więcej potomstwa niż mały samiec. Ten ostatni osiąga wyniki jeszcze gorsze niż mała samica, ponieważ nie jest w stanie zdobyć żadnej partnerki. Tak więc gatunki poligamiczne bardzo często posługują się następującą strategią: Jeśli jesteś mały, bądź samicą, jeśli jesteś duży, stań się samcem[40]. Wiele można powiedzieć o tej strategii. Opłaca się być samicą podczas dojrzewania, doczekać się potomstwa, a potem, kiedy jest się na tyle dużym, że można władać haremem, zmienić płeć i zgarnąć całą stawkę jako poligamiczny samiec. W rzeczy samej dziwne jest, że taki system nie rozpowszechnił się wśród ssaków czy ptaków. Połowa jeleni spędza całe lata w celibacie, oczekując na szansę rozmnożenia się, podczas gdy ich siostry co roku rodzą jelonki. Drugim sposobem determinacji płci jest zdanie się na środowisko. U niektórych ryb, krewetek czy gadów płeć zależy od temperatury inkubacji jaj. U żółwi z ciepłych jaj wykluwają się samice; u aligatorów z ciepłych jaj wylęgają się samce; u krokodyli z ciepłych i chłodnych jaj wykluwają się samice, a w pośredniej temperaturze rodzą się samce (Gady używają najbardziej ryzykownych sposobów określania płci. Wiele jaszczurek i węży stosuje metody genetyczne, ale podczas gdy legwan XY staje się samcem, a legwan XX samicą, węże XY stają się samicami, a XX samcami.) Atlantycka ryba z rodziny aterynowatych zachowuje się jeszcze dziwniej. Formy żyjące w północnym Atlantyku określają płeć genetycznie, podobnie jak ludzie. U form południowych płeć zarodka zależy od temperatury wody[41]. Metoda środowiskowa wydaje się dość osobliwa oznacza bowiem, że w wysokiej temperaturze rodzić się

będzie zbyt dużo aligatorów samców i zbyt mało samic. Powstaną „międzypłciowe” zwierzęta, które nie są ani rodzaju żeńskiego, ani męskiego[42]. Dotychczas żaden biolog nie wyjaśnił, dlaczego aligatory, krokodyle i żółwie korzystają z tej metody. Możliwe, że wszystko to ma związek z wielkością. Z gorętszych jaj wychodzi większe potomstwo. W zależności od tego, czy większy rozmiar jest korzystny dla samców (jak u krokodyli, gdzie samce muszą walczyć o samice) czy dla samic (jak u żółwi, gdzie większe samice składają więcej jaj, a małe samce są równie zdolne do zapładniania jak wielkie), z cieplejszych jaj wykluwa się ta płeć, która odnosi najwięcej korzyści z większych rozmiarów ciała[43] Podobne zjawisko obserwujemy u nicieni, które żyją wewnątrz larw owadów. Ich rozmiary zależą od rozmiarów owada. Kiedy nicień pożre całego gospodarza, przestaje rosnąć. Ale duża samica może złożyć więcej jaj, podczas gdy duży samiec nie może zapłodnić więcej samic. Zatem większe nicienie są rodzaju żeńskiego, a mniejsze — męskiego[44]. Trzeci sposób determinacji polega na tym, że matka wybiera płeć dla swojego potomka. Najbardziej spektakularnie odbywa się to u wrotków z podgromady monogononta, pszczół i os. Ich jaja stają się żeńskie tylko wtedy, gdy zostaną zapłodnione. Z niezapłodnionych jaj wylęgają się wyłącznie samce (czyli samce są haploidalne i mają pojedynczy garnitur genów w porównaniu z dwoma garniturami u samic). I znowu ma to swój sens, ponieważ zapewnia ciągłość genetyczną nawet wtedy, gdy samica nigdy nie spotka samca. Ponieważ większość os jest pasożytami, rozwijającymi się w larwach innych owadów, ten sposób determinacji płci przynosi korzyść samicy, która znalazła się w larwie gospodarza i może stworzyć kolonię, nie czekając na pojawienie się samca. Haploidalność nie jest jednak zbyt odporna na pewne rodzaje buntów genetycznych. Na przykład u osy zwanej Nasonia występuje rzadki nadliczbowy chromosom PSR, dziedziczony w linii męskiej, który usuwa wszystkie chromosomy ojca z wyjątkiem samego siebie, redukując ich liczbę do jednego haploidalnego zestawu matki. W rezultacie z jaj wykluwają się wyłącznie samce. PSR pojawia się w populacjach, w których dominują samice. Jego przewaga wynika z tego, że znalazł się w rzadkiej i z tego powodu cenionej płci[45]. W skrócie teoria przydzielania płci wygląda następująco: Zwierzęta wybierają płeć zależnie od okoliczności, chyba że są zmuszone do polegania na genetycznej loterii chromosomów płci. Ostatnie lata przyniosły w tej dziedzinie nowe ustalenia. Biolodzy zaczęli zdawać sobie sprawę, że genetyczna loteria wcale nie kłóci się z innymi metodami przyporządkowania płci. Nawet ptaki i ssaki mogłyby wpływać na proporcję płci u potomstwa, gdyby potrafiły odróżniać plemniki X od plemników Y. Wówczas dobór przebiegałby podobnie jak u krokodyli czy nicieni - rodziłoby się więcej osobników tej płci, która odnosi więcej korzyści z bycia dużym[46].

P O TO M S TWO U N A C ZE L N Y C H Podczas neodarwinistycznej rewolucji lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Wielka Brytania i Stany Zjednoczone wydały dwóch wielkich myślicieli, których intelektualna dominacja do dzisiaj pozostała niezachwiana: Johna Maynarda Smitha i George’a Williamsa. W każdym z tych krajów pojawił się też błyskotliwy talent, który eksplodował w świecie biologii niczym raca. Brytyjskim cudownym dzieckiem był Bill Hamilton, którego spotkaliśmy już na kartach tej książki. Jego amerykańskim odpowiednikiem był Robert Trivers — jako student Harvardu na początku lat siedemdziesiątych wysunął wiele nowych idei, które wyprzedziły swoje czasy. Trivers jest legendą biologii, co zresztą prostodusznie sam przyznaje. Niekonwencjonalny, niemal ekscentryczny, dzielił czas między obserwacje jaszczurek na Jamajce a rozmyślania wśród sekwoi w pobliżu Santa Cruz w Kalifornii. Jeden z najbardziej prowokacyjnych pomysłów Triversa, wysnuty razem ze studentem Danem Willardem w 1973 roku, stanowi klucz do zrozumienia najbardziej istotnego i jednocześnie najprostszego pytania, jakie zadaje sobie człowiek: „Czy urodzi się chłopiec czy dziewczynka?”[47] Ciekawe, że wszystkich czterdziestu dwóch prezydentów Stanów Zjednoczonych miało w sumie dziewięćdziesięciu synów i tylko sześćdziesiąt jeden córek. 60% chłopców w próbce tej wielkości to wynik bardzo odbiegający od proporcji płci w całej populacji, choć nikt nie wie, co jest tego przyczyną. Być może jest to czysty przypadek. Prezydenci nie są jednak osamotnieni. Królowie, arystokraci, a nawet świetnie

prosperujący osadnicy amerykańscy niezmiennie płodzili trochę więcej synów niż córek; tak samo dobrze karmione oposy, chomiki, nutrie oraz wysoko stojące w hierarchii małpy czepiaki. Teoria Triversa-Willarda łączy te wszystkie fakty[48]. Trivers i Willard zdali sobie sprawę, że reguły rządzące determinacją płci u nicieni i ryb stosują się także do organizmów niezmieniających płci, ale opiekujących się młodymi. Doszli do wniosku, że zwierzęta te mogą mieć wpływ na proporcje płci u własnego potomstwa: to taki konkurs na posiadanie jak największej liczby wnuków. U samców poligamicznych udany syn może dać znacznie więcej wnuków niż udana córka. Nieudany syn będzie gorszy od nieudanej córki, gdyż nie zdobędzie dla siebie żadnej partnerki. Syn w porównaniu z córką stanowi reprodukcyjną opcję rodzaju „wysokie ryzyko, wysokie zyski”. Matka w dobrym stanie zapewni potomstwu dobry start życiowy, zwiększając prawdopodobieństwo, że gdy jej synowie dorosną, zdobędą haremy. Matka w złym stanie wychowa prawdopodobnie słabego syna, który w ogóle nie znajdzie sobie towarzyszki. Jednak jej córki zawsze mogą przyłączyć się do haremu i rodzić potomstwo nawet wtedy, gdy nie są w najlepszej kondycji. Trzeba zatem mieć synów, jeśli przewidujemy, że będzie im się dobrze wiodło, a córki — jeżeli mamy powody przypuszczać, że czeka je zły los w stosunku do innych osobników w populacji[49]. Tak więc, jak mówią Trivers i Willard, u zwierząt poligamicznych rodzice w dobrej kondycji będą prawdopodobnie płodzili potomstwo z przewagą osobników męskich, w złej kondycji — z przewagą osobników żeńskich. Początkowo przypuszczenie to wydawało się naciągane i spekulatywne. Stopniowo jednak zyskiwało ono coraz większe uznanie oraz wsparcie empiryczne. Weźmy przypadek wenezuelskiego oposa, torbacza, który wyglądem przypomina dużego szczura i żyje w norach. Steven Austad i Mel Sunquist z Harvardu chcieli koniecznie obalić teorię Triversa-Willarda. Schwytali i oznakowali czterdzieści dziewiczych samic oposa, żyjących w norach w Wenezueli. Co drugi dzień zostawiali 125 sardynek przed wejściami do nor dwudziestu z tych samic - ku ich niewątpliwej radości i zaskoczeniu. Co miesiąc ponownie łapali zwierzęta i sprawdzali płeć potomstwa w torbie. Wśród 256 młodych pochodzących od matek niekarmionych sardynkami stosunek samców do samic wynosił dokładnie jeden do jednego. Natomiast wśród 270 młodych urodzonych przez dokarmiane matki stosunek ten wynosił 1,4:1. Prawdopodobieństwo narodzin syna było zatem znacznie większe u dobrze karmionych oposów[50]. Przyczyna? Dokarmiane oposy rodziły większe dzieci. Większe samce miały lepsze widoki na zdobycie haremu w późniejszym życiu niż mniejsze samce. Duże samice wcale nie miały lepszych widoków na urodzenie większej liczby dzieci niż małe samice. Dlatego matki inwestowały w płeć, która zwiększała prawdopodobieństwo przyjścia na świat wielu wnuków. Oposy nie są wyjątkiem. Chomiki w warunkach laboratoryjnych wydają mioty z przewagą samic, jeśli są głodzone w okresie dojrzewania lub ciąży. U nutrii (duży wodny gryzoń) samice w dobrej kondycji rodzą więcej samców, samice w złej kondycji rodzą więcej samic. U jelenia starsze lub roczne łanie w złej kondycji częściej niż normalnie wydają na świat dzieci płci żeńskiej. Podobnie dzieje się u szczurów w warunkach stresu. Ale u niektórych kopytnych stres i złe środowisko wywierają odwrotny skutek, powodując przewagę samców[51]. Niektóre z tych faktów można łatwo wytłumaczyć za pomocą innych teorii. Ponieważ samce są często większe niż samice, zarodki męskie rosną zazwyczaj szybciej i bardziej nadwerężają organizm matki. Zatem opłaca się głodnej samicy chomika czy słabej łani poronić miot z przewagą samców, a zatrzymać miot z przewagą samic. Poza tym trudno jest dowieść zakłócenia proporcji płci zaraz przy urodzeniu i tyle razy uzyskano już wyniki negatywne, że niektórzy naukowcy uważają wynik pozytywny za szczęśliwy traf (jeżeli będziemy rzucać monetą wystarczająco długo, wcześniej czy później zdarzy się reszka dwadzieścia razy pod rząd). Żadna teoria nie wyjaśniła jednak przypadku oposów i im podobnych. Pod koniec lat osiemdziesiątych XX w, wielu biologów uważało, że Trivers i Willard mają w niektórych punktach rację[52]. Jednakże najbardziej intrygujące są wyniki dotyczące statusu społecznego. Tim Clutton-Brock z Cambridge badał jelenie szlachetne na wyspie Rhum u wybrzeży Szkocji. Okazało się, że płeć potomstwa zależy nie tyle od kondycji matki, ile od jej pozycji w grupie. Dominujące samice rodzą synów nieco częściej niż córki[53]. Wyniki Cluttona-Brocka zaalarmowały specjalistów od ssaków naczelnych, którzy już od dawna podejrzewali, że u różnych gatunków małp istnieją zakłócenia równowagi płci. Meg Symington odkryła u czepiaków wyraźny związek między pozycją społeczną a płcią młodych. Wśród dwudziestu jeden niemowląt urodzonych przez matki o najniższym statusie znalazły się wyłącznie samice. Wśród ośmiorga dzieci urodzonych przez matki o najwyższym statusie było sześć samców. Samice ze środka drabiny społecznej rodziły równą

liczbę samców i samic[54]. Jeszcze większe niespodzianki wyszły na jaw, kiedy poznano preferencje płci u innych małp. Wśród pawianów, wyjców, rezusów i makaków indyjskich dominowały tendencje przeciwne - stojące wysoko w hierarchii samice rodziły potomstwo żeńskie, a nisko stojące - męskie. W przypadku osiemdziesięciu porodów u dwudziestu samic kenijskiego pawiana zbadanych przez Jeanne Altmann z University of Chicago wynik był taki, że samice o wysokim statusie miały dwa razy więcej córek niż samice usytuowane nisko w hierarchii. Jednak dalsze badania nie przyniosły tak jasnych wniosków i część naukowców jest zdania, że wyniki badań nad małpami mają charakter losowy. Ale przynajmniej jedno wskazuje na coś przeciwnego[55]. Czepiała badane przez Symington wydawały na świat synów, kiedy dominowały, podczas gdy inne małpy rodziły córki. To nie mógł być przypadek. U większości małp (włącznie z wyjcami, pawianami i makakami) samce w okresie dojrzewania porzucają stado macierzyste i łączą się z innym. To tak zwana egzogamia samców. U czepiaka jest odwrotnie — samice opuszczają dom. Kiedy małpa odchodzi od macierzystego stada, nie ma szans na odziedziczenie pozycji matki. Dlatego też wysoko postawione samice będą rodziły potomstwo tej płci, która pozostaje w domu - aby przekazać im swój status społeczny. Matki o niskiej pozycji urodzą potomstwo tej płci, która opuszcza stado — aby nie skazać potomstwa na swój los. Zatem wysokie rangą wyjce, pawiany i makaki mają córki, a wysokie rangą samice czepiaka mają synów[56]. To bardzo zmodyfikowany efekt Triversa-Willarda, znany w branży jako model współzawodnictwa o zasoby lokalne[57]. Wysoka pozycja prowadzi do zakłócenia proporcji na korzyść tej płci, która nie opuszcza rodziców w okresie dojrzewania. Czy podobne zjawisko można znaleźć u ludzi?

C ZY D O M IN U J Ą C E K O B IE TY R O D ZĄ S Y N Ó W? Człowiek jest hominoidalną małpą. Wśród pięciu gatunków małp człekokształtnych trzy tworzą społeczeństwa, a u dwóch z nich, szympansów i goryli, samice opuszczają stado. U szympansów z Gombe Stream w Tanzanii, które badała Jane Goodall, młode samce urodzone przez wysokie rangą matki osiągały szczyt drabiny społecznej szybciej niż samce urodzone przez niskie rangą matki. Zgodnie z rozumowaniem Triversa-Willarda samice o wysokim statusie „powinny” rodzić synów, a samice o niższym statusie — córki[58]. Obecnie człowiek nie jest nadmiernie poligamiczny, zatem zalety dużych rozmiarów ciała nie są zbyt wielkie: wielcy mężczyźni niekoniecznie zdobywają więcej żon, a wielcy chłopcy niekoniecznie stają się wielkimi mężczyznami. Człowiek jest bardzo społecznym gatunkiem, a jego społeczeństwo jest niemal zawsze podzielone na różne warstwy. Jedną z pierwszorzędnych i - w rzeczy samej — wszechobecnych korzyści wynikających z wysokiego statusu mężczyzny, tak samo jak samca szympansa, jest jego duży sukces reprodukcyjny. Gdziekolwiek spojrzymy, od plemion australijskich Aborygenów do wiktoriańskich Anglików, wysoko postawieni mężczyźni mieli więcej dzieci niż mężczyźni o niskim statusie. Pozycja społeczna mężczyzn jest w dużej mierze dziedziczona czy też przekazywana z ojca na syna. Kobiety przeważnie opuszczają dom po wyjściu za mąż. Nie twierdzę, że przeprowadzka żony do domu męża jest czymś instynktownym, naturalnym, nieuniknionym czy też pożądanym. Zaznaczam jedynie, że to powszechny fakt. Kultury, w których jest odwrotnie, należą do rzadkich. Tak więc społeczeństwo ludzkie, podobnie jak społeczności małp człekokształtnych, ale nie jak społeczności większości małp zwierzokształtnych, to żeńsko-egzogamiczny patriarchat, w którym synowie dziedziczą status ojca (lub matki) w większym stopniu niż córki. Dlatego, twierdzą Trivers i Willard, wysoko postawionym ojcom, dominującym matkom albo obojgu rodzicom bardziej opłaca się mieć synów, a mniej córki. Czy rzeczywiście? Krótka odpowiedź jest taka, że nikt tego nie wie. O przewagę męskiej progenitury podejrzewa się amerykańskich prezydentów, europejskich arystokratów, członków rodzin królewskich oraz kilku innych elit. W społeczeństwach rasistowskich rasy poddańcze płodzą nieco więcej córek. Jednak temat ten wiąże się ze zbyt wielką liczbą potencjalnie komplikujących sprawę czynników, aby jakakolwiek podobna statystyka była wiarygodna. Na przykład jeżeli przestaniemy płodzić dzieci w momencie, gdy urodzi się syn -a czyni to wiele osób zainteresowanych przedłużeniem swojej dynastii - spowodujemy zmianę proporcji płci na korzyść mężczyzn. Żadne badania nie ukazują jednak, jak przedstawia się niezakłócona proporcja płci. Pewne badania

przeprowadzone w Nowej Zelandii każą przypuszczać, że antropolodzy i socjolodzy mogliby wiele odkryć, gdyby na serio zajęli się tym problemem[59]. Już 1966 roku Valerie Grant, psychiatra z University of Auckland, zauważyła u kobiet, które rodzą chłopców, wyraźną skłonność do większej niezależności emocjonalnej i potrzebę dominacji. Przeanalizowała osobowość osiemdziesięciu pięciu kobiet w pierwszym trymestrze ciąży, posługując się testem na odróżnienie osobowości „dominującej” od „uległej” — cokolwiek to może znaczyć. Kobiety, które później urodziły córki, osiągnęły przeciętny poziom dominacji - 1,35 (w skali od 1 do 6). Kobiety, które później urodziły chłopców, uzyskały średni wynik 2,26, co jest bardzo znaczącą różnicą. Ciekawe, że Grant przeprowadziła te badania przed opublikowaniem teorii Triversa-Willarda. „Wpadłam na ten pomysł całkowicie niezależnie od jakichkolwiek badań w jakiejkolwiek dziedzinie, w której podobna myśl mogła się pojawić - powiedziała mi. — Pomysł narodził się w wyniku mojej niechęci do obciążania kobiet odpowiedzialnością za niepożądaną płeć dziecka”[60]. Jej badania jako jedyne sugerują, że pozycja społeczna matki wpływa na płeć dziecka w taki sposób, jaki przewiduje teoria Triversa-Willarda-Symington. Jeśli nie był to wynik przypadkowy, natychmiast rodzi się pytanie: Jak ludzie nieświadomie osiągają to, co świadomie próbują uzyskać od tylu pokoleń?

H A N D E L P Ł C IĄ Trudno sobie wyobrazić temat bardziej przesiąknięty mitami i zabobonami niż wybór płci dziecka. U Arystotelesa oraz w Talmudzie znajdujemy radę dla ludzi pragnących chłopca, by umieszczali łóżko na osi północ-południe. Pogląd Anaksagorasa, że leżenie na prawym boku podczas stosunku płciowego doprowadzi do narodzin chłopca, utrzymywał się tak długo, że jeszcze stulecia później niektórzy francuscy arystokraci kazali sobie usuwać lewe jądro. Potomność przynajmniej zemściła się na Anaksagorasie, filozofie greckim i kliencie Peryklesa. Zabił go kamień zrzucony przez wronę, która niewątpliwie była retrospektywnym wcieleniem jakiegoś późniejszego francuskiego markiza, który uciął sobie lewe jądro, a następnie został ojcem sześciu dziewcząt z rzędu[61]. To temat, który zawsze przyciągał szarlatanów niczym padlina muchy. Sposoby staruszek na spełnienie życzeń ojców są zazwyczaj nieskuteczne. Japońskie Towarzystwo Doboru Płci propaguje zażywanie wapnia w celu zwiększenia szansy posiadania syna - niestety, z mizernym skutkiem. Dwaj francuscy ginekolodzy w opublikowanej w 1991 roku książce twierdzą coś zupełnie przeciwnego - że dieta bogata w potas i sód, lecz uboga w wapń i magnez, rozpoczęta sześć tygodni przed zapłodnieniem daje kobiecie 80% szans na poczęcie syna. Pewna amerykańska firma oferująca za pięćdziesiąt dolarów „zestaw do wyboru płci” zbankrutowała, kiedy kontrole wykazały, że oszukuje klientów[62]. Nowoczesne i naukowe metody są niewiele pewniejsze. Wszystkie polegają na laboratoryjnym oddzieleniu plemników Y (męskich) od plemników X (żeńskich), do czego wykorzystuje się fakt, że te ostatnie zawierają 3,5% więcej DNA. Szeroko rozpowszechniła się technika amerykańskiego naukowca Rolanda Ericssona, który otworzył swoją pierwszą klinikę w Wielkiej Brytanii w 1993 roku. Ericsson utrzymuje, że osiąga znakomite rezultaty, ale nie opublikował jeszcze przekonujących danych. Technika ta polega na przepuszczaniu plemników przez warstwę albuminy, co zmniejsza prędkość cięższych plemników X i w ten sposób oddziela je od plemników Y. Larry Johnson z Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych stworzył rzeczywiście skuteczną technikę (dającą do około 80% potomstwa męskiego), która jednak nie da się zastosować do człowieka. Otóż DNA w plemnikach zostaje wybarwiony barwnikiem fluorescencyjnym, po czym plemniki przepływają gęsiego obok detektora. Zależnie od jasności plemników (plemniki Y mają mniejszą ilość DNA i słabiej fluoryzują) detektor kieruje je do różnych kanałów. Urządzenie to może rozdzielać w sekundę do 100 000 plemników, których następnie można użyć do zapłodnienia komórek jajowych techniką in vitro. Żaden jednak mężczyzna o normalnym umyśle nie podda swojego nasienia działaniu podobnych barwników ani nie zdecyduje się na kosztowne zapłodnienie in vitro tylko po to, by mieć chłopca[63]. Co ciekawe, gdyby ludzie byli ptakami, byłoby im dużo łatwiej decydować o płci potomka, ponieważ u ptaków to matka, a nie ojciec, określa płeć zarodka. Samice ptaków mają chromosomy X i Y (czasem tylko

jeden chromosom X), a samce dwa chromosomy X. Czyli samica może wyprodukować komórkę jajową pożądanej płci i pozwolić ją zapłodnić dowolnemu plemnikowi. Ptaki korzystają z tego ułatwienia. Niektóre orły i jastrzębie często najpierw rodzą samice, a potem samce. Umożliwia to samicom lepszy start w gnieździe i szybki wzrost (samice jastrzębia są zwykle większe od samców). Dzięcioły czerwone wychowują dwa razy więcej samców niż samic i wykorzystują wolnych synów do niańczenia kolejnych lęgów. U zeberki, jak odkryła Nancy Burley z University of California w Santa Cruz, „atrakcyjne” samce, które łączą się z „nieatrakcyjnymi” samicami mają zazwyczaj więcej synów niż córek i odwrotnie. Atrakcyjność zeberki można bardzo łatwo zmienić. Wystarczy nałożyć czerwone (atrakcyjne) lub zielone (nieatrakcyjne) obrączki na nogi samców oraz czarne (atrakcyjne) lub jasnoniebieskie (nieatrakcyjne) obrączki na nogi samic. W ten sposób ptaki staną się bardziej lub mniej atrakcyjne dla ewentualnych partnerów[64]. Nie jesteśmy jednak ptakami. Jedyna skuteczna metoda, która pozwoli uzyskać syna, polega na zabiciu dziewczynki po narodzinach i powtórzeniu wszystkiego od początku albo na określeniu płci płodu i przerwaniu ciąży w wypadku dziewczynki. Te obrzydliwe metody praktykuje się w różnych częściach świata. Chińczycy, pozbawieni szans na posiadanie więcej niż jednego dziecka, w latach 1979-1984 zabili po urodzeniu ponad 250000 dziewczynek[65]. W niektórych grupach wiekowych w Chinach przypada 122 chłopców na 100 dziewczynek. Ostatnie badania kliniczne w Bombaju wykazały, że w 8000 przypadków aborcji straciło życie 7997 płodów żeńskich[66]. Możliwe, że wybiórcze, spontaniczne poronienia stanowią wyjaśnienie niektórych danych dotyczących zwierząt. Badania Morrisa Goslinga z University of East Anglia wykazały, że samice nutrii w dobrej kondycji tracą całe mioty, jeśli jest w nich zbyt dużo płodów płci żeńskiej, i zaczynają wszystko od nowa. Magnus Nordborg ze Stanford University, który przeanalizował skutki zabijania obdarzonych określoną płcią dzieci w Chinach, doszedł do wniosku, że poronienia warunkowane płcią tłumaczą dane uzyskane podczas badań nad pawianami. W sumie jednak niewiele da się ustalić w ten sposób[67]. Istnieje dużo czynników naturalnych, które zmieniają proporcje płci u ludzkich dzieci, dowodząc, że jest to przynajmniej możliwe. Najbardziej znany jest efekt powracającego żołnierza. W trakcie Wielkich wojen oraz bezpośrednio po nich w walczących krajach rodzi się więcej synów, tak jakby mieli oni zastąpić poległych mężczyzn (aczkolwiek nie ma to specjalnego sensu — mężczyźni urodzeni po wojnie łączą się ze swoimi rówieśniczkami, a nie wdowami po zabitych). Starsi mężczyźni częściej mają córki, lecz starsze matki częściej rodzą synów. Kobiety chore na zapalenie wątroby lub schizofrenię rodzą więcej córek niż synów. Podobnie kobiety, które palą papierosy lub piją alkohol. Tak samo było z mieszkankami Londynu, które zachodziły w ciążę po wystąpieniu smogu w 1952 roku. Więcej córek mają żony pilotów-oblatywaczy, nurków, pastorów i anestezjologów. W częściach Australii, w których woda pitna pochodzi z opadów deszczu, obserwuje się spadek proporcji synów, którzy rodzą się 320 dni po tym, gdy wielkie ulewy wypełniają zbiorniki i tworzą błoto. Kobiety chore na stwardnienie rozsiane częściej rodzą synów, tak samo jak kobiety, które spożywają niewielkie dawki arszeniku[68]. Na obecnym etapie wiedzy naukowcom trudno znaleźć jakąś logikę w tym zalewie danych statystycznych. Bill James z Medical Research Council w Londynie szerzył przez jakiś czas hipotezę, że hormony mogą wpływać na skuteczność plemników X i Y. Istnieją dowody na to, że wysoki poziom gonadotropiny u matki może zmienić proporcję płci na korzyść córek, a testosteronu u ojca na korzyść synów[69]. W rzeczy samej teoria Valerie Grant wyjaśnia efekt powracającego żołnierza względami hormonalnymi. Podczas wojen kobiety częściej przyjmują postawy dominujące, co wpływa na ich poziom hormonów i chęć posiadania synów. Hormony i status społeczny u wielu gatunków są ze sobą związane. Podobnie wiążą się ze sobą, jak już widzieliśmy, status społeczny i proporcja płci u potomstwa. Nie wiadomo, w jaki sposób hormony determinują płeć. Być może zmieniają konsystencję błony śluzowej szyjki macicy albo wpływają na kwasowość pochwy. Już w 1932 roku udowodniono, że traktowanie króliczej pochwy sodą oczyszczoną wpływa na płeć potomstwa[70]. Co więcej, teoria hormonów stoi w sprzeczności z najczęstszym zastrzeżeniem wobec teorii TriversaWillarda — że nie istnieje genetyczna kontrola proporcji płci. Znaczące jest to, że hodowcy nie są w stanie wyhodować rasy, która potrafiłaby wpłynąć na płeć potomstwa. Nie znaczy to, że tego nie chcą czy się nie starają. Jak napisał Richard Dawkins: „Hodowcy bydła bez żadnych problemów potrafią osiągnąć wysoki wskaźnik produkcji mleka i wołowiny, duży rozmiar, mały rozmiar, osobniki bezrogie, osobniki odporne na

choroby, nieustraszone walczące byki. Przemysł mleczarski byłby oczywiście zainteresowany hodowlą krów, które rodziłyby więcej jałówek niż byczków. Ale wszelkie wysiłki w tym kierunku spełzły na niczym”[71]. Przemysł drobiarski jeszcze bardziej desperacko poszukuje metod hodowli kur składających jajka, z których wykluwałyby się pisklęta jednej płci. Obecnie zatrudnia się znakomicie wyszkolonych Koreańczyków, którzy stosują sobie tylko wiadome sposoby szybkiego rozpoznawania płci u jednodniowych piskląt (chociaż mówi się już o programie komputerowym, który będzie robił to samo[72]). Podróżują oni po całym świecie i uprawiają swój szczególny fach. To zastrzeżenie można łatwo pokonać na bazie teorii hormonalnej. Pewnego dnia Robert Trivers, żując enchiladę nad brzegiem Pacyfiku, wyjaśnił mi, dlaczego nie można hodować zwierząt z zakłóconą równowagą płci. Załóżmy, że znajdziemy krowę, która rodzi tylko jałówki. Z kim połączymy te jałówki, aby zachować rasę? Ze zwykłymi bykami, a to od razu osłabi o połowę pożądane geny. Można to też ująć nieco inaczej. Sam fakt, że w jednej części populacji rodzą się synowie, sprawia, iż dla drugiej części populacji korzystne jest rodzenie córek. Każde zwierzę jest dzieckiem jednego samca i jednej samicy. Zatem jeśli dominujące zwierzęta mają synów, podrzędnym osobnikom opłaci się posiadanie córek. Proporcja płci w populacji jako całości zawsze powróci do stosunku 1:1, niezależnie od tego, jak bardzo proporcja ta zmieniła się w jednej części tej populacji, ponieważ wówczas opłaci się komuś płodzić więcej potomstwa rzadszej płci. Sir Ronald Fisher jako pierwszy zdał sobie z tego sprawę w latach dwudziestych XX w., a Trivers uważa, że ‘dlatego właśnie zdolność manipulowania proporcją płci nie zależy ód genów. Ponadto jeśli pozycja społeczna jest główną determinantą proporcji płci, kodowanie tego w genach byłoby szaleństwem, gdyż pozycja społeczna z samej swojej natury nie może być określona genetycznie. Wyhodowanie zwierząt o wysokiej pozycji społecznej to jałowy przypadek biegu Czerwonej Królowej. Status społeczny jest rzeczą względną. „Nie można wyhodować krów o niskiej pozycji -mówi Trivers. - Po prostu tworzymy nową hierarchię i zerujemy termostat. Jeśli wszystkie krowy będą skłonne do podporządkowania się, to krowa najmniej uległa stanie się dominująca i uzyska odpowiedni poziom hormonów”. Zamiast tego pozycja społeczna wpływa na poziom hormonów, które określają proporcję płci[73].

ZB IE ŻN E WN IO S K I Trivers i Willard sądzą, że ewolucja stworzyła jakiś nieświadomy mechanizm wpływania na proporcję płci u potomstwa. My jednak wolimy myśleć, że jesteśmy racjonalni i świadomie podejmujemy decyzje. A rozsądna osoba może dojść do tych samych wniosków co ewolucja. Największej liczby danych, które potwierdzają teorię Triversa i Willarda, nie dostarczają nam zwierzęta, ale ludzka kultura - powtarzające się odkrycia tego samego rozumowania. Wiele kultur faworyzuje synów kosztem córek, jeżeli chodzi o kwestię dziedziczenia, opieki rodzicielskiej czy utrzymania. Do niedawna upatrywano w tym kolejnego przykładu seksizmu albo okrutnego faktu, że synowie mają większą wartość ekonomiczną niż córki. Ale korzystając z rozumowania Triversa-Willarda, antropolodzy zaczęli ostatnio zauważać, że faworyzowanie mężczyzn wcale nie jest takie powszechne, a płeć żeńską faworyzuje się dokładnie tam, gdzie przewiduje teoria. Wbrew popularnemu przekonaniu preferowanie chłopców nie jest powszechne. Istnieje ścisły związek między pozycją społeczną a stopniem, do którego chłopcy są preferowani. Laura Betzig z University of Michigan zauważyła, że w czasach feudalnych lordowie wyróżniali synów, ale chłopi częściej przekazywali swój dobytek córkom. Podczas gdy panowie feudalni zabijali córki, zaniedbywali je lub wysyłali do klasztoru, chłopi oddawali im coraz więcej. Seksizm był bardziej cechą elit niż mas[74]. Sarah Blaffer Hrdy z University of California w Davis doszła do wniosku, że - według wszelkich źródeł historycznych - elity wyróżniały synów bardziej niż inne warstwy: chłopi w osiemnastowiecznych Niemczech, kasty w dziewiętnastowiecznych Indiach, rody w średniowiecznej Portugalii, bogaci farmerzy we współczesnej Kanadzie czy pasterze we współczesnej Afryce. To wyróżnianie przybierało formę przekazywania ziemi i bogactwa, ale także formę zapewnienia lepszej opieki. Jeszcze dzisiaj w Indiach dziewczynki otrzymują mniej mleka i mają gorszą opiekę lekarską niż chłopcy[75].

W niektórych ubogich warstwach społecznych córki są wyróżniane nawet dzisiaj. Ubodzy synowie muszą pozostać kawalerami, ale każda biedna córka może zawsze poślubić bogatego mężczyznę. W Kenii lud Mukogodo chętniej zawozi do szpitala chorą córkę niż chorego syna i w rezultacie więcej dziewcząt niż chłopców dożywa czterech lat. Rozumowanie rodziców jest takie, że ich córki mogą dzięki małżeństwu trafić do domostw bogatych Samburu i Masajów, podczas gdy synowie odziedziczą biedę Mukogodo. Według rachunków Triversa i Willarda, córki mają w tej sytuacji większą szansę na spłodzenie większej liczby wnuków niż synowie[76]. Oczywiście opiera się to na założeniu, że społeczeństwa są podzielone na warstwy. Jak zakłada Mildred Dickemann z California State University, przekazanie zasobów synowi jest najlepszą inwestycją, jaką mogą przedsięwziąć ludzie bogaci, kiedy społeczeństwo jest silnie rozwarstwione. Najlepiej demonstruje to przykład praktyk małżeńskich w Indiach badanych przez Dickemann. Badaczka ta odkryła, że zwyczaj zabijania dziewczynek, który Brytyjczycy bezskutecznie starali się wytępić, w niezwykle rozwarstwionym społeczeństwie dziewiętnastowiecznych Indii łączył się z względnie wysoką pozycją społeczną. Hindusi z wyższych kast zabijali córki częściej niż członkowie niższych kast. Pewien klan bogatych Sikhów zabijał wszystkie córki i żył z posagów żon[77]. Istnieje kilka konkurencyjnych teorii, które próbują to wyjaśnić. Najbardziej przekonująca głosi, że preferencją płci nie rządzi prawo reprodukcji, ale ekonomii. Chłopcy mogą zarabiać na życie i żenić się bez posagu. Nie tłumaczy to jednak zależności od pozycji społecznej. Zamiast tego teoria twierdzi, że to niższe, a nie wyższe warstwy społeczne wyróżniają synów, utrzymanie córek jest bowiem po prostu droższe. Gdyby liczba wnuków odgrywała rolę, praktyki Hindusów miałyby więcej sensu. Zawsze w Indiach było tak, że dzięki małżeństwu kobiety łatwiej niż mężczyźni przechodziły do wyższej kasty społecznej i ekonomicznej, co oznacza, że córki ludzi ubogich mają większą szansę na dobre życie niż synowie. W analizie Dickemann posag stanowi zwykłe, zniekształcone echo efektu Triversa-Willarda w żeńsko-egzogamicznym gatunku: synowie dziedziczą pozycję potrzebną do udanej reprodukcji; córki muszą swoją pozycję kupić. Jeśli nie posiadamy majątku, który moglibyśmy przekazać, za wszelką cenę staramy się kupić naszej córce dobrego męża[78]. Trivers i Willard uważają, że faworyzowanie płci męskiej w jednej części społeczeństwa jest równoważone faworyzowaniem córek w innej części, choćby dlatego, że do spłodzenia dziecka potrzeba każdego z nich - tu wracamy do rozumowania Fishera. U gryzoni podział zależy od stanu matki. U naczelnych wynika z rangi społecznej. Ale pawiany i czepiaki wiedzą, że ich społeczności są rozwarstwione w sposób ostateczny. Ludzie kwestionują to. Co się dzieje w nowoczesnym, względnie egalitarnym społeczeństwie? Hrdy i jej koleżanka Debra Judge, które badały testamenty pozostawione przez ludzi żyjących w stosunkowo nierozwarstwionej Kalifornii, nie zdołały dotychczas wykryć w nich żadnej związanej z bogactwem dyskryminacji płci. Być może dawny elitarny zwyczaj wyróżniania chłopców został w końcu pokonany przez retorykę równości.[79] Jest też inna, bardziej złowroga konsekwencja współczesnego egalitaryzmu. W niektórych przypadkach zwyczaj preferowania chłopców rozprzestrzenił się z elit na całe społeczeństwo. Najlepszym tego przykładem są Chiny i Indie. W Chinach polityka jednego dziecka doprowadziła prawdopodobnie do śmierci 17% dziewczynek. W jednym ze szpitali w Indiach 96% kobiet, które dowiedziały się, że urodzą dziewczynkę, zdecydowało się na aborcję, podczas gdy niemal 100%, które spodziewały się chłopców, donosiło ciążę[80]. To oznacza, że gdyby istniała jakaś tania technologia pozwalająca ludziom wybierać płeć dziecka, z pewnością zakłóciłaby równowagę płci. Wybór płci dziecka to indywidualna decyzja, która dla nikogo innego nie ma żadnych konsekwencji. Dlaczego pomysł ten jest w naturalny sposób niepopularny? To tragedia gminnych pastwisk: kolektywna krzywda, która jest wynikiem racjonalnego dążenia jednostki do realizacji własnych interesów. Jedna osoba, która decyduje się na posiadanie wyłącznie synów, nie czyni nikomu szkody. Ale jeśli wszyscy się na to zdecydują, wszyscy będą cierpieć. Złowieszcze przepowiednie oscylują między zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwem, w którym panuje gwałt, bezprawie i mentalność Dzikiego Zachodu, a wzrostem pozycji, władzy i wpływu mężczyzn. W każdym przypadku losem wielu mężczyzn stałaby się seksualna frustracja. Prawa istnieją po to, aby służyć interesowi grupowemu kosztem jednostki, tak jak crossing-over powstał po to, aby krzyżować plany buntowniczym genom. Nawet gdyby istniały łatwe metody wyboru płci, parlamenty poszczególnych krajów ustanowiłyby proporcję płci w stosunku 1:1, tak samo jak parlament genów wymusza

sprawiedliwą mejozę. [*] Patrz przypis - idź

Rozdział 5 PAWI OGON

Eee! Była piękna, bo w miłosnym szale Tylko ją kładłeś na obydwie szale Oczu; dziś użyj tej wagi z kryształu Dla porównania twego ideału Z inną pięknością; gdy ci ją pokaże Tej innej zaczniesz budować ołtarze. William Szekspir, Romeo i Julia (przeł. St. Barańczak)

Australijski nogal układa sterty kompostu najlepiej na świecie. Każdy samiec warstwa po warstwie wznosi kopiec z dwóch ton liści, gałęzi, ziemi i piasku. Kompost doskonale utrzymuje właściwą temperaturę jajek, z których wykluwają się pisklęta. Samice nogala odwiedzają gniazdo, składają w nim jaja i odchodzą. Po wykluciu się małe nogale powoli wydobywają się na powierzchnię, wychodząc na świat już jako samodzielne osobniki. Parafrazując zdanie Samuela Butlera: „Kura służy jajku do stworzenia następnego jajka”, można powiedzieć, że jeśli jajko służy samicy do stworzenia nowego nogala, to samcowi służy do tego samego celu kopiec. Układanie kopca jest tak samo zakodowane w genach samca jak znoszenie jajek w genach samicy. W odróżnieniu od samicy samiec musi się jednak liczyć z niepewnością. Na przykład w jaki sposób może się upewnić, że jest ojcem złożonych w kopcu jajek? Ostatnio biolodzy australijscy stwierdzili, że samiec po prostu tego nie wie i, prawdę mówiąc, często nie jest ich ojcem. Dlaczego zatem buduje tak ogromny kopiec, w którym potem wychowuje obce potomstwo, skoro celem rozmnażania jest przekazanie własnych genów następnemu pokoleniu? Okazuje się, że samica nie może złożyć jajek w danym kopcu, dopóki nie zgodzi się spółkować z jego właścicielem. Spełnienia tego właśnie warunku żąda użyczający kopca samiec. Samica wymaga natomiast, aby partner zaakceptował zniesione przez nią jajka, bez względu na to, kto je zapłodnił. To w miarę uczciwy układ. Można też spojrzeć na tę sytuację z zupełnie innej strony. Z punktu widzenia samca kopiec wcale nie służy do tworzenia potomstwa. Za jego pomocą samiec chce jedynie zwabić samicę i namówić ją, aby zechciała się z nim połączyć. I rzeczywiście, samice wybierają najlepsze kopce, czyli najlepszych ich budowniczych. Czasami samce uzurpują sobie prawo do kopców należących do innych osobników, co oznacza, że właściciel najlepszego kopca może być jedynie najbardziej przedsiębiorczym złodziejem. Nawet gdyby tak było, samica postępuje mądrze, wybierając najlepszy kopiec, gdyż jej synowie odziedziczą po ojcu zdolność do układania kopca lub jego zdobywania oraz umiejętność wabienia samicy. Kopiec nogala-samca to zarówno jego wkład w wychowanie potomstwa, jak i konkretny wyraz jego zalotów[1]. Kopiec lęgowy nogala to jeden z elementów teorii doboru płciowego, zadziwiającej ilustracji ewolucji sposobów uwodzenia u zwierząt, które są głównym tematem tego rozdziału. I jak się okaże w dalszej części książki, także wiele aspektów natury człowieka można wyjaśnić doborem płciowym.

C ZY M IŁ O Ś Ć J E S T R A C J O N A L N A ? Nawet biolodzy często zapominają, że rozmnażanie płciowe jest po prostu genetyczną spółką typu joint venture. Proces wyboru partnera stosunków płciowych, nazywany czasami zakochiwaniem się, ma tajemniczy, racjonalny i bardzo selektywny charakter. W żadnym wypadku nie uważamy każdego osobnika płci przeciwnej za odpowiedniego partnera do takiej spółki. Jesteśmy świadomi tego, że ktoś się nam podoba, ale możemy także zakochać się wbrew sobie lub nie odwzajemnić czyjejś miłości. Cała ta sprawa jest wielce skomplikowana. Proces zakochiwania się nie jest również losowy. Popęd seksualny jest w nas zakodowany, ponieważ wszyscy pochodzimy od ludzi, którzy go posiadali. Ci, u których popęd nie występował, nie zostawili potomków. Kobieta, która utrzymuje kontakty seksualne z mężczyzną (i odwrotnie), ryzykuje połączenie jego genów ze swoimi w następnym pokoleniu. Nic dziwnego, że dokonuje wyboru partnera bardzo starannie. Nawet najbardziej rozwiązła kobieta nie idzie do łóżka z każdym, kto się akurat nawinie. Celem każdej samicy jest znalezienie samca o odpowiednich cechach genetycznych, czyniących z niego dobrego męża, ojca i towarzysza. Natomiast każdy osobnik męski zazwyczaj szuka możliwie jak największej liczby żon, czasami — dobrych matek, a bardzo rzadko — dobrych żon. W 1972 roku Robert Trivers znalazł przyczynę tej asymetrii charakterystycznej dla całego królestwa zwierząt. Rzadkie wyjątki od reguły udowadniają jej powszechność. Płeć, która więcej inwestuje w wychowanie potomstwa - na przykład nosząc płód w brzuchu przez dziewięć miesięcy - nie odnosi korzyści z posiadania dodatkowych partnerów. Płeć, która inwestuje mniej, ma czas na ich poszukiwanie. Dlatego też, najogólniej biorąc, osobniki męskie poszukują

większej liczby partnerek, a osobniki żeńskie -jakościowo lepszych partnerów[2]. W rezultacie samce konkurują ze sobą o samice, co oznacza, że mają większą niż samice szansę pozostawienia dużej liczby potomstwa, ale też bardziej narażają się na ryzyko nierozmnożenia się w ogóle. Samce funkcjonują bowiem jako pewnego rodzaju sito genetyczne: tylko najlepsi z nich stają się ojcami, a wyginięcie nieodpowiednich reproduktorów eliminuje złe geny z populacji[3]. Od czasu do czasu słyszymy, że taki jest właśnie cel istnienia samców. Należy jednak pokreślić, że w ten sposób zakładamy błędnie, iż ewolucja zawsze działa dla dobra gatunku. Efektywność sita genetycznego zależy od gatunku. U słoni morskich odsiew jest tak znaczny, że garstka samców pokrywa wszystkie samice i płodzi całe potomstwo. Z kolei samce albatrosa są tak wierne swoim jedynym wybrankom, że prawie każdy osobnik męski ma możliwość zostania ojcem. Generalnie jednak przy wyborze partnera samce stawiają na ilość, a samice na jakość. U pawi samce odbywają swój rytualny pokaz przed każdą napotkaną samicą. Ale samice łączą się tylko z jednym partnerem, zwykle tym, który ma najbardziej ozdobny ogon. Zgodnie z teorią doboru płciowego, to wina samicy, że samiec ma taki śmieszny, ogon, który wykształcił się tylko po to, aby je oczarować. Z kolei u samic rozwinęła się zdolność do reagowania na pokazy samców, co zapewnia wybór najlepszego partnera. W tym rozdziale opisujemy inny rodzaj wyścigu Czerwonej Królowej. Jego rezultatem jest uformowanie się poczucia piękna u zwierząt. Kiedy w świecie człowieka przestają się liczyć wszystkie praktyczne kryteria wyboru partnera, np. bogactwo, zdrowie, zgodność charakterów, płodność, zawsze jeszcze pozostaje arbitralne kryterium urody. Ta zasada obowiązuje także w świecie zwierząt. Jeżeli samice danego gatunku nie otrzymują od swoich partnerów niczego użytecznego, co mogłoby służyć jako kryterium wyboru, to zdają się kierować wyłącznie względami estetycznymi.

O ZD O B Y I WY B Ó R Używając naszych pojęć, możemy zadać pytanie: Czy zwierzęta (później to samo pytanie odniesiemy również do ludzi) „pobierają” się dla pieniędzy, dla dzieci czy dla urody? Teoria doboru płciowego sugeruje, że wiele aspektów zachowania i niektóre cechy wyglądu zwierzęcia nie pomagają mu w przeżyciu, ale w znalezieniu najlepszych czy też jak najliczniejszych partnerów. Niekiedy potrzeby związane z przetrwaniem są przeciwstawne potrzebom znalezienia partnera. Rozważał to już Karol Darwin, aczkolwiek jego rozważania na ten temat były bardzo niejasne. Po raz pierwszy wspomniał o tym problemie w dziele O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, a potem poświęcił mu całą książkę zatytułowaną O pochodzeniu człowieka i doborze płciowym [w wydaniu polskim dzieło rozbito na dwa tomy, patrz Bibliografia][4]. Darwin sugerował, że powodem różnic rasowych u człowieka jest to, iż przez wiele pokoleń kobiety każdej rasy preferowały mężczyzn wyglądających tak jak one, np. białych albo czarnych. Innymi słowy, nie mogąc wyjaśnić przydatności skóry białej lub czarnej, podejrzewał, że czarnoskóre kobiety wolały czarnoskórych, a białe kobiety białych mężczyzn, i traktował to bardziej jak przyczynę niż jak skutek. Tak jak hodowcy gołębi faworyzują niektóre rasy i tylko im pozwalają się reprodukować, tak inne zwierzęta robią to samo przez dobór odpowiedniego partnera. W całości teoria ras jest z pewnością niewypałem[5], lecz spostrzeżenie o selektywnym wyborze partnera należy uznać za trafne. Darwin zastanawiał się, czy dokonywany przez samice dobór „rasy” jest przyczyną tego, że tak wiele samców u ptaków i innych zwierząt zwraca uwagę jaskrawymi kolorami i ozdobami. Wielobarwne samce wydawały się dziwnym rezultatem doboru naturalnego, ponieważ trudno sobie wyobrazić, aby pstrokatość pomagała zwierzęciu w przeżyciu. Można wręcz sądzić coś zupełnie odwrotnego: że krzykliwie ozdobione samce są dużo łatwiej zauważane przez wrogów. Biorąc za przykład pawia, z jego wielkim ogonem przystrojonym tęczowymi „oczkami”, Darwin zasugerował, że samce posiadają takie właśnie ozdoby (nie są to sterówki, lecz wydłużone pióra pokrywowe, które je porastają), ponieważ pawice tylko wtedy je akceptują. Darwin zauważył, że pawie rozkładają swoje wachlarze jedynie podczas zalotów. Od tamtego czasu paw stał się godłem, maskotką, symbolem, ale i ofiarą doboru płciowego.

Dlaczego pawicom podobają się długie ogony? Darwin miał na to tylko jedną odpowiedź: bo im się podobają. Kury pawia preferują długie ogony z powodu wrodzonego zmysłu estetycznego. Oczywiście niczego to nie wyjaśniło. Darwin sądził, że pawice wybierają pawie (a nie odwrotnie), ponieważ plemniki są aktywne, a komórki jajowe bierne - świat jest już tak urządzony, iż samce zdobywają, a samice są zdobywane. Ze wszystkich koncepcji Darwina ta okazała się najmniej przekonująca. Przyrodnicy z zadowoleniem przyjęli pogląd, że bron zwierząt, np. poroże jelenia, służy samcom do walki o samice, ale instynktownie odrzucali teorię, że paw uwodzi pawicę za pomocą ogona. Chcieli wiedzieć, dlaczego samice uznają długi ogon samców za atrakcyjny i jaki mogą mieć z niego pożytek. Przez całe sto lat zupełnie ignorowano teorię Darwina o dokonywaniu wyboru przez samicę, a biolodzy tłumaczyli to zagadnienie zupełnie inaczej. Alfred Russel Wallace, uczony żyjący w czasach Darwina, był początkowo przekonany, że wszystkie ozdoby, nawet ogon pawia, służą zwierzętom jako kamuflaż. Później doszedł do wniosku, że stanowią wyraz nadwyżki męskiego wigoru. W następnych latach dominował pogląd Juliana Huxleya, że większość ozdób oraz ich rytualne demonstrowanie służą do zastraszania innych samców. Inni uczeni z kolei uważali, że ozdoby pozwalają samicom rozpoznawać męskie osobniki swojego gatunku[6]. Przyrodnik Hugh Cott był tak zafascynowany jaskrawymi barwami i krzykliwymi akcesoriami owadów trujących, że zasugerował, iż stanowią one ostrzeżenie dla drapieżników przed niebezpieczeństwem. I tak niekiedy rzeczywiście jest. Na przykład motyle z lasów Amazonii używają kolorów jako kodu: żółty i czarny oznaczają „jestem niesmaczny”, a niebieski i zielony „jestem za szybki, żebyś mógł mnie schwytać”[7]. W latach osiemdziesiątych XX w. wariant tej teorii zastosowano do ptaków — według niego najszybsze są ptaki kolorowe. Ich barwy „głoszą” jastrzębiom i innym drapieżnikom: „Jestem szybki, więc nawet nie próbuj mnie ścigać”. I rzeczywiście, kiedy na grzędzie w lesie ustawiono pstrokate samce wypchanych muchołówek i ich szare wypchane samice, jastrzębie najpierw atakowały szare samice[8]. Każda teoria wydawała się lepsza od przyznania, że samice przy wyborze samców posługują się kryterium piękna. Jednak gdy oglądamy pawie w całej ich okazałości, trudno oprzeć się wrażeniu, że ogon ma rzeczywiście coś wspólnego z zalecaniem się do kur. Taka też była pierwotnie myśl Darwina: krzykliwe upierzenie samców służy wyłącznie do uwiedzenia samicy. Gdy pawie walczą ze sobą lub uciekają przed atakującym je drapieżnikiem, prawie zawsze trzymają ogon złożony[9].

WY WA L C ZY Ć C ZY U WIE Ś Ć Nie tak łatwo było jednak dojść do ładu z tym problemem. Wielu zwolenników Huxleya podtrzymywało jego pogląd, że zaloty sprowadzają się do konkurencji między samcami. „Jeżeli obserwowano gdzieś aktywną rolę osobników żeńskich, to okazywała się ona mniej ważna niż rywalizacja samców”, napisał w 1983 roku angielski biolog Tim Halliday[10]. Podobnie jak łania akceptuje wiodącego jelenia, zwycięzcę walki o harem, tak, być może, kura pawia godzi się na połączenie ze zwycięskim samcem. Rozróżnienie tych niuansów nie jest w pewnym sensie takie ważne. Pawice, które akceptują tego samego koguta, i łanie, które poddają się przywódcy stada, w ostatecznym rozrachunku zawsze „wybierają” jednego samca spośród wielu. Prawdopodobnie „wybór” pawicy wcale nie jest bardziej dobrowolny niż „wybór” łani. Samice pawia zostają raczej uwiedzione niż zdobyte w walce. Dają się zauroczyć pokazowi ogona najpiękniejszego samca, co nie wymaga z ich strony żadnego udziału świadomości, nie mówiąc już o uprzytomnieniu sobie tego, że właśnie dokonują „wyboru”. Ludzie mylą się, zakładając, że proces wyboru musi być świadomy i aktywny, oraz myśląc, że można oczekiwać, iż samice zwierząt wybierają partnerów, kierując się „racjonalnymi” kryteriami[11]. Zastanówmy się nad analogicznymi sytuacjami w świecie ludzkim. Z jednej strony mamy dwóch jaskiniowców, którzy walczą na śmierć i życie o kobietę. Zwycięzca przerzuca przez ramię żonę pokonanego i znika w oddali. Z drugiej strony jest Cyrano de Bergerac, który ma nadzieję zniewolić Roksanę wyłącznie słowami. Pomiędzy tymi dwoma biegunami istnieją tysiące możliwości. Mężczyzna może zdobyć kobietę, walcząc z innymi mężczyznami, albo zalecać się do niej, albo czynić i jedno, i drugie. Obie techniki, uwodzenie i zdobycie w walce, selekcjonują „najlepszych” samców. Różnica polega na tym, że w pierwszym przypadku zwyciężają dandysi, a w drugim zabijaki. I tak na przykład byki słoni morskich i

jeleni są wielkie, uzbrojone i niebezpieczne, a pawie i słowiki to mistrzowie estetycznych popisów. W połowie lat osiemdziesiątych XX w. uzyskano dowody na to, że u wielu gatunków o wyborze partnera decydują samice. Wszędzie tam, gdzie osobniki męskie zbierają się na publicznych zgromadzeniach (np, tokowiskach), ich sukces zależy bardziej od umiejętności tańca czy dumnego wypinania piersi niż od zdolności do walki z konkurentami[12]. Pracy kilku niezrównanych Skandynawów zawdzięczamy ustalenie, że przy wyborze partnera samice ptaków naprawdę zwracają uwagę na męskie upierzenie. Anders Molier, badacz duński, prowadził bardzo skomplikowane i skrupulatne doświadczenia na jaskółkach. Stwierdził, że samce, którym sztucznie przedłużono ogony, szybciej zdobywały partnerki, wychowywały więcej potomstwa, ale też miały na koncie więcej „zdrad małżeńskich” niż samce z ogonami o normalnej długości[13]. Z kolei Jakob Höglund udowodnił, że samce dubelta (ptak z rodziny bekasowatych), które zalecają się do samic, migocząc białymi piórami ogona, mogą po pomalowaniu go białym korektorem zwabić więcej kandydatek na żonę[14]. Pierwsze doświadczenie tego typu wykonał Malte Andersson, który badał wdówki, ptaki afrykańskie. Mają one szerokie, czarne ogony, wielokrotnie przewyższające długością ich ciało, którymi dumnie powiewają, latając nisko nad trawą. Andersson złapał trzydzieści sześć samców, poobcinał im ogony i tylko niektórym z nich doczepił dłuższe pióra. Samce z wydłużonymi ogonami zdobywały więcej partnerek niż te z ogonami niezmienionymi albo skróconymi[15]. Podobne eksperymenty na innych gatunkach obdarzonych niezwykle długimi ogonami także zwiększyły szanse samców[16]. Zatem wyboru dokonują samice. Nie ma co prawda dowodów, że ich preferencje są dziedziczne, ale byłoby dziwne, gdyby było inaczej. Potwierdzają to badania przeprowadzone na Trynidadzie nad małymi rybkami zwanymi gupikami, których kolor zależy od zamieszkiwanego przez nie akwenu. Dwóch badaczy amerykańskich udowodniło, że u odmian, których samce są najintensywniej pomarańczowe, samice zdradzają największą słabość do barwy pomarańczowej[17]. Tak uwielbiane przez samice ozdoby samców stwarzają niekiedy zagrożenie dla ich życia. Nektarnik szkarłatnoboki jest lśniącym zielonym ptakiem, który żyje wysoko na zboczach Mount Kenya i żywi się nektarem kwiatów oraz łapanymi w locie owadami. Samiec ma dwie długie wstęgi ogonowe; im są one dłuższe, tym bardziej podobają się samicom. Dwóch badaczy wydłużyło ogony jednej grupie samców, skróciło je drugiej grupie oraz założyło ciężarki na ogony grupy trzeciej i nóżki grupy czwartej. Okazało się, że preferowane przez samice ogony utrudniają życie ich właścicielom. Samce z wydłużonymi i obciążonymi ogonami gorzej łowiły owady, a grupa z. ciężarkami na nogach była równie sprawna jak normalne ptaki[18]. Podsumujmy; To samice wybierają partnera. Swoją zdolność wyboru dziedziczą. Przepadają za przesadnymi ozdobami, które jednak bywają niewygodne dla samców. To wszystko nie podlega dyskusji - do tego momentu Darwin ma rację.

D E S P O TY ZM M O D Y Darwin nie odpowiedział jednak na pytanie: Dlaczego? Dlaczego samice wybierają jaskrawe samce? Nawet jeśli ich „wybór” jest całkowicie nieświadomy i stanowi wyłącznie instynktowną reakcję na wyrafinowaną męska technikę uwodzenia, to wciąż nie wiadomo, co tkwi u jego podstaw. Mniej więcej w latach siedemdziesiątych zaczęto zdawać sobie sprawę, że całkiem niezła odpowiedź na to pytanie padła już w 1930 roku. Wtedy to sir Ronald Fisher postawił tezę, że samice faworyzują długie ogony, ponieważ inne samice również faworyzują długie ogony. Takie rozumowanie przypomina błędne koło, lecz na tym właśnie polega jego urok. Kiedy większość samic zacznie wybierać samce na partnerów, stosując jako kryterium długość ogona (wrócimy jeszcze do pytania, dlaczego tak postępują), wtedy każda samica, która zignoruje ten trend i zaaprobuje samca z krótkim ogonem, będzie miała podobnych do niego synów (zakładamy, że odziedziczą oni ogon po ojcu). Pozostałe samice poszukują jednak długich ogonów, zatem synowie z krótkimi ogonami nie będą się cieszyć powodzeniem. Na tym etapie wybór długiego ogona jest tylko kwestią mody, aczkolwiek mody bardzo despotycznej. Żadna kura pawia nie ośmieli się wyjść poza obowiązujące reguły, jeśli nie chce skazać synów na bezżenność. W rezultacie arbitralne preferencje samic powodują, że

wygląd samców ich gatunku staje się coraz bardziej groteskowy. Proces ten będzie kontynuowany nawet wtedy, kiedy owa groteskowość zacznie zagrażać życiu samca - a przynajmniej dopóki zagrożenie będzie mniej istotne niż korzyści wynikające z udanych zalotów. Jak to ujął Fisher: „Oba zjawiska ukształtowane przez proces - rozwój upierzenia u samców oraz preferencji seksualnych u samic - muszą współistnieć i jeśli procesu nie zakłóci jakaś kontrdobór, postępują ze wzrastającą szybkością”[19]. Nawiasem mówiąc, poligamia nie odgrywa w tych rozważaniach istotnej roli. Darwin zauważył, że samce niektórych ptaków monogamicznych, np. krzyżówek czy kosów, są bardzo kolorowe. Przypuszczał, że i tak odnoszą one korzyść z faktu uwodzenia, gdyż w ten sposób najwcześniej zdobywają gotowe do rozmnażania samice. Te domysły zostały w dużej mierze potwierdzone przez ostatnie badania. Samice, które wcześnie zakładają gniazda, wychowują więcej młodych, toteż właśnie one są obiektem pożądania dandysów o najlepszym głosie i najbogatszym upierzeniu. U tych gatunków monogamicznych, u których i samce, i samice są kolorowe (papugi, maskonury czy czajki), obserwujemy obustronny dobór płciowy: osobniki męskie, kierując się modą, wybierają barwniejsze partnerki i odwrotnie[20]. Widzimy więc,. że w przypadku monogamii samiec jest stroną, która wybiera, jak i uwodzi samicę. Samiec rybitwy przyniesie wybrance rybę, aby dowieść, że potrafi wyżywić ją i młode. Jeśli on zwiąże się z pierwszą napotkaną samicą, a ona wybierze najlepszego łowcę ryb, oboje postąpią nadzwyczaj rozsądnie. Dziwne byłoby utrzymywanie, że w ich wypadku wybór nie odgrywa żadnej roli. Kryteria rybitwy i pawia dzieli cały wachlarz innych możliwości. Np. kura bażanta, która nie może liczyć na pomoc koguta w wychowywaniu młodych, z całą premedytacją ignoruje niemającego partnerki samca. Znacznie chętniej przystępuje ona do haremu koguta, który ma już kilka żon. Taki poligamista zapewnia ochronę na swoim terytorium, strzeże żon w zamian za wyłączne prawo do nich. Krótko mówiąc, samica bażanta ma większy pożytek z dobrego obrońcy niż z wiernego męża i ojca. Z drugiej strony, pawica nie otrzymuje właściwie żadnej ochrony, gdyż rola pawia ogranicza się do dostarczenia plemników[21]. Jest tu jednak pewien paradoks. W przypadku samicy rybitwy nietrafny wybór partnera będzie fatalny w skutkach, ponieważ skaże jej pisklęta na śmierć głodową. Kurze bażanta wybór fatalnego strażnika haremu przyniesie zapewne wiele niewygód. Ale dla pawicy związanie się nawet z najbardziej żałosnym samcem nie będzie miało żadnego znaczenia. Skoro nic od niego nie otrzymuje, to nic też nie traci. Można więc oczekiwać, że rybitwy będą dokonywały wyboru partnera z największą starannością, a pawice z najmniejszą. Wygląda jednak na to, że jest dokładnie odwrotnie. Pawice przyglądają się uważnie wielu samcom i zastanawiają się nad decyzją, dając wszystkim kandydatom szansę na zaprezentowanie ogona. W ostatecznym rozrachunku większość kur pawich wybiera tego samego samca. Z kolei rybitwy nie grymaszą i dość łatwo łączą się w pary. Wydaje się, że samice są najbardziej wybredne wtedy, gdy w grę wchodzą zupełnie błahe, nieistotne szczegóły[22].

G D Y WY C ZE R P U J Ą S IĘ G E N Y Nieistotne szczegóły? W grę wchodzi coś bardzo ważnego — geny. To jedyna rzecz, którą dostaje pawica od partnera, podczas gdy samica rybitwy otrzymuje także konkretną pomoc. Samiec rybitwy musi zademonstrować swoje umiejętności ojcowskie; paw musi udowodnić, że dysponuje najlepszymi genami. Pawie należą do tych nielicznych ptaków, które przeprowadzają coś w rodzaju targu technik uwodzenia, czyli tzw. toki. Rytualne zaloty odbywają też niektóre pardwy, rajskie ptaki i gorzyki, a także wiele gatunków antylop, jeleni, nietoperzy, ryb, ciem, motyli i innych owadów. W okresie godowym samce gromadzą się w jednym miejscu, zaznaczają małe, sąsiadujące z sobą terytoria i pysznią się swoim „towarem” przed samicami. Zwykle jeden lub kilka samców ze środka zdobywa większość samic, chociaż centralna pozycja zwycięzcy nie jest przyczyną, lecz skutkiem sukcesu: inne samce gromadzą się wokół niego. Najwięcej badań przeprowadzono nad tokami amerykańskiego preriokura ostrosternego. To niezwykłe przeżycie - wybrać się do środkowego Wyomingu, zatrzymać przed świtem samochód na niczym niewyróżniającej się równinie i zobaczyć, jak nagle wypełnia się ona tańczącymi preriokurami ostrosternymi. Każdy samiec zna swoje miejsce, każdy odbywa rytualne pląsy, nadymając się i postępując do przodu,

potrząsając piórami przed całym światem niczym tancerka w Folies Bergeres. Samice chodzą po tym „targowisku” i po kilku dniach rozmyślań łączą się z upatrzonym partnerem. Jest oczywiste, że to one wybierają samce, a nie są zmuszane do wyboru. Samiec nie rozpoczyna kopulacji, dopóki samica nie usiądzie przed nim. Kilka minut później jest po wszystkim i rozpoczyna się długi okres samotnego macierzyństwa. Jedyną rzeczą, którą samica uzyskuje od partnera, są jego geny. I rzeczywiście wygląda na to, że bardzo się starała otrzymać najlepszy „towar” z możliwych. Pojawia się jednak problem wyboru partnera u gatunków, u których wybór ma niewielkie znaczenie. Pojedynczy samiec preriokura ostrosternego może odbyć połowę swoich wszystkich kopulacji podczas jednych toków. Nierzadkie są wypadki, że najpopularniejszy samiec kopuluje ponad trzydzieści razy podczas jednego poranka[23]. W rezultacie w pierwszym pokoleniu powstaje „śmietanka” genetyczna danej populacji, w drugim pokoleniu mamy śmietankę tej śmietanki, w trzecim - śmietankę śmietanki śmietanki itd. Jak może potwierdzić każdy mleczarz, taka procedura szybko traci sens - śmietana nie daje się już oddzielać z taką łatwością jak na początku i trudno otrzymywać stale jej grubą warstwę. Podobnie jest z preriokurem ostrosternym - jeśli 10% samców spłodzi każde następne pokolenie, to bardzo szybko wszystkie osobniki męskie i żeńskie staną się genetycznie identyczne. Bezsensowne stanie się wybieranie jakiegoś określonego samca, ponieważ nie będzie się on niczym różnił od innych. To zjawisko nazywamy paradoksem toków. Żadna współczesna teoria doboru płciowego nie potrafi go rozwiązać. Próby wyjaśnienia paradoksu opiszemy na dalszych stronach tego rozdziału.

M O N TE C C H I I C A P U L E TTI Czas przedstawić wielką dychotomię. Teoria doboru płciowego ma dwie zwalczające się wersje. Żadna z nich nie ma oficjalnej nazwy. Większość nazywa je „ Fish erem” i „Dobrymi Genami”. Helena Cronin, autorka po mistrzowsku napisanej historii debaty dotyczącej doboru płciowego[24], woli nazwy „dobry smak” i „rozsądek”. Czasami występują one także pod nazwami teorii atrakcyjnego syna i teorii zdrowego potomstwa. Zwolennicy Fishera (atrakcyjny syn, dobry smak) uważają, że pawice wolą piękne samce, ponieważ poszukują dziedzicznej piękności samej w sobie, którą mogłyby przekazać własnym synom, by ułatwić im znalezienie partnerki. Natomiast admiratorzy Dobrych Genów (zdrowe potomstwo, rozsądek) wierzą, że pawice preferują piękne pawie, ponieważ piękność jest oznaką genetycznych przymiotów - odporności na choroby, wigoru, siły fizycznej - które to przymioty samice chcą przekazać własnemu potomstwu. Nie wszyscy biolodzy należą do jednej albo do drugiej z tych szkół. Niektórzy uważają, że możliwy jest między nimi kompromis. Inni, którzy chcieliby stworzyć trzecią grupę, krzyczą niczym Merkucjo: „Niech diabli porwą oba wasze domy!” Niemniej podział jest równie rzeczywisty jak niekończąca się kłótnia między rodzinami Capulettich i Montecchich w Romeo i Julii, Fisheryści opierają się głównie na znakomitych pracach sir Ronalda Fishera dotyczących despotyzmu mody. Podobnie jak Darwin uważają, że słabość samicy do bogatego upierzenia jest arbitralna i nie ma racjonalnej przyczyny. Stoją na stanowisku, że podczas toków samice wybierają partnerów na podstawie koloru upierzenia, długości piór, wokalnej wirtuozerii oraz innych cech, ponieważ gatunki rządzą się arbitralną modą na określoną koncepcję piękna, od której żadna samica nie waży się odstąpić. Zwolennicy Dobrych Genów odwołują się do Alfreda Russela Wallace’a (chociaż nie zdają sobie z tego sprawy). Twierdzą, że dokonywany przez samicę wybór partnera z długim ogonem i potężnym głosem jest w pewnym sensie logiczny, ponieważ obie te cechy precyzyjnie demonstrują samicy jakość genów samca. To, że potrafi głośno śpiewać albo wykształcić długi ogon, dowodzi, że może dać zdrowe i silne potomstwo. Podobnie umiejętność łowienia ryb mówi samicy rybitwy, że jej partner potrafi wyżywić dużą rodzinę. Ozdoby i pokazy ujawniają jakość genów. Podział na zwolenników Fishera i Dobrych Genów nastąpił w latach siedemdziesiątych XX w., kiedy ku satysfakcji większości naukowców dowiedziono faktu dokonywania wyboru przez samice. Badacze o zacięciu teoretycznym i matematycznym - bladzi ekscentrycy przyklejeni do ekranów swoich komputerów — stali się fisherystami. Terenowi biolodzy i przyrodnicy - brodaci, odziani w swetry i wysokie buty — stopniowo przeistoczyli się w stronników Dobrych Genów[25].

C ZY WY B Ó R N IC N IE K O S ZTU J E ? Pierwszą rundę wygrali fisheryści. Intuicja Fishera przybrała postać modeli matematycznych i wyszła z tego obronną ręką. Na początku lat osiemdziesiątych XX w. trzech naukowców zaprogramowało swoje komputery na grę, w której samice wybierały samce o długich ogonach i rodziły podobnych do nich synów oraz córki, które dziedziczyły gust matek. Im dłuższy ogon miał samiec, tym większy odnosił sukces w znajdowaniu partnerki i tym mniejszą miał szansę przeżycia. Kluczowe okazało się odkrycie „linii równowagi” w każdym punkcie, w którym gra mogła się zatrzymać. Na tej linii trudności wynikające z posiadania długiego ogona były dokładnie równoważone przez korzyści wynikające z przyciągnięcia samicy[26]. Innymi słowy, im bardziej wybredne były samice, tym jaskrawsze i bardziej wyrafinowane były ozdoby samców, co właśnie spotykamy w przyrodzie. Preriokury ostrosterne mają wyszukane ornamenty, lecz tylko nieliczne samce znajdują partnerki. Rybitwy nie mają żadnych ozdób, lecz większość samców zdobywa samice. Modele wykazały również, że proces może odbiegać od linii równowagi z określoną przez Fishera „nieustannie wzrastającą szybkością”, ale tylko wtedy, gdy (dziedziczne) preferencje samic różnią się, a ozdoby nie stanowią dla samca obciążenia. Spełnienie takich warunków jest niezwykle trudne — poza wczesnymi stadiami procesu, kiedy pojawiają się nowe preferencje i nowe cechy. Matematycy odkryli jeszcze coś. Okazało się, że jest istotne, czy proces wybierania przez samicę wiąże się z określonymi kosztami. Jeśli decydując, jakiego partnera wybrać, samica traci czas, który może być przeznaczony na wysiadywanie jaj, albo wystawia się na ryzyko schwytania przez orła, to linia równowagi nie utrzymuje się. Kiedy tylko gatunek ją osiągnie, a straty i zyski z posiadania długiego ogona będą równoważone, wtedy wybredność przestanie się opłacać i w rezultacie koszty wyboru spowodują obojętność samic. Ukazało to teorię Fishera w niekorzystnym świetle i dlatego na krótko wzrosło zainteresowanie odmianą tej teorii (znaną pod nazwą teorii atrakcyjnego syna), która głosiła, że atrakcyjni mężowie są złymi ojcami — co jest oczywistym kosztem wybrednośd samic[27]. Na szczęście znów z pomocą przyszła matematyka. Geny odpowiedzialne za powstanie skomplikowanych ozdób czy długich ogonów podlegają mutacjom losowym. Im bardziej wymyślny ornament, tym większe prawdopodobieństwo, że jakaś losowa mutacja go zepsuje (nie ulepszy). Dlaczego zepsuje? Mutacja jest kluczem włożonym w genetyczne tryby. Włożenie klucza do prostego urządzenia, na przykład wiadra, nie zmieni jego funkcji. Włożenie klucza w bardziej skomplikowane urządzenie, takie jak rower, niemal na pewno uczyni z niego mniej sprawny rower. Zatem jakakolwiek zmiana w odpowiednim genie sprawi, że ornament będzie mniejszy, mniej symetryczny czy mniej kolorowy. Takie „wypaczenie mutacyjne” wystarcza, według matematyków, aby uczynić ozdobę samca mniej atrakcyjną dla samicy, ponieważ oznacza, że każda wada ornamentu zostanie odziedziczona przez jej syna. Wybierając najbardziej wyrafinowaną ozdobę, samica wybiera partnera z najmniejszą liczbą mutacji. Wypaczenie mutacyjne pozwala też, być może, na rozwiązanie zagadki, o której wspomniałem wcześniej — że jeśli zbieramy śmietankę śmietanki genów w każdym kolejnym pokoleniu, to wkrótce ta śmietanka nie da się dalej rozwarstwić. Wypaczenie mutacyjne zwraca odrobinę śmietanki do mleka[28]. Rezultatem dziesięciolecia gier matematycznych jest dowiedzenie, że fisheryści się nie mylą. Niektóre ozdoby stają się bardziej skomplikowane tylko dlatego, że samice dyskryminują część samców i kierują się arbitralną modą. Im większa dyskryminacja, tym bardziej skomplikowane stają się ozdoby. To, co twierdził w latach trzydziestych Fisher, okazało się prawdą. Ale niektórzy przyrodnicy nie dali się przekonać - z dwóch powodów. Po pierwsze, Fisher założył część tego, co miał udowodnić — to, że samice są od początku wybredne. Sam Fisher miał na to odpowiedź. Twierdził, iż początkowo samice wybierają samce z długim ogonem z bardziej praktycznych względów, np. dlatego, że długi ogon jest oznaką większego wigoru czy siły. Nie jest to głupi pomysł, gdyż nawet najbardziej monogamiczne gatunki, u których każdy samiec zdobywa partnerkę (np. u rybitwy), są wybredne. Ale jest to pomysł pożyczony z wrogiego obozu. Zwolennicy Dobrych Genów mogą odpowiedzieć: „Skoro przyznajecie, że nasza teoria działa na początku, dlaczego mamy ją wykluczyć w późniejszej fazie?” Drugi powód jest bardziej przyziemny. Nawet jeśli udowodnimy, że dobór metodą Fishera jest możliwy, a ozdoby powiększają się z nieustannie wzrastającą szybkością, to wcale nie znaczy, że tak przebiega to w rzeczywistości. Komputery to nie świat realny. Tylko eksperyment może zadowolić przyrodnika - eksperyment,

który wykaże, że atrakcyjność synów wywołała ewolucję ozdób. Nigdy nie przeprowadzono takiego eksperymentu, ale niektórzy bardziej zagorzali zwolennicy teorii Fishera, tacy jak ja, nie są w stanie oprzeć się jej niektórym twierdzeniom. Jeśli rozejrzymy się po świecie, to zauważymy, że ozdoby, o których dyskutujemy, są całkowicie i wyłącznie arbitralne. Pawie mają oczka na swoich trenach. Preriokury ostrosterne mają torby powietrzne oraz spiczaste ogony. Słowiki wykonują skomplikowane pieśni. Rajskim ptakom wyrastają wspaniałe pióra przypominające proporce. Altanniki zbierają niebieskie przedmioty. Krótko mówiąc, jest to kakofonia kaprysów i kolorów. Gdyby ozdoby te nie mówiły nam o wigorze właściciela, czyż nie byłyby właśnie całkowicie przypadkowe? Zjawisko naśladowania stanowi kolejny dowód, który przechyla szalę na korzyść Fishera. Jeśli przyjrzymy się dokładniej tokowisku, zauważymy, że samice nie dokonują wyboru samodzielnie — często naśladują jedna drugą. Samice preriokura ostrosternego częściej wybiorą samca, który właśnie połączył się z inną samicą. U cietrzewi zwyczajnych samiec albo kopuluje z kilkoma partnerkami pod rząd, albo w ogóle tego nie robi. Wypchana samica cietrzewia zwyczajnego (zwana cieciorką), ustawiona na terytorium jakiegoś samca, przyciąga na to miejsce inne samice - choć niekoniecznie prowokuje połączenie się z samcem[29]. U gupików samice, które miały do wyboru dwa samce, wybierały przeważnie tego, który miał już przedtem kontakty z inną samicą, nawet jeżeli tej już nie ma[30]. Podobnego naśladowania należy się spodziewać zgodnie z teorią Fishera, ponieważ jest to podążanie za modą dla samego podążania. Nie ma znaczenia, czy wybrany samiec jest faktycznie „najlepszy”; liczy się fakt, że jest najbardziej modny, i to odziedziczą po nim synowie. Jeżeli rację miałyby Dobre Geny, samice nie wywierałyby na siebie wpływu. Zdarzają się wypadki, że pawice próbują przeszkadzać sobie w naśladowaniu, co też się zgadza z Fisherem[31]. Jeżeli bowiem celem jest urodzenie najatrakcyjniejszego syna następnego pokolenia, trzeba albo połączyć się z najbardziej atrakcyjnym partnerem, albo uniemożliwić innym samicom dostęp do niego.

O ZD O B Y P R ZE S ZK A D ZA J Ą Jeśli samice wybierają samce ze względu na atrakcyjność swoich przyszłych synów, dlaczego nie miałyby poszukiwać innych genetycznych zalet? Zwolennicy Dobrych Genów uważają, że piękno ma określony cel. Pawice wybierają lepsze pod względem genetycznym samce, aby ich dzieci były jak najlepiej przystosowane do przeżycia. Zdobywanie partnerów nie jest w porównaniu z tym aż tak istotne. Dobre Geny dysponują takim samym wsparciem empirycznym jak fisheryści. Jeśli pozwolimy muszce owocowej na wolny wybór partnera, to urodzi ona odporniejsze potomstwo niż muszki, które takiego wyboru nie miały[32]. Samice cietrzewia zwyczajnego, preriokura ostrosternego, dubelta, daniela i wdówki wyróżniają samce, które demonstrują większy wigor[33]. Jeśli wypchana cieciorka zostanie ustawiona na granicy terytoriów dwóch tokujących kogutów, zaczną one walkę o monopol na nekrofilię. Wygrywa zwykle cietrzew bardziej atrakcyjny dla żywych samic. Zwycięzca ma także większe szanse niż przegrany na przeżycie następnych sześciu miesięcy. Oznacza to, że jest dobry nie tylko w wabieniu samic[34]. Im bardziej jaskrawoczerwone upierzenie ma samiec dziwonii, tym bardziej popularny jest wśród samic. Z reguły jest on także lepszym ojcem - bo dostarcza więcej pożywienia dzieciom - i żyje dłużej, prawdopodobnie dlatego, że jest genetycznie bardziej odporny na choroby. Wybierając zatem najczerwieńszego samca, samice zapewniają potomstwu najlepsze geny, które z kolei zapewniają mu przeżycie i atrakcyjność[35]. Trudno się dziwić temu, że mistrzowie w uwodzeniu są też najlepsi pod wieloma innymi względami. To jednak wcale nie dowodzi, że samice poszukują dobrych genów dla swojego potomstwa. Może po prostu unikają słabych samców, aby nie zarazić się od nich chorobami wirusowymi. Powyższe obserwacje nie negują także teorii Fishera, która głosi, że najważniejszą cechą, jaką atrakcyjny ojciec może przekazać synom, jest jego własna atrakcyjność. Po prostu samiec może przekazać także inne swoje przymioty. Weźmy na przykład altannika Archbolda, ptaka żyjącego na Nowej Gwinei. Tak jak u innych altanników, samiec buduje skomplikowany namiot z gałęzi i paproci, w którym próbuje uwieść samicę. Samice badają altankę i łączą się z samcem tylko wtedy, gdy spodoba im się jego robota i dekoracje, które zwykle tworzą przedmioty w jednym nietypowym kolorze. Co ciekawe, najlepsze dekoracje altannika składają się z piór

pewnej odmiany rajskiego ptaka, zwanego latawcem łuskowatym. Owe pióra, które są kilka razy dłuższe od ciała właściciela i sterczą mu ponad oczami, przypominają antenę samochodu z tuzinem kwadratowych niebieskich chorągiewek. Rosną tylko u czteroletnich osobników, są bardzo poszukiwane przez tubylców, a rajskie ptaki gubią je raz w roku - stanowią więc trudną zdobycz dla altannika. Kiedy zatem altannik zdobędzie cenne pióro, strzeże go przed zakusami innych zazdrosnych samców, które chcą je ukraść do swojej altanki. Zatem, jak napisał Jared Diamond, samica altannika, która odkrywa samca posiadającego altankę ozdobioną piórami latawca łuskowatego, wie, że „spotkała sprawnego osobnika, który potrafi znakomicie znajdować lub kraść pióra oraz walczyć z ewentualnymi złodziejami”[36]. Tyle jeśli chodzi o altanniki. Co możemy powiedzieć o samcu rajskiego ptaka, prawowitym właścicielu tych piór? Fakt, że żyje on tak długo, by wyhodować długie pióra i utrzymać je w dobrym stanie, świadczy o jego genetycznych przymiotach. Ale przypomina nam to o czymś, co najbardziej intrygowało Darwina i co zapoczątkowało całą debatę. Jeżeli pióra wskazują na zalety właściciela, to może także na nie wpływają? Jakkolwiek by było, każdy tubylec Nowej Gwinei próbuje pochwycić rajskiego ptaka, a każdy jastrząb dostrzega go bez trudu. Może i rajski ptak demonstruje, jaki to on jest sprawny, jeżeli chodzi o przeżycie, ale szanse jego przetrwania obniża posiadanie piór, które stanowią dla niego poważny kłopot. Jak to możliwe, że system dokonywania wyboru przez samice może z jednej strony wyróżniać radzące sobie w życiu samce, a z drugiej strony im to życie utrudniać? Paradoksalną odpowiedź na to pytanie znalazł Amotz Zahavi, błyskotliwy uczony z Izraela. W 1975 roku zauważył on, że im większy kłopot sprawia ogon pawia czy pióra rajskiego ptaka, tym bardziej uczciwy sygnał otrzymuje samica. Fakt, że tak wyposażony samiec przeżył, stanowi dowód, iż zdał on wszelkie egzaminy życiowe. Przetrwał mimo swojego upośledzenia. Im większe trudności sprawiają ozdoby, tym bardziej pozytywnie świadczy to o genach samca. Należy więc oczekiwać, że ogon będzie ewoluował szybciej, jeżeli będzie stanowił utrudnienie, a nie ułatwienie. To odwrotność przypuszczenia Fishera, że pawie ogony stopniowo przestają ewoluować, jeżeli zaczynają utrudniać życie[37]. Jest to dość przekonująca (i znana nam) myśl. Gdy masajski wojownik zabija lwa, aby pochwalić się nim przed wybranką, ryzykuje życie, ale także udowadnia, że jest wystarczająco odważny, aby obronić stado bydła. Dobór ze względu na upośledzenie był odmianą takich rytuałów inicjacji. Jednak atakowano tę koncepcję ze Wszystkich stron i w końcu przyjęto, że Zahavi nie ma racji. Najcięższy zarzut głosił, że synowie dziedziczą upośledzenie razem z dobrymi genami, przez co są jednocześnie i dobrze, i źle wyposażeni genetycznie. Nie byłoby im gorzej nawet wtedy, gdyby byli upośledzeni i nieatrakcyjni[38]. W ostatnich latach jednak Zahavi powrócił do łask. Modele matematyczne dowodzą, że może mieć rację[39]. Wprowadzono do jego teorii dwie drobne poprawki, które pozwoliły ją odnieść do teorii Dobrych Genów. Po pierwsze, stwierdzono, że obciążenie nie tylko może (a prawdopodobnie musi) wpływać na zdolność przeżycia i demonstrować jakość genów samca, ale że robi to stopniowo. Im słabszy jest samiec, tym trudniej przychodzi mu wyhodowanie lub utrzymanie ogona o odpowiedniej długości. Doświadczenia z jaskółkami dowiodły, że ptaki, którym wydłużono ponad naturalną miarę pióra ogonowe, nie mogły później rozwinąć tak długich ogonów jak poprzednio[40]. Druga poprawka głosi, że kłopotliwa ozdoba może służyć jak najlepszemu ujawnieniu niedostatków. Życie łabędzi byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nie były one białe, o czym wie każdy, kto próbował pływać po jeziorze w ślubnej sukni. Łabędzie stają się białe po kilku latach życia, kiedy są gotowe do rozrodu. Być może „bielsza” biel łatwiej przekonuje sceptyczną samicę, że jej zalotnik ma czas i na szukanie pożywienia, i na czyszczenie swoich piór. Rehabilitacja Zahaviego ponownie wywołała dyskusję pomiędzy zwolennikami Fishera i Dobrych Genów. Do tego czasu teorie Dobrych Genów sprawdzały się tylko w przypadkach, gdy ozdoby nie stanowiły obciążenia dla samców. Samiec może reklamować zalety swoich genów, ale robienie tego kosztem własnego bezpieczeństwa byłoby nieefektywne, chyba że w grę wchodzi efekt atrakcyjnego syna.

ZAWS ZO N E S A M C E Teoria upośledzenia staje teraz twarzą w twarz z głównym problemem doboru płciowego. Jest nim

paradoks toków — fakt, że pawice ciągle zbierają śmietankę genetycznej śmietanki, wybierając do reprodukcji tylko nielicznych samców. W wyniku tego w ciągu kilku pokoleń zanika różnorodność, z której można wybierać. Twierdzenie Dobrych Genów, że na skutek mutacji ozdoby i toki mogą stać się mniej skuteczne, do pewnego stopnia tłumaczy ten paradoks, ale nie jest wystarczająco przekonujące. Przede wszystkim Dobre Geny mówią jedynie o tym, że nie wybiera się najgorszego partnera, a nie o tym, że wybiera się najlepszego partnera. Tylko Czerwona Królowa może rozwiązać nasz dylemat. Z teorii doboru płciowego wynika bowiem, że samice są w ciągłym biegu (dokonując nieustannie wyboru), ale pozostają w miejscu (nie mając do dyspozycji różnorodności, z której mogłyby wybierać). Kiedy już to zrozumieliśmy, powinniśmy rozejrzeć się za ciągle zmieniającym się wrogiem, rywalem w wyścigu zbrojeń. Tu właśnie ponownie spotykamy Billa Hamiltona, z którym ostatnio zetknęliśmy się, kiedy dyskutowaliśmy o rozmnażaniu płciowym jako istotnym czynniku w walce z chorobami. Jeśli głównym celem rozmnażania płciowego jest przekazanie potomstwu odporności na pasożyty, to musimy uznać, że korzystne jest znalezienie partnera wyposażonego w geny odporności. Przypadek AIDS pokazał nam bardzo dobitnie, jak dużą wartość ma wybór zdrowego partnera seksualnego, ale podobna argumentacja może też dotyczyć wszystkich innych chorób i pasożytów. W 1982 roku Hamilton i jego współpracowniczka Marlene Zuk (obecnie pracująca na University of California w Riverside) wskazali, że pasożyty mogą być kluczem do rozwiązania paradoksu toków, tak jak i kwestii jaskrawych kolorów czy pawich ogonów. Pasożyty i ich gospodarze ciągle zmieniają swoje genetyczne pozycje, aby się przechytrzyć. Im powszechniejsza jest dana odmiana gospodarza w populacji określonego pokolenia, tym powszechniejszy będzie szczep pasożyta zdolny przezwyciężać jej obronę w następnym pokoleniu. I odwrotnie - najbardziej odporna odmiana pasożyta będzie przeważającą odmianą w kolejnym pokoleniu. Czyli samiec najbardziej odporny na choroby w danym pokoleniu może okazać się potomkiem osobnika najmniej odpornego w pokoleniu poprzednim. W ten sposób z miejsca rozwiązujemy paradoks toków. Wybierając w każdym pokoleniu najzdrowszego samca, samice za każdym razem napotkają inny zestaw genów i nigdy nie będą narzekać na brak rozmaitości genetycznej[41]. Teoria pasożytnicza Hamiltona i Zuk była wystarczająco śmiała, ale jej autorzy poszli jeszcze dalej. Przejrzeli dane dotyczące 109 gatunków ptaków i doszli do wniosku, że najbardziej kolorowe gatunki miały najwięcej trudności z pasożytami krwi. To twierdzenie było później kwestionowane, ale jakoś się utrzymało. Zuk odkryła to samo, dokonując przeglądu 526 gatunków ptaków tropikalnych, a inni badacze znaleźli podobną zależność u rajskich ptaków i niektórych gatunków ryb słodkowodnych[42] - im więcej pasożytów, tym gatunek był bardziej ostentacyjny. Nawet wśród ludzi istnieje zależność, że im społeczeństwo jest bardziej poligamiczne, tym więcej pasożytów je trapi, choć nie wiadomo dokładnie, jak to , interpretować[43]. Może to być tylko sugestywny przypadek; współwystępowanie nie oznacza współzależności. Aby uznać domysły Hamiltona i Zuk za fakt, potrzebne są trzy dowody. Po pierwsze, dowód na istnienie regularnych, genetycznych cyklów u pasożytów i gospodarzy; po drugie, dowód, że ozdoby są oznaką uwolnienia się od pasożytów, po trzecie, dowód, że samice wybierają samce z tego właśnie powodu, a nie w drodze czystego przypadku. Od czasu opublikowania teorii Hamiltona i Zuk zebrano wiele danych. Niektóre wspierają teorię, inne jej przeczą, lecz żadne nie spełniają wyżej wymienionych kryteriów. Teoria nie tylko przewiduje, że najefektowniej wyglądające gatunki powinny najbardziej cierpieć z powodu pasożytów. Mówi także, że im bogatsza jest męska ozdoba w obrębie gatunku, tym mniejsze są kłopoty danego samca z pasożytami. Obserwujemy to u preriokurów ostrosternych, altanników, żab, gupików, a nawet świerszczy[44]. Samice jaskółki wolą samce z długimi ogonami, gdyż takie samce mają mniej wszołów. Potomstwo dziedziczy odporność na wszoły nawet wtedy, gdy jest wychowywane przez przybranych rodziców[45]. Podejrzewa się, że podobne zjawisko występuje u bażantów i kura bankiwa (dziki gatunek, od którego wywodzi się kura domowa)[46]. Powyższe fakty wcale nie są zadziwiające. Bylibyśmy bardziej zdziwieni, gdybyśmy odkryli samice uwiedzione przez chore, wychudzone samce, a nie osobniki najzdrowsze. W końcu samice mogą unikać chorych samców choćby z tego powodu, że nie chcą się zarazić pasożytami[47]. Doświadczenia wykonane na preriokurze ostrosternym zaczęły przekonywać niektórych sceptyków. Mark Boyce wraz z kolegami z University of Wyoming odkryli, że mające wszoły, a także chore na malarię samce preriokura radzą sobie wyjątkowo kiepsko. Obecność wszołów u samców można łatwo wykryć po charakterystycznych plamach zapalnych na workach powietrznych. Boyce i jego koledzy namalowali takie

plamy na workach zdrowych samców i faktycznie zmniejszyli ich sukcesy w znajdowaniu partnerek[48]. Gdyby udało im się pokazać powodowane wyborem samicy cykle przechodzenia od jednego genu odporności do drugiego, teoria Dobrych Genów zyskałaby na znaczeniu.

S Y M E TR IA U R O D Y W 1991 roku Anders Molier i Andrew Pomiankowski podjęli próbę zakończenia wojny domowej pomiędzy zwolennikami Fishera i Dobrych Genów. Zajęli się symetrią. Wiadomo, że ciało zwierząt jest bardziej symetryczne, jeżeli dorastały one w dobrych warunkach, i mniej symetryczne, jeżeli dorastały w stresie. Wojsiłki pospolite rozwijają się bardziej symetrycznie, jeżeli są potomkami dobrze odżywionych ojców, którzy dobrze karmią swoje żony. Wyjaśnia to stary argument typu „klucz w genetycznych trybach” -utworzenie czegoś symetrycznego nie jest łatwe. Jeżeli coś pójdzie źle, prawdopodobnie wynikiem będzie asymetryczność[49]. Takie części ciała, jak skrzydła czy dziób, powinny być najbardziej symetryczne, kiedy są właściwej wielkości, a najmniej symetryczne, jeśli w wyniku stresu stały się zbyt małe lub zbyt duże. Jeżeli zwolennicy Dobrych Genów mają rację, to ozdoby powinny być najbardziej symetryczne, kiedy są największe, bo wtedy oznaczają najlepsze geny i najmniejszy stres. Jeżeli zwolennicy Fishera mają rację, nie istnieje żaden związek między symetrią a wielkością ozdób. Jeśli już, to największe ozdoby powinny być najmniej symetryczne dlatego że rozmiary ozdoby mówią nam o ich właścicielu tylko to, iż potrafi on wyhodować ozdobę o największych rozmiarach. Molier zauważył, że najdłuższe ogony samców jaskółki były też najbardziej symetryczne. Natomiast pióra skrzydeł stosowały się do reguły, która mówi, że najbardziej symetryczne są pióra o średniej wielkości. Innymi słowy, podczas gdy krzywa symetrii większości piór względem długości jest U-kształtna, w przypadku piór ogona -krzywa stale rośnie. Ponieważ jaskółki z najdłuższymi ogonami najczęściej zdobywają partnerów, można przypuszczać, że najbardziej symetryczne ogony są najlepsze. Molier skracał lub wydłużał pióra ogonowe niektórych samców i jednocześnie zwiększał lub zmniejszał symetrię ogonów. Osobniki z dłuższym ogonem znajdowały partnerki szybciej i wychowywały więcej potomstwa, ale w obrębie każdej grupy osobnikom o zwiększonej symetrii wiodło się wyraźnie lepiej niż osobnikom o obniżonej symetrii[50]. Molier uznaje to za jednoznaczny dowód potwierdzający teorię Dobrych Genów, gdyż wynika z niego, że cecha uzależniona od warunków (symetria) jest istotna w procesie doboru płciowego. Połączył siły z Pomiankowskim, aby oddzielić ozdoby, które wykazują korelację między symetrią a wielkością, od ozdób, u których podobny związek nie występuje. Miało to oddzielić Dobre Geny od Fishera. Początkowo obaj doszli do wniosku, że zwierzęta z prostym ornamentem, np. jaskółka ze swoim długim ogonem, należą do Dobrych Genów, czyli wykazują zwiększanie się symetrii ozdoby wraz ze wzrostem jej rozmiarów. Zwierzęta z bardziej skomplikowanymi ozdobami, np. bażant z długim ogonem, czerwonymi różyczkami wokół głowy oraz różnobarwnymi piórami, powinny należeć do Fishera i nie wykazywać związku między rozmiarem a symetrią. Później Pomiankowski podszedł do tego tematu z innej strony. Stwierdził, że Fisher i liczne ozdoby będą dominowały tam, gdzie dokonywanie wyboru przez samicę nie jest związane z dużymi kosztami. Dobre Geny będą triumfować wtedy, gdy koszt wyboru będzie wysoki. Ponownie dochodzimy do tego samego wniosku: pawie należą do Fishera, jaskółki do Dobrych Genów[51].

U C ZC IWY K U R B A N K IWA Dotychczas mówiłem o ewolucji męskich ozdób z punktu widzenia samicy, gdyż to właśnie jej preferencje sterują tą ewolucją. Ale np. u pawi, gdzie wybór dokonany przez samicę ma największe znaczenie, samiec nie pozostaje biernym widzem swego ewolucyjnego przeznaczenia. Samca pawia można określić jako kombinację żarliwego zalotnika i gorliwego sprzedawcy — sprzedaje on swoje geny oraz reklamuje ich jakość. Nie

ogranicza się on do przekazania informacji partnerce i czekania na jej reakcję, lecz podkreśla swoje zalety i stara się uwieść samicę. Tak jak ona pochodzi od samic, które zawsze starannie wybierały partnera, tak on wywodzi się od samców, które od niepamiętnych czasów parały się sprzedażą. Analogia akcji promocyjnej w handlu dobrze ilustruje sytuację. Pracownicy reklamy nie tylko dostarczają informacji o produkcie. Uciekają się do najrozmaitszych chwytów: bujają, przesadzają, próbują połączyć produkt z przyjemnymi obrazkami. Sprzedają lody za pomocą seksownych obrazków, bilety lotnicze za pomocą par spacerujących po plaży, kawę rozpuszczalną za pomocą romansu i papierosy za pomocą kowbojów. Gdy mężczyzna chce uwieść kobietę, nie przesyła jej wyciągu ze swojego konta bankowego, ale naszyjnik z pereł. Nie pokazuje jej pisemnego zaświadczenia od lekarza o stanie swojego zdrowia, ale mimochodem napomyka, że biega przynajmniej dwadzieścia mil tygodniowo i nie wie, co to przeziębienie. Nie mówi jej, jakie skończył szkoły, lecz czaruje swoim dowcipem. Nie pokazuje testamentu, aby udowodnić swoją przezorność, lecz posyła czerwone róże w dniu jej urodzin. Każdy taki gest to wiadomość: jestem bogaty, jestem sprawny fizycznie, jestem zdolny, jestem miły. Za każdym razem podaje on informację w atrakcyjnym opakowaniu, aby uczynić ją bardziej skuteczną. Tak samo wiadomość „Kupujcie moje lody” prędzej przyciągnie oko, jeżeli będzie jej towarzyszyć fotografia urodziwej, zakochanej w sobie pary. W zalotach, tak jak w świecie reklamy, istnieje sprzeczność interesów między kupującym i sprzedawcą. Samica chce znać prawdę o stanie zdrowia samca, jego stanie posiadania i genach. A samiec dostarcza informacji przesadzonej. Samica chce prawdy, samiec chce kłamać. Już samo słowo „uwieść” przywodzi na myśl oszustwo i manipulację[52]. Zaloty to klasyczne zawody Czerwonej Królowej, chociaż tym razem nie współzawodniczą ze sobą pasożyty i ich gospodarze, lecz samiec i samica. Teoria upośledzenia Zahaviego, zrewidowana przez Hamiltona i Zuk, przewiduje, że szczerość ostatecznie zwycięży, a samce, które oszukują, zostaną zdemaskowane. Dzieje się tak dlatego, że samica uznaje upośledzenie za kryterium swojego wyboru z tego właśnie powodu, iż ujawnia ono stan zdrowia samca. Kur bankiwa jest dziko żyjącym protoplastą kury domowej. Tak jak kogut z podwórka, kogut kura bankiwa ma wiele ozdób, których nie posiada jego partnerka: długie, zakrzywione pióra ogonowe, jasną krezę wokół szyi, czerwony grzebień na głowie oraz donośny głos — żeby pozostać przy najbardziej oczywistych. Marlene Zuk chciała odkryć, które z tych cech są istotne dla samicy. Kurom przedstawiono dwa spętane samce i obserwowano, którego wybiorą. W niektórych parach jeden z kogutów był zarażony glistą jelitową, co wpływało odrobinę na upierzenie, dziób i długość nóg, ale najdobitniej przejawiało się w kolorze grzebienia i oczu -bledszym niż normalnie. Zuk stwierdziła, że kury wolą koguty o zdrowych grzebieniach i oczach, ale zwracają mniejszą uwagę na upierzenie. Nie udało się wprowadzić kur w błąd, przyczepiając samcom sztuczne, elastyczne grzebienie. Było to dla nich zbyt dziwne. Niemniej kury zwracały największą uwagę na cechy, które zawierały najwięcej informacji o zdrowiu koguta[53]. Zuk wiedziała, że hodowcy drobiu również oceniają zdrowie koguta na podstawie stanu grzebienia i korali. Zaintrygowała ją myśl, że korale udzielają „uczciwszej” informacji o kogucie niż upierzenie. Wiele gatunków ptaków, szczególnie z rodziny kuraków, wytwarza różne mięsiste narosła na głowie, które demonstruje podczas tokowania. Indyki mają korale wokół dzioba, bażanty mają mięsiste, czerwone „różyczki” w przedniej części głowy, preriokury ostrosterne odsłaniają worki powietrzne, a tragopany mają powiększające się błękitne śliniaczki poniżej podbródka. Grzebień koguta jest czerwony, ponieważ zawiera barwniki karotenoidowe. Samiec gupika zawdzięcza pomarańczowy kolor także karotenoidom. Te same barwniki są również odpowiedzialne za czerwone upierzenie dziwonii i flamingów. Ptaki i ryby nie syntetyzują karotenoidów, lecz pobierają je z pożywienia: owoców, skorupiaków oraz innych roślin i bezkręgowców. Na zdolność ptaków do pobierania barwników z pożywienia wywierają wpływ niektóre pasożyty. Kogut zarażony kokcydiozą gromadzi mniej karotenoidów w grzebieniu niż kogut zdrowy - nawet jeżeli oba osobniki otrzymywać będą równe porcje barwnika. Nie wiadomo, dlaczego bakterie mają taki wpływ na przyswajanie karotenoidów. Samice wykorzystują to zjawisko jako dogodny środek rozpoznawczy. Barwa nasyconych karotenoidami tkanek jest oznaką stopnia infekcji pasożytniczej. Można więc zrozumieć, dlaczego kolory czerwony i pomarańczowy są powszechną barwą eksponowanych przez bażanty czy preriokury mięsistych ozdób, takich jak grzebienie, korale czy płatki[54].

Pasożyty mogą mieć pewien wpływ na rozmiar i barwę grzebieni, ale tak naprawdę ich ostateczny wygląd zależy od hormonów. Im wyższy jest poziom testosteronu we krwi koguta, tym większy i bardziej jaskrawy jest jego grzebień czy korale. Jednak poziom testosteronu wpływa także na podatność na zakażenia, gdyż obniża odporność na pasożyty[55]. Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Stwierdzono także, że kortyzol, hormon stresu uwalniany do krwi podczas emocjonalnego kryzysu, ma znaczny wpływ na układ odpornościowy. Długie badania nad poziomem kortyzolu u dzieci na Karaibach dowiodły, że najbardziej narażone są one na infekcje krótko po tym, jak poziom kortyzolu wzrasta[56]. Kortyzol i testosteron są sterydami o podobnej budowie chemicznej. Z pięciu biochemicznych kroków potrzebnych do przemiany cholesterolu czy to w testosteron, czy w kortyzol, tylko dwa ostatnie różnią się od siebie[57]. Negatywny wpływ hormonów sterydowych na układ odpornościowy sprawia, że mężczyźni są bardziej podatni na choroby niż kobiety. Podobne zjawisko charakteryzuje cały świat zwierzęcy. Kastraci żyją dłużej niż inni mężczyźni, a osobniki płci męskiej charakteryzuje wyższa śmiertelność i łatwiejsze uleganie stresom. U małego zwierzęcia australijskiego zwanego myszoworem samce podczas szalonego okresu godowego zapadają na śmiertelne choroby i umierają. Wygląda to tak, jak gdyby samce miały określoną porcję energii, której nie mogą wydać jednocześnie i na produkcję testosteronu, i na podtrzymanie układu odpornościowego[58]. W trakcie procesu doboru płciowego nie opłaca się kłamać. Zbyt wysoki poziom hormonu płciowego zwiększa rozmiary ozdób, lecz czyni samca mniej odpornym na infekcję pasożytniczą, co z kolei przejawia się w jakości ozdób. Możliwe, że działa to także w innym kierunku — układ odpornościowy hamuje produkcję testosteronu. Jak mówi Zuk: „Samce stają się bardziej podatne na choroby, kiedy zdobywają atrybuty męskości”[59]. Badania płoci, małej ryby o czerwonych płetwach, w Bielersee w Szwajcarii potwierdzają te domysły. W okresie godowym u samców płoci pojawiają się na całym ciele małe narośle, które zdają się podniecać samice podczas zalotów, gdy ryby ocierają się o siebie. Im więcej pasożytów ma dany samiec, tym mniej ma narośli. Zoolog może łatwo orzec, opierając się na wielkości i liczbie tych narośli, czy samiec jest zarażony glistą lub tasiemcem. Niewątpliwie, jeśli potrafi zoolog, z pewnością może też to zrobić samica płoci. Wzór zależy od aktywności różnych rodzajów hormonów płciowych. Jeśli poziom jednego z nich wzrasta, samiec płoci staje się bezbronny wobec glisty, jeżeli wzrasta poziom drugiego, zwiększa się podatność samca na atak tasiemca[60]. Nie tylko korale koguta czy narośle u płoci stanowią uczciwy sygnał dla samicy. Podobnie jest ze śpiewem. Słowik kląska długo i głośno, co jest oznaką żywotności i zdrowia. Szeroki repertuar pieśni samca odzwierciedla jego doświadczenie i pomysłowość. Żywiołowy pokaz kroku tanecznego gorzyków jest także rzetelnym sygnałem. Ptak, który tylko pokazuje upierzenie, jak np. paw czy rajski ptak, może być oszustem, który ukrywa swoje słabości pod płaszczykiem wspaniałych piór. Przecież pawie pióra lśnią nawet wtedy, gdy ich właściciel jest martwy i wypchany. Może dlatego większość ptasich samców nie zmienia piór bezpośrednio przed sezonem lęgowym, ale przyjmuje wiosenne upierzenie już poprzedniej jesieni? Przez całą zimę samce muszą utrzymywać pióra we wzorowym stanie, co już samo przez się wiele mówi samicy o ich trwałym wigorze. Bill Hamilton podkreśla, że utrzymanie w czystości białych, puszystych piór wokół tylnej części ciała wielu gatunków cietrzewi, musi być dla ptaków szczególnie trudne, kiedy dokucza im wywołana infekcją biegunka[61]. Zahavi wierzył, że uczciwość jest warunkiem wstępnym upośledzeń — i odwrotnie. Bycie uczciwym jest możliwe tylko wtedy, gdy ozdoby wiążą się z wysokimi kosztami. W innych wypadkach można użyć ozdób do oszukania samicy. Jeleń musi spożywać pięciokrotną dzienną normę wapnia, aby utrzymać poroże. Samiec karpierica nie osiągnie migotliwej, błękitnej barwy, nie będąc w dobrej kondycji, co ujawni się także podczas walk z innymi samcami. Przy założeniu, że każdy, kto odmawia udziału w uczciwej grze, musi mieć coś do ukrycia, samce prawdopodobnie czują się zmuszone do odbycia jawnego konkursu. Zatem pokazy ozdób są przykładami „prawdy w reklamie”[62]. Wszystko to brzmi bardzo logicznie i nie było kwestionowane aż do początku lat dziewięćdziesiątych XX w., kiedy to część biologów zaczęła odczuwać instynktowną niechęć do myśli, że reklama płciowa wiążę się z prawdą. Wiedzieli, że reklama telewizyjna nie polega na przekazywaniu informacji, lecz na manipulowaniu widzem. Twierdzili zatem, że komunikacja wśród zwierząt sprowadza się do manipulowania odbiorcą. Pierwszymi i najbardziej elokwentnymi orędownikami tego poglądu byli dwaj biolodzy z Oksfordu, Richard Dawkins i John Krebs. Według nich, słowik nie śpiewa po to, aby swoim potencjalnym partnerkom powiedzieć

wszystko o sobie, ale po to, by je uwieść. Jeżeli to oznacza kłamstwa na temat jego prawdziwej sprawności, to już trudno[63]. Reklama lodów jest uczciwa w tym sensie, że podaje nazwę firmową. Ale nie jest uczciwa, jeżeli daje do zrozumienia, że po każdej łyżce lodów czeka nas wspaniałe przeżycie seksualne. Można oczekiwać, że ludzie ze swoją inteligencją od razu przejrzą takie wierutne kłamstwo. Widocznie jednak tak nie jest, skoro reklamy tego typu działają. Nazwy firmowe stają się lepiej znane, jeśli towarzyszą im ponętne lub frywolne obrazki, a lepiej znane marki lepiej się sprzedają. Dlaczego to działa? Ponieważ cena, jaką konsument musiałby zapłacić za ignorowanie nieuświadomionej wiadomości, jest zbyt wysoka. Lepiej dać się ogłupić i kupić drugorzędny gatunek lodów, niż nauczyć się dawać odpór sprzedawcom. Każda czytająca te słowa pawica z pewnością rozpoznałaby swój dylemat. Ona także, jak konsument lodów, daje się ogłupić pokazowi samca i otrzymuje drugorzędnego partnera. Pamiętajmy, że paradoks toków polega na tym, że jest niewiele samców do wyboru, ponieważ wszystkie pochodzą od kilku najbardziej popularnych samców z poprzedniego pokolenia. Czyli dwie teorie — prawdy w reklamie i nieuczciwej manipulacji — prowadzą do przeciwnych wniosków. Podanie prawdy w reklamie umożliwi samicy wykrycie nieuczciwego zalotnika. Nieuczciwa manipulacja pozwala samcowi uwieść samicę wbrew jej zdrowemu rozsądkowi.

D L A C ZE G O M Ł O D E K O B IE TY S Ą WĄ S K IE W TA L II? Marian Dawkins i Tim Guilford z Oksfordu zaproponowali ostatnio rozwiązanie tej sprzeczności. Dopóki wykrycie nieuczciwości w sygnale samca będzie dla samicy zbyt kosztowne, nie będzie się jej opłacało tego robić. Innymi słowy, jeżeli dokonanie wyboru najlepszego spośród wielu samców będzie wymagało długich poszukiwań i narażania życia, osiągana korzyść może się okazać mniejsza od ponoszonych strat. Lepiej przyjąć zaloty po prostu dobrego samca, niż sprawić, aby najlepsze stało się wrogiem dobrego. A poza tym, jeżeli ona nie potrafi tak łatwo odróżnić sygnałów prawdziwych od fałszywych, to pozostałe samice też tego nie potrafią. W związku z tym jej synowie nie będą ukarani za nieuczciwość odziedziczoną po ojcu[64]. Zaskakującym przykładem tego rodzaju rozumowania jest kontrowersyjna teoria Bobbi Low i jej współpracowników z University of Michigan. Low chciała wyjaśnić, dlaczego młode kobiety mają więcej tłuszczu na piersiach i pośladkach niż na innych częściach ciała. Interesujące jest przede wszystkim to, dlaczego młode kobiety różnią się pod tym względem od innych ludzi. U starszych kobiet, dziewczynek oraz mężczyzn wszystkich, grup wiekowych tłuszcz na tułowiu i kończynach rozkłada się równomiernie. Natomiast gdy kobieta dwudziestoletnia przybiera na wadze, tłuszcz odkłada się jej na piersiach i pośladkach; jej talia pozostaje niezwykle wąska. Na tym kończą się niezbite fakty. Reszta to całkowite domysły -domysły, za które Low była ostro (i nie najmądrzej) krytykowana, gdy w 1987 roku opublikowała swoją pracę. Kobieta dwudziestoletnia jest w najlepszym okresie rozrodczym, co sugeruje, że ten nietypowy rozkład tłuszczu może być związany z poszukiwaniem partnera albo przyszłą ciążą. Zwykle tłumaczono to tym drugim, gdyż tłuszcz w okolicach talii zabiera miejsce rozwijającemu się płodowi. Wyjaśnienie Low miało związek z przyciągnięciem partnera i przybrało formę wyścigu Czerwonej Królowej między osobnikami męskimi i żeńskimi. Mężczyzna poszukujący żony pochodzi od mężczyzn, którzy za atrakcyjne uważali (między innymi) dwie cechy — duże piersi do wykarmienia dzieci oraz szerokie biodra, które ułatwiają poród. Śmierć niemowląt z powodu braku mleka matki była powszechna, zanim wynaleziono współczesne odżywki, i ciągle jest problemem w niektórych częściach świata. Podobnie jest ze śmiercią matki i dziecka spowodowaną wąskim kanałem rodnym. Powikłania porodowe są szczególnie częste u ludzi, gdyż rozmiary głowy przychodzących na świat dzieci bardzo się zwiększyły w ciągu ostatnich pięciu milionów lat. Jedyną drogą utrzymania właściwych rozmiarów dróg rodnych (zanim uratowano Juliusza Cezara słynnym cięciem) był dobór naturalny, który eliminował kobiety o zbyt wąskich biodrach. Jest zatem pewne, że mężczyźni wolą kobiety o szerokich biodrach i dużych piersiach. Oczywiście to nie tłumaczy gromadzenia się tłuszczu na piersiach czy biodrach. Tłuste piersi nie produkują więcej mleka niż nieotłuszczone piersi o tych samych wymiarach, a tłuste biodra nie zmieniają szerokości kości miedniczych. Low

uważa, że odkładanie się tłuszczu w tych miejscach ma na celu oszukanie mężczyzn, sprawienie, żeby myśleli, iż piersi są pełne mleka, a kości biodrowe szerokie. Mężczyzna daje się na to złapać, ponieważ nie potrafi odróżnić piersi tłustych od pełnych ani bioder tłustych od szerokich. Mężczyzna przeszedł do ewolucyjnej kontrofensywy, „domagając się” wąskiej talii jako dowodu, że jego wybranka ma mało tłuszczu pod skórą. Ale kobiety poradziły sobie: pozostają wąskie w talii nawet wtedy, gdy odkładają tłuszcz w innych miejscach[65]. Obwód biustu, talii i bioder to absolutnie najważniejsze wartości. I tak, kobieta, u której te wymiary wynoszą odpowiednio 90-90-90 albo ma nadwagę, albo jest w ciąży, albo też jest w średnim wieku. Natomiast wymiary 90-63-90 kwalifikują kobietę na rozkładówkę „Playboya”. Low przyznaje, że jej teoria nie musi być prawdziwa, lecz podkreśla, że jest nie mniej logiczna niż inne teorie. Nam posłużyła ona do zademonstrowania, że w wyścigu Czerwonej Królowej między nieuczciwym specem od reklamy (w tym nietypowym wypadku kobietą) a żądającym uczciwości odbiorcą nie zawsze wygrywa płeć żądająca uczciwości. Jeśli Low ma rację, należy wykazać, że łatwiej jest zgromadzić tłuszcz niż tkankę gruczołu mlecznego. Jeżeli Dawkins i Guilford mają rację, należy udowodnić, że oszukiwanie jest łatwiejsze niż mówienie prawdy[66].

C M O K A J Ą C E ŻA B Y Celem samca jest uwiedzenie. Samiec próbuje tak manipulować samicą, aby poddała się jego wdziękom, próbuje „wejść” do jej głowy i sterować jej umysłem. Pod wpływem nacisku ewolucyjnego stale doskonali on swoje pokazy, które mają ją podniecić i przyjaźnie do niego nastawić. Chce mieć pewność, że samica się z nim połączy. Samicę z kolei ewolucja skłania do wyboru najlepszego samca. W związku z tym wynajduje ona sposoby opierania się wszystkim pokazom oprócz tych najbardziej kuszących. Mówiąc tak, ponownie podejmujemy kwestię dokonywanego przez samicę wyboru — z większym naciskiem na słowo „jak”, a nie „dlaczego”. Kilka lat temu Michael Ryan z University of Texas też przeformułował tę kwestię i zrobił to częściowo dlatego, że prowadzi badania nad żabami. Łatwo jest oceniać preferencje samic u żab, ponieważ samiec siedzi w jednym miejscu i wzywa samicę, a ona podąża w stronę tego głosu, który się jej najbardziej podoba. Ryan zastąpił samce głośnikami, z których wydobywały się nagrane głosy różnych samców. Samiec żaby tungara przywołuje samice długim jękiem zakończonym cmoknięciem. Wszyscy jego krewni (oprócz jednego) jęczą, ale nie cmokają. Jak się jednak okazuje, przynajmniej jeden niecmokający gatunek woli wabienie z cmokaniem. To tak, jakbyśmy odkryli, że tubylcy z Nowej Gwinei wolą kobiety ubrane w białe suknie ślubne niż w stroje plemienne. Prawdopodobnie ucho samicy tego gatunku żaby (a dokładniej, komórki błony podstawnej jej ucha wewnętrznego) jest przypadkowo nastrojone na częstotliwość cmokania. Samce odkryły to ewolucyjnie i wykorzystały do swoich celów. Ryan uważa, że ta obserwacja całkowicie niszczy gmach teorii wyboru dokonywanego przez samice. Gdyż teoria ta — czy to w formie atrakcyjnego syna Fishera, czy w formie Dobrych Genów — zakłada, że ozdoby u samców oraz słabość samic do tych ozdób powinny ewoluować razem. Wyniki badań Ryana wskazują, że preferencje samicy istniały, zanim samiec stworzył ozdoby. Pawicom „pawie oczka” podobałyby się również miliony lat temu, kiedy pawie wyglądały jeszcze jak wielkie kurczaki[67]. Trudno uważać przypadek żaby tungara za zbieg okoliczności, gdyż podobnych odkryć dokonała u mieczyków Alexandra Basolo, koleżanka Ryana. Samice mieczyków wyróżniają samce z długim wyrostkiem w kształcie miecza, wyrastającym z ogona. Podobne miecze na ogonie mają samce różnych gatunków mieczyków, ale żaden z krewnych tej grupy go nie posiada. To, że kilka gatunków w toku ewolucji nabyło miecze, jest bardziej prawdopodobne niż to, że wszystkie inne gatunki je utraciły. Zatem preferencje w stosunku do ogonów z mieczami musiały istnieć u mieczyków, w ukrytej formie, zanim jeszcze powstały miecze[68]. W pewnym sensie twierdzenia Ryana nie są niczym nadzwyczajnym. Można się spodziewać, że pokaz samca musi być dostosowany do receptorów samicy. Naczelne są jedynymi ssakami zdolnymi do rozróżniania kolorów. Dlatego też są jedynymi ssakami udekorowanymi takimi jaskrawymi kolorami, jak błękit czy czerwień. Nic w tym dziwnego, że węże, które są głuche, nie śpiewają sobie piosenek (syczą, aby przestraszyć słyszące

zwierzęta). Można ułożyć całą listę „pawich ogonów” dla każdego z pięciu zmysłów i jeszcze więcej. Ogon pawia dla wzroku, śpiew słowika dla słuchu, zapach piżma jelenia dla węchu[69]; feromony ćmy dla smaku, „morfologiczna wybujałość” niektórych owadzich „penisów” dla dotyku[70], nawet wyrafinowane zaloty elektryczne niektórych ryb[71] dla szóstego zmysłu. Każdy gatunek wybiera zmysły, którymi najlepiej posługują się należące do niego samice. W jakimś sensie jest to powrót do oryginalnej myśli Darwina, że samice mają poczucie estetyki, obojętnie z jakiego powodu, i że to poczucie kształtuje ozdoby samców[72]. Co więcej, można oczekiwać, że samce wybiorą najbezpieczniejszą i najtańszą metodę pokazu, w ten sposób bowiem zapewnią sobie dłuższe życie i zostawią więcej potomstwa. Każdy miłośnik ptaków wie, że piękno pieśni ptaka jest odwrotnie proporcjonalne do jaskrawości jego upierzenia. Samce słowika, gajówki i skowronka są brązowe i niczym nie różnią się od samic. Rajskie ptaki i bażanty - których samce są wspaniałe, a samice nijakie - są nudnymi, tępymi wokalistami, wydającymi mało natchnione skrzeki. Ciekawe, że podobna zależność dotyczy altanników Nowej Gwinei i Australii — im skromniejszy jest ptak, tym bardziej skomplikowana i udekorowana jest jego altanka. Wskazuje to, że słowiki i altanniki przeniosły swój pokaz ze sfery koloru w sferę dźwięków i altanek. Daje im to oczywistą przewagę — śpiewak może zamilknąć, gdy nadchodzi niebezpieczeństwo, a altannik z łatwością porzuci swoją altankę[73]. Bardziej bezpośrednie dowody takiej zależności pochodzą od ryb. John Endler z University of California w Santa Barbara badał zaloty gupików, interesując się zwłaszcza kolorami, jakie przyjmują samce. Ryby mają niezwykłą zdolność widzenia kolorów. Podczas gdy my posiadamy w oku trzy rodzaje komórek wzrokowych (odbierających barwy czerwoną, niebieską i zieloną), ryby mają ich cztery rodzaje, a ptaki — do siedmiu. Ale ryby doznają również odmiennych niż nasze wrażeń wzrokowych, gdyż woda na rozmaite sposoby filtruje różne barwy światła. Im głębiej żyją tym mniej widzą światła czerwonego, a więcej niebieskiego. Im bardziej brązowa jest woda, tym słabiej przepuszcza światło niebieskie. Woda zielona zatrzymuje światło czerwone i błękitne. I tak dalej. Gupiki Endlera żyją w rzekach Trynidadu. Podczas tarła przebywają zazwyczaj w wodach czystych, gdzie najlepiej widać kolor pomarańczowy, czerwony i niebieski. Wrogowie gupików żyją w wodach, które najłatwiej przepuszczają światło żółte. Nic dziwnego, że żaden samiec gupika nie jest żółty. Samce wykorzystują dwa rodzaje kolorów. Jeden jest czerwono-pomarańczowy, który zawdzięczają karotenoidom pozyskiwanym z pożywienia. Drugi kolor jest niebieskozielony. Wywołuje go obecność kryształków guaniny, które odkładają się w komórkach skóry, gdy gupik osiąga dojrzałość płciową. Samice gupika żyją w wodach o barwie herbaty, gdzie najlepiej widać światło czerwono-pomarańczowe. Są bardziej wyczulone na te kolory niż na kolor niebieski. Mózg samic dostraja się do długości fali czerwonopomarańczowego barwnika karotenoidowego, którego samiec używa do swojego pokazu — i odwrotnie[74].

O M O ZA R C IE I Ś P IE WIE G WA R K Ó W Na tym samym co Ryan korytarzu University of Texas urzęduje Mark Kirkpatrick, który jest gotów wywracać świat do góry nogami. Kirkpatrick uchodzi za jednego z tych, którzy najlepiej rozumieją teorię doboru płciowego. W rzeczy samej to on na początku lat osiemdziesiątych XX w. zastosował modele matematyczne do teorii Fishera. Teraz jednak nie chce przyznać, że musimy dokonać wyboru między Fisherem i Zahavim. Postępuje tak częściowo z powodu odkryć Ryana. Nie znaczy to, że Kirkpatrick odrzuca pojęcie wybiórczości samic, tak jak Julian Huxley, który sądził, że to samce dokonują wyboru, walcząc ze sobą. Kirkpatrick natomiast wierzy, że u wielu gatunków samice dokonują wyboru, ale ich preferencje nie ewoluują. Samice po prostu obarczają samce własnymi, specyficznymi gustami. Wyznawcy teorii Fishera i Dobrych Genów mają obsesję na punkcie znalezienia korzyści, jaką odnosi samiec z efektownego pokazu swoich ozdób. Kirkpatrick patrzy na to z punktu widzenia samicy. Załóżmy, mówi, że gusty pawicy tak naprawdę przyprawiły pawiowi ten jego wspaniały ogon. Zamiast tłumaczyć żeńskie preferencje spodziewanym wpływem na potomstwo, poszukajmy bezpośrednich powodów wyboru. Może preferencje samicy określają zupełnie inne czynniki? „Inne siły ewolucyjne, które wpływają na żeńskie preferencje, mogą unieważnić czynnik Dobrych Genów i ustalić preferencje na cechy obniżające szansę przeżycia samców”[75].

Dwa przeprowadzone ostatnio eksperymenty dowodzą, że samice mają specyficzne gusty, które nie ewoluują. Samce gwarka, czarnego ptaka średniej wielkości, śpiewają tylko jedną pieśń. Samice wyróżniają samce, które potrafią śpiewać więcej pieśni. William Searcy z University of Pittsburgh odkrył dlaczego. Wykorzystał fakt, że samica podlatuje do śpiewającego głośnika i przyjmuje wyczekującą postawę, jak gdyby zachęcała samca do skojarzenia. Gotowość samicy obniżała się, kiedy pieśń zaczynała ją nudzić. Tylko wtedy, gdy głośnik rozpoczynał nową pieśń, samica powracała do postawy wyczekiwania. Taki „zwyczaj” wynika z właściwości mózgu. Zarówno nasze zmysły, jak i zmysły ptaków dostrzegają nowość i zmianę, a nie stan równowagi. Preferencje samicy nie ewoluują -tale już jest[76]. Prawdopodobnie najbardziej zaskakującym odkryciem w dziedzinie teorii doboru płciowego była praca Nancy Burley z początku lat osiemdziesiątych XX w., dotycząca żeberek. Burley badała, w jaki sposób te małe australijskie ptaki wybierają partnera. Chcąc sobie ułatwić badania, przetrzymywała je w ptaszarni i nałożyła każdemu kolorową obrączkę na nogę. Po pewnym czasie zauważyła cos dziwnego. Samce z czerwoną obrączką były wyróżniane przez samice. Dalsze eksperymenty potwierdziły, że obrączki drastycznie wpływały na atrakcyjność i samców, i samic. Samce z czerwonymi obrączkami były atrakcyjne, z zielonymi nieatrakcyjne; samice z czarną lub różową obrączką były adorowane, z jasnoniebieską - odrzucane. Atrakcyjność można było zmienić nie tylko za pomocą obrączek, ale także małych papierowych czapeczek przyklejonych do głowy ptaka. W tym wypadku samice stosowały bardzo prostą regułę oceny potencjalnych partnerów: im więcej koloru czerwonego (lub mniej zielonego, co jest właściwie tym samym, gdyż mózg uważa czerwień i zieleń za kolory przeciwstawne), tym bardziej atrakcyjny jest samiec[77]. Jeżeli samice mają estetyczny system preferencji, samce dostosowują się do niego i próbują go wykorzystać. Na przykład możliwe jest, że „oczka” na pawich ogonach podobają się pawicom, ponieważ przypominają ogromne odmiany prawdziwych oczu. Prawdziwe oczy przyciągają uwagę wielu zwierząt, może nawet je hipnotyzują. Wobec tego nagłe pojawienie się wielu ogromnych, gapiących się oczu może wprowadzić samicę w stan łagodnej hipnozy, co pozwala samcowi rzucić się na nią[78]. Byłoby to zgodne z odkryciem, że ponadnormalne bodźce są często bardziej skuteczne niż normalne. Na przykład wiele ptaków woli mieć w gnieździe śmieszne, ogromne jajo, a nie normalne. Gęś woli wysiedzieć jajo wielkości piłki futbolowej niż jajo normalnych rozmiarów. Tak jakby mózg ptaków miał program, który mówi: „Uwielbiaj jajka” - im większe jajo, tym bardziej ptaki je uwielbiają. Zatem, być może, im większe jest „pawie oko”, tym bardziej atrakcyjne i zaskakujące jest dla pawicy. Samiec wykorzystał to, wykształcając dużą liczbę ogromnych „oczu”, co nie wywołało żadnych zmian ewolucyjnych w preferencjach samic[79].

U P O Ś L E D ZO N Y A G E N T Andrew Pomiankowski akceptuje większość z tego, co mówią Ryan i Kirkpatrick, ale nie zgadza się z nimi w kwestii żeńskiego wyboru. Twierdzi, że zajmują się oni zwykłym przymusem, który kieruje męskie cechy w wybranym kierunku preferencji zmysłowych samicy. Ale nie znaczy to, że wyolbrzymianie ozdób jest możliwe bez zmiany żeńskich gustów. Jest prawie niemożliwe stwierdzenie, w jaki sposób samice mogą uniknąć efektu Fishera, gdy ozdoby samca stają się w każdym pokoleniu coraz bardziej przesadne. Samica, która jest najbardziej wymagająca, wybiera najbardziej atrakcyjnego samca i rodzi najbardziej atrakcyjnych synów. Samica, która ma najbardziej atrakcyjnych synów, ma najwięcej wnuków, zatem samice stają się coraz bardziej wymagające i coraz trudniej je uwieść czy zahipnotyzować. „Kluczowe pytanie — napisał Pomiankowski — nie dotyczy tego, czy mamy tu do czynienia ze zmysłowym wyzyskiem, ale tego, dlaczego samice pozwalają się wyzyskiwać”. Poza tym wiara, że ewolucja może nastroić ucho żaby na wykrywanie drapieżników, a jednocześnie nie jest w stanie go nastroić na odnalezienie samców, z pewnością zubaża możliwości doboru[80]. Można więc zgodzić się z Ryanem i Kirkpatrickiem, że ekstrawagancje zalotów samców odzwierciedlają wrodzone gusty samic, nie odrzucając idei, że owe gusty przydają się samicy, gdyż pozwalają jej na wybór najlepszych genów dla potomstwa. Ogon pawia jest jednocześnie świadectwem naturalnie wyselekcjonowanej słabości samic do przypominających oko obiektów, tworem despotycznej mody panującej wśród pawic oraz obciążeniem ujawniającym kondycję właściciela. Ten pluralizm nie wszystkim się podoba, ale Pomiankowski

zapewnia, że nie wynika on z nierozsądnego dążenia, aby zadowolić każdego. Pewnego wieczoru, podczas wspólnego obiadu w indyjskiej restauracji, Pomiankowski naszkicował mi na papierowej serwetce całkiem wiarygodny schemat powiązań wszystkich dotychczasowych teorii doboru płciowego. Każda męska cecha rozpoczyna się mutacją losową. Jeśli trafi w preferencje zmysłowe samic, zacznie się rozprzestrzeniać. W trakcie rozprzestrzeniania pojawia się efekt Fishera, który sprawia, że i dana cecha, i preferencje stają się przesadne. W końcu dochodzi do tego, że cecha występuje u wszystkich samców, zatem samice tracą powód do przestrzegania mody. Cecha zaczyna zanikać, ponieważ teraz już samica musi ponosić koszt wyboru - po prostu traci czas na porównywanie różnych samców. Efekt Fishera znika wolniej, kiedy koszt jest mały, np. u gatunków, które odbywają gody na tokowisku, gdzie można w jednej chwili ujrzeć wszystkie samce. Jednak niektóre cechy nie znikają, ponieważ może się zdarzyć, że odzwierciedlają stan zdrowia samca (na przykład zmieniają kolor, kiedy samiec jest zarażony pasożytem). Dlatego samice nie rezygnują z wybierania najlepszych samców. Zawsze starają się poderwać najprzystojniejszego partnera (albo dać mu się uwieść), ponieważ wtedy zapewniają potomstwu odporność na choroby. Innymi słowy, cechy odzwierciedlające stan fizyczny nie tylko są aż do przesady kultywowane, ale także utrzymują się najdłużej. U tokujących gatunków wszystkie cechy, które rozwinęły się pod wpływem efektu Fishera, także się zachowują, ponieważ koszt wyboru jest taki niski. Najbardziej promiskuityczne gatunki kończą wyposażone w kolaż różnych obciążeń, ozdób i bogatych, kolorowych wzorów. Pomiankowski zaczął już potwierdzać swoją intuicję (opartą na teorii symetrii omawianej wcześniej), że złożone cechy u ptaków poligamicznych, np. wiele ozdób u pawi, to ozdoby Fishera. Natomiast cechy pojedyncze u ptaków monogamicznych, np. rozwidlony ogon jaskółki, to ozdoby Dobrych Genów albo wskaźnik kondycji[81]. Gdy następnym razem odwiedzimy wiosną ogród zoologiczny, zwróćmy uwagę na samca bażanta diamentowego, pochodzącego z Chin. Orgia kolorów, które prezentuje on samicy, jest doprawdy zachwycająca: bladobłękitne plamy na głowie, szkarłatny grzebień, podgardle mieniące się zielenią, szmaragdowy grzbiet, pomarańczowy kuper, brzuch nieskazitelnie biały. Wokół szyi ma białą kryzę obrzeżoną czernią, a u podstawy ogona pięć par cynobrowych piór. Sam ogon, biały, nakrapiany czernią, jest dłuższy od ciała ptaka. Brzydkie lub uszkodzone pióro byłoby widać na milę. Samiec ten jest jedną wielką reklamą dobrych genów, choć obarczoną kosztami zachowania czystości, zdrowia i bezpieczeństwa, chodzącą ilustracją preferencji zmysłowych jego partnerki.

L U D ZK I P AW Wyczyny pawi lub gupików są same w sobie dość interesujące dla przyrodników; intrygują badaczy ewolucji jako dogodne przypadki badań. Nas jednak bardziej interesuje antropocentryczny aspekt zagadnienia. Co nam mówią o nas samych? Czy niektórzy mężczyźni mają powodzenie u kobiet, ponieważ ich wygląd dostarcza uczciwych sygnałów o obciążających, dobrych genach oraz odporności na choroby? Ta myśl wydaje się absurdalna. Przecież mężczyźni odnoszą sukcesy u kobiet z bardzo różnorodnych i subtelnych powodów. Są uprzejmi, inteligentni, dowcipni, bogaci, przystojni albo po prostu są akurat pod ręką. Ludzie nie są tokującym gatunkiem, a mężczyźni nie gromadzą się w jednym miejscu, aby demonstrować swoje zalety kobietom. Większość mężczyzn nie porzuca kobiety zaraz po kopulacji. Mężczyźni nie posiadają ani wspaniałych ozdób, ani stereotypowego rytuału zalotów, bez względu na to, co można ujrzeć w przeciętnej dyskotece. Gdy kobieta wybiera partnera, mniej myśli o tym, czy wychowa z nim atrakcyjnych synów i odporne na choroby córki, niż o tym, czy będzie dobrym mężem. Gdy mężczyzna wybiera żonę, snuje podobnie przyziemne rozmyślania, może tylko zwraca większą uwagę na urodę. Obie płcie stosują kryteria koncentrujące się wokół rodzicielstwa. Bardziej przypominają rybitwy, które wybierają partnerów dobrze łowiących ryby, niż samice preriokura ostrosternego, które naśladują nawzajem swój wybór. Nie wydaje się więc, by w tym wypadku odbywał się wyścig Czerwonej Królowej, w którym płcie posługują się uwodzeniem i odpornością na reklamę, bazującymi na czystym wyborze Dobrych Genów. A jednak nie możemy być tak kategoryczni. U niektórych ssaków skutki doboru płciowego są mało widoczne. Trudno byłoby utrzymywać, że przeciętny szczur posiada jakieś rzucające się w oczy ozdoby,

którymi został obdarzony ze względu na upodobania dawniej żyjących samic. Nawet u naszych najbliższych krewnych, szympansów, skutki dokonywanego przez samice wyboru są minimalne - przedstawiciele obu płci są do siebie podobni, a ich zaloty są bardzo uproszczone. Wstrzymajmy się jednak z poglądem, że u człowieka nie da się zauważyć skutków doboru płciowego. Przecież ludzi fascynuje piękno. Pomadka do ust, biżuteria, cień do powiek, perfumy, farby do włosów, wysokie obcasy — ludzie są skłonni do przesady lub kłamstwa, jeżeli chodzi o podkreślenie własnej atrakcyjności seksualnej, tak samo jak pawie czy altanniki. Jak demonstruje powyższa lista, mężczyźni poszukują kobiecego piękna częściej niż kobiety poszukują męskiego. Można więc sądzić, że ludzkość od pokoleń podlega presji doboru płciowego wywieranej raczej przez osobniki męskie niż żeńskie. Dlatego w wypadku ludzi należy sprawdzić działanie teorii doboru płciowego wobec mężczyzn i zbadać, w jaki sposób mężczyzna wybiera geny kobiety. Ale to niewielka różnica. Kiedy jedna płeć dokonuje wyboru, pojawiają się wszystkie konsekwencje teorii doboru płciowego. Jak zobaczymy w kolejnych rozdziałach tej książki, jest całkiem możliwe, nawet prawdopodobne, że niektóre części ludzkiego ciała i elementy psychiki są produktami procesu doboru płciowego.

Rozdział 6 POLIGAMIA A NATURA MĘŻCZYZN

Gdyby nie istniały kobiety wszystkie pieniądze świata byłyby niczym. Arystoteles Onassis

Władza to największy afrodyzjak. Henry Kissinger

W dawnym imperium Inków płciowość była dokładnie kontrolowanym przemysłem. Król-słońce Atahualpa posiadał tysiąc pięćset kobiet w każdym z wielu „domów dziewic”, rozsianych po całym królestwie. Wybierano do nich najpiękniejsze dziewczęta, rzadko mające więcej niż osiem lat — aby zagwarantować ich dziewictwo. Nie wszystkie jednak pozostawały długo dziewicami, były przecież nałożnicami władcy. Przedstawiciele każdej warstwy społecznej mogli sobie pozwolić na harem o określonej prawem liczbie kobiet. Możnowładcy mogli posiadać haremy liczące ponad siedemset kobiet, główni urzędnicy — pięćdziesiąt kobiet, namiestnicy podbitych terytoriów - trzydzieści, zarządcy prowincji liczących sto tysięcy ludzi - dwadzieścia, mający pod sobą tysiąc ludzi - piętnaście, pięciuset ludzi - dwanaście, stu ludzi - osiem, pięćdziesięciu mężczyzn - siedem, dziesięciu mężczyzn — pięć, pięciu mężczyzn -trzy. Nie zostawało więc wiele kobiet dla przeciętnego Indianina; ta sytuacja zmuszała ich praktycznie do celibatu, co czasem musiało wywoływać akty desperacji. Kary za cudzołóstwo z żoną osoby wyższej rangą były bardzo surowe. Na przykład jeżeli mężczyzna zbezcześcił kobietę należącą do inki, skazywano na śmierć nie tylko winowajcę, ale też jego żonę, dzieci, krewnych, służbę, wszystkich mieszkańców wsi oraz wszystkie jego lamy, a wieś równano z ziemią i zasypywano kamieniami. W wyniku takiego postępowania Atahualpa i jego arystokraci mieli, powiedzmy, większość udziałów w ojcostwie następnego pokolenia. Systematycznie pozbawiano mężczyzn mniej uprzywilejowanych ich genetycznego udziału w potomności. Inkowie byli dziećmi potężnych ludzi. W królestwie Dahomeju w zachodniej Afryce wszystkie kobiety były do dyspozycji króla. Tysiące kobiet trzymano w królewskich haremach. Kobiety odrzucane przez króla stawały się „żonami” co bardziej uprzywilejowanych królewskich popleczników. W rezultacie królowie Dahomeju pozostawili wiele dzieci, a zwykli mężczyźni często żyli w celibacie. W mieście Abomey, zgodnie z przekazem dziewiętnastowiecznego podróżnika, „trudno było znaleźć człowieka, który nie byłoby pochodzenia królewskiego”. Związek między seksem i władzą ma długą tradycję[1].

C ZŁ O WIE K J A K O ZWIE R ZĘ Dotychczas w tej książce tylko parę razy zerknęliśmy na człowieka. Był to krok całkiem świadomy. Zasady, które starałem się ustalić, łatwiej było zilustrować na przykładzie mszyc, mniszków, pleśni, muszek owocowych, pawi i słoni morskich niż na przykładzie pewnej szczególnej małpy. Niewątpliwie jednak ta szczególna małpa również podlega pewnym zasadom. Ludzie są wytworem ewolucji w takim samym stopniu jak pleśnie. Zmiany poglądów naukowych na ewolucję mają ogromny wpływ na nasze rozumienie historii rozwoju człowieka. Podsumujmy nasze dotychczasowe rozważania. Ewolucja bardziej wiąże się z reprodukcją najlepiej dostosowanych osobników niż z ich przeżyciem. Każde stworzenie na ziemi jest wytworem serii walk między pasożytem i jego gospodarzem, między różnymi rodzajami genów, między osobnikami należącymi do tego samego gatunku oraz między osobnikami tej samej płci rywalizującymi o dostęp do osobników płci przeciwnej. Do tych walk zaliczają się także walki psychologiczne, które mają na celu manipulowanie innymi członkami gatunku oraz ich wykorzystanie. W bojach tych nigdy nie ma ostatecznych zwycięzców, ponieważ sukces jednego pokolenia powoduje, że wrogowie następnego pokolenia są lepiej przystosowani do walki. Życie to Syzyfowy wyścig, coraz szybszy bieg w kierunku mety która jest linią startową następnego wyścigu. W tym rozdziale powyższe rozumowanie zostanie odniesione do samego sedna ludzkiego zachowania. Ci, którzy uważają, że jest to nieuzasadnione, gdyż ludzie są jedyni w swoim rodzaju, przytaczają zwykle dwa argumenty. Pierwszy głosi, że wszystko w zachowaniu człowieka jest wyuczone, a nic nie jest odziedziczone. Drugi argument mówi, że odziedziczone zachowanie nie może być elastyczne, a ludzie są najwyraźniej elastycznymi istotami. Pierwszy argument jest przesadzony, a drugi fałszywy. Człowiek nie doświadcza żądzy dlatego, że nauczył się tego od ojca, nie odczuwa głodu czy złości dlatego, że ktoś udzielił mu na ten temat lekcji. To część natury ludzkiej. Człowiek rodzi się z umiejętnością odczuwania pożądania, głodu i złości. Uczy się kojarzyć głód z hamburgerami, złość ze spóźnionymi pociągami, a pożądanie z kobietami. W taki sposób „zmienia” swoją „naturę”. Tak więc tendencje odziedziczone przenikają wszystko, co robimy, ale są elastyczne. Istnieje natura pozbawiona kultury, nie istnieje kultura, która rozwija się bez natury. Stwierdzenie czegoś innego jest tym samym co oświadczenie, że można obliczyć powierzchnię pola, mierząc jedynie długość, ale nie

szerokość. Każde zachowanie jest wypadkową instynktu i doświadczenia. Jeszcze do niedawna takie poglądy nie wpływały zasadniczo na nauki o człowieku. Nawet obecnie większość antropologów czy socjologów jest przekonana, że ewolucja niczego im nie wyjaśni. Owszem, ciało człowieka jest produktem doboru naturalnego, ale umysł człowieka i jego zachowanie są wytworami „kultury”, przy czym kultura nie odzwierciedla ludzkiej natury, lecz odwrotnie. W związku z tym badania socjologiczne zawężają się tylko do opisu różnic między kulturami czy osobnikami i do ich wyolbrzymiania. Dla mnie najbardziej interesujące w człowieku jest to, co dzieli on z innymi ludźmi: język gramatyczny, hierarchia, romantyczna miłość, zazdrość na podłożu seksualnym czy długotrwałe więzi między płciami (np. małżeństwo). Są to instynkty poddające się treningowi, charakterystyczne dla naszego gatunku, a przecież niewątpliwie ukształtowane na drodze ewolucji, tak samo jak oko czy kciuk[2].

IS TO TA M A Ł ŻE Ń S TWA Kobieta jest dla mężczyzny wehikułem, który przenosi jego geny do następnego pokolenia; mężczyzna jest dla kobiety źródłem ważnej substancji (nasienia), która przekształca jej komórki jajowe w zarodki. Dla każdej płci przeciwna płeć stanowi potencjalne źródło zasobów do eksploatacji. Może się ona odbywać na wiele sposobów. Jednym ze sposobów wykorzystania płci przeciwnej jest zgromadzenie jak największej liczby osobników tej płci, namówienie ich do połączenia, a potem opuszczenie ich - tak właśnie robią np. samce słonia morskiego. Inną skrajnością jest znalezienie jednego partnera i równe dzielenie z nim obowiązków rodzicielskich - tak postępują albatrosy. Każdy gatunek ma jakieś swoje miejsce pomiędzy tymi dwoma biegunami i stosuje właściwy sobie system tworzenia par. Gdzie w ramach tego spektrum znajduje się człowiek? Można to odkryć na pięć sposobów. Po pierwsze, możemy bezpośrednio badać ludzi nam współczesnych i opisywać ich sposoby łączenia się w pary. Stwierdzimy wówczas, że zazwyczaj powstaje małżeństwo monogamiczne. Po drugie, możemy spojrzeć wstecz i wyszukać w historii typowe wzory układów między osobnikami różnych płci. Okaże się, że bardzo często bogaci i posiadający władzę mężczyźni więzili swoje nałożnice w haremach. Po trzecie, możemy się przyjrzeć ludziom żyjącym w prymitywnych społeczeństwach, które posługują się techniką z epoki kamiennej, i na tej podstawie domniemywać, jak żyli nasi przodkowie dziesięć tysięcy lat temu. Odkryjemy, że żyli oni według modelu pośredniego - byli mniej poligamiczni niż ludzie wczesnych cywilizacji, mniej monogamiczni niż ludzie współcześni. Czwartym sposobem jest badanie małp człekokształtnych, naszych najbliższych krewnych. Porównując zachowania lub budowę ciała małp i ludzi, dojdziemy do wniosku, że małe jądra mężczyzny nie nadają się do systemu częstych kopulacji jak u szympansów. Stwierdzimy też, że rozmiary ciała mężczyzny nie pasują do systemu haremowej poligamii goryli (poligamia i różnice między rozmiarami ciała samca i samicy są ściśle ze sobą powiązane), odkryjemy, że mężczyźni nie są tak antyspołeczni ani tak stali w uczuciach jak monogamiczny gibon. Znajdujemy się gdzieś pośrodku. Piąta metoda polega na porównywaniu ludzi z innymi zwierzętami, które dzielą nasze silne nawyki społeczne, np. z ptakami tworzącymi kolonie, małpami lub delfinami. Dzięki temu dowiemy się, że ludzi należy zakwalifikować jako gatunek monogamiczny ze skłonnością do niewierności. Możemy przynajmniej wyeliminować niektóre opcje. Charakterystyczne dla ludzi jest tworzenie długotrwałych więzi między partnerami seksualnymi, nawet w wypadku poligamii. Nie przypominamy preriokurów ostrosternych, których małżeństwa trwają kilka minut. Nie jesteśmy też poliandryczni jak kusaki tropikalne ptaki wodne, u których duże, agresywne samice władają haremem małych, obłaskawionych samców. Znamy tylko jedną prawdziwie poliandryczną społeczność ludzką na świecie: pewne plemię tybetańskie, w którym kobiety wychodzą za mąż za dwóch lub więcej braci. Chcą w ten sposób stworzyć silną rodzinę, która ma szansę przeżycia w trudnych warunkach. Mężczyźni zajmują się hodowlą jaków i utrzymują kobiety. Ambicją najmłodszego z braci jest opuścić rodzinę i znaleźć sobie własną żonę, zatem poliandria jest przez niego traktowana jako zło konieczne[3]. Różnimy się także od drozda i gibona, zwierząt ściśle terytorialnych, monopolizujących i broniących obszar, na którym spędzają całe życie, i broniących go. Owszem, ogradzamy płotem ogrody, ale również przyjmujemy innych ludzi na nocleg albo dzielimy domy ze współlokatorami. Większość naszego życia spędzamy na swego rodzaju wspólnej ziemi — w pracy i podróży, na zakupach i

zabawach. Ludzie żyją w grupach. Niewiele nam jednak pomagają te wszystkie spostrzeżenia. Większość ludzi tworzy społeczeństwa monogamiczne. Nie jest jednak oczywiste, czy wynika to z natury człowieka, czy też j est odzwierciedleniem nakazów demokracji. Wystarczy bowiem złagodzić przepisy i poligamia kwitnie. Na przykład w stanie Utah utrzymuje się długa tradycja religijnie usankcjonowanej poligamii. Ostatnio złagodzono tam kary dla poligamistów i zwyczaj ten powrócił. Chociaż najliczebniejsze społeczności są monogamiczne, to jednak trzy czwarte kultur plemiennych jest poligamicznych. Nawet pozornie monogamiczne społeczeństwa często są monogamiczne tylko z nazwy. Historia uczy, że mężczyźni posiadający władzę zazwyczaj dysponowali większą liczbą partnerek seksualnych, nawet jeśli mieli tylko jedną legalną żonę. Ale tak jest tylko w wypadku mężczyzn wpływowych. A reszta? Nawet w społeczeństwach otwarcie poligamicznych większość mężczyzn ma tylko jedną żonę, a praktycznie wszystkie kobiety mają tylko jednego męża. Czyli dotarliśmy donikąd. Zależnie od okoliczności mężczyzna jest i poligamistą, i monogamistą. Może faktycznie nie należy twierdzić, że mężczyźni mają jeden system tworzenia par? W praktyce mężczyzna robi przecież to, co chce, dostosowując swoje zachowanie do danej sytuacji[4].

G D Y M Ę ŻC ZY ZN A ATA K U J E , A K O B IE TA F L IR TU J E On? A ona? Aż do niedawna ewolucjoniści mieli jasny i prosty pogląd na system kojarzenia par, oparty na istotnych różnicach między osobnikami męskimi i żeńskimi. Gdyby wszystko działo się po myśli posiadających władzę mężczyzn, kobiety prawdopodobnie żyłyby w haremach tak jak słonice morskie. Tak przynajmniej uczy nas historia. Gdyby natomiast wszystko działo się po myśli większości kobiet, mężczyźni byliby wierni jak albatrosy. Chociaż dokładne badania zmodyfikowały to przypuszczenie, to jest jednak prawdą, że mężczyźni uwodzą, a kobiety dają się uwieść. Ludzkość dzieli ten model pożądliwych mężczyzn i cichych, wiernych kobiet z około 99% wszystkich gatunków zwierząt, łącznie z naszymi najbliższymi krewnymi, hominoidalnymi małpami. Rozważmy na przykład, jak wyglądają oświadczyny. W żadnym społeczeństwie na świecie inicjatywa nie wychodzi od kobiety czy jej rodziny. Nawet w najbardziej liberalnych zachodnich społeczeństwach oczekuje się, że to mężczyzna poprosi, a kobieta udzieli odpowiedzi. Tradycja kobiecych oświadczyn w dniu 29 lutego w roku przestępnym jedynie podkreśla skromność ich możliwości w tym zakresie - mają tylko jeden dzień na to, co mężczyźnie przysługuje przez 1460 dni. Oczywiście we współczesnych społeczeństwach mężczyzna nie klęka na kolano, lecz „dyskutuje” o sprawie ze swoją dziewczyną jak równy z równą. Ale nawet wtedy to właśnie mężczyzna podejmuje ten temat. Jeżeli chodzi o kwestię samego uwodzenia, także od mężczyzny oczekuje się, iż zrobi on pierwszy krok. Kobieta może flirtować, ale mężczyzna atakuje. Dlaczego tak jest? Socjologowie twierdzą, że wynika to z uwarunkowań zewnętrznych, i częściowo mają rację. Nie jest to jednak wystarczająca odpowiedź, ponieważ w wielkim eksperymencie społecznym ubiegłego wieku zwanym latami sześćdziesiątymi większość uwarunkowań odrzucono, ale ten zwyczaj pozostał. Poza tym uwarunkowania zwykle wzmacniają tylko instynkt. Od czasu wspomnianej w poprzednim rozdziale pracy Roberta Triversa z 1972 roku[5] wiadomo, dlaczego samce są zazwyczaj bardziej gorliwymi zalotnikami niż samice i dlaczego istnieją wyjątki od tej reguły. Nie ma powodu, aby nie dotyczyło to także ludzi. Płeć, która inwestuje najwięcej w stworzenie i wychowanie potomstwa, ma też najwięcej możliwości jego kształtowania i najmniej zyskuje na posiadaniu każdego dodatkowego partnera. Samiec pawia wyświadcza tylko jedną przysługę pawicy i nic poza tym - dostarcza jej porcję plemników. Nie broni jej przed innymi samcami, nie karmi, nie gromadzi zapasów żywności, nie pomaga w wysiadywaniu jaj i wychowywaniu potomstwa. To ona musi wykonać całą tę pracę. W sumie układ pawia i pawicy jest bardzo nierówny. Samica wnosi do niego solenne przyrzeczenie, że zrobi, co może, aby zmienić plemniki partnera w nowe pawie, a samiec wnosi tylko minimalny - choć istotny - wkład. Ona może wybrać sobie takiego samca, jakiego zechce, i nie musi wybierać więcej niż jednego. On nie traci nic i zyskuje wiele, łącząc się z każdą samicą, która się pojawi. Ona traci czas i energię, aby osiągnąć bardzo wątpliwy zysk. Za każdym razem, kiedy paw uwiedzie samicę, wygrywa udział w jej inwestycji w jego synów i córki. Za każdym razem, kiedy pawica uwiedzie kolejnego samca, zdobywa nieco dodatkowego nasienia, którego prawdopodobnie nie potrzebuje. Nic dziwnego, że on jest zainteresowany

ilością, a ona jakością. Ujmijmy to w terminach bardziej ludzkich: mężczyzna może spłodzić dziecko za każdym razem, gdy odbywa stosunek z inną kobietą, podczas gdy kobieta może mieć dziecko tylko z jednym mężczyzną na raz. Można się założyć, że Casanova zostawił więcej potomków niż Nierządnica Babilońska. Ta podstawowa asymetria płci rozpoczyna się już na poziomie komórki jajowej i plemnika. W 1948 roku brytyjski uczony A. J. Bateman pozwolił muszkom owocowym dowolnie łączyć się ze sobą. Odkrył, że najbardziej wzięte samice wcale nie były bardziej płodne niż samice najmniej popularne, ale najbardziej płodne samce odnosiły znacznie większe sukcesy niż najmniej płodne[6]. Asymetria wzrosła w toku ewolucji ze względu na obowiązki samicy w wychowywaniu potomstwa. Proces ten osiąga punkt kulminacyjny u ssaków — samica rodzi olbrzymie dziecko, które wcześniej przez długi czas rosło wewnątrz jej ciała, natomiast samiec może stać się ojcem w ciągu paru sekund. Kobieta nie może zwiększyć swojej płodności poprzez wybór większej liczby partnerów; mężczyzna może. U ludzi zachowuje ważność reguła muszki owocowej. Nawet we współczesnych społeczeństwach monogamicznych mężczyźni mają znacznie więcej możliwości posiadania większej liczby dzieci niż kobiety. Na przykład mężczyzna, który żeni się dwukrotnie, z większym prawdopodobieństwem będzie miał dzieci z obu małżeństw niż kobieta, która dwa razy wychodzi za mąż[7]. Niewierność i prostytucja to specjalne przypadki poligamii, w których między partnerami nie tworzy się więź małżeńska. To stawia żonę mężczyzny i jego kochankę na zupełnie odmiennych pozycjach, jeżeli chodzi o ewentualne zainwestowanie w dzieci. Mężczyzna, który potrafi zorganizować swoje sprawy tak, że będzie miał czas, możliwości i pieniądze na utrzymanie dwóch rodzin, musi być bogaty i na pewno należy do rzadkości.

F E M IN IZM I P Ł ATK O N O G I Nierzadko można sprawdzić działanie reguły, badając odstępstwa. Zajmijmy się zasadą, która mówi, że intensywność opieki rodziców wpływa na to, która płeć podejmuje próbę poligamii. U konika morskiego samica za pomocą pokładełka wstrzykuje jaja do ciała samca. Jaja rozwijają się w ciele samca, co stanowi zgrabne odwrócenie zwykłego biegu rozmnażania płciowego. Jak przewiduje teoria, to samica stara się uwieść samca. Inny przykład: istnieje około trzydziestu gatunków ptaków, wśród których najbardziej znane są płatkonogi i długoszpony, u których duża, agresywna samica zaleca się do małego, niepozornego samca. On też potem wysiaduje jaja i wychowuje pisklęta[8]. Płatkonogi i inne gatunki, u których stroną uwodzącą jest samica, stanowią wyjątek potwierdzający regułę. Pamiętam, jak widziałem kiedyś stado samic płatkonoga, które tak dręczyło biednego samca, że o mało co nie utonął. A dlaczego? Otóż dlatego, że samce spokojnie wysiadują jaja, a samice, nie mając nic lepszego do roboty, poszukują kolejnych partnerów. Tam, gdzie samce inwestują więcej czasu i energii w opiekę nad potomstwem, samice przejmują inicjatywę w zalotach — i odwrotnie[9]. U ludzi owa asymetria jest całkiem wyraźna: dziewięć miesięcy ciąży w stosunku do pięciu minut przyjemności. Jeżeli ta dysproporcja determinuje rolę płci podczas zalotów, to nic dziwnego, że to właśnie mężczyźni uwodzą kobiety, a nie odwrotnie. Zdawałoby się więc, że najbardziej poligamiczne społeczeństwa ludzkie stanowią zwycięstwo mężczyzn, a monogamiczne - zwycięstwo kobiet. Ale wcale tak nie jest. Poligamiczne społeczeństwo oznacza przede wszystkim pokonanie przez niewielką grupę mężczyzn wszystkich innych mężczyzn. Większość mężczyzn jest w tych społeczeństwach skazana na celibat, ponieważ, jak pamiętamy, proporcje płci są równe. Jednak nie można z ewolucji wyciągać wniosków natury moralnej. Asymetria inwestycji obu płci w powołanie na świat potomstwa to fakt biologiczny, a nie moralny skandal. Asymetria jest „naturalna”. Ludzi strasznie kusi przyjęcie tego ewolucyjnego scenariusza, gdyż „uzasadnia” on bezwarunkową akceptację męskich skłonności do romansów, albo odrzucenie go, gdyż „podkopuje” pojęcie równouprawnienia płci. Tymczasem obie postawy są błędne. Ewolucja nie mówi nam o tym, co jest dobre, a co złe. Próbuje opisać ludzką naturę, a nie zalecać zasady moralne. To, że coś jest naturalne, nie oznacza, że jest dobre. Morderstwa są „naturalne” w tym sensie, że pokrewne nam małpy człekokształtne popełniają je regularnie, podobnie jak robili to nasi przodkowie. Uprzedzenia, nienawiść, przemoc, okrucieństwo — wszystko to jest częścią naszej natury. I

wszystko to może zostać skutecznie poskromione przez właściwy rodzaj wychowania. Natura jest plastyczna. Co więcej, najbardziej naturalne w ewolucji jest to, że natury mogą ze sobą rywalizować. Ewolucja nie prowadzi do utopii, ale do krainy, w której to, co jest najlepsze dla jednego człowieka, może się okazać czymś najgorszym dla drugiego, a to, co jest najlepsze dla kobiety, może się okazać najgorsze dla mężczyzny. Ktoś zawsze będzie skazany na „nienaturalny’ los. To właśnie oznajmia nam Czerwona Królowa. Na następnych stronach wielokrotnie będę próbował zgadywać, co jest „naturalne” dla człowieka. Być może moje moralne uprzedzenia będą mi czasami przeszkadzać jako element myślenia życzeniowego, ale będzie to zupełnie nieświadome. I nawet jeżeli będę się mylił co do ludzkiej natury, to nie mylę się, kiedy twierdzę, że taką naturę należy wykryć.

C O O ZN A C ZA H O M O S E K S U A L N Y P R O M IS K U ITY ZM ? Większość prostytutek jest kobietami z tego prostego powodu, że zapotrzebowanie na żeńskie prostytutki jest znacznie większe niż na męskie. Istnienie prostytutek obnaża apetyt seksualny mężczyzn, podobnie jak zjawisko męskiego homoseksualizmu. Przed pojawieniem się AIDS homoseksualni mężczyźni mieli znacznie więcej partnerów niż mężczyźni heteroseksualni partnerek. Wiele barów dla homoseksualistów było i wciąż jest miejscami, gdzie można znaleźć partnera na jedną noc. W łaźniach w San Francisco odbywały się, wspomagane stosowaniem środków pobudzających, orgie i sesje zbiorowego seksu, w które trudno było uwierzyć, kiedy dyskutowano o nich publicznie w pierwszych latach epidemii AIDS. Badania Instytutu Kinseya nad homoseksualistami z rejonu Zatoki San Francisco wykazały, że 75% z nich miało więcej niż stu partnerów, a 25% więcej niż tysiąc partnerów[10]. Nie zamierzam zaprzeczać, że istnieją homoseksualiści mniej aktywni seksualnie niż heteroseksualiści. Ale nawet działacze ruchu wyzwolenia gejów i lesbijek przyznają, że przed erą AIDS homoseksualiści znacznie częściej zmieniali partnerów niż heteroseksualiści. Nie istnieje jedno przekonujące wytłumaczenie zjawiska homoseksualnego promiskuityzmu. Homoseksualiści powiedzieliby, że stanowi ono reakcję na dezaprobatę społeczeństwa. Zabronione zachowania często bywają przesadnie manifestowane. Prawne i społeczne trudności związane z tworzeniem się gejowskich par nie sprzyjają trwałym związkom. Nie jest to jednak przekonujące. Promiskuityzm nie kończy się na tych, którzy oddają się potajemnym stosunkom homoseksualnym. Niewierność jest większym problemem w związkach homoseksualnych niż heteroseksualnych, a społeczeństwo jest znacznie mniej tolerancyjne wobec przygodnych niż trwałych związków homoseksualnych. Wiele tych argumentów dotyczy też lesbijek, ale istnieje jedna ogromna różnica: lesbijki rzadko odbywają stosunki seksualne z nieznajomymi, a zamiast tego tworzą układy partnerskie, które utrzymują się wiele lat z małym ryzykiem zdrady. Większość lesbijek miała w życiu mniej niż dziesięć partnerek[11]. Donald Symons z University of California w Santa Barbara twierdzi, że przyczyną tego, że geje mają przeciętnie więcej partnerów seksualnych niż mężczyźni heteroseksualni i o wiele więcej niż lesbijki, jest to, że geje wcielają w życie męskie skłonności lub instynkty, które nie krępują skłonności kobiet. Chociaż homoseksualni mężczyźni, tak jak większość ludzi, pragną bliskich związków, takie związki są trudne do utrzymania, głównie z powodu męskiego pożądania seksualnej różnorodności, bezprecedensowej okazji zaspokojenia tego pożądania w świecie mężczyzn oraz męskiej skłonności do zazdrości. (…) Uważam, że mężczyźni heteroseksualni tak samo jak geje odbywaliby najczęściej stosunki seksualne z nieznajomymi, braliby udział w anonimowych orgiach w łaźniach publicznych i wstępowaliby do miejskiej toalety na pięciominutowe fellatio w drodze z domu do pracy, gdyby tylko kobiety były zainteresowane taką aktywnością[12].

Nie chodzi tu o stwierdzenie, że homoseksualiści nie dążą do trwałych i bliskich związków czy że skłonności do anonimowego seksu czynią z nich ludzi odrażających moralnie. Symons pokazuje jedynie, że dążenie do monogamicznej więzi z towarzyszem życia oraz żądza przygodnego seksu z nieznajomymi nie stanowią wykluczających się nawzajem instynktów. W rzeczy samej, są one charakterystyczne dla heteroseksualistów, czego najlepszym dowodem są dobrze prosperujące cali girls, które za odpowiednią opłatą zapewniają szczęśliwym w małżeństwie mężczyznom seksualną odmianę. Symons nie mówi o gejach, lecz o mężczyznach w

ogóle. Według niego geje zachowują się jak wszyscy mężczyźni, tylko bardziej ekstremalnie, a lesbijki zachowują się jak wszystkie kobiety, tylko bardziej ekstremalnie[13].

H A R E M Y I B O G A C TWO W płciowej partii szachów każda ze stron musi odpowiadać na ruchy przeciwnika. Powstający układ czy to poligamiczny, czy monogamiczny, można porównać raczej do pata niż do remisu lub zwycięstwa któregoś z grających. U słonia morskiego i preriokura ostrosternego gra osiąga punkt, w którym samce interesuje tylko ilość, a samice tylko jakość partnerów. Każda ze stron płaci wysoką cenę, samce walczą ze sobą o przywództwo w stadzie i często giną, a samice nie otrzymują żadnej pomocy ze strony ojców w wychowywaniu potomstwa. W przypadku albatrosa gra dochodzi do odmiennego rodzaju pata. Każda samica otrzymuje wzorowego męża. Obie płcie biorą aktywny udział w zalotach i równo dzielą się obowiązkami w opiece nad młodymi. Nie szukają wielu partnerów, ale zwracają uwagę na jakość. Celem jest przecież wysiedzenie pojedynczego jaja oraz wychowanie pisklęcia, które musi być nieustannie niańczone i karmione przez wiele miesięcy. Załóżmy, że samce albatrosa działają z tych samych pobudek genetycznych co samce słonia morskiego; dlaczego więc zachowują się zupełnie inaczej? Jak odkrył John Maynard Smith, odpowiedzi na to pytanie dostarcza teoria gier, zapożyczona z ekonomii. Teoria gier tym się różni od innych form teoretyzowania, że uznaje wpływ działalności ludzi na końcowy wynik transakcji. Maynard Smith spróbował przeciwstawić sobie różne strategie genetyczne, podobnie jak ekonomiści przeciwstawiają różne strategie ekonomiczne. Ta technika pozwoliła między innymi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego różne gatunki zwierząt mają odmienne systemy łączenia się w pary[14]. Wyobraźmy sobie populację albatrosów, w której samce mają skłonność do poligamii i nie tracą czasu na wychowanie potomstwa. Wyobraźmy sobie niskiego rangą samca, który nie ma żadnych perspektyw na zdobycie własnego haremu. Przypuśćmy, że zrezygnuje on z poligamii, zdecyduje się na związek z jedną samicą i będzie jej pomagał w chowaniu potomstwa. Nie wygra w ten sposób najwyższej stawki, ale będzie się miał zdecydowanie lepiej niż większość jego ambitniejszych braci. Przypuśćmy dalej, że pomaganie żonie znacznie zwiększyło szanse przeżycia potomstwa. Zatem nagle przed samicami w populacji stają dwie możliwości — albo szukać wiernego towarzysza, albo szukać poligamisty. Ponieważ samice, które zdecydowały się na wiernych mężów, pozostawiają więcej potomstwa, liczba samic skłonnych do przyłączenia się do haremu z pokolenia na pokolenie maleje, a wraz z nią maleje też znaczenie poligamistów. Gatunek opanowuje monogamia[15]. Działa to również w drugą stronę. Samiec skowronka kanadyjskiego wyznacza swoje terytorium i próbuje uwieść kilka samic, aby spłodzić potomstwo. Łącząc się z samcem, który ma już partnerkę, samica rezygnuje z szansy wykorzystania jego zdolności ojcowskich. Ale przyłączenie się do haremu opłaci się i tak, jeżeli terytorium tego samca jest bogatsze w pożywienie niż terytorium jego sąsiada. Gdy korzyści z przyłączenia się do bigamisty (czy to ze względu na walory jego terytorium, czy na jakość jego genów) przewyższają korzyści z wyboru monogamisty, poligamia zwycięża. Ten tzw. „model progu poliginii” wyjaśnia, w jaki sposób wiele ptaków z obszarów bagiennych w Ameryce Północnej stało się gatunkami poligamicznymi[16]. Oba modele można zastosować do człowieka. Jesteśmy monogamiczni, ponieważ korzyści wynikające z posiadania niższego rangą męża, który dostarcza pożywienie rodzinie, przeważały nad kosztami starań o przywódcę grupy. Jesteśmy poligamiczni ze względu na ogromne różnice majątkowe między mężczyznami. Pewna ewolucjonistka powiedziała: „Która z kobiet nie wolałaby zostać trzecią żoną Johna Kennedy’ego niż pierwszą żoną klauna Bozo?”[17] Istnieją pewne dowody na to, że pojęcie progu poligiinii rzeczywiście znajduje zastosowanie do ludzi. U ludu Kipsigis w Kenii bogaci mężczyźni posiadają więcej bydła i żon. Każdej żonie bogacza powodzi się przynajmniej tak dobrze jak jedynej żonie biedaka i ona dobrze o tym wie. Według Monique Bergehoff-Mulder z University of California w Davis, która prowadziła badania Kipsigisów, kobiety z własnej woli wybierają

poligamię. Przed zaaranżowaniem małżeństwa ojciec kobiety odbywa z nią długą naradę. Kobieta jest świadoma, że jako druga żona mężczyzny, który posiada mnóstwo bydła, może oczekiwać lepszej przyszłości niż jako pierwsza żona biedaka. Współżony nawiązują przyjaźnie i rozdzielają między siebie obowiązki. Model progu poliginii sprawdza się w przypadku ludu Kipsigis[18]. Z teorią tą wiążą się jednak dwa kłopoty. Po pierwsze, nie mówi ona nic o poglądach pierwszej żony. Pierwsza żona bowiem nie odnosi żadnej korzyści z dzielenia się mężem i jego bogactwem z następnymi żonami. U mormonów ze stanu Utah pierwsze żony odnoszą się wrogo do drugich żon. Kościół mormoński odrzucił oficjalnie poligamię ponad sto lat temu, ale ostatnio kilku fundamentalistów powróciło do tej praktyki i rozpoczęło otwartą kampanię na rzecz akceptacji wielożeństwa. Alex Joseph, burmistrz Big Water, miał w 1991 roku dziewięć żon i dwadzieścioro dzieci. Większość żon miała stałą pracę i była bardzo zadowolona ze swego losu, ale nie wszystkie chciały się ze sobą spotykać oko w oko. Jak powiedziała trzecia pani Josephowa: „Pierwsza żona nie znosi, gdy pojawia się druga, a drugiej żony nic nie obchodzi pierwsza. Dlatego czasami jest trochę kłótni i złej atmosfery”[19]. Jeżeli pierwsza żona jest przeciwna pojawieniu się kolejnych żon, to co w tej sytuacji może zrobić mężczyzna? Może zmusić ją do zaakceptowania nowego małżeństwa, jak prawdopodobnie robiło wielu despotów w przeszłości. Może ją też przekupić. Prawa dzieci zrodzonych z pierwszego małżeństwa są zazwyczaj znacznie większe niż prawa dzieci zrodzonych z drugiego małżeństwa, co zapewne odgrywa rolę w ostudzeniu gniewu pierwszej żony. W niektórych częściach Afryki istnieje zwyczaj, że pierwsza żona dziedziczy 70% majątku mężczyzny. Nawiasem mówiąc, pojęcie progu poliginii nasuwa mi pytanie: W czyim interesie leży delegalizacja poligamii w naszym społeczeństwie? Automatycznie zakładamy, że w interesie kobiety. Ale pomyślmy. Zmuszanie ludzi do zawierania związków małżeńskich wbrew ich woli byłoby prawdopodobnie bezprawne, tak jak i teraz. Zatem drugie żony dobrowolnie godziłyby się na swój los. Kobieta pragnąca kariery zawodowej z pewnością uznałaby układ „dwie plus jeden” za nie najgorszy, miałaby bowiem dwoje partnerów do podziału obowiązków opieki nad dziećmi. Jak wyraził to pewien mormoński prawnik, istnieją „zrozumiałe względy społeczne”, które czynią poligamię „atrakcyjną dla współczesnej kobiety pracującej”[20]. Pomyślmy jednak, jakie by to miało skutki dla mężczyzn. Jeśli wiele kobiet zdecydowałoby się zostać drugimi żonami bogatych mężczyzn, zabrakłoby kobiet niezamężnych dla mężczyzn biednych i wielu z nich byłoby zmuszonych do życia w celibacie. Prawa zakazujące poligamii tak naprawdę bardziej bronią interesu mężczyzn niż kobiet[21]. Sformułujmy zatem cztery ogólne zasady dotyczące łączenia się w pary. Po pierwsze, jeśli samicom opłaca się wybór monogamicznych i wiernych partnerów, to rezultatem jest monogamia - chyba że, po drugie, samce potrafią się samicom przeciwstawić. Po trzecie, jeśli samice nic nie tracą, wybierając samce, które już mają partnerki, to rezultatem jest poligamia — chyba że, po czwarte, samice, które już mają partnerów, zdołają im zabronić łączenia się z innymi samicami, czego wynikiem będzie monogamia. Zatem z teorii gier wypływa zadziwiający wniosek, że samce - mimo odgrywania aktywnej roli w uwodzeniu — są w dużej mierze biernymi widzami swego matrymonialnego przeznaczenia.

D L A C ZE G O M O N O P O L IZO WA Ć ? Próg poliginii jest pojęciem, które dotyczy ptaków. Nie interesuje zbytnio badaczy ssaków, ponieważ prawie wszystkie ssaki znajdują się tak wysoko ponad progiem, że żadna z tych czterech zasad nie ma do nich zastosowania. Samice ssaków nie mają z samców żadnego pożytku w okresie ciąży, zatem nie interesują się tym, czy są oni już żonaci. Człowiek stanowi zupełny wyjątek od tej reguły. Ponieważ ludzkie dzieci trzeba karmić i wychowywać przez długi czas, przypominają one bardziej potomstwo ptaków niż ssaków. Kobieta lepiej wyjdzie na tym, jeżeli wybierze nieżonatego fajtłapę, który pomoże jej w opiece nad dziećmi, niż jeśli poślubi skaczącego z kwiatka na kwiatek wodza i będzie musiała sama wykonywać całą robotę. Wrócę do tej kwestii w następnym rozdziale. Teraz jednak zapomnijmy na chwilę o ludziach i porozmawiajmy o jeleniach. Samica jelenia nie musi mieć monopolu na samca. On i tak nie produkuje mleka ani nie przynosi trawy potomstwu. Dlatego też system kojarzenia się w pary opiera się u jeleni na walce samców, która zależy od tego,

w jaki sposób grupują się samice. Gdy samice żyją w stadach (np. jeleń szlachetny), samce pełnią funkcje właścicieli haremu. Gdy samice żyją samotnie, samce są terytorialne i w większości monogamiczne. Każdy gatunek ma charakterystyczny wzór postępowania, zależny od zachowania samicy. W latach siedemdziesiątych XX w. zoologowie zaczęli badać te wzory, aby określić czynniki determinujące system wyboru partnera. Ukuto nowy termin: socjoekologia[*]. Najbardziej udane okazały się badania społeczności antylop i małp. Uczeni doszli do wniosku, że wybór partnera u antylop i naczelnych można przewidzieć, opierając się na ekologii. Na przykład małe antylopy żyjące w lasach mają pożywienia w bród i w rezultacie żyją samotnie i są monogamiczne. Antylopy średniej wielkości, mieszkające na terenach lasosawanny, żyją w małych grupach i tworzą haremy. Wielkie, sawannowe antylopy, takie jak eland, żyją w ogromnych stadach i praktykują promiskuityzm. Wyglądało na to, że podobny system spotykamy u naczelnych. Małe nocne galago żyją samotnie i są monogamiczne, liściożerne indrisy żyją w haremach, mieszkające na obrzeżach lasu goryle tworzą małe haremy, laso-sawannowe szympansy żyją w dużych, promiskuitycznych grupach, pawiany z sawanny tworzą albo duże haremy, albo wielosamcowe stada[22]. Wydawało się, że ten ekologiczny determinizm pozwoli wiele wytłumaczyć. Wnioski były takie, że samice ssaków żyją samotnie, w małych albo dużych grupach, zależnie od dostępu do żywności oraz ze względów bezpieczeństwa. Samce starają się zmonopolizować jak najwięcej samic albo strzegąc ich bezpośrednio, albo broniąc terytorium, na którym żyją. Samotne, szeroko rozproszone samice pozostawiają samcowi tylko jedną możliwość — zmonopolizować obszar jej zamieszkania i zostać jej wiernym mężem (np, gibon). Samice, które żyją samotnie w niewielkim rozproszeniu, dają samcowi szanse na zmonopolizowanie terytoriów dwóch lub więcej samic (np. orangutan). Samce mogą zmonopolizować małe grupy samic i przekształcić w haremy (np. goryl). Wielkie grupy samic samce muszą dzielić z innymi samcami (np. szympans). Taki obraz komplikuje jeden czynnik: najnowsza historia gatunku wpływa na ostateczny kształt systemu doboru partnerów. Ujmując rzecz prościej: te same warunki ekologiczne mogą stworzyć dwa odmienne systemy, w zależności od tego, jaką drogę przebył gatunek. Na wrzosowiskach na północy Anglii pardwa szkocka i cietrzew żyją w praktycznie identycznym środowisku. Cietrzewie wolą co prawda rejony zarośnięte i miejsca, w których nie pasą się owce, ale poza tym oba gatunki są ekologicznymi braćmi. A jednak cietrzewie gromadzą się wiosną na tokowiskach, gdzie wszystkie samice kopulują z jednym lub dwoma samcami, tymi, które zrobiły na nich największe wrażenie swoimi pokazami. Potomstwo wychowują potem same, bez najmniejszego udziału samców. Natomiast pardwy szkockie są terytorialne i monogamiczne. Kogut pardwy szkockiej zajmuje się pisklętami niemal tak samo troskliwie jak kura. Zatem oba gatunki żywią się takim samym pokarmem, żyją w tym samym środowisku i mają tych samych wrogów, ale ich system łączenia się w pary jest diametralnie różny. Dlaczego? Większość biologów uważa, że oba gatunki doszły do swoich systemów różnymi drogami, czyli że ich systemy mają różną historię. Przodkowie cietrzewia zamieszkiwali lasy, a w lasach samice wybierają samce, kierując się jakością ich genów, a nie ze względu na terytorium[23].

Ł O WC Y A L B O ZB IE R A C ZE Lekcja dla ludzi jest oczywista. Aby określić nasz system łączenia się w pary, musimy znać nasze środowisko naturalne i naszą przeszłość. Ludzie żyją w miastach dopiero od tysiąca lat, a ziemię uprawiają od dziesięciu tysięcy lat. To przecież mgnienie oka! Wcześniej przez ponad milion lat istoty o rozpoznawalnie ludzkich cechach żyły, głównie w Afryce, posługując się zbieracko-łowieckimi technologiami. Czyli współczesny mieszkaniec miasta ma pod czaszką mózg zaprojektowany przez ewolucję do polowania i życia w małych gromadach na afrykańskiej sawannie. System kojarzenia się, jaki wówczas panował, uznajemy obecnie za „naturalny”. Robert Foley, antropolog z Cambridge University, podjął próbę ułożenia historii ludzkiego systemu społecznego. Zaczął od faktu, że u wszystkich małp człekokształtnych samice mają zwyczaj opuszczania grup, w których się urodziły, podczas gdy u pawianów taki zwyczaj mają samce. Wydaje się, że przestawienie żeńskiej egzogamii na męską (lub odwrotnie) nie jest proste. Pod tym względem ludzie są typowymi małpami człekokształtnymi również dzisiaj. W większości społeczeństw kobiety udają się do domu męża, a mężczyźni

mają w zwyczaju pozostawać w pobliżu swoich krewnych. Oczywiście bywają wyjątki od tej reguły: w niektórych społeczeństwach to mężczyzna przeprowadza się do żony. Egzogamia żeńska oznacza, iż samice małp człekokształtnych właściwie nie posiadają mechanizmów, które pozwoliłyby im budować związki z krewnymi. Młoda samica szympansa z reguły musi opuścić stado swojej matki i przyłączyć się do innego stada zdominowanego przez obce jej samce. Aby się przyłączyć, musi wkraść się w łaski samic, które już żyją w jej nowym plemieniu. Natomiast samiec pozostaje w swoim stadzie i tworzy sojusze z wpływowymi krewnymi, mając nadzieję, że później odziedziczy ich status. Tyle jeśli chodzi o podobieństwo między małpami człekokształtnymi a człowiekiem. A co ze środowiskiem, w którym żył człowiek? Z początkiem miocenu, czyli około dwudziestu pięciu milionów lat temu, lasy Afryki zaczęły się kurczyć. Rozszerzały się coraz bardziej suche obszary sawannowej roślinności. Około siedmiu milionów lat temu protoplaści człowieka zaczęli się oddzielać od przodków współczesnych szympansów. W większym stopniu niż szympansy i w o wiele większym stopniu niż goryle, przodkowie człowieka przesuwali się do suchszych środowisk i stopniowo się do nich przystosowywali. Wiemy o tym, ponieważ najstarsze skamieliny podobnych do człowieka istot (australopiteków) pochodzą z terenów słabo zalesionych: Hadar w Etiopii oraz Olduvai w Tanzanii. Prawdopodobnie na tych w miarę otwartych terenach nasi przodkowie tworzyli większe grupy, podobnie jak szympansy czy pawiany. Jak wielokrotnie stwierdzali socjoekolodzy, im bardziej odkryte środowisko, tym większa grupa może je zamieszkiwać, tak ze względu na bezpieczeństwo od drapieżników, jak i ze względu na większą dostępność pożywienia, Z niezbyt przekonujących powodów (głównie chodzi o różne rozmiary samców i samic) większość antropologów uważa, że wczesne australopiteki żyły w należących do jednego samca haremach, tak jak dzisiaj goryle i niektóre pawiany[24]. Potem jednak, około trzech milionów lat temu, linia człowieka rozdzieliła się na dwie (albo więcej). Robert Foley uważa, że coraz bardziej sezonowy schemat opadów deszczu zniweczył styl życia pierwotnych małpoludów, gdyż należące do ich diety owoce, nasiona i prawdopodobnie owady stały się niezwykle rzadko dostępne porach suchych. W jednej linii ich potomków rozwinęły się szczególnie duże szczęki, aby sprostać konieczności spożywania twardych roślin, Australopithecus robustus, czyli „dziadek do orzechów”, podczas trudnych miesięcy mógł z pewnością odżywiać się twardymi nasionami oraz liśćmi. Foley sądzi, że — na ile można się zorientować na postawie skąpych danych dotyczących ich anatomii — istoty te żyły w grupach wielosamcowych, podobnie jak szympansy[25]. Druga linia poszła w zupełnie innym kierunku. Zwierzęta znane jako Homo wybrały dietę mięsną. Mniej więcej 1,6 miliona lat temu żyjący w Afryce Homo erectus był bez wątpienia najbardziej mięsożerną małpą, jaką kiedykolwiek widział świat. Wnioskujemy to na podstawie kości, które zostawił w swoich obozowiskach. Nie wiadomo, czy żerował na padlinie pozostawionej przez lwy, czy też sam zabijał zwierzęta za pomocą kamiennych narzędzi. Tak czy inaczej, w porze niedostatku mógł liczyć wyłącznie na mięso. Jak napisali Foley i Phyllis Lee: „Podczas gdy przyczyny jedzenia mięsa były natury ekologicznej, skutki ujawniły się w rozmieszczeniu i zachowaniach społecznych”. Polowanie czy nawet poszukiwanie padliny wymagało od ludzi dalekich wypraw oraz skoordynowanej współpracy. W wyniku tego, albo całkiem przypadkowo, ciało człowieka zaczynało się stopniowo zmieniać. Czaszka dłużej utrzymywała kształt młodzieńczy: większy mózg i mniejsze szczęki. Dojrzewanie opóźniało się, dzieci wolniej wkraczały w dorosłość i dłużej były zależne od rodziców[26]. Przez następny milion lat sposób ludzkiego życia specjalnie się nie zmienił. Ludzie zamieszkali na trawiastych lub zadrzewionych sawannach, najpierw w Afryce, później w Eurazji, wreszcie w Australazji i obu Amerykach. Polowali na zwierzęta, zbierali owoce i nasiona, byli bardzo towarzyscy w obrębie swoich plemion, ale wrogo nastawieni do członków innych plemion. Don Symons nazywa tę kombinację czasu i miejsca „środowiskiem ewolucyjnej adaptacyjności”, w skrócie EEA (ang. environment of evolutionary adaptedness), i wierzy, że odkrył najważniejszą zasadę w procesie kształtowania się psychiki człowieka. Ludzie nie mogą być przystosowani do teraźniejszości i przyszłości, tylko do przeszłości. Symons chętnie jednak przyznaje, że trudno jest precyzyjnie określić, jaki tryb życia prowadzili ludzie w okresie EEA. Prawdopodobnie żyli w małych grupach, być może koczowniczych; jedli i mięso, i pokarm roślinny; prawdopodobnie ich udziałem było to, co jest powszechne wśród współczesnych ludzi wszystkich kultur: małżeństwo jako instytucja, w której wychowuje się dzieci, romantyczna miłość, zazdrość i męsko-męska przemoc, słabość kobiet do mężczyzn o wysokiej pozycji, słabość mężczyzn do młodych kobiet, wałki między grupami itd. Z pewnością istniał już wtedy płciowy

podział pracy pomiędzy polującymi mężczyznami a zajmującymi się zbieractwem kobietami; specyficzny jedynie dla człowieka i niektórych gatunków drapieżnych ptaków. W plemieniu Ache żyjącym w Paragwaju mężczyźni specjalizują się na przykład w dostarczaniu pożywienia, którego kobieta obarczona dzieckiem nie może zdobyć: mięsa i miodu[27]. Kim Hill z University of New Mexico uważa, że nie było permanentnego EEA, ale zgadza się, że w dziejach człowieka istniały powszechne zjawiska, których my nie znamy, a które pozostawiły silne piętno. Wszyscy znali się lub przynajmniej słyszeli o sobie nawzajem, wobec czego nie było obcych, co z kolei miało zasadniczy wpływ na rozwój handlu i hamowanie przestępczości oraz na wiele innych zjawisk. Brak anonimowości oznaczał, że szarlatani i oszuści nie mogli się długo utrzymać ze swoimi sztuczkami. Grupa biologów z Michigan całkowicie odrzuca koncepcję EEA z dwóch powodów. Po pierwsze, najbardziej krytyczny element EEA jest wciąż z nami. To inni ludzie. Nasz mózg powiększył się nie po to, by wykonywać narzędzia, ale by toczyć psychiczne boje. Socjoekologia uczy, że system wyboru partnera nie zależy od ekologii, ale od innych ludzi, przedstawicieli tej samej płci i płci przeciwnej. Potrzeby przechytrzania, wyprowadzania w pole, wspomagania i uczenia innych sprawiły, że zaczęliśmy się stawać coraz bardziej inteligentni. Po drugie, jesteśmy przede wszystkim zaprojektowani do tego, aby się przystosowywać. Jesteśmy zaprojektowani do tego, aby mieć do dyspozycji wszystkie rodzaje strategii alternatywnych, które pozwolą nam osiągnąć cel. Dzisiejsze społeczności łowców i zbieraczy są niezwykle różnorodne, tak pod względem ekologicznym, jak i społecznym, chociaż prawdopodobnie nie stanowią one próby reprezentatywnej, gdyż żyją głównie na pustyniach i w lasach, które nie były pierwotnym środowiskiem człowieka. Nawet w czasach Homo erectus, podobnie jak w epokach nam bliższych, istniały kultury wyspecjalizowane w rybołówstwie, eksploatacji wybrzeża morskiego, łowiectwie czy zbieraniu roślin. Niektóre z nich mogły już gromadzić określone dobra i uprawiać poligamię. Jeszcze do niedawna istniała przedrolnicza kultura Indian żyjących z połowu łososi zamieszkujących północno-zachodnie wybrzeża Ameryki, którzy byli zdecydowanie poligamiczni. Jeżeli sprzyjała temu lokalna ekonomia, we wspólnotach łowieckich i zbierackich pojawiali się mężczyźni skłonni do poligamii oraz kobiety zdolne do przyłączania się do haremów mimo protestów poprzednich żon. Jeżeli ekonomia nie sprzyjała temu, mężczyźni byli zdolni do przyjęcia roli dobrych ojców, a kobiety były zazdrosnymi monopolistkami. Człowiek posiada zatem wiele potencjalnych sposobów kojarzenia się w pary, różnych na różne okazje[28]. Tę tezę wspiera fakt, że większe, bardziej inteligentne i społeczne zwierzęta są bardziej elastyczne w swoich systemach partnerstwa niż zwierzęta mniejsze, głupsze i żyjące w pojedynkę. Szympansy żyją albo w małych grupach, albo w dużych stadach, zależnie od dostępu do pożywienia. Podobnie dzikie indyki. Kojoty polują grupowo na jelenie, a samotnie łowią myszy. Tak różne wzorce społeczne, kształtowane przez dostępność pożywienia, mogą tworzyć rozmaite systemy partnerstwa.

P IE N IĄ D ZE I S E K S Jeżeli jednak ludzkość jest gatunkiem elastycznym, to EEA w pewnym sensie wciąż obowiązuje. Ludzie w dzisiejszych społeczeństwach zachowują się adaptacyjnie, a na sukces reprodukcyjny ma wpływ pozycja społeczna, ponieważ mechanizmy przystosowania ukształtowane podczas EEA (gdziekolwiek i kiedykolwiek to było) wciąż działają. Oczywiście technologiczne problemy życia w dzielnicach podmiejskich są bardzo dalekie od problemów życia na plejstoceńskich sawannach, ale ludzie pozostali tacy sami. Wciąż interesują nas plotki o tych, których znamy lub o których słyszeliśmy. W dalszym ciągu mężczyźni mają obsesję na punkcie zdobywania władzy czy wygrywania z innymi mężczyznami. Nie można zrozumieć instytucji stworzonych przez człowieka bez zrozumienia ich polityki wewnętrznej. Niewykluczone, że współczesna monogamia jest jedną z wielu sztuczek w repertuarze naszych systemów kojarzeń, tak jak haremowa poligamia w starożytnych Chinach albo gerontokratyczna poligamia u niektórych współczesnych australijskich Aborygenów, gdzie mężczyźni czekają latami, aby się ożenić, a na starość utrzymują ogromne haremy. Jeżeli tak jest, to „popęd seksualny”, któremu wszyscy podlegamy, może być bardziej specyficzny niżby się

wydawało. Ponieważ mężczyźni zawsze mogą zwiększyć swój reprodukcyjny sukces dzięki romansom, a kobiety nie mogą, należy podejrzewać, iż mężczyźni są tak skonstruowani, że wykorzystują każdą szansę na poligamię i że niektóre z ich działań to właśnie mają na celu. Ewolucjoniści zgadzają się, że w epoce plejstocenu (prawie dwa miliony lat istnienia człowieka przed powstaniem rolnictwa) większość naszych przodków tylko sporadycznie uprawiała poligamię. Współczesne nam społeczeństwa zbieracko-łowieckie nie różnią się pod tym względem od społeczeństw zachodnich. Większość mężczyzn jest monogamiczna, wielu jest niewiernych, a tylko niewielu jest poligamicznych i posiada co najwyżej do pięciu żon. Wśród Pigmejów Aka z Republiki Środkowoafrykańskiej, którzy polują na zwierzęta w lasach za pomocą sieci, około 15% mężczyzn ma więcej niż jedną żonę, co jest typowe dla społeczeństw przedrolniczych[29]. Poligamia nie może się opierać na łowiectwie i zbieractwie, ponieważ sukces myśliwego zależy w dużej mierze od szczęścia, a nie jego umiejętności. Nawet najlepszy łowca często wraca z pustymi rękami i jest wtedy zależny od tego, co upolują jego towarzysze. Równy podział zdobyczy jest charakterystyczny dla tych ludzi (u większości innych społecznych i polujących gatunków regułą jest „wszystkie chwyty są dozwolone”). To najczystszy przykład „odwzajemnianego altruizmu”, na którym czasem bazuje cała organizacja społeczna. Myśliwy, który ma szczęście, zabija więcej niż może zjeść, zatem mało traci, jeżeli podzieli się zdobyczą z towarzyszami. Zyskuje natomiast bardzo wiele, następnym bowiem razem, gdy nie będzie miał szczęścia, przysługa zostanie mu odpłacona. Taki handel przysługami był zalążkiem gospodarki pieniężnej. Ponieważ mięsa nie można było przechowywać, a szczęście nie zawsze dopisywało, w społecznościach zbieracko-łowieckich nie było możliwe gromadzenie bogactwa[30]. Szanse niektórych mężczyzn na poligamię znacznie wzrosły wraz z powstaniem rolnictwa. Gospodarka rolna otworzyła jednemu człowiekowi drogę do wzrostu w potęgę kosztem współplemieńców dzięki zgromadzeniu zapasów żywności — czy to w postaci ziarna, czy zwierząt domowych — którymi mógł on kupić pracę innych. Praca innych pozwalała mu zwiększać zasoby. Po raz pierwszy posiadanie bogactwa stało się dobrym sposobem na zdobycie bogactwa. To, dlaczego jeden rolnik zbiera więcej niż drugi, nie zależy od szczęścia w takim stopniu jak sukces myśliwego. Rolnictwo pozwoliło najlepszemu gospodarzowi w grupie nie tylko posiadać największe zasoby pożywienia, ale i najpewniejsze dostawy. Taki gospodarz nie musiał już dzielić się nadmiarem żywności z innymi, ponieważ nic od nich w zamian nie potrzebował. U namibijskiego ludu //Gana San, który porzucił łowiecki tryb życia swoich sąsiadów !Kung San na rzecz rolnictwa, mniej już jest dzielenia się żywnością, a w obrębie każdej grupy ujawniła się polityczna przewaga. Posiadając najlepsze czy największe pola, ciężko pracując, mając dodatkowego wołu lub będąc wybitnie utalentowanym rzemieślnikiem, mężczyzna może się stać dziesięć razy bogatszy od swojego sąsiada. A w związku z tym może mieć więcej żon. W prostych rolniczych społeczeństwach często można znaleźć haremy liczące do stu kobiet[31]. Społeczności pasterskie są, niemal bez wyjątków, tradycyjnie poligamiczne. Nietrudno zrozumieć dlaczego. Stada bydła czy owiec równie łatwo jest doglądać, kiedy składa się ono z pięćdziesięciu sztuk, jak i wtedy, gdy składa się dwudziestu pięciu sztuk. Obniżenie kosztów przez zwiększenie liczebności stada pozwala mężczyźnie gromadzić bogactwo ze stale wzrastającą szybkością. Prowadzi to do nierówności majątkowych, które wywołują nierówności perspektyw seksualnych. Niektórzy mężczyźni z plemienia Mukogodo w Kenii mają więcej dzieci niż inni mężczyźni, ponieważ są od nich bogatsi. Z tego powodu żenią się w młodszym wieku i więcej razy[32]. Kiedy narodziła się „cywilizacja’, niezależnie w sześciu różnych częściach świata (od Babilonu w 1700 roku p.n.e. po imperium Inków w 1500 r. n.e.), imperatorzy mieli w swoich haremach tysiące kobiet. Jeśli wcześniej talenty łowieckie czy bitewne pozwalały mężczyźnie na pozyskanie jednej lub dwóch dodatkowych żon, to bogactwo przynosiło mu ich dziesięć i więcej. Bogactwo przynosiło także inną korzyść. Mężczyzna mógł kupować nie tylko żony, ale i „władzę”. Jest godne uwagi, że aż do czasów renesansu trudno było rozdzielić bogactwo od władzy. Nie znano wówczas czegoś takiego jak niezależny od struktur władzy sektor ekonomiczny. Człowiek był poddanym tego samego władcy, któremu zawdzięczał środki do życia[33]. Władza to, z grubsza biorąc, zdolność do wezwania sprzymierzeńców, aby spełnili nasze życzenia, a to zależało ściśle od bogactwa z małą pomocą przemocy. Dążenie do władzy jest charakterystyczne dla wszystkich ssaków żyjących w grupach. Samiec bawołu afrykańskiego stopniowo wznosi się w hierarchii stada do pozycji dominującej, która przynosi korzyści

seksualne. Także szympansy chcą za wszelką cenę zostać dominującym „samcem alfa” w grupie i w ten sposób zwiększyć liczbę odbywanych kopulacji. Ale szympansy, tak jak ludzie, nie dochodzą do władzy, opierając się wyłącznie na brutalnej sile. Posługują się przebiegłością, a przede wszystkim formują przymierza. Walki między grupami szympansów są tak przyczyną, jak i konsekwencją męskiego dążenia do tworzenia przymierzy. W badaniach Jane Goodall samce z jednej grupy od razu zauważyły, że samce z grupy konkurencyjnej zdobyły liczebną przewagę, i zaczęły przeciągać na swoją stronę pojedyncze osobniki z wrogiego obozu. Im większe i bardziej zgodne było takie przymierze, tym bardziej było efektywne[34]. Koalicje samców można spotkać u wielu gatunków. U indyków braterskie grupy samców rywalizują ze sobą podczas toków. Samice łączą się z przywódcą zwycięskiego bractwa. U lwów bracia wypędzają samca ze stada i przejmują władzę nad grupą samic. Następnie zabijają dzieci, aby wymusić u lwic ponowne rozpoczęcie cyklu, i dzielą się nagrodą, kopulując z wszystkimi samicami. U dzięciura żołędziowego grupy braci żyją z grupami sióstr w opartej na wolnej miłości komunie kontrolującej jedno drzewo-spichlerz i wywiercone w nim otwory, w których gromadzą do trzydziestu tysięcy żołędzi zapewniających wyżywienie podczas zimy. Młode dzięciury, które są bratankami i siostrzenicami wszystkich ptaków poza swoimi rodzicami, muszą opuścić grupę, same utworzyć wspólnoty siostrzane i braterskie i opanować jakiś spichlerz, wyrzucając z niego poprzednich właścicieli[35]. Przymierza samców czy samic nie muszą być oparte na pokrewieństwie. Bracia są skłonni sobie pomagać, ponieważ są spokrewnieni. To, co jest dobre dla genów twojego brata, jest też dobre dla ciebie, ponieważ dzielisz z nim połowę genów. Istnieje także inny sposób zapewnienia, że altruizm się opłaci - wzajemność. Jeśli zwierzę chce uzyskać pomoc od innego zwierzęcia, może obiecać, że w przyszłości odwzajemni przysługę. Dopóki obietnica jest wiarygodna - czyli innymi słowy, dopóki osobniki rozpoznają się i żyją wystarczająco długo, aby odebrać długi — samiec może liczyć na pomoc samców w sprawach seksualnych. Tak jest u delfinów, których życie seksualne zaczynamy dopiero poznawać. Dzięki pracom Richarda Connora, Rachel Smolker i ich kolegów wiemy już, że grupy samców porywają pojedyncze samice, terroryzują je, urządzają im pokazy tanecznej akrobatyki i monopolizują je seksualnie. Kiedy samica rodzi, przymierze samców przestaje się nią interesować. Puszczają wolno samicę, która powraca do grupy żeńskiej. Te męskie przymierza są często tymczasowe i opierają się na zasadzie „pomóż mi, to i ja ci pomogę”[36]. Im bardziej inteligentny jest dany gatunek i im bardziej płynne są koalicje, tym mniej ambitny samiec musi polegać na swojej sile fizycznej. Bawoły afrykańskie i lwy zdobywają władzę w próbach sił. Delfiny i szympansy nie mogą być słabe, jeżeli chcą zyskać władzę, ale mogą bardziej polegać na swojej zdolności dopasowywania się do koalicji samców. U ludzi związek między siłą fizyczną a władzą praktycznie nie istnieje, przynajmniej od czasu wynalezienia broni rażącej na odległość, jak choćby proca, z której działaniem miał nieprzyjemność zapoznać się Goliat. Władzę dają mężczyźnie bogactwo, przebiegłość, umiejętności dyplomatyczne i doświadczenie. Wszyscy mężczyźni, od Hannibala do Bilła Clintona, zdobywali władzę, tworząc koalicję sprzymierzeńców. Bogactwo pomaga ludziom w zawieraniu takich sojuszy. Korzyści uzyskane dzięki władzy mają dla innych zwierząt przede wszystkim charakter seksualny. A dla ludzi?

B A R D ZO N A M IĘ TN I IM P E R ATO R ZY W latach siedemdziesiątych XX w. Mildred Dickemann, antropolog z Kalifornii, próbowała odnieść niektóre Darwinowskie idee do ludzkiej historii i kultury. Postanowiła sprawdzić, czy przewidywania, które ewolucjoniści czynią dla innych zwierząt, dadzą się zastosować do ludzi. Odkryła, że w dawnych, silnie rozwarstwionych społeczeństwach Dalekiego Wschodu ludzie zachowywali się dokładnie tak, jak można było oczekiwać, jeżeli ich głównym celem było pozostawienie jak najliczniejszego potomstwa. Innymi słowy, mężczyźni dążyli do poligamii, a kobiety starały się wyjść za mąż za mężczyzn o wysokiej pozycji społecznej. Wiele zwyczajów kulturowych - posagi, zabijanie niemowląt płci żeńskiej, zamykanie kobiet i strzeżenie ich dziewictwa - jest zgodnych z powyższym wzorcem. Na przykład w Indiach częściej zabijano nowo narodzone dziewczynki w kastach wyższych niż niższych, ponieważ trudniej jest wyekspediować córki do jeszcze wyższych kast. Innymi słowy, kojarzenie par traktowano jak wymianę handlową - władza i zasoby mężczyzny w

zamian za potencjał rozrodczy kobiety[37]. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Dickemann prowadziła swoje badania, John Hartung z Harvard University zaczął się przyglądać schematom dziedziczenia dóbr. Wysunął hipotezę, że człowiek bogaty (mężczyzna lub kobieta) w społeczeństwie poligamicznym będzie się starał zostawić pieniądze synowi, a nie córce, ponieważ bogaty syn może dać mu więcej wnuków niż bogata córka — dlatego że syn może mieć dzieci z kilkoma żonami, podczas gdy córka nie może mieć więcej dzieci, nawet jeśli będzie miała wielu mężów. Zatem im bardziej poligamiczne jest społeczeństwo, tym bardziej prawdopodobne jest, że dziedzicami majątku będą mężczyźni. Zbadanie około czterystu społeczeństw w zdecydowany sposób wsparło hipotezę Hartunga[38]. Oczywiście niczego to nie dowodzi. Fakt, że ewolucjonizm przewidział coś, co faktycznie się dzieje, może być tylko zbiegiem okoliczności. Naukowcy opowiadają sobie anegdotę o człowieku, który obcina pchle nogi, aby udowodnić swoją teorię, że pchły mają uszy na nogach. Potem mówi pchle, żeby podskoczyła. Ona tego nie robi, wobec czego człowiek dochodzi do wniosku, że ma rację — pchły rzeczywiście mają uszy na nogach. Niemniej darwiniści zaczęli uważać, że dzieje człowieka da się oświetlić snopem ewolucyjnego światła. W połowie lat osiemdziesiątych Laura Betzig zaczęła badać pogląd, że ludzie są przystosowani płciowo do każdej możliwej sytuacji. Nie bardzo wierzyła w powodzenie swoich badań, ale uważała, że najlepiej sprawdzi domysł, proponując najprostsze z możliwych założeń: że mężczyzna nie traktuje władzy jako celu samego w sobie, lecz widzi w niej środek do osiągnięcia sukcesu płciowego i rozrodczego. Spojrzenie na nowoczesny świat nie okazało się dla niej zachęcające. Obdarzeni władzą ludzie — od Hitlera do papieża — często pozostają bezdzietni. Tak bardzo zżera ich ambicja, że mało czasu zostaje im na romanse[39]. Po przeanalizowaniu dokumentów historycznych Betzig była jednak zaskoczona. Jej uproszczone założenie zostało potwierdzone wielokrotnie. Zawodziło tylko w odniesieniu do ostatnich kilku wieków na Zachodzie. Wyszło również na jaw, że większość społeczeństw poligamicznych posiadała złożone mechanizmy społeczne, które zapewniały potężnemu poligamiście pozostawienie poligamicznego dziedzica. Sześć niezależnych „cywilizacji” z początków historii — Babilon, Egipt, Indie, Chiny, państwo Azteków i państwo Inków - odznaczało się nie tyle poziomem cywilizacji, ile niezwykłą koncentracją władzy. Wszystkie były rządzone przez mężczyzn, jednego mężczyznę naraz, którego władza była arbitralna i absolutna. Ci mężczyźni byli despotami, czyli mogli bezkarnie zabijać swoich poddanych. Takie nagromadzenie władzy zawsze i bez wyjątku przekładało się na kolosalną wydajność seksualną. Babiloński król Hammurabi miał na swoje rozkazy tysiące niewolniczych „żon”. Egipski faraon Echnaton zdobył trzysta siedemnaście nałożnic i tłum żon. Władca Azteków Montezuma dysponował czterema tysiącami nałożnic. Indyjski imperator Udajama utrzymywał szesnaście tysięcy żon w apartamentach otoczonych ogniem i pilnowanych przez eunuchów. Chiński cesarz Feiti posiadał w swoim haremie dziesięć tysięcy kobiet, Władca Inków, jak już widzieliśmy, posiadał dziewice do swojej wyłącznej dyspozycji w różnych miejscach królestwa. Ci wszyscy imperatorzy, podobnie jak ich poprzednicy i następcy, nie tylko posiadali tak liczne haremy, ale za pomocą podobnych technik uzupełniali je i strzegli ich. Rekrutowali młode dziewczęta (zwykle jeszcze niemiesiączkujące), trzymali je w dobrze chronionych fortach, zatrudniali eunuchów do ich pilnowania, rozpieszczali je i oczekiwali od nich rodzenia imperatorskich dzieci. Sposoby zwiększania płodności haremu też były dość podobne. Instytucja mamek, które skracają okres karmienia piersią i umożliwiają kobietom powrót do owulacji, datuje się przynajmniej od czasu kodeksu Hammurabiego z XVIII wieku p.n.e. Śpiewano o nich w sumeryjskich kołysankach. Za czasów dynastii Tang prowadzono w haremach cesarskich bardzo skrupulatny rejestr dat miesiączek i zapłodnienia, aby mieć pewność, że kopulacja odbywa się w okresie największej płodności. Cesarzy uczono też, w jaki sposób mają zachowywać nasienie, aby wystarczało im na obowiązkowe dwie kobiety dziennie. Niektórzy z nich nawet narzekali na swoje obowiązki seksualne. Trudno byłoby lepiej zaprojektować haremy jako machiny rozrodcze, służące do rozpowszechniania cesarskich genów[40]. Imperatorzy wcale nie stanowią skrajnego przykładu. Laura Betzig zbadała sto cztery politycznie wyodrębnione społeczeństwa i odkryła, że „w niemal każdym przypadku rozmiary haremu mężczyzny zależały od posiadanej przez niego władzy”[41]. Pomniejsi królowie posiadali w swoich haremach do stu kobiet, wielcy królowie — do tysiąca, a cesarze - do pięciu tysięcy. Jak uczy nas historia, tacy władcy mieli oprócz haremów także inne luksusy: służących, pałace, ogrody, muzykę, jedwabie, wyśmienite jedzenie, widowiska sportowe. Ale kobiety znajdują się całkiem wysoko na tej liście. Betzig podkreśla, że czym innym jest odkrycie, iż potężni cesarze byli poligamistami, a czym innym odkrycie, że każdy z nich stosował podobne środki, aby zwiększyć

swój sukces rozrodczy w haremie: mamki, rejestry okresów płodności, trzymanie nałożnic w odosobnieniu itp. Nie są to środki, którymi posługują się mężczyźni zainteresowani seksualnymi szaleństwami. Są to środki, którymi posługują się mężczyźni zainteresowani spłodzeniem wielu dzieci. Przyjmujemy, że sukcesy reprodukcyjne są jedną z cech władzy despotów, lecz zadziwia nas jedna sprawa. Otóż szóstka omawianych tutaj władców trwała w monogamicznych małżeństwach - czyli jedna partnerka była szczególnie wyróżniona jako „królowa”. Jest to bardzo charakterystyczne dla poligamicznych społeczeństw ludzkich. Tam, gdzie są haremy, zawsze też jest żona - „seniorka”, która traktowana jest inaczej niż pozostałe kobiety. Zwykle pochodzi z arystokratycznego rodu, a co najważniejsze - tylko ona ma prawo rodzić prawowitych następców. Salomon miał tysiąc nałożnic, ale tylko jedną żonę. Betzig wzięła pod lupę cesarstwo rzymskie i odkryła przebiegające od szczytu do dołu drabiny społecznej rozróżnienie między monogamicznym małżeństwem a poligamiczną niewiernością. Rzymscy cesarze słynęli ze swojej seksualnej sprawności, nawet kiedy poślubiali pojedyncze cesarzowe. Juliusz Cezar „smutną cieszył się sławą jako rozpustnik i uwodziciel” (Swetoniusz[**]). O Oktawianie Auguście Swetoniusz napisał: „Fizycznej skłonności do kobiet nie poniechał. W późniejszych czasach, jak podają, chętnie uprawiał deflorację dziewic, które jakoby wyszukiwała mu zewsząd nawet własna żona”. Kryminalne żądze Tyberiusza były godne orientalnego tyrana (wg Tacyta). Kaligula zalecał się do prawie każdej wysoko postawionej kobiety w Rzymie (wg Kasjusza Diona), łącznie z własnymi siostrami. Nawet Klaudiusz był stręczony do nierządu przez swoją żonę, która dostarczała mu „przeróżne służące, aby z nimi się kładł” (Kasjusz Dion). „Ilekroć Neron płynął Tybrem do Ostii albo przepływał na statku obok zatoki Baje, przygotowywano (…) oberże, w których podawały do stołu albo załatwiały sprawy handlowe damy rzymskie” (Swetoniusz). Podobnie jak w przypadku Chin, chociaż nie aż tak metodycznie, rodzenie dzieci wydawało się główną funkcją nałożnic. Cesarze nie byli zresztą jedyni. O bogatym patrycjuszu Gordianie, namiestniku Afryki, który zginął w czasie spisku przeciwko cesarzowi Maksyminowi w 237 r., Edward Gibbon napisał: O różnorodności jego zainteresowań świadczyły dwadzieścia dwie urzędowe nałożnice i biblioteka złożona z sześćdziesięciu dwóch tysięcy tomów, a z tego, co po sobie pozostawił, widać jasno, że zarówno te pierwsze, jak i tę drugą trzymał naprawdę do użytku, a nie na pokaz[***].

„Zwykli” patrycjusze rzymscy trzymali setki niewolników. Ale choć niewolnice nie wykonywały żadnych szczególnych prac domowych, ich cena należała do wysokich, zwłaszcza kiedy sprzedawano je w młodym wieku. Niewolników zmuszano do wstrzemięźliwości płciowej, dlaczego zatem patrycjusze kupowali tak wiele młodych niewolnic? Aby rodziły innych niewolników, twierdzi większość historyków. Jeśli tak, to niewolnice w ciąży powinny być jeszcze droższe, a tak wcale nie było. Wręcz przeciwnie, jeśli okazało się, że niewolnica nie jest dziewicą, kupujący mógł wytoczyć sprzedającemu proces. I po co upierać się przy czystości niewolników, skoro rodzenie dzieci jest funkcją niewolnic? Nie ma wątpliwości, że pisarze rzymscy, którzy porównywali niewolnice do nałożnic, mówili prawdę. Nieograniczoną seksualną dostępność niewolnic „traktuje się jako zupełnie naturalną w literaturze grecko-rzymskiej, począwszy od czasów Homera. Tylko współcześni pisarze zdołali to w dużej mierze zignorować”[42]. Co więcej, patrycjusze wyzwalali wielu swoich niewolników w podejrzanie młodym wieku i z podejrzanie wysoką odprawą. Nie była to decyzja uzasadniona ekonomicznie. Wyzwoleńcy bogacili się i było ich coraz więcej. Narcyz (Narcissus) był najbogatszym człowiekiem swoich czasów. Większość wyzwoleńców przychodziła na świat w domu swoich panów, natomiast bardzo rzadko wyzwalano niewolników pracujących w kopalniach czy na roli. Wydaje się niewątpliwe, że patrycjusze wyzwalali swoich nieślubnych synów, urodzonych przez niewolnice[43]. Kiedy Betzig zwróciła uwagę na średniowieczne kraje chrześcijańskie, odkryła, że zjawisko monogamicznego małżeństwa i poligamicznych kojarzeń było tak zamaskowane, że wymagało dogłębnych dociekań. Poligamia stała się bardziej ukryta, ale nie przestała istnieć. Średniowieczne spisy ludności dowodzą, że na wsi żyło zdecydowanie więcej mężczyzn, ponieważ kobiety „zatrudniano” w zamkach i klasztorach jako różnego rodzaju służące. Tworzyły one luźną odmianę „haremu”, którego liczebność wyraźnie zależała od bogactwa i władzy właściciela zamku. Niekiedy historycy czy popularyzatorzy nauki bardziej lub mniej bezpośrednio przyznają, że w zamkach znajdowały się „ginecea”, gdzie żył w luksusie harem pana. Hrabia Baudouin, protektor księdza literata Lamberta, „został pochowany w obecności dwudziestu trzech

bękartów oraz dziesięciorga legalnych córek i synów”. Sypialnia hrabiego miała połączenie z kwaterami służących oraz ze znajdującymi się na górze pokojami dorastających dziewcząt. Pan miał również dostęp do ogrzewanego pokoju, „istnego inkubatora dla karmionych piersią niemowląt”. Tymczasem wielu średniowiecznych chłopów było szczęśliwych, jeśli udało im się ożenić przed osiągnięciem średniego wieku, i miało niewiele okazji do cudzołóstwa[44].

N A G R O D Y ZA P R ZE M O C Jeśli reprodukcja jest nagrodą oraz celem władzy i ‘bogactwa, to nic dziwnego, że często bywa również przyczyną i nagrodą za przemoc[45]. Rozważmy przypadek mieszkańców wyspy Pitcairn. W 1790 roku dziewięciu buntowników ze statku HMS Bounty wylądowało na Pitcairn wraz z sześcioma mężczyznami i trzynastoma kobietami pochodzenia polinezyjskiego. Tysiące mil od najbliższego zamieszkanego lądu, odcięci od świata, zaczęli żyć na tej małej wyspie. Zauważmy brak równowagi płci: piętnastu mężczyzn i trzynaście kobiet. Kiedy osiemnaście lat później odkryto tę kolonię, żyło jeszcze dziesięć kobiet i tylko jeden mężczyzna. Z pozostałych jeden popełnił samobójstwo, jeden zmarł śmiercią naturalną, a dwunastu zostało zamordowanych. Ocalały był po prostu ostatnim mężczyzną, który pozostał przy życiu po orgii przemocy motywowanej wyłącznie rywalizacją seksualną. Natychmiast nawrócił się na chrześcijaństwo i ustanowił na Pitcairn monogamię. Do 1930 roku kolonia rozwijała się pomyślnie i prowadziła dokładne spisy genealogiczne. Badania tych spisów wykazały, że ustanowione prawo działało. Z wyjątkiem rzadkich przypadków zdrad mieszkańcy Pitcairn byli i pozostali monogamiczni[46]. Monogamia, wymuszana prawem, religią lub sankcjami, rzeczywiście zdaje się ograniczać morderczą rywalizację wśród mężczyzn. Według Tacyta, plemiona germańskie, które przysparzały tylu kłopotów kilku cesarzom rzymskim, zawdzięczały sukces częściowo temu, że były monogamiczne i dlatego skutecznie kierowały swoją agresję na zewnątrz (chociaż nie można w ten sposób wytłumaczyć sukcesów poligamicznych Rzymian). Germanie mogli mieć jedną żonę, zatem żaden mężczyzna nie dążył do zabicia swojego współplemieńca, aby zdobyć jego żonę. Co nie znaczy, że społecznie narzucona monogamia rozciąga się na branki. Na Borneo najbardziej aktywny udział w wojnach plemiennych w dziewiętnastym wieku brało plemię Iban. W przeciwieństwie do swoich sąsiadów Ibanowie byli ściśle monogamiczni, co zapobiegało gromadzeniu się w ich szeregach niezadowolonych kawalerów oraz motywowało ich do śmiałych wyczynów, które nagradzano obcymi niewolnicami[47]. Do naszej małpiej spuścizny należy międzygrupowa przemoc. Do lat siedemdziesiątych prymatolodzy przedstawiali małpy jako pokojowe zwierzęta żyjące w stroniących od przemocy społecznościach. Jednak potem zaczęli dostrzegać rzadkie, ale bardziej złowieszcze strony szympansiego życia. Czasami samce z danego „szczepu” prowadzą agresywne kampanie przeciwko samcom z innego szczepu, wyłapując i zabijając wrogów na ich własnym terytorium. Ten zwyczaj różni się zasadniczo od terytorialności wielu zwierząt, które zadowalają się wyrzuceniem intruzów. Nagrodą może być przejęcie terytorium przeciwnika, ale jest to za mała nagroda jak na takie niebezpieczne przedsięwzięcie. Na zwycięskie przymierze samców czeka znacznie większa nagroda młode samice z pokonanej grupy przyłączają się do zdobywców[48]. Jeżeli wojna to coś, co odziedziczyliśmy bezpośrednio z walk samców małp o samice, gdzie terytorium stanowiło środek do celu, to nasuwa się myśl, że członkowie ludzkich plemion toczą wojny bardziej o kobiety niż o terytoria. Przez długi czas antropolodzy twierdzili, że powodem tych wojen są ograniczone zasoby materialne, a zwłaszcza niedobory białka. Toteż kiedy Napoleon Chagnon, wykształcony w tej tradycji, pojechał w latach sześćdziesiątych do Wenezueli, aby badać Yanomamo, przeżył szok: „Ci ludzie wcale nie walczyli o to, o co nauczono mnie myśleć, że walczą - o dostęp do żywności. Walczyli o kobiety”[49]. Tak przynajmniej twierdzili. Antropologiczna tradycja głosi, że nie należy wierzyć w to, co mówią ludzie, toteż naśmiewano się z Chagnona, że uwierzył. Jak sam napisał: „Wolno dostrzec źródło wojny w żołądku, ale nie gonadach”. Chagnon kontynuował badania i w końcu zebrał przerażające dane, które udowodniły ponad wszelką wątpliwość, że mężczyźni, którzy zabijali innych mężczyzn (unokais), mieli więcej żon, niezależnie od

swojej pozycji społecznej, niż mężczyźni, którzy nie stali się mordercami[50]. Dla Yanomamo wojna i przemoc w pierwszym rzędzie dotyczą seksu. Wojna między dwiema sąsiednimi wioskami wybucha z powodu uprowadzenia kobiety albo w odwecie za atak, który miał to na celu, i zawsze kończy się przejściem kobiet z rąk do rąk. Najwięcej przestępstw w wiosce jest skutkiem zazdrości. Zbyt małe wioski muszą się liczyć z dużym prawdopodobieństwem uprowadzeń kobiet, ale zbyt duże wioski często rozpadają się z powodu cudzołóstwa. Kobiety u Yanomamo są walutą i nagrodą za męską przemoc. Gwałtowna śmierć jest w ich społeczeństwie zjawiskiem powszechnym. Około dwóch trzecich ludzi, którzy osiągnęli wiek czterdziestu lat, straciło jakiegoś krewnego w wyniku morderstwa -co wcale nie tłumi bólu i strachu przed mordami. Dla Yanomamo opuszczających swoje lasy świat, w którym istnieją prawa zabraniające morderstw, jest cudowny i bardzo pociągający. Podobnie Grecy uznali za przełomowe zastąpienie osobistej zemsty wymiarem sprawiedliwości, zgodnie z tym fragmentem mitu o Orestesie, w którym mowa jest o jego procesie. Według Ajschylosa, Orestes zabił Klitajmestrę za to, że zabiła Agamemnona, lecz Atena przekonała erynie, żeby zaakceptowały wyrok sądu i zakończyły system krwawej wendety[51]. Thomas Hobbes nie przesadził, gdy o życiu ludzi w pierwotnym stanie natury pisał: „A co najgorsze, jest bezustanny strach i niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci”. Choć miał mniej racji w bardziej znanej części zdania: „I życie człowieka jest samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”[****]. Cbagnon uważa, że trudno dłużej wierzyć, iż ludzie walczą ze sobą o żywność. Jeśli brakuje jedzenia, to ludzie rzeczywiście o nie walczą. Jeżeli nie brakuje, to nie walczą. „Dlaczego — pisze Chagnon — zaprzątać sobie głowę walką o orzechy mongongo, jeżeli posiadanie orzechów mongongo ma sens tylko wtedy, gdy mamy kobiety? Dlaczego nie walczyć o kobiety?” Chagnon uważa, że większość ludzkich społeczeństw nigdy nie zbliża się do całkowitego wyczerpania zasobów. Yanomamo mogliby z łatwością wyciąć w lasach większe ogrody i posadzić więcej bananowców, ale wtedy mieliby nadmiar żywności[52]. Yanomamo nie są wyjątkiem. Wszystkie badania przedpiśmiennych społeczeństw, przeprowadzone przed wprowadzeniem jednolitego prawa przez narodowe rządy, ujawniły wysoki stopień przemocy. Szacunkowe badania wskazują, że jedna czwarta wszystkich mężczyzn w tych społeczeństwach została zabita przez innych mężczyzn. Wśród motywów dominował seks. Iliada Homera, podstawowy mit kultury zachodniej, to opowieść, która rozpoczyna się od wybuchu wojny wywołanej uprowadzeniem kobiety, Heleny. Historycy od dawna uważają, że porwanie Heleny było pretekstem do konfrontacji terytorialnej między Grekami a Trojanami. Lecz czy możemy być tego tak bardzo pewni? Być może Yanomamo rzeczywiście toczą wojny o kobiety, tak jak mówią. Być może walczyli o nie również Grecy Agamemnona, jak twierdzi Homer. Iliada rozpoczyna się — i to stanie się jej głównym wątkiem - kłótnią Achillesa z Agamemnonem. Agamemnon zabiera Achillesowi jego brankę Bryzejdę, w zamian za to, że musi oddać własną brankę, Chryzejdę, jej ojcu kapłanowi, który uzyskał dla Greków poparcie Apollina. Ten rozłam w szeregach, wywołany kłótnią o kobietę, o mało nie doprowadził do tego, że Grecy ponieśliby klęskę w wojnie, także wywołanej kłótnią o kobietę. W społeczeństwach przedrolniczych przemoc mogła być środkiem do osiągnięcia seksualnego sukcesu, szczególnie w czasach zamętu. W wielu różnych kulturach większość brańców wojennych stanowiły kobiety. Echa tego odbijają się i w naszych czasach. Armie równie często pobudzane były do działania możliwością dokonywania gwałtów, jak patriotyzmem czy strachem. Generałowie, zdając sobie z tego sprawę, przymykali oko na wyczyny swoich oddziałów i zapewniali obecność kobiet w obozie. Nawet w naszym stuleciu dostęp do prostytutek był mniej lub bardziej jawnie uznawanym powodem przepustek marynarzy. Gwałt w dalszym ciągu towarzyszy wojnie. W 1971 roku podczas dziewięciomiesięcznej okupacji Pakistanu Wschodniego (obecnie Bangladesz) przez wojska zachodniopakistańskie zgwałconych zostało ponad czterysta tysięcy kobiet[53]. W 1992 roku w Bośni nie można już było ignorować raportów o zorganizowanych obozach, w których serbscy żołnierze dokonywali regularnych gwałtów. Don Brown, antropolog z Santa Barbara, tak wspomina swój pobyt w wojsku: „Mężczyźni rozmawiali o seksie dzień i noc, nigdy nie rozmawiali o władzy”[54].

M O N O G A M IC ZN I D E M O K R A C I

Zatem mężczyzna z samej swojej natury korzysta z wszelkich okazji do uprawiania poligamii i za pomocą bogactwa, władzy i przemocy realizuje swoje seksualne cele w rywalizacji z innymi mężczyznami — chociaż zazwyczaj nie robi tego kosztem poświęcenia bezpiecznego związku monogamicznego. W sumie nie jest to zbyt pochlebny obraz. Ukazuje on nam naturę bardzo odbiegającą od współczesnych priorytetów etycznych, faworyzujących monogamię, wierność, równość, sprawiedliwość i wolność od przemocy. Ale moim zadaniem jest opis, a nie podawanie przepisów. Zresztą w naturze ludzkiej nie ma nic nieuchronnego. W Afrykańskiej królowej Katharine Hepburn tak mówi do Humphreya Bogarta: „Natura, panie Allnutt, jest tym, do czego przekroczenia zostaliśmy stworzeni”. Długie interludium ludzkiej poligamii, które rozpoczęło się w Babilonie cztery tysiące lat temu, na Zachodzie zbliża się ku końcowi. Oficjalne konkubiny stały się nieoficjalnymi kochankami, ukrywanymi przed żonami. Gdy w 1988 roku Gary Hart starał się o kandydaturę na prezydenta najsilniejszego państwa na świecie, wystarczyła sama wzmianka o niewierności, aby wykluczyć go już w prawyborach. Podczas gdy chiński cesarz Feiti posiadał w swoim haremie dziesięć tysięcy kobiet, Hart nie mógł sobie pozwolić na dwie. Co się stało? Czy to wpływ chrześcijaństwa? Bardzo wątpliwe. Chrześcijaństwo przez stulecia współegzystowało z poligamią, a jego zasady były interpretowane równie cynicznie jak inne prawa. Czy to wpływ równouprawnienia płci? Nie, wyzwolenie kobiet nastąpiło zbyt niedawno. Jeszcze w czasach wiktoriańskich kobieta miała podobnie mało do powiedzenia, jeżeli chodzi o sprawy męża, jak kobieta w czasach średniowiecza. Żaden historyk nie potrafi wytłumaczyć, co się zmieniło, ale niektórzy przypuszczają, że królowie zaczęli do tego stopnia potrzebować wewnętrznych sprzymierzeńców, że zrezygnowali z władzy despotycznej. Narodziła się demokracja. Kiedy monogamiczni mężczyźni uzyskali prawo głosu przeciwko poligamistom (a kto nie chciałby zniszczyć rywala, niezależnie od tego, jak bardzo chciałby się znaleźć na jego miejscu?), los tych ostatnich został przypieczętowany. W ten sposób upadła władza despotyczna, która powstała wraz z cywilizacją. Coraz bardziej wygląda na to, że władza despotyczna była jedynie aberracją w historii ludzkości. Przed narodzinami „cywilizacji” i po narodzinach demokracji, mężczyźni nie byli w stanie zgromadzić takiej władzy, która uczyniłaby z najpotężniejszych z nich rozwiązłych despotów. W epoce plejstocenu mężczyzna mógł mieć nadzieję co najwyżej na jedną lub dwie wierne żony i kilka romansów, jeżeli posiadał szczególnie duże talenty polityczne czy łowieckie. Współczesny mężczyzna może liczyć co najwyżej na piękną młodą kochankę oraz na oddaną żonę, którą wymieni mniej więcej raz na dziesięć lat. Wróciliśmy do początków. Ten rozdział dotyczył wyłącznie osobników płci męskiej. Może się wydawać, że podeptaliśmy prawa kobiet, ignorując je i ich życzenia. Ale w taki sam sposób postępowali mężczyźni od czasu początków rolnictwa. W okresie przedrolniczym i po wprowadzeniu demokracji taki szowinizm był niemożliwy. System łączenia się ludzi, tak jak wszystkich innych zwierząt, był wypadkową strategii mężczyzn i kobiet. Jest też prawdą, że monogamiczna więź małżeńska przetrwała despotyczny Babilon, lubieżną Grecję, rozpustny Rzym i cudzołożne chrześcijaństwo, aby wyłonić się jako podstawa rodziny w erze przemysłowej. Nawet w najbardziej despotycznych i poligamicznych chwilach historii ludzkość pozostawała wierna instytucji małżeństwa monogamicznego, całkowicie odmiennie niż inne zwierzęta poligamiczne. Nawet tyrani mieli zwykle jedną królową oraz mnóstwo konkubin. Aby wyjaśnić ludzką fascynację małżeństwem monogamicznym, musimy zrozumieć kobiecą strategię tak dobrze, jak zrozumieliśmy męską. Kiedy to zrobimy, uzyskamy niezwykły wgląd w naturę ludzką. Tego właśnie dotyczyć będzie następny rozdział. [*] Obecnie używa się terminu ekologia ewolucyjna (przyp. J.S.). [**] Cytaty ze Swetoniusza za: Gajus Swetoniusz Trankwillus, Żywoty cezarów, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska, Ossolineum, Wrocław 1987. [***] Cyt. za: E. Gibbon, Zmierzch cesarstwa rzymskiego, przeł. St. Kryński, PIW, Warszawa 1995, t. 1, s. 138. [****] Cyt. za: T. Hobbes, Lewiatan, przeł. C. Znamierowski, PWN, Warszawa 1954. 91 R

Rozdział 7 MONOGAMIA A NATURA KOBIET

PASTERZ: Echo moje leśne, ty jesteś jak zdrowie; jeśli Echa zapytam, czy Echo odpowie? ECHO: Odpowie. Powiedz, Echo, jak mam namiętność swą wyrazić? Razić. Czy takiego, co nigdy nie kochał, pokocha? Kocha. Co serce jej ujmie, kiedy przed nią klękam? Sukienka. Co najlepiej zabezpieczy wierność jej uczuć? Klucz. Miłość miękczy skały i stroi mą lutnię. Bałamutnie. Jakby najlepiej skłonić ją ku sobie? Kup sobie. Jonathan Swift, A Gentle Echo of Woman (przeł. A. Pospieszalski)

Zaskakujące badania, które przeprowadzono ostatnio w Europie Zachodniej, przyniosły następujące wyniki: mężatki wolą mieć romanse z mężczyznami dominującymi, starszymi, atrakcyjnymi fizycznie, symetrycznie zbudowanymi i żonatymi. Są bardziej skłonne do zdrady, jeżeli ich mężowie są ulegli, młodsi, nieatrakcyjni fizycznie i niesymetrycznie zbudowani. Operacja plastyczna poprawiająca wygląd osobnika dwukrotnie zwiększa prawdopodobieństwo, że nawiąże on romans pozamałżeński. Im bardziej atrakcyjny jest mężczyzna, tym mniej opiekuńczy jest jako ojciec. Mniej więcej jedno na troje dzieci urodzonych w Europie Zachodniej pochodzi z nieprawego łoża. Jeżeli uważasz te fakty za niepokojące lub niewiarygodne, nie martw się. Owe badania przeprowadzono nie na ludziach, lecz na jaskółkach, niewinnych, szczebiotliwych ptakach z rozdwojonym ogonem, które w letnich miesiącach wykonują piruety wokół stodół i nad polami. Ludzie różnią się od jaskółek nieprawdaż?[1]

O B S E S J A N A P U N K C IE M A Ł ŻE Ń S TWA Haremy dawnych despotów pokazały, że mężczyźni mogą obrócić swoją pozycję społeczną w sukces rozrodczy, ale nie mogły być typowe dla ludzkiej kondycji przez większość historii. Obecnie jedynym chyba sposobem na posiadanie haremu jest założenie sekty religijnej i przekonanie potencjalnych konkubin o swojej świętości. Współcześni ludzie żyją w systemach społecznych, które prawdopodobnie pod wieloma względami bardziej przypominają prehistoryczne systemy łowiecko-zbierackie niż warunki występujące na początku czasów historycznych. Społeczności łowiecko-zbierackie tylko sporadycznie popierają poligamię; instytucja małżeństwa jest praktycznie uniwersalna. Ludzie żyją w większych skupiskach niż wcześniej, ale w tych skupiskach jądrem ludzkiego życia jest rodzina składająca się z męża, żony i dzieci. Małżeństwo jest instytucją, w której wychowują się dzieci. Ojciec bierze na siebie przynajmniej część obowiązków związanych z opieką nad dziećmi, chociażby dostarczając im jedzenie. W większości społeczeństw mężczyźni dążą do poligamii, ale niewielu z nich się to udaje. Nawet w poligamicznych społeczeństwach pasterzy większość małżeństw jest monogamiczna[2]. Tym, co odróżnia nas od innych ssaków, łącznie z małpami człekokształtnymi, jest nasza typowa monogamia, a nie sporadyczna poligamia. Z czterech rodzajów małp hominoidalnych (gibony, orangutany, goryle i szympansy) tylko gibony zawierają coś w rodzaju małżeństw. Pary gibonów żyją w wiernych związkach w lasach południowo-wschodniej Azji, gdzie prowadzą samotne życie na określonym terytorium. Jeśli mężczyźni są w głębi serca oportunistycznymi poligamistami, jak stwierdziłem w poprzednim rozdziale, to skąd wzięło się małżeństwo? Chociaż mężczyźni są niestali („Obawiasz się trwałych zobowiązań, prawda?” mówi klasyczna ofiara uwodziciela), to jednak są zainteresowani znalezieniem żony, z którą wychowają dzieci i przy której pozostaną mimo swej niewierności („Nigdy nie porzucisz dla mnie żony, prawda?” - mówi typowa kochanka). Te dwa cele są sprzeczne tylko dlatego, że kobiety nie są gotowe podzielić się na żony i dziwki. Kobieta nie jest biernym towarem w łapach despotów, jak to może wynikać z poprzedniego rozdziału. Jest aktywnym przeciwnikiem w płciowej grze w szachy i ma swoje cele. Kobiety są i zawsze były znacznie mniej zainteresowane poligamią niż mężczyźni, ale to nie znaczy, że nie są seksualnymi oportunistkami. Teoria pożądliwego mężczyzny/wstydliwej kobiety nie potrafi udzielić odpowiedzi na proste pytanie; dlaczego kobiety są niewierne?

EF EK T HERODA W latach osiemdziesiątych XX w. grupa kobiet-naukowców, kierowana przez Sarah Hrdy, obecnie związaną z University of California w Davis, zauważyła, że rozwiązłe zachowanie samic szympansa i małp zwierzokształtnych przeczy teorii Triversa, która mówi, iż większe zaangażowanie samicy w opiekę nad dziećmi

prowadzi w prostej linii do jej seksualnej wybiórczości. Badania langurów przeprowadzone przez Hrdy oraz badania makaków przeprowadzone przez jej studentkę Meredith Small ukazały inny typ samicy, nieodpowiadający stereotypowi z teorii ewolucji. Była to samica, która wymykała się ze stada, aby spotkać się z samcem. Samica, która aktywnie poszukiwała różnych seksualnych partnerów. Samica, która - podobnie jak samiec - inicjowała kojarzenie. Dalekie od wybredności samice naczelnych często wydawały się inicjatorkami promiskuityzmu. Hrdy zaczęła sugerować, że coś jest nie w porządku raczej z teorią niż z samicami. Problem ten wyjaśniono dziesięć lat później, gdy sformułowano „teorię rywalizacji o plemniki”, która rzuciła nowe światło na ewolucję zachowania samicy[3]. Rozwiązanie znajduje się w pracach Hrdy. Prowadząc badania langurów z okolic Abu w Radźasthanie w Indiach, Hrdy odkryła szokujący fakt - samce małp rutynowo zabijały niemowlęta. Za każdym razem, kiedy grupa samic została opanowana przez nowego samca, zabijał on wszystkie niemowlęta w tej grupie. Dokładnie to samo zjawisko odkryto nieco później u lwów: kiedy przymierze braci zdobywa stado samic, ich pierwszym celem jest rzeź niewiniątek. Kolejne badania ujawniły, że dzieciobójstwo dokonywane przez samce jest często spotykane u gryzoni, ssaków mięsożernych i naczelnych. Nawet nasi najbliżsi krewni, szympansy - nie są bez winy. Większość przyrodników, wychowanych na sentymentalnych programach przyrodniczych w telewizji, była skłonna uwierzyć, że mamy do czynienia z patologiczną aberracją. Hrdy i jej koleżanki miały inne zdanie na ten temat. Dzieciobójstwo było według nich „adaptacją” - rozwiniętą strategią. Zabijając swoje przybrane dzieci, samiec zatrzymywał produkcję mleka u karmiących samic, co automatycznie przyśpieszało wystąpienie u nich okresu płodności. Dominujący samiec langura lub para braci-lwów bardzo krótko panują nad stadem. Dzieciobójstwo pomaga im zostawić maksymalną liczbę potomstwa[4]. Znaczenie dzieciobójstwa u naczelnych pomogło naukowcom zrozumieć systemy kojarzeń u pięciu gatunków małp człekokształtnych, ponieważ wyjaśniło, dlaczego samica zachowuje lojalność w stosunku do jednego samca lub do grupy samców: aby obronić genetyczną inwestycję obojga przed morderczymi zakusami rywalizujących samców. Najogólniej biorąc, społeczny model zachowania samic małp zależy od dystrybucji pożywienia, a społeczny model zachowania samców zależy od dystrybucji samic. Samica orangutana decyduje się na samotne życie na ściśle określonym terytorium, aby lepiej wykorzystać ograniczone zasoby pożywienia. Samce orangutana również żyją samotnie i próbują zmonopolizować terytoria kilku samic. Samice, które żyją na terytorium danego samca, oczekują, że „mąż” ruszy im na pomoc, jeżeli pojawi się inny samiec. Samice gibona też żyją samotnie. Samce gibona są w stanie obronić terytorium liczące do pięciu samic i mogłyby z łatwością praktykować ten sam rodzaj poligamii, który jest powszechny u orangutanów — jeden samiec patroluje terytoria pięciu samic, z którymi kopuluje. Co więcej, samce gibona są mało użytecznymi ojcami. Nie karmią młodych, nie bronią ich przed orłami, niczego ich nawet nie uczą. Dlaczego więc pozostają wierne jednej samicy? Jedynym grożącym młodemu gibonowi niebezpieczeństwem, przed którym może go obronić ojciec, jest śmierć z ręki innego samca. Robin Dunbar z University College w Londynie uważa, że samce gibona są monogamiczne po to, aby zapobiegać dzieciobójstwu[5]. Samica goryla jest tak wierna mężowi jak gibonica - chodzi za nim krok w krok i robi to samo co on. On również jest jej wierny, przynajmniej w pewnym sensie. Pozostaje z nią przez wiele lat i obserwuje, jak ona wychowuje jego potomstwo. Istnieje jedna wielka różnica między gorylem i gibonem. Goryl posiada w swoim haremie kilka samic i jest równie wierny każdej z nich. Richard Wrangham z Harvard University sądzi, że system społeczny goryli obraca się głównie wokół zapobiegania dzieciobójstwu, ale bezpieczeństwo samic zależy od ich liczebności (w wypadku odżywiających się owocami gibonów nie ma wystarczającej ilości pożywienia na danym terytorium dla więcej niż jednej samicy). Zatem samiec broni swego haremu przed rywalami i wyświadcza swoim dzieciom ogromną przysługę, chroniąc je przed mordem[6]. Szympansy rozwinęły własną strategię zapobiegania dzieciobójstwu, tworząc całkiem inny system społeczny. Ponieważ spożywają rozprzestrzeniony na dużym terenie, ale występujący w dużych ilościach pokarm, jak np. owoce, i spędzają więcej czasu na ziemi i na otwartych przestrzeniach, żyją w większych grupach (wielka grupa ma więcej par oczu niż mała), które regularnie rozpadają się na mniejsze grupy, zanim ponownie się zejdą. Te dzieląco-łączące się stada są zbyt wielkie i zbyt elastyczne, aby zdominował je jeden samiec. Samce szympansa docierają na szczyt drabiny społecznej, budując przymierza z innymi samcami, a stada szympansów liczą wiele samców. Zatem samica jest otoczona wieloma niebezpiecznymi ojczymami. Rozwiązuje ten problem, nie skąpiąc swoich wdzięków, co przynosi taki efekt, że wszyscy ojczymowie mogą być potencjalnymi ojcami. W

rezultacie samiec szympansa może być pewien, że niemowlę, które właśnie napotkał, nie jest jego, tylko jeśli nigdy przedtem nie widział jego matki. Jak odkryła Jane Goodall, samce szympansa atakują obce samice i zabijają ich młode. Nie atakują jednak bezdzietnych samic[7]. Problem Hrdy został rozwiązany. Promiskuityzm samic u małp może zostać wytłumaczony potrzebą podzielenia rodzicielstwa między wielu samców, aby zapobiec dzieciobójstwu. Ale czy dotyczy to również ludzi? Krótka odpowiedź brzmi — nie. Faktem jest, że przybrane dzieci umierają sześćdziesiąt pięć razy częściej niż dzieci żyjące ze swoimi prawdziwymi rodzicami[8]. Jest nieuniknione, że małe dzieci często boją się nowych ojczymów i trudno jest im pokonać to uczucie. Żaden z tych faktów nie ma jednak praktycznego znaczenia, ponieważ odnoszą się one do dzieci starszych, a nie do niemowląt. Ich śmierć nie ma więc związku z przyspieszeniem pojawienia się u matki nowego okresu płodności. Co więcej, fakt, że jesteśmy małpami, może być mylący. Nasze życie seksualne bardzo się różni od życia seksualnego naszych kuzynów. Gdybyśmy byli podobni do orangutanów, kobiety żyłyby samotnie i oddalone od siebie. Mężczyźni również żyliby samotnie, ale odwiedzaliby kilka kobiet (lub nie odwiedzali żadnej) dla sporadycznych kontaktów seksualnych. Każde spotkanie dwóch mężczyzn kończyłoby się gwałtowną, brutalną walką. Gdybyśmy byli gibonami, nasze życie byłoby nieporównywalnie różne od dzisiejszego. Każde małżeństwo żyłoby kilometry od sąsiadów i walczyło na śmierć i życie z każdym intruzem, który znalazłby się na ich terytorium. Poza nielicznymi wyjątkami nie żyjemy w ten sposób. Nawet ludzie, którzy zaszywają się w swoich świętych domach na przedmieściu, nie udają, że zamierzają pozostać tam na zawsze, ani nie wypędzają wszystkich obcych. Większość naszego życia spędzamy na wspólnym terytorium, w pracy, na zakupach, oddając się rozrywkom. Jesteśmy towarzyscy i społeczni. Różnimy się również od goryli. Gdybyśmy ich przypominali, mieszkalibyśmy w serajach zdominowanych przez gigantycznych mężczyzn w średnim wieku, dwa razy cięższych od kobiet, którzy mieliby monopol na kontakty seksualne z wszystkimi kobietami z grupy i zastraszaliby innych mężczyzn. Stosunki seksualne zdarzałyby się rzadziej niż wielkie święta, nawet przywódca haremu odbywałby akt płciowy raz na rok. Inne samce nie miałyby w ogóle życia seksualnego[9]. Gdybyśmy byli szympansami, nasze społeczeństwo pod pewnymi względami nie różniłoby się zbytnio od tego, które znamy. Żylibyśmy w rodzinach, bylibyśmy towarzyscy, zhierarchizowani, terytorialni i agresywni w stosunku do ludzi nienależących do naszej grupy. Innymi słowy, opieralibyśmy się na rodzinie, mieszkalibyśmy w miastach, bylibyśmy nacjonalistami, bylibyśmy też zróżnicowani klasowo i wojowniczy — tacy, jacy jesteśmy. Dorośli mężczyźni spędzaliby więcej czasu na wspinaniu się po drabinie hierarchii politycznej niż ze swoimi rodzinami. Jeśli jednak chodzi o życie seksualne, sprawy wyglądałyby zupełnie inaczej. Po pierwsze, mężczyźni w ogóle nie zajmowaliby się wychowywaniem dzieci, nawet nie płaciliby alimentów. Nie istniałyby więzy małżeńskie. Większość kobiet utrzymywałaby stosunki seksualne z wieloma mężczyznami, jakkolwiek przywódca (nazwijmy go prezydentem) posiadałby prawo do najbardziej płodnych kobiet. Kontakty płciowe byłby zjawiskiem nieregularnym, intensywnie uprawianym w okresie płodności kobiety i zupełnie ignorowanym podczas ciąży i wychowywania dzieci. Okres płodności byłby obwieszczany każdemu mężczyźnie w zasięgu wzroku poprzez różową opuchliznę na tylnej części ciała kobiety. Mężczyźni próbowaliby zmonopolizować płodne kobiety na całe tygodnie, zmuszając je do „małżeństwa”. Nie zawsze by im się to udawało i szybko traciliby zainteresowanie kobietami, kiedy atrakcyjna opuchlizna zaczęłaby się zmniejszać. Jared Diamond z University of California w Los Angeles rozważał, jakie destrukcyjne mogłoby się to okazać dla społeczeństwa, gdyby pewnego dnia do przeciętnego biura przyszła nieodparcie różowa pracownica[10]. Gdybyśmy byli szympansami karłowatymi (bonobo, Pan paniscus), żylibyśmy w stadach bardzo podobnych do stad szympansa {Pan troglodytes), ale istniałyby wędrowne grupy dominujących mężczyzn, które odwiedzałyby kilka grup kobiet. W rezultacie kobiety musiałyby dzielić potencjalne rodzicielstwo z większą rzeszą mężczyzn. Samice bonobo mają zwyczaje wręcz nimfomańskie. Odbywają akty płciowe po najdrobniejszej sugestii i na najrozmaitsze sposoby (łącznie z seksem oralnym i stosunkami homoseksualnymi). Pozostają atrakcyjne dla samców przez długi czas. Młoda samica bonobo, która chce dołączyć do stada zbierającego owoce na drzewie, musi najpierw odbyć stosunek z każdym samcem — łącznie z niedojrzałymi młodzieńcami — a dopiero potem może zabrać się do jedzenia. Spółkowanie nie odbywa się całkowicie bezładnie, ale jest bardzo powszechne. Samica goryla kopuluje około dziesięciu razy przed urodzeniem każdego dziecka; samica szympansa spółkuje pięćset do tysiąca razy, a samica bonobo do trzech tysięcy razy. Samica bonobo jest rzadko

prześladowana przez dorosłe samce za stosunki z młodymi samcami — spółkowanie jest tak częste, że rzadko kończy się zapłodnieniem. W rzeczy samej agresja samców jest u bonobo bardzo zredukowana. Samce nie są większe od samic i tracą mniej energii niż zwyczajne szympansy na wspinanie się po szczeblach męskiej hierarchii. Najlepszą strategią dla samca bonobo na zapewnienie sobie genetycznej nieśmiertelności jest jedzenie zieleniny, wysypianie się nocą i przygotowywanie na długi dzień cudzołóstwa[11].

P TA K I B Ę K A R TY Inaczej niż nasi kuzyni, my, najliczniejsze z małp człekokształtnych, dokonaliśmy pewnej zadziwiającej sztuczki. W zagadkowy sposób zdołaliśmy na nowo wynaleźć monogamię i opiekę rodzicielską, nie pozbywając się zwyczaju życia w wielkich, wielosamcowych grupach. Podobnie jak gibony, mężczyźni żenią się z pojedynczymi kobietami i pomagają im wychowywać dzieci, pewni swojego ojcostwa. Ale podobnie jak u szympansów, kobiety te żyją w społeczeństwach, gdzie nieustannie kontaktują się z innymi mężczyznami. Nasza sytuacja nie ma odpowiednika w świecie małp. Bliskie paralele znajdziemy jednak u ptaków. Wiele ptaków żyje w koloniach, ale tworzy monogamiczne pary. Porównanie z ptakami pozwoli nam nieco inaczej wyjaśnić zainteresowanie kobiet seksualną różnorodnością. Aby zapobiec dzieciobójstwu, kobieta nie musi utrzymywać kontaktów seksualnych z różnymi mężczyznami, lecz ma dobry powód, aby posiadać dzieci z innym niż jej mąż, pieczołowicie wybranym partnerem. Otóż jej mąż zazwyczaj nie jest najlepszym możliwym mężczyzną, gdyż szansa na znalezienie tego najlepszego jest znikoma. Jego wartość polega na tym, że jest monogamiczny i z tego powodu nie zaangażuje się w wychowanie dzieci w kilku rodzinach jednocześnie. Ale dlaczego kobieta ma zaakceptować jego geny? Dlaczego nie wykorzystać męża do opieki nad potomstwem, które zostało spłodzone przez innego mężczyznę? Bardzo trudno jest w precyzyjny sposób Opisać ludzki system kojarzenia się w pary. Zwyczaje człowieka/są różnorodne i zależą od rasy, religii, stopnia zamożności oraz środowiska. Jednak można dostrzec u ludzi pewne wyróżniające się cechy ogólne. Po pierwsze, nawet w społeczeństwach pozwalających na poligamię kobiety najczęściej dążą do związków monogamicznych. Pominąwszy rzadkie wyjątki, starannie wybierają partnera, a następnie, jeżeli wybranek przedstawia jakąś wartość, monopolizują go na całe życie, zyskują jego pomoc w wychowaniu dzieci i prawdopodobnie nawet razem z nim umierają. Po drugie, kobiety nie poszukują seksualnego urozmaicenia per se. Oczywiście istnieją wyjątki, ale i powieściowe, i prawdziwe kobiety konsekwentnie zaprzeczają, że nimfomania jest dla nich w jakiś sposób atrakcyjna, i nie ma powodu, aby im nie wierzyć. Kusicielka zainteresowana jednonocną przygodą z nieznanym mężczyzną to fantazja żywiąca się męską pornografią. Lesbijki, wolne od ograniczeń narzucanych przez męską naturę, nie dają upustu rozwiązłości. Wręcz przeciwnie, są nadzwyczaj monogamiczne. Nie jest to niespodzianka - seksualny oportunizm nie przynosi korzyści samicom, gdyż ich zdolności reprodukcyjne są ograniczone nie liczbą samców, z którymi się połączą, ale czasem potrzebnym do wychowania potomstwa. Pod tym względem kobieta i mężczyzna bardzo się różnią. Po trzecie, kobiety bywają niewierne. Nie tylko mężczyźni cudzołożą. Kobieta, chociaż rzadko jest zainteresowana przygodnym seksem z męską prostytutką czy obcym - tak w życiu, jak i w operze mydlanej — potrafi zaakceptować lub sprowokować romans ze znanym sobie mężczyzną, nawet gdy jest „szczęśliwą” mężatką. Ten oczywisty paradoks można wyjaśnić na jeden z trzech sposobów. Możemy obciążyć winą mężczyzn, uznając, że perswazyjna moc uwodziciela zdobędzie nawet najbardziej oporne serce. Nazwijmy to strategią „Niebezpiecznych związków”. Możemy obciążyć winą współczesne społeczeństwo i powiedzieć, że frustracje i złożoność nowoczesnego życia, nieudane małżeństwa i tym podobne zakłóciły naturalne wzorce zachowań i skłoniły kobiety do obcych im z gruntu zachowań. Nazwijmy to strategią „Dallas”. Możemy też zasugerować, że istnieje jakiś ważny biologiczny powód poszukiwania seksualnych kontaktów pozamałżeńskich bez zrywania samego małżeństwa — jakiś kobiecy instynkt nie odmawia sobie możliwości seksualnego planu B, jeśli plan A nie działa zbyt dobrze. Możemy to nazwać strategią „Emmy Bovary”. Chcę w tym miejscu zasugerować, że cudzołóstwo odgrywało ważną rolę w kształtowaniu ludzkiego społeczeństwa, ponieważ często obie płcie odnosiły korzyści z posiadania alternatywnych partnerów

seksualnych, pozostając jednocześnie w monogamicznym małżeństwie. Wniosek taki można wysnuć, badając tak współczesne, jak i pierwotne społeczności oraz porównując małpy i ptaki. Oczywiście przedstawiając cudzołóstwo jako siłę kształtującą nasz system łączenia się w pary, wcale go nie usprawiedliwiam. Nie ma nic bardziej naturalnego niż protest przeciwko zdradzie i oszukiwaniu. Jeśliby więc interpretować moją analizę jako uzasadnienie cudzołóstwa, to tym bardziej należałoby ją traktować jako uzasadnienie społecznych i prawnych mechanizmów potępiania cudzołóstwa. Ja tylko twierdzę, że zarówno cudzołóstwo, jak i jego nieakceptowanie są „naturalne”. W latach siedemdziesiątych Roger Short, brytyjski biolog, który później przeniósł się do Australii, zauważył pewną osobliwą cechę małpiej anatomii. Szympansy mają gigantyczne jądra, natomiast goryle - maleńkie. Chociaż goryle ważą cztery razy tyle co szympansy, jądra tych drugich są cztery razy większe od jąder goryli. Short zastanawiał się, co jest tego przyczyną, i stwierdził, że być może ma to związek z systemem kojarzenia się. Według Shorta, im większe jądra ma samiec, tym bardziej poligamiczne są samice[12]. Powód tego jest prosty. Jeśli samica łączy się z wieloma samcami, to plemniki każdego samca walczą o to, aby jak najszybciej dotrzeć do komórki jajowej. Najlepszym dla samca sposobem na wygranie tej konkurencji jest wyprodukowanie większej ilości nasienia i „zalanie” konkurencji. (Istnieją też inne sposoby.; Na przykład samce niektórych ważek używają penisa do usuwania z samicy plemników poprzednika. Psy oraz samce australijskich myszy pozostawiają swój penis w samicy na jakiś czas po kopulacji, aby nie dopuścić do działania innych samców. Mężczyzna wytwarza dużą ilość niepełnowartościowych plemników-kamikadze, które tworzą rodzaj korka zamykającego drogę plemnikom następcy[13].) Jak wspomniałem, szympansy żyją w grupach, w których samice może dzielić kilku samców, zatem możliwość częstych i obfitych wytrysków nasienia zwiększa szansę zostania ojcem. To przypuszczenie dotyczy wszystkich małp i gryzoni. Im bardziej samce są pewne swego seksualnego monopolu, jak np. goryle, tym mniejsze mają jądra. Jeżeli żyją w grupach o swobodnych obyczajach seksualnych, mają większe jądra[14]. Wydawało się na to, że Short znalazł anatomiczny klucz do rozwikłania systemu kojarzenia się par u różnych gatunków — duże jądra samców oznaczają poligamiczność samic. Czy można tę zasadę odnieść do określenia systemów kojarzenia się par u gatunków dotąd niezbadanych? Na przykład bardzo mało wiemy o społecznościach delfinów i wielorybów, choć dzięki połowom dobrze znamy ich anatomię. Wszystkie one mają ogromne jądra, nawet jak na rozmiary ich ciała. Jądra wieloryba mogą ważyć ponad tonę i stanowić 2% masy ciała. Biorąc pod uwagę przykład małp, można przypuścić, że samice delfinów i wielorybów zazwyczaj nie są monogamiczne, ale łączą się z kilkoma samcami. O ile wiadomo, tak właśnie jest. System kojarzenia się delfinów butlonosych polega na tym, że zmieniające się koalicje samców terroryzują płodne samice i spędzają je w „stado”. Czasami dwa samce zapładniają samicę jednocześnie — to przypadek rywalizacji plemników ostrzejszy niż wszystko inne w świecie szympansów[15]. Kaszaloty, żyjące w podobnych haremach jak goryle, mają stosunkowo małe jądra. Jeden samiec ma monopol na harem i nie ma szastających plemnikami konkurentów. Zastosujmy tę zasadę do ludzi. Jak na małpę hominoidalną, jądra mężczyzn są średnich rozmiarów, chociaż są znacznie większe niż u goryli. Podobnie jak u szympansów, jądra znajdują się w mosznie na zewnątrz ciała, wobec czego plemniki przechowywane są w nieco niższej temperaturze, co przedłuża ich żywotność[16]. Wszystko to dowodzi istnienia rywalizacji plemników u człowieka. Ludzkie jądra nie są jednak tak wielkie jak jądra szympansa. Istnieją też niepewne dowody na to, że męskie jądra nie działają w pełni swoich możliwości (to znaczy, że nasi przodkowie mogli mieć jeszcze większe jądra): produkcja plemników w przeliczeniu na gram tkanki jest niezwykle mała. W sumie wydaje się uczciwe postawienie wniosku, że stopień promiskuityzmu kobiet nie jest wysoki, co też spodziewaliśmy się odkryć[17]. Nie tylko małpy i delfiny mają duże jądra, wykształcone w związku z rywalizacją plemników. Mają takie również ptaki. I to właśnie ptaki dostarczają nam rozstrzygających dowodów dotyczących ludzkiego systemu kojarzeń. Zoologowie już od dawna wiedzą, że większość ssaków jest poligamiczna, a większość ptaków monogamiczna. Przypisują to faktowi składania jaj, który daje samcom ptaków znacznie wcześniejszą możliwość opieki nad potomstwem niż samcom ssaków. Samiec ptaka zajmuje się budową gniazda, pomaga w wysiadywaniu jaj oraz karmieniu młodych, nie potrafi tylko znosić jaj. Możliwości te pozwalają młodym samcom na złożenie samicom szerszej oferty niż samo zapłodnienie. Oferta zostaje zaakceptowana przez gatunki, które muszą karmić młode, np. jaskółki, i odrzucona przez gatunki,, które nie karmią młodych, np.

bażanty. Istotnie, u niektórych ptaków, jak już widzieliśmy, samiec wykonuje wszystkie te czynności samotnie, zostawiając samicy tylko obowiązek złożenia jaj. U ssaków jest zupełnie inaczej, samiec nie może zbyt wiele pomóc, nawet gdyby bardzo chciał. W okresie ciąży może karmić żonę, przyczyniając się tym samym do rozwoju płodu. Może nosić niemowlę po urodzeniu albo przynosić jedzenie, gdy dziecko przestaje ssać mleko. Samiec nie może jednak nosić płodu w swoim brzuchu ani karmić dziecka swoim mlekiem. Samica ssaka jest praktycznie całkowicie odpowiedzialna za potomstwo, toteż samcowi, który ma tak niewiele możliwości przyjścia jej z pomocą, bardziej opłaca się kierować energię w stronę poligamii. Samiec pozostaje tylko wtedy, gdy trudno jest mu znaleźć nowe możliwości spółkowania albo gdy jego obecność zwiększa bezpieczeństwo niemowlęcia — jak u gibonów. To rozumowanie z zakresu teorii gier było popularne w połowie lat siedemdziesiątych XX w. W latach osiemdziesiątych po raz pierwszy można było przeprowadzić genetyczne badania krwi ptaków i tu zoologów czekała ogromna niespodzianka. Odkryto, że wiele piskląt w przeciętnym gnieździe nie pochodzi od swego rzekomego ojca. Samice ptaków na gigantyczną skalę przyprawiają swoim mężom rogi. U łuszczyka indygo, małego, niebieskiego ptaka z Ameryki Północnej, który sprawia wrażenie wiernego i monogamicznego, około 40% piskląt jest bękartami[18]. Zoologowie zupełnie nie docenili istotnej części życia ptaków. Widzieli, że coś takiego się dzieje, ale nie przypuszczali, że na taką skalę. Nazwano to eufemistycznie zjawiskiem „kopulacji poza związkiem”. Ja jednak nazwę to cudzołóstwem, gdyż z tym właśnie mamy do czynienia. Większość ptaków jest rzeczywiście monogamiczna, ale nie są one ani trochę wierne. Przy okazji omawiania doboru płciowego wspominaliśmy już Andersa Moliera, duńskiego zoologa o legendarnej energii. Razem z Timem Birkheadem z Sheffield University Molier napisał książkę, która podsumowuje stan wiedzy na temat ptasiej niewierności i odkrywa wzorce zachowań mające duże znaczenie dla istot ludzkich. Po pierwsze ci autorzy udowodnili, że wielkość jąder ptaka zależy od jego systemu tworzenia par. Największe jądra mają ptaki poliandryczne, gdzie kilka samców zapładnia jedną samicę. Nietrudno zrozumieć, dlaczego tak jest — samiec, który wytwarza najwięcej plemników, prawdopodobnie zapłodni najwięcej komórek jajowych. To nie było niespodzianką. Jednak jądra tokujących ptaków, na przykład preriokurów ostrosternych, których samiec musi zapłodnić pięćdziesiąt samic w ciągu paru tygodni, są niezwykle małe. Tę zagadkę wyjaśniono faktem, że samica preriokura kopuluje tylko raz lub dwa razy, i to zwykle z tym samym samcem. Jak pamiętamy, na tym właśnie polega dokonywanie wyboru przez samice. Zatem chociaż kogut łączy się z wieloma samicami, nie musi tracić na każdą wiele plemników, ponieważ nie muszą one rywalizować z plemnikami innych samców. O wielkości jąder samca nie decyduje częstotliwość kopulacji, ale liczba rywali, z którymi musi on konkurować. Gatunki monogamiczne znajdują się pośrodku skali. Niektóre mają dość małe jądra, co wskazuje na niewielką rywalizację plemników; inne mają jądra olbrzymie, tak wielkie jak jądra ptaków poliandrycznych. Birkhead i Molier zauważyli, że samce o dużych jądrach należą do ptaków żyjących przeważnie w koloniach: ptaków morskich, jaskółek, żołn, czapli, wróbli. Kolonie dają samicom wiele możliwości do cudzołóstwa z samcami z sąsiedniego gniazda, możliwości, które nie zostaną zaprzepaszczone[19]. Bill Hamilton uważa, że cudzołóstwo może wyjaśnić, dlaczego u wielu ptaków „monogamicznych” samiec jest krzykliwiej upierzony niż samica. Tradycyjne wytłumaczenie tego zjawiska, zaproponowane przez Darwina, głosi, że najbarwniej upierzone i najlepiej śpiewające samce najszybciej przyciągają samice i w rezultacie najszybciej zakładają gniazda. To oczywiście jest prawdą, ale nie wyjaśnia, dlaczego samce wielu gatunków wykonują swoje pieśni jeszcze długo po znalezieniu żony. Hamilton przypuszcza, że barwnie upierzony samiec nie dąży do zdobycia większej liczby żon, lecz większej liczby kochanek. Reklamuje swoją gotowość do „romansu”. Jak to Hamilton ujął: „Dlaczego Beau Brummel w Anglii czasów regencji ubierał się tak elegancko? Czy szukał żony czy «romansu»?”[20]

E M M A B O VA R Y I S A M IC E J A S K Ó Ł E K

Co z tego wszystkiego wynika dla ptaków? Dla samców jest to raczej oczywiste: cudzołożnicy spłodzą więcej piskląt. Ale jeśli chodzi o samice, to wcale nie jest jasne, dlaczego są one tak często niewierne. Birkhead i Meiler odrzucili kilka sugestii: że niewierność samicy jest genetycznym produktem ubocznym męskiego pragnienia cudzołóstwa; że zdobywa ona plemniki z kilku źródeł, aby upewnić się, iż część z tych plemników jest płodna; że przekupują ją flirtujące samce (co można często spotkać u ludzi i małp człekokształtnych). Żadna z tych sugestii nie pasuje do faktów. Nie można też wytłumaczyć niewierności samicy pragnieniem różnorodności genetycznej. Nie ma sensu posiadać bardziej zróżnicowanych dzieci od tych, które samica i tak będzie mieć. Birkheadowi i Molierowi pozostało więc przekonanie, że samice ptaków odnoszą korzyść z cudzołóstwa, gdyż gwarantuje im ono podwójne ubezpieczenie — jest strategią pozamałżeńskiej zdrady Emmy Bovary. Samica jaskółki potrzebuje męża, który doglądałby jej potomstwa. Istnieje jednak ryzyko, że kiedy przybędzie ona na miejsce godów, odkryje, że najlepsi mężowie są już zajęci. W tym wypadku najkorzystniejsze dla niej będzie połączenie się z mężem przeciętnym albo z mężem posiadającym dobre gniazdo oraz nawiązanie romansu z lepszym pod względem genetycznym sąsiadem. Teorię tę popierają fakty. Samice zawsze wybierają bardziej władczych, bardziej atrakcyjnych (tj. ozdobionych dłuższymi piórami ogonowymi) i starszych kochanków niż ich mężowie; nie romansują z kawalerami, tj. samcami odrzuconymi przez inne samice, ale z mężami innych samic; czasami wywołują coś w rodzaju zawodów między potencjalnymi kochankami i wybierają zwycięzcę. Według badań Moliera, samce jaskółek ze sztucznie przedłużonymi ogonami zdobywają partnerkę średnio o dziesięć dni wcześniej, mają osiem razy więcej szans na posiadanie drugiego wylęgu oraz dwa razy łatwiej uwodzą żonę sąsiada niż zwykłe samce[21]. (Ciekawe, że kiedy samica myszy postanawia połączyć się z innym samcem niż ten, „z którym żyje”, zwykle decyduje się na tego, którego geny odporności na choroby różnią się od jej genów[22].) Krótko mówiąc, częste zdrady w koloniach ptaków zapewniają samcom posiadanie większej liczby potomstwa, a samicom - posiadanie lepszego jakościowo potomstwa. Jednym z najciekawszych wyników, które przyniosły w ostatnich latach badania ptaków, było odkrycie, że „atrakcyjne” samce nie są troskliwymi ojcami. Pierwsza zauważyła to Nancy Burley — zeberki, które badała, uznają się wzajemnie za mniej lub bardziej atrakcyjne ze względu na kolor obrączek na nogach[23] — a Anders Molier potwierdził to potem, badając jaskółki. Jeżeli samica tworzy parę z atrakcyjnym samcem, to jest on mniej zaangażowany w wychowanie dzieci niż ona. Wygląda to tak, jak gdyby uważał on, iż zrobił jej przysługę, dostarczając lepszych genów, i w zamian za to oczekuje od niej cięższej pracy w gnieździe. To oczywiście zachęca samicę do znalezienia sobie przeciętnego, lecz ciężko pracującego męża i zdradzania go z supersamcem z sąsiedztwa[24]. Tak czy inaczej, zasada ta - wyjdź za mąż za porządnego faceta, ale nawiąż romans ze swoim szefem, albo wyjdź za mąż za bogatego, lecz brzydkiego mężczyznę i poszukaj sobie przystojnego kochanka - nie jest nieznana kobietom. Nazywamy ją „trzymaniem dwóch srok za ogon”. Fłaubertowska Emma Bovary chciała zatrzymać i przystojnego kochanka, i szanowanego męża. W efekcie sięgnęła po arszenik. Badania nad ptakami prowadzili ludzie, którzy niewiele wiedzieli o antropologii. Z kolei dwóch brytyjskich zoologów w latach osiemdziesiątych badało zachowania ludzi, niezależnie od badań nad ptakami. Robin Baker i Mark Bellis z Manchester University pragnęli się dowiedzieć, czy w ciele kobiety dochodzi do rywalizacji plemników, a jeżeli tak, to czy kobieta ma nad tym jakąś kontrolę. Wyniki tych badań doprowadziły do dziwacznego i zdumiewającego wytłumaczenia zjawiska kobiecego orgazmu. To, co teraz napiszę, stanowi jedyny fragment tej książki, w którym szczegóły stosunku płciowego jako takiego mają znaczenie dla ewolucyjnego rozumowania. Baker i Bellis zaczęli badać, ile nasienia wydala mężczyzna podczas ejakulacji i co się z nim później dzieje. Stwierdzili, że ilość nasienia, która pozostaje w pochwie, zależy od skłonności kobiety do osiągnięcia orgazmu. Jeżeli kobieta nie osiągnie orgazmu lub osiągnie go wcześniej niż minutę przed ejakulacją mężczyzny, to w pochwie pozostaje bardzo mało nasienia. Jeśli natomiast kobieta osiągnie orgazm na mniej niż minutę przed mężczyzną albo do czterdziestu pięciu minut po nim, to w pochwie pozostaje większość nasienia. Zależy również od tego, kiedy kobieta ostatni raz odbywała stosunek seksualny. Im dłuższa przerwa, tym więcej nasienia pozostaje w pochwie — chyba że w międzyczasie kobieta miała to, co naukowcy nazywają „orgazmem niekopulacyjnym”. Szansę na zapłodnienie zwiększa jedynie orgazm podczas stosunku płciowego.

Do tego momentu wyniki nie stanowiły większego zaskoczenia. Niemniej fakty te były nieznane przed badaniami Bakera i Bellisa (opierali się oni na próbie złożonej z wybranych małżeństw oraz na danych dostarczonych przez cztery tysiące osób, które odpowiedziały na ankietę w czasopiśmie). Ponieważ wyniki były niepełne, Baker i Bellis zrobili coś odważnego. Zapytali respondentów o ich stosunki pozamałżeńskie. Odkryli, że wierne kobiety osiągają 55% późnych orgazmów, czyli orgazmów najbardziej płodnego rodzaju. U kobiet niewiernych tylko 40% kopulacji z mężem ma taki charakter, ale 70% stosunków z kochankiem kończy się najbardziej płodnymi orgazmami. Poza tym, świadomie czy nie, niewierne kobiety odbywały stosunki z kochankami w okresach swojej największej płodności. Te dwa ustalenia razem wzięte oznaczały, że nawet gdy niewierna kobieta ma dwa razy więcej stosunków płciowych z mężem niż kochankiem, to prawdopodobieństwo zajścia w ciążę z kochankiem jest zawsze nieco większe. Baker i Bellis traktują swoje wyniki jako dowód na istnienie ewolucyjnego wyścigu zbrojeń między osobnikami męskimi i żeńskimi, meczu pod patronatem Czerwonej Królowej. W tym wypadku płeć żeńska jest zawsze o jeden ewolucyjny krok do przodu. Osobniki męskie starają się zwiększyć swoje szanse na ojcostwo w każdy możliwy sposób. Wiele ich plemników nie zapładnia komórki jajowej, ale zamiast tego atakuje obce plemniki lub blokuje im przejście. Ten i inne seksualne zachowania mężczyzny służą do maksymalizowania szansy zapłodnienia komórki jajowej. Jednak osobniki żeńskie rozwinęły skomplikowane i wymyślne sposoby zapobiegania zapłodnieniu w chwilach, kiedy sobie tego nie życzą. W szczególności sterując orgazmem, mogą one praktycznie decydować, który z dwóch kochanków ją zapłodni. Oczywiście kobiety nie zdawały sobie z tego sprawy aż do naszych czasów i nie próbowały wykorzystać tej możliwości. Ale zadziwiające jest to, że — o ile wnioski Bakera i Bellisa okażą się prawdziwe — tak czy siak to robią, prawdopodobnie całkiem nieświadomie. To oczywiście jest typowe dla wyjaśnień ewolucyjnych. Dlaczego kobiety w ogóle uprawiają seks? Dlatego, że świadomie tego pragną. Ale dlaczego świadomie tego pragną? Dlatego, że seks prowadzi do prokreacji, a one, ponieważ pochodzą od ludzi, którzy dążyli do prokreacji, pragną tego, co prowadzi do prokreacji. Argumentacja jest tutaj w gruncie rzeczy podobna: typowo kobiecego schematu niewierności i orgazmu moglibyśmy się spodziewać, gdyby kobieta nieświadomie dążyła do zajścia w ciążę z kochankiem, nie mając zamiaru porzucić męża. Baker i Bellis nie twierdzą, że znaleźli coś więcej niż zwodniczą wskazówkę, że tak właśnie się dzieje, ale spróbowali oszacować rozmiary niewierności u ludzi. Dzięki testom genetycznym ustalili, że wśród lokatorów pewnego bloku mieszkalnego w Liverpoolu mniej niż czworo na każdych pięciu ludzi było dziećmi mężczyzn uchodzących za ich ojców. Reszta pochodziła najwyraźniej z innych związków. Ażeby wykluczyć możliwość, że z Liverpoolem jest coś nie tak, przeprowadzili podobne testy na południu Anglii i uzyskali zbliżone wyniki. Wiemy z ich wcześniejszej pracy, że niski stopień niewierności poprzez „efekt orgazmu” wiedzie do wysokiego poziomu zdradzania. Podobnie jak ptaki, kobiety mogą, całkiem nieświadomie, dążyć do podwójnego życia, czyli romansować z genetycznie wartościowymi mężczyznami, nie opuszczając swojego męża. A co z mężczyznami? Baker i Bellis przeprowadzili eksperyment na szczurach i odkryli, że samiec szczura wydziela dwa razy więcej nasienia, jeżeli wie, że samica, z którą kopuluje, znajdowała się chwilę przedtem w pobliżu innego samca. Dociekliwi naukowcy sprawdzili, czy tak samo dzieje się u ludzi. Oczywiście, że tak. Mężczyźni, których żony spędzały z nimi cały dzień, mieli mniejszy objętościowo wytrysk niż mężczyźni, którzy przez cały dzień nie widzieli swoich żon. Jest tak, jak gdyby mężczyźni nieświadomie kompensowali możliwe akty kobiecej niewierności. W tej szczególnej walce płci kobieta jest górą, ponieważ nawet gdy mężczyzna — znowu nieświadomie - zacznie łączyć brak późnych orgazmów u żony z jej niechęcią do posiadania z nim dziecka, może ona zawsze zacząć orgazmy udawać[25].

P A R A N O J A P R ZY P R AWIA N IA R O G Ó W Jednakże rogacz nie pozostaje bierny i nie akceptuje swojego ewolucyjnego losu, nawet za cenę wyginięcia jego genów. Birkhead i Molier sądzą, że wiele cech zachowania samców ptaków można wytłumaczyć założeniem, iż nieustannie przeraża je możliwość niewierności żon. Najprostszą strategią samców jest pilnowanie

żony w okresie płodności (jeden czy dwa dni poprzedzające złożenie jaj). Robi to wiele samców. Podążają wszędzie za swoimi partnerkami, toteż samicy budującej gniazdo często towarzyszy w wyprawach samiec, który w niczym jej nie pomaga - tylko się przygląda. Kiedy samica złoży jaja w gnieździe, samiec przestaje jej pilnować i zaczyna szukać okazji do cudzołóstwa. Jeżeli samiec jaskółki nie może znaleźć swojej partnerki, często wydaje głośny okrzyk ostrzegawczy, który sprawia, że wszystkie jaskółki podrywają się w powietrze, przerywając wszelkie cudzołożne kopulacje. Jeżeli para łączy się po dłuższej rozłące albo jeżeli obcy samiec wkracza na terytorium i zostaje przepędzony, mąż od razu przystępuje do kopulacji z żoną, jak gdyby chciał mieć pewność, że jego plemniki będą miały szansę na rywalizację z plemnikami intruza. Ogólnie rzecz biorąc, wszystko to działa. Gatunki, u których samce skutecznie pilnują samic, utrzymują liczbę zdrad małżeńskich na niskim poziomie. Jednak niektóre gatunki nie potrafią strzec swoich partnerów. Na przykład u czapli i ptaków drapieżnych mąż i żona spędzają większość dnia oddzielnie: jedno pilnuje gniazda, drugie zbiera pożywienie. Gatunki te charakteryzują się wyjątkowo dużą częstotliwością kopulacji. Jastrząb gołębiarz może odbyć kilkaset aktów płciowych, aby złożyć jaja. Nie zapobiega to niewierności, ale przynajmniej osłabia jej skutki[26]. Tak jak czaple i jaskółki, ludzie żyją w monogamicznych parach w obrębie dużych kolonii. Ojcowie pomagają w wychowywaniu potomstwa, chociażby przez przynoszenie jedzenia czy pieniędzy. I co najważniejsze — z powodu płciowego podziału, datującego się już od czasów społeczeństw zbierackołowieckich (najogólniej biorąc, mężczyźni polowali, a kobiety zbierały) - obie płcie spędzają dużo czasu osobno. Kobiety mają mnóstwo okazji do zdrady, a mężczyźni mają mnóstwo powodów, aby strzec swoich partnerek albo — jeśli nie są w stanie ich ustrzec — często z nimi współżyć. Wbrew temu, co można sądzić, trudno jest dowieść, że cudzołóstwo jest nieustannym problemem społeczeństwa ludzkiego, a nie aberracją spotykaną w blokach mieszkalnych w Wielkiej Brytanii. Po pierwsze, odpowiedź jest tak oczywista, że nikt do tej pory jej nie poszukiwał. Po drugie, sprawy te przeważnie trzyma się w sekrecie i ich zbadanie jest prawie niemożliwe. Znacznie łatwiej jest podglądać ptaki. Mimo tych trudności podjęto pewne próby badawcze. Mniej więcej 570 przedstawicieli plemienia Ache z Paragwaju do 1971 roku prowadziło zbieracko-łowiecki tryb życia, żyjąc w dwunastu grupach. Stopniowo Ache nawiązywali kontakt ze światem zewnętrznym i zostali zwabieni do rządowych rezerwatów prowadzonych przez misjonarzy. Obecnie nie są już zależni od zdobytego mięsa i zebranych owoców, gdyż prowadzą własne uprawy w ogrodach. Lecz kiedy jeszcze polowali, Kim Hill zauważył u nich ciekawy zwyczaj. Myśliwi ofiarowywali mięso kobietom, z którymi chcieli odbywać akty płciowe. Postępowali tak nie po to, aby pomóc w wyżywieniu dzieci - mięso stanowiło bezpośrednią zapłatę za romans. Bardzo trudno było to odkryć. W miarę upływu czasu Hill zmuszony był zrezygnować z zadawania pytań o cudzołóstwo, ponieważ pod wpływem działalności misjonarzy Ache coraz niechętniej podejmowali ten temat. Wodzowie i naczelnicy mówili o tym szczególnie niechętnie, co wcale nie jest dziwne, zważywszy na to, że mieli najwięcej romansów. Niemniej, polegając w dużej mierze na plotkach, Hill zdołał stworzyć schemat cudzołóstwa u Ache. Zgodnie z oczekiwaniami, wysocy rangą mężczyźni byli najbardziej aktywni, stosownie do zasady trzymania dwóch genetycznych srok za ogon. Jednak inaczej niż u ptaków, nie tylko żony niskich rangą mężczyzn folgowały swoim żądzom. To prawda, że cudzołożnicy Ache często obdarowują swoje kochanki mięsem, ale według Hilla najważniejsze jest to, że kobiety są stale przygotowane na ewentualność odejścia męża. Dlatego nawiązują alternatywne związki. Częściej stają się niewierne, gdy ich małżeństwo nie układa się najlepiej. Oczywiście istnieje druga strona medalu - małżeństwo może się rozpaść, jeżeli romans wyjdzie na jaw[27]. Jakiekolwiek by były kobiece motywy Hill i inni uważają, że rola cudzołóstwa w ewolucji ludzkiego systemu tworzenia par była dotychczas niedoceniana. W społeczności zbieracko-łowieckiej oportunistyczne tendencje mężczyzn znacznie łatwiej zaspokajało cudzołóstwo niż poligamia. Znamy tylko dwa przypadki społeczności zbieracko-łowieckich, w których panuje poligamia. W pozostałych trudno jest znaleźć mężczyznę, który posiadałby więcej niż jedną żonę, a zupełnym wyjątkiem są mężczyźni z więcej niż dwiema żonami. Oba wyjątki potwierdzają regułę. Jeden z nich można znaleźć wśród Indian północno-zachodniej Ameryki, którzy żywią się łososiem i przypominają bardziej farmerów niż zbieraczy-łowców, jeśli weźmiemy pod uwagę stosowane przez nich metody gromadzenia zapasów. Innym wyjątkiem są niektóre plemiona australijskich Aborygenów, które praktykują gerontokratyczną poligamię: mężczyźni nie żenią się przed ukończeniem czterdziestu lat, a w wieku

lat sześćdziesięciu pięciu mają zazwyczaj do trzydziestu żon. Jednak ten dziwny system jest daleki od tego, na co wygląda. Każdy starzec ma młodszych asystentów, których pomoc, opiekę i ekonomiczne wsparcie zapewnia sobie, między innymi przymykając oczy na ich romanse ze swymi żonami. Kiedy pomocny bratanek figluje z jedną z jego młodszych żon, starzec patrzy w inną stronę[28]. Poligamia rzadko występuje w społeczeństwach zbieracko-łowieckich, ale cudzołóstwo jest tam powszechne. Przez analogię do monogamicznych ptaków żyjących w koloniach można oczekiwać, że ludzie albo będą pilnowali partnerów, albo często z nimi współżyli. Richard Wrangham przypuszcza, iż ludzie mogą pilnować partnera in absentia. Mężczyźni strzegą swoich żon przez pełnomocnika. Jeżeli mąż spędzi cały dzień na polowaniu w lesie, może zapytać swoją matkę albo sąsiada, co jego żona porabiała w tym czasie. Pewna społeczność afrykańskich Pigmejów, których badał Wrangham, nieustannie huczała od plotek. Mąż mógł z dużym powodzeniem zniechęcić żonę do romansu, dając jej do zrozumienia, że pilnie śledzi plotki. Wrangham zauważył, że byłoby to niemożliwe bez istnienia języka. Sądzi zatem, że płciowy podział pracy, instytucja wychowujących potomstwo małżeństw oraz wynalazek języka -trzy najbardziej fundamentalne cechy ludzkie, których nie dzielimy z żadnymi innymi małpami - zależą od siebie nawzajem[29].

D L A C ZE G O ZAWO D ZI M E TO D A K A L E N D A R ZY K A M A Ł ŻE Ń S K IE G O Co się działo, zanim język umożliwił pilnowanie zastępcze? W tej kwestii interesujących wskazówek dostarcza nam anatomia. Bodaj najistotniejsza różnica pomiędzy fizjologią kobiety i szympansicy polega na tym, że nikt, nawet sama kobieta, nie może dokładnie określić, kiedy podczas cyklu menstruacyjnego jest płodna. Niezależnie od tego, co mówią lekarze, mądrość ludowa i Kościół rzymskokatolicki, owulacja u człowieka jest niedostrzegalna i nieprzewidywalna. Samice szympansa stają się różowe; krowy wydzielają zapach, który przyciąga byki; tygrysice poszukują tygrysów; samice myszy zabiegają o samce — w obrębie całej gromady ssaków dzień owulacji jest obwieszczany fanfarami. Ale nie u ludzi. Minimalna zmiana temperatury ciała kobiety, niewykrywalna przed wynalezieniem termometrów — i to wszystko! Kobiece geny najwyraźniej starały się, jak mogły, aby ukryć moment owulacji. Ukrycie owulacji wywołało u ludzi stałą aktywność seksualną. Chociaż kobiety w dniu owulacji częściej niż w inne dni prowokują stosunki seksualne, masturbują się, nawiązują romanse lub szukają towarzystwa męża[30], jest też prawdą, że ludzie obojga płci są zainteresowani seksem przez cały cykl miesięczny. Mężczyźni i kobiety odbywają stosunki płciowe, kiedy tylko mają na to ochotę, niezależnie od aktualnej sytuacji hormonalnej. W porównaniu z większością zwierząt jesteśmy zadziwiająco uzależnieni od kopulacji. Desmond Morris określił człowieka mianem „najbardziej seksualnej z żyjących małp”[31] (ale było to przed badaniami szympansów bonobo). Inne zwierzęta, które często kopulują - lwy, bonobo, dzięciury, jastrzębie, białe ibisy robią to ze względu na rywalizację plemników. Samce trzech pierwszych z wyżej wymienionych gatunków żyją w grupach i dzielą dostęp do wszystkich samic, dlatego każdy samiec musi kopulować tak często, jak tylko się da, aby uniknąć ryzyka, że plemniki innego samca zapłodnią komórkę jajową samicy. Jastrzębie gołębiarze i białe ibisy robią to, aby zatopić każdy plemnik, który samica mogła otrzymać podczas nieobecności męża. Skoro jest jasne, że człowiek to nie gatunek promiskuityczny - nawet najstaranniej zorganizowane komuny wolnej miłości szybko rozpadają się pod presją zazdrości i zaborczości — przypadek ibisa wydaje się najbardziej zbliżony do człowieka. Te monogamiczne zwierzęta żyją w koloniach, a groźba cudzołóstwa wywołała u nich zwyczaj częstej kopulacji. Niemniej, samiec ibisa trzyma się tylko schematu: sześć stosunków dziennie w okresie kilku dni przed złożeniem jaj. Mężczyzna musi odbywać dwa stosunki tygodniowo przez wiele lat[32]. Ukryta owulacja u kobiet nie mogła jednak wyewoluować tylko dla wygody mężczyzn. Pod koniec lat siedemdziesiątych sporo spekulowano na temat ewolucyjnego przypadku ukrytej owulacji. Wiele z tych pomysłów dotyczy tylko ludzi. Przykładem może być propozycja Nancy Burley, która twierdzi, że dawne kobiety z widoczną owulacją nauczyły się unikania stosunków płciowych w dni płodne z powodu wyjątkowo

bolesnego i niebezpiecznego porodu. Ale takie kobiety nie zostawiły potomstwa, zatem rzadkie wyjątki, które nie mogły wykryć własnej owulacji, dały początek ludzkości. Jednakże ukryta owulacja występuje również u niektórych małp i przynajmniej jednej małpy człekokształtnej (orangutana). Pojawia się również u większości ptaków. Tylko nasz absurdalny, zaściankowy antropocentryzm pozwolił nam myśleć, że owa niema owulacja jest czymś wyjątkowym. Niemniej warto prześledzić próby wyjaśnienia tego, co Robert Smith nazwał kiedyś „niepoznawalnością”, ponieważ w interesujący sposób oświetlają one teorię rywalizacji plemników. Istnieją dwie grupy wyjaśnień. Według pierwszego ukryta owulacja zapewnia, że ojciec nie porzuci dzieci. Drugi głosi coś dokładnie odwrotnego. Pierwszy rodzaj rozumowania wygląda następująco: ponieważ mąż nie wie, kiedy jego żona jest płodna, musi ciągle przebywać w jej pobliżu oraz często z nią kopulować, aby mieć pewność, że będzie ojcem jej dzieci. To trzyma go z dala od figli i zapewnia jego udział w wychowywaniu dzieci[33]. Drugi rodzaj rozumowania jest taki: jeżeli samice chcą dokonać starannego wyboru partnera, to będą miały wiele pożytku z reklamowania swojej owulacji. Jawna owulacja przyciągnie kilku samców, które albo będą walczyć ze sobą o prawo do zapłodnienia, albo się samicą podzielą. Jeżeli samica chce mieć stosunki i potomstwo z wieloma samcami, jak to się dzieje u szympansów, albo jeżeli chce, aby odbyły się zawody, w których zdobędzie ją najlepszy samiec, jak to się dzieje u bawołów i słoni morskich, to opłaca się ogłosić wszem i wobec moment owulacji. Jeżeli jednak samica ma zamiar sama wybrać jednego samca, bez względu na powody, powinna utrzymać owulację w sekrecie[34]. Ten pomysł ma kilka wariantów. Sarah Hrdy przypuszcza, że ukrycie momentu jajeczkowania pomaga zapobiegać dzieciobójstwu, ponieważ ani mąż, ani kochanek nigdy nie są pewni, czy nie zostali przypadkiem zdradzeni. Donald Symons uważa, że kobiety wykorzystują stałą gotowość seksualną do usidlania uwodzicieli i wymuszania od nich prezentów. L. Benshoof i Randy Thornhill zasugerowali, że ukrycie momentu jajeczkowania pozwala kobiecie odbywać ukradkowe stosunki z genetycznie wartościowym mężczyzną bez porzucania i alarmowania męża. Gdyby owulacja była mniej ukryta przed nią (lub jej nieświadomością) niż przed nim, ona mogłaby lepiej wykorzystywać swoje pozamałżeńskie związki, gdyż „wiedziałaby”, kiedy odbywać stosunki z kochankiem, podczas gdy mąż nie wiedziałby, kiedy jest płodna. Innymi słowy, ukryta owulacja jest skuteczną bronią w grze cudzołóstwa[35]. Co ciekawe, można sobie w ten sposób wyobrazić wyścig zbrojeń między żonami i kochankami. Geny ukrytej owulacji ułatwiają i cudzołóstwo, i wierność. To bardzo osobliwy pogląd i nie wiadomo obecnie, czy jest zgodny z rzeczywistością. Niemniej podkreśla on wyraźnie fakt, iż nie może istnieć genetyczna solidarność kobiet. Kobiety będą zawsze rywalizowały z innymi kobietami.

WA L K I WR Ó B L I To właśnie rywalizacja samic dostarcza ostatniego dowodu na to, że cudzołóstwo, a nie poligamia najczęściej umożliwia mężczyznom posiadanie wielu partnerek. Epoletniki krasnoskrzydłe zamieszkujące bagna Kanady są poligamiczne — samce z najlepszymi terytoriami przyciągają kilka samic. Samce posiadające największe haremy są jednocześnie najbardziej skłonne do zdrady i płodzą także większość młodych na terytoriach sąsiadów. Wobec tego nasuwa się pytanie: Dlaczego kochanki tych samców nie stają się ich dodatkowymi żonami? W lasach Finlandii żyje mała sowa zwana włochatką. W latach obfitujących w myszy niektóre samce z tego gatunku mają po dwie samice — każdą na innym terytorium — podczas gdy inne samce żyją bez żon. Samice związane z poligamistami rodzą znacznie mniej potomstwa niż samice zamężne z monogamistą. Dlaczego więc robią to, co robią? Dlaczego nie porzucą męża dla najbliższego kawalera? Pewien fiński biolog uważa, że poligamiści oszukują swoje ofiary. Samice oceniają przydatność potencjalnych kandydatów do ręki na podstawie tego, ile myszy znoszą jej oni podczas zalotów. W pomyślnych latach samiec sowy może złowić tak wiele myszy, że jest w stanie zadziwić swoją skutecznością jednocześnie dwie samice[36]. Północne lasy najwyraźniej obfitują w zdradzieckich cudzołożników, gdyż podobne zwyczaje muchołówki żałobnej, niewinnie wyglądającego małego ptaszka, wywołały w literaturze naukowej lat osiemdziesiątych XX

w. długotrwałą dyskusję. Niektóre samce muchołówki żyjącej w lasach Skandynawii potrafią być poligamiczne, panując jednocześnie nad dwoma terytoriami, z samicą na każdym z nich, tak jak sowy albo Sherman McCoy, bohater książki Toma Wolfe’a Ognisko próżności, który utrzymuje nie tylko wymagającą żonę na Park Avenue, ale również piękną kochankę w wynajętym mieszkaniu po drugiej stronie miasta. Dwa zespoły badawcze przeanalizowały zwyczaje ptaków i doszły do przeciwnych wniosków. Finowie i Szwedzi twierdzą, że samiec udaje przed kochanką, iż nie jest żonaty. Natomiast Norwegowie sądzą, że — skoro żona czasami odwiedza gniazdo kochanki i próbuje ją stamtąd wypędzić — kochanka nie może mieć złudzeń. Akceptuje ona fakt, że jej partner może odejść do żony, ale ma nadzieję, że jeśli sprawy przybiorą zły obrót (co się często zdarza), powróci on do gniazda kochanki i pomoże jej wychować potomstwo. Samiec uprawia bigamię tylko wtedy, kiedy terytoria obu samic są wystarczająco od siebie oddalone. Wówczas żona nie może zbyt często nachodzić kochanki w jej gnieździe, aby ją ukarać. Innymi słowy, według Norwegów, mężowie wprowadzają w błąd swoje żony, a nie kochanki[37]. W tym wypadku nie jest jasne, czy to żona czy kochanka jest ofiarą zdrady. Jedno jest natomiast pewne: samiec bigamista muchołówki żałobnej odniósł niemałe zwycięstwo, wychowując dwa lęgi w jednym sezonie. Samiec zaspokoił swoją ambicję bigamii kosztem samic. Zonie i kochance powiodłoby się lepiej, gdyby każda z nich zmonopolizowała jednego samca, a nie dzieliła go z inną. Aby sprawdzić sugestię, że lepiej jest zdradzić wiernego męża niż porzucić go i zostać drugą żoną bigamisty, Jose Veiga przyjrzał się życiu płciowemu wróbli w pewnej kolonii w Madrycie. Tylko około 10% samców w kolonii było bigamistami. Veiga wybiórczo usuwał wybrane samce i samice, testował różne teorie dotyczące przyczyn wielożeństwa. Po pierwsze odrzucił tezę, że samce są niezastąpione w wychowywaniu potomstwa, ponieważ samice w bigamicznych małżeństwach wychowywały podobna liczbę młodych jak samice w małżeństwach monogamicznych, choć musiały w to wkładać więcej wysiłku. Po drugie, dzięki usuwaniu niektórych samców i obserwacji, jakich partnerów wybierają wdowy, Veiga odrzucił myśl, że samice wolą się łączyć z samotnymi samcami. Samice wybierały bowiem żonatych i odrzucały kawalerów. Po trzecie, Veiga odrzucił pogląd, że samce nie mogą znaleźć wolnych samic: 28% samców ponownie łączyło się z samicami, które nie miały potomstwa w poprzednim roku. Następnie Veiga spróbował umieścić skrzynki lęgowe bliżej siebie w taki sposób, aby samiec był w stanie pilnować dwóch samic jednocześnie. Okazało się, że nie zwiększyło to liczby poligamistów w kolonii. Pozostało więc tylko jedno wyjaśnienie: powodem rzadkiej poligamii u wróbli jest to, że starsze żony jej nie chcą. Tak jak samce strzegą swoich partnerek, tak samice przepędzają i męczą drugie narzeczone swoich mężów. Zamężne samice atakują inne samice w klatkach. Robią to, ponieważ nawet jeżeli mogą wychowywać potomstwo samotnie, łatwiej jest im tego dokonać z niepodzielną pomocą męża[38]. Twierdzę, że człowiek przypomina ibisa, jaskółkę czy wróbla. Żyjemy w dużych koloniach, a mężczyźni walczą ze sobą o miejsce w społeczeństwie. Większość mężczyzn jest monogamiczna. Poligamię powstrzymują przede wszystkim żony, które odmawiają dzielenia się mężem, żeby nie dzielić się jego wkładem w opiekę nad dziećmi. Choć kobiety mogłyby wychowywać dzieci bez pomocy męża, jego pensja nie jest jednak bez znaczenia. Ale zakaz małżeństw poligamicznych wcale nie powoduje, iż mężczyźni przestają szukać innych partnerek. Cudzołóstwo jest powszechne. A najbardziej powszechne jest między mężczyznami o wysokiej pozycji oraz kobietami o dowolnej pozycji. Aby temu zapobiec, mężczyźni próbują pilnować swoich żon, są niezwykłe agresywni w stosunku do ich kochanków oraz często kopulują z żonami, nie tylko wtedy, kiedy są płodne. Tak przedstawia się życie uczłowieczonego wróbla. Natomiast świat człowieka uwróblonego może wyglądać mniej więcej następująco: Ptaki żyją i rozmnażają się w koloniach zwanych plemionami lub miastami. Samce rywalizują ze sobą, gromadząc zasoby i uzyskując określony status w kolonii - to zjawisko jest znane pod nazwą „biznesu” i „polityki”. Ochoczo zalecają się do samic, które nie chcą ich dzielić z innymi samicami. Wiele samców, zwłaszcza tych starszych, zmienia swoje samice na młodsze albo przyprawia rogi innym samcom, kopulując z ich nieprotestującymi żonami. Sedno sprawy nie leży w szczegółach życia wróbli. Niewątpliwie pomiędzy życiem wróbli a życiem ludzi występują istotne różnice, chociażby to, że ludzie mają większe skłonności do nierównego rozkładu stopnia wpływów, wielkości władzy czy ilości zasobów w obrębie kolonii. Równocześnie ludzie dzielą cechę wszystkich kolonijnych ptaków: monogamię, a przynajmniej tworzenie więzi w parach z odrobiną cudzołóstwa, ale nie

poligamią. Szlachetny dzikus, któremu daleko było do seksualnego spokoju umysłu, obsesyjnie lękał się zostać rogaczem, a jednocześnie chciał nim uczynić swego sąsiada. Nic dziwnego, że współżycie seksualne jest przede wszystkim — i we wszystkich społeczeństwach — sprawą prywatną, której oddajemy się tylko w sekrecie. Ta zasada nie dotyczy szympansów bonobo, ale dotyczy wielu monogamicznych ptaków. Wieść o wysokim odsetku bękartów wśród ptaków wywołała taki szok dlatego, że niewielu przyrodników miało okazję ujrzeć akt cudzołóstwa między dwoma ptakami - one robią to po kryjomu[39].

P O TWÓ R O ZIE L O N Y C H O C ZA C H Paranoja cudzołóstwa jest głęboko zakorzeniona u ludzi. Kwefy, przyzwoitki, trzymanie kobiet w odosobnieniu, obrzezywanie ich, pasy cnoty - wszystko to wskazuje, że mężczyźni powszechnie obawiają się zdrady oraz powszechnie podejrzewają, że żonie i potencjalnym kochankom nie można ufać (dlaczego w innym przypadku by się je obrzezywało?). Margo Wilson i Martin Dały z McMaster University w Kanadzie zbadali zjawisko ludzkiej zazdrości i doszli do wniosku, że fakty pasują do interpretacji ewolucyjnej. Zazdrość należy do ludzkich uniwersaliów, nie brakuje jej w żadnej kulturze. Mimo wysiłków antropologów, mających na celu znalezienie społeczeństwa bez zazdrości i udowodnienie, że uczucie to jest efektem szkodliwej presji społecznej lub patologii, zazdrość na tle seksualnym wydaje się nieuniknioną cechą człowieczeństwa. Gorgoński grymas demona zazdrości obwieszcza, że nie swoich nie zniesie przyjemności; i błędnym wzrokiem śledzi krok za krokiem drogę każdej niepodejrzliwej miłości[40]. (przeł. A. Pospieszalski)

Wilson i Daly twierdzą, że analiza społeczności ludzkiej ujawnia wzór, którego przejawy różnią się w szczegółach, ale które są „w swej istocie do znudzenia identyczne”. Należą do nich „uznawane społecznie małżeństwo, pojęcie zdrady małżeńskiej jako pogwałcenia własności, cenienie czystości u kobiet, równoważność «ochrony» kobiet z ochroną przed kontaktami seksualnymi oraz szczególne znaczenie niewierności jako źródła przemocy”. Krótko mówiąc, w każdym czasie i w każdym miejscu mężczyzna zachowuje się tak, jakby był właścicielem pochwy swojej żony[41]. Wilson i Dały zastanawiają się nad tym, że miłość jest uczuciem podziwianym, a zazdrość potępianym, chociaż tak naprawdę uczucia te stanowią dwie strony tego samego medalu - co może poświadczyć każdy człowiek, który jest zakochany - gdyż są częścią seksualnych roszczeń własnościowych. Wiele współczesnych par małżeńskich dobrze wie, że brak zazdrości nie tylko nie łagodzi stosunków, ale wręcz wywołuje poczucie braku bezpieczeństwa. Jeżeli bowiem jedno z małżonków nie okazuje zazdrości, gdy drugie zwraca uwagę na innego mężczyznę czy kobietę, oznacza to, że nie interesuje go przetrwanie ich związku. Psychologowie zauważyli, że pary nieokazujące sobie zazdrości rozchodzą się znacznie częściej niż pary zazdrosne. Jak widać na przykładzie Otella, najmniejsze podejrzenie o niewierność może doprowadzić mężczyznę do takiego gniewu, że jest on zdolny zabić swoją żonę. Otello jest postacią fikcyjną, ale liczne prawdziwe Desdemony zapłaciły życiem za zazdrość swoich małżonków. Według Wilson i Daly’ego: „Najpoważniejszym źródłem konfliktu, w ogromnej większości zabójstw współmałżonków, jest przekonanie męża, że żona nie jest mu wierna albo zamierza od niego odejść”. Mężczyzna, który zabije żonę w szale zazdrości, rzadko może liczyć na wyrozumiałość sądu, ponieważ powszechnie panująca tradycja angloamerykańskiego systemu prawnego zakłada, że taki akt jest „czynem człowieka odpowiedzialnego”[42]. Prowadzenie badań nad zjawiskiem zazdrości wydaje się banalne. Przecież przykładamy tutaj jedynie ewolucyjną miarę do czegoś, co wszyscy dobrze znamy z codziennych obserwacji. Jednak dla socjologów i psychologów wcale nie stanowi to nonsensu. Psycholodzy patrzą na zazdrość jak na patologię, zniechęcają do niej i traktują ją jako coś haniebnego - cechę narzuconą przez nikczemne „społeczeństwo”, aby popsuć naturę mężczyzny. Mówią, że zazdrość wiąże się z niską samooceną oraz emocjonalnym uzależnieniem. Tak rzeczywiście jest i, co więcej, pokrywa się to z teorią ewolucji. Mężczyzna utrzymywany przez żonę w niskim

poczuciu własnej wartości jest dokładnie tym typem człowieka, który jest zagrożony zdradą, gdyż żona ma wówczas powód do poszukania lepszego ojca dla swoich dzieci. Można w ten sposób wytłumaczyć ciekawy, ale i zaskakujący fakt, że czasem mężowie ofiar gwałtu czują się bardziej poszkodowani i, niezależnie od swojej woli, czują urazę do żony, jeżeli nie doznała ona fizycznych obrażeń w wyniku gwałtu. Obrażenia fizyczne są bowiem dowodem stawiania oporu. Mężowie mogli zostać zaprogramowani przez ewolucję do tego, aby paranoicznie podejrzewać, że ich żony tak naprawdę wcale nie zostały zgwałcone albo że „same się o to prosiły”[43]. Zdrada jest asymetryczna. W wyniku niewierności męża kobieta nie traci żadnych zasobów genetycznych, ale w wypadku niewierności żony mąż ryzykuje, że będzie wychowywał bękarta. Jak gdyby chcąc dodać otuchy ojcom, ludzie znacznie częściej mówią o dziecku „jakie ono jest podobne do ojca” niż „jakie ono jest podobne do matki”. Jest też bardziej prawdopodobne, że powiedzą tak krewni ze strony matki[44]. Nie oznacza to, że kobieta nie musi się martwić niewiernością swojego męża — jeżeli zignoruje zdradę, mąż może ją porzucić, może tracić czas i pieniądze na kochankę albo zarazić się jakąś paskudną chorobą. Jest jednak prawdą, że mężczyzna zdecydowanie bardziej zwraca uwagę na wierność swojej żony niż odwrotnie. Historia i prawo od dawna to odzwierciedlają. W większości społeczeństw zdrada żony była nieakceptowana oraz surowo karana, a męską niewierność akceptowano lub karano łagodnie. Aż do dziewiętnastego wieku w Wielkiej Brytanii dotknięty mąż mógł wytoczyć sprawę sądową przeciwko potencjalnej zdrajczyni tylko za prowadzenie „przestępczych rozmów”[45]. Nawet u mieszkańców Wysp Trobriandzkich, tak chwalonych przez Bronisława Malinowskiego za całkowity brak zahamowań seksualnych, kobiety, które zdradziły mężów, były skazywane na śmierć[46]. Ten podwójny standard jest niewątpliwie najlepszym przykładem dyskryminacji płci i w większości przypadków nie jest niczym więcej. Prawo nie traktowało jednak innych przestępstw w tak seksistowski sposób. Kobiety nigdy nie karano bardziej surowo niż mężczyzny za kradzież czy morderstwo, a przynajmniej nigdy nie przewidziano tego w kodeksach karnych. Dlaczego więc cudzołóstwo jest czymś tak wyjątkowym? Czy dlatego, że naraża na szwank honor mężczyzny? Wobec tego dlaczego nie ukarać niewiernego męża równie surowo, aby skutecznie zapobiec kolejnym przypadkom zdrady? Czyżby dlatego, że mężczyźni trzymają się razem w tej wojnie płci? W niczym innym nie demonstrują takiej solidarności. Prawo jest w tym wypadku całkiem jednoznaczne: wszystkie kodeksy karne definiują zdradę „w kategoriach statusu małżeńskiego kobiety. Nieistotne jest, czy niewierny mężczyzna był żonaty”[47]. Mężczyźni robią to, ponieważ „prawo wcale nie zabrania zdrady jako takiej, ale karze potencjalną możliwość wprowadzenia obcych dzieci do rodziny oraz najmniejszą niepewność, jaką w tym względzie powoduje niewierność. Niewierność męża po prostu nie ma takich genetycznych konsekwencji”[48]. W powieści Thomasa Hardy ego Tessa d’Urberville Angel Clare w noc poślubną zwierzył się swojej żonie, Tessie, że przed ślubem trochę zaszalał. W zamian Tessa z ulgą opowiedziała Angelowi o tym, jak uwiódł ją Alec d’Urberville i jak urodziła jego przedwcześnie zmarłe dziecko. W swojej naiwności uważała, że winy obojga są teraz wyrównane. — Przebacz mi, jak ja tobie przebaczyłam. Ja przebaczam ci, Angelu. — Tak, tak… Wiem… — Ale ty mi nie przebaczasz? — Ach, Tesso, w tym wypadku trudno jest zastosować to słowo! Byłaś jedną osobą, teraz jesteś inną. Boże, czyż przebaczenie ma coś wspólnego z podobnie groteskowym… kuglarstwem?![*] Tej nocy Clare porzucił Tessę.

D WO R S K A M IŁ O Ś Ć Systemy kojarzenia u ludzi są bardzo skomplikowane przede wszystkim ze względu na dziedziczenie majątku. Dziedziczenie dóbr czy pozycji nie jest cechą spotykaną wyłącznie u człowieka. U niektórych ptaków potomstwo dziedziczy prawo do terytorium rodziców, pomagając im w wychowywaniu kolejnych wylęgów. Hieny dziedziczą pozycję po matce (u hien samice są dominujące i często większe od samców). Podobne zjawisko obserwujemy u wielu małp. Niemniej ludzie zrobili z tego zwyczaju sztukę. Ciekawe, że znacznie

częściej przekazujemy dobra synom niż córkom. Z pozoru jest to dziwne, gdyż człowiek, który przekazuje swoje dobra córkom, może oczekiwać, że będą one dalej przekazane jego wnukom. Natomiast człowiek, który zostawia swoje dobra synom, może je później ujrzeć u kogoś, kto niekoniecznie jest jego wnukiem. W nielicznych społeczeństwach matrylinearnych panuje taka swoboda seksualna, że mężczyźni nie są pewni swojego ojcostwa i dlatego wujowie odgrywają rolę ojca w stosunku do swoich siostrzeńców i siostrzenic[49]. Istotnie, w bardziej rozwarstwionych społeczeństwach biedni częściej faworyzują córki niż synów. Dzieje się tak jednak nie ze względu na pewność ojcostwa, lecz dlatego, że biedne córki mają większą szansę posiadania potomstwa niż biedni synowie. Syn poddanego w systemie feudalnym mógł pozostać bezdzietny z większym prawdopodobieństwem niż jego siostra, która przeniesiona do lokalnego zamku mogła zostać nałożnicą pana i urodzić mu wiele dzieci. Istnieją dowody na to, że w piętnastym i szesnastym wieku w Bedfordshire chłopi przekazywali więcej dóbr swoim córkom niż synom[50]. W osiemnastowiecznej Fryzji Wschodniej w Niemczech chłopi w zastojowych populacjach mieli rodziny o zadziwiającej przewadze płci żeńskiej, natomiast chłopi w rosnących populacjach mieli rodziny zdominowane przez płeć męską. Trudno tutaj nie wyciągnąć wniosku, że jeśli nie pojawiły się nowe możliwości pracy zarobkowej, posiadanie trzeciego lub czwartego syna stanowiło ogromne obciążenie dla rodziny. Te sytuacje rozwiązywano odpowiednio zaraz przy urodzeniu, co w rezultacie doprowadziło do przewagi płci żeńskiej w populacjach zastojowych[51]. Na szczycie drabiny społecznej obserwujemy tendencje odwrotne. Średniowieczni panowie zamykali swoje córki w klasztorach[52]. Na całym świecie bogaci mężczyzn! zawsze faworyzowali swoich synów, a bardzo często tylko jednego z nich. Bogaty lub posiadający władzę ojciec, zostawiając bogactwo i pozycję swoim synom, dostarcza im środków do tego, aby zostali dobrze prosperującymi cudzołożnikami i spłodzili dużo nieślubnych dzieci. Bogate córki nie są w stanie wykorzystać w ten sposób przewagi, jaką daje bogactwo i władza. Ma to ciekawe konsekwencje. Oznacza to, że najlepsze, co mężczyzna czy kobieta może zrobić, to spłodzenie prawego dziedzica posiadanych dóbr. Wynika z tego, że uwodziciele nie powinni być dyskryminowani. Powinni podrywać kobiety z najlepszymi genami, a także kobiety z najlepszymi mężami, i płodzić najbardziej płodnych synów. W średniowieczu doprowadzono to do perfekcji. Romanse dziedziców i żon wielkich panów uważane były za najwyższą formę dworskiej miłości. Walki w turniejach były niczym innym jak sposobem zalotników na wywieranie wrażenia na wielkich damach. Oto jak napisał o tym Erasmus Darwin: Białym kłem godzą w siebie dziki w samczym starciu i tylko twarda sierść napiersia jest im tarczą. Samki asystują podziwem i po niechybnej klęsce w jednego już cały swój podziw lokują zwycięzcę. Takoż w starych romansach rycerz na rycerza swym rumakiem naciera i lancą uderza, lecz tylko jeden z tych, co wstąpili w szranki, zdobywa nagrodę z rąk pięknej bogdanki[53].

W czasach, gdy prawowity najstarszy syn wielkiego pana dziedziczył nie tylko bogactwo swojego ojca, ale również prawo do poligamii, cudzołóstwo było rzeczywiście traktowane jak sport. Tristan spodziewał się odziedziczyć królestwo swojego wuja, króla Kornwalii Marka. Przebywając w Irlandii, ignorował zaloty pięknej Izoldy, dopóki król Marek nie postanowił pojąć jej za żonę. Ogarnięty paniką na myśl o utracie praw do tronu, ale zdecydowany zachować koronę chociaż dla swojego syna, Tristan nagle niezwykle zainteresował się Izoldą. No, przynajmniej w taki sposób opowiada tę starą historię Laura Betzig[54]. Betzig przeanalizowała historię średniowiecza i doszła między innymi do wniosku, że pozostawianie spadkobierców przez ludzi bogatych było główną przyczyną kontrowersji między państwem a Kościołem. Około dziesiątego wieku doszło do szeregu powiązanych ze sobą wydarzeń. Władza królewska uległa osłabieniu, wzrosło natomiast znaczenie lokalnych feudałów. W wyniku tego procesu możni coraz bardziej dbali o zapewnienie sobie legalnego potomstwa, które odziedziczyłoby prawa własności, ustanawiając system senioralnej sukcesji. Rozwodzili się z bezpłodnymi żonami; wszystko przekazywali pierworodnemu synowi. W tym samym czasie odrodzone chrześcijaństwo podbiło swoich rywali w Europie Północnej i stało się tam religią panującą. Wczesny Kościół był obsesyjnie zainteresowany problemami małżeństwa, rozwodów, poligamii, zdrady oraz kazirodztwa. Poza tym, poczynając od dziesiątego stulecia, Kościół zaczął rekrutować zakonników

i kapłanów spomiędzy arystokracji[55]. Obsesyjne zainteresowanie Kościoła sprawami seksualnymi różniło się zasadniczo od podejścia św. Pawła. W średniowieczu zwracano niewielką uwagę na poligamię czy płodzenie bękartów, aczkolwiek oba zjawiska były powszechne i kłóciły się z oficjalną doktryną. Koncentrowano się natomiast na trzech sprawach. Po pierwsze, na rozwodzie, powtórnym małżeństwie i adopcji. Po drugie, na karmieniu przez mamki i współżyciu płciowym w okresach zakazanych przez Kościół. Po trzecie, na „kazirodztwie” między ludźmi spokrewnionymi do siódmego stopnia. We wszystkich tych przypadkach Kościół zdawał się uniemożliwiać panom płodzenie prawowitych dziedziców. Gdyby mężczyzna miał się ściśle stosować do przepisów doktryny kościelnej w roku powiedzmy 1100, nie powinien rozwodzić się z niepłodną żoną, z całą pewnością nie powinien żenić się po raz drugi za życia pierwszej żony, nie powinien adoptować spadkobiercy. Jego żona nie powinna oddawać swojej córki mamce, ale powinna być gotowa do zajścia w kolejną ciążę w nadziei na urodzenie syna. Mężczyzna powinien powstrzymywać się od stosunków seksualnych z żoną „przez trzy tygodnie w okresie Wielkanocy, cztery tygodnie w okresie Bożego Narodzenia oraz jeden do siedmiu tygodni w okresie Zielonych Świątek, a poza tym w niedziele, środy, piątki i soboty - dni pokuty i kazań; podobnie podczas różnego rodzaju świąt”. Ponadto nie mógł spłodzić prawowitego spadkobiercy z kobietą spokrewnioną do siódmego stopnia, co wykluczało większość wysoko urodzonych kobiet w obrębie trzystu mil. W sumie wszystko to tworzy obraz długofalowego ataku Kościoła na płodzenie prawowitych dziedziców. „Dopiero gdy Kościół zaczął zapełniać swoje szeregi młodszymi braćmi ludzi władzy, rozpoczęła się walka o dziedziczenie, o sprawy małżeńskie”. Poszczególni członkowie hierarchii kościelnej (wydziedziczeni młodsi synowie) manipulowali zwyczajami seksualnymi tak, aby wzbogacić Kościół albo nawet odzyskać dla siebie własność i tytuły. Rozwiązanie klasztorów przez Henryka VIII oraz zerwanie z Rzymem, które nastąpiło wtedy, gdy papież nie wyraził zgody na rozwód króla z niemogącą począć syna Katarzyną Aragońską, służą jako dobra ilustracja całej historii stosunków między Kościołem i państwem[56]. Rzeczywiście, kontrowersje między Kościołem a państwem to jeden z wielu historycznych przykładów dyskusji dotyczących koncentracji bogactwa. Uznanie praw synów pierworodnych stanowiło dobry sposób na skupienie i utrzymanie bogactwa i potencjalnej poligamii - w stanie nienaruszonym przez pokolenia. Istniały też na to inne sposoby. Jednym z nich była instytucja małżeństwa. Ożenek z dziedziczką fortuny był zawsze najszybszą drogą do wzbogacenia się. Oczywiście małżeństwa strategiczne oraz prawa pierworodnych synów często są przeciwstawne. Jeżeli kobiety nie dziedziczą żadnego spadku, małżeństwo z córką bogatego człowieka niczego właściwie nie daje. Dlatego też w większości europejskich dynastii królewskich - w wielu spośród nich kobiety mogły dziedziczyć prawa do tronu (w przypadku braku męskiego potomka) — zawierano odpowiednie małżeństwa. I tak, Alienor z Akwitanii wniosła królowi angielskiemu w posagu Akwitanię, należącą do korony francuskiej. Wojnę sukcesyjną w Hiszpanii prowadzono wyłącznie po to, aby zapobiec odziedziczeniu tronu hiszpańskiego przez króla Francji, który zawarł odpowiednie małżeństwo strategiczne. W czasach bardziej nam współczesnych obserwujemy praktyki arystokracji angielskiej wybierania sobie żon z rodzin amerykańskich potentatów gumy, co dobrze ilustruje fakt, że alianse wielkich rodzin zawsze prowadziły do koncentrowania bogactwa. Inną metodą utrzymania bogactwa był zwyczaj zawierania małżeństw w obrębie rodu, popularny wśród dynastii właścicieli niewolników z amerykańskiego Południa. Nancy Wilmsen Thornhill z University of New Mexico dowiodła, że w rodach tych znacznie częściej niż w innych mężczyźni żenili się z kuzynkami pierwszego stopnia. Prześledzenie rodowodów czterech rodzin wywodzących się z Południa wykazało, że połowę małżeństw zawierano w nich między osobami blisko spokrewnionymi albo na zasadzie wymiany sióstr (dwóch braci żeniło się z dwiema siostrami niebędącymi ich krewnymi). Zupełnie inaczej wyglądała wówczas sytuacja na amerykańskiej Północy, gdzie tylko 6% małżeństw zawierano między krewnymi. Szczególnie intrygujące jest to, że Thornhill przewidziała te wyniki, zanim je uzyskała. Korzystniej jest kumulować bogactwa w postaci gruntów, gdyż wartość ziemi zależy od jej podaży. Fortuny uzyskiwane dzięki przedsięwzięciom handlowym powstają i przepadają w wielu rodzinach[57]. Thornhill utrzymywała, że tak jak niektórzy ludzie wykorzystują małżeństwo do gromadzenia bogactwa, tak inni ludzie działają zupełnie przeciwnie i pragną zapobiec kumulacji majątku. Szczególnie widać to na przykładzie królów, którzy mają zarówno powody, jak i możliwości realizacji swoich planów. To wyjaśnia znany, a skądinąd zastanawiający fakt, że zakazywanie „kazirodczych” małżeństw między kuzynami jest w niektórych

społeczeństwach szczególnie konsekwentne i powszechne, a w innych społeczeństwach w ogóle nie występuje. Zresztą im bardziej rozwarstwione jest społeczeństwo, tym bardziej reguluje sprawy małżeństwa. Małżeństwa między kuzynami nie są zbyt tolerowane wśród Trumajów, egalitarnego plemienia w Brazylii. Masajowie, u których występują duże różnice stanu posiadania, karzą małżeństwa kuzynów „surową chłostą”. U Inków każdy, kto ośmielił się ożenić ze swoją krewną (pojęcie bardzo szeroko interpretowane), ryzykował wyłupienie oczu oraz poćwiartowanie. Imperator był oczywiście wyjątkiem -jego królowa była jego rodzoną siostrą, a Pachacuti rozpoczął tradycję poślubiania wszystkich sióstr przyrodnich. Thornhill wyciągnęła stąd wniosek, że przepisy te nie miały nic wspólnego z samym kazirodztwem, ale były związane z dążeniami władców, którzy w ten sposób próbowali zapobiegać koncentracji stanu posiadania w rękach innych rodzin niż własne. Władcy ci zwykle wyłączali się spod ustalonych przez siebie praw[58].

D A R WIN O WS K A H IS TO R IA Ta gałąź nauki zyskała nazwę historii darwinowskiej i jak można się było spodziewać, została wyśmiana przez prawdziwych historyków. Dla tych ostatnich fakt gromadzenia bogactwa nie wymaga dalszych wyjaśnień. Darwiniści widzą w tym zjawisku zdobywanie środków do zwiększenia możliwości reprodukcyjnych, gdyż w doborze naturalnym nic nie liczy się bardziej niż reprodukcja. Kiedy badamy preriokury ostrosterne czy słonie morskie w ich naturalnym środowisku, nie mamy właściwie żadnej wątpliwości, że starają się one maksymalnie zwiększyć swoje długofalowe sukcesy rozrodcze. Trudno jednak zakładać podobnie w stosunku do człowieka, ponieważ ludzie zwykle walczą o pieniądze, władzę, bezpieczeństwo czy szczęście. Prawdę mówiąc, fakt, że u ludzi te sukcesy nie idą w parze z odpowiednio większą liczbą dzieci, często uchodzi za dowód, że nie można stosować podejścia ewolucyjnego do człowieka[59]. Jednak ewolucjoniści nie twierdzą, iż te miary powodzenia są dzisiaj biletami do sukcesu rozrodczego, ale że były nimi kiedyś, a nawet do zadziwiającego stopnia jeszcze nimi są. Mężczyzna, który odnosi sukcesy życiowe, zawiera następne małżeństwa znacznie częściej niż mężczyźni bez sukcesów. Nawet jeśli bogaci ludzie używają środków antykoncepcyjnych, aby zapobiec przekształceniu swoich sukcesów życiowych w dalsze zwiększenie liczby potomstwa, posiadają oni zazwyczaj tyle samo, a nierzadko więcej dzieci niż ludzie biedni[60]. Ludzie Zachodu unikają posiadania tylu dzieci, na ile mogliby sobie pozwolić. William Irons z Northwestern University w Chicago podjął próbę rozwiązania tego problemu. Uważa, że ludzie zawsze brali pod uwagę potrzebę zapewnienia swojemu dziecku „dobrego startu życiowego”. Ludzie nigdy nie chcą poświęcić jakości życia swoich dzieci na rzecz większej ich liczby. Wzrost kosztów wykształcenia, tak potrzebnego dla odnoszenia sukcesów i odpowiedniego standardu, spowodował zmniejszenie liczby urodzin. Ludzie dostosowali się do tego i zmniejszyli liczbę swoich dzieci, aby pozwolić sobie na wysyłanie ich do właściwych szkół. Podobny sposób rozumowania prezentują dzisiaj Tajowie, gdy wyjaśniają, dlaczego posiadają mniej dzieci niż ich rodzice[61]. Od czasów, gdy byliśmy zbieraczami i łowcami, nie zaszły u nas żadne większe zmiany genetyczne. W umyśle współczesnego mężczyzny pozostała głęboko zakorzeniona bardzo prosta zasada zbieracza-łowcy: dokładaj wszelkich starań, aby zdobyć władzę, i używaj tej władzy do uwodzenia kobiet, aby urodziły ci spadkobierców; dokładaj wszelkich starań, aby zgromadzić bogactwo, i użyj go, aby kupić sobie romanse z żonami innych mężczyzn, które urodzą bękarty. Wszystko zaczęło się od mężczyzny, który podzielił się kawałkiem smacznej ryby albo odrobiną miodu z atrakcyjną żoną sąsiada, po to tylko, aby zgodziła się ona na krótką przygodę, i trwa nadal, gdy gwiazdor muzyki pop zaprasza modelkę do swojego mercedesa. Nieprzerwany ciąg historii od ryby do mercedesa: poprzez skóry i paciorki, pługi i bydło, miecze i zamki. Bogactwo i władza to niezawodne sposoby na kobiety. Kobiety zapewniają genetyczną wieczność. Głęboko w umyśle współczesnej kobiety tkwi podstawowa kalkulacja z epoki zbieracko-łowieckiej, która wyewoluowała zbyt niedawno, aby się zmienić: dokładaj wszelkich starań, aby zdobyć męża, który będzie dostarczał pożywienia i dbał o twoje dzieci; dokładaj wszelkich starań, aby znaleźć kochanka, który zaopatrzy twoje dzieci w najlepsze geny. Jeżeli kobieta ma wielkie szczęście, w obu wypadkach jest to ten sam mężczyzna. Wszystko zaczęło się od kobiety, która poślubiła najlepszego nieżonatego łowcę oraz miała

przygodę miłosną z najlepszym żonatym łowcą, przez co zapewniła swoim dzieciom obfitość pożywienia, i trwa nadal, gdy żona bogatego potentata przemysłowego rodzi dziecko, które jest zadziwiająco podobne do jej atletycznego ochroniarza. Mężczyźni zawsze byli wykorzystywani jako dostarczyciele opieki rodzicielskiej, środków materialnych oraz genów. Cyniczne? Nawet w połowie nie jest to tak cyniczne jak większość epizodów z ludzkiej historii. [*] Cyt. za: T. Hardy, Tessa d’Urberville, przeł. R. Czekańska-Heymanowa, PIW, Warszawa

Rozdział 8 PŁEĆ UMYSŁU

Nie ma kobiety, nie ma płaczu. Bob M arley

Ach, ten kłopot, wieczny kłopot z paniami! Od Sahary po Kamczatkę każdy wam to powie — i ostatecznie widzicie to sami — że cały ten kłopot z paniami to oczywiście panowie. Ogden Nash/Kurt Weill (przeł. A, Pospieszalski)

Leśny gatunek nornika (Microtus pinetorum) jest monogamicznym gatunkiem gryzonia. Samce pomagają samicom w wychowaniu dzieci. Mózgi samców i samic norników są bardzo podobne do siebie. Większa część mózgu zwana hipokampem jest taka sama u obu płci. Samce i samice wykazują równe umiejętności w pokonywaniu labiryntu laboratoryjnego. Samce nornika pensylwańskiego (Microtus pennsylvanicus) odwiedzają nory kilku samic, rozrzucone na dość dużym obszarze, i każdego dnia pokonują spore odległości. W tym przypadku samce mają większy hipokamp niż samice i lepiej pamiętają drogę w labiryncie[1]. Podobnie jak samce nornika, mężczyźni są lepsi od kobiet w zadaniach przestrzennych. Osiągają na ogół lepsze wyniki w takich testach, jak porównanie kształtów dwóch obiektów widzianych pod różnymi kątami albo osądzenie, czy dwa naczynia różnego kształtu są napełnione równą objętością cieczy. Wydaje się, że u wielu gatunków skłonności do poligamii oraz wyobraźnia przestrzenna idą w parze.

R Ó WN O Ś Ć C ZY ID E N TY C ZN O Ś Ć ? Ciało mężczyzny różni się od ciała kobiety. Różnice te są bezpośrednim wynikiem ewolucji. Ciało kobiety jest dostosowane do rodzenia i wychowywania dzieci, a także do zbierania pokarmu roślinnego. Ciało mężczyzny wyewoluowało, aby sprostać wymogom walki o pozycję w hierarchii, aby walczyć o kobiety oraz aby dostarczać rodzinie mięso. Umysły mężczyzn i kobiet też są różne. Różnice te są bezpośrednim wynikiem ewolucji. Umysł kobiety jest dostosowany do rodzenia i wychowywania dzieci, a także do zbierania pokarmu roślinnego. Umysł mężczyzny wyewoluował, aby sprostać wymogom walki o pozycję w męskiej hierarchii, walczyć o kobiety oraz aby dostarczać rodzinie mięso. Pierwszy akapit jest banalny, drugi podburzający. Twierdzenie, że umysł kobiety i mężczyzny rozwinął się inaczej, jest obłożone klątwą przez wszystkich przedstawicieli nauk społecznych oraz zwolenników politycznej poprawności. Niemniej jestem przekonany, że to prawda z dwóch powodów. Po pierwsze, logika jest nienaganna. Jak wykazałem w poprzednich dwóch rozdziałach tej książki, podczas długich okresów ewolucji kobiety i mężczyźni byli poddani różnym naciskom selekcyjnym. Wobec tego ci, którzy zwycięsko przeszli ów dobór, muszą mieć umysł, który generuje zachowania najlepiej dostosowane do tych nacisków. Po drugie, dowody są niezaprzeczalne. Ostrożnie i niechętnie, lecz ze stałe wzrastającym przekonaniem fizjolodzy i psycholodzy zaczęli badać różnice w budowie mózgu kobiet i mężczyzn. Często ich początkową motywacją była chęć wykazania braku różnic. Jednak wbrew takim zamiarom równie często uzyskiwali dowody wskazujące na zróżnicowanie. Oczywiście większa część mózgu kobiety i mężczyzny jest identyczna. Większość z istniejących w powszechnym mniemaniu różnic jest wygodną przyczyną dyskryminacji. Stwierdzamy z dużą pewnością, że mężczyźni są przeciętnie wyżsi od kobiet, chociaż najwyższa kobieta w dużej grupie ludzi jest zwykle wyższa od najniższego mężczyzny z tej grupy. Podobnie jest z umysłem: nawet jeśli przeciętne kobiety są lepsze w wykonywaniu jakiegoś zadania umysłowego niż przeciętny mężczyzna, to przecież jest wiele kobiet, które są gorsze niż najlepszy mężczyzna i odwrotnie. Trudno jednak zaprzeczyć temu, że pod niektórymi względami mózg przeciętnego mężczyzny różni się od mózgu przeciętnej kobiety. Różnice ewolucyjne są z definicji „genetyczne”. Dlatego też każda wzmianka o tym, że kobieta i mężczyzna mają „genetycznie” różniące się umysły, wręcz przeraża naszą współczesną mentalność, gdyż zdaje się uzasadniać uprzedzenia. W jaki sposób mamy zbudować społeczeństwo oparte na równości, kiedy mężczyźni mają „naukowe” uzasadnienie dla swojego seksizmu? Pozwólmy mężczyźnie na centymetr nierówności, a skończy się na kilometrowych uprzedzeniach. W czasach wiktoriańskich ludzie wierzyli, że mężczyźni i kobiety są tak różni, że kobiety nie powinny mieć nawet praw wyborczych. W XVIII wieku niektórzy mężczyźni uważali, że kobiety nie są zdolne do logicznego myślenia. Powyższe obawy są uzasadnione. Lecz nawet jeśli w przeszłości ludzie nadmiernie uwypuklali różnice między płciami, wcale nie oznacza to, że one nie istnieją. Nie ma żadnego powodu, by zakładać a priori, że umysł mężczyzny jest taki sam jak umysł kobiety. Takiej identyczności wykazać nie można. Różnice rzeczywiście istnieją, chociaż wcale nie oznaczają nierówności. Chłopców interesują pistolety i strzelby, a dziewczynki bawią się lalkami. Nie jest ważne, czy są to cechy warunkowane środowiskowo czy też

odziedziczone genetycznie. Ważne jest to, że żadne z tych upodobań nie jest „lepsze” od drugiego. Jak napisał antropolog Melvin Konner: Mężczyźni są bardziej gwałtowni niż kobiety, a kobiety są od nich bardziej opiekuńcze, przynajmniej w stosunku do niemowląt i dzieci. Przepraszam, jeżeli brzmi to jak frazes, ale trudno to wyrazić bardziej rzeczowo[2].

Ponadto przypuśćmy, że istnieją różnice w mentalności mężczyzn i kobiet. Czy należy zachowywać się tak, jakby ich nie było? Załóżmy, że chłopcy są bardziej nastawieni na współzawodnictwo niż dziewczynki. Czy nie oznacza to, że edukację dziewcząt lepiej prowadzić z dala od chłopców? Istnieją dowody na to, że dziewczynki rzeczywiście odnoszą więcej sukcesów w życiu, jeśli zdobywały wykształcenie w szkołach wyłącznie żeńskich. Ślepa na płeć edukacja jest co najmniej nieuczciwa. Innymi słowy, nie można założyć, że obie płcie są pod względem umysłowym identyczne, jeżeli dowody wskazują, że tak nie jest. Byłoby to tak samo nieuczciwe jak założenie, że istnieją różnice między płciami, gdyby dowody wskazywały na brak takich różnic. Zawsze zakładaliśmy, że dowody muszą znaleźć ci, którzy wierzą w istnienie wrodzonych różnic w umysłowości mężczyzn i kobiet. Być może nie mamy racji.

M Ę ŻC ZY ŹN I I C ZY TA N IE M A P Y Jeśli już wypowiedzieliśmy się tak zdecydowanie, to przeanalizujmy dowody. Są trzy powody, dla których ewolucja mogła rozwinąć różną umysłowość u kobiet i mężczyzn. Po pierwsze, mężczyźni i kobiety należą do gromady ssaków, a wszystkie ssaki wykazują w zachowaniu różnice zależne od płci. Jak ujął to Karol Darwin: „Nikt nie kwestionuje, że byk różni się usposobieniem od krowy, dzik od lochy, a ogier od klaczy’[3]. Po drugie, mężczyźni i kobiety są hominoidami. U wszystkich małp hominoidalnych samiec uzyskuje korzyść, jeśli działa agresywnie w stosunku do innych samców oraz jeśli aktywnie poszukuje partnerki. Natomiast samice uzyskują korzyść, jeśli okazują wiele uwagi swoim dzieciom. Po trzecie, mężczyźni i kobiety są ludźmi, a ludzie są ssakami mającymi jedną niezwykłą cechę: zależny od płci podział pracy. Podczas gdy samce i samice szympansów poszukują tych samych źródeł pożywienia, w niemal wszystkich ludzkich kulturach przedrolniczych mężczyźni poszukiwali pożywienia, które było ruchome, odległe i nieprzewidywalne (zwykle było to mięso), a kobiety obarczone dziećmi poszukiwały pożywienia, które było nieruchome, bliskie i przewidywalne (zwykle pokarm roślinny)[4]. Innymi słowy, człowiek jest małpą, która wykazuje więcej niż inne małpy różnic determinowanych płcią. U człowieka występuje najgłębszy w stosunku do innych ssaków podział pracy warunkowany płcią, człowiek wykazuje też największe różnice w umysłowości płci. A jednak, chociaż ludzkość dodała podział pracy do listy powodów dymorfizmu płciowego, to usunęła z tej listy efekt opieki rodzicielskiej mężczyzn. Wśród licznych cech umysłowych odzwierciedlających różnice między płciami znajdują się cztery główne, które potwierdzają wszystkie testy psychologiczne. Po pierwsze, dziewczęta są zdecydowanie lepsze w zadaniach werbalnych. Po drugie, chłopcy są lepsi w zadaniach matematycznych. Po trzecie, chłopcy są bardziej agresywni. Po czwarte, chłopcy są lepsi w niektórych zadaniach wizualno-przestrzennych, a dziewczynki lepsze w innych. Upraszczając: mężczyźni są przeciętnie lepsi w czytaniu mapy, a kobiety są lepsze w ocenie charakteru i nastroju - przeciętnie[5]. (Nawiasem mówiąc, homoseksualni mężczyźni przypominają pod tymi właśnie względami bardziej kobiety niż mężczyzn heteroseksualnych[6].) Przykład różnic w umiejętnościach wizualno-przestrzennych jest intrygujący, ponieważ używano go do potwierdzenia tezy, że mężczyźni są z natury poligamiczni[7] - przez analogię do przypadku norników pensylwańskich, o których mówiliśmy na początku tego rozdziału. Z grubsza rzecz biorąc, poligamiczny nornik musi pamiętać drogę do nor wszystkich swoich samic. Samce wielu poligamicznych zwierząt, łącznie z naszymi krewniakami orangutanami, patrolują obszar obejmujący terytoria kilku samic. Jeżeli poprosimy ludzi, aby w wyobraźni obrócili jakiś obiekt, porównali go z innym obiektem i ocenili ich podobieństwo, to tylko jedna kobieta na cztery osiąga wynik podobny do przeciętnego wyniku u mężczyzn. Ta różnica pojawia się już w okresie dzieciństwa. Obracanie przedmiotów w wyobraźni jest istotą czytania mapy, chociaż wydaje się, że stąd

wiedzie jeszcze bardzo daleka droga do stwierdzenia, że mężczyźni są poligamiczni, ponieważ lepiej czytają mapę (tylko dlatego, że coś podobnego jest u gryzoni). Poza tym istnieje wiele czynności, które kobiety wykonują lepiej niż mężczyźni. Irwin Silverman i Marion Eals z York University w Toronto twierdzą, że lepsze wyniki osobników męskich w wykonywaniu zadań umysłowo-rotacyjnych prawdopodobnie wcale nie odzwierciedlają podobieństwa do poligamicznych samców gryzoni, które patrolują terytoria swoich samic, ale odzwierciedlają inny, szczególny fakt z dziejów ludzkości: gdy w epoce plejstocenu człowiek w Afryce przez milion, a może więcej lat zajmował się łowiectwem i zbieractwem, łowiectwo było domeną mężczyzn. Zatem mężczyzna musiał lepiej od kobiety rzucać bronią do ruchomych celów, wykonywać narzędzia, odnajdywać drogę powrotną do domu itp. Większość tych faktów należy do wiedzy potocznej. Silverman i Eals zadali jednak pytanie: Jakich to specjalnych umiejętności potrzebowały kobiety-zbieraczki, których nie potrzebował mężczyzna? Doszli do wniosku, że kobiety powinny łatwiej dostrzegać szczegóły najbliższego otoczenia - aby poszukiwać korzeni, grzybów, jagód, roślin - i łatwiej zapamiętywać znaki szczególne, aby wiedzieć, gdzie czego szukać. W związku z tym Silverman i Eals wykonali serię testów, które wymagały od studentów zapamiętania obrazu z wieloma różnymi szczegółami, a następnie przywołania tego obrazu z pamięci. Inny test polegał na tym, że badany siedział w pokoju przez trzy minuty, a potem przypominał sobie przedmioty i ich rozmieszczenie. (Powiedziano studentom, że w tym pokoju mają tylko czekać na przygotowanie innych eksperymentów.) W każdym przypadku, w którym wymagano zapamiętania przedmiotów i ich lokalizacji, kobiety były o 60-70% lepsze niż mężczyźni. Stare dowcipy o tym, jak to kobiety dostrzegają rzeczy, a mężczyźni je gubią i proszą kobiety o ich znalezienie, okazały się prawdą. Ta różnica pojawia się mniej więcej w okresie dojrzewania, kiedy kobiety zaczynają przewyższać mężczyzn pod względem zdolności społecznych i werbalnych[8]. Gdy rodzina jadąca samochodem zabłądzi, kobieta chce zatrzymać auto i zapytać o drogę, a mężczyzna stara się odnaleźć drogę według mapy albo punktów orientacyjnych. Ten komunał jest tak rozpowszechniony, że musi być w nim trochę prawdy. Bardzo też pasuje do naszej wiedzy o różnicach między płciami. Dla mężczyzny zatrzymanie samochodu i zapytanie o drogę jest przyznaniem się do porażki, czymś, czego uwrażliwione na pozycję samce unikają za wszelka cenę. Dla kobiety nie ma to większego znaczenia. Kobieta wykorzystuje swoje umiejętności w dziedzinie komunikowania się z innymi ludźmi.

R O ZE J M M IĘ D ZY K U LTU R Ą I N ATU R Ą Talenty towarzyskie kobiet narodziły się prawdopodobnie w epoce plejstocenu. Kobieta jest uzależniona od swojej intuicji społecznej oraz umiejętności, które pozwalają jej znaleźć popleczników w obrębie grupy, oceniać potencjalnych partnerów, posuwać do przodu sprawy dzieci oraz tak manipulować mężczyznami, aby jej pomagali. Nie twierdzę, że różnice między mężczyzną i kobietą mają podłoże czysto genetyczne. Być może wszystko jest kwestią treningu. Może to prawda - moje małżeństwo jest tego najlepszym dowodem - że mężczyźni chętniej czytają mapy, a kobiety chętniej czytają powieści. Kobiety myślą więcej o charakterze, zatem ich mózg ma w tej dziedzinie większą praktykę. Ale skąd właściwie biorą się te preferencje? Być może powstają w okresie dojrzewania. Kobiety uczą się naśladować swoją matkę, która jest bardziej zainteresowana charakterem niż mapą. A skąd się wzięły takie preferencje u matek? Nawet jeśli założymy, że pierwotna Ewa postanowiła bardziej niż Adam interesować się charakterem, nie możemy pominąć genetycznych zmian, gdyż prawnuczki Ewy, koncentrujące się na charakterze, odnosiłyby w życiu sukcesy stosownie do swoich umiejętności oceny charakteru i nastroju, zatem - geny tych lepszych umiejętności rozpowszechniałyby się. Jeśli te umiejętności są determinowane genetycznie, to ludzie nie mogą uniknąć wpływu genów, dzięki którym preferują właśnie to, w czym są genetycznie dobrzy. Dlatego też procesy kulturowe mogą wzmacniać różnice genetyczne. To zjawisko — ludzie specjalizują się w tym, w czym są dobrzy, i w taki sposób tworzą warunki odpowiadające ich genom - nosi nazwę efektu Baldwina, gdyż pierwszy opisał je niejaki James Mark Baldwin w 1896 roku. Efekt Baldwina prowadzi do wniosku, że świadomy wybór oraz technologia wywierają wpływ na ewolucję. Ten pomysł rozwinął Jonathan Kingdon w swojej książce Self-made Man and His Undoing[9] Nie

można zaprzeczać, że usilne warunkowanie jakiejś cechy za pomocą kultury musi mieć podłoże biologiczne - i odwrotnie. Wychowanie zawsze wzmacnia naturę, rzadko stara się ją zwalczyć (z wyjątkiem agresji, która rozwija się u chłopców pomimo wysiłków rodziców). Doprawdy trudno uwierzyć, że fakt, iż 83% morderców i 93% nietrzeźwych kierowców w Stanach Zjednoczonych to mężczyźni, zależy wyłącznie od wpływu środowiska[10]. Trudno zrozumieć laikowi, jak przełomowy i rewolucyjny wpływ miały idee Baldwina i Kingdona, gdy w latach siedemdziesiątych zaczął je upowszechniać Don Symons[11]. Symons stwierdził, że mężczyźni i kobiety mają różną umysłowość, co wynika z różnych ambicji i dążeń obu płci. Takie stwierdzenie jest intuicyjnie (na zdrowy rozum) zrozumiałe. Niemniej ogromną większość badań społecznych nad ludzką seksualnością prowadzono w celu wykazania, że nie istnieją różnice umysłowe między kobietą i mężczyzną. Do dzisiejszego dnia wielu przedstawicieli nauk społecznych zakłada — zakłada, a nie wnioskuje - że wszystkie różnice są wyuczone, przekazane przez rodziców i rówieśników i że zagnieździły się w identycznym mózgu kobiet i mężczyzn. Posłuchajmy na przykład, co mówią Liam Hudson i Bernadine Jacot w książce The Way Men Think: W samym sercu męskiej psychiki istnieje „rana”, kryzys rozwojowy doświadczany przez chłopców wtedy, gdy są oni zmuszeni do usamodzielnienia i zdystansowania się do miłości matki. Czyni to mężczyznę biegłym we wnioskowaniu abstrakcyjnym, a z drugiej strony bezbronnym wobec nieczułości, mizoginii i perwersji[12].

Zakładając, że przyczyna tkwi w doświadczeniach z dzieciństwa, autorzy dyskwalifikują 49% rasy ludzkiej jako „zranionych” zboczeńców. Zamiast pisać przypowieści o ranach z dzieciństwa, o ileż wspaniałomyślniej byłoby, gdyby psycholodzy zaakceptowali fakt istnienia leżących w naturze człowieka różnic między płciami. Każda płeć rozwijała się trochę inaczej, niejako w odpowiedzi na różne doświadczenia. Deborah Tannen, autorka fascynującej książki o stylach konwersacyjnych mężczyzn i kobiet Ty nic nie rozumiesz!, wprawdzie nie uważa, że istnieją wrodzone różnice pomiędzy naturą kobiet i mężczyzn, ale dostrzega, że różnice osobowości są coraz częściej przyjmowane do wiadomości: Kiedy szczere wysiłki porozumienia się kończą się impasem, a ukochany partner wydaje się nielogiczny i uparty, to odmienne języki mężczyzn i kobiet mogą wstrząsnąć podstawami naszego życia. Zrozumienie sposobu mówienia drugiej strony jest potężnym skokiem nad komunikacyjną przepaścią ziejącą między kobietami i mężczyznami oraz ogromnym krokiem w kierunku zapoczątkowania porozumienia[13] [*].

M Ó ZG I H O R M O N Y W pewnym sensie różnice między płciami nie zależą wyłącznie od genów. Gdyby w epoce plejstocenu pojawił się u mężczyzny np. gen orientacji w terenie i przytłumił gen intuicji społecznej, mężczyzna mógłby być może, odnosić z tego powodu jakieś korzyści. Tę kombinację genów odziedziczyliby jednak nie tylko jego synowie, ale i córki. Dla tych ostatnich gen mógłby być wręcz niekorzystny ponieważ osłabiłby ich intuicję społeczną. Ogólny efekt byłby w sumie neutralny, a gen orientacji prawdopodobnie przestałby się rozprzestrzeniać[14]. Geny, które się rozprzestrzeniają, muszą więc odpowiadać na sygnały charakterystyczne dla danej płci. U mężczyzny muszą poprawiać jego wyczucie kierunku, u kobiety — poprawiać jej społeczną intuicję. I to jest właśnie to, co rzeczywiście obserwujemy Chociaż nie ma dowodów na to, że istnieją różnice w mózgu warunkowane genetycznie, to wiele wskazuje na istnienie genów, które zmieniają cechy mózgu w odpowiedzi na hormony męskie (z powodów czysto historycznych, „normalnym” mózgiem jest mózg żeński, a mózg mężczyzny jest „zmaskulinizowanym” mózgiem kobiety). Krótko mówiąc, różnice umysłowości między mężczyzną a kobietą są spowodowane działalnością genów, które reagują na testosteron. Ostatni raz mówiliśmy o testosteronie, sterydowym hormonie męskim, gdy omawialiśmy jego wpływ na obniżenie odporności na pasożyty czemu towarzyszy wytwarzanie przesadnych ozdób u ptaków i ryb. W ostatnich łatach uzyskano wiele dowodów na to, że testosteron wpływa nie tylko na ozdoby czy kształt ciała, ale również na mózg. Testosteron to bardzo stary związek chemiczny, który w tej samej formie występuje u

większości kręgowców. Jego stężenie determinuje agresywność do tego stopnia, że u ptaków z odwróconymi rolami płciowymi (np. płatkonogów) czy u klanów hien zdominowanych przez osobniki żeńskie samice wykazują wyższy poziom testosteronu we krwi niż samce. Testosteron maskulinizuje ciało, bez niego ciało utrzymuje charakter żeński, niezależnie od genów. Testosteron maskulinizuje również mózg. U ptaków zwykle śpiewa tylko samiec. Samiec zeberki nie będzie śpiewał, jeśli poziom testosteronu w jego krwi nie osiągnie odpowiedniej wartości. Pod wpływem testosteronu specjalna część mózgu odpowiedzialna za śpiew powiększa się i ptak zaczyna pieśń. Jeśli podamy testosteron samicy zeberki na wystarczająco wczesnym etapie rozwoju, ona również będzie śpiewała. Innymi słowy, testosteron sprawia, że mózg młodego samca zeberki nabiera w późniejszym wieku zdolności do odpowiadania na obecność testosteronu i w rezultacie rozwija skłonności do śpiewania. Jeśli można mówić o umyśle zeberki, to testosteron jest hormonem, który zmienia ten umysł. To samo odnosi się do ludzi. Dowody na to pochodzą zarówno z doświadczeń laboratoryjnych, jak i z natury. Niektórzy ludzie, tak kobiety, jak i mężczyźni, mają naturalnie obniżony poziom hormonów. W latach pięćdziesiątych lekarze, wstrzykiwali kobietom ciężarnym określone hormony. Kobiety z zespołem Turnera (urodzone bez jajników) mają jeszcze mniej testosteronu we krwi niż kobiety zdrowe (jajniki produkują testosteron, ale w znacznie mniejszej ilości niż jądra u mężczyzn). Zachowują się przesadnie kobieco i w szczególności niezwykle interesują się dziećmi, ubiorem, gospodarstwem domowym i romantycznymi historiami. Natomiast mężczyźni z obniżonym poziomem testosteronu w wieku dorosłym, na przykład eunuchy, są znani ze zniewieściałości tak pod względem wyglądu, jak i pod względem zachowania. Mężczyźni, którzy w stanie embrionalnym pozostawali pod wpływem niższego niż przeciętny poziomu testosteronu — np. synowie kobiet chorych na cukrzycę, które zażywały w okresie ciąży hormony żeńskie — są zwykle nieśmiali, niepewni siebie i zniewieściali. Mężczyźni z nadmiarem testosteronu zwykle są zaczepni. Kobiety urodzone przez matki, którym wstrzykiwano progesteron (hormon ten stosowano w latach pięćdziesiątych jako środek przeciw poronieniom), stwierdzały później, że w latach młodości były chłopczycami; progesteron działa inaczej niż testosteron. Dziewczynki z zespołem nadnerczy albo z wrodzonym rozrostem kory nadnerczy też są zwykle chłopczycami. Rozrost kory nadnerczy powoduje, że gruczoł ten, zamiast produkować kortyzol, syntetyzuje hormon o działaniu zbliżonym do działania testosteronu[15]. Podobnie jak u żeberek, poziom testosteronu u chłopców zmienia się dwukrotnie: pierwszy raz w życiu płodowym, w szóstym tygodniu od momentu zapłodnienia, a drugi raz na początku okresu dojrzewania. Jak napisali Anne Moir i David Jessel w książce Płeć mózgu,, pierwsza dawka hormonu naświetla fotograficzny negatyw, a druga dawka go wywołuje[16]. Na tym polega decydująca różnica w sposobach, w jakie hormony wpływają na ciało człowieka. W okresie dojrzewania ciało jest maskulinizowane przez testosteron pochodzący z jąder, niezależnie od płodowej dawki tego hormonu. Inaczej jest z umysłem. Umysł jest niewrażliwy na testosteron, jeśli nie otrzymał określonej jego dawki w okresie płodowym. Prawdopodobnie byłoby możliwe wytworzenie społeczeństwa, w którym nie istniałyby różnice w nastawieniu mężczyzn i kobiet. Gdybyśmy wstrzyknęli kobietom w ciąży odpowiednią dawkę hormonów, to rodziliby się mężczyźni i kobiety o normalnych kształtach ciała, ale wszyscy mieliby żeński mózg. Do zamierzchłej przeszłości zaliczylibyśmy wtedy wojny, gwałty, boks, wyścigi samochodowe, pornografię, hamburgery i piwo. Mielibyśmy feministyczny raj na ziemi.

C U K IE R I P R ZY P R AWY Wpływ podwójnej dawki testosteronu na mózg osobników męskich jest dramatyczny. Pierwsza dawka tworzy niemowlę, które różni się pod względem umysłowym od niemowlęcia żeńskiego już pierwszego dnia po urodzeniu. Niemowlęta płci żeńskiej częściej się śmieją i dążą do nawiązania kontaktu z otoczeniem, a niemowlęta płci męskiej są bardziej ruchliwe i interesują się różnymi przedmiotami. Jeśli pokazujemy dzieciom obrazki przedstawiające różne obiekty, to chłopcy wybierają przedmioty, a dziewczynki ludzi. Chłopcy są nieustannie zafascynowani rozbieraniem rzeczy na części, montowaniem, rozwalaniem, pragną zawłaszczać i posiadać różne przedmioty. Dziewczynki fascynują się ludźmi, a zabawki traktują jak przedmioty zastępujące

ich. Dlatego istnieją inne zabawki dla każdej płci. Chłopcom kupujemy modele traktorów, a dziewczynkom lalki. Przez to wzmacniamy stereotypowe zainteresowania dzieci, chociaż nie tworzymy ich od podstaw. Wszyscy rodzice są tego świadomi. Z przerażeniem patrzą, jak ich syn przekształca każdy kij w miecz albo w pistolet, podczas gdy ich córka pieści każdy martwy obiekt niczym lalkę. W liście pewnej kobiety, opublikowanym przez „Independent” 2 listopada 1992 roku, czytamy: „Chciałabym, aby ktoś bardziej wykształcony wytłumaczył mi, dlaczego, gdy położę moje bliźniaki na dywanie i poustawiam wokół pełno zabawek, chłopiec oczywiście wybiera samochód albo pociąg, a dziewczynka lalkę albo misia”. Nie można ignorować genów. Oczywiście nie istnieją geny upodobania do pistoletów czy lalek; a istnieją jedynie geny kierujące instynkty męskie w stronę naśladowania zachowań mężczyzn albo kierujące instynkty żeńskie w stronę naśladowania zachowań kobiet. Niektóre natury poddają się kulturze, a inne nie. W szkole chłopcy w porównaniu z dziewczynkami są trudni, nieuważni i powolni w uczeniu się. Na dwadzieścioro nadaktywnych dzieci dziewiętnaścioro to chłopcy. Cztery razy więcej chłopców niż dziewcząt cierpi na dysleksję oraz trudności w uczeniu się. „Edukacja to niemal spisek przeciwko wybrykom i skłonnościom chłopców”, napisała psycholog Dianne McGuinness, na co prawie każdy mężczyzna pamiętający czasy szkolne zareaguje rozrzewnieniem i przyśpieszonym biciem serca[17]. W szkole zaczynają wychodzić na jaw także inne fakty. Dziewczynki lepiej uczą się języków, a chłopcy są lepsi w matematyce i różnego typu zadaniach przestrzennych. Chłopcy są bardziej abstrakcyjni, a dziewczynki bardziej dosłowne. Chłopcy z dodatkowym chromosomem X (czyli kombinacja XXY zamiast XY) są znacznie bardziej rozmowni niż inni chłopcy. Dziewczynki, które w łonie matki były z jakichś powodów poddane działaniu hormonów męskich, lepiej orientują się w przestrzeni. Chłopcy poddani działaniu hormonów żeńskich są gorsi w zadaniach przestrzennych. Początkowo spierano się o to, a później władze oświatowe zadecydowały, że istnieją różnice w możliwościach uczenia się między chłopcami a dziewczynkami. Zgodnie z opinią pewnego badacza, takie świadome ignorowanie oczywistych różnic wyrządziło chłopcom i dziewczętom więcej zła niż dobra[18]. Sam mózg zaczyna również ujawniać nam różnice. Na przykład funkcje mózgu są bardziej rozproszone u dziewcząt, a u chłopców występują w określonych miejscach kory. Półkule mózgowe u chłopców są bardziej wyspecjalizowane i bardziej się różnią jedna od drugiej. Spoidło wielkie mózgu, które łączy obie półkule, jest większe u dziewcząt. Wygląda to tak, jak gdyby testosteron próbował zapobiegać przenoszeniu umiejętności werbalnych z lewej półkuli chłopców do prawej. Oczywiście wszystkie te fakty należy uważać tylko za sygnały tego, co naprawdę się dzieje. Wydaje się, że decydującą rolę odgrywa tutaj proces przyswajania języka. Język jest najbardziej ludzką cechą i w związku z tym jest cechą nabytą w toku ewolucji stosunkowo najpóźniej ze wszystkich właściwości naszego umysłu. Nie dzielimy go z żadnym innym hominoidem. Wydaje się, że język wtargnął do naszego mózgu jak gocki najeźdźca, zajmując miejsce innych umiejętności, ale testosteron przetrwał ten atak. Niezależnie od tego, co naprawdę się stało, nie ulega wątpliwości, że w wieku pięciu lat, gdy dzieci po raz pierwszy stykają się ze szkołą, mózg przeciętnego chłopca bardzo się różni od mózgu przeciętnej dziewczynki. A przecież u przeciętnego pięcioletniego chłopca poziom testosteronu jest właściwie taki sam jak u przeciętnej dziewczynki i jest tylko ułamkiem tego poziomu, jaki występował u męskiego płodu w łonie matki. Impuls testosteronu przed urodzeniem zdarzył się przecież w dość odległym czasie, a różnice w poziomie tego hormonu zaczną się ponownie objawiać w wieku lat jedenastu lub dwunastu. Chłopiec jedenastoletni jest znacznie bardziej podobny do dziewczynki w tym samym wieku niż we wcześniejszych latach i niż będzie później. Chłopcy po raz pierwszy doganiają wtedy dziewczynki w wynikach w nauce i mają podobne do nich zainteresowania. Niektóre dane dowodzą, że w tym właśnie wieku ciągle jeszcze jest możliwe skierowanie rozwoju umysłowego albo w kierunku mentalności męskiej, albo typowo kobiecej, pomimo różnic wywołanych działaniem hormonów w dzieciństwie. W Republice Dominikany zaobserwowano trzydzieści osiem przypadków rzadkiej wady wrodzonej. Choroba ta, wywołana brakiem enzymu 5-alfa-reduktazy, powoduje u chłopców brak wrażliwości na testosteron przed urodzeniem. Chłopcy rodzą się z żeńskimi genitaliami i są wychowywani jako dziewczynki. Poziom testosteronu podnosi się w okresie dojrzewania i ku ogromnemu przerażeniu otoczenia dziewczynka zmienia się nagle w prawie normalnego mężczyznę (różnica polega na tym, że wytrysk nasienia odbywa się przez otwór u podstawy penisa). Pomimo przeżycia dzieciństwa w roli dziewczynki, mężczyźni ci dość dobrze przystosowują się do swoich ról w społeczeństwie. Wskazuje to, że albo ich umysł

uległ maskulinizacji w dzieciństwie, chociaż ich genitalia nie były zmaskulinizowane, albo ich mózg był podatny na zmiany jeszcze w okresie dojrzewania[19]. Okres dojrzewania uderza w młodego mężczyznę niczym hormonalny grom z jasnego nieba. Jądra obniżają się, głos się łamie, ciało pokrywa włosami i staje się szczuplejsze. Przyczyną tego jest prawdziwy zalew testosteronu z jąder. Dorastający chłopiec ma dwudziestokrotnie wyższy poziom testosteronu niż jego rówieśnice. W rezultacie umysłowy negatyw, który powstał w głowie chłopca pod wpływem pierwszej dawki testosteronu w okresie płodowym, wywołuje się i utrwala. Powstaje umysłowość typowo męska[20].

S E K S IZM ! ŻY C IE W K IB U C U Zapytani o swoje ambicje mężczyźni z sześciu różnych kręgów kulturowych udzielili bardzo podobnych odpowiedzi. Wszyscy chcieli być ludźmi praktycznymi, bystrymi, pewnymi siebie, dominującymi, nastawionymi na współzawodnictwo, krytycznymi oraz samokontrolującymi się. Ponad wszystko preferowali siłę, władzę oraz niezależność. Kobiety z tych samych kultur chciały być kochane, uczuciowe, spontaniczne, szczodre i chciały rozumieć innych. Przede wszystkim chciały służyć społeczeństwu[21]. Badania wykazały, że mężczyźni nie boją się konwersacji publicznej (tzn. cichną w domu), apodyktycznej, dotyczącej rywalizacji i pozycji, poszukującej uwagi innych, rzeczowej oraz ujawniającej wiedzę i umiejętności. Konwersacja kobiet jest raczej prywatna (tzn. kobiety cichną w większych grupach), współpracująca, utwierdza dobre kontakty z innymi, wyraża nastroje, jest egalitarna oraz meandruje (prowadzenie rozmowy dla rozmowy)[22]. Oczywiście istnieją odstępstwa od reguł oraz różnego rodzaju krzyżówki. Tak jak istnieją kobiety, które są wyższe od mężczyzn, tak też istnieją kobiety, które są stanowcze, oraz mężczyźni, którzy rozumieją innych. Mimo to można przeprowadzić następujące uogólnienie: mężczyźni są wyżsi od kobiet, a wymienione wyżej przymiotniki opisują postawy typowe dla mężczyzn i kobiet. Wydaje się, że niektóre z nich mają związek z wczesnymi różnicami między łowiectwem a zbieractwem, zajęciami tak bardzo zależnymi u ludzi od płci. Na przykład nie jest z pewnością przypadkiem, że mężczyźni znacznie bardziej niż kobiety lubią polować, łowić ryby oraz jeść mięso. Inne cechy mogły zostać nabyte później, na przykład te, które odzwierciedlają normy społeczne wywołane różnicą płci oraz presją środowiska czy wychowaniem (które kiedyś nie było tak niezależne od płci jak dzisiaj). Dążenie mężczyzn do samokontroli może być atrybutem, który pojawił się stosunkowo niedawno, jako rozpoznanie, że mężczyzna ma naturę, która wymaga kontroli. Inne cechy mogą być starsze, mogą one odzwierciedlać podstawowe schematy wspólne dla wszystkich małp człekokształtnych, których nie posiadają na przykład pawiany. Do nich należy między innymi to, że kobieta opuszcza swoją grupę po wyjściu za mąż i żyje z dziećmi wśród obcych, podczas gdy mężczyzna żyje wśród krewnych. Jeszcze starszą cechą, wspólną dla wszystkich ssaków i wielu ptaków, jest to, że kobiety wychowują potomstwo, a mężczyźni rywalizują z innymi mężczyznami o dostęp do kobiet. Z pewnością nie jest przypadkiem, że mężczyźni mają obsesję na punkcie pozycji w hierarchii społecznej oraz że samce szympansa rywalizują o pozycję w obrębie ścisłych hierarchii opartych na dominacji. System kibuców w Izraelu okazał się wielkim naturalnym eksperymentem, dotyczącym trwałości ról płciowych. Początkowo kobiety i mężczyzn w kibucach zachęcano do porzucenia tradycyjnie zróżnicowanych ról: fryzury i ubiory zostały ujednolicone; w chłopcach wyrabiano wrażliwość i łagodność, podczas gdy dziewczynki traktowano jak chłopczyce; mężczyźni wykonywali obowiązki domowe, a kobiety wychodziły do pracy. Zupełnie inny obraz pojawia się w trzy pokolenia później - zrezygnowano z dawnych starań, a obecnie życie w kibucach jest jeszcze bardziej seksistowskie niż życie w Izraelu w ogóle. Powrócono do stereotypów. Mężczyźni uprawiają politykę, a kobiety pozostają w domu; chłopcy studiują fizykę i zostają inżynierami, a dziewczęta studiują socjologię i zostają nauczycielkami lub pielęgniarkami. Kobiety dbają o morale, troszczą się o zdrowie i edukację, a mężczyźni zajmują się finansami, bezpieczeństwem oraz interesami. Niektórzy zinterpretowali te zmiany dosłownie: ludzie zbuntowali się przeciwko nienaturalnym, ekscentrycznym schematom i przepisom, które tak niedawno ustanowili ich rodzice. Wydaje się, że to wytłumaczenie musi uwzględniać bardziej oczywiste powody zmian, dokonujących się zgodnie z naturą obu płci. Kobiety w kibucach sprzątają, ponieważ, podobnie jak wszystkie kobiety na całym świecie, nie są zadowolone z umiejętności mężczyzn w tym

zakresie. Mężczyźni w kibucach nie sprzątają, ponieważ, jak mężczyźni na całym święcie, narzekają, że gdyby posprzątali, to i tak żony nie byłyby z nich zadowolone[23]. Mieszkańcy kibuców nie są wyjątkiem. Nawet w liberalnej Skandynawii kobieta dba o żywienie rodziny, pierze i zajmuje się dziećmi. Nawet jeśli kobiety pracują, niektóre zawody pozostają bastionami wybitnie męskimi (mechanik samochodowy, kontroler lotów, egzaminator prawa jazdy, architekt), podczas gdy inne stały się bastionami kobiet (kasjerki w bankach, nauczycielki w szkołach podstawowych, sekretarki, tłumaczki). Coraz trudniej jest utrzymywać przekonanie, że w większości eglitarnych społeczeństw Zachodu kobiety nie zostają mechanikami samochodowymi ze względu na przesądy społeczne. Po prostu kobiety bardzo rzadko wybierają zawód mechanika samochodowego. Nie chcą nim zostać, ponieważ świat mechanika samochodowego jest „światem mężczyzny” i kobiety czują się w nim bardzo nieswojo. Ale dlaczego jest to świat mężczyzny? Dlatego, że jest to profesja, którą wymyślili mężczyźni zgodnie z głębokimi cechami ich osobowości, a osobowość kobiet i mężczyzn jest różna.

F E M IN IZM I D E TE R M IN IZM Najdziwniejsze jest to, że przekonanie o różnicach w naturze mężczyzn i kobiet jest bardzo feministyczne, U samych podstaw feminizmu istnieje głęboka sprzeczność, do której tylko niewiele feministek potrafi się przyznać. Po pierwsze, nie można powiedzieć, że mężczyzna i kobieta jednakowo nadają się do wszystkich zawodów, a po drugie, nie można powiedzieć, że jeśli praca będzie wykonana przez kobietę, będzie ona wykonana inaczej niż przez mężczyznę. Tak więc feminizm nie jest ani trochę egalitarny. Feministki wyraźnie twierdzą, że gdyby na najważniejszych stanowiskach było więcej kobiet, z pewnością dominowałyby wartości opiekuńcze. Zakładają zatem, że kobiety z natury różnią się od mężczyzn. Gdyby kobiety rządziły światem, nie byłoby wojen. Podobnie, jeśli kobieta kieruje przedsiębiorstwem, dominuje w nim współpraca, a nie współzawodnictwo. Prawdę mówiąc, są to przykłady, które sankcjonują seksizm: osobowość kobiet różni się od osobowości mężczyzn. Jeżeli osobowość kobiety jest inna, czyż nie jest prawdopodobne, że kobieta okaże się lepsza lub gorsza od mężczyzny na danym stanowisku pracy? Nie można odwoływać się do różnic, gdy odpowiadają one naszym przekonaniom, a negować ich, gdy im nie odpowiadają. Niewiele też pomaga odwoływanie się do presji środowiska jako do źródła wszelkich różnic osobowości. Jeżeli bowiem presja społeczeństwa ma taką siłę, jak wmawiają nam socjolodzy, to natura poszczególnych osobników nie powinna mieć żadnego znaczenia. Liczą się tylko cechy w procesie uczenia się i wychowania oraz doświadczenie życiowe. Mężczyzna z rozbitej rodziny, który spędził większość życia jako kryminalista, ma określony zasób doświadczeń i nie ma w nim żadnego wzorca „naturalnej” uczciwości, do którego mógłby się odwołać. Oczywiście nie akceptujemy takich nonsensownych stwierdzeń, gdyż uważamy, że kryminalista jest i produktem swojej natury, i produktem doświadczeń. Podobnie można podchodzić do różnic warunkowanych płcią. Stwierdzenie, że kobiety z kręgu cywilizacji zachodniej nie angażują się w politykę w takim samym stopniu jak mężczyźni, z pewnością traktuje kobiety protekcjonalnie. Fakt ten wynika z naturalnej konstytucji kobiet, które uważają, że polityka to zajęcie i kariera typowo męskie. Uprawianie polityki jest niczym innym jak spełnianiem ambicji poprzez walkę o pozycję, o którą większość kobiet zupełnie nie dba. Kobiety mają własne cele. Niewątpliwie są zdolne do uprawiania polityki, jeżeli tylko zechcą to robić, niezależnie od tego, co sądzi o nich społeczeństwo (obecnie społeczeństwa Zachodu popierają działalność polityczną kobiet). Z pewnością jednym z powodów, dla których kobiety wzbraniają się przed działalnością polityczną, może być seksizm mężczyzn znajdujących się w ich otoczeniu, lecz byłoby absurdem twierdzić, że jest to jedyny powód. Stwierdziliśmy, że kobiety różnią się od mężczyzn i że niektóre z tych różnic są spowodowane naszą ewolucyjną przeszłością, w której mężczyzna polował, a kobieta zajmowała się zbieractwem. Wydawałoby się, że zbliżamy się do niebezpiecznego stwierdzenia, iż miejscem kobiety jest dom, a rolą mężczyzny jest zarabianie na chleb. Takie twierdzenie jednak wcale nie wypływa z logiki, którą tutaj prezentujemy. Otóż chodzenie do pracy w biurze czy fabryce jest pod względem psychicznym czymś stosunkowo nowym dla gatunku ludzkiego, który przez długi czas zamieszkiwał obszary sawanny afrykańskiej. Jest ono czymś obcym w takim samym stopniu dla mężczyzny, jak i dla kobiety. Jeżeli w plejstocenie mężczyzna wychodził z domu na dłuższe

polowania, a kobieta opuszczała dom na krócej, aby zbierać rośliny, to może być tak, że mężczyzna jest lepiej przystosowany do dojeżdżania do pracy daleko od domu. Przyznajemy jednak, że ani siedzenie przy biurku przez cały dzień i rozmawianie przez telefon, ani siedzenie przy warsztacie w fabryce i przykręcanie śrub nie jest ewolucyjnym przystosowaniem. Fakt, że „praca” stała się domeną mężczyzn, a „dom” domeną kobiet, jest dziejowym przypadkiem: udomowienie bydła i wynalazek pługa spowodowały, że produkcja żywności wymagała siły mięśni mężczyzny. W społeczeństwach, gdzie ziemię uprawia się ręcznie, wiele prac rolniczych wykonują kobiety. Rewolucja przemysłowa wymusiła odwrócenie trendów; ale rewolucja postindustrialna, czyli niedawny gwałtowny rozrost sektora usług, ponownie odwraca ten trend. Kobiety znów „wychodzą do pracy”, tak jak robiły to w epoce plejstocenu, gdy zbierały jagody i bulwy[24]. Wobec powyższego, twierdzenie, że mężczyzna powinien zarabiać, a kobieta — cerować skarpetki, nie ma żadnego uzasadnienia z punktu widzenia biologii ewolucyjnej. Może w niektórych zawodach, jak mechanik samochodowy czy łowca grubego zwierza, mężczyźni sprawdzają się lepiej i są do nich lepiej psychicznie przystosowani. Ale istnieją zawody, jak na przykład lekarz czy opiekunka do dziecka, w których lepsze są kobiety. Ogólnie rzecz biorąc, nie ma dowodów biologicznych uzasadniających dyskryminację kobiet czy mężczyzn w zakresie kariery zawodowej. Ewolucyjna perspektywa uzasadnia afirmatywne działania lepiej niż egalitarna filozofia. Wynika z niej bowiem, iż kobiety mają różne ambicje i zdolności. Sukcesy rozrodcze mężczyzny na przestrzeni dziejów zależały od wspinania się po szczeblach kariery czy hierarchii politycznej. Kobiety bardzo rzadko miały ochotę na odnoszenie tego typu sukcesów, głównie dlatego, że ich sukcesy rozrodcze zależą od innych czynników. Dlatego też, stosując miarę ewolucyjną, można oczekiwać, że kobiety nie dążą i nigdy nie dążyły do kariery politycznej. To oczywiście nie mówi nam, jak dobre by były, gdyby zechciały zaangażować się w politykę. Myślę więc, że nie jest przypadkiem, iż kobiety osiągają najwyższe stanowiska polityczne (na przykład jako premierzy rządów) znacznie rzadziej, niż wynikałoby to z ich osiągnięć na niższych stanowiskach. Uważam także, że nieprzypadkowo królowe brytyjskie były wybitniejszymi i rozsądniejszymi władcami niż królowie. Istnieją dowody na to, że przeciętnie kobiety rządzą krajami nieco lepiej niż mężczyźni. Wspiera to przekonanie feministek, że kobiety mają właściwe sobie cechy - intuicję, rozsądek, brak samouwielbienia - których mężczyźni mogą im tylko zazdrościć. Wszelkiego typu organizacje - przedsiębiorstwa, instytucje charytatywne i rządy - nagradzają raczej ambicje niż zdolności (ludzie, którzy robią największą karierę niekoniecznie są lepszymi pracownikami), a poza tym mężczyźni są znacznie bardziej ambitni niż kobiety, wobec tego jest absolutnie słuszne, że należałoby bardziej awansować kobiety. Nie po to, aby zmienić panujące przesądy, ale by postępować zgodnie z naturą ludzką. Należy oczywiście umożliwić kobietom wyrażenie ich punktu widzenia. Feministki uważają, że kobiety powinny być bardziej proporcjonalnie reprezentowane w parlamentach, gdyż patrzą one na wiele spraw z zupełnie innej perspektywy, Mają one z pewnością rację, że kobiety z natury różnią się od mężczyzn. Gdyby bowiem były takie same jak mężczyźni, nie byłoby powodu, dla którego mężczyźni nie mogliby reprezentować kobiet w sposób równie kompetentny, jak reprezentują samych siebie. Jest niewątpliwie sprawiedliwe uznawać równość obu płci. Jednak byłoby dziwne, wręcz niefeministyczne, wierzyć w identyczność obu płci. Feministki, które dostrzegają tę sprzeczność, są za swoje wysiłki stawiane pod pręgierzem. Camille Paglia, kąśliwy krytyk literacki, jako jedna z nielicznych uważa, że ruch feministyczny próbuje osiągnąć coś niemożliwego: stara się zmienić naturę mężczyzny, a jednocześnie domaga się, by natura kobiety pozostała niezmieniona. Paglia sądzi, że mężczyźni nie znają strategii kobiet, a kobiety nie znają strategii mężczyzn. „Obudźcie się - krzyczy - kobiety różnią się od mężczyzn”[25].

P R ZY C ZY N Y M Ę S K IE G O H O M O S E K S U A L IZM U Mężczyzna zaczyna gustować w kobietach, ponieważ jego mózg rozwija się w określonym kierunku. Mózg mężczyzny rozwija się w określonym kierunku, ponieważ testosteron produkowany przez jądra zmienia go jeszcze w łonie matki w taki sposób, żeby później -podczas dojrzewania - mógł on ponownie reagować na testosteron. Jeśli zabraknie chociaż jednej z trzech dawek testosteronu, czyli testosteronu stale produkowanego

w wieku dojrzałym przez jądra, testosteronu w łonie matki lub testosteronu w okresie dojrzewania, dany osobnik nie stanie się typowym mężczyzną. Prawdopodobnie mężczyzna, który pożąda seksualnie innych mężczyzn, albo ma zmieniony gen odpowiedzialny za rozwój jąder, albo jego gen odpowiedzialny za reakcje mózgu na hormony uległ zmianie, albo też był poddany nietypowym doświadczeniom w okresie dojrzewania, a więc wtedy, gdy poziom testosteronu nagle się podwyższa. Możliwe są także różne kombinacje tych przyczyn. Badania nad przyczynami homoseksualizmu zaowocowały odkryciem mechanizmów reagowania mózgu na testosteron. Aż do lat sześćdziesiątych XX w. wierzono, że homoseksualizm jest warunkowany wyłącznie wychowaniem i doświadczeniami zewnętrznymi. Ale nawet najbardziej okrutna freudowska terapia awersyjna nie potrafiła zmienić preferencji homoseksualnych, wobec tego zaczęto badać wpływ hormonów. Homoseksualistom podawano dożylnie hormony męskie, jednak nie spowodowało to zwiększenia ich tendencji heteroseksualnych, a jedynie zwiększało aktywność seksualną. Wyglądało na to, że orientacja seksualna jest już ustalona, zanim człowiek osiągnie dojrzałość. Następnie, w latach sześćdziesiątych, wschodnioniemiecki lekarz Günter Dörner rozpoczął serię doświadczeń na szczurach, które dowiodły, że w łonie matki mózg homoseksualistów wydziela hormon, zwany hormonem luteinizującym, będący typowym hormonem kobiecym. Dörner, którego motywy kwestionowano, ponieważ poszukiwał on sposobów „leczenia” homoseksualizmu, kastrował samce szczurów na różnych etapach rozwoju i wstrzykiwał im hormony żeńskie. Zauważył, że im wcześniej dokonano kastracji, tym bardziej zwiększało się prawdopodobieństwo, że dany samiec będzie poszukiwał zbliżenia seksualnego z innym samcem. Późniejsze badania w Wielkiej Brytanii, USA i Niemczech potwierdziły obserwacje, że niedobór testosteronu w okresie płodowym zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia homoseksualizmu u mężczyzn. Wykazano między innymi, że mężczyzna z dodatkowym chromosomem X i mężczyzna poddany działaniu hormonów żeńskich w łonie matki częściej stawał się homoseksualistą lub osobnikiem zniewieściałym, a zniewieściali chłopcy wyrastają na homoseksualistów znacznie częściej niż inni chłopcy. Co ciekawe, znacznie więcej homoseksualistów rodziło się w okresach podwyższonego stresu, jak na przykład pod koniec drugiej wojny światowej. (Hormon stresu, kortyzol, powstaje w organizmie z tych samych produktów wyjściowych co testosteron; być może synteza kortyzolu wyczerpuje dostępny materiał i w efekcie stężenie testosteronu spada poniżej normy.) Bardzo podobne dane uzyskano podczas badań szczurów: zachowania homoseksualne były częstsze u szczurów zrodzonych z matek poddawanych w okresie ciąży stresom. Często to, co dobrze funkcjonuje w mózgu normalnego mężczyzny, funkcjonuje źle u homoseksualistów. Homoseksualiści są na przykład częściej leworęczni, co zgadza się z tezą, że orientacja ruchowa rąk jest determinowana hormonami płci w okresie rozwojowym. Z drugiej strony jest to dość dziwne, ponieważ ludzie leworęczni są zwykle lepsi w zadaniach wymagających orientacji przestrzennej. Z pewnością dowodzi to, jak bardzo niedoskonała jest nasza wiedza o związkach pomiędzy genami, hormonami, mózgiem oraz umiejętnościami[26]. Nie ma obecnie wątpliwości, że przyczyną homoseksualizmu jest nietypowy rozkład hormonów w okresie płodowym, ale nie późniejszych, i faktem jest, iż hormony płci w okresie płodowym muszą wpływać na część umysłu związaną z preferencjami seksualnymi. Nie można jednak wykluczyć genetycznej determinacji homoseksualizmu. Tak zwany „gen homoseksualizmu”, który omówię w następnym rozdziale, najprawdopodobniej stanowi całą serię genów określających wrażliwość niektórych rodzajów tkanek na działanie testosteronu[27]. Homoseksualizm jest determinowany i przez naturę, i przez wychowanie. Podobne zależności dotyczą genów określających wzrost człowieka. Dwaj różniący się genetycznie mężczyźni, którzy są karmieni identycznie, wcale nie osiągają tego samego wzrostu. Prawdą jest również, że karmienie bliźniąt genetycznie identycznych w różny sposób daje różny wzrost. Cechy odziedziczone możemy tu porównać do wysokości prostokąta, a warunki rozwojowe - do jego szerokości. Nie ma prostokąta bez obu parametrów. Geny określające wzrost są w rzeczywistości genami, które uzależniają wzrastanie od diety[28].

D L A C ZE G O B O G A C I M Ę ŻC ZY ŹN I ŻE N IĄ S IĘ Z P IĘ K N Y M I K O B IE TA M I?

Jeżeli w okresie płodowym hormony określają tendencje homoseksualne, to prawdopodobnie określają też tendencje heteroseksualne. W ciągu całej naszej historii ewolucyjnej kobiety i mężczyźni napotykali różne możliwości i ograniczenia związane z aktywnością płciową. Dla mężczyzny przypadkowy stosunek płciowy stwarzał jedynie niewielkie ryzyko, np. ryzyko infekcji i wykrycia zdrady przez żonę, a potencjalnie dawał kolosalną nagrodę: zdobycie tanim kosztem dodatkowego dziecka do swojej spuścizny genetycznej. Tacy mężczyźni z pewnością pozostawiali więcej potomków niż mężczyźni, którzy nie korzystali z podobnych szans. Z definicji mówiącej, że wszyscy pochodzimy od przodków płodnych, a nie od przodków jałowych, może wynikać to, że człowiek współczesny odziedziczył skłonności do wykorzystywania wszelkich okazji seksualnych. Dotyczy to również samców wszystkich ssaków i ptaków, nawet u gatunków w zasadzie monogamicznych. Oczywiście nie oznacza to, że mężczyźni są z gruntu rozwiąźli albo że każdy osobnik męski to potencjalny gwałciciel; znaczy to tylko tyle, że mężczyzna częściej wykorzystuje nadarzające się okazje seksualne niż kobieta. Kobiety są pod tym względem zupełnie inne. Odbywanie przygodnych stosunków seksualnych nie tylko narażało kobietę plejstocenu na wszelkie niedogodności niepożądanej ciąży, lecz groziło jej też odwetem ze strony męża albo staropanieństwem, jeśli nie miała męża. Zyski nie były warte tak dużego ryzyka. Szanse kobiety na zapłodnienie były takie same, jeżeli pozostawała wierna jednemu partnerowi, a ryzyko utraty dziecka bez stałego wsparcia ze strony męża wzrastało. W związku z tym kobiety, które uprawiały przygodny seks, pozostawiały mniej potomstwa, a kobieta współczesna podchodzi zdecydowanie podejrzliwie do przygodnego seksu. Nie można wytłumaczyć różnic mentalności seksualnej mężczyzn i kobiet bez uwzględnienia wyżej opisanej historii rozwoju ewolucyjnego. Obecnie modne są tendencje negowania takich różnic. Utrzymuje się przekonanie, że tylko ograniczenia i przesądy społeczne uniemożliwiają kobietom kupowanie pornografii oraz że tylko paranoiczny społeczny kult męskości popycha mężczyzn do stosunków pozamałżeńskich. Trudno ignorować ogromną presję społeczną, która nakazuje pomijać lub minimalizować różnice między kobietą i mężczyzną. Współczesna kobieta jest narażona na presję ze strony mężczyzn wymuszającą brak zahamowań seksualnych; ale jest ona narażona na podobną presję także ze strony innych kobiet. Mężczyźni są wszakże pod stałą presją wymuszającą odpowiedzialność, wrażliwość i wierność - i to ze strony obojga płci. Mężczyźni są równie mało tolerancyjni w stosunku do kobieciarzy jak same kobiety, a często nawet mniej, co może wynikać bardziej z zazdrości niż moralności. Jeżeli mężczyzna wciąż jeszcze pozostaje seksualnym drapieżnikiem, dzieje się tak mimo wielowiekowej presji społecznej. Pewien psycholog ujął to następująco: „Nasze wciąż hamowane impulsy są w każdym calu tak samo ludzkie jak te siły, które starają się je ograniczać”[29]. Cóż jednak dokładnie oznaczają różnice w mentalności seksualnej mężczyzn i kobiet? Stwierdziłem w dwóch poprzednich rozdziałach, że ponieważ dla mężczyzny reprodukcyjna stawka jest wyższa, to będzie on przyjmował postawy znacznie bardziej rywalizacyjne w stosunku do innych mężczyzn niż kobiety. W związku z tym będzie bardziej dążył do władzy niż kobieta albo też będzie się bardziej starał zdobyć bogactwo lub sławę. Dlatego kobiecie bardziej się opłaca wybierać mężów poszukujących władzy, bogactwa czy sławy, niż mężczyźnie opłaciłyby się te cechy u kobiety. Kobiety, które tak uczyniły, pozostawiły prawdopodobnie więcej córek tego typu. Z ewolucyjnego punktu widzenia możemy powiedzieć, że kobiety jako potencjalnych partnerów będą bardziej ceniły mężczyzn bogatych i mających władzę. Można też spojrzeć na to z innej strony i zastanowić się, jakich najlepszych dla swoich dzieci cech kobieta poszukuje u mężczyzny. Odpowiedzią nie będzie tutaj jakość plemników, lecz ilość pieniędzy, liczba sztuk bydła, liczba sprzymierzeńców plemiennych czy innych dóbr. Z drugiej strony mężczyzna poszukuje partnerki, która we właściwy sposób wykorzysta jego plemniki oraz pieniądze dla wychowania potomstwa. W związku z tym mężczyzna zawsze i niestrudzenie poszukuje u swojej partnerki młodości i zdrowia. Bo przecież mężczyzna, który zdecyduje się poślubić kobietę czterdziestoletnią zamiast dwudziestoletniej, zmniejsza ogromnie swoje szanse na spłodzenie większej liczby dzieci. Jednocześnie musi się liczyć z tym, że kobieta ta może mieć dzieci z poprzednich małżeństw. W sumie pozostawia mniej potomstwa niż mężczyźni, którzy znaleźli sobie młode partnerki. Można zatem sądzić, że podczas gdy kobiety zwracają bardziej uwagę na bogactwo, siłę i władzę, mężczyźni bardziej poszukują zdrowia i młodości. To, co powiedzieliśmy wyżej, jest oczywiste, wręcz trywialne. Posłuchajmy, co powiedziała na ten temat Nancy Thornhill: „Z pewnością nikt nigdy nie wątpił, że mężczyźni pragną młodych, pięknych kobiet oraz że

kobiety poszukują mężów bogatych, o wysokiej pozycji społecznej”[30]. Okazuje się jednak, że socjologowie mają wątpliwości. Sądząc po ich reakcjach na wyniki niedawnych badań, możemy powiedzieć, że socjologów zadowalają tylko najbardziej wnikliwe analizy oraz dowody najwyższej próby. Badania przeprowadzone przez Davida Bussa z University of Michigan polegały na tym, że poproszono dużą grupę studentów amerykańskich, aby sklasyfikowali najbardziej ich zdaniem pożądane u partnerów cechy. Okazało się, że mężczyźni cenią uprzejmość, inteligencję, ładny wygląd oraz młodość, natomiast kobiety oprócz uprzejmości i inteligencji poszukują bogactwa i pozycji społecznej. Socjologowie uznali, że być może tak jest w Stanach Zjednoczonych, ale nie odzwierciedla to uniwersalnego ludzkiego charakteru. Zatem Buss przeprowadził podobne badania w trzydziestu siedmiu różnych grupach z trzydziestu trzech krajów: przepytał ponad tysiąc osób i zawsze otrzymywał dokładnie taki sam wynik. Mężczyźni zwracali uwagę na piękno i młodość, a kobiety na bogactwo i status. Wobec tego usłyszał kolejny zarzut: Jest oczywiste, że kobiety zwracają większą uwagę na bogactwo, ponieważ posiadają je mężczyźni. Gdyby kobiety dysponowały bogactwem, nie poszukiwałyby go u swoich partnerów. Buss zaczął kolejne badania i odkrył, że Amerykanki, które mają pensję wyższą niż przeciętna, zwracają większą uwagę na bogactwo swojego potencjalnego partnera, a nie mniejszą[31]. Kobiety, które mają wysokie dochody, bardziej (a nie mniej!) doceniają zdolności swoich partnerów do zarabiania i gromadzenia dóbr niż kobiety o niskich dochodach. Nawet badanie piętnastu najbardziej wpływowych działaczek ruchu feministycznego potwierdziło, że poszukują one jeszcze bardziej wpływowych mężów. Bruce Ellis, kolega Bussa, oświadczył, że „seksualne gusty kobiet stają się bardziej wybiórcze, dyskryminujące i wysublimowane, w miarę jak wzrasta ich bogactwo, znaczenie oraz pozycja społeczna”[32]. Krytycy Bussa utrzymywali, że ignoruje on ogólny kontekst. Różne kryteria doboru partnera mogą się różnie rozwijać w różnych kulturach. Buss odpowiedział bardzo prostą analogią. Otóż umięśnienie ciała męskiego zależy wyłącznie od kontekstu: w Stanach Zjednoczonych młodzieńcy są bardziej barczyści niż ich koledzy w Wielkiej Brytanii, prawdopodobnie dlatego, że lepiej się odżywiają i uprawiają sporty, które rozwijają bardziej siłę, a mniej zwinność. Wcale nie przeczy to stwierdzeniu ogólnemu, że „mężczyźni mają silniejsze niż kobiety mięśnie w okolicach pasa barkowego”. Zatem fakt, że w jednym miejscu świata kobiety zwracają większą uwagę na bogactwo mężczyzn, wcale nie przeczy uogólnieniu, że kobiety zwracają większą niż mężczyźni uwagę na bogactwo potencjalnych partnerów[33]. Buss w swoich badaniach nie rozróżnia partnerów stałych od przelotnych. Douglas Kenrick z Arizona State University poprosił grupę studentów o przypisanie wartości różnym cechom ich potencjalnych partnerów na czterech poziomach bliskości. Okazało się, że obie płcie oczekują od kandydata na małżonka dużej inteligencji. Natomiast u partnera na jedną noc inteligencja odgrywa rolę drugorzędną, szczególnie dla mężczyzn. Nie ma wątpliwości, że ludzie obu płci są wrażliwi na uprzejmość, zgodność i poczucie humoru tych, z którymi planują spędzić resztę swojego życia[34]. Wiele trudności w badaniach kryteriów preferencji seksualnych wynika z faktu, że są one efektem różnych kompromisów. Starzejący się, brzydki mężczyzna nie będzie sypiał z młodymi i pięknymi kobietami (chyba że naprawdę jest bardzo bogaty). Osiąga stabilizację przy wiernej żonie, która jest w podobnym wieku. Młoda kobieta nie zostanie wierną partnerką bogatego starego mężczyzny, lecz wybierze jakąkolwiek nadarzającą się okazję - zwykle trochę starszego od siebie mężczyznę, nie tyle z dużymi pieniędzmi, ile mającego stabilną pracę. Ludzie obniżają swoje oczekiwania stosownie do wieku, wyglądu i bogactwa. Dlatego też, chcąc wykazać różnice w mentalności seksualnej kobiet i mężczyzn, należy wykonać eksperyment kontrolny. Należałoby wziąć przeciętnego mężczyznę i przeciętną kobietę, po czym kazać każdemu z nich dokonać wyboru między spokojnym, wiernym małżeństwem ze znanym sobie partnerem a częstymi orgiami z urodziwymi nieznajomymi. Takiego eksperymentu jeszcze nie wykonano i trudno sobie wyobrazić, żeby udało się uzyskać fundusze na jego przeprowadzenie. Prawdę mówiąc, nie ma potrzeby wykonywania takich doświadczeń, ponieważ identyczny eksperyment można przeprowadzić, badając ludzkie fantazje seksualne. Bruce Ellis i Don Symons dali do wypełnienia 307 kalifornijskim studentom kwestionariusz na temat ich fantazji seksualnych. Gdyby ci studenci byli różnej narodowości, np. arabskiej i angielskiej, wyniki tych badań zostałyby szybko odrzucone przez socjologów, ponieważ zaobserwowane różnice można by przypisać tylko wyobrażeniom ugruntowanym w procesie wychowania w atmosferze dyskryminacji. Ale nie ma chyba na świecie łudzi bardziej przesiąkniętych ideologią tolerancji i politycznej poprawności w zakresie równości praw

obu płci niż studenci uniwersytetów kalifornijskich. Można więc uważać, że zaobserwowane różnice są reprezentatywne i wynikają z cech właściwych całemu gatunkowi ludzkiemu. Ellis i Symons stwierdzili, że płeć nie warunkowała dwóch cech. Jedną z nich był sposób, w jaki studenci podchodzili do swoich fantazji. Poczucie winy, duma oraz obojętność były równie powszechne wśród mężczyzn jak kobiet. Podobnie przedstawiciele obu płci wyraźnie wyobrażali sobie twarz partnera. Pod każdym innym względem stwierdzono duże różnice między mężczyznami i kobietami. Mężczyźni fantazjowali częściej i o większej liczbie partnerek. Co trzeci mężczyzna przyznawał się, że fantazjował o więcej niż tysiącu partnerek w życiu. Tylko 8% kobiet wyobrażało sobie tak wielu partnerów. Blisko połowa kobiet twierdziła, że podczas fantazjowania nigdy nie zmieniała partnerów - w odróżnieniu od mężczyzn, z których tylko 12% nie zmieniało partnerki. Dla mężczyzny wyraźny obraz partnerki (partnerek) był bardziej istotny niż dotykanie, jej odpowiedzi czy jakiekolwiek uczucia i emocje. Coś zupełnie odwrotnego liczyło się u kobiet, które podczas wyimaginowanego aktu seksualnego bardziej koncentrowały się na własnych reakcjach na bodźce partnera, a mniej na partnerze. Kobiety najczęściej fantazjowały o seksie ze znanym sobie partnerem[35]. Tego typu obserwacje nie są odosobnione. Praktycznie wszystkie badania tego zagadnienia prowadzą do jednego wniosku: „Fantazje seksualne mężczyzn są bardziej wszechobecne, częste, wizualne, zdecydowanie seksualne, promiskuityczne i aktywne. Fantazje seksualne kobiet są bardziej kontekstualne, emocjonalne, intymne i bierne”[36]. Nie musimy oczywiście polegać tylko na wynikach takich badań. Dwa rodzaje przemysłu bezwzględnie wykorzystują fantazje seksualne ludzi: pornografia oraz wydawcy romansów. Pornografia jest prawie wyłącznie skierowana do mężczyzn i jest bardzo podobna na całym świecie. „Soft porno” to zdjęcia całkowicie lub częściowo rozebranych kobiet w prowokacyjnych pozach. Takie obrazki podniecają mężczyzn, podczas gdy zdjęcia rozebranych (anonimowych) mężczyzn nie są specjalnie podniecające dla kobiet. „Skłonności do podniecania się na sam widok osobników męskich prowadziłyby do przygodnych stosunków seksualnych, z których kobieta nie wynosi żadnych korzyści, jeśli chodzi o jej sukcesy rozrodcze, a właściwie ma nawet bardzo wiele do stracenia”[37]. Z kolei „hard porno” pokazuje prawdziwe akty seksualne i służy prawie wyłącznie do zaspokajania popędu seksualnego mężczyzn poprzez łatwą podnietę, zmienność, wielokrotność oraz fizyczną ‘ atrakcyjność kobiet (lub mężczyzn w wypadku homoseksualistów). Ten typ pornografii jest prawie całkowicie pozbawiony kontekstu, akcji, flirtu, zalotów czy nawet gry wstępnej. Nie widać tam żadnego wyraźnego zaangażowania, a partnerzy są zwykle przedstawiani jako osoby sobie obce. Gdy dwaj badacze pokazali filmy pornograficzne studentom heteroseksualnym i zmierzyli wywołane nimi podniecenie, stwierdzili to, co ogólnie wiadomo. Po pierwsze, mężczyźni byli bardziej podnieceni niż kobiety. Po drugie, mężczyźni byli bardziej podnieceni seksem grupowym niż widokiem par heteroseksualnych, podczas gdy kobiety reagowały odwrotnie. Po trzecie, zarówno kobiety, jak i mężczyźni byli podnieceni scenami aktów lesbijskich, lecz ani jedni, ani drudzy nie podniecali się widokiem homoseksualnego aktu męskiego (pamiętajmy, że wszyscy studenci byli heteroseksualni). Podczas oglądania pornografii tak kobiety, jak i mężczyźni byli zainteresowani bardziej aktorkami niż aktorami. Ale pornografię tworzy się, rozpowszechnia i wymyśla dla mężczyzn, nie dla kobiet[38]. Z kolei romanse kieruje się przede wszystkim do kobiet. Romanse również opisują fikcyjny świat, który niewiele się zmienił -poza adaptacją do kobiecych ambicji zrobienia kariery oraz większą otwartością w sprawach seksu. Ich autorzy stosują się ściśle do przepisów wydawców. Akty seksualne odgrywają w tych powieściach marginalną rolę. Większą część książek poświęca się miłości, altruizmowi, sprawom domowym, wychowywaniu dzieci oraz formowaniu się związków. Mało jest promiskuityzmu i zmian partnerów seksualnych, a seks opisuje się tylko poprzez reakcje bohaterki, na to, co się z nią dzieje - dotyczy to zwłaszcza wrażeń dotykowych. Unika się opisu szczegółów ciała męskiego, natomiast cechy męskiego charakteru omawia się bardzo dokładnie. Ellis i Symons utrzymują, że romanse i pornografia stanowią utopijne fantazje płci żeńskiej i męskiej. Dane, jakie uzyskali, badając studentów w Kalifornii, zdają się potwierdzać to przypuszczenie, tak samo jak brak sukcesu magazynów, które próbują przerobić męską formułę pornografii na odmianę dla kobiet (np. magazyn „Playgirl” czytują przede wszystkim geje), albo wyraźne powodzenie u mężczyzn sprzedawanych na lotniskach powieści otwarcie i bezpośrednio opisujących stosunki seksualne. W każdej księgarni znajdują się pisma dla mężczyzn z fotografiami kobiet na okładkach, obiecujące więcej atrakcji w środku, oraz pisma dla kobiet z

fotografiami kobiet na okładkach, obiecujące w środku rady, jak ulepszać swoje związki. Znajdziemy tam też romanse dla kobiet z wizerunkami kobiet na okładkach oraz powieści erotyczne dla mężczyzn z wizerunkami kobiet na okładkach. Przemysł wydawniczy, sterowany rynkiem, a nie dominującą ideologią, nie pozostawia wątpliwości co do istnienia różnic w podejściu do seksu między mężczyznami i kobietami. Oto fragment z książki Ellisa i Symonsa: Dane przedstawione w tej pracy dotyczące fantazji seksualnych oraz cała literatura naukowa na ten temat, (…) jak też napędzane konsumpcją siły rządzące wolnym rynkiem (które spowodowały występowanie silnych różnic między nastawioną na mężczyzn pornografią oraz romansami dla kobiet), dane etnograficzne w zakresie seksualności człowieka oraz implikacje perspektywy ewolucyjnej naszego gatunku — wszystko to razem wzięte wskazuje na istnienie głębokich różnic między obiema płciami[39].

To o wiele bardziej oświecony pogląd niż osobliwe nietolerancyjne założenie zwolenników politycznej poprawności, że kobiety mniej podniecają się nagością i pornografią, gdyż są poniżane.

WY B R E D N I M Ę ŻC ZY ŹN I Tu właśnie pojawia się paradoks. Mężczyzna korzysta z każdej nadarzającej się okazji, jest z gruntu niewierny, nie tylko w rzeczywistości, ale i w swoich fantazjach seksualnych. Można wobec tego sądzić, że prawdziwie niewierny mężczyzna nie będzie zbyt wybredny. A jednak mężczyźni zwracają większą uwagę na wygląd kobiet niż kobieta na wygląd mężczyzny. Sportowy samochód czy wysoki stan konta w banku może zamienić dla kobiety żabę w księcia, ale nawet bardzo bogata kobieta nie może sobie pozwolić na brzydotę (aczkolwiek w dzisiejszych czasach chirurgia plastyczna czyni cuda). Reklamy pań do wynajęcia podkreślają ich urodę. Na zdrowy rozum, mężczyzna, który chciałby znaleźć sobie kochankę, nie powinien ograniczać się do wymogu dobrego wyglądu, ale często tak właśnie robi. W świecie zwierząt podobne zachowania są raczej rzadkie. Samiec goryla czy preriokura ostrosternego nie odmawia odbycia stosunku seksualnego z samicą z powodu jej wyglądu. Natomiast dawni poligamiczni despoci posiadali wiele partnerek, ale byli wybredni; ich haremy zawsze rekrutowały się spośród młodych i ładnych dziewic. Oto sposób, w jaki rozwiążemy powyższy paradoks. Stopień wybredności danego zwierzęcia w wyborze partnera zależy od ilości czasu, jaki należy zainwestować w opiekę nad potomstwem. I tak, samiec cietrzewia zwyczajnego, który dostarcza tylko plemniki, jest gotów do kopulacji ze wszystkim, co w jakimś stopniu przypomina samicę: wystarcza mu wypchana samica albo manekin[40]. Na drugim biegunie znajduje się samiec albatrosa, który inwestuje cały swój czas w wychowanie jednego potomka partnerki -jest on wyjątkowo ostrożny i stara się zdobyć jak najlepszą samicę. Wybredność mężczyzny odzwierciedla fakt, że - w przeciwieństwie do swoich małpich kuzynów - tworzy on stały związek z kobietą i inwestuje w swoje potomstwo. Takie postępowanie jest echem monogamii: wybieraj dobrze, gdyż może to być tylko ta jedna, jedyna szansa. W istocie niezwykła fascynacja mężczyzn młodymi kobietami wskazuje, że zwyczaj stałych związków w parach ukonstytuował się, ewolucyjnie rzecz biorąc, bardzo wcześnie. Pod tym względem różnimy się zupełnie od wszystkich innych ssaków. Dla szympansa stara samica jest równie atrakcyjna jak młoda, pod warunkiem że obie są w okresie rui. Fakt, że mężczyzna preferuje dwudziestolatki, raz jeszcze potwierdza tezę, że - podobnie jak w czasach dzisiejszych - mężczyzna plejstocenu żenił się na całe życie. Antropolog Helen Fisher utrzymuje, że istnieje pewien naturalny czas trwania małżeństwa i dlatego najwięcej rozwodów zdarza się w cztery lata po ślubie. Cztery lata to okres wystarczająco długi, aby wychować jedno dziecko i wyzwolić je od bezwzględnego, fizycznego uzależnienia od rodziców. Fisher twierdzi, że w epoce plejstocenu po wychowaniu jednego dziecka kobiety poszukiwały nowego męża, aby spłodzić następne dziecko. Tak więc jej zdaniem rozwód jako taki jest naturalny. Istnieje wiele nieporozumień wokół teorii Helen Fisher. Okres czterech lat stanowi w języku statystyków moduł, który jest dość słabo zarysowany, gdyż liczba rozwodów osiąga maksimum niekoniecznie w cztery lata po ślubie. Poza tym teoria ta nie pasuje do faktu, że mężczyźni stale preferują młode kobiety i że mężowie uczestniczą w wychowywaniu swoich dzieci znacznie dłużej niż przez cztery lata. Kobieta, która rozwodzi się cztery lata po urodzeniu każdego nowego dziecka,

będzie za każdym razem coraz mniej atrakcyjna dla kolejnego męża, i to nie tylko dlatego, że jest starsza, ale dlatego, że jest otoczona coraz większą liczbą swoich dzieci, które są genetycznie obce dla kolejnego męża. Preferencje mężczyzn w stosunku do młodych partnerek odzwierciedlają i sugerują istnienie u ludzi stałych związków partnerskich[41]. Nawet najbardziej pobieżny przegląd ogłoszeń matrymonialnych w prasie potwierdza to, co wszyscy wiemy: mężczyźni poszukują młodszych żon, a kobiety poszukują starszych mężów, bez względu na to, że najprawdopodobniej przeżyją ich o dziesięć lub więcej lat. Badania Bussa wykazują, że mężczyźni poszukują kobiet dwudziestopięcioletnich, które przeszły okres maksymalnego potencjału rozrodczego, ale są w dalszym ciągu bardzo płodne. Wynik ten może być jednak zwodniczy, jak to podkreślali recenzenci prac Bussa. Po pierwsze, jak zauważył Don Symons, współczesna dwudziestopięcioletnia kobieta jest prawdopodobnie tak samo „zużyta” jak dwudziestoletnia kobieta plemienna. Kiedy zapytano mężczyzn Yanomamo, jakie kobiety wolą, odpowiedzieli bez wahania, że moko dude, czyli kobiety między okresem dojrzewania a urodzeniem pierwszego dziecka. Jest to też ideał mężczyzny Zachodu[42].

R A S IZM I S E K S IZM Rozdział ten, zdominowany przez różnice międzypłciowe, ignoruje różnice między rasami, chociaż obie te sprawy są często łączone w demonologii współczesnych uprzedzeń. Stawia się znak równości między uwypuklaniem różnic płciowych i uwypuklaniem różnic rasowych. Seksizm jest bratem rasizmu. Muszę przyznać, że to mnie zdumiewa. Łatwo jest bowiem stwierdzić, szczególnie w świetle istniejących dowodów, że różnice między naturą ludzi różnych ras są powierzchowne, a różnice między naturą mężczyzn i kobiet tej samej rasy są znaczące. Nie chodzi o to, że rasowe i kulturowe różnice nie istnieją. Biały człowiek ma inny kolor skóry niż Murzyn, zatem jest całkiem możliwe, że mają też oni trochę inny umysł. Jednak z tego, co wiemy o ewolucji, jest to bardzo mało prawdopodobne. Naciski ewolucyjne, które ukształtowały umysł człowieka — zwłaszcza konkurencyjne relacje między krewnymi, przymierza szczepowe, partnerstwo płciowe — były i są takie same u ludzi białych i czarnych i działały długo przedtem, zanim przodkowie białego człowieka opuścili Afrykę sto tysięcy lat temu. Podczas gdy kolor skóry zależy od warunków klimatycznych, które znacznie się różnią w Afryce i w Europie Północnej, forma umysłu tylko w marginalnym stopniu zależy od czynników pozaludzkich, jak na przykład tego, w jaki sposób polować, jak się ogrzać czy ochłodzić. O wiele ważniejsze jest to, w jaki sposób radzić sobie z innymi ludźmi. Tak kobiety, jak i mężczyźni pod każdą szerokością geograficzną mają najwięcej trudności z wypracowaniem optymalnych stosunków z innymi. Jednak trudności kobiet i mężczyzn nie są w tym zakresie takie same. Na tym polega główna różnica między antropologią a darwinizmem. Antropolodzy uważają, że mieszkający w zachodnim mieście mężczyzna różni się znacznie bardziej w swoich zwyczajach i sposobie myślenia od członka plemienia Buszmenów niż każdy z nich różni się od swojej żony. Takie stanowisko leży zresztą u podstaw antropologii, gdyż antropologia bada różnice między różnymi grupami ludzi. To sprawiło, że antropolodzy wyolbrzymiają różnice pomiędzy rasami, a jednocześnie ignorują podobieństwa. Wszędzie na świecie mężczyźni walczą, rywalizują, kochają, popisują się i polują. To prawda, Buszmeni walczą, używając włóczni i kijów, a mieszkańcy Chicago walczą, używając pistoletów i procesów sądowych; Buszmeni chcą zostać starszymi plemienia, a mieszkańcy Chicago chcą zdobyć wyższą pozycję zawodową. Domena antropologii - tradycje, mity, rzemiosło, język, rytuały - jest dla mnie tylko pianą na powierzchni. Pod nią leżą wielkie tematy człowieczeństwa, które wszędzie są takie same i przybierają charakterystyczne cechy męskie i żeńskie. Marsjaninowi antropolog badający różnice między rasami przypominałby farmera, który bada różnice między poszczególnymi źdźbłami pszenicy rosnącymi na jego polu. Marsjanin z pewnością bardziej zainteresowałby się ogólnymi cechami pszenicy. Naprawdę intrygujące są ludzkie uniwersalia, a nie różnice[43]. Jednym z najtrwalszych uniwersaliów jest płciowy podział ról. Jak napisał Edward Wilson: W różnych kulturach mężczyźni uganiają się za kobietami i zdobywają je, podczas kiedy kobiety są pilnowane i

poniewierane. Synowie brykają, a córki narażone są na ryzyko uwiedzenia. Jeżeli kupuje się seks, kupującymi są zazwyczaj mężczyźni[44] [**].

John Tooby i Leda Cosmides jeszcze śmielej zakwestionowali kulturowe interpretacje uniwersalnego wzoru: Twierdzenie, że różnorodność życia ludzkiego można tłumaczyć „kulturą”, weźmiemy na serio dopiero wtedy, kiedy usłyszymy, że hordy kobiet napadają wioski i porywają mężczyzn, aby zdobyć mężów, albo że rodzice nie wypuszczają z domu synów, a nie córek, aby uchronić ich cnotę, albo kiedy kulturalne podziały preferencji dotyczących atrakcyjności fizycznej, zdobywania władzy, względności wieku i tak dalej dowiodą istnienia takiej samej liczby kultur stronniczych w stosunku i do jednej, i do drugiej płci[45].

Choć w świetle przedstawianych tutaj dowodów nie byłoby mądre negowanie istnienia różnic między płciami, głupotą byłoby również przecenianie ich znaczenia. Jeśli chodzi o inteligencję, to nie można uważać, że mężczyźni są głupsi od kobiet, ani odwrotnie. Nasza wiedza na temat ewolucji, jak też wszystkie wyniki testów psychologicznych nie potwierdzają takiej tezy. Jak stwierdziliśmy wcześniej, mężczyźni są prawdopodobnie lepsi w rozwiązywaniu zadań abstrakcyjnych i przestrzennych, a kobiety są lepsze w rozwiązywaniu zadań werbalnych i społecznych, co znacznie komplikuje układanie testów psychologicznych, których wyniki byłyby niezależne od płci. Niemniej pomaga to odeprzeć niedorzeczny pogląd o istnieniu ogólnej, jednolitej inteligencji. Odwoływanie się do różnic płciowych niczego także nie usprawiedliwi. Według słów Anne Moir i Davida Jessela: Nie uświęcamy tego, co naturalne, jedynie dlatego, że jest biologicznie prawdziwe. Mężczyźni na przykład mają naturalną skłonność do zabijania i promiskuityzmu, co nie jest receptą na szczęśliwe trwanie społeczeństwa[46] [***].

Ludzie łatwo zapominają, że forma „jest” różni się od formy „winien być”. Jeżeli będziemy wyrównywać różnice między umysłami kobiet i mężczyzn poprzez narzucanie określonej polityki, będziemy postępować wbrew naturze, lecz nie bardziej niż wtedy, gdy zakażemy morderstw. Ale powinniśmy jasno stwierdzić, że niwelujemy różnicę, a nie dowodzimy identyczności. Pobożne życzenia, że różnice nie istnieją, są zwykłą propagandą i żadnej z płci nie przynoszą nic dobrego. [*] Cyt. za wyd. polskim: D. Tannen, Ty nic nie rozumiesz! Kobieta i mężczyzna w rozmowie, przeł. A. Sylwanowicz, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 1994. [**] Cyt. za E. Wilson, O naturze ludzkiej, przeł. B. Szacka, PIW, Warszawa 1988. [***] Cyt. za A. Moir, D. Jessel, Płeć mózgu. 0prawdziwej różnicy między mężczyzną a kobietą, przeł. Nina KaticewiczHoffman, PIW, Warszawa 1993.

Rozdział 9 JAK WYKORZYSTUJEMY PIĘKNO

Wzdychaj, panno, ale po co te łzy? Mężczyzna to zagadka: Czy charakter dobry ma, czy zły, Coś niesie w dal gagatka. William Szekspir, Wiele hałasu o nic (przeł, St. Barańczak)

Obecnie kilka grup naukowców w Stanach Zjednoczonych poszukuje „genu gejowskiego”, czyli genu, który sprawia, że niektórzy mężczyźni stają się homoseksualistami. Wszyscy z tych badaczy uważają, że gen (czy grupa genów) wrażliwości na takie hormony męskie jak testosteron, który znajduje się na chromosomie X, może okazać się inny u mężczyzn heteroseksualnych i homoseksualnych. Jeżeli okaże się, że mają rację, będzie to odkrycie o rozlicznych implikacjach. Najbardziej nieodparty dowód na istnienie genu homoseksualizmu stanowi fakt, że bliźniacy dwujajowi, noszeni w tym samym łonie i wychowywani w tym samym domu, mają jedną możliwość na cztery, że obaj staną się gejami. Bliźniacy jednojajowi w podobnych warunkach mają jedną możliwość na dwie. Czyli jeśli jeden z bliźniaków jednojajowych jest gejem, to prawdopodobieństwo, że drugi też jest gejem, wynosi 50%. Badania wykazały także, że gen homoseksualizmu dziedziczy się po matce, a nie po ojcu[1]. W jaki sposób gen męskiego homoseksualizmu mógł przetrwać, skoro geje nie mają zazwyczaj dzieci? Istnieją dwie możliwe odpowiedzi. Pierwsza głosi, że gen jest korzystny.dla kobiecej płodności w takim samym stopniu, w jakim jest niekorzystny dla męskiej bezpłodności. Druga możliwość jest bardziej intrygująca. Laurence Hurst i David Haig z uniwersytetu oksfordzkiego uważają, że gen homoseksualizmu wcale nie znajduje się na chromosomie X. Geny chromosomu X nie są jedynymi dziedziczonymi w linii żeńskiej. Tak samo dziedziczą się geny mitochondriów opisane w rozdziale 4. Dane statystyczne wiążące gen homoseksualizmu z chromosomem X są wciąż bardzo niepewne. Gen może znajdować się w mitochondriach, co nasunęło przebiegłym umysłom Hursta i Haiga teorię konspiracji. Możliwe, że gen homoseksualizmu przypomina mordercze geny odkryte u wielu owadów; skutecznie sterylizują one samce i sprawiają, że wszelkie zasoby dziedziczą samice. Mogłoby to zwiększać (przynajmniej do niedawna) sukcesy rozrodcze potomkiń tych samic (kobiet), a tym samym powodować rozprzestrzenianie się genu homoseksualizmu. Jeżeli na preferencje seksualne homoseksualistów wpływa (choć niekoniecznie całkowicie je determinuje) jakiś gen, to jest całkowicie prawdopodobne, że podobnie się rzeczy mają z preferencjami seksualnymi heteroseksualistów. A jeśli nasze popędy seksualne są determinowane genetycznie, musiały wyewoluować dzięki doborowi naturalnemu i płciowemu, co oznacza, że proces tworzenia musiał wywrzeć na nich piętno. Popęd seksualny jest przystosowawczy. Piękni ludzie uchodzą za atrakcyjnych, ponieważ inni ludzie posiadają geny, które każą im uważać osoby piękne za atrakcyjne. Posiadamy takie geny, ponieważ ludzie, którzy stosowali kryteria piękna, pozostawili więcej potomków niż ludzie, którzy ich nie stosowali. Piękno nie jest arbitralne. Odkrycia ewolucjonistów zmieniają nasze poglądy na atrakcyjność seksualną, gdyż wreszcie zaczęły nam wyjaśniać, dlaczego niektóre cechy uważamy za piękne, a inne za brzydkie.

U N IWE R S A L N E P O C ZU C IE P IĘ K N A Wenus Botticellego oraz Dawid Michała Anioła uważani są za pięknych. Czy zgodziłby się z tą opinią człowiek z epoki neolitu, Japończyk lub Eskimos? Czy zgodzą się nasi praprawnukowie? Czy atrakcyjność seksualna podlega modom i zmianom, czy też jest czymś trwałym i ustalonym? Wszyscy wiemy, jak przestarzałe i nieatrakcyjne wydają się nam mody i piękności sprzed dziesięciu lat, nie mówiąc już o stu latach. Mężczyźni we frakach i cylindrach mogą jeszcze niektórym wydawać się pociągający, ale mężczyźni w surdutach już z pewnością nie. Trudno nie zauważyć, że poczucie piękna czy atrakcyjności seksualnej zależy od aktualnych trendów mody. Rubens z pewnością nie wybrałby Twiggy jako modelki. Poza tym poczucie piękna jest najwyraźniej względne, co może potwierdzić każdy więzień, który miesiącami nie widział przedstawiciela płci przeciwnej. Mimo to owe wahania gustów pozostają w określonych granicach. Nie da się wskazać czasów, w których kobiety dziesięcio-lub czterdziestoletnie uchodziły za seksowniejsze niż kobiety dwudziestoletnie. Jest nie do pomyślenia, żeby kiedykolwiek kobiety uznawały za atrakcyjne wydatne męskie brzuchy albo żeby wysokich mężczyzn uważały za brzydszych niż mężczyzn niskich. Trudno sobie wyobrazić, by kiedykolwiek wielbiono słabo zarysowane podbródki u każdej z płci. Jeżeli piękno jest kwestią mody, to dlaczego pomarszczona skóra, siwe włosy, owłosione plecy i długie nosy nigdy nie były „modne”? Im bardziej coś się zmienia, tym bardziej pozostaje takie samo. Słynne popiersie Nefretete, powstałe 3300 lat temu, jest tak samo oszałamiające dzisiaj

jak wtedy, kiedy Echnaton rozpoczął zabiegi o rzeczywistą Nefretete. Nawiasem mówiąc, w niniejszym rozdziale - traktującym o tym, co czyni ludzi atrakcyjnymi seksualnie — będę podawał jako przykłady niemal wyłącznie białych Europejczyków, pochodzących zwłaszcza z Europy Północnej. Nie daję w ten sposób do zrozumienia, że standardy piękna białych Europejczyków są absolutne i najlepsze. Po prostu są to jedyne standardy, które znam na tyle, aby je opisać. Nie ma tu miejsca na oddzielne badania standardów piękna Murzynów, Azjatów czy innych ludzi, Ale problem, który mnie interesuje, jest uniwersalny: czy standardy są efektem zachcianek kulturowych czy wrodzonych skłonności? Co jest zmienne, a co trwałe? Postaram się udowodnić w tym rozdziale, że jedynie poprzez zrozumienie ewolucji atrakcyjności seksualnej można pojąć tę mieszankę kultury i instynktu, a także wyjaśnić, dlaczego niektóre cechy zmieniają się wraz z modą, a inne się jej opierają. Pierwszej wskazówki dostarczy nam analiza kazirodztwa.

F R E U D I TA B U K A ZIR O D ZTWA Bardzo nieliczni mężczyźni odbywają stosunki seksualne ze swoimi siostrami. Kaligula i Cesare Borgia zdobyli złą sławę, ponieważ stanowili (chodziły słuchy, że stanowią) takie wyjątki. Jeszcze mniej mężczyzn odbywa stosunki seksualne ze swoimi matkami — niezależnie od tego, że Freud mówi nam, iż straszliwie tego pragną. Znacznie częściej ojcowie molestują swoje córki, aczkolwiek i to zdarza się rzadko. Porównajmy dwa wyjaśnienia tych faktów. Zgodnie z pierwszym ludzie mają ukryte skłonności kazirodcze, ale społeczne tabu i normy pozwalają im opanować te pokusy. Według drugiego ludzie nie uznają swoich bardzo bliskich krewnych za atrakcyjnych seksualnie, a tabu tkwi w samym umyśle. Autorem pierwszego wyjaśnienia jest Zygmunt Freud. Twierdził on, że rodzic płci przeciwnej stanowi dla każdego człowieka pierwszy i najsilniejszy obiekt pożądania seksualnego. Z tego wyciągał wniosek, że we wszystkich społeczeństwach muszą funkcjonować silne tabu zakazujące kazirodztwa. Ponieważ takich tabu „nie można znaleźć w psychice jednostki”, istnieje „potrzeba surowego zakazu”. Freud uważał, że bez tabu cały gatunek ludzki charakteryzowałby się wysokim stopniem wsobności i w efekcie cierpiałby na aberracje genetyczne[2]. Freud oparł się na trzech nieusprawiedliwionych założeniach. Po pierwsze, postawił znak równości między atrakcyjnością i atrakcyjnością seksualną. Dwuletnia dziewczynka może kochać swojego ojca, ale to nie znaczy, że go pożąda. Po drugie, założył bez dowodów, że w ludziach tkwią żądze kazirodcze. Freudyści uważają, że bardzo niewielu ludzi demonstruje te żądze, ponieważ są one „wyparte” — dzięki temu rozumowanie Freuda jest nie do zbicia. Po trzecie, Freud uznawał reguły społeczne dotyczące małżeństw kuzynów za „tabu kazirodztwa”. Do niedawna naukowcy i laicy uważali tak samo jak Freud, że prawa zakazujące małżeństw między kuzynami służą zapobieganiu kazirodztwu i wsobności. Okazuje się, że wcale tak być nie musi. Edward Westermarck, konkurent Freuda na polu naukowym, przedstawił w 1891 roku tezę, że mężczyźni nie tworzą związków seksualnych z matkami i siostrami nie z powodu norm społecznych, lecz po prostu dlatego, że nie podniecają ich osoby, z którymi się wychowywali. Pomysł Westermarcka był bardzo prosty. Ani mężczyźni, ani kobiety nie są w stanie rozpoznać swoich krewnych jako krewnych, nie mogą zatem zapobiec wsobności (o dziwo, przepiórki rozpoznają swoich braci i siostry nawet wtedy, gdy chowały się oddzielnie). Mogą jednak zastosować bardzo prostą regułę psychologiczną, która w 99% przypadków zapobiega kazirodztwu. Otóż unikają tworzenia związków z tymi, których znają bardzo dobrze z dzieciństwa. W ten sposób wytwarza się awersja seksualna do najbliższych krewnych. To prawda, że reguła ta nie zapobiega małżeństwu kuzynów, ale w małżeństwach kuzynów nie ma niczego złego. Istnieje bowiem bardzo małe prawdopodobieństwo ujawnienia się w podobnych związkach niepożądanych genów recesywnych, a korzyści wynikające z połączenia grup genów dobrze przystosowanych do współpracy ze sobą mogą być znaczne (przepiórki wolą się łączyć z kuzynami niż z obcymi). Westermarck oczywiście tego nie wiedział, ale wzmacnia to jego argumentację, gdyż wiemy dzięki temu, że ludzie powinni unikać jedynie związków braci z siostrami i rodziców z dziećmi[3]. Z teorii Westermarcka można wysnuć kilka prostych przewidywań. Przyrodnie rodzeństwo nie powinno generalnie zawierać ze sobą małżeństw, chyba że wychowało się oddzielnie. Bliscy przyjaciele z dzieciństwa też nie powinni się decydować na związki małżeńskie. Dwóch najlepszych przykładów dostarczają kibuce w Izraelu

i stare chińskie zwyczaje małżeńskie. W kibucach niespokrewnione dzieci wychowują się w żłobkach. Często zawierają przyjaźnie na całe życie, ale małżeństwa między nimi zdarzają się niezwykle rzadko. Na Tajwanie w niektórych rodzinach praktykuje się małżeństwo shim-pua, w którym dziewczynka od czasów niemowlęcych wychowuje się w domu swojego przyszłego męża. Zatem dziewczynka praktycznie poślubia „przyrodniego brata”. Często takie małżeństwa są bezpotomne, gdyż partnerzy nie są dla siebie atrakcyjni seksualnie[4]. Sytuacja odwraca się, gdy siostra i brat wychowują się oddzielnie — jeżeli spotkają się oni w odpowiednim wieku, to zadziwiająco często zakochują się w sobie. Wszystko to tworzy obraz seksualnych zahamowań między ludźmi, którzy w dzieciństwie spędzili dużo czasu razem. Jak przypuszczał Westermarck, instynktowna awersja seksualna zapobiega braterskiemu kazirodztwu. Jednak teoria Westermarcka przewiduje również, że jeżeli dochodzi do aktów kazirodczych, to raczej między dziećmi a rodzicami, a zwłaszcza między ojcem i córką, ponieważ ojciec przekroczył już wiek, w którym zażyłość rodzi awersję, i ponieważ mężczyzna zwykle inicjuje seks. Jest to zdecydowanie najpowszechniejsza forma kazirodztwa[5]. Teoria Westermarcka przeczy poglądowi Freuda, że tabu kazirodztwa istnieją, ponieważ ludziom trzeba zabraniać popełniania kazirodztwa. Teoria Freuda zakłada, że presja ewolucyjna nie tylko nie wytworzyła mechanizmu unikania kazirodztwa, ale spowodowała powstanie źle przystosowanych kazirodczych instynktów, które są utrzymywane w ryzach przez tabu. Freudyści często krytykowali teorię Westermarcka za to, że w ogóle eliminuje ona potrzebę istnienia tabu kazirodztwa. Ale tak naprawdę nie istnieje zbyt wiele tabu zakazujących małżeństw w obrębie dwupokoleniowej rodziny. Tabu badane przez Freuda niemal zawsze zabraniały małżeństw między kuzynami. W większości społeczeństw ustanawianie praw delegalizujących kazirodztwo w obrębie rodziny podstawowej jest niepotrzebne ze względu na minimalne ryzyko jego popełnienia[6]. Wobec tego dlaczego tabu istnieją? Claude Levi-Strauss sformułował teorię zwaną teorią aliansów, która podkreśla znaczenie wykorzystywania kobiet jako towaru przetargowego między szczepami oraz niezezwalania im na małżeństwa w obrębie szczepu. Trudno jednak sprawdzić pomysł Levi-Straussa, ponieważ nie ma dwóch antropologów, którzy mogą się zgodzić co do tego, co dokładnie autor miał na myśli. Nancy Thornhill dowodzi, że tabu kazirodztwa stanowią faktycznie zbiór norm małżeńskich wymyślonych przez obdarzonych władzą mężczyzn, aby uniemożliwić ich rywalom akumulację bogactw poprzez małżeństwa z kuzynkami. Tabu wcale nie mają związku z kazirodztwem, ale z władzą[7].

G D Y S TA R E ZIĘ B Y U C ZĄ S IĘ N O WY C H S ZTU C ZE K Opowieść o kazirodztwie ukazuje współzależność natury i kultury. Mechanizm unikania kazirodztwa ukształtował się u ludzi na bazie społecznej: nie czujemy pociągu seksualnego do rodzeństwa, z którym wychowywaliśmy się w dzieciństwie. W tym sensie nie ma w tym wszystkim nic genetycznego. A jednak mechanizm jest genetyczny, gdyż nie jest wyuczony - po prostu rozwija się w mózgu. Instynkt odrazy do seksu z towarzyszami z dzieciństwa wypływa z natury, ale cechy, po których ich rozpoznajemy, zależą od kultury. Krytycznym punktem rozumowania Westermarcka jest to, że awersja do tworzenia związków z dobrze sobie znanymi ludźmi nie dotyczy osób, z którymi zawieramy bliskie znajomości w późniejszym wieku. Gdyby tak nie było, ludzie stawaliby się niechętni seksowi z partnerem już kilka tygodni po ślubie. Nietrudno sobie wyobrazić podobną sytuację biologiczną. Jedną z najbardziej uderzających cech mózgu zwierzęcego jest przechodzenie w młodości „okresu krytycznego”, podczas którego zwierzę może się uczyć i nigdy potem nie traci ani nie wyzbywa się zdobytej wiedzy. Konrad Lorenz odkrył, że pisklęta kury i gęsi zapamiętują pierwszy poruszający się obiekt, z którym mają kontakt — zazwyczaj własną matkę (rzadziej austriackiego zoologa) — i wolą podążać za nim. Ale ani kilkugodzinne, ani dwudniowe pisklęta niczego nie zapamiętują. Reakcja ta występuje najczęściej u piskląt między trzynastą a szesnastą godziną po wykluciu. Podczas tego okresu wrażliwości kury i gęsi utrwalają (wdrukowują, ang. imprint) w swoich głowach obraz rodzica. To samo dotyczy zięby zwyczajnej uczącej się śpiewać. Jeżeli nie usłyszy ona innej zięby, nigdy nie nauczy się typowej dla tego gatunku piosenki. Jeżeli jej nie usłyszy, zanim dorośnie, nie nauczy się właściwej piosenki,

lecz będzie wykonywała jej kiepską parodię. Nie nauczy się też piosenki, jeśli usłyszy inną ziębę kilka dni po wykluciu. Tylko jeżeli usłyszy inną ziębę w okresie krytycznym -między drugim tygodniem a drugim miesiącem życia — nauczy się śpiewać właściwie. Po tym czasie zięba nie może modyfikować swoich pieśni, naśladując inne zięby[8]. Nietrudno znaleźć przykłady okresów krytycznych w procesie uczenia się u ludzi. Bardzo niewielu łudzi potrafi zmienić akcent po przekroczeniu dwudziestego piątego roku życia, nawet jeżeli przeprowadzą się, powiedzmy, ze Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii. Jeśli przeprowadzka następuje w wieku lat dziesięciu czy piętnastu, szybko nabywają brytyjski akcent. Podobnie dzieje się z jaskółkami, które śpiewają w dialekcie miejsca, w którym żyły, mając dwa miesiące[9]. Dzieci bardzo łatwo uczą się języków obcych tylko poprzez słuchanie, podczas gdy dorośli muszą ciężko pracować, aby zdobyć tę umiejętność. Nie jesteśmy kurami ani ziębami, ale także mamy okresy krytyczne, podczas których nabywamy preferencje i zwyczaje trudne potem do zmodyfikowania. Pojęcie okresu krytycznego jest prawdopodobnie związane z sugerowanym przez Westermarcka instynktem unikania kazirodztwa: stajemy się seksualnie obojętni w stosunku do tych, z którymi wzrastaliśmy w okresie krytycznym. Nikt dokładnie nie wie, czym warunkowany jest okres krytyczny, ale wydaje się, że u ludzi trwa on od ósmego do czternastego roku życia (czyli tuż przed okresem dojrzewania). Zdrowy rozsądek mówi, że orientacja seksualna musi być określona w taki właśnie sposób - predyspozycja genetyczna zostaje w okresie krytycznym wzmocniona bodźcami zewnętrznymi. Przypomnijmy, że mała zięba jest w stanie uczyć się śpiewu jedynie przez sześć tygodni. Niewątpliwie w tym okresie słyszy różne dźwięki: samochody, telefony, kosiarki do trawy, grzmoty, wrony, psy, wróble, szpaki, ale potrafi naśladować jedynie śpiew zięb. Ma pewną predylekcję do uczenia się śpiewu dorosłych współbraci (gdyby była drozdem lub szpakiem, potrafiłaby naśladować dźwięki pochodzące z obcych źródeł — pewien ptak w Wielkiej Brytanii nauczył się dzwonić jak telefon, czym wzbudzał popłoch wśród opalających się w ogrodzie ludzi[10]). Na tym właśnie polega uczenie się u ptaków. Od czasu pracy Niko Tinbergena i Petera Marlera z lat sześćdziesiątych XX w. wiemy, że zwierzęta nie uczą się wszystkiego; uczą się tylko tego, czego ich mózg „chce” się nauczyć. Mężczyźni czują instynktowny pociąg do kobiet dzięki interakcji swoich genów i hormonów, ale na tę skłonność w dużej mierze wpływają przyjęte wzory zachowania, presja otoczenia oraz wolna wola. Z jednej strony jest proces uczenia się, a z drugiej określone predyspozycje. Heteroseksualny mężczyzna wynosi z okresu dojrzewania coś więcej niż ogólną preferencję w stosunku do wszystkich kobiet. Wykształca się w nim pewne wyobrażenie piękna i brzydoty. Niektóre kobiety go zachwycają, inne są mu obojętne, a jeszcze inne seksualnie odpychające. Czy gusty mężczyzny również zależą od współdziałania genów, hormonów i presji społecznej? Niewątpliwie tak, ale ciekawe jest, jaką rolę odgrywa każdy z tych czynników. Jeżeli presja społeczna jest wszystkim, to najważniejsze są obrazy i lekcje, które dzieci obojga płci otrzymują dzięki filmom, książkom, reklamom oraz przykładom z życia. Jeżeli nie, to fakt, że mężczyźni wolą np. chude kobiety, wynika z genów i hormonów, a nie przelotnej mody. Załóżmy, że jesteś Marsjaninem, który bada ludzi w taki sposób, w jaki William Thorpe badał zięby zwyczajne. Chcesz się dowiedzieć, w jaki sposób mężczyzna uczy się swoich standardów piękna. W związku z tym trzymasz chłopców w klatkach i kilku z nich pokazujesz filmy, w których pulchni mężczyźni i pulchne kobiety podziwiają się nawzajem, podczas gdy szczupli mężczyźni i kobiety są obrzucani obelgami. Innych chłopców utrzymujesz w całkowitej nieświadomości kobiecości, toteż wieść o istnieniu kobiet okaże się dla nich w wieku dwudziestu lat szokiem. Dużo powiedzą twoje domysły na temat spodziewanych wyników tego marsjańskiego eksperymentu. To, co teraz nastąpi, będzie próbą złożenia w całość identycznego wyniku pomniejszych doświadczeń i faktów. Jakiego rodzaju kobiety będą preferować mężczyźni, gdy już otrząsną się z szoku po spotkaniu ich pierwszy raz? Stare czy młode, grube czy chude? Czy mężczyzna dojrzewający w przekonaniu, że grube jest piękne, będzie wolał kobiety puszyste niż szczupłe modelki? Pamiętajmy, że skupiamy się na preferencjach osobników męskich. Jak widzieliśmy w rozdziale poprzednim, mężczyźni zwracają większą niż kobiety uwagę na walory zewnętrzne przeciwnej płci. Nie bez powodu — młodość i piękno świadczą o wartości kobiety jako partnerki i potencjalnej matki. Podobne cechy znacznie mniej mówią kobiecie o mężczyźnie. Kobiety nie pozostają obojętne wobec młodości i urody, lecz bardziej interesują je inne męskie cechy.

C H U D E K O B IE TY Moda się zmienia. Jeżeli piękno podlega modzie, jakkolwiek despotycznej, to i ono się zmienia. Pomyślmy o szczupłości, która to cecha naprawdę drastycznie zmieniła definicję piękna w ostatnich latach. Księżnej Windsoru Wallis Simpson, przypisuje się uwagę: „Kobieta nigdy nie jest ani zbyt bogata, ani zbyt szczupła”, ale nawet ona byłaby zdziwiona wyglądem dzisiejszych modelek. Według Roberty Seid szczupłość w latach pięćdziesiątych XX w. była „uprzedzeniem”, w latach sześćdziesiątych „mitem”, w latach siedemdziesiątych „obsesją”, a w latach osiemdziesiątych „religią”[11]. Tom Wolfe ukuł termin „towarzyskie zdjęcia rentgenowskie” na określenie kobiet z nowojorskiej socjety, które głodziły się, aby mieć odpowiednie kształty. Miss Ameryki z roku na rok coraz mniej ważą. Podobnie dziewczęta z rozkładówki „Playboya”. W obu wypadkach kobiety są o około 15% lżejsze od przeciętnych kobiet w ich wieku[12]. Odchudzające diety wypełniają szpalty gazet i portfele szarlatanów. Anoreksja i bulimia, choroby wywołane wyniszczającymi dietami, osłabiają i zabijają młode kobiety. Jedno jest boleśnie oczywiste: nikt nie faworyzuje przeciętności. Jeżeli uwzględni się jeszcze fakt, że obfite, tanie i dobre jedzenie czyni dziś przeciętną kobietę pulchniejszą niż tysiąc czy dwa tysiące lat temu, to kobiety zmuszone są do nadzwyczajnego wysiłku, aby osiągnąć modną figurę trzciny. Nigdy jednak wybór najchudszej kobiety nie był dla mężczyzny rozsądny. Dzisiaj, podobnie jak to było w plejstocenie, jest to najłatwiejszy sposób na wybranie najmniej płodnej kobiety: kobieta może się stać bezpłodna, jeżeli zawartość tkanki tłuszczowej spadnie u niej o 10-15% poniżej normy. Według pewnej (zbyt daleko sięgającej) teorii obsesja młodych kobiet na punkcie odchudzania się jest strategią, która ma na celu uniknięcie zajścia w ciążę zbyt wcześnie czy też zanim mężczyzna zdecyduje się na założenie rodziny. Nie pomaga to jednak wytłumaczyć męskiej preferencji szczupłości, preferencji, która wydaje się wręcz błędem adaptacyjnym[13]. Jeżeli obecne gusty są paradoksalne, to jeszcze bardziej intrygujące jest to, że są one nowością. Istnieje mnóstwo przykładów — choćby renesansowych rzeźb i obrazów - dowodzących, że kobiety piękne były kobietami pulchnymi. Zdarzają się i wyjątki. Szyja królowej Nefretete była niewątpliwie szyją eleganckiej, szczupłej kobiety. Wenus Botticellego nie miała właściwie nadwagi. Przez jakiś czas ludziom epoki wiktoriańskiej podobały się talie osy — i to tak bardzo, że niektóre kobiety dawały sobie usunąć kilka żeber, aby uzyskać węższą kibić. Lillie Langtry mogła objąć swoją czterdziestosześciocentymetrową talię dłońmi, podczas gdy obecnie najszczuplejsze modelki nie mają w pasie mniej niż pięćdziesiąt sześć centymetrów. W poszukiwaniu dowodów na to, że grubsze kobiety są bardziej atrakcyjne niż chude, nie musimy się odwoływać tylko do kultury europejskiej. Wiele plemion w różnych częściach świata zdecydowanie faworyzuje pulchne kobiece ciała, a w wielu społecznościach szczupłych kobiet po prostu się unika. Jak stwierdził Robert Smuts z University of Michigan, chudość była kiedyś bardzo powszechna i kojarzyła się z ubóstwem. Obecnie chudość wywołana biedą występuje tylko w Trzecim Świecie. Ale w społeczeństwach przemysłowych kobiety stosują niskotłuszczową dietę oraz wydają mnóstwo pieniędzy na odchudzanie się i ćwiczenia fizyczne. Szczupłość stała się tym, czym była tusza — oznaką statusu. Smuts uważa, że mężczyźni po prostu zmienili swoje preferencje, dostosowując się do dominujących oznak statusu. Stało się tak prawdopodobnie w wyniku zmiany skojarzeń. Dorastający mężczyzna jest dzisiaj bombardowany skojarzeniami szczupłości i bogactwa, szczególnie ze strony świata mody. Jego nieświadomy umysł tworzy odpowiednie skojarzenia w okresie krytycznym i kiedy formuje wyidealizowaną preferencję kobiety, czyni obiekt pożądania szczupłym[14].

Ś WIA D O M O Ś Ć S TATU S U Niestety, ta teoria nie zgadza się z wnioskami wynikającymi z poprzedniego rozdziału. Należałoby z czegoś zrezygnować. Bo to kobiety, a nie mężczyźni, są wyczulone na pozycję społeczną swoich potencjalnych partnerów. Socjobiolodzy utrzymują, że mężczyzna zwraca uwagę na wygląd kobiety nie dlatego, że świadczy on o jej bogactwie, ale dlatego, że świadczy o jej potencjale reprodukcyjnym. A tutaj mamy mężczyznę, który

najwyraźniej używa kobiecej talii do oceny stanu konta jej właścicielki i wzdycha do bezpłodnych chudzinek. Przeprowadzone badania wykazały ponad wszelką wątpliwość, że piękne kobiety i bogaci mężczyźni łączą się znacznie częściej niż bogate kobiety i piękni mężczyźni. Okazało się na przykład, że atrakcyjność fizyczna kobiety stanowi bardzo dobre kryterium, na podstawie którego można przewidzieć pozycję zawodową jej męża, ale mniej wiąże się z jej własnym statusem społeczno-ekonomicznym, inteligencją czy poziomem wykształcenia. Ten fakt jest zaskakujący, jeżeli weźmiemy pod uwagę liczbę małżeństw zawieranych w obrębie danej grupy zawodowej, klasy społecznej czy przedziału wykształcenia[15]. Jeżeli mężczyźni traktują wygląd jako wskaźnik statusu, dlaczego nie polegają na bezpośredniej wiedzy o statusie? W przeciwieństwie do kobiecej szczupłości symbole statusu mężczyzny są, ogólnie rzecz biorąc, bardziej „uczciwe”; gdyby tak nie było, nie pozostałyby symbolami statusu. Tylko najlepszy kanciarz może udawać rzucające się w oczy bogactwo i przez długi czas przechwalać się swoim męstwem czy pozycją. Chudość jest czymś bardziej skomplikowanym, ponieważ biednym kobietom o niskim statusie łatwiej jest utrzymać szczupłą sylwetkę niż kobietom zamożnym. Nawet dzisiaj, kiedy ubogą kobietę stać tylko na „śmietnikowe jedzenie”, a kobiety bogate żywią się sałatą, trudno twierdzić, że każda szczupła kobieta jest bogata, a każda otyła biedna[16]. Zatem rozumowanie, które łączy status i szczupłość, nie jest przekonujące. Chudość ma się nijak do bogactwa, a mężczyźni nie są zbyt zainteresowani statusem czy bogactwem kobiet. Rozumowanie to stanowi wręcz błędne koło; pozycja społeczna i szczupłość są współzależne, ponieważ mężczyźni preferują szczupłość. Tłumaczenie, że mężczyźni traktują szczupłość jako oznakę statusu kobiety, nie przekonuje mnie. Kłopot polega na tym, że nie wiem, co mam w zamian zasugerować. Załóżmy, że rzeczywiście w czasach Rubensa mężczyźni preferowali kobiety pulchne, natomiast dzisiaj wolą kobiety szczupłe. Załóżmy, że w jakimś momencie między czasami pyzatych matron z płócien Rubensa a dewizą Wallis Simpson „Kobieta nigdy nie jest zbyt szczupła” mężczyźni przestali faworyzować najtłustszy albo półtłusty ideał i zaczęli poszukiwać możliwie najszczuplejszych kobiet. Teoria doboru płciowego Ronalda Fishera wyjaśnia, w jaki sposób mężczyzna mógł zacząć akceptować szczupłe kobiety. Szczupłe żony mogły rodzić szczupłe córki, które przyciągały uwagę mężczyzn bogatych i dobrze sytuowanych, ponieważ oni też preferowali szczupłość. Innymi słowy, nawet w przypadku, gdy szczupła żona rodziła mniej dzieci, jej córki wychodziły korzystniej za mąż i żyjąc w lepszych warunkach, rodziły i wychowywały więcej dzieci. Czyli mężczyzna, który ożenił się ze szczupłą kobietą, mógł liczyć na więcej wnuków. Wyobraźmy sobie teraz, że kulturowe preferencje seksualne rozpowszechniają się dzięki naśladownictwu i że młodzi mężczyźni zaczynają uważać, iż szczupłość równa się pięknu, gdyż widzą, że inni też są tego zdania. Stanowi to dowód przystosowania się do warunków, ponieważ oznacza sposób postępowania zgodnie z dominującą modą (na podobnej zasadzie możemy mówić o przystosowaniu samic cietrzewia, które podczas toków naśladują jedna drugą). Ignorowanie kulturowych preferencji naraża mężczyznę na ryzyko spłodzenia córek o cechach odmiennych od panujących trendów, tak samo jak pawica ryzykuje posiadanie synówkawalerów, jeżeli wybierze partnera o krótkim ogonie. Innymi słowy, dopóki dane preferencje warunkuje kultura, a cechę preferowaną warunkują geny, utrzyma się twierdzenie Fishera, że moda jest despotyczna[17]. Jednakowoż wyznaję, że powyższe argumenty nie całkiem mnie przekonują. Jeżeli moda jest despotyczna, nie powinna łatwo się zmieniać. Nie wiadomo, w jaki sposób mężczyźni przestali się fascynować pulchnymi kobietami, nie pozbawiając się możliwości posiadania atrakcyjnego potomstwa. Trudno uniknąć wniosku, że moda wśród mężczyzn na tuszę kobiet nie może podlegać zmianom adaptacyjnym. Albo preferencje mężczyzn zmieniły się spontanicznie i bez określonego powodu, albo dla mężczyzn szczupłe kobiece kształty zawsze były ideałem.

D L A C ZE G O P R ZY WIĄ ZU J E M Y WA G Ę D O K IB IC I? Rozwiązanie powyższej zagadki może się znajdować w pracach pomysłowego indyjskiego psychologa Devendry Singha, który pracował na University of Texas w Austin. Singh zauważył, że ciało kobiety przechodzi dwa bardzo istotne przekształcenia między okresem dojrzewania a wiekiem średnim. Dziewczynki

dziesięcioletnie mają zupełnie inną figurę niż kobiety czterdziestoletnie. W okresie dojrzewania stosunek obwodu talii do obwodu klatki piersiowej i bioder bardzo szybko się zmniejsza. W okolicach trzydziestki znowu się zwiększa, gdy piersi tracą jędrność, a kibić szczupłość. Stosunek obwodu talii do obwodu w biuście i biodrach jest nie tylko informacją statystyczną, ale też cechą, którą zawsze podkreślała moda. Staniki, gorsety, obręcze, turniury i krynoliny sprawiały, że talia wyglądała na węższą w stosunku do biustu i pupy. Dzisiaj taką rolę pełnią biustonosze, implanty piersi, poduszki na ramionach (które powodują, że talia wydaje się węższa) oraz pasy wyszczuplające. Singh zauważył, że niezależnie od tego, jak bardzo zmieniła się waga dziewcząt z rozkładówki „Playboya”, jedno się nie zmieniło: stosunek obwodu talii do obwodu bioder. Pamiętamy, że Bobbi Low z University of Michigan twierdziła, iż tłuszcz na pośladkach i piersiach podkreśla szerokość kości miednicy i wskazuje na dużą pojemność gruczołów mlecznych, a wąska talia zdaje się sugerować, że cechy te nie są wynikiem obecności warstwy tłuszczu. Teoria Singha jest trochę inna, ale w dużej mierze podobna. Singh twierdzi, że - w granicach rozsądku - mężczyźnie spodoba się kobieta o niemal każdej wadze, jeśli okaże się znacznie węższa w talii niż w biodrach[18]. Jeżeli brzmi to idiotycznie, prześledźmy wyniki doświadczeń Singha. Najpierw pokazał on grupie mężczyzn cztery wersje tego samego zdjęcia talii młodej dziewczyny w szortach. Każda wersja była nieco podretuszowana, aby odpowiadać stosunkowi talii do bioder wynoszącemu odpowiednio: 0,6, 0,7, 0,8 i 0,9. Każdy badany mężczyzna uznał za najbardziej atrakcyjną wersję z najwęższą talią[*]. Następnie Singh pokazywał badanym szereg rysunków kobiet, które różniły się wagą i stosunkiem obwodu talii do obwodu bioder. Okazało się, że bardziej podobały się kobiety tęgie o wąskiej talii i szerokich biodrach niż szczupłe o odwrotnych proporcjach. Idealna figura wiązała się z najniższym stosunkiem obwodu talii do bioder, a nie z najszczuplejszym tułowiem. Singh zainteresował się również kobietami chorymi na anoreksję i bulimię oraz tymi, które próbowały zrzucić wagę, nawet jeśli były już szczupłe. Doszedł do wniosku, że ponieważ u szczupłych kobiet dieta w żaden sposób nie wpływa na stosunek talii do bioder - co najwyżej zwiększa go, przez odchudzenie bioder - ciągle czują się one nieatrakcyjne. Dlaczego tak bardzo ważny jest stosunek obwodu talii do bioder? Singh zauważył, że „ginoidalny” rozkład tkanki tłuszczowej — więcej tłuszczu na biodrach, a mniej na tułowiu — jest niezbędny do zmian hormonalnych związanych z płodnością kobiet. „Androidalny” rozkład tłuszczu — tłuszcz na brzuchu, szczupłe biodra — odzwierciedla takie męskie przypadłości, jak np, chorobę serca, które przytrafiają się zresztą także kobietom. Co jest tutaj skutkiem, a co przyczyną? Wydaje się, że zarówno kształt, jak i efekty hormonalne z nimi związane, są rezultatem trwającego wiele pokoleń męskiego doboru płciowego. Uważam, że jest to bardziej prawdopodobne niż to, że mężczyźni preferowali określony kształt, ponieważ tylko w ten sposób mogły zadziałać ich hormony. Względnie krótki okres (pomiędzy piętnastym a trzydziestym piątym rokiem życia), w którym kobiece ciało ma kształt klepsydry, został wywołany doborem płciowym i wynika raczej z konkurencji w wabieniu mężczyzn niż jakiejkolwiek innej biologicznej potrzeby. Mężczyźni nieświadomie postępowali jak hodowcy selekcjonujący kobiety. Low w inny sposób wyjaśnia, dlaczego mężczyźni preferują niski stosunek obwodu talii do bioder — szeroka miednica ułatwia poród. U większości małp potomstwo rodzi się z mózgiem rozwiniętym w połowie. U ludzkich niemowląt mózg jest rozwinięty tylko w jednej trzeciej. Jeśli uwzględnić długość naszego życia, płód człowieka spędza mniej czasu w łonie matki niż płody większości ssaków. Powód jest oczywisty. Gdyby wylot kanału rodnego musiał być większy, nasze matki nie mogłyby w ogóle chodzić. Rozstaw ludzkich bioder osiągnął pewien punkt, który trudno byłoby przekroczyć. Kiedy mózg nie przestawał rosnąć, wcześniejszy poród okazał się jedynym wyjściem z sytuacji. Wyobraźmy sobie presję ewolucyjną tego procesu na szerokość bioder u kobiet. Przez miliony lat mężczyźni poszukiwali kobiet z możliwie jak najszerszymi biodrami. W pewnym momencie biodra nie mogły się bardziej rozwijać, ale mężczyźni dalej trwali przy swoim upodobaniu, toteż zaczęli faworyzować kobiety z wąską talią, które na zasadzie kontrastu zdawały się mieć szersze biodra[19]. Nie wiem, czy wierzę w to czy nie. Nie potrafię znaleźć w tej teorii błędu logicznego (choć przy pierwszym czytaniu wydaje się, że jest ich wiele), sądzę jednak, że istnieje bardziej oczywisty powód tego, że mężczyźni wolą obecnie szczupłe kobiety. W epoce plejstocenu, gdy poronienia były częste, a śmiertelność wśród dzieci

była wysoka, dorosłe kobiety musiały tracić dużą część życia na ciążę lub karmienie niemowląt, co powodowało czasową niepłodność. Ponieważ płodna kobieta była rzadkością, natychmiast zachodziła w ciążę. Aby uniknąć konieczności chowania przyrodnich dzieci, mężczyźni zapewne rozwinęli w sobie awersję do najmniejszego nawet poszerzenia talii, gdyż mogło to wskazywać na początek ciąży.

C ZY M Ł O D O Ś Ć ZAWS ZE P IĘ K N O Ś Ć ZN A C ZY ? Mężczyzna nie potrafi od razu określić wieku kobiety. Wnioskuje o tym na postawie jej wyglądu, zachowania i reputacji. Jest doprawdy zadziwiające, że najbardziej oczywiste cechy kobiecego piękna najszybciej się zmieniają wraz z wiekiem: gładka skóra, pełne wargi, świetliste spojrzenie, jędrny biust, wąska talia, smukłe nogi czy nawet blond włosy, które bez chemicznej pomocy rzadko utrzymują kolor po dwudziestym roku życia (z wyjątkiem najbardziej wikingowatych wśród ludzi). Cechy te, zgodne z tezami rozdziału 5, uczciwe mówią o ułomnościach: mówią prawdę o wieku i niełatwo je zamaskować bez pomocy chirurgii plastycznej, makijażu czy woalki. Blondynki zawsze były uważane przez Europejczyków za piękniejsze niż szatynki czy brunetki. W starożytnym Rzymie kobiety farbowały sobie włosy na jasny kolor. W średniowiecznej Italii jasne włosy i piękno były nieodłączne; w Brytanii słowa jasny i piękny były synonimami piękna[20]. Blond włosy u ludzi dorosłych to upośledzenie, które powstało w drodze doboru płciowego, podobnie jak pióra ogonowe u jaskółek, Gen blond włosów często występuje u dzieci Europejczyków (oraz, co ciekawe, również u dzieci australijskich Aborygenów). Zatem kiedy w nie tak odległej przeszłości gdzieś w okolicach Sztokholmu powstała mutacja, która sprawiła, że włosy blond zaczęły się utrzymywać do początku trzeciego dziesięciolecia życia, wszyscy mężczyźni z genetyczną preferencją w stosunku do blondynek żenili się wyłącznie z młodymi kobietami, co innym mężczyznom - w tej grubo odzianej cywilizacji - mogło się nie udać. Miłośnicy blondynek zostawili zatem więcej potomstwa i spowodowali rozpowszechnienie swojej preferencji. To z kolei spowodowało rozpowszechnienie samej cechy, stanowiącej prawdziwy wskaźnik wartości reprodukcyjnej kobiety. I dlatego właśnie mężczyźni wolą blondynki[21]. Oczywiście fragment o męskiej genetycznej preferencji to ewentualność czy też — jeśli tak wolicie — przypowieść. Jest bowiem bardziej prawdopodobne, że upodobanie mężczyzn z północnej Europy do blond włosów jest cechą kulturową, wbudowaną w nieświadomość mężczyzn, którzy kojarzą sobie włosy blond z młodością, co zresztą nieustannie wykorzystuje przemysł kosmetyczny. Ale efekt jest taki sam: zmiany genetyczne wywołane preferencjami seksualnymi. Inna teoria może głosić, że włosy blond przynoszą określone korzyści: na przykład blondynki mogą mieć jaśniejszą skórę, co pozwala na absorpcję światła ultrafioletowego zapobiegającego niedoborom witaminy D. Niemniej ciemnowłosi Szwedzi mają ten sam typ skóry co blondyni; naprawdę jasną skórę mają ludzie rudzi, nie blondyni. Jeszcze do niedawna dobór płciowy był argumentem używanym w ostateczności, kiedy zawodziło odwoływanie się do doboru naturalnego warunkowanego „środowiskiem”. Dlaczego tak ma być? Dlaczego bardziej prawdopodobna jest teza, że jasne włosy u ludzi z rejonu Morza Bałtyckiego powstały po to, żeby pokrywać niedobór witaminy D, niż teza, że powstały dzięki określonym preferencjom seksualnym? Istnieje coraz więcej dowodów na to, że gatunek ludzki podlega bardzo silnej presji doboru płciowego. Dzięki zjawisku doboru płciowego można wyjaśnić istnienie dużych różnic między rasami, jeśli chodzi o owłosienie, długość nosa, długość włosów, skręcenie włosów, brody, kolor oczu - różnice te nie mają większego związku z klimatem ani też z innymi czynnikami fizycznymi. U zwykłego bażanta każda z czterdziestu sześciu odizolowanych populacji żyjących dziko w Azji Środkowej ma inną kombinację upierzenia: białe kołnierze, zielone głowy, niebieskie kupry, pomarańczowe piersi. Tak u ludzi, jak u bażantów działa dobór płciowy[22]. Obsesja mężczyzn na punkcie młodości jest typowo ludzką cechą. Żadne inne zwierzę nie ma tej obsesji w takim stopniu. Samce szympansów uznają za atrakcyjne zarówno samice w średnim wieku, jak i młode, jeśli występują u nich objawy rui. Najwyraźniej wiąże się to z równie niepowtarzalnym ludzkim zwyczajem zawierania małżeństw na całe życie oraz z wyjątkowo długim okresem wychowywania dzieci. Jeżeli mężczyzna decyduje się poświęcić całe swoje życie jednej kobiecie, musi mieć pewność, że ma ona przed sobą długi okres

reprodukcji. Gdyby wiązał się na krótko z kilkoma kobietami w życiu, wtedy wiek partnerki odgrywałby rolę drugorzędną. Krótko mówiąc, pochodzimy od mężczyzn, którzy wybierali na partnerki młode kobiety i w związku z tym pozostawili więcej potomstwa obu płci niż inni mężczyźni[23].

N O G I, K TÓ R E R U S ZY Ł Y TY S IĄ C G R E C K IC H O K R Ę TÓ W Każda kobieta i każda firma kosmetyczna wie, że wiele cech kobiecej urody podlega wpływowi czasu. Ale piękno nie zależy wyłącznie od młodości. Wiele młodych kobiet nie jest pięknych głównie z dwóch powodów: mają one nadwagę lub niedowagę albo ich twarze nie przystają do naszego wyobrażenia piękna. Piękno to kombinacja trzech czynników: młodości, figury i twarzy. Pewna piosenka z lat siedemdziesiątych zawierała okropny seksistowski wers: „Wspaniałe nogi — szkoda, że taka twarz…” Znaczenie, jakie przywiązujemy do regularnych, symetrycznych rysów twarzy, jest dość zagadkowe. Dlaczego mężczyzna miałby odrzucić szansę związania się z młodą i płodną kobietą tylko dlatego, że ma ona długi nos albo podwójny podbródek? Jest możliwe, że rysy twarzy są kluczem do genetycznej lub kulturowej jakości albo do charakteru i osobowości. Symetria twarzy może odzwierciedlać dobre geny albo dobre zdrowie w okresie rozwoju[24]. „Twarz dostarcza najbardziej skondensowanej informacji o całym ciele człowieka” - powiedział mi kiedyś Don Symons. Im twarz jest mniej symetryczna, tym mniej jest atrakcyjna. Asymetria nie jest jednak przyczyną brzydoty, gdyż wielu ludzi ma bardzo symetryczne twarze, a mimo to są oni nieładni. Inną cechą urody jest to, że przeciętna twarz jest piękniejsza niż jakakolwiek skrajność. Już w 1883 roku Francis Galton zauważył, że połączenie fotografii twarzy kilku kobiet tworzy obraz wypadkowy, który jest piękniejszy niż każda tworząca go twarz[25]. Eksperyment ten powtórzono ostatnio, używając komputera i fotografii studentek — im więcej twarzy składało się na obraz, tym piękniejszy wizerunek kobiety uzyskiwano[26]. Istotnie, twarze modelek wyjątkowo łatwo zapomnieć. Choć oglądamy je codziennie na okładkach magazynów, rozpoznajemy tylko niektóre. Znacznie łatwiej jest zapamiętać twarze polityków, które przeważnie nie są piękne. Twarze, które są „pełne charakteru”, z definicji nie są twarzami przeciętnymi. Im bardziej przeciętna i nieskazitelna jest twarz, tym jest piękniejsza, ale jednocześnie tym mniej mówi nam o charakterze właściciela. Fascynacja przeciętnością - nosem, który nie jest ani za długi, ani za krótki; oczami, które nie są ani szeroko, ani blisko osadzone; podbródkiem, który nie jest ani wystający, ani cofnięty; wargami, które są pełne, ale nie za pełne; kośćmi policzkowymi, które są wystające, ale nie za bardzo; twarzą, która ma owalny kształt i nie jest ani za bardzo wydłużona, ani za szeroka — pojawia się w literaturze jako temat kobiecego piękna. Wskazuje to na działanie fisherowskiego efektu atrakcyjnego syna - czy też, w tym wypadku, atrakcyjnej córki. Jeżeli piękno twarzy ma takie znaczenie, to mężczyzna, który wybierze brzydką kobietę, prawdopodobnie będzie miał córki, które wyjdą za mąż późno lub znajdą sobie drugorzędnych mężów. W całej historii ludzkości mężczyźni zawsze zaspokajali swoje ambicje poprzez urodę córek. W społeczeństwach, w których mobilność społeczna jest ograniczona, piękna kobieta zawsze ma większą szansę wyjścia za mąż ponad swój stan[27]. Oczywiście kobiety dziedziczą wygląd i po ojcu, i po matce, więc kobiety również preferują u mężczyzn regularne rysy twarzy. Efekt Fishera wymaga jedynie, aby mężczyzna wolał przeciętne twarze; jeżeli ten warunek zostanie spełniony, dojdzie do niekontrolowanego doboru: każdy mężczyzna, który odstępuje od przeciętnej preferencji, ma mniej wnuków, ponieważ uroda jego córek nie dorasta do przeciętnej. To okrutna, despotyczna moda, wymuszająca swoją bezlitosną logikę kosztem wielu cudownych, miłych i zdolnych kobiet, które przypadkiem okazały się nieładne; obowiązuje ona szczególnie w systemie monogamii. W średniowiecznej Europie czy starożytnym Rzymie potężni mężczyźni zabierali wszystkie piękne kobiety do haremów, wywołując w ten sposób niedobór kobiet dla innych mężczyzn, a w rezultacie szanse brzydkich kobiet na znalezienie męża bardzo wzrastały. Dobór płciowy rzadko idzie w parze ze sprawiedliwością.

O S O B O WO Ś C I To tyle, jeśli chodzi o cechy kobiet, które są atrakcyjne dla mężczyzn, Co przyciąga kobiety do określonych mężczyzn? Piękno mężczyzn określają te same trzy czynniki: twarz, młodość i sylwetka. Wyniki kolejnych badań wskazują jednak, że kobiety ponad piękno przedkładają u mężczyzn osobowość i pozycję społeczną. Gdy mężczyzna zastanawia się nad wyborem partnerki, jej walory fizyczne stawia nad osobowością i statusem, natomiast kobiety postępują odwrotnie[28]. Jedynym wyjątkiem jest tutaj wzrost. Wysocy mężczyźni zawsze byli uważani przez kobiety za bardziej atrakcyjnych niż mężczyźni niscy. Wszystkie agencje matrymonialne wyznają zasadę, że mężczyzna musi być wyższy od umówionej na spotkanie kobiety - stanowi to „podstawową zasadę umawiania randek”. Wśród 720 par małżeńskich, które złożyły w banku podanie o założenie wspólnego konta, tylko w jednym przypadku kobieta była wyższa od mężczyzny. Badania par wybranych losowo w jakiejkolwiek populacji zawsze potwierdzą tę regułę. Ludzie dobierają sobie partnerów stosownie do wzrostu: mężczyźni poszukują niższych od siebie żon, a kobiety wyższych od siebie mężów. Kiedy pokazano kobietom rysunki par i poproszono je o napisanie historii na ich temat, nawet kobiety, które deklarowały, że wzrost partnera nie ma dla nich znaczenia, znacznie częściej umieszczały w historiach nerwowych lub słabych mężczyzn, jeżeli na obrazkach byli oni niżsi od kobiet. Pochwalną formułę „to wielki mężczyzna” można znaleźć w wielu kulturach. Obliczono, że każdy cal wzrostu jest dziś w Ameryce wart 600 dolarów rocznej pensji[29]. Bruce Ellis zestawił dowody na to, że dla kobiet liczy się osobowość mężczyzny. W społeczeństwie monogamicznym kobieta często wybiera sobie partnera na długo przedtem, zanim on stanie się „szefem”, dlatego szuka przede wszystkim oznak jego potencjału na przyszłość, a nie polega na jego przeszłych dokonaniach. Opanowanie, pewność siebie, optymizm, skuteczność, wytrwałość, odwaga, stanowczość, inteligencja, ambicja — oto cechy, które umożliwiają mężczyźnie wspięcie się na szczyt kariery zawodowej. I nieprzypadkowo te właśnie cechy u mężczyzn kobiety uznają za atrakcyjne, gdyż stanowią one klucze do jego przyszłego statusu. W trakcie jednego z testów psychologicznych trzech naukowców opowiedziało badanym historię dwóch osób niezdefiniowanej płci, które brały udział w meczu tenisa i poradziły sobie równie dobrze. Jeden z zawodników był przedstawiony jako silny, nastawiony na współzawodnictwo, dominujący i zdeterminowany drugi jako konsekwentny, grający dla przyjemności raczej niż dla zwycięstwa, łatwo dający się zastraszyć przez silniejszego przeciwnika oraz niechętny rywalizacji. Kiedy poproszono badanych o podsumowanie cech graczy, zarówno kobiety, jak i mężczyźni dokonali podobnego opisu. Ale podczas gdy dla kobiet bardziej atrakcyjny seksualnie był zawodnik dominujący (jeżeli był mężczyzną), dla mężczyzn nie był on bardziej atrakcyjny (jeśli był kobietą)[30]. Ci sami badacze zarejestrowali na taśmie wideo aktorów w dwóch udawanych wywiadach. W pierwszym przypadku aktor siedział potulnie ze schyloną głową na krześle w pobliżu drzwi i przytakiwał rozmówcy, w drugim natomiast był rozluźniony, opierał się swobodnie o oparcie krzesła i śmiało gestykulował. Po obejrzeniu wideo kobiety uznały, że bardziej władczy aktor jest seksualnie atrakcyjniejszy i stanowi bardziej pożądaną partię, mężczyźni zaś nie przypisali tych cech bardziej władczej aktorce. Język ciała mężczyzny ma duży wpływ na jego atrakcyjność w oczach kobiet[31]. Jeżeli kobiety przy wyborze partnera życiowego kierują się kryterium osobowości bardziej niż mężczyźni, to koreluje to z faktem opisanym w rozdziale 8 i dobrze znanym wielu parom - kobiety lepiej oceniają charakter. Kobiety, które dobrze oceniają charakter, pozostawiają więcej potomków. Mężczyźni, którzy dobrze oceniają charakter, nie radzą sobie lepiej niż inni. Znaczenie charakteru może wyjaśnić, dlaczego hollywoodzcy reżyserzy uważają, że receptą na sukces kasowy jest obsadzenie w filmie znanego, popularnego gwiazdora oraz mało znanej, pięknej aktorki (i ofiarowanie im stosownych honorariów). Gwiazdorzy, tacy jak Sean Connery czy Mel Gibson, budowali swoją reputację stopniowo. Gwiazdy, takie jak Julia Roberts czy Sharon Stone, zdobyły sławę jednym filmem. Przepis na film z Jamesem Bondem jest doskonały: za każdym razem nowa dziewczyna, ale zawsze ten sam stary Bond. (Mężczyzna, choć w mniejszym stopniu niż samce innych ssaków, podlega efektowi Coolidge’a: nowa partnerka odświeża jego libido. Nazwa ta wzięła się ze słynnej opowieści o tym, jak prezydent Stanów Zjednoczonych John Calvin Coolidge zwiedzał z żoną farmę. Kiedy pani Coolidge usłyszała, że kogut może odbywać dziesiątki stosunków płciowych dziennie, powiedziała: „Proszę powtórzyć to prezydentowi”. Kiedy to

zrobiono, prezydent zapytał: „Za każdym razem z tą samą kurą?” „O nie, panie prezydencie, za każdym razem z inną”. Prezydent odrzekł: „Powiedzcie to pani Coolidge”[32].) Istnieje mnóstwo dowodów na to, że kobiety opierają się na bezpośrednich oznakach statusu mężczyzny. Amerykanin, który ożenił się w danym roku, zarabia półtora raza więcej niż kawaler w jego wieku. Przegląd dwustu różnych społeczności plemiennych przeprowadzony przez dwóch naukowców dowiódł, że atrakcyjność mężczyzny zależy bardziej od jego umiejętności i waleczności niż wyglądu. Władczość mężczyzny jest powszechnie uważana przez kobiety za cechę atrakcyjną. Buss przebadał trzydzieści siedem społeczności i stwierdził, że kobiety przywiązują większą wagę do ewentualnych sukcesów finansowych mężczyzny niż odwrotnie. W sumie, jak napisał Bruce Ellis w jednej ze swoich ostatnich prac, „status i osiągnięcia ekonomiczne są absolutnym barometrem atrakcyjności mężczyzny, znacznie bardziej niż jego cechy fizyczne”[33]. Jakie są oznaki statusu mężczyzny? Według Ellisa bardzo ważny jest ubiór i ozdoby — garnitur od Armaniego, zegarek Rolex oraz samochód BMW w równym stopniu wskazują na pozycję, jak dystynkcje admiralskie czy pióropusz wodza u Siuksów. W książce, w której Quentin Bell dowodził, że jeszcze do niedawna moda była wykorzystywana w rywalizacji między klasami społecznymi, napisał: „Historia modnego ubioru jest związana z rywalizacją klas społecznych: burżuazja naśladowała stroje arystokracji, a potem, już na szerszą skalę, proletariat konkurował z klasami średnimi. (…) We wszystkim ukryty jest system krawieckiej moralności opartej na pieniężnych standardach wartości”[34]. Bobbi Low przeanalizowała setki różnych społeczności i doszła do wniosku, że męskie ozdoby prawie zawsze oznaczają rangę i status — dojrzałość, starszeństwo, męstwo, siłę fizyczną, porywczość albo możliwość folgowania nadmiernej konsumpcji - podczas gdy ozdoby kobiet sygnalizują stan cywilny i fazę dojrzałości płciowej, a czasami zamożność męża. Z pewnością wiktoriańska księżna, ubierając się w wyszukane stroje, podkreślała nie tyle własne bogactwo, ile bogactwo męża. Odnosi się to w równej mierze do współczesnych społeczeństw miejskich, jak i dawnych społeczności plemiennych. Tom Wolfe jako pierwszy zauważył, że okrągły znaczek z maski mercedesa stał się symbolem statusu wśród handlarzy narkotyków w Harlemie. W tym miejscu niektórzy ewolucjoniści zdają się niebezpiecznie zbliżać do argumentowania, że u kobiet wykształciła się w drodze ewolucji zdolność do zachwycania się BMW. Tymczasem samochody BMW istnieją w naszej cywilizacji zaledwie od jednego pokolenia. Albo ewolucja odbywa się absurdalnie szybko, albo też coś jest nie tak. Istnieją dwa sposoby na uniknięcie tej trudności — pierwszy jest popularny na University of Michigan, drugi w Santa Barbara. Naukowcy z Michigan mówią coś takiego: Kobiety nie wykształciły w sobie na drodze ewolucji żadnych zdolności do zachwycania się BMW, ale posiadają one ewolucyjnie rozwiniętą zdolność szybkiej adaptacji do presji społeczeństwa, w którym dorastają. Natomiast naukowcy z Santa Barbara mówią: Sposób zachowania się ludzi raczej nie ewoluuje, ale ewoluuje tkwiące u jego podstaw nastawienie psychiczne, tak więc współczesne kobiety dysponują mechanizmem ukształtowanym w plejstocenie, który umożliwia im odczytywanie sygnałów świadczących o statusie mężczyzn i traktowanie tych sygnałów jako atrakcyjnych. W pewnym sensie obie grupy uczonych mówią to samo. Kobietom imponują sygnały statusu, jakiekolwiek by one były. Prawdopodobnie w jakimś momencie uczą się one łączyć BMW z bogactwem, co zresztą nie jest wcale takie trudne[35].

D Y K TATO R ZY M O D Y Powróciliśmy do znanego nam już paradoksu. Ewolucjoniści i historycy sztuki zgadzają się, że moda jest wyłącznie kwestią statusu. Jeżeli chodzi o strój, kobiety kierują się modą bardziej niż mężczyźni. Ale kobiety poszukują oznak statusu, które zmieniają się wraz z modą, a mężczyźni poszukują oznak płodności, które nie zmieniają się wraz z modą. Mężczyzna nie powinien zwracać większej uwagi na ubiór kobiety, dopóki ma ona gładką skórę, jest szczupła, młoda, zdrowa i, ogólnie rzecz biorąc, jest na wydaniu. Kobieta powinna zwracać baczną uwagę na to, co mężczyzna nosi, gdyż strój mówi o jego pochodzeniu, bogactwie, pozycji społecznej, a nawet ambicjach. Wobec tego dlaczego kobiety znacznie chętniej kierują się modą niż mężczyźni?

Na powyższe pytanie można udzielić kilku odpowiedzi. Po pierwsze, teoria jest po prostu fałszywa i to właśnie mężczyźni wolą symbole statusu, a kobiety wolą męskie ciało. Być może tak jest, ale przeczy to ogromnej liczbie niezbitych dowodów. Druga odpowiedź głosi, że kobieca moda wcale nie zależy od statusu. Trzecia, że współczesne zachodnie społeczeństwa wychodzą właśnie z dwustuletniej aberracji. W Anglii okresu regencji, we Francji Ludwika XIV, w średniowiecznych krajach chrześcijańskich, starożytnej Grecji i u współczesnych Yanomamo mężczyźni przestrzegali mody równie gorliwie jak kobiety. Nosili powłóczyste szaty w jaskrawych kolorach, biżuterię, bogate tkaniny, wspaniałe mundury i błyszczące, zdobione zbroje. Damy serca nie były modniej ubrane niż ich rycerze. Dopiero w czasach wiktoriańskich czarny surdut, a potem jego ponury współczesny następca, czyli szary garnitur, całkowicie opanowały płeć męską. Dopiero w tym stuleciu rąbki spódnic kobiet zaczęły podnosić się i opadać niczym jojo. To sugeruje czwarte i najbardziej intrygujące wyjaśnienie: Kobiety rzeczywiście bardziej zwracają uwagę na ubiór niż mężczyźni, ale zainteresowania jednej z płci nie wpływają na płeć przeciwną, a jedynie na nią samą. Każda płeć używa własnych preferencji do sterowania swoim zachowaniem. Jak wskazują eksperymenty, mężczyźni uważają, że kobiety bardziej dbają o wygląd fizyczny, niż jest faktycznie, kobiety natomiast uważają, że mężczyźni bardziej dbają o swój status, niż jest faktycznie. Być może więc każda płeć po prostu realizuje swoje instynkty w przekonaniu, że druga płeć lubi to samo co ona. Pewne doświadczenie zdaje się wspierać pogląd, że mężczyźni i kobiety mylą własne preferencje z preferencjami przedstawicieli płci przeciwnej. April Fallon i Paul Rozin z University of Pennsylvania pokazali blisko pięciuset studentom cztery proste rysunki postaci kobiet i mężczyzn ubranych w kostiumy kąpielowe. Postacie te różniły się jedynie chudością. Poproszono badanych o wskazanie ich obecnej sylwetki, sylwetki, która jest ich ideałem, sylwetki uważanej przez nich za najatrakcyjniejszą dla przeciwnej płci oraz najatrakcyjniejszej według nich sylwetki płci przeciwnej. U mężczyzn ich sylwetka, sylwetka idealna oraz uznawana za najbardziej atrakcyjną były niemal identyczne; mężczyźni są zazwyczaj zadowoleni ze swojej sylwetki. Kobiety, jak oczekiwano, znacznie przewyższały wagą stan, który uznały za najatrakcyjniejszy dla mężczyzn, a jeszcze bardziej przewyższały wagą swój ideał. Zastanawiające było to, że obie płcie błędnie oceniły preferencje płci przeciwnej. Mężczyźni sądzili, że kobiety wolą potężniej zbudowanych mężczyzn niż w rzeczywistości, a kobiety sądziły, że mężczyźni wolą kobiety szczuplejsze niż rzeczywiście[36]. Jednakże takie pomieszanie nie może do końca wyjaśnić, dlaczego kobiety stosują się do mody, ponieważ nie sprawdza się w przypadku innych składników atrakcyjności. Kobiety znacznie bardziej przejmują się swoim wiekiem niż mężczyźni, chociaż w większości przypadków nie poszukują młodszych partnerów. W dzisiejszej dobie demokracji twierdzenie, że moda odzwierciedla status, budzi w nas opór. Udajemy, że moda służy do najkorzystniejszego pokazania naszego ciała. Nowe kreacje noszą najpierw przepiękne modelki i być może kobiety kupują je, ponieważ podświadomie wiążą piękno z danym strojem, a nie z modelką. Wiele badań potwierdza powszechnie znane prawdy: mężczyznom podobają się kobiety ubrane w obcisłe, skąpe i odsłaniające ciało stroje; podobne stroje noszone przez mężczyzn mniej podobają się kobietom. Moda kobieca jest w większości mniej lub bardziej bezpośrednio nastawiona na podkreślenie piękna. Wielka krynolina powodowała, że talia wydawała się węższa, jedynie na zasadzie kontrastu. Kobiety wybierają ubrania pasujące do ich figury czy koloru włosów. Poza tym, ponieważ większość mężczyzn dorastając, ogląda ubierające się kobiety i spędza krytyczne okresy, widząc kobiety ubrane, ich ideały kobiecego piękna zawierają obrazy tak kobiet ubranych, jak i nagich. Havelock Ellis przypomniał historię chłopca, który oglądał obraz przedstawiający sąd Parysa, i zapytany, która z bogiń jest jego zdaniem najpiękniejsza, odpowiedział: „Nie wiem, ponieważ żadna z nich nie ma na sobie ubrania”[37]. Najbardziej charakterystyczną cechą dzisiejszej mody jest obsesja na punkcie nowości. Widzieliśmy już, jak tłumaczy to Bell - dyktatorzy mody starają się uciec od swoich naśladowców. Według Low kluczem do mody kobiecej jest nowość. „Każda rzucająca się w oczy demonstracja, która sygnalizuje zdolność odczytywania trendów mody” jest wskazówką statusu kobiety[38]. Bycie na bieżąco jest niewątpliwie symbolem statusu wśród kobiet. Gdyby nie było zjawiska wychodzenia z mody, projektanci z pewnością nie byliby tak bogaci. W tym miejscu należy wspomnieć o zjawisku nieustannie zmieniających się kulturowych standardów piękna. W monogamicznym społeczeństwie ludzkim piękno nie może być czymś zwyczajnym; musi się wyróżniać. Mężczyźni dlatego są tak bardzo wybredni, że mają szansę poślubić tylko jedną, może dwie kobiety w życiu. Dlatego chcą się ożenić z możliwie najlepszą kobietą, nigdy ze zwyczajną. W tłumie kobiet ubranych na czarno

jedna kobieta w czerwieni z pewnością przyciągnie męskie oko, niezależnie od figury czy twarzy. Kiedyś słowo moda oznaczało coś pośredniego między konformizmem i zwyczajem, a obecnie oznacza nowość i nowoczesność. Wspominając niewygodne gorsety i hipokryzję głębokich dekoltów w purytańskim społeczeństwie, Quentin Bell zauważył: „Dużo przemawia przeciwko istnieniu mody. Dlaczego wobec tego nie daje się jej wyeliminować? Dlaczego opinia publiczna i przepisy formalne niezmiennie sprowadzają się do zera, podczas gdy zwyczaj mody utrzymuje się bez żadnej sankcji, jest przestrzegany bardzo skrupulatnie i niezależnie od tego, że prawa mody są nielogiczne, arbitralne, a nierzadko okrutne?”[39] Czuję, że na obecnym etapie wiedzy ewolucyjnej i socjologicznej nie rozwikłamy tej zagadki. Moda to zmiana i starzenie się nałożone na wzorzec tyranii konformizmu. Moda zależy od statusu, a mimo to płeć, która ma obsesję na punkcie mody, próbuje wywierać wrażenie na płci, która zwraca mniejszą uwagę na status.

S ZA L E Ń S TWO S E K S U A L N E G O P E R F E K C J O N IZM U Niewątpliwie we wszystkim, co dotyczy atrakcyjności seksualnej, macza palce Czerwona Królowa. Przez większą część dziejów ludzkości piękne kobiety i dominujący mężczyźni pozostawiali więcej potomstwa niż ich rywale - nic w tym dziwnego, gdyż dominujący mężczyźni zawsze wybierali piękne żony i żyli kosztem swoich rywali - i w rezultacie w każdym następnym pokoleniu kobiety stawały się coraz piękniejsze, a mężczyźni coraz bardziej dominujący. Oczywiście rywale mężczyzn dominujących, sami będąc potomkami udanych związków, także pozostawiali potomstwo zdolne do skutecznej rywalizacji. Standardy podnosiły się. Piękna kobieta musiała coraz intensywniej błyszczeć, aby wyróżnić się wśród konkurencji. Mężczyzna z kolei musiał być coraz bardziej despotyczny oraz podstępny, aby osiągać swoje cele. Nasze zmysły bardzo łatwo przyzwyczajają się do powszedniości, niezależnie od tego, jak bardzo wyjątkowe wszystko wydaje się nam na początku. Posłuchajmy Karola Darwina: Gdyby wszystkie nasze kobiety stały się tak piękne jak Wenus Medici, przez jakiś czas bylibyśmy taką pięknością oczarowani, lecz wkrótce zapragnęlibyśmy odmiany, chcielibyśmy, aby pewne cechy przekraczały nieco istniejący wówczas wzorzec wspólny[40] [**].

Nawiasem mówiąc, jest to najbardziej zwięzłe wyjaśnienie, dlaczego eugenika nie może być skuteczna. Darwin opisuje plemię Jollof z Afryki Zachodniej, słynące z pięknych kobiet. Członkowie plemienia mieli zwyczaj sprzedawać brzydkie kobiety jako niewolnice. Taka nazistowska eugenika rzeczywiście zwiększyła liczbę pięknych kobiet w plemieniu, ale równie szybko podniosły się subiektywne standardy piękna u mężczyzn. Ponieważ piękno jest pojęciem subiektywnym, Jollofowie i tak byli skazani na wieczne rozczarowanie. Przygnębiające w stwierdzeniu Darwina jest to, że pokazuje ono, iż piękno nie może istnieć bez brzydoty. Dobór płciowy, dokonujący się w stylu Czerwonej Królowej, jest niewątpliwie przyczyną zawodu, próżnych dążeń i niedoli jednostki. Wszyscy ludzie zawsze poszukują kobiet piękniejszych i mężczyzn przystojniejszych niż ci, którzy ich otaczają. Z tym wiąże się jeszcze inny paradoks. Prawdą jest, że każdy mężczyzna chciałby poślubić piękną kobietę, a każda kobieta chciałaby wyjść za mąż za bogatego i obdarzonego władzą mężczyznę, ale większości z nas to się nie udaje. Ponieważ współczesne społeczeństwo jest monogamiczne, większość kobiet jest już zajęta przez mężczyzn dominujących. Cóż się więc dzieje z panem i panną Przeciętnymi? Oczywiście nie pozostają w celibacie, lecz po prostu wybierają drugą w kolejności partię. O ile cieciorki są perfekcjonistkami w wyborze partnera, a cietrzewie nie są wybredne ani trochę, o tyle w monogamicznym ludzkim społeczeństwie żadna z płci nie może sobie pozwolić ani na perfekcjonizm, ani na całkowitą tolerancję w tych sprawach. Panna Przeciętna wybierze słabeusza, a pan Przeciętny zwyczajną kobietę. Oboje dostosują swoje idealistyczne preferencje do realnych możliwości. Większość ludzi tworzy pary zgodnie z własnymi kryteriami atrakcyjności: królowa piękności uniwersytetu wychodzi za mąż za bohatera drużyny futbolowej; maminsynek żeni się z dziewczyną w okularach, mężczyzna o przeciętnych perspektywach znajduje kobietę o przeciętnym wyglądzie. Zwyczaje i reguły są bardzo jasne, a wyjątki zdarzają się rzadko. „Cóż na Boga ona w nim widzi?” - pytamy, patrząc na nudnego i nieudanego męża modelki i podejrzewając, że

coś się za tym kryje. „W jaki sposób udało się jej usidlić takiego mężczyznę?” — pytamy, widząc mierzącego wysoko mężczyznę z brzydką żoną. Odpowiedź jest taka, że instynktownie znamy naszą względną wartość, tak jak ludzie z czasów Jane Austen znali swoje miejsce w hierarchii społecznej. Bruce Ellis potrafi pokazać, w jaki sposób osiągamy „wybiórczy system partnerstwa”. Trzydziestu studentom rozdaje kartki z numerami, które przyklejają sobie na czole. Każdy widzi numery innych, ale nie zna własnego. Mówi studentom, aby utworzyli pary z partnerem o możliwie najwyższym numerze. Oczywiście od razu kobietę z numerem 30 otacza tłum. Podnosi ona swoje wymagania i początkowo nie chce wybrać nikogo. Ostatecznie tworzy związek z kimś o numerze powyżej 25. Osobnik z numerem 1 po nieudanych próbach przekonania numeru 30 o swojej wartości obniża stopniowo wymagania, odkrywając swój niski status, aż w końcu znajduje sobie pierwszą osobę, która go akceptuje — prawdopodobnie numer dwa[41]. Gra ta demonstruje z nieprzyjemnym realizmem, jak oceniamy nasze potrzeby na podstawie reakcji innych na nas. Kilkakrotna odmowa powoduje obniżenie pułapu oczekiwań i wymagań; nieprzerwany ciąg sukcesów w podrywaniu powoduje, że podnosimy poprzeczkę. Ale warto wysiąść z karuzeli Czerwonej Królowej, zanim spadniemy. [*] Proporcja, którą uznał za najatrakcyjniejszą dla mężczyzn, wynosiła ok. 0,5 (przyp. J.S.). [**] Cyt. za; K. Darwin, Dobór płciowy, przeł. K. Zaćwilichowska, PWRiL, Warszawa 1960.

Rozdział 10 INTELEKTUALNA GRA W SZACHY

Gdybym tak mógł — zamiast być człowiekiem czyli najdziwniejszym z wszystkich dziwów stworem — być Wolnym Duchem; gdyby mi stał otworem wybór mej formy ciała i życia, jakie wiedziem, to byłbym raczej psem lub małpą, lub niedźwiedziem, lub jakimkolwiek innym zwierzęciem, byle nie tym zarozumiałym bydlęciem, co sobie perswaduje dumnie, że jest zwierzęciem rozumnym, nie ufa swym instynktom i do Pięciu zmysłów dodaje Szósty, który zwie Umysłem, i na jeden wypadek, co dobrze osądzi, pięćdziesiąt razy zbłądzi. John Wilmot, hrabia Rochester (przeł. A. Pospieszalski)

Czas: trzysta tysięcy lat temu. Miejsce: środek Pacyfiku. Wydarzenie: konferencja delfinów butlonosych poświęcona ewolucji ich własnej inteligencji. Konferencja odbywała się na obszarze dwunastu mil kwadratowych oceanu, aby uczestnicy mogli zapolować w przerwie obiadowej — był akurat sezon na kałamarnice. Sesje składały się z długich monologów zaproszonych mówców, po których następowały serie komentarzy w języku pisków, używanym przez delfiny butlonose Pacyfiku. Mówiący językiem skrzeków goście z Atlantyku otrzymywali w nocy tłumaczenia z całego dnia obrad. Przedmiot obrad był prosty: Dlaczego delfiny butlonose mają znacznie większy mózg niż wszystkie inne zwierzęta? Pierwszy mówca stwierdził, że wszystko jest kwestią języka. Delfiny potrzebują większego mózgu do przechowywania pojęć i gramatyki, dzięki którym mogą się wypowiadać. Podczas dyskusji nie zostawiono jednak na mówcy suchej nitki. Komentatorzy orzekli, że teoria języka niczego nie wyjaśnia, gdyż wieloryby też mają złożony język, a każdy delfin wie, jak są głupie. Zaledwie rok wcześniej delfiny butlonose skłoniły starego humbaka do zaatakowania najlepszego przyjaciela, wysyłając mu monologi o niewierności w języku humbaków. Drugiego mówcę przyjęto bardziej przychylnie, gdyż oznajmił on, iż celem inteligencji u delfinów jest wprowadzanie innych w błąd. Czyż nie jesteśmy — piszczał — mistrzami świata w manipulacji i oszustwie? Czyż nie spędzamy całego czasu na przechytrzaniu się nawzajem w pogoni za samicami? Czyż nie jesteśmy jedynym gatunkiem, u którego znane są potrójne interakcje między przymierzami osobników? Trzeci mówca zapiszczał, że wszystko to jest godne pochwały, ale dlaczego właśnie my? Dlaczego delfiny butlonose? Dlaczego nie rekiny czy żółwie? W rzece Ganges żył delfin, którego mózg ważył tylko 500 gramów. Mózg delfina butlonosego waży 1500 gramów. Nie - rzekł mówca - odpowiedź kryje się w fakcie, że spośród wszystkich stworzeń na ziemi delfiny butlonose miały najbardziej zróżnicowane pożywienie. Mogły jeść kałamarnice i ryby, i… no, wszystkie rodzaje morskich stworzeń. Taka różnorodność wymagała elastyczności, a elastyczność wymagała dużego mózgu, który może się uczyć. Ostatni mówca odniósł się z pogardą do wszystkich swoich poprzedników. Jeśli społeczna złożoność wymaga inteligencji, to dlaczego żadne ze społecznych zwierząt żyjących na lądzie nie jest inteligentne? Mówca słyszał historię o pewnym gatunku małp, który ma mózg prawie tak duży jak delfiny, a nawet większy w stosunku do rozmiarów ciała. Żyje na sawannach Afryki, używa narzędzi i aby zdobyć pożywienie, poluje i zbiera rośliny. Nawet posługuje się czymś w rodzaju języka, który nie osiągnął jednak bogactwa języka pisków. Gatunek ten -zapiszczał dowcipnie prelegent — nie jada ryb[1].

M A Ł P A , K TÓ R E J S IĘ U D A Ł O Mniej więcej osiemnaście milionów lat temu dziesiątki gatunków małp człekokształtnych żyły w Afryce, a wiele innych w Azji. W ciągu następnych piętnastu milionów lat większość z nich wyginęła. Marsjański zoolog, który przybyłby na Ziemię trzy miliony lat temu, zapewne doszedłby do wniosku, że małpy człekokształtne stanowią nic nieznaczący kaprys historii, nieudany model zwierzęcia, który przegrał w rywalizacji z innymi małpami. Nawet gdyby zobaczył pewną małpę, bliską krewną szympansa, która chodziła wyprostowana na dwóch nogach, nie dawałby jej wiele szans na przyszłość. W stosunku do wielkości mózgu szympansa i orangutana wyprostowany hominoid, znany nauce jako Australopithecus afarensis, a popularnie zwany Lucy[2], miał „normalny” mózg o objętości około 400 mililitrów, a więc większy niż mózg współczesnych szympansów lecz mniejszy niż mózg dzisiejszych orangutanów. Ogólną swoją postawą Lucy bardzo przypominała człowieka, ale miała inny kształt głowy. Gdybyśmy pominęli ludzkie ręce i nogi, bez wątpienia uważalibyśmy Lucy za małpę. Ale mniej więcej trzy miliony lat temu głowa potomków Lucy zaczęła się gwałtownie powiększać. W ciągu pierwszych dwóch milionów lat objętość mózgu podwoiła się, a przez następny milion lat znowu niemal się podwoiła, osiągając współczesną objętość około 1400 mililitrów. Kształt głowy szympansów, goryli i orangutanów niewiele się zmienił przez cały ten okres. Nie zmieniła się także głowa innego gatunku pochodzącego od Lucy, tzw. masywnego australopiteka (albo „dziadka do orzechów”), wyspecjalizowanego w diecie roślinnej. Co spowodowało nagłą i spektakularną „ekspansję” głowy tego jednego hominoida, ekspansję, która okazała się tak brzemienna w skutki? Dlaczego przydarzyło się to temu gatunkowi, a nie innemu? Jak można wyjaśnić zadziwiającą i stale wzrastającą szybkość zmian? Wydaje się, że pytania te nie mają wiele wspólnego z

tematyką tej książki, ale wygląda na to, że odpowiedź może mieć związek z płcią. Jeżeli nowe teorie są słuszne, rozwój głowy u człowieka nastąpił w wyniku wyścigu Czerwonej Królowej między osobnikami tej samej płci. Na jednym poziomie można łatwo wyjaśnić ewolucyjny trend powiększania się głowy u przodków człowieka. Jednostki z dużymi głowami płodziły więcej potomstwa niż jednostki z małymi głowami. Ogólnie rzecz biorąc, potomstwo miało zatem głowy większe niż pokolenie rodziców. Proces ten odbywał się na zasadzie prób i błędów, i był szybszy w jednym miejscu, a wolniejszy w innym, i w końcu doprowadził do powstania u człowieka mózgu o ogromnej objętości. Wydaje się, że nie mogło zdarzyć się to inaczej. Ale dlaczego ludzie o dużym mózgu mieliby płodzić więcej dzieci? W końcu - jak to z żalem zauważyli różni obserwatorzy, od Darwina do Lee Kuan Yew, byłego premiera Singapuru - ludzie inteligentni niekoniecznie lepiej się rozmnażają niż ludzie głupi. Podróżujący w czasie Marsjanin mógłby cofnąć się w przeszłość i przyjrzeć się trzem głównym potomkom australopiteka, a mianowicie Homo habilis, Homo erectus oraz tak zwanemu archaicznemu Homo sapiens. Odkryłby stały rozrost mózgu - tyle przynajmniej wiemy na podstawie zachowanych szczątków — oraz mógłby powiedzieć, jaki użytek robią ze swojego mózgu osobniki najinteligentniejsze, Moglibyśmy dzisiaj zrobić coś podobnego, analizując sposoby używania mózgu przez współczesnych ludzi. Kłopot polega na tym, że każdy aspekt ludzkiej inteligencji, jaki uważalibyśmy za wyjątkowo ludzki, ma swój odpowiednik u pozostałych małp człekokształtnych. Duża część mózgu człowieka jest używana do odbierania wrażeń wzrokowych. Trudno jednak sobie wyobrazić, żeby Lucy zaczęła nagle potrzebować lepszego wzroku niż jej odlegli kuzyni. Pamięć, słuch, węch, rozpoznawanie twarzy, samoświadomość, sprawność manualna — wszystkie te funkcje zajmują więcej przestrzeni w ludzkim mózgu niż w mózgu szympansa. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego któraś z tych funkcji wpłynęła na zwiększenie liczby potomstwa u Lucy, a nie u szympansów. Potrzebny jest nam jakościowy skok od małpy do człowieka, jakaś różnica, która tak odmieniła ludzki umysł, że największy możliwy mózg okazał się najlepszym możliwym mózgiem. Był w nauce taki czas, kiedy stosunkowo łatwo można było zdefiniować, co odróżnia ludzi od innych zwierząt. Ludzie mieli zdolność uczenia się, zwierzęta miały instynkty. Ludzie używali narzędzi, zwierzęta nie. Ludzie używali języka, zwierzęta nie. Ludzie mieli kulturę, zwierzęta nie. Stopniowo jednak wszystkie te różnice zaczęły się zacierać i okazywały się raczej różnicami ilościowymi niż jakościowymi. Ślimaki uczą się. Zeberki używają narzędzi. Delfiny posługują się językiem. Psy mają świadomość. Orangutany rozpoznają swoje odbicie w lustrze. Makaki japońskie przekazują sobie kulturowe wynalazki. Słonie przeżywają śmierć towarzyszy. Oczywiście nie twierdzę, że zwierzęta są równie dobre we wszystkich tych zadaniach, ale musimy pamiętać, że były czasy, gdy ludzie wcale nie byli lepsi od tych zwierząt. Później jednak dzięki presji ewolucyjnej umiejętności te doskonaliły się u ludzi, natomiast u zwierząt się nie zmieniały. Dobrze wyszkolony humanista już natrząsa się z tej sofistyki. Przecież jedynie ludzie potrafią i wytwarzać narzędzia, i ich używać. Jedynie ludzie używają i gramatyki, i słownictwa. Tylko ludzie potrafią wyrażać i odczuwać swoje emocje. Ale brzmi to jak mowa obrońcy w sądzie. Instynktowna arogancja nauk humanistycznych jest dla mnie wyjątkowo nieprzekonująca, gdyż zbyt wiele bastionów humanistyki zostało zdobytych przez zwierzęta. Humaniści usuwani stopniowo z kolejnych pozycji po prostu udają, że tak naprawdę nigdy nie zamierzali ich utrzymywać i traktują odwrót jako manewr taktyczny. Prawie każda dyskusja na temat świadomości zakłada a priori, że jest ona cechą wyłącznie ludzką, podczas gdy każdy właściciel psa wie, że przeciętny pies potrafi śnić, smucić się, cieszyć i rozpoznawać poszczególnych ludzi; nazywanie psa nieświadomym automatem jest przewrotne.

M IT U C ZE N IA S IĘ W tym punkcie dyskusji humanista zwykle wycofuje się do swojego najsilniejszego bastionu: zdolności uczenia się. Człowiek wyjątkowo łatwo zmienia swoje zachowanie, z równą łatwością adaptuje się do drapaczy chmur, pustyń, kopalni i tundry. Dzieje się tak dlatego, że człowiek uczy się szybciej niż zwierzęta i mniej polega na instynktach. Człowiek uczy się świata, a nie rodzi się z gotowym, uformowanym programem na życie. Jest to z pewnością strategia znacznie lepsza, choć potrzeba do niej większego mózgu. Zatem większy mózg człowieka odzwierciedla przesunięcie akcentów ze sfery instynktów do sfery uczenia się.

Tak jak każdemu, kto trochę o tym myślał, powyższe rozumowanie wydawało mi się logiczne, dopóki nie zapoznałem się z pewnym rozdziałem książki The Adapted Mind, napisanej przez Ledę Cosmides i Johna Tooby’ego z University of California w Santa Barbara[3]. Autorzy ci postanowili zakwestionować powszechne przekonanie, które dominowało w psychologii i większości nauk społecznych przez wiele dziesięcioleci, że instynkt i uczenie się leżą na przeciwnych biegunach, a co za tym idzie: że zwierzę, które posługuje się instynktem, nie może polegać na swojej zdolności uczenia się i odwrotnie. Wcale tak nie jest. Uczenie się implikuje plastyczność, a instynkt implikuje gotowość. Dziecko na przykład ma prawie nieograniczone możliwości uczenia się języka ojczystego. Może się nauczyć, że słowo oznaczające krowę to vache albo krowa, albo coś jeszcze innego. A z drugiej strony dziecko wcale nie potrzebuje plastycznego umysłu, aby mrugnąć czy uchylić się przed nadlatującą piłką. Z pewnością uczenie się takiego odruchu byłoby bolesne. Zatem odruch mrugania czeka w gotowości, a zasób słownictwa w mózgu jest plastyczny. Dziecko nie uczy się jednak, że potrzebuje schowka na słowa. Urodziło się z nim i z naturalną skłonnością do uczenia się nazw rzeczy. Co więcej, kiedy dziecko nauczy się słowa „kubek”, wie bez tłumaczenia, że jest to słowo ogólne oznaczające całą klasę obiektów, a nie na przykład zawartość kubka czy jego uszko. Bez tych dwóch przyrodzonych instynktów, „założenia całych obiektów” oraz „założenia klasyfikującego”, byłoby nam znacznie trudniej nauczyć się języka. Dzieci bardzo często znajdowałyby się w sytuacji przysłowiowego odkrywcy, który wskazuje na nieznane mu zwierzę i pyta miejscowego przewodnika: „Co to jest?” Przewodnik odpowiada: „Kangur”, co w jego języku znaczy „Nie mam pojęcia”. Innymi słowy, trudno byłoby pojąć, w jaki sposób ludzie mogą się uczyć (być plastyczni) bez przyjmowania z góry pewnych założeń (bycia gotowymi). Stara idea stawiająca po przeciwnych stronach plastyczność i gotowość jest najwyraźniej błędna. Już sto lat temu psycholog William James twierdził, że w porównaniu z innymi zwierzętami człowiek ma większą zdolność uczenia się i więcej instynktów, a nie większą zdolność uczenia się i mniej instynktów. Wtedy uważano takie poglądy za dziwaczne, lecz obecnie okazało się, że James miał rację. Powróćmy do przykładu języka. Im bardziej naukowcy go badają, tym bardziej zdają sobie sprawę, że tak ważnych jego aspektów jak gramatyka czy w ogóle chęć mówienia wcale nie uczymy się przez naśladownictwo. Dzieci po prostu rozwijają język. To może się wydawać szalone, gdyż dziecko wychowywane w izolacji nie nabędzie w wieku dorosłym umiejętności mówienia po hebrajsku, jak tego oczekiwał po sobie król Anglii Jakub I. Dlaczego miał się czegoś takiego spodziewać? Dzieci muszą przecież zdobyć określony zasób słów oraz poznać podstawowe reguły odmian i składni, właściwe danemu językowi. To prawda, ale obecnie większość lingwistów zgadza się z Noamem Chomskym, że istnieje w naszym mózgu deep structure („struktura głęboka”), która jest uniwersalna dla wszystkich języków i która jest zaprogramowana, nie wyuczona. Zatem powodem tego, iż wszystkie gramatyki rządzą się tymi samymi zasadami ogólnymi (np. do wskazania, czy rzeczownik jest podmiotem czy dopełnieniem, używa się albo określonego porządku wyrazów, albo fleksji) jest istnienie „organu języka” w naszym mózgu. U dzieci „organ języka” jest gotowy i czeka na przyjęcie reguł dowolnego języka. Szczególnie reguł dotyczących podstaw gramatyki, które nie wymagają dalszego wyjaśniania czy interpretacji. Podobne zadanie jest dla komputera czymś niewykonalnym, jeśli nie wyposażono go w określony zasób wiedzy podstawowej. Dzieci w wieku półtora roku do okresu dojrzewania uwielbiają uczyć się języków i potrafią w tym okresie nauczyć się kilku języków znacznie łatwiej niż dorośli. Dzieci uczą się mówić niezależnie od zachęty ze strony dorosłych. Nie trzeba ich uczyć gramatyki, a przynajmniej gramatyki tych języków, które słyszą na co dzień; same ją odgadną. Dzieci stale generalizują reguły gramatyczne na podstawie konkretnych przykładów. Uczą się mówić w taki sam sposób, w jaki uczą się patrzeć, wprowadzając do uprzednio przygotowanego mózgu plastyczne, zmienne słownictwa. Mózg z kolei domaga się stosowania określonych reguł. Należy nauczyć mózg, że duże zwierzęta z rogami nazywamy krowami. Żebyśmy mogli zobaczyć krowę stojącą na polu, obszar odpowiedzialny za widzenie w naszym mózgu stosuje całą serię bardzo wymyślnych filtrów matematycznych nakładanych na obraz, który otrzymało oko. Jest to proces nieświadomy, wrodzony i niemożliwy do nauczenia. Podobnie obszar mowy w naszym mózgu „wie” bez uczenia się, że słowo oznaczające zwierzę z wymieniem najprawdopodobniej zachowa się pod względem gramatycznym jak rzeczownik, a nie jak czasownik[4]. Innymi słowy, nie ma nic bardziej instynktownego niż predyspozycja do uczenia się języków. Ta gotowość jest nam z góry dana i nie można się jej wyuczyć. Istnieje niezależnie od nas. Czyli jest genetycznie

zdeterminowana. A jednak nie ma niczego bardziej plastycznego niż zakres wyuczonych słów oraz reguł składni, do których nasze predyspozycje się stosują. Krótko mówiąc, zdolność do uczenia się języka jest, podobnie jak prawie każda inna funkcja naszego mózgu, instynktem uczenia się. Jeżeli mam rację i ludzie są po prostu zwierzętami wyposażonymi w większą liczbę wyuczonych instynktów, to może się wydawać, iż staram się usprawiedliwić wszelkie zachowania instynktowne. Kiedy mężczyzna zabija innego mężczyznę albo uwodzi kobietę, postępuje tak zgodnie ze swoją naturą. Jakie to ponure, amoralne przesłanie! Czy nie istnieje jakaś bardziej naturalna podstawa moralności w psychice ludzkiej niż nasze instynkty? Wygląda na to, że trwająca od dwustu lat dyskusja między zwolennikami Rousseau i Hobbesa - czy jesteśmy zepsutymi szlachetnymi dzikusami czy też cywilizowanymi brutalami - nie trafia w sedno sprawy Jesteśmy instynktownymi brutalami i niektóre nasze instynkty są nieprzyjemne. Oczywiście inne są z kolei bardzo moralne, a nasze skłonności do altruizmu i bezinteresowności, kleju spajającego społeczeństwa ludzkie, są tak samo naturalne jak samolubność. Niemniej instynkty egoistyczne z pewnością też istnieją. Mężczyźni są instynktownie bardziej skorzy do zabijania i promiskuityzmu niż kobiety. Ale dowodzenie Hobbesa nic tutaj nie znaczy, ponieważ instynkty łączą się z procesem uczenia się. Żaden z naszych instynktów nie jest nieodłączny, żadnego też nie da się pokonać. Moralność nigdy nie opiera się na naszej naturze. Nigdy nie zakłada, że ludzie są aniołami albo że to, czego od nas wymaga, przychodzi naturalnie. „Nie zabijaj” nie jest uprzejmym przypomnieniem, lecz bezwzględnym nakazem dla człowieka, aby zapanował nad swoimi instynktami, gdyż w przeciwnym razie czeka go surowa kara.

K U LTU R A N IE M U S I B Y Ć P R ZE C IWIE Ń S TWE M N ATU R Y Pogląd Jamesa, że człowiek posiada wrodzony instynkt uczenia się, całkowicie obala dychotomiczne podziały na wiedzę i instynkt, naturę i kulturę, geny i środowisko oraz wszelkie inne dualizmy, które zatruwają badania nad strukturą naszego umysłu od czasów Kartezjusza. Jeśli bowiem mózg posługuje się mechanizmami, które powstały na drodze ewolucji, i są ściśle określone i precyzyjnie zorganizowane, ale elastyczne pod względem zawartości, nie można twierdzić, że zachowanie człowieka jest zmienne, gdyż zależy od „kultury”. Nasza zdolność do używania języka jest „genetyczna” w tym. sensie, że jest ona zapisana w postaci instrukcji genetycznych, zgodnie z którymi w naszym ciele musi się znajdować mechanizm służący do nauki języka. Zdolność ta jest „kulturowa” w tym sensie, że zasób słów i składnia języka są arbitralne i wyuczone. Poza tym jest też rozwojowa w tym sensie, że nasze mechanizmy przyswajania języka rosną po narodzinach i żywią się przykładami, które widzimy wokół siebie. Nie można twierdzić, że skoro języka nabywamy po urodzeniu, to musi on być tylko sprawą „kultury”. Zęby również nabywamy po urodzeniu. „Nie ma genu agresji, tak samo jak nie ma genu wyrzynania się zębów mądrości”, napisał Stephen Jay Gould[5], sugerując, że nasze zachowanie jest warunkowane kulturą, a nie biologią. Ma oczywiście rację, ale właśnie dlatego jego sugestia jest całkowicie błędna. Zęby mądrości nie są artefaktami kulturowymi. Są zdeterminowane genetycznie, choć wyrastają dopiero u ludzi dorosłych i choć nie istnieje jeden gen, który mówi: „Teraz czas na zęby mądrości”. Mówiąc o „genie agresji”, Gould miał na myśli gen X, który powodowałby różnicę między agresywnością osoby A i osoby B. Wszelkiego rodzaju różnice środowiskowe (odżywianie, dentyści) mogą spowodować, że osoba A będzie miała większe zęby mądrości niż osoba B, tak samo wszelkiego rodzaju różnice genetyczne (które wpływają na wygląd twarzy, na przyswajanie jonów wapnia czy na układ zębów) mogą sprawić, że osoba A będzie miała większe zęby mądrości niż osoba B. Dokładnie to samo dotyczy agresji. Na jakimś etapie edukacji nieświadomie przyjmujemy pogląd, że natura (geny) oraz kultura (środowisko) stanowią przeciwieństwa i musimy dokonać między nimi wyboru. Jeżeli zdecydujemy się na środowisko, opowiadamy się za uniwersalną naturą ludzką, która jest tak dziewiczo czysta jak biała kartka papieru oczekująca pióra kultury. Innymi słowy, zakładamy, że ludzie mogą się doskonalić i rodzą się równi. Jeżeli wybierzemy geny, eksponujemy znaczenie nieodwracalnych różnic między rasami i poszczególnymi osobnikami.

Czyli tutaj jesteśmy fatalistami i wierzymy w istnienie elit. Któż w głębi serca nie chciałby mieć nadziei na to, że genetycy nie mają racji? Antropolog Robin Fox, który nazwał ten dylemat sporem między grzechem pierworodnym a perfekcjonizmem człowieka, w taki sposób przedstawił dogmaty zwolenników środowiska: Tradycja wywodząca się od Rousseau wywarła bardzo silny wpływ na postrenesansową zachodnią wyobraźnię. Niektórzy obawiają się, że bez niej bylibyśmy łupem reakcyjnych perswazji różnej maści łajdaków, od społecznych darwinistów po eugeników, faszystów i konserwatystów nowej prawicy. Aby unieszkodliwić to łajdactwo, głosi rozumowanie, powinniśmy przyjąć, że człowiek jest z natury albo neutralny (tabula rasa), albo dobry, i dopiero złe warunki sprawiają, że zachowuje się haniebnie[6].

Pojęcie tabula rasa stworzył John Locke, ale dopiero w XX wieku osiągnęło ono szczyt intelektualnej hegemonii. W reakcji na idiotyzmy darwinizmu społecznego i eugeniki wielu myślicieli, najpierw z dziedziny socjologii, później antropologii, a wreszcie psychologii, przesunęło cały ciężar dowodzenia ze sfery kultury w sferę natury. Uznano człowieka za twór jego kultury, zaprzeczając możliwości, że kultura jest produktem ludzkiej natury. Emile Durkheim, jeden z klasyków socjologii, w 1895 roku wyłożył swoje stanowisko wobec wymogu traktowania ludzi jako puste tabliczki, które zapisuje kultura. Od tego czasu, może bardziej niż cokolwiek innego, ta idea utrwaliła się w formie trzech żelaznych założeń: po pierwsze, wszelkie różnice między kulturami mają wyłącznie podstawy kulturowe, a nie biologiczne; po drugie, wszystko, co się rozwija, a nie pojawia w pełni uformowane przy urodzeniu, musi być również wyuczone; po trzecie, wszystko, co jest determinowane genetycznie, musi być niezmienne. Oczywiście w związku z tym nauki społeczne są nierozerwalnie związane z założeniem, iż nie ma w ludzkim zachowaniu niczego, co byłoby „wrodzone”, gdyż wiele rzeczy bardzo się różni między kulturami, rozwija się już po urodzeniu oraz wykazuje zmienność. Dlatego mechanizmy rządzące umysłem ludzkim nie mogą być wrodzone. Wszystko jest warunkowane kulturą. Tak więc mężczyźni dlatego uważają kobiety młode za bardziej atrakcyjne seksualnie niż kobiety starsze, że kultura w jakiś niezauważalny sposób uczy ich faworyzować młodość, a nie dlatego, że ich przodkowie płodzili więcej potomstwa wtedy, gdy dziedziczyli genetycznie skłonność do preferowania młodych kobiet[7]. Następnie do głosu doszła antropologia. Dyscyplina ta całkowicie się zmieniła wraz z opublikowaniem przez Margaret Mead w 1928 roku książki Dojrzewanie na archipelagu Samoa. Mead przyjęła, że płciowe i kulturowe zróżnicowanie jest nieskończone i dlatego jest produktem wychowania. Niewiele zrobiła, aby to potwierdzić, a dowody, które przytaczała, okazały się później pobożnymi życzeniami[8], niemniej przesunęła ciężar dowodu w inną sferę. Główny nurt antropologii w dalszym ciągu pozostaje wierny poglądowi, że istnieje czysta ludzka natura[9]. Nawrócenie psychologii następowało stopniowo. Freud wierzył w uniwersalne cechy ludzkiej psychiki takie jak kompleks Edypa. Ale już jego uczniowie nieustannie próbowali tłumaczyć wszystko wpływami doświadczeń z wczesnego dzieciństwa. W końcu freudyzm stanął na stanowisku, że wczesne wychowanie formuje ludzką naturę. Wkrótce psychologowie zaczęli uważać, że nawet umysł dorosłego człowieka jest urządzeniem służącym do uczenia się. Takie podejście osiągnęło swoje apogeum w teorii behawioryzmu B.F. Skinnera. Twierdził on, że mózg służy po prostu do kojarzenia przyczyn ze skutkami. Patrząc wstecz na zniszczenia, jakich dokonał nazizm w imię natury, niektórzy biolodzy zaczęli w latach pięćdziesiątych XX w. kwestionować to, co podkreślali ich koledzy humaniści. Jednak niewygodne fakty wyszły na jaw już wcześniej. Antropologom nie udało się odkryć różnorodności obiecywanej przez Mead. Freudyści niewiele wyjaśnili (a zmienili jeszcze mniej) swoim odwoływaniem się do wczesnych wpływów. Behawioryzm nie zdołał powiązać wrodzonych preferencji różnych gatunków zwierząt ze zdolnościami do uczenia się określonych rzeczy: szczury łatwiej przechodzą labirynt niż gołębie. Niezdolność socjologii do wyjaśnienia czy potwierdzenia przyczyn istnienia przestępczości była żenująca. W latach siedemdziesiątych XX w. kilku odważnych „socjobiologów” zaczęło pytać, dlaczego jeżeli inne zwierzęta rozwinęły swoją naturę w drodze ewolucji, człowiek miałby stanowić wyjątek. Establishment nauk społecznych obrzucił ich obelgami i poradził wrócić do obserwacji. Ale zadane pytanie nie zniknęło[10]. Podstawowym powodem wrogiego nastawienia do socjobiologii było to, że zdawała się ona uzasadniać uprzedzenia. To jednak pomyłka. Teorie genetyczne rasizmu, klasizmu oraz wszelkich innych -izmów nie mają

nic wspólnego z założeniem, że istnieje uniwersalna, instynktowna natura ludzka. Tak naprawdę stoją one na przeciwnym biegunie, gdyż socjobiologia opiera się na uniwersaliach, a one na interesach rasowych i klasowych. Przyjęto, że różnice genetyczne istnieją, ponieważ zaangażowane były w to geny. Ale dlaczego tak musi być? Czy nie jest możliwe, że odpowiednie geny dwóch różnych osobników mogą być identyczne? Wzory wymalowane na ogonach dwóch boeingów 747 zależą od tego, do jakich należą one linii lotniczych, chociaż ogony jako takie są przecież takie same, wykonano je w tej samej fabryce z tych samych materiałów. Nie zakładamy, że ponieważ należą do dwóch różnych linii, musiały powstać w różnych fabrykach. Dlaczego więc z faktu, że język angielski różni się od francuskiego, mamy wyciągać wniosek, że Anglicy i Francuzi muszą mieć mózg, który nie podlegają wpływom genetycznym? Przecież ich mózg jest wytworem genów — nie różnych genów, lecz tych samych genów. Tak jak istnieje uniwersalna ludzka nerka czy uniwersalna struktura ogona boeinga 747, tak też istnieje uniwersalny mechanizm przyswajania języka. Pomyślmy również o totalitarnych implikacjach podejścia czysto środowiskowego. Stephen Jay Gould kiedyś tak skarykaturował poglądy determinizmu genetycznego: „Jeżeli jesteśmy zaprogramowani, aby być takimi, jacy jesteśmy, wszystkie nasze cechy są nie do uniknięcia. Co najwyżej możemy je okiełznać, ale nie możemy ich zmienić”[11]. Miał na myśli programowanie genetyczne, chociaż podobną logikę można zastosować z jeszcze większym powodzeniem do programowania środowiskowego. Kilka lat później Gould napisał: „Determinizm kulturowy może być tak samo okrutny w przypisywaniu ciężkich schorzeń wrodzonych, jak na przykład autyzmu, psychologicznemu bełkotowi o za dużej albo za małej miłości rodzicielskiej”[12]. Jeżeli rzeczywiście jesteśmy wytworem wychowania (któż zaprzeczy, że wielu wpływów z dzieciństwa nie można potem usunąć, na przykład akcentu?), to zostaliśmy zaprogramowani, aby stać się tym, czym jesteśmy, i nie możemy tego zmienić — bogaczem, biedakiem, żebrakiem, złodziejem. Determinizm środowiskowy w wersji najczęściej przyjmowanej przez socjologów jest równie okrutny i przerażający jak determinizm biologiczny, który zwalczają. Na szczęście natura ludzka jest skomplikowaną i zmienną mieszanką obu determinizmów. Jeśli jesteśmy wytworem genów, są to zawsze geny, które działają w rozwoju z udziałem doświadczenia - oko uczy się dostrzegać zarysy kształtów, a umysł uczy się słów. Jeśli jesteśmy wytworem środowiska, jest to środowisko, które nasz mózg nauczył się poznawać. Nie reagujemy na „królewską galaretkę”, którą pszczoły-robotnice dostarczają pewnym larwom, aby przekształcić je w królowe. Tak samo pszczoła nie odkrywa, że uśmiech matki jest przyczyną szczęścia.

P R OGR A M U MY S Ł U Gdy w latach osiemdziesiątych XX w. badacze sztucznej inteligencji zaczęli się zajmować mechanizmami rządzącymi naszym umysłem, przyjęli początkowo założenie behawiorystyczne: mózg człowieka, tak jak komputer, funkcjonuje jako urządzenie kojarzące. Wkrótce zdali sobie sprawę, że komputer jest taki dobry jak jego programy. Nie ma co marzyć o pisaniu za pomocą komputera bez odpowiedniego edytora tekstu. Musimy zaprogramować komputer, aby wyposażyć go w odpowiednią „wiedzę”, dzięki której będzie mógł rozpoznawać obiekty, postrzegać ruch, stawiać diagnozy medyczne czy grać w szachy. Nawet entuzjaści istnienia „sieci neuronowych” pod koniec lat osiemdziesiątych musieli przyznać, że nie mieli racji, poszukując w mózgu jakiegoś ogólnego mechanizmu, który służyłby do uczenia się na zasadzie tworzenia odpowiednich połączeń między neuronami. Powstanie sieci połączeń neuronowych w dużej mierze zależało od takich czynników, jak rodzaj udzielanej odpowiedzi, stopień skomplikowania wzorów do rozpoznania, rodzaj zadania oraz uprzednio podane bezpośrednie przykłady. Poszukiwacze połączeń, którzy pokładali duże nadzieje w badaniach sieci neuronowych, znaleźli się w podobnej pułapce, w jaką pokolenie wcześniej wpadli behawioryści. Udowodniono, że bez wcześniejszego treningu określone połączenia neuronów nie zapewniały zdolności do nauczenia się czegoś nawet tak prostego jak czas przeszły w języku angielskim[13]. Alternatywą dla konekcjonizmu i behawioryzmu stało się później podejście „kognitywne”, którego zwolennicy dążyli do odkrycia wewnętrznych mechanizmów mózgu. Wszystko zaczęło się od Noama Chomsky’ego, który w 1957 roku opublikował książkę Syntactic Structures. Stwierdził on, że ogólny mechanizm działający poprzez tworzenie odpowiednich połączeń neuronów nie byłby w stanie utrzymać na

przykład reguł gramatycznych naszej mowy[14]. Potrzeba do tego bowiem mechanizmu, który mówiłby nam, czego szukać. Lingwiści stopniowo przekonali się do tezy Chomsky’ego. Wkrótce potem badacze mechanizmów widzenia stwierdzili, że lepiej mogą wyjaśnić dane eksperymentalne, stosując tzw. podejście „obliczeniowe” zaproponowane przez Davida Marra, młodego brytyjskiego naukowca z MIT. Marr i Tomaso Poggio systematycznie odkrywali sztuczki matematyczne, jakich używa mózg do rozpoznawania stałych obiektów w obrazie tworzonym w oku. Na przykład siatkówka oka jest szczególnie wrażliwa na krawędzie pomiędzy kontrastującymi ze sobą ciemnymi i jasnymi częściami obrazu. Różne doświadczenia ze złudzeniami wzrokowymi dowiodły, że ludzie używają podobnych krawędzi do określania granic obrazu danego obiektu. Te i inne mechanizmy naszego mózgu są wrodzone, ale też bardzo wyspecjalizowane do określonych zadań i najprawdopodobniej podlegają doskonaleniu w miarę ich wykonywania. Z pewnością trudno tutaj mówić o jakimś ogólnym mechanizmie[15]. Obecnie prawie każdy badacz zajmujący się językiem czy percepcją przyznaje, że w mózgu działają mechanizmy, których nie nabył on dzięki kulturze, lecz rozwinął pod presją świata zewnętrznego. Mechanizmy te wyspecjalizowały się w interpretowaniu postrzeganych sygnałów. Tooby i Cosmides twierdzą, że również „wyższe” mechanizmy umysłowe działają w podobny sposób. Istnieją ewolucyjnie ukształtowane mechanizmy rozpoznawania twarzy, odczytywania emocji, okazywania wielkoduszności dzieciom, lęku przed wężami, pociągu do niektórych przedstawicieli płci przeciwnej, zmiany nastroju, wyczucia semantycznego, uczenia się reguł gramatycznych, interpretacji sytuacji społecznych, dobierania narzędzi odpowiednich do zadania, kalkulowania obowiązków społecznych itd. Każdy taki „moduł” jest wyposażony w niezbędne minimum wiedzy o świecie, która umożliwia wykonanie danego zadania, podobnie jak nerka jest tak ukształtowana, aby filtrować krew. Niewątpliwie istnieją w naszym mózgu obszary służące do interpretacji wyrazu twarzy, które uczą się tylko tego i niczego więcej. W dziesięć tygodni po urodzeniu potrafimy sobie uświadomić, że przedmioty są stałe, zatem dwa obiekty nie mogą zajmować tej samej przestrzeni w tym samym czasie. Żadna dawka filmów rysunkowych nie usunie później tego założenia z naszego mózgu. Dzieci dziwią się, gdy pokazujemy im sztuczki sugerujące, że dwa stałe obiekty zajmują to samo miejsce. Po ukończeniu osiemnastu miesięcy dziecko wie już, że nie można oddziaływać na przedmioty na odległość, czyli że obiekt A nie może poruszyć obiektu B, jeśli się z nim nie zetknie. W tym samym wieku bardziej interesujemy się układaniem przedmiotów według ich funkcji niż kolorów. Doświadczenia wykazują też, że podobnie jak koty, zakładamy, iż każdy obiekt zdolny do poruszania się o własnych siłach musi być zwierzęciem. W naszym zaśmieconym różnego rodzaju maszynami świecie założenia tego pozbywamy się później tylko częściowo[16]. Ostatni przykład wskazuje na to, jak wiele instynktów rozwijających się w naszej głowie zostało ukształtowanych w epoce plejstocenu, przed wynalezieniem samochodów. Nowojorskie dzieci znacznie łatwiej nabywają lęku przed wężami niż samochodami, choć te ostatnie stanowią o wiele większe zagrożenie. Mózg dziecka ma po prostu skłonność do lęku przed wężami. Lęk przed wężami czy automatyczne przypisywanie poruszającym się pojazdom cech zwierzęcych to instynkty, które rozwinęły się tak u ludzi, jak u małp. Niechęć dorosłych do nawiązywania więzi seksualnych z osobami, z którymi dorastali, jest instynktem typowo ludzkim. Lucy nie potrzebowała do tych rzeczy większego mózgu niż ma przeciętny pies. Lucy z pewnością nie musiała zaczynać wszystkiego od początku i uczyć się świata całkowicie od nowa w każdym pokoleniu. Kultura nie mogła nauczyć Lucy wykrywania krawędzi w polu widzenia; nie mogła jej nauczyć reguł gramatyki. Mogłaby co prawda nauczyć ją lęku przed wężami, ale dlaczego miałaby się tym kłopotać? Dlaczego Lucy nie mogła się urodzić już wyposażona w lęk przed wężami? Dla kogoś, kto interpretuje zjawiska w perspektywie ewolucyjnej, nie jest oczywiste, dlaczego właściwie uznajemy zdolność do uczenia się za tak bardzo wartościową. Wyobraźmy sobie, że uczenie się całkowicie zastąpiło w nas instynkty, zamiast je tylko wzmacniać i trenować. Musielibyśmy wtedy spędzać połowę życia na dowiadywaniu się tego, co małpy wiedzą automatycznie, na przykład, że niewierni partnerzy mogą nas zdradzić. Dlaczego marnować na to czas? Czyż nie łatwiej poddać się efektowi Baldwina i zamienić to na instynkt? W ten sposób poświęcimy mniej czasu i wysiłku na mozolne dojrzewanie. Gdyby nietoperz musiał uczyć się od rodziców, jak używać ultradźwięków, zamiast rozwinąć tę umiejętność podczas dorastania, albo gdyby kukułka musiała nauczyć się trasy swojej podróży do Afryki, a nie po prostu zastosować tę umiejętność w praktyce, niewątpliwie byłoby o

wiele więcej martwych nietoperzy i zaginionych kukułek. Natura wyposaża nietoperze w instynkt echolokacji, a kukułki w instynkt migracji, ponieważ jest to bardziej skuteczne niż konieczność uczenia się. Prawdą jest, że potrafimy się nauczyć znacznie więcej niż nietoperze czy kukułki. Możemy poznać matematykę, opanować słownik złożony z dziesięciu tysięcy wyrazów oraz nauczyć się porównywać cechy różnych ludzi. Ale dzieje się tak, ponieważ mamy instynkt uczenia się tych rzeczy (może z wyjątkiem matematyki), a nie dlatego, że mamy mniej instynktów niż nietoperze czy kukułki.

M IT TWÓ R C Y N A R ZĘ D ZI Aż do połowy lat siedemdziesiątych XX w. antropolodzy i archeolodzy badający kości i narzędzia człowieka prehistorycznego nie zadawali na serio pytania, dlaczego ludzie - w przeciwieństwie do innych zwierząt — muszą mieć duży mózg. Przekonania tych badaczy, podsumowane przez Kennetha Oakleya w 1949 roku w książce Man the Toolmaker, sprowadzały się do tego, że człowiek jest par excellence użytkownikiem i twórcą narzędzi, toteż w tym właśnie celu rozwinął duży mózg. Zwiększająca się komplikacja narzędzi człowieka w ciągu jego dziejów oraz dość nagłe skoki w umiejętnościach technicznych towarzyszące zmianom wielkości czaszki od habilis do erectus, od erectus do sapiens, od neandertalczyka do człowieka współczesnego - potwierdzały taką interpretację. Wkrótce pojawiły się jednak dwa problemy. Po pierwsze, w latach sześćdziesiątych wykryto u niektórych zwierząt, zwłaszcza u szympansów, umiejętność wykonywania i stosowania narzędzi, co pozbawiło wyjątkowości podstawowy zestaw narzędzi używany przez Homo habilis. Po drugie, interpretacja okazała się podejrzanie stronnicza. Archeolodzy badają narzędzia kamienne, ponieważ są one dobrze zachowane. Archeolog, który będzie pracował za milion lat, z pewnością nazwie nasze czasy wiekiem betonu, i będzie miał rację, gdyż prawdopodobnie w ogóle nie zauważy istnienia książek, gazet, sieci telewizyjnych, przemysłu odzieżowego, przemysłu naftowego, a nawet przemysłu samochodowego najdrobniejsze ślady tego wszystkiego rozsypią się w pył. Wobec tego będzie mógł uznać, że charakterystyczne dla naszej cywilizacji były walki wręcz prowadzone przez nagich ludzi na betonowych cytadelach. W ten sposób nie można wykluczyć, że neolit różnił się od paleolitu nie tyle zestawem używanych narzędzi, ile rozwojem języka, zwyczajów małżeńskich, nepotyzmu czy innych cech, które nie zostawiły żadnego śladu w formie skamielin. Z pewnością w życiu człowieka prehistorycznego drewno miało większe znaczenie niż kamień, żadne drewniane narzędzia prehistoryczne nie zachowały się jednak do dnia dzisiejszego[17]. Poza tym dowody, jakie uzyskujemy, badając narzędzia kamienne, mówią nam o nieprawdopodobnym wprost konserwatyzmie człowieka i wcale nie pokazują rozwoju ludzkiej wynalazczości. Pierwsze narzędzia kamienne kultury oldowańskiej Homo habilis pojawiły się na terenie dzisiejszej Etiopii dwa i pół miliona lat temu. Były one rzeczywiście bardzo proste: z grubsza obłupane odłamki skalne. Przez następny milion lat niewiele się zmieniło, co dowodzi, że ludzie stosunkowo mało eksperymentowali i wytwarzali egzemplarze bardziej standardowe. Przedstawiciele kultury aszelskiej Homo erectus zaczęli używać tłuków pięściowych i w pełni obrobionych narzędzi kamiennych. I znowu przez następny milion lat niewiele się zmieniło. Dopiero około dwustu tysięcy lat temu nastąpił gwałtowny rozwój narzędzi, tak pod względem różnorodności, jak i wirtuozerii ich wykonania. W tym też okresie pojawił się na scenie dziejowej Homo sapiens. Od tego czasu nie było już zastoju: narzędzia stawały się coraz bardziej urozmaicone i coraz lepsze. Rozwój narzędzi kamiennych skończył się wraz z wynalezieniem metalu. Ciekawe jest jednak, że ten gwałtowny rozwój narzędzi nastąpił znacznie później niż pojawienie się w pełni rozwiniętej czaszki człowieka. Wielkość głowy wzrastała w sposób ciągły przez okres około trzech milionów lat[18]. Narzędzia używane przez Homo erectus były stosunkowo proste. Każdy mógł je wykonać i prawdopodobnie dlatego znajdujemy je na terenie całej Afryki. Widać w nich wyraźnie brak wynalazczości i kreatywności. Przez blisko milion lat ludzie ci wykonywali te same pięściaki, chociaż w tym czasie ich mózg znacznie się powiększył w porównaniu z mózgiem małp. Sprawność manualna, percepcja kształtów oraz inżynieria odwrotna (od funkcji do formy) były z pewnością bardzo użyteczne dla tych ludzi. Trudno byłoby jednak przypisywać zwiększenie rozmiarów czaszki tylko zwiększeniu zakresu instynktów. Teoria „człowieka-łowcy” była pierwszą rywalką teorii tworzenia narzędzi. W latach sześćdziesiątych XX

w., począwszy od pracy Raymonda Darta, panowało dość powszechne przekonanie, że człowiek był jedyną małpą, która jadła mięso i polowała. Logicznie rzecz biorąc, polowanie wymagało planowania, zręczności, koordynacji oraz umiejętności odkrywania i zbliżania się do zwierzyny. Jest to zarówno banalne, jak i prawdziwe. Każdy z nas, kto oglądał filmy o polowaniach lwów na zebry w Serengeti, może poświadczyć, jak przebiegłe i pomysłowe potrafią być lwy podczas wypełniania swoich zadań. Tropią, urządzają wspólne zasadzki i wyprowadzają zdobycz w pole równie skrupulatnie, jak zrobiłaby to każda grupa ludzi. Lwy wcale nie potrzebują wielkiego mózgu, więc dlaczego my potrzebujemy? Podczas gdy mężczyzna polował, kobieta zajmowała się zbieractwem, ale i tutaj obowiązuje podobna argumentacja. Niewątpliwie nie trzeba posiadać filozofii ani języka, aby wykopywać bulwy i kłącza z ziemi. Pawiany robią to równie dobrze jak kobiety[19]. W latach sześćdziesiątych prowadzono szeroko zakrojone badania nad ludem !Kung San żyjącym w kotlinie Kalahari w Namibii. Wiedza, jaką posiadają ci zbieracze-łowcy, jest doprawdy zdumiewająca — wiedzą oni, gdzie i kiedy polować na dany gatunek zwierzęcia, jak odczytywać jego ślady, gdzie znaleźć różnego rodzaju pożywienie, jakie rośliny rosną po deszczu, jak odróżniać rośliny trujące od leczniczych. Melvin Konner tak napisał o plemieniu IKung: „Ich znajomość dzikich roślin i zwierząt jest wystarczająco dogłębna i wszechstronna, aby zadziwić każdego botanika czy zoologa”[20]. Bez gromadzenia wiedzy byłoby wręcz niemożliwe, żeby ludzie rozwinęli bogatą i różnorodną dietę, gdyż stałe eksperymentowanie i kierowanie się metodą prób i błędów nie pozwoliłoby na narastanie wiedzy, a doświadczenia poprzednich pokoleń nie zdałyby się na nic i każda generacja musiałaby się uczyć wszystkiego od początku. Nie ośmieliwszy się spróbować różnych bulw, grzybów itp., bylibyśmy ograniczeni do mięsa antylop i owoców. Zadziwiający jest swego rodzaju układ symbiotyczny między afrykańskim miodowodem i człowiekiem. Ten ptak prowadzi człowieka do gniazda pszczół, a potem wyjada resztki miodu pozostawione przez niego -taki układ zależy od wiedzy poprzednich pokoleń, które przekazały nam, że miodowody prowadzą człowieka do miodu. Dobra pamięć i zdolności językowe są niezbędne do kumulacji i przekazywania wiedzy. Stąd wynikła potrzeba istnienia dużego mózgu. Powyższe rozumowanie jest logiczne i przekonujące, ale ponownie można je z równym powodzeniem zastosować do każdego wszystkożernego zwierzęcia żyjącego na afrykańskich równinach. Pawiany muszą wiedzieć, gdzie i kiedy szukać pożywienia oraz czy mogą jeść stonogi lub węże. Szympansy potrafią znaleźć specjalną roślinę, której liście mają własności lecznicze przy zakażeniach robakami, mają też swoje „tradycje kulturowe”, przejawiające się w sposobach rozbijania orzechów. Każde zwierzę, u którego kolejne pokolenia mają ze sobą kontakt i które żyje w stadach, może zgromadzić pewien zasób wiedzy z dziedziny historii naturalnej i może ją przekazywać poprzez naśladownictwo. Takie wyjaśnienie stosuje się nie tylko do ludzi[21].

M A Ł P IE D ZIE C K O Humanista może być trochę rozczarowany naszą linią rozumowania. Mimo wszystko ludzie mają duży mózg i z pewnością robią z niego użytek. Fakt, że lwy czy pawiany mają mały mózg, a mimo to dają sobie radę, wcale nie oznacza, że ludziom ich mózg nie pomaga. Ludzie radzą sobie lepiej niż lwy i pawiany. Budują miasta, zapoczątkowali rolnictwo, skolonizowali Europę w okresie lodowcowym; lwy i pawiany tego wszystkiego nie zrobiły. Ludzie żyją na pustyni oraz w lasach tropikalnych; lwy i pawiany przywiązane są jedynie do sawanny. Mimo to powyższe rozumowanie ma swoją wymowę, ponieważ posiadanie dużego mózgu nie przychodzi za darmo. 18% dziennego zapotrzebowania na energię u człowieka pochłania praca mózgu. Trudno sobie więc wyobrazić, aby mózg stanowił tylko bardzo kosztowny ozdobnik na czubku głowy, który istnieje na wszelki wypadek i przy okazji pomaga ludziom wynaleźć rolnictwo. Tak samo jest z istnieniem płci i rozmnażaniem płciowym, które stanowią potężny i kosztowny zwyczaj folgowania sobie tylko po to, aby zapewnić zmienność (patrz rozdział 2). Utrzymanie tak ogromnego mózgu u człowieka jest niemal równie kosztowne jak istnienie płci, co sugeruje, że w obydwu wypadkach czerpiemy bezpośrednie i duże zyski. Z tego powodu można łatwo odrzucić tak zwaną neutralną teorię ewolucji inteligencji, jaką w ostatnich latach popularyzuje głównie Stephen Jay Gould[22]. Kluczowym argumentem tej teorii jest koncepcja tak zwanej „neotenii”, czyli zachowania cech okresu młodzieńczego u osobników dorosłych. Wspólnym i

powszechnym zjawiskiem w ewolucji człowieka jest wydłużanie i opóźnianie rozwoju ciała, przy zachowaniu wyglądu dziecka w wieku dojrzałym. Taką tendencję obserwujemy przy przechodzeniu od australopiteka do Homo, od Homo habilis do Homo erectus i dalej do Homo sapiens, Z naszą dużą puszką mózgową, małymi szczękami, szczupłymi kończynami, nieowłosioną skórą, nieodwiedzionym dużym palcem u nogi, cienkimi kośćmi, a nawet zewnętrznymi narządami płciowymi kobiet - wyglądamy jak małpie dzieci[23]. Czaszka małego szympansa przypomina bardziej czaszkę dorosłego człowieka niż czaszkę dorosłego szympansa czy nawet czaszkę ludzkiego noworodka. Przekształcenie małpoluda w człowieka wymagało po prostu zmiany genów, które zawiadują szybkością rozwoju cech typowych dla wieku dojrzałego. Gdy człowiek przestaje rosnąć i zaczyna się rozmnażać, wciąż bardzo przypomina dziecko. „Człowiek rodzi się i pozostaje mniej dojrzały przez okres znacznie dłuższy niż jakiekolwiek inne zwierzę”, napisał Ashley Montagu w 1961 roku[24]. Istnieje bardzo wiele dowodów na neoteniczny charakter człowieka. Porządek wyrzynania się zębów — pierwszy ząb trzonowy u ludzi pojawia się w wieku sześciu lat, podczas gdy u szympansów w wieku trzech lat — odzwierciedla wiele innych zależności, gdyż zęby muszą się pojawić we właściwym momencie rozwoju szczęki. Holly Smith, antropolog z University of Michigan, odkryła u dwudziestu jeden gatunków naczelnych ścisły związek między pojawieniem się pierwszego zęba trzonowego, wagą ciała, długością ciąży, wiekiem odstawienia dziecka od piersi, okresem pomiędzy kolejnymi porodami, dojrzałością seksualną, długością życia a wielkością mózgu. Znając wielkość mózgu skamielin różnych naczelnych, Smith przypuszcza, że Lucy miała pierwszy ząb trzonowy w wieku trzech lat i żyła około czterdziestu lat, podobnie jak szympansy. Natomiast Homo erectus uzyskiwał pierwszy ząb trzonowy w wieku pięciu lat i żył przeciętnie pięćdziesiąt dwa lata[25]. Zjawisko neotenii obserwujemy nie tylko u człowieka. Jest ono również charakterystyczne dla wielu gatunków zwierząt domowych, a szczególnie psów. Niektóre psy w porównaniu z wilkami osiągają dojrzałość płciową we wczesnej fazie rozwoju osobniczego: mają krótki pysk, zwisające uszy oraz zachowują się podobnie jak szczenięta wilków — na przykład aportują. Natomiast inne psy, takie jak owczarki szkockie, zatrzymują się na innym etapie rozwojowym: mają dłuższy pysk, stojące uszy oraz zachowują się bardziej agresywnie. Jeszcze inne psy wykazują pełen zakres zachowań wilków, jeśli chodzi o instynkty polowania i atakowania, a do tego mają długi pysk oraz stojące uszy: na przykład owczarki alzackie[26]. W porównaniu z psami, które są prawdziwie neoteniczne, rozmnażają się we wczesnym okresie rozwoju i wyglądają jak młode wilczki, ludzie są dość szczególni. Przypominają z wyglądu niemowlęta małp, ale osiągają dojrzałość płciową stosunkowo późno. Kombinacja takich cech, jak spowolnienie zmian kształtu głowy oraz wydłużenie okresu młodzieńczego sprawiła, że ludzie mają w wieku dorosłym zadziwiająco duży mózg w porównaniu z innymi małpami. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że mechanizm przemiany małpy w człowieka polegał na takiej zmianie genetycznej, dzięki której zegar rozwojowy uległ znacznemu opóźnieniu. Stephen Jay Gould uważa, że zamiast wyjaśniać rozwój mózgu u człowieka takimi czynnikami adaptacyjnymi, jak pojawienie się języka, powinniśmy raczej uważać go za przypadkowy, choć bardzo użyteczny produkt uboczny neotenii. Jeśli zaś coś tak spektakularnego jak język może być po prostu wytworem dużego mózgu i kultury, to nie musimy wyjaśniać, po co potrzebny jest duży mózg, gdyż korzyści ewolucyjne są oczywiste[27]. Argumentacja Goulda opiera się na fałszywych przesłankach. Chomsky oraz inni badacze udowodnili, że język jest jedną z najbardziej skomplikowanych umiejętności, jaką można sobie wyobrazić, i nie może być po prostu produktem ubocznym działalności dużego mózgu. Język jest mechanizmem z bardzo specyficznymi wzorcami, który rozwija się u dzieci bez instrukcji. Poza tym dostarcza oczywistych ewolucyjnych korzyści, jak to za chwilę zobaczymy. Nie byłoby możliwe opowiedzenie nawet najprostszej historii bez uciekania się do chwytu powracania myślami wstecz (zdania podrzędne). Według Steve’a Pinkera i Paula Blooma: „Ma ogromne znaczenie, czy osiągamy jakieś odległe miejsce, wybierając drogę biegnącą przed dużym drzewem czy drogę, przed którą jest duże drzewo. Dużą różnicę stanowi to, czy na danym terenie znajdują się zwierzęta, które mogą nas zjeść, czy też zwierzęta, które my możemy zjeść”. Powracanie myślami wstecz z pewnością bardzo pomagało człowiekowi plejstocenu w przetrwaniu i reprodukcji. Pinker i Bloom dochodzą do wniosku, że język „jest wzorcem implantowanym w sieć neuronów w odpowiedzi na presję ewolucyjną”[28]. Wobec tego język nie może być tylko hałaśliwym przejawem funkcjonowania maszynerii naszego rozumu. Trzeba przyznać, że posługiwanie się neotenią w tych dyskusjach ma jedną zaletę: neotenia ukazuje dość

prawdopodobny powód, dlaczego małpy człekokształtne oraz pawiany nie rozwinęły mózgu tej samej wielkości co człowiek. Jest bowiem możliwe, że mutacja neotenii nie pojawiła się już nigdy więcej na drodze rozwojowej naszych kuzynów z rzędu naczelnych. Albo, co jest jeszcze bardziej zadziwiające, mutacje takie pojawiły się, ale nie miały powodu, by się u tych zwierząt rozwinąć i rozprzestrzenić.

WS ZĘ D O B Y L S K IE P L O TK A R S TWO Jedynie antropologowie z szacunkiem odnieśli się do człowieka - twórcy narzędzi, a także innych koncepcji wyjaśniających inteligencję. Dla większości ludzi korzyści, jakie odnosimy z istnienia inteligencji, są oczywiste. Zwiększa ona możliwości uczenia się, zmniejszając rolę instynktów, a to oznacza, że zachowanie może być elastyczniejsze, co z kolei jest premiowane przez ewolucję. Zdążyliśmy już zauważyć luki w tej argumentacji. Konieczność uczenia się jest obciążeniem dla jednostki, jeśli porównać to z automatycznością instynktów, a poza tym instynkty i uczenie się nie są sobie wcale przeciwstawne. Człowiek to nie małpa wyposażona w zdolność uczenia się. Człowiek jest bardzo inteligentną małpą, która posiada więcej instynktów oraz jest bardziej otwarta na wszelkiego rodzaju doświadczenia.‘Nieuwzględniające tego zastrzeżenia dyscypliny naukowe, szczególnie filozofia, wykazują zadziwiający brak zainteresowania kwestią inteligencji. Filozofowie bowiem zakładają, że inteligencja i samoświadomość dają nam oczywiste korzyści, i przechodzą do następnego pytania, czym właściwie jest świadomość. Do lat siedemdziesiątych praktycznie żaden filozof nie zadał sobie oczywistego pytania: Dlaczego inteligencja jest rzeczą dobrą? Kiedy w 1975 roku pytanie to zostało zadane przez dwóch zoologów, wywarło piorunujący skutek. Jednym z tych zoologów był Richard Alexander z University of Michigan. Zgodnie z tradycją teorii Czerwonej Królowej odnosił się sceptycznie do wpływów „wrogich sił natury”, które według Darwina stanowiły wystarczające wyzwanie do powstania inteligentnego rozumu. Zauważył, że wyzwania, jakie rzucała człowiekowi produkcja narzędzi kamiennych czy poszukiwanie bulw, można przewidzieć. Odłupywanie kawałka kamienia ze skały czy znajdowanie miejsca, gdzie rosną bulwy, wymagało przenoszenia z pokolenia na pokolenie tych samych umiejętności. Jeżeli potrafimy zapamiętać całe sekwencje działań, to nabywamy tym samym doświadczenia i wtedy każda taka czynność staje się coraz łatwiejsza. Można to porównać do nauki jazdy rowerem. Wystarczy raz się tego nauczyć i potem traktujemy jazdę rowerem jako coś bardzo oczywistego. Umiejętność ta przechodzi w sferę „nieświadomości” i świadomy wysiłek nie jest za każdym razem potrzebny. Homo erectus nie potrzebował świadomości, aby wiedzieć, że podczas polowania należy podchodzić do zebry pod wiatr, gdyż minimalizuje to jego własny zapach, albo że bulwy rosną tylko pod niektórymi drzewami. Było to dla niego tak samo naturalne jak dla nas jazda rowerem. Wyobraźmy sobie grę w szachy z komputerem, który zawsze stosuje tę samą strategię. Niezależnie od tego, jak jest skomplikowana, wystarczy raz ją rozgryźć, aby potem bez trudu wygrywać. Oczywiście istotą gry w szachy jest to, że przeciwnik może wybrać różne odpowiedzi na nasz konkretny ruch. Na podobnym rozumowaniu oparł się Alexander, stawiając tezę, że kluczową cechą środowiska ludzkiego premiującego inteligencję była obecność w nim innych ludzi. Jeśli twoja linia w kolejnych pokoleniach staje się coraz bardziej inteligentna, to podobnie dzieje się i w innych. Niezależnie od tego, jak szybko biegniemy, stoimy w miejscu w stosunku do otaczających nas ludzi. Ludzie zaczęli ekologicznie dominować dzięki swoim umiejętnościom technicznym, a to spowodowało, że jedynym realnym wrogiem człowieka stał się inny człowiek (oprócz pasożytów). „Jedynie ludzie mogą sami sobie dostarczyć odpowiedniego wyzwania, aby wywołać własną ewolucję”, napisał Alexander[29]. Być może to prawda, ale na przykład szkockie muchówki z rodzaju Culicoides czy afrykańskie słonie również „dominują ekologicznie”, gdyż przewyższają swoich potencjalnych wrogów czy to liczbą, czy wielkością. Jednak ani słonie, ani muszki nie rozwinęły w sobie na przykład umiejętności zrozumienia teorii względności. A poza tym nie mamy właściwie dowodu na to, że Lucy dominowała ekologicznie. Wygląda na to, że gatunek Lucy stanowił jedynie nieznaczną część fauny suchej laso-sawanny[30]. Do podobnych wniosków, niezależnie od Alexandra, doszedł Nicholas Humphrey, młody zoolog z Cambridge. Humphrey napisał pracę, która rozpoczynała się opowieścią o tym, jak to Henry Ford polecił

kiedyś swojemu pracownikowi, aby ten zorientował się, która część modelu T nigdy się nie zepsuła. Po jakimś czasie pracownik wrócił z odpowiedzią, że takim elementem są sworznie. Ford zarządził więc obniżenie jakości sworzni i w ten sposób zaoszczędził dużo pieniędzy. „Natura - napisał Humphrey - jest bez wątpienia równie ostrożnym ekonomistą jak Henry Ford”[31]. Powstanie inteligencji musi mieć jakiś powód; z pewnością nie jest ona niepotrzebnym i kosztownym luksusem. Humphrey zdefiniował inteligencję jako „zdolność do modyfikowania zachowań na podstawie poprawnego wnioskowania z istniejących dowodów”. Stwierdził, że używanie inteligencji do rozwijania praktycznych innowacji było zamkiem z piasku. „Paradoksalnie, technologia przeżycia, a nie wymogi inteligencji, mogły się stać jej substytutem”. Goryl - zauważył Humphrey — jest inteligentny na swój zwierzęcy sposób, a przecież prowadzi on życie niewymagające żadnych technicznych umiejętności. Goryl po prostu konsumuje liście, które rosną wszędzie w nadmiarze. Zycie goryla jest zdominowane przez problemy natury społecznej. Większość jego wysiłku intelektualnego koncentruje się na zapewnianiu sobie dominacji, podporządkowaniu sobie innych osobników, odczytywaniu nastrojów innych goryli oraz wpływaniu na życie współtowarzyszy. Życie Robinsona Crusoe na bezludnej wyspie także było technicznie bardzo proste - mówi Humphrey „Dopiero pojawienie się Piętaszka stworzyło mu prawdziwie trudne problemy”. Humphrey wskazał, że człowiek używa swojego intelektu głównie w różnych sytuacjach społecznych. „Gra polegająca na intrygach i kontrintrygach nie może się odbywać wyłącznie na bazie zgromadzonej wiedzy, podobnie jak gra w szachy”. Człowiek musi przewidywać konsekwencje swoich zachowań, a także szacować najbardziej prawdopodobne zachowania innych ludzi. Do tego potrzebuje przynajmniej odrobiny pojęcia o motywach swoich działań, chociażby po to, aby odgadnąć myśli innych ludzi w podobnych sytuacjach. Ten wymóg samowiedzy spowodował wzrost poczucia samoświadomości[32]. Jak zauważył Horace Barlow z Cambridge University, sprawy, których jesteśmy świadomi, dotyczą głównie procesów umysłowych związanych z wydarzeniami społecznymi. Nie mamy świadomości tego, w jaki sposób widzimy, jak uderzamy rakietą tenisową czy jak piszemy poszczególne słowa. Świadomość polega na polityce „potrzeby wiedzy”, podobnie jak hierarchia wojskowa. „Nie widzę żadnego odstępstwa od reguły, która mówi, że jednostka jest świadoma tego, co może zakomunikować innym jednostkom, natomiast nie jest świadoma tego, czego nie może przekazać”[33]. Podobnie wyraził się John Crook, psycholog zainteresowany filozofią Wschodu: „Uwaga przesuwa poznanie w sferę świadomości, gdzie podlega ona procesowi formułowania werbalnego i jest przekazywana innym osobnikom”[34]. To, co opisują Humphrey i Alexander, to w istocie gra w szachy z Czerwoną Królową. Im szybciej rodzaj ludzki biegnie, tym staje się inteligentniejszy, a równocześnie pozostaje w tym samym miejscu, ponieważ przewaga w inteligencji dotyczy krewnych, którzy jako potomkowie bardziej inteligentnych ludzi poprzednich pokoleń sami stają się też coraz bardziej inteligentni. Pinker i Bloom ujmują to w ten sposób: „Interakcja z organizmem o podobnych możliwościach umysłowych, którego motywy są czasami wyraźnie wrogie, stawiają przed zdolnościami poznania ogromne i wciąż rosnące wymagania”[35]. Jeżeli Tooby i Cosmides mają rację co do umysłowych modułów, to wśród modułów wyselekcjonowanych do wzrostu przez ten intelektualny turniej szachowy znajduje się moduł „teorii umysłu”, który pomaga nam rozszyfrować myśli innych ludzi oraz daje nam środki do wyrażenia własnych myśli dzięki modułom językowym[36]. Wokół nas istnieje mnóstwo potwierdzających to dowodów. Plotkarstwo jest jednym z najbardziej powszechnych zwyczajów człowieka. Żadna rozmowa między ludźmi, którzy dobrze się znają kolegami w pracy, członkami rodziny, starymi przyjaciółmi - nigdy nie odbiega na długo od takich tematów jak zachowanie, ambicje, motywy, słabości czy sprawki nieobecnych (oraz obecnych) członków grupy. Dlatego właśnie mydlane opery w tak doskonały i skuteczny sposób dostarczają ludziom rozrywki[37]. Plotkowanie nie jest zwyczajem spotykanym jedynie w cywilizacji zachodniej. Konner napisał o swoim życiu wśród członków szczepu !Kung San: Po dwóch latach przebywania z ludem San zacząłem myśleć o epoce plejstocenu w ludzkiej historii (trzy miliony lat (sic!), podczas których wyewoluowaliśmy) jako o epoce niekończących się, długich i wyczerpujących spotkań grupowych. Kiedy spaliśmy w chatkach z trawy w którejś z ich wiosek, podczas wielu nocy cienkie ściany przepuszczały wymiany zdań ludzi siedzących w kręgu wokół ogniska, szczere wyrazy uczuć i niezgody, rozpoczynające się po rozpaleniu ognia o zmierzchu i ciągnące się do świtu[38].

Praktycznie wszystkie powieści i sztuki teatralne poruszają ten sam temat, nawet jeśli pozornie są dziełami historycznymi lub przygodowymi. Aby zrozumieć motywy, jakimi kierują się ludzie, należy czytać Prousta, Trollope’a czy Toma Wolfe’a, a nie Freuda, Piageta czy Skinnera. Mamy obsesję na punkcie umysłu innych łudzi. „Nasze intuicyjne wyczucie psychologiczne daleko przewyższa swoim zakresem i dokładnością jakąkolwiek psychologię naukową”, napisał Don Symons[39]. Horace Barlow wskazuje, że mistrzowie literatury są - niemal z definicji - mistrzami w czytaniu w ludzkich umysłach, Szekspir był dużo lepszym psychologiem niż Freud, a Jane Austen znacznie lepszym socjologiem niż Durkheim. Jesteśmy mądrzy, ponieważ jesteśmy - i w stopniu, w jakim jesteśmy - naturalnymi psychologami[40]. W rzeczy samej, pierwsi zauważyli to powieściopisarze. Już u George Eliot w książce Felix Holt, the Radical mamy jakby zwięzłe podsumowanie teorii Alexandra-Humphreya: Wyobraźmy sobie, czym byłaby gra w szachy, gdyby szachiści posiadali namiętności i intelekt, mniej lub bardziej mały i przebiegły; gdybyśmy nie tylko byli niepewni naszego przeciwnika, lecz także niezbyt pewni samych siebie… Szczególnie łatwo byłoby nas pobić, gdybyśmy chełpliwie polegali na naszej wyobraźni matematycznej lub gdybyśmy z pogardą traktowali nasze pasje. Można z łatwością porównać te wyimaginowane szachy do gry, którą człowiek wraz z bliźnimi musi prowadzić przeciwko bliźnim, używając bliźnich jako instrumentów.

Teoria Alexandra-Humphreya, znana szerzej jako teoria makiaweliczna[41], wydaje się dość oczywista, ale nie można jej było zaproponować w latach sześćdziesiątych XX w., zanim doszło do „samolubnej” rewolucji w badaniach nad behawiorem - nie mógł jej też zaproponować ktoś przesiąknięty naukami społecznymi ponieważ wymagała ona cynicznego spojrzenia na komunikację zwierzęcą. Do połowy lat siedemdziesiątych XX w. zoologowie myśleli o komunikacji w kategoriach przepływu informacji: zarówno w interesie nadawcy, jak i odbiorcy leżało to, aby przekazywana wiadomość była wyraźna, uczciwa oraz zawierała dużo informacji. Ale, jak zauważył Lord Macaulay, „Celem samej wypowiedzi nie jest prawda, lecz perswazja”[42]. W 1978 roku Richard Dawkins i John Krebs wskazali, że zwierzęta komunikują się głównie po to, aby manipulować sobą nawzajem, a nie przekazywać informacje. Ptak wykonuje długie i sugestywne pieśni, aby przekonać samicę do połączenia się z nim albo by przekonać rywala, że nie powinien wchodzić na jego terytorium. Gdyby ptak jedynie przekazywał informację, nie potrzebowałby tak skomplikowanych piosenek. Komunikacja zwierzęca — stwierdzili Dawkins i Krebs — bardziej przypomina ludzką reklamę niż rozkład lotów linii lotniczych. Nawet najbardziej korzystny dla obu stron rodzaj komunikacji, jaki istnieje między matką i dzieckiem, jest czystą manipulacją, o czym wie każda matka, która została obudzona w nocy przez płaczące dziecko spragnione tylko jej towarzystwa. Odkąd naukowcy zaczęli myśleć w ten sposób, ujrzeli życie społeczne zwierząt w zupełnie nowym świetle[43]. Jednego z najbardziej uderzających dowodów na rolę oszustwa w komunikacji dostarczyły eksperymenty Ledy Cosmides, przeprowadzone w Stanford University, oraz Gerda Gigerenzera i jego kolegów z uniwersytetu w Salzburgu. Bardzo wielu ludzi ma kłopoty z rozwiązaniem prostej logicznej zagadki zwanej testem Wasona. Polega ona na umieszczeniu na stole czterech kart; każda karta ma literę na jednej stronie oraz liczbę na stronie przeciwnej. Na początku rozkład kart jest następujący: D, F, 3, 7-Zadanie polega na tym, by odwrócić tylko te karty, które pozwolą nam stwierdzić, czy prawdziwa jest reguła: Jeżeli karta ma literę D na jednej stronie, to na drugiej ma liczbę 3. Mniej niż jedna czwarta studentów Stanford University wykonała ten test poprawnie, co stanowi typowy wynik. Nawiasem mówiąc, rozwiązanie jest takie, że należy odwrócić karty D i 7. Ale od lat wiadomo, że ludzie lepiej sobie radzą z testem Wasona, jeżeli zaprezentuje się go inaczej. Na przykład można problem ująć tak: „Wyobraź sobie, że pracujesz jako wykidajło w jednym z barów w Bostonie i stracisz pracę, jeżeli nie będziesz przestrzegał następującej zasady: osoba, która pije piwo, musi mieć skończone dwadzieścia lat”. Nasze karty wyglądają teraz tak: picie piwa, picie coca-coli, 25 lat, 16 lat. W tym wypadku trzy czwarte studentów rozwiązało test, odwracając karty „picie piwa” i „16 lat”! Problem jest pod względem logicznym identyczny z pierwszym przykładem. Być może bardziej swojski kontekst barn w Bostonie pomaga ludziom wypaść lepiej. Jednak inne, równie swojskie przykłady wcale nie poprawiają wyników. Pytanie, dlaczego niektóre testy Wasona są łatwiejsze od innych, okazało się jedną z najtrwalszych zagadek psychologii. Zagadkę rozwiązali Cosmides i Gigerenzer. Jest po prostu tak: Jeżeli reguła, której trzeba przestrzegać, nie należy do umowy społecznej, problem staje się trudny do rozwiązania — niezależnie od logiki; jeżeli natomiast

reguła jest elementem umowy społecznej, jak w przykładzie z piciem piwa, rozwiązanie wydaje się proste. W jednym z eksperymentów Gigerenzera badani stosowali z dobrymi rezultatami regułę: „Jeżeli otrzymujesz emeryturę, to przepracowałeś tutaj dziesięć lat” — w celu odkrycia, co jest na odwrotnej stronie kart „pracował tutaj osiem lat” oraz „otrzymał emeryturę” — jeżeli odgrywali rolę pracodawcy. Kiedy ci sami badani wcielali się w pracowników i mieli posłużyć się tą samą regułą, odwracali karty: „pracował tutaj dwanaście lat” oraz „nie otrzymał emerytury”, jak gdyby poszukiwali nieuczciwych pracodawców, chociaż z logiki wynikało, że nieuczciwi pracodawcy nie łamią reguły. Dzięki długiej serii doświadczeń Cosmides i Gigerenzer udowodnili, że ludzie nie traktują tych zagadek jak testów logicznych. Traktują je jak kontrakty społeczne i poszukują oznak oszustwa. Badacze wysunęli więc wniosek, że umysł człowieka nie jest dobrze przystosowany do logicznego myślenia, lecz jest znakomicie przystosowany do oceniania uczciwości transakcji społecznych oraz szczerości ofert społecznych. Mamy do czynienia z nieufnym makiawelicznym światem[44]. Richard Byrne i Andrew Whiten z University of St. Andrews obserwowali pawiany w Afryce Wschodniej i byli świadkami następującego zdarzenia: mały pawian Paul zauważył, że dorosła samica Mel znalazła duży korzeń. Rozejrzał się, po czym wydał głośny okrzyk. Na ten dźwięk przybiegła matka Paula, która natychmiast „doszła do wniosku”, że Mel właśnie ukradła korzeń jej synkowi czy też w jakiś sposób go przeraziła, wobec czego przegoniła Mel. Paul zjadł korzeń. Tego typu manipulacja społeczna wymagała od młodego pawiana pewnej inteligencji: wiedzy, że jego krzyk przywoła matkę, domysłu, że matka zinterpretuje sytuację w taki, a nie inny sposób, oraz przypuszczenia, że wszystko to umożliwi Paulowi spożycie korzenia. Pawian użył również inteligencji do wprowadzenia w błąd innych. Byrne i Whiten zauważyli, że zwyczaj wyrachowanego oszustwa jest powszechny u ludzi, zdarza się u szympansów, jest sporadyczny u pawianów i zupełnie nieznany u innych zwierząt. Oszukiwanie i wykrywanie oszustw byłoby więc pierwotną przyczyną powstania inteligencji. Badacze ci przypuszczają, że duże małpy człekokształtne nabyły niepowtarzalnej zdolności do wyobrażania sobie alternatywnych światów jako sposobów na oszukiwanie[45]. Robert Trivers stwierdził, że aby dobrze oszukiwać innych, zwierzę musi samo się oszukiwać, i że cecha samooszustwa stanowi stronniczy system przechodzenia od umysłu świadomego do nieświadomego. Oszustwo jest więc przyczyną powstania podświadomości[46]. Jednak relacja Byrne’a i Whitena o incydencie wśród pawianów trafia w samo sedno tego, co stanowi słabą stronę teorii makiawelicznej. Teoria ta dotyczy każdego gatunku społecznego. Na przykład jeżeli przeczytamy jakiekolwiek relacje o życiu szympansów, zauważymy „wątki” boleśnie znajome człowiekowi. W opowieści Jane Goodall o błyskotliwej karierze samca Goblina widzimy, jak bohater ostrożnie i pewnie pnie się po szczeblach hierarchii, kiedy wyzywa i zwycięża każdą samicę w stadzie, a potem przechodzi do samców: Humphreya, Jomeo, Sherry’ego, Satana i Evereda. Jedynie Figan (przywódca) był wyjątkiem. Faktycznie to dzięki przyjaźni z Figanem Goblin mógł rzucić wyzwanie wszystkim tym starszym i bardziej doświadczonym samcom. Nigdy tego nie robił, jeżeli w pobliżu nie było Figana.

To, co następuje później, jest dla człowieka całkiem oczywiste. Już od dłuższego czasu oczekiwaliśmy, że Goblin zwróci się przeciwko Figanowi. Wciąż się zastanawiam, dlaczego Figan, zręczny we wszystkich innych kwestiach społecznych, nie był w stanie przewidzieć nieuniknionego rezultatu popierania Goblina[47].

Intrygi przybierają różny obrót, ale nie czekają nas niespodzianki: Figan wkrótce zostaje obalony. Machiavelli przynajmniej ostrzegał swojego Księcia, aby uważał na to, co się dzieje za jego plecami. Brutus i Kasjusz starannie opracowali plan zamachu na Juliusza Cezara; nigdy przecież nie mogliby dokonać zabójstwa, gdyby otwarcie obnosili się ze swoimi ambicjami i planami. Nawet najbardziej zaślepiony władzą dyktator nie dałby się zaskoczyć tak jak Figan. Oczywiście to dowodzi tylko, że ludzie są bardziej inteligentni niż szympansy, czemu wcale się nie dziwimy, ale pozostaje pytanie: Dlaczego? Gdyby Figan miał większy mózg, mógłby przewidzieć zbliżające się niebezpieczeństwo. Zatem presja ewolucyjna, którą opisał Nick Humphrey - stawać się coraz lepszym w rozwiązywaniu zagadek społecznych, czytaniu w umysłach i przewidywaniu reakcji - z pewnością działa także na szympansy i pawiany. Geoffrey Miller, psycholog z University of Stanford, ujął to

następująco: „Wszystkie małpy człekokształtne i zwierzokształtne wykazują kompleksowość zachowań, między innymi komunikację, manipulację, oszustwo oraz długotrwałe związki; dobór popierający makiaweliczną inteligencję opartą na tych społecznych złożonościach powinien doprowadzić do ukształtowania się u małp znacznie większego mózgu niż obserwowane”[48]. Zaproponowano kilka rozwiązań tej zagadki, ale żadne z nich nie jest całkowicie przekonujące. Pierwsze jest wyjaśnienie Humphreya, które mówi, że społeczeństwo ludzkie jest bardziej złożone niż społeczeństwo małp, ponieważ potrzebuje czegoś w rodzaju „szkoły politechnicznej”, w której młodzi ludzie uczą się praktycznych umiejętności właściwych swojemu gatunkowi. Wygląda mi to po prostu na zwrot w kierunku teorii twórcy narzędzi. Według drugiej sugestii, tworzenie przymierzy między osobami, które nie są spokrewnione, jest kluczem do sukcesu u ludzi, a to bardzo zwiększa korzyści wynikające z posiadania intelektu. Można jednak zapytać: A co z delfinami? Mamy coraz więcej dowodów na to, że społeczności delfinów opierają się na zmiennych przymierzach samców i samic. Richard Connor zaobserwował kiedyś, jak para samców natknęła się na małą grupę innych samców, które porwały wcześniej płodną samicę. Zamiast z nimi walczyć, para wycofała się, znalazła sprzymierzeńców, wróciła i dzięki przewadze liczebnej ukradła samicę[49]. Nawet u szympansów uzyskanie przez samca pozycji przywódcy stada i jego kadencja na tym stanowisku zależą od umiejętności znalezienia sprzymierzeńców i ich lojalności[50]. Zatem teoria przymierzy również wydaje się zbyt ogólna, aby wyjaśnić nagłe pojawienie się inteligencji u ludzi. Poza tym, jak większość z tych teorii, wyjaśnia istnienie języka, taktycznego myślenia, wymiany społecznej i tak dalej, ale nie wyjaśnia istnienia pewnych rzeczy, którym ludzie poświęcają sporą część umysłowej energii — np. muzyki i humoru.

D O WC IP I S E K S Teoria makiaweliczna wskazuje przynajmniej ludzkiemu mózgowi przeciwnika, który jest mu równy, niezależnie od jego inteligencji. Nie muszę moim czytelnikom przypominać o bezwzględności, z jaką ludzie realizują własne interesy. Zawsze pragniemy być jeszcze bardziej inteligentni, podobnie jak zawsze pragniemy być coraz lepsi w grze w szachy. Albo zwyciężymy, albo nie. Jeżeli zwycięstwo oznacza zmierzenie się z lepszym przeciwnikiem, jak to się dzieje w turnieju ewolucyjnym w kolejnych pokoleniach, to presja stawania się coraz lepszym nigdy nie ustaje. Sposób, w jaki powiększał się mózg człowieka, każe przypuszczać, że w obrębie naszego gatunku stale odbywa się podobny wyścig zbrojeń. Tak właśnie twierdzi Geoffrey Miller. Po omówieniu różnych wad tradycyjnych teorii dotyczących inteligencji, dokonuje on zaskakującego zwrotu: Sądzę, że kora nowa nie powstała głównie czy wyłącznie jako instrument umożliwiający wykonywanie narzędzi, dwunożne chodzenie, używanie ognia, prowadzenie wojny, polowanie, zbieractwo czy unikanie drapieżników sawanny. Żadna z wyżej wymienionych funkcji nie wyjaśnia wybuchowego rozwoju kory mózgowej u naszego gatunku ani też żadnego gatunku pokrewnego. (…) Kora nowa jest przede wszystkim instrumentem służącym do prowadzenia zalotów i zatrzymania przy sobie partnera seksualnego. Jej specyficznie ewolucyjną funkcją jest stymulowanie i zabawianie innych ludzi oraz ocenianie ich wysiłków stymulacyjnych[51].

Miller uważa, że jedyną wystarczającą presją ewolucyjną, która powoduje nagłe i kapryśne powiększenie się jakiegoś organu, jest dobór płciowy. „Tak jak pawicę zadowala tylko wizualnie wspaniały pokaz upierzenia pawia, tak samo, jak sądzę, samce i samice naczelnych zaczęły się zadowalać tylko psychicznie wspaniałymi, fascynującymi, elokwentnymi i dowcipnymi partnerami”. Miller celowo nawiązuje do pawia. Gdziekolwiek indziej w królestwie zwierząt znajdujemy przesadne i powiększone ozdoby, jesteśmy je w stanie wyjaśnić niekontrolowanym, fisherowskim efektem intensywnego doboru płciowego (lub równie potężnym efektem Dobrych Genów, jak opisano w rozdziale 5). Dobór płciowy, jak widzieliśmy, różni się skutkami od doboru naturalnego, gdyż nie rozwiązuje problemów związanych z przetrwaniem, a nawet je powiększa. Gusty samic sprawiają, że ogony pawie wydłużają się, aż staną się obciążeniem - po czym samice w dalszym ciągu domagają się coraz dłuższych ogonów. Miller użył niewłaściwego słowa: pawice nigdy nie są zadowolone. Zatem skoro odkryliśmy siłę wywołującą gwałtowną zmianę ozdób, byłoby przewrotnością pominięcie jej podczas prób

wyjaśnienia gwałtownej ekspansji mózgu. Miller przytacza dowody na potwierdzenie swoich poglądów. Na listach pożądanych cech obojga płci ludzie konsekwentnie umieszczają inteligencję, poczucie humoru, kreatywność i interesującą osobowość nawet przed takimi cechami, jak bogactwo i uroda[52]. A przecież te cechy nie mają nic wspólnego z młodością, statusem, płodnością czy przymiotami rodzicielskimi, zatem ewolucjoniści zwykle je ignorują, choć zajmują one czołowe miejsca na listach. Ogon pawia wcale nie jest wskazówką umiejętności ojcowskich właściciela, ale despotyczna moda wymierza karę tym, którzy przestają jej przestrzegać. Miller uważa, że podobnie kobiety i mężczyźni nie ośmielają się wyrwać z tego kieratu wybierania na partnerów możliwie najdowcipniejszych, najbardziej kreatywnych i najbardziej elokwentnych osób (zauważmy, że Miller nie mówi tutaj o konwencjonalnej „inteligencji” mierzonej wynikami egzaminów). Sposób, w jaki dobór płciowy kapryśnie wykorzystuje istniejące już tendencje w percepcji, pasuje do faktu, że małpy z natury są „ciekawe, rozbawione, łatwo się nudzą i poddają się inspiracji”. Miller sugeruje, że aby utrzymać przy sobie męża na czas wystarczający do wychowania potomstwa, kobieta musi być w swoim zachowaniu możliwie jak najbardziej zmienna i kreatywna. Miller nazywa to efektem Szeherezady, nawiązując do bohaterki Baśni z tysiąca i jednej nocy, która, by nie stracić życia, oczarowywała sułtana swymi opowieściami. To samo dotyczy mężczyzn, którzy chcą przyciągnąć kobietę, Miller nazywa to efektem Dionizosa, greckiego boga tańca, muzyki, pijaństwa i uwodzenia. Mógł to również nazwać efektem Micka Jaggera. Miller zwierzył mi się kiedyś, że nie pojmuje, dlaczego gwiazdorzy rockowi w średnim wieku są tak atrakcyjni dla kobiet. Jeśli o to chodzi, to Don Symons wspomniał, że wodzowie plemienni są i utalentowanymi mówcami, i skutecznymi poligamistami[53]. Miller zauważył, że im większy mózg, tym bardziej konieczne są długotrwałe więzi między partnerami. Ludzkie niemowlę rodzi się bezradne i bardzo niedojrzałe. Gdyby miało być tak zaawansowane rozwojowo przy urodzeniu jak dziecko małp, musiałoby pozostawać w łonie matki dwadzieścia jeden miesięcy[54]. Ale ludzka miednica nie jest w stanie przepuścić dziecka o tak dużej głowie, zatem rodzi się ono po dziewięciu miesiącach, przez następny rok jest traktowane jak bezradny, żyjący poza łożyskiem płód i przez kolejny rok nie zaczyna nawet chodzić, dopóki nie osiągnie wieku, w którym tak naprawdę powinno przyjść na świat. Ta bezradność jeszcze bardziej wzmacnia dążenie kobiet do zatrzymania mężczyzn przy sobie, aby żywili je, kiedy one są zajęte dzieckiem. Miller stwierdził, że najpowszechniejszym zarzutem wobec efektu Szeherezady jest to, że większość ludzi nie jest dowcipna i kreatywna, ale nudna i stereotypowa. To rzeczywiście prawda, ale względem kogo? Standardy tego, co ludzie uważają za zabawne, ewoluowały, jeśli Miller ma rację, tak szybko jak poczucie humoru. „Myślę, że czytelnikom płci męskiej trudno byłoby wyobrazić sobie, że niektóre liczące zaledwie ponad metr, na wpół owłosione, pozbawione piersi żeńskie hominidy są seksowniejsze niż inne hominidy - napisał Miller w liście do mnie (chodzi mu o Lucy). - Jesteśmy zepsuci, ponieważ dobór płciowy zawiódł nas tak daleko, że trudno zrozumieć, jak każdy etap, który przeszliśmy, mógł uchodzić za udoskonalenie. Wręcz odstręczają nas cechy, które pół miliona lat temu uchodziłyby za nieodparcie atrakcyjne”[55]. Teoria Millera zwraca uwagę na kilka faktów, których inne teorie nie wyjaśniały, a mianowicie na to, że taniec, muzyka, humor i miłosna gra wstępna stanowią niepowtarzalne cechy gatunku ludzkiego. Zgodnie z rozumowaniem Toobyego i Cosmides, nie możemy twierdzić, że są to zwykłe kulturowe zwyczaje narzucone nam przez „społeczeństwo”. Potrzeba słuchania rytmicznych melodii oraz gotowość do wybuchania śmiechem po usłyszeniu dowcipu ma wyraźnie charakter wrodzony. Za Millerem trzeba zaznaczyć, że te potrzeby charakteryzuje obsesja na punkcie nowości i wirtuozerii oraz że najczęściej przejawiają je ludzie młodzi. Od beatlemanii do Madonny (i tak już od Orfeusza) - seksualna fascynacja młodzieży muzyczną kreatywnością jest oczywista. To ludzka cecha uniwersalna. Najważniejsze w teorii Millera jest to, że ludzie są szczególnie wybredni, jeśli chodzi o partnerów życiowych. Faktycznie, wśród wszystkich hominoidów ludzie są wyjątkowi w tym, że obie płcie są wyjątkowo wybredne. Samicy goryla całkiem odpowiada to, że kopuluje z tym akurat samcem, który „posiada” jej harem. Samiec goryla spółkuje z każdą płodną samicą, jaką znajdzie. Samica szympansa chętnie odbywa stosunki z wieloma różnymi samcami w stadzie. Samiec szympansa kopuluje z każdą samicą w odpowiedniej fazie cyklu płciowego. Natomiast kobiety są bardzo wybredne, jeśli chodzi o wybór partnera seksualnego. Mężczyźni zresztą też. Oczywiście mężczyzna łatwiej da się namówić na pójście do łóżka z piękną, młodą kobietą — lecz

w tym właśnie leży sedno sprawy. Większość kobiet nie jest ani młoda, ani piękna, ani nie próbuje uwieść obcych mężczyzn. Trudno nie zauważyć, jak niezwykły jest człowiek pod tym względem. Samce takich gatunków ptaków monogamicznych, jak gołębie czy synogarlice[56], wybierają samicę bardzo starannie, ale u wielu innych ptaków samce romansują z każdą napotkaną samicą, jak dowodzi teoria rywalizacji plemników (patrz rozdział 7). Chociaż mężczyzna lubi różnorodność bardziej niż kobieta, jest bardzo wybredny w porównaniu z innymi samcami. Wybredność u jednej lub drugiej płci jest warunkiem wstępnym doboru płciowego. Ale jak już dowodziłem w poprzednich rozdziałach, jest także czymś więcej. Selektywność jest zapowiedzią niemal nieuniknionego doboru płciowego. Kiedy jedna z płci jest wybredna, nie da się uniknąć fisherowskiego, niekontrolowanego efektu atrakcyjnych synów oraz opisanego przez Zahaviego i Hamiltona efektu Dobrych Genów. Można wobec tego oczekiwać, że prostą konsekwencją doboru płciowego będzie u człowieka przesadny rozwój niektórych cech[57]. Nawiasem mówiąc, teoria Millera zwraca uwagę na mało doceniany aspekt doboru płciowego - dobór płciowy może wpływać i na wybieraną płeć, i na wybierającą. Na przykład gatunki amerykańskich kosów, u których samica jest duża, są również gatunkami, u których samce są dużo większe. Podobne korelacje obserwujemy u wielu ssaków i ptaków. Wśród bażantów, cietrzewi, fok i jeleni większa różnica rozmiarów ciała samców i samic występuje u większych gatunków. Jedną z ostatnich analiz tego zjawiska kończy wniosek, że jest to spowodowane doborem płciowym. Im bardziej poligamiczny jest gatunek, tym bardziej opłaca się samcom mieć większe rozmiary; im więcej samców o dużych rozmiarach, tym częściej przekazują oni geny wzrostu swoim córkom i synom. Geny mogą być „związane z płcią”, ale zwykle tylko w sposób niedoskonały albo tylko wtedy, gdy bardzo niekorzystne jest odziedziczenie przez córki danej cechy — tak jak w wypadku samic ptaków - barwnego upierzenia. Tak więc dobór płciowy polegający na preferencji samców w stosunku do samic z większym mózgiem doprowadzi do wyewoluowania większego mózgu u obu płci[58].

O P Ę TA N I M Ł O D O Ś C IĄ Uważam, że poglądy Millera należy wzbogacić elementami teorii neotenii (do czego sam Miller nie jest przekonany). Teoria neotenii ma ustaloną opinię wśród antropologów. A pojęcie ludzkiego, monogamicznego wychowania dzieci ma ustaloną opinię wśród socjobiologów. Nikt jednak nie starał się powiązać obu teorii. Jeżeli mężczyźni zaczynają wybierać młode partnerki, to każdy gen, który opóźnia tempo rozwoju cech dorosłych u kobiety, powinien czynić ją bardziej atrakcyjną w danym wieku niż rywalkę. W rezultacie kobieta zostawi więcej potomków, którzy odziedziczą ten gen. Każdy gen neotenii potęgowałby młodzieńczość wyglądu. Innymi słowy, neotenia mogła być konsekwencją doboru płciowego, a skoro uważamy, że neotenia spowodowała wzrost inteligencji u człowieka (poprzez zwiększenie rozmiarów mózgu w okresie dojrzałości), to pośrednio właśnie dobór płciowy byłby odpowiedzialny za pojawienie się inteligencji u człowieka. Na początku trudno pojąć ten pomysł, ale może nam pomóc pewien eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie dwie pierwotne kobiety — jedna z nich rozwija się z normalną szybkością, druga posiada dodatkowy gen neotenii, zatem ma bezwłose ciało, duży mózg, małe szczęki,/późno dojrzewa i długo żyje. W wieku dwudziestu pięciu lat obie zostają wdowami; każda ma po pierwszym mężu jedno dziecko. Mężczyźni z plemienia wolą kobiety młode, a kobiety dwudziestopięcioletnie nie należą do młodych, zatem żadna z nich nie ma specjalnych szans na znalezienie drugiego męża. Ale pojawia się pewien mężczyzna, który nie może znaleźć sobie żony. Mając wybór, wybierze tę wdowę, która wygląda młodziej. Kobieta rodzi jeszcze troje dzieci, podczas gdy jej rywalka ledwo zdołała wychować to jedno dziecko, które miała. Szczegóły naszej opowieści nie mają znaczenia. Chodzi o to, że kiedy mężczyźni zaczynają preferować młodość, każdy gen opóźniający pojawienie się oznak starzenia będzie prosperował kosztem normalnego genu, a to właśnie robi gen neotenii. Gen neotenii prawdopodobnie wywołał określone cechy tak u synów, jak i córek kobiety, ponieważ nie ma żadnego powodu, aby działał tylko na płeć żeńską. Cały gatunek zmierza ku neotenii. Christopher Badcock z London School of Economics, który w niezwykły sposób łączy zainteresowanie ewolucją z zainteresowaniem Freudem, zaproponował podobną myśl. Jego zdaniem cechy neoteniczne (czy też,

jak je nazywa, pedomorficzne) faworyzowane były raczej przez kobiety niż mężczyzn. Młodsi mężczyźni byli działającymi w grupach myśliwymi i dlatego kobiety, które potrzebowały mięsa, wybierały mężczyzn o młodzieńczym wyglądzie. Zasada jest taka sama: rozwój neotenii jest konsekwencją preferencji neotenii u jednej płci[59]. Oczywiście nie przeczy to temu, że większy mózg przyniósł korzyści w postaci makiawelicznej inteligencji, języka i technik uwodzenia. W rzeczy samej, kiedy te korzyści stały się jasne, mężczyźni, którzy byli szczególnie wybredni w wyborze wyglądających młodo kobiet mogli odnosić największe korzyści, ponieważ czasami wybierali neoteniczne kobiety o wielkim mózgu i dlatego posiadali inteligentniejsze dzieci. Dzięki temu możemy uciec od pytania: Dlaczego to wszystko nie przydarzyło się pawianom? Idea doboru płciowego Millera ma jednak poważną wadę. Pamiętamy, że zakłada ona wybredność jednej lub drugiej płci. Ale co spowodowało tę wybredność? Być może przyczyna leży w tym, że mężczyźni brali udział w wychowywaniu dzieci, co sprawiło, że kobiety decydowały się na jednego stałego partnera w roli ojca, a mężczyźni decydowali się na długotrwałe związki, aby być pewni ojcostwa. Dlaczego jednak mężczyźni brali udział w opiece rodzicielskiej? Ponieważ w ten sposób mieli większą szansę na wychowanie dzieci niż gdyby poszukiwali nowej partnerki. Osiągnięcie dojrzałości przez dzieci wymagało długiego czasu, a mężczyźni mogli pomagać rodzinie, zdobywając dla niej mięso. Dlaczego dzieci tak długo osiągały dojrzałość? Ponieważ miały wielkie głowy! I koło rozumowania się zamyka. To nie musi być błąd. Niektóre najlepsze rozumowania jak np. teoria niekontrolowanego doboru płciowego Fishera, też są koliste. Związek między kurczakiem i jajkiem jest kolisty. Prawdę mówiąc, Miller jest raczej dumny z kolistości tej teorii, ponieważ uważa, że nauczyliśmy się z symulacji komputerowych, iż ewolucja jest procesem, który sam się napędza. Nie istnieje żadna pojedyncza przyczyna i skutek, ponieważ skutki wzmacniają przyczyny. Jeśli ptak okazuje się dobry w rozłupywaniu nasion, zaczyna się w tym specjalizować, co wywołuje dodatkową presję na ewolucję zdolności rozłupywania nasion. Ewolucja stanowi zamknięte koło.

P AT Niepokojąca jest myśl, że mózg człowieka stanowi neurologiczną wersję pawiego ogona - ozdobę ukształtowaną w celu pokazu seksualnego, której wirtuozeria we wszystkim od rachunku różniczkowego do rzeźby jest być może tylko skutkiem ubocznym zdolności oczarowywania. Niepokojąca, ale też nie całkiem przekonująca. Teoria doboru płciowego umysłu ludzkiego jest prawdopodobnie najbardziej spekulatywną i wątłą z wielu teorii ewolucyjnych omówionych w tej książce, ale jest utrzymana w tym samym tonie co pozostałe. Na początku tej książki zapytałem, dlaczego wszyscy ludzie są tak podobni, a jednak tak różni, i zasugerowałem, że odpowiedź leży w niepowtarzalnej alchemii płci. Każdy osobnik jest niepowtarzalny ze względu na różnorodność genetyczną, którą rozmnażanie płciowe generuje podczas stałej gry w szachy z chorobami. Każdy osobnik jest członkiem gatunku homogenicznego ze względu na nieustanne mieszanie się tej różnorodności w puli genów ludzkości. Kończę tę książkę opisem jednej z najdziwniejszych konsekwencji istnienia płci. Wybredność człowieka w wyborze partnerów spowodowała szalony rozwój umysłu ludzkiego tylko z tego powodu, że dowcip, wirtuozeria, pomysłowość i indywidualność podniecały innych łudzi. Jest to może mniej podnosząca na duchu perspektywa celu istnienia ludzkości niż perspektywa religijna, ale jest ona również raczej wyzwalająca. Bądźmy różni.

Epilog MAŁPA, KTÓRA SAMA SIĘ UDOMOWIŁA

Niech myśl o Bogu nie spędza ci snu z powiek, tematem myśli ludzkiej powinien być człowiek. Uplasowany gdzieś w połowie drogi, nie jest ani za mądry, ani za ubogi. Wie już zbyt wiele, aby być Sceptykiem, ma męstwa zbyt mało, aby być Stoikiem. Może się wahać: działać lub nie robić nic, być prawie Bogiem albo Bestią być. Może raz wybrać Duszę, a drugi raz Ciało, czasem myśleć za dużo, a czasem za mało. Urodził się, by umrzeć, myśli, aby błądzić, szanować swój rozum, za dużo nie sądzić. Alexander Pope, Wiersz o człowieku (przeł. A. Pospieszalski)

Badanie natury ludzkiej jest mniej więcej na tym samym etapie co badanie ludzkiego genomu, które jest mniej więcej na tym samym etapie co kartografia w czasach Herodota. Znamy kilka szczegółów i większe części w zarysie, ale największe odkrycia (oraz błędy) są dopiero przed nami. Jeżeli wyzwolimy się z czysto dogmatycznych sporów o naturę i kulturę, będziemy mogli stopniowo odkrywać resztę. Merkator nie potrafił ustalić właściwych rozmiarów Europy i Azji, dopóki nie pojął perspektywy, którą zapewniają długość i szerokość geograficzna. Tak samo w badaniach natury ludzkiej najwyższą wagę ma perspektywa innych zwierząt. Nie można zrozumieć życia społecznego płatkonogów, cietrzewi, słoni morskich i szympansów, jeżeli będziemy je rozpatrywać w izolacji. Oczywiście zwierzęta te można wspaniale opisywać w najdrobniejszych szczegółach - ich poliandrię, toki, walki o harem, łączenie się i rozdzielanie grup. Jednak znaczenie tego wszystkiego można zrozumieć w pełni tylko w perspektywie ewolucji. Tylko wówczas widzimy rolę, jaką w kształtowaniu natury zwierząt odegrały różne możliwości inwestowania rodziców w potomków, różne siedliska, różne diety i różne doświadczenia z przeszłości. Czystym nonsensem jest zaniechanie porównywania ludzi z innymi zwierzętami na podstawie przekonania, że jedynie człowiek jest zdolnym do nauki stworzeniem, które kształtuje siebie według własnych zachcianek. Zatem nie przepraszam, że w tej książce wrzuciłem ludzi i zwierzęta do jednego worka. Fakt istnienia cywilizacji nie wystarcza do uratowania naszego zaściankowego egotyzmu. To prawda, że jesteśmy tak udomowieni jak każdy pies czy krowa, a może nawet bardziej. Dzięki odpowiedniej hodowli wyzbyliśmy się różnych instynktów, które były prawdopodobnie charakterystyczne dla naszej plejstoceńskiej natury, tak samo jak ludzie dzięki hodowli zlikwidowali u krów wiele cech plejstoceńskiego tura. Ale podrap tylko krowę, to wciąż znajdziesz pod spodem tura. Grupa cieląt wypuszczonych do lasu wkrótce zmieni się w poligamiczne stado, w którym samce rywalizują o pierwszeństwo. Pozostawione same sobie psy stają się na powrót terytorialnymi zwierzętami stadnymi, których przywódcy monopolizują reprodukcję. Pozostawiona pośrodku afrykańskiej sawanny grupa młodziutkich Brytyjczyków z pewnością nie odtworzyłaby modelu życia swoich przodków. Prawdopodobnie przymieraliby głodem — tak bardzo od tysiącleci polegamy na tradycji kulturowej mówiącej nam, jak żyć i gdzie szukać jedzenia. Jednak ludzie ci także nie zorganizują się wbrew wszelkim podstawowym zasadom naszego życia społecznego. Zgodnie z tym, co wiemy o życiu wolnych komun, łącznie z Rajneeshpuram w stanie Oregon, społeczności ludzkie zawsze organizują hierarchię i zawsze atomizują się ze względu na zaborcze więzy seksualne. Człowiek jest zwierzęciem, które samo się udomowiło; jest ssakiem; małpą; społeczną małpą, u której samiec dzierży inicjatywę w zalotach seksualnych, a samice zazwyczaj opuszczają społeczność urodzenia; samce są drapieżnikami, a samice zbieraczkami roślin. Samce posiadają względne hierarchie, a samice są względnie egalitarne; samce biorą ogromny udział w wychowywaniu potomstwa, zapewniając partnerkom i dzieciom jedzenie, opiekę i towarzystwo; związki monogamiczne są regułą, ale wielu mężczyzn ma romanse, a niektórzy żyją w poligamii; samice związane z samcami o niskim statusie często zdradzają mężów, aby zdobyć dostęp do genów samców stojących wyżej w hierarchii; człowiek jest małpą, która została poddana niezwykle intensywnemu doborowi płciowemu, zatem wiele cech kobiecego ciała (wargi, piersi, talia) oraz umysłu obu płci (piosenki, oparta na współzawodnictwie ambicja, poszukiwanie statusu) powstało po to, aby znaleźć zastosowanie w rywalizacji o partnera; jest małpą, która rozwinęła niezwykły wachlarz nowych instynktów, aby uczyć się dzięki kojarzeniu, komunikować dzięki mowie i przekazywać tradycję. Ale wciąż jest małpą. Połowa idei zawartych w tej książce jest prawdopodobnie błędna. Historia nauki nie jest budująca. Eugenika Galtona, nieświadomość Freuda, socjologia Durkheima, antropologia kulturowa Mead, behawioryzm Skinnera, wczesne poznanie Piageta i nawet socjobiologia Wilsona — wszystko to z perspektywy czasu okazuje się naszpikowane błędami i fałszywymi poglądami. Nie ulega wątpliwości, że podejście Czerwonej Królowej jest tylko kolejnym rozdziałem w tej niedoskonałej opowieści. Bez wątpienia upolitycznienie tej teorii i kapitał włożony w jej podważanie narobią tyle szkód, ile narobiły poprzednie próby zrozumienia ludzkiej natury. Zachodnia rewolucja kulturalna zwana polityczną poprawnością bez wątpienia zdławi dociekania, które jej się nie podobają, takie jak te dotyczące umysłowych różnic między mężczyznami i kobietami. Czasami wydaje mi się, że jest nam sądzone nigdy siebie nie zrozumieć, ponieważ nasza natura sprawia, że każde nasze dociekanie staje się wyrazem tej natury - ambitnym, nielogicznym, zwodniczym, religijnym. „Żadne literackie dzieło nie miało większego pecha niż mój Traktat o naturze ludzkiej. Wyszedł martwy spod prasy drukarskiej” — oświadczył David Hume.

Jednak potem przypominam sobie, jak bardzo rozwinęliśmy się od czasów Hume’a i o ile bliżej niż kiedykolwiek przedtem jesteśmy celu całkowitego zrozumienia natury ludzkiej. Nigdy do końca nie osiągniemy tego celu i być może tak będzie lepiej. Lecz dopóki pytamy „dlaczego”, mamy przed sobą naprawdę szlachetny cel.

PRZYPISY 1. Natura ludzka [1] Dawkins 1991. [2] Weismann 1889. [3] Weismann 1889. [4] Niektórzy naukowcy twierdzą, że Chińczycy są potomkami „człowieka pekińskiego”, lokalnej odmiany Homo erectus, ale obecnie przeważająca liczba dowodów przeczy tym twierdzeniom. [5] Karol Marks w Krytyce Programu Gotajskiego (1875) parafrazował Michaiła Bakunina, który w trakcie procesu po upadku powstania anarchistów w Lyonie (1870) oświadczył: „Każdy według swych umiejętności, każdemu według jego potrzeb”. [6] Tylko nieliczni antropolodzy nie zgadzają się z poglądem, że wszyscy współcześni ludzie pochodzą od rasy, która do 100 000 lat temu mieszkała wyłącznie w Afryce. [7] Tooby i Cosmides 1990. [8] Mayr 1983; Dawkins 1986. [9] Hunter, Nur i Werren 1993. [10] Dawkins 1991. [11] Dawkins 1986. [12] Tiger 1991. [13] Dlaczego tak jest, zobacz artykuł Edwarda Tennera o „teorii zemsty” w „Harvard Magazine”, marzec/kwiecień 1991. [14] Wilson 1975.

2. Zagadka [1] Bell 1982. [2] Weismann 1889. [3] Brooks 1988. [4] J. Maynard Smith, wywiad. [5] Levin 1988. [6] Weismann 1889. [7] Bell 1982. [8] Fisher 1930. [9] Müller 1932. [10] Crow i Kimura 1965. [11] Wynne-Edwards 1962. [12] Darwin 1859. [13] Humphrey 1983. [14] Williams 1966. [15] Fisher 1930; Wright 1931; Haldane 1932. [16] Huxley 1942. [17] Hamilton 1964;Trivers 1971. [18] Ghiselin 1974,1988. [19] Maynard Smith 1971. [20] Stebbins 1950; Maynard Smith 1978. [21] Jaenike 1978. [22] Gould i Lewontin 1979. [23] Williams 1975; Maynard Smith 1978. [24] Maynard Smith 1971. [25] Ghiselin 1988. [26] Bernstein, Hopfi Michod 1988. [27] Bernstein 1983; Bernstein, Byerly, Hopfi Michod 1985.

[28] Maynard Smith 1988. [29] Tiersch, Beck i Douglas 1991. [30] Bull i Charnov 1985; Bierzychudek 1987b; Kondraszow i Crow 1991; Perrot, Richerd i Valero 1991. [31] Bernstein, Hopfi Michod 1988. [32] Kondraszow 1988. [33] Flegg, Spencer i Wood 1985. [34] Stearns 1987; Michod i Levin 1988. [35] Kirkpatrick i Jenkins 1989; Wiener, Feldman i Otto 1992. [36] Müller 1964. [37] Bell 1988. [38] Ostatnio odkryto działanie zapadki Müllera u wirusów; patrz: Chao 1992; Chao, Tran i Matthews 1992. [39] Crow 1988. [40] Kondraszow 1982. [41] M. Meselson, wywiad. [42] Kondraszow 1988. [43] Hamilton 1990a. [44] C. Lively, wywiad.

3. Potęga pasożytów [1] Hurst, Hamilton i Ladle 1992. [2] M. Meselson, wywiad. [3] Maynard Smith 1986. [4] Williams 1966; Williams 1975. [5] Maynard Smith 1971. [6] Williams i Mitton 1973. [7] Williams 1975. [8] Bell 1982. [9] Bell 1982. [10] Ghiselin 1974. [11] Darwin 1859. [12] Bell 1982. [13] Schmitt i Antonovics 1986; Ladle 1992. [14] Williams 1966. [15] Bierzychudek 1987a. [16] Harvey 1978. [17] Burt i Bell 1987 [18] Eldredge i Gould 1972. [19] Williams 1975[20] Carroll 1871. [21] Van Valen 1973; L. Van Valen, wywiad. [22] Zinsser 1934; McNeill 1976. [23] „Washington Post”, 16 grudnia 1991. [24] Krause 1992. [25] Dawkins 1990. [26] Jeżeli przyjmiemy, że jedno pokolenie bakterii żyje 30 minut, otrzymamy 1 226400 pokoleń bakterii w ciągu jednego ludzkiego życia (siedemdziesiąt lat). W ciągu 7 milionów lat, od czasu gdy dzieliliśmy przodka z szympansami, istniało ponad 200 000 „ludzkich” pokoleń {pojawiających się co 30 lat). [27] O’Connell 1989. [28] Dawkins i Krebs 1979. [29] Schall 1990; May i Anderson 1990. [30] Levy 1992. [31] Ray 1992. [32] Ray 1992; T. Ray, wywiad. [33] L. Hurst, wywiad. [34] Burt i Bell 1987. [35] Bell i Burt 1990. [36] Kelley 1985; Schmitt i Antonovics 1986; Bierzychudek 1987a. [37] Haldane 1949; Hamilton 1990. [38] Hamilton, Axelrod i Tanese 1990; W Hamilton, wywiad. [39] Haldane 1949; Clarke 1979. [40] Clay 1991. [41] Bremermann 1987-

[42] Nowak 1992; Nowak i May 1992. [43] Hill, Allsopp, Kwiatkowski, Anstey, Twumasi, Rowe, Bennett, Brewster, McMichael i Greenwood 1991. [44] Potts, Manning i Wakeland 1991. [45] Haldane 1949. [46] Jayakar 1970; Hamilton 1980. [47]Jaenike 1978; Bell 1982; Bremermann 1980;Tooby 1982; Hamilton 1980. [48] Hamilton 1964; Hamilton 1967; Hamilton 1971. [49] Hamilton, Axelrod i Tanese 1990. [50] Hamilton, Axelrod i Tanese 1990. [51] W. Hamilton, wywiady. [52] W. Hamilton, wywiad; A. Pomiankowski, wywiad. [53] Glesner i Tilman 1978; Bierzychudek 1987b. [54] Daly i Wilson 1983. [55] Edmunds i Alstad 1978, 1981; Seger i Hamilton 1988. [56] Harvey 1978. [57] Gould 1978. [58] C. Lively, wywiad. [59] Lively 1987. [60] C. Lively, wywiad. [61] Lively, Craddock i Vrijenhoek 1990. [62]Tooby 1982. [63] Bell 1987. [64] Hamilton 1990a. [65] Hamilton 1990 a. [06] Bell i Maynard Smith 1987. [67] W. Hamilton, wywiad. [68] M. Meselson, wywiad. [69] R. Ladle, wywiad. [70] G. Bell, wywiad; A. Burr, wywiad; Felsenstein 1988; W. Hamilton, wywiad; J. Maynard Smith, wywiad; G. Williams, wywiad. [71] Metzenberg, 1990.

4. Bunt genetyczny a płeć [1] Hardin 1968. [2] Autor używa tu w oryginale słowa gender i odnosi do niego przypis; Nie będę przepraszał za używanie słowa „rodzaj”, kiedy mam na myśli „płeć” (męską lub żeńską). Wiem, że jest to słowo, które pierwotnie odnosiło się do kategorii gramatycznych, ale znaczenia się zmieniają, a posiadanie innego słowa niż „płeć” na określenie męskości i żeńskości jest poręcznie niedwuznaczne. [3] Cosmides i Tooby 1981. [4] Leigh 1990. [5] Najlepiej opisuje ten przypadek Dawkins 1976, 1982. [6] Hickey 1982; Hickey i Rose 1988. [7] Doolitde i Sapienza 1980; Orgel i Crick 1980. [8] Nee i Maynard Smith 1990. [9] Mereschkovsky 1905; Margulis 1981; Margulis i Sagan 1986. [10] Beeman, Friesen i Denell 1992. [11] Hewitt 1972; Hewitt 1976; Hewitt i East 1978; Shaw, Hewitt i Anderson 1985; Bell i Burt 1990; Jones 1991. [12] D. Haig, wywiad. [13] Haig i Grafen 1991. [14] Charlesworth i Hard 1978. [15] Pełny opis „ukierunkowania mejozy” można znaleźć w „American Naturalist”, vol. 137, s. 281-456, „The Genetics and Evolutionary Biology of Meiotic Drive”: sympozjum zorganizowali T.W. Lyttle, L.M. Sandler, T. Prout i D.D. Perkins w 1991 roku. [16] Haig i Grafen 1991. [17] D. Haig, wywiad; patrz również S. Spandrel (niepublikowane). [18] Hamilton 1967; Dawkins 1982; Bull 1983; Hurst 1992a; L. Hurst, wywiad. [19] Leigh 1977. [20] Cosmides i Tooby 1981. [21] Margulis 1981. [22] Cosmides i Tooby 1981; Hurst i Hamilton 1992. [23] Anderson 1992; Hurst 1991b; Hurst 1992b. [24] Werren, Skinner i Huger 1986; Werren 1987; Hurst 1990; Hurst 1991c.

[25] Mitchison 1990. [26] L. Hurst, wywiad; dodatkowe, ale konkurencyjne cechy ewolucji anizogamii i obu płci w: Parker, Baker i Smith 1972 oraz Hoekstra 1987. [27] Frank 1989. [28] Gouyon i Couvet 1987; Frank 1989; Frank 1991; Hurst i Pomiankowski 1991. [29] Hurst 199la. [30] Hurst i Hamilton 1992. [31] Hurst, Godfray i Harvey 1990. [32] Hurst, Godfray i Harvey 1990. [33] Olsen i Marsden 1954; Olsen 1956; Olsen i Buss 1967. [34] Lienhart i Vermelin 1946. [35] Hamilton 1967. [36] Cosmides i Tooby 1981. [37] Buli i Bulmer 1981; Frank 1990. [38] Buli i Bulmer 1981; J.J. Buli, wywiad. [39] Frank i Swingland 1988; Charnov 1982; Bull 1983; J.J. Bull, wywiad. [40] Warner, Robertson i Leigh 1975. [41] Bull 1983; Bull 1987; Conover i Kynard 1981. [42] Dunn, Adams i Smith 1990; Adams, Greenwood i Naylor 1987. [43] Head, May i Pendleton 1987. [44] J.J. Bull, wywiad. [45] Bull 1983; Werren 1991; Hunter, Nur i Werren 1993. [46] Trivers i Willard 1973. [47] Trivers i Willard 1973. [48] Taki stosunek płci u dzieci prezydentów zauważyły po raz pierwszy Laura Betzig i Samantha Weber z University of Michigan. [49]Trivers i Willard 1973. [50] Austad i Sunquist 1986. [51] Clutton-Brock i Iason 1986; Clutton-Brock 1991; Huck, Labov i Lisk 1986. [52] T.H. Clutton-Brock, wywiad. [53] Clutton-Brock, Albon i Guinness 1984. [54] Symington 1987[55] Pawiany: patrz Altmann 1980; makaki: patrz Silk 1983, Simpson i Simpson 1982 oraz Small i Hrdy 1986; ogólne podsumowanie: patrz van Schaik i Hrdy 1991; wyjce oparte na: K. Glander, wywiad; sceptyczne spojrzenie na te dane: T. Hasegawa, korespondencja. [56] Hrdy 1987. [57] van Schaik i Hrdy 1991. [58] Goodall 1986. [59] Grant 1990; Betzig i Weber 1992. [60] Grant 1990; V.J. Grant, korespondencja. [61] Bromwich 1989. [62] K. McWhirter, The gender vendors-, „Independent”, Londyn, 27 października 1991, s. 54-55. [63] B. GledhiU, wywiad. [64] Zeberki: patrz Burley 1981; dzięciury: patrz Gowaty i Lennartz 1985; orły: patrz Bortolotti 1986; jastrzębie: patrz Olsen i Cockburn 1991. [65] N.D. Kristof, Asia, vanishing point fir as many as 100 million women, „International Herald Tribune”, 6 listopada 1991, s. 1. [66] Rao 1986; Hrdy 1990. [67] M. Nordborg, wywiad. [68] Bromwich 1989. [69] James 1986; James 1989; W.H. James, wywiad. [70] Unterberger i Kirsch 1932. [71] Dawkins 1982. [72] A. C. Hnrlbert, rozmowa. [73] Fisher 1930; R.L. Trivers, wywiad. [74] Betzig 1992a. [75] Dickemann 1979; Boone 1988; Voland 1988; Judge i Hrdy 1988. [76] Hrdy 1987; Cronk 1989; Hrdy 1990. [77] Dickemann 1979. [78] Dickemann 1979; Kitcher 1985; Alexander 1988; Hrdy 1990. [79] S.B. Hrdy, wywiad. [80] Dickemann 1979.

5. Pawi ogon [1] Troy i Elgar 1991. [2] Trivers 1972; patrz także Dawkins 1976. [3]Atmar 1991. [4] Darwin 1871. [5] Diamond 1991 b. [6] Cronin 1992. [7] Marden 1992. [8] Baker 1985; Gotmark 1992. [9] Ridley, Rands i Lelliott 1984. [10] Halliday 1983. [11] Cronin 1992. [12] Höglund i Robertson 1990. [13] Molier 1988. [14] Höglund, Eriksson i Lindell 1990. [15] Andersson 1982. [16] Cherry 1990. [17] Houde i Endler 1990. [18] Evans i Thomas 1992. [19] Fisher 1930. [20] Jones i Hunter 1993. [21] Ridley i Hill 1987. [22] Taylor i Williams 1982. [23] Boyce 1990. [24] Cronin 1992. [25] Najlepsze prace na ten temat to: Bradbury i Andersson 1987 oraz Cronin 1992. [26] O’Donald 1980; Lande 1981; Kirkpatrick 1982; patrz Arnold 1983. [27] Weatherhead i Robertson 1979. [28] Pomiankowski, Iwasa i Nee 1991. [29] Pomiankowski 1990. [30] Dugatkin 1992; Gibson i Höglund 1992. Naśladowanie udowodniono również w przypadku jeleni: Balmford 1991[31] Pomiankowski 1990; patrz również Trail 1990, który wyjaśnia, dlaczego gołąb kapucynek i inne tokujące gatunki monomorficzne doświadczają rywalizacji samic. [32] Partridge 1980. [33] Balmford 1991[34] Alatalo, Höglund i Lundberg 1991. [35] Hill 1990. [36] Diamond 1991a. [37] Zahavi 1975. [38] Dawkins 1976; Cronin 1992. [39] Andersson 1986; Pomiankowski 1987; Grafen 1990; Iwasa, Pomiankowski i Nee 1991. [40] Molier 1991[41] Hamilton i Zuk 1982. [42] Ward 1988; Pruett-Jones, Pruett-Jones i Jones 1990; Zuk 1991; Zuk 1992. [43] Low 1990. [44] Cronin 1992. [45] Muller 1990. [46] Hillgarth 1990; N. Hillgarth i M. Zuk, wywiad. [47] Kirkpatrick i Ryan 1991. [48] Boyce 1990; Spurrier, Boyce i Manly 1991. [49] Thornhill i Sauer 1992. [50] Muller 1992. [51] Muller i Pomiankowski (w druku); patrz również: Balmford, Thomas i Jones 1993; A. Pomiankowski, wywiad. [52] Maynard Smith 1991. [53] Zuk 1992. [54] Zuk (w druku). [55] Zuk Thornhill, Ligon i Johnson 1990; Ligon, Thornhill, Zuk i Johnson 1990. [56] Flinn 1992. [57] Daly i Wilson 1983. [58] Folstad i Karter 1992; Zuk 1992. [59] Zuk (w druku). [60] Wederkind 1992. [61] Hamilton 1990b.

[62] Kodric-Brown i Brown 1984. [63] Dawkins i Krebs-1978. [64] Dawkins i Guilford 1991. [65] Low, Alexander i Noonan 1987. [66] T. Guilford, wywiad; B, Low, wywiad. [67] Ryan 1991; M. Ryan, wywiad. [68] Basolo 1990. [69] Green 1987. [70] Eberhard 1985. [71] Kramer 1990. [72] Enquist i Arak 1993. [73] Gilliard 1963. [74] Houde i Endler 1990; J. Endler, wywiad. [75] Kirkpatrick 1989. . [76] Searcy 1992. [77] Burley 1981. [78] Pomysł z hipnozą jest mój: patrz Ridley 1981. Pośredniego wsparcia udzieliły mu późniejsze eksperymenty na pawiach i bażantach: patrz Rands, Ridley i Lelliott 1984; Davison 1983; Ridley, Rands i Lelliott 1984; Petrie, Halliday i Sanders 1991. [79] Gould i Gould 1989. [80] Pomiankowski i Guilford 1990. [81] A. Pomiankowski, wywiad.

6. Poligamia a natura mężczyzny [1] Betzig 1986. [2] Brown 1991; Barków, Cosmides i Tooby 1992. [3] Crook i Crook 1988. [4] Betzig i Weber 1992. [5] Trivers 1972. [6] Bateman 1948. [7] Alexander 1974, 1979; Irons 1979. [8] Clutton-Brock i Vincent 1991; Gwynne 1991. [9] Jasne streszczenie argumentacji, że opieka ojców nad potomstwem prowadzi do inicjatywy samic w zalotach, oraz dowód na nią, można znaleźć w artykule autora noszącego to samo co ja nazwisko: Ridley (Mark) 1978. [10] Symons 1979; D. Symons, wywiad. [11] Symons 1979. [12] Symons 1979. [13] Tripp 1975; Symons 1979. [14] Maynard Smith i Price 1973. [15] Trivers 1971; Maynard Smith 1977; Emlen i Oring 1977. [16] Pleszczynska i Hansel! 1980; Garson, Pleszczynska i Holm 1981. Nawiasem mówiąc, termin „poligamia” może oznaczać posiadanie wielu partnerów u obojga płci; termin „poliginia” dotyczy wyłącznie osobników męskich, którzy posiadają wiele partnerek. Chociaż termin „poliginia” jest bardziej precyzyjny, w tej książce używam bardziej znanych słów, „poligamii” dla osobników męskich i „poliandrii” dla osobników żeńskich. [17] L. Betzig, wywiad. [18] Borgehoff Mulder 1988, 1992; M. Borgehoff Mulder, wywiad. [19] Dirk Johnson, Polygamists emerge from secrecy seeking not just peace but respect, „New York Times”, 9 kwietnia 1991, s. A22. [20] Green 1993. [21] Symons 1979 wyraził to tak; „Związki heteroseksualne mają strukturę określaną w dużej mierze przez naturę i interesy kobiet”. [22] Crook i Gardan 1966; Jarman 1974; Clutton-Brock i Harvey 1977. [23] Avery i Ridley 1988; de Vos 1979[24] Smith 1984. [25] Foley i Lee 1989. [26] Foley 1987; Foley i Lee 1989; Leakey i Lewin 1992; Kingdon 1993. [27] Symons 1987; K. Hill, wywiad. [28] Alexander 1988; R.D. Alexander, wywiad. [29] Kaplan i Hill 1985b; Hewlett 1988. [30] Kaplan i Hill 1985a; Hill i Kaplan 1988; Hawkes 1992; Cosmides i Tooby 1992; K. Hawkes, wywiad. [31] Cashdan 1980; Cosmides i Tooby 1992. [32] N. Chagnon, wywiad; Cronk 1991. [33] Rosenbergi Birdzell 1986.

[34] Goodall 1990. [35] Daly i Wilson 1983. [36] N. Angier, Dolphin courtship: brutal cunning and complex, „New York Times”, 18 lutego 1992, s. Cl. [37] Dickemann 1979. [38] Hartung 1982. [39] L. Betzig, wywiad. [40] Betzig 1986. [41] Betzig 1986, [42] Finley, cytowane w; Betzig 1992b; cytat z Gibbona pochodzi z książki Zmierzch cesarstwa rzymskiego, tom 1, rozdział 7. [43] Betzig 1992c. [44] Betzig 1992a. [45] Prawdopodobnie dlatego Kościół w swoich początkach miał taką obsesję na punkcie spraw seksu, gdyż zrozumiał, że rywalizacja seksualna jest jedną z głównych przyczyn morderstwa i okrucieństwa. Synonimia seksu i grzechu w chrześcijaństwie z całą pewnością opiera się na tym, że seks często prowadzi do kłopotów, a nie na tym, że seks z natury jest czymś grzesznym. Patrz Scruton 1986. [46] Brown i Hotra 1988. [47] D.E. Brown, wywiad. [48] Goodall 1986. Jakkolwiek zwycięzcy zabijają stare samice. [49] N. Chagnon, wywiad. [50] Chagnon 1968; Chagnon 1988. [51] Wskazanie tej paraleli zawdzięczam Archiemu Fraserowi. [52] Chagnon 1968. [53] Smith 1984. [54] D.E. Brown, wywiad.

7. Monogamia a natura kobiet [1] Möller 1987; Birkhead i Möller 1992. [2] Murdock 1 White 1969; Fisher 1992 przedstawia ciekawe dowody na to, że seksizm, despotyzm, poligamia i posiadanie żon na własność zostały wymyślone razem z pługiem—który pozbawił kobiety udziału w pozyskiwaniu żywności. Powrót kobiet do pracy w ostatnich dziesięcioleciach spowodował wzrost ich znaczenia i rangi społecznej. [3] Hrdy 1981; Hrdy 1986. [4] Bertram 1975; Hrdy 1979; Hausfater i Hrdy 1984. Niezwykłe doświadczenie przeprowadzone przez Emlena, Demonga i Emlen w 1989 roku bardzo wzmocniło twierdzenie, że zabójstwa noworodków stanowią strategię adaptacyjną. Dzięki usuwaniu samic terytorialnych Emlen sprowokował samice długoszpona — gatunku, u którego role płci są odwrócone - do niszczenia jaj samców posiadających gniazda na ich nowo zdobytych terytoriach. [5] Dunbar 1988. [6] Wrangham 1987; R.W. Wrangham, wywiad. [7] Goodall 1986, 1990; Hiraiwa-Hasegawa 1988; Yamamura, Hasegawa i Ito 1990. [8] Dały i Wilson 1988. [9] Martin i May 1981. [10] Hasegawa i Hiraiwa-Hasegawa 1990; Diamond 1991b, [11] White 1992; Small 1992. [12] Short 1979. [13] Eberhard 1985; Hyde i Elgar 1992; Bellis, Baker i Gage 1990; Baker i Bellis 1992. [14] Harcourt, Harvey, Larson i Short 1981; Hyde i Elgar 1992. [15] Connor, Smolker i Richards 1992. [16] Smith 1984: to wyjaśnienie, że niższa temperatura jąder przedłuża życie przechowywanych plemników, dużo lepiej pasuje do faktów niż stary pogląd, iż plemniki muszą być wytwarzane w niższej temperaturze, gdyż w przeciwnym razie uległyby deformacji. [17] Harvey i May 1989. [18] Payne i Payne 1989. [19] Birkhead i Molier 1992. [20] Hamilton 1990b. [21] Westneat, Sherman i Morton 1990; Birkhead i Molier 1992. [22] Potts, Manning i Wakeland 1991. [23] Burley 1981. [24] Molier 1987. [25] Baker i Bellis 1989, 1992. [26] Birkhead i Molier 1992. [27] Hill i Kaplan 1988; K. Hill, wywiad. [28] K. Hill, wywiad. [29] Wilson i Dały 1992; R.W. Wrangham, wywiad. [30] Cherfas i Gribbin 1984; Flinn 1988.

[31] Morris 1967. [32] Birkhead i Molier 1992. [33] Alexander i Noonan 1979. [34] Pierwszymi autorami, którzy tak to widzieli, byli Cherfas i Gribbin 1984. [35] Hrdy 1979; Symons 1979; Benshoof i Thornhill 1979; Diamond 1991b; Fisher 1992; Sillen-Tullberg i Molier 1993. [36] Körpimaki 1991. [37] Alatalo, Lundberg i Stahlbrandt 1982. Ostatnie badania wskazują, że przynajmniej żona wie, co się dzieje: patrz Veiga 1992, SIagsvold, Amundsen, Dale i Lampe 1992. [38] Veiga 1992. [39] Molier i Birkhead 1989. [40] Darwin 1803. [41] Wilson i Daly 1992, [42] Wilson i Dały 1992. [43] Thornhill i Thornhill 1983, 1989; Posner 1992. [44] Gauiin i Schlegel 1980; Wilson i Dały 1992; Regalski i Gaulin 1992. [45] A. Fraser, rozmowa, [46] Malinowski 1927. [47] Wilson i Dały 1992. [48] Jest to jedno z praw rewolucji francuskiej, cytowane w tłumaczeniu Wilson i Daly’ego 1992. [49] Alexander 1974; Kurland 1979. [50] Betzig 1992a. [51] Voland 1988,1992, [52] Boone 1988. [53] Darwin 1803. [54] Betzig 1992a. [55] Betzig 1992a. [56] Betzig 1992a. [57] Thornhill 1990. [58] Thornhill 1990. [59] Kitcher 1983; Vining 1986. [60] Perusse 1992. [61] W. Irons, wywiad; N. Polioudakis, wywiad.

8. Płeć umysłu [1] Gaulin i Fitzgerald 1986; Jacobs, Gaulin, Sherry i Hoffman 1990. [2] Konner 1982. [3] Darwin 1871. [4] Silverman i Eals 1992, [5] Maccoby i Jacklin 1974; Daly i Wilson 1983; Moir i Jessel 1991. [6] M. Bailey, wywiad. [7] Gaulin i Hoffman 1988. [8] Silverman i Eals 1992. [9] Wilson 1975; Kingdon 1993[10] Daly i Wilson 1983. [11] Symons 1979. [12] Hudson i Jacot 1991. [13] Tannen 1990. [14] Gaulin i Hoffman 1988. [15] Maccoby i Jacklin 1974; Ehrhardt i Meyer-Bahlburg 1981; Rossi 1985; Moir i Jessel 1991. [16] Moir i Jessel 1991. [17] McGuinness 1979. [18] McGuinness 1979. [19] Imperato-McGinley, Peterson, Gautier i Sturla 1979[20] Daly i Wilson 1983; Moir i Jessel 1991. [21] Hoyenga i Hoyenga 1980. [22] Tannen 1990. [23] Tiger i Shepher 1977; Daly i Wilson 1983; Moir i Jessel 1991. [24] Fisher 1992. [25] Wywiad w „The Sunday Times” (Londyn), 7 czerwca 1992. [26] Dörner 1985, 1989; M. Bailey, wywiad; Le Vay 1992. [27] M. Bailey, wywiad; D. Hammer, wywiad. [28] Dickemann 1992.

[29] Symons 1987[30] Thornhill 1989a. [31] Buss 1989,1992. [32] Ellis 1992. [33] Buss 1989,1992. [34] Kenrick i Keefe 1989. [35] Ellis i Symons 1990. [36] Ellis i Symons 1990. [37] Symons 1987. [38] Mosher i Abramson 1977. [39] Ellis i Symons 1990. [40] Alatalo, Höglund i Lundberg 1991. [41] Fisher 1992. [42] Symons 1989. [43] Brown 1991. [44] Wilson 1978. [45] Tooby i Cosmides 1989. [46] Moir i Jessel 1991.

9. Do czego służy piękno [1] M. Bailey, wywiad; D. Hammer, wywiad; F. Whitam, wywiad; Le Vay 1993[2] Freud 1913. [3] Westermarck 1891. [4] Wolf 1966, 1970; Degler 1991. [5] Dały i Wilson 1983. [6] Shepher 1983. [7] Thornhill 1989b. [8] Thorpe 1954, 1961. [9] Marler i Tamura 1964. [10] Slater 1983. [11] Seid 1989. [12] „Washington Post”, 28 lipca 1992. [13] Frisch 1988; Anderson i Crawford 1992. [14] Smuts 1993. [15] Elder 1969; Buss 1992. [16] Ellis 1992. [17] Fisher 1930. [18] D. Singh, wywiad. [19] Low, Alexander i Noonan 1987; Leakey i Lewin 1992; D. Singh, wywiad. [20] Ellis 1905. [21] Ten sam pomysł - że jasne włosy są cechą wykształconą dzięki doborowi płciowemu -przedstawił ostatnio Jonathan Kingdon: patrz Kingdon 1993. [22] Kingdon 1993. [23] To kolejny powód, dlaczego nie jestem przekonany do teorii Helen Fisher (1992), że u ludzi pierwotnych związki małżeńskie trwały przeciętnie około czterech lat. [24] R. Thornhill, wywiad. [25] Galton 1883. [26] Patrz M. Ridley, No better than average, „Science”, 257, s. 328. [27] Dickemann 1979. [28] Buss 1992; Gould i Gould 1989. [29] Berscheid i Walster 1974; Gillis i Avis 1980; Ellis 1992; Shellberg 1992. [30] Sadalla, Kenrick i Vershure 1987; Ellis 1992. [31] Sadalla, Kenrick i Vershure 1987[32] DalyiWilson 1983. [33] Ellis 1992. Inne fakty opisane w tym akapicie pochodzą z: Trivers 1985; Ford i Beach 1951; Pratto, Sidanius i Stallworth 1992; oraz Buss 1989. [34] Bell 1976. [35] Symons 1992; R. Alexander, wywiad. [36] Fallon i Rozin 1985. [37] Ellis 1905. [38] Low 1979. [39] Bell 1976.

[40] Darwin 1871. [41] B. Ellis, wywiad.

10. Intelektualna gra w szachy [1] Connor, Smolker i Richards (1992) twierdzą, że stopień złożoności społecznej różnych gatunków delfinów mniej więcej koreluje z wielkością mózgu. Delfiny butlonose mają najbogatsze życie społeczne i największy mózg. [2] Johansen i Edey 1981. [3]Toobyi Cosmides 1992. [4] Bloom 1992; Pinker i Bloom 1992. [5] Gould 1981. [6] Fox 1991. [7] Dürkheim 1895. [8] Brown 1991. [9] Mead 1928. [10] Wilson 1975. [11] Gould 1978. [12] Gould 1987. [13] Pinker i Bloom 1992. [14] Chomsky 1957. [15] Marr 1982; Hurlbert i Poggio 1988. [16] Tooby i Cosmides 1992. [17] Leakey i Lewin 1992. [18] Lewin 1984. [19] Dart 1954; Ardrey 1966. [20] Konner 1982. [21] R. Wrangham, wywiad. [22] Gould 1981. [23] Badcock 1991. [24] Montagu 1961. [25] Leakey i Lewin 1992. [26] Budiansky 1992. [27] S.J. Gould, przytoczony w: Pinker i Bloom 1992. [28] Pinker i Bloom 1992. [29] Alexander 1974, 1990. [30] Potts 1991, [31] Humphrey 1976. [32] Humphrey 1976, 1983. [33] Barlow (niepublikowane). [34] Crook 1991. [35] Pinker i Bloom 1992. [36] Tooby i Cosmides 1992. [37] Barlow 1990; Barkow 1992, [38] Konner 1982. [39] Symons 1987. [40] Barlow 1987. [41] Byrne i Whiten 1985, 1988, 1992. [42] Macaulay, Works, vol. XI, „Essay on the Athenian Orators”. [43] Dawkins i Krebs 1978. [44] Cosmides 1989; Cosmides i Tooby 1992; Gigerenzer i Hug (w druku). [45] Byrne i Whiten 1985, 1988, 1992. [46] Trivers 1991. [47] Goodall 1986. [48] Miller 1992. [49] Connor, Smolker i Richards 1992. [50] de Waal 1982. [51] Miller 1992. [52] Buss 1989. [53] Symons 1979; G, Miller, wywiad. [54] Leakey i Lewin 1992. [55] G. Miller, korespondencja. [56] Erickson i Zenone 1976. [57] Miller 1992; patrz również Miller i Todd 1990.

[58] Webster 1992. [59] Badcock 1991.

BIBLIOGRAFIA Adams J., Greenwood P. i Naylor P., 1987, Evolutionary Aspects of Environmental Sex Determination, „International Journal of Invertebrate Reproductive Development”, 11, s. 123-136. Alatalo R. V., Höglund J. i Lundberg A., 1991, Lekking in the Black Grouse — a Test of Male Viability, „Nature”, 352, s. 155-156. Alatalo R. V., Lundberg A. i Stahlbrandt K., 1982, Why Do Pied Flycatcher Females Mate with Already Mated Males?, „Animal Behaviour”, 30, s. 585-593. Alexander R. D., 1974, The Evolution of Social Behavior. „Annual Review of Ecology and Systematics”, 5, s. 325-383. Alexander R. D., 1979, Darwinism and Human Affairs, University of Washington Press, Seattle. Alexander R. D., 1988, Evolutionary Approaches to Human Behavior: What Does the Future Hold? w: Human Reproductive Behavior, L. Betzig, M. Borgehoff Mulder, P. Turke (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 317-341. Alexander R. D., 1990, How Did Humans Evolve? Reflections on the Uniquely Unique Species, Museum of Zoology, University of Michigan, Special Publication No. 1. Alexander R. D., Noonan K. M., 1979, Concealment of Ovulation, Parental Care and Human Social Evolution w: Evolutionary Biology and Human Social Behavior, N. Chagnon, W. Irons (red.), Duxbury, North Scituate, Massachusetts, s. 436-453. Altmann J., 1980, Baboon Mothers and Infants, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts. Anderson A., 1992, The Evolution of Sexes, „Science”, 257, s. 324-326. Anderson J. L., Crawford C. B., 1992, Modeling Costs and Benefits of Adolescent Weight Control as a Mechanism for Reproductive Suppression, „Human Nature”, 3, s. 299-334. Andersson M., 1982, Female Choice Selects for Extreme Tail Length in a Widow Bird, „Nature”, 299, s. 818-820. Andersson M., 1986, Evolution of Condition-dependent Sex Ornaments and Mating Preferences: Sexual Selection Based on Viability Differences, „Evolution”, 40, s. 804-816. Ardrey R., 1966, The Territorial Imperative, Atheneum, New York. Arnold S. J., 1983, Sexual Selection: the Interface of Theory and Empińcism w: Mate Choice, P. Bateson (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 67-107. Atmar W., 1991, On the Rok of Males, „Animal Behaviour”, 41, s. 195-205.

Austad S., Sunquist M. E., 1986, Sex-ratio Manipulation in the Common Opossum, „Nature”, 324, s. 5860. Avery M. I., Ridley M. W., 1988, Gamebird Mating Systems w: The Ecology and Management of Gamebirds, P. J. Hudson, M. R. W. Rands (red.), Blackwell, Oxford. Badcock C., 1991, Evolution and Individual Behavior: An Introduction to Human Sociobiology, Blackwell, Oxford. Baker R. R., 1985, Bird Coloration: In Defence of Unprofitable Prey, „Animal Behaviour”, 33, s. 13871388. Baker R. R., Bellis M. A., 1989, Number of Sperm in Human Ejaculates Varies in Accordance with Sperm Competition, „Animal Behaviour”, 37, s. 867-869. Baker R. R., Bellis M. A., 1992, Human Sperm Competition: Infidelity, the Female Orgasm and Kamikaze Sperm. Referat wygłoszony na czwartym dorocznym spotkaniu Human Behavior and Evolution Society, Albuquerque, New Mexico, 22-26 lipca 1992. Balmford A., 1991, Mate Choice on Leks, „Trends in Ecology and Evolution”, 6, s. 87-92. Balmford A., Thomas. A. L. R., Jones I. L., 1993, Aerodynamics and the Evolution of Long Tails in Birds, „Nature”, 361, s. 628-631. Barkow J. H., 1992, Beneath New Culture is Old Psychology: Gossip and Social Stratification w: The Adapted Mind, J. H. Barkow, L. Cosmides, J. Tooby (red.), Oxford University Press, New York, s. 627637. Barkow J. H., Cosmides L., Tooby J. (red.), 1992, The Adapted Mind, Oxford University Press, New York. Barlow H., 1987, The Biological Role of Consciousness w: Mindwaves, C. Blakemore, S. Greenfield (red.), Blackwell, Oxford, s. 361-374. Barlow H., 1990, The Mechanical Mind, „Annual Review of Neuroscience”, 13, s. 15-24. Barlow H. (niepublikowane), The Inevitability of Consciousness (szkic rozdziału). Basolo A. L., 1990, Female Preference Predates the Evolution of the Sword in Swordtail Fish, „Science”, 250, s. 808-810. Bateman A. J., 1948, Intrasexual Selection in Drosophila, „Heredity”, 2, s. 349-368. Beeman R. W., Friesen K. S., Denell R. E., 1992, Maternal-effect Selfish Genes in Flour Beetles, „Science”, 256, s. 89-92. Bell G., 1982, The Masterpiece of Nature, Croom Helm, London. Bell G., 1987, Two Theories of Sex and Variation w: „The Evolution of Sex and Its Consequences”, S. C. Stearns (red.), Birkhauser, Basel, s. 117-133. Bell G., 1988, Sex and Death in Protozoa: The History of an Obsession, Cambridge University Press, Cambridge. Bell G., Burt A., 1990, B-chromosomes; Germ-line Parasites Which Induce Changes in Host Recombination, „Parasitology”, 100, s. S19-S26.

Bell G., Maynard Smith J., 1987, Short-term Selection for Recombination among Mutually Antagonistic Species, „Nature”, 328, s, 66-68. Bell Q., 1976, On Human Finery (wyd. II), Hogarth Press, London. Bellis M. A., Baker R. R., Gage M. J. G., 1990, Variation in Rat Ejaculates Consistent with the Kamikaze-sperm Hypothesis, „Journal of Mammalogy”, 71, s. 479-480. Benshoof L., Thornhill R., 1979, The Evolution of Monogamy and Concealed Ovulation in Humans, „Journal of Social and Biological Structures”, 2, s. 95-106. Bernstein H., 1983, Recombinational Repair May Be an Important Function of Sexual Reproduction, „Bioscience”, 33, s. 326-331. Bernstein H., Byerly H. C., Hopf F. A., Michod R. E., 1985, Genetic Damage, Mutation and the Evolution of Sex, „Science”, 229, s. 1277-1281. Bernstein H., Hopf F. A., Michod R. E., 1988, Is Meiotic Recombination an Adaption for Repairing DNA, Producing Genetic Variation, or Both? w: The Evolution of Sex, R. E. Michod i B. R. Levin (red.), Sinauer, Sunderland, Massachusetts, s. 139-160. Berscheid E., Walster E., 1974, Physical Attractiveness w: Advances in Experimental Social Psychology, Vol. 7, L. Berkowitz (red.), Academic Press, New York. Bertram B. C. R., 1975, Social Factors Influencing Reproduction in Wild Lions, „Journal of Zoology”, 177, s. 463-482. Betzig L. L., 1986, Despotism and Differential Reproduction: A Darwinian View of History, Aldine, Hawthorne, New York. Betzig L. L., 1992a, Medieval Monogamy w: Darwinian Approaches to the Past, S. Mithen H. Maschner (red.), Plenum, New York. Betzig L. L., 1992b, Roman Polygyny, „Ethology and Sociobiology”, 13, s. 309-349. Betzig L. L., 1992c, Roman Monogamy, „Ethology and Sociobiology”, 13, s. 351-383. Betzig L. L., Weber S., 1992, Polygyny in American Politics, „Politics and Life Sciences”, 12, nr 1. Bierzychudek P., 1987a, Resolving the Paradox of Sexual Reproduction: A Review of Experimental Tests w: The Evolution of Sex and Its Consequences, S. C. Stearns (red.), Birkhauser, Basel, s. 163-174. Bierzychudek P., 1987b, Patterns in Plant Parthenogenesis w: The Evolution of Sex and Its Consequences, S. C. Stearns (red.), Birkhauser, Basel, s. 197-217. Birkhead T. R., Møller, A. P., 1992, Sperm Competition in Birds, Academic Press, London. Bloom P., 1992, Language as a Biological Adaptation, Referat wygłoszony na czwartym dorocznym spotkaniu Human Behavior and Evolution Society, Albuquerque, New Mexico, 22-26 lipca 1992. Boone J., 1988, Parental Investment, Social Subordination and Population Processes among the 15th and 16th century Portugiese Nobility w: Human Reproductive Behavior, L. Betzig, M. Borgehoff Mulder, E Turke (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 201—219. Borgehoff Mulder M., 1988, Is the Polygyny Threshold Model Relevant to Humans? Kipsigis Evidence

w: Mating Patterns, C. G. N. Mascie-Taylor, A. J. Boyce (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 209-230. Borgehoff Mulder M., 1992, Womens Strategies in Polygynous Marriage, „Human Nature”, 3, s. 45-70. Bortolotti G. R., 1986, Influence of Sibling Competition on Nestling Sex Ratios of Sexually Dimorphic Birds, „American Naturalist”, 127, s. 495-507. Boyce M. S., 1990, The Red Queen Visits Sage Grouse Leks, „American Zoologist”, 30, s. 263—270. Bradbury J. W., Andersson M. B. (red.), 1987, Sexual Selection: Testing the Alternatives, Dahlem Workshop Report, Life Sciences 39, John Wiley, Chichester. Bremermann H. J., 1980, Sex and Polymorphism as Strategies in Host-pathogen Interactions, „Journal of Theoretical Biology”, 87, s. 671-702. Bremermann H. J., 1987, The Adaptive Significance of Sexuality w: The Evolution of Sex and Its Consequences, S. C. Stearns (red.), Birkhauser, Basel, s. 135-161. Bromwich P., 1989, The Sex Ratio and Ways of Manipulating It, „Progress in Obstetrics and Gynaecology”, 7, s. 217-231. Brooks L., 1988, The Evolution of Recombination Rates w. Ere Evolution of Sex, R. E. Michod, B. R. Levin (red.), Sinauer, Massachusetts, s. 87-105. Brown D. E., 1991, Human Universals, MacGraw-Hill, New York. Brown D. E., Hotra D., 1988, Are Prescriptively Monogamous Societies Effectively Monogamous? w: Human Reproductive Behavior, L. Betzig, M. Borgehoff Mulder, P. Türke (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 153-160. Budiansky S., 1992, The Covenant of the Wild: Why Animals Chose Domestication, William Morrow, New York. Bull J. J., 1983, Evolution of Sex-determining Mechanisms, Benjamin-Cummings, Menlo Park, California. Bull J. J., 1987, Sex-determining Mechanisms: an Evolutionary Perspective w: The Evolution of Sex and Its Consequences, S. C. Stearns (red.), Birkhauser, Basel, s. 93-115. Bull J. J., Bulmer M. G., 1981, The Evolution of XY Females in Mammals, „Heredity”, 47, s. 347-365. Bull J. J., Charnov E. L., 1985, On Irreversible Evolution, „Evolution”, 39, s. 1149-1155. Burley N., 1981, Sex Ratio Manipulation and Selection for Attractiveness, „Science”, 211, s. 721-722. Burt A., Bell G., 1987, Mammalian Chiasma Frequencies as a Test of Two Theories of Recombination, „Nature”, 326, s. 803-805. Buss D., 1989, Sex Differences in Human Mate Preferences: Evolutionary Hypotheses Tested in 37 Cultures, „Behavioral and Brain Sciences”, 12, s. 1-49. Buss D., 1992, Mate Preference Mechanisms: Consequences for Partner Choice and Intrasexual Competition w: The Adapted Mind, J. H. Barkow, L. Cosmides, J. Tooby (red.), Oxford University Press, New York, s. 249-266.

Byrne R. W., Whiten A., 1985, Tactical Deception of Familiar Individuals in Baboons, „Animal Behaviour”, 33, s. 669-673. Byrne R. W., Whiten A. (red.), 1988, Machiavellian Intelligence: Social Expertise and the Evolution of Intellect in Monkeys, Apes and Humans, Clarendon Press, Oxford. Byrne R. W., Whiten A., 1992, Cognitive Evolution in Primates: Evidence from Tactical Deception, „Man”, 27, s. 609-627. Carroll L., 1871, Through the Looking-Glass and What Alice Found There, Macmillan, London. Wydanie polskie: O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra, przeł. M. Słomczyński, Czytelnik, Warszawa 1972. Cashdan E., 1980, Egalitarianism among Hunters and Gatherers, „American Anthropologist”, 82, s. 116120. Chagnon N. A., 1968, Yanomamo: The Fierce People, Holt, Rinehart and Winston, New York. Chagnon N. A., 1988, Life Histories, Blood Revenge and Warfare in a Tribal Population. „Science”, 239, s. 935-992. Chagnon N. A., Irons W (red.), 1979, Evolutionary Biology and Human Social Behavior: An Anthropological Perspective, Duxbury, North Scituate, Massachusetts. Chao L., 1992, Evolution of Sex in RNA Viruses, „Trends in Ecology and Evolution”, 7, s. 147-151. Chao L., Tran T., Matthews C., 1992, Müllers Ratchet and the Advantage of Sex in the Virus phi-6, „Evolution”, 46, s. 289-299. Charlesworth B., Hartl D. L., 1978, Population Dynamics of the Segregation Distorter Polymorphism Drosophila melanogaster, „Genetics”, 89, s. 171-192. Charnov E. L., 1982, The Theory of Sex Allocation, Princeton University Press, Princeton. Cherfas J., Gribbin J., 1984, The Redundant Male, Pantheon, New York. Cherry M. I., 1990, Tail Length and Female Choice, „Trends in Ecology and Evolution”, 5, s. 349-350. Chomsky N., 1957, Syntactic Structures, Mouton, The Hague. Clarke B. C., 1979, The Evolution of Genetic Diversity, „Proceedings of the Royal Society of London B”, 205, s. 453-474. Clay K. 1991, Parasitic Castration of Plants by Fungi, „Trends in Ecology and Evolution1’, 6, s. 162-166. Clutton-Brock T. H., 1991, The Evolution of Parental Care, Princeton University Press, Princeton. Clutton-Brock T. H., Albon S. D., Guiness F. E., 1984, Maternal Dominance, Breeding Success and Birth Sex Ratios in Red Deer, „Nature”, 308, s. 358-360. Clutton-Brock T. H., Harvey P. H., 1977, Primate Ecology and Social Organization, „Journal of Zoology”, 183, s. 1-39. Clutton-Brock T. H., Iason G. R., 1986, Sex Ratio Variation in Mammals, „Quarterly Review of Biology”, 61, s. 339-374.

Clutton-Brock T. H., Vincent A. C. J., 1991, Sexual Selection and the Potential Reproductive Rates of Males and Females, „Nature”, 351, s. 58-60. Connor R. C., Smolker R. A., Richards A. F., 1992, Two Levels of Alliance Formation among Male Bottlenose Dolphins (Tursiops sp.), „Proceedings of the National Academy of Sciences USA”, 89, s. 987990. Conover D. O., Kynard B. E., 1981, Environmental Sex Determination: Interaction of Temperature and Genotype in a Fish, „Science”, 213, s. 577-579. Cosmides L. M., 1989, The Logic of Social Exchange: Has Natural Selection Shaped how Humans Reason? Studies with the Wason Selection Task, „Cognition”, 31, s. 187-276. Cosmides L. M., Tooby J., 1981, Cytoplasmic Inheritance and Intragenomic Conflict, „Journal of Theoretical Biology”, 89, s. 83-129. Cosmides L. M., Tooby J., 1992, Cognitive Adaptations for Social Exchange w. The Adapted Mind, J. H. Barkow, L. Cosmides, J. Tooby (red.), Oxford University Press, New York, s. 163-228. Cronin H., 1992, The Ant and the Peacock, Cambridge University Press, Cambridge. Cronk L„ 1989, Low Socioeconomic Status and Female-Biased Parental Investment. The Mukogodo Example, „American Anthropologist”, 9, s. 414-429. Cronk L., 1991, Wealth, Status and Reproductive Success among the Mukogodo of Kenya, „American Anthropologist”, 93, s. 345-360. Crook J. H., 1991, Consciousness and the Ecology of Meaning: New Findings and Old Philosophies w: Man and Beast Revisited, M. H. Robinson, L. Tiger (red.), Smithsonian, Washington DC, s. 203-223. Crook J. H., Crook S. J., 1988, Tibetan Polyandry: Problems of Adaptation and Fitness w: Human Reproductive Behavior, L. Betzig, M. Borgehoff Mulder, P. Turke (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 97-114. Crook J. H., Gardan J. S., 1966, Evolution of Primate Societies, „Nature” 210, s. 1200—1203. Crow J. E., 1988, The Importance of Recombination w: The Evolution of Sex, R. E. Michod, B. R. Levin (red.), Sinauer, Sunderland, Masachusetts, s. 56-73. Crow J. E., Kimura M., 1965, Evolution in Sexual and Asexual Populations, „American Naturalist”, 99, s. 439-45O. Daly M., Wilson M., 1983, Sex, Evolution and Behavior (wyd. II), Wadsworth, Belmont, California. Daly M., Wilson Mi, 1988, Homicide, Aldine, Hawthorne, New York. Dart R., 1954, The Predatory Transition from Ape to Man, „International Anthropological and Linguistic Review”, 1, s. 201-213. Darwin C., 1859, The Origin of Species by Means of Natural Selection, or the Preservation of Favoured Paces in the Struggle for Life, John Murray, London. Wydanie polskie: O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, czyli o utrzymaniu doskonalszych ras w walce o byt, przeł. S. Dickstein i J. Nusbaum, Państwowe Wydawnictwo Rolne i Leśne, Warszawa 1959. Darwin C., 1871, Use Descent of Man and Selection in Relation to Sex. John Murray, London. Wydanie

polskie: O pochodzeniu człowieka, przeł. S. Panek, Państwowe Wydawnictwo Rolne i Leśne, Warszawa 1959, Dobór płciowy, przeł. K. Zaćwilichowska, Państwowe Wydawnictwo Rolne i Leśne, Warszawa 1969. Darwin E., 1803, The Temple of Nature, or, The Origin of Society, J. Johnson, London. Davison G. W. H., 1983, The Eyes Have It: Ocelli in a Rainforest Pheasant, „Animal Behaviour”, 31, s. 1037-1042. Dawkins M., Guilford T., 1991, The Corruption of Honest Signalling, „Animal Behaviour” 41, s. 865-873. Dawkins R., 1976, The Selfish Gene, Oxford University Press, Oxford. Wydanie polskie: Samolubny gen, przeł. Marek Skoneczny, Prószyński i S-ka, Warszawa 1996. Dawkins R., 1982, The Extended Phenotype, Oxford University Press, Oxford. Wydanie polskie: Fenotyp rozszerzony, przeł. Joanna Gliwicz, Prószyński i S-ka, Warszawa 2003. Dawkins R., 1986, The Blind Watchmaker, Longmans, London. Wydanie polskie: Ślepy zegarmistrz, przeł. A. Hoffman, Warszawa 1994. Dawkins R., 1990, Parasites, Desiderata Lists and the Paradox of the Organism, „Parasitology”, 100, s. S63-S73. Dawkins R., 1991, Darwin Triumphant: Darwinism as a Universal Truth w: Man and Beast Revisited, M. H. Robinson, L. Tiger (red.), Smithsonian, Washington DC, s. 23-29. Dawkins R„ Krebs J. R., 1979, Animal Signals: Information or Manipulation? w: Behavioural Ecology, J. R. Krebs, N. B. Davies (red.), Blackwell, Oxford, s. 282-309. Wydanie polskie: Wprowadzenie do ekologii behawioralnej, przeł. Mikołaj Golachowski, Wyd. Nauk. PWN, Warszawa 2001. Dawkins R., Krebs J. R., 1979, Arms Races between and within Species, „Proceedings of the Royal Society of London B” 205, s. 489-511. Degler C. N., 1991, In Search of Human Nature, Oxford University Press, Oxford. de Waal F„ 1982, Chimpanzee Politics, Jonathan Cape, London. Diamond J. M., 1991a, Borrowed Sexual Ornaments, „Nature”, 349, s. 105. Diamond J. M., 1991b, The Rise and Fall of the Third Chimpanzee, Radius, London. Dickemann M., 1979, Female Infanticide and Reproductive Strategies of Stratified Human Societies w: Evolutionary Biology and Human Social Behavior, N. Chagnon, W Irons (red.), Duxbury, North Scituate, Massachusetts, s. 321-367. Dickemann M., 1992, Phylogenetic Fallacies and Sexual Oppression, „Human Nature” 3, s. 71-87. Doolittle W. E, Sapienza C., 1980, Selfish Genes, the Phenotype Paradigm and Genome Evolution, „Nature” 284, s. 601-603. Dörner G., 1985, Sex-specific Gonadotrophin Secretion, Sexual Orientation and Gender Role Behaviour, „Endokrinologie” 86, s. 1-6. Dörner G., 1989-, Hormone-dependent Brain Development and Neuroendocrine Prophylaxis, „Experimental and Clinical Endocrinology”, 94, s. 4-22.

Dugatkin L., 1992, Sexual Selection and Imitation: Females Copy the Mate Choice of Others, „American Naturalist”, 139, s, 1384-1389. Dunbar R. I. M., 1988, Primate Social Systems, Croom Helm, London. Dunn A. M., Adams J., Smith J. E., 1990, Intersexes in a Shrimp: a Possible Disadvantage of Environmental Sex Determination, „Evolution”, 44, s. 1875-1878. Durkheim E„ 1895/1962, The Rules of the Sociological Method, Free Press, Glencoe, Illinois. “Wydanie polskie; Zasady metody socjologicznej, przeł. J. Szacki, PWN, Warszawa 1968. Eberhard W. G., 1985, Sexual Selection and Animal Genitalia, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts. Edmunds G. E, Alstad D. N., 1978., Coevolution in Insect Herbivores and Conifers, „Science”, 199, s. 941-945. Edmunds G. F., Alstad D. N., 1981, Responses of Black Pine Leaf Scales To Host Plant Variability w; Insect Life-history Patterns: Habitat and Geographic Variation, R. F. Denno, H. Dingle (red.), Springer Verlag, New York. Ehrhardt A. A., Meyer-Bahlburg H. F. L., 1981, Effects of Parental Sex Hormones on Gender-related Behavior, „Science”, 211,s.l312-13l4. Elder G. H., 1969, Appearance and Education in Marriage Mobility, „American Sociological Review”, 34, s. 519-533. Eldredge N., Gould S. J., 1972, Punctuated Equilibria: An Alternative to Phyletic Gradualism w: Models in Paleobiology, T. J. M. Schopf (red.), Freeman Cooper, San Francisco, s. 82-115. Ellis B. J., 1992, The Evolution of Sexual Attraction: Evaluative Mechanisms in Women w: The Adapted Mind, J. H. Barkow, L. Cosmides, J. Tooby (red.), Oxford University Press, New York, s. 267-288. Ellis B. J., Symons D„ 1990, Sex Differences in Sexual Fantasy: an Evolutionary Psychological Approach, „Journal of Sex Research”, 257, s. 527Ą55. Ellis H., 1905, Studies in the Psychology of Sex, F. A. Davis, New York. Emlen S. T., Demong N. J., Emlen, D. J., 1989, Experimental Induction of Infaticide in Female Wattled Jacanas, „The Auk”, 106, s. 1-7. Emlen S. T., Oring L. W., 1977, Ecology, Sexual Selection and the Evolution of Mating Systems, „Science”, 197, s. 215-223. Enquist M., Arak A., 1993, Selection of Exaggerated Male Traits by Female Aesthetic Senses, „Nature”, 361, s. 446-448. Erickson C. J., Zenone P. G., 1976, Courtship Differences in Male Ring Doves: Avoidance of Cuckoldry?, „Science”, 192, s. 1353-1354. Evans M. R., Thomas A. L. R., 1992, Aerodynamic and Mechanical Effects of Elongated Tails in the Scarlet-tufted Malachite Sunbird: Measuring the Cost of a Handicap, „Animal Behaviour”, 43, s. 337347. Fallon A. E., Rozin P., 1985, Sex Differences in Perception of Desirable Body Shape, „Journal of Abnormal

Psychology”, 94, s. 102-105. Felenstein J., 1988, Sex and the Evolution of Recombination w: The Evolution of Sex, R. E. Michod, B. R. Levin (red.), Sinauer, Sunderland, Massachusetts, s. 74-86. Fisher H. E., 1992, Anatomy of Love: The Natural History of Monogamy, Adultery and Divorce, Norton, New York. Wydanie polskie; Anatomia miłości, przeł. Joteł, D. W. REBIS, Poznań 2004. Fisher R. A., 1930, The Genetical Theory of Natural Selection, Clarendon Press, Oxford. Flegg P. B., Spencer D. M., Woos D. A. S., 1985, The Biology and Technology of the Cultivated Mushroom, John Wiley, Chichester. Flinn M. V., 1988, Mate Guarding in a Caribbean Village, „Ethology and Sociobiology”, 9, s. 1-28. Flinn M. V., 1992. Evolution and Function of the Human Stress Response. Referat wygłoszony podczas dorocznego spotkania Human Behavior and Evolution Society, Albuquerque, New Mexico, 22-26 lipca 1992. Foley R. A., 1987, Another Unique Species, Longman, London. Foley R. A., Lee E. C., 1989, Finite Social Space, Evolutionary Pathways and Reconstructing Hominid Behaviour, „Science”, 243, s. 901-905. Folstead I., Karter A. J., 1992, Parasites, Bright Males and the Immunocompetence Handicap, „American Naturalist”, 139, s. 603-622. Ford C. S., Beach F. A., 1951, Patterns of Sexual Behavior, Harper and Row, New York. Fox R., 1991, Aggression Then and Now w: Man and Beast Revisited, M. H. Robinson, L. Tiger (red.), Smithsonian, Washington DC, s. 81-93. Frank S. A., 1989, The Evolutionary Dynamics of Cytoplasmic Male Sterility, „American Naturalist”, 133, s. 345-376. Frank S. A., 1990, Sex Allocation Theory for Birds and Mammals, „Annual Review of Ecology and Systematics”, 21, s. 13-55. Frank S. A., 1991, Divergence of Meiotic Drive Suppression Systems as an Explanation for Sex-biased Hybrid Sterility and Inviability, „Evolution”, 45, s. 262-267. Frank S. A., Swingland I. R., 1988, Sex-ratio under Conditional Sex Expression, „Journal of Theoretical Biology”, 135, s. 415-418. Freud S., 1913, Totem and Taboo. Vintage Books, New York. Wydanie polskie: Totem i tabu, przeł. J. Prokopiuk, M. Poręba, Wydawnictwo KR, Warszawa 1993. Frish R. E., 1988, Fatness and Fertility, „Scientific American”, 258, s. 70-77. Galton F., 1883, Inquiries into the Human Faculty and Its Development, Macmillan, London. Garson P. J., Pleszczynska W. K., Holm C. H., 1981, The „Polygyny Threshold” Model: A Reassessment, „Canadian Journal of Zoology”, 59, s. 902-910. Gaulin S. J. C., Fitzgerald R. W., 1986, Sex Differences in Spatial Ability: An Evolutionary Hypothesis and Test, „American Naturalist”, 127, s. 74-88.

Gaulin S. J. C., Hoffman G. E., 1988, Evolution and Development of Sex Differences in Spatial Ability w: An Human Reproductive Behavior, L. Betzig, M. Borgehoff Mulder, P. Türke (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 129-152. Gaulin S. J. C., Schlegel A„ 1980, Paternal Confidence and Paternal Investment: A Cross-cultural Test of a Sociobiological Hypothesis, „Ethology and Sociobiology”, 1, s. 301-309. Ghiselin M. T., 1974, The Economy of Nature and the Evolution of Sex, University of California Press, Berkeley. Ghiselin M. T., 1988, The Evolution of Sex: A History of Competing Points of View w: The Evolution of Sex, R. E. Michod, B. R. Levin (red.), Sinauer, Sunderland, Massachusetts, s. 7-23. Gibson R. M., Höglund J., 1992, Copying and Sexual Selection, „Trends in Ecology and Evolution”, 7, s. 229-231. Gigerenzer G., Hug K., 1992, Reasoning about Social Contracts: Cheating and Perspective Change, Institut für Psychologie, Universität Salzburg, Austria. Gilliard E. T., 1963, The Evolution of Bowerbirds, „Scientific American”, 209, s. 38-46. Gillis J. S., Avis W. E., 1980, The Male-taller Norm in Mate Selection, „Personality and Social Psychology Bulletin”, 6, s. 396-401. Glesner R. R., Tilman D., 1978, Sexuality and the Components of Environmental Uncertainty: Clues from Geographical Parthenogenesis in Terrestrial Animals, „American Naturalist”, 112, s. 659-673. Goodall J., 1986, The Chimpanzees of Combe, Belknap, Cambridge, Massachusetts. Goodall J., 1990, Through a Window, Weidenfeld and Nicolson, London. Wydanie polskie: Przez dziurkę od klucza, przeł. Jerzy Prószyński, Prószyński i S-ka, Warszawa 1997. Gotmark F., 1992, Anti-predator Effect of Conspicuous Plumage in a Male Bird, „Animal Behaviour”, 44, s. 51-55. Gould J.L„ Gould C. G., 1989, Sexual Selection, Scientific American Library, New York. Gould S. J., 1978, Ever Since Darwin: Reflections in Natural History, Andre Deutsch, London. Wydanie polskie: Niewczesny pogrzeb Darwina. Wybór esejów, przeł. N. Koncewicz—Hoffman, Prószyński i S-ta, Warszawa 1999. Gould S. J., 1981, The Mismeasure of Man, Norton, New York. Gould S. J., 1987, An Urchin in the Storm: Essays About Books and Ideas, Norton, New York. Gould S. J., Lewontin R. C., 1979, The Spandrels of San Marco and the Panglossian Paradigm: A Critique of the Adaptationistprogram, „Proceedings of the Royal Society of London B”, 205, s. 581-598. Gouyon P. H., Couvet D., 1987, A Conflict between Two Sexes, Females and Hermaphrodites w: The Evolution of Sex and Its Consequences, S. C. Stearns (red.), Birkhauser, Basel, s. 243-261. Gowaty P., Lennartz M. R., 1985, Sex Ratios of Nestling and Fledgling Red-cockaded Woodpeckers (Picoides borealis), „American Naturalist”, 126, s. 347-353. Grafen A., 1990, Biological Signals as Handicaps, „Journal of Theoretical Biology”, 144, s. 517-546.

Grant V. J., 1990, Maternal Personality and Sex of Infant, „British Journal of Medical Psychology”, 63, s. 261-266. Green M., 1987, Scent Marking in the Himalayan Musk Deer (Moschus chrysogaster) „Journal of Zoology”, 1987, s. 721-737. Green R., 1993, Sexual Science and the Law, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts. Gwynne D. T., 1991, Sexual Competition among Females: What Causes Courtship-role Reversal!, „Trends in Ecology and Evolution”, 6, s. 118-121. Haig D., Grafen A., 1991, Genetic Scrambling as a Defence against Meiotic Drive, „Journal of Theoretical Biology”, 153, s. 531-558. Haldane J. B. S., 1932, The causes of Evolution, Longman, London. Haldane J. B. S., 1949, Disease and evolution. Symposium sui fattori ecologi e genetici della speciazione negli animali, Supplemento a La Ricerca Scientifica Anno 19“ s. 68-75. Halliday T. R., 1983, The Study of Mate Choice w: Mate Choice, P. Bateson (red.), Cambridge University Press, Cambridge. Hamilton W. D., 1964, The Genetical Evolution of Social Behaviour, „Journal of Theoretical Biology”, 71, s. 1-52. Hamilton W. D., 1967, Extraordinary Sex Ratios, „Science”, 156, s. 477-488. Hamilton W. D., 1971, Geometry for the Selfish Herd, „Journal of Theoretical Biology”, 31, s. 295-311. Hamilton W. D., 1980, Sex versus Non-sex versus Parasite, „Oikos”, 35, s. 282-290. Hamilton W. D., 1990a, Memes of Haldane and Jayakar in a Theory of Sex, „Journal of Genetics”, 69, s. 17-32. Hamilton W. D., 1990b, Mate Choice near and far, „American Zoologist”, 30, s. 341-351. Hamilton W. D., Axelrod R., Tanese R., 1990, Sexual Reproduction as an Adaptation to Resist Parasites (a Review), „Proceedings of the National Academy of Sciences of the USA” 87, s. 3566-3573. Hamilton W. D., Zuk M., 1982, Heritable True Fitness and Bright Birds: A Role for Parasites?, „Science” 218, s. 384-387. Harcourt A. H., Harven P. H., Larson S. G., Short R. V., 1981, Testis Weight, Body Weight and Breeding System in Primates, „Nature”, 293, s. 55-57. Hardin G., 1968, The Tragedy of the Commons, „Science”, 162, s. 1243-1248. Hartung J., 1982, Polygyny and the Inheritance of Wealth, „Current Anthropology”, 23, s. 1-12. Harvey H. T., 1978, The Sequoias of Yosemite National Park, Yosemite Natural History Association, Yosemite, California. Harvey P. H., May R. M., 1989, Out for the Sperm Count, „Nature”, 337, s. 508-509. Hasegawa T., Hiraiwa-Hasegawa M., 1990, Sperm Competition arid Mating Behavior w: The

Chimpanzees of the Mahale Mountains: Sexual Lifo-History Strategies, T. Nishida {red.), University of Tokyo Press,Tokyo, s. 115-132. Hausfater G., Hrdy S. B., 1984, Infanticide: Comparative and Evolutionary Perspectives, Aldine, Hawthorne, New York. Hawkes K., 1992, Why Hunter-gatherers Work. Referat wygłoszony podczas czwartego dorocznego spotkania Human Behavior and Evolution Society, Albuquerque, New Mexico, 22-26 lipca 1992. Head G„ May R. M., Pendleton L., 1987. Environmental Determination of Sex in Reptiles, „Nature”, 329, s. 198-199. Hewitt G. M., 1972, The Structure and Role of B-Chromosomes in the Mottled Grasshopper, „Chromosomes Today”, 3, s. 208-222. Hewitt G. M., 1976, Meiotic Drive for B-Chromosomes in the Primary Oocytes of Myrmeleotettix maculatus (Orthoptera: Acrididae), „Chromosoma”, 56, s. 381-391. Hewitt G. M., East T. M., 1978, Effects of B-chromosomes on Development in Grasshopper embryos, „Heredity”, 41, s. 347-356. Hewlett B. S., 1988, Sexual Selection and Paternal Investment among Aka Pygmies w: Human Reproductive Behavior, L. Betzig, M. Borgehoff Mulder, P. Türke (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 263-275. Hickey D. A., 1982, Selfish DNA: A Sexually Transmitted Nuclear Parasite, „Genetics”, 101, s. 519-531. Hickey D. A., Rose M. R., 1988, The Role of Gene Transfer in the Evolution of Eukaryotic Sex w: The Evolution of Sex, R. E. Michod, B. R. Levin (red.), Si nauer, Sunderland, Massachusetts, s. 161-175. Hill A., Allsopp C. E. M., Kwiatkowski D., Anstey N. M., Twumasi P. T., Rowe P. A., Bennett S., Brewster D., McMichael A. J., Greenwood B. M., 1991, Common West African HLA Antigens are Associated with Protection from Severe Malaria, „Nature”, 352, s. 595—600. Hill G. E., 1990, Plumage Coloration is a Sexually Selected Indicator of Male Quality, „Nature”, 350, s. 337-339. Hill K., Kaplan H., 1988, Tradeoff in Male and Female Reproductive Strategies among the Ache w: Human Reproductive Behavior, L. Betzig, M. Borgehoff Mulder, P. Türke (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 277-305. Hillgarth N., 1990, Parasites and Female Choice in the Ring-necked Pheasant, „American Zoologist” 30, s. 227-233. Hiraiwa-Hasegawa M., 1988, Adaptive Significance of Infanticide in Primates, „Trends in Evolution and Ecology”, 3, s. 102-105. Hoekstra R. E., 1987, The Evolution of Sexes w: The Evolution of Sex and Its Consequences, S. C. Stearns (red.), Birkhauser, Basel, s. 59-92. Höglund J., Eriksson M., Lindeil L. E., 1990, Females of the Lek-breeding Great Snipe, Gallinago media, Prefer Males with White Tails, „Animal Behaviour”, 40, s. 23-32. Höglund J., Robertson J. G. M., 1990, Female Preferences, Male Decision Rules and the Evolution of

Leks in the Great Snipe, Gallinago media, „Animal Behaviour”, 40, s. 15-22. Hemde A. E., Endler J. A., 1990, Correlated Evolution of Female Mating Preferences and Male Color Patterns in the Guppy Poedlia reticulata, „Science”, 248, s. 1405-1408. Hoyenga K. B., Hoyenga K., 1980, Sex Differences, Little, Brown, Boston. Hrdy S. B., 1979, Infanticide among Animals: A Review, Classification and Examination of the Implications for the Reproductive Strategies of Females, „Ethology and Sociobiology”, 1, s. 13-40. Hrdy S. B., 1981, The Woman That Never Evolved, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts. Wydanie polskie: Kobieta, której nigdy nie było, przeł. M. Ryszkiewicz, Wydawnictwo CiS, Warszawa 2005. Hrdy S. B., 1986, Empathy, Polyandry, and the Myth of the Coy Female w: Feminist Approaches to Science, R. Bleier (red.), Pergamon, New York. Hrdy S. B., 1987) Sex-biased Parental Investment among Primates and Other Mammals: A Critical Reevaluation of the Trivers-Willard Hypothesis w: Child Abuse and Neglect: Biosocial Dimensions, R. Gelles, J. Lancaster (red.), Aldine, Hawthorne, New York, s. 97-147. Hrdy S. B., 1990, Sex Bias in Nature and in History: a late 1980s Re-examination of the „Biological Origins’’Argument, „Yearbook of Physical Anthropology33, s. 25-37. Huck U. W., Labov J. D., Lisk R. D., 1986, Food-restricting Young Hamsters (Mesocricetus auratus) Affects Sex Ratio and Growth of Subsequent Offspring, „Biology of Reproduction”, 35, s. 592-598. Hudson L., Jacot B., 1991, The Way Men Think, Yale University Press, New Haven. Humphrey N. K., 1976, The Social Function of Intellects, Growing Points in Ethology, P. P. G. Bateson, R. A. Hinde (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s, 303-318. Humphrey N. K., 1983, Consciousness Regained: Chapters in the Development of Mind, Oxford University Press, Oxford. Hunter M. S., Nur U., Werren J. H., 1993, Origin of Maks by Genome Loss in an Autoparasitoid Wasp, „Heredity”, 70, s. 162-171. Hurlbert A. C., Poggio T., 1988, Making Machines (and Artificial Intelligence) See, „Daedalus”, 117, s. 213-239. Hurst L. D., 1990, Parasite Diversity and the Evolution of Diploidy, Multicellularity and Anisogamy, „Journal of Theoretical Biology’, 144, s. 429-443. Hurst L. D., 1991a, The Evolution of Cytoplasmic Incompatibility or When Spite Can Be Successful, „Journal of Theoretical Biology”, 148, s. 269-277. Hurst L. D., 1991b, Sex, Slime and Selfish Genes, „Nature”, 354, s. 23-24. Hurst L. D., 1991c, The Incidences and Evolution of Cytoplasmic Mak Killers, „Preceedings of the Royal Society of London B”, 244, s. 91-99. Hurst L. D., 1992a, Is Stellate a Relic Meiotic Dnver?, „Genetics” 130, s. 229-230. Hurst L. D., 1992b, Intragenomic Conflict as an Evolutionary Force, „Proceedings of the Royal Society of

London B”, 248, s. 135-148. Hurst L. D., Godfray H. C. J., Harvey P. H., 1990, Antibiotics Cure Asexuatity, „Nature”, 346, s. 510-511. Hurst L. D., Hamilton W. D., 1992, Cytoplasmic Fusion and the Nature of Sexes, „Proceedings of the Royal Society of London B”, 247, s. 189-207. Hurst L. D., Hamilton W. D., Ladle R. J., 1992, Covert Sex, „Trends in Ecology and Evolution”, 7, s. 144145. Hurst L. D., Pomiankowski A., 1991, Causes of Sex Ratio Bias May Account for Unisexual Ste-Hlity in Hybrids: A New Explanation of Haldane’s Rule and Related Phenomena, „Genetics”, 128, s. 841-858. Huxley J., 1942, Evolution: The Modem Synthesis, George Allen and Unwin, London. Hyde L. M., Elgar M. A.; 1992, Why do Hopping Mice Have Such Tiney Testes?, „Trends in Ecology and Evolution”, 7, s. 359-360. Imperato-McGinley J., Peterson R. E., Gautier T., Sturla E., 1979, Androgens and the Evolution of Male Gender Identity among Male Pseudohermaphrodites with 5-alpha-reductase deficiency, „New England Journal of Medicine”, 300, s. 1233-1237. Irons W., 1979, Natural Selection, Adaptation and Human Social Behavior w: Evolutionary Biology and Human Social Behavior, N. Chagnon, W. Irons (red.), Duxbury, North Scituate, Massachusetts, s. 4-39. Iwasa Y., Pomiankowski A., Nee S., 1991, The Evolution of Costly Mate Preferences II: The Handicap Principle, „Evolution”, 45, s. 1431-1442. Jacobs L. E., Gaulin S. J. C., Sherry D., Hoffman G. E., 1990, Evolution of Spatial Cognition: Sexspecific Patterns of Spatial Behavior Predict Hippocampal Size, „Proceedings of the National Academy of Sciences of the USA 87”, s. 6349-6352. Jaenike J., 1978, A Hypothesis to Accountfor the Maintetiance of Sex within Populations, „Evolutionary Theory”, 3, s. 191-194. James W. H., 1986, Hormonal Control of the Sex Ratio, „Journal of Theoretical Biology”, 188, s. 427-441. James W. H., 1989, Parental Hormone Levels and Mammalian Sex Ratios at Birth, „Journal of Theoretical Biology”, 139, s. 59-67. Jarman R. J., 1974, The Social Organization of Antelope in Relation to Their Ecology, „Behaviour”, 48, s. 215-267. Jayakar S., 1970, A Mathematical Modelfor Interaction of Gene Frequencies in a Parasite and Its Host, „Theoretical Population Biology”, 1, s. 140-164. Johansen D. C., Edey M., 1981, Lucy: The Beginnings of Mankind, Simon and Schuster, New York. Jones I. L., Hunter F. M., 1993, Mutual Sexual Selection in a Monogamous Seabird, „Nature”, 362, s. 238-239. Jones R. N., 1991, B-chromosome Drive, „American Naturalist”, 137, s. 430-442. Judge D. S., Hrdy S. B., 1988, Bias and Equality in American Legacies. Referat wygłoszony podczas 87. dorocznego spotkania American Anthropological Association, Phoenix, Arizona, listopad 1988.

Kaplan H., Hill K. 1985a, Hunting Ability and Reproductive Success among Male Ache Foragers, „Current Anthropology”, 26, s. 131-133. Kaplan H., Hill K., 1985b, Food Sharing among Ache Foragers: Test of Explanatory Hypotheses, „Current Anthropolgy”, 26, s. 223-245. Kelley S. E., 1985, The Mechanism of Sib Competition for the Maintenance of Sex in Anthoxanthum odoratum. Praca doktorska niepublikowana, Duke University, Durham, North Carolina. Kenrick D. T., Keefe R. C., 1989, Time to Integrate Sociobiology and Social Psychology, „Behavioral and Brain Sciences”, 12, s, 24-26. Kingdon J., 1993, Self-made Man and His Undoing, Simon and Schuster, New York. King-Hele D., 1977, Doctor of Revolution: The Life and Genius of Erasmus Darwin, Faber and Faber, London. Kirkpatrick M., 1982, Sexual Selection and the Evolution of Female Choice, „Evolution”, 36, s. 1-12. Kirkpatrick M., 1989, Is Bigger always Better?, „Nature”, 337, s. 116-117. Kirkpatrick M., Jenkins C., 1989, Genetic Segregation and the Maintenance of Sexual Reproduction, „Nature”, 339, s. 300-301. Kirkpatrick M., Ryan M. J., 1991, The Evolution of Mating Preferences and the Paradox of the Lek, „Nature”, 350, s. 33-38. Kitcher P., 1985, Vaulting Ambition: Sociobiology and the Quest for Human Nature, MIT Press, Cambridge, Massachusetts. Kodric-Brown A., Brown J. H., 1984, Truth in Advertising: the Kind of Traits Favored by Sexual Selection, „American Naturalist”, 124, s. 309-323. Kondraszow A. S., 1982, Selection against Harmful Mutations in Large Sexual and Asexual Poplulations, „Genetic Research”, 40, s. 325-332. Kondraszow A. S., 1988, Deleterious Mutations and the Evolution of Sexual Reproduction, „Nature”, 336, s. 435-440. Kondraszow A. S., Crow J. F., 1991, Hapbidy or Diploidy: Which is Better, „Nature”, 351, s. 314-315. Konner M., 1982, The Tangled Wing: Biobgical Constraints on the Human Spirit, Holt, Rinehart and Winston, New York. Körpimaki E., 1991, Poor Reproductive Success of Polygynously Mated Female Tengmalm’s Owls: Are Better Options Available?, „Animal Behaviour”, 41, s. 37-47. Kramer B., 1990, Sexual Signals in Electric Fishes, „Trends in Ecology and Evolution”, 5, s. 247-249. Krause R. M., 1992, The Origin of Pbgues: Old and New, „Science”, 257, s. 1073-1078. Kurland J. A., 1979, Matrilines: the Primate Sisterhood and the Human Avunculate w: Evolutionary Biology and Human Social Behavior, N. Chagnon, W. Irons (red.), Duxbury, North Scituate, Massachusetts, s. 145-180.

Ladle R. J., 1992, Parasites and Sex: Catching the Red Queen, „Trends in Ecology and Evolution”, 7, s. 405-408. Lande R., 1981, Models of Speciation by Sexual Selection on Polygenic Traits, „Proceedings of the National Academy of Sciences of the USA”, 78, s. 3721-3725. Leakey R., Lewin R., 1992, Origins Reconsidered: In Search of What Makes Us Human, Little, Brown, London. Leigh E. G., 1977, How does Selection Reconcile Individual Advantage with the Good of the Group?, „Proceedings of the National Academy of Sciences of the USA”, 74, s. 4542—4546. Leigh E. G., 1990, Fisher, Wright, Haldane and the Resurgence of Darwinism. Wstęp do książki The Causes of Evolution j. B. S. Haldane’a, wydanej przez Princeton Science Library. Le Vay S., 1992, Born That Way? The Biobgical Basis of Homosexuality, Channel Four, London. Le Vay S., 1993, The Sexual Brain, MIT Press, Cambridge, Massachusetts. Levin B. R., 1988, The Evolution of Sex in Bacteria w: The Evolution of Sex, R. E. Michod, B. R. Levin (red.), Sinauer, Sunderland, Massachusetts, s. 194-211. Levy S., 1992, Artificial Life: The Quest for a New Creation, Jonathan Cape, London. Lewin R., 1984, Human Evolution: An Illustrated Introduction, Blackwell Scientific Publications, Oxford. Lienhart R., Vermelin H., 1946, Observation d’une fiamille humaine à descendance exclusivement féminine. Essai d’interprétation de ce phénomène. Comptes rendus de science de la sociefo de biologie de Nancy et de ses filiales de Paris, 140, s. 537-540. Ligon J. D., Thornhill R., Zuk M., Johnson K., 1990, Mab-mab Competition: Ornamentation an the Role of Testosterone in Sexual Sebction in Red fungbfowl, „Animal Behaviour”, 40, s. 367-373. Lively C. J., Craddock C., Vrijenhoek R. C., 1990, Red Queen Hypothesis Supported by Parasitism in Sexual and Cbnal Fish, „Nature”, 344, s. 864-866. Lively C. M., 1987, Evidence from a New Zealand Snailfor the Maintenance of Sex by Parasitism, „Nature”, 328, s. 519-521. Low B. S., 1979, Sexual Selection and Human Ornamentation w: Evolutionary Biology and Human Social Behavior, N. Chagnon, W. Irons (red.), Duxbury, North Scituate, Massachusetts, s. 462-487. Low B. S., 1990, Marriage Systems and Pathogen Stress in Human Societies, „American Zoologist”, 30, s. 325-340. Low B. S., Alexander R. D., Noonan K. M., 1987, Human Hips, Breasts and Buttocks: Is Eat Deceptive?, „Ethology and Sociobiology”, 8, s. 249-257. Maccoby E. E., Jacklin C. N., 1974, The Psychology of Sex Differences, Stanford University Press, Palo Alto. Malinowski B., 1927, Sex and Repression in Savage Society, World Press, Cleveland. Wydanie polskie: Seks i stłumienie w społeczności dzikich, przeł. Z. Mach, PWN, Warszawa 1987. Marden J. H., 1992, Newtons Second Law of Butterflies, „Natural History”, 1/92, s. 54-61.

Margulis L., 1981, Symbiosis in Cell Evolution, W. H. Freeman, San Francisco. Margulis L., Sagan D., 1986, Origins of Sex: Three Billion Years of Genetic Recombination, Yale University Press, New Haven. Marler P. R., Tamura M., 1964, Culturally Transmitted Patterns of Vocal Behavior in Sparrows, „Science”, 146, s. 1483-1486. Marr D., 1982, Vision, Freeman Cooper, San Francisco. Martin R. D., May R. M., 1981, Outward Signs of Breeding, „Nature”, 293, s. 7-9. May R. M., Anderson R. M., 1990, Parasitehost Coevolution, „Parasitology” 100, s. S89-S101. Maynard Smith J., 1971, What Use is Sex?, „Journal of Theoretical Biology”, 30, s. 319-335. Maynard Smith J., 1977, Parental Investment — A Prospective Analysis, „Animal Behaviour”, 25, s. 1-9. Maynard Smith J., 1978, The Evolution of Sex, Cambridge University Press, Cambridge. Maynard Smith J., 1986, Contemplating Life without Sex, „Nature”, 324, s. 300-301. Maynard Smith J„ 1988, The Evolution of Recombination w: The Evolution of Sex, R. E. Michod, B. R. Levin (red.), Sinauer, Sunderland, Massachusetts s, 106-125. Maynard Smith J., 1991, Theories of Sexual Selection, „Trends in Ecology and Evolution”, 6, s. 146-151. Maynard Smith J., Price G. R., 1973, The Logic of Animal Conflict, „Nature”, 246, s. 15-18. Mayr E., 1983, How to Carry out the Adaptationist Program, „American Naturalist”, 121, s. 324-334. McGuinness D., 1979, How Schools Discriminate Against Boys, „Human Nature”, luty 1979, s. 82-88. McNeill W. H., 1976, Plagues and Peoples, Anchor Press/Doubleday, New York. Mead M., 1928, Coming of Age in Samoa, William Morrow, New York. Wydanie polskie: Dojrzewanie na Samoa w: Trzy studia, przeł. Ewa Życieńska, PIW, Warszawa 1986. Mereschkovsky C., 1905, Ze Plante Consideree comme une Complex Symbiotique, „Bulletin Societe Science Naturelle, Ouest”, 6, s. 17-98. Metzenberg R. L., 1990, The Role of Similarity and Difference in Fungal Mating, „Genetics”, 125, s. 457462. Michod R. E., Levin B. R., (red.), 1988, The Evolution of Sex, Sinauer, Sunderland, Massachusetts. Miller G. F., 1992, Sexual Selection for Protean Expressiveness: A New Model of Hominid Encephalization. Referat wygłoszony na czwartym dorocznym spotkaniu Human Behavior and Evolution Society, Albuquerque, New Mexico, 22-26 lipca 1992. Miller G. F., Todd P. M., 1990, Exploring Adaptive Agency I: Theory and Methodsfor Simulating the Evolution of Learning. Proceedings of the 1990 Connectionist Models Summer School, D. S. Touretzky, J. L. Elman, T. J. Sejnowski, G. E. Hinton Morgan Kauffmann, San Mateo, California, s. 65-80. Mitchison N. A., 1990, The Evolution of Acquired Immunity to Parasites, „Parasitology”, 100, s. S27-

S34. Moir A., Jessel D., 1991, Brain Sex: The Real Difference Between Men and Women. Lyle Stuart, New York. Wydanie polskie: Płeć mózgu. O prawdziwej różnicy między mężczyzną a kobietą, przeł. N. Kancewicz-Hoffman, PIW, Warszawa 1993. Møller A. E., 1987, Intruders and Defenders on Avian Breeding Territories: the Effect of Sperm Competition, „Oikos”, 48, s. 47-54. Møller, A. P., 1988, Female Choice Selects for Male Sexual Tail Ornaments in the Monogamous Swallow, „Nature” 332, s. 640-642. Møller A. P., 1990, Effects of a Haematophagous Mite on Secondary Sexual Tail Ornaments in the Barn Swallow (Hirundo rustica): A Test of the Hamilton and Zuk Hypothesis, „Evolution”, 44, s. 771-784. Møller A. P., 1991, Sexual Selection in the Monogamous Barn Swallow (Hirundo rustica). I. Determinants of Tail Ornament Size, „Evolution”, 45, s. 1823-1836. Møller A. P., 1991, Female Preference for Symmetrical Male Sexual Ornaments, „Nature”, 357, s. 238240. Möller A. P., Birkhead T. R., 1989, Copulation Behaviour in Mammals: Evidence that Sperm Competition is Widespread, „Biological Journal of the Linnean Society”, 38, s. 119-131. Møller A. P., Pomiankowski A. (w druku), Fluctuating Asymmetry and Sexual Selection, „Genetica”. Montagu A., 1961, Neonatal and Infant Immaturity in Man, „Journal of the American Medical Association”, 178, s. 56-57. Morris D., 1967, The Naked Ape, Dell, New York. Wydanie polskie: Naga małpa, przeł. T. Bielecki, J. Koniarek, J. Prokopiuk, Wiedza Powszechna, Warszawa 1974. Mosher D. L., Abramson P. R., 1977, Subjective Sexual Arousal to Films of Masturbation, „Journal of Consulting and Clinical Psychology”, 45, s. 796-807. Müller H. J., 1932, Some Genetic Aspects of Sex, „American Naturalist”, 66, s. 118-138. Müller H. J., 1964, The Relation of Recombination to Mutational Advance, „Mutation Research”, 1, s. 29. Murdock G. P., White D. R., 1969, Standard Cross-cultural Sample, „Ethnology”, 8, s. 329-369. Nee S., Maynard Smith J., 1990, The Evolutionary Biology of Molecular Parasites, „Parasitology”, 100, s. S5-S18. Nowak M. A., 1992, Variability of HIV Infections, „Journal of Theoretical Biology”, 155, s. 1-20. Nowak M. A., May R. M., 1992, Coexistence and Competition in HIV Infections, „Journal of Theoretical Biology”, 159, s. 329-342. O’Connell R. L., 1989, Of Arms and Men: A History of War, Weapons and Aggression, Oxford University Press, Oxford. O’Donald P., 1980, Genetic Models of Sexual Selection, Cambridge University Press, Cambridge.

Olsen M. W., 1956, Fowl Pox Vaccine Associated with Parthenogenesis in Chicken and Turkey Eggs, „Science”, 124, s. 1078-1079. Olsen M. W., Buss E. G., 1967, Role of Genetic Factors and Fowl Pox Virus in Parthenogenesis in Turkey Eggs, „Genetics”, 56, s. 727-732. Olsen M. W., Marsden S. J., 1954, Natural Parthenogenesis of Turkey Eggs, „Science”, 120, s. 545-546. Olsen P. D., Cockburn A, 1991, Female-biased Sex Allocation in Peregrine Falcons and Other Raptors, „Behavioral Ecology and Sociobiology”, 28, s. 417-423. Orgel L. E., Crick F. H. C., 1980, Selfish DNA: The Ultimate Parasite, „Nature”, 284, s. 604—607. Parker G. A., Baker R. R., Smith V. G. E., 1972, The Origin and Evolution of Gamete Dimorphism and the Male-Female Phenomenon, „Journal of Theoretical Biology”, 36, s. 529-533. Partridge L., 1980, Mate Choice Increases a Component of Offspring Fitness in Fruit Flies, „Nature”, 283, s. 290-291. Payne R. B., Payne L. L., 1989, Heritability Estimates and Behaviour Observations Extra-pair Mating in Indigo Buntings, „Animal Behaviour”, 38, s. 457-467. Perrot V., Richerd S., Valero M., 1991, Transition from Haploidy to Diploidy, „Nature”, 351, s. 315-317. Perusse D., 1992, Cultural and Reproductive Success in Industrial Societies: Testing the Relationship at the Proximate and Ultimate Levels, „Behavioral and Brain Sciences”. Petrie M., Halliday T., Sanders C., 1991, Peahens Prefer Peacocks with Ebborate Trains, „Animal Behaviour”, 41, s. 323-331. Pinker S., Bloom P., 1992, Natural Language and Natural Selection w: The Adapted Mind, J. H. Barkow, L. Cosmides, J. Tooby (red.), Oxford University Press, New York, s. 405—577. Pleszczynska W., Hansell R. I. C., 1980, Polygyny and Decision Theory: Testing of a Model in Lark Buntings (Calamospiza melanocorys), „American Naturalist”, 116, s. 821-830. Pomiankowski A., 1987, The Costs of Choice in Sexual Selection, „Journal of Theoretical Biology”, 128, s. 195-218. Pomiankowski A., 1990, How to Find the Top Male, „Nature”, 347, s. 616-617. Pomiankowski A, Guilford T., 1990, Mating Calk, „Nature”, 344, s. 495-496. Pomiankowski A., Iwasa Y., Nee S., 1991 , The Evolution of Costly Mate Preferences I: Fisher and Biased Mutation, „Evolution”, 45, s. 1422-1430. Posner R. A., 1992, See and Reason, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts. Potts R., 1991, Untying the Knot: Evolution of Early Human Behavior w: Man and Beast Revisited, M. H. Robinson, L. Tiger (red.), Smithsonian, Washington DC, s. 41-59. Potts W. K., Manning C. J., Wakeland E. K., 1991, Mating Patterns in Semi-natural Popubtions of Mice Influenced by MHC Genotype, „Nature”, 352, s. 619-621. Pratto F., Sidanius J„ Stallworth L. M., 1992, Sexual Selection, and the Sexual and Ethnic Basis of Social

Hierachy w: Social Stratification and Socioeconomic Inequality: A Comparative Analysis, J. Ellis (red.), Praeger, New York. Pruett-Jones S. G., Pruett-Jones M A., Jones H. I., 1990, Parasites and Sexual Selection in Birds of Paradise, „American Zoologist”, 30, s. 287-298. Rands M. R. W., Ridley M. W., Lelliott A. D., 1984, The Social Organization of Feral Peafowl, Animal Behaviour”, 32, s. 830-835. Rao R., 1986, Move to Stop Sex-test Abortion, „Nature”, 324, s. 202. Ray T., 1992, Evolution and Optimization of Digital Organisms, Manuskrypt nieopublikowany, University of Delaware. Regalski J. M., Gaulin S. J. C., 1992, Whom Are Mexican Babies Said to Resemble? Monitońng and Fostering Paternal Confidence in the Yucatan. Referat wygłoszony na czwartym dorocznym spotkaniu Human Behavior and Evolution Society, Albuquerque, New Mexico, 22-26, lipca 1992. Ridley M., 1978, Paternal Care,„Animal Behaviour”, 26, s. 904-932. Ridley M. W., 1981, How Did the Peacock Get His Tail? „New Scientist”, 91, s. 398-401. Ridley M. W., Hill D. A., 1987, Social Organization in the Pheasant (Phasianus colchicus): Harem Formation, Mate Selection and the Bole of Mate Guarding, „Journal of Zoology”, 211, s. 619-630. Ridley M. W., Rands M. R. W., Lelliott A. D., 1984, The Courtship Display of Feral Peafowl, „Journal of the World Pheasant Association”, 9, s. 20-40. Rosenberg N., Birdzell L. E., 1986, How the West Grew Rich: The Economic Transformation of the Industrial World, Basic Books, New York. Wydanie polskie: Historia kapitalizmu, przeł. Anita Doroba, Signum, Kraków 1994. Rossi A. S. (red.), 1985, Gender and the Life Course, Aldine, Hawthorne, New York. Ryan M. J., 1991, Sexual Selection and Communication in Frogs, „Trends in Evolution and Ecology”, 6, s. 351-355. Sadalla E. K., Kenrick D. T., Vershure B., 1987, Dominance and Heterosexual Attraction, „Journal of Personality and Social Psychology”, 52, s. 730-738. Schall J. J., 1990, Virulence of Lizard Malaria: the Evolutionary Ecology of an Ancient Parasitehost Association, „Parasitology”, 100, s. S35-S52. Schmitt J., Antonovics J., 1986, Experimental Studies of the Evolutionary Significance of Sexual Reproduction IV. Effect of Neighbor Relatedness and Aphid Infestation on Seedling Performance, „Evolution”, 40, s. 830-836. Scruton R., 1986, Sexual Desire: a Philosophical Investigation, Weidenfeld and Nicolson, London. Searcy W. A., 1992, Song Repertoire and Mate Choice in Birds, „American Zoologist”, 32, s. 71-80. Seger J„ Hamilton W. D., 1988, Parasites and Sex w: The Evolution of Sex, R. E. Michod. B. R. Levin (red.), Sinauer, Sunderland, Massachusetts, s. 139-160.

Seid R. P., 1989, Never too Thin: Why Women are at War with Their Bodies, Columbia University Press, New York. Shaw M. W., Hewitt G. M., Anderson D. A., 1985, Polymorphism in the Rates of Meiotic Drive Acting on the B-chromosome of Myrmeleotettix maculatus, „Heredity”, 55, s. 61-68. Shellberg T., 1992, Tall Bishops and Genuflection Genes. Referat wygłoszony na czwartym dorocznym spotkaniu Human Behavior and Evolution Society, Albuquerque, New Mexico, 22-26 lipca 1992. Shepher J., 1983, Incest: A Biosocial View, Academic Press, Orlando. Short R. V., 1979, Sexual Selection and its Component Parts, Somatic and Genital Selection, as Illustrated by Man and the Great Apes, „Advances in the Study of Behaviour”, 9, s. 131—158. Silk J. B., 1983, Local Resource Competition and Facultative Adjustment of Sex Ratios in Relation to Competitive Abilities, „American Naturalist”, 121, s. 56-66. Sillen-Tullberg B., Møller A. P., 1993, The Relationship between Concealed Ovulation and Mating Systems in Anthropoid Primates: A Phylogenetic Analysis, „American Naturalist”, 141, s. 1-25. Silverman I., Eals M., 1992, Sex Differences in Spatial Abilities: Evolutionary Theory and Data, The Adapted Mind, J. H. Barków, L. Cosmides, J. Tooby (red.), Oxford University Press, New York, s. 533549. Simpson M. J. A., Simpson A. E., 1982, Birth Sex Ratios and Social Rank in Rhesus Monkey Mothers, „Nature”, 300, s. 440-441. Slagsvøld T., Amundsen T„ Dale S. Lampe H., 1992, Female-female Aggression Explains Polyterritoriality in Male Pied Flycatchers, „Animal Behaviour”, 43, s. 397-407. Slater P. J. B., 1983, The Buzby Phenomenon: Thrushes and Telephones, „Animal Behaviour”, 31, s. 308309. Small M. F., 1992, What’s Love Got to Do with It?, „Discover Magazine”, 13, s. 46-51. Small M. F., Hrdy S. B., 1986, Secondary Sex Ratios by Maternal Rank, Parity and Age in Captive Rhesus Macaques (Macaca mulatta) „American Journal of Primatology” 11, s. 359-365. Smith R. L., 1984, Human Sperm Competition w: Sperm Competition and the Evolution of Animal Mating Systems, R,L. Smith (red.), Academic Press, Orlando, s. 601-659. Smuts R. W., 1993, Fat, Sex, Class, Adaptive Flexibility and Cultural Change, „Ethology and Sociobiology” (w druku). Spandrel S., (dane niepublikowane), How the Genome Learnt Mendelian Genetics, or You Scratch My Back, I’ll Stab Yours. Spurrier M. F., Boyce M. S., Manly B. F. J., 1991, Effects of Parasites on Mate Choice by Captive Sage Grouse w: Ecology, Behavior and Evolution of Bird-parasite Interactions, J. E. Loye, M. Zuk (red.), Oxford University Press, Oxford, s. 389-398. Stearns S. C., (red.), 1987, The Evolution of Sex and Its Consequences, Birkhauser, Basel. Stebbins G. L., 1950, Variation and Evolution in Plants, Columbia University Press, New York.

Symington M. M., 1987, Sex-ratio and Maternal Rank in Wild Spider Monkeys: When Daughters Disperse, „Behavioral Ecology and Sociobiology”, 20, s. 421-425. Symons D., 1979, The Evolution of Human Sexuality, Oxford University Press, Oxford. Symons D., 1987, An Evolutionary Approach: Can Darwins View of Life Shed Light on Human Sexuality? w: Theories of Human Sexuality, J. H. Geer, W. O’Donohue (red.), Plenum Press, New York. Symons D„ 1989, The Psychology of Human Mate Preferences, „Behavioral and Brain Sciences”. 12, s. 34-35. Symons D., 1992, On the Use and Misuse of Darwinism in the Study of Human Behavior w: The Adapted Mind, J. H. Barkow, L. Cosmides, J, Tooby (red.), Oxford University Press, New York, s. 137159. Tannen D., 1990, You Just Don’t Understand: Women and Men in Conversation. William Morrow, New York. Wydanie polskie: Ty nic nie rozumiesz! Kobieta i mężczyzna w rozmowie, przeł. A. S. Sylwanowicz, WAB. Warszawa 1994. Taylor P. D., Williams G. C., The Lek Paradox is not Resolved, „Theoretical Population Biology”, 22, s. 392-409. Thornhill N. W., 1989a, Characteristics of Female Desirability: Facultative Standards of Beauty, „Behavioral and Brain Sciences”, 12, s. 35-36. Thornhill N. W., 1989b, The Evolutionary Significance of Incest Rules, „Ethology and Sociobiology”, 11, s. 113-129. Thornhill N. W., 1990, The Comparative Method of Evolutionary Biology in the Study of the Societies of History, „International Journal of Contemporary Sociology”, 27, s. 7-27. Thornhill R„ Thornhill N. W., 1983, Human Rape: an Evolutionary Analysis, „Ethology and Sociobiology”, 4, s. 137-183. Thornhill R., Thornhill N. W., 1989, The Evolution of Psychological Pain w: Sociobiology and Social Sciences, R. J. Bell, N. J. Bell (red.), Texas Tech University Press, Lubbock, s. 73-103. Thornhill R., Sauer P., 1992, Genetic Sire Effects on the Fighting Ability of Sons and Daughters and Mating Success of Sons in a Scorpionfly, „Animal Behaviour”, 43, s. 255-264. Thorpe W. H., 1954, The Process of Song-learning in the Chaffinch as Studied by means of the Sound Spectrograph, „Nature”, 173, s. 465-469. Thorpe W. H., 1961, Bird Song: The Biology of Vocal Communication in Birds, Cambridge University Press, Cambridge. Tiersch E. R., Beck M. L., Douglas M., 1991, ZZW Autotriploidy in a Blue and Yellow Macaw, „Genetica”, 84, s. 209-212. Tiger L., 1991, Human Nature and the Psycho-industrial Complex w: Man and Beast Revisited, M. H. Robinson, L. Tiger (red.), Smithsonian, Washington DC, s. 23-40. Tiger L., Shepher J., 1977, Women in the Kibbutz, Penguin, London.

Tooby J., 1982, Pathogens, Polymorphism and the Evolution of Sex, „Journal of Theoretical Biology”, 97, s. 557-576. Tooby J., Cosmides L. M., 1989, The Innate Versus the Manifest: How Universal Does a Universal Have To Be?, „Behavioral and Brain Sciences”, 12, s. 36-37. Tooby J., Cosmides L. M., 1980, On the Universality of Human Nature and the Uniqueness of the Individual: the Role of Genetics and Adaptation, „Journal of Personality”, 58, s. 17-67. Tooby J., Cosmides L. M., 1992, The Psychological Foundations of Culture w: The Adapted Mind, J. H. Barkow, L. Cosmides, J. Tooby (red.), Oxford University Press, New York, s. 19-136. Traill P. W., 1990, Why Should Lek Breeders be Monomorphic?, „Evolution”, 44, s. 1837-1852. Tripp C. A., 1975, The Homosexual Matrix, Signet, New York. Trivers R. L., 1971, The Evolution of Reciprocal Altruism, „Quarterly Review of Biology”, 46, s. .35-57. Trivers R. L., 1972, Parental Investment and Sexual Selections. Sexual Selection and the Descent of Man, B. Campbell (red.), Aldine-Atherton, Chicago, s. 136-179. Trivers R. L., 1985, Social Evolution, Benjamin-Cummings, Menlo Park, California. Trivers R., 1991, Deceit and Self-deception: the Relationship between Communication and Consciousness w: Man and Beast Revisited, M. H. Robinson, L. Tiger (red.), Smithsonian, Washington, DC, s. 175-191. Trivers R. L., Willard D., 1973, Natural Selection of Parental Ability to Vary the Sex-ratio of Offspring, „Science”, 179, s. 90-91. Troy S., Elgar M. A., 1991, Brush Turkey Incubation Mounds: Mate Attraction in a Promiscuous Mating System, „Trends in Ecology and Evolution”, 6, s. 202-203. Unterberger E, Kirsch W., 1932, Bericht über Versuche zur Beeinflussung des Geschlechtsverhältnisses bei Kaninchen nach Unterberger, „Monatsschrift für Geburtshilfe und Gynäkologie”, 91, s. 17-27. van Schaik C. P., Hrdy S. B., 1991, Intensity of Local Resource Competition Shapes the Relationship between Maternal Rank and Sex Ratios at Birth in Cercopithecine Primates, „American Naturalist”, 138, s. 1555-1562. Van Valen L., 1973, A New Evolutionary Law, „Evolutionary Theory”, 1, s. 1-30. Veiga J. 1992. Why are House Sparrows Predominantly Monogamous? A Test of Hypotheses, „Animal Behaviour”, 43, s. 361-370. Vining D. R., 1986, Social Versus Reproductive Success: the Central Theoretical Problem of Human Sociobiology, „Behavioral and Brain Sciences”, 9, s. 167-187. Voland E., 1988, Differential Infant and Child Mortality in Evolutionary Perspective: Data from Late 17th to 19th Century Os friesland (Germany) w: Human Reproductive Behavior, L. Betzig, M. Borgehoff Mulder, P. Türke (red.), Cambridge University Press, Cambridge, s. 253-261. Voland E., 1992, Historical Demography and Human Behavioral Ecology. Referat wygłoszony na czwartym dorocznym spotkaniu Human Behavior and Evolution Society. Albuquerque, New Mexico, 22-26 lipca 1992.

Vos G. J., 1979, Adaptedness or Arena Behaviour in Black Grouse (Tetrao tetrix) and Other Grouse Species (Tetraonidae), „Behaviour”, 68, s. 277-314. Wallace A. R., 1889, Darwinism, Macmillan, London. Ward P. I., 1988, Sexual Dichromatism and Parasitism in British and Irish Freshwater Fish, „Animal Behaviour”, 36, s. 1210-1215. Warner R. R., Robertson D. R., Leigh E. G., 1975, Sex Change and Sexual Selection, „Science”, 190, s. 633-638. Weatherhead P. L., Robertson R, J., 1979, Offspring Quality and the Polygyny Threshold: „The Sexy Son Hypothesis”, „American Naturalist”, 113, s. 201-208. Webster M. S., 1992, Sexual Dimorphism, Mating System and Body Size in New World Blackbirds (Icterinae,), „Evolution”, 46, s. 1621-1641. Wederkind C., 1992, Detailed Information about Parasites Revealed by Sexual Ornamentation, „Proceedings of the Royal Society of London B”, 247, s. 169-174. Weismann A., 1889, Essays upon Heredity and Kindred Biological Problems, przeł. E. B. Poulton, S. Schonland i A. E. Shipley, Clarendon Press, Oxford. Werren J. H., 1987, The Coevolution of Autosomal and Cytoplasmic Sex Ratio Factors, „Journal of Theoretical Biology”, 124, s. 317-334. Werren J. H., 1991, The Patemal-sex-ratio Chromosome of Nasonia, „American Naturalist”, 137, s. 392402. Werren J. H., Skinner S. W., Huger A. M., 1986, Male-killing Bacteria in a Parasitic Wasp, „Science”, 231, s. 990-992. Westermarck E. A., 1981, The History of Human Marriage, Macmillan, New York. Westneat D. E., Sherman E. W., Morton M. L., 1990, The Ecology of Extra-pair Copulations in Birds, „Current Ornithology”, 7, s. 331-369. White F., 1992, Eros of the Apes, „BBC Wildlife Magazine”, sierpień 1992, s. 39-47. Weiner P., Feldman M. W., Otto S. P., 1992, On Genetic Segregation and the Evolution of Sex, „Evolution”, 46, s. 775-782. “Williams G. C., 1966, Adaptation and Natural Selection: A Critique of Some Current Evolutionary Thought, Princeton University Press, Princeton. Williams G. C., 1975, Sex and Evolution, w: Monographs in Population Biology, Princeton University Press, Princeton. Williams G. C., Mitton J. B., 1973, Why Reproduce Sexually?, „Journal of Theoretical Biology”, 39, s. 545554. Wilson E. O., 1975, Sociobiology: The New Synthesis, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts. Wydanie polskie: Socjobiohgia, przeł. M. Siemiński, Zysk i S-ka, Poznań 2001. Wilson E. O., 1978, On Human Nature, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts. Wydanie

polskie: O naturze ludzkiej, przeł. B. Szacka, PIW, Warszawa. Wilson M., Daly M., 1992, The Man Who Mistook His Wife for a Chattel w: The Adapted Mind, J. H. Barków, L. Cosmides, J. Tooby (red.), Oxford University Press, New York, s. 289-322. Wolf A. P., 1966, Childhood Association, and Sexual Attraction and the Incest Taboo: a Chinese Case, „American Anthropologist”, 68, s. 883-898. Wolf A. P., 1970, Childhood Association and Sexual Attraction: A Further Test of the Westermarck Hypothesis, „American Anthropologist”, 70, s. 864-874. Wrangham R. W., 1987, The Significance of African Apesfor Reconstructing Human Social Evolution w: The Evolution of Human Behavior: Primate Models, W. G. Kinzey (red.), SUNY Press, New York, s. 5171. Wright S., 1931, Evolution in Mendelian Populations, „Genetics”, 16, s. 97-159. Wynne-Edwards V. C., 1962, Animal Dispersion in Relation to Social Behaviour, Oliver and Boyd, London. Yamamura N., Hasegawa T., Ito Y., 1990, Why Mothers do not Resist Infanticide: A Costbenefit Genetic Model, „Evolution”, 44, s. 1346-1357. Zahavi A., 1975, Mate Selection — a Selection for a Handicap, „Journal of Theoretical Biology”, 53, s. 205-214. Zinsser H., 1934, Rats, Lice and History, Macmillan, London. Wydanie polskie: Szczury, wszy i historia, przeł. M. Grzywo-Dąbrowska i Z. Szymanowski, wyd. J. Przeworski, Warszawa 1939. Zuk M., 19911 Parasites and Bright Birds: New Data and a New Prediction w: Ecology, Behavior and Evolution of Bird-parasite Interactions, J. E. Loye, M. Zuk (red.), Oxford University Press, Oxford, s. 317-327. Zuk M., 1992, The Role of Parasites in Sexual Selection: Current Evidence and Future Directions, „Advances in the Study of Behavior”, 21, s. 39-68. Zuk M., (w druku), Immunology and the Evolution of Behavior w: Behavioral Mechanisms in Evolutionary Biology, L. Real (red.), University of Chicago Press, Chicago. Zuk M., Thornhill R., Ligon J. D., Johnson K., 1990, Parasites and Mate Choice in Red Junglefowl, „American Zoologist”, 30, s. 235-244.

OD WYDAWCY ANGIELSKIEGO Angielski wydawca tej książki pragnie podziękować następującym wydawcom za zgodę na zacytowanie fragmentów książek: Allison & Busby za On Human Finery (1976) Quentina Bella, Oxford University Press, Inc., New York za The Evolution of Human Sexuality (1979) Donalda Symonsa. Uczyniono wszelkie wysiłki, by skontaktować się ze wszystkimi właścicielami praw autorskich. Wydawcy tej książki proszą o kontakt właścicieli praw, którzy nie zostali tutaj wymienieni.

Indeks

5-alfa-reduktaza 1

A aborcja 1, 2 Aborygeni australijscy 1, 2, 3 Ache, plemię 1, 2 Adaptation and Natural Selection 1 Adapted Mind, The (Barków, Cosmides, Tooby) 1 afirmatywne działania 1 Afrykańska królowa 1 agresja 1, 2, 3, 4, 5 i różnice płci 1, 2 AIDS 1, 2, 3, 4

B bogactwo 1

G grzyby 1, 2, 3, 4, 5, 6 bakterie 1, 2 gwałt mężowie ofiar 1 podczas wojny 1

H Hamilton William 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19 Hammurabi 1, 2 Homer 1, 2, 3 Homo erectus 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10 Homo habilis 1, 2, 3, 4

P preriokur ostrosterny 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14 progesteron 1 prostytucja 1, 2 podczas wojny 1 Proust Marcel 1

V Van Valen, Leigh 1, 2 Veiga Jose 1

Y Yanomamo 1, 2, 3, 4, 5

Z zadania werbalne 1, 2, 3 Zahavi Amotz 1, 2, 3, 4, 5, 6 zaloty 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9 i konkurencja 1 zazdrość 1, 2, 3, 4, 5 zdrada 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, 22, 23, 24, 25, 26, 27, 28, 29, 30 zeberki 1, 2, 3, 4 złożoność 1

CZERWONA KRÓLOWA Czerwona Królowa - której tytuł nawiązuje do postaci Wykreowanej przez Lewisa Carrolla, a dziś jest nazwą jednej z teorii ewolucyjnych - to błyskotliwe podsumowanie naukowych dyskusji na temat ewolucji i płci oraz nieustannego konfliktu pierwiastka męskiego i żeńskiego. Matt Ridley odważnie wskazuje na podobieństwa pomiędzy zachowaniem człowieka i zwierząt. Odkrywa tajemną wiedzę o zwyczajach owadów, ryb, ptaków i ssaków. Ta książka to doskonały, jasny i rzetelny wykład prowadzony w eleganckim stylu. Czerwona Królowa była nominowana do głównej nagrody Rhóne—Poulenc i zdobyła nagrodę Writers’ Guild za książkę naukową. „Wspaniała książka, dowcipna, klarowna, prowokująca niemal na każdej stronie”. „Wall Street Journal” Matt Ridley urodził się w 1958 r. niedaleko Newcastle. Zanim został dziennikarzem, prowadził badania z dziedziny zoologii w Oksfordzie. Przez wiele lat był redaktorem naukowym „The Economist”. Jest laureatem nagrody Glaxo dla popularyzatorów nauki. Rebis opublikował także jego O pochodzeniu cnoty*! Genom.

INDEKS A AIDS 8, 114, 194 Ajschylos 217 Aka, Pigmeje 206 albatrosy 196 Alexander Richard 355, 356, 358 Alienor z Akwitanii 258 altanniki 158, 159-160, 175 Altmann Jeanne 128 altruizm 45-46, 47, 87 Anderson Roy 94 anemia sierpowata 56, 83 antropologia 17, 296, 342-343 antybiotyki 81 antygeny 83, 85-86 Arystoteles 131 aszelska kultura 349 atrakcyjność, zob. piękno Austad Steven 127 Austen Jane 329, 359 Australopithecus afarensis 334 Australopithecus robustus 203 automiksja 48 Aztekowie 211,212

B Babilon 208, 220, 221 Badcock Christopher 369 Baker Robin 239, 240-241 bakterie 76-77, 79, 80-81, 105, 106 — antybiotyki 81 — fuzja, 112-113 — geny męskiej sterylności 116 — potomstwo 107 Baldwin James Mark 271 bambus 91 Bangladesz 219 Barlow Horace 357, 359 Basolo Alexandra 174 Bateman A J. 191 Baudouin, hrabia 215 bażanty 163, 167, 168, 235, 368 behawioryzm 343, 345 Bell Graham 41, 59, 60, 69, 70, 72, 82, 96 Bell Quentin 323, 326 Bellis Mark 239-241

Benshoof L. 247 Bernstein Harris 52, 53, 54, 55 Betzig Laura 136, 211-213, 215 białe krwinki 85, 86 biedronki 119 biolodzy molekularni 53-55, 59 BirkheadTim 236, 237, 238, 242 Bloom Paul 354, 358 Bodmer Walter 94 bogactwo 205-215, 219, 260 — dziedziczenie 254-259 — mentalność seksualna 287-290 — ozdoby jako oznaka 323 — piękno i, 316-318 — tabu kazirodztwa 306 Bogart Humphrey 219 bonobo 231, 245 Borgia Cesare 304 Bośnia 219 Botticelli Sandro 302, 310 Bounty (statek) 215 Boyce Mark 163-164 Bremermann Hans 86, 87 Brooks Lisa 38 Brown Don 219 Budda 31 Burley Nancy 133, 177, 238, 246 Burt Austin 72, 81, 82, 97 Buss David 288-289, 295 Butler Samuel 143 Byrne Richard 361, 362

C cechy twarzy 318-320 Chagnon Napoleon 217, 218 Chiny — harem, poligamia w 206 — starożytne 211, 220 — zabijanie dziewczynek w 133, 138 — zwyczaje małżeńskie w, 305 Chlamydomonas 111, 112 chloroplasty 111 Chomsky Noam 338, 346, 354 chromosomy — crossing-over 40, 53, 54, 72 — geny skaczące a 106 — pasożytnicze 82 — płci 109, 120-121, 122, 132, 301—302 — samolubne 107

— wymiany kawałków 109 Clutton-Brock Tim 128 Cohen Fred 79, 80 Connor Richard 209 Coolidge Calvin 322 Cosmides Leda 110, 121, 297, 337, 346, 358, 360, 361, 367 Cott Hugh 147 Cronin Helena 154 Crook John 358 crossing-over 139 Crow James 42, 60 cudzołóstwo 215, 231-261 — ukryte jajeczkowanie i 247 — wśród ptaków 237-241 — wśród zbieraczy-łowców 243-244 — wzorzec dziedziczenia i, 254-259 — zazdrość i, 250-254 cytomegalowirus 114 czerwce (owady) 90, 107

D daglezja 90 Dahomej 186 Dały Martin 251, 252 Darwin Erasmus 255 Darwin Karol 16, 17, 18, 19, 20, 30, 37, 41, 53, 45, 70, 74, 146, 147,148, 150, 151,154,160,174,237,268,327,328, 335, 342, 355 Dawkins Marian 171, 173 Dawkins Richard 19, 25, 76, 78, 106, 135, 360 deep structure (struktura głęboka) 338 delfiny 209, 234, 235 delfiny butlonose 333, 334 despoci 211, 213, 220-221, 225, 226 determinizm 280-284 Diamond Jared 160, 231 Dickemann Mildred 137, 138, 210 diploidalność 54, 55, 107 DNA 39, 51,53, 54, 55-56,61 — insercje 96 — odkrycie 19 — pasożytniczy 106 — w chromosomach płci 132 dobór grupowy 46, 82 dobór krewniaczy 87 dobór naturalny 15, 16, 25, 259 — pasożyty 77 — w obrębie gatunku 44 dobór płciowy 30-31, 123-139 — konkurencja 148-181

— odporność na choroby 162,168-169 — rozkład tłuszczu 171-172 — teoria wyboru przez samicę 145,176—177 Dojrzewanie na archipelagu Samoa (Mead) 343 dominacja — bogactwo i, 208 — dobór płciowy i, 161-163 — dziedziczenie 254-255 — kulturowe faworyzowanie 136-139 — osobowość 321 — piękno i, 327-329 Dörner Günter 284-285 drapieżniki 75-77 Dunbar Robin 228 Dürkheim Emile 342, 359, 377 dworska miłość 254-259 dyskryminacja — rasizm 18 dzieciobójstwo — selektywne względem płci 133, 138 — u naczelnych 227-228 — ukrycie momentu jajeczkowania 247 dziedziczenie, wzory 210-211, 254-258 dzięciury 209, 245

E Eals Marion 269 Echnaton 212, 303 edukacja — różnice płci 279 efekt Baldwina 271, 348 efekt Dionizosa 366 efekt powracającego żołnierza 133-134 Egipt starożytny 211 egzogamia 129, 202 ekologia 61-73 — inteligencja i, 356-357 Eliot George 359 Ellis Bruce 289, 290, 292, 293, 321, 322, 323, 326, 329 Ellis Havelock 326 Endler John 175 Ericsson Roland 132 eugenika 328, 342 Evolution of Sex (Maynard Smith) 51

F Fallon April 325 fantazje seksualne 290-293 Feiti 212, 220

Felix Holt, the Radical (Eliot) 359 Felsenstein Joe 97 feminizm 280-284 Fisher Helen 294-195 Fisher Ronald 42,, 46, 135, 138, 151, 154—155,156-158,159,160,165,312,370 Flaubert Gustave 239 foki 28-29 Foley Robert 202, 203 Ford Henry 356 Fox Robin 341 Frank Steve 108 Freud Zygmunt 304-306, 343, 359, 369, 377

G gady, układ odpornościowy 81 Galton Francis 319, 377 // Gana San, lud 207 gatunki, przetrwanie 43 genetyka 52, 53, 55-61 genom 39 geny 16-17, 26-27, 39-42 — a konkurencja w obrębie gatunku 47 — a obrona przed pasożytami 77 — a teoria zarośniętego brzegu 68-73 — altruizm i, 45 —- bezpłciowość 47 — definicja 39 — dobór krewniaczy 857 — dobór płciowy 154-155 geny męskiej sterylności 116 geny skaczące 106 Germanie 216 Ghiselin Michael 47, 48, 49, 70 Gibbon Edward 214 gibony 226, 228, 232 Gigerenzer Gerd 360, 361 ginodiecjalne 117 gminnych pastwisk, tragedia 101, 138-139 gonadotropina 134 Goodall Jane 129, 208, 229, 362 Gordian 214 goryle 226, 228, 230, 234 — i inteligencja 356 Gosling Morris 133 Gould Stephen Jay 49, 341, 344, 352, 354 gradualistyczna teoria 72 Grafen Alan 108, 109 Gran t Valerie 130-131, 134 Grecja starożytna 221, 324 grzyby 81, 97

— bakterie i 81, 82 Guilford Tim 171, 173 gupiki 150, 158, 175 gwałt — mężowie ofiar 252 — podczas wojny 219 gwarek 176

H Haig David 108, 109, 301, 302 Haldane J.B.S. 46, 48, 84, 87, 94, 95 HallidayTim 148 haploidalność 54, 107 Hardy Thomas 253 Hart Gary 220 Hartung John 210-211 Henryk VIII 257 Hepburn Katharine 219 hermafrodytyzm 26-27, 98, 102-106, 115—118 Herodot 375 heterozygotyczność 83 Hickey Donal 105, 106 hieny 254, 273 Hill Adrian 86 Hill Kim 204, 244 historia 27 — darwinowska 259-261 — współpraca i konflikty 27, 30 Hitler Adolf 211 HIV 81, 85, 86, 114 Hobbes Thomas 218, 340 hodowla bydła 135 Höglund Jakob 149 Homer 214, 218 homoseksualizm 194-196 — geny 301 — pornografia 292 — przyczyny 284-286 — różnice między płciami 268-270 hormon luteinizujący 285 hormony — dobór płciowy 169 — homoseksualizm 284-286 — mózg i, 272-275 — rozkład tłuszczu 314, 315 — stosunek płci 134-135 Hrdy Sarah Blaffer 136,138, 227, 229, 247 Hudson Liam 272 Hume David 31, 377

Humphrey Nicholas 44,356-358, 362,363 Hurst Lawrence 108, 112, 113, 119, 301, 302 Huxley Julian 46,147,148, 176 I Iban, plemię 216 ibis 245-246 Iliada (Homer) 218 Indie — dzieciobójstwo 210 — praktyki małżeńskie 136 — wczesne 211 indyk 119 Inkowie 185, 208, 259 insercje 96 instynkt 336, 337,338,339-340 Instytut Kinseya 194 inteligencja 297-298, 333-371 —makiaweliczna teoria 359-363 — powód istnienia 357 — produkcja narzędzi 348-351 — uczenie się i, 43-44 — wielkość mózgu i, 334-337 Irons William 260

J Jacot Bernadine 272 Jaenike John 87 Jakub, król Anglii 338 James William (psycholog) 338 James William 134 Japońskie Towarzystwo Doboru Płci 131 jaskółki 149, 161, 163, 164-165, 237-241 jastrząb 242, 245 Jayakar Suresh 87 jądra, wielkość 234-237 jelenie 199, 200 Jenkins Cheryl 57 Jessel David 274, 298 język 346 — inteligencja i, 333 — uczenie się 337-339 Johnson Larry 132 Jollof, plemię 328 Joseph Alex 198 Judge Debra 138 Juliusz Cezar 172, 213, 363

K Kaligula 213,304 karotenoidy 167-168, 175 Kartezjusz 340

Kasjusz Dion 213 Katarzyna Aragońska 257 kazirodztwo 256, 258, 259, 303-306 Kenrick Douglas 289 kibuce 278-280, 305 Kingdon Jonathan 271 Kipsigis, lud 197, 198 Kirkpatrick Mark 57, 176, 178 Klaudiusz 213 koalicje samców 208-210 kolibry 49 Kondraszow Aleksiej 60-61, 89, 90, 96, 97 konflikt 27-30 konflikt wewnątrzgenomowy 102 koniki morskie 192 koniugacja 105 konkurencja 72, 80, 103, 104 — dobór płciowy i, 145, 148 — przemoc i, 215-216 — w obrębie gatunku, 44 — wielkość jąder i, 236-237 — zmienność i, 69 Konner Melvin 267, 351, 358 „kopulacja poza związkiem” 236 korale 167, 168, 169 Kościół rzymskokatolicki 245 — kontrowersje pomiędzy państwem a 256 Krebs John 78, 170, 360 KungSan 207, 350-351, 358

L Ladle Richard 96 Lamarck Jean-Baptiste 18 Langtry Lillie 311 Larson Gary 78 latimeria 41, 73 Lee Kuan Yew 335 Leigh Egbert 104, 110 len 84 lesbijki 194, 195, 196 Levi-Strauss Claude 306 Lienhart R. 120 Lively Curtis 61, 91-93 Locke John 342 Lorenz Konrad 307 Lotka Alfred 94, 95 LowBobbi 171-173,314,315

M

Macaulay Lord 359 Maksymin (cesarz) 212 Malinowski Bronisław 253 małpy (zwierzokształtne) 128-129,186, 188, 200 małpy człekokształtne — egzogamia 202 — przemoc 217 — różnice zachowań zależne od płci 268 — systemy kojarzeń 187, 200, 228-232 zob. też gibony, goryle, orangutany, szympansy małżeństwo 188192, 225-226 — a gromadzenie bogactw 258 — kuzynów 258-259 — na całe życie 294-295 — stosunki pozamałżeńskie zob. zdrada — wśród kuzynów 304-305, 306 Man the Toolmaker (Oakley) 348 Marler Peter 308 Marr David 346 Masajowie 137, 259 matrylinearne społeczeństwa 254 May Robert 94 Maynard Smith John 39, 48,49, 51, 66, 67, 69, 95, 96, 125, 196 mączniki 107 McGuinness Diane 276 Mead Margaret 342-343, 377 Medical Research Council (Londyn) 134 mejoza 40, 48, 55, 60, 107-109, 139 Mendel Gregor 43 menstruacyjny, cykl 245 mentalność seksualna 287-293 Merkator 375 Meselson Matthew 60, 66, 96 mieczyki 174 Miller Geoffrey 363, 364-368, 370 miocen 202 mitochondria 111, 113 moda, status i, 324-327 Moir Anne 274, 298 . Molier Anders 149, 164-165, 23, 237 monogamia 188-190, 219-221 — asymetria 191-192 — osobowość 320 — poprzez historię 212-213 — terytorialność 200 — współczesna 206 Montagu Ashley 353 Montezuma 212 mormoni 198 Morris Desmond 245 Mozart Wolfgang Amadeusz 14 mózg — delfinów 333

— hormony i, 272-275 — mechanizmy, 344-348 — narzędzia 348-351 — neotenia i, 352-354 — okres krytyczny a, 307-308 — płeć mózgu 274 — rozwój wielkości 333-337 — różnice warunkowane płcią 268 muchołówki 248 Mukogodo 137, 208 Mulder Monique Borgehoff 197 muszki owocowe 108, 159, 186, 191, 192

N naczelne zob. małpy człekokształtne nadnerczy zespół 274 natura a kultura 16-21, 187 — homoseksualizm 286 — inteligencja 342 nazizm 343 Nefłetete 303, 310 neotenia 352, 353-354, 368-370 Neron 213 nicienie 96, 124, 125, 126 niestabilność 94-95 Nordborg Magnus 132, 133 norniki 265 Nowa Gwinea, tubylcy 13

O O pochodzeniu człowieka i doborze płciowym (Darwin) 146 O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego (Darwin) 146 Oakley Kenneth 348 obrona chemiczna 81 Ognisko próżności (Wolfe) 2 48 okres krytyczny 307-308 Oktawian August 213 oposy 126, 127 orangutany 226, 228, 229, 246 organelle 111-113, 115-116, 117-119 orgazm u kobiet 239-241 orientacja ruchowa rąk 285 osobowość 320-324 ostrygi 68 osy 119 Otello (Szekspir) 252 owulacja ukryta 245-247

P Pagiia Camille 283, 284 Paramecium (pantofelek) 114 partenogeneza 48 pasożyty 75-98 — genetyka 106 — na wysokościach 90-91 — niestabilność 94-95 — układ immunologiczny 84-87 — zmiana płci 119-120 pastora z Bray teoria 41, 47, 58, 61, 73, 92, 97 Paweł, święty 256 pawiany, inteligencja 361-363 pawica 147, 148, 152, 154, 158, 161, 174, 178 pączkowanie 60 Piaget Jean 359, 377 pierworodni 256, 257 pierwotniaki 49, 59 piękno 145, 301-329 — cechy twarzy i, 318-320 — jakość genów i, 161 — moda i, 324-327 — okres krytyczny uczenia się i, 307—308 — preferencje u kobiet, 146-158 Pinker Steve 354, 358 „Playboy” 310, 314 „Playgirl” 293 plazmidy 106 plejstocen 206, 220, 269, 270, 272, 282, 287, 294,310, 316, 358 płatkonogi 192, 193, 273, 375 płoć (ryba) 169 podejście kognitywne 345-346 Poggio Tomaso 346 pokolenie, czas trwania 81-82 pokwitanie (dojrzewanie płciowe) 274, 275, 277-278, 284 poliandria 189 poligamia 185-221 — asymetria płci 191-192 — odmiany 206 — pasożyty 163 — rozmiar 368 — seryjna 196-199 — w historii 210-215 — wśród ssaków 235 — wśród zbieraczy-łowców 244 — zdradzanie 250-254 poliginii progu, model 197-198 polimorfizm 83, 84, 86, 87, 94, 95 poliploidalność 52, 55 Pomiankowski Andrew 108, 164,165, 178, 179

porozumiewanie się 272 postęp — ewolucja 36, 41, 72-73, 75 — względność 27-28 poszukiwacze połączeń 345 Potts Wayne 87 przeciwciała 84 przedwczesna śmierć, przyczyny 75 przemoc 215-219 — różnice płciowe 268 — zazdrość 251 przemysł drobiarski 135 pseudogamia 49 psychologia 342, 343 ptaki — chromosomy płci u, 132-133 — dobór płciowy u, 149-154,157-158, 176 — pasożyty u, 163 — systemy kojarzeń 232, 234, 235 — ukryta owulacja 246 zob. też poszczególne gatunki

R rajskie ptaki 159-160, 163, 169, 175, 338 rasizm 18 — a dyskryminacja płci 295-298 Ray Thomas 80 rekombinacja 40, 52-54, 72 — długość trwania pokolenia 81 -82 rodzaje płci 101-139 — asymetria 191-192 — dominacja 129-131 — hermafrodytyzm i, 115-118 — i organelle 111-113, 115-116, 117—119 — kulturowe wzorce preferencji 136-139 — określanie 110 — pasożyty zmieniające płeć 119-120 rolnictwo 206, 207 Rose Michael 105, 106 Rousseau Jean-Jacques 340, 342 Rozin Paul 325 rozmnażanie płciowe przez fuzję 112-113 rozmnażanie wsobne 54 rozwielitki 50, 58, 60, 75 rozwód 256-257 Rubens Peter Paul 303, 312 Ryan Michael 173-174, 176, 178 Rzym starożytny 213, 221

S

San, lud 20 Searcy William 176 segregacji genów, teoria 57-58 Seid Roberta 310 Self-made Man and His Undoing (Kingdon) 271 Sex and Evolution (Williams) 51 Short Roger 233, 234 sieci neuronowe 345 Silverman Irwin 269 Simpson Wallis 310, 312 Singh Dev 313, 314, 315 skamieliny 72, 74 — przodków człowieka 202, 353 Skinner B.F. 343, 359, 377 skowronki, ewolucje w powietrzu 197 Small Meredith 227 Smith Adam 103 Smith Robert 246 Smolker Rachel 209 Smuts Robert 311 Socjobiologia (Wilson) 31 socjoekologia 200, 204 sowy 248 społeczeństwo a jednostka 21-24 społeczności pasterskie 207 status zob. dominacja stosunki pozamałżeńskie 287 — homoseksualne 194-196 zob. też zdrada Sunquist Mel 127 Swetoniusz 213, 214 symetria 164-165 Symington, Meg 128, 129 Symons Donald 195, 202, 247, 271 Syntactic structures (Chomsky) 346 szczepienia ochronne 84 szczupłość 309-311 Szeherezady, efekt 366 sztuczna inteligencja 345 sztuczne życie 79 szympansy 17, 227, 229, 230, 231, 367 — inteligencja u, 362-363 — postawy dominujące u, 208 — produkcja narzędzi u, 349 — przemoc u, 216-217 — rozmnażanie się 226 Ś Ślepy zegarmistrz (Dawkins) 25 ślimaki 84, 91-93 środowisko ewolucyjnej adaptacyjności (EEA) 204

T

Tacyt 213, 216 Tajowie 260 Talmud 131 Tang, dynastia 212 Tannen Deborah 272 teoria aliansów 306 teoria Fishera, zob. R. Fisher. teoria gier 196, 198, 199, 236 teoria zarośniętego brzegu 68-73 teorie loteryjne 66-68 terytorialność 189, 200, 216-217 — dziedziczenie 254 testosteron 168-169, 273-275 Thornhill Nancy Wilmsen 258 Thornhill Randy 247 Thorpe William 309 Tiger Lionel 27 Tinbergen Niko 308 Tomasz z Akwinu 16 Tooby John 87, 94, 110, 121, 297, 337, 346, 358, 367 transpozony 106 Trivers Robert 126, 127, 128, 129, 130, 135-136,137,138, 145,191, 362 Trollope Anthony 359 Trumajowie 258 Turnera zespół 274 Tyberiusz 213

U uczenie się 337-340, 355 układ odpornościowy 81, 84-86, 114 — choroby 114 — hormony i, 168 umysłowość 265-298 — feminizm 280-284 — hormony 272-275 uwodzenie 180,190,193 — burzyciele segregacji 108 — zdrada 238

V Vermelin H. 120 Volterra, Vito 94, 95 Vrijenhoek, Robert 93

W Wallace Alfred Russel 37, 147,155

warunkowanie 191, 271 Way Men Think, The (Hudson, Jacot) 272 wdrukowywanie 307 Weismann August 18, 19, 38, 39, 40-42, 97 Welch David 66 Westermarck, Edward 304-306, 307, 308 Whiten Andrew 361, 362 wiąz 68 wieloryby 234 Willard Dan 126, 127, 128, 129, 130, 131, 136, 137, 138 Williams George 45-47, 48, 49, 50, 51, 66, 67, 68, 69, 70, 71,73, 97,103,125 Wilson Edward 31, 297, 377 Wilson Margo 251, 252 wirusy 85, 105 — AIDS zob. HIV — fuzja komórek 112-113 — komputerowe 79-80 władza 186, 210-215, 219-221 — wzorce dziedziczenia 254-259 wojna 217 Wolfe Tom 248, 310 wolna wola 14, 15, 17 Wrangham Richard 228, 244 Wright Sewall 46 wrotki — bdelloidalne 65-66, 95-96 — monogonontowe 67, 96 wybiórczy system partnerstwa 329 Wynne-Edwards V.C. 42, 44, 45, 46 wysokość 89-91 wyspa Pitcairn, mieszkańcy 215-216 Wyspy Trobriandzkie 253 wyścig zbrojeń, analogie 77-78, 79, 80, 81

Z zapłodnienie in vitro 132 zbieracze i łowcy 201-205,206,242-244, 260 — podział pracy wg płci, 268, 282 zięby 307-309 Zuk Marlene 162, 163, 167, 169 Ż żaby 173-174 „życie-obiad” zasada 78