Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja
 9788362418138

  • Commentary
  • Bibuła

Table of contents :
PRZEDMOWA
Wizja Henriego Lefebvre’a 7

CZĘŚĆ I
Prawo do miasta 19

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Prawo do miasta 21

ROZDZIAŁ DRUGI
Miejskie korzenie kryzysów kapitalistycznych 50
Perspektywa marksistowska 61
Akumulacja kapitału poprzez urbanizację 70
Kapitał fikcyjny i fikcje, które nie mogą trwać 74
Wytwarzanie wartości i kryzysy miejskie 78
Łupieżcze praktyki miejskie 83
Chińska opowieść 90
Urbanizacja kapitału 101

ROZDZIAŁ TRZECI
Tworzenie miejskich dóbr wspólnych 102

ROZDZIAŁ CZWARTY
Sztuka renty 130
Renta monopolowa i konkurencja 131
Ryzyko w handlu winem 139
Miejska przedsiębiorczość
i poszukiwanie rent monopolowych 142
Kolektywny kapitał symboliczny,
znaki dystynkcji i renty monopolowe 146
Renta monopolowa i przestrzenie nadziei 133

CZĘŚĆ II
Bunt miast 139

ROZDZIAŁ PIĄTY
Odzyskiwanie miasta dla walki antykapitalistycznej 161
Nowe lewicowe spojrzenie na walki antykapitalistyczne 166
Alternatywy 175
Prawo do miasta jako polityczne żądanie klasowe 186
Ku miejskiej rewolucji 189
„Jak zatem organizować miasto?” 191
Przyszłe kroki 204

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Londyn 2011: Zdziczały kapitalizm wychodzi na ulice 208

ROZDZIAŁ SIÓDMY
#OWS: Partia Wall Street spotyka swoje przeznaczenie 211

Podziękowania 217

Indeks 218

Citation preview

MT

Originally published in English as Rebel Cities

© David Harvey 2012, Verso Books the imprint of New Left Books 2012

DAVID HARVEY

PRAWO DO MIASTA I MIEJSKA REWOLUCJA

*

bęc zmiana

David Harvey Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja

Originally published in English as Rebel Cities © David Harvey 2012, Verso Books the imprint of New Left Books 2012 © Do wydania polskiego Fundacja Bęc Zmiana

TŁUMACZENIE:

Praktyka Teoretyczna—w składzie: Agnieszka Kowalczyk, Wiktor Marzec, Maciej Mikulewicz, Maciej Szlinder KONSULTACJA TERMINOLOGICZNA:

Piotr Juskowiak, dr Krzysztof Nowak REDAKCJA:

Krystian Szadkowski ZESPÓŁ REDAKCYJNY:

Ela Petruk, Bogna Świątkowska KOREKTA I OPRACOWANIE:

Anna Wojczyńska PROJEKT GRAFICZNY:

Grzegorz Laszuk, Anna Hegman WYDAWCA:

Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana Ul. Mokotowska 65/7 00-533 Warszawa [email protected] tel. 22 827 64 62

Warszawa, 2012 DRUK:

P.W. Stabil Ul. Nabielaka 16 31-410 Kraków

ISBN 978-83-62418-13-8

SPIS TREŚCI PRZEDMOWA

Wizja Henriego Lefebvre’a

7

CZĘŚĆ I

Prawo do miasta

19

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Prawo do miasta

21

ROZDZIAŁ DRUGI

Miejskie korzenie kryzysów kapitalistycznych Perspektywa marksistowska Akumulacja kapitału poprzez urbanizację Kapitałjikcyjny ijikcje, które nie mogą trwać Wytwarzanie wartości i kryzysy miejskie Łupieżcze praktyki miejskie Chińska opowieść Urbanizacja kapitału

50 61 70 74 78 83 90 101

ROZDZIAŁ TRZECI

Tworzenie miejskich dóbr wspólnych

102

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sztuka renty Renta monopolowa i konkurencja Ryzyko w handlu winem Miejska przedsiębiorczość i poszukiwanie rent monopolowych Kolektywny kapitał symboliczny, znaki dystynkcji i renty monopolowe Renta monopolowa i przestrzenie nadziei

130 131 139

142 146 133

CZĘŚĆ U

Bunt miast

139

ROZDZIAŁ PIĄTY

Odzyskiwanie miasta dla walki antykapitalistycznej Nowe lewicowe spojrzenie na walki antykapitalistyczne Alternatywy Prawo do miasta jako polityczne żądanie klasowe Ku miejskiej rewolucji 't&„Jak zatem organizować miasto?” Przyszłe kroki

161 166 179 186 189 191 204

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Londyn 2011: Zdziczały kapitalizm wychodzi na ulice

208

ROZDZIAŁ SIÓDMY

#OWS: Partia Wall Street spotyka swoje przeznaczenie

2U

Podziękowania

217

Indeks

218

Dla Delfiny i wszystkich innych doktorantów i doktorantek na całym świecie

PRZEDMOWA

Wizja Henriego Lrfebvre'a Pewnego razu w połowie lat 70. natrafiłem na plakat autorstwa Ecologistes, radykalnego ruchu dzielnicowego działającego na rzecz kreowania bardziej uwrażliwionego ekologicznie stylu życia miejskiego. Plakat ten ukazywał alternatywną wizję miasta. Przed­ stawiał ludyczny wizerunek starego Paryża przywróconego do ży­ cia dzięki lokalnej aktywności, z kwiatami i balkonami, skwerami pełnymi ludzi i dzieci, małymi sklepami i warsztatami otwartymi na świat, z licznymi kawiarniami, tryskającymi fontannami, ludźmi rozkoszującymi się odpoczynkiem nad brzegiem rzeki. Krajobraz uzupełniały pojawiające się tu i ówdzie ogrody (być może jest to już wytwór mojej pamięci), a każdy znajdował tam czas na rozmowy czy zapalenie fajki (zwyczaj, który wówczas nie był tak demonizo­ wany, o czym niestety sam się przekonałem podczas dzielnicowego spotkania Ecologiste odbywającego się w gęsto wypełnionym dy­ mem pokoju). Uwielbiałem ten plakat, jednak przez lata stał się tak wystrzępiony i podarty, że z wielkim żalem musiałem go wyrzucić. Jak bardzo chciałbym go odzyskać! Ktoś powinien go wznowić. Kontrast między tą wizją a wyłaniającym się wówczas nowym Paryżem, dążącym do wchłonięcia starego, był porażający. Strze­ liste giganty wokół Place d’Italie groziły inwazją staremu miastu, niebezpiecznie zbliżając się do podania sobie ręki z tą okropną Wieżą Montparnasse. Projektowana trasa szybkiego ruchu wzdłuż Lewego Brzegu, bezduszne bloki komunalne (HLM1) na przed­ mieściach i w Trzynastej Dzielnicy, dominujące utowarowienie ulic. Nie wspominając już o rozkładzie niegdyś tętniącej życiem dzielnicy stworzonej na rzemieślniczej pracy małych warsztatatów w Le Marais, o rozsypujących się budynkach Belleville czy fantastycznej architekturze Placu Wogezów popadającej w ruinę. Znalazłem kolejny rysunek (autorstwa Batelliera). Przedstawiał kombajn, który miażdżył i pożerał wszystkie stare dzielnice Paryża, aby pozostawić za sobą jedynie równe rzędy wysokich bloków.

1

7

Habitation à loyer modéré — forma dofinansowywanego ze środków publicznych mieszkalnictwa we Francji. Najczęściej mieszkania tego rodzaju mieszczą się w posępnych blokach szeregowych (przyp. tłum.).

WIZJA HENRIEGO LEFEBVREA

Ten rysunek stanowił kluczową ilustrację w The Condition of Postmodemity. Począwszy od początku lat 60. XX wieku Paryż ewidentnie znaj­ dował się w egzystencjalnym kryzysie. To, co stare, nie mogło trwać, a nowe wydawało się po prostu zbyt okropne, bezduszne i puste, aby brać je pod uwagę. Film Jean-Luca Godarda z 1967 roku, Deux ou trois choses queje sais d’elle, doskonale uchwytuje wrażliwość tego okresu. Opowiada o zamężnych matkach zajmujących się na co dzień prostytucją, tyleż z nudy, co z powodów finansowych. W tle uka­ zana jest inwazja amerykańskiego kapitału korporacyjnego na Paryż, wojna w Wietnamie (w pewnym momencie sprawa bardzo francu­ ska, lecz później przejęta przez Amerykanów), budowlany boom na autostrady i wieżowce oraz pojawienie się na ulicach i w sklepach całego miasta bezmyślnego konsumeryzmu. Jednak filozoficzne ujęcie zaproponowane przez Godarda — zagadkowe, pełne zadumy, w Wittgensteinowskiej manierze zapowiadające postmodernizm; ujęcie, w którym nic nie może utrzymać się w centrum jaźni ani społeczeństwa — nie było dla mnie. Tego samego roku Henri Lefebvre napisał swój nowatorski esej o Prawie do miasta (1967). Jak wówczas utrzymywał, prawo to było jednocześnie wołaniem i żądaniem. Wołanie było odpowie­ dzią na ból egzystencjalny wyjaławiającego kryzysu życia codzien­ nego w mieście. Żądanie było w istocie nakazem spojrzenia w oczy temu kryzysowi, by móc stworzyć alternatywne życie miejskie. Ży­ cie mniej wyalienowane, w większym stopniu posiadające znacze­ nie i radosne, ale jednocześnie, jak to zwykle bywa u Lefebvre’a, konfliktowe i dialektyczne, otwarte na stawanie się, spotkania (za­ równo te przerażające, jak i przyjemne) oraz nieustanną pogoń za niepoznawalną nowością1. My, akademicy, jesteśmy niezłymi ekspertami w rekonstru­ owaniu genealogii idei. Możemy więc wziąć na warsztat pisma2

2

8

H. Lefebvre, La Proclamation de la Commune, Paris 1965; Le Droit a la Ville, Paris 1968 (polskie tłumaczenie fragmentu tej książki: tegoż, Pra­ wo do miasta, tłum. E. Majewska, tekst dostępny na stronie http://www. wuw2009.pl/download/lefebvre_prawo%20do%20miasta%20pl.pdf (dostęp 27.04.2012); L’Irruption, de Nanterre au Sommet, Paris 1968; La Révolution Urbaine, Paris 1970; Espace et Politique (Le Droit a la Ville, II), Paris 1973; La Production de ¡'Espace, Paris 1974.

PRZEDMOWA

Lefebvre’a z tego okresu i doszukać się odrobiny Heideggera w jed­ nym miejscu, Nietzschego w innym, Fouriera jeszcze gdzieś in­ dziej, milczących krytyk Althussera i Foucaulta oraz oczywiście nieuchronnej ramy zaczerpniętej od Marksa. Fakt, że esej ten na­ pisany został z okazji setnej rocznicy opublikowania pierwsze­ go tomu Kapitału, zasługuje na wzmiankę, gdyż, jak się niebawem przekonamy, ma to pewne znaczenie polityczne. Jednak my, aka­ demicy, często zapominamy, jak istotną rolę odgrywa wrażliwość wyrastająca z otaczających nas ulic. Zapominamy o nieodzownym poczuciu straty spowodowanym wyburzeniami, o tym, co się dzie­ je, gdy całe dzielnice (jak Les Halles) zostają na nowo urządzone lub gdy wielkie kompleksy wyrastają znikąd. A wszystkiemu temu towarzyszy ekscytacja lub niezadowolenie ulicznych demonstracji wobec takich czy innych kwestii, drzemiące w ludziach nadzieje, gdy wraz z przybyciem imigrantów życie dzielnicy odradza się (te wspaniałe, znajdujące się pośród bloków komunalnych w Trzyna­ stej Dzielnicy wietnamskie restauracje) czy też zwątpienie płyną­ ce z ponurej rozpaczy zmarginalizowania lub policyjnych represji. Zapominamy o bezczynnej młodzieży zgubionej we wszechogar­ niającym znużeniu związanym ze wzrostem bezrobocia oraz za­ niedbaniami na bezdusznych przedmieściach, które ostatecznie stają się obszarem narastających niepokojów. Jestem pewien, że Lefebvre był głęboko wyczulony na wszyst­ kie te kwestie, nie tylko ze względu na jego wcześniejszą ewidentną fascynację sytuacjonistami i ich teoretycznym przywiązaniem do idei psychogeografii miasta, doświadczenia miejskiego dryfu przez ulice Paryża czy wystawienie na działanie spektaklu. Z pewnością, aby pobudzić wszystkie zmysły, wystarczało mu wyjście poza próg jego mieszkania na Rue Rambuteau. Z tego powodu uważam, że niezwykle istotne jest, iż Prawo do miasta napisane zostało przed „Wybuchem” Maja 1968 (jak nazwał później te wydarzenia Le­ febvre). Jego esej opisuje sytuację, w której ów wybuch (irruption) był nie tylko możliwy, lecz niemalże nieunikniony (sam Lefebv­ re miał w tym swój niewielki udział na Nanterre). Jednak miejskie korzenie owego ruchu 1968 roku w późniejszych omówieniach są w dużej mierze zaniedbywane. Podejrzewam, że podówczas istnie­ jące miejskie ruchy społeczne — na przykład Ecologistes — włączy­ ły się w tę rewoltę i pomogły ukształtować jej polityczne i kulturo­ we żądania na wiele zawikłanych, choć z pozoru niewidocznych

9

WIZJA HENRIEGO LEFEBVRE'A

sposobów. Mogę również domniemywać, choć absolutnie nie mam na to dowodów, że zachodzące później kulturowe transfor­ macje w życiu miejskim — gdy nagi kapitał ukrywał się pod po­ stacią fetyszyzmu towarowego, marketingu niszowego i miejskie­ go konsumeryzmu kultury — odegrały daleką od niewinnej rolę w spacyfikowaniu ruchu po 1968 roku (za przykład może posłu­ żyć gazeta „Liberation”, założona m.in. przez Jean-Paula Sartre’a, która od połowy lat 70. stopniowo ulegała przemianom, stając się kulturowo radykalną i indywidualistyczną, ale politycznie obojęt­ ną, jeśli nie wrogą wobec poważnej lewicowej i kolektywistycznej polityki). Poczyniłem powyższe uwagi, aby pokazać, że skoro idea pra­ wa do miasta odrodziła się, jak miało to miejsce w ciągu ostatniej dekady, to szukając wyjaśnień tej sytuacji nie powinniśmy odwoły­ wać się do intelektualnej spuścizny Lefebvre’a (bez względu na to, jak cenny jest jego dorobek). To, co działo się na ulicach, pośród ru­ chów społecznych, jest znacznie ważniejsze. Lefebvre, jako wiel­ ki dialektyk i immanentny krytyk miejskiego życia codziennego z pewnością zgodziłby się z tym stwierdzeniem. Przykładowo za­ sługa za to, że dziwne zderzenie neoliberalizacji i demokratyzacji w Brazylii w latach 90. przyczyniło się do wprowadzenia do brazy­ lijskiej konstytucji z 2001 roku zapisów gwarantujących prawo do miasta, powinna zostać przypisana władzy i znaczeniu miejskich ruchów społecznych (szczególnie tych lokatorskich) w promowa­ niu demokratyzacji. Fakt, że ten moment konstytucyjny pomógł umocnić i wypromować aktywny sens „zbuntowanego obywatel­ stwa” (insurgent citizenship) (jak nazywa to James Holston), nie ma nic wspólnego z dziedzictwem Lefebvre’a, ale za to wiele z walkami toczonymi o to, kto będzie mógł kształtować charakter codzien­ nego życia miejskiego3. Ponadto fakt, że „budżet partycypacyjny” (w którego sporządzaniu biorą udział bezpośrednio zwykli miesz­ kańcy miasta, rozdzielając elementy miejskich budżetów w proce­ sie demokratycznego podejmowania decyzji) stał się tak inspirują­ cy, ma bardzo wiele wspólnego z tym, że ludzie poszukują jakiejś

3

10

J. Holston, Insurgent Citizenship: Disjunctions ofDemocracy and Moder­ nity in Brazil, Princeton 2008. (zob. wybór fragmentów książki w języku polskim: J. Holston, Obywatelstwo zbuntowanych, tłum. A. Wysokińska, „Res Publica Nowa” 2010, nr 201/202 (jesień-zima)).

PRZEDMOWA

odpowiedzi na brutalnie neoliberalizujący międzynarodowy kapi­ talizm, który od początku lat 90. intensyfikował swoje ataki na ja­ kość życia codziennego. Nie ma też nic zaskakującego w tym, że ten model został rozwinięty w Porto Alegre w Brazylii — w miejscu klu­ czowym dla Światowego Forum Społecznego.

Weźmy kolejny przykład. Gdy w czerwcu 2007 roku wszelkiej maści ruchy społeczne, częściowo zainspirowane osiągnięciami ruchów społecznych w Brazylii, zebrały się na Forum Społecznym Stanów Zjednoczonych w Atlancie, decydując się na utworzenie narodowej koalicji Right to the City Alliance (z aktywnymi oddzia­ łami w takich miastach, jak Nowy Jork czy Los Angeles) przeważ­ nie uczyniły to, nie znając nawet nazwiska Lefebvre’a. Po latach walki o swoje konkretne postulaty (walki z bezdomnością, gentryfikacją i wysiedlaniem, kryminalizacją biedy i inności etc.) uczest­ nicy tych ruchów niezależnie od siebie stwierdzili, że walka o mia­ sto jako całość scala ich partykularne walki. Uważali, że wspólnie mogą szybciej dokonać zmiany. Jeśli zatem rozmaite ruchy podob­ nego typu znajdują się też w innych miejscach, to nie jest to spowo­ dowane pewnego rodzaju wiernością ideom Lefebvre’a, ale raczej wynika z tego, że zarówno ich, jak i jego idee wyrosły pierwotnie z ulic i dzielnic schorowanych miast. Dziś możemy mówić o dzia­ łalności ruchów prawa do miasta (jakkolwiek o różnej orientacji) w dziesiątkach miast na całym świecie4. Możemy się zatem zgodzić, że pierwotnie idea prawa do mia­ sta nie wyrasta z najrozmaitszych intelektualnych fascynacji czy kaprysów (choć, jak wiemy, jest tego mnóstwo dookoła). Przede wszystkim bierze swój początek na ulicach, wyłania się lokalnie wśród uciśnionych ludzi żyjących w beznadziejnych czasach. Jest ich wołaniem o pomoc i środki utrzymania. W jaki sposób zatem akademicy i intelektualiści (zarówno ci organiczni, jak i tradycyj­ ni, jak ująłby to Gramsci) odpowiadają na to wołanie i żądanie? Tu­ taj właśnie rozważenie odpowiedzi, jakiej udzielił Lefebvre, może okazać się pomocne, ale wcale nie dlatego, że jego rozwiązania sta­ nowią wzorzec (nasza sytuacja w znacznej mierze nie przystaje do

4

A. Sugranyes, Ch. Mathivet (red.), Citiesfor AU: Proposals and Experi­ ences Towards the Right to the City, Santiago de Chile 2010; N. Brenner, P. Marcuse, M. Mayer (red.), Citiesfor People, and Notfor Profit: Critical Urban Theory and the Right to the City, New York 2011.

WIZJA HENRIEGO LEFEBVRE’A

tej z lat 60., a ulice Bombaju, Los Angeles, Sao Paulo czy Johannesburga różnią się wyraźnie od ulic paryskich). Raczej dlatego, że jego dialektyczna metoda dociekań na drodze immanentnej kryty­ ki może dostarczyć nam inspirującego modelu odpowiedzi na owo wołanie i żądanie. Lefebvre dobrze rozumiał, szczególnie po swoich badaniach zawartych w La Proclamation de la Commune opublikowanych w 1965 roku (praca ta zainspirowana była w pewnym stopniu roz­ prawami na ten temat pisanymi przez sytuacjonistów), że ruchy

rewolucyjne często, jeśli nie zawsze, posiadają swój miejski wy­ miar. Pogląd ten momentalnie poróżnił go z partią komunistyczną,

która utrzymywała, że proletariat fabryczny stanowi awangardo­ wą siłę zmiany rewolucyjnej. Traktat o Prawie do miasta jako upa­ miętnienie setnej rocznicy publikacji Kapitału Marksa z pewnością miał być w intencji Lefebvre’a prowokacją wobec konwencjonalne­ go myślenia marksistowskiego. To ostatnie nigdy nie przypisywało miejskości istotnego miejsca w strategii rewolucyjnej, mimo iż mitologizowało Komunę Paryską jako kluczowe wydarzenie we włas­ nej historii. Odwołując się w swoim tekście do „klasy robotniczej” jako podmiotu rewolucyjnej zmiany, Lefebvre milcząco zakładał, że tworzą go miejscy robotnicy, a nie wyłącznie robotnicy fabrycz­ ni. Jak zaobserwował później, jest to przypadek zupełnie odmien­ nej formacji klasowej — fragmentarycznej i podzielonej, zróżnico­ wanej w swoich celach i potrzebach, znacznie częściej wędrownej, niezorganizowanej, płynnej, a nie solidnie osadzonej. Jest to teza, z którą zawsze sympatyzowałem (nawet na długo zanim zapozna­ łem się z pracami Lefebvre’a), a dalsze studia z socjologii miasta (szczególnie autorstwa jednego z byłych, choć błądzących uczniów Lefebvre’a, Manuela Castellsa) tylko wzmocniły przekonanie o jej słuszności. Jednak nadal problemem jest fakt, że znaczna część tradycyjnej lewicy ma kłopot z uchwyceniem potencjału rewolu­ cyjnego miejskich ruchów społecznych. Są one lekceważone jako reformistyczne próby radzenia sobie ze specyficznymi (bardziej niż systemowymi) kwestiami, a zatem niebędące ani rewolucyj­ nym, ani autentycznym ruchem klasowym.

Istnieje zatem pewna ciągłość między sytuacyjną polemi­ ką Lefebvre’a i pracą tych spośród nas, którzy współcześnie pró­ bują ująć prawo do miasta z rewolucyjnej, a nie reformistycznej

12

PRZEDMOWA

perspektywy. Jeżeli w ogóle cokolwiek, to właśnie logika kryjąca się

za postawą Lefebvre’a przybrała w naszych czasach na sile. W dużej części świata zaawansowanego kapitalizmu fabryki albo zniknę­ ły, albo zmalała ich wielkość i liczba, co zdziesiątkowało klasyczną przemysłową klasę robotniczą. Niezwykle ważna i nieustannie roz­ szerzająca się praca tworzenia i podtrzymywania życia miejskiego jest w coraz większym stopniu wykonywana przez niezabezpieczo­ nych, często pracujących dorywczo, nisko opłacanych i niezorganizowanych pracowników. Tak zwany prekariat zastąpił tradycyj­ ny „proletariat”. Jeśli w naszych czasach ma pojawić się jakikolwiek ruch rewolucyjny, przynajmniej w naszej części świata (w przeci­ wieństwie do uprzemysłowionych Chin), to musimy zacząć liczyć się z owym problematycznym i niezorganizowanym prekariatem. Ogromnym politycznym dylematem jest to, w jaki sposób tak zróż­ nicowane grupy mogą się samoorganizować, by stworzyć siłę re­ wolucyjną. Część naszego zadania polega na zrozumieniu źródeł i istoty ich wołań i żądań. Nie jestem pewien, jak zareagowałby Lefebvre na wizję z pla­ katu Ecologistes. Zapewne, podobnie jak ja, uśmiechnąłby się w re­ akcji na ich ludyczność. Jednak jego prace na temat miasta, od Pra­ wa do miasta po książkę La Révolution Urbaine (1970) sugerują, że byłby krytyczny wobec nostalgii za taką miejskością, która w rze­ czywistości nigdy nie istniała. Kluczowym jego wnioskiem było bowiem to, że miasto, które niegdyś znaliśmy i wyśniliśmy sobie, szybko znika i nie może zostać odzyskane. Zgodziłbym się z tym, choć ująłbym to jeszcze dobitniej, gdyż sam Lefebvre nie dbał zbyt­ nio o oddanie ponurych warunków życia mas w niektórych z jego ulubionych miast przeszłości (toskańskich miast włoskiego rene­ sansu) . Nie zwracał też uwagi na fakt, że w 1945 roku większość paryżan żyła bez bieżącej wody i kanalizacji, w ohydnych warunkach mieszkaniowych (gdzie ludzie zamarzali zimą, a gotowali się la­ tem), w sypiących się dzielnicach. Trzeba było zrobić coś w celu za­ radzenia tej sytuacji i, przynajmniej w latach 60., podjęto się tego zadania. Problem leżał w tym, że owe zmiany były centralnie za­ planowane i wdrożone przez francuskie państwo interwencjonistyczne bez jakiegokolwiek demokratycznego udziału czy krzty twórczej wyobraźni. Jednocześnie ta inicjatywa wyryła jedynie sto­ sunki klasowych przywilejów i dominacji w samym fizycznym kraj­ obrazie miasta.

13

WIZJA HENRIEGO LEFEBVRE’A

Lefebvre zauważył także, że relacje między tym, co miejskie (urban) i wiejskie (rural) — lub, jak zwykli określać to Brytyjczycy, między wsią (country) i miastem (city) — radykalnie się zmieniły. Tradycyjne chłopstwo zanikało, a tereny wiejskie ulegały urbaniza­ cji. Sytuacja ta oferowała nową konsumerystyczną postawę w rela­ cjach z naturą (począwszy od weekendów i wypoczynku w wiejskim krajobrazie po rozlegle zielone przedmieścia) oraz kapitalistyczne, produkcyjne podejście do dostarczania towarów rolnych na miejskie rynki, stojące w sprzeczności z samowystarczalnym rolnictwem chłopskim. Ponadto Lefebvre przewidująco dostrzegł, że proces ten staje się globalny, a w takich warunkach pytanie o prawo do miasta (skonstruowane jako odrębny i możliwy do określenia przedmiot) musi ustąpić szerszej kwestii prawa do miejskiego życia, które póź­ niej przekształciło się w jego myśleniu w bardziej ogólne pytanie o prawo do produkcji przestrzeni (La Production de 1’Espace, 1974). Rozmywanie się podziału na to, co miejskie i wiejskie, obiera­ ło odmienne ścieżki w różnych częściach świata, ale bezsprzecznie Lefebvre słusznie przewidział kierunek owego procesu. Ostatnia chaotyczna urbanizacja Chin jest jednym z bardziej emblematycznych przykładów w tej kwestii. Liczba ludności zamieszkująca te­ reny rolnicze spadła z 74 procent w 1990 roku do 50 procent w roku 2010, a ludność Chongqing wzrosła o 30 milionów w ciągu ostat­ niego półwiecza. Mimo że w globalnej gospodarce istnieje wiele zamieszkałych przez ludzi terenów, w których proces ten jest da­ leki od zakończenia, ogrom ludzkości jest stopniowo wchłaniany przez wrzawę i zmienne prądy życia miejskiego. To stawia przed nami problem: domaganie się prawa do miasta jest w efekcie żądaniem prawa do czegoś, co już dawno nie istnie­ je (jeśli kiedykolwiek naprawdę istniało). Poza tym prawo do mia­ sta jest pustym znaczącym. Wszystko zależy od tego, kto nadaje mu sens. Finansiści i deweloperzy mogą się go domagać i mają do tego wszelkie prawo. Ale z drugiej strony mogą to uczynić również bez­ domni czy nielegalni imigranci. Nieuchronnie musimy zmierzyć się z pytaniem, czyje prawa zostają uznane w sytuacji, gdy, jak ujął to Marks w Kapitale, „między różnymi prawami rozstrzyga siła”. Sama definicja prawa stanowi przedmiot walki, która powinna to­ czyć się równolegle do walki o jego zmaterializowanie. Tradycyjne miasto zostało zabite przez nieokiełznany roz­ wój kapitalistyczny. Stało się ofiarą niemożliwej do zaspokojenia

14

PRZEDMOWA

potrzeby spożytkowania nadmiernie akumulującego się kapita­ łu dążącego do nieskończonego i niekontrolowanego miejskie­ go wzrostu, nieliczącego się ze społecznymi, środowiskowymi czy politycznymi konsekwencjami. Jak sugeruje Lefebvre, naszym po­ litycznym zadaniem jest wyobrażenie sobie i odtworzenie zupeł­ nie odmiennego rodzaju miasta, poza odpychającym bałaganem globalizującego, urbanizującego szaleństwa kapitału. Nie będzie to jednak możliwe bez stworzenia energicznego ruchu antykapitalistycznego, który za cel obrałby sobie kwestię transformacji co­ dziennego życia miejskiego. Jak nauczyła Lefebvre’a historia Komuny Paryskiej, socjalizm, komunizm czy zresztą i anarchizm nie są możliwe do zrealizowa­ nia w jednym mieście. Siły burżuazyjnej reakcji mają wówczas zbyt łatwe zadanie do wykonania — wystarczy otoczyć miasto, odciąć drogi zaopatrzeniowe i zwyczajnie zagłodzić, jeśli nie najechać i wybić wszystkich, którzy będą stawiać opór (jak to się stało w Pa­ ryżu w 1871 roku). Jednak nie oznacza to, że powinniśmy odwrócić się od tego, co miejskie, jako inkubatora rewolucyjnych pomysłów, ideałów czy ruchów. Tylko wówczas, gdy polityka skupi się na pro­ dukcji i reprodukcji życia miejskiego jako na kluczowym procesie pracy, z którego wyłaniają się rewolucyjne impulsy, zmobilizowa­ nie antykapitalistycznych walk zdolnych do radykalnej transfor­ macji życia codziennego stanie się możliwe. Musimy zrozumieć, że to ci, którzy budują i podtrzymują życie miejskie, mają pierwszeń­ stwo w ubieganiu się o to, co sami wyprodukowali oraz że jednym z ich roszczeń jest możliwość urządzenia miasta bardziej według własnych pragnień. Dopiero wówczas będziemy mieli do czynienia z polityką tego, co miejskie, która ma sens. „Miasto może być mar­ twe”, zdaje się twierdzić Lefebvre, ale „niech żyje miasto!” Czy zatem pogoń za prawem do miasta jest ściganiem chime­ ry? Czysto „fizycznie” rzecz biorąc, z pewnością tak właśnie jest. Jednak walki polityczne napędzane są w równym stopniu przez wizje, co przez rzeczywiste uwarunkowania. Grupy składające się na Right to the City Alliance zrzeszają lokatorów o niskich docho­ dach z kolorowych wspólnot walczących o taki rozwój, który zre­ alizuje ich pragnienia i potrzeby; bezdomnych organizujących się dla prawa do mieszkania i podstawowych usług czy kolorową mło­ dzież LGBTQ pracującą na rzecz prawa do bezpiecznych prze­ strzeni publicznych. W ramach kolektywnej platformy politycznej,

15

WIZJA HENRIEGO LEFEBVRE’A

jaką stworzyli dla Nowego Jorku, koalicja poszukiwała jaśniejszej i szerszej definicji takiej sfery publicznej, w której zawierałby się nie tylko realny dostęp do tak zwanej przestrzeni publicznej, ale również umożliwianie tworzenia nowych wspólnych przestrzeni dla uspołeczniania i działania politycznego. Pojęcie „miasta” po­ siada ikoniczną i symboliczną historię, która jest głęboko wbu­ dowana w kreowanie politycznych znaczeń. Państwo boże (city of God), miasto na górze, związek między miastem i obywatelstwem

(citizenship) — miasto jako obiekt utopijnego pragnienia, jako spe­ cyficzne miejsce przynależności w obrębie nieustannie zmieniają­ cego się porządku czasoprzestrzennego — wszystko to nadaje poli­ tyczne znaczenie, które mobilizuje istotną wyobraźnię polityczną. Jednak Lefebvre chciał nam pokazać (i w tym względzie podzielał opinię sytuacjonistów, jeśli jej im po prostu nie zawdzięczał), że w tym, co miejskie, już zawsze istnieje wielość praktyk, które same w sobie są przepełnione alternatywnymi możliwościami. Pojęcie heterotopii Lefebvre’a (radykalnie odmienne od uję­ cia Foucaultowskiego) zakreśla graniczne społeczne przestrzenie możliwości, w których „coś innego” jest nie tylko możliwe, ale pod­ stawowe dla zdefiniowania rewolucyjnych trajektorii. To „coś in­ nego” nie jest koniecznie efektem zamierzonego planu, lecz raczej ludzkich poczynań, uczuć, zmysłów; dochodzi do głosu, gdy lu­ dzie poszukują sensu w swoim życiu codziennym. Tego typu prak­ tyki wszędzie dookoła tworzą heterotopiczne przestrzenie. Nie musimy czekać na wielką rewolucję, aby je tworzyć. Teoria ruchu rewolucyjnego według Lefebvre’a głosi coś wręcz przeciwnego: spontaniczne zbieranie się w momencie wybuchu (irruption), gdy różnorodne heterotopiczne grupy nagle spostrzegają, nawet jeśli jedynie przez ulotną chwilę, możliwości kolektywnego działania i stworzenia czegoś radykalnie innego. Owo zbieranie się symbolizuje u Lefebvre’a poszukiwanie centralności. Tradycyjna koncentryczność miasta została znisz­ czona. Jednak istnieje impuls w jej kierunku i tęsknota za jej od­ nowieniem, które pojawiają się wciąż na nowo, wytwarzając dale­ kosiężne skutki polityczne, o czym przekonaliśmy się ostatnimi czasy na centralnych placach Kairu, Madrytu, Aten, Barcelony, czy nawet w Madison, Wisconsin i parku Zuccotti w Nowym Jorku. Jak inaczej i gdzie indziej możemy jeszcze gromadzić się, aby wyarty­ kułować nasze kolektywne wołania i żądania?

16

PRZEDMOWA

Na tym etapie jednak miejski rewolucyjny romantyzm, któ­ ry tak wielu przypisuje Lefebvre’owi i wielbi go za niego, rozbija się o skały jego ujęcia kapitalistycznych realiów i władzy kapitału. Ja­ kikolwiek spontaniczny, alternatywny, wizjonerski moment nie­ chybnie umyka; jeśli nie pójdzie za ciosem, to z pewnością prze­ minie (czego bezpośrednim świadkiem był Lefebvre na ulicach Paryża w 1968 roku). To stwierdzenie pozostaje w mocy również w przypadku heterotopicznych przestrzeni różnicy, które stano­ wią wylęgarnię dla ruchu rewolucyjnego. W Miejskiej rewolucji pod­

trzymał on ideę heterotopii (praktyki miejskie), która znajduje się w napięciu (raczej niż w stosunku alternatywnym) wobec izotopii (ukończonego i zracjonalizowanego porządku przestrzennego ka­ pitalizmu i państwa), jak i utopii jako ekspresyjnego pragnienia. „Różnica między izotopią a heterotopią”, twierdził, „może być ro­ zumiana wyłącznie dynamicznie. (...) Rozproszone grupy tworzą przestrzenie heterotopiczne, które są w końcu odzyskiwane przez dominującą praktykę”. Lefebvre był zbyt świadomy siły i władzy dominujących prak­ tyk, aby nie zauważyć, że naszym ostatecznym zadaniem jest wy­ plenienie ich za pomocą szerszego ruchu rewolucyjnego. Cały kapitalistyczny system nieustannej akumulacji, wraz z towa­ rzyszącymi mu strukturami władzy klasy wyzyskującej i pań­ stwa, musi zostać obalony i zastąpiony. Żądanie prawa do miasta jest przystankiem na drodze do osiągnięcia tego celu. Nigdy nie może być celem samym w sobie, nawet jeśli coraz częściej spra­ wia wrażenie jednej z najbardziej obiecujących ścieżek do obrania.

Część I

Prawo do miasta

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Prawo do miasta Żyjemy w czasach, w których ideały praw człowieka znalazły się

w centrum uwagi zarówno w wymiarze politycznym, jak i etycz­ nym. Wiele politycznej energii wkłada się w promocję, obronę i głoszenie ich znaczenia w tworzeniu lepszego świata. Większość z koncepcji będących w obiegu należy do idei indywidualistycznych oraz opartych na pojęciu własności i, jako takie, niebędących wy­ zwaniem dla hegemonicznej, liberalnej i neoliberalnej logiki rynku czy neoliberalnego porządku prawnego oraz różnych rodzajów działalności państwowej. Żyjemy bądź co bądź w świecie, w którym prawo własności prywatnej i stopa zysku biją na głowę wszelkie po­ zostałe propozycje praw, jakie można sobie wyobrazić. Przychodzą jednak takie chwile, kiedy ideał praw człowieka przechodzi kolek­ tywną przemianę, jak wtedy, gdy prawa robotników, kobiet, homo­ seksualistów i mniejszości wychodzą na pierwszy plan (na przykład dziedzictwo działającego od wielu lat ruchu robotniczego czy ame­ rykańskiego ruchu praw obywatelskich z lat 60., które miały kolek­ tywny charakter i zyskały ogólnoświatowy rozgłos). Takie właśnie walki o wspólne prawa przynosiły niekiedy ważne efekty. W tej książce chcę zbadać inny rodzaj kolektywnego prawa — prawo do miasta, przypominane w kontekście powrotu zainteresowa­ nia ideami Henriego Lefebvre’a na ten temat i pojawienia się na całym świecie wszelkiego rodzaju ruchów społecznych, które w tej chwili domagają się właśnie takiego prawa. Jak więc można by je zdefiniować? Miasto, jak swego czasu napisał wybitny socjolog miasta Ro­ bert Park,

jest najspójniejszą i, ogólnie rzecz biorąc, najbardziej udaną próbą, jaką kiedykolwiek podjął człowiek w przekształcaniu świata, w którym żyje, zgodnie z głosem swojego serca. Jednakże jeżeli miasto jest światem stworzonym przez człowieka, to jest to też świat, w którym jest on odtąd zmuszony żyć. W ten sposób, pośrednio i bez pełnej świadomości istoty swojego zadania, stwa­ rzając miasto, człowiek przekształcił też samego siebie5-

5

21

R. Park, On Social Control and Collective Behavior, Chicago 1967, s. 3.

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

Jeśli więc Park ma rację, wówczas pytanie o to, jakiego rodzaju miasta chcemy, nie może być oddzielone od pytania o to, jakimi chcemy być ludźmi, jakiego rodzaju stosunków społecznych po­ szukujemy, jakie relacje z przyrodą sobie cenimy, jakiego stylu życia pragniemy i jakie wartości estetyczne pielęgnujemy. Dlatego też prawo do miasta jest czymś o wiele szerszym niż prawo dostępu jed­ nostki lub grupy do zasobów, które zawiera miasto: jest prawem do zmiany i wynajdywania miasta na nowo takim, jakim go pragniemy. Jest też, co więcej, prawem bardziej kolektywnym niż indywidual­ nym, ponieważ wynajdywanie miasta na nowo w sposób nieunik­ niony zależy od sprawowania kolektywnej władzy nad procesami urbanizacji. Wolność do tworzenia i przekształcania samych siebie i naszych miast jest, chcę to podkreślić, jednym z najcenniejszych i jednocześnie najbardziej lekceważonych pośród praw człowieka. Jak w związku z tym najlepiej egzekwować to prawo? Skoro, jak zapewnia Park, brakowało nam dotychczas jakiego­ kolwiek wyraźnego zrozumienia istoty naszego zadania, przydatne może być uzmysłowienie sobie, jak do tej pory napędzane potężny­ mi siłami społecznymi procesy urbanizacyjne wytwarzały i prze­ kształcały nas samych na przestrzeni dziejów. Zdumiewająca pręd­ kość i skala urbanizacji ostatnich stu lat oznacza między innymi, że

zostaliśmy przekształceni kilkukrotnie, nie wiedząc jak i dlaczego. Czy ten pełen dramatyzmu proces przyczynił się do ludzkiego dobrostanu? Czy uczynił nas lepszymi ludźmi, czy pozostawił zawie­ szonych w świecie anomii i alienacji, gniewu i frustracji? Czy sta­ liśmy się zaledwie monadami miotanymi po miejskim morzu? Te pytania zajmowały wielu XIX-wiecznych komentatorów, takich jak Fryderyk Engels czy Georg Simmel, którzy dostarczyli nam prze­ nikliwej krytyki miejskiej mentalności wyłaniającej się w odpo­ wiedzi na gwałtowną urbanizację6. Współcześnie nie sprawia nam już problemu wyliczenie wszystkich rodzajów miejskich frustracji, lęków czy ekscytacji, wyłaniających się w samym środku jeszcze

4

22

F. Engels, Położenie klasy robotniczej w Anglii w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 2, Warszawa 1979, ss. 267-601; G. Simmel, The Metropolis and Mental Life w: D. Levine (red.), On Individualism and Social Forms, Chicago 1971. Tłum, polskie: G. Simmel, Mentalność mieszkańców wiel­ kich miast, w: tegoż, Most i drzwi. Wybór esejów, tłum. M. Lukasiewicz, Warszawa 2006..

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

gwałtowniejszych miejskich transformacji. Jednakże z jakiegoś po­ wodu wydaje się brakować nam odwagi do przeprowadzenia syste­ matycznej krytyki. Wir przemian obezwładnia nas, nawet w obliczu pojawiających się dość oczywistych pytań. Co na przykład mamy zrobić z ogromną koncentracją bogactwa, przywilejów i konsump­ cji w prawie wszystkich miastach świata, w samym środku czegoś, co nawet Organizacja Narodów Zjednoczonych opisuje jako eks­

plodującą „planetę slumsów"7? Żądanie prawa do miasta w znaczeniu, o jakie mi tutaj cho­ dzi, oznacza żądanie pewnego rodzaju władzy nad kształtowa­ niem procesów urbanizacyjnych, nad sposobami, w jakie nasze miasta są tworzone i przekształcane, i zrobienie tego w fundamen­ talny i radykalny sposób. Od samego początku miasta powstawa­ ły w wyniku geograficznej i społecznej koncentracji produktu do­ datkowego. Urbanizacja zawsze była z tego powodu swego rodzaju zjawiskiem klasowym, skoro nadwyżki ściągane były zewsząd i od wszystkich, lecz kontrola nad ich wykorzystaniem leżała zazwy­ czaj w rękach niewielu (jak np. religijnej oligarchii czy wojownicze­ go poety o imperialnych ambicjach). Ta ogólna sytuacja nie zmie­ niła się też oczywiście w kapitalizmie, ale w tym wypadku działa trochę inna dynamika. Kapitalizm opiera się, jak mówi nam Marks, na nieustannym poszukiwaniu wartości dodatkowej (zysku). Lecz aby wytworzyć wartość dodatkową, kapitaliści muszą wyproduko­ wać produkt dodatkowy. To zaś oznacza, że kapitalizm nieustan­ nie wytwarza produkt dodatkowy, którego potrzebuje urbaniza­ cja. Zachodzi również relacja odwrotna. Kapitalizm wymaga, aby urbanizacja absorbowała produkt dodatkowy, który on nieustan­ nie wytwarza. W ten sposób pojawia się wewnętrzna zależność po­ między rozwojem kapitalizmu a urbanizacją. Nie jest więc żadnym zaskoczeniem, że z perspektywy czasu krzywe logistyczne8 wzro­ stu wydajności kapitalistycznej są ogólnie zbieżne z krzywymi logi­ stycznymi poziomu urbanizacji populacji świata. Przyjrzyjmy się dokładniej temu, co robią kapitaliści. Zaczy­ nają swój dzień z pewną sumą pieniędzy i kończą go, mając ich

7 s

23

M. Davis, Planeta slumsów, tłum. K. Bielińska, Warszawa 2009. Krzywa logistyczna — krzywa matematyczna opisująca procesy wzrostu różnego rodzaju zmiennych (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

więcej (zysk). Następnego dnia muszą zadecydować, co zrobić z do­ datkowymi pieniędzmi uzyskanymi dnia poprzedniego. Stają twa­ rzą w twarz z faustowskim dylematem: ponownie inwestować je, aby zyskać jeszcze więcej pieniędzy czy skonsumować swoją finan­ sową nadwyżkę, wydając ją na przyjemności. Bezlitosne prawa kon­ kurencji zmuszają ich do reinwestowania, ponieważ nawet jeśli je­ den z nich tego nie zrobi, inny z pewnością już tak. Kapitalista, aby pozostać kapitalistą, musi inwestować część nadwyżki, by zdobyć jeszcze większą nadwyżkę. Skuteczni kapitaliści zarabiają zazwy­ czaj więcej niż wystarczająco — tak, aby było ich stać jednocześnie na ponowne inwestowanie w ekspansję, jak i na zaspokojenie żądzy przyjemności. Jednakże niekończąca się reinwestycja skutkuje roz­ wojem produkcji dodatkowej. Co ważniejsze, wiąże się z rozwojem w spotęgowanym tempie wszystkich krzywych logistycznych wzro­ stu (pieniędzy, kapitału, wydajności i populacji), które powiązane są z historią kapitalistycznej akumulacji. Polityka kapitalizmu podlega wpływowi nieustannej potrze­ by, aby znajdować nowe, zyskowne tereny pod kapitalistyczną produkcję dodatkową i jej absorpcję. Kapitalista mierzy się z wie­ loma przeszkodami na tej drodze do ciągłej i wolnej od kłopotów ekspansji. Jeśli gdzieś brakuje siły roboczej, a płace są za wysokie, wówczas albo obecna siła robocza musi zostać zdyscyplinowa­ na (technologicznie wywołane bezrobocie lub atak na zorganizo­ waną siłę klasy robotniczej — jak ten przeprowadzony przez Tha­ tcher i Reagana w latach 80. — są dwiema głównymi metodami), albo trzeba znaleźć nowe ręce do pracy (poprzez imigrację, eks­ port kapitału czy proletaryzację niezależnych dotąd części ludno­ ści). Ogólnie rzecz biorąc, muszą zostać znalezione nowe środki

produkcji, a zwłaszcza nowe pokłady surowców naturalnych. Po­ woduje to rosnącą presję na środowisko naturalne, aby dostarcza­ ło niezbędnych surowców i przyjmowało nieuniknione odpady. Nieubłagane prawa konkurencji zmuszają też do ciągłego udosko­ nalania technologicznego i organizacyjnego, ponieważ kapitaliści

mogący pochwalić się wyższą produktywnością są w stanie prze­ ścignąć tych, którzy korzystają z pośledniejszych metod. Innowa­ cje określają nowe wymagania i potrzeby oraz redukują czas ob­ rotu kapitału i wpływ odległości. To zaś rozszerza geograficzny zasięg, w granicach którego kapitaliści mogą poszukiwać po­ szerzonych dostaw siły roboczej, surowców i tak dalej. Jeśli na

24

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

istniejącym rynku nie ma wystarczającej siły nabywczej, wtedy trzeba znaleźć nowe rynki, poprzez rozwój handlu zagraniczne­ go, promowanie nowych produktów i stylów życia, tworzenie no­ wych instrumentów kredytowych i finansowane długiem wydatki państwowe. Jeśli ostatecznie stopa zysku jest zbyt niska, wówczas wyjście z sytuacji zapewniają państwowe regulacje „destrukcyj­ nej konkurencyjności”, monopolizacja (połączenia i przejęcia) oraz eksport kapitału na „świeże pastwiska”. Jeśli którakolwiek z wyżej wymienionych barier dla nieustan­ nej cyrkulacji oraz ekspansji kapitału staje się niemożliwa do omi­ nięcia, wówczas zablokowana zostaje akumulacja kapitału, a ka­ pitaliści stają w obliczu kryzysu. Kapitał nie może być zyskownie reinwestowany, akumulacja zwalnia lub ustaje, kapitał zostaje zdewaluowany (stracony), a w niektórych sytuacjach nawet fizycznie zniszczony. Dewaluacja przybiera wiele postaci. Nadwyżka dóbr może być zdewaluowana lub zniszczona, zdolności produkcyjne i aktywa mogą stracić na wartości i pozostawać bezczynne albo też sam pieniądz może stracić na wartości poprzez inflację. A siłę ro­ boczą w kryzysie czeka, rzecz jasna, dewaluacja poprzez masowe bezrobocie. W jaki sposób kapitalistyczna urbanizacja ukierunko­ wana była poprzez potrzebę omijania tych barier i rozszerzania ob­ szaru zyskownej kapitalistycznej aktywności? Twierdzę, że grała ona wyjątkowo aktywną rolę (wraz z innymi zjawiskami, takimi jak wydatki na cele wojskowe) w absorbowaniu produktu dodatkowe­ go, który kapitaliści nieustannie wytwarzają w czasie swych poszu­

kiwań wartości dodatkowej9. Rozważmy wpierw przypadek Paryża z czasów Drugiego Ce­ sarstwa. Kryzys 1848 roku był jednym z pierwszych tak ewiden­ tnych kryzysów niewykorzystanej nadwyżki kapitałowej oraz nadwyżki siły roboczej jednocześnie, a na dodatek dotyczył ca­ łej Europy. Wyjątkowo mocno uderzył w Paryż, wynikiem czego była nieudana rewolucja przeprowadzona przez bezrobotnych ro­ botników i tę część burżuazyjnych utopistów, którzy myśleli o so­ cjalnej republice jako antidotum na kapitalistyczną chciwość i nierówności. Republikańska burżuazja brutalnie stłumiła zryw

9

25

Dla pełniejszego wyjaśnienia tych zagadnień zob. D. Harvey, The Enigma ofCapital, and The Crises ofCapitalism, London 2010.

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

rewolucjonistów, ale nie potrafiła zakończyć kryzysu. W wyniku tego do władzy doszedł Ludwik Bonaparte, który w 1851 roku zor­ ganizował przewrót, by po roku ogłosić się cesarzem. Aby prze­ trwać politycznie, autorytarny cesarz zwrócił się w kierunku sze­ roko zakrojonych represji wymierzonych przeciw alternatywnym ruchom politycznym. Wiedząc też, że musi poradzić sobie z prob­ lemem wchłaniania nadwyżek kapitału, ogłosił rozległy program inwestycji infrastrukturalnych tak w kraju, jak i poza nim. Zagrani­ cą oznaczało to budowę linii kolejowych wzdłuż całej Europy i na południe, w głąb Orientu, jak też wsparcie wielkich prac w rodza­ ju budowy Kanału Sueskiego. W kraju wiązało się to ze skonsolido­ waniem sieci kolejowej, budową portów i przystani, osuszaniem bagien i podobnymi pracami. Ale przede wszystkim polegało na rekonfiguracji miejskiej infrastruktury Paryża. Bonaparte w 1853 roku sprowadził do stolicy Georges’a Haussmanna10, aby ten objął kierownictwo nad pracami publicznymi. Haussmann pojął wyraźnie, że jego misja polegać ma na po­ mocy w rozwiązaniu problemów z nadwyżką kapitału i bezrobo­ ciem za pomocą urbanizacji. Przebudowa Paryża jak na ówczes­ ne warunki pochłonęła ogromne ilości pracy i pieniędzy, a także, w połączeniu z autorytarnym zduszeniem aspiracji paryskiej siły roboczej, stała się głównym narzędziem społecznej stabiliza­ cji. Haussmann podjął utopijne plany (fourierystów i saintsimonistów) przemiany Paryża, nad którymi debatowano już w latach 40. XIX wieku, ale z jedną wielką różnicą: zmienił skalę, w jakiej dotychczas wyobrażano sobie proces urbanizacyjny. Kiedy archi­ tekt Hittorf pokazał Haussmannowi swoje projekty nowego bul­ waru, Haussmann odrzucił mu je ze słowami: „nie dość szeroki... U ciebie ma 40 metrów szerokości, a ja chcę mieć 120". Hauss­ mann myślał o mieście na dużo większą skalę, przyłączył przed­ mieścia i przeprojektował całe dzielnice (jak na przykład Les Hal­ les), zamiast zajmować się tylko fragmentami tkanki miejskiej. Zmienił miasto całkowicie, nie częściowo. Aby to osiągnąć, potrze­ bował nowych instytucji finansowych i instrumentów dłużnych

10

26

Georges Eugène Haussmann (1809-1891) — urbanista francuski, prefekt departamentu Sekwany pod rządami Napoleona III Bonaparte. W latach 1852-1870 zarządzał przebudową Paryża (przyp. tłum.).

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

stworzonych zgodnie z ideami saintsimonistów (banki Credit Mo­ bilier i Immobilière). W efekcie udało mu się pomóc rozwiązać problem zbycia kapitału dodatkowego dzięki zorganizowaniu keynesowskiego systemu finansowanej długiem modernizacji miej­ skiej infrastruktury. System sprawdzał się bardzo dobrze przez około piętnaście lat i nie objął swoim zasięgiem jedynie transformacji infrastruktury miejskiej, ale stworzył też zupełnie nowy styl życia miejskiego i nowy rodzaj miejskiej mentalności. Paryż stał się „miastem świateł”, wielkim centrum konsumpcji, turystyki i rozrywki — kawiarnie, domy towarowe, przemysł mody, wielkie wystawy: wszystko to zmieniło miejski styl życia, który mógł wchłonąć ogromne nadwyżki poprzez bezmyślny konsumpcjonizm (który był obrazą na równi dla tradycjonalistów, jak i wykluczonych robotników). Lecz wówczas, w 1868 roku, przerośnięty i coraz bardziej spekulacyjny system finansowy i kredytowy, na którym to wszystko było oparte, załamał się. Haussmann został usunięty z urzędu. Zdesperowany Napo­ leon III wyruszył na wojnę przeciw Niemcom Bismarcka i przegrał. W wytworzonej pustce zrodziła się Komuna Paryska, jeden z naj­ wspanialszych rewolucyjnych epizodów w kapitalistycznej historii miast. Komuna została powołana do życia częściowo z powodu nostalgii za miejskim światem zniszczonym przez Haussmanna (cienie rewolucji z 1848 roku), a po części z pragnienia odzyska­ nia swojego miasta, żywionego przez tych, którzy zostali przez prace modernizacyjne wywłaszczeni. Jednakże Komuna wyraziła i połączyła również wybiegające w przyszłość, sprzeczne wizje alternatywnych, socjalistycznych (a opozycyjnych względem monopolistyczno-kapitalistycznych) nowoczesności, w ramach których ideały zhierarchizowanej, centralistycznej kontroli (prąd jakobiński) zostały przeciwstawione zdecentralizowanej, anarchistycznej wizji kontroli ludowej (głoszonej przez proudhonistów). W 1872 roku, w samym środku fali emocjonalnych wzajemnych oskarżeń o to, z czyjej winy doszło do upadku Komuny, pojawił się radykalny po­ lityczny rozłam między marksistami i anarchistami, który niestety do dzisiaj silnie dzieli lewicową opozycję wobec kapitalizmu".

11

27

Opis ten oparty jest o: D. Harvey, Paris, Capital ofModernity, New York 2003.

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

Przenieśmy się teraz do Stanów Zjednoczonych z 1942 roku. Problem z alokacją nadwyżki kapitału, który wydawał się tak nie­ ustępliwy w latach 30. (wraz ze spowodowanym przez niego bez­ robociem), został czasowo rozwiązany dzięki gigantycznej mobi­ lizacji wojennej. Każdy jednak obawiał się tego, co mogło stać się po wojnie. Politycznie sytuacja była niebezpieczna. Rząd federal­ ny w rzeczywistości zarządzał znacjonalizowaną gospodarką (i ro­ bił to bardzo efektywnie), a na dodatek Stany Zjednoczone były so­ jusznikiem komunistycznego ZSRR w wojnie z faszyzmem. Silne ruchy społeczne o socjalistycznych skłonnościach pojawiły się już w odpowiedzi na Wielki Kryzys lat 30., a ich sympatycy zaangażo­ wani byli w wysiłek na rzecz wojny. Wszyscy znamy późniejszą hi­ storię polityki makkartyzmu i zimnej wojny (których liczne oznaki widoczne były już w 1942 roku). Podobnie jak pod rządami Ludwi­ ka Bonaparte, na rzecz ponownego umacniania władzy przez kla­ sy panujące przeprowadzono rozległe represje polityczne. Lecz co stało się z problemem zbycia kapitału dodatkowego? W 1942 roku w jednym z czasopism architektonicznych uka­ zała się obszerna ocena osiągnięć Haussmanna. Dokumentowa­ no w niej szczegółowo jego ważne dokonania oraz usiłowano za­ nalizować popełnione przez niego błędy. Autorem artykułu był nie kto inny, jak tylko Robert Moses12, który zaraz po II wojnie świa­ towej uczynił z całą metropolią Nowego Jorku to, co Haussmann zrobił z Paryżem13. Moses zmienił skalę myślenia o procesie miej­ skim i — poprzez system finansowanych długiem autostrad i infra­ strukturalnych transformacji, przez budowę przedmieść i totalną rekonstrukcję nie tylko samego miasta, ale i całego regionu me­ tropolitalnego — znalazł sposób na wchłonięcie produktu dodat­ kowego, tym samym rozwiązując problemem absorpcji nadwyż­ ki kapitału. Ten proces, przeprowadzony na skalę ogólnokrajową, na terenie wszystkich głównych centrów metropolitalnych Stanów

12

13

28

Robert Moses (1888-1981) — planista miejski, odpowiedzialny za wiele projektów urbanizacyjncyh na terenie Nowego Jorku od lat 20. do 60. XX wieku. Jego spuścizna po dziś dzień jest przedmiotem wielu kontro­ wersji (przyp. tłum.). R. Moses, What Happened to Haussmann, „Architectural Forum” 1942, N0.7, ss. 57-66; R. Caro, The Power Broker: Robert Moses and the Fali of New York, New York 1974.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Zjednoczonych (kolejna transformacja skali), odegrał kluczową rolę w stabilizacji światowego kapitalizmu po II wojnie światowej (byl to okres, w którym USA mogły sobie pozwolić na napędzanie całej niekomunistycznej gospodarki światowej za pomocą deficy­ tu bilansu handlowego). Suburbanizacja w całych Stanach Zjednoczonych nie była je­ dynie kwestią nowej infrastruktury. Podobnie jak w Paryżu za czasów Drugiego Cesarstwa, pociągnęła ona za sobą radykal­ ne przekształcenie stylów życia, dla których nowe produkty — od podmiejskich osiedli identycznych domków, przez lodówki, kli­ matyzatory, po dwa samochody na podjeździe i niespotykane zwiększenie zapotrzebowania na ropę — odegrały swoją rolę w ab­ sorbowaniu nadwyżki. Tak oto suburbanizacja (wraz z military­ zacją) odegrały decydującą rolę w umożliwieniu wchłonięcia nad­ wyżki lat powojennych. Stało się tak jednak za cenę wydrążenia śródmieść i pozbawienia ich trwałej bazy gospodarczej, co wywo­ łało tak zwany „miejski kryzys” lat 60., któremu ton nadawały re­ wolty dotkniętych zmianami mniejszości (głównie Afroamerykanów) ze starych dzielnic, którym odmówiono dostępu do nowego dostatku. Nie tylko śródmieścia się buntowały. Tradycjonaliści skupie­ ni wokół Jane Jacobs14 szukali sposobów na odparcie brutalnej mo­ dernizacji związanej z ogromnymi projektami Mosesa. Wyznawali oni innego rodzaju estetykę miejską, skupioną na rozwoju lokal­ nych dzielnic i na kultywowaniu historii, a w końcu gentryfikacji starszych dzielnic. Jednakże zanim mogli zrealizować swoje plany, powstały już przedmieścia i dokonała się zapowiadana przez nie radykalna transformacja stylu życia ze wszystkimi jej społecznymi konsekwencjami. Czołowe feministki na przykład uznały przed­ mieścia i właściwy im styl życia za podstawowe źródło ucisku ko­ biet. Podobnie jak w wypadku Haussmanna, kryzys zaczął rozwijać się do takiego stopnia, że Moses wypad! z łask, a zaproponowane przez niego rozwiązania już pod koniec lat 60. zaczęły być postrze­ gane jako nieodpowiednie i niemożliwe do zaakceptowania. Tak

H

29

Jane Jacobs (1916-2006) — amerykańska aktywistka i pisarka kana­ dyjskiego pochodzenia, autorka między innymi The Death and Life of Great American Cities (1961), wpływowej krytyki polityki urbanistycznej Stanów Zjednoczonych w latach $0. XX w. (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

więc o ile haussmannizacja Paryża odegrała swoją rolę w wyjaśnie­ niu dynamiki Komuny Paryskiej, o tyle bezduszne warunki pod­ miejskiego życia przyczyniły się w ogromnym stopniu do powsta­ nia w Stanach Zjednoczonych spektakularnego ruchu 1968 roku, kiedy to niezadowolona część białych studentów z klasy średniej weszła w fazę rewolty, poszukując przymierza z innymi zmarginalizowanymi grupami i jednocząc się przeciw amerykańskiemu im­ perializmowi poprzez stworzenie ruchu mającego na celu budowę innego świata. Jego składową był inny rodzaj miejskiego doświad­ czenia (chociaż, ponownie, prądy anarchistyczne i libertariańskie przeciwstawiały się żądaniom zhierarchizowanych i centralistycz­ nych alternatyw)15. Wraz z rewoltą 1968 roku nadszedł kryzys finansowy. Po czę­ ści miał charakter globalny (wraz z upadkiem porozumień z Bretton Woods), ale zrodził się wewnątrz instytucji kredytowych, które w poprzednich dekadach zasiliły boom na rynku nieruchomości. Kryzys nabrał rozpędu pod koniec lat 60., aż w końcu cały kapita­ listyczny system wpadł w globalny, gruntowny kryzys rozpoczęty pęknięciem globalnej bańki na rynku nieruchomości w 1973 roku, po którym nastąpiło fiskalne bankructwo Nowego Jorku w 1975 roku. Nastały czarne dni lat 70. i pytaniem zasadniczym było, jak uratować kapitalizm od jego własnych sprzeczności. W tej sytuacji, jeśli historia miała być jakąkolwiek wskazówką, proces urbanizacji musiał odegrać znaczącą rolę. Jak pokazał William Tabb, przepra­ cowanie nowojorskiego kryzysu fiskalnego z 1975 roku, zorganizo­ wane przez niełatwy sojusz pomiędzy siłami państwowymi i insty­ tucjami finansowymi, utorowało drogę neoliberalnej odpowiedzi na to pytanie: władza klasowa kapitału miała być chroniona kosz­ tem standardów życia klasy robotniczej, zaś aby wykonać owo za­ danie, rynek został zderegulowany. Powróciło natomiast pytanie o to, jak przywrócić zdolność do wchłaniania nadwyżek, które ka­

pitalizm musi wytwarzać, żeby przetrwać14. Raz jeszcze przyśpieszmy opowieść, aby znaleźć się w naszych czasach. Międzynarodowy kapitalizm był w spirali regionalnych

is 16

30

H. Lefebvre, The Urban Revolution, Minneapolis 2003. W. Tabb, The Long Default: New York City and the Urban Fiscal Crisis, New Cork 1982; D. Harvey, Neoliberalizm: Historia katastrofy, tłum. J.P. Listwan, Warszawa 2008, rozdz. 5.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

kryzysów i krachów (Azja Wschodnia i Południowo-Wschodnia w latach 1997-1998, Rosja w 1998 roku, Argentyna w 2001 roku i tak dalej), dopóki nie doświadczył globalnego załamania w 2008 roku. Jaką rolę odegrała w tej historii urbanizacja? Jeszcze przed 2008 rokiem w Stanach Zjednoczonych uznawano za oczywistość, że rynek nieruchomości był istotnym stabilizatorem gospodarki, zwłaszcza po kryzysie rynku nowych technologii w późnych latach 90. Rynek nieruchomości wchłonął gigantyczne ilości kapitału do­ datkowego bezpośrednio przez nowe budownictwo (tak w starych dzielnicach, jak i na przedmieściach czy przez powierzchnie biuro­ we), podczas gdy gwałtowny wzrost cen nieruchomości, wsparty przez falę niegospodarnego refinansowania hipotek i historycznie niskie stopy procentowe, napędził amerykański rynek wewnętrz­ ny towarów konsumpcyjnych i usług. Globalny rynek ustabilizo­ wał się po części ze względu na miejską ekspansję w Stanach Zjed­ noczonych i spekulacje na rynku nieruchomości, podczas gdy USA osiągały gigantyczny deficyt bilansu handlowego z resztą świata, pożyczając około dwa miliardy dolarów dziennie, aby napędzać swój nienasycony konsumpcjonizm i finansowane długiem wojny w Afganistanie i Iraku w pierwszej dekadzie XXI wieku. Jednakże proces miejski przeszedł kolejną transformację skali. Krótko mówiąc, stał się ogólnoświatowy. Dlatego nie mo­ żemy skupiać się wyłącznie na Stanach Zjednoczonych. Boomy na rynkach nieruchomości w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Hiszpa­ nii, jak również w wielu innych krajach, pomogły wzmocnić dy­ namikę kapitalizmu na wiele sposobów, pod wieloma względami zbieżnych z tym, co działo się w Stanach. Urbanizacja w Chinach na przestrzeni ostatnich 20 lat, jak zobaczymy to w rozdziale drugim, miała zupełnie inny, silnie skupiony na rozbudowie infrastruktu­ ry charakter. Jej tempo zwiększyło się nadzwyczajnie po krótko­ trwałej recesji z okolic roku 1997. Ponad setka miast przekroczy­ ła granicę miliona mieszkańców w ostatnich dwudziestu latach, a małe wioski, takie jak Shenzhen, stały się ogromnymi metropo­ liami liczącymi od sześciu do dziesięciu milionów mieszkańców. Industrializacja zogniskowana początkowo w specjalnych strefach ekonomicznych, gwałtownie rozprzestrzeniła się na każdą miej­ scowość chętną do wchłonięcia kapitału dodatkowego z zagranicy i zainwestowania zarobków w przyśpieszony rozwój. Rozległe pro­ jekty infrastrukturalne, takie jak tamy i autostrady — ponownie,

31

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

wszystkie finansowane poprzez dług — przekształcają krajobraz17. Podobnie jak i rozległe parki naukowe, supermarkety, lotniska, terminale kontenerowe, wszelkiego rodzaju centra rozrywki i no­ wopowstałe instytucje kulturalne, łącznie z osiedlami zamknię­ tymi i polami golfowymi, które usiały chiński krajobraz. Znalazły się one pośród przepełnionych miejskich dzielnic sypialnianych, przeznaczonych dla masowych rezerw siły roboczej ściągniętych ze zubożałych, dostarczających napływowej siły roboczej regio­ nów rolniczych. Jak zobaczymy, konsekwencje procesu urbaniza­ cji dla globalnej gospodarki i absorpcji kapitału dodatkowego były ogromne. Jednak Chiny są tylko jednym z epicentrów procesu urbani­ zacji, który stał się rzeczywiście światowy, po części w wyniku za­ dziwiającej globalnej integracji rynków finansowych, korzystają­ cych z własnej elastyczności finansowania pożyczkami projektów miejskich od Dubaju po Sao Paulo i od Madrytu po Bombaj, Hong Kong czy Londyn. Chiński bank centralny na przykład działał ak­ tywnie na wtórnym rynku nieruchomości w Stanach Zjednoczo­ nych, podczas gdy Goldman Sachs przyczynił się do gwałtownego zwyżkowania na rynkach nieruchomości w Bombaju, zaś kapitał z Hong Kongu inwestował w Baltimore. Prawie wszystkie miasta na świecie były świadkami boomu budowlanego dla bogatych — czę­ sto o niepokojąco podobnym charakterze — pośród powodzi ubo­ gich imigrantów zalewającej miasta, po części biorącej się z rzeszy wieśniaków wywłaszczanych przez industrializację i komercjaliza­ cję rolnictwa. Owe budowlane boomy były dobrze widoczne w Mexico City, Santiago de Chile, w Bombaju, Johannesburgu, Seulu, Tajpej, Mos­ kwie i w całej Europie (przypadek Hiszpanii okazał się najbardziej dramatyczny), jak również w miastach z krajów kapitalistycznego rdzenia, takich jak Londyn, Los Angeles, San Diego czy Nowy Jork (gdzie w 2007 roku pod rządami administracji miliardera Bloomberga realizowane były projekty miejskie większe niż kiedykolwiek wcześniej). Zapierające dech w piersiach, spektakularne i pod pew­ nymi względami karygodnie absurdalne projekty urbanizacyjne

17

32

T. Campanella, The Concrete Dragon: China’s Urban Revolution and What it Meansfor the World, Princeton, NJ 2008.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

pojawiły się na Bliskim Wschodzie w miejscach takich jak Dubaj i Abu Dhabi, jako forma wchłonięcia nadwyżek kapitałowych po­ chodzących z zasobów ropy, w skrajnie rażący, niesprawiedliwy społecznie i ekologicznie marnotrawny sposób (jak na przykład kryty stok narciarski w gorącym, pustynnym otoczeniu). Tak więc znów mamy do czynienia z kolejną zmianą skali procesu urbaniza­ cji — taką, która utrudnia uchwycenie faktu, że to, co może dziać się w perspektywie światowej, jest co do swej zasady podobne do procesów, jakimi przez krótki czas z taką wprawą zarządzał Hauss­ mann w Paryżu czasów Drugiego Cesarstwa. Jednakże ten urbanizacyjny boom zależał, tak jak i wszystkie poprzednie, od tworzenia nowych instytucji finansowych i przy­ gotowania zorganizowanego kredytu wymaganego, aby go pod­ trzymać. Kluczowe znaczenie miały tu innowacje finansowe zapoczątkowane w latach 80., zwłaszcza sekurytyzacja i grupo­ wanie w pakiety lokalnych kredytów hipotecznych wystawianych na sprzedaż inwestorom z całego świata oraz zakładanie nowych instytucji finansowych, aby ułatwić funkcjonowanie wtórne­ mu rynkowi hipotecznemu i by utrzymać oparte na długu instru­ menty CDO”. Płynących z tego korzyści było mnóstwo: ryzyko zo­ stało rozłożone, a rezerwy nadwyżkowych oszczędności znalazły łatwy dostęp do nadwyżek popytu mieszkaniowego. Co więcej, dzięki umiejętnościom ich koordynatorów, spowodowało to ob­ niżenie łącznych stóp procentowych (w tym samym czasie przy­ nosząc ogromne fortuny pośrednikom finansowym, którzy do­ konywali tych cudów). Jednak rozłożenie ryzyka nie eliminuje go. Ponadto fakt, że ryzyko może zostać do tego stopnia rozłożo­ ne, przeniesione w dowolne miejsce, zachęca do jeszcze bardziej ryzykownych zachowań o charakterze lokalnym. Bez odpowied­ niej kontroli oceny ryzyka rynek kredytów hipotecznych wyślizg­ nął się z rąk i to, co stało się z braćmi Pereire w latach 1867-1868 i z fiskalną rozrzutnością Nowego Jorku na początku lat 70., zosta­ ło potem powtórzone podczas kryzysu z 2008 roku, związanego

la

33

CDO (Collateralized Debt Obligations) — instrumenty CDO zabezpie­ czane są portfelem aktywów (np. obligacjami), do którego należą m.in. kredyty korporacyjne lub ustrukturyzowane zobowiązania finansowe. Łączone w portfele, zostają potem podzielone na nowe papiery wartoś­ ciowe i oferowane w transzach kolejnym inwestorom (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

z kredytami hipotecznymi typu subprime>l> oraz spadkiem war­ tości nieruchomości. Kryzys skoncentrował się po pierwsze we­ wnątrz i wokół amerykańskich miast (choć podobne objawy widoczne były również w Wielkiej Brytanii), ze szczególnie po­ ważnymi konsekwencjami dla zarabiającej niewiele ludności afroamerykańskiej oraz dla samotnych matek zamieszkujących śród­ mieścia. Dotknął także tych, którzy nie mogąc pozwolić sobie na opłacenie szybko rosnących cen mieszkań w centrach miast, prze­ de wszystkim w południowo-zachodniej części Stanów Zjedno­ czonych, przenieśli się na półperyferia obszarów metropolital­ nych, aby zająć wybudowane w celach spekulacyjnych osiedla domków jednorodzinnych, w ramach początkowo bardzo przy­ stępnych rat kredytu. W niedługim czasie musieli oni jednak sta­ wić czoła rosnącym wraz z ceną ropy kosztom dojazdu do pra­ cy oraz strzelającym w górę ratom kredytów, kiedy za ustalanie ich wysokości wziął się rynek. Ten brutalnie wpływający na lo­ kalne życie miejskie oraz infrastrukturę (całe dzielnice w mia­ stach takich jak Cleveland, Baltimore czy Detroit zostały zdewa­ stowane w wyniku fali egzekucji hipotecznych) kryzys zagrozi! istnieniu całej globalnej architektury systemu finansowego i uru­ chomił początek wielkiej recesji. Delikatnie mówiąc, analogie z la­ tami 70. są niepokojące (jeśli wziąć pod uwagę natychmiastową reakcję Rezerwy Federalnej organizującej dostęp do taniego pie­ niądza, co prawie na pewno wygeneruje w niedalekiej przyszło­ ści silne zagrożenie inflacyjne, tak jak miało to miejsce w późnych latach 70.). Jednakże obecna sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana i pytanie o to, czy poważny krach w USA może zostać zrównowa­ żony gdzie indziej (na przykład w Chinach), pozostaje pytaniem otwartym. Geograficznie nierówny rozwój może po raz kolejny, tak jak w latach 90., okazać się dla systemu wybawieniem od całkowi­ tego światowego krachu, choć tym razem to Stany Zjednoczone znajdują się w centrum problemu. Dziś jednak system finansowy

19

34

Kredyt hipoteczne typu subprime — kredyt bankowy o wyższym opro­ centowaniu niż standardowy kredyt. Udzielany jest takiemu kredyto­ biorcy, który posiada już złą „historię kredytu” (np. nieterminowość spłaty rat) (przyp. tłum.).

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

jest o wiele ściślej niż kiedykolwiek przedtem sprzężony czasowo20. Kiedy sterowane komputerowo metody zawierania błyskawicznych transakcji rozregulują się, będą stwarzały nieustanne zagrożenie powstania wielkich odchyleń na rynku (ich wynikiem jest niepraw­ dopodobna niestabilność na giełdach papierów wartościowych), które spowodują rozległy kryzys wymagający całościowego prze­ myślenia na nowo tego, jak kapitał finansowy oraz rynki pieniężne działają w rzeczywistości, włączając w to ich związek z urbanizacją. Podobnie jak podczas wszystkich poprzednich faz, najnowsza radykalna ekspansja procesów miejskich przyniosła ze sobą niesa­ mowite zmiany stylów życia, jakość miejskiego życia, jak również samo miasto jako takie, stały się towarem zarezerwowanym dla tych, którzy posiadają pieniądze. W tym świecie, w którym kon­ sumpcjonizm, turystyka, przemysły kulturowe i oparte na wiedzy, wraz z ciągłym uciekaniem się do ekonomii spektaklu, stały się, nawet w Indiach i Chinach, głównymi aspektami miejskiej ekonomii politycznej. Postmodernistyczna skłonność do wspierania, zarówno w wyborach związanych z miejskim stylem życia, jak zwyczajach konsumenckich czy formach kulturowych tworzenia się nisz ryn­ kowych, otacza współczesne doświadczenie życia miejskiego aurą wolności rynkowego wyboru tylko o tyle, o ile posiada się pieniądze i umiejętność bronienia się przed prywatyzacją systemu redystry­ bucji bogactwa następującej w wyniku rozkwitającej przestępczości i łupieżczych, oszukańczych praktyk (których eskalacja widoczna jest wszędzie). Rozpleniają się centra handlowe, multipleksy i hi­ permarkety (budowa każdego z nich stała się dużym biznesem), jak też fastfoody i rzemieślnicze targowiska, kultury butików. Ogólnie zachodzi proces, który Sharon Zukin figlarnie ujęła jako „pacyfikację przy użyciu cappuccino”. Nawet niespójne, bezbarwne i monotonne podmiejskie osiedla domków jednorodzinnych, będące nadal do­ minującym typem zabudowy w niektórych regionach, otrzymały niedawno własne antidotum w postaci ruchu „nowego urbanizmu”, zachwalającego sprzedaż wspólnotowego i butikowego stylu życia jako produktów deweloperskich służących spełnianiu miejskich

20

35

R. Bookstaber, A Demon ofOur Own Design: Markets, Hedge Funds, and the Perils ofFinancial Innovation, New York 2007; F. Partnoy, Infectious Greed: How Deceit and Risk Corrupted Financial Markets, New York 2003.

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

snów. Jest to świat, w którym neoliberalna etyka emocjonalnego, posesywnego indywidualizmu może stać się wzorem uspołecznienia ludzkiej osobowości. Jego wpływem jest narastająca indywiduali­ styczna izolacja, lęk i neuroza w ramach jednego z największych (sądząc przynajmniej podług olbrzymiej skali i wszechstronności) osiągnięć społecznych w ludzkiej historii na drodze do realizacji naszych pragnień. Z drugiej strony pęknięcia w systemie są aż nadto widoczne. Żyjemy w coraz bardziej podzielonych, pokawałkowanych i kon­ fliktogennych miastach. To, jaki mamy obraz świata i jak określamy własne w nim możliwości, zależy od tego, czy nie pochodzimy przy­ padkiem z biednej części miasta i do jakiego poziomu konsumpcji mamy w ogóle dostęp. Zwrot neoliberalny w ostatnich kilku deka­

dach przywrócił bogatym elitom władzę klasową11. W ciągu jednego roku grupa menadżerów zarządzających funduszami hedgjngowymi w Nowym Jorku zgarnęła po trzy miliardy dolarów wynagrodzenia, a indywidualne premie na Wall Street skoczyły przez ostatnich kilka lat od około pięciu milionów dolarów do granicy 50 milionów dla najlepszych graczy (windując ceny mieszkań na Manhattanie poza zasięg kogokolwiek innego). W Meksyku od czasu neoliberalnego zwrotu późnych lat 80. pojawiło się 14 miliarderów, a obecnie szczyci się on najbogatszym człowiekiem na ziemi, Carlosem Slimem, pod­ czas gdy w tym samym czasie dochody biednych w tym kraju albo się nie zmieniły, albo stopniały. Na koniec 2009 roku (kiedy to najgorszy krach już się skończył) było 115 miliarderów w Chinach, 101 w Rosji, 55 w Indiach, 52 w Niemczech, 32 w Wielkiej Brytanii, 30 w Brazylii

oraz 413 w Stanach Zjednoczonych11. Efekty tej rosnącej polary­ zacji w systemie dystrybucji bogactwa i władzy na trwałe wyryły się w przestrzeni naszych miast, które stają się w coraz większym stopniu miastami ufortyfikowanych fragmentów, osiedli strzeżo­ nych i stale nadzorowanej, sprywatyzowanej przestrzeni publicznej. Neoliberalna ochrona praw własności prywatnej i ich wartości staje się hegemoniczną formą polityki, nawet dla przedstawicieli niższej klasy średniej. Szczególnie w krajach rozwijających się miasto21 22

21 22

36

D. Harvey, Neoliberalizm..., dz. cyt., rozdz. j;T. Edsall, The New Politics ofInequality, New York 1985. J. Yardley, V. Bajaj, Billionaires’Ascent Helps India, and Vice Versa, „New York Times”, 27 lipca 2011.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

dzieli się na różne, odseparowane od siebie części, a nawet wiele jawnych „mikro-państewek”. Bogate dzielnice z dostę­ pem do wszelkiego rodzaju usług, takich jak elitarne szkoły, pola golfowe, korty tenisowe z prywatnymi służbami poli­ cyjnymi patrolującymi teren przez całą dobę, przeplatają się z nielegalnymi osiedlami, w których jedyna dostępna woda to ta z miejskich fontann, gdzie nie istnieje żaden system odpro­ wadzania ścieków, elektryczność jest przeciągana nielegalnie przez uprzywilejowaną garstkę, drogi zmieniają się w błotne potoki za każdym razem, gdy pada deszcz, i gdzie współdziele­ nie przestrzeni mieszkaniowej przez wiele rodzin jest normą. Każdy ich fragment zdaje się żyć i funkcjonować autonomicz­ nie, trzymając się mocno wszystkiego, co udało się chwycić w codziennej walce o przetrwanie23.

W tych warunkach ideały miejskiej tożsamości, obywatelstwa i przynależności, spójnej polityki miejskiej, już teraz zagrożone przez szerzącą się apatię indywidualistycznej etyki neoliberalnej, stają się dużo trudniejsze do utrzymania. Nawet pomysł, że miasto mogłoby funkcjonować jako wspólnotowe ciało polityczne, teren, na którym i z którego mogą wyłonić się progresywne ruchy spo­ łeczne, wydaje się, przynajmniej na pierwszy rzut oka, coraz mniej prawdopodobny. Pomimo tego w rzeczywistości nie brakuje róż­ nego rodzaju miejskich ruchów społecznych, szukających sposo­ bów na przezwyciężenie izolacji i przekształcenie miasta zgodnie z innym wyobrażeniem społecznym niż to posiadane przez dewe­ loperów, wspartych przez finansjerę, korporacyjny kapitał i co­ raz bardziej oglądające się na biznes lokalne organy władzy pub­ licznej. Nawet względnie konserwatywne władze miejskie szukają sposobów na wykorzystanie swoich możliwości do eksperymen­ towania z nowymi sposobami wytwarzania tkanki miejskiej i de­ mokratyzowania współzależnego rządzania. Czy możliwa jest za­ tem miejska alternatywa, a jeśli tak, to skąd można się spodziewać jej nadejścia?

a

37

M. Balbo, Urban Planning and the Fragmented City ofDeveloping Coun­ tries, „Third World Planning Review” 1993, N0.1, ss. 23-25.

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

Absorbowanie nadwyżek poprzez przekształcanie miast ma jednak swoją jeszcze mroczniejszą stronę. Pociągnęło ono za sobą powtarzające się napady urbanistycznej restrukturyzacji poprzez tak zwaną „twórczą destrukcję”. A ta prawie zawsze ma wymiar klasowy, ponieważ to zwykle biedni, nieuprzywilejowani i wykluczeni z udziału we władzy politycznej cierpią w pierw­ szej kolejności w wyniku tego procesu. Przemoc jest wymogiem osiągnięcia nowego miejskiego świata na ruinach świata starego. Haussmann zniszczył stare, zbiedniałe paryskie dzielnice, korzy­ stając z mocy wywłaszczeń ponoć dla publicznego dobra, a zrobił to w imię rozwoju, odnowy środowiska i renowacji miasta. Celo­ wo zorganizował usunięcie z centrum Paryża znacznej części kla­ sy robotniczej i innych niezdyscyplinowanych elementów, wraz z obskurnymi przedsiębiorstwami, ponieważ stanowiły w nim za­ grożenie dla publicznego porządku, zdrowia i, oczywiście, wła­ dzy politycznej. Stworzył urbanistyczną formę, w której, jak są­ dzono (błędnie, co wyszło na jaw w 1871 roku), był możliwy do utrzymania poziom nadzoru i kontroli wojskowej wystarczający

do zapewnienia, że potencjalne ruchy rewolucyjne będzie można łatwo kontrolować przy użyciu siły militarnej. Jednak, jak wska­ zał Engels w 1872 roku. W rzeczywistości burżuazja ma tylko jedną metodę, którą na swój sposób rozwiązuje kwestię mieszkaniową — to znaczy tak ją rozwiązuje, że rozwiązanie to wciąż od nowa wspomnianą kwestię rodzi. Metoda ta nazywa się: „Haussmann”. (...) Przez „Haussmanna” rozumiem praktykę, która stała się powszech­ na, dokonywania wyłomów w dzielnicach robotniczych, poło­

żonych szczególnie w centrum naszych wielkich miast — czy powodowane jest to względami na zdrowie publiczne i upięk­ szenie, czy popytem na duże, w środku miasta leżące loka­ le handlowe i biurowe, czy też potrzebami komunikacyjnymi, przeprowadzeniem linii kolejowych, ulic itd. Powód może być najróżnorodniejszy — rezultat jest wszędzie taki sam: najbar­ dziej skandaliczne uliczki i zaułki znikają ku wielkiej własnej chwale burżuazji, ale... natychmiast znowu powstają gdzie in­ dziej (...). Wylęgarnie epidemii, najhaniebniejsze jaskinie i lo­ chy, w których kapitalistyczny sposób produkcji co noc za­ myka jak w więzieniu naszych robotników — te nie zostają

38

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

usunięte, te zostają tylko... p r z e n i e s i o n e! Ta sama koniecz­ ność ekonomiczna, która je wytworzyła w jednym miejscu,

wytwarza je i w drugim24.

W rzeczywistości ponad sto lat zajęło dokończenie burżuazyjnego podboju centralnego Paryża, czego konsekwencje widzieliśmy w ostatnich latach w przypadkach powstań i brutalnych zamieszek w tych izolowanych przedmieściach, w których zmarginalizowani imigranci, bezrobotni i młodzież stają się coraz bardziej zaklesz­ czeni. Smutnym faktem jest oczywiście to, że w kapitalistycznej historii urbanizacji procesy, które opisał Engels, powtarzają się w nieskończoność. Robert Moses „poszedł z tasakiem do Bronxu” (ujmując to w jego własnych, niechlubnych słowach) i długie oraz głośnie były lamenty grup i ruchów dzielnicowych, które koniec końców skupiły się wokół retoryki Jane Jacobs podczas tej niewy­ obrażalnej destrukcji nie tylko cennej tkanki miejskiej, ale też ca­ łych społeczności sąsiedzkich i ich od dawna istniejących sieci spo­

łecznej integracji25. Jednakże w przypadku Nowego Jorku i Paryża, kiedy już brutalna władza państwowych wywłaszczeń została po­ wstrzymana z sukcesem i opanowana przez ożywienie roku 1968, nastąpił dużo bardziej podstępny i zabójczy proces przekształ­ ceń. Polegały one na fiskalnym dyscyplinowaniu demokratycznie wybranych władz miejskich, powstaniu rynków ziemi, spekulacji nieruchomościami i przydzielaniu gruntów na takie użytkowanie, które generowałoby największy możliwy zwrot finansowy pod ha­ słem „najkorzystniejszego i najlepszego użytkowania”. Engels zro­ zumiał aż za dobrze, o co naprawdę chodziło w tym procesie: Rozrost nowoczesnych wielkich miast sprawia, że zwłaszcza na terenach położonych w centrum place nabierają warto­ ści sztucznej, często niezmiernie wysokiej; wzniesione tu bu­ dynki, zamiast tę wartość zwiększać, raczej ją obniżają, przestają bowiem odpowiadać zmienionym stosunkom, a przeto burzy się je i zastępuje innymi. Spotyka to przede wszystkim

24

25

39

F. Engels, W kwestii mieszkaniowej w: F. Engels, K. Marks, Dzieła, 1.18, Warszawa 1962, s. 289,290,293. M. Berman, Wszystko, costałe, rozpływa sif wpowietrzu: Rzecz o doświadcze­ niu nowoczesności, tłum. M. Szuster, Kraków 2006.

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

położone w centrum mieszkania robotnicze, za które komor­ ne, nawet przy największym ich przepełnieniu, nie może ni­ gdy lub tylko niesłychanie rzadko przekraczać pewnego mak­ simum. Burzy się je więc i buduje na ich miejscu sklepy, składy

towarów lub gmachy publiczne“.

Myśl, że wszystkie te słowa napisano już w 1872 roku, może wpę­ dzić w depresję, ponieważ opis Engelsa daje się zastosować bez­ pośrednio do współczesnych procesów miejskich w większej czę­ ści Azji (Delhi, Seul, Bombaj), jak również do obecnej gentryfikacji, chociażby Harlemu i Brooklynu w Nowym Jorku. Proces wysied­ lania i wywłaszczania, mówiąc krótko, leży także w samym ser­ cu miejskich procesów kapitalistycznych. Jest to lustrzane odbicie procesu absorpcji kapitału poprzez miejską przebudowę. Rozważ­ my przykład Bombaju, w którym żyje sześć milionów ludzi oficjal­ nie uznanych za mieszkańców slumsów, osiedlonych na ziemi, do której w przeważającej większości nie mają prawa własności (miej­ sca, w których żyją, pozostawia się puste na wszystkich miejskich mapach). Wraz z próbą przekształcenia tego miasta w między­ narodowe centrum finansowe mające rywalizować z Szangha­ jem, boom na rynku nieruchomości nabiera tempa, a tereny zaj­ mowane przez mieszkańców slumsów stają się coraz cenniejsze. Wartość ziemi w Dharavi, jednym z najbardziej znanych slum­ sów w Bombaju, wyliczana jest na dwa miliardy dolarów, a presja na oczyszczenie slumsu (ponieważ powody społeczne i związa­ ne z ochroną środowiska maskują grabież ziemi) wzrasta z dnia na dzień. Potęga finansjery, wsparta przez państwo, obstaje przy siło­ wym oczyszczaniu terenu slumsu, w niektórych wypadkach bru­ talnie zagarniając tereny zamieszkiwane od wielu pokoleń. Kiedy teren uzyskuje się niemal za darmo, rozkwita akumulacja kapita­ łu przy użyciu ziemi poprzez handel nieruchomościami. Czy wy­ rzucani ludzie otrzymują za to rekompensatę? Szczęściarze dostają odrobinę. Ale mimo iż indyjska konstytucja mówi wyraźnie, że państwo ma obowiązek ochrony życia i dobrobytu całej ludności bez znaczenia, do jakiej klasy lub kasty się należy, oraz gwarantu­ je prawo do wystarczającego do utrzymania miejsca zamieszkania czy schronienia, indyjski sąd najwyższy poprzez wstrzymywanie

26

40

F. Engels, W kwestii mieszkaniowej, dz. cyt., s. 235.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

się od decyzji, jak i orzeczenia, przepisał na nowo te konstytucyj­ ne wymagania. Skoro mieszkańcy slumsów nielegalnie zajmują

dany teren, a wielu z nich nie jest w stanie udowodnić swojego dłu­ gotrwałego zamieszkania, nie należy im się żadna rekompensata. Jak uznał sąd najwyższy, przyznanie im tego prawa porównywalne byłoby z wynagradzaniem kieszonkowców za ich czyny. Tak więc mieszkańcy slumsów albo stawiają opór i walczą, albo przenoszą się ze swoim niewielkim dobytkiem do obozów znajdujących się na obrzeżach autostrad czy gdziekolwiek, gdzie są w stanie znaleźć choćby skrawek przestrzeni27. Podobne przykłady wywłaszczania (choć mniej brutalne i bardziej legalistyczne) można odnaleźć na terenie USA, kiedy to nadużywa się prawa administracji państwo­ wej do wywłaszczania za odszkodowaniem z własności prywatnej, aby przemieścić długotrwałych mieszkańców z niedrogich miesz­ kań na rzecz wykorzystania wyższego rzędu (takiego jak apartamentowce i hipermarkety). Kiedy decyzje te zostały zaskarżone w amerykańskim sądzie najwyższym, liberalni sędziowie zwycię­ żyli nad konserwatywnymi argumentując, że takie zachowanie władz jest w pełni konstytucyjne, jeżeli ich celem jest podniesienie własnych wpływów z podatku od nieruchomości. W latach 90. w Seulu firmy budowlane i deweloperskie wy­ najmowały grupy umięśnionych bandytów, wyglądających jak za­ wodnicy sumo, żeby najeżdżać całe osiedla i miażdżyć za pomocą młotów nie tylko domy, ale i cały dobytek tych, którzy w latach 50. zbudowali swoje domy na zboczach znajdujących się w mieście,

a które do lat 90. stały się wysoko wycenianą ziemią. Większość z tych zboczy jest dziś pokryta wieżowcami, na których trudno by­ łoby szukać śladu brutalnego procesu oczyszczania terenu, który umożliwił ich budowę. W Chinach miliony ludzi stają się ofiarami wywłaszczeń z obszarów, które zajmowali od dawna. Nieposiadający praw własności mogą być zwyczajnie usunięci z ziemi przez państwo za pomocą jednej, odgórnej decyzji. Otrzymują jedy­ nie niewielką sumę pieniędzy, która ma pomóc im w przyśpiesze­ niu wyprowadzki (wtedy, z dużym zyskiem, ziemia przekazywana

27

41

U. Ramanathan, Illegality and the Urban Poor, „Economic and Political Weekly”, 22 lipca 2006; R. Shukla, Rights ofthe Poor: An Overview of Supreme Court, „Economic and Political Weekly”, 2 września 2006.

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

jest deweloperom). Czasami ludzie wynoszą się skwapliwie, jed­ nakże można też usłyszeć o szeroko zakrojonym oporze, na któ­ ry zwyczajową odpowiedzią Partii Komunistycznej są brutalne represje. W wypadku Chin przesiedlenia bardzo często dotyczą mieszkańców peryferyjnych terenów wiejskich, co ilustruje zna­ czenie argumentów Lefebvre’a, wyłożonych szczegółowo w latach 60., mówiących, że dawny podział między tym, co miejskie, a tym, co wiejskie, stopniowo zanika, przekształcając się w zestaw nie­ szczelnych przestrzeni nierównomiernego, zdeterminowanego geograficznie rozwoju pod jedną hegemoniczną władzą kapitału i państwa. W Chinach wiejskie wspólnoty z obrzeży miast przeszły od wyniszczającej i nieprzynoszącej zysków pracy przy uprawie kapusty do swobodnego statusu miejskich rentierów (choć do­ tyczy to głównie elit ich lokalnej władzy) rosnących apartamentowców, do pewnego stopnia niemal z dnia na dzień. Dotyczy to także Indii, gdzie rząd centralny wspólnie z lokalnymi władza­ mi wspierają plany rozbudowy specjalnych stref ekonomicznych, co prowadzi do przemocy wymierzonej w producentów produk­ tów rolnych, której najobrzydliwszym przykładem była masakra w Nandigram w Bengalu Zachodnim, zorganizowana przez rzą­ dzącą partię marksistowską, aby otworzyć drogę dla wielkiego kapitału indonezyjskiego, bardzo zainteresowanego nie tylko za­ gospodarowaniem miejskich nieruchomości, ale też rozwojem przemysłowym. Prawa prywatnej własności nie stanowiły w tym wypadku żadnej ochrony. Taki właśnie efekt mają wydawałoby się postępowe propo­ zycje nadawania praw własności nielegalnym osadnikom w celu zaoferowania im środków, które pozwoliłyby im wydobyć się z ubóstwa. Propozycja ta jest właśnie dyskutowana w kontekście faweli w Rio. Problem polega jednak na tym, że ludzie biedni, nę­ kani nieregulamością dochodu i częstymi problemami finanso­ wymi, mogą być z łatwością przekonani do sprzedaży tego mająt­ ku za gotówkę, po stosunkowo niskiej cenie (bogaci odmawiają zazwyczaj oddawania swoich cennych majątków bez względu na cenę, dlatego też Moses mógł pójść z tasakiem do ubogich miesz­ kańców Bronksu, ale nie na zamożną Park Avenue). Mogę się za­ łożyć, że jeśli obecne trendy się utrzymają, to w przeciągu 15 lat wszystkie aktualnie zajmowane przez fawele zbocza pokryją się apartamentowcami z pięknym widokiem na zatokę Rio, podczas

42

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

gdy ich niegdysiejsi mieszkańcy zostaną przesunięci na jakieś odległe peryferia28. Długoterminowym efektem przeprowadzo­ nej przez Margaret Thatcher prywatyzacji mieszkań socjalnych w centrum Londynu było stworzenie takiej struktury cen kupna i wynajmu mieszkań na przestrzeni metropolii, która wyklucza gorzej zarabiających, a obecnie nawet przedstawicieli klasy śred­ niej, z dostępu do mieszkań gdziekolwiek w pobliżu centrum mia­ sta. Problem z osiągalnym finansowo mieszkalnictwem, podobnie jak problemy ubóstwa i dostępności, były w rzeczywistości jedy­ nie przesuwane z miejsca na miejsce. Te przykłady ostrzegają nas przed istnieniem całego mnóstwa pozornie „postępowych” rozwiązań, które nie tylko w kółko odsu­ wają problem, ale w rzeczywistości potęgują go, wydłużając jed­ nocześnie złoty łańcuch krępujący bezbronną i marginalizowaną ludność znajdującą się w orbicie cyrkulacji i akumulacji kapita­ łu. Hemando de Soto elokwentnie dowodzi, że na znacznym ob­ szarze globalnego Południa to brak jasno ustalonych praw włas­ ności utrzymuje biednych w ich niedoli (ignorując przy tym fakt, że ubóstwo jest aż nadto widoczne w społeczeństwach, w których jasne prawa własności są już od dawna ustanowione). Można mieć oczywiście pewność, że znajdą się przypadki, w których otrzyma­ nie tego rodzaju praw w fawelach Rio czy slumsach Limy wyzwoli indywidualną energię i przedsiębiorcze dążenia prowadzące do in­ dywidualnego rozwoju. Jednakże efektem towarzyszącym jest czę­ sto destrukcja kolektywnych i nienastawionych na maksymalizację

zysków form społecznej solidarności i wzajemnego wsparcia, pod­ czas gdy jakikolwiek skumulowany efekt zostanie prawie na pew­ no zniwelowany w obliczu braku pewnego i adekwatnie opłaca­ nego zatrudnienia. W Kairze na przykład (pisze o tym Elyachar) te na pierwszy rzut oka postępowe strategie tworzą „rynek oparty na wywłaszczeniu”, który w rzeczywistości ma na celu wyssanie war­ tości z moralnej ekonomii opartej na wzajemnym poszanowaniu

28 Wywód ten podąża za rozpoznaniami Hernanda de Soto, Tajemnica kapitału: Dlaczego kapitalizm triumfuje na Zachodzie a zawodzi gdzie indziej, tłum. Sz. Czarnik, Warszawa-Chicago 2002; zob. też krytyczną analizę Timothy’ego Mitchella, The Work ofEconomics: How a Discipline Makes its World, „Archives Européennes de Sociologie” 2005, Vol. 46, No. 2, ss. 297-320.

43

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

i zasadzie wzajemności, działając na korzyść instytucji kapitali­

stycznych2’. Podobnie można by skomentować mikrokredytowe i mikrofinansowe rozwiązania kwestii globalnej nędzy, obecnie tak prze­ konująco zachwalane przez waszyngtońskie instytucje finansowe. Mikrokredyt w swoim prospołecznym wcieleniu (jak początkowo wyobrażał to sobie Yunus, laureat Pokojowej Nagrody Nobla) fak­ tycznie otworzył nowe możliwości i miał znaczący wpływ na rela­ cje genderowe, z wynikającymi z tego pozytywnymi konsekwen­ cjami dla kobiet w takich krajach, jak Indie czy Bangladesz. Było to jednakże możliwe dzięki narzuceniu systemu kolektywnej odpo­ wiedzialności za spłatę pożyczki, co może raczej zniewolić zamiast wyzwolić. W modelu mikrofinansowania, jaki proponują waszyng­ tońskie instytucje (w opozycji do prospołecznej i bardziej filan­ tropijnej orientacji mikrokredytu proponowanego przez Yunusa), efektem ma być powstanie wysokorentownych źródeł dochodu (o oprocentowaniu przynajmniej 18-punktowym, a zwykle nawet większym) dla globalnych instytucji finansowych, w samym środ­ ku wyłaniającej się struktury rynkowej pozwalającej międzynaro­ dowym korporacjom na dostęp do ogromnego, połączonego ryn­ ku składającego się z dwóch miliardów ludzi żyjących za mniej niż dwa dolary dziennie. Ten ogromny „rynek u dołu społecznej pi­ ramidy”, jak nazywa się go w kręgach biznesowych, czeka na spe­ netrowanie w interesie wielkich przedsiębiorstw, poprzez stwo­ rzenie złożonych sieci sprzedawców (głównie kobiet) łączących tym rynkowym łańcuchem międzynarodowe magazyny z uliczny­

mi handlarzami34. Wzajemnie za siebie odpowiedzialni sprzedaw­ cy tworzą zbiór stosunków społecznych, zorganizowanych w celu gwarantowania spłat kredytu wraz z odsetkami, który to ma po­ zwolić im na zakup towarów na dalszy drobny handel. Podobnie jak w wypadku zapewniania praw własności prywatnej, niemal z pewnością znajdzie się grupa osób (w tym wypadku głównie ko­ biet), którym może się nawet względnie powodzić, a nieustannie29 * 30

29

30

44

J. Elyachar, Markets ofDispossession: NGOs, Economic Development, and the State in Cairo, Chapel Hill, NC 2005. A. Roy, Poverty Capital: Microfinance and the Making ofDevelopment, New York 2010; C.K. Prahalad, The Fortune at the Bottom ofthe Pyra­ mid: Eradicating Poverty Through Profits, New York 2009.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

powracający problem trudności osób biednych w dostępie do dóbr konsumenckich za rozsądną cenę złagodnieje. Tylko że nie stano­ wi to rozwiązania kwestii miejskiego ubóstwa. Większość uczest­ ników systemu mikrofinansowania zredukowana zostanie do roli wyrobników długu, zamkniętych na źle opłacanej pozycji pomostu między międzynarodowymi korporacjami a zubożałą ludnością miejskich slumsów, gdzie przewaga zawsze będzie po strome kor­ poracji. Jest to ten rodzaj struktury, który zablokuje poszukiwania bardziej wydajnych alternatyw. Z pewnością nie oferuje też jakie­ gokolwiek prawa do miasta. Podsumowując, urbanizacja odegrała decydującą rolę w ab­ sorpcji nadwyżek kapitału i robiła to na nieustannie rosnącą geo­ graficznie skalę, ale za cenę przybierających na sile procesów twór­ czej destrukcji, pociągającej za sobą wywłaszczenie mas miejskich z jakiegokolwiek prawa do miasta. Od czasu do czasu kończy się to rewoltą, jak w Paryżu w 1871 roku, kiedy wywłaszczeni powsta­ li, aby spróbować odzyskać miasto, które utracili. Miejskie ruchy społeczne z 1968 roku, od Paryża i Bangkoku po Meksyk i Chica­ go, tak samo poszukiwały sposobu na przedefiniowanie miejskie­ go życia i odejście od tego, co narzucali im kapitalistyczni dewe­ loperzy i państwo. Jeśli, co wydaje się prawdopodobne, problemy fiskalne przy obecnej koniunkturze się spiętrzą, a dotychczasowa udana neoliberalna, postmodernistyczna i konsumpcjonistyczna faza absorpcji nadwyżki kapitału poprzez urbanizację jest na ukończeniu, oraz jeśli kryzys rozleje się szerzej, wówczas wyłoni się pytanie: gdzie jest nasz 1968 rok, czy nawet bardziej dramatycz­ nie: gdzie nasza wersja Komuny? Analogicznie do przemian systemu podatkowego, politycz­ na odpowiedź w naszych czasach musi być o wiele bardziej złożo­ na właśnie dlatego, że proces urbanizacyjny uzyskał zasięg świa­ towy i jest rujnowany wszelkiego rodzaju szczelinami, brakiem zabezpieczeń i nierównomiernym pod względem geograficznym rozwojem. Jednakże pęknięcia w systemie są tym, co (jak śpiewał kiedyś Leonard Cohen) „wpuszcza światło do środka”. Oznaki re­ wolty występują wszędzie (niepokoje w Chinach i Indiach są chro­ niczne, wojny domowe szaleją w Afryce, Ameryka Łacińska wrze, wszędzie wyrastają ruchy autonomiczne i nawet w USA politycz­ ne znaki sugerują, że większa część ludności mówi „miarka się przebrała” w odniesieniu do szalonych nierówności). Każda z tych

45

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

rewolt może stać się nagle zaraźliwa. Jednakże inaczej, niż ma to miejsce w wypadku systemu podatkowego, miejskie i podmiej­ skie opozycyjne ruchy społeczne, których jest wiele na całym świę­ cie, w żadnym razie nie są ściśle powiązane. W rzeczywistości wiele z nich nie ma ze sobą żadnej łączności. Jest więc mało prawdopo­ dobne, że pojedyncza iskra, jak marzyło kiedyś Weather Under­ ground, podpali całą prerię. Potrzebne będzie coś o wiele bardziej metodycznego niż to. Jednak jeśli te różnorodne ruchy opozycyjne w jakiś sposób się zejdą — sprzymierzą, na przykład, wokół hasła prawa do miasta — czego powinny wówczas zażądać? Odpowiedź na to pytanie jest prosta: większej demokratycz­ nej kontroli nad produkcją i wykorzystywaniem nadwyżek. Skoro procesy miejskie są głównym kanałem ich wykorzystania, wówczas prawo do miasta jest ustanawiane poprzez wprowadzenie demo­ kratycznej kontroli nad rozmieszczeniem nadwyżek za pomocą urbanizacji. Mieć produkt dodatkowy nie jest rzeczą złą: w rze­ czywistości w wielu sytuacjach nadwyżka może być rozstrzygająca dla przetrwania na zadowalającym poziomie. W historii kapitali­ zmu część wytworzonej wartości dodatkowej była pobierana przez państwo w formie podatków i w fazach socjaldemokratycznych ta proporcja rosła znacząco, umieszczając istotną część nadwyżki pod państwową kontrolą. Cały projekt neoliberalny przez ostatnie 30 lat zorientowany był na prywatyzację kontroli nad nadwyżką. Dane na temat wszystkich krajów OECD pokazują jednakże, że udział produkcji brutto przejmowanej przez państwo utrzymywał się na mniej więcej tym samym poziomie od lat 70. W tamtych czasach głównym osiągnięciem neoliberalnej ofensywy było powstrzymanie rozrostu tego udziału, który miał miejsce w latach 60. Kolejnym ruchem było stworzenie nowych systemów rządzenia, które łą­ czyłyby interesy państwa i korporacji oraz, poprzez zastosowanie władzy pieniądza, zapewniłyby, że kontrola aparatu państwowego nad wydatkowaniem nadwyżki sprzyjać będzie kapitałowi korpo­ racyjnemu i klasom wyższym w kształtowaniu procesu miejskiego. Podnoszenie udziału nadwyżki pozostającej do dyspozycji państwa zadziała jedynie wtedy, kiedy samo państwo zostanie zreformowane i ponownie poddane powszechnej demokratycznej kontroli. Coraz częściej widzimy, jak prawo do miasta wpada w ręce prywatnych lub ^wasi-prywatnych interesów. W Nowym Jorku na przykład mamy burmistrza miliardera, Michaela Bloomberga,

46

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

który przekształca miasto w sposób sprzyjający deweloperom, Wall Street i transnarodowym elementom klasy kapitalistów, pod­ czas gdy sprzedaje się wizerunek miasta jako optymalnego miejsca dla najwyższej klasy przedsięwzięć biznesowych i fantastycznej atrakcji turystycznej, w efekcie zmieniając jednocześnie Manhat­ tan w jedno wielkie strzeżone osiedle dla bogaczy. (Jego hasło na temat rozwoju brzmiało, o ironio, „Buduj jak Moses, pamiętając o Jane Jacobs”31.) W Seattle warunki dyktuje miliarder Paul Allen, a w Meksyku najbogatszy człowiek na świecie, Carlos Slim, któ­ ry wybrukował na nowo śródmieście, aby cieszyło oko turystów. Jednak nie tylko wpływowe jednostki sprawują bezpośrednią wła­ dzę. W pozbawionym jakichkolwiek środków na własne inwesty­ cje miejskie New Haven to Uniwersytet Yale, jeden z najbogatszych uniwersytetów na świecie, jest podmiotem, który przeprojektowuje znaczną część tkanki miejskiej tak, aby odpowiadała jego potrze­ bom. John Hopkins robi to samo we wschodnim Baltimore, a Uni­ wersytet Columbia ma już swoje plany dla rejonów Nowego Jorku (wywołując ruchy sąsiedzkiego oporu w obu wypadkach, podobnie jak miało to miejsce podczas próby zagrabienia ziemi w Dharavi). Faktycznie istniejące prawo do miasta, tak jak jest ono obecnie sta­ nowione, jest zbyt wąskie i ograniczone, w większości wypadków znajduje się w rękach nielicznej elity politycznej i gospodarczej, usytuowanej na pozycji, z której jest w stanie kształtować miasto coraz bardziej podług swoich partykularnych potrzeb i pragnień. Spójrzmy teraz na sytuację w bardziej uporządkowany spo­ sób. W styczniu każdego roku publikowana jest szacunkowa suma wszystkich premii, jakie otrzymali finansiści z Wall Street za całą swoją ciężką pracę z poprzedniego roku. W 2007 roku, pod każ­ dym względem katastrofalnym dla rynków finansowych (choć o wiele mniej tragicznym niż rok, który nastąpił po nim), suma pre­ mii wyniosła 33,2 miliarda dolarów, tylko o dwa procent mniej niż w roku poprzednim (całkiem niezłe wynagrodzenie za zniszcze­ nie światowego systemu finansowego). Latem 2007 roku Rezer­ wa Federalna i Europejski Bank Centralny wpompowały w rynek

31

47

S. Larson, Building Like Moses with Jane Jacobs in Mind, maszynopis ro­ zprawy doktorskiej, Earth and Environmental Sciences Program, City University of New York, 2010.

ROZDZIAŁ I. PRAWO DO MIASTA

finansowy miliardy krótkoterminowych kredytów, aby zapewnić mu stabilność. Poza tym Rezerwa Federalna na przestrzeni całe­ go roku gwałtownie obniżała stopy procentowe za każdym razem, kiedy rynki na Wall Street groziły głębokim krachem. W między­ czasie około dwa lub trzy miliony ludzi — głównie samotnych ma­ tek, Afroamerykanów z miejskich centrów i zmarginalizowanej

białej ludności z półperyferii miast — została, albo zostanie nie­ długo pozbawiona dachu nad głową z powodu egzekucji hipotecz­ nych. Wiele dzielnic miejskich czy nawet całych podmiejskich spo­ łeczności w Stanach Zjednoczonych, zniszczonych przez łupieżcze praktyki pożyczkowe instytucji finansowych, zostało zabitych de­ skami na głucho i padło ofiarą wandalizmu. Ta ludność nie dostała żadnych premii. Ponieważ egzekucja hipoteczna oznacza odpusz­ czenie długu i jako taka traktowana jest jak dochód, w rzeczywi­ stości wielu spośród wyrzuconych na bruk otrzymało wezwania do zapłaty ogromnych podatków od dochodów za pieniądze, któ­ rych nigdy nie posiadali. Ta okropna asymetria prowokuje nastę­ pujące pytanie: dlaczego Rezerwa Federalna i Departament Skarbu Stanów Zjednoczonych nie rozszerzyły pomocy w zachowywaniu średnioterminowej płynności finansowej na gospodarstwa domo­ we zagrożone egzekucjami hipotecznymi, dopóki restrukturyza­ cja kredytów hipotecznych w rozsądnych ratach nie rozwiązałaby znacznej części problemu? Ostry przebieg kryzysu na rynku kredy­ towym zostałby złagodzony, a zubożali ludzie i dzielnice, które za­ mieszkiwali, zostałyby ochronione. Co więcej, globalny system fi­ nansowy nie chwiałby się na krawędzi totalnej niewypłacalności, jak stało się to rok później. Z pewnością rozszerzyłoby to misję Re­ zerwy Federalnej poza jej normalne kompetencje i byłoby wbrew neoliberalnej ideologicznej zasadzie, która głosi, że w sytuacji kon­ fliktu pomiędzy dobrobytem instytucji finansowych a dobrobytem ludzi ci ostatni powinni zostać pominięci. Byłoby to także wbrew kapitalistycznym preferencjom klasowym w odniesieniu do dys­ trybucji dochodu i neoliberalnego pojęcia odpowiedzialności oso­ bistej. Ale spójrzmy tylko na cenę, jaką zapłacono za przestrzega­ nie tych zasad i bezsensownej twórczej destrukcji, która była ich wynikiem. Z pewnością coś można i powinno się zrobić, aby od­ wrócić te polityczne decyzje. Musimy jeszcze ujrzeć spójny ruch opozycyjny względem tych wszystkich zjawisk dziejących się na progu XXI wieku. Istnieje już,

48

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

oczywiście, wielość różnorodnych miejskich walk i ruchów społecz­ nych (w najszerszym tego słowa znaczeniu, włączając w to ruchy z rolniczej głębi kraju). Miejskie innowacje z poszanowaniem rów­ nowagi środowiska, kulturowa asymilacja imigrantów czy miejskie planowanie przestrzeni pod mieszkania komunalne są dostrzegalne i liczne na całym świecie. Muszą jeszcze jednak spotkać się w ramach pojedynczego dążenia, jakim jest uzyskanie większej kontroli nad wykorzystaniem nadwyżki (a tym bardziej nad warunkami jej wy­ twarzania). Jednym z kroków, pod żadnym pozorem nie ostatnim, w kierunku unifikacji tych walk jest intensywne skupienie się na tych momentach twórczej destrukcji, gdy to gospodarka akumulacji bogactwa niesiona jest na ramionach brutalnej ekonomii opartej o wywłaszczenia, i to tam, w imieniu wywłaszczonych, ogłoszenie ich prawa do miasta — prawa do zmieniania świata, zmieniania życia i do wymyślenia miasta na nowo zgodnie z ich pragnieniami. To kolektywne prawo, a jednocześnie hasło robocze i idea poli­ tyczna, przypomina nam o odwiecznym pytaniu o to, kto dowodzi wewnętrznym połączeniem między urbanizacją a produkcją do­ datkową i jej wykorzystaniem. Być może, mimo wszystko, Lefebvre miał rację, już ponad 40 lat temu podkreślając, że rewolucja naszych czasów będzie miejska — albo żadna.

ROZDZIAŁ DRUGI

Miejskie korzenie kryzysów kapitalistycznych Robert Shiller, ekonomista uznawany przez wielu za największego eksperta w sprawach gospodarki mieszkaniowej w Stanach Zjed­ noczonych, współtwórca indeksu cen nieruchomości Case-Shiller, w swoim artykule z „New York Times” z 5 lutego 2011 roku pt. Housing Bubbles Are Few and Far Between (Bańki mieszkaniowe są niezmiernie rzadkie) zapewniał, że niedawna bańka na rynku nieruchomości była „rzadkim przypadkiem, który nie powtórzy się przez wiele dekad”. „Ogromna bańka mieszkaniowa” z początku XXI wieku „jest niepo­ równywalna z żadnym narodowym lub międzynarodowym cyklem mieszkaniowym w historii. Wcześniejsze bańki były mniejsze i miały charakter regionalny”. Jak utrzymuje, można je porównać jedynie do baniek gruntowych, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych

pod koniec lat 30. i w latach 50. XIX wieku31. Jak zamierzam wykazać, jest to zdumiewająco nietrafna i nie­ bezpieczna interpretacja historii kapitalizmu. Fakt, że przeszła ona niezauważona, świadczy o istnieniu groźnej ślepej plamki we współczesnym myśleniu ekonomicznym. Niestety okazuje się, że jest to również martwy punkt marksistowskiej ekonomii politycz­ nej. Krach mieszkaniowy w USA z lat 2007-2010 był z pewnością głębszy i dłuższy niż większość pozostałych (rzeczywiście może on oznaczać koniec pewnej ery w gospodarczej historii USA), ale w kontekście makroekonomicznych zakłóceń rynku światowego nie był on bynajmniej bezprecedensowy i istnieje szereg oznak su­ gerujących, że może się powtarzać. Konwencjonalna ekonomia rutynowo podchodzi do inwesty­ cji w środowisko zabudowane w ogóle, a w mieszkania w szczegól­ ności, jak również do urbanizacji, jako kwestii pobocznych w sto­ sunku do ważniejszych spraw toczących się w ramach pewnego fikcyjnego bytu, jakim jest „gospodarka narodowa”. Poddziedzina „ekonomii miejskiej” jest zatem obszarem działania podrzędnych32

32 R. Shiller, HousingBubbles are Few and Far Between, „New York Times”, 5 lutego 2011.

50

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

ekonomistów, podczas gdy grube ryby ćwiczą swoje makroeko­ nomiczne umiejętności handlowe gdzie indziej. Nawet jeśli ci ostatni zwrócą uwagę na procesy miejskie, traktują reorganiza­ cje przestrzenne, rozwój regionalny i budowę miast tak, jakby były tylko pewnymi przyziemnymi efektami procesów większej skali, na które owe procesy miejskie nie mają żadnego wpływu33. Dla­ tego też w Raporcie Banku Światowego z 2009 roku, który po raz

pierwszy w historii potraktował poważnie geografię ekonomiczną i rozwój miast, autorzy nie przypuszczali, że może dojść do kata­ strofy, która wywoła kryzys w całej gospodarce. Raport ten został napisany przez ekonomistów (bez żadnej konsultacji z geografa­ mi, historykami czy socjologami miasta), a jego celem było rzeko­ mo zbadanie „wpływu geografii na możliwości gospodarcze” oraz

podniesienie „rangi kategorii przestrzeni i umiejscowienia z po­ ziomu ukrytych nurtów polityki do centralnego zagadnienia”. Autorzy faktycznie chcieli wykazać, w jaki sposób aplikacja typowych rozwiązań ekonomii neoliberalnej do spraw miejskich (takich jak wycofywanie się państwa z jakichkolwiek poważnych regulacji rynku ziemi i nieruchomości oraz minimalizowanie in­ terwencji miejskiego, regionalnego i przestrzennego planowania w imię społecznej sprawiedliwości i jednolitości regionalnej) była najlepszym sposobem zwiększenia wzrostu gospodarczego (in­ nymi słowy, akumulacji kapitału). Mieli chociaż na tyle przyzwo­ itości, by „żałować”, że z braku czasu i miejsca nie zbadali szcze­ gółowo społecznych i środowiskowych konsekwencji własnych propozycji, szczerze wierząc w to, że miasta zapewniające płynność rynkom ziemi i nieruchomości oraz innym wspiera­ jącym instytucjom, (chroniącym prawa własności, egzekwują­ cym wykonywanie umów i finansujących budownictwo miesz­ kaniowe) z większym prawdopodobieństwem rozwiną się wraz ze zmianami potrzeb rynku. Miasta odnoszące sukcesy mają mniej restrykcyjne prawa zagospodarowania przestrzennego,

33

51

Ch. Leung w artykule Macroeconomics and Housing: A Review ofthe Literature („Journal of Housing Economics” 2004, No. 13, ss. 249-267.), pisze: „To naprawdę szokujące, że w tak małym stopniu literatura ma­ kroekonomiczna i ta dotycząca mieszkalnictwa nakładają się i oddzia­ łują na siebie”.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

pozwalające bardziej wartościowym użytkownikom zabiegać o cenne grunty. Przyjęły także regulacje użytkowania gruntów, by przystosować się do ich zmieniających się ról34. Ziemia nie jest jednak towarem w zwykłym tego słowa znaczeniu. Jest ona fikcyjną formą kapitału pochodzącą z oczekiwań otrzyma­ nia przyszłej renty. W ostatnich latach maksymalizowanie renty usu­ nęło poza Manhattan czy centrum Londynu gospodarstwa domowe o niskich i średnich dochodach, co miało katastrofalny wpływ na klasowe nierówności i dobrobyt nieuprzywilejowanej ludności. Oto co wywiera tak silny nacisk na wysokowartościowe grunty Dharavi w Bombaju (tzw. slums, który raport prawidłowo przedstawia jako produktywny ludzki ekosystem). Mówiąc w skrócie, raport forsuje ten typ wolnorynkowego fundamentalizmu, który zrodził makro­ ekonomiczne trzęsienie ziemi, którego właśnie doświadczyliśmy (wraz z jego wciąż trwającymi wstrząsami wtórnymi). Jego skutkami są również miejskie ruchy społeczne przeciwstawiające się gen-

tryfikacji, niszczeniu dzielnic, a także stosowaniu przymusowego wywłaszczenia za odszkodowaniem (czy bardziej brutalnych metod) w celu wysiedlenia mieszkańców i zrobienia miejsca dla bardziej wartościowych sposobów wykorzystania ziemi. W ramach neoliberalnej polityki miejskiej (stosowanej np. w Unii Europejskiej) od połowy lat 80. uznano, że redystrybucja bogactwa do mniej zamożnych dzielnic, miast i regionów okazała się daremna, i że zamiast tego należy przekierować środki do dy­ namicznych, „przedsiębiorczych” biegunów wzrostu. Przestrzen­ na wersja „skapywania bogactwa” miała na przysłowiową dłuższą metę (która nigdy nie następowała) poradzić sobie z tymi nieznoś­ nymi regionalnymi, przestrzennymi i miejskimi nierównościami. Przecież przekazanie miasta deweloperom i spekulacyjnym finan­ sistom przyczynia się do pożytku wszystkich! Raport Banku Świa­

towego dowodzi, że gdyby tylko Chińczycy w swoich miastach ot­ worzyli użytkowanie gruntów na działanie wolnego rynku, ich gospodarka rosłaby jeszcze szybciej niż do tej pory!

34

52

World Development Report 2009: Reshaping Economic Geography, Washington, DC 2009; D. Harvey, Assessment: Reshaping Economic Geography: The World Development Report, Development and Change Forum 2009, Vol. 40, No. 6, ss. 269-278.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Bank Światowy wyraźnie faworyzuje kapitał spekulacyjny kosz­ tem ludzi. Absolutnie nie bierze pod uwagę, że miasto może sobie dobrze radzić (w kategoriach akumulacji kapitału), podczas gdy jego mieszkańcy (z wyłączeniem klasy uprzywilejowanej) i środowisko mają się źle. Co gorsza, raport jest poważnie uwikłany w strategie, które leżą u podstaw kryzysu z lat 2007-2009. Jest to szczególnie dziwne, ponieważ został opublikowany sześć miesięcy po ban­ kructwie Lehman Brothers i prawie dwa lata po pogorszeniu się sytuacji na amerykańskim rynku nieruchomości, kiedy to tsunami egzekucji hipotecznych było już wyraźnie zauważalne. Możemy tam przeczytać na przykład, bez cienia krytycznego komentarza, że

od momentu zderegulowania systemów finansowych w dru­

giej połowie lat 80. finansowanie rynkowego budownictwa mieszkaniowego gwałtownie się zwiększyło. Rynki mieszka­ niowych kredytów hipotecznych stanowią obecnie równowar­ tość 40 procent PKB państw rozwiniętych, a w tych rozwija­ jących się znacznie mniej — średnio poniżej 10 procent. Rolą władz publicznych powinno być stymulowanie dobrze uregu­ lowanego prywatnego zaangażowania (...). Ustanawianie pod­ staw prawnych dla prostych, egzekwowalnych i ostrożnych umów hipotecznych jest dobrym początkiem. Kiedy system państwowy staje się bardziej rozwinięty i dojrzały, sektor pub­ liczny może popierać powstanie wtórnego rynku hipoteczne­ go, rozwijać innowacje finansowe oraz rozbudowywać sekurytyzację kredytów hipotecznych. Mieszkania własnościowe, będące zazwyczaj zdecydowanie największym pojedynczym zasobem gospodarstw domowych, są istotne z punktu widze­ nia wytwarzania bogactwa, bezpieczeństwa społecznego i po­ lityki. Ludzie, którzy posiadają swoje mieszkanie lub przynaj­ mniej pewność, że nie mogą zostać eksmitowani, są bardziej zainteresowani swoją wspólnotą i, co za tym idzie, częściej działają na rzecz obniżenia przestępczości, wzmacniania za­ rządzania i polepszania warunków środowiskowych35.

35

53

World Development Report, dz. cyt., s. 206. Trzej autorzy raportu odpowiedzieli później na zarzuty geografów, ale uchylili się od przemyślenia fundamentalnej krytyki, którą podniosłem (związanej choćby z tym, że „ziemia nie jest towarem” oraz z niezbadaną relacją

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

Stwierdzenia te wprawiają w jeszcze większe zdumienie, jeżeli weźmie się pod uwagę ostatnie wydarzenia. Niech nadejdzie bi­ znes kredytów hipotecznych subprime, napędzany komunałami o korzyściach z posiadania mieszkania płynących dla wszystkich czy odkładaniem toksycznych kredytów hipotecznych w najlepiej ocenianych CDO w celu sprzedania ich niczego niepodejrzewającym inwestorom. Niech nastanie niekończąca się suburbanizacja, o wiele bardziej ziemio- i energochłonna, niż wymaga tego zrównoważone zamieszkiwanie planety Ziemi przez ludzi! Autorzy mogliby wia­ rygodnie utrzymywać, że nie spoczywa na nich odpowiedzialność łączenia ich rozważań dotyczących urbanizacji z kwestią globalnego ocieplenia. Wraz z Alanem Greenspanem mogliby także dowodzić, że byli zaskoczeni wydarzeniami z lat 2007-2009, i że w związku z tym nie można było od nich oczekiwać, że przewidzą jakiekolwiek problemy w zarysowywanym przez siebie różowym scenariuszu. Dzięki wprowadzeniu słów „ostrożne” i „dobrze uregulowany" do swojego wywodu niejako asekurowali się przed potencjalną krytyką. Jednak skoro przytoczyli niezliczoną ilość „ostrożnie dobranych” historycznych przykładów na poparcie swoich neoliberalnych pa­ naceów, jak mogli przeoczyć to, że kryzys z 1973 roku miał swój początek w krachu na globalnym rynku nieruchomości, w efekcie

którego doszło do upadku kilku banków? Czy nie zauważyli, że

między kryzysami makroekonomicznymi oraz polityką mieszkaniową i miejską), w zdumiewający sposób sprowadzając moje stanowisko do twierdzenia, że „ostatni kryzys kredytów subprime w Stanach Zjed­ noczonych oznacza, że finansowanie budownictwa mieszkaniowego nie ma żadnej roli do odegrania w zapewnieniu schronienia biednym w krajach rozwijających się”, co wykraczało, ich zdaniem, „poza zakres raportu”. Kompletnie zignorowali zatem główną linię mojej krytyki. Zob. U. Deichmann, I. Gill, G. Chor-Ching, Texture and Tractability: The Frameworkfor Spatial Policy Analysis in the World Development Report 2009, „Cambridge Journal of Regions, Economy and Society” 2011, Vol. 4, No. 2, ss. 163-174. Jedna z grup ekonomistów, skupiająca zwolenników Henry’ego George’a, która od dawna dostrzegała znacze­ nie sposobu, w jaki „wartości nieruchomości i budownictwo osiągają szczyt przed wielkimi załamaniami gospodarczymi i odgrywają główną rolę w tworzeniu ożywienia oraz następującego po nim krachu”, jest niestety ignorowana przez ekonomistów głównego nurtu. Zob. F. Foldvary, Real Estate and Business Cycles: Henry George’s Theory ofthe Trade Cycle, wystąpienie na The Lafayette College Henry George Confer­ ence, 13 czerwca 1991.

54

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

w późnych latach 80. amerykańskiemu kryzysowi ukierunkowanych na nieruchomości komercyjne kas oszczędnościowo-pożyczkowych

(dalej kryzys S&L34) towarzyszyły bankructwa kilkuset instytucji finansowych, za które amerykańscy podatnicy zapłacili około 200 miliardów dolarów (sytuacja ta tak zaniepokoiła Williama Isaaca, ówczesnego prezesa Federalnej Korporacji Ubezpieczeń Depozytów, że w 1987 roku groził Stowarzyszeniu Amerykańskich Bankowców nacjonalizacją, jeżeli się nie poprawią)? Czy nie dostrzegli, że koniec japońskiego boomu z 1990 roku pokrywał się z wciąż trwającym za­ łamaniem cen gruntów? Czy nie zwrócili uwagi na fakt, że szwedzki system bankowy musiał zostać znacjonalizowany w 1992 roku z po­ wodu bańki na rynkach nieruchomości? Że jednym z powodów

załamania w Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej w latach 1997-1998 był nadmierny rozwój miast w Tajlandii36 37? Gdzie byli ekonomiści Banku Światowego, gdy działo się to

wszystko? Od 1973 roku mieliśmy do czynienia z setkami kryzysów finansowych (w porównaniu z bardzo niewielką liczbą wcześniej­ szych), a niejeden z nich wywołany był przez rynek nieruchomo­ ści bądź rozwój miast. Dla niemal wszystkich obserwatorów, jak się okazało łącznie z Robertem Shillerem, jasne było również, że coś

niepokojącego dzieje się na rynku mieszkaniowym od mniej więcej 2001 roku. Jednak jego zdaniem sytuacja ta miała raczej charakter wyjątkowy niż systemowy3*. Shiller mógł oczywiście śmiało twierdzić, że wszystkie powyższe przykłady miały charakter jedynie regionalny. Jednak z perspektywy

36

37



55

Kryzys kas oszczędnościowo-kredytowych (kryzys S&L) oznaczał bankructwo ponad 700 z ponad 3,2 tysiąca tego typu instytucji finanso­ wych w Stanach Zjednoczonych w latach 80. i 90. Kasy te zajmują się przyjmowaniem depozytów oszczędnościowych od indywidualnych osób oraz udzielaniem im kredytów hipotecznych, indywidualnych i na samochód (przyp. tłum.). G. Turner, The Credit Crunch: Housing Bubbles, Globalisation and the Worldwide Economic Crisis, London 2008; D. Harvey, The Condition of Postmodemity—An Enquiry Into the Origins ofCultural Change, Oxford 1989, ss. 145-146,169. Zob. D. Harvey, The New Imperialism, Oxford 2003, s. 113, gdzie zwróci­ łem uwagę, że w 2002 roku około 20 procent wzrostu amerykańskiego PKB stanowiło refinansowanie kredytów hipotecznych, a także na to, że nawet w tamtym czasie „potencjalne pękniecie bańki nieruchomo­ ści” było w związku z tym „sprawą najwyższej wagi”.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

mieszkańców Brazylii czy Chin kryzys na rynku nieruchomości lat 2007-2009 również można nazwać regionalnym. Epicentrum znajdowało się na południowym zachodzie Stanów Zjednoczonych i na Florydzie (ze skutkami ubocznymi w stanie Georgia), z kilkoma innymi punktami zapalnymi (pomruki kryzysu egzekucji hipotecz­ nych, które zaczęły się w późnych latach 90. w ubogich dzielnicach starszych miast, takich jak Baltimore czy Cleveland, były zbyt lo­ kalne i „nieistotne”, ponieważ dotknęły wyłącznie Afroamerykanów i inne mniejszości). W skali międzynarodowej Hiszpania i Irlandia także zostały niemiło zaskoczone, podobnie jak Wielka Brytania, choć ta ostatnia w mniejszym stopniu. Jednak na rynkach nierucho­ mości we Francji, Niemczech, Holandii, Polsce czy, w owym czasie, w całej Azji nie wystąpiły żadne poważniejsze problemy. Regionalny kryzys zogniskowany w Stanach Zjednoczonych stał się globalny w sposób, o którym nie może być mowy w wypad­ ku, powiedzmy, Japonii czy Szwecji z początku lat 90. Jednak kry­ zys S&L z 1987 roku (w którym nastąpił poważny krach giełdowy, zwykle błędnie przedstawiany jako całkowicie odrębne zdarzenie) wywołał globalne skutki. To samo dotyczyło w dużej mierze nie­ docenianego globalnego załamania na rynku nieruchomości z po­ czątku 1973 roku. Obiegowa opinia głosi, że w bessie 1973 roku zna­ czenie miała wyłącznie podwyżka cen ropy. Jednak okazuje się, że krach na rynku nieruchomości poprzedzał ją o co najmniej sześć miesięcy, a recesja była w toku jeszcze przed spadkami (zob. Wy­ kres 1). Krach na rynku nieruchomości przelał się (z oczywistych powodów związanych z wpływami podatkowymi) na kryzys fi­ skalny konkretnych stanów (co nie miałoby miejsca, gdyby recesja dotyczyła wyłącznie cen ropy). Późniejszy kryzys fiskalny miasta Nowy Jork z 1975 roku miał tu ogromne znaczenie, ponieważ dys­ ponowało ono w tamtym czasie jednym z największych publicz­ nych budżetów na świecie (co wywołało prośby francuskiego pre­ zydenta i niemieckiego kanclerza o pomoc finansową dla miasta, aby zapobiec globalnej implozji na rynkach finansowych). Nowy Jork stał się wówczas centrum wdrażania neoliberalnych prak­

tyk polegających na tworzeniu pokus nadużycia (moral hazard)39

39

56

Pokusa nadużycia (moral hazard) — sytuacja, w której występuje tendencja do podejmowania nadmiernego ryzyka, którego koszty nie

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

dla banków inwestycyjnych i zmuszania ludzi do płacenia za nie poprzez restrukturyzację miejskich kontraktów i usług komu­ nalnych. Wstrząs wywołany najnowszym krachem na rynku nie­ ruchomości przeniósł się także na faktyczne bankructwo stanów takich jak Kalifornia, wywołując ogromną presję na finanse oraz zatrudnienie w administracji na poziomie miejskim i stanowym niemal w całych Stanach Zjednoczonych. Historia nowojorskie­ go kryzysu fiskalnego lat 70. niesamowicie przypomina tę doty­ czącą Kalifornii, posiadającej dzisiaj ósmy co do wielkości budżet na świecie40. Narodowe Biuro Badań Ekonomicznych (National Bureau of Economic Research, NBER) wydobyło ostatnio na światło dzienne kolejny przykład na to, jaką rolę w wywoływaniu głębokich kryzy­ sów kapitalizmu odgrywają gwałtowne wzrosty koniunktury na rynku nieruchomości. Na podstawie badań danych dotyczących nieruchomości z lat 20. XX wieku Goeztmann i Newman

wnioskują, że publicznie wyemitowane papiery wartościowe zabezpieczone nieruchomościami wpłynęły na działalność budowlaną w latach 20. XX wieku. Natomiast załamanie w ich wycenie, które nastąpiło poprzez mechanizm odpowiadający za cykle dotyczące finansowych instrumentów zabezpieczają­ cych kredyty mogło doprowadzić do późniejszego krachu giełdowego z lat 1929-1930.

W kwestii budownictwa mieszkaniowego Floryda, zarówno wów­ czas, jak i dzisiaj, była centrum intensywnego spekulacyjnego rozwoju, gdzie nominalna wartość pozwolenia na budowę wzro­ sła o 8 tysięcy procent między 1919 a 1925 rokiem. W całym kra­ ju, w mniej więcej tym samym okresie, szacunkowy wzrost war­ tości mieszkań wynosił około 400 procent. Jednak była to kwestia

40

57

są ponoszone przez podmiot je podejmujący, ale przez kogoś innego (przyp. tłum.). W. Tabb, The Long Default: New York City and the Urban Fiscal Crisis, New York 1982; D. Harvey, Neoliberalizm..., dz. cyt.; A. Bardhan, R. Walker, California, Pivot ofthe Great Recession, Institute for Research on Labor & Employment University of California, Working Paper No. 20310, Berkeley 2010.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

Roczna stopa zmiany wartości długu hipotecznego w Stanach Zjednoczonych w latach 1955-1976

Kursy akcji funduszy inwestycyjnych rynku nieruchomości w USA, 1966-1975

Wskaźnik kursów akcji na rynku nieruchomości w Wielkiej Brytanii, 1961-1975

Rok

Źródło: Departament Handlu Stanów Zjednoczonych

WYKRES I. Krach na rynku nieruchomości 1973

58

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

drugoplanowa w porównaniu z rozwojem komercyjnym, który był niemal całkowicie skupiony w Nowym Jorku i Chicago, gdzie wszelkiego rodzaju wsparcie finansowe i procedury zabezpie­ czające zostały obmyślane tak, aby podsycać boom „dorównują­ cy jedynie temu z połowy pierwszej dekady XXI wieku”. Jeszcze bardziej wymowny jest wykres dotyczący budowy wysokościow­ ców w Nowym Jorku, opracowany przez Goetzmanna i Newmana (zob. Wykres 2). Wykres ten jest najeżony pikami boomów na ryn­ ku nieruchomości, które poprzedzały załamania z lat 1929,1973, 1987 i 2000. Budynki, które widzimy dookoła nas w Nowym Jor­ ku, jak gorzko zaznaczają autorzy, reprezentują „coś więcej niż prąd w architekturze; były one w znacznej mierze przejawem sze­ roko rozpowszechnionego zjawiska finansowego”. Zauważając, że w latach 20. papiery wartościowe zabezpieczone nieruchomoś­ ciami były tak samo „toksyczne jak są obecnie”, przechodzą do wniosku, że: Nowojorska linia horyzontu jest świadectwem tego, jak sekurytyzacja potrafiła połączyć kapitał spekulantów z przedsię­ wzięciami budowlanymi. Pogłębione zrozumienie rynku pa­ pierów wartościowych zabezpieczonych nieruchomościami może potencjalnie dostarczyć wartościowego wkładu w mo­ delowanie najgorszych z możliwych scenariuszy w przyszło­ ści. Optymizm ma na rynkach finansowych moc wznoszenia

stali, ale nie sprawi, że budynek sam za siebie zapłaci41.

41

59

W. Goetzmann, F. Newman, Securitization in the 1920s, NBER Working Paper No. 15650,2010; E. White, Lessonsfrom the Great American Real Estate Boom and Bust ofthe 1920s, NBER Working Paper No. 15573, 2009; K. Snowden, The Anatomy ofa Residential Mortgage Crisis: A Look Back to the 1930s, NBER Working Paper No. 16244,2010. Główny wniosek wyciągany przez wszystkich tych autorów głosi, że większa świadomość tamtych wydarzeń z pewnością mogła pomóc decyden­ tom uniknąć notorycznych błędów w ostatnim czasie — tę obserwa­ cję ekonomiści Banku Światowego mogliby wziąć sobie do serca. W artykule pt. Residual, Differential and Absolute Urban Ground Rents and Their Cyclical Fluctuations, („Econometrica” 1940, No. 8, ss. 62-78) Karl Pribam pokazał, jak „budownictwo w Wielkiej Brytanii i Niem­ czech antycypowało kurczenie się i rozrost biznesu o jeden do trzech lat” w okresie przed I wojną światową.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

50

Źródło: Za W. Goetzmann, F. Newman, Securitization in the 1920s, NBER Working Paper 15650

WYKRES 2. Wysokościowce zbudowane w mieście Nowy Jork 1890-2010

Bezspornie, boomy i krachy na rynku nieruchomości są nierozerwalnie splecione z przepływami spekulacji finansowych i mają

poważne konsekwencje dla całej gospodarki w skali makro. Po­ wiązane są również ze wszelkiego rodzaju efektami zewnętrzny­ mi dotyczącymi zużywania zasobów czy degradacji środowiska. Ponadto im większy udział rynków nieruchomości w PKB, w tym większym stopniu związek między finansami i inwestycjami w śro­ dowisko zabudowane staje się potencjalnym źródłem makrokryzysów. W wypadku krajów rozwijających się, takich jak Tajlan­ dia — gdzie, o ile Bank Światowy się nie myli, kredyty hipoteczne są

równe zaledwie 10 procentom PKB — krach na rynku nieruchomo­ ści mógł co najwyżej przyczynić się do makroekonomicznego zała­ mania (w rodzaju tego z lat 1997-1998), choć prawdopodobnie sam

nie był w stanie go wywołać. Natomiast w Stanach Zjednoczonych, gdzie dług hipoteczny równy jest 40 procentom PKB, taki krach w oczywisty sposób mógł i wywołał kryzys w latach 2007-2009.

60

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Perspektywa marksistowska Nawet jeżeli teoria burżuazyjna nie okazała się całkowicie ślepa, to przynajmniej zabrakło jej przenikliwości, by połączyć rozwój miast ze wstrząsami makroekonomicznymi. Można by jednak przypusz­ czać, że marksistowscy krytycy, szczycący się swoją metodą ma­ terializmu historycznego, będą mogli sobie poużywać, w zażarty sposób potępiając gwałtownie rosnące czynsze oraz brutalne wy­ właszczenia charakterystyczne dla tego, co Marks i Engels nazywa­ li wtórną formą wyzysku ze strony kupców i właścicieli ziemskich, dotykającą klasę robotniczą w jej miejscach zamieszkania. Jak również, że przeciwstawią przywłaszczenie przestrzeni miejskiej poprzez gentryfikację, budowę ekskluzywnych osiedli czy disneyizacją okrutnej bezdomności, brakowi niedrogich mieszkań czy degradacji środowiska miejskiego (zarówno fizycznego, jak w wy­ padku jakości powietrza, jak i społecznego, jak w wypadku upada­ jących szkół i tzw. łagodnego zaniedbywania42 edukacji) dotykają­ cych masy ludności. W pewnym stopniu takie zachowania pojawiły się w wąskim kręgu marksistowskich urbanistów i krytycznych te­ oretyków (sam się do nich zaliczam)43. Jednak tak naprawdę struk­ tura myślenia w ramach marksizmu jest generalnie niepokoją­ co podobna do tej właściwej ekonomii burżuazyjnej. Urbaniści są uważani za specjalistów, ale naprawdę ważny rdzeń makroekono­ micznej teorii marksistowskiej znajduje się gdzie indziej. Znów fik­ cja gospodarki narodowej ma pierwszeństwo, ponieważ najłatwiej

42

43

61

W oryginale autor używa wyrażenia bening neglect, które odwołuje się do polityki zaproponowanej w późnych latach 60. przez senatora Daniela Patricka Moynihana, doradcy prezydenta Nixona w kwestiach miejskich. Jej celem było złagodzenie napięcia związanego z dzia­ łalnością Afroamerykańskiego Ruchu Praw Obywatelskich (AfricanAmerican Civil Rights Movement) poprzez m.in. przemilczanie kwestii rasowej. Pojęcie „łagodnego zaniedbywania” jest dzisiaj powszechnie rozumiane jako wariant polityki leseferystycznej, w której zakłada się, że brak regulacji lub zaniechanie inwestycji w danej sferze przyniesie jej pozytywne skutki (przyp. tłum.). Zob. wyważone analizy i artykuły Bretta Christophersa: On Voodoo Economies: Theorising Relations ofProperty, Value and Contemporary Capitalism, „Transactions of the Institute of British Geographers” 2010, No. 35, ss. 94-108; Revisiting the Urbanization ofCapital, „Annals of the Association of American Geographers” 2011, No. 101, ss. 1-18.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

znaleźć dotyczące jej dane oraz, uczciwie rzecz biorąc, to do niej odnosi się część najważniejszych decyzji politycznych. Rola rynku nieruchomości w tworzeniu warunków kryzysu lat 2007-2009 oraz jego pokłosie w postaci bezrobocia i polityki zaciskania pasa (któ­ rej znaczna część jest wprowadzana na poziomie lokalnym i miej­ skim) nie są zbyt dobrze zrozumiane, ponieważ nie podjęto żadnej poważnej próby włączenia pojęć dotyczących procesu urbanizacji i kształtowania środowiska zabudowanego do ogólnej teorii praw i ruchu kapitału. W konsekwencji wielu teoretyków marksistow­ skich, kochających kryzysy nad życie, ma tendencję do traktowania niedawnego krachu jako oczywistego wyrazu ich ulubionej wersji marksistowskiej teorii kryzysu (choćby spadkowej tendencji stopy zysków, podkonsumpcji czy czegokolwiek innego). Do pewnego stopnia sam Marks jest winien (choć mimowol­ nie) temu stanowi rzeczy. We wprowadzeniu do Zarysu krytyki eko­ nomii politycznej oświadczył, że jego celem przy pisaniu Kapitału jest objaśnienie ogólnych praw ruchu kapitału. Oznaczało to sku­ pienie się wyłącznie na produkcji i realizacji wartości dodatkowej, wyłączając i abstrahując od tego, co nazwał „osobliwościami” dys­ trybucji (odsetki, renty, podatki, a także realne stawki płac i stopy zysku), ponieważ mają one charakter przygodny i są zależne od ko­ niunktury w danym miejscu i czasie. Abstrahował również od spe­ cyfiki stosunków wymiany, takich jak podaż i popyt oraz stan kon­ kurencji. Argumentował, że popyt i podaż znajdujące się w stanie równowagi, przestają cokolwiek wyjaśniać, a prawa wymuszające konkurencję funkcjonują raczej jako wykonawca niż czynnik wa­ runkujący ogólne prawa ruchu kapitału. Nasuwa to natychmiast pytanie o to, co się dzieje, gdy zabraknie mechanizmu egzekwu­ jącego, jak np. w sytuacji monopolizacji, oraz co wydarzy się, gdy uwzględnimy w naszym myśleniu konkurencję przestrzenną, któ­ ra jest, jak od dawna wiadomo, zawsze formą konkurencji mono­ polistycznej (jak w wypadku konkurencji międzymiejskiej). Wresz­ cie Marks opisuje konsumpcję jako „pojedynczość”- te wyjątkowe przypadki, które razem tworzą powszechny tryb życia — która jako chaotyczna, nieprzewidywalna i niekontrolowalna znajduje się dla Marksa zasadniczo poza polem ekonomii politycznej (bada­ nie wartości użytkowej, jak deklaruje na pierwszej strome Kapita­ łu, to zadanie historii, a nie ekonomii politycznej), co może ją uczy­ nić potencjalnie niebezpieczną dla kapitału. Hardt i Negri usiłowali

62

CZĘŚĆ

i. prawo do miasta

ostatnio ożywić to pojęcie, gdyż dostrzegają oni w pojedynczościach kluczowy element oporu, który powstaje z pomnażania do­ bra wspólnego i zawsze do niego odsyła. Marks wyróżnił także kolejny poziom — metabolicznej rela­ cji z naturą, która jest uniwersalnym warunkiem wszystkich form ludzkiego społeczeństwa i w związku z tym jest zasadniczo niei­ stotna w zrozumieniu ogólnych praw ruchu kapitału rozumianego jako specyficzny konstrukt społeczny i historyczny. Z tego względu obecność kwestii środowiskowych w Kapitale jest znikoma (co nie oznacza, że Marks uznawał je za nieistotne czy nieznaczące, ani że lekceważył konsumpcję jako niezwiązaną z tematem w kontekście szerszego obrazu rzeczy)44. Przez większą część Kapitału Marks zasadniczo trzyma się ramy nakreślonej w Zarysie. Skupia się zdecydowanie na ogóle produkcji wartości dodatkowej i wyklucza wszystko inne. Dostrzega czasami, że takie postępowanie może rodzić problemy. Jego zdaniem mamy do czynienia z pewnego rodzaju „dwoistym występowaniem”45 — ziemia, praca, pieniądz i towary są kluczowymi elementami produk­ cji, podczas gdy odsetki, renty, płace i zyski są wyłączone z analizy jako osobliwości dystrybucji.

Zaletą podejścia Marksa jest to, że pozwala ono na stworze­ nie bardzo jasnego opisu ogólnych praw ruchu kapitału w spo­ sób abstrahujący od konkretnych uwarunkowań jego czasów (ta­ kich jak kryzysy z lat 1847-1848 i 1857-1858). To właśnie dlatego wciąż możemy czytać jego dzieła jako związane również z naszy­ mi czasami. Jednak takie podejście nakłada na nas pewne kosz­ ty. Przede wszystkim, Marks daje jasno do zrozumienia, że anali­ za realnie istniejącego kapitalistycznego społeczeństwa/sytuacji wymaga dialektycznej integracji uniwersalnych, ogólnych, party­ kularnych i wyjątkowych aspektów społeczeństwa rozumiane­ go jako pracująca, organiczna całość. Nie możemy zatem mieć na­ dziei na to, że uda nam się wyjaśnić rzeczywiste zdarzenia (takie jak kryzys lat 2007-2009) po prostu w kategoriach ogólnych praw ruchu kapitału (oto jedna z moich obiekcji względem tych, którzy

44

45

63

K. Marks, Zarys krytyki ekonomii politycznej, tłum. Z. J. Wyrozembski Warszawa 1986, ss. 43-52. Tamże, s. 353.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

starają się wepchnąć fakty o obecnym kryzysie w jakąś teorię spa­ dającej stopy zysków). I odwrotnie, nie możemy także podejmo­ wać próby skonstruowania takiego wyjaśnienia bez odniesienia do ogólnych praw ruchu kapitału (choć sam Marks zdaje się tak czy­ nić w Kapitale w swoim opisie „niezależnego i autonomicznego” finansowego i handlowego kryzysu lat 1847-1848 lub może jesz­ cze radykalniej w swoich historycznych badaniach w Osiemnastym Brumaire’a i Walkach klasowych we Francji, gdzie ogólne prawa ru­ chu kapitału nie są ani razu wspomniane)44. Po drugie, abstrakcje na przyjętym przez Marksa poziomie ogólności pękają w trakcie wywodu w Kapitale. Jest na to wiele przykładów, ale najbardziej rzucający się w oczy i najistotniejszy w opisywanym kontekście dotyczy ujęcia przez Marksa systemu kredytowego. Marks kilkukrotnie w pierwszym tomie i nagminnie w drugim przywołuje system kredytowy tylko po to, by odłożyć go na bok jako zjawisko dystrybucji, z którym nie jest jeszcze gotowy się zmierzyć. Ogólne prawa ruchu, które bada w tomie drugim,

szczególnie te dotyczące obiegu kapitału trwałego (w tym inwestycje w środowisko zabudowane) i okresów roboczych, produkcyjnych, okresów cyrkulacji, obrotu, wszystkie prowadzą nie tylko do przywo­ łania systemu kredytowego, ale czynią go koniecznym. W tym punkcie Marks jest bardzo jednoznaczny. Tłumacząc, jak wyłożony kapitał pieniężny zawsze musi być większy niż ten zastosowany do produkcji wartości dodatkowej w celu uporania się ze zróżnicowa­ nymi okresami obrotu, Marks zauważa, w jaki sposób zmiany w cza­ sie obrotu mogą „zwolnić” część pieniędzy wyłożonych wcześniej.

Kapitał pieniężny zwalniany w ten sposób przez sam mecha­ nizm obrotów (obok kapitału pieniężnego gromadzącego się wskutek stopniowego powracania kapitału trwałego i obok ka­ pitału pieniężnego niezbędnego w każdym procesie pracy na kapitał zmienny) musi odgrywać znaczną rolę, kiedy rozwi­ ja się system kredytowy, i musi stanowić jednocześnie

jedną z jego podstaw47.

•44

47

64

Więcej szczegółów w: D. Harvey, History versus Theory: A Commentary on Marx’s Method in Capital, Historical Materialism (w druku). K. Marks, Kapital, t. 2, Warszawa 1955, s. 293 (podkreślenie moje — DH).

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

W tej i innych podobnych uwagach jasne jest, że system kredytowy staje się absolutnie konieczny do cyrkulacji kapitału, oraz że pew­ ne wyliczenia tegoż systemu muszą zostać wcielone do ogólnych praw ruchu kapitału. Jednak kiedy dochodzimy do analiz syste­ mu kredytowego w tomie trzecim, odkrywamy, że stopa procen­ towa (osobliwość) jest powiązana z podażą i popytem oraz stanem konkurencji — dwoma szczegółowościami, które zostały wcześniej wyłączone z teoretycznego poziomu ogólności, na którym wołał pracować Marks. Wspominam o tym, gdyż często ignoruje się wagę reguł, które Marks narzucił swoim dociekaniom w Kapitale. W sytuacji, kiedy reguły te są nie tylko naginane, ale łamane, jak w wypadku kredytu i odsetek, otwierają się nowe perspektywy teoretyczne wykraczające poza spostrzeżenia poczynione przez Marksa. W rzeczywistości jednak rozpoznał on taką możliwość już na samym początku swoich starań. W Zarysie pisze o konsumpcji, najbardziej krnąbrnej z jego kategorii służących analizie biorącej pod uwagę skomplikowane pojedynczości, że podobnie jak wartości użytkowe, „leży właściwie poza ekonomią”, ale mimo to istnieje możliwość oddziaływania ze jej strony „z powrotem na punkt wyjścia i wszczynania całego

przebiegu na nowo”4*. Jest to zwłaszcza przypadek produktywnej konsumpcji, samego procesu pracy. Mario Tronti i ci, którzy poszli w jego ślady, jak Toni Negri, mają zatem całkowitą rację uważając proces pracy za ukonstytuowany jako pojedynczość zintemalizowaną przez ogólne prawa ruchu kapitału49. Mityczne trudności, z ja­ kimi mierzą się kapitaliści, próbując mobilizować „energie życiowe” robotników w celu wytwarzania wartości dodatkowej, sygnalizują istnienie tej pojedynczości w samym sercu procesu produkcji (co, jak wkrótce zobaczymy, nigdzie nie jest bardziej oczywiste niż w przemyśle budowlanym). Przyswojenie systemu kredytowego i relacji między stopą procentową a stopą zysku przez ogólne prawa produkcji, cyrkulacji i realizacji kapitału jest niepokojącą koniecz-

4« 4»

65

Tegoż, Zarys krytyki..., dz. cyt., s. 44. M. Tronti, The Strategy ofRefusal, tłum. Red Notes, w: S. Lotringer, Ch. Marezzi (red.), Autonomia. Post-political Politics, Los Angeles 2007. (tłumaczenie angielskie dostępne na stronie Libcom.org); A. Negri, Marx Beyond Marx: Lessons on the Grundrisse, tłum. H. Cleaver, M. Ryan, M. Viano, London 1989.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

nością, jeżeli mamy rzutować teoretyczny aparat Marksa na rzeczy­ wiste wydarzenia w bardziej wnikliwy sposób. Należy jednak włączać kredyt w ramy ogólnej teorii w sposób niezwykle ostrożny, aby zachować, mimo iż w przekształconej for­ mie, dotychczasowe intuicje teoretyczne. Nie możemy na przy­ kład potraktować systemu kredytowego po prostu jako bytu same­ go w sobie, swego rodzaju wykwitu ulokowanego na Wall Street czy w londyńskim City, który dryfuje swobodnie ponad przyziemnymi aktywnościami Main Street. Spekulacyjne bicie piany i obrzydliwa narośl ludzkiej żądzy złota i czystej potęgi pieniądza mogą rzeczy­ wiście stanowić znaczną część działalności opartej na kredytach. Jednak wiele aspektów kredytu okazuje się kluczowe i absolutnie niezbędne z punktu widzenia funkcjonowania kapitału. Trudno wyznaczyć granice między tym, co konieczne a tym, co jest (a) ko­ niecznie fikcyjne (jak w wypadku długu publicznego i hipoteczne­ go) oraz (b) czystym nadużyciem. Próba analizy dynamiki niedawnego kryzysu oraz jego na­ stępstw bez odwoływania się do systemu kredytowego (z kredy­ tami hipotecznymi stanowiącymi 40 procent PKB Stanów Zjed­ noczonych), konsumpcjonizmu (70 procent siły napędowej amerykańskiej gospodarki w porównaniu z 35 procentami chiń­ skiej) i stanu konkurencji (siła monopolistyczna na rynku: finanso­ wym, nieruchomości, detalicznym i wielu innych) byłaby ewiden­ tnie przedsięwzięciem niedorzecznym. W Stanach Zjednoczonych 1,4 biliona dolarów kredytów hipotecznych, w znacznej mierze toksycznych, znajduje się na rynkach wtórnych Fannie Mae i Freddie Mac, zmuszając tym samym rząd do przeznaczenia 400 miliar­ dów dolarów na potencjalną akcję ratunkową (przy około 142 mi­ liardach dolarów już wydanych). By to uchwycić, musimy wyjaśnić, co Marks mógł rozumieć pod pojęciem „kapitału fikcyjnego” i jego połączenia z rynkami gruntów i nieruchomości. Musimy pojąć, w jaki sposób sekurytyzacja, ujmowana za Goetzmannem i New­ manem, łączy „kapitał spekulantów z przedsięwzięciami budow­ lanymi”. Czyż bowiem to nie spekulacja wartościami ziemi oraz cenami i dzierżawami mieszkań odegrała fundamentalną rolę w kształtowaniu kryzysu? Dla Marksa kapitał fikcyjny nie jest wytworem jakichś przy­ ćmionych kokainą umysłów inwestorów z Wall Street. To fetyszystyczny konstrukt, co oznacza, biorąc pod uwagę Marksowską

66

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

charakterystykę fetyszyzmu z pierwszego tomu Kapitału, że jest on dostatecznie rzeczywistym, ale powierzchniowym zjawiskiem, które ukrywa pewne istotne kwestie dotyczące stosunków społecznych leżących u jego podstaw. Gdy bank udziela pożyczki państwu i otrzy­ muje w zamian odsetki, wydaje się, że mamy do czynienia z czymś bezpośrednio produktywnym w działaniu państwa, które faktycznie wytwarza wartość, podczas gdy większość (chociaż nie wszystko, jak pokażę niebawem) tego, co dzieje się w ramach państwa (choćby pro­ wadzenie wojen), nie ma nic wspólnego z wytwarzaniem wartości. Kiedy bank pożycza pieniądze konsumentowi na zakup mieszkania i otrzymuje w zamian napływ odsetek, można odnieść wrażenie, jakoby działo się w tym mieszkaniu coś, co byłoby bezpośrednim źródłem wartości, podczas gdy nie o to tutaj chodzi. Gdy banki skupują obligacje na budowę szpitali, uniwersytetów, szkół itp. w zamian za odsetki, mimo iż wygląda na to, że w tych instytucjach wytwarzana jest wartość, w istocie tak nie jest. Kiedy banki udzie­ lają pożyczek na zakup ziemi czy nieruchomości w poszukiwaniu

możliwości czerpania renty, wówczas dystrybutywna kategoria renty zostaje wchłonięta przez cyrkulację kapitału fikcyjnego50. Kiedy banki pożyczają pieniądze innym bankom, lub gdy Bank Centralny udziela pożyczek bankom komercyjnym, które udzielają ich ludziom spekulującym ziemią, nastawionym na przywłaszcze­ nie renty, wówczas kapitał fikcyjny przypomina w coraz większym

stopniu nieskończoną regresję fikcji zbudowanych na fikcjach. Stosowanie dźwigni przy najwyższych z możliwych wskaźnikach (pożyczki trzydziestokrotnej, a nie trzykrotnej kwoty depozytów gotówkowych pozostających do dyspozycji) powiększa fikcyjną ilość kapitału pieniężnego w obiegu. Wszystko to przykłady tworzenia i przepływu kapitału fikcyjnego. I to właśnie te przepływy czynią z majątku nieruchomego (real estates) majątek ulotny (unreal estateś). Marks stoi na stanowisku, że odsetki pochodzą z produkcji wartości gdzie indziej — opodatkowania lub bezpośredniego uzy­ skiwania wartości dodatkowej z produkcji, albo podatków nałożo­ nych na dochody (płace lub zyski). Oczywiście dla Marksa jedynym miejscem wytwarzania wartości i wartości dodatkowej jest pro­ ces pracy. To, co dzieje się w trakcie cyrkulacji kapitału fikcyjnego,

50

67

K. Marks, Kapitał, dz. cyt., t. 3, cz. 1, rozdz. 24,25.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

może być społecznie konieczne dla podtrzymywania kapitalizmu. Może być częścią niezbędnych kosztów produkcji i reprodukcji. Wtórne formy wartości dodatkowej mogą być uzyskiwane przez kapitalistyczne przedsiębiorstwa w wyniku wyzysku robotni­ ków zatrudnionych przez kupców detalicznych, banki i fundusze hedgingowe. Jednak Marks uważa, że jeżeli nie wytwarza się warto­ ści i wartości dodatkowej w produkcji jako takiej, to powyższe sek­ tory nie mogą istnieć samodzielnie. Gdyby nie było żadnych koszul ani butów, co sprzedawaliby detaliści? Występuje tu jednak niezwykle istotne zastrzeżenie. Część przepływu tego, co wydaje się być kapitałem fikcyjnym, może być naprawdę zaangażowana w tworzenie wartości. Kiedy przemie­ nię mój dom obciążony hipoteką w sweatshop zatrudniający niele­ galnych imigrantów, dom ów staje się kapitałem trwałym w proce­ sie produkcji. Gdy państwo buduje drogi i pozostałą infrastrukturę służącą jako kolektywne środki produkcji kapitału, nie mamy in­ nego wyjścia niż skategoryzować je jako „państwowe wydatki wy­ twórcze”. Kiedy szpital czy uniwersytet stają się miejscem tworze­ nia innowacji i opracowania nowych leków, sprzętu itp., stają się miejscem produkcji. Marksa wcale nie speszyłyby te zastrzeżenia. Jak pisze, to, czy coś funkcjonuje jako kapitał trwały, czy też nie, zależy od sposobu jego zastosowania, a nie od fizycznych właści­

wości51. Kapitał trwały zmniejsza się, gdy pomieszczenia w dawnej fabryce włókienniczej zostają przekształcone w luksusowe lofity mieszkalne, podczas gdy mikrofinanse przetwarzają chłopskie chaty w (znacznie tańszy) produkcyjny kapitał trwały! Znaczna część wartości i wartości dodatkowej wytwarzana w procesie pro­ dukcji jest wyprowadzana wszelkiego rodzaju zagmatwanymi dro­ gami przez fikcyjne kanały. A kiedy banki pożyczają innym ban­ kom, a nawet stosują wobec siebie dźwignie finansowe, staje się jasne, że wszelkiego typu społecznie zbędne, nieoficjalne płatno­ ści i działania spekulacyjne okazują się możliwe, zbudowane na ru­ chomych piaskach fluktuujących wartości aktywów. Wartości te zależą od decydującego procesu „kapitalizacji", który Marks opisu­ je jako formę kształtowania się kapitału fikcyjnego:

si

68

D. Harvey, The Limits to Capital, Oxford 1982, rozdz. 8.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Kapitalizuje się każdy regularnie powtarzający się dochód, ob­ liczając go według przeciętnej stopy procentowej jako dochód, który przynosiłby kapitał wypożyczony według tej właśnie sto­ py. (...) kto kupuje ów tytuł własności [roczny dochód] przed­ stawia wtedy faktycznie oprocentowanie kapitału, który on ulokował na [procent]. W ten sposób ginie wszelki ślad związ­ ku z rzeczywistym procesem pomnażania wartości kapitału, a wyobrażenie o kapitale jako o wartości, która automatycznie sama się pomnaża, jeszcze się wzmacnia52. Napływowi dochodów z pewnych aktywów, takich jak ziemia, nie­ ruchomości, akcje czy cokolwiek innego, przypisana jest wartość kapitału, za którą może być on wymieniony, w zależności od sto­ py procentowej i dyskontowej określonych przez warunki podaży i popytu na rynku pieniężnym. To, jak wycenić te aktywa, gdy nie ma dla nich rynku, stało się w 2008 roku poważnym, nierozwiąza­ nym dotąd problemem. Pytanie o to, jak bardzo toksyczne są tok­ syczne aktywa posiadane przez Fannie Mae, przyprawia niemal wszystkich o ból głowy. (Jaką w rzeczywistości wartość ma podle­ gające egzekucji hipotecznej mieszkanie, dla którego nie ma rynku zbytu?) Mamy tutaj do czynienia ze znaczącym echem sporu o war­ tość kapitału, który wybuchł w konwencjonalnej ekonomii na po­ czątku lat 70. XX wieku i został natychmiast pogrzebany, jak każdy rodzaj niewygodnej prawdy. Problem, który stawia przed nami system kredytowy, polega na tym, że jest on z jednej strony niezbędny z punktu widzenia pro­ dukcji, cyrkulacji i realizacji przepływów kapitału, a z drugiej sta­ nowi jednocześnie apogeum wszelkiego typu spekulacji i innych „obłędnych form”. To właśnie skłoniło Marksa do scharakteryzo­ wania Izaaka Pereire’a — który wraz ze swoim bratem Emile’em był jednym z mistrzów spekulacyjnej przebudowy Paryża za czasów Haussmanna — jako posiadającego „przyjemny w swej sprzeczno­ ści charakter szachraja i proroka jednocześnie”55

¡1 53

69

K. Marks K., Kapitał, dz. cyt., t. 3, cz. 2, ss. 12-13. Tegoż, Kapitał, dz. cyt., t. 3, cz. 1, s. 484.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

Akumulacja kapitałupoprzez urbanizaeję Urbanizacja, jak długo dowodziłem, była kluczowym środkiem ab­

sorpcji nadwyżek kapitału i pracy w historii kapitalizmu5455 . Ma ona szczególną funkcję w dynamice akumulacji kapitału, ze wzglę­ du na długie okresy pracy i okresy obrotu, a także długofalowość większości inwestycji w środowisko zabudowane. Posiada również taką specyfikę geograficzną, że wytwarzanie przestrzeni i monopo­ li przestrzennych staje się nieodłączną częścią dynamiki akumula­ cji. Jednak nie po prostu z powodu zmiany schematów przepływu towarów w przestrzeni, ale również z racji samego charakteru wy­ tworzonych przestrzeni i miejsc, w których występują takie ruchy. Lecz ze względu na to wszystko aktywność — która swoją drogą tworzy niezwykle istotny obszar wytwarzania wartości i wartości dodatkowej — jest tak długoterminowa, że wymaga jako absolut­ nie fundamentalnego warunku swego funkcjonowania pewnego połączenia kapitału finansowego i zaangażowania państwa. Dzia­ łalność taka jest na dłuższą metę ewidentnie spekulacyjna i za­ wsze niesie ryzyko powtórzenia, w znacznie późniejszym terminie i na większą skalę, samych warunków nadakumulacji, które pier­ wotnie pomaga złagodzić. Stąd bierze się podatność na kryzysy miejskich i innych fizycznych form inwestycji infrastrukturalnych (transkontynentalna kolej i autostrady, tamy itp.). Cykliczny charakter takich inwestycji w XIX wieku został do­ brze udokumentowany w drobiazgowej pracy Brinleya Thomasa (zob. Wykres 3)“. Jednak teoria cyklów biznesu budowlanego zo­ stała mniej więcej po 1945 roku zaniedbana. Częściowo odpowia­ da za to przekonanie, że dokonywane przez państwo interwencje w stylu keynesowskim skutecznie łagodzą owe cykle. Robert Got­ tlieb w szczegółowym studium wielu cykli budownictwa lokalne­ go (opublikowanym w 1976 roku) zidentyfikował powolne wahania

54

55

70

D. Harvey, The Urbanization ofCapital. Studies in the History and Theory ofCapitalist Urbanization, Oxford 1985; tegoż, The Enigma ofCapital..., dz. cyt.; B. Christophers, Revisiting the Urbanization ofCapital, „Annals of the Association of American Geographers” 2011, Vol. 101, No. 6, ss. 1-11. B. Thomas, Migration and Economic Growth: A Study ofGreat Britain and the Atlantic Economy, Cambridge 1973.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

w cyklach budownictwa mieszkaniowego ze średnią częstotliwoś­ cią równą 19,7 roku oraz odchyleniem standardowym wynoszącym pięć lat. Jednak dane te sugerują także, że owe wahania zmniejszy­ ły się, jeżeli nie zostały wręcz całkowicie wyeliminowane, w okresie po II wojnie światowej“. Natomiast porzucenie systemowych keynesowskich interwencji antycyklicznych w wielu częściach świata od połowy lat 70. mogłoby sugerować, że powrót tego typu cyklicz­ nego zachowania był więcej niż prawdopodobny. I rzeczywiście właśnie to zaobserwowaliśmy. Można by jednak argumentować, że obecnie, silniej niż w przeszłości, wahania te są połączone z bańka­ mi związanymi z aktywami, charakteryzującymi się dużą zmien­ nością cen (chociaż sprawozdania NBER z lat 20. mogą być uznane za dowód tezy przeciwnej). Te cykliczne ruchy — co równie istot­ ne — ukazały bardziej złożone konfiguracje geograficzne. Boo­ my w jednym miejscu (południe i zachód USA w latach 80.) odpo­ wiadają krachom w innych (starsze deindustrializujące się miasta środkowego zachodu w tym samym okresie). Bez ogólnej perspektywy tego rodzaju nie przybliżymy się nawet odrobinę do zrozumienia dynamiki, która w 2008 roku doprowa­ dziła do katastrofy rynku mieszkaniowego i urbanizacji w niektó­ rych regionach i miastach Stanów Zjednoczonych, a także Hiszpanii, Irlandii czy Wielkiej Brytanii. Z tego samego powodu nie możemy również zrozumieć pewnych środków, które zostały przedsięwzięte, szczególnie w Chinach, aby wyjść z tego bałaganu, narobionego zasadniczo gdzie indziej. Podobnie jak w wypadku udokumento­ wanych przez Brinleya Thomasa XIX-wiecznych ruchów kontrcyklicznych między Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi, gdzie boom w budownictwie mieszkaniowym po jednej stronie Atlantyku był równoważony recesją po drugiej, tak i my obserwujemy obecnie stagnację w budownictwie w USA i znacznej części Europy, dla której przeciwwagą jest wielka urbanizacja i boom inwestycji infrastruktu­ ralnych skupiony w Chinach (z kilkoma odgałęzieniami szczególnie w tzw. krajach BRIC56 57). Żeby właściwie ująć połączenia w skali ma­

kro, powinniśmy niezwłocznie odnotować, że Stany Zjednoczone

56 57

71

L. Grebler, D. Blank, L. Winnick, Capital Formation in Residential Real Estate, Princeton, NJ1956. BRIC — określenie państw rozwijających się: Brazylii, Rosji, Indii, Chin (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

Budownictwo na głowę mieszkańca w USA 1810-1950 (w dolarach per capita)

Sprzedaż gruntów publicznych w USA (w milionach akrów) 1800-1930

Różne rytmy inwestycji w środowisko zabudowane w stosunku do PNB (USA) i PKB (Brytania) 1860-1970

Źródło: za B. Thomas, Migration and Economic Growth: A Study of Great Britain and the Atlantic Economy Cambridge. Cambridge University Press

WYKRES 3. Długookresowe cykle gospodarcze w USA i Wielkiej Brytanii

72

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

i Europa ugrzęzły w niskim wzroście, podczas gdy Chiny rejestrują wzrost rzędu 10 procent (z innymi państwami BRIC znajdującymi

się niedaleko z tyłu). Początek wywierania nacisku na rynek mieszkaniowy i rozwój miast w Stanach, aby wchłaniały nadwyżki i nadakumulację kapi­ tału poprzez działalność spekulacyjną, można datować na poło­ wę lat 90. Wówczas prezydent Clinton zainicjował strategię National Partners in Homeownership, której celem było zapewnienie ludziom o niższych dochodach oraz mniejszościom możliwości uzyskania rzekomych korzyści z posiadania na własność mieszka­ nia. W związku z tym wywierano polityczną presję na szanowane instytucje finansowe, w tym Farmie Mae i Freddie Mac (przedsię­ biorstwa sponsorowane przez rząd, przechowujące i sprzedające kredyty hipoteczne), aby te obniżyły swoje standardy udzielania pożyczek i dostosowały się do tej inicjatywy. Instytucje udzielają­ ce kredytów hipotecznych odpowiedziały ze swadą — dowolne po­ życzki, obchodzenie kontroli regulacyjnej — a ich dyrektorzy zgar­ nęli ogromne osobiste fortuny, wszystko w imię czynienia dobra poprzez pomaganie nieuprzywilejowanym ludziom w cieszeniu się domniemanymi korzyściami z posiadania mieszkania. Proces ten gwałtownie przyspieszył po przebiciu bańki internetowej i kra­ chu giełdowym w 2001 roku. Do tego czasu lobby budowlane, na którego czele stała Fannie Mae, zostało zespolone w autonomicz­ ne centrum wiecznie wzrastającego bogactwa, autorytetu i wła­ dzy, zdolne do korumpowania wszystkiego od Kongresu i regulato­ rów rynku po renomowanych ekonomistów akademickich (łącznie z Josephem Stiglitzem), którzy produkowali całe tomy badań wy­ kazujących, że owa działalność wiąże się z niewielkim ryzykiem. Wpływ tych instytucji, w połączeniu z niskimi stopami procento­ wymi preferowanymi w Rezerwie Federalnej przez Greenspana, bezsprzecznie podsycił boom na rynku nieruchomości5*. Jak za­ uważają Goetzman i Newman, finanse (wsparte przez państwo) mogą budować miasta i przedmieścia, ale niekoniecznie mogą zmusić je do płacenia. Co zatem napędzało popyt?58

58 Druzgocące i gorszące szczegóły tego wszystkiego zostały przed­ stawione w: G. Morgenson, J. Rosner, Reckless Endangerment: How Outsized Ambition, Greed and Corruption Led to Economic Armageddon, New York 2011.

73

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

Kapitałfikcyjny ifikcje, które nie mogą trwać Aby zrozumieć tę dynamikę, musimy pojąć, jak cyrkulacja kapitału produkcyjnego i kapitału fikcyjnego łączy się z systemem kredyto­ wym w kontekście rynku nieruchomości. Instytucje finansowe po­ życzają pieniądze deweloperom, właścicielom ziemskim i spółkom budowlanym na budowę, powiedzmy, osiedla domków na przed­ mieściach San Diego, apartamentowca na Florydzie czy w połu­ dniowej Hiszpanii. Rentowność tego sektora bazuje na założeniu, że wartość nie tylko może być wytwarzana, ale także realizowana na rynku. Oto moment, w którym wkracza kapitał fikcyjny. Pienią­ dze są pożyczane nabywcom, co do których zakłada się, że są zdol­ ni je spłacić ze swoich dochodów (płac i zysków), kapitalizowanych jako napływ odsetek z pożyczonego kapitału. Przepływ kapitału fikcyjnego jest potrzebny do dokończenia procesu produkcji i rea­ lizacji wartości mieszkań oraz nieruchomości komercyjnych. Różnica ta jest podobna do tej między tym, co Marks określa w Kapitale mianem „kapitału pożyczkowego” dla produkcji oraz

dyskontem weksli, ułatwiającym realizację wartości na rynku5’. W wypadku mieszkań i apartamentowców, powiedzmy w połu­ dniowej Kalifornii lub na Florydzie, to samo przedsiębiorstwo fi­ nansowe może dostarczać funduszy na budowę i na zakup tego, co zostało zbudowane. W pewnych wypadkach instytucje finansowe organizują przedsprzedaże mieszkań w apartamentowcach, któ­ re jeszcze nie zostały zbudowane. Zatem do pewnego stopnia ka­ pitał manipuluje i kontroluje zarówno podażą, jak i popytem na nowe osiedle domów jednorodzinnych i apartamentowce czy nie­ ruchomości komercyjne (co jest całkowicie sprzeczne z ideą wol­ no działających rynków, którą zdaje się podtrzymywać raport Ban­ ku Światowego)40. Jednak relacja podaży-popytu jest asymetryczna, ponieważ czas produkcji i cyrkulacji mieszkań oraz nieruchomości komer­ cyjnych w porównaniu z większością innych towarów jest bardzo59 60

59

60

74

K. Marks, Kapitał, dz. cyt., t. 3, cz. 1, rozdz. 25. Marks czyni podobne spostrzeżenie o tym, jak kapitał może manipu­ lować zarazem popytem, jak i podażą pracy dodatkowej, na przykład poprzez inwestycje i technologicznie wywołane bezrobocie (Kapitał, dz. cyt., 1.1, s. 691).

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

długi. To tu właśnie tak sprytnie analizowane przez Marksa w dru­ gim tomie Kapitału odmienne czasy produkcji, cyrkulacji i obrotu stają się kluczowe. Kontrakty finansujące budownictwo są sporzą­ dzane na długo przed rozpoczęciem sprzedaży. Opóźnienia są czę­ sto znaczne. Jest to szczególnie prawdziwe w odniesieniu do nieru­ chomości komercyjnych. Empire State Building w Nowym Jorku został otwarty w Święto Pracy w 1931 roku, prawie dwa lata po kra­ chu na giełdzie i ponad trzy lata po załamaniu na rynku nierucho­ mości. Bliźniacze wieże były planowane przed, ale otwarto je do­ piero po krachu z 1973 roku (i przez lata nie mogły znaleźć żadnych prywatnych lokatorów). Przebudowa śródmieścia w strefie zero ma się rozpocząć w czasie, gdy wartości komercyjnych nierucho­ mości są pogrążone w kryzysie! Istniejący zasób nieruchomości, które mogą zostać sprzedane (część z nich o dość starym rodowodzie) w porównaniu z ilością, którą można wybudować, jest również względnie duży. Całkowi­ ta podaż mieszkań jest zatem relatywnie nieelastyczna w stosun­ ku do bardziej swobodnych zmian w popycie: historia dowiodła, że dla rozwiniętych państw niezwykle trudną sprawą jest zwięk­ szenie, nawet ogromnym wysiłkiem, ich zasobu mieszkaniowego o więcej niż dwa lub trzy procent w ciągu roku (chociaż Chiny, jak we wszystkich kwestiach, mogą przełamać to ograniczenie). Pobudzanie popytu za pomocą sztuczek podatkowych, spryt­ nych pomysłów w polityce państwa oraz innych zachęt (jak na przykład zwiększona ilość kredytów hipotecznych typu subprime) niekoniecznie musi wywołać zwiększoną podaż: pompuje jedy­ nie ceny i stymuluje spekulacje. Tyle samo, jeśli nie więcej pienię­ dzy można zarobić na obracaniu istniejącymi mieszkaniami, co na budowaniu nowych. Bardziej zyskowne staje się finansowanie po­ dejrzanych instytucji udzielających kredytów hipotecznych (mort­ gage-originating institutions), takich jak Countrywide, niż faktycz­ na produkcja mieszkań. Bardziej kuszące jest nawet inwestowanie w obligacje zabezpieczone długiem (CDO), złożone z transz kre­ dytów hipotecznych zebranych w jakimś złudnie wysoko opro­ centowanym mechanizmie inwestycyjnym (podobno „bezpiecz­ nym jak w banku” [safe as houses]). W ramach tego mechanizmu

przypływ odsetek od właścicieli domów dostarcza stałego docho­ du (bez względu na to, czy ci właściciele są kredytowo wiarygod­ ni, czy też nie). Dokładnie taka sytuacja miała miejsce w Stanach

75

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

Zjednoczonych, gdzie rozpędził się walec kredytów subprime. Ogromne ilości kapitału fikcyjnego zasiliły finansowanie budow­ nictwa, aby napędzić popyt, ale jedynie część z nich trafiła do pro­ dukcji nowych mieszkań. Rynek kredytów hipotecznych subprime, który wynosił około 30 miliardów dolarów w połowie lat 90., wzrósł do 130 miliardów w 2000 roku i osiągnął rekordową wiel­

kość 625 miliardów dolarów w roku 200561. Tak szybkiemu wzro­ stowi popytu w żadnym razie nie mogło towarzyszyć równe zwięk­ szenie podaży, bez względu na to, jak bardzo budowniczowie by się starali. Toteż ceny rosły i wydawało się, że mogą rosnąć w nieskoń­ czoność. Jednak wszystko to wynikało z ciągłego wzrostu wpływów ka­ pitału fikcyjnego oraz z utrzymywania w stanie nienaruszonym fetyszystycznego przekonania, że kapitał może „automatycznie sam się pomnażać”62. Stanowisko Marksa jest oczywiście takie, że w ob­ liczu niewystarczającego tworzenia wartości w produkcji fantazję tę czeka nieuchronnie mamy koniec. I rzeczywiście tak się stało. Interesy klasowe zaangażowane w miejscu produkcji są jed­ nak również asymetryczne, co ma wpływ na to, kogo dotknie ten „mamy koniec”. Bankierzy, deweloperzy i spółki budowlane z ła­ twością łączą się, zawierając sojusz klasowy (który często zapanowuje politycznie i ekonomicznie nad tzw. miejską maszyną wzro­

stu63). Natomiast mieszkaniowe kredyty hipoteczne są pojedyncze i rozproszone, i często oznaczają pożyczki dla ludzi o różnej przy­ należności klasowej oraz, szczególnie w Stanach Zjednoczonych (choć na przykład nie w Irlandii), rasowej i etnicznej. Dzięki sekurytyzacji kredytów hipotecznych spółki finansowe mogą po pro­ stu przenieść jakiekolwiek ryzyko na kogoś innego (na przykład Fannie Mae, która chętnie nabywała takie ryzyko jako część swojej strategii rozwoju) — co też uczyniły, po spiciu całej możliwej śmie­ tanki opłat aktywacyjnych i prawnych. Jeżeli finansista ma wybie­ rać między upadłością dewelopera spowodowaną brakiem rea­ lizacji a bankructwem i egzekucją hipoteki nabywcy mieszkania

61

62 63

76

M. Lewis, The Big Short: Inside the Doomsday Machinę, New York 2010, s.34. K. Marks, Kapitał, dz. cyt., t. 3, cz. 2, ss. 12-13. J. Logan, H. Molotch, Urban Fortunes: The Political Economy ofPlace, Berkeley, CA 1987.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

(szczególnie gdy ten ostatni wywodzi się z klas niższych albo ra­ sowej lub etnicznej mniejszości, a hipoteka została już przekaza­ na komuś innemu), zupełnie jasne jest, którą z tych dróg wybierze. Uprzedzenia klasowe i rasowe zawsze odgrywają poważną rolę w tej kwestii. Teoretycznie rzecz ujmując, rynki aktywów składających się z mieszkań i ziemi mają charakter piramidy finansowej bez Bemie-

go Madoffa na jej szczycie*4. Kupuję nieruchomość, jej cena idzie w górę, a zwyżkujący rynek zachęca innych do kupna. Kiedy pula naprawdę wiarygodnych kredytowo kupców się wyczerpie, dlacze­ go nie zejść na niższe poziomy dochodowe, docierając do konsu­ mentów wysokiego ryzyka, a ostatecznie do kupców nieposiadających ani dochodów, ani aktywów, mogących zyskać, pozbywając się nieruchomości, gdy wzroście jej cena? I tak to się toczy aż do pęknięcia bańki. Instytucje finansowe mają potężne pobudki, aby podtrzymywać bańkę tak długo, jak tylko mogą, w celu wyciągnię­ cia maksymalnych opłat. Problemem jest jednak to, że często nie potrafią wyskoczyć z pociągu, zanim ten się rozbije, ponieważ roz­

pędza się on tak szybko. Złudzenie, że kapitał może „automatycz­ nie sam się pomnażać” jest przynajmniej przez chwilę samonapędzające i samospełniające się. Jak określił to w The Big Short jeden z wnikliwych analityków finansowych Michaela Lewisa, który

64

77

Piramida finansowa (schemat Ponziego; sprzedaż lawinowa) — struk­ tura finansowa, wzorowana na marketingu wielopoziomowym. Przy­ pomina piramidę sprzedaży, jednak zyski węzła nie pochodzą ze sprzedaży, ale niemal w całości z wpłat od nowych członków struktury, pozyskanych przez węzeł i węzły potomne. W piramidzie finansowej zyski czerpią wyłącznie osoby znajdujące się na jej szczycie lub blisko niego, które wcześnie dołączyły do struktury, a pozostała większość tra­ ci. W większości państw na świecie sprzedaż lawinowa jest nielegalna. Piramida Madoffa — wielka piramida finansowa stworzona przez Bernarda Madoffa. Namawiał on banki (m.in. HSBC, Banco Santan­ der, Citigroup i inne), firmy, instytucje (m.in. Uniwersytet Columbia) i inwestorów indywidualnych do lokowania pieniędzy w jego fundusz. Z pieniędzy wpłacanych przez nowych klientów wypłacał pieniądze starym. Fundusz pierwotnie inwestował w papiery wartościowe i nieru­ chomości, lecz przez ostatnie 13 lat działalności zaprzestał inwestowa­ nia. Wśród inwestorów znalazły się także znane postaci świata biznesu, polityki i kultury, jak aktor John Malkovich czy senator Frank Lauten­ berg. 29 czerwca 2009 roku Bernard Madoff został skazany na 150 lat więzienia (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

zawczasu dostrzegł zbliżający się krach: „Jasna cholera, to nie jest tylko kredyt. To fikcyjna piramida finansowa”65. Tutaj pojawia się kolejny problem. Wzrastające ceny miesz­ kań w USA zwiększają efektywny popyt w całej gospodarce. Tyl­ ko w 2003 roku udzielono 13,6 miliona kredytów hipotecznych (dla porównania: dziesięć lat wcześniej mniej niż połowę tej licz­ by), wartych 3,7 biliona dolarów. Z tego 2,8 biliona było przezna­

czone na refinansowanie (PKB Stanów Zjednoczonych wynosi­ ło wtedy mniej niż 15 bilionów dolarów). Gospodarstwa domowe spieniężały własne nieruchomości po rosnącej wartości. Przy niezmieniających się płacach dawało to wielu możliwość dostępu do dodatkowej gotówki na realizację życiowych potrzeb (jak opieka medyczna) lub zakup dóbr konsumpcyjnych (nowy samochód, wa­ kacje). Mieszkanie stało się wygodną dojną krową, osobistym ban­ komatem, stymulując w ten sposób globalny popyt, w tym oczy­ wiście dalszy popyt na mieszkania. Michael Lewis w The Big Short wyjaśnia to, co się wydarzyło. Opiekunka do dzieci jednego z jego głównych bohaterów razem ze swoją siostrą weszła w posiadanie sześciu mieszkań w Queens w Nowym Jorku. „Po tym, jak kupiły pierwsze z nich, a jego wartość wzrosła, pożyczkodawcy przyszli i zasugerowali, że zrefinansują i wyciągną 250 tysięcy dolarów — których to użyły do kupna następnego”. Wówczas cena tego drugie­ go również wzrosła, a więc powtórzyły ten eksperyment. „Nim się obejrzały, były posiadaczkami pięciu. Rynek wszedł już w tenden­ cję zniżkową i nie były w stanie dokonać żadnej spłaty.”66 Ceny nie­ ruchomości nie mogą rosnąć i nie rosną w nieskończoność.

Wytwarzanie wartości i kryzysy miejskie Istnieją jednak pewne długoterminowe i głębsze kwestie, które

muszą zostać uwzględnione po stronie produkcji. Chociaż znacz­ ną część rynku nieruchomości stanowią czyste spekulacje, działal­ ność produkcyjna sama w sobie była istotnym elementem całej go­ spodarki, z budownictwem stanowiącym siedem procent PKB oraz

65 66

78

M. Lewis, The Big Short..., dz. cyt., s. 141. Tamże, s. 93.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

wszystkimi dodatkowymi nowymi produktami (od umeblowania po samochody), liczącymi ponad dwa razy tyle. Jeżeli dokumen­ ty NBER podają poprawne dane, załamanie boomu budowlanego po 1928 roku (a załamanie w budownictwie zaczyna się w dużych miastach już poniżej 10-procentowego spadku), przejawiające się w spadku rzędu dwóch miliardów dolarów (co było jak na tamte czasy ogromną sumą), odegrało w krachu 1929 roku ważną, choć wciąż jeszcze niewystarczająco zrozumianą rolę. Hasło w Wikipedii odnotowuje: „zniknięcie dwóch milionów wysokopłatnych stanowisk w branży budowlanej oraz utrata zysków i rent, któ­ ra upokorzyła wielu właścicieli ziemskich i inwestujących w nie­ ruchomości, były czymś druzgocącym”67* . Z pewnością miało to wpływ na zaufanie na giełdzie w ogóle. Nic dziwnego, że administracja Roosevelta podjęła w latach 30. kolejne desperackie próby ożywienia sektora mieszkaniowe­ go. W tym celu przeprowadzono wiele reform w finansach związa­ nych z mieszkaniowymi kredytami hipotecznymi, czego szczyto­ wym momentem było stworzenie wtórnego rynku hipotecznego poprzez założenie w 1938 roku Federalnego Narodowego Stowa­ rzyszenia Hipotecznego (Fédéral National Mortgage Association, Fannie Mae). Zadaniem Fannie Mae było zabezpieczanie kredytów hipotecznych i umożliwienie ich przenoszenia bankom oraz innym pożyczkodawcom, dostarczającego tym samym bardzo potrzebnej rynkowi mieszkaniowemu płynności. Te reformy instytucjonal­ ne miały po II wojnie światowej odegrać kluczową rolę w finanso­ waniu suburbanizacji Stanów Zjednoczonych. Chociaż niezbędne, nie były jednak wystarczające, aby przesunąć budownictwo miesz­ kaniowe na inny poziom w rozwoju gospodarczym USA. Wszyst­ kie rodzaje zachęt podatkowych (takich jak odliczanie od podatku odsetek od kredytów hipotecznych), wraz z G.I. Bill6* oraz bardzo

67 Zob. hasło: Cities in the Great Dépréssion na www.wikipedia.org. 6« G.I.Bill (The Servicemen’s Readjustment Act) — uchwalona w 1944 roku ustawa przyznająca szeroki wachlarz świadczeń amerykańskim wete­ ranom II wojny światowej, w tym m.in. nisko oprocentowane kredyty hipoteczne, wpłaty gotówkowe przeznaczone na czesne i koszty utrzy­ mania dla uczęszczających do college'ów i innych szkół. Do końca pro­ gramu w 1956 roku około 2,2 miliona weteranów skorzystało z korzyści oferowanych przez G.I.Bill, ucząc się w college’ach i na uniwersytetach, a 6,6 miliona skorzystało z programów szkoleniowych (przyp. tłum.).

79

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

korzystną ustawą o mieszkalnictwie z 1947 roku, która uznawała prawo wszystkich Amerykanów do życia „w przyzwoitym miesz­ kaniu w przyzwoitym środowisku mieszkalnym”, zostały zapro­ jektowane, aby promować posiadanie mieszkania, zarówno z po­ wodów politycznych, jak i ekonomicznych. Posiadanie mieszkania było powszechnie promowane jako centralny element America» dream i wzrosło z niewiele ponad 40 procent populacji w latach 40. XX wieku do ponad 60 procent w latach 60., aż po blisko 70 pro­ cent w szczytowym momencie w 2004 roku (w 2010 roku spadło do 66 procent). Posiadanie mieszkania w Stanach Zjednoczonych może być głęboko zakorzenioną wartością kulturową, ale warto­ ści te rozkwitają w wyjątkowy sposób, gdy są promowane i subsy­ diowane przez politykę państwową. Powody, dla których państwa decydują się na taką politykę, przytaczane są w raporcie Banku Światowego. Jednak polityczna motywacja rzadko cieszy się dziś uznaniem. Jak otwarcie zwrócono uwagę w latach 30., obciążeni

długiem właściciele domów nie strajkują69. Kadra wojskowa wra­ cająca ze służby na II wojnie światowej mogłaby spowodować spo­ łeczne i polityczne zagrożenie, gdyby wróciła do bezrobocia i de­ presji. Oto lepszy sposób na upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu: ożywić gospodarkę poprzez masowe budownictwo miesz­ kaniowe i suburbanizację oraz przez obciążoną długiem własność mieszkaniową dokooptować lepiej płatnych robotników do poli­ tyki konserwatywnej! Ponadto pobudzanie popytu przez politykę publiczną prowadziło do stabilnych wzrostów w wartościach ak­ tywów właścicieli mieszkań, co było dla nich świetne, ale katastro­ falne z punktu widzenia racjonalnego zagospodarowania ziemi i przestrzeni. W latach 50. i 60. taka polityka działała, zarówno z polityczne­ go, jak i makroekonomicznego punktu widzenia, gdyż podtrzymy­ wała dwie dekady bardzo silnego wzrostu gospodarczego w Sta­ nach Zjednoczonych, którego efekty rozlały się na resztę świata. Budownictwo mieszkaniowe weszło na następny poziom całkowi­ cie związane ze wzrostem gospodarczym (zob. Wykres 4). Jak pisze Binyamin Appelbaum, „budowanie większej liczby mieszkań i wypełnianie ich rzeczami jest starym schematem wychodzenia

69

80

M. Boddy, Thè Building Societies, London 1980.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Amerykanów z recesji”70. Problemem w latach 60. był fakt, że dy­ namiczny proces eksurbanizacji był niezrównoważony i geogra­

ficznie nieregularny. Ta nierównomiemość w znacznym stopniu odzwierciedlała zróżnicowane strumienie dochodu płynące do różnych segmentów klasy robotniczej. Kiedy przedmieścia pro­ sperowały, centra miast wpadały w stagnację i podupadały. Bia­ ła klasa robotnicza rozkwitała, w przeciwieństwie do ściśniętych w centrach mniejszości (w szczególności Afroamerykanów). Skut­ kiem tego był cały szereg powstań w tychże centrach miast — w tym w Detroit i Watts. Kulminacją tych wydarzeń były spontaniczne re­ wolty w około 40 miastach w całych Stanach Zjednoczonych, wy­ wołane zamordowaniem Martina Luthera Kinga w 1968 roku. Coś, co potem stało się znane jako „kryzys miejski”, było dla wszystkich widoczne i łatwe do nazwania (chociaż nie był to, ściśle rzecz biorąc, makroekonomiczny kryzys urbanizacji). By po 1968 roku roz­ wiązać ów problem, uruchomiono potężne fundusze federalne, aż prezydent Nixon ogłosił koniec kryzysu (z powodów podatko­ wych) podczas recesji 1973 roku71. Uzupełnieniem tego wszystkiego było przekształcenie Fan­ nie Mae w 1968 roku w sponsorowane przez rząd przedsiębior­ stwo prywatne. Po tym, jak zapewniono mu „konkurenta”, Fede­ ralną Korporację Kredytów Hipotecznych (Federal Home Mortgage Corporation, Freddie Mac) w 1970 roku, obie instytucje odegrały niezwykle ważną i ostatecznie destrukcyjną rolę w promowaniu

własności mieszkaniowej i podtrzymywaniu budownictwa miesz­ kaniowego przez prawie 50 lat. Obecnie mieszkaniowy dług hipo­ teczny wynosi 40 procent zakumulowanego dhigu prywatnego Stanów Zjednoczonych, z czego, jak widzieliśmy, większość jest toksyczna. I zarówno Fannie Mae, jak Freddie Mac wróciły pod rządową kontrolę. Intensywnie dyskutowanym zagadnieniem po­ litycznym w kontekście zadłużenia USA w ogóle (podobnie jak dopłaty do popytu na mieszkania) jest kwestia, co z nimi zrobić. Cokolwiek jednak się stanie, będzie miało znaczące konsekwen­ cje dla przyszłości sektora mieszkaniowego w szczególności,

70

71

81

B. Appelbaum, A Recovery that Repeats Its Painful Precedents, „New York Times Business Section”, 28 czerwca 2011. The Kerner Commission, Report ofthe National Advisory Commission on Civil Disorders, Washington, DC 1968.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

WYKRES 4. Rozpoczęte budowy mieszkań w Stanach Zjednoczonych 1890-2008

a ogólniej dla urbanizacji w kontekście akumulacji kapitału w Sta­ nach Zjednoczonych. Obecne sygnały płynące ze Stanów Zjednoczonych nie są za­ chęcające. Sektor mieszkaniowy nie odżywa, a nowa produkcja mieszkań popadła w stagnację. Istnieją przesłanki, by twierdzić, że czeka nas straszna druga fala recesji w momencie, gdy wyczer­ pią się federalne pieniądze, a bezrobocie utrzyma się na wysokim poziomie. Poziom rozpoczętych budów mieszkań po raz pierwszy spadł poniżej tego sprzed lat 40. (zob. Wykres 4). Od marca 2011 roku stopa bezrobocia w budownictwie utrzymywała się powy­

żej 20 procent, w porównaniu ze stopą równą 9,7 procent w pro­ dukcji przemysłowej, która była bardzo zbliżona do średniej naro­ dowej. Nie ma potrzeby budowania nowych domów i wypełniania ich rzeczami, gdy tak wiele domów stoi pustych. Rezerwa Fede­ ralna San Francisco „szacuje, że przed 2016 rokiem budownictwo może nie wrócić do średniego poziomu aktywności sprzed bań­ ki, abstrahując już od głównych gałęzi przemysłu i ich wpływu

na ożywienie”72. W trakcie wielkiego kryzysu ponad jedna czwar­ ta robotników budowlanych aż do 1939 roku pozostawała bez­

72

82

B. Appelbaum, A Recovery that Repeats..., dz. cyt.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

robotna. Przywrócenie ich do pracy było kluczowym celem inter­

wencji publicznych (takich jak WPA73). Podejmowane przez admi­ nistrację Obamy próby stworzenia pakietu stymulującego inwe­ stycje infrastrukturalne w znacznej mierze zostały udaremnione przez republikańską opozycję. Na domiar złego kondycja stano­ wych i lokalnych finansów w USA jest tak tragiczna, że pociąga za sobą zwolnienia i przymusowe, bezpłatne urlopy tymczasowe, jak również gwałtowne cięcia w usługach komunalnych. Załama­ nie rynku mieszkaniowego i 20-procentowy spadek cen mieszkań dokonały ogromnego spustoszenia w lokalnych finansach, opiera­ jących się w znacznym stopniu na podatkach od nieruchomości. Wraz z cięciami wydatków przez władze stanowe i miejskie oraz osłabieniem budownictwa narasta miejski kryzys fiskalny. Biorąc to wszystko razem pod uwagę, można sądzić, że powojenna era akumulacji i makroekonomicznej stabilizacji poprzez suburbanizację i rozwój mieszkalnictwa oraz budownictwa w Stanach Zjed­ noczonych ma się ku końcowi. Na domiar złego dochodzi do tego wszystkiego klasowa po­ lityka zaciskania pasa, realizowana z politycznych, a nie ekono­ micznych powodów. Radykalnie prawicowe, republikańskie ad­ ministracje stanowe i lokalne wykorzystują tzw. kryzys zadłużenia w celu atakowania programów rządowych i zmniejszenia obowiąz­ ków rządowej administracji. Jest to oczywiście element wielolet­ niej, inspirowanej przez kapitał taktyki ataku na programy rządo­ we w ogólności. Reagan obciął podatki dla najzamożniejszych z 72 procent do około 30 procent i rozpoczął finansowany długiem wy­ ścig zbrojeń ze Związkiem Radzieckim. W rezultacie pod jego rzą­ dami zadłużenie poszybowało w górę. Dyrektor Biura Planowania i Budżetu w administracji Reagana, David Stockman, stwierdził później, że zadłużanie stało się wygodną wymówką, by ukrócić

73 WPA (Works Progress Administration, od 1939 roku — Works Project Administration) — największa agencja New Dealu, zatrudniająca miliony niewykwalifikowanych robotników przy projektach prac pub­ licznych, takich jak wznoszenie budynków, budowa dróg czy obsługa wielkich projektów artystycznych i kulturalnych. Zajmowała się także dokarmianiem dzieci i redystrybucją żywności, ubrań i mieszkań. W szczytowym momencie zapewniła trzy miliony miejsc pracy, a przez cały okres funkcjonowania (od 1935 do 1943 roku) — niemal osiem milionów (przyp. tłum.).

83

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

rządowe zarządzenia (dotyczące na przykład środowiska) i pro­ gramy społeczne, w efekcie ekstemalizując koszty degradacji śro­ dowiska i reprodukcji społecznej. Prezydent George W. Bush wier­ nie poszedł za przykładem Reagana, a jego wiceprezydent Dick Cheney oznajmił, że „Reagan nauczył nas, że deficyty nie mają

znaczenia”74. Cięcia podatków dla najbogatszych, dwie bezpod­ stawne wojny w Iraku i Afganistanie oraz ogromny upominek dla wielkich koncernów farmaceutycznych w postaci finansowane­ go przez państwo programu leków na receptę, zmieniły nadwyżkę budżetową z czasów Clintona w morze strat. Pozwoliło to później Partii Republikańskiej i konserwatywnym demokratom wykony­ wać polecenia wielkiego kapitału oraz jak to tylko możliwe zeksternalizować koszty, których kapitał nigdy nie chce ponosić: koszty degradacji środowiska i reprodukcji społecznej. Atak na środowi­ sko i ludzki dobrobyt jest tutaj ewidentny i odbywa się w Stanach oraz znacznej części Europy nie z powodów ekonomicznych, ale politycznych i klasowych. Wywołuje to, na co bardzo niedawno zwrócił uwagę David Stockman, mianowicie sytuację otwartej wal­ ki klas. Jak ujął to Warren Buffet: „Owszem, toczy się walka klas. Z tym że to moja klasa, klasa bogatych, prowadzi tę walkę i to my zwyciężamy”75. Jedyne pytanie brzmi: kiedy ludzie odpowiedzą na tę walkę klas? Zapalnikiem mogłaby być gwałtowna degrada­ cja jakości życia miejskiego, zachodząca poprzez egzekucje hipo­ teczne, natarczywość łupieżczych praktyk na miejskich rynkach mieszkaniowych, redukcje wydatków w usługach. Przede wszyst­ kim jednak — brak realnych możliwości zatrudnienia na miejskich rynkach pracy, co dotyczy niemal każdego regionu, z pewnymi miastami (emblematyczne jest pod tym względem np. Detroit) cał­ kowicie pozbawionymi perspektyw zatrudnienia. Dzisiejszy kry­ zys, jak żaden inny do tej pory, jest kryzysem miejskim.

74

75

84

J. Weisman, Reagan Policies Gave Green Light to Red Ink, „Washington Post”, 9 czerwca 2004, s. An; W. Greider, The Education ofDavid Stockman, „Atlantic Monthly” 1981, No. 12. W. Buffett, B. Stein, In Class Warfare, Guess Which Class Is Winning, „New York Times”, 26 listopada 2006; D. Stockman, The Bipartisan March to Fiscal Madness, „New York Times”, 23 kwietnia 2011.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Łupieżczepraktykimiejskie W Manifeście Komunistycznym Marks i Engels zauważają mimocho­ dem, że ledwo robotnik otrzyma „w gotówce swoją płacę roboczą rzucają się nań inne odłamy burżuazji — kamienicznik, sklepikarz, lichwiarz itd.”76. Tego typu formy wyzysku oraz wybuchające wo­ kół nich walki klas (bo tym właśnie są) marksiści tradycyjnie odsu­ wali w cień swych teorii oraz na margines swej polityki. Chciałbym jednak dowieść tutaj, że wyznaczają one, przynajmniej w rozwi­ niętych gospodarkach kapitalistycznych, szeroki teren akumulacji przez wywłaszczenie, poprzez którą pieniądze są wsysane do obie­ gu kapitału fikcyjnego, podtrzymując ogromne fortuny wytworzo­ ne w ramach samego systemu finansowego. O rozmiarach łupieżczych praktyk wszechobecnych przed krachem na rynku mieszkaniowym w ogóle, a w szczególności na polu kredytów typu subprime, krążyły legendy. Przed wybuchem głównego kryzysu w Stanach Zjednoczonych ludność afroamerykańska o niskich dochodach utraciła między 71 a 93 miliardami do­ larów w wartości aktywów w wyniku łupieżczych praktyk subpri­

me7778 . Wywłaszczenie nadeszło w dwóch falach: pierwsza, mniejsza, między ogłoszeniem inicjatywy Clintona w 1995 roku a załama­ niem funduszu LTCM (Long-Term Capital Management) w 1998 roku, a druga po 2001 roku. Równocześnie w tym drugim okre­ sie premie na Wall Street i zarobki w przemyśle inicjującym kre­

dyty hipoteczne rosły do niebotycznych wysokości, z niesłychany­ mi stopami zysku z czystych manipulacji finansowych, szczególnie tych związanych z sekurytyzacją drogich, ale ryzykownych kredy­ tów hipotecznych. Wniosek jest taki, że różnymi ukrytymi kana­ łami, poza udokumentowanymi, wyraźnie podejrzanymi i często nielegalnymi praktykami spółek udzielających kredytów hipotecz­ nych (jak Countrywide), przez finansowe manipulacje na rynkach mieszkaniowych dokonywano masowych transferów bogactwa od

biednych do bogatych7’.

76

77

78

85

K. Marks, F. Engels, Manifest komunistyczny, Warszawa 1949, s. 36. B. Ehrenreich, D. Muhammad, The Recession’s Racial Divide, „New York Times”, 12 września 2009. G. Morgenson, J. Rosner, Reckless Endangerment: How Outsized Ambi­ tion, Greed, and Corruption Led to Economic Armageddon, dz. cyt.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

Jeszcze bardziej zdumiewające jest to, co wydarzyło się od mo­ mentu załamania. Wiele z egzekucji hipotecznych (ponad milion w 2010 roku) okazało się nielegalnych, jeśli nie całkowicie oszu­ kańczych. Skłoniło to kongresmena z Florydy do napisania do naj­ wyższego organu sądowego jego stanu: „jeżeli raporty, o których słyszę, są prawdziwe, to odbywające się nielegalnie egzekucje hi­ poteczne stanowią największe zagarnięcie prywatnej własności, jakiego dokonały kiedykolwiek banki i podmioty rządowe”79. Sta­ nowi doradcy prawni (attorney generals) we wszystkich 50 stanach badają teraz ten problem, jednak (jak można było się spodziewać) większość z nich pragnie jak najszybciej zakończyć te śledztwa, za­ dowalając się jedynie kilkoma finansowymi ugodami (ale bez re­ stytucji nielegalnie zagrabionego mienia). Z pewnością, nikt nie pójdzie za to do więzienia, mimo że istnieją jednoznaczne dowody na systematyczne fałszowanie dokumentów prawnych. Tego rodzaju łupieżcze praktyki miały miejsce od lat. Po­ zwolę sobie przytoczyć kilka przykładów z Baltimore. Krótko po moim przyjeździe do tego miasta w 1969 roku, zaangażowałem się w badania warunków mieszkaniowych w centrum miasta, któ­ re skupiały się na roli różnych aktorów — kamieniczników, loka­ torów i właścicieli mieszkań, pośredników i pożyczkodawców, Federalnej Administracji Mieszkaniową (Federal Housing Admi­ nistration, FHA), władz miejskich (w szczególności Housing Code Enforcement — jednostki ds. egzekwowania prawa mieszkaniowe­ go) — w wytwarzaniu strasznych warunków mieszkaniowych w ro­ jącym się od szczurów centrum miasta, w rejonach dręczonych powstaniami, które wybuchały w następstwie zamordowania Mar­ tina Luthera Kinga. Na mapie miasta w obszarach zamieszkanych przez afroamerykańską ludność o niskich dochodach wykryte zo­ stały ślady praktyki odmawiania im dostępu do kredytu (tzw. red­

lining0). Jednak owe wykluczenia były wówczas usprawiedliwiane

n ao

86

K. Chiu, Illegal Foreclosures Charged in Investigation, „Housing Predic­ tor”, 24 kwietnia 2011. Red-lining — praktyka odmowy dostępu do usług bankowych, ubezpie­ czeń oraz pracy dla osób zamieszkujących określony (często rasowo określony) obszar geograficzny, rzekomo z powodu dużego prawdopo­ dobieństwa poniesienia straty przez usługodawcę. Nazwa pochodzi od aktu obrysowywania na czerwono na mapie rejonów, w których banki

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

jako rzekomo uzasadniona odpowiedź na wysokie ryzyko kredy­ towe, a nie kwestię rasy. W kilku częściach miasta wykryto aktyw­ ne praktyki blockbustingowef Wygenerowały one wysokie zyski dla bezwzględnych spółek z branży nieruchomości. Jednak by to wszystko działało, Afroamerykanie również musieli uzyskać w ja­ kiś sposób dostęp do finansów hipotecznych, skoro zostali wrzu­ ceni do jednego worka populacji o wysokim ryzyku kredytowym.

Było to możliwe dzięki tzw. Land Installment ContractF1. W efekcie Afiroamerykanom „pomogli” właściciele nieruchomości, którzy działali jako pośrednicy rynków kredytowych i udzielili kredytów hipotecznych we własnym imieniu. Po kilku latach, po spłaceniu części podstawy wraz z odsetkami i dowiedzeniu tym samym wia­ rygodności kredytowej danej rodziny, tytuł własności powinien był z pomocą życzliwego właściciela nieruchomości oraz lokalnej in­ stytucji udzielającej kredytów hipotecznych przejść na lokatora. Niektórym kupującym się to udało (chociaż zwykle w dzielnicach, których wartość spadała), jednak ten system w rękach niegodziw­ ców (a takich było w Baltimore wielu, choć najwyraźniej nie aż tak wielu w Chicago, gdzie ten system był również powszechny) stawał się szczególnie łupieżczą formą akumulacji przez wywłaszczenie*3. Właściciel nieruchomości miał pozwolenie na pobieranie opłat na pokrycie podatków od nieruchomości, kosztów administra­ cyjnych i prawnych itp. Opłaty te (niekiedy horrendalnie wysokie)

nie będą inwestować. Współcześnie termin ten odnosi się do dyskry­ minacji pewnych grup ludzi (z uwagi na rasę lub płeć), niekoniecznie wyraźnie wyodrębnionej przestrzennie (przyp. tłum.). ai Blockbusting — praktyka skłaniania właścicieli domów w dzielnicy zamieszkanej przez białych do szybkiej sprzedaży swoich posesji (po niskiej cenie), poprzez rozpowszechnianie wieści, że „niepożądane osoby” (zwłaszcza czarni) sprowadzają się właśnie do tej dzielnicy, co spowoduje spadek wartości terenów i budynków (przyp. tłum.). 82 Land Installment Contract — umowa zakupu majątku nieruchomego, w której sprzedawca zachowuje tytuł własności do nieruchomości lub udział w niej do momentu, w którym nabywca nie spłaci w ratach wartości całej nieruchomości lub takiej jej części, jaka została zawarta w umowie (przyp. tłum.). «3 L. Sagalyn, Mortgage Lending in Older Neighborhoods, „ Annals of the American Academy of Political and Social Science” 465, styczeń 1983, ss. 98-108; M. Aalbers (red.), Subprime Cities: ThePoliticalEconomy of Mortgage Markets, New York 2011.

87

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

mogły zostać dodane do podstawy hipoteki. Po latach regularne­ go płacenia wiele rodzin zorientowało się, że ich podstawowy dług jest większy niż na samym początku. Jeżeli raz nie udało im się za­ płacić wyższej raty w wyniku wzrostu stóp procentowych, umowa stawała się nieważna, a rodziny te eksmitowano. Tego typu prak­ tyki w pewnym sensie wywołały skandal. Przeciwko najgorszym właścicielom-przestępcom wytoczono procesy cywilno-praw­ ne. Jednak okazały się one nieskuteczne. Niestety podpisujący land installment contract zwyczajnie nie doczytali fragmentu umo­ wy napisanego drobnym drukiem lub nie mieli własnego prawni­ ka (którego biedni ludzie rzadko mają do swojej dyspozycji), który uczyniłby to za nich. Zresztą drobny druk i tak nigdy nie jest zrozu­ miały dla zwykłych śmiertelników — czy kiedykolwiek czytaliście, co jest napisane drobnym drukiem na waszych umowach? Tego typu łupieżczych praktyk nigdy nie zarzucono. Land in­ stallment contract w latach 80. został zastąpiony przez praktyki flippingu (handlarz nieruchomościami kupował tanio zniszczony dom, dokonywał nielicznych, kosmetycznych, zawyżonych co do wartości napraw i organizował „korzystne” hipoteki dla niczego niepodejrzewającego kupca, który żył w tym domu tylko do czasu, gdy nie zawalił mu się dach lub nie wybuchnął piec). A kiedy w od­ powiedzi na inicjatywę Clintona w latach 90. zaczął tworzyć się rynek kredytów subprime, miasta takie jak Baltimore, Cleveland, Detroit, Buffalo i im podobne stały się głównymi centrami wzbie­ rającej fali akumulacji przez wywłaszczenie (o wysokości przynaj­ mniej 70 miliardów dolarów w skali ogólnokrajowej). Ostatecznie Baltimore po krachu z 2008 roku pozwało Wells Fargo o dyskry­ minujące praktyki pożyczkowe subprime (odwrotny red-lining, w którym ludzi zachęcano do brania kredytów subprime zamiast zwykłych, gdzie w tych pierwszych systematycznie wyzyskiwa­ no affoamerykańskie gospodarstwa domowe oraz te prowadzone przez jedną osobę, zwykle samotne matki). Niemal na pewno po­ zew ten zostanie oddalony (aczkolwiek po trzecim wniesieniu ze­ zwolono na jego dalsze procedowanie w sądzie), ponieważ prawie niemożliwe będzie udowodnienie, że motywacje wynikały z prze­ słanek rasistowskich, a nie jedynie z ryzyka kredytowego. Jak zwykle niezrozumiały, mały druk pozwala na wiele (strzeżcie się konsumenci!). Cleveland wybrało bardziej zniuansowaną drogę. Pozywa spółki finansowe za naruszenie porządku

88

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

publicznego w wyniku zaśmiecenia krajobrazu przez puste domy, z których eksmitowano lokatorów, a które wymagały działań mia­ sta, by zabić je deskami!

Bardzo liczne są łupieżcze praktyki uderzające w biednych, bezbronnych i już dyskryminowanych. Każdy mały niezapłaco­ ny rachunek (na przykład abonament albo opłata za wodę) może przerodzić się w zastaw nieruchomości, o czym jej właściciel za­ gadkowo (i nielegalnie) może nie zostać nawet poinformowany. Aż do momentu, kiedy jakiś prawnik wykupi ów zastaw i nałoży na niego takie koszty, że początkowy, niezapłacony rachunek o wyso­ kości, powiedzmy, 100 dolarów wymaga na przykład 2,5 tysiąca do­ larów spłaty. Dla większości biednych ludzi oznacza to utratę nie­ ruchomości. W ostatniej rundzie sprzedaży zastawów w Baltimore mała grupa prawników wykupiła od miasta zastawy nieruchomo­ ści na około sześć milionów dolarów. Jeżeli marża wynosi 250 pro­ cent, to gdy zastawy zostaną spłacone, prawdopodobnie zgroma­ dzą oni spore fortuny. W przeciwnym wypadku, jeżeli je po prostu przejmą, uzyskają wówczas potencjalnie wartościowe nierucho­ mości umożliwiające przyszły rozwój. Na domiar złego, skrupulatnie wykazano, że w amerykań­ skich miastach od lat 60. biedni zwykle płacą więcej za podstawo­ we towary o niższej jakości, takie choćby jak żywność. Udowod­ niono również, że gorszy dostęp do usług publicznych wspólnot o niskich dochodach nakłada na nie dodatkowe, przekraczające ich możliwości finansowe i praktyczne obciążenia. Ekonomia wy­ właszczenia podatnej na krzywdę ludności jest zarazem aktyw­ na i permanentna. Jeszcze bardziej wstrząsające jest to, jak wie­ lu tymczasowych i pozbawionych bezpieczeństwa pracowników w niskopłatnych przemysłach w dużych miastach, takich jak Nowy Jork, Chicago czy Los Angeles, doświadczyło w różnym stopniu nielegalnej utraty płacy. Zawiera się w tym brak płacy minimalnej, odmowa zapłaty za nadgodziny czy po prostu opóźnienia w wy­ płacaniu wynagrodzeń, które w pewnych wypadkach ciągną się miesiącami84.

84

89

A. Bernhardt, R. Milkman, N. Theodore [i in.], Broken Laws, Unpro­ tected Workers: Violations ofEmployment and Labor Laws in America’s Cities, New York 2009.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

Przytaczając wszystkie te przykłady rozmaitych form wyzy­ sku i wywłaszczenia, chciałbym zasugerować, że w wielu regionach

metropolitalnych tego typu masowe praktyki systematycznie do­ tykają podatną na krzywdę ludność. Bardzo ważne, aby zdać so­ bie sprawę z tego, jak łatwo ustępstwa poczynione na skutek żądań pracowników dotyczących ich płacy realnej mogą na powrót zasilić konto klasy kapitalistycznej poprzez łupieżcze i wyzyskujące dzia­ łania w dziedzinie konsumpcji. Dla znacznej części ludności miej­ skiej o niskich dochodach połączenie niepohamowanego wyzysku ich pracy i wywłaszczenia z ich mizernych majątków oznacza nie­ ustanne obniżanie zdolności do podtrzymywania minimalnych warunków koniecznych dla społecznej reprodukcji. Oto sytuacja, która wymaga ogólnomiejskiej organizacji i ogólnomiejskiej odpo­ wiedzi politycznej (zob. niżej).

Chińska opowieść Jeżeli założyć, że dotąd istniało jakiekolwiek wyjście z globalnego kryzysu kapitału, godnym uwagi jest fakt, że boom mieszkanio­ wy i boom na rynku nieruchomości w Chinach, wraz z ogromną falą tamtejszych finansowanych długiem inwestycji infrastruktu­ ralnych, zaczął odgrywać pierwszoplanową rolę nie tylko w pobu­ dzaniu rynku wewnętrznego (i pochłanianiu bezrobocia w prze­ mysłach eksportowych), ale także w stymulowaniu gospodarek ściśle powiązanych z chińskim handlem, takich jak australijska i chilijska (surowce) oraz niemiecka (eksport obrabiarek i samo­ chodów). Z drugiej strony, w Stanach Zjednoczonych budowni­ ctwo ożywiało się powoli, a stopa bezrobocia w tym sektorze, jak wcześniej wspomniałem, była ponad dwukrotnie wyższa od naro­ dowej średniej. Miejskie inwestycje zwykle potrzebują długiego czasu na reali­ zację i jeszcze dłuższego na ich opłacenie. W związku z tym zawsze trudno jest określić, kiedy nadakumulacja kapitału przekształci­ ła się lub ma się przekształcić w nadmierną akumulację inwestycji w środowisko zabudowane. Prawdopodobieństwo przeinwestowania jest bardzo wysokie, o czym świadczy długa historia cykli i kra­ chów budowlanych (włącznie z klęską lat 2007-2009), a także pery­ petie kolei w XIX wieku.

90

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Nieustraszony charakter chaotycznej urbanizacji i boomu inwe­ stycji infrastrukturalnych, który całkowicie rekonfiguruje geografię chińskiej przestrzeni narodowej, częściowo opiera się na zdolności rządu centralnego do dokonywania arbitralnych interwencji w sy­ stem bankowy, gdy tylko coś pójdzie nie tak. Konsekwencją względ­ nie łagodnej recesji na rynkach nieruchomości, która pod koniec lat 90. dotknęła główne miastach takie jak Szanghaj, sprawiła, że banki weszły w posiadanie ogromnej ilości „niedochodowych aktywów” (można je nazwać „toksycznymi”), z których wiele było opartych na rozwoju miast i rynku nieruchomości. Na podstawie nieoficjalnych szacunków ustalono, że aż 40 procent pożyczek bankowych miało

charakter niedochodowy*5. W odpowiedzi rząd centralny wykorzy­ stał obfite rezerwy dewizowe do dokapitalizowania banków (chińska wersja tego, co w USA było znane później pod nazwą kontrower­ syjnego Programu Odciążenia z Kłopotliwych Aktywów, w skrócie TARP*6). Wiadomo, że pod koniec lat 90. państwo chińskie użyło w tym celu około 45 miliardów dolarów swoich dewiz walutowych, a nie jest wykluczone, że mogło pośrednio wykorzystać znacznie więcej. Jednak im bardziej rozwój chińskich instytucji stawał się spójny z globalnymi rynkami światowymi, tym trudniejsze okazy­ wało się kontrolowanie sektora finansowego przez rząd centralny. Wydaje się, że w obecnie dostępnych raportach sytuacja Chin przedstawiana jest jako stosunkowo zbliżona do tej na amerykań­ skim południowym zachodzie i na Florydzie z początku XXI wie­ ku lub na Florydzie z lat 20. XX wieku, co nie jest pocieszające. Od 1998 roku, gdy dokonano ogólnej prywatyzacji mieszkalni­ ctwa w Chinach, spekulacje i budownictwo mieszkaniowe wzro­ sły w sposób spektakularny. Zgodnie z doniesieniami, ceny miesz­ kań poszybowały w całych Chinach w górę. Zwiększyły się średnio o 140 procent od 2007 roku i aż o 800 procent w głównych mia­ stach, takich jak Pekin czy Szanghaj, w ciągu ostatnich 5 lat. Uznaje

«5 86

91

K. Bradsher, China Announces New Bailout ofBig Banki, „New York Times”, 7 stycznia 2004. TARP (Trouble Asset ReliefProgram, Program Odciążenia z Kłopotli­ wych Aktywów) — rządowy program wsparcia rynku finansowego kwo­ tą przeznaczoną na zakupy lub ubezpieczenie „toksycznych aktywów”, podpisany przez prezydenta USA George’a W. Busha 3 października 2008 roku (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

się, że tylko w ostatnim roku w Szanghaju ceny nieruchomości po­ dwoiły się. Średnia cena mieszkania wynosi tam aktualnie 500 ty­ sięcy dolarów (w kraju, w którym kwota rocznego PKB na głowę mieszkańca wyniosła 7 518 dolarów w 2010 roku), a nawet w drugo­ rzędnych miastach typowy dom „kosztuje około 25 razy więcej niż średni dochód mieszkańców”, co ma w oczywisty sposób niezrów­

noważony charakter. Wszystko to wskazuje na fakt, że prowadzone tak szybko i na tak ogromną skalę budownictwo mieszkań i nieru­ chomości komercyjnych nie nadąża za aktualnym i, co ważniejsze, przewidywanym popytem efektywnym’7. Jedną z konsekwencji tej sytuacji jest pojawienie się silnej presji inflacyjnej, która skłoniła rząd centralny do wykorzystania szeregu rozmaitych narzędzi dla ograniczenia niekontrolowanych wydatków władz lokalnych. Rząd otwarcie wyraża swój niepokój spowodowany tym, że

zbyt duża część krajowego wzrostu jest wciąż związana z inflacjogennymi wydatkami na rozwój rynku nieruchomości oraz rządowymi inwestycjami w drogi, kolej i inne wielomiliardowe projekty infrastrukturalne. W pierwszym kwartale 2011 roku inwestycje w aktywa trwałe — ogólny miernik działalności bu­ dowlanej — skoczyły o 25 procent w porównaniu z tym samym okresem rok wcześniej, a inwestycje w nieruchomości wzrosły

o 37 procent”. Te inwestycje „są obecnie równe prawie 70 procentom chińskiego PKB”. Żadne z państw w dzisiejszych czasach nie zbliżyło się na­

wet do tego poziomu. „Nawet Japonia, w szczycie boomu budow­ lanego lat 80., osiągnęła zaledwie około 35 procent, a w Stanach Zjednoczonych wskaźnik ten przez dekady oscylował w okolicach 20 procent.”

«7

aa

92

W celu zapoznania się z ogólniejszym poglądem na tę kwestię zob. T. Campanella, The Concrete Dragon..., dz. cyt. Ja sam próbowałem również nakreślić ogólny obraz Chin w rozdziale 5. książki Neoliberalizm..., dz. cyt. D. Barboza, Inflation in China Poses Big Threat to Global Trade, „New York Times”, 17 kwietnia 2011; J. Anderlini, Fate ofReal Estate Is Global Concern, „Financial Times”, 1 czerwca 2011; R. Cookson, China Bulls Reined in by Fears on Economy, „Financial Times”, 1 czerwca 2011.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

„Wysiłki miast pomogły rządowym wydatkom na infrastruk­ turę i nieruchomości prześcignąć handel zagraniczny i stać się naj­ większym wkładem w chiński wzrost.”” Nabywanie olbrzymich połaci ziemi i legendarne w swojej skali przesiedlenia w niektórych z głównych miast (w Pekinie przez ostatnie 10 lat przesiedlono nie mniej niż trzy miliony ludzi) wskazują, że obok tej ogromnej urba­ nizacji forsowanej w całych Chinach mamy do czynienia z rozkwi­ tem aktywnej ekonomii wywłaszczenia. Przymusowe wysiedlenia i wywłaszczenia są jednymi z najważniejszych przyczyn wzbierają­ cej fali ludowych protestów, czasem pełnych przemocy. Lokalne władze uczyniły ze sprzedaży ziemi dochodową dojną krowę, dzięki której mogły zapełnić swoje portfele. Jednak na po­ czątku 2011 roku rząd centralny nakazał im się pohamować, gdyż

chciał zatrzymać wymykający się spod kontroli rynek nierucho­ mości oraz ukrócić często brutalnie przeprowadzane wywłaszcze­ nia z ziemi, którym towarzyszył tak znaczny opór. W efekcie wie­ le władz miejskich napotkało problemy fiskalne. „Nagły wzrost zadłużenia administracji lokalnej i słaby nadzór nad pożyczkami spółek inwestycyjnych” (spośród których wiele jest sponsorowa­ nych przez władze lokalne) są dzisiaj postrzegane jako główne ry­ zyko czyhające na chińską gospodarkę. Kładą się one cieniem na perspektywach przyszłego wzrostu w Chinach, a także na całym świecie. Rząd szacował zadłużenie chińskich miast w 2011 roku na około 2,2 biliona dolarów, co odpowiadało „prawie jednej trze­ ciej chińskiego PKB”. Prawdopodobnie aż 80 procent tego zadłu­ żenia przypada na nierejestrowane spółki inwestycyjne, sponso­ rowane przez samorządy miejskie, choć formalnie niebędące ich częścią. To właśnie te organizacje w tak szybkim tempie budują zarówno nową infrastrukturę, jak i budynki flagowe, które czynią chińskie miasta tak spektakularnymi. Jednak skumulowane zobo­ wiązania dłużne są olbrzymie. Fala niewywiązywania się z płatno­ ści „może stać się ogromnym obciążeniem dla rządu centralnego,

który sam jest zadłużony na około 2 biliony dolarów”90. Możliwość



»0

93

K. Bradsher, China s Economy is Starting to Slow, but Threat ofInflation Looms, „New York Times”, 31 maja 2011. W. Xiaotian, Local Governments at Risk ofDefaulting on Debt, „China Daily”, 28 czerwca 2011; D. Barboza, China’s Cities Piling Up Debt to Fuel Boom, „New York Times”, 7 czerwca 2011.

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

załamania poprzedzającego długi okres „stagnacji podobnej do tej w Japonii” staje się bardzo realna. Spowolnienie chińskiej maszyny wzrostu gospodarczego w 2011 roku już powoduje redukcje w im­ porcie, a to z kolei odbije się na wszystkich tych częściach świa­ ta, które rozwijały się w szczególności dzięki chińskiemu rynkowi surowców. Tymczasem w środku Chin powstały zupełnie nowe miasta, nieposiadające na razie niemal żadnych mieszkańców ani nieprzejawiające żadnych aktywności. Zachęciło to nawet do stworzenia

osobliwej kampanii reklamowej w amerykańskiej prasie bizneso­ wej, mającej na celu przyciągnięcie inwestorów i firm do tego no­ wego pogranicza globalnego kapitalizmu91. Co najmniej od poło­ wy XIX wieku rozwój miast zawsze opierał się na spekulacji, jednak ich skala w wypadku Chin zdaje się przynależeć do zupełnie inne­ go porządku niż cokolwiek wcześniej w historii ludzkości. Nigdy też w globalnej gospodarce nie mieliśmy do czynienia z tak wielką i wciąż w spotęgowanym tempie rosnącą, nadmierną płynnością fi­ nansową, którą trzeba by zaabsorbować. Podobnie jak w wypadku ożywionej powojennej suburbanizacji w Stanach Zjednoczonych, wiążącej się z dodatkowymi zaku­

pami sprzętów AGD i wyposażenia domu, chiński boom urbaniza­ cyjny odgrywa kluczową rolę w stymulowaniu globalnego wzrostu gospodarczego związanego z szeroką gamą produktów konsump­ cyjnych, innych niż samochody (w tym względzie Chińczycy cheł­ pią się, że są największym rynkiem świata). „Według niektórych szacunków, Chiny konsumują do 50 procent kluczowych global­ nych towarów i materiałów, takich jak cement, stal i węgiel, a popyt na nie jest w znacznej mierze napędzany przez potrzeby chińskie­ go rynku nieruchomości”.92 Jeśli wziąć pod uwagę, że środowi­ sko zabudowane pochłania przynajmniej połowę tej ilości stali, to oznacza, że jedna czwarta globalnej produkcji stali jest obecnie przeznaczona na rozwój chińskiej infrastruktury miejskiej. Chiny nie są jedynym miejscem, gdzie można zauważyć rozkwit budow­ nictwa. Za ich przykładem zdają się podążać wszystkie kraje BRIC.

91 92

94

D. Barboza, A City Bom ofChina’s Boom, Still Unpeopled, „New York Times”, 20 października 2010. J. Anderlini, Fate ofReal Estate is Global Concern, „Financial Times”, 1 czerwca 2011.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

W ostatnim roku ceny nieruchomości w Sao Paulo i Rio podwoiły się. Podobna sytuacja utrzymuje się również w Indiach i Rosji. War­ to jednak dostrzec, że wszystkie te państwa doświadczają wysokiej zagregowanej stopy wzrostu wraz z wysoką inflacją. Silne tenden­ cje urbanizacyjne mają wyraźny związek z szybkim odzyskaniem formy po skutkach recesji 2007-2009. Pytanie brzmi: do jakiego stopnia można podtrzymywać owo ozdrowienie, biorąc pod uwagę, że w znacznym stopniu jest ono zakorzenione w spekulacyjnym rozwoju miast? Próby kontroli boomu i stłumienia presji inflacyjnych podjęte przez rząd chiński poprzez stopniowe podnoszenie obowiązkowych rezerw banko­ wych nie powiodły się zbytnio. Wytworzył się niezwykle trudny do monitorowania i kontrolowania, silnie powiązany z inwestycjami w ziemię i nieruchomości „równoległy system bankowy” (shadow

banking system)™, na który składają się nowe narzędzia inwesty­ cyjne (analogiczne do tych, które pojawiły się w latach 90. w USA i Wielkiej Brytanii). Przyspieszające wywłaszczanie z ziemi i infla­ cja wywołały rozprzestrzeniające się rozruchy. Według doniesień w Szanghaju działania podjęli kierowcy taksówek i ciężarówek, natomiast w przemysłowych rejonach Guangdong w odpowiedzi na niskie płace, złe warunki pracy i wzrost cen w fabrykach wybu­ chły nagłe strajki. Liczba oficjalnych komunikatów o zamieszkach wzrosła dramatycznie, doszło do regulacji płac, a także wdrożono programy rządowe mające na celu przeciwdziałanie wzmagającym się rozruchom oraz pobudzanie rynku wewnętrznego w zastęp­

stwie bardziej ryzykownych i znajdujących się w stanie zastoju ryn-

93

95

„Równoległy system bankowy” (shadow banking system) — system niebankowej i parabankowej działalności pożyczkowej, która nie jest regu­ lowana i nadzorowana w ten sam sposób, co system bankowy. W jego skład wchodzą fundusze hedgingowe, fundusze rynku pieniężnego i wehikuły inwestycji strukturyzowanych. Banki inwestycyjne same nie są instytucjami tego systemu, chociaż mogą prowadzić znaczną część swoich interesów w jego ramach. Wielkość transakcji w amerykańskim równoległym systemie bankowym drastycznie wzrosła po 2000 roku. W 2007 roku przekroczyła 10 bilionów dolarów, by dwa lata później skurczyć się o ponad cztery biliony na skutek zwiększenia regulacji, zmian w sposobach prowadzenia interesów oraz presji ze strony inwe­ storów, którzy nie chcieli, by ich środki były wykorzystywane w tym systemie (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

ków eksportowych (wydatki w obszarze konsumpcjonizmu Chiń­ czyków stanowią obecnie zaledwie 35 procent PKB, w porównaniu z 70 procentami dla USA). Jednakże na wszystkie te elementy powinniśmy patrzeć w kon­ tekście konkretnych kroków podjętych przez chiński rząd w celu poradzenia sobie z kryzysem lat 2007-2009. Głównym wstrząsem dla Chin było nagłe załamanie rynków eksportowych (szczególnie w Stanach Zjednoczonych) i 20-procentowy spadek eksportu na początku 2009 roku. Zgodnie z kilkoma dość wiarygodnymi wyli­ czeniami, liczba zlikwidowanych miejsc pracy w eksporcie w bar­ dzo krótkim okresie w latach 2008-2009 była bliska 30 milionom. Jednak MFW poinformował, że redukcja miejsc pracy netto w Chi­

nach od jesieni 2009 roku wyniosła jedynie trzy miliony’4. Pewną część różnicy między ubytkiem miejsc pracy netto a brutto mogą tłumaczyć powroty bezrobotnych imigrantów miejskich na wieś. Kolejna była zapewne związana z szybkim ożywieniem eksportu i ponownym zatrudnieniem wcześniej zwolnionych robotników. Ale pozostała część tej różnicy była niemal z pewnością spowodo­ wana wdrożeniem ogromnego rządowego programu stymulujące­ go inwestycje miejskie i infrastrukturalne w keynesowskim stylu. Rząd centralny udostępnił dodatkowe 600 miliardów dolarów na zwiększenie już dużego programu inwestycji infrastrukturalnych (łącznie 750 miliardów dolarów przeznaczono wyłącznie na wy­ budowanie 8,1 tysiąca mil szybkiej i 11 tysięcy mil tradycyjnej kolei, chociaż w tym momencie, po wypadku, który ujawnił błędy kon­ strukcyjne, jeżeli nie wręcz korupcję, inwestycje te stoją pod zna­ kiem zapytania)’5. Jednocześnie rząd centralny polecił bankom, aby szeroko udzielały kredytów wszelkim rodzajom lokalnych projektów rozwojowych (w tym w sektorze nieruchomości i infra­ strukturze), co ma być sposobem na pochłonięcie nadwyżki siły roboczej. Ten potężny program został zaprojektowany, aby popro­ wadzić Chiny do ożywienia gospodarczego. Rząd chiński utrzymu­ je dzisiaj, że między 2008 a 2010 rokiem stworzył w miastach blisko

94

95

96

Międzynarodowy Fundusz Walutowy/Międzynarodowa Organizacja Pracy, The Challenges ofGrowth, Employment and Social Cohesion, Geneva 2010. K. Bradsher, High-Speed Rail Poised to Alter China, but Costs and Fares Draw Criticism, „New York Times”, 23 czerwca 2011.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

34 miliony nowych miejsc pracy. Jeżeli dane MFW są poprawne, to najwyraźniej skutecznie poradzono sobie z realizacją bezpośred­ niego celu, polegającego na wchłonięciu znacznej części ogromnej nadwyżki siły roboczej. Ważną kwestią jest oczywiście to, czy te wydatki państwa pod­ padają pod kategorię „produkcyjnych”, czy też nie, a jeżeli tak, to produkujących co i dla kogo? Wiele inwestycji, takich jak choć­ by olbrzymie centrum handlowe pod Dongguan, stoi prawie pu­ stych. Podobnie rzecz się ma z niejednym z wieżowców, które nie­ mal wszędzie zaśmiecają miejski krajobraz. Puste stoją także nowe miasta, czekające na przybycie ludzi i przemysłu. Nie ma jednak także żadnych wątpliwości co do tego, że chińska przestrzeń na­ rodowa mogłaby skorzystać na głębszej i sprawniejszej integracji przestrzennej. Ogromna fala inwestycji infrastrukturalnych i pro­

jektów urbanizacyjnych przynajmniej pozornie sprawia wrażenie, że się do tego przyczynia, łącząc zacofane wnętrze kraju z bogat­ szymi regionami nadmorskimi oraz mającą problemy z dostępem do wody Północ z zasobnym w wodę Południem. Wydaje się rów­ nież, że na poziomie metropolitalnym procesy rozwoju i odro­ dzenia miast wprowadzają do urbanizacji techniki moderniza­ cyjne wraz z dywersyfikacją aktywności (włączając w to wszystkie niezbędne instytucje przemysłu kulturalnego i przemysłu wie­ dzy, których najlepszym przykładem jest spektakularne Shanghai Expo, tak charakterystyczne dla neoliberalnej urbanizacji w Sta­ nach Zjednoczonych i Europie). Pod pewnymi względami rozwój Chin naśladuje, choć na większą skalę, ten, który miał miejsce w powojennych Stanach Zjednoczonych. W tym okresie międzystanowy system autostrad zintegrował amerykańskie Południe i Zachód, co w połączeniu z suburbanizacją odegrało kluczową rolę w podtrzymaniu zarów­ no zatrudnienia, jak i akumulacji kapitału. Jednak ta analogia jest pouczająca z innego powodu. Rozwój USA po 1945 roku nie tylko pochłaniał bez zahamowań energię i ziemię, ale spowodował także, jak widzieliśmy, szczególny kryzys zmarginalizowanych, wyklu­ czonych i zbuntowanych populacji miejskich, co następnie w la­ tach 60. wywołało szereg reakcji politycznych. Wszystko to zanikło po krachu z 1973 roku, kiedy prezydent Nixon w swoim przemó­ wieniu przed Kongresem ogłosił koniec miejskiego kryzysu oraz zadeklarował wycofanie federalnego finansowania. Na poziomie

97

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

miejskim skutkiem tego był kryzys usług komunalnych, ze wszyst­ kimi przerażającymi konsekwencjami degeneracji publicznego szkolnictwa, służby zdrowia oraz dostępu do niedrogich mieszkań, z którymi Stany Zjednoczone borykają się od późnych lat 70. Strategia przyspieszonych inwestycji miejskich i infrastruktu­ ralnych w Chinach w kilka lat rozwinie obie negatywne tendencje. Szybka kolej między Szanghajem a Pekinem jest dobra dla ludzi bi­ znesu i wyższej klasy średniej, ale nie stanowi niedrogiego systemu transportowego, który mógłby przewieźć robotników do ich wiej­ skich miejsc pochodzenia na chiński Nowy Rok. Podobnie, wyso­ kie apartamentowce, grodzone osiedla i pola golfowe dla bogatych wraz z ekskluzywnymi centrami handlowymi nie pomagają zanad­ to niespokojnym, zubożałym masom w odtworzeniu odpowied­ niego dla nich życia codziennego. Ta klasowa asymetria rozwoju miejskiego jest w rzeczywistości problemem globalnym. Pojawia się ona w Indiach, podobnie jak w niezliczonych miastach na ca­ łym świecie, gdzie obok bardzo nowoczesnych terenów miejskich i obszarów konsumpcji dla coraz bogatszej mniejszości tworzą się skupiska ludności zmarginalizowanej. To, jak poradzić sobie ze zu­ bożałymi, pozbawionymi poczucia bezpieczeństwa i wykluczony­ mi robotnikami, którzy w wielu miastach stanowią dzisiaj więk­ szościowy i przypuszczalnie dominujący politycznie blok, staje się obecnie głównym problemem politycznym. W efekcie programy wojskowe w znacznym stopniu koncentrują się dzisiaj na sposo­ bach radzenia sobie z niespokojnymi i potencjalnie rewolucyjnymi ruchami rodzącymi się w miastach. Jednak w wypadku Chin można znaleźć jedno interesujące pęknięcie w tej opowieści. Kierunek rozwoju, począwszy od libera­ lizacji rozpoczętej w 1979 roku, opierał się na poglądzie, że decen­ tralizacja jest jednym z najlepszych sposobów sprawowania scen­ tralizowanej kontroli. Chodziło o to, żeby oswobodzić samorządy regionalne i miejskie, a nawet wiejskie i okręgowe, aby starały się one o poprawę własnej sytuacji w ramach scentralizowanej kon­ troli i współrzędnych rynkowych. Pomyślne rozwiązania zastoso­ wane dzięki lokalnym inicjatywom stawały się wówczas podstawą przeformułowywania polityki rządu centralnego. Wieści dochodzące z Chin sugerują, że ta transformacja wła­ dzy przewidywana na 2012 rok stoi przed intrygującym wyborem. Uwaga skupiona jest na mieście Chongqing, gdzie od pewnego

98

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

czasu realizuje się rzekomo radykalny odwrót od polityki opartej na rynku w stronę kierowanej przez państwo socjalistycznej redys­ trybucji, wspieranej, co ciekawe, przez retorykę inspirowaną Mao. W tym modelu „wszystko odwołuje się do kwestii biedy i nierów­ ności”. Rząd „przeznaczył zyski wypracowane na rynku przez pań­ stwowe przedsiębiorstwa na tradycyjne projekty socjalistyczne, wykorzystując ich przychody na finansowanie przystępnych ceno­ wo mieszkań i infrastruktury transportowej”. Inicjatywa mieszka­ niowa pociąga za sobą „ogromne programy budowlane", których celem jest „zapewnienie tanich mieszkań dla jednej trzeciej z 30

milionów mieszkańców” żyjących w okolicy miasta. „Władze miej­ skie spodziewają się wybudować 20 miejscowości satelickich, każ­ da zamieszkała przez 300-tysięczną populację. W każdej z nich 50 tysięcy ma mieszkać w mieszkaniach subsydiowanych przez pań­ stwo.” Celem tego niezmiernie ambitnego projektu (przeciwsta­ wiającego się radom Banku Światowego) jest zatrzymanie spira­ li nierówności napędzanej w Chinach przez ostatnie dwie dekady. Ma to stanowić antidotum na prywatne deweloperskie projekty osiedli grodzonych dla bogatych. Jednak wadą tego projektu jest to, że przyspiesza on proces wywłaszczania ziemi z rolniczego użytku i wpycha ludność chłopską w przymusową urbanizację, co wzmacnia wciąż narastające protesty i niezadowolenie, które z ko­ lei prowadzą do represji, jeśli nie odpowiedzi autorytarnych. Ten powrót do socjalistycznego programu redystrybucji, do wykorzystywania sektora prywatnego dla publicznych celów, do­ starcza obecnie modelu działania dla rządu centralnego. Planu­ je on wybudować 36 milionów przystępnych jednostek mieszka­ niowych w pięć lat, począwszy od 2010 roku. W ten sposób Chiny proponują rozwiązanie problemu absorpcji nadwyżki kapitału, jednocześnie oferując metodę dalszej urbanizacji populacji wiej­ skiej, wchłonięcia nadwyżki siły roboczej oraz (z nadzieją) poło­ żenia kresu ludowemu niezadowoleniu przez zapewnienie mniej

zamożnym umiarkowanego bezpieczeństwa mieszkaniowego96. Słychać tu echa amerykańskiej polityki miejskiej po 1945 roku: pil­ nuj wzrostu gospodarczego, jednocześnie włączając potencjalnie

96 P. Martin, D. Cohen, Socialism 3.0 in China, tekst dostępny na stronie: www.the-diplomat.com; J. Anderlini, Fate ofReal Estate..., dz. cyt.

99

ROZDZIAŁ 2. MIEJSKIE KORZENIE KRYZYSÓW KAPITALISTYCZNYCH

niespokojną ludność poprzez zapewnienie jej bezpieczeństwa mieszkaniowego. Minusem jest powiększająca się i czasem agre­ sywna opozycja względem przymusowych przejęć ziemi (chociaż Chińczycy są wyraźnie przywiązani do maoistowskiego sloganu mówiącego, że „nie można zrobić jajecznicy, nie rozbijając jajek”). Jednak w innych regionach Chin, szczególnie w miastach nad­ morskich i południowych, takich jak Shenzhen, istnieją konkuren­ cyjne modele rozwoju oparte na rynku. Rozwiązanie proponowane tutaj jest zupełnie inne. Kładzie się nacisk na polityczną liberaliza­ cję i coś, co przypomina raczej burżuazyjną demokrację miejską, której towarzyszy wzmacnianie inicjatyw wolnorynkowych. W tym wypadku rosnące nierówności społeczne są akceptowane jako ko­ nieczny koszt trwałego wzrostu gospodarczego i konkurencyjno­ ści. W tym momencie nie można przewidzieć, którą drogą podą­ ży rząd centralny. Jednak aby wybór innych wizji przyszłości był możliwy, kluczową rolę muszą odegrać miejskie inicjatywy. Środ­

ki osiągnięcia każdej z tych wizji zdają się jednakże być mocno osa­ dzone w alternatywie między państwem i rynkiem. Fenomenalne skutki chińskiej urbanizacji w ostatnich deka­ dach po prostu wstrząsnęły światem. Absorpcja nadmiernej płyn­ ności i nadmiaru zakumulowanego kapitału w procesie urbaniza­ cji w sytuacji, gdy trudno o dochodowe alternatywy, z pewnością przez ostatnie kryzysowe lata podtrzymywała akumulację kapita­ łu nie tylko w Chinach, ale w znacznej części globu. Pytanie o sta­ bilność tego rozwiązania pozostaje otwarte. Rosnące nierówno­ ści społeczne (Chiny są obecnie na trzecim miejscu pod względem liczby miliarderów na świecie), degradacja środowiska (do której otwarcie przyznaje się nawet chiński rząd) wraz z licznymi sygna­ łami przerostu i przewartościowania aktywów w środowisku zabu­ dowanym sugerują, że chiński „model” jest daleki od bezproblemowości. Z dnia na dzień mógłby łatwo zmienić się z dobroczyńcy w trudne dziecko rozwoju kapitalistycznego. Jeżeli ten „model” za­ wiedzie, wówczas przyszłość kapitalizmu będzie naprawdę tra­ giczna. Oznaczałoby to, że jedyną opcją jest bardziej twórcze otwarcie się na antykapitalistyczne alternatywy. Skoro kapitali­ styczna forma urbanizacji jest całkowicie osadzona w reproduk­ cji kapitalizmu i stanowi dla niej podstawę, to alternatywne formy urbanizacji z konieczności muszą stać się centralnym elementem każdego dążenia do antykapitalistycznej alternatywy.

100

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Urbanizacja kapitału Reprodukcja kapitału przenika się z procesami urbanizacji na mnóstwo różnych sposobów. Jednak urbanizacja kapitału zakła­ da zdolność klasy kapitalistycznej do zdominowania procesu miej­ skiego. Oznacza to dominację klasy kapitalistycznej nie tylko nad aparatem państwowym (w szczególności nad tymi aspektami wła­ dzy państwowej, które administrują i zarządzają społecznymi i in­ frastrukturalnymi warunkami w ramach struktur terytorialnych), ale także nad całymi populacjami — ich stylami życia, jak i ich siłą roboczą, kulturowymi i politycznymi wartościami oraz myślo­ wymi koncepcjami świata. Taki poziom kontroli nie jest łatwy do osiągnięcia, o ile w ogóle możliwy. Miasto i procesy miejskie wy­ twarzające tę kontrolę są zatem główną areną walki politycznej, społecznej i klasowej. Dotychczas przebadaliśmy dynamikę tej walki z punktu widzenia kapitału. Pozostaje nam zatem przeana­ lizowanie procesów miejskich — ich dyscyplinarnych aparatów i ograniczeń oraz emancypacyjnych i antykapitalistycznych możli­ wości — z punktu widzenia wszystkich tych, którzy próbują zdoby­ wać środki utrzymania i odtwarzać swoje codzienne życie pośród tych procesów.

ROZDZIAŁ TRZECI

Tworzenie miejskich dóbr wspólnych W mieście ludzie wszystkich rodzajów i klas, jakkolwiek niechętnie i agonistycznie, mieszają się ze sobą, tworząc wspólne, choć nie­ ustannie zmieniające się i efemeryczne życie. Wspólność tego ży­ cia długo stanowiła przedmiot komentarzy urbanistów wszelkiej maści, nieodparty temat szerokiej gamy poruszających tekstów i przedstawień (w powieściach, filmach, obrazach, nagraniach wi­ deo i innych), które starały się uchwycić charakter tego życia (lub konkretny obraz życia w konkretnym mieście w danym miejscu i czasie) i jego głębsze znaczenia. W długiej historii miejskiego utopizmu mamy do czynienia z wszelkimi odmianami ludzkich dążeń do stworzenia innej wizji miasta, bardziej „zgodnej z głosem nasze­ go serca”, jak ująłby to Park. Odradzające się ostatnimi czasy zain­ teresowanie rzekomą utratą miejskich wspólności najwyraźniej odzwierciedla głęboki wpływ ostatniej fali prywatyzacji, grodzeń, kontroli przestrzennej, prób utrzymywania porządku oraz nadzo­ ru nad elementami życia miejskiego jako takiego, a w szczególno­ ści kontroli nad potencjałem budowania lub hamowania nowych form stosunków społecznych (nowych dóbr wspólnych) pojawia­ jących się w obrębie procesu urbanistycznego naznaczonego (jeśli nie zdominowanego) przez kapitalistyczne interesy klasowe. Przy­ kładowo, gdy Hardt i Negri twierdzą, że powinniśmy postrzegać „metropolię jako fabrykę służącą produkcji dobra wspólnego”, fakt ten czynią punktem wyjścia dla antykapitalistycznej krytyki i poli­ tycznego aktywizmu. Podobnie jak prawo do miasta, idea ta brzmi pociągająco i intrygująco, jednak co właściwie miałaby oznaczać? I jak odnosi się to do długiej historii sporów i debat dotyczących tworzenia i wykorzystywania zasobów wspólnej własności? Straciłem rachubę, ile to razy natknąłem się na cytowania kla­ sycznego artykułu Garretta Hardina The Tragedy of the Commons

(.Tragedia dóbr wspólnych97). Za każdym razem przytaczano go jako

97

Chociaż artykuł Hardina nie został przetłumaczony na język polski, jego tytuł pojawia się w licznych komentarzach czy omówieniach i najczęś­ ciej przekładany jest jako Tragedia wspólnego pastwiska (przyp. tłum).

102

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

niepodważalny argument na rzecz wyższej wydajności praw włas­ ności prywatnej w odniesieniu do użytkowania ziemi i zasobów, a co za tym idzie, jako jednoznaczne usprawiedliwienie prywaty­ zacji’8. Owo błędne odczytanie tej przypowieści wynika częścio­ wo z poczynionego przez Hardina odwołania do metafory byd­ ła. Bydło to wypasane jest na wspólnej ziemi i stanowi prywatną własność kilku jednostek, z których każda dąży do maksymalizo­ wania indywidualnej korzyści. Właściciele indywidualnie zysku­ ją na pomnażaniu liczby bydła, podczas gdy wszelkie wyjałowienie ziemi będące tego efektem jest dystrybuowane pomiędzy wszyst­ kich użytkowników. Dlatego też hodowcy nie zaprzestają powięk­ szania stad, dopóki wspólna ziemia nie utraci całej swej żyzno­ ści. Oczywiście gdyby bydło było wspólne, ta metafora przestałaby działać. Świadczy to o tym, że to właśnie prywatny charakter włas­

ności bydła oraz zachowania nastawione na indywidualne mak­ symalizowanie korzyści, a nie wspólnotowy charakter własności owych zasobów, stanowią sedno problemu. Jednak żadna z powyż­ szych kwestii nie znalazła się w centrum zainteresowania Hardina. Przedmiotem jego troski był wzrost liczby ludności. Obawiał się, że osobista decyzja o posiadaniu dzieci ostatecznie prowadzi do zniszczenia globalnych dóbr wspólnych i wyczerpania wszelkich zasobów (jak twierdził Malthus). Jego zdaniem jedynym rozwiąza­ niem jest autorytarna kontrola populacji za pośrednictwem orga­ nów regulacyjnych” Przytoczyłem ten przykład, aby podkreślić, jak często samo myślenie o dobrach wspólnych stawało się ofiarą zamknięcia w ra­ mach zdecydowanie zbyt wąskich założeń, w dużej mierze na­ pędzanych przez przykład grodzenia ziemi, zapoczątkowanego w Wielkiej Brytanii w okresie późnego średniowiecza. W efekcie, w temacie tym powoływano się na dwa skrajnie odmienne poglą-98 99

98

99

103

G. Hardin, The Tragedy ofthe Commons, „Science” Vol. 162, No. 3859, ss. 1243-1248; B. McCay, J. Acheson (red.), The Question ofthe Commons: The Culture and Ecology ofCommunal Resources, Tucson 1987. To niesamowite, jak wielu lewicowych myślicieli błędnie odczytuje w tej kwestii Hardina. Na przykład Massimo de Angelis (The Beginning ofHistory: Value Struggles and Global Capital, London 2007, s.134) pisze: „Hardin opracował usprawiedliwienie dla prywatyzacji przestrzeni dóbr wspólnych, zakorzenione w rzekomej naturalnej konieczności”.

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

dy przyjmujące za rozwiązanie własność prywatną lub autorytar­ ną interwencję państwową. Przyglądając się temu z perspektywy politycznej, musimy stwierdzić, że cała sprawa została zaciemnio­ na przez spontaniczne opowiedzenie się (motywowane przez po­ kaźne pokłady nostalgii żywionej dla rzekomo istniejącej niegdyś moralnej ekonomii wspólnego działania) za grodzeniami lub, co częstsze na lewicy, przeciwko nim. W swojej książce Goveming the Commons Elinor Ostrom pró­ buje zerwać z pewnymi powszechnie przyjętymi w tej kwestii za­

łożeniami100. Porządkuje antropologiczne, socjologiczne i histo­ ryczne dowody, które już dawno ukazały, że jeśli tylko pasterze rozmawiali ze sobą (lub posiadali kulturowe reguły współdziele­ nia), wówczas mogli bez problemu rozwiązać każdą kwestię dóbr wspólnych. Ostrom za pomocą szeregu przykładów dowodzi, że jednostki potrafią obmyślić (co i często też czynią) błyskotliwe i nadzwyczaj rozsądne kolektywne sposoby gospodarowania zaso­ bami własności wspólnej, motywując się zarówno indywidualny­ mi, jak i zbiorowymi korzyściami. Jej celem było opisanie, dlaczego w pewnych sytuacjach im się to udaje, oraz jakie warunki to unie­ możliwiają. Przywoływane przez nią studia przypadków

podważają przekonania wielu ekspertów, dla których jedynym sposobem rozwiązania kwestii zasobów własności wspólnej (commonproperty resources — CPR) jest interwencja zewnętrz­ nej władzy, która narzuca całkowicie prawa własności prywat­ nej lub centralną regulację. Wbrew tym przekonaniom, przy­ kłady Ostrom przedstawiają „bogaty wachlarz publicznych i prywatnych rozwiązań”. Uzbrojona w takie wnioski, mogła ona stoczyć bitwę z ekonomicz­ ną ortodoksją, która postrzega sposób rządzenia w kategoriach dychotomicznego wyboru między państwem i rynkiem. Jednak większość z jej przykładów dotyczy grup jedynie oko­ ło 100 właścicieli. Według Ostrom jakiekolwiek sytuacje angażu­ jące większą liczbę ludzi (przykład dotyczący największej liczby

100 E. Ostrom, Goveming the Commons: The Evolution ofInstitutions for Collective Action, Cambridge 1990.

104

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

osób mówił o 15 tysiącach) wymagają „szkatułkowej” struktury po­ dejmowania decyzji („nested” structure of decision-making), gdyż bezpośrednie negocjacje między jednostkami stają się niemożli­ we. Oznacza to, że szkatułkowe, a zatem w pewnym sensie „hierar­ chiczne” formy organizacji są niezbędne dla podjęcia problemów zakrojonych na szerszą skalę, takich choćby, jak globalne ocieple­ nie. Niestety, pojęcie „hierarchii” w konwencjonalnym myśleniu (którego Ostrom unika) nie tylko jawi się jako klątwa, ale jest też zajadle zwalczane przez lewicowców. Jedyną politycznie popraw­ ną formą organizacji w wielu radykalnych kręgach jest organiza­ cja niepaństwowa, niehierarchiczna i horyzontalna. Aby uniknąć wniosku, że być może konieczne są pewne szkatułkowe i hierar­ chiczne rozwiązania, pomija się pytanie o to, jak zarządzać dobra­ mi wspólnymi na większą skalę (przykładem może być problem globalnej populacji interesujący Hardina). Oczywiście, że w grę wchodzi tu analitycznie trudny „problem skali”, wymagający badawczej uwagi (której nie otrzymuje). Możli­ wości rozważnego gospodarowania zasobami własności wspólnej, które istnieją w jednej skali (tak jak współdzielone między setką rolników prawa do wody w małej dolinie rzecznej), nie można i nie powinno się przenosić na takie problemy, jak globalne ocieplenie czy nawet regionalne rozprzestrzenianie się kwaśnych deszczy z elektrowni. Wraz ze zmianą skali cała istota kwestii dóbr wspól­ nych i perspektywy znalezienia jej rozwiązania ulegają dramatycznej zmianie101. To, co sprawia wrażenie dobrego rozwiązania problemów w jednej skali, nie sprawdza się w wypadku innej. A nawet jeszcze gorzej, ewidentnie dobre rozwiązania dla jednej skali (powiedzmy „lokalnej”) niekoniecznie sumują się (lub rozkładają) tak, aby dać dobre rozwiązania dla innej skali (przykładowo: globalnej). Dlatego właśnie metafora Hardina wprowadza w błąd: używa on przykładu w małej skali, dotyczącego prywatnego kapitału eksploatującego wspólne pastwisko, aby wyjaśnić globalny problem, tak jakby nie istniała żadna trudność w przechodzeniu między skalami. Nawiasem mówiąc, to właśnie dlatego cenne lekcje nabyte w kolektywnej organizacji opartych na solidarności gospodarek

101

E. Sheppard, R. McMaster (red.), Scale and Geographic Inquiry: Nature, Society and Method, Oxford 2004.

105

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

na małą skalę, tworzonych według zasad wspólnej własności, nie mogą zostać przełożone na globalne rozwiązania bez odwołania się do „szkatułkowych”, i tym samym hierarchicznych, form orga­ nizacyjnych. Niestety, jak wspominałem wcześniej, współcześnie w oczach wielu opozycyjnych środowisk lewicowych idea hierar­ chii jest czymś wyklętym. Fetyszyzm preferencji organizacyjnych

(na przykład czystej horyzontalności) zbyt często staje na drodze

poznania właściwych i efektywnych rozwiązań102. Aby uniknąć nie­ porozumień, podkreślam: nie twierdzę, że horyzontalność jest zła — w rzeczy samej, uważam ją za doskonały cel — jednak powin­ niśmy być świadomi jej ograniczeń jako hegemonicznej zasady or­ ganizacyjnej. Ponadto, gdy okaże się to konieczne, musimy przygo­ tować się na wykroczenie daleko poza nią. Istnieje również wiele zamieszania wokół związku między dobrami wspólnymi a oczywistymi negatywnymi skutkami gro­ dzenia. W szerszej perspektywie (a szczególnie na poziomie glo­ balnym) niektóre rodzaje grodzeń są często najlepszym sposo­ bem zachowania pewnych odmian cenionych dóbr wspólnych. Nie bez podstaw brzmi to jak twierdzenie sprzeczne. Jednak oddaje ono prawdziwie sprzeczną naturę tej sytuacji. Dla przykładu, drakońskie prawo grodzeń w Amazonii jest konieczne dla ochro­ ny zarówno bioróżnorodności, jak i kultur rdzennej ludności uznanych za elementy naszych globalnych naturalnych i kulturo­ wych dóbr wspólnych. Niemal z całą pewnością władza państwo­ wa będzie konieczna, aby chronić owe dobra wspólne przed filisterską demokracją krótkoterminowych interesów finansowych, pustoszącą ziemię uprawami soi czy wypasem bydła. Zatem nie wszystkie formy grodzenia mogą zostać odrzucone jako złe z de­ finicji. Produkcja oraz grodzenie nieutowarowionych przestrzeni

102 Murray Bookchin jest anarchistycznym teoretykiem, który traktuje ten problem poważnie w: Przebudowa społeczeństwa, Poznań 2009 oraz Ur­ banization without Cities: The Rise and Decline ofCitizenship, Montreal 1991. W: M. Sitrin, Horizontalism: Voices ofPopular Power in Argentina, Oakland 2006, odnajdujemy poruszającą obronę antyhierarchicznego myślenia. Zob. również S. Motta, A. Gunvald Nilson, Social Move­ ments in the Global South: Dispossession, Development and Resistance, Basingstoke 2011. Czołowym lewicowym teoretykiem owej hegemonii antyhierarchiczności jest John Holloway, zob. tegoż, Change the World without TakingPower: TheMeaningofRevolution Today, London 2002.

106

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

w bezwzględnie utowarowionym świecie z pewnością jest rzeczą słuszną. Jednak w tym wypadku pojawić się może kolejna kompli­ kacja: ewentualne uznanie wypędzania rdzennej ludności z ich te­ renów leśnych (za czym często opowiada się World Wide Fund for Nature) za konieczne dla zachowania bioróżnorodności. Jedno do­ bro wspólne może być chronione kosztem innego. Gdy rezerwat przyrody zostaje ogrodzony, odmawia się publicznego dostępu do niego. Jednak założenie, że najlepszym sposobem zachowania jed­ nego rodzaju dobra wspólnego jest odmówienie dostępu do inne­ go, jest niebezpieczne. Istnieje mnóstwo dowodów dotyczących sposobów wspólnotowego zarządzania lasami pokazujących, że, przykładowo, dwoiste zamierzenie ochrony środowiska i wzrostu lasu przy jednoczesnym zapewnieniu dostępu do jego zasobów dla tradycyjnych użytkowników często przynosi obustronne korzy­ ści. Idea ochrony dóbr wspólnych poprzez grodzenia nie powinna znajdować się w centrum naszego zainteresowania, jednakże nie­ kiedy zachodzi potrzeba jej czynnego wykorzystania jako strategii antykapitalistycznej. W rzeczywistości powszechne na lewicy żą­ danie „lokalnej autonomii” jest właściwie żądaniem pewnego ro­ dzaju grodzenia. Nieuniknionym wnioskiem jest, iż kwestie dóbr wspólnych są pełne sprzeczności, a zatem zawsze wywołują spory. Za tymi sprze­ ciwami kryją się skonfliktowane interesy społeczne i polityczne. W istocie „polityka”, jak wskazał Jacques Rancière, „jest sferą ak­

tywności tego, co wspólne, która może być wyłącznie sporna”103. Ostatecznie badaczowi często pozostaje jedynie prosta decyzja: po której stronie jesteś, czyje wspólne interesy chcesz chronić i jakimi środkami? Na przykład bogaci mają współcześnie zwyczaj szczelnie za­ mykać się w grodzonych wspólnotach, w obrębie których definio­ wane są wykluczające dobra wspólne. W zasadzie nie różni się to ni­ czym od sytuacji, w której 50 użytkowników dzieli się między sobą wspólnymi zasobami wodnymi bez uwzględnienia kogokolwiek

103 J. Rancière, cyt. za: M. Hardt, A. Negri, Commonwealth, Cambridge 2009, s. 350. (Wszystkie fragmenty podajemy w przekładzie „Praktyki Teoretycznej”. Książka ukaże się niebawem w języku polskim nakła­ dem Korporacji Halart, pt. Rzecz-pospolita: Poza własność prywatną i dobro publiczne — przyp. tłum.)

107

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

innego. Bogacze mają nawet tupet, by sprzedawać swoje wyklucza­ jące miejskie przestrzenie jako tradycyjne wiejskie dobra wspólne, jak ma to miejsce w wypadku Kierland Commons w Phoenix w Ari­ zonie, które jest opisywane jako „miejska wioska z przestrzenią dla handlu, restauracji, biur” itd.104. Radykalne grupy również mogą

uzyskać przestrzeń (niekiedy poprzez wykorzystanie praw własno­ ści prywatnej, na przykład kupując kolektywnie budynek, który ma służyć jakimś progresywnym celom), dzięki której mają możliwość wspierania polityki budowanej na wspólnym działaniu. Mogą rów­ nież założyć komunę lub radę (soviet) w obrębie jakiejś chronio­ nej przestrzeni. Politycznie aktywne „domy ludu”, na które Marga­ ret Kohn wskazuje jako na kluczowe dla politycznego działania we Włoszech na początku XX wieku, były właśnie tego rodzaju prze­

strzeniami105. Nie wszystkie formy dobra wspólnego implikują otwarty do­ stęp. Niektóre (na przykład powietrze, którym oddychamy) są ot­ warte, podczas gdy inne (jak ulice naszych miast) z zasady są ot­ warte, ale jednocześnie stanowią przedmiot regulacji, kontroli czy nawet prywatnego zarządzania pod postacią regionów udo­ skonalania biznesu (business improvement districts). Jeszcze inne (jak wspólne zasoby wodne kontrolowane przez 50 rolników) są od samego początku zastrzeżone dla konkretnej grupy społecznej. Większość przykładów przytaczanych przez Ostrom w jej pierw­ szej książce była właśnie tego ostatniego rodzaju. Ponadto w swo­ ich początkowych studiach ograniczyła się ona do badania tak zwa­ nych zasobów naturalnych, takich jak ziemia, lasy, łowiska itp. (używam określenia „tak zwane”, gdyż wszelkie zasoby są techno­ logicznymi, gospodarczymi i kulturowymi szacunkami, a zatem są definiowane społecznie). Ostrom wraz z licznymi kolegami i współpracowniczkami za­ jęła się później badaniem innych form dóbr wspólnych, takich jak materiał genetyczny, wiedza, zasoby kulturowe itp. Współcześnie owe dobra wspólne są zagrożone utowarowieniem i grodzeniem. Na przykład kulturowe dobra wspólne zostały utowarowione

104

105

108

E. Blackmar, Appropriating ‘the Common': The Tragedy ofProperty Rights Discourse w: S. Low, N. Smith, (red.), The Politics ofPublic Space, New York 2006. M. Kohn, Radical Space: Building the House ofthe People, Ithaca 2003.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

(i często sfragmentaryzowane) przez przemysł zabytków skażony disneyizacją. Własność intelektualna i prawa patentowe do mate­ riału genetycznego i wiedzy naukowej w szerszym sensie stanowią jeden z najgorętszych tematów naszych czasów. Gdy firmy wydaw­ nicze pobierają opłatę za dostęp do artykułów z publikowanych przez siebie czasopism naukowych i technicznych, problem do­ stępu do otwartej dla wszystkich wspólnej wiedzy ujawnia się w ca­ łej okazałości. W ciągu mniej więcej ostatnich 20 lat mamy do czy­ nienia z zalewem badań i rozwiązań praktycznych tej kwestii, jak i z gwałtownymi walkami prawnymi wokół tworzenia wiedzy opar­

tej na wolnym dostępie jako dobra wspólnego10*. Kulturowe i intelektualne dobra wspólne tego ostatniego typu często nie podlegają logice rzadkości czy wykluczającemu użytko­ wi, z którymi mamy do czynienia w wypadku większości zasobów naturalnych. Wszyscy możemy słuchać tej samej audycji radiowej bez jej uszczuplania. Pojęcie kulturowych dóbr wspólnych, jak piszą Hardt i Negri, jest

dynamiczne, uwzględnia zarówno produkt pracy, jak i środki przyszłej produkcji. Chodzi w tym przypadku nie tylko o zie­ mię, którą dzielimy, ale również o języki, które tworzymy, praktyki społeczne, które ustanawiamy, formy społecznego współżycia, które określają nasze relacje itd.106 107

Owe dobra wspólne z czasem nagromadzają się i z zasady są otwar­ te dla wszystkich. Ludzkie cechy miasta wyłaniają się z naszych praktyk w roz­ maitych przestrzeniach miejskich, nawet jeśli te przestrzenie pod­ dawane są grodzeniom, społecznej kontroli i przywłaszczeniu, zarówno przez prywatne, jak i publiczne/państwowe interesy. Po­ jawia się w tym kontekście istotne rozróżnienie na przestrzenie publiczne (public spaces) i dobra publiczne (public goods) z jed­ nej strony, oraz dobra wspólne (the commons) z drugiej. Przestrze­ nie i dobra publiczne w mieście zawsze były przedmiotem władzy

106 107

109

Ch. Hess, E. Ostrom, Understanding Knowledge as a Commons: From Theory to Practice, Cambridge 2006. M. Hardt, A. Negri, Commonwealth, dz. cyt., ss. 137-139.

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

państwowej i administracji publicznej, stąd niekoniecznie two­ rzą one dobra wspólne. W historii urbanizacji zapewnianie prze­ strzeni publicznych i dóbr publicznych (takich jak urządzenia sani­ tarne, publiczna opieka zdrowotna, edukacja itd.) bez względu na to, czy środkami prywatnymi, czy publicznymi, zawsze było klu­ czowe dla rozwoju kapitalistycznego108. Jako że miasta były obsza­ rami silnych konfliktów i walk klasowych, administracja miejska często była zmuszona do zaopatrywania miejskiej klasy robotni­ czej w dobra publiczne (takie jak przystępne publiczne mieszkalni­ ctwo, opieka zdrowotna, edukacja, wybrukowane ulice, urządze­ nia sanitarne i woda). Mimo iż owe publiczne przestrzenie i dobra w niewielkim stopniu podzielają cechy dóbr wspólnych, to jednak ich przejęcie lub uczynienie takimi wymaga od części mieszkań­ ców działania politycznego. Publiczna edukacja staje się wspól­ na, gdy siły społeczne przejmują ją, chronią i wzmacniają dla wza­ jemnej korzyści (wiwat stowarzyszeniom rodziców i nauczycieli). Plac Syntagma w Atenach, plac Tahrir w Kairze i Plaça de Catalunya w Barcelonie były przestrzeniami publicznymi, które stały się miejskimi dobrami wspólnymi, gdy ludzie zaczęli się na nich gro­ madzić, aby wyrazić swoje poglądy i żądania polityczne. Ulica jest przestrzenią publiczną, którą działanie społeczne przez wieki równie często przekształcało w dobro wspólne ruchu rewolucyj­

nego, co w teren krwawego ich wytłumienia109. Cały czas toczy się walka o to, jak, przez kogo i w czyim interesie ma być regulowa­ na produkcja oraz dostęp do przestrzeni i dóbr publicznych. Bata­ lia o przywłaszczenie dla wspólnych celów publicznych przestrze­ ni i publicznych dóbr w mieście trwa. Jednak aby chronić dobro wspólne, często niezbędna jest ochrona przepływu dóbr publicz­ nych, które wzmacniają jakość dobra wspólnego. Gdy neoliberal­ na polityka zmniejsza finansowanie dóbr publicznych, uszczupla dostępne dobro wspólne, zmuszając poszczególne grupy społecz­ ne do znajdowania innych sposobów utrzymania dobra wspólnego (na przykład edukacji).

los

109

HO

M. Melosi, The Sanitary City: Urban Infrastructure in America, from Colonial Times to the Present, Baltimore 1999. A. Vidier, The Scenes ofthe Street: Transformations in Ideal and Reality, 1750-1871 w: S. Anderson (red.), On Streets: Streets as Elements ofUrban Structure, Cambridge 1978.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Zatem dobro wspólne nie powinno być konstruowane jako konkretny rodzaj rzeczy, zasobu czy nawet procesu społeczne­ go. Zdecydowanie bliżej mu do plastycznej i niestabilnej relacji społecznej pomiędzy konkretną samookreśloną grupą społeczną i pewnymi aspektami jej środowiska. Środowisko to może zarów­ no już istnieć lub dopiero być stworzone, może być społeczne i/lub fizyczne, ale istotne jest, że zostało uznane za kluczowe dla życia i środków utrzymania danej grupy społecznej. W efekcie występu­ je coś takiego, jak społeczna praktyka uwspólniania: praktyka pro­ dukująca i ustanawiająca społeczną relację z dobrem wspólnym, którego użytek jest albo wyłączny dla danej grupy, albo częścio­ wo lub całkowicie otwarty dla wszystkich bez wyjątku. W sercu praktyki uwspólniania leży zasada głosząca, iż relacja między gru­ pą społeczną i aspektem jej środowiska traktowanego jako dobro wspólne powinna być zarówno kolektywna, jak i nieutowarowiona — niedostępna dla logiki wymiany rynkowej i rynkowej wyce­ ny. Ten ostatni punkt jest kluczowy, gdyż pomaga odróżnić dobra publiczne tworzone jako produktywne państwowe wydatki od do­ bra wspólnego, które ustanawiane jest i używane w zupełnie inny sposób i dla innych celów. Nawet jeśli ostatecznie okazuje się, że pośrednio przyczynia się to do powiększenia bogactwa i dochodów grupy społecznej, która o owo dobro zabiega. Zatem wspólnotowy ogród może być postrzegany jako rzecz dobra sama w sobie, bez względu na to, jaka żywność jest w nim produkowana. To bowiem nie uchroni części jedzenia przed sprzedażą.

Oczywiście wiele różnych grup może z wielu powodów za­ angażować się w praktykę uwspólniania. Tym samym powraca fundamentalne pytanie o to, które grupy społeczne powinny być wspierane w trakcie owych uwspólniających walk. Przecież bar­ dzo bogaci ludzie, jak wszyscy inni, równie zażarcie bronią swoich dóbr mieszkaniowych, ale poza tym dysponują większą siłą ognia i wpływami zdolnymi tworzyć je i chronić. Dobro wspólne nawet wtedy (a właściwie: szczególnie wtedy), gdy nie może zostać wydzielone i zamknięte, zawsze może stać się przedmiotem handlu, mimo iż samo w sobie nie jest towarem. Na przykład atmosfera i atrakcyjność miasta jest kolektywnym produk­ tem jego mieszkańców, jednak to przemysł turystyczny rynkowo zbija kapitał na dobru wspólnym, czerpiąc renty monopolowe (zob. rozdział 4). Poprzez swoje codzienne działania i walki, jednostki

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

i grupy społeczne tworzą świat społeczny miasta i, co za tym idzie, tworzą coś wspólnego jako kontekst, w granicach którego mogą zamieszkiwać wszyscy. Podczas gdy kulturotwórcze dobro wspólne nie niszczy się poprzez użytkowanie, może zostać zdegradowane i zbanalizowane poprzez nadmierne wykorzystywanie. Ulice za­ blokowane przez korki są przestrzenią publiczną, która przestaje być użyteczna nawet dla kierowców (nie wspominając o pieszych czy protestujących). Prowadzi to na pewnym etapie do nałożenia ograniczeń i opłat za dostęp, aby ograniczyć użytkowanie dróg i tym samym umożliwić ich bardziej wydajne funkcjonowanie. Tego rodzaju ulica nie jest tym, co wspólne. Jednak zanim pojawiły się samochody, ulice często były dobrem wspólnym — miejscem powszechnej towarzyskości, przestrzenią zabawy dla dzieci (je­ stem wystarczająco stary, aby pamiętać, że ciągle bawiliśmy się na ulicach). Niemniej, tego rodzaju dobro wspólne zostało zniszczone i zamienione w przestrzeń publiczną zdominowaną przez pojawie­ nie się samochodu (wymuszając na administracji miejskiej próby odnowienia tych „bardziej cywilizowanych” aspektów wspólnotowej przeszłości przez tworzenie stref dla pieszych, kawiarni na chod­ nikach, ścieżek rowerowych czy małych parków jako przestrzeni służących do zabawy itd.). Lecz tego rodzaju inicjatywy tworzenia nowych rodzajów miejskich dóbr wspólnych szybko mogą zostać skapitalizowane. Mogą być nawet projektowane specjalnie tym kątem. Miejskie parki niemalże zawsze prowadzą do wzrostu war­ tości nieruchomości mieszkaniowych w danej okolicy (oczywiście pod warunkiem, że przestrzeń publiczna parku jest regulowana i patrolowana, aby nie dopuszczać do niego motłochu i dealerów

narkotyków). Nowoutworzony High Linę w Nowym Jorku miał wielki wpływ na wartość pobliskich nieruchomości mieszkanio­ wych, uniemożliwiając większości mieszkańców Nowego Jorku dostęp do niedrogiego budownictwa mieszkaniowego w tej okolicy za sprawą gwałtownej podwyżki czynszów. Tworzenie tego rodzaju przestrzeni publicznych radykalnie osłabia, a nie wzmacnia szansę na uwspólnianie dla kogokolwiek oprócz bogaczy. Prawdziwym problemem dla właściwej realizacji wspólnego interesu jest tutaj, podobnie jak w oryginalnej przypowiastce Hardina, nie dobro wspólne jako takie, ale porażka zindywidualizowa­ nych praw własności prywatnej. W związku z tym pytanie brzmi: dlaczego nie uznamy za najważniejszy problem indywidualnego

112

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

posiadania bydła i nie skupimy się na jednostkowym zachowaniu dążącym do zmaksymalizowania użyteczności, zamiast trwonić czas na zagadnienie wspólnego pastwiska? Wszakże usprawied­ liwieniem praw własności prywatnej w teorii liberalnej jest to, iż powinny służyć maksymalizowaniu wspólnego dobra, jeśli tyl­ ko są społecznie zintegrowane poprzez instytucje sprawiedliwej i wolnorynkowej wymiany. Wspólnota (.commonwealth, jak powia­ da Hobbes) wytwarzana jest za pośrednictwem prywatyzujących, konkurujących interesów funkcjonujących w obrębie silnej władzy państwowej. Ta opinia, podzielana przez teoretyków liberalnych, takich jak John Locke i Adam Smith, jest głoszona nieustannie. Współcześnie sztuczka polega jednak oczywiście na bagatelizowa­ niu potrzeby silnej władzy państwowej przy jednoczesnym, cza­ sami brutalnym, jej rozwijaniu. Bank Światowy nieprzerwanie za­ pewnia nas (opierając się w dużej mierze na teoriach de Soto), że rozwiązaniem problemów globalnego ubóstwa są prawa własności prywatnej zapewnione wszystkim mieszkańcom slumsów oraz do­ stęp do mikrofinansowania (tak się składa, że przynosi ono świa­ towej finansjerze pokaźne stopy zwrotu, jednocześnie popychając do samobójstwa w obliczu narastającej pętli długów wielu z jego

„beneficjentów”)"0. A mimo to mit się utrzymuje: twierdzi się, że jeśli tylko wrodzone przedsiębiorcze instynkty biednych zostaną uwolnione niczym siły natury, wówczas wszyscy będą mieli się do­ brze i problem chronicznego ubóstwa zostanie rozwiązany, wspól­ ne bogactwo zaś — spotęgowane. Był to w istocie argument przy­ woływany na rzecz pierwotnego ruchu grodzeń w Wielkiej Brytanii już od średniowiecza. I nie był on do końca błędny. Dla Locke’a własność indywidualna jest prawem natural­ nym, które powstaje, gdy jednostki tworzą wartość przez połącze­ nie swojej pracy i ziemi. Owoce ich pracy należą do nich i tylko do nich. Stanowiło to istotę teorii wartości opartej na pracy w wer­ sji Locke’a1". Wymiana rynkowa uspołecznia owo prawo w mo­ mencie, gdy każda jednostka odzyskuje wartość, którą stworzyła, poprzez jej wymianę na ekwiwalentną wartość stworzoną przez

no 111

113

World Development Report 2009, dz. cyt.; A. Roy, Poverty Capital: Micro­ finance and the Making ofDevelopment, New York 2010. R. Meek, Studies in the Labour Theory ofValue, New York 1989.

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

inną jednostkę. W efekcie jednostki podtrzymują, poszerzają i uspołeczniają swoje prawo własności prywatnej poprzez tworze­ nie wartości oraz przy założeniu wolnej i uczciwej wymiany rynko­ wej. W taki oto sposób, jak twierdzi Adam Smith, najłatwiej tworzy się bogactwo narodów, najlepiej służy to też wspólnemu dobru. Nie był on całkowicie w błędzie. Założeniem jest tu jednak wolny i sprawiedliwy rynek, który według klasycznej ekonomii politycznej ma być zapewniony przez interwencję państwa (przynajmniej tak doradzał politykom Adam Smith). Jest też w teorii Locke’a haczyk. Jednostki, którym nie uda się wyprodukować wartości, nie mają prawa do własności. Wy­ właszczenie rdzennej ludności Ameryki Północnej przez „produk­ tywnych” kolonialistów było usprawiedliwione, gdyż rdzenna lud­ ność nie produkowała wartości"2. A w jaki sposób radzi sobie z tym zagadnieniem Marks? W po­ czątkowych rozdziałach Kapitału przyjmuje Locke’owską fikcję (choć argumentacja jest z pewnością naszpikowana ironią, gdy na przykład odnosi się do roli, jaką w myśleniu polityczno-ekono­ micznym odgrywa mit Robinsona Crusoe, w którym ktoś wrzucony w stan natury zachowuje się jak przedsiębiorczy Brytyjczyk z krwi i kości)"3. Niemniej jednak, gdy Marks podejmuje kwestię, w jaki sposób siła robocza staje się zindywidualizowanym towarem, ku­ powanym i sprzedawanym na sprawiedliwych i wolnych rynkach, widzimy jak fikcja Locke’a zostaje zdemaskowana. System oparty na równości w wymianie wartości wytwarza wartość dodatkową dla kapitalistycznego właściciela środków produkcji poprzez wyzysk żywej pracy w ramach produkcji (nie na rynku, gdzie może brać górę burżuazyjny porządek prawny i konstytucyjny). Locke’owskie ujęcie zostaje podważone w jeszcze bardziej dramatyczny sposób, gdy Marks stawia pytanie o pracę łączną. W świecie, w którym indywidualni rzemieślniczy producenci kon­ trolujący swoje własne środki produkcji mogli wchodzić w wol­ ną wymianę na względnie wolnych rynkach, wskazana fikcja mo­ gła mieć pewne uzasadnienie. Ale jak twierdzi Marks, począwszy od schyłku XVIII wieku wraz z powstaniem systemu fabrycznego

112 113

114

E. Meiksins Wood, Empire ofCapital, London 2005. K. Marks, Kapitał, dz. cyt., 1.1, ss. 81-83.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

teoretyczne ujęcie Locke’a straciło swoje zastosowanie (jeśli oczy­ wiście kiedykolwiek je posiadało). W fabryce praca jest zorgani­ zowana kolektywnie. Jeśli z tej pracy miałoby być wyprowadza­ ne jakiekolwiek prawo własności, musiałoby być ono z pewnością kolektywne lub powiązane, a nie jednostkowe. Definicja pracy wy­ twarzającej wartość, która jest podstawą dla teorii własności pry­ watnej autora Dwóch traktatów o rządzie, nie może się już odnosić do robotnika jednostkowego, lecz do łącznego. Komunizm powi­ nien zatem wyłonić się na podstawie „związku wolnych ludzi pra­ cujących przy pomocy wspólnych środków produkcji i świadomie wydatkujących swe liczne indywidualne siły robocze jako jedną

społeczną siłę roboczą”114115 . Marks nie jest orędownikiem własności 116 państwowej, lecz formy własności ustalonej w produkcji przez ro­ botnika łącznego dla wspólnego dobra. Aby opracować zagadnienie możliwego powstawania form własności, Marks odwrócił pogląd Locke’a na temat produkcji war­ tości. Załóżmy, jak proponuje Marks, że kapitalista rozpoczyna produkcję z kapitałem 1000 dolarów i w pierwszym roku udaje mu się zdobyć 200 dolarów wartości dodatkowej z pracowników łączących swoją pracę z ziemią, a następnie zużywa ową wartość dodatkową na własną konsumpcję. Zatem, po pięciu latach owe 1000 dolarów powinno należeć do robotników łącznych, gdyż to oni połączyli swoją pracę z ziemią. Kapitalista skonsumował całe swoje pierwotne bogactwo"5. Zgodnie z tą logiką, kapitaliści, podobnie jak według Locke’a rdzenna ludność Ameryki Północnej, powinni stracić swoje prawa, gdyż sami nie wyprodukowali żadnej wartości. Mimo iż pomysł ten brzmi szokująco, stoi on za zaproponowa­ nym pod koniec lat 60. szwedzkim planem Meidnera"6. Przychody z podatku nałożonego na zyski korporacji w zamian za ograniczo­ ne zarobki robotników miały być zdeponowane w kontrolowanym przez robotników funduszu, który inwestowałby na rynku kapita­ łowym i w dalszej perspektywie mógłby wykupić samo przedsię­ biorstwo, poddając je przez to powszechnej kontroli zrzeszonych robotników. Kapitał opierał się temu pomysłowi z całą dostępną

114 115 116

115

Tamże, s. 83. Tamże, s. 613. R. Blackburn, Rudolph Meidner, 1914-200;: A Visionary Pragmatist, „Counterpunch”, 22 grudnia 2005.

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

mu siłą i nigdy nie został on wprowadzony w życie. Idea ta jednak powinna zostać ponownie wzięta pod uwagę. Zasadniczym wnio­ skiem jest to, że praca łączna, która współcześnie wytwarza war­ tość, daje podstawę kolektywnym, a nie indywidualnym prawom własności. Wartość — społecznie niezbędny czas pracy — stano­ wi kapitalistyczne dobro wspólne i jest reprezentowana przez pie­ niądz, uniwersalny ekwiwalent, w którym mierzone jest wspólne bogactwo. Dobro wspólne nie jest zatem czymś, co istniało dawno temu i zostało utracone, ale czymś, co podobnie jak miejskie dobra wspólne, wytwarzane jest nieustannie. Problemem jest to, że rów­ nie niezmiennie jest ono grodzone i przywłaszczane przez kapitał w swojej utowarowionej i zmonetaryzowanej formie. Środkiem, za pomocą którego w kontekście miejskim naj­ częściej przywłaszcza się dobro wspólne, jest oczywiście czerpa­

nie renty z gruntu i nieruchomości"7. A lokalna wspólnota, która walczy o utrzymanie etnicznej różnorodności w swojej dzielnicy i chroni się przed gentryfikacją, może nagle paść ofiarą podniesie­ nia wartości (i podatków), gdy agenci nieruchomości będą chcieli sprzedać bogaczom „charakter” ich dzielnicy: wielokulturowość, zróżnicowanie, ożywione ulice. Zanim rynek skończy swoje wy­ niszczające działanie, nie tylko pierwotni mieszkańcy zostaną po­ zbawieni (często poprzez wypchnięcie ich za pomocą podnoszenia czynszów i podatków od nieruchomości) dobra wspólnego, które stworzyli. Również i samo dobro wspólne zostanie tak zdegrado­ wane, że aż nierozpoznawalne. Rewitalizacja osiedla poprzez gentryfikację w północnym Baltimore wypchnęła rześkie życie uliczne (wraz z ludźmi siedzącymi na werandzie w ciepłe letnie wieczory i rozmawiającymi ze swoimi sąsiadami) za pomocą klimatyzowa­ nych, zabezpieczonych przed złodziejami domów z zaparkowa­ nymi na zewnątrz BMW i przestrzenią rekreacyjną na dachu, ale z absolutnie opustoszałymi ulicami. Rewitalizacja w lokalnej opi­ nii oznacza dewitalizację. Jest to zagrożenie, które nieustannie cią­ ży nad takimi miejscami, jak Christiania w Kopenhadze, osied­ le St. Pauli w Hamburgu, Willamsburg i DUMBO w Nowym Jorku,

a które już dotknęło z wyniszczającymi skutkami SoHo.

H7

116

Hardt i Negri ożywili ostatnio zainteresowanie tą istotną ideą (Commonwealth, dz. cyt., s. 258).

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Jest to z pewnością znacznie lepsza narracja, za pomocą któ­ rej możemy wyjaśnić prawdziwą tragedię miejskich dóbr wspól­ nych w naszych czasach. Osoby, które tworzą interesujące i stymu­ lujące życie codzienne dzielnicy, tracą je przez łupieżcze praktyki przedsiębiorców rynku nieruchomości, finansistów i konsumen­ tów z wyższej klasy średniej, którym absolutnie brakuje jakiejkol­ wiek miejskiej wyobraźni społecznej. Im wyższe jakościowo dobro wspólne dana grupa społeczna tworzy, tym bardziej prawdopo­ dobne jest to, że zostanie ono najechane i przywłaszczone przez prywatne interesy maksymalizujące zyski. Ale jest też inny analityczny aspekt tej sprawy, który musimy tu naświetlić. Praca łączna, którą rozważał Marks, ograniczała się w większości do fabryki. Co jeśli poszerzymy tę koncepcję i, za Hardtem i Negrim, uznamy, że współcześnie w dużej mierze to me­ tropolia konstytuuje dobro wspólne wytwarzane przez pracę łącz­ ną wydatkowaną na miasto i w jego ramach? Prawo do korzystania z tego dobra wspólnego z pewnością powinno przysługiwać tym wszystkim, którzy mieli swój udział w jego produkcji. Oczywiście tworzy to podstawę dla domagania się prawa do miasta ze strony robotników łącznych, którzy je stworzyli. Walka o prawo do miast odbywa się przeciwko władzom kapitału, który bezwzględnie żywi się czerpaniem renty ze wspólnego życia, wytworzonego przez in­ nych. To przypomina nam, że prawdziwym problemem jest pry­ watny charakter praw własności i władzy, jaką owe prawa nadają, aby przywłaszczać nie tylko pracę, ale i jej kolektywne wytwory. Uj­ mując to w inny sposób, problemem nie jest dobro wspólne per se, ale relacje między tymi, którzy je produkują lub zdobywają na róż­ nych poziomach i tymi, którzy je przywłaszczają dla celów prywat­ nych. Wiele z przejawów korupcji, które dotykają politykę miej­ ską, wiąże się z tym, w jaki sposób środki na publiczne inwestycje są rozdysponowywane, aby produkować złudzenie dobra wspólne­ go, które w istocie przyczynia się do wzrostu wartości prywatnego majątku uprzywilejowanych właścicieli nieruchomości. Rozróż­ nienie między miejskimi dobrami publicznymi (urbanpublicgoods) i miejskimi dobrami wspólnymi (urban commons) jest równie płyn­ ne, co niebezpiecznie nieprecyzyjne. Jak często bowiem zdarza się, że projekty rozwojowe są dofinansowywane przez państwo w imię wspólnego interesu, podczas gdy prawdziwymi ich beneficjentami są właściciele gruntu, finansiści i deweloperzy?

117

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

W jaki sposób zatem miejskie dobra wspólne są produkowane, organizowane, użytkowane i przywłaszczane na całym obszarze metropolii? To, jak uwspólnianie może działać na poziomie lokal­ nych dzielnic, jest względnie jasne. Wiąże się to połączeniem indy­ widualnych i prywatnych inicjatyw w organizowaniu i przechwy­ tywaniu efektów zewnętrznych poprzez umieszczanie pewnych

elementów środowiska poza rynkiem. W procesie tym poprzez regulacje, kodeksy, standardy i inwestycje publiczne uczestni­ czy zarówno lokalny rząd, jak i formalne i nieformalne organiza­ cje dzielnicowe (na przykład stowarzyszenia wspólnotowe, które w zależności od warunków mogą, ale niekoniecznie muszą, być ak­ tywne politycznie i bojowe). W wielu wypadkach terytorialne stra­ tegie i grodzenia miejskiego środowiska mogą stać się narzędziem dla politycznej lewicy w osiąganiu jej celów. Organizujący nisko opłacanych i prekamych pracowników w Baltimore ustanowili cały obszar Inner Harbor „strefą praw człowieka” — rodzajem do­ bra wspólnego — w której każdy pracownik powinien otrzymywać pensję na poziomie minimum socjalnego. Silnie powiązana z miej­ scem Federación de Juntas Vecinales de El Alto (Federacja Stowa­ rzyszeń Dzielnicowych w El Alto) stała się jednym z głównych za­ pleczy rebelii w tym mieście w 2003 i 2005 roku, podczas których kolektywnie zmobilizowano się przeciwko dominującym formom władzy politycznej11*. Grodzenie jest tymczasowym środkiem poli­ tycznym dla osiągnięcia wspólnego politycznego celu. Jednak nadal w mocy pozostaje efekt, o którym pisze Marks. Kapitał, napędzany przez zniewalające prawa konkurencji naka­ zujące zwiększanie użyteczności (zyskowności) — podobnie jak właściciele bydła w opowieści Hardina — produkuje

postęp w sztuce grabienia robotnika, lecz również w sztuce grabienia ziemi-, każdy postęp we wzroście urodzajności ziemi w danym okresie czasu jest zarazem postępem w niszczeniu trwałych źródeł tej urodzajności. Im bardziej dany kraj, jak np.

na

118

United Workers Organization and National Economic and Social Rights Initiative, Hidden in Plain Sight: Workers at Baltimore’s Inner Harbor and the Strugglefor Fair Development, Baltimore-New York 2011; S. Lazar, El Alto, Rebel City: Selfand Citizenship in Andean Bolivia, Durham 2010.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, opiera rozwój na pod­ stawie wielkiego przemysłu, tym szybciej postępuje ów proces niszczenia. Produkcja kapitalistyczna rozwija więc technikę i powiązania społecznego procesu produkcji tylko w ten spo­ sób, że wyniszcza zarazem same źródła wszelkiego bogactwa:

ziemię i robotnika"9. Kapitalistyczna urbanizacja permanentnie próbuje zniszczyć mia­ sto rozumiane jako społeczne, polityczne i zamieszkiwalne dobro wspólne. Owa „tragedia” przypomina tę, o której pisze Hardin, choć lo­ gika, z której wyrasta, jest zupełnie inna. Nieuregulowana, zindy­ widualizowana akumulacja kapitału nieustannie zagraża znisz­ czeniem dwóch podstawowych zasobów wspólnej własności, które podtrzymują wszelkie formy produkcji: robotnika i ziemi. Lecz ziemia, którą obecnie zamieszkujemy, jest wytworem ko­ lektywnej ludzkiej pracy. Urbanizacja polega na ciągłej produkcji miejskich dóbr wspólnych (i ich cieni w postaci publicznych prze­ strzeni i publicznych dóbr) oraz ich nieustającym przywłaszczaniu i niszczeniu przez interesy prywatne. A wraz z akumulacją kapita­ łu zachodzącą ze skumulowaną stopą wzrostu (zazwyczaj satys­ fakcjonujący jest wzrost na poziomie co najmniej trzech procent), owo podwójne zagrożenie dla środowiska (zarówno „naturalne­ go”, jak i zabudowanego) oraz dla pracy z biegiem czasu nasila się

i nabiera intensywności119 120. Wystarczy spojrzeć na wrak miasta De­ troit, aby zrozumieć, jak wyniszczający może być ten proces. Jednak najbardziej interesujące w koncepcji miejskich dóbr wspólnych jest to, że pokazuje ona wszystkie ich polityczne sprzeczności w bardzo skumulowanej formie. Dla przykładu roz­ ważmy kwestię skali, która kieruje nas od pytania o lokalne dzielni­ ce i polityczną organizację do zagadnień regionu metropolitalnego jako całości. Tradycyjnie na poziomie metropolitalnym radzono sobie z kwestią dóbr wspólnych poprzez mechanizmy państwo­ wego, regionalnego i miejskiego planowania. Uznano bowiem, że wspólne zasoby wymagane dla efektywnego funkcjonowania

119 120

119

K. Marks, Kapitał, dz. cyt., 1.1, s. 546. D. Harvey, The Enigma ofCapital..., dz. cyt.

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

ludności miejskiej, takie jak woda, transport, kanalizacja i otwar­ te przestrzenie dla rekreacji, muszą być zapewniane na metropo­ litalną, regionalną skalę. Jednak gdy tylko dochodzi do powiązania

kwestii tego typu, lewicowa analiza staje się mglista. Wówczas lewi­ cowi teoretycy albo z nadzieją kierują się w stronę jakiejś magicz­ nej zgodności lokalnych działań, które mają być skuteczne także na regionalnym lub globalnym poziomie, albo zwyczajnie odnoto­ wują powyższe zagadnienia jako interesujący problem, ogranicza­ jąc się jednak następnie do takiej skali, w której czują się bezpiecz­ nie — zazwyczaj skali mikro lub lokalnej. Możemy nauczyć się czegoś na temat ostatniej historii dóbr wspólnych również myśląc nieco bardziej konwencjonalnie. Na przykład Ostrom, która w swoim wykładzie z okazji otrzymania Nagrody Nobla skupiła się na przypadkach działań na małą skalę, ucieka się w jego podtytule Polycentricgovernance ofcomplex econo­ mic systems (Policentryczne współzależne rządzenie złożonymi syste­ mami gospodarczymi) do zaproponowania pewnego rozwiązania kwestii dóbr wspólnych w różnej skali. W istocie jedyne, co robi, to wskazanie z nadzieją na ideę, że „gdy zasoby wspólnej puli (CPR) są blisko powiązane z większym systemem społeczno-ekologicznym, rządzenie zorganizowane jest na wielu szkatułkowych pozio­ mach”, jednak bez uciekania się do żadnej monocentrycznej i hie­ rarchicznej struktury121. Kluczowym wyzwaniem jest to, w jaki sposób policentrycz­ ny system współzależnego rządzenia (czy coś analogicznego, na­ zywanego przez Murraya Bookchina konfederacją wolnościowych gmin) może realnie działać i jednocześnie nie stać się przykrywką dla czegoś zupełnie przeciwnego. Trudność ta nęka nie tylko argu­ mentację Ostrom, ale także wiele radykalnych lewicowych, komunalistycznych propozycji podjęcia tematu dóbr wspólnych. Dlate­ go też niezwykle ważne jest, aby dobrze zrozumieć ową krytykę. W artykule przygotowanym na konferencję Global Clima­ te Change Ostrom przedstawiła dalsze rozwinięcie argumentu, który oparty jest, co niezwykle dla nas przydatne, na rezultatach

121

120

E. Ostrom, Beyond Markets and States: Polycentric Governance ofCom­ plex Economic Systems, „American Economic Review” 2010, Vol. 100, No. 3, s. 200.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

długofalowych badań na temat dostarczania dóbr publicznych w regionach miejskich112. Przez długi czas zakładano, że zaopatrze­ nie w publiczne usługi skonsolidowane w wielkoskalowe metropo­ litalne formy zarządzania, w przeciwieństwie do licznych pozor­ nie chaotycznych lokalnych administracji, powinno podnieść ich efektywność i wydajność. Jednak, jak w sposób przekonujący po­ kazują te badania, wcale nie musi tak być. Plan spalił na panewce, gdyż w mniejszych okręgach dużo łatwiej było zorganizować i wy­ egzekwować zbiorowe i kooperatywne działania z silnym udziałem mieszkańców. Poza tym zdolność udziału gwałtownie spadła wraz ze wzrostem rozmiaru jednostek administracyjnych. Ostrom na koniec cytuje Andrew Sanctona, stwierdzając, że: samorządy miejskie są czymś więcej niż dostarczyciela­ mi usług. Stanowią demokratyczne mechanizmy, za pomo­ cą których terytorialnie osadzone wspólnoty ludzi zarządzają sobą na poziomie lokalnym. (...) ci, którzy wymusili połącze­ nie samorządów, niewzruszenie twierdzą, że kieruje nimi ich wzmacnianie. Takie podejście — jakkolwiek podbudowane dobrymi intencjami — podkopuje same fundamenty naszych liberalnych demokracji, gdyż podważa założenie, że mogą ist­ nieć samorządne formy funkcjonujące poza instytucjami rzą­ du centralnego122 123. Poza rynkową wydajnością i efektywnością istnieje także niedający się utowarowić powód przejścia na mniejszą skalę. Jak podsumowuje Ostrom: „Podczas gdy wielkoskalowe jed­ nostki były częścią efektywnego zarządzania w regionach me­ tropolitalnych, małe i średnioskalowe jednostki również są nie­ zbędnymi elementami”. Konstruktywna rola owych mniejszych jednostek, jak twierdzi, „musi zostać poważnie przemyślana". W związku z tym pojawia się pytanie, jak mogą być ustrukturyzowane relacje między nimi. Odpowiedzią, którą proponuje Vincent Ostrom, jest „porządek policentryczny", w ramach którego „wiele

122

123

121

Tejże, Polycentric Approachfor Coping with Climate Change, Background Paper to the 2010 World Development Report, Washington 2009. A. Sancton, The Assault on Locai Govemment, Montreal 2000, s. 167 (cyt. za: E. Ostrom, Polycentric Approach..., dz. cyt.).

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

elementów jest zdolnych do wzajemnego dostosowywania się, po­ rządkując związki między sobą w ramach ogólnego systemu zasad, w którym każdy element działa niezależnie od pozostałych”124. A zatem, co jest nie tak z tą wizją? Źródeł całego argumentu

należy się doszukiwać w tzw. hipotezie Tiebouta. Tiebout zapro­ ponował, aby metropolię podzielić pomiędzy różne jurysdykcje, z których każda oferowałaby swoim potencjalnym mieszkańcom konkretne lokalne zasady opodatkowania oraz szczególny pakiet dóbr publicznych. Mieszkańcy „głosowaliby nogami” i wybierali taki zestaw opodatkowania i usług, jaki odpowiadałby ich własnym potrzebom i preferencjom125. Na pierwszy rzut oka ta propozycja wydaje się bardzo atrakcyjna. Trudność polega jednak na tym, że im jest się bogatszym, tym łatwiej jest głosować nogami i zapłacić wejściową kwotę za nieruchomości i ziemię. Lepsza edukacja pub­ liczna może zostać zapewniona kosztem wyższych cen nierucho­ mości i podatków. Jednakowoż biedni są pozbawieni dostępu do lepszej jakości edukacji publicznej i są skazani na życie pod kiep­ ską jurysdykcją ze słabą edukacją. Wynikające z tego powielanie klasowych przywilejów i władzy poprzez policentryczne współ­ zależne rządzenie idealnie wpasowuje się w neoliberalne klasowe strategie społecznej reprodukcji. Wraz z licznymi bardziej radykalnymi propozycjami na rzecz zdecentralizowanej autonomii, Ostrom znajduje się w niebezpie­ czeństwie wpadnięcia w dokładnie tę samą pułapkę. Neoliberalna polityka rzeczywiście przychyla się zarówno ku administracyjnej decentralizacji, jak i maksymalizacji lokalnej autonomii. Z jednej strony otwiera to przestrzeń, w obrębie której radykalne siły mogą łatwo zasiać ziarna bardziej rewolucyjnego programu. Kontrre­

wolucyjne przejęcie w 2007 roku Cochabamby przez siły reakcji (dopóki nie zostały one wyparte przez ludową rebelię) występują­ ce pod hasłami autonomii, sugeruje, że przyjęcie lokalizmu i au­ tonomii jako prostej strategii przez dużą część lewicy, rodzi spo­ re trudności. W Stanach Zjednoczonych przywództwo inicjatywy

124

125

122

V. Ostrom, Polycentricity — Part 1 w: M. McGinnis (red.) Polycentricity and Local Public Economies, Ann Arbor 1999 (cyt. za: E. Ostrom, Poly­ centric Approach..., dz. cyt.). Ch. Tiebout, A Pure Theory ofLocal Expenditures, „Journal of Political Economy” 1956, Vol. 64, No. 5, ss. 416-424.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

z Cleveland, okrzykniętej przykładem autonomicznego komunitarianizmu w działaniu, poparło radykalnie prawicowego i antyzwiązkowego republikańskiego kandydata na gubernatora. Decentralizacja i autonomia w pierwszej kolejności napę­ dzają poprzez neoliberalizację produkcję jeszcze większych nie­ równości. Dlatego też w stanie Nowy Jork nierówne świadczenia publicznej edukacji w ramach konkretnych jurysdykcji z radykal­ nie różnymi zasobami finansowymi, zostały uznane przez sąd za sprzeczne z konstytucją, a państwo zgodnie z zarządzeniem sądu zostało zobowiązane do dążenia do wyrównania dostępu do edu­ kacji. Nie zrealizowało jednak tego nakazu i obecnie używa zagro­ żenia budżetowego jako wymówki, by dalej odwlekać jakiegokol­ wiek działania w tym kierunku. Należy w tym miejscu podkreślić, że to wyższy porządek i hierarchiczne instytucje sądów okazały się kluczowe dla zarządzenia większej równości traktowania jako pra­ wa konstytucyjnego. Ostrom nie wyklucza tego rodzaju tworzenia zasad wyższego rzędu. Relacje między niezależnymi i autonomicz­ nie działającymi wspólnotami muszą być nawiązywane i w jakiś sposób regulowane (stąd odwołanie Vincenta Ostroma do „usta­ nowionych zasad”). Jednak nie wiemy nic o tym, jak takie zasady wyższego rzędu mogłyby być tworzone; przez kogo i w jaki spo­ sób miałyby podlegać demokratycznej kontroli. W całym regionie metropolitalnym pewne zasady tego typu (lub zwyczajowe prak­ tyki) są niezbędne i kluczowe. Ponadto muszą one nie tylko zo­ stać ustanowione i utrzymywane, konieczne jest także ich wdro­ żenie i aktywne kontrolowanie ich przestrzegania (jak dzieje się to w wypadku każdego dobra wspólnego). Aby wskazać katastroficz­ ny przykład tego, co może potoczyć się źle, nie musimy wcale da­ leko szukać. W „policentrycznej” strefie Euro wszyscy członkowie byli zobowiązani do przestrzegania zasad ograniczających deficyt budżetowy. Kiedy większość z nich złamała owe zasady, nie było najmniejszej szansy na to, aby wymóc zgodę lub poradzić sobie z fi­ nansową nierównowagą, która pojawiła się w wyniku tego między państwami. Równie beznadziejnym zadaniem wydaje się zmusze­ nie państw do stosowania się do zobowiązań dotyczących ograni­ czenia emisji dwutlenku węgla. Historyczna odpowiedź na pyta­ nie „Kto umieszcza ‘dobro wspólne’ na wspólnym rynku?” może słusznie zostać ujęta jako ucieleśnienie wszystkiego, co najgorsze w hierarchicznych formach rządzenia. Jednak alternatywna wizja

123

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

tysięcy autonomicznych jednostek samorządowych zażarcie bro­ niących swojej autonomii i terenu, a jednocześnie negocjujących (niewątpliwie zajadle) swoją pozycję w ramach ogólnoeuropej­ skich podziałów pracy, jest raczej mało atrakcyjna. W jaki sposób radykalna decentralizacja — cel z pewnością wart zachodu — działa bez ukonstytuowania pewnej hierarchicz­ nej władzy wyższego rzędu? Przekonanie, że policentryzm czy inna forma decentralizacji może działać bez silnego hierarchiczne­ go przymusu i aktywnego egzekwowania, jest zwyczajnie naiwne. Duża część radykalnej lewicy — szczególnie o przekonaniach anar­ chistycznych czy autonomistycznych — nie ma odpowiedzi na ten problem. Państwowe interwencje (nie wspominając nawet o pań­ stwowym przymusie i wrowadzaniu porządku) są niedopuszczalne i generalnie odmawia się legitymizacji burżuazyjnej konstytucyj­ ności. Zamiast tego mamy do czynienia z mglistą i naiwną nadzieją na to, że grupy społeczne, którym udało się zadowalająco zorgani­ zować ich relacje do własnych lokalnych dóbr wspólnych, postąpią właściwie lub będą w stanie zgodzić się co do pewnych satysfakcjo­ nujących międzygrupowych praktyk na drodze negocjacji i inter­ akcji. Aby do tego doszło, lokalne grupy nie mogłyby niepokoić się żadnymi efektami zewnętrznymi swoich działań. Ponadto musiałyby zrezygnować z narosłych, demokratycznie dystrybuowanych w obrębie danej grupy społecznej korzyści na rzecz ratowania lub uzupełniania dobrobytu bliskich (nie mówiąc już o odległych) in­ nych, którzy w wyniku albo swoich złych decyzji, albo nieszczęś­ cia, pogrążyli się w nędzy i głodzie. Historia dostarcza nam nie­ wielu przykładów działania takiej redystrybucji poza dorywczymi, jednorazowymi sytuacjami. Nie posiadamy zatem żadnych narzę­ dzi, aby zapobiec pogłębianiu się społecznych nierówności pomię­ dzy wspólnotami. Wszystko to wręcz za dobrze zgadza się z neoli­ beralnym projektem polegającym nie tylko na ochronie struktur władzy klasowej, ale i na ich dalszym umacnianiu (czego jasnym przykładem jest porażka debaty na temat państwowej oświaty w Nowym Jorku). Murray Bookchin jest świadomy tego typu zagrożeń — jak pisze, „projekt wolnościowego municypalizmu w najlepszym ra­ zie może bardzo łatwo stać się bezsensowny, a w najgorszym zostać wykorzystany dla bardzo partykularnych celów". Jego od­ powiedzią na te niebezpieczeństwa jest „konfederalizm”. Gminne

124

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

zgromadzenia (municipal assemblies) działające na zasadach demo­ kracji bezpośredniej miałyby tworzyć podstawę dla wypracowywa­ nia strategii. Państwo zostałoby zastąpione konfederacyjną siecią gminnych zgromadzeń; a korporacyjna ekonomia ograniczona do ekonomii prawdziwie politycznej, w której gminy, wchodząc we wzajemne relacje zarówno go­ spodarcze, jak i polityczne, rozwiązywałyby swoje problemy materialne jako ciała obywatelskie w ramach otwartych zgro­ madzeń.

Owe zgromadzenia konfederacyjne podlegałyby administracji i za­ rządzaniu przez polityki i strategie wypracowane przez zgroma­ dzenia gminne, a ich delegaci będą odpowiadali przed owymi zgro­ madzeniami, pozostając do ich dyspozycji. Rady konfederacyjne (confederal councils) staną się środkami połączenia wiosek, miasteczek, dzielnic i miast w konfederacyjne sieci. Zatem władza byłaby ruchem oddolnym, a nie odgórnym. W konfederacji zakres władzy eg­ zekwowanej oddolnie zmniejszałby się wraz ze wzrostem skali rady konfederacyjnej, od wspólnot lokalnych i regionów po wciąż zwiększające się obszary126.

Propozycja Bookchina jest zdecydowanie najbardziej wyrafinowa­ nym pośród radykalnych ujęć tego, jak radzić sobie z tworzeniem i kolektywnym użytkiem dóbr wspólnych w wielu różnych skalach, i dlatego też warto włączyć ją w program gruntownej zmiany antykapitalistycznej. Kwestia ta jest o wiele bardziej nagląca z powodu neoliberal­ nego ataku na publiczny dostęp do socjalnych dóbr publicznych, z którym mamy do czynienia od około 30 lat. Przypomina on zma­ sowany atak na prawa i władzę zorganizowanego świata pracy, z którym mieliśmy do czynienia od lat 70. XX wieku (od Chile po Wielką Brytanię), ale skupia się raczej bezpośrednio na kosztach społecznej reprodukcji pracy. Kapitał długo wołał uznawać koszty

126 M. Bookchin, Urbanization Without Cities..., dz. cyt., rozdz. 8,9.

125

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

tej reprodukcji za koszty zewnętrzne — czyli te, za które nie pono­ si żadnej rynkowej odpowiedzialności — jednak ruch socjaldemo­ kratyczny oraz zagrożenie ze strony komunistycznej alternaty­ wy wymusiły na kapitale w krajach zaawansowanego kapitalizmu intemalizowanie owych kosztów, wraz z pewnymi kosztami ze­ wnętrznymi związanymi z niszczeniem środowiska. Trwało to aż

do lat 70. Celem neoliberalnych strategii począwszy od lat 80. było przerzucenie tych kosztów na globalne dobra wspólne społecznej reprodukcji i środowiska, tworzące negatywne dobra wspólne, do partycypacji w których zmuszone są obecnie całe populacje. Pyta­ nia o reprodukcję społeczną, gender oraz dobra wspólne są ze sobą

połączone127. Odpowiedź kapitału na warunki globalnego kryzysu po 2007 roku polegała na wprowadzeniu drakońskiego generalnego pla­ nu zaciskania pasa, który uszczupla zasób dóbr publicznych prze­ znaczanych na polepszenie warunków społecznej reprodukcji oraz stanu środowiska, a tym samym oznacza obniżenie jakości dóbr wspólnych w obu tych sferach. Kapitał wykorzystał również kry­ zys do umożliwienia jeszcze bardziej łupieżczych praktyk w pry­ watnym przywłaszczaniu dóbr wspólnych, co prezentowane jest jako warunek konieczny ożywienia wzrostu gospodarczego. Dla przykładu, użycie wywłaszczenia za odszkodowaniem (eminentdomairi), aby zagarnąć przestrzenie dla prywatnych celów (będących przeciwieństwem „publicznej użyteczności”, z myślą o której tego typu prawa zostały pierwotnie stworzone), stanowi klasyczny przy­ padek redefiniowania celów publicznych jako sponsorowanego przez państwo prywatnego rozwoju. Od Kalifornii po Grecję, kryzys spowodował spadki w warto­ ści miejskich majątków, uszczuplenie praw i uprawnień większo­ ści obywateli. Wszystkiemu temu towarzyszy poszerzenie zakresu łupieżczej władzy kapitału nad nisko opłacaną i zmarginalizowaną ludnością. W skrócie ujmując, był to masowy atak na reprodukcyj­ ne i środowiskowe dobra wspólne. Przekraczająca dwa miliardy lu­ dzi globalna populacja żyjących za mniej niż dwa dolary dziennie

127 S. Federici, Women, Land Struggles and the Reconstruction ofthe Com­ mons, „Working USA: The Journal of Labor and Society” 2011, No. 14, ss. 41-56.

126

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

jest wykorzystywana przez mikrofinansowanie — najbardziej ry­ zykowną formę pożyczki spośród tych o już podwyższonym ryzy­ ku — tak, by pozyskać od nich środki na ozłocenie MacPosiadłości bogaczy (jak miało to miejsce na rynku mieszkaniowym w Stanach Zjednoczonych przy użyciu łupieżczych kredytów typu subprime, na skutek których doszło do fali egzekucji hipotek). Środowi­

skowe dobra wspólne są nie mniej zagrożone, gdyż proponowa­ ne rozwiązania (takie jak handel emisjami dwutlenku węgla czy nowe technologie środowiskowe) oferują wyjście z impasu za po­ mocą tych samych narzędzi akumulacji kapitału i wymiany na ryn­ ku spekulacyjnym, które przede wszystkim wpakowały nas w kło­ poty. Nie dziwi zatem fakt, że biednych nie dość, że nie ubywa, to ich liczba raczej się powiększa. Podczas gdy Indie w czasie kryzy­ su osiągnęły znaczny wzrost gospodarczy — np. liczba miliarderów skoczyła z 26 do 69 przez ostatnie trzy lata, w tym samym czasie liczba mieszkańców slumsów nieomal podwoiła się na przestrzeni ostatniej dekady. Wpływ tych tendencji jest całkiem oszałamiający: luksusowe klimatyzowane apartamentowce wyłaniają się pośród porzuconych miejskich dzielnic biedy, w których zubożali miesz­ kańcy desperacko walczą o zapewnienie sobie godnej egzystencji. Demontaż struktur regulujących i kontrolujących, które dą­ żyły (choć nieadekwatnymi środkami) do ukrócenia zamiłowania do łupieżczych praktyk akumulacji, uruchomił logikę apres moi le deluge™, polegającą na nieokiełznanej akumulacji i finansowych spekulacjach, które obecnie przekształciły się w istną falę twór­ czej destrukcji, również tę opartą na kapitalistycznej urbanizacji. Zniszczenie to może zostać zahamowane i odwrócone tylko dzię­ ki uspołecznieniu produkcji dodatkowej i dystrybucji oraz ustano­ wieniu nowej wspólnoty bogactwa otwartej dla wszystkich. W tym właśnie kontekście odrodzenie retoryki i teorii dóbr wspólnych zyskuje dodatkowe znaczenie. Jeśli zapewniane przez państwo dobra publiczne zanikają lub stają się zwykłym motorem prywatnej akumulacji (jak dzieje się to w wypadku edukacji), pań­ stwo natomiast wycofuje się z ich dostarczania, wówczas istnieje

im

127

Apres moi le deluge — sformułowanie przypisywane Ludwikowi XV, po polsku oddawane najczęściej jako: „po mnie choćby potop” (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ 3. TWORZENIE MIEJSKICH DÓBR WSPÓLNYCH

tylko jedna możliwa odpowiedź. Ludność musi się samoorgani­ zować i zapewniać sobie własne dobra wspólne (co miało miejsce w Boliwii, jak zobaczymy w rozdziale piątym). Polityczne rozpo­ znanie tego, że dobra wspólne mogą być wytwarzane, chronione oraz użytkowane dla społecznych korzyści, tworzy ramę dla oporu

przed kapitalistyczną władzą oraz daje impuls do przemyślenia po­ lityki antykapitalistycznej zmiany. W tej kwestii nie jest najważniejszy konkretny zestaw instytucjo­ nalnych rozwiązań — tu grodzenia, a tam poszerzenie różnorodno­ ści kolektywnych i wspólnotowych rozwiązań problemu własności. Kluczowy jest fakt, że za sprawą uogólnionego efektu politycznego działania kapitał zostaje uznany za winnego problemu spirali degra­ dacji pracy i zasobów ziemskich (włączając w to zasoby osadzone w „drugiej naturze” środowiska zabudowanego). W tych staraniach „bogaty zestaw środków”, których zaczyna nam dostarczać Elinor Ostrom — nie tylko publicznych i prywatnych, ale też kolektywnych i stowarzyszeniowych, szkatułkowych, hierarchicznych i horyzon­ talnych, wykluczających i otwartych — będzie miał kluczową rolę do odegrania w poszukiwaniu sposobów organizowania produkcji, dystrybucji, wymiany i konsumpcji tak, aby spełniać ludzkie ży­ czenia i potrzeby na antykapitalistycznych zasadach. Ten bogaty wachlarz nie jest dany, lecz należy go stworzyć. Ważne, aby nie wypełniać wymogów akumulacji dla samej akumulacji na rzecz klasy, która przywłaszcza wspólne bogactwo od klasy, która je produkuje. Powrót dóbr wspólnych jako kwestii politycznej powinien zostać wpisany w całość antykapitalistycznej walki w każdym możliwym jej aspekcie. Niestety idea dóbr wspól­ nych (podobnie jak prawa do miasta) jest przywłaszczana przez istniejące władze polityczne równie łatwo, jak sama wartość po­ zyskiwana z rzeczywistych miejskich dóbr wspólnych przez inte­ resy rynku nieruchomości. Zatem kluczowa jest zmiana tej sytua­ cji i poszukiwanie twórczych sposobów korzystania z mocy pracy łącznej na rzecz wspólnego dobra. Istotne jest również utrzymywa­ nie wytworzonej wartości pod kontrolą robotników, którzy ją wy­ produkowali. Wymaga to obustronnego politycznego ataku. Z jednej stro­ ny, należy wymóc na państwie zwiększenie wysiłku w dostarcza­ niu dóbr publicznych dla celów publicznych. Z drugiej zaś, zadanie to wymaga samoorganizacji całych populacji w przywłaszczaniu,

128

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

używaniu i uzupełnianiu tych dóbr w takie sposoby, które posze­ rzałyby i podnosiły jakość nieutowarowionych reprodukcyjnych i środowiskowych dóbr wspólnych. Owa produkcja, ochrona i uży­ tek dóbr publicznych i miejskich dóbr wspólnych w Bombaju, Sao Paulo, Johannesburgu, Los Angeles, Szanghaju czy Tokio dla de­ mokratycznych ruchów społecznych staje się kwestią naglącą. Po­ nadto wymaga ona dużo większej wyobraźni i wyrafinowania, niż wykazują znajdujące się obecnie w obiegu hegemoniczne, rady­ kalne teorie dóbr wspólnych. Szczególnie, że owe dobra wspólne są nieustannie wytwarzane i przywłaszczane przez kapitalistyczną formę urbanizacji. Dopiero od niedawna jasno uznaje się i pracu­ je — zarówno teoretycznie, jak i w sferze radykalnej praktyki — nad rolą dóbr wspólnych w formowaniu się miasta i miejskiej polity­ ki. Przed nami jeszcze wiele pracy. Wśród pojawiających się na ca­ łym świecie miejskich ruchów społecznych można jednak zauwa­ żyć wyraźne sygnały, że istnieją ludzie i masa krytyczna politycznej energii niezbędnej, by tego dokonać.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sztuka renty Liczba pracowników zaangażowanych w działalność i produkcję

kulturalną wzrosła znacząco na przestrzeni ostatnich kilku dekad (od około 150 tysięcy artystów zarejestrowanych w obszarze me­ tropolii Nowego Jorku we wczesnych latach 80. do prawdopodob­ nie ponad dwóch razy więcej obecnie) i wciąż rośnie. Składają się oni na kreatywny rdzeń grupy, którą Daniel Bell nazywa „kultural­ ną masą” (nie twórców, ale tych, którzy przekazują kulturę w me­ diach i poza nimi)119, i która na przestrzeni lat zmieniała swoje po­ lityczne postawy. W latach 60. uczelnie artystyczne były centrami radykalnych dyskusji, lecz ich późniejsza pacyfikacja i profesjona­ lizacja poważnie osłabiły wytwarzany tam polityczny ferment. Re­ witalizacja takich instytucji jako ośrodków politycznego zaanga­ żowania oraz mobilizacji sił politycznych i zdolności wywoływania poruszenia przez producentów kultury, z pewnością są dla lewicy celem wartym zachodu, nawet jeżeli wymagałyby pewnych prze­ kształceń w ramach socjalistycznej strategii i myśli. Podczas gdy w naszych czasach komercjalizacja i rynkowe motywacje dominu­ ją w sposób bezdyskusyjny, na marginesie istnieje wiele dysydenckich prądów czy przykładów niezadowolenia czekających na od­ krycie. Można je znaleźć pośród wytwórców kultury, mogących w owocny sposób podjąć krytyczną ekspresję i polityczną agitację wspierające proces wytwarzania nowego rodzaju dóbr wspólnych. Nie można zaprzeczyć, że kultura jest jakąś formą dobra wspólnego i że stała się pewnego rodzaju towarem. Jednakże ist­ nieje również szeroko rozpowszechnione przekonanie, że w nie­ których kulturalnych produktach i wydarzeniach jest coś tak wy­ jątkowego (niezależnie od tego, czy chodzi o sztukę, teatr, muzykę, kino, architekturę, czy szerzej — o lokalne style życia, dziedzictwo, pamięć zbiorową lub wspólnotę przeżyć), co odróżnia je od zwy­ kłych towarów, takich jak buty czy koszule. Podczas gdy granica

H9

130

D. Bell, Kulturowe sprzeczności kapitalizmu, tłum. S. Amsterdamski, Warszawa 1998, s. 17; D. Harvey, The Condition ofPostmodemity, dz. cyt., ss. 290-291,347-349; B. Taylor, Modernism, Postmodernism, Real­ ism: A Critical Perspectivefor Art, Winchester 1987, s. 77.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

pomiędzy tymi dwoma typami towarów jest w wysokim stopniu nieszczelna (być może nawet coraz bardziej), nadal istnieją po­ wody, by utrzymywać ten analityczny podział. Rzecz jasna, może być też tak, że wyróżniamy kulturowe artefakty i wydarzenia, po­ nieważ nie możemy znieść myśli, że nie są one autentycznie od­ mienne, istniejące na jakimś wyższym poziomie ludzkiej twórczo­ ści i znaczeń niż te znajdujące się w fabrykach masowej produkcji i konsumpcji. Jednak nawet kiedy pozbędziemy się wszelkich po­ zostałości myślenia życzeniowego (częstokroć podpartego po­ tężnymi ideologiami), nadal będziemy mieli wrażenie pewnej wy­ jątkowości produktów określonych jako „kulturalne”. Dzielnice pracowni artystycznych i galerii oraz rzędy kawiarni i barów, w któ­ rych spotykają się i występują muzycy, nie są tym samym, co skle­ py z ubraniami, tylko dlatego, że one też muszą przynosić zysk wy­ starczający na zapłacenie czynszu i niezbędny do przetrwania. Jak w takim razie można pogodzić status towaru tak wielu z tych zja­ wisk z ich wyjątkowym charakterem?

Renta monopolowa i konkurencja Dla samych producentów kultury, zazwyczaj bardziej zaintereso­ wanych kwestiami estetyki (czasami nawet oddanych idei sztuki dla sztuki) i wartości afektywnych, życiem towarzyskim i uczuciowym, termin w rodzaju „renty monopolowej” może wydawać się nazbyt techniczny i suchy, by udźwignąć coś ponad możliwy rachunek finansisty, dewelopera, spekulanta na rynku nieruchomości czy kamienicznika. Żywię nadzieję, że uda mi się udowodnić, że daje on znacznie lepszy punkt oparcia; to znaczy, że odpowiednio skonstru­ owany może wygenerować bogate interpretacje wielu praktycznych i indywidualnych dylematów wynikających ze splotu kapitalistycznej globalizacji, lokalnych przemian polityczno-gospodarczych oraz

ewolucji znaczeń kulturowych i wartości estetycznych150. Każda renta opiera się na monopolistycznej władzy prywat­ nego właściciela nad konkretnymi zasobami. Renta monopolowa130 *

130 Ogólna teoria renty, do której się odwołuję, przedstawiona została w: D. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., rozdz. 11.

131

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

pojawia się, ponieważ społeczni aktorzy mogą realizować zwięk­ szone możliwości dochodowe przez dłuższy czas, z samej racji ich wyłącznej kontroli nad jakimś bezpośrednio lub pośrednio nada­ jącym się do sprzedaży przedmiotem, który jest w jakiś decydu­

jący sposób wyjątkowy i niemożliwy do skopiowania. Są dwie sy­ tuacje, w których kategoria renty monopolowej wysuwa się na pierwszy plan. Pierwsza z nich występuje, gdy aktorzy społeczni kontrolu­ ją zasoby, towary lub miejsca o wyjątkowej jakości, które w odnie­ sieniu do konkretnego rodzaju działalności pozwalają im czerpać renty monopolowe od tych, którzy pragną z nich skorzystać. Zgod­ nie z twierdzeniem Marksa, najbardziej oczywistym przykładem z dziedziny produkcji jest winnica produkująca wino niezwykłej ja­ kości, które może być sprzedawane po cenie monopolowej. W ta­ kich warunkach „rentę stwarza tu cena monopolowa”131. Wersja związana z daną lokalizacją byłaby (dla kapitalistów zajmujących się handlem) z pewnością warunkowana dostępem do, powiedz­ my, sieci transportowych i komunikacyjnych lub bliskiej obecności (dla sieci hotelowej) jakiejś wysoce skoncentrowanej aktywności (takiej jak centrum finansowe). Zarówno handlowiec, jak i hotelarz zgodzą się zapłacić wyższą stawkę za ziemię z powodu oferowane­ go przez nią dostępu do określonych zasobów. Są to pośrednie przypadki renty monopolowej. To nie wyjąt­ kowej jakości ziemia, zasoby czy lokalizacja są przedmiotem han­ dlu, ale towar lub usługa wyprodukowana dzięki ich wykorzysta­ niu. W drugim wypadku ziemia, zasoby lub aktywa są sprzedawane bezpośrednio (jak wtedy, gdy winnice czy najlepsze tereny budow­ lane sprzedaje się międzynarodowym kapitalistom i finansistom dla celów spekulacyjnych). Niedobór można wytworzyć poprzez wstrzymywanie wykorzystania ziemi, zasobów czy aktywów i spe­ kulowanie ich przyszłą wartością. Rentę monopolową tego rodzaju da się rozszerzyć o posiadanie dzieł sztuki, takich jak rzeźba Rodina czy obraz Picassa, które mogą być (i coraz częściej są) kupowa­ ne oraz sprzedawane jako inwestycje. To właśnie niepowtarzal­ ność dzieła Picassa czy lokalizacji są tym, co kształtuje podstawę ceny monopolowej.

i3i K. Marks, Kapitał, dz. cyt., t. 3, cz. 2, s. 351.

132

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Te dwie formy renty monopolowej często się ze sobą krzyżu­ ją. Winnica (z jedynym w swoim rodzaju chateau i pięknym oto­ czeniem) znana ze swoich win może zostać sprzedana za cenę monopolową bezpośrednio, jak również sprzedawane mogą być pochodzące z tej ziemi wina o wyjątkowym smaku. Dzieło Picas­ sa można kupić dla zwiększania kapitału, a potem wypożyczyć za cenę monopolową komuś, kto wystawi je w galerii. Odległość od centrum finansowego może zostać sprzedana pośrednio, jak i bez­ pośrednio, powiedzmy, sieci hotelowej dla jej własnych celów. Jed­ nak różnica między tymi dwiema formami renty jest istotna. Mało prawdopodobne (choć wcale nie wykluczone), by, na przykład, Opactwo Westminsterskie czy Pałac Buckingham zostały sprze­ dane bezpośrednio (nawet najbardziej gorliwi zwolennicy prywa­ tyzacji mogliby się przed tym wzdragać). Mogą one jednakże być (i ewidentnie są) sprzedawane poprzez praktyki marketingowe przemysłu turystycznego (lub, w wypadku Pałacu Buckingham, przez królową). Z kategorią renty monopolowej wiążą się dwie sprzeczno­ ści. Obie są ważne dla argumentacji, którą mam zamiar przedsta­ wić poniżej. Po pierwsze, podczas gdy niepowtarzalność i szcze­ gólność są kluczowe dla definicji „wyjątkowych walorów”, wymóg zbywalności oznacza, że żaden przedmiot nie może być tak uni­ kalny czy szczególny, żeby znaleźć się zupełnie poza zasięgiem ra­ chunku pieniężnego. Dzieło Picassa musi mieć wartość pieniężną, podobnie jak obrazy Moneta, Maneta, sztuka ludów pierwotnych, znaleziska archeologiczne, historyczne budynki, starożytne po­ mniki, świątynie buddyjskie czy doświadczenie spływu pontonem w dół rzeki Kolorado albo znalezienia się w Stambule czy na szycie Mount Everest. Jak wynika jednoznacznie z powyższej listy, rodzi się tu pewna trudność w „kształtowaniu rynku”. Mimo iż od pew­ nego czasu rynek dzieł sztuki, podobnie jak do jakiegoś stopnia ry­ nek artefaktów archeologicznych, jest już ukształtowany, to ist­ nieje wyraźnie kilka pozycji na tej liście, które trudno byłoby weń bezpośrednio włączyć (jest to też problem dotyczący Opactwa Westminsterskiego). Wiele z nich sprawiałoby kłopot nawet przy sprzedaży pośredniej. Sprzeczność polega na tym, że im bardziej takie przedmio­ ty stają się zbywalne, tym mniej wyjątkowe i szczególne się wyda­ ją. W niektórych wypadkach samo wprowadzenie na rynek zmierza

133

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

ku zniszczeniu ich wyjątkowych właściwości (zwłaszcza jeśli zale­ żą one od takich cech, jak dzikość, odosobnienie, czystość jakiegoś rodzaju estetycznego doświadczenia itd.). Ogólnie rzecz biorąc, im łatwiej takie przedmioty lub wydarzenia są zbywalne (i podatne na kopiowanie przez fałszerzy, podróbki, imitacje czy podobizny), tym mniejszą zapewniają podstawę dla renty monopolowej. Przy­ pomina mi się tu pewna studentka, która narzekała na to, jak o wie­ le gorsze było jej doświadczenie zwiedzania Europy w porównaniu do Disney World: W Disney World wszystkie państwa są od siebie o wiele mniej oddalone i pokazują zawsze to, co jest w każdym kraju naj­ lepszego. Europa jest nudna. Ludzie mówią w dziwnych ję­ zykach i wszystko jest brudne. Czasami w Europie przez całe dnie można nie zobaczyć niczego interesującego, za to w Dis­ ney World coś nowego wydarza się cały czas, a ludzie są weseli.

To dużo lepsza zabawa. Jest dobrze zaprojektowany132. Być może brzmi to jak śmiechu warta ocena, jest jednak bar­ dzo otrzeźwiająca w tym, jak oświetla intensywne starania Euro­ py w kierunku przeprojektowania się w zgodzie ze standardami Disneya (i nie tylko dla dobra amerykańskich turystów). Jednak­ że — i tu znajduje się sedno sprzeczności — im bardziej Europa się disneyizuje, tym mniej niepowtarzalna i wyjątkowa się staje. Bez­ barwna jednorodność, która podąża za czystym utowarowieniem, wymazuje zalety monopolu; produkty kulturowe przestają się w zasadzie różnić od towarów. Zaawansowana transformacja dóbr konsumenckich w pro­ dukty korporacyjne lub »produkty markowe«, które mają mo­ nopol na wartość estetyczną — pisze Wolfgang Haug — zajęła w większości miejsce podstawowych lub »pospolitych« pro­ duktów, a więc estetyka towarowa rozszerza swoje granice co­

raz bardziej w głąb sfery przemysłów kulturalnych133.

132 133

134

Cyt. za: D. Kelbaugh, Common Place, Seattle 1997, s. 51. W. Haug, Commodity Aesthetics, Department of Comparative American Cultures Working Papers Series, Washington 2000, s. 13.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Wbrew temu każdy kapitalista szuka sposobu, aby przekonać kon­

sumentów o wyjątkowych i niepowtarzalnych właściwościach swoich towarów (stąd nazwy marek, reklamy i im podobne). Na­ ciski z obu stron grożą zgnieceniem wyjątkowych właściwości le­ żących u podstaw renty monopolowej. Dlatego jeśli ma być ona zachowana i zrealizowana, trzeba znaleźć jakiś sposób na utrzy­ manie niektórych towarów i miejsc wystarczająco wyjątkowymi i szczególnymi (naświetlę później, co można przez to rozumieć), aby utrzymać monopolistyczną przewagę w utowarowionej i czę­ sto zaciekle konkurencyjnej gospodarce. Tylko dlaczego w neoliberalnym świecie, ponoć zdominowa­ nym przez konkurencyjne rynki, miałby być tolerowany jakikolwiek rodzaj monopolu — nie mówiąc już nawet o takim, który mógłby być pożądany? Napotykamy w tym miejscu na drugą sprzeczność, która u swego źródła okazuje się być lustrzanym odbiciem pierwszej. Konkurencja, jak już dawno temu zauważył Marks, zawsze zmierza do monopolu (lub oligopolu) zwyczajnie dlatego, że przetrwanie najlepiej przystosowanych w wojnie wszystkich przeciw wszyst­

kim eliminuje słabsze firmy114. Im bardziej zajadła konkurencja, tym szybszy staje się trend do oligopolu, jeśli nie monopolu. Nie jest więc przypadkiem, że w ostatnich latach liberalizacja ryn­ ków i czczenie rynkowej konkurencji wytworzyły niespotykaną centralizację kapitału (Microsoft, Rupert Murdoch, Bertelsmann, usługi finansowe oraz fala przejęć, połączeń i konsolidacji w liniach lotniczych, w sprzedaży detalicznej czy nawet w starszych gałę­ ziach przemysłu, takich jak przemysł samochodowy, naftowy i im podobne). Ta tendencja już dawno temu została rozpoznana jako kłopotliwa cecha dynamiki kapitalistycznej — stąd antytrustowe ustawodawstwo w Stanach Zjednoczonych i praca europejskich komisji antymonopolowych i nadzorujących fuzje. Są one jednak słabą ochroną przed tymi przeważającymi siłami. Ta strukturalna dynamika nie miałaby tak dużego znaczenia, gdyby nie fakt, że kapitaliści aktywnie rozwijają siły monopoli­ styczne. Utrzymują w ten sposób dużo ściślejszą kontrolę nad pro­ dukcją i marketingiem, stabilizując swoje środowisko biznesowe,134

134

135

Poglądy Marksa na temat renty monopolowej zostały streszczone w: D. Harvey, Thè Limiti to Capital, dz. cyt., rozdz. 5.

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

aby umożliwić racjonalną kalkulację i długoterminowe planowa­ nie, ograniczanie ryzyka i niepewności oraz, bardziej ogólnie, za­ gwarantowanie sobie względnie spokojnego i bezproblemowego istnienia. Widzialna ręka korporacji, jak nazywa ją Alfred Chandler, w rezultacie miała większe znaczenie dla historii kapitali­

stycznej geografii niż tak droga Adamowi Smithowi niewidzialna ręka rynku, którą w ostatnich latach prezentuje się nam aż do znu­ dzenia jako przewodnią siłę neoliberalnej ideologii współczesnej

globalizacji135. To właśnie tutaj lustrzane odbicie pierwszej sprzeczności staje się najbardziej widoczne: procesy rynkowe w znacznym stopniu zależą od indywidualnych monopoli kapitalistów (wszystkich ro­ dzajów) nad środkami produkcji, włączając w to środki finansowe i ziemię. Przypomnijmy, że każda renta jest powrotem do mo­ nopolistycznej władzy prywatnej własności pewnych kluczowych aktywów, takich jak ziemia czy patent. Władza ta jest więc począt­ kiem i końcem wszelkiej kapitalistycznej aktywności. Niezbywalne prawo występuje u samych podstaw całej kapitalistycznej wymiany, czyniąc z możliwości zaprzestania handlu (gromadzenia, zataja­ nia, skąpstwa) ważny problem rynków kapitalistycznych. Czysta konkurencja rynkowa, wolność wymiany towarów i doskonała ra­ cjonalność rynków są z tego powodu raczej rzadkimi i chronicz­ nie niestabilnymi urządzeniami służącymi do koordynacji decyzji w kwestiach produkcji i konsumpcji. Problem polega na utrzymaniu wystarczająco konkurencyjnych stosunków gospodarczych, przy jednoczesnym podtrzymywaniu indywidualnych i klasowych mono­ polistycznych przywilejów prywatnej własności, które są podstawą kapitalizmu jako systemu polityczno-gospodarczego. Ostatni argument wymaga jednego dalszego wyjaśnienia, aby zbliżyć nas do kolejnego tematu. Sądzi się powszechnie, choć błęd­ nie, że władza monopolistyczna najwyższego poziomu jest najwy­ raźniej sygnalizowana przez centralizację i koncentrację kapitału w megakorporacjach. I przeciwnie, niewielki rozmiar firmy, znowu błędnie, uważany jest za przejaw konkurencyjności rynku. W ten sposób konkurencyjny dawniej kapitalizm stał się z czasem coraz

135 A. Chandler, The Visible Hand: The Managerial Revolution in American Business, Cambridge, MA 1977.

136

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

bardziej zmonopolizowany. Błąd ten pojawia się po części z powo­ du raczej zbyt płytkiego zastosowania Marksowskiej argumentacji dotyczącej „prawa tendencji centralizacji kapitału”, pomijającego jego kontrargument mówiący, że proces centralizacji „doprowa­ dziłby wkrótce do upadku produkcji kapitalistycznej, gdyby z kolei obok siły dośrodkowej przeciwstawne tendencje nie działały wciąż decentralizująco”134 Jest to jednakże poparte ekonomiczną teorią przedsiębiorstwa, która w zasadzie ignoruje przestrzenny i lokalny kontekst, nawet jeśli akceptuje (w tych rzadkich wypadkach, kiedy raczy wziąć to pod uwagę), że do przewagi związanej z lokalizacją włącza się „konkurencja monopolistyczna”. W XIX wieku na przykład browamik, piekarz i wytwórca świe­ czek byli do pewnego stopnia chronieni przed konkurencją na ryn­ kach lokalnych z powodu wysokich kosztów transportu. Miejsco­

we siły monopolistyczne były wszechobecne (nawet jeśli firmy były niewielkiego rozmiaru) i bardzo trudne do przełamania we wszyst­ kim: od produkcji energii po dostawy pożywienia. W ten sposób małych rozmiarów XIX-wieczny kapitalizm był o wiele mniej kon­ kurencyjny niż teraz. Jest to ten moment, w którym zmieniają­ ce się warunki transportu i komunikacji wkraczają jako kluczowa i decydująca zmienna. Kiedy przestrzenna bariera zniknęła wsku­ tek kapitalistycznej skłonności do „niszczenia przestrzeni przez czas”, wiele lokalnych przemysłów i usług straciło swoją miejsco­

wą ochronę i przywileje monopolistyczne136 137. Zostały zmuszone do konkurowania z producentami w innych miejscach — początkowo stosunkowo niedalekich, a potem dużo bardziej oddalonych. Geografia historyczna przemysłu browarniczego jest pod tym względem bardzo pouczająca. W XIX wieku większość ludzi piła lo­ kalne piwa, ponieważ nie mieli innego wyboru. Do końca XIX wie­ ku produkcja i spożycie piwa w Wielkiej Brytanii były w znacz­ nym stopniu zregionalizowane i pozostało tak do lat 60. XX wieku

136 137

137

K. Marks, Kapitał, dz. cyt., t. 3, cz. 1, s. 264. Zob. też D. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., rozdz. 5. K. Marks, Zarys krytyki..., dz. cyt., ss. 405-432. Bardziej ogólne rozwi­ nięcie tego wywodu znaleźć można w: D. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., rozdz. 12 oraz tegoż, The Condition ofPostmodemity, dz. cyt., cz. 3; zaś konkretne zastosowanie tej koncepcji znajduje się w: W. Cro­ non, Nature’s Metropolis, New York 1991.

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

(piwa importowane, za wyjątkiem Guinnessa, był czymś niesły­

chanym). Wtedy jednak rynek stał się ogólnonarodowy (Newcastle Brown i Scottish Youngers pojawiły się w Londynie i na południu), by następnie zostać rynkiem międzynarodowym (nagle pojawił się ogromny wybór piwa z importu). Jeśli ktoś współcześnie pije miej­ scowe piwo, to robi to wyłącznie z własnego wyboru, zazwyczaj z powodu splotu jakiegoś pryncypialnego przywiązania do lokalności i wyjątkowej jakości owego piwa (biorącej się z techniki pro­ dukcji, jakości wody czy czegokolwiek innego), która odróżnia je od innych. Na Manhattanie istnieją bary, w których można się napić najróżniejszych lokalnych piw z całego świata! Ekonomiczna przestrzeń konkurencji uległa z czasem wy­ raźnej zmianie w formie i skali. Ostatni atak globalizacji znacząco osłabił monopolistyczne osłony biorące się historycznie z wyso­ kich kosztów transportu i komunikacji, podczas gdy pozbycie się instytucjonalnych barier dla handlu (protekcjonizm) w podobny sposób zmniejszyło renty monopolowe uzyskiwane dzięki utrzy­ mywaniu zagranicznej konkurencji na zewnątrz. Jednakże kapita­ lizm nie radzi sobie bez sił monopolistycznych i zabiega o środki, za pomocą których może je skonstruować. Tak więc pytaniem jest, jak zmontować siły monopolistyczne w sytuacji, w której ochrona zapewniana przez tak zwane naturalne monopole związane z prze­ strzenią i lokalizacją oraz polityczne osłony granic narodowych i cła, zostały poważnie zmniejszone, jeśli nie zlikwidowane. Oczywistą odpowiedzią jest centralizacja kapitału w megakorporacjach lub tworzenie luźnych sojuszy (jak ma to miejsce w prze­ myśle lotniczym i samochodowym), które dominują rynek. Wi­ dzieliśmy to nie raz. Drugą metodą jest jeszcze ściślejsza ochrona monopolistycznych praw własności prywatnej poprzez międzyna­ rodowe prawa handlowe regulujące cały globalny handel. Patenty i tak zwane prawa własności intelektualnej stały się wskutek tego główną areną zmagań, dzięki którym, ogólnie rzecz biorąc, utrzy­ mywane są siły monopolistyczne. Sięgając po modelowy przykład, przemysł farmaceutyczny zdobył niespotykaną władzę monopoli­ styczną po części dzięki ogromnej koncentracji kapitału, a po czę­ ści dzięki ochronie patentowej i umowom licencyjnym. Teraz zaś żarłocznie dąży do jeszcze większej władzy monopolistycznej, sta­ rając się ustanowić prawa własności różnego rodzaju materiału ge­ netycznego (włączając w to rzadkie rośliny z lasów tropikalnych,

138

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

zbierane tradycyjnie przez ludność tubylczą). Kiedy tylko jedno ze źródeł przywilejów monopolistycznych słabnie, jesteśmy świad­ kami różnorakich prób utrzymywania i gromadzenia ich innymi środkami.

Nie byłbym w stanie zrobić tu przeglądu wszystkich tych ten­ dencji. Chciałbym jednakże przyjrzeć się bliżej tym aspektom omawianych procesów, które rzutują w sposób najbardziej bez­ pośredni na problemy lokalnego rozwoju i aktywności kulturo­ wej. Pragnę pokazać, po pierwsze, że nieustające walki toczą się o zbudowanie definicji władzy monopolu, która mogłaby zostać odniesiona do położenia i lokalności, oraz że idea „kultury” w co­ raz większym stopniu opleciona jest próbami umocnienia takiej monopolistycznej władzy właśnie dlatego, że roszczenia do wy­ jątkowości i autentyczności najłatwiej wyrażane są jako charakte­ rystyczne i niepowtarzalne roszczenia kulturowe. Rozpocznę od najbardziej oczywistego przykładu renty monopolowej, dostar­ czonego przez „winnicę rodzącą wino zupełnie wyjątkowej jakości (...), [które] przynosi cenę monopolową”.

Ryzyko w handlu winem Handel winem, podobnie jak browarnictwo, na przestrzeni ostat­ nich 30 lat stał się o wiele bardziej międzynarodowy, a nacisk kon­ kurencji sprowadził niezwykłe następstwa. Dla przykładu, pod presją Unii Europejskiej międzynarodowi producenci win (po dłu­ gich bataliach prawnych i intensywnych negocjacjach) zgodzili się na stopniowe wycofanie z użycia „tradycyjnych sformułowań” na etykietach win, co może ostatecznie objąć terminy takie jak châ­ teau i domaine, jak również gatunkowe terminy jak champagne, bur­ gund, chablis czy sauteme. W ten sposób europejski przemysł wi­ niarski, pod przewodnictwem Francuzów, stara się zachować renty monopolowe poprzez przekonywanie o wyjątkowych zaletach zie­ mi, klimatu i tradycji (połączonych jednym francuskim terminem terroir), o których to wyróżnikach zaświadcza nazwa. Francuski przemysł winiarski wsparty takimi instytucjami kontrolnymi, jak appellation contrôlée, podkreśla autentyczność i oryginalność swo­ ich produktów, fundujące ich niepowtarzalność, na której można oprzeć rentę monopolową.

139

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

Australia jest jednym z krajów, które zgodziły się na to posu­ nięcie. Winnica Chateau Tahbilk z Wiktorii zmuszona do wyrzu­ cenia Chateau ze swojej etykiety, nonszalancko ogłosiła, że „jako dumni Australijczycy nie czujemy potrzeby, aby korzystać z ter­ minów odziedziczonych z innych państw i kultur, których dni już przeminęły”. Rekompensując sobie tę sytuację, określili dwa czyn­ niki, które w połączeniu „dają nam wyjątkową pozycję w świecie wina”. Są bowiem właścicielami jednego z sześciu regionów win­ nych na świecie, na którego mezoklimat ogromny wpływ mają wody śródlądowe (liczne jeziora oraz miejscowe zalewy działają­ ce łagodząco i ochładzająco). Ich gleba opisana jest jako unikalny (odnaleziony jedynie w jednym innym miejscu na terenie Wiktorii) czerwonopiaskowy ił, którego barwa jest efektem bardzo wysokiej zawartości tlenku żelaza, mającego „pozytywny wpływ na jakość winogron i nadającego szczególny, rozpoznawalny regionalny cha­ rakter naszym winom”. Te dwa czynniki, kiedy się je połączy, defi­ niują Nagambie Lakes jako unikalny region winiarski (co prawdo­ podobnie zostanie poświadczone przez Australijski Komitet do Geograficznego Oznaczania Przedsiębiorstw Produkujących Wina i Brandy, założony, aby identyfikować winiarskie regiony na terenie Australii). Tahbilk ustanawia kontrroszczenie do renty monopolo­ wej na podstawie wyjątkowego połączenia warunków środowiska naturalnego w regionie, w którym się znajduje. Czyni tak w sposób analogiczny i konkurujący z roszczeniami do wyjątkowości terroir i domaine wysuwanymi przez francuskich producentów wina13“. Napotykamy tu jednak pierwszą sprzeczność. Każdy gatu­ nek wina jest sprzedawalny, a więc w jakimś sensie porównywal­ ny, niezależnie od tego, skąd pochodzi. Zajrzyjmy do regularnie wydawanego przez Roberta Parkera Wine Advocate. Parker ocenia wina ze względu na ich smak i nie przykłada wielkiego znaczenia do terroir czy jakichkolwiek innych roszczeń kulturalno-historycznych. Jest znany z niezależności (większość innych przewodników wspierana jest przez wpływowe sektory przemysłu winiarskiego). Ocenia wina według skali zgodnej z jego osobistym, charaktery­ stycznym gustem. Ma szeroką rzeszę zwolenników w Stanach Zjed­ noczonych, które stanowią duży rynek. Jeśli wycenia wino Chateau138

138 Tahbilk Wine Club, “Wine Club Circular” 2000, No. 15.

140

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

z Bordeaux na 65 punktów a wino australijskie na 95 punktów, to ma to wpływ na ich ceny. Producenci wina z Bordeaux są nim prze­ rażeni. Pozywali go, oczerniali, obrażali, a nawet atakowali fizycz­ nie, ponieważ podważa podstawy ich rent monopolowych1”. Podsumowując, roszczenia monopolistyczne są w takim samym stopniu „efektem dyskursu” i wynikiem walki, jak odzwierciedle­ niem właściwości produktu. Jeśli jednak język terroir i tradycji ma zostać porzucony, to jaki rodzaj dyskursu może go zastąpić? Par­ ker i wielu innych w branży winiarskiej wynalazło w ostatnich la­ tach język, którym opisują wina, korzystając z terminów takich jak „smak brzoskwini i śliwki, z nutą tymianku i agrestu”. Język ten brzmi dziwacznie, ale ta dyskursywna zmiana, która korespondu­ je ze wzrostem międzynarodowej konkurencji i globalizacją han­ dlu winem, odgrywa znaczącą rolę, odzwierciedlając utowarowienie konsumpcji wina podług zestandaryzowanych linii. Konsumpcja wina posiada wiele wymiarów, które otwierają ścieżki dla dochodowego wykorzystania. Dla wielu osób wiąże się z nią przede wszystkim przeżycie estetyczne. Poza czystą przyjem­ nością czerpaną (przez niektórych) z picia dobrego wina w połą­ czeniu z dobrym jedzeniem, w tradycji kultury zachodniej istnieje wiele rodzajów innych odniesień, które sięgają mitologu (Dionizos i Bachus), religji (krew Jezusa i rytuały związane z komunią) oraz tradycji festiwali, poezji, piosenek czy literatury. Wiedza na temat win i „właściwego” ich doceniania jest nierzadko oznaką klasy i bywa analizowana jako forma kapitału kulturowego (jak ująłby to Bourdieu). Dobry dobór wina mógł być zapewne pomocny przy podpisywaniu kilku wielkich umów biznesowych. (Czy zaufaliby­ ście komuś, kto nie wiedziałby, jak wybrać wina?) Charakter wina ma związek z regionalną kuchnią, a tym samym jest zanurzony w praktykach, które zmieniają regionalność w jeden ze sposobów życia oznaczonych przez wyróżniające go struktury uczuć (trudno wyobrazić sobie Greka Zorbę pijącego Mondavi, kalifornijskie tanie wino stołowe, nawet jeśli sprzedawane jest na ateńskim lotnisku). Winiarstwo ma na celu zysk, ale jednocześnie jest też kulturą w każdym tego słowa znaczeniu (od kultury produktu do praktyk

139 W. Langewiesche, The Million Dollar Nose, “Atlantic Monthly” 2000, Vol. 286, No. 6, ss. 11-22.

141

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

kulturowych, które otaczają jego konsumpcję i kapitału kulturo­ wego, który może się przy nim wytworzyć pośród producentów i konsumentów). Nieustanne poszukiwania rent monopolowych wiążą się z poszukiwaniami kryteriów wyjątkowości, oryginalności i autentyczności w każdej z tych dziedzin. Jeśli wyjątkowość nie może

zostać ustanowiona poprzez odwołania do terroir i tradycji lub przez prosty opis smaku, wówczas by określić monopolistyczne roszczenia i dyskursy opracowane w celu zagwarantowania prawdziwości owych roszczeń (wino, które zapewnia łatwość uwodzenia lub wino, które pasuje do nostalgii i ognia płonącego w kominku są współczesnymi narracjami reklamowymi w USA), muszą być zastosowane inne me­ tody rozróżniania. To, co znajdujemy w winiarstwie, to w praktyce mnóstwo konkurujących ze sobą dyskursów, z których każdy posiada własne roszczenia do wyjątkowości swojego produktu. Jednakże, wracając do mojego punktu wyjścia, wszystkie te dyskursywne zwroty i zmiany, jak również wiele spośród przełomów i zakrętów, które miały miejsce w strategiach panowania nad międzynarodowym rynkiem wina, mają u swego źródła nie tylko poszukiwanie zysku, ale również rent monopolowych. W tej sytuacji język autentyczno­ ści, wyjątkowości i specjalnych, niepowtarzalnych właściwości jest źródłem dużego niepokoju. Większa część zglobalizowanego rynku produkuje, w sposób zgodny ze wskazaną wcześniej drugą sprzecz­ nością, potężną siłę poszukującą sposobu na zagwarantowanie nie tylko trwania monopolistycznych przywilejów własności prywatnej, ale rent monopolowych, które wynikają z przedstawiania towarów jako nieporównywalnych ze sobą nawzajem.

Miejska przedsiębiorczość i poszukiwanie rent monopolowych Ostatnie zmagania na gruncie winiarstwa dostarczają pożyteczne­ go modelu, pomocnego w zrozumieniu szerokiego wachlarza zja­ wisk z wnętrza fazy, jaką obecnie przechodzi globalizacja. Mają one szczególny związek ze zrozumieniem tego, w jaki sposób lo­ kalny rozwój kulturalny i tradycje zostają wchłonięte w kalkula­ cje ekonomii politycznej poprzez próby zgarnięcia rent monopo­ lowych. Stawiają także pytanie o to, na ile obecne zainteresowanie

lokalnymi innowacjami kulturowymi i ich wskrzeszaniem oraz

142

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

wymyślanie nowych tradycji lokalnych łączy się z pragnieniem czerpania i przywłaszczenia sobie takich rent. Odkąd kapitaliści wszelkiego rodzaju (włączając w to najbogatszych międzynarodo­ wych finansistów) z taką łatwością uwodzeni są przez lukratywne perspektywy władz monopolistycznych, dostrzegamy natychmiast trzecią ze sprzeczności, mówiącą, że nawet najbardziej zapale­ ni zwolennicy globalizacji będą wspierać lokalny rozwój posiada­ jący potencjał przynoszenia im rent monopolowych, nawet jeśli efektem takiego wsparcia będzie tworzenie lokalnego klimatu po­ litycznego nastawionego wrogo do globalizacji. Podkreślanie wy­ jątkowości i nieskazitelności miejscowej kultury na Bali może być istotne dla przemysłu hotelarskiego, lotniczego lub turystyczne­ go, ale co jeśli zachęci to jednocześnie ruch społeczny na Bali do brutalnego opierania się „nieczystości” związanej z komercjaliza­ cją? Kraj Basków może wydawać się potencjalnie cennym regio­ nem kulturowym ze względu na swoją wyjątkowość, ale ETA z jej żądaniami autonomii i gotowością do okazjonalnego korzysta­ nia z przemocy nie jest czymś, co łatwo podda się komercjaliza­ cji. Z drugiej jednak strony granice, do jakich interes komercyjny jest się w stanie posunąć, są zaskakujące. Po ekranizacji filmu Mia­ sto Boga, portretującego przemoc i wojnę narkotykową toczącą się w fawelach Rio w przerażająco plastyczny (niektórzy powiedzieli­ by, że mylący) i szczegółowy sposób, przedsiębiorczy przemysł tu­ rystyczny zaczął sprzedawać wycieczki po fawelach, odbywające się w jednych z najniebezpieczniejszych dzielnic miasta (samemu można wybrać preferowany poziom ryzyka zwiedzania). Zapuś­ ćmy się odrobinę głębiej we wskazaną sprzeczność, jako że odbija się ona na polityce rozwoju miejskiego. Aby tego dokonać, musimy jednak pokrótce umiejscowić tę politykę w kontekście globalizacji. W ostatnich dekadach miejska przedsiębiorczość stała się bar­ dzo istotna zarówno z narodowego, jak i międzynarodowego punktu widzenia. Chodzi mi o pewien wzór zachowań dotyczących zarzą­ dzania miastami, łączącego w sobie władze państwowe (lokalne, miejskie, regionalne, narodowe czy ponadnarodowe) z szerokim wachlarzem różnych form organizacji społeczeństwa obywatel­ skiego (izby handlowe, związki zawodowe, kościoły, instytucje edu­ kacyjne i naukowe, grupy sąsiedzkie, NGO-sy i inne) oraz prywatne interesy (korporacyjne i indywidualne) do formowania koalicji mających na celu promocję lub zarządzanie różnorodnym miejskim

143

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

czy regionalnym rozwojem. Istnieje już rozległa literatura na ten temat, pokazująca, że formy, działania i cele owych systemów zarzą­ dzania (nazywanych różnie, np. „ustrojami miejskimi”, „miejskimi maszynami wzrostu” lub „regionalnymi koalicjami na rzecz wzro­ stu”) bardzo się różnią, zależnie od lokalnych warunków i splotu sił, które w nich uczestniczą140. Rola tej miejskiej przedsiębiorczości w odniesieniu do neoliberalnej formy globalizacji również została już szczegółowo przeanalizowana, zazwyczaj w kontekście relacji lokalne-globalne lub tak zwanej dialektyki przestrzeni i miejsca. Większość geografów, którzy zgłębiali ten problem, trafnie orzekła, że kategorycznym błędem jest postrzeganie globalizacji jako siły sprawczej lokalnego rozwoju. Jak słusznie argumentują, mamy tu do czynienia raczej z bardziej złożoną relacją między tymi poziomami, w której lokalne inicjatywy mogą przenikać do skali globalnej i na odwrót W tym samym czasie procesy na pewnym określonym poziomie — konkurencja międzymiejska i międzyregionalna są tu najbardziej oczywistymi przykładami — mogą przekształcić lokalne i regionalne konfiguracje globalizacji. Z tego też powodu globalizacja nie powinna być postrzega­ na jako niezróżnicowana jedność, ale jako geograficznie wyra­ żone uwzorowywanie globalnych działań i stosunków kapitali­

stycznych141. Tylko co to właściwie znaczy mówić o „geograficz­ nie wyrażonym uwzorowywaniu”? Istnieje oczywiście wiele przy­ kładów nierównomiernego geograficznie rozwoju (na wielu po­ ziomach) oraz przynajmniej kilka trafnych teorii pozwalających zrozumieć jego kapitalistyczną logikę. Po części można ujmować ten nierównomierny rozwój w typowych kategoriach, jako stara­ nia części mobilnego kapitału (z kapitałami finansowym, handlo­ wym i produkcyjnym mającymi w tym względzie różne możliwo­ ści), by poprzez przemieszczanie się zdobyć przewagę w produkcji

140

141

B. Jessop, An Entrepreneurial City in Action: Hong Kong’s Emerging Strategies in Preparation for (Inter-)Urban Competition, „Urban Studies” 2000, Vol. 37, No. 12, ss. 2287-2313; D. Harvey, From Managerialism to Entrepreneurialism: The Transformation of Urban Governance in Late Capitalism, „Geografiska Annaler” 1989, No. 71B, ss. 3-17; N. Brenner, Spaces ofNeoliberalism: Urban Restucturing in North America and West­ ern Europe, Oxford 2003. Zob. K. Cox (red.), Spaces ofGlobalization: Reasserting the Power ofthe Local, New York 1997.

144

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

i przywłaszczaniu wartości dodatkowej. Rzeczywiście można roz­ poznać trendy pasujące do prostego modelu „wyścigu na dno”, zgodnie z którym najtańsza i najłatwiej wyzyskiwana siła robocza staje się drogowskazem dla przepływu kapitału i decyzji inwesty­ cyjnych. Z drugiej strony istnieje wiele równoważnych kontrprzykładów sugerujących, że ten monokauzalizm w kwestii geograficz­ nie nierównomiernego rozwoju jest ogromnym uproszczeniem. Ogólnie rzecz biorąc, kapitał przepływa równie łatwo do regionów charakteryzujących się wysokimi płacami, jak do tych z niskimi za­ robkami, i często wydaje się być kierowany geograficznie przez cał­ kowicie inne kryteria niż te wyłożone zarówno w burżuazyjnej, jak i w marksistowskiej ekonomii politycznej.

Problem bierze się po części ze zwyczaju ignorowania katego­ rii kapitału ziemskiego oraz mającego duże znaczenie długotermi­ nowego inwestowania w środowisko zabudowane, które z samej definicji jest geograficznie nieruchome. Tego rodzaju inwesty­ cje, zwłaszcza jeśli mają spekulacyjny charakter, przyciągają nie­ zmiennie dalsze fale inwestycji, o ile pierwsze z nich okażą się do­ chodowe (aby zapełnić centrum konferencyjne, potrzeba hoteli, które wymagają usprawnienia transportu i komunikacji, co stwa­ rza możliwość powiększenia pojemności centrum konferencyj­ nego...). Występuje tu zatem element kolistej i kumulacyjnej przyczynowości wewnątrz dynamiki inwestycyjnej na terenie miejskim (przykładowo, wystarczy spojrzeć na przebudowę obszaru lon­ dyńskiej dzielnicy portowej, a także na rentowność kompleksu biurowego Canary Wharf, która zależy od dalszych inwestycji na

tym terenie — tak publicznych, jak i prywatnych). To właśnie isto­ ta „miejskich maszyn wzrostu”: aranżacja dynamiki procesu inwe­ stycyjnego i zapewnianie kluczowych inwestycji publicznych we właściwym miejscu i czasie tak, aby zwiększyć szansę powodzenia w międzymiejskiej i międzyregionalnej konkurencji142. Nie byłoby to jednak aż tak atrakcyjne, jak jest obecnie, gdyby nie sposoby możliwego przechwytywania rent monopolowych. Dla przykładu, dobrze znaną strategią deweloperów jest zachowywanie najlepszej i najbardziej rentownej działki z jakiejś inwestycji w celu

142 J. Logan, H. Molotch, Urban Fortunes: The Political Economy ofPlace, Berkeley 1988.

145

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

czerpania z niej renty monopolowej po zrealizowaniu reszty pro­ jektu. Sprytna administracja publiczna posiadająca odpowiednią władzę również może stosować te same praktyki. Rząd Hongkongu jest w moim rozumieniu w dużej mierze finansowany z kontrolowa­ nej sprzedaży ziemi, pochodzącej z zasobów własności publicznej, po bardzo wysokich cenach monopolowych. To zaś z kolei przekłada się na renty monopolowe nieruchomości, co czyni Hongkong nie­ zwykle atrakcyjnym miastem dla międzynarodowego finansowego

kapitału inwestycyjnego działającego na rynkach nieruchomości. Oczywiście Hongkong wysuwa też inne roszczenia do swojej wyjąt­ kowości, związane z lokalizacją, którą może także bardzo energicz­ nie wyzyskiwać, oferując korzyści monopolowe. Nawiasem mówiąc, Singapur także zabrał się za przechwytywanie rent monopolowych i robił to w bardzo skuteczny sposób, działając trochę podobnie, choć przy użyciu zupełnie innych politycznych i ekonomicznych środków. Tego typu miejskie zarządzanie zorientowane jest głównie na tworzenie wzorów lokalnych inwestycji nie tylko w obszarze mate­

rialnej infrastruktury, takiej jak infrastruktura transportowa i ko­ munikacyjna, urządzenia portowe, kanalizacja i wodociągi, ale też społecznej infrastruktury edukacyjnej, technologicznej i na­ ukowej, kontroli społecznej, kultury i jakości życia. Celem jest wy­ tworzenie w ramach procesu urbanizacji dostatecznej synergii, by zarówno prywatne firmy, jak i władze państwowe mogły tworzyć i realizować renty monopolowe. Oczywiście nie wszystkie tego ro­ dzaju wysiłki kończą się sukcesem, ale nawet przykłady niepowo­ dzeń mogą po części lub w całości być rozumiane w kontekście porażki w staraniach o czerpanie rent monopolowych. Jednak ich poszukiwanie nie ogranicza się jedynie do praktyk na rynku nieru­ chomości, inicjatyw gospodarczych i finansów rządowych. Ma bo­ wiem o wiele szersze zastosowanie.

Kolektywny kapitał symboliczny, znaki dystynkcji i renty monopolowe Jeśli roszczenia dotyczące wyjątkowości, autentyczności, szcze­ gólności i specjalności tkwią u podstaw możliwości czerpania rent monopolowych, to na jakim obszarze lepiej jest wysuwać takie rosz­ czenia, niż na polu historycznie ustanowionych artefaktów i praktyk

146

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

kulturowych oraz specjalnych cech środowiskowych (włączając w to, rzecz jasna, środowisko zabudowane, społeczne i kulturalne)? Po­ dobnie jak w branży winiarskiej, wszelkie tego rodzaju roszczenia są na równi wynikiem dyskursywnych konstrukcji i walk oraz ugrunto­ wania w faktach. Wiele z nich opiera się na historycznych narracjach, interpretacjach i sensach tkwiących w zbiorowej pamięci, znaczeniu praktyk kulturowych i tym podobnych: przy tworzeniu tego rodzaju podstaw do czerpania rent monopolowych zawsze występuje silny społeczny i dyskursywny element działający, ponieważ nigdy nie będzie (w każdym razie dla wielu ludzi) drugiego takiego miejsca, jak Londyn, Kair, Barcelona, Mediolan, Stambuł, San Francisco czy jakiekolwiek inne miasto, w którym można uzyskać dostęp do czegokolwiek, co jest w nim ponoć unikalne. Najbardziej oczywistej ilustracji może dostarczyć nam współ­ czesna turystyka, choć sądzę, że błędem byłoby poprzestać na tym stwierdzeniu. Stawką jest tutaj bowiem władza kolektywnego ka­ pitału symbolicznego, specjalnych znaków dystynkcji złączonych z niektórymi miejscami, które ogólnie rzecz biorąc mają znaczą­ cą siłę przyciągania kapitału. Bourdieu, któremu zawdzięczamy te pojęcia, ogranicza je niestety do jednostek (dryfujących niczym atomy w morzu ustrukturyzowanych sądów estetycznych), pod­ czas gdy wydaje mi się, że formy kolektywne (i związki jednostek

z tymi formami) mogą być nawet bardziej interesujące143. Kolektywny kapitał symboliczny złączony z takimi nazwa­ mi i miejscami, jak Paryż, Ateny, Nowy Jork, Rio de Janeiro, Berlin, Rzym, ma wielkie znaczenie i daje tym miejscom dużą gospodar­ czą przewagę w porównaniu, na przykład, z Baltimore, Liverpoo­ lem, Essen czy Glasgow. Problemem tych drugich miejsc jest pod­ niesienie współczynnika kapitału symbolicznego i pomnożenie znaków dystynkcji tak, aby lepiej ugruntować swoje roszczenia do wyjątkowości, przynoszącej renty monopolowe. „Branding” miast stał się niezłym biznesem144. Biorąc pod uwagę powszechną utra­ tę innych władz monopolowych z powodu ułatwienia transportu i komunikacji oraz redukcji pozostałych barier handlowych, walka

143 144

147

P. Bourdieu, Dystynkcja: społeczna krytyka władzy sądzenia, tłum. P. Biłoś, Warszawa 2005. M. Greenberg, Branding New York: How a City in Crisis Was Sold to the World, New York 2008.

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

o kolektywny kapitał symboliczny stała się jeszcze istotniejsza jako podstawa rent monopolowych. Jak inaczej można wytłumaczyć sensację wzbudzoną przez Muzeum Guggenheima w Bilbao, z jego rozpoznawalną architekturą Gehry’ego? I jak inaczej wytłumaczyć

gotowość głównych instytucji finansowych, zajmujących się istot­ nymi międzynarodowymi interesami, do finansowania tak rozpo­

znawalnego projektu? By posłużyć się kolejnym przykładem: wzrost znaczenia Bar­ celony w ramach systemu miast europejskich był po części oparty na stopniowym gromadzeniu kapitału symbolicznego i akumula­ cji znaków dystynkcji. Składało się na nią odkrywanie wyróżniają­ cej się katalońskiej historii i tradycji, promowanie jej ważnych ar­ tystycznych osiągnięć i dziedzictwa architektonicznego (Gaudi) oraz unikalnych cech stylu życia i tradycji literackich, wsparte ist­ nym zalewem książek, wystaw i wydarzeń kulturalnych sławiących jej charakterystyczność. Wszystko to zaprezentowano z nowymi autorskimi dodatkami architektonicznymi (wieża radiowo-telewi­ zyjna Normana Fostera i lśniąco-białe Muzeum Sztuki Współczes­ nej Meiera znajdujące się w środku nieco zniszczonego starego miasta) oraz całym mnóstwem inwestycji mających na celu otwar­ cie portu i plaży, odzyskanie zrujnowanych terenów pod wioskę olimpijską (z uroczymi odniesieniami do ikaryjskiego utopizmu), a także przemianę tego, co kiedyś było raczej ponurym, a nawet niebezpiecznym życiem nocnym w otwartą panoramę miejskiego spektaklu. Pozytywny wpływ na to wszystko miały igrzyska olim­ pijskie, otwierające ogromne możliwości dla zagarniania rent mo­ nopolowych (Samaranch, prezydent Międzynarodowego Komite­ tu Olimpijskiego, jak się okazało, całkiem przypadkiem prowadził duże interesy na barcelońskim rynku nieruchomości)145. Jednakże korzenie początkowego sukcesu Barcelony wyda­ ją się tkwić głęboko w pierwszej sprzeczności. Podczas gdy okazji do zagarniania rent monopolowych jest w bród, są one prezento­ wane w oparciu o kolektywny kapitał symboliczny Barcelony jako miasta (ceny nieruchomości wystrzeliły w górę po tym, jak Kró­ lewski Instytut Brytyjskich Architektów nagrodził całe miasto

145

D. McNeill, Urban Change and the European Left: Talesfront the New Barcelona, New York 1999.

148

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

medalem za osiągnięcia architektoniczne), a ich nieodparty urok przyciąga w związku z tym więcej i więcej homogenizującego po­ nadnarodowego utowarowienia. Późniejsze fazy rozwoju inwesty­ cji nadbrzeżnych wyglądają dokładnie tak samo, jak gdziekolwiek indziej na Zachodzie: zdumiewające przeciążenie ruchu ulicznego wywołuje naciski na wyznaczenie bulwarów przecinających star­ sze części miasta, ponadnarodowe sieci wypierają lokalne sklepiki, gentryfikacja usuwa dawnych mieszkańców i niszczy starą tkankę miejską, a Barcelona traci część swoich znaków dystynkcji. Zaczy­ nają już pojawiać się wcale niesubtelne objawy disneyizacji. Owa sprzeczność pełna jest pojawiających się zastrzeżeń i oporu. Bo w końcu czyja pamięć zbiorowa powinna być tu opie­ wana — anarchistów, takich jak ikarianie, którzy odegrali tak waż­ ną rolę w historii Barcelony; republikanów, którzy tak zawzięcie walczyli przeciw Franco; katalońskich nacjonalistów, imigrantów z Andaluzji czy wieloletnich sojuszników Franco, takich jak Sama­ ranch? Czyja estetyka liczy się naprawdę — bardzo znanych archi­ tektów Barcelony takich jak Bohigas? Dlaczego w ogóle akcepto­ wać disneyizację jakiegokolwiek typu? Debat tego rodzaju nie da się łatwo uciszyć właśnie dlatego, że jasne jest dla wszystkich, iż kolektywny kapitał symboliczny został przez Barcelonę zakumu­ lowany dzięki wartościom autentyczności, wyjątkowości i szcze­ gólnych, niepowtarzalnych właściwości. Trudno jest skumulo­ wać takie znaki lokalnej dystynkcji bez podniesienia jednocześnie kwestii lokalnego upodmiotowienia — również ruchów ludowych i opozycyjnych. W tym momencie, rzecz jasna, strażnicy kolek­ tywnego symbolicznego i kulturowego kapitału — muzea, uniwer­ sytety, klasa dobroczyńców oraz aparat państwowy — zazwyczaj zamykają swoje drzwi i domagają się zatrzymania motlochu na zewnątrz (choć przyznać trzeba, że Barcelońskie Muzeum Sztuki Współczesnej, inaczej niż większość instytucji tego typu, pozosta­ ło zaskakująco i konstruktywnie otwarte na ludową wrażliwość). A jeśli to zawiedzie, wtedy państwo może wkroczyć na wiele spo­ sobów, zaczynając od czegoś w rodzaju „komitetu przyzwoitości” założonego przez burmistrza Giulianiego w celu monitorowania kulturalnych gustów w Nowym Jorku, aż do otwartych represji po­ licyjnych. Niemniej jednak stawka w tej grze jest wysoka. Chodzi o określenie tego, które części ludności mają korzystać najwięcej na kolektywnym kapitale symbolicznym, do którego wszyscy, na

149

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

swój wyjątkowy sposób, coś wnoszą lub wnieśli w przeszłości. Dla­ czego więc pozwolić, aby renty monopolowe przytwierdzone do kapitału symbolicznego miały być zawłaszczone przez ponadnaro­ dowe korporacje lub przez małą, ale potężną grupę lokalnej burżuazji? Nawet Singapur, który na przestrzeni lat tworzył i zawłaszczał renty monopolowe tak bezwzględnie i skutecznie (głównie dzięki swojej przewadze lokalizacyjnej i politycznej), zadbał o to, aby zy­ ski były szeroko dystrybuowane poprzez politykę mieszkaniową, opiekę zdrowotną i system edukacji. Niedawna historia Barcelony dostarcza przykładów powodów, dla których przemysły powiązane z wiedzą i dziedzictwem, pręż­ ność i ferment produkcji kulturalnej, autorskie projekty architek­ toniczne oraz kształtowanie wyróżniającego się smaku estetyczne­ go, stały się w wielu miejscach potężnymi elementami składowymi miejskiej polityki przedsiębiorczości (zwłaszcza w Europie). Walka w wysoce konkurencyjnym świecie toczy się o akumulację znaków dystynkcji i kolektywnego kapitału symbolicznego. Niesie to ze sobą przebudzenie wszelkich lokalnych pytań o to, czyja zbiorowa pamięć, czyja estetyka i czyje korzyści mają mieć pierwszeństwo. Ruchy lokatorskie w Barcelonie domagają się uznania i wzmoc­ nienia swojej pozycji na podstawie kapitału symbolicznego, dzię­ ki czemu mogą zaznaczyć swoją polityczną obecność w mieście. To właśnie ich miejskie dobra wspólne są zdecydowanie zbyt czę­ sto zawłaszczane nie tylko przez deweloperów, ale i przez branżę turystyczną. Z drugiej strony wybiórczy charakter takich zawłasz­ czeń może wywoływać mobilizację dalszych, nowych dróg walki politycznej. Początkowe usunięcie wszystkich wzmianek na temat handlu niewolnikami podczas rekonstrukcji Albert Dock w Liver­ poolu wywołało protesty wykluczonej ludności pochodzenia ka­ raibskiego i stworzyło nowe polityczne więzy solidarności wśród zmarginalizowanej ludności. Pomnik upamiętniający ofiary Holo­ kaustu w Berlinie wywołał długotrwałe kontrowersje. Nawet sta­ rożytne budowle, takie jak Akropol, których znaczenie, wydawało­

by się, powinno być już dobrze ustalone, są przedmiotami sporu14*.

144

150

A. Loukaki, Whose Genius Loci: Contrasting Interpretations ofthe Sacred Rock ofthe Athenian Acropolis, „Annals of the Association of American Geographers” 1997, Vol. 87, No. 2, ss. 306-329.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Takie kontrowersje mogą mieć rozległe, nawet jeśli tylko pośred­ nie, skutki polityczne. Powszechna produkcja nowych miejskich dóbr wspólnych, gromadzenie kolektywnego kapitału symbolicz­ nego, mobilizacja zbiorowych pamięci i mitologii oraz odwołania do określonych tradycji kulturowych są ważnymi aspektami wszel­ kiego rodzaju działań politycznych, tak dla lewicy, jak prawicy. Weźmy na przykład pod uwagę spory wokół rekonstrukcji Ber­ lina po zjednoczeniu Niemiec. Wszelkiego rodzaju rozbieżne siły zderzyły się wtedy ze sobą w walce o zdefiniowanie kapitału symbo­ licznego tego miasta. Berlin, co jest raczej oczywiste, może stawiać na roszczenie do wyjątkowości na podstawie swojego potencja­ łu pośredniczenia między wschodem i zachodem. Jego strategicz­ na pozycja w odniesieniu do nierównomiernego geograficznie roz­ woju współczesnego kapitalizmu (wraz z otwarciem się dawnego

Związku Radzieckiego) zapewnia mu oczywiste korzyści. Obecnie toczy się jednak także innego rodzaju walka o tożsamość, która od­ wołuje się do pamięci zbiorowej, mitologii, historii, kultury, estety­ ki i tradycji. Pragnę podjąć tu jedynie jeden ze szczególnie kłopot­ liwych problemów wynikający z tych zmagań — ten, który nie jest koniecznie dominujący i którego zdolność do ugruntowywania roszczeń do rent monopolowych w globalnej konkurencji nie jest wcale tak wyraźna ani pewna. Grupa lokalnych architektów i pla­ nistów (przy wsparciu określonych części lokalnego aparatu wła­ dzy) miała zamiar przywrócić znaczenie stylom architektonicznym XVIII- i XIX-wiecznego Berlina, w szczególności zaś zwrócić uwagę na tradycję architektoniczną Schinkela, pomijając niemal wszyst­ ko inne. Może się to wydawać jedynie kwestią elitarystycznych pre­ ferencji artystycznych, ale niesie ze sobą całą gamę sensów, które mają wiele wspólnego z pamięcią zbiorową, monumentalizmem, władzą historii i polityczną tożsamością miasta. Odnosi się to tak­ że do klimatu opinii publicznej (wyrażanego za pomocą różnych dyskursów), określającej to, kto jest, a kto nie jest berlińczykiem, i kto ma prawo do miasta w wąsko zdefiniowanych kategoriach po­ chodzenia lub przestrzegania określonych wartości i wierzeń. Od­ kopuje się więc miejscową historię i dziedzictwo architektoniczne, które obarczone jest nacjonalistycznymi i romantycznymi konota­ cjami. W kontekście, w którym złe traktowanie i przemoc wobec imigrantów są dość powszechne, może to nawet nierzadko dawać milczącą legitymizację takim działaniom. Ludność turecka, która

151

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

w znacznej już części składa się z osób urodzonych w Berlinie, wy­ cierpiała wiele upokorzeń i została w większości usunięta z cen­ trum miasta. Ich wkład w Berlin jako miasto pozostaje ignorowany. Co więcej, romantyczne/nacjonalistyczne style architektoniczne pasują do tradycyjnego stosunku do monumentalizmu, który za­ sadniczo odtwarza we współczesnych planach (choć bez konkret­ nych odniesień i może nawet nieświadomie) plany Alberta Speera, przygotowane dla Hitlera w latach 30., mające stworzyć monu­ mentalne otoczenie dla Reichstagu. Nie jest to na szczęście wszystko, co odbywa się w ramach po­ szukiwania w Berlinie kolektywnego kapitału symbolicznego. Na przykład rekonstrukcja Reichstagu przez Normana Fostera albo sprowadzenie przez korporacje ponadnarodowe grupy między­ narodowych modernistycznych architektów (stojących zazwyczaj w opozycji do tych miejscowych), których prace zdominowały Plac Poczdamski, wcale nie należą do tego pierwszego trendu. Lokalna odpowiedź romantyków na zagrożenie płynące ze strony między­ narodowej dominacji mogła, rzecz jasna, skończyć się jedynie jako niewinny przejaw zainteresowań w złożonym procesie zdobywa­ nia zróżnicowanych znaków dystynkcji dla miasta (Schinkel, ko­ niec końców, posiada znaczącą architektoniczną wartość, zaś od­ budowany XVIII-wieczny zamek może być z łatwością poddany disneyizacji). Jednakże to właśnie potencjalny kłopot przedstawiony w tej opowieści jest szczególnie interesujący, ponieważ uwydatnia to, w jaki sposób wszystkie sprzeczności renty monopolowej mogą się bardzo łatwo uaktywnić. Jeśli owe wąskie plany oraz wyklucza­ jąca estetyka i praktyki dyskursywne miałyby stać się dominują­ ce, to wytworzony kolektywny kapitał symboliczny byłby trudny

do swobodnego wykorzystania. Jego bardzo wyjątkowe właściwo­ ści umieszczałyby go w znacznym stopniu poza globalizacją, a we wnętrzu odrzucającej znaczną część tego, na czym polega globali­ zacja, wykluczającej kultury politycznej. Nastąpiłby zwrot do we­ wnątrz, w najlepszym wypadku w kierunku zaściankowego nacjo­ nalizmu, a w najgorszym — zajadłego odrzucania cudzoziemców i imigrantów. Kolektywne siły monopolu, którymi może dowo­ dzić miejskie zarządzanie, mogą zostać pokierowane tak, aby sta­ nąć w opozycji do banalnego kosmopolityzmu międzynarodowej globalizacji, choć tym samym ugruntować lokalny nacjonalizm.

152

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

Kulturowe terminy przy użyciu których pomoc dla zadłużonej Gre­ cji była przez niemiecką opinię publiczną powszechnie odrzucana, sugerują, że wychowywanie takich miejscowych nacjonalizmów będzie miało poważne światowe konsekwencje. Zakończony suk­ cesem branding miasta może wymagać wykluczenia lub pozbycia się każdego i wszystkiego, co nie pasuje do jego marki. Rozgrywa się tutaj stale obecny dylemat pomiędzy zwro­ tem w stronę czystej komercjalizacji, ryzykującym utratę znaków dystynkcji stanowiących podstawę rent monopolowych, a kon­ struowaniem znaków dystynkcji, których wyjątkowość utrudnia ich swobodne handlowe wykorzystanie. Jednakże, podobnie jak w branży winiarskiej, do definiowania tego, co jest, a co nie jest wyjątkowe w danym produkcie, miejscu, formie kulturalnej, tra­ dycji, jakiegoś rodzaju dziedzictwie architektonicznym, zawsze włączone są pewne zdecydowane rozgrywki dyskursywne. Tego rodzaju starcia stały się częścią gry, a ich orędownicy (na przykład w mediach i akademii) przez włączenie się w owe procesy zdoby­ wają publiczność, jak też wsparcie finansowe. Wiele można osiąg­ nąć, odwołując się na przykład do mody (bycie centrum mody jest w coraz większym stopniu jedną z opcji, dzięki którym miasto akumuluje znaczny kolektywny kapitał symboliczny). Kapitaliści zda­ ją sobie z tego dobrze sprawę i dlatego muszą przystępować do wojen kulturowych, jak również wstępować w gąszcze multikulturalizmu, mody i estetyki, ponieważ to dokładnie przy użyciu ta­ kich środków uzyskać można (nawet jeśli tylko na chwilę) renty monopolowe. Jeśli zaś, jak zakładam, renty monopolowe są zawsze obiektem kapitalistycznego pożądania, to środki służące do zdo­ bywania ich przez interwencje w dziedzinach kultury, historii, dziedzictwa, estetyki i znaczeń muszą z pewnością mieć ogromną wagę dla kapitalistów każdego rodzaju. Pojawia się więc pytanie, jak owe kulturowe interwencje same mogą stać się potężną bronią w walce klasowej.

Renta monopolowa i przestrzenie nadziei Do tego momentu krytycy będą narzekać na pozorny ekonomicz­ ny redukcjonizm tego wywodu. Powiedzą, że stworzyłem wraże­ nie, jak gdyby kapitalizm produkował kultury lokalne, kształtował

153

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

znaczenia estetyczne i dominował w ten sposób nad lokalnymi ini­ cjatywami tak, aby uniemożliwić rozwój jakiegokolwiek rodzaju różnicy, która nie jest bezpośrednio wciągnięta w cyrkulację ka­ pitału. Nie mogę zapobiec takiemu odczytaniu, ale byłoby to wy­ paczenie mojego przekazu. Mam nadzieję, że dzięki przywołaniu koncepcji renty monopolowej wewnątrz logiki kapitalistycznej akumulacji pokazałem, że kapitał ma swoje sposoby zawłaszcza­ nia i wydobywania nadwyżek z lokalnych różnic, zmian i znaczeń estetycznych niezależnie od ich pochodzenia. Europejscy tury­ ści mogą cieszyć się komercyjnymi wycieczkami po nowojorskim Harlemie (z wliczonym występem chóru gospel) równie łatwo, jak „turystyką biedy” zachwalającą wyprawy do regionów wyjątkowe­ go ubóstwa, dzielnic nędzy w Afryce Południowej, Dharavi w Bom­ baju i faweli w Rio. Przemysł muzyczny w Stanach Zjednoczonych odnosi znakomite sukcesy w zawłaszczaniu niezwykłej oddolnej i lokalnej kreatywności muzyków każdego gatunku (niemal nie­ zmiennie bardziej z korzyścią dla przemysłu niż dla muzyków). Nawet otwarcie polityczna muzyka opowiadająca o długiej histo­ rii opresji (włączając w to niektóre formy rapu, jamajskiego reggae i dancehallu z Kingston) została utowarowiona. W końcu to utowarowienie i komercjalizacja wszystkiego jest jednym ze znaków roz­ poznawczych naszych czasów. Jednakże renta monopolowa jest formą pełną sprzeczności. Jej poszukiwania doprowadziły do tego, że globalny kapitał doce­ nia dystynktywne inicjatywy lokalne — rzeczywiście, w szczegól­ nych przypadkach, im bardziej dystynktywna i współcześnie bar­ dziej transgresyjna inicjatywa, tym lepiej. Prowadzi to również do wysokiego wyceniania wyjątkowości, autentyczności, szczegól­ ności, oryginalności i wszelkich innych wymiarów życia społecz­ nego, które są niezgodne z homogenicznością zakładaną przez produkcję towaru. O ile kapitał nie zniszczy całkowicie wyjąt­ kowości, która jest podstawą dla zawłaszczania rent monopolo­ wych (a jest wiele wypadków, w których tak właśnie zrobił i został za to stanowczo potępiony), to wtedy zmuszony będzie wspierać jakąś formę różnicowania i pozwolić na rozbieżny i do pewnego stopnia niekontrolowany lokalny rozwój kulturalny, który może być nastawiony wrogo do jego niezakłóconego funkcjonowania. Może nawet wspierać (choć z ostrożnością i nierzadko z obawami) transgresyjne praktyki kulturalne właśnie dlatego, że jest to jeden

154

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

ze sposobów, w jaki można być oryginalnym, kreatywnym, auten­ tycznym czy wyjątkowym. To właśnie w takich przestrzeniach mogą formować się ru­ chy opozycyjne: nawet zakładając, jak często się zdarza, że nie są one tam jeszcze mocno osadzone. Problemem dla kapitału jest znajdowanie nowych sposobów na pozyskiwanie, przejmowanie, utowarowianie i spieniężenie takich właśnie kulturowych różnic i kulturowych dóbr wspólnych w stopniu wystarczającym, aby móc przywłaszczyć sobie płynące z nich renty monopolowe. W trakcie tego procesu kapitał bardzo często wytwarza powszechną alienację i resentyment wśród producentów kultury, którzy na własnej skórze doświadczają zawłaszczenia oraz wyzysku swojej kreatywności i po­ litycznego zaangażowania dla finansowej korzyści kogoś innego, co zresztą dzieje się podobnie z całymi społecznościami, którym może nie podobać się wyzysk przez utowarowienie ich historii i kultur. Zadaniem dla ruchów opozycyjnych jest zabieranie głosu na temat tej szeroko rozpowszechnionej praktyki zawłaszczania kulturowych dóbr wspólnych oraz skorzystanie z doceniania szczególności, wy­ jątkowości, autentyczności, kultury i znaczeń estetycznych w takie sposoby, które otworzą nowe możliwości i alternatywy. W ramach planu minimum oznacza to opór wobec pomysłu, że autentyczność, kreatywność i oryginalność są wyłącznymi pro­ duktami burżuazji, a nie klasy robotniczej, chłopstwa czy innych niekapitalistycznych geografii historycznych. Zawiera w sobie tak­ że próbę przekonania współczesnych producentów kultury, aby wymierzyli swój gniew przeciw utowarowieniu, dominacji rynku i szerzej — całemu systemowi kapitalistycznemu. To zupełnie co innego, na przykład, być transgresyjnym na gruncie seksualności, religii i obyczajów społecznych czy konwencji artystycznych lub architektonicznych, a być takim w stosunku do instytucji i prak­ tyk kapitalistycznej dominacji, które faktycznie przeniknęły w głąb instytucji kulturalnych. Rozpowszechnione, choć zazwyczaj po­ dzielone walki, które odbywają się pomiędzy kapitalistycznym zawłaszczaniem oraz przeszłą i obecną twórczością kulturalną, prowadzić mogą część zaniepokojonej kwestiami kultury społecz­ ności do przyłączenia się do polityki opozycyjnej w stosunku do międzynarodowego kapitalizmu, z korzyścią dla niektórych waż­ nych alternatyw opartych na innego rodzaju stosunkach społecz­ nych i ekologicznych.

155

ROZDZIAŁ 4. SZTUKA RENTY

Nie oznacza to jednak, że przywiązanie do „czystych” warto­ ści autentyczności, oryginalności i estetyki wyjątkowości w kultu­ rze jest odpowiednią podstawą dla lewicowej polityki opozycyjnej. Może ono aż nazbyt łatwo skręcić w kierunku lokalnej, regional­ nej lub nacjonalistycznej tożsamości politycznej z gatunku neo­

faszystowskiej, czego obecnie mamy już zbyt wiele niepokojących oznak na terenie większości Europy, jak też i w innych miejscach na świecie. Jest to centralna sprzeczność, z jaką zmagać się musi lewi­ ca. Zawsze można znaleźć przestrzenie dla polityki transformacyj­ nej, ponieważ kapitał nie może sobie pozwolić na ich zamknięcie. Zapewniają one sposobność do funkcjonowania socjalistycznej opozycji. Mogą być miejscem poszukiwania alternatywnych sty­ lów życia czy nawet filozofii społecznych (podobnie jak Kurytyba w Brazylii otworzyła drogę do idei miejskiej równowagi ekologicz­ nej, zdobywając ze względu na swoje działania znaczne uznanie). Mogą one, jak Komuna Paryska z 1871 roku lub liczne miejskie ru­ chy polityczne z całego świata z 1968 roku, być kluczowym elemen­ tem w rewolucyjnym fermencie, który Lenin dawno temu nazwał „świętem ludu”. Rozdrobnione ruchy opozycyjne do neoliberal­ nej globalizacji, jak te, które objawiły się w Seattle, Pradze, Melbo­ urne, Bangkoku i Nicei, a później, bardziej konstruktywnie, w 2001 roku na Światowym Forum Społecznym w Porto Alegre, sygnalizu­ ją możliwość takiej właśnie alternatywnej polityki. Nie jest ona cał­ kowicie przeciwna globalizacji, ale chce dla niej zupełnie innych zasad. Dążenie do określonego rodzaju kulturowej autonomii oraz wspieranie kulturalnej twórczości i różnorodności są potężnymi, konstytutywnymi elementami owych ruchów politycznych. To nie przypadek, rzecz jasna, że to raczej Porto Alegre, a nie Barcelona, Berlin, San Francisco czy Mediolan otworzyło się na ta­

kie opozycyjne inicjatywy147. To właśnie w tym mieście bowiem siły kultury i historii zostały zmobilizowane przez ruch polityczny (któ­ remu przewodziła brazylijska Partia Robotnicza) w zupełnie inny sposób, w poszukiwaniu kolektywnego kapitału symbolicznego innego rodzaju niż ten, z jakim obnosi się Muzeum Guggenheima

147

156

R. Abers, Practicing Radical Democracy: Lessonsfrom Brazil, „Plurimondi” 1999, No. 1/2, ss. 67-82; I. Ramonet, Porto Alegre, ,,Le Monde Diplomatique” 2001, No. 1.

CZĘŚĆ I. PRAWO DO MIASTA

w Bilbao lub pawilon Tatę Gallery w Londynie. Znaki dystynkcji skumulowane w Porto Alegre biorą się z jego walki o sformułowa­ nie takiej alternatywy dla globalizacji, która nie czerpie korzyści z rent monopolowych, czy w ogóle nie poddaje się ponadnarodo­ wemu kapitalizmowi. Skupiając się na ludowej mobilizacji, czyn­ nie tworzy nowe formy kultury i nowe definicje autentyczności, oryginalności i tradycji. Droga, którą trzeba przejść, jest wyboista, jak pokazały wcześniejsze przykłady, takie jak niezwykłe ekspery­ menty z Czerwonej Bolonii w latach 60. i 70. Socjalizm w jednym mieście nie jest wykonalnym pomysłem, za to można go pomyśleć już w kilku miastach, w których warunki dla produkcji, jak i zagar­ niania rent monopolowych są wyjątkowo silnie skoncentrowane, w odniesieniu tak do materialnych inwestycji, jak i do ruchów kul­ turowych. Żadna alternatywa dla współczesnej formy globalizacji

nie spadnie nam sama z nieba. Musi przyjść z wnętrza wielości lo­ kalnych przestrzeni — w szczególności przestrzeni miejskich — łą­ czących się w szerszy ruch. To właśnie w tym miejscu sprzeczności, z którymi mierzą się kapitaliści podczas poszukiwania rent mono­ polowych, nabierają szczególnego, strukturalnego znaczenia. Pró­ bując handlować wartościami autentyczności, lokalności, historii, kultury, pamięci zbiorowej i tradycji, otwierają miejsce na politycz­ ną myśl i działanie, pośród których można opracowywać i reali­ zować alternatywy socjalistyczne. Przestrzeń owych dóbr wspól­ nych wymaga intensywnych poszukiwań i pielęgnacji przez ruchy opozycyjne, które z włączenia w swoje szeregi producentów kul­ tury i kulturalnej produkcji uczynią kluczowy element strategii politycznej. Istnieje wiele historycznych precedensów pokazują­ cych tego rodzaju mobilizację sił kultury wysokiej (rola konstruk­ tywizmu w twórczych latach rewolucji rosyjskiej od 1918 do 1926 roku jest tylko jednym z wielu pouczających przykładów historycz­ nych). Jednakże kultura popularna, wytwarzana przez wspólne stosunki życia codziennego, jest równie istotna. To tu znajduje się jedna z głównych przestrzeni nadziei na zbudowanie alternatyw­ nego rodzaju globalizacji i żywej, przeciwnej utowarowianiu poli­ tyki: takiej, w której postępowe siły produkcji i przemiany kulturo­ wej będą mogły próbować zawłaszczać i podkopywać siły kapitału, a nie na odwrót.

Część II

Bunt miast

ROZDZIAŁ PIĄTY

Odzyskiwanie miasta dla walki antykapitalistycznej Jeśli urbanizacja pełni kluczową rolę w historii akumulacji kapita­ łu i jeżeli siły kapitału oraz jego niezliczonych sojuszników muszą nieustannie mobilizować się, aby okresowo rewolucjonizować ży­ cie miejskie, wówczas zaangażowane są w to nieuchronnie jakie­ goś rodzaju walki klas — niezależnie od tego, czy są rozpoznawane jako takie. Jest tak choćby dlatego, że siły kapitału muszą zaciekle walczyć, by narzucić kierunek procesowi miejskiemu i całej ludno­ ści, która nigdy nie może, nawet w najbardziej sprzyjających oko­ licznościach, znajdować się pod ich całkowitą kontrolą. Powstaje zatem ważne strategicznie pytanie polityczne: w jakim stopniu

walki antykapitalistyczne powinny bezpośrednio koncentrować się i organizować na szerokim terenie miasta i tego, co miejskie (the urban) ? A jeśli powinny tak czynić, to jak i właściwe dlaczego? Historia miejskich walk klasowych jest oszałamiająca. Nastę­ pujące po sobie ruchy rewolucyjne w Paryżu, począwszy od roku 1789, poprzez 1830 i 1848, aż do Komuny z roku 1871, stanowią tego najbardziej oczywisty XIX-wieczny przykład. Późniejsze wydarzenia tego rodzaju to między innymi Piotrogrodzka Rada Delegatów Ro­ botniczych i Żołnierskich, Komuny Szanghajskie z lat 1927 i 1967, strajk generalny w Seattle z 1919 roku, udział Barcelony w hiszpań­ skiej wojnie domowej, powstanie w Cordobie w 1969 roku, bardziej ogólne powstania miejskie w Stanach Zjednoczonych w latach 60., miejskie ruchy roku 1968 (Paryż, Chicago, miasto Meksyk, Bang­ kok i inne, w tym tak zwana Praska Wiosna i powstanie organizacji sąsiedzkich w Madrycie, które stanęły na czele ruchu anty-frankistowskiego w Hiszpanii w zbliżonym okresie). W mniej odległych czasach doświadczyliśmy pogłosów tych starszych walk podczas protestów antyglobalistycznych w Seattle w roku 1999 (po których nastąpiły podobne protesty w Quebecu, Genui i wielu innych mia­ stach w ramach rozpowszechnionego ruchu alterglobalistycznego). Ostatnio zaś widzieliśmy masowe protesty na placu Tahrir, w Madi­ son, Wisconsin, na Puerta del Sol w Madrycie i Plaça de Catalunya w Barcelonie, oraz na placu Syntagma w Atenach, a także ruchy rewolucyjne i bunty w Oaxaca w Meksyku, w Cochabambie (w latach

161

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

2000 i 2007) i El Alto (w latach 2003 i 2005) w Boliwii, wraz z od­ miennymi, ale równie ważnymi wybuchami politycznymi w Buenos Aires w latach 2001-2002 i w Santiago de Chile (2006 i 2011 rok). Aktywne są, o czym zaświadcza historia, nie tylko pojedyncze

centra miejskie. W kilku wypadkach duch protestu i rewolty wyraź­ nie rozprzestrzeniał się w sposób wirusowy poprzez sieci miejskie. Ruchy rewolucyjne z roku 1848 mogły się rozpocząć w Paryżu, ale duch rewolty przeniósł się na Wiedeń, Berlin, Mediolan, Budapeszt, Frankfurt i wiele innych europejskich miast. Rewolucji bolszewi­ ckiej w Rosji towarzyszyło utworzenie rad robotniczych i sowie­ tów w Berlinie, Wiedniu, Warszawie, Rydze, Monachium i Turynie, dokładnie tak jak w roku 1968 Paryż, Berlin, Londyn, miasto Mek­ syk, Bangkok, Chicago i niezliczone inne miasta doświadczyły „dni gniewu”, a w niektórych wypadkach również brutalnych represji. Rozwijający się w latach 60. kryzys miast w Stanach Zjednoczonych dotknął wiele ośrodków jednocześnie. Z kolei w zdumiewającym, choć lekceważonym momencie światowej historii, 15 lutego 2003 roku, w ogólnoświatowej demonstracji przeciw groźbie wojny z Ira­ kiem, kilka milionów ludzi jednocześnie wyszło na ulice Rzymu (ok. trzech milionów — jest to prawdopodobnie największa demonstra­ cja antywojenna w historii ludzkości), Madrytu, Londynu, Barce­ lony, Berlina czy Aten; nieco mniejsze, ale wciąż znaczące grupy na ulice Nowego Jorku i Melbourne (niemożliwe do zliczenia na skutek policyjnych represji), i wreszcie kolejne tysiące w niemal 200 mia­ stach Azji (poza Chinami), Afryki i Ameryki Łacińskiej. Opisywany wówczas jako jedna z pierwszych ekspresji światowej opinii pub­ licznej, ruch ów szybko wygasł, zostawiwszy jednak po sobie wraże­ nie, że globalna sieć miejska przepełniona jest politycznymi możli­ wościami, które pozostają niespożytkowane przez lewicowe ruchy. Bieżąca fala wiedzionych przez młodzież ruchów, od Kairu do Ma­ drytu i Santiago — nie wspominając o ulicznej rewolcie w Londynie, po której przyszło Occupy Wall Street, ruch zainicjowany w Nowym Jorku, a następnie rozprzestrzeniający się na niezliczone miasta w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie — sugeruje, że w miej­ skim powietrzu jest coś politycznego, co domaga się wyrazu14*.

14«

162

Powiedzenie „miejskie powietrze czyni wolnym” ma źródło w średnio­ wieczu, gdy zrzeszone miasta z nadanymi prawami mogły funkcjonować

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

Z tego skrótowego przedstawienia miejskich ruchów politycz­ nych rodzą się dwa pytania. Czy miasto (lub system miast) jest ra­ czej bierną przestrzenią (albo preegzystującą siecią) — miejscem pojawiania się — gdzie tylko uzewnętrzniają się głębsze prądy poli­ tycznej walki? Z pozoru może się tak wydawać. Ale jest także jasne,

że pewne cechy środowiska miejskiego bardziej sprzyjają buntom i protestom niż inne — choćby centralne położenie placów takich jak Tahrir, Tiananmen i Syntagma, łatwiejsze do zabarykadowania (w porównaniu z Londynem czy Los Angeles) ulice Paryża, czy po­ zycja El Alto, z której można kontrolować główne szlaki zaopatrze­ nia El Paz. Dlatego właśnie władza polityczna często stara się zreorgani­ zować infrastrukturę i życie miejskie, mając na względzie kontro­ lę nad niespokojną ludnością. Najsławniejszy przypadek tego ro­ dzaju dotyczy bulwarów Haussmanna w Paryżu, które od początku były pomyślane jako środek militarnej kontroli nad skłonnymi do buntu obywatelami. Nie jest to wyjątek. W Stanach Zjednoczo­ nych w przededniu epoki miejskich powstań z lat 60. przebudo­ wano centra miast w taki sposób, by wytworzyć fizyczne bariery autostrad — niemalże fos — między twierdzami podmiejskiej dro­ gocennej własności i biednymi dzielnicami centrum. Brutalne wal­ ki, które miały miejsce podczas prób podporządkowania ruchów opozycyjnych w Ramallah na Zachodnim Brzegu (podejmowa­ nych przez izraelskie IDF) i w Fallujah w Iraku (podejmowanych przez armię amerykańską) odegrały kluczową rolę, prowokując do przemyślenia militarnych strategii pacyfikacji, utrzymania po­ rządku i kontroli miejskiej ludności. Z kolei ruchy opozycyjne jak Hezbollah i Harnaś coraz sprawniej rozwijają miejskie strategie oporu. Militaryzacja nie jest oczywiście jedynym rozwiązaniem (i, jak pokazał przypadek Fallujah, może bardzo odbiegać od najlep­ szego). Planowane programy pacyfikacyjne w fawelach Rio pocią­ gają za sobą uwzględniające kontekst miejski podejście do kwestii dobrobytu społecznego i klasowego, obejmujące aplikację szere­ gu różnych strategii administracyjnych wobec sprawiających kło­ poty dzielnic. Ze swojej strony, Hezbollah i Harnaś łączą militarne

jako „niefeudalne wyspy na feudalnym morzu”. Klasyczne ujęcie tego problemu można znaleźć w: H. Pirenne, Medieval Cities, Princeton 1925.

163

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

działania z wewnątrz gęstej siatki miejskich środowisk z tworze­ niem alternatywnych struktur miejskiego zarządzania, obejmują­ cych wszystko: od wywozu śmieci po wypłatę zasiłków i admini­ strację osiedlami. Miejskość funkcjonuje zatem jako ważne miejsce politycznego działania i rewolty. Rzeczywiste cechy miejsca są ważne, a fizyczne i społeczne ich przeprojektowanie oraz terytorialna organizacja są bronią w walce politycznej. W ten sam sposób w operacjach woj­ skowych wybór i ukształtowanie terenu działania odgrywa ważną rolę w określeniu zwycięzcy. Tak samo jest z ludowymi protestami

i ruchami politycznymi w środowisku miejskim14’. Ważne jest także to, że polityczne protesty opierają swą sku­ teczność na zdolności paraliżowania gospodarek miejskich. Na przykład na wiosnę 2006 roku w USA doszło do powszechnego po­ ruszenia pośród imigrantów ze względu na rozważaną w Kongre­ sie propozycję kryminalizacji osób nielegalnie przebywających na terenie tego kraju (część z nich była w nim od dziesięcioleci). Ma­ sowe protesty złożyły się na strajk robotników-imigrantów, któ­ ry skutecznie sparaliżował aktywność gospodarczą w Los Angeles i Chicago, mając poważny wpływ również na inne miasta. Ta im­ ponująca demonstracja politycznej i ekonomicznej siły niezorganizowanych imigrantów (zarówno legalnych, jak i nielegalnych), wystarczającej do powstrzymania przepływów produkcji, jak i przepływów dóbr i usług w większych centrach miejskich, odegra­ ła ważną rolę w odrzuceniu proponowanych regulacji prawnych. Ruch na rzecz praw imigrantów powstał znikąd i cechował się sporą dozą spontaniczności. Potem jednak rozproszył się rów­ nie nagle, jak powstał, choć poza zablokowaniem wspomnianej ustawy pozostawił po sobie dwa drobne, ale być może znaczące

osiągnięcia: utworzenie stałego sojuszu pracowników-imigrantów i odnowienie w Stanach Zjednoczonych tradycji polegającej na świętowaniu 1 maja jako dnia marszów poparcia dla dążeń środo­ wiska pracowniczego. Choć to ostatnie osiągnięcie wydaje się czy­ sto symboliczne, to mimo wszystko przypomina zarówno niezorganizowanym, jak i zorganizowanym pracownikom w USA o ich

149

164

S. Graham, Cities Under Siege: The New Military Urbanism, London 2010.

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

potencjalnej zbiorowej sile. Jedna z głównych przeszkód na drodze realizacji tej potencjalności ujawniła się zresztą w gwałtownym osłabnięciu ruchu. Przeważnie znajdujący poparcie wśród ludno­ ści pochodzenia latynoskiego, nie zdołał on skutecznie negocjo­ wać z przywództwem ludności afroamerykańskiej. To otworzy­

ło furtkę do utworzenia intensywnej zapory propagandowej przez prawicowe media, które nagle zaczęły ronić krokodyle łzy nad utraconymi miejscami pracy Afroamerykanów, odebranymi przez nielegalnych latynoskich imigrantów150. Gwałtowność i niestałość, z jaką masowe ruchy protestu po­ wstały i upadły w ciągu ostatnich kilku dekad, wymaga pewne­ go komentarza. Poza globalnymi demonstracjami antywojenny­ mi w 2003 roku oraz powstaniem i upadkiem ruchu na rzecz praw pracowników-imigrantów w Stanach Zjednoczonych w 2006 roku, możemy znaleźć niezliczone przykłady pogmatwanych ścieżek i nierównej geograficznie ekspresji ruchów opozycyjnych. Obej­ mują one szybkość, z jaką były opanowywane i ponownie wchła­ niane w dominujące praktyki kapitalistyczne rewolty na fran­ cuskich przedmieściach w 2005 roku czy rewolucyjne wybuchy w dużej części Ameryki Łacińskiej, od Argentyny w latach 20012002 do Boliwii w latach 2000 i 2005. Czy populistyczne protesty indignados, które przetoczyły się przez południową Europę w 2011 roku, i późniejszy ruch Occupy Wall Street pozostaną silne? Zrozu­ mienie polityki i rewolucyjnego potencjału takich ruchów jest po­ ważnym wyzwaniem. Zmienna historia i koleje losu ruchu antyczy alterglobalistycznego od późnych lat 90. także sugerują, że znajdujemy się w bardzo szczególnej i być może radykalnie nowej fazie walki antykapitalistycznej. Ów ruch, sformalizowany poprzez Światowe Forum Społeczne i jego regionalne odmiany, w rosną­ cym stopniu zrytualizowany w formie okresowych demonstracji przeciw Bankowi Światowemu, Międzynarodowemu Funduszo­

wi Walutowemu, G7 (teraz G20) czy niemal każdemu międzynaro­ dowemu szczytowi poświęconemu jakiemukolwiek zagadnieniu (od zmiany klimatycznej po rasizm i równouprawnienie płci), nie

150

165

K. Jonson, H. Ong Hing, The Immigrants Rights Marches 0/2006 and the Prospectsfor a Neve Civil Rights Movement, „Harvard Civil Rights-Civil Liberties Law Review” 2007, Vol. 42, ss. 99-138.

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

daje się łatwo uchwycić, gdyż jest to raczej „ruch ruchów” a nie jed­ nomyślna organizacja151. Tradycyjne formy lewicowych organizacji (lewicowe partie polityczne i sekty bojowników, związki zawodowe i walczące ruchy ekologiczne czy społeczne, takie jak maoiści w In­ diach czy ruch bezrolnych chłopów w Brazylii) wcale nie zniknę­ ły. Wszystkie one wydają się jednak dzisiaj ginąć w morzu bardziej rozproszonych ruchów opozycyjnych, którym brakuje ogólnej po­ litycznej spójności.

Nowe lewicowe spojrzenie na walki antykapitalistyczne Poważniejsze pytanie, jakie chciałbym w tym miejscu postawić, brzmi następująco: czy miejskie przejawy tych wszystkich zróż­ nicowanych ruchów są czymkolwiek więcej niż efektem ubocz­ nym globalnych, kosmopolitycznych, a może nawet uniwersalnych ludzkich aspiracji, które nie mają nic wspólnego ze specyfiką miej­ skiego życia? Czy może jest coś wyjątkowego w miejskim procesie i miejskim doświadczeniu — właściwościach codziennego, miej­ skiego życia w warunkach kapitalizmu, co samo w sobie może sta­ nowić podstawę walk antykapitalistycznych? A jeśli tak, to co sta­ nowi o tym potencjale i jak można go zmobilizować i wykorzystać, by rzucić wyzwanie dominującym politycznym i ekonomicznym siłom kapitału, wraz z jego hegemonicznymi praktykami ideolo­ gicznymi i potężnym wpływem na podmiotowości polityczne (ten ostatni punkt jest według mnie kluczowy) ? Innymi słowy, czy walki o miasto i w jego obrębie, a także o jakości i perspektywy miejskie­ go życia, powinny być postrzegane jako podstawy dla antykapitalistycznej polityki? Nie twierdzę, że odpowiedź na to pytanie brzmi: „oczywiście tak”. Twierdzę jednak, że warto je zadać. Dla wielu przedstawicieli tradycyjnej lewicy (mam tu na myśli przede wszystkim socjalistyczne i komunistyczne partie polityczne

isi

T. Mertes (red.), A Movement ofMovements, London 2004; S. Mott, A. G. Nilson (red.), Social Movements in the Global South: Dispossession, Development and Resistance, Basingstoke 2011.

166

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

i większość związków zawodowych) interpretacja historycznej geo­ grafii „miejskich” ruchów politycznych uformowana została przez aprioryczne założenia polityczne i taktyczne, które prowadziły do niedoceniania i niezrozumienia potencjału „miejskich” ruchów do wzniecania nie tylko radykalnej, ale także rewolucyjnej zmiany.

Miejskie ruchy społeczne zbyt często są postrzegane jako z defini­ cji oddzielone albo wtórne wobec tych klasowych i antykapitalistycznych walk, które mają swe źródła w wyzysku i alienacji żywej pracy w procesie produkcji. Jeśli miejskie ruchy społeczne w ogóle bierze się pod uwagę, są na ogół widziane raczej jako odpryski albo przemieszczenia tych bardziej podstawowych walk. Przykładowo, w obrębie tradycji marksistowskiej walki miejskie zdają się być albo ignorowane, albo odrzucane jako pozbawione rewolucyjnego po­ tencjału czy znaczenia. Walki takie są przedstawiane jako związane raczej z reprodukcją niż z produkcją, albo też z prawami, suweren­ nością i obywatelstwem, a zatem jako niedotyczące klasy. Ruch imigranckich robotników łączący niezorganizowanych pracowników w 2006 roku, jak głosiłby podążający za tą linią argument, dotyczył przede wszystkim uznania praw, a nie rewolucji. Gdy obejmująca całe miasto walka nabywa ikonicznego sta­ tusu walki rewolucyjnej, jak w wypadku Komuny Paryskiej z roku 1871, twierdzi się (najpierw robił to Marks, a potem jeszcze dobit­ niej Lenin), że jest to raczej „proletariackie powstanie”152, a nie znacznie bardziej złożony ruch rewolucyjny — ożywiany zarówno pragnieniem wyrwania samego miasta spod jarzma burżuazyjnego przywłaszczenia, jak i pragnieniem wyzwolenia robotników z tru­ dów opresji klasowej w miejscu pracy. Uważam za fakt symbolicz­ ny, że pierwsze dwa dekrety Komuny Paryskiej dotyczyły zniesie­ nia pracy nocnej w piekarniach (kwestia pracownicza) i nałożenia moratorium na czynsze (kwestia miejska). Ugrupowania tradycyj­ nej lewicy mogą zatem czasami podejmować walki miejskie, a gdy to czynią, potrafią osiągać sukcesy nawet jeśli usiłują interpreto­ wać własną walkę w ramach tradycyjnej perspektywy robotniczej. W latach 80. brytyjska Socjalistyczna Partia Robotnicza (SWP) po­

152

167

K. Marks, Wojna domowa we Francji w: K. Marks, F. Engels, Dzieia, 1.17, Warszawa 1968, ss. 357-419; W. Lenin, Nauki Komuny w: W. Lenin, Dzieła wszystkie, 1.16, Warszawa 1986, ss. 409-412.

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

prowadziła udaną walkę przeciw podatkowi pogłownemu (refor­ mie finansowania władz lokalnych, która miała poważnie uderzyć w mniej zamożnych). Porażka Thatcher w sprawie tego podatku niemal na pewno odegrała ważną rolę w jej upadku. Walka antykapitalistyczna w formalnym, marksistowskim sensie, jest zasadniczo i zupełnie poprawnie rozumiana jako do­ tycząca zniesienia stosunku klasowego między pracą a kapitałem w produkcji, który umożliwia wytwarzanie i zawłaszczanie war­ tości dodatkowej przez kapitał. Ostatecznym celem walki antykapitalistycznej jest zniesienie stosunku klasowego i wszystkiego, co się z nim wiąże, niezależnie od tego, gdzie występuje. Z pozo­ ru ów rewolucyjny cel wydaje się nie mieć nic wspólnego z urbani­ zacją jako taką. Również jeśli walka ta ma być postrzegana przez pryzmat rasy, etniczności, seksualności, gender, a nawet jeśli roz­ wija się poprzez miejskie konflikty międzyetniczne, rasowe i genderowe mające miejsce w przestrzeniach bytowych miasta, nadal twierdzi się, że walka antykapitalistyczna musi ostatecznie sięgnąć głęboko do samych trzewi tego, czym jest system kapitalistyczny, i usunąć rakotwórczą narośl stosunków klasowych w produkcji. Truizmem byłoby stwierdzenie, że w ramach tej misji ruchy klasy robotniczej jako takie długo uprzywilejowywały robotników przemysłowych świata w roli awangardy. W marksistowskich wer­ sjach rewolucji owa awangarda prowadzi walkę klasową poprzez dyktaturę proletariatu aż do przyobiecanego świata, gdzie państwo i klasa znikają. Równie banalne byłoby stwierdzenie, że rzeczy ni­ gdy się tak w rzeczywistości nie miały. Marks twierdził, że klasowa relacja dominacji w produkcji musi zostać przekształcona przez zrzeszonych robotników kon­ trolujących swoje własne procesy produkcyjne i zasady działania. Pogląd ten odpowiada długiej historii politycznego poszukiwania kontroli robotniczej, autogestión (zwykle tłumaczonego jako samo-zarządzanie), kooperatyw robotniczych i tym podobnych153. Wal­ ki te niekoniecznie wynikały z jakichkolwiek świadomych prób podążania za wskazówkami teoretycznymi Marksa (w rzeczy sa­ mej te ostatnie niemal na pewno odzwierciedlały te pierwsze) ani

153 M. Tronti, Poscritto di Probierni w: tegoż, Operai e Capitale, Roma 2006, ss. 269-315.

168

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

nie były w praktyce budowane jako swego rodzaju stacja pośrednia w podróży do wszechobejmującej rewolucyjnej rekonstrukcji po­ rządku społecznego. Częściej miały źródło w podstawowej intui­ cji, do której w różnych miejscach i czasach dochodzili sami robot­ nicy, mówiącej, że byłoby znacznie bardziej sprawiedliwie, mniej represyjnie i bardziej w zgodzie z ich poczuciem własnej wartości i osobistej godności samodzielnie ustalać stosunki społeczne i ak­ tywność wytwórczą, zamiast podporządkowywać się opresyjnym dyktatom często despotycznego szefa, wymagającego, aby odda­ wali szczodrze swą zdolność do wyalienowanej pracy. Jednak pró­ by zmiany świata poprzez kontrolę robotniczą i podobne ruchy — takie jak projekty wspólnotowej własności, tak zwane moralne czy solidarnościowe gospodarki, lokalne systemy handlu i wymiany barterowej, tworzenie autonomicznych przestrzeni (najbardziej znana jest dziś ta utworzona przez zapatystów) — nie okazały się dotychczas zdolne do istnienia jako formy antykapitalistycznych rozwiązań o zasięgu globalnym, pomimo szlachetnych wysiłków i poświęceń, które często utrzymywały te projekty przy życiu w ob­ liczu dokuczliwej wrogości i aktywnych represji154. Na dłuższą metę główna przyczyna porażki takich inicjatyw w tworzeniu jakiejś globalnej alternatywy dla kapitalizmu jest dość prosta. Wszystkie przedsięwzięcia działające w gospodarce kapi­ talistycznej są przedmiotem „przymusowych praw konkurencji”, które stoją u podstaw kapitalistycznych praw wytwarzania i reali­ zacji wartości. Jeśli ktoś robi produkt podobny do mojego po niż­ szych kosztach, to albo wypadam z interesu, albo zwiększam pro­ duktywność, albo obniżam moje koszty pracy, półproduktów i surowców. Podczas gdy małe i lokalne przedsiębiorstwo może działać niezauważone, niejako poza zasięgiem praw konkurencji (choćby nabywając status lokalnego monopolisty), większość nie może tego uczynić. A zatem spółdzielcze bądź kontrolowane przez robotników przedsiębiorstwa zmierzają w końcu do naśladowa­ nia swoich kapitalistycznych konkurentów, i w im większym stop­ niu to robią, tym mniej wyróżniają się ich praktyki. W rzeczy samej, łatwo może dojść do sytuacji, że robotnicy kończą w warunkach

154 I. Ness, D. Azzelini (red.), Ours to Master and to Oven: Workers’ Control from the Commune to the Present, London 2011.

169

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

zbiorowego samowyzysku, który jest w każdym calu tak represyj­ ny, jak ten narzucany przez kapitał. Poza tym, jak pokazał Marks w drugim tomie Kapitału, ruch okrężny kapitału obejmuje trzy oddzielne procesy cyrkulacji: doty­ czące kapitału pieniężnego, produkcyjnego i towarowego155. Żaden proces cyrkulacji nie może przetrwać czy nawet istnieć bez innych: splatają się one i wzajemnie determinują. Kontrola robotnicza czy wspólnotowe kolektywy we względnie odizolowanych jednost­ kach wytwórczych rzadko mogą się utrzymać — pomimo całej peł­ nej nadziei, autonomistycznej, samorządnej i anarchistycznej re­ toryki — w obliczu wrogiego środowiska finansowego, systemu kredytowego i łupieżczych praktyk kapitału kupieckiego. Siła kapi­ tału finansowego i kapitału kupieckiego (fenomen Wal-Martu) zy­ skała w ostatnich latach na znaczeniu (to w dużym stopniu temat pomijany w ramach współczesnej lewicowej teorii). Sprawy zwią­ zane z procesami cyrkulacji i siłami klasowymi, które krystalizują się wokół nich, stanowią zatem dużą część problemu. Są to, koniec końców, wiodące siły, poprzez które działa żelazne prawo kapitali­ stycznego określania wartości. Wniosek teoretyczny, jaki z tego wynika, jest jasny i oczywi­ sty. Zniesienie stosunków klasowych w produkcji ma charakter za­ leżny względem zniesienia mocy kapitalistycznego prawa warto­ ści do dyktowania warunków produkcji poprzez wolny handel na rynku światowym. Walka antykapitalistyczna musi dotyczyć nie tylko organizacji i reorganizacji wewnątrz procesu pracy, chociaż jest to podstawa. Musi także dążyć do znalezienia politycznej i spo­ łecznej alternatywy dla działania kapitalistycznego prawa wartości na rynku światowym. Podczas gdy kontrola robotnicza czy ruchy wspólnotowe mogą powstać z konkretnych intuicji ludzi wspól­ nie podejmujących produkcję i konsumpcję, sprzeciw wobec dzia­ łań kapitalistycznego prawa wartości na poziomie światowym wy­ maga teoretycznego rozumienia makroekonomicznych powiązań wraz z różnymi formami ich technicznego i organizacyjnego wy­ rafinowania. Stawia to trudny problem rozwinięcia politycznej i organizacyjnej zdolności zarazem do mobilizacji oraz kontroli

155 K. Marks, Kapitał, t. 2 w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 24, Warszawa 1968; D. Harvey, A Companion to Marx’s Capital, t. 2, London (w druku).

170

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

organizacji międzynarodowych podziałów pracy, praktyk wymia­ ny i stosunków na rynku światowym. Wyłączenie się z tych relacji, jak obecnie proponują niektórzy, jest z wielu powodów prawie nie­ możliwe. Po pierwsze, takie wyłączenie zwiększa podatność na lo­ kalne klęski głodu oraz społeczne i tzw. naturalne katastrofy. Po

drugie, efektywne zarządzanie i przetrwanie niemal zawsze zale­ ży od dostępności skomplikowanych środków produkcji. Przykła­ dowo, zdolność koordynacji przepływów w łańcuchu towarów do robotniczego kolektywu (od surowców do gotowych produktów) zależy od dostępności źródeł energii i technologii, takich jak elek­ tryczność, telefony komórkowe, komputery i Internet, które do­ starczane są ze świata, w którym dominują kapitalistyczne prawa wytwarzania wartości i cyrkulacji. W obliczu tych oczywistych trudności, w toku dziejów wiele sił tradycyjnej lewicy obrało sobie za główny cel zdobycie władzy pań­ stwowej. Władza ta mogłaby zostać użyta do regulacji i kontroli ka­ pitału oraz przepływów pieniądza, do ustanowienia nierynkowych (i nieutowarowionych) układów wymiany poprzez racjonalne pla­ nowanie, i do urzeczywistnienia alternatywy wobec kapitalistycz­ nych praw określania wartości poprzez zorganizowaną i świado­ mie planowaną rekonstrukcję międzynarodowego podziału pracy. Począwszy od rewolucji rosyjskiej, państwa komunistyczne nie­ zdolne do wprowadzenia tego systemu na skalę globalną, wybiera­ ły izolację od kapitalistycznego rynku światowego w największym możliwym stopniu. Koniec zimnej wojny, upadek imperium sowie­ ckiego i transformacja Chin w gospodarkę, która całkowicie i zwy­ cięsko przyjęła kapitalistyczne prawo wartości, zaowocowały gre­ mialnym odrzuceniem tej konkretnej strategii antykapitalistycznej jako możliwej ścieżki do budowy socjalizmu. Oparta na central­ nym planowaniu czy nawet socjaldemokratyczna idea, że państwo może chronić się przed siłami rynku światowego przez protekcjo­ nizm, zastępowanie importu (przykładowo tak jak w Ameryce Ła­ cińskiej w latach 60.), politykę fiskalną i porozumienia dotyczące społecznego dobrobytu, była krok po kroku porzucana, gdy po­ cząwszy od połowy lat 70. neoliberalne ruchy kontrrewolucyjne stały się dostatecznie silne, aby zdominować aparaty państwa156.

1S6 D. Harvey, Neoliberalizm..., dz. cyt.

171

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

To raczej ponure doświadczenie historyczne związane z cen­ tralnie planowanym stalinizmem i komunizmem w formie, w ja­ kiej był on rzeczywiście praktykowany, oraz ostateczna porażka socjaldemokratycznego reformizmu i protekcjonizmu na gruncie oporu względem rosnącej kontroli kapitału nad państwem i dykto­ wania jego polityki, doprowadziło większość współczesnej lewicy do wniosku, że albo „zniszczenie państwa” jest koniecznym wstę­ pem do rewolucyjnej transformacji, albo organizowanie produkcji autonomicznie wewnątrz państwa jest jedyną możliwą do urze­ czywistnienia ścieżką rewolucyjnej zmiany. Ciężar polityki prze­ suwa się zatem z powrotem na pewną formę robotnika, wspólnoty czy zlokalizowanej kontroli. Przyjęte założenie głosi, że opresyjna władza państwa może zostać „usunięta”, gdy ruchy opozycyjne różnego rodzaju — okupacje fabryk, gospodarki solidarnościowe, kolektywne ruchy autonomiczne, kooperatywy rolnicze i tym po­ dobne — nabiorą rozmachu wewnątrz społeczeństwa obywatel­ skiego. To prowadzi do czegoś, co można by nazwać „termitową teorią” rewolucyjnej zmiany: wyjadania instytucjonalnych i ma­ terialnych podstaw kapitału do momentu, w którym upadnie. Nie jest to termin lekceważący. Termity mogą powodować poważne zniszczenia, często ukryte przed łatwym rozpoznaniem. Proble­ mem nie jest brak potencjalnej skuteczności; jest nim to, że gdy tylko misterne drążenie staje się nazbyt oczywiste i groźne, kapitał jest zarazem zdolny i aż nazbyt chętny, by przywołać pogromców (władze państwowe), którzy rozprawią się z problemem. Jedyną nadzieją jest zatem to, że oprawcy albo zwrócą się przeciw swoim panom (jak czynili niekiedy w przeszłości), albo zostaną pokonani w otwartym starciu militarnym — to raczej mało prawdopodobny wynik, pomijając wyjątkowe okoliczności, takie jak w Afganistanie. Nie ma też niestety żadnej gwarancji, że forma społeczeństwa, jaka wyłoni się potem, będzie mniej barbarzyńska niż ta, którą zastąpi. Szerokie spektrum lewicy trzyma się mocno i broni (często sztywno i dogmatycznie) swoich opinii na temat tego, co i jak za­ działa. Zakwestionowanie jakiegoś sposobu myślenia i działania często wywołuje gwałtowne reakcje. Lewica jako całość jest na­ wiedzana przez pochłaniający wszystko „fetyszyzm organizacyj­ nej formy”. Tradycyjna lewica (komunistyczna i socjalistyczna w swej orientacji) zazwyczaj popierała i broniła pewnej wersji de­ mokratycznego centralizmu (w partiach politycznych, związkach

172

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

zawodowych i tym podobnych). Teraz jednak zasady organizacji są często zaawansowane — tak jak „horyzontalność” i „nie-hierarchiczność” albo wizje radykalnej demokracji i współzależnego rządzenia dobrami wspólnymi, które działają w małych grupach, ale nie da się ich przenieść na skalę metropolii, nie wspominając już o siedmiu miliardach ludzi, którzy w chwili obecnej zamiesz­ kują Ziemię. Priorytety programowe są wyrażane dogmatycznie (tak jak zniesienie państwa) — jakby żadna alternatywna forma władzy terytorialnej nigdy nie mogła być konieczna czy pożąda­ na. Nawet sędziwy społeczny anarchista i anty-państwowiec Mur­ ray Bookchin ze swoją teorią konfederalizmu żywo optuje za po­ trzebą jakiejś formy współzależnego terytorialnego rządzenia, bez której zapatyści, by zaczerpnąć jeden ze świeżych przykładów, tak­ że z pewnością napotkaliby śmierć i porażkę. Często nieprawdzi­ wie przedstawia się ich jako całkowicie niehierarchicznych i „horyzontalistycznych” w ich strukturze organizacyjnej, a przecież podejmują oni decyzje poprzez demokratycznie obranych dele­ gatów i oficerów157. Inne grupy skupiają swe wysiłki na odzyska­ niu starożytnych i rdzennych pojęć praw natury albo nalegają, by kwestie gender, rasizmu, antykolonializmu czy rdzenności zyskały priorytet przed dążeniami polityki antykapitalistycznej, jeśli jej po prostu nie przysłoniły. Wszystko to stoi w sprzeczności z przewa­ żającymi sposobami samo-postrzegania na gruncie tych ruchów społecznych, które zdają się wierzyć, że nie ma żadnej wiodącej czy dominującej teorii organizacyjnej, ale po prostu zestaw intui­ cyjnych i elastycznych praktyk, które wypływają „naturalnie” z da­ nych sytuacji. W tym akurat aspekcie, jak zobaczymy, nie są całko­ wicie w błędzie. Co więcej, występuje tu wyraźny brak szeroko uznawanych, konkretnych propozycji na temat tego, jak zreorganizować podzia­ ły pracy i (zmonetaryzowane?) transakcje ekonomiczne na świecie, by utrzymać rozsądny standard życia dla wszystkich. W rzeczy sa­ mej, problem ten jest zdecydowanie zbyt często pomijany w zwy­ czajnie arogancki sposób. Jak ujmuje to czołowy myśliciel anar­ chistyczny David Graeber, odpowiadając na wątpliwości Murraya Bookchina przedstawione powyżej:

157

173

M. Bookchin,

Urbanization Without Cities..., dz. cyt.

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

Tymczasowe enklawy autonomii muszą stopniowo prze­ kształcić się w stałe, wolne społeczności. Jednak by to zrobić, społeczności te nie mogą istnieć w zupełnej izolacji; nie mogą też pozostawać we wrogich stosunkach ze wszystkimi wokół. Muszą znaleźć jakiś sposób, by nawiązać kontakty z większy­ mi systemami gospodarczymi, społecznymi czy politycznymi, które je otaczają. Jest to niezwykle kłopotliwa kwestia, jako że dla grup zorganizowanych w sposób radykalnie demokratycz­ ny zintegrowanie się w jakikolwiek znaczący sposób z więk­ szymi strukturami, bez konieczności czynienia niekończących się kompromisów w obrębie swoich podstawowych zasad,

okazywało się niezwykle trudne15*. W tym momencie historii chaotyczne procesy kapitalistycznej kre­ atywnej destrukcji niewątpliwie zredukowały kolektywistyczną le­ wicę do stanu energetycznej, choć fragmentarycznej niespójności. Jest tak nawet pomimo tego, że okresowe wybuchy masowych ru­ chów protestu i nieustannie podgryzająca system „polityka termitów” wskazują na to, że obiektywne warunki dla bardziej radykal­ nego zerwania z kapitalistycznym prawem wartości są już bardziej niż dojrzałe i gotowe do zbiorów. W sercu tego wszystkiego leży jednak prosty strukturalny dy­ lemat: jak lewica może łączyć potrzebę aktywnego zaangażowa­ nia w kapitalistyczne prawa określania wartości na rynku świato­ wym (i wytwarzać dla nich alternatywy), jednocześnie dostarczając zrzeszonym robotnikom możliwości demokratycznego i kolek­ tywnego zarządzania i decydowania o tym, co i jak będą produ­ kować? Jest to centralne, dialektyczne napięcie, które dotychczas umykało ambitnemu ujęciu antykapitalistycznych ruchów alterna­ tywnych159.

D. Graeber, Direct Action: An Ethnography, Oakland 2009, s. 239. Zob. A. Dinerstein, A. Spicer, S. Bohm, The (Im-)possihilities ofAutonomy, Social Movement in and Beyond Capital, the State and Development, NonGovemmental Public Action Program, London School of Economics and Political Science, Working Papers No. WP 08/13,2009. 159 Mondragon jest jednym z najbardziej instruktywnych przykładów robotniczego samozarządzania, który przetrwał próbę czasu. Założony w 1956 roku, w czasach faszyzmu w kraju Basków, w Hiszpanii, obecnie prowadzi około 200 przedsiębiorstw w Hiszpanii i innych krajach

iss

174

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

Alternatywy Jeśli ma powstać realistyczny ruch antykapitalistyczny, to przeszłe i bieżące strategie antykapitalistyczne wymagają ponownej oceny. Nieodzowne jest nie tylko wykonanie kroku wstecz i przemyśle­ nie, co może i musi zostać zrobione, oraz kto i gdzie to zrobi. Rów­ nie ważne jest połączenie preferowanych zasad organizacyjnych i praktyk z naturą politycznych, społecznych i technicznych bitew, które trzeba stoczyć i wygrać. Jakiekolwiek proponowane rozwią­ zania, sformułowania, formy organizacyjne i polityczne porządki muszą dostarczyć odpowiedzi na trzy narzucające się pytania: 1) Pierwsze dotyczy dojmującej biedy dotykającej większość światowej populacji, wraz z towarzyszącą temu frustracją z powodu (niezrealizowanego) potencjału pełnego rozwoju ludzkich zdolności i mocy twórczych. Marks był przede wszystkim znakomitym filozo­ fem ludzkiego rozkwitu, ale zauważył fakt, że był on możliwy tylko w „w królestwie wolności, które rozpoczyna się, gdy królestwo ko­ nieczności pozostawiamy za sobą”. Co powinno wydawać się oczywi­ ste, nie można stawić czoła problemom globalnej akumulacji biedy bez stawienia czoła nieprzyzwoitej globalnej akumulacji bogactwa. Organizacje walczące z biedą muszą przyłożyć się także do polityki walczącej z bogactwem i do tworzenia stosunków społecznych al­ ternatywnych wobec tych, które dominują wewnątrz kapitalizmu. 2) Drugie pytanie wynika z nadciągających i jasnych niebez­ pieczeństw wymykającej się spod kontroli degradacji środowiska

Europy. W większości wypadków zróżnicowanie wynagrodzeń pośród udziałowców nie może przekroczyć stosunku 3:1, podczas gdy w więk­ szości amerykańskich korporacji wynosi 400:1 (choć trzeba przyznać, że w niektórych wypadkach relacja ta w Mondragonie wzrosła do 9:1). Zjednoczone przedsiębiorstwo działa we wszystkich trzech obiegach kapitału poprzez zakładanie instytucji kredytowych i sklepów jako uzu­ pełnienia działalności wytwórczej. Może to być jedna z przyczyn, dzięki którym przetrwało. Lewicowi krytycy skarżą się na brak solidarności z walkami pracowniczymi jako takimi i wskazują na pewne graniczące z wyzyskiem praktyki wobec podwykonawców oraz wewnętrzne miary efektywności niezbędne, by utrzymać konkurencyjność przedsiębior­ stwa. Ale gdyby wszystkie kapitalistyczne przedsiębiorstwa działały w ten sposób, żylibyśmy w zupełnie innym świecie. Nie wolno tego lekceważyć. Zob. G. Cheney, Values at Work: Employee Participation Meets Market Pressure at Mondragon, Ithaca 1999.

175

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

naturalnego i przemian ekologicznych. Jest to również nie tylko materialna, ale także duchowa i moralna kwestia zmieniającego się ludzkiego pojmowania natury oraz materialnego stosunku do

niej. Nie ma czysto technologicznej odpowiedzi na to pytanie. Mu­ szą nastąpić poważne zmiany stylu życia (takie jak cofnięcie poli­ tycznych, ekonomicznych i środowiskowych skutków ostatnich 70 lat suburbanizacji) oraz zmiany w modelach konsumpcji, produk­ cji i organizacji instytucji. 3) Trzeci zestaw pytań, który stoi u podstaw pierwszych dwóch, wynika z historycznego i teoretycznego rozumienia nieuniknio­ nej trajektorii kapitalistycznego wzrostu. Z wielu powodów ku­ mulujący się wzrost jest podstawowym warunkiem utrzymującej się akumulacji i reprodukcji kapitału. To społecznie wytworzone i historycznie specyficzne prawo niekończącej się kapitalistycznej akumulacji musi zostać zakwestionowane i w końcu zniesione. Sku­ mulowany wzrost (powiedzmy, wiecznie na poziomie co najmniej trzech procent) jest czystą niemożliwością. Kapitał w swojej długiej historii dotarł do punktu załamania (to co innego niż impas), gdy ta wewnętrzna niemożliwość zaczyna się urzeczywistniać. Każda antykapitalistyczna alternatywa musi znieść władzę kapitalistycz­ nego prawa wartości zdolnego regulować rynek światowy. Wymaga to zniesienia dominującego stosunku klasowego, który stoi u pod­ staw i uzasadnia ciągłą ekspansję wytwarzania i realizacji wartości dodatkowej. To właśnie ów stosunek klasowy wytwarza coraz bar­ dziej niesymetryczne sposoby dystrybucji bogactwa i władzy, wraz z syndromem nieustannego wzrostu, który wywiera tak olbrzymi niszczycielski nacisk na globalne stosunki społeczne i ekosystemy. Jak zatem w celu rozwiązania tych problemów mogą zorgani­ zować się siły postępowe i jak można poradzić sobie z dotychczas nieuchwytną dialektyką między rozbieżnymi wymogami lokal­ nej kontroli robotniczej i globalnej koordynacji? To właśnie w tym kontekście chciałbym powrócić do podstawowego zagadnienia tych dociekań: czy miejskie ruchy społeczne mogą odegrać twór­ czą rolę i odcisnąć swoje piętno na walce antykapitalistycznej we wszystkich tych trzech wymiarach? Odpowiedź zależy po części od fundamentalnego przeformułowania istoty klasy społecznej i re­ definicji terenu walki klas. Koncepcja kontroli robotniczej, która dotychczas dominowa­ ła w alternatywnym lewicowym myśleniu, jest problematyczna.

176

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

Walkę koncentrowano na warsztacie i fabryce jako wyróżnionych miejscach wytwarzania wartości dodatkowej. Przemysłowa klasa robotnicza była tradycyjnie uprzywilejowana jako awangarda pro­ letariatu, głównego czynnika rewolucyjnego. Ale to nie robotnicy fabryczni stworzyli Komunę Paryską. Z tego to powodu istnieje od-

szczepieńczy, acz wpływowy pogląd, że Komuna nie była proleta­ riackim powstaniem czy w ogóle ruchem klasowym, ale miejskim ruchem społecznym, który odzyskiwał prawa obywatelskie i prawo do miasta. Nie był zatem antykapitalistyczny160. Nie widzę żadnego powodu, dla którego nie można by rozu­ mieć jej jednocześnie jako walki klas i walki o prawa obywatelskie prowadzonej w miejscu, gdzie żyli ludzie pracy. Po pierwsze, dy­ namika wyzysku klasowego nie ogranicza się do miejsca pracy. Dobrym przykładem są całe ekonomie wywłaszczania i łupież­ czych praktyk, w rodzaju tych opisanych w rozdziale 2. w kontek­ ście rynków nieruchomości. Te wtórne formy wyzysku są przede wszystkim organizowane przez handlarzy, właścicieli nierucho­ mości i finansistów; ich skutki zaś odczuwa się głównie w miejscu zamieszkania, a nie w fabryce. Te formy akumulacji zawsze były nieodzowne dla ogólnej dynamiki akumulacji kapitalistycznej i utrzymywania się władzy klasowej. Ustępstwa płacowe na rzecz robotników mogą być przykładowo odzyskiwane z powrotem dla klasy kapitalistów jako całości przez kapitalistów-handlowców i właścicieli nieruchomości, a także, w dzisiejszych warunkach, w sposób nawet bardziej zaciekły — przez handlarzy kredytów, bankierów i finansistów. Praktyki akumulacji przez wywłaszcze­ nie, przejęcie renty, manipulowanie pieniądzem i zyskami leżą u źródeł wielu niedogodności, które towarzyszą codziennemu

życiu większości ludzi. Miejskie ruchy społeczne zazwyczaj mo­ bilizują się wokół takich kwestii i powstają ze względu na sposo­ by, w jakie utrzymywanie się władzy klasowej organizowane jest wokół życia codziennego oraz wokół pracy. Ruchy te mają za­ tem zawsze aspekt klasowy, nawet jeśli wyrażają siebie przede

160 M. Castells, The City and the Grassroots: A Cross-Cultural Theory of Urban Social Movements, Berkeley 1983; R. Gould, Insurgent Identities: Class, Community, and Protest in Paris from 1848 to the Commune, Chi­ cago 1995. Moja krytyka tych argumentów w: D. Harvey, Paris, Capital ofModernity, dz. cyt.

177

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

wszystkim w kategoriach praw, obywatelstwa i trudów reproduk­ cji społecznej. Fakt, że te niedogodności związane są raczej z cyrkulacją kapi­ tału towarowego i pieniężnego niż z cyrkulacją kapitału produkcyj­ nego, nie ma najmniejszego znaczenia: tak naprawdę nawet lepiej rozpatrzyć sprawę od tej strony, ponieważ pozwala to uchwycić te aspekty cyrkulacji kapitału, które tak często eliminują próby kon­ troli robotniczej w produkcji. Jeśli tym, co się liczy, jest cyrkula­ cja kapitału jako całości (bardziej niż to, co odbywa się w samym obiegu produkcyjnym), to jakie znaczenie dla klasy kapitalistycz­ nej jako całości ma to, czy wartość pozyskiwana jest z obiegu towa­ rowego i pieniężnego, zamiast bezpośrednio z obiegu produkcyj­ nego? Luka między miejscem wytwarzania wartości dodatkowej a miejscem jej realizacji jest kluczowa zarówno teoretycznie, jak i praktycznie. Wartość wytwarzana w produkcji może zostać pozy­ skana od robotników dla klasy kapitalistów przez właścicieli nie­ ruchomości pobierających wysokie czynsze. Poza tym sama urbanizacja jest również wytwarzana. Tysiące robotników zaangażowane są w jej produkcję, a ich praca wytwarza wartość i wartość dodatkową. Dlaczego zatem nie skupić się raczej na mieście niż na fabryce jako pierwotnym miejscu wytwarzania wartości dodatkowej? Komuna Paryska może być pomyślana od nowa jako walka proletariatu, który wytworzył miasto, a potem

domagał się z powrotem możliwości kontroli i posiadania tego, co wyprodukował. Jest to (i tak też było w wypadku Komuny) zupełnie inny rodzaj proletariatu niźli ten zazwyczaj obsadzany w roli awan­ gardy przez większość lewicy. Cechuje go niepewność, epizodyczne, tymczasowe i rozproszone przestrzennie zatrudnienie, przez co jest on niezwykle trudny do zorganizowania w oparciu o wspólne miej­ sce pracy. Jednak w tym momencie historycznym, w części świata przynależnej do tego, co określa się jako zaawansowany kapitalizm, tradycyjny proletariat przemysłowy drastycznie się skurczył. Mamy więc dziś do wyboru: opłakiwać przeminięcie szansy na rewolucję na skutek zniknięcia proletariatu albo zmienić naszą koncepcję prole­ tariatu tak, by obejmowała rzesze niezorganizowanych wytwórców urbanizacji (takich jak ci zmobilizowani w marszach o prawa imi­ grantów) i zgłębiać ich specyficzne rewolucyjne zdolności i moce. Kim zatem są ci wytwarzający miasto robotnicy? Budow­ niczowie miast, zwłaszcza robotnicy budowlani, są najbardziej

178

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

oczywistymi kandydatami, nawet jeśli nie są jedyną ani najwięk­ szą zaangażowaną siłą roboczą. Jako siła polityczna robotnicy bu­ dowlani w Stanach Zjednoczonych (a zapewne także gdzie indziej) aż nazbyt często wspomagali prowadzony na wielką skalę i uprzy­ wilejowujący określone klasy progresywizm, który dawał im pracę. Nie musi jednak tak być. Murarze i budowniczowie, których Haus­ smann sprowadził do Paryża, odegrali w Komunie ważną rolę. We wczesnych latach 70. ruch związków budowniczych Green Ban w Nowej Południowej Walii odrzucał pracę nad projektami, które uważał za ekologicznie szkodliwe, i na ogół odnosił sukcesy. Ko­ niec końców został rozbity przez połączenie skoncentrowanej siły państwowej i własnego maoistycznego kierownictwa na szczeblu narodowym, które uznawało kwestie ekologiczne za przejaw burżuazyjnego sentymentalizmu161. Istnieje jednak bezpośrednie połączenie pomiędzy wydo­ bywającymi rudę żelaza, przetwarzaną w stal, wykorzystywaną z kolei do budowy mostów, przez które suną ciężarówki trans­ portujące towary do ich odbiorców — fabryk i domów, gdzie się je konsumuje. Wszystkie te działania (włączając przemieszczanie w przestrzeni) wytwarzają wartość i wartość dodatkową. Jeśli ka­ pitalizm często wydobywa się z kryzysu, jak widzieliśmy wcześ­ niej, poprzez „budowę mieszkań i wypełnianie ich rzeczami”, to z pewnością każdy zaangażowany w działalność urbanizacyjną ma do odegrania centralną rolę w makroekonomicznej dynamice akumulacji kapitału. A jeśli utrzymanie, naprawy i wymiana (czę­ sto trudne w praktyce do odróżnienia) są wszystkie (jak zaświad­ cza Marks) częściami strumienia wytwarzania wartości, to niema­ ła armia robotników zaangażowanych w te działania w naszych miastach także przyczynia się do wytwarzania wartości i warto­ ści dodatkowej. W Nowym Jorku tysiące robotników bierze udział w stawianiu i zwijaniu rusztowań. Wytwarzają wartość. Co wię­ cej, jeśli przepływ towarów z miejsca pochodzenia do miejsca ich przeznaczenia wytwarza wartość, przy czym również obstaje Marks, to mają w tym udział robotnicy zatrudnieni w łańcuchu obiegu pożywienia, łączącym wiejskich wytwórców i miejskich

161 J. Tully, Green Bans and the BLF: The Labour Movement and Urban Ecology, „International Viewpoint” 2004, No. 357.

179

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

konsumentów. Tysiące ciężarówek z dostawami każdego dnia za­ tyka ulice Nowego Jorku. Ci robotnicy, zorganizowani, mieliby moc wstrzymania metabolizmu miasta. Strajki transportowców (jak na przykład we Francji w ostatnich 20 latach, a teraz w Szang­ haju) są niezwykle skuteczną polityczną bronią (użytą w złej spra­

wie w czasie przewrotu w Chile w 1973 roku). Związek Kierow­ ców Autobusów w Los Angeles i organizacja kierowców taksówek w Nowym Jorku i Los Angeles to przykłady organizowania się w ra­

mach tych sfer162. Gdy zbuntowana ludność El Alto odcięła główne linie zaopatrzenia do La Faz, zmuszając burżuazję do życia z resz­ tek, bardzo szybko uzyskała swój cel polityczny. W rzeczywisto­ ści to w miastach klasy posiadające są najbardziej narażone, nie­ koniecznie jako osoby, ale w kontekście wartości majątku, który kontrolują. To z tego powodu kapitalistyczne państwo szykuje się do zmilitaryzowanych walk miejskich ustanawiających linię fron­ tu walki klasowej na najbliższe lata. Weźmy pod uwagę przepływy nie tylko jedzenia i pozosta­ łych dóbr konsumpcyjnych, ale także energii, wody i innych nie­ zbędnych rzeczy, a także podatność na zakłócenia tych przepły­ wów. Produkcja i reprodukcja życia miejskiego, choć część z niej może w marksistowskim kanonie zostać pominięta jako „niepro­ duktywna”, jest mimo to społecznie niezbędna, jest częścią „faux frais” reprodukcji stosunków klasowych pomiędzy kapitałem a pracą. Wiele z tej pracy zawsze miało charakter tymczasowy, nie­ pewny, wędrowny i prekamy; i bardzo często zaciemniało domyśl­ ną granicę pomiędzy produkcją i reprodukcją (jak na przykład w wypadku ulicznych sprzedawców). Nowe formy organizowania są absolutnie konieczne dla tych segmentów siły roboczej, któ­ ra produkuje i, co równie istotne, reprodukuje miasto. To właśnie tu wkraczają świeżo opierzone organizacje, jak na przykład Kon­ gres Wykluczonych Robotników w Stanach Zjednoczonych, który jest porozumieniem robotników żyjących w tymczasowych i nie­ pewnych warunkach zatrudnienia, często, jak w wypadku robot­

162 M. Wines, Shanghai Truckers’ Protest Ebbs with Concessions Won on Fees, „New York Times” 23 kwietnia 2011; J. Levitt, G. Blasi, The Los Angeles Taxi Workers Alliance w: R. Milkman, J. Bloom, V. Narro (red.), Work­ ingfor Justice: The LA Model ofOrganizing and Advocacy, Ithaca 2010, ss. 109-124.

180

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

ników domowych, przestrzennie rozproszonych w całym regionie metropolitalnym1“. Historia konwencjonalnych walk pracowniczych — i to jest mój trzeci główny punkt — także wymaga napisania od nowa. Większość walk toczonych przez robotników fabrycznych przy bliższym oglądzie okazuje się mieć znacznie szerszą podstawę. Przykładowo Margaret Kohn skarży się, że lewicowi historycy pra­ cy czczą Turyńską Radę Fabryczną z początku XX wieku, kom­ pletnie ignorując „Domy Ludu” wśród wspólnot lokalnych, gdzie kształtowała się większość strategii politycznych i skąd płynęły sil­ ne strumienie pomocy logistycznej163 164. Edward P. Thompson poka­ zuje, jak tworzenie się klasy robotniczej w Anglii zależało w tym samym stopniu od tego, co działo się w miejscu pracy, jak i w ka­ plicach oraz we wspólnotach sąsiedzkich. Lokalne miejskie rady związkowe odegrały w brytyjskiej organizacji politycznej w du­ żym stopniu niedocenianą rolę. W konkretnych miastach i mia­ steczkach często stanowiły zakorzenienie dla bojowej bazy rodzą­ cej się Partii Pracy i innych organizacji lewicowych. Aspekty te były

często lekceważone przez ogólnonarodowy ruch związkowy165. Na ile skuteczny byłby siedzący strajk we Flint w Stanach Zjednoczo­ nych z 1937 roku, gdyby nie rzesze bezrobotnych i organizacji są­ siedzkich za bramami, niezawodnie dostarczające tak moralnego, jak i materialnego wsparcia? Organizowanie sąsiedztwa było równie ważne w prowadzeniu walk pracowniczych, jak organizacja w miejscu pracy. Jedną z moc­ nych stron okupacji fabryk w Argentynie, które nastąpiły po zała­ maniu w 2001 roku, było to, że kooperatywnie zarządzane fabry­ ki zamieniły się także w kulturalne i edukacyjne centra sąsiedzkie. Budowały one mosty pomiędzy wspólnotą lokalną a miejscem pra­ cy. Gdy byli właściciele próbowali wypędzić robotników czy prze­ jąć maszyny, zazwyczaj cała ludność ujmowała się solidarnie za ro­ botnikami, zapobiegając takiemu obrotowi spraw166. Gdy związek

163

164 165

166

181

Excluded Workers Congress, Unityfor Dignity: Excluded Workers Report, New York 2010. M. Kohn, Radical Space..., dz. cyt. E. Thompson, The Making ofthe English Working Class, Harmondsworth 1968. P. Ranis, Argentina’s Worker-Occupied Factories and Enterprises,

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAP1TALISTYCZNEJ

starał się mobilizować szeregowych pracowników hote­ li wokół lotniska lax w Los Angeles, opierał się w dużej mierze na „zewnętrznej pomocy politycznych, religijnych i innych wspólno­ towych sojuszników, tworząc koalicję”, która mogłaby stawić czoła unite here

represyjnym strategiom pracodawców167. Jest też pewna związana z tym przestroga: podczas strajków brytyjskich górników w latach 70. i 80. górnicy żyjący w rozległych rejonach zurbanizowanych, takich jak Nottingham, poddali się jako pierwsi, podczas gdy ci z Northumbrii, gdzie polityka z miejsca pracy schodziła się z tą związaną z miejscem zamieszkania, utrzymali swą solidarność do końca16*. Problem związany z okolicznościami tego rodzaju podję­ ty zostanie w dalszej części tego rozdziału. W momencie gdy w wielu częściach tak zwanego świata rozwi­ niętego kapitalizmu (choć oczywiście nie w Chinach czy Bangla­ deszu) znikają konwencjonalne miejsca pracy, jeszcze istotniejsze staje się organizowanie nie tylko wokół pracy, ale także wokół wa­ runków panujących w przestrzeni bytowej, oraz budowanie pomo­ stów między tymi sferami. Tak też niejednokrotnie bywało w prze­ szłości. Kontrolowane przez robotników kooperatywy spożywców dostarczyły kluczowego wsparcia podczas strajku generalnego w Seattle w 1919 roku, a gdy strajk upadł, bojowość przesunęła się wyraźnie ku rozwijaniu złożonego, łączonego systemu kooperatyw spożywców kontrolowanych przez robotników16’. Gdy rozszerzymy pole widzenia na kontekst społeczny, w któ­ rym odbywa się walka, przekształceniu ulega to, kto może być proletariatem i jakie mogą być jego aspiracje i strategie organiza­ cyjne. Skład genderowy polityki opozycyjnej wygląda zupełnie ina­ czej, gdy uwzględnimy stosunki poza tradycyjnie pojętą fabryką (tak w miejscu pracy, jak i przestrzeniach bytowania). Społeczna

167

168 169

182

„Socialism and Democracy” 2005, Vol. 19, No. 3, ss. 1-23; C. Forment, Argentina’s Recuperated Factory Movement and Citizenship: An Arendtian Perspective, Buenos Aires 2009; M. Lopez Levy, We Are Millions: Neo­ liberalism and New Forms ofPolitical Action in Argentina, London 2004. F. Stuart, From the Shop to the Streets: Unite here Organizing in Los Angeles Hotels w: R. Milkman, J. Bloom, V. Narro (red.), Workingfor Justice..., dz. cyt. H. Beynon, Digging Deeper: Issues in the Miner’s Strike, London 1985. D. Frank, Purchasing Power: Consumer Organizing, Gender, and the Seattle Labor Movements, 1919-29, Cambridge 1994.

CZĘSĆII. BUNT MIAST

dynamika miejsca pracy nie jest taka sama, jak ta w przestrzeni bytowania. Na tym drugim terenie rozróżnienia w oparciu o gen­ der, rasę, etniczność, religię i kulturę są często znacznie głę­ biej zaszczepione w tkance społecznej, podczas gdy zagadnienie społecznej reprodukcji odgrywa rolę bardziej znaczącą, a nawet dominującą w kształtowaniu politycznych podmiotowości i świa­ domości. Odpowiednio sposób, w jaki kapitał różnicuje i dzieli ludność pod względem etnicznym, rasowym i podług linii gender, wytwarza nierówności w ekonomicznej dynamice wywłaszczenia w przestrzeni bytowej (dzięki obiegom kapitału pieniężnego i to­ warowego). Utrata majątku gospodarstw domowych w Stanach Zjednoczonych wyrażona za pomocą mediany wynosiła w latach 2005-2009 28 procent; dla ludności latynoskiej wartość ta wynosi­ ła 66 procent, dla czarnoskórych 53 procent, podczas gdy dla bia­ łych tylko 16 procent. Klasowy charakter dyskryminacji etnicznej w ramach akumulacji przez wywłaszczenie oraz fakt, że ta dys­ kryminacja w zróżnicowany sposób odbijała się na życiu wspólnot sąsiedzkich, nie mogą być bardziej wyraźne, zwłaszcza, że więk­ szość tych strat była związana ze spadkiem wartości mieszkań i do­

mów170. Jednakże również w przestrzeniach dzielnicowych głębo­ kie więzi kulturowe oparte, przykładowo, na etniczności, religii oraz kulturowej historii i pamięci zbiorowej w równym stopniu mogą łączyć, jak i dzielić, by wytworzyć rodzaje społecznej czy po­ litycznej solidarności zupełnie różne od tych zazwyczaj powstają­ cych w miejscu pracy. Jest taki wspaniały film pod tytułem Salt of The Earth, któ­ ry w 1954 roku nakręcili hollywoodzcy twórcy znajdujący się na indeksie (tzw. Hollywood Ten). Oparty na autentycznych wyda­ rzeniach z 1951 roku, pokazuje walkę silnie wyzyskiwanych ro­ botników — Amerykanów meksykańskiego pochodzenia — i ich rodzin w kopalni cynku w Nowym Meksyku. Meksykańscy robot­ nicy żądają zrównania z białymi, bezpieczniejszych warunków pracy i traktowania z godnością (powracający temat w wielu antykapitalistycznych walkach). Kobiety cierpią z powodu niepowo­ dzeń związków zawodowych zdominowanych przez mężczyzn,

170 P. Whoriskey, Wealth Gap Widens between Whites, Minorities, Report Says, „Washington Post”, 26 lipca 2011.

183

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

które nie potrafią uzyskać żadnych efektów w kwestiach mieszka­ niowych, takich jak stan sanitarny i bieżąca woda w zajmowanych przez nich wynajętych lokalach. Gdy robotnicy strajkują, walcząc o swoje postulaty, a potem nie mogą już pikietować na mocy usta­ wy Tafta-Hartleya, kobiety przejmują pałeczkę (przezwyciężając wiele męskich sprzeciwów wobec tego procesu). Mężczyźni mu­ szą doglądać dzieci, przez co dowiadują się, jak ważne dla znośne­ go codziennego życia w domu są bieżąca woda i warunki sanitarne. Równość płci i feministyczna świadomość stają się podstawową bronią w walce klasowej. Gdy przybywają szeryfowie, aby wyeks­ mitować te rodziny, powszechne wsparcie od sąsiadów (wypły­ wające oczywiście z kulturowej solidarności) nie tylko dostarcza strajkującym rodzinom pożywienia, ale także umożliwia im po­ wrót do wynajętych mieszkań. Przedsiębiorstwo w końcu się poddaje. Potężna moc jedności płci, grup etnicznych, życia i pracy nie jest łatwa do stworzenia, a napięcie między mężczyznami a ko­ bietami, pomiędzy robotnikami anglosaskiego i meksykańskie­ go pochodzenia, wreszcie pomiędzy perspektywami pracy i życia codziennego, jest w filmie równie znaczące, jak to między pracą a kapitałem. Jak pokazuje film, dopiero gdy wytworzona zostanie jedność i równość pomiędzy wszystkimi siłami pracy, możliwa bę­ dzie wygrana. Niebezpieczeństwo, jakie niosło to przesłanie dla ka­ pitału, oddaje fakt, że jest to jedyny film wszechczasów, którego projekcje przez wiele lat w każdym komercyjnym kinie w USA sy­ stematycznie uniemożliwiano z przyczyn politycznych. Większość aktorów nie była zawodowcami, wielu pochodziło ze związku gór­ ników. A wspaniała zawodowa aktorka pierwszoplanowa, Rosaura Revueltas, została deportowana do Meksyku171. W ostatniej książce Fletcher i Gapasin twierdzą, że ruch robot­ niczy powinien zwrócić baczniejszą uwagę raczej na geograficzne niż branżowe formy organizacji — że ruch w Stanach Zjednoczo­ nych powinien wzmocnić centralne rady robotnicze w miastach, jako uzupełnienie organizacji branżowych.

171

J. Lorence, The Suppression ofSalt ofthe Earth: How Hollywood, Big Labor and Politicians Blacklisted a Movie in Cold War America, Albuquerque 1999. Film można ściągnąć bez opłat.

184

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

W zakresie, w jakim pracownicy mówią o sprawach klasy, nie powinni postrzegać siebie jako oddzielnych od własnej wspól­ noty. Pojęcie pracowników powinno oddawać formy organiza­ cji mające swe korzenie w klasie robotniczej, zmierzające do bezpośredniej realizacji postulatów klasowych klasy robotni­ czej. W tym sensie organizacja oparta na lokalnej wspólnocie, mająca korzenie w klasie robotniczej (taka jak centrum robot­ nicze), która podejmuje typowo klasowe kwestie, jest w tym samym stopniu organizacją robotniczą, co związek zawodo­ wy. Idąc o krok dalej, związek zawodowy podnoszący intere­ sy klasy robotniczej tylko jednej branży (taki jak dominujący, „biały” związek zawodowy) mniej zasługuje na miano organi­ zacji robotniczej, niż oparta na wspólnocie lokalnej organiza­

cja, która wspiera bezrobotnych czy bezdomnych172. Proponują oni zatem nowe podejście do organizowania robotni­ ków, które:

zasadniczo przeciwstawia się bieżącym praktykom związków zawodowych dotyczącym tworzenia sojuszy i podejmowa­ nia politycznego działania. W rzeczy samej, ma to następują­ ce centralne założenie: jeśli walka klasowa nie ogra­ nicza się do miejsca pracy, to nie powinny tego robić także związki Strategiczny wniosek jest taki, że związki muszą myśleć raczej w kategoriach organizowania miast niż prostego organizowania miejsc pracy (czy gałęzi przemysłu). A organizowanie miast jest możliwe tylko wtedy, gdy związki współpracują z sojusznikami z metropolitalnych organizacji społecznych173.

„Jak zatem — formułują dalej pytanie — zorganizować miasto?” Jest to, jak mi się zdaje, jedno z podstawowych pytań, na jakie musi odpowiedzieć lewica, jeśli w nadchodzących latach walka antykapitalistyczna ma odżyć. Takie walki, jak widzieliśmy, mają godną

B. Fletcher, F. Gapasin, Solidarity Divided: The Crisis in Organized Labor and a New Path Toward Social Justice, Berkeley 2008, s. 174. 173 Tamże. in

185

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

szacunku przeszłość. Inspiracja czerpana z „czerwonej Bolonii” z lat 70. jest tu dobrym przykładem. „Miejski socjalizm” rzeczy­ wiście ma długą i znakomitą historię, w której poczet wliczają się nawet całe okresy radykalnych miejskich reform, jak te w „czer­ wonym Wiedniu” czy w radykalnych miejskich radach w Wielkiej

Brytanii w latach 20. Są one warte przywołania jako centralne dla historii zarówno lewicowego reformizmu, jak i bardziej rewolucyj­ nych ruchów174. Zakrawa również na dziwną ironię historii fakt, że Francuska Partia Komunistyczna odznaczyła się bardziej w dzie­ dzinie miejskiej administracji (po części dlatego, że nie miała na ten temat żadnej dogmatycznej teorii ani też instrukcji z Moskwy, jak nią kierować) niż w jakiejkolwiek innej dziedzinie życia poli­ tycznego, od lat 60. po dziś dzień. Podobnie brytyjskie rady związ­ kowe odgrywały kluczową rolę w polityce miejskiej i były podstawą bojowej mocy lokalnych partii lewicowych. Tradycja ta była konty­ nuowana w walkach toczonych przez władze miejskie z thatcheryzmem we wczesnych latach 80. Nie były to tylko działania osło­ nowe, ale w wypadku Rady Wielkiego Londynu pod wodzą Kena Livingstone’a u schyłku lat 80. potencjalnie innowacyjne. Margaret Thatcher, która rozpoznała zagrożenie, jakie stanowiła opozycja oparta na miastach, zniosła całkowicie tę instancję władzy. Nawet w Stanach Zjednoczonych Milwaukee przez wiele lat miało socjali­ styczną administrację i warto odnotować, że jedyny socjalista kie­ dykolwiek wybrany do senatu rozpoczął swoją karierę i zyskał za­ ufanie ludzi jako burmistrz Burlington w stanie Vermont.

Prawo do miastajako polityczne żądanie klasowe Jeśli uczestnicy Komuny Paryskiej odzyskiwali prawo do miasta, które wspólnie pomogli wytworzyć, to dlaczego „prawo do mia­ sta” nie mogłoby stać się podstawowym hasłem mobilizującym do walki antykapitalistycznej? Prawo do miasta, jak odnotowaliśmy na początku, jest pustym znaczącym pełnym immanentnych, ale nie transcendentnych możliwości. Nie oznacza to, że jest nieważne

174

M. Jaggi, Red Bologna, Littlehampton 1977; H. Gruber, Red Vienna: Experiment in Working-Class Culture, 1919-34, Oxford 1991.

186

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

i politycznie bezsilne; wszystko zależy od tego, komu uda się na­ pełnić owo znaczące rewolucyjnym, przeciwstawnym reformistycznemu, znaczeniem. Odróżnienie inicjatyw reformistycznych od rewolucyjnych w środowisku miejskim nie zawsze jest łatwym zadaniem. Budżety partycypacyjne w Porto Alegre, ekologicznie programy w Kurytybie czy kampanie na rzecz zwiększenia minimum socjalnego wydają się reformistyczne (i raczej marginalne). Opisana w rozdziale 2. inicjatywa z Chongqin z początku jawi się raczej jako autorytarna odmiana skandynawskiego paternalistycznego socjalizmu niż ruch rewolucyjny. Ale gdy ich skutki rozprzestrzeniają się, inicjatywy tego typu ujawniają głębsze pokłady radykalnych pomysłów i dzia­ łań w skali metropolitalnej. Przykładowo, rozpowszechniająca się, odświeżona retoryka (mająca swe źródło w Brazylii w latach 90., ale potem przemieszczająca się w różne miejsca od Zagrzebia do Hamburga i Los Angeles) dotycząca prawa do miasta, zdaje się su­ gerować, że może zbliżać się coś bardziej rewolucyjnego175176 . Miarą tej możliwości są desperackie próby przyswojenia tego języka dla własnych celów, podejmowane przez istniejące władze polityczne (choćby NGO-sy i instytucje międzynarodowe, włączając w to Bank Światowy, zebrane podczas odbywającego się w Rio w 2010 roku

Światowego Forum Urbanistycznego)174. W ten sam sposób Marks

ujął ograniczenie długości dnia roboczego jako pierwszy krok na ścieżce do rewolucji. Roszczenie do prawa do życia w godnych warunkach dla każdego może być widziane jako pierwszy krok w kierunku bardziej całościowego ruchu rewolucyjnego. Nie ma sensu skarżyć się na próby kooptacji. Lewica powin­ na poczytywać to za komplement i walczyć o utrzymanie własne­ go wyraziście zakorzenionego w niej znaczenia: wszyscy, których

175

176

187

R. Abers, Inventing Local Democracy: Grassroots Politics in Brazil, Boul­ der 2000. Na temat ruchu na rzecz minimum socjalnego zob. R. Pollin, M. Brenner, J. Wicks-Lim, A Measure ofFairness: The Economics ofLiving Wages and Minimum Wages in the United States, Ithaca 2008.0 konkret­ nym przypadku można przeczytać w: D. Harvey, Spaces ofHope, Edin­ burgh 2000; A. Sugranyes, Ch. Mathivet (red.), Citiesfor All: Proposals and Experiences Towards the Right to the City, Santiago de Chile 2010. P. Marcuse, Two World Forums, Two Worlds Apart, tekst dostępny na stronie http://www.plannersnetwork.org/publications/2o1o_spring/ marcuse.html (dostęp 15.04.2012).

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

praca jest włączona w produkowanie i reprodukowanie miasta, mają kolektywne prawo nie tylko do tego, co sami wytwarzają, ale także do tego, by decydować, jakiego rodzaju urbanizm ma być produkowany, gdzie, i w jaki sposób. Trzeba budować alternatyw­ ne demokratyczne narzędzia (inne niż istniejąca demokracja wła­ dzy pieniądza), takie jak zgromadzenia ludowe, jeśli życie miejskie ma zostać zrewitalizowane i zrekonstruowane poza dominującymi stosunkami klasowymi. Prawo do miasta nie jest ekskluzywnym prawem indywidual­ nym, ale zogniskowanym prawem zbiorowym. Jest inkluzywne nie tylko wobec robotników budowlanych, ale także wobec wszyst­ kich tych, którzy umożliwiają reprodukcję życia codziennego: opiekunów i nauczycielek, szwaczy i serwisantek metra, hydrauli­ ków i elektryków, budowniczych rusztowań i operatorek dźwigów, pracownic szpitali i kierowców ciężarówek, autobusów i taksó­ wek, pracowników restauracji, branży rozrywkowej, urzędniczek bankowych i administracji miejskiej. Prawo do miasta jest poszu­ kiwaniem jedności w niezwykłej różnorodności rozproszonych przestrzeni społecznych i pozycji w obrębie niezliczonych podzia­ łów pracy. Jest wiele przypuszczalnych form organizacji — od cen­ trów robotniczych i regionalnych zgromadzeń robotniczych (jak to z Toronto), po sojusze (jak sojusz Prawo do Miasta czy Kongres Wykluczonych Robotników i inne formy organizacji prekamej pra­ cy), które mają ten cel na swojej politycznej uwadze. Jednakże z oczywistych przyczyn prawo to jest skomplikowa­ ne: po części na skutek współczesnych realiów kapitalistycznej ur­ banizacji, a także charakteru grup ludności, które mogą się o nie ubiegać. Murray Bookchin przykładowo stoi na przekonującym stanowisku (przypisywanym także Lewisowi Mumfordowi i wielu innym pozostającym pod wpływem tradycji myślenia anarchizmu społecznego), że kapitalistyczny proces urbanizacji zniszczył mia­ sta jako działające ciała polityczne, w oparciu o które mogłaby zo­

stać zbudowana cywilizowana alternatywa antykapitalistyczna177. Poniekąd zgadza się z nim Lefebvre, choć kładzie znacznie więk­ szy nacisk na racjonalizacje przestrzeni miejskiej przez państwo­ wych biurokratów i technokratów, umożliwiające odtwarzanie

177 M. Bookchin, The Limits ofthe City, Montreal 1986.

188

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

akumulacji kapitału i dominujących stosunków klasowych. Prawo do współczesnego przedmieścia niespecjalnie nadaje się do reali­ zacji jako postulat antykapitalistyczny. Dlatego prawo do miasta musi być konstruowane nie jako pra­ wo do tego, co już istnieje, ale jako prawo do przebudowania i prze­ tworzenia miasta jako socjalistycznego ciała politycznego w zupeł­ nie innym kształcie — takim, który eliminuje biedę i nierówność społeczną, i zabliźnia rany katastrofalnej degradacji środowiska. By tak się stało, należy powstrzymać wytwarzanie destrukcyjnych form urbanizacji, które umożliwiają ciągłą akumulację kapitału. Za tym mniej więcej opowiadał się Murray Bookchin, dążąc do utworzenia czegoś, co nazwał „municypalnym libertarianizmem”, osadzonym w bioregionalnej koncepcji stowarzyszonych zgroma­ dzeń miejskich, racjonalnie regulujących wzajemne stosunki, jak i relacje z naturą. To właśnie tutaj świat praktycznej polityki spo­ tyka się z długą historią przeważnie inspirowanych anarchizmem sposobów utopijnego myślenia i pisania o mieście17*.

Ku miejskiejrewolucji Z tej historii można wyciągnąć trzy wnioski. Po pierwsze, walki pracownicze — od strajków po przejęcia fabryk — mają znacznie większe szanse powodzenia, gdy dysponują zdecydowanym i en­ tuzjastycznym wsparciem sił ludowych zebranych w otaczającym sąsiedztwie czy na poziomie lokalnej wspólnoty (włączając w to poparcie wpływowych lokalnych liderów i ich organizacji poli­ tycznych). To zakłada, że silne więzi pomiędzy robotnikami i lo­ kalną ludnością istnieją wcześniej, albo też mogą zostać szybko wytworzone. Więzi takie mogą powstać „naturalnie”, co wynika z prostego faktu, że to rodziny robotników stanowią ową wspólnotę (jak w wypadku wielu górniczych społeczności przedstawionych w Salt of the Earth). Jednak w bardziej rozproszonym środowisku miejskim trzeba podjąć świadomą polityczną próbę wytworzenia,178

178 Historię tych tendencji rozpoczyna Patrick Geddes książką Cities in Evolution, Oxford 1915. Są też obecne w książce wpływowego autora Lewisa Mumforda The City in History: Its Origins, Its Transformations, and Its Prospects, Orlando 1968.

189

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

utrzymania i wzmocnienia takich więzi. Jeśli więzi te nie istnieją, jak było w wypadku górników z Nottinghamshire w trakcie strajków z lat 80. w Wielkiej Brytanii, wówczas muszą zostać zbudowane. W innym razie takie ruchy są znacznie bardziej narażone na porażkę. Po drugie, pojęcie pracy trzeba uwolnić z wąskiej definicji łą­ czącej je z przemysłowymi formami pracy i rozszerzyć ku ujęciu związanemu z produkcją i reprodukcją coraz bardziej zurbanizo­ wanego życia codziennego. Rozróżnienia między walkami pracow­ niczymi a tymi opartymi o społeczność lokalną zaczęły zanikać, podobnie jak przekonanie, że klasa i praca są określane w miejscu produkcji oddzielonym od miejsca społecznej reprodukcji w go­ spodarstwie domowym179. Ci, którzy dostarczają bieżącą wodę do naszych domów, są tak samo ważni w walce o lepszą jakość życia, jak ci, którzy wyrabiają rury i krany w fabryce. Ci, którzy dostar­ czają jedzenie do miasta (włączając w to ulicznych sprzedawców), mają takie samo znaczenie jak ci, którzy je wytwarzają. Przyrzą­ dzający jedzenie przed spożyciem (sprzedawcy hot-dogów czy pie­ czonej kukurydzy albo ci, którzy zamęczają się nad piekarnikami w domowych kuchniach czy nad paleniskami) podobnie dodają wartości temu pożywieniu, zanim zostanie ono strawione. Praca łączna biorąca udział w produkcji i reprodukcji miejskiego życia musi zatem znaleźć odpowiednie miejsce w lewicowym myśleniu i sposobach organizowania się. Wcześniejsze rozróżnienia, które miały sens — pomiędzy tym, co miejskie, a tym, co wiejskie, mię­ dzy miastem a wsią — również stały się ostatnimi czasy dyskusyjne. Łańcuch zaopatrzenia tak do, jak i z miast, to ciągły, nieprzerwany

ruch. Dogłębnego przeformułowania wymagają przede wszystkim koncepcje pracy i klasy. Walka o kolektywne prawa obywatelskie (takie jak te dotyczące robotników imigrantów) musi być widziana jako integralna cześć antykapitalistycznej walki klas. Ta nowa koncepcja proletariatu obejmuje obecnie niezwykle rozległe nieformalne sektory tymczasowej, niepewnej i niezorganizowanej pracy. Okazuje się, że grupy ludności tego rodzaju za­ wsze odgrywały ważną rolę w buntach i rewoltach miejskich. Ich działania nie zawsze miały charakter lewicowy (choć i związki rze­ mieślnicze nie zawsze mogą to powiedzieć o swoich inicjatywach).

179 R. Pahl, Divisions ofLabour, Oxford 1984.

190

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

Często były one podatne na pochlebstwa niestabilnych bądź auto­ rytarnych charyzmatycznych przywódców, czy to świeckich, czy religijnych. Z tego powodu niezorganizowane grupy jako czynnik polityczny były często i niesłusznie odrzucane przez tradycyjną le­ wicę jako „miejski tłum” (czy nawet jeszcze bardziej niefortunnie, na modłę marksistowską, jako „lumpenproletariat”); obawiano się ich w równym stopniu, co wykorzystywano. Dziś koniecznie trzeba traktować te grupy ludności raczej jako kluczowe dla polityki antykapitalistycznej, a nie z niej wykluczone. W końcu, podczas gdy wyzysk żywej pracy w produkcji (w zde­ finiowanym powyżej szerszym sensie) musi pozostać w centrum koncepcji ruchu antykapitalistycznego, walkom przeciw prze­ chwytywaniu od robotników wartości dodatkowej i jej realiza­ cji w przestrzeniach bytowych trzeba nadać status równy walkom w różnych punktach produkcji wytwarzającej miasto. Jak w wypad­ ku tymczasowych i żyjących w niepewności robotników, rozsze­ rzenie działania klasowego w tym kierunku rodzi pewne problemy organizacyjne. Jednak, jak zobaczymy, zawiera w sobie niezliczone możliwości.

„Jak zatem organizować miasto?” Uczciwa odpowiedz na pytanie postawione przez Fletchera i Gapasina brzmi: po prostu nie wiemy. Po części dlatego, że pytanie

nie zostało dostatecznie przemyślane, po części zaś dlatego, że nie ma żadnej historii zmieniających się praktyk politycznych, na której można by oprzeć jakiekolwiek uogólnienia. Były oczywi­ ście krótkie okresy eksperymentów z socjalistyczną administracją „gazem i wodą” lub bardziej odważnym miejskim utopizmem, jak w latach 20. w Związku Radzieckim1*0. Jednakże większość z nich łatwo wytraciła impet, zamieniając się w reformistyczny socja­ listyczny realizm albo też paternalistyczny socjalistyczny bądź ko­ munistyczny modernizm (którego poruszające przykłady widzimy w Europie Wschodniej). Większość tego, co wiemy na temat orga­ nizowania miast, pochodzi z konwencjonalnych teorii i badań na

ito

191

A. Kopp, Ville et Revolution, Paris 1967.

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

temat miejskiego rządzenia i administracji w kontekście biuro­ kratycznego, kapitalistycznego urządzania (govcmmentality) (któ­ remu, całkiem słusznie, niestrudzenie sprzeciwiał się Lefebvre). Wszystko to dzieli przepaść od organizacji polityki antykapitalistycznej. Najlepsze, co mamy, to teoria miasta jako formy korpo­ racyjnej, ze wszystkim, co z tego wynika w kontekście możliwości korporatystycznego podejmowania decyzji (które mogą spora­ dycznie, gdy są podejmowane przez siły postępowe, sprzeciwiać się bardziej destrukcyjnym formom kapitalistycznego rozwoju i podjąć kwestie wyniszczającej i rzucającej się w oczy nierówno­ ści społecznej i degradacji środowiska, przynajmniej na poziomie lokalnym, jak stało się w Porto Alegre i było przedmiotem prób w GLS Rena Livingstone’a). Równolegle z tym istnieje rozlega lite­ ratura (w dzisiejszych czasach raczej pochlebna niż krytyczna) do­ tycząca zalet konkurencyjnej miejskiej przedsiębiorczości, w obrę­ bie której miasto i jego administracja używa szerokiej puli zachęt,

by przyciągnąć (innymi słowy — subsydiować) inwestycje111. Jak zatem można w ogóle zacząć odpowiadać na pytanie po­ stawione przez Fletchera i Gapasina? Jeden sposób to przebadanie poszczególnych przykładów miejskich praktyk politycznych w sy­ tuacjach rewolucyjnych. Dlatego też zakończę podsumowującym spojrzeniem na ostatnie wydarzenia w Boliwii, poszukując wska­ zówek na temat tego, jak miejskie bunty mogą odnosić się do ru­ chów antykapitalistycznych. To na ulicach i placach Cochabamby toczyła się rebelia prze­ ciw neoliberalnej prywatyzacji w ramach sławnych „wodnych wo­ jen” z 2000 roku. Działania rządu zostały powstrzymane, a dwie główne międzynarodowe korporacje — Bechtel i Suez — przepę­ dzone. I to z El Alto, ludnego miasta na płaskowyżu powyżej La Paz, wyrosły buntownicze ruchy, które były zdolne zmusić w paź­ dzierniku 2003 roku do ustąpienia pro-neoliberalnego prezyden­ ta Sancheza de Lozadę, a także jego następcę, Cariosa Mesę w 2005 roku. Wszystko to przetarło szlak do ogólnonarodowego zwycię­ stwa wyborczego postępowego Evo Moralesa w grudniu 2005 roku. To również w Cochabambie udaremniono próbę kontrrewolucji

mi

192

G. Frug, City Making: Building Communities without Building Walls, Prince­ ton 1999; N. Brenner, N. Theodore, Spaces ofNeoliberalism..., dz. cyt.

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

konserwatywnych elit, wymierzoną przeciwko prezydenturze Evo Moralesa w 2007 roku, gdy konserwatywne władze lokalne uciekły z miasta w obliczu gniewu rdzennej ludności, która je okupowała. Trudność, jak zawsze, polega na zrozumieniu specyficznej roli, jaką odegrały w tych wyjątkowych wydarzeniach lokalne warunki, i na ocenie, jakie uniwersalne zasady (jeśli w ogóle jakieś) możemy wyprowadzić z ich badania. Problem ten nęka także rozbieżne in­ terpretacje uniwersalnej lekcji, jaką można by wyciągnąć z Komuny Paryskiej roku 1871. Zaletą koncentracji na dzisiejszym El Alto jest jednak to, że jest to wciąż trwająca walka, otwarta na ciągłe polityczne badanie i analizę. Istnieją już zresztą pewne znakomite współczesne studia, na których można oprzeć tymczasowe wnioski. Jeffrey Webber, przykładowo, dostarcza przekonującej inter­ pretacji wydarzeń w Boliwii w ostatnim dziesięcioleciu1*2. Widzi

on lata 2000-2005 jako prawdziwie rewolucyjną epokę w sytuacji głębokiego rozszczepienia pomiędzy elitami i klasami ludowymi.

Ludowe odrzucenie neoliberalnych strategii wykorzystania cen­ nych zasobów naturalnych przez państwo rządzone przez trady­ cyjną elitę (i wspierane siłami międzynarodowego kapitału), połą­ czyło się z długotrwałą walką o wyzwolenie rdzennej, przeważnie chłopskiej ludności spod jarzma rasistowskich represji. Przemoc neoliberalnego reżimu sprowokowała powstania, które w 2005 roku doprowadziły do wyboru Moralesa. W odpowiedzi oszańcowane elity (skoncentrowane zwłaszcza w mieście Santa Cruz) rozpoczęły kontrrewolucyjny ruch przeciw rządowi Moralesa, żądając regionalnej i lokalnej autonomii. Było to interesujące po­ sunięcie, jako że ideały „lokalnej autonomii” były w Ameryce Ła­ cińskiej częściej przyjmowane przez lewicę, jako centralny po­ stulat jej walk wyzwoleńczych. Często było to żądanie rdzennej ludności w Boliwii, a sympatyzujący z nią akademiccy teoretycy, tacy jak Arturo Escobar, mieli skłonność do ujmowania tego żą­ dania jako na wskroś postępowego, jeśli nie jako koniecznego wa­

runku wstępnego ruchów antykapitalistycznych1*3. Przypadek Bo-

IB2

183

193

J. Webber, From Rebellion to Reform in Bolivia: Class Struggle, Indigenous Liberation, and the Politics ofEvo Morales, Chicago 2011. Kilka hiszpańskojęzycznych źródeł cytują M. Hardt, A. Negri, Commonwealth, dz. cyt. A. Escobar, Territories ofDifference: Place, Movement, Life, Redes, Dur­ ham 2008.

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

liwii pokazuje jednak, że lokalna czy regionalna autonomia może być wykorzystana przez jakąkolwiek siłę polityczną. Wystarczy, że zmiana miejsca podejmowania politycznych i państwowych de­ cyzji sprzyja akurat jej interesom. Na przykład Margaret Thatcher zlikwidowała Radę Wielkiego Londynu, ponieważ było to centrum opozycji wobec jej działań. Podobny mechanizm stal za motywa­ cjami boliwijskiej elity do uzyskania autonomii Santa Cruz prze­ ciw rządowi Moralesa, który uznawali za wrogi ich interesom. Utraciwszy poziom narodowy, próbowali ustanowić autonomię na poziomie lokalnym. Podczas gdy strategia polityczna Moralesa po jego elekcji pomo­ gła zjednoczyć siłę ruchów rdzennej ludności, to w rzeczywistości według Webbera porzucił on klasową perspektywą rewolucyjną, wykształconą w latach 2000-2005, na rzecz wynegocjowanego i kon­ stytucyjnego kompromisu z elitami ziemskimi i kapitalistycznymi (co szło także w parze z dostosowaniem się do zewnętrznych naci­ sków imperialnych). Wynikiem po roku 2005, jak twierdzi w swojej książce, był „ustanowiony na nowo neoliberalizm” (o „andyjskich cechach”), a nie jakikolwiek ruch w kierunku antykapitalistycznej przemiany. Idea socjalistycznej transformacji została odłożona na wiele lat. Morales podjął jednak rolę globalnego lidera kwestii ochrony środowiska naturalnego, przyjmując łubianą, rdzenną koncepcję „praw matki natury” w deklaracji z Cochabamby z roku 2010, i włączając tę ideę do boliwijskiej konstytucji. Poglądy Webbera były w ożywiony sposób krytykowane, jak

można się domyślać, przez zwolenników reżimu Moralesa184. Nie jestem odpowiednią osobą, aby osądzać, czy bez wątpienia reformistyczny i konstytucyjny zwrot Moralesa na poziomie naro­ dowym jest kwestią politycznego wyboru, oportunizmu czy ko­ nieczności narzucanej przez układ sił klasowych przeważających w Boliwii, wspartej silnymi zewnętrznymi naciskami imperiali­ stycznymi. Nawet Webber przyznaje, że katastrofalnym w skut­ kach awantumictwem ze strony inicjatywy radykalnej podczas powstania chłopskiego w Cochabambie przeciw prawicowej

184

194

F. Fuentes, Government, Social Movements, and Bolivia Today, „In­ ternational Socialist Review” 2011, No. 76; w tym samym numerze odpowiedź autorstwa J. Webbera, Fantasies Aside, It’s Reconstituted Neoliberalism in Bolivia Under Morales.

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

autonomistycznej administracji w roku 2007 byłoby przeciwsta­ wianie się konstytucjonalizmowi rządu Moralesa poprzez per­ manentne zastąpienie wybranych w drodze wyborów konserwa­ tywnych urzędników, którzy uciekli z miasta, rządami w formie zgromadzenia ludowego1“. Jaką rolę odegrało w tych walkach zorganizowanie miasta? To oczywiste pytanie, biorąc pod uwagę kluczową rolę Cochabamby i El Alto jako centrów powtarzających się buntów i rolę Santa Cruz jako centrum ruchu kontrrewolucyjnego. W ujęciu Webbera El Alto, Cochabamba i Santa Cruz jawią się jedynie jako miejsca, w których po prostu wystąpiły siły opozycji klasowej i populistycz­ ne ruchy rdzennej ludności. Mimo to odnotowuje on w jednym miejscu, że

w 80 procentach rdzenne, składające się z niesformalizowanego proletariatu miasto El Alto — z jego bogatymi powstań­ czymi tradycjami rewolucyjnego marksizmu „przemieszczo­ nych” byłych górników i rdzennym radykalizmem Aymara, Quechua i innych rdzennych imigrantów ze wsi do miast — odegrało najważniejszą rolę u szczytu niekiedy krwawych kon­ frontacji z państwem. Zauważa również, że

bunty w ich najlepszych momentach cechowały się demokra­ tyczną, oddolną, masową mobilizacją, przyjmując formę zgro­ madzenia, czerpiącą ze wzorów organizacyjnych trockistów i anarchosyndykalistycznych górników cyny — awangardy bo­ liwijskiej lewicy przez większość XX wieku — i wariacji rdzen­ nych ayllus — tradycyjnych struktur wspólnotowych, zaadap­ towanych do nowego wiejskiego, jak i miejskiego otoczenia1“. Wiemy jednak niewiele więcej, niż wynika to z relacji Webbera. Konkretne warunki dotyczące różnych miejsc walki są w dużej mierze pomijane (nawet gdy dostarcza on szczegółowej relacji na

iss im

195

J. Webber, Fantasie! Aside..., dz. cyt., s. 111. Tamże, s. 48.

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

temat rebelii z 2007 roku w Cochabambie) na rzecz ogólnego wy­ jaśniania ruchów sił klasowych i populistycznych aktywnych w Bo­ liwii, na tle zewnętrznych, imperialistycznych nacisków. Dlatego właśnie interesujące jest sięgnięcie do badań antropolożek Leslie Gill i Sian Lazar; obie dostarczają bowiem wnikliwych ujęć warun­ ków, stosunków społecznych i przypuszczalnych form organiza­ cyjnych przeważających w El Alto w różnych okresach historycz­ nych. Opublikowane w 2000 roku studium Gill Teetering on the Rim dotyczy szczegółowych uwarunkowań dominujących w latach 90., podczas gdy badania Lazar, El Alto, Rebel City, opublikowa­ ne w roku 2010, oparte były na pracy terenowej w El Alto zarówno

przed, jak i po rebelii z 2003 roku187. Ani Gili, ani Lazar nie przewi­ dywały możliwości buntu, zanim ten nie nastąpił. Choć Gili zare­ jestrowała szereg działań politycznych mających miejsce w tym re­ jonie w latach 90., to ruchy były tak rozproszone i zdezorientowa­ ne (zwłaszcza w obliczu negatywnej roli NGO-sów, które zastąpiły państwo w roli głównego dostawcy usług socjalnych), że wydawa­ ło się to wykluczać możliwość zaistnienia jakiegokolwiek zwar­ tego ruchu masowego, nawet jeśli strajk nauczycieli, który trwał podczas jej badań terenowych, był wyraźnie świadomą klasowo, zaciekłą walką. Lazar także była zaskoczona buntem z październi­ ka 2003 roku i powróciła do El Alto zaraz po nim, by podjąć próbę rekonstrukcji okoliczności, które go wywołały. El Alto jest specyficznym miejscem i warto pamiętać o jego wyjątkowych cechach188. Jest to stosunkowo młode miasto (zebra­ ne w całość dopiero w 1988 roku), zamieszkałe przez imigrantów, ulokowane na niegościnnym płaskowyżu Altiplano, wysoko po­ nad La Paz, w większości zaludnione przez chłopów wyrzuconych z ziemi poprzez stopniową komercjalizację produkcji rolnej, przez przesiedlonych robotników przemysłowych (częściowo tych z ko­ palń cyny, które były racjonalizowane, prywatyzowane i w niektó­ rych wypadkach zamykane od połowy lat 80. do dzisiaj) oraz przez ubogich uciekinierów z La Paz, gdzie wysokie ceny gruntu i czyn­ sze od pewnego czasu wypychały biedniejszych ludzi, zmuszając

i«7

ita

196

L. Gill, Teetering on the Rim: Global Restructuring, Daily Life, and the Armed Retreat ofthe Bolivian State, New York 2000; S. Lazar, El Alto, Rebel City: Selfand Citizenship in Andean Bolivia, Durham 2010. Kolejne fragmenty bazują na wskazanych powyżej książkach Gili i Lazar.

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

ich do poszukiwania przestrzeni bytowej gdzie indziej. Nie było za­ tem w El Alto dobrze osadzonej burżuazji, jaką mogliśmy odnaleźć w La Paz czy Santa Cruz. Było to, jak stwierdza Gili, miasto, „gdzie wiele ofiar trwającego boliwijskiego eksperymentu z reformami wolnorynkowymi balansowało na krawędzi przeżycia”. Stopnio­ we wycofywanie się państwa od połowy lat 80. z administracji i do­ starczania usług w warunkach neoliberalnej prywatyzacji oznacza­ ło, że lokalna kontrola państwowa była względnie słaba. Ludność musiała uwijać się jak w ukropie i samoorganizować, aby przeżyć, lub polegać na wątpliwej pomocy NGO-sów, wspieranych przez datki i przywileje pozyskiwane od partii politycznych w zamian za poparcie w czasie wyborów. Jednak trzy z czterech głównych dróg zaopatrzenia do La Paz biegną przez El Alto i możliwość zabloko­

wania ich stała się ważna w walkach, które miały tam miejsce. Miej­ sko-wiejskie kontinuum (z obszarami wiejskimi zdominowanymi przez rdzenną ludność rolniczą o odrębnych tradycjach kulturo­ wych i formach organizacji społecznej, jak ayllus, które wymienia Webber) było ważną cechą metabolizmu miasta. Pośredniczyło ono między miejskością La Paz i wiejskością regionu, zarazem geo­ graficznie, jak i etniczno-kulturowo. Przepływy ludzi i towarów przez region przebiegały wokół i poprzez El Alto, podczas gdy pra­ cownicy codziennie dojeżdżający z El Alto do La Paz czynili to dru­ gie miasto zależnym od nisko płatnej siły roboczej z El Alto. Starsze formy zbiorowej organizacji pracy w Boliwii zostały rozbite w latach 80. wraz z zamknięciem kopalń cyny, choć wcześ­ niej stanowiły „jedną z najbardziej bojowych klas robotniczych w Ameryce Łacińskiej”1”. Górnicy odegrali kluczową rolę w rewo­ lucji z roku 1952, która doprowadziła do nacjonalizacji kopalń; wy­ tyczyli także ścieżkę do obalenia represyjnego reżimu Hugo Banzera w 1978 roku. Wielu z wysiedlonych górników skończyło po 1985 roku w El Alto i, wedle Gili, doświadczyło ogromnych trudności w przystosowaniu się do nowej sytuacji. Z czasem stało się jasne, że ich polityczna świadomość klasowa, ożywiana przez trockizm i anarchosyndykalizm, nie zniknęła całkowicie. Miała się stać waż­ nym zasobem (choć to, na ile istotnym, jest kwestią do dyskusji) w nadchodzących walkach, rozpoczętych dokładnie przebadanym

189

197

L. Gili, TeeteringontheRim..., dz. cyt., s. 69.

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

przez Gili strajkiem nauczycieli z 1995 roku. Ich strategia politycz­ na zmieniła się jednak na wiele istotnych sposobów. Nie mając al­ ternatywy „poza uczestniczeniem w źle płatnej i niepewnej pracy, którą trudniła się zdecydowana większość mieszkańców El Alto”,

górnicy ci wyszli od sytuacji, w której ich wróg klasowy i własna so­ lidarność były jasne, do sytuacji, w której musieli odpowiedzieć so­ bie na inne i znacznie trudniejsze strategiczne pytanie: „ [J]ak mogą zbudować jakąś formę solidarności w El Alto z etnicznie heteroge­ nicznej substancji społecznej, charakteryzującej się dużym zróżni­ cowaniem indywidualnych losów, mozaiką stosunków pracy i silną

wewnętrzną rywalizacją?”190. Ta przemiana, wymuszona na górnikach poprzez neoliberalizację, nie jest w żaden sposób unikalna dla Boliwii czy El Alto. Przedstawia ten sam dylemat, który dotyka przesiedlonych hutni­ ków w Sheffield, Pittsburghu i Baltimore. W rzeczywistości jest on powszechny wszędzie, gdzie uwolniona w połowie lat 70. przytła­ czająca fala dezindustrializacji i prywatyzacji dotknęła czyjegoś domu. To, jak stawiono jej czoła w Boliwii, ma zatem więcej niż tyl­ ko przemijające znaczenie. Jak pisze Lazar: Pojawiły się nowe rodzaje struktur związkowych, związane zwłaszcza z rolnikami i pracownikami sektora nieformalnego w miastach (...). Są one oparte na koalicjach drobnych właści­ cieli, nawet mikro-kapitalistów, którzy nie pracują dla jedne­ go szefa w jednym miejscu, gdzie mogą stać się łatwym celem dla armii. Ich niemal chałupniczy sposób produkcji pozwala na płynność stowarzyszeniowego życia, ale umożliwia także budowę sojuszy i organizacji opartych na lokalizacji terytorial­ nej; ulicy, na której sprzedają, wiosce czy regionie, gdzie żyją i uprawiają ziemię, a także z pomocą struktur organizacyjnych vecino w miastach oraz ich najbliższym otoczeniu.

W tym kontekście związki między ludźmi i miejscami stają się sza­ lenie ważne jako źródło więzi wspólnotowych. Choć więzi te mogą być równie często antagonistyczne, co harmonijne, kontakty twa­ rzą w twarz są częste i przez to od samego początku silne.

i»o

198

Tamże, ss. 74-82.

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

Związki zawodowe dobrze prosperują w nieformalnej gospo­ darce El Alto i tworzą istotną część struktury obywatelskiej or­ ganizacji, która działa równolegle do państwa i kształtuje wie­ lostopniowe obywatelstwo miejskie. Robią to w warunkach boleśnie wyolbrzymionej konkurencji gospodarczej pomię­ dzy jednostkami, w których można by oczekiwać, że politycz­ na współpraca będzie trudna, jeśli nie po prostu niemożliwa.

Choć ruchy społeczne często padają ofiarą frakcyjności i walk we­ wnętrznych, to „zaczynają budować bardziej spójną ideologię z partykulamości różnych społecznych żądań”191. Pozostałości kolektywnej świadomości klasowej i doświadczenia organizacyjne przesiedlo­ nych górników cyny stały się tym sposobem zasobami o istotnym znaczeniu. W połączeniu z praktykami lokalnej demokracji opartymi na rdzennej tradycji lokalnych, ludowych zgromadzeń podejmują­ cych decyzje (ayllus), podmiotowe warunki niezbędne do stworzenia alternatywnych zrzeszeń politycznych były już częściowo spełnione. W wyniku tego „klasa robotnicza Boliwii rekonstytuuje się jako pod­ miot polityczny, aczkolwiek nie w tradycyjnej formie”192. Hardt i Negri także podejmują to zagadnienie, wykorzystując boliwijskie walki dla poparcia swojej teorii wielości.

Podane w wątpliwość zostały wszelkie relacje hegemonii i przedstawicielstwa w ramach klasy robotniczej. Tradycyjne związki zawodowe nie mogą już adekwatnie reprezentować złożonej różnorodności podmiotów klasowych i ich doświad­ czeń. Jednak owo przesunięcie nie oznacza pożegnania z kla­ są robotniczą ani nawet schyłku walk klasowych, lecz wzrasta­ jącą różnorodność proletariatu oraz nową fizjonomię walk193.

Lazar częściowo przystaje na takie teoretyczne przeformułowanie, ale dostarcza znacznie dokładniejszych szczegółów na temat tego, jak ustanawiany jest ruch klasy robotniczej. Tak oto widzi ona

191

192 193

199

S. Lazar, El Alto, Rebel City..., ss. 252-254. Teorię agonistycznych relacji wewnątrz ruchów społecznych rozwija Ch. Mouffe, Polityczność, tłum. J. Erbel, Warszawa 2008. S. Lazar, ElAlto, Rebel City..., dz. cyt., s. 178 (podkreślenie moje — DH). M. Hardt, A. Negri, Commonwealth, dz. cyt., s. 110.

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITAL1STYCZNEJ

tę sprawę: „wielopoziomowy sposób zawiązywania sojuszu zrze­ szeń, każdego wraz z jego lokalnymi formami odpowiedzialności, jest jednym ze źródeł siły ruchów społecznych w Boliwii". Organi­ zacje te są często hierarchiczne, a czasami nawet bardziej autory­ tarne niż demokratyczne. Jeśli jednak „rozpatrujemy demokrację jako wolę ludu, korporacjonistyczna strona boliwijskiej polityki ma znaczenie jako jedna z jej najważniejszych demokratycznych (choć niekoniecznie egalitarnych) tradycji”. Antykapitalistyczne zwycięstwa, które odcięły głównych korporacyjnych wrogów, ta­ kich jak Bechtel czy Suez, „nie byłyby możliwe bez przyziemnych doświadczeń kolektywnej demokracji, które są częścią codzienne­ go życia alteńos”l94. Wedle Lazar, demokracja w El Alto zorganizowanana jest na trzech płaszczyznach. Stowarzyszenia sąsiedzkie to powiązane z miejscem organizacje istniejące nie tylko, by dostarczać zbioro­ wych dóbr lokalnych, ale także by mediować w wielu konfliktach, jakie powstają między mieszkańcami. Zrzeszające je Stowarzy­ szenie Stowarzyszeń Sąsiedzkich w dużej mierze funkcjonuje jako forum rozwiązywania konfliktów pomiędzy dzielnicami. Jest to klasyczna forma „szkatułkowa i hierarchiczna", ale taka, jak szcze­ gółowo pokazuje Lazar, gdzie działają wszystkie rodzaje mechani­ zmów zapewniających rotację przywódców lub ich ciągłą wierność bazie (zasada, która do czasu nadejścia Tea Party byłaby przekleń­ stwem dla polityki w USA). Na drugie skrzydło składają się branżowe organizacje różnych grup ludności, takich jak sprzedawcy uliczni, transportowcy i tym podobni. I znowu, większość pracy tych stowarzyszeń poświęcona jest rozwiązywaniu konfliktów (na przykład między poszczegól­ nymi sprzedawcami). Ale w ten właśnie sposób organizują się prekami pracownicy w tak zwanym sektorze nieformalnym (lekcja, jaką powinien odrobić ruch Wykluczonych Robotników ze Stanów Zjednoczonych). Ta forma organizacji sięga daleko w głąb łańcu­ cha zaopatrzenia, przykładowo, w ryby czy artykuły żywnościowe z okolicznych regionów. Poprzez te połączenia jest w stanie łatwo i bez zwłoki mobilizować powstańcze zdolności miejscowej ludności chłopskiej i wiejskiej — albo, odwrotnie, organizować w miastach

194

S. Lazar, El Alto, Rebel City..., dz. cyt., s. 181,258.

200

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

natychmiastowe reakcje na wiejskie masakry i represje. Owe silne geograficzne więzi nakładały się na te związane ze stowarzyszeniami sąsiedzkimi, zrzeszającymi wiele rodzin chłopskich imigrantów, powiązanych wciąż z wioskami, z których pochodzili. Po trzecie, były też bardziej tradycyjne związki zawodowe; najważniejszy z nich, związek nauczycieli, od strajku z 1995 roku był na pierwszej linii frontu (tak było również w wypadku Oaxaca w Meksyku). Związki zawodowe miały lokalne, regionalne i naro­ dowe struktury, które dalej pełniły funkcję w negocjacjach z pań­ stwem, nawet gdy przez ostatnie 30 lat zostały znacznie osłabio­ ne przez neoliberalny atak na stałe zatrudnienie i tradycyjne formy organizacji związkowej. El Alto ma jeszcze jedną specyficzną cechę, którą Lazar stara się usilnie włączyć w swoje ujęcie. Głębsze, podstawowe wartości i idee są szczególnie mocne oraz często podtrzymywane i wyraża­ nie poprzez ludowe wydarzenia kulturalne — fiesty, święta religij­ ne, potańcówki — jak i przez bardziej bezpośrednie formy zbio­ rowego uczestnictwa, jak zgromadzenia ludowe (w dzielnicach i w obrębie formalnych i nieformalnych związków zawodowych). Ta kulturowa solidarność i pamięć zbiorowa umożliwiają związ­ kom przezwyciężanie napięć i „promowanie kolektywnego sposo­ bu odczuwania samych siebie, które z kolei umożliwia im politycz­ ną efektywność”1’5. Najsilniejszym z tych napięć jest to pomiędzy przywództwem a szeregowymi członkami. Zarówno formy organi­ zacji oparte na miejscu, jak i na branży, są pod tym względem po­ dobne; ludowa baza „usiłuje upominać się o kolektywne warto­ ści w obliczu domniemanego indywidualizmu przywódców”. Są to złożone mechanizmy, ale wedle Lazar istnieją wielorakie środ­ ki nieformalne służące rozwiązaniu kwestii kolektywizmu i indy­ widualizmu, solidarności i ffakcyjności. Co więcej, „związek za­ wodowy” i „wspólnotowe” formy organizacji nie są oddzielnymi tradycjami, ale często łączą się na płaszczyźnie kulturowej poprzez

synkretyczne przyjęcie politycznych tradycji, czerpiących ze związków zawodowych, populizmu i rdzennych wartości i prak­

tyk demokratycznych. Takie twórcze mieszanie różnorodnych

195

201

Tamże, s. 178.

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

wątków umożliwiło El Alto przekroczenie własnej politycznej marginalizacji na poziomie państwowym i wejście na środek sceny1’6.

Byl to ten rodzaj więzi, „które scalały się w określonych momen­ tach, jak w Cochabambie w 2000 roku czy w chłopskich bloka­ dach altiplano z kwietnia i sierpnia 2000 roku, lutego i październi­ ka 2003 roku w El Alto i La Paz oraz od stycznia do marca 2005 roku w El Alto”. Jak utrzymuje Lazar, El Alto stało się dla tej nowej strategii po­ litycznej ważnym punktem odniesienia przede wszystkim dzięki sposobom ustanawiania poczucia obywatelstwa w mieście. Jest to istotna kwestia, ponieważ otwiera możliwość klasowego i rdzen­ nego buntu zorganizowanego dzięki więziom solidarności opar­ tym na powszechnym obywatelstwie. Oczywiście w przeszłości zawsze była to centralna cecha francuskiej tradycji rewolucyjnej. W El Alto to poczucie przynależności i solidarności jest

ustanawiane jako zapośredniczona relacja pomiędzy obywa­ telem a państwem, którą kształtuje struktura zbiorowych or­ ganizacji obywatelskich równoległych wobec państwa na po­ ziomie dzielnicy, miasta czy narodu. W 1999 roku rządząca partia polityczna (...) utraciła kontrolę nad tymi organizacja­ mi i nad miastami w ogóle, umożliwiając wyłonienie się bar­ dziej opozycyjnych stanowisk; to nałożyło się na radykalizację alteńos spowodowaną rosnącymi trudnościami ekonomiczny­ mi. Protesty z sierpnia i października 2003 roku i kolejnych lat czerpały swoją siłę z zaistnienia tych określonych okoliczności politycznych oraz ze znacznie bardziej długotrwałych proce­ sów utożsamiania się z prowincją i konstrukcji kolektywnego sposobu odczuwania samych siebie. Lazar idzie dalej, by wyciągnąć wniosek, że obywatelstwo w rdzennym mieście El Alto obejmuje mieszan­ kę miejskości i wiejskości, kolektywizmu i indywidualizmu,

196

Tamże, s. 180.

202

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

egalitaryzmu i hierarchii. Wytwarzane alternatywne wizje de­ mokracji ożywiły narodowe i regionalne ruchy ludności rdzen­ nej dlatego, że łączą postulaty klasowe i nacjonalistyczne z po­ lityką tożsamości, a także poprzez sprzeciw wobec własności środków społecznej reprodukcji i charakteru państwa. Dwie społeczności, które zdały się jej najbardziej wyraziste pod tym względem, „są oparte na zamieszkiwaniu na poziomie dzielni­

cowym czy miejskim i na miejscu pracy na poziomie miejskim”197. To poprzez ideę obywatelstwa owe agonistyczne stosunki w miej­ scu pracy, jak i w przestrzeni bytowej, przekształcane są w potężne formy społecznej solidarności. Te różnorodne procesy społeczne (których Lazar stara się za bar­ dzo nie idealizować, jak czyni duża cześć akademickiej lewicy) złożyły się na to, że miasto samo w sobie zaczęło być poważane. Jak pisze:

Warto zapytać, co czyni El Alto raczej miastem niż slumsem, przedmieściem, targowiskiem bądź węzłem transportowym. Moja odpowiedź jest taka, że różni aktorzy, zarówno w syste­ mie państwowym, jak i na pozycjach pozapaństwowych, są w trakcie tworzenia charakterystycznej i oddzielnej tożsamo­ ści El Alto. Tożsamość ta nie jest oczywiście jednolita, ale sta­ je się coraz bardziej związana z politycznym radykalizmem i rdzennością.

To właśnie „przekształcenie tej tożsamości i powiązanej z nią ro­ dzącej się świadomości politycznej w działanie polityczne” w roku 2003 i 2005, przyniosło El Alto nie tylko narodowy, ale i międzyna­ rodowy rozgłos jako „zbuntowanemu miastu”198. Lekcją, jaką winniśmy wyciągnąć z głosu Lazar, jest to, że mimo wszystko możliwa jest budowa miasta politycznego pośród ogłupiających procesów neoliberalnej urbanizacji, a przez to od­ zyskanie miasta dla walki antykapitalistycznej. Choć wydarze­ nia z października 2003 roku powinny być rozumiane jako „w du­ żym stopniu przygodne zejście się różnych częściowych interesów,

197 198

Tamże, s. 260. Tamże, s. 63.

203

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

które przeobraziło się w coś znacznie większego w momencie, gdy rząd rozkazał armii zabijać demonstrantów”, to kolejne lata orga­ nizacji tych częściowych interesów i budowa pewnego wizerunku tego miasta jako „centrum radykalizmu i rdzenności” nie mogą być

zignorowane1”. Organizacja nieformalnych robotników wedle tra­

dycyjnych podziałów związkowych, zebranie się federacji stowa­ rzyszeń sąsiedzkich, polityzacja stosunków miasto-wieś, wytwo­ rzenie obok egalitarnych zgromadzeń szkatułkowych hierarchii i struktur przywództwa, mobilizacja sił kultury i pamięci zbioro­ wej — wszystko to dostarcza modeli myślenia o tym, co można świadomie uczynić w celu odzyskania miast dla walki antykapitalistycznej. Formy organizacji, które spotkały się w El Alto, są rzeczy­ wiście bardzo podobne do niektórych form obecnych w Komunie Paryskiej (dzielnice, związki zawodowe, trakcje polityczne oraz sil­ ne poczucie obywatelstwa i lojalności wobec miasta).

Przyszłe kroki Choć w wypadku El Alto wszystko to może być widziane jako wynik przygodnych okoliczności, które akurat się zbiegły, dlaczego nie mielibyśmy wyobrazić sobie świadomego budowania antykapitalistycznego ruchu o zasięgu miejskim na takich właśnie płaszczy­ znach? Wyobraźmy sobie przykładowo odrodzenie się dziś raczej ospałych rad osiedli w Nowym Jorku jako zgromadzeń sąsiedzkich

mających moc decydowania o wydatkach. Wraz z połączonym Soju­ szem na Rzecz Prawa do Miast i Kongresem Wykluczonych Robotni­ ków mogłyby one zabiegać o większą równość dochodów i dostępu do opieki medycznej i zasobów mieszkaniowych. Wszystkie te gre­ mia połączone z ożywionym lokalnym oddziałem Ogólnokrajowej Centrali Związkowej starałyby się odbudować miasto oraz poczucie obywatelstwa i społecznej czy ekologicznej sprawiedliwości ze zgliszczy zgotowanych przez neoliberalną korporacyjną urbaniza­ cję. Historia El Alto sugeruje, że taka koalicja zadziała tylko wtedy, gdy siły kultury i politycznie radykalnej tradycji (która z pewnością istnieje w Nowym Jorku, ale także w Chicago, San Francisco czy Los

iw

Tamże, s. 34.

204

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

Angeles) zostaną zmobilizowane, by ożywiać obywateli-podmioty (jakkolwiek rozczłonkowane, co z pewnością zawsze ma miejsce w wypadku Nowego Jorku), stojące za projektem urbanizacji rady­ kalnie odmiennym od tego zdominowanego przez klasowe interesy deweloperów i finansistów zdeterminowanych, by „budować jak Robert Moses, pamiętając o Jane Jacobs”. W tym różowym scenariuszu rozwoju walki antykapitalistycznej istnieje jednak jeden niezwykle ważny haczyk. Jeśli Webber ma choć w połowie rację, przypadek Boliwii ukazuje, że każdy antykapitalistyczny impuls mobilizowany przez następujące po sobie miejskie bunty musi w pewnym momencie zostać skonsolidowany na znacznie wyższym poziomie ogólności, aby nie zamienił się na poziomie państwowym w parlamentarny i konstytucyjny reformizm, który może niewiele więcej niż ustanowić ponownie neoliberalizm w szczelinach utrzymującej się imperialnej dominacji. Sprawa ta ro­ dzi ogólniejsze pytania, nie tylko o państwo i instytucjonalne układy prawa, polityki i administracji, ale także dotyczące systemu państw, w którym osadzone są wszystkie kraje. Większość współczesnej le­ wicy niestety jest niechętna, by postawić te pytania, nawet jeśli stara się od czasu do czasu zaproponować jakąś formę makro-organizacji, takiej jak radykalny „konfederalizm” Murraya Bookchina czy ła­ godnie reformistyczne „policentryczne współzależne rządzenie” Elinor Ostrom, które wyglądają podejrzanie podobnie do systemu państwowego, brzmią jak system państwowy i niemal pewne jest, że będą działać jak system państwowy, nieważne jakie intencje za nimi stoją200. Albo jest właśnie tak, albo osuwa się to w pewnego rodzaju niespójność, jaka trapi Hardta i Negriego, którzy w Commonwealth rozwalają państwo na stronie 361 tylko po to, by wskrzesić je na strome 380 jako gwaranta uniwersalnego minimalnego standardu

życia, powszechnej opieki medycznej i edukacji201. W tym właśnie miejscu pytanie o to, jak organizować całe mia­ sto, staje się tak kluczowe. Wyzwala siły postępowe od organiza­ cyjnej blokady na mikro-poziomie walk kolektywów robotniczych i ekonomii solidarności (jak mało istotne by to było), i narzuca nam

200 M. Bookchin, Przebudowa społeczeństwa, dz. cyt.; tegoż, Libertarian Municipalism: An Overview, „Society and Nature” 1992, No. 1, ss. 1-13; E. Ostrom, Beyond Markets..., dz. cyt. 201 M. Hardt, A. Negri, Commonwealth, dz. cyt.

205

ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE MIASTA DLA WALKI ANTYKAPITALISTYCZNEJ

kompletnie nowy sposób teoretyzowania i praktykowania polityki antykapitalistycznej. Z perspektywy krytycznej wyraźnie widać, dlaczego predylekcja Ostrom do „policentrycznego współzależnego rządzenia” musi upaść, tak jak i „konfederacyjny” miejski libertarianizm Bookchina. „Jeśli całe społeczeństwo miałoby być zorgani­ zowane jako konfederacja autonomicznych ośrodków miejskich”, pisze Iris Marion Young, „to co zapobiegłoby rozwojowi ogromnych nierówności i niesprawiedliwości między poszczególnymi społecz­ nościami (podobnych do tych opisanych w rozdziale 3.), a zatem i opresji jednostek, które nie żyją w uprzywilejowanych i posiada­ jących większą władzę społecznościach?”202. Jedynym sposobem na uniknięcie takich konsekwencji jest zarazem upoważnienie i skło­ nienie jakiejś wyższej władzy do takich między-społecznościowych transferów, które mniej więcej wyrównałyby chociaż szanse, a być może również osiągnięcia. Niemal pewne jest, że nie byłby w stanie zrealizować tego konfederacyjny system autonomicznych ośrod­ ków miejskich Murraya Bookchina — ten poziom władzy odarty jest z uprawiania polityki i właściwie ograniczony do administracji i rządzenia rzeczami, nie ma w nim zaś współzależnego rządzenia ludźmi. Ogólne zasady, powiedzmy, redystrybucji bogactwa między ośrodkami miejskimi, mogłyby być ustanawiane tylko na mocy demokratycznego konsensusu (który, jak wiemy z doświadczeń historycznych, nie jest raczej do osiągnięcia dobrowolnie i nie­ formalnie) lub też przez obywateli jako demokratyczne podmioty wyposażone we władzę decyzji na różnych poziomach w obrębie struktury hierarchicznego rządzenia. Z pewnością nie ma powodu, dla którego cała władza miałaby spływać na dół takiej hierarchii. Da się również wypracować mechanizmy zapobiegające dyktaturze czy autorytaryzmowi. Faktem jest, że pewne problemy, na przykład wspólnego bogactwa, stają się widoczne dopiero w określonej skali i z pewnością demokratyczne decyzje powinny być podejmowane właśnie na odpowiednim poziomie. Z tego punktu widzenia rebe­ lianci z Boliwii mogliby poszukać inspiracji na południu: obserwo­ wać jak ruch, początkowo skoncentrowany w Santiago de Chile, przekształcał się z poziomu studentów żądających od państwa darmowej i egalitarnej edukacji w antyneoliberalny sojusz ruchów

202 I. M. Young, Justice and the Politics ofDifference, Princeton 1990.

206

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

domagających się reformy konstytucyjnej państwa, zwiększenia wynagrodzeń, nowego prawa pracy i progresywnego systemu po­ datków osobistych i korporacyjnych, by zawrócić Chile z drogi ku coraz większym nierównościom społecznym w społeczeństwie obywatelskim. Zagadnienia państwa, a zwłaszcza pytania o rodzaj tego państwa (czy jego niekapitalistyczny odpowiednik) nie można uniknąć nawet w okowach współczesnego sceptycyzmu dotyczącego możliwości i zasadności takiej formy instytucjonalizacji, zarówno na lewym, jak i prawym brzegu politycznego spektrum. Świat obywatelstwa i praw w obrębie jakiegoś ciała politycznego

wyższego porządku nie jest koniecznie przeciwstawny temu właści­ wemu klasie i walce. Obywatel i towarzysz mogą maszerować razem w antykapitalistycznej walce, aczkolwiek często pracując w innej skali. Tak może się jednak stać dopiero wtedy, gdy będziemy, jak nawoływał dawno temu Park, „świadomi istoty naszego zadania”, którym jest kolektywne budowanie socjalistycznego miasta na rui­ nach destrukcyjnej kapitalistycznej urbanizacji. To właśnie miejskie powietrze może uczynić ludzi naprawdę wolnymi. Ale wymaga to rewolucji w antykapitalistycznym myśleniu i praktyce. Postępowe siły antykapitalistyczne mogą łatwiej mobilizować się do skoku ku globalnej koordynacji umożliwionej dzięki miejskim sieciom. Mogą one być hierarchiczne, ale nie monocentryczne; korporatystyczne, ale pomimo to wciąż demokratyczne, egalitarne i horyzontalne, systematycznie wielopoziomowe i sfederacjonalizowane (wyob­ raźmy sobie ligę miast socjalistycznych podobną do Ligi Hanzeatyckiej, która w dawnych czasach stała się siecią napędzającą moce kupieckiego kapitalizmu), wewnętrznie niespójne i konfliktowe, ale solidarne w walce przeciw kapitalistycznej władzy klasowej. Przede wszystkim zaś — głęboko zaangażowane w zmagania o za­ chwianie i ostateczne zniesienie władzy kapitalistycznych praw wartości na rynku światowym, dyktujących stosunki społeczne, w których pracujemy i żyjemy. Ruch taki musi otworzyć drogę do uniwersalnego rozkwitu ludzkości poza przymusami klasowej dominacji i koniecznościami utowarowionego rynku. Jak twierdził Marks, świat prawdziwej wolności zaczyna się wówczas, gdy takie materialne formy przymusu pozostawimy za sobą. Odzyskiwanie i organizowanie miast dla antykapitalistycznej walki jest wspaniałym punktem, od którego można rozpocząć ten proces.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Londyn 2011: Zdziczały kapitalizm wychodzi na ulice „Daily Mail” nazwał ich „nihilistycznymi i zdziczałymi nastolatka­ mi”: szalona młodzież ze wszystkich środowisk, która ganiała po ulicach Londynu desperacko i często bezmyślnie rzucając w poli­ cjantów cegłami, kamieniami, butelkami. Gdzieniegdzie plądrując, w innym miejscu podkładając ogień, a o obieraniu kolejnych strate­ gicznych celów informując na Twitterze^rciągnęła władzę w bez­ sensowny pościg, w którym wszystkie chwyty były dozwolone. Słowo „zdziczali” wbiło mnie w ziemię. Przypomniało mi, jak komunardzi w Paryżu w 1871 roku byli przedstawiani jako dzikie

zwierzęta, hieny, które zasługują na to, by w trybie doraźnym zo­ stać straconymi (co w większości wypadków nastąpiło) w imię świętości własności prywatnej, moralności, religii i rodziny. Jed­ nak słowo to wywołało też kolejne skojarzenie: Tony Blair ataku­ jący „zdziczałe media” po tym, jak sam długo siedząc wygodnie w kieszeni Ruperta Murdocha, został zastąpiony przez wyciągnię­ tego przezeń z rękawa Davida Camerona. Oczywiście będziemy zaraz mieli do czynienia z typową histe­ ryczną debatą między osobami postrzegającymi zamieszki jako czystą, niepohamowaną i niewybaczalną przestępczość, a tymi, któ­ rzy chętnie odniosą te wydarzenia do złej polityki, nieprzerwanego rasizmu, nieusprawiedliwionego prześladowania młodzieży i mniej­ szości, masowego bezrobocia młodych, narastającego społecznego ubóstwa czy bezmyślnej polityki zaciskania pasa (która nie ma nic wspólnego z ekonomią, za to wiele z utrwaleniem i umocnieniem osobistego bogactwa i władzy). Niektórzy mogą nawet dojść do potępienia bezsensownego i alienującego charakteru wielu zajęć i znacznej części życia codziennego w warunkach ogromnych, ale nierówno rozdzielonych możliwości ludzkiego rozwoju. Jeśli nam się poszczęści, będziemy mieli komisje i raporty, po­ wtarzające w kółko to, co mówiło się o Brixton i Toxteth w okresie rządów Thatcher. Twierdzę, że byłoby to szczęście, gdyż dzikie instynkty obecnego brytyjskiego premiera zdają się być bardziej nastawione na angażowanie armatek wodnych, gazu łzawiącego

208

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

czy gumowych kul przy jednoczesnym obłudnym perorowaniu o utracie moralnego kompasu, upadku cywilizacji, zasmucającym zaniku rodzinnych wartości i dyscypliny wśród błądzącej młodzieży. Jednak problemem jest to, że żyjemy w społeczeństwie, w któ­ rym sam kapitalizm stał się niebywale zdziczały. Zdziczali politycy oszukują na swoich wydatkach, zdziczali bankierzy rozgrabiają kasę państwową jak tylko się da; prezesi, spekulanci funduszy hedgingowych i geniusze inwestycji na prywatnym rynku kapitałowym łupią światowe bogactwo; operatorzy telefonii i kart płatniczych naliczają tajemnicze opłaty na rachunki klientów; korporacje i bogacze nie płacą podatków, pasąc się jednocześnie przy korycie publicznych finansów; handlowcy śrubują ceny, a hochsztaplerzy i mistrzowie przekrętu bez wahania grają w trzy karty na najwyższych szczeblach władzy korporacyjnego i politycznego świata. Ekonomia polityczna masowych wywłaszczeń i łupieżczych praktyk aż po rozboje w biały dzień — szczególnie dotykające ubo­ gich i bezbronnych, niewinnych i nieobjętych ochroną prawną — jest dziś na porządku dziennym. Czy ktokolwiek wierzy, że można jeszcze znaleźć uczciwego kapitalistę, uczciwego bankiera, uczci­ wego polityka, uczciwego handlowca czy uczciwego komisarza po­ licji? Rzeczywiście, oni istnieją. Jednak znajdują się w mniejszości, którą w dodatku wszyscy uważają za głupców. Zmądrzejcie. Przy­ stańcie na łatwe zyski. Defraudujcie i oszukujcie! Szanse bycia zła­ panym są niewielkie. A nawet jeśli, to istnieje przecież mnóstwo sposobów, by ochronić osobiste bogactwo przed skutkami korpo­ racyjnych nadużyć. To, co piszę, może wydawać się szokujące. Większość z nas nie widzi tego, bo nie chce tego dostrzec. Z pewnością żaden po­ lityk nie waży się tego powiedzieć, a prasa opublikowałaby to tyl­ ko po to, by pogrążyć wypowiadającego taki sąd. Jednak jestem przekonany, że każdy uczestnik zamieszek ulicznych wie dokład­ nie, co mam na myśli. Robią oni bowiem dokładnie to, co wszyscy inni, choć w odmienny sposób — bardziej jawnie i widzialnie, na ulicach. Naśladują na ulicach Londynu to, co korporacyjny kapitał czyni naszej planecie. Thacheryzm uwolnił nieodłączne od kapita­ lizmu dzikie instynkty („zwierzęce duchy” przedsiębiorców, jak je skromnie nazywają ich apologeci) i nic do tej pory nie zdołało ich okiełznać. Lekkomyślne ekstensywne trzebienie zasobów jest dziś właściwie wszędzie jawnym celem klas rządzących.

209

ROZDZIAŁ 6. LONDYN 2011: ZDZICZAŁY KAPITALIZM WYCHODZI NA ULICE

Jest to nowa normalność, w której żyjemy. To kwestia, któ­ rą powinna podjąć kolejna wielka komisja śledcza. Wszyscy, już nie tylko uczestnicy zamieszek, powinni zostać wzięci pod uwagę. Zdziczały kapitalizm powinien stanąć przed sądem — nie tylko za zbrodnie przeciwko ludzkości, ale i przeciw naturze. Niestety, to jest to, czego bezmyślni buntownicy nie mogą do­ strzec ani zażądać. Wszystko sprzysięga się, abyśmy i my nie byli w stanie tego dostrzec ani żądać. Dlatego właśnie władza politycz­ na tak pośpiesznie przyodziewa się w szaty moralnej wyższości i obłudnego rozumu, aby nikt nie mógł zobaczyć jej zepsucia i idio­ tycznej irracjonalności. Na całym świecie pojawiają się jednak różnorodne iskierki na­ dziei. Ruch oburzonych w Hiszpanii i Grecji, rewolucyjne impul­ sy w Ameryce Łacińskiej, ruchy chłopskie w Azji — wszystkie one przejrzały na wylot wielki przekręt, którego dopuścił się na całym świecie łupieżczy, zdziczały kapitalizm. Czego potrzeba, aby pozo­ stali z nas przejrzeli na oczy i zaczęli działać? Jak możemy rozpo­ cząć wszystko od nowa? Jaki kierunek powinno przyjąć owo dzia­ łanie? Odpowiedzi na te pytania nie są łatwe. Jednego możemy być pewni: aby uzyskać dobre odpowiedzi, musimy wpierw zacząć za­ dawać właściwe pytania.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

#OWS: Partia Wall Street spotyka swoje przeznaczenie Zdecydowanie za długo Partia Wall Street niepodzielnie rządziła w Stanach Zjednoczonych. Totalnie dominowała politykę prezy­ dencką przez co najmniej ostatnich 40 lat, bez względu na to, czy konkretni prezydenci byli do tego skorzy, czy też nie. Legalnie sko­ rumpowała też Kongres. Udało jej się uzależnić tchórzliwych poli­ tyków obu partii od swej surowej władzy pieniądza oraz od dostę­ pu do mediów głównego nurtu, nad którymi sprawuje kontrolę. Dzięki nominacjom dokonanym i zatwierdzonym przez prezyden­ ta i Kongres, Partia Wall Street skolonizowała również większość aparatów państwowych i sądowniczych — w szczególności Sąd

Najwyższy, którego stronnicze wyroki coraz częściej działają na korzyść korumpujących interesów finansjery w takich sferach, jak prawo wyborcze, prawo pracy, prawo środowiskowe czy handlowe. Partia Wall Street ma jedną uniwersalną zasadę działania: zli­ kwidować wszelkie przeszkody na drodze do absolutnego pano­ wania władzy pieniądza. Sprawowanie tych rządów ma tylko je­ den cel. Ci, którzy są w posiadaniu władzy pieniądza, powinni nie tylko mieć przywilej dowolnego niekończącego się akumulowania bogactwa, ale także prawo do posiadania na własność Ziemi. Nie tylko sprawować bezpośrednie lub pośrednie zwierzchnictwo nad jej gruntami oraz wszelkimi zasobami i możliwościami pro­ dukcyjnymi, ale i absolutnie panować, pośrednio lub bezpośred­ nio, nad pracą i kreatywnymi zdolnościami ludzi, którzy mogą okazać się Partii przydatni. Cała reszta ludzkości powinna pójść na przemiał. Owe zasady i praktyki nie wyrastają z indywidualnej chciwo­ ści, krótkowzroczności czy zwykłych nadużyć władzy (choć z pew­ nością ich nie brakuje). Zostały one wszczepione w ciało politycz­ ne naszego świata za sprawą zbiorowej woli klasy kapitalistycznej ożywianej zniewalającymi prawami konkurencji. Jeśli moja gru­ pa lobbingowa wydaje mniej niż twoja, wówczas zostanie mi wy­ świadczonych mniej przysług. Jeśli władza pochyli się nad potrze­ bami ludzi, zostanie uznana za niekonkurencyjną.

211

ROZDZIAŁ 7. ROWS: PARTIA WALL STREET SPOTYKA SWOJE PRZEZNACZENIE

Wielu przyzwoitych ludzi uwięzionych jest w szponach syste­ mu zepsutego do szpiku kości. Jeśli chcą zarobić na godne życie, nie mają innego wyjścia, niż podpisać cyrograf z diabłem: oni tylko „wykonują rozkazy”, jak głosi słynne stwierdzenie Eichmanna; „ro­ bią to, czego wymaga od nich system”, jak ujmują to inni, gdy przystają na barbarzyńskie i niemoralne zasady i praktyki Partii Wall Street. Wywierające nacisk prawa konkurencji w pewnym stopniu zmuszają nas wszystkich do przestrzegania reguł tego bezwzględ­ nego i nieczułego systemu. Problem ma charakter systemowy, a nie indywidualny. Głoszone przez partię hasła zapewniają, że wolność i swobo­ dę można osiągnąć dzięki prawom własności prywatnej, wolnemu rynkowi oraz wolnemu handlowi, które w rzeczywistości oznacza­ ją swobodę w wyzyskiwaniu pracy innych, dowolne wywłaszczanie wspólnego majątku ludzi czy plądrowanie środowiska dla indywi­ dualnych lub klasowych korzyści. Gdy tylko Partia Wall Street obejmuje kontrolę nad aparatem państwowym, zazwyczaj prywatyzuje wszystkie smaczne kąski po cenie niższej niż rynkowa, aby stworzyć nowe obszary kapita­ listycznej akumulacji. Tak organizują praktyki podwykonawstwa (doskonałym przykładem jest kompleks wojskowo-przemysłowy) oraz opodatkowania (dopłaty do biznesu rolniczego i niskie podatki od obrotów kapitałowych), aby swobodnie móc plądro­ wać publiczną kasę. Celowo pielęgnują tak skomplikowane syste­ my regulacyjne i tak niesamowitą niekompetencję administracji w pozostałych sektorach aparatu państwowego (nie można zapo­ mnieć o EPA pod rządami Reagana oraz FEMA i „nieźle to spapra­

łeś” Browna za kadencji Busha), aby przekonać z natury sceptycz­ ną publikę o tym, że państwo nigdy nie będzie w stanie odegrać konstruktywnej czy wspierającej roli w polepszaniu czyjegokolwiek życia codziennego czy przyszłych perspektyw. I wreszcie, ko­ rzystają z monopolu na przemoc, do którego roszczą sobie pra­ wo wszystkie suwerenne państwa, aby wykluczyć publikę z tego, co uchodzi za przestrzeń publiczną oraz szykanować, inwigilować i, jeśli to konieczne, inkryminować i więzić wszystkich tych, którzy nie poddają się jej dyktatowi. Przodują w praktykach represyjnej tolerancji, które podtrzymują iluzję wolności ekspresji tak długo, dopóki owa ekspresja bezpardonowo nie eksponuje prawdziwej natury ich projektu i represyjnego aparatu, na którym się opiera.

212

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

Partia Wall Street bezustannie prowadzi walkę klas. Jak przyznaje Warren Buffett: „Owszem, toczy się walka klas. Z tym że to moja klasa, klasa bogatych, prowadzi tę walkę i to my zwycięża­

my”. Znaczna część tej walki toczy się w tajemnicy, za woalami za­ ciemniającymi prawdziwe cele i założenia Partii Wall Street. Za dobrze wie ona o tym, że gdy przekształci się poważne problemy polityczne i ekonomiczne w kwestie kulturowe, to staną się one niemożliwe do rozwiązania. Regularnie przywołuje stron­ nicze opinie ekspertów, w większości zatrudnionych w think tan­ kach i uniwersytetach przez nią finansowanych i rozrzuconych po mediach przez nią kontrolowanych. Mają oni tworzyć kontrower­ sje wokół kwestii, które zwyczajnie nie mają znaczenia, albo pro­ ponować rozwiązania nieistniejących problemów. W jednej chwili mówią wyłącznie o konieczności zaciskania pasa przez wszystkich dookoła w celu zaradzenia deficytowi. W następnej zaś proponują obniżenie płaconych przez siebie podatków, nie zważając absolut­ nie na to, jaki może to mieć wpływ na deficyt. Jedyną rzeczą, o któ­

rej nigdy otwarcie nie debatują i nie dyskutują, jest prawdziwa na­ tura prowadzonej przez nich nieustannie i bezwzględnie walki klasowej. Określenie czegoś mianem „walki klas”, biorąc pod uwa­ gę obecny polityczny klimat oraz osąd ich ekspertów, oznacza wy­ łączenie tego poza zakres uprawnionych kontrowersji — być może

nawet uzyskanie etykiety głupca czy wywrotowca. Jednak teraz po raz pierwszy mamy do czynienia z bezpośred­ nim ruchem przeciwko Partii Wall Street i jej niezmąconej wła­ dzy pieniądza. „Ulica” na Wall Street jest okupowana — o zgrozo — przez innych! Rozprzestrzeniająca się z miasta do miasta strategia Occupy Wall Street polega na przejęciu publicznej przestrzeni, parku czy placu, znajdujących się w pobliżu miejsc skupiających wielu dysponentów władzy. Poprzez gromadzenie się ludzkich ciał w tym właśnie miejscu dochodzi do przekształcenia przestrzeni publicznej w polityczne dobro wspólne — miejsce otwartych dys­ kusji i debat na temat działania władzy i najlepszych sposobów przeciwstawiania się jej celom. Taktyka ta rozprzestrzeniła się na całym świecie (Puerta del Sol w Madrycie, Plac Syntagma w Ate­ nach i obecnie schody katedry św. Pawła w Londynie czy wreszcie sama Wall Street). W sposób najbardziej widoczny została ożywio­ na w trakcie wspaniałych i nieustannie trwających walk skoncen­ trowanych wokół placu Tahrir w Kairze. Wszystko to pokazuje

213

ROZDZIAŁ 7. ROWS: PARTIA WALL STREET SPOTYKA SWOJE PRZEZNACZENIE

nam, że kolektywna siła ciał w przestrzeni publicznej nadal jest na­ jefektywniejszym narzędziem sprzeciwu w sytuacji, gdy inne środ­ ki dostępu zostają nam odebrane. Plac Tahrir ujawnił światu oczy­ wistą prawdę, że to ciała na ulicach i placach, a nie paplanina na Twitterze czy Facebooku mają znaczenie. Cel obrany przez ten ruch w Stanach Zjednoczonych jest pro­ sty. Głosi: „My, lud, jesteśmy zdeterminowani odzyskać nasz kraj spod władzy pieniądza, która obecnie nim rządzi. Naszym zamia­ rem jest udowodnić, ze Warren Buffett się myli. Jego klasa, kla­ sa bogatych, nie będzie dalej panować w sposób niekwestionowa­ ny, ani też nie będzie automatycznie posiadać na własność Ziemi. Jego klasa, klasa bogaczy nie będzie także wiecznie wygrywać”. Da­ lej: „To my jesteśmy 99 procentami. My mamy większość i ta więk­ szość może zwyciężyć, musi zwyciężyć i na pewno to zrobi. Skoro wszystkie inne kanały ekspresji są dla nas zamknięte przez władzę pieniądza, to nie mamy innej możliwości, jak okupować parki, pla­ ce i ulice naszych miast, dopóki nasze opinie nie zostaną wysłucha­ ne, a nasze potrzeby zrealizowane”. Aby osiągnąć sukces, ruch musi dotrzeć do owych 99 procent. Może to osiągnąć i krok po kroku już to robi. Po pierwsze, kieruje się ku wszystkim tym, którzy są proletaryzowani i pauperyzowani przez bezrobocie oraz tym, którzy w przeszłości lub obecnie wywłaszczani są ze swoich domów i majątków przez falangę Wall Street. Ruch musi utworzyć szeroki sojusz między studentami, imigrantami, pracującymi poniżej oczekiwań, osobami, które są zagrożone całko­ wicie niekonieczną i drakońską polityką zaciskania pasa narzucaną narodowi i światu na rozkaz Partii Wall Street. Trzeba też skupić się na niezwykłej skali wyzysku w miejscu pracy — począwszy od imigranckich pracowników i pracownic domowych, bezwzględnie wyzyskiwanych w domach bogaczy, po pracowników restauracji, pracujących za głodowe stawki w kuchniach lokali, w których to bogacze się obżerają. Ruch musi również zintegrować pracowników kreatywnych, których talenty tak często przekształcane są w komer­ cyjne produkty pod kontrolą wielkiego biznesu. Przede wszystkim ruch musi dotrzeć do wszystkich wyalie­ nowanych, rozgoryczonych i niezadowolonych — tych, którzy rozpoznają i czują, że dzieje się coś zasadniczo złego, że system opracowany przez Partię Wall Street jest nie tylko barbarzyński, nieetyczny i moralnie niewłaściwy, ale też zepsuty.

214

CZĘŚĆ II. BUNT MIAST

Wszystkie te osoby muszą się demokratycznie zgromadzić w spójną opozycję, która będzie swobodnie rozważać przyszły zarys alternatywnego miasta, alternatywnego systemu politycznego i — ostatecznie — alternatywnego sposobu organizacji produkcji, dystry­ bucji i konsumpcji korzystnego dla wszystkich ludzi. W przeciwnym wypadku, przyszłość młodych zmierzająca ku szybko rosnącemu prywatnemu zadłużeniu i pogłębianiu publicznego zaciskania pasa, wszystko na rzecz jednego procenta, nie będzie żadną przyszłością. W odpowiedzi na ruch Occupy Wall Street, państwo wspar­ te przez władzę klasową kapitalistów wysuwa zadziwiające żąda­ nie. Twierdzi, że tylko i wyłącznie oni mają prawo do regulowania i rozporządzania przestrzenią publiczną. Sfera publiczna nie ma wspólnego prawa do przestrzeni publicznej! Jakim prawem bur­ mistrzowie, szefowie policji, oficerowie wojskowi i urzędnicy pań­ stwowi mówią nam, ludowi, że to oni mają prawo do określania, co jest publiczne w „naszej” publicznej przestrzeni i kto może okupo­ wać ową przestrzeń? Kiedy przyjęli, że nas, lud, mogą wyrugować z jakiejkolwiek przestrzeni, którą zdecydujemy się kolektywnie i pokojowo okupować? Twierdzą, że podejmują działania w inte­ resie publicznym (cytując prawa, aby to udowodnić), ale to my je­ steśmy sferą publiczną! Gdzie w tym wszystkim jest „nasz interes”? I, przy okazji, czy to nie „nasze” pieniądze są tak jawnie wykorzy­ stywane przez banki i finansjerę dla akumulacji „ich” premii? W obliczu zorganizowania Partii Wall Street w dzieleniu i pa­ nowaniu, wyłaniający się ruch musi także przyjąć za jedną ze swo­ ich podstawowych zasad brak podziałów czy zmiany ukierun­ kowania, dopóki Partia Wall Street nie zostanie przywrócona do zmysłów — aby zobaczyć, że wspólne dobro musi przeważać nad wąskimi skorumpowanymi interesami — albo rzucona na kola­ na. Trzeba ukrócić korporacyjne przywileje, które przyznają pra­ wa jednostkom bez nakładanie na nie jakichkolwiek obowiąz­ ków prawdziwego obywatela. Dobra publiczne, takie jak edukacja i opieka zdrowotna, muszą być publicznie zapewniane i swobodnie dostępne. Monopolistyczne siły w mediach trzeba przełamać, a ku­ powanie wyborów uznać za niekonstytucyjne. Zabronić prywaty­ zacji wiedzy i kultury. Silnie ograniczyć i ostatecznie uznać za bez­ prawną swobodę wyzyskiwania i wywłaszczania. Amerykanie wierzą w równość. Dane ankietowe pokazują, że są przekonani (bez względu na ich ogólne sympatie polityczne)

215

ROZDZIAŁ 7. #OWS: PARTIA WALL STREET SPOTYKA SWOJE PRZEZNACZENIE

o tym, że najbogatsze 20 procent ludności może rościć sobie pra­ wo do 30 procent ogólnego bogactwa, ale to, że są w posiadaniu 85 jego procent, jest nie do zaakceptowania. Fakt, że większość tego bogactwa jest kontrolowana przez jeden procent, jest absolutnie niedopuszczalny. Ruch Occupy Wall Street proponuje, abyśmy my, lud Stanów Zjednoczonych, przyczynili się do zmniejszenia ska­ li tych nierówności — nie tylko w kwestii majątku i dochodu, ale — co ważniejsze — w kwestii władzy politycznej, która takie różni­ ce ustanawia i reprodukuje. Lud Stanów Zjednoczonych słusznie jest dumny ze swojej demokracji, jednak zawsze była ona zagrożo­ na ze strony korumpującej władzy kapitału. Teraz, gdy została ona zdominowana przez tę władzę, czas dokonać kolejnej amerykań­ skiej rewolucji (o tym, że będzie ona konieczna, wiedział już dawno temu Jefferson). Rewolucji opartej na społecznej sprawiedliwości, równości, opiece i rozważnym podejściu do relacji z naturą. Walka, która rozgorzała pomiędzy Ludem a Partią Wall Street, jest kluczowa dla naszej wspólnej przyszłości. Jest ona w swojej isto­ cie zarówno globalna, jak i lokalna. Łączy studentów pogrążonych w bitwie na śmierć i życie z władzą polityczną w Chile, próbujących stworzyć darmowy i dobry jakościowo system edukacji dla wszyst­ kich, aby w ten sposób rozpocząć demontaż neoliberalnego modelu, który tak brutalnie narzucił Pinochet. Obejmuje działaczy na placu Tahrir, którzy uznali, że upadek Mubaraka (podobnie jak koniec dyktatury Pinocheta) był pierwszym krokiem w emancypacyjnej walce o uwolnienie się od władzy pieniądza. Obejmuje indignados w Hiszpanii, strajkujących robotników w Grecji, bojową opozycję wyłaniającą się na całym świecie, od Londynu po Durban, Buenos Aires, Shenzhen czy Bombaj. Brutalni zwierzchnicy wielkiego kapi­ tału i władzy pieniądza wszędzie znajdują się w defensywie. Po której stronie stanie każdy z nas jako jednostka? Jaką ulicę będziemy okupować? Czas pokaże. Jednak wiemy na pewno: czas już nadszedł. System jest nie tylko zepsuty i obnażony, ale i niezdol­ ny do innej odpowiedzi niż represja. Dlatego my, lud, nie mamy in­ nego wyjścia, jak walczyć o kolektywne prawo do decydowania, jak i według czyjej wizji system ma zostać odbudowany. Parta Wall Street miała swój czas i poległa sromotnie. Stworzenie alternatywy na jej ruinach jest zarówno szansą, jak i nieuniknionym obowiąz­ kiem, którego nikt z nas nie może ani nigdy nie chciałby uniknąć.

Podziękowania Chciałbym podziękować redaktorom wymienionych poniżej pub­ likacji za możliwość wykorzystania materiałów, które wcześniej

ukazały się w ich czasopismach. Rozdział pierwszy jest nieco zmienioną wersją artykułu opub­ likowanego w „New Left Review” 2008, No. 53 pod tytułem The Right to the City. Rozdział drugi to nieznacznie rozszerzona wersja pierwszej części artykułu opublikowanego w „Socialist Register” 2012, Vol. 48, zatytułowanego The Urban Roots ofFinancial Crises: Reclaiming the Cityfor Anti-Capitalist Struggle. Rozdział trzeci bazuje na artykule The Future of the Commons, który ukazał się w „Radical History Review” 2011, No. 109. Chciał­ bym podziękować Charlotte Hess za wskazanie na pewne poważ­ ne przeoczenia w oryginalnym tekście dotyczącym prac Elinor Ostrom. Dziękuję również uczestnikom seminarium zorganizo­ wanego pod patronatem 16 Beaver w Nowym Jorku, których dys­ kusje na temat dóbr wspólnych bardzo pomogły w wyklarowaniu moich własnych pomysłów. Rozdział czwarty stanowi nieznacznie przekształconą wersję tekstu The Art of Rent: Globalization, Monopoly and Cultural Pro­ duction, który po raz pierwszy opublikowany został w „Socialist Register” 2002, Vol. 38. Rozdział piąty to rozszerzona wersja ostatniej części artyku­ łu pierwotnie wydanego w „Socialist Register” 2012, Vol. 48 pt. The Urban Roots ofFinancial Crises: Reclaiming the Cityfor Anti-Capita­ list Struggle. Chciałbym podziękować członkom grupy dyskusyjnej Right to the City w Nowym Jorku (szczególnie Peterowi Marcusemu) oraz uczestnikom seminarium odbywającego się w Center for Place, Culture and Politics na CUNY za wiele inspirujących dyskusji przez te ostatnie kilka lat.

Indeks Abu Dhabi, 33 Akropol w Atenach, 150 Afganistan, 31,84,172 Afryka Południowa, 109. Zobacz też Johannesburg Allen, Paul, 47 Appelbaum, Binyamin, 80 Argentyna, 31,165,181. Zobacz też Kordoba, Argentyna Ateny, 16,147,162. Zobacz też Akropol w Atenach; Syntagma Plac Australia, 90,140-141. Zobacz też Melbourne; Nowa Połu­ dniowa Walia Bali, 143 Baltimore, 32,34,47,56,86-89, 116,118,147,198 Bangkok, 45,156,161,162 Bangladesz, 44,182 Bank Rezerwy Federalnej, 34, 47,48,82 Bank Światowy, 53,55,60,99,

Bloomberg, Michael, 32,46 Boliwia, 128,162,165,192-200, 205-206. Zobacz też Cocha­ bamba; El Alto; La Paz Bolonia, 157,186 Bombaj, 12,32,40,52,129,216. Zobacz też Dharavi, Bombaj Bonaparte, Napoleon, 26,28 Bookchin, Murray, 120,124,125, 173,188,189,205-206 Brazylia, 10-11,36,56,156,166, 187. Zobacz też Rio de Janeiro; Sao Paulo BRIC (ekonomia), 71,73,94. Zobacz też Brazylia; Chiny; Indie; Rosja Brytania. Patrz Wielka Brytania Brixton, Londyn, 208 Brown, Michael D., 212 Buffalo, Nowy Jork, 88 Buffett, Warren, 84,213,214 Burlington, Vermont, 186 Bush, George W., 84,212

113,165,187 Banzer, Hugo, 197 Barcelona, 16,110,147-150,156, 161,162 Barcelońskie Muzeum Sztuki Współczesnej, 149 Basków Kraj, 143. Zobacz też Bilbao; Mondragon Bechtel korporacja, 192,200 Bell, Daniel, 130 Berlin, 147,150-152,156,162 BigShort, The (Lewis), 77,78 Bilbao, 148,157 Blair, Tony, 208

Cameron, David, 208 Canary Wharf, Londyn, 145 Castells, Manuel, 136 Chateau Tahbilk. Patrz Tahbilk Cheney, Dick, 84 Chicago, 45,59,87,89,161,162, 164,204 Chile, 162,180,206,207,216. Zobacz też Santiago Chiny, 13,14,31,32 passim, 34,35,41,42 passim, 45, 52,56,71 passim, 73,75, 90-100 passim, 171,182; miliarderzy, 36,100;

218

INDEKS

konsumeryzm, 8, io; wy­

jątek od globalnych anty­ wojennych protestów, 162; urbanizacja, 14,31-32; kry­ zys na rynku mieszkanio­ wym w USA i, 55,56; Bank Światowy i, 84. Zobacz też Pekin; Chongqing; Guang­ dong; Szanghaj; Shenzhen Chongqing, 14,98 Christiania, Kopenhaga, 116 Cleveland, 34,56,88,123 Clinton, Bill, 73,84,85,88, Cochabamba, Boliwia, 122,161, 192,194,195 passim, 196, 202 Columbia Uniwersytet, 47 Commonwealth (Hardt i Ne­ gri), 205 Cordoba, Argentyna, 161 Countrywide, 75,85 De Angelis, Massimo, 103 De Soto, Hernando, 43,113 Detroit, 34,81,84,88,119 Deux ou trois choses queje sais d’elle (Godard), 8 Dharavi, Bombaj, 40,47,52,154 Disney World, 134 Dongguan, 97 Droit r la ville, Le (Lefebvre). Patrz The Right to the City (Lefebvre) Dubaj,32,33 DUMBO, miasto Nowy Jork, 116 Ecologistes, 7,9,13

Egipt. Zobacz Kair El Alto, Boliwia, 118,162,163, 180,192,193,195-204 pas­ sim

219

El Alto, Rebel City (Lazar), 196203 passim Elyachar, Julia, 43 Engels, Fryderyk, 22,38-40 passim, 61,85 Environmental Protection Agency (EPA), 212 Escobar, Arturo, 193 Europejski Bank Centralny, 47 Euskadi Ta Askatasuna (ETA),

143 Fallujah, Irak, 163 passim Fannie Mae, 66,69,73 passim, 76,79 passim, 81 passim Federal Emergency Manage­ ment Agency (FEMA), 212 Federal Home Mortgage Cor­ poration Patrz Freddie Mac Federal National Mortgage Association. Patrz Fan­ nie Mae Fletcher, Bill, 184,191,192 Flint, Michigan, 181 Floryda, 56,57,74,86,91 Forum Społeczne Stanów Zjed­ noczonych, 11 Foster, Norman, 148,152 Francja, 8,13,56,139,165,180, 202. Zobacz też Paryż Freddie Mac, 66,73,81 Francuska Partia Komunistycz­ na, 186 Gapasin, Fernando, 184,191, 192 Gaudi, Antoni, 148

Gehry, Frank, 148 Genua, 161 George, Henry, 54 Georgia, 56

INDEKS

Gill, Leslie, 196,197 passim, 198 Giuliani, Rudolph, 149 Godard, Jean-Luc, 8 Goetzmann, William, 59,66 Goldman Sachs, 32 Gottlieb, Robert, 70 Governing the Commons (Ostrom), 104 Graeber, David, 173 Grecja, 126,153,210,216. Zobacz też Ateny Greenspan, Alan, 54,73 Guangdong, 95. Zobacz też Dongguan Hamas, 163 passim Hamburg, 116,187 Hanzeatycka, Liga, 207 Hardin, Garrett, 102,103,105, 112,118,119 Hardt, Michael, 62,102,109, 117,193,199,205; Common­ wealth, 113 Harlem, Nowy Jork, 40,154 Haug, Wolfgang, 134 Haussman, Georges-Eugene, 26-32,38,69,163,179 Hezbollah, 163 High Line, Nowy Jork, 112 Hiszpania, 31,32,56,161,2010, 216. Zobacz też Barcelona; Kraj Basków; Madryt Hiszpańska wojna domowa, 161 Hitler, Adolf, 152 Hittorf, Jacques lgnące, 26 Holandia, 56 Hollywood Ten, 183 passim Hong Kong, 32,146 Igrzyska Olimpijskie (1992), 148

220

Indie, 35,36,42,44,45,95,98, 127,166 Zobacz też Bombaj Indonezja, 42 Irak, 31,84,162,163 Irlandia, 31,56,71,76 Isaac, William, 55 Izrael, 163 Jacobs, Jane, 29,39,47,205 Japonia, $5,56,92,94. Zobacz też Tokio Johannesburg, 12,32,129 John Hopkins Uniwersytet, 47 Kair, 16,43,110,147,162,213. Zobacz też Tahrir plac Kalifornia, 57,74,126,141. Zobacz też Los Angeles; San Diego; San Francisco Kapitał (Marks), 9,12,62,67,75, 114,118,170 Katedra św. Pawła, Londyn, 213 Kierland Commons, Phoenix, 108 King, Martin Luther, Jr., 81,86 Kohn, Margaret, 108,181 Komuna Paryska (Lefebvre), 12 Kongres Wykluczonych Robot­ ników, 180,188,200,204 Kopenhaga, 116 Królewski Instytut Brytyjskich Architektów, 148 Kurytyba, Brazylia, 156,187 La Paz, 192,196,197 passim, 202 La Revolution Urbaine (Lefeb­ vre) . Patrz The Urban Revo­ lution (Lefebvre) Lazar, Sian: El Alto, Rebel City, 118,196 passim, 198-203 Lefebvre, Henri, 7-17,21,30,42, 49,188,192

INDEKS

Lenin, Włodzimierz, 156,167 Les Halles, 9,26 Lewis, Michael: Wielki szort, 76-78 Libćration, 10

Liverpool, 147,150. Zobacz też Toxteth Livingstone, Ken, 186,192 Locke, John, 113-115 passim Londyn, Anglia, 32,43,52,66, 138,145,157,162 passim, 163,186,194,208,213,216. Zobacz też Rada Wielkie­ go Londynu; katedra św. Pawła, Londyn Los Angeles, 11,12,32,89,129, 163,164,180,182,187,205.

Zobacz też Watts, Los An­ geles Madison, Wisconsin, 16,161 Madryt, 16,161,162 Manifest komunistyczny (Marks i Engels), 85 Manhattan, Nowy Jork, 36,47, 52,138. Zobacz też S0H0, Nowy Jork; Wall Street Marks, Karol, 9,12,14,23,6169 passim, 74-76,85,114118 passim, 132,135,168, 170,175,179,187,207; Ka­ pitał, 9,12,62-69 pas­ sim, 74,75,114-119 pas­ sim, 170; Walki klasowe we Francji, 64; Manifest komu­ nistyczny, 85; Osiemnasty brumaire’a Ludwika Bona­ parte, 64; Zarys krytyki eko­ nomii politycznej, 62,63,65 Meier, Richard, 148

221

Melbourne, 156,162 Mesa, Carlos, 192 Meksyk, 36. Zobacz też Oaxaca;

zapatyści Meksyk, miasto, 45,47,161,162 Mediolan, 147,156,162 Miasto Boga, 143 Międzynarodowy Fundusz Wa­ lutowy (MFW), 96,97,165 Milwaukee, 186 Mondragon, 174 Morales, Evo, 192,193,194,195 Moskwa, 32 Moses, Robert, 28,29,39,42, 47,205 Mubarak, Hosni, 216 Mumford, Lewis, 188 Murdoch, Rupert, 135,208 Muzeum Guggenheima w Bil­ bao, 148,156 Nandigram, Bengal Zachodni, 42 Napoleon, Ludwik (Napo­ leon III), 27

Napoleon I. Patrz Bonaparte, Napoleon Narodowe Biuro Badań Eko­ nomicznych (National Bu­ reau ofEconomic Research -NBER),57,7i,79 National Partners in Home­ ownership, 73 Negri, Antonio, 62,102,109,117, 199; Commonwealth, 205 New Haven, Connecticut, 47 Newman, Frank, 57,59,66,73 Niemcy, 27,36,56,90,151,153, Zobacz też Berlin; Ham­ burg

INDEKS

Nowy Meksyk, 183 Nowa Południowa Walia, 179 Nowy Jork, 11,32,46,56,59,89,

147,149,179,180,204; an­ tywojenny protest (2003), 165; udział artystów, 130; Uniwersytet Columbia i, 47,77» budowa, 57,59, 74; „komitet przyzwoito­ ści” w, 149; gentryfikacja, 40,116; High Line, 112; im­ portowane piwa w, 138; Mi­ chael Bloomberg 32,46; Occupy Wall Street ruch, 162,165,213-216; Robert Moses 28,29,39,42,47, 205; kapitał symboliczny i, 147; Zuccotti park, 16. Zobacz też Harlem, Nowy Jork; Manhattan, Nowy Jork Nowy Jork, Stan 123 Nowojorska Centrala Związko­ wa, 204 Nixon, Richard, 81,97 Northumbria, Wielka Bryta­ nia, 182 Nottingham, Wielka Brytania, 182,190 Oaxaca, 161,201 Ostrom, Elinor, 105,108,120-121 passim, 128,205,206; Go­ verning the Commons, 104 Ostrom, Vincent, 121,123 Palestyna, 163 Park, Robert, 21-22,102,207 Parker, Robert, 140 Partia Pracy (Wielka Bryta­ nia), 181

222

Parti communiste français (PCF). Patrz Francuska Partia Komunistyczna Paryż, 7-9 passim, 7-8,13,15, 17,25-30,38,39,45,69,147, 161-163, 179,2°S; Komuna Paryska, 12,15,27,30,156, 167,177,178,186,193,204; demonizacja i, 208; El Alto i, 193; Haussman i, 27,28 Pekin, 91,93,98. Zobacz też Tiananmen Plac Pćreire, Émile, 33,69

Pćreire, Isaac, 33,69 Phoenix, Arizona, 108 Pinochet, Augusto, 216 Plac Poczdamski, Berlin, 152 Płaca de Catalunya, Barcelona, 110,161 Polska, 56 Porto Alegre, Brazylia, 11,156, 140,187,192 Praga, 156 Prawo do miasta (Lefebvre), 8, 9,10,11 Pribam, Karl, 59 Proclamation de la Commune, La (Lefebvre). Patrz Komu­ na Paryska (Lefebvre) Production ofSpace, The (Le­ febvre), 14 Puerta del Sol, Madryt, 161,213 Quebec, miasto, 161 Rada Wielkiego Londynu, 186, 194 Ramallah, 163 Reagan, Ronald, 24,83,84, 2012 Reichstag, 152

INDEKS

Revueltas, Rosaura, 184 Right to the City Alliance, 11,15 Rio de Janeiro, 42,43,95,147,

154,163 Rzym, 147,162 Rosja, 31,36,95,162. Zobacz też Moskwa Salt ofthe Earth, 183,189 Samaranch, Juan Antonio, 148, 149 Sánchez de Lozada, Gonzalo, 192 Sancton, Andrew, 121 San Diego, 32,74 San Francisco, 82,147,156,204 Santa Cruz, Boliwia, 163,194,

195,197 Santiago, 32,162,206 Sao Paulo, 32,95,129 Schinkel, Karl Friedrich, 151,152 Seattle, 47,156,161,182 Seul, 32,40,41 Shanghai Expo, 97 Shenzhen, 31,100,216

Shiller, Robert, 50,55 Simmel, Georg, 22 Singapur, 146,150 sytuacjoniści, 9,12,16 Slim, Carlos, 36,47 Smith, Adam, 113,114,136 Socjalistyczna Partia Robotni­ cza (Wielka Brytania), 167 S0H0, Nowy Jork, 116 Speer, Albert, 152 Stany Zjednoczone, 28,34,71, 98,119,200,216; Ruchu Praw Obywatelskich, 21; robotnicy budowlani, 178; Kongres Wykluczonych

223

Robotników, 180,188,200, 204; kryzys finansowy, 5257 passim; ruch na rzecz praw imigrantów, 164; ruch robotniczy, 184; utra­ ta majątku gospodarstw domowych, 183; refinanso­ wanie hipotek, 31; ruch Occupy Wall Street, 162,165, 213-216; miejskie powsta­ nia z lat 60. w, 30,161; prze­ mysł winiarski, 139. Zobacz też Wall Street Stiglitz, Joseph, 73 Stockman, David, 83,84 Stowarzyszenie Amerykań­ skich Bankowców, 55 Sueski Kanał, 26 Suez S. A., 192,200 Syntagma plac, Ateny, 110,161,

163,213 Szanghai, 40,91,92,95,98,129, 161,180 Szwecja, 55,56,115 Światowe Forum Społeczne, 11, 156,165 Światowe Forum Urbanistycz­ ne (2010), 187 Tabb, William, 30 Tafta-Hartleya, ustawa, 184 Tahbilk, 140 Tahrir, plac, Kair, 110,161,163, 213,214,216 Tajpej,32 TARP Program Odciążenia z Kłopotliwych Aktywów (Troubled Asset Relief Pro­ gram - TARP), 91 Tate Gallery, Londyn, 157

INDEKS

Tea Party, 200 Teetering on the Rim (Gill), 196

Willamsburg, Nowy Jork, 116 Wine Advocate, 140

Tajlandia, 60. Zobacz też Bang­ kok Thatcher, Margaret, 24,43,168, 186,194,208 Thomas, Brinley, 70,71 Thompson, E. P., 181 Tiananmen, plac, 163 Tiebout, Charles, 122 Tokio, 129 Toronto, 188 Toxteth, Liverpool, 208 The Tragedy ofthe Commons (Hardin), 102 Turyn, 162,181 Unia Europejska, 52,139 UNITE HERE, 182 Urban Revolution, The (Le­ febvre), 13,17 Walki klasowe we Francji (Marks), 64 Wall Street, 36,47,48,66,85, 211-216 passim. Zobacz też ruch Occupy Wall Street Watts, Los Angeles, 81 Webber, Jeffrey, 193-195,197,205 Wiedeń, 162,186 Wielka Brytania, 31,34,56,71,95, 103,113,125,137,186,190; miliarderzy, 36; browarni­ ctwo, 137; grodzenie ziemi, 103; rady miejskie, 185. Zo­ bacz też Liverpool; Londyn, Anglia; Nottingham

Włochy, 13,108. Zobacz też Bo­ lonia; Genua; Mediolan; Rzym; Turyn Works Progress Administration (WPA),83 World Development Report (2009) (Raport Banku Światowego), 51,52,53, 74,80 World Wide Fund for Nature, 107 WPA. Patrz Works Progress Ad­ ministration (WPA) Wschodnia Europa, 191 Uniwersytet Yale, 47 Young, Iris, 206 Yunus, Muhammad, 44 Zachodni Brzeg, Palestyna, 163 Zagrzeb, 187 zapatyści, 169,173 Zarys krytyki ekonomiipolitycz­ nej (Marks), 63,65,137 Zimna Wojna, 28,171 Zjednoczone Królestwo. Patrz Wielka Brytania Zuccotti park, Nowy Jork, 16 Zukin, Sharon, 35 Związek Kierowców Autobu­ sów (Los Angeles), 180 Związek Radziecki, 28,83,151, 191 II wojna światowa, 28,29,56,

71,79