Wędrowiec i Jego Cień (Ludzkie, Arcyludzkie cz. II)

Citation preview

e-Mortkowicz Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego. Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2010 Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński

http://nietzsche.org.pl/ Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii Fryderyka Nietzschego poprzez: – powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych. – stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie: Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego - do 1918 (Marta Kopij) - z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal) - z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska) - po 1989 (Jakub Wroński) e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego. Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat Nietzschego Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace

Nietzsche Seminarium 2010

Opatrzony komentarzem zestaw linków ... i wiele innych

DZIEŁA

FRYD. N I E T Z S C H E G O

W P R Z E K Ł A D Z I E WACŁAWA BERENTA, KONRADA DRZEW I E C K I E G O , L E O P O L D A STAFFA I STANISŁAWA WYRZYKOWSKIEGO WYDAŁ JAKÓB MORTKOWICZ.

FRYDERYK

WĘDROWIEC I JEGO

CIEŃ

(LUDZKIE, ARCYLUDZKIE, C Z E Ś Ć DRUGA) PRZEŁOŻYŁ

KONRAD

WARSZAWA MCMIX - M C M X

NIETZSCHE

NAKŁAD

DRZEWIECKI

JAKÓBA

MORTKOWICZA

PRZEDMOWA.

I.

Należy mówić tam tylko, gdzie się milczeć nie p o w i n n o ; i tylko o tem, co się p r z e z w y c i ę ­ ż y ł o , — reszta jest gadaniną, »literaturą«, brakiem karności. Moje pisma mówią t y l k o o moich prze­ zwyciężeniach: »ja« jestem w nich, ze wszystkiem, co mi wrogiem było, ego ipsissimus, i bodaj, jeśli wolno u ż y ć dumniejszego wyrażenia, ego ipsissimum. Od­ gadujecie tedy: wiele już zostało — p o d e m n ą . . . Ale zawsze trzeba było wpierw czasu, powrotu do zdro­ wia, dali, odległości, zanim zbudziła się we mnie chęć coś, czem żyłem, co przeżyłem, pewien własny fakt i fatum w następstwie dla celów poznania wysłuchać, wyzyskać, odsłonić, »przedstawić« (lub jakkolwiekby to się chciało nazwać). W tern znaczeniu, wszystkie pisma moje, oprócz jednego tylko, lecz zasadniczego, należy a n t y d a t o w a ć — mówią one zawsze o »poza mną« : niektóre nawet, jak trzy pierwsze RozmyśKRAKÓW -

DRUK

W.

L.

ANCZYCA

I

SPÓŁKI. DJIEŁA NIETZSCHEGO, T. XI.

1

3

2 lania niewczesne, sięgają poza czas powstania i prze­ życia książki, która ukazała się wcześniej (w danym wypadku: Narodzin tragedyi, jak to przed czytelnikiem, umiejącym przenikliwiej obserwować i porównywać, nie powinno się ukryć). T e n gniewny wybuch prze­ ciw obnoszeniu się z niemieckością, służalczości i znikczemnieniu języka zestarzałego Dawida Straussa, który stanowił treść pierwszego Niewczesnego, był ujściem dla nastroju, pośród którego żyłem długo jako student w ognisku niemieckiego wykształcenia i filisterstwa ukształconego (roszczę sobie pretensyę do ojcostwa tego wyrażenia »filister ukształcony«, któ­ rego obecnie tak wiele się u ż y w a i nadużywa — ) ; i co powiedziałem przeciw »chorobie historycznej«, rzekłem jak ktoś, co po niej zwolna i z trudem wra­ cał do zdrowia, i ani trochę nie miał ochoty na przyszłość w y r z e c się »historyzmu«, dlatego tylko, że niegdyś nań cierpiał. Kiedy następnie w trzeciem Rozmyślaniu niewczesnem oddałem cześć swemu pierwszemu i jedynemu w y c h o w a w c y , w i e l k i e m u Arturowi Schopenhauerowi — dziś wyraziłbym ją o wiele silniej jeszcze, a także w sposób bardziej osobisty —, sam pogrążony już byłem w moralnym sceptycyzmie i rozkładzie, to z n a c z y r ó w n i e w krytyce, jak w pogłębieniu wszelkiego d o t y c h c z a s o w e g o p e s y m i z m u — , i nie wie­ rzyłem już »w nic zgoła«, jak mówi lud, nawet w Scho­ penhauera: właśnie w o w y m czasie powstała rozprawa, dotychczas nie ogłoszona, »o prawdzie i kłamstwie w znaczeniu pozamoralnem«. Nawet moja mowa uro­ czysta i zwycięska na cześć Ryszarda W a g n e r a z okazyi jego tryumfu bajruckiego w 1876 — Bay­ reuth oznacza największe zwycięstwo, jakie kiedy-

kolwiek odniósł artysta — mowa ta, posiadająca naj­ silniejsze p o z o r y »aktualności«, była w istocie hoł­ dem i dziękczynieniem za okres przeszłości, za naj­ piękniejszą, a także najniebezpieczniejszą ciszę mor­ ską w mej p o d r ó ż y . . . i w rzeczywistości zerwaniem, pożegnaniem. (Czyżby Ryszard W a g n e r mylił się sam co do tego? Nie wierzę. Dopóki się kocha, z pewno­ ścią nie maluje się takich obrazów; nie »obserwuje s i ę « jeszcze, nie staje się w oddali w ten sposób, jak to czynić musi obserwator. »Obserwowanie zawiera już w sobie tajemny a n t a g o n i z m w krzyżujących się s p o j r z e n i a c h « — mówi się na stronie 46 wspom­ nianego pisma, w zdradzieckim i smętnym zwrocie, zrozumiałym, być może, tylko dla nielicznych uszu). Zimna krew, potrzebna do tego, żeby m ó c mówić 0 tych długich latach pośrednich wewnętrznego osa­ motnienia i braku, zstąpiła we mnie dopiero z książką »Ludzkie, arcyludzkie«, której ta przemowa i przed­ mowa ma być poświęcona. Książka ta, jako prze­ znaczona »dla duchów wolnych«, ma w sobie coś z niemal jasnego i ciekawego chłodu psychologa, który mnóstwo rzeczy bolesnych, jakie ma p o d sobą, za sobą, po czasie stwierdza jeszcze dla siebie i niejako zapomocą ostrza szpilki utwierdza: — co za dziw, jeśli przy tak kłującej i delikatnej pracy nieraz też trochę krwi popłynie, jeśli psycholog miewa przy tem krew na palcach i nie z a w s z e tylko — na palcach ? . . .

I*

4

5 2.

Zdania i myśli różne, jak również Wędrowiec i jego cień wydane b y ł y z początku o d d z i e l n i e , jako ciągi dalsze i dodatki do w y ż e j wzmiankowanej ludzkiej, arcyludzkiej »książki dla duchów wolnych«: było to zarazem przedłużenie i powtórzenie kuracyi duchowej, mianowicie a n t y r o m a n t y c z n e g o spo­ sobu leczenia, jaki mi mój pozostały przy zdrowiu instynkt sam wynalazł, sam przepisał przeciw chwilowej chorobie na najniebezpieczniejszą formę romantyki. Niechże teraz przyjęte zostaną po sześciu latach po­ wrotu do zdrowia te same pisma w p o ł ą c z e n i u , jako tom drugi »Ludzkiego, arcyludzkiego«: być może, razem rozważane, wykładają s w ą naukę silniej i do­ bitniej, — t e o r y ę z d r o w i a , którąbym pozwolił so­ bie zalecić jako disciplina voluntatis bardziej ducho­ w y m naturom nadchodzącego właśnie pokolenia. Prze­ mawia z niej pesymista, który dosyć często porzu­ cał tę skórę, lecz zawsze do niej powracał, pesy­ mista więc z dobrą wolą ku pesymizmowi, — z pew­ nością przeto nie romantyk już: jakże to? duch, zna­ j ą c y się tak na tej sztuce w ę ż o w e j , że umie s k ó r ę z m i e n i a ć , nie miałby prawa udzielić lekcyi dzisiej­ szym pesymistom, którym bez wyjątku grozi jeszcze niebezpieczeństwo romantyzmu? A przynajmniej wska­ zać im, jak to się — r o b i ? . . .

3. W rzeczy samej był czas największy, żeby się rozstać: rychło miałem też tego dowód. Ryszard

Wagner, pozornie najbardziej zwycięski, w rzeczywi­ stości zmurszały, zrozpaczony romantyk, padł nagle, bezsilny i przybity, przed krzyżem chrześcijańskim... C z y ż żaden Niemiec nie miał oczu w głowie na to straszne widowisko, współczucia w sumieniu? C z y ż ja sam jeden tylko za niego — c i e r p i a ł e m ? Dość; dla mnie ten nieoczekiwany wypadek był niby błyskawicą, oświecającą miejsce, które opuściłem, — a także tem przerażeniem, które w następstwie ogar­ nia każdego, co nieświadomie był wystawiony na najstraszniejsze niebezpieczeństwo. Kiedy odtąd po­ szedłem sam, uczułem drżenie; upłynął czas krótki, zachorowałem, więcej niż zachorowałem, byłem znu­ żony nieustannem rozczarowaniem względem wszyst­ kiego, co nam, ludziom nowoczesnym, pozostało do wzbudzania w nas zapału, względem r o z t r w o n i o ­ n e j powsząd siły, pracy, nadziei, młodości, miłości; znużony wstrętem do kobiecej i marzycielskiej rozchełzanności tej romantyki, do całego idealistycznego łgarstwa i zniewieściałości sumienia, które odniosły tutaj znowu zwycięstwo nad jednym z najmężniejszych; znużony wreszcie, i tem nie najmniej, smut­ kiem nieubłaganego podejrzenia, — że po tem roz­ czarowaniu skazany jestem na głębsze niedowierza­ nie, głębsze gardzenie, głębsze osamotnienie, niż kie­ dykolwiek. Z a d a n i e moje — cóż się z niem stało? Jakże to? c z y ż b y nie zdawało się teraz, jakby zada­ nie moje przede mną się cofało, jak gdybym na długo nie miał żadnego prawa do niego? Co zrobić, żeby t e n największy brak znieść? — Zacząłem od t e g o , ż e z a k a z a ł e m sobie wszelkiej muzyki zupełnie i z zasady, tej sztuki dwuznacznej, chełpliwej, duszącej, która pozbawia ducha jego surowości

7

6 i ochoczości, i pozwala bujnie się krzewić wszelkiego rodzaju tęsknotom nieokreślonym, i pragnieniom gąb­ czastym. »Cave musicam« i dziś jest moja rada tym wszystkim, którzy dość mają w sobie z męża, żeby dbać o czystość umysłową; muzyka taka denerwuje, rozmiękcza, czyni zniewieściałym, jej »wieczna ko­ b i e c o ś ć « pociąga nas — w d ó ł ! . . . Moje pierwsze podejrzenie, najbliższa ostrożność zwróciły się wtedy p r z e c i w m u z y c e romantycznej; i jeśli wogóle mia­ łem jeszcze jakąkolwiek nadzieję na muzykę, to chyba w oczekiwaniu, iż mógłby przyjść muzyk dosyć śmiały, dosyć ostry, dosyć złośliwy, dosyć połu­ dniowy i nad miarę zdrowy, żeby się na owej mu­ z y c e w nieśmiertelny sposób z e m ś c i ć . —

utożsamianie się z tymi, do których nie należymy, za każdą najbardziej szanowaną działalność, jeśli od­ ciąga nas od naszej sprawy głównej, nawet za każdą cnotę, któraby nas chronić mogła przed twardą od­ powiedzialnością względem siebie samych. Choroba jest odpowiedzią każdym razem, jeśli dopuszczamy się wątpienia co do swoich p r a w , s w e g o zada­ nia,—jeśli zaczynamy w czemkolwiek sobie pobłażać. Dziwna i straszna z a r a z e m ! Ulgi, jakie sobie czy­ nimy, najtwardziej odpokutować jesteśmy zmuszeni! I jeśli następnie pragniemy powrotu do zdrowia, niema dla nas innego wyboru: musimy objuczyć się c i ę ż e j , niż byliśmy objuczeni k i e d y k o l w i e k . . .

5. 4. Samotny odtąd i podejrzliwie niedowierzający sobie, zająłem, nie bez gniewu, w ten sposób stano­ wisko p r z e c i w sobie z a wszystkiem, c o m n i e właśnie ból sprawiało i dotykało: — w ten sposób znalazłem z powrotem drogę do owego nieustraszo­ nego pesymizmu, który jest przeciwieństwem wszel­ kiego łgarstwa romantycznego, i, jak dziś chętnie so­ bie wyobrażam, drogą do »mnie« samego, do m o ­ j e g o zadania. O w o ukryte i w ł a d c z e coś, na co długo nie mamy nazwy, aż w końcu okazuje się ono naszem z a d a n i e m , — ten tyran, tkwiący w nas samych, straszliwie odpłaca za każdą próbę, którą czynimy, żeby go wyminąć, lub wymknąć się przed nim, za każde przedwczesne postanowienie, za każde

Wtedy dopiero nauczyłem się owej m o w y sa­ motnika, którą tylko najbardziej milczący, najwięcej cierpiący rozumieją: mówiłem, bez świadków lub ra­ czej mimo świadków, żeby nie cierpieć w milczeniu, mówiłem o rzeczach, które się mnie nie tyczyły, lecz tak, jak gdyby mnie one obchodziły. Wtedy posiadłem sztukę o k a z y w a n i a się radosnym, objektywnym, ciekawym, przedewszystkiem zdrowym i złośliwym, — jest to dowodem »dobrego s m a k u « u chorego, jak mi się zdaje? L e c z delikatniejszemu oku i współczuciu mimo to nie ujdzie, co, być może, stanowi wdzięk tych pism, — że przemawia przez nie cierpiący i po­ zbawiony, jak gdyby nie był cierpiącym i pozbawio­ nym. Tu p o w i n n y były ostać się przeciw życiu równowaga, swoboda, nawet wdzięczność, tutaj pa­

9

8 nuje wola surowa, dumna, ustawicznie czujna, zawsze wrażliwa, która postawiła sobie za zadanie obronę życia p r z e c i w cierpieniu i przyłamanie wszyst­ kich wniosków, które zwykle wyrastają niby grzyby trujące z bólu, rozczarowania, wstrętu, osamotnienia i innych mokradeł. Może to będzie w s k a z ó w k ą dla naszych pesymistów do zbadania samych siebie? — bo w ó w c z a s to w y r w a ł e m z siebie zdanie: kto cierpi, n i e m a j e s z c z e p r a w a d o pesymizmu!« Wtedy to prowadziłem w sobie żmudną i cierpliwą walkę przeciw nienaukowej skłonności wszelkiego pesymizmu romantycznego, która sprawia, że od­ dzielne doświadczenia osobiste w y d y m a się, rozciąga do sądów ogólnych, do potępienia ś w i a t a . . . krótko mówiąc, zatoczyłem wtedy wzrokiem w k o ł o . Opty­ mizm, jako środek do wyzdrowienia, żeby kiedyś znowu d o pesymizmu m i e ć p r a w o — rozumie­ cie to? Podobnie jak lekarz przenosi swego cho­ rego w otoczenie zupełnie obce, żeby go oderwać od całego »dotychczas«, od trosk, przyjaciół, listów, obo­ wiązków, głupstw, udręczeń pamięci, żeby się nauczył sięgać rękoma i zmysłami po nowy pokarm, nowe słońce, nową przyszłość, tak ja lekarz i chory w je­ dnej osobie, zmusiłem się do odmiennego, nie wypró­ bowanego k l i m a t u d u s z y , mianowicie d o wę­ drówki na obczyznę, w o b c o ś ć , do ciekawości dla wszelkiego rodzaju rzeczy o b c y c h . . . Za tem poszły długie krążenie, szukanie, zmiana, niechęć względem wszystkiego, co t r w a ł e , względem ociężałego po­ twierdzania i zaprzeczania; również dyetetyka i kar­ ność, czyniące ducha jak najlżejszym, żeby mógł da­ leko wybiegać, wysoko wzlatywać, a przedewszystkiem coraz na nowo odlatywać. W rzeczywistości

było to minimum ż y c i a , zerwanie ze wszelkiemi ordynarniejszemi pożądliwościami, niezależność po­ śród wszelkiego rodzaju niepomyślności zewnętrznych z dumą, iż m o ż e się żyć pośród tych niepomyślności, nieco cynizmu być może, nieco osławionej beczki, ale z pewnością wiele szczęścia świerszczkowego, dużo ochoczości świerszczkowej, wiele ciszy, światła, subtelniejszego szaleństwa, ukrytego marzycielstwa — wszystko to w końcu wydało wielkie duchowe zmęż­ nienie, wzrastającą radość i pełnię zdrowia. Ż y c i e samo n a g r a d z a nas za naszą upartą wolę życia, za taką długą walkę, jaką prowadziłem wtedy z pe­ symizmem znużenia życiem, już za każde uważne spojrzenie naszej wdzięczności, przed którą nie ucho­ dzą najmniejsze, najdelikatniejsze, najbardziej prze­ lotne dary życia. W końcu otrzymujemy jego w i e l k i dar, być może, największy, jaki nam może ofiaro­ wać, — powraca nam n a s z e z a d a n i e . — —

6. C z y ż b y moje doświadczenie — historya cho­ roby i wyzdrowienia, g d y ż wyzdrowieniem się skoń­ c z y ł o — miało być tylko mojem doświadczeniem osobistem? I tylko m o j e m »ludzkiem, arcyludzkiem?« Dziś sądzę raczej p r z e c i w n i e ; przypuszczam coraz i coraz bardziej, że moje książki pielgrzymstwa nie były napisane tylko dla mnie, jak to czasami się zdawać mogło. — Wolnoż mi teraz, po sześciu la­ tach wzrastającego przekonania, posłać je znowu w podróż na próbę? Wolnoż mi szczególniej polecić

11

10 je sercu i uchu tych, na których cięży jakakolwiek »przeszłość«, i którzy posiadają dość jeszcze ducha, żeby cierpieć z powodu d u c h a przeszłości. Przedewszystkiem jednak w a m , którym najciężej, w y rzadcy, najbardziej narażający się, najbardziej du­ chowi, najodważniejsi, wy, którzy musicie być s a ­ m o w i e d z ą duszy nowoczesnej, i jako tacy musi­ cie posiadać swoją w i e d z ę , w których skupiło się wszystko, co tylko może być dziś chorobą, trucizną, niebezpieczeństwem, — których przeznaczenie chce, że musicie być bardziej chorzy, niż jakakolwiek je­ dnostka, ponieważ nie jesteście »tylko jednostkami«.... których pocieszeniem jest, żeby poznać drogę do n o w e g o zdrowia, ach! i iść tą drogą ku zdrowiu jutra i pojutrza, wy wybrani, wy zwycięscy, wy nie­ przemijający, wy najzdrowsi, najsilniejsi, wy do­ brzy Europejczycy! — —

7. Żeby w końcu sformułować jeszcze swoje prze­ ciwieństwo d o p e s y m i z m u r o m a n t y c z n e g o , to jest do pesymizmu tych, którym z b y w a na czemś, nieudanych, zwyciężonych: istnieje wola tragizmu i pe­ symizmu, będąca oznaką zarazem surowości, jak siły intelektu (smaku, uczucia, sumienia). Mając wolę tę w piersiach, nie czuje się lęku przed straszliwością i zagadkowością wszelkiego bytu; szuka się ich nawet. Poza taką wolą kryje się męstwo, duma, pragnienie w i e l k i e g o wroga. — T a k a była pesymistyczna perspektywa moja z samego początku — nowa per­

spektywa, jak sądzę? taka, jaka dziś jeszcze jest nowa i obca? Dotąd się jej trzymam, i proszę wie­ rzyć, zarówno d l a siebie, jak, gdy się zdarzy okazya, p r z e c i w s o b i e . . . Mamże tego jeszcze dowo­ dzić? L e c z cóż tedy w tej długiej przedmowie — dowiedzione zostało ?

Sils-Maria,

E n g a d y n a wyżnia,

w październiku

1886.

ROZDZIAŁ PIERWSZY:

ZDANIA I MYŚLI

RÓŻNE.

1.

Z a w i e d z i o n y m p r z e z f i l o z o f i ę . — Jeśli dotąd wierzyliście w najwyższą wartość życia i jeśli teraz widzicie, żeście się zawiedli, c z y ż zaraz trzeba go się pozbywać za najniższą cenę ?

2. W y b r e d n y . — Można także stać się wybred­ nym w rzeczach jasności pojęć: jakże nieznośnem b y w a wtedy obcowanie z ludźmi napół jasnymi, mgli­ stymi, dążącymi do czegoś i p r z e c z u w a j ą c y m i ! Jakże śmiesznem a jednak nierozweselającem wydaje się ich wieczne trzpiotanie i uganianie, kiedy w istocie nie mogą wzlatywać i chwytać !

16 3. Oblubieńcy rzeczywistości. — Kto w końcu spostrzega, jak bardzo i jak długo był wo­ dzony za nos, z gniewu rzuca się w objęcia nawet najbrzydszej rzeczywistości: tak iż ogarniając cale świata koleje, przypadali jej najlepsi oblubieńcy, -albowiem najlepsi byli z a w s z e oszukiwani najlepiej i najdłużej.

4. P o s t ę p w o l n o m y ś l n o ś c i . — Nie można lepiej unaocznić różnicy między dawniejszą a teraź­ niejszą wolnomyślnością, jak przypominając owo zdanie, do którego rozeznania i wypowiedzenia trzeba było całej nieustraszoności minionego stulecia, choć, uważane z teraźniejszego punktu widzenia, staje się mimowolną naiwnością, — mam na myśli zdanie Woltera: »Croyez-moi, mon ami, l'erreur aussi a son mérite«.

5. G r z e c h p i e r w o r o d n y f i l o z o f ó w . — Fi­ lozofowie po wszystkie czasy przywłaszczali sobie zdania z n a w c ó w dusz ludzkich (moralistów) i p s u l i je przez to, że brali w znaczeniu bezwzględnem, chcąc dowodzić konieczności tego, co tamci uważali tylko za wskazówki mniej więcej dokładne lub zgoła za

prawdę jedynie w jakimś kraju lub mieście w ciągu iednego dziesięciolecia. L e c z przez to właśnie wyda­ wało się filozofom, iż wznoszą się ponad moralistów. W ten sposób odnajdujemy w podstawach sławnej teoryi Schopenhauera o prymacie woli nad intelek­ tem, o niezmienności charakteru, negatywności roz­ koszy — wszystko to, tak jak on to pojmuje, jest błędem — popularne prawdy ludowe, głoszone przez moralistów. Już w y r a z »wola«, który Schopenhauer przekształcił na wspólne miano dla wielu stanów człowieka i z wielką dla siebie korzyścią osobistą, jako dla moralisty, wstawił tam, gdzie się znajdowała luka w języku, ponieważ odtąd mógł mówić o »woli« tak, jak przed nim mówił o niej Pascal już »wola« Schopenhauera w rękach swego twórcy przerodziła się w klęskę dla nauki wskutek szału filozoficznego uogólniania. Albowiem twierdzić, że wszystkie twory przyrody posiadają w o l ę , znaczy to czynić z tej woli rodzaj metafory poetyckiej; w końcu nadużyto jej w celach fałszywej objektywizacyi do najroz­ maitszych wybryków mistycznych — i w s z y s c y modni filozofowie powtarzają, i zdają się wiedzieć dokład­ nie, że wszystkie rzeczy posiadają jedną wolę, ba, są tą jedną wolą, (co wynosi na to, sądząc we­ dług opisu tej powszechnej i jedynej woli, jaki po­ dają, że chcą koniecznie mieć za Boga d y a b ł a głupiego).

6. P r z e c i w f a n t a s t o m . — Fantasta zaprzecza prawdy przed sobą, łgarz przed innymi. DZIEŁĄ NIETZSCHEGO. T. XI.

18

19

7. W r o g i ś w i a t ł u . — Jeśli się komu wyjaśni, że ściśle biorąc, nigdy nie może mówić o prawdzie, lecz jedynie o prawdopodobieństwie i jego stopniach, spostrzega się zwykle po nieukrywanej radości pou­ czonego, o ile ludzie wolą niepewność horyzontu du­ chowego i jak w głębi duszy n i e n a w i d z ą prawdy za jej określoność. — Może przyczyna kryje się w tem, że w s z y s c y w tajemnicy lękają się, żeby zbyt jasne światło prawdy na nich samych nie padło? Chcą coś znaczyć, a więc nie powinno się widzieć, czem s ą ? Lub może jest to tylko obawa przed zbyt jasnem światłem, do którego nie przywykły ich du­ sze zmierzchowe i łatwo dające się oślepić, tak iż muszą go nienawidzić ?

8. S c e p t y c y z m c h r z e ś c i j a ń s k i . — Lubią przedstawiać teraz Piłata z jego pytaniem: co jest prawda, jako obrońcę Chrystusa, aby wszystko, co zostało poznane, oraz co poznać można, podać w po­ dejrzenie, jako pozór, i na budzącym dreszcz osta­ tecznym planie niemożliwości wiedzenia wznieść K r z y ż .

musicie przypuszczać, że albo wszystkie rzeczy przy­ rodzone ulegają swemu prawu, z wolnego i dobrowol­ nie przyjętego posłuszeństwa — w tym przeto wy­ padku podziwiacie moralność natury —; albo zachwy­ cacie się wyobrażeniem twórcy mechanika, który zbudował najkunsztowniejszy zegar, dodając mu, jako upiększenie, ż y w e istoty. — Konieczność w przyro­ dzie staje się bardziej ludzką dzięki wyrażeniu »zgodnie z prawami«, i jest ostatnią kryjówką dla marzeń mitologicznych.

10. H i s t o r y i p r z y p a ś ć w u d z i a l e . — Mgliści i świat zaciemniający filozofowie, a więc w s z y s c y metafizycy drobniejszego i grubszego kalibru, dostają bólu oczu, uszu i zębów, skoro zaczynają podejrze­ wać że jest coś prawdy w twierdzeniu, iż odtąd cała filozofia należy do dziedziny historyi. Dla ich b ó l u , można im przebaczyć, że tego, kto tak mówi, ob­ rzucają kamieniami i błotem: lecz przez to sama teo­ rya na pewien czas stać się może brudną i mizerną i stracić na swym wpływie. :

11. 9. z

» P r a w o n a t u r y « j a k o p r z e s ą d . — Kiedy takim zachwytem rozprawiacie o prawach natury,

P e s y m i s t a i n t e l e k t u . — Człowiek istot­ nie wolny duchem będzie też o duchu samym myś­ lał w sposób swobodny i nie będzie ukrywał przed sobą, co w źródle i kierunku ducha może być za2 *

21

20 trważającego. I dlatego, być może, inni okrzyczą go za najzawziętszego przeciwnika wolnomyślności i na­ dadzą mu obraźliwe i odstraszające miano »pesymisty intelektu«: jak to jest ich zwyczajem nazywać kogoś nie zgodnie z jego wybitną silą i cnotą, lecz według tego, co w nim jest dla nich najbardziej obcego.

12. U k r y t y w ę z e ł e k m e t a f i z y k ó w . — Nikomu z tych, którzy z taką fanfaronadą rozprawiają o nau­ kowości swojej metafizyki, nie należy zgoła odpo­ wiadać; wystarcza pomacać węzełek, który ukrywają za plecami z pewnego rodzaju obawą: jeśli się uda go rozwiązać, wtedy ku ich zawstydzeniu ukazują się na światło dzienne rezultaty tej naukowości: mi­ ­utki Bóg kochany, przyjemna nieśmiertelność, cza­ sami trochę spirytyzmu, a w każdym razie cała kupa nędzy biednego grzesznika i p y c h y faryzeusza.

13. Szkodliwość poznania w pewnych wypadkach. Pożytek, jaki przynosi bezwzględne poznanie prawdy, tak ustawicznie i po wiele set razy dowodzony zostaje, iż bez wahania należy się pogo­ dzić z drobnemi i rzadkiemi szkodami, jakie wskutek niego cierpieć może jednostka. Nie można zapobiec

temu, żeby chemikowi nie zdarzyło się zatruć lub oparzyć. — Co się stosuje do chemika, stosuje się do całej naszej cywilizacyi, z czego, mówiąc nawia­ sem, jasno się wywodzi, jak bardzo powinna dbać ona o maści kojące na oparzenia i o posiadanie w po­ gotowiu odtrutek.

14. Czego filister potrzebuje koniecz­ n i e . — Filister sądzi, że przedewszystkiem potrze­ buje szmatki purpurowej lub turbanu metafizycznego, i odjąć sobie tego w żadnym razie nie pozwala, a przecież w y d a w a ł b y się mniej śmiesznym bez tego stroika.

15. M a r z y c i e l e . — Zapomocą wszystkiego, c o marzyciele mówią na pochwałę swej ewangelii lub s w e g o mistrza, bronią samych siebie, choć mogą nie wiem jak chcieć uchodzić za sędziów (nie zaś za oskarżonych), a to dla tego, że mimowolnie i niemal co chwila przypomina się im, iż są wyjątkami, które muszą się usprawiedliwić.

23 22 16.

co woda w nich

zawiera,

więc

według tego,

co

n i e jest

wodą.

D o b r o w a b i d o ż y c i a . — Wszystkie rzeczy dobre są silnymi środkami podniecającymi do życia, nawet każda dobra książka, napisana przeciw życiu. 19.

17. S z c z ę ś c i e h i s t o r y k a . — »Kiedy słuchamy przemawiających w y n a l a z c z y c h metafizyków i za­ światowców, czujemy wprawdzie, że my, reszta, je­ steśmy ubodzy duchem, ale także, że naszym jest świat przemiany, z wiosną i jesienią, zimą i latem, i że do tamtych należy świat zagrobowy — ze swemi nieskończonemi mgłami, swymi szarymi i chłodnymi cieniami.«— T a k mówił do siebie ktoś, przechadzając się w słońcu porannem: ktoś, w kim przy rozważaniu historyi nie tylko duch, lecz i serce przekształcało się ustawicznie na nowo i kto, w przeciwieństwie do metafizyków, czuje się szczęśliwy, że »nie jedną du­ szą nieśmiertelną«, lecz w i e l e d u s z n i e ś m i e r ­ t e l n y c h w sobie przechowuje.

O b r a z ż y c i a . — W y m a l o w a ć obraz życia, zadanie, jakie sobie tak często stawiają poeci i filo­ zofowie, jest mimo to niedorzeczne: nawet pod ręką największych malarzy-myślicieli powstawały z a w s z e tylko obrazy i obrazki z j a k i e g o ś życia, mianowicie z ich życia — i nawet nic innego nie jest możliwe. W tem, co się staje, rzecz stająca się nie może się odbić jako coś stałego i trwałego, nie jako »życie w ogóle«.

20. P r a w d a nie znosi

innych bogów obok

s i e b i e . — W i a r a w prawdę zaczyna się od wątpie­ nia o wszystkich

»prawdach«, w które się wierzyło

dotychczas.

18. T r z y r o d z a j e m y ś l i c i e l i . — B y w a j ą try­ skające, w y p ł y w a j ą c e i sączące się źródła mineralne; i temu odpowiadają trzy rodzaje myślicieli. Laik oce­ nia je według obfitości wody, znawca według tego,

21. O c z e m w y m a g a j ą m i l c z e n i a . - Kiedy się mówi o wolnomyślności, jako o nadzwyczaj nie­ bezpiecznej wyprawie przez lodowce i morza lodowe,

25

24 ci, co nie chcą pójść tą drogą, czują się tak obrażeni, jak gdyby wyrzucano im ich wahanie się i słabe nogi. Nie znosimy, żeby mówiono wobec nas o rze­ c z y trudnej, do której czujemy, żeśmy nie dorośli.

22. Historia in nuce. — Najpoważniejsza parodya, jaką kiedykolwiek słyszałem, jest następująca: »na początku był nonsens i nonsens b y ł , na Boga! i Bo­ giem (boskim) był nonsens«.

23. N i e u l e c z a l n y . — Idealista jest niepoprawny: jeśli się go wyrzuci z jego nieba, robi sobie ideał z piekła. Sprawcie, żeby się rozczarował i patrzcie! — z nie mniejszym zapałem chwyta się rozczarowania, jak dopiero co oddawał się nadziei. Jeżeli skłonność jego należy do wielkich nieuleczalnych skłonności natury ludzkiej, może sprowadzić tragiczną dolę i stać się przedmiotem T r a g e d y i : która w swem zało­ żeniu zajmuje się tem, co w ludzkim losie i charakte­ rze jest nieuleczalnego, niedającego się odwrócić, nieodwołalnego.

24. Oklaski przedłużeniem widowiska. — Błyszczące oczy i ż y c z l i w y uśmiech są rodzajem oklasków, którymi nagradza się całą wielką komedyę świata i bytu, — ale zarazem komedyą w komedyi, która ma innych spektatorów pociągnąć do »plaudite amici«.

25 . O d w a g a b y ć n u d n y m . — Kto nie posiada męstwa, żeby jego samego i jego dzieło znajdowali nudnym, nie należy z pewnością do duchów najwięk­ szych, c z y to w sztukach, c z y w naukach. — Śmie­ szek, któryby wyjątkowo był zarazem myślicielem, mógłby, patrząc na świat i historyę dodać: »Bóg tego męstwa nie miał; wszystkie rzeczy chciał uczy­ nić i uczynił zanadto interesującemi«.

26. Z najwnętrzniejszego doświadcze­ n i a m y ś l i c i e l a . — Nic niema trudniejszego dla człowieka od pojmowania jakiejś rzeczy nieosobowo: rozumiem przez to, żeby widział w niej właśnie rzecz, nie zaś o s o b ę : ba, możnaby nawet zapytać, czy wogóle jest dlań rzeczą możliwą, choćby na chwilę zatrzy­ mać mechanizm swego popędu tworzącego i wymyś-

26 lającego osoby. Obcuje bo nawet z myślami, choćby były najbardziej oderwane, tak jak gdyby były indy­ widuami, z któremi trzeba walczyć, łączyć się, które trzeba ochraniać, któremi trzeba się opiekować, które trzeba odżywiać. Podpatrzmy i podsłuchajmy tylko siebie samych, w o w y c h chwilach, kiedy słyszymy, lub odkrywamy nowe jakieś dla siebie twierdzenie. Zdarzyć się może, że się nam nie podoba, ponieważ występuje tak dumnie, tak pysznie: nieświadomie za­ pytujemy się siebie, czybyśmy nie mogli postawić mu u boku jego przeciwieństwa, niby wroga, czybyśmy nie mogli doń doczepić jakiegoś »może«, lub »nie­ kiedy«, już słówko »prawdopodobnie« jest dla nas zadośćuczynieniem, ponieważ niweczy przykrą tyra­ nię osobistą bezwzględności. Przeciwnie, kiedy owo nowe zdanie występuje w formie łagodniejszej, deli­ katne, cierpliwe i pokorne, niby samo padające w obję­ cia przeczeniu, tedy zapomocą innej próby doświad­ czamy swego samowładztwa: jakżeż to, c z y ż możemy tej słabej istocie odmówić pomocy, nie pieścić jej i nie karmić, nie udzielić jej siły, pełni, prawdziwości, ba, nawet bezwzględności? C z y ż nie możemy obejść się z nią po ojcowsku, po rycersku, ze współc z u c i e m ? — Kiedyindziej znowu spostrzegamy tu pe­ wien sąd i tam pewien sąd, które ani patrzą na sie­ bie, ani ku sobie się nie zbliżają: wtedy łaskocze nas myśl, czyby się nie udało urządzić tutaj małżeństwa, wyciągnąć w n i o s k u , i z góry już doznajemy przy­ jemnego uczucia, że jeśliby z tego wniosku wypły­ nęły skutki, tedy by honor przypadł nietylko obu są dom, pozostającym w związku małżeńskim, lecz także i swatom. Jeśli jednak z o w ą myślą nie można sobie poradzić ani drogą oporu i niechęci, ani też drogą

27 życzliwości ( i jeśli u w a ż a się j ą z a p r a w d z i w ą — ) tedy poddajemy się jej, i hołd składamy jako wo­ dzowi i księciu, umieszczamy ją na tronie i nie mó­ w i m y o niej inaczej jak z uroczystością i dumą: g d y ż w j e j blasku błyszczymy i my. Biada temu, ktoby ją chciał przyćmić. Niech się jednak zdarzy, że pewnego dnia ta sama myśl w y d a się nam po­ dejrzaną: — wtedy niezmordowani twórcy królów (king-makers) w dziejach ducha strącamy ją z tronu i pośpiesznie wznosimy jej przeciwniczkę. Nie wadzi to rozważyć i pomyśleć jeszcze głębiej; z pewnością nikt nie będzie mówić wtedy o »popędzie naukowym samym w sobie«! — Czemu więc człowiek przekłada p r a w d ę nad nieprawdę w tej p o t a j e m n e j w a l c e idei osób, w tem najczęściej ukrytem kojarzeniu małźeństw między myślami, w tem budowaniu państw w dziedzinie myśli, w tem wychowywaniu, pielęgnowaniu myśli i udzielaniu im pomocy, jakiej się udziela ubogim i chorym? Z tego samego powodu, dla ja­ kiego się rządzi s p r a w i e d l i w o ś c i ą w obcowaniu z osobami rzeczywistemi: d z i ś , z przyzwyczajenia, dziedziczności i przyuczenia, p i e r w o t n i e , ponieważ prawda — tak jak słuszność i sprawiedli­ wość — jest p o ż y t e c z n i e j s z a i z a s z c z y t ­ n i e j s z a od nieprawdy. Albowiem w państwie myśli nie łatwo zachować w ł a d z ę i s ł a w ę , jeśli się opierają na błędzie lub kłamstwie: poczucie, iż taka bu­ dowa zawsze kiedyś zwalić się może, jest u p o k a ­ r z a j ą c e dla świadomości budowniczego; wstyd g o kruchości materyału, i chciałby, ponieważ sam siebie bierze p o w a ż n i e j , niż cały świat pozostały, nie robić nic, coby nie było t r w a l s z e , niż cały świat pozostały. W żądzy prawdy obejmuje wiarę w nieśmiertelność

28

29

osobistą, to znaczy najdumniejszą, najwznioślejszą myśl, jaka kiedykolwiek istniała, albowiem wiąże się ona najściślej z ukrytą myślą: «pereat mundus, dum ego salvus sum!« Dzieło własne przekształca się w ego, sam przekształca się w rzecz nieprzemijającą, stawia­ j ą c ą czoło przeciw wszystkiemu. Jego to niezmierzona duma wymaga, żeby do dzieła u ż y w a ć tylko najlep­ szych, najtwardszych kamieni, a więc prawd, lub tego, co za prawdy uważa. Słusznie po wszystkie czasy wymieniano p y c h ę , jako »występek wiedzą­ c y c h « — jednak bez tego płodnego występku źleby było z prawdą i jej znaczeniem na ziemi. W tem je­ dnak, ż e czujemy s t r a c h przed swymi własnymi myślami, pojęciami, wyrazami, lecz że zarazem siebie samych w nich c z c i m y , mimowolnie przypisujemy im prawo nas samych nagradzać, potępiać, chwalić i ganić, w tem więc, że obcujemy z nimi jako z wolnemi osobami duchowemi, z siłami niezależnemi, jako równi z równymi — w tem kryje się korzeń tego rzadkiego zjawiska, które nazwałem »sumieniem intelektualnem«. — T a k więc i w tym wypadku coś moralnego w najlepszem znaczenia zakwitło z »ko­ rzenia czarnego«.

27. O b s k u r a n c i . — R z e c z ą zasadniczą w czar­ nej magii obskurantyzmu nie jest to, że chce przy­ ćmić głowy, lecz że obraz świata chce zaczernić, na­ sze w y o b r a ż e n i e o b y c i e p r z y c i e m n i ć . D o tego, wprawdzie, u ż y w a często środka, polegającego na tem, żeby przeszkodzić oświacie umysłów, nie-

kiedy jednak u ż y w a środka wprost przeciwnego i przez najwyższe wysubtelnienie intelektu stara się w y w o ł a ć p r z e s y c e n i e jego owocami. Subtelni metafizycy, przygotowujący sceptycyzm i w y w o ł u j ą c y s w ą nad­ mierną bystrością umysłu niedowierzanie do bystrości umysłu wogóle, są dobremi narzędziami tego bardziej subtelnego obskurantyzmu. Jestże możliwe, że sa­ mego Kanta można użyć w tym celu? co więcej, że w e d ł u g jego własnego osławionego oświadczenia on sam, przynajmniej przez pewien czas, c h c i a ł cze­ goś podobnego: utorować drogę dla w i a r y , przez wytknięcie szranek dla w i e d z y ? — co mu się wprawdzie nie powiodło; ani jemu, ani jego następ­ com na w i l c z y c h i lisich ścieżkach tego nadzwyczaj wysubtelnionego i niebezpiecznego, ba, najniebezpiecz­ niejszego obskurantyzmu: ponieważ czarna magia ukazuje się tutaj w aureoli świetlnej.

28. J a k i e g o r o d z a j u f i l o z o f i a jest zgubna d l a s z t u k i . — Kiedy mgłom metafizyczno-mistycznej filozofii powiedzie się wszystkie zjawiska este­ tyczne uczynić n i e p r z e z r o c z y s t e m i , w y p ł y w a stąd, że nie można ich o c e n i a ć między sobą, ponie­ w a ż żadne oddzielne zjawisko nie daje się wyjaśnić. L e c z jeśli nie można porównywać ich ze sobą dla oceny, w końcu zjawia się zupełna b e z k r y t y c z n o ś ć , ślepe zgadzanie się na wszystko: stąd jednak znowu stałe zanikanie r o z k o s z y , jakiej dostarcza sztuka, która tylko przez najbardziej zaostrzony smak

31

30 i rozróżnianie różni się od surowego zaspakajania potrzeby. Im bardziej jednak zanika rozkosz, tem bardziej pragnienia artystyczne przekształcają się w pospolity głód, który artysta stara się zaspokoić przez coraz bardziej ordynarny pokarm.

29. W G e t s e m a n e . - Najboleśniejsze, co myś­ liciel rzec może do artystów, brzmi: »nie możecie przeto c z u w a ć z e m n ą nawet jednej godziny?«

30. Z a w a r s z t a t e m t k a c k i m . — Wobec nie­ licznych, którzy znajdują uciechę w rozwiązywaniu węzłów i rozsnuwaniu wątków, wielu pracuje w kie­ runku odwrotnym (naprzykład w s z y s c y artyści i ko­ biety), żeby je coraz na nowo z w i ą z y w a ć i plątać, a tak żeby rzeczy zrozumiane przekształcać w niezrozumiane, a jeśli można w niedające się zrozumieć. Co wreszcie na tem się kończy — że oczka i tkaniny zawsze mu­ szą być cokolwiek zbrukane, ponieważ za wiele rąk pracuje nad niemi i ciągnie je do siebie.

31. W wemu

w

p u s t y n i n a u k i . — Człowiekowi nauko­ jego skromnych i mozolnych wędrówkach,

które, niestety, dość często muszą być wędrówkami przez pustynie, ukazują się owe świetlne miraże, które nazywają się »systemami filozoficznymi«: z czarowną siłą złudzenia migają rozwiązaniem wszystkich zaga­ dek i obiecują w pobliżu najświeższy napój prawdzi­ wej wody życia; serce upaja się radością, a znużony dotyka niemal już wargami celu całej naukowej wy­ trwałości i trudu, tak że mimowolnie porywa się na­ przód. To prawda, niektóre natury stają jak ogłu­ szone przed pięknem złudzeniem: pustynia pochłania je, dla nauki są umarłe. Inne znowu, które doświad­ c z y ł y już nieraz o w y c h pociech subjektywnych, do­ znają niezmiernego zniechęcenia i przeklinają słony smak, jaki owe zjawiska pozostawiają w ustach, i z którego powstaje wściekle pragnienie — kiedy tym­ czasem ani o jeden krok nie zbliżamy się do żadnego źródła.

32. Rzekoma »rzeczywistość rzeczywi­ s t a « . — Przedstawiając oddzielne typy zawodowe, np. wodza, tkacza, marynarza, poeta przybiera po­ zory takiego, który te rzeczy zna do gruntu i jak gdyby był człowiekiem w i e d z ą c y m ; więcej jeszcze, wykładając czyny i losy ludzkie, zachowuje się tak, jak gdyby był obecny przy zakładaniu osnowy świata: w tem znaczeniu jest oszustem. I oszustwa swoje popełnia przed ludźmi n i e o ś w i e c o n y m i — wskutek czego miewa powodzenie: ci nie szczędzą mu swych pochwał dla jego prawdziwego i głębo-

33

32 kiego znawstwa i doprowadzają go w końcu do idei obłędnej, że rzeczywiście zna te rzeczy tak dobrze, jak z n a w c y i specyaliści, ba, jak sam twórca świa­ tów. W rezultacie przeto oszust staje się uczciwym i wierzy w swoją prawdomówność. Ludzie wrażliwi dochodzą do tego, że mu to mówią nawet w oczy, iż posiada prawdę i prawdomówność w y ż s z ą , — oni bowiem bywają czasami znużeni rzeczywistością i marzenie poetyckie jest wtedy dla nich wytchnie­ niem i odpoczynkiem nocnym, dobroczynnym dla g ł o w y i serca. To, co się ukazuje w marzeniu, wy­ daje się im teraz, iż jest więcej warto, ponieważ, jak się rzekło, odczuwają je, jako rzecz bardziej dobro­ czynną: a ludzie z a w s z e sądzili, iż to, co wydaje się posiadać większą wartość, jest prawdziwe, rzeczywi­ ste. Poeci, ś w i a d o m i tej władzy, rozmyślnie zmierzają do tego, żeby to, co zwykle n a z y w a się rze­ czywistością, oczernić i w niepewne, pozorne, nieprawdziwe, grzeszne, bolesne, zwodzicielskie przekształcić, korzystają z wszystkich wątpliwości co do granic poznania, ze wszelkich wykroczeń sceptycz­ nych, żeby rozciągnąć nad rzeczami fałdzistą zasłonę niepewności, a przez to, żeby w tem przyćmieniu ich czarnoksięstwo i magia duchowa bez ochyby były rozumiane jako drogą do »prawdziwej prawdy«, do rzeczywistej r z e c z y w i s t o ś c i !

33. być

Chcieć być sprawiedliwym, a chcieć sędzią. — Schopenhauer, którego wielkie znaw-

stwo rzeczy ludzkich i arcyludzkich, pierwotny zmysł faktyczny nie mało ucierpiały od pstrokatej skóry leopardziej jegoż metafizyki (tę trzeba zeń ściągnąć, żeby pod nią odkryć prawdziwy geniusz moralisty), Schopenhauer czyni doskonalą różnicę, przez którą ma więcej słuszności, niż to sobie sam przyznaje: » wniknięcie w ścisłą konieczność postępków ludzkich jest linią graniczną, oddzielającą g ł o w y f i l o z o f i c z ­ ne od i n n y c h « . To potężne wejrzenie, na które przez pewien czas miał oczy otwarte, sam paraliżo­ wał w sobie wskutek owego przesądu, wspólnego mu jeszcze z ludźmi moralnymi (n i e moralistami), które tak niewinnie i z wiarą wypowiada: »ostateczne i prawdziwe rozwiązanie wewnętrznej istoty całości rzeczy koniecznie musi być w związku ścisłym z roz­ wiązaniem etycznego znaczenia postępków l u d z k i c h « — co właśnie zgoła nie jest »konieczne« ; przeciwnie, raczej zostaje obalone przez owo twierdzenie o ścis­ łej konieczności postępków ludzkich, to jest bezwarunkowej niewolności i nieodpowiedzialności woli. G ł o w y filozoficzne będą się tedy różnić od innych tem, że nie wierzą w metafizyczne znaczenie moral­ ności: i to w y t w o r z y między niemi przepaść tak głę­ boką i nieprzebytą, iż przepaść, istniejąca obecnie między » w y k s z t a ł c o n y m i « a » ni e wykształconymi«, na którą się tak uskarżają, zaledwie daje o niej pojęcie. W p r a w d z i e tylne furtki, jakie sobie zosta­ wiają »głowy filozoficzne«, podobnie jak sam Scho­ penhauer, muszą zostać uznane za bezpożyteczne: ż a d n a nie prowadzi na wolność, na powietrze wol­ nej woli; poza każdą, przez którą wymykano się dotychczas, ukazuje się spiżowo spoglądająca ściana fatum: w więzieniu j e s t e ś m y , wolnymi możemy DZIEŁA NIETZSCHEGO. T.

XI.

3

35

34

w y o b r a ż a ć się tylko, nie zdołamy u c z y n i ć się nimi. Ze temu poznaniu nie długo już opierać będzie się można, ukazują zrozpaczone i nieprawdopodobne pozyc y e i szamotania się tych, którzy je atakują, żeby walkę przedłużyć. — Oto co się obecnie mniej więcej dzieje w ich obozie: »a więc nikt nie jest odpowie­ d z i a l n y ? « I jednak wszędzie grzech i poczucie grzesz­ ności. Ależ musi ktośkolwiek być grzesznikiem: nie­ możliwa i odtąd niewolno oskarżać i potępiać jedno­ stki, tej biednej fali stawania się — dobrze więc: niech będzie grzesznikiem sama igraszka fal: stawa­ nie się: tutaj działa wolna wola, tutaj można oskar­ żać, potępiać, pokutować i czynić skruchę: niechaj tedy B ó g b ę d z i e g r z e s z n i k i e m , a c z ł o w i e k j e g o o d k u p i c i e l e m : niechaj historya świata bę­ dzie zarazem winą, potępieniem siebie i samobój­ stwem; złoczyńca niechaj się stanie swym sędzią, sę­ dzia własnym katem«. — T e n c h r z ę ś c i j a n i z m o d w r ó c o n y d o g ó r y n o g a m i — bowiem cóż t o jest innego? — to także ostatni sztych w walce do­ ktryny o bezwarunkowej moralności z doktryną o bezwarunkowej niewoli — rzecz straszliwa, jeśliby była czemś w i ę c e j , niż g r y m a s e m l o g i c z n y m , więcej, niż odrażającem wykrzywieniem dogorywa­ jącej myśli — być może, skurczem śmiertelnym zroz­ paczonego i szukającego ratunku serca, któremu obłęd podszeptuje: »Oto jesteś baranek, który nosi grzechy boskie na sobie«. — Błąd tkwi nietylko w poczuciu: »jam jest odpowiedzialny«, lecz również w owem przeciwieństwie: »jam nie jest odpowie­ dzialny, lecz ktoś musi nim być przecież«. — To także nieprawda: filozof przeto powinien rzec, jak Chrystus: »nie sądźcie«, i ostatnia różnica między

głowami filozoficznemi i pozostałemi byłaby ta: że tamte chcą być s p r a w i e d l i w a , a te pragną być sędziami.

34.

P o ś w i ę c e n i e . — Sądzicie, że cechą czynu moralnego jest poświęcenie? — Pomyślcie tedy co­ kolwiek nad tem, że w każdym czynie, spełnionym po namyśle, zawiera się poświęcenie, zarówno w naj­ gorszym, jak w najlepszym.

35. Przeciw tym, co badają moralność p r z e z m i k r o s k o p . — Trzeba znać czyny najlep­ sze i najgorsze, do jakich człowiek jest zdolny, jak w wyobraźni, tak w rzeczywistości, żeby móc osą­ dzić, jak silna jest jego natura moralna. Ale dowie­ dzieć się tego jest rzeczą niemożliwą.

36. Z ą b ż m i i . — C z y m a się, czy się nie m a zęba żmii, nie wie się o tem, dopóki ktoś na nas nie nastąpił. Kobieta lub matka powiedziałaby: dopóki ktoś nie nadepnął na nasze ukochanie lub dziecko. — 3*

36

37

Charakter nasz bardziej jeszcze zależy od tego, czego nie przeżywamy, niż od tego, co się przeżywa.

37. O s z u s t w o w m i ł o ś c i . — Niejedno zapo­ mina się z przeszłości i rozmyślnie w y r z u c a z pa­ mięci, to znaczy, chcemy, żeby obraz, spoglądający ku nam z przeszłości, okłamywał nas, schlebiał na­ szej mglistości — pracujemy bez przerwy nad tem oszukiwaniem samych siebie. — I wy, co tyle »o za­ pominaniu o sobie w miłości«, »o rozpływaniu się s w e g o ja w innej o s o b i e « mówicie, i chwalicie się tyle, sądzicie, że jest to coś zasadniczo innego? Roz­ bija się więc zwierciadło, przeistacza się siebie w imaginacyi w inną osobę, którą się podziwa, rozkoszuje się nowym obrazem swojego ja, chociaż nadaje mu się miano innej osoby — i całe to zjawisko ma n i e być oszukiwaniem samego siebie, ma n i e być samo lubstwem — jakże ja w a s podziwiam ! Sądzę, że ci, co p r z e d s o b ą coś ukrywają i ci, co jako ca­ łość ukrywają się przed sobą, podobni są do siebie z tego, że w skarbcu poznania popełniają k r a d z i e ż : w y p ł y w a stąd jasno, przed jakiego rodzaju przestęp­ stwem ostrzega zdanie: »poznaj samego siebie«.

38. W y p i e r a j ą c e m u s i ę p r ó ż n o ś c i . — Kto wypiera się próżności, posiada ją zwykle w formie

tak brutalnej, że instynktownie zamyka na nią oczy, g d y ż inaczej musiałby gardzić sobą.

39. C z e m u g ł u p i s t a j ą się tak c z ę s t o zło­ ś l i w y m i . — Na zarzuty przeciwnika, przeciw któ­ rym g ł o w a czuje się zbyt słabą, odpowiada serce podejrzeniem motywów tych zarzutów.

40. S z t u k a w y j ą t k ó w m o r a l n y c h . — Ku sztuce, ukazującej i wysławiającej wyjątki moralne — to, gdzie dobro złem, niesprawiedliwość sprawiedli­ wością się staje —, wolno rzadko tylko skłaniać ucho: podobnie jak od c y g a n ó w kupuje się czasami coś niecoś, zawsze jednak z obawą, iż przy tem zwędzą daleko więcej, niż zyskuje się na kupnie.

41. Używanie i nieużywanie trucizn. — Jedyny argument rozstrzygający, który po wszystkie czasy powstrzymywał ludzi od zażywania trucizny, nie polegał na tem, że trucizna zabija, lecz że ma smak nieprzyjemny.

39

38 42.

łożonych, polepsza ich

charakter i chroni, żeby się

nie stali zbyt ostrzy i kwaśni. Ś w i a t b e z p o c z u c i a g r z e c h u . — Gdyby popełniano tylko takie czyny, które nie pociągają za sobą wyrzutów sumienia, wyglądałby świat ludzki zawsze jeszcze dość źle i łajdacko: lecz nie tak cho­ robliwie i żałośnie, jak teraz. — Po wszystkie czasy żyło dość ludzi złych b e z sumienia: i wielu ludziom dobrym i dzielnym brak było poczucia radości z czy­ stego sumienia.

43. S u m i e n i e . — Wygodniej słuchać głosu su­ mienia, niż rozumu: albowiem w każdem niepowo­ dzeniu ma się uniewinnienie i otuchę. Oto dlaczego tak wiele jeszcze jest ludzi sumiennych w porówna­ niu z ilością rozumnych.

45. N i e b r a ć z b y t c i ę ż k o . — Odleżeć sobie ciało do ran nieprzyjemnie, ale nie jest jeszcze żadnym dowodem przeciw metodzie kuracyi, która nakazuje położyć się do łóżka. — Ludzie, którzy długo żyli życiem zewnętrznem i w końcu zwrócili się do filo­ zoficznego życia wewnętrznego i samotniczego, wie­ dzą, że jest też rodzaj ran umysłu i uczucia od le­ żenia. Nie jest to więc żadnym argumentem przeciw trybowi życia w zasadzie, lecz czyni koniecznymi małe wyjątki i pozorne powroty do d a w n c h nałogów.

46.

44.

Różne środki przeciw zgorzknieniu. — Dla jednego temperamentu jest z pożytkiem, kiedy gniew swój może wylać w słowach: mowa czyni człowieka słodszym. Inny temperament dopiero wtedy, kiedy się wypowie, nabiera całej właściwej sobie g o r y c z y : temu należy raczej doradzać, żeby coś ze s w e g o gniewu strawił: przymus, jaki tego rodzaju ludzie nakładają sobie wobec nieprzyjaciół lub prze-

L u d z k a » r z e c z s a m a w s o b i e « . — Najwrażliwszą rzeczą, a przecież najbardziej niepoko­ naną jest próżność ludzka: ba, od doznanych ran wzrasta jej siła, i w końcu może się stać olbrzymią.

47. K o m e d y a w i e l u p r a c o w i t y c h . — Nad­ miernym wysiłkiem zdobywają sobie czas wolny i nie

41

40 wiedzą potem, coby z nim zrobić innego, jak liczyć godziny, dopóki ten czas nie upłynie.

48. R a d o w a ć s i ę w i e l e . — Kto wiele się ra­ duje, musi być człowiekiem dobrym: ale, być może, nie jest najmądrzejszym, chociaż właśnie osiąga to, do czego najmądrzejszy całą swą siłą dąży.

49. W z w i e r c i a d l e p r z y r o d y . — C z y ż nie określa to dosyć dokładnie człowieka, kiedy słyszymy, że lubi przechadzać się między zagonami żółtego zboża, że przekłada nad wszystkie inne wyżarzone i pożółkłe jesienne barwy kwiatów i lasów, ponieważ zapowiadają coś piękniejszego, niż to, co przyroda kiedykolwiek osiągnęła, że pod wielkiemi koronami z soczystych liści orzechowych czuje się zupełnie swojsko, jak między blizkimi krewnymi, że w górach największą jego radością jest spotykać owe osamot­ nione jeziora, z których sama samotność zdaje się ku niemu spoglądać, że lubi o w ą szarą ciszę mgli­ stego zmierzchu, która na jesieni i wczesną zimą podkrada się pod same okna, i od wszelkiego szmeru jakby zasłoną aksamitną oddziela, że w dziewiczej skale odczuwa pozostały z prawieków znak, sprag­ niony mowy, czcigodny od czasów dzieciństwa, i że

wreszcie morze ze s w ą ruchomą skórą w ę ż o w ą i dra­ pieżną pięknością jest i będzie zawsze mu obce? — Z pewnością, na c o ś , co jest w tym człowieku, rzeczy te wskazują: lecz zwierciadło przyrody nie mówi nic o tem, że ten sam człowiek, z całą s w ą idyliczną wrażliwością (nie zaś »pomimo jej«) może być samo­ lubnym, drobiazgowym i zarozumiałym. Horacy, który się znal na rzeczach podobnych, najdelikatniejsze poczucie życia wiejskiego włożył w usta i duszę l i c h w i a r z a rzymskiego, w swojem s ł a w n e m : »beatus ille qui procul negotiis«.

50. P o t ę g a b e z z w y c i ę s t w . — Najsilniejsze po­ znanie (o zupełnej niewolności ludzkiej woli) w skutki jest przecież najuboższe: ponieważ zawsze miało naj­ silniejszego przeciwnika: ludzką próżność.

51. W e s e l e i b ł ą d . — Pierwsze mimowolnie udziela się dobroczynnie przyjaciołom dzięki swej istocie, drugie rozmyślnie za pośrednictwem czynów właściwych. Chociaż pierwsze u c h o d z i z a coś wyższego, to jednak tylko drugie daje czyste sumie­ nie i wesele wesele, jakie sprawiają dobre c z y n y ; uczucie to opiera się na wierzeniu w dowolność na­ szych dobrych i z ł y c h czynów, to znaczy na błędzie.

42

43 52.

Głupio jest popełniać nieprawości. — Własną nieprawość, którą się popełnia względem kogoś, znosi się daleko ciężej, niż cudzą (i to nie ze względów moralnych, proszę zauważyć d o b r z e — ) ; sprawca zawsze jest właściwie tym, który cierpi, mia­ nowicie, k i e d y daje do siebie przystęp wyrzutom sumienia, lub przekonaniu, że przez swój postępek uzbroił przeciw sobie społeczeństwo i w ten sposób odosobnił się. Przeto należy już dla samego wewnętrz­ nego swego szczęścia, żeby nie stracić zadowolenia, zupełnie niezależnie od wszystkiego, co nakazuje re­ ligia i moralność, strzec się nieprawości więcej jesz­ cze, niż doznawania nieprawości: w tym bowiem wy­ padku ma się pociechę, płynącą z czystości sumie­ nia, z nadziei na zemstę, na uznanie ludzi prawych, ba, nawet całego społeczeństwa, które odczuwa strach przed złoczyńcami. — Nie mało jest ludzi, którzy się rozumieją na brudnej sztuce oszukiwania siebie, żeby każdą własną nieprawość przekuć na cudzą i na wyrządzoną im samym, i dla usprawiedliwienia tego, co sami popełnili, uzyskać prawo wyjątkowe obrony koniecznej: aby w ten sposób łatwiej swój ciężar podźwignąć.

53. Zawiść głośna i zawiść milcząca. — Zawiść zwyczajna z w y k ł a gdakać, jak tylko kura, której zazdrości, zniesie jajo: to sprawia jej ulgę

i sama staje się łagodniejszą. Istnieje jednak zawiść głębsza: ta milczy w takim wypadku jak grób, i pra­ gnie, żeby teraz wszYstkie usta były zamurowane, a szaleje coraz bardziej, jeśli właśnie tak się nie dzieje. Zawiść milcząca wzrasta w milczeniu.

54. G n i e w s z p i e g i e m . — Gniew wyczerpuje duszę i obnaża ją do samego spodu. Dlatego, jeśli inaczej nie potrafimy rozświetlić stosunków wokół siebie, należy umieć doprowadzić do gniewu otocze­ nie, zwolenników i przeciwników, aby się wreszcie dowiedzieć, co w rzeczywistości przeciw nam się zwraca, i co o nas myślą.

55. O b r o n a m o r a l n i e t r u d n i e j s z a od nap a d a n i a . — Prawdziwe bohaterstwo i mistrzostwo człowieka dobrego polega nie na tem, że, na padając na rzecz, nie przestaje lubić osoby, lecz na czemś o wiele trudniejszem, że b r o n i własnej s p r a w y , nie wyrządzając i nie chcąc wyrządzić przykrości osobie, na którą napada. Miecz do na­ tarcia jest szlachetny i szeroki, miecz do obrony wy­ dłuża się zwykle jak szpilka.

45

44 56. U c z c i w y w b r e w u c z c i w o ś c i . — Czło­ wiek publicznie okazujący, iż jest uczciwym wzglę­ dem siebie, w końcu zawsze wyrabia sobie bardzo wysokie mniemanie o swej uczciwości: wie bowiem aż nadto dobrze, dlaczego jest u c z c i w y — z tego sa­ mego powodu, dla którego inny wybiera pozory i udawanie.

jego osobistości, lacyi

poglądów

które dotychczas przy innej konste­ pozostawały w

cieniu i nie

dawały

się poznać.

59. O b ł u d n e w s p ó ł c z u c i e . — Udaje się współ­ czucie, kiedy się chce p o k a z a ć w y ż s z y m nad uczucie wrogie: ale zwykle napróżno. Spostrzeżenie tego nie obywa się bez silnego zarazem wzrostu wrogości wspomnianej.

57. R o z ż a r z o n e w ę g l e . — Zgarnianie rozżarzo­ nych węgli na cudzą g ł o w ę zwykle b y w a nierozumiane i zawodzi, ponieważ inny czuje się również w prawie do tego, i ze swej strony myślał także o zgarnianiu węgli.

58. N i e b e z p i e c z n e k s i ą ż k i . — Oto ktoś mówi: » spostrzegam na sobie samym: ta książka jest szkod­ liwa«. Ale niechno poczeka, a może przyzna się pew­ nego dnia, że ta sama książka okazała mu wielką usługę, ponieważ wydobyła na wierzch ukrytą cho­ robę jego serca i uczyniła ją w ten sposób wi­ doczną. -- Zmiana poglądów nie pociąga za sobą zmiany charakteru człowieka (lub w małym stopniu tylko); natomiast oświetla pewne strony konstelacyi

60. J a w n a o p o z y c y a d z i a ł a c z ę s t o pojed n a w c z o . — W chwili, kiedy ktoś jawnie daje po­ znać różnicę poglądów między sobą a sławnym wo­ dzem partyjnym lub mistrzem, cały świat sądzi, że, czyniąc tak, musi mieć urazę do przeciwnika. L e c z zdarza się, że właśnie w tej chwili ustępuje uraza, ponieważ poważył się samego siebie postawić obok niego, i pozbył się męki, j a k ą sprawia niewypowiedziana zazdrość.

61. W

Swoje własne pochmurnych stanach

światło widzieć. — smutku, choroby, skruchy,

46

47

miło nam widzieć, iż jednak dla innych świecimy jeszcze, i że wkoło nas spostrzegają jasny blask księżycowy. Na tej drodze pośredniej uczestniczymy w swej własnej zdolności o ś w i e c a n i a .

kryje się słabość, tak nieraz ludzie prawie myślący lecz słabi uciekają się do udawania i jawnie postę­ pują niesprawiedliwie i okrutnie — żeby pozostawić wrażenie siły.

62. R a d o ś ć p o d z i e l a ć . — Żmija, kąsając, myśli, że zadaje nam ból, i raduje się z tego; zwierzę, sto­ jące najniżej, posiada zdolność wyobrażania sobie obcego b ó l u . Ale wyobrażać sobie cudzą radość i radować się przy tem jest najwyższym przywilejem najwyższych zwierząt, i z tych dostępne tylko naj­ bardziej wyszukanym egzemplarzom — to znaczy rzadko jest humanum: tak iż byli filozofowie, co istnienia wspólnej radości zaprzeczali.

65. U p o k o r z e n i e . - Jeśli ktoś w pełnym worze ofiarowanych sobie korzyści

znajduje

choćby

jedno

ziarno upokorzenia, to i wtedy jeszcze robi złą minę przy dobrej grze.

66. H e r o s t r a t y z m k r a ń c o w y . — Mogliby się zdarzyć

Herostratesowie,

coby

własną

świątynię,

w której doznają czci ich własne posągi, zdolni byli 63. C i ą ż a n a s t ę p c z a . — Ci, c o doszli d o dzieł i c z y n ó w swoich, nie wiedząc jak, tem bardziej ob­ noszą się ze swoją ciążą po fakcie: jak gdyby chcąc dowieść, iż są to dzieci ich, nie zaś przypadku.

64. T w a r d o ś ć s e r c a z p r ó ż n o ś c i . — Jak prawość zbyt często bywa płaszczem, pod którym

podpalić.

67. Ś w i a t n a z w z d r o b n i a ł y c h . — Okoliczność, iż wszystko, co słabe i potrzebuje pomocy, przema­ wia nam do serca, wyrabia przyzwyczajenie, że wszystkiemu, co nam przemawia do serca, nadajemy nazwy zdrobniale, osłabione — a więc w poczuciu własnem c z y n i m y słabem i potrzebującem pomocy.

48

49 68.

Wady współczucia. — Współczucie po­ siada za towarzyszkę szczególną bezczelność: ponie­ w a ż za wszelką cenę chce pomóc, nie troszczy się ani o środki leczenia, ani o rodzaj i przyczynę cho­ roby, lecz odważnie rzuca się z maściami na zdro­ wie i reputacyę chorego.

69. Natręctwo. Jest też rodzaj natręctwa względem dzieł; młodzieniaszkiem będąc jeszcze, jako naśladowca, ł ą c z y ć swe imię na stopie równości z najznakomitszemi dziełami wszystkich czasów, dowodzi zupełnego braku wstydu. — Inni bywają natrętni tylko z braku wykształcenia: nie wiedzą, z kim mają do czynienia - zdarza się to często młodym i sta­ rym filologom względem dzieł Greków.

70. W o l a w s t y d z i s i ę i n t e l e k t u . — Z ca­ ł y m chłodem układamy rozumne plany przeciw s w y m namiętnościom: następnie jednak wpadamy w naj­ grubszy błąd przeciw temu, bowiem w chwili, kiedy postanowienie ma być wykonane, wstydzimy się chłodu i rozwagi, z jakimi je powzięliśmy. I popełniamy wtedy coś zupełnie nierozumnego z owego rodzaju

przekornej wielkoduszności, z sobą przynosi.

jaką

każda namiętność

71. D l a c z e g o s c e p t y c y nie p o d o b a j ą się m o r a l n o ś c i . — Kto swoją moralność ceni wy­ soko i bierze poważnie, ten dąsa się na sceptyków w dziedzinie moralności: bowiem to, na co wszystkie swe siły poświęca, należy p o d z i w i a ć , nie zaś ba­ dać i wątpić. — Następnie, bywają natury, których r e s z t k i moralności polegają właśnie na wierze w moralność: ci także zachowują się względem sce­ ptyków, jeśli możliwa, jeszcze namiętniej.

72. L ę k l i w o ś ć . -— W s z y s c y moraliści są lękliwi, ponieważ wiedzą, że skoro ludzie zauważą ich skłon­ ność, w e z m ą ich za szpiegów i zdrajców; następnie, poczuwają się do bezsilności w działaniu, g d y ż w chwili działania motywy czynu niemal zupełnie odciągają ich u w a g ę od samego dzieła.

73. Niebezpieczeństwo dla moralności p o w s z e c h n e j . -- Ludzie szlachetni i zarazem DZIEŁA NIETZSCHEGO.

T.

XI.

4

50

51

uczciwi potrafią wszelkie dyabelstwo, które się naro­ dzi z ich uczciwości, uczynić boskiem, a przez to, na pewien czas, wagi sądu moralnego zatrzymać.

jakiejś osoby mamy sumienie czyste, czy też nieczy­ ste, o tem poucza nas zupełnie niedwuznacznie sen.

77. 74. B ł ą d n a j b a r d z i e j g o r z k i . — Obrazą nie do darowania jest to, kiedy się odkryje, że tam, gdzie byliśmy przekonani, iż nas kochają, uważano nas tylko za sprzęt domowy i upiększenie komnat, któ­ rymi pan domu zadowalał s w ą próżność wobec gości.

75. M i ł o ś ć i d u a l i z m . — Cóż jest innego mi­ łość, jeżeli nie to, iż pojmujemy i cieszymy się, że ktoś inny żyje, działa i odczuwa inaczej, niż my? Żeby miłość z radością mogła przerzucić mosty przez prze­ ciwieństwa, nie powinna ani ich znosić, ani zaprze­ czać. — Nawet miłość własna, jako warunek, za­ wiera niewątpliwy dualizm (lub wielorakość w jednej osobie).

76.

i

S e n t ł u m a c z e m . — Czego czasami nie wiemy nie czujemy dokładnie na jawie — czy względem

R o z p u s t a . — Matką rozpusty nie jest radość, lecz brak radości.

78. K a r a ć i n a g r a d z a ć . — Nikt nie skarży się bez ukrytej myśli o karze i zemście — nawet kiedy skarży się na swój los, ba, na samego siebie. K a ż d a skarga jest oskarżeniem, każda uciecha pochwałą: czy robimy to, czy tamto, zawsze kogoś czynimy od­ powiedzialnym.

79. Dwakroć n i e s p r a w i e d l i w i e . — Nieraz pomagamy prawdzie zapomocą podwójnej niesprawied­ liwości, wtedy mianowicie, kiedy obydwie strony rzeczy, których widzieć jednocześnie nie jesteśmy w stanie, widzimy jedną po drugiej, a przedstawiamy jednak tak, że za każdym razem inną stronę zaniepoznajemy i jej zaprzeczamy, w obłędnem przekona­ niu, że to, co widzimy, jest cała prawda. 4*

52 53 84.

80. N i e d o w i e r z a n i e . — Niedowierzanie samemu sobie nie zawsze występuje niepewnie i lękliwie, czasami czyni to niejako z furyą: upaja się, żeby nie drżeć.

N i e w i n n y s z u b r a w i e c . — D o występku i łajdactwa wszelkiego rodzaju prowadzi długa i stopniowa droga. U kresu tej drogi roje owadów, lęgnących się z nieczystego sumienia, opuszczają zu­ pełnie tego, kto nią idzie, i odtąd, choć całkiem potę­ piony, kroczy on w niewinności.

81. F i l o z o f i a p a r w e n i u s z a . - Jeśli bądź c o bądź chce się być osobistością, trzeba i cień swój otaczać szacunkiem.

82. U m i e ć s i ę m y ć c z y s t o . - Trzeba się nau­ czyć z brudnych okoliczności wychodzić czystszym i jeśli trzeba, myć się nawet brudną wodą.

85. P r o j e k t o w a ć . — Robienie projektów i postanowień przysparza wielu uczuć przyjemnych; i ktoby miał siły w ciągu całego swego życia być tylko budowniczym projektów, byłby człowiekiem bardzo szczęśliwym: lecz kiedy niekiedy musiałby w y p o c z y w a ć po tej działalności, w ten sposób, żeby plan w y k o n y w a ł — i wtedyby przychodziły nań gniew i wytrzeźwienie.

86. 83. P o z w a l a ć s o b i e . - Im bardziej pozwala, tem mniej pozwalają mu inni.

kto

sobie

Zapomocą czego widzimy ideał. — Każdy człowiek dzielny zagłębia się w swojej działalności i poza nią nic widzieć swobodnie nie może. I gdyby nie pewna doza niedoskonałości, dla swej cnoty nie byłby zdolny do żadnej duchowej i moralnej wolności. Nasze w a d y są oczami, przez które oglądamy ideał.

55

54 87. N i e s z c z e r a p o c h w a l a . — Nieszczera po­ chwala pozostawia więcej zgryzot sumienia, niż nie­ sprawiedliwa nagana, prawdopodobnie tylko dlatego, że przesadna pochwala daleko wyraźniej odkrywa słabe strony naszego sądu, niż silna, nawet niespra­ wiedliwa, nagana.

świadomej komedyi próżności. Powaga, z jaką trak­ tuje się każdego umierającego, z pewnością była dla niejednego pogardzanego biedaka największą rozko­ szą w życiu, i rodzajem wynagrodzenia i odszkodo­ wania za wiele niedostatków.

89.

88. J a k s i ę u m i e r a — o b o j ę t n a . — C a ł y spo­ sób, w jaki człowiek myśli o śmierci, znajdując się u szczytu żywotności i w rozkwicie sił wszystkich, jest rzeczywiście bardzo w y m o w n y i znaczący dla tego, co n a z y w a m y charakterem; ale sama godzina śmierci, zachowanie się na łożu śmiertelnem, jest nie­ mal w tym względzie obojętna. Wyczerpanie ucieka­ j ą c e g o życia, mianowicie kiedy umierają ludzie starzy, nieregularne lub niedostateczne odżywianie mózgu w ciągu tego ostatniego czasu, czasami nader gwał­ towny ból, niezwykłe i nowe wrażenia całego stanu i wcale często napad i powrót przesądnych wrażeń i lęków, jak gdyby śmierć była aktem ważnym i trzeba było przekraczać most straszliwego rodzaju, — to wszystko nie p o z w a l a u ż y w a ć śmierci, jako świadectwa dla żyjącego. Nie prawda też i to, że umierający b y w a wogóle u c z c i w s z y o d żyjącego: raczej, niemal każdy, dzięki uroczystej postawie otaczających, powściąganych lub w y l e w a n y c h strumieni łez i uczuć, daje się pociągnąć do świadomej lub nie-

O b y c z a j i j e g o o f i a r y . — Pochodzenie obyczaju sprowadzić można do dwuch myśli: »gmina warta więcej, niż jednostka«, i »trwałą korzyść należy przełożyć nad przemijającą«, z czego w y p ł y w a wnio­ sek, że trwałą korzyść gminy bezwarunkowo należy kłaść wyżej, niż korzyść jednostki, szczególniej nad jej chwilowy dobrobyt, ale także nad jej trwałą ko­ rzyść, a nawet życie. C z y jednostka cierpi na takiem urządzeniu, które wychodzi na korzyść całości, c z y od niego nędznieje i dla niego ginie — obyczaj za­ chowanym być musi, ofiara złożona. Taki sposób myś­ lenia powstaje jednak tylko u t y c h , co n i e są ofiarą — g d y ż ta w swoim wypadku potrafi przeko­ nać, że jednostka mogłaby być więcej warta, niż wielu, jak również, że natychmiastowa rozkosz, jedna chwila rajska powinna być może więcej ceniona, niż mdłe trwanie w stanie bezbolesnym i zadowolonym. L e c z filozofia ofiary powstaje zwykle zbyt późno: po­ przestaje się więc na obyczaju i m o r a l n o ś c i , która właśnie jest tylko poczuciem całości obycza­ jów, w których się żyje i zostało w y c h o w a n y m — i w y c h o w a n y m nie jako indywiduum, lecz jako członek całości, jako pewna liczba większości. — Przeto

57

56 zdarza się też ustawicznie, iż jednostka sama siebie, zapomocą swej moralności majoryzuje.

90. D o b r o i c z y s t e s u m i e n i e . — Sądzicie, ż e wszystkie rzeczy dobre zawsze miały sumienie czy­ ste? — Nauka, a więc z pewnością coś bardzo do­ brego, przyszła na świat bez niego i bez cienia pa­ tosu, raczej ukradkiem, drogami okólnemi, z zakapturzoną lub zamaskowaną głową, niby przestępczyni i w każdym razie przynajmniej z u c z u c i e m przemytniczki. Nieczyste sumienie jest stopniem — nie zaś przeciwieństwem sumienia czystego: g d y ż każde dobro było z początku nowinką, a więc rzeczą nie­ zwykłą, przeciwną obyczajom, n i e m o r a l n ą , i jak robak toczyło serce nieszczęśliwego wynalazcy.

91. P o w o d z e n i e u ś w i ę c a i n t e n c y e . — Nie należy lękać się drogi cnoty, chociażby wyraźnie wi­ dać było, że tylko egoizm — więc pożytek — oso­ bista wygoda, obawa, wzgląd na zdrowie, opinię lub słabość pobudza do tego. Motywy te n a z y w a się nie­ szlachetnymi i interesownymi: zgoda, lecz skoro nas pobudzają do cnoty, np. do wyrzeczenia się, do wierności obowiązkom, do porządku, oszczędności, do miary i umiarkowania, słuchajcież ich, mimo określenia, ja-

kieby im nadawać można! Skoro bowiem osiągło się to, d o czego powołują, o s i ą g n i ę t a c n o t a uszla­ chetnia oddalone motywy postępowania czystem s w e m powietrzem, którem pozwala im oddychać, i duchowem zadowoleniem, którego im udziela, i w następ­ stwie spełniamy te same czynności już nie z podob­ nie pospolitych m o t y w ó w , które nas przedtem do nich prowadziły. — W y c h o w a n i e przeto winno, o ile to możliwa, z m u s z a ć do cnót, zależnie od natury w y c h o w a ń c a : słoneczna i letnia atmosfera duszy nie­ chaj potem sama spełnia dzieło swoje i przynosi jako dar dodatkowy dojrzałość i słodycz.

92. C h r z ę ś c i j a n i z u j ą c y , nie c h r z e ś c i j a ­ n i e . — To więc jest w a s z chrzęścijanizm! — Żeby ludzi r o z g n i e w a ć , wysławiacie swego »Boga i jego świętych«; i znowu, jeśli chcecie ludzi s ł a w i ć , po­ suwacie to tak daleko, że Bóg i jego święci gnie­ wać się muszą. — Chciałbym, żebyście się nauczyli przynajmniej układności chrześcijańskiej, jeśli w a s już nie stać na grzeczność serca chrześcijańskiego.

93. dzie bożny

D o c z e g o p o d o b n i w p r z y r o d z i e lu­ p o b o ż n i i n i e r e l i g i j n i . — Człowiek po­ i jednolity powinien być dla nas przedmiotem

59

58 czci: ale tak samo człowiek jednolity i szczerze, głęboko niereligijny. Jeśli w pobliżu ludzi tego typu czujemy się jakby w pobliżu wysokich szczytów, gdzie potężne strumienie mają s w e źródła, to między pobożnymi czujemy się jakby pod soczystemi, bardzo cienistemi drzewami.

myślą przytem o względnie bezinteresownych chwi lach s w e g o życia, chociażby Eros miał w nich lot bardzo przyziemny; i owi n i e z l i c z e n i , którzy byli p o z b a w i e n i miłości rodziców, lub dzieci, lub tych, których ukochali, lecz przedewszystkiem ludzie z płciowością zsublimowaną znaleźli skarb w chrześcijaniźmie.

94. M o r d e r s t w a l e g a l n e . — D w a największe w historyi świata mordy legalne, mówiąc bez wykrę­ tów, były zamaskowanemi, i dobrze zamaskowanymi, samobójstwami. W obydwu wypadkach c h c i a n o umrzeć; w obydwu wypadkach pozwolono, żeby ręka niesprawiedliwości ludzkiej pierś mieczem przebiła.

95. » M i ł o ś ć « . — Najsubtelniejszem mistrzostwem, które wyróżnia chrześcijanizm z pośród innych re­ ligii, jest jedno słówko: chrześcijanizm mówi o mi l o ś c i . Dzięki temu staje się religią l i r y c z n ą (pod­ c z a s kiedy w dwuch swoich innych utworach semityzm ofiarował światu religie heroiczno - epiczne). W słowie miłość zawiera się coś tak wieloznaczącego, pobudzającego, przemawiającego do wspomnień, do nadziei, że inteligencya najniższa i najzimniejsze serce odczuwa jeszcze coś w blasku tego słowa. Najpodstępniejsza kobieta i najgminniejszy mężczyzna

96. Chrześcijanizm s p e ł n i o n y . — Nawet w łonie chrześcijanizmu istnieje kierunek epikurejski, w y c h o d z ą c y z założenia, że B ó g może w y m a g a ć od stworzonego na podobieństwo swoje tylko tyle, ile ten s p e ł n i ć może, a więc, że cnota chrześcijańska daje się osiągać i często bywa osiągana. T a k naprzykład w i a r a, iż się k o c h a s w y c h wrogów — nawet jeśli jest tylko wiarą, złudzeniem wyobraźni i zgoła nie rzeczywistością psychologiczną (a więc nie miłością) — , czyni bezwarunkowo s z c z ę ś l i ­ w y m , dopóki posiada się ją rzeczywiście (dlaczego? o tem z pewnością psycholog i chrześcijanin będą myśleć różnie). W taki więc sposób, dzięki wierze, to znaczy imaginacyi chcę powiedzieć, życie z i e m s k i e mogłoby zadośćuczynić nietylko temu wyma­ ganiu, żeby kochać s w y c h wrogów, lecz również wszystkim innym wymaganiom chrześcijańskim i przy­ właszczyć sobie, wcielić w siebie doskonałość boską w myśl nakazu »bądźcie doskonali, jako ojciec w a s z w niebiesiech jest doskonały«, a przez to w rzeczy

61

6o samej stać się ż y c i e m b ł o g o s ł a w i o n e m . Błąd tedy może uczynić prawdą o b i e t n i c ę Chrystusa.

97. O przyszłości chrześcijanizmu. — Można pozwolić sobie na domysły o tem, jak zniknie chrześcijanizm, i w jakich krajach będzie ustępował najpowolniej, jeśli się rozważy, z jakich p r z y c z y n i g d z i e protestantyzm szerzył się najgwałtowniej. Jak wiadomo, obiecywał on spełniać t a n i e j to wszystko, co spełniał stary kościół, a więc bez ko­ sztownych mszy za dusze zmarłych, bez pielgrzymek, bez przepychu i zbytku kościelnego; rozpowszechniał się szczególniej u narodów północnych, które nie tkwiły tak głęboko w symbolice i rozkoszowaniu się formami, jak narody południowe: u tych bowiem przetrwał w chrześcijaniźmie o wiele silniejszy poganizm, podczas kiedy na północy oznaczał przeci­ wieństwo i zerwanie z dawną tradycyą narodową i dlatego od początku był bardziej umysłowy, niż zmysłowy, ale dla tej samej przyczny, w chwilach niebezpieczeństwa, fanatyczniejszy i upartszy. Jeśli się powiedzie w y r w a ć korzenie chrześcijanizmu z u m y s ­ ł ó w , to leży jak na dłoni, gdzie zacznie znikać: tam, gdzie najmocniej będzie się bronić. Gdzieindziej będzie się naginać, lecz nie łamać, tracić liście, lecz nowymi liśćmi się pokrywać — g d y ż tam ma za sobą z m y s ł y nie zaś umysły. L e c z zmysły właśnie pod­ trzymują wiarę, że mimo wszystkich kosztów, jakich wymaga kościół, gospodarowanie z nim zawsze jeszcze

będzie tańsze i wygodniejsze, niż wtedy, kiedy zapa­ nują ścisłe stosunki pracy i zapłaty: w jakiejż bowiem cenie ma się w c z a s (lub półlenistwo), jeśli się czło­ wiek raz do niego przyzwyczai! Z m y s ł y formułują przeciwko światu odchrześcijanizowanemu zarzut, że trzeba będzie w nim pracować za dużo, i że udział w c z a s u będzie zbyt mały: stają więc po stronie magii, to znaczy — wolą, żeby Pan B ó g za nich pracował (oremus nos, deus laborabit).

98. Komedyanctwo i uczciwość ludzi n i e w i e r z ą c y c h . — Niema książki, któraby w ta­ kiej obfitości zawierała, z taką prostotą wyrażała wszystko to, co dla każdego człowieka może być bło­ gie — rozmarzoną szczęśliwość najgłębszą, gotową do ofiar i na śmierć w wierze i w rozpamiętywaniu s w o j e j »prawdy«, jako p r a w d y ostatecznej — jak książka, opowiadająca o Chrystusie. Człowiek przebiegły może nauczyć się z niej wszystkich sposobów, zapomocą których książka może się stać książką powszechną, przyjacielem k a ż d e g o , przedewszystkiem o w e g o środka mistrzowskiego, żeby wszystko przed stawiać jako znalezione, nie zaś jako mające przyjść i niepewne. Wszystkie książki, wywierające wpływ, usiłują pozostawiać podobne wrażenie, jak gdyby właśnie w nich zakreślono najszerszy horyzont umys­ łowy i moralny, jak gdyby każda widoczna teraź­ niejszość i przyszła konstelacya musiała obracać się około tutaj świecącego słońca. — Czyż z tej samej

62 przyczyny, z jakiej takie książki wywierają wielkie wrażenie, każda książka c z y s t o n a u k o w a nie musi być małej doniosłości? C z y ż nie jest skazana na mizerny między maluczkimi żywot, żeby w końcu zostać ukrzyżowaną, i nie zmartwychwstać nigdy? W porównaniu z tem, co ludzie religijni objawiają w swojej »wiedzy«, o swoim duchu »świętym«, c z y ż w s z y s c y prawi słudzy nauki nie są »ubodzy duchem«? C z y ż jakakolwiek religia może żądać większego wyrzeczenia się, mniej nieubłaganie wyłączać egoistów, niż nauka? - - Tak lub podobnie, a jednak zawsze z pewnem komedyanctwem możemy mówić, kiedy mu­ simy się bronić wobec ludzi w i e r z ą c y c h : albowiem zaledwie jest rzeczą możliwą przeprowadzić jakąś obronę bez komedyanctwa. L e c z między nami m o w a nasza musi być uczciwsza: pozwalamy sobie na swobodę, której ci, dla własnego już interesu, nawet pojąć nie mogą. Precz więc z kapturem wyrzeczenia się! maską pokory! O wiele więcej i o wiele lepiej: tak brzmi nasza prawda! Jeśliby nauka nie była związana z p r z y j e m n o ś c i ą poznawania, z p o ż y t k i e m rze­ c z y poznanych, cóżby nam zależało na nauce? Je­ śliby naszej duszy nie wiodła do nauki odrobina wiary, nadziei i miłości, cóżby więc nas ciągnęło do nauki? I chociaż w nauce »ja« nie znaczy nic, prze­ cież wynalazcze, szczęśliwe »ja«, ba, nawet już każde sumiennie pilne »ja« znaczy bardzo wiele w rzeczypospolitej ludzi naukowych: szacunek tych, co są sza­ farzami szacunku, radość tych, którym dobrze ży­ czymy, lub których poważamy, w pewnych wypad­ kach sława i skromna nieśmiertelność osobista jest to zapłata, którą można osiągnąć za owo wyrzeczenie się osobistości, pomijając milczeniem drobniejsze wy-

63 niki i nagrody, aczkolwiek właśnie dla nich najliczniejsi zwykle przysięgają i przysięgać będą na prawa owej rzeczypospolitej i w ogóle nauki. Jeślibyśmy w pewnej bodajby mierze nie pozostali ludźmi n i e n a u k o ­ w y m i , cóżby nam mogło zależeć na nauce! Wszystko razem wziąwszy, krótko i węzłowato, i całkowicie po­ wiedziawszy: d l a i s t o t y w y ł ą c z n i e p o z n a j ą ­ c e j p o z n a n i e b y ł o b y o b o j ę t n e . — O d po­ bożnych i wierzących odróżnia nas nie jakość, lecz ilość wiary i pobożności: zadowalamy się mniejszem. L e c z owi zawołają na nas wtedy — przeto bądźcie zadowoleni i za zadowolonych się podawajcie! — na co łatwo możemy odpowiedzieć: »Zaprawdę, nie na­ leżymy do najmniej zadowolonych! Wy jednak, jeśli wiara czyni was szczęśliwymi, podawajcie się rów­ nież za szczęśliwych. W a s z e twarze szkodziły z a w s z e więcej waszej wierze, niż nasze zarzuty! Jeśliby ra­ dosne poselstwo waszej Biblii było na w a s z y c h twa­ rzach wypisane, nie potrzebowalibyście tak uparcie żądać wiary w autorytet tej książki: wasze słowa, w a s z e czyny powinnyby bezustannie czynić Biblię zbyteczną, przez w a s nowa Biblia winna powstawać wiecznie! T a k jednak cała wasza apologia chrześcijanizmu gnieździ się w waszym niechrześcijaniźmie; broniąc się, wypisujecie własne swoje oskarżenie. A jeśli chcecie wydostać się z tego niedostatecznego waszego chrześcijanizmu, to niech was doświadcze­ nie dwuch tysięcy lat doprowadzi do rozważenia: które, przybrane w skromną formę pytania, brzmi tak: »jeśli Chrystus rzeczywiście chciał świat odku­ pić, to c z y ż nie chybił s w e g o zamiaru ?«

64

65 99.

Poeta jako wskaziciel przyszłości.— Ile tylko zostaje siły poetyckiej między ludźmi teraź­ niejszymi, nie zużytej na kształtowanie życia, wszystka, bez wyjątku, winna być poświęcona jednemu tylko ce­ lowi, i bynajmniej nie odmalowywaniu teraźniejszości, ożywianiu i wywoływaniu przeszłości, lecz wskazy­ waniu przyszłości: — i to nie w znaczeniu, jak gdyby poeta, na podobieństwo obdarzonego fantazyą ekonomisty społecznego, miał z góry malować obraz korzystniejszych warunków ludowych i społecznych. Przeciwnie, będzie raczej, jak to poeci robili niegdyś z postaciami bogów, p r a c o w a ł nad piękną posta­ cią człowieka i odgadywał, gdzie w ś r ó d naszego świata nowoczesnego i rzeczywistości, gdzie bez żad­ nej sztucznej obrony i uchylania się od nich, moż­ liwe jest jeszcze istnienie duszy pięknej, gdzie i dziś jeszcze może się wcielać w harmonijne, stosowne warunki, gdzie przez nie staje się widoczna, trwała, nabiera wzorowości, a przez zachętę do naśladowa­ nia i zawiść, pomaga do tworzenia przyszłości. Utwory takich poetów będą się tem wyróżniały, że ukazywać się będą jako niedostępne i zabezpieczone od atmosfery i żaru n a m i ę t n o ś c i : nie dający się naprawić krok fałszywy, rozstrojenie całej liry ludz­ kiej, śmiech szyderczy i zgrzytanie zębów, wszelki tragizm i komizm w starem zwykłem znaczeniu odczuwaneby były w blizkości tej nowej sztuki jako archaizujące pogrubienie obrazu człowieka. Siła, do­ broć, łagodność, czystość, mimowolna, wrodzona miara w osobach i ich postępkach: wyrównana po­ wierzchnia, dająca nodze wypoczynek i ochoczość:

jasne niebo, odbijające się w obliczach i zjawiskach: wiedza i sztuka zlane w nową jedność: umysł bez zarozumiałości i zazdrości, zamieszkujący razem ze swoją siostrą, duszą, i w y w o ł u j ą c y z samych prze ciwieństw wdzięk p o w a g i , nie zaś niecierpliwość waśni: — wszystko to byłoby powłoką, złotem tłem ogólnem, na którem teraz dopiero delikatne r ó ż n i c e wcielonego ideału malowałyby w ł a ś c i w y o b r a z — coraz bardziej rosnącej wielkości ludzkiej. — Niejedna droga prowadzi od G o e t h e g o do tej poezyi przy­ szłości: ale trzeba dobrych przewodników i przedewszystkiem o wiele większej siły, niż posiadają poeci dzisiejsi, to znaczy niebaczni twórcy półzwierzęcia z jego niedojrzałością oraz brakiem miary, którą utożsamiają z siłą i naturą.

100. M u z a j a k o P e n t e z i l e a . — »Raczej zniknąć, niż być kobietą, która nie c z a r u j e « . Kiedy muza zacznie myśleć w ten sposób, koniec jej sztuki znowu będzie blizki. Ale może to się zakończyć tragedyą lub komedyą.

101.

Co b y w a d r o g ą okólną do piękna. — Jeśli piękno jest identyczne z tem, co raduje — i tak właśnie śpiewały niegdyś muzy —, pożytek bywa DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.

67

66 często drogą o k ó l n ą d o p i ę k n a i może słusznie odeprzeć krótkowzroczą naganę ludzi, żyjących chwilą, nie c h c ą c y c h czekać i wierzących, iż wszystko, co dobre, da się osiągnąć bez krążenia drogami okólnemi.

102. Na u n i e w i n n i e n i e n i e j e d n e g o błędu. -- Nieustające pragnienie tworzenia i wypatrywanie na zewnątrz nie pozwalają artyście jako osobie stać się piękniejszym i lepszym, a więc s i e b i e s a m e g o stworzyć — chyba, jeśli posiada ambicyę dość wielką, żeby go zmusiła do okazywania się i w życiu z innymi zawsze na równi z wzrastającem pięknem i wielkością swych dzieł. W każdym wypadku po siada określoną ilość siły: co z tego na s i e b i e zu żyje — jakże jeszcze może udzielić d z i e ł u swemu? I odwrotnie.

103. N a j l e p s z y c h z a d o w o l i ć . — Jeśli sztuką swoją »zadowala się najlepszych s w e g o czasu«, to jest to oznaką, że najlepsi czasów następnych n i e b ę d ą z a d o w o l e n i : »żyło s i ę « wprawdzie przez t o z a »wszystkie c z a s y « poklask najlepszych za­ pewnia sławę.

104. Z

t e j s a m e j m a t e r y i . — Jeśli się jest z tej samej materyi, co książka lub dzieło sztuki, to po­ siada się wewnętrzne przekonanie, że one muszą być doskonałe, i czuje się dotkniętym, kiedy inni uważają je za przesolone lub przesadzone.

105. M o w a i u c z u c i e . — Że mowa nie była nam dana do udzielania u c z u ć, widać z tego, iż w s z y s c y ludzie prości wstydzą się szukać słów dla s w y c h poruszeń głębokich: zdradzają je tylko w postępkach i nawet w tym wypadku rumienią się, jeśli kto inny zdaje się odgadywać motywy tych postępków. Z po­ śród poetów, którym w ogólności bóstwo odmówiło tego wstydu, bardziej szlachetni są w mowie uczuć jednosylabowi i zdradzają pewien przymus: kiedy tymczasem właściwi poeci uczuciowi w życiu praktycznem bywają najczęściej bezwstydni.

106. B ł ą d c o d o o d c z u w a n i a b r a k u . — Kto przez długi czas nie odzwyczaił się był zupełnie od sztuki, kto ciągle z nią z blizka obcuje, nie może 5*

69

68 pojąć z oddalenia, jak m a ł o jeśli się żyje bez tej sztuki.

odczuwa

się

braku,

107. T r z y c z w a r t e s i ł y . — Dzieło, mające po­ zostawić wrażenie zdrowia, powinno być wykonane nakładem najwyżej trzech czwartych siły s w e g o twórcy. Jeśli autor posunie się do ostatecznych gra­ nic, dzieło podnieca widza i wywołuje w nim lęk przez swe napięcie. Wszystkie rzeczy dobre mają w sobie coś niedbałego i leżą jak krowy na łące.

i wodę mocą ognia wewnętrznego, wewnętrzną sło­ dyczą duszy wciąż samemu w wino zamieniać.

110. G e n i u s z d r a p i e ż n y . — Geniusz drapieżny, umiejący nawet umysły bystrzejsze w błąd wprowa­ dzać, powstaje wtedy, kiedy ktoś od młodości patrzy jako na zdobycz na wszystko dobro, nie strzeżone jako własność osoby określonej. L e c z oto wszelkie dobro czasów minionych i dawnych mistrzów leży do­ stępne, otoczone i chronione lękiem pełnym czci nie­ licznych, którzy je znają: tym nielicznym, dzięki bez­ wstydowi, stawi czoło ów geniusz i gromadzi boga­ c t w a , które z kolei wytwarzają wokół niego cześć i lęk.

108. G ł ó d j a k o g o ś c i a o d p r a w i ć . — Ponie­ w a ż głodnemu delikatniejszy pokarm smakuje tak samo i wcale nie lepiej, niż najordynarniejszy, tedy artysta z większemi wymaganiami ani pomyśli, żeby głodnego do swego stołu zaprosić.

109. Ż y ć b e z s z t u k i i w i n a . — Z dziełami sztuki rzecz się ma jak z winem: lepiej, jeśli nie potrzebuje się ani jednego, ani drugiego, wody tylko używać

111. D o p o e t ó w m i a s t w i e l k i c h . — P o ogro­ dach poezyi dzisiejszej spostrzega się, że kloaki wiel­ komiejskie znajdują się w zanadto wielkiej blizkości: wśród woni kwiatów w y c z u w a się coś, co zapowiada wstręt i zgniliznę. Z bólem pytam: c z y ż tak bar­ dzo potrzebujecie, o poeci, kpiny i błoto brać za ro­ dziców chrzestnych, ile razy macie chrzcić jakieś niewinne i piękne uczucie? C z y ż koniecznie musicie nakładać swej szlachetnej bogini maskę dyabelską

71

70 i wykrzywiona.? Skąd ta konieczność i ten m u s ? — Stąd właśnie, że mieszkacie zbyt blizko kloaki.

112. O s o l i w y m o w y . — Nikt jeszcze nie objaś­ nił, czemu pisarze greccy tak nadzwyczaj oszczędny czynili użytek z tych środków ekspresyi, które w ta­ kiej obfitości i sile były do ich rozporządzenia, iż każda książka pogrecka w porównaniu wydaje się krzycząca, pstra i przesadzona. — Wiadomo, iż w blizkości północnego bieguna lodowego, podobnie jak w krajach najgorętszych spożycie soli staje się coraz oszczędniejsze i że, przeciwnie, mieszkańcy równin i wybrzeży w pasie umiarkowanym czynią z niej użytek najobfitszy. Mieliżby Grecy z dwojakich po­ wodów, iż intelekt ich był chłodniejszy i jaśniejszy, a namiętny grunt ich natury o wiele bardziej zwrot­ nikowy, niż nasz, nie potrzebować soli i korzeni w tej mierze, co m y ?

113. Pisarz najwolnomyślniejszy.—Jakżeby w książce dla duchów wolnych miał być nie wspom­ niany W a w r z y n i e c Sterne, on, w którym Goethe uczcił najwolniejszego ducha s w e g o stulecia! Niechaj miłem sercem przyjmie tutaj hołd, że go na­ zwiemy najwolnomyślniejszym pisarzem wszystkich

czasów; w porównaniu z nim w s z y s c y inni okazują się sztywni, niezdarni, nietolerancyjni, prawdziwie chłopscy. Nie należałoby w y c h w a l a ć w nim skoń­ czonej, jasnej melodyi, lecz »melodyę nieskończoną«: jeśli można tem mianem ochrzcić styl w sztuce, w którym forma określona ustawicznie rwie się, zmie­ nia, przechodzi w nieokreśloność, tak iż oznacza je­ dnocześnie i to, i co innego. Sterne jest wielkim mistrzem d w u z n a c z n o ś c i — biorąc ten wyraz, jak należy, w znaczeniu o wiele szerszem, niż to czy­ nią pospolicie, kiedy mają na myśli stosunki płciowe. Gubi się czytelnik, który chce zawsze wiedzieć do­ kładnie, co Sterne myśli właściwie o pewnej rzeczy, c z y ma przytem wyraz poważny, czy uśmiechnięty: albowiem umie on jedno i drugie zawrzeć w tym samym grymasie twarzy, umie też, i nawet chce, mieć jednocześnie słuszność i nie mieć słuszności, w jedno złączyć głębokość i krotochwile. Jego odbiegania od przedmiotu są jednocześnie kontynuowaniem i dalszem rozwijaniem opowiadania; jego sentencye za­ wierają jednocześnie ironię na wszystko, co ma w so­ bie coś z sentencja, jego wstręt do powagi wiąże się ze skłonnością, która nie pozwala mu brać żadnej rzeczy wyłącznie ze strony płaskiej i powierzchow­ nej. W ten sposób wywołuje u sumiennego czytel­ nika uczucie niepewności: c z y idzie, c z y stoi, c z y też leży: uczucie, najbardziej pokrewne z szybowaniem. On, autor najbardziej giętki, udziela też czytelnikowi coś ze swej giętkości. Ba, niepostrzeżenie Sterne zamienia role i nieraz bywa zarówno czytelnikiem, jak jest autorem; książka jego podobna jest do widowiska w widowisku, do publiczności teatral­ nej przed inną publicznością teatralną. Trzeba się od-

73

72 dać na łaskę i niełaskę kaprysom Sterne'a — i można zresztą oczekiwać, że te kaprysy będą łaskawe, za­ wsze łaskawe. — Rzecz szczególna i pouczająca, w jaki sposób pisarz tak wielki jak Diderot zachował się względem tej ogólnej dwuznaczności Sterne'a: mia­ nowicie również dwuznacznie — i na tem właśnie polega humor w znaczeniu wyższym, humor praw­ dziwie sternowski. Czy go naśladował, podziwiał, wyśmiewał, czy parodyował w swoim Jacques le fa­ taliste ? — nie można dojść tego z pewnością, — i, być może, właśnie tego chciał autor. Właśnie t a wątpliwość czyni Francuzów n i e s p r a w i e d l i w y m i względem dzieła jednego z pierwszych swo­ ich mistrzów (który przed żadnym starym i nowym wstydzić się nie potrzebuje). L e c z Francuzi są za poważni do humoru — a szczególniej do tego humo­ rystycznego traktowania samego humoru. — C z y ż trzeba jeszcze dodawać, że ze wszystkich wielkich pisarzy Sterne jest najgorszym wzorem, autorem właściwie nie do naśladowania i że nawet Diderot musiał przypłacić s w e śmiałkostwo? To, czego do­ brzy autorowie francuscy, a przed nimi niektórzy pi­ sarze g r e c c y i r z y m s c y chcieli i mogli dokazać, jako prozaicy, jest wprost przeciwieństwem tego, co chce i może Sterne: jako mistrzowski wyjątek wznosi się on ponad to, czego w y m a g a j ą od siebie w s z y s c y pisarze artyści: ponad karność, zwięzłość, charakter, stałość zamiarów, przejrzystość, prostotę, postawę w rozwoju i układ. — Niestety, Sterne jako człowiek, zdaje się, był zanadto pokrewny Sterneowi jako pisarzowi: jego dusza wiewiórcza z niepohamowanym niepokojem przeskakiwała z gałęzi na g a ł ą ź ; co tylko zawiera się między wyniosłością a nikczemnością, było mu

znane; siadywał on na każdem miejscu, z a w s z e z bezwstydnemi załzawionemi oczami i czułym wy­ razem twarzy. Był on, jeśli język nie przerazi się takiem zestawieniem, człowiekiem dobrodusznym z twardem sercem i pośród rozkoszy barokowej, ba, zepsutej wyobraźni z a c h o w y w a ł niemal skromny wdzięk nie­ winności. Takiej dwuznaczności w ciele i duszy, ta­ kiej wolnomyślności, przenikającej wszystkie fibry i mięśnie ciała, jaką posiadał on, nie posiadał, być może, żaden inny człowiek.

114. O b r a n a r z e c z y w i s t o ś ć . — Podobnie jak dobry prozaik u ż y w a tylko tych wyrazów, które na­ leżą do mowy codziennej, lecz bynajmniej nie wszyst­ kich — wskutek czego powstaje właśnie styl wy­ brany —, tak dobry poeta przyszłości będzie przed­ stawiać t y l k o r z e c z y w i s t o ś ć , i pomijać zupeł­ nie wszystkie przedmioty fantastyczne, utkane z prze­ sądów, napół szczere i przebrzmiałe, na które poeci czasów dawniejszych zużywali swą siłę. Tylko rze­ czywistość, lecz bynajmniej nie każda rzeczywistość! — raczej tylko rzeczywistość w y b r a n a !

115. Obok

Zwyrodniałe kierunki w sztuce. — prawdziwych rodzajów sztuki, sztuki wielkiego

75

74 spokoju i wielkiego ruchu, istnieją rodzaje zwyrod­ niałe, sztuka tęskniąca za spokojem i zblazowana i sztuka podniecona: obydwie pragną, żeby słabość ich brano za siłę i żeby je uważano za rodzaje prawdziwe.

116. Brak obecnie barw do o d m a l o w a n i a b o h a t e r a . - - Prawdziwi poeci i artyści współ­ cześni lubią malować swoje obrazy na jaskrawem tle c z e r w o n e m , zielonem, szarem lub zlotem, na tle z m y s ł o w o n e r w o w e m : albowiem dzieci tego stulecia rozumieją się na niem. Ma to złą stronę —, mianowicie jeśli się n i e patrzy na owe malowidła oczami stulecia —, iż największe postaci, odmalowane przez nich, zdają się mieć w sobie coś motylkowa­ tego, migawkowego, drżącego, tak iż postępków właściwie heroicznych niepodobna im przypisywać, lecz co najwyżej występki chełpliwe.

117.

Styl przeładowany. Przeładowanie stvlu w sztuce jest skutkiem zubożenia siły organizujące; przy jednoczesnem nadmiernem bogactwie środków i zamiarów. — W początkach sztuki spotykamy się nie raz z faktem zupełnie przeciwnym.

118. Pulchrum est paucorum hominum. — Historya i doświadczenie mówią nam, że niezwykła potwor­ ność, pobudzająca fantazyę w kierunku tajemniczym i odnosząca zwycięstwo nad rzeczywistością i codzien­ nością jest s t a r s z a , i wzrasta bujniej, niż piękno i cześć dla piękna w sztuce — i że natychmiast znowu zagłusza wszystko, skoro słabnie zmysł piękna. Zdaje się, iż dla większości, niezmiernej większości ludzi, jest ona w y ż s z e g o rodzaju potrzebą, niż piękno: bardzo prawdopodobnie, ponieważ zawiera środek narkotyczny, bardziej ordynarny.

119. P o c h o d z e n i e z a m i ł o w a n i a w dziełach s z t u k i . — Jeśli się zastanowimy nad pierwotnymi kiełkami zmysłu artystycznego i zapytamy się, ja­ kiego rodzaju uciechy w y w o ł y w a ł y początki sztuki, naprzykład u plemion dzikich, znajdziemy przedewszystkiem uciechę z p o j m o w a n i a , co inny m y ś l i ; sztuka jest tu rodzajem zadawania zagadek, który odgadującemu dostarcza rozkoszy z bystrości i ostrości własnego u m y s ł u . — Następnie, wobec naj­ surowszego dzieła sztuki człowiek przypomina sobie to, co dlań było przyjemnem w doświadczeniu i za­ znaje radości, jeśli artysta nasuwa wspomnienia ł o w ó w , z w y c i ę s t w a , zaślubin. — Można też dzięki przedstawianej rzeczy czuć się podnieconym, wzru-

76 szonym, zapalonym, naprzykład przy wysławianiu zemsty i niebezpieczeństwa. Tutaj rozkosz polega na samem podnieceniu, na zwycięstwie nad nudą. — Wspomnienie rzeczy nieprzyjemnych, o ile zostały przezwyciężone, lub o ile nas samych, jako przed­ miot sztuki, czynią w oczach słuchacza interesują­ cymi (kiedy śpiewak opisuje, naprzykład, przygody nieustraszonego marynarza) może sprawiać także wielką przyjemność, którą następnie zaliczamy na dobro sztuki. — Subtelniejszego rodzaju uciecha po­ wstaje na widok wszelkiej prawidłowości i symetryczności w liniach, punktach, rytmach; ponieważ dzięki pewnemu podobieństwu budzi się wtedy uczucie dla wszystkiego, co jest uporządkowane i prawidłowe w życiu, a więc dla tego, czemu wyłącznie zawdzię­ czamy wszelki dobrobyt: przeto w kulcie symetryczności czci się nieświadomie prawidło i miarę, jako źródło zaznanego dotychczas szczęścia; radość ta jest pewnym rodzajem modłów dziękczynnych. Do­ piero po pewnem przesyceniu ostatnio wspomnianą radością, powstaje uczucie jeszcze subtelniejsze, że rozkosz może polegać także na przełamaniu symetryczności i regularności, jeśli, naprzykład, znajdujemy pobudkę do szukania rozumu w pozornym nierozumie, dzięki czemu pewnego rodzaju estetyczne odga­ dywanie zagadek zjawia się jako w y ż s z y rodzaj na początku wspomnianej radości z dzieła sztuki. Kto tego rodzaju rozważanie dalej snuć będzie, będzie też wiedział, z j a k i e g o r o d z a j u h i p o t e z a m i ze­ rwano tutaj z zasady przy objaśnianiu zjawisk este­ tycznych.

77

120. N i e z a n a d t o b l i z k o . — Dla dobrych myśli b y w a ze szkodą, jeśli zbyt szybko następują po so­ bie; zasłaniają sobie wzajemnie horyzont. — Z tego powodu najwięksi artyści i pisarze czynili obfity użytek z mierności.

121. B r u t a l n o ś ć i s ł a b o ś ć . — Artyści wszyst­ kich czasów czynili odkrycie, że w b r u t a l n o ś c i zawiera się pewna siła i że nie każdy może być brutalnym, któryby chętnie chciał nim być; również i to, że niektóre rodzaje s ł a b o ś c i silnie działają na uczucie. Stąd powstało niemało surogatów środków artystycznych, od których nawet największym i najsumienniejszym artystom w zupełności powstrzymać się jest trudno.

122. Dobra nie

zostaje

pamięć.

p a m i ę ć . — Niejeden myślicielem,

ponieważ

dlatego ma

za

tylko dobrą

79

78

jej k r e s , rozumie z własnego doświadczenia we­ wnętrznego, dlaczego późniejsi mistrze i nauczy­ ciele, nieraz z miną w z g a r d l i w ą , zwracają się ku innej drodze. Koło bowiem musi być opisane — lecz jednostka choćby była największa, zatrzymuje się na jednym punkcie peryferyi z nieubłaganym wy­ razem uporu, jak gdyby koło nigdy nie miało być zamknięte.

123. Głód w z b u d z i ć z a m i a s t głód uśmie­ r z y ć . — Marzy się wielkim artystom, że dzięki swej sztuce wzięli duszę w zupełne posiadanie i wypeł­ nili: istotnie zaś — i często ku ich bolesnemu roz­ czarowaniu — uczynili tylko o w ą duszę pojemniej­ szą i przepastniejszą, iż dziesięciu większych jeszcze artystów mogliby w jej głębokości się pogrążyć i nie nasycić.

126. Sztuka dzisiejsza i dusza współc z e s n a . — Ponieważ każda sztuka staje się coraz zdolniejsza do wyrażania stanów duszy coraz zmienniejszych. coraz delikatniejszych, coraz bardziej gwał­ townych i coraz namiętniejszych, mistrze późniejsi, zepsuci tymi środkami wyrażenia, odczuwają nieza­ dowolenie wobec dziel sztuki czasów dawniejszych, jak gdyby mistrzom starym zbywało właśnie tylko na środkach, pozwalających duszy ich przemówić wyraźnie, być może nawet na pewnem przygotowaniu technicznem. Sądzą przeto, że w tych wypadkach po­ winni przyjść z pomocą — ponieważ wierzą w rów­ ność, ba, nawet w jedność dusz. W rzeczywistości jednak dusza samych tych mistrzów była już inna, w i ę k s z a , być może, lecz zimniejsza i wdziękom życia niechętna: miara, s y m e t r y a , lekceważenie wdzięku i uroku, nieświadoma surowość i chłód po­ rankowy, unikanie namiętności, jak gdyby ona miała sprowadzić zgubę sztuki, — oto co wypełnia nastrój i moralność wszystkich mistrzów dawniejszych, któ-

124. O b a w a a r t y s t ó w . - - Obawa, i ż ludzie nie zechcą uważać ich postaci za ż y j ą c e , może zapro­ wadzić artystów upadającego smaku do przedstawiania ich tak, jakby były s z a l o n e : jak z drugiej strony z powodu tej samej obawy artyści greccy pierwszego okresu nawet umierających i ciężko rannych ozdabiali uśmiechem, który uważali za najwyraźniejszą cechę życia, — nie troszcząc się o to, co robi natura w takim wypadku, kiedy człowiek jeszcze lub prawie już nie żyje.

125. lub

K o ł o m u s i b y ć o p i s a n e . — Kto filozofię rodzaj sztuki śledził do kresu jej drogi i poza

I

81

8o rzy wybierali i uduchowiali swoje środki wyrażania się nie przypadkowo, lecz w myśl tej samej moralności. — Przyszedłszy do poznania tego, mamyż jednak odmówić prawa następcom, iż dzieła dawniejsze ożywiają własną s w ą duszę? Nie, bowiem tylko dzięki temu, iż oddajemy im swoją duszę, zdolne są żyć dalej: n a s z a krew sprawia, ż e przemawiają d o n a s . Odtworzenie prawdziwie »historyczne« byłoby prze mawianiem upiorów do upiorów. - Mniej się czci wielkich artystów przeszłości przez ów bezpłodny lęk, który każe każdy w y r a z , każdą nutę zostawiać tak, jak były postawione, niż przez czynne usiłowania, żeby je coraz na nowo do życia p r z y w o ł y w a ć . — To prawda: jeśli wyobrazić sobie Beethovena, nagle powracającego i słuchającego, jak brzmi jego utwór zgodnie z najbardziej nowoczesnym stanem duszy i wysubtelnieniem nerwów, które stanowią sławę na­ szych mistrzów w wykonaniu, prawdopodobnie przez czas długi pozostawałby niemy i wahający się, czy ma podnieść rękę do przekleństwa, czy do błogosławienia, w końcu jednak rzekłby może: »Niech tam! Niech tam! Nie jestem to ja, ani nie ja, tylko coś trze­ ciego — wydaje mi się, że tak być powinno, choć właściwie tak być nie p o w i n n o . Do was jednak należy baczyć, jak robicie, ponieważ w każdym razie wy słuchać musicie — a ż y w y w s z a k ma racyę, jak mówi nasz Szyller. Niech więc słuszność będzie po w a s z e j stronie i pozwólcie mi odejść z po­ wrotem«.

127. P r z y g a n i a c z o m k r ó t k o ś c i . — Coś po­ wiedzianego krótko może być owocem i zbiorem dłu­ giego myślenia: lecz czytelnik, który jest nowicyuszem na tem polu i nie przemyślał na niem nic jesz­ cze, upatruje we wszystkiem, co zostało wypowie­ dziane krótko, coś embryonalnego, nie bez przygany dla autora, że coś podobnie niewyrosłego, niedojrza­ łego postawił przed nim na stole, jako posiłek.

128. P r z e c i w k r ó t k o w i d z o m . — Myślicie tedy, że jest to dzieło sztukowane, ponieważ daje się (i da­ w a ć musi) w kawałkach ?

129. Czytelnicy sentencyi. Najgorszymi czytelnikami sentencyi są przyjaciele autora, jeśli się starają z uogólnienia odgadnąć wstecz wypadek szczegółowy, któremu sentencya zawdzięcza swe po­ chodzenie: albowiem przez to zaglądanie do garnka obracają w niwecz cały trud autora tak, iż w naj­ lepszym lub najgorszym razie zamiast filozoficznego nastroju lub pouczenia, jak słuszna, nie otrzymują nic, oprócz pospolitego zaspokojenia ciekawości. 0 2 I E U NIETZSCHEGO. T. X I .

6

82

83 130.

N i e p r z y z w o i t o ś ć c z y t e l n i k a . — Podwójna nieprzyzwoitość czytelnika względem autora polega na chwaleniu drugiej książki z k r z y w d ą dla pierwszej (lub odwrotnie) i na wymaganiu przytem, żeby autor był mu wdzięczny.

131. Co jest n i e p o k o j ą c e g o w h i s t o r y i s z t u k i . — Badając historyę sztuki, naprzykład w y ­ m o w y greckiej, i posuwając się od mistrza do mistrza wpada się w końcu w bolesne napięcie na widok tej ciągle wzrastającej rozwagi, żeby zadość uczynić wszystkim wogóle dawnym i na nowo dodanym pra­ wom samoograniczenia się. Pojmuje się wtedy, że łuk pęknąć m u s i a ł i że tak z w a n a kompozycya nieorganiczna, udrapowana i zamaskowana najdziw­ niejszymi środkami wyrażenia — w tym wypadku ba­ rokowy styl azyanizmu —, była koniecznością i niemal dobrodziejstwem.

132. Do w i e l k o ś c i sprawy, który wielcy powoduje s k a r l e n i e domość tego poniża.

w s z t u c e . — Ten zapał dla przynoszą na świat ze sobą, rozumu u wielu ludzi. Świa­ Lecz zapaleniec dźwiga swój

garb z dumą i radością: masz przynajmniej tę po­ ciechę, że przez ciebie ilość szczęścia w świecie została p o m n o ż o n a .

133. Pozbawieni sumienia estetycznego. — Prawdziwymi fanatykami partyi artystycznej są owe natury zupełnie nieartystyczne, które nie prze­ nikły nawet elementów sztuki i techniki artystycznej, lecz najbardziej ulegają e l e m e n t a r n y m działaniom sztuki. D l a nich nie istnieje sumienie este­ tyczne — i dlatego niema nic, coby je powstrzymać mogło od fanatyzmu.

134. J a k p o w i n n a p o r u s z a ć się d u s z a we­ d ł u g m u z y k i n o w s z e j . - Zamiar artystyczny, do którego zdąża muzyka nowsza w tem, co dziś, bardzo silnie, lecz niejasno, określa się jako »melodyę nieskończoną«, można sobie wyświetlić w ten sposób, że zstępuje się w morze, stopniowo traci się grunt pod nogami i w końcu oddaje się na łaskę i nie­ łaskę wzburzonych elementów: musi się p ł y w a ć . Przy muzyce dawniejszej, jaką uprawiano dotych­ czas, z jej układnem lub uroczystem, lub ognistem »tam« i »nazad«, z jej »to prędzej«, »to wolniej« musiano t a ń c z y ć . Potrzebna do tego miara, zacho­ wywanie określonych równoważnych stopni czasu 6*

85

84 i siły zmuszały duszę słuchacza do ustawicznej r o z ­ w a g i : n a wzajemnem oddziaływaniu tego zimniejszego powiewu, pochodzącego z rozwagi i ogrzanego oddechu zapału muzycznego polegał czar owej mu­ zyki. — Ryszard W a g n e r chciał innego rodzaju r u ­ c h u d u s z y ; jak się rzekło, pokrewnego pływaniu i szybowaniu. B y ć może, jest to najbardziej zasadniczem we wszystkich jego innowacyach. Jego sławny środek artystyczny, który powstał i dostosował się do tego chcenia — »melodya nieskończona« dąży do przełamania wszystkich równomierności czasu i siły i posuwa się nawet do ich wyśmiewania: jest on nadzwyczaj płodny w wynajdywaniu takich efektów, któreby uszom dawniejszym brzmiały jako paradoksy rytmiczne i m o w y bluźniercze. L ę k a się on skamie­ nienia, krystalizacyi, przejścia muzyki w formy archi­ tektoniczne — i dlatego rytmowi dwutaktowemu prze­ ciwstawia rytm trójtaktowy, nie rzadko wprowadza pięć i siedm taktów, powtarza natychmiast ten sam frazes, lecz rozciągając go tak, iż trwa dwakroć lub trzykroć dłużej. Z łatwego naśladowania podobnych środków może zrodzić się wielkie niebezpieczeństwo dla m u z y k i : obok nadmiernej dojrzałości poczucia rytmicznego czyhało zawsze w ukryciu zdziczenie, upadek rytmiki. Niebezpieczeństwo to staje się szcze­ gólniej bardzo wielkie, kiedy muzyka coraz bardziej z a c z y n a się opierać na sztuce teatralnej i mowie giestów, nie wytworzonych przez plastykę w y ż s z ą i nie kierowanych przez nią, nie posiadających wskutek tego miary i nie zdolnych udzielić jej elementoowi, który się z niemi łączy, mianowicie a r c y z n i e w i e ś ­ ciał ej istocie muzyki.

135. P o e t a i r z e c z y w i s t o ś ć . — Muza poety, który nie jest z a k o c h a n y w rzeczywistości, nie będzie też rzeczywistością, i urodzi mu dzieci z zapadłemi oczami i zwiotczałemi kośćmi.

136. Ś r o d k i i c e l . — W sztuce cel nie uświęca środków: lecz święte środki mogą uświęcić cel.

137. N a j g o r s i c z y t e l n i c y . — Najgorszymi czy­ telnikami są ci, co postępują jak żołdactwo rabujące: biorą to i owo, co się im przydać może, plugawią i rzucają na kupę resztę, a na wszystko wypluwają swe sprośności.

138. C e c h y d o b r e g o p i s a r z a . — Dobrzy pisa­ rze mają dwie cechy wspólne: wolą, żeby ich raczej rozumiano, niż podziwiano; i nie piszą dla czytelni­ ków s z c z w a n y c h i nadmiernie przenikliwych.

86

87 trafnemi oczami, otoczona jest promieniami słonecz­ nymi duchowej pogody i może się okazać prawdziwą pociechą duchową.

139. M i e s z an e r o d z a j e. — Mieszane rodzaje w sztu­ kach świadczą o braku wiary we własne siły ich auto­ rów; szukali oni sprzymierzeńców, obrońców, kryjó­ wek, — tak naprzykład poeta, przywołujący na pomoc filozofię, muzyk, odwołujący się do dramatu, myśli­ ciel do retoryki.

140. M i l c z e ć . — Autor dzieło jego usta otwiera.

ma

usta

zamknąć,

skoro

143. P o d s t ę p o c i ę ż a ł e g o . — Myśliciel ociężały wybiera zwykle za sprzymierzeńców wielomówność lub uroczystość: zapomocą pierwszej, jak sądzi, przy­ właszcza sobie ruchliwość i płynność, zapomocą dru­ giej wywołuje wrażenie, jak g d y b y jego własności były skutkiem wolnego wyboru, zamiaru artystycz­ nego, gwoli godności, która w y m a g a powolności ruchów.

141.

144.

O z n a k i h i e r a r c h i i . — W s z y s c y poeci i pi­ sarze, zakochani w superlatywach, chcą dokazać więcej, niż mogą.

O s t y l u b a r o k o w y m . — Kto nie czuje się ani urodzonym, ani w y c h o w a n y m jako myśliciel i pi­ sarz do dyalektyki i rozwijania myśli, mimowolnie uciekać się będzie d o r e t o r y k i i d r a m a t y z m u : g d y ż w końcu chodzi mu o to, żeby być z r o z u ­ m i a n y m i przez to posiąść władzę, obojętna przytem, czy przyciąga do siebie uczucie drogą prostą, c z y porywa je podstępnie — jako pasterz, czy jako rozbójnik. Stosuje się to i do sztuk plastycznych i do zostających pod opieką muz; kiedy uczucie braku dyalektyki lub niedostateczności w wyrazie i opowia­ daniu, przypada jednocześnie z nadmiernie obfitym

142. Z i m n e k s i ą ż k i . — Dobry myśliciel liczy n a czytelników, odczuwających szczęście, jakie się czuje, kiedy się myśli dobrze: tak iż książka, mająca pozór chłodnej i trzeźwej, jeśli się na nią patrzy

89

88 i niepokojącym popędem do tworzenia form i powo­ łuje do życia ten rodzaj stylu, który się n a z y w a b a ­ r o k o w y m . — T y l k o źle poinformowani i zarozu­ miali doznają na dźwięk tego wyrazu uczucia lekce­ w a ż ą c e g o . Styl barokowy powstaje za każdym ra­ zem przy odkwitaniu wielkiej sztuki, skoro wymaga­ nia w sztuce od wyrażenia klasycznego stają się zbyt wielkie, jako zjawisko przyrody, na które wpraw­ dzie z melancholią — ponieważ noc się zbliża — spoglądamy, ale jednocześnie z podziwem dla środ­ ków tylko jemu właściwych, jakimi zastępuje dawne w wyrażeniu i opowiadaniu. Do tego już należy wybór tematów i dane o najwyższem napięciu dramatycznem, które same bez sztuki nawet wstrzą­ sają sercem, ponieważ dusza odczuwa zbyt blizkie sąsiedztwo nieba i piekła: — następnie w y m o w a na­ miętności i postaw gwałtownych, wzniosłej brzydoty, wielkich mas i wogóle ilości — czego zapowiedź wi­ dzimy już u Michała Anioła, ojca lub dziada włoskich artystów barokowych —: zmierzchowe, rozjaśniające lub ogniste światła na tak mocno zarysowanych for­ mach: w dodatku ustawicznie nowe pomysły środ­ ków i zamiarów, silnie podkreślone dla artystów przez artystów, podczas kiedy laik z konieczności widzi wieczne i mimowolne przelewanie się wszelkich ro­ g ó w obfitości sztuki pierwotnej i naturalnej. Wszyst­ kie te cechy, przez które styl ten jest wielki, są nie­ możliwe, niedozwolone w epokach wcześniejszych, przedklasycznej i klasycznej: takie rzeczy z a c h w y cające wiszą długo na drzewie, jako owoce zaka­ zane. — Właśnie teraz, kiedy m u z y k a wkracza w ostatnią epokę, można przestudyować zjawisko stylu barokowego w szczególnej wspaniałości i wiele

nauczyć się przez porównanie co do epok dawniej­ szych: albowiem od czasów greckich styl barokowy panował już nieraz w poezyi, wymowie, prozie, za­ równo jak w architekturze, co jest rzeczą wiadomą — i za każdym razem styl ten, aczkolwiek zbywało mu wprawdzie na najwyższej szlachetności, na niewin­ nej, nieświadomej, zwycięskiej doskonałości, wywie­ rał w p ł y w dobroczynny na wielu najlepszych i naj­ poważniejszych artystów swego czasu: — wskutek czego, jak się rzekło, zuchwalstwem jest potępiać go bez wszelkiego względu; aczkolwiek każdy może się u w a ż a ć za bardzo szczęśliwego, jeśli odczuwanie tego stylu nie czyni go niewrażliwym na styl czystszy i większy.

145. W a r t o ś ć k s i ą ż e k u c z c i w y c h . — Książki uczciwe czynią u c z c i w y m czytelnika, przynajmniej w tem znaczeniu, że wywabiają jego nienawiść i wstręt, które podstępna chytrość najlepiej ukrywać potrafi. Względem książki pozwalamy sobie na szczerość, choć­ byśmy względem ludzi zachowywali się najbardziej powściągliwie.

146.

tyę.

D z i ę k i c z e m u s z t u k a w y t w a r z a par­ — Oddzielne ustępy piękne, wzruszający ogólny

91

90 przebieg akcyi i porywające, wstrząsające zakończe­ nie — t y l e w dziele sztuki jest dostępne nawet dla bardzo wielu laików: a w okresie sztuki, kiedy na stronę artystów chcą p r z y c i ą g n ą ć masę laików, a więc w y t w o r z y ć partyę, być może, żeby sztukę wogóle ocalić, dobrze zrobi twórca, jeśli nie będzie dawał nic p o n a d t o : żeby się przez to nie stał marnotrawcą samego siebie, na polu, na którem nie spotka się z żadną wdzięcznością. Starać się jeszcze o co i n n e g o , naśladować przyrodę w jej tworach o r g a n i c z n y c h i rozwoju — byłoby w danym wy­ padku siać na opoce.

dziejstw artystów i myślicieli nauczcie ludzi, żeby dla swych wad, swego ubóstwa duchowego, s w y c h bezmyślnych zaślepień i namiętności odczuwali sza­ cunek — a to jest rzeczą możliwą —, pokażcie w prze­ stępstwie i obłędzie tylko stronę wzniosłą, w słabości człowieka, nie posiadającego woli, tylko wzruszającą i przemawiającą do serca stronę tego stanu — a i to zdarzało się dosyć często —: i oto zastosowaliście środek, zapomocą którego nawet epokę zupełnie nie­ artystyczną i niefilozoficzną można natchnąć marzy­ cielską m i ł o ś c i ą dla filozofii i sztuki (szczególniej miłością do artystów i do myślicieli jako osób) i, w okolicznościach nieprzyjaznych, obraliście może jedyny środek ocalenia tworów tak delikatnych i tak łatwo ulegających uszkodzeniu.

147. Ze s z k o d ą h i s t o r y i stać się wielkim. — Każdy mistrz nowoczesny, który na s w o j ą drogę sprowadza gust wielbicieli sztuki, mimowolnie wywo­ łuje inny wybór i nową ocenę mistrzów dawniej­ szych i ich dzieł: to, co jest zgodne z n i m i jemu pokrewne, co daje przedsmak j e g o i jego zapowiada w nich, uchodzi odtąd za właściwie mające znacze­ nie w nich i w ich dziełach — owoc, w którym niby robak kryje się zwykle wielki b ł ą d .

148. W sztuki

jaki sposób można epokę. — Zapomocą

p o z y s k a ć dla wszelkich czaro-

149. K r y t y k a i z a d o w o l e n i e . — Krytyka, je­ dnostronna i niesprawiedliwa, zarówno jak rozumna, sprawia tyle przyjemności temu, kto ją uprawia, iż świat winien wdzięczność każdemu dziełu, każdemu czynowi, które wielu i silnie pobudza do krytyki: albowiem za nią ciągnie się połyskujący ogon ra­ dości, dowcipu, podziwu dla siebie, dumy, pouczenia, dobrych postanowień. — B ó g radości stworzył rze­ czy złe i mierne w tym samym celu, co i dobre.

93

92

150. P o z a s w o j e g r a n i c e . — Jeśli artysta chce być czemś więcej niż artystą, naprzyklad moralnym budzicielem s w e g o narodu, za karę zakochuje się w końcu w potwór moralnego tematu — a muza jego przytem się śmieje: albowiem ta bogini z do­ brem sercem z zazdrości może się stać także złośliwą. Proszę sobie przypomnieć Miltona i Klopstocka.

pożytek ma być udzielone. L e c z są autorzy, cier­ piący na niestrawność, którzy właśnie tylko wtedy piszą, kiedy czegoś strawić nie mogą, jeśli im już między zębami utkwiło: mimowolnie s w e niezadowo­ lenie chcą udzielić czytelnikowi i w ten sposób wy­ wierać nad nim władzę, to znaczy: chcą zwyciężyć, lecz innych.

153.

151. O k o s z k l a n e . — Skłonność talentu do tema­ tów, osób, motywów moralnych, do pięknej duszy w dziełach sztuki b y w a nieraz tylko okiem szklanem, jakie w p r a w i a sobie artysta, któremu b r a k duszy pięknej; bardzo rzadko zdarza się przytem, żeby to oko stało się w końcu naturą żyjącą, choćby spoglą­ dającą w sposób zamglony, — powodzi się jednak z a z w y c z a j w tem znaczeniu, że cały świat widzi na­ turę tam, gdzie jest tylko zimne szkło.

»Dobra k s i ą ż k a może poczekać«. — Każda książka dobra w chwili ukazania się ma smak cierpki; ma tę wadę, że jest nowa. Szkodzi jej przy­ tem jej autor, który jest osobą żyjącą, jeśli jest znany i jeśli o nim mówią: ponieważ w s z y s c y utoż­ samiają autora z jego dziełem. Co książka zawiera z ducha, słodyczy, złocistości rozwinąć się może do­ piero z latami, pod opieką wzrastającej, następnie dawnej, wreszcie odziedziczonej czci. — Niejedna go­ dzina musi nad nią upłynąć, niejeden pająk rozsnuć nad nią s w ą pajęczynę. Dobrzy czytelnicy czynią książkę coraz lepszą, czytelnicy źli czynią ją kla­ rowniejszą.

152.

154.

P i s a ć i c h c i e ć z w y c i ę ż y ć . — Pisanie winno zawsze oznaczać zwycięstwo, a mianowicie przezwyciężenie samego siebie, które innym na

N i e u m i a r k o w a n i e j a k o ś r o d e k arty­ s t y c z n y . — Artyści rozumieją dobrze, co znaczy: używać nieumiarkowania jako środka artystycznego,

95

94 żeby w y w o ł a ć wrażenie bogactwa. Należy on do nie winnych podstępów uwodzenia dusz, na którem ar­ tyści znać się muszą: albowiem w ich świecie, w któ­ rym chodzi o pozór, i środki do wytworzenia pozoru niekoniecznie muszą być prawdziwe.

155. U k r y t a k a t a r y n k a . — Geniusze znają się lepiej niż talenty na ukrywaniu katarynki, ponieważ umieją się drapować w fałdy bardziej sute, ale w gruncie rzeczy i oni nie umieją nic innego oprócz swoich siedmiu sztuczek.

156. N a z w i s k o na k a r t c e t y t u ł o w e j . — Że się kładzie nazwisko autora na książce, jest obecnie wprawdzie zwyczajem i niemal obowiązkiem; jednak jest to główną przyczyną, że książki mają w p ł y w tak mały. Albowiem jeśli są dobre, są warte więcej, niż osoby, których są kwintesencyą; skoro jednak autor daje się poznać z kartki tytułowej, czytelnik rozcieńcza znowu kwintesencyę tem, co jest osobi­ stego, ba, najbardziej osobistego i przez to w niwecz obraca cel książki. Dumą intelektu jest, żeby nie zda­ w a ć się indywidualnym.

157. N a j o s t r z e j s z a k r y t y k a . — Krytykuje się najostrzej człowieka, książkę, jeśli się ich ideał kreśli.

158. M a ł o i b e z m i ł o ś c i . — Każda książka do­ bra jest napisana dla określonego czytelnika i jego rodzaju, i właśnie dlatego przez wszystkich innych czytelników, przez ogromną większość musi być źle widzianą: oto dlaczego rozgłos jej spoczywa na waż­ kiej podstawie i wznosi się bardzo powoli. — Książka mierna i zła jest właśnie dlatego mierną i złą, że stara się podobać i podoba się wielu.

159. M u z y k a i c h o r o b a . — Niebezpieczeństwo nowej muzyki polega na tem, że podsuwa nam do ust puhar rozkoszy i wzniosłości w sposób tak po­ r y w a j ą c y i z pozorem takiej ekstazy moralnej, iż nawet człowiek umiarkowany i szlachetny wypija z niego zawsze kilka kropli za wiele. Ta rozpusta w dawkach minimalnych, powtarzana ustawicznie, może w końcu spowodować głębsze wstrząśnienie i ruinę zdrowia duchowego, niż jakiekolwiek ordy-

96

97

narniejsze nadużycie: tak iż nie pozostaje w końcu nic innego, jak uciec dnia pewnego z groty nimf i poprzez bałwany i niebezpieczeństwa morskie toro­ wać sobie drogę do upajającej Itaki oraz do objęć prostszej i bardziej człowieczej małżonki.

160.

poeci byli wielcy, a mianowicie posiadać wady i krzy­ wizny od stóp do głów, a przecież pozostać najwięk­ szym poetą. T a k jednak rzecz się ma z Szekspirem, który, w porównaniu z Sofoklesem, podobny jest do niewyczerpanej kopalni złota, ołowiu i gruzów, pod­ c z a s kiedy tamten jest nietylko ze złota, lecz ze złota w najszlachetniejszej postaci, która każe niemal za­ pominać o cenie swojej, jako metalu. L e c z ilość, spo­ tęgowana do stopnia najwyższego, d z i a ł a jak ja­ kość — to właśnie wypada na korzyść Szekspira.

Z y s k d l a p r z e c i w n i k ó w . — Książka pełna ducha udziela go także swoim przeciwnikom. 163. 161. M ł o d z i e ż i k r y t y k a . — Skrytykować książkę — to znaczy u młodzieży nie dozwolić do siebie przystępu ani jednej myśli produkcyjnej i bronić się przed niemi rękami i nogami. Młodzieniec żyje w stanie obrony koniecznej przeciw wszelkiej no­ wości, której nie może pokochać ze wszystkiemi wa­ dami i popełnia przytem, tak często, jak tylko może. zbyteczne przestępstwo.

Każdy początek jest niebezpieczny. — Poeta ma do wyboru: albo podnosić uczucie stop­ niowo i w końcu podnieść je do stopnia bardzo w y ­ sokiego — albo próbować niespodzianką i zaraz od początku z całą mocą ciągnąć za sznur od dzwonu. Jedno i drugie przedstawia niebezpieczeństwo: w pierw­ szym wypadku czytelnik uciec może od niego z nudy, w drugim z przerażenia.

164. 162. E f e k t i l o ś c i . — Największym paradoksem w historyi poezyi jest twierdzenie, jakoby ktoś mógł być barbarzyńcą we wszystkiem, przez co dawni

W o b r o n i e k r y t y k ó w . — O w a d y kąsają nie ze złośliwości, lecz ponieważ także żyć chcą: podob­ nie nasi krytycy; chodzi im o krew n a s z ą nie zaś o ból. DZIEŁA

NIETZSCHEGO. T. XI

7

99

98 165. P o w o d z e n i e s e n t e n c y i . — Ludzie niedoświadczeni, skoro od pierwszego rzutu oka, dzięki swej prostej prawdzie, sentencya wydaje się im oczy­ wistą, sądzą z a z w y c z a j , że jest stara i znana, i k r z y w o przytem patrzą na autora, jak gdyby on chciał przy­ właszczyć sobie wspólne dobro wszystkich: tymcza­ sem sprawiają im przyjemność pieprzne półprawdy i dają to do zrozumienia autorowi. T e n umie ocenić podobną wskazówkę i odgaduje podług niej łatwo, gdzie mu się powiodło, a gdzie nie.

168. Pochwała sentencyi. Dobra sentencya jest za twarda na ząb czasu, nie pożrą jej też tysiące lat, choć służy za pokarm każdego czasu: dzięki temu właśnie jest wielkim paradoksem w literaturze, rzeczą nieprzemijającą pośród zmiany, pokarmem zawsze cennym, jak sól, i jak sól nigdy nie traci s w e g o smaku.

169. 166. C h c i e ć z w y c i ę ż y ć . — Artysta, wykracza­ j ą c y we wszystkiem, co przedsiębierze, poza swe siły, w końcu samym widowiskiem gwałtownej walki, jakie daje, porywa za sobą tłum: albowiem powodze­ nie nie zawsze towarzyszy tylko zwycięstwu, lecz czasami już samej chęci zwyciężenia.

167. Sibi scribere. — Rozsądny autor nie pisze dla innej potomności, jeno dla swojej własnej, to znaczy dla swojej własnej starości, żeby i sam z siebie mógł mieć jeszcze uciechę.

O d r u g o r z ę d n y c h p o t r z e b a c h artys t y c z y c h . — Lud odczuwa wprawdzie coś, co można nazwać potrzebą artystyczną, lecz jest to potrzeba minimalna i łatwa do zaspokojenia. W grun­ cie rzeczy wystarczają w tym celu odpadki sztuki: należy wyznać to przed sobą szczerze. Rozważcie tylko naprzykład, jakie melodye i pieśni sprawiają prawdzi­ wie serdeczną uciechę warstwom ludności najtęż­ szym, najmniej zepsutym, najnaiwniejszym; należy tylko pożyć między pasterzami, góralami, myśliwcami, żołnierzami, marynarzami, żeby znaleźć odpowiedź na to pytanie. I c z y ż nie w małem mieście, w domach, które są siedliskiem z dawna odziedziczonej cnoty mieszczańskiej, kochają, ba, pieszczą się z o w ą najgorszą ze wszystkich muzyką, jaką wogóle dziś piszą? Kto mówi o głębokiej potrzebie, o niezaspokojonej żądzy sztuki u ludu takiego, j a k i m j e s t , plecie głupstwa lub chce otumanić kogoś. Bądźcie tedy szczerzy! — 7*

101

100 Tylko l u d z i e w y j ą t k o w i odczuwają obecnie po­ trzeby- artystyczne w w i e l k i m s t y l u — ponieważ sztuka wogóle znowu upada, a siły i nadzieje ludzkie zwróciły się na pewien czas ku innym przedmio­ t o m . — Poza tem, mianowicie obok ludu, istnieje wpraw­ dzie szersza, rozmaitsza potrzeba artystyczna, lecz d r u g o r z ę d n a , w w y ż s z y c h i najwyższych war­ stwach społeczeństwa: tutaj coś w rodzaju szczerze czującej gminy artystycznej jest możliwe. L e c z przyj­ rzyjcie się tylko składnikom tej gminy! W ogólności są to bardziej wytworniejsi ludzie z pośród niezadowo­ lonych, którzy sami z siebie nie mogą doznawać praw­ dziwej radości: człowiek ukształcony, niedostatecznie wolny, żeby się mógł w y r z e c pociech religijnych, a przecież nie znajdujący, żeby ich balsamy były dość wonne; półszlachetny, za słaby jednak, żeby pokonać zasadniczy błąd s w e g o życia lub szkodliwą skłonność s w e g o charakteru przez heroiczną zmianę kierunku lub zrezygnowanie; świetnie utalentowany, zbyt wzniośle myślący o sobie, żeby być pożytecznym w skromnej działalności, a zbyt bierny do wielkiej i ofiarnej pracy; dziewczę, nie umiejące w y t w o r z y ć sobie dostatecznego koła obowiązków; kobieta, która związała się lekkomyślnymi lub występnymi ślubami, lecz nie umie się nimi związać dostatecznie; uczony lekarz, kupiec, urzędnik, który zbyt wcześnie pogrążył się w specyalności i całej swej naturze nigdy nie uży­ czył zupełnej swobody, za to jednak spełniający swą doskonałą zresztą pracę z robakiem w sercu, w końcu w s z y s c y artyści niekompletni — ci dziś jeszcze istot­ nie odczuwają potrzebę sztuki! I czegóż właściwie żądają od niej? W okresach i chwilach niezadowole­ nia winna odstraszać nudę i wyrzuty przez pół czy-

stego sumienia, a o ile możliwe, błąd ich życia i cha­ rakteru przedstawić w rozmiarach wielkich, jako błąd w losach światów — różnią się tedy bardzo od Greków, którzy w sztuce swojej widzieli przelewność i nadmiar własnego stanu błogiego i lubili doskona­ łość swoją j e s z c z e r a z oglądać n a zewnątrz sie­ bie; do sztuki wiodła ich rozkosz z samych siebie, naszych współczesnych wiedzie — udręka samymi sobą.

170. N i e m c y w t e a t r z e . — W ł a ś c i w y m talentem dramatycznym Niemców był Kotzebue; on i jego Niemcy, klas w y ż s z y c h społeczeństwa zarówno, jak średnich, bezwzględnie stanowili jedno, i współcześni zupełnie poważnie mogli o nim powiedzieć: »w nim i przez niego żyjemy i działamy«. Nie było tam nic wymuszonego, urojonego, smaku napół lub sztucznie narzuconego: czego chciał i co mógł dokazać, rozu­ miano; ba, do dziś p r a w d z i w e powodzenie tea­ tralne na scenach niemieckich przypada skromnym i bezwstydnym spadkobiercom środków i efektów Kotzebuego, szczególniej tam, gdzie komedya kwitnie jeszcze. Stąd w y p ł y w a , że wiele owoczesnej niemieckości istnieje jeszcze dotychczas, szczególniej na uboczu od miast wielkich. Poczciwi, niewstrzemięźliwi w małych rozkoszach, zawsze gotowi do przelewania łez, ż y w i ą c y życzenie, żeby przynajmniej w teatrze móc się uwolnić od wrodzonej, surowej pod wzglę­ dem obowiązków trzeźwości, i móc się oddać uśmie­ chającej się, ba, śmiejącej się pobłażliwości, utożsamia-

103

102 jący i obejmujący w jedno dobroć i współczucie — co jest cechą zasadniczą sentymentalności niemiec­ kiej — nad w y r a z szczęśliwi wobec pięknego, wielko­ dusznego czynu, w innych rzeczach posłuszni zwierzch­ ności, zawistni między sobą, lecz w gruncie wystar­ czający sobie — takimi byli oni, takim był on. — Drugim talentem dramatycznym był Szyller: ten od­ krył klasę widzów, którzy dotychczas nie wchodzili byli w rachubę; znalazł ją w niedojrzałym wieku, w dziewczętach i młodzieńcach niemieckich. Uprze­ dzał on ich wyższe, szlachetniejsze, burzliwsze, cho­ ciaż niejasne porywy, ich zamiłowanie w głośnych frazesach moralnych (które znika zwykle koło trzy­ dziestego roku życia) i przez to zdobył sobie, dzięki namiętności i partyjności tego wieku, powodzenie, które stopniowo poczęło oddziaływać dobroczynnie także na okres dojrzalszy: ogólnie biorąc, SzyllerNiemców o d m ł o d z i ł . — Goethe stał pod każdym względem ponad Niemcami i stoi też dotąd jeszcze: nie będzie on do nich należał nigdy. Jakby też mógł jakikolwiek naród doróść d o p r z e d u c h o w i o n e j b ł o g o ś c i b y t u i w o l i G o e t h e g o ! Jak Beetho­ ven swoją muzykę układał ponad głowami Niemców, jak Schopenhauer filozofował ponad głowami Niem­ ców, tak tworzył Goethe s w e g o Tassa, s w ą Ifigenię ponad głowami Niemców. Za nim ciągnęła b a r d z o n i e l i c z n a grupa, najwykształceńszych, w y c h o w a ­ nych przez starożytność, życie i podróże, przerasta­ j ą c y c h istotę niemieckości: — sam on nie ż y c z y ł so­ bie czego innego. — Kiedy następnie romantycy ze świadomością celu ustanowili kult Goethego, kiedy następnie ich zadziwiająca zręczność w próbowaniu wszystkiego przeszła do uczniów Hegla, właściwych

w y c h o w a w c ó w niemieckich w tern stuleciu, kiedy rozbudzenie ambicyi narodowej wyszło także na ko­ rzyść poetom niemieckim i w ł a ś c i w a ocena, w czem lud u c z c i w i e może znajdować z a d o w o l e n i e , nieubłaganie została poddana sądowi jednostek i owej ambicji narodowej — to jest, kiedy u c i e c h a za­ częła być o b o w i ą z k i e m — wtedy zjawiła się o w a obłuda i nieprawdziwość w niemieckiem wykształce­ niu, która poczęła się wstydzić Kotzebuego i wypro­ wadziła na scenę Sofoklesa, Calderona, a nawet ciąg dalszy Fausta Goethego i która, wskutek obłożonego języka i zaszlamionego żołądka, w końcu sama już nie wie, co jej smakuje, co ją nudzi. — Błogosła­ wieni smak posiadający, choćby to był smak zły! — I nietylko błogosławionym, lecz także mądrym stać się można tylko dzięki tej własności: dlatego też Grecy, bardzo w tych rzeczach subtelni, mędrca ozna­ czali słowem, które znaczy c z ł o w i e k z e s m a k i e m i mądrość, jak artystyczną, tak poznającą, nazywali po prostu »smakiem« (sophia).

171. M u z y k a j a k o p ó ź n y o w o c k a ż d e j cyw i l i z a c y i . — Muzyka ze wszystkich sztuk, które zwykle wyrastają na określonym gruncie cywilizacyi, w określonych warunkach społecznych i politycz­ nych, zjawia się jako o s t a t n i a ze wszystkich roś­ lin, na jesieni, i w czasie okwitania cywilizacyi, do której należy: podczas kiedy spostrzega się już pierw­ szych zwiastunów i oznaki nowej wiosny; ba, nieraz,

104 muzyka rozbrzmiewa jak mowa zamierzchłych cza­ sów w zdziwionym i nowym świecie i przychodzi za późno. Dopiero w sztuce muzyków holenderskich dusza średniowiecza chrześcijańskiego odnalazła swój dźwięk zupełny: jej architektura dźwięków jest po­ śmiertną, lecz prawdziwą i równoprawną siostrą gotyku. Dopiero w muzyce Händla zabrzmiało to, co było najlepszego w duszy Lutra i w duszach jej pokrewnych, wielki rys żydowsko-heroiczny, który stwo­ rzył cały ruch reformacyjny. Dopiero Mozart oddał w złocie b r z ę c z ą c e m wiek Ludwika X I V i sztukę Racine'a oraz Claude Lorraina. Dopiero w m u z y c e Beethovena i Rossiniego w y ś p i e w a ł się wiek ośmnasty, wiek marzycielstwa, rozbitych ideałów i przelot­ nego szczęścia. Przeto miłośnik czułych przenośni mógłby rzec, iż każda muzyka prawdziwie wybitna jest śpiewem łabędzim. — Muzyka n i e jest zgoła m o w ą powszechną, przekraczającą czas, jak tak często na jej cześć się mówi, lecz odpowiada ściśle miarze uczucia, ciepła, czasu, którą, jako prawo we­ wnętrzne, nosi w sobie określona, pewna, związana z czasem i miejscem, cywilizacya; muzyka Palestriny dla Greka byłaby całkiem niedostępna i odwrotnie — coby zrozumiał Palestrina, słuchając muzyki Rossi­ niego? — B y ć może, że także nasza nowsza muzyka niemiecka, aczkolwiek tak dominuje i tak chciwą jest władzy, wkrótce przestanie być rozumiana: powstała bowiem na gruncie c y w i l i z a c y i , znajdującej się w szybkim upadku; gruntem jej jest ów okres reakcyi i restauracyi, na którym zakwitł pewnego rodzaju k a t o l i c y z m u c z u c i o w y oraz zamiłowa­ nie do wszystkiego, co jest t r a d y c y j n ą i n a r o ­ dową istotą i praistotą, i rozlał nad Europą swoją

105 woń heterogeniczną. Te d w a kierunki uczuciowe, ujęte z największą siłą i doprowadzone do najdal­ szych krańców, w końcu zadźwięczały w sztuce wa­ gnerowskiej. Przywłaszczanie sobie przez Wagnera starodawnych sag narodowych, jego uszlachetniające gospodarowanie między ich dziwnymi bóstwami i bohaterami — będącymi właściwie samowładnemi zwierzętami krwiożerczemi z napadami zagłębienia się w myśli, wielkoduszności i przesycenia życiem —, tchnięcie nowej duszy w te postaci, którym przydał chrześcijańsko-średniowieczne pragnienie zachwyco­ nej zmysłowości i odzmysłowienia, to całe w a g n e ­ rowskie dawanie i branie w rzeczach tematów, dusz, postaci i słów wypowiada też wyraźnie d u c h a j e g o m u z y k i , jeśliby ta, jak każda inna muzyka mogła mówić o sobie inaczej, niż w sposób dwu­ znaczny: duch ten wiedzie s p ó ź n i o n ą kampanię wojenną i reakcyjną przeciw duchowi oświecenia, który zawiewał w stulecie bieżące z poprzedniego, również przeciw nadnarodowym ideom francuskiego marzycielstwa rewolucyjnego i trzeźwości angielskoamerykańskiej w przebudowie państwa i społeczeń­ stwa. — C z y ż jednak nie jest rzeczą widoczną, że tutaj — nawet u Wagnera i jego zwolenników — pozornie odparty zakres myśli i uczuć z powrotem nabrał siły i że ów spóźniony protest muzyczny wpada w uszy, któreby inne, przeciwne tony wo­ l a ł y ? T a k , iż dnia pewnego ta dziwna i w y s o k a sztuka mogłaby nagle stać się niezrozumiałą i zasnuć się pajęczyną i zapomnieniem. Nie należy dawać się w błąd wprowadzać co do położenia rzeczy o w y m przelotnym wahaniom, będącym reakcyą pośród reakcyi, chwilowem pogrążeniem się bałwanów prądu

107

106 w ogólnym ruchu. Możliwa, że te dziesięć lat wojen narodowych, męczeństw ultramontańskich i terroru socyalistycznego dzięki subtelnym oddziaływaniom pośrednim mogą przyczynić się do nagłej sławy wspomnianej sztuki — nie będąc jednak przez to poręką, że ona ma przyszłość, lub że wogóle przyszłość miała. — L e ż y to w istocie muzyki, że owoce jej z wielkich okresów cywilizacyi stają się wcześniej niesmaczne i prędzej psują się od owoców sztuk plastycznych, lub nawet od owoców, rosnących na drzewie poznania: z pośród w y t w o r ó w ludzkiego zmysłu artystycznego m y ś l i mianowicie są najtrwal­ sze i najwytrwalsze.

do niego stosowano wymaganie podobne, — on, który sam dla siebie nie był dobrym nauczycielem i wsku­ tek tego sam nie stał się udanym poematem, pięk­ nym tworem, lecz w najlepszym razie posępną i przy­ ciągającą ruiną świątyni, lecz jednocześnie jaskinią żądz, obrosłą, jak porastają zwykle ruiny, kwiatami kłującymi i trującymi, zamieszkaną i odwiedzaną przez żmije, robactwo, pająki i ptactwo — tematem do smutnego rozmyślania nad tem, dlaczego obecnie rzeczy najszlachetniejsze i najrozkoszniejsze w chwili s w e g o powstania muszą być zaraz ruiną bez prze­ szłości i bez przyszłości w doskonaleniu się?

173. 172. Poeci przestali być nauczycielami. — Aczkolwiek obco to brzmieć może w naszych cza­ sach: istnieli poeci i artyści, których dusza wznosiła się ponad namiętności, ich spazmy i z a c h w y t y i dla­ tego znajdowali przyjemność w tematach czystszych, ludziach godniejszych, intrygach i rozwiązaniach bar­ dziej czułych. Jeśli dzisiejsi wielcy artyści najczęś­ ciej rozpętują wolę i przez to właśnie, w pewnych okolicznościach, w y z w a l a j ą życie, tamci — hamowali wolę, przekształcali zwierzę, tworzyli ludzi i wogóle kształtowali, przetwarzali i kontynuowali życie: pod­ czas kiedy sława teraźniejszych polega być może na rozluźnianiu, rozwiązywaniu, rujnowaniu. — Grecy starożytni żądali od poety, żeby był nauczycielem dorosłych: ależ jakby się wstydził dziś poeta, gdyby

R z u t o k a n a p r z ó d i w s t e c z . — Sztuka, jaka p ł y n i e od Homera, Sofoklesa, Teokryta, Cal­ derona, Racine'a, Goethego, wynik n a d m i a r u mądrego i harmonijnego trybu życia — oto sztuka prawdziwa, do której w końcu uciekać się bę­ dziemy, kiedy sami staniemy się mądrzejszymi i bardziej harmonijnymi; nie jest nią ów barbarzyń­ ski, chociaż tak zachwycający, wybuch gorących i różnobarwnych rzeczy z duszy nieokiełzanej i chao­ tycznej, przez który dawniej, będąc młodzieńcami, rozumieliśmy sztukę. Rozumie się jednak samo przez się, że w pewnych epokach życia sztuka egzaltowana, podniecająca, w r o g a wszystkiemu, co uregulowane, monotonne, proste, logiczne jest potrzebą konieczną, którą artyści zaspokoić m u s z ą , żeby dusza w takich okresach nie wyładowywała się na innnej drodze

109

108 w formie rozmaitych nadużyć i nieprzyzwoitości. Po­ trzebują owej zachwycającej sztuki bezładnej mło­ dzieńcy tacy, jakimi najczęściej bywają, przepełnieni i fermentujący, niczem b a r d z i e j nie męczeni, niż nudą — potrzebują jej kobiety, którym brak dobrego, wypełniającego duszę zajęcia; lecz tem gwałtowniej pałają tęsknotą za zadowoleniem bez zmiany, za szczęściem bez ogłuszenia i pijaństwa.

174. P r z e c i w s z t u c e d z i e ł s z t u k i . — Sztuka winna przedewszystkiem i naprzód u p i ę k s z a ć ży­ cie, a więc n a s samych czynić znośnymi, a jeśli można, przyjemnymi dla innych: to zadanie mając przed oczami miarkuje nas i trzyma na wodzy, two­ rzy formy obcowania, źle w y c h o w a n y c h poddaje pra­ wom przyzwoitości, czystości, grzeczności, uczy, kiedy mówić, a kiedy milczeć należy. Następnie sztuka winna u k r y w a ć lub t ł u m a c z y ć wszystkie rze­ czy brzydkie, to, co jest dręczące, straszliwe, wstrętne i mimo wszelkich usiłowań, zgodnie z pochodzeniem natury ludzkiej, ustawicznie przebija się na powierzch­ nię ; tak szczególniej powinna postępować wzglę­ dem namiętności, cierpień duchowych i w bojaźni, a w tem, co z konieczności lub nieubłaganie jest brzydkie ukazywać przebłyski tego, c o m a g ł ę b o k i e z n a c z e n i e . Wobec tego wielkiego, ba, niezmier­ nie wielkiego zadania sztuki, tak z w a n a właściwa sztuka, s z t u k a d z i e ł s z t u k i jest tylko p r z y czepką: człowiek, czujący w sobie nadmiar takich

sił upiększających, ukrywających i przekształcają­ cych, w końcu będzie się starał także wyładować ten nadmiar w dziełach sztuki; podobnie, w szczegól­ nych warunkach cały naród. — Ale zwykle zaczyna się dziś sztukę od końca, przyczepiają się do jej ogona i myślą, iż sztuka dzieł sztuki jest sztuką rze­ czywistą, ona ma życie poprawić i zmienić — sza­ leństwo! Jeżeli zaczynamy ucztę od deseru, przecho­ dząc od słodyczy do słodyczy, co za dziw, jeśli psu­ jemy sobie żołądek i nawet tracimy apetyt do do­ brego, wzmacniającego, pożywnego pokarmu, do ja­ kiego zaprasza nas sztuka!

175. T r w a n i e s z t u k i . — Dzięki czemu w grun­ cie rzeczy trwa obecnie sztuka dzieł sztuki? Dzięki temu, że większość tych, którzy posiadają godziny wczasu — a tylko dla nich istnieje przecież taka sztuka — nie przypuszczają, iżby mogli poradzić so­ bie ze s w y m czasem bez muzyki, bez odwiedzania teatrów i galeryi, bez czytania romansów i poezyi. Przypuściwszy, ż e możnaby było ich p o w s t r z y ­ m a ć od tego zadowolenia, alboby się nie ubiegali tak gorliwie o posiadanie w c z a s u i zawistne spojrze­ nia ku bogatym byłyby r z a d s z e — z wielką korzyścią dla równowagi społeczeństwa; alboby posia­ dali wczas, lecz nauczyliby się r o z m y ś l a ć — czego się można nauczyć i oduczyć —, naprzykład nad swoją pracą, swymi stosunkami, nad radościami, któreby mogli innym sprawiać: wszyscy, oprócz ar-

111

110 tystów, w obydwu wypadkach wygraliby na tem. — Z pewnością istnieje niejeden pełen siły i rozsądku czytelnik, który potrafi tutaj wtrącić słuszny zarzut. Lecz gwoli ociężałym i ludziom złej woli trzeba przecież raz powiedzieć, że tutaj, jak i w niejednem miejscu tej książki, autorowi właśnie o zarzut chodzi, i że nie jedno należy w nim wyczytać, co właściwie nie zo­ stało napisane.

176. H e r o l d b o ż y . — Poeta wypowiada ogólne i w y ż s z e pojęcia, jakie posiada naród, jest jego heroldem i fletnią — lecz wypowiada je zapomocą me­ tru i wszelkich innych środków artystycznych w ten sposób, iż lud przyjmuje je jako coś zupełnie no­ w e g o i cudownego, i najpoważniej wierzy, iż poeta jest heroldem bogów. Co więcej, sam poeta, otoczony chmurami tworzenia, zapomina, skąd pochodzi jego mądrość duchowa — że pochodzi od ojca i matki, od nauczycieli i z książek wszelkiego rodzaju, z ulicy, a przedewszystkiem od kapłanów: wprowadza go w błąd własna sztuka i wierzy rzeczywiście w czasach naiwności, że B ó g przemawia przez niego, że tworzy w stanie duchowego oświetlenia, — kiedv tymczasem wypowiada właśnie tylko to, czego się nauczył, mądrość i głupstwa ludowe pospołu. T e d y : o ile poeta rzeczywiście jest vox popult, o tyle uchodzi za vox dei.

177. C z e g o k a ż d a s z t u k a c h c e i nie m o ż e d o k o n a ć . — Najtrudniejszem i ostatecznem zada­ niem artysty jest przedstawienie niezmienności, cze­ goś, co w y p o c z y w a samo w sobie, wysokiego, pro­ stego, dalekiego od wdzięku indywidualnego; z tego powodu słabsi artyści odrzucają i osławiają najwznioś­ lejsze upostaciowania doskonałości moralnej, jako szkice nieartystyczne, albowiem widok takich owo­ ców dla ich ambicyi zgoła jest nadto dręczący: po­ łyskują im one z najbardziej oddalonych gałęzi sztuki, lecz artystom brak drabiny, odwagi i za co się uchwy­ cić, żeby się mogli odważyć sięgać tak wysoko. Bio­ rąc rzecz samą w sobie, Fidyasz jako taki da się pomyśleć p o e t ą , lecz jeśli wziąć pod u w a g ę zdol­ ności nowoczesne, niemal że tylko w tem znaczeniu słowa, iż dla Boga żadna rzecz nie jest niemożliwa. Już pragnienie, żeby posiadać Claude Lorraina w dzie­ dzinie poezyi, jest obecnie dowodem braku skromności, choćby czyjeś serce najbardziej za nim tęskniło. — Dotychczas żaden artysta nie dorósł do przedstawienia o s t a t n i e g o człowieka, t o z n a c z y n a j p r o s t s z e g o i z a r a z e m n a j z u p e ł n i e j s z e g o , lecz G r e c y w swoim i d e a l e A t e n y , być może, najda­ lej ze wszystkich ludzi dotychczas istniejących rzucili okiem.

178. w

S z t u k a i r e s t a u r a c j a . — Wsteczne ruchy historyi, tak zwane czasy restauracyi, które sta-

113

112 rają się nanowo powołać do życia stan, jaki istniał p r z e d stanem, istniejącym ostatnio i którym, jak się wydaje, powodzi się też zbudzenie zmarłych, posia­ dają urok wzruszających wspomnień, tęsknego prag­ nienia tego, co niemal zostało utracone, pośpiesz­ nego uścisku chwilowego szczęścia. Dzięki temu szczególnemu pogłębieniu nastroju sztuka i poezya znajdują w ł a ś c i w y dla siebie grunt w takich prze­ mijających niemal marzycielskich czasach; podobnie jak na stromo wiszących urwiskach rosną najdeli­ katniejsze i najrzadsze rośliny. — T a k tedy niejeden dobry artysta niepostrzeżenie zostaje popchnięty do poglądów restauracyjnych w kwestyach politycznych i społecznych, w których dla siebie, na swoją własną rękę, przygotowuje cichy kącik i ogródek, gdzie na­ stępnie zbiera wkoło siebie ludzkie resztki epoki hi­ storycznej najbliższej sercu i gdzie smyczek jego rozbrzmiewa przed samymi umarłymi, napółumarłymi i śmiertelnie znużonymi, być może, ze wspomnianem wyżej powodzeniem, że na krótko budzi zmarłych ze snu.

koszą i dreszczem ulegać mu: kiedy tymczasem cywilizacye dawniejsze mogły karmić się tylko samemi sobą i nie wybiegały wzrokiem poza siebie, jak gdyby były nakryte mniej lub więcej ciasnym klo­ s z e m , przez który wprawdzie przenikało światło, lecz nie przenikało spojrzenie. W stosunku do p r z y ­ s z ł o ś c i po raz pierwszy w historyi odkrywa się dla nas niezmiernie wielka perspektywa celów ludzkoekumenicznych, obejmujących cały świat zamiesz­ kany. Jednocześnie czujemy się świadomi sił, że po­ winniśmy to nowe zadanie sami ująć w ręce bez zarozumiałości i że nie potrzebujemy pomocy nad­ przyrodzonej. I jakikolwiekby był rezultat naszego przedsięwzięcia, choćbyśmy przecenili swe siły, niema nikogo, komubyśmy winni byli złożyć rachunek, oprócz nas samych: odtąd ludzkość może czynić ze sobą, co się jej podoba. — Istnieje wprawdzie szcze­ gólny gatunek ludzi-pszczół, które z kielicha jakiej­ kolwiek rzeczy potrafią zawsze wyssać tylko najwięk­ szą gorycz oraz irytacyę; — i w rzeczy samej, wszystkie rzeczy zawierają w sobie coś nie miodo­ wego. Te mogą po swojemu odczuwać opisane szczęście naszej epoki i wypełniać wciąż ul swego niezadowolenia.

179. S z c z ę ś c i e e p o k i . — Z dwuch względów epoka nasza winna uważać się za szczęśliwą. W sto­ sunku do p r z e s z ł o ś c i karmimy się wszystkiemi cywilizacyami i ich wytworami i karmimy się naj­ szlachetniejszą krwią wszystkich czasów. Znajdujemy się jeszcze dość blizko czarodziejstwa tych sił, z których łona tamte się urodziły, żeby chwilowo z roz-

180. W i z y a . — Godziny nauki i rozmyślań dla do­ rosłych, dojrzałych i najdojrzalszych, i to codziennie, bez przymusu, odwiedzane przez każdego, g d y ż tak nakazuje obyczaj: kościoły do tego celu, jako miejsca OZIEŁA NIETZSCHEGO. T

XI.

8

115

114

najgodniejsze i najbogatsze we wspomnienia: pewnego rodzaju codzienne uroczystości dla świętowania osiąg­ niętej i dającej się osiągnąć godności rozumu ludzkiego: nowszy i zupełniejszy rozkwit i wykwit ideału nauczyciela, w którymby się musieli stopić kapłan, artysta i lekarz, uczony i mędrzec, jak też w samej ich nauce, w ich sposobie wykładu i metodzie ka­ żdego z nich musiałyby się objawić cnoty szczególne w postaci cnoty ogólnej, — taka jest moja wizya, ciągle do mnie powracająca, co do której mocno w i e r z ę , iż uchyliła rąbka zasłony, zakrywającej przyszłość.

181. W y c h o w a n i e w y k r z y w i a n i e m . — Nadzwyczajna chwiejność całego systemu szkolnego, sprawiająca, iż każdy człowiek dorosły czuje, jak gdyby jedynym jego w y c h o w a w c ą był przypadek — fakt, iż metody i cele w y c h o w a w c z e obracają się jak młynek na wietrze, objaśnić się daje przez to, iż obecnie n a j s t a r s z e i n a j m ł o d s z e siły cywili­ zacyjne, niby na dzikiem zebraniu ludowem bardziej chcą być słyszane, niż rozumiane, i za wszelką cenę chcą dowieść s w y m głosem, s w y m krzykiem, że j e s z c z e i s t n i e j ą lub ż e j u ż p o w s t a ł y . Biedni nauczyciele i w y c h o w a w c y z początku głuchną od tego hałasu bez sensu, następnie cichną, tępieją i pozwalają wszystko czynić ze sobą, tak jak z ko­ lei pozwalają wszystko robić ze swymi uczniami. Sami oni nie są wychowani: jakżeby mieli wycho-

w y w a ć . Sami nie wyrośli prosto, jako silne, soczyste pnie: kto się chce o nie oprzeć, musi się w y k r z y w i a ć i giąć, i w końcu sam się stać k r z y w y m i pogiętym.

182. F i l o z o f o w i e i a r t y ś c i e p o k i . — Pustka i zimna rozwaga, ogień ż ą d z , chłód serca — te sprzeczne sąsiedztwa odnajduje się w obrazie wyż­ szego współczesnego towarzystwa europejskiego. Są­ dzi tedy artysta, że dokazał już wiele, jeśli mocą swej sztuki umiał obok żądz rozniecić też ogień serca: i tak samo filozof, jeśli przy chłodzie serca, który dzieli ze s w ą epoką, zdoła ostudzić żar pożąd­ liwości w sobie i w owem towarzystwie, zapomocą swoich sądów ascetycznych.

183. Tylko z konieczności być żołnierzem c y w i 1 i z a c y i. — W końcu, w końcu dopiero uczy się człowiek tego, czego nieznajomość, młodzieńcem bę­ dąc, tak drogo przypłacał: że przedewszystkiem na leży w y k o n y w a ć tylko rzeczy doskonale, powtóre, w y s z u k i w a ć rzeczy doskonałe, gdziekolwiekby się znajdowały i pod jakąkolwiekby n a z w ą się znajdo­ w a ł y : że natomiast wszystkiemu, co złe i mierne, na­ tychmiast, b e z w a l k i , z drogi się schodzi, i że już wątpienie o dobroci pewnej rzeczy — jakie przy 8*

116

117

smaku bardziej w y ć w i c z o n y m powstaje szybko — winno być policzone za argument przeciw niej i po wód do zupełnego jej unikania; choćbyśmy mieli nawet nieraz zbłądzić i trudniej dostępne dobro wziąć za zło i niedoskonałość. Tylko ten, kto nie umie nic lepszego, winien wziąć się za bary jako żołnierz cywilizacyi z nikczemnością świata, lecz ci, co go ż y w i ą i uczą, giną, jeśli chcą c h w y c i ć za broń, i spokój s w e g o zawodu i domowego ogniska zmie­ niają na nieprzyjemny niepokój czuwaniem, strażą nocną i złymi snami.

184. Jak n a l e ż y o p o w i a d a ć h i s t o r y ę przyr o d y . — Historya przyrody, będąc historyą wojen i zwycięstw, j a k ą wiodą siły moralne i duchowe z obawą, imaginacyą, zabobonem, lenistwem i głu­ potą, winna być opowiadana w ten sposób, żeby każdy, kto jej słucha, nieprzeparcie był porywany ku dążeniu do zdrowia i rozkwitu zarówno duchowego jak cielesnego, do radosnego uczucia, iż jest dziedzicem i kontynuatorem człowieczeństwa i do odczuwania potrzeby przedsięwzięć coraz szlachetniejszych. Dotychczas nie znalazła ona s w e g o w ł a ś c i w e g o języka, g d y ż wynalazczy w mowie i wymowni artyści — takich bowiem tu potrzeba — nie mogą się pozbyć względem niej upartego niedowierzania i przedewszystkiem nie chcą się jej nauczyć gruntownie. W każdym jednak razie trzeba z a w s z e przyznać Anglikom, że oni w swych podręcznikach przyrodni-

c z y c h dla niższych warstw ludności uczynili zadziwia­ jące postępy na drodze do o w e g o ideału: ale bo też piszą je wybitni uczeni — natury bogate i płodne — nie zaś jak u nas miernoty z pośród badaczów.

185. G e n i a l n o ś ć l u d z k o ś c i . — Jeśli genialność, jak to z a u w a ż y ł Schopenhauer, polega na nieprzerywanem i ź y w e m przypominaniu sobie tego, co się samemu przeżyło, to w dążeniu do poznania historyi całego przebiegu zjawisk — które coraz bar­ dziej odróżnia czasy nowsze od dawnych i po raz pierwszy zburzyło stare mury między naturą a du­ chem, człowiekiem a zwierzęciem, moralnością a fi­ zyką — można upatrywać dążenie do genialności ogółu ludzkości. Historya pomyślana w całości by­ łaby świadomością kosmiczną.

186. K u l t c y w i l i z a c y i . — Duchom wielkim przy­ dane zostało to, co w ich istocie jest wstrętnie arcyludzkiego, ich zaślepienia, niesprawiedliwości, niepo­ hamowania, ażeby ich w p ł y w potężny, łatwo stający się zbyt potężnym, ustawicznie trzymany był w szran­ kach przez nieufność, jaką budzą o w e własności. Albowiem system tego wszystkiego, czego ludzkość potrzebuje do swego istnienia, jest tak obszerny

119

118 i w c i ą g a siły tak różnorodne i liczne, iż każdą ko­ rzyść j e d n o s t r o n n ą , czy t o naukową, c z y pań­ stwową, artystyczną lub handlową, do której dążą o w e jednostki, ludzkość jako całość musi ciężko od­ pokutować. Z a w s z e było największą klęską dla cywilizacyi, kiedy ludzi ubóstwiano: w tem przeto zna­ czeniu należy nawet sympatyzować z przykazaniem p r a w a mojżeszowego, które zakazuje obok Boga po­ siadać innych bogów. — Obok kultu geniuszu i po­ tęgi należy zawsze, jako uzupełnienie i środek leczni­ czy, stawiać kult cywilizacyi: ten umie również z zu­ pełnem zrozumieniem uszanować rzeczy materyalne, maluczkie, mizerne, zaniepoznane, słabe, niedoskonałe, jednostronne, połowiczne, nieprawdziwe, pozorne, ba, nawet złe i straszliwe, i przyznać, że to w s z y s t k o j e s t k o n i e c z n e ; albowiem harmonia i istnienie wszystkiego, co jest ludzkie, osiągnięte przez prace godne podziwu i przypadki szczęśliwe, dzieło zarówno cyklopów i mrówek, jak geniuszów, nie powinno ulec zagładzie: jakżebyśmy mogli przeto wyrzekać się głębokiego, często niepokojącego basu, bez którego melodya nie mogłaby przecież być melodyą ?

bardziej z u ż y w a m y swoją inteligencyę na rozwiąza­ nie zadań, zmierzających do osiągnięcia bezbolesności i usunięcia źródeł nieprzyjemności. Co się tyczy cier­ piącej ludzkości starożytni starali się zapomnieć, lub zwrócić w jakikolwiekbądź sposób uczucie w kie­ runku przyjemnym: starali się więc tedy o paliatywy, kiedy tymczasem my nacieramy na p r z y c z y n y cier­ pienia i wogóle wolimy postępować profilaktycznie. — Być może zakładamy tylko podwaliny, na których ludzie późniejsi wzniosą znowu świątynię radości.

188. M u z y k ł a m c z y n i a m i . — »Znamy się n a sztuce, która uczy wiele kłamstw o b w i e s z c z a ć « — tak śpiewały niegdyś muzy, u k a z a w s z y się Hezyodowi. — Kiedy się spojrzy na artystę, jako na oszu­ sta, można poczynić wiele zasadniczych odkryć.

189. Jak dalece Homer może 187. Ś w i a t s t a r o ż y t n y i r a d o ś ć . — Ludzie świata starożytnego umieli lepiej się r a d o w a ć , my umiemy się m n i e j s m u c i ć ; tamci ustawicznie wynajdywali powody, żeby czuć się dobrze i święto­ w a ć uroczystości, zużywali w tym celu swoje bo­ gactwo dowcipu i rozwagi: kiedy tymczasem my

być

paradok­

s a l n y m . — C z y istnieje coś zuchwalszego, straszliw­ szego, nieprawdopodobniejszego od owej myśli, znaj­ dującej się u Homera, która rzuca na nas promienie, niby słońce zimowe: Wszak

za

bogów

Z n i s z c z e n i e ,

wyrokiem aby

się

nad

dolą

pieśń

zawisło stąd

i

człowieczą p ó ź n y m pokole-[niom stała.

121

120 T a k więc: cierpimy i giniemy, żeby poetom nie zbrakło tematu — i tak właśnie sprawiają bogowie Homera, którym, jak się zdaje, bardzo wiele zależy na przyjemności pokoleń przyszłych, lecz zbyt mało na nas, współczesnych. — Jakże też mogły myśli po­ dobne przyjść do g ł o w y Grekowi !

190. Następcze usprawiedliwienie bytu. — Niektóre myśli przyszły na świat jako błędy i fantazmy, lecz stały się prawdami, ponieważ ludzie w następstwie podsunęli pod nie substrat rzeczywisty.

ponieważ bez nich jest tem, czem jest —, następnie, w p ł y w ich krzyżuje jego prąd elektryczny: wskutek czego nazywa w p ł y w ich nawet s z k o d l i w y m .

193. Najgorszy dwadzieścia, żeby czesnych — dopiął czasu dopięli także przekonany sam o

l o s p r o r o k a . — P r a c o w a ł lat przekonać o sobie swoich współ­ w końcu tego; lecz w ciągu tego s w e g o przeciwnicy: i oto nie jest sobie.

194. 191. Pro i zumiał, że lecz także zwalczać, kiem — lub

contra k o n i e c z n e . — Kto nie zro­ człowieka wielkiego nietylko popierają, ze względu na dobro ogólne muszą z pewnością jest jeszcze wielkiem dziecsam wielkim człowiekiem.

192. N i e s p r a w i e d l i w o ś ć g e n i u s z a . — Geniusz jest najniesprawiedliwszy względem geniuszów w tym w y p a d k u , jeśli są jego współcześnikami: z jednej strony sądzi, że nie są dla niego konieczni, i z tego powodu uważa ich za całkiem zbytecznych —

Trzech myślicieli stanie za pająka. — W każdej sekcie filozoficznej następuje po sobie trzech myślicieli w następującym porządku : pierw­ szy w y t w a r z a z siebie sok i nasienie, drugi przę­ dzie z nich nić i wiąże sztuczną sieć, trzeci w tej sieci czatuje na ofiary, które w nią wpadają — i stara się żyć z filozofii.

195. Z o b c o w a n i a z a u t o r a m i . - Jest to rów­ nie zły sposób obchodzenia się z autorami, jeśli się ich bierze za nos, jak wtedy, kiedy się ich c h w y t a za rogi — a każdy autor ma swój róg.

123

122

196.

199.

Z a p r z ą g d w u k o n n y . — Niejasność w myś­ leniu i sentymentalizm uczuciowy równie często łą­ c z ą się z wolą bezwzględną, żeby wybić się wszel­ kimi środkami, wyłącznie dla siebie zdobyć znacze­ nie, jak serdeczna usłużność, uczynność, i życzliwość z dążeniem do jasnego i czystego myślenia, umiar­ kowania i powściągliwości uczucia.

Z d w u c h s t r o n . — Wrogo odnosimy się d o kierunku lub ruchu umysłowego, jeśli jesteśmy wyżsi nad niego i nie pochwalamy jego celu, lub jeśli cel jego jest za wysoki i niedościgły dla naszego oka, a więc jest od nas wyższy. W ten sposób ta sama partya może być zwalczana z dwuch stron, z góry i z dołu; i nierzadko napadający dzięki wspólnej nie­ nawiści zawierają sojusz między sobą, wstretniejszy od wszystkiego, czego nienawidzą.

197. T o , co ł ą c z y i co r o z d z i e l a . — Czyż nie w głowie mieści się to, co ludzi łączy — pojmowa­ nie wspólnej korzyści i szkody —, a c z y ż nie w sercu to, co ich rozdziela — ślepy wybór i popęd w miłości i nienawiści, oddanie się jednemu ze szkodą wszyst­ kich innych i płynąca stąd pogarda korzyści ogólnej:

200. O r y g i n a l n o ś ć . — Nie to, że coś nowego widzi się najpierw, lecz to, że w czemś starem, dawno znanem, przez wszystkich widzianem i oglą­ danem widzi się rzecz nową, wyróżnia głowy praw­ dziwie oryginalne. Pierwszym odkrywcą pospolicie b y w a zupełnie zwykły i bezduszny fantasta — przy­ padek.

198. S t r z e l c y i m y ś l i c i e l e . — Bywają szcze­ gólniejsi strzelcy, którzy wprawdzie nie trafiają do celu, ale opuszczają stan strzelecki z utajoną dumą iż kula ich w każdym razie poszła bardzo daleko (i bądź co bądź poza cel), lub że wprawdzie nie tra­ fiła do celu, lecz do czego innego.

201. B ł ą d f i l o z o f ó w . — Filozof sądzi, ż e war­ tość jego filozofii polega na całości, na budowie: po­ tomność odnajduje ją w kamieniu, którego używał do budowli i którym odtąd jeszcze często i lepiej

124

125

będą budować, w tem więc, że budowlę zrujnować można a p r z e c i e ż j e s z c z e wartość posiada jako materyał.

205.

202. D o w c i p . — Dowcip śmierć jakiegoś uczucia.

który bez zarozumiałości rzec ma p r a w o : »nic ducho­ w e g o odtąd nie jest mi obcem«.

jest

epigramatem

na

O s t r e p o w i e t r z e . — Najlepszem i najzdrow­ szem w nauce, jak w górach, jest ostre powietrze, które w nich wieje. — Ci, których duch jest miękki (jak naprzykład duch artystów) z powodu tego powie­ trza lękają się nauki i złorzeczą jej.

203. W c h w i l i r o z w i ą z a n i a . — Co dzień i co godzina zdarza się w nauce, że ktoś staje tuż przed rozwiązaniem i jest przekonany, że wszystkie jego wysiłki poszły na marne, — jak ten, kto rozwiązując kokardę, w chwili, kiedy jest najbliższy rozwiązania, w a h a się: ponieważ właśnie wtedy najpodobniejsza jest do węzła.

204. O b c o w a ć z m a r z y c i e l a m i . — Człowiek z a ­ stanawiający się i pewny s w e g o rozsądku z pożyt­ kiem może obcować w ciągu lat dziesięciu z fanta­ stami, poddając się w tej skwarnej strefie słodkiemu szaleństwu. Dzięki temu uczynił niemały kawał drogi, żeby w końcu osiągnąć ów kosmoplityzm ducha,

206. Dlaczego uczeni są szlachetniejsi o d a r t y s t ó w . — Nauka w y m a g a natur s z l a c h e t ­ n i e j s z y c h , niż poezya: muszą one być prostsze, mniej ambitne, wstrzemięźliwsze, spokojniejsze, nie tak baczące na sławę pośmiertną i winny zapominać o sobie dla rzeczy, które w oczach wielu ludzi wydają się rzadko godne takiej ofary swojej osobowości. Do tego przyłącza się jeszcze jedna okoliczność ujemna, której są świadomi: rodzaj ich zajęcia, ciągła po­ trzeba największej trzeźwości osłabia ich w o l ę , ogień na ich ognisku nie podtrzymuje się tak silnie, jak na ognisku natur poetyckich: i przeto często tracą swą najwyższą siłę i kwiat w latach młodszych, niż tamci — i, jak się rzekło, w i e d z ą o tem niebez­ pieczeństwie. Pod każdym względem zdają się

127

126 mniej utalentowanymi i ludzie zwykli im przypisywać mniejsze znaczenie od tego, jakie posiadają.

207. O i l e p i e t y z m z a c i e m n i a . — Człowieka wielkiego obdarzają w wiekach następnych wszyst­ kiemi wielkiemi własnościami i cnotami jego wieku — a w ten sposób pietyzm ustawicznie z a c i e m n i a to, co jest najlepszego, uważając je za obraz święty, na którym zawiesza się i wystawia wota wszelkiego rodzaju — dopóki w końcu całkiem nie zostanie po kryty i zasłonięty i odtąd staje się raczej przedmio­ tem wiary, niż rozważania.

wania i stopniowo w y t w a r z a postać w i e l u , to zna­ c z y modę: ci liczni zapomocą mody zdążają do tego dobroczynnego zadowolenia ze swej postaci, a przez to ze siebie i osiągają je. — Jeśli się zważy, jak wiele każdy człowiek posiada powodów do bojaźliwości i do lękliwego ukrywania się, i jak trzy czwarte jego energii i dobrej woli z tego powodu mogą być paraliżowane i czynione bezpłodnemi, trzeba odczu­ wać wielką wdzięczność dla mody, jeżeli owe trzy ćwierci rozpętuje, udziela wiary w siebie i wzajem­ nej pogodnej życzliwości tym, którzy czują się zwią­ zani między sobą jej prawem. Głupie nawet prawa darzą wolnością i spokojem u m y s ł u , skoro tylko wielu im się podaje.

210. 208. S t a n ą ć n a g ł o w i e . — Kiedy prawdę sta­ wiamy na głowie, nie spostrzegamy zwykle, że i na sza g ł o w a nie znajduje się tam, gdzie znajdować się powinna.

C o r o z w i ą z u j e j ę z y k i . — Wartość wielu ludzi i książek polega jedynie na tem, iż posiadają własność zmuszania każdego do wypowiadania rze­ czy najbardziej ukrytych i najwnętrzniejszych: roz­ wiązują języki i podważają zęby najbardziej zaciś­ nięte. Niejedno zdarzenie i zbrodnia, które pozornie istnieją jako przekleństwa ludzkości, posiadają ową wartość i z tego względu są pożyteczne.

209. Pochodzenie i pożyteczność mody. — Widoczne zadowolenie z siebie, jakie znajduje jednostka w swej postaci, pobudza do naślado-

211. ważył

W o l n e d u c h y k o c z u j ą c e . — Ktoby z nas się nazwać duchem wolnym, jeśliby na swój

128

129

sposób nie chciał złożyć hołdu o w y m mężom, któ­ rym imię to nadano jako o b e l g ę , biorąc zarazem na swe barki część brzemienia ogólnej niechęci i oczernienia? Jednak mamy także prawo z całą po­ w a g ą n a z y w a ć się »duchami k o c z u j ą c y m i « (i to, bez owej dumy zarozumiałej lub szlachetnej), g d y ż po­ ciąg do wolności odczuwamy jako popęd najsilniejszy naszego ducha i w przeciwieństwie do umysłów spętanych i głęboko tkwiących korzeniem w ziemi upatrujemy swój ideał niemal w koczownictwie du­ chowem — żeby użyć wyrażenia skromnego i niemal lekceważącego.

mocą rysunku i malowania, przez szkicowanie krajo­ brazów, osób i zjawisk, przynosi ze sobą ubocz­ nie jako nieocenioną korzyść życiową to, iż czyni oko w obserwowaniu ludzi i położeń o s t r e m , s p o ­ kojnem i wytrzymałem. Podobna korzyść uboczna nie w y p ł y w a z pielęgnowania ucha: przeto, mówiąc ogólnie, szkoły ludowe uczynią dobrze, jeśli sztuce oka dadzą pierwszeństwo nad sztuką ucha.

214.

212. T a k , s p r z y j a n i e m u z ! — Ściska się serce od tego, co Homer mówi o tem, tak to jest praw­ dziwe i straszliwe: »serdecznie kochała go muza i obdarzyła go dobrem i złem; albowiem pozbawiła go wzroku i dała mu słodki śpiew«. — Dla tego, kto umie rozmyślać, jest to tekst bez końca: dobro i zło dała m u , oto jej rodzaj serdecznego sprzyjania! I każdy w y ł o ż y sobie na swój sposób, dlaczego my. myśliciele i poeci, m u s i m y o c z u swych się wyrzec.

213. Przeciw pielęgnowaniu muzyki. — Artystyczne wykształcenie oka od dzieciństwa zapo­

O d k r y w c y t r y w i a l n o ś c i . — D u c h y sub­ telne, które od niczego nie są tak dalekie, jak od trywialności, odkrywają ją po długiem krążeniu ścież­ kami górskiemi i odczuwają ku zdziwieniu duchów niesubtelnych wielką przyjemność.

215.

M o r a l n o ś ć u c z o n y c h . — Prawidłowy i szybki postęp nauk wtedy tylko jest możliwy, kiedy jedno­ stka n i e jest zmuszona d o z b y t p o d e j r z l i w e g o sprawdzania każdego rachunku i twierdzenia innych, na polach, które są dla niej obce: do tego jednak potrzebny jest warunek, żeby każdy na swojem w ł a s ­ nem polu miał współzawodników n a d z w y c z a j p o d e j r z l i w y c h i pilnie patrzących na jego palce. Z tego sąsiedztwa »nie zanadto wielkiej podejrzli­ DZIEŁA NIETZSCHEGO. T.

XI.

130

131

w o ś c i « i »nadzwyczajnej p o d e j r z l i w o ś c i « wyrasta sprawiedliwość w rzeczypospolitej uczonych.

216. Przyczyna bezpłodności. — Istnieją umysły nadzwyczaj utalentowane, które tylko dlatego są bezpłodne, że wskutek słabości temperamentu są zbyt niecierpliwe, żeby czekać na brzemienność.

217.

Ś w i a t ł e z n a w s p a k . — Rozliczne przy­ krości, jakich człowiek doznaje wskutek w y m a g a ń kultury w y ż s z e j , w końcu powodują tak wielki prze­ wrót w jego naturze, iż z a z w y c z a j zachowuje się nieugięcie i stoicko, i znajduje łzy tylko w rzadkich w y p a d k a c h szczęścia, ba, że niejeden zaznając tej zaledwie rozkoszy, jaką daje stan bezbolesny, już pła­ kać musi: — tylko w szczęściu jeszcze serce jego bije.

218.

G r e c y t ł u m a c z a m i . — Kiedy mówimy 0 Grekach, mimowolnie mówimy jednocześnie o dziś i o wczoraj: ich powszechnie znana historya jest czystem zwierciadłem, które zawsze odbija coś, czego

w samem zwierciadle niema. Korzystamy ze swobody mówienia o nich, żebyśmy mogli milczeć o innych — żeby oni sami mogli rozmyślającemu czytelnikowi coś szepnąć do ucha. W ten sposób Grecy ułatwiają człowiekowi nowoczesnemu komunikowanie niejednej rzeczy trudnej i niebezpiecznej do zakomunikowania.

219.

O nabytym charakterze Greków. — Słynna jasność, przejrzystość, prostota, porządek grecki, krystaliczna naturalność, a zarazem krysta­ liczny artyzm dzieł greckich każą nam wierzyć, iż wszystko to G r e c y otrzymali w darze: że, naprzy­ kład, nie mogli pisać inaczej, tylko dobrze, jak wy­ raził się pewnego razu Lichtenberg. Żadne jednak twierdzenie nie jest bardziej przedwczesne i mniej dające się obronić. Historya prozy od Gorgiasa do Demostenesa świadczy o pracy i walce, żeby z ciem­ ności, przeładowania, braku gustu wydobyć się na światło. Przypomina trudy bohaterów, trzebiących pierwsze drogi przez lasy i bagna. D y a l o g tragiczny jest prawdziwem d z i e ł e m dramaturgów dzięki swej niezwykłej jasności i określoności, kiedy tymczasem usposobienie narodu skłaniało się ku symbolizmowi i aluzyi, do czego w y c h o w a ł a go jeszcze wielka liryka chóralna: podobnie jak dziełem Homera było to, że Grecy uwolnili się od pompy azyatyckiej i ciężkości, i zdobyli jasność architektoniczną w ca­ łości i w szczegółach. Nie uważano też wcale za rzecz łatwą wypowiedzenie czegoś prawdziwie czysto 9*

133

132 i jasno; skąd zresztą pochodzi wielki podziw dla epi­ gramatu Simonidesa, występującego w postaci tak prostej, bez złoconych szczytów, bez arabesków do­ wcipu — lecz wypowiadającego to, co ma do powie­ dzenia, wyraźnie, ze spokojem słońca, nie zaś z efek­ ciarstwem błyskawicy. Ponieważ własnością grec­ kiego przyrodzenia jest właśnie dążenie z zmierzchu niejako wrodzonego do światła, przejmuje naród dreszcz radości na głos sentencyi lakonicznej, mowy gnomicznej elegii, przypowieści siedmiu mędrców. Dlatego to tak rażące nas obecnie podawanie prze­ pisów w wierszach było bardzo lubianem, jako właś­ ciwe zadanie apollińskie dla umysłu greckiego, do osiągnięcia z w y c i ę s t w a nad niebezpieczeństwami me­ tru, ciemnością, i wszystkiem, co zresztą poezyi jest właściwością. Prostota, giętkość, jasność z d o b y t e zostały wysiłkiem przez geniusz narodu, nie zaś mu nadane — niebezpieczeństwo powrotu do azyatyzmu wiecznie unosiło się nad Grekami, i rzeczywiście co pewien czas zstępowało na nich w postaci ciemnej, zalewającej fali popędów mistycznych, pierwotnej dzikości i ciemnoty. Widzimy, jak się pogrążają, wi­ dzimy, jak Europa zostaje niby zmyta i uniesiona przez fale — albowiem Europa wtedy była bardzo mała —, lecz powracają ustawicznie na światło, ci do­ brzy p ł y w a c y i nurkowie, jakimi jest naród Odysseusza.

220. nic

W ł a ś c i w y p o g a n i z m . — Niema, być może, bardziej dziwnego dla obserwującego świat grecki,

nad odkrycie, iż G r e c y od czasu do czasu święto­ wali niby uroczystości na cześć s w y c h namiętności i z ł y c h popędów przyrodzonych i nawet w drodze urzędowej ustanowili pewien rodzaj przepisów o świę­ towaniu swego przyrodzenia arcyludzkiego: na tem polega właściwy poganizm ich świata, coś, co z punktu widzenia chrześcijanizmu nigdy nie było pojęte, nie jest do pojęcia, zawsze najsurowiej było zwalczane i okrywane pogardą. — O w ą stronę arcyludzką przy­ rodzenia pojmowali jako nie dającą się uniknąć i wo­ leli przeto, zamiast ją obrzucać wymysłami, nadać jej przez zaciągnięcie w zwyczaje społeczne i do kultu rodzaj prawa drugiego rzędu: co więcej, uznawali za boskie i wypisywali na ścianach s w y c h niebios to, co w człowieku stanowi s i ł ę . Zgoła nie zaprzeczali istnienia popędu przyrodzonego, który w y r a ż a się w złych własnościach, lecz włączali i ograniczali go do określonych kultów i dni, wynalazłszy dosyć przepisów, żeby owym dzikim wodom zapewnić od­ pływ jak najmniej szkodliwy. Oto źródło liberalizmu moralnego starożytności. Użyczano umiarkowanego wyładowania złym, podejrzanym, zwierzęcym pozo­ stałościom, zarówno jak barbarzyńcy, przedgrekowi i azyacie, który żył jeszcze w głębi istoty greckiej, i nie dążono do zupełnego ich zniweczenia. C a ł y sy­ stem takich przepisów obejmował państwo, które było zbudowane nie ze względu na oddzielne jednostki lub kasty, lecz ze względu na zwykle własności ludz­ kie. W budowie państwa wykazali G r e c y owo zadzi­ wiające pojmowanie rzeczy typowo-rzeczywistych, które później usposobiło ich do tego, że stali się ba­ daczami przyrody, historykami, geografami i filozo­ fami. Przy konstytuowaniu się państwa i kultu pań-

135

134 stwowego nie rozstrzygało ograniczone kapłańskie lub kastowe prawo moralne: lecz najwszechstronniejszy wzgląd n a r z e c z y w i s t o ś ć w s z y s t k i e g o , c o l u d z k i e . — Po kim posiadali Grecy tę wolność, ten zmysł rzeczywistości? Być może, po Homerze i po poetach wcześniejszych od Homera, albowiem poeci właśnie, których przyrodzenie nie b y w a zwykle naj­ bardziej prawe i najmądrzejsze, posiadają natomiast o w ą przyjemność z rzeczywistości, z działania w s z e l ­ k i e g o rodzaju i nie chcą nawet złego całkowicie zaprzeczać: wystarcza im, jeśli się ono miarkuje, nie tępi i nie zatruwa wewnętrznie wszystkiego — to znaczy, że zapatrują się podobnie, jak twórcy pań­ stwa w Grecyi, i są ich nauczycielami i poprzedni­ kami.

221.

Wyjątki m i ę d z y G r e k a m i . — Umysły głębokie, gruntowne, poważne były w Grecyi wyjąt­ kami: instynkt narodu skłonny był raczej powagę i gruntowność odczuwać jako rodzaj wykrzywienia. Z obczyzny zapożyczać formy, nie tworzyć, lecz przekształcać w pozory najpiękniejsze — oto co jest rzeczą grecką: naśladować, nie dla użytku, lecz dla złudzenia artystycznego, wciąż opanowywać narzu­ coną powagę, porządkować, upiększać, wyrówny­ w a ć — tak się dzieje, poczynając od Homera do so­ fistów trzeciego i czwartego stulecia nowej ery, któ­ rzy są powierzchnią tylko, głośnem słowem, natchnio­ nym grymasem i zwracają się tylko do dusz pustych,

żądnych pozoru, dźwięku i wrażenia. — A teraz ze­ chcijcie ocenić wielkość o w y c h wyjątków między Grekami, którzy stworzyli n a u k ę ! Kto o nich opo­ wiada, opowiada najheroiczniejszą historyę ducha ludzkiego!

222.

P r o s t o t a n i e u k a z u j e s i ę a n i n a po­ c z ą t k u , a n i n a k o ń c u . — W historyę wyobrażeń religijnych wpleciono wiele błędnych pojęć o rozwoju i stopniowości, z powodu rzeczy, które nie w y r o s ł y ani jedne z drugich, ani jedne po drugich, lecz obok siebie i oddzielnie; szczególniej prostota u ż y w a sławy, zanadto wielkiej, jakoby miała być najstarszą i naj­ pierwotniejszą. Nie mało rzeczy ludzkich powstaje przez odejmowanie i dzielenie, a zgoła nie przez zdwajanie, dodatki, składanie. — Panuje naprzykład wciąż jeszcze przekonanie, i ż w y o b r a ż e n i e b o ­ g ó w rozwinęło się stopiowo z o w y c h nieforemnych kloców i kamieni do stopnia najwyższego, zupełnej postaci ludzkiej: a przecież rzecz ma się właśnie tak, że d o p ó k i umieszczano i odczuwano bóstwo w drze­ wach, klocach, kamieniach, zwierzętach, lękano się nadawania mu postaci ludzkiej jako bezbożności. Do­ piero poeci, niezależnie od kultu i s r o m u religijnego musieli przyzwyczaić i uczynić dostępną do tego we­ wnętrzną fantazyę l u d z i : skoro jednak zaczynały znowu przeważać nastroje i chwile pobożniejsze, ustę­ pował w y z w a l a j ą c y w p ł y w poetów, świętość jak przedtem zachowywała swe cechy potworne, niepo­

137

136 kojące, prawdziwie nieludzkie. Lecz nawet wiele z tego, co fantazya wewnętrzna wyobrażać sobie waży, przetłumaczone na obraz zewnętrzny i doty­ kalny, w y w o ł y w a ł o b y przecież jeszcze wrażenie udrę­ czające: oko wewnętrzne jest o wiele śmielsze i mniej wstydliwe, niż oko zewnętrzne (skąd w y p ł y w a znana trudność, a częścią niemożliwość zmiany materyi epicznej na dramatyczną). Wyobraźnia religijna przez czas długi o p i e r a s i ę stanowczo wierzeniu w iden­ tyczność boga i obrazu: obraz ma tylko ukazywać numen bóstwa, czynny tutaj w pewien tajemniczy, nie dający się zupełnie zrozumieć sposób, i związany z tem miejscem. Najstarszy obraz bóstwa p r z e c h o ­ w u j e i z a r a z e m u k r y w a boga — nasuwa o nim myśl, lecz nie pozwala go oglądać. Żaden Grek nigdy nie p a t r z y ł okiem wewnętrznem n a s w e g o Apol­ lina jako na kolumnę drewnianą, ani na Erosa jako na kloc kamienny; były to symbole, mające właśnie odstraszać od przedstawiania poglądowego. T a k samo rzecz się ma z owymi bałwanami drewnianymi, któ­ rym skąpymi środkami rzeźbiarskimi dodawano od­ dzielne członki nieraz w liczbie nadmiernej: jak naprzy­ kład Apollinowi lakońskiemu, który posiadał czworo rąk i uszu. W niezupełności, w zaznaczaniu lub w nad­ miernej zupełności leży straszliwa świętość, która powinna p r z e s z k o d z i ć myśleniu o ludzkiem i do ludzkiego podobnem. Nie jest to embryonowy stopień sztuki, na którym przedstawia się coś podobnego: jak gdyby w czasie, kiedy czczono podobne obrazy, nie u m i a n o przemawiać wyraźniej, przedstawiać realniej. Przeciwnie, przedewszystkiem obawiają się jednego: wypowiadania wprost. T a k jak cella prze­ chowuje święte świętych, właściwe numen bóstwa

i ukrywa w tajemniczym półcieniu, l e c z n i e z u ­ p e ł n i e ; jak świątynia perypteryczna przechowuje znowu c e l l ę i niby tarcza i zasłona chroni przed okiem niedyskretnem, l e c z n i e z u p e ł n i e : tak też obraz jest zarazem bóstwem i ukryciem dla bóstwa. — Dopiero, kiedy poza kultem, w środowisku świeckiem zapaśników, radowanie się z w y c i ę z c ą w walce w e z ­ brały tak wysoko, iż w y w o ł a n e niem fale przerzuciły się na morze uczuć religijnych, dopiero kiedy posąg z w y c i ę z c y stanął na podwórcu świątyni i pobożny pielgrzym wolą lub niewolą oko swoje jak duszę musiał przyzwyczaić do tego, nie dającego się unik­ nąć widoku piękności l u d z k i e j i siły nadmiernej, tak iż wskutek sąsiadowania w przestrzeni i w du­ szy uwielbienie bóstwa i człowieka zlewały się w jedno: wtedy dopiero znika także lęk przed właś­ ciwem uczłowieczeniem obrazu boskiego i otwarta zostaje wielka przestrzeń działalności dla plastyki w wielkim stylu: i teraz jednak z tem ograniczeniem, iż wszędzie, gdzie należy się m o d l i ć , zachowuje się i ostrożnie naśladuje prastarą formę i brzydotę. L e c z u ś w i ę c a j ą c y i d a r z ą c y Grek odtąd może się oddać z całą błogością tej radości, że bóg staje się człowiekiem.

223. D o k ą d j e c h a ć n a l e ż y . — Bezpośrednia s a ­ moobserwacya bynajmniej nie wystarcza do poznania siebie: potrzebujemy historyi, albowiem przeszłość bije w nas tysiącami fal; ba, sami nie jesteśmy ni­

139

138 czem, jeno tem, co w każdej chwili z tego prądu odczuwamy. Tutaj nawet, jeśli chcemy zstąpić w rzekę naszej pozornie najwłaśniejszej i najosobistszej istoty, stosuje się także zdanie Heraklita: nie wstępuje się d w a razy w tę samą rzekę. — Jest to prawda, która stopniowo wprawdzie zczerstwiała, lecz mimo to pozo­ stała mocną i pożywną, jak nią była kiedykolwiek: tak samo jak ta, żeby zrozumieć historyę, należy odszukać żyjące pozostałości epok historycznych — że należy p o d r ó ż o w a ć , jak podróżował stary Herodot, do na­ rodów — te bowiem są przecież tylko utrwalonymi star­ szymi s t o p n i a m i c y w i l i z a c y i , n a których można s t a n ą ć —, szczególniej do plemion dzikich i półdzi­ kich, tam, gdzie człowiek zdjął odzież europejską, lub jeszcze jej nie włożył. Istnieje przecież jeszcze s u b ­ t e l n i e j s z a sztuka i cel podróży, nie zawsze wy­ magająca przenoszenia się z miejsca na miejsce i przebiegania tysięcy mil. Rzecz bardzo prawdopo­ dobna, iż ostatnie trzy wieki ze wszystkimi swymi odcieniami i załamaniami żyją jeszcze wciąż w na­ s z e m s ą s i e d z t w i e : trzeba j e tylko chcieć o d ­ k r y ć . W wielu rodzinach, nawet w ludziach oddziel­ nych pięknie i przejrzyście widoczne są warstwy, na­ stępujące po sobie: gdzieindziej znowu znajdują się rysy i złomy w skalach. Z pewnością, w okolicach oddalonych, w mniej uczęszczanych dolinach gór­ skich, w gminach ściśle odgraniczonych, łatwiej mogły zostać przechowane szacowne próby o bardzo wiele starszego sposobu odczuwania i tutaj należy je odszukać. T y m c z a s e m w Berlinie naprzykład, gdzie człowiek przychodzi na świat w y ł u g o w a n y i w y g o ­ towany, odkrycia takie są nieprawdopodobne. Kto, po długiem ćwiczeniu w tej sztuce podróżowania stał się

A r g o s e m o stu oczach, ten swemu Io — mam na myśli swemu ego — w końcu będzie w s z ę d y towa­ rzyszył i czy to w Egipcie lub w Grecyi, czy w Bi­ zancyum lub w Rzymie, c z y we Francyi lub Niem­ czech, c z y w epoce plemion koczujących lub osiad­ ł y c h , czy w epoce Odrodzenia lub Reformacyi, w ojczyźnie lub na obczyźnie, na morzu, w lesie, w roślinach i górach będzie wciąż odkrywał przy­ gody podróży tego stającego się i zmiennego ego. — T a k poznanie samego siebie staje się wszechpoznaniem ze względu na całą przeszłość: jak, według innego, tutaj dającego się tylko napomknąć, łańcucha roz­ ważań, postanowienie o sobie i wychowanie samego siebie u duchów najwolniejszych i najdalej sięgają­ c y c h wzrokiem mogłoby się stać kiedyś postanowie­ niem powszechnem w stosunku do całej przyszłości ludzkości.

224. B a l s a m i t r u c i z n a . — Nie można dostatecz­ nie głęboko rozważyć tego: chrześcijanizm jest reli­ gią starożytności na schyłku, pierwszym jego wa­ runkiem jest istnienie zwyrodniałych starych narodów cywilizowanych; na nie może działać i działa jak balsam. W epokach, kiedy uszy i oczy są »pełne szlamu«, tak iż przestały słyszeć głos rozumu i filo­ zofii, iż nie mogą dojrzeć mądrości żywej, krążącej pośród nich, czy to pod imieniem Epikteta, czy Epi­ kura: wtedy, być może, wzniesiony krzyż męczeński i »trąby sądu ostatecznego« mogą jeszcze nakłonić

141

140 takie ludy d o p r z y z w o i t e g o wydania ostatniego tchnienia. Proszę w y w o ł a ć w myśli Rzym Juvenala, tę ropuchę trującą z oczami V e n u s : — zrozumie się wtedy, co znaczy postawić krzyż »przed światem«, wtedy będzie się szanować cichą gminę chrześcijań­ ską i poczuje się wdzięczność dla niej, iż pokryła zie­ mie państwa grecko-rzymskiego. Jeśli w owe c z a s y większość ludzi przychodziła na świat z duszą nie­ wolniczą, ze zmysłowością starczą: co za dobrodziej­ stwo spotkać się z owemi istotami, które były bar­ dziej duszami niż ciałami i zdawały się urzeczywist­ niać wyobrażenie greckie o cieniach z Hadesu: po­ staci lękliwe, pierzchające, ćwierkające i dobrotliwe, wyczekujące na » życie lepsze « i przeto tak mało wymagające, tak wzgardliwie milczące i tak dumnie cierpliwe! — T a k i chrześcijanizm jako dzwon wie­ czorny starych d o b r y c h czasów, o glosie rozbitym, zmęczonym a przecież harmonijnym jest balsamem dla ucha nawet tego, kto dziś z punktu widzenia hi­ storycznego przebiega te wieki: czemże musiał on być dla ludzi tej epoki! — Natomiast dla młodych, świeżych ludów barbarzyńskich chrześcijanizm był t r u c i z n ą ; zaszczepić, naprzykład, naukę o grzechu i potępieniu w bohaterską, dziecięcą i zwierzęcą duszę Niemców starożytnych, nie znaczyło nic innego, jak ją zatruć; skutkiem tego musiała być niesłychana fer­ mentacya chemiczna i rozkład, rozterka uczuć i są­ dów, rozrost i wybujałość rzeczy najniebezpieczniej­ szych, a więc w ciągu dalszym osłabienie do gruntu tych ludów barbarzyńskich. — W p r a w d z i e : cobyśmy ujrzeli my, g d y b y nie to osłabienie, z cywilizacyi greckiej! z całej przeszłości cywilizacyjnej rodu ludz­ kiego ! barbarzyńcy bowiem, niedotknięci

chrześcijanizmem umieli znakomicie załatwiać się ze staremi c y w i l i z a c y a m i : czego naprzykład z przera­ żającą dobitnością dowiedli pogańscy z w y c i ę z c y Bry­ tanii zromanizowanej. Chrześcijanizm wbrew woli mu­ siał się przyczynić do tego, żeby »świat« antyczny uczynić nieśmiertelnym. — Tutaj znowu w y p ł y w a k w e s t y a i rachunek przeciwny: c z y też może, gdyby nie to osłabienie, w y w o ł a n e wspomnianą trucizną, jedno lub drugie z o w y c h świeżych plemion, choćby niemieckie, nie było w stanie samo z siebie wynaleźć cywilizacyi wyższej, własnej, nowej ? — o której nawet najlżejsze pojęcie przepadło tem samem dla ludzkości? — Tutaj, jak wszędzie: niewiadomo, mó­ wiąc po chrześcijańsku, czy B ó g dyabłu czy dyabeł Bogu powinien być wdzięczniejszy, iż wszystko stało się tak, jak się stało.

225. W i a r a z b a w i a i p o t ę p i a . — Chrześcijanin, któryby wpadł na zakazany sposób rozumowania, z pewnością mógłby kiedyś zadać sobie pytanie: c z y ż właściwie jest rzeczą k o n i e c z n ą , żeby obok namiestnika b o ż e g o , B a r a n k a , niosącego grzechy świata, istniał Bóg, jeśli już w i a r a w i s t n i e n i e tej istoty wystarcza, żeby w y w o ł a ć te same skutki? C z y ż nie są to istoty z b y t e c z n e , gdyby nawet istnieć miały? Albowiem wszelkie rzeczy dobroczynne, pocieszające, umoralniające, zarówno jak zasmuca­ jące i przytłaczające, któremi religia chrześcijańska obdarza duszę, pochodzą od owej wiary, nie zaś od

143

142 przedmiotów tej wiary. Rzecz się ma nie inaczej, jak w o w y m znanym wypadku: wprawdzie czarownice nie istniały, lecz straszliwe skutki wiary w czarow­ nice były te same, jak g d y b y czarownice istniały rzeczywiście. We wszystkich tych okolicznościach, kiedy chrześcijanin oczekuje bezpośredniej interwen­ cyi boskiej, lecz oczekuje napróżno — albowiem Boga niema, religia jego okazuje się dosyć wynalaz­ czą w wybiegi i r a c y e uspokajające: w tym wzglę­ dzie, z pewnością, jest to religia dowcipna. — W p r a w ­ dzie dotychczas wiara nie zdołała jeszcze przenieść gór rzeczywistych, choć nie wiem kto tak twierdził; ale zdolna jest spiętrzać góry tam, gdzie ich niema.

226. Tragikomedya ratysbońska. — Tu i ówdzie z przerażającą wyrazistością oglądać można farsę losu, która w ciągu paru dni, na jednem miejs­ cu, ze stanem i usposobieniem jednej głowy zwią­ zuje linę, na której chce zmusić do tańca wieki na­ stępne. T a k wyroki nowszej historyi niemieckiej roz­ strzygały się w dnie owej dysputy ratysbońskiej: pokojowe załatwienie spraw kościelnych i moralnych, bez wojen religijnych, bez kontrreformacyi, jak rów­ nież zjednoczenie narodu niemieckiego z d a w a ł y się zapewnione. Przez chwilę głęboki, pogodny umysł Contariniego unosił się zwycięsko nad sporem teolo­ gicznym, jako przykład dojrzalszej pobożności włos­ kiej, na której skrzydłach odbijała się jutrzenka wol­ ności myśli. Lecz twarda głowa Lutra, pełna podej­

rzeń i niesamowitych lęków stanęła oporem: ponie­ waż odpuszczenie grzechów przez laskę zdawało mu się j e g o największym wynalazkiem i artykułem wiary, nie wierzył temu zdaniu w ustach W ł o c h ó w : podczas kiedy oni, jak wiadomo, już o wiele w c z e ś ­ niej je odkryli i w głębokiej ciszy rozpowszechnili w c a ł y c h Włoszech. W tej pozornej jednomyślności upatrywał Luter podstępy dyabelskie i jak mógł, przeszkadzał dziełu pokoju: przez co o wiele na­ przód posunął zamiary w r o g a państwa. — A teraz, żeby spotęgować wrażenie tej straszliwej farsy, przy­ pomnijmy sobie, że żadne z tych zdań, o które się spierano w ó w c z a s w Ratysbonie, ani o grzechu pier­ worodnym, ani o odkupieniu przez wstawiennictwo, ani o odpuszczeniu grzechów w wierze w żaden spo­ sób nie było prawdziwe i z prawdą nawet nie miało nic do czynienia, że obecnie wszystkie zostały uznane za nie nadające się do dyskusyi. A przecież o nie świat został w y d a n y na płomienie, a więc dla poglą­ dów, którym nie odpowiadają żadne rzeczy i real­ ności; podczas kiedy w kwestyach czysto filologicz­ nych, naprzykład wyjaśnienia słów, ustanawiających wieczerzę, przynajmniej dozwolony jest spór, g d y ż w tym wypadku prawda może być wypowiedziana. Ale tam, gdzie niema nic, i prawda traci prawa swoje. — W końcu pozostaje tylko stwierdzić, że w ó w c z a s wytrysły tak potężne ź r ó d ł a s i ł , i ż gdyby nie one, wszystkie młyny świata nowoczesnego obra­ całyby się z mniejszą siłą. A o siłę chodzi nasam­ orzód, i dopiero potem o prawdę, lub i w ó w c z a s daleko jeszcze do niej — nie prawdaż, moi drodzy współcześni ?

144

145

227. B ł ę d y G o e t h e g o . — Goethe jest z tego względu największym wyjątkiem między wielkimi artystami, i ż nie żył w o g r a n i c z o n y m k r ę g u s w y c h z d o l n o ś c i r z e c z y w i s t y c h , jak gdyby one dla niego samego i dla wszystkich miały być cechą istotną i wyróżniającą, bezwarunkową i osta­ teczną. Dwukrotnie sądził, że posiada coś wyższego, niż posiadał rzeczywiście — i mylił się w d r u g i e j połowie swego życia, kiedy ukazuje się nam, jako do gruntu przekonany, iż jest największym odkrywcą i światłem n a u k o w y m . I tak samo już w p i e r w ­ s z e j polowie życia: w y m a g a ł o d siebie czegoś wyższego, niż to, czem mu się zdawała sztuka poe­ tycka — i w tem już się mylił. Natura chciała, rze­ komo, uczynić z niego artystę p l a s t y c z n e g o — taka była jego wewnętrzna pałająca i piekąca ta­ jemnica, która zapędziła go w końcu do Włoch, żeby tam całkowicie mógł się oddać temu złudzeniu i złożyć mu wszystko w ofierze. W końcu spostrzegł ten roz­ ważny i wszelkim urojeniom w sobie niechętny, iż oszukańczy kobold żądzy uwodził go do wiary w to powołanie, ż e musi zerwać, p o ż e g n a ć s i ę z naj­ większą namiętnością s w e g o chcenia. Boleśnie wrzy­ nające się i nurtujące przekonanie, że konieczna p o ­ ż e g n a ć s i ę , w zupełności wypowiedziało się w na­ stroju T a s s a : ponad nim, tym »spotęgowanym Wer­ terem«, unosi się przedsmak czegoś gorszego, niż śmierć, jak gdyby ktoś mówił do siebie: »teraz już wszystko skończone — po tem pożegnaniu; jakże żyć dalej i nie oszaleć!« — Te dwa błędy zasadnicze

ż y c i a nadają Goethemu wobec czysto literackiego stosunku do poezyi, jaki jedynie był znany światu owoczesnemu, postawę tak swobodną i niemal samo­ wolną. W y j ą w s z y czas, kiedy Szyller — biedny Szyl­ ler, nie posiadający czasu i nie pozostawiający czasu, w y r w a ł go z powściągliwego stronienia od poezyi i z obawy przed zmysłem i rzemiosłem literackim, Goethe zdaje się Grekiem, który odwiedza kiedy nie­ kiedy kochankę, niepewny, czy nie jest boginią, któ­ rej nie umie nazwać właściwem imieniem. Na wszyst­ kich jego poezyach odczuwa się tchnienie plastyki i natury: rysy, unoszących się przed nim postaci — stały się mimowolnie i mimowiednie rysami wszyst­ kich dzieci jego sztuki i, być może, sądził, że zawsze znajduje się tylko na śladach przemian jednej bo­ gini. Gdyby nie m a n o w c e b ł ę d n e , Goethe nie byłby Goethem: to znaczy jedynym niemieckim arty­ stą słowa, dotychczas nie przestarzałym — ponieważ zarówno nie chciał być literatem, jak Niemcem z za­ wodu.

228. P o d r ó ż n i i i c h s t o p n i e . — Między podróż­ nymi rozróżnia się pięć stopni: podróżni pierwszego, najniższego stopnia, są ci, którzy podróżują i których przytem się widzi — ci właściwie są p r z e n o ­ s z e n i i niejako ślepi; następni rzeczywiście patrzą sami na świat; trzeci stopień przeżywa coś wskutek tego, że widzi; czwarty żyje rzeczą przeżytą i unosi ją z sobą; wreszcie istnieje pewna ilość ludzi, obda­ O Z I E U NIETZSCHEGO.

T

XI.

10

146

147

rzonych siłą najwyższą, którzy wszystko, co widzieli, p r z e ż y w s z y i wcieliwszy w siebie, w końcu także ko­ niecznie muszą w y d a ć na świat, skoro do domu po­ wrócą. — Równolegle z tymi pięciu rodzajami po­ dróżnych odbywają całą drogę życia w s z y s c y ludzie wogóle, najniżsi jako bezwzględnie bierni, najwyżsi jako ludzie czynni i przeżywający wszystkie bez wyjątku przygody wewnętrzne.

229. P o d n o s z ą c s i ę w y ż e j . — Skoro podnosimy się wyżej niż ci, którzy nas dotychczas podziwiali, zdaje się właśnie onym, żeśmy upadli i stoczyli się niżej: albowiem wyobrażali sobie (że bodajby tylko przez nas) byli dotychczas z nami na t e j s a m e j wysokości.

minający, lecz oni uszy sobie nań zatkali. nienie o tym głosie gniewa ich i wzburza.

Wspom­

231. Ludzkość w przyjaźni i w mistrzo­ s t w i e . — »Jeśli pójdziesz na wschód: ja pójdę na z a c h ó d « — czuć w ten sposób jest cechą wysokiej ludzkości w stosunkach bliższych: bez tego uczucia każda przyjaźń, stosunek do mistrza i nauczyciela staje się prędzej czy później obłudnym.

232. G ł ę b o c y . — Ludzie głębocy wydają się w obco­ waniu z innymi komedyantami, ponieważ muszą uda­ wać powierzchowność, żeby ich zrozumiano.

230. M i a r a i ś r o d e k . — O dwuch zgoła wielkich rzeczach, o mierze i środku, najlepiej nie mówić wcale. Nieliczni tylko znają ich moc i umieją poznać ich obecność z tajemniczych ścieżek przeżyć i prze­ mian wewnętrznych: ci czczą w nich coś boskiego i unikają głośnych słów. Reszta ledwie słuchać raczy, kiedy się o nich mówi, i sądzi, że chodzi tu o nudę i mierność: być może, w y j ą w s z y jeszcze tych, do których kiedyś doszedł z owego państwa głos upo­

233. Tym, co gardzą «stadem ludzkiem«. — Kto na ludzi patrzy jak na stado i ucieka przed niem jak może najprędzej, tego ono z pewnością do­ goni i weźmie na rogi.

10*

149

148 234. G ł ó w n e p r z e w i n i e n i e w z g l ę d e m próż­ n y c h . — T e n , kto w towarzystwie nastręcza in­ nemu okazyę do korzystnego przedstawienia swej wiedzy lub doświadczenia, stawia się wyżej od tam­ tego, i jeżeli nie jest bez zastrzeżeń uznawany za wyższego, popełnia zamach na jego próżność — pod­ czas kiedy właśnie mniemał, że daje jej zadość­ uczynienie.

235. R o z c z a r o w a n i e . — Kiedy długi żywot i dzia­ łalność, mowy i pisma publicznie zaświadczyły o ja­ kiej osobie, osobiste z nią obcowanie zwykle powo­ duje rozczarowanie, a to z dwuch przyczyn: po pierwsze, ponieważ za dużo oczekuje się od krótkiego przeciągu czasu obcowania — mianowicie tego wszyst­ kiego, co dopiero tysiączne okoliczności życiowe po­ zwalają ujrzeć —, i następnie, ponieważ żaden czło­ wiek uznany nie zadaje sobie trudu, żeby i w od­ dzielnym wypadku zdobywać uznanie. On b y w a zbyt niedbały — a my zbyt naprężeni.

236. D w a ź r ó d ł a d o b r o c i . — Obchodzić się z e wszystkimi ludźmi z jednakową życzliwością i być

dobrym bez różnicy osób może być równie wypły­ wem głębokiej pogardy dla ludzi, jak gruntownej dla nich miłości.

237. W ę d r o w i e c w g ó r a c h d o s i e b i e sa­ m e g o . — Świadczą znaki nieomylne, że zaszedłeś dalej i w y ż e j : wolniejszy i dalszy widok rozciąga się wokół ciebie teraz, niż przedtem, owiewa cię powietrze chłodniejsze, lecz także łagodniejsze — oduczyłeś się bowiem głupstwa, które łagodność i ciepło bierze za jedno —, chód twój stał się ż w a w s z y i pewniejszy, o d w a g a z r o z w a g ą zrosły się w jedno: - z tych wszystkich powodów droga twoja musi się stać teraz samotniejszą, w każdym razie niebezpieczniejszą, niż twa droga dotychczasowa, choć z pewnością nie w tej mierze, jak sądzą ci, którzy ze spowitej w opary doliny spoglądają na w ę d r o w c a , kroczącego po górach.

238. Z w y j ą t k i e m b l i ź n i e g o . — Widoczna tylko moja g ł o w a nie siedzi prosto na moim własnym karku, g d y ż każdy inny wie, oczywista, lepiej, co mam robić, czego zaniechać: tylko sam biedaczy­ sko sobie nie umiem poradzić. C z y ż nie jesteśmy wszyscy niby posągi, którym przyprawiono głowy

150

151

f a ł s z y w e ? — nie prawdaż, mój drogi sąsiedzie? — lecz nie, ty właśnie jesteś wyjątkiem.

nadać delikatny p o l o r i puch poufałości, a jedno­ cześnie umie się roztropnie powstrzymać od prawdzi­ wej i właściwej poufałości, oraz od pomieszania ja i ty.

239. O s t r o ż n o ś ć . — Z ludźmi, którym brak sza­ cunku dla cudzych spraw osobistych, nie należy utrzymywać stosunków, lub uprzednio bez wszelkiej litości nałożyć im kajdany konwenansu.

240. C h c i e ć u c h o d z i ć z a p r ó ż n e g o . — W roz­ mowie z nieznajomymi lub mało znajomymi wypo­ wiadać tylko myśli wytworne, mówić o swoich sław­ nych znajomościach, znaczących wypadkach życio­ w y c h i podróżach jest oznaką braku dumy, przynaj­ mniej zaś, że takim chce się okazać. Próżność b y w a grzeczną maską dumnego.

242. P r z y j a c i e l e u p i o r a m i . — Kiedy sami bardzo się zmieniamy, wtedy nasi przyjaciele, którzy się nie zmieniają, stają się upiorami naszej własnej przeszłości: głos ich dochodzi do nas niby głos cieni straszliwych — jak gdybyśmy samych siebie słyszeli, lecz młodszych, twardszych, mniej dojrzałych.

243. J e d n o o k o i d w a s p o j r z e n i a . — T e same osoby, które dzięki igraszce przyrody mają spojrze­ nia, w z y w a j ą c e łaski i protekcyi, zwykle mają także, wskutek częstych upokorzeń i porywów zemsty, spoj­ rzenie bezwstydne.

241. Przyjaźń doskonała. nała powstaje, kiedy się bardzo i mianowicie więcej, niż siebie także kocha, jednak nie w tym i jeśli w końcu dla ułatwienia

— Przyjaźń dosko­ szanuje inną osobę samego, jeśli się ją stopniu, jak siebie, obcowania umie się

244.

brzmi

B ł ę k i t d a l e k i . — Całe życie dzieckiem — to bardzo wzruszająco, jest jednak tylko są-

152

153

dem z daleka: jeśli się przyjrzeć z blizka i doświad­ czyć, znaczy to zawsze: całe życie dziecinny.

245. K o r z y ś ć i s z k o d a z p o w o d u t e g o sa­ m e g o n i e p o r o z u m i e n i a . — Milczące zakłopo­ tanie umysłu wybitnego umysły niewybitne tłumaczą sobie jako milczącą przewagę i obawiają go się bar­ dzo: kiedy tymczasem spostrzeżenie zaambarasowania wywołałoby życzliwość.

248. D r o g a do cnoty c h r z e ś c i j a ń s k i e j . — Nauczyć się czegoś od s w y c h wrogów jest najlep­ szą drogą do tego, żeby ich polubić: albowiem to usposabia nas do wdzięczności dla nich.

249. Podstęp wojenny natręta. — Natręt z w r a c a nam naszą monetę konwencyonalną w zło­ cie i tem nas chce zmusić, żebyśmy nasz konwenans uważali za pomyłkę, a jego za wyjątek.

246. M ę d r z e c u d a j ą c y s z a l e ń c a . — Względy ludzkości popychają nieraz mędrca, i ż o k a z u j e s i ę podnieconym, rozgniewanym, uradowanym, żeby nie urazić swego otoczenia chłodem i r o z w a g ą swej p r a w d z i w e j istoty.

247.

250. P r z y c z y n a n i e c h ę c i . — Stajemy się wro­ gami niejednego artysty i pisarza, nie dlatego, że w końcu spostrzegamy, iż wywiódł nas w pole, lecz że nie uważał za potrzebne użyć środków subtelniejszych, żeby nas chwycić.

Z m u s z a ć s i ę d o u w a g i . — Skoro spostrze­ gamy, że ktoś w towarzystwie lub rozmowie z nami musi n a k ł a d a ć s o b i e p ę t a uwagi, posiadamy zupełnie wystarczający dowód, że nas nie lubi, lub przestał lubić.

251. sza

P r z y r o z ł ą c e . — Nie w tem jak jedna du­ zbliża się do drugiej, lecz jak się oddala od

155

154 niej, rozpoznaję ich pokrewieństwo do siebie.

i przynależność

255. W p r z e d p o k o j u ł a s k i . — W s z y s c y ludzie, którym zbyt długo każemy czekać w przedpokoju swej łaski, ulegają fermentacyi lub kwaśnieją.

252. Silentium. — Nie należy mówić o swoich przy­ jaciołach: inaczej w y g a d a się uczucie przyjaźni.

256.

N i e g r z e c z n o ś ć . — Niegrzeczność b y w a czę­ sto oznaką niezręcznej skromności, która chwycona niespodzianką traci głowę i grubijaństwem chciałaby to pokryć.

Ostrzeżenie dla pogardzanych. — Kiedy jawnie upadło się w szacunku ludzi, tedy zę­ bami należy się trzymać przyzwoitości w obcowaniu: inaczej zdradza się przed innymi, iż upadło się także w szacunku własnym. Cynizm w obcowaniu jest oznaką, że człowiek w samotności sam z sobą obcho­ dzi się, jak z psem.

254.

257.

P r z e r a c h o w a n i e się w szczerości. — Nieraz się zdarza, że właśnie najświeżsi znajomi do­ wiadują się tego, o czem dotychczas milczeliśmy: przytem sądzimy niedorzecznie, iż ten dowód zaufa­ nia będzie najsilniejszym węzłem, którym przy wią­ żemy ich do siebie, — ale ci za mało o nas wiedzą, żeby tak bardzo cenić ofiarę naszej otwartości, zdra­ dzają nasze tajemnice przed innymi, nie myśląc wcale o zdradzie: co nas może przyprawić o stratę starych znajomych.

Niejedna nieświadomość uszlachet­ n i a . — Ze względu na szacunek szafarzy szacunku b y w a z korzyścią jawnie n i e pojmować pewnych rzeczy. I niewiadomość darzy przywilejami.

253.

258.

szalek

P r z e c i w n i k g r a c y i . — Niecierpliwiec i p y ­ nie znosi gracyi i odczuwa ją, jako ucieleś­

157

156 niony, widoczny wyrzut, czyniony sobie; albowiem jest ona wyrozumiałością serca, wyrażającą się w ru­ chach i postawach.

259. P r z y s p o t k a n i u . — Kiedy starzy znajomi spotykają się po długiej rozłące, zdarza się często, iż udają całkowite zainteresowanie się dla rzeczy, na które zobojętnieli zupełnie: czasem spostrzegają to obydwaj, lecz nie mają odwagi podnieść zasłony — z powodu smutnej wątpliwości. T a k powstają roz­ mowy, niby w państwie umarłych.

260. Tylko między pracowitymi wybierać p r z y j a c i ó ł . — Człowiek bezczynny jest niebez­ pieczny dla s w y c h przyjaciół: sam nie mając dość zajęcia, opowiada o tern, co robią i czego nie robią jego przyjaciele: w końcu miesza się do spraw cudzych i staje się uciążliwym: skąd w y p ł y w a , że należy za­ w i ą z y w a ć przyjaźń tylko między pracowitymi.

i sercem, drugi tylko głową przemawia w swej spra­ wie: pierwszy ma niejako słońce i wiatr przeciw so­ bie i obydwie broni przeszkadzają sobie wzajemnie: traci nagrodę - w oczach prawdy. Natomiast zwy­ cięstwo drugiego zapomocą jego jednej broni rzadko b y w a po sercu wszystkich i n n y c h widzów i czynI go nielubianym.

262. G ł ę b i a i m ę t y . — Ogół łatwo utożsamia tego, co w mętnej wodzie łowi, z tym, kto czerpie z głębi.

263. Przed p r z y j a c i e l e m i wrogiem dowo­ d z i ć s w e j p r ó ż n o ś c i . - Niejeden poniewiera nawet przyjaciółmi, jeśli są świadkowie, którym chce wyraźnie okazać swoją p r z e w a g ę : inni przesadzają wartość s w y c h wrogów, żeby z dumą pokazać, iż takich w r o g ó w są warci.

261.

264.

Jedna broń dwukrotnie obstanie za dwie. — Nie równa to walka, kiedy jeden głową

O s t u d z e n i e . — Serce rozgrzane łączy się zwykle z chorobą głowy i sądu. Komu więc zależy

159

158 na pewien czas na zdrowiu tego ostatniego, wie, co ma ostudzić: bez troski o przyszłość swego serca! Albowiem jeśli się jest wogóle zdolnym do rozgrza­ nia, to znowu stanie się człowiek gorącym i swoje lato mieć musi.

265. P r z y c z y n e k do m i e s z a n i n y uczuć. — Kobiety i ambitni artyści odczuwają względem nauki coś, co składa się z zawiści i sentymentalizmu.

266. Kiedy n i e b e z p i e c z e ń s t w o j e s t naj­ większe. Rzadko łamie się nogę, dopóki się z trudem podnosimy w życiu — lecz wtedy, kiedy zaczynamy czynić sobie folgę i wybierać drogi łatwe

267. N i e z a w c z e ś n i e . — Baczcie, żebyście nie zawcześnie stali się ostrzy, albowiem wtedy i zbyt ciency się staniecie.

268. Przyjemność, jaką s p r a w i a j ą oporni. — Dobry w y c h o w a w c a zna wypadki, kiedy b y w a dumny, ż e wychowanek w b r e w jemu pozostaje wiernym sobie s a m e m u : mianowicie wtedy, kiedy młodzieniec nie powinien rozumieć męża, lub rozu­ miałby ze szkodą swoją.

269. U s i ł o w a n i e u c z c i w o ś c i . — Młodzieńcy, którzy chcą się stać uczciwszymi, niż byli, wyszu­ kują sobie, jako ofiarę, kogoś znanego z uczciwości i napadają na niego, usiłując przez obrzucanie go wymysłami wspiąć się do jego wysokości — z myślą ukrytą, że to pierwsze usiłowanie w żadnym razie nie jest niebezpieczne; albowiem ten właśnie nie może karać bezwstydztwa uczciwego.

270. W i e c z n e d z i e c k o . — Sądzimy, ż e bajka i zabawa jest rzeczą dzieciństwa: o jakimiż krótko­ widzami jesteśmy! Jak gdybyśmy w jakimkolwiek wieku życia mogli żyć bez bajki i zabawy! Nazy­ w a m y i odczuwamy to wprawdzie inaczej, ale właś­ nie przemawia to za tem, iż jest to to samo — gdyż

160

161

i dziecko odczuwa zabawę jako swoją pracę i bajkę jako swoją prawdę. Krótkość życia powinna nas ustrzec od pedantycznego robienia działów między okresami życia — jak gdyby każdy przynosił z sobą coś nowego —, i poecie pozostawić należy przedsta­ wienie człowieka dwuchsetletniego, któryby żył bez bajek i zabawy.

271. K a ż d a filozofia jest filozofią pew­ n e g o o k r e s u ż y c i a . — Wiek życia, w którym filozof znalazł s w ą naukę, rozlega się w niej — i nie może on zapobiec temu, choćby nie wiem jak czuł się w y ż s z y m nad czas i chwilę. T a k filozofia Scho­ penhauera nie przestaje być odbiciem wrzącej i me­ lancholijnej m ł o d o ś c i — nie jest to sposób myśle­ nia dla ludzi starszych; tak filozofia Platona przypo­ mina środek trzydziestki, kiedy prąd zimny i gorący z a z w y c z a j o się uderzają i wytwarzają pył i deli­ katne chmurki, a w okolicznościach i chwilach sprzy­ jających tworzą tęczę czarującą.

272. U m y s ł k o b i e t . — Siły umysłowej kobiety najlepiej dowodzi to, kiedy z miłości ku mężczyźnie i jego umysłowi składa swój własny w ofierze i że pomimo to w nowej dziedzinie, pierwotnie obcej jej

naturze, na którą pchnął ją sposób myślenia męż­ czyzny, n a t y c h m i a s t wyrasta jej d r u g i u m y s ł .

273. W z n i o s ł o ś ć i poniżenie w stosunkach p ł c i o w y c h . — Burza pożądania nieraz porywa mężczyznę na taką wysokość, gdzie wszelka żądza milknie: kiedy k o c h a prawdziwie i żyje raczej ży­ ciem lepszem, niż wolą lepszą. I z drugiej strony do­ bra kobieta z prawdziwej miłości zstępuje aż do żą­ dzy i p o n i ż a s i ę przed samą sobą. Ten szczegól­ niej przypadek należy do najbardziej wzruszających, jakie pojęcie o dobrem małżeństwie może zawierać.

274. K o b i e t a spełnia, m ę ż c z y z n a obiecuje. — Na kobiecie pokazuje natura, jak daleko zaszła dotychczas przy pracy nad obrazem człowieka; na mężczyźnie pokazuje, co przytem musiała przezwy­ ciężyć, lecz także co jeszcze w człowieku pozostaje jej do z r o b i e n i a . — Po wszystkie czasy kobieta doskonała jest wczasem stwórcy w każdy dzień siódmy cywilizacyi, wypoczynkiem artysty w swem dziele.

D2IEŁA NIETZSCHEGO. T. IXI.

163

162

275.

278.

P r z e s z c z e p i e n i e . — Jeśli się z u ż y w a swój umysł ku temu, żeby zapanować nad afektami serca, to dzieje się to, być może, z tym skutkiem opłaka­ nym, że niepomiarkowanie przenosi się na umysł i popełnia nadużycia w myśleniu i w woli pozna­ wania.

Ku p o p r a w i e ś w i a t a . Gdyby wzbroniono rozmnażania się niezadowolonym, żółciowcom i po­ sępnikom, jakby czarem zmieniłby się świat w ogród szczęścia. — Twierdzenie to należy do filozofii prak­ tycznej, przeznaczonej dla płci żeńskiej.

276.

279.

Ś m i e c h z d r a j c ą . — Jak i kiedy śmieje się kobieta jest oznaką jej wykształcenia: lecz w dźwięku śmiechu odkrywa się jej natura, u kobiet bardzo wykształconych, być może, nierozpuszczalna reszta ich natury. — Dlatego badacz dusz ludzkich powie jak Horacy, ale z odmiennych p r z y c z y n : ridete puellae.

S w e m u u c z u c i u z a u f a ć . — Zasada nie­ wieścia, iż należy zaufać swemu uczuciu, nie znaczy nic innego, jak to: należy jeść to, co smakuje. Może to być, szczególniej dla natur umiarkowanych, do­ brem prawidłem codziennem. Inne jednak natury mu­ szą żyć według innego prawidła: »nie tylko ustami jeść należy, lecz także i głową, żebyś przez łakom­ stwo ust swych nie zginął«.

277. Z d u s z y m ł o d z i e ń c a . — Młodzieńcy w sto­ sunku do tej samej osoby zmieniają się, przechodząc od oddania się do bezczelności: g d y ż w gruncie rzeczy tylko siebie czczą w innych i sobą pogardzają w in­ nych, a w stosunku do siebie muszą wahać się mię­ dzy temi dwoma uczuciami, dopóki w doświadczeniu nie znajdą miary swej woli i mocy.

280. O k r u t n y p o m y s ł m i ł o ś c i . — Każda wielka miłość zawiera okrutną myśl zniszczenia przedmiotu miłości, ażeby raz na zawsze został wyjęty z pod władzy gry odmiany: albowiem odmiana jest dla mi­ łości straszniejszą, niż zniszczenie.

11*

164

165 281.

D r z w i . — D z i e c k o , zarówno jak mąż, we wszystkiem, co p r z e ż y w a , czego się uczy, widzi drzwi: lecz dla męża są to drzwi w y j ś c i o w e , dla dziecka zaś p r z e j ś c i o w e .

się też nie mogło; uwielbienie na dziesięciu punktach i milcząca nagana na dziesięciu innych zdaje się im jednocześnie niemożliwa, ponieważ są duszami z je­ dnego bloku.

285. 282. Kobiety czucie kobiece liczny.

l i t o ś c i w e . — Gadatliwe współ­ wynosi łoże chorego na plac pub­

283. Przedwczesna zasługa. Kto młodym będąc, zdobywa sobie już zasługę, odzwyczaja się zwykle przytem od wyróżnienia dla wieku i starszych i tem samem wyklucza się, ku wielkiej swej szko­ dzie, z towarzystwa ludzi dojrzałych i dojrzałym czyniących: tak iż mimo wcześniejszej zasługi dłużej niż inni pozostaje zielonym, natrętnym i dziecinnym.

284.

tyści

D u s z e z j e d n e g o b l o k u . — Kobiety i a r ­ sądzą, iż gdzie się im nie przeczy, przeczyćby

M ł o d e t a l e n t y . — Co się tyczy młodych ta­ lentów należy postępować ściśle według maksymy Goethego, iż nieraz nie należy błędowi szkodzić, żeby nie zaszkodzić prawdzie. Stan ich jest podobny do chorób, towarzyszących ciąży, i sprowadza szczególne pożądania ze sobą: o tyle o ile należy je zaspokajać i wybaczać, owocom gwoli, których się po nich spo­ dziewamy. Co prawda, będąc pielęgniarzem tych dziw­ nych chorych, trzeba się znać na trudnej sztuce upo­ karzania samego siebie.

286. W s t r ę t do p r a w d y . T a k a już jest natura kobiet, że każda prawda (tycząca się mężczyzny, miłości, dziecka, towarzystwa, celu życiowego) przy­ prawia je o wstręt — i że starają się mścić na ka­ żdym, kto im oczy otwiera.

167

166 287. Ź r ó d ł o w i e l k i e j m i ł o ś c i . — Skąd pocho­ dzą nagłe namiętności mężczyzny do kobiety, głębo­ kie, wewnętrzne? Ze zmysłowości jedynie bynajmniej: lecz jeśli mężczyzna spotyka jednocześnie w jednej istocie ze słabością i potrzebą pomocy odwagę, wtedy dzieje się z nim coś, jak gdyby dusza się zeń prze­ lewała: w jednej i tej samej chwili czuje się wzru­ szonym i obrażonym. Na tym gruncie wytryska źró­ dło wielkiej miłości.

puszczając, iż przez to odziewają się wdziękiem mło­ dzieńczości, marzycielskości, stawania się, przeczuć i nadziei.

290. S p o ż y t k o w a n i e n o w o ś c i . — Mężczyźni zużytkowują to, czego się nauczyli nowego, lub co przeżyli nowego jako lemiesz, być może także, jako oręż: ale niewiasty czynią sobie z tego natychmiast stroik.

288. C z y s t o ś ć . — Należy rozwijać w dziecku zmysł czystości aż do namiętności: następnie, przez coraz nowe przemiany, wznosi się on niemal do wy­ sokości wszystkich cnót i ukazuje się w końcu jako równoważnik wszelkiego rodzaju talentów, jako po­ włoka świetlana z czystości, umiarkowania, łagod­ ności, charakteru — szczęście z sobą przynosząc, szczęście wokół siebie rozsiewając.

291. M i e ć s ł u s z n o ś ć u o b y d w u p ł c i . — Jeśli ktoś przyznaje kobiecie, iż posiada słuszność, ta nie może sobie odmówić, żeby z tryumfem nie postawić nogi na karku poddającego się, — musi bowiem wy­ czerpać rozkosz do ostatniej kropli; podczas kiedy mężczyzna względem mężczyzny wstydzi się zwykle w takim wypadku posiadania słuszności. Mężczyzna bowiem przyzwyczajony jest do zwycięstwa, kobieta odczuwa je wyjątkowo.

289. O s t a r c a c h p r ó ż n y c h . — Głębokość ciwa jest młodości, jasność umysłu przychodzi z kiem: jeśli mimo to ludzie czasami mówią i w rodzaju głębokim, czynią to przez próżność,

właś­ wie­ piszą przy-

292. Żeby

W y r z e c z e n i e się w woli piękności.— się stać piękną, nie powinna kobieta chcieć

169

168 uchodzić za ł a d n ą : to znaczy w dziewięćdziesięciu dziewięciu wypadkach, kiedyby się podobać mogła, wzgardzić podobaniem się i nie dopuścić do niego, żeby raz jedyny zaznać zachwytu tego, czyja dusza ma wrota dość szerokie, ażeby rzecz wielką przez nie przepuścić.

nie niż d o w ó d , przynajmniej na większość ludzi: albowiem dowód wzbudza niedowierzanie. To też m ó w c y ludowi starają się dowody swej partyi umoc­ nić przez twierdzenia.

296. 293. Nie do p o j ę c i a , nie do z n i e s i e n i a . — Młodzieniec pojąć nie może, iż ktoś od niego starszy przeżywał także niegdyś jego zachwyty, jutrzenki różane uczucia, myśli i wniebowzięcia: czuje się już obrażony na myśl, że mogły istnieć d w a razy, — ale po prostu budzą się w nim uczucia wrogie, kiedy słyszy, iż żeby się stać p ł o d n y m , musi stracić o w e kwiaty, w y r z e c się ich zapachu.

294. Partya z wyrazem męczennicy. — Każda partya, umiejąca nadać sobie wyraz męczen­ nicy, przyciąga do siebie serca ludzi dobrotliwych i sama przez to nabiera wyrazu dobrotliwości — z naj­ większą dla siebie korzyścią.

N a j l e p s i p a s e r z y . — W s z y s c y , przyzwy­ czajeni do powodzenia, posiadają głęboką przebieg­ łość, kiedy chodzi o nadanie s w y m błędom i sła­ bościom pozorów siły: wskutek czego muszą te błędy i słabości znać nadzwyczaj dobrze i dokładnie.

297. K i e d y n i e k i e d y . — Usiadł w bramie miej­ skiej i rzekł do człowieka, który przez nią przecho­ dził, że to jest właśnie brama miejska. Ów odrzekł, iż chociaż jest to prawdą, nie należy zbyt często mie­ wać słuszności, jeśli się chce wdzięczność za nią po­ siadać. Och, odparł ten, nie stoję też o wdzięczność; lecz kiedy niekiedy jest przecież przyjemnie nietylko mieć słuszność, ale i przy słuszności pozostać.

295.

298.

T w i e r d z i ć r z e c z p e w n i e j s z a n i ż do­ wodzić. — Twierdzenie wywiera silniejsze wraże­

C n o t a nie z o s t a ł a w y n a l e z i o n a przez Niemców. — Goethego arystokratyzm i brak za­

170

171

wiści, Beethovena szlachetna, samotnicza rezygnacya, Mozarta słodycz i wdzięk serca, Haendla nieugięta męskość i wolność pod prawem, Bacha ufne i prze­ mienione życie wewnętrzne, dla którego nawet nie jest rzeczą konieczną w y r z e c się blasku i powodze­ nia — c z y ż są to cechy n i e m i e c k i e ? — L e c z nawet jeśli tak nie jest, to pokazują przynajmniej, do czego Niemcy dążyć powinni i co osiągnąć mogą.

299. Pia fraus l u b c o ś i n n e g o . — Obym się mylił lecz coś zdaje mi się, iż w Niemczech współczesnych chwilowo uznają za obowiązek dla każdego podwójny rodzaj obłudy: w y m a g a j ą niemieckości z troski pań­ stwowo politycznej i chrześcijanizmu z obawy spo­ łecznej, jednego i drugiego jednak tylko w wyrazach i giestach i szczególniej w umiejętności milczenia. P o k o s t to, który obecnie tyle kosztuje, tak wysoko b y w a opłacany: dla w i d z ó w naród nakłada maskę niemiecko chrześcijańską.

sze (i trudniejsze) zna bardzo dobrze: lecz obliczenia swoje będzie opierać na tem, żeby nie zbrakło nigdy osób, m o g ą c y c h zadośćuczynić wymaganiom pra­ widła, - i wie o tem, iż siły średnie są właśnie pra­ widłem. — Podobne wniknięcie rzadko posiada mło­ dzieniec i jako reformator sądzi, że nie wiem jaką ma słuszność i jak szczególna jest ślepota innych.

301. C z ł o w i e k p a r t y j n y . — Prawdziwy człowiek partyjny nie uczy się j u ż , dowiaduje się i sądzi tylko jeszcze: podczas kiedy Solon, który nigdy nie był człowiekiem partyjnym, tylko obok partyi, lub nad partyami lub przeciw nim dążył do swego celu, nie bez znaczenia jest ojcem owego prostego powie­ dzenia, w którem zawarło się zdrowie i niewyczerpalność Aten: »starzeję się i wciąż uczę się dalej«.

302.

300. Jak i w d o b r e m n a w e t p o ł o w a m o ż e b y ć w a r t a w i ę c e j n i ż c a ł o ś ć . — W e wszystkich rzeczach, obliczonych na trwanie i w y m a g a j ą c y c h zawsze pomocy wielu osób, niejedno m n i e j d o b r e trzeba czynić prawidłem, chociaż organizator lep­

C o w e d ł u g G o e t h e g o j e s t c e c h ą nie­ mi e c k ą. — Prawdziwie nieznośni, od których nawet rzeczy dobrych przyjmować nie można, są ci, co po­ siadają w o l n o ś ć s p o s o b u m y ś l e n i a , lecz n i e spostrzegają, iż z b y w a im na n i e z a l e ż n o ś c i s m a k u i u m y s ł u . L e c z właśnie t o jest, według dobrze zważonego zdania Goethego, cechą n i e m i e ­ cką. — I słowa i przykład jego wskazują, iż Nie­

173

172 miec musi b y ć czemś w i ę c e j niż Niemcem, jeśli chce być pożytecznym, ba, tylko znośnym, dla innych narodowości — i w j a k i m k i e r u n k u winny iść jego usiłowania, żeby wyjść ponad i poza siebie.

303. Kiedy zachodzi potrzeba zatrzyma­ n i a s i ę . — Kiedy tłumy zaczynają szaleć i rozum zaciemnia się, dobrze jest, jeśli się nie jest zupełnie pewnym zdrowia swej duszy, wyjść przed bramę s w e g o domu i wyjrzeć, jaka jest pogoda.

304. R e w o l u c y o n i ś c i i p o s i a d a c z e . — Je­ dyny środek przeciw socyalizmowi, jakim jeszcze rozporządzacie, jest: nie prowokować go, to znaczy samym żyć skromnie i poprzestawać na małem, wy­ stawności, wszelkiej obfitości wedle sił przeszkadzać i przychodzić z pomocą państwu, kiedy dotkliwymi podatkami obarcza zbytek i wszystko, co ma podo­ bieństwo do rozkoszy. T e g o środka nie chcecie? Tedy, wy zbogaceni mieszczanie, n a z y w a j ą c y się »libera­ łami«, przyznajcież się przed sobą, iż w a s z to nastrój serca jest, który w socyalistach uważacie za tak za­ straszający i groźny, w samych sobie jednak poda­ jecie za konieczny, jak gdyby to było co innego.

Gdybyście, tacy, jakimi jesteście, nie posiadali wa­ szego m a j ą t k u i troski o jego zachowanie, ten w a s z nastrój serc uczyniłby w a s socyalistami: tylko posiadanie czyni różnicę między wami i nimi. Sa­ mych siebie musicie pierwej zwyciężyć, jeśli chcecie w jakikolwiek sposób zwycięstwo odnieść nad prze­ ciwnikami swej zamożności. — G d y b y ż przynajmniej ta zamożność była prawdziwie stanem błogim! Nie byłaby tak zewnętrzną i nie w y w o ł y w a ł a b y zawiści, byłaby kojącą, życzliwą, w y r ó w n y w a j ą c ą i śpieszącą z pomocą. Lecz nieprawdziwość i teatralność w a s z y c h uciech życiowych, polegających więcej na uczuciu przeciwieństwa (że inni ich nie posiadają i w a m zazdroszczą), niż na uczuciu posiadania i wyższości sił — wasze pomieszkania, stroje, pojazdy, wystawy, rozkosze podniebienia i stołu, wasze hałaśliwe za­ chwyty operowe i muzyczne, w końcu wasze ko­ biety, foremne i urobione, lecz z podłego metalu, wy­ złocone, lecz nie dźwięczące jak złoto, wybrane przez w a s dla wystawności, oddające się same jako przed­ mioty wystawne: — oto trujące rozsadniki owej cho­ roby ludowej, która jako socyalistyczna świerzba sercowa udziela się obecnie coraz szybciej tłumom, lecz w w a s przedewszystkiem posiada swoje ogni­ sko. I któżby dziś mógł jeszcze powstrzymać tę zarazę ?

305. T a k t y k a p a r t y j n a . — Kiedy jakaś partya spostrzega, że dotychczas należący do partyi członek,

174

175

ze zwolennika bezwarunkowego stal się warunko­ wym, staje się to dla niej tak nieznośnem, iż zapo­ mocą różnego rodzaju podrażnień i przykrości stara się go doprowadzić do stanowczego usunięcia się i do zrobienia zeń przeciwnika: albowiem podejrzywa, iż zamiar znajdywania w jej wierze c z e g o ś , po­ siadającego wartość względną, pozwalającego na »za« i »przeciw«, na badanie i wybór, jest dla niej niebezpieczniejszy od opozycyi na wszystkich punktach.

aby ta w y d a w a ł a się przygotowaniem i drabiną, pro­ w a d z ą c ą do nich.

308. P i s a r z e p a r t y j n i . — Dźwięk kotłów, w któ­ rym młodzi pisarze partyjni tak sobie podobają, dźwię­ c z y temu, kto do partyi nie należy, jak brzęk kajdan i budzi raczej współczucie niż podziw.

306. D l a w z m o c n i e n i a p a r t y i . — Kto chce partyę wzmocnić wewnętrznie, niech jej nasunie oka­ zyę, żeby musiała być traktowana jawnie n i e s p r a ­ w i e d l i w i e : w ten sposób zbierze sobie kapitał su­ mienia czystego, którego jej dotychczas, być może, brak było.

309. Przeciw sobie samemu występować. — Nasi zwolennicy nie przebaczają nam nigdy, jeśli występujemy przeciw samym sobie: albowiem ozna­ cza to w ich oczach, nietylko miłość ich odtrącić, ale i rozsądek potępić.

307.

310.

D b a ć o s w o j ą p r z e s z ł o ś ć . — Ponieważ ludzie szanują właściwie tylko to, co z dawna zo­ stało uzasadnione i powstało powoli, musi ten, kto chce żyć po swej śmierci, dbać nietylko o potom­ ność, lecz więcej jeszcze o swoją p r z e s z ł o ś ć : oto czemu tyrani wszelkiego rodzaju (również artyści i politycy tyrańscy) chętnie zadają gwałt historyi,

Niebezpieczeństwo w bogactwie. — T y l k o ten powinien posiadać m a j ą t e k , kto d u c h a posiada: inaczej majątek jest n i e b e z p i e c z e ń ­ s t w e m p u b l i c z n e m . Albowiem człowiek m a ­ jętny, który z czasu wolnego, jaki mu zapewnia ma­ jątek, nie umie uczynić użytku, będzie w c i ą g u dalszym natarczywie ubiegał się za majątkiem: to

177

176 ubieganie się będzie jego rozrywką, jego podstępem wojennym w walce z nudą. W końcu, z pomier­ nego majątku, któryby wystarczył człowiekowi du­ chowemu, powstaje właściwe bogactwo: zwodniczy wynik duchowej zależności 1 ubóstwa. Przecież wy­ daje się ono czemś zupełnie innem, niż każe oczeki­ w a ć jego nędzne pochodzenie, ponieważ może się ukrywać poza maską wykształcenia i sztuki: tę ma­ skę właśnie może ono k u p i ć . Przez to budzi zawiść biedniejszych i niewykształconych — którzy w grun­ cie rzeczy zazdroszczą zawsze wykształcenia i w masce nie widzą maski — i powoli przygotowuje przewrót społeczny: albowiem pozłacana dzikość i komedyan­ ckie nadymanie się w rzekomem »rozkoszowaniu się cywilizacją« nasuwa tamtym myśl, iż »wszystko tylko zależy od p i e n i ę d z y « — podczas kiedy bezwątpienia c o ś n i e c o ś zależy o d pieniędzy, lecz o w i e l e w i ę c e j rzeczy zależy o d d u c h a .

311. P r z y j e m n o ś ć w r o z k a z y w a n i u i po­ s ł u s z e ń s t w i e . — Rozkazywanie sprawia tak samo przyjemność jak posłuszeństwo, pierwsze kiedy się jeszcze nie stało przyzwyczajeniem, drugie jednak kiedy weszło w nawyk. Starzy służący i nowi pano­ wie wzajemnie się zachęcają do sprawiania sobie przyjemności.

312. A m b i c y a s t r a c o n e j p l a c ó w k i . — Istnieje ambicya straconej placówki, która popycha partyę w największe niebezpieczeństwo.

313. K i e d y o s ł y s ą k o n i e c z n e . — Nie dopro­ wadzi się tłumu do wołania hozanna, dopóki się nie wjedzie do miasta na ośle.

314. O b y c z a j e p a r t y j n e . — Każda partya usi­ łuje przedstawić wszystko wybitne, co wyrosło poza nią, jako błahe: lecz jeśli się jej to nie udaje, ata­ kuje z tem większą goryczą, im rzecz jest dosko­ nalsza.

315.

S t a ć s i ę p u s t y m . — W miarę t e g o , jak ktoś oddaje się wypadkom, coraz bardziej maleje. Stąd wielcy politycy mogą się stać ludźmi pustymi, choć niegdyś byli pełni i bogaci. DZIEŁA NIETZSCHEGO- T. XI.

12

179

178 316. Upragnieni wrogowie. — Dotychczas jeszcze ruchy socyalistyczne są dla rządów dyna­ stycznych raczej przyjemne, niż zatrważające, ponie­ waż dzięki nim dostają w ręce p r a w o i m i e c z do środków wyjątkowych, którymi mogą godzić we właś­ ciwe swe straszydła, w demokratów i partye anty­ dynastyczne. — D l a wszystkiego, co rządy takie pu­ blicznie nienawidzą, posiadają obecnie tajemną sym­ patyę i serdeczność: są zmuszone do osłaniania swej duszy.

317. M a j ą t e k p o s i a d a . — D o pewnego tylko stopnia czyni majątek człowieka niezależniejszym, wolniejszym; jeden stopień dalej — a majątek staje się panem, posiadacz jego niewolnikiem: jako taki musi mu poświęcać swój czas, myśli i zobowiązać się na przyszłość do obcowania, związać się z miejscem, zaliczyć się do państwa — wszystko to, być może, wbrew swej najwewnętrzniejszej i najbardziej zasad­ niczej potrzebie.

318.

O p a n o w a n i u z n a w c ó w . — Łatwo, śmiesz­ nie łatwo, podać wzór wyborów do ciała prawodaw­ czego. Przedewszystkiem powinni być wydzieleni lu­

dzie prawi i godni zaufania kraju, będący zarazem w czemkolwiek mistrzami i znawcami, i to przez wzajemne rozeznanie i uznanie; z pośród nich znowu, przy wyborach ściślejszych i również przez szacunek i porękę wzajemną, winni być wydzieleni w każdym szczególnym rodzaju z n a w c y i uczeni najpierwsi. Je­ śliby z nich składało się ciało prawodawcze, musiałyby wreszcie rozstrzygać w każdym wypadku tylko głosy i sądy najbardziej wyspecyalizowanych znawców, a uczciwość wszystkich pozostałych musiałaby być dość wielka i poprostu musiałoby się stać się kwestyą przyzwoitości, żeby tylko im pozostawić glosowanie: tak iż w znaczeniu najściślejszem prawo byłoby wy pływem rozsądku najbardziej znających się na rze­ czy. — Obecnie głosują partyami: i przy każdem głosowaniu setki sumień musi się pokrywać wsty­ dem sumień ludzi źle poinformowanych, niezdol­ nych do wydania sądu, powtarzających, pociągnie tych i porwanych za innymi. Nic bardziej nie poniża godności każdego nowego prawa tak, jak ten przyle­ gający doń rumieniec wstydu z powodu nieuczci­ wości, do której zmusza każde głosowanie partyami. Lecz, jak się rzekło, łatwo, śmiesznie łatwo coś po­ dobnego zaproponować: tymczasem żadna potęga w świecie nie jest dość silna, żeby urzeczywistnić coś lepszego, — chyba że wiara w najwyższą p o ­ ż y t e c z n o ś ć w i e d z y i w i e d z ą c y c h oświeci nawet ludzi z najgorszą wiarą i że przełożą ją nad panującą obecnie wiarę w liczbę. W znaczeniu takiej przyszłości niechaj hasłem naszem będzie: »Więcej szacunku dla wiedzących! I precz z wszelkiemi partyami!«

181

18o 319. O » n a r o d z i e m y ś l i c i e l i « (albo n a r o d z i e złego m y ś l e n i a ) . — Niewyraźność, unoszenie się, przeczuciowość, elementarność, intuicyjność — żeby dla rzeczy niejasnych wybrać też nazwy nie­ jasne —, o co się pomawia istotę niemiecką, byłyby, j e ś l i b y rzeczywiście dotychczas istniały, dowodem, iż jej cywilizacya o wiele pozostała w tyle i że ciągle jeszcze jest otoczona atmosferą średniowieczną. — To prawda, takie pozostanie w tyle przynosi też pewne korzyści: z takiemi cechami Niemcy — jeśliby je, powtarzam jeszcze raz, dotychczas posiadali — byliby zdolni do niejednej rzeczy, a mianowicie do pojmowania p e w n y c h rzeczy, do których inne narody straciły wszelką siłę. I z pewnością wiele przepada, jeśli b r a k r o z u m u — to znaczy to, co jest wspól­ nego w tych cechach — przepada: ale tutaj niema straty, któraby nie powetowywała się największą ko­ rzyścią, tak iż niema żadnego powodu do narzekania, przypuściwszy, że nie chce się jak dzieci i łakomcy spożywać jednocześnie o w o c ó w wszystkich pór roku.

320. Z a n i e ś c i e s o w y d o A t e n . — Rządy państw wielkich posiadają w s w y c h rękach dwa środki, ażeby utrzymać lud w zależności, strachu i posłuszeństwie; brutalniejszy, armię, subtelniejszy, szkołę. P r z y po­ mocy pierwszego przyciągają na swą stronę a m b i cyę warstw wyższych i siłę warstw niższych,

w tej mierze, w jakiej wspomniane warstwy liczą ludzi czynnych i silnych, utalentowanych średnio i miernie; za pomocą drugiego środka pozyskują so­ bie ubóstwo u t a l e n t o w a n e , a szczególniej pół­ ubóstwo stanów średnich, pełne aspiracyi duchowych. Przedewszystkiem z nauczycieli wszystkich stopni tworzą dwór intelektualny, mimowolnie spoglądający ku »górze«: gromadząc przeszkody na przeszkody szkole prywatnej, a nawet całkiem nielubianemu wy­ chowaniu domowemu, zapewniają sobie rozporządza­ nie bardzo znaczną liczbą miejsc nauczycielskich, ku którym głodno i poddańczo kierują się oczy z pew­ nością liczby pięć razy większej, niż liczba, mogąca znaleźć zadośćuczynienie. Stanowiska te mają jednak s k ą p o tylko w y ż y w i a ć osoby, które je zajmują: w ten sposób podtrzymuje się w nich gorączkowe pragnienie a w a n s u i ściślej jeszcze wiąże z zamia­ rami rządowymi. Albowiem pielęgnowanie pomier­ nego niezadowolenia zawsze jest korzystniejsze od pielęgnowania zadowolenia, które jest matką odwagi, babką wolnomyślności i zuchwalstwa. P r z y pomocy tego materyalnie i duchowo na w o d z y trzymanego nauczycielstwa całą młodzież kraju, o ile się da, pod­ nosi się do pewnej wysokości wykształcenia, stosow­ nie ze względu na korzyść państwową stopniowa­ nego. Przedewszystkiem jednak niemal niepostrzeże­ nie wszczepia się w niedojrzałe i ambitne umysły wszystkich stanów ów pogląd, że tylko przez pań­ stwo uznany i potwierdzony kierunek ż y c i o w y przy­ nosi też z sobą natychmiast wyróżnienie s p o ł e c z n e . W p ł y w tej wiary w egzaminy i tytuły państwowe posuwa się tak daleko, że nawet ludzie, którzy po­ zostali niezależnymi, wybili się przez handel lub rze­

183

182 mioslo, dotąd odczuwają w piersi ukłucia niezado­ wolenia, dopóki i ich stanowisko nie zostało zauwa­ żone i uznane przez łaskawe udzielenie z góry rangi lub orderu, — dopóki »nie dali się z a u w a ż y ć « . W końcu państwo ł ą c z y wszystkie setki i setki za­ leżnych od niego posad i stanowisk zarobkowych z o b o w i ą z k i e m otrzymania wykształcenia i od­ znaczenia się w szkołach państwowych, jeśli kto chce kiedykolwiek wejść w ich wrota. Szacunek u społeczeństwa, chleb dla siebie, możność założenia rodziny, obrona możnych, poczucie wspólności intere­ sów u otrzymujących wspólne wykształcenie — wszystko to stanowi sieć nadziei, w którą wpada każdy młodzieniec: skąd bowiem mogłoby go dosięg­ nąć tchnienie nieufności. Jeśli w końcu obowiązek powszechnej i kilkoletniej służby wojskowej, po upły­ wie niewielu pokoleń, stanie się bezmyślnem przy­ zwyczajeniem i przesłanką, do której ludzie będą za­ w c z a s u przystosowywali plan s w e g o ż y c i a , wtedy państwo może odważyć się na próbę splecenia w je­ den węzeł interesów szkoły i armii, talentów, ambicyi i siły zapomocą zapewnionych korzyści, to znaczy przynęcić do armii przez pomyślniejsze warunki jednostki b a r d z i e j u t a l e n t o w a n e i w y k s z t a ł ­ c o n e i napełnić je duchem żołnierskim ochoczego posłuszeństwa: tak iż, być może, poprzysięgną na całe życie wierność sztandarowi i dzięki swym ta­ lentom będą mu dodawać nowego, coraz jaśniejszego blasku. — Wtedy nie pozostanie ż y c z y ć sobie nic innego, jeno okazyi do wielkich wojen: a o to, z za­ wodu, więc z całą n i e w i n n o ś c i ą , troszczą się dyplomaci w r a z z dziennikami i giełdami: albo wiem »lud«, jako lud żołnierzy miewa w wojnach

zawsze sumienie czyste, i nie trzeba mu go dopiero robić.

321. P r a s a . — Jeśli się rozważy, jak dziś jeszcze wielkie wypadki polityczne wślizgują się tajemnie i w osłonach na scenę, jak ukrywają je mało zna­ czące zdarzenia, i jak one obok nich wydają się ma­ łymi, jak późno po swem wydarzeniu się zdradzają swój w p ł y w głęboki i wstrząsają posadami, — jakież znaczenie można przyznać p r a s i e , takiej, jaką dziś jest, ze s w y m codziennym nakładem płuc, żeby krzy­ czeć, przekrzyczeć, podniecić, przerazić, c z y ż jest czemś innem, jak s t a ł y m , ś l e p y m h a ł a s e m , który odwraca w f a ł s z y w y m kierunku uszy i zmysły?

322. P o w i e l k i e m w y d a r z e n i u . — Jak lud, tak człowiek, którego dusza została wydobyta na światło wskutek wielkiego wydarzenia, odczuwa zwykle potrzebę d z i e c i ń s t w a lub g b u r o w a ­ t o ś c i , zarówno z e wstydu, jak dla wypoczynku.

323. czyć

Być się.

d o b r y m N i e m c e m z n a c z y odniem— W czem upatruje się różnice na­

184 rodowe, jest o wiele więcej, niż dotychczas się to rozeznaje, tylko różnicą rozmaitych s t o p n i c y w i ­ l i z a c y i i w najmniejszej tylko części czemś sta­ łem (i to także nie w ścisłem znaczeniu). Dlatego wszelkie dowodzenie, poczerpnięte z charakteru na­ rodowego tak mało obowiązuje tego, kto pracuje nad p r z e k s z t a ł c e n i e m przekonań, t o znaczy nad dziełem cywilizacyi. Jeśli się r o z w a ż y naprzykład, co już nie b y ł o niemieckiem, wtedy pytanie teoretyczne: co j e s t niemieckie? poprawi się natychmiast przez pytanie przeciwne: »co t e r a z jest n i e m i e c k i e ? « — i każdy d o b r y Niemiec rozwiąże je praktycznie, właśnie przez przezwyciężenie s w y c h własności nie­ mieckich. A l b o w i e m , kiedy naród posuwa się na­ przód i rośnie, ustawicznie rozsadza więzy, nakła­ dane dotychczas przez cechy n a r o d o w e : jeśli za­ trzymuje się, nędznieje, nakłada sobie nowe więzy na duszę; ciągle twardniejąca skorupa wytwarza wokół niego niejako więzienie, którego mury usta­ wicznie grubieją. Jeśli przeto naród posiada wiele trwałego, jest to dowodem, iż chce skamienieć i radby całkiem stać się p o m n i k i e m : jak to w pewnej chwili stało się z egipcyanizmem. Kto więc dobrze ż y c z y Niemcom, niechaj baczy co do sie­ bie, żeby ciągle wyrastał z tego, co jest niemieckie. D ą ż e n i e d o tego, c o n i e j e s t n i e m i e c k i e , było przeto zawsze cechą ludzi najdzielniejszych w naszym narodzie.

185 324. C u d z o z i e m s z c z y z n a . — Cudzoziemiec, po­ dróżujący po Niemczech, przez swoje niektóre uwagi nie podobał się i podobał się, zależnie od okolic, w których się zatrzymywał. W s z y s c y Szwabi, którzy posiadają dowcip — z w y k ł był mawiać — są zalotni. — Inni jednak Szwabi wciąż jeszcze sądzą, że Uland jest poetą, a Goethe był niemoralny. — Rzeczą naj­ lepszą w romansach niemieckich, sławnych obecnie, jest to, że czytać ich niema potrzeby: zna się już je bowiem. — Berlińczyk wydaje się dobroduszniej­ szym, niż Niemiec południowy, ponieważ przepada za żartami i dlatego znosi żarty: co się nie przytrafia Niemcom południowym. — Umysł Niemców utrzy­ mują na nizkim poziomie piwo i dzienniki: zalecał im herbatę i pamflety, jako kuracyę naturalnie. — Przyjrzyjcie się, tak im radził, rozmaitym podstarza­ łym narodom europejskim, jak każdy z nich pewną cechę wieku może szczególniej korzystnie okazać ku zadowoleniu tych, którzy siedzą przed wielką sceną: jak Francuzi z powodzeniem przedstawiają, co wiek ma w sobie mądrego i miłego, Anglicy doświad­ czenie i powściągliwość, Włosi niewinność i swobodę. C z y ż b y miało brakować innych masek wieku? Gdzież jest starzec dumny? Gdzie starzec despotyczny? Gdzie starzec chciwy? — Najniebezpieczniejszymi krajami w Niemczech są Saksonia i Turyngia: nigdzie ruchli­ wość umysłowa i znajomość ludzi nie jest większa obok wolnomyślności, i wszystko to tak skromnie ukrywa się poza obrzydliwą g w a r ą i służalczością tej ludności, iż zaledwie się spostrzega, że ma się tutaj do czynienia z duchowymi feldfeblami Niemiec

187

186 i ich nauczycielami w złem i dobrem. — Pychę Niem­ ców północnych utrzymuje w granicach ich skłon­ ność do posłuszeństwa, pychę zaś Niemców połu­ dniowych skłonność do wygód. — Zdawało mu się, iż mężowie niemieccy w żonach swoich posiadają niezręczne, lecz przekonane o sobie gospodynie: tak uparcie chwalą się one, iż o swojej gospodarskiej cnocie niemieckiej niemal przekonały świat, a w ka­ żdym razie s w y c h mężów. — Kiedy mowa przecho­ dziła na zewnętrzną i wewnętrzną politykę Niemiec, z w y k ł opowiadać — nazywał to: zdradzać —, iż naj­ większy niemiecki mąż państwowy nie wierzy w mę­ żów państwowych. — Przyszłość Niemiec w y d a w a ł a mu się zagrożoną i zagrażającą: ponieważ oduczyli się r a d o w a ć (na czem tak dobrze znają się Włosi), lecz p r z y z w y c z a i l i s i ę d o w z r u s z e ń wsku­ tek wielkiego hazardu wojen i rewolucyi dynastycz­ nych, a więc pewnego dnia będą mieli u siebie re­ wolucyę uliczną. Albowiem ta jest najsilniejszem wzruszeniem, jakiego naród może sobie dostarczyć. Socyalista niemiecki właśnie dlatego jest najniebez­ pieczniejszy, ponieważ nie popycha g o k o n i e c z ­ n o ś ć określona; cierpi z tego właśnie powodu, że nie wie, czego chce; jeśli nawet wiele osiągnie, w roz­ koszy uwiędnie z pożądania, zupełnie jak Faust, lecz prawdopodobnie jak Faust bardzo gminny. »Albo­ wiem d y a b e ł F a u s t a , zawołał w końcu, który tak męczył Niemców ukształconych, został przez Bismarcka wypędzony: lecz oto dyabeł ten wstąpił w prosięta i gorszy jest, niż był kiedykolwiek!«

325. O p i n i e . — Większość ludzi jest niczem i nie znaczy nic, dopóki nie odzieje się w przekonania po­ wszechne i opinie publiczne — według filozofii kra­ wieckiej: odzież czyni człowieka. L e c z o ludziach wyjątkowych należy rzec: k t o p r z y w d z i e w a s t r ó j c z y n i g o s t r o j e m ; tutaj opinie przestają być publicznemi i stają się czemś innem, niż maską, strojem i kostyumem.

326. D w a r o d z a j e t r z e ź w o ś c i . — Żeby trzeź­ wości z wyczerpania umysłowego nie brać za trzeź­ wość z pomiarkowania, należy zwrócić u w a g ę na to, że pierwsza jest pochmurna, a druga radosna.

327. F a ł s z o w a n i e r a d o ś c i . — Ani jednego dnia dłużej nie należy nazywać rzeczy dobrą, lecz tylko póty, póki nam się taką wydaje: i przedewszystkiem: a n i na d z i e ń w c z e ś n i e j taki jest jedyny środek, ażeby zachować sobie r a d o ś ć prawdziwą: inaczej zbyt łatwo staje się w smaku jałową i stęchłą i wtedy w oczach całych warstw ludności uchodzi za fałszowany środek spożywczy.

189

188 331.

328. K o z i e ł c n o t l i w y . — Kiedy ktoś czyni to, co najlepiej czynić potrafi, ludzie życzliwi, lecz nie dorastający do tego czynu, z wielkim pośpiechem szukają kozła, żeby go zabić, w urojeniu, iż jest to kozieł ofiarny — lecz jest to kozieł cnotliwy.

B r a ć i d a w a ć . — Jeśli się komuś odejmie (lub wziąć przeszkodzi) choćby rzecz najmniejszą, staje się ślepym na to, iż dało mu się rzecz o wiele większą, lub nawet największą.

332. 329.

S a m o w I a d z t w o. — Zło uczcić także i przy­ znać się do niego, jeśli się p o d o b a , i nie mieć żad­ nego pojęcia, jakby można było się wstydzić upo­ dobania swego, jest cechą samowładztwa, jak w rze­ czach wielkich, tak drobnych.

D o b r a r o l a . — Wszelkie odrzucanie i nego­ wanie wskazuje na brak płodności: w gruncie rzeczy, jeślibyśmy tylko byli dobrą rolą uprawną, niczego nie pozostawialibyśmy bez zużytkowania i w każdej rzeczy, wypadku lub człowieku oglądalibyśmy pożą­ dany nawóz, deszcz, lub promienie słoneczne.

333. 330. Człowiek wpływ w y w i e r a j ą c y fanto­ m e m , n i e r z e c z y w i s t o ś c i ą . — Człowiek w y ­ bitny przekonywa się stopniowo, że o ile w p ł y w w y w i e r a , j e s t f a n t o m e m w głowach ludzi i n ­ nych i opada go, być może, subtelna boleść duchowa, kiedy zapytuje siebie, czy dla d o b r a swych bliź­ nich, nie musi fantomu podtrzymywać w sobie.

O b c o w a n i e r o z k o s z ą . — Jeśli ktoś, z e zmysłem wyrzekania się, z umysłu żyje w samotno­ ści, przez to samo, obcowanie z ludźmi, rzadko za­ żywane, może uczynić łakociami.

334. U m i e ć c i e r p i e ć p u b l i c z n i e . — Nieszczę­ ście swoje należy afiszować i kiedy niekiedy wzdy-

191

190 chać głośno, niecierpliwić się widocznie: albowiem jeśliby inni spostrzegli, jak spokojni i szczęśliwi je­ steśmy w sobie mimo bólu i niedostatków, jakże­ byśmy uczynili ich zawistnymi i złośliwymi! — L e c z winniśmy baczyć, żebyśmy bliźnich swoich nie czy­ nili gorszymi; oprócz tego nałożyliby na nas w tym wypadku ciężkie podatki, i nasze c i e r p i e n i e p u ­ b l i c z n e w każdym razie jest także naszą k o r z y ­ ścią osobistą.

335. C i e p ł o n a s z c z y t a c h . — N a szczytach jest cieplej, niż sądzą w dolinach, szczególniej zimą. Myś­ liciel wie, jak wiele ta przenośnia zawiera.

pozostają nieożywczymi i brzydkimi; odpychają i szko­ dzą nawet cnocie przez wstrętną odzież, w jaką ich zły smak ją obleka.

337. Niebezpieczeństwo wyrzekających się. _ Należy się strzec zakładać swe życie na zbyt wązkim gruncie pożądliwości: albowiem jeśli wyrzekniemy się uciech, jakie przynoszą ze sobą sta­ nowisko, honory, towarzystwo, rozkosze, wygody, sztuka, może nadejść dzień, kiedy się spostrzega, iż zamiast m ą d r o ś c i , wskutek tego wyrzekania się, p r z e s y t ż y c i a zyskaliśmy z a sąsiada.

338. 336. D o b r a c h c i e ć , p i ę k n o m ó c . — Nie wy­ starcza pełnić d o b r o , należy go chcieć, i według słów poety, bóstwo wziąć w c h c e n i e swoje. L e c z p i ę k n a chcieć nie należy, trzeba je m ó c , w nie­ winności i ślepocie, bez wszelkiej ciekawości Psyche. Kto swą latarnię zapala, aby znaleźć ludzi doskona­ łych, niech z w a ż a na tę cechę: są to ci, którzy dzia­ łają zawsze gwoli dobru i przytem zawsze osiągają piękno, nie myśląc o tem. Wielu ludzi lepszych i szla­ chetniejszych wskutek niezdolności i braku duszy pięknej, z całą swoją dobrą wolą i czynami dobrymi

O s t a t e c z n e z d a n i e o z d a n i a c h . — Albo się ukrywa swe zdania, albo siebie się u k r y w a poza swemi zdaniami. Kto postępuje inaczej, nie zna kolei świata, lub należy do zakonu świętego szaleństwa.

339. »Gaudeamus igitur«. — Radość musi także dla moralnego przyrodzenia człowieka zawierać siły bu­ dujące i kojące: jakżeby bowiem inaczej dziać się

193

192 mogło, że dusza nasza, skoro spocznie w słonecznym promieniu radości mimowolnie czyni obietnicę »być d o b r y m ! « »doskonałym stać się!«, i że przytem przej­ muje ją błogi dreszcz, niby przedsmak doskonałości?

343.

C h w a l o n e m u . — Póki cię chwalą, myśl za­ wsze, iż jeszcze nie jesteś na swojej własnej drodze, lecz na drodze innych.

Majątek r u c h o m y i w ł a s n o ś ć nieru­ c h o m a . — Jeśli życie raz się obeszło z kimś prawdzi­ wie po zbójecku i odjęło mu z czci, przyjaciół, zwolen­ ników, zdrowia, co tylko odjąć mogło, w następstwie odkrywa się, być może, kiedy przejdzie pierwsze prze­ rażenie, iż się jest b o ga t s z y m, niż pierwej. Albo­ wiem dopiero wtedy wie się, co należy do nas tak, iż żadna dłoń zbójecka tknąć tego nie zdoła: a z łupiestwa i zamętu wychodzi się, być może, z wyniosło­ ścią wielkiego obszarnika.

341.

344.

340.

Mistrza kochać. uczeń, inaczej mistrz.



Inaczej kocha mistrza

342. A r c y p i ę k n e i l u d z k i e . — »Natura jest zbyt piękna dla ciebie biedny ś m i e r t e l n i k u « — czuje się to nierzadko: lecz, nieraz, głęboko rozważając wszystko, co jest ludzkie, jego pełnię, siłę, delikat­ ność, zawiłość było mi tak na duszy, jak gdybym z całą pokorą rzec musiał: »i c z ł o w i e k jest zbyt piękny dla człowieka r o z w a ż a j ą c e g o ! « — i nietylko człowiek moralny, lecz każdy.

M i m o w o l n e p o s t a c i i d e a l n e . — Najprzy­ krzejsze uczucie, jakie istnieje, jest wtedy, kiedy się odkrywa, iż zawsze biorą nas za coś wyższego, niż jesteśmy. Albowiem wtedy musimy sobie powiedzieć: coś w tobie jest kłamstwem i oszustwem, słowo, wy­ raz, giest, spojrzenie, postępowanie — i to oszukań­ cze coś jest zresztą tak konieczne jak twoja prawość, lecz znosi jej działanie i wartość ustawicznie.

345. I d e a l i s t a i k ł a m c a . — Nawet przez naj­ piękniejszą zdolność — zdolność podnoszenia rzeczy do ideału — nie należy pozwalać się tyranizować: DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. Xl.

13

194

195

inaczej prawda opuszcza nas pewnego dnia ze ziemi słowami na ustach: »kłamco do głębi duszy, co ja i ty mamy wspólnego?«

346. B y ć ź l e z r o z u m i a n y m . — Jeśli nas w o ­ góle źle rozumieją, niemożliwa oddzielne nieporozu­ mienie całkowicie usunąć. Należy zdawać sobie z tego sprawę, żeby w obronie swojej nie trwonić sił zby­ tecznych.

347. W o d ę p i j a j ą c y p r z e m a w i a . — Pijajże wciąż swe wino, które przez całe życie było ci osłodą — i cóż cię obchodzi, iż muszę być tym, co pija wodę? C z y ż wino i woda nie są elementami zgodnymi i braterskimi, które bez wyrzutów mogą żyć obok siebie ?

348. Z k r a j u l u d o ż e r c ó w . — W samotności sa­ motnik pożera sam siebie, — w tłumie pożera go tłum. Wybierajże teraz !

349. W punkcie z a m a r z a n i a woli. » W końcu przychodzi wreszcie ona, owa godzina, która cię oto­ c z y złotą chmurą bezbolesności: kiedy dusza rozko­ szuje się własnem znużeniem i szczęśliwa w cierpli­ wej igraszce z własną cierpliwością, podobna jest do fal jeziora, które w pogodny dzień letni, odbijając w sobie różnobarwne niebo zachodu, biegną, biegną do brzegu i ścichają, bez końca, bez celu, bez nasy­ cenia i bez potrzeby, — wskroś przepojone spoko­ jem, radującym się ze zmiany, całe w przypływie i odpływie tętna natury«. To jest uczucie i mowa wszystkich chorych: lecz jeśli osiągają takie godziny, przychodzi, po krótkiej rozkoszy, nuda. Ta jednak jest odwilżą dla woli zamarzniętej: wola budzi się, porusza się i znowu rodzi pragnienie za pragnie­ niem. Pragnienie zaś jest zwiastunem wyzdrowie­ nia lub poprawy.

350. Z a p r z e ć s i ę i d e a ł u . — Wyjątkowo zdarzyć się może, że ktoś dopiero wtedy staje u szczytu, kiedy się zaprze swego ideału: ponieważ właśnie ten ideał pchał go tak g w a ł t o w n i e , że za każdym razem w środku drogi tracił oddech i musiał się zatrzy­ mywać.

13*

196

197 351.

Z d r a d z i e c k a s k ł o n n o ś ć . — Trzeba t o uważać za cechę zawistnego, ale obdarzonego wyż­ szemi dążnościami człowieka, jeśli go pociąga myśl, że względem rzeczy doskonałych istnieje jeden ratu­ nek: miłość.

352. S z c z ę ś c i e n a s c h o d a c h . — Jak dowcip wielu ludzi nie dotrzymuje kroku okazyi, tak iż oka­ z y a skryła się już za drzwiami, podczas kiedy dow­ cip stoi jeszcze na schodach: tak miewają inni rodzaj szczęścia na schodach, biegnącego zbyt powoli, żeby zawsze się znajdować obok szybko biegnącego czasu: część najlepsza, której zaznają z przeżycia lub ca­ łego okresu życia, przypada im dopiero po długim czasie, często tylko jako słaba woń aromatyczna, która budzi tęsknotę i żałobę — jak gdyby było rze­ czą możliwą — niegdyś — dosyta ugasić swe pragnie­ nie w tym elemencie: lecz teraz już za późno.

353. R o b a k i . — Nie przemawia to przeciw dojrza­ łości jakiegoś umysłu, że posiada pewną ilość ro­ baków.

354. P o s t a w a z w y c i ę s k a . — Dobre siedzenie n a koniu odbiera przeciwnikowi odwagę, widzowi serce,— pocóż jeszcze tedy napadać? Siedź jak ten, co zwy­ ciężył !

355. Niebezpieczeństwo podziwiania. — Przez zbyt wielki podziw dla cnót cudzych można stracić zmysł dla swych własnych, a przez brak ćwi­ czenia w końcu i same cnoty, nie otrzymawszy na­ tomiast jako rekompensaty cnót cudzych.

356. P o ż y t e k c h o r o b l i w o ś c i . — Kto często bywa chory, nietylko odczuwa o wiele większą roz­ kosz ze zdrowia, dzięki częstej rekonwalescencyi: lecz miewa także nadzwyczaj zaostrzony zmysł na to, co jest zdrowego i chorego w dziełach i czynach, własnych i cudzych: tak iż naprzykład właśnie pisa­ rze chorobliwi — a między nimi znajdują się nie­ stety prawie w s z y s c y pisarze wielcy — zwykle za­ chowują w pismach swych bardziej pewny i równo­ mierny ton zdrowy, ponieważ lepiej się znają, niż tędzy fizycznie na filozofii zdrowia duchowego i re­

199

198 konwalescencyi, i ich mistrzach: przedpołudniu, słońcu, lesie i krynicy.

357. Niewierność w a r u n k i e m mistrzostwa. — Nie pomoże nic: każdy mistrz miewa tylko jednego ucznia - a i ten go zdradza — albowiem i on jest przeznaczony do mistrzostwa.

358. N i g d y n a d a r e m n i e . — Nigdy nadaremnie nie będziesz się piął w górach prawdy: albo już dziś do sięgniesz wyższego stopnia, albo w y ć w i c z y ł e ś swe siły, żeby jutro stanąć wyżej.

359. Przed szybą matową. Jestże to, c o wi­ dzicie w świecie przez swoje okno tak piękne, że stanowczo nie chcecie spojrzeć przez żadne inne — że nawet innych powstrzymać od tego usiłujecie?

360. O z n a k i z m i a n g w a ł t o w n y c h . — Kiedy wspominamy dawno zapomnianych lub zmarłych, jest to oznaką, żeśmy sami przeżyli gwałtowną zmianę i że grunt, na którym żyjemy, zupełnie został odno­ wiony: wtedy zmarli powstają, a to, co było starem, staje się nowem.

361. L e k a r s t w o d u s z n e . — Leżeć spokojnie i myśleć mało jest to środek najtańszy na wszelkie choroby duszy, i który, przy dobrej woli, w miarę stosowania, z każdą godziną staje się przyjemniejszy

362. Z k l a s y f i k a c y i u m y s ł ó w . — Stawia cię to o wiele niżej od innego, ponieważ ty starasz się stwierdzić wyjątki, tamten zaś regułę.

363. F a t a l i s t a . — M u s i s z wierzyć w fatum — do tego może cię zmusić nauka. Co jednak w tobie z tej wiary wyrośnie — tchórzostwo, poddanie się

201

200 lub wielkoduszność i prawość —, to świadczy o gle­ bie, w którą rzucono owo nasienie; lecz nie o samem nasieniu — albowiem z niego może wyróść wszystko, co chcesz.

im rozkaz: c h c i e j siebie, a s t a n i e s z się sobą. — Los zdaje się im zostawiać zawsze jeszcze wybór; podczas kiedy natury nieczynne i rozmyślające du­ mają nad tem, jak owo »jeden raz« przy wstępie do życia w y b r a l i .

364. 367.

P r z y c z y n a w i e l u k w a s ó w . — Kto w ży­ ciu piękno przedkłada nad pożytek, z pewnością w końcu, jak dziecko, które przekłada słodycze nad chleb, żołądek sobie popsuje i bardzo kwaśno na świat patrzeć będzie.

O ile m o ż n o ś c i ż y ć bez z w o l e n n i k ó w . — Jak nieznaczną odgrywają rolę zwolennicy, pojmuje się dopiero wtedy, kiedy się przestało być zwolenni­ kiem swoich zwolenników.

365.

368.

N a d m i a r l e k a r s t w e m . — W e własnym ta­ lencie można nanowo zasmakować, jeśli przez czas dłuższy uwielbia się talenty przeciwne i nadmiernie nimi rozkoszuje. — Używanie nadmiaru jako lekar­ stwa jest jednym z subtelniejszych sposobów w sztuce życia.

Ś c i e m n i a ć s i ę . — Trzeba umieć się ściem­ niać, żeby się pozbyć roju komarów zbyt dokuczli­ wego podziwu.

369.

366. » C h c i e j s i e b i e « . — Natury czynne i zdoby­ wające powodzenie nie postępują według maksymy: »poznaj siebie samego«, lecz jak gdyby przyświecał

N u d a . — Istnieje nuda najsubtelniejszych i naj­ ukształceńszych umysłów, dla których najlepsze rze­ czy, jakich ziemia dostarczyć może, stały się jałowe: przyzwyczajeni do spożywania pokarmu wyszuka­ nego i coraz bardziej wyszukanego i do odczuwania wstrętu przed pożywieniem ordynarniejszem, narażają

203

202 się na niebezpieczeństwo śmierci głodowej — ponie­ w a ż rzeczy najlepszych istnieje bardzo mało, i zda­ rza się, że są niedostępne, lub stwardniały jak ka­ mień, tak iż nawet dobre zęby nie mogą już im po­ radzić.

370. Niebezpieczeństwo podziwiania. — Podziw dla pewnej zalety lub sztuki może być tak silny, iż powstrzymuje nas od dążenia do jej po siadania.

373. P o ś m i e r c i . — Zwykle p o upływie długiego czasu od śmierci człowieka znajdujemy niepojętem, iż go nam brakuje: jeżeli chodzi o ludzi prawdziwie wielkich, często dopiero po upływie dziesiątków lat. Człowiek prawy wobec śmierci czyjejś myśli, że właś­ ciwie nie wielki brak nastąpił, i że m ó w c a pogrze­ bowy jest obłudnikiem. Dopiero potrzeba poucza o konieczności jednostki, i prawdziwem epitafium jest spóźnione westchnienie.

374.

371. C z e g o s i ę ż ą d a o d s z t u k i . — Jeden przy pomocy sztuki chce się radować swem przyrodze­ niem, inny za jej pomocą chce się wydobyć poza s w e przyrodzenie, uciec od niego. Stosownie do oby dwu potrzeb istnieje podwójny rodzaj sztuki i artystów.

P o z o s t a w i ć w p a ń s t w i e c i e n i . — Wiele rzeczy pozostawić należy w hadesie półświadomego odczuwania i nie w y w o ł y w a ć tych cieni z mroków, g d y ż inaczej, przyobleczone w myśli i słowo, stają się naszymi władcami demonicznymi i z okrucień­ stwem domagają się krwi naszej.

375. 372. O d s t ę p s t w o . — Kto nas odstępuje, nie obraża może nas, lecz z pewnością naszych zwolenników.

U p r o g u ż e b r a c t w a . — Zdarza się, ż e i najbogatszy duchem gubi klucz do skarbca, w któ­ rym spoczywają jego nagromadzone bogactwa, i wtedy jest jako najuboższy, który żebrać musi, żeby tylko żyć.

205

204 376.

381.

M y ś l e ć ł a ń c u c h e m . — T e m u , kto wiele myślał, każda myśl nowa, którą słyszy lub czyta, na­ tychmiast ukazuje się w postaci łańcucha.

N a ś l a d o w a n i e . — Rzecz zła przez naślado­ wanie zyskuje na szacunku, dobra traci przytem — szczególniej w sztuce.

377.

382.

W s p ó ł c z u c i e . — W pozłacanej współczucia tkwi nieraz sztylet zawiści.

pochwie

378. C o j e s t g e n i u s z ? — Celu wysokiego chcieć i środków do niego.

379. P r ó ż n o ś ć z a p a ś n i k ó w . — Kto nie m a na­ dziei z w y c i ę ż y ć w walce, lub kto jawnie uległ, tem więcej pragnie, żeby podziwiano rodzaj jego walki.

O s t a t n i a n a u k a h i s t o r y i . — »Ach, obym był żył w ó w c z a s ! « — taka jest mowa ludzi głupich i lekkomyślnych. Raczej przy każdym ustępie histo­ ryi, rozważanym p o w a ż n i e , i choćby to była naj­ bardziej błogosławiona kraina przeszłości, zawoła się w końcu: »aby tylko nie z powrotem do o w y c h cza­ sów!« duch owego czasu uciskałby cię ciężarem stu atmosfer, nie cieszyłbyś się jego pięknem i dobrem, jego zła strawićbyś nie mógł«. — Z pewnością, że potomność tak samo będzie sądziła o naszych cza­ sach: iż były nieznośne i życie było w nich nie do przeżycia. — A wytrzymuje przecież każdy w swoim czasie? — Tak, i dlatego mianowicie, że duch jego czasu nietylko spoczywa na nim, lecz znajduje się też w nim. D u c h czasu sam sobie stawia opór, nosi sam siebie.

380. Życie filozoficzne źle tłumaczą. — W chwili kiedy ktoś filozofię zaczyna brać poważnie, cały świat sądzi o tem przeciwnie.

383. nością

Wielkoduszność obejścia rozgorycza

m a s k ą . — Wielkodusz­ się swych wrogów, za­

207

206 wiścią, którą zdradzamy, niemal się ich rozbraja: g d y ż nienawiść porównywa, w y r ó w n y w a , jest to rodzaj mi­ mowolnej i skarżącej się skromności. — C z y dla wspomnianej korzyści, tu i ówdzie, nie przybierają maski zawiści, nie będąc zgoła zawistnymi? Być może: z pewnością jednak wielkoduszność obejścia często b y w a używana jako maska zawiści przez ludzi am­ bitnych, którzy wolą ponieść szkodę i rozgoryczyć swych wrogów, niż pokazać po sobie, iż wewnętrznie stawiają się z nimi na równi.

384. N i e d o p r z e b a c z e n i a . — Dałeś m u okazyę do okazania wielkości charakteru, on zaś z niej nie skorzystał. T e g o ci nigdy nie przebaczy.

385. Z d a n i a p r z e c i w n e . — Myśl najbardziej starcza, jaką kiedykolwiek pomyślano o człowieku, tkwi w słynnem zdaniu: »ja« jest z a w s z e godne nie­ nawiści«; myśl najdziecinniejsza w słynniejszem jeszcze: »kochaj bliźniego swego, jak siebie samego«.— W pierwszem odbija się zanik znajomości ludzi, w drugiem niema jeszcze jej początku.

386. B r a k u c h a . — »Należy się jeszcze do motło­ chu, dopóki winę spycha się zawsze na innego; jest się na drodze do mądrości, jeśli zawsze siebie tylko czyni się odpowiedzialnym; lecz mędrzec nikogo nie czyni winnym, ani siebie, ani innych«. — Kto mówi tak? — Epiktet przed ośmnastu wiekami. — Słyszano to, lecz zapomniano. — Nie, nie słyszano tego i nie zapomniano: są rzeczy, których się nie zapomina. — L e c z brak było ucha do tego, ucha Epikteta. - Po­ wiedział więc sobie sam do ucha? — T a k jest: mą­ drość jest szeptem samotnika z samym sobą pośród gwarnego tłumu.

387. B ł ą d p u n k t u w i d z e n i a , nie z a ś oka. — Stoi się zawsze od siebie o kilka kroków za blizko; i od bliźniego z a w s z e o kilka kroków za daleko. I oto przyczyna, czemu jego sądzimy zanadto ogól­ nie i siebie zanadto podług cech i wydarzeń szcze­ gółowych, przemijających i błahych.

388. N i e u c t w o p o d b r o n i ą . — Jak lekko sobie bierzemy, czy ktoś na jakiejś rzeczy zna się, lub nie zna, — podczas kiedy on, być może, już na samą

208

209

myśl, że go w czemś uważamy za niekompetentnego, k r w a w y m potem się oblewa. Ba, są szczególni głupcy, którzy zawsze się noszą z pełnym kołczanem prze­ kleństw i wyroków, gotowi uśmiercić każdego, kto daje zauważyć, iż istnieją rzeczy, w których sąd ich nie wchodzi w rachubę.

392. P r a w i d ł o j a k o matka, lub j a k o dziecko. — Inny jest stan, z którego rodzi się prawidło, inny zaś, który powstaje z prawidła.

393.

389. U s t o ł u d o ś w i a d c z e n i a . — Osoby, które z przyrodzonego umiarkowania każdą szklankę odsta­ wiają wypróżnioną do polowy, nie chcą przyznać, że każda rzecz w świecie posiada swoje męty i gorycz.

K o m e d y a . — Zdarza się nieraz, że zbieramy miłość i cześć za c z y n y i dzieła, które dawno jak skórę z siebie zrzuciliśmy: wtedy łatwo dajemy się pociągnąć do odgrywania komedyi swojej własnej przeszłości i do zarzucenia jeszcze raz starej skóry na ramiona — i to nietylko z próżności, ale także z życzliwości dla tych, którzy nas podziwiają.

390. P t a k i ś p i e w a j ą c e . — Zwolennicy wielkiego człowieka zwykli oślepiać się, żeby móc lepiej śpie­ w a ć jego chwałę.

394. B ł ę d y b i o g r a f ó w . — Nie należy utożsamiać nieznacznej siły, która potrzebna do zepchnięcia łodzi na rzekę, z siłą rzeki, która odtąd tę łódź unosi: ale tak się dzieje niemal we wszystkich biografiach.

391. N i e d o r ó ś ć . — Dobro jeśli do niego nie dorastamy.

nie

podoba się

nam, 395. N i e k u p o w a ć z a d r o g o . — C o się z a drogo opłaciło, używa się też źle, ponieważ bez miłości D Z I E U NIETZSCHEGO.

I

XI.

14

210

211

i ze wspomnieniem dręczącem ma się podwójną stratę.

— i

w ten sposób

rozważającego

i

zaokrąglającem

okiem.

396. J a k a f i l o z o f i a d l a s p o ł e c z e ń s t w a za­ w s z e j e s t k o n i e c z n a . — Podpory porządku spo­ łecznego spoczywają na tym gruncie, że każdy spo­ gląda pogodnie na to, czem jest, co czyni i do czego dąży, na swoje zdrowie i chorobę, swoje ubóstwo lub dobrobyt, swój honor, lub swoje małe znaczenie i czuje przytem: » z n i k i m b y m s i ę n i e z a m i e ­ n i ł « . — Kto chce pracować nad porządkiem spo­ łecznym, niechaj tylko szczepi zawsze w sercach tę filozofię pogodnego odrzucania zamiany i bezzawist­ ności.

powiększającem

399. U m i e j ę t n o ś ć z a d o w a l a n i a s i ę . — To, i ż się dosięgło dojrzałości rozumu, w y r a ż a się w tem, iż przestaje się chodzić tam, gdzie pod najciernist­ szymi żywopłotami poznania rosną rzadkie kwiaty, lecz zadowala się ogrodem, lasem, łąką i polami, zwa­ żywszy, jak życie dla rzeczy rzadkich i niezwykłych jest za krótkie.

400.

397. O z n a k i d u s z y s z l a c h e t n e j . — Duszą szlachetną nie jest ta, co jest zdolna do najwyższych wzlotów, lecz ta, która się nie wysoko wznosi i nie spada nizko, lecz z a w s z e przebywa w wolnem i świetlanem powietrzu.

Korzyść z niedostatku. Kto wiecznie żyje w cieple i pełni serca i niejako w letniej atmo­ sferze duszy, ten nie może wyobrazić sobie o w e g o straszliwego zachwytu, jaki chwyta natury bardziej zimowe, kiedy wypadkiem dotkną je promienie sło­ neczne miłości i letni oddech słonecznego dnia lu­ towego.

401.

398. Wielkość i Najlepszym skutkiem

ten, kto ją r o z w a ż a . — wielkości jest to, iż obdarza

stajeć

P r z e p i s d l a m ę c z e n n i k a . — Zbyt ciężkie się brzemię życia? — Winieneś tedy życia

313

212 s w e g o brzemię powiększyć. Kiedy męczennik w końcu odczuwa pragnienie rzeki Lety i kiedy jej szuka, — musi się stać b o h a t e r e m , żeby ją znaleźć z pew­ nością.

405. M o d l i t w a d o l u d z i . — »Darujcie nam sze c n o t y « — tak należy się modlić do ludzi.

na­

402.

406.

S ę d z i a . — Kto czyjś ideał przejrzał, staje się jego nieubłaganym sędzią i niejako jego nieczystem sumieniem.

T w ó r c y i s p o ż y w a j ą c y . — Każdy spoży­ w a j ą c y sądzi, że drzewu zależy na owocu; ale drzewu zależy na nasieniu. — Na tem polega różnica między wszystkimi twórcami i spożywającymi.

403. P o ż y t e k w i e l k i e g o w y r z e c z e n i a się. — Najpożyteczniejszą w wielkiem wyrzeczeniu się jest, iż udziela nam owej dumy cnotliwej, zapomocą której odtąd łatwo otrzymujemy od siebie wyrzecze­ nie się wielu rzeczy drobnych.

407. S ł a w a w s z y s t k i c h w i e l k o ś c i . - I cóżby zależało na geniuszu, jeśliby swemu uczniowi i wiel­ bicielowi nie udzielał takiej wolności i wysokości uczucia, iżby ten nie potrzebował już geniusza! — Siebie uczynić z b y t e c z n y m — oto sława wszystkich wielkości.

404. W jaki sposób obowiązek nabiera b l a s k u . — Środek, żeby w oczach każdego zmie­ nić mosiądz swego obowiązku na złoto, jest: spełniaj zawsze cokolwiek więcej, niż obiecujesz.

408. P o d r ó ż do p i e k i e ł . — I ja byłem w piekle, jak Odysseusz, i będę tam jeszcze często bywał; i nie tylko barany tam ofiarowywałem, żeby móc pomówić z niektórymi zmarłymi, lecz nie żałowałem kropli

214 krwi własnej. B y ł y cztery pary, które mnie, składa­ jącemu ofiary, nie odmówiły posłuchania: Epikur i Montaigne, Goethe i Spinoza, Platon i Rousseau, Pascal i Schopenhauer. Z tymi muszę dysputować podczas mych długich, samotnych wędrówek, pragnę, żeby oni przyznawali mi racyę lub jej odmawiali, im pragnę się przysłuchiwać, kiedy między sobą wzajemnie przyznają sobie słuszność lub niesłuszność. I cokolwiek tylko mówię, postanawiam, cokolwiek po­ myślę dla siebie lub innych: w tych ośmiu wzrok swój zatapiam i widzę, że ich wzrok jest utkwiony we mnie. — Niechaj żyjący mi wybaczą, jeśli mi o n i nieraz wydają się jak cienie, tak wybladli i smutni, tak niespokojni i ach! tak żądni życia: kiedy tymczasem owi wydają mi się tak żywotni, jak gdyby teraz, po śmierci, nigdy już nie mogli być znużeni życiem. L e c z o w i e c z n ą ż y w o t n o ś ć c h o d z i : c o zaś nam zależy na »życiu wiecznem« i życiu wogóle!

ROZDZIAŁ DRUGI:

W Ę D R O W I E C I JEGO CIEŃ

C i e ń : T a k dawno nie słyszałem cię, że chciał­ bym ci nastręczyć do mówienia sposobność. W ę d r o w i e c : Coś mówi: gdzie? i kto? Zdaje mi się niemal, jak gdybym słyszał siebie mówiącego głosem jeszcze słabszym, niż głos mój. C i e ń (po chwili): Nie cieszy cię to, że masz sposobność do mówienia? W ę d r o w i e c : N a B o g a i wszystkie rzeczy, w które nie wierzę, cień mój przemówił: słyszę i nie wierzę. C i e ń : Przypuśćmy, że tak jest i nie myślmy o tem dłużej; nim upłynie godzina, będzie po wszyst­ kiem. W ę d r o w i e c : Zupełnie tak myślałem i ja, kiedy w lesie pod Pizą ujrzałem zrazu dwa, a potem pięć wielbłądów. C i e ń : Dobrze to, że obydwaj jesteśmy jednako wyrozumiali dla siebie, kiedy się zdarzy, że roz­

218 sądek nasz milknie: w ten sposób i w rozmowie nie będziemy się drażnić wzajemnie, ani natych­ miast jeden drugiemu nakładać klub, jeśli przy­ padkiem słowo którego zadźwięczy niezrozumiale. Kiedy się nie wie, co odpowiedzieć, wystarcza już rzec cokolwiek: taki słuszny warunek kładę, jeśli z kimś rozmawiam. W dłuższej rozmowie nawet najmądrzejszy staje się nieraz szaleńcem i potrzykroć głupcem. W ę d r o w i e c : To, iż tak matem się zadowa­ lasz, nie jest pochlebne dla tego, przed kim się do tego przyznajesz. C i e ń : Mamże więc pochlebiać? W ę d r o w i e c : Myślałem, ż e cień człowieka jest jego próżnością; ta jednak nigdyby nie pytała: »mamże więc pochlebiać?« C i e ń : Próżność ludzka, o ile ją znam, nie pyta także, jak ja już dwukrotnie uczyniłem, c z y mówić jej wolno: ona mówi zawsze. W ę d r o w i e c : Spostrzegam teraz, jak nie­ grzeczny jestem względem ciebie, mój drogi cieniu: ani słówkiem jeszcze nie oświadczyłem, jak się bar­ dzo r a d u j ę , że nietylko cię widzę, lecz i słyszę. Wiedz, że kocham cień, jak kocham światło. Żeby piękność oblicza, wyrazistość mowy, dobroć i moc charakteru istniały, cień jest równie potrzebny, jak światło. Nie są to przeciwnicy: raczej miłośnie trzy­ mają się za dłonie, i kiedy światło znika, pomyka za niem cień. C i e ń : I ja nienawidzę tego, czego ty niena­ widzisz, nocy; kocham ludzi, ponieważ są uczniami światła i raduję się blaskiem, który świeci w ich oku, kiedy poznają i odkrywają, ci nieznużeni po­

219 z n a w c y i odkrywcy. O w y m cieniem, który ściele wszystkie rzeczy, kiedy padnie na nie promień po­ znania — o w y m cieniem jestem ja. W ę d r o w i e c : Zdaje mi się, że cię pojmuję, chociaż, być m o ż e , wyraziłeś się cokolwiek cie­ nisto. L e c z miałeś słuszność: dobrzy przyjaciele tu i ówdzie, jako znak porozumienia, wymieniają słówko ciemne, które dla wszystkich innych powinno być zagadką. My zaś jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Przeto dość w s t ę p ó w ! Parę setek pytań cięży mi na duszy, czas zaś, w którym możesz na nie odpo­ wiedzieć, jest, być może, bardzo krótki. Zobaczmy, o czem porozumiemy się z całym pośpiechem i w zu­ pełnej zgodzie. C i e ń : L e c z cienie są lękliwsze od ludzi: nie powiesz więc nikomu, w jaki sposób rozmawialiśmy ze sobą. W ę d r o w i e c : J a k rozmawialiśmy z e sobą? Niechaj niebo uchroni mnie przed długo wlokącemi się rozmowami na piśmie! G d y b y Plato znajdował mniej przyjemności w takiem przędzeniu, czytelnicy jego znajdowaliby więcej przyjemności w Platonie. Rozmowa, która w rzeczywistości bawi, zmieniona w pismo i przeczytana jest malowidłem, o wyłącznie fałszywych perspektywach: wszystko w niej jest za długie lub za krótkie. — Jednak, być może, bę­ dzie mi wolno podzielić się t e m , na c o ś m y się zgodzili ? C i e ń : Na to zgoda: ponieważ w s z y s c y odnajdą w tem tylko twoje poglądy: o cieniu nie pomyśli nikt. W ę d r o w i e c : B y ć może, mylisz się, przyja­

220

c i e l u ! Dotychczas w dziano cień niż mnie. liwa?

Cień:

Więcej

poglądach

moich

cień, niż światło?

więcej

wi­

C z y ż moż­

W ę d r o w i e c : Bądź poważny, szaleńcze! Pierw­ sze zaraz pytanie moje w y m a g a powagi.

1. O d r z e w i e p o z n a n i a . — Prawdopodobień­ stwo, lecz zgoła nie prawda: pozory wolności, lecz zgoła nie wolność — już dla tych dwuch owoców drzewo poznania nie może być brane za drzewo życia.

2.

R o z u m ś w i a t a . — Ż e świat n i e jest wcie­ leniem rozumu wiecznego, można decydująco dowieść przez to, iż o w a c z ę ś ć ś w i a t a , którą my znamy — mam na myśli nasz rozum ludzki —, nie jest arcy­ rozumna. A jeśli ona nie zawsze i niezupełnie b y w a mądra i racyonalna, tedy i pozostały świat takim nie jest; tutaj stosuje się wnioskowanie a minori ad ma jus, a parte ad totum, i to z siłą rozstrzygającą.

223

222 3. »Na p o c z ą t k u b y ł o « . — W y s ł a w i a ć powsta­ wanie — jest t o n a s t ę p c z y p o p ę d metafizyczny, który przy rozważaniu historyi występuje na nowo i każe wierzyć bezwzględnie, iż na p o c z ą t k u wszystkich rzeczy znajduje się to, co jest najcenniej­ sze i najbardziej zasadnicze.

4. M i a r a w a r t o ś c i p r a w d y . — Trud, z jakim człowiek wdziera się na górę, nie jest miarą jej w y ­ sokości. I w nauce miałoby być inaczej! — mówią nam niektórzy, chcący uchodzić za wtajemniczo­ nych —, mozół nad prawdą powinien właśnie roz­ strzygać o wartości tej prawdy! Ta bezsensowna moralność wychodzi z założenia, że »prawdy« właś­ ciwie nie są niczem więcej, jeno przyrządami gimna­ stycznymi, którymi należy z zapałem obracać aż do zmęczenia, - moralność atletów i popisowych gim­ nastów ducha.

tylko dlatego, żeby żyć« — przeklęte k ł a m s t w o , podobnie jak o w o , które mówi o rodzeniu dzieci, jako o właściwym celu wszelkiej rozkoszy. Odwrot­ nie, wysoki szacunek dla »rzeczy najważniejszych« niemal nigdy nie jest zupełnie prawdziwy: wpraw­ dzie kapłani i metafizycy przyzwyczaili nas w tej dziedzinie do m o w y obłudnie przesadnej, ale prze­ cież nie sprowadzili zmiany uczucia, które tych rze­ czy najważniejszych nie bierze tak poważnie, jak owe rzeczy wzgardzone, najbliższe. — T e m niemniej bolesne skutki tej podwójnej obłudy są te, że tych rzeczy najbliższych, naprzykład: jedzenia, mieszkania, ubierania się, obcowania, nie czynimy przedmiotem ustawicznego, swobodnego i p o w s z e c h n e g o roz­ ważania i przekształcania, lecz, ponieważ to uchodzi za poniżające, odwracamy od tego s w ą pilność umys­ łową i a r t y s t y c z n ą : tak iż tutaj przyzwyczajenie i płochość łatwe odnoszą zwycięstwo nad nierozważ­ nymi, szczególniej zaś nad niedoświadczoną mło­ dzieżą; podczas kiedy z drugiej strony ciągłe prze­ kręcanie najelementarniejszych prawd ciała i duszy nas wszystkich, młodych i starych, prowadzi do ubli­ żającej zależności i niewoli — mam na myśli tę w gruncie zbyteczną zależność od lekarzy, nauczy­ cieli i pasterzy d u c h o w y c h , których ciężar obecnie wciąż jeszcze leży na całem społeczeństwie.

5. M o w a i r z e c z y w i s t o ś ć . — Istnieje obłudna pogarda dla wszystkich rzeczy, które w rzeczywi­ stości ludzie biorą najpoważniej, w s z y s t k i c h r z e ­ czy najbliższych. Mówi się naprzykład »je się

6. N i e d o s k o n a ł o ś ć ziemska i jej główna przyczyna. — Jeśli się obejrzeć wkoło, trafiamy

225

224 z a w s z e na ludzi, przez całe życie jadających jaja i nie spostrzegających, że najpodłużniejsze są naj­ smaczniejsze, nie wiedzących, że burza działa korzyst­ nie na stan brzucha, że perfumy najmocniejszą woń wydają w chłodnem, czystem powietrzu, że nasz zmysł smaku nie jest jednakowy w różnych miejs­ cach jamy ustnej, że każdy posiłek, przy którym dobrze się mówi, lub dobrze słucha, szkodę przynosi żołądkowi. Mogą nie wystarczać te przykłady braku zmysłu obserwacyjnego: tem bardziej przyznać trzeba, ż e większość ludzi bardzo źle widzi r z e c z y n a j ­ b l i ż s z e , bardzo rzadko z w r a c a na nie uwagę. I jestże to rzeczą obojętną? — Rozważcie przecież, ż e z tego braku w y p ł y w a j ą n i e m a l w s z y s t k i e w a d y c i e l e s n e i d u c h o w e j e d n o s t e k : nie wiedzieć, co jest dla nas pożyteczne, co szkodliwe w urządzeniu trybu życia, podziału dnia, czasu i wy­ borze towarzystwa, w zawodzie i wywczasach, roz­ kazywaniu i posłuszeństwie, odczuwaniu przyrody i sztuki, jedzeniu, spaniu i rozmyślaniu; w rzeczach najdrobniejszych i najcodzienniejszych być n i e u k i e m i nie posiadać oka bystrego — oto co ziemię dla tak wielu czyni »padołem płaczu«. Nie mówmy, tutaj, jak wszędzie, przyczyną jest brak r o ­ z u m u : raczej — rozumu jest dość i aż zanadto, lecz b ł ę d n i e g o k i e r u j ą i sztucznie o d o w y c h drobnych i codziennych rzeczy o d w o d z ą . Kapłani i nauczyciele i wzniosła żądza panowania idealistów wszelkiego rodzaju, pospolitego i subtelniejszego, wmawiają dziecku już, iż chodzi o zupełnie coś in­ nego: o zbawienie, o służbę państwową, o posuwanie nauki, lub o szacunek i majątek, jako środki do słu­ żenia całej ludzkości, podczas kiedy potrzeby je­

dnostki, jej wielkie i małe nędze w ciągu dwudziestu czterech godzin są czems nikczemnem i obojętnem. — Już Sokrates bronił się wszystkiemi silami przeciw dumnemu zaniedbywaniu tych rzeczy ludzkich na ko­ rzyść ludzkości i lubił słowami Homera przypominać 0 rzeczywistym zakresie i istocie wszelkich trosk i rozmyślań: To tylko jest i tylko to, mawiał, »co mnie dobrego i złego w domu spotyka«.

7. D w a s p o s o b y p o c i e s z a n i a . — Epikur, lekarz dusz późnej starożytności, posiadał to cudowne wniknięcie, do dziś dnia spotykane tak rzadko, że dla spokoju ducha zgoła nie jest konieczne rozwiązanie ostatecznych i najbardziej dalekich kwestyi. Wystar­ czało mu przeto powiedzieć takiemu, którego drę­ c z y ł a »bojaźń bogów«: »jeśli istnieją bogowie, to nie troszczą się o n a s « — zamiast bezpłodnie i z odda­ lenia roztrząsać ostateczne pytanie, czy bogowie wogóle istnieją. Takie stanowisko jest o wiele korzyst­ niejsze i silniejsze: ustępuje się kilka kroków przed przeciwnikiem, i w ten sposób czyni się skłonniej­ szemi jego ucho i serce. Skoro on jednak zabiera się do dowodzenia rzeczy przeciwnej — że bogowie o nas się troszczą —, w jakież labirynty i ciernie musi się biedak zabłąkać, sam przez się, bez pod­ stępu ze strony rozmówcy, który musi tylko być dość ludzkim i subtelnym, żeby ukryć współczucie, jakie w nim budzi to widowisko. W końcu sam on nabiera wstrętu, który jest najsilniejszym argumentem przeciw DZIEŁA NIETZSCHEGO .

T. XI.

I 5

227

226 wszelkiemu zdaniu, wstrętu do swego własnego twierdzenia; stygnie i odchodzi w tern samem uspo sobieniu, jakieby miał bezwzględny ateusz: »co mnie właściwie obchodzą b o g o w i e ! niech ich dyabli porwą!« — W innych wypadkach, szczególniej kiedy zasmucała umysły hipoteza napół fizyczna, napół moralna, nie obalał tej hipotezy, lecz przyznawał, że bodaj tak być może: ale istnieje j e s z c z e i n n a hi poteza, wyjaśniająca to samo zjawisko; być może, dzieje się jeszcze inaczej. W i e l o ś ć hipotez wystar c z a i w naszych czasach także, naprzykład hipotez: 0 pochodzeniu wyrzutów sumienia, do zdjęcia z du szy o w e g o cienia, który tak łatwo powstaje z usta­ wicznego dumania nad jedyną, wyłącznie widoczną, i przez to stokrotnie przecenianą hipotezą. — Kto więc pragnie przynosić pociechę nieszczęśliwym, prze­ stępcom, hipokondrykom, umierającym, niechaj przy­ pomni sobie o tych dwuch uspokajających sposobach Epikura, które dają się stosować do bardzo wielu zagadnień. W formie najprostszej brzmieć będą mniej w i ę c e j : po pierwsze, przypuściwszy nawet, że tak jest, nie obchodzi nas to nic; po drugie: może to być tak, lecz może być też inaczej.

8. P o d c z a s n o c y . — Skoro noc zapada, zmie­ nia się nasze odczuwanie rzeczy najbliższych. Oto wiatr jakby zakazanemi drogi zachodzi, szepcze, jakby szukał czegoś, i gniewa się, że nie znajduje. Oto światło lampy, świeci mętnie, czerwonawo, rzuca

znużone spojrzenia, niechętnie walcząc z nocą, nie­ cierpliwy niewolnik czuwającego człowieka. Oto od­ dech śpiącego, jego rytm niepokojący, do którego me­ lodyę zdaje się śpiewać ustawicznie powracająca troska — nie słyszymy jej, lecz kiedy pierś śpiącego podnosi się, czujemy ściskanie się serca, i kiedy od­ dech opada i niemal zamiera w ciszy śmiertelnej, mówimy do siebie »wypocznij przez chwilę, biedny duchu udręczony!« — pragniemy dla wszystkiego, co żyje, ponieważ taki ciężar je przygniata, wiecznego spokoju: noc przekonywa do śmierci. — Jeśliby lu­ dzie byli pozbawieni słońca i światłem księżycowem oraz oliwą wiedli walkę z nocą, jakaż filozofia spowi­ łaby ich w swoje zasłony! Spostrzega się aż nadto dostatecznie po umysłowej i duchowej istocie czło­ wieka, jak wskutek połowicznej ciemności i pozba­ wienia słońca, któremi życie jego jest spowite, w ogól­ ności spochmurniała ona.

9. Gdzie powstała nauka o wolności w o l i . — Nad jednym panuje k o n i e c z n o ś ć w po­ staci namiętności, nad innym jako przyzwyczajenie do słuchania i posłuszeństwa, nad trzecim jako su­ mienie logiczne, nad czwartym jako kaprys i swa­ wolne zadowolenie ze zbaczania z drogi. L e c z w s z y s c y oni będą tam szukali wolności swej w o l i właśnie, gdzie każdy z nich najsilniej jest związany: jest to tak, jak gdyby jedwabnik szukał wolności swej woli w tem, że snuje nić. Skąd to pochodzi? Widoczna, iż

229

228 stąd, że każdy tam się uważa za najwolniejszego, gdzie jego o d c z u w a n i e ż y c i a jest największe, więc. jak się rzekło, już to w namiętności, już to w obo­ wiązku, już to w poznawaniu, już to w swawolności. T o , dzięki czemu jednostka czuje się silną, w czem czuje się ożywioną, mimowolnie sądzi, musi być także zawsze elementem jej wolności: zależność i stępienie, niezależność i ochotę do życia u w a ż a za pary nie­ rozłączne. — Tutaj doświadczenie, poczynione w dzie­ dzinie społeczno politycznej, człowiek przenosi błęd­ nie w ostateczną dziedzinę metafizyczną: tam czło­ wiek silny jest także człowiekiem wolnym, tam ż y w e poczucie radości i cierpienia, wzniosłość nadziei, śmia­ łość pożądań, potęga nienawiści są przynależnością panujących i niezależnych, podczas kiedy poddany, niewolnik żyje w ucisku i otępieniu. — Nauka o wol­ ności woli jest wynalazkiem stanów p a n u j ą c y c h .

10. N i e c z u ć n o w y c h k a j d a n . — Dopóki nie p o c z u j e m y swej zależności o d czegoś, uważamy się za niezależnych: wniosek błędny, pokazujący, jak dumnym i żądnym władzy jest człowiek. Albowiem tutaj przypuszcza, że w każdym wypadku musiałby natychmiast spostrzec i odczuć zależność, skoroby jej uległ, a to wychodząc z przesłanki, że z a z w y c z a j żyje w niezależności, i jeśliby ją wypadkiem utracił, czułby przeciwnie. — Jakżeby było jednak, jeśliby prawdą była rzecz odwrotna: ż e z a w s z e żyje w różnorodnej zależności, lecz uważa się za wol­

n e g o , kiedy n i e o d c z u w a j u ż ciężaru łańcucha wskutek długiego przyzwyczajenia? T y l k o z powodu n o w y c h łańcuchów cierpi się jeszcze: — wolność woli nie jest czem innem właściwie, jak tem, że się nie czuje nowych łańcuchów.

11. Wolność woli i izolowanie faktów. — Z w y k ł a nam niedokładność obserwowania powoduje, iż grupę zjawisk bierzemy za jedność i n a z y w a m y ją faktem: między nim i innym faktem wyobrażamy sobie przestrzeń próżną, i z o l u j e m y każdy fakt. W rzeczywistości całe nasze postępowanie i pozna­ wanie nie jest ciągiem faktów i próżnych między nimi przestrzeni, lecz ustawiczną rzeką. Ale właśnie wiara w wolność woli nie da się pogodzić z wyobra­ żeniem stałego, jednorodnego, niepodzielonego, niepo­ dzielnego prądu: ona każe z góry przypuszczać, że k a ż d y p o s t ę p e k o d d z i e l n y jest i z o l o w a n y i n i e p o d z i e l n y ; jest ona a t o m i s t y k ą w dzie­ dzinie woli i poznania. — Jak niedokładnie pojmu­ jemy charaktery, czynimy również z faktami: mówimy o jednakowych charakterach, jednakowych faktach: j e d n y c h i d r u g i c h n i e m a . A przecież, wycho­ dząc z tego błędnego założenia, iż istnieją j e d n a ­ k o w e f a k t y , ż e jest stopniowany porządek g a ­ t u n k ó w faktów, odpowiadający stopniowanemu po­ rządkowi wartości, chwalimy i ganimy: i z o l u j e m y przeto nietylko fakty oddzielne, lecz z kolei grupy faktów rzekomo jednakowych (postępków złych, litoś­

231

230 ciwych, zawistnych i t. d.) — w obydwu wypadkach błędnie. — W y r a z i pojęcie są najwidoczniejszą pod­ stawą, dlaczego wierzymy w tę izolacyę grup postęp­ ków: zapomocą nich oznaczamy nietylko rzeczy, lecz pierwotnie sądzimy także, że przez nie ujmujemy ich i s t o t ę . W y r a z y i pojęcia uwodzą nas wciąż jesz­ cze, że wyobrażamy sobie rzeczy prościej, niż są, oddzielnie, niepodzielnie, każdą istniejącą samą przez się. W m o w i e ukrywa się pewna mitologia filo­ zoficzna, która co chwila z niej występuje, choć­ byśmy byli zresztą bóg wie jak ostrożni. Wiara w wolność woli, to znaczy w fakty j e d n a k o w e i i z o l o w a n e — posiada w mowie stałego apos­ toła i obrońcę.

12. B ł ę d y z a s a d n i c z e. — A b y człowiek odczu­ wał jakąkolwiek przyjemność lub nieprzyjemność du­ c h o w ą , musi być niewolnikiem jednego z dwuch następujących złudzeń: a l b o wierzy w j e d n a k o ­ w o ś ć pewnych faktów, pewnych uczuć: wtedy przez porównanie stanu teraźniejszego z poprzednimi i przez przyrównanie lub nierówność ich (jak się dzieje zawsze, kiedy sobie coś przypominamy) odczuwa przyjemność lub nieprzyjemność duchową; a l b o wierzy w w o l ­ n o ś ć w o l i , naprzykład, kiedy myśli: »nie powinie nem był zrobić tego«, »toby mogło skończyć się ina­ c z e j « i doznaje przytem także przyjemności lub nie­ przyjemności. G d y b y nie błędy, czynne przy każdej przyjemności lub nieprzyjemności, nigdyby ludzkość

nie powstała — albowiem jej zasadniczem uczuciem jest i pozostanie, iż człowiek jest wolnym w świecie niewoli, wiecznym cudotwórcą, czy postępuje do­ brze, czy źle, zadziwiającym wyjątkiem, nadzwierzę­ ciem, niemal bogiem, celem stworzenia, czemś, bez czego świat nie da się pomyśleć, rozwiązaniem za­ gadki kosmicznej, wielkim władcą i gardzicielem na­ tury, istotą, która s w o j ą historyę nazywa h i s t o ­ r y ą ś w i a t a ! — Vanitas vanitatum homo.

13. Dwa razy p o w i e d z i e ć . — Dobrze jest rzecz podwójnie w y ł u s z c z y ć i przydać jej do prawej lewą nogę. Wprawdzie na jednej nodze prawda stać może; na dwuch jednak będzie chodzić i podróżować.

14. C z ł o w i e k k o m e d y a n t e m ś w i a t a . — Mu­ szą istnieć twory dowcipniejsze od człowieka, choćby tylko po t o , żeby odczuć humor, zawierający się w tem, że człowiek uważa się za cel całego bytu świata, i że ludzkość zupełnie poważnie nie zadowala się niczem mniejszem, niż perspektywą misyi świa­ towej. Jeśli Bóg świat stworzył, to człowieka stwo­ rzył jako m a ł p ę b o s k ą , żeby mieć powód d o uciechy w swej przydługiej wieczności. Muzyka sfe­ ryczna wokół ziemi byłaby tedy drwiącym śmiechem

233

232 wszystkich innych stworzeń z człowieka. B ó l u u ż y w a ten znudzony Nieśmiertelny do łaskotania swego ulu­ bionego zwierzęcia, ażeby mieć uciechę, patrząc na tragiczno dumne grymasy i wykładanie swych cier­ pień, wogóle na duchową wynalazczość najpróżniej­ szego stworzenia — jako wynalazca tego wynalazcy. Ponieważ ten, kto wymyślił na żart człowieka, musiał być od niego dowcipniejszy, a także więcej przyjem­ ności znajdować w dowcipie. — Nawet tutaj jeszcze, gdzie nasza ludzkość dobrowolnie chce się upoko­ rzyć, próżność w y r z ą d z a nam psotę, że my ludzie przynajmniej w t e j p r ó ż n o ś c i jesteśmy nieporów­ nani z niczem i cudowni. Jedyni w świecie! ach, rzecz zbyt nieprawdopodobna! Astronomowie, którym nieraz rzeczywiście przypada w udziale widnokrąg niezaciemniany przez ziemię, dają do zrozumienia, że kropla ż y c i a w świecie nie znaczy nic w cha­ rakterze niezmierzonego oceanu stawania się i zni­ kania: nieprzeliczone gwiazdy posiadają warunki po­ dobne, jak ziemia, do wytwarzania życia, bardzo liczne więc — lecz zaledwie garść w porównaniu z nieskończenie licznemi, które nigdy nie miały wy­ sypki życiowej lub oddawna z niej zostały uleczone: że życie na każdej z tych gwiazd, mierzone czasem jej egzystencyi, było chwilą, iskrą, po której nastą­ piły długie, długie okresy czasu, — a więc zgoła nie było celem ostatecznym ich egzystencyi. Być może, mrówka w lesie równie silnie jest przekonana, że jest celem i zamiarem istnienia lasu, jak my to czy­ nimy, kiedy w swojej fantazyi niemal mimowoli za­ nik ludzkości łączymy z końcem ziemi: ba, jesteśmy jeszcze skromni, jeśli poprzestajemy na tem i nie za­ rządzamy powszechnego zmierzchu światów i bogów

na uroczystość pogrzebową ostatniego śmiertelnika. Nawet astronom najbardziej wyzwolony nie może przedstawić sobie ziemi bez życia inaczej, tylko jako świecący i szybujący kurhan ludzkości.

15. S k r o m n o ś ć c z ł o w i e k a . — Jak mało przy­ jemności wystarcza przeważnie, żeby życie znajdo­ wać dobrem, jak skromnym jest człowiek !

16. W z g l ę d e m c z e g o o b o j ę t n o ś ć j e s t ko­ n i e c z n a . — Nicby nie było niedorzeczniejszego, niż chcieć czekać, co stwierdzi ostatecznie nauka o rze­ czach pierwszych i ostatnich i do tego czasu myśleć o nich (a szczególniej wierzyć !) w sposób t r a d y ­ c y j n y — jak to radzą tak często. Popęd do posia­ dania w tej dziedzinie t y l k o p e w n o ś c i , jest na­ s t ę p c z y m p o p ę d e m r e l i g i j n y m , niczem wię­ c e j , — zamaskowanym i tylko pozornie sceptycznym ro­ dzajem »potrzeby metafizycznej«, podszytym tą myślą ukrytą, że przez długie, długie czasy nie będzie wi­ doku na te ostateczne pewności i że dotychczas »wie­ r z ą c y « ma prawo nie troszczyć się o tę całą dziedzinę. Te pewności, tyczące się najodleglejszych horyzontów, nie są dla nas konieczne do życia

235

234 pełnem i dzielnem życiem ludzkiem: w równie małej mie­ rze, jak nie są konieczne dla mrówki, żeby być dobrą mrówką. Raczej powinniśmy wyświetlić sobie, skąd właściwie pochodzi ta fatalna waga, jaką tak długo przypisywaliśmy owym rzeczom: i do tego potrzebu­ jemy h i s t o r y i uczuć moralnych i religijnych. Albo­ wiem tylko pod w p ł y w e m tych uczuć owe najcier­ nistsze kwestye poznania nabrały takiego znaczenia i straszliwości: w dziedziny najbardziej oddalone, d o ­ k ą d tylko sięga, lecz nie wnika, oko duchowe, za­ ciągnięto takie pojęcia, jak wina i kara (i to kara wieczna!): i to tem nieostrożniej, im o w e dziedziny były ciemniejsze. Od czasów najdawniejszych fanta­ zyowano tam, gdzie nic stwierdzić nie było można, i przekonano potomność, żeby te fantazye brała za rzeczy poważne i prawdziwe, w ostateczności rzuca­ jąc na szalę ten wstrętny atut: iż wiara więcej warta od wiedzy. Teraz we względzie tych rzeczy ostatecz­ nych potrzebna nie wiedza przeciw wierze, lecz o b o ­ j ę t n o ś ć w z g l ę d e m w i a r y i r z e k o m e j wie­ d z y w owych dziedzinach! — W s z y s t k o inne musi nas bliżej obchodzić, niż to, co nam ogłaszano dotychczas za najważniejsze — mam na myśli owe pytania: poco człowiek? Jaki los spotyka go po śmierci? W jaki sposób może pogodzić się z Bogiem? i jak tam brzmią jeszcze te curiosa. Nie więcej niż te pytania ludzi religijnych tyczą się nas pytania do­ gmatyków filozoficznych, idealistów, materyalistów, czy też realistów. W s z y s c y oni zajmują się tem, żeby popchnąć nas do postanowienia w dziedzinach, gdzie ani wiara, ani wiedza nie są konieczne; nawet dla największego miłośnika poznania jest korzystniej, jeśli wokół wszystkiego, co jest do zbadania i dostępne

dla rozumu, tworzy się okryty mgłą zwodniczy pas bagien, strefa nieprzenikalna, wiecznie zmienna i nie dająca się określić. Właśnie przez porównanie z pań­ stwem ciemności, na granicach ziemi poznania, r o ś ­ n i e ustawicznie w wartości jasny, blizki, najbliższy świat wiedzy. — Musimy znowu stać się d o b r y m i s ą s i a d a m i r z e c z y n a j b l i ż s z y c h i nie spo­ glądać jak dotychczas wzgardliwie ponad niemi ku chmurom i duchom nocnym. W lasach i jaskiniach, w strefach bagnistych i pod zaciągniętem niebem — tam zbyt długo żył, i nędznie żył, człowiek w ciągu okresów kultury, trwających całe tysiąclecia. T a m n a u c z y ł s i ę p o g a r d z a ć teraźniejszością i są­ siedztwem, i życiem, i samym sobą — i my, my mieszkańcy j a ś n i e j s z y c h polan natury i ducha, dziedziczymy ze krwią jeszcze coś z tej trucizny gar­ dzenia rzeczami najbliższemi.

17. G ł ę b o k i e o b j a ś n i e n i a . — Kto pewne miejs­ ce z autora »objaśnia głębiej«, niż było pomyślane, nie objaśnił, lecz z a c i e m n i ł autora. Taki jest sto­ sunek naszych metafizyków do tekstu natury; ba, jeszcze gorszy. Albowiem, żeby dostarczyć s w y c h wyjaśnień głębokich, często przygotowują sobie wprzód tekst do tego: to znaczy, p s u j ą go. Żeby dać cie­ k a w y przykład zepsucia tekstu i zaciemnienia autora, można przytoczyć tutaj myśli Schopenhauera o ciąży kobiecej. »Oznaką stałego istnienia w czasie woli ży­ cia, mówi on, jest spółkowanie; oznaką, na nowo

236 łączącej się z tą wolą świadomości, objawiającej, i to w sposób jak najjaśniejszy, możliwość rozwią­ zania, jest nowe wcielenie woli życia. Znakiem tego wcielenia jest ciąża, która przeto występuje otwar­ cie i swobodnie, ba, nawet dumnie, podczas kiedy spółkowanie kryje się, jak przestępca«. Twierdzi on, ż e k a ż d a k o b i e t a , schwycona n a akcie płodzenia, mogłaby umrzeć ze wstydu, lecz » c i ą ż ę s w o j ą p r e z e n t u j e b e z ś l a d u w s t y d u , ba, z pewnym rodzajem d u m y . Przedewszyst­ kiem stan ten nie tak łatwo prezentować, jak on sam się prezentuje; Schopenhauer, podnosząc t y l k o za­ miar prezentowania, p r z y g o t o w y w a sobie tekst, żeby pasował do gotowego już »objaśnienia«. Następnie to, co mówi o powszechności zjawiska, które ma ob­ jaśnić, nie jest prawdą: mówi o »każdej kobiecie«; wiele, szczególniej kobiet młodych, zdradza w tym stanie, nawet w obecności najbliższych krewnych, często przykre zażenowanie; jeśli zaś kobiety w doj­ rzalszym i najdojrzalszym wieku, najczęściej kobiety ze sfer niższych, rzeczywiście znajdują pewne zado­ wolenie z tego stanu, to dają przez to do zrozumie­ nia, że mężowie j e s z c z e ich pożądają. Że na ich widok sąsiad i sąsiadka lub obcy przechodzień rzek­ nie lub pomyśli: »czyż to możliwa — « , próżność ko­ bieca, połączona z nizkim stanem umysłowym, zawsze jeszcze chętnie przyjmuje tę jałmużnę. Przeciwnie, jakby w y p ł y w a ł o z twierdzeń Schopenhauera, właś­ nie kobiety najmądrzejsze i najbardziej umysłowe najwięcejby radowały się publicznie ze swego stanu: one bowiem miałyby przecież najwięcej widoków, że urodzą cudowne dziecię umysłowe, w którym »wola« dla dobra powszechnego jeszcze raz jeden »zaprze­

237 c z y się«; głupie kobiety natomiast miałyby wszelkie powody ukrywać s w ą ciążę jeszcze wstydliwiej, niż wszystko, co ukrywają. Nie można powiedzieć, żeby te rzeczy wzięte były z rzeczywistości. Przy­ puściwszy jednak, że Schopenhauer, biorąc na ogół, twierdzi ze słusznością, iż kobiety w ciąży wykazują więcej zadowolenia z siebie, niż kiedyindziej: zna­ lazłoby się pod ręką objaśnienie bliższe od jego objaś­ nienia. Możnaby było wyobrazić sobie gdakanie kwoczki, p r z e d zniesieniem jaja, tej treści: Patrzcie! patrzcie! zniosę jajo! zniosę jajo!

18. D y o g e n e s n o w o c z e s n y . — Zanim się p o szuka człowieka, trzeba znaleźć latarnię. — C z y musi t o być latarnia c y n i k a ?

19. I m m o r a l i ś c i . — Moraliści muszą obecnie przyzwolić na to, iż obrzucają ich n a z w ą immorali­ stów, ponieważ dysekują moralność. L e c z kto chce dysekować, musi zabijać: przecież tylko w tym celu, żeby lepiej poznać, lepiej osądzić, lepiej ż y ć ; zgoła zaś nie po to, żeby cały świat dysekował. Niestety jednak ludzie wciąż jeszcze myślą, że każdy mora­ lista przez ogół swoich postępków musi być wzorem

239

238 do naśladowania dla innych: utożsamiają go z nodzieją moralności. Dawniejsi moraliści nie dysekowali i kazali zbyt często: stąd pochodzą nieporozumienia i o w e skutki nieprzyjemne dla ralistów nowoczesnych.

kaz­ dość owe mo­

20. Nie utożsamiać. Moraliści, traktujący wielkoduszny, potężny, ofiarny sposób myślenia, jaki znajdujemy naprzykład u bohaterów Plutarcha, lub czysty, prześwietlony, ogrzewający stan duszy, jaki spotykamy u mężczyzn i kobiet prawdziwie dobrych, jak się traktuje trudne zagadnienia poznania, i śle­ dzący za pochodzeniem ich, wykazujący komplikacye w pozornej prostocie, kierujący oko na powikłanie motywów, na wplecione delikatne pasma złudnych pojęć i odziedziczonych od wieków, powoli wzrasta­ jących uczuć indywidualnych i grupowych, — ci mo­ raliści najczęściej bywają o d m i e n n i o d tych w ł a ś ­ nie, z którymi przecież najczęściej ich u t o ż s a ­ m i a j ą : mianowicie od duchów małostkowych, które wogóle nie wierzą w o w e sposoby myślenia i stany duszy i swoje własne ubóstwo pragną ukryć poza blaskiem wielkości i czystości. Moraliści mówią: »tu­ taj są zagadnienia«, ludzie małostkowi mówią: »tutaj s ą oszuści i oszustwa«, z a p r z e c z a j ą więc i s t n i e ­ n i a właśnie tego, c o tamci starają się o b j a ś n i ć .

21. C z ł o w i e k , j a k o ten, k t ó r y m i e r z y . — Być może, że wszelka moralność ludzkości zawdzię­ c z a swe powstanie niezmiernemu podnieceniu we­ wnętrznemu, jakie opanowało ludzi pierwotnych, kiedy odkryli miarę i mierzenie, w a g ę i ważenie. (Wyraz »człowiek« oznacza przecież to samo, co mierzący, chciał więc człowiek n a z w a ć s i ę o d swego najwięk­ szego odkrycia!) Dzięki tym wyobrażeniom podnieśli się w dziedzinach, które nie dają się ani mierzyć, ani ważyć, lecz które pierwotnie nie zdawały się takiemi.

22. Z a s a d a r ó w n o w a g i . — Rozbójnik i możny pan, obiecujący gminie, że będzie ją bronił przed rozbójnikami, są prawdopodobnie w gruncie rzeczy istotami podobnemi, tylko że drugi korzyść s w ą osiąga w sposób inny, niż pierwszy: mianowicie przez da­ niny regularne, które gmina mu składa, nie zaś przez kontrybucye. (Jest to taki sam stosunek, jak między kupcem i rozbójnikiem morskim, którzy przez długi czas byli jedną i tą samą osobą: gdzie jedna funkcya nie w y d a w a ł a się im roztropną, tam wykonywali drugą. Ba, w gruncie rzeczy nawet i teraz jeszcze wszelka etyka kupiecka jest tylko m ą d r z e j s z ą etyką piratów: kupować jak najtaniej — jeśli można za same koszty produkcyi — sprzedawać jak naj­ drożej.) Zasadniczą stroną kwestyi jest: możny pan obiecuje utrzymywać równowagę przeciw rozbój­

241

240 nikom; dzięki temu słabi znajdują możność życia. Albowiem albo sami muszą się skupić w potęgę r ó w ­ n o w a ż n ą , albo poddać się temu, kto stanowi rów­ nowagę (i jemu za to, czego dostarcza, służby swoje oddawać). W o g ó l e przekłada się ten ostatni sposób postępowania, ponieważ w gruncie rzeczy trzyma w szachu d w i e istoty niebezpieczne, pierwszą przez drugą i drugą widokami korzyści: ta ostatnia bowiem znajduje korzyść w tem, żeby ze swymi poddanymi obchodzić się łaskawie lub znośnie, żeby mogli wy­ żywić nietylko siebie, lecz i swego władcę. W rze­ czywistości może ona przytem postępować zawsze jeszcze dość surowo i okrutnie: lecz w porówna­ niu z dawniejszą, ustawiczną możliwością zupełnej z g u b y , już w tym stanie ludzie oddychają lżej. — W początkach gmina jest organizacyą słabych dla r ó w n o w a g i przeciw siłom, grożącym niebezpie­ czeństwem. Byłaby bardziej pożądana organizacya w celu przewagi, jeśliby przytem była dość silna, żeby potęgę w r o g ą mogła odrazu z n i w e c z y ć : i kiedy chodzi o oddzielnych potężnych szkodników, u s i ł u j e s i ę to z pewnością uczynić. L e c z jeśli ten w r ó g jest głową plemienia, lub posiada wielu sojusz­ ników, szybkie i decydujące zniweczenie jest nie­ prawdopodobne i należy być przygotowanym na dłu­ gotrwały s t a n w o j e n n y : ten jednak pociąga z a sobą stan najmniej pożądany dla gminy, ponieważ wskutek niego traci ona czas, konieczny na regularne zabiegi koło swoich środków utrzymania i widzi wy­ nik wszelkiej pracy co chwila zagrożony. Dlatego gmina przekłada doprowadzenie swej siły obrony i napaści ściśle do takiej wysokości, na jakiej znaj­ duje się potęga niebezpiecznego sąsiada, żeby mu

dać do zrozumienia, że na jej szali równie wiele s p i ż u leży obecnie: czemużby nie być wobec tego dobrymi przyjaciółmi z e sobą? — R ó w n o w a g a jest przeto pojęciem bardzo ważnem w najdawniej­ szej nauce prawa i etyce; r ó w n o w a g a jest podstawą s p r a w i e d l i w o ś c i . Jeśli ta w epoce surowszej głosi: »oko za oko, ząb za ząb», to przypuszcza, iż r ó w n o w a g a została osiągnięta i chce j ą u t r z y m a ć zapomocą odpłaty: i w ten sposób, jeśli jeden po­ pełni przestępstwo ze szkodą drugiego, to ten drugi nie ucieka się do zemsty w ślepym gniewie. L e c z zapomocą jus talionis p r z y w r a c a się naruszoną równowagę między dwiema potęgami: albowiem w ta­ kich stanach pierwotnych oko jest jedną bronią w i ę ­ c e j , przedstawia pewną siłę, jednym ciężarem wię­ cej. — W obrębie gminy, w której w s z y s c y uważani są jako członkowie równej wagi, za przestępstwa, to jest za naruszenie zasady równowagi, istnieje h a ń b a i k a r a : hańba, jako ciężar, ustanowiony przeciw jednostce przestępującej zasadę i przez to przestąpie­ nie, zdobywającej sobie korzyści; wskutek hańby do­ znaje ona szkody, która niweczy dawniejsze korzyści i je p r z e w a ż a . Podobnie rzecz się ma z karą: prze­ wadze, którą każdy przestępca przywłaszcza sobie, ustanawia ona o wiele większą przeciwwagę, przeciw gwałtowi więzienie, przeciw kradzieży powetowanie straty i karę pieniężną. W ten sposób z ł o c z y ń c y p r z y p o m i n a s i ę , ż e przez swój c z y n w y ł ą c z y ł się z gminy i jej etyki, zapewniającej k o r z y ś c i : gmina traktuje go jako nierównego, słabego, stoją­ cego poza nią; przeto kara jest nietylko odpłatą, ale czemś więcej, ma w sobie coś z surowości DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.

16

242

243

stanu pierwotnego; o pominać.

tem

właśnie m a p r z y ­

23. Czy z w o l e n n i c y nauki o wolnej woli k a r a ć p o w i n n i ? — L u d z i e , których zawodem jest sądzić i karać, w każdym wypadku starają się stwierdzić, czy złoczyńca wogóle jest odpowiedzialny za swój czyn, c z y m ó g ł robić użytek ze s w e g o ro­ zumu, czy postępował, kierując się m o t y w a m i , c z y zaś nieświadomie lub pod przymusem. Jeśli go karzą, to karzą go, że motywy gorsze przełożył nad lepsze: które przeto z n a ć był musiał. Gdzie brak tej znajomości, człowiek według poglądów panują­ c y c h nie jest wolny i jest nieodpowiedzialny: chyba, że jego nieświadomość, naprzykład jego ignorantia legis jest skutkiem umyślnego zaniedbania nauki: wtedy już bowiem, kiedy nie chciał nauczyć się tego, co był powinien, przełożył był pobudki gorsze nad lepsze i obecnie musi przypłacić skutki swego złego wyboru. Przeciwnie, jeśli nie widział przed sobą po­ budek lepszych, wskutek tępości lub idyotyzmu, tedy zwykle nie b y w a karany: nie miał bowiem wyboru, jak się mówi, postępował jak zwierzę. Umyślne za przeczenie rozumu lepszego jest obecnie przesłanką, której się wymaga, jeśli przestępca ma zasługiwać na karę. Jakże jednak ktoś może być mniej rozum­ nym, niż nim być musi? Cóż rozstrzyga, jeśli szalki obciążone dobremi i złemi pobudkami? Więc ani błąd. ani oślepienie, ani żaden przymus zewnętrzny, ani

wewnętrzny? (Proszę z w a ż y ć zresztą, że każdy tak z w a n y »przymus z e w n ę t r z n y « jest niczem innem, jeno przymusem wewnętrznym bojaźni i bólu). Co? zjawia się w c i ą ż pytanie. R o z u m więc nie ma być przyczyną, ponieważby nie mógł rozstrzygnąć przeciw pobudkom lepszym? — Tutaj przywołuje się na pomoc »wolną wolę«: rozstrzygać ma n a j z u ­ p e ł n i e j s z a s a m o w o l a , następuje chwila, w któ­ rej nie działa żadna pobudka, kiedy czyn spełnia się niby c u d , rodzi się z niczego. Karze się tę rzekomą s a m o w o l ę , w wypadku, w którym żadna samowola panować nie powinna: rozum, znający prawo, zakaz i nakaz, nie powinien był zostawiać żadnego wyboru, jak się sądzi, i powinien był działać, jako przymus i siła wyższa. Przestępcę karze się więc, ponieważ uczynił użytek z »woli wolnej«: to znaczy, ponie­ w a ż działał bez motywów, gdzie powinien był po­ stępować zgodnie z motywami. Ale c z e m u to uczy­ nił? O to właśnie p y t a ć już nie wolno: był to czyn bez »czemu?«, bez pobudek, bez pochodzenia, coś bez­ celowego i nierozumnego. — T a k i e g o j e d n a k c z y n u , w myśl pierwszego w y ż e j wzmiankowanego warunku wszelkiej karalności, n i e n a l e ż y t e ż k a ­ r a ć ! Nie można też zastosować tutaj tego rodzaju karalności, jak g d y b y tu czegoś n i e zrobiono, za­ niedbano, n i e uczyniono użytku z rozumu: ponieważ w każdym razie zaniedbanie to zaszło n i e r o z m y ś l ­ n i e ! A tylko rozmyślne zaniedbanie rozkazu ucho­ dzi za karalne. Przestępca przełożył wprawdzie gor­ sze pobudki nad lepsze, lecz b e z przyczyny i umys­ łu: wprawdzie nie zrobił użytku ze swego rozumu, lecz nie dlatego, ż e b y go nie stosować. To założe­ nie, które się robi względem przestępcy, zasługują­ 16*

244

245

cego na karę, iż z umysłu zaprzecza swego rozumu, — właśnie to założenie, jeśli się przypuszcza »wolną wolę«, zostaje zniesione. Wy, stronnicy nauki o »wol­ nej woli« nie macie p r a w a karać, w myśl swoich własnych zasad nie macie p r a w a ! — Te jednak w gruncie rzeczy nie są niczem innem, jeno dzi­ waczną mitologią pojęć; i kura, która je wylęgła, siedziała na jajach zdala od wszelkiej rzeczywistości.

24. P r z y c z y n e k do sądu o przestępcy i j e g o s ę d z i . — Przestępca, znający cały łańcuch okoliczności, nie będzie uważał czynu swego za tak nad­ zwyczajny i niepojęty, jak jego sędziowie i potępiciele: karę jednak wymierza mu się w e d ł u g stopnia z d z i ­ w i e n i a , jakie opanowywa ich n a widok czynu, jako rzeczy nie do pojęcia. — Jeśliby wiadomości 0 wypadku i historyi poprzedzającej go, jakie po siada obrońca przestępcy, sięgały dość daleko, tedy tak zwane okoliczności łagodzące, jakieby stopniowo przedstawił, w końcu m u s i a ł y b y zmyć całą winę. L u b jeszcze wyraźniej : obrońca z ł a g o d z i ł b y stopniowo to z d z i w i e n i e , które wydaje potępienie i orzeka karę, i w końcu usunąłby je zupełnie, zmu szając każdego słuchacza uczciwego do wewnętrz­ nego wyznania: »musiał postąpić tak, jak postąpił; jeślibyśmy wymierzyli karę, ukaralibyśmy wieczną konieczność«. - Odmierzać stopień kary według s t o p n i a w i a d o m o ś c i , jaki się posiada l u b w o g ó l e

z d o b y ć m o ż n a o genezie przestępstwa, — c z y ż nie kłóci się to z wszelką sprawiedliwością?

25. Wymiana i s p r a w i e d l i w o ś ć . — Wy­ miana byłaby tylko wtedy u c z c i w a i prawa, jeśliby każdy żądał tylko tyle, ile mu się rzecz jego wydaje w a r t a , kiedy uwzględnia trud jej zdobycia, rzad­ kość, czas zużyty i t. d., nie zapominając o wartości, którą jej nadaje przywiązanie. Skoro ustanawia cenę w s t o s u n k u d o p o t r z e b y d r u g i e g o staje się to subtelniejszego rodzaju rozbojem i c i e m i ę s t w e m . — Jeżeli przedmiotem wymiany jest pieniądz, to należy z w a ż y ć , że talar w ręku bogatego dziedzica, wyrob­ nika, kupca lub studenta są to rzeczy zupełnie różne: ponieważ jedna z tych osób nie pracowała prawie wcale, inna trudziła się wiele, żeby go zarobić, sto­ sownie do tego powinna zań otrzymać mało lub wiele — takby było słusznie: w rzeczywistości, jak wiadomo, rzeczy się mają odwrotnie. W wielkim świecie finansowym talar najleniwszego bogacza przy­ nosi więcej zysku, niż talar pracowitego biedaka.

26. S t o s u n k i p r a w n e j a k o środek.—Prawo, spoczywające na umowach między r ó w n y m i , istnieje póty, póki siła tych, którzy umowę zawarli, pozo-

246

247

staje równą lub podobną; roztropność stworzyła prawo, ażeby koniec położyć sporom i b e z u ż y ­ t e c z n e m u marnotrawstwu między siłami równemi. L e c z t o kończy się r ó w n i e o s t a t e c z n i e , jeśli jedna strona s t a j e s i ę wyraźnie słabszą, niż druga: wtedy następuje poddanie się i prawo z o s t a j e z n i e s i o n e , skutek jednak jest ten sam, jaki osią­ gano dotychczas zapomocą prawa. Albowiem obecnie występuje r o z t r o p n o ś ć mającego przewagę, która doradza o s z c z ę d z a ć siłę poddanego i nie trwonić jej bezużytecznie: i często położenie poddanego staje się korzystniejsze, niż było położenie równouprawnio­ nego. — Stosunki prawne są przeto ś r o d k i e m cza­ sowym, doradzanym przez roztropność, nie zaś celem.

27. O b j a ś n i e n i e r a d o ś c i z ł o ś l i w e j . — Ra­ dość z cudzej szkody powstaje stąd, iż każdy pod wielu, jemu wiadomymi względami, czuje się źle, odczuwa troski, wyrzuty lub ból: szkoda, spotyka­ jąca innego, stawia go na r ó w n i z innymi, łagodzi zawiść. — Jeśli sam wypadkiem czuje się dobrze, zbiera nieszczęście bliźniego w swej świadomości jako kapitał, żeby go przeciwstawić, kiedy go spotka własne nieszczęście: i także raduje się z cudzej szkody. Myślenie skierowane ku równości narzuca więc również s w ą miarę na dziedzinę szczęścia i przy­ padku: radość z cudzej szkody jest najpospolitszym wyrazem zwycięstwa i przywrócenia równości w w y ż ­ szym porządku świata. Dopiero odkąd człowiek

nauczył się w innym człowieku widzieć równego so­ bie, a więc dopiero od ugruntowania społeczeństwa, istnieje radość z cudzej szkody.

28. D o w o l n o ś ć w w y m i e r z a n i u kar. — Na większość przestępców spadają kary tak, jak dzieci na kobiety. Robili to samo dziesięć, sto razy i nie odczuwali złych skutków: nagle zostają odkryci i za odkryciem następuje kara. Przyzwyczajenie przecież powinno uczynić w oczach naszych winę, za którą karze się przestępcę, godniejszą uniewinnienia: po­ wstał bowiem pociąg, któremu trudniej się opierać. Na­ tomiast dzieje się tak, że jeśli istnieje podejrzenie, że c z y n został popełniony z nawyknienia do przestępstw, karze go się surowiej, n a w y k wystawia się jako ar­ gument przeciw wszelkiemu złagodzeniu. Odwrotnie: wzorowy tryb życia, od którego tem straszniej odbija przestępstwo, powinien zaostrzać winę! L e c z zwykle karę łagodzi. T a k wszystko mierzy się nie według przestępcy, lecz według społeczeństwa, jego szkód i niebezpieczeństwa: dawniejsza użyteczność człowieka zalicza mu się wobec jego jednorazowej szkodliwości, dawniejszą szkodliwość dodaje się do nowoodkrytej i kara z tego powodu wymierzona zostaje w stopniu najwyższym. L e c z jeśli w ten sposób karze się także lub nagradza (mniejsza bowiem kara w tym wypadku jest nagrodą) i przeszłość człowieka, toby należało cofnąć się jeszcze dalej i przyczyny takiej lub owa­ kiej przeszłości karać i nagradzać, mam na myśli ro­

248

249

dziców, w y c h o w a w c ó w , społeczeństwo i t. d.: w wielu wypadkach okazałoby się, że i s ę d z i o w i e w pe­ wien sposób są współwinni. Jest to samowola, jeśli zatrzymujemy się na przestępcy, karząc jego prze­ szłość: należałoby, jeśli się nie chce uznać absolutnej niewinności wszelkiej winy, zatrzymywać się na każdym oddzielnym wypadku i nie cofać się wstecz: to zna­ c z y winę i z o l o w a ć i zgoła nie wiązać jej z prze­ szłością — inaczej popełnia się grzech przeciw lo­ gice. Wyciągnijcie raczej, wy wolnowolowcy, konieczny wniosek z swojej nauki o »wolności w o l i « i zadekre­ tujcie śmiało: » ż a d e n c z y n n i e m a p r z e s z ł o ś c i « .

29. Z a w i ś ć i jej brat szlachetniejszy. Gdzie równość przenikła rzeczywiście i stale ugrun­ towana została, powstaje ów pociąg, wogóle ucho­ dzący za niemoralny i w stanie naturalnym zaledwie d o pojęcia: z a w i ś ć . Zawistny odczuwa każde wy­ kraczanie innego ponad miarę wspólną i chce go do niej zniżyć — lub sam się do tej wysokości podnieść: skąd pochodzą d w a różne sposoby postępowania, któ­ rym Hezyod nadał nazwę złej i dobrej Erys. Rów­ nież w stanie równości powstaje oburzenie, że jednemu n i ż e j jego godności i równości powodzi się źle, a drugiemu p o n a d równość dobrze: są to uczucia natury s z l a c h e t n i e j s z e j . W rzeczach, które od samowoli człowieka nie zależą, uderza ich brak spra­ wiedliwości i słuszności: to znaczy, żądają, żeby o w ą równość, którą uznaje człowiek, uznawała też natura

i przypadek, gniewają się, że ludziom jednakowym nie jednakowo się powodzi.

30. Z a w i ś ć b o g ó w . — »Zawiść b o g ó w « po­ wstaje, kiedy człowiek nizko w opinii stojący w jakiś sposób staje na równi z w y ż s z y m (jak Ajaks) lub z łaski losu z o s t a j e wyniesiony do tej wysokości (Niobe, jako matka zbyt szczęśliwa). W hierarchii s p o ł e c z n e j zawiść ta stawia żądanie, żeby nikt n a d swój stan nie wyrastał zasługą, żeby i jego szczęście było zastosowane do stanu, a szczególniej, żeby świadomość jego nie wybiegała za te szranki. Często doznaje »zawiści bogów« wódz zwycięski: a także uczeń, który tworzy dzieło mistrzowskie.

31. Próżność oddźwiękiem stanu nieu­ s p o ł e c z n i o n e g o . — Ponieważ ludzie uznali się z a r ó w n y c h gwoli bezpieczeństwu, dla założenia gminy, lecz to pojmowanie w gruncie przeczy przy­ rodzeniu jednostki i jest czemś wymuszonem, w miarę przeto wzrostu rękojmi bezpieczeństwa powszech­ nego występują nowe pędy starego dążenia do prze­ wagi : w rozgraniczeniu stanów, w pretensyi do godności zawodowych i przywilejów, wogóle w próż­ ności (maniery, strój, mowa i t. d.). Lecz skoro nie­

251

250 bezpieczeństwo dla społeczności daje się odczuwać, wtedy liczebnie przeważający, którzy w stanie po­ wszechnego spokoju nie mogli przeprowadzić swej przewagi, przywracają z powrotem stan równości: niedorzeczne przywileje i próżność znikają na jakiś czas. L e c z jeśli społeczność ulega zupełnej ruinie, wszystko wpada w anarchię, wtedy natychmiast za­ panowywa stan naturalny, nie baczącej na nic, bez­ względnej nierówności, jak to się stało na Korkirze według sprawozdania Tucydydesa. Niema ani prawa przyrodzonego, ani przyrodzonego bezprawia.

32. S ł u s z n o ś ć . — Dalszym rozwojem sprawied­ liwości jest słuszność, która powstaje między tymi, którzy nie występują przeciw równości gminnej: prze­ nosi się ją na te wypadki, o których prawo nie stanowi nic, ów delikatniejszy wzgląd na równowagę, prze­ widujący i naprzód i wstecz, którego maksymą jest: »jak ty mnie, tak ja tobie«. Aequum znaczy właśnie »to jest z g o d n e z n a s z ą r ó w n o ś c i ą ; łagodzi ona także nasze małe różnice, sprowadzając je do pozoru równości, i pragnie, żebyśmy wybaczali sobie niejedno, do czego n i e bylibyśmy z m u s z e n i « .

33. P i e r w i a s t k i z e m s t y . — Prędko się wy­ mawia słowo »zemsta«: zdaje się niemal, jak gdyby

nie zawierało nic innego oprócz jedynego pierwiastku pojęciowego i uczuciowego. To też mozolą się wciąż, żeby go znaleźć: jak nasi ekonomiści jeszcze nie znużyli się wietrzeniem w wyrazie »wartość« takiej jedności i szukaniem pojęcia pierwiastkowego war­ tości. Jak g d y b y wszystkie w y r a z y nie były kiesze­ niami, w które chowano to to, to owo, lub wiele rzeczy jednocześnie! T a k samo i »zemsta« bywa to tem, to owem, to czemś bardzo złożonem. Trzebaż bo odróż­ niać ten odruch zasłaniający, który się w y k o n y w a niemal mimowolnie nawet względem przedmiotów nieożywionych, wyrządzających nam szkodę (naprzy­ kład względem maszyn, będących w ruchu): celem tego odruchu jest położenie tamy szkodzeniu, zapo­ mocą powstrzymania maszyny. Żeby ten cel osiągnąć, siła tego odruchu musi być nieraz tak wielka, żeby zrujnowała maszynę; kiedy ta nawet jest zbyt silna, żeby mogła być natychmiast zrujnowana przez je­ dnostkę, mimo to jednostka zawsze jeszcze wykona najsilniejsze uderzenie, do jakiego jest zdolna niby ostatnią próbę. W ten sposób zachowujemy się też względem osób, wyrządzających nam szkodę, w chwili bezpośredniego odczuwania samej szkody. Jeśli chce się akt ten nazwać aktem zemsty, zgoda; trzeba tylko rozważyć, że tutaj maszyneryę rozumu puszcza w ruch i n s t y n k t s a m o z a c h o w a w c z y i ż e w istocie nie myśli się o wyrządzającym szkodę, tylko o so­ bie: postępujemy tak, n i e chcąc szkodzić z kolei, lecz chcąc jedynie u j ś ć przynajmniej z życiem. — Trzeba na to c z a s u , żeby od siebie ze swemi myś­ lami przejść do przeciwnika i zadać sobie pytanie, jaką drogą możemy urazić go najdotkliwiej. T a k się dzieje w drugim rodzaju zemsty: założeniem jej jest

252 zastanawianie się nad rannością i wrażliwością innej osoby; chcemy ból zadać. Natomiast zabezpieczenie siebie od dalszej szkody tak dalekie jest od widnokręgu człowieka, wywierającego zemstę, że niemal regular­ nie powoduje własną dalszą szkodę i bardzo często z zimną krwią ją przewiduje. Kiedy w pierwszym rodzaju zemsty obawa przed drugiem uderzeniem czy­ niła odpór jak najsilniejszym, tutaj panuje niemal zu­ pełna obojętność względem tego, co przeciwnik jesz­ cze u c z y n i ; siła odporu stosuje się tylko do tego, co nam u c z y n i ł . Cóż on więc uczynił? Jakaż dla nas korzyść, jeżeli cierpi teraz, potem jak myśmy przez niego cierpieli? Chodzi o p o w e t o w a n i e szkody; kiedy tymczasem akt zemsty pierwszego rodzaju słu­ żył tylko s a m o z a c h o w a n i u . Może się stać, ż e z a sprawą przeciwnika straciliśmy majętność, godność, przyjaciół, dzieci — strat tych zemsta nie powetuje, powetowanie stosuje się jedynie d o s t r a t u b o c z ­ n y c h przy wszystkich stratach wspomnianych. Zem­ sta odwetu nie zabezpiecza przed dalszą szkodą, nie naprawia doznanej szkody — oprócz jednego wy­ padku. Jeśli przez w r o g a ucierpieliśmy na c z c i , zemsta jest w stanie ją przywrócić. Doznajemy je­ dnak tej k r z y w d y w każdym wypadku, kiedy nam rozmyślnie ból wyrządzają: albowiem przeciwnik tem samem dowodzi, iż nas się n i e l ę k a . Zapomocą zemsty dowodzimy, że i my się jego również nie boimy: na tem polega wyrównanie, powetowanie. (Intencya wykazania zupełnego braku o b a w y u nie­ których osób posuwa się tak daleko, że niebezpie­ czeństwo zemsty dla nich samych strata na zdro­ wiu lub życia, lub wogóle inna krzywda wydaje się im niezbędnym warunkiem wszelkiej zemsty. Dla

253 tego wstępują na drogę pojedynku, chociaż już sądy dają im broń w rękę, do otrzymania zadośćuczynienia za obrazę: oni jednak poczytują sposób przywrócenia czci, nie związany z niebezpieczeństwem za niewystar­ czający, ponieważ nie może dowieść, iż są bez lęku). We wspomnianym na początku rodzaju zemsty tem, co powoduje odpór jest bojaźń: tutaj natomiast brak bojaźni, którego człowiek zapomocą odporu, jak się rzekło, c h c e d o w i e ś ć . — Nic więc nie wydaje się bardziej rożnem od wewnętrznego umotywowania obydwuch sposobów postępowania, które n a z y w a się jednem i tem samem w y r a z e m »zemsta«: i mimo to zdarza się bardzo często, iż dla samego człowieka, wywierającego zemstę jest rzeczą niejasną, co go właściwie skłoniło do czynu: być może, iż z bojaźni, żeby byt swój ocalić, postawił odpór, lecz w następ­ stwie, kiedy miał czas się zastanowić z punktu widze­ nia obrażonej czci, sam wmówił w siebie, że mścił się za swoją cześć: — ten bowiem motyw w każdym razie jest s z l a c h e t n i e j s z y , niż drugi. Przytem jest jeszcze rzeczą zasadniczą, czy mu się cześć jego ukazuje dotkniętą w oczach innych (świata), c z y zaś tylko w oczach obrażającego: w tym ostatnim wypadku wybierze raczej zemstę ukrytą, w pierw­ szym zaś jawną. Zależnie od tego, czy silnie, czy słabo wmyśli się w duszę sprawcy i widza, zemsta jego będzie złośliwsza lub łagodniejsza; a jeśli mu brak wogóle tego rodzaju wyobraźni, tedy zgoła o zemście myśleć nie będzie, ponieważ nie ma też wtedy poczucia »czci«, a więc i nie może ono być w nim dotknięte. Również nie będzie myśleć o zem­ ście, jeśli sprawcą i świadkami czynu p o g a r d z a : ponieważ, jako pogardzani, nie mogą mu czci zwrócić,

255

254 a przeto i czci odjąć. W końcu zrezygnuje z zemsty w tym wypadku, w c a l e nie nadzwyczajnym, kiedy sprawcę k r z y w d y k o c h a : wprawdzie przypłaca to w oczach drugiego czcią swoją, i być może staje się przez to mniej godnym miłości wzajemnej. A l e i zre­ zygnowanie z wszelkiej miłości wzajemnej jest ofiarą, którą miłość ponieść gotowa, byle tylko ukochanej istocie nie być z m u s z o n ą z a d a ć b ó l u : znaczy t o samemu sobie przyczynić więcej bólu, niż bólu spra­ wia ta ofiara. T a k więc: każdy się zemści, oprócz tych wypadków, kiedy jest bez czci, kiedy gardzi krzy­ wdzicielem i oszczercą lub go kocha. I wtedy, kiedy zwraca się do sądów, szuka zemsty jako osoba prywatna: a o b o k t e g o jeszcze jako przewidujący, troskliwy członek społeczeństwa, szuka zemsty społecznej na kimś, co tego społeczeństwa nie s z a n u j e . W ten spo­ sób kara sądowa p r z y w r a c a zarówno cześć osoby prywatnej, jak i cześć społeczeństwa: to znaczy — kara jest zemstą. — Bezwątpienia zawiera się w niej ów inny, na początku opisany, pierwiastek zemsty o ile; przez nią społeczeństwo służy swoim celom s a m o z a ­ c h o w a w c z y m i w o b r o n i e k o n i e c z n e j daje odpór. Kara m a zapobiec d a l s z e m u szkodzeniu, m a o d s t r a s z y ć . T a k rzeczywiście w karze ł ą c z ą s i ę dwa różne elementy zemsty, i to może najbar­ dziej przyczynia się do podtrzymania o w e g o w y ż e j wspomnianego pomieszania pojęć, wskutek którego jednostka, wywierająca zemstę, nie w i e zwykle, czego c h c e właściwie.

34. Cnoty, przynoszące s z k o d ę . — Jako członkowie pewnych grup społecznych nie czujemy się uprawnieni do pełnienia pewnych cnót, które nam, jako osobom prywatnym, przynosiłyby największy zaszczyt i niejakie zadowolenie, naprzykład do sto­ sowania łaski i wyrozumiałości względem błądzących wszelkiego rodzaju — wogóle względem każdego po stępowania, kiedyby ucierpiał wskutek naszej cnoty pożytek społeczny. Żadne kollegium sędziowskie nie ma prawa wobec sumienia s w e g o pozwolić sobie na to, żeby być łaskawem: przywilej ten pozostawiono królowi, j a k o j e d n o s t c e i cieszą się, kiedy z niego czyni użytek, na dowód, żeby sami byli chętnie łas­ kawi, ale zgoła nie jako społeczeństwo. Społeczeń­ stwo więc uznaje tylko cnoty, przynoszące mu ko­ rzyść lub przynajmniej nie szkodliwe (które pełnić można bez szkody lub te, które się procentują, na­ przykład sprawiedliwość). O w e przeto cnoty, przyno­ szące straty, nie mogły powstać w ł o n i e s p o ł e ­ c z e ń s t w a , ponieważ jeszcze obecnie w każdem, choćby najmniejszem, powstającem społeczeństwie podnoszą przeciw nim protest. Są to więc cnoty, które powstały między nierównymi, wynalezione zo­ stały przez mających przewagę, przez jednostki, — są to cnoty p a n u j ą c y c h , z tą myślą ukrytą: »jestem dość potężny, żeby pozwolić na wyrządzenie sobie jawnej szkody, jest to dowodem mojej siły« — są to cnoty spokrewnione z d u m ą .

256

257 35.

K a z u i s t y k a k o r z y ś c i . — Nie byłoby k a ­ zuistyki moralności, jeśliby nie było kazuistyki ko­ rzyści. Rozsądek najniezależniejszy i najprzenikliw­ szy nie wystarcza często, żeby, wybierając między dwiema rzeczami, z koniecznością osiągnąć korzyść największą. W takich wypadkach wybiera się, ponie­ w a ż wybrać się musi, a następnie miewa się rodzaj choroby morskiej uczucia.

przez brak obserwacyi samych siebie i obserwacyi tych, którzy powinni być wychowani, samiście po­ zwolili namiętnościom wyrosnąć na takie potwory, że teraz już na sam w y r a z »namiętność« strach w a s zdejmuje! Zależy od w a s i zależy od nas, żeby p o ­ z b a w i ć namiętności ich charakteru straszliwego i zapobiec w ten sposób, żeby się nie stawały pusto­ szącymi potokami. — Własnego niedopatrzenia nie należy rozdymać do wiecznego fatalizmu; raczej chciejmy uczciwie pracować nad dziełem, żeby wszyst­ kie namiętności ludzkie zmienić w radości.

36. S t a ć s i ę o b ł u d n i k i e m . — Każdy żebrak staje się obłudnikiem; jak każdy, kto ze s w e g o nie­ dostatku, z nędzy (czy to osobistej, czy publicznej) czyni swój zawód. Żebrak odczuwa niedostatek o wiele mniej, niż musi go d a ć odczuwać innym, jeśli chce żyć z jałmużny.

38. W y r z u t y s u m i e n i a . — Wyrzut sumienia, jak kąsanie kamienia przez psa, jest głupotą.

39.

37. Pewien rodzaj kultu namiętności. — Wy posępnicy i padalce filozoficzni, żeby oczernić całą istotę świata, prawicie o s t r a s z l i w y m c h a r a k ­ t e r z e namiętności ludzkich. Jak gdyby wszędzie, gdzie jest namiętność, była także straszliwość! Jak gdyby wiecznie w świecie ten rodzaj straszliwości istnieć musiał! — Przez zaniedbanie w rzeczach drobnych,

P o c h o d z e n i e p r a w . — P r a w a odwołują się najczęściej do t r a d y c y i , tradycya do jednorazowej u m o w y . Zdarza się, że pewnego razu zawieramy umowę, z której skutków są zadowolone strony obie, i jesteśmy zbyt ociężali, żeby ją formalnie odnowić: tak żyje się dalej, jak gdyby wciąż była odnawiana, i stopniowo, kiedy zapomnienie rozciągnie nad jej pochodzeniem mgłę, wierzymy, że mamy święty, nie­ naruszalny stan, na którym m u s z ą budować poko­ lenia następne. Tradycya stała się teraz przymu­ DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.

17

259

258

s e m , choć nie przynosi już korzyści, dla której pierwotnie umowa zawarta została. — S ł a b i znaj­ dowali tutaj po wszystkie czasy mocną twierdzę: skłonni są oni jednorazową umowę, okazaną łaskę, uwieczniać.

k i e g o i n n e g o motywu postępowania wyżej nad motyw pożytku. W ten sposób rodzi się pozór, jakoby moralność n i e wyrosła z pożytku; kiedy tymczasem pierwotnie była pożytkiem społecznym, który musiał się wielce mozolić, żeby się przebić przez interesow­ ność prywatną i zdobyć sobie większy szacunek.

40. Znaczenie zapomnienia w uczuciach m o r a l n y c h . — Te same czyny, które w społe­ czeństwie pierwotnem w y p ł y w a ł y z początku z po­ czucia wspólnej k o r z y ś c i , przypisywane s ą póź­ niej przez pokolenia następne innym motywom: ze strachu lub czci dla tych, którzy ich żądali i zalecali je, lub z przyzwyczajenia, ponieważ od dzieciństwa widziało się wkoło siebie, że je spełniają, lub z ż y c z ­ liwości, ponieważ spełnianie ich w y w o ł y w a ł o wszę­ dzie radość i twarze zadowolone, lub z próżności ponieważ czyny takie chwalono. Takie postępki, o któ­ rych motywie zasadniczym, motywie pożyteczności z a p o m n i a n o , nazywają się wtedy m o r a l n y m i : i to nie dlatego, że w y p ł y w a j ą z o w y c h i n n y c h , motywów, lecz ponieważ nie popełnia się ich z świa dom ej użyteczności. — Skąd ta n i e n a w i ś ć do po żytku, tak widoczna t u t a j , gdzie wszelkie godne po c h w a ł y postępowanie formalnie odgranicza się od postępowania w widokach korzyści? — Oczywista, że społeczeństwo, jako ognisko wszelkiej moralności i wszelkich pochwal dla postępowania moralnego, w a l c z y ł o zbyt długo i zbyt ciężko z interesownością i uporem jednostki, żeby w końcu nie cenić wszel­

41. Bogaci dziedzice moralności. I w za­ kresie moralnym istnieje bogactwo d z i e d z i c z n e : posiadają je łagodni, dobroduszni, litościwi, dobro­ czynni, którzy otrzymali po przodkach w s z y s t k i e dobie s p o s o b y p o s t ę p o w a n i a , ale nie otrzy­ mali rozumu (źródła tych sposobów postępowania). Przyjemną stroną tego bogactwa jest, że ustawicznie trzeba czerpać i udzielać z niego, jeśli wogóle ma być odczuwane, i że w ten sposób mimowolnie pra­ cuje nad tem, żeby zmniejszyć przedział między mo­ ralnie bogatym i moralnie ubogim: i mianowicie, co jest najgodniejsza uwagi i najlepsza, n i e na korzyść średniej w przyszłości między ubogim i bogatym, lecz na korzyść p o w s z e c h n e g o bogactwa i obfi­ tości. Tak, jak tutaj to uczyniono, daje się ująć mniej więcej panujący pogląd o dziedzicznem bogac­ twie moralnem. L e c z zdaje mi się, że pogląd taki utrzymuje się więcej ad majoram gloriam moralności, niż prawdy. Doświadczenie dostarcza przynajmniej twierdzenia, które, jeśli nie jako obalenie, to w ka­ żdym razie musi być znacznem ograniczeniem owej powszechności. Bez najwyborowszego rozsądku, tak 17*

261

260 mówi doświadczenie, bez zdolności do najsubtelniej­ szego wyboru i bez s i l n e j s k ł o n n o ś c i d o z a ­ c h o w a n i a m i a r y bogaci dziedzice moralności stają się m a r n o t r a w c a m i moralności: oddawszy się bez hamulca swoim współczującym, łagodzącym, pojednawczym, uśmierzającym popędom, czynią wszyst­ kich wokół niedbalszymi. Stąd dzieci tych nadzwy­ czaj moralnych marnotrawców łatwo bywają — i, co niestety rzec trzeba, w najlepszym razie — przyjem­ nymi, słabymi nicponiami.

42. Sędzia i okoliczności łagodzące. — »I względem dyabła trzeba być honorowym i płacić swoje długi, rzekł pewien stary żołnierz, kiedy mu dokładniej opowiedziano historyę dyabła, Faust po­ winien iść do p i e k ł a ! « — »Och, wy straszni mężczyźni! zawołała jego małżonka, c z y ż to możliwa! Nie uczy­ nił on przecież nic złego, tyle tylko, że nie miał ani kropli atramentu w kałamarzu! Pisać krwią jest wprawdzie grzechem, ale maż za to taki piękny męż­ c z y z n a gorzeć w piekle ?«

43. P r o b l e m a t o b o w i ą z k u p r a w d y . — Obo­ wiązek jest wywierającem przymus i popychają­ cem do czynu uczuciem, które nazywamy dobrem

i uważamy za nie ulegające dyskusyi (— nie chcemy mówić i nie chcieliśmy mówić o pochodzeniu, grani­ cach i o usprawiedliwieniu tego uczucia). Dla myśli­ ciela jednak wszystko jest rezultatem powstawania i wszystko, co powstało, ulega dyskusyi, jest on więc człowiekiem, nie poczuwającym się do obowiązku, dopóki jest myślicielem. Jako taki nie będzie też uczu­ wał obowiązku widzenia i wypowiadania prawdy, i nie będzie odczuwał tego uczucia. Myśliciel zapytuje: skąd ono pochodzi? dokąd zmierza? ale już na samo to py­ tanie patrzy powątpiewająco. Ale z tego czyby nie wy­ pływało, że maszyna myśliciela przestawałaby praco­ w a ć prawidłowo, jeśliby on rzeczywiście przy akcie poznania mógł się c z u ć n i e o d p o w i e d z i a l n y m ? W tem znaczeniu do z a s i l a n i a maszyny zdaje się być potrzebny ten sam element, który zapomocą ma­ szyny ma być zbadany. — Formuła byłaby być może następująca: p r z y p u ś c i w s z y , i ż istnieje obowią­ zek poznawania prawdy, jakże więc brzmi prawda w stosunku do każdego rodzaju innego obowiązku? — Ale hipotetyczne poczucie obowiązku c z y ż nie jest niedorzecznością ?

44. S t o p n i e m o r a l n o ś c i . — Z początku mo­ ralność jest środkiem, żeby gminę wogóle zacho­ w a ć i uchronić od zguby; następnie jest środkiem utrzymania gminy na pewnej wysokości i w pew­ nym stopniu dobrobytu. Motywy jej są b o j a ź ń i na­ d z i e j a : i mianowicie tem surowsze, potężniejsze i grubsze, im silniejsza jest jeszcze skłonność do rze­

263

262 c z y przewrotnych, jednostronnych, osobistych. Trzeba tutaj posługiwać się najokropniejszymi środkami za­ straszenia, dopóki łagodniejsze nie wywierają skutku i nie daje się inaczej osiągnąć ten podwójny rodzaj zachowania (do najsilniejszych należy wynalezienie życia pozagrobowego i wiecznego piekła). Potrzebne są wtedy tortury duchowe i oprawcy, którzyby je stosowali. Dalszymi stopniami moralności, a więc środkami do wyżej wspomnianych celów są przyka­ zania boskie (naprzykład prawo mojżeszowe); jeszcze dalszym i w y ż s z y m przykazania bezwzględnego po­ czucia obowiązku z jego »powinieneś«. — Wszystko to jeszcze dość z gruba wyciosane, ale s z e r o k i e stopnie, ponieważ ludzie jeszcze nie umieją stawiać stóp na delikatniejszych i w y ż s z y c h . Następnie przy chodzi moralność z e s k ł o n n o ś c i , s m a k u , w końcu z w n i k n i ę c i a — która wyrasta ponad złudne mo­ t y w y moralności, ale uświadamia sobie, że przez dłu­ gie czasy ludzkość innych posiadać nie mogła.

45. M o r a l n o ś ć w s p ó ł c z u c i a w u s t a c h nie p o h a m o w a n y c h . — W s z y s c y ci, co nie dość sil­ nie panują nad sobą i nie znają moralności, jako ustawicznego w rzeczach wielkich i drobnych pano­ wania nad sobą i przezwyciężania siebie, mimowol­ nie stają się gloryfikatorami dobrych, współczujących, życzliwych poruszeń, owej moralności instynktownej, nie posiadającej głowy, która zdaje się składać tylko z serca i rąk pomocnych. Ba, nawet jest w ich inte­

resie rzucać podejrzenie na moralność rozumu i o w ą drugą czynić wyłączną.

46. U s t ę p y d u s z y . — I dusza także musi po­ siadać swe określone kloaki, dla odpływu swych nie­ czystości: w tym celu służą osoby, stosunki towarzy­ skie, klasy społeczne lub ojczyzna, lub świat, lub w końcu — dla najbardziej wytwornych (mam na myśli naszych kochanych »pessymistów« nowoczes­ nych) — Pan Bóg.

47. Pewien rodzaj spokoju i kontempla­ c y i . — Bacz, żeby spokój twój i kontemplacya nie były jak spokój i kontemplacya psa przed jatką, któremu strach nie pozwala przysunąć się bliżej, a żądza nie daje się cofnąć: i który otwiera oczy, jak gdyby były paszczami.

48. Z a k a z b e z p r z y c z y n y . — Zakaz, którego przyczyny nie rozumiemy, lub nie uznajemy, jest nie­ tylko dla przekornych, lecz także dla żądnych po­

265

264 znania niemal nakazem: chce się doświadczyć, żeby się dowiedzieć, d l a c z e g o zakaz został wydany. Z a k a z y moralne, jak naprzyklad dekalogu, są stosowne dla epoki, kiedy rozum jest w poddaństwie: obecnie takie zakazy jak: »nie zabijaj«, »nie cudzołóż«, wydane bez umotywowania, miałyby raczej skutek szkodliwy, niż pożyteczny.

49. C h a r a k t e r y s t y k a . — Cóż to jest za czło­ wiek, który może powiedzieć o sobie: »gardzę bardzo łatwo, lecz nie nienawidzę nigdy. W każdym czło­ wieku wynajduję natychmiast coś, co można szano­ w a ć i dzięki czemu szanuję go: tak zwane c e c h y miłe pociągają mnie mało«.

s i ę człowieka bezinteresownego: pierwotnie g a r ­ d z o n o nim, lub o b a w i a n o s i ę jego podstępów.

51. U m i e ć b y ć m a ł y m . — Trzeba być tak blizko kwiatów, traw i motyli, jak dziecko, które sięga nie o wiele w y ż e j , niż one. My starsi natomiast wyrośliśmy nad nie i musimy się do nich zniżać; sądzę, że trawy n i e n a w i d z ą nas, kiedy wyznajemy dla nich s w ą miłość. Kto w e w s z y s t k i c h rzeczach dobrych chce uczestniczyć, musi także w pewnych chwilach umieć być małym.

52.

50. Współczucie i p o g a r d a . — Okazanie współczucia odczuwa się jako oznakę pogardy, g d y ż oczywiście przestało się być przedmiotem b o j a ź n i , skoro otrzymuje się dowody współczucia. Spadło się niżej poziomu r ó w n o w a g i , podczas kiedy już ta nie zadowala ludzkiej próżności i dopiero wyrastanie nad innych i przejmowanie bojaźnią udziela duszy wszyst­ kich uczuć upragnionych. Stąd rodzi się problemat, w jaki sposób powstało s z a c o w a n i e współczucia, również, jak należy objaśnić, dlaczego obecnie chwali

T r e ś ć s u m i e n i a . — Treść naszego sumienia stanowi wszystko, czego regularnie i bez przyczyny ż ą d a ł y od nas w latach dzieciństwa osoby, które szanowaliśmy, lub których się obawialiśmy. Sumienie więc budzi owo uczucie musu (»to zrobić muszę, tego zaniechać«), które nie p y t a : d l a c z e g o mu­ szę? — We wszystkich wypadkach, w których rzecz robi się z »ponieważ« i »dlaczego«, postępuje czło­ wiek b e z sumienia; przeto jednak jeszcze nie wbrew niemu. — Wiara w powagi jest źródłem sumienia: nie jest więc ono głosem B o g a w piersi człowieka, lecz głosem kilku ludzi w człowieku.

267

266 53. Pokonanie namiętności. Człowiek, który pokonał swe namiętności, wszedł w posiadanie najurodzajniejszej gleby: jak kolonista, który stał się panem lasów i bagien. S i e w dobrych dzieł ducho­ wych na gruncie pokonanych namiętności jest wtedy najpilniejszem i najbliższem zadaniem. Samo pokona nie jest tylko ś r o d k i e m , nie zaś celem; jeśli się na nie patrzy inaczej, szybko wschodzą wszelkiego ro­ dzaju zielska i dyabelstwa na opróżnionym tłustym gruncie, i rychło rozrastają się bujniej i szaleniej, niż kiedykolwiek.

54. Z r ę c z n o ś ć w u s ł u g i w a n i u . — Wszyscy tak zwani ludzie praktyczni posiadają zręczność w usłu­ giwaniu: to właśnie czyni ich praktycznymi, c z y to dla innych, c z y dla siebie samych. Robinson posiadał służącego jeszcze lepszego, niż Piątek: był nim Kruzoe.

55. Niebezpieczeństwo mowy dla wol­ n o ś c i d u c h o w e j . — Każdy w y r a z jest przesądem.

56. U m y s ł i n u d a . — Przysłowie: za leniwy, żeby się nudzić« daje dużo Dopiero zwierzęta najsubtelniejsze i zdolne są do nudy. — Byłby to temat poety: n u d a B o g a w siódmym dniu

»Madziar jest do myślenia. najczynniejsze dla wielkiego stworzenia.

57. Z o b c o w a n i a z e z w i e r z ę t a m i . — Powsta­ wanie moralności można jeszcze obserwować na na­ szym stosunku do zwierząt. Gdzie n i e wchodzi w grę pożytek lub szkoda, posiadamy uczucie zupełnej nie­ odpowiedzialności ; zabijamy i ranimy naprzykład owady, lub zostawiamy je przy życiu, zupełnie bez­ myślnie. Dotknięcie nasze jest tak ciężkie, iż nasze miłe zachowanie się względem kwiatów i m a ł y c h zwierząt prawie zawsze b y w a mordercze: co wcale nie zmniejsza naszego zadowolenia, jakie w nich znajdujemy. — Dziś mamy święto drobnych zwierzą­ tek, najznojniejszy dzień w roku: wokół nas roi się i pełza, my zaś mimowolnie, l e c z też nie zwracając uwagi rozgniatamy to tu, to tam robaczka lub o w a d a skrzydlatego.— Jeśli zwierzęta wyrządzają nam szkodę, dążymy wszelkimi sposobami do w y t ę p i e n i a ich, środki bywają często dosyć okrutne, właściwie bez woli z naszej strony: jest to okrucieństwo, w y p ł y w a ­ jące z bezmyślności. Jeśli są pożyteczne, tedy wy­ zyskujemy je: dopóki subtelniejsza roztropność nie

269

268 pouczy nas, iż pewne zwierzęta, wzamian za inne obchodzenie się, mianowicie za opiekę i hodowlę, wy­ nagrodzą nas sowiciej. Dopiero wtedy powstaje od­ powiedzialność. Unika się dręczenia zwierząt domo­ w y c h ; człowiek oburza się, widząc, iż ktoś inny względem swej krowy jest niemiłosierny, całkiem w myśl pierwotnej moralności gminnej, która pożytek w s p ó l n y widzi w niebezpieczeństwie, skoro jedno­ stka przeciw niemu grzeszy. Kto z gminy spostrzega przestępstwo, obawia się pośredniej szkody dla sie­ bie: i my lękamy się o dobroć mięsa, rolnictwa, środ­ ków komunikacyjnych, kiedy widzimy, że źle się ob­ chodzą ze zwierzętami domowemi. Przytem kto jest okrutny ze zwierzętami domowemi, budzi podejrzenie, że jest także okrutny względem ludzi słabych, nie­ równych, niezdolnych do zemsty; uchodzi za czło­ wieka nieszlachetnego, któremu z b y w a na dumie sub­ telniejszego rodzaju. W ten sposób powstają pierwo­ ciny sądów i uczuć etycznych: lwią część przytem sprawia teraz przesąd. Wiele zwierząt przez spojrzenia, dźwięki i giesty pobudza człowieka do p r z e n i k a ­ n i a w n i e w y o b r a ź n i ą i wiele religii przyucza do upatrywania w zwierzętach miejsca przemieszki­ wania dusz ludzkich i boskich: wskutek czego zaleca w obcowaniu ze zwierzętami wogóle szlachetniejszą ostrożność, ba nawet pełen czci lęk. Kiedy nawet ten przesąd niknie, rozbudzone przezeń uczucia dzia­ łają wciąż dalej, dojrzewają i rozkwitają. — Chrześ­ cijanizm, jak wiadomo, okazał się na tym punkcie religią ubogą i wsteczną.

58. N o w i a k t o r z y . — Niema między ludźmi rze­ c z y powszedniejszej nad śmierć; drugiemi w rzędzie idą urodziny, ponieważ nie w s z y s c y się rodzą, którzy przecież umierają; potem następuje ślub. Ale wszyst­ kie te małe tragikomedye podczas każdego z niezli­ czonych i nie dających się zliczyć przedstawień wy­ konywają

coraz nowi aktorzy i dlatego nieustannie

posiadają interesujących

się widzów:

kiedyby przy­

puszczać należało, że w s z y s c y widzowie z kuli ziem­ skiej dawno już z nudów wiszą po wszystkich drze­ wach. T y l e zależy na nowych aktorach, tak mało na sztuce.

59. Co z n a c z y »być u p a r t y m « ? Najkrótszą drogą nie jest jak najprostsza, lecz ta, na której wiatry najpomyślniejsze wydymają nasze ż a g l e : tak poucza nauka żeglarzy. Nie słuchać jej n a z y w a się być upartym: moc charakteru zmącona jest tutaj przez głupotę.

60. W y r a z » p r ó ż n o ś ć « . — Nieprzyjemnie, i ż pewne wyrazy, bez których my moraliści obyć się nie możemy w żadnym razie, same przez się za­

271

270 wierają już rodzaj cenzury obyczajów z owych czasów, kiedy uważano za kacerstwa najbliższe i najnatural­ niejsze poruszenia człowieka. T a k naprzyklad owo przekonanie zasadnicze, iż na falach społecznych miewamy pomyślną żeglugę, lub doznajemy rozbicia, o wiele więcej dzięki temu, za co uchodzimy, niż dzięki temu, czem j e s t e ś m y , przekonanie, które w każdym czynie społecznym musi być naszym ste­ rem, oznacza się i piętnuje wyrazem najogólniejszym »próżność«, »vanitas«: jedną z najpełniejszych i naj­ treściwszych rzeczy wyrazem, który ją oznacza, jako próżną właściwie i nikłą, coś wielkiego zapomocą deminutivum, ba, z rysem karykatury. Nie pomoże nic, musimy takich w y r a z ó w używać, ale przytem ucho swoje zamykać na podszepty starego nawyku.

się w fatum. — Obawa, jaką ludzie odczuwają przed teoryą niewolności woli, jest przeważnie obawą przed fatalizmem tureckim: sądzą, iż człowiek rezygnowałby niedołężnie i stał przed przyszłością z założonemi rękoma, ponieważby nie mógł w niej nic zmienić: lub też, zupełnie puściłby cugle s w y m kaprysom, po­ nieważ i one nie zdołałyby pogorszyć tego, co raz zostało przeznaczone. Głupstwa człowieka są rów­ nież częścią fatum, jak jego mądrość: i o w a obawa przed wiarą w fatum również jest fatum. I ty, biedny bojaźliwcze, jesteś niezwyciężoną Moira, która tronuje jeszcze nad b o g a m i ; dla wszystkiego, co przyjdzie, jesteś błogosławieństwem lub przekleń­ stwem i w każdym razie więzami, w których i naj­ silniejszy leży skrępowany; w tobie cała przyszłość świata ludzkiego została z góry określona, nie po­ może ci nic, jeśli przed samym sobą ci straszno.

61. 62. F a t a l i z m t u r e c k i . — Fatalizm turecki za­ wiera ten błąd zasadniczy, że człowieka i fatum jako dwie rozdzielone rzeczy wzajem sobie przeciwstawia: człowiek, mówią oni, może w a l c z y ć z fatum, starać się je zniweczyć, w końcu jednak pozostaje zawsze przy niem zwycięstwo; wskutek czego rzeczą roz­ sądną jest zrezygnować lub żyć według swego upo­ dobania. W rzeczywistości każdy człowiek sam jest częścią fatum: kiedy w podanym w y ż e j sposobie są­ dzi, iż w a l c z y z fatum, spełnia się właśnie w tem fatum; walka jest złudzeniem, ale również o w a rezy­ gnacya w fatum, wszystkie te złudzenia zawierają

A d w o k a t d y a b ł a . — »Tylko przez własną szkodę staje się człowiek m ą d r y m , tylko przez cu­ dzą szkodę staje się d o b r y m « — tak brzmi o w a szczególna filozofia, która całą moralność wyprowa­ dza ze współczucia, całą umysłowość z izolowania człowieka: przez to samo staje się nieświadomą rzecz­ niczką wszelkiej ziemskiej krzywdy. Albowiem dla współczucia potrzebne jest cierpienie, i dla izolacyi pogardzanie innymi.

272

373

63. Maski charakterów moralnych. — W czasach, kiedy maski charakterów, właściwych pewnym stanom, podobnie jak same stany, uchodziły za ostatecznie utrwalone, i moraliści byli uwiedzeni d o uznawania m o r a l n y c h masek charakterystycz­ nych za bezwzględne i do rysowania ich w ten spo­ sób. T a k Molière jako współcześnik społeczeństwa z czasów Ludwika X I V jest zrozumiały; w naszem społeczeństwie przejść i stopni pośrednich, zdawałby się genialnym pedantem.

strumieniem, nie zabezpieczywszy niego.

się uprzednio od

66. C o j e s t p r a w d a ? — S c h w a r z e r t (Melan­ chton): Głosi się często swoją wiarę, kiedy się ją właśnie straciło i szuka jej po wszystkich d r o g a c h , — i głosi się ją wtedy wcale nie najgorzej! — L u t e r : Mówisz dziś prawdziwie jak anioł, bracie! - S c h w a r ­ z e r t : Ale jest to myśl twoich wrogów, i stosują ją oni do ciebie. — L u t e r : Jest to więc kłamstwo dya­ belskiego pomiotu.

64. C n o t a n a j w z n i o ś l e j s z a . — W pierwszej erze ludzkości na jej w y ż s z y m stopniu męstwo uchodzi za cnotę najwznioślejszą, w drugiej sprawiedliwość, w trzeciej umiarkowanie, w czwartej mądrość. W któ­ rej erze żyjemy m y ? W której żyjesz t y ?

65. C o p r z e d t e m j e s t k o n i e c z n e — Czło­ wiek, który nie chce być panem s w e g o gniewu, na­ padów zawiści i zemsty, rozkoszy, i próbuje w czemś innem być mistrzem, jest tak głupi, jak rolnik, który zakłada i uprawia swe pola nad nieokiełznanym

67. Przyzwyczajenie do przeciwieństw. — Powszechna obserwacya niedokładna upatruje wszędzie w naturze przeciwieństwa (jak np. »ciepło i zimno«), gdzie niema przeciwieństw, tylko różnice stopni. To złe przyzwyczajenie prowadzi nas także do pojmowania i rozkładania natury wewnętrznej świata duchowo-obyczajowego według takich prze­ ciwieństw. Niewypowiedzianie wiele bolesności, zaro­ zumiałości, twardości, oddalenia i oziębienia przenikło w uczucie ludzkie wskutek tego, iż upatrywano prze­ ciwieństwa tam, gdzie były przejścia.

OZIEŁA NIETZSCHEGO

T. XI.

18

274

275 68.

C z y m o ż n a p r z e b a c z a ć ? — Jakże można wogóle wam przebaczać, kiedy nie wiecie, co czyni­ cie! N i e m a zupełnie nic do przebaczenia. — L e c z c z y w i e też człowiek kiedykolwiek z u p e ł n i e , co czyni? I jeśli to zawsze pozostaje przynajmniej k w e­ s t y ą , nie mają przeto ludzie nic sobie wzajem do przebaczenia, i łaskę o k a z y w a ć dla najrozumniejszego jest rzecz niemożliwa do spełnienia. Ostatecznie: j e ś l i b y złoczyńcy rzeczywiście wiedzieli, c o uczy­ nili — mielibyśmy prawo p r z e b a c z a ć tylko wtedy, jeślibyśmy posiadali prawo oskarżać i karać. T e g o jednak nie mamy.

69. W s t y d z p r z y z w y c z a j e n i a . — Czemu odczuwamy wstyd, kiedy nas spotyka dobrodziejstwo lub wyróżnienie, na które, jak się mówi, »nie zasłu­ żyliśmy«? Zdaje się nam przytem, żeśmy się wcisnęli w dziedzinę, do której nie należymy, z której powin­ niśmy być wyłączeni, niby w miejsce święte, lub święte świętych, którego noga nasza nie powinna była przestąpić. Dzięki błędowi innych dostaliśmy się przecież do niego: i teraz opanowywa nas w części bojaźń, w części cześć, w części zdziwienie, nie wiemy, czyśmy powinni uciekać, czy korzystać z bło­ gosławionej chwili i dobrodziejstw łaski. W każdym wstydzie zawiera się misteryum, które wydaje się być przez nas sprofanowanem, lub któremu grozi niebez­

pieczeństwo profanacyi; wszelka ł a s k a z a w s t y d z a . — Jeśli się z w a ż y jednak, że wogóle nigdy na nic nie »zasługujemy«, tedy, jeśli się oddamy temu poglą­ dowi n a łonie c h r z e ś c i j a ń s k i e g o pojmowania rzeczy, uczucie wstydu stanie się w s t y d e m z p r z y ­ z w y c z a j e n i a : ponieważ wtedy wydaje się, i ż B ó g błogosławi i zsyła łaski u s t a w i c z n i e . Pomijając jednak ten wykład chrześcijański, nawet dla mędrca zupełnie bezbożnego, który obstaje przy zasadniczej nieodpowiedzialności i braku zasługi wobec wszel­ kich działań i istot, ten stan w s t y d u z p r z y z w y ­ c z a j e n i a byłby możliwy. Jeśli traktuje się go, j a k g d y b y na to lub owo zasłużył, wtedy wyobraża so­ bie, że przeniknął do w y ż s z e g o rzędu istot, które wogóle na coś z a s ł u g u j ą , które są wolne i rze­ czywiście zdolne do dźwigania odpowiedzialności za swoje własne chcenie i możność. Kto doń z a w o ł a : »zasłużyłeś na to«, zdaje mu się w o ł a ć : »nie jesteś człowiekiem, lecz bogiem«.

70. Najniezręczniejszy wychowawca. U jednego zostały zaszczepione wszystkie jego cnoty prawdziwe na gruncie ducha przeczenia, u innego na jego niezdolności do przeczenia, a więc na jego duchu zgadzania się; trzeci poczerpnął całą swoją moralność ze swej dumy samotniczej, czwarty wyhodował ją na s w y m silnym popędzie społecznym. Przypuśćmy teraz, że niezręczni w y c h o w a w c y i przy­ padki posiali w tych czterech ziarna cnót nie na 18*

276

277

gruncie ich natury, na gruncie najżyźniejszym i naj­ urodzajniejszym: staliby się ludźmi niemoralnymi, sła­ bymi i nieprzyjemnymi. I ktoby był właśnie najnie­ zręczniejszym ze wszystkich w y c h o w a w c ó w , złem przeznaczeniem tych czworga? Fanatyk moralności, który s ą d z i , że dobro tylko z dobrego, tylko na dobrem wyrastać może.

czuje się powołany, żeby Boga w stokrotny spo­ sób w y s t a w i ć n a p r ó b ę , c z y też mówi o n prawdę, pozwala wnioskować, że misyonarz przystę­ puje tutaj do Boga swego z miną śmiałą i swobodną. To wystawianie B o g a na próbę jest jednym z naj­ subtelniejszych kompromisów między pobożnością i wolnością ducha, jaki kiedykolwiek wymyślony zo­ stał. — Obecnie i tego kompromisu już nie potrze­ bujemy.

71. O s t r o ż n y s p o s ó b p i s a n i a . — A : Lecz, jeśliby w s z y s c y to wiedzieli, byłaby to dla więk­ szości szkodliwa. Sam n a z y w a s z te opinie niebezpie­ cznemi dla tych, którym grozi niebezpieczeństwo, a przecież udzielasz ich publicznie? B: Piszę tak, że ani motłoch, ani populi, ani partye różnych rodzajów nie zechcą mnie czytać. T a k więc te opinie nie staną się nigdy publicznemu A: Jakże piszesz tedy? B: Ani pożytecznie, ani przyjemnie - dla tych trzech ro­ dzajów.

72. M i s y o n a r z e b o s c y . — Sokrates także czuje się misyonarzem boskim: lecz i w tem daje się wy­ czuć j a k o w y ś odcień ironii attyckiej i zamiłowania do żartów, które łagodzą to fatalne i tak zarozu­ miałe pojęcie. Mówi o tem bez namaszczenia: jego przenośnie o hamulcu i o koniu są proste i niekap­ łańskie. A właściwe zadanie religijne, do którego

73. S u m i e n n o ś ć w m a l a r s t w i e . — Rafael, któremu wiele zależało na Kościele (o ile był w y p ł a ­ calny), lecz, podobnie jak najlepszym z jego epoki, mało na przedmiotach wiary kościelnej, nie uczynił ani kroku, żeby się zbliżyć ku wymagającej eksta­ tycznej pobożności wielu swych klientów: zachował s w ą uczciwość, nawet w owym wyjątkowym obrazie, pierwotnie przeznaczonym na chorągiew, w Madon­ nie Sykstyńskiej. Tutaj chciał odmalować w i z y ę : lecz taką, jaką mogą mieć t a k ż e i miewają szlachetni młodzieńcy, nie posiadający »wiary«, w i z y ę przyszłej małżonki, niewiasty mądrej, z duszą szlachetną, mil­ czącej i bardzo pięknej, trzymającej w ramionach swoje pierworodne. Mogą sobie starzy, którzy przy­ wykli modlić się i uwielbiać, podobnie jak czcigodny starzec z lewej strony, czcić tutaj coś nadludzkiego: my, młodzi, tak zdaje się wołać do nas Rafael, wo­ limy trzymać z piękną dziewczyną z prawej strony,

279

278 która swem w y z y w a j ą c e m , zgoła niedewocyjnem spojrzeniem, zdaje się mówić do widza: »Nie prawdaż? ta matka z dzieckiem — jest to przyjemny, zachęca­ jący w i d o k ? « To oblicze i to spojrzenie wywołuje odblask radości w obliczach widzów; artysta, który to wymyślił, rozkoszuje się w ten sposób samym sobą i własną radość dołącza do radości odczuwają­ c y c h sztukę. — Co się tyczy »zbawicielskiego pier­ wiastku« w wyrazie głowy dziecka, Rafael, uczciwy, który nie chciał malować stanu duchowego, w któ­ rego istnienie nie wierzył, umiał w sposób miły po­ dejść swoich w i e r z ą c y c h wielbicieli; w y m a l o w a ł tę, nierzadko zdarzającą się igraszkę natury, oczy męża w głowie dziecka, i mianowicie oczy męża dzielnego, uczynnego, które spostrzegają nędzę. Oko takie idzie w parze z brodą; że tej niema i że d w a różne okresy życia przemawiają tutaj z jednego obli­ cza, to jest przyjemnym paradoksem, który wierni wytłumaczyli sobie w sensie wiary w cuda: tak jak tego miał prawo oczekiwać artysta od ich sztuki tłu­ maczenia i wykładania.

dla niego potrzebne, czego rzeczywiście ma sobie ży­ czyć. Obydwa warunki, przyjęte i wcielone we wszyst­ kie inne religie, właśnie przez chrześcijanizm zostały zaprzeczone. Jeśli mimo to zachował on modlitwę, obok wiary we wszystko wiedzący i przewidujący rozum boski, przez którą właśnie tę modlitwę uczynił w grun­ cie niedorzeczną, ba, bluźnierczą — to i w tem znowu wykazał swą godną podziwu przebiegłość w ę ż o w ą ; albowiem jasny nakaz »nie módl się«, doprowa­ dziłby chrześcijan przez n u d ę do niechrześcijanizmu. W chrześcijańskiem ora et labora, ora zastępuje miejsce p r z y j e m n o ś c i : i cóżby mieli począć bez ora owi nieszczęśliwi, którzy zabronili sobie labora, święci! — lecz bawić się rozmową z Bogiem, w y m a ­ dlać od niego rozmaite rzeczy przyjemne, samemu cokolwiek żartować z tego, jak można być tak głu­ pim, żeby, posiadając ojca tak doskonałego, mieć jeszcze inne życzenia — to było dla świętych bardzo dobrym wynalazkiem.

75.

74. M o d l i t w a . — Tylko pod dwoma warunkami wszelka modlitwa — ten jeszcze nie całkiem w y g a s ł y obyczaj czasów dawniejszych — posiadałaby sens: mu­ siałoby być rzeczą możliwą skłonić bóstwo do posta­ nowienia lub wpłynąć na zmianę jego postanowienia, i modlący winienby sam wiedzieć najlepiej, co jest

Świętobliwe k ł a m s t w o . — Kłamstwo, z którem na ustach umarła A r r y a (Paete, non dolet), przyćmiewa wszystkie prawdy, jakie kiedykolwiek wygłosili umierający. Jest to jedyne k ł a m s t w o świętobliwe, jakie się wsławiło; podczas kiedy woń świętobliwości zachowały zresztą tylko błędy.

281

280 76.

79.

A p o s t o ł n a j n i e z b ę d n i e j s z y . — Między dwunastu apostołami jeden musi być zawsze twardy jak kamień, żeby na nim mógł być zbudowany nowy kościół.

Mowa i pismo ludzi r e l i g i j n y c h . — Jeśli styl i wrażenie ogólne kapłana, mówiącego lub piszącego, nie zapowiada już człowieka r e l i g i j ­ n e g o , to nie należy brać poważnie jego zdań o re­ ligii i na korzyść religii. Pozostały one b e z s i ł ­ n e m i dla samego ich właściciela, jeśli, jak to zdradza styl jego, posiada ironię, zarozumiałość, złoś­ liwość, nienawiść i wszelki zamęt i zmienność w na­ strojach, zupełnie jak człowiek najbardziej niereli­ gijny, to o ileż bezsilniejsze będą dopiero dla jego słuchaczy i czytelników! Krótko mówiąc, przyczyni się do tego, żeby uczynić ich jeszcze bardziej niere­ ligijnymi.

77. Co jest bardziej przemijające, duch c z y c i a ł o ? — W rzeczach prawnych, moralnych i religijnych, strona najbardziej zewnętrzna, widoma, a więc z w y c z a j , giest, ceremonia posiadają najwięcej t r w a ł o ś c i : s ą c i a ł e m , w które wstępują coraz n o w e d u s z e . Kult niby dosłowny tekst ustalony coraz inaczej b y w a objaśniany; pojęcia i uczucia są płynne, obyczaje stałe.

78. W i a r a w c h o r o b ę c h o r o b ą . — Dopiero chrześcijanizm w y m a l o w a ł dyabła na ścianie świata; dopiero chrześcijanizm wprowadził grzech na świat. Wiara w środki zbawienne, proponowane przez niego, została stopniowo wstrząśnięta do najgłębszych ko­ rzeni: ale wciąż jeszcze trwa w i a r a w c h o r o b ę , której nauczył i którą rozpowszechnił.

80. Niebezpieczeństwo osobowości. — Im bardziej B ó g stawał się osobą, tem mniej pozo­ stawano mu wiernym. Ludzie są daleko bardziej przywiązani do obrazów s w y c h myśli niż do najdroż­ szej z osób kochanych: dlatego poświęcają się dla państwa, kościoła i także dla Boga — o ile ten po­ zostaje i c h wytworem, i c h m y ś l ą i nie jest rozu­ miany zbyt osobiście. W tym ostatnim wypadku s w a ­ rzą się z nim niemal zawsze: nawet najpobożniejszemu wymykają się gorzkie słowa: »Boże mój, czemuś mnie opuścił!«

283

282 81. S p r a w i e d l i w o ś ć z i e m s k a . — Jest możli­ wem w y w a ż y ć z zawias sprawiedliwość ziemską — zapomocą nauki o zupełnej nieodpowiedzialności i nie­ winności wszystkich: a uczyniono już próbę w tym kierunku — właśnie na gruncie nauki przeciwnej o zu­ pełnej odpowiedzialności i winie każdego. Był to zało­ życiel chrześcijaństwa, który chciał znieść sprawiedli­ wość ziemską i usunąć ze świata sąd i karę. Albo­ wiem wszelką winę pojmował jako »grzech«, to jest jako przestępstwo w z g l ę d e m B o g a , n i e zaś prze­ stępstwo względem świata; z drugiej strony każdego uważał za grzesznika w wielkiej mierze i niemal pod każdym względem. Winni jednak nie powinni być sędziami równych sobie: tak orzekała jego słuszność. W s z y s c y więc sędziowie sprawiedliwości ziemskiej byli w oczach jego tak winni, jak skazani przez nich, a wyraz ich niewinności w y d a w a ł mu się obłudnym i faryzeuszowskim. Ponadto z w a ż a ł na motywy po­ stępków, nie zaś na ich skutek, i co do sądzenia mo­ t y w ó w uważał tylko jednego za dostatecznie by­ strego: siebie samego (lub jak się on wyrażał: Boga).

nie czynią, jakie zamiary pociągnęły go do nich i że teraz gdzieindziej go popychają. N i e przystępowa­ liśmy do partyi lub religii z p r z y c z y n ś c i ś l e n a u k o w y c h : nie powinniśmy też, przy pożegnaniu, a f e k t o w a ć tego.

83. Z b a w i c i e l i l e k a r z . — Założyciel chrześci­ janizmu, jak to się samo przez się rozumie, jako z n a w c a duszy ludzkiej nie był bez wielkich braków i uprzedzeń, i jako lekarz dusz oddawał się osławio­ nej i pospolitej wierze w środki uniwersalne. Nieraz w swojej metodzie podobny jest do owego dentysty, który chce leczyć każdy ból przez wyrwanie zęba: tak naprzykład kiedy zmysłowość z w a l c z a radą: »Jeśli cię oko gorszy, wyłup je«. L e c z istnieje mimo wszystko różnica, że ów dentysta osiąga przynaj­ mniej cel swój, usuwa ból pacyenta — prawda, że w sposób tak grubiański, iż się ośmiesza przez to: pod­ c z a s kiedy chrześcijanin, który postępuje według owej rady, i wierzy, iż zmysłowość swoją zabił, oszukuje siebie: żyje ona dalej sposobem tajemnym wampirów i dręczy go pod odrażającemi maskami.

82. Afektacya przy p o ż e g n a n i u . — Kto chce odstąpić partyi lub religii, sądzi, że dlań ko­ nieczna obalać je. Pretensya zarozumiała. Konieczna tylko, żeby przejrzał jasno, jakie kluby trzymały go dotychczas w tej partyi lub religii, i że teraz już tego

84. W i ę ź n i o w i e . — P e w n e g o poranku więźnio­ wie zeszli na miejsce pracy: dozorca nie był obecny.

285

284 Niektórzy więźniowie, jak to było ich zwyczajem, wzięli się natychmiast do pracy; inni stali bezczyn­ nie i poglądali zuchwale wokoło. Wtedy jeden z nich wystąpił i rzekł silnym głosem: »Pracujcie, ile chce­ cie, lub nie róbcie nic: wszystko to jedno. Wasze ta­ jemne zamiary w y s z ł y na światło, dozorca więzienny podsłuchał w a s i w najbliższym czasie zarządzi nad wami sąd straszliwy. Znacie go, jest surowy i długo pamięta winy. L e c z teraz zważcie: zaniepoznawaliście mnie dotychczas: nie jestem, czem się zdaję. Co wię­ c e j : jestem synem dozorcy więziennego i wszystko znaczę u niego. Mogę w a s ocalić i chcę w a s ocalić. L e c z , rozumie się, tylko tych z w a s , którzy mi w i e r z ą , że jestem synem dozorcy więziennego. Inni niechaj zbierają owoce s w e g o niedowiarstwa«. »Cóż, odezwał się po pewnem milczeniu jeden ze starszych więźniów, cóż może ci na tem zależeć, czy ci wie­ rzymy lub nie? Jeśli rzeczywiście jesteś synem, i mo­ żesz to, co mówisz, rzeknij dobre słowo za nami wszystkimi: byłoby to istotnie poczciwie z twej strony. L e c z rozmowom o wierze i niedowiarstwie daj spo­ k ó j ! « »I, wtrącił się tutaj jeden z młodszych, nie wie­ rzę ja jemu z g o ł a : wbił sobie po prostu coś do głowy. Idę o zakład, że po ośmiu dniach znajdować się będziemy tutaj, jak dziś, i że dozorca więzienia nie wie n i c « . »A jeśli nawet coś wiedział, to już nie wie teraz tego, rzekł ostatni z więźniów, który dopiero teraz schodził w podwórze, dozorca więzienia w tej chwili zmarł nagle«. — »Hola, zawołało wielu jedno­ cześnie, hola, panie synie, jak stoi sprawa ze spad­ kiem? Czy może teraz jesteśmy t w y m i więźniami?« — »Rzekłem w a m , odparł zaczepiony łagodnie, że ka­ żdego z was, który we mnie wierzy, puszczę wolno,

tak pewnie, jak to, że ojciec mój żyje jeszcze«. — Więźniowie śmiać się przestali, jednak wzruszyli ra­ mionami i pozostawili go w miejscu, w którem stał.

85. P r z e ś l a d o w c a B o g a . — P a w e ł myśl t ę wy­ myślił, Kalwin ją przejął, że potępienie od wieków przeznaczono niezliczonej liczbie, i że ten piękny plan świata został tak urządzony, iżby objawiła się w nim wspaniałość Boga: niebo więc i piekło, i ludz­ kość istnieją po t o , — żeby zadowolić próżność Boską! Jak okrutna i nienasycona próżność musiała buchać w duszy tego, kto po raz pierwszy i po raz drugi wymyślił coś podobnego! — P a w e ł więc pozo stał Saulem — p r z e ś l a d o w c ą B o g a .

86.

S o k r a t e s . — Jeśli wszystko pójdzie dobrze, przyjdzie czas, kiedy dla postępu moralnego i rozu­ mowego będzie się brało do rąk raczej Memorabilie Sokratesa, niż Biblię, kiedy będzie się używało Montaigne'a i Horacego jako poprzedników i przewodni ków do zrozumienia tego najprostszego i nieprzemi jającego mędrca-pośrednika, Sokratesa. Do niego pro wadzą z powrotem najrozmaitsze drogi filozoficznego sposobu życia, które w gruncie rzeczy są sposobami

287

286 życia rozmaitych temperamentów, ustalonymi przez rozum i przyzwyczajenie, i wszystkie społem ze szczy­ tem swoim skierowane ku radowaniu się życiem i swoim własnem »ja«; skądby można było wywnios­ k o w a ć , iż najszczególniejszą cechą Sokratesa jest to, że miał udział we wszystkich temperamentach. Założyciela chrześcijanizmu przewyższał Sokrates po­ godnym rodzajem powagi i o w ą m ą d r o ś c i ą p e ł n ą k o n c e p t ó w , która stanowi najlepszy stan ducha w człowieku. Ponadto posiadał też większy rozsądek.

zrozumienia tych, którzy nauczyli się naszego języka; działać w tym kierunku, żeby każde dobro stało się dobrem powszechnem i dla wolnych wolnym dostę­ pem stalo, w końcu p r z y g o t o w y w a ć ów, dziś jeszcze oddalony, stan rzeczy, kiedy dobrym Euro­ pejczykom wpadnie w ręce ich wielkie zadanie: kie­ runek i nadzór nad całą cywilizacyą ziemską. — Kto głosi przeciwnie, żeby się nie troszczyć o dobre pi­ sanie i dobre czytanie — obie cnoty wyrastają i za­ nikają jednocześnie —, ten w rzeczy samej ukazuje ludom drogę, na jakiej coraz bardziej mogą się stać n a c y o n a l n y m i : pogarsza chorobę wieku i jest wrogiem dobrych Europejczyków, wrogiem duchów wolnych.

87. N a u c z y ć s i ę p i s a ć d o b r z e . — Czasy, kiedy mówiono dobrze, minęły, ponieważ minęły czasy cywilizacyi miejskiej. Ostateczna granica, na którą Arystoteles pozwalał wielkiemu miastu — żeby herold był jeszcze słyszany przez całą gminę ze­ braną —, o tę granicę troszczymy się już tak mało, jak nas mało obchodzą już gminy miejskie, nas, którzy chcemy być rozumiani ponad narodami. Przeto każdy dobrze po europejsku myślący musi nauczyć się p i s a ć d o b r z e i c o r a z l e p i e j : nie pomoże nic, chociażby się nawet urodziło w Niemczech, gdzie złe pisanie u w a ż a się za przywilej narodowy. Lepiej pisać jednak znaczy też myśleć lepiej; wynajdywać wciąż, coby było godne udzielenia innym i rzeczy­ wiście móc udzielać; stać się możliwym do przeło­ żenia na języki sąsiadów: uczynić się dostępnym dla

88. N a u k a n a j l e p s z e g o s t y l u . — Nauka stylu może być po pierwsze nauką wynajdywania wyrażeń, zapomocą których k a ż d y nastrój może być przenie­ siony na czytelnika i słuchacza; następnie nauką wy­ najdywania wyrażeń dla nastrojów n a j p o ż ą d a ń s z y c h dla człowieka, których więc udzielenie i prze­ noszenie na innych byłoby także najbardziej pożą­ dane: dla nastroju człowieka do głębi poruszonego, duchowo radosnego, jasnego i szczerego, który poko­ nał swe namiętności. To będzie nauka najlepszego stylu: odpowiada ona dobremu człowiekowi.

289

288 89. Z w r a c a ć u w a g ę n a t o k . — Tok zdań p o ­ kazuje, czy autor był znużony; oddzielne wyrażenia mogą być wciąż jeszcze silne i dobre, ponieważ były wynalezione oddzielnie i dawniej: w chwili, kiedy myśl po raz pierwszy zajaśniała autorowi. T a k często zdarza się Goethemu, który dyktował zbyt często, będąc znużonym.

90. J u ż i j e s z c z e . — A: Proza niemiecka jest jeszcze bardzo młoda: Goethe sądzi, że ojcem jej jest Wieland. B: T a k a młoda i już taka brzydka! A: L e c z — o ile m n i e wiadomo, już biskup Ufilas pisał prozą niemiecką; liczy więc już około piętnastu wie­ ków. B: T a k a stara i jeszcze taka brzydka!

91. Oryginalnie n i e m i e c k i e . — Proza nie­ miecka, która rzeczywiście nie powstała według wzoru i z pewnością może uchodzić jako oryginalny wy­ twór smaku niemieckiego, powinna udzielić wskazó­ wek gorliwym rzecznikom przyszłej oryginalnej kul­ tury niemieckiej, jak naprzykład, bez naśladownic­ twa wzorów, wyglądać będą strój prawdziwie nie­ miecki, towarzystwo niemieckie, niemieckie urządze­

nie mieszkań, obiad niemiecki. — Ktoś, co przez czas dłuższy dumał nad temi perspektywami, zawołał w końcu z przerażeniem: »Ależ, na Boga, być może p o s i a d a m y już tę kulturę oryginalną — tylko się o niej nie mówi chętnie!«

92. K s i ą ż k i z a k a z a n e . — Nie czytać nigdy, c o piszą owi aroganccy wszystkowiedze i rozczochrańcy, posiadający najwstrętniejszą wadę logicznych para­ doksów: stosują oni formy l o g i c z n e właśnie tam, gdzie w gruncie rzeczy wszystko zostało bezczelnie zaimprowizowane i wybudowane w powietrzu. (»Więc« znaczy u nich, ty ośle, czytelniku, dla ciebie to »więc* nie istnieje — lecz istnieje ono za to dla mnie« — na co odpowiedź brzmi: »ty ośle, pisarzu, pocóż więc piszesz ?«).

93. D o w c i p e m p o p i s y w a ć s i ę . — Każdy, kto chce p o p i s y w a ć s i ę swoim dowcipem pozwala się domyślać, że jest także obficie wyposażony ce­ chami przeciwnemi. O w a wada dowcipnych Francu­ zów przydawania dédain swym najlepszym pomysłom pochodzi z zamiaru, żeby uchodzić za bogatszych, niż są: ofiarowują niedbale, niby znużeni ciągiem darowywaniem z przepełnionych skarbców. OZIEŁA NIETZSCHEGO. T

XI.

290

291 94.

96.

Literatura niemiecka i francuska. — Nieszczęście niemieckiej i francuskiej literatury ostat­ nich stu lat polega na tem, iż Niemcy zawcześnie uciekli ze szkoły Francuzów — a Francuzi, następ­ nie, pobiegli zawcześnie do szkoły Niemców.

W i e l k i s t y l . — Wielki styl powstaje, kiedy piękno odnosi zwycięstwo nad czemś niezmiernie wielkiem.

97. 95. N a s z a p r o z a . — Żaden z narodów cywilizo­ w a n y c h nie posiada prozy tak złej, jak niemiecki; i kiedy bystrzy i wytworni Francuzi mówią: n i e m a prozy niemieckiej — to właściwie nie należy gnie­ w a ć się o to, ponieważ uprzejmiej to powiedziane, niż na to zasługujemy. Jeśli poszukamy przyczyn, w końcu przyjdziemy do szczególniejszego wyniku, iż Niemiec zna tylko prozę improwizo­ w a n ą i o żadnej innej nie ma nawet pojęcia. W y ­ daje mu się to wprost niezrozumiałem, kiedy W ł o c h mówi, że proza akurat o tyle jest trudniejsza od poezyi, o ile dla rzeźbiarza trudniejszem jest przed­ stawienie piękności nagiej, niż przedstawienie pięk­ ności odzianej. Uczciwie popracować nad wierszem, obrazem, rytmem i rymem — to rozumie i Niemiec i nie b y w a skłonny do nadawania szczególniejszej wartości poezyi improwizowanej. Ale pracować nad stronicą prozy, niby nad posągiem? — słucha tego, jak opowiadania z krainy bajek.

W y m i j a ć . — Nie wie się, na czem polega wdzięk w y r a ż e ń i zwrotów umysłów wybitnych, do­ póki nie umie się powiedzieć, na jaki w y r a z natknąłby się nieubłaganie każdy pisarz średni przy wyrażeniu tych samych rzeczy. W s z y s c y wielcy artyści przy kierowaniu s w y m zaprzęgiem lubią wymijać i prze­ kradać się — nigdy przecież do tego stopnia, żeby wywrócić.

98. C o ś j a k c h l e b . — Chleb neutralizuje smak innych potraw, zaciera go; dlatego wchodzi w skład każdego dłuższego posiłku. We wszystkich dziełach sztuki musi istnieć coś jak chleb, żeby mogły ł ą c z y ć w sobie rozmaite wrażenia: które, następując bez­ pośrednio i bez takich wypoczynków i pauz, prędkoby wyczerpały i w y w o ł a ł y odrazę, tak iż d ł u ż s z a uczta artystyczna byłaby niemożliwa.

19*

293

292 99. J e a n P a u l — Jean Paul wiedział bardzo wiele, lecz nie posiadał nauki, znał się na rozmaitych sztukach, lecz nie znał sztuki, wszystko niemal było dlań jadalnem, lecz nie posiadał smaku, posiadał uczucie i powagę, lecz jeśli dawał je kosztować, podlewał je nieznośną polewką z łez, ba, miał dow­ cip — lecz niestety dla s w e g o głodu miał go zbyt mało: wskutek czego właśnie przez brak dowcipu doprowadza do rozpaczy czytelnika. W ogólności był on różnobarwnem, o mocnej woni zielskiem, które w ciągu nocy zakwitło na urodzajnych niwach Szyl­ lera i Goethego: był dobrym, łatwym w pożyciu człowiekiem, a przecież fatalnością — fatalnością w szlafroku.

100. I w przeciwieństwie umieć smako­ w a ć . — Żeby dziełem przeszłości tak się rozkoszo­ wać, jak je odczuwali jego współcześni, trzeba mieć też na języku panujący w o w y c h czasach smak, prze­ ciw któremu ono p o w s t a w a ł o .

101. A u t o r z y s p i r y t u s o w i . — Wielu pisarzy nie jest ani duchem, ani winem, lecz spirytusem: mogą się zapalić, i wtedy wydzielają ciepło.

102. Z m y s ł p o ś r e d n i c z ą c y . — Zmysł smaku, jako zmysł prawdziwie pośredniczący, często przeko­ n y w a ł do swoich poglądów na rzeczy inne zmysły i nadawał im s w o j e prawa i przyzwyczajenia. Przy stole można podpatrzeć najsubtelniejsze tajemnice sztuk: obserwujcie, co smakuje, kiedy smakuje, po czem i jak długo smakuje.

103. L e s s i n g . — Lessing posiada cnotę prawdzi­ wie francuską, a nadto, jako pisarz, najpilniej uczęsz­ czał do szkoły Francuzów: umie on w oknie wysta­ w o w e m dobrze swe rzeczy ułożyć i pokazać. G d y b y nie ta s z t u k a prawdziwa, myśli jego, jak i ich przedmioty, pozostałyby niemal w cieniu, bez wiel­ kiej zresztą straty dla ogółu. Na jego s z t u c e jednak wielu uczyło się (szczególniej ostatnie pokolenie uczo­ nych niemieckich) i niezliczona liczba znalazła w niej przyjemność. Bez wątpienia, ci, którzy się od niego uczyli, nie potrzebowali przejmować także, jak to się tak często zdarzało, jego tonu nieprzyjemnego, sta­ nowiącego mieszaninę kłótni i goryczy. — Co do Lessinga, jako »liryka«, panuje dziś przecież zgoda: co do »dramaturga« zapanuje również.

295

294 104. N i e p o ż ą d a n i c z y t e l n i c y . — Jak dręczą autora owi czytelnicy poczciwi, z duszami grubawemi i niezręcznemi, którzy jeśli się o co potkną, zawsze upadną i za każdym razem bólu się nabawiają!

105. M y ś l i p o e t ó w . — Prawdziwe myśli u praw­ dziwych poetów występują w zasłonach, jak Egip­ cyanki: z ponad woalu połyskuje swobodnie tylko głębokie o k o myśli. — Biorąc średnio, myśli poetów nie są warte tyle, ile je cenią: płaci się właśnie za zasłonę i jednocześnie za własną ciekawość.

mistrzowską doskonałość i niedoskonałość (jego tłu­ maczenia listów Cycerona i L u c y a n a należą do naj­ lepszych przekładów niemieckich); lecz myśli jego nie dają nam nic do myślenia. Nie znosimy jego po­ godnych moralności, jak nie znosimy jego pogod­ nych niemoralności; jedne do drugich tak dobrze pa­ sują. Ludzie, którzy znajdowali w nich przyjemność, byli, z pewnością, lepszymi w gruncie ludźmi, niż my — lecz także cokolwiek bardziej ociężali, dla któ­ rych pisarz taki był p o t r z e b n y . — G o e t h e nie był potrzebny Niemcom, dlatego nie wiedzą, jaki z niego zrobić użytek. Przyjrzyjcie się pod tym wzglę­ dem najlepszym naszym mężom państwowym i arty­ stom: żaden z nich nie miał Goethego za wycho­ w a w c ę — i mieć nie m ó g ł.

108. 106. Piszcie w sposób prosty i pożyteczny. — Przejścia, wykonanie, kalejdoskopowość uczuć — wszystko to darowujemy autorowi, ponieważ wszystko to przynosimy ze sobą i zaliczymy na dobro jego książki, jeżeli on sam świadczy nam coś dobrego.

Rzadkie uroczystości. — Treściwość jędrną, spokój i dojrzałość — kiedy takie cechy znaj­ dziesz u autora, tedy zatrzymaj się, i świętuj długą uroczystość w pustyni: dużo czasu upłynie, zanim znowu poczujesz się tak dobrze.

109. 107. W i e l a n d . — Wieland lepiej niż pisał po niemiecku, wykazując przytem

ktokolwiek prawdziwie

S k a r b p r o z y n i e m i e c k i e j . — Jeśli pomi­ niemy dzieła Goethego, i szczególniej Rozmowy Goe­ thego z Eckermannem, najlepszą książkę niemiecką,

296

297

jaka istnieje: co pozostanie właściwie z niemieckiej literatury prozaicznej, coby zasługiwało na odczyty­ wanie bezustannie? Aforyzmy Lichtenberga, pierw­ sza księga Historyi mego życia Jung-Stillinga, Spóź­ nione lato Wojciecha Stiftera i Ludzie z Seldwyla Gottfrieda Kellera, i oto koniec, tymczasem przy­ najmniej.

doskonała cytata może zniweczyć całe strony, ba, całą książkę, ponieważ ostrzega czytelnika i woła do niego: »Uważaj, oto ja jestem drogim kamieniem, a wszystko wokół mnie ołowiem, szarym, nędznym o ł o w i e m ! « Każdy wyraz, każda myśl chce żyć tylko w s w o j e m t o w a r z y s t w i e : oto moralność stylu wytwornego.

110.

112.

S t y l w p i s a n i u i s t y l w m o w i e . — Sztuka pisania przedewszystkiem w y m a g a ś r o d k ó w , z a ­ s t ę p u j ą c y c h takie sposoby wyrażenia, które są dostępne tylko dla mówiącego: a więc zastępujących gesty, akcenty, tony, spojrzenia. Stąd styl w piśmie jest zupełnie inny, niż styl w mowie, i czemś o wiele trudniejszem —: mniejszymi środkami chce być rów­ nie zrozumiałym, jak tamten. Demostenes wygłaszał swe m o w y inaczej, niż my je czytamy: zanim oddał je do czytania, przedtem przerobił je. — Mowy Cy­ cerona w tym samym celu musiały być uprzednio demostenizowane: obecnie zawiera się w nich o wiele więcej forum rzymskiego, niż czytelnik znieść może.

Jak należy wypowiadać błędy. — Można się spierać, co jest szkodliwszą, kiedy błędy wypowiadane bywają źle lub tak dobrze, jak najlep­ sze prawdy. To pewna, że w pierwszym wypadku szkodzą głowie podwójnie i z trudem dają się z niej w y r u g o w a ć . L e c z i to prawda, że działają nie tak niezawodnie, jak w wypadku drugim: tamte są mniej zaraźliwe.

111.

O s t r o ż n i e z c y t o w a n i e m . — Młodzi auto­ rzy nie wiedzą, że dobre wyrażenie, dobra myśl od­ bijają dobrze tylko między podobnemi do siebie, że

113. Z a c i e ś n i a ć i p o w i ę k s z a ć . — Homer za­ cieśnił, zmniejszył zakres tematu, lecz powiększył sceny oddzielne i pozwolił im wybujać swobodnie — i tak samo czynili później wciąż tragicy: każdy z nich bierze jeszcze m n i e j s z ą część tematu, niż jego po­ przednik, lecz osiąga jeszcze b u j n i e j s z y porost w s w y m spokojnym, otoczonym żywopłotem, ogródku.

298

299 114.

Literatura i moralność objaśniają s i ę w z a j e m n i e . — Można okazać na literaturze greckiej, jakie siły rozwijały ducha greckiego, jak wstępował na drogi rozmaite, wskutek czego osłabł. Wszystko to jest obrazem, jak w gruncie rzeczy działo się także z m o r a l n o ś c i ą grecką i jak dziać się będzie z każdą moralnością: jak pierwotnie była przymusem, jak najpierw w y k a z y w a ł a surowość, a potem stawała się stopniowo łagodniejszą, jak w końcu powstała przyjemność z pewnych postęp­ ków, z pewnych konwenansów i form, i z tej znowu pociąg do pełnienia ich wyłącznie, do wyłącznego ich posiadania: jak droga napełnia się i przepełnia spółzawodnikami, jak następuje przesycenie, jak wy­ najduje się nowe przedmioty walki i ambicyi, przy­ wołuje do życia przestarzałe, jak widowisko powta­ rza się, jak widzowie wogóle nużą się widowiskiem, g d y ż całe koło zdaje się być spełnione — i wtedy następuje cisza, wytchnienie: potoki przepadają w piasku. Wtedy b y w a koniec, przynajmniej p e ­ w i e n koniec.

się dłużej, przy całej rozmaitości posiadają prosty geometryczny schemat liniowy. Bez takiego substratu matematycznego żadna okolica nie może być niczem, sprawiającem przyjemność artystyczną. I być może prawidło to pozwala się zastosować w przenośni do ludzi.

116. O d c z y t y w a ć . — Żeby umieć odczytywać, trzeba umieć d e k l a m o w a ć : wszędzie należy sto­ sować barwy blade, lecz stopień bladości musi być w ścisłym stosunku do zasadniczego malowidła peł­ nego barw głębokich, które unosi się wciąż i kieruje, to znaczy, zastosowany do d e k l a m a c y i tych sa­ mych ustępów. Trzeba więc być do niej samej zdolnym.

117. Z m y s ł d r a m a t y c z n y . — Kto nie posiada czterech delikatniejszych zmysłów sztuki, stara się pojąć wszystko zapomocą najordynarniejszego, pią­ tego: to jest właśnie zmysłem dramatycznym.

115. Jakie okolice trwałą przyjemność s p r a w i a j ą . — Ta okolica posiada cechy wybitne do obrazu, ale nie mogę znaleźć dla niej formuły, jako całość pozostaje dla mnie nieuchwytną. Spo­ strzegam, że wszystkie krajobrazy, które podobały mi

118. H e r d e r . — Herder wcale nie jest tem, za co się brać kazał (i za co sam brać się radby): ani wielkim

301

300 myślicielem i wynalazcą, ani świeżą, urodzajną glebą dziewiczą z niewyzyskaną silą. L e c z posiadał w naj­ w y ż s z y m stopniu zmysł przeczuwania, spostrzegał i zbierał nowalie sezonowe wcześniej, niż w s z y s c y inni, którzy następnie sądzić mogli, że on je wyho­ dował: duch jego wahał się między jasnością i ciem­ nością, starem i miodem, i był wszędzie jako strzelec i czatownik, gdzie były przejścia, zapadania się, wstrząśnienia, oznaki wewnętrznych źródeł i stawa­ nia się: niepokój wiosenny pędził go wszędy, lecz on sam wiosną nie był! — Przeczuwał to snać kiedy niekiedy, a przecież wierzyć nie chciał samemu so­ bie, on, kapłan ambitny, któryby tak chętnie pragnął być papieżem duchowym s w y c h czasów! To było źródłem jego cierpienia: zdaje się, iż długo żył jako pretendent licznych królestw ducha, ba, powszech­ nego państwa duchowego i miał zwolenników, któ­ rzy weń wierzyli: między nimi znajdował się młody Goethe. L e c z zewsząd, gdzie rzeczywiście rozdawano korony, odszedł z próżnemi rękoma: Kant, Goethe, następnie prawdziwi pierwsi niemieccy historycy, fi­ lologowie odjęli mu to, co roił był dla siebie — często jednak w największej cichości i tajemnicy n i e roił nawet. Właśnie kiedy wątpił o sobie, chęt­ nie okrywał się godnością i zapałem: były one dla niego zbyt często osłonami, które musiały wiele ukrywać, oszukiwać i pocieszać jego samego. Posia­ dał rzeczywiście zapał i ogień, lecz ambicya jego była o wiele większa! Ona to niecierpliwie rozdmu­ chiwała ogień, że ten buchał, trzaskał i dymił — s t y l jego bucha, trzaska i dymi —, ale on pragnął płomienia w i e l k i e g o , i tego nie w y d a ł nigdy! Nie siedział za stołem właściwych twórców: a ambicya

nie pozwalała mu, żeby zasiadł skromnie między właściwie spożywającymi. Był też gościem niespo­ kojnym, pierwszy próbował wszystkich potraw du­ chowych, jakie Niemcy w ciągu pół wieku poznosili sobie ze wszystkich dziedzin świata i ze wszystkich czasów. Nigdy prawdziwie syty i zadowolony, po­ nadto był Herder zanadto często chory: wtedy zawiść nieraz siadała przy jego łożu i obłuda nawiedzała go także. Coś zranionego i skrępowanego było w nim zawsze: i bardziej niż jakiemukolwiek z naszych tak zwanych »klasyków« z b y w a mu na prostej, dzielnej męskości.

119. W o ń w y r a z ó w . — Każdy w y r a z m a s w ą woń: istnieje harmonia i dysharmonia woni, a więc i wyrazów.

120. S t y l w y s z u k a n y . — Styl znaleziony obrazą dla miłośników stylu wyszukanego.

jest

121. Ś l u b o w a n i e . — Nie będę czytał autora, po którym spostrzega się, że chciał książkę napisać:

303

302 lecz tylko takich, których myśli niepostrzeżenie stały się książką.

122.

Konwencyonalność artystyczna. — T r z y czwarte Homera jest konwencyonalnością, i po­ dobnie rzecz ma się ze wszystkimi artystami grec­ kimi, którzy nie posiadali gruntu do nowoczesnej go­ rączki oryginalności. Wszelka obawa przed konwen­ cyonalnością była im obca; dzięki niej stanowili jedno ze s w ą publicznością. Konwencyonalność bowiem dla słuchaczów jest n a b y t y m środkiem artystycznym do zrozumienia, z trudem wyuczonym językiem wspól­ nym, zapomocą którego artysta rzeczywiście może się u d z i e l i ć . Nadewszystko kiedy, jak poeci i mu­ z y c y greccy, każdem swem dziełem pragnie zwycię­ żyć n a t y c h m i a s t — ponieważ przyzwyczajony jest w a l c z y ć publicznie z jednym lub dwoma współ­ zawodnikami —, kiedy pierwszym warunkiem jest, żeby n a t y c h m i a s t też był z r o z u m i a n y : c o właśnie możliwem jest tylko dzięki konwencyonal­ ności. To, co artysta wynajduje ponad konwencyo­ nalność, to daje z dobrej woli i przytem sam się na­ raża, w najlepszym razie z tem tylko powodzeniem, ż e s t w a r z a nową konwencyonalność. Z a z w y c z a j , to, co jest oryginalnego, podziwiają, nieraz nawet ubóstwiają, lecz rzadko rozumieją; uparcie unikać konwencyonalności: znaczy nie chcieć być rozumia­ nym. Na co tedy wskazuje nowoczesna gorączka oryginalności ?

123. A f e k t o w a n i e n a u k o w o ś c i p r z e z arty­ s t ó w . — Szyller, podobnie innym artystom niemiec­ kim, sądził, że jeśli się ducha posiada, ma się też prawo z p i ó r e m w ręku i m p r o w i z o w a ć na te­ mat różnych przedmiotów trudnych. I oto stoją przed nami jego wypracowania prozą — pod każdym wzglę­ dem wzory, jak n i e wolno przystępować do kwestyi naukowych z dziedziny estetyki i etyki, — i niebez­ pieczeństwo dla młodych czytelników, którzy w po­ dziwie swoim dla Szyllera poety nie mają odwagi lekceważyć Szyllera myśliciela i pisarza. — Pokusa, która tak łatwo o p a n o w y w a artystę, pokusa tak wy­ baczalna, iść też raz na zakazaną właśnie dla s i e ­ b i e łąkę i do n a u k i wtrącić słówko swoje — albo­ wiem najdzielniejszy znajduje nieraz swój zawód i pracownię swoją nieznośnymi —, pokusa ta prowadzi artystę tak daleko, że całemu światu chce pokazać, czego on wcale widzieć nie potrzebuje, mianowicie, że w jego komnatce myśliciela ciasno i nieporządnie — i czemużby nie? przecież on w niej nie mieszka! — że spichlerze jego wiedzy albo są puste, albo napeł­ nione gratami — i czemużby nie? w gruncie rzeczy artyście-dziecku nawet w c a l e nieźle z tem — i prze­ dewszystkiem, że nawet do najłatwiejszych sposo­ bów metody naukowej, z którymi nawet początku­ jący są spoufaleni, stawy jego są za mało w y ć w i ­ czone i za ociężałe — i tego także, zaprawdę, wsty­ dzić się nie potrzebuje! — Natomiast rozwija nieraz wcale niemałą sztukę w n a ś l a d o w a n i u błędów, niedorzeczności i złej uczoności, jakie się w cechu naukowym zdarzają, w tem przekonaniu, że to właś­

305

304 nie, jeżeli nie do rzeczy, to przecież do pozorów rze­ c z y należy: i to też jest zabawne w takich pis­ mach artystów, że w nich artyści, mimowolnie, czy­ nią wprost, co do ich urzędu należy parodyują natury naukowe i nieartystyczne. A innego stano­ wiska, prócz parodyującego, mieć on nie powinien, o ile jest artystą i tylko artystą.

124. I d e a F a u s t a . — Młodziutka s z w a c z k a została uwiedziona i unieszczęśliwiona; złoczyńcą jest wielki uczony czterech fakultetów. C z y ż b y mogło to stać się naturalnie? Nie, z pewnością nie! Gdyby nie dyabeł w swej własnej osobie, wielki uczony nie do­ piąłby s w e g o celu. C z y ż b y to był rzeczywiście naj­ większy niemiecki »pomysł tragiczny«, jak to się słyszy między Niemcami? — Dla Goethego jednak była i ta myśl zbyt straszliwa; jego serce łagodne nie mogło się uspokoić, póki młodziutkiej szwaczki, » biednej duszyczki, która tylko raz się zapomniała, po jej śmierci mimowolnej, nie przeniósł w sąsiedz­ two świętych; ba, nawet wielkiego uczonego udało mu się zapomocą figla, spłatanego dyabłu w chwili decydującej, przenieść w porę do nieba, jego, »czło­ wieka dobrego«, z »ciemnymi popędami«: - tam, w niebie odnajdują się kochankowie znowu. Goethe rzekł pewnego r a z u , że dla właściwego tragizmu przyrodzenie jego było zbyt zgodne.

125. Czy istnieją klasycy niemieccy? — Sainte-Beuve robi w jednem miejscu uwagę, że do pewnego rodzaju literatury wyraz »klasyk« zgoła nie pasuje: nikt naprzykład nie będzie lekkomyślnie mó­ wił o «klasykach niemieckich«! Co powiedzą na to księgarze niemieccy, będący w trakcie dodania do pięćdziesięciu klasyków niemieckich, w jakich już wierzyć musimy, pięćdziesięciu innych? Zdaje się niemal, jak gdyby trzeba tylko od lat trzydziestu być zmarłym i publicznie leżeć jako łup dozwolony — żeby nagle i niespodziewanie usłyszeć jako klasyk trąbę zmartwychwstania! I to w czasach i u narodu, gdzie nawet z sześciu wielkich protoplastów litera­ tury pięciu się starzeje lub się przestarzało, — pod­ czas kiedy ten czas i ów naród n i e odczuwa po­ trzeby wstydzenia się t e g o ! Albowiem oni ustą­ pili przed s i ł a m i tego czasu — rozważcie to tylko z całą sprawiedliwością ! — O Goethem, jak wzmiankowano wyżej, nie mówię, należy on do wyż­ szego rodzaju literatury, niż »literatury narodowe«: wskutek tego stosunek jego do swego n a r o d u nie mierzy się ani tem, czy żyje, ani c z y jest nowy, ani c z y jest przestarzały. Dla nielicznych żył on i żyje jeszcze: dla większości jest tylko fanfarą próżności, którą odgrywa się kiedy niekiedy nad granicami Nie­ miec. Goethe był nietylko dobrym i wielkim człowie­ kiem, lecz k u l t u r ą — Goethe w historyi Niemców jest wypadkiem, który minął bez skutków: ktoby był w stanie, naprzykład w polityce niemieckiej ostatnich lat siedmdziesięciu, odszukać choćby cząstki Goethego! (podczas kiedy cząstka Szyllera, a nawet, być może, DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.

20

306 Lessinga była w nich czynna). L e c z ci pięciu innych! Klopstock starzał się już za życia z wielką przytem godnością; i to tak gruntownie, że rozważna książka z jego lat późniejszych, Rzeczpospolita uczonych, z pewnością do dziś dnia przez nikogo nie była brana poważnie. Nieszczęściem Herdera było, że pisma jego były zawsze albo za świeże, albo przestarzałe; dla głów subtelniejszych i silniejszych (jak dla Lichtenberga) naprzykład nawet najgłówniejsze dzieło Her­ dera, jego Idee do historyi ludzkości, było natych­ miast po ukazaniu się już czemś przestarzałem. Wieland, który sam żył bujnie i budził życie, jako czło­ wiek mądry, śmiercią swoją wyprzedził zanik s w e g o wpływu. Lessing żyje może jeszcze — lecz między młodymi i coraz młodszymi uczonymi! I Szyller dziś z rąk młodzieńców przeszedł do rąk chłopców, wszystkich chłopców niemieckich! Jest to wszak znany sposób starzenia się, że książka zstępuje do coraz mniej dojrzałych okresów wieku. — I co tych pięciu tak odsunęło, że ludzie pilni i posiadający dobre wykształcenie już ich nie czytują ? L e p s z y smak, lepsza wiedza, większy szacunek dla prawdy i rzeczywistości: same tylko więc cnoty, które znowu o w y c h pięciu i dziesięciu lub dwudziestu innych 0 mniej głośnych imionach s z c z e p i ł o dopiero w Niemczech, i które dziś niby wysoki las rozesłały nad ich grobami obok cienia czci coś z cienia zapom­ nienia. — L e c z k a s y k a m i nie s ą s z c z e p i c i e l e cnót umysłowych i literackich, lecz w i e ń c z y c i e l e i najwyższe szczyty tych cnót, wznoszące się nad ludami, kiedy same ludy giną: albowiem one są lżej­ sze, wolniejsze, czystsze, niż tamte Możliwy tak w y s o k stan ludzkości, że Europa ludów będzie należała do

307. ciemnej przeszłości, lecz że Europa ż y ć będzie jeszcze w trzydziestu bardzo starych, nigdy nie prze­ starzałych książkach: w klasykach.

126. I n t e r e s u j ą c a , l e c z n i e p i ę k n a . — Oko­ lica ta ukrywa, lecz posiada jakieś znaczenie, któ­ reby się chciało o d g a d n ą ć : dokąd spojrzę, czytam w y r a z y i wskazówki do wyrazów, lecz nie wiem, gdzie się zaczyna zdanie, rozwiązujące zagadkę tych wszystkich wskazówek, i w y k r ę c a m sobie szyje, pró­ bując, czy należy je czytać stąd, c z y stamtąd.

127. Przeciw nowatorom językowym. — Wprowadzanie do j ę z y k a rzeczy nowych lub wskrze­ szanie starych, przekładanie rzadkich i obcych, dą­ żenie do bogactwa w y r a z ó w zamiast do ogranicze­ nia — zawsze jest oznaką niedojrzałego lub zepsu­ tego smaku. Szlachetne ubóstwo, lecz w niepozornej chudobie swoboda mistrzowska wyróżnia greckich artystów słowa: chcą oni posiadać m n i e j , niż lud — albowiem ten jest najbogatszy rzeczami staremi i no­ wemi — ale to niewiele chcą posiadać l e p i e j . Prędko można się załatwić z wyliczeniem ich archaiz­ mów i form cudzoziemskich, lecz niema końca po­ dziwu, jeśli się posiada dobre oko, dla lekkiego i de­

308

309

likatnego sposobu obcowania ich z tem, co jest co­ dziennego i pozornie dawno zużytego w wyrazach i zwrotach.

128. A u t o r o w i e s m u t n i i p o w a ż n i . — Kto n a papier przenosi, co c i e r p i , staje się autorem s m u t ­ n y m : lecz p o w a ż n y m , jeśli nam mówi, c o c i e r ­ p i a ł i czemu teraz w y p o c z y w a w radości.

131. M y ś l p o p r a w i a ć . — Styl poprawiać — zna­ c z y myśl poprawiać, i zgoła nic więcej! — Kto nie przyzna tego natychmiast, nigdy o tem przekonany nie będzie.

132. Książki k l a s y c z n e . — Najsłabszą stroną każdej książki klasycznej jest to, że jest napisana w zanadto ojczystym języku autora.

129. Z d r o w i e s m a k u . — Czem się dzieje, że zdro­ wie nie jest tak zaraźliwe, jak choroby, wogóle i szczególniej co do smaku. Lub czy może istnieją epidemie z d r o w i a ?

133.

Książki atrament i stół ment i stół do książki są tak

z ł e . — Książka winna wołać o pióro, do pisania: lecz z a z w y c z a j pióro, atra­ pisania wołają o książkę. Dlatego dziś błahe.

130. P o s t a n o w i e n i e . — Nie czytać więcej książki, która jednocześnie urodziła się i została ochrzczona (atramentem).

134. Przytomność z m y s ł ó w . — Publiczność, rozmyślając nad malowidłem, staje się poetą; i roz­ myślając nad poematem, obserwatorem, W chwili, kiedy artysta ją przywołuje, brak jej zawsze odpo­

310 w i e d n i e g o zmysłu, tomności zmysłów.

311 więc

nie umysłu,

lecz przy­

135. M y ś l i w y b o r o w e — W y b o r o w y styl wybitnej epoki wybiera nietylko wyrazy, lecz i myśli — i mia­ nowicie oboje między z w y c z a j n y m i i p a n u j ą ­ j ą c y m i : ryzykowne i o zbyt świeżej woni myśli dla dojrzalszego smaku są nie mniej wstrętne, jak nowe, szalenie śmiałe obrazy i wyrażenia. Z czasem oboje — wyborową myśl i wyborowe słowo — czuć z lekka miernością, g d y ż woń wyborowości łatwo się ulatnia i wtedy odczuwa się tylko rzecz zwyczajną i codzienną.

136. G ł ó w n a p r z y c z y n a z e p s u c i a stylu. — Chcieć o k a z y w a ć dla rzeczy więcej odczucia, niż się p o s i a d a rzeczywiście, psuje styl w mowie i we wszystkich sztukach. Każda sztuka wielka posiada raczej skłonność przeciwną: lubi, jak każdy człowiek wybitny pod względem moralnym, zatrzymywać uczu­ cie w drodze i nie pozwala mu dobiegać do s a m e g o końca. Ta wstydliwość, ta półwidoczność uczucia daje się obserwować najpiękniej naprzykład u Sofoklesa; i zdaje się to rysy uczucia prześwietlać, kiedy podaje się samo za trzeźwiejsze, niż jest.

137. Na uniewinnienie ciężkich stylistów. — Rzecz lekko wypowiedziana rzadko wpada w ucho dosyć ciężko — lecz winą to źle wyuczonych uszu, które od wychowania przez to, co dotychczas nazy­ wano muzyką, muszą przejść do wyższej szkoły dźwięków, to znaczy do szkoły m o w y .

138. P e r s p e k t y w a z l o t u p t a k a . — Tutaj spa­ dają w przepaść z wielu stron potoki wód: bieg ich tak gwałtowny i tak porywa oko za sobą, że nagie lub porosłe lasem urwiska skał wokoło nie zdają się spadać, lecz jakby s f r u w a ć . Widok ten wywołuje pełne bojaźni naprężenie, jak gdyby coś wrogiego ukrywało się poza tem wszystkiem, przed czem wszystko uciekać musi i przed czem przepaść jest schronieniem. Okolica ta całkiem nie nadaje się do malowania, chyba, że się człowiek jak ptak unosi nad nią w wolnem powietrzu. Tutaj perspektywa z lotu ptaka snać nie jest samowolą artystyczną, lecz jedyną możliwością.

139. R y z y k o w n e p o r ó w n a n i a . — Jeśli ryzy­ kowne porównania nie są dowodem swawolności pi­

313

312 sarza, to są dowodem znużenia jego fantazyi. W ka­ żdym razie są dowodem jego złego smaku.

nigdy nie będzie autorem dobrym. Najlepsze wyści g o w c e są chude, póki nie pozwolą im w y p o c z ą ć po zwycięstwach.

140. T a ń c z y ć w ł a ń c u c h a c h . — Wobec ka­ żdego poety i pisarza greckiego należy stawiać sobie pytanie: jaki n o w y p r z y m u s nałożył n a siebie i uczynił ponętnym dla swych współczesnych (iż znajdował przez to naśladowców)? Ponieważ co się n a z y w a »wynalazkiem« (naprzyklad w metryce), jest zawsze takiemi dobrowolnie nałożonemi więzami. »Tańczyć w łańcuchach«, wziąć na się ciężar i następnie rozciągnąć nad tem złudzenie lekkości — oto sztuka, jaką nam chcieli pokazać. Już u Homera spostrze­ gamy mnóstwo formuł odziedziczonych i epickich zasad opowiadania, p o ś r ó d których tańczyć musiał; i on sam stworzył nowe konwencyonalności dla po­ koleń następnych. Taka była szkoła wychowania dla poetów greckich: naprzód więc pozwolić nałożyć na się różnorodny przymus przez poetów dawniejszych; następnie wynaleźć samemu jeszcze jeden przymus, nałożyć go na siebie i pokonać go z wdziękiem: tak iż przymus i zwycięstwo zauważą i będą podziwiać.

141.

dobry

P e ł n i a a u t o r ó w . — Ostatnie, czego nabiera autor, jest pełnia; kto ją przynosi ze sobą,

142. Bohaterzy z ciężkim oddechem. — Poeci i artyści, cierpiący na ciasność uczucia, każą najczęściej swym bohaterom oddychać ciężko: nie znają się na lekkim oddechu.

143. N a p ó ł ś l e p y . — Napółślepy jest śmiertel­ nym wrogiem wszystkich autorów, którzy pozwalają sobie na rozwlekłość. Niechby widzieli jego gniew, kiedy książkę zamyka, spostrzegłszy się, iż autor zużył pięćdziesiąt stron, żeby podzielić się pięciu myś­ lami: ów gniew, że resztę swych oczu niemal bez żadnej korzyści naraził na niebezpieczeństwo. — Pe­ wien napólślepy r z e k ł : w s z y s c y autorowie po­ zwalają sobie na rozwlekłość. — »Czy i Duch Święty także?« — I D u c h Święty także. Ale ten miał prawo; pisał on dla zupełnie ślepych.

315

314 144. 147. S t y l n i e ś m i e r t e l n o ś c i . — T u c y d y d e s za­ równo jak T a c y t — obydwaj przy w y p r a c o w y w a n i u dzieł swoich mieli na myśli ich trwałość nieśmier­ telną: możnaby to było odgadnąć już z ich stylu, gdyby się nie wiedziało skądinąd. Jeden myślom swoim chciał nadać trwałość przez zagotowanie, drugi przez solenie; i żaden, zdaje się, nie przerachował się.

Pomalowane s z k i e l e t y . — Pomalowane szkielety: są to autorzy, którzyby chcieli zastąpić far­ bami sztucznemi to, co im z b y w a na mięsie.

148.

145. Przeciw obrazom i przenośniom. — Obrazami i przenośniami przekonywa się, lecz nie dowodzi. Dlatego też w sferze naukowej istnieje taka obawa przed obrazami i przenośniami; właśnie tutaj n i e chcą tego, c o przekonywa i czyni p r a w d o p o ­ d o b n e m : żądają raczej najzimniejszego niedowie­ rzania, przez sam już sposób wyrażania się i gołe ściany: ponieważ niedowierzanie jest kamieniem pro­ bierczym dla złota pewności.

146. O s t r o ż n i e . — Komu brak wiedzy gruntownej, ten niechby się wystrzegał pisać w Niemczech. Bo­ wiem d o b r y Niemiec nie powie: »jest to nieuk«, lecz: jest to charakter dwuznaczny. T e n wniosek zbyt pośpieszny przynosi zresztą zaszczyt Niemcom.

S t y l w s p a n i a ł y i c o ś w y ż s z e g o . — Prę­ dzej można nauczyć się pisać wspaniale, niż lekko i z prostotą. P r z y c z y n y tego gubią się w etyce.

149. S e b a s t y a n B a c h . — O ile muzyki Bacha n i e słuchamy jako skończeni i inteligentni z n a w c y kontrapunktu i wszelkich rodzajów stylu fugowego, a wskutek tego nie odczuwamy właściwej rozkoszy artystycznej, tedy nam, słuchaczom jego muzyki, b y w a tak na duszy (żeby użyć wspaniałego wyrażenia Goethego), jak gdybyśmy byli przytem, k i e d y B ó g ś w i a t t w o r z y . T o znaczy: czujemy, ż e staje się tutaj coś wielkiego, lecz jeszcze tego n i e m a : na­ szej w i e l k i e j muzyki nowoczesnej. Przezwyciężyła ona już świat, ponieważ przezwyciężyła Kościół, na rodowości i kontrapunkt. W Bachu jest jeszcze za wiele surowej chrześcijańskości, surowej niemiec­ kości, surowej scholastyki; stoi on na progu muzyki

317

316 europejskiej (nowoczesnej), ku średniowieczu.

lecz

stąd

z w r a c a wzrok

150. H a e n d e l . — Haendel w wynajdywaniu swej muzyki śmiały, żądny nowości, prawdziwy, potężny, zwracający oczy ku heroizmowi i pokrewny temu heroizmowi, do którego n a r ó d jest zdolny — przy w y p r a c o w y w a n i u b y w a ł często skrępowany i zimny, ba, znużony sam sobą; wtedy stosował niektóre wypró­ bowane metody wykonania, pisał prędko i wiele, i był rad, kiedy skończył, ale nie w ten sposób rad, jak B ó g i inni twórcy byli pod wieczór s w e g o dnia two­ rzenia.

151.

H a y d n . — O ile genialność może się łączyć z człowiekiem po prostu d o b r y m , Haydn ją posia­ dał. Dochodzi on wprost do granicy, którą moralność zakreśla intellektowi; tworzy on tylko taką muzykę, która nie posiada »przeszłości«.

k o n t e m p l a c y a ustępu, który, jak się sądziło, za­ ginął dawno i który nagle niespodziewanie słyszy się znowu: »niewinność w dźwiękach«; jest to muzyka o muzyce. W pieśni żebraka lub dziecka na ulicy, w monotonnem nuceniu wędrownych Włochów, pod­ czas tańców w karczmie wiejskiej, lub podczas nocy karnawałowych — oto gdzie odkrywa swoje »melo­ dye«: znosi je jak pszczoła w jedno miejsce, wyry­ wając to tu, to tam dźwięk, krótki ustęp. Są to dla niego przemienione w s p o m n i e n i a z lepszego świata: podobnie jak Plato wyobrażał sobie idee. Stosunek Mozarta do jego melodyi jest zupełnie inny: natchnienia swoje znajduje nie wtedy, kiedy słucha muzyki, lecz kiedy przygląda się życiu, ruch­ liwemu życiu p o ł u d n i o w e m u : marzył o n zawsze o Włoszech, kiedy nie był w nich obecny.

153. R e c y t a t y w . — Niegdyś recytatyw był suchy; obecnie żyjemy w epoce r e c y t a t y w u w i l g o t ­ n e g o : wpadł w wodę i fale go unoszą, gdzie się im podoba.

154. 152.

vena

Beethoven wydaje się

i M o z a r t . — Muzyka Beetho­ często, jako głęboko wzruszona

M u z y k a » p o g o d n a « . — Jeśli się było długo pozbawionym muzyki, to następnie zanadto prędko przechodzi w krew jak ciężkie wino południowe

319

318 i pozostawia w duszy uczucie narkotyczne, odurza­ jące, półtrzeźwe, senne; szczególniej sprawia to właś­ nie muzyka »pogodna«, która zmusza do sączenia wciąż i wciąż, niby w ocukrzonej truciźnie, kropli g o r y c z y i bólu, przesytu i tęsknoty za ojczyzną. Sala pełna pogodnej, gwarnej wesołości zdaje się przytem zwężać, światło tracić na jasności i brunatnieć; w końcu, zdaje się, jak gdyby muzyka w p ł y w a ł a do więzienia, gdzie biedny człowiek z tęsknoty za ojczyzną zasnąć nie może.

155.

F r a n c i s z e k S z u b e r t . — Franciszek Szu­ bert, artysta mniej znaczny, niż inni muzycy wielcy, posiadał przecież od wszystkich większe d z i e d z i c z n e b o g a c t w o muzyczne. Trwonił je pełną ręką i z do­ brego serca: tak iż muzycy jeszcze w ciągu kilku wieków będą mogli się p o ż y w i a ć wciąż jego myślami i pomysłami. W dziełach jego posiadamy niewyczerpany skarb n i e z u ż y t k o w a n y c h wyna­ lazków; inni w y k a ż ą s w ą wielkość w ich zużytkowa­ niu. — Jeśliby wolno było n a z w a ć Beethovena ideal­ nym słuchaczem grajka, Szubert posiadałby prawo sam nazywać się grajkiem idealnym.

156. Najnowocześniejsze muzyki. — Wykonywanie muzyki

wykonywanie w wielkim stylu

tragiczno dramatycznym nabiera charakteru przez na­ śladowanie giestów w i e l k i e g o g r z e s z n i k a , jak go wyobraża sobie i pragnie mieć chrześcijanizm: stąpającego powoli, opanowanego przez namiętne myśli czarne, rzucającego się na wszystkie strony od cierpień sumienia, uciekającego w przerażeniu, chwy­ tającego powietrze w zachwycie, z rozpaczą stają­ cego nagle — i z innemi cechami, jakie tylko wielka grzeszność mieć może. Tylko przy rozumieniu chrze­ ścijanina, że w s z y s c y ludzie są wielkimi grzesznikami i że nie robią nic innego, tylko grzeszą, da się uspra­ wiedliwić zastosowanie tego stylu wykonania do w s z e l k i e j muzyki: w tem znaczeniu, że muzyka jest odbiciem wszystkich czynów i postępków ludz­ kich i jako taka powinna ustawicznie przemawiać giestami wielkiego grzesznika. Słuchacz, nie będący dość dobrym chrześcijaninem, żeby tę logikę zrozu­ mieć, mógłby wprawdzie, słuchając takiego wykona­ nia, zawołać w przerażeniu: »Na Boga, jakżeż się to stało, że grzech dostał się do muzyki!«

157.

F e l i k s M e n d e l s o n — Muzyka Feliksa Men­ delsona jest muzyką dobrego smaku we wszystkiem, co było wtedy dobrego: wskazuje ona zawsze poza siebie. Jakżeby mogła mieć wiele »przed sobą«, wiele przyszłości! — Ale chciałże on ją m i e ć ? Feliks Men­ delson posiadał cnotę rzadkę między artystami, cnotę wdzięczności bez ukrytych myśli: i ta cnota także wskazuje zawsze poza siebie.

320

321

158.

160.

M a t k a s z t u k . — W naszych czasach scep­ tycznych składową częścią właściwej d e w o c y i jest też niemal brutalny heroizm a m b i c y i; nie wystar­ cza już fanatyczne przymykanie oczu i padanie na kolana. Czy by nie była możliwa, żeby ambicya zo­ stania po wszystkie czasy ostatnim w dewocyi, stała się matką ostatniej katolickiej muzyki kościelnej, jak już została matką ostatniego kościelnego stylu w bu­ downictwie? (Nazywają go stylem jezuickim.)

B a r k a r o l a C h o p i n a . - Niemal wszystkie stany i warunki życia posiadają chwilę b ł o g o s ł a ­ w i o n ą . Dobrzy artyści umieją j ą wyłowić. Taki moment posiada nawet ż y c i e n a wybrzeżu p o r t o w e m , tak nudne, brudne, niezdrowe, upływa­ jące w sąsiedztwie najhałaśliwszego i najchciwszego motłochu — Tę chwilę błogosławioną Chopin w takie zaklął dźwięki Barkarolą, że nawet bogów c h w y ­ taćby mogła pokusa, aby długie wieczory letnie prze­ leżeć w łodzi.

159. W o l n o ś ć w w i ę z a c h — w o l n o ś ć ksią­ ż ę c a . — Ostatni z muzyków nowszych, który oglą­ dał i ubóstwiał piękno na podobieństwo Leopardiego, Polak Chopin, on, który nie był do naśladowania — żaden, którzy byli przed nim i po nim nastąpili, nie miał prawa do tego epitetu —, Chopin posiadał tę samą książęcą wspaniałość konwencyonalności, jaką wykazuje Rafael w używaniu farb tradycyjnych, naj­ prostszych lecz nie w stosunku do barw, lecz do zwyczajów melodyjnych i rytmicznych. Uznawał on t e zwyczaje, ponieważ u r o d z i ł s i ę w e t y k i e ­ c i e , lecz jako duch najwolniejszy i najwdzięczniej­ szy, igrając i pląsając w tych więzach — i to b e z ich wyszydzania.

161. R o b e r t S c h u m a n n . — »Młodzian«, jak g o sobie roili niemieccy i francuscy pieśniarze roman­ tyczni z pierwszej trzeciej tego stulecia — młodzian ten zupełnie wypowiedział się w śpiewie i dźwięku — przez Roberta Schumanna, wiecznego młodzieńca, do­ póki czuje się w pełni s w y c h sił: wprawdzie są mo­ menty, w których muzyka jego przypomina odwieczną »starą pannę«.

162. Ś p i e w a c y d r a m a t y c z n i . — »Dlaczego ten żebrak śpiewa ?« — Prawdopodobnie nie umie ję­ DZIEŁA

NIETZSCHEGO. T. XI.

21

323

322 c z e ć . — »Tedy postępuje słusznie: lecz nasi śpiewacy dramatyczni, którzy jęczą, ponieważ śpiewać nie umieją — postępująż i oni słusznie ?«

163. M u z y k a d r a m a t y c z n a . — Dla tego, kto nie widzi, co się dzieje na scenie, muzyka drama­ tyczna jest niedorzecznością; tak jak niedorzecznoś­ cią są ustawiczne komentarze do zaginionego tekstu. Właściwie w y m a g a ona, żeby uszy mieć akurat tam, gdzie znajdują się oczy; to jednak znaczy zadawać gwałt Euterpie: ta biedna muza pragnie, żeby jej oczy i uszy zostawić w tem miejscu, gdzie je posia­ dają i inne muzy.

164. Z w y c i ę s t w o i r o z u m . — Niestety i w woj­ nach estetycznych, jakie wywołują artyści dziełami swojemi oraz ich obroną rozstrzyga ostatecznie siła, nie zaś rozum. Dziś w s z y s c y uznają za fakt historyczny, iż Gluck w w a l c e z Piccinim posiadał s ł u s z n o ś ć : w każdym razie z w y c i ę ż y ł o n ; siła była po jego stronie.

165. O zasadzie wykonania w muzyce. — C z y rzeczywiście przypuszczają teraźniejsi artystyczni w y k o n a w c y muzyczni, iż najwyższem przykazaniem ich sztuki jest nadawanie każdemu utworowi jak naj­ większej w y p u k ł o ś c i i staranie się, żeby za wszelką cenę, przemawiały językiem d r a m a t y c z n y m . Nie jestże to, w zastosowaniu do Mozarta naprzykład, grzechem właściwie przeciw duchowi, pogodnemu, sło­ necznemu, delikatnemu, lekkomyślnemu duchowi Mo­ zarta, którego powaga była powagą dobrotliwą, nie zaś powagą straszliwą, której obrazy nie chcą wyska­ kiwać ze ściany, żeby widzów przerażać i zmuszać do ucieczki. Lub czy myślicie, że muzyka Mozarta jest to samo, co »muzyka gościa kamiennego?« I nietylko muzyka Mozarta, lecz każda? — L e c z wy odpieracie, że za waszą zasadą przemawia to, iż wywieracie naj­ większe w r a ż e n i e — i mielibyście słuszność, o ileby nie było pytania przeciwnego, na k o g o wtedy wy­ wiera się działanie, i na kogo wyłącznie wogóle szla­ chetny artysta p o w i n i e n c h c i e ć działać! Nigdy na lud! Nigdy na niedojrzałych! Nigdy na wrażli­ w y c h ! Nigdy na ludzi chorobliwych! Przedewszyst­ kiem nigdy jednak na stępiałych!

166. M u z y k a d z i s i e j s z a . — T a najnowocześ­ niejsza muzyka, o silnych płucach i słabych nerwach, przeraża się zawsze naprzód sama przed sobą.

324

325 167.

G d z i e m u z y k a c z u j e się u siebie. — Muzyka osiąga wielką silę tylko pomiędzy ludźmi, którzy nie mogą, lub nie powinni dyskutować. Dla­ tego pierwszymi protektorami są książęta, pragnący, żeby w ich sąsiedztwie nie wiele krytykowano, ba, nawet niewiele myślano; następnie, społeczeństwa, które pod jakimkolwiek uciskiem (książęcym lub reli­ gijnym) muszą przyzwyczajać się do milczenia, lecz szukają tem silniejszych środków przeciw nudzie uczucia (zwykle wiecznej miłości i wiecznej muzyki); po trzecie, całe narody, w których niema zupełnie społeczeństwa, ale tem więcej jednostek z pociągiem do samotności, do napół ciemnych myśli i do czci dla rzeczy, nie dających się wypowiedzieć: to są dusze właściwie muzyczne. — Grecy, jako naród chętny do mowy i sporów, znosili muzykę tylko jako p r z y p r a w ę do sztuk, o które rzeczywiście spierać się i mówić można: podczas kiedy o muzyce zaledwie można myśleć ś c i ś l e . Pitagorejczycy, owi pod wielu względami G r e c y wyjątkowi, byli też, jak podają, wielkimi muzykami; ci sami, którzy wynaleźli pięcioletnie milczenie, lecz n i e dyalektykę.

168. S e n t y m e n t a l i z m w m u z y c e . — Można mieć jak największą skłonność do muzyki poważnej i wielkiej, tem bardziej jednak w pewnych chwilach czuje się człowiek pokonany, oczarowany i niemal

unicestwiony przez przeciwieństwo tej muzyki. Mam na myśli owe najprostsze melizmy oper włoskich, które pomimo jednostajności rytmicznej i dzieciństwa harmonijnego zdają się nam śpiewać, jak sama du­ sza muzyki. Przyznacie to, czy nie, wy faryzeusze dobrego smaku: t a k jest jednak i teraz zależy mi tylko na tem, żeby tę zagadkę, iż tak jest, dać do odgadnięcia i samemu nad jej odgadnięciem cokol­ wiek popracować. - Kiedyśmy byli jeszcze dziećmi, próbowaliśmy po raz pierwszy miodu wielu rzeczy; nigdy już potem miód nie był tak smaczny, jak wtedy, uwodził on do życia, do najdłuższego życia, w po­ staci pierwszej wiosny, pierwszych kwiatów, pierw­ szych motyli, pierwszych przyjaźni. W ó w c z a s — mogło to być koło dziewiątego roku życia — usłyszeliśmy pierwszą muzykę: i była to pierwsza muzyka, którą z r o z u m i e l i ś m y , najprostsza więc i najdziecin­ niejsza, zawierająca nie wiele więcej niż ciąg dalszy pieśni niańki lub grajka ulicznego. (Trzeba bowiem i do najnieznaczniejszych »objawień« sztuki być wprzódy p r z y g o t o w a n y m i p r z y u c z o n y m : niema zgoła »bezpośredniego« działania sztuki, choć filozofowie tak pięknie o tem bajali.) Do tych pierw­ szych zachwytów muzycznych najsilniejszych w ży­ ciu — nawiązuje się uczucie, z jakiem słuchamy owych melizmów włoskich: błogość dziecka i utrata dzieciństwa, uczucie niepowetowaności, jako najsłod­ szego posiadania — to porusza strunami naszej du­ szy tak silnie, jak nie zdoła tego uczynić choćby najbogatsza i najpoważniejsza obecność sztuki. Ta mieszanina radości estetycznej z smętkiem moralnym, którą obecnie ogólnie przyjęto nazywać »sentymen­ talnością«, cokolwiek za grzecznie, jak mnie się wy­

327

126 daje — jest nastrojem Fausta w końcu pierwszej sceny —, ta »sentymentalność« słuchaczy wychodzi na korzyść muzyce włoskiej, którą zresztą doświad­ czeni smakosze sztuki, czyści »esteci« lubią ignoro­ wać. — Zresztą niemal każda muzyka wtedy dopiero zaczyna działać c z a r u j ą c o , kiedy wysłuchujemy z niej głos swojej własnej p r z e s z ł o ś c i : i dlatego też laikowi wszelka muzyka d a w n a zdaje się sta­ wać coraz lepszą i dopiero co zrodzona małej war­ tości: albowiem nie wzbudza ona jeszcze »sentymen­ talności«, która, jak się rzekło, jest zasadniczym pier­ wiastkiem szczęścia w muzyce dla każdego, kto jest niezdolny rozkoszować się tą sztuką tylko jako artysta.

169. Jako przyjaciele muzyki. Ostatecznie jesteśmy i pozostaniemy przyjaciółmi muzyki, jak pozostaniemy przyjaciółmi światła księżycowego. W s z a k żadne z nich nie chce słońca wyprzeć — oboje pragną tylko, o ile mogą, rozświecać n o c e nasze. L e c z nieprawdaż? Żartować i śmiać się z nich mimo to nam wolno? Cokolwiek przynajmniej? I kiedy niekiedy? Z człowieka na księżycu! Z kobiety w mu­ zyce!

170. S z t u k a w czasie, p r z e z n a c z o n y m na pracę. — Posiadamy sumienie wieku pracowi­

t e g o : nie pozwala nam ono poświęcać sztuce naj­ lepszych godzin i poranków, chociażby ta sztuka miała być najlepszą i najdostojniejszą. U w a ż a m y ją za rzecz wczasu, w y p o c z y n k u : poświęcamy jej r e s z t ę na­ szego czasu, naszych sił. — Jest to zjawisko najpo­ wszechniejsze, które zmieniło stosunek sztuki do ży­ cia: jeśli ta reagującym na sztukę stawia w i e l k i e wymagania co do czasu i sił, z w r a c a się p r z e c i w niej sumienie ludzi pracowitych i dzielnych, i ska­ zuje się sama na niesumiennych i niedbałych; ci jednak, z przyrodzenia swego, nie są skłonni do sztuki w i e l k i e j i wymagania jej odczuwają jako zarozumiałość. Mogłoby się więc stać tak, iżby na­ stąpił jej koniec, ponieważby zbrakło jej wolnego powietrza i oddechu: lub — sztuka wielka próbuje, w pewnego rodzaju zgrubieniu i przeodzianiu, za­ aklimatyzować się w owej innej atmosferze (a przy­ najmniej znieść ją), która właściwie jest elemen­ tem m a ł e j sztuki, sztuki dla w y p o c z y n k u i rozwe­ selającej rozrywki. Dzieje się to obecnie wszędzie; artyści wielkiej sztuki obiecują także wypoczynek i rozrywkę, i oni zwracają się do znużonych, i ci proszą o godziny wieczorne dnia roboczego zu­ pełnie jak artyści rozweselający, którzy bywają za­ dowoleni, jeśli odnoszą zwycięstwo nad ciężką po­ w a g ą , zalegającą czoła, nad zapadniętemi oczyma. Do jakiegoż podstępu uciekają się ich więksi towa­ rzysze? Ci w broni swojej posiadają najgwałtowniej­ sze środki podniecające, dzięki którym nawet napół umarły wstrząsnąć się musi; ci posiadają środki odu­ rzające, otumaniające, wstrząsające — spazmy płaczu: tymi pokonywają człowieka znużonego i przenoszą go w stan gorączki nocnej, zapomnienia o sobie, za­

328

329

chwytu i przerażenia. - Z powodu niebezpieczeństwa tych środków c z y ż należy względem wielkiej sztuki, jaką dziś żyje opera, tragedya i muzyka żywić gniew, niby względem podstępnej grzesznicy? Z pew­ nością nie: samaby ona wolała stokrotnie żyć w czy­ stym elemencie ciszy porannej i zwracać się do wy­ czekujących jej, niezużytych, pełnych siły dusz po­ rannych słuchaczów i widzów. Składajmy jej dzięki, iż przekłada życie takie nad zupełną ucieczkę: ale powiedzmy to sobie, że dla wieku, który znowu wpro­ wadzi w życie wolne, całkowite święta i dni radości, n a s z a sztuka wielka będzie niezdatna.

171. U r z ę d n i c y n a u k i i i n n i . — Wszystkich dzielnych i mających powodzenie uczonych możnaby nazwać »urzędnikami«. Kiedy, w młodych latach, by­ strość ich zostaje dostatecznie wyćwiczona, pamięć napełniona, ręka i oko nabiorą pewności, starsi uczeni naznaczają ich na pewne miejsce w nauce, gdzie za­ lety ich mogą przynieść korzyść; później, kiedy sami nabędą wejrzenia, gdzie znajdują się niekompletne lub uszkodzone miejsca w nauce, stają sami z siebie tam, gdzie są potrzebni. Wszystkie te natury znajdują się tutaj dla nauki: ale istnieją natury rzadsze, rza­ dziej osiągające powodzenie i zupełnie dojrzewające, gwoli »którym istnieje nauka« — przynajmniej im samym tak się to wydaje —: ludzie często nieprzy­ jemni, często zarozumiali, często uparci, lecz niemal za­ wsze do pewnego stopnia czarujący. Nie są to urzędu­

jący, ani też rządzący, posługują się tem, co inni opraco­ wali i stwierdzili, z pewnem niedbalstwem książęcem, oraz z nieznaczną i rzadką pochwałą: zupełnie jak gdyby tamci należeli do istot niższego rzędu. A przecież po­ siadają oni tylko te same własności, przez które ci inni wyróżniają się, i nieraz nawet w stopniu nie­ dostatecznie rozwiniętym: prócz tego właściwa im jest o g r a n i c z o n o ś ć , której nie posiadają tamci, i wskutek której niemożliwa umieścić ich na pewnem stanowisku i widzieć w nich narzędzia pożyteczne, — mogą żyć tylko w s w o j e j w ł a s n e j a t m o s f e ­ r z e , na swoim własnym gruncie. Ograniczenie to pozwala im sądzić, że niemal wszystko w nauce »do nich należy«, to znaczy, że wszystko w s w ą atmosferę i siedzibę przenieść mogą; roi się im, iż ustawicznie zbierają swoje rozsiane »dostatki«. Jeśli im przeszko­ dzić w pracy nad własnem gniazdem, giną, niby ptaki bezdomne: niewola jest dla nich usychaniem. Jeśli uprawiają oddzielne dziedziny nauki na sposób owych innych, bywają to dziedziny tylko takie, na któ­ rych wzrastają owoce i nasiona im właśnie po­ trzebne: co ich obchodzi, czy nauka, rozważana jako całość, posiada okolice nieuprawione lub źle opraco­ wane? Z b y w a im na owym nieosobistym udziale w problemacie poznania: jak sami są tylko osobą nawskroś, tak wyrastają też i ich poglądy i wiado­ mości w jedną osobę, w żyjącą różnorodność, której części oddzielne od siebie zależą, wrastają w siebie, razem odżywiają się, która, jako całość, posiada własną atmosferę i woń własną. — Natury takie ze swymi o s o b i s t y m i tworami poznania wywołują owo z ł u ­ d z e n i e , że nauka (lub zgoła cała filozofia) jest go­ towa, i stoi u swego celu; czar ten sprawia życie

330

331

w ich tworach. W pewnych czasach czar ten jest bardzo zgubny dla nauki; w błąd wprowadza owych, wyżej opisanych, dzielnych i w ł a ś c i w y c h pracowni­ ków ducha, w innych znowu, kiedy panowały posu­ cha i wyczerpanie, działał jak balsam i jak powiew z chłodnego, o ż y w c z e g o miejsca wypoczynku. — Z w y k l e ludzi takich n a z y w a się f i l o z o f a m i .

172. U z n a n i e t a l e n t u . — Kiedy przechodziłem przez wieś S., chłopiec zaczął ze wszyskich sił trzas­ kać z bicza, — daleko już zaszedł w tej sztuce, i wie­ dział o tem. Rzuciłem mu spojrzenie uznania — w grun­ cie rzeczy wyrządzał mi straszny ból. — T a k samo postępujemy przy uznawaniu wielu talentów. Czy­ nimy im dobrze, kiedy one czynią nam źle.

174. R o z r y w k i c h o r y c h . — Jak w cierpieniu duchowem człowiek rwie sobie włosy, bije się w czoło, rozrywa wargi lub zgoła jak Edyp wyłupuje sobie oczy: tak przeciw g w a ł t o w n y m bólom fizycznym nie raz przywołuje się na pomoc gwałtowne gorzkie uczucie, a to, przypominając sobie oszczerców i tych. co na nas rzucili podejrzenie, zaciemniając, sobie swoją przyszłość przez złośliwości i uderzenia sztyletu, które rozdajemy w wyobraźni na lewo i prawo. I nie raz, wprawdzie, jeden dyabeł w y p ę d z a drugiego, — ale ma się wtedy drugiego. — Przeto zaleca się cho­ rym owa inna rozrywka, która, jak się zdaje, bóle łagodzi: rozmyślać nad dobrodziejstwami i uprzejmoś­ ciami, któreby przyjaciołom i wrogom w y ś w i a d c z y ć się dało.

175.

173. Ś m i a ć s i ę i u ś m i e c h a ć s i ę . — I m pogod­ niejszym i pewniejszym staje się duch, tem bardziej od­ z w y c z a j a się człowiek od głośnego śmiechu; natomiast bije zeń ustawicznie bardziej duchowy uśmiech, oznaka podziwu dla ukrytych niezliczonych przyjem­ ności dobrego istnienia.

M i e r n o ś ć j a k o m a s k a . — Mierność jest najszczęśliwszą maską, jaką duch w y ż s z y nosić może, ponieważ tłumowi, to znaczy miernym, nie pozwala myśleć o masce —: a przecież nakłada on ją właśnie gwoli nim — żeby i c h nie drażnić, ba, nierzadko ze współczucia i dobroci.

176. jodła

C i e r p l i w e . — Pinia zdaje się nasłuchiwać, oczekiwać — i obie bez niecierpliwości: nie

333

332 myślą o małym człowieku pod sobą, niecierpliwość i ciekawość.

którego pożera

177. N a j l e p s z e ż a r t y . — Najbardziej lubię żart, kiedy się zjawia zamiast ciężkiej, nie zupełnie bez­ piecznej myśli, jednocześnie jako wskazówka ręką i błysk oka.

178. Nieodłączność wszelkiego ubóstwia­ nia. Gdzie się oddaje cześć przeszłości, nie na­ leży wpuszczać porządkujących i czystych do prze­ sady. Pobożność nie czuje się dobrze, jeżeli niema cokolwiek kurzu, gratów i błota.

179. W i e l k i e n i e b e z p i e c z e ń s t w o uczonych. — Właśnie najdzielniejszym i najgruntowniejszym uczonym grozi niebezpieczeństwo, że widzą cel życia swego zawsze umieszczony niżej i że w poczuciu tego w drugiej połowie życia stają się coraz smut­ niejsi i nieznośniejsi. Z początku w p ł y w a j ą na ocean nauki z szerokiemi nadziejami i stawiają sobie śmiałe

zadania, których cele fantazya ich nieraz już anty­ cypuje: następnie bywają chwile, jak w życiu wiel­ kich odkrywców żeglarzy — kiedy wiedza, przeczu­ cie i siła coraz w y ż e j podnoszą się wzajemnie, aż oku ukazuje się w oddali po raz pierwszy nowy brzeg. Teraz jednak człowiek ścisły poznaje z ka­ żdym rokiem coraz więcej, jak wiele zależy na tem, żeby oddzielne zadania badacza były brane możliwie w sposób najbardziej ograniczony, żeby mogły być rozwiązane »bez reszty«, i żeby uniknąć tego nieznoś­ nego marnotrawstwa sił, na które cierpiały dawniej­ sze okresy nauki: wszystkie prace wykonywano po dziesięć razy i wtedy zawsze jeszcze jedenasty miał do powiedzenia ostatnie i najlepsze słowo. Im bar­ dziej jednak uczony uczy się tego rozwiązywania za­ gadek bez reszty, im bardziej w niem się ćwiczy, tem większą też znajduje w tem przyjemność: lecz również wzrasta surowość jego w y m a g a ń względem tego, co tutaj n a z y w a się »bez reszty«. Odkłada na stronę wszystko, co w tem znaczeniu musi pozostać niezupełnem, nabywa wstrętu i wyczuwania wzglę­ dem kwestyi napół rozwiązalnych — względem wszystkiego, co tylko w ogólności i w sposób nieo­ kreślony może dać pewnego rodzaju pewność. Jego plany młodzieńcze rozpadają się mu w oczach: po­ zostaje z nich zaledwie kilka węzłów i węzełków, nad których rozwiązaniem mistrz pracuje teraz z przy­ jemnością, na których pokazuje swą siłę. I oto, po­ śród tej tak pożytecznej, tak niezmordowanej działal­ ności opada go, człowieka starzejącego się, nagle i potem coraz częściej głębokie niezadowolenie, ro­ dzaj udręczeń sumienia: patrzy na siebie, niby na przemienionego, jak gdyby zmalał, poniżył się, prze­

334

335

tworzył się w k a r ł a zręcznego, niepokoi się, czy mistrzostwo w małem nie jest tylko gwoli wygodzie wybiegiem przed upomnieniem do wielkości w życiu i tworzeniu. L e c z nie ma już możliwości p o w r o t u — już po czasie.

180. N a u c z y c i e l e w e p o c e k s i ą ż e k . — Przez to, że samowychowanie i w y c h o w y w a n i e się w z a ­ jemne staje się coraz powszechniejsze, nauczyciel w swojej zwykłej formie dzisiejszej musi się stać niemal zbytecznym. Żądni nauki przyjaciele, chcący wspólnie przyswoić sobie wiedzę, w epoce książek znajdą krótszą i naturatniejszą drogę, niż »szkoła« i »nauczyciel«.

181. Próżność jako rzecz wielkiej uży­ t e c z n o ś c i . — Pierwotnie jednostka silna obchodzi się nietylko z przyrodą, lecz także ze społeczeństwem i jednostkami słabszemi jak z przedmiotami gospo­ darstwa rabunkowego: wyzyskuje je, ile może, i na­ stępnie idzie dalej. Ponieważ wiedzie żywot bardzo niepewny, wahając się między głodem i nadmiarem, zabija zwierząt w i ę c e j , niż może pożreć, i rabuje i krzywdzi więcej ludzi, niż konieczna. Przejawy jej siły są zarazem przejawami zemsty za stan pełen

przykrości i lęku: następnie chce, żeby ją poczyty­ wano za potężniejszą, niż jest, i z tego powodu nad­ u ż y w a okoliczności: przyrost rozbudzonego przez nią strachu jest przyrostem jej władzy. Wcześnie spo­ strzega, iż nie to, czem j e s t , lecz to, za co ją po c z y t u j ą , wznosi ją lub pogrąża: tutaj jest źródło p r ó ż n o ś c i . W ł a d c a stara się wszelkimi środkami 0 wzrost w i a r y w s w ą władzę. — Poddani, drżący przed nim i usługujący mu, wiedzą z kolei, że akurat tyle są warci, ile dla niego mają z n a c z e n i a : dla­ tego pracują nad tern znaczeniem, nie zaś nad własnem zadowoleniem z siebie. My znamy próżność tylko w formach najbardziej osłabionych, w jej sublimatach 1 dawkach małych, ponieważ żyjemy w późnym, bardzo złagodzonym stanie społeczeństwa: pierwotnie jest ona rzeczą n a j w i ę k s z e j u ż y t e c z n o ś c i , najsilniejszym środkiem do utrzymania się przy życiu. I mianowicie próżność była tern większa, im jednostka była przebieglejsza: albowiem powiększyć wiarę w po­ tęgę łatwiej, niż powiększyć samą potęgę, lecz tylko dla tego, kto posiada d u c h a — lub, jakby się to mówiło w czasach pierwotnych , kto jest c h y t r y i podstępny.

182. P r o g n o s t y k i c y w i l i z a c y i . — Istnieje tak mało decydujących prognostyków c y w i l i z a c y i , że każdy musi być rad z posiadania przynajmniej je­ dnego niezawodnego do użytku w swym domu i ogro­ dzie. Żeby wypróbować, czy ktoś do nas należy lub

337

336 nie — myślę, do duchów wolnych —, wypróbujcie jego uczucia względem chrześcijanizmu. Jeśli stosu­ nek jego jest jakikolwiek inny, niż k r y t y c z n y , obróćmy się doń plecami: przynosi nam nieczyste powietrze i złą pogodę. — N a s z e m zadaniem nie jest już takich ludzi pouczać, co jest siroco; oni mają Mojżesza i proroków pogody i oświecenia: jeśli ich słuchać nie chcą, tedy —

183. G n i e w i k a r a w s w o i m c z a s i e . — Gniew i kara są naszem wiązaniem ze stanu zwierzęcego. Człowiek stanie się samodzielnym, kiedy zwróci zwie­ rzętom ten podarek urodzinowy. — Tutaj kryje się jedna z największych myśli, jakie ludzie posiadać mogą, myśl o postępie wszystkich postępów. — Pójdźmy o kilka tysięcy lat naprzód, przyjaciele! B a r d z o w i e l e ludziom przeznaczono jeszcze ra­ dości, których nawet woń nie zalatuje do współczes­ nych! I mamy prawo te radości obiecać, ba, nawet jako konieczne przyrzec i przysiąc, jeśli tylko n i e z a ­ t r z y m a s i ę rozwój umysłu ludzkiego! Nastąpi czas, kiedy z b r a k n i e j u ż o d w a g i d o popełniania błędu l o g i c z n e g o , który się kryje w gniewie i karze, indywidualnie lub z ramienia społeczeństwa: wów­ czas, kiedy serce i głowa nauczą się żyć w takiem sąsiedztwie, jak dziś jeszcze są zdaleka od siebie. Ż e dziś już n i e s ą o d s i e b i e t a k d a l e k o , jak pierwotnie, widoczna dostatecznie z ogólnego rozwoju ludzkości; i jednostka, która obejmie okiem życie

pracy wewnętrznej, z radosną dumą uświadomi bie pokonane oddalenie, osiągnięte zbliżenie i prawo w a ż y ć się na większe jeszcze nadzieje.

so­ ma

184. P o c h o d z e n i e » p e s s y m i s t ó w « . - Kęs po­ silnego pożywienia rozstrzyga często, czy patrzymy w przyszłość okiem zapadłem, c z y pełnem nadziei: sięga to sfer najwyższych i najbardziej duchowych. Niezadowolenie i czarne na świat patrzenie dzisiej­ szego pokolenia jest d z i e d z i c t w e m mąk gło­ dowych. Również po naszych artystach i poetach, choćby sami żyli w największych dostatkach, spo­ strzega się często, że nie są dobrego pochodzenia, że ze krwią i mózgiem otrzymali niejedno po przodkach, którzy żyli w ucisku i źle się odżywiali, co z kolei widać w przedmiocie i w wybranych barwach ich dzieł. Cywilizacya Greków jest cywilizacyą ludzi za­ możnych i to zdawna zamożnych: żyli oni przez kilka stuleci l e p i e j niż my (w każdem znaczeniu lepiej, szczególniej o wiele prościej co do jadła i na­ poju): tedy mózgi w końcu stały się tak pełne i sub­ telne zarazem, tedy krew przepływała przez nie tak szybko, niby radosne, jasne wino, iż rzeczy dobre i najlepsze występowały u nich nie posępnie, w za­ chwyceniu i gwałtownie, lecz pięknie i słonecznie.

22

335

339 185. 186.

O ś m i e r c i r o z u m n e j . — C o jest rozumniej, zatrzymać maszynę, kiedy zostało wykonane dzieło, jakiego od niej wymagano, — c z y pozwolić jej iść, dopóki się sama nie zatrzyma, to znaczy, dopóki się nie zepsuje? C z y to ostatnie nie jest trwonieniem kosz­ tów utrzymania, sił i uwagi obsługujących? C z y nie w y r z u c a się tutaj tego, coby gdzieindziej bardzo było potrzebne? C z y nie jest to rozpowszechnianiem pew­ nego rodzaju pogardy dla maszyn wogóle, przez to, iż tak wiele z nich utrzymuje się i obsługuje bezuży­ tecznie? — Mówię o śmierci niedobrowolnej (natural­ nej) i dobrowolnej (rozumnej). Śmierć naturalna jest śmiercią niezależną od wszelkiego rozumu, właściwie śmiercią n i e r o z u m n ą , gdzie nędzna substancya skorupy decyduje o tem, jak jądro długo ma istnieć lub nie istnieć: gdzie tedy więdniejący, chory, stę­ piały stróż więzienny jest panem, naznacza punkt, w którym jego więzień dostojny ma umrzeć. Śmierć naturalna jest samobójstwem natury, to znaczy znisz­ czeniem istoty najrozumniejszej przez najnierozum­ niejszą, związaną z tamtą. T y l k o w oświetleniu reli­ gijnem może przedstawiać się przeciwnie: ponieważ wtedy, jak słuszna, rozum w y ż s z y (boski) wydaje rozkaz, któremu rozum niższy podporządkowuje się. Jeśli pozostawimy na stronie religię, śmierć naturalna nie zasługuje na gloryfikowanie. — Pełne mądrości zarządzanie i rozporządzanie śmiercią należy do nie­ pojętej jeszcze dziś i brzmiącej niemoralnie etyki przyszłości, lecz oglądanie jej jutrzenki musi być nieo­ pisanem szczęściem.

Uwstecznianie. — W s z y s c y przestępcy spychają społeczeństwo na wcześniejsze stopnie cy­ wilizacyi od tych, na których się znajduje; dzia­ łają uwsteczniająco. Pomyślcie o narzędziach, które społeczeństwo dla obrony koniecznej musi sobie spo­ rządzić i utrzymywać: o przebiegłym policyancie, o stróżu więziennym, o kacie; nie zapominajcie o oskarżycielu publicznym i adwokacie; w końcu po­ stawmy sobie pytanie, czy sam sędzia i kara i całe postępowanie sądowe w działaniu swojem na nie­ przestępców nie są raczej zjawiskami przygnębiają­ cemi niż podnoszącemi: nigdy się nie uda obrony koniecznej i zemsty przyodziać w szatę niewinności; a ile razy u ż y w a się i poświęca człowieka jako śro­ dek do celów społecznych, smuci się nad tem cała ludzkość wyższa.

187. W o j n a j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . — Naro­ dom osłabionym i wynędzniałym można doradzać wojnę, jako środek leczniczy, mianowicie, jeśli bądź co bądź istnieć chcą dalej: albowiem na suchoty na­ rodów istnieje także kuracya brutalna. L e c z chcieć ż y ć wiecznie i nie móc umrzeć samo już jest oznaką starczości uczucia; im się żyje pełniej i dzielniej, tem prędzej znajduje się gotowość oddania życia za jedno 22*

340

341

jedyne uczucie dobre. Naród, tak żyjący i odczuwa­ jący, nie potrzebuje wojen.

ludy, rodziny i jednostki, póki się nie zapanuje nad odziedziczonemi ułomnościami fizycznemi. W końcu cała ziemia stanie się zbiorem stacyi leczniczych.

188. Duchowe i fizyczne przeflanrowyw a n i e j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . — Rożne c yw i l i z a c y e są różnymi klimatami duchowymi z któ­ rych każdy dla tego lub o w e g o organizmu bywa szczególniej szkodliwy lub zbawienny. Hi s t o r y a, rozważana w całości, jako wiedza o rozmaitych cyw i l i z a c y a c h , jest n a u k ą o ś r o d k a c h lekar­ s k i c h , lecz nie samą sztuką lekarską. Tu dopiero potrzebny jest l e k a r z , posługujący się tą nauką 0 środkach lekarskich, żeby wysłać każdego do kli­ matu, który dla niego jest właśnie najkorzystniej­ szy na pewien czas, lub na zawsze. Życie w te­ raźniejszości, pośród jednej wyłącznie cywilizaeyi, nie wystarcza jako przepis ogólny, wskutek tego wymar­ łyby liczne nadzwyczaj pożyteczne gatunki ludzkie, które w niej z pożytkiem oddychać nie mogą. Zapomocą historyi należy dostarczyć im p o w i e t r z a 1 starać się je utrzymać; nawet ludzie z cywiliza­ cyi, pozostałych w tyle, mają s w ą wartość. — Nieza­ leżnie od tej kuracyi duchowej, pod względem fizycz­ nym winna dążyć ludzkość do zbadania zapomocą geografii medycznej, do jakich zwyrodnień i chorobliwości daje okazyę każda okolica ziemi, i odwrotnie, jakie posiada czynniki lecznicze: i wtedy należy stop­ niowo tak długo i tak wytrwale przeflancowywać

189.

D r z e w o ludzkości i rozum. Czego się z krótkowzroczą starczością obawiacie, jako p r z e u d ­ nienia ziemi, to wkłada w ręce tych, co żywią wię­ cej nadziei, wielkie zadanie: ludzkość powinna stać się kiedyś drzewem, które ocieni całą ziemię, z wielu miliardami kwiatów, które wszystkie społem winny stać się owocami, i ziemia ma być przygotowana do wyżywienia tego drzewa. Żeby teraźniejszy j e s z c z e m a ł y zaród soków i siły wzrastał, żeby w niezliczo­ nych kanałach przepływał sok do odżywiania całości i jednostki — temi i podobnemi zadaniami m i e r z y ć należy, czy człowiek teraźniejszy jest pożyteczny, czy bezużyteczny. Zadanie jest nieskończenie wielkie i śmiałe: przyłóżmyż się w s z y s c y do tego, żeby drzewo przed czasem nie zmarniało! Kto umie być historykiem może wszak przedstawić sobie ludzką istotę i czyny w całym przebiegu czasu, jak nam wszystkim stoi przed oczami istota mrówek z jej artystycznie napiętrzonemi mrowiskami. Kiedy są­ dzimy powierzchownie, cała ludzkość, podobnie jak społeczeństwo mrówcze, nasuwa na myśl »instynkt«. Badając jednak ściślej, spostrzegamy, jak całe narody, całe stulecia trudzą się nad wynalezieniem i w y ­ próbowaniem nowych środków, dobroczynnych

343

342 dla wielkiej całości ludzkiej, a w ostateczności dla wielkiego ogólnego drzewa owocnego ludzkości. I ja­ kąkolwiekby szkodę cierpiały przy tem wypróbowy­ waniu jednostki, narody i czasy, dzięki tej szkodzie zawsze bywają jednostki, nabierające m ą d r o ś c i , i mądrość ich powoli udziela się środkom, stosowa­ nym przez całe narody i całe epoki. Błądzą też i mylą się mrówki; ludzkość może bardzo łatwo zgi­ nąć i uschnąć przed czasem wskutek szaleństwa środ­ ków; ani dla mrówek ani dla ludzi niema instynktu, kierującego nieomylnie. Raczej wielkiemu zadaniu p r z y g o t o w a n i a ziemi pod wzrost największej i najradośniejszej płodności winniśmy s p o j r z e ć w o c z y — zadaniu rozumu dla rozumu.

190. P o c h w a ł a b e z i n t e r e s o w n o ś c i i j e j po­ c h o d z e n i e . — Między dwoma sąsiadującymi wo­ dzami istniała od lat kłótnia: pustoszono sobie za siewy, uwodzono stada, puszczano z dymem domo­ stwa, w rezultacie bez decydującego skutku, ponie­ w a ż potęga obydwu była mniej więcej jednakowa. Trzeci, który dzięki odgraniczonemu położeniu swoich posiadłości, mógł się trzymać zdala od zatargów, lecz posiadał powody obawiać się dnia, w którym jeden z kłótliwych sąsiadów nabierze decydującej przewagi, wystąpił życzliwie i uroczyście zarazem między wio­ dącymi spór: a tajemnie swój wniosek pokojowy po­ parł argumentem ciężkiej wagi, dając do zrozumienia

każdemu oddzielnie, że ktoby na przyszłość przeciwił się pokojowi, będzie z nim miał do czynienia. Sta­ nęli przed nim obydwaj, ociągając się położyli w dłoń jego swe dłonie, które dotychczas były narzędziami i zbyt często przyczynami nienawiści, — i rzeczy­ wiście, poważnie uczynili próbę pokoju. Ze zdziwie­ niem patrzył każdy, jak nagle jego dobrobyt, w y g o d y wzrastały, jak teraz zamiast podstępnego i jawnie drwiącego złoczyńcy znajdowano w sąsiedzie kupca, chętnego do kupna i sprzedaży, jak nawet, podczas nieprzewidzianych klęsk, wzajemnie wyciągano się z nędzy, zamiast, jak dotychczas się działo, w y z y ­ skiwać potrzebę sąsiada i doprowadzać ją do stop­ nia najwyższego. Zdawało się nawet, jak gdyby od tego czasu typ ludzki wypiękniał w obydwu okoli­ cach: albowiem oczy zajaśniały, czoła wygładziły się, w s z y s c y nabrali zaufania do przyszłości — a niema nic w duszach i ciałach ludzkich dobroczynniejszego, jak to zaufanie. Co rok w dzień zawarcia sojuszu spotykali się w o d z o w i e , zarówno jak ich orszak: i mianowicie w obecności pośrednika, którego postę­ powanie, im większa była korzyść, którą mu zawdzię­ czano, tem bardziej podziwiano i czczono. Nazywano je b e z i n t e r e s o w n e m — wzrok ich zbyt mocno był przytwierdzony do korzyści własnej, którą odtąd zbierali, żeby w postępowaniu sąsiada widzieć coś więcej, niż to, że stan jego nie zmienił się w tej mie­ rze, jak ich własny: raczej pozostał ten sam, i zda­ wało się, iż ów interesu swego nie miał na oku. Po raz pierwszy powiedziano sobie, że bezinteresowność jest cnotą: bez wątpienia, na małą skalę i w życiu prywatnem rzeczy podobne mogły się zdarzać u nich nieraz, lecz spostrzeżono tę cnotę dopiero, kiedy po

345

344 raz pierwszy wielkiemi literami, czytelnemi dla całej gminy, ukazała się jakby wypisana na murze. Uznane zostały za cnoty, doszły do imienia, otoczone zostały szacunkiem i zalecone do przyswojenia przymioty moralne dopiero od chwili, kiedy zaczęły w i d o c z ­ n i e rozstrzygać o szczęściu i przeznaczeniu całych społeczeństw. Odtąd napięcie uczucia i podnieta we­ wnętrznych sił twórczych stają się w w i e l u ludziach tak wielkie, że przynosi się ofiary tym przymiotom z tego, co każdy ma najlepszego: poważny składa im u nóg swoją powagę, godny s w ą godność, ko­ biety słodycz, młodzieńcy wszelkie nadzieje i bogac­ two swojej istoty; poeta użycza im głosu i nadaje imiona, wprowadza w korowód istot podobnych, two­ rzy dla nich drzewo genealogiczne i w końcu ubó­ stwia, jak czynią artyści, twór swej fantazyi, jako nowe bóstwo — u c z y je ubóstwiać. T a k cnota, po­ nieważ nad nią niby nad posągiem pracują miłość i wdzięczność wszystkich, staje się w końcu z b i o ­ r e m rzeczy dobrych i godnych czci, rodzajem świą­ tyni i razem osobą boską. Odtąd stoi jako cnota od­ dzielna, jako istota sama dla siebie, czem dotychczas nie była, i sprawuje prawa i władzę uświęconej nad­ ludzkości. — W późniejszym okresie Grecyi miasta były pełne takich abstrakcyi ubóstwiono-uczłowieczo­ nych (niechaj mi w y b a c z ą w y r a z szczególny dla wy­ rażenia pojęcia szczególnego); lud zbudował sobie na ziemi na swój sposób platońskie »niebo idei«, i nie przypuszczam, żeby jego mieszkańców odczuwano mniej żywo, niż jakiekolwiek stare bóstwo home­ ryczne.

191. C z a s y c i e m n o ś c i . — »Czasami ciemności« nazywają w Norwegii takie, kiedy słońce przez cały dzień pozostaje poniżej horyzontu: temperatura przy­ tem spada powoli i ustawicznie. - Piękne porówna­ nie dla wszystkich myślicieli, którym na pewien czas znikło słońce przyszłości człowieczeństwa.

192. Filozof obfitości. Ogródek, kilka fig, kawałek sera, przytem trzech lub czterech dobrych przyjaciół — to było obfitością dla Epikura.

193. Epoki życia. Właściwemi epokami w ży­ ciu są owe krótkie okresy zastoju między wzbiera­ niem i opadaniem kierowniczej myśli lub uczucia. Tutaj znowu odczuwamy s y t o ś ć : wszystko inne jest pragnieniem i głodem — lub przesytem.

194. W i d z e n i a s e n n e . — Sny nasze, jeśli wy­ padkiem udają się i zostają skończone — zazwyczaj

347

346 sen b y w a fuszerką — są łańcuchami symbolicznych scen i obrazów, zastępującymi opowiadanie poety; opi­ sują nasze przeżycia lub oczekiwania, lub stosunki, ze śmiałością i wyrazistością poetycką, że następnie dziwimy się z a w s z e sobie nazajutrz, kiedy sobie na­ sze sny przypominamy. Z u ż y w a m y we śnie zbyt wiele artyzmu — i dlatego w dzień jesteśmy często w niego zbyt ubodzy.

więcej namysłu i daru wynalazczego niż posiadają nawet ludzie bardzo rozsądni. Najbardziej prawy z nich powie jeszcze może: »Nie mam czasu tak długo nad tem rozmyślać. Prosty sposób życia jest dla mnie celem zanadto wzniosłym; poczekam, póki mądrzejszy ode mnie go nie wynajdzie«.

197. 195. P r z y r o d a i n a u k a . — Zupełnie jak w na­ turze, tak w nauce najgorsze i najnieurodzajniejsze okolice uprawiane bywają najpierw — ponieważ w tym celu wystarczają mniej więcej środki nauki p o c z ą t k u j ą c e j . Uprawa najpłodniejszych okolic każe przypuszczać z góry starannie rozwiniętą nie­ zmierną siłę metody, pewne rezultaty już osiągnięte i zorganizowany tłum robotników, robotników dobrze przygotowanych — wszystko to razem odnajduje się dopiero później. — Niecierpliwość i ambicya chwyta się często zawcześnie tych najpłodniejszych okolic, lecz wyniki równają się zeru. Próby takie w naturze mściłyby się w ten sposób, że koloniści pomarliby z głodu.

196. cia

Prostota w ż y c i u . — Prosty rodzaj ży­ jest trudny obecnie: do tego potrzeba o wiele

S z c z y t y i s z c z y c i k i . — Nieznaczna płod­ ność, częste bezżeństwo i wogóle chłód płciowy du­ chów najwyższych i najbardziej cywilizowanych, jak również klas, do których należą, jest rzeczą zasadni­ czą w ekonomii ludzkości: rozum rozeznaje i czyni użytek z tego rozeznania, iż przy krańcowym roz­ woju duchowym niebezpieczeństwo n e r w o w e g o potomstwa jest bardzo wielkie: ludzie tacy są szczy­ tami człowieczeństwa — nie powinni przeto kończyć się szczycikami.

198. N a t u r a n i g d y nie c z y n i skoków. — Choćby człowiek najbardziej się rozwinął i zdawało się, że z jednego przeciwieństwa przeskoczył w inne: jeśli się obserwuje dokładniej, wynajdzie się w i ą ­ z a n i a , gdzie nowy budynek wyrasta ze starego. To jest zadaniem biografa: musi myśleć o życiu według zasady, iż natura nigdy skoków nie robi.

349

348 199. W p r a w d z i e c z y s t o . — »Kto się odziewa w czysto wyprane łachmany, odziewa się wprawdzie czysto, ale tem niemniej w łachmany.

osłabienia wrażenia, dodaje. Oko przeczy przytem wiedzy: jakżeby mogło w przeczeniu prawdziwie się radować!

202. 200. S a m o t n i k p r z e m a w i a . — Jako zapłatę z a wiele przesytu, zniechęcenia, nudy — które z sobą musi przynosić samotność bez przyjaciół, obowiązków i na­ miętności — zbiera się owe kwadranse najgłębszego powrotu do siebie i natury. Kto się zupełnie zabez­ pieczył od nudy, ten zabezpieczył się też od siebie: najsilniejszego napoju o ż y w c z e g o z własnego naj­ głębszego źródła pić nigdy nie będzie.

201. F a ł s z y w a s ł a w a . — Nienawidzę owych rze­ komych piękności przyrody, które w rzeczywistości nabierają pewnego znaczenia tylko dzięki wiadomoś­ ciom, szczególniej geograficznym, same przez się je­ dnak dla zmysłu, spragnionego piękna, pozostają bez znaczenia: naprzykład widok Montblancu z G e n e w y — coś niepozornego, gdyby nie biegło na pomoc zado­ wolenie umysłowe z wiedzy; wszystkie góry bliższe są piękniejsze i pełniejsze wyrazu — lecz »daleko im do tej wysokości«, jak owa bezmyślna wiedza, dla

Podróżujący dla przyjemności. — Wspinają się na górę jak zwierzęta, bezmyślnie i okryci potem; zapomniano im powiedzieć, że po drodze są piękne widoki.

203. Z a w i e l e i z a m a ł o . — W s z y s c y ludzie prze­ żywają dziś za wiele i przetrawiają za mało: odczu­ wają straszny głód i kolkę zarazem, i dlatego stają się coraz chudsi, choćby jedli jak najwięcej. — Kto mówi obecnie: »ja nie przeżyłem n i c « — uchodzi za głupca.

204. K o n i e c i c e l . — Nie zawsze koniec jest ce lem. Koniec melodyi nie jest jej celem; ale mimo to: jeśli melodya nie dobiegła końca, nie osiągnęła też swego celu. Przenośnia.

351

350 208. 205. O b o j ę t n o ś ć w i e l k i e j n a t u r y . — Obojęt­ ność wielkiej natury (gór, morza, lasów i pustyni) podoba się, lecz tylko przez czas krótki: potem nie­ cierpliwimy się. »Nie chcą więc te rzeczy zupełnie nic n a m powiedzieć? Dla nich więc n i e istnie­ jemy?« Odczuwamy crimen laesae majestatis humanae.

P r z e z c o m i a ł o b y się w s z y s t k i c h w n e t p r z e c i w k o s o b i e . — Jeśliby dziś się odważył ktoś rzec: »kto nie jest za mną, jest przeciw mnie«, miałby natychmiast wszystkich przeciw sobie. — To uczucie przynosi zaszczyt naszej epoce.

209. 206. Z a p o m n i e ć o z a m i a r a c h . — Podczas p o ­ dróży zapomina się najczęściej o jej celu. Niemal każdy zawód wybiera się, rozpoczyna się jako środek do celu, lecz uprawia jako cel ostateczny. Zapomi­ nanie o zamiarach jest najczęstszem głupstwem, ja­ kie się popełnia.

207. D r o g a s ł o n e c z n a i d e i . — Kiedy n a hory­ zoncie wschodzi idea, temperatura duszy b y w a bar­ dzo nizka. Dopiero stopniowo idea wywiązuje ciepło i najgorętsza jest (to znaczy w y w i e r a w p ł y w naj­ większy), kiedy wiara w ideę z a c z y n a znikać.

W s t y d z i ć s i ę b o g a c t w a . — Czasy nasze znoszą tylko jeden jedyny rodzaj bogatych, taki, który się w s t y d z i s w e g o bogactwa. Jeśli się słyszy o kimś »to człowiek bardzo bogaty«, natychmiast odczuwa się coś podobnego, jak na widok wstrętnej choroby, przy której ciało nabrzmiewa, chorobliwej otyłości, lub puchliny wodnej: trzeba gwałtem pamiętać o ludz­ kości, żeby z takim bogaczem obchodzić się w spo­ sób, nie pozwalający nic zauważyć z naszego uczu­ cia wstrętu. Skoro ten jednak z a c z y n a się pysznić ze s w e g o bogactwa, do uczucia naszego przyłącza się niemal współczujące zdziwienie nad tak wysokim stop­ niem ludzkiego nierozumu: tak iż chciałoby się wznieść ręce do nieba i zawołać: »Biedny, zdeformowany, prze­ ciążony człowieku, stokrotny niewolniku, któremu każda godzina przynosi l u b p r z y n i e ś ć m o ż e coś nieprzy­ jemnego, w którego członkach o d z y w a się każde zda­ rzenie, zachodzące w dwudziestu narodach, jakże mo­ żesz kazać nam uwierzyć, iż w swoim stanie czujesz się dobrze! Kiedy gdziekolwiek ukazujesz się publicz­ nie, wiemy, że jest to rodzaj biegania przez rózgi,

352

353

pod spojrzeniami, które dla ciebie mają tylko zimną nienawiść, natręctwo lub milczące szyderstwo. Zdo­ bywanie twoje, być może, jest łatwiejsze niż innego, lecz jest to zdobywanie zbyteczne, które mało spra­ wia radości, lecz z a c h o w a n i e zdobytego jest d z i ś w każdym razie sprawą mozolniejszą, niż jakiekol­ wiek zdobywanie mozolne. Cierpisz b e z u s t a n n i e , ponieważ bezustannie straty ponosisz. Na cóż ci się zda, iż wciąż nową krew ci doprowadzają: przeto nie mniej ci sprawiają bólu bańki, na grzbiecie sie­ dzące, ustawicznie siedzące! L e c z żeby nie być niesprawiedliwym: trudno, być może niemożliwa dla ciebie n i e być bogatym: musisz przechowywać, mu­ s i s z na nowo zdobywać, odziedziczony pociąg twego przyrodzenia jest twem j a r z m e m , ale przeto nie oszukuj nas i w s t y d ź s i ę lojalnie i jawnie s w e g o jarzma, które dźwigasz: albowiem w gruncie rzeczy znużony jesteś s w ą duszą i niechętny ku jej dźwiga­ niu. Wstyd ten nie hańbi«.

tem, że je obala i w y c i ą g a z niego robaka nielogicz­ ności, który się w niem kryje: raczej, zabiwszy ro­ baka, rzuca i cały owoc w b ł o t o , aby go w oczach ludzi pozbawić uroku i wszczepić wstręt do niego. Sądzi, iż w ten sposób znalazł środek, który czyni niemożliwem tak zwykłe obalonym wyobrażeniom »zmartwychwstanie dnia trzeciego«. — Myli się, po­ nieważ właśnie n a g r u n c i e h a ń b y , pośród nieczy­ stości, nasienie wyobrażenia prędko wypuszcza nowe kiełki. — T e d y : nie należy ani wyszydzać, ani plu­ gawić, co się ostatecznie chce usunąć, lecz z całym szacunkiem k ł a ś ć n a l o d z i e , wciąż i wciąż n a nowo, z w a ż y w s z y , że wyobrażenia posiadają żywot bardzo uparty. Tutaj należy postępować według ma­ ksymy: »raz obalić znaczy tyle, co wcale nie obalać«.

212.

Z b y t e k z a r o z u m i a ł o ś c i . — S ą ludzie tak zarozumiali, że nie umieją inaczej chwalić wiel­ kości, jaką publicznie podziwiają, tylko że ją przed­ stawiają za stopień i most, do n i c h prowadzący.

L o s m o r a l n o ś c i . — Ponieważ więzy, krę­ pujące umysły, luźnieją, z pewnością zmniejsza się moralność (odziedziczony, przekazany, instynktowy sposób postępowania w e d ł u g u c z u ć m o r a l n y c h ) : jednak nie cnoty oddzielne, umiarkowanie, sprawiedli­ wość, pokój duchowy — albowiem największa wol­ ność ducha prowadzi już do nich mimowolnie i na­ stępnie doradza je, jako p o ż y t e c z n e .

211.

213.

210.

odjąć

N a g r u n c i e h a ń b y . — Kto chce ludziom jakieś wyobrażenie, nie zadowala się zwykle



Fanatyk nieufności i jego rękojmia. Starzec: Chcesz się ważyć, na rzecz niezmierną DZIEŁA NIETZSCEGO. T.

XI.

23

354 i pouczać ludzi na wielką skalę? Gdzież twoja rę­ kojmia? — P i r r o n : Oto ona: chcę ostrzec ludzi przed samym sobą, chcę przyznać się publicznie do wszystkich wad mej natury i przed oczami wszyst­ kich obnażyć swoje sądy pośpieszne, sprzeczności i głupstwa. Nie słuchajcie mnie, chcę im rzec, do­ póki się nie stanę równy najmniejszemu z w a s i jesz­ cze mniejszy, niż on; brońcie się przed prawdą, póki możecie, ze wstrętu do tego, kto jest jej rzecznikiem. Będę uwodzicielem i oszustem dla was, dopóki bę­ dziecie widzieli we mnie choćby najmniejszy blask zacności i godności. — S t a r z e c : Za wiele obiecu­ jesz, tego ciężaru nie podźwigniesz. — P i r r o n : Więc też i to chcę ludziom powiedzieć, iż jestem za słaby i nie mogę dotrzymać swej obietnicy. Im większa bę­ dzie moja niegodność, tem bardziej będą nieufać prawdzie, przechodzącej przez moje usta. — S t a ­ r z e c : Chcesz więc być nauczycielem nieufności względem p r a w d y ? — P i r r o n : Nieufności, jakiej nigdy jeszcze na świecie nie było, nieufności wzglę­ dem wszystkich i każdego. Jest to jedyna droga do prawdy. Oko prawe nie powinno ufać lewemu i światło musi przez pewien czas nienawidzieć ciemności: to jest droga, którą iść musicie. Nie sądźcie, że w a s po­ wiedzie ku drzewom o w o c o w y m i na piękne błonia. Znajdziecie na niej małe i twarde ziarna — to są prawdy: dziesiątki lat będziecie musieli połykać całe garści kłamstw, żeby z głodu nie pomrzeć: wiedząc nawet, że są to kłamstwa. O w e ziarna jednak będą posiane i zakopane i może, może nastąpi kiedyś dzień sprzętu: nikt nie ma p r a w a go o b i e c y w a ć , jeśli nie jest fanatykiem. — S t a r z e c : Przyjacielu, przyjacielu! I słowa twoje są słowami fanatyka! —

355 P i r r o n : Masz słuszność! Nieufnym chcę być wzglę­ dem wszystkich słów. — S t a r z e c : T e d y będziesz musiał milczeć. — P i r r o n : Powiem ludziom, że mil­ czeć muszę i że winni nie dowierzać memu milcze­ n i u . — S t a r z e c : Odstępujesz więc o d swego przed­ sięwzięcia? — P i r r o n : Raczej — tyś mi dopiero wskazał wrota, przez które iść mam. — S t a r z e c : Nie wiem —: rozumiemyż my się jeszcze zupełnie? — P i r r o n : Prawdopodobnie nie. — S t a r z e c : Jeżeli tylko ty siebie rozumiesz zupełnie! — P i r r o n od­ w r a c a się i śmieje się. — S t a r z e c : A c h przyja­ cielu! Milczeć i śmiać się — jestże to teraz cała twoja filozofia? — P i r r o n : Nie byłaby jeszcze naj­ gorsza. —

214. Książki europejskie. Czytając Mon taigne'a, La Rochefoucauld'a, Labruyere'a, Fontenelle'a (szczególniej Dialogues des morts), Vauvenargues'a Chamforta, jesteśmy bliżsi starożytności, niż podczas czytania jakiejkolwiek innej grupy sześciu autorów innych narodów. Dzięki tym sześciu d u c h o s t a t ­ n i c h s t u l e c i dawnej ery powstał z n o w u , — w s z y s c y razem tworzą ważne ogniwo w wielkim dotychczas rozwijającym się łańcuchu Odrodzenia. Książki ich wznoszą się ponad zmienność gustu narodowego i za barwień filozoficznych, któremi zwykle mieni się obecnie i mienić musi każda książka, żeby się stać sławną: zawierają więcej m y ś l i p r a w d z i w y c h , niż wszystkie książki filozofów niemieckich razem 23*

357

350 wzięte: myśli tego rodzaju, które płodzą myśli, i które — jestem w kłopocie, żeby określenie dopro­ wadzić do końca: dość, iż zdają mi się autorami, którzy nie pisali ani dla dzieci, ani dla marzycieli, ani dla dziewic, ani dla chrześcijan, ani dla Niem­ ców, ani dla znowu jestem w kłopocie z zakoń­ czeniem swej listy. Lecz żeby wypowiedzieć po­ chwałę zrozumiałą: napisane po grecku, dzieła ich byłyby rozumiane także przez Greków. Natomiast, ileby sam Plato zrozumiał z pism naszych najlepszych myślicieli niemieckich, naprzykład z Goethego lub Schopenhauera, wogóle mógł zrozumieć, nie mówiąc już o niechęci, jakąby w nim w y w o ł a ł ich sposób pi­ sania, mianowicie ciemność, przesada i znowu kiedyindziej suchość — błędy, na które wymienieni cierpią jeszcze najmniej ze wszystkich myślicieli niemieckich, a mimo to jeszcze nadto wiele (Goethe, jako myśliciel, więcej niż słuszna lubił bujać w obłokach, i Scho­ penhauer nie bezkarnie obracał się niemal ustawicznie między symbolami rzeczy, zamiast między samemi rzeczami). — Natomiast jaka jasność i pełna wdzięku określność u o w y c h Francuzów! Sztukę tę musieliby aprobować nawet obdarzeni najsubtelniejszem uchem Grecy i jednoby nawet podziwiali i uwielbiali, fran­ cuski d o w c i p wyrażenia : l u b o w a l i s i ę oni w tego rodzaju rzeczach nadzwyczajnie, choć sami nie byli w nich szczególniej silni.

215. M o d a i n o w o c z e s n o ś ć . — Wszędzie, gdzie panuje jeszcze nieuctwo, nieochędóstwo, przesąd, gdzie

handel ospały, rolnictwo nędzne, duchowieństwo po tężne, tam znajdujemy także s t r o j e n a r o d o w e . M o d a panuje natomiast tam, gdzie znajdujemy oznaki przeciwne. Modę więc znaleźć można obok c n ó t Europy dzisiejszej: miałażby rzeczywiście być ich stroną ciemną? — Przedewszystkiem odzież m ę s k a , modna, która już przestała być narodową, wypowiada o tym, kto ją nosi, że Europejczyk ani jako je­ dnostka ani jako członek stanu lub narodu nie chce się r z u c a ć w o c z y , że rozmyślne przy­ ćmienie tego rodzaju próżności uczynił dla siebie pra­ wem; następnie, że jest pracowity i że nie ma wiele czasu do ubierania się i strojenia, a także że wszelką kosztowność i obfitość materyału i kroju znajduje w przeciwieństwie ze swoją p r a c ą ; w końcu, że odzieżą swoją wskazuje na uczeńsze i bardziej du­ chowe zawody, które są dlań jako dla człowieka europejskiego najbliższe, lub które chciałby mieć za najbliższe: podczas kiedy przez istniejące jeszcze stroje narodowe przegląda rozbójnik, pasterz lub żoł­ nierz, jako najpożądańsze i nadające ton stanowisko życiowe. W tym ogólnym charakterze mody męskiej istnieją owe drobne wahania, które wywołuje próż­ ność młodzieży, frantów i nicponiów miast wielkich, więc t y c h , c o j a k o l u d z i e e u r o p e j s c y s ą n i e d o j r z a l i . — Kobiety europejskie są niemi j e s z c z e o w i e l e m n i e j , wskutek czego wahania u nich są o wiele większe: i one nie chcą strojów narodowych i nie cierpią, jeśli po ubraniu poznaje się, że są Niemkami. Francuzkami lub Rosyankami, lecz jako jednostki bardzo chętnie radeby zwracać na się u w a g ę : również już przez samo ubranie nikt nie powinien pozostawać w wątpliwości, że należą do

358 szanownej klasy społeczeństwa (do »dobrego«, lub »wysokiego«, lub »wielkiego« świata) i pragną w tym kierunku tem bardziej się posunąć, że nie należą lub zaledwie należą do owej klasy. Przedewszystkiem ko­ bieta młoda nie chce nosić nic, co nosi cokolwiek starsza od niej, ponieważ sądzi, że przez podejrzenie, iż jest starsza, spadnie w cenie: starsze znowu chcia­ łyby tak długo zwodzić strojem bardziej młodzień­ czym, jak się tylko da. — z tego współzawodnic­ twa muszą zawsze w y p ł y w a ć mody, w których właś­ ciwa młodzieńczość musi być widoczna w sposób niedwuznaczny i nie dający się naśladować. Jeśli zmysł wynalazczy młodych artystek zajmował się przez pewien czas takiem obnażaniem młodości, lub żeby całą prawdę powiedzieć — jeśli znowu wciąg­ nęło się do rady zmysł wynalazczy dawniejszych cy­ wilizacyi dworskich, jak również dotychczas istnieją­ c y c h narodowości, i wogóle cały kostyumowy glob ziemski i złączono naprzykład Hiszpanów, Turków i Greków starożytnych do inscenizowania pięknego ciała: to zawsze odkrywa się ostatecznie, że nie naj­ lepiej rozumiano się na własnej korzyści, że dla wy­ wierania wrażenia na mężczyzn gra w chowanego z pięknem ciałem jest szczęśliwsza od nagiej lub napół nagiej lojalności. I oto teraz koło smaku i próż­ ności obraca się znowu w kierunku przeciwnym: co­ kolwiek starsze niewiasty spostrzegają, że powróciło ich panowanie, i współzawodnictwo najmilszych i naj­ niedorzeczniejszych istot zaczyna się znowu w naj­ lepsze. L e c z im b a r d z i e j kobiety rozwijają się wewnętrznie i przestają między sobą, jak to było do tychczas, przyznawać pierwszeństwo wiekowi niedoj­ rzałemu, tem nieznaczniejsze bywają te wahania

359 w strojach, tem prostsze ich upiększenia: o tem je­ dnak, jeśli się chce być sprawiedliwym, nie należy w y d a w a ć sądu według wzorów antycznych, a więc n i e według stopnia odziewania się mieszkanek wy­ brzeży mórz południowych, lecz z uwzględnieniem warunków klimatycznych środkowych i północnych okolic Europy, tych mianowicie, w których obecnie posiada s w ą najulubieńszą ojczyznę geniusz Europy, wytwarzający ducha i formy. — Naogół więc cha­ rakterystyczną cechą m o d y i n o w o c z e s n o ś c i n i e j e s t z m i e n n o ś ć , g d y ż właśnie zmiana jest czemś wstecznem i cechuje jeszcze n i e d o j r z a ­ ł y c h Europejczyków płci męskiej i żeńskiej: lecz o d r z u c e n i e p r ó ż n o ś c i narodowej, klaso­ w e j i i n d y w i d u a l n e j . Z tego punktu widzenia, godna pochwały, ponieważ oszczędza to siły i czas, jeśli pewne miasta i kraje europejskie myślą i wy­ najdują w sprawach odzieży za wszystkie pozostałe, z tego względu, że zazwyczaj nie każdy b y w a obda­ rzony zmysłem form i że zaprawdę nie jest to zbyt górna ambicya, jeśli naprzykład Paryż, dopóki te wa­ hania jeszcze istnieją, p r z y w ł a s z c z a sobie prawo, iż w tem państwie jest jedynym wynalazcą i innowato­ rem. Jeśli Niemiec z nienawiści do tych pretensyi miasta francuskiego chce inaczej się odziewać, na­ przykład jak się nosił Albrecht Dürer, to niech ze­ chce z w a ż y ć , że wprawdzie posiada kostyum, który nosili niegdyś Niemcy, lecz że go bynajmniej Niemcy nie wynaleźli — nie było n i g d y stroju, któryby od­ różniał Niemców jako Niemców. Zresztą niech się też przyjrzy, jak wygląda w tym stroju i c z y na­ przykład głowa zupełnie nowoczesna ze wszystkiemi swemi liniami i brózdami, które wyrył na niej wiek

36o

361

dziewiętnasty, nie założyłaby protestu przeciw odzieży diurerowskiej. Tutaj, gdzie pojęcie »nowoczesny« i »europejski« niemal są równoznaczne, przez Europę rozumie się o wiele więcej krajów, niż obejmuje Europa geograficzna, mały półwysep A z y i : szczegól­ niej należy tutaj Ameryka, o ile właśnie jest córką naszej cywilizacyi. Z drugiej strony nie cała Europa podpada pod pojęcie cywilizacyjne »Europa«; lecz tylko te narody i części narodów, których wspólna przeszłość tkwi w cywilizacyi greckiej, rzymskiej, żydowskiej i chrześcijańskiej.

216. » C n o t a n i e m i e c k a « . — Nie da się zaprze­ czyć, iż od końca ubiegłego stulecia przez Europę przepływał prąd przebudzenia moralnego. Wtedy do­ piero cnota znowu stała się w y m o w n a ; nauczyła się wynajdywać swobodne giesty wzniosłości i wzrusze­ nia, przestała się wstydzić samej siebie i wymyśliła systematy filozoficzne, tudzież poezye ku własnej gloryfikacyi. Jeśli się szuka źródeł tego prądu: od­ najduje się z jednej strony Rousseau, ale Rousseau mitycznego, którego wymyślono sobie według wraże­ nia pism jego — i według wskazówek, których on sam udzielił (— i on, i jego publiczność pracowali ustawicznie nad tą postacią idealną). Inne źródło kryje się w zmartwychwstaniu wielkiego stoickiego laty­ nizmu, przez który Francuzi w sposób najgodniejszy kontynuowali zadanie Odrodzenia — od naśladowania z najwspanialszem powodzeniem form antycznych

przeszli do naśladowania charakterów: tak iż na zawsze zdobyli sobie prawo do najwyższych oznak czci, jako naród, który dotychczas ludzkości nowo­ czesnej dał najlepsze książki i najlepszych ludzi. Jak te d w a wzory, wzór Rousseau mitycznego i o w e g o zbudzonego ducha latynizmu, działał na słabszych sąsiadów, widzimy szczególniej na Niemczech: które wskutek swego nowego i całkiem niezwykłego po­ rywu ku powadze i wielkości chcenia i panowania nad sobą, w końcu wpadły w podziw dla swojej własnej nowej cnoty i rzuciły w świat pojęcie »cnoty niemieckiej«, jak gdyby nie mogło istnieć nic bar­ dziej pierwotnego, bardziej samoistnego od tego po­ jęcia. Pierwsi wielcy mężowie, którzy o w ą francuską inicyatywę wielkości i świadomości chcenia moral­ nego na siebie przejęli, byli uczciwsi i nie zapomi­ nali o wdzięczności. Moralizm Kanta, skąd pochodzi? Bezustannie daje on do zrozumienia: od Rousseau i ze wskrzeszonego Rzymu stoickiego. Moralizm Szyl­ lera: to samo źródło, to samo wysławianie źródła. Moralizm Beethovena w dźwiękach: jest wieczną pieś­ nią pochwalną na cześć Rousseau, Francuzów sta­ rożytnych i Szyllera. Dopiero »młodzian niemiecki« zapomniał o wdzięczności, w tym czasie bowiem skłoniono ucho ku głoszonej nienawiści dla Francuzów: ten młodzian niemiecki, który przez pewien czas z więk­ szą świadomością, niż to się u w a ż a za dozwolone innym młodzieńcom, występował na plan pierwszy. Jeśliby poszukał s w e g o ojcostwa, słusznie mógłby pomyśleć o blizkich sobie Szyllerze. Fichtem i Schleier­ macherze: ale dziadów swoich szukaćby musiał w Pa­ ryżu, w Genewie, i było to z jego strony krótko­ wzrocznością, jeśli przypuszczał to, co przypuszczał:

362

363

iż cnota nie jest starsza nad lat trzydzieści. W ó w c z a s przyzwyczajono się do wymagania, żeby przy wyra­ zie »niemiecki« rozumieć zarazem jako dodatek wy­ raz cnota: i do dnia dzisiejszego nie oduczono się tego jeszcze zupełnie. W nawiasie zauważmy, że tak zwane rozbudzenie moralne, jak niemal odgadnąć można, dla p o z n a n i a zjawisk moralnych przyniosło tylko szkody i ruch wsteczny ze sobą. Czem jest cała niemiecka filozofia moralna, poczynając od Kanta, ze wszystkiemi swemi francuskiemi, angiel­ skiemi i włoskiemi rozgałęzieniami i towarzyszkami? Napół teologicznym zamachem na Helvetiusa, porzu­ ceniem długo i mozolnie zdobywanej wolności per­ spektywy lub wskazań drogi właściwej, które on ostatecznie wypowiedział dobrze i zebrał. Do dnia dzisiejszego w Niemczech Helvetius jest najbardziej oplwanym ze wszystkich dobrych moralistów i do­ brych ludzi.

217. K l a s y c z n i i r o m a n t y c z n i . — Zarówno klasycznie jak romantycznie nastrojone duchy — jak te dwa rodzaje zawsze istnieją — noszą się z wizyą przyszłości: lecz pierwsi czerpią ją z s i ł y swojej epoki, drudzy z jej s ł a b o ś c i .

218. przez

M a s z y n a j a k o n a u c z y c i e l k a . — Sama się uczy maszyna przenikania się wzajemnego

tłumów ludzkich, przy czynnościach, w których każdy spełnia tylko jedną część: daje ona wzór organiza­ cyi partyjnej i prowadzenia wojny. Natomiast nie uczy samowładztwa indywidualnego: z wielkiej liczby czyni jedną maszynę, i z każdej jednostki narzędzie do j e d n e g o celu. W p ł y w jej najogólniejszy jest, iż uczy korzyści centralizacyi.

219. N i e o s i a d l i . — Chętnie się mieszka w ma­ łem miasteczku; lecz kiedy niekiedy właśnie z jego powodu ciągnie nas do przyrody najsamotniejszej, najbardziej ukrytej: wtedy mianowicie, kiedy o w o miasteczko stało się dla nas zbyt przejrzystem. W końcu, żeby znowu w y p o c z ą ć po tej naturze, udajemy się do wielkiego miasta. Kilka łyków z niego i odgadujemy, co znajduje się na spodzie jego kie­ licha — ruch kołowy, z małem miasteczkiem na po­ czątku, zaczyna się na nowo. — T a k żyją ludzie nowocześni: którzy w e wszystkiem s ą z b y t g r u n ­ t o w n i , żeby być o s i a d ł y m i podobnie jak ludzie innych czasów.

220. Reakcya przeciw c y w i l i z a c y i maszy­ nowej. — Maszyna, będąca wynalazkiem najwyższej

364

365

siły myślowej, w osobach, które ją obsługują, za­ prząta niemal wyłącznie siły niższe i bezmyślne. Wogóle w y t w a r z a przytem niepomierną ilość siły, która inaczej byłaby uśpiona, to prawda; lecz n i e daje bodźca do wspinania się wyżej, do doskonale­ nia, d o artyzmu. Robi c z y n n y m i j e d n o s t a j ­ n y m — to jednak w ciągu czasu dłuższego w y t w a ­ rza reakcyę, rozpaczliwe nudy dla duszy, która się uczy pragnąć pełnej zmian bezczynności.

cej i rozjaśniającej, wprowadzonej przez nie w wielki ruch rewolucyjny. Kto zrozumie to, będzie też wie­ dział, od jakich domieszek trzeba je oczyścić, od ja­ kich zanieczyszczeń trzeba je uwolnić: żeby następ­ nie n a s o b i e s a m y m k o n t y n u o w a ć dzieło oświecenia i następnie p o f a k c i e zdusić rewolucyę w zarodku, uczynić ją niebyłą.

222. 221. Niebezpieczeństwo oświecenia. — Wszystkie te rzeczy napół waryackie, komedyanckie, zwierzęco okrutne, pełne żądz i przedewszystkiem sentymentalne i upajające się samemi sobą, które ra­ zem tworzą właściwą s u b s t a n c y ę r e w o l u c y j n ą i przed Rewolucyą przyoblekły się w ciało i ducha w osobie Rousseau — cała ta istota w przewrotnym zapale okryła swą g ł o w ę fanatyczną o ś w i e c e n i e m i przez nie sama zaczęła błyszczeć czemś w rodzaju gloryi promieniejącej. Oświecenie, które w gruncie rzeczy jest tak obce tej istocie i które, gdyby samo dla siebie działało, przechodziłoby cicho jak promie­ nie przez chmury, długo zadowalając się tylko tem, żeby przekształcać jednostki: tak iżby bardzo powoli przekształcało obyczaje i instytucye narodów. Teraz jednak, w połączeniu z istotą gwałtowną i nagłą samo oświecenie stało się gwałtownem i nagłem. Wskutek tego niebezpieczeństwo oświecenia stało się niemal większem od jego pożyteczności wyzwalają­

Namiętność w wiekach średnich. — Wieki średnie są epoką największych namiętności. Ani starożytność, ani nasze czasy nie posiadały tej szerokości duszy: p o j e m n o ś ć jej nigdy n i e b y ł a większa i nigdy nie mierzyła się większą skalą. Dzie­ wicza budowa fizyczna ludów barbarzyńskich i prze­ duchowione zgorączkowane wiecznem czuwaniem, cho­ robliwie błyszczące oczy chrześcijańskich uczniów mi­ steryów, dzieciństwo i młodzieńczość, zarówno jak przej­ rzałość i starczość zniedołężniała, surowość zwie­ rzęcia drapieżnego i wydelikacenie i wysubtelnienie ducha późnej starożytności — wszystko to razem nieraz spotykano w jednej osobie: tedy musiała, jeśli człowiek podobny wpadł w namiętność, szybkość prądu duchowego być gwałtowniejsza, wir bardziej zmieszany, spadek głębszy, niż kiedykolwiek. — My ludzie nowocześniejsi winniśmy być zadowoleni z cof­ nięcia się, które tu uczyniono.

366

367 220. 223.

R a b o w a ć i o s z c z ę d z a ć . — Wszystkie r u ­ chy umysłowe mają powodzenie, jeśli skutkiem ich jest to, że wielcy mogą mieć nadzieję r a b o w a n i a a mali o s z c z ę d z a n i a . — Dlatego naprzykład po­ wiodła się Reformacya niemiecka.

224. D u s z e r a d o s n e . — Jeśli o napoju, pijań­ stwie i źle woniejących plugastwach choć zdaleka napomknięto, wtedy dusze starożytnych Niemców sta­ wały się radosne — zresztą były pochmurne. Miały one do tego pewien rodzaj najwnętrzniejszej po­ jętności.

225. A t e n y r o z p u s t u j ą c e . — Jak nawet targ rybi w Atenach miał swoich myślicieli i poetów, tak też rozpusta grecka posiadała z a w s z e jeszcze wy­ gląd bardziej idylliczny i subtelniejszy, niż rozwiąz­ łość rzymska lub niemiecka. Głos Juvenala rozlegałby się tam, jak głos trąby pustej: odpowiedziałby zaś śmiech niemal dziecinny.

M ą d r o ś ć G r e k ó w . — Ponieważ chęć zwy­ ciężania i wyróżniania się jest nieprzezwyciężonym rysem natury ludzkiej, starszym i pierwotniejszym, niż wszelki szacunek i zadowolenie z równości — to też państwo greckie uświęciło zapasy gimnastyczne i muzyczne między równymi, odgraniczyło więc arenę, gdzie ów popęd mógł się w y ł a d o w y w a ć , nie narażając porządku politycznego. Kiedy zapasy gim­ nastyczne i muzyczne ostatecznie upadły, państwo greckie poczęły trawić niepokoje wewnętrzne i rozkład.

227. » W i e c z n y E p i k u r « . — Epikur żył zawsze i żyje jeszcze, nieznany tym, którzy się nazywali i nazywają epikurejczykami, i nie posiadający sławy u filozofów. Sam też zapomniał s w e g o własnego imienia: było to najcięższe brzemię, jakie kiedykol­ wiek odrzucił.

228. Styl w y ż s z o ś c i . — Pochodzenie sposobu mówienia studentów niemieckich w y w o d z i się ze sfery studentów nie studyujących, którzy umieją osiągnąć pewien rodzaj przewagi nad swymi poważ­ niejszymi kolegami przez to, że odkrywają wszystko,

369

368 co jest maskaradowego w wykształceniu, obyczajności, uczoności, porządku, umiarkowaniu i mają wpraw­ dzie wciąż na ustach w y r a z y z tej dziedziny, jak lepsi i uczeńsi, lecz ze złośliwością w oku i z towa­ rzyszącym im grymasem. W tym języku wyższości — jedynym, który w Niemczech jest oryginalnym — przemawiają dziś mimowolnie także mężowie pań­ stwowi i krytycy dziennikarscy: jest to ustawiczne cytowanie drażniące, niespokojne, zadzierżyste strzela­ nie oczami na prawo i lewo. niemiecczyzna cudzy­ słowiowa i grymasowa.

dnej cechy moralnej, jak postaci Teofrasta lub Mo­ lière'a, za chorego, i mówionoby o idée fixe. Ateny w trzeciem stuleciu byłyby dla nas, jeślibyśmy mogli je odwiedzić, jakby zaludnione szaleńcami. Obecnie w każdej głowie panuje demokracya p o j ę ć — w i e l e pojęć r a z e m s ą panem: jedno pojęcie w y ­ łączne, któreby c h c i a ł o być panem, n a z y w a się obecnie, jak się rzekło, idée fixe. To jest n a s z spo­ sób mordowania tyranów, wskazujemy im na dom obłąkanych.

231. 229. Z a k o p a n i . — Usuwamy się w ukrycie: lecz nie z powodu jakiegoś osobistego niezadowolenia, jak gdyby teraźniejsze warunki polityczne i społeczne nie zadowalały nas, lecz ponieważ przez nasze usu­ nięcie się chcemy zaoszczędzić i zebrać siły, które p ó ź n i e j , kiedyś, cywilizacyi będą gwałtownie po­ trzebne, im bardziej ta teraźniejszość jest tą teraź­ niejszością i jako taka spełnia s w o j e zadanie. T w o ­ rzymy kapitał i staramy się go zabezpieczyć: lecz w sposób, jak w czasach n a j n i e b e z p i e c z n i e j ­ s z y c h , że go z a k o p u j e m y .

230. T y r a n i d u c h a . — W naszych czasach uwa­ żanoby każdego, ktoby był tak ściśle wyrazem je­

Najniebezpieczniejsza emigracya. — W Rosyi istnieje emigracya inteligencyi: przechodzi ona granicę, żeby c z y t y w a ć i pisywać dobre książki. W ten sposób jednak przyczynia się do tego, że oj­ czyzna, opuszczona przez ducha, staje się coraz da­ lej sięgającą paszczą Azyi, któraby chciała pożreć maleńką Europę.

232. S z a ł p a ń s t w o w y . — Kiedy nastąpił koniec królestwa u Greków, miłość niemal religijna dla króla przeszła na państwo. I ponieważ pojęcie znosi wię­ cej miłości niż osoba i przedewszystkiem, że nie tak często miłującemu kołki na głowie ciosa, jak to czy­ nią ludzie kochani (— albowiem im bardziej czują się DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.

370

371

kochani, tem bezwzględniejszymi stają się najczęś­ ciej, aż w końcu przestają być godni miłości i zer­ wanie następuje rzeczywiście), to też uwielbienie dla grodu i państwa było w i ę k s z e , niż kiedykolwiek uwielbienie dla panujących. G r e c y są ofiarami s z a ł u p a ń s t w o w e g o w historyi starożytnej — w now­ szej są niemi inne narody.

233. P r z e c i w n i e o s z c z ę d z a n i u o c z u . — Czy też w oświeconych klasach angielskich, które czytują Times'a, nie możnaby było wykazać, że siła wzroku maleje co każde dziesięć lat ?

234. W i e l k i e d z i e ł a i w i e l k a w i a r a . — Ow posiadał wielkie dzieła, lecz towarzysz jego posiadał wielką wiarę w te dzieła. Byli nierozłączni: ale naj­ widoczniej pierwszy w zupełności zależał od drugiego.

235.

wił

T o w a r z y s k i . — »Nie znoszę sam s i e b i e « mó­ ktoś, żeby objaśnić swój pociąg towarzyski. »Żo­

łądek towarzystwa jest silniejszy mnie«.

od mojego,

znosi

236. Z a m y k a n i e o c z u p r z e z d u c h a . — Choć się jest w y ć w i c z o n y m i przyzwyczajonym do roz­ myślania nad postępowaniem, jednak przy samem postępowaniu (choćby to było tylko pisanie listów, jedzenie lub picie) należy przymykać oko wewnętrzne. Ba, nawet w rozmowie z ludźmi zwykłymi trzeba umieć m y ś l e ć z zamkniętemi oczami myśliciela, — mianowicie, żeby osiągnąć i zrozumieć zwykle myś­ lenie. To zamykanie oczu jest aktem, który się od czuwa i spełnia z wolą.

237. Najstraszliwsza zemsta. Jeśli się bądź co bądź chce z e m ś c i ć na przeciwniku, należy czekać tak długo, dopóki się nie ma pełnej garści prawd i słuszności i nie może jak gdyby niedbale prze­ ciw niemu je wystawić: tak iż wywieranie zemsty jest zarazem wywieraniem sprawiedliwości. Jest to najstraszliwszy rodzaj zemsty: nie ma on nad sobą żadnej instancyi, do którejby zaapelować można. Tak zemścił się Wolter na Pironie pięciu wierszami, w których zawiera się sąd o calem jego życiu, czy­ nach i intencyach: ile wyrazów, tyle prawd; tak 24*

372 zemścił

373 się

on

na

Fryderyku

Wielkim

(w

liście

241.

z Farney).

238. P o d a t e k na z b y t e k . — Kupuje się w ma­ gazynach rzeczy konieczne i najniezbędniejsze i trzeba za nie płacić drożej, bo przypłaca się i za to, co tam także sprzedają, lecz co rzadko znajduje nabywcę: rzeczy zbytkowne i zbyteczne. W ten sposób zbytek ustawicznie nakłada podatek na człowieka z potrze­ bami prostemi, który może się obejść bez niego.

Jak m y ś l i c i e l z u ż y t k o w u j e rozmowę. — Nie wsłuchując się nawet, można wiele usłyszeć, jeśli się umie patrzyć dobrze, choć samemu się znika na pewien czas z oczu. Ale ludzie nie umieją zużyt­ kować rozmowy: o wiele za dużo poświęcają u w a g i temu, co mówią i co chcą odpowiedzieć, podczas kiedy s ł u c h a c z prawdziwy zadowala się często odpowiedzią t y m c z a s o w ą , żeby wogóle cokolwiek p o w i e d z i e ć jako zaliczkę z a uprzejmość, natomiast w głębi swej pamięci unosi wszystko, co inny wy­ raził, wraz z odcieniem dźwięku i giestu, j a k i e g o używał. — W zwykłej rozmowie każdy sądzi się być kierownikiem, jak gdyby d w a okręty, płynące obok siebie i kiedy niekiedy o siebie się zaczepiające, żeglowały każdy w dobrej wierze, iż okręt sąsiedni dąży za nim, lub nawet jest przez niego holowany.

239. D l a c z e g o ż e b r a c y ż y j ą j e s z c z e . — Jeś­ liby wszystkie jałmużny były udzielane tylko ze współczucia, w s z y s c y żebracy wymarliby z głodu.

242. S z t u k a u n i e w i n n i a n i a s i ę . — Jeśli się ktoś uniewinnia, musi to robić bardzo dobrze, gdyż inaczej łatwo sami czujemy się winnymi i doznajemy przykrego uczucia.

240. Dlaczego żebracy żyją jeszcze.— Najhojniejszą rozdawczynią jałmużny jest tchórzostwo.

243. ich

Niemożliwe towarzystwo. Okręt two­ myśli osiada za głęboko, żebyś mógł wypłynąć

374

375

na wody tych ludzi serdecznych, zacnych i uprze­ dzających. Za wiele tam miejsc płytkich i mielizn: musiałbyś krążyć i lawirować i w ciągłym być kło­ pocie; i tamci natychmiast poczuliby się zakłopo­ tani — twojem zakłopotaniem, którego przyczyny od­ gadnąćby nie mogli.

jeszcze zupełnie ten sam! — To zwykłe doświadcze­ nie przyprawiło o wstręt niejednego już pisarza: oce­ niali zbyt wysoko intelektualność ludzi, i kiedy błąd swój spostrzegli, ślubowali sobie milczenie.

247. 244. L i s z l i s ó w . — Prawdziwy lis n a z y w a k w a ś ­ nemi nietylko te winogrona, których dostać nie może, lecz i te, których dostał i które innemu sprzątnął z przed nosa.

P o w a g a w i n t e r e s a c h . — Interesy nieje­ dnego bogacza i dostojnika są jego rodzajem wy­ p o c z y n k u po zbyt długo trwającej i zwykłej mu b e z c z y n n o ś c i : dlatego bierze j e tak poważnie i namiętnie, jak inni ludzie rzadkie w y w c z a s y i swoje zajęcia ulubione.

248. 245. W n a j b l i ż s z e m o t o c z e n i u . — Choćby lu­ dzie jak najściślej należeli do siebie: w obrębie ich wspólnego widnokręgu istnieją przecież jeszcze wszystkie cztery strony świata, i spostrzegają to nieraz.

D w u z n a c z n o ś ć o k a . — Jak wody u stóp twoich przebiega nagłe mieniące się łuskami wstrząś­ nienie, tak bywają i w oku ludzkiem takie nagłe nie­ pewności i dwuznaczności, kiedy człowiek się pyta: jestże to dreszcz? jestże to uśmiech? jestże to jedno i drugie ?

246.

249.

M i l c z e n i e z e w s t r ę t u . — Oto ktoś, jako myśliciel i człowiek przeżywa głęboką, bolesną prze­ mianę i następnie składa o tem świadectwo publiczne. I słuchacze nie spostrzegają nic! Sądzą, że jest

P o z y t y w n y i n e g a t y w n y . — Myśliciel ten nie potrzebuje nikogo, ktoby go obalał: do tego wy­ starcza sam sobie.

376

377 253. 250.

Zemsta próżnych sieci. Miejcie się na baczności przed każdym, co doznaje gorzkiego uczucia rybaka, kiedy ten po dniu pełnym mozołów wraca do domu z próżnemi sieciami.

N a j ł a g o d n i e j s z y . — Kiedy człowiek doznał wielkiego zaszczytu i podjadł cokolwiek przytem, b y w a najłagodniejszy.

254.

251. Z p r a w a s w e g o nie k o r z y s t a ć . Wy­ wieranie władzy kosztuje trudów i w y m a g a odwagi. Dlatego tak wielu nie korzysta ze s w e g o dobrego, najlepszego prawa, ponieważ prawo to jest rodzajem w ł a d z y , oni jednak są za leniwi lub za tchórzliwi, żeby j ą wywierać. W y r o z u m i a ł o ś ć i c i e r p l i ­ w o ś ć — tak nazywają płaszczyki cnoty tych błędów.

252. R o z n o s i c i e l e ś w i a t ł a . — W towarzystwie nie byłoby ani jednego promienia słonecznego, gdyby go nie przynosili ze sobą pochlebcy z urodzenia, mam na myśli tak zwanych ludzi miłych.

Do ś w i a t ł a . — Ludzie c i s n ą się do światła nie żeby widzieć lepiej, lecz żeby błyszczeć więcej. — Tego, przed kim się błyszczy, chętnie uznaje się za światło.

255. Hipokondryk. Hipokondryk jest to czło­ wiek, który akurat posiada dość ducha i przyjemności z ducha, żeby swoje cierpienia, swoje straty, swoje błędy brać poważnie: lecz dziedzina, na której się karmi, jest za mała; ogołaca ją do tego stopnia, że musi w końcu wyszukiwać oddzielnych ździebełek. Wtedy ostatecznie staje się zawistnikiem i sknerą — i dopiero teraz jest nieznośnym.

256. Z w r ó c i ć . — Hezyod radzi z w r a c a ć sąsiadowi, który nam przyszedł z pomocą, dobrą miarą i o ile

378

379

możliwa hojniej, skoro tylko jesteśmy w możności. Z tego sąsiad doznaje przyjemności, albowiem jego uprzednia dobroczynność przynosi mu procenty; ale także i ten, który zwraca, kontent jest z tego, ponie­ w a ż uprzednie drobne upokorzenie, że musiał sobie pozwolić pomóc, odkupuje teraz drobną przewagą, jako ofiarodawca.

257. S u b t e l n i e j s z y , n i ż p o t r z e b a . — Nasz zmysł obserwacyjny do tego, czy inni spostrzegają nasze słabości, jest o wiele subtelniejszy od naszego zmysłu obserwacyjnego dla słabości i n n y c h : skąd w y p ł y w a , iż jest subtelniejszy, niżby było potrzeba.

258. R o d z a j j a s n e g o c i e n i a . — T u ż obok lu­ dzi całkiem ciemnych niemal zawsze, jakby z nimi związana, znajduje się dusza świetlana. Jest ona nie­ jako cień negatywny, który tamci rzucają.

zaniechać zemsty: w s z y s c y zgodzą się po pewnym czasie na to, iż się z e m ś c i ł . Nie mścić się więc, bodaj czy zależy od upodobania człowieka: a że mścić się nie c h c e , nie powinien tego wypowiadać nawet, ponieważ pogardzanie zemstą wytłumaczą i o d c z u j ą jako zemstę wyniosłą i bardzo dotkliwą.— Stąd w y p ł y w a , że nie należy czynić nic z b y t e c z ­ nego — —

260. Błąd wielbicieli. Każdy sądzi, i ż oka­ zuje myślicielowi cześć i sprawia przyjemność, kiedy mu pokazuje, że sam z siebie wpadł na te same myśli i na ten sam ich w y r a z ; a przecież takie wiado­ mości rzadko cieszą myśliciela, natomiast często bu­ dzą nieufność i do myśli, i do ich sposobu wyrażenia: postanawia w milczeniu kiedyś oboje poddać rewizyi. — Jeśli komuś chce się cześć okazać, należy się wy­ strzegać wyrażania zgodności: ta stawia na jednym poziomie. - W wielu wypadkach jest rzeczą przy­ zwoitości towarzyskiej słuchać cudzego zdania tak, jak gdyby nie było naszem zdaniem i nawet wykra­ czało poza nasz horyzont: naprzykład, jeśli starzec bogaty doświadczeniem zechce wyjątkowo otworzyć skrzynie swoich wiadomości.

259. N i e m ś c i ć s i ę ? — Istnieje tyle subtelnych sposobów zemsty, że ten, ktoby miał powód do zem­ sty, w gruncie rzeczy może do woli: mścić się lub

261. L i s t , — List jest to wizyta niezapowiedziana, listonosz pośrednikiem w tych niegrzecznych niespo­

381

380 dziankach. Raz na tydzień należy mieć godziny, prze­ znaczone na odbieranie listów, i potem brać kąpiel.

262. U p r z e d z o n y . — Ktoś rzekł: od dziecka je­ stem u p r z e d z o n y względem siebie: to też w ka­ żdej naganie znajduję cokolwiek prawdy, w każdej pochwale cokolwiek głupoty. Oceniam zwykle po­ chwałę za nizko, naganę za wysoko.

263. D r o g a d o r ó w n o ś c i . — Kilka godzin wspi­ nania się pod górę czynią i z łajdaka, i z świętego dwa prawie jednakowe stworzenia. Zmęczenie jest najkrótszą drogą do r ó w n o ś c i i b r a t e r s t w a — a podczas snu przyłącza się wreszcie do nich w o l ­ ność.

264. O s z c z e r s t w o . — Jeśli się odkrywa istotnie bezecne podejrzenie, źródła jego nie należy nigdy szukać między swymi lojalnymi i otwartymi w r o ­ g a m i ; albowiem ci, jeśliby o nas coś podobnego wynaleźli, jako wrogowie, nie znaleźliby wiary. Lecz

między tymi, dla których przez pewien czas byliśmy bardzo pożyteczni, a którzy teraz z jakiegoś powodu mogą w tajemnicy być pewni, że już nic od nas nie zdobędą, tacy są w stanie puścić w obieg beze­ ceństwo: ci znajdują wiarę, po pierwsze, ponieważ przypuszcza się, żeby nie wynaleźli nic, coby im sa­ mym mogło wyrządzić szkodę; następnie, ponieważ lepiej nas poznali. — Na pocieszenie, oczerniony tak bezecnie może rzec sobie: oszczerstwa są to choroby innych, wybuchające w twojem ciele; dowodzą, iż społeczeństwo jest j e d n e m ciałem (moralnem), tak iż możesz przedsięwziąć na s o b i e kuracyę, która i n n y m powinna przynieść korzyść.

265. Niebo dziecinne. - Szczęście dziecka jest zgoła takim samym mitem, jak szczęście Hiperborej­ czyków, o którem opowiadali Grecy. J e ś l i szczęście wogóle na ziemi przebywa, tak sądzili Grecy, tedy z pewnością jak najdalej od nas. być może, hen, na krańcu ziemi. T a k samo myślą ludzie starsi: j e ś l i człowiek wogóle może być szczęśliwy, tedy z pew­ nością w epoce jak najbardziej oddalonej od wieku n a s z e g o , na granicach i w początkach życia. Dla niejednego widok dzieci p o p r z e z woal tego mitu jest największem szczęściem, jakiego doznawać jest w stanie: sam bowiem wtedy dociera aż do samego przedsionka królestwa niebieskiego, kiedy mówi: »po­ zwólcie dzieciom przyjść do mnie, albowiem ich jest królestwo niebieskie«. — Mit o królestwie niebieskiem

382

383

dzieci odnajdujemy czynnym wszędzie, gdzie w świe­ cie nowoczesnym istnieje cokolwiek sentymentalizmu.

266. N i e c i e r p l i w i . — Właśnie kto dopiero się staje, nie chce stawania się: jest na to zbyt niecierp­ liwy. Młodzieniec nie chce czekać, póki, po długich studyach, cierpieniach i niedostatkach jego własny obraz ludzi i rzeczy stanie się kompletny: tedy bie­ rze obraz inny, który stoi przed nim gotów i który mu ofiarowują, na wiarę i niewiarę, jak gdyby z góry dano mu barwy i linie j e g o obrazu, rzuca się na piersi jakiemuś filozofowi, jakiemuś poecie i teraz musi długo odrabiać pańszczyznę i siebie sa­ mego się zapierać. Wiele uczy się przytem, lecz czę­ sto z tego powodu zapomina o rzeczy najgodniejszej nauczenia się i poznania — zapomina o sobie samym i przez całe życie zostaje stronnikiem. — Ach, wiele nudy należy przezwyciężyć, wiele potu trzeba, póki się nie znajdzie swoich barw, swojego pendzla, swo­ jego płótna! — I wtedy jeszcze daleko do stania się mistrzem swojej sztuki życia — ale się jest przynaj­ mniej panem w swoim warsztacie.

267. N i e m a w y c h o w a w c ó w . — Jeżeli się jest myślicielem, należy mówić tylko o samowychowaniu. Wychowanie młodzieży przez innych albo jest eks­

perymentem, którego się dokonywa nad czemś nie­ poznanem, niepoznawalnem, lub zasadniczą niwelacyą, żeby istotę nową, j a k ą k o l w i e k b y była, u c z y n i ć zgodną z panującemi przyzwyczajeniami i obycza­ jami: w obydwu wypadkach jest to coś niegodnego myśliciela, jest to dzieło rodziców i nauczycieli, któ­ rych jeden z ludzi śmiałych i prawych nazwał nos ennemis natureles. — P e w n e g o dnia, kiedy już od­ dawna według opinii świata zostaliśmy wychowani, o d k r y w a m y samych s i e b i e : tutaj zaczyna się zadanie myśliciela; teraz czas przywołać go na po­ moc — nie jako w y c h o w a w c ę , lecz jako tego, kto siebie w y c h o w a ł sam i posiada doświadczenie.

268. W s p ó ł c z u c i e dla m ł o d z i e ż y . — Bole­ jemy nad tem, kiedy słyszymy, że młodzieńcowi wy­ padają już zęby, że inny traci wzrok. Jeślibyśmy wie­ dzieli, jaka nieodwołalność i beznadziejność tkwi w ca­ łej jego istocie, jakże wielki byłby ból nasz wtedy! — Czemu właściwie c i e r p i m y przytem? Ponieważ młodzież winna kontynuować to, cośmy my przed­ sięwzięli, i wszelki ubytek i nadwyrężenie jej siły wyjdzie na szkodę n a s z e m u dziełu, które w jej ręce wpadnie. Jest to narzekanie nad złą rękojmią naszej nieśmiertelności: lub też jeśli się uważamy tylko za w y k o n a w c ó w posłannictwa ludzkości, narze­ kanie nad tem, że to posłannictwo musi przejść do rąk słabszych, niż nasze.

384

385 269.

E p o k i ż y c i a . — Porównanie czterech epok życia z czterema porami roku jest czcigodnem bzdur­ stwem. Ani pierwsze, ani ostatnie lat dwadzieścia nie odpowiadają porze roku: przypuszczając, że nie zadowolimy się przy porównywaniu białością włosów i śniegu, lub inną igraszką kolorów. Owe pierwsze lat dwadzieścia są przygotowaniem do ż y c i a wogóle, na cały wiek życia, jako rodzaj długiego nowego roku; a ostatnie lat dwadzieścia są przeglądem, wcie­ leniem, uporządkowaniem i zharmonizowaniem tego wszystkiego, cośmy przedtem przeżyli: jak to się czyni na małą skalę z każdym rokiem ubiegłym w Sylwestra. Pośrodku istotnie jednak znajduje się okres, nasuwający porównanie z porami roku: okres czasu od dwudziestego do pięćdziesiątego roku (licząc z gruba lat dziesiątkami, podczas kiedy samo przez się rozumie się, że każdy te grube zarysy powinien według własnego doświadczenia dla siebie wysubtelnić). O w e trzy dziesiątki lat odpowiadają trzem po­ rom roku: latu, wiośnie i jesieni, — zimy w życiu ludzkiem nie bywa, chyba że się chce nazwać porą zimową niestety często wplatające się w nie ostre, zimne, samotne, beznadziejne, bezpłodne c z a s y c h o r o b y . Trzeci dziesiątek lat: skwarny, uciążliwy, burzliwy, bujnie osypany kwieciem, nużący; lata, w których się błogosławi pod wieczór dzień skoń­ czony i czoło przytem ociera: lata, kiedy praca wy­ daje się nam ciężką, lecz konieczną, — ten trzeci dziesiątek lat jest l a t e m życia. Natomiast czwarty jest jego w i o s n ą : powietrze już to za gorące, już to za zimne, zawsze niespokojne i podniecające:

wszędzie tryskają soki, pełno kwiatów i pełno woni: mnóstwo czarujących poranków i nocy: praca, do której budzi nas śpiew słowika, prawdziwie praca według serca, rodzaj rozkoszowania się własną świe­ żością, krzepi przedsmakiem spełnionych nadziei. W końcu piąty dziesiątek życia: tajemniczy, jak wszystko, co się znajduje w spokoju; podobny do wysokiego, obszernego płaskowzgórza, po którem przebiega wiatr chłodny; z jasnem, bezchmurnem nie­ bem ponad tem, dniem i nocą spoglądającem z a w s z e z jednakową łagodnością: czas sprzętu i serdecznej pogody — jest to j e s i e ń życia.

270. Duch kobiet w towarzystwie współ­ c z e s n e m . — Jak kobiety myślą obecnie o duchu mężczyzn, odgaduje się z tego, że przy całej sztuce strojenia się myślą o wszystkiem innem raczej, niż o podkreślaniu ducha swoich r y s ó w lub duchowych szczegółów swej twarzy: raczej ukrywają coś po­ dobnego i natomiast umieją nadawać sobie, naprzy­ kład zapomocą ułożenia włosów na czole, w y r a z ży­ wej, pożądliwej zmysłowości i braku ducha — czy­ niąc to pospolicie w ó w c z a s , kiedy tych własności po siadają niewiele. Przekonanie, że duch w kobietach odstrasza mężczyzn, posuwa się tak daleko, że chęt­ nie wypierają się nawet ostrości najduchowszego zmysłu i rozmyślnie ściągają na siebie opinię k r ó t k o ­ wzroczności: przez to, jak sądzą, dodają męż­ DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.

25

386

387

czyznom więcej ufności; wydaje się, jakby wokół nich rozścielał się zachęcający miękki zmrok.

271. W i e l k o ś ć i z n i k o m o ś ć . — C o d o łez wzru­ sza widza, to rozmarzone szczęściem spojrzenie, ja­ kiem młoda piękna kobieta obrzuca s w e g o małżonka. Odczuwa się przytem cały smutek jesienny nad wielkością, jak zarówno nad znikomością szczęścia ludzkiego.

274. T e m p e r a m e n t m ę s k i i k o b i e c y a śmier­ t e l n o ś ć . — Że płeć męska posiada temperament gorszy, niż płeć żeńska, okazuje się z tego, że dzieci płci męskiej bardziej wystawione są na śmiertelność, niż dzieci płci żeńskiej, oczywista, ponieważ łatwiej »tracą przytomność«: dzikość i nieznośność potęguje w nich wszelkie zło do tego stopnia, że łatwo staje się śmiertelnem.

275. 272. Z m y s ł o f i a r y . — Niektóre kobiety posiadają intelletto del sacrifizio, i życie przestaje je radować, jeśli małżonkowie nie chcą ich poświęcać: wtedy nie wiedzą, co czynić ze sobą, i niepostrzeżenie ze zwie­ rząt ofiarnych stają się ofiarniczkami.

273. N i e k o b i e c o ś ć . — »Głupi jak mężczyzna« mówią kobiety; »tchórzliwy jak kobieta« mówią męż­ czyźni. Głupota w kobiecie nie jest kobiecością.

E p o k a b u d o w l i c y k l o p ó w . — Demokra­ tyzacya Europy jest niepowstrzymana: kto się jej przeciwi, u ż y w a przecież tych samych środków, które dopiero idea demokratyczna dała do rąk każdemu, i czyni same te środki poręczniejszymi i skuteczniej­ szymi. I zasadniczy przeciwnicy demokracyi (mam na myśli duchów przewrotowych) zdają się być po to tylko, ażeby przez obawę, jaką wzbudzają, popy­ chać coraz szybciej partye rozmaite na drodze de­ mokratycznej. Możliwa jednak, że w kimś na widok tych, co obecnie świadomie i uczciwie pracują dla tej przyszłości, rzeczywiście budzą się pewne wątpli­ wości: jest coś pustego i jednostajnego w ich obli­ czach, a szary pył, zdaje się, przenikać aż do ich mózgów. Mimo to: prawdopodobna, iż potomność śmiać się będzie z tych wątpliwości, a o pracy demokra­ 25*

389

388 tycznej tych pokoleń myśleć będzie naprzykład. jak my o budowlach w a ł ó w i murów o c h r o n n y c h , — niby o działalności, która nieodzownie rozsypuje wiele pyłu na odzieży i obliczach, a i robotników czyni także cokolwiek idyotami: ale któż z tego powodu ż y c z y ł b y sobie, żeby praca taka nie była wykonana! Zdaje się, iż demokratyzacya Europy jest ogniwem w łańcuchu o w y c h niezmiernych ś r o d k ó w p r o f i ­ l a k t y c z n y c h , które s ą ideą czasów nowszych i zapomocą których odgraniczamy się od wieków średnich. Obecnie dopiero nastała epoka budowli cy­ klopowych! Ostateczne ubezpieczenie fundamentów, żeby cała przyszłość mogła na nich bez obawy bu­ dować! Niemożliwa na przyszłość, żeby urodzajne niwy cywilizacyi w ciągu jednej nocy spustoszone zostały przez dzikie i bezmyślne wody górskie! W a ł y i mury ochronne przeciw barbarzyńcom, przeciw z a r a z i e , przeciw f i z y c z n e m u i d u c h o w e m u u j a r z m i e n i u ! I to wszystko tymczasem dosłownie i z gruba, lecz stopniowo w znaczeniu coraz w y ż ­ szem i bardziej duchowem, tak iż wszystkie zazna­ czone tutaj środki zdają się być przemyślnemi przygo­ towaniami najwyższego artysty w sztuce ogrodniczej, który dopiero wtedy może się zwrócić do s w e g o za­ dania właściwego, kiedy owe przygotowania w zu­ pełności zostaną wykonane! — To prawda, że wobec wielkich okresów czasu, oddzielających środek od celu, że wobec wielkiego, niezmiernie wielkiego mo­ zołu, zużywającego siły i ducha stuleci, jaki tutaj jest konieczny dla stworzenia lub zdobycia choćby jednego środka, nie należy sądzić zbyt surowo pra­ cowników teraźniejszości, jeśli głośno oświadczają, iż mury i szpalery są już celem i celem ostatecznym;

nikt bo jeszcze nie widział ogrodnika i roślin owo­ cowych, g w o l i k t ó r y m szpaler istnieje.

276. Prawo głosowania powszechnego. — Lud nie nadał sobie prawa głosowania powszech­ nego, wszędzie, gdzie ono obecnie istnieje, otrzymał je i tymczasowo przyjął: w każdym razie posiada prawo zwrócić je, jeżeli ono nie czyni zadość jego nadzie­ jom. To, zdaje się, właśnie zachodzi teraz wszędzie: albowiem, jeśli przy jakiejś okazyi, gdzie jest w uży­ ciu, zaledwie dwie trzecie, ba nieraz nawet nie więk­ szość wszystkich uprawnionych do glosowania zjawia się do urny wyborczej, to jest to wotum p r z e c i w całemu systemowi głosowania wogóle. — Tutaj na­ leży nawet sądzić surowiej. Prawo, orzekające, że większość rozstrzyga ostatecznie o losie wszystkich, nie może być zbudowane na tej podstawie, która tworzy się dopiero przez nie samo; koniecznie wy­ maga podstawy szerszej i tą jest j e d n o m y ś l n o ś ć w s z y s t k i c h . Ogólne prawo głosowania powinno być nietylko wyrazem woli większości: cały kraj musi go chcieć. Przeto wystarcza już opozycya bar­ dzo nielicznej mniejszości, żeby je jako nierzeczywi­ ste usunąć na stronę: a n i e u c z e s t n i c z e n i e w głosowaniu jest właśnie taką opozycyą, powodu­ j ą c ą upadek całego systemu. »Absolutne veto« je­ dnostki, lub, żeby się nie gubić w drobnostkach, veto kilku tysięcy wisi nad całym systemem, jako waru­ nek sprawiedliwości: ile razy czyni się zeń użytek,

390

391

winno ono sposobem, w jaki uczestniczą w niem, wy­ borcy, dowieść wprzódy, ż e j a k o p r a w o i s t n i e j e jeszcze.

277. Z ł e w n i o s k o w a n i e . — Jakże licho zwykli ludzie wnioskować w dziedzinach, w których nie czują się u siebie, choćby nawet jako ludzie naukowi najbardziej przywykli do dobrego wnioskowania! Wstyd prawdziwie! I oto rzecz jasna, że w wiel­ kich sprawach świata, w rzeczach polityki, we wszyst­ kich kwestyach nagłych i nie cierpiących zwłoki, ja­ kie niemal każdy dzień przynosi z sobą, rozstrzyga t o z ł e w n i o s k o w a n i e : albowiem nikt nie czuje się zupełnie pewnym wobec tego, co przez noc urosło; każde politykowanie, choćby największych mężów państwowych jest improwizowaniem na los szczęścia.

278. P r z e s ł a n k i w i e k u m a s z y n . — Prasa, ma­ szyna, droga żelazna, telegraf są to przesłanki, z któ­ rych dotychczas nikt jeszcze nie odważył się wy­ ciągnąć konkluzyi; ta nastąpi po upływie tysięcy lat.

279. H a m u l e c c y w i l i z a c y i . — Kiedy s ł y s z y m y : tam ludzie nie mają czasu na sprawy produkcyjne; ćwiczenia z bronią i przemarsze zabierają im cały dzień, a ludność pozostała musi ich żywić i odzie­ w a ć ; strój ich rzuca się w oczy, b y w a często różno­ kolorowy i dziwaczny; tam uznaje się tylko nieliczne przymioty, jednostki bardziej są sobie równe, niż gdzieindziej, lub w każdym razie bywają traktowane, jako równe; tam w y m a g a się posłuszeństwa i oka­ zują je bez rozumowania: rozkazują, lecz bynajmniej nie przekonywują; tam kary bywają nieliczne, lecz te są surowe i szybko dochodzą do ostatniej, naj­ straszliwszej; tam zdradę u w a ż a się za największe przestępstwo, już na samą krytykę nadużyć w a ż ą się tylko najodważniejsi; tam życie w małej cenie i am­ bicya przybiera często formę, wystawiającą życie na niebezpieczeństwo, — kto słyszy to wszystko, powie natychmiast: »jest t o obraz s p o ł e c z e ń s t w a b a r ­ barzyńskiego, któremu grozi niebezpieczeń­ stwo«. Być może, że kto inny doda: »jest to opis Sparty«; lecz inny jeszcze zamyśli się i będzie utrzy­ m y w a ł , ż e opisano n a s z n o w o c z e s n y s y s t e m m i l i t a r n y , jaki istnieje w łonie naszej inaczej uorganizowanej cywilizacyi i społeczności — jako żyjący anachronizm, jako obraz, jak się rzekło, spo­ łeczeństwa barbarzyńskiego, nad którem wisi niebez­ pieczeństwo, jako pogrobowe dzieło przeszłości, które dla koła teraźniejszości może mieć tylko znaczenie hamulca. — Nieraz jednak hamulec cywilizacyi jest jak najpotrzebniejszy: kiedy ta mianowicie zbyt

393

392 szybko posuwa się z góry lub, jak być może w tym wypadku, p o d g ó r ę .

280. Więcej s z a c u n k u dla w i e d z ą c y c h ! — Wskutek konkurencyi w dziedzinie pracy i między sprzedawcami p u b l i c z n o ś ć stała się sędzią rze­ miosła: nie posiada ona jednak ścisłej znajomości rze­ c z y i sądzi według p o z o r ó w dobroci. Wskutek tego sztuka pozoru (i być może smak) dzięki pano­ waniu konkurencyi muszą wzrastać, natomiast jakość wszystkich wytworów pogarszać się. Przeto, jeśli tylko rozum nie ma stracić na wartości, kiedykol­ wiek owej konkurencyi koniec położony być musi, i nowa zasada odnieść nad nią zwycięstwo. T y l k o mistrz w swojem rzemiośle może sądzić o rzemiośle, i publiczność musi być zależną od wiary w o s o b ę sędziego i jego uczciwość. Żadnej więc pracy anonimo­ w e j ! Przynajmniej z n a w c a jako poręczyciel jej istnieć musi i swoje imię jako rękojmię zastawić, jeśli niema imienia twórcy, lub imię to jest nieznane. T a n i o ś ć dzieła jest innego rodzaju pozorem i podstępem dla laika, ponieważ dopiero t r w a ł o ś ć rozstrzyga, czy rzecz jest tania i o ile tania; tę jednak trudno ocenić, i laik zgoła tego uczynić nie może. — T a k więc: co jest efektowne na oko i kosztuje mało, to obecnie otrzymuje przewagę i taka naturalnie będzie praca maszynowa. Z drugiej strony znowu maszyna jako przyczyna największej szybkości i łatwości wykona­

nia, faworyzuje z swojej strony gatunki n a j p o ­ k u p n i e j s z e : inaczejby nie można z niej w y c i ą g ­ nąć znaczniejszej korzyści; za małoby się jej uży­ wało i zbyt często stałaby bezczynna. C z e g o jednak najwięcej się sprzedaje, o tem rozstrzyga publicz­ ność, jak się rzekło: musi to najbardziej łudzić po­ zorami, to znaczy tem, co w y d a j e się dobrem i na­ stępnie wydaje się także t a n i e m . T a k więc i w dzie­ dzinie pracy hasłem naszem być musi: »Więcej sza­ cunku dla wiedzących!«

281. N i e b e z p i e c z e ń s t w o k r ó l ó w . — Bez ucie­ kania się do środków gwałtownych, samym tylko sta­ łym prawnym naciskiem, demokracya może uczynić p u s t ą królewskość i cesarskość: póki nie zostanie z nich zero, może, jeśli się c h c e , posiadające zna­ czenie każdego zera, że samo przez się nie znaczy nic, lecz umieszczone z prawej strony dziesięć razy powiększa d z i a ł a n i e liczby. Cesarskość i królew­ skość pozostałyby wspaniałą ozdobą na prostej i prak­ tycznej odzieży demokracyi, pięknym zbytkiem, na który ta pozwolić sobie może, resztką z historycznych, czcigodnych pradziadowskich sprzętów, ba, symbolem samej historyi — i w tem wyłącznie znaczeniu czemś niezmiernie skutecznem, jeśliby, jak się rzekło, ta królewskość nie stała sama dla siebie, lecz była we właściwem miejscu u s t a w i o n a . — A ż e b y zapobiec temu niebezpieczeństwu, zębami trzymają się obecnie

395

394 królowie swej godności w o d z ó w w o j e n n y c h : do tego potrzebne są im wojny, to znaczy stany wy­ jątkowe, podczas których pauzuje ów powolny, prawny nacisk władz demokratycznych.

282. Nauczyciel złem k o n i e c z n e m . — Jak najmniej osób pośredniczących między duchami pro­ dukcyjnymi i duchami łaknącymi i otrzymującymi! Albowiem p o ś r e d n i c y fałszują niemal mimowolnie pokarm, przy którym pośredniczą: następnie, jako wy­ nagrodzenie za swe pośrednictwo żądają za wiele d l a s i e b i e , c o się więc odejmuje duchom oryginal­ nym i produkcyjnym: mianowicie zainteresowania, po­ dziwu, czasu, pieniędzy i rzeczy innych. — T e d y : zapatrujmy się zawsze na n a u c z y c i e l a , jako na zło konieczne, zupełnie jak na kupca: jako na zło, które należy uczynić jak najmniejszem! — Jeśli główna przyczyna złych obecnie stosunków w Niemczech polega być może na tem, iż nazbyt wiele ludzi żyje i chce żyć dobrze z handlu (a więc w y t w ó r c y chce ceny jak najbardziej obciąć, a s p o ż y w c y jak naj­ bardziej p o d w y ż s z y ć , ażeby z największej szkody obydwu korzyść dla siebie wyciągnąć): tedy z pew­ nością główną przyczynę niedomagań duchowych należy widzieć w nadzwyczajnej obfitości nauczy­ cieli: z ich to powodu tak mało i tak źle się uczą.

283. P o d a t e k s z a c u n k u . — Temu, kogo znamy i szanujemy, bądź to lekarzowi, bądź artyście, bądź rzemieślnikowi za to, co dla nas czynią lub czego nam dostarczają, chętnie płacimy tak wiele, jak tylko możemy, często nawet ponad swą możność, natomiast nieznajomemu płacimy tak mało, jak tylko można. Tutaj istnieje walka, w której każdy i sam walczy, i z którym w a l c z ą o każdą piędź ziemi. W pracy znajomego d l a n a s jest coś n i e o p ł a c o n e g o , to, c o zostało włożone w pracę z e w z g l ę d u n a n a s — uczucie i wynalazczość: sądzimy, iż inaczej nie możemy wyrazić uczucia, które z tego powodu odczuwamy, jak zapomocą pewnego p o ś w i ę c e n i a z naszej strony. Największym podatkiem jest p o d a t e k s z a c u n k u . I m bardziej panuje konkurencya, kupuje się od nieznajomych, dla nieznajomych pra­ cuje, tem niższym się staje ten podatek; podczas kiedy on jest właśnie miernikiem wysokości o b c o ­ w a n i a duchowego między ludźmi.

284. Ś r o d e k do r z e c z y w i s t e g o pokoju. — Żaden rząd nie przyznaje się obecnie, że utrzymuje armię dla zaspokojenia, przy zdarzonej okazyi, s w y c h popędów zdobywczych. Armia ma służyć dla obrony; etykę, uznającą słuszność obrony koniecznej, powo­ łuje się tutaj na jej rzeczniczkę. To jednak znaczy: sobie przyznawać moralność, a niemoralność przy­

396

397

pisywać sąsiadowi, albowiem o nim trzeba mieć wyo­ brażenie jako o zaczepnym i zaborczym, jeśli nasze państwo nieodzownie myśleć musi o obronie koniecz­ nej; ponadto: jego, który zupełnie jak państwo nasze wypiera się popędów zaczepnych i ze swojej strony utrzymuje armię tylko dla obrony koniecznej, ogła­ szamy przez swoje motywowanie konieczności utrzy­ mywania armii, za obłudnika i podstępnego prze­ stępcę, który zbyt chętnie radby n a p a ś ć bez wszel­ kiej walki na niewinną i bezbronną ofiarę. T a k stoją obecnie wszystkie państwa względem siebie: przypi­ sują złe zamiary sąsiadowi, a dobre intencye sobie. T o przypuszczenie jednak jest n i e l u d z k i e , złe i gorsze od wojny: więcej jeszcze, w gruncie jest to już wyzwanie i przyczyna do wojen, ponieważ, jak się rzekło, p o d s u w a sąsiadowi niemoralność i przez to rzeczywiście zdaje się w y w o ł y w a ć nastrój i czyn wrogi. Teoryi o armii, jako o środku do obrony ko­ niecznej należy się przeto w y r z e c równie gruntownie, jak popędów zaborczych. I nastąpi, być może, wielki dzień, kiedy naród, wsławiony w wojnach i zwycię­ stwach najwyższym rozwojem dyscypliny i inteligen­ cyi wojskowej, p r z y z w y c z a j o n y do składania tym rzeczom najcięższych ofiar, zawoła z własnej woli: » s k r u s z m y m i e c z e « — i zburzy cały swój ustrój wojskowy do najgłębszych fundamentów. Uczynić się bezbronnym wtedy , kiedy się jest najbardziej uzbro­ jonym, kierując się w y s o k o ś c i ą uczucia, — oto środek do r z e c z y w i s t e g o pokoju, który zawsze opierać się musi na nastroju pokojowym: podczas kiedy tak z w a n y pokój zbrojny, jaki panuje obecnie we wszystkich krajach, jest nastrojem niespokojnym, nie dowierzającym ani sobie, ani sąsiadowi i nie r

składa broni napół z nienawiści, napół ze strachu. Lepiej zginąć niż nienawidzieć i bać się i d w a k r o ć lepiej zginąć, niż nienawiść i strach wzbudzać to musi się stać kiedyś najwyższą maksymą każdego społeczeństwa uorganizowanego! Naszym liberalnym przedstawicielom ludu brak, jak wiadomo, czasu do zastanawiania się nad przyrodze­ niem człowieka; inaczejby wiedzieli, że pracują na­ próżno, pracując nad »stopniowem zmniejszeniem cię­ żarów militarnych«. Raczej: dopiero kiedy tego ro­ dzaju nędza będzie największa, najbliższym będzie rodzaj boga, który tutaj jedynie pomóc może. D r z e w o gloryi wojennej może być tylko za jednym uderze­ niem, uderzeniem piorunu, obalone: piorun jednak, wiecie wszak o tem, zstępuje z chmury — i z wy­ sokości.

285. Czy według sprawiedliwości włas­ n o ś ć m o ż e b y ć z r ó w n a n a . — Jeśli niespra­ wiedliwość posiadania odczuwa się bardzo silnie — wskazówka na wielkim zegarze znowu jest na tem miejscu —, wymienia się wtedy d w a środki zarad­ cze: po pierwsze, równy podział i następnie, zniesie­ nie własności i powrót wszelkich majątków do gminy. T e n ostatni środek szczególniej jest według serca naszych socyalistów, którzy nie mogą darować swemu antycznemu Żydowi, iż mówił: »nie kradnij«. W e d ł u g nich siódme przykazanie winno raczej brzmieć: »nie powinieneś mieć majątku«. — Próby według pierw­

399

398 szej recepty często czyniono w starożytności, wpraw­ dzie zawsze w małych rozmiarach, jednak z niepo­ wodzeniem, które i dla nas także może być poucza­ jącem. »Równe działy ziemi« łatwo to powiedzieć; ale ileż g o r y c z y w y t w a r z a się przytem przez ko­ nieczny w tych wypadkach podział i zrywanie, przez utratę od wieków czczonej posiadłości, ileż pietyzmu rani się i składa w ofierze! Grzebie się moralność, przekopując kopce graniczne. I znowu, ileż nowej go­ r y c z y między nowymi posiadaczami, ileż zazdrości i krzywego na się patrzenia, ponieważ d w a rzeczy­ wiście równe działy gruntu nie istniały nigdy i nawet jeśliby istniały, zawiść ku sąsiadowi nigdyby w to nie uwierzyła. I jakby długo istniała ta w korzeniu już zatruta i niezdrowa równość! Po upływie kilku pokoleń wskutek dziedziczenia tutaj wypadałby jeden dział na pięć głów, tam pięć działów na jedną g ł o w ę : i jeśliby przez surowe prawa spadkowe zapobieżono takim wadliwościom, istniałyby wprawdzie jeszcze równe działki gruntu, lecz istnieliby też potrzebujący i niezadowoleni, nie posiadający nic oprócz niechęci do krewnych i sąsiadów i pragnienia przewrotu wszystkich rzeczy. — Z drugiej strony, jeśliby chciano według d r u g i e j recepty własność zwrócić g m i n i e i jednostkę uczynić tylko czasowym dzierżawcą: te­ dyby zrujnowano pola uprawione. Albowiem człowiek względem wszystkiego, co posiada tylko tymczasowo, nie zna ani przezorności, ani poświęcenia, postępuje z tem, jak w y z y s k i w a c z , jak rozbójnik lub jako nędzny marnotrawnik. Jeśli Plato sądzi, że ze zniesieniem prawa posiadania, znikłby też egoizm, tedy można mu odpowiedzieć, że po odjęciu egoizmu z pewnością to, co pozostanie, nie będą to cztery cnoty kardynalne —

jak również trzeba powiedzieć: najzłośliwsza zaraza nie może ludzkości bardziej zaszkodzić, niż to, jeśliby pięknego dnia zniknęła próżność. Bez próżności i egoizmu — cóżby się stało z cnotami ludzkiemi? Przez co nawet zdała nie chcę napomknąć, że one są imionami i maskami tamtych. Zasadnicza melodya utopijna Platona, którą dotychczas jeszcze nucą w ciągu dalszym socyaliści, opiera się na niedosta­ tecznej znajomości człowieka. Platonowi brak było historyi uczuć moralnych, wniknięcia w pochodzenie dobrych i pożytecznych własności duszy ludzkiej. T a k jak cała starożytność wierzył w dobro i zło, jak w białe i czarne, a więc w radykalną różnicę między ludźmi dobrymi i złymi, dobremi i ziemi własnoś­ ciami. — Żeby na przyszłość posiadanie wzbudzało więcej zaufania i stało się moralniejszem, należy otworzyć wszystkie drogi do posiadłości d r o b n e j lecz przeszkodzić wzbogacaniu się nagłemu, bez tru­ dów: należy w y c o f a ć z rąk osób i towarzystw pry­ watnych wszystkie gałęzie przewozu i handlu, sprzy­ jające gromadzeniu się w i e l k i c h majętności, a mia­ nowicie handel pieniędzmi — i uważać za niebezpie­ czeństwo publiczne zarówno tych, co posiadają za wiele, jak tych, co nie posiadają nic.

286.

7

W a r t o ś ć p r a c y . — Jeśliby się chciało okreś­ lić wartość pracy według tego, ile zużyto na nią czasu, pilności, dobrej lub złej woli, przymusu, wy­ nalazczości lub lenistwa, uczciwości lub pozoru, te­

401

400 dyby wartość nigdy nie mogła być s p r a w i e d l i w a ; ponieważby trzeba było całą osobę umieścić na szalce, co niemożliwa. Tutaj stosuje się »nie sądź­ c i e ! « L e c z właśnie wołanie o sprawiedliwość sły­ szymy od tych, którzy są niezadowoleni z szacowa­ nia pracy. Jeśli się posuniemy dalej, znajdziemy, że nikt nie jest odpowiedzialny za swój produkt, pracę: nie należy więc nigdy wnioskować z niej o z a s ł u ­ d z e , każda praca jest tak dobra lub zła, jaką przy danej i koniecznej konstelacyi siły i słabości, wie­ dzy i pożądań być musi. Nie zależy to od dobrej woli robotnika, c z y pracuje, ani też, j a k pracuje. Jedynie punkty widzenia p o ż y t e c z n o ś c i , szersze lub węższe, stworzyły szacunek wartości pracy. To, co teraz n a z y w a m y sprawiedliwością, jest bardzo na miejscu, jako najwyżej wysubtelniona pożyteczność, która uwzględnia nietylko chwilę i wyzyskuje oko­ liczność, lecz myśli o trwałości wszystkich stosun­ ków i dla tego ma na oku także dobrobyt robotnika, jego fizyczne i duchowe zadowolenie — a ż e b y i on i jego potomstwo dobrze też pracowali dla na­ szego potomstwa i żebyśmy mogli l i c z y ć na nich na czas dłuższy, niż jedno życie ludzkie. W y z y s k i ­ w a n i e robotnika było, jak to się teraz pojmuje, głu­ potą, budowaniem rabunkowem kosztem przyszłości, niebezpieczeństwem społecznem. Obecnie ma się już niemal wojnę: i w każdym razie koszty utrzymania pokoju, zawierania umów i zdobycia zaufania będą bardzo wielkie, ponieważ głupota w y z y s k i w a c z y była bardzo wielka i długotrwała.

287. O studyowaniu ciała społecznego. — Najgorsza dla tego, kto chce studyować obecnie eko­ nomikę i politykę w Europie, a szczególniej w Niem­ czech, iż stosunki rzeczywiste zamiast illustrować r e ­ g u ł y , illustrują w y j ą t k i lub s t a d y a p r z e j ­ ś c i o w e i p o c z ą t k o w e . Przeto trzeba się przedtem nauczyć spoglądać ponad to, co istnieje rzeczywiście i naprzykład kierować wzrok na A m e r y k ę Północną — gdzie początkowe i normalne ruchy ciała społecznego można u j r z e ć jeszcze okiem i odszukać, jeśli się tylko chce —, podczas kiedy w Niemczech potrzeba do tego trudnych studyów historycznych, lub, jak się rzekło, lunety.

288. Jak d a l e c e m a s z y n a u p o k a r z a . — Ma­ szyna jest nieosobowa, pozbawia pracę jej dumy, in­ dywidualnej d o b r o c i i w a d l i w o ś c i , przylegają­ cej do każdej pracy nie maszynowej, — a więc czą­ steczki człowieczeństwa. Niegdyś każde kupno u rze­ mieślnika było w y r ó ż n i e n i e m o s ó b , których oznakami otaczano się: w ten sposób sprzęty domowe i odzież stawały się symboliką wzajemnego szacunku i osobistej przynależności, podczas kiedy my zda­ jemy się ż y ć pośród anonimowego i nieosobowego niewolnictwa. — Ułatwienia pracy nie należy okupy­ w a ć zbyt drogo. DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.

26

402

403 289.

K w a r a n t a n n y s t u l e t n i e . — Instytucje de­ mokratyczne są urządzeniami kwarantannowemi prze­ ciw starej zarazie zakusów tyranicznych: jako takie bardzo pożyteczne i bardzo nudne.

290. Najniebezpieczniejszy zwolennik. — Najniebezpieczniejszym zwolennikiem jest ten, którego odstępstwo zniweczyłoby całą partyę: a więc zwo­ lennik najlepszy.

291. L o s i ż o ł ą d e k . — Jedna przekąska więcej lub mniej w żołądku dżokeja nieraz rozstrzyga w wy­ ścigach i zakładach, a więc o szczęściu lub nie­ szczęściu t y s i ę c y . — Dopóki los narodów zależy jeszcze od dyplomatów, żołądki ich będą zawsze przedmio­ tem trosk patryotycznych. Quousque tandem —

292. Z w y c i ę s t w o d e m o k r a c y i . — Wszystkie władze polityczne usiłują obecnie wyzyskać obawę

przed socyalizmem, żeby siebie wzmocnić. L e c z trwałą korzyść w y c i ą g a z tego tylko demokracya: albowiem wszystkie partye są zmuszone obecnie do schlebiania »ludowi« i czynienia mu ułatwień i wol­ ności wszelkiego rodzaju, dzięki którym stanie się w końcu wszechpotężnym. Lud jest jak najdalszy od socyalizmu, jako od nauki o zmianie systemu zarobko­ wania i własności: i jeśli kiedyś będzie miał w ręku śrubę podatkową, przez posiadanie olbrzymich więk­ szości w swoich parlamentach, tedy wprost ude­ rzy zapomocą podatku postępowego na panowanie kapitalistów, kupców i giełdziarzy i w rzeczywistości powoli stworzy stan średni, który będzie mógł z a ­ p o m n i e ć o socyalizmie, niby o przebytej chorobie. Praktycznym wynikiem tej rozrastającej się demokra­ tyzacyi będzie nasamprzód europejski związek ludów, w którym każdy naród oddzielny, w granicach, za­ stosowanych do warunków geograficznych, zatrzyma stanowisko kantonu i jego praw szczególnych: ze wspomnieniami historycznemi narodów dotychczas istniejących będą się przytem liczyć mało, ponieważ zmysł pietyzmu dla nich pod panowaniem żądnych nowości i chętnych do prób zasad demokratycznych stopniowo z gruntu wykorzeniony zostanie. Poprawki w granicach, które się przytem okażą konieczne, będą tak przeprowadzone, żeby służyły p o ż y t k o w i wiel­ kiego kantonu i zarazem związkowi ogólnemu, nie zaś wspomnieniom jakiejkolwiek samodzielnej prze­ szłości. Wynajdywanie punktów widzenia dla tych po­ prawek będzie zadaniem przyszłych d y p l o m a t ó w , którzy muszą być zarazem badaczami cywilizacji, agronomami i znawcami środków komunikacyi, mając poza sobą nie armie, lecz p r z y c z y n y i względy po­ 26*

404

405

żyteczności. Wtedy dopiero polityka z e w n ę t r z n a będzie nierozerwalnie związana z w e w n ę t r z n ą , podczas kiedy dotychczas ta ostatnia biegnie jeszcze za s w ą dawną rozkazodawczynią i w nędzny koszy­ czek zbiera pokłosie, zostające po sprzęcie pierwszej.

293. C e l i ś r o d k i d e m o k r a c y i . — Demokracya dąży do tego, żeby dla jak największej liczby stwo­ rzyć i zabezpieczyć n i e z a l e ż n o ś ć , niezależność opinii, sposobu życia i zarobkowania. W tym celu musi zarówno nic nie posiadającym, jak właściwym bogaczom odjąć polityczne prawo głosowania: jako dwum niedozwolonym klasom ludzi, nad których usu­ nięciem musi pracować ustawicznie, ponieważ te wciąż zadanie jej kwestyonują. Również musi prze­ szkadzać wszystkiemu, co wydaje się zmierzać do or­ ganizowania partyi. Albowiem trzema największymi wrogami niezależności w tem potrójnem znaczeniu są hołysze, bogacze i partye. — Mówię o demokracyi, jako o czemś, co ma nastąpić. To, co już dziś taką n a z w ę nosi, różni się od dawniejszych form rządu jedynie tem, ż e powozi n o w y m i k o ń m i : drogi s ą jeszcze stare i koła są też jeszcze stare. — C z y nie­ bezpieczeństwo t y c h pojazdów dla dobrobytu ludu rzeczywiście stało się mniejsze?

294. R o z w a g a i p o w o d z e n i e . — T a wielka za­ leta, rozwaga, która w gruncie jest cnotą cnót, ich protoplastką i królową, w życiu codziennem zgoła nie zawsze miewa powodzenie: i zalotnik, któryby tylko ze względu na powodzenie starał się o nią, do­ znałby rozczarowania. Między ludźmi p r a k t y c z ­ n y m i uchodzi za podejrzaną i brana b y w a za uda­ wanie i obłudną przebiegłość: przeciwnie, komu jaw­ nie z b y w a na rozwadze — człowiek, który szybko się decyduje i nieraz decyduje się nietrafnie, posiada przesąd za sobą, że jest uczciwym i godnym zaufa­ nia towarzyszem. Ludzie praktyczni nie lubią więc rozważnego, dla nich, jak sądzą, jest on niebezpie­ czeństwem. Z drugiej strony łatwo bierze się rozważ­ nego za bojaźliwego, skrępowanego, pedantycznego — ludzie niepraktyczni i u ż y w a j ą c y życia znajdują, iż jest niewygodny, p o n i e w a ż nie żyje tak lekko­ myślnie jak oni, nie myśląc o postępowaniu i obo­ wiązkach: zjawia się między nimi jak wcielone su­ mienie i jasny dzień na jego widok blednie w ich oczach. Jeśli mu tedy zbywa na powodzeniu i szczęś­ ciu do ludzi, na pocieszenie zawsze może rzec sobie: »tyle właśnie wynoszą p o d a t k i , które musisz opła­ cać za posiadanie najdroższego dobra pomiędzy ludźmi — warto ono tego.

295. Et in A rcadia ego. — Patrzałem na dół, ponad falami wzgórz, ku mleczno-zielonemu jezioru poprzez

406 jodły i sędziwe sosny: odłamy skał wszelkiego ro­ dzaju wokół mnie, ziemia ubarwiona kwiatami i trawy. Przede mną posuwało się, rozciągało i rozwijało stado; kilka krów samotnych i połączonych w grupy w oddali, w najostrzejszem świetle zachodniem, na tle lasu iglastego; inne bliżej, ciemniejsze; wszystko w spokoju i zmierzchu wieczornym. Zegar pokazy­ w a ł pół do szóstej. Byk stadnik wstąpił w biały pie­ niący się potok i posuwał się powoli przeciw bu­ rzliwemu prądowi, to opierając się, to ustępując: musiało to mu snać sprawiać rodzaj gniewnego za­ dowolenia. D w a ciemno-brunatne stworzenia z Ber­ gamo były pasterzami tego stada: dziewczyna niemal jak chłopiec odziana. Z lewej strony urwiska skalne i pola śniegowe nad szerokim pasem leśnym, na prawo dwa niezmierne lodowe zębiska, pływające wysoko nade mną w zawoju mgły słonecznej — wszystko wielkie, ciche i jasne. Cała piękność wy­ w o ł y w a ł a dreszcz i w z y w a ł a do milczącej adoracyi tej chwili objawienia; mimowolnie, jak gdyby nic naturalniejszego być nie mogło, chciało się w ten świat czysty, wypełniony jasnem światłem (nie ma­ j ą c y w sobie nic tęsknego, niezadowolonego, ocze­ kującego, wybiegającego w przyszłość lub cofającego się wstecz) przenieść bohaterów greckich; czuło się tak, jak Poussin i jego uczniowie: heroicznie i idyl­ licznie zarazem. — I t a k też ż y l i ludzie niektórzy, tak ustawicznie c z u l i się w świecie i świat odczu­ wali w sobie, i między nimi jeden z ludzi najwięk­ szych, wynalazca heroiczno-idyllicznego sposobu filo­ zofowania: Epikur.

407 296. L i c z y ć i m i e r z y ć . — Widzieć wiele rzeczy, w a ż y ć wzajemnie, obrachowywać i szybko w y c i ą g a ć z nich wniosek, tworzyć niemal ścisłą sumę — to czyni wielkim politykiem, wodzem, kupcem: a więc szybkość w pewnego rodzaju rachunku pamięciowym. J e d n ą rzecz widzieć, w niej znajdować jedyny mo­ t y w działania, sędziego wszelkich innych postępków, czyni bohaterem, a także fanatykiem — jest to więc zręczność mierzenia jednym tylko miernikiem.

297. N i e c h c i e ć w i d z i e ć n i e w p o r ę . — Do­ póki się coś przeżywa, należy się oddać przeżywa­ niu i zamknąć oczy, a więc nie odgrywać już p o d ­ c z a s t e g o roli obserwatora. T o b y właśnie roz­ stroiło dobre trawienie przeżywania: zamiast mądrości, wyniosłoby się niestrawność.

298. Z p r a k t y k i m ę d r c a . — Żeby mądrym się stać, trzeba pewne przeżycia c h c i e ć przeżyć, a więc lecieć im w paszczę. Wprawdzie jest to rzecz bardzo niebezpieczna; niejeden »mędrzec« był przytem pożarty.

408

409 299.

Z n u ż e n i e d u c h a . — Obojętność i chłód, które okazujemy nieraz ludziom, a które tłumaczą jako oschłość i brak charakteru, bywają często tylko znużeniem ducha: wtedy nietylko inni są dla nas, lecz sami dla siebie jesteśmy obojętni i uciążliwi.

syłają jeszcze cząstkę swej osoby, jak gdyby przez to prędzej do celu trafić miały i zmienić się w pro­ ste i dobre argumenty; zupełnie jak osoby, grające w kręgle, starają się już po rzucie nadać kuli kie­ runek zapomocą giestów i ruchów.

303. 300. » R z e c z n i e z b ę d n a « . — Jeśli się jest rozsąd­ nym, tedy należy tylko dbać o to, żeby mieć radość serca. — Ach, wtrącił ktoś, jeśli się jest rozsądnym, tedy jest coś lepszego do zrobienia, trzeba stać się mądrym.

301.

P r a w n o ś ć . — Nie wystarcza w stosunku do praw i własności być człowiekiem wzorowym, jeśli się naprzykład będąc chłopcem nie brało o w o c ó w z cudzego ogrodu, będąc człowiekiem dorosłym nie deptało się po nieskoszonej łące, — żeby wymienić drobnostki, które, jak wiadomo, lepiej dowodzą tego rodzaju wzorowości, niż rzeczy wielkie. Jest to mało jeszcze: jest się wtedy wciąż jeszcze »osobą prawną«, z takim stopniem moralności, do której zdolne jest nawet »społeczeństwo«, aglomerat ludzi.

Ś w i a d e c t w o m i ł o ś c i . — Pewien człowiek rzekł: »Nad dwiema osobami nie zastanawiałem się nigdy głębiej: jest to świadectwem mojej ku nim miłości«.

304.

302.

C z ł o w i e k ! — Cóż znaczy próżność najpróż­ niejszego z ludzi wobec pychy, którą odczuwa czło­ wiek najskromniejszy, czujący się wobec natury i świata »człowiekiem«.

wić.

Jak s t a r a j ą się złe a r g u m e n t y popra­ — Są ludzie, którzy za złymi argumentami po­

411

41o 308. 305, Najpotrzebniejsza gimnastyka. — Przez brak drobnych samoprzezwycięźeń traci się stopniowo zdolność do wielkich. Każdy dzień jest źle użyty i niebezpieczeństwem dla następnego, jeśli się n i e o d m ó w i ł o sobie czegoś chociażby w rzeczach drobnych: taka gimnastyka jest nieodzowna, jeśli się chce zachować przyjemność z tego, że się jest panem siebie.

306. S i e b i e s a m e g o u t r a c i ć . — Jeśli się już znalazło samego siebie, trzeba umieć kiedy niekiedy się g u b i ć — i potem odnajdywać: w przypuszcze­ niu, że się jest myślicielem. Dla tego bowiem jest ze szkodą, jeśli jest związany ustawicznie z jedną osobą.

307. K i e d y r o z s t a n i e się jest konieczne. — Z tem, co chcesz poznać i zmierzyć, musisz się roz­ stać, przynajmniej na pewien czas. Dopiero opuś­ ciwszy miasto, widzisz, jak wysoko ponad domami wznoszą się jego wieże.

W południe. Komu los udzielił czynnego i burzliwego poranku życia, tego duszę napada o po­ łudniu życia dziwne pragnienie spokoju, któreby mogło trwać miesiące i lata. Cisza zalega wokół niego, głosy dźwięczą daleko i coraz dalej; słońce nań spada prostopadle. Na samotnej łące leśnej widzi uśpionego Pana; wszystkie twory natury zo­ stały wraz z nim uśpione, z w y r a z e m wieczności na obliczu — tak mu się to przynajmniej zdaje. Nie pragnie nic, nie troszczy się o nic, serce ustaje, tylko oko żyje; jest to śmierć z czuwającemi oczami. Wiele wtedy widzi człowiek, czego nie widział nigdy, i jak daleko widzi, wszystko jest otoczone siecią światła i jakby w niej pogrzebane. Czuje się przytem szczęś­ liwy, lecz jest to ciężkie szczęście. — L e c z w końcu w s z c z y n a się wiatr w drzewach, południe minęło, ż y c i e porywa go znowu ze sobą, życie z ślepemi oczami, za którem ciśnie się jego orszak: pragnienia, podstępy, zapomnienie, użycie, zniszczenie, znikomość. I tak zstępuje wieczór, burzliwszy i czynniejszy, niż był poranek. — Ludziom prawdziwie czynnym stany poznawania, trwające długo, zdają się niemal niepo­ kojącymi i chorobliwymi, lecz nie nieprzyjemnymi.

309. Strzec s i ę s w e g o m a l a r z a . — Wielki malarz, który odsłonił i oddał w portrecie najpełniej­ szy wyraz i chwilę, do jakich człowiek jest zdolny,

413

412

jeśli później w życiu rzeczywistem spotka tego czło­ wieka, będzie sądził, że widzi jego karykaturę.

310. Dwie zasady życia nowego. — Zasada p i e r w s z a : należy budować życie na tem, co jest najpewniejsze, najbardziej dowiedzione: nie tak jak dotychczas na tem, co najbardziej oddalone, najmniej określone i podobne do horyzontu, ukrytego w chmu­ rach. Z a s a d a d r u g a : należy ustalić k o l e j n o ś ć rzeczy najbliższych i blizkich, pewnych i mniej pew­ nych, zanim się swe życie urządzi i nada mu osta­ teczny kierunek.

312. R o z w i e w a n i e z ł u d z e ń . — Złudzenia s ą z pewnością kosztownemi przyjemnościami: lecz roz­ wiewanie złudzeń jest jeszcze kosztowniejsze — roz­ ważane jako przyjemność, czem dla wielu ludzi, nie da się zaprzeczyć, bywa.

313. M o n o t o n n o ś ć m ę d r c a . — Krowy miewają niekiedy w y r a z zdziwienia, które się zatrzymało na drodze p y t a n i a . Natomiast w oku wysokiej intelli­ gencyi rozściela się nil admirari, niby monotonność nieba bezchmurnego.

311.

314.

Niebezpieczna drażliwość. — Ludzie utalentowani, lecz b i e r n i , zawsze wydają się cokol­ wiek podrażnieni, kiedy któryś z ich przyjaciół k o ń ­ c z y pracę poważniejszą. Budzi się ich zazdrość, wstydzą się s w e g o lenistwa — lub raczej, boją się, że człowiek czynny gardzi nimi teraz w i ę c e j , niż kiedykolwiek. W tym nastroju krytykują nowe d z i e ł o — i krytyka ich staje się zemstą, ku największemu zdzi­ wieniu autora.

N i e c h o r o w a ć z a d ł u g o . — Należy się wystrzegać choroby za długiej: albowiem wkrótce widzowie zniecierpliwią się z w y k ł y m obowiązkiem okazywania współczucia — ponieważ podtrzymywa­ nie w sobie przez czas dłuższy tego stanu przyczy­ nia im trudu — i wtedy natychmiast przechodzą do podejrzewania waszego charakteru, wnioskując tak: « z a s ł u g u j e c i e na chorobę, i my nie potrzebujemy już wysilać się na współczucie.

415

414 317. 315. W s k a z ó w k a d l a e n t u z y a s t ó w. — Kto chętnie chce być p o r w a n y i pragnąłby, żeby go unoszono do góry, musi baczyć, żeby się nie stał za c i ę ż k i ; to znaczy, żeby nie uczył się wiele i szcze­ gólniej nie pozwalał n a p e ł n i a ć s i ę mądrością. T a bowiem czyni ociężałym! — miejcie się na baczności, entuzyaści!

O p i n i e i r y b y . — Jest się właścicielem swo­ ich opinii, jak się jest właścicielem ryb — o ile, ma się rozumieć, jest się właścicielem stawu zarybionego. Trzeba zarzucić sieci i mieć szczęście — wtedy ma się s w o j e ryby, s w o j e opinie. Mówię tutaj o ży­ j ą c y c h opiniach, o żyjących rybach. Inni są zadowo­ leni, kiedy posiadają gabinet z okazami kopalnymi — i, w głowach swoich, »przekonania«.

318. 316. U m i e ć s i ę z a s k o c z y ć . — Kto siebie sa­ mego chce ujrzeć takim, jakim jest, musi umieć siebie samego z a s k o c z y ć , z pochodnią w ręku. Albo­ wiem z rzeczami ducha dzieje się tak, jak z rzeczami ciała: kto się przyzwyczaił przeglądać w zwierciadle, zapomina z a w s z e o swojej szpetności: dopiero dzięki malarzowi odzyskuje znowu jej wrażenie. Ale przy­ zwyczaja się również do obrazu i zapomina o swej szpetności po raz drugi. — A to w myśl powszech­ nego prawa, ż e człowiek n i e z n o s i rzeczy niezmier­ nie szpetnych: zapomina o nich, lub zaprzecza ich we wszystkich wypadkach. — Moraliści muszą liczyć na ów moment, żeby móc prawdy swoje przed­ stawić.

O z n a k i w o l n o ś c i i n i e w o l i . — Swoje konieczne potrzeby zaspokajać o ile można samemu, choćby w sposób niedoskonały, oto kierunek ku wol­ n o ś c i d u c h a i o s o b y . Wiele, a między niemi i wiele zbytecznych potrzeb kazać sobie zaspokajać i to w sposób jak najdoskonalszy — kształci w n i e ­ w o l i . Sofista Hippias, który wszystko, co nosił, we­ wnątrz i zewnątrz, sam zdobył, sam wykonał, odpo­ wiada właśnie przez to temu kierunkowi ku najwyż­ szej wolności ducha i osoby. Nie o to chodzi, żeby wszystko było jednakowo dobrze i doskonale zro­ bione. Duma sceruje już miejsca uszkodzone.

319. S o b i e s a m e m u w i e r z y ć . — W naszych czasach nie dowierza się nikomu, kto sam w siebie

417

416 wierzy; niegdyś wystarczało, żeby inni w człowieka wierzyli. Przepis, żeby teraz wiarę znaleźć, brzmi: »Nie oszczędzaj siebie! Jeśli chcesz opinie swoje wystawić w świetle wiarogodnem, podpal tedy naj­ pierw własną chałupę!«.

potrzebuje. I tak dręczy mnie ta niedola, ducha s w e g o mieć dla siebie i samemu go spożywać, o ile do spożycia jest zdatny. L e c z d a w a n i e jest bar­ dziej błogie niż p o s i a d a n i e : i czem jest najbo­ gatszy w samotności pustyni!«

320.

321.

Bogatszy i biedniejszy zarazem. — Znam człowieka, który od dziecka przywykł dobrze myśleć o intellektualiźmie ludzi, a więc o ich praw­ dziwem oddaniu się rzeczom duchowym, o ich bez­ interesownem wyróżnianiu tego, co zostało uznane za prawdę i tym podobne, natomiast o własnej gło­ wie (sądzie, pamięci, przytomności umysłu, wyobraźni) mieć pojęcie skromne, ba, nawet nizkie. Nie robił sobie nic z siebie, kiedy się porównywał z innymi. I oto w ciągu lat z początku raz, a potem sto razy b y w a ł zmuszony zmieniać na tym punkcie swe zda­ nie, — należałoby sądzić ku wielkiej swej radości i zadowoleniu. Bo też w istocie było coś z tego, lecz »przecież, jak rzekł pewnego razu, jest w tem do­ mieszka g o r y c z y najbardziej gorzkiego rodzaju, któ­ rej w życiu dawniejszem nie znalem: albowiem odkąd ludzi i siebie samego sprawiedliwiej szacuję ze względu na potrzeby duchowe, duch mój zdaje mi się być mniej pożyteczny; nie sądzę, żebym mógł jeszcze coś dobrego nim dokazać, ponieważ duch innych nie umie go przyjmować: widzę teraz znowu przed sobą straszliwą przepaść, która oddziela tego, co pomoc przynieść może, od tego, co pomocy

J a k n a l e ż y n a p a d a ć . — Przyczyny, dla których się w coś wierzy lub nie wierzy, są bardzo rzadko i to u niezmiernie rzadkich ludzi tak silne, j a k b y b y ć m o g ł y . Z a z w y c z a j , żeby wiarą w coś zachwiać, zgoła nie trzeba wytaczać najcięższych dział oblężniczych; względem wielu prowadzi już do celu, jeśli napad czyni się z pewnym hałasem, tak iż często wystarczają bodajby tylko petardy. Względem osób bardzo próżnych wystarcza już m i n a gwałtow­ nej napaści: wyobrażają sobie, że bierze się je bar­ dzo poważnie — i chętnie ustępują.

322. Ś m i e r ć . — P e w n a perspektywa śmierci mog­ łaby do każdego życia dodawać rozkosznie wonie­ jącą kroplę beztroski — lecz oto, dziwaczni dusz aptekarze, uczyniliście z niej niesmaczną kroplę jadu, przez którą życie całe staje się wstrętne!

DZIEŁA NIETZSCHEG0. T. XI.

27

418

419

323.

326.

S k r u c h a . — Nigdy nie użyczać miejsca skru­ sze, lecz natychmiast rzec sobie: to się n a z y w a do jednego głupstwa dodawać drugie. — Jeśli się k r z y w d ę wyrządziło, myślże o tem, żeby coś dobrego zdzia­ łać. Jeśli się za swój c z y n karę poniosło, tedy znoś karę z uczuciem, że przez nią sprawiasz coś do­ brego: odstraszasz innych, żeby podobnego głup­ stwa nie popełnili. K a ż d y ukarany złoczyńca może się czuć dobroczyńcą ludzkości.

N i e d o t y k a ć ! — B y w a j ą ludzie straszliwi, którzy zamiast rozwiązać zaciemniają i czynią trud­ niejszym do rozwiązania problemat dla wszystkich, którzy się c h c ą nim zajmować. Kto nie umie w sedno mierzyć, powinien być proszony, żeby nie mierzył wcale.

327.

324. S t a ć s i ę m y ś l i c i e l e m . — Jakże może stać się ktoś myślicielem, jeśli przynajmniej trzeciej części każdego dnia nie spędza bez namiętności, ludzi i książek?

Z a p o m n i a n a n a t u r a . — Mówimy o natu­ rze i zapominamy przytem o sobie: sami jesteśmy naturą, quand même —. Przeto naturą jest zupełnie co innego, niż to, co odczuwamy przy wymienianiu tej nazwy.

328. 325. N a j l e p s z y ś r o d e k l e k a r s k i . — Nieco zdrowia kiedy niekiedy jest najlepszym środkiem le­ karskim dla chorego.

G ł ę b o k o ś ć i n u d n o ś ć . — U ludzi głębokich, jak w studniach głębokich, trwa długo, zanim coś, co w nie wpada, dna dosięgnie. Widzowie, nie czeka­ j ą c y z a z w y c z a j dość długo, łatwo biorą ludzi takich za nieruchliwych i surowych — lub za nudnych.

27*

420

421 331. 329.

Kiedy czas ślubować sobie wierność. — Zapędzamy się nieraz w kierunku duchowym, przeczącym naszym zdolnościom; przez pewien czas w a l c z y się heroicznie przeciw prądowi i wiatrom, w gruncie przeciw sobie samemu: nuży się człowiek, brak mu tchu; a g d y czegoś dokona, nie przynosi to mu z sobą prawdziwej radości, sądzi, że powodzenie zostało z a drogo okupione. Ba, poczyna t r a c i ć w i a r ę w s w ą płodność, przyszłość, pośród zwycię­ stwa, być może —. W końcu, w końcu z a w r a ­ c a m y — i teraz wiatr n a d y m a nasze żagle i pę­ dzi nas na n a s z e wody. Co za szczęście! Jak p e w n i czujemy się z w y c i ę s t w a ! Dopiero teraz wiemy, czem jesteśmy i czego chcemy, teraz ślubu jemy sobie wierność i m a m y p r a w o to uczynić — jako wiedzący.

330. P r o r o c y p o g o d y . — Jak chmury wskazują nam, dokąd pędzą wysoko ponad nami wiatry, tak duchy najlżejsze i najwolniejsze przez swoje kie­ runki są zwiastunami powietrza, które nastąpi. Wiatry w dolinie i opinie jarmarczne doby bieżącej nie mó­ wią nic o tem, co ma nastąpić, lecz tylko o tem, co było.

S t a ł e p r z y ś p i e s z e n i e . — O w e osoby, za­ czynające powoli i przyzwyczajające się z trudem do rzeczy, miewają nieraz własność stałego przyśpie­ szenia, tak iż ostatecznie nie wie nikt, dokąd je prąd porwać może.

332. D o b r a t r ó j c a . — Wielkość, spokój, światło słoneczne — trójca ta obejmuje wszystko, c z e g o myś­ liciel pragnie i od siebie także w y m a g a : j e g o na­ dzieje i obowiązki, wymagania pod względem intellektualnym i moralnym, nawet w codziennym trybie życia i nawet pod względem krajobrazu miejsca za­ mieszkania. Im odpowiadają myśli w z n i o s ł e , na­ stępnie u s p o k a j a j ą c e , p o trzecie r o z ś w i e t l a ­ j ą c e — po czwarte zaś, myśli, uczestniczące we wszystkich tych trzech własnościach, w których wszystkie rzeczy ziemskie przemieniają się: jest to królestwo, gdzie panuje wielka t r ó j c a r a d o ś c i .

333. U m r z e ć z a » p r a w d ę « . — Nie dalibyśmy się spalić za swoje poglądy: nie jesteśmy ich tak pewni. Ale być może za to, że mamy prawo posiadać po­ glądy i zmieniać je.

422

423 334.

P o s i a d a ć s w ą t a k s ę . — Jeśli się chce u c h o ­ d z i ć za to, czem się j e s t , trzeba być czemś, co ma swoją taksę. L e c z tylko rzeczy użytku codzien­ nego mają taksę. Przeto owo wymaganie jest albo skutkiem ograniczonej skromności — lub głupiej nie­ skromności.

335. M o r a ł d l a b u d u j ą c y c h d o m y . — Należy sprzątnąć rusztowanie, kiedy dom skończony.

336. S o f o k l e i z m . — Kto w l e w a ł więcej wody do wina, niż Grecy! Trzeźwość połączona z g r a c y ą — to było przywilejem dostojności Ateńczyków za cza­ sów Sofoklesa i późniejszych. Niech naśladuje, kto może! W życiu i w działaniu !

twa z kimkolwiek. Bohater unosi z sobą wszędzie, dokąd się udaje, i odludzie swe i świętą nieprzekra­ czalną rubież.

338. S o b o w t ó r s w o w n a t u r z e . — W pewnych okolicach odkrywamy znów siebie samych, odczuwa­ jąc przytem dreszcz przyjemny; jest to najpiękniejsze sobowtórstwo. — Jak szczęśliwym musi być ten, kto takie uczucie posiada właśnie t u t a j , w tem usta wicznem, słonecznem promieniu październikowem, w tych filuternych, szczęśliwych powiewach wiatru od rana do wieczora, w tej najczystszej jasności i najumiarkowańszym chłodzie, w uśmiechniętym naogół, a zarazem poważnym charakterze pagórków, jezior i lasów tego płasko w z g ó r z a , bez lęku rozcią­ gającego się obok grozy wiecznych śniegów, tutaj, gdzie W ł o c h y i Finlandya zawarły sojusz, i gdzie zdaje się być ojczyzna srebrnych odcieni natury: jak szczęśliwy ten, kto może rzec: »z pewnością istnieją w naturze rzeczy o wiele większe i piękniejsze, to jednak jest mi najbliższe i najzażylsze, pokrewne, ba, więcej jeszcze«.

337. H e r o i z m . - Heroizm polega na tem, iż czyni się coś wielkiego (lub też w sposób wielki czegoś nie czyni), nie czując bynajmniej współzawodnic­

339. L u d z k o ś ć m ę d r c a . — Mędrzec mimowol­ nie będzie się obchodzić z innymi ludźmi po ludzku,

424

425

jak książę, i nie bacząc na wszelkie różnice talentu, stanu i obyczajowości, jednakowo traktować ich bę­ dzie: co, skoro zauważą, w e z m ą mu bardzo za złe.

340. Z ł o t o . — Nie wszystko błyszczy, co jest złoto. Własnością najszlachetniejszego metalu jest promie­ niowanie łagodne.

341. Koło i hamulec. Koło i hamulec mają obowiązki różne, ale także i jednakowe: wzajemnie ból sobie zadawać.

343. Wiele ducha p o s i a d a ć . — Posiadanie wiele ducha zachowuje m ł o d y m : ale trzeba też znosić przytem, że właśnie uchodzi się za s t a r ­ s z e g o , niż się jest. Albowiem ludzie odczytują pismo d u c h a jako ślady d o ś w i a d c z e n i a ż y c i o w e g o , to znaczy życia wielorakiego i złego, cierpień, błą­ dzenia, żalów. T e d y : uchodzi się w ich oczach za starszego i g o r s z e g o , niż się jest, jeśli się posiada i okazuje wiele ducha.

344. J a k t r z e b a z w y c i ę ż a ć . — Należy nie chcieć zwyciężyć, jeśli się ma widoki prześcignięcia s w e g o przeciwnika tylko o s z e r o k o ś ć w ł o s a . — Dobre zwycięstwo winno zwyciężonego usposabiać radośnie, powinno mieć w sobie coś boskiego, coś wyłączają­ cego pierwiastek z a w s t y d z e n i a .

342. R o z t a r g n i e n i a m y ś l i c i e l a . — N a wszystko, co myślicielowi przerywa myślenie (co mu przeszka­ dza, jak się mówi), winien on patrzyć ze spokojem, jako na nowy model, stukający do drzwi, żeby artyście zaofiarować s w e usługi. P r z e r w y są krukami, zno­ szącymi samotnikowi pokarm.

345. O b ł ę d d u c h ó w w y ż s z y c h . — Duchy wyż­ sze z trudem uwalniają się od pewnego złudzenia: wyobrażają sobie mianowicie, iż wzbudzają zawiść w ludziach ducha miernego i że są uważane za wy­ jątki. W rzeczywistości jednak ci odczuwają je jako

426 coś

427 zbytecznego

i

czego

brak

nie

dawałby

się

odczuć.

jeśli prawdę wypowiadają w sposób przyjemny. Nie­ chaj przynajmniej nikt nie sądzi, że błąd staje się prawdą, jeśli go wypowiemy w sposób n i e p r z y ­ jemny.

346. W y m a g a n i a c z y s t o ś c i . — I ż się swoje opinie zmienia, jest dla pewnych natur równie wy­ maganiem czystości, jak zmiana ubrania: dla innych jednak natur tylko wymaganiem próżności.

347. G o d n e b o h a t e r a . — Oto bohater, który nie zdziałał nic więcej, jak tylko to, iż potrząsnął drze­ wem, kiedy owoce dojrzały. Zdaje się w a m za mało? T e d y przyjrzyjcie się wpierw drzewu, którem po­ trząsnął.

348. C z e m n a l e ż y m i e r z y ć m ą d r o ś ć . — Przy­ rost mądrości daje się łatwo mierzyć ubywaniem żółci.

349. Błąd wypowiadać w sposób nieprzy­ jemny. — Nie jest to według smaku wszystkich,

350. Z ł o t a m a k s y m a . — Nałożono człowiekowi wiele łańcuchów, ażeby się oduczył, z a c h o w y w a ć się jak zwierzę, i rzeczywiście, stał się łagodniejszy, bardziej duchowy, radośniejszy, rozważniejszy od wszystkich zwierząt. L e c z oto cierpi teraz nad tem jeszcze, iż tak długo nosił swe łańcuchy, iż tak długu zbywało mu na czystem powietrzu i wolnym ruchu: — tymi łańcuchami jednak są, powtarzam to wciąż i wciąż, o w e ciężkie i pełne znaczenia błędy w wyob­ rażeniach moralnych, religijnych i metafizycznych. Dopiero kiedy c h o r o b a ł a ń c u c h ó w z o s t a n ę przezwyciężona, pierwszy wielki cel w zupełności bę­ dzie osiągnięty: rozdział między człowiekiem i zwie­ rzętami. — Obecnie stoimy w połowie tej pracy zdej­ mowania łańcuchów i potrzebna nam przytem jak największa ostrożność. T y l k o c z ł o w i e k o w i u s z l a ­ c h e t n i o n e m u m o ż n a zwrócić w o l n o ś ć d u ­ c h a ; k u niemu tylko zbliża się u l g a ciężaru ż y c i a i maści balsamem rany jego; on pierwszy ma prawo rzec, iż żyje gwoli radosności i gwoli żadnemu in­ nemu celowi; i w każdych innych ustach hasło jego byłoby niebezpieczne: P o k ó j w o k o ł o m n i e i upo­ dobanie we wszystkich rzeczach najbliż­ szych. — To hasło dla jednostek przywodzi mu na

428 myśl dawne, wielkie i wzruszające słowo, które sto­ sowało się do w s z y s t k i c h i które pozostało nad całą ludzkością, jako hasło i znak proroczy, od któ­ rego każdy zginąć musi, kto zbyt wcześnie nim swój sztandar przystraja, — od którego chrześcijanizm zgi­ nął. I bodajże wciąż jeszcze n i e c z a s , aby wszyst­ kim ludziom stało się tak, jak o w y m pasterzom, którzy ujrzeli nad sobą jasność niebieską i głos: »Pokój na ziemi i w ludziach dobre upodobanie«. - W c i ą ż jeszcze trwa c z a s j e d n o s t e k . C i e ń : Ze wszystkiego, coś wyłożył, nic mi się b a r d z i e j nie podobało, niż ta obietnica, że chcecie znowu stać się dobrymi sąsiadami rzeczy najbliższych. Wyjdzie to na dobre i nam, biednym cieniom. Albo wiem, przyznajcie się jeno, dotychczas zbyt chętnie oczernialiście nas. W ę d r o w i e c : Oczernialiśmy? Ależ czemuż nigdy nie broniłyście się? W s z a k ż e nasze uszy mia­ łyście w pobliżu. C i e ń : Zdawało się nam, że właśnie jesteśmy wam za blizkie, żebyśmy miały prawo mówić o so­ bie samych. W ę d r o w i e c : Delikatnie! bardzo delikatnie! A c h , wy cienie jesteście »lepszymi ludźmi«, niż my, jak spostrzegam. C i e ń : I przecież nazwaliście nas »natrętnymi«— nas, które przynajmniej jedno dobrze umiemy: milczeć i czekać — żaden Anglik nie potrafi tego lepiej. To prawda, spotyka się nas bardzo, bardzo często w or­ szaku człowieka, przecież nigdy w jego służbie. Kiedy człowiek lęka się ś w i a t ł a , lękamy się my czło­ wieka: dotąd sięga nasza wolność.

430 W ę d r o w i e c : Ach, światło lęka się jeszcze bardziej człowieka, i wtedy opuszczacie go także. C i e ń : Opuszczałem cię często z bólem: dla mnie, który jestem chciwy wiedzy, wiele ciemnego pozostało w człowieku, ponieważ nie zawsze mogę być koło niego. Za cenę zupełnego poznania czło­ wieka zgodziłbym się zostać nawet twym niewolnikiem. W ę d r o w i e c : Wieszże ty, wiemże ja, czybyś przez to nie stał się niepostrzeżenie panem z nie­ wolnika. Lub czybyś, nie pozostawszy wprawdzie nie­ wolnikiem, jako gardziciel pana swego nie wiódł żywota w poniżeniu i wstręcie? Bądźmy więc obaj zadowo­ leni z wolności, takiej, jaka ci pozostała — tobie i mnie! Albowiem widok niewolnika zaprawiłby żółcią naj­ większe moje radości, i rzecz najlepsza stałaby się dla mnie wstrętną, jeśliby ktoś ze mną ją dzielić m u s i a ł — nie chcę znać niewolników koło siebie. Dlatego nie lubię też psa, leniwego, merdającego ogo­ nem pasorzyta, który dopiero jako niewolnik czło­ wieka nabrał charakteru »sobaczego«; którego zwykle nawet wysławiają, iż wierny jest panu i idzie za nim jak jego — C i e ń : Jak cień jego, tak mówią. Być może, że zbyt długo szedłem dziś za tobą? B y ł to dzień najdłuższy, lecz jesteśmy już u jego schyłku, przez chwilę jeszcze bądź cierpliwy! Łąka staje się wil­ gotna, czuję chłód. W ę d r o w i e c : Och, czasze już się rozstać? I musiałemże ci na koniec przykrość sprawić, widzia­ łem, że pociemniałeś przytem. C i e ń : Poczerwieniałem, w kolorze, w jakim to dla mnie możliwe. Przywidziało mi się, że często jak pies leżałem u nóg twoich, i że ty wtedy —

431 W ę d r o w i e c : Czyżbym nie mógł naprędce uczynić jeszcze coś, coby ci przyjemność sprawiło? Nie masz żadnego ż y c z e n i a ? C i e ń : Żadnego, oprócz życzenia chyba, które »pies« filozof miał wobec wielkiego Aleksandra: usuń się cokolwiek ze słońca, zaczyna mi być zanadto zimno. W ę d r o w i e c : C o mam uczynić? C i e ń : Ustąp pod te sosny i obejrzyj się na góry; słońce zachodzi. W ę d r o w i e c : Gdzie jesteś? Gdzie jesteś?

WYKAZ A F O R Y Z M Ó W

ZDANIA I MYŚLI RÓŻNE Strona Z a w i e d z i o n y m przez filozofię

15

Wybredny

15

Oblubieńcy rzeczywistości

16

Postęp wolnomyślności

16

Grzech pierworodny filozofów

16

Przeciw fantastom

17

Wrogi światłu

18

Sceptycyzm chrześcijański

18

»Prawo natury« jako przesąd

18

Historyi przypaść w udziale

19

Pessymista intelektu

19

Ukryty węzełek metafizyków

20

Szkodliwość poznania w pewnych wypadkach

20

C z e g o filister potrzebuje k o n i e c z n i e

21

Marzyciele

21

Dobro wabi do życia

22

Szczęście historyka

22

Trzy rodzaje myślicieli

22

Obraz życia

23

P r a w d a nie z n o s i i n n y c h b o g ó w o b o k siebie

23

O czem wymagają milczenia

23

Historia in nuce

23

DZIEŁA NIETZECHEGO T. XI

28

III

II Strona Nieuleczalny

24

Oklaski przedłużeniem widowiska

25

Odwaga być nudnym

25

Z najwnętrzniejszego doświadczenia myśliciela

25

Obskuranci

28

J a k i e g o rodzaju filozofia jest z g u b n a dla sztuki

29

W Getsemane

30

Za warsztatem tkackim

30

W pustyni nauki

30

Rzekoma »rzeczywistość rzeczywista«

31

Chcieć być sprawiedliwym, a chcieć być sędzią

32

Poświęcenie

35

Przeciw tym, co badają moralność przez mikroskop

35

Ząb żmii

35

Oszustwo w miłości

36

W y p i e r a j ą c e m u się p r ó ż n o ś c i

36

C z e m u głupi stają się t a k często z ł o ś l i w y m i

37

Sztuka wyjątków moralnych

37

Używanie i nieużywanie trucizn

37

Świat bez poczucia grzechu

38

Sumienie

38

Różne środki przeciw zgorzknieniu

38

Nie brać zbyt ciężko

39

Ludzka »rzecz sama w sobie«

39

Komedya wielu pracowitych

39

R a d o w a ć się w i e l e

40

W zwierciadle przyrody

40

Potęga bez zwycięstw

41

Wesele i błąd

41

Głupio jest popełniać nieprawości

42

Zawiść głośna i zawiść milcząca

42

Gniew szpiegiem

43

Obrona moralnie trudniejsza od napadania

43

Uczciwy wbrew uczciwości

44

Rozżarzone węgle

44

Niebezpieczne książki

44

Obłudne współczucie

45

J a w n a opozycya działa często pojednawczo

45

Swoje własne światło widzieć

45

Strona Radość podzielać

46

Ciąża następcza

46

Twardość serca z próżności

46

Upokorzenie

47

Herostratyzm krańcowy

47

Świat nazw zdrobniałych

47

Wady współczucia

48

Natręctwo

48

W o l a wstydzi się intellektu

48

D l a c z e g o s c e p t y c y n i e p o d o b a j ą się m o r a l n o ś c i

49

Lękliwość

49

Niebezpieczeństwo dla moralności powszechnej

49

Błąd najbardziej gorzki

50

Miłość i dualizm

50

Sen tłumaczem

50

Rozpusta

51

Karać i nagradzać

51

Dwakroć niesprawiedliwie

51

Niedowierzanie

52

Filozofia p a r w e n i u s z a

52

U m i e ć się m y ć c z y s t o

52

Pozwalać sobie

52

Niewinny szubrawiec

53

Projektować

53

Z a p o m o c ą czego w i d z i m y ideał

53

Nieszczera pochwała

54

J a k się u m i e r a — o b o j ę t n a

54

Obyczaj i j e g o ofiary

55

Dobro i czyste sumienie

56

Powodzenie uświęca inteneye

56

Chrzęścijanizujacy, nie chrześcijanie

57

Do czego p o d o b n i w przyrodzie ludzie p o b o ż n i i niereligijni

57

Morderstwa legalne

5 8

»Miłość«

58

Chrześcijanizm spełniony

59

O przyszłości chrzęścijanizmu

60

Komedyanctwo i uczciwość ludzi niewierzących

61

Poeta jako wskaziciel przyszłości

64

Muza jako Pentezilea

65 28*

IV

V Strona Co bywa drogą okólną do piękna

65

Na uniewinnienie niejednego błędu

66

Najlepszych zadowolić

66

Z tej s a m e j m a t e r y i

67

M o w a i uczucie

67

Błąd co do odczuwania braku

67

T r z y c z w a r t e siły

68

Głód jako gościa odprawić

68

Żyć bez sztuki i wina

68

Geniusz drapieżny

69

Do poetów miast wielkich

69

O soli w y m o w y

70

Pisarz najwolnomyślniejszy

70

Obrana rzeczywistość

73

Zwyrodniałe kierunki w sztuce

73

Brak obecnie barw do odmalowania bohatera

74

Styl p r z e ł a d o w a n y

74

Pulchrum estpaucorum hominum

75

Pochodzenie zamiłowania w dziełach sztuki

75

Nie zanadto blizko

77

Brutalność i słabość

77

Dobra pamięć

77

Głód wzbudzić, zamiast głód uśmierzyć

78

Obawa artystów

78

Koło musi być opisane

78

Sztuka dzisiejsza i dusza współczesna

79

Przyganiaczom krótkości

81

Przeciw krótkowidzom

81

Czytelnicy sentencyi

81

Nieprzyzwoitość czytelnika

82

Co jest niepokojącego w historyi sztuki

82

Do wielkości w sztuce

82

Pozbawieni sumienia estetycznego

83

J a k p o w i n n a p o r u s z a ć się d u s z a w e d ł u g m u z y k i nowszej

83

Poeta i rzeczywistość

85

Ś r o d k i i cel

85

Najgorsi czytelnicy

85

Cechy dobrego pisarza

85

Mieszane rodzaje

86

Strona Milczeć

86

Oznaki hierarchii

86

Z i m n e książki

86

Podstęp ociężałego

87

O stylu b a r o k o w y m

87

Wartość książek uczciwych

89

Dzięki czemu sztuka wytwarza partyę

89

Ze s z k o d ą historyi stać się w i e l k i m

90

W j a k i s p o s ó b m o ż n a pozyskać dla sztuki e p o k ę

90

Krytyka i zadowolenie

91

Poza swoje granice

92

Oko szklane

92

Pisać i chcieć zwyciężyć

92

»Dobra książka może poczekać«

93

Nieumiarkowanie jako środek artystyczny

93

Ukryta katarynka

94

Nazwisko na kartce tytułowej

94

Najostrzejsza krytyka

95

Mało i bez miłości

95

Muzyka i choroba

95

Z y s k dla p r z e c i w n i k ó w

96

Młodzież i krytyka

96

Efekt ilości

96

Każdy początek jest niebezpieczny

97

W obronie krytyków

97

Powodzenie sentencyi

98

Chcieć zwyciężyć

98

Sibi scribere

98

Pochwała sentencyi

99

O drugorzędnych potrzebach artystycznych

99

Niemcy w teatrze

101

Muzyka jako późny o w o c każdej cywilizacyi

103

Poeci przestali być nauczycielami

106

Rzut oka naprzód i wstecz

107

Przeciw sztuce dzieł sztuki

108

Trwanie sztuki

109

Herold boży

110

C z e g o k a ż d a sztuka c h c e i nie m o ż e d o k o n a ć

111

Sztuka i restauracya

111

VI

VII Strona Szczęście epoki

112

Wizya

113

Wychowanie wykrzywianiem

114

Filozofowie i artyści epoki

115

Tylko z konieczności być żołnierzem cywilizacyi

115

Jak należy opowiadać historyę przyrody

116

Genialność ludzkości

117

Kult cywilizacyi

117

Świat starożytny i radość

118

Muzy kłamczyniami

119

Jak dalece H o m e r może być paradoksalnym

119

Następcze usprawiedliwienie bytu

120

Pro i contra k o n i e c z n e

120

Niesprawiedliwość geniusza

120

Najgorszy los proroka

121

Trzech myślicieli stanie za pająka

121

Z obcowania z autorami

121

Zaprząg dwukonny

122

T o , co łączy i co rozdziela

122

Strzelcy i myśliciele

122

Z d w u c h stron

123

Oryginalność

123

Błąd filozofów

123

Dowcip

124

W chwili rozwiązania

124

Obcować z marzycielami

124

Ostre powietrze

125

Dlaczego uczeni są szlachetniejsi od artystów

125

O ile p i e t y z m z a c i e m n i a

126

Stanąć na głowie

126

Pochodzenie i pożyteczność mody

126

Co rozwiązuje języki

127

Wrolne duchy koczujące

127

Tak, sprzyjanie muz!

128

Przeciw pielęgnowaniu muzyki

128

Odkrywcy trywialności

129

Moralność uczonych

129

Przyczyna bezpłodności

130

Świat łez nawspak

130

Strona Grecy tłumaczami

130

O nabytym charakterze Greków

131

Właściwy poganizm

132

Wyjątki między Grekami

134

P r o s t o t a n i e u k a z u j e się a n i n a p o c z ą t k u , a n i n a k o ń c u

135

Dokąd jechać należy

137

Balsam i trucizna

139

Wiara zbawia i potępia

141

Tragikomedya ratysbońska

142

Błędy Goethego

144

Podróżni i ich stopnie

145

P o d n o s z ą c się wyżej

146

Miara i środek

146

Ludzkość w przyjaźni i w mistrzostwie

147

Głębocy

147

Tym, co gardzą »stadem ludzkiem«

147

Główne przewinienie względem próżnych

147

Rozczarowanie

148

D w a źródła dobroci

148

W ę d r o w i e c w górach do siebie s a m e g o

149

Z wyjątkiem bliźniego

149

Ostrożność

150

Chcieć uchodzić za próżnego

150

Przyjaźń oskonała

150

Przyjaciele u p i o r a m i

151

Jedno oko i dwa spojrzenia

151

Błękit daleki

151

Korzyść i szkoda z powodu tego samego nieporozumienia

152

Mędrzec udający szaleńca

152

Z m u s z a ć się d o u w a g i

152

Droga do cnoty chrześcijańskiej

153

Podstęp wojenny natręta

153

Przyczyna niechęci

153

Przy rozłące

153

Silentium

154

Niegrzeczność

155

P r z e r a c h o w a n i e się w szczerości

154

W przedpokoju łaski

155

Ostrzeżenie dla p o g a r d z a n y c h

155

VIII

IX Strona Niejedna nieświadomość uszlachetnia

155

Przeciwnik gracyi

155

Przy spotkaniu

156

Tylko między pracowitymi wybierać przyjaciół

156

jedna broń dwukrotnie obstanie za dwie

156

Głębia i męty

157

Przed przyjacielem i w r o g i e m dowodzić swej próżności

157

Ostudzenie

157

Przyczynek do mieszaniny uczuć

158

Kiedy niebezpieczeństwo jest największe

158

Nie zawcześnie

158

Przyjemność, jaką sprawiają oporni

159

Usiłowanie uczciwości

159

Wieczne dziecko

159

K a ż d a filozofia jest filozofią p i e r w s z e g o o k r e s u życia

160

Umysł kobiet

160

Wzniosłość i poniżenie w stosunkach płciowych

161

Kobieta spełnia, mężczyzna obiecuje

161

Przeszczepienie

162

Śmiech zdrajcą

162

Z duszy młodzieńca

162

Ku poprawie świata

163

S w e m u uczuciu zaufać

163

Okrutny pomysł miłości

163

Drzwi

164

Kobiety litościwe

164

Przedwczesna zasługa

164

Dusze z jednego bloku

164

Młode talenty

165

Wstręt do prawdy

165

Źródło wielkiej miłości

166

Czystość

166

O starcach próżnych

166

Spożytkowanie nowości

167

Mieć słuszność u o b y d w u płci

167

W y r z e c z e n i e się w w o l i p i ę k n o ś c i

167

Nie do pojęcia, nie do zniesienia

168

Partya z wyrazem męczennicy

168

Twierdzić rzecz pewniejsza niż d o w o d z i ć

168

Najlepsi paserzy

169

Strona Kiedy niekiedy

169

Cnota nie została wynaleziona przez N i e m c ó w

169

Pia fraus l u b c o ś i n n e g o

170

J a k i w d o b r e m n a w e t p o ł o w a m o ż e b y ć w a r t a więcej niz c a ł o ś ć . . 170 Człowiek partyjny

171

Co według Goethego jest cechą niemiecką

171

K i e d y z a c h o d z i p o t r z e b a z a t r z y m a n i a się

172

Rewolucyoniści i posiadacze

172

Taktyka partyjna

173

Dla wzmocnienia partyi

174

Dbać o swoją przeszłość Pisarze partyjni

174 175

Przeciw sobie s a m e m u występować

175

Niebezpieczeństwo w bogactwie

175

Przyjemność w rozkazywaniu i posłuszeństwie

176

A m b i c y a straconej placówki

177

Kiedy osły są konieczne

177

Obyczaje partyjne

177

Stać się p u s t y m

177

Upragnieni wrogowie

178

Majątek posiada

178

O panowaniu znawców

178

O »narodzie myślicieli« (albo narodzie złego myślenia

180

Zanieście sowy do Aten

180

Prasa

183

Po wielkiem wydarzeniu

183

B y ć d o b r y m N i e m c e m z n a c z y o d n i e m c z y ć się

183

Cudzoziemszczyzna

185

Opinie

187

D w a rodzaje trzeźwości

187

Fałszowanie radości

187

Kozieł cnotliwy

188

Samowładztwo

188

Człowiek w p ł y w wywierający f a n t o m e m , nie rzeczywistością

188

Brać i dawać

189

D o b r a rola

189

Obcowanie rozkoszą

189

U m i e ć cierpieć publicznie

189

XI

X Strona Ciepło na szczytach

190

Dobra chcieć, piękno m ó c

190

N i e b e z p i e c z e ń s t w o w y r z e k a j ą c y c h się

190

Ostateczne zdanie o zdaniach

191

»Gaudeamus igitur«

191

Chwalonemu

192

Mistrza kochać

192

Arcypiękne i ludzkie

192

Majątek ruchomy i własność nieruchoma

193

M i m o w o l n e postaci idealne

193

Idealista i kłamca

193

Być źle z r o z u m i a n y m

194

W o d ę pijający p r z e m a w i a

194

Z kraju l u d o ż e r c ó w

194

O punkcie zamarzania woli

195

Z a p r z e ć się ideału

195

Zdradziecka skłonność

196

Szczęście na schodach

196

Robaki

196

Postawa zwycięska

197

Niebezpieczeństwo podziwiania

197

Pożytek chorobliwości

197

Niewierność warunkiem mistrzostwa

198

Nigdy nadaremnie

199

Przed szybą matową

199

Oznaki zmian gwałtownych

199

Lekarstwo duszne

199

Z klasyfikacyi u m y s ł ó w

199

Fatalista

199

Przyczyna wielu kwasów

200

Nadmiar lekarstwem

200

»Chciej siebie«

200

O ile m o ż n o ś c i ż y ć b e z z w o l e n n i k ó w

201

Ś c i e m n i a ć się

201

Nuda

201

Niebezpieczeństwo podziwiania

202

C z e g o się ż ą d a o d sztuki

202

Odstępstwo

202

Po śmierci

203

Strona Pozostawić w państwie cieni

203

U progu żebractwa

203

Myśleć łańcuchem

204

Współczucie

204

Co jest geniusz

204

Próżność zapaśników

204

Z y c i e filozoficzne źle t ł u m a c z ą

204

Naśladowanie

205

Ostatnia nauka historyi

205

Wielkoduszność maską

205

Nie do przebaczenia

206

Zdania przeciwne

206

Brak ucha

207

B ł ą d p u n k t u w i d z e n i a , nie zaś o k a

207

Nieuctwo pod bronią

207

U stołu doświadczenia

208

Ptaki śpiewające

208

Nie doróść

208

Prawidło jako matka, lub jako dziecko

209

Komedya

209

Błędy biografów

209

Nie k u p o w a ć za drogo

209

J a k a filozofia dla s p o ł e c z e ń s t w a z a w s z e j e s t k o n i e c z n a

210

Oznaki duszy szlachetnej

21o

Wielkość i ten, kto ją rozważa

210

U m i e j ę t n o ś ć z a d o w a l a n i a się

211

Korzyść z niedostatku

211

Przepis dla męczennika

211

Sędzia

212

P o ż y t e k w i e l k i e g o w y r z e c z e n i a się

212

W jaki sposób obowiązek nabiera blasku

212

Modlitwa do ludzi

213

Twórcy i spożywający

213

Sława wszystkich wielkości

213

Podróż do piekieł

213

W Ę D R O W I E C I J E G O CIEŃ O drzewie poznania

221

Rozum świata

221

XII

XIII Strona »Na początku było«

222

Miara wartości prawdy

222

M o w a i rzeczywistość

222

N i e d o s k o n a ł o ś ć z i e m s k a i jej g ł ó w n a p r z y c z y n a

223

Dwa sposoby pocieszania

225

Podczas nocy

226

Gdzie powstała nauka o wolności woli

227

Nie czuć nowych kajdan

228

Wolność woli i izolowanie faktów

229

Błędy zasadnicze

230

D w a razy p o w i e d z i e ć

231

Człowiek k o m e d y a n t e m świata

231

Skromność człowieka

233

Względem czego obojętność jest konieczna

233

Głębokie objaśnienia

235

Dyogenes nowoczesny

237

Immoraliści

237

Nie utożsamiać

238

Człowiek jako ten, który mierzy

239

Zasada równowagi

239

Czy zwolennicy nauki o wolnej woli karać powinni?

242

Przyczynek do s ą d u o przestępcy i j e g o sędzi

244

Wymiana i sprawiedliwość

245

Stosunki prawne jako środek

245

Objaśnienie radości złośliwej

246

Dowolność w wymierzaniu kar

247

Z a w i ś ć i jej brat szlachetniejszy

248

Zawiść bogów

249

Próżność oddźwiękiem stanu nieuspołecznionego

249

Słuszność

250

Pierwiastki zemsty

250

Cnoty, przynoszące szkodę

255

Kazuistyka korzyści

256

Stać się o b ł u d n i k i e m

256

Pewien rodzaj kultu namiętności

256

Wyrzuty sumienia

257

Pochodzenie praw

257

Znaczenie zapomnienia w uczuciach moralnych

258

Bogaci dziedzice moralności

259

Strona Sędzia i okoliczności łagodzące

260

Problemat obowiązku prawdy

260

Stopnie moralności

261

Moralność współczucia w ustach niepohamowanych

262

Ustępy duszy

263

P e w i e n rodzaj spokoju i k o n t e m p l a c y i

203

Zakaz bez przyczyny

263

Charakterystyka

264

Współczucie i pogarda

264

Umieć być małym

265

Treść sumienia

265

Pokonanie namiętności

266

Zręczność w usługiwaniu

266

Niebezpieczeństwo m o w y dla wolności duchowej

266

Umysł i nuda

267

Z o b c o w a n i a ze zwierzętami

267

Nowi aktorzy

269

Co znaczy »być upartym«

269

Wyraz »próżność«

269

Fatalizm turecki

270

Adwokat dyabła

271

Maski charakterów moralnych

272

Cnota najwznioślejsza

272

Co przedtem jest konieczne

272

Co jest prawda?

273

Przyzwyczajenie do przeciwieństw

273

Czy m o ż n a przebaczać?

274

Wstyd z przyzwyczajenia

274

Najniezręczniejszy w y c h o w a w c a

275

Ostrożny sposób pisania

276

Misyonarze boscy

277

Sumienność w malarstwie

277

Modlitwa

278

Świętobliwe kłamstwo

279

Apostoł najniezbędniejszy

280

Co jest bardziej przemijające, d u c h czy ciało?

280

Wiara w chorobę chorobą

280

M o w a i pismo ludzi religijnych

281

Niebezpieczeństwo osobowości

281

XIV

XV Strona

Strona

Sprawiedliwość ziemska

282

Styl w y s z u k a n y

301

Afektacya przy pożegnaniu

282

Ślubowanie

301

Zbawiciel i lekarz

283

Konwencyonalność artystyczna

302

Więźniowie

283

Afektowanie naukowości przez artystów

303

Prześladowca Boga

285

Idea Fausta

304

Sokrates

285

Czy istnieją klasycy niemieccy

305

N a u c z y ć się p i s a ć d o b r z e

286

Interesująca, lecz nie p i ę k n a

307

N a u k a najlepszego stylu

287

Przeciw nowatorom językowym

307

Zwracać uwagę na tok

288

Autorowie smutni i poważni

308

Juz i jeszcze

288

Zdrowie smaku

308

Oryginalnie niemieckie

288

Postanowienie

308

Książki zakazane

289

Myśl poprawiać

309

D o w c i p e m p o p i s y w a ć się

289

Książki klasyczne

309

Literatura niemiecka i francuska

290

K s i ą ż k i zie

309

Nasza proza

290

Przytomność zmysłów

309 310

W i e l k i styl

291

Myśli wyborowe

Wymijać

291

G ł ó w n a przyczyna zepsucia stylu

310

Coś jak chleb

291

Na uniewinnienie ciężkich stylistów

311

Jean Paul

292

Perspektywa z lotu ptaka

311

I w przeciwieństwie umieć smakować

292

Ryzykowne porównania

311

Autorzy spirytusowi

292

Tańczyć w łańcuchach

312

Zmysł pośredniczący

293

Pełnia autorów

312

Lessing

293

Bohaterzy z ciężkim oddechem

313

Niepożądani czytelnicy

294

Na półślepy

313

Myśli poetów

294

Styl n i e ś m i e r t e l n o ś c i

314

Piszcie w sposób prosty i pożyteczny

294

Przeciw obrazom i przenośniom

314

Wieland

294

Ostrożnie

314 315

Rzadkie uroczystości Skarb prozy niemieckiej Styl w p i s a n i u i styl w m o w i e

295

P o m a l o w a n e szkielety

295

Styl w s p a n i a ł y i c o ś w y ż s z e g o

315

296

Sebastyan Bach

315 316

Ostrożnie z cytowaniem

296

Haendel

Jak należy wypowiadać błędy

297

Haydn

316

Zacieśniać i powiększać

297

Beethoven i Mozart

317 31 7

Literatura i m o r a l n o ś ć objaśniają się w z a j e m n i e

298

Recytatyw

Jakie okolice trwałą przyjemność sprawiają

298

Muzyka » pogodna «

317

Odczytywać

299

Franciszek Szubert

318

Zmysł dramatyczny

299

Najnowocześniejsze wykonywanie muzyki

318

Herder

299

Feliks M e n d e l s o n

319

Woń wyrazów

301

XVII

XVIII Strona

Wolność w więzach — wolność kiążęca

320

Barkarola Chopina

321

Robert Schumann

321

Śpiewacy dramatyczni

321

Muzyka dramatyczna

322

Zwycięstwo i rozum

322

O zasadzie wykonania w muzyce

323

M u z y k a dzisiejsza

323

Gdzie m u z y k a czuje się u siebie

324

Sentymentalizm w muzyce

324

J a k o przyjaciele m u z y k i

326

Sztuka w czasie p r z e z n a c z o n y m na pracę

326

Urzędnicy nauki i inni

328

Uznanie talentu

330

Ś m i a ć się i u ś m i e c h a ć się

330

Rozrywki chorych

331

Mierność jako maska

331

Cierpliwe

331

Najlepsze żarty

332

Nieodlączność wszelkiego ubóstwiania

332

Wielkie niebezpieczeństwo uczonych

332

Nauczyciele w epoce książek

334

Próżność jako rzecz wielkiej użyteczności

334

Prognostyki cywilizacyi

335

Gniew i kara w s w o i m czasie

336

Pochodzenie »pessymistów«

337

O śmierci rozumnej

338

Uwstecznianie

338

Wojna jako środek leczniczy

339

D u c h o w e i fiz)Tczne przef lanco wy wanie jako środek leczniczy. 340 Drzewo ludzkości i rozum

341

P o c h w a l a b e z i n t e r e s o w n o ś c i i jej p o c h o d z e n i e

342

Czasy ciemności

345

Filozof obfitości

345

Epoki życia

345

Widzenia senne

345

Przyroda i nauka

346

Prostota w życiu

346

Szczyty i szczyciki

347

Strona N a t u r a n i g d y nie czyni s k o k ó w

347

Wprawdzie czysto

348

Samotnik przemawia

348

Fałszywa sława

348

Podróżujący dla przyjemności

349

Za wiele i za mało

349

K o n i e c i cel

349

Obojętność wielkiej natury

350

Zapomnieć o zamiarach

350

Droga słoneczna idei

350

Przez c o m i a ł o b y się w n e t w s z y s t k i c h p r z e c i w k o sobie

351

W s t y d z i ć się b o g a c t w a

351

Zbytek zarozumiałości

352

Na gruncie hańby

352

Los moralności

353

Fanatyk nieufności i jego rękojmia

353

Książki europejskie

355

Moda i nowoczesność

356

»Cnota niemiecka«

360

Klasyczni i romantyczni

362

Maszyna jako nauczycielka

362

Nie osiadli

363

Reakcya przeciw cywilizacyi maszynowej

363

Niebezpieczeństwo oświecenia

364

Namiętność w wiekach średnich

365

Rabować i oszczędzać

366

Dusze radosne

366

Ateny rozpustujące

366

Mądrość Greków

367

»Wieczny Epikur«

367

Styl w y ż s z o ś c i

367

Zakopani

368

Tyrani ducha

368

Naj niebezpieczniejsza e m i g r a c y a

369

Szał p a ń s t w o w y

369

Przeciw nieoszczędzaniu oczu

370

Wielkie dzieła i wielka wiara

370

Towarzyszki

370

Zamykanie oczu przez ducha

371

DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI

29

XVIII

XIX Strona

Najstraszliwsza zemsta

371

Podatek na zbytek

372

D l a c z e g o ż e b r a c y żyją j e s z c z e

372

D l a c z e g o ż e b r a c y żyją j e s z c z e

372

Jak myśliciel zużytkowuje r o z m o w ę

373

S z t u k a u n i e w i n n i a n i a się

373

Niemożliwe towarzystwo

373

Lis z l i s ó w

374

W najbliższem otoczeniu

374

Milczenie ze wstrętu

374

Powaga w interesach

375

Dwuznaczność oka

375

Pozytywny i negatywny

375

Z e m s t a p r ó ż n y c h sieci

376

Z p r a w a s w e g o nie korzystać

376

Roznosiciele światła

376

Najłagodniejszy

377

Do światła

377

Hipokondryk

377

Zwrócić

377

Subtelniejszy niż p o t r z e b a

378

Rodzaj jasnego cienia

378

Nie mścić się?

378

Błąd wielbicieli

379

List

379

Uprzedzony

380

Droga do równości

380

Oszczerstwo

380

Niebo dziecinne

381

Niecierpliwi

382

Niema wychowawców

382

W s p ó ł c z u c i e dla młodzieży

383

Epoki życia

384

Duch kobiet w towarzystwie współczesnem

385

Wielkość i znikomość

386

Z m y s ł ofiary

386

Nie kobiecość

386

Temperament męski i kobiecy a śmiertelność

387

Epoka budowli cyklopów.

387

Strona Prawo głosowania powszechnego

389

Złe wnioskowanie

390

Przesłanki wieku maszyn

390

Hamulec cywilizacyi

391

Więcej s z a c u n k u dla wiedzących!

392

Niebezpieczeństwo królów

393

Nauczyciel złem koniecznem

394

Podatek szacunku

395

Środek do rzeczywistego pokoju

395

Czy według sprawiedliwości własność może być zrównana

397

Wartość pracy

399

O s t u d y o w a n i u ciała s p o ł e c z n e g o

400

Jak dalece maszyna upokarza

4o1

Kwarantanny stuletnie

402

Naj niebezpieczniejszy z w o l e n n i k

402

Los i żołądek

402

Zwycięstwa demokracyi

402

Cel i środki d e m o k r a c y i

404

Rozwaga i powodzenie

405

Et in Arcadia ego

405

Liczyć i mierzyć

407

Nie chcieć w i d z i e ć nie w p o r ę

407

Z praktyki mędrca

407

Znużenie ducha

408

»Rzecz niezbędna«

408

Świadectwo miłości

408

J a k starają się złe a r g u m e n t y p o p r a w i ć

408

Prawność

409

Człowiek!

409

Najpotrzebniejsza gimnastyka

410

Siebie s a m e g o utracić

41O

K i e d y rozstanie się j e s t k o n i e c z n e

410

W południe

411

Strzec się s w e g o m a l a r z a

411

Dwie zasady życia nowego

412

Niebezpieczna drażliwość

412

Rozwiewanie złudzeń

413

Monotonność mędrca

413

Nie chorować za długo

413 29*

XX Strona W s k a z ó w k a dla e n t u z y a s t ó w

414

U m i e ć się z a s k o c z y ć

414

Opinie i ryby

415

Oznaki wolności i niewoli

415

Sobie s a m e m u wierzyć

415

Bogatszy i biedniejszy zarazem

416

Jak należy napadać

417

Śmierć

417

Skrucha

418

Stać się m y ś l i c i e l e m

418

Najlepszy środek lekarski

418

Nie dotykać!

419

Zapomniana natura

419

Głębokość i nudność

419

Kiedy czas ślubować sobie wieczność

420

Prorocy pogody

420

Stałe przyśpieszenie

421

Dobra trójca

421

Umrzeć za »prawdę«

421

Posiadać swą taksę

422

Morał dla budujących d o m y

422

Sofokleizm

422

Heroizm

422

Sobowtórstwo w naturze

423

Ludzkość mędrca

423

Złoto

424

Koło i hamulec

424

Roztargnienia myśliciela

424

Wiele ducha posiadać

425

Jak trzeba zwyciężać

425

Obłęd duchów wyższych

425

W y m a g a n i a czystości

426

Godne bohatera

426

C z e m należy mierzyć m ą d r o ś ć

426

Błąd wypowiadać w sposób nieprzyjemny

426

Złota m a k s y m a

427

TREŚĆ

Strona Przedmowa

1

Rozdział pierwszy: Zdania i myśli różne

13

Rozdział drugi: Wędrowiec i jego cień

215

Wykaz aforyzmów

I

POLSKIEJ EDYCYI D Z I E Ł FRYDERYKA N I E T Z S C H E G O W WYD. CAŁKOWITEM (BEZ

SKRÓCEŃ)

wyszły i są do nabycia we wszystkich księ­ garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie) Rb. k.

Tom

I

- TAKO

(BEZ

WACŁAW BERENT

Tom

II

3.— 3.50 7.50 1.60

— POZA DOBREM I Z Ł E M przełożył

STANISŁAW

WYRZYKOWSKI

wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach

2.— 2.50 5.—

Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I przełożył

LEOPOLD

STAFF

wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach

Tom

I V — DYTYRAMBY DYONIZYJSKIE przełożył

STANISŁAW

WYRZYKOWSKI

wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h

Tom

2.— 2.50 5.—

V — ZMIERZCH przełożył

BOŻYSZCZ

STANISŁAW » wytworne

w

15

WYRZYKOWSKI ozdobne w oprawie numerowanych egzemplarzach

1.20 1.70 2.75

Tom VI — W I E D Z A R A D O S N A przełożył

LEOPOLD

STAFF

wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h

Tom VII

2.50 3.— 6.—

- JUTRZENKA przełożył wydanie » »

STANISŁAW

WYRZYKOWSKI

ozdobne » w oprawie w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h

2,50 3,— 6.—

S K R Ó C E Ń )

wydanie » »

—.60 1.35 1.10

(BEZ

C A Ł K O W I T E

Przełożył

wydanie ozdobne z portretem Nietzschego — akwafortą oryginalną F. Siedleckiego wydanie ozdobne w oprawie » w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h wydanie zwykłe t a n i e

C A Ł K O W I T E

W Y D A N I E

części.

ZARATUSTRA

W Y D A N I E

S K R Ó C E Ń )

Cztery

RZECZE

Tom VIII - A N T Y C H R Y S T

Rb.

Tom

Tom

egzemplarzach

1.60 2.10 4.—

X — LUDZKIE, ARCYLUDZKIE Część pierwsza. Przełożył K O N R A D

DRZEWIECKI

wydanie ozdobne » » w oprawie » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h

XI



XII

2.50 3.— 6.—

WĘDROWIEC I JEGO CIEŃ L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E . Część druga. Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I wydanie ozdobne » » w oprawie » wytworne w 15 numerowanych egzemplarzach

Tom

— 1.50 2.50

IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I przełożył L E O P O L D S T A F F wydanie ozdobne » » w oprawie » wytworne w 15 numerowanych

Tom

k.

2.50 3.— 6.—

- WOLA MOCY Przełożył W A C Ł A W B E R E N T wydanie ozdobne » » w oprawie » wytworne w 15 numerowanych egzemplarzach

Suplement- E C C E

H O M O (Autobiografia)

Przełożył L E O P O L D S T A F F wydanie ozdobne » » w oprawie » wytworne na czerpanym papierze DO NABYCIA

3.— 3.50 7.—

WE

WSZYSTKICH

1.50 2.— 4.—

KSIĘGARNIACH.

WACŁAW BERENT Ź R Ó D Ł A I UJŚCIA N I E T Z S C H E A ­ NIZMU —.80 Rb.

Portret F R Y D E R Y K A N I E T Z S C H E G O , akwaforta oryginalna, Franciszka S i e d l e c k i e g o , na papierze g r u b y m na papierze japońskim

k.

1.— 3.—

W A R S Z A W A 1910. — N A K Ł A D J A K Ó B A M O R T K O WICZA. - S K Ł A D Y GŁÓWNE: W KSIĘGARNI G. C E N T N E R S Z W E R A I SPÓŁKI W W A R S Z A W I E ORAZ H. A L T E N B E R G A WE LWOWIE.

(WYDANIE CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)

W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)

przełożył L E O P O L D S T A F F wydanie ozdobne 1. » » w oprawie . » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h