Stalin i stalinizm. Rozmowy George'a Urbana

Citation preview

0 saaCćcDSsKa

£3©ł4i?s Saśanew »S^QS'®^ KśSrFŚ^S!5-2 * T8aG©kóv. .. tych czasach. Niemniej jednak, patrząc wstecz z wygodnej perspektywy dzisiejszej i po­ zwalając sobie na odrobinę spekulacji, czy nie zgodziłby s;> pan, żc gdyby Roosetch miał dość siły, by odeprzeć nacisk zwolenników hasła ..Pscyiib przede wszystkim”, skutecznej inwazji można by było dokonać w 1943 r..y mimo słabości militarnej Wielkiej Brytanii i wahać Brytyjt."- kćr. A wtedy Rosjanie nigdy by nie doszli do Berlina, a me- e nawet do Wnr< .wy. General Marshall nalegał na Brytyjczyków jak. tyli o móg'. ci? nic zda w. i .obie -prawy, jak bardzo byli cni słabi. Brytyjczycy mi. ii cku:.> 2S ć -i? j i; żadj;. 7 r.ich nie była w pełni wyekwipowana, niektóre zaś uzbrojone były w 25 procentach. Były tc papierowe dywizje. A-ianL ich drugi brzeg byłoby •cau. troi a. N aw et w 1944 r. nic mieli śmy ł a twej pr zep:wy z N i emcami - niech pan pamięta o n-emiectóej ofensywie w Ardenach. W 1943 r. było rzeczą po pr ó’.u nicm.ozi jwą stworzyć front zachodni, który by miał jakiekolwie!; szanse sukcesu. -HjkLz. uygłosii niedawno przemócienie, v. którym stwierdził, żc po' .riai: -. y bywkicczyc do Niemiec w dużo wcześniejszej :?zie wojny, żc po•byii zaj. : Wiedeń i posuwać się stamtąd w głąb Niemiec. Najrozk Li‘. l udzie mówią nam teraz, jak powinniśmy byli prowadzić wojnę. Nic bę­ dę s:ę wdawał w zgadywanie, co by było, gdyby... Moim obowiązkiem wobec

STALIN W OKRiaŚK WOJNY

51

historii jes? zrelacjonować, co się zdarzyło i dlaczego, nic zaś spekulować?per­ spektywy dnia-dzisiejszego na temat tego, jaki kurs działania mógł był okazać się lepszy. . . Ale czy nie jc: i dośćironiczne, ze Stalin odroku 1941 po rok 1944 tak ■.silpie i z taką goryczą n.; .....7 na stworzenie Drugiego Frontu? Gdyby Wielka Bryta­ nia i Stany Zjcdm 'Czone mogły i ćhcialy zrobić- to, o co prosił, wczesny Drugi Front pokrzyżowałby jego własne ambicje ckspansjonistycznc. Rozumiem, oczywiście. ::c Sta ’in był w wyjątkowo trudnej sytuacji i musial zabiegać o pomoc wojskową gdziekolwiek mógł ją dostać. V,' rzeczy samej. W wy; ku ataku Hitlera, ataku, który był dla Stalina kompietnym :7 oczenicm, 7wsj uiić * stracili znaczną część armii i wielu spośród najlepszych generałów i oficerów. Stalin siał u progu katastrofy, toteż jak najbr.rd i :i ;• ' . nu m. by Zachód zdjął część dężani z barków Armii Czerwonej. Dlate-jo tal, usilnie zabiegał o stworzenie Drugiego Frontu. Widoki r.c ycis b; . ciusćc dicglc, a manewrowanie co wojnie gwoli zys­ ków w Europie :2.. odleglejsze. Sprawą naczelną było uniknięcie klęski. Tym się tłumaczy . ^leganie Stalina na stworzenie Drugiego Frontu. Kiedy nese! ; .:r:nhcw. er posunął się jakieś 120 mil w głąb terytorium, które n : Strefą Okupacyjną, Churchillpróbowałprzeko­ nać Jianci zachodni powinni uzależnić wycofanie ■ ej • c::. r : bńr^gozschowama się Sowietó\v w Europie Środ­ ki ■ ’ choć-- ; ż! ' ...by >'.mciykaide Sit: j twardo na Łabie i w ten spo­ sób zmasai/ i. .< .Lizymywania umówjałtańskich. Ale, za radą amerykańż ! . t • k. mm i Departamentu Wojny, prezydent Truman. odr: . : : ; / Czy sądzi pan, że była to słuszna decyzja? > /:•- : ..l.ńc wspólnego z tą decyzją. Zawsze opowiadałem się za wy■ i ; nacisku na Sowiety. Sądziłem jednak, że sugestia , r.AjTaktyczna, ponieważ układy zawierane pod przymu.i . byv.T:ją dotrzymywane. Z Sowietami trudno nawet zawrzeć « • : ;.:r \ którego by się trzymali! Poza tym przyjęcie propo­ zycji .: A:.:: ohciężyłoby n ■ odpowiedzialnością za zimną wojnę, niewiele przy . zmier./A.u v. Europie Wschodniej; bo w gruncie rzeczy nijak nie moyi. nyża: . i i „; snonnej akcji Sowietów w Europie Wschodniej, chy­ ba żl pzyrrez \ o : • z Rosiy Niektórzy ludzie w administracji amerykańskiej i nick i órzy Ft ., uzi byli nawet gotowi przjjąć takie rozwiązanie, ale nic sądzę, by amc-n 7... opinia publiczna była gotowa to poprzeć. W Ameryce pano­ wał nastrój s hćumości ze Związkiem Sowieckim; poza tym wciąż jeszcze trwała wojna z Japonią. A.ic czy pan :-:im nic uważał wtedy, że siły brytyjsko-amerykańskie powinny były posuną ć si . jak najdalej na wschód i uniemożliwić Stalinowi działanie z pozycji !'3

118

ADAM B. UŁAM

której nabrałyby znaczenia ideologiczno-religijnego. Terror był potrzebny nic tylko po to, by zmusić ludzi do posłuszeństwa, ale przede wszystkim po to, by uwierzyli. Dotykamy tu sprawy indoktrynacji i autoindoktrynacji. Czy była to indok­ trynacja raczej niż autoindoktrynacja? W latach 30-tych Stalin odkrył, prawdopodobnie ku swemu zdumieniu, że masowy tenor przynosił mu poparcie społeczne i ułatwiał sprawowanie wła­ dzy. Histeria, jaka panowała na masówkach w całym kraju, wylewne deklara­ cje ..wierności Stalinowi”, okrzyki: ..ŚmierćZinowiewowi!” itp., doprowadziły go do przekonania, że był to znakomity sposób pozyskania sobie mas. zaszcze­ pienia im wiary i skłonienia ich do poświęceń. „Terror krzewi wiarę” - oto było jego podstawowe odkrycie; i okazało się ono być istotnym krokiem w kierunku autoindoktrynacji. Stalin zabrał się na dobre do zaludniania świata sowiec­ kiego obywatela przez „dobrych ludzi" grupujących się wokół wodza i „renega­ tów”. ..zdrajców" i „dywersantów". stanowiących współczesne wydanie zbio­ rowego Antychrysta. Miało to religijną, niemal średniowieczną oprawę. Abra­ ham przygarniał poczciwców, a niegodziwców sjx>tykała zasłużona kara. Nadieżda Mandelsztam daje żywy opis upodlającej służalczości ofiar Stalina: jak sfora psów liżących ręce swego pana.Tnnym aspektem sytuacji była owa „histe­ ria budowy", o której już mówiliśmy, ów bezgraniczny entuzjazm młodych ludzi, którzy zostali zindoktrynowani tak głęboko, iż. choć wiedzieli, żc ich ojcowie, bracia i kuzyni tkwili w obozach koncentracyjnych albo zginęli, za­ chowywali wiarę w Wodza. Indoktrynacja przez Stalina prowadząca do indoktrynacji samego Stalina - Tak Kłamstwo zatoczyło pełne kolo. Spróbujmy to ująć na nieco szerszej płaszczyźnie. W swej biografii Stalina stwierdza pan (i ja się z tym całkowicie zgadzam), że bolszewicy zawsze mieli duże trudności z odróżnianiem faktów od teorii; że w komunistycznym myśle­ niu istniała i istnieje tendencja do zakładania, iż rzeczywisty świat jakoś dopa­ sowuje się do inspirowany ch przez ideologię snów, a jeśli fakty rozmijają się z teorią, to tym gorzej dla faktów. Jeżeli tak. to mamy tu mną odmianę maniche­ izmu, która harmonizowałaby z charakterem Stalina i nadawała jego retoryce dodatkowy wymiar. To prawda. Oczy wiście, każdy system ideologiczny ma tendencję do podsta­ wiania teorii za rzeczywistość, ale w przypadku bolszewików choroba la przy­ brała szczególnie ostrą formę. Zwykły śmiertelnik, nie opętany ideologią, łatwo by się zgodził, powiedzmy w 1917 r., że byli w społeczeństwie ludzie dobrzy i ludzie źli; że jedne rządy uciskały, a inne nie; że niektóre grupy spo­ łeczne miały więcej władzy, niż to leżało w interesie społeczeństwa, a inne grupy mniej, i tak dalej. Ale oto przyszli bolszewicy, głosząc, że potrafią do­ strzec „głębszą rzeczywistość", której gołym okiem nie widać: „walkę klaso­ wą”, „dialektykę", „prawa historyczne” ukryte pod powłoką wydarzeń itd. Przekonawszy siebie samych o słuszności - nic tylko słuszności, ale wręcz zbawczym charakterze swej analizy, oparli na niej swą politykę, działając tak, jak gdyby „wróg klasowy”, „kułacy” i „przeżytki brrżuazyjnej ideologii” istniały naprawdę. W późnych lalach 2O-tych istniało w Związku Sowieckim około 25 milionów zubożałych gospodarstw rolnych, klóte nie miały najmniejszych widoków na

CENA ZDROWIA PSYCHICZNEGO

119

„przywrócenie kapitalizmu” czy podważenie „władzy robotniczej”. W jaki sposób - nasuwa się pytanie - sensownym ludziom mogłaby spędzać sen z oczu myśl, że ci na wpół nadzy chłopi mogliby stanowić zagrożenie dla „socja­ lizmu”? Tak, dla marksisty-leninisty, pogrążonego w czarno-białej manichejskicj koncepcji dziejów, te prywatne gospodarstwa rolne oznaczały śmiertelne niebezpieczeństwo: w oczach Jcninisty „dopóki istnieje własność prywatna w rolnictwie, groźba przywrócenia kapitalizmu wzrasta z każdym dniem"; i na tej to percepcji oparł Stalin swą akcję kolektywizacyjną w latach 1930-1932. Tak jak dla XIV- i XV-wiccznych chrześcijan diabeł był namacalnie obecny i wy­ wierał oczywisty wpływ na codzienną działalność ludzką, tak też dla bolszewi­ ków „wróg klasowy", „burżuazja" i „kułak” byli czymś ewidentnie realnym. To demonizowanie przeciwnika (jeśli mogę w ten sposób oddać znakomite nie­ mieckie słowo Verteufelung) znakomicie harmonizowało z właściwym Stali­ nowi religijnym usposobieniem. W pewnym sensie los tych, którzy ocaleli pod rządami Stalina, jest bardziej interesujący niż los tych, którzy zginęli. Jest rzeczą zagadkową, żc niektórzy' ..naturalni" kandydaci na ofiary uszli uwagi Stalina, że Pasternak ocalał, choć Mandelsztama zabito; że Litwinow przeżył, choć Bćla Kun nic przeżył, i tak dalej. Czy Stalin kierował się jakąś własną „zasadą nieoznaczoności”? Nie ma w tej sprawie żadnego w pełni racjonalnego wyjaśnienia. Wiele zale­ żało od nastroju Stalina, od jego zabiegów o to, by przedstawić się w korzyst­ nym świetle, i diabolicznej uciechy, jaką znajdował w zwodzeniu ludzi. Na przykład, jak podaje Świetlana, Stalin osobiście lubił Bucharina (do Zinowiewa i Kamicniewa miał odrazę), niemniej jednak zlikwidował go, gdy uznał, że dobro „sprawy” tego wymagało. Dla Litwinowa odczuwał jedynie pogardę, a jednak, rzecz zagadkowa, pozwolił mu umrzeć śmiercią naturalną. Żaden reżym autorytarny, a szczególnie reżym sowiecki, nie może sobie po­ zwolić na to, by postępować wobec rzeczywistej lub potencjalnej opozycji w sposób przewidywalny. Nawet dziś możemy zaobserwować, że rząd sowiecki niektórych dysydentów aresztuje, innych wyrzuca z kraju, a jeszcze innym po­ zwala kręcić się na wolności i rozmawiać z zagranicznymi korespondentami. Tak też było, i to w większym jeszcze stopniu, za rządów Stalina. Gdyby Stalin przyjął jakąś formulę, która by uczyniła reguły gry przewidywalnymi, opozy­ cja skonsolidowałaby się przeciw niemu i byłoby mu znacznie trudniej się z nią rozprawić. Jego „umyślna niekonsekwencja”, element zaskoczenia, dobrze mu służyły. Gdy nic było wiadomo, kto będzie następną ofiarą, każdy mógł mieć nadzieję, że on sam będzie oszczędzony, co skłaniało do wpółprńcy ze Stalinem. Niepewność była składnikiem terroru. Pośród ludzi, którym Stalin pozwolił przeżyć, byli tacy, którzy wedle wszel­ kich „normalnych” kryteriów powinni byli być najbardziej zagrożeni. Bliscy współpracownicy niektórych głównych ofiar czystki pozostali nietknięci. Do­ wiadujemy się nawet o zgoła zaskakujących przypadkach: np. Jewgienij Zamiatin napisał w 1931 r. do Stalina list, w którym skarżył się, że prasa podjęła nagonkę na niego i prosił o pozwolenie na wyjazd z kraju. Z pomocą Gorkiego dostał wizę i zdołał wyjechać! Stalin lubował się w zastawianiu pułapek na przyszłe ofiary, rozbrajając je swą uprzejmością, a potem rzucając się na nie, gdy się tego najmniej spodzie­ wały. W połowic lat 30-tych nabrał wymownego zwyczaju mówienia o sobie w

120

ADAM B. UŁAM

trzeciej osobie: „Nic możecie oszukać towarzysza Stalina’" - co ewidentnie miało sugerować, że on, Stalin, może oszukać każdego. 1 na wielu Rosjanach robił wrażenie nieomylnego w swej przenikliwości - „zgoła niezwykły czło­ wiek", mówili z podziwem. Sieriebjiakow opowiada, jak to Stalin, dyskutując z towarzyszami, jak kto wyobraża sobie najpomyślniejszy dzień, powiedział: ..Ja wyobrażam go sobie tak: zaplanować artystyczną zemstę na wrogu, przeprowadzićją bez uchybień. i wtedy pójść do domu i spokojnie położyć się spać". Jest to dokładnie to, co Stalin w wielu wypadkach zrobił. Nie będą podawał przykładów, bo są to fakty dobrze znane. Powiedział pan, że Stalin był „człowiekiem zgoła niezwykłym", ale me był jedynym w swoim rodzaju. Zasada, którą się kierował, była zasadą Ignacego Loyoli: .. Wykorzystuję działania innych dla własnych celów"■ 1"robił to bazując na przesłance elokw-entnic sformułowanej przez Troc­ kiego: ..Bolszewicy tak się mają do demokratów i socjaldemokratów wszelkich odcieni, jak się mieli jezuici do pojednawczej hierarchii kościelnej”. Ilekroć wyobrażamy sobie, że znaleźliśmy wyjaśnienie skomplikowanych motywów Stalina, natychmiast się okazuje, że Stalin znowu nas zwiódł. Tym razem mam na myśli niezwykły fakt, że po egzekucji „zdrajców" - Tuchaczewskiego i Uborewicza - Stalin publicznie wypowiedział pochwalny sąd o ich ta­ lentach wojskowych. Jak to pogodzić z naszą teorią? Odpowiadając nieco niefrasobliwie: nie da się tego pogodzić. Pyta pan z typowym optymizmem zachodniego historyka: „Dlaczego Stalin to zrobił ?” Ja bym odpowiedział: „A dlaczego nie?” Dopóki nie jesteśmy gotowi przyjąć tej konfundującej odpowiedzi „a dlaczego nie?”, nie możemy w pełni docenić ar­ bitralnego charakteru despotyzmu Stalina; stalinowski terror miał w sobie ele­ ment czystego absurdu, który' wymyka się wszelkim racjonalnym wyjaśnie­ niom. Dlaczego właściwie zlikwidował on trzech spośród pięciu sowieckich marszałków, trzech spośród czterech generałów armii, całą dwunastkę genera­ łów poruczników, 60 spośród 67 dowódców' korpusu. 136 spośród 199 dowód­ ców dywizji? Jak słusznie zauważył pewien sowiecki komentator, żaden kor­ pus oficerski nigdy nie ucierpiał tyle w czasie wojny, ile sowieckie siły zbrojne ucierpiały za rządów- Stalina w czasie pokoju. Albo jak wyjaśnić śmieszny fakt, że gdy aresztowano byłego komisarza sprawiedliwości, Krilenkę. który był za­ palonym alpinistą, aresztowano zarazem setki innych alpinistów? Ale spróbuję odpowiedzieć na pańskie pierwotne pytanie inaczej: Stalin chwalił Tuchaczewskiego i Uborewicza po ich egzekucji, ponieważ cenił ich talent wojskowy, ale uznanie dla ich talentu, podobnie jak uczucie sympatii. jakie miał dla Bucharina. nie mogło go powstrzymać od likwidacji tych ludzi, gdy byli w jego chorej wyobraźni przeciwnikami systemu sowieckiego Jestem jednak przeświadczony, że podświadomym motywem Stalina bvla diabelska uciecha, jaką znajdował w okpiwaniu ludzi dokoła siebie. I jakkol­ wiek może nam się to wydawać niepojęte, ta irracjonalność jego poczynań zy­ skiwała mu respekt - Człowiek całkowicie nieobliczalny, ale mający •:■. ,*wych rękach pełnię wła­ dzy. musiał budzić respekt - Ludzie tacy jak Erenburg i marszałek Zuków, pisząc za czasów Chruszczowa, kiedy to przez jakiś czas było w modzie obalać mit Stalina, nadal wspomi­

CENA ZDROWIA PSYCHICZNEGO

121

nali Stalina w swych pamiętnikach z dużą rewcrencją i niezbyt skrywanym po­ dziwem. A Żuków na pewno nie miał specjalnych powodów dó kultywowania takich uczuć, skoro Stalin, wkrótce po wojnie, nakazał puścić tego najbardziej zasłużonego bohatera wojennego w zapomnienie. Jak to obaj stwierdziliśmy, można się tylko zdumiewaćperwcrsyjnośdą so­ wieckiego umysłu. Ja osobiście nigdy nie mogłem zdecydować, co mnie napa­ wa większym przerażeniem: zbrodnie Stalina czy społeczeństwo, które mu na nie pozwoliło. Powiedziałbym jednak, że ta pasywnośćspołeczeństwa jest bar­ dziej alarmująca, bo zbrodniom despoty można położyć kres obalając go, ale „nieczysty Juch " narodu czy kulturyjest czymś znacznie trudniejszym do prze­ zwyciężenia. Trudno reagować inaczej niż westchnieniem rozpaczy na obser­ wację Nadieźdy Mandclsztam: „Ludzie, których ojcowie zostali rozstrzelani, mówili sobie i innym, jak ważną i chwalebną rzeczą jest podporządkowanie się. Przekonywali siebie i innych, że trzeba nie po prostu przystosowaćsię, aleprzy­ łączyć się całym sercem do 'zwycięzców', służyć im nie ze strachu, lecz szczerze i w ten sposób stać się w końcu ludźmi prawdziwie sowieckimi'’. Solżenicyn ma sporo racji, gdy obarcza Lenina winą za umożliwienie po­ wstania stalinizmu. To Lenin przekonał swych zwolenników, źe tenor i oszu­ stwo, o ile służyły celom rewolucji, były usprawiedliwione. Co dokładnie mia­ ła znaczyć owa rewolucja i jak sic ona miała do socjalizmu, stałosię z czasem całkiem niejasne. Lenin wprowadził w obieg lezę, że trzeba się wznieść ponad „własne uczucia” i uczucia ludzkie w ogóle - dla Sprawy. Wystarczy się posu­ nąć nieco dalej w tym kierunku i dochodzimy do stalinowskiej psychozy, o któ­ rej mówiliśmy. Dziesiątki tysięcy - prawdopodobnie setki tysięcy - mężczyzn i kobiet brało udział, na przestrzeni niemal dwudziestu lat, w przekładaniu stalinowskiego terroru na język deportacji, obozów niewolniczej pracy, tortur, pokazowych procesów i egzekucji. Według szacunków Andrieja Sucharowa zginęło 12-15 milionów ludzi. Eugenia Ginzburg podaje, że w czasie jej „rozprawy" w sa­ mym tylko więzieniu w Lefortowie dokonywano co noc ponad380egzekucji, a od Wari arna Szał umowa dowiadujemy się, że kiedy do obozu w Kolymie przy­ był pierwszy amerykański buldożer, przysłany u ramach Lend-Lease’u, odko­ pano olbrzymie kamieniołomy wypełnione po brzegi ludzkimi zwłokami, któ­ re przetrwały nietknięte pod pokrywą lodu. A jednak spośród tych dziesiątków tysięcy ludzi, którzy zakładali więźniom łańcuchy na nogi i przeguby, torturowali batogami, ogniem i wodą, zakładali skazanym pętlę na szyję, pociągali za spust rewolweru w piwnicach NKWD i wpychali zniekształcone ciała do dołów wypełnionych wapnem-ani jeden nie zdobył się na to, by odciążyć swe sumienie i powiedzieć Rosjanom: „Byłem jednym z nich ”. Gdzie się podziali wszyscy ci mordercy? Analogiczne pytanie stawiano na temat nazistowskich Niemiec. Czyż nie jest rzeczą zadziwiającą, że nie znalazł się nikt, ani w Związku Sowieckim, ani w Niemczech, kto, poruszony wyrzu­ tami sumienia czy choćby niepokojami starości i perspektywą śmierci, przy­ znałby się publicznie do współodpo wiedzialności? W przypadku Niemiec jest to nawet bardziej zaskakujące, jako że klęska systemu nazistowskiego usunęła wszelkie instytucjonalne bariery przed każ­ dym. kto odczuwałby skruchę i chciał odpokutować za grzechy tego systemu.

X22

ADAM

UŁAM

W Związku Sowieckim natomiast możliwości ujawniania prawdy o przestęp­ stwach jlinizmu bjy i nadal są instytucjonalnie ograniczone, ponieważszcrnucrzc destalioizacji s -mi byli przedtem czynnymi stalinowcami. Chruszczów, kiś j < -inicjow: ? ?.»ak na Stalina, sam przedtem przewodniczył, jako zaufany igcni Stalina. czystkom na Ukrainie, i niejeden spośród tych, którzy mu po­ mogli obalić kult Stalina, byf, tak jak on sam, współodpowiedzialny za siweizeac kultu Stalina Toteż nie jest niespodzianką, ze nikt się otwarcie nic przy­ pal do winy i nie słyszeliśmy tego rodzaju spowiedzi, jakie pan ma na myśli. Współsprawcy zbrodni nic kwapią się do spowiedzi. ?•’ literaturze beletrystycznej z okresu Chruszczowa, i nawet z lat później*. y*h, wątek odpowiedzialności za to, co zrobiono i czego nie zrobiono w okre­ sie ifaljnowskicgo terroru, przewija się dość często. Ale nie ma tam mowy o skrusze samych spółsprawców terroru, a tylko o skrusze odczuwanej przez rozmaite fikcyjne j,< -L.cic. które nie ujęły się za swymi krewnymi i przyjaciółrui. Or.7arteprzyznani: się do winy, choćby tylko w formie fikcji literackiej. ze izcczywiftych współsprawców zakrawałoby na oskarżenie" całego '.••.temu -ani to reżym nie może pozwolić. Rony: wysyłali wrogów do obozów, gdzie poddawali ich reedukacji We wczesnej fazie wojny próbowaliśmy robić to samo, ale bez powodzenia Później Niemcy zaczęli zabijać jeńców - i myśmy się odpłacali tym samym Myślę, że nic ma większego sensu pytanie, czy okropności waszej wojny bra­ tobójczej tłumaczyły się w większej mierze miejscową tradycją nietolerancji niż komunistycznym fanatyzmem, czy też odwrotnie lYCzasach wojny notuje pan, że w Hercegowinie „młodzi komuniści potwierdzali swoje oddanie zabija­ jąc własnych ojców" i że „odbywano śpiewy i tańce wokół zwłok " Cz\ ma pan w pamięci jakiś konkretny wypadek tego rodzaju? Tak - ale było ich wiele. Ojcobójsrwa. którego byłem świadkiem, dokonali ludzie, którzy upili się ideami rewolucji, wojny i destrukcji. Zabili własnego ojca i celebrowali morderstwo wyprawiając orgię wokół jego zwłok. Otóż oj­ ciec był zupełnie przyzwoitym człowiekiem Miał krytyczny stosunek do ko­ munistów. ałe nie był bynajmniej ..wrogiem" czy włoskim agentem. Synowie zabili go. aby zamanifestować swą wiarę w komunizm. Był to zaiste otrzeźwia­ jący widok Posunęli się w swej lojalności wobec komunizmu za daleko? Na pewno. Ale powiem panu to: choć nigdy nie mógłbym zabić własnego ojca za sprawą swego oddania dla komunizmu, byłbym bez wahania wydal wyrok śmierci na brata, jeśli by się okazało, że popiera wroga, a w każdym razie byłbym bez wahania postawił go przed sądem partyzanckim W tradycji czarnogórskiej jest się ..kuratorem" swego brata, w dosłownym sensie tego słowa. Jeśli twój brat dopuścił się czegoś złego, do ciebie należy wymierzenie kary; ukaranie go jest wręcz twym obowiązkiem W jednej ze swych książek stwierdza pan. że z Biblią zapoznał się pan do­ piero w r. 1960 - rzecz dość zaskakująca w przypadku kogoś, kto niegdy ś był jednym z przywódców ideologicznych partii. Czy dziś sądzi pan. że gdyby prze­ czytał ją pan wcześniej, wywarłaby ona była jakiś wpływ na pańskie poglądy na temat bratobójstwa, na przykład? Bardzo w to wątpię. Gdybym był wtedy przeczytał Biblię, byłbym ją odrzu­ cił równie bezceremonialnie, jak zrobił to Marks Powiada pan. ze nie miał żadnego poczucia winy z powodu zabójstwa owego nie uzbrojonego Niemca. A jednak następnej nocy doświadczył pan dziwnego i zgoła niekomunistycznego widzenia. „Szybko zapadłem w sen ", pisze pan u Czasie wojny:

MILOYAN DŻDLAS Nagle ukazał mi się przed oczyma Chrystus... Jego obecność sprawiła mi przyjemność, jak gdyby spłynęło na mnie kojące tchnienie ciepła Zamknąłem oczy i oto znów stal przede mną Chrystus - tak blisko. że. zdawało się, mógłbym go dotknąć. Zacząłem mówić do Niego: jeśli przyszedłeś na świat i cierpiałeś w imię dobra i prawdy, na pewno widzisz, że nasza sprawa jest sprawą sprawiedliwą i szlachetną... Nigdy nic przyszło mi do głowy, aby to był cud - w cuda nie wierzyłem - ale widzenie to przyniosło spokój i dodało odwagi Byłbym niezmiernie zaskoczony, gdyby kompetentnypsycholog nie uznał lego widzenia za oznakę pańskiego podświadomego poczucia winy z powodu za­ bójstw dokonanych poprzedniego dnia. Musiał pan być w stanie szoku. któ­ rego przezwyciężenie wymagało pokrzepienia typu religijnego - jakikolwiek był pana stosunek do Biblii. Sam byłem rym zaskoczony. Sugestię, którą pan podsuwa, podsunął mi też niedawno niemiecki pisarz. Erwin Wickert. który obecnie jest niemieckim am­ basadorem w Pekinie i który zna mnie dobrze Napisał on do mnie list na lemat lego właśnie epizodu opisanego w Czasie wojny i sugerował, że, mimo wszystkich zaprzeczeń, jakiś ślad religijności przetrwał w mym umyśle i wyszedł na powierzchnię pod wpływem dręczących wydarzeń dnia. Nie zważaj na swój agnosiycyzm i komunizm - powiedział; lej nocy twoje myśli obracały się na wyższej płaszczyźnie duchowej i twój umysł uwolnił się od nacisków ideologii. I myślę, że może Wickert ma rację. Wyda­ rzenia poprzedniego dnia były wyczerpujące. Wielu moich towarzyszy ponio­ sło śmierć. Potworność tego wszystkiego sprawiła widocznie, że ukryte w pod­ świadomości uczucia religijne wyszły na powierzchnię Czy me odczuwał pan wyrzutów sumienia z powodu owego jeńca niemiec­ kiego? Nie, absolutnie nie. Ale po owym wyczerpującym dniu zacząłem powoli, ale wyraźnie, dochodzić do szerszego, bardziej ludzkiego i bardziej wyrozumia­ łego spojrzenia na to. co się działo dokoła mnie. Nie wyzbyłem się analitycznej sztywności komunistycznego przywódcy ani żarliwości typowego Czamogórca. ale zaczęła je tonować łagodniejsza świadomość. Pańskie widzenie Chrystusa nie było jedynym „objawieniem", jakiego pan doznał. Znalazłem w pańskich książkach kilka innych. Gdy pisał pan Nową klasę, napawał się pan „dziwną i demoniczną rozkoszą, dewastując własną pra­ cę i wierzenia Nieuchronność pańskiego konfliktu z partią uprzytomnił pan sobie, kiedy to pewnej nocy (7/8 grudnia 1953 r.) doznał pan nagle objawienia: „Owładnięty nieodpartym uczuciem, że nie będę w stanie porzucić swoich poglądów... wstałem, poszedłem do | swego] gabinetu i zapisałem pospiesznie to... co teraz wiedziałem: że nie mogłem już podzielać poglądów kierownictwa partii i że mój charakter będzie niebawem wystawiony na próbę... ” Mógłbym przytoczyć inne podobne przykłady. Czyż tego rodzaju „objawienia ” nie są wyrazem, skromnie mówiąc, artysty­ cznego temperamentu, który z góry skazywał pana na konflikt z jakąkolwiek biurokracją tak surowo zdyscyplinowaną jak partia komunistyczna? Tak. Objawienia nie są dobrą rzeczą dla komunisty! A ja doznałem ich wie­ le - w więzieniu, na wolności, zazwyczaj po północy. Problemy, które próbo­ wałem odsuwać, nagle wyskakiwały, wraz z golowymi rozwiązaniami, w naj­

CHRYSTUS I KOMISARZ

197

bardziej nieoczekiwanych momentach - z siłą objawienia. Ale niech pan me sądzi, że wszystkie takie olśnienia mają charakter religijny. Są One tworzywem wszelkiej myśli twórczej i me muszą mieć żadnego związku z religią Ale pańskie widzenie łagodnego Chrystusa było doznaniem religijnym O tak, niewątpliwie; i przez dłuższy czas nie mogłem z tym faktem dojść do ładu. Czyżbym przestał być komunistą? - zastanawiałem się. Czy cierpią łom na halucynacje? Byłem głęboko zawstydzony tym doświadczeniem i stara łem się je ignorować-do czasu, gdy podjąłem pracę nad Czasem wojny. Uzna łem wtedy, że historia mego życia byłaby niepełna, gdybym me przelał tego doświadczenia na papier - niech przyszli historycy zrobią z tym. co zechcą. Napisawszy ów ustęp, który pan cytował. powiedziałem o tym przyjacielow i który jest głęboko religijnym pisarzem. Był zdumiony, ale uradowany. Powie działem mu, że nic byłem pewien, czy rzeczą właściwą jest wystawienie tego epizodu na widok publiczny - jako że był on czymś zgoła nie związanym i wręcz sprzecznym z mymi wcześniejszymi przekonaniami ideologicznymi Ale przy­ jaciel zupełnie nie podziela! moich skrupułów. Wydrukuj to. powiedział: żad­ nej szkody nie wyrządziło jeszcze światu to. że ktoś doznał widzenia Chrystusa! A więc wydrukowałem.

Dług wobec przeszłości Powiedział pan. że nie było żadnej przerwy w ciągłości pańskiego myślenia politycznego. Pańskie częściowe pokajanie się na „rozprawie " w 1954 r. wydaje się być intrygującym tego potwierdzeniem. Rozumiem, że jest to dla pana przykre wspomnienie - domyślam się. że dziś pan żałuje, iż poszedł wtedy na częściowy kompromis. Ale faktem jest, że zrobił pan to. choć w sposób oględ­ ny. dwuznaczny i z zachowaniem godności. To. co mnie najbardziej interesuje w tych zeznaniach, to nie fakt, że je pan złożył, ale powody, jakie pan później przytoczył, wyjaśniając swoją decyzję: Nie mogłem uniknąć spłacenia długu dogmatowi, który wyznawałem. i ruchowi, który mnie wchłonął: bo cala moja poprzednia działal­ ność, cale moje życie, były nierozłącznie z mm związane Wydaje mi się to wyjątkowo istotne. Jeśli człowiek o pańskiej odwadze, kryty­ cyzmie i inteligencji, znajdujący się na wolności i wolny od presji policji, złożył jednak trybut swej przeszłości jako komunisty, mamy powody po temu, by patrzeć życzliwszym okiem na dylemat niektórych starych bolszewików (takich jak Zinowiew i Bucharin), którzy, poddani presji fizycznej i moralnej, ulegli. by złożyć życie w ofierze na ołtarzu partii. Zinowiew był słabym i nikczemnym człowiekiem, którego podlej postawy na pokazowym procesie nie można porównywać z postawą Bucharina. Bucha­ rin zaś rozgrywał sprawę w sposób wysoce inteligentny - do tego stopnia, że jego proces był ostatnim procesem pokazowym w Związku Sowieckim. Stalin dostał nauczkę. Bucharin okpil swych oskarżycieli, pozbawiając ich spodzie­ wanego łupu. Przyznawał się do przestępstw, o których każdy wiedział, że ich nie popełnił i nic mógł popełnić. Czy jego „prawicowość" prowadziła do restauracji kapitalizmu? Tak. mówił Bucharin. prowadziła. Czy stoczył się na pozycje wroga socjalizmu? Oczywiście, odpowiadał Bucharin. stoczył się. Czy

t?8

MILOVAN DŻILAS

dopuści! się zdrady i organizowania buntów kułackich? Tak, odpowiadał Bu­ chano, popuścił się. Ale gdy dochodziło do pytań bardziej szczegółowych. Bucharin zbijał te groteskowe zarzuty jeden po drugim, odbierając im wszelkie pozory wiarygodności. Wszystko to wymagało wielkiego wyrafinowania. Bucharin dobrze wiedział, do czego proces zmierzał. i dobrze wiedział, że wyrok był przesądzony. Jedno­ cześnie był komunistą, który nie mógł uniknąć złożenia trybutu swej przeszło­ ści i partii

W istocie Bucharin uznał potrzebę poddania się Stalinowi dużo wcześniej; u 1935 r wypowiedział on taką oto dość wymowną uwagę: „to nie jemu [Stali­ nowi] jako takiemu ufamy, ale człowiekowi, któremu partia powierzyła ster. Ta k się złożyło, że stał się niejako symbolem partii... "Bucharin, podobnie jak mm starszy bolszewicy - a później, w 1954 r., pan sam - poniósł klęskę dlatee< ze nie zdobył się na przeniesienie sporu poza obręb partii. Tak w 1954 i sam stanąłem przed podobnym dylematem, choć w niepo­ równanie łatwiejszych warunkach. Po długich i bolesnych wahaniach częściow o przyznałem się do winy. Zadecydowały o tym dwa czynniki: polityczna kal­ kulacja i prawdziwa słabość ideologiczna. Moja przeszłość pętała i mnie. Rzeczą prawdziwie potworną jest to. że nie sposób być komunistą i po­ wstrzymać się od haniebnego aktu pokajania się. Nie sposób być komunistą i zachować choćby odrobinę prawości! Pamiętam, jak Rodoljub Kolaković, ortodoksyjny promoskiewski towa­ rzysz. apelował do mnie na zebraniu plenarnym, abym wyprostował sprawy ..rozbrajając się" przed partią. Słowo, którego użył, jest wymowne. „Rozbrój się", stań nagi i bezbronny, padnij na kolana przed partią i błagaj o przebacze­ nie! To jest typowy obrót spraw. Wiele czasu upłynęło, zanim zrozumiałem. ze jeśli jesteś komunistą, wcześniej czy później powiedzą ci, abyś się poniżył przed partią i skastrował swoje sumienie. Mówiąc o „rozbrojeniu się"-czy' nie jej prawdą, że w 1937 r. powierzono panu, jako głównemu ideologowi partyjnemu, opracowanie kodeksu seksual­ nego dla komunistów i że napisał pan kodeks wyjątkowo purytański, który wymagał od członków partii, by rozbrajali się partią - w praktyce przed strasz­ liwym Aleksandrem Rankorićem9 Zdaję sobie sprawę z tego, że kary, jakie nakładaliście za niedozwolone przygody seksualne, były nieporównanie łagod­ niejsze niż te. jakie nakładały stalinowskie sądy w Moskwie, ale intencja zmu­ szenia człowieka do poniżenia się była chyba podobna. To prawda. Pospołu z innymi przywódcami partii ponoszę odpowiedzialność za wszystko, co robiliśmy i mówili w przeszłości. W późnych latach 30-tych i w latach wojny purytamzm był istotnym aspektem polityki partyjnej; całkowicie go popierałem. Myślę jednak, że nawet wtedy moje podejście i metody były łagodniejsze niż metody niektórych moich towarzyszy. Ale pańska purytańska postawa musiała być bardzo szczera i musiał pan traktować rzecz bardzo serio, skoro, kiedy pan odkrył, że i pan, i inny młody bardzo komunista kochaliście się w Mitrze Mitrorić, nakłonił pan swego rywa­ la do wypracowania wraz z panem „ wspólnego rewolucyjnego stanowiska ” i do wysłania Mitrze wspólnego listu, w którym poinformowaliście ją, że obaj po­ stanowiliście z nią zerwać, ponieważ zdradzała „burżuazyjne " skłonności, ta­ kie jak chęć znalezienia męża. (Na szczęście pańskie stanowisko ideologiczne

CHRYSTUS I KOMISARZ

199

w końcu się zawaliło pod naporem „rzeczywistości” i Mitra została pańską pierwszą żoną; ale to już osobna sprawa.) O, tak - byliśmy śmiertelnie poważni i purytańscy, jak przystało na praw­ dziwych wyznawców. Z dzisiejszej perspektywy wydajc się to absurdalne, ale tak wtedy było. Intryguje mnie psychologia pańskiej spowiedzi. Przypominają mi się rewela­ cje generała Waltera Kriwickiego, rekonstrukcje Maxa Eastmana („ofiary nie miały nic przeciwko temu, by umrzeć z kłamstwem na ustach [o ile] było to kłamstwo rewolucyjne [i]partia, która się go domagała, wciąż była panią dyk­ tatury proletariatu”) i, oczywiście, mistrzowskie odtworzenie procesu Bucha­ rina przez Arthura Koestlera. Ciemność w południe Koestlera jest pierwszą książką, która dotarła do sedna sprawy. Jego interpretacja jest psychologicznie bezsprzeczna wbrew przeciwnym twierdzeniom Stephena Cohena w jego skądinąd wartościowej książce o Bucharinie. Problem Bucharina był, jak pan powiedział, w zasadzie identyczny z proble­ mem, przed którym pan stanął. Tak. Ja przeżyłem - w przeciwieństwie do Bucharina - za sprawą szeregu czynników osobistych i instytucjonalnych; ale mój dylemat jako komunisty byl bardzo podobny do jego dylematu. Najsilniejszym uczuciem, jakie miałem, gdy mój „proces” dobiegł końca i kiedy dostałem „ostatnie ostrzeżenie” (a więc zanim jeszcze zostałem usunięty z Komitetu Centralnego i pozbawiony tytułu przewodniczącego Rady Związ­ kowej) było to, że muszę teraz nieubłaganie kontynuować moją krytykę partii do końca. Czułem wyraźnie, że gdybym nie podjął racjonalnej oceny wszyst­ kiego, co reprezentował komunizm, straciłbym szacunek do samego siebie jako wolnego człowieka. Pan, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, wyszedł żywy ze swego „procesu” (kiedy słuchałem przez radio sprawozdań z plenum, nie sądziłem, że się to panu uda), a więc był pan wstanie powziąć taką decyzję. Ale co by było, gdyby byl pan sądzony w warunkach sowieckich? Gdyby powiedzrano panu: „Musimy cię zastrzelić, ponieważ podkopywałeś ustrój socjalistyczny; ale możesz. jako komunista - bo sądzimy, że nadal pozostajesz komunistą - oddać partii ostatnią przysługę przyznając się do winy... ”? Czy nie należy przypuszczać, że byłby pan to zrobił, skoro faktycznie, choć nie był pan poddany presji - wy­ jąwszy presję ze strony siebie samego - częściowo się pan pokajał, rozumu­ jąc, że miał pan dług wobec swej przeszłości? Czy nie byłby pan działał wedle bolszewickiej zasady, którą tak dobrze wyraził Trocki: „Nie można mieć racji przeciw partii. Rację mieć można tylko z partią i poprzez partię, bo historia nie stworzyła żadnej innej drogi dla realizacji tego, co słuszne ”? W r. 1937 czy 1938 złożyłbym zapewne pełne „wyznanie winy”, tak właśnie rozumując. Ale też w r. 1937 czy 1938 nie mógłbym się znaleźć w tego rodzaju sytuacji, ponieważ w pełni popierałem całą politykę Stalina. Byłem, że tak powiem, po prokuratorskiej stronie sali sądowej. Ale w 1954 r. ani tortury fizyczne, ani presja moralna czy psychologiczna nie skłoniłyby mnie do zrobienia tego, czego byłem zdecydowany nie robić. Nie odczuwałem żadnego strachu przed presją fizyczną (nie sugeruję, że próbo­ wano ją stosować w moim przypadku - czy to w czasie plenum, czy później, gdy przebywałem w więzieniu).

200

MILOYAN DŻILAS

Zasadnicza zmiana w moim stosunku do partii i komunizmu w ogóle była rezultatem mego rozczarowania do Stalina i mego sprzeciwu wobec jego poczy­ nań To było pierwotnym źródłem mojej ewolucji. Niedawno przeczytałem na nowo to. co opublikowałem w okresie pomiędzy konfliktem z Kominformem w r. 1948 a moim „procesem" w 1954 r. Publika­ cje te zwłaszcza długa seria artykułów, które wydrukowałem w «Borbie», wskazują, jak sądzę, że herezję miałem we krwi od dawna. W kolejnych arty­ kułach posuwałem swe wątpliwości i sprzeciw coraz dalej. Najpierw zaatako­ wałem Stalina, potem skupiłem swoją krytykę na Leninie, i w końcu (choć nie w 1954 r.l częściowo odrzuciłem i Marksa. Powiadam „częściowo", jako że przez dłuższy czas po 1954 r. pozostawałem marksistą. Nowa klasa jest w zasa­ dzie książką marksistowską, choć zawiera ona wiele tez nieortodoksyjnych. Nawet teraz mam niekiedy wrażenie, że mój umysł nie uwolnił się całkowicie od dormułowań typu marksowskiego. Czyz Stalin nie miał więc racji mówiąc, że każda opozycja wobec jego przy­ wództwa sprowadzała się. „obiektywnie biorąc". do podkopywania systemu k om umstycznego ? Z. punktu wadzenia Stalina. Stalin niewątpliwie miał rację. Ja jednak nie mogę podzielać tego punktu wadzenia i myślę, że mało kto go dziś podziela. Wszelkie zło. które według komunistycznych idealistów komunizm miał usu­ nąć. stało się za panowania Stalina integralnym i trwałym składnikiem samego komunizmu. Jakże można by sobie nie życzyć destrukcji takiego systemu?

Feudalizm i „system lenny” L'kul pan niektóre spośród najbardziej ciętych określeń, jakich używamy w odniesieniu do systemu sowieckiego - „nowa klasa " i „kapitalizm państwowy" przychodzą na myśl jako najbardziej znane: to pierwsze, co prawda, wywodzi się poniekąd od Trockiego („nowa kasta rządząca ... kasta pasożytnicza"). a „kapitalizm państwowy" od Lenina. Jakijest pański obecnypogląd na Związek Sowiecki jako społeczeństwo i jako wielkie mocarstwo? Dwa terminy, jakie mi natychmiast przychodzą do głowy, gdy myślę o Związku Sowieckim, to „industrialny feudalizm” jako określenie jego systemu społeczno-gospodarczego i otomariski „system lenny" jako symbol sowiec­ kiego imperializmu Dlaczego, mógłby pan zapytać, „kapitalizm państwowy" nie jest już okre­ śleniem adekwatnym? Kapitalizm państwowy implikuje konkurencję-choćby to miała być konkurencja organizowana w sposób zgoła perwersyjny - a z tym się wiąze pewien stopień efektywności i zaspokojenia potrzeb konsumen­ ta. co w Związku Sowieckim nie istnieje. To. co tam mamy, to ogromny łań­ cuch powiązań polegających na dawaniu i otrzymywaniu przywilejów, w któ­ rym każdy, od dozorcy po dyrektora, jest benefaktorem albo beneficjantem takiej czy innej wymiany usług czy powinności. Twoje miejsce i możliwości awansu w tym łańcuchu nie zależą od twej pracy czy uzdolnień, a tylko od twej lojalności wobec bezpośrednich zwierzchników i twej użyteczności dla nich i. w końcowym rachunku, od ich lojalności wobec elity i ich użyteczności dla mej. Tak więc system społeczno-gospodarczy Związku Sowieckiego więcej ma

CHRYSTUS i KOMISARZ wspólnego ze stosunkami między wasalami i możnowładcami w społeczeń­ stwach feudalnych niż z czymkolwiek lak zaawansowanym społecznic jak kap: talizm, choćby nawet „kapitalizm państwowy". „System lenny" wydaje mi się trafnym określeniem sowieckiego imperializ­ mu ostatniego półwiecza, jako że ZSSR, tak jak imperium tureckie w XVI i XVII w., zdaje się tolerować swe „lenna”, tj. terytoria zależne posiadające taki czy inny stopień autonomii kulturalnej i narodowej. „Wolność” tych teryto­ riów nic obejmuje prawa do samostanowienia ani prawa do propagowania przemian ustrojowych. Ale można zasadnie stwierdzić, że - tak jak w XVI w. system wasalny byl dla społeczności chrześcijańskich i żydowskich krokiem naprzód pod względem tolerancji religijnej - sowiecki system Jenny” jest zmianą na lepsze w porównaniu ze stalinowskim wariantem sowieckiego impe­ rializmu. A/oźna by posunąć lo porównanie nawet dalej: wprawdzie bulgarzcy czy serbscy chrześcijanie korzystali w systemie lennym z własnej jurysdykcji, nie­ mniej jednak byli oni, w porównaniu z panującymi muzułmanami, obywate­ lami drugiej kategorii. Obciążeni specjalnymi podatkami i poddani upokarza­ jącym restrykcjom w życiu osobistym, byli, rzec można, pierwowzorem Cze­ chów, Polaków i Węgrów w imperium Stalina. Tak; i dodajmy. żeby dopełnić'porównania, że, tak jak XVI- wieczny bułgar­ ski prawosławny mógł uniknąć wszelkich restrykcji przechodząc aa wiarę muzułmańską, i rk leż XX-wieczny Czech czy Polak może sięstzćobywatelem pierwszej kategorii wstępując do partii komunistycznej. Tyle tylko, że Łatwiej było być uznanym za wyznawcę islamu niż przystąpić do „awangardy.prole­ tariatu”! Byłoby rzeczą kuszącą wnioskować, że system lenny oslabU spójność turec­ kiego imperium. Ale itil: iie było. Przeciwnie, Turcja osiągnęła swój szczyt za panowania Suleimana Wspaniałego, gdy system lenny byl już w pełni rozwi­ nięty. Czy powiedziałby pan, że względna tolerancja, jaką Sowieci okazali wo­ bec swych wasali wiatach 70-tych, osłabiła-czy też, przeciwnie, wzmocniła ich hegemonię? Widać gołym okiem, że Sowieci, czy io przy użyciu brutalnej s3y, czy innymi środkami - w drodze okupacji wojskowej bądź inaczej - stopniowo rozszerzyli zasięg swej hegemonii we wszystkich częściach świata. Mimo niepowodzeń w niektórych miejscach (w Egipcie, na przykład, a ostatnio w Afganistanie), so­ wiecki imperializm odnosi sukcesy i niedługo może stać się zagrożeniem dla dostępu Zachodu do ropy naftowej na Bliskim Wschodzie. Widać też gołym okiem, że kraje zachodnie nic bardzo są w stanie, a nawet, jak mi się często wydaje, nie bardzo chcą powiedzieć Rosjanom: tutaj musicie się zatrzymaćl Ale któregoś dnia będą musiały się na to zdobyć, chyba że same są gotowe stać się wasalami. Dziś aktywnie wspierają one system sowiecki dostarczając mu zboża, zdobyczy tccłinicznych i kredytów. Co może uczynić Zachód, by bronić swych interesów i zdobyć na nowo inicjatywę? Przede wszystkim Zachód, a zwłaszcza Stany Zjcdncczonę, musi przestać zamykać oczy na fakty. Gdy Rosjanie głoszą dćtente, nic ukrywają oni bynaj­ mniej , że zdeterminowani są zwalczać Zachód, zarówno za pomocą propagan­ dy, jak i wszelkimi innymi sposobami, które nie stanowią bezpośredniego

202

MILOYAN DŻILAS

uwikłania w wojnę. Zachód nie reaguje na to, ponieważ, za sprawą swej ideo­ logicznej infantylności i niezdecydowania swych polityków, miesza dćtcnte z pokojem. Poza tym. Zachód zadał sobie rany psychologiczne, które me mają odpo­ wiedników w Związku Sowieckim. Mam na myśli zwłaszcza propagandę anty­ nuklearną zachodniej lewicy. Jej ciągłe przywoływanie widma wielomiliono­ wych ofiar i zagłady, jaka czeka Zachód, jeśli SALT nie zostanie podpisany i ratyfikowany ma ogłupiający wpływ na kraje NATO i szczególnie na Stany Zjednoczone. Kilka tygodni przed podpisaniem SALT 2, Biuro Ocen Techni­ cznych przy amerykańskim Kongresie uznało za stosowne opublikować mro­ żący krev/ w żyłach scenariusz opisujący Amerykę po kilku uderzeniach ato­ mowych: .Całe połacie kraju, takie jak Wschodnie Wybrzeże od Bostonu na północy po Norfolk na południu zostały obrócone w pokos płonących zglisz­ czy” i tak dalej Cu/ bono? Odpowiedź jest oczywista. Żadne tego rodzaju opisy okropności wojny jądrowej nie docierają do publiczności sowieckiej, jako że cała dome­ na planowania wojskowego jest poza zasięgiem publicznej dyskusji. Oznacza to. że pod takim kluczowym względem, jak konfrontacja psychologiczna. Związek Sowiecki ma zdecydowaną przewagę. Niektóre wypowiedzi na ten i podobne lematy, jakie dochodzą z Białego Domu, nadają się może na niedziel­ ne kazanie w parafialnym kościele - ale czy mogą one uchodzić za poważną odpowiedz Ameryki na politykę sowiecką? Chdałbym. aby Zachód wykazał w swej rywalizacji ze Związkiem Sowiec­ kim więcej wiary w swe instytucje i więcej gotowości do podjęcia wyzwania ideologicznego. Obecnie, niestety. Zachód wykazuje zadziwiającą skwapliwość do porzucenia broni na pierwszy dźwięk pojednawczej uwertury ze strony Sowietów, a nadto rozbraja się moralnie. Ale czy zmiana postawy, którą pan zaleca, nie musi pociągnąć za sobą wzros­ tu napięcia międzynarodowego? Nie musi. Nie życzyłbym sobie wcale powrotu do zimnej wojny. Uważam jednak, że jest rzeczą niezmiernie ważną, abyśrny uprzytomnili narodom so­ wieckim i wschodnioeuropejskim twarde fakty dotyczące różnicy między syste­ mem sowieckim a zachodnią demokracją, ambicji i praktyk sowieckiego ekspansjonizmu i tak dalej. Istnieje wielu inteligentnych ludzi po drugiej stro­ nie kurtyny, tak w partii, jak i poza nią, którzy uodpornili się na propagandę, ale. którzy * chętnie nastawiliby uszu na chłodną, rzeczową krytykę systemu, w którym żyją. 1 zdajmy sobie sprawę z tego, ze to oni. a nic tak zwane „masy” się liczą Być może lud rosyjski nic dojrzał jeszcze do wyzwolenia się. ale rosyjska, polska, węgierska^ czeska inteligencja dojrzała. Historia przedziera się od kraju do kraju. Widmo wolności rozpoczęło teraz swój marsz po świccie komu­ nistycznym Nadal mam pewne wątpliwości co do tego, czy można osiągnąć właściwą równowagę. IV którym punkcie oświecanie zamienia się w propagandę i kto ma decydować, co jest ośw iecaniem, a co propagandą. Poza tym. czy propaganda zawsze musi być rzeczą złą? Czy propaganda skierowana przeciw Hitlerowi albo Stalinowi była rzeczą złą? W Społeczeństwie niedoskonałym sam pan argumentował, ze „bojownicy o wolność" walczący z komunizmem muszą mieć taką samą wiarę w swe idee i swą misję, jaką mieli komuniści w swej

CHRYSTUS I KOMISARZ

203

walce o władzę. „Można by to nazwać [pisał pan] fanatyzmem wolności; nicdogmatycznym dogmatyzmem. Nie szkodzi!” Ale w takim razie pański pro­ gram zwiastuje wojnę domową raczej niż chłodną krytykę. Słowa, które pan zacytował, odnoszą się do postawy, jaką powinni mieć bojownicy o wolność wewnątrz systemu komunistycznego (Węgrzy i Czesi,na przykład), nie zaś do postaw)', jakiej bym oczekiwał od rządów zachodnich i zachodnich krytyków komunizmu. Ale czy d nic potrzebują równej miary „fanatyzmu ”, jeśli ich krytyka ma być skuteczna? O równowagę niełatwo. Niewątpliwie, krytycy komunizmu muszą się kiero­ wać głębokim i pryncypialnym sprzeciwem wobec dyktatury i pełną wiarą w demokrację. Idzie mi o to po prostu, że kryty ki systemu sowieckiego nie należy uprawiać w sposób krzykliwy i wyzywający, bo to tio niczego dobrego nie pro­ wadzi. Siła i spokojna determinacja-oto, czego nam potrzeba, a czego Zacho­ dowi obecnie brakuje, choć nic we wszystkich przypadkach. Niemiecka Republika Federalna pod rządami SPD jest przykładem demo­ kracji, która nic zawahała się podjąć zdecydowanych kroków, kiedy została śmiertelnie zagrożona. Niemcy pod wodzą Helmuta Schmidta rozprawili się z terroryzmem wyjątkowo szybko. Ja, gdybym był na miejscu Schmidta, postą­ piłbym tak samo; terroryści bez wahania zabijają ludzi - nie mogą się więc skarżyć, kiedy zabija się ich z kolei. Komuniści, którzy skarżą się na surowość prawa, kiedy stosuje się je przeciw nim, nie budzą we mnie współczucia. Nigdy nie mogłem zrozumieć ich lamen­ tów - nawet gdy sam piorunowałem w naszej propagandzie przeciw „barba­ rzyństwu kapitalistycznego wymiaru sprawiedliwości” i „brutalności burżuazyjnej policji”! Nawet wtedy w głębi duszy zdawałem sobie sprawę z tego, że skoro byliśmy ludźmi, którzy podżegali do rewolucji i którzy nie wahali się za­ bijać swych wrogów, nie mieliśmy prawa oczekiwać od przeciwników lepszego traktowania. Bardzo mnie cieszy to, że Niemcy zdobyli się na bezwzględność w obronie demokracji. Nie rozczulają mnie wieści o cierpieniach terrorystów. Wydaje mi się, że słabość Zachodu wobec jego wrogów wewnętrznych tłu­ maczy się w dużej mierze anachroniczną, ale wciąż jeszcze żywotną ideą, że „antykomunizm”, a więc i „antysowietyzm”, jest czymś nie bardzo przyzwoi­ tym; że człowiek poczciwy winien należeć do lewicy', czy na wet skrajnej lewicy, ponieważ system sowiecki, mimo wszystkich swych wad, jest zwiastunem „po­ stępowych ” przemian. Nie mogę sobie wyobrazić niczego, co byłoby dalsze od „postępowości” niż system sowiecki! Chyba że przyjmiemy za aksjomaty takie twierdzenia, jak „im większa armia, tym lepsze społeczeństwo" albo „im skuteczniejszy aparat represji, tym bardziej postępowe społeczeństwo”; wtedy, i tylko wtedy, można uznać społeczeństwo sowieckie za postępowe... Niech nas Bóg strzeże od tego rodzaju postępu! Ale ma pan rację - zachodni liberałowie (w amerykańskim sensie tego sło­ wa, a więc europejska lewica w ogólności) zawsze mieli i nadal mają wiele za­ ufania do aspiracji komunizmu i nawet do sowieckiej polityki. Nawet fakt, że komuniści zawsze upatrywali w owej skłonnej do kompromisu lewicy najgor­ szego wroga i karczowali ją, gdzie tylko mogli, nie nadwyrężył w większym stopniu jej sympatii do komunizmu.

204

MILOYAN DŻILAS

Pytał mnie pan przedtem, czy moim zdaniem dokonano w Związku Sowiec­ kim postępu kulturalnego i społecznego; odpowiedziałem, że postęp byłby za­ pewne równic znaczny, a może i znaczniejszy, gdyby do rewolucji bolszewic­ kiej nigdy nie doszło. Nasuwa się tu pokrewna uwaga na temat „chleba i wolno­ ści": wolność jest rzeczą ważniejszą niż materialny dobrobyt albo, jeśli pan woli, bieda jest mniejszym ziem niż despotyzm. Mam na myśli to po prostu, ze społeczeństwo wolnych ludzi, gdy znajdzie się w ciężkich warunkach gospo­ darczych. znajdzie w końcu sposób polepszenia swej sytuacji materialnej: na­ tomiast społeczeństwo, które żyje w dostatku, ale które nie dysponuje wolno­ ścią, nie ma żadnych środków instytucjonalnych, za pomocą których mogłoby przejść od zniewolenia do wolności. Niech pan nie sądzi, żc wierzę w powrót do jakiejś arkadyjskiej formy społeczeństwa. Opowiadam się za cywilizacją prze­ mysłową opartą na nauce i technice i zapewniającą wysoką stopę życiową. Ale gdyby trzeba było wybierać między społeczeństwem wolnym, lecz ubogim, a społeczeństwem zamożnym, lecz zniewolonym, bez wahania opowiedziałbym się za tym pierwszym. Jak to już powiedziałem: dopóki mamy wolność, mamy możność wyeliminować biedę - ale materialny dobrobyt w systemie despotycz­ nym nie może pomóc w zdobyciu wolności. Ale czy nic przeczy to podstawowemu artykułowi wiary każdego prawdzi­ wego socjalisty - owemu rytualnemu okrzykowi, że „wolność jest niczym dla człowieka o pustym żołądku ”? Przychodzą na myśl stare powiedzonka o „wol­ nym prawie" człowieka do spania w noc zimową na ławce w parku itp. Jest to jedno z najbardziej niebezpiecznych nieporozumień naszych czasów. Uważam to za nonsens - z dwóch powodów. Po pierwsze, w wolnym społeczeństwie ludzie są sobie bliżsi społecznic i mają więcej powodów i możliwości rozumienia się i pomagania sobie nawza­ jem niż w społeczeństwie zamkniętym. Łatwiej jest znosić niedostatek w takich warunkach niż znosić cierpienia duchowe w społeczeństwie zniewolonym. Innymi słowy, wolne społeczeństwo, nawet jeśli cierpi na niedostatek mate­ rialny, ma wszelkie zadatki na to, by być społeczeństwem przyzwoitszym, bar­ dziej braterskim, bardziej ludzkim, niż społeczeństwo, które korzysta z wyż­ szej stopy życiowej, ale stanowi jeden wielki obóz koncentracyjny. Po drugie, tam, gdzie nie ma wolności, nawet dobrobyt materialny jest wcześniej czy później zagrożony. Związek Sowiecki jest tego dobitnym przy­ kładem. Brak wolności w społeczeństwie sowieckim przyniósł w efekcie nie­ równości między ludźmi, ponieważ w tym systemie o pozycji społecznej jed­ nostki, jej awansie i udziale we władzy decyduje nie praca, zdolności czy kom­ petencja, lecz czynniki ideologiczne i wszelkie reguły przemysłowego feudalizmu. To z kolei stworzyło stan rzeczy, w którymi dyrektor fabryki czy sekretarz rejonowy zarabia zazwyczaj trzydzieści razy więcej niż robotnik - stosunek nie­ porównanie wyższy niż na „kapitalistycznym" Zachodzie, gdzie proporcja mię­ dzy zarobkami robotnika fabrycznego a zarobkami czołowego managera mie­ ści się gdzieś w przedziale między 1:4 a 1:7. System sowiecki znamionuje więc faktyczne odrzucenie sprawiedliwości społecznej i przywrócenie na dużą skalę tego, co komuniści nazywają w innych kontekstach „wyzyskiem”. Innymi sło­ wy. ogromna większość społeczeństwa sowieckiego żyje w stanie względnego czy nawet absolutnego dobrobytu.

CHRYSTUS 1 KOMISARZ

205

Jak do tego doszło? Przyczyna tkwi w tym, że choć społeczeństwo sowieckie jest w teorii egalitarne, nikt nie dysponuje prawem do protestu, gdy nominal­ ny egalitaryzm zostajc obrócony w brutalny wyzysk. Demokracje zachodnie nie roszczą sobie pretensji do miana społeczeństw egalitarnych i nic są społeczeństwami egalitarnymi; ale są to społeczeństwa intelektualnie i socjalnie wolne. Znaczy to, że najbardziej rażące formy nie­ równości i nadużyć w uzyskiwaniu władzy, przywilejów społecznych i tak da­ lej są pod kontrolą opinii publicznej, tak że niesprawiedliwość jest nazywana po imieniu i utrzymywana w określonych granicach. Tak więc pod względem stopnia sprawiedliwości społecznej zachodnie społeczeństwa „kapitalistycz­ ne” zdecydowanie przewyższają dziś społeczeństwo sowieckie, a podział do­ chodu jest daleko mniej hicrówny w społeczeństwach zachodnich niż w sys­ temie sowieckim. Wolność popłaca zarówno w Sensie dosłownym, jak i w przenośnym. Porównawcza ocena zalet systemu typu sowieckiego i zalet systemu zachod­ niegojest na szczęście rzeczą łatwą, jako że, dotychczasprzynajmniej. w społe­ czeństwie sowieckim nic ma ani wolności, ani dobrobytu. Tak - ale jeśli pan myśli o przynęcie „konsumeryzrnu”, który rozpowszech­ nia się dziś na Węgrzech i który powoli przenika do innych krajów Europy Wschodniej (ze Związkiem Sowieckim włącznie), muszę podkreślić raz jesz­ cze, żc wolność jest ważniejsza niż dostatek materialny. Skłanianie ludzi niewolnych do pogodzenia się ze swą sytuacją za pomocą przynęt materialnych jest niebezpieczeństwem, wobec którego musimy zachować czujność. Jugosławia jest dobrym przykładem kraju, który może się poszczycić stosun­ kowo niezłą stopą życiową, mobilnością zawodową i nawet istnieniem (mikro­ skopijnego, co prawda) sektora prywatnego. Ale jeśli posuwasz się choćby o krok poza owe „swobody”, które reżym uznał za dopuszczalne, natrafiasz na mur nie do przebycia. Twoją wolność duchową-a, ściśle mówiąc, nie ma innej wolności; wszelka wolność jest wolnością duchową - ogranicza konstytucja, która przyznaje ci rozmaite prawa, ale zarazem je anuluje poprzez ogólną klau­ zulę, żc wszystkie one mają być podporządkowane interesom „socjalizmu” (pod tym względem, nawiasem mówiąc, konstytucja jugosłowiańska nie różni się od nowej konstytucji sowieckiej). Innymi słowy, nawet w Jugosławii dosta­ tek materialny jest rzeczą łatwo odwołalną, ale negacja wolności jest solidnie zinstytucjonalizowana.

• Ofiary repatriacji Kończąc tę rozmowę powinniśmy chyba pomówić o sprawie, o którejgłośno było w ostatnich latach w Wielkiej Brytanii: mam na myśli przymusową repa­ triację rosyjskich i jugosłowiańskich uchodźców, podjętą przez władcę brytyj­ skie wiosną i latem 1945 r. Na okoliczności i nawet sam fakt repatriacji po raz pierwszy zwrócił uwagę opinii publicznej Aleksander Sołżenicyn w swym Ar­ chipelagu Gułag. Sprawa nabrała większego rozgłosu i wywołała wiele nie­ pokoju moralnego, gdy Nicholas Bethcll opublikował Ostatnią tajemnicę (The Last Secret), a potem Nikołaj Tołstoj podjął temat na nowo w Ofiarach Jał­ ty (Victims of Yalta). Politycy i urzędnicy państwowi, do których należały

206

MILOYAN DŻILAS

decyzje w tej spranie w 1945 r., zachowywali milczenie. Do czasu ukazania się rewelacji Sołżenicyna publiczność nic na ten temat nic wiedziała. Sprawa ta jest dziś zbyt dobrze znana, aby trzeba ja było bliżej relacjono­ wać: chcę po prostu zapytać, czy obecnie sędzi pan. że przymusowa repatriacja 20-40 tysięcy Jugosłowian była krokiem słusznym. Nic, nie była! Ludzie, których Brytyjczycy zmusili do powrotu z Austrii, byli w ogromnej większości prostymi chłopami. Nie maczali rąk w żadnych morder­ stwach. Nic należeli do Ustaszów ani do słoweńskiej Gwardii Krajowej. Ich jedynym przestępstwem był strach przed komunizmem. Jedynym motywem ich ucieczki z kraju była panika. Gdyby Brytyjczycy przekazali nam naszych ,.Quislingów’\ takich jak Nedic, i agentów policji, którzy kolaborowali z nazi­ stami w torturowaniu i zabijaniu ludzi albo zabijali na własną rękę, akcja Bry­ tyjczyków byłaby, rzecz prosta, moralnie uzasadniona. Ale Brytyjczycy zrobili co innego; zmusili do powrotu wszystkich - a to było głęboko niesłuszne. Według niektórych oszacowań, liczba owych uchodźców sięgała 40000... Nie sądzę, aby było ich aż tyłu. Wielu Czerników i ich sympatyków schwyta­ liśmy sami, na terenie kraju, zanim mieli sposobność uciec do Austrii. Ale Bry­ tyjczycy niewątpliwie mieli w swych rękach jakieś 20-30 tysięcy ludzi. Znacznie większa była liczba uchodźców z Rosji - Kozaków i ludzi Własowa - których Brytyjczycy także repatriowali i których w Sowietach czekała natychmiastowa egzekucja albo powolna śmierć w obozach. Brytyjczycy mieli, jak twierdzą, szereg nadrzędnych powodów, by postąpić tak. jak postąpili. Obawiali się pogorszenia i tak już'mocno napiętych stosun­ ków z Moskwą. Obawiali się, że gdyby nie repatriowali Rosjan, Sowieci mogli odmówić powrotu żołnierzom brytyjskim, którzy znaleźli się w ich rękach. Dodatkowym powodem było to, że rząd sowiecki odmawiał przyznania, iż byli wśród sowieckich obywateli tacy, którzy walczyli z komunizmem" i „nie chcieli" wracać do ojczyzny - a rząd brytyjski nie palii się do potwierdzania faktów, których Rosjanie potwierdzać nie mieli zamiaru. Jestem gotów przyznać, że Brytyjczycy mieli za sobą pewną rację stanu. Związek Sowiecki był wysławianym sojusznikiem, którego rząd ludzie w An­ glii przez wiele lat uważali za nieróżniący się zasadniczo od ich własnego a owi cudzoziemcy byli w większości obywatelami sowieckimi. Ale Brytyjczycy nie rozumieli, a w każdym razie nie notowali w publicznych wypowiedziach tego, że Związek Sowiecki nie był wedle żadnych przyjętych standardów pań­ stwem normalnym, tzn. praworządnym. Brytyjczycy nie rozumieli, że państwo sowieckie nie miało żadnego nieza­ leżnego sądownictwa, że MWD czy NKWD mogło robić, co chciało, i że ode­ słanie tych ludzi do Związku Sowieckiego oznaczało poddanie ich brutalnemu terrorowi. Jest rzeczą zaskakującą, że Brytyjczycy, przy całym swym subtel­ nym zmyśle sprawiedliwości i szacunku dla prawa, mogli tak dalece zlekcewa­ żyć sprawę zbadania, jakiego to rodzaju sprawiedliwość miała być wymierzona repatriantom. Jestem zaskoczony tym, że pana zdaniem reżym sowiecki- wierny sojusznik pańskiego rządu i Zachodu w wojnie z nazistowskimi Niemcami - nic byl w 1945 r. reżymem prawowitym. Czy pański rząd był rządem prawowitym? Nie; był reżymem jeszcze mniej prawowitym niż sowiecki! Byliśmy zupełnie nową, zuchwałą silą rewolucyjną, me mieliśmy wybranego według właściwych

CHRYSTUS I KOMISARZ

207

reguł kierownictwa, sadów itd. Istotnie, w 1945 r. nadal dokonywaliśmy zgoła arbitralnych aresztowań i egzekucji, czy to z przyczyn politycznych, czy w odpowiedzi na jakiekolwiek inne czyny, które kwalifikowaliśmy jako niedozwolone. Nasze roszczenia do miana prawowitej władzy oparte były na podstawie cieńszej jeszcze niż roszczenia reżymu sowieckiego. Rozumiem, że takie są pana odczucia teraz, w r. 1979. Ale czy wtedy. u r. 1945. też byl pan zdania, że Brytyjczycy postąpili niewłaściwie. zmuszając waszych uciekinierów do powrotu ? Szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumieliśmy, dlaczego Brytyjczycy nalegali na repatriację tych ludzi. Zdawało nam się. że w atmosferze ideologicznej, ja­ ka wtedy panowała, powinni om mieć wiele sympatii dla owych uchodźców. którzy ucickli przed komunizmem. Sądziliśmy, że Brytyjczycy okażą wobec nich „solidarność klasową" i niektórzy z nas obawiali się nawet, że zwerbują ich om do zwalczania rządów komunistycznych, zwłaszcza naszego rządu Tym­ czasem, ku naszemu zdumieniu, Brytyjczycy zamiast ich wykorzystać przeciw nam. oddali ich w nasze ręce. Było to tym bardziej zaskakujące, że wielu Jugo­ słowianom (Chorwatom i innym), którzy znaleźli się w Wielkiej Brytanii jako jeńcy wojenni, repatriacja, jak się zdawało, w ogóle nie groziła. Powiedział pan. że rząd brytyjski mógł mieć niejakie praktyczne powodypo temu, by zmusić Rosjan do powrotu. Ale co go mogło skłonić do repatriacji Jugosłowian? Wasz rząd nie miał czym szantażować Brytyjczyków, a Brytyj­ czycy nie mieli powodu przymilać się do ultrasfalmowskici (podówczas) Jugo­ sławii. Było to rzeczywiście zagadkowe; skłonny jestem przypisać to bezduszności biurokratów, którzy chcieh zamknąć akta i oczyścić swe biurka. Widzi pan. owe 20-30 tysięcy Jugosłowian w Karyntii było ciężarem dla Brytyjczyków. Trzeba ich było żywić, zapewnić im dach nad głową, trzymać ich pod kontrolą. Najprostszym wyjściem było odesłać ich do Jugosławii. Czy powiada pan więc, że podstawa Brytyjczyków była połączeniem obo­ jętności. braku wyobraźni politycznej i zwykłej głupoty? Nade wszystko głupoty. Powinni byli zdać sobie sprawę z charakteru ów­ czesnego rządu jugosłowiańskiego i wyciągnąć wnioski. Tak - Brytyjczycy postąpili karygodnie odsyłając tych ludzi na drugą stronę granicy i myśmy postąpili karygodnie rozstrzeliwując ich wszystkich W Cza­ sach wojny otwarcie stwierdziłem, że uważam te zabójstwa za bezsensowne akty wścieklej zemsty. Czy był pan tego samego zdania w 1945 r. ? Wiadomości o masowych egzekucjach dotarły do mnie, gdy byłem w Czar­ nogórze. Nawet wtedy czułem, że byl to najbardziej odstręczający sposób za­ łatwiania porachunków. Zdawałoby się, że do masowych egzekucji, których ofiarą padły dziesiątki tysięcy ludzi, nie mogło dojść bez bezpośredniego rozkazu Tiry? Czy Tito wydał taki rozkaz, nikt nie wie. Ale niewątpliwie był on zwolenni­ kiem radykalnego rozwiązania - z przyczyn pragmatycznych, podobnie jak Brytyjczycy mieli pragmatyczne powody po temu, by odesłać tych uchodźców. Jugosławia znajdowała się w stanie chaosu. Nic było prawie żadnej administra­ cji państwowej. Nie było ukonstytuowanych we właściwy sposób sądów. Prze­ prowadzenie miarodajnych dochodzeń dotyczących 20-30 tysięcy ludzi było

208

MILOYAN DŻfLAS

niemożliwością. Jedynym łatwym rozwiązaniem było rozstrzelanie ich wszyst­ kich i pozbycie się problemu. Czy brytyjskie Foreign Office i brytyjskie przywództwo wojskowe mogły rozsądnie przypuszczać, że rozstrzelacie każdego repatriowanego uchodźcę? Myślę, że mieli dostateczne powody, aby się tego spodziewać. Mieliśmy u siebie Brytyjską Misję Wojskową. Jej członkowie doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak Ustasze i Czetnicy nas traktowali i jak myśmy traktowali ich ludzi, którzy' wpadli w nasze ręce, i każdego, wobec kogo mieliśmy choćby naj­ mniejsze podejrzenia, żc ich popiera. Ale Brytyjczycy woleli przymknąć oczy. Nie tylko om zresztą nie chcieli wiedzieć. Jednym z naszych czołowych ..so­ juszników" we „Froncie Wyzwolenia Narodowego” w latach wojny był Ed­ ward Kocbek, wybitny chrześcijański jocjalista, człowiek wyjątkowo prawy, o ascetycznym charakterze, całkowicie uczciwy w swym myśleniu i działaniu. Kocbek był też pisarzem, którego talent wszyscy podziwialiśmy. Od początku byl on po naszej stronie; sądził, że w systemie komunistycznym znajdzie się miejsce na katolickie wartości duchowe. Pewnego dnia doszły go słuchy, żc rozstrzeliwaliśmy tysiące ludzi zc r.łoweńskicj Gwardii Krajowej („białogwar­ dzistów", jak to ich wtedy nazywaliśmy). Kocbek byl zaniepokojony. Jako przywódca Chrześcijańskiej Partii Socjalistycznej we Froncie Wyzwolenia natychmiast zwrócił się do przywódców naszego słoweńskiego Komitetu Cen­ tralnego z pytaniem, czy pogłoski re były prawdziwe. Nasi towarzysze z Komitetu Centralnego zapewnili Kocbeka, że były one czczym wymysłem., Nic, nie. panie Kocbek”, powiedzieli, „pogłoski te, oczy wiście, nie mają nic wspólnego z prawdą. Ludzie /.Gwardii Krajowej znajduj;; się w obozach i są pod dobrą opieka. Każdy przypadek poddajc się gruntow­ nemu badaniu; o losach tych, którzy zawinili, ostatecznie zadecydują sądy...” Kocbek powrócił z tej rozmowy wyraźnie uspokojony i powiedział nam. ż. uzyskał całkowicie zadowalające wyjaśnienia i miał spokojne sumienie. My, oczywiście, wiedzieliśmy, że to, co mu powiedziano, byłostekiem kłamstw i żc ludzi z Gwardii Krajowej rozstrzelano co do jednego ■*!.'. Kocbek chciał wie­ rzyć w to. co mu powiedziano - a więc uwierzył. Był,, ?.k to z uczciwymi ludź­ mi często bywa, zupełnie naiwny. Być może. Brytyjczycy też chcieli wierzyć, że potraktujemy repatriantó'. zgodnie z prawem - choć, zważy wszy na ich duże doświadczenie polityczne, trudno uwierzyć, aby mogli być tak naiwni. Tak czy owak, jest dła mnie rzeczą prawdziwie szokującą, że w otwartym i demokratycznym społeczeństwie, takim jak brytyjskie, cala sprawa przymuso­ wej repatriacji mogła być ukrywana przez niemal trzydzieści lat i ludzi odpo­ wiedzialnych za nią nie zmuszono do złożenia wyjaśnień. Niewątpliwie sprawa zasługuje na publiczne dochodzenie. Czy to uchybienie brytyjskiej demokracji nie przeczy po części temu, co pan powiedział na tem^t zalet społeczeństwa o* wartego •/ porównaniu ze społe­ czeństwem zamkniętym ? Nie przeczy to w żaden zasadniczy sposób ternu, co powiedziałem. Bądź co bądź, w Wielkiej Brytanii prawda została ujawniona - choć ujawniono ją o wacie za późno i nic wyjaśniono sprawy należycie. V/ Jugosławii i w Związku Sowieckim nadal nic wolno mówić na ten temat.

CHRYSTUS 'i KOMISARZ

20?

Rozmawialiśmy przez wicie godzin i zauważyłem, że gdy siępan zastanawia, machinalnie rysuje pan jakieś figury. Wydajc się, że jest to zwykle kwadrat umieszczony w kole - „kwadratura kola ”, jeśli moja interpretacja tych machi­ nalnie kreślonych figurjest na (na. [śmiejąc się:] Tak to wygląda, prawda? Co to za kolo, które próbuje pan zrównać z kwadratem? [śmiejąc s7ę;J Przypuszczam, że to moja beznadziejna nadzieja, że komu­ nizm przekształci sic kiedyś w demokrację! To, jak pan widzi z tej długiej rozmowy, rzeczywiście zakrawa na próbę roz­ wiązania kwadratury kola. . (1979)

Posłowie MHovana DżiBasa Mazda rozmowa czy wywiad. nawet najbardziej szczegółowy, ma to do sie­ bie, że wiele rzeczy pozostaje nie dopowiedzianych. Rozmowa, którą Gcorge Urban przeprowadził ze mną w } 979 r., nawet dziś, dwalata po jej opublikowa­ niu w -Encounicr , * robi na mnie wrażenie wyjątkOTzognmtownęj i wnikliwej. Tłumaczy: ? ; to w większej mierze przygotowaniem i waildiwośdą. Urbana niż moim własnym wkładem-: mówię to bez żadnego fałszywego poczucia skrom­ ności. Wprawdzie Urban umożliwi’ mi przejrzenie tekstu naszej rozmowy i wersja ogłoszona w .Tncoumm-;. objęte wszystkie poprawki, jakie naniosłem, nie­ mniej jednak, czytając ją dziś v? świetle rozmaitych obserwacji, jakimi podzie­ lili sic ze mną moi przyjaciele. i widząc, że moje słowa wielokrotnie cytowano w oderwaniu od kontekstu • z reguły, ze złośliwą intencją., myślę, że warto, abym sprecyzował niektóre punkty i dorzucił kilka dodatkowych wyjaśnień. i. Moja uwaga, sowiecka hegemonia nad tym, co pozostało zc świato­ wego ruchu komunistycznego, dobiegła końca, jest w zasadzie słuszna, ale nie­ pełna. Wymaga ona sprecyzowania i opatrzenia paroma zastrzeżeniami. Prawdą je?'.. że komunizm jako jednolity nich uległ dezintegracji, ale nie możi, powiedzie.4. .< ■■ wyniku tej dezintegracji poszczególne ruchy komu­ nistyczne . • święcie uległy osłabieniu. Wiełe spośród nich -zwłaszcza te w kra­ jach rozwijających się - przybrało na sile, a niektóre nawet zdobyły władzę. Kie już ..światowego komunizmu", istnieje natomiast wiele „komumzrnów”. Które w sumie wywierają większy wpływ niż wywierał „światowy komu­ nizm" pod egidą Stalina. Pomimo swej sklerozy ideologicznej, przywódcy sowieccy po trochu dosto­ sowali się do biaku jedności organizacyjnej, tj. do narodowych odrębności poszczególnych partii. Tak więc Związek Sowiecki utracił swój monopol ideo­ logiczny i polityczny, ale ten monopol nie jest dla niego sprawą kluczową, zważywszy. że ideologia sowiecka trwa od dawna w stanie zastoju, a właściwie w stanie rozkładu. Równocześnie jedhakpaństwo sowieckie uległo wzmocnieniu dzięki swej rosnącej potędze militarnej i stało się czynnikiem globalnym, inny­ mi słowy, tym. co zapewnia dziś Moskwie jej wpływy w świecić, jest nie ideolo­ gia sowiecka i nie rola Moskwy jako centrum ideologicznego, a tylko potęga zbrojna państwa sowieckiego.

210

MILOYAN DŻILAS

Z uwagi na to wszystko przeformulowałbym moje poprzednie uwagi (poczy­ nione w wywiadzie) w ten sposób: mimo iż zjednoczony światowy ruch komu­ nistyczny należy już do przeszłości, sowiecka partia komunistyczna, za pośred­ nictwem państwa sowieckiego, nadal wywiera dominujący wpływ na te partie i ruchy polityczne, które trzymają się leninowskiego wzorca, tzn. zmierzają do niepodzielnej władzy i dyktatury. 2. Choć mam wrażenie, że to. co powiedziałem w wywiadzie na temat stali­ nizmu. nie wymaga specjalnych uzupełnień, warto może zanotować, że po­ wierzchowne poglądy na stalinizm mogą prowadzić do łatwego antykomunisty­ cznego dogmatyzmu. zwłaszcza w odniesieniu do partii komunistycznych poza Związkiem Sowieckim. Za rządów Stalina wszystkie panie komunistyczne były ideologicznie ..stalinowskie" - tzn. leninowskie - i tc.i stalinizm-leninizm kształtował także ich życic wewnętrzne. Ale w praktyce stalinizm nic mógł być monolitem; musiał dostosować się do odrębności narodowych. Można co prawda twierdzić, że reżym Pol Pora był ideologicznie pokrewny stalinizmowi. ale podobieństwo ideologii wziętych in abstracio nie oznacza tożsamości prak­ tycznych zastosowań; w rzeczy samej, zastosowania mogą być zgoła różne. Innymi słowy, stalinizm-leninizm może przybierać w różnych krajach różne iorm\. nie przestając przez to być stalinizmem-leninizmem. Żadna partia nie miała większej sposobności uprzytomnienia sobie tych róż­ nic mz my. komuniści jugosłowiańscy, kiedy to w czasie wojny i równoczesnej wojny domowej zaczęły się wyłaniać pewne rozbieżności pomiędzy nami a kierownictwem sowieckim. Zauważyliśmy na przykład, że chłopstwo miało dużo większe znaczenie i odgrywało znacznie istotniejszą rolę w rewolucji niż­ by to wynikało z doktryny Lenina i Stalina Inny przykład: pomimo stalinow­ skiej retoryki, nie stosowaliśmy i nie mogliśmy stosować stalinowskich metod. Nie było żadnych większych konfrontacji ideologicznych w łonie partii, nie było masowych czystek. Opieraliśmy się na braterskich stosunkach między sobą i na perswazji. Gdyby nie to wszystko, z pewnością nie doszłoby w 1948 r. . do frontalnego zderzenia między Jugosławią a Związkiem Sow-ieckim i świa­ towy ruch komunistyczny nie uległby rozpadowi. Idzie mi więc o to. że nawet na stalinizm - choć pozostaje on w mniejszym czy większym stopniu zjawiskiem światowym - należy patrzeć w sposób bar­ dziej zróżnicowany, dostrzegając różnice między poszczególnymi partiami. ponieważ wszelkie pospieszne uogólnienia prowadzą do schematyzmu i błęd­ nej analiz). Ocena konkretnej praktyki jest rzeczą ważniejszą mz generalizacja. choć nie neguję potrzeby generalizacji we właściwym kontekście. 3. A teraz kilka słów o tym. co rosyjskie, a co sowieckie, albo dokładniej mówiąc o tym. co „rosyjskie" w systemie sowieckim i co ..sowieckie" w Ro­ sjanach. Precyzja jest tu rzeczą szczególnie ważną - nie tylko dlatego, że pyta­ nie. czy i w jakiej mierze system sowiecki jest rosyjski, jest samo pr.ez się istotne, ale także ze względu na rozbieżność w tej sprawie pomiędzy zachod­ nimi historykami a sowieckimi dysydentami, zwłaszcza dysydentami o orien­ tacji nacjonalistycznej i religijnej. Wypowiedziałem się już na ten temat, gdy mówiliśmy o sowieckiej hegemo­ nii nad ruchami komunistycznymi. Ale chcę dodać kilka uwag. Każdy ruch komunistyczny jest ruchem zarówno ponadnarodowym, jak i narodowym: ponadnarodowym w swej ideologii i narodowym w swej praktyce. Im bardziej

CHRYSTUS 1 KOMISARZ

211

się zbliża do przejęcia władzy, tym bardziej nabiera charakteru narodowego; ta stopniowa zmiana barwy kulminuje w praktyce politycznej komunistów, kiedy znajdują się oni u władzy. Procesowi temu towarzyszy stopniowe zmniejszanie roli ideologii, choć nigdy nic porzuca się jej całkowicie - z obawy, że pod­ kopałoby to całą raison d’ćtre władzy komunistycznej. Dzieje jugosłowiań­ skiej partii komunistycznej są doskonałą ilustracją tej reguły. Już w czasie wojny domowej zaczęły się wyłaniać rozbieżności między komunistami jugo­ słowiańskimi a komunistami sowieckimi, a dziś w samej Jugosławii można zaobserwować tarcia na tle narodowym pomiędzy komunistami. „Komunizm * narodowy ’ miał swe zaczątki właściwie już za rządów Lenina, choć przybrany był w intemacjonalistyczną frazeologię. Za panowania Stalina wyraźnie wyszedł na powierzchnię jako sowiecki imperialny ekspansjonizm, choć nadal przykrywany był listkiem figowym internacjonalizmu. Ale czy komunizm jako sowiecki ekspansjonizm jest czymś swoiście „rosyj­ * skim ’? A jeśli tak. to w jakiej mierze? Czy też raczej został importowany z zewnątrz i narzucony Rosjanom i innym narodom Związku Sowieckiego9 Marksistowski i bolszewicki sposób myślenia nie jest rosyjskiego pochodze­ nia, choć w Rosji ideologia ta natrafiła na podatny grunt, z uwagi na bliski duchem rosyjski utopizm i kolektywizm, którego wyrazem był na przykład wiejski mir. W toku walki o władzę, a zwłaszcza w toku konsolidowania zdoby­ tej władzy, komunizm w Rosji nabierał coraz bardziej charakteru narodowe­ go. to znaczy imperialnego, a głównym motorem lej ewolucji b) I aparat partyj­ ny. składający się głównie z Rosjan. Zarówno w swej strukturze, jak i w swych tendencjach politycznych, rosyjski komunizm ujawnia coraz większą więź z despotyczną i ekspansjonistyczną tradycją Rosji. Każdy Rosjanin, który tego nie dostrzega, nie rozpoznaje charakterystycznych rysów- historii własnego kraju, a tym samym nie zdaje sobie sprawy z potrzeby uwolnienia swego włas­ nego narodu od owej tradycji. Ale sowiecko-rosyjski komunizm nie jest jedynym wyrazem rosyjskiego by­ tu narodowego, ani też nie wydaje się, aby miał się stać jedynym jego wyrazem w przyszłości. Nie sądzę też, aby jakakolw-iek inna forma komunizmu miała się stać jedynym wyrazem bytu narodowego jakiegoś innego narodu. Każdy naród jest zjawiskiem o wielu aspektach. Ci. którzy nie dostrzegają w Rosji i w- dzie­ jach Rosji tradycji demokratycznych i liberalnych skazują naród rosyjski na wieczne poddaństwo, utrzymując, że poddaństwo leży w naturze Rosjan. Reasumując: choć komunizm jest obcy istotnemu składnikow i duchowemu kultury rosyjskiej, niemniej jednak zapuścił on korzenie w Rosji, znajdując pożywkę w misjonarskich, despotycznych i imperialistycznych elementach tra­ dycji rosyjskiej. Tak więc me pow-iedzialbym, że Rosjanie są „gorsi ** od in­ nych; powiedziałbym raczej, ze mają większego pecha. Z pewnością nie zasłu­ gują na potępienie. Co pow iedzieć o nazizmie? Nikt dziś nie przypisuje go „nie­ mieckiemu charakterowi”. Uw-aża się go raczej za osobliwą katastrofę w- dzie­ jach Niemiec. 4. Moja własna działalność i działalność moich towarzyszy, które dają nie­ jako praktyczną ilustrację komunizmu w akcji, odgrywają, jak mi się wydaje,. zgoła drugorzędną rolę w mojej rozmowie z George’em Urbanem. Ale to właś­ nie w tym punkcie doszło w naszej rozmowie do największych uproszczeń i w rezultacie ten wątek jest, mam wrażenie, najbardziej kontrowersyjny. Gdy

212

MłLOVAN D-ŻILAS

przeczytałem tekst tej rozmowy po raz pierwsz\, czułem się nieswojo. bo moja relacja Wydała mi się niepełna. Ale właśnie dlatego, że byłem tym. którego ..win;:” i „grzechy * były przedmiotem analizy, postanowiłem Zignorować te aspekty wywiadu i wyraziłem zgodę na ogłoszenie gó drukiem. Gdyby te frag­ menty rozmówy nic zostały późnię) tak zniekształcone, nic miałbym powodu dodawać niniejszych uwag. Krótko mówiąc czuję. że powinienem dodać kilka wyjaśnień na temat epizodów masakry włoskiego batalionu, zabójstwa niemieckiego jeńca, egze­ kucji braci Tadićów. i owych dwóch synów, którzy wydali wyrok śmierci na swego ojca. Po pierwsze, doszło w naszej rozmowie do pewnego pomieszania ideologii z zachowaniem się w czasie wojny t albo. mówiąc dokładniej. z zachowaniem się u ogniu walki. Niektóre spośródprzytoczonych szczegółów zostały też wspom­ niane w moich pamiętnikach. ale tam przedstawione one są na szerszym tle i mają ba.dzń j konkretny, mniej IdeofogiOTy- iens. Rozumie się samo przez się. ze v. walce ludzie działają jako indywidualnej ^‘nordki, kiedy się stoi w obliczu śrmrrtelnegp niebezpieczeństwa, dzi/ranie wyznacza nic ideologia, lecz cha­ rakter Jednostki i konkretne okoliczności. Ideologia ma, oczywiście, znaczenie dla ogólnego sposobu prowadzenia wojny i odgrywa zasadniczą rolę, kiedy wyznacza się cele Ale byłoby zupełnym absurdem wyobrażać sobie, że w og­ nili walki żołnierz czy partyzant myślałby. choćby przez chwilę, o marksizmic-Icnimzmic Nie można mieszać brutalności walki z tą czy inną ideologią, choć ideologia może uczynić i czyni wojnę bardziej brutalną. Wszelka wojna brut. lizuje; w jakiej mierze ulega się zdziczeniu ~ to zależy od szeregu czynników. Świadome dążenie do zwycięstwa jest czynnikiem najistotniejszym: ideologia ma mniejszy wpływ. Jakże inaczej wyjaśnić ślepą wściekłość walczącego czło­ wieka albo bezmyślne bombardowanie gęsio zaludnionych miejscowości ni-. mających żadnego znaczenia wojskowego. Masakry włoskiego batalionu nie sposób właściwie zrozumieć, jeśli się n . unaoczni sobie całego kontekstu wójny i konkretnej sytuacji, w której do ni. j doszło - bo muszę stwierdzić, że komuniści ., a zwłaszcza komuniści jugosło­ wiańscy.nie są bynajmniej bardziej „bestialscy" niż inni ludżic Włoscy żołnie­ rze, o których mowa, nic byli żadnymi niewiniątkami: byli najeźdźcami. któr/\ pustoszyli nasz kraj i masakrowali naszych ludzi. A sytuacja, w której doszło do wspomnianego wydarzenia, była taka oto: Włosi blokowali odwrót naszych oddziałów. walczących o przeżycie i ciągnących ze sobą, z ogromnym trudem. około 4000rannych towarzyszy, których nie można było zostaw:-. , gdyż oku­ panci i miejscowi kolaboranci nic mieli żadnej litości dla schwytanych party­ zantów Co więcej, u grę wchodził nie tylko ten pojedynczy wioski batalion. ale cała dywizja. do której należał, jako ze cała dywizja wykonywała te same „zadania". W warunkach wojny dokłada się, rzecz jasna, wszelkich wysiłków, aby osłabić morale wroga, lak jak dokłada się wysiłków, aby podnieść ducha walki we własnych szeregach. Duma i rozkosz, jakie odczuwałem na myśl o panice i przerażeniu włoskich oficerów w Mostarze. widzących zw-loki swych żołnierzy spływające z prądem rzeki pod legendarnymi mostami Neretwy, nie tłumaczą się moim komunizmem, a tylko móim duchem walk: i moją rolą w wojnie. Każdy człowiek wciągnięty w walkę, nawet gdyby to nic była walka o przetrwanie i niepodległość własnego narodu, miałby podobne uczucia. Dziś

CJFRYSFIUS i KOMISARZ

213

muzcmy qć 10 wszystko Jąko dobre czy złe - ale tak «ie rzeczy mają w rcafr.yni życiu! Muszę powjtfizyć tu (O, có powiedziałem i w wywiadzie. choć x* (cJ?, mu podRiuśtflem k>a n>o.\ dostMecZnk: ..Tafta ... jest natura czło­ wieka w warunkach wojny”, Fii.’ i, źc w czasie najbardziej zażartej i decydującej bitwy zabiłem żołnierza SS, ćid początek legendzie, wedle której wprowadziłem w zwyczaj zabijanie jeńców. V. ć wczesnym okresie wojny Jugosłowiańscy partyzanci traktowali każde i-.oNjćmch wziętego do niewoli wyjątkowo dobrze Ale gdy Niemcy kon­ tynuowali praktykę dobijania naszych rannych i zabijania 100 jeńców za kaź' ego z ibitego Niemca, nikt nic mógł odwieść naszych ludzi od rewanżowania się w sposób bardziej surowy i bezlitosny. Niemiecki żołnierz, którego zabi­ łem, ujawniłby nasze pozycje. gdtby&ny go uwolnili: od linii niemieckich oddzielało nas nie więcej niż 10U-§(Kj metrów. Jako dowódca, zrobiłem dla moich żołnierzy to. czego oni. rozproszeni i zdezorientowani. nic mieli czasu zrobić. Co więcej, w tymże momencie jednostka SS, do której ów niemiecki żołnierz nałćżół. zajmowała sic zabijaniem rannych partyzantów i cywilów zamieszkałych w okolicy. A gdy powiedziałem w wywiadzie, żc byłbym zabił tego Niemca, nawet gdyby nie miał on możliwości ujawnienia naszych pozycji. próbowałem jedynie dać żywy przykład ducha walki - goryczy i nienawiści. i: kie metody prowadzenia wojny uprawiane przez nazistów wywoływały w naszy;?! partyzantach. Czy odczuwałem nienawiść do narodu niemieckiego (jak to powiedziałem w wywiadzie)? Wiedziałem i wtedy, że cały naród nic mógł być winny. ale wiedziałem też. że me mógł być niewinny, gdy tolerował reżym, który głosił i uprawił eksterminację innych narodów, w łącznie z moim własnym. Do końcowego okresu wojny my w Jugosławii nic wiedzieliśmy nic o jakimkolwiek niemieckim oporze wobec nazistów, ale gdy dowiedzieliśmy się o tym. nasz stosunek do niemieckich jeńców > Niemców w ogólności zaczął się zmieniać Jest jednak prawdą, w moim przekonaniu, że naród, który nic robi nic. aby powstrzymać agresywną, przestępczą rękę swego rządu, nie ma prawa się skarżyć, gdy musi za to płacić. Sprawa Tadića jest bardziej skomplikowana Moja rola w niej była pośred­ nia Wraz z innym członkiem politbiura zaaprobowałem wniosek sądu o wy­ mierzenie Tajićowi kary śmicici Był to. jak większość sądów partyzanckich w tych czasach, sąd prowizoryczny, ale składał się on z ludzi odpowiedzialnych i zasłużonych. Niewątpliwie odczuwałem wtedy, jak zresztą i później, trage­ dię, jaką był konflikt - nierzadki w rewolucjach i nieunikniony - między wy­ mogami rewolucyjnej sprawiedliwości a uczuciami braterstwa i współczucia. Doszło do tego tak. Jeden z członków klanu Tądićów uciekl i zwrócił się przeciwko nam. Została wysłana grupa partyzantów, aby go aresztować. Ale niektórzy członkowie klanu Tadićów. nic przekonani o jego winie, ostrzegli go przed niebezpieczeństwem i w rezultacie, gdy partyzanci go otoczyli, zabił i zranił kilku spośród naszych ludzi. Dowództwo partyzanckie aresztowało wówczas tych członków klanu, o których wiadomo było albo których podejrze­ wano o udział w sprawie ich krewnego, i skazało ich na karę śmierci. Powie­ działem w wywiadzie, że gdybym nic dopuścił do egzekucji, uznano by mnie za zbyt miękkiego jak na partyzanckiego dowódcę. Istotnie, znalazłbym się w mniejszości w Komitecie Centralnym i najprawdopodobniej wyrzucono by mnie z partii. Nie idzie mi o to, że na szali był mój ..prestiż” jako dowódcy.

214

MILOYAN DŻFLAS

ale o 10 po prostu, żc Komitet Centralny miał określony sposób myślenia, który doskonale znalem; bądź co bądź, sam byłem członkiem Komitetu. Idzie mi o to. że byłem dowódcą partyzanckim i rewolucjonistą i musialem dać się poznać jako taki Jedyną alternatywą byłoby nie być rewolucjonistą, ale wybrałem to pierwsze - nie tylko dlatego, żc byłem komunistą (choć było to jedynym z istotnych motywów), ale dlatego, żc uważałem, iż w ten sposób mogłem najle­ piej służyć swemu narodowi. Sprawa dwóch synów, którzy postanowili zabić ojca, zasługuje na głębszą jeszcze analizę. Niewątpliwie był to jaskrawy przykład rewolucyjnego fanatyz­ mu. Najbardziej przerażającym aspektem tego wydarzenia jest to, że odzwier­ ciedla ono rozkład uznanych norm moralnych. Ale też rewolucja jest destruk­ cją tego, co zastane i odziedziczone, w imię utopijnego absolutu. Słoweński pi­ sarz. Pirjavec, nie bez racji stwierdzi! kiedyś w rozmowie ze mną. że rewolucja to czysta metafizyka. Ale rewolucjoniści są nic tylko motorami utopii i uczest­ nikami w dziele jej realizacji: bywają zarazem jej ofiarami. Czy owi synowie byliby w stanic wymierzać rewolucyjną sprawiedliwość w ogólności, gdyby za­ oszczędzili jej swym braciom i ojcom? Wszelkie rewolucje obfitują w przeraź­ liwe dylematy tego rodzaju. Tradycyjne sumienie napawa to zgrozą, i słusznie. ale rewolucja narzuca własne racje i własną logikę. Karadjordje, przywódca rewolucji serbskiej 1804 r.. zabił swego ojczyma, gdy ten chciał przejść na stronę Turków. Zabił też swego brata, który podważał reputację Karadjordja. by ukryć własne łajdactwa. A jednak nikt dziś nie wini o to Karadjordja. choć nikt tez go za to nic chwali. Wojny, a zwłaszcza rewolucje, są wydarzeniami bardzo szczególnymi. Ale są one częścią doli człowieczej; są, rzec można, naj­ wyższą i najbardziej zorganizow aną formą ludzkiego szaleństwa. Znałem tych ojcobójców. Byli uczciwymi rewolucjonistami. Podobnie jak tysiące ich towarzyszy, byli całkowicie oddani sprawie - być może zanadto oddani. Niektórzy z nich zginęli bohaterską śmiercią; inni mieli się później roz­ czarować do porewolucyjnej rzeczywistości. Wszystko to prowadzi mnie do wniosku, ze właściwym sposobem uczenia się z przykładów, jakich dostarcza historia, jest nie potępianie, lecz próba zrozumienia. 1 wreszcie, chcę wyjaśnić pewne drobne nieporozumienie. Na jednym z moich procesów sędzia zakwestionował moją serbską tożsamość narodową. Zrobił to nie dlatego, że - jak to można wnioskować z tekstu wywiadu chciał ustalić moje czarnogórskie pochodzenie. Nie; dobrze wiedział. że byłem Czamogórcem; albo chciał mnie ..skorygować", albo leż chciał zanegować moje poczucie przynależności do Serbów w szerszym sensie. W Jugosławii Czamogórców oficjalnie klasyfikuje się jako osobny naród. Uważałem wtedy. i nadal uważam, żc są oni częścią, choć wyraźnie osobną, narodu serbskiego Urban nie mógł być św iadom tych rozróżnień; są one kontrowersyjne i, nawet dla nas. często niezrozumiałe. Jestem wdzięczny George’owi Urbanowi za zgodę na dołączenie do pier­ wotnego tekstu tej nory wyjaśniającej. Milovan Dżilas Belgrad. 18 września 1981

Leszek Kołakowski DIABEŁ W HISTORII Partia wie najlepiej George URBAN: Mój obraz Leszka Kołakowskiego ma dwa. jak sądzę. dopełniające się oblicza: pańską postawę wobec marksizmu i pańską postawę wobec Kościoła. Pozwolę sobie podejść do pańskiej interpretacji marksizmu drogą okrężną - poprzez niektóre napisane przez pana przypowieści na temat Starego i Nowego Testamentu. Co skłoniło pana, jako filozofa komunistyczne go. do opublikowania książki zatytułowanej Rozmowy z diabłem9 Leszek KOŁAKOWSKI: Książka ta nie miała być wyrazem stanowiska politycznego. Zawiera ona rozmaite pouczające opowieści, osnute na kanwie pewnych epizodów z Pisma Świętego. W każdej z nich w ten czy inny sposób ukazuje się diabeł, lecz moje historie nic miały stanowić jakiegoś filozoficz­ nego ekwiwalentu dla roman-a-clef. Chciałem przede wszystkim podkreślić znaczenie przerażającego paradoksu, który sprawia, że zło może być źródłem dobra, a dobro - zła. Wzajemne wspieranie się zł a i dobra jest kłopotliwym ele­ mentem ludzkiego doświadczenia. Problemy te jednak można rozważać w kategoriach szerszych niż te. których domeną jest polityka. Mógł pan. oczywiście. me mieć intencji zawarcia w tych opowieściach śla­ dów pańskiego myślenia filozoficzno-politycznego. lecz krytyczny czytelnik nie ma, jak sądzę, wątpliwości, że ślady te tam są. Jest rzeczą znaczącą, że w swych pracach tak wiele uwagi poświęcił pan Pismu Świętemu - Rozmowy z diabłem pojawiły się przecież zaraz po Kluczu Niebieskim - i gdyby mnie zapytano, jak odczytuje owe pouczające opowieści laicki czytelnik, powiedziałbym, że pań­ skim celem było nie tylko ukazanie natury zła. lecz także wskazanie zła wystę­ pującego w dwu ..kościołach”- chrześcijańskim i marksistowsko-leninowsko-stalinowskim. ” Jak już mówiłem, nie było moją intencją napisanie zamaskowanych opowie­ ści politycznych, choć prawdopodobnie w paru przypadkach to właśnie zrobi­ łem. Spędziłem jednak wiele lat na studiowaniu sekt i herezji chrześcijańskich. zwłaszcza XVI- i XVII-wiecznych, a badając je trudno nie zauważyć pewnych analogii, które występują we wszelkim myśleniu ideologicznym i w każdej jego postaci. Tym niemniej gotów jestem przyznać, patrząc na to z naszej obecnej perspektywy, że dostarczyłem pewnych podstaw do analogii, które ma pan na myśli. Proszę pozwolić, że przeniosę pański „przerażający paradoks" (polegający na wypływaniu dobra ze zła i zła z dobra) ze sfery codziennego doświadczenia do sfery naszego rozumienia historii. Którędy ..diabeł” wdziera się niejako do historii, czy też do naszego rozumienia historii?

216

LESZEK KOŁAKOWSKI

Jest tezą fcistoriozofii Heglowskiej, że wydarzenia historyczne przekształ­ ci intencje postaci historycznych w ich przeciwieństwo - lecz jest to także, jak mówię, nasze zwykle, codzienne doświadczenie. Marks i Engels mieli wiele do powiedzenia w tej sprawie. Twierdzili oni, że człowiek - do chwili pojawie­ nia się proletariatu posiadającego świadomość klasową - jest przedmiotem historii. Jest on nie tylko nieświadom historii, którą tworzy, lecz uadto nic może być jej świadomy, zdany jest bowiem na postawę „fałszywej świadomoś­ ci’'. która nic jest tylko faktem myślowym, dającym ęię usunąć przez kurację umysłów, lecz ma źródła społeczne: procesy społeczne., którym człowiek podlega, ukazują mu się jako siły rządzone przcz nadludzkie moce. Ten głów­ ny element dialekiyki - przekształcanie się intencji twórców historii w przeci­ wieństwo tych intencji - tworzy pewne „prawa” historii. Prawa te działają od narodzin podziału procy do połowy XIX wieku, kiedy tc pojawienie się prolctariatu na zcerćz świsiowcj szczęt li wie zbiega się z istnieniem Marksa i Engelsa jako rewolucyjnych myślicieli społecznych. Odtąd proletariat, oświecony przez rnyśi marksistowską, staje się nosicielem, rewolucyjnego rozwiązania problemów historii. Fałszywa świadomość zostaje usunięta. Prawo przcksztal cania intencji w ich przeciwieństwo praestajc mącić historię. Proletariat, wypo­ sażony obecnie w prawdziwą świadomość, może już przekładać swą wolę na pożądane skutki, i czyni to. Zagadka historii zostaje rozwiązana, kończy się alienacją człowieka, a świat wchodzi w erę społeczeństwa bczklasowcgo. Tak przedstawia się, w zarysie, mitologia marksistowska. V. parisś:/ 7 opowie-:i można znaleźć nic jednego, lecz dwa „diabły .. joejścic Lenina czy Stalina, trzeba jednak zachować poczucie proporcji. Sam kiao powiedział. że rewolucja nie przypomina ani przyjęcia popołudniowego, ani haft wania tkanin, a z jego własnych przemówień wynika, że prawdopo; nic óOfGGO łudzi zostało zgładzonych w pierwszych latach rządów komunisr . cii. W liczbach absolutnych jest to niemało, mimo że - uwzględniając :.’.anu. rdy stalinowskie i pamiętając o stosunku liczbowym populacji Rosji i Chin - relatywnie rzecz biorąc nie jest to liczba wysoka. O ile jednak kultura chińska jest jednym ze źródeł humanizmu, cechującego pode i ic Mao do rewolucji, o tyle drugim takim źródłem jest punkt wyjścia chińskiej rewolucji komunistycznej. W Rosji rewolucja lutowa była zapewne rewolucją klasy średniej przeciwko reżymowi carskiemu, potem jednak, w rewolucji październikowej, proletariat (a w każdym razie-jego „awangarda”) wystąpił przeciwko klasie średniej. Inaczej było w Chinach. Mao i jego koledzy tiafili do komunizmu szukając formuły, która odtworzyłaby silne Chiny. Rozglądali się za doktryną, która pomogłaby im odrzucić konfucjanizm jako dominujący etos Chin i zastąpić go ideologią, która kompensowałaby upokorzenia doznawane przez stulecia od Brytyjczyków, Francuzów, Rosjan, Japończyków i tak dalej. Jeśli zaczyna się, jak Mao, wysuwając cele nacjonalistyczne, które każdy Chińczyk - bogaty i biedny, chłop, robotnik miejski i członek klasy średniej - może zaakceptować, to znacznie łatwiej jest powiedzieć sobie: ogromna większość Chińczyków ma postawę anlyimperialistyczną i antyzachodnią; nie chcą oni, by Chiny były poniżane - dlaczegóż nie mieliby uznać moich celów? Dlaczego miałbym za­ kładać, że ogromna większość nic jest z nami? Po co wplątywać się w bezlitosną walkę klasową?

250

RODERICK MacFARQUHAR

Weźrny jako przykład kolektywizację rolnictwa. Stalin ze względów politycznych i ideologicznych zlikwidował niezależne chłopstwo jako klasę, skazując na śmierć miliony ludzi i powodując głód na rozległych obszarach kraju. Kiedy Mao kolektywizowal rolnictwo, miał on na cela zreformowanie społeczeństwa chińskiego w taki sposób, by kraj stał się silniejszy i bogatszy, a dzięki temu zdolny do stawienia opon; imperializmowi. Innymi słowy, rewolucja bolsze­ wicka miała korzenie klasowe, podczas gdy chińska rewolucja miała korzenie nacjonalistyczne. Tłumaczy to wiele różnic między nimi. Skoro już jesteśmy przy różnicach: trochę mnie dziwi silna reprezentacja czynnych wojskowych w przywództwie chińskim. Pod Tym względem praktyka chińska jest również, jak się wydają odmienna od tradycji sowieckiej, o ile bowiem Trocki. Frunze, Skliansky, Woroszyłow, sam Stalin i inni posiadali funkcje lub tytuły wojskowe, o tyle żaden oficer w służbie czynnej nie utrzymał się zbyt długo w przywództwie sowieckim. 1 w rym przypadku odpowiedź leży w odmienności źródeł obu tych rewolucji. Rewolucji chińskiej dokonały armie uformowane na wsi, podczas gdy powsta­ nic boEzcwickic dokonało się w miastach. Ponieważ rewolucja chińska ciąg­ nęła się przez kilka dziesięcioleci i składała z wielu kampanii wojskowych, cłńńska machina militarna była, w pewnym sensie, partią komunistyczną: wszyscy przywódcy partyjni pełnili funkcje wojskowe. Gdy w końcu całe Chiny zostały przejęte przez komunistów, wojskowi odgrywali bardzo poważne role w Komitecie Centralnym i w politbiurze. Przez wiele lat nic ujawniała się żadna różnica, płynąca z tego związku partii z armią, między praktyką chińską i praktyką sowiecką po prostu dlatego, że ludzie z Armii Ludowo-Wyzwoleńcźej akceptowali bez zastrzeżeń przywódz­ two Mao. Mao głosił zasadę, że karabin jest w ręku partii, żołnierze nie mieli więc oporów przed przekazywaniem władzy na zajętych przez siebie terenach przedstawicielom cywilnego aparatu partii Jednakże podczas Rewolucji Kulturalnej ujawniła się rozbieżność między tymi dwoma stronami. Z rozkazów Mao aparat partii został stopniowo rozbity. a armia pozostała jedyną zorganizowaną silą, która cieszyła się dostatecznym uznaniem, by móc zachować pewne pozory porządku obywatelskiego. W tej właśnie sytuacji, przy końcu lat 60-tych i na początku lat 70-tych. Lin Piao - najwybitniejszy bodaj dowódca armii, pretendował do sukcesji po Mao. O tym. że planował on reżym bonapanystowski, polegając na swoich wojsko­ wych wyborcach, można wnosić z faktu, że Komitet Centralny powołany na IX zjeżdzie partii w 1969 roku byt wyraźnie zdominowany przez zwykłych żoł­ nierzy. Nic takiego nie zdarzyło się nigdy w przywództwie sowieckim - ani przed Stalinem, ani za czasów Stalina, ani po Stalinie. Mao i Czou En-lai byli. oczywiście, w pełni świadomi niebezpieczeństwa i po śmierci Lin zajęli się po­ nownym ucywiłnieniem aparatu partyjnego; nie dokończyli wprawdzie swego zadania. lecz dokonało tego obecne przywództwo z Teng Hsiao-plngiem na czele. Nawiasem mówiąc, wpływy wojskowych stanowią problem, który być może znowu da się we znaki chińskiej rewolucji. Czy pan sugeruje, że Lin Piaozostał pozbawionyżycia: ponieważ stopniowo budował oparcie własnej władzy poza uznanym establishmentem - że „obiek­ tywnie rzecz biortfc" (by użyć komunistycznego eufemizmu) knul spisek, ma­ jący na celu obalenie Mao?

STALIN, MAO I REWOLUCJA KULTURALNA

251

Wcale tego nic sugeruję. Nie ma żadnych podstaw, by wątpić w oficjalne wyjaśnienie chińskie - w stopniu, w jakim dotąd tę rzecz wyjaśniono-że wokół Lin Piao były jakieś spiski i antyspiski, i że w rezultacie Lin Piao i jego przyja­ ciele próbowali uciec do Rosji, lecz ich samolot rozbił się. Nic mi nie wiadomo o tym, iż Lin Piao mógł spotkać jakiś inny koniec. Jeślijednak istniał potencjalny spisek w formie wojskowego oparcia władzy, to byłoby zrozumiałe, że Mao chciał się go pozbyć-a wobec tego fatalny wypa­ dek Lin Piao wydaje się nadzwyczaj szczęśliwym zbiegiem okoliczności... Byłoby to zrozumiałe, ale po prostu nie wiemy, jak było. Możliwe, że coraz bardziej otwarta postawa przywództwa, na czele którego stoi Tcng, w stosunku do niedawnej przeszłości Chin, rzuci jakieś światło także na śmierć Lin Piao. Nasuwa mi to jeszcze jćdną analogię - a ściślej mówiąc, brak analogii - ze Związkiem Sowieckim. Po rewelacjach Chruszczowa o zbrodniach Stalina, ogłoszonych na XX zjeź­ dzić KPZR w 1956 roku, miała miejsce bardzo ważna, lecz niesystematyczna i nic oparta na ustalonych zasadach, destalinizacja. Spośród milionów ludzi, którzy zginęli w obozach Stalina łub zostali straceni w lochach NKWD czy MWD, Chruszczowowskie rehabilitacje objęły tylko członków partii, a przy tym nic wszystkich z nich. Do pewnego stopnia jest tu analogia z postawą przy­ wództwa chińskiego wobec ..Bandy Czworga” i jej ofiar z okresu Rewolucji Kulturalnej. Chińczycy również ograniczają swoje rehabilitacje do tych człon­ ków partii, którzy zostali, w ich przekonaniu, niesprawiedliwie potraktowani przez poprzednie przywództwo. Chińczycy także skupiają uwagę na partii, bo, ich zdaniem, właśnie partia na tym ucierpiała. I om nie podejmują żadnej pró ?y oparcia społeczeństwa na w pełni demokratycznych podstawach. Jednakże - i na tym polega podstawowa różnica - o ile w przypadku so­ wieckim destalinizacja nie pociągnęła za sobą zmian instytucjonalnych ani . nątrz partii, ani, tym bardziej, poza partią, o tyle Chińczycy włączyli swoje rcA-rmy do konstytucji, a obecnie kodyfikują swój system prawmy. Jest to całkowita nowość w dziejach Chin, prawo chińskie bowiem nigdy nie było skodyfikowane w skali narodowej. Ponadto, w Związku Sowieckim „liberalna” konstytucja stalinowska (będą­ ca, jak na ironię, dziełem Bucharina) została ogłoszona w 1936 roku, a więc w okresie, gdy przymusowa kolektywizacja doprowadziła do zgładzenia setek tysięcy chłopów, i zaledwie na kilka miesięcy przed procesami moskiewskimi. co było okrutnym szyderstwem ze wszystkich pięknych słów, które napisano w konstytucji na temat niedopuszczalności arbitralnych aresztowań, naruszalności domów obywateli i tajemnicy ich korespondencji, wolności słowa, prasy i tak dalej. Inaczej jest w Chinach. Co prawda, chiński kodeks kamy stanowi bezpo­ średnią reakcję na ekscesy Rewolucji Kulturalnej, jestem jednak przekonany. że jest czymś znacznie więcej i mieć będzie trwałą wartość - niezależnie od intencji chińskich przywódców. Przewiduję, że podjęte zostaną autentyczne starania, by kodyfikowane w tej chwili prawo było respektowane. Proces Bandy Czworga był pierwszym chwiejnym krokiem w tym kierunku. Zachód, co zrozumiale, nie traktował tego procesu serio, nie był to bowiem bezstronny proces sądowy naszego typu. Porównywano go do pokazowych procesów mo­ skiewskich. Porównanie to wydaje mi się chybione. Istotną cechą procesów

252

RODER1CK MacFARQUIiAR

stalinowskich było z pewnością to, że sądzono w nich niewinnych ludzi, oskar­ żanych o nieprawdopodobne przestępstwa i w konsekwencji zgładzanych. W przypadku Bandy Czworga trudno mieć wątpliwości co do tego, żc byh oni win­ ni poważnych przestępstw, które sąd starał się ustalić ze szczegółami. Fakt, że sędziowie byh z pewnością po stronic oskarżycieli, wskazuje, że nie był to nor­ malny przewód sądowy, lecz raczej sąd typu trybunału w Norymberdze, któ­ rego zadaniem było wymierzenie kary i udzielenie pewnej lekcji politycznej. Prawdziwą słabością tego procesu był fakt, żc nie mógł on podjąć kwestii winy Mao. Pani Mao. Cziang Cz’ing, odwoływała się do starego argumentu nazistowskich zbrodniarzy wojennych - ja tylko wykonywałam rozkazy. W Norymberdze uchylano ten argument, odmawiając mu mocy usprawiedliwia­ jącej. Tjc. względów politycznych sąd w Pekinie nic mógł uznać żadnej sugestii co do lego, żc Mao był zaangażowany w działania przestępcze - dopiero teraz partia chińska zaczyna formalnie przyznawać, zc po roku 1957 Mao popełniał „błędy" -- starano się więc oskarżać Bandę Czworga o przestępstwa popełnione z własnej inicjatywy. Lecz faktyczne znaczenie lej próby zaprowadzenia pewnego rodzaju rządów prawa wykroczy - wolno mieć nadzieję - poza kwestie przestępstw i niemoral­ nych działań na wielką skalę, popełnianych przez członków pohtbiura. Prawo musi ograniczyć biurokrację wszelkiego typu w jej relacjach z obywatelami. jeśli ma być skuteczne; obecni przywódcy w Pekinie będą musieli starać się świecić przykładem pod tym względem Jestem przekonany. że dążąc do zapobieżenia powtórzeniu się Rewolucji Kulturalnej Chińczycy zdobędą się na większą prawdomówność w sprawach swej niedawnej przeszłości niż zrobili to Rosjanie po 1956 roku, i żc rehabilita­ cje będą miały w Chinach znacznie większy zasięg niż w Związku Sowieckim Proces ten już się dokonuje. Liu Szao-tsi, jedna z najbardziej szkalowanych postaci publicznych w całej długiej historii Chin-został zrehabilitowany. Czu Cz‘iu-pai. sekretarz partii w latach 1927-28. oraz Li Li-san. który kierował partią w latach 1928-30- obaj pokonani i odsunięci przez Mao - również zo­ stali zrehabilitowani; wreszcie sam wicepremier. Tcng Hsiao-p'ing, jest także na lej liście. Co ważniejsze, prasa chińska podkreśla obecnie potrzebę podjęcia niezależ­ nej i szczerej oceny historii partii, a widziałem też artykuł wzywający do doko­ nania ponownej, obiektywnej oceny roli Lin Piao, ponieważ, jak argumento­ wano. Lin wzniósł również ważny wkład do rewolucji! Aby docenić doniosłość faktu rehabilitacji Liu i powierzenia Tcngowi stano­ wiska wicepremiera, trzeba spróbować wyobrazić sobie, żc Trocki zostajc pre­ mierem na miejsce Kosygina, a Bucharin zajmuje miejsce Breżniewa - gdyby tym ofiarom Stahna można było przywrócić życic! Zarówno o leninizmie. jak i o stalinizmie mówi się. żc jest to ..marksizm zru­ syfikowany", o maoizmic zaś - że jest ..marksizmem zsinofikowanym". Jeśli jednak to. co pan mówi, jest słuszne - a stfdzę. żc tak - to te narodowe zastoso­ wania marksizmu należy uznać za dwa zupełnie różne jego zniekształcenia. gdyż specyficznie rosyjskim wkładem do marksizmu jest autokracja, podczas gdy chińskim - nacjonalizm. O ile mi wiadomo, sowieccy komuniści nigdy nie przyznawali, że leninizm czy stalinizm był marksizmem zrusyfikowanym (choć pogląd, ze leninizm jest

STALIN, MAO I REWOLUCJA KULTURALNA

253

rosyjskim zastosowaniem marksizmu, by! popularny wśród przywódców so­ wieckich w pierwszych latach władzy bolszewików; odrzucił gó dopiero Stalin w Problemach leninizmu w r. 1924). Chińscy przywódcy natomiast - zgod­ nie z pańskim stanowiskiem - wielokrotnie podkreślali z dumą, że komunizm chiński jest sinofikacją marksizmu. Sam Mao powiedział to już w r. 1938. Leninizm był niewątpliwie marksizmem zrusyfikowanym, marksizmem zastosowanym do nie rozwiniętego, rolniczego kraju, który zgodnie z pierwot­ ną opinią samego Marksa nie dojrzał do rewolucji proletariackiej, chociaż w 1882 roku, w swym Wstępie do rosyjskiego wydania Manifestu Komunistycz­ nego (a nieco wcześniej - w swej korespondencji) Marks zaczął się wahać i przyznawać, że nawet w zacofanej Rosji rewolucja może doprowadzić wprost do komunizmu, przeskakując etap burżuazyjno-kapitalistyczny. Jakkolwiek by było, Lenin z pewnością nic rozpętał rewolucji bolszewickiej jako aktu narodowego oporu wobec sił zewnętrznych. Wznieci, ją jako pierw­ szy etap rewolucji, która wedle jego nadziei miała być rewolucją europejską. przy czym jej zachodnioeuropejski wymiar wiązał w szczególności z socjalde­ mokracją niemiecką. Tymczasem chińska rewolucja komunistyczna była ak­ tem emancypacji narodowej wobec Japończyków w latach 30-iych i 40-lych. a nadto, jak mówiłem, wobec szerszych doświadczeń chińskich upokorzeń histo­ rycznych. Ma więc pan rację mówiąc, że „rusyfikacja" i „sinofikacja" marksiz­ mu dotyczą dwóch całkowicie odmiennych zjawisk: nacjonalizmu w tym ostat­ nim przypadku, a powrotu do tradycyjnego moskiewskiego despotyzmu w pierwszym. Czyni to rewolucję chińską - w każdym razie w zamierzeniu, jeśli mc w wykonaniu - bliższą europejskim rewolucjom narodowo-demokratycznym z połowy XIX wieku niż rewolucji bolszewickiej... Z grubsza biorąc - tak. lecz przepaść kulturowa pomiędzy nimi jest tak wiel­ ka. ze nic powinniśmy przeceniać tej analogii. Naciągane analogie są źródłem jeszcze jednej fałszywej interpretacji cha­ rakteru maoizmu. Termin „rewolucja permanentna " kojarzy się w słownictwie komunistycznym z dwiema koncepcjami: Trockiego i Mao Tse-tunga Pocho­ dząca od Mao idea rewolucji permanentnej pełniła funkcje praktyczne w roz­ woju Rewolucji Kulturalnej. Trocki natomiast miał na uwadze głównie spo­ dziewany. lawinowy efekt rewolucji komunistycznej poza granicami Rosji, bez którego, jak obawiał się Lenin i jego grupa, rewolucja bolszewicka pozosta­ łaby zjawiskiem odosobnionym i znalazłaby się w warunkiem oblężenia, a więc wobec groźby wygaśnięcia. Czy zgodziłby się pan z tym? Z grubsza biorąc. tak. Moją wizją rewolucji permanentnej Trockiego jest ..reakcja łańcuchowa" - zarówno praktyczna, jak i ideologiczna konieczność. by rewolucja trwała, starzy bolszewicy bowiem słusznie czuli, że rewolucja ko­ munistyczna dokonana wyłącznie w zacofanej Rosji jest anomalią historyczną. W Chinach „rewolucja permanentna” miała, jak już starałem się wyjaśnić. całkiem inne znaczenie, a istotna różnica jest taka: Mao uważał, że nie war­ to zmieniać ekonomicznej bazy społeczeństwa - rozwijać przemysłu, urbanizować siły roboczej itp. - nie warto też zmieniać własności środków produk­ cji, te dwa czynniki bowiem, choć skądinąd ważne, nie stanowią gwarancji. że nowe społeczeństwo nie ulegnie z czasem degeneracji, biurokratyzując się na swój własny sposób. Mao obserwował to w społeczeństwie sowieckim lat

254

RODERICK MacFARQUTIAR

60-tych i postanowił wywołać Rewolucję Kulturalną |ako zabieg uprzedzający ten proces, czy też zabieg profilaktyczny. Zwalczał on biurokrację od początku swej politycznej kariery. widział w niej bowiem część spuścizny społeczeństwa konfucjańskicgo-i pod wieloma względami miał całkowitą rację, Chińczycy są bowiem z natury biurokratami. Ująłbym to tak: samotny Chińczyk to najpew­ niej taoistowski filozof, siedzący' na wzgórzu i medytujący w spokoju; dwaj Chińczycy to już podstawa systemu rodzinnego; ale trzej Chińczycy - to biurokracja! Mao był rewolucjonistą w każdym calu. Dręczyła go myśl, że jego rewolucja pójdzie śladem dawnych rebelii militarnych - że nowa władza wyrodzi się w dynastię i dojdzie do porozumienia z biurokracją. Jak senny koszmar prześla­ dowało go przypuszczenie, że prawdą jest stare chińskie porzekadło: „Na komu można podbić cesarstwo, ale z konia nie można nim rządzić ’, a to, co obserwował w połowie lat 60-tych, potwierdzało właśnie jego najgorsze oba­ wy: partia zsiadała z konia, utrwalała swój stan posiadania, rutynizowała swe działania i zaprowadzała nowy typ mandarynatu. Mając w sowieckim przykła­ dzie przerażający obraz tego, dokąd zmierzają Chiny, Mao postanowił, że pod żadnym pozorem do niczego takiego jak sowiecka apostazia nie wolno dopuś­ cić. Musimy. mówił, stałe odnawiać ducha rewolucji - krótko mówiąc, wrócić na nasze konie - tak. by kraj nie był podzielony na rządzących i rządzonych, biurokragę i lud. pasożytów i resztę. Wywołał Rewolucję Kulturalną właśnie z takimi intencjami, nie jako zabieg skuteczny raz na zawsze, lecz jako pierwszy z wielu - jako uwerturę do całej serii rewolucji kulturalnych Tym bardziej więc dziwi fakt, że ta „permanentna rewolucja" iv tak znacz­ nym stopniu przestrzegała reguł i ustaleń przekazywanych z Pekinu. Dla nas, Europejczyków, samo pojęcie „wywoływania " i „kierowania " rzekomo spon­ tanicznym buntem za pomocą odgórnych decyzji, jest absurdalne. Jeśli w obra­ zie Rewolucji Kulturalnej jest jakiś element stosunkowo wyraźny, to fakt, że pomijając dość liczne niekontrolowane, spontaniczne incydenty, Czerwona Gwardia jako całośćposłusznie wykonywała dyrektywy Grupy Rewolucji Kul­ turalnej Mao. maszerując tam. gdzie kazano im maszerować, usuwając pozo­ stałości burżuazyjne, ilekroć kazano je usuwać, i przerywając na rozkaz wszel­ kie takie działania. Innymi słowy, „permanentna rewolucja ” odbywała się w najbardziej nierewolucyjny sposób, iv większym stopniu wedle reguł dyscypli­ ny konfucjańskiej niż zgodnie z tym, co kiedykolwiek napisali Marks i Lenin. Warto tu wskazać na ciekawy kontrast między tym, co działo się w Chinach w okresie Rewolucji Kulturalnej, a atakiem na ambasadę USA w Teheranie i zatrzymaniem amerykańskich zakładników przez irańską grupę bojową. Dziś wydaje się niewątpliwe, ze owi ^studend” nie działali na rozkaz Chomeiniego. Działali z własnej inicjatywy, choć Chomeini ostatecznie działanie to zaapro­ bował. W Chinach, w każdym razie w 1966 roku, ludzie czekali na słow-az Peki­ nu. zanim zaczęli działać. Mieli po temu ważne powody. Przede wszystkim, nadal istniała cala konfucjańska struktura, której nic zdołała zniszczyć siedem­ nastoletnia propaganda - pojęcia posłuszeństwa, synowskich uczuć i hierar­ chii. Po wtóre, komuniści chińscy potrafili przenieść konrucjańską koncepcję lojalności i posłuszeństwa z rodziny na państwo. Posłuszeństwo i dyscyplina w tym rozszerzonym sensie były zachowywane w pierwszym stadium Rewolu­ cji Kulturalnej, lecz w miarę jej rozwoju duch szacunku dla hierarchii zaczął

STALIN, MAO I REWOLUCJA KULTURALNA

.255

słabnąć, na odległej prowincji rozmaite grupy Czerwonej Gwardii zwalczały się nawzajem, z Pekinu zaś napływały niejasne informacje, bo i na szczycie toczyła się walka, zaczął więc dominować zwyczaj działania na własną rękę i dokonywania lokalnych działań rcbelianckich. A przy tym, jak już mówiłem, wiodącym hasłem, które będzie straszyć przyszłych przywódców chińskich. było „bunt jest słuszny”. Rz;/.l sprawujący obecnie władzę w Chinach siara się odbudować tradycyjne wartości chińskie w formie, w jakiej trwały one w łatach 50-tych i we wczesnych latach 60-tych, to znaczy próbuje przenieść stare obyczaje posłuszeństwa i hie­ rarchii z rodziny na współczesne państwo chińskie i, jak się wydajc. czyni to 7 pewnym powodzeniem. Lecz aktów nieposłuszeństwa, demoralizacji partii komunistycznej i upadku jej jedności podczas Rewolucji Kulturalnej nic można wymazać z pamięci społeczeństwa. Obecne młode pokolenie, w tym trzydziestoparoleini dziś ludzie, którzy byli czcrwonogwardzistami. mogą pew­ nego dnia znów sięgnąć po "hasło „Bunt jest słuszny” - a także po swawolne hasło bojowe samego Mao: „Obalmy króla piekieł i uwolnijmy małe diabły"... Nie jestem jednak pewien, czy ma pan rację twierdząc, że duch nieposłu­ szeństwa może odżyć bez wyrachowania politycznego na górze - wiedy zaś przestoje to już być ..nieposłuszeństwo". Według moich obserwacji z ostat­ niego pobytu w Chinach, nastroje społeczne w tym kraju charakteryzuje całko­ wita uległość i p- Uporządkowanie. Cokolwiek Pekin ogłosił rano jako aktual­ ną linię, to po południu powtarzane było posłusznie i z emfazą nic tylko przez członków aparatu, lecz prawic przez wszystkich. Kiedy zaś zapytałem paru młodych ludzi, którzy podczas Rewolucji Kulturalnej zesłani byli na głęboką prowincję, jak to się dzieje, że Chińczycy tak łatwo akceptują wszystko, co narzuca im rząd, odpowiedź zwykle sprowadzała się do rozbrajającego stwier­ dzenia, . c ich konfucjańska przeszłość przygotowała ich do takich właśnie re­ akcji. Wypowiadane przez Judzi, którzy mieli powody, by odnosić się sceptycz­ nie do indoktrynacji wszelkiego rodzaju, stwierdzenie to było pouczające i przerażające zarazem - a przy tym zgodne z pańską tezą o sile etyki konfucjańskicj i o jej przeniesieniu z rodziny na państwo. Jest to teza całkowicie słuszna dla ogromnej większości ludzi: wiadomo, że od czasu do czasu komuniści zachęcali niektóre odłamy społeczeństwa do zabrania głosu - na przykład, intelektualistów przy końcu lat 50-tych i mło­ dzież w latach 60-tych - tylko po to, by odrzucić ich i ukarać, gdy linia się zmie­ niła. Nic dziwnego, że w konsekwencji większość społeczeństwa chińskiego stała się bardzo ostrożna, a stary zwyczaj uważnego obserwowania zwierzchni­ ków - ich własnego przykładu i rad, których nam udzielają - stal się znów ak­ tualną regułą postępowania. Równocześnie Rewolucja Kulturalna rozluźniła niektóre z tych starych wię­ zów. Jednym z jej tworów był ruch wolności słowa, który zrodził się w Pekinie. Mówiąc o tym zjawisku trzeba zwrócić uwagę, żc powstało ono w atmosferze kulturalnej, której wszelki protest jest absolutnie obcy. Mój podziw dla odwagi sowieckich i wschodnioeuropejskich dysydentów jest ogromny, czym innym jest jednak rzucanie wyzwania władz}' i trwanie przy własnych poglądach w przypadku kogoś, kto należy do libertariańskiej kultury europejskiej, wic, że kilkaset kilometrów dalej są ludzie, którzy wystosują protesty do ambasad jego

256

RODERICK MacFARQUHAR

kraju, aapiszą o nim w gazetach i będą wymieniać jego nazwisko nazebranicch protestacyjnych, czymś całkiem innym zaś jest być dysydentem w kulturze zu­ pełnie obcej tym kulturom, które podzielają twoje przekonania, wiedzieć, żc ludzie w dalekiej Europie, jaśB nawet słyszeli o twojej postawie, prawdopo­ dobnie nie potrafią wymówić twego nazwiska i niewiedzą nic o społeczeństwie, w którym żyjesz. Ruch wolności słowa, choć stłumiony w obecnym życiu poli­ tycznym Chin, świadczy jednak o tym, że Rewolucja Kulturalna nad kruszy la stary zwyczaj posłuszeństwa wobec zwierzchników, podtrzymywany w zmie­ nionej wersji przez reżym komunistyczny. Mara wrażenie, że przewodnicząc}’ Mao, gdyby żył, byłby rad z jednej rze­ czy -• że d młodzi ludzie są gotowi bronić się sami. Albowiem jednym z moty­ wów przenikających wszystkie wypowiedzi Mao, który rozbrzmią! głośniej podczas Rewolucji Kulturalnej,było,przekonanie,że jednostka powinna móc powstać i liczyć się, dawać wyraz swoim ideom i buntować się przeciw biuro­ kracji. To wezwanie do wystąpienia.przeciwloo starym więzom i niesprawiedli­ wościom społeczeństwa chińskiego wydaje mi się absolutnie fundamentalne dla modernizacji Chin. A, nawiasem mówiąc, właśnie to wezwanie do buntu przeciwko uciążliwościom martwej tradycji podjęli młodzi ludzie we Francji, w Niemczech i w Stanach Zjednoczonych w latach 60-tycn jako kongenialne z ich poglądami. Tym bardziej szkoda, że fragment artykułu 45 konstytucji, przyjętej już po śmierci Mao, który zapewnia wolność słowaJ wolnośćpoglądów, w tym prawo swobodnego rozlepiania plakatów, jest obecnie oficjalnie atakowany iprawdo­ podobnie zostanie usunięty. Wycofanie tego paragrafu artykułu 45 jesi godnym ubolewania krokiem wstecz. Przypisuje pan ruch wolności słowa pewnym wolnościowym nunom Rewo­ lucji Kulturalnej. Jednakże w 1957roku Chińczycy wypowiadali się wyjątkowo swobodnie w ramach ruchu Stu Kwiatów, nie mającjeszcze przykładu Rcw>: ‘lo­ cji Kulturalnej. Hasło „Niech kwitnie sto kwiatów i spiera się za sobą sto szl< : myślenia ” było w istociejeszcze jedną „rebelią ” zorganizowaną na samejgórz. i posłusznie wykonywaną przez Chińczyków zgodnie z poleceniami, pókiJmia me zmieniła się nagle i nie zaczęły napływać nowe dyrektywy, które r, ■, le/ zapamiętać i wykonać. Zwracają uwagę dwie różnice między ruchem wolności słowa i tymi dworna wcześniejszymi ruchami. W latach 1956-1957 Mao wygłosił kilka tajnych prze­ mówień, które do dziś nie został y opublikowane w oryginalnej formie, a w któ­ rych zachęcał intelektualistów i studentów do wypowiadania się i krytyk owania biurokracji. Istotnie, jestem skłonny traktować ruch Stu Kwiatów jako pewien rodzaj suchej zaprawy przed Rewolucją Kulturalną (choć Mao tego wówczas jeszcze nic wiedział), bo właśnie wtedy Mao zdał sobie sprawę, że to studenci są ludźmi, których można wykorzystać przeciwko aparatowi partii i biurokra­ cji. O ile jednak zarówno ruch Stu Kwiatów, jak i Rewolucja Kulturalna mia­ ły oficjalna sankcję odgórną, o tyle to, co ostatnie obserwujemy w Chinach, jest spontaniczną potrzeba otwartej krytyki, ufawr.k p' ::: •:ną Świadomością. że jest to ruch pod prąd. Element len jest bar >...• -..tc.zy. Mao sankcjonował bunt 1957 roku; Mao też sankcjonował burit w roku 1966-ale tego ruchu nikt nie sankcjonuje.

STALIN, MAO I REWOLUCJA KULTURALNA

257

Metafora „ruchu pod prąd" wydajemisię wyjątkowo trafna w więcej niżjed­ nym sensie. Z ostatniej swej podróży do Chin wywiozłem wrażenie, że ruch wolności słowa, o ile w ogóle jest Chińczykom znany, ma tam niewielu zwolen ■ ników i wydaje się skazany na niepowodzenie wobecpowszechnego braku zro­ zumienia. Chińczycy nie lubią ludzj idących pod prąd, pod tym względom są jednomyślniz Rosjanami. Nie wiem właściwie, czy chiński ruch wolności słowa należy chwalić za to, że trochę zdziałał, czy też krytykowaćza to, że zdziałał tak niewiele. Przeciętnemu Chińczykowi plakaty i pojęcie „różnicy zapatrywań " * przypo­ minaj;) - o ile w ogóle myśli on o tych sprawach - tylko przykre początki Rewo­ lucji Kulturalnej, a jest to ostatnio rzecz, której powrotu by pragnął. Teraz. gdy Mao nie żyjc, a Banda Czworga znalazła się w więzieniu, przeciętny Chiń­ czyk myśli o tym, jak poradzić sobie z codziennym życiem, chcc, by jego dzieci osiągnęły więcej dzięki lepszemu wykształceniu, chcc mieć wyższy standard życia - i nie chce żadnych wrzeń. Zmiany w artykule 45 trzeba w istocie widzieć w tym kontekście: wolność rozlepiania plakatów została nadużyta podczas Rewolucji PCulturałnej i w ładza ukróciła tę wolność w obawie przed ponownym jej nadużyciem. Osobiście sądzę, że lepiej byłoby dla nich ponieść to ryzyko. Nie bardzo rozumiem, na czym Mao opierał nadzieje na przekształcenie Chin w jednolite ipott,nepaństwo, jeśli Rewolucja Kulturalna miała być tylko pierws / wielu, a w sierpniu 1967roku powiedział on całkiem jednoznacznie, . -c., wprzyszłości będzie ich wiele". Rewolucja Kulturalna miała skutkijak naj­ dalsze odjedności, wielkości ipotęgi: stała się przyczyną chaosu wewnętrznego graniczącego z wojną domową, źródłem dezintegracji społecznej, zastoju eko­ nomicznego i wielkiego osłabienia militarnego. W 1949 roku Chiny, podobnie jak wszystkie kraje rozwijające się, miały przed sobą, zdaniem przywódców, dwa główne cele: rozwój ekonomiczny, który uczyni kraj silnym, oraz reformę społeczną, która usunie panującą w nim niesprawiedliwość. W latach 50-lych oba te cele realizowano mniej więcej parris passu. W latach 60-tych natomiast Mao, który z pewnością byl wielkim rzeczhikiem rozwoju ekonomicznego i miał w gruncie rzeczy bardzo wygóro­ wane wyobrażenia co dettego, jak Chiny prześcigną zarówno Związek Sowiec­ ki, jak i Stany Zjednoczone, zaczął analizować losy rewolucji w Rosji i doszedł do wniosku, że - by użyć chrześcijańskiej frazeologii - człowiekowi nic nie przyjdzie ze zdobycia całego świata, jeśli sam straci duszę. Zdecydował więc, że trzeba odłożyć sprawę rozwoju ekonomicznego na rzecz reformy społecz­ nej: najpierw należy oczyścić społeczeństwo, a potem stopniowo realizować rozwój ekonomiczny. Tę reformę społeczną osiągnięto podczas Rewolucji Kulturalnej - w każdym razie w sferze zjawisk zewnętrznych-z nawiązką, gospodarka natomiast uległa stagnacji, a standard życia obniżył się. Jednakże po gwałtownym zwrocie w opinii publicznej na rzecz reformy społecznej w latach 60-tych i na początku lat 70-tych, nastąpił kolejny zwrot na rzecz zdecydowanego odrzucenia Rewolucji Kulturalnej poczynając od 1976 roku. Obserwowaliśmy przywracanie do wła­ dzy dawnych przywódców: „Na miłość Boską (mogliby oni powiedzieć), dość mamy radykalnych reform społecznych, egalitaryzm musi poczekać, tym, na co trzeba kłaść nacisk, jest rozwój ekonomiczny”. A nacisk ha modernizację za wszelką cenę pociąga w sposób nieunikniony wyłanianie elity w celu przygoto­

258

RODER1CK MacFARQUHAR

wania odpowiednich kadr dla postępu technologicznego, wysyłanie za granicę ekspertów, którzy uzyskają szczególny status w nowym społeczeństwie, a nawet przywolenie dla znaczącej ilości kapitalistycznej wolnej inicjatywy gos­ podarczej. Nie sądzę, by ta jednostronna reakcja mogła trwać długo. W połowie łat 8O-tych nastąpi zwrot ku środkowi, po części dlatego, że obecna sytuacja jest dla reżymu komunistycznego nienaturalna, po części zaś dlatego, że tworząc społeczeństwo, w którym kładzie się wielki nacisk na rozwój ekonomiczny, trzeba zapewnić ludziom bodźce materialne, a Chiny są na to nic dość bogate. Jeśli więc moja ocena sytuacji jest trafna, to przywódcy chińscy wkrótce będą zmuszeni zaoferować społeczeństwu większą dozę egalitaryzmu, tak by ci, któ­ rzy nic studiują na uniwersytetach i nie stają się członkami elity, przestali czuć się gorsi i pozbawieni przywilejów. Gdyby Chiny były Wielką Brytanią, a ich partia komunistyczna była Labour Party, niewątpliwie tak by się stało; czynie jesteśmy zbyt skłonni do ekstrapo­ lacji na podstawie własnego doświadczenia? Fałszywa ekstrapolacja jest, oczywiście, kardynalnym grzechem analizy poli­ tycznej. Jednakże to moje hipotetyczne przewidywanie opiera się na przekona­ niu. że niezależnie od psychologicznego i społecznego szoku, jaki spowodowały ekscesy Rewolucji Kulturalnej, obecna reakcja na te ekscesy nic może trwać zbyt długo w tych szczególnych warunkach, w których znajdują się Chiny. Tak więc na pańskie główne pytanie odpowiadam następująco: Rewolucja Kulturalna wypaczyła wizję, którą żywił Mao, kładąc nadmierny nacisk na jeden z jej aspektów, i niewątpliwie nie przyczyniła się do tego, by Chiny stały się krajem silniejszym i bardziej zjednoczonym. Nie sposób powiedzieć, czy w świetle tej rewolucji przyszłe rewolucje kulturalne są możliwe, a nawet czy są do pomyślenia. Mogę natomiast wyobrazić sobie Chiny znajdujące się znów na drodze postępu jako kraj zjednoczony i silny, jeśli powrócą one do tych wąt­ ków maoizmu. które inspirowały partię komunistyczną w połowie lat 50-lych. Ostatnio wiele się mówi o dołączeniu do obrzucanej obelgami Bandy Czwor­ ga. jako piątego jej członka, samego Mao w roli głównego podżegacza Rewo­ lucji Kulturalnej. Czy Chiny mogą znaleźć się, zgodnie z pańskimi przewidywa­ niami. znów na drodze postępu jako kraj zjednoczony i silny bez demaoizacji komunizmu chińskiego? A to pytanie implikuje dwa dalsze: czy maoizm ma sens bez „liuizmu" oraz czy kult Mao jest porównywalny z kultem Stalina w Związku Sowieckim? Moja osobista interpretacja maoizmu, nie wiem czy trafna, skłania mnie do przypuszczenia, że podczas gdy obalenie stalinizmu me oznaczało końca komunizmu sowieckiego, obalenie maoizmu byłoby najprawdopodobniej końcem rewolucji chińskiej. Najpierw jednak: Mao przeciwko Liu Szao-tsi. który był poprzednio głową państwa i został okrzyczany największym łajdakiem podczas Rewolucji Kultu­ ralnej. Zawsze miałem trudności z wyobrażeniem sobie, że ten łagodny, siwo­ włosy. wykształcony i spokojnie mówiący Liu jest „renegatem, zdrajcą i pople­ cznikiem kapitalizmu", tym bardziej że kult Mao by! w dużej mierze właśnie dziełem Liu. Czy maksyma Mao „jedno dzieli się na dwa ” wyjaśnia tę kontro­ wersję? Mędrzec Mao przełożył dialektykę Heglowską na swe słynne hasło „jedno dzieli się na dwa ”, mając na myśli, że w każdej jedności tkwią sprzecz­

STALIN, MAO I REWOLUCJA KULTURALNA

259

ności i antagonizm (stąd Rewolucja Kulturalna), podczas gdy biedny, staryLiu me by! zdania, iż „jedno dzieli się na dwa". lecz twierdził pó heretycku, że podziały należy ograniczać do minimum. Jak wiązałby pan tę tajemniczą kwe­ stię z perspektywami demaoizacji? Liu Szao-tsi był w dużej mierze szarą eminencją przy tronie Mao - dodał­ bym, że bardzo szarą eminencją. Nigdy nie sprzeciwiał się Mao - w istocie rze czy nawet dla tych z nas, którzy obserwowali Chiny z dużego dystansu, było nie do pomyślenia, by mógł to uczynić. Można było wyobrazić sobie, że Czou En-lai, zwłaszcza w pierwszych latach, rzuca wyzwanie Mao (choć okazał się on absolutnie lojalny), albo że czyni toTeng Hsiao-p’ing-człowiek ©dynami­ cznym charakterze i dużych możliwościach już w latach 50-tych, albo P’eng Czen. dawny burmistrz Pekinu (obecnie zrehabilitowany), który był bardzo energicznym człowiekiem i stał się jedną z pierwszych ofiar Rewolucji Kultu­ ralnej - lecz Liu Szao-tsi? Nic. Był on postacią absolutnie szarą i cichą. Nie sądzę też, by między Mao i Liu istniała jakaś osobista ąnimozją. Prze­ de wszystkim Liu był człowiekiem, który przeszedł na stronę Mao - w latach 30-tych nic należał on do grupy Mao - i to właśnie Liu, który został przeszkolo­ ny w Związku Sowieckim, uwiarygodnił Mao, przyczyniając się do pokonania przezeń rywali na początku lat 40-tych; Liu także był tym, który w przemówie­ niu na VII zjeździe partii w 1945 roku niesłychanie wysoko ocenił Mao. zapo­ czątkowując tym samym jego kult. Tak więc wersja, w myśl której Liu zdradził Mao i dążył do odsunięcia go od władzy, po prostu nic wytrzymuje krytyki. Na nieszczęście dla Liu, między nim a Mao występowały pewne rozbieżności filozoficzne w kwestiach natury ludzkiej i zasad działania, przy czym różnice te zostały uproszczone, stając się symbolem osobowo-politycznym, który mógł pojąć człowiek z ulicy. Woźmy jako przykład sprawę Wielkiego Skoku. Tak Mao jak i Liu popierali go zdecydowanie, jeśli jednak zanalizuje się ich prze­ mówienia z tego okresu, można dostrzec fundamentalną różnicę: obaj byli przekonani, że możliwe jest dokonanie wielkiego skoku gospodarczego, i obaj wierzyli, że da się to osiągnąć przez skłonienie społeczeństwa chińskiego do takiego wysiłku produkcyjnego, jakiego to społeczeństwo dotąd nie znało. Jednakże - i na tym polega różnica - Mao sądził, że należy to uczynić przez wyzwolenie, usunięcie ograniczeń, Liu natomiast - że wymaga to mobilizacji. Innymi słowy, Mao był człowiekiem zasadniczo prometejskim, żywiącym ogromną wiarę w siłę ludzkiej woli, Liu zaś był superorganizatorem. I właśnie dlatego, że Mao upatrywał w organizatorach działających w aparacie partii komunistycznej głównego wroga tego typu komunizmu, który chcial stworzyć, Liu zaś uważał za główną postać tego aparatu, nabrał przekonania, że Liu należy obalić. Czy zatem przeciwstawienie „człowieka prometejskiego" i „organizatora" odpowiadałoby rozróżnieniu, które starałem się scharakteryzować w katego­ riach kontrowersji co do zasady „jedno dzieli się na dwa "? Jest rzeczą interesującą, że choć Mao posłużył się hasłem „jedno dzieli się na dwa” dla usprawiedliwienia walk lat 60-tych, a następnie wzniecenia Rewolucji Kulturalnej, to do tego punktu swojej kariery był zasadniczo zwolennikiem hasła „dwa łączą się w- jedno”: głosił mianowicie, jak wiemy, jedność ogrom­ nej większości Chińczyków wobec zachodniego imperializmu. Występując z ideą „jedno dzieli się na dwa" Mao w pewnym sensie zdradził sam siebie. Tym

260

RODERICK MacFARQUHAR

niemniej w połowie lat 60-tych uznał on, że jedność nie jest już nakazem dnia, wystąpił zc nową doktryną i wywołał Rewolucję Kulturalną. Wydaje się, że doktryna ta jest pod wieloma względamipodobna do złowie­ szczego. samospełniajęcegosię przewidywania Stalina, że w miarę zbliżania się społeczeństwa do „socjalizmu ” walka klasowa w tym społeczeństwie przybiera na sile. Doktryna Mao legitymizowała terror Rewolucji Kulturalnej, doktryna Stalina - wielki ..upust krwi" z końca lat 3O-tycb. Analogię tę można poprowa­ dzić nieco dalej. Uderza podobieństwo między kultem Stalina jako substytu­ tem cara i kultem Mao jako współczesnego cesarza; zarówno pod rzędami Sta­ lina. jak i pod rzędami Mao trwa permanentna mobilizacja społeczeństwa, terroryzowanie i oczyszczanie partii; obaj tworzyli atmosferę oblężenia; w obu przypadkach występuję „rewolucje odgórne”, i tak dalej. Czy zgodzi się pan, ze sę to przypadki porównywalne, pod warunkiem, oczywiście, że bierze się pod uwagę osobliwości dziejów, także i kultury? Podobieństwa te rzeczywiście zachodzą. W gruncie rzeczy kult Mao osiągnął nawet bardziej absurdalne rozmiary - choć trudno w to uwierzyć - niż kult Sta­ lina w Rosji. Podobne były również źródła obu tych kultów, jako że sinofikacja marksizmu przebiegała w pewnej mierze paralelnie do rusyfikacji marksizmu pod rządami Lenina i Stalina. Stalin jednak, w odróżnieniu od Mao, doszedł do jedynowładztwa po trupach swych rywali: jego wspinanie się po szczeblach władz)’ cechowało większe okrucieństwo i większy przelew krwi. Do 1940 roku zlikwidował pięciu spośród sześciu ludzi wymienionych w „Testamencie” Leni­ na. Tym szóstym, który przetrwał, był on sam. Nadto, kult Stalina był od początku przede wszystkim kultem człowieka, podczas gdy kult Mao był kultem jego idei i osobowości. Stalin nie wniósł żad­ nego oryginalnego wkładu myślowego do doktryny komunistycznej; dzięki temu destalinizacja sowieckiego komunizmu, która się dokonała, me zrujno­ wała tej budowli - podtrzymywały ją inne komponenty. Maoizm natomiast, czy też - jak go nazywano - „myśl Mao Tse-tunga”, jest sposobem życia. Mao wskazał pewne cele i środki służące ich osiągnięciu jako spójną filozofię. Spie­ szył się bardzo pragnąc, by cele te zostały urzeczywistnione jeszcze za jego życia - a w rezultacie, jak często bywa w ludzkich sprawach, lepsze okazało się wrogiem dobrego. Jednakże zasady i metody Mao pozostają w mocy, a demaoizacja komunizmu chińskiego jest nieprawdopodobna, jeśli bowiem od tej rewolucji odejmie się maoizm, z rewolucji nic nie pozostanie. Chiński komu­ nizm jest maoizmem lub niczym. Oczywiście niełatwo jest oddzielić myśliciela od myśli. Gdy komunizm chiń­ ski się kształtował, Mao niemal musiał zostać charyzmatycznym przywódcą, Chińczycy bowiem nigdy nie mieli władców innego rodzaju - ani wśród cesa­ rzy, ani wśród wodzów wojennych - a podsycanie kultu Mao było lepszą i krót­ szą drogą do osiągnięcia jedności narodowej niż sprawowanie rządów przez pozbawione twarzy komitety. Mao sam przyznał, że na początku lat 60-tych, w czasach, gdy nic trzymał jeszcze mocno w dłoniach steru władzy, korzystał z kultu swojej osoby jako jednego z niewielu pozostających w jego dyspozycji środków zastraszenia swych przeciwników i przyciągnięcia do siebie ludu, przy czym wspomagał go w tym Lin Piao i aparat propagandowy armii. Tak więc kulty Mao i Stalina wyka­ zują liczne podobieństwa.

STALIN,- MAO I REWOLUCJA KULTURALNA

261

Mao powiedział pewnemu swemu gościowi z Zachodu, że kult ten niezbyt mu odpowiadał, był jednak gotów go tolerować, ponieważ lud chiński nic rozu­ mie żadnego innego symbolizmu - czy coś w tym rodzaju - Powiedział to Edgarowi Snów, podkreślając, że lud chiński woli rządy jed­ nostki, i miał w tej sprawie, jak już mówiłem, absolutną rację. Mao był, oczywiście, człowiekiem pełnym wiary w siebie - komuś, kto osiąg­ nął tyle, co on, nie mogło jej brakować. Jednakże wykorzystywał kult swojej osoby głównie jako narzędzie polityczne, nie zaś po to, by tworzyć wokół siebie aurę uwielbienia; tymczasem głównym powodem kultu Stalina był, o ile wiem, fakt, że starzy bolszewicy nie oceniali go zbyt wysoko. Był on postacią drugo­ rzędną wtedy, gdy Trocki, Zinowiew, Kamicniew, Bucharin i inni odgrywali w przywództwie Leninowskim ważne role. Kariera i kult służyły Stalinowi jako narzędzia zamazywania przeszłości i zemsty na rywalach za własne poczucie niższości. Nie znaczy to, oczywiście, że Mao nic był rad z kultu swojej osoby w tym samym stopniu, co Stalin. Czy zgodziłby się Pan z ogólna zasada „zamiast 'Stalin' czytaj ‘car’”, a „za­ miast ‘Mao’czytaj 'cesarz'”? Tak, wyjąwszy punkt, o którym właśnie mówiłem: car nie musiał niczego dowodzić - Stalin musiał czegoś dowieść. Musiał podeprzeć swe biurokratycz­ ne zwycięstwo kreowaniem własnej osobowości, która przedtem pozostawała w cieniu. Mao natomiast nic musiał niczego dowodzić. Był człowiekiem nieza­ leżnym - prawdziwym „cesarzem” - i uważał siebie, jak świadczy o tym jego słynny wiersz „Śnieg”, za ostatniego z wielkich bohaterów chińskiej historii. Czy ten nowy car i nowy cesarz, oglądani z dołu, nie są zdumiewająco podo­ bni do starego cara i starego cesarza? Wydaje mi się, że symbole czci, stoso­ wane przez rosyjskiego mużika, nie różnię się istotnie od tych, których używa chiński chłop, a jedne i drugie niezbyt się różnię od form czci okazywanej sta­ remu carowi i staremu cesarzowi. W Chacie Mamony Solżenicyn pisze, że do wioski Matriony doprowad-ono elektryczność w latach 20-tych i że ówczesne gazety popularyzowały leninow­ ski program elektryfikacji za pomocą sloganów typu „małe lampy Ujicza”, podczas gdy chłopi nazywali je „ognikami cara”! A analogiczny przykład z Chin: gdy na terenach zamieszkałych przez lud Taj otwarto pierwszą elektrow­ nię, władze nazwały ją „Światło od Przewodniczącego Mao”! Te dwa symbo­ le są rzeczywiście podobne. Pańskie przykłady mówię więcej o dęgłości w sposobie myślenia Rosjan i Chińczyków niż wiele drobiazgowych analiz. A na czym, pańskim zdaniem, polegała różnica między kultem Mao i kultem Stalina w Związku Sowieckim? Analogie są, jak zgodziliśmy się obaj, pod wieloma względami bardzo prze­ konujące. Może warto, bym powiedział w tym miejscu coś o sobie. Otóż do studiów nad maoizmem zachęciły mnie właśnie budzące grozę ekscesy Rewo­ lucji Kulturalnej. Oczywiście nie dlatego, bym je aprobował, lecz dlatego, że cały klimat polityczno-intelektualny, w którym ukształtował się kult Mao, miał w sobie coś staroświeckiego, melodramatycznego, coś nierealnego. Tak kolosalna głupota była aż urzekająca, tak wielki absurd wydał mi się niemal majestatyczny. Gdzież jeszcze wiatach 70-tych naszego wieku można by usły­ szeć nabożne opowieści, godne szkółki wiktoriańskiej, jako narodową formę

262

RODERICK MacFARQUHAR

ekspresji? Gdzież indziej można by spotkać zapal reformatorski przypomina­ jący ascetyzm Savonaroli? Oto rzekomo nowoczesne', ..komunistyczne "społe­ czeństwo przemawiające metaforami duchów, potworów, lwów, tygrysów i węży: kraj, w którym wdzięczne stewardesy nawracają pasażerów samolotu przy dźwiękach melodii ..Sternik Mao "; gdzie leczy się raka za pomocą zaklęć, któiymi są zalecenia Mao; gdzie „Myśli'’ Mao przywracają wzrok ślepym i słuch głuchym, niemym pozwalają mówić.a kulawym odzyskać zdolność chodzenia. Zapuściłem się w tę wielką, orientalną krainę czarów nie dlatego, że była komunistyczna, lecz dlatego, że była tak jednoznacznie chińska, a dziwaczna i często zabawna mieszanina żargonu marksistowsko-leninowsko-maoistycznego i zakorzenionego w Chinach konfucjanizmu czyniły moją fascynację nie­ odpartą. Uważałem, że fenomen ten wart jest studiów. Kult Stalina w swym szczytowym okresie przybierał nic mniej ekstremalne formy uwielbienia i bałwochwalstwa. Główna różnica - uwzględniając odmienność środowiska kulturowego - polegała bodaj na naiwności i żarliwo­ ści. z jaką w Chinach wydawano i odbierano rozkazy. Anomalie kultu Stalina osłabiane były przez tradycyjnie rosyjskie czynniki humanizujące: lenistwo, inercję i korupcję. Chińczycy natomiast ochoczo robią, co się im każę. Lei Feng, purytański młody żołnien-bohater, który poświęca wszystko, by pomóc innym, bo tak kazał przewodniczący Mao, reprezentował, i nadal reprezentuje w mojej wizji, prawdziwą postawę narodu chińskiego. I w tym właśnie upatruję główną różnicę. W każdej chłopskiej kulturze - a Rosja nie jest tak daleka od kultury chłop­ skiej, jak już być powinna - istnieje skłonność do uwielbienia wobec osoby ojca lub matki. Pod tym względem nie ma różnicy między chłopami chińskimi i mużikami rosyjskimi. To samo zjawisko można zaobserwować w krajach eko­ nomicznie najsłabiej rozwiniętych. W Indiach mówiono mi często, że jedną z wad demokracji parlamentarnej westminsterskiego typu, którą Indie od nas przejęły, jest fakt, że w przeciwieństwie do systemu prezydenckiego system parlamentarny nie sprzyja wyłonieniu się jednej postaci, która jednoczy wszystkich i od której można otrzymać (by użyć hinduskiego określenia) darshan po prostu przebywając w jej obecności. W rzeczywistości jednak rodzina Nehru uporała się z tym drobnym problemem konstytucyjnym! Interesujące, że Chińczycy nie są oddani bez reszty naiwnemu uwielbieniu bohatera. Jak to możliwe, że naród, który wykazuje taką potulność i naiwność na przykład we wszystkim, co wiąże się z kultem Mao, jest jednocześnie wyjąt­ kowo wyrafinowany w deszyfrowaniu znaczenia zawiłych sformułowań ideolo­ gicznych? Pojawienie się w chińskiej prasie niejasnych aluzji do wy darzeń, które miały miejsce przed tysiącem lat na dworze pewnego cesarza fang, jest natychmiast trafnie interpretowane jako zmiana linii lub awans albo upadek pewnej figury w partii komunistycznej. Ten niesamowity dar interpretowania „czarnego dialogu" (jak nazywają Chińczycy owe zaszyfrowane sformułowa­ nia) nie harmonizuje z postacią Lei Feng ani z sentymentalną muzyką i pieśnia­ mi, którymi Chiny rozbrzmiewały podczas ostatniego dziesięciolecia („Ko­ chamy rewolucyjną linię Przewodniczącego Mao", ..Myśl Mao Tse-Tunga karmi nas wszystkich ", itp.). Gdybym miał streścić w jednym zdaniu wrażenia, które wyniosłem z Chin, powiedziałbym: Chiny są nadal krajem wdzięku i posłuszeństwa; uprzejmości i szacunku; a także niemal całkowitego braku sceptycyzmu i indywidualnej inicjatywy.

STALIN, MAO I REWOLUCJA KULTURALNA

263

Zajmijmy się najpierw pańskim przeciwstawieniem naiwności i wyrafinowa­ nia. Historyczne aluzje do dynastii T’ang nie docierają do zwyklegoobywatela, a tylko do ludzi wykształconych i do urzędników. Prawdą jest jednak, że zostaną one trafnie zinterpretowane przez dość szerokie odłamy społeczeń­ stwa i że wyrafinowanie to wymaga^wyjaśnicnia. Wyjaśnienie to dostrzegam w prostym fakcie, że przykłady i opowieści, które Chińczycy czerpią ze swej historii w celu przekazania pewnych informacji o teraźniejszości, dotyczą cze­ goś odwiecznego: polityki. Polityka przybiera najróżnorodniejsze formy, lecz podstawa wszelkiej polityki - stosunek człowieka do człowieka i człowieka do władzy - jest czymś stałym. Umiejętność odczytywania znaków w naukach przeszłości wymaga nie więcej niż bystrości umysłu i jakiego takiego pojęcia o historii. Chińczycy posiadają jedno i drugie. Przede wszystkim jednak nie mogę zgodzić się Z panem w sprawie „naiwno­ ści". Jeśli mowa o relacji człowieka do technologii, to jest to kwestia zaledwie ostatnich dwustu lat i Chińczycy-z tysiąca powodów historycznych-pozostają o dwieście lat w tyle za Zachodem. Są tego w pełni świadomi i równie zdecydo­ wani doścignąć Zachód. Lec Kuan Ycw, premier Singapuru i jeden z najbardziej rozumnych przy­ wódców w święcie ekonomicznie zapóźnionym, powiedział całkiem jednozna­ cznie, że nie jest rzeczą rozsądną działać na własną rękę - wynajdować po raz drugi koło i ogień - zamiast sprowadzić obcych i nauczyć się od nich. Najpierw współpracować z nimi, a gdy się już przyswoi ich wiedzę i umiejętności, przejąć sprawy samemu. To właśnie próbują obecnie zrobić Chińczycy. Najpierw zamierzali oni uczyć się od specjalistów sowieckich, kiedy jednak w wyniku skłócenia Chin z Rosjanami sowiecka pomoc technologiczna została cofnięta, a z Zachodem nie mieli dostatecznie dobrych stosunków, musieli robić to sami. Musieli podkreślać, że polegają na samych sobie, co w pewnym stopniu czynią nadal. Po śmierci Mao, aresztowaniu Bandy Czworga i zakoń­ czeniu Rewolucji Kulturalnej Chińczycy zaczęli rozglądać się po świecie i zdali sobie sprawę, że Chiny pozostają jeszcze bardziej w tyle, niż przedtem. Zauwa­ żyli, że, mimo kryzysu gospodarki zachodniej, technologia zachodnia rozwija się w ogromnym tempie i podjęli próbę włączenia się do tego układu. Zacofa­ nie technologiczne Chin nosi, oczywiście, zewnętrzne cechy naiwności. Nie jest to jednak naiwność; jest to raczej ignorancja. Biznesmani zachodni potwier­ dziliby, że wprawdzie Chińczycy często niewiele wiedzą o aktualnie dostęp­ nych rodzajach technologii, kiedy jednak mają możliwość ocenienia technolo­ gii angielskiej czy niemieckiej, bardzo szybko zauważają różnice i dokonują trafnych wyborów. Mają duży talent do interesów i handlu - wiedzą, jak uzys­ kać możliwie najwięcej od firmy, z którą w końcu decydują się współpracować. Obecnie uznają oni, że jest rzeczą istotną, by każdy w Chinach był przekonany, że technologia zachodnia jest drogą prowadzącą do rozwoju, a tylko techniki, które stosują w tym celu, mogą sprawiać wrażenie bezkrytycznej gorliwości i naiwności. Proszę wyobrazić sobie naród chiński, 950 milionów ludzi, i porównać go do grupy surowych rekrutów na placu koszarowym. Co robi podczas pierwszych dni sierżant, który ma ich wyszkolić? Wykrzykuje swoje rozkazy prostym języ­ kiem, ponieważ ci młodzi ludzie nie wiedzą, co robić. Na-tym właśnie polega maoizm, jeśli zaniechać skomplikowanych wywodów: jest to zbiór prostych

264

RODERICK MacFARQUHAR

aforyzmów, które mają poprowadzić cały naród z kultury * chłopskiej w nowo­ czesność najkrótszą z możliwych dróg, i to właśnie robi dziś Tcng Hsiao-p’ing, stosując wiele spośród metod Mao. Stalinizm jako telegraficzny skrót dla modernizacji to koncepcja dość popu­ larna w badaniach sowietologicznych. Pan dodaje do tego maoizm jako inne skrótowe określenie modernizacji w chińskim stylu. Tak - stalinizm i maoizm odpowiadają jeszcze jednej cesze psychiki narodo­ wej. Rosjanie są narodem bardzo niezdyscyplinowanym, niczorganizowanym i leniwym. Jeśli więc. Stalin chciał, by coś zostało zrobione, mówił po prostu: zrobisz to albo zginiesz. Nie chcę usprawiedliwiać okropności, które z woli Sta­ lina stały się udziałem narodu rosyjskiego, lecz Stalin wiedział, że nad chłop­ stwem rosyjskim można zapanować tylko za pomocą brutalnej siły. Chińczycy natomiast są spadkobiercami tysiącleci zorganizowanej, wysoce zdyscyplino­ wanej cywilizacji. jeśli więc Mao chciał, by coś zostało zrobione, mógł działać za pomocą perswazji, chociaż, jak już mówiłem, niektóre argumenty trzeba było uprościć tak, by stały się zrozumiałe dla chłopów. Jedyna rzecz, której musial dokonać, polegała na przekonaniu ludzi, że cywilizacja, którą zaprowa­ dza, jest słuszna. Chińczyk, który by dziś chciał porównać maoizm z tradycyjnym społeczeń­ stwem chińskim, uświadomiłby sobie, że w obu istnieje najwyższy władca, że rdzeń obydwu stanowi uniwersalna doktryna, uzasadniająca pogląd na świat, którego uznania się od niego oczekuje, i że do interpretowania tej doktryny powołana jest elita - konfuejańscy mandaryni lub komunistyczna kadra—któ­ rej prawo do władz) * polega na znajomości tej doktryny. Chińczycy zostali więc przygotowani przez swą cywilizację do przyjęcia maoizmu w* sensie, w którym Rosjanie nie byli gotowi na przyjęcie stalinizmu. Perspektywą, która najbar­ dziej przeraża Rosjan, mc jest to, że pewnego dnia Chińczycy wyprzedzą ich pod względem technologicznym, lecz to. że owe umiejętności organizacyjne i zdyscyplinowana spójność narodu chińskiego pewnegoninia zdominują ich pod względem politycznym i cywilizacyjnym. Rosjanie mają głęboko zakorzeniony, historyczny strach przed żółtą rasą nie tylko przed Chińczykami - mając ciągle w pamięci klęskę w* wojnie z Japo­ nią w 1905 roku. Byłem w Rosji w 1959 roku i pamiętam rozmowę z pewnym rosyjskim inte­ lektualistą o ekscesach kampanii Wielkiego Skoku w Chinach. „Wic pan”, powiedział mi, „czytałem ostatnio w gazetach, że w pewnym mieście chińskim dziesiątko czy setki tysięcy ludzi wyszło na ulice waląc w instrumenty perku­ syjne i zabiło wszystkie wróble, wszystkie myszy i wszystkie inne zwierzęta. które uznano za szkodniki. Mogę sobie wyobrazić, że potrafiliby to równic łatwo zrobić z nami'” Było to powiedziane jeszcze zanim Rosjanie poróżnili się z Chińczykami. Larwo sobie wyobrazić, co czuli oni dc Chińczyków po Rewo­ lucji Kulturalnej. Rosjanie żywią traumatyczny lęk przed Chińczykami. Wschód kojarzy im się tylko z tenorem - ze strony Mongołów, Tatarów, Japończyków czy Chińczy­ ków. Obecnie ten lęk przed Chińczykami jest rym większy, że ci ostatni okazali się znakomicie zdyscyplinowanym narodem, który się modernizuje i może z czasem ich przewyższyć. Przed Rosją znalazłyby się wiedy dwie żółte rasy: Japonia i Chiny.

STALIN, MAO l REWOLUCJA KULTURALNA

265

Profo or Peter Wiłeś powiedział kiedyś błyskotliwie: wiek XVIH by' Wic * kicin Francuskim, XIX-Wiekiem Brytyjskim, wiek XX jest Wiekiem. Anr.ry’’.n, -C-f; -.1 iern Chińskim. Nie ma Sowieckiego Wieka-i to właśnie niepokoi Rosjan. W1980 roku, po Afganistanie, Jemenie. Etiopii itd., wydaje się to trochę mniej pewne niż jeszcze parę lat temu. V, i:i!dni stopniu uzasadniona jest obawa Rosjan, że Chiny wkońcu, przc.y.igni Zwitek Sowiecki pod względem rozwoju przemysłowego i technologii? -y mi-: ,okizy. ewata przewidywania tych, którzy zaledwie trzydzieści Jat temu twierdzili, iż Japończykom brak ducha odkrywczości naukowej i żepozna fi:} cni co najwy. ćj kopiować technologię zachodnią. Japonia jest obecnie óii ska prześcignięcia Rosji mc tylko pod względem wydajności, która w Japom jest od wielu lat wyższa, lecz także w dziedzinie globalnego produktu narodo­ wego, co jest dla Moskwyperspektywą bardzo nieprzyjemną zważywszy fakt, że ludność Japonii liczy około KkJ milionów, podczas gdy ludność Związku Sowieckiego ponad250 millionów, a nadto-cojeszcze bardziej wymdwne -dc japończycy startowali z równie zacofanej gospodarki rolniczej i z grubsza w tym samym czasie, a nie dokony wali żadnych poświęceń tego rodzaju, których. stalinizm i forsowna industrializacja przysporzyły w Związku Sowieckim. Dziś mówi się o Chinach. jak niegdyś o Japonii, że naród, który nieprzeżył opoki Humanizmu, Odrodzenia. Reformacji i Oś^ecer.i :-, .o ijprawdopodob­ nej ni? potrafi oj . •;< sobie nowoczesnej nauki i technologii ~ będzie co .tajwyżej pasoży 'jwrd nauce i technologii zachodniej. Muszę przy tym powiedzieć, żc moje osobiste doświadczenia wyniesione z Chin potwierdzają tę tezę: duch wolnych badań, niezależnego myślenia i indywidualnej inicjatywy rzeczywiście w Chinach nie istnieje. Bez tego zaś- tak w każdym razie zwyklo się sądzić- nie można zbudowaćinnowacyjnej cywilizacji technologicznej. Wracając myślą do cywilizacji konfucjańskiej uświadamiamy sobie, żc wiele ważnych wynalazków - na przykład druk i proch strzelniczy - a także pewne drobniejsze odkrycia pochodź? właśnie ze wschodu lub dokonane zostały na wschodzie i na zachodzie równocześnie, acz niezależnie. Powody, dla których Chińczycy nic przeszli przełomu technologicznego porównywalnego z nasz? Rewolucją Przemysłową, wiążą się, po pierwsze, z rodzajem społeczeństwa, które zdecydowali się stworzyć - społeczeństwa, w którym stosunki między człowiekiem a cywilizacją agrarną były znacznie bardziej zadowalające niż te, które nam udało się zaprowadzić, jednostka miała więc tam znacznie mniej powodów do niezadowolenia ze swego losu niżu nas. Po drugie, nauka została w mentalności chińskiej zmieszana z taoizmem, czy też z tymi jego aspektami, które wiążą się z rodzajem alchemii. Nabrała w związku z tym wielce niepożą­ danych konotacji i była oficjalnie źle widziana. Po trzecie, należy zdawać sobie sprawę z różnicy (na którą i pan zwrócił uwagę) między konfucjanizmem i początkami nowoczesnej cywilizacji zachodniej. Reformacja kładła nacisk na jednostkę i jej dążenie do własnego zbawienia. Stwarzało to sprzyjające wa­ runki filozoficzne dla indywidualnej inicjatywy, dla ciekawości poznawczej i racjonalnych dociekań. W przypadku Chin istotna była relacja człowieka do najbliższej mu grupy społecznej oraz relacja tej grupy do szerszej grupy społe­ cznej. Innymi słowy, istniała zachęta do stabilności, a w istocie rzeczy do bez­ ruchu . Ten obraz społeczny nadal dominuje w Chinach, choć formy konfucjań-

266

RODERICK MacFARQUIIAR

skic mają dziś wyraźny nalot komunistyczny. W tym sensie zgadzam się z panem, że w Chinach brak jest warunków społecznych i intelektualnych sprzy­ jających indywidualnym poczynaniom i odkryciom. Jednakże, co bardzo ważne, wydaje mi się. że inicjatywa i innowacja indywi­ dualna me będzie istotna w erze postindustrialnej. O ile Rewolucja Przemysło­ wa wymagała pewnej liczby przełomowych odkryć, przy czym te wielkie odkry­ cia mogły być dokonane tylko w społeczeństwie, którego filozoficzną podsta­ wę stanowił duch protestanckiego kapitalizmu, o tyle rozwój masowego społe­ czeństwa industrialnego jest sprawą zbiorową, w której obecnie przejawiają mistrzostwo Japończycy, a w przyszłości, jak sądzę, dokonają tego Chińczycy. Czy jednak rnożna pominąć istotną fazę badań i odkryć? Wżyciu akademic­ kim truizmem jest, że nie można być dobrym nauczycielem, jeśli się nie jest także dobrym badaczem. Czy w przypadku całych społeczeństw jest inaczej? Nawet Związek Sowiecki. który w porównaniu z Chinami stanowi twórczą spo­ łeczność. ma duże trudności w przyswojeniu sobie i upowszechnieniu zaawan­ sowanej technologii, którą w okresie ostatnich lat kupił od Zachodu. A prze­ konaliśmy się także, ku naszemu przykremu rozczarowaniu, jakie były skutki pospiesznego transferu technologii do Iranu. Jednym z osiągnięć Chin, które należy przypisać Mao, Rewolucji Kultural­ nej. a jeszcze przedtem Wielkiemu Skokowi, jest nacisk na potrzebę ..chodze­ nia mocno po ziemi” - nacisk me tylko na wielki przemysł, lecz także na prze­ mysł lokalny, na małą technologię, małe piece hutnicze - i na nieodzowność nauczenia każdego dziecka w komunie podstaw mechaniki i elektroniki. Parę lal temu podróżowałem po Chinach ze swym kolegą z parlamentu, obecnie ministrem armii, który jest doświadczonym inżynierem. Wyjaśnił mi on. że to, co robili Chińczycy w odwiedzanych przez nas komunach, polegało na uczula­ niu młodych ludzi na problemy nowoczesnego przemysłu. Przedmioty przez nich produkowane były robione bardzo niezdarnie i drogo, leęz młode pokole­ nie uczyło się w ten sposób rozwiązywania problemów przemysłowych Jadąc samochodem prowadzonym przez miejscowego kierowcę w Indiach. Chinach czy jakimś innym rozwijającym się kraju, zauważył pan zapewne, że kierowca wie. jak uruchomić motor i jak kierować pojazdem, nie potrafi nato­ miast dbać o silnik. Jedzie na najwyższym biegu, póki samochód nie trzęsie się tak. że prawie staje. Nie umie prowadzić delikatnie, brak mu bowiem wrażli­ wości na procesy mechaniczne. Jestem przekonany, że Japończycy zostali już na nie uwrażliwieni - każda farmerska rodzina w Japonii ma jeden lub dwa kolorowe telewizory, radia tranzystorowe, samochody i tak dalej W Chinach proces len potrwa dłużej. lecz i Chińczycy zmierzają w tym kierunku. Uwrażliwienie na pracę mechaniz­ mów jest jednak czymś całkiem różnym od posiadania inicjatywy naukowo-tcchnologicznegotypu, niezbędnej dla dokonywania innowacji naukowych. Gdyby pewąego dnia znowu stało się konieczne, by indywidualni uczeni podjęli samotne dociekania i dokonali nowych przełomowych odkryć, równie epokowych jak te, które wywołały Rewolucję Przemysłową, możliwe, że spo­ łeczeństwo. które powstaje w Chinach, a już powstało w Japonii, nic sprostało­ by temu zadaniu. Na razie jestem jednak skłonny sądzić, że zdolności organiza­ cyjne. które społeczeństwa konfucjańskie wykazywały w przeszłości i wyka­ zują nadal, są dokładnie tym, co jest potrzebne w masowym społeczeństwie industrialnym.

"•S?łŁtiN’„MAO I REWOLUCJA KULTURALNA

267

Jest to bardzo przekonująca analiza - czyjednak nic należałoby uwzględnić. zwłaszcza w świetle Iranu, obawy Toynbee^ego, że masowa'transplantacja technologii zachodniej może spowodować dezintegrację cywilizacji, którym technologia ta jest zaszczepiana? Cóż, weźmy poti uwagę islam. Jest to niewątpliwie to, czego obawia się wielu Arabów, nie mówiąc o ajatollachu Chomcinim; stąd powstanie islamskiego fundamentalizmu. W przypadku dalekowschodnich cywilizacji konfucjańskich zahamowania były słabsze. Porównywałem Południową Korcę i Iran - kraje rządzone przez prawicowych dyktatorów nastawionych na rozwój z grubsza biorąc w tym samym okresie - i stwierdziłem, że Korea rozwinęła bujną, bar­ dzo wydajną cywilizację przemysłową o szybko rosnących standardach życia, podczas gdy Iran szacha upad! i stworzył Chomeiniego, mimo że Jran ma wiel­ kie zasoby ropy naftowej, podczas gdy Korca nic ma w ogóle bogactw natural­ nych. Jak to wyjaśnić? Ti umączę to głównie faktem, że choć islam charaktery­ zuje się, podobnie jak inne stare społeczeństwa chłopskie, masowością i pew­ nym minimum indywidualizmu, odpowiadającego elementowi osobistego zbav ;cnh>, który istniej? w dirzc cijańsiwic, to jednak żadne spośród historycz­ nych społeczeństw Środkowego Wschodu, które przyjęły islam, nie zdołało poiąc/.yć: tych dwu elementów w jakiś rodzaj systemu, który dokonałby dzieła modernizacji. Na Dalekim Wschodzie natomiast modernizacja jest wprowadzana z przy­ czyn, o których była już mowa, i jeśli przyjrzeć się drodze, na której Tajwan. Południowa Korea, Singapurs Hongkong i Japonia - kraje o zasadniczo od­ miennych systemach - adaptowały się do nowoczesnej technologii, to widać, że także Chiny mają wielką szansę dokonania tego samego. Jeśli to wszystko prawda, to niebawem sytuacja może stać się alarmująca, uzasadniał pan bowiem dwie rzeczy: po pierwsze, że chińska konfucjańska cvw:H.:acja spełnia wszystkie warunki potrzebne do stworzenia wysoce zdyscyplino ■. -j oego spoleczcńst wa komunistycznego, i po drugie, że zmierza ona zdewdownnic ku modernizacji technologicznej i produkcji masowej. Społecznie spó:o,; i produkcyjnie wydajne komunistyczne Chiny o populacji liczącej 950 milionów mogą okazać się nie tylko groźbą dla Związku Sowieckiego, lecz także wyzwaniem dla całego Zachodu. O tak, i nazwałbym to wyzwaniem postkonfucjańskim. Oczywiście naiwnoś­ ci, byhroy sądzić. • modernizacja społeczeństw Dalekiego Wschodu będzie przebiegać bez żadnych wstrząsów. Wystarczy spojrzeć na Japonię, by zauwa­ żyć, że Japończycy przeżywają wielki kryzys tożsamości. Od lal w coraz to nowych książkach pojawia się pytanie: „Czym jest Japonia? Kim są Japończy­ cy?" ' tał: dalej. Pod wply.-.em gwałtownej modernizacji Japończycy nic wie­ dzą już, czy należą do Azji, czy do Zachodu, czy są społeczeństwem tradycyj­ nym. czy nowoczesnym. Powiedziałby pan zapewne, że usiłują się uporać z problemem Toynbec’-:go. Nic osłabia to jednak wyzwania, które rzucili świa•, osłabia :.’ż wyzwania, które w swoim czasie rzucą Chiny. Rosjanie mają powód do obaw. podsumow::t- . pan swój:, ocenę Rewolucji Kulturalnej (oczywiście w niu, w jakim je: to możliwe po zaledwie iizecb Jatach od tych wydarzeń)? } dziś, że byle to prawdziwa katastrofo, a niektórejej przejawy scharakteryzowali nmzet jako czysto faszystowskie. Prasa chińska

268

RODERICK MacFARQUHAR

przyznaje otwarcie. że w zen czy inny sposób ucierpiało z jej powodu 100 mi­ lionów ludzi, a wystarczy spędzić w Chinach kilka tygodni, by dojść do wnios­ ku. ze niemal nic ma tu rodziny, która uniknęłaby deportacji, aktów pobicia, aresztowania, publicznego upokorzenia czy wręcz utraty życia kogoś bliskiego. Zachód, a nawet same Chiny, dopiero zaczynają sobie zdawać sprawę z siły i skutków tego wielkiego wstrząsu. Podsumowałbym 10 jakoś tak: Mao dostrzegł rozległą problematique społe­ czeństwa postindustrialncgo, zanim Chiny stały się takim społeczeństwem, i próbował podjęć środki zaradcze, lecz wkrótce zdał sobie sprawę, żc jest to niewykonalne. Widział niebezpieczeństwa związane z wkraczaniem Chin na drogę nowoczesnego, zrutynizowanego, biurokratycznego społeczeństwa i pragnął zawrócić Chiny z tej drogi. Paradoksalne, że choć Mao miał rację są­ dząc. żc spraw y ludzkiego ducha i siły ludzkiej woli są w życiu społecznym ele­ mentem o zasadniczym znaczeniu, miał więc powody, by wywołać Rewolucję Kulturalną, to jednak rewolucja ta dowiodła, żc Marks miał rację twierdząc, iż nie można dokonać przeskoku w dziedzinie duchowej w sposób całkowicie nie­ zależny od rodzaju społeczeństwa i bazy ekonomicznej, z którymi jest się zwią­ zanym Mao chchl stwprzyć rodzaj ludzi odpowiadający zapewne Ameryce XXI wieku - społeczeństwa, którego sytuacja ekonomiczna jest w pełni zado walająca, a w którym niezadowalające są kulturalno-duchowe stosunki między ludźmi oraz między jednostką a społeczeństwem. Mao zaś miał do czynienia ze społeczeństwem. którego baza ekonomiczna była tak słaba, że ludzie musieli dokładać starań, by zapewnić sobie jedzenie i mieszkanie i zarobić trochę wię­ cej. aby zaspokoić swoje elementarne potrzeby. W tym znaczeniu Rewolucja Kulturalna wywołana została w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym cza­ sie. Trzeba jednak rozumieć i docenić to. czego próbował dokonać Mao. Czy zgodziłby się pan z tezą, że ludobójstwo dokonane w Kambodży przez Pol Pota i jego partyzantów było konsekwentną realizacją zasad sformuiowa nych przez Rewolucję Kulturalną?Moje argumenty na rzecz tej tezy są nastę­ pujące: po pierwsze. ludzie Pol Pota. podobnie jak uczestnicy Rewolucji Kuł-. turalnej. próbowali unicestwićprzeszłość pod hasłem ..biedni i będący niezapisaną kartą". Przeszłość można wymazać na dwa sposoby: przez przeprogramo­ wanie umysłów ludzkich bądź przez unicestwienie ludzi. Maoiścizadowalalisic na ogół zmienianiem myśli. Judzie Poł Pota bylizaś zabójcami. Leczjedni i dru­ dzy działali w imię zasady, że trzeba się rozprawić ze starym grzesznym Ada­ mem i stworzyć .Nowego Człowieka, człowieka socjalistycznego. Po wtóre, jedni i drudzy mieli też tę samą postawę wobecprzesz!ości materialnej; maoiści ograniczali się do unicestwiania starych zwyczajów-i symboli wpływów zachod­ nich. podczas gdy ludzie Pol Pota uznali, że ten sam ceł można osiągnąć szyb­ ciej, jeśli po prostu unicestwi się stolicę Kambodży i większośćjej populacji, a pozostałychprzy Żytnu Kambodżan zapędzi się za pomocą palek wstań równo­ ści z epoki kamienm j Z tego właśnie stanu, jaki z Rewolucji Kulturalnej, miał wyłonić się Nowy Człowiek z zaszczepioną w umyśle słuszną ideologią. Nie zgadzam Mę z pańską interpretacją. Dla Pol Pota szczególnie znamienny jest fakt, że źródła intektualne jego rewolucji są bardziej europejskie, zwłasz­ cza francuskie, niż konfucjańskic. Jego akty okrucieństwa wobec narodu Kam­ bodży przypominają najgorsze ekscesy rewolucji francuskiej. Przywódcom ówczesnym było wszystko jedno, ilu ludzi zlikwidują, póki byli przekonani, że

STALIN, MAO 1 REWOLUCJA KULTURALNA

269

służą urzeczywistnianiu upragnionego społeczeństwa. Maoiści natomiast powiadali: .Odziedziczyliśmy po naszych przodkach uformowane społeczeń­ stwo; chccmy je zmienić. Większość ludzi akceptuje tę zmianę. Trzeba ich w tym celu trochę uświadomić, trochę zachęcić, lecz ostatnią rzeczą, którą nale­ żałoby zrobić, byłoby zabijanie ludzi i zaczynanie od nowa". Mao od początku podkreślał, że trzeba unikać zabijania, gdy nie jest to konieczne. Nic był on kategorycznym przeciwnikiem egzekucji i, oczywiście, nic zalecał pacyfizmu. lecz nie był rzecznikiem likwidowania społeczeństwa i nic wzywał: „Uczyńmy Chiny tabula rasa i zacznijmy wszystko od początku". Nadto, Mao niszczył struktury, a nic ludzi jako ludzi... Czy jednał: w rękach takich ekstremistówjak Pol Pot hasło „niszczenia struk ■ tur ’’ nie oznacza lik widowania ludzi? Wjaki sposób można by przeobrazić for­ mujące się wedle zachodnich wzorów społeczeństwo, w prymitywnych warun­ kach Kambodży, bez zabijania tych, którzy je formują wedle owych wzorów? W rękach ekstremistów wszystko może stać się podstawą ludobójstwa. Czerwonogwardziści Mao, ekstremiści i nieckstremiści, mają również wiele zabójstw na sumieniu. Niszczenie struktur podczas Rewolucji Kulturalnej wyzwJiło w społeczeń­ stwie chińskim wiele napięć i wywołało walkę na śmierć i życie Stało się to w sposób niejako przypadkowy. Pol Pot natomiast miał, podobnie jak Hitler, drobiazgowo opracowany plan eksterminacji społeczeństwa. Eksterminacja była elementem ideologii. Zabijanie ludzi podczas Rewolucji Kulturalnej było zjawiskiem o niewielkich rozmiarach w stosunku do wielkości populacji, pod­ czas gdy w wypadku Pol Pola było to zjawisko o przerażającej skali - objęło 30 procent populacji. W Chinach ofiary w ludziach były na ogól wynikiem dzikich starć między rywalizującymi bandami Czerwonej Gwardii. Bandzie Czworga przypisywano podczas procesu odpowiedzialność za śmierć kilku poprzednich przywódców' Chin, przy czym często dlatego, że warunki, w jakich się znaleźli. nie odpowiadały wymogom ich zdrowia. Nie było jednak nigdy odgórnie stero­ wanej polityki masowych egzekucji. W Kambodży istniała taka polityka. Nie zostałem przez pana całkowicie przekonany. Pierwsza dyrektywa Mao dla bojowników Rewolucji Kulturalnej głosiła, żer.' wystarczy przejąćistnie­ jącą machinę państwową, trzeba ją „kompletnie zdruzgotać” razem z ludźmi. zaangażowanym: w jej funkcjonowaniu. Potem wielką rolę odegrała Cziang Cz'ingza pośrednictwem jednego z typowych artykułów wstępnych w "Dzien­ niku Ludowym * (napisanym prawdopodobnie na jej własne lub Mao polece­ nie), w którym mówiło się bojownikom Rewolucji Kulturalnej: ..Zdobywanie władzyjest procesem bolesnym. Lecz walkę tę trzeba prowadzić i wymaga ona dobywania bagnetu i przelewania krwi”. Warto tu też przypomnieć złowiesz­ czą zasadę ruchu Pięciu Rodzajów Czernieni fhung wu lei), która ograniczała członkostwo Czerwonej Gwardii do synów i córek robotników, ubogich chło­ pów, ofiar rewolucji, kadrowych działaczy rewolucji i rewolucyjnych żołnie­ rzy; była to pewna forma stwierdzenia, żc rewolucja komunistyczna również zakłada zasadę predestynacji genetycznej. Z czasem dyrektywy' takie i zasady docierały do „szerokich mas” i stawały się tu prostymi rozkazami: „rozbijaj”, „zabijaj”, „likwiduj”. Nadal więc jestem zdania, że masakry Pol Pora różniły się od aktów przemocy, które miały miejsce podczas Rewolucji Kulturalnej. tylko pod względem skali, a nie rodzaju.

270

RODERICK MacFARQUHAR

Ruch Pięciu Rodzajów Czerwieni by! niewątpliwie faszystowskim odchy­ leniem w tym znaczeniu, że Banda Czworga istotnie odstąpiła od oryginal­ nych idei Mao dotyczących Rewolucji Kulturalnej. Proszę pamiętać, że Ban­ da Czworga nie miała społecznego poparcia: znajdowali się oni niejako w sytuacji Stalina: musieii czegoś dowieść, nic mieli bowiem naturalnego tytu­ łu do władzy: musieii stworzyć rodzaj solidarności, którego dotąd nie było, tworzyli go więc wśród tych ludzi, którzy byli niezadowoleni z istniejącej formy społeczeństwa i swojej w nim pozycji. Lecz sam Mao nie miał problemu legi­ tymizacji i nic głosił faszystowskich idei tego typu jak ruch Pięciu Rodzajów Czerwieni. Obecna sytuacja polityczna w Chinach wydajc mi się bardzo pomyślna pod tym względem. iż Teng głosi, że wszystko to należy już do przeszłości, a outąd będzie się oceniać ludzi nie na podstawie ich pochodzenia i czynów ich rodzi­ ców. lecz wyłącznie na podstawie indywidualnych zasług, przy czym stworzy się w Chinach system praw gwarantujący ludziom ich uprawnienia. Teng Hsiao-p’mg świadomie wysyła dziś za granicę wielu przedstawicieli kadr średniego szczebla oraz kadry technologicznej (oprócz dygnitarzy) nie tylko dlatego, iż uważa, że powinni oni wiernie przyswoić sobie zachodnią tech­ nologię, i nie dlatego.-by sądził, że po rygorach okresu Rewolucji Kulturalnej zasługują oni na wytchnienie, lecz po to, aby jak najszerzej otworzy i im umy­ sły, tak by nigdy już Chiny nie padly ofiarą kultu jednostki i nic uległy faszys­ towskim ideom. o których pan mówił. Sądzę. że można zbudować społeczeństwo, w którym pan i ja zapewne nie czulibyśmy się zbyt dobrze, lecz które stanowi pewną całość mocno spojoną relacjami międzyludzkimi.! choć swoboda jednostki jest w nim znaczni. dziej ograniczona niż w ’ Vielkiej Brytanii czy • Ameryce, to jednak ; • st to spo­ łeczeństwo z gruntu pokojowe, dbające o doskonalenie i wzbogacanie sv; cii obywateli i nie zmierzające do destrukcji wartości ludzkich ani do m-rzucarr.' obcym narodom imperialistycznych rządów. Myślą, żc spolcczeócswo u?o rodzaju jest możliwe Czy jednak nie jest to postawa nieco protekcjonalna? Czy to. co mn ■i. nie sprowadza się w istocie do twierdzenia, że „komunizm kon facja:'. i ;. . zapewne nic dość dobry dla pana i dla mnie, lecz dostatecznie . . i. ■ czyka. któremu będzie w nim lepiej niż przedtem? A poza tym -czy nie mamy tu do czynienia z czym i co można by dromem „utopia gdzie indziej i dla innych ludzi"? którzy ś dziw­ nie. co nie będzie całkiem zgodne z tym. czego uczysz się tu, w szkole, nie mów im tego - po pierwsze dlatego, że rodzice najprawdpodobniej nie zechcą cię słuchać, a po wtóre - ponieważ mogą nawet sprawić ci porządne lanie za to. że ich krytykujesz. Więc im nic nie mów - przyjdź do partii. Partia ma sposoby, by pomóc twoim rodzicom, zanim będzie za późno. Partia poczyni konieczne kroki, aby im pomóc. Bo jeśli sprawy zajdą za daleko, partia będzie zmuszona wysiać ich do obozu w celu reedukacji. A ty na pewno nie chcesz, aby tak się stało, prawda? My chcemy, by każda poprawa była absolutnie dobrowolna, a ty możesz pomóc swoim rodzicom, mówiąc partii o wszystkim, co ci się w domu wyda podejrzane”. 1 dzieci chińskie robią to, co partia każę im robić, przekonane, żc „pomaga­ ją” swoim rodzicom... Niech mi pan wierzy, Stalin był w porównaniu z tym ministrantem. W Chinach się nie „denuncjuje", nie „szpieguje": w Chinach się „pomaga" swoim rodzicom i rządowi! Jeśli usłyszy się w Chinach słowo „pomoc”, nie trzeba zadawać żadnych pytań, tylko uciekać. Z tego, co mi pan dotęd powiedział, skłonny jestem wysnuć wniosek, że pobyt w więzieniu chińskim jest pobytem w więzieniu wewnątrz więzienia, i zaczynam się zastanawiać, które z tych dwu więzień jest bardziej przykre. Ma pan całkowitą rację. Był okres, gdy warunki więzienne - a zwłaszcza głód w więzieniach - były tak ciężkie, że wielu z moich „kolegów szkolnych" chciało uciekać, nie zdając sobie sprawy z tego, co czeka ich na zewmątrz. Byli oni w stanie desperacji. Otóż pewnego dnia zaprowadzono dużą grupę więź­ niów pod główną bramę. Strażnik kazał wartownikom opuścić wieże strażnicze i na oścież otworzyć bramy. „Chcę wam to ułatwić”, powiedział do więźniów. „Wolę, żebyście nie ucie­ kali wspinając się po murach - bo, po pierwsze, wartownicy mogliby was za-

UZDRAWIANIE MYŚLI W CHIŃSKIM WIĘZIENIU

299

strzelić, po drugie, moglibyście spaść i połamać nogi, a po trzecie, przewody wysokiego napięcia mogłyby porazić was prądem. Macie więc otwarte bramy. Wartownicy są na dole; każdy, kto chce iść do domu, może opuścić więzienie. Więc ci, którzy chcą, niech idą! Nie chcę, żebyście robili to potajemnie, żywiąc wywrotowe myśli i popełniając przestępstwo. Obróciłoby to wniwecz waszą reedukację. Idźcie zatem, jeśli chcecie!” Na twarzach wielu z nas pojawił się wyraz konsternacji i wahania. O co mu chodzi? Czy tak można? Strażnik zauważył nasze zmieszanie: „Czy moja obe­ cność wprawia was w zakłopotanie? W porządku - wracam do swego biura, możecie więc robić, co chcecie, ja nie będę tego widział”, i zaczął odchodzić w tym kierunku. Niektórzy więźniowie żaczęli pozbywać się wątpliwości. Dlaczego nie sko­ rzystać z okazji? Nie widać ani jednego wartownika. Co mamy do stracenia? Co prawda, nie mamy dokumentów zwolnieniowych, ale najgorsze, co może nas spotkać, to ponowne aresztowanie i powrót tutaj. Więc kilku zaczęło iść w stronę bramy. Wtedy właśnie strażnik zawrócił i powiedział: „Nawiasem mówiąc, zapomniałem wam powiedzieć© jednym dro­ biazgu: my będziemy jeść posiłek dziś wieczorem”. Nikt nie wyszedł. Każdy zdał sobie sprawę, że w więzieniu dostanie coś do jedzenia tego wieczoru, a także następnego dnia i potem. A na zewnątrz? Za­ łóżmy, że zdoła dotrzeć do rodziny; co może zrobić dla niego jego matka? Nie ma dla niego kartek żywnościowych, on nie ma dokumentów zezwalających na pozostawanie z rodziną, sprowadzi na nich wszystkich nieszczęście. Matka czy żona będzie pierwszą osobą, która zadcnuncjuje go przed policją. Będąc więźniem w Chinach przebywa się w małym więzieniu położonym na terenie dużo większego, w tym małym jednak ma się w każdym razie zapewnio­ ne trzy posiłki dziennie, w dużym natomiast nie można liczyć nawet na jeden. Ludzie zrozpaczeni nie myślą, oczywiście, o tym wszystkim. Chcą przede wszystkim wydostać się stamtąd, a potem zająć się problemami, które się poja­ wią. Mieliśmy szczęście, że strażnik Yen nas ostrzegł. A proszę zwrócić uwagę, jak dyplomatycznie to zrobił! Nie powiedział: „Zastanówcie się, chłopcy, prze­ cież nic na długo stąd odejdziecie, bo wasze rodziny będą pierwszymi osobami, które na was doniosą i wyślą was z powrotem”. Nic powiedział tego, ponieważ obudziłoby to w nas gorzkie myśli na temat naszych rodzin, a nie był to cel re­ edukacji. Powiedział tylko: będziemy jeść posiłek dziś wieczorem”, pozo­ stawiając resztę naszej własnej kalkulacji; i nie zawiódł się. Jak przedstawiają się dziś warunki w więzieniach w porównaniu z tymi, które pan zna z własnego doświadczenia? Łagodnie mówiąc, źle. Kiedy ja byłem więźniem, władze bardzo dbały o to, by premiować ciężką pracę i zabiegały o nią - jak mógł pan wywnioskować z naszej dzisiejszej rozmowy - w bardzo zręczny sposób. Na przykład, gdy przy­ gotowywałem w ośrodku przesłuchań swoje przyznanie się do winy, zadano mi pewnego dnia parę dziwnych pytań, których sens zrozumiałem dopiero znacz­ nie później. „Bao”, powiedział mój strażnik, „jak sądzisz, dlaczego tu jesteś?” „Ponieważ umieściła mnie tutaj policja”, odpowiedziałem. „Ale kto naprawdę cię tu przyprowadził?” „Policja”, powtórzyłem.

300

BAO RUO-WANG (JEAN PASQUALINI)

„Ale policja nic przyprowadza tu wszystkich - a przyprowadziła właśnie cie­ bie. Jestem ciekaw, dlaczego? * ’ ..Cóż. przypuszczam, że policja działała na rozkaz z góry”. „Czy wiesz, kto naprawdę to zrobił? Powiem ci: ludzie, których uważasz za swych najlepszych przyjaciół, ludzie, z którymi pracowałeś, ludzie, którzy cię uczyli - to właśnie oni, krok po kroku, zgotowali ci ten dzień”. Powiedziawszy to, wyciągnął grubą teczkę. „Spójrz na to”, rzeki, „to nasze materiały sprawy przeciwko tobie: donosy złożone przez twoich przyjaciół. kolegów z pracy, nauczycieli, krewnych, sprzedawców sklepowych, których znałeś-jest ich wielu To oni zaprowadzili cię tutaj, nie policja i nie rząd. Jeśli więc chcesz kogoś nienawidzić, powinieneś nienawidzić ich, nie nas”. Spojrzałem na te donosy; rzeczywiście - pisali je wszyscy moi przyjaciele, informując władze, że jestem kontrrewolucjonistą, szpiegiem, sabotażystą, wrogiem ludu i tak dalej. O rozmaitych aspektach tej sprawy już panu mówi­ łem. W tej chwali chcę zwrócoć uwagę na słowa strażnika: „powinieneś niena­ widzić ich, nie nas”. Dlaczego to powiedział? Ponieważ Chińczycy są przedstawicielami wyrafinowanej, starej cywilizacji; zdają sobie sprawę z tego, że gdy prześle się człowieka z ośrodka przesłuchań do obozu, a będzie on żywił urazę do władz, to nie będzie dobrze pracował. Tak więc słowa strażnika „powinieneś nienawidzić ich, nie nas” miały służyć zdjęciu mojej nienawiści z władz i skoncentrow-aniu jej na przyjaciołach, któ­ rzy mnie zdradzili. Proszę zwrócić uwagę na psychologiczną finezję tego posu­ nięcia, tak różnego od prymitywnych metod, które stosowali Rosjanie w cza­ sach Stalina. Czy ostatnimi czasy to-wyrafinowanie zanika? Tak. Znów bije się więźniów, nawet torturuje i głodzi. Znikli nieprzekupni strażnicy. Chcąc napisać list, dostać żywność lub ciepłą odzież, trzeba dać w łapę przywódcom cel i strażnikom. Warunki w więzieniach są znów takie, jak za czasów dawnej władzy. Czym pan to tłumaczy? Podczas Rewolucji Kulturalnej wszystko w Chinach uległo dezintegracji, łącznie z wiarą i uczciwością tych, którzy byli dawniej autentycznymi wyznaw­ cami komunizmu. A zwykłych ludzi zbyt wiele razy wystrychnięto na dudka. Nie można ich znowoi pozyskać. Pan wyraźnie traktuje czasy Mao przed Rewolucję Kulturalną jako szczy­ towy punkt w' najnowszej historii Chin - mimo tego, co sam pan przeżył, a może właśnie dlatego? Istotnie, tak myślę. Mao popełnił wiele zbrodni i błędów w okresie swej wła­ dzy. Był despotą izolującym się od mas. lecz dal ludowa chińskiemu dwie rze­ czy: godność ludzką i wybujałe poczucie dumy narodowej. Wydźwignął lud chiński nie tylko z ludzkiej niedoli, lecz także z niedoli społecznej. Chiny są dziś potężne. Nie wolno jednak mieć złudzeń co do jednego: Chiny są i pozostaną w prze­ widywalnej przyszłości państwem totalitarnym. A komuniści chińscy zrobią wszystko, by' osiągnąć postawione sobie cele: będą odkręcać śrubę i przykręcać ją znowu; jeśli sytuacja będzie tego wymagać, pójdą na kompromis lub wrócą do ortodoksji; będą uśmiechać się lub stosować przymus; bić ludzi lub prać im mózgi, a ogólnie mówiąc - użyją każdej marchewki i każdego kija, jakie

UZDRAWIANIE MYŚLI W CHIŃSKIM WIĘZIENIU

301

mają w swym niemałym repertuarze. Cel pozostanie zawsze ten sam, niezależ­ nie od tego, jak dalece przyzwoity będzie strażnik Czou w ośrodku tumzytDwym, czy ile życzliwości i uczciwości wykaże w postępowaniu z ludźmi ten czy inny funkcjonariusz partyjny. Jedyną realnością, która liczy się w ChmadM * ostatecznym rachunku, są wieże strażnicze i karabiny maszynowe.

George F. Kennan OD POWSTRZYMYWANIA DO POWSTRZYMYWANIA SAMEGO SIEBIE Czy Ameryka jest sukcesem? George URBAN: W pańskich Memoirs uderza częste występowanie pew­ nych bliskoznacznych słów i zwrotów. Wszystkie one dotyczą pańskiego osobi­ stego cierpienia związanego ze świadomością, że światem, zwłaszcza światem współczesnym, rządzi krótkowzroczność, ignorancja i szaleństwo; wyrażają przy tym pańskie uczucie samotności i bezradności w obliczu ogromu zła, któ­ rego, zdaniem pana, można by uniknąć. Jest pan „całkowicie bezsilny... całko­ wicie bezradny... w czarnej rozpaczy'... przerażony... osamotniony... bezgra­ nicznie samotny... skazany na samotność... głęboko przygnębiony... bezbron­ ny". Ma pan „przeczucie katastrofy”; zgłasza pan „przykre zarzuty”; czuje się pan „ wtrącony” wjakieś „nieznośne położenie między dwoma światami”; i nie może pan oprzeć się poczuciu „ogromu odpowiedzialności, której nie potra­ fimy sprostać”. Cży wyrażenia te są oznaką pesymizmu historyka jako efektu badań nad sprawami ludzkimi? Czy też może przedstawiają one osobisty dylemat history­ ka i zarazem dyplomaty, którego wiedza naukowa podpowiada, co powinno się zrobić w określonych sytuacjach, a który nie jest wstanie wprowadzić w czyn swych przekonań po prostu dlatego, że kondycja ludzka jest nieodpowiednia pamięć, która bywa albo zbyt krótka, albo zbyt daleko sięgająca, by możliwe było racjonalne rozwiązywanie krytycznych problemów; analogie, które są użyteczne iv jednej sytuacji, lecz zwodnicze w innej; perspektywy, które są w łaściwe dla pewnych problemów wewnętrznych USA, lecz niebezpiecznie nieodpowiednie w zastosowaniu do Związku Sowieckiego czy do Japonii; biu­ rokracja, która jest zbyt ociężała i niedouczona, by rozumieć, co się dzieje, i politycy grzęznący w prymitywnym a pewnym siebie prowincjonalizmie. George F. KENNAN: Słowo ..samotność" pojawia się w moich Memoirs głównie w związku z moją dawną pracą w służbie zagranicznej. Odnosi się ono tylko do osamotnienia, które odczuwałem w środowisku rządowym - do faktu, że moje poglądy i koncepcje nie znajdowały uznania w Departamencie Stanu, jeśli zaś były podzielane, to przez ludzi, którzy nie chcieli się do tego przyznać. Nigdy natomiast nie czułem się samotny w życiu osobistym-mam pełną ciepła rodzinę, dzieci, wnuczęta i przyjaciół, w tej dziedzinie więc nie uważam siebie za człowieka osamotnionego. Czuję się jednak samotny intelektualnie, ponie­ waż szedłem własną drogą i nie zdobyłem wielu naśladowców. Niektórzy z

OD POWSTRZYMYWANIA...

303

moich przyjaciół kwestionowaliby to mówiąc: „Wszak odniosłeś ogromny suk­ ces jako wykładowca i pisarz. Setki tysięcy młodych ludzi w Stanach Zjedno­ czonych czytało twoje książki i darzy cię szacunkiem. Wywarłeś na nich głę­ boki wpływ”. Jest w tym zapewne trochę prawdy, nie zauważam jednak świadectw wpływu tego, co pisałem lub mówiłem, u nikogo z przedstawicieli amerykańskiej prasy czy młodego pokolenia; z pewnością u nikogo z naszego rządu, a tym bardziej z innych rządów. Establishment w Stanach Zjednoczonych uważał mnie zawsze za dziwaka, i istotnie jestem dziwnym połączeniem reakcjonisty i libe­ rała. W tym filozoficznym sensie rzeczywiście uważam siebie za człowieka samotnego. Prawdą jest przy tym, że moja postawa wobec tego, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych i*w zachodniej cywilizacji, do której należę, jest pełna niepokoju i głęboko pesymistyczna. Dotyczy to jednak postawy filozoficznej, nie zaś sposobu życia, jaki prowa­ dzę. W swojej codziennej działalności robię rzeczy, które uważam za pożytecz­ ne, i czerpię z tego wiele satysfakcji; nie widzę jednak celu tego wszystkiego. Robię to, co robię, kierując się raczej wiarą niż kalkulacją, że służy to jakiemuś większemu celowi. Wydaje mi się, że głównym źródłem pańskiego pesymizmu jest dezinte­ gracja naszego tradycyjnego porządku, sięgająca, jak sądzę, XVIII wieku. Składa się na nią industrializacja; urbanizacja społeczeństw agrarnych; zdewa­ stowanie przyrody; degradacja poczucia smaku; a także spłycenie, w końcu zaś zniknięcie religii jako doświadczenia społecznego. Znamienna jest pańska uwaga o „uczuciu niewygody, którego przysparza mi mój status człowieka XX wieku Mówi pan także, że ,.od wielu lat istotę mojej filozofii politycznej wy­ rażają słowa Gibbona: ‘IV warunkach rządów demokratycznych obywatele ko­ rzystają z darów suwerenności; lecz dary te zostaną najpierw nadużyte, później zaś zaprzepaszczone, jeśli będzie nimi dysponować ociężałe pospólstwo../” Jestem Amerykaninem, i podobnie jak my wszyscy, zwłaszcza zaś ci z nas, którzy urodzili się wtedy, gdy ja się urodziłem i wychowywałem - przed pierw­ szą wojną światówą - wyrastałem w wierze w amerykańską cywilizację, w prze­ konaniu, że eksperyment amerykański był pozytywnym zjawiskiem w historii ludzkości, że dobrze się stało, iż Stany Zjednoczone powstały i rozwijały się tak, jak się rozwijały. Dziś widzę, że wszystkie te założenia rozpadają się. Nie sądzę, by cywilizacja Stanów Zjednoczonych z ostatnich 40-50 lat była sukce­ sem cywilizacyjnym; myślę, że nasz system polityczny jest nieadekwatny do potrzeb epoki, w której żyjemy; że ten kraj nie zdoła oprzeć się błędom, któ­ rych skutki będą tragiczne a dalekosiężne. I nie jest, oczywiście, łatwo żyć z tym wszystkim. Czy nie jest to szczególnie trudne dla człowieka przywiązanego do tradycji, zgodnie z którą na przedstawicielu służby zagranicznej dąży obowiązek repre­ zentowania nie tylko interesów, lecz także charakteru swego kraju? Nigdy nie wstydziłem się swego kraju porównując go z innymi; nie podzie­ lam pod tym względem postawy, którą można zaobserwować w prasie amery­ kańskiej oraz u znacznej części liberalnej i radykalnej młodzieży, nie sądzę bowiem, abyśmy byli gorsi od innych. Martwi mnie nie tyle to, co ten kraj czyni innym, nie czyni bowiem nic szczególnie złego, ile raczej to, co czyni samemu sobie. To właśnie przyprawia mnie o uczucie głębokiego smutku.

304

GEORGE F. KENNAN

Nic odnoszę wrażenia, by w Stanach Zjednoczonych świadomość autodestrukcji kraju była dostatecznie szeroka - nic odnajdują jej śladów w prasie, w życiu politycznym, a nawet w życiu akademickim. Wielu ludzi w tym kraju ma takie czy inne zic przeczucia, lecz bardzo niewielu zdaje sobie sprawę z rozmia­ rów nicadekwatności. która cechuje nie tylko nasze tradycyjne instytucje, lecz także nasze nawyki myślowe i założenia. Przejdą od razu do głównej konkluzji: im jestem starszy i w im większym stopniu zagłębiam się w dzieje minionych stuleci w Europie i w Stanach Zjed­ noczonych, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że sama rewolucja przemysłowa była źródłem chaosu i niepowodzeń ery współczesnej. Nic chcę, oczywiście, powiedzieć, że nie powinno było dojść do wynalazków technicz­ nych w pierwszych dekadach XIX wieku, lecz że rewolucja techniczna nie powinna była przebiegać w sposób niekontrolowany, że każde udoskonalenie techniczne należało starannie zbadać, uwzględniając jego całościowy wpływ na społeczeństwo. Nie mam pretensji do naszych przodków: byli oni dziećmi swego czasu. podzielali jego naukowy optymizm i nie mogli przewidzieć konse­ kwencji własnych poczynań. Twierdzę jedynie, że nic widać sposobu rozwiąza­ nia problemów nowoczesnej cywilizacji w ramach naszego wysoce zurbanizo­ wanego społeczeństwa industrialnego. Społeczeństwo to nosi w sobie zalążki własnych koszmarów - powietrza, którym nic można oddychać, wody nie na­ dającej się do picia, głodu - i póki ludzie nie zdadzą sobie sprawy, że trzeba powrócić do prostszej formy życia, do znacznie mniejszej populacji, do społe­ czeństwa, w którym element rolniczy będzie miał znów dużą przewagę nad wielkomiejskim - póki świadomość ta nic stanie się powszechna i owocna w skutki - nie wiem, jak można by zaradzić kłopotom naszych czasów. W tym sensie jestem, jak sądzę, człowiekiem XVIII wieku i wyznają pogląd, że ci spośród naszych przodków, którzy byli rzeczywiście mocno zakorzenieni w XVIII stuleciu, mieli bardziej przekonując)’ system wartości i lepszy smak niż ci, którzy wyrośli ze społeczeństwa zrodzonego przez rewolucję przemysło­ wą. Mężowie stanu, nawet w Stanach Zjednoczonych, aż do końca XVIII wie­ ku zw iązani byli głównie z wsią - wywodzili się z warstwy właścicieli ziemskich i przenosili się do miast w określonych celach tylko na pewien czas. Sam Georgc Washington był człowiekiem tego rodzaju. Wydaje mi się, że jednym z dominujących elementów pańskiego tempera­ mentu intelektualnego jest motyw estetyczny. Jest pan głęboko poruszony każ­ dym przejawem brzydoty, złego smaku oraz (łączę te sprawy świadomie) braku szacunku dla tradycji. W swoich książkach bardzo często nawołuje pan do „zdania sobie sprawy, że jeśli chce się wydźwignąć wielkie masy ludzi ze stanu degradacji czy prostactwa, to jest rzeczą ważną, by pewni ludzie dostar­ czali wzorców dobry ch manier i dobrego smaku..." Zwróciła też moją uwagę dominująca rola wartości sielankowych w pańskiej estetyce, a także pańska wizja dobrego żyćia, prezentowana za pomocą swego rodzaju słownego żywe­ go obrazu idyllicznej przyrody z epoki pizedindustrialncj. A czy mylę się po­ dejrzewając. że wrażliwość, z jaką opisuje pan i wychwala prostotę sposobu bycia Rosjan, rzuca światło na źródła pańskiego przekonania, iż miał pan „Ro­ sję we krwi", że łączyło pana z nią „jakieś tajemnicze pokrewieństwo, którego sam nic umiałem sobie wyjaśnić"? Czy to uczucie pokrewieństwa nie miało w rzeczyw istości podłoża w pańskiej tęsknocie za XVIII stuleciem, którą mógł

OD POWSTRZYMYWANIA...

305

pan zaspokoić w Związku Sowieckim lat 50-tych po prostu obserwując życie przeciętnego Rosjanina? A oto - jeśli można zacytować pańskie Memoirs - George Kennan, ambasa­ dor Stanów Zjednoczonych w Związku Sowieckim, opisujący w ostatnim roku rządów Stalina (lipiec 1952) rosyjskie życie w prywatnych ogródkach działko­ wych na obrzeżach miasta Moskwy: Wszystko odbywa się w sposób nieformalny i poufały: słychać uderze­ nia młotków; pieją koguty, kozy szarpią się na uwięzi, bose kobiety energicznie okopują zagony ziemniaków, mali chłopcy baraszkują w niewielkich strumykach i stawach, całe rodziny zasiadają przy prostych drewnianych stolach ustawionych w ogródkach pod młodymi drzewami owocowymi. Wielka, dobra ziemia Matki Rosji, długo ignorowana na rzecz śmiesznych, przemysłowych fetyszy wczesnego okresu komuniz­ mu, zdajc się raz jeszcze roztaczać swe dobroczynne, matczyne depło nad człowiekiem, bydlęciem i roślinnością: i chyba tylko ambasador amerykański... jest wyraźnie izolowany, jakby oddzielony niewidzia­ lną barierą, od udziału w ogólnym dobrodziejstwie przyrody i wspól­ noty ludzkiej. Nie wierzę, by ludzie mogli żyć w sposób ich satysfakcjonujący pozostając z dala od przyrody. Wszyscy jesteśmy po części zwierzętami i dobrze nam robi świadomość pokrewieństwa z roślinnością i królestwem zwierząt. Żal mi dzieci wychowanych bez jakiegokolwiek kontaktu z.psami, końmi i świniami, gdyż życie w pobliżu zwierząt uczy nas czegoś o nas samych. Odpowiednio bliski kontakt z naturą jest, jak sądzę, jednym z ważnych źródeł zdrowia psychiczne­ go. Można to kwestionować, powiadając: „Ludzie żyjący na wsi bywają równie zwariowani jak inni. Mają przywary być może inne, ale nic mniej naganne". Trudno się z tym nie zgodzić. Co do mnie jednak, to nie przestanę tęsknić za życiem tego rodzaju Nie jestem człowiekiem miejskim i nie ufam środowisku wielkiego miasta, zwłasz­ cza współczesnego. Jest to przerażająco skażone środowisko: same tylko ścieki wielkich miast stają się światowym problemem. I nie sądzę, by ludzie stworzeni byli do życia w tak monstrualnych skupiskach. Oparte na kolei żelaznej metro­ polie XIX wieku - stary Londyn, Berlin, Edynburg czy Chicago - były cudow­ nymi miastami i są przedmiotem mojej nostalgii. Nie żywię natomiast takich uczuć do rozczłonkowanych i rozproszonych współczesnych miast w Stanach Zjednoczonych. Kolej żelazna z samej swej natury nakładała pewną dyscypli­ nę na skupiska ludzkie; pow-stające wokół jej stacji zdumiewająco twórcze koncentracje ludzi - XIX-czne miasta - wyłaniały się tam. gdzie wszystko - od stosunków handlowych do życia kulturalnego - działo się w bliskim sąsiedztwie jednego lub więcej naturalnych miejsc przyjazdów i odjazdów. Pojazd moto­ rowy zaprowadza dokładnie przeciwną dyscyplinę: rozbija on i dzieli rzeczy * redukuje całości do drobnych części i rozprasza je we wszystkich kierunkach. Wystarczy spojrzeć na Nowy Jork, który przed sześćdziesięciu laty był wspa­ niałym, pełnym uroku miastem; dziś w mieście tym nie można żyć w cywilizo­ wany sposób. Nie ma już właściwie w Ameryce wsi w społecznym sensie tego słowa. Wiel­ kie miasta przekazują swój charakter na zewnątrz za pomocą telewizji i samo­ chodów. Rozlewają się one niczym powolne potoki lawy, ogarniając wieś i

306

GEORGE F. KENNAN

zmieniając jej oblicze. Jest to zjawisko godne ubolewania i martwi mnie, że inne społeczeństwa wkraczają na tę samą drogę - albo pod komunistycznym sloganem zniesienia różnic między miastem a wsią, albo ood uniwersalnym hasłem modernizacji, popularnym zwłaszcza w Trzecim Swiecic. Jest to za­ mrażający' regres. Sytuacja w Wielkiej Bry tanii nieznacznie tylko różni się od sytuacji w Sta­ nach Zjednoczonych. W przeciwieństwie do większości krajów europejskich. Wielka Brytania nie ma warstwy chłopstwa, a stylem życia farmera brytyjskie­ go rządzą te same wartości, co ir przypadku Brytyjczyka żyjącego w mieście. Cechą swoistą sytuacji w Wielkiej Brytanii jest jednak, jak sądzę, to, że mimo rewolucji przemysłowej społeczeństwo brytyjskie nigdy w pełni nie przyjęło etosu kultury industrialnej w tym sensie, w jakim przyjęły go Niemcy i Stany Zjednoczone. Wartości brytyjskiej edukacji, literatury, sceny i ekranu są nie­ zgodne z kulturą industrialną. Słabe wyniki brytyjskiego przemysłu od 1945 roku są zapewne jednym z przejawów brytyjskich oporów wobec dyscypliny produkcji masowej i uniformizacji. Jeżeli, jak pan twierdzi, psychologia indu­ strializacji jest złem, to czy niezdolność do zarobienia na życie spowodowana tym. że nie przyswoiło się sobie w dostatecznymi stopniu etosu industrializacji, nie jest ziem również? Nie chcę idealizować wsi. W Anglii, podobnie jak w Ameryce, wieś była zawsze siedliskiem małostkowości i złośliwości. Jestem jednak przekonany, że społeczeństwo, w którym dominuje wieś, jest - mimo wszystkie swe wady społeczeństwem w sumie mocniejszym i zdrowszym niż to, w którym dominuje miasto. Niektóre z najlepszych dzieł nowoczesnej literatury zawdzięczamy ludziom, którzy pochodząc z prowincji wynieśli z niej ten rodzaj zdrowia psy­ chicznego, jaki jest właściwy wychowaniu wiejskiemu, i ukazali tę świeżość wielkiemu miastu. Można uznać potrzebę istnienia wielkiego miasta jako prze­ ciwnego bieguna czy też nieodzownego czynnika pobudzającego. Oczywiście, nic wyobrażałem sobie ani przez chwilę, że można by pozbyć się wielkiego mia­ sta. Wołałbym tylko, aby było mniejsze, bardziej skupione, ze znacznie więk­ szym procentem ludności żyjąccj poza jego granicami. Wizja Stanów Zjednoczonych, jaką posiada Europejczyk, jest niemal wyłą­ cznie wizją koncentracji miejskiej - Nowy Jork i Los Angeles uważane są. choć z różnych powodów, za kwintesencję Ameryki. A jednak ten rodzaj uczuć na temat urbanizacji, któremu dał pan właśnie wyraz, jest typowo i tradycyjnie amerykański. „Uważam wielkie miasta za zgubne dla moralności, zdrowia i wolności człowieka", pisał Thomas Jefferson w 1784 roku. Od Jeffersona do Franka Lloyda Wrighta większość wybitnych postaci amerykańskiego życia intelektualnego i literackiego wypowiadało się przeciwko złu wielkiego miasta w Ameryce: Emerson, Thoreau, Poe, Henry Adams i wielu innych. Czy nie jest interesujące, że antymiejska tradycja nie wywodzi się wyłącznic, ani nawet głównie, z Georgii czy Rocky Mountains, lecz w równej mierze z kręgów inte­ lektualistów miejskich? To prawda. Jedna z naszych trudności polega na tym, że kraj ten trzyma się chwiejnie reliktów filozofii agrarnej próbując stosować ją do czegoś, co w rze­ czywistości jest krajem na wskroś zurbanizowanym. W amerykańskiej kulturze popularnej ideały małego miasta i wsi są nadal dominujące. Przeglądając stare numery *