Mówią jak jest. Marksiści objaśniają świat
 9788373958128

Citation preview

[...] niebo posłało mnie na świat jako rycerza błędnego, ażebym pomoc uciśnionym dawał i małych od tyraństwa wielkich wybawiał. Miguel de Cervantes Saavedra, Don Kichot z La Manchy

RECENZENCI Adam Chmielewski, Andrzej W. Jabłoński

REDAKTOR Grzegorz Staniszewski

REDAKTOR TECHNICZNY Jolanta Brodziak

SKŁAD I ŁAMANIE Barbara Zwolińska-Kobiela

KOREKTA Patrycja Racułt

PROJEKT OKŁADKI Tomasz Paradowski

© Copyright by Uniwersytet Opolski Opole 2019

ISBN 978-83-7395-812-8

Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, 45-365 Opole, ul. Dmowskiego 7–9. Wydanie I. Nakład: 150 egz. Składanie zamówień 77 401 67 46, e-mail: [email protected] Druk i oprawa: Drukarnia Alnus sp. z o.o. – www.alnus.pl

Córce Zuzannie i innym nastolatkom z nadzieją, że będą szli przez życie ścieżką wolności, równości, siostrzeństwa i braterstwa

Spis treści

Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

9

Wprowadzenie: Karol Marks i marksizm w pytaniach i odpowiedziach . .

17

Rozdział 1. Nazizm: mordercze zastosowanie mętnej idei . . . . . . . . . . . . . . 1.1. Charakterystyka nazistowskiej odmiany faszyzmu . . . . . . . . . . . . . 1.1.1. Adolfa Hitlera droga do władzy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1.1.2. Ideologia narodowego socjalizmu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1.1.3. Nazizm a marksizm . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1.1.4. Mordercza praktyka nazizmu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1.2. Powrót nazistowskiej retoryki: przypadek Polski . . . . . . . . . . . . . . 1.2.1. Globalne podglebie współczesnego rasizmu . . . . . . . . . . . . . 1.2.2. W służbie skrajnego nacjonalizmu: prawicowy populizm w dzisiejszej Polsce . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Podsumowanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

29 31 31 36 41 47 50 51 54 61

Rozdział 2. Wielki medialny szwindel . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2.1. Charakterystyka przemysłu medialnego. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2.1.1. Przemysł kulturalny a inne sztuki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2.1.2. Rozrywka jest ważna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2.2. Superniania – apoteoza neoliberalnego kapitalizmu . . . . . . . . . . . 2.2.1. Zabawić się na śmierć . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2.2.2. Korozja charakteru. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2.2.3. Prawdziwe nianie: służące i sprzątaczki . . . . . . . . . . . . . . . . . 2.2.4. Rodzinna utopia klasy średniej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2.2.5. Liryka wojny i ujarzmienia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Podsumowanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

65 68 71 75 79 80 81 87 90 92 97

Rozdział 3. Bóg i religia: popiół, a obiecano opium . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3.1. Bóg a człowiek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3.1.1. Religia na dopalaczach: fundamentalizm . . . . . . . . . . . . . . . . 3.1.2. Chrześcijaństwo i marksizm . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3.2. Pan z wójtem i plebanem. Sojusz polskiego kleru z władzą i biznesem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3.2.1. Nasi okupanci i piekło kobiet . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3.2.2. Radio Maryja w roli lewicy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Podsumowanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 4. Walka o miejską przestrzeń . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4.1. Miasto jako arena walki klas . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4.1.1. Prawo do miasta . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4.1.3. Smart city: zabawka w rękach kapitału . . . . . . . . . . . . . . . . . 4.2. Dalekie od ideału. Socjalistyczna wizja miasta Zygmunta Baumana a polska rzeczywistość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4.2.1. Targowisko pochłania agorę . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4.2.2. Globalizacja polskich miast . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4.2.3. Bezpieczeństwo, Równorzędność, Sieć . . . . . . . . . . . . . . . . . Podsumowanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

99 102 106 113 117 119 123 135 137 139 145 149 155 158 161 164 168

Zakończenie: jak pokochałem Marksa i przestałem się bać . . . . . . . . . . . . 171 Bibliografia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 181

Wstęp

Dla mnie bycie akademikiem to nie zawód, to – jak określa to mój poznański kolega i zastępca w czasopiśmie „Studia Krytyczne – Critical Studies” Mariusz Baranowski – styl życia. Tworzę nie tyle po to, aby interpretować świat, ile po to, aby go zmienić. Bo mi się nie podoba krzywda, bieda i ucisk. Chcę być głosem tych, którzy nie mają takiego przywileju, by poświęcać codziennie długie godziny na zgłębianie mechanizmów tego okrutnego i nieludzkiego świata. Taki właśnie jest cel tej książki, a może raczej książeczki. To książka bardzo osobista, celowo we wstępie, wprowadzeniu i zakończeniu pozbawiona przypisów, które – odnoszę wrażenie, że wciąż zbyt licznie – pojawiają się w każdym z czterech rozdziałów. Ma służyć czytelnikowi, każdemu, kto chce poznać coś nowego i mieć rzetelny obraz wycinka tego, co się dzieje w jego życiu i na świecie. Rzecz jasna, obie te sprawy są ściśle ze sobą splecione. To książka dla wielu kontrowersyjna, a zarzut kontrowersyjności – powiada Terry Eagleton – jest niczym cios w splot słoneczny: ma kończyć wszelką dyskusję. Moje zamiary są z gruntu prowokacyjne – chcę sprowokować czytelniczki i czytelników do myślenia. O sobie i o otaczającym świecie, którego jesteśmy małą cząstką. To książka niepoprawna politycznie w specyficznie polskim sensie tego słowa, gdy spod wszelkiej krytyki próbuje się wyjąć określone osoby i grupy ludzi, inne niż jest to przyjęte na Zachodzie. Jestem zdania, że prawdziwa cnota krytyki się nie boi, co zauważył już Ignacy Krasicki. To książka wracająca do korzeni nauk społecznych – przed wielu laty Zygmunt Bauman dowiódł, 9

że ich powstanie wiązało się z koniecznością przezwyciężenia problemów społecznych, niezbędnością reformy społecznej – ewolucyjnej lub rewolucyjnej. To książka poniekąd Baumanowska – autor Płynnej nowoczesności, do końca życia socjalista, a po wojnie komunista, zainspirował moje rozumienie powinności humanistyki. Niemniej jednak to książka ściśle naukowa, choć nie w sensie pozytywistycznym. Prawda naukowa różni się od potocznej – już w szkole podstawowej można się dowiedzieć, że woda, bez której nie moglibyśmy żyć, składa się głównie z dwóch wysoce palnych gazów – tlenu i wodoru. Jak śpiewa w jednej z piosenek reggae’owy Vavamuffin: „prawda sunie z buta, kłamstwo wiezie maybach”. Prawda, mawiają Amerykanie, to najbardziej gorzka pigułka do przełknięcia. Tak też jest – a przynajmniej bywa – z marksizmem. Manifest komunistyczny, napisany przez Karola Marksa z jego współpracownikiem i przyjacielem Fryderykiem Engelsem, jest do dziś czytany na najbardziej liberalnych i prestiżowych na świecie amerykańskich uczelniach – nie ma tam ani jednego przypisu, a język jego jest żywy, barwny, obrazoburczy, zaangażowany w każdej nieomal linijce. Nie brak również ironii i sarkazmu w pierwszym tomie Marksowskiego Kapitału. Struktura książki, ujęta w spisie treści, odpowiada jej zamierzeniom. Wprowadzenie nawiązuje do Zarysu komunistycznego wyznania wiary Engelsa, rozwiniętego potem w Zasadach komunizmu. Główny trzon składa się z czterech rozdziałów, ułożonych chronologicznie według roku wydania oryginału. Tak się złożyło, że dwa pierwsze rozdziały – o nazizmie i mediach – omawiają trzech wybitnych przedstawicieli marksistowskiej szkoły frankfurckiej: Franza Neumanna, Maksa Horkheimera i Theodora Adorna. Wszyscy oni wywodzili się z Niemiec, a jako Żydzi i marksiści musieli opuścić Trzecią Rzeszę. Behemot i Dialektyka oświecenia zostały pierwotnie wydane w latach czterdziestych ubiegłego wieku. Dwa kolejne rozdziały odnoszą się do książek napisanych współcześnie przez Brytyjczyka Terry’ego Eagletona (o Bogu i religii) i do najczęściej cytowanego żyjącego marksisty Davida Harveya (Brytyjczyka od lat pracującego w Stanach Zjednoczonych), który pisze 10

o mieście. Rozdziałów nie trzeba czytać w przyjętej kolejności, każdy można uznać za samoistną całość. Wszelki wybór można podważyć – uzasadnienie tego albo broni się samo, albo nie broni się w ogóle. Ważne dla mnie było, aby wszystkie analizowane książki były powszechnie dostępne w języku polskim. Tego nie można powiedzieć choćby o Antonio Gramscim czy wielu innych autorach, których wydawano w Polsce (rzekomo) komunistycznej. Wszyscy omawiani twórcy to mężczyźni. Oczywiście, nie brak kobiet w historii marksizmu (Róża Luksemburg) czy współcześnie (choćby Ellen Meiksins Wood), ale w przyszłości autor chciałby je dowartościować osobną publikacją. Trzeci tom trylogii – jak mawiają Rosjanie: Bog troicu lubit – będzie poświęcony polskiemu marksizmowi. Każdy rozdział składa się z dwóch części: pierwszej, nazwijmy ją z grubsza teoretyczną, oraz drugiej, która stanowi swoistą wariację praktyczną – dotyczącą Polski. Ma to zapobiec wsobności i prowincjonalności patrzenia na miejscowe sprawy. W obliczu bezsprzecznie narastającej fali nacjonalizmu – mylonego z patriotyzmem i przywiązaniem do swojego kraju – to istotna kwestia. Ta książka nie jest neutralna, bo – zawsze pozorna – neutralność to najczęściej schronienie szubrawców, osób zakłamanych lub ignorantów. Być obojętnym wobec nazizmu to być człowiekiem, który przedawkował abstrakcję i jest nieczuły i obojętny na los milionów mordowanych ludzi. To książka obiektywna, czyli pisana z szacunkiem dla faktów i logiki. To książka negatywna w tym sensie, że mniej jej chodzi o odkrycie jakiejś ahistorycznej prawdy – a tym mniej Prawdy – a bardziej o znajdowanie kłamstwa, fałszu, niewiedzy i nieporozumień. To książka dialektyczna – opisująca świat w ruchu, świat pełen sprzeczności, których zmaganie się powoduje ruch. Tu sprawdza się hasło przypisywane francuskiej Legii Cudzoziemskiej: „maszeruj albo giń”. W pędzącym, wciąż zmieniającym się świecie bezruch niekiedy dosłownie oznacza śmierć, a na pewno marazm i cofanie się. Rzecz jasna, każde działanie jest obarczone możliwością pobłądzenia – nie myli się jednak wyłącznie ten, kto nic nie robi. 11

Żyjemy w epoce kolażu i remiksu. Trzy dłuższe fragmenty książki – zaznaczone w tekście – były publikowane, ale w pracach zbiorowych, dziś praktycznie – z wyjątkiem jednej, którą umieszczono w sieci internetowej – niedostępnych. Uznałem, że są na tyle wartościowe, że warto je włączyć w większą całość, by nie zginęły wśród innych tekstów. Czwarty fragment zaczerpnąłem z tekstu pisanego dla redagowanego przez siebie czasopisma naukowego, opublikowanego w trakcie prac nad tą książką. Na koniec krótko o żarliwej, pełnej temperamentu, niekiedy swobodnej, chwilami ironicznej – co bywa źle widziane w kręgach akademickich, w których dowcip jest ceniony, ale w kuluarach – formie językowej książki. Ma ona ułatwić odbiór – staram się wszędzie, gdzie można, upraszczać – grzechem marksizmu jest komplikowanie tego, co i tak jest złożone. Moja strategia jest odwrotna, a ponieważ nie uważam, by była jedynie słuszną wykładnią marksizmu, książka jest pisana w pierwszej osobie. Stąd też bierze się nieczystość gatunkowa, pojawianie się odniesień do tekstów piosenek twórców, często niszowych – ma ona pokazać żywotność omawianych kwestii, ich bliski związek z codziennym życiem czytelniczki i czytelnika. Książka nie jest przeznaczona dla wysublimowanych – dodajmy: nielicznych – znawców Marksa i marksizmu, lecz dla tych, którzy mają w najlepszym razie o nim nikłe pojęcie, a często jego wykoślawiony obraz. Jeżeli w pewnych miejscach zbytnio uległem chęci pisania przystępnego, swobodnego, wręcz potocznego – przepraszam za to co bardziej wyrobionych czytelników. Nie jest to jednak błąd niezamierzony, ale świadomie podjęte ryzyko, za które ponoszę pełną odpowiedzialność. Przyjęta narracja bierze się z próby zastosowania dyrektywy C. Wrighta Millsa, aby łączyć to, co jednostkowe, osobiste, z tym, co społeczne. Pamiętajmy, że za każdym procesem – czy to w skali mikro, mezo, makro czy mega – kryją się konkretni ludzie i ich sprawy. I odwrotnie: to ludzie tworzą historię, ale w warunkach, których nie wybierali (to też cytat z Marksa). Niniejsza książka ma charakter dialogiczny i jest owocem wielu rozmów czy wymiany myśli za pośrednictwem poczty elektronicznej. Bezsprzecznie na jej ostateczny kształt wpłynęły równie życzliwe, co profesjonalne uwagi dwóch wrocławskich recenzentów wydawniczych – 12

profesorów Adama Chmielewskiego i Andrzeja W. Jabłońskiego. W tym miejscu pragnę im szczerze podziękować, gdyż ich cenne recenzje pozwoliły mi uniknąć pewnych błędów i potknięć. Podziękowania pragnę złożyć mojej córce Zuzannie – za to, że jest. Następnie – w kolejności alfabetycznej – podziękowania należą się również: zespołowi The Analogs (za doskonałą muzykę, podnoszące na duchu teksty i Projekt Pudło); Babciom – Helenie (za żywotność i pogodę ducha) i Stefanii (za bycie dobrym i mądrym człowiekiem); Sabinie Baraniewicz (za możność szlifowania na zajęciach diamentu, jakim jest Jej intelekt); Mariuszowi Baranowskiemu (za work-life balance); Błażejowi (za niegdysiejszą przyjaźń); Bezkocowi (za wierność punkowi); Braciom i Ich najbliższym – Dariuszowi (za bycie najsympatyczniejszym człowiekiem pod słońcem, uzbrojonym w pracy w broń palną); Markowi (za bycie prawdziwym working class hero), Pawłowi (za siłę charakteru); Rafałowi Bronowickiemu (za odnowienie znajomości); Katarzynie Brzezickiej (za wycieczkę po Kazimierzu Dolnym); grupie Bulbulators (za to, że będą grzeczni – od jutra); zespołowi The Castet (za poczucie humoru); Borysowi Cymbrowskiemu (za uświadomienie popularności książki Henry’ego Forda w Związku Radzieckim); Bartoszowi Czepilowi (za pomoc po upadku ze schodów); grupie Dezerter (za piosenkę Pierwszy raz, która zmieniła moje życie ćwierć wieku temu), Bogusławie Dobek-Ostrowskiej (za opiekę naukową); Ewie (za bycie rozjaśniającym moje dni Słoneczkiem); Adamowi Drosikowi (za wsparcie, gdy go potrzebowałem); Joannie Frankowskiej (za życiową mądrość i wrażliwość); Bohdanowi Kaczmarkowi (za marksizm starej szkoły); Grzegorzowi Habrowi (za ironię); grupie Hańba (za koncert we Wrocławiu); Grażynie Jakubowicz (za umiejętność aktywnego słuchania); Januszowi Jartysiowi (za badania środowisk LGBT+); Juniorowi Stressowi (za piosenkę Śmierć ciemiężycielom wszystkich ras); Mirosławowi Karwatowi (za zwrócenie uwagi na hipokryzję medialnych akcji dobroczynnych); Alinie Kaszkur (za empatię i sympatię); Tadeuszowi Klementowiczowi (za podkreślenie ideowego wymiaru marksizmu jako oddania Sprawie); Jerzemu Kochanowi (za Pobierowo); Małgorzacie Kondzieli (za to, że zawsze jest na posterunku); Tomaszowi Krawczykowi (za 13

wrażliwość na krzywdę i solidną robotę związkową); Aleksandrze Kucharczyk (za życzliwą fachowość); Michałowi Kusiowi (za trzeźwe uwagi o ludzkiej inteligencji); Aleksandrze Kusztal (za ciekawe rozmowy w pociągu relacji Opole–Wrocław); Arturowi Lasce (za dystans do siebie i świata); zespołowi Lazy Class (za podtrzymanie wiary w polskiego oi!-a oraz utwory Stracone pokolenie i Kiedyś); grupie Leniwiec (za mieszankę punka, reggae i ska); Małgorzacie (za uwrażliwienie na kwestie kobiece i logistykę naszych wspólnych wyjazdów); Mamie (za trud wychowania sześciorga dzieci i pogodę ducha); Marcie (za świetne okładki mych książek); artyście Marszałkowi (za mieszankę punka, bluesa i country); grupie Mass Kotki (za uświadomienie, że „W towarzystwie pań najlepiej bez dwóch zdań”); Bartoszowi Maziarzowi (za brak dress code’u); Kamilowi Minknerowi (za wykazanie własnym przykładem, że życie nie kończy się na byciu dobrym naukowcem); Łukaszowi Młyńczykowi (za dowcip o marksiście, który przychodzi do lekarza); Bogusławowi Olszewskiemu (za korpo-rację); Wojciechowi Opiole (za odkrycie zespołu Hańba); Pablopavo (za teksty i muzykę); Paulinie Pacule (za instynkt reporterski); Annie Pacześniak (za dostrzeżenie we mnie marksisty, zanim sam to uczyniłem); Tomaszowi Paradowskiemu (za ogarnianie wszystkiego); całemu, głównie kobiecemu, personelowi szpitali i ośrodków zdrowia, w których się leczyłem i leczę (za oddanie marnie opłacanej pracy); Wiesławie Piątkowskiej-Stepaniak (za wiarę w moje możliwości naukowe); Filipowi Pierzchalskiemu (za feministyczne inklinacje); Dorocie Podwórnej (za troskę o stan kręgosłupa); grupie Prawda (za prawdę); Grzegorzowi Rdzankowi (za podkreślenie wymierzonego w chciwość przesłania serii duńskich filmów Gang Olsena); Lechowi Rubiszowi (za odwiedziny w szpitalu po wypadku w pracy); Siostrom i Ich najbliższym – Annie (za bycie fajną dziewczyną), Reginie (za oddanie pracy, która jest jak wolontariat), Reni (za trud wychowania naszej córki); Marcinowi Stabrowskiemu (za wzmacnianie potencjału demograficznego i intelektualnego lewicy); wrocławskiemu zespołowi Stan Oskarżenia (za dobre teksty i niezłą muzykę); Grzegorzowi Staniszewskiemu (za współpracę, która jest czystą przyjemnością); Kazikowi Staszewskiemu (za życiowe teksty); wszystkim Studentkom i Studentom, 14

których uczyłem (za to, że wiele się od nich nauczyłem); Tacie (za to, że zawsze mogę na Niego liczyć); Markowi Tyrale (za braterstwo i szacunek); ekipie wrocławskiego salonu tatuażu Ultra Tatoo (za zdobienie ciała); Maciejowi Wełyczce (za wieloletnią przyjaźń); Markowi Winiarskiemu (za zwrócenie uwagi na chiński system inwigilacji, pokrewny temu, który ukazuje jeden z odcinków serialu Czarne lustro); Zbigniewowi Wiktorowi (za niezłomną wierność przekonaniom); Damianowi Winczewskiemu (za żarliwość znawcy marksizmu); Panu Witkowi (za mądrość właściwą człowiekowi pracy); zespołowi Włochaty (za pierwszą płytę); Karolinie Wojtasik (za użyteczne analizy dżihadyzmu i rozmowy dotyczące sytuacji kobiet w Polsce); Wojciechowi Wysockiemu (za to, że nauczył mnie, że bycie silnym polega na pomaganiu słabym); Krzysztofowi Załuckiemu (za udowodnienie, że są w tym kraju jeszcze prawdziwi chrześcijanie); Krzysztofowi Zubie (za wytężoną pracę kierownika zakładu i zastępcy dyrektora).

15

Wprowadzenie: Karol Marks i marksizm w pytaniach i odpowiedziach

Kim był Karol Marks? Karol Marks urodził się w 1818 roku w niemieckim Trewirze. Wraz z Fryderykiem Engelsem stworzył nowy ruch, którego celem było zastąpienie kapitalizmu czymś lepszym, sprawiedliwszym i bardziej humanistycznym. Marks – na dobre i na złe – zmienił świat. Z jego dorobku czerpali reformatorzy (socjaldemokraci) i rewolucjoniści (radykalni socjaliści, komuniści, a poniekąd i anarchiści). Jako że kapitalizm nadal istnieje, zatem w sytuacji, gdy nie ma w zasadzie konkurencji, idee mędrca z Trewiru są bardzo przydatne w jego analizie i krytyce. Jest to tym ważniejsze, że siedemdziesiąt lat po śmierci Marksa jedna trzecia ludzkości żyła w reżimach, które powoływały się na niego. Już to może budzić ciekawość, zwłaszcza że obecnie co piąty człowiek żyje w krajach komunistycznych – przynajmniej z nazwy, bo ich reżimy (takie jak chiński czy wietnamski) łączą brak demokracji z otwarciem na kapitał, rodzimy i zagraniczny. Marks byłby zapewne zdziwiony, że do Komunistycznej Partii Chin należą wyzyskiwacze-miliarderzy. Na czym głównie opiera się myśl Marksa? Marks dokonał w pierwszym tomie Kapitału (swojego opus magnum z 1867 roku) kluczowego rozróżnienia na wartość użytkową i wartość wymienną. Ta pierwsza odgrywa fundamentalną rolę. Człowiek jako zwierzę społeczne zaspokaja swoje potrzeby wśród innych ludzi, rodziny, grup, całego społeczeństwa, a w ostatniej instancji wśród wielu ludzi, których nigdy nie poznał i nigdy nie pozna. Człowiek jest ssakiem z rzędu naczelnych – musi oddychać, pić i jeść, mieć schronienie, lecz 17

realizuje to w sposób społeczny – co w epoce reality shows o gotowaniu powinno być oczywiste. W miarę czyste powietrze, pożywienie i schronienie mają dla człowieka podstawową wartość użytkową. Z wartością użytkową mamy do czynienia wyłącznie wtedy, gdy się jej używa. To materialna treść bogactwa, niezależna od formy społecznej, którą jest wartość wymienna. Gwoli ścisłości, wartość wymienna jest sposobem wyrażania odmiennej od niej treści. Przy wytwarzaniu wartości wymiennej kluczowe znaczenie ma włożona w nie praca, która jest miarą wartości. Tu pojawia się towar, nieodłączny towarzysz wartości wymiennej. Towar to owoc ludzkiej pracy, który jest sprzedawany i kupowany na rynku. Rodzi to problem własności prywatnej, której działanie powoduje, że ci, którzy wypracowują wartość towaru, robią krzesła czy smartfony, są wywłaszczeni przez właścicieli kapitału. Marks przez całe życie uznawał to za jawną niesprawiedliwość i doszedł do wniosku, że celem postępu powinny być zniesienie samej własności prywatnej i powrót do własności wspólnej (nie należy jej mylić z własnością państwową). To ważne: każdy ma prawo godnie mieszkać (wartość użytkowa mieszkania czy domu), ale trudno z tego wywieść, że każdy ma prawo posiadać piętnaście domów (wartość wymienna, kapitał, który można akumulować). Po co dziś interesować się myślą jakiegoś dziewiętnastowiecznego filozofa? Pomijając przyjemność, jaką można czerpać z obcowania z dobrą literaturą, można zapytać, po co czytać Arystotelesa, Szekspira czy słuchać Mozarta, skoro dziś można sięgnąć po współczesnych twórców. Aktualność Marksa wynika z tego, że potrafił mistrzowsko, kierując się intuicją i żelazną logiką, wykazać, jak naprawdę wyglądają rządy kapitału – termin „kapitalizm” wprowadził później Werner Sombart – jakie są jego cele (wyłącznie zysk), jakie granice (w epoce komercjalizacji kosmosu – sky is the limit), jakie koszty (marnotrawstwo, wyzysk, ucisk, nierówność, ograniczanie wolności). Co więcej, od czasu 150. rocznicy wydania Manifestu komunistycznego (1998, rok zawirowań ekonomicznych) duże zainteresowanie Marksem przejawiają sami kapitaliści. Tak więc George Soros, amerykański spekulant i filantrop o korzeniach węgiersko-żydowskich, który dopro18

wadził do dewaluacji jednej z najstabilniejszych walut na świecie – funta brytyjskiego, u progu obecnego stulecia w rozmowie z historykiem idei Erikiem Hobsbawmem stwierdził: „Ten człowiek sto pięćdziesiąt lat temu odkrył na temat kapitalizmu coś, co musimy teraz wziąć pod uwagę”. Dlaczego Marks jako komunista nienawidził demokracji? Bycie komunistą i demokratą nie musi być sprzeczne, w wielu państwach świata komuniści wygrywali wybory (tak bywało długo we Włoszech), a w niektórych w wyniku uczciwych elekcji sięgali po władzę – samodzielnie bądź w koalicji. Kiedy przegrywali wybory, wracali do opozycji. Warto pamiętać, że za czasów Marksa najwięcej demokratów – w wąskim znaczeniu, czyli zwolenników powszechnego prawa głosu w wyborach – było radykalnymi lewicowcami. Ówcześni liberałowie sprzeciwiali się temu, odmawiając tych praw robotnikom czy drobnym chłopom, konserwatyści zaś bronili do końca prawa do wyboru i bycia wybieranym – rzecz jasna, jako rzekomo nieracjonalne kobiety nie były w ogóle brane pod uwagę – ograniczonego do minimum, zarezerwowanego wyłącznie dla posiadaczy własności, którą utożsamiano z byciem dobrym obywatelem. Co więcej, istnieją różne wizje demokracji – błędem jest przypuszczenie, że demokracja liberalna to ostatni głos demokratów i ideał, któremu nikt nie rzuci już nigdy wyzwania. Marks był radykalnym demokratą – żądał nie tylko demokracji przedstawicielskiej w sensie różnych ciał politycznych, ale także demokracji w miejscu pracy. Ten ideał do dziś nie został zrealizowany. Praca w kapitalizmie jest traktowana jak każdy inny towar, choć już po wielokroć dowiedziono fałszywości tego twierdzenia. Pracę wykonuje człowiek, który może jej odmówić, preferując czas wolny. Wysokość płacy jest powiązana z rozwiązaniami politycznymi, takimi jak pozycja związków zawodowych czy wysokość płacy minimalnej, które niekiedy bywają przedmiotem bardzo burzliwej walki politycznej. Każda ze stron ma swoje racje i prawa, a jak pisze Marks – w starciu praw decyduje siła. Idee Marksa doprowadziły do stalinizmu, po co więc do nich wracać? Kanoniczne wydanie dzieł Marksa i Engelsa w języku niemieckim liczy ponad sto tomów. Marks, uwolniony dzięki swemu przyjacielowi 19

od konieczności pracy zarobkowej, napisał wiele tysięcy stron na bardzo różne tematy – ekonomiczne, społeczne, polityczne, kulturalne i tak dalej. To, że wiele lat po jego śmierci powoływał się na niego zbrodniczy ustrój, nie musi go dyskredytować. Marksiści tego nie lekceważą i ostrożnie podchodzą do tych motywów u ojców założycieli, które wykorzystywały reżimy wynoszące zwulgaryzowany marksizm do rangi ideologii państwowej. To – przyznajmy – bardzo rozsądne podejście. Miłość godnych tego miana marksistów do Marksa nie jest ślepa – wręcz przeciwnie, otwiera oczy na pewne słabości w jego podejściu, nie wspominając o złu, które popełniono w jego imię. Inna rzecz, że wszelkie idee, choćby najbardziej wzniosłe, z czasem są wypaczane. Wystarczy przypomnieć sobie napis na paskach żołnierzy Wehrmachtu, którzy zabili miliony ludzi: Gott mit Uns („Bóg z nami”). Ponadto marksizm, jak każda wielka idea czy też raczej prąd myślowy, ma potencjał samokrytyczny: znawcy Marksa, jeśli uznani zostali za zdrajców linii Stalina, byli prześladowani, skazywani na lata katorgi lub zostali straceni. Gdyby ów potencjał zaniknął, marksizm nie pozostałby nader żywotnym – choć po wielokroć grzebanym, nieraz przez niegdysiejszych marksistów, jak Leszek Kołakowski – prądem intelektualnym. Żyjemy w epoce smartfonów, samolotów odrzutowych i satelitów – po co nam myśliciel epoki pary i krosien tkackich? Kapitalizm, co Marks ukazał w sposób systematyczny, jest najbardziej dynamicznym systemem ekonomiczno-społecznym w historii. Począwszy od rewolucji przemysłowej, której mieszkający przez lata w Anglii Marks był świadkiem, zmienił nasz świat i nas samych bardziej niż wszystkie wcześniejsze formy organizacji ludzkiej pracy razem wzięte. Kapitalizm to ruch. Ruch szybki i wciąż przyspieszający – w myśl często powtarzanej przez Zygmunta Baumana frazy: żeby być w miejscu, w kapitalizmie trzeba biec z całych sił, aby zaś ruszyć do przodu, trzeba biec jeszcze szybciej. Kapitalizm, niczym natura w znanym powiedzeniu, nie znosi próżni. Parafrazując słowa Jerzego Stanisława Leca o nacjonalizmie – kapitalizm jest tak płaski, że wszędzie się wciśnie. Kiedy Marks prognozował przyszłość kapitalizmu jako globalnej siły rewolucyjnej i opisywał z Engelsem realia połowy wieku XIX w Manifeście ko20

munistycznym, był to jeden z wielu możliwych scenariuszy. Sprawdził się, ale nie musiał – nie brak książek, które przekonująco dowodzą, że w zalążkowej formie kapitalizm funkcjonował w różnych kulturach i miejscach na ziemi, jednak z czasem go zarzucono. Smartfony, samoloty odrzutowe, satelity (telekomunikacyjne i wojskowe) są wynalazkiem naszych czasów, aczkolwiek nie sposób zapomnieć o wkładzie Związku Radzieckiego w badania kosmosu, włącznie z wysłaniem Jurija Gagarina jako pierwszego człowieka w przestrzeń pozaziemską. Osiągnięć państwa radzieckiego nie należy też lekceważyć w dziedzinie badań nad sieciami elektronicznymi – owoc wysokiego poziomu nauczania matematyki – jego swoiste pokłosie zbieramy dzisiaj w postaci wybitnych rosyjskich hakerów i żołnierzy prowadzących cyberwojnę. Dodajmy, że wszystkie zdobycze cywilizacji dostępne są w kapitalizmie wyłącznie tym, którzy mają dość pieniędzy, aby za nie zapłacić. Słowackich robotników nie stać na luksusowe niemieckie auta, które produkują, nie wspominając o chińskich nastoletnich dziewczynach, które nigdy nie kupią wytwarzanych przez siebie iPhone’ów. Skoro Marks był taki przewidujący, dlaczego nie przewidział, że współcześnie to nie robotnicy, lecz pracownicy sektora usług będą dominować na rynku pracy? Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Przede wszystkim, miesza ono dwa porządki – klasowy i usytuowania w danym sektorze rynku pracy. Na chwilę zapomnijmy, na ile w ogóle użyteczna jest kategoria usług – co łączy robiącego hot-dogi z wysoko opłacanym programistą. Klas w społeczeństwie, pisze Marks, jest wiele, lecz można je – dla przejrzystości wywodu – ograniczyć do dwóch głównych: klasy robotniczej (pracowników) i kapitału. Kryterium podziału jest stosunek do środków produkcji. Mówiąc bardziej współczesnym językiem – robotnicy nie mają kapitału, a jedynie sprzedają własną siłę roboczą. Obraz górnika czy robotnika fabrycznego, zawsze mężczyzny, jako nosiciela wartości emancypacyjnych głęboko przeorał świadomość marksistów i niektórzy pozostają jego zakładnikami. To ich wybór, za który ponoszą pełną odpowiedzialność. Inna rzecz, że w skali świata – ludniejszego niż w poprzednich epokach – jest więcej robotników, aniżeli było kiedykolwiek. Delokalizacja spo21

wodowała, że są to w dużej części kobiety i nieraz dzieci, którzy pracują często w tak zwanych fabrykach potu (sweat shops). Jeżeli jednak spojrzeć na ducha i literę pism Marksa i Engelsa, to klasą robotniczą są wszyscy, którzy wytwarzają wartość użytkową – od ekspedientki w supermarkecie poprzez kierowcę autobusu po wykładowcę akademickiego. Klasą, która ich wyzyskuje, są kapitaliści, którzy zajęci są – wbrew klasycznej ekonomii – nie tylko walką konkurencyjną, lecz walką z pracownikami. Stąd też marksiści od początku walczyli o skrócenie czasu pracy najemnej, szczycąc się na tym polu znaczącymi osiągnięciami. W dzisiejszej Polsce pod tym względem nastąpił ogromny regres – Polacy pracują dużo, stanowczo za dużo, a płace, które otrzymują, są zdecydowanie niesatysfakcjonujące. Każdy człowiek zdolny do pracy – a to jest również uwarunkowane społecznie, by wspomnieć o wojnie (owym marnotrawstwie ludzkiej energii, służącym niszczeniu człowieka, zwierząt i przyrody nieożywionej), której skutkiem są śmierć, kalectwo fizyczne i trauma – jeśli nie posiada wystarczającej ilości pieniędzy, musi sprzedawać swoją pracę. Czy to nie oczywiste, że marksiści nie mylili się, twierdząc, że w kapitalizmie biedni będą biednieć, a bogaci się wzbogacą, skoro z owoców wzrostu gospodarczego i postępu technicznego korzystają wszyscy? Tu trzeba rozróżnić ubóstwo względne i bezwzględne. Już anarchosocjalista Noam Chomsky podkreślił, że niewielka w tym zasługa kapitalizmu jako takiego: położenie czarnych niewolników w Stanach Zjednoczonych w wieku XIX było lepsze niż w XVIII, które z kolei było lepsze od tego z XVI stulecia. Tak więc w krajach rozwiniętych – choć w co bardziej drapieżnych nawet to jest wątpliwe – biedni nie głodują, lecz bez względu na to nie mogą wieść życia, jakie w ich społeczeństwach uchodzi za godne. Nie stać ich na odpowiednie ubrania, pełnowartościowe jedzenie, ogrzewanie mieszkania, a często muszą przeprowadzać się w gorsze okolice. Ich miejsce zajmują kapitaliści i ich akolici – majętni artyści, wykonujący wysoko opłacane zawody profesjonaliści, w skrócie: osoby o ponadprzeciętnych dochodach. W słynnym przemówieniu prezydent John F. Kennedy powiedział, że „przypływ unosi wszystkie łodzie”, przekonując Amerykanów, że owo22

ce wzrostu gospodarczego – a w fazie regulowanego kapitalizmu był on o wiele wyższy niż w fazie zderegulowanej, neoliberalnej – trafią prędzej czy później do każdej rodziny. Kennedy opierał się na teorii skapywania (trickle-down theory), mówiącej, że dobrobyt z czasem udziela się niższym klasom społeczeństwa. W neoliberalnym kapitalizmie jest to po prostu nieprawda: znaczną część wzrostu produktywności i fetysza, jakim jest wzrost gospodarczy, przechwytują najbogatsi, zwłaszcza zaś superbogaci. Stąd wzięło się słynne hasło ruchu Occupy Wall Street: We are 99%. Gwoli ścisłości, teoria skapywania sprawdza się w przypadku osób służących najbogatszemu jednemu procentowi społeczeństwa – wpływowym ludziom mediów, akademikom (choć niekoniecznie w Polsce). Faktycznie nierówność społeczna i bieda to poważne problemy, ale czy nie można tego rozwiązać poprzez działania liberalnego państwa i organizacji pozarządowych, które są oddolną formą organizacji społecznej? Jeżeli liberalne państwo i organizacje pozarządowe (non-governmenlal organizations, NGOs) byłyby skuteczne w zwalczaniu ubóstwa, od lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku nie narastałyby ubóstwo i nierówności społeczno-ekonomiczne – zarówno na poziomie konkretnych społeczeństw, jak i nade wszystko między poszczególnymi społeczeństwami. Liberalne państwo, jeśli nie odczuwało nacisku oddolnego (wojowniczych związków zawodowych oraz partii i ruchów lewicowych), zawsze sprzyjało interesom kapitału – to je różni od skandynawskiego państwa socjaldemokratycznego. Nie jest bynajmniej przypadkiem, że rozkwit zajmujących się biedą (znacznie rzadziej nierównościami, chyba że biedę klasyfikuje się jako dochody poniżej pewnego poziomu) NGOs przypada na czas erozji państwa opiekuńczego (przynajmniej na Zachodzie). Poza tym organizacje pozarządowe działają wycinkowo, tracąc z pola widzenia szerszy obraz. Wybitny pisarz i dziennikarz Jeremy Seabrook opisuje, jak w pełnym nędzy Bangladeszu nacisk NGOs spowodował zakaz pracy nieletnich w fabrykach, gdzie znajdowali się pod opieką swych rodziców. Wiele z tych dzieci musiało żebrać (tym zajmują się inne organizacje) lub prostytuować się, które to zjawisko – rzecz jasna – będzie domeną działania kolejnych NGOs. Nawet 23

najbardziej znane organizacje, jak brytyjski Oxfam, wikłają się w Trzecim Świecie w afery, często o podłożu seksualnym, które tuszują w trosce o swą reputację, a zatem i dochody. W prywatnej dobroczynności jako takiej nie ma nic złego, lecz w epoce teledemokracji przekształciła się ona w to, czym była w wieku XIX w Wielkiej Brytanii: w festiwal hipokryzji i upokarzania ubogich. Bogaci – dotyczy to zarówno osób prywatnych, jak i korporacji – unikają płacenia podatków, lecz czują się lepsi od innych, gdy pomogą jakiejś osobie, która (często publicznie) jest im osobiście wdzięczna. Jest to szczególnie nikczemne w przypadku korporacji medialnych, wyzyskujących swych pracowników i stażystki, a jednocześnie prowadzących fundacje charytatywne. Organizowane przez nich festiwale sentymentalizmu i demagogii odwracają uwagę od prawdziwych korzeni ubóstwa i nierówności. Co więcej, wiele organizacji jest pozarządowych z nazwy – czerpią fundusze z grantów otrzymywanych od państwa i biznesu, a niektóre nie są oddolne (zwane grassroots, zatem rosnące naturalnie niczym trawa), lecz zostały stworzone ze środków publicznych lub przez kapitał, którym służą (znane jako astroturf, sztuczna trawa). Marks dowiódł, że wielkie bogactwo i przerażająca bieda są ze sobą ściśle powiązane. Czy marksizm nie jest odwracaniem uwagi od prawdziwego problemu, jakim jest ratowanie planety przed zgubnym wpływem człowieka, niszczącego podstawy własnej egzystencji? Prawdą jest, że przez wiele dekad marksizm był ideologią niszczącego środowisko i wywołującego – czego ówcześnie nie wiedziano – zmiany klimatyczne uprzemysłowienia. Tu jednak był on naśladowczy wobec kapitalizmu, który – wedle słynnej frazy – miał dogonić i przegonić. Stąd też sławiąca fabryki książka Henry’ego Forda miała najwięcej wydań w Związku Radzieckim. Niemniej jednak to tylko jedno z wielu odczytań Marksa i marksizmu. Obecnie marksizm – a przynajmniej ekosocjalizm i pokrewne mu nurty – wrócił do podstaw, uznając, że człowiek jest częścią przyrody, z którą wymiana zapewnia mu przetrwanie i umożliwia rozwój. Marksistów z ekologami łączy niechęć wobec niszczenia środowiskowych podstaw egzystencji naszego gatunku. Ci pierwsi wskazują na daremność 24

poszukiwania zielonego kapitalizmu: kapitalizm wszystko traktuje jako towar, a każda firma stara się eksternalizować swoje koszty, wśród których jest wyczerpywanie zasobów nieodnawialnych (takich jak ropa, węgiel czy gaz) i dewastacja przyrody. Ekokapitalizm to oksymoron. Marksiści sprzeciwiają się tym działaniom, które uchodzą za proekologiczne, a jednocześnie służą bogatym i dotykają biednych. To słuszne postępowanie, wszak w naturze żadne zwierzę nie dysponuje zasobami miliony razy większymi od innego przedstawiciela swojego gatunku – społeczeństwo ludzkie powinno także tu brać przykład z przyrody. Zainteresowanych tematem odsyłam do dwóch marksistowskich czasopism: „Capitalism Socialism Nature” oraz „Monthly Review”. Czy marksizm nie jest kolejnym wcieleniem patriarchatu? Nawiązując nieco żartobliwie do Seksmisji – Marks była kobietą. A mówiąc poważnie – feministkami (jak się ówcześnie mówiło – emancypantkami) były jego córki: Jenny Laura i Eleonora. Wyjąwszy same ruchy emancypacyjne – w końcu to ich sprawa, jak mawia Terry Eagleton, jeśli trafi się koń w postaci feministy, to takiemu darowanemu koniowi nie warto zaglądać w zęby – nikt nie zrobił tyle dla równości płci, co właśnie marksizm. Oczywiście, czynił to w warunkach, jakie w danym czasie panowały, lecz jego osiągnięcia są niezaprzeczalne. Można dziś się wyśmiewać z radzieckich propagandowych filmów sprzed lat, na których kobiety prowadzą ciągniki i kombajny, jednak to poniekąd brak szacunku dla tych kobiet i tego, w co wierzyły. Dla wielu z nich praca poza domem była wybawieniem od zamknięcia w rodzinnym domostwie, umożliwiając wszechstronny rozwój jako istoty ludzkiej. W krajach marksistowskich najczęściej wdrażano programy oświaty seksualnej, legalizując aborcję. Wziąwszy pod uwagę, że często odbywało się to w państwach bardzo konserwatywnych, należy to docenić. A teraz uwaga w kwestii marksizmu, feminizmu i sprawy polskiej. Dzisiejsze feministki i kobiety w ogóle mogą w pewnych aspektach z nostalgią wspominać sytuację swych matek i babek. Nikt w pracy nie pytał ich, czy zamierzają urodzić dziecko (nielegalna i często spotykana forma dyskryminacji przy zatrudnieniu). Miały dostęp do taniej antykoncepcji i bezpłatnej aborcji. Przy fabrykach istniał system żłobków i przedszko25

li. W ramach skromnych możliwości państwo hojnie wspierało macierzyństwo, kobiety mogły brać płatne urlopy i nie miały potem trudności z powrotem do pracy. Przynajmniej w sferze deklaracji – z praktyką bywało różnie – państwo promowało postawy równościowe, a nie spychało kobiet do sfery domowej oraz konserwatywnie pojmowanej roli żony i matki, najlepiej przynajmniej czworga dzieci. Nie powinno zatem dziwić, że Polki znacznie chętniej rodziły dzieci niż obecnie. Bo to były – i nadal są – zazwyczaj – mądre kobiety. Czy w postulowanym świecie socjalistycznym czy też komunistycznym będzie jeszcze miejsce na politykę? Polityczna, społeczna i ekonomiczna historia wszystkich społeczeństw – nauczają marksiści – jest historią walk klasowych. Toczą się one w każdej formacji społeczno-ekonomicznej, wyjąwszy komunizm pierwotny. Po pewnym czasie sprzeczności w ramach formacji narastają, rozsadzają ją i dają początek nowej, wyższej formacji społeczno-ekonomicznej. Przy czym prawdą jest, że nigdy nie należy – przynajmniej w pewnej perspektywie czasowej – wykluczać możliwości regresu, czego przykładem może być niewolnicza praca Murzynów na amerykańskim Południu do czasów wojny secesyjnej czy ludzi z podbitych przez Trzecią Rzeszę państw. Ustanowienie nowoczesnego komunizmu miało powrócić niejako do początków dziejów człowieka, a mianowicie komunizmu pierwotnego, który w jakimś sensie odpowiada stanowi natury (jakkolwiek to stwierdzenie nie jest kategoryczne). W tym sensie polityka jako walka klasowa miała zaniknąć. Wydaje się jednak, że w szerszym sensie tego słowa – zaryzykujmy – polityka dopiero miała osiągnąć swoją dojrzałość, wyzbywając się dziecięcej choroby klasowości. Antagonizmy między ludźmi w socjalizmie i komunizmie będą istnieć, niektóre może nawet będą ostrzejsze niż uprzednio, lecz nie będą dotyczyć podziału społeczno-ekonomicznego na klasy. Ich kształt jest dzisiaj raczej nie do przewidzenia, niemniej jednak ludzki rozwój następuje poprzez sprzeczności i konflikty, bez których nie sposób wyobrazić sobie człowieczej egzystencji. Prawdziwy idealny ład i spokój – powiada gdzieś Zygmunt Bauman – osiąga się wyłącznie na cmentarzu. Każde działanie ładotwórcze ma skutek uboczny w postaci wyłaniania się nowych 26

obszarów nieładu – w tym sensie polityka będzie mieć w wizji ideałów Marksa ważne miejsce w życiu ludzi. Jaki jest stosunek polskich marksistów do państwa i demokracji? Czy nadal wierzą oni w Marksowską tezę o obumieraniu państwa? Nie jest bynajmniej oryginalne stwierdzenie, że – wbrew swej woli – Marks uratował kapitalizm przed samym sobą, zadławieniem się własną dynamiką. Paradoksalnie największymi beneficjentami istnienia systemu państw komunistycznych nie byli ich obywatele, lecz klasy ludowe w państwach kapitalistycznych. Dopóki kapitalizm miał konkurencję, musiał wskazywać wyższość nad rywalem – można to było osiągnąć wyłącznie dzięki regulacji kapitału, dokonywanej na różne sposoby w połowie ubiegłego stulecia. Niemniej jednak początki tego sięgają przynajmniej połowy wieku XIX, gdy w Anglii państwo musiało interweniować w sprawy biznesu, ograniczając czas pracy zarówno dorosłych, jak i dzieci, obejmując nadzorem różne branże, także ze względów epidemiologicznych czy zdrowotnych (poruszony w pierwszym tomie Kapitału problem fałszowania chleba w Londynie). Nie oznaczało to jednak odejścia od dominacji kapitału, lecz próby jego uregulowania, aby – w średniej i dłuższej perspektywie – zapewnić mu przetrwanie i pomyślny rozwój. Budzące kontrowersje stwierdzenie z Manifestu komunistycznego, w myśl którego państwo jest klubem kapitalistów – jeżeli rozpatrywać je poważnie – ma ten sens, że polityczna organizacja społeczeństwa bierze na siebie wykreowanie ładu, w którym interesy zbiorowego kapitalisty, klasy kapitalistów, będą należycie chronione. Oczywiście nie oznacza to, że interesy każdego kapitalisty w każdej sytuacji będą przedkładane nad interes klasy pracującej – chodzi tu o ogólną tendencję. W regulowanym kapitalizmie keynesistowskim obawiano się rewolucji klas podporządkowanych: należało oddalić jej widmo za cenę ograniczenia przywilejów kapitału. Neoliberalny zwrot zmienił tę sytuację – kapitalizm po raz pierwszy stał się systemem prawdziwie globalnym, osiągając swoje naturalne granice. Rzecz jasna, teza o obumarciu państwa w komunizmie – przynajmniej takim, jaki w rzeczywistości praktykowano – okazała się całkowicie błędna. Co gorsza, w pewnych swych formach państwa komuni27

styczne – jak stalinowski Związek Radziecki czy maoistowskie Chiny – przejawiały tendencje nawet nie autorytarne, lecz totalitarne. Można by zapewne bronić tezy o obumarciu państwa, dowodząc, że tak stanie się w przyszłości, najlepiej dalekiej, aby wieszczenie nowej anarchii umiejscowić w czasie, gdy nikt już za życia nie będzie rozliczać przewidujących taki obrót spraw. Parafrazując słynne powiedzenie Marka Twaina – wieści o śmierci państwa są przesadzone. Większość marksistów, jak się zdaje, próbuje zachować stanowisko materialistycznie dialektyczne odnośnie do taktyki i strategii politycznej. Sympatyzują oni z wszelkimi próbami ucywilizowania kapitalizmu – choć zdają sobie sprawę z ograniczeń takiego podejścia – ale mają nadzieję, że w przyszłości uda się go zastąpić lepszym systemem, inspirowanym marksizmem, co powinno nastąpić w drodze rewolucyjnych – co nie znaczy przemocowych – działań.

28

Rozdział 1

Nazizm: mordercze zastosowanie mętnej idei

Benito Mussolini zaczynał swoją karierę jako wrogi państwu anarchizujący socjalista (czym zajmę się nieco później), a kończył jako przywódca państwa o ambicjach totalitarnych. Kiedy komunistyczni partyzanci wieszali go na rzeźnickim haku, mieli uprzednio zapytać: „Benito, dlaczego zdradziłeś socjalizm?” Włoski polityk zaczynał jako ateista i antyklerykał, a po dojściu do władzy utrzymywał przyjazne stosunki ze Stolicą Apostolską i uczynił katolicyzm niemalże religią państwową. W młodości głosił pacyfizm, a stanął na czele militarystycznego ruchu niezadowolonych weteranów pierwszej wojny światowej, a konkretnie – Fasci di combattimento (stąd się wzięło pojęcie faszyzmu), czyli Związku Kombatantów. Jako przywódca państwa faszystowskiego prowadził agresywną politykę wewnętrzną i zagraniczną. Dopiero jednak kiedy kapral Adolf Hitler, kolejny weteran wielkiej wojny, wziął z niego przykład i wzbogacił faszyzm o silny element rasizmu i antysemityzmu, nastroje rewanżyzmu w Europie wzięły górę, co przyczyniło się do wybuchu drugiej wojny światowej. Państwo niemieckie weszło na drogę kolonialnej ekspansji i eksterminacji tak zwanych podludzi (Untermenschen). Narodowy socjalizm, w skrócie – nazizm, był systemem totalitarnym, łączącym tradycje skrajnie konserwatywne z kontrrewolucją. Jak prawie każdy ruch na wskroś nowoczesny, sięgał po rzekome wielowiekowe tradycje, włącznie z symbolem znanym z Indii czy symboliki pogańskich Słowian jako znak słońca, krzyż z hakami (Hakenkreuz), czyli swastyką. 29

W pierwszym podrozdziale zajmuję się analizą nazizmu, opowiadając o dojściu Hitlera do władzy, ideologii narodowego socjalizmu, nazizmem jako odpowiedzią na marksizm i komunizm, ludobójczą praktyką hitleryzmu. Drugi podrozdział już w tytule stawia śmiałą tezę o powrocie nazistowskiej retoryki – bo jeszcze nie praktyki – tym razem do Polski. Opowiada on o światowej glebie, na której rośnie mowa nienawiści, i o prawicowym populizmie w służbie nacjonalizmu.

30

1.1. Charakterystyka nazistowskiej odmiany faszyzmu

Behemot, pisze Franz Neumann, w żydowskiej eschatologii – sięgającej korzeniami Babilonu – był monstrum panującym nad pustynią (lądem). Jego lustrzanym odbiciem był Lewiatan, potwór panujący nad morzami. Wedle pism apokaliptycznych Behemot i Lewiatan pojawią się ponownie przed końcem świata, ustanawiając rządy chaosu i terroru, którym kres położy dopiero boska interwencja. Święty Augustyn widział w Behemocie Szatana. Do owej tradycji nawiązał Thomas Hobbes. Jego Lewiatan to analiza państwa jako politycznego systemu przymusu, w którego jednak pozostałościach przestrzega się praworządności i praw jednostki. Mniej znana – i, niestety, nieprzetłumaczona na język polski – książka Behemoth or Long Parliament przedstawia nie-państwo, stan chaosu, bezprawia i anarchii. Neumann nazwał swą książkę Behemot, gdyż narodowy socjalizm jest – pamiętajmy, że pisał on książkę w trakcie panowania hitlerowców w Niemczech – „chaosem, stanem bezprawia, nieładu i anarchii, który pochłonął prawa i godność człowieka, zmierza do przekształcenia świata w chaos przez panowanie nad ogromnymi obszarami lądowymi”1.

1.1.1. Adolfa Hitlera droga do władzy Analiza Neumanna wyraźnie wykazuje, że błędem byłoby przedstawianie Republiki Weimarskiej jako sprawnie działającego państwa, które 1

F. Neumann, Behemot. Narodowy socjalizm – ustrój i funkcjonowanie 1933–1944, Textura, Warszawa 2016, s. xxxviii.

31

upadło w wyniku wielkiego kryzysu gospodarczego i zamachu stanu hitlerowców. Od początku jej istnienia – a przypomnijmy, że Niemcy odrzuciły monarchię, zmieniając ustrój na republikański – siły kontrrewolucji podkopywały nowo powstałe państwo. Warto w tym miejscu przywołać dłuższy wywód z Behemota: Centrum kontrrewolucji stanowiło sądownictwo. W przeciwieństwie do aktów administracyjnych, które mają na względzie wygodę i efektywność, decyzje sądowe oparte są na prawie, tj. na dobru i złu, zawsze cieszą się zainteresowaniem prasy. Prawo jest zapewne najbardziej szkodliwą bronią w walce politycznej, właśnie dlatego, że otacza je aureola pojęć dobra i sprawiedliwości. „Dobro – powiada William Hocking – pod względem psychologicznym jest postulatem, a jego naruszenie wywołuje resentyment głębszy od tego, który uzasadniałaby wyrządzona szkoda, resentyment, który może przybrać postać tak silnej namiętności, że ludzie gotowi będą ryzykować życie i majątek, czego nigdy nie uczyniliby, kierując się względami praktycznymi”. Gdy sprawiedliwość staje się „polityczna”, z jednej strony rodzi nienawiść i rozpacz u tych, którzy są celem jej ataku, z drugiej zaś ci, których faworyzuje, zaczynają głęboko gardzić samą wartością sprawiedliwości; wiedzą, że potężni mogą ją kupić. Jako narzędzie wzmacniania jednego ugrupowania politycznego kosztem innych, eliminacji przeciwników i pomocy sojusznikom politycznym prawo stanowi wówczas zagrożenie dla podstawowych przekonań, na których oparta jest nasza cywilizacja 2.

Rację ma Neumann, że pod względem technicznym wypaczanie sprawiedliwości jest możliwe w każdym systemie prawnym. W republice niemieckiej kodeks karny dawał tych możliwości niezwykle dużo. W niemieckim systemie prawnym w procesach czołową rolę odgrywał sędzia, którego znaczenie z czasem jeszcze rosło. W sprawach politycznych zwykle stosowano ustawy dotyczące zniesławienia i szpiegostwa, ustawy o ochronie republik, a nade wszystko artykuły 80 i 81 kodeksu karnego o zdradzie stanu3. Warto tu przytoczyć znamienne dane liczbowe. Liczba wyroków skazujących sądów po upadku Bawarskiej Republiki Rad w 1919 roku wyniosła: 407 osób – na karę twierdzy, 1737 osób – na karę więzienia, 65 2 3

32

Ibid., s. 22–23. Informacje w tym i dwóch kolejnych akapitach za: ibid., s. 23–25, 29.

osób – na karę ciężkich robót. Innymi słowy, każdy zwolennik Republiki Rad, który miał choćby najdrobniejsze powiązania z przewrotem, został skazany. Zupełnie odmiennie potraktowano prawicowy pucz Wolfganga Kappa z 1920 roku. 21 maja 1921 roku Ministerstwo Sprawiedliwości Rzeszy rozpatrzyło 705 zarzutów zdrady stanu, z których: 412 osób objęła ustawa o amnestii z 4 sierpnia 1920 roku, choć zastrzeżono w niej, że przywódców puczu jej przepisy nie dotyczą, 108 przedawniło się ze względu na zgon bądź z innych przyczyn, 174 nie przedstawiono sądowi, 11 postępowań nie zakończono. W skrócie: nie skazano ani jednej osoby. Szokująco wygląda kolejna statystyka. W latach 1918–1922 ugrupowania lewicowe dokonały 22 zabójstw politycznych, prawicowe – 354, tymczasem lewicowi sprawcy odbyli 17 wyroków w pełnym wymiarze, podczas gdy spotkało to zaledwie jednego prawicowca. Ucieczką przed fragmentaryzacją i niestabilnością systemu partyjnego Republiki Weimarskiej były tak zwane rządy ekspertów, których bezsprzecznie głównymi beneficjentami byli pozbawieni legitymizacji demokratycznej reakcjoniści. Skrywali oni swoją skrajnie antydemokratyczną, zwłaszcza antyrobotniczą, politykę pod pozorem działań apolitycznych fachowców. Przyczyniało się to do słabnięcia parlamentu, niemogącego sprawować funkcji kontroli władzy wykonawczej. Rzeczywista władza Reichstagu nigdy nie odpowiadała jego kompetencjom konstytucyjnym. Realnie większe znaczenie miała administracja, z gruntu reakcyjna i antydemokratyczna, która skutecznie wdrażała system dyktatury biurokracji. Przypomnijmy, że antyparlamentaryzm jest jednym z wyznaczników ideologii faszystowskich. Mussolini znieważał włoską Izbę Deputowanych w tak zwanym przemówieniu biwakowym, Hitler zaś nazywał parlament „ograniczonym celem żydostwa” (Teilziel des Judentums)4. W wojsku, które potem jednoznacznie wsparło Hitlera, panowały nastroje rewanżystowskie i poczucie niezasłużonej krzywdy, wzmacnia4

F. Ryszka, Państwo stanu wyjątkowego. Rzecz o systemie państwa i prawa Trzeciej Rzeszy, Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce i Ossolineum, Wrocław– Warszawa–Kraków–Gdańsk 1974, s. 19.

33

ne legendą o ciosie w plecy, zadanym jakoby przez polityków niezwyciężonej armii kajzerowskiej w trakcie pierwszej wojny światowej. Jak ujmuje to Neumann: Reichswehra, zredukowana na mocy traktatu wersalskiego do 100 tys. żołnierzy, pozostawała bastionem konserwatyzmu i nacjonalizmu. Ponieważ dla wielu droga do kariery wojskowej została zamknięta, a awanse nadchodziły wolno, trudno się dziwić, że korpus oficerski stał się wojowniczo antydemokratyczny, gardząc parlamentaryzmem, ten bowiem zbyt dokładnie badał sekrety wydatków wojskowych. Z kolei socjalistami gardził za to, że akceptowali traktat wersalski i zniszczenie supremacji niemieckiego militaryzmu. Ilekroć dochodziło do kryzysu politycznego, armia nieodmiennie stawała po stronie żywiołów antydemokratycznych. Hitler sam był wytworem armii, która wykorzystywała go już w 1918 i 1919 r. jako mówcę i propagandystę. Żadna z tych rzeczy nie jest zaskoczeniem. Zaskakujące jest to, że aparat demokratyczny sytuację tę tolerował5.

Jak zauważa Franciszek Ryszka, krwawa łaźnia, jaką przeszli młodzi Niemcy, odcisnęła na nich piętno. Z jednej strony zrodziła – szlachetną w intencjach, mierną artystycznie – książkę Ericha Paula (Marii) Remarque’a Na Zachodzie bez zmian, z drugiej – falę literatury odwetowej i militarystycznej, której symbolem mogą być książki Ernsta Jüngera. Wedle Ryszki: „Rewolucyjny konserwatyzm pod względem emocjonalnym uzbrajały i wzmacniały nastroje odwetowo-nacjonalistyczne; były jak posiew rzucony na żyzną glebę. Plon miał zebrać Hitler”6. Partia socjaldemokratyczna, jedyna prawdziwa obrończyni Republiki Weimarskiej, znalazła się w pułapce nierozwiązywalnych sprzeczności. Z jednej strony wciąż podawała się za partię marksistowską, z drugiej – jej polityka od dawna była jednoznacznie reformistyczna. Nigdy nie zdobyła się ona na odwagę, by porzucić czy to tradycyjną ideologię, czy to politykę reformistyczną. Nie było to bynajmniej wyłącznie wynikiem indolencji kierownictwa, często nader światłego. Radykalne zerwanie z marksizmem przysporzyłoby rzeszy zwolenników komunistom. Porzucenie reform na rzecz rewolucji wymagałoby zerwania rozlicznych 5 6

34

F. Neumann, Behemot. Narodowy socjalizm…, s. 32–33. F. Ryszka, Noc i mgła. Niemcy w okresie hitlerowskim, Książka i Wiedza, Warszawa 1997, s. 97.

powiązań partii z istniejącym państwem. Socjaliści zajmowali niejasne stanowisko, nie potrafili wytworzyć stabilnej świadomości demokratycznej. Konstytucja weimarska, atakowana na prawicy przez nacjonalistów, nazistów i reakcyjnych liberałów, na lewicy zaś przez komunistów, była dla socjaldemokratów zjawiskiem przejściowym, pierwszym krokiem ku lepszej przyszłości7. Jak wiemy, ta przyszłość nie ziściła się, trudno zaś – w obliczu dramatycznych zmagań ideologicznych i skrajnej polaryzacji społeczeństwa – wymagać szczególnego entuzjazmu dla rozwiązań tymczasowych. Neumann podkreśla, że jeszcze przed nadejściem wielkiego kryzysu systemy ideologiczny, polityczny i ekonomiczny nie działały właściwie. Dwa pierwsze funkcjonowały na pozór poprawnie, lecz wyłącznie dlatego, że jawnie tolerowały siły antydemokratyczne. Fikcja prosperity oparta była zaś na zagranicznych kredytach. Kryzys pogłębił petryfikację struktury społecznej i politycznej, przemodelowując scenę polityczną. Partia Demokratyczna zniknęła ze sceny, katolickie Centrum przesunęło się mocno na prawo, a socjaldemokraci i komuniści skupiali się bardziej na walce ze sobą niż z coraz poważniejszym zagrożeniem narodowosocjalistycznym. Naziści atakowali socjaldemokratów, określając ich mianem „listopadowych zbrodniarzy” – ludzi skorumpowanych, pacyfistów, odpowiedzialnych za klęskę z roku 1918, upokarzający traktat wersalski oraz inflację8. 4 stycznia 1933 roku bankier z Kolonii Kurt von Schröder zaaranżował konferencję z udziałem Franza von Papena i Hitlera, której efektem było pojednanie tradycyjnych ugrupowań reakcyjnych z nowym ruchem kontrrewolucyjnym, co otworzyło Hitlerowi drogę do stanowiska kanclerza (objął je 30 stycznia). Niemiecka Narodowosocjalistyczna Partia Robotnicza była w gruncie rzeczy pozbawiona ideologii, składała się z przedstawicieli wielu warstw społecznych. Bez przeszkód przejmowała najgorszy element każdej z nich, mając poparcie armii, sądownictwa i znacznej części biurokracji, będąc finansowana przez przemysł. Wyko7 8

F. Neumann, Behemot. Narodowy socjalizm…, s. 33–34. Ibid., s. 34.

35

rzystywała nastroje mas społecznych, nie zniechęcając zarazem wpływowych kręgów bogaczy. W latach 1930–1933 terror i propagandę skierowała na słabe punkty Republiki Weimarskiej9. Jak nie bez racji zaznacza Ryszka, opór klasowy i opozycja ludzi światłych, postępowych czy po prostu demokratów, łamane były przez nazistów stosunkowo szybko i efektywnie. Co więcej, struktury dyktatorskie umacniały się ewolucyjnie przy jawnej aprobacie jednych i obojętności szerokich mas. Analityk faszyzmu dodaje, że państwo faszystowskie to tyrania: ustrój faszystowski definiują bardzie styl i metody rządzenia, a nie przyczyny, okoliczności towarzyszące i sam akt ustanawiania władzy, jakkolwiek nie sposób tego fenomenu pojąć „bez interpretacji genetycznej”10. Bez wątpienia Hitler, przynajmniej przez kilkanaście lat, był postacią bardzo charyzmatyczną, co wzmacniała propaganda sterowana przez doktora filozofii Josepha Goebbelsa. Pod wrażeniem przywódcy Niemiec znajdowali się niekiedy nawet obcokrajowcy. Pewien francuski prawicowy dziennikarz i zwolennik zbliżenia z Trzecią Rzeszą stwierdził, że Hitler posiada „uwodzicielską moc” przewodzenia ludźmi, jego „władzę nad tłumem” miało wyjaśniać „oblicze pełne inteligencji i energii, rozświetlające się, kiedy zaczyna mówić”11.

1.1.2. Ideologia narodowego socjalizmu Hannah Arendt w drugiej części Korzeni totalitaryzmu, zatytułowanej po prostu Imperializm, zauważa: Przed nastaniem ery imperializmu nie istniało coś takiego, jak polityka światowa, a bez niej totalitarne roszczenie do panowania nad światem nie miałoby sensu. W owym okresie państwa narodowe okazały się niezdolne ani do stworzenia nowych reguł kierowania sprawami zagranicznymi, które stały się sprawami glo9 10 11

36

Ibid., s. 37. F. Ryszka, Historia, polityka, państwo, t. 1, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2002, s. 67–68. Cyt. za: D. Pinsolle, Jak zrobić wywiad z Adolfem Hitlerem, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2017, nr 8, s. 7.

balnymi, ani do narzucenia pax Romana reszcie świata. Ich polityczna ograniczoność i krótkowzroczność przyniosły plagę totalitaryzmu, którego bezprzykładne okrucieństwa przyćmiły złowieszcze wydarzenia i jeszcze bardziej złowieszczą mentalność poprzedniego okresu. W dotychczasowych badaniach naukowych skupiano się prawie wyłącznie na hitlerowskich Niemczech i stalinowskiej Rosji kosztem ich mniej szkodliwych poprzedników12.

Włosko-francuski marksista Enzo Traverso w książce pod znamiennym tytułem Europejskie korzenie przemocy nazistowskiej podkreśla, że daleko idącym błędem byłoby traktowanie narodowego socjalizmu jako swoistego wybryku natury, wynaturzenia europejskiej polityki i społeczeństw. Prawda jest dokładnie odwrotna: nazizm wpisuje się w europejską nowoczesność, zwłaszcza zaś w tradycję imperializmu i kolonializmu. Przypomnijmy tylko, że celem Hitlera było zdobycie Lebensraum (przestrzeni życiowej) na wschodzie Europy. Sposób traktowania siły roboczej przez hitlerowców nie odbiegał szczególnie od tego, czego doświadczyły ludy skolonizowane Afryki, Bliskiego Wschodu i Półwyspu Indyjskiego. Co więcej, niemieckim podbojom towarzyszyło takie samo uzasadnienie, na poły religijne (choć może raczej pseudoreligijne), z jakim ujarzmiano obcokrajowców, a mianowicie coś, co Francuzi wdzięcznie określali mianem mission civilatrice. Wielu nazistów mogłoby sparafrazować słowa króla Belgii Leopolda II, który w roku 1876 przedstawił następującą pochwałę kolonializmu: „Otwarcie na cywilizację jedynej części naszego globu, do której nie miała ona jeszcze okazji przeniknąć, rozproszenie ciemności spowijających całe populacje – oto, nie waham się powiedzieć, szlachetna krucjata stulecia postępu”13. Dla hitlerowców ludy mieszkające na wschód od nich, Słowianie, byli Murzynami Europy, ludźmi gorszego sortu, których należy podbić, część wymordować – najlepiej przez pracę na rzecz rasy panów – a pozostałych uczynić niewolnikami. Tym bardziej kuriozalna jest pewna popularność neonazizmu w Europie Środkowej i Wschod12 13

H. Arendt, Korzenie totalitaryzmu, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1993, s. 166. E. Traverso, Europejskie korzenie przemocy nazistowskiej, Książka i Prasa, Warszawa 2011, s. 69.

37

niej, w tym w Rosji, której poprzednik – Związek Radziecki – ogromnym kosztem pokonał Trzecią Rzeszę. Ideologia narodowego socjalizmu – ujmując rzecz oględnie – była skrajnie mętna, pokrętna, brak jej było elegancji, cechującej wiele innych ideologii, z którymi zapoznawanie się sprawia intelektualną przyjemność, daje możność obcowania z intelektualistami wysokiej próby. Można nawet odnieść wrażenie, że jest ona niewiele więcej niźli zasłoną dla tyranii, brutalnej, ludobójczej dyktatury. Niemniej jednak przynajmniej pokrótce należy ją przedstawić, choć jest to zajęcie dość odstręczające i nieprzynoszące większej satysfakcji. Narodowy socjalizm nie dysponował żadną teorią społeczeństwa w jakimkolwiek racjonalnym rozumieniu ani spójną wizją jego działania, struktury i rozwoju. Miał on do osiągnięcia pewne cele i swoje – zmienne w czasie – ideologiczne formuły dostosowywał do zbioru nieustannie zmieniających się zamierzeń. Brak podstawowej teorii jest jedną z różnic dzielących narodowy socjalizm od radzieckiego komunizmu. Ideologia nazistowska stale się zmieniała. Zawierała pewne z gruntu magiczne przekonania, takie jak adoracja wodza, wyższość Herrenvolk, ale ideologia ta nie była wykładana w formie zbioru kategorycznych i dogmatycznych sformułowań14. Tym, co jest uderzające, jest daleko posunięty oportunizm – hitlerowcy gotowi byli wciąż zmieniać swoją ideologię i doktryny, jeżeli miało to przynieść im sukces w postaci poparcia danej warstwy ludności. Nie byli szczególnie przywiązani do głoszonych haseł. Charakterystyczne jest tutaj podejście do demokracji i parlamentaryzmu. Powtórzmy za Neumannem: Po fiasku w Monachium partia narodowosocjalistyczna stała się „legalna”. Uroczyście obiecała nie podżegać do zdrady stanu ani do rewolucyjnego obalenia konstytucji. Występując jako świadek na procesie oficerów Reichswehry i nazistów oskarżonych o zdradę główną, 25 września 1930 r. Hitler złożył słynną „przysięgę czystości”. Oddziały szturmowe [Sturmabteilungen, SA] stały się niegroźną organizacją sportową, występującą na paradach. Niewiele partii mówiło głośniej od narodowych socjalistów w obronie swobód obywatelskich i równości demokratycznej. 14

38

F. Neumann, Behemot. Narodowy socjalizm…, s. 44–45.

Wszystkie mechanizmy demokratyczne, każda liberalna instytucja, przepis prawa, więzi społeczne i polityczne stały się bronią w walce z liberalizmem i demokracją. Każda okazja była dobra, by brutalnie atakować niesprawność Republiki Weimarskiej15À.

Na kilka lat przed dojściem do władzy naziści obnosili się ze sztandarem „zbawcy demokracji”, a „ideologiem tego oszustwa” był Carl Schmitt16. Zasada podziału władzy, twierdzi Schmitt, ogranicza rolę parlamentu do legislacji, czyli do uchwalania abstrakcyjnych ogólnych reguł. W tym wypadku praktyka odbiega od teorii. Parlament nie jest jednak de facto jedynie ciałem ustawodawczym, lecz nieskutecznym administratorem. W epoce kapitalizmu monopolistycznego prawa ogólne stają się instrumentami ukrywania jednostkowych decyzji. System pluralistyczny zastąpił jedną podstawową lojalność wobec narodu, która jest ważniejsza od wszelakich innych lojalności. Co więcej, polikracja, a zatem twór spajający niezależne agendy publiczne (w tym instytucje ubezpieczeń społecznych i korporacje będące własnością publiczną), niepodlegający kontroli parlamentu, zniszczył jednolity charakter decyzji politycznych. Zasada federacyjna, chroniąca interesy partykularne, przeczy idei suwerenności jednego narodu17. Swobody obywatelskie i prawa niezbywalne są – koniec końców – zaprzeczeniem demokracji. Już Jean-Jacques Rousseau zwracał na to uwagę, gdyż umowa społeczna oznacza, że obywatel zrzeka się swych praw w momencie jej zawarcia. Wedle Schmitta tradycyjne swobody osobiste i polityczne były wytworem konkurencyjnego kapitalizmu. Epoka ta już minęła, a kapitalizm wszedł w fazę interwencjonizmu, monopoli i kolektywizmu. Skoro zatem „przestała istnieć swoboda handlu i zawierania umów, ich pochodne – wolność słowa i zgromadzeń, wolność prasy i tworzenia związków zawodowych – straciły wszelkie znaczenie”18. 15 16 17 18

Ibid., s. 48. Ibid., s. 49. Ibid., s. 50. Ibid., s. 50.

39

U podstaw powyższych rozważań leży sławetny – i, niestety, od lat przewijający się w debacie intelektualnej – decyzjonizm. Oparty jest on na swoistej, lecz niezwykle atrakcyjnej doktrynie dotyczącej natury polityki, do złudzenia przypominającej skądinąd syndykalizm rewolucyjny Georgesa Sorela. Polityka – pisze Schmitt – jest stosunkiem przyjaciel–wróg. W ostateczności wrogiem jest każdy, kogo należy fizycznie eksterminować. Innymi słowy, każda relacja międzyludzka może stać się polityczna, każdy przeciwnik może stać się wrogiem podlegającym fizycznej eksterminacji. Wyrafinowany intelektualista Schmitt podkreśla, że przykazanie nowotestamentowe, by kochać nawet nieprzyjaciół, odnosi się wyłącznie do nieprzyjaciela osobistego – inimicus, nie zaś do wroga publicznego – hostis. Rację ma Neumann: „Jest to doktryna brutalnej siły w najbardziej uderzającej postaci, która zwraca się przeciwko każdemu aspektowi i działaniu demokracji liberalnej oraz przeciwko całej tradycyjnej koncepcji rządów prawa”19. Kluczową kwestią w ideologii narodowego socjalizmu było apoteozowanie przemocy, zwłaszcza zaś jej skrajnej formy w postaci wojny: [...] wojna w koncepcji faszystowskiej była nieuchronnym sposobem rozstrzygania konfliktów. Była więcej niż ewentualnością, niż jedną z politycznych możliwości. Jednakże zasadniczą przesłanką było irracjonalne przekonanie o misji narodu niemieckiego jako wybranego „narodu panów”, jako samej kwintesencji „aryjskiej rasy”. By naród mógł tę misję spełnić, miał się przekształcić nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim obyczajowo i moralnie20.

Antysemityzm był immanentną częścią ideologii hitlerowskiej. „Trzecia Rzesza”, pisze Jan Borowicz, „dokonała pełnego wykluczenia Żydów jako ludu (ze wspólnoty Niemców jako Ludu)”, najpierw w formie pozbawienia narodowości w ustawach norymberskich, potem w planie ostatecznej eksterminacji21. Jak ujmuje to Traverso: „Ludobójstwo Żydów było czymś pod względem historycznym wyjątkowym. Przeprowadzono je w celu biologicz19 20 21

40

Ibid., s. 51–52. F. Ryszka, Noc i mgła…, s. 202. J. Borowicz, Nagość i mundur. Ciało w filmie Trzeciej Rzeszy, Warszawa 2015, s. 22.

nego przemodelowania ludzkości – przemodelowania uznanego za cel sam przez się, a nie jako narzędzie czy środek do celu”22.

1.1.3. Nazizm a marksizm Niniejszy podrozdział ma w zamierzeniu cele nade wszystko edukacyjne, jakkolwiek szansa, że ci, którzy powinni go przeczytać, to uczynią, jest mniej niż nikła. Niekiedy jednak trzeba coś uczynić dlatego, że tak trzeba. Jednym z najgłośniejszych tekstów w lecie 2017 roku w polskiej przestrzeni publicznej był artykuł Piotra Zychowicza Hitler był lewakiem, opublikowany w tygodniku „Do Rzeczy”23. Tekst opatrzony jest grafiką przedstawiającą przywódcę nazistów w czerwonym krawacie, bolszewicką gwiazdą na czapce oraz opaską z sierpem i młotem. Z właściwą sobie dezynwolturą Zychowicz zauważa: „Hitler był [...] zatwardziałym lewakiem. Postępowcem, socjalistą, radykałem i fanatycznym rewolucjonistą burzącym z nienawiścią stary konserwatywny ład oraz porządek”24. Kuriozalne stanowisko tego autora znalazło potwierdzenie wśród władz Rzeczypospolitej. Szef resortu spraw wewnętrznych i administracji Joachim Brudziński, po ujawnieniu przez media materiału o polskich wyznawcach Hitlera, stwierdził: „Niemiecki nazizm i włoski faszyzm nie mają nic wspólnego z konserwatywnymi, prawicowymi wartościami. Nazizm to Narodowa Socjalistyczna Partia Niemiec. To ruchy o charakterze i korzeniach lewicowych”25. Jak nie od dziś wiadomo, drzewo ludzkiego żywota ma poskręcane korzenie, toteż – co nie ulega wątpliwości – można odnaleźć pewne powiązania między marksizmem a nazizmem. Starali się je wykazać, z upo22 23 24 25

E. Traverso, Europejskie korzenie przemocy…, s. 9. P. Zychowicz, Hitler był lewakiem, „Do Rzeczy” 2017, nr 35, https://dorzeczy.pl/39689/ Hitler-byl-lewakiem.html, dostęp: 06.06.2018 r. Ibid. W. Beczek, Minister ogłasza, że Hitler był lewakiem. Zamiast potępić nazistów, odwraca kota ogonem, „Gazeta.pl”, 25 stycznia 2018 r., http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7, 161770,22944379,beczek-minister-oglasza-ze-hitler-byl-lewakiem-zamiast-potepic.html, dostęp: 06.06.2018 r.

41

rem godnym lepszej sprawy, niektórzy autorzy. Już na poziomie semantycznym warto pamiętać, że nazizm to skrót od narodowego socjalizmu. Niemniej jednak z faktu, że ktoś nazywa się socjalistą – narodowym czy jakimkolwiek innym – nie wynika, że owym socjalistą w sposób zasadny można go nazwać. Jan-Werner Müller zaznacza, że z nielicznymi wyjątkami badacze socjalizmu nie włączają w obręb swych rozważań narodowego socjalizmu26. Na przełomie XIX i XX wieku, po śmierci niekwestionowanego przywódcy ruchu marksistowskiego, jakim był Fryderyk Engels, pojawiło się bardzo wiele odmian marksizmu, z których każda pretendowała do reprezentowania prawdziwych idei ojców założycieli. „Marksizm”, zaznacza nie bez racji A. James Gregor, „zaczął w pewnym stopniu nabierać własności przekonań religijnych”27. Marksizm Marksa i Engelsa był przedmiotem ciągłych reinterpretacji kolejnych adeptów, którzy piętnowali rzekome herezje i nieortodoksyjność. Bez względu na wyznawaną odmianę marksizmu jej zwolennicy zwykle uważali, że jest ona prawdziwym wyrazem odziedziczonej doktryny, co oznacza, że wyznawcy innych podejść – być może złośliwie – zniekształcają oryginalny przekaz. W tym kontekście pojawia się nazwisko Ludwiga Woltmanna. Gregor określa Woltmanna mianem „jednego z najważniejszych marksistowskich intelektualistów swoich czasów”, a to za sprawą między innymi jego książki o teorii rozwoju i zmiany społeczno-ekonomicznej – Der historische Materialismus. Trzecia część młodzieńczych prac tego antropologa była poświęcona interpretacji i upowszechnianiu Marksowskiego socjalizmu. Dorobek Woltmanna może pomóc zrozumieć rewolucje, które wywarły daleko idący wpływ na ubiegłe stulecie. Krytyczne miejsce w marksizmie zajmowało zagadnienie roli moralności i jej racjonalności w teorii marksistowskiej. Woltmann podkreślał, 26 27

42

J.-W. Müller, Co to jest populizm?, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017, s. 39–40. Kolejne akapity za: A. J. Gregor, Marxism, Fascism & Totalitarianism: Chapters in the Intellectual History of Radicalism, Stanford University Press, Stanford, CA 2009, s. 50–54, 136–138.

że ojcowie założyciele marksizmu nie poświęcili tej kwestii dostatecznej uwagi. Nieadekwatne byłoby uznanie idei moralnych i etycznych za proste odbicia podstrukturalnych uwarunkowań ekonomicznych. Zasady moralne i ich wymiar etyczny – zgodnie z ortodoksją marksistowską – były całkowicie zdeterminowane materialnymi warunkami życia. Miało to mieć charakter uniwersalny – dotycząc zarówno pojawienia się chrześcijaństwa, jak i moralności burżuazyjnej porewolucyjnej Francji. Woltmann dokonał poważnej modyfikacji systemu marksistowskiego. Antropolog uznał, że w sytuacji, gdy niektóre wyższe naczelne stworzyły pierwsze ludzkie społeczeństwa, zaistniała jakościowa zmiana w procesach kierujących relacjami międzyludzkimi. Społeczna ewolucja w zorganizowanych ludzkich społecznościach przebiegać miała wedle innych praw aniżeli te, które kierowały ewolucją biologiczną, miała własne, całkowicie odrębne cechy. W dyskusjach o związkach marksizmu z faszyzmem przywołuje się również włoskiego duce, Mussoliniego, który jako 21-latek zaznajomiony był przynajmniej z niektórymi pracami Sorela, zwłaszcza z jego pierwszymi esejami o roli przemocy rewolucyjnej w historii. Zaczął się utożsamiać z rewolucyjnym syndykalizmem – radykalnym marksizmem inspirowanym przez Sorela. Młody Mussolini, twierdzi Gregor, był marksistą, przekonanym, że kapitalizm czeka nieuchronna katastrofa, co wynika z deterministycznych praw rządzących tym systemem. Zgodnie z podejściem ortodoksyjnego marksizmu sądził, że cała nadbudowa społeczeństwa – wiara religijna i moralność, a także będące ich efektem indywidualne i kolektywne zachowanie – zwyczajnie „odbijały” jego ekonomiczną bazę. 20-letni Mussolini był ortodoksyjnym marksistą w znaczeniu nadanym temu słowu przez niemiecką socjaldemokrację. Żądał obalenia całego systemu kapitalistycznego i destrukcji „państwa burżuazyjnego”. Wyobrażał sobie, że po rewolucji burżuazja, podobnie jak wszelkie inne klasy, zniknie, co zostanie osiągnięte dzięki uprzedniej walce klasowej. Przejęcie „burżuazyjnej własności” stanie się kolejnym nieodzownym krokiem – owa własność będzie zarządzana i produktywnie wykorzystywana przez klasę robotniczą. 43

Socjalistyczny rewolucjonista Mussolini opublikował krótki pamflet o marksizmie i religii, zatytułowany L’uomo e la divinità. Można to uznać za kompendium standardowych argumentów antyreligijnych, racjonalistycznych i pozytywistycznych przeciwko istnieniu nadnaturalnego stwórcy, a także za diatrybę przeciwko zorganizowanym kościołom, które twierdzą, że reprezentują owego kreatora na ziemi. Jak twierdzi Gregor, ów pamflet jest interesujący, gdyż zawiera pewne refleksje, które są ważne w kategoriach myśli marksistowskiej w XX wieku. Podobnie jak wielu ówczesnych ortodoksyjnych marksistów, w tym Karl Kautsky czy Włodzimierz Iljicz Lenin, Mussolini uważał, że dla socjalistycznych rewolucjonistów moralność nie jest niczym więcej niż jednym z elementów ideologicznej nadbudowy społeczeństwa, zmienia się ona wraz ze zmianami ekonomicznymi. To odzwierciedla uwagę Engelsa, dla którego moralność to prosta funkcja warunków ekonomicznych, zanim bowiem człowiek może zajmować się filozofią czy moralnością, musi jeść, pić, mieć schronienie i ubierać się. Istoty ludzkie mogą myśleć i snuć refleksje moralne, lecz tylko w sytuacji, gdy przetrwają. Parafrazując znaną sentencję – fakt, że młody Mussolini był socjalistą, nie oznacza, że na starość nie został świnią, przy czym można to uznać za obrazę dla tych inteligentnych zwierząt, gdyż – jak śpiewa punkowy Dezerter w piosence Świnie – Łatwo mówić: Ty faszystowska świnio, Zabrzmi to zawsze dosadnie. A jednak człowiek takie ma cechy charakteru, Których u zwierząt nie znajdziesz. Nie słyszałem, by świnia manipulacją Próbowała się dorwać do władzy. Kontrolować i straszyć folwark zwierzęcy.

Faszyzm i jego niemiecka odmiana, nazizm, wykuwały się w walce z – realnym, jak się ówcześnie wydawało – zagrożeniem komunistycznym czy też bolszewickim. Związek Radziecki stanowił przykład systemu, który niszczy tradycyjne struktury polityczne, społeczne, kulturowe i właściwie wszelkie inne. Widmo rewolucji – a pamiętajmy, że 44

rewolucja w carskiej Rosji wybuchła w trakcie pierwszej wojny światowej – oznaczało konieczność konsolidacji sił konserwatywnych i reakcyjnych. Niemniej jednak w epoce polityki masowej, mniej lub bardziej powszechnych (przynajmniej dla pełnoletnich mężczyzn) praw wyborczych, tradycyjne ugrupowania cieszyły się raczej umiarkowanym poparciem. Z dialektycznego punktu widzenia, rewolucja zrodziła kontrrewolucję, czyli rewolucję o odwrotnym kierunku przemian – łączącą eklektycznie elementy konserwatywne z na wskroś nowoczesnymi. Wszelkie faszyzmy zapełniły pustkę, której nie potrafili już wypełnić starzy konserwatyści i reakcjoniści. W tym miejscu warto przytoczyć dłuższy wywód Neumanna: W oczach socjaldemokratów i komunistów celu, jakim jest społeczeństwo bezklasowe i wyższa forma życia, nie osiąga się przez zniewolenie innych narodów, lecz przez transformację ustroju kapitalistycznego i zniszczenie opresyjnej biurokracji. Aby cel ten zrealizować, potrzeba wielkiej odwagi, gotowości do poświęceń, cierpliwości i inteligencji. Walka z własną klasą rządzącą – jak uczy historia – jest o wiele bardziej wymagająca niż wojny z innymi państwami, a solidarność międzynarodowego proletariatu zdobywa się tylko w długiej, wyczerpującej walce politycznej. Natomiast narodowy socjalizm oferuje robotnikom wszystko to, co marksizm, ale bez walki klas. Narodowy socjalizm oferuje mu wyższą formę życia – „wspólnotę narodową” [Volksgemeinschaft], władzę pracy nad pieniądzem, nie zmuszając go do walki z rodzimą klasą rządzącą. Wręcz przeciwnie, zachęca się go, by przyłączył się do klas rządzących, miał udział w ich władzy, stając się częścią kolosalnej machiny. Nie wymaga się odeń, by wykazywał się większą odwagą i ponosił większe ofiary niż inni. Przeciwnie – zwycięstwo Niemiec spoczywa w jego rękach, zwycięstwo pracy nad pieniądzem, wspólnoty narodowej nad panowaniem klas, prawdziwej wolności nad swobodą będącą jedynie fasadą wyzysku. Doktryny tej nie odrzucono nawet po inwazji na ZSRR 28.

Każdy Niemiec, a przynajmniej niemiecki robotnik, miał być potencjalnym Hitlerem, masy za nim miały stać murem. Führer jednoczy je dzięki doktrynie rasowego proletariackiego imperializmu, toteż – rozumowali naziści – przeciwnicy Niemiec mogli mieć wyłącznie jeden cel: „[…] zniszczyć Niemcy, podzielić je i utrzymać w niewoli. Ponieważ je28

F. Neumann, Behemot. Narodowy socjalizm…, s. 223.

45

śli tak jest, nie uda się nigdy wbić klina między Hitlera a naród niemiecki”29. Trudno odmówić racji Neumannowi: „Najwyraźniej nowa ideologia narodowego socjalizmu jest wypaczeniem ideologii marksistowskiej, tak by »uwieść« marksistowską klasę robotniczą”30. Nastąpiło wyraźne przeformułowanie haseł marksistowskich przez nazistów. Walka klas zastąpiona została przez walkę proletariatu z państwami kapitalistycznymi, teorię wartości opartej na pracy zastąpiono pieniądzem jako fetyszem wytwórczości narodu, społeczeństwo bezklasowe – wspólnotą narodową (Volksgemeinschaft), proletariat jako nośnik prawdy zastąpiono wizją rasy niemieckiej jako rasy proletariackiej – uosobienia moralności31. Dodajmy, że nowej doktrynie odpowiadało przyjęcie symboliki marksistowskiej, takiej jak czerwony sztandar (choć ozdobiony swastyką), wyniesienie marksistowskiego święta 1 Maja do rangi święta narodowego, przyjęcie licznych pieśni robotniczych, choć ze zmienionymi tekstami. Wszystkie te zabiegi służyły jednemu: sprawieniu, aby teoria imperializmu rasowego stała się ideologicznym fundamentem wojny Niemiec z otaczającym światem, której celem jest lepsze życie Herrenvolku przez sprowadzenie podbitych państw i krajów satelickich – takich jak Słowacja – do poziomu ludów kolonialnych32. Jak ujmuje to Ryszka: […] wątek społeczny, wprawdzie na ogół mglisty i uwikłany w sprzeczności, towarzyszy wszystkim bez wyjątku ruchom faszystowskim w Europie. Nawet cały zewnętrzny sztafaż populistyczny – kolorowe koszule: „czarne” i „brunatne”, „błękitne”, „zielone”, „czerwono-czarne” itd.; faszyzm europejski dysponował całą gamą barw, skopiowany niekiedy od ruchu robotniczego sposób komunikowania się („towarzysz partyjny”) i natrętne pozowanie na „ludowość”, połączone zresztą groteskowo z symbolami militarnymi – to zapewne tylko forma, ale forma podporządkowana aspiracjom i potrzebom duchowym masowego odbiorcy33. 29 30 31 32 33

46

Ibid., s. 223. Ibid., s. 224. Ibid., s. 226. Ibid., s. 226–227. F. Ryszka, Historia, polityka, państwo, t. 1..., s. 103.

1.1.4. Mordercza praktyka nazizmu Faszyzm we wszelkich odmianach byłby niewiele znaczącym epizodem w dziejach politycznej głupoty, pozostając mętną ideą – a może raczej idejką – gdyby nie odniósł takiego sukcesu w Europie lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego stulecia. Jego narodowosocjalistyczna odmiana zwyciężyła w najpotężniejszym państwie Starego Kontynentu i doprowadziła do największej rzezi w dziejach naszej planety. Do dziś brak powszechnie przyjętych, niekwestionowanych szacunków liczby ofiar śmiertelnych tej hekatomby, zapewne było to nie mniej niż 60 milionów ludzi, z czego trzy czwarte stanowili cywile34, być może bardziej adekwatna jest liczba 72 milionów ofiar śmiertelnych35. W stosunku do całości populacji największe straty ponieśli europejscy Żydzi – naród bezpaństwowy. Powtórzmy za Neumannem: Zrozumienie antysemityzmu utrudnia powszechnie akceptowana teoria kozła ofiarnego, zgodnie z którą Żydzi traktowani są jak kozły ofiarne, tj. przenosi się na nich wszelkie zło obecne w społeczeństwie. Tymczasem zabicie bądź wygnanie kozła ofiarnego w mitologii stanowi koniec pewnego procesu, podczas gdy prześladowania Żydów przez nazistów stanowią jedynie prolog do straszniejszych wydarzeń. Na przykład wywłaszczenie Żydów poprzedziło wywłaszczenie Polaków, Czechów, Holendrów, Francuzów, niemieckich antynazistów i klas średnich. W obozach koncentracyjnych osadza się nie tylko Żydów, lecz także pacyfistów, konserwatystów, socjalistów, katolików, protestantów, wolnomyślicieli i przedstawicieli narodów krajów okupowanych. Pod topór katowski trafiają nie tylko Żydzi, ale również wiele innych ras, narodowości, ludzi różnych przekonań i wyznań. Antysemityzm jest zatem awangardą terroru. Żydów używa się jako „króliki doświadczalne”, testując metody represji36.

34

35

36

Research Starters: Worldwide Deaths in World War II, „The National WWII Museum”, https://www.nationalww2museum.org/students-teachers/student-resources/researchstarters/research-starters-worldwide-deaths-world-war, dostęp: 06.06.2018 r. M. Maciorowski, Ile milionów zginęło? Ofiary II wojny światowej, „Gazeta.pl”, 4 maja 2015 r., http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,17844725,Ile_milionow_zginelo_Ofiary_II_wojny_swiatowej.htm, dostęp: 06.06.2018 r. F. Neumann, Behemot. Narodowy socjalizm…, s. 589–590.

47

System narodowego socjalizmu był zorganizowaną zbrodnią, wyzyskiem ludów podbitych i czynieniem z milionów ludzi na wpół niewolników. Masowe zastrzyki zagranicznej siły roboczej zasilały niemiecką gospodarkę wojenną. Albert Speer kierował racjonalizacją produkcji przemysłowej za pomocą przymusowej pracy cudzoziemców. Na siłę roboczą (Zwangsarbeiter) składała się głównie armia utworzona z cywilów krajów okupowanych, jeńców wojennych i deportowanych z przyczyn rasowych lub politycznych. W 1944 roku było to więcej niż 7,6 miliona osób (włącznie z wieloma kobietami), co stanowiło około jednej czwartej przemysłowej klasy robotniczej. W kwietniu 1942 roku Niemcy zdecydowali się podporządkować system obozów koncentracyjnych kierownictwu WVHA (Wirtschaft und Verwaltung Hauptsamt), to jest biuru centralnemu administracji i ekonomii SS pod wodzą Oswalda Pohla. Zadaniem Pohla stało się uzyskanie większej wydajności produkcyjnej pracy, uprzednio postrzeganej w kategoriach kary i dyscyplinowania więźniów37. Niemniej jednak Trzecia Rzesza nigdy nie mogła się zdecydować – przynajmniej w praktyce – czy kluczowe znaczenie ma niewolnicza praca, czy też raczej eksterminacja. Polska literatura obozowa zdaje się sugerować, że raczej to drugie. SS odnajmowało siłę roboczą jeńców wojennych i deportowanych osadzonych w obozach koncentracyjnych różnym niemieckim koncernom (Konzern). Dzięki temu uzyskiwały one nader tanią siłę roboczą, którą mogły swobodnie dysponować. Wiele dużych firm instalowało warsztaty produkcji w obozach, „same obozy zaś wyrastały jak grzyby po deszczu dookoła ośrodków przemysłowych. W 1944 r. około połowa deportowanych osadzonych w obozach koncentracyjnych pracowała dla prywatnego przemysłu, a reszta dla produkującej broń organizacji Todt”38. W epoce feminizmu warto wspomnieć o wizji kobiety w narodowym socjalizmie. Była ona jasna i nader klarowna. Kobieta z natury – głosili naziści – jest istotą niższą, kimś gorszym od nawet najpodlejsze37 38

48

E. Traverso, Europejskie korzenie przemocy…, s. 48–49. Ibid., s. 49.

go mężczyzny. Jej rola sprowadzała się do służenia mężczyźnie, a nade wszystko do rodzenia mu dzieci – rzecz jasna, dzieci czystych rasowo, zdrowych, gotowych pracować oraz walczyć i ginąć za wodza. Jak pisze Ryszka: „Musiała być skromna, cicha, posłuszna. Nie powinna używać szminki, nosić wyzywających strojów, palić papierosów. Owe wskazania obyczajowe traktowane były bardzo serio i kobieta, która pozwoliła sobie na palenie w lokalu publicznym, musiała liczyć się z tym, że jakiś esaman lub esesman wyrwie jej grubiańsko papieros z ust”39. Cokolwiek powiedzieć o bolszewikach, dla których kwestia kobieca była wtórna – wszak klasa robotnicza, zgodnie z nauczaniem Marksa, była jedyną klasą, która nie może siebie wyemancypować, nie emancypując całości społeczeństwa – pozycja kobiety w Związku Radzieckim, przynajmniej do czasów stalinowskich, była lepsza. Pomimo ludobójstwa retoryka hitleryzmu nie odeszła w niepamięć. Jednym z najbardziej ponurych zjawisk współczesnej Polski jest jej odrodzenie w formie dostosowanej do współczesnych czasów. 39

F. Ryszka, Noc i mgła…, s. 204.

49

1.2. Powrót nazistowskiej retoryki: przypadek Polski40

„Macie wypier***ać, nikt tu nie będzie gadał po niemiecku!” – w ten sposób pewien mężczyzna zaatakował muzułmankę w tradycyjnej chuście i jej męża. Nastąpiło to 17 października 2017 roku w poznańskim tramwaju. Kiedy w obronie ofiar stanął motorniczy pojazdu, agresor rzekł: „Czy ty wiesz, co Niemcy zrobili naszym pradziadkom? Wolisz tego pedała od nas?”41. Nie był to pierwszy atak na małżeństwo Polki-muzułmanki i jej męża o nie-białym kolorze skóry. Celem tego podrozdziału jest zbadanie – w odniesieniu do współczesnej Polski – prawdziwości twierdzenia Mariusza Turowskiego, że rasizm (czyli jedna ze skrajnych form nacjonalizmu, nieodłączny element narodowego socjalizmu) „okazuje się istotnym, ważnym, ciągle dochodzącym do głosu aspektem życia społecznego i kulturowego (a także politycznego, ekonomicznego itd.)”42. Wziąwszy pod uwagę, jak Polacy – zwłaszcza żydowskiego pochodzenia – ucierpieli w trakcie okupacji hitlerowskiej, to nader ważna kwestia. 40

41

42

50

Fragment opublikowanego w trakcie prac nad książką tekstu: S. Czapnik, Śladami Hitlera? Skrajnie nacjonalistyczny populizm prawicy w Polsce, „Studia Krytyczne – Critical Studies” 2015, nr 5. tps, „Wypier***ać! Nikt tu nie będzie gadał po niemiecku!” Rasistowski atak w poznańskim tramwaju, http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,22529692,wypier-ac-nikttu-nie-bedzie-gadal-po-niemiecku-rasistowski.html#Czolka3Img, dostęp: 18.10.2017 r. M. Turowski, Granice rasy. Między nowym rasizmem a płynną rasologią, „Studia Krytyczne – Critical Studies” 2015, nr 1, s. 124.

1.2.1. Globalne podglebie współczesnego rasizmu Rdzeniem globalizacji jest gospodarka, która znajduje się poza czyjąkolwiek kontrolą43. Coraz szybszy ruch kapitału na świecie podkopuje skuteczność spełniania tradycyjnych funkcji przez państwo44. Jak czytamy w Baumanowskiej Globalizacji: Kiedy „odległości nic już nie znaczą”, także miejsca, które te odległości oddzielały, tracą znaczenie. Choć jednym wróży to swobodę tworzenia znaczeń, innym zapowiada zepchnięcie w „bezznaczeniowość”. Niektórzy mogą teraz, niezależnie od miejsca, wyprowadzić się, kiedy zechcą, podczas gdy pozostali widzą tylko, jak lokalna rzeczywistość, którą dotąd zamieszkiwali, usuwa im się spod nóg45.

Do tej ostatniej grupy należą migranci – ekonomiczni i poszukujący azylu uchodźcy. Rozróżnienie między nimi w oczach opinii publicznej wielu krajów już dawno się rozmyło46. Kapitalistyczna globalizacja przyczynia się do powstania bezprecedensowych w skali świata nierówności ekonomicznych, do rozwarcia się nożyc między majętnymi (włącznie z superbogatymi) a ubogimi i nędzarzami. Jak pisze przywoływany przez Baumana Jeremy Seabrook: „[…] biedni i bogaci nie zamieszkują w odrębnych kulturach. Muszą żyć razem w świecie urządzonym z myślą o tych, którzy mają pieniądze. Rozwój gospodarczy pogłębia ubóstwo biednych, podobnie jak recesja i gospodarcza stagnacja”47. Produkcja tak zwanych ludzi-odpadów, ludzi-odrzutów, ludzi na przemiał to nieunikniony – i bynajmniej nieprzypadkowy – efekt mo43 44 45 46 47

K. Tester, The Social Thought of Zygmunt Bauman, Palgrave Macmillan, London 2004, s. 163–164. Z. Bauman, The Fate of Humanity in the Post-Trinitarian World, „Journal of Human Rights” 2002, No. 1(3). Z. Bauman, Globalizacja. I co z tego dla ludzi wynika, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2000, s. 25. H. O’Nions, Asylum – A Right Denied: A Critical Analysis of European Asylum Policy, Ashgate, Farnham–Burlington, VT 2014, s. 1. Cyt. za: Z. Bauman, Płynna nowoczesność, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, s. 136–137.

51

dernizacji. Za każdym razem, gdy produkuje się pewien ład, działania ładotwórcze mają efekt uboczny – pewna grupa ludzi nie mieści się w owym ładzie, stanowiąc element niepożądany. Przez wieki nowoczesności Europa i jej zamorskie przyczółki znajdowały globalne rozwiązania lokalnych problemów, pozbywając się nadmiarowych ludzi: trudno ich określić inaczej niż mianem imigrantów ekonomicznych48. Wedle Baumana: Nawet najgorliwsze wyniki europejskich rządów, zmierzające do powstrzymania i objęcia ścisłą kontrolą fali „migracji ekonomicznej”, nie są i prawdopodobnie nie mogą być nigdy w stu procentach skuteczne. Chroniczna nędza i cierpienie skłaniają miliony osób do podejmowania desperackich kroków, a w epoce globalnej przestępczości trudno oczekiwać, aby zabrakło chętnych do zarobienia na tej desperacji paru (lub paru miliardów) dolarów. Stąd też miliony imigrantów pokonujące trasy przetarte już kiedyś przez „nadwyżkę ludności” wygnaną z europejskich mateczników nowoczesności – tym razem wędrujące w odwrotną stronę49.

Bez wątpienia ludzie żyjący w Europie i jej dawnych dominiach egzystują w najbezpieczniejszych społeczeństwach w dziejach. Wbrew obiektywnemu świadectwu ludzie czują się bardziej zagrożeni, skłonni do ulegania panice i roznamiętnieni w kwestiach bezpieczeństwa (osobistego – safety i socjalnego – security) niż większość znanych z dziejów społeczeństw. Brak bezpieczeństwa i niepewność jutra skutkują poczuciem niemocy (sense of impotence): czujemy się pozbawieni kontroli (jednostkowo i zbiorowo). Brak nam narzędzi, by podnieść politykę na poziom, gdzie współcześnie znajduje się moc50. Obecnie na świecie – w krajach zarówno wysoko rozwiniętego kapitalizmu (Europa, Ameryka Północna), rozwijających się (Indie, Pakistan), jak i najuboższych (Afryka Subsaharyjska) – duże (i generalnie rosnące) znaczenie mają ruchy biorące się ze strachu, ksenofobicznej 48 49 50

52

Z. Bauman, Życie na przemiał, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004, s. 13, 14, 64. Z. Bauman, Europa. Niedokończona przygoda, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 31–32. Z. Bauman, Uncertainty and Other Liquid-Modern Fears, [w:] J. Přibáň (ed.), Liquid Law and Society, Ashgate, Aldershot 2007, s. 17, 36.

wrogości wobec innych: niekiedy muzułmanów, chrześcijan, żydów, innym razem białych, często osób różniących się pochodzeniem etnicznym i kulturą. Co więcej, twierdzi Bauman, zwykle rządzących nie interesuje uśmierzanie strachu, bo obawy można przekształcić w kapitał polityczny. W obliczu coraz potężniejszych sił ekonomicznych, podkopujących bezpieczeństwo socjalne politycy zwracają się w stronę zagrożeń bezpieczeństwa osobistego (fizycznego)51. Powyższa sytuacja ma dalekosiężne skutki, o których pisał amerykański konserwatywny zimnowojenny wojownik Edward Luttwak. Kilka lat po implozji bloku radzieckiego przestrzegał on przed odradzaniem się faszyzmu, pojmowanego jako pozaekonomiczny wyraz trudności ekonomicznych, dotykających zwłaszcza wysoko wykwalifikowanych robotników, urzędników i menedżerów niższego i średniego szczebla52À. W obliczu zaostrzania się walki klas, ucieleśnianego przez wspomniane już narastanie nierówności ekonomicznych, rasizm odgrywa rolę czynnika scalającego wspólnotę narodową (Volksgemeinschaft)53. Potwierdza się zatem spostrzeżenie Tadeusza Klementewicza, że polityka bez kategorii klas społecznych i politologia bez ekonomii politycznej to byty o dość wątłych podstawach: pierwsza neguje zasadniczy antagonizm społeczny, druga ma ograniczoną moc wyjaśniającą54. Błędem byłoby przekonanie, że kraje europejskie – a pamiętajmy, że aż 9 z 12 państw tworzących Unię Europejską w latach dziewięćdziesiątych XX wieku to były niegdysiejsze mocarstwa kolonialne55 – są bezsilne wobec globalizacji, choć czasem wygodnie im stwarzać takie pozory. 51 52

53 54

55

Z. Bauman, Obcy u naszych drzwi, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2016, s. 38–39. E. Luttwak, Why Fascism is the Wave of the Future, „London Review of Books” 1994, No. 16(7), https://www.lrb.co.uk/v16/n07/edward-luttwak/why-fascism-is-the-wave-ofthe-future, dostęp: 20.10.2017 r. F. Neumann, Behemot. Narodowy socjalizm…, s. 147. T. Klementewicz, Politics Without Classes and Corporations, Political Science Without Political Economy: The Science of the Political or Politics?, „Studia Krytyczne – Critical Studies” 2016, nr 2. Choose Peace: A Dialogue between Johan Galtung and Daisaku Ikeda, Pluto Press, London–Chicago, IL 1995, s. 52.

53

1.2.2. W służbie skrajnego nacjonalizmu: prawicowy populizm w dzisiejszej Polsce Goebbels – polityk, który skądinąd przez pewien czas z wyraźną niechęcią odnosił się do terminu „propaganda”, jego zdaniem bowiem miał on „przymieszkę goryczy”56 – w styczniu 1928 roku wyłuszczył przed działaczami narodowosocjalistycznymi cele propagandy. Jedynym kryterium, stwierdził współpracownik Hitlera, pozwalającym odróżnić propagandę dobrą od złej, jest jej skuteczność. Ze względu na swą naturę, kontynuował Goebbels, nie może ona być „zbyt ostra, zbyt niska, zbyt brutalna”57. Zdaniem Goebbelsa, pisze jego biograf, „propagandysta nie tylko powinien »podawać masom skomplikowane treści w formie surowej, nie przygotowanej«, lecz jest również artystą, który musi odczytywać »ukryte drgania narodu w różnych kierunkach«. W tym sensie propaganda jawiła mu się jako »sztuka polityki państwowej«, którą należy udoskonalić”58. Makiawelizm, hołdowanie zasadzie, że cel uświęca środki, stanowi jeden z kluczowych elementów prawicowego populizmu w Polsce w ostatnich latach w aspekcie komunikacyjnym. Retoryka owego populizmu jest pokrewna retoryce nazistowskiej, a podobieństw między nimi nie sposób ignorować. Propaganda hitlerowska apelowała przede wszystkim do strachu, poczucia zagrożenia ze strony Innego – marksisty, liberała, demokraty, plutokraty (bogacza), osoby stojącej niżej w hierarchii ras. Ucieleśnieniem ich wszystkich był Żyd, spiskujący jakoby przeciwko cywilizacji rasy aryjskiej. Jego odpowiednikiem współcześnie jest muzułmanin – a zatem, w przypadku Arabów (choć pamiętajmy, że wśród Arabów nie brak nie-muzułmanów, a większość muzułmanów na świecie to nie-Arabowie), również Semici. 56 57 58

54

R. G. Reuth, Goebbels, Iskry, Warszawa 2004, s. 192. Cyt. za: E. Bramsted, Joseph Goebbels and National Socialist Propaganda 1926–1939: Some Aspects, „Australian Outlook” 1954, No. 8(2), s. 69. R. G. Reuth, Goebbels…, s. 192.

Można odnieść wrażenie – pisze Krzysztof Grzegorzewski – że Żyd w oczach hitlerowców „był niczym więcej, jak tylko szkodnikiem, działającym w ukryciu i wyniszczającym narody Europy; jako taki podlegać miał bezlitosnej likwidacji, przeprowadzanej wszelkimi środkami, z pominięciem regulacji prawnych”59. Przedmiotem troski polskiej prawicy jest zaś to, że uchodźcy przenoszą jakoby „różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne”60. Dodajmy, że używanie języka biologii i medycyny było differentia specifica nazistowskiej propagandy61. Żydzi byli „trucicielami narodów” (Volksvergifter), byli porównywani do bakterii (Spaltfilz), wiedli „krwiopijcze życie pasożytnicze” (das blutsaugende Parasitenleben)62. Rasizm nieodłącznie wiąże się z pewnymi wzorcami społecznymi płci. Kobiece ciało staje się narzędziem męskiej walki o dominację polityczną i hegemonię kulturową. Kiedy w czerwcu 2017 roku polski parlament odrzucił unijną dyrektywę równościową, senator Prawa i Sprawiedliwości Jerzy Czerwiński wyłuszczył zagrożenia związane z równym traktowaniem płci: To, że w Europie mężczyźni przestają być mężczyznami, wiąże się, niestety, także z tym, że kobiety przestają być kobietami. To się jakby zjeżdża. Efekt jest taki, że wchodzi islam z „prawdziwymi mężczyznami”. Chcecie państwo tutaj mieć taką równość? Bo ja nie. Ja chcę mieć w Polsce po prostu kobiety i mężczyzn. Bo tak urządziła to natura, a właściwie Bóg63. 59

60 61

62 63

K. Grzegorzewski, „Judenfrage”. Retoryczny obraz propagandy antysemickiej w III Rzeszy (na przykładzie publicznych wypowiedzi Adolfa Hitlera i innych polityków NSDAP w latach 1933–1945), „Folia Litteraria Polonica” 2011, nr 14, s. 141. Jarosław Kaczyński o uchodźcach, http://www.newsweek.pl/polska/jaroslaw-kaczynskio-uchodzcach,artykuly,372175,1.html, dostęp: 15.10.2017 r. P. Kołtunowski, Strategia propagandy hitlerowskiej w Generalnym Gubernatorstwie na podstawie „Krakauer Zeitung” (1939–1945). Studium historyczno-filologiczne, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 1990, s. 120. Ibid., s. 128. S. Grela, Polska odrzuca unijną dyrektywę równościową. Senator PiS Jerzy Czerwiński: Bóg i natura nie chcą, by mężczyzna zajmował się dzieckiem, „OKO Press”, 26 czerwca 2017 r., https://oko.press/polska-odrzuca-unijna-dyrektywe-rownosciowa-senator-pis-

55

Powyższa wypowiedź nasuwa skojarzenia z nazistowską propagandą, zwłaszcza z filmem Żyd Süss Veita Harlana. Nienasycony apetyt seksualny tytułowego bohatera jest zagrożeniem dla porządnych niemieckich dziewcząt. Jak ujmuje to Borowicz: „Zepsucie seksualne Süssa, jego niepohamowana chęć »zanieczyszczenia naszych kobiet swoim brudem« wydaje się […] wszechogarniająca”64. Czego można się spodziewać po Arabach i muzułmanach, populistyczna prawica wyłuszczała po głośnej – jak się okazało, samobójczej – śmierci młodej Polki, Magdaleny Żuk, w Egipcie. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro sugerował, że Żuk padła ofiarą tak zwanych handlarzy żywym towarem, a w rozmowie z portalem „wPolityce” pewien „ekspert ds. bezpieczeństwa”, były oficer policji, stwierdził, że „Mogło dojść do rytualnego molestowania seksualnego, które jest stosowane przez Arabów wobec kobiet, których zachowanie uznają za nieobyczajne. Mogła wyjść poza strefę turystyczną, zaczęli ją dotykać i stąd mogło wynikać jej dziwne zachowanie”65. W rozmowie nie wyjaśniono, co oznacza „rytualne (sic!) molestowanie seksualne” ani tego, jaki odsetek niearabskich turystek jest molestowany w Egipcie i w innych państwach arabskich. Prawicowi populiści podkreślają również, że wszelkie feministyczne żądania praw kobiet, którym towarzyszą hasła prouchodźcze – a zatem otwierają się na „masową islamizację Europy” – służą szerzeniu „kryminalnej, islamskiej doktryny, mającej na celu zatrucie europejskiej, łacińskiej cywilizacji”66. Były duchowny katolicki Jacek Międlar

64 65

66

56

jerzy-czerwinski-bog-natura-nie-chca-by-mezczyzna-zajmowal-sie-dzieckiem/, dostęp: 15.10.2017 r. J. Borowicz, Nagość i mundur…, s. 83. Dariusz Loranty o śmierci Magdaleny Żuk: „Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rezydent zna się z chłopakiem zamordowanej dziewczyny”, https://wpolityce.pl/kryminal/339289-nasz-wywiad-dariusz-loranty-o-smierci-magdaleny-zuk-istnieje-duze-prawdopodobienstwo-ze-rezydent-zna-sie-z-chlopakiem-zamordowanej-dziewczyny, dostęp: 15.10.2017 r. Telewizja Narodowa, Międlar, Rybak, Jabłonowski, Sendecki – ISLAM I BANDERYZM TO ZAGROŻENIE DLA POLSKI I EUROPY, https://www.youtube.com/watch?v=-A5O_ d2rySA, dostęp: 15.10.2017 r.

pyta retorycznie: „Zastanawiać może jedno, czy tak zespolone postulaty są wynikiem wierutnej głupoty, czy skrajnych postaw masochistycznych?”67. Jarosław Kaczyński mówi natomiast o konieczności powstrzymania represjami „fali agresji ze strony imigrantów – chociażby w stosunku do kobiet” i o niebezpieczeństwie, że w takiej sytuacji Unia Europejska nazwie polskie władze „nazistami”68. Wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych i sondaże opinii publicznej wskazują na dużą skuteczność populistycznej propagandy w wersji prawicowej, nacjonalistycznej i ksenofobicznej. Najlepszym tego ucieleśnieniem jest fakt, że – wedle sondażu IBRIS dla tygodnika „Polityka” z czerwca 2017 roku – większość (56,5 procent) respondentów opowiedziała się przeciwko przyjmowaniu uchodźców z krajów muzułmańskich, choćby nawet wiązało się to z utratą funduszy unijnych; nieco ponad połowa ankietowanych (51,2 procent) uznała, że lepiej wystąpić z Unii Europejskiej aniżeli ich przyjąć w Polsce69. Co więcej, rosnąca liczba ataków na osoby nieodpowiadające narzucanym przez populistyczną prawicę normom70 – na przykład kobiety w chustach lub ludzi o nie-białym kolorze skóry, choćby nawet mieszkali w Polsce od urodzenia – skłania do zastanowienia się nad tym, czy nie mamy do czynienia z próbą zglajszachtowania (Gleischachtung) społeczeństwa, zniszczenia jego różnorodności, także etnicznej, rasowej i kulturowej. Majestät, es gibt noch Gerichte in Berlin („Wasza Królewska Mość, są jeszcze sądy w Berlinie”) – miał ponoć rzec ufny w państwo prawa (Rechtstaat) młynarz, który wszedł w spór z pruskim królem Frydery67 68

69

70

Ibid. E. Stępień, Kaczyński: Przyjmując uchodźców, musielibyśmy obniżyć poziom bezpieczeństwa, http://www.polskatimes.pl/fakty/polityka/a/kaczynski-przyjmujac-uchodzcowmusielibysmy-obnizyc-poziom-bezpieczenstwa,12100302/, dostęp: 15.10.2017 r. WB, Ponad połowa Polaków wolałaby wyjść z UE, niż przyjąć uchodźców. Podobnie z utratą funduszy, http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114871,22052829,ponad-polowa-polakow-wolalaby-wyjsc-z-ue-niz-przyjac-uchodzcow.html, dostęp: 15.10.2017 r. Por. M. Deutschmann, Rasizm w Polsce w kontekście problemów migracyjnych. Próba diagnozy, „Studia Krytyczne – Critical Studies” 2017, nr 4.

57

kiem II Wielkim71. Czy osoby dotknięte we współczesnej Polsce mogą rzec: „Są jeszcze sądy w Warszawie”, jest więcej niż wątpliwe. W polskim orzecznictwie od wielu lat ukształtowała się praktyka, aby winnych – nade wszystko fizycznej – napaści (a pamiętajmy, że zwykle zostaje ona poprzedzona napaścią werbalną, która również z reguły towarzyszy przemocy cielesnej) uznawać za chuliganów (zwłaszcza że często popełniają oni przestępstwa w stanie upojenia alkoholowego), ale abstrahować od motywów ksenofobicznych. Można zasadnie twierdzić, że w jakiejś mierze narastanie problemu agresji – słownej, a ostatnio coraz częściej fizycznej – motywowanej wrogością wobec obcych poniekąd wynika z konsekwentnego udawania, że ona nie istnieje. Skazując w marcu 2017 roku mężczyznę za pobicie w Warszawie profesora, który mówił po niemiecku, sędzia uznała to za postępek chuligański i nie zgodziła się na zmianę kwalifikacji czynu poprzez uwzględnienie ksenofobicznego charakteru czynu, skazany bowiem pobił Polaka, a nie jego niemieckiego rozmówcę72. Międlar, świętując – wraz z Piotrem Rybakiem, skazanym za spalenie kukły Żyda na wrocławskim Rynku (jak tłumaczył, chodziło o miliardera-filantropa George’a Sorosa, który chce zniszczyć Zachód, sprowadzając muzułmańskich imigrantów) – wycofanie aktu oskarżenia przeciwko sobie, stwierdził: „To wielka, ale to wielka iskra nadziei w związku z reformami (wymiaru) sprawiedliwości, które dokonują się z inicjatywy Patryka Jakiego i Zbigniewa Ziobry”, dodając, że wymiar sprawiedliwości będzie odtąd w rękach „prawdziwych Polaków”73. Można sądzić, iż właśnie „prawdziwi Polacy” z prokuratury zadecydowali, że nie będzie śledztwa w sprawie wystawionych przez Młodzież Wszechpolską „aktów zgonu politycznego” 11 prezydentów miast – 71 72

73

58

F. Ryszka, Historia, polityka, państwo, t. 2..., s. 122. kf, adom, Pobił profesora, bo mówił po niemiecku. „Nie było pobudek rasistowskich”, http:// www.tvp.info/29475017/pobil-profesora-bo-mowil-po-niemiecku-nie-bylo-pobudekrasistowskich, dostęp: 15.10.2017 r. tps, Międlar i Rybak świętują na filmie wycofanie oskarżenia. „To dzięki reformom Jakiego i Ziobry”, http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,22345691,miedlar-irybak-swietuja-na-filmie-wycofanie-oskarzenia-to.html, dostęp: 15.10.2017 r.

jako przyczynę śmierci prezydentów i prezydentek wskazano „liberalizm, multikulturalizm, głupotę”, sam zaś akt miał wystawić „Naród Polski”74. Prezydenci ci zawinili podpisaniem oświadczenia, że rozumieją „znaczenie migracji w rozwoju naszych metropolii”. Prokuratura Rejonowa Wrocław Stare Miasto uznała, że „treści zawarte w aktach zgonów nie stanowią same w sobie gróźb”75. Uznawanie imigrantów arabskich i islamu za religię wrogą Zachodowi i demokracji, patrząc z perspektywy historycznej, wyraźnie przypomina dyskusję europejską w połowie XIX wieku w odniesieniu do Żydów (członków grupy etnicznej) i żydów (członków mniejszości religijnej). Wielu ówczesnych filozofów – włącznie z głośnym wtedy Brunonem Bauerem – przekonywało, że Żydzi tylko wtedy mogą stać się pełnoprawnymi obywatelami, gdy porzucą swoją religię. Już Marks wskazał mielizny takiego podejścia. W słynnym tekście W kwestii żydowskiej czytamy: „Jeżeli Bauer pyta Żydów: Czy z waszego punktu widzenia macie prawo domagać się emancypacji politycznej? – to my pytamy na odwrót: Czy z punktu widzenia emancypacji politycznej mamy prawo wymagać od Żydów wyrzeczenia się żydostwa, a od człowieka w ogóle – wyrzeczenia się religii?”76. W polskim przypadku powyższa kwestia jest szczególnie istotna – wielu wrogów islamu i muzułmanów powołuje się na przywiązanie do katolicyzmu. Na boku pozostawmy odpowiedź na pytanie, czy jest to religijność, czy może pseudoreligijność, symbolizowana skądinąd przez Hitlera, który zwykł swoje przemówienia kończyć słowem „amen”77. Owego zespo74

75

76

77

E. Flieger, Młodzież Wszechpolska wystawia akty zgonu politycznego 11 prezydentom miast Polski. W zemście za uchodźców, http://wyborcza.pl/7,75398,22054337,mlodziez-wszechpolska-wystawia-akty-zgonu-politycznego-11-prezydentom.html, dostęp: 15.10.2017 r. MW, Młodzież Wszechpolska wystawiła „akty zgonu politycznego”. Prokuratura: Nie popełniono przestępstwa, http://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/mlodziezwszechpolska-bezkarna-za-akty-zgonu-politycznego-,artykuly,416598,1.html, dostęp: 15.10.2017 r. K. Marks, W kwestii żydowskiej, Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski), Warszawa 2005, s. 5, http://www.filozofia.uw.edu.pl/skfm/publikacje/marks02.pdf, dostęp: 15.10.2017 r. R. G. Reuth, Goebbels…, s. 183.

59

lonego ściśle z polskością katolicyzmu trzeba bronić jakoby nie tylko przed muzułmanami, lecz – non solum, sed etiam – przed homoseksualistami, wszystkimi nie-białymi, ateistami, feministkami, liberałami, komunistami, wegetarianami i temu podobnymi ciałami obcymi.

60

Podsumowanie

Konserwatywny myśliciel Walter Laqueur w opublikowanej ponad dwie dekady temu książce pisze, że przezwyciężenie faszyzmu wymagało wojny światowej. Przypomina, że w obliczu kryzysu demokracji zdarzało się pokładanie ufności w dyktaturach. Przyczyn tego faktu – jego zdaniem – można upatrywać w takich czynnikach, jak brak silnego demokratycznego przywództwa, słabość i brak wiary w siebie części elit, nierozsądne oczekiwania większości w kwestii tego, co państwo powinno i może zrobić, brak spójności społecznej oraz społeczne zmiany wywołujące ferment i niepewność78. Słabnięcie centrum, etniczny separatyzm, przewaga interesów jednostkowych i grupowych nad wspólnymi więzami, rodzą poczucie nieuchronnego upadku, które może być złudne, lecz otwiera drogę dla różnorodnych alternatyw wobec demokracji. Jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia nawet najbardziej skrajni nacjonaliści w Europie Zachodniej nie marzyli już o wojnach napastniczych przeciwko swoim sąsiadom. Nowy europejski faszyzm był raczej defensywny niż ofensywny, nawet bowiem ultranacjonaliści potrzebują sojuszników, by przetrwać. Ideologicznie większość grup skrajnej prawicy stała się rzecznikami europejskiej solidarności przeciw takim wspólnym zagrożeniom, jak utrata tożsamości, wpływy zewnętrzne i napływ imigrantów79. 78 79

W. Laqueur, Fascism: Past, Present, Future, Oxford University Press, New York 1997, s. 217. Ibid., s. 217–218.

61

Obecnie sytuacja uległa diametralnej zmianie, o czym dobitnie świadczy przykład Polski. Można prognozować, że głównym wrogiem rodzimych neo-, quasi- i proto-nazistów w następnych latach będą Ukraińcy – wrogość wobec nich będzie miała być elementem spajającym zantagonizowane społeczeństwo w wypadku pogorszenia się koniunktury gospodarczej. Będzie to całkowicie zgodne z wzorami Trzeciej Rzeszy – jak ujmuje to Neumann, Żydów jako wrogów nazizmu wybrano, gdyż byli nie za słabi (wtedy nie można by ogłosić ich głównymi wrogami), ani nie za silni (zmuszano by bowiem wtedy nazistów do zmagań z potężnym wrogiem)80. Zwiastunem tego mogą być słowa Międlara, wygłoszone podczas jednej z manifestacji: „Dlaczego Polska przyjmuje tych, którzy mordowali naszych przodków? Znajdzie się polski kij na wrogów naszej ojczyzny. Jeżeli Ukraińcy nas nie przeproszą, wygonimy ich stąd”81. Nazizm został już pokonany – nie zwyciężono go w debatach politycznych, nie pokonali go wysublimowani intelektualiści: takich hitlerowcy mordowali w miejscach kaźni. Zwyciężyła go – zadająca większość strat armii Trzeciej Rzeszy – Armia Czerwona, czołgi T-34, bohaterscy Iwan i Iryna, którzy podkutymi butami zgnietli swastykę. Kosztowało to życie nawet 27 milionów obywateli radzieckich82. Neonazizm jest zjawiskiem wymagającym głębszej analizy, daleko wykraczającej poza ramy niniejszych rozważań. Nie powinna jednak zwodzić jego operetkowość – symbolizowana przez polskich neonazistów, którzy na torcie ku czci Hitlera ułożyli swastykę z wafelków – gdyż początki hitleryzmu również były operetkowe. Można tylko mieć nadzieję, że pokonanie neonazizmu nie będzie wymagać nowej wojny światowej i śmierci dziesiątków milionów ludzi oraz ran kolejnych dziesiątków milionów osób. 80 81

82

62

F. Neumann, Behemot. Narodowy socjalizm…, s. 590. M. Gołębiowska, Antyukraiński marsz we Wrocławiu. Jacek Międlar krzyczy, a obok z flagą stoi mała dziewczynka, https://www.tuwroclaw.com/wiadomosci,antyukrainskimarsz-we-wroclawiu-jacek-miedlar-krzyczy-a-obok-z-flaga-stoi-mala-dziewczynkazdjecia-wideo,wia5-3266-34501.html, dostęp: 15.10.2017 r. M. Maciorowski, Ile milionów zginęło?…

Polsce, podobnie jak innym krajom, grozi ześlizgnięcie się w barbarzyństwo, pojmowane jako zaprzeczenie cywilizacji (pozostawmy na boku nadużywanie kategorii barbarzyństwa, a także fakt, że być może każdego barbarzyńcę można poznać po tym, iż zarzuca barbarzyństwo innym). Zacytujmy na koniec tego rozdziału Baumana: W kraju cywilizacji przymus nie nadchodzi nigdy (w teorii przynajmniej) niespodzianie i z miejsc nieprzewidzianych; można więc jego interwencję wkalkulować w rachunek działania; jest tu przymus koniecznością znaną, a więc taką, jaką można nawet, zgodnie ze wskazówkami Hegla, sławić i świętować jako wolność. W kraju barbarzyństwa przeciwnie: tu przemoc jest rozproszona, krąży obłędnymi ścieżkami, pojawia się bez uprzedzenia – a więc żadne obliczenia na nic się tu nie zdadzą i żadne środki zapobiegawcze nie zwolnią od potrzeby całodziennej czujności83. 83

Z. Bauman, Ciało i przemoc w obliczu ponowoczesności, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 1995, s. 39–40.

63

Rozdział 2

Wielki medialny szwindel

Trudno zaprzeczyć, że żyjemy w czasach z gruntu zmediatyzowanych, a osoby bardziej skore do ostrych sformułowań stwierdziły wprost: żyjemy w czasach medialnego amoku. Chodzi nawet już nie o to, że media są wszędobylskie na bezprecedensową skalę – jakkolwiek to również część, wcale nie marginalna, problemu. Sednem medialnych utrapień jest ich zaborcza natura, która – wbrew technologicznym deterministom, których wciąż nie brakuje – jest pochodną nie samych narzędzi komunikowania (coraz bardziej wyrafinowanych, przystępnych, szybszych), lecz ich zaprzęgnięcia do kapitalistycznej machiny. Nasze uzależnienie od mediów jest tylko częściowo dobrowolne. Jeśli chcemy poruszać się w przestrzeni, jesteśmy bezustannie atakowani – to nieprzypadkowe i bynajmniej nieprzesadne określenie – przekazami komercyjnymi, reklamami, billboardami, krzykliwymi witrynami sklepów. Bez nich obowiązek konsumowania, zwiększania poziomu produktu krajowego brutto – wciąż chyba czekającego na krytyczne monografie dotyczące fetysza ostatniego półwiecza – byłby niemożliwy do spełnienia. Dobrowolność częściowa też wiąże się z faktem wykluczenia medialnego (zwłaszcza cyfrowego). Jeśli dany przedmiot czy usługa (choćby telefon komórkowy, dostęp do szybkiego, najlepiej bezprzewodowego Internetu) uchodzi za konieczny, aby wieść godne życie, to jego brak – jeśli nie jest świadomym wyborem, lecz efektem braku kompetencji czy po prostu pieniędzy – uchodzi za bolesny, przysparzający rozlicznych cierpień. Kończy się to tak bezwstydnym zabiegiem, jaki zasto65

sowali sprzedawcy korporacji Apple na Ukrainie, rozdający smartfony iPhone 7 osobom, które jako pierwsze zmienią nazwisko na „iPhone Sim” (sim to po ukraińsku siedem)1. Gwoli ścisłości – zdarza się, że w obliczu przemożnych sił technologii w służbie kapitału wiele osób przyjmuje z radością jarzmo medialne. Nie jest przypadkiem, że jednym z najpopularniejszych mediów społecznościowych w skali globu jest YouTube (własność Alphabet, właściciela marki Google), gdzie wielomilionowa rzesza użytkowników nie tylko ogląda cudze – profesjonalne lub amatorskie, aczkolwiek te pierwsze starają się naśladować te drugie i odwrotnie – produkcje, lecz także zamieszcza własne filmy, a raczej filmiki. Rzecz jasna, nie oznacza to nastania rzeczywistości z marksistowskich zapowiedzi, że pewnego dnia robotnicy przejmą środki produkcji. To kolejna kapitalistyczna sztuczka epoki superwyzysku: po co płacić profesjonalistom, skoro można ułamek tej kwoty przekazać zdolnym amatorom, a najlepiej pozyskać ich twórczość – często remiks, kolaż, hybrydę – bezpłatnie. Wychowani od dziecka w otoczeniu internetowym traktują je jako część pejzażu, coś przezroczystego, więc chętnie – i często nieroztropnie – mają nadzieję, że mogą się utrzymać dzięki produkcjom internetowym. Często podobnie postępują neofici nowych mediów. 4 kwietnia 2018 roku prowadząca kilka wideoblogów (vlogów) 39-letnia youtuberka wtargnęła do siedziby YouTube w San Bruno pod San Francisco i otworzyła ogień z broni palnej, by w trakcie akcji policji popełnić samobójstwo. Nigdy do końca nie poznamy motywów jej działania, ale faktem pozostaje, że krytykowała ona politykę amerykańskiego medium społecznościowego, które ograniczyło liczbę reklam w filmikach twórców, utrudniając im zarabianie2. 1

2

66

20-latek zmienił imię i nazwisko na iPhone 7, „Radio ZET”, 2 listopada 2016 r., http:// archiwum.radiozet.pl/Wiadomosci/Swiat/20-latek-zmienil-imie-i-nazwisko-na-iPhone-7-00031181, dostęp: 07.06.2018 r. M. Połowianiuk, Strzały w siedzibie YouTube’a oddała vlogerka, która krytykowała politykę serwisu, „Spider’s Web”, 4 kwietnia 2018 r., https://www.spidersweb.pl/2018/04/ youtube-strzelanina.html, dostęp: 07.06.2018 r.

Internet, co jest przedmiotem troski nie tylko konserwatystów, jest również poligonem seksualnego rozpasania. Tu również sprawdza się zasada: szybciej, mocniej, wulgarniej. Pornografia to potężny przemysł. Zainteresowanych fabularyzowaną opowieścią o tym, jak rodził się on w Nowym Jorku, wypada odesłać do serialu Deuce (Kroniki Times Square). Jest on mniej opowieścią o seksie, a bardziej o przemocy i panowaniu mężczyzn nad kobietami, a także o rozpaczliwej próbie tych ostatnich, aby zarabiać na swoje życie (a czasem utrzymać potomstwo). W Deuce pornografia wiąże się nie tyle z seksualną przyjemnością, ile z ludzkim cierpieniem. Jak ujawnił w 2017 roku serwis Medium, roczne wpływy przemysłu porno to 97 miliardów dolarów, wystarczająco dużo, aby codziennie wykarmić większość ludzkości – 4,8 miliarda ludzi3. Hollywood produkuje rocznie 600 filmów, które przynoszą 10 miliardów dolarów zysku, przemysł pornograficzny wytwarza w tym czasie 13 tysięcy (sic!) filmów i przynosi 15 miliardów zysku4. Wiele milionów ludzi na świecie i tysiące w Polsce produkuje domowe produkcje porno, również mające liczną rzeszę fanów i spieniężane przez różnorakie serwisy internetowe. Pierwszy podrozdział skupia się na omawianym przez myślicieli szkoły frankfurckiej przemyśle medialnym, który wprost nazywają masowym oszustwem. Składają się na niego dwa podpodrozdziały: pierwszy – dotyczący hybrydyzacji sztuki, drugi – znaczenia rozrywki. Kolejna część dotyczy emitowanego w ubiegłej dekadzie reality show pt. Superniania, postrzeganego jako narzędzie panowania społecznych stosunków w epoce neoliberalnego kapitalizmu. Ten fragment składa się z kilku podpodrozdziałów – omawiających epistemologię telewizji wedle Neila Postmana, zjawisko korozji charakteru w ujęciu Richarda Senneta, sytuację prawdziwych niań, rodzinną utopię klasy średniej, a także – co wydaje się kuriozalne – lirykę ujarzmiania i wojny z dziećmi. 3

4

How Big Is Porn Industry?, „Medium”, 19 February 2017, https://medium.com/@Strange_bt_True/how-big-is-the-porn-industry-fbc1ac78091b, dostęp: 07.06.2018 r. Ibid.

67

2.1. Charakterystyka przemysłu medialnego

Max Horkheimer i Theodor W. Adorno przedstawiają swoje rozważania o mediach masowych w kapitalizmie w rozdziale Dialektyki oświecenia zatytułowanym Przemysł kulturalny. Oświecenie jako masowe oszustwo. Praktyka, twierdzą frankfurtczycy, zadaje kłam przekonaniu, że utrata oparcia w religii, rozpad pozostałości przedkapitalistycznych, zróżnicowanie i specjalizacja społeczne i techniczne wywołały chaos w sferze kultury. Prawdziwy jest pogląd przeciwny. Kultura jest jednolita i stanowi zwarty system, który co do zasady jest niezwykle jednomyślny, co ma daleko idące konsekwencje5. Przytoczmy dłuższy wywód: Uderzająca jedność makro- i mikrokosmosu prezentuje ludziom model ich kultury: fałszywą jedność tego, co ogólne, i tego, co szczegółowe. Wszelka kultura masowa pod rządami monopolu jest identyczna, a jej szkielet, fabrykowane przez monopol rusztowanie pojęć zaczyna się zarysowywać. Władcy nie są nawet specjalnie zainteresowani osłanianiem tej konstrukcji, im brutalniej ona sama się do siebie przyznaje, tym większa jej potęga. Film i radio nie muszą się już podawać za sztukę. Prawda, że są jedynie interesem, służy im jako ideologia, mająca uprawomocniać kicz, który rozmyślnie produkują. Same nazywają się przemysłem, a publikowane informacje o dochodach dyrektorów naczelnych nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do społecznej niezbędności ich produktów6.

Frankfurtczycy odrzucają technologiczną wykładnię przemysłu kulturalnego jako maskującą stan faktyczny. Kapitał medialny podkreśla, 5 6

68

M. Horkheimer, T. W. Adorno, Dialektyka oświecenia. Fragmenty filozoficzne, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1994, s. 138. Ibid., s. 138–139.

że w tym przemyśle uczestniczą wielomilionowe masy, co wymusza procesy reprodukcji, które z kolei powodują, że w niezliczonych miejscach identyczne potrzeby zaspokajane są standardowymi produktami. Standardy mają zatem wywodzić się pierwotnie z potrzeb konsumentów, toteż zwykle są akceptowane bez sprzeciwu. De facto natomiast mamy do czynienia z „zamkniętym kołem manipulacji i zwrotnych potrzeb”, przenikniętych tkanką systemu. To nie technika, lecz ekonomiczni potentaci panują nad społeczeństwem (jest to także prawdą dzisiaj w epoce monopoli medialnych): „Dzisiaj racjonalność techniczna to racjonalność samego panowania. Wyznacza ona przymusowy charakter wyobcowanego społeczeństwa. Samochody, bomby i film utrzymują całość tak długo, aż ich niwelujący element ujawni swą siłę w niesprawiedliwości, której służył”7. Horkheimer i Adorno w sposób interesujący krytykują swoisty mediocentryzm. Podkreślają, że inne przemysły – w tym naftowy i elektryczny – są znacznie potężniejsze od monopoli medialnych. Te ostatnie muszą „dogadzać prawdziwym potentatom”. W obliczu tej prawdy „emfatyczne rozróżnienia” między różnymi kategoriami filmów (klasy A i B), opowiastkami publikowanymi w magazynach o różnych cenach „nie tyle wynikają z rzeczy samej, ile służą klasyfikacji, organizacji i przyciąganiu konsumentów. Dla każdego coś przewidziano, aby nikt nie mógł się wymknąć, różnice zaznacza się wyraźnie i propaguje”. Kwantyfikacji dopełnia się poprzez dostarczanie odbiorcom różnorakich seryjnych jakości. Innymi słowy, „Konsumenci jako statystyczny materiał na mapie placówek badawczych – nie różniących się już niczym od placówek propagandy – podzieleni są na grupy dochodów, na pola czerwone, zielone i niebieskie”8. Przemysł kulturalny jest wyraźnie spleciony z polityką: Przemysł kulturalny, najbardziej niezłomny ze wszystkich stylów, okazuje się tedy celem dążeń liberalizmu, tego samego liberalizmu, któremu zarzuca się brak stylu. Ze sfery liberalnej, z oswojonego naturalizmu, tak jak z operetki i rewii, wywo7 8

Ibid., s. 139. Ibid., s. 140–141.

69

dzą się kategorie i treści przemysłu kulturalnego, a ponadto nowoczesne koncerny kultury stanowią to miejsce w ekonomii, gdzie wraz z odpowiednimi typami przedsiębiorców żyje jeszcze jakaś cząstka skądinąd właśnie likwidowanej sfery cyrkulacji. Ostatecznie temu czy owemu może się tam jeszcze poszczęścić, jeśli tylko nie upiera się zanadto przy swoim i można się z nim dogadać. Cokolwiek stawia opór, może przeżyć wyłącznie pod warunkiem, że stanie się ekspertem systemu9.

Tu warto pokusić się o wtrącenie pewnej uwagi. Liberałowie propagowali wolność – rzecz jasna, ograniczoną pewnymi ogólnie przyjętymi normami, w tym obyczajowymi – wychodzili bowiem z pewnej koncepcji natury ludzkiej. Człowiek z natury jest dobry, a przynajmniej u większości ludzi dobre inklinacje przeważają nad złymi, toteż oczywiste jest, że wybierze to, co piękne i dobre. Wziąwszy pod uwagę popularność treści medialnych, z gruntu tabloidowych i wulgarnych, dziś stanowisko liberałów co do natury ludzkiej nie wydaje się zbyt przekonujące. Na marginesie, bez względu na to, co możemy powiedzieć o takiej płynnej kategorii, jak natura ludzka, jedno jest pewne: ludzkie wybory podlegają ocenie moralnej, osądowi w kategorii dobra i zła. Faktem pozostaje, że w przemyśle kulturalnym jest – zgodnie z tradycją liberalną – miejsce dla wybitnych jednostek, gotowych – za odpowiednim wynagrodzeniem – sprzedać swoją pracę i talent. Wedle frankfurtczyków „Dzisiaj przemysł kulturalny otwarty jest dla owych fachowców za sprawą skądinąd w znacznej mierze uregulowanego rynku, którego wolność już za czasów świetności była – w dziedzinie sztuki, jak i w każdej innej – dla głupich wolnością głodowania”10. System kapitalistyczny wdraża totalną harmonię, w sposób przebiegły sankcjonując pragnienie tandety. Wszelkie znawstwo – a pamiętajmy, że Adorno był wybitnym muzykologiem – jest potępiane jako wywyższanie się nad innych, przejaw elitaryzmu w epoce, gdy kultura jakoby demokratycznie obdarzyła wszystkich. Konformizm odbiorców ma czyste sumienie w obliczu bezwstydu produkcji. Co więcej, konformizm ten zadowala się reprodukowaniem tego samego11. 9 10 11

70

Ibid., s. 149–150. Ibid., s. 150. Ibid., s. 152–153.

Przemysł kulturalny podejrzliwie patrzy na nowości, niesprawdzone rzeczy są bowiem ryzykowne. Producenci filmowi niechętnie patrzą na scenariusz, który nie jest oparty na bestsellerze, stąd mówienie bezustannie o idea, novelty i surprise, „o tym, co byłoby zarazem swojskie i niebywałe. Służy temu tempo i dynamika”. Wszystko musi być w ruchu, nieustannie się posuwać, „Albowiem tylko uniwersalne zwycięstwo rytmu mechanicznej produkcji i reprodukcji obiecuje, że nic się nie zmieni, że nie pojawi się coś, co nie pasuje”12.

2.1.1. Przemysł kulturalny a inne sztuki W jednym ze swych esejów Adorno w sposób jednoznaczny określa zjawisko, które dzisiaj określilibyśmy mianem hybrydyzacji kultury: Zachodzenie na siebie sztuk jest fałszywym upadkiem sztuki. Jej nieuchronnie pozornościowy charakter staje się skandalem w obliczu przewagi realności ekonomicznej i politycznej, która pozór estetyczny nawet jako ideę przemienia w szyderstwo, ponieważ nie zostawia już wolnej perspektywy urzeczywistnienia treści estetycznych. W coraz mniejszym stopniu pozostaje ów pozór w zgodzie z zasadą racjonalnego panowania nad materiałem, z którą łączył się w ciągu całej historii sztuki. Podczas gdy sytuacja nie zostawia miejsca dla sztuki – do tego zmierzała teza o niemożliwości pisania wierszy po Oświęcimiu – mimo to jej potrzebuje. Bezosobowa realność bowiem stała się całkowitym przeciwieństwem bezobrazowego stanu, w którym sztuka zniknęłaby, ponieważ spełniłaby się utopia, której szyfr zawiera się w każdym dziele sztuki. Do takiej zagłady sztuka nie jest zdolna sama z siebie. Dlatego sztuki niszczą się w starciu ze sobą13.

Adorno analizuje upadek tradycji, który tak bardzo martwi niektórych badaczy kultury, zwłaszcza o konserwatywnej proweniencji. Przypomina, że słowo tradycja pochodzi od łacińskiego tradere, czyli „podawać dalej”. Chodzi zatem o więź pokoleń, międzygeneracyjne przechodzenie dziedzictwa oraz przekazanie umiejętności wytwarzania. Stąd nie jest przypadkiem, że nośnikiem tradycji jest rodzina, w niej bo12 13

Ibid., s. 153. T. W. Adorno, Sztuka i sztuki. Wybór esejów, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990, s. 46–47.

71

wiem można odnaleźć cielesną bliskość, bezpośredniość podawania czegoś z ręki do ręki. W tym sensie tradycja pozostaje w rażącej sprzeczności z racjonalnością, nawet jeśli owa racjonalność zrodziła się w jej obrębie. Społeczeństwo mieszczańskie musiało wytworzyć własne tradycje, bo tradycja w ścisłym sensie tego słowa jest z nim nie do pogodzenia, a to ze względu na mieszczańskie formy społeczne14. Burżuazja, zgodnie ze słynną formułą z Manifestu komunistycznego, Świątobliwe porywy zbożnego marzycielstwa, rycerskiego zapału, mieszczańskiego sentymentalizmu zatopiła w lodowatej wodzie egoistycznego wyrachowania. Godność osobistą zamieniła w wartość wymienną, a na miejsce niezliczonych, uwierzytelnionych dokumentami, uczciwie uzyskanych wolności postawiła jedyną, pozbawioną wszelkich skrupułów wolność handlu. Słowem, na miejsce wyzysku, osłoniętego złudzeniami religijnymi i politycznymi, postawiła wyzysk jawny, bezwstydny, bezpośredni, nagi. Burżuazja odarła z aureoli świętości wszystkie rodzaje zajęć, które cieszyły się dotychczas szacunkiem i na które spoglądano z trwożną czcią. Lekarza, prawnika, księdza, poetę, uczonego zamieniła w swoich płatnych, najemnych robotników15.

Wedle Adorna zasady wymiany ekwiwalentów – konieczne w dobie pogoni za produktywnością – podporządkowały sobie rodzinę. Idea dziedziczenia, zarówno materialnego, jak i duchowego, nie oparła się wszędobylskiej inflacji gospodarczej i niematerialnej. Gdy świat nieustannie się zmienia, trudno przekazywać coś wartościowego z ręki do ręki, gdyż technika – zauważa niemiecki autor – „od dawna zapomniała o ręce, która ją stworzyła i której jest przedłużeniem”16. Ton światu nadaje młody i nader dynamiczny – przynajmniej przez większość ubiegłego stulecia – kraj, a mianowicie Stany Zjednoczone. Dla Amerykanów tradycja to raczej coś podejrzanego. Większość z nich ma zaburzoną świadomość ciągłości czasowej, żyjąc w nieustannym tu i teraz. To, że gwiazda filmowa jest warta tyle, ile przyniósł wpływów jej ostatni film, jest tylko odbiciem zasady naczelnej, że co nie wykaże 14 15 16

72

Ibid., s. 48. K. Marks, F. Engels, Manifest komunistyczny, Jirafa Roja, Warszawa 2008, s. 34. T. W. Adorno, Sztuka i sztuki…, s. 48–49.

się w danej chwili „użytecznością rynkową, nie ma znaczenia i zostaje zapomniane”. Nie jest bodaj przypadkiem – zauważmy na marginesie – że wśród Amerykanów popularne jest powiedzenie: cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych. W wiecznym tu i teraz ktoś, kto umiera, jest całkowicie zastępowalny jak wszystko, co funkcjonalne – po pewnym czasie można odnieść wrażenie, że danej osoby tak naprawdę nigdy nie było. A nawet jeśli była, po jej śmierci jest to już bez znaczenia: life goes on. Współczesna sztuka utraciła „poręczaną przez tradycję oczywistość swego stosunku do przedmiotu, do materiału, oraz oczywistość swoich metod postępowania i musi je poddać refleksji. Ujawnia się wewnętrzna pustka, fikcyjność momentów tradycyjnych, a znakomici artyści rozbijają ją jak gips młotem”. W zdeformowanym świecie – a przynajmniej na taki wyglądającym – rozważanie, jak dobrze byłoby „posiadać tradycję, nie może zadekretować czegoś, co jest znoszone przez racjonalność celów”17. Adorno zaznacza: Realnie utraconej tradycji nie zastąpi surogat estetyczny. A do tego właśnie dąży społeczeństwo mieszczańskie. Przyczyny tego dążenia są również realne. Im mniej jego zasada toleruje to, co nie jest jej równe, tym żarliwiej powołuje się ona na tradycję i przywołuje to, co później, z zewnątrz, wydaje się być „wartością”. Społeczeństwo mieszczańskie jest do tego zmuszone. Rozum bowiem, który panuje w procesie produkcji i reprodukcji społecznej i przed którego sąd powołuje on wszystko, co wytworzone i istniejące, nie jest rozumem pełnym. Nawet na wskroś mieszczański Max Weber zdefiniował go jako rozum relacji celów i środków, a nie rozum celów samych w sobie; te przekazał on subiektywnej, irracjonalnej decyzji. Całość – w warunkach panowania mniejszości nad środkami produkcji i powodowanych przez to nieuchronnie konfliktów – pozostaje tak nierozumna, losowa i groźna jak dawniej. Im racjonalniej zespala się i zestraja całość, tym straszliwiej rośnie jej przemoc nad żyjącymi oraz niezdolność rozumu do zmiany sytuacji18.

Brak rzeczywistej tradycji prowadzi do jej mistyfikowania, fałszowania, które – powstałe prawie równocześnie z konsolidacją systemu 17 18

Ibid., s. 49. Ibid., s. 50.

73

społecznego dominacji mieszczaństwa – „grzebie w fałszywym bogactwie”. Pociągał tę klasę zwłaszcza neoromantyzm. Za rzecz pozytywną jednakże należy uznać wyłonienie się literatury światowej, powszechnej, wyzwolonej od prowincjonalizmu literatury narodowej. W gruncie rzeczy jednak to bogactwo jest poniekąd złudne: „[…] żadna tradycja nie jest już dla artysty substancjalna, wiążąca, każda bez walki pada jego łupem”. Artystyczna redukcja jest zwykle posłuszna „doświadczeniu, zgodnie z którym niczego więcej nie da się spożytkować oprócz tego, czego tu i teraz wymaga postać”19. Rzecz jasna, w niektórych dziedzinach nie sposób uciec od tradycji, używa ona bowiem języka. Jak nie bez racji pisze pewien autor, „języki historyczne mają swoją specyfikę, a jak uczył nas Nietzsche, jedynie to, co nie ma historii, daje się definiować”20. Walory każdego słowa i powiązania słów, zauważa Adorno, czerpią z procesu historycznego, który ukształtował dany język. Nadzieja na zapomnienie przeszła „w mechaniczną pustkę; ubóstwo czystego tutaj i teraz okazało się abstrakcyjnym zanegowaniem fałszywego bogactwa, po prostu apoteozą mieszczańskiego purytanizmu”. Urojeniem jest przekonanie, że to, co zapośredniczone społecznie, jest naturalną formą czy też takowym materiałem. Poniechane treści mają walor prawdy, kiedy „kształtują się jako akt rozpaczy, a nie kiedy tępo triumfują”. Zapomnienie, przestrzega frankfurtczyk, jest zgoła nieludzkie, ponieważ zapomina o nagromadzonych cierpieniach, a zatem zdradza humanizm: „[…] ślad bowiem historyczności w rzeczach, słowach, barwach i tonach jest zawsze śladem minionego cierpienia”. Jeżeli wszelkie tradycje wygasły, to „rozpoczyna się pochód ku nieludzkości”21. Zacytujmy kolejny raz Adorna: Krytycznemu stosunkowi do tradycji obcy jest gest „to mnie nie interesuje”, nie inaczej niż zarozumiała subsumpcja tego, co teraźniejsze, pod nazbyt szerokie pojęcie historyczne, w rodzaju manieryzmu, tajemnie posłuszne maksymie „wszyst19 20 21

74

Ibid., s. 50. J.-W. Müller, Co to jest populizm?, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017, s. 39. T. W. Adorno, Sztuka i sztuki…, s. 52–53.

ko już było”. […] Tam, gdzie idiosynkrazja wobec przeszłości się zautomatyzowała, jak w stosunku do Ibsena czy Wedekinda, jeży się przeciw temu u takich autorów, co pozostało nie załatwione, co nie rozwinęło się historycznie lub, jak emancypacja kobiet, tylko ułamkowo. W tego rodzaju idiosynkrazjach natykamy się na prawdziwy temat refleksji o tradycji, na to, co zagubiono po drodze, zaniedbano, pokonano, a co w sumie nosi nazwę rzeczy przestarzałych. Tam szuka schronienia to, co żywe w tradycji, a nie w zapasie dzieł, które mają stawić opór czasowi. Umyka to suwerennemu spojrzeniu historycznemu, w którym fatalnie krzyżują się przesądna wiara w nieprzemijalność i żywa obawa przed staromodnością. Tego, co w dziełach żywotne, trzeba szukać w ich wnętrzu, trzeba szukać warstw, które były zakryte w fazach wcześniejszych, a ujawniają się dopiero wtedy, kiedy inne obumierają i odpadają 22.

To, co napisał niemiecki autor, w całej rozciągłości można zastosować do rozrywki. Stanowi ona ważny element współczesnego życia, zdaniem niektórych – pewnie zbyt ważny, do czego nade wszystko przyczyniły się media audiowizualne, telewizja, kino i Internet. Bez ich obecności trudno sobie wyobrazić egzystencję znacznej części mieszkańców naszej planety. Krotochwilne produkcje, często wehikuł marketingowy przemysłu (lokowanie produktu, product placement), albo epatują pozorną nowością (opartą na starych, by nie powiedzieć – zgranych, motywach), albo przywołują taką czy inną tradycję. W dużej mierze jest to tradycja wymyślona, zafałszowana, zmistyfikowana, a niekiedy odwołująca się do swobodnie potraktowanej mitologii.

2.1.2. Rozrywka jest ważna Przemysł kulturalny spekuluje na stanie świadomości i nieświadomości milionów, do których się zwraca – masy są zaledwie dodatkiem do maszynerii. Klient jest obiektem przemysłu kulturalnego, a nie jego władcą, choć sam ów przemysł próbuje go o tym przekonać. Zdaniem Adorna samo pojęcie „media masowe” przesuwa akcent na coś nieszkodliwego, choć faktycznie nie chodzi przede wszystkim ani o masy, ani o technologie komunikowania same w sobie, ale o ducha, którym zostały natchnio22

Ibid., s. 54–55.

75

ne. Przemysł kulturalny nadużywa odwołania do mas po to, by ich mentalność – uznaną za daną i niezmienną – podwoić, utrwalić i umocnić. Cała praktyka przemysłu kulturalnego przenosi motyw zysku na twory rynkowe. Kultura zawsze wyrażała sprzeciw wobec skostniałych stosunków, lecz obecnie została włączona w ich ramy, upodabniając się do nich całkowicie, pozbawiając też ludzi godności. Można powtórzyć za Adornem: Przemysł kulturowy przechodzi w public relations, tworzenie jakiegoś good will w ogóle, bez względu na poszczególne firmy czy obiekty sprzedaży. Sprzedaje się powszechną bezkrytyczną zgodność, robi reklamę dla świata, zresztą także poszczególny produkt przemysłu kulturowego jest swoją własną reklamą. […] Im większej dehumanizacji ulega jego produkcja i treści, tym skrzętniej i skuteczniej propaguje on rzekomo wielkie osobistości i operuje tonami z samego dna serca 23.

Jak czytamy w eseju Adorna Telewizja jako ideologia, nie można się uchylić przed poważnym rozpatrywaniem nawet na pozór błahych audycji telewizyjnych, w tym tych, które same zdają się sugerować odbiorcom, że są tylko towarem i płytką rozrywką. Haniebny czyn nie staje się lepszy dzięki temu, że deklaruje się jako taki. „Ideologia”, pisze Adorno, „jest tak szczęśliwie stopiona z wagą własnej aparatury, że każdy bodziec może być zbity najbardziej rozumnymi słowy jako oderwany od życia, naiwny technicznie lub niepraktyczny: głupota całości składa się wyłącznie ze zdrowego rozumu ludzkiego”24. Erik Barnouw, uważny kronikarz amerykańskich mediów elektronicznych sprzed lat, zauważa, że pojęcie rozrywki wprowadza w błąd, gdyż przekonuje, że nie ma ona nic wspólnego z poważnymi problemami świata, a wypełnia tylko wolny czas. W każdym rodzaju fikcyjnej opowieści ukryta jest pewna ideologia. Fikcja może formować ludzkie opinie bardziej niż fakty zaczerpnięte z życia25. 23 24 25

76

Ibid., s. 15. Ibid., s. 76. Cyt. za: H. I. Schiller, Sternicy świadomości, Ośrodek Badań Prasoznawczych, Kraków 1976, s. 114.

Reality shows, z premedytacją zacierające granicę między prawdą a zmyśleniem, bywają niekiedy jeszcze skuteczniejszymi narzędziami umacniania panujących poglądów i zachowań. Zaznaczmy, że to nic nowego: James Curran i Colin Sparks, analizując media drukowane, zauważyli, że w materiałach niedotyczących polityki można znaleźć pewne polityczne przesłania, które służą umacnianiu istniejącego układu. Prasa popularna uwypukla kwestie niepodważające ładu społecznego: „Jej spojrzenie na świat, koncentrujące się na jednostkach, »zdroworozsądkowy« charakter wyjaśniania, propagowanie rozwiązań moralnych, a nie politycznych – również stanowi ciche wsparcie istniejących stosunków władzy”26. Państwa od lat zwracały baczną uwagę na szeroko rozumiany świat rozrywki. W czasach zimnej wojny Centralna Agencja Wywiadowcza celowo kreowała pewne formy kultury (na przykład magazyn „Commentary”, ukazujący się w Polsce w latach siedemdziesiątych – sic! – jako „Ameryka”), by promować interesy Stanów Zjednoczonych. John Lennon był nieustannie inwigilowany przez Federalne Biuro Śledcze, gdy po rozpadzie The Beatles zamieszkał w Ameryce, a funkcjonariusze Biura na jego koncertach równie pracowicie, co niedorzecznie zapisywali słowa piosenek i żartów z publicznością27. W świetle tego analogiczne działania aparatu represji Polski Ludowej, który w latach osiemdziesiątych nadzorował – z równie marnym skutkiem jak Agencja – zespoły rockowe, a zwłaszcza punkowe, są bardziej zrozumiałe, co nie znaczy mądrzejsze. Można zgodzić się z Johnem Streetem co do tego, że media masowe mogą jedynie odzwierciedlać działania i poglądy, a nie je tworzyć. Przydatne zatem wydają się pojęcia struktury i podmiotowości (oraz napięcia między nimi). Pozwalają połączyć motywacje indywidualnego rozumowania (działanie – to, co sprawia, że coś ma dla kogoś sens) z kontekstem i formami instytucjonalnymi (struktura), w których dane działanie się odbywa. To odmiana poczynionej przez Karola Marksa w Osiem26 27

Cyt. za: J. Street, Mass media, polityka, demokracja, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2006, s. 55. Ibid., s. 65.

77

nastym Brumaire’a Ludwika Bonaparte uwagi, że „Ludzie sami tworzą swoją historię, ale nie tworzą jej dowolnie w wybranych przez siebie okolicznościach, lecz w takich, w jakich się bezpośrednio znaleźli, jakie zostały im dane i przekazane”28. Takie podejście skupia się na czymś, co Colin Hay nazywa władzą „tworzenia kontekstu”, a Bent Flyvberg uznaje jako zdolność władzy do określania „rzeczywistości”, na której opiera się racjonalne myślenie29. 28 29

78

K. Marks, Osiemnasty Brumaire’a Ludwika Bonaparte, Książka i Wiedza, Warszawa 1949, s. 13. J. Street, Mass media, polityka…, s. 116. Por. szerzej: C. Hay, Divided by a Common Language: Political Theory and the Concept of Power, „Politics” 1997, No. 17(1), s. 42–52; B. Flyvberg, Rationality and Power: Democracy in Power, University of Chicago Press,  Chicago, IL 1998.

2.2. Superniania – apoteoza neoliberalnego kapitalizmu30

Na pozór wydaje się, że zajmowanie się polską edycją brytyjskiego reality show pt. Supernanny to zajęcie dość jałowe i płytkie, doszukiwanie się na siłę istotnych treści w każdym przejawie kultury masowej. Dodajmy, że ten dość niepozorny, choć emitowany w ponad 50 krajach program cieszył się większym powodzeniem gdzie indziej i w najmniejszej mierze nie powtórzył sukcesu innego brytyjskiego formatu w TVN – Strictly Come Dancing (Taniec z gwiazdami). Postaram się jednak wykazać, że poważna analiza Superniani uwydatnia pewną systemową funkcję mediów – konformizującą funkcję polityczną, która szczególnie silnie wyraża się w masowej rozrywce, zwłaszcza tej, która na pierwszy rzut oka jest całkowicie niepolityczna. Program stanowi również zaskakująco przydatne narzędzie obserwacji otaczającego nas świata, pryzmat rozszczepiający rzeczywistość na szerokie widmo kwestii prywatnych i publicznych, światopoglądowych i ideologicznych, ekonomicznych i etycznych. Co więcej, ten reality show jest zarówno odzwierciedleniem pewnych ważnych tendencji społecznych i kulturowych, jak i nośnikiem bardzo konkretnych, choć niewyłożonych wprost, przekonań o otaczających nas realiach, a zwłaszcza specyficznej wizji stosunków międzyludzkich. 30

W tym podrozdziale wykorzystuję opublikowany tekst: S. Czapnik, Niania: super dla Janka i Franka, ale nie Dżesiki. Treści ideologiczne w produktach przemysłu kulturowego, [w:] K. Pokorna-Ignatowicz, J. Bierówka, S. Jędrzejewski (red.), Media a Polacy. Polskie media wobec ważnych wydarzeń politycznych i problemów społecznych, Oficyna Wydawnicza AFM, Kraków 2012.

79

2.2.1. Zabawić się na śmierć Superniania w całej rozciągłości uwydatnia niedostrzegalną na pierwszy rzut oka epistemologię telewizji. Jak zauważa Neil Postman, konserwatywny krytyk edukacji, w Polsce znany głównie jako znawca mediów elektronicznych i technologii, trudno nie bulwersować się tym, że świat przedstawiany przez telewizję odbieramy jako prawdziwy, a nie dziwaczny. Przestrzega on przed przystosowaniem amerykańskiej kultury do epistemologii telewizji – przejęciem telewizyjnych definicji prawdy, wiedzy i rzeczywistości31. Polską kulturę boleśnie dotyka podobna przypadłość: Polacy w wieku 4 plus, wedle danych z 2017 roku, oglądają telewizję dziennie przez 4 godziny i 36 minut – co ciekawe, ilość czasu spędzanego na jej oglądaniu powoli, acz systematycznie, rośnie32. Szczególne znaczenie ma reklama telewizyjna, podstawowe źródło dochodów telewizji komercyjnych, a niekiedy i publicznych. Reklama telewizyjna nie dotyczy charakteru produktów, ale zajmuje się charakterem konsumentów. Mówi o lękach, upodobaniach i marzeniach potencjalnych nabywców. Reklamującemu niepotrzebna jest wiedza o tym, co jest dobrego w produkcie, lecz o tym, co jest złego w kupującym. Utwierdzanie konsumentów w poczuciu ich własnej wartości, między innymi jako dobrych rodziców, powoduje, że biznes stał się teraz psychoterapią, a konsument – pacjentem znajdującym ukojenie w psychodramach33. Widzowie dostrajają się do filozofii reklam telewizyjnych, przyjmując jako normalne i wiarygodne formy dyskursu, które są z nią związane. Najważniejsza z nich jest zwięzłość, wręcz błyskawiczność wyrażania. Jest to terapia wstrząsowa, zawierająca specyficzną teorię psychologiczną, opartą na absurdalnych pewnikach. Reklama sugeruje, że wszystkie 31

32

33

80

N. Postman, Zabawić się na śmierć. Dyskurs publiczny w epoce show-businessu, Muza SA, Warszawa 2002, s. 121. M. Kurdupski, Przeciętny Polak ogląda telewizję przez 4 godz. i 36 min dziennie, „Wirtualne Media”, 23 czerwca 2017 r., https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/przecietnypolak-oglada-telewizje-przez-4-godz-i-36-min-dziennie, dostęp: 07.06.2018 r. N. Postman, Zabawić się na śmierć…, s. 183.

problemy są rozwiązywalne, że są rozwiązywalne szybko – dzięki interwencji technologii, techniki i chemii34. Ta niedorzeczna koncepcja dotycząca korzeni niezadowolenia stanowi dorozumiane założenie Superniani: w każdym odcinku Dorota Zawadzka (tytułowa superniania, ówczesna wykładowczyni psychologii na najbardziej prestiżowej uczelni prywatnej), posiłkując się technologiami permanentnej inwigilacji, rozwiązuje problemy wychowawcze w ciągu dwóch tygodni, a raczej nieco ponad czterdziestu minut, gdyż tyle trwają poszczególne programy. Superniania posługuje się prostymi metodami behawioralnymi, które nader trafnie można skojarzyć z psami Iwana Pawłowa i skrajnie redukcjonistycznym modelem bodziec–reakcja.

2.2.2. Korozja charakteru Supernianię można postrzegać jako swoistą próbę zmagania się z negatywnymi skutkami obecnej, elastycznej fazy kapitalizmu. W elastycznym kapitalizmie (flexible capitalism) od pracowników oczekuje się, by byli zręczni, przygotowani na nieustanne zmiany i podejmowanie ryzyka, a także coraz mniej uzależnieni od przepisów i oficjalnych procedur. Zmieniło się znaczenie pracy i jej określeń. Słowo career początkowo w języku angielskim oznaczało drogę dla powozów, natomiast w kontekście pracy – prosty tor, jakim człowiek przez całe życie podąża za zyskiem. Jak zauważa amerykański socjolog Richard Sennett, Elastyczny kapitalizm zagrodził ową prostą ścieżkę kariery; pracowników zaczęto przerzucać od jednego zajęcia do drugiego. Słowo job w czternastowiecznej angielszczyźnie oznaczało grudę lub kawałek czegoś, co można przenosić z miejsca na miejsce. Dzisiaj, gdy praca rozsypała się na kawałki, pojęcie elastyczności paradoksalnie przywraca aktualność temu zapomnianemu znaczeniu słowa job35. 34 35

Ibid., s. 186. R. Sennett, Korozja charakteru. Osobiste konsekwencje pracy w nowym kapitalizmie, Muza SA, Warszawa 2006, s. 7.

81

Charakter, coś szerszego od osobowości, był etyczną wartością, jakiej podporządkowane są nasze pragnienia i stosunki z innymi. Horacy uważa, że charakter człowieka zależy od jego powiązań ze światem. Charakter określa długotrwały wymiar naszych doświadczeń emocjonalnych. Budować go mają te spośród naszych uczuć, które staramy się zachować na dłużej. Innymi słowy, dotyczy on tych spośród naszych cech, które w sobie cenimy i które inni powinni w nas cenić. Nieuchronnie pojawia się pytanie, co ma trwałą wartość w społeczeństwie, które skoncentrowane jest głównie na bieżącej chwili36. Elastyczny kapitalizm fetyszyzuje mobilność, która ma jakoby stanowić wyraz dynamizmu, aktywnego poszukiwania okazji – zawsze i wszędzie. Życie w drodze staje się synonimem nowoczesności, a natychmiastowa zdolność do przystosowania się do nowych warunków jest pierwszorzędną zaletą. Niemniej jednak, zauważa konserwatysta Edward Luttwak, „mech ludzkich relacji może rosnąć tylko na głazach stabilności, a nie na wiecznie ruchomych piaskach zmian strukturalnych”37. Rozliczne zmiany miejsca zamieszkania lub pracy – tak pożądane przez rodzimych dziennikarzy ekonomicznych czy też różnych ekspertów – przerywają kolejne nici przyjaźni i zniechęcają do zawierania nowych przyjaźni, uniemożliwiają też pielęgnowanie intensywnych relacji z dalszą rodziną. Zmiany niosą ludziom szanse, szybkie zmiany niosą jeszcze więcej szans, lecz ceną zawsze jest jeszcze większa samotność. W normalnych społeczeństwach, pisze Luttwak, więzi kilkupokoleniowej rodziny utrzymują się dzięki geograficznej bliskości od urodzenia do śmierci lub są podtrzymywane przez tych, którzy wyjechali gdzieś dalej, a co roku świętuje się narodziny, uroczystości religijne i niereligijne, śluby i pogrzeby, które służą również jako okazja do zjazdów rodzinnych. Otrzymuje się od rodziny, nawet dalszej, oraz odwzajemnia się jej wsparcie materialne i emocjonalne. 36 37

82

Ibid., s. 8–9. E. Luttwak, Turbokapitalizm. Zwycięzcy i przegrani światowej gospodarki, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2000, s. 71.

Większość Amerykanów to uczuciowi nędzarze, pozbawieni rodzinnych kontaktów, tak jak Afgańczycy lub Sudańczycy są pozbawieni pieniędzy. Amerykanie nadal się żenią, ale ich kruche małżeństwa, jeśli się nie rozpadają, dają „tyle samo niepokoju, co wsparcia, i nie są nawet namiastką pełnej, dobrze funkcjonującej rodziny”38. Ten stan rzeczy wydaje się przynajmniej częściowo tłumaczyć, dlaczego w Stanach Zjednoczonych Supernanny i jej naśladowcy – zwłaszcza Nanny 911, program emitowany przez stację Fox, a obecnie CMT – cieszyły się przez kilka lat nieustającym powodzeniem. Określające obecne doświadczenie zawodowe elementy – powierzchowna współpraca i obojętność zamiast lojalności i uczynności – nieuchronnie przenoszą się na grunt rodzinny. Podstawowe zasady – nie zatrzymuj się, nie angażuj i nie poświęcaj – skutecznie niszczą tkankę rodzinną. Trudno w tych warunkach chronić relacje rodzinne, by nie uległy krótkotrwałości, a lojalność i zaangażowanie nie były równie wątłe, jak we współczesnych organizacjach. Rodzina jest tworzona na fundamentach stałego zobowiązania, solidarności i zaangażowania, a zatem cnót, które wymagają czasu. Sennett opisuje generalny odwrót od liberalizmu – w amerykańskim tego słowa znaczeniu, z troską o biednych i z godnym traktowaniem mniejszości rasowych czy seksualnych – który zdecydowanie ustępuje kulturowemu konserwatyzmowi. Konserwatyzm kulturowy sprowadza się do wizji pewnej wyidealizowanej wspólnoty, do pewnego symbolu, wyznawania drakońskich zasad wspólnotowego zachowania, włącznie z pomysłem, by złym rodzicom odbierać dzieci i umieszczać je w sierocińcach. Taka perspektywa wyraża tęsknotę za spójnością, której tak bardzo brakuje w dzisiejszych czasach39. Gwoli ścisłości, ów konserwatyzm kulturowy staje się ważnym narzędziem wstecznych zmian społecznych, prowadząc do brutalizacji życia społecznego i jednostkowego. Wysoce stresująca, elastyczna praca dezorientuje życie rodzinne. Znajome z prasy obrazy – zaniedbane dzieci, stres dorosłych, geogra38 39

Ibid., s. 71, 244. R. Sennett, Korozja charakteru…, s. 26–30.

83

ficzne wykorzenienie – nie docierają jednak do sedna tej dezorientacji. W gruncie rzeczy to reguły postępowania, które panują w nowoczesnym świecie pracy, jeżeli przynoszone są z biura do domu, rozbijają rodzinę: nie bierz na siebie zobowiązań, nie angażuj się, myśl w krótkiej perspektywie. Obrona wartości rodzinnych przez społeczeństwo i polityków znajduje oddźwięk nie tylko na prawicy – to reakcja na silnie odczuwane zagrożenie dla rodzinnej solidarności w nowej gospodarce. Owa obrona rodzi daleko idące skutki w sferze zarówno wyznawanych – a przynajmniej deklarowanych – postaw, jak i polityki społecznej. Znamienity amerykański krytyk społeczny Christopher Lasch kreśli wizerunek rodziny jako „przystani w bezdusznym świecie” (haven in a heartless world). Obraz ten nabiera szczególnej ostrości, kiedy praca staje się jeszcze bardziej nieprzewidywalna i wymagająca poświęcania jej przez dorosłych coraz większej ilości czasu. Jednym ze skutków tego konfliktu, obecnie dobrze udokumentowanego w odniesieniu do zatrudnionych w średnim wieku, jest to, że ci dorośli porzucają obywatelskie współuczestnictwo, aby toczyć batalię o okrzepnięcie i zorganizowanie życia rodzinnego; działania obywatelskie potrzebują czasu i energii, których tak brakuje w domu40. Skupianie się na krótkiej perspektywie i możliwościach, wola odstąpienia od przeszłych doświadczeń cechują – delikatnie rzecz ujmując – niezwykły typ istot ludzkich. Większość ludzi taka nie jest i potrzebuje podtrzymywania życiowej narracji, poczucia dumy z bycia w czymś dobrym i docenienia wcześniejszych doświadczeń życiowych. Innymi słowy, wymagany w nowych instytucjach ideał kulturowy szkodzi wielu ludziom, którzy egzystują w ich ramach41. Krótkoterminowość organizacji stymuluje psychologiczny mechanizm fragmentacji i osobistej dezintegracji. W starym kapitalizmie ludzie mieli poczucie, że są potrzebni innym, stosunek między pracownikiem i pracodawcą opierał się na długoterminowej lojalności, zaufaniu i wza40 41

84

R. Sennett, Elastyczne miasto obcych sobie osób, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2007, nr 5, http://monde-diplomatique.pl/LMD15/index.php?id=9, dostęp: 19.06.2018 r. R. Sennett, The Culture of the New Capitalism, Yale University Press, New Haven, MA– London 2006, s. 5.

jemnym zaangażowaniu. Koncentracja władzy korporacyjnej, dążenie do szybkiego zysku poprzez restrukturyzację skutkują utworzeniem organizacji, w której priorytetem są podejmowanie ryzyka, inicjatywa i poleganie na samym sobie. Zaufanie i obopólna zależność stają się oznaką raczej słabości niż siły. Bez poczucia podzielania wspólnego losu, sugeruje Sennett, społeczeństwo jest słabsze, ponieważ nie oczekuje się od nas, byśmy byli wiarygodni i odpowiedzialni za innych. Marksiści dodaliby, że to rodzi alienację – od siebie samego, przyrody i społeczeństwa. Wszystkie stosunki społeczne są redukowane do tych instrumentalnie egoistycznych, dewaluując inne relacje wzajemnej zależności i opieki. Refleksywność staje się środkiem służenia własnym interesom, podważając trwałość charakteru i zaangażowania wobec innych, które są kluczowe dla społeczeństwa. Poczucie osobistej klęski i utraty znaczenia zatacza coraz szersze kręgi, coraz bardziej dosięgając klasy średniej, która cieszy się stosunkowym bezpieczeństwem i pożądanymi warunkami zatrudnienia, zwykle chroniącymi przed takimi problemami. Nawet relatywni zwycięzcy w wyścigu rynkowym mają trudności ze zbudowaniem narracji określającej ich samych, życie i doświadczenia. Skutkuje to ironicznym poczuciem siebie samego, będącym rezultatem świadomości, że własne opisy siebie są niestabilne, fragmentaryczne i dopuszczają częste zmiany. Dosłownie nie możemy brać siebie na poważnie. To istotne źródło konfliktu między relacjami intymnymi, które wymagają długodystansowego zaufania i lojalności, oraz życiem gospodarczym, którego reguły zachęcają do oportunizmu i dryfowania42. Spójność społeczna, wzajemna zależność oraz stabilne poczucie osobowości są coraz trudniejsze w warunkach, które sprzyjają patrzeniu na siebie jak na kolejny towar, sprzedawany na rynku, w realiach konkurencji z innymi utowarowionymi jaźniami. Bardziej zindywidualizowana odpowiedzialność wobec doświadczenia pracy rynkowej zachodzi w kontekście poszerzającej się nierówności pomiędzy najlepiej i najgo42

J. Webb, Organizations, Self-identities and the New Economy, „Sociology” 2004, No. 38(4), s. 723–724.

85

rzej opłacanymi, a bezrobocie nadal koncentruje się w grupach ludzi o najniższych zarobkach. Efekty niepewności nie są w równym stopniu odczuwane przez wszystkie klasy. Zachęcanie do polegania na sobie samym wzmacnia poczucie klęski i obwinianie siebie samych przez najbiedniejszych43. Rzecz jasna, prawdą jest również twierdzenie przeciwne – ci, którzy urodzili się w majętnych, a nawet superbogatych rodzinach wciąż przypisują swoje sukcesy wyłącznie sobie, pouczając, że „trzeba pracować mądrze, a nie ciężko”, choć nikt nigdy nie widział ich, aby wykonywali jakąkolwiek pożyteczną pracę. Warto obejrzeć w serwisie YouTube fragment reality show pt. Dżentelmeni i wieśniacy, w którym pretensjonalny (pseudo)dżentelmen (który jeszcze jako nastolatek został menedżerem firmy) naucza przedsiębiorczości ciężko pracujących fizycznie wieśniaków. W oficjalnym opisie programu można przeczytać między innymi: „Sprawdzimy, czy ceniący markowe ciuchy dżentelmen ma szansę modnie się ubrać w wiejskim lumpeksie? […] Czy gospodarz, nie przywiązujący wagi do swojego wyglądu, sprosta trendom mody miejskiej i godnie zniesie depilację całego ciała? Jakie szanse na karierę modela ma pracownik zakładu wulkanizacyjnego z głębokiej prowincji?”44. Problemem w Polsce jest wysoki odsetek zatrudnionych na czas określony. Pracodawca może bez żadnych konsekwencji nie przedłużyć im umowy, zyskuje zatem dodatkowe, choć nieformalne, narzędzie umacniania swojej władzy. Jak zauważa się w serwisie Money.pl, osobę zatrudnioną na czas określony można zwolnić taniej i łatwiej. Po pierwsze, co jakiś czas jej zatrudnienie po prostu wygasa. Po drugie, umowę na czas określony można rozwiązać wcześniej, z zachowaniem zaledwie dwutygodniowego okresu wypowiedzenia45. 43 44

45

86

Ibid., s. 735. Tvnpl, Szkolenie biznesowe na wsi okazało się porażką (Dżentelmeni i Wieśniacy), „YouTube”, https://www.youtube.com/watch?v=pzekZNWI2HY&feature=player_embedded, dostęp: 20.06.2018 r. Umowy na czas określony zniszczą rynek pracy?, „Money.pl”, 10 sierpnia 2010 r., http:// msp.money.pl/wiadomosci/kadry/artykul/umowy;na;czas;okreslony;zniszcza;rynek; pracy,33,-1,653089.html, dostęp: 01.01.2011 r.

Nietrudno się domyślić, jaki wpływ na życie rodzinne ma egzystencja w ciągłym zagrożeniu utratą środków utrzymania – rzecz jasna, formuła Superniani wyklucza tego typu problemy, nie sposób ich bowiem rozwiązać samodzielnie, w ramach własnych zasobów i umiejętności – wymagają działania wspólnego, kolektywnego. Elastyczny kapitalizm w ostatniej instancji prowadzi do utraty indywidualnej autentyczności. Jak nie bez racji pisze Luttwak: Zaczyna się od bezwiednego przyjęcia sztucznego języka – od „dziękujemy za wybór linii lotniczych X” do sztampowego dziś „kocham was wszystkich” w publicznych przemówieniach – i kończy się całkowitą depersonalizacją, utratą własnego, autentycznego człowieczeństwa. Kiedy cały dzień kłamie się w pracy, żeby sprzedać towar, usługę lub samego siebie, kłamie się po pracy, gdy szuka się nowej, lepszej posady, korzystając z „układów”, potem nawet w domu z czystego przyzwyczajenia, aż wreszcie okłamuje się samego siebie46.

2.2.3. Prawdziwe nianie: służące i sprzątaczki Sztuczny świat Superniani odbiega od realiów obecnej fazy kapitalizmu, w której postępuje rozwarstwienie społeczne i ekonomiczne. Powrót do wiktoriańskich wzorców w rozkładzie dochodów spowodował pojawienie się dużej grupy gotowych do pracy służących i pracodawców, którzy mogą sobie pozwolić na ich zatrudnienie. Małżeństwa ludzi, którzy odnieśli ogromny sukces zawodowy, dały zatrudnienie rzeszy pokojówek, opiekunek do dziecka, kucharek, szoferów i ogrodników. Jedynie dzięki jej służbie można pogodzić wymagającą pracę, rodzicielstwo, przyjęcia koktajlowe i temu podobne. Za każdą historią sukcesu kobiety, która praktycznie może zrobić wszystko, stoją w cieniu inne kobiety i mężczyźni, którzy robią tylko jedno47. Jak wyjaśnia Nick Cohen na łamach londyńskiego „Observera”, migracyjna siła robocza pozwala brytyjskim klasom średnim uniknąć harówki i bardzo dobrze prosperować. Skrępowanie sprawami seksu było swego czasu największą przyczyną brytyjskiego zakłamania, natomiast 46 47

E. Luttwak, Turbokapitalizm. Zwycięzcy i przegrani…, s. 261–262. Ibid., s. 107.

87

obecnie dzieci, owoc seksu, napędzają hipokryzję perfidnego Albionu. Dodajmy, że jest to równie prawdziwe w odniesieniu do wielu innych krajów, poniekąd również Polski. Żyjemy w okresie radykalnego postępu feministycznego: kobiety zdobyły szturmem bastiony męskiego uprzywilejowania i solidnie porysowały, jeśli nie potłukły, szklany sufit. Jednakże sukces kobiet jest oparty na wyzysku innych kobiet, co – jak się zdaje – nie przeszkadza szczególnie robiącym karierę feministkom, także akademiczkom (nomina sunt odiosa). To ważny element układanki genderowo-klasowej. Domownicy uprzywilejowanych rodzin i znaczna część klasy średniej nie mogą funkcjonować bez pracy służących z Europy Wschodniej, azjatyckich slumsów oraz innych regionów ubóstwa i dotkliwej opresji. Służącymi często są kobiety wykształcone, dość odważne, aby wyemigrować. Struktura społeczna rozpadłaby się, gdyby nie była podtrzymywana przez legiony kobiet z cienia, żyjących poza prawem jako nielegalne imigrantki bądź funkcjonujących na czarnym rynku48. Linii dzielącej świat bogatych i biednych nie można nakreślić między Północą a Południem, Wschodem a Zachodem, lecz biegnie ona przez wiele domów, dotykając najbardziej intymnych aspektów życia rodzinnego – opieki nad dziećmi i szczęścia małżeńskiego. Trudno się zatem dziwić przepaści dzielącej publiczne oświadczenia i prywatne zachowanie. W 2009 roku wiele osób poczuło się zakłopotanych historią Patricii Janet Scotland, baronowej Szkocji, pochodzącej z ubogiej imigranckiej rodziny feministki, która została pierwszą brytyjską prokurator generalną. Kobieta zatrudniała w charakterze gospodyni domowej Loloahi Tapui z Tonga, chociaż przebywała ona w Wielkiej Brytanii nielegalnie49. Wiele majętnych brytyjskich rodzin nie wierzy, że ich pracownice domowe mają takie same prawa jak one, aby domagać się w sądzie pracy urlopu macierzyńskiego, wakacji czy wypłaty chorobowego. Nie widzą nic złego w zwolnieniu niani, która zaszła w ciążę. W Polsce sytu48 49

88

N. Cohen, One Woman’s Success Is Another’s Exploitation, „The Observer”, 20 September 2009, s. 33. Ibid., s. 33.

acja jest zapewne jeszcze gorsza. Mirosław Barszcz, były wiceminister finansów, a obecnie ekspert Business Centre Club, mówi wprost: „Wielu rodzinom po prostu nie kalkuluje się opłacać składek, zwłaszcza że nikt nie kontroluje zatrudnienia opiekunek”50. Przybysze z Ukrainy i Białorusi zdominowali „sektor nazywany usługi dla rodziny: opiekę nad dziećmi, sprzątanie, prowadzenie domu”, a „polski rynek czarnej pracy jest prymitywny i coraz bardziej brutalny”51. Równie prymitywni i brutalni są ludzie instalujący ukryte kamery i dyktafony, aby nadzorować prace niani. Ten nielegalny i budzący odrazę proceder – jak można sądzić na podstawie wypowiedzi na licznych forach internetowych – uchodzi za coś normalnego, a nawet za świadectwo przebiegłości i zapobiegliwości pracodawcy, dążącego do sprawowania pełnej kontroli nad z reguły bezprawnie zatrudnioną kobietą. Superniania, której nieodrodnymi atrybutami są dwa drogie samochody (w tym potężny land rover), eleganckie kostiumy i stylowy laptop Apple’a, jest antytezą zwykle dość ubogich niań/służących, których ciężka praca jest najczęściej marnie opłacana. Cohen opisuje historię Bridget Anderson z Uniwersytetu w Oxfordzie, jednej z czołowych znawczyń pracy migrantów, która stała się zdrajczynią lokalnej klasy średniej, gdyż pomogła mieszkającej u sąsiadów au pair wstąpić do związku zawodowego. Jej sąsiedzi nie tylko przestali się do niej odzywać, ale także ostrzegli wszystkich na ulicy, aby jej nie wpuszczali do domu, gdyż może ona szerzyć wśród niań wywrotowe idee. Autor zauważa, że „Po napisaniu czegoś takiego kobiety-profesjonalistki oskarżają cię, że chcesz, by przestały pracować, czego nie chcę, bądź też odmalowujesz je jako zimne suki, z radością porzucające swoje dzieci, by zaopiekowali się nimi obcy biedacy, czego również nie chcę”; pragnie tylko, aby „zakończyć cierpienie ubogich kobiet, od których niezarejestrowanej pracy zależy tak wiele w naszym świecie”52. 50 51 52

Cyt. za: M. Pogroszewska, Nikt nie wie, jak legalnie zatrudnić nianię, „Rzeczpospolita”, 29 stycznia 2010 r., http://www.rp.pl/artykul/426346.html, dostęp: 01.01.2011 r. J. Wilczak, Bratnia pomoc, „Polityka”, 24 marca 2007 r., http://archiwum.polityka.pl/ art/bratnia-pomoc,361557.html, dostęp: 01.01.2011 r. N. Cohen, One Woman’s Success…, s. 33.

89

W rzeczywistości wiele niań – zapewne większość, jakkolwiek z oczywistych względów trudno o wiarygodne dane – spełnia role nie tylko opiekunek, ale także de facto służących: sprzątają, gotują i robią zakupy. Ich ciężka praca, równie fizyczna, co emocjonalna, umożliwia realizację utopii klasy średniej.

2.2.4. Rodzinna utopia klasy średniej Jedną z najbardziej zadziwiających cech Superniani jest fabrykowanie świata ograniczonego do danej rodziny, wyzutego z jakichkolwiek obcych obiektów, szkoły, sąsiadów czy nawet kolegów i koleżanek z podwórka. W ten sposób potwierdzenie znajduje sławetna diagnoza Margaret Thatcher, wedle której nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo (no such thing as society), są tylko jednostki – mężczyźni i kobiety – oraz ich rodziny. Autorzy i bohaterowie programu zdają się również podążać za radą Petera Druckera, który mówi: „[…] nie oczekujmy już zbawienia od społeczeństwa”53. Powyższa perspektywa niesie ze sobą daleko idące konsekwencje. Po pierwsze i najważniejsze, zakłada, że problemy wychowawcze nie mają nic wspólnego z pozarodzinną rzeczywistością społeczno-ekonomiczną. Ten wygodny zabieg eliminuje z pola zainteresowania miliony polskich rodzin, które zmagają się z ubóstwem i wykluczeniem. Odpowiedź na pytanie, czy codzienne upokorzenie w grupie rówieśników, wywołane noszeniem używanych ubrań i brakiem drogich gadżetów, może być źródłem frustracji i złego zachowania, jest aż nadto oczywista. Ale format Superniani nie pozwala na zadawanie tego rodzaju pytań. Superniania nigdy nie próbuje zmierzyć się z tak prozaicznymi problemami, gdyż wymagałoby to odejścia od wygodnej fikcji wypreparowanego świata, w którym zwyczajnie nie ma na nie miejsca. Można się domyślać, że rodziny, w których one jednak uporczywie istnieją, same są sobie winne. Bieda, zauważa Zygmunt Bauman, znów jawi się jako cierpienie samozawinione, a właściwe kapitalizmowi klasowe podziały 53

90

Cyt. za: Z. Bauman, Żyjąc w pożyczonym czasie. Rozmowy z Citlali Rovirosą-Madrazo, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, s. 146.

i upokorzenia traktuje się jako „fakty natury”, których zbiorowość ludzka nie może zmienić, więc należy się z nimi pogodzić i je zaakceptować54. Dżesika lub Brajan, których imiona są wyrazem tęsknoty rodziców (zwłaszcza matek) za kolorowym i bardzo bogatym światem, znanym głównie z magicznej nadrzeczywistości telewizji, gdzie nie ma miejsca na komornika i eksmisje do gett dla biedaków, nie zasługują na uwagę Superniani. Mogą pojawić się na ekranie w Uwadze lub Faktach – jeśli mają rzadką chorobę bądź ich ojciec (a najlepiej konkubent matki) tym razem nie tylko pobił je do krwi, ale też złamał im żebra. Biedak ma służyć klasie średniej i elitom jako przykład deprawacji, którą oni słusznie piętnują, albo jako obiekt ckliwego współczucia, pozwalający okazać własną wyższość moralną. Jak pisze Adam Leszczyński: „[…] nad biednym wypada się pochylić z troską”, ale mówi się „o nich jako o obcych lub niepełnosprawnych”, a klasa średnia interesuje się głównie sobą – swoimi potrzebami, interesami i fobiami55. Z tego względu Superniania może zawitać u Janka i Zosi, których imiona odbijają znajomość panującej w odpowiednich kręgach mody. Rzecz jasna, coraz częściej biedni nadają swoim dzieciom imiona wybierane przez bogatszych od siebie. Po drugie, perspektywa ta zbliża się do optyki Walta Disneya, niby uniwersalnej, lecz ograniczonej do horyzontu myślowego wzorca z Sèvres: amerykańskiej klasy średniej. Każdy odcinek reality show kończy się zgoła disneyowskim happy endem, a wszystkie problemy znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Oczekujący szczęśliwych zakończeń widz z radością może usłyszeć od lektora, że „rodzice przekonali się, że wychowanie może być lekkie, łatwe i przyjemne” (seria 1, odcinek 6), bądź od jednej z matek: „Wiem, że mogę teraz pogodzić i pracę, i dzieci, i dom” (seria 1, odcinek 3). W radosnym świecie Disneya trzeba konsumować na pokaz, ale nie ma kon54 55

Z. Bauman, K. Tester, O pożytkach z wątpliwości. Rozmowy z Zygmuntem Baumanem, Sic!, Warszawa 2003, s. 88. A. Leszczyński, Paradoks współczucia. Bieda i wykluczenie w oczach dziennikarzy, [w:] P. Żuk (red.), Podziały klasowe i nierówności społeczne, Oficyna Naukowa, Warszawa 2010, s. 267–268.

91

fliktów społecznych. Jak zauważa Armand Mattelart, „wyimaginowana dziecinność (w której Disney się specjalizuje) jest polityczną utopią pewnej klasy”56. Nie bez racji konserwatysta Max Rafferty, były Inspektor Nauczania Publicznego w Kalifornii, nazwał Disneya „największym wychowawcą stulecia”, a amerykański prezydent Dwight D. Eisenhower podkreślał jego „mistrzowskie i twórcze kierownictwo i przekazywanie nadziei i inspiracji naszego wolnego społeczeństwa do odległych zakątków naszej planety”57. Po trzecie, perspektywa ta przyjmuje, że każda rodzina dysponuje wszelkimi zasobami, które są niezbędne, by poradzić sobie z problemami wychowawczymi, co najwyżej potrzebuje paru fachowych rad. To złudne przekonanie o pełnym kontrolowaniu losu własnych dzieci ignoruje czynniki zewnętrzne, na które rodzice mają niewielki – jeśli mają jakikolwiek – wpływ: środowiskowe, zdrowotne, ekonomiczne etc.

2.2.5. Liryka wojny i ujarzmienia Jedną z kluczowych cech Superniani, szczególnie uderzających odbiorcę, który w ciągu kilku dni ogląda dziesiątki odcinków tego reality show, jest wyrazisty ton walki i podboju, a także słabo skrywana obsesja na punkcie władzy i dominacji. To wszakże nic nowego: kapitaliści znajdują się – we własnym mniemaniu – in loco parentis wobec pracowników, których trzeba inwigilować, kontrolować, pokazać dokładnie, co i jak mają robić (jakby robotnicy nie znali lepiej swego miejsca pracy, przy którym spędzają długie godziny). Każdy program rozpoczyna się od meldunku z frontu – obrazom szalejących dzieci, wrzeszczących i przeklinających, bijących siebie nawzajem i rodziców, a niekiedy nawet plujących na matkę czy ojca, towarzyszy adekwatna muzyka i głos lektora, przedstawiającego sytuację w krótkich żołnierskich słowach. Bezradni rodzice wzywają posiłki. Superniania staje się wunderwaffe w ich arsenale, gdyż – jak wyjaśnia lek56 57

92

Cyt. za: H. I. Schiller, Sternicy świadomości…, s. 139. Cyt. za: ibid., s. 137, 141–142.

tor w inicjującym emisję odcinku – „Działa szybko i skutecznie. Jej metodom nie oparł się jeszcze żaden urwis”. Odwiedzane przez Supernianię domy są polem walki, co podkreśla głos lektora, który mało rozgarniętym odbiorcom podpowiada, co należy myśleć w danym przypadku: – „W dzisiejszym odcinku Superniania odwiedzi rodzinę Szczepańskich, w której panem i władcą jest trzyletni Ksawery” (seria 1, odcinek 1); – „W tym domu rządzą księżniczki. Ale czy panują tu dworskie maniery?”; „Czy Superniania przywróci porządek w tym królestwie?” (seria 2, odcinek 7); – „Czy Superniania położy kres tyranii bliźniaków?”; „W tym domu życie to ciągła walka”; „Zanim wszyscy podpiszą traktat pokojowy, trzeba ustalić warunki” (seria 2, odcinek 11). W werble retoryki wojennej uderzają również inni dorośli. Jedna z matek mówi o swoim dziecku: „To jest taki mały terrorysta. Taki mały bin Laden” (seria 1, odcinek 1); kolejna mówi o swej córce: „To kobieta z charakterkiem, dzielna wojowniczka” (seria 1, odcinek 6). „To jakaś wojna domowa” – diagnozuje stan rzeczy Superniania (seria 3, odcinek 3), która innym razem uspokaja: „Zapanujemy, poradzimy sobie” (seria 1, odcinek 3). Niemniej jednak należy dodać, że Zawadzka konsekwentnie i jednoznacznie wypowiada się przeciwko biciu dzieci, nawet takiemu, które określa się niewinnym i zwodniczym mianem klapsa. W książce Moje dziecko. Jak mądrze kochać i dobrze wychowywać tłumaczy, że adekwatnym określeniem jest uderzanie dziecka: „A konsekwencje uderzania są dramatyczne. Uczymy dziecko, że przemoc jest dobra, że przemoc jest wszechobecna, że ludzie, którzy kochają, mają prawo zadawać ból (przecież mamusia i tatuś tak robią). Bo to jest naturalne”58. Metafory wojenne są uzupełniane odwołaniami do wiktoriańskiego poglądu, który przypisuje dzieci do świata dzikiej natury, postrzegając je jako występne i złośliwe – gdyż obarczone grzechem pierworodnym – istoty, które należy podporządkować, bezwzględnie łamiąc wszelki 58

D. Zawadzka, I. A. Stanisławska, Moje dziecko. Jak mądrze kochać i dobrze wychowywać, Czarna Owca, Warszawa 2009, s. 148.

93

opór. Cywilizacja małych i przewrotnych bestii, jak również podbijanych ludów, zwykle sprowadza się do wpajania im dyscypliny (zwłaszcza samodyscypliny) za pomocą systemu nagród i kar. Supernianię od dumnych brytyjskich kolonizatorów odróżnia głównie to, że przedkłada ona nagrody nad kary, a zamiast knuta i celi więziennej używa karnego jeża (poduszki), na którym dziecko ma cierpieć odosobnienie od najukochańszej na świecie osoby. Dziecko ma spędzić na karnym jeżu efektywnie tyle czasu, ile ma lat. Słowo „efektywnie” – podkreślmy – jest kluczowe, gdyż wstanie z niego wcześniej lub brak przeprosin powodują, że karę trzeba odbywać od początku, co może zmienić ją w przeraźliwą i niekończącą się – zwłaszcza z perspektywy dziecka, które inaczej postrzega czas – katuszę. Karny jeż pojawił się już w odcinku inicjującym pierwszą serię Superniani, a zastosowano go, by spacyfikować trzyletniego (sic!) Ksawerego. Zawadzka wyjaśniła: „Ten jeżyk spełnia taką funkcję ostateczną. Kiedy [dziecko – S.C.] nie stosuje się do poleceń wielokrotnie i zaczyna się buntować”. Chłopiec wciąż musiał wracać na karnego jeża, przypominano mu, za co został ukarany, a jego rozstaniu z matką towarzyszyły wrzask i szloch, który Superniania skwitowała słowami: „To tak musiało się odbyć. Pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy”. Ta metoda (anty)wychowawcza wywołała, zwłaszcza w krajach anglosaskich, głosy sprzeciwu, a nawet oskarżenia o psychomanipulację. Co ciekawe, stanowi ona część formatu Supernanny – tam pojawia się jako karny schodek (naughty step) – którego bohaterka, Jo Frost, nie jest bynajmniej wykwalifikowaną opiekunką59. Po pierwsze, trudno osądzić, od jakiego wieku – jeśli w ogóle – można ją stosować. Po drugie, uniemożliwianie dziecku zaśnięcia na karnym jeżu (seria 2, odcinek 3) graniczy ze znęcaniem się – pozbawianie snu jest torturą, której prawo międzynarodowe, o moralności nie wspominając, zabrania nawet wobec zbrodniarzy. Po trzecie, na dziecku wymusza się przeprosiny, które są konieczne, by opuścić karnego jeża. 59

94

D. Aitkenhead, „You’ve Been Very, Very Naughty”, „The Guardian”, 22 July 2006, http:// www.guardian.co.uk/society/2006/jul/22/childrensservices.familyandrelationships? INTCMP=SRCH, dostęp: 01.01.2011 r.

Frost wytłumaczyła „Guardianowi”, że kieruje się „tylko zdrowym rozsądkiem” i „darem intuicji”, a dzięki tej metodzie rodzice mają więcej szacunku dla siebie samych, bo nie pozwalają się źle traktować. Żachnęła się, słysząc, że wymuszanie przeprosin jest zupełnie sprzeczne ze wszystkim, co od dziesiątków lat napisano o opiece nad dzieckiem: „Wierzę w to. Myślę, że to ważna lekcja dla dziecka, jak po ludzku podchodzić do innej istoty ludzkiej”60. Frazeologia walki z dziką naturą obejmuje choćby takie sformułowania, jak: – „[…] urwisy trzeba poskromić” (seria 1, odcinek 2); – „[…] jedyne prawo, które obowiązuje, to prawo dżungli” (seria 1, odcinek 4); – „[…] cała rodzina […] żyje pod dyktando dzikiej Moniki” (seria 2, odcinek 2); – „Ulubionym zajęciem bliźniaków jest […] dręczenie mamy” (seria 2, odcinek 11). Wątpliwości budzą również wątki, które można nazwać tabloidowo-ośmieszającymi. Każą one poważnie się zastanowić, czy mamy do czynienia z – choćby najszerzej pojmowaną – pomocą w opiece czy też zdeprawowaną, bo odbywającą się kosztem dzieci, jarmarczną uciechą. Wśród takich kuriozów szczególne miejsce zajmują odczytywane przez lektora dwuwiersze, które pojawiały się w trzeciej serii Superniani, na przykład: „Kiedy mali ludzie grymaszą i psocą, Superniania nadciąga z pomocą” (odcinek 3); „Kraj ma dróg tysiące, splątanych bez końca. I każda prowadzi do urwisa brzdąca” (odcinek 8); „Jeśli smyk rozrabia i nie dajesz rady, jest ktoś, kto pomaga wprowadzić zasady” (odcinek 9). Humor w Superniani jest pozornie dobrotliwy, ale w gruncie rzeczy protekcjonalny, a chwilami złośliwy – z zasady obiektem szyderstw są dzieci, rzadziej ich rodzice. Jego natężenie wzrosło w ostatnim sezonie programu, kiedy to drwiny zaczęły w pewnej mierze zastępować – a może tylko uzupełniać? – retorykę walki. Nawet imię dziecka staje się pretekstem do kpin: „Jak wiadomo, nie ma Róży bez kolców. Dwuletnia 60

Cyt. za: ibid.

95

dziewczynka, choć podobna do pięknego kwiatu, bardziej przypomina jeża. Czy Superniania stępi ostre szpilki?” (seria 2, odcinek 9). Zwykle jednak lektor odwołuje się do jeszcze mniej wyszukanych schematów, na przykład: „Czy Superniania powstrzyma koszmar z Działoszyna?” (seria 1, odcinek 3); „W dzisiejszym odcinku: jeden, drugi i trzeci krzykacz. Czy będzie potrzebna pomoc egzorcysty?” (seria 1, odcinek 4); „Piskiem, biciem, a nawet galopem, bracia Wawrzyczek nie szczędzą rodzicom atrakcji. Najwyraźniej ktoś tu obrósł w piórka” (seria 3, odcinek 9).

96

Podsumowanie

Jak już wcześniej wzmiankowano, uchyliłem się od analizy tak zwanych nowych mediów: internetowych, cyfrowych, mobilnych, którymi zajmowałem się w innej książce61. Zasługują one na odrębną analizę, w której jednakże nader użyteczne byłyby wątki podnoszone powyżej. Z nowymi mediami jest dokładnie tak jak z tradycyjnymi środkami masowego komunikowania – nie tyle zmieniają one ludzi, ile czynią ich takimi, jakimi już byli – ale bardziej. To niepokojące, gdyż bez poważnych zmian w naszym podejściu do innych ludzi – a chciałoby się powiedzieć: wszystkich innych istot czujących i doznających cierpień – oraz przyrody przyszłość ludzkości rysuje się w nader czarnych barwach. Być może, jak w przypadku telewizji, wypada powiedzieć, że nowe media to wspaniały wynalazek, lecz dany ludziom zbyt wcześnie, zanim byli gotowi zrobić zeń dobry użytek. Są jednak osoby, które już dziś potrafią uczynić Internet i media społecznościowe narzędziem prawdziwej dobrej zmiany. Wspomnieć tu należy o Projekcie Pudło, nader cennej inicjatywie muzyczno-penitencjarnej Kamila Rosiaka i Pawła Czekały, członków zespołu The Analogs. W jego ramach udało się zebrać fundusze na akustyczne koncerty w zakładach karnych i młodzieżowych ośrodkach wychowawczych. Wypada sobie życzyć – powtarzając za Jurkiem Owsiakiem – aby Projekt Pudło trwał do końca świata i o jeden dzień dłużej. 61

S. Czapnik, Władza, media i pieniądze. Amerykańska ekonomia polityczna komunikowania (wybrane zagadnienia), Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, Opole 2014, rozdział 3.

97

Jako że nadzieja jest dana przede wszystkim tym, którzy są nadziei pozbawieni, warto tu zacytować punkowe spojrzenie na media społecznościowe z przymrużeniem oka. Oto początek tekstu piosenki Castetu Facebóg: Laski lubią pieski i kotki I najświeższe z sieci plotki. A kolesie futbol, dziary, Chyba że ktoś jest już stary, Wtedy lubi powspominać Straszne pogo z Jarocina. Mam przyjaciół pół tysiąca. Nazbierałem w pół miesiąca. Ze dwudziestu może znałem, Mieć przyjaciół zawsze chciałem.

Należy pamiętać, powtórzmy za Bernardem Stieglerem, że istota działania przemysłu kulturalnego – a może raczej przemysłów kulturalnych – nie zmieniła się. Dalej niszczy on jednostkę i wspólnoty, w których jest ona zakorzeniona. Gwoli ścisłości: „Techniki hiperindustrialnego kapitalizmu rozwinęły się aż do punktu, w którym dzień w dzień miliony osób jednocześnie podłączają się do tych samych programów w telewizji, radiu lub konsolach do gier. Ta metodycznie umasowiona konsumpcja kultury ma swoje konsekwencje w sferze pragnienia i świadomości”62 . 62

98

B. Stiegler, Jak przemysł kulturowy niszczy jednostkę, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2008, nr 6, http://monde-diplomatique.pl/LMD126/index.php?id=5_5, dostęp: 20.06.2018 r.

Rozdział 3

Bóg i religia: popiół, a obiecano opium

Religia to opium ludu – to ważne stwierdzenie Marksa jest godne krótkiej analizy. Po pierwsze, religia to nie opium dla ludu. Nie to sugerował mędrzec z Trewiru. Nigdy nie twierdził – co po wielokroć mu przypisywano – że religia jest sztucznym tworem klas panujących, mającym na celu lepsze podporządkowanie klas niższych. Rzecz jasna, sojusz tronu z ołtarzem to często realizowany scenariusz, a jeszcze w czasie hiszpańskiej wojny domowej instytucjonalny Kościół katolicki zaangażował się po stronie dyktatora Francisco Franco, który po zdławieniu prawowitych władz republiki ogłosił się panującym z łaski Bożej. Zarazem jednak mieliśmy teologię wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej, której symbolem mógłby być plakat z Chrystusem z karabinem na ramieniu. Nie jest to bynajmniej przenośnia – byli księża, jak choćby Camillo Torres, którzy wstępowali w szeregi lewicowej partyzantki1. Brutalne dyktatury traktowały księży i zakonników z całą bezwzględnością, posuwając się do morderstw. Tymi, którzy złamali kręgosłup teologii wyzwolenia, uciszając duchownych i mianując konserwatywnych – mówiąc wprost: trzymających z elitami władzy i kapitału – duchownych, byli papież Jan Paweł II i kierujący Kongregacją Nauki Wiary kardynał Joseph Ratzinger (późniejszy papież Benedykt XVI). 1

M. Ikonowicz, Kościół ubogich, „Przegląd”, 12 września 2004 r., https://www.tygodnikprzeglad.pl/kosciol-ubogich/, dostęp: 10.06.2018 r.

99

Wszystko, o czym była mowa wyżej, sugeruje, że religia jest zjawiskiem tyleż duchowym, co społecznym, będąc przystanią i pocieszeniem w świecie, w którym wielu brak jest nadziei na lepsze jutro. W tym sensie podobna jest do narkotycznego snu, w który wielu zapada, gdy jej czy jego egzystencja nie jest godna i świadoma. Po drugie, opium uzależnia – z formy ucieczki od rzeczywistości przeistacza się w cel sam w sobie. Religia zaczyna przesłaniać cały świat, staje się instytucją totalną. W tym miejscu pewnie wielu czytelników pomyśli o islamie (a raczej muzułmanach), obiekcie nienawiści na Zachodzie wśród szerokich warstw społecznych. Snop światła na rzeczywistość rzuca książka dwóch francuskich demografów, Youssefa Courbage’a i Emmanuela Todda: Przedstawianie islamu jako religii opierającej się nowoczesności stało się banalną praktyką. Rozmaici teolodzy z przypadku badają życie Mahometa i Koran, chcąc w nich znaleźć przyczyny nieuleczalnego paraliżu mentalnego i kulturowego, który dotknął, ich zdaniem, świat muzułmański. Wedle tej – w szczególny sposób pojmowanej – wiedzy muzułmański fundamentalizm miałby być wyrazem zasadniczego antagonizmu między religią Mahometa a Zachodem. […] „Zderzenie cywilizacji” nie nastąpi. Przeciwnie – przegląd bardziej złożonych wskaźników społecznych i historycznych podsuwa nam ideę „spotkania cywilizacji”. […] Świat muzułmański wszedł na drogę rewolucji demograficznej, kulturalnej i mentalnej, która niegdyś pozwoliła na postęp regionom obecnie najbardziej rozwiniętym. Na swój sposób wpisuje się on w procesy historyczne o wiele bardziej uniwersalne, niż się na ogół sądzi2.

Dzieje świata pełne są samozwańczych zbawców religijnych, niekiedy próbujących – czasem skutecznie – sięgać po władzę polityczną, zwykle jednak nie w skali państw. Obecnie tego typu tendencje przejawiał choćby nieżyjący już lider Al-Kaidy Osama bin Laden czy przywódca Państwa Islamskiego Al-Baghdadi. Sekularyzacja spowodowała, że od setek lat takie zjawisko nie występuje w Europie. Innym przejawem zatrucia opium religii jest nadgorliwość w wypełnianiu litery – niekoniecznie ducha – praw spisanych w świętych księ2

Y. Courbage, E. Todd, Spotkanie cywilizacji, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2009, s. 1.

100

gach czy tradycji przekazów pisemnych i ustnych. Tacy ludzie zwykli pogardzać doczesnością – i cielesnością, aż po biczowanie się czy głodzenie – a także seksualnością, jeśli nie prowadzi ona do prokreacji. Po trzecie, ważne miejsce w życiu narkomanów zajmują dostarczyciele narkotyków (czyli – mówiąc językiem dzisiejszym – dilerzy). Dilerami kieruje nade wszystko motyw zysku. Do dziś dla wielu młodych pobożnych chłopców, zwłaszcza z Polski wschodniej, wsi i małych miasteczek, zostanie księdzem to znaczący awans społeczny. Pomijając prestiż – w większych miastach coraz mniejszy – bycie księdzem, zwłaszcza proboszczem w zasobnej parafii, przynosi dość wysokie i nieopodatkowane dochody, także z opłacanej z publicznych – a zatem również przez ateistów – środków katechezy. Po forach internetowych krążą – co charakterystyczne, zwykle anonimowe – żale wiernych, że sprawujący posługę kapłańską żądał wygórowanych sum za chrzest, komunię, ślub czy pogrzeb. Co ciekawe, abstrahując od Pierwszej Komunii Świętej – która przemieniła się w pogańskie święto konsumpcyjnego rozpasania – Polacy coraz częściej rezygnują ze ślubu kościelnego, zwłaszcza że – jak zapewniają księża „przed Bogiem” – dany partner czy partnerka aż do śmierci będzie mężem czy żoną. Inna rzecz, że autor zna z najbliższego otoczenia przykład ślubu kościelnego pary ateistów (w tym mężczyzny, który swego czasu przywitał księdza po kolędzie koszulką ozdobioną granatem wybuchowym i napisem „Rzuć na tacę”), który wymogła – współfinansująca wesele – matka pana młodego. To przejaw pseudoreligijności, gdyż taka forma jawnego przekupstwa niegodna jest zadzierzgnięcia przed Stwórcą węzła małżeńskiego, który ma być przecież komunią dusz.

101

3.1. Bóg a człowiek

Terry Eagleton przyznaje wprost, że „Religia spowodowała niewyobrażalną biedę w życiu ludzi. W dużej mierze była to i jest obrzydliwa historia bigoterii, przesądów, myślenia życzeniowego i opresywnej ideologii”, niemniej jednak „większość krytyków w swym odrzuceniu religii idzie na łatwiznę. Przynajmniej kiedy mowa o Nowym Testamencie, piszą oni zazwyczaj o tandetnej karykaturze rzeczywistego bytu, mającej korzenie w ignorancji i uprzedzeniach w równym stopniu, jak sama religia”3. Eagleton przekonuje, że jeżeli jesteśmy istotami Bożymi, to nade wszystko dlatego, że istniejemy – czy też powinniśmy istnieć – wyłącznie dla samej przyjemności istnienia. I romantycy, i Karol Marks zastanawiają się w tym kontekście, „jakie przekształcenia polityczne byłyby konieczne, aby stało się to możliwe w praktyce”4. Brytyjski myśliciel zdaje sobie sprawę z procesów laicyzacji: W pewnym kontekście zastąpienie transcendentnego Boga przez wszechmogącą ludzkość zmienia zaskakująco mało, jak z pogardą zauważył Nietzsche. Wciąż istnieje stabilny metafizyczny ośrodek wszechświata, tyle że teraz jesteśmy nim my, a nie bóstwo. A ponieważ jesteśmy suwerenni, nieskrępowani żadnymi ograniczeniami, których nie uchwalamy sami dla siebie, możemy realizować naszą nową odnalezioną boskość, pozwalając sobie między innymi na formę ekstatycznie twórczego jouissance, znaną jako destrukcja5.

Nie innego zdania byli Marks i Engels, którzy w połowie XIX wieku uznali, że alienacja religijna jest jedynie odzwierciedleniem wyalienowa3 4 5

T. Eagleton, Rozum, wiara i rewolucja. Refleksje nad debatą o Bogu, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2010, s. 11. Ibid., s. 22. Ibid., s. 27.

102

nych stosunków społecznych-ekonomicznych, prawnych, kulturowych. Wszystkie one opierają się na wyzysku klasowym. Pogląd Ludwika Feuerbacha, który w eliminacji religii z życia społecznego dopatrywał się panaceum na bolączki tego świata, Marks zmiażdżył z częstą u niego bezwzględnością. Dla Marksa był on bałamutny, bo – pisze Jerzy Kochan – „odciąga od rzeczywistych problemów w stronę beznadziejnych walk z podrzędnymi konsekwencjami alienacji, która tak naprawdę dokonuje się w sferze stosunków ekonomicznych. To jakby chcieć ryby łowić w lesie”6. Tu warto wprowadzić kategorię ideologii rozumianej jako fałszywa świadomość (niektórzy wszelką religijność właśnie za taką uznają). Ta kwestia również nie umknęła Eagletonowi. Podkreśla on, że klasyczne pojęcie ideologii „odnosi się do procesów, w których interesy pewnego rodzaju zostają zamaskowane, zracjonalizowane, znaturalizowane, zuniwersalizowane, uzasadnione w imię pewnych form władzy politycznej”7. Myśliciel wyjaśnia to nader obrazowo: Wyobraźmy sobie bowiem obiektywne ulokowanie w ramach społecznej formacji znanej jako trzeci galernik od przodu na sterburcie. Taka pozycja niesie ze sobą pewne obowiązki, takie jak wiosłowanie przez piętnaście godzin bez przerwy czy intonowanie o równych godzinach słabym głosem pieśni chwalącej imperatora. Stwierdzić, że taka pozycja społeczna zawiera wpisany zestaw interesów, znaczy tyle, co powiedzieć, że każdy, kto by się w niej znalazł, miałby szczęście, wydostając się stamtąd, i że nie byłby to z jego strony żaden kaprys czy zachcianka. Nie musimy koniecznie twierdzić, że myśl o wydostaniu się pojawiłaby się w umyśle galernika zaraz po tym, jak zająłby miejsce, albo wykluczać od razu dziwnego masochistę, który odnajdowałby w swojej sytuacji jakiś przerażający urok i starał się wiosłować szybciej od innych8.

Jeżeli ten ostatni nie uległ fałszywej świadomości, to kategoria ta jest całkowicie bezużyteczna. Rzecz jasna, w życiu nie zawsze – choć i takie sytuacje się zdarzają – sprawa jest równie oczywista. 6 7 8

J. Kochan, Fryderyk Engels, Karol Marks – religia jako opium ludu, „Nowa Krytyka” 2014, nr 32, s. 44. T. Eagleton, Dyskurs a ideologia, „Lewą Nogą” 2005, nr 17, s. 427. Ibid., s. 432–433.

103

Wedle Eagletona zbawienia nie osiąga się modłami czy gestami rytualnymi, lecz nakarmieniem głodnego, ciepłym przyjęciem imigrantów czy chronieniem słabych przed przemocą ze strony bogatych i możnych. Paradoksalnie, zbawienie nie jest kwestią religii, ale codziennych relacji z innymi. Autor ten twierdzi, że nie francuscy intelektualiści, lecz chrześcijaństwo wymyśliło pojęcie codziennego życia9. Chrześcijańscy duchowni, zwłaszcza katoliccy celibatariusze, powinni przemyśleć słowa Eagletona o stosunku Chrystusa do tak zwanej podstawowej komórki społecznej ich religii. Jezus był wrogi rodzinie: „Przybył rozbić w imię swego posłannictwa te zaciszne, małe kolonie konserwatyzmu, tak umiłowane przez amerykańskich marketingowców, poszczuć na siebie ich członków, by skoczyli sobie do gardeł”, sam był człowiekiem Sprawy, nie miał dla rodziny (włącznie z matką) zbyt wiele czasu; nie powinno to dziwić: „[…] ruchy na rzecz sprawiedliwości działają wbrew tradycyjnym więzom krwi, a także wbrew podziałom etnicznym, społecznym i narodowym. Sprawiedliwość jest silniejsza niż więzy krwi”10. Cytowany przez Eagletona Marks w Przyczynku do heglowskiej filozofii prawa pisze, że religia to „serce nieczułego świata, dusza bezdusznych warunków”11. Nie należy przy tym, twierdzi brytyjski autor, mylić jej z romantyzmem spod znaku psyche, który jest drugą stroną utylitaryzmu. W sferze uczuć ludzie cyniczni i przyziemni są skrajnie łatwowierni. Osobie, która ma prawie puste konto, trudno uwierzyć, że ludzkimi sprawami kieruje UFO zaparkowane za chmurą, na czym skądinąd polega sukces wielu filmów i seriali o kosmitach, wiedźmach czy demonach. Nie jest również przypadkiem panująca w pewnych kręgach moda na zabobon zwany wróżbiarstwem czy na kabałę. Oczywiście, związki religii z życiem społecznym i politycznym są różne w zależności od czasoprzestrzeni: Nowoczesność jest w dużej mierze epoką, w której na Zachodzie religia wycofuje się ze sfery publicznej i staje się aktywnością prywatną, niczym triolizm lub two9 10 11

T. Eagleton, Rozum, wiara i rewolucja…, s. 30. Ibid., s. 42. Cyt. za: ibid., s. 51.

104

rzenie markieterii. Jeśli niemal traci w ten sposób znaczenie, to przynajmniej szkoda, którą może tym wywołać, jest mniejsza. Ponowoczesność to epoka, w której religia ponownie się upublicznia i staje się kolektywna, bardziej jednak jako substytut klasycznej polityki niż jej wzmocnienie. Staliśmy się świadkami alarmującego powrotu późnokapitalistycznego świata do stanu urzeczenia – ponownego rozniecania aury duchowości po epoce mechanicznej reprodukcji. Ta religia jednak po raz kolejny jest przygotowana, by agitować i zabijać12.

W tym miejscu można pokusić się o postawienie pytania nie o to, dlaczego Zachód – pewnie wyjąwszy Stany Zjednoczone – odwrócił się od Boga, ale o to, kto odwrócił się od wiary religijnej na rzecz hedonizmu czy niereligijnych form duchowości. A to nas naprowadza na fundamentalne pytanie o istotę człowieczeństwa. Rzecz jasna, nie mogło ono umknąć marksistom, zastanawiającym się, kim czy też czym właściwie są istoty ludzkie. Wydaje się, że Eagleton zgadza się z wybitnym włoskim marksistą Antonio Gramscim, który zauważa, iż pozornie definicję można znaleźć w każdym człowieku. Owo złudzenie wynika z faktu, że w ten sposób możemy co najwyżej poznać danego człowieka w określonej chwili. W gruncie rzeczy pytanie, „czym jest człowiek”, to pytanie o jego naturę, skłonności, predyspozycje, ale nade wszystko to pytanie dotyczy kwestii, czym człowiek może się stać, czy może zapanować nad własnym losem, czy może sam tworzyć własne życie. Jak ujmuje to Gramsci: „Powiadamy więc, że człowiek jest procesem, ściślej – procesem swoich czynów”13. To katolicyzm, kontynuuje włoski filozof, zrodził powyższe pytanie. To jest dlań kluczowe w kontekście wolnej woli i konkretnej działalności w tworzeniu samego siebie. Katolicyzm próbował – a w krajach przesyconych fundamentalizmem nadal próbuje, aczkolwiek zwykle niezbyt skutecznie – stać się normą życia katolików (w Polsce – także niekatolików). Wierni jednak (może z wyjątkiem komun pierwszych chrześcijan) w sposób bardzo wybiórczy stosowali się do jego zaleceń. Wybieg w postaci nieomylności papieża „wyłącznie w sprawach wiary” o tyle się nie powiódł, że – jak ktoś kiedyś powiedział – to papież decyduje, co 12 13

Ibid., s. 55. A. Gramsci, Pisma wybrane, t. 1, Książka i Wiedza, Warszawa 1961, s. 38.

105

jest sprawą wiary. To jasne, że nikt nigdy nie trzyma się ściśle jakiegokolwiek światopoglądu – i to prawda. Niemniej jednak to Kościół katolicki był jedyną instytucją w dziejach, która systematycznie i w sposób scentralizowany próbowała narzucać przez wieki wiernym swoją – zmienną w czasie – doktrynę. Katolicyzm dopatruje się przyczyny zła w każdej odrębnej jednostce ludzkiej. Wedle Gramsciego wiele filozofii czerpało z katolicyzmu, pojmując człowieka jako jednostkę ograniczoną do osobowości14. Włoski myśliciel proponuje, aby przyjąć, że ludzkość, która znajduje odzwierciedlenie w każdej indywidualności, „składa się z rozmaitych elementów: 1) jednostki, 2) innych ludzi, 3) przyrody”15. Jak zauważa Kochan w kontekście stosunku dziewiętnastowiecznych socjalistów do religii: A przecież przede wszystkim trzeba sobie na początku zdać sprawę z tego, że ich stosunek do chrześcijaństwa, także papiestwa i katolicyzmu, wyrósł w temperaturze sporów i walk czasów reformacji, że czerpie swe soki i swą odwagę z wojen, morderstw, ludobójstwa i stosów trupów, poprzez które wyrażała się nie tylko „dyskusja” między różnymi formami kultywowania chrześcijaństwa, ale też praktycznie krytyka średniowiecza, feudalizmu, zacofania, których fundamentem i uzasadnieniem był kościół i religia chrześcijańska16.

Powyższe słowa stanowią dobre wprowadzenie do kolejnej istotnej kwestii – fundamentalizmu religijnego.

3.1.1. Religia na dopalaczach: fundamentalizm Fundamentalizm, konstatuje Eagleton, nie jest ucieczką przed światem, wręcz przeciwnie – aktywnie, a niekiedy (niestety) skutecznie zmierza do jego zmiany. Jeśli odrzuca wartości współczesnej epoki (zwłaszcza hedonizm), to zarazem jest gotów przyjąć jej zdobycze techniki i formy organizacji (takie jak sieciowy model funkcjonowania Al-Kaidy, broń 14 15 16

Ibid., s. 39. Ibid., s. 40. J. Kochan, Fryderyk Engels, Karol Marks..., s. 41.

106

chemiczna i biologiczna, technologia medialna)17. W polskim piśmiennictwie naukowym kwestią połączenia fundamentalizmu islamskiego w wersji dżihadystycznej z nowymi mediami zajmuje się w sposób systematyczny Karolina Wojtasik. Dla Eagletona sprawa jest prosta: Fundamentalista – niezależnie od tego, czy jest Teksańczykiem, czy talibem – stanowi przeciwieństwo nihilisty: obaj odmawiają znaczenia lub wartości wszystkiemu, co nie znajduje mocnego oparcia w podstawowych zasadach. Różnica między nimi polega na tym, że fundamentalista wierzy w takie zasady, podczas gdy nihilista nie. […] Fundamentaliści uważają, że należy dokonać wyboru pomiędzy anarchią a prawdą absolutną. Nie dostrzegają w tym tautologii, ponieważ dla absolutyzmu wszystko, co niedoskonałe, musi wydawać się anarchią. Anarchia i absolutyzm to awers i rewers tego samego zjawiska. Przedstawiciele obu nurtów podejrzewają, że chaos jest naturalnym stanem ludzkości, tyle tylko, że absolutyści się go boją, a anarchiści się nim upajają. Jednak ta druga postawa również prowadzi do pierwszej, ponieważ z natury niezorganizowany świat doprasza się silnych rządów. Orędownicy cudownej niesubordynacji nie dostrzegają, że poza światem rządzonym przez przypadkową przemoc może istnieć jedynie świat z natury uległy porządkowi18.

Fundamentalizmy nie są niczym nowym, ale – nie wydaje się, by było to złudzenie medialne – dziś jest ich zapewne więcej, aniżeli zwykle to w dziejach bywało. Fundamentalizmy mogą być różne – polityczne czy ideologiczne, jednak wzorcem wszelkich fundamentalizmów jest ich odmiana religijna. Nie bez przyczyny – religia często daje szerokie możliwości maksymalistycznej interpretacji. W XX wieku pierwszymi fundamentalizmami zdają się pozostawać fundamentalizmy chrześcijańskie (niekatolickie) w Stanach Zjednoczonych sprzed stu lat. Nie było to anomalią. Przypomnijmy za Toddem, że istnieją choćby powinowactwa między teologią szyicką, która kryje potencjał rewolucyjny, a analogiczną teologią Marcina Lutra i Jana Kalwina, piętnujących zepsucie i istniejącą religię. Ci dwaj ostatni, „prawdziwi ajatollahowie XVI wieku – przyczynili się do powstania odrodzonego i oczyszczonego społeczeń17 18

T. Eagleton, Bóg, rozum i rewolucja…, s. 52–53. T. Eagleton, Święty terror, Znak, Kraków 2008, s. 47–48.

107

stwa – Ameryki, która jest – w równym stopniu co współczesny Iran – płodem religijnego uniesienia”19. Do dziś nie brak pobożnych ludzi wśród protestantów, którzy z pełną powagą twierdzą choćby, że huragan Katrina, który zabił 1836 osób, był karą za gejowskie marsze w Nowym Orleanie – tak uczynił północnoirlandzki polityk z partii, która obecnie jest w brytyjskiej koalicji rządowej20. Gwoli ścisłości, odpowiedzią na fundamentalizm protestancki stał się fundamentalizm katolicki, którego żniwo – jak wykaże się później – zbieramy obecnie w Polsce. Niemniej jednak najbardziej znamiennym przykładem, który działa na serca i umysły ludzi w bezpiecznych krajach świata, są zamachy samobójcze dokonywane w imię wiary. Zdecydowanie najwięcej dokonują ich islamscy terroryści. W Świętym terrorze Eagletona czytamy: Oddając dobrowolnie życie, zamachowiec samobójca ma nadzieję zwrócić uwagę na kontrast między tak skrajną formą samostanowienia a brakiem autonomii w jego codziennym życiu. Gdyby jego życie przypominało w tym względzie śmierć, nie musiałby wysadzać się w powietrze. Samounicestwienie wskazuje na radykalność zmiany, jakiej trzeba by dokonać, aby uczynić codzienne życie znośnym. Jednocześnie jest ono również pełną desperacji alternatywą dla zmiany. Niczym bohater tragedii zamachowiec samobójca przekracza swój los, dobrowolnie mu się poddając, a tym samym staje się jednocześnie zwycięzcą i ofiarą. Zamach bombowy to skrajna forma biernej agresji. To zemsta i upokorzenie połączone w jednym akcie. Dobrowolnie zgadzając się na unicestwienie, samobójca chce zyskać wielkość. Jak wielu bohaterów tragedii, również zamachowiec nie przejmuje się specjalnie niewinnymi ofiarami swojego czynu 21.

Słowo „terroryzm” w zachodnim rozumieniu oznacza wytwarzanie poczucia strachu i braku poczucia bezpieczeństwa cywilów ze względów 19 20

21

E. Todd, Schyłek amerykańskiego imperium. Rozważania o rozkładzie systemu amerykańskiego, Dialog, Warszawa 2003, s. 43. A. Collinson, Things LGBT Community Has Been Blamed For, 28 April 2015, http://www. bbc.co.uk/newsbeat/article/32479535/things-the-lgbt-community-has-been-blamed-for, dostęp: 11.06.2018 r. T. Eagleton, Święty terror…, s. 140.

108

politycznych. Talal Asad uznaje, że błędem jest myślenie o terroryzmie jako po prostu nielegalnej i niemoralnej formie przemocy, lecz jest zwolennikiem pojmowania dyskursu o terrorze i jego stosowaniu w świecie władzy. Państwowa przemoc wymierzona przeciwko cywilom może poprzedzać wojnę pojmowaną w sensie formalnym i występować po niej, zwłaszcza w trakcie wojny narodowowyzwoleńczej czy „małej wojny” (small war) przeciwko rzekomo niecywilizowanym ludom (można stosować terror w obliczu braku władzy państwowej). Tego typu przemoc jest nieodłączna od głównego obowiązku i absolutnego prawa państwa narodowego do obrony, uzyskania lub zapobieżenia uzyskaniu przez kogoś innego suwerenności. Prawny wymiar kategorii terroryzmu jest skomplikowany, wiąże się bowiem z dokonaniem pewnych wyborów o charakterze politycznym w kwestii dotyczącej ograniczeń władzy państwowej i prawa ruchów ludowych do kwestionowania władzy państwowej22. Nie przypadkiem Międzynarodowy Trybunał Karny odrzucił żądania Indii, Turcji i Sri Lanki dotyczące włączenia aktów terroryzmu w poczet czynów zagrożonych karą. Zatrudnieni przez państwo eksperci, a także ci, którzy chcą mu służyć, próbują na swój sposób odpolitycznić terroryzm. Dyskurs o terroryzmie jest zależny od konstrukcji jego przedmiotu. Nowoczesny żołnierz – zdaniem teoretyków wojny sprawiedliwej – ma poczucie winy, kiedy zabije niewinnych ludzi, terrorysta zaś – nie23. Jak trafnie zauważa Eagleton, nazbyt często przyjmuje się błędne założenie, że nie należy wyjaśniać zamachów terrorystycznych, przyczyny bowiem stałyby się wymówkami, a zatem ten akt byłby usprawiedliwiony: „Według tej głupawej teorii ten, kto wyjaśnia postępowanie jakichś ludzi, wykazuje, że mogliby zachowywać się inaczej, a w ten sposób uwalnia ich od odpowiedzialności”24. Nie należy przedstawiać przeciwnika jako kierowanego zwierzęcymi popędami lub obłąkanego, wtedy bowiem zdejmujemy z niego odpo22 23 24

T. Asad, On Suicide Bombing, Columbia University Press, New York 2007, s. 26–27. Ibid., s. 27. T. Eagleton, Święty terror…, s. 176–177.

109

wiedzialność moralną. Nie ma niczego irracjonalnego w zabijaniu ludzi dla celów politycznych – koniec końców cechuje to każdą wojnę – choć jest to moralnie naganne. Działanie może być złe, a zarazem historycznie wytłumaczalne25. Dominująca ideologia – zjawisko dyskursywne lub semiotyczne, kwestia mająca kontekst społeczny i praktyczny26 – neguje konieczność szukania politycznych powodów aktów islamskiego terroryzmu, takich jak los Palestyńczyków czy wspieranie przez Zachód prawicowych dyktatur w krajach arabskich27. Jak ujmuje to Eagleton w książce Kultura a śmierć Boga: Jeśli jesteśmy dziś świadkami wzrostu zainteresowania religią, to nie tylko dlatego, że potrzeba wiary rośnie wraz z pogłębiającym się duchowym bankructwem ustroju kapitalistycznego, lecz także z tego powodu, że bankructwo to uwypuklił duch radykalnego islamu i w konsekwencji trzeba je opanować, jeśli tak zwana wojna z terrorem ma zostać wygrana 28.

Od dziesięcioleci – powtórzmy za dziennikarzem Robertem Fiskiem29 – Zachód wspiera Saudyjczyków, którzy zabijają kobiety za zdradę małżeńską bez uczciwego procesu i odcinają głowy dziesiątkom przeciwników, włącznie z ważnym saudyjskim szyickim duchownym. Przykład tego dał konserwatywny parlamentarzysta Daniel Kawczynski, pytany w telewizji o egzekucję 47 osób w Arabii Saudyjskiej, saudyjską mizoginistyczną politykę i bezwzględne ustawodawstwo antygejowskie. Reżim ten łączy z Państwem Islamskim i Talibanem surowa wersja islamu. Zdaniem parlamentarzysty egzekucje były „nader godne ubolewania”, branie na cel cywilów – „kompletnie nieakceptowalne”, a ustawy antygejowskie – „bardzo naganne” (highly reprehensible). Kawczynski egzekucje nazwał „pewnymi domowymi akcjami” (w oryginale nieprzekładalna gra słów: domestic znaczy zarówno „domowy”, jak i „lokalny”, 25 26 27 28 29

Ibid., s. 177–178. T. Eagleton, Dyskurs a ideologia…, s. 418. T. Eagleton, Koniec teorii, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012, s. 136. T. Eagleton, Kultura a śmierć Boga, Aletheia, Warszawa 2014, s. 201–202. Por. szerzej: S. Czapnik, Obiektywny, ale nie neutralny. Robert Fisk o misji dziennikarstwa, „e-Politikon” 2014, nr 12.

110

„miejscowy”), co w tym sensie jest prawdą, że władze saudyjskie pozwalają katom uczyć swoich synów, jak obcinać ludziom głowy30. Eagleton zwraca uwagę na konflikt dotyczący użytku z wiedzy. Po jednej stronie stoją ci, którzy pragną, by uczynić wiedzę elementem militarnego i technologicznego hardware’u i techniką administracyjnego nadzoru, po drugiej – jednostki i grupy dostrzegające w niej szansę na emancypację polityczną31. Jedynie ludzie, którzy zdają sobie sprawę z katastrofalnego stanu rzeczy, mogą doprowadzić do jego zmiany, wyzbywając się złudzeń i troski o własne interesy. Konieczne jest, aby wysłuchać tych, których najbardziej dotyka dana sytuacja – wyjaśnienie jest niezbędne, aby skutecznie zwalczać terroryzm32. Dla brytyjskiego badacza kultury jest jasne, że […] pojawienie się metafizycznego przeciwnika Zachodu w postaci fundamentalistycznego islamu oznacza, że Zachód będzie musiał w końcu zdobyć się na odrobinę więcej niż deklarację, że odraza do autorytaryzmu czy księgowe machlojki wielkich korporacji to po prostu coś, z czym jest mu najbardziej po drodze. Im bardziej drapieżny i zepsuty staje się kapitalizm, tym trudniej mu skonstruować przekonującą linię obrony swojego sposobu życia; jednak w obliczu rosnącej politycznej wrogości spowodowanej przez jego rosnące ambicje tym pilniej zaczyna on jej potrzebować. Kłopot w tym, że tego rodzaju odwołania do fundamentalnych wartości mogą okazać się trudne do odróżnienia od fundamentalizmu, który Zachód ma zwalczać. Wrogowie Zachodu mogliby więc zatriumfować, gdyby z czasem udało im się go przekształcić we własne odbicie – to zaś, jak na ironię, wskutek podjętej z nimi przez zachodnią cywilizację walki33.

Wszyscy jesteśmy przekonani, że żyjemy normalnie, po ludzku – to inni są kulturowo odmienni. Co więcej, uznajemy własne poglądy za wyważone, innym przypisując ekstremizm. Z tego względu w różnego 30

31 32 33

R. Fisk, „Regrettable” Is as Far as Our Criticism of Saudi Arabia Is Allowed to Go, „The Independent”, 10 January 2016, http://www.independent.co.uk/voices/regrettable-is-as-faras-our-criticism-of-saudi-arabia-is-allowed-to-go-a6805011.html, dostęp: 20.01.2016 r. T. Eagleton, Koniec teorii…, s. 31. Ibid., s. 130, 137. Ibid., s. 145–146.

111

rodzaju konfliktach kultura nie jest czymś, co zapewnia nam estetyczną przyjemność, lecz czymś, w imię czego zabijamy34. Narastające na poziomie globalnym rozwarstwienie osiągnęło poziom, który nie może nie budzić zatroskania o los gatunku ludzkiego: raport brytyjskiej organizacji Oxfam wykazał, że biedniejsza połowa ludzkości dysponuje takim samym bogactwem jak najbogatszych 53 mężczyzn i 9 kobiet: ta przepaść szybko się pogłębia35. Skrajnie nieegalitarny kapitalizm prowokuje coraz radykalniejszy sprzeciw, niszcząc tkankę wielu społeczeństw36. Eagleton przekonuje, że Mówiąc globalnie, nie wygląda na to, by Zachód miał zbyt duże szanse na wygranie wojen kulturowych. Przynajmniej do takich wniosków powinniśmy dojść, gdyby za kulturą jako należytym wychowaniem nie stały olbrzymie siły zbrojne. Kultura wysoka jest zbyt wysublimowana, by mogła stanowić skuteczną siłę polityczną, kultura postmodernistyczna też nie dostąpi tego zaszczytu, bo jest nazbyt krucha, pozbawiona solidnych podstaw i apolityczna. Żadna z nich nie wygląda zbyt imponująco w porównaniu z islamem, który wspiera kulturę historycznie zakorzenioną i nieuchronnie polityczną. Islam jest też formą życia, za którą spora liczba osób gotowa byłaby umrzeć – niezbyt to pewnie mądre, niemniej Mozart czy Madonna nie wywołują raczej takich reakcji. Cuda komunikacji satelitarnej nie wytrzymują porównania ze świętymi księgami. Co więcej, rosnący eksport dwuwymiarowej kultury postmodernistycznej do świata postkolonialnego wywołuje w reakcji wzrost miejscowych partykularyzmów kulturowych37.

Każdy, kto czytał Czarodziejską górę Thomasa Manna38, może sobie przypomnieć postać wojowniczego jezuity Naphty, którego można określić jako fundamentalistę – a przynajmniej radykała – marksistowskiego i katolickiego. Rodzi to pytanie o związki marksizmu z chrześcijaństwem. 34 35

36 37 38

T. Eagleton, Po co nam kultura?, Muza SA, Warszawa 2012, s. 41, 59. 62 People Own the Same as Half the World, Reveals Oxfam Davos Report, https://www. oxfam.org/en/pressroom/pressreleases/2016-01-18/62-people-own-same-half-worldreveals-oxfam-davos-report, dostęp: 10.10.2016 r. T. Eagleton, Po co nam kultura?…, s. 74–75. Ibid., s. 116. T. Mann, Czarodziejska góra, Muza SA, Warszawa 2014.

112

3.1.2. Chrześcijaństwo i marksizm Nie ulega wątpliwości, że powieściowy zakonnik jest wzorowany na wybitnym dwudziestowiecznym filozofie węgierskim Györgyu Lukácsu39. Lukács, literaturoznawca i eseista, znany był z zapału rewolucyjnego, szerząc wiarę w komunizm w sposób niezwykle żarliwy, a przy tym często wysublimowany intelektualnie. Taki jest też Naphta, dla którego klasa robotnicza jest prawdziwym ludem Bożym, a jednocześnie – co stąd wynika – biczem Bożym na nieprawości tego świata. Źródłem zepsucia moralnego są warunki materialne ludzkiego bytowania – konstatuje jezuita. Dla Naphty wszechświatowa rewolucja jest jedynym rozwiązaniem problemów tego świata. Po niej człowiek wyzwoli się z okowów chciwości i egoizmu, stanie się istotą prawdziwie wyzwoloną, wypełniając wolę Bożą. Nie będzie musiał przymusowo pracować, aby przynosić profity innym ludziom. Wedle Eagletona: Jednym z najważniejszych powodów bycia chrześcijaninem – podobnie jak bycia socjalistą – jest niechęć do przymusowej pracy i sprzeciw wobec opartego na lęku czynienia z niej idola, tak rozwiniętego na przykład w Stanach Zjednoczonych. W naprawdę cywilizowanych społeczeństwach nie są znane narady elit odbywane przy śniadaniu przed świtem40.

Uważni czytelnicy Głównych nurtów marksizmu Leszka Kołakowskiego znajdą tam liczne odniesienia dotyczące związków między marksizmem i chrześcijaństwem. Niemniej jednak poważny wykład tej kwestii można odnaleźć dopiero u Alasdaira McIntyre’a, uchodzącego za jednego z najwybitniejszych współczesnych filozofów. McIntyre jest na równi i chrześcijaninem, i marksistą. Nie tylko nie widzi on w tym najmniejszej sprzeczności, lecz uważa, że jest dokładnie odwrotnie: połączenie wyznawanej wiary religijnej ze światopoglądem marksistowskim jest zrozumiałe. Najważniejszą z książek na ten temat 39 40

Dziękuję za tę wiedzę Adamowi Chmielewskiemu. T. Eagleton, Bóg, rozum i rewolucja…, s. 22.

113

jest wydana w rozszerzonej wersji (uchodzącej do dziś za kanoniczną) w gorącym roku 1968 pozycja Marxism and Christianity41. Pierwszy rozdział powyższej książki rozpoczyna motto zaczerpnięte z Oswalda Spenglera, wieszczącego upadek cywilizacji zachodniej i uchodzącego za prekursora nazizmu, który napisał jasno: „Chrześcijaństwo to prababka bolszewizmu”. McIntyre nie zgadza się z często powtarzaną tezą, że marksizm jest religią, a przynajmniej teologią, tyle że specyficzną, bo ateistyczną. To stwierdzenie zdecydowanie zbyt mocne i oparte raczej na pewnych anegdotycznych przesłankach, a nie solidnej pracy analitycznej. Kult Lenina, a potem jeszcze silniejsza apoteoza Stalina nie mogą być bardziej wykładnią marksizmu niż osądzanie Nowego Testamentu przez pryzmat postaci rzymskiego cesarza Konstantyna. Dyskusje marksistów po wielokroć przypominały dyskusje teologów – były pełne zacietrzewienia, agresji, nieporozumień i złej woli. Od siebie dodałbym, że przypominały debaty zapamiętałych scholastyków, którzy spierali się o to, ile diabłów mieści się na czubku od szpilki czy też jaką płeć mają anioły. Tak jak w chrześcijaństwie, tak też w marksizmie uniwersalnemu przekazowi towarzyszyły spory, schizmy i walka – włącznie z mordowaniem innowierców i dysydentów. Wielu marksistów aż za dobrze przyswoiło sobie Chrystusową maksymę, że kto nie jest z nim, jest przeciwko niemu, i traktują wszystkich niemarksistów (a także – a może przede wszystkim – nie dość wiernych marksistów) jako wrogów ideologicznych i osobistych, zdrajców Sprawy, zaprzańców, którzy jak apostoł Piotr zaparli się Marksa trzykrotnie, zanim kur zapiał. Niestety, prawdę mówiąc, ta przypadłość dotknęła samego mędrca z Trewiru, który w wielu swych książkach bywał nie tyle wojowniczy (co miewa dobre strony), ile agresywny i napastliwy, także wobec niedawnych przyjaciół z obozu socjalistycznego, o innych odłamach lewicy ówczesnej nie wspominając. Idee Marksa wyrastały z oświeceniowej krytyki religii. Warto pamiętać – powtórzmy za Eagletonem – że les philosophes 41

Poniższe rozważania, jeśli nie zaznaczono inaczej, za: A. McIntyre, Marxism and Christianity, University of Notre-Dame Press, brak daty, ePub.

114

Odrzucali suwerenność Kościoła i Pisma, lecz przejawiali naiwną wiarę w autorytet natury i rozumu, nie Boga. Rozmontowywali niebo, lecz wyglądali doskonałej ludzkiej przyszłości; opowiadali się za tolerancją, lecz widok księdza był dla nich trudny do strawienia; drwili z cudów, lecz wierzyli w możliwość doskonalenia ludzkiej rasy; wreszcie umiłowanie Boga zastępowali oddaniem sprawie ludzkości. Zamienili też łaskę Bożą na cnoty obywatelskie42.

McIntyre podkreśla, że dla Marksa – jednego z największych dialektyków w historii – religia odgrywa podwójną rolę. W klasowych dziejach społeczeństw jest narzędziem panowania klas dominujących, ucisku mas ludowych, którym – w zamian za ziemskie niedole – obiecuje żywot wieczny. Ale istnieje również druga rola. Religia daje zwykłym ludziom choćby mgliste wyobrażenie, jaki mógłby być inny świat. Jak pisze wybitna religioznawczyni Karen Armstrong – w religii chodzi o współczucie (a ściślej może – współodczuwanie)43. Jak zauważa Adam Chmielewski, czołowy polski znawca i tłumacz McIntyre’a, sytuacja chrześcijaństwa, z wyjątkiem kilku krajów, jest odległa od wielowiekowej tradycji sojuszu tronu z ołtarzem44. Jego zdaniem tu pojawia się tak zwana opcja benedyktyńska: Kościoła pokornego, otwartego na dialog – wewnętrzny i z otaczającym go światem. Nie jest bynajmniej przypadkiem, że silne ruchy marksistowskie były zakorzenione w krajach chrześcijańskich, zwłaszcza katolickich. Absolwent liceum jezuitów i lider rewolucji kubańskiej, Fidel Castro, nazywał rządy komunistów na wyspie „powrotem chrześcijaństwa do jego korzeni”, a zwycięscy sandiniści w Nikaragui ogłosili, że „chrześcijanie, opierając się na swojej wierze, są w stanie odpowiedzieć na potrzeby ludu”. Bliski teologii wyzwolenia biskup brazylijskiego Recife Hélder Câmara zasłynął konstatacją, że kiedy daje chleb biednym, ludzie nazywają go 42 43

44

T. Eagleton, Kultura a śmierć Boga…, s. 24. K. Armstrong, Religion Is about How You Behave: The Essential Virtue Is Compassion, [w:] A. Sharma (ed.), Part of the Problem, Part of the Solution: Religion Today and Tomorrow, Praeger, Westport, CT 2008. A. J. Chmielewski, Saving Christianity through the Benedict Option, „openDemocracy”, 17 May 2017, https://www.opendemocracy.net/can-europe-make-it/adam-j-chmielewski/ saving-christianity-through-benedict-option, dostęp: 18.06.2018 r.

115

świętym, a kiedy pyta, dlaczego ludzie nie mają chleba, wtedy dla wielu jest komunistą. Zwany przez światowe media „czerwonym biskupem” Câmara znany był z ciętego dowcipu, czego wyrazem mogą być ironiczne słowa: „Odkąd biedni zaczęli zapełniać kościoły, księża i biskupi zaczęli nawracać się na chrześcijaństwo”45. Powtórzmy za wybitnym historykiem marksistowskim Erikiem Hobsbawmem: Nie ma nic łatwiejszego, niż postrzegać Chrystusa wygłaszającego Kazanie na Górze jako „pierwszego socjalistę” albo komunistę, i chociaż większość wczesnych teoretyków socjalistycznych nie była chrześcijanami, wielu późniejszych członków ruchu socjalistycznego uznało tę refleksję za przydatną. Jeżeli idee te były w jakimś stopniu ucieleśnione w przekazie tekstów komentowanych, uzupełnianych i krytykowanych przez ich poprzedników, które stanowiły część formalnej i nieformalnej edukacji teoretyków społecznych, idea „dobrego społeczeństwa”, a zwłaszcza społeczeństwa nieopartego na własności prywatnej, była przynajmniej poboczną częścią ich intelektualnego dziedzictwa. […] tworzy to prawdziwy element ciągłości między tradycyjną krytyką tego, co złe w społeczeństwie, a nową krytyką tego, co złe w społeczeństwie burżuazyjnym – przynajmniej dla piśmiennych46.

Gwoli ścisłości: kler, w tym katolicki, to grupa nader niejednolita, także klasowo. Obok pełnych przepychu pałaców biskupich są walące się plebanie proboszczów parafii popegeerowskich. Tak jak ci pierwsi święcą kolejne gmachy za odpowiednim wynagrodzeniem, tak ci drudzy nieledwie przymierają głodem – tak jak ich parafianie. Każdy czytelnik musi sam odpowiedzieć na pytanie, czy ci pierwsi, czy ci drudzy są bliżsi postawy ubogiego cieśli z Nazaretu, głoszącego wyklętemu ludowi ziemi przesłanie nadziei. Tak się mają rzeczy w Polsce, której będzie poświęcony kolejny podrozdział. 45 46

Cyt. za: M. Ikonowicz, Kościół ubogich… E. Hobsbawm, Jak zmienić świat. Marks i marksizm 1840–2011, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013, s. 23–24.

116

3.2. Pan z wójtem i plebanem. Sojusz polskiego kleru z władzą i biznesem47

Kościół jeszcze za czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (PRL) zyskał uprzywilejowaną pozycję, między innymi dzięki Ustawie o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego z 17 maja 1989 roku48. Powołała ona do życia Komisję Majątkową – organ wymyślony przez Aleksandra Merkla, wicedyrektora Urzędu do spraw Wyznań. Miał on być sądem polubownym, w którym racje dążącego do odzyskania mienia Kościoła ścierają się z racjami państwa, a werdykt strony ustalają na zasadzie kompromisu, w głosowaniu, po wcześniejszym przedstawieniu dogłębnej analizy. Władza naciskała na szybkie uchwalenie ustawy, gdyż – co stało się kanonem postępowania wszystkich kolejnych rządów – chciała zadbać o interesy materialne Kościoła, by zyskać jego przychylność, a przynajmniej neutralność. Wbrew fundamentalnym zasadom liberalnego państwa prawa prace obracającej miliardowym majątkiem Komisji były poufne. Co więcej, w jej obradach nie mogły uczestniczyć zainteresowane strony, a zwłaszcza samorządy, a od jej rozstrzygnięć nie przysługuje żadne odwołanie. Po latach Merkel tłumaczył, że projektodawcy nie przewidzieli jednego: że reprezentantami interesów Kościoła będą obie strony, w tym rządowa49. 47

48 49

W tym podrozdziale korzystano z: S. Czapnik, Pan z wójtem i plebanem. Krótka rozprawa o klasowym wymiarze sojuszu między biznesem, państwem i Kościołem katolickim w Polsce po 1989 roku, [w:] P. Żuk (red.), Podziały klasowe i nierówności społeczne po dwóch dekadach realnego kapitalizmu w Polsce, Oficyna Naukowa, Warszawa 2010. Dz.U. z 1989 r., nr 29, poz. 154. C. Łazarewicz, Grunt na wiarę, „Polityka”, 22 stycznia 2009 r., http://www.polityka.pl/ grunt-na-wiare/Text01,933,280384,18/, dostęp: 20.03.2009 r.

117

Nowa, solidarnościowa władza wprowadziła za pomocą specjalnej instrukcji ministra edukacji – przy zdecydowanej niechęci większości Polaków – w 1990 roku religię do szkół. Teoretycznie uczniowie mieli prawo wyboru między religią (katolicką) a etyką, ale kolejni ministrowie edukacji skutecznie wspierali katechetów starających się, aby ta alternatywa była fikcją. Jak proroczo przepowiedział na początku lat dziewięćdziesiątych Kazimierz Marcinkiewicz, ówczesny wiceminister edukacji w rządzie Hanny Suchockiej: „Nie ma chętnych na etykę, a jeśli są, to wkrótce ich nie będzie”50. Początkowa fala sprzeciwu z czasem ucichła. Kościół, korzystając z wielowiekowej mądrości, raz zdobytego przyczółka nie zwykł opuszczać. Wręcz przeciwnie: w 1992 roku ocenę z religii lub etyki wprowadzono na świadectwa szkolne, co stało się zarzewiem tak zwanej wojny o kreskę. Trybunał Konstytucyjny odrzucił jednak skargę ówczesnego rzecznika praw obywatelskich Tadeusza Zielińskiego, torując tym samym drogę do kolejnej ofensywy. Kościół upomniał się o pieniądze dla katechetów, które otrzymał w 1997 roku. Co ciekawe, od tej pory sytuacja jest lustrzanym odbiciem tej z 1961 roku, gdy zakazano nauczania religii w szkołach i zajęcia przeniesiono do parafii. Wtedy organizował je i finansował Kościół, lecz państwo miało nad nimi nadzór. Obecnie płaci za nie i organizuje je państwo, ale o treści nauczania i obsadzie nauczycieli decyduje Kościół51. Kościół odegrał znaczącą rolę w próbie restytucji porządków z czasów Drugiej Rzeczypospolitej, zawiązując bardzo bliskie więzy z instytucjami państwa (administracją publiczną, a także samorządem terytorialnym), jak również – choć w mniejszej mierze – z biznesem. Innymi słowy, jak ująłby to Marks, historia powróciła jako farsa, gdyż Polska nie jest bynajmniej odporna na zachodnie trendy sekularyzacyjne. 50

51

Cyt. za: J. Podgórska, Nieetyczna szkoła, „Polityka”, 24 września 2007 r., http://www. polityka.pl/polityka/index.jsp?place=Lead01&layout=18&news_id=229993&news_cat_ id=933&page=text, dostęp: 20.03.2009 r. J. Podgórska, Stopień z Pana Boga, „Polityka”, 4 lutego 2006 r., http://www.polityka.pl/ archive/do/registry/secure/showArticle?id=3338199, dostęp: 20.03.2009 r.

118

3.2.1. Nasi okupanci i piekło kobiet Kościół rzymskokatolicki zdobył dominującą pozycję na polu publicznie opłacanej działalności charytatywnej, między innymi za pośrednictwem Caritasu, który w niektórych diecezjach zatrudnia setki osób. Z czasem stał się miarodajnym sędzią w sprawach wyboru kandydatów do korzystania z chrześcijańskiej dobroczynności. Rozwój filantropii, pochodna rozpadu systemu zabezpieczeń społecznych z czasów PRL, poniekąd opierał się na chrześcijańskich ideałach równości bliźnich. Jednocześnie utrwalał status quo struktury społecznej, a zwłaszcza postępujące rozwarstwienie ekonomiczne, społeczne, a nawet cywilizacyjne. Jak wyjaśnia metropolita katowicki arcybiskup Damian Zimoń: „My mamy ludzi do pracy, a gminy – pieniądze”52. Rzeczywistość wróciła w stare koleiny. Analogiczną sytuację opisuje Bolesław Prus w Lalce, pisząc, że w świecie Izabeli Łęckiej istnieli „biskupi, wizerunki Boga na ziemi, wysocy urzędnicy, których obecność zabezpieczała świat od nieporządków społecznych i trzęsienia ziemi”53. Kościół katolicki z jednej strony korzysta z każdej okazji, by powiększyć swój majątek, z drugiej zaś pielęgnuje tradycyjne resentymenty ubogich, utożsamiających posiadanie bogactwa z moralną degradacją. W kontekście tradycyjnej religijnej symboliki bogacz staje się zausznikiem szatana, stąd też człowiek głęboko wierzący nie powinien zabiegać o dobra doczesne, gdyż stwarzają one niebezpieczeństwo potępienia duszy. Bogactwo za sprawą diabła lub ze swej społecznej natury moralnie degraduje człowieka. Bieda i ubóstwo nie łączą się ze złem społecznym – wręcz przeciwnie. Stosunki nadrzędności i podrzędności w domenie władzy materialnej i w sferze sakralnej są całkowicie odwrócone54. 52

53 54

Abp D. Zimoń: współpraca parafii z gminami jest znakiem nadchodzącego czasu, „Katolicka Agencja Informacyjna”, 31 grudnia 2001 r., http://system.ekai.pl/kair/?screen=depesza&_scr_depesza_id_depeszy=87150&_tw_DepeszeKlientaTable_0__search_plainfulltext=bezrobocie, dostęp: 20.03.2009 r. Cyt. za: J. Goćkowski, M. Smagacz, Polska sztuka literacka o bogaceniu się, [w:] G. Skąpska (red.), Bieda i bogactwo w polskiej kulturze i świadomości, Universitas, Kraków 2003, s. 43. S. Marmuszewski, Potoczna percepcja biedy i bogactwa a rozwój kapitalizmu, [w:] G. Skąpska (red.), Bieda i bogactwo…, s. 103–105.

119

Natomiast w świecie doczesnym kler troszczy się o jak najlepsze relacje z biznesem: jeden z rodzimych miliarderów kupił dom rodzinny Karola Wojtyły w Wadowicach i przekazał go archidiecezji krakowskiej, inny zaś – przez lata hojnie wspierający Kościół – został konfratrem zakonu jasnogórskich paulinów. Jednakże ta współpraca jest szczególnie widoczna w sferze obrotu ziemią, uzyskaną skądinąd dzięki decyzjom wspomnianej już Komisji Majątkowej. Szczególne upodobanie polski kler ma do sfery seksualności, nade wszystko zaś prokreacji. Wywodzący się ze sceny alternatywnej Kazik Staszewski stosunek feministek do tego zjawiska nakreślił w piosence Kobieta wyzwolona: Moje nogi należą też do mnie, Rozkładam je, gdy zechce I łączę je, gdy zechce. […] Mój człowiek należy tylko do mnie, Ocalę go lub zniszczę. […] I choćby mnie bili, Choćbym umrzeć miała, Nie wolno ulec dyktaturze klerykała. Wywijają rękami, tylko tego chcą jednego, Czego sami nie mają, żyją tylko dlatego.

Niezwykłe zainteresowanie kleru katolickiego – bo sami katolicy od wieków często zwykli ignorować nauczanie o sprawach tak intymnych – na świecie seksualnością, antykoncepcją i rozrodczością nie jest niczym nowym. Sięga ono, co udowadniają Kate Saunders i Peter Stanford, już pierwszych wieków chrześcijaństwa55, aczkolwiek niekoniecznie Jezusa Chrystusa. Sam Chrystus był przyjacielem kobiet, które wspierały go finansowo, a zakaz rozwodów – ujmując rzecz historycznie – miał wydźwięk postępowy. W tradycji żydowskiej mężczyzna mógł się łatwo rozwieść z kobietą, zostawiając ją w patriarchalnym społeczeństwie bez środków do życia, nie można zaś było orzekać rozwodów bez zgo55

Por. szerzej: K. Saunders, P. Stanford, Katolicy i seks. Od czystości do czyśćca, Muza SA, Warszawa 2011.

120

dy męża. Co więcej, kiedy zachęcano Chrystusa do jednoznacznego potępienia jawnogrzesznicy, stwierdził, że tylko bezgrzeszni mogą rzucić w nią kamieniem. Faktem jest, że we wciąż ewoluującej doktrynie katolickiej zwroty w sprawie seksu – między kobietą i mężczyzną złączonymi węzłem małżeńskim – były liczne. Naprawdę trudno doszukać się w nich Bożej interwencji, raczej były one dyktowane zmieniającymi się okolicznościami; był to – wedle Johna Noonana – jak najbardziej „ludzki proces”56. Dzisiejszy stan rzeczy w Polsce, w ujęciu swoistych – jak nazywa ich punkowy artysta Marszałek – katocelebrytów, Małgorzaty i Tomasza Terlikowskich (byłego redaktora portalu „Fronda. Magazyn Poświęcony”), oddaje kuriozalna rozmowa z tą pierwszą. W zgodzie z najlepszymi – czy też najgorszymi – tradycjami tabloidowymi Terlikowska wychwalała seks oralny, dodając: „W małżeństwie wszystko jest dozwolone pod jednym warunkiem: wszystko kończymy w kobiecie”. Powoływała się również na okrzykniętą katolicką Kamasutrą książkę 50-letniego kapucyna Ksawerego Knotza, Seks, jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga. Żona Terlikowskiego, donosił „Superexpress”, jest pod wyraźnym wpływem tego dzieła, którego autor zauważa choćby ze znawstwem, że „stymulacja manualna i oralna bywa często niezbędna”, a „miłość męża do żony obliguje go, aby po swoim własnym zaspokojeniu pieścił jej wargi sromowe i łechtaczkę do czasu, aż osiągnie orgazm”57. Wydaje się, że kluczowe w ostatnim cytacie są słowa „po swoim własnym zaspokojeniu”. W świetle powyższego wyznania rodzi się pytanie, które zadał wspomniany Marszałek w utworze Gosia i Tomek: I teraz weź popatrz, Że oni oboje w innych rozmowach Wyraźnie sobie nie życzą, 56 57

A. H. Kalbian, Sex, Violence and Justice: Contraception and Catholic Church, Georgetown University Press, Washington, DC 2014, s. 28. an, Małgorzata Terlikowska: Seks oralny to nie grzech, ale trzeba kończyć w kobiecie, „Superexpress”, 3 października 2015 r., https://www.se.pl/wiadomosci/polska/malgorzataterlikowska-seks-oralny-to-nie-grzech-ale-trzeba-skonczyc-w-kobiecie-aa-SzH8-FimSSqnT.html, dostęp: 09.06.2018 r.

121

By to zaprzałe pedalstwo W przestrzeni publicznej swoją seksualnością epatowało.

Hierarchowie katoliccy i ich akolici odegrali kluczową rolę w legalnym ograniczaniu praw reprodukcyjnych, praw seksualnych i zdrowia reprodukcyjnego kobiet w kapitalistycznej Polsce. Kobiety faktycznie straciły prawną kontrolę nad swymi ciałami, których dysponentami stali się ksiądz proboszcz jako strażnik moralności oraz policjant, prokurator i sędzia jako wykonawcy ograniczającego podstawowe prawa człowieka prawa karnego. Nie sposób nie zgodzić się z Izą Desperak, że prawa reprodukcyjne w Polsce są upolitycznione58. Obrońcy płodów i zarodków – zwący siebie zwodniczo obrońcami życia – z roku na rok stają się coraz bardziej agresywni i gotowi są nawet deprawować niczego niespodziewające się dzieci w przestrzeni publicznej, aby zniechęcić do – fałszywego – obrazu aborcji. Tak więc wiosną i latem 2018 roku przy autostradzie A-4 – o czym przekonałem się naocznie – kilkanaście kilometrów od Wrocławia od strony Bielan Wrocławskich widniał billboard „Aborcja zabija” z wyrwanym z łona matki całkowicie rozwiniętym płodem. Codziennie oglądało go tysiące osób przejeżdżających tą drogą, w tym wiele dzieci. W szkole podstawowej, podobnie jak wiele tysięcy młodych ludzi w Polsce, miałem okazję obejrzeć antyaborcyjny film propagandowy Niemy krzyk. Kler od początku dążył do całkowitej penalizacji aborcji, włącznie z tak zwaną turystyką aborcyjną. Biskupi stali się ekspertami z własnego nadania od gwałtów i ich skutków. Arcybiskup Henryk Hoser stwierdził w telewizji w 2016 roku, że podczas gwałtu „Stres jest tak silny, że do zapłodnienia rzadziej dochodzi niż w innych warunkach”59. W Internecie, który jest obecnie barometrem uczuć różnych grup społecznych, szybko pojawił się następujący ponury dowcip: „Sędzia wydaje wy58 59

I. Desperak, Antykoncepcja, aborcja i… eutanazja. O upolitycznieniu praw reprodukcyjnych w Polsce, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Sociologica” 2003, nr 30. Abp Hoser o ciąży z GWAŁTU: Stres jest tak silny, że do zapłodnienia rzadziej dochodzi niż w innych warunkach, „Superexpress”, 4 kwietnia 2016 r., https://www.se.pl/wiadomosci/polityka/abp-hoser-szokuje-i-mowi-o-ciazy-z-gwaltu-aa-wKCU-eZUm-64PN. html, dostęp: 09.06.2018 r.

122

rok i mówi: Mam dla pana dwie wiadomości. Złą i dobrą. Zła – zostaje pan skazany za gwałt. – A dobra? – pyta podsądny. – Zostanie pan ojcem – odpowiada sędzia”. Aparat (nie)sprawiedliwości czyni wszystko, „żeby kobieta decydująca się na legalną aborcję w domu lub za granicą nie miała żadnego wsparcia. Ani medycznego, ani psychicznego”60. Jak zauważa dziennikarka „Polityki”: wiosną 2018 roku Prokuratura w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie nakłaniania do aborcji na forum Kobiety w Sieci. W tym miejscu kobiety wspierają się podczas farmakologicznej aborcji. Zarzuty, które zgłosiła fundacja PRO Prawo do Życia, są trzy: pośrednictwo w sprzedaży pigułek poronnych, namawianie do ich przyjęcia i psychiczne wspieranie kobiet, które chcą przerwać ciążę 61.

Jedynie największy oddolny ruch kobiet, jakim był tak zwany Czarny Protest, przynajmniej na jakiś czas zastopował próby kolejnego ograniczenia prawa do aborcji, obejmującego ciąże zagrożone. Pojawiają się głosy, że kobieta, godząc się na akt seksualny, zrzeka się własnych praw na rzecz potencjalnego owocu seksu, zarodka, a następnie płodu. Jak to bywa w perspektywie seksistowskiej, ani słowa nie mówi się o ojcu i jego obowiązkach, nie wspominając o obowiązkach społeczeństwa, którego wybrani przedstawiciele dyskryminują kobiety, zmuszającego do podejmowania dramatycznych oraz niebezpiecznych dla zdrowia fizycznego i psychicznego decyzji.

3.2.2. Radio Maryja w roli lewicy Radio Maryja (RM) i jego założyciela, redemptorystę Tadeusza Rydzyka, można postrzegać jako soczewkę, w której ogniskują się kwestie ubóstwa i bogactwa, wykluczenia społecznego, podziałów klasowych i religii. RM jest niemal rówieśnikiem III RP – rozpoczęło nadawanie progra60

61

A. Szczerbiak, Pomagający kobietom w aborcji na celowniku prokuratury, „Polityka”, 4 czerwca 2018 r., https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1750940,2,pomagajacy-kobietom-w-aborcji-na-celowniku-prokuratury.read?print=true, dostęp: 09.06.2018 r. Ibid.

123

mu radiowego w grudniu 1991 roku. Ojciec Rydzyk od lat łączy znaczące osiągnięcia w sferze przedsiębiorczości – chociaż, jak każdemu człowiekowi interesu, zdarzają mu się nietrafione inwestycje – z konsekwentnym ujmowaniem się za słabszymi, znajdującymi się na marginesie społeczeństwa konsumpcyjnego, a także wpływaniem na sferę polityki. Istnieje nieuniknione napięcie między tymi rolami, jednakże zakonnik potrafi dialektycznie je wykorzystać: zamiast wzajemnego ograniczania uzyskuje efekt synergii. RM rozpoczęło działalność jako stacja lokalna nadająca z Bydgoszczy. Z miesiąca na miesiąc powiększało liczbę koncesji lokalnych, część biskupów udostępniła też częstotliwości radiowe dla stacji diecezjalnych. W czerwcu 1994 roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (KRRiT) zmieniła grubo ponad setkę koncesji lokalnych na siedmioletnią koncesję ogólnokrajową i obiecała Prowincji Warszawskiej Zgromadzenia Ojców Redemptorystów (oficjalnemu właścicielowi RM) 80 procent pokrycia powierzchni kraju. Rada podjęła decyzję jednogłośnie i nie zważała na fakt, że – jak wykazała Najwyższa Izba Kontroli – redemptoryści we wniosku nawet nie określili, czy ubiegają się o koncesję na rozpowszechnianie programów o zasięgu lokalnym, regionalnym, ponadregionalnym czy ogólnokrajowym. Ich wniosek nie zawierał szeregu wymaganych danych, w tym: nie określono statusu prawnego wnioskodawcy, nie dołączono aktu jego utworzenia, brakowało struktury organizacyjnej RM i wykazu osób sprawujących funkcje kierownicze, rocznej oraz tygodniowej ramówki programowej, nie przedstawiono potwierdzenia banku co do wysokości posiadanych środków i programu inwestycyjnego, brakowało świadectw homologacji nadajników i tak dalej. Rada nie wyegzekwowała pełnego ich uzupełnienia przez wnioskodawcę 62. Radio konsekwentnie ignorowało zawarty w koncesji obowiązek corocznego przedstawiania KRRiT informacji o źródłach finansowania 62

Najwyższa Izba Kontroli, Informacja o wynikach kontroli działalności Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz innych organów w zakresie realizacji koncesji dla Radia Maryja, Najwyższa Izba Kontroli, Warszawa 2000, s. 21, http://bip.nik.gov.pl/pl/bip/wyniki_kontroli_wstep/inform2000/2000164/px_2000164.pdf, dostęp: 01.05.2009 r.

124

działalności RM, ze wskazaniem wysokości i charakteru poszczególnych źródeł przychodu. Najbliższy współpracownik Rydzyka, ojciec Jan Król, w piśmie z 3 czerwca 1998 roku wyjaśnił, że wszystkie przychody RM w 1997 roku stanowią ofiary składane przez słuchaczy, krajowe osoby fizyczne, a „Pieniądze jako dar dla naszej rozgłośni za granicą, również przede wszystkim przez prywatne osoby, służą do utrzymania naszej zagranicznej sieci nadawczej. W związku z powyższym nigdy do Polski nie wpływają”63. RM troszczyło się o to, by wpływy medialne przekuć na wpływy polityczne, jawnie angażując się po stronie wybranych przez ojca Rydzyka kandydatów prawicy. W 1995 roku jednoznacznie poparło kandydaturę Lecha Wałęsy na urząd prezydencki. Na jego falach wszystkich kontrkandydatów posądzono o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, a niektórych z nich – jak Hannę Gronkiewicz-Waltz i Aleksandra Kwaśniewskiego – o żydowskie pochodzenie. Po zwycięstwie Kwaśniewskiego zachęcano słuchaczy, aby składali w sądach wnioski o unieważnienie wyborów, gdyż kandydat lewicy w czasie kampanii skłamał w sprawie swojego wykształcenia. Wcześniej namawiano do niepłacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego. Rydzyk nie wahał się również nazwać posłów postulujących liberalizację ustawy antyaborcyjnej zdrajcami narodu, którym powinno się, podobnie jak „prostytutkom grzeszącym z Niemcami”, golić głowy na znak hańby. Prokuratura uznała, że to lżenie konstytucyjnych organów państwowych ma znikomą szkodliwość społeczną. Wybory parlamentarne z 1997 roku były pokazem siły RM, popierającego bliskich sobie kandydatów, którzy znaleźli się na listach Akcji Wyborczej Solidarność (AWS). Efekt tej akcji zaskoczył wszystkich: na przykład w Warszawie startująca z 33 (przedostatniego) miejsca listy AWS Maria Smereczyńska otrzymała ponad 24 tysiące głosów, czyli więcej niż choćby Bronisław Komorowski64. Obecnie RM i Telewizja Trwam wspierają Prawo i Spra63 64

Cyt. za: ibid., s. 22. L. Zalewska, M. D. Zdort, Partia Maryja, „Rzeczpospolita”, 7 października 1999 r., cyt. za: http://rm.radiomaryja.pl.eu.org/noweugrp.htm, dostęp: 01.05.2009 r.

125

wiedliwość, za co partia rządząca umie się odpowiednio odwdzięczyć, o czym regularnie i w tonie alarmistycznym donoszą liberalne media. Redemptorysta potrafi skutecznie lobbować na rzecz swych interesów. Kiedy zbliżał się termin odnowienia koncesji, zadbał o to, by nie uiszczać kosztownych opłat koncesyjnych. W lutym 2001 roku znowelizowano Ustawę o radiofonii i telewizji, wprowadzając instytucję nadawcy społecznego, który „upowszechnia działalność wychowawczą i edukacyjną, działalność charytatywną, respektuje chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki, oraz zmierza do ugruntowania tożsamości narodowej”65. Zgodnie z ustawą nadawcą społecznym mogą być Kościoły, fundacje lub stowarzyszenia, choć tajemnicą poliszynela był fakt, że głównym beneficjentem będzie toruńska rozgłośnia. Warto podkreślić, że przyjęciu nowelizacji ustawy towarzyszyła atmosfera politycznej demonstracji. Do Sejmu przyjechał nawet ojciec Rydzyk, którego obecność – jak można domniemywać – dla wielu parlamentarzystów prawicy była wielce znacząca. Wtedy to Antoni Macierewicz swe wystąpienie z mównicy sejmowej rozpoczął znamiennymi słowami: „Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Ojcze Dyrektorze!”66. RM stało się głównym biznesem holdingu Rydzyka, choć ściśle rzecz ujmując – jak przekonuje pewien analityk portalu finansowego Money.pl – jeśli trzymać się terminologii rynkowej, to jest ono „czapą” owego holdingu, a nadzór nad podmiotami zależnymi sprawuje osobiście. W niektórych przypadkach brak nawet oficjalnych powiązań kapitałowych, a wszystkie przedsięwzięcia łączy fakt, że zostały założone wkrótce po zakończeniu zbiórki pieniędzy przeprowadzonej pod hasłem ratowania Stoczni Gdańskiej. Finanse od początku stanowiły najmniej przejrzystą sferę działalności redemptorysty. Radio od samego początku utrzymywało się z dobrowolnych wpłat słuchaczy i zbiórek organizowanych przez biura RM. 65 66

Dz.U. z 2004 r., nr 253, poz. 2531. 3 kadencja, 98 posiedzenie, 2 dzień (18.01.2001), „Sejm”, http://orka2.sejm.gov.pl/Debata3.nsf/main/34288CD6, dostęp: 01.05.2009 r.

126

Tylko raz przekazało ono KRRiT sprawozdanie finansowe ze swego funkcjonowania (za 2001 rok). Na niecałej kartce formatu A4 przyznało się do przychodów w wysokości nieco ponad 16 milionów złotych i wydania takiej samej kwoty w ciągu roku. 12 października 2003 roku dyrektor rozgłośni apelował o wpłaty, gdyż miesięcznie na funkcjonowanie radia brakuje 600 tysięcy złotych. Przyznał, że koszty funkcjonowania stacji to około 2 milionów złotych miesięcznie67. W lecie 1995 roku wolontariuszka RM Stefania B. z Bydgoszczy zgłosiła na policję kradzież 217 tysięcy marek niemieckich, które miały należeć do Rydzyka. Śledztwo wykazało, że włamanie do jej mieszkania zostało upozorowane, a kradzieży za pomocą podrobionych kluczy dokonał inny wolontariusz RM. Wszczęto dwa śledztwa: dotyczące nielegalnego wywozu pieniędzy za granicę bez zezwolenia dewizowego oraz w sprawie unikania przez RM opłat celnych i posługiwania się fałszywymi aktami darowizny. Oba po kilku latach umorzono. Dzięki filmowi dokumentalnemu Jerzego Morawskiego Imperium ojca Rydzyka, wyemitowanemu przez TVP 1 w listopadzie 2002 roku, do świadomości publicznej przedostała się informacja, że wolontariusze RM przewozili pieniądze za granicę w reklamówkach. W Niemczech nabywano za nie sprzęt dla rozgłośni, który do Polski trafiał jako darowizna na cele kultu religijnego. Ten sam mechanizm zastosowano rok później – „przedmiotami kultu” okazały się dwa mercedesy. Prokuratura śledztwo w tej sprawie także umorzyła, choć wykazano, że akty darowizny zostały sfałszowane. W 1997 roku RM przeprowadziło zbiórkę pieniędzy pod hasłami ratowania Stoczni Gdańskiej: apelowało nie tylko o wpłaty na konto, ale także o przesyłanie świadectw udziałowych. Były to emitowane przez Skarb Państwa papiery, za które trzeba było zapłacić 15 złotych i można było sprzedać niemal natychmiast nawet za kilkaset złotych. Z czasem wycofano się z pierwotnego celu zbiórki. Media, powołując się na 67

Ten i kolejne trzy akapity na podstawie: D. Gąsiorowski, Historia imperium Ojca Rydzyka, „Money.pl”, https://www.money.pl/archiwum/wiadomosci/artykul/historia;imperium;ojca;rydzyka,158,0,152222.html, dostęp: 20.03.2018 r.

127

naocznych świadków, spekulowały, że do RM trafiło przynajmniej 600 tysięcy świadectw. Prawdopodobnie część z uzyskanych tą drogą środków zainwestowano w akcje giełdowej spółki Espebepe. Ojciec Król jako osoba prywatna nabył – wspomagając się kredytem w wysokości 4 milionów złotych – pakiet 24,43 procent akcji tej firmy, a jego wspólnik – kolejne 10 procent. Do Espebepe należały atrakcyjne grunty, spółkę postawiono jednak w stan upadłości, toteż jej akcje stały się bezwartościowe. Kredyt spłacono bezpośrednio z jednego z kont RM. 29 stycznia 1998 roku ukazał się pierwszy numer „Naszego Dziennika”, wydawanego przez spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością Spes. Spółka na trudnym rynku wydawniczym szybko zaczęła uzyskiwać bardzo dobre wyniki: bilans za 2004 rok zamknęła kwotą 4,5 miliona złotych68. 13 maja 2003 roku rozpoczęła nadawanie Telewizja Trwam, której właścicielem jest fundacja Lux Veritatis, założona przez Rydzyka, Króla i trzeciego redemptorystę. Fundacja rozprowadza po wygórowanej, wyższej od rynkowej, cenie zestawy satelitarne do odbioru tego programu69. Na antenie TV Trwam nadawano m.in. reklamy telezakupów Mango. Produktów oferowanych za pośrednictwem TV Trwam nie było w żadnym innym kanale, co ułatwiało rozliczenie: telewizja otrzymywała jedną czwartą wpływów od każdej transakcji. W 2006 roku największym przebojem Mango w TV Trwam był krem reklamowany jako oryginalny wyciąg z wydzieliny ślimaka, pomagający zmniejszyć wypryski, blizny, oparzenia, rozstępy, trądzik i zmarszczki, w cenie 199 złotych za 30-gramowe opakowanie70. Kolejnym, równie ważnym filarem holdingu jest Fundacja Nasza Przyszłość, zajmująca się prowadzeniem Wyższej Szkoły Kultury Spo68

69

70

D. Gąsiorowski, Rydzyk holding – wielki biznes bez podatków, „Money.pl”, 13 kwietnia 2006 r., http://manager.money.pl/artykul/rydzyk;holding;-;wielki;biznes;bez;podat kow,156,0,152220.html, dostęp: 01.05.2009 r. ib, Ojciec Rydzyk łupi ludzi na dekoderach, „Dziennik.pl”, 21 kwietnia 2009 r., http:// www.dziennik.pl/wydarzenia/article364906/Ojciec_Rydzyk_lupi_ludzi_na_dekoderach.html, dostęp: 01.05.2009 r. Telezakupy Mango w TV Trwam, „Bankier.pl”, 15 maja 2007 r., http://www.bankier.pl/ wiadomosc/Telezakupy-Mango-w-TV-Trwam-1583860.html, dostęp: 01.05.2009 r.

128

łecznej i Medialnej (WSKSiM) w Toruniu, która powstała w 2001 roku. Gustowny, rozległy kampus szkoły i bardzo wysoka jakość jej wyposażenia są kolejnym świadectwem rozmachu, z jakim działa toruński redemptorysta71. Jak trafnie zauważa Daniel Gąsiorowski, imperium medialne i finansowe Rydzyka obraca wieloma milionami złotych rocznie albo nawet miliardem złotych. Działa na bardzo konkurencyjnym rynku medialnym, gdzie finansowe porażki ponoszą potężne koncerny – jak Agora z projektem gazety „Nowy Dzień” czy Axel Springer Polska z „Dziennikiem” – korzystając z różnorakiej pomocy państwa. Większość podmiotów wchodzących w skład holdingu nie płaci żadnych podatków – bądź jako osoby kościelne, bądź jako fundacje. Działalność redemptorysty ma również znacznie jaśniejszą stronę, o której – szczególnie w kontekście klasowym – nie należy zapominać. Rydzyk nie wstydzi się swych robotniczych korzeni. Wspomina rodzicielkę, harującą robotnicę, matkę sześciorga dzieci, ciężko pracującą każdego dnia i zarazem usilnie troszczącą się o to, aby dom był czysty, a dzieci zadbane. Młodość spędził w małym mieście, gdzie poza jednym kinem nie było żadnych rozrywek. Spotykał na co dzień sponiewieranych robotników, „idących z nędznych mieszkań do fabryki, by zarobić na chleb”, i uderzały go „te zmęczone oczy i twarze, spracowane ręce i niewypowiedziana tęsknota w spojrzeniach”. Stał się zatem nonkonformistą, buntownikiem z powodami, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że droga do źródła prowadzi pod prąd. Jak wyjaśnia: „Radio Maryja, cała moja droga i całe moje życie – od chwili pierwszej świadomości religijnej – były drogami pod prąd”72. Współpracownicy, a nade wszystko współpracownice, wystawiają ojcu dyrektorowi i jego dziełu jak najlepsze świadectwo. Jedna z nich tłumaczy: Szczególnie ten jeden głos płynący z eteru Radia Maryja to głos ojca Tadeusza Rydzyka redemptorysty, założyciela i Dyrektora tego wspaniałego dzieła ewangeli71 72

Por. Wirtualny spacer po WSKSiM, Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej, http://www.wsksim.edu.pl/spacer.php, dostęp: 01.05.2009 r. D. T. Lebioda (red.), Radio Maryja, Ojcowie Redemptoryści, Toruń 1995, s. 13–16.

129

zacji. To ojciec Tadeusz, „Boży szaleniec”, pociągnął za sobą wiele osób do tej bezinteresownej posługi na rzecz ewangelizacji i ratowania Kościoła. Jest to kapłan całkowicie oddany Radiu i bardzo kochający Matkę Najświętszą, wspaniały człowiek, kochający wszystkich ludzi, a najbardziej: chorych, cierpiących, biednych i opuszczonych przez bliskich73..

Czytając dziesiątki wypowiedzi osób oddanych RM, można dojść do zaskakujących wniosków. Radio to pełni bardzo ważną funkcję społeczną – dla wielu ludzi, zwłaszcza bezpośrednio zaangażowanych w jego działalność, nie tylko stanowi ważny punkt odniesienia, ale też staje się elementem socjalizującym, pozwalającym na wyjście ze sfery prywatnej. A często daje możliwość wyrwania się z czterech ścian mieszkania, żmudnej, niekiedy ubogiej codzienności, odległej o lata świetlne od wizji konsumpcjonistycznego raju, propagowanej przez telewizję, prasę czy billboardy. Co więcej, wielu słuchaczy – a nade wszystko słuchaczek – odczuwa potrzebę wspólnotowości, pragnie bezinteresownie dać coś z siebie innym – zarówno podobnym do siebie, a znajdującym się w gorszej sytuacji, jak i młodym, którzy jawnie lekceważą ich życiowe doświadczenie. Lekceważą też samych słuchaczy, gdyż siła nabywcza ich emerytur i rent skazuje ich na życie na marginesie. Dla znacznie szerszej rzeszy ludzi RM jest jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym: przykuci do łóżka i cierpiący znajdują tam swojskie treści, pozbawione zgiełku, wesołkowatych prowadzących, ciągłych reklam i hałaśliwej muzyki. Daje nadzieję i radość. Jest ostoją trwałości w płynnym, często nieprzyjaznym osobom starszym świecie. Na antenę RM każdy może zadzwonić, podzielić się przeżyciami, poglądami, a często żalami i mieć pewność, że prowadzący nie przerwie mu po trzydziestu sekundach, tylko cierpliwie wysłucha – nawet przez kilka minut, co jest ewenementem. Taka sytuacja jest niemożliwa w stacjach komercyjnych: reklamodawcy pragną – ogólnie rzecz ujmując – unikać programów o bardziej poważnej, skomplikowanej tematyce i wzbudzających kontrowersje, co mogłoby przerwać pożądany 73

Ibid., s. 48.

130

przez nich nastrój kupowania (buying mood). Wolą – słusznie zauważają Edward S. Herman i Noam Chomsky – te lżejsze, rozrywkowe, pasujące do pierwotnego celu audycji, a mianowicie „rozsiewania sprzedawalnego przekazu”74. Dodajmy, że permanentna propaganda kupowania nie wyeliminowała w Polakach skłonności do bycia z sobą, również za pomocą środków masowego przekazu. Po śmierci Jana Pawła II rodzime media gremialnie zrezygnowały z nadawania ramówki i reklam. Część z nich dała też odbiorcom – często po raz pierwszy, a być może i ostatni – szansę wypowiedzenia się o tym, co dla nich ważne, a szczególnie o roli, jaką odegrał zmarły papież w ich życiu. Po kilku dniach komercyjne rozgłośnie wróciły do wcześniejszych praktyk, czyli lekkostrawnej, przyjaznej reklamodawcom rozrywki. Jeżeli spojrzeć na przekrój społeczny sympatyków RM okiem klasycznego marksisty, to w zdecydowanej większości jawią się oni jako „wyklęty lud ziemi”, a zatem członkowie klas podporządkowanych, a może nawet podklasy. Przy czym właściwie nie stanowią nawet klasy dla siebie, gdyż zbiorowo padają ofiarą fałszywej świadomości, czyli ideologii. Nie wiedzą, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem: problemy ze sfery bazy (ekonomii) sublimują w kwestie czystej nadbudowy: religijnej i narodowej tożsamości. Popierają ugrupowania polityczne, które potrafią właściwie odczytać ich egzystencjalne lęki, niepewność i uprzedzenia, ale w najmniejszej mierze nie zamierzają – wyjąwszy może pewne ekonomicznie mało znaczące symbole – podjąć żadnych zdecydowanych kroków, mogących polepszyć ich byt materialny. Gorzej: obniżają podatki dla najbardziej majętnych, powiększając przepaść dzielącą biednych i bogatych. W tym sensie ukute przez publicystów „Polityki” stwierdzenie, że bazą Prawa i Sprawiedliwości jest jego nadbudowa, wydaje się nader trafne75. 74 75

E. S. Herman, N. Chomsky, Manufacturing Consent: The Political Economy of Mass Media, Pantheon Books, New York 1988, s. 17–18. Por. szerzej: M. Janicki, W. Władyka, Cień wielkiego brata. Ideologia i praktyka IV RP, Spółdzielnia Pracy Polityki, Warszawa 2007.

131

Rzecz jasna, nie jest to proces specyficznie polski, ani nawet wschodnioeuropejski. Działalność Rydzyka przypomina rozwinięty w USA ruch tak zwanych nowo narodzonych, czyli amerykańskich fundamentalistów chrześcijańskich, postrzeganych zwykle jako ludzie nietolerancyjni i ultrakonserwatywni, fanatycznych zwolenników George’a W. Busha. Zdaniem Slavoja Žižka w biednych regionach Stanów Zjednoczonych, takich jak Kentucky i Alabama, są oni czołowymi reprezentantami klasy niższej w walce z nadużyciami klasy wyższej. To ukryta, perwersyjna forma starej walki klasowej – stąd też liberałowie zwyciężają głównie w najbogatszych stanach, a populiści i fundamentaliści – w biedniejszych. Słoweński filozof przyznaje, że w sensie społecznym jest po stronie rednecków, spychanych w coraz głębszą otchłań przepaści klasowej, a nie bostońskich intelektualistów narzekających na brak tolerancji i wielokulturowości. Upośledzeni podświadomie odrzucają walkę uprzywilejowanych o równość kulturową, bo wciąż potrzebują nade wszystko równości społecznej i ekonomicznej76. Žižek ma rację, że kulturowa batalia między multikulturalizmem a fundamentalizmem to tylko kostium, który skrywa realne napięcia społeczne. Polska, podobnie jak szereg innych państw świata, podąża tu śladem Ameryki, w której demokracja stała się fasadą gry interesów korporacji, a polityka jest w rosnącej mierze przedłużeniem brutalnej gry rynkowej. Wedle Roberta B. Reicha, ministra pracy w rządzie prezydenta Billa Clintona, partie toczą zacięte boje w sprawach kulturowych albo symbolicznych, ale kiedy w grę wchodzą interesy biznesu, zaskoczonym obywatelom ukazują się zastanawiające, ostro zwalczające się ponadpartyjne koalicje, które reprezentują interesy różnych lobby77. Rzecz jasna, w Polsce te spory mają raczej charakter swoisty dla krajów półperyferyjnych: nie odnoszą się zatem do kwestii emancypacyjnych, specyficznych dla państw centrum (związanych z płcią kultu76

77

Rewolucja u bram. Ze Slavojem Żiżkiem rozmawia Jacek Żakowski, „Niezbędnik Inteligenta”, dodatek do „Polityki”, 23 marca 2005 r., http://www.polityka.pl/rewolucja-ubram/Text01,1150,12863,18/, dostęp: 01.05.2009 r. Kapitalizm niszczy demokrację. Z Robertem B. Reichem rozmawia Jacek Żakowski, „Niezbędnik Inteligenta”, dodatek do „Polityki” 2007, nr 39, s. 5.

132

rową czy ekologią), ale do rozliczeń z przeszłością (lustracja, dekomunizacja) i wspomnianą już próbą restytucji przedwojennych porządków społecznych. Co więcej, nader często pogarda dla moherowych beretów ma wyraźny wymiar nie tylko klasowy, ale w ogóle dyskryminacyjny. Obiektem szyderstw padają osoby ubogie (poniżanie klas podporządkowanych), starsze (dyskryminacja ze względu na wiek) i kobiety (seksizm). Ten problem dostrzegają już co wnikliwsi analitycy rzeczywistości społecznej. Jerzy Urban w jednym ze swych felietonów zauważa, że lewicujące feministki, na przykład Kazimiera Szczuka, powinny udać się na pieszą pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja do Częstochowy: Wyznawczynie Rydzyka są to osoby wykluczone z cywilizacji bankomatów, kart kredytowych, kremów antyzmarszczkowych, telefonów komórkowych, laptopów, pigułek antykoncepcyjnych i takichż wydawnictw Sierakowskiego. Kiedy ludzie XXI wieku wyśmiewają się z moherów, szydzą z ich proroka Rydzyka, ubytków w uzębieniu, dewocji i nakryć głowy – wzmagają tym wykluczenia Radiomaryjców, a co za tym idzie potęgują ich fanatyzm i agresję. Ośmieszanie zastąpić powinien dialog78.

Mało kto od prawie dwustu lat w równie przekonujący sposób krytykował nie tyle religię samą w sobie, ile hipokryzję, bliskość władzy politycznej i ekonomicznej oraz wszelką nikczemność jej wyznawców, włącznie z najwyższymi kapłanami, co radykalna lewica. Wydaje się, że Marks zgadzał się z przywoływanym przez siebie Adamem Smithem co do tego, że „Religia najpiękniej rozkwita tam, gdzie księżom nie szczędzi się umartwień, podobnie jak prawo tam – gdzie adwokaci głodują”79. W tym kontekście zabawne jest, że w cytowanym wydaniu Kapitału uwaga ta znajduje się na stronie 666. Mędrzec z Trewiru zdawał sobie sprawę z tego, że chciwości ulegają jednostki, które rzekomo poświęcili swoje życie służbie Bogu i ludziom. 78 79

J. Urban, Szczuję Szczukę, „Nie” 2009, nr 19, http://www.nie.com.pl/art20508.htm, dostęp: 01.05.2009 r. K. Marks, Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej, t. 1, Książka i Wiedza, Warszawa 1951, s. 666, przypis 75.

133

W Przyczynku do krytyki ekonomii politycznej czytamy: „Pieniądz jest nie tylko jednym z obiektów żądzy bogacenia się, jest po prostu jej obiektem. Żądza bogacenia się jest w istocie auri sacra fames (przeklętą żądzą złota)”80. Wszystkie badania wykazują, że nienasycenie w pozyskiwaniu dóbr doczesnych – obok chronienia duchownych-pedofilów81 – to najczęstszy zarzut Polaków wobec kleru. 80 81

K. Marks, Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej, Książka i Wiedza, Warszawa 1955, s. 131. Por. szerzej: S. Czapnik, Piekło to inni. Kościół rzymskokatolicki wobec duchownych molestujących seksualnie dzieci, [w:] A. Kusztal, S. Czapnik (red.), Religia i Kościoły w polskiej przestrzeni publicznej, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, Opole 2015.

134

Podsumowanie

Jeśli wziąć pod uwagę powyższe rozważania, nasuwa się refleksja, że trudno mówić o Bogu (pozostawmy tu na boku Boginię i boginki, a także niektóre odmiany buddyzmu – religii bez Boga) w liczbie pojedynczej. Nieortodoksyjny marksista mógłby uznać, że na przestrzeni dziejów – aż po dzień dzisiejszy, a brak argumentów, że podobnie będzie w przyszłości – toczą się dialektyczne zmagania między dwoma Bogami. Pierwszy Bóg jest patriarchą, Bogiem Ojcem, starszym mężczyzną. Lubi kontrolować, inwigilować, nadzorować. Daje dokładne wytyczne, co jeść, jak się ubierać, kiedy pracować, a kiedy świętować. Jak wielu mężczyzn, jest seksistą i nienawidzi kobiet. Jego wyznawcy mordują je i gwałcą – jak dżihadyści z tak zwanego Państwa Islamskiego robili przed kilku laty w Iraku i Syrii. Nienawidzą też mężczyzn, których uważają za zniewieściałych – zwłaszcza homoseksualistów, nie wspominając o osobach nieutożsamiających się z żadną z płci (tak zwanych niebinarnych). Seksualność to dla tego Boga narzędzie panowania – mówi, kto z kim, jak i kiedy ma się kochać fizycznie. W wersji katolickiej ma obsesję ma punkcie lateksowej gumy i pigułki antykoncepcyjnej. To Bóg wojny i przemocy, żądający niekiedy regularnych krwawych łaźni urządzanych innowiercom, niewiernym czy – jak to często bywa wśród muzułmanów – nie dość fundamentalistycznym współwyznawcom. Jeśli przemoc fizyczna z jakichś względów jest niewskazana, nie gardzi przemocą symboliczną. To bóstwo lubi system nagród i kar, tresury jednostek, rodzin, grup społecznych, narodów i całego świata. Drugi Bóg nie jest ani mężczyzną, ani kobietą. Wątpliwe, by istniał w świecie materialnym. To raczej pewna idea, siła, emanacja do135

bra. Prawdziwego dobra. Jest miłością i współczuciem, szlachetnością. Owa siła kieruje się słowami, które miał rzec gdzieś kiedyś – cytuję z pamięci – Bertolt Brecht: „Człowiek chce dobrze, lecz skłania się ku złu, bo warunki nie pozwalają mu”. Więc po cichu, jak w chwili, gdy zesłał na Ziemię Karola Marksa, coś robi, aby te warunki poprawić. Ten Bóg, jakkolwiek by to bluźnierczo w Polsce zabrzmiało, to prawdziwy radykał głoszący dobrą nowinę: jest szansa, by było lepiej. Dla niektórych ten Bóg – dla chrześcijan ucieleśniany przez Boga-człowieka, Chrystusa – jest komunistą, jeśli rację ma grający punka, reggae i ska zespół Leniwiec (piosenka Komunizm), który śpiewa: Komunizmu nigdy tutaj nie było. Ani tutaj, ani nigdzie na świecie. Nigdy. Być komunistą to znaczy nie kochać tylko pieniędzy. Być komunistą to znaczy potrafić się dzielić. Być komunistą to znaczy szanować bliskiego swego. Być komunistą to znaczy po prostu być dobrym człowiekiem. […] Komunizm jeszcze nadejdzie, komunizm jeszcze nadejdzie tu.

136

Rozdział 4

Walka o miejską przestrzeń

Od kilkunastu lat żyjemy w nowej, bezprecedensowej epoce w dziejach człowieka. Po raz pierwszy w ludzkiej historii większość ludności świata żyje w miastach. Ta liczba będzie rosnąć w kategoriach i względnych, i bezwzględnych – istot ludzkich w ogóle przybywa, lecz coraz więcej wieśniaków przenosi się do miast. Ziemia zamienia się bardzo szybko w planetę slumsów: „Slums, półslums, megaslums – oto do czego doprowadziła ewolucja miast” (Patrick Geddes)1. Marksista trafnie orzekłby, że chodzi głównie o kapitalistyczną ewolucję miast. Marks uważał życie wiejskie za idiotyzm. Po pięciu i pół latach straconych na wsi 30 kilometrów pod Wrocławiem, gdzie widziałem głównie skrajną atomizację, biedę przechodzącą w nędzę, wszechobecny alkohol i plotkowanie o głupotach, które ktoś oglądał w telewizji, przyznaję mu rację. W krótkiej, ale bogatej w treść książce Osiemnasty Brumaire’a Ludwika Bonaparte Marks pisze o ówczesnej wsi (dziś nie wszystko się zmieniło, o czym przekonałem się naocznie): „Parcela, chłop i rodzina; obok inna parcela, inny chłop i inna rodzina. Kopa tego stanowi wieś, a kopa wsi jest departamentem. W ten sposób podstawowa masa narodu francuskiego” powstaje „przez zwykłe dodawanie jednoimiennych wielkości, tak mniej więcej jak worek z kartoflami stanowi w sumie worek kartofli”2. 1 2

Cyt. za: M. Davis, Planeta slumsów, Książka i Prasa, Warszawa 2009, s. 7. K. Marks, Osiemnasty Brumaire’a Ludwika Bonaparte, Książka i Wiedza, Warszawa 1949, s. 113.

137

Miasto jako pewien sposób organizacji przestrzeni to dobry pomysł. Działa na człowieka stymulująco. Miasto budzi ciekawość – i słusznie. Na dość niewielkiej przestrzeni mieszka stosunkowo wielu ludzi – w najbliższej przyszłości będą to niekiedy dziesiątki milionów ludzi. Człowiek to zwierzę społeczne: aby być w pełni sobą, potrzebuje innych ludzi. A każdy z nich jest trochę inny. Z jednymi jesteśmy bliżej, innych spotykamy tylko na ulicy i nawet się z nimi nie witamy. Jednych kochamy, innych nie lubimy, z następnymi z kolei pracujemy, a z jeszcze innymi wyśmienicie się bawimy. Trudno to nazwać inaczej aniżeli naturalnym biegiem ludzkich spraw. Mówiąc inaczej: życie w mieście (tradycyjnym obiekcie wrogości konserwatystów, przywiązanych do idiotyzmu i ciasnoty życia rodzinnego, fałszywej harmonii pana, wójta i plebana, podtrzymywanej ciężką pracą tych, którzy ich utrzymują) jest często przygodą. A i tu czasami sprawdza się slogan wytatuowany przez policjanta z filmu Pitbull: No risk, no fun. Od czasów rewolucji przemysłowej – co pokazuje wielka literatura wieku XIX, w tym powieści Karola Dickensa – miasta były brudne, śmierdzące, zatrute, pozbawione kanalizacji. Pożary były częste i pochłaniały wiele ofiar. Zdecydowaną większość mieszkańców miast stanowili nędzarze, często niewykwalifikowani robotnicy przemysłowi, którzy – niekiedy z własnej woli – czasem pracowali, czasem nie. Takie kapitalistyczne miasto stało się przedmiotem słusznej krytyki marksistów. Owa krytyka jest permanentna i bardzo twórcza, a jej najwybitniejszym obecnie przedstawicielem jest geograf David Harvey, Brytyjczyk z pochodzenia, który od końca lat sześćdziesiątych mieszka i pracuje w Stanach Zjednoczonych. Pierwszy podrozdział opowiada o  mieście jako arenie walki klas. Składa się z dwóch części: w pierwszej analizuje się tak zwane prawo do miasta, w drugim – korporacyjne wykorzystanie koncepcji smart city. Drugi podrozdział opiera się na socjalistycznej – wyraźnie inspirowanej ideałami marksistowskimi – wizji miasta, którą konfrontuję z rozwiązaniami przyjętymi w Polsce. Ten fragment składa się z podpodrozdziałów omawiających komercjalizację miast, ich globalizację, a także odejście od ideałów wolności, równości i braterstwa. 138

4.1. Miasto jako arena walki klas

Harvey zauważa w Buncie miast i miejskiej rewolucji: Jeśli urbanizacja pełni kluczową rolę w historii akumulacji kapitału i jeżeli siły kapitału oraz jego niezliczonych sojuszników muszą nieustannie mobilizować się, aby okresowo rewolucjonizować życie miejskie, wówczas zaangażowane są w to nieuchronnie jakiegoś rodzaju walki klas – niezależnie od tego, czy są rozpoznawane jako takie. Jest tak choćby dlatego, że siły kapitału muszą zaciekle walczyć, by narzucić kierunek procesowi miejskiemu i całej ludności, która nigdy nie może, nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, znajdować się pod ich całkowitą kontrolą 3.

Nowożytną historię miejskich walk klasowych marksistowski geograf wywodzi od paryskiej Wielkiej Rewolucji Francuskiej, lud tej metropolii buntował się jeszcze w latach 1830, 1848 i w trakcie Komuny w roku 1871. Rewolucje miejskie w ubiegłym stuleciu obejmowały obszary peryferyjne (Piotrogrodzka Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich, Komuny Szanghajskie z lat 1927 i 1967), półperyferia (Barcelona w trakcie hiszpańskiej wojny domowej, powstanie w Cordobie w 1969 roku), jak również państwa rdzenia (strajk generalny w Seattle z 1919 roku, powstania miejskie w Stanach Zjednoczonych w latach sześćdziesiątych). Osobno należy potraktować rok 1968 i miejskie ruchy w Paryżu, Chicago, mieście Meksyku, Praską Wiosnę, powstanie organizacji sąsiedzkich w Madrycie, które stanęły na czele ruchu na rzecz obalenia frankizmu. W ostatnich dwóch dekadach należy odnotować prote3

D. Harvey, Bunt miast i miejska rewolucja, Fundacja Bęc Zmiana!, Warszawa 2012, s. 161.

139

sty alterglobalistów w Seattle, Quebecu, Genui i Pradze. Buntowali się mieszkańcy Kairu na placu Tahrir, Madison w stanie Wisconsin, Madrycie i Barcelonie, na placu Syntagma w Atenach, w Oaxace w Meksyku, Cochabambie i El Alto w Boliwii. Odmienny charakter, ale również znajdujący wyraz w miejskim buncie, miały wybuchy polityczne w Buenos Aires i Santiago de Chile4. Rację ma zapewne Mariusz Baranowski, wiążąc zagadnienie kryzysu kapitalizmu z nową kwestią miejską, pisząc choćby o nowych grodzeniach przestrzeni miejskiej5. Mieszkańcy miast wychodzą na ulice w geście protestu w sytuacjach, które uważają za istotne, nawet jeśli nie dotyczą ich bezpośrednio. Tak było w niesłusznie zapomnianym dziś przypadku ogólnoświatowej demonstracji przeciwko wojnie z Irakiem 15 lutego 2003 roku. W Rzymie, twierdzi Harvey, odbyła się zapewne największa demonstracja antywojenna w historii ludzkości – na ulice wyszło około trzech milionów ludzi, ogromna liczba w Barcelonie, Madrycie, Atenach i Berlinie. W Nowym Jorku i Melbourne manifestacje spotkały się z represjami policyjnymi. Wiele tysięcy osób pojawiło się na marszach w prawie 200 miastach w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej. Była to zapewne jedna z pierwszych ekspresji światowej opinii publicznej. Jakkolwiek w obliczu inwazji na Irak ruch ów szybko wygasł, można mniemać, że zwiastuje on niewykorzystane przez lewicę możliwości6. Strażnicy ładu i porządku szybko dostrzegli niebezpieczeństwo miejskiej rebelii: Dlatego właśnie władza polityczna często stara się zreorganizować infrastrukturę i życie miejskie, mając na względzie kontrolę nad niespokojną ludnością. Najsławniejszy przypadek tego rodzaju dotyczy bulwarów Haussmanna w Paryżu, które od początku były pomyślane jako środek militarnej kontroli nad skłonnymi do buntu obywatelami. Nie jest to wyjątek. W Stanach Zjednoczonych w przededniu epoki miejskich powstań z lat 60. przebudowano centra miast w taki sposób, by 4 5 6

Ibid., s. 161–162. M. Baranowski, Kryzys społeczeństwa kapitalistycznego a (nowa) kwestia miejska, „Kultura i Społeczeństwo” 2016, nr 2, s. 23–25. D. Harvey, Bunt miast…, s. 162.

140

wytworzyć fizyczne bariery autostrad – niemalże fos – między twierdzami podmiejskiej drogocennej własności i biednymi dzielnicami centrum7.

Miejska walka klas nie jest bynajmniej wymysłem osób podekscytowanych ideologią Marksa, lecz obiektywnie, empirycznie doświadczaną rzeczywistością. Rzecz jasna, potrzeba często wniknąć pod powierzchnię wydarzeń, szukać ich nie zawsze oczywistych sprężyn. Harvey analizuje to na bliskim mu przykładzie amerykańskim, a konkretnie – nowojorskim8. Kapitalistyczna restrukturyzacja i dezindustrializacja dała się we znaki największemu amerykańskiemu miastu. Gwałtowny ruch ku przedmieściom doprowadził do istotnego zubożenia jego centrum. Efektem tego była wręcz eksplozja buntu wśród marginalizowanych grup ludności w latach sześćdziesiątych XX wieku. Wywołała ona to, co później określono mianem tak zwanego kryzysu miejskiego, gdyż podobne problemy ujawniły się w wielu miastach Stanów Zjednoczonych. Początkowo próbowano sięgnąć po wypróbowane metody keynesistowskie w postaci ekspansji publicznego zatrudnienia i świadczeń socjalnych, ułatwianej przez bardzo hojne dofinansowanie ze strony władz federalnych. Ówczesny prezydent Richard Nixon, stojąc w obliczu problemów budżetowych, ogłosił na początku lat siedemdziesiątych, że kryzys miejski odszedł w przeszłość, co było pretekstem do drastycznego zmniejszenia pomocy państwa dla miast. Tak narodził się kryzys budżetowy Nowego Jorku – recesja nabierała tempa, powiększał się deficyt, już i tak znaczący, miasto bowiem przez lata bardzo rozrzutnie się zapożyczało. Sytuacja stała się dramatyczna, gdy w 1975 roku „wpływowa koteria bankierów inwestycyjnych (z Walterem Wristonem z Citibanku na czele) odmówiła odroczenia spłaty długu i popchnęła miasto praktycznie na krawędź bankructwa”. Bankierzy – a może raczej, jak mawiają Amerykanie, banksterzy, połączenie bankierów i gangsterów – ocalili miasto, lecz Nowy Jork musiał 7 8

Ibid., s. 163. Kolejne dwa akapity za: D. Harvey, Neoliberalizm. Historia katastrofy, Książka i Prasa, Warszawa 2008, s. 63–64.

141

faktycznie zrzec się kontroli nad własnym budżetem. Wymuszono powstanie nowych instytucji, które zajmowały się zarządzaniem jego budżetem. Instytucje te pilnowały, aby pierwsze wpływy podatkowe „trafiały do wierzycieli; to, co zostawało, szło na opłacanie podstawowych służb komunalnych”. Dzięki temu udało się umniejszyć znaczenie silnych i wojowniczych związków zawodowych pracowników utrzymywanych przez miasto – zamrożono płace, wdrożono cięcia w zatrudnieniu publicznym i w usługach publicznych (oświacie, publicznej służbie zdrowia, transporcie miejskim). Wprowadzono opłaty za wiele usług, w tym po raz pierwszy za studiowanie na City University of New York (CUNY). Na marginesie: Harvey jest obecnie zatrudniony na tej uczelni. Kolejnym posunięciem było wprowadzenie wymogu, aby fundusze emerytalne związków zawodowych pracowników komunalnych były inwestowane w miejskie obligacje: „W takiej sytuacji związki stanęły wobec wyboru: ograniczenie swoich postulatów albo widmo utraty funduszy emerytalnych wskutek bankructwa miasta”. Przytoczmy dłuższy, acz nader treściwy, wywód Harveya: Tymczasem nowojorscy bankierzy inwestycyjni nie zostawili miasta w spokoju. Wykorzystali okazję, by je zrestrukturyzować na swoją modłę. Priorytetem było stworzenie „sprzyjających warunków dla biznesu”. To zaś oznaczało zużywanie środków publicznych na budowę odpowiedniej infrastruktury biznesu (szczególnie telekomunikacyjnej) plus subsydia i zachęty podatkowe dla kapitalistycznych przedsiębiorstw. Miejsce pomocy socjalnej dla ludzi zajęła pomoc dla korporacji. Instytucje miejskiej elity zmobilizowano, by sprzedawać wizerunek miasta jako centrum kulturalnego i miejsca atrakcyjnego kulturalnie (wtedy to wynaleziono słynne logo „I  NY”). Następnie panujące elity zaczęły, choć często niekonsekwentnie, torować drogę rozmaitym kosmopolitycznym prądom w kulturze. Motywem przewodnim mieszczańskiej kultury stała się narcystyczna eksploracja własnego „ja”, seksualności oraz tożsamości. Artystyczna swoboda i wręcz rozpasanie, promowane przez potężne instytucje kulturalne miasta, doprowadziły w efekcie do neoliberalizacji kultury. „Deliryczny Nowy Jork” (by posłużyć się słynnym wyrażeniem Rema Koolhaasa) wymazał ze zbiorowej pamięci Nowy Jork demokratyczny. Elity miasta zaczęły akceptować, choć nie całkiem bez oporów, większą różnorodność stylów życia (włącznie z kwestiami preferencji seksualnych i ról płci) oraz coraz szerszą gamę możliwych, niszowych wyborów konsumenckich (w sfe-

142

rach takich jak produkcje kulturalne). Nowy Jork stał się epicentrum ponowoczesnych eksperymentów kulturowych i intelektualnych9.

Powyższy proces to typowy przykład tego, co Amerykanie określają mianem money talks. Niewielka grupa wpływowych, niezwykle bogatych ludzi zadecydowała – bez demokratycznej legitymizacji – za miliony mieszkańców o tym, jaki kształt przybierze miasto. To miasto dla deweloperów, bankierów, wszelkich potężnych korporacji, w tym wspierających wspomniany proces korporacji medialnych, które produkują kosztowne usługi, takie jak prawnicze czy giełdowe. Co do giełdy – kiedy tysiące ludzi przed kilkoma laty chciały zaprotestować przeciwko amerykańskiej rzeczywistości, nie protestowały przed Białym Domem, Kapitolem (siedzibą parlamentu), lecz na Wall Street. Przyczyny tego były aż nadto oczywiste – prawdziwa, niewybieralna władza w kapitalizmie to władza kapitału – w Stanach Zjednoczonych kapitału finansowego. Nowy Jork okazał się globalnym poligonem walki klas, w którym kapitał wykorzystał wszelkie środki, aby przekształcić tkankę miejską zgodnie ze swymi potrzebami. Kapitaliści – parafrazując dowcipną uwagę Marka Twaina o amerykańskim Kongresie (the best Congress money can buy) – uzyskali najlepsze miasto, jakie można kupić za pieniądze. Nie obyło się bez przegranych transformacji urbanistycznej. Jak ujmuje to Harvey, „Nowy Jork robotników i emigrantów znalazł się z powrotem w cieniu, gdzie w latach 80. krwawe żniwo zebrał rasizm oraz zatrważających rozmiarów epidemia kokainizmu, która zaprowadziła wielu ludzi na cmentarz, do więzienia albo na ulicę i po której przyszedł kolejny cios: epidemia AIDS, która utrzymywała się jeszcze w latach 90.”10. Warto w tym miejscu wspomnieć o jednej z najwybitniejszych krytyczek komercjalizacji Nowego Jorku i w ogóle miast (zwłaszcza amerykańskich), a mianowicie Jane Jacobs, toczącej boje z wszechwładnym burmistrzem Nowego Jorku Robertem Mosesem. Prekursorka nowoczesnych ruchów miejskich, Jacobs, w swej słynnej książce The Death and Life of 9 10

Ibid., s. 66–67. Ibid., s. 67.

143

Great American Cities (1961) traktuje miasto jako zjawisko całościowe, opiewając jego różnorodność11. Wedle Sonii Hirt, jeśliby przewodniczący American Planning Association podążał wzorem brytyjskim i nadawał tytuły szlacheckie, Jacobs od dawna byłaby damą. Niekiedy określa się ją mianem „ludowej bohaterki”, „Królowej Jane”, „Świętej Jane” i „Jane z Nowego Jorku”. Hirt stawia Jacobs w jednym rzędzie z takimi postaciami lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jak Thomas Kuhn czy John Rawls12. Idee amerykańskiej teoretyczki miasta inspirowały wielu planistów i urbanistów na całym świecie. Rzecz jasna, wszystko to nie działo się w próżni. Zwrot neoliberalny oznaczał odwrót od państwa socjalnego i rośnięcie w siłę tego, co francuski socjolog Loïc Wacquant w książce Więzienia nędzy określił mianem państwa penalnego. Wedle Wacquanta „Któż myśli poważnie, że zamknięcie kilkuset więcej młodych (lub kilkuset mniej) zmieni cokolwiek w kwestii zasadniczej, której z uporem nie chcemy nazwać po imieniu. Chodzi o rosnące nierówności i ekspansje nisko opłacanych miejsc pracy w wyniku polityki deregulacji oraz ekonomicznej i urbanistycznej abdykacji państwa”13. Jak cierpko zauważa Harvey, „redystrybucja przez rozbój” stała się dla najuboższych jedną z nielicznych realnych metod poprawy własnego losu, na co odpowiedziano kryminalizacją grup zubożałych i zmarginalizowanych. Winą obarczano ofiary. Burmistrz Rudolph Giuliani wsławił się polityką zera tolerancji (wdrażaną w Polsce na poziomie państwa przez Lecha Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę), kreując się na „mściciela krzywd coraz zamożniejszej burżuazji z Manhattanu, znużonej koniecznością konfrontowania się tuż za progiem ze skutkami dokonywanych przez siebie spustoszeń”14. 11 12 13 14

J. Jacobs, The Death and Life of Great American Cities, Vintage Books, New York 1961, s. 142–238. S. Hirt, Jane Jacobs, Urban Visionary, [w:] S. Hirt, D. Zahm (eds.), The Urban Wisdom of Jane Jacobs, Routledge, Abingdon–New York 2012, s. 1. L. Wacquant, Więzienia nędzy, Książka i Prasa, Warszawa 2009, s. 70. D. Harvey, Neoliberalizm…, s. 67–68.

144

Powyższe procesy i zjawiska każą się zastanowić nad kluczowym pytaniem, a mianowicie: do kogo należy miasto, czyje potrzeby realizuje, komu służy?

4.1.1. Prawo do miasta W setną rocznicę ukazania się pierwszego tomu Kapitału Marksa (1967) Henri Lefebvre napisał esej Prawo do miasta. Francuski marksista, pisze Harvey, utrzymywał, że prawo to było wołaniem i żądaniem: Wołanie było odpowiedzią na ból egzystencjalny wyjaławiającego kryzysu życia codziennego w mieście. Żądanie było w istocie nakazem spojrzenia w oczy temu kryzysowi, by móc stworzyć alternatywne życie miejskie. Życie mniej wyalienowane, w większym stopniu posiadające znaczenie i radosne, ale jednocześnie, jak to zwykle bywa u Lefebvre’a, konfliktowe i dialektyczne, otwarte na stawanie się, spotkania (zarówno te przerażające, jak i przyjemne) oraz nieustanną pogoń za niepoznawalną nowością15.

Należy podkreślić za Harveyem, że prawo do miasta bierze początek nade wszystko na ulicach, wyłaniając się lokalnie wśród uciśnionych ludzi, którzy żyją w beznadziejnych warunkach. To ich zew o pomoc i środki utrzymania. Wszelkie intelektualne fascynacje i kaprysy są wtórne. Lefebvre skupiał się na – ówcześnie w dużej mierze robotniczym – Paryżu, toteż jego konkretne rozwiązania się zestarzały, nie przystając do realiów „ulic Bombaju, Los Angeles, São Paulo czy Johannesburga” (dodałbym również: Warszawy, Wrocławia czy Poznania). Warto jednak skorzystać z dialektycznej metody myślenia o mieście, którą rozwinął francuski myśliciel16. Lefebvre, zgodnie z ideami ojców założycieli marksizmu, uznawał klasę robotniczą za podmiot rewolucyjny, lecz pojmował ją odmiennie od klasycznych idei Marksa. Milcząco zakładał, że do tej klasy należą nie tylko robotnicy fabryczni, lecz także wszyscy miejscy robotnicy i ro15 16

D. Harvey, Bunt miast…, s. 8. Ibid., s. 11–12.

145

botnice: „Jak zaobserwował później, jest to przypadek zupełnie odmiennej formacji klasowej – fragmentarycznej i podzielonej, zróżnicowanej w swoich celach i potrzebach, znacznie częściej wędrownej, niezorganizowanej, płynnej, a nie solidnie osadzonej”17. Powyższy stan rzeczy ma daleko idące skutki. W zaawansowanym kapitalizmie, nawet jeśli fabryki nie zniknęły, to zmalała ich wielkość i liczba. Tu pojawia się tak zwany prekariat, który zastąpił tradycyjny proletariat, czyli zdziesiątkowaną przemianami ekonomicznymi klasyczną przemysłową klasę robotniczą. Składają się nań osoby, które tworzą i podtrzymują życie miejskie: są niezabezpieczeni socjalnie, często pracują dorywczo, są nisko opłacani i niezorganizowani. Można zgodzić się z Harveyem co do tego, że: Jeśli w naszych czasach ma pojawić się jakikolwiek ruch rewolucyjny, przynajmniej w naszej części świata (w przeciwieństwie do uprzemysłowionych Chin), to musimy zacząć liczyć się z owym problematycznym i niezorganizowanym prekariatem. Ogromnym politycznym dylematem jest to, w jaki sposób tak zróżnicowane grupy mogą się samoorganizować, by stworzyć siłę rewolucyjną. Część naszego zadania polega na zrozumieniu źródeł i istoty ich wołań i żądań18.

Lefebvre pisze, że stosunki między tym, co miejskie (urban), miastem (city) i tym, co wiejskie (rural), wsią (country) radykalnie się zmieniły. Tereny wiejskie przeszły proces urbanizacji, a tradycyjne chłopstwo zanikło. Zrodziło to konsumpcyjną relację z naturą – ucieleśnianą przez wypoczynek w wiejskim krajobrazie i rozległe zielone przedmieścia – i kapitalistyczne podejście do dostarczania produktów rolnych na rynki miejskie. Proces ten objął mniej lub bardziej cały świat. Lefebvre wywiódł z tego bardziej ogólne pytanie o prawo do produkcji przestrzeni19. Warto pamiętać, że „Tradycyjne miasto zostało zabite przez nieokiełznany rozwój kapitalistyczny. Stało się ofiarą niemożliwej do zaspokojenia potrzeby spożytkowania nadmiernie akumulującego się kapitału 17 18 19

Ibid., s. 12. Ibid., s. 13. Ten i kolejne dwa akapity za: ibid., s. 13–15.

146

dążącego do nieskończonego i niekontrolowanego miejskiego wzrostu, nieliczącego się ze społecznymi, środowiskowymi czy politycznymi konsekwencjami”. Jakiekolwiek próby powrotu do niego są jałowe i bezcelowe, wynikają raczej z nostalgii, a nie z trzeźwego osądu istniejącego w danym momencie stanu rzeczy. Lefebvre sugeruje konieczność wyobrażenia sobie i wykreowania zupełnie odmiennego rodzaju przestrzeni miejskiej, która byłaby wyzwolona od „bałaganu globalizującego, urbanizującego szaleństwa kapitału”. Podmiotem humanistycznej metamorfozy życia miejskiego może być wyłącznie energiczny ruch antykapitalistyczny. Historia Komuny Paryskiej wykazała, że socjalizm, komunizm czy nawet anarchizm nie są możliwe do zrealizowania w pojedynczym mieście: „Siły burżuazyjnej reakcji mają wówczas zbyt łatwe zadanie do wykonania – wystarczy otoczyć miasto, odciąć drogi zaopatrzeniowe i zwyczajnie zagłodzić, jeśli nie najechać i wybić wszystkich, którzy będą stawiać opór (jak to się stało w Paryżu w 1871 roku)”. Nie oznacza to bynajmniej odwrócenia od tego, co miejskie, jako laboratorium rewolucyjnych ideałów. Punktem wyjścia jest zrozumienie, że budujący i podtrzymujący życie miejskie mają pierwszeństwo w ubieganiu się o owoce własnej pracy, toteż powinni mieć możliwość urządzenia miasta realizującego ich pragnienia. W tym miejscu warto przytoczyć pojęcie heterotopii Lefebvre’a, które Harvey wyjaśnia w następujący sposób: Pojęcie heterotopii Lefebvre’a (radykalnie odmienne od ujęcia Foucaultowskiego) zakreśla graniczne społeczne przestrzenie możliwości, w których „coś innego” jest nie tylko możliwe, ale podstawowe dla zdefiniowania rewolucyjnych trajektorii. To „coś innego” nie jest koniecznie efektem zamierzonego planu, lecz raczej ludzkich poczynań, uczuć, zmysłów; dochodzi do głosu, gdy ludzie poszukują sensu w swoim życiu codziennym. Tego typu praktyki wszędzie dookoła tworzą heterotopiczne przestrzenie. Nie musimy czekać na wielką rewolucję, aby je tworzyć. Teoria ruchu rewolucyjnego według Lefebvre’a głosi coś wręcz przeciwnego: spontaniczne zbieranie się w momencie wybuchu (irruption), gdy różnorodne heterotopiczne grupy nagle spostrzegają, nawet jeśli jedynie przez ulotną chwilę, możliwości kolektywnego działania i stworzenia czegoś radykalnie innego20. 20

Ibid., s. 16.

147

Gwoli ścisłości: przestrzeniom heterotopicznym u francuskiego myśliciela towarzyszą dwa odmienne typy przestrzeni – izotopiczne i utopijne. Heterotopie nie muszą powstać wyłącznie po załamaniu się systemu kapitalistycznego, w takiej czy innej formie istnieją one już obecnie. Przestrzenie izotopiczne łączy jedynie zajmowanie danego miejsca. Są one podporządkowane logice kapitału, są utowarowione, mają zatem wartość wymienną. W tym sensie są wytwarzane przez władze publiczne, a celem owych przestrzeni jest stworzenie warunków do reprodukcji kapitału czy też dominacji politycznej. Przestrzenie utopijne są zdefiniowane przez nie-miejsce, miejsce znajdujące się gdzie indziej. Innymi słowy, przestrzenie utopijne jeszcze nie do końca zostały wykreowane. Dla Lefebvre’a to, co utopijne, jest realne, leży w sercu miejskiej przestrzeni, gdzie indziej bowiem znajduje się wszędzie i nigdzie21. „Lefebvre był zbyt świadomy siły i władzy dominujących praktyk”, pisze Harvey, „aby nie zauważyć, że naszym ostatecznym zadaniem jest wyplenienie ich za pomocą szerszego ruchu rewolucyjnego”22. Ruch ów musi za cel postawić sobie zniesienie kapitalizmu, systemu ciągłej akumulacji i prywatnego zawłaszczania owoców pracy społecznej oraz podległych mu struktur władzy klasy wyzyskującej i państwa. Prawo do miasta nie jest celem samym w sobie, lecz „przystankiem na drodze do osiągnięcia tego celu. Nigdy nie może być celem samym w sobie, nawet jeśli coraz częściej sprawia wrażenie jednej z najbardziej obiecujących ścieżek do obrania”23. Słuszności tej tezy dowodzą działania polskich ruchów miejskich. W dużym stopniu są one zainteresowane poprawą jakości życia w mieście – ale głównie dla tych, którzy będą dość bogaci, aby wykorzystać nowe udogodnienia dla mieszkańców (gwoli ścisłości: wybranych mieszkańców). Stosunkowa słabość ruchów miejskich zapewne w znacznym 21

22 23

O. A. dos Santos Junior, Urban Common Space, Heterotopia and the Right to the City: Reflections on the Odeas of Henri Lefebvre and David Harvey, „urbe. Revista Brasilei ra de Gestão Urbana” 2014, No. 6(2), http://www.scielo.br/scielo.php?pid=S2175-33692 014000200003&script=sci_arttext, dostęp: 21.06.2018 r. D. Harvey, Bunt miast…, s. 17. Ibid., s. 17.

148

stopniu wynika z ich wyalienowania z życia większości populacji. Głównym problemem w większych miastach jest kwestia mieszkaniowa – wysiedlenia, eksmisje i gentryfikacja (poprawa jakości substancji mieszkaniowej, skutkująca wzrostem czynszów i wypieraniem uboższych osób z ich mieszkań). Wysiedlenia są dokonywane przez banki, władze lokalne i osoby prywatne; przez lata stosowano tak zwane eksmisje na bruk, zanim Trybunał Konstytucyjny uznał je za nielegalne24. Władze miejskie, które są bezwzględne dla swoich najsłabszych mieszkańców, kreują się na nowoczesne, inteligentne, nasycone ułatwiającymi życie technologiami.

4.1.2. Smart city: zabawka w rękach kapitału Idea smart city (co zwykle tłumaczy się jako miasto inteligentne) od lat stanowić ma panaceum na miejskie bolączki. Jest przedstawiana w tak przyjazny – osoba bardziej skłonna do kategorycznych sądów mogłaby rzec, że landrynkowy – sposób, że trudno z nią polemizować. Jak każda utopia technokratyczna, widzi ona rozwiązanie nieomal wszelkich problemów w innowacjach zapewnianych przez zintegrowany system technologii, które wdraża się na obszarze zurbanizowanym. W rzeczywistości zaś to kolejne wcielenie uprzemysłowienia, tym razem epoki elektronicznej i cyfrowej. Willem H. Vanderburg podkreśla, że uprzemysłowienie składało się z dwóch elementów – ludzi zmieniających technologię i technologii zmieniającej ludzi. Ten drugi jest niemal powszechnie przeoczany, choć zarazem daje odmienną perspektywę. Jakkolwiek w ostatnich dwustu latach niesamowicie wzrosła produkcja dóbr i usług, w rzeczywistości sieć bogactwa (net wealth) zapewne ubożeje. Wbrew wszelkim tradycjom religijnym i politycznym, a także ludzkim wartościom, na których są one oparte, stworzyliśmy jako globalna społeczność sposoby życia, które są niezrównoważone. Narody, które przewodziły w tej podróży, 24

K. Czarnota, Prawo do miasta i polityka wysiedleń, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2014, nr 9, http://monde-diplomatique.pl/LMD103/index.php?id=1_4, dostęp: 21.06.2018 r.

149

jednocześnie wykreowały wielkie religie polityczne, takie jak faszyzm, komunizm i bezwzględna (hard-line) demokracja. Rodzi się tu pytanie, dlaczego miasta, które stworzyliśmy dla siebie, nie tylko są niezdrowe i niezrównoważone, lecz także wytwarzają wiele sił, które pogarszają życie ich mieszkańców25. Obecnie technologia odgrywa fundamentalną rolę w cyklu kulturowym i we współewolucji ludzkiego życia. Nie sposób nadal właściwie postrzegać technologii w kategoriach narzędzi, maszyn, systemów, organizacji, technokracji, profesji i instytucji bądź jako podejścia do świata. Technologia stała się istotną siłą społeczną, która rozłącza i ponownie łączy stosunki pomiędzy ludzkim życiem, społeczeństwem i biosferą. Z tego punktu widzenia w ostatnich dwóch stuleciach można wyodrębnić dwie podstawowe zmiany w naszych stosunkach z technologią. Pierwsza dotyczyła skali, w tym znaczeniu, że technologia obecnie odgrywa ważną rolę w kulturowym cyklu łączenia wszelkich grup i społeczeństw. Druga miała charakter jakościowy, polegała na rozłączaniu, ponownym łączeniu, a co za tym idzie oparta była na kulturze połączeniowości (connectedness) indywidualnego i wspólnego życia, włączając w to sposób zakorzenienia w biosferze. W konsekwencji, kontynuuje Vanderburg, ludzkość rozpoczęła trzeci megaprojekt, cechujący się tym, że ludzie zmieniają technologię, a technologia zmienia ludzi, w którym to projekcie ta druga odgrywa dominującą rolę. To zarazem wzmacnia ludzi, wiodąc ludzkość w labirynt technologii, wykraczający poza tradycyjne wartości, wierzenia. Potrzebujemy zatem nowego pojmowania tego, dokąd idziemy z nauką i technologią i gdzie te ludzkie wytwory nas prowadzą, aby wypracować ludzką przyszłość. Od siebie dodam, że – przynajmniej w obecnej formie – smart city nie jest rozwiązaniem, lecz częścią problemu. Michael Bloomberg, miliarder, medialny potentat, a swego czasu burmistrz Nowego Jorku, pragnął uczynić zeń inteligentne miasto. War25

Ten i trzy kolejne akapity za: W. H. Vanderburg, Living in the Labyrinth of Technology: Industrialization and Humanity’s Third Megaproject, „Bulletin of Science, Technology & Society” 2005, No. 25(3), s. 215, 236.

150

to go zacytować, aby zdać sobie sprawę z tego, czym jest, a czym nie jest korporacyjne smart city: Wzrost znaczenia miast współwystępuje z rewolucją technologiczną, skłaniając lokalnych przywódców do znalezienia innowacyjnych nowych sposobów lepszego służenia obywatelom. W centrum tej rewolucji leży coraz większa zdolność posługiwania się danymi, aby poprawić dostarczane przez władze usługi. Rządy od wielu lat prowadzą biznes przechowywania danych, coraz częściej używają ich – miliardów pojedynczych rekordów, aby ulepszyć wszystko, od odpowiedzi na zagrożenia przez edukację po transport. Kieruję się zasadą kciuka: jeśli czegoś nie można mierzyć, to nie można tym zarządzać. To podejście rodem z prywatnego sektora wdrożyłem do nowojorskiego magistratu. Nasza administracja używała danych – starając się gromadzić ich coraz więcej – aby lepiej służyć nowojorczykom26.

Powyższa wypowiedź wskazuje na kluczowe znaczenie inwigilacji, zapewnianej przez technologie informacyjne i komunikacyjne (information and communication technologies, ICTs). Zainteresowanych szerzej tą kwestią odsyłam do prac Sabiny Baraniewicz. ICTs zapewniają skuteczniejszy, chwilami przypominający Orwellowską dystopię Rok 1984, nadzór nad ludźmi, zwłaszcza klasami niebezpiecznymi dla systemu. Stephen Graham i Simon Marvin podkreślają, iż ICTs umożliwiają monitorowanie kompleksowych ścieżek aktywności transakcyjnej indywidualnych konsumentów w ramach zliberalizowanych rynków infrastrukturalnych, co jest możliwe wyłącznie dzięki połączonym ze sobą skomputeryzowanym sensorom, bankom danych i połączeń telekomunikacyjnych. Upowszechnianie się systemów elektronicznego śledzenia i inwigilowania daje możliwość monitorowania i kontrolowania z bezprecedensową precyzją. Rodzi się zatem zasadna troska o charakter wykorzystania tych technologii, do których zaliczamy elektroniczne oznaczanie (ludzi, zwierząt – domowych i hodowlanych, samochodów, biometryczne skanery – elektronicznych kart, odcisków palców, tęczówki i siatkówki oczu, geometrii rąk, rozpoznawania głosu, testów 26

M. Bloomberg, Foreword, [w:] S. Goldsmith, S. Crawford, The Responsive City: Engaging Communities Through Data-Smart Governance, Jossey-Bass, San Francisco 2014, s. v.

151

kodu genetycznego, cyfrowego rozpoznawania twarzy, a nawet rozpoznawania zapachu)27. Sygnatury biometryczne w powiązaniu z dużymi bazami danych osobistych są stosowane przynajmniej od ostatniej dekady ubiegłego stulecia. Skanujące tęczówkę bankomaty działały w Japonii od 1997 roku. Skanerów siatkówki używa się w hrabstwie Cook (w stanie Illinois), aby kontrolować przemieszczanie się więźniów. Amerykańskie stany Connecticut i Pensylwania używały cyfrowych skanerów palców, aby ograniczyć nadużycia osób korzystających ze wsparcia socjalnego. Często podróżujący między Kanadą a stanem Montana mieli przemieszczać się szybciej w obie strony dzięki zautomatyzowanym systemom rozpoznawania głosu. Skanowanie geometrii ręki miało uniemożliwić wjazd do San Francisco nielegalnym imigrantom. Widmo zintegrowanych, a nawet zsieciowanych baz danych to nader przerażająca wizja. Może się okazać, że części ciała i ich odciski mogą być sprzedane marketerom, urzędnikom rządowym czy dostarczycielom usług medycznych. Nie wolno zapominać o dalekosiężnych – zwykle pomijanych – skutkach gromadzenia wrażliwych danych: niektórzy okuliści ostrzegają, że pozornie niewinny skan tęczówki może dostarczyć danych o tym, że dana osoba jest chora na AIDS lub nadużywa narkotyków. Wedle Amy Glasmeier i Susan Christopherson stanowiące forpocztę miasta miały być zamieszkane przez przetwarzających wiedzę (knowledge processors): osoby zaangażowane w szybką wymianę informacji. Korzenie inteligentnych miast tkwią jednak nie tylko w technologicznych utopiach, lecz również w nowych koncepcjach zarządzania przedsiębiorczymi miastami. Zgodnie z nimi zwiększyć się miały ich szybkość i elastyczność w adaptowaniu do światowych rynków, innymi słowy – ich efektywność i konkurencyjność. Inna rzecz, że – mimo nacisku na ICTs – powinno się odróżniać od siebie smart city od miasta okablowanego (wired city): to drugie skupia się na powszechnym, równym dostępie 27

Ten i kolejne dwa akapity za: S. Graham, S. Marvin, Splintering Urbanism: Networked Infrastructures, Technolological Mobilities and the Urban Condition, Routledge, London 2001, s. 243–244.

152

do technologii cyfrowych. W ostatniej instancji są to dwie różne wizje, choć Internet – zwłaszcza Internet rzeczy (Internet of things) – stanowi istotny składnik modeli inteligentnych miast. We współczesnych narracjach o smart city kładzie się nacisk na przekształcanie miejsc dzięki technologiom, nie zaś – jak w przypadku Doliny Krzemowej – miejsc, w których najważniejszą rolę w miejskiej gospodarce odgrywają takie sektory, jak mikroelektronika i komputery28. Istotę smart city warto ukazać na przykładzie uchodzącego za takie – a także kreatywne – miasta, a mianowicie Seattle29. Wdraża ono koncepcje ekonomisty Richarda Floridy, który podkreśla, że tak zwana klasa kreatywna – rzekomo stanowiąca około 30 procent populacji Stanów Zjednoczonych – dysponuje aż 70 procentami siły nabywczej. Nie interesują go źródła, przejawy i skutki tej nierówności, lecz przyciągnięcie owych kreatywnych ludzi. Jak ujmuje to Samuel Assef, kierujący wydziałem planowania miasta Seattle: Wcześniej ludzie przenosili się za pracą. Ford budował fabrykę w Detroit, ludzie przenosili się do Detroit i potem pracowali w tym samym miejscu przez 30, 40, 50 lat. Teraz młodzi z dobrym wykształceniem najpierw wybierają miasta, w których chcą mieszkać, i z myślą o wpływie, jaki otoczenie wywiera na człowieka, wybierają miejsca kreatywne i tolerancyjne, w bliskim kontakcie z naturą, z możliwością aktywności na świeżym powietrzu, życiem nocnym.

Postępowy wizerunek Seattle maskuje sprzeczności przyjętych rozwiązań. Dotyczy to również działań motywowanych względami etycznymi, ekologicznymi czy sanitarnymi, które szkodzą klasom ludowym. Tak więc wezwania do większej różnorodności etnicznej i seksualnej, wykorzystywane do przyciągnięcia młodych talentów, pośrednio zmniejszają różnorodność społeczną. Opłata za torby z tworzyw sztucznych i opłaty przejazdowe, które miały zmniejszyć korki, uderzają w mniej zamożnych. Pojawienie się nowej ścieżki rowerowej lub ekologicznego bu28 29

A. Glasmeier, S. Christopherson, Thinking about Smart Cities, „Cambridge Journal of Regions. Economy and Society” 2015, No. 8, s. 5. Kolejne akapity i dłuższy cytat za: B. Bréville, Seattle, miasto kreatywnych nierówności, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2017, nr 11, s. 22, 25.

153

dynku zwykle poprzedza podwyżki czynszów. Karykaturą samej siebie jest walka z otyłością. Seattle, podobnie jak wiele innych miast (choćby Chicago i Filadelfia), wprowadziło w 2017 roku wynoszącą około dolara opłatę od słodzonych napojów gazowanych, powszechnie spożywanych przez klasy ludowe. Równie kaloryczne napoje z zawartością mleka (latte, frappucini), „szczególnie cenione przez bywałych w świecie, zostały przez Radę Miasta ocalone”. Walka klas o kształt miasta – a każde większe i średnie miasto pragnie być inteligentne, cokolwiek by to miało znaczyć – przybiera na sile w sytuacji przemian ustrojowych, zwłaszcza przejścia od gospodarki centralnie planowanej do gospodarki kapitalistycznej. Jest to prawdą również w przypadku Polski.

154

4.2. Dalekie od ideału. Socjalistyczna wizja miasta Zygmunta Baumana a polska rzeczywistość30

W swej refleksji nad miastem Bauman obficie korzysta z dorobku socjologów Richarda Sennetta, Manuela Castellsa (swego czasu przenikliwego marksistowskiego krytyka miasta), geografa Stevena Flusty’ego czy ekomarksistowskiego teoretyka miasta Mike’a Davisa. Do pogłębionego, uporządkowanego i poszerzonego wykładu Baumanowskiej myśli w tej kwestii odsyłam do swej poprzedniej książki: Przestrzenie polityki w myśli późnego Zygmunta Baumana31. Na pozór wydaje się, że rekonstrukcja Baumanowskiej wizji ładu miejskiego, nie wspominając o odniesieniu jej do rodzimych miast, jest zadaniem karkołomnym. Wręcz niewykonalnym. A nade wszystko zdradzającym całkowite niezrozumienie przesłania teoretyka płynnej nowoczesności (liquid modernity), który przynajmniej od kilkunastu lat konsekwentnie powtarza: nie ma lokalnego rozwiązania globalnych problemów. I głosi bezprecedensowy rozwód władzy politycznej z mocą, która wyrwała się z krępujących ją więzów państw narodowych i przeniosła się w przestrzeń ogólnoświatową. Przekonująco wyjaśnia, że świadome skupianie się polityki na poziomie lokalnym jest wybiegiem mającym odwrócić uwagę od faktu, że globalizacja gospodarki pozbawiła ją zdolności faktycznego kształtowania życia obywateli. 30

31

W niniejszym podrozdziale korzysta się z: S. Czapnik, Przestrzeń wolności, równości i braterstwa. Wizja ładu miejskiego Zygmunta Baumana a polskie realia, [w:] P. Żuk (red.), O wspólnocie obywatelskiej w cieniu kapitalizmu. Ład lokalny, lewica, demokracja, Oficyna Naukowa, Warszawa 2010. S. Czapnik, Przestrzenie polityki w myśli późnego Zygmunta Baumana, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, Opole 2018, część 3.

155

Co gorsza, gros z nas przez większość swego życia sądzi, że nasze działanie lub zaniechanie ma pewne znaczenie w „sprawach lokalnych”, natomiast dla biegu pozostałych rzeczy – jak lubiła powtarzać Margaret Thatcher – „nie ma alternatywy”. A zatem „Dochodzimy do wniosku, iż biorąc pod uwagę żałośnie niewystarczające środki i możliwości, jakimi dysponujemy, sprawy te i tak potoczą się własnym torem bez względu na podjęte lub rozważane przez nas działania”32. Nie ulega wątpliwości, że taka – zrozumiała, choć krótkowzroczna – postawa jest przyjmowana z nieskrywaną radością przez globalną elitę, która uczyniła miasta śmietniskiem światowych procesów ekonomicznych, demograficznych i ekologicznych. W tym kontekście kwestie o globalnych, odległych i trudnych do uchwycenia korzeniach stają się przedmiotem polityki wyłącznie za sprawą swoich lokalnych następstw. Istnienie związku pomiędzy upadkiem miejscowego szpitala a postępującą komercjalizacją służby zdrowia, efektem rywalizacji międzynarodowych koncernów farmaceutycznych, nie dla każdego jest oczywiste. Co światlejsi burmistrzowie i władze municypalne, przynajmniej od zamachów z 11 września 2001 roku, zdają sobie sprawę z tego, że ich zadanie przybiera postać mission impossible. Muszą wziąć na swoje barki odpowiedzialność za ochronę bezpieczeństwa jednostek, narażonego na działanie sił, których źródła tkwią poza zasięgiem jakichkolwiek, nawet najpotężniejszych – jak dysponujący większym niż wiele państw budżetem Nowy Jork – władz miejskich. Oddzielanie sfery spraw municypalnych od kwestii regionalnych, państwowych, ponadnarodowych, a nawet globalnych świadczyłoby również o całkowitym zamykaniu oczu na rzeczywistość i nader przyziemne realia. Po pierwsze, formy samorządu terytorialnego określone są prawem państwowym – dotyczy to nie tylko zakresu uprawnień, źródeł finansowania. Państwo determinuje sposób świadczenia usług (na przykład służby zdrowia), które mają duży wpływ na jakość życia w mieście. Dobitnym tego przykładem są uchwalone przez Sejm RP w 2007 roku cięcia 32

Z. Bauman, Razem osobno, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003, s. 218–219.

156

podatków osobistych, służące najlepiej i dobrze zarabiającym. Obniżyły one o dziesiątki milionów dochody podatkowe samorządów gminnych, za co zapłaciły rodziny najuboższe, gdyż gminy zmniejszyły wydatki socjalne. Po drugie, miasta nie są samotną wyspą; jednym z elementów decydujących o ich atrakcyjności jest gęstość i jakość sieci połączeń z innymi miejscami, bez względu na to, czy chodzi o pobliskie lasy czy góry, jak również innymi miastami – w kraju i za granicą. Po trzecie, miasta nie tylko odgrywają kluczową rolę w polityce i gospodarce krajowej, ale (przynajmniej niektóre z nich, zwane przez Sasskię Sassen globalnymi miastami33) są też polem doświadczalnym ustanawiania nowych stosunków społecznych, ekonomicznych i politycznych w skali całego świata. Bauman, jak na socjalistę przystało, swoje mistrzostwo okazuje w pełnym pasji i żaru ataku na to, co złe, odrażające i upokarzające człowieka. Potępia wszelkie przejawy niesprawiedliwości, gdyż trafnie zakłada, że sprawiedliwość nie jest abstrakcyjnym konceptem: nabiera znaczenia dopiero wtedy, kiedy oznacza reakcję na upodlenie i krzywdę (a tych, niestety, w polskich miastach jest pod dostatkiem). Innymi słowy, pragnienie sprawiedliwości jest wyrazem buntu przeciwko niesprawiedliwości, a kreślenie wizji dobrego społeczeństwa/państwa/miasta mija się z celem. Z tego względu wizja pozytywna – kształt sprawiedliwego ładu miejskiego – nie może być nawet w przybliżeniu tak dokładna, jak wizja złego ładu. Potwierdzają to wizje miejskiej rzeczywistości, których nie brak u Baumana, choć miastu jako takiemu poświęcił on tylko jedną spośród swych trzydziestu książek, skądinąd niezbyt często przywoływaną nawet przez samego autora34. Znacznie więcej w nich krytyki istniejącego stanu rzeczy, uwypuklenia tego, co złe, niż konkretnych rad, jak to zmienić – najlepiej, rzecz jasna, szybko, łatwo i bez wyrzeczeń z własnej strony. 33 34

S. Sassen, The Global City: New York, London, Tokyo, Princeton University Press, Princeton, NJ 2001. Z. Bauman, City of Fears, City of Hopes, Goldsmith’s College, London 2003.

157

Jeżeli ktoś szuka u Baumana rady, jak wygrać najbliższe (bądź którekolwiek z kolejnych) wybory samorządowe, przyciągnąć do danej aglomeracji globalne inwestycje, pozbyć się z ulic żebraków bądź niedrogo zbudować obwodnicę – to jej nie znajdzie. Nie wykluczam jednak, że horyzont wielu ludzi, mieniących się lewicowymi, sięga tylko takich i podobnych im technokratycznych kwestii. Tym bardziej jednak perspektywa tego myśliciela wydaje się przydatna i – przynajmniej w polskich warunkach – ożywcza, gdyż nie ustępuje pod naporem nieprzyjaznych realiów i odważnie zwraca się ku przyszłości. Utopijna, socjalistyczna wizja ładu miejskiego to pewien ruchomy horyzont – wciąż oddalający się, niemniej jednak wskazujący kierunek lub dźgający sumienie szpikulec, wymiatająca samouwielbienie nagana35. Paradoksalnie, to oręż bardzo poręczny – a spróbuję pokazać, że również zabójczo skuteczny – w bojach z neoliberalnymi, kapitalistycznymi i indywidualistycznymi utopiami, które przeżarły nasze myślenie o społeczeństwie, życiu i mieście. Miasta są polem nieustannej wojny o kształt naszej przyszłości36: jeżeli ją przegramy, to ostatni lub ostatnia z nas nie tyle zgasi światło, ile raczej spłonie w ogniu globalnego ocieplenia.

4.2.1. Targowisko pochłania agorę Już w starożytności agora, czyli plac lub rynek miejski, stanowiła element łączący oikos (obszar spraw domowych) i eklezję (zbiorowość, ogół). Na ten plac obywatele przybywali tłumnie, aby obradować nad tym, jak przełożyć prywatne interesy obywateli, ukształtowane w pojedynczych oikos, na język spraw, potrzeb i zadań wspólnych, publicznych. Przy czym – co należy podkreślić – nie chodziło o jednorazową i obowiązującą na zawsze wykładnię, lecz o nieustanne przekładanie interesów prywatnych na dobro publiczne i interesu zbiorowego na obowiązek osobisty. 35 36

Z. Bauman, K. Tester, O pożytkach z wątpliwości. Rozmowy z Zygmuntem Baumanem, Sic!, Warszawa 2003, s. 66. Z. Bauman, Urban Battlefields of Time/Space Wars, „Politologiske Studier” 2000, No. 7, http://www.politologiske.dk/artikel01-ps7.htm, dostęp: 30.09.2009 r.

158

Proces dwukierunkowego przekładu nie zna końca. Należy podkreślić z całą mocą, że „Dobro zbiorowe, publiczne i interesy jednostkowe, prywatne potrzebują siebie nawzajem jak płuca powietrza czy kwiat wody i jedno bez drugiego daremnie poszukiwałoby zaspokojenia i nie mogłoby liczyć na długi żywot”37. Obecnie jednak Smithowska „niewidzialna ręka rynku” przeobraziła miejski plac publiczny w targowisko, które wypełniły po brzegi stragany, kioski i sklepiki, dla dodania glorii butikami zwane. Ludzie nadal tam przybywają, lecz nie są to już obywatele, lecz ich śmiertelni wrogowie – konsumenci. Obywatel ma niezbywalne prawa, lecz ciążą na nim liczne obowiązki, wynikające z konieczności dbania o dobro wspólnoty. Powinien on kierować się etyką odpowiedzialności za innych i codziennie podejmować żmudne wysiłki, by uzgadniać własne potrzeby i interesy z dobrem ogólnym. Natomiast konsumentowi wszystko się należy, a cały świat istnieje wyłącznie dla jego przyjemności. Fundamenty społeczeństwa konsumentów są zbudowane na fałszywej obietnicy zaspokojenia pragnień, choć musi być ona wciąż łamana, by zachowała moc kuszenia. Jak zauważa Bauman, „Wbrew reklamie i stwarzanym przez nią pozorom to właśnie wieczne niezaspokojenie pragnień, nieustanny przerost pragnień nad szansami ich zaspokojenia, a także nękająca wciąż niewiara, że się do szczytu zadowolenia dotarło, są kołami zamachowymi konsumenckiej gry podaży i popytu”38. Jednym z najbardziej widomych znaków kolonizacji miejskiej sfery publicznej przez biznes i konsumeryzm – nie licząc wszędobylskich, umieszczanych gdzie popadnie, zwykle brzydkich i krzykliwych, reklam – jest postępująca inwazja placówek bankowych. Prognozy sprzed kilku lat, które zwiastowały przemieszczenie się usług finansowych w wirtualną przestrzeń internetową, okazały się błędne. Znaczna część produktów, w tym pożyczki gotówkowe i karty kredytowe, jest nabywana 37

38

Z. Bauman, Prywatne zgryzoty na miejskim rynku, [w:] J. P. Hudzik, W. Woźniak (red.), Sfera publiczna. Kondycja – przejawy – przemiany, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2006, s. 18. Z. Bauman, Konsumenci w społeczeństwie konsumentów, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2007, s. 3.

159

pod wpływem impulsu, podobnie jak baton w sklepie. Mówiąc wprost: „[…] trzeba je po prostu klientowi wcisnąć”39. Z tego względu – zauważa jeden z dziennikarzy „Polityki” – w Lublinie, Częstochowie, Poznaniu czy Zamościu banki szturmują starówki i główne ulice. Co gorsza, zjawisko to rozlewa się już na niewielkie, kilkudziesięciotysięczne miasteczka. Globalny kryzys finansowy może zahamować ten proces, choć wątpliwe, by w najbliższej przyszłości doszedł do głosu znaczący przeciwtrend, pozwalający odzyskać przestrzeń publiczną. Zarazem jednak w Warszawie zbuntowali się mieszkańcy Żoliborza, gdyż kolejne banki wyparły z historycznego centrum dzielnicy – placu Wilsona – kwiaciarnie, kawiarnie i sklepiki. Natomiast szczególnym przypadkiem jest Opole. Odkąd poeta Tomasz Różycki akcję napisanego w 2004 roku poematu 12 stacji umieścił w rodzinnym „mieście stu banków i jednej księgarni”, mieszkańcy Opola od lat zgadują, o którą księgarnię chodziło. Chodziło, gdyż od tamtej pory prawdopodobnie została ona zamknięta: centrum Opola stało się placem bankowym, a z zabytkowych kamienic poznikały kawiarnie, kioski i sklepy z bibelotami. Ten ponury proces nader trafnie opisał ksiądz arcybiskup Alfons Nossol, ówczesny ordynariusz diecezji opolskiej: „Centrum powinno tętnić życiem. Być miejscem dialogu. A w Opolu zamiast dialogu mamy monolog, i to zanadto kapitalistyczny. Ci, którzy planują miasto, zapomnieli o jego duszy. Wszyscy, którzy interesują się miastem, którym na sercu leży jego dobro, widzą, że centrum Opola pod wieczór umiera. Powinniśmy odzyskać te miejsca”40. Dopiero protesty arcybiskupa i mieszkańców spowodowały reakcję władz miasta, w połowie 2008 roku wstrzymały one sprzedaż 13 lokali, które jeszcze znajdowały się w rękach miasta. Przy przetargach zastrzegły, że nie można w nich prowadzić usług bankowych i telefonicznych. 39 40

P. Stasiak, Napadł nas bank, „Polityka”, 22 sierpnia 2008 r., http://www.polityka.pl/napadl-nas-bank/Lead33,1091,265258,18/, dostęp: 26.07.2009 r. Cyt. za: D. Wodecka, Miasto stu banków i jednej księgarni, „Gazeta Wyborcza”, 16 lipca 2008 r., http://wyborcza.pl/1,91713,5461139,Miasto_stu_bankow_i_jednej_ksiegarni.html?as=2&ias=2, dostęp: 26.07.2009 r.

160

Nawet w wolnorynkowym tygodniku „Polityka” musiano zauważyć, że w ostatnich latach miejska przestrzeń publiczna gwałtownie się skurczyła – zwykle tam, gdzie dało się przy jej ograniczaniu zarobić41. Skądinąd media, włącznie z „Polityką”, również czerpały i czerpią nadal profity z tego procederu, zamieszczając nie tylko rozliczne reklamy zamkniętych osiedli i strzeżonych apartamentowców, ale także promujące agresywny indywidualizm reklamy kredytów hipotecznych. Potrzeby społeczne w starciu z biznesem zwykle przegrywają, a postępująca prywatyzacja, zamykanie i komercjalizowanie przestrzeni stają się znakiem szczególnym miast polskich, negatywnie odróżniającym je od miast zachodnich. W Poznaniu, gdzie władze miasta od lat obiecywały budowę publicznych bulwarów ciągnących się wzdłuż Warty, gdy zbudowano pierwszy taki bulwar, stanowił on element grodzonego, niedostępnego dla postronnych osiedla. Współczesne polskie miasta po 1989 roku podupadły urbanistycznie. Zaroiło się w nich od pasożytniczych osiedli, zwykle atrakcyjniejszych architektonicznie, ale pozbawionych infrastruktury – placów zabaw, trawników lub parkingów. Ich brak jest bezpośrednią konsekwencją faktu, że ulokowanie takich przestrzeni zmniejszyłoby liczbę mieszkań, a zatem zyski dewelopera. Wyspy zieleni lub choćby piaskownice, niegdyś pospolite i ogólnie dostępne, stają się domeną luksusowych osiedli. Dostępu do nich zwykle bronią wysokie mury, ponieważ mieszkańcy strzeżonych kondominiów nie widzą powodu, by z terenów, za które zapłacili wygórowane ceny, miały korzystać osoby postronne.

4.2.2. Globalizacja polskich miast Polska – a dokładniej: niektóre duże miasta, spośród których wyróżnić trzeba z pewnością Wrocław – wydaje się na pozór beneficjentem przemian w globalnym podziale pracy. Potężne korporacje zamykają centra usługowe (na przykład informatyczne i księgowe), fabryczne montownie czy call centers w Europie Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych 41

P. Wrabec, Wspólna nie dla wszystkich, „Polityka”, 20 marca 2006 r., http://www.polityka.pl/wspolna-nie-dla-wszystkich/Lead30,1449,174502,16/, dostęp: 26.07.2009 r.

161

i otwierają je w Europie Środkowej, a także w Ameryce Łacińskiej lub Chinach. Nowe lokalizacje mają rozliczne atuty: ulgi podatkowe, znaczące subsydia – Polska na przykład nie tylko przeszkoliła pracowników wrocławskiego centrum IBM, ale także kupiła tej firmie sprzęt komputerowy, zapewniając niższe koszty pracy (czytaj: niższe pensje i zabezpieczenia socjalne), mniejszą troskę o stan środowiska, bardziej uległą siłę roboczą oraz stosunkowo słaby i często niewydolny aparat administracyjny państwa i samorządów lokalnych. Brutalne łamanie praw pracowniczych, zwolnienia osób próbujących zakładać związki zawodowe, lekceważenie obowiązującego ustawodawstwa i sabotowanie kontroli ze strony służb państwowych nie byłyby możliwe na tę skalę we Francji czy w Niemczech, nie wspominając o Skandynawii, w której większość siły roboczej jest nadal uzwiązkowiona. Tajemnicą poliszynela jest choćby fakt, że w jednej z podwrocławskich montowni pracują „na czarno” Koreańczycy, gdyż dalekowschodniemu inwestorowi nie udało się znaleźć wystarczającej liczby pracowników produkcyjnych, godzących się na pracę za pensję kasjera w hipermarkecie. Na niewiele zdają się też skargi robotników – często tak zastraszonych, że wyrażających swe obawy i złość raczej na forach internetowych niż zgłaszając się do odpowiednich władz – na fatalne warunki bezpieczeństwa i higieny pracy. Kiedy urzędnicy Państwowej Inspekcji Pracy próbują dostać się na teren danej fabryki, ochroniarze przetrzymują ich przed bramą zakładu dostatecznie długo, aby usunąć nieprawidłowości, na przykład wyprowadzić nielegalnych pracowników z hal produkcyjnych i przedstawić dokumenty świadczące o tym, że akurat przechodzą oni szkolenie, albo założyć osłony na maszyny. Wierzchołek góry lodowej nadużyć ukazuje się opinii publicznej dopiero wtedy, gdy dochodzi do śmiertelnego wypadku, oczywistego skutku pogoni za jeszcze większym zyskiem. Jednakże media, lekko szermujące oskarżeniami pod adresem urzędników publicznych, zwykle nie poświęcają tym sprawom zbytniej uwagi. Niekoniecznie wynika to ze złej woli czy strachu przed prawdziwą, bo ekonomiczną władzą (na przykład potencjalnymi reklamodawcami), 162

ale z trudności związanej z dokładnym zbadaniem danej sprawy i obaw przed wytoczeniem procesu przez niezadowoloną z publikacji firmę, którą stać na wynajęcie najlepszych prawników. Dzięki ICTs największe możliwości działania zyskał duży biznes. Rzeczą łatwiejszą stało się prowadzenie działalności na skalę globalną. Mobilność kapitału jest ściśle powiązana ze zmianą lokalizacji miejsc produkcji, a tym samym z osłabieniem ruchów związkowych i zwierzchnictwa władz krajowych42. Stosunki między pracą i kapitałem przestały być symetryczne. Nowe technologie przyczyniły się do tego, że obie strony nie są już zmuszone do mozolnego wypracowywania znośnego dla nich, choć nigdy nie w pełni zadowalającego, modus covivendi43. W kapitalistycznej Polsce politycy służą kapitałowi; pracowników skutecznie – wraz z mediami – nauczono pokornie zginać karki. W aktualnym do dziś studium poświęconym regionom europejskim w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Philip Cooke wykazał, że wzrastająca internacjonalizacja działalności gospodarczej w całej Europie uczyniła regiony bardziej zależnymi od tej działalności. Regiony, pod naciskiem rządów narodowych i elit biznesu, zrestrukturyzowały się, by konkurować w gospodarce globalnej; utworzyły również sieci współpracy między instytucjami regionalnymi i między przedsiębiorstwami ulokowanymi w tych regionach. Regiony i społeczności lokalne nie znikają, ale zostają włączone w międzynarodowe sieci, które łączą ich najbardziej dynamiczne sektory44. Castells w The Informational City (1989) opisuje rosnącą polaryzację i – wydawałoby się paradoksalne – zerwanie komunikacji pomiędzy światami dwóch kategorii ludzi, na które podzieleni są mieszkańcy miast. Wyższe warstwy są zazwyczaj związane, niekoniecznie w sposób bezpośredni, z globalnym komunikowaniem, przejawiając przy tym otwartość 42 43 44

H. I. Schiller, Information Inequality: The Deepening Crisis in America, Routledge, New York 1996, s. 62. Państwo, bieda i globalny kapitalizm. Z Zygmuntem Baumanem rozmawia Maciej Wiśniewski, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2008, nr 4(26), s. 20. M. Castells, Społeczeństwo sieci, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007, s. 386. Por. szerzej: P. Cooke, K. Morgan, The Network Paradigm: New Departures in Corporate and Regional Development, „Environment and Planning D: Society and Space” 1993, No. 11(5).

163

na doświadczenie i informacje obejmujące cały świat. Warstwy niższe tworzą podzielone i słabo kontaktujące się z sobą sieci lokalne, niekiedy etnicznie zorganizowane, które celebrują własną tożsamość, upatrując w tym metody obrony własnych interesów45. Zwróćmy uwagę, zaznacza Bauman, „że im bardziej »lgną do siebie nawzajem«, tym bardziej stają się »bezbronni wobec globalnych zawirowań«, a także bardziej bezradni w kwestii decydowania o lokalnych, pozornie najbardziej własnych, znaczeniach i tożsamościach – a wszystko to ku ogromnej radości globalnych operatorów, którzy nie muszą obawiać się bezbronnych”46. Globalna gospodarka nie jest zakorzeniona w mieście w znaczeniu zależności od kontrolowania całości jego przestrzeni. To gospodarka wyspowa (island economy), niekiedy dosłownie – jak na wyspie Manhattan w Nowym Jorku czy architektonicznie – jak w przypadku Canary Wharf w Londynie, które przypominają imperialne grodzone obszary wcześniejszej epoki. To globalne bogactwo ani nie skapuje na dół (trickle down), ani nie rozprzestrzenia się zbyt daleko od globalnej enklawy. Miasta nie mogą sięgnąć po bogactwo korporacji, a korporacje biorą niewielką odpowiedzialność za swą obecność w miastach. Grożenie nieobecnością, odejściem czyni możliwym unikanie odpowiedzialności, obecnie zaś brak nam politycznych mechanizmów, by wymusić na niestabilnych, elastycznych instytucjach łożenie sum odpowiednich do przywilejów, jakimi cieszą się one w mieście47. Władze lokalne muszą zatem często konkurować o miano „przyjaznych dla biznesu”, łudząc się, że zarazem będą przyjazne dla większości mieszkańców.

4.2.3. Bezpieczeństwo, Równorzędność, Sieć Kiedy w trakcie Wielkiej Rewolucji Francuskiej wysunięto hasło „Wolność, Równość, Braterstwo” (Liberté, Egalité, Fraternité), było ono nie 45 46 47

Za: Z. Bauman, Płynne czasy. Życie w epoce niepewności, Sic!, Warszawa 2007, s. 104. Z. Bauman, Razem osobno…, s. 220. R. Sennett, Elastyczne miasto obcych sobie osób, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2007, nr 5, http://monde-diplomatique.pl/LMD15/index.php?id=9, dostęp: 19.06.2018 r.

164

tylko okrzykiem wojennym, ale też zwięźle wyrażoną filozofią życiową i deklaracją zamiarów. Skoro człowiek ma prawo do szczęścia, a dążenie do niego jest naturalne i uniwersalne (jak milcząco zakładano), to ludzie muszą „być wolni, równi i traktować się jak bracia (którym od faktu rodzeństwa z definicji należy się sympatia, ratunek i pomoc; bracia nie muszą na nie zapracować, nie muszą też okazywać sobie nawzajem, że na nie zasługują)”48. Na państwie ciążył obowiązek sprzyjania dążeniu obywateli do szczęścia, aby ich swoboda mogła być efektywnie praktykowana; samo państwo miało dążyć do tego, by być jak najbardziej przyjazne dla obywateli. Jednakże specyficzne dla płynnej nowoczesności procesy prywatyzacji i deregulacji, cedowania i „outsourcingu”, czyli wyrzekanie się przez instytucje wspólnotowe kolejnych funkcji, zmieniły formułę niezmiennego dążenia do szczęścia, która dzisiaj brzmi: „Bezpieczeństwo, Równorzędność, Sieć” (Sécurité, Porite, Réseau)49. Bezpieczeństwo odsuwa w cień wolność. Historia zatoczyła koło, odkąd Zygmunt Freud w pracy Kultura jako źródło cierpień (1929) opisał zjawisko walki tych dwóch równie cennych, choć niedających się pogodzić wartości. Indywidualizacja i prywatyzacja dążenia do szczęścia oraz rozpadanie się społecznych sieci bezpieczeństwa i gwarancji wspólnotowego ubezpieczenia od nieszczęśliwych zdarzeń zrodziły przygniatającą niepewność. Co gorsza, jak wiemy od Marksa, „poza wyborem pozostają warunki, w jakich dokonuje się wyboru i które pozwalają oddzielić nieliczne realistyczne i skuteczne rozwiązania od tych niedomyślanych i poronionych”50. Trudno zaprzeczać, że w tych warunkach wolność utraciła wiele ze swego blasku, a bezpieczeństwo ukazuje uwodzicielską siłę. Równość została zastąpiona przez równorzędność, która sprowadza się do równego prawa do szacunku, prawa do istnienia i prawa do spokoju. Równorzędność oznacza pogodzenie się z trwałością nierówności ekonomicznych i społecznych. Wizję takich samych dla wszystkich wa48 49 50

Z. Bauman, Szanse etyki w zglobalizowanym świecie, Znak, Kraków 2007, s. 128. Ibid., s. 131. Z. Bauman, Społeczeństwo w stanie oblężenia, Sic!, Warszawa 2007, s. 219.

165

runków życia zastępuje idea nieograniczonego zróżnicowania, a prawo do bycia różnym góruje nad prawem do bycia równym51. Okazywanie ludziom szacunku – respektowanie ich kultury, historii, seksualności, ubioru i tak dalej – jest znacznie tańsze niż wypłacanie im odpowiednich wynagrodzeń. Jak cierpko przypomina Walter Benn Michaels: „Wystarczy porównać, jakie zobowiązania wiążą się z kwestią różnorodności (wszyscy powinni być mili dla siebie nawzajem), a jakie implikuje kwestia równości (niektórzy powinni zrezygnować ze swego bogactwa)”52. Zastępująca braterstwo sieć nie ma historii, jest bez ustanku, wciąż od nowa odtwarzana lub wskrzeszana, wyłącznie dzięki aktom komunikacyjnym. W odróżnieniu od jakiejkolwiek całości społecznej (choćby grupy) sieć ma wymiar indywidualny, a jedynym jej trwałym i nieusuwalnym elementem jest ona sama. Sieć jest skrajnie plastyczna i elastyczna, opiera się na kruchych więzach, łatwo też zmienia skład, wyjąwszy jej twórcę i zarazem centrum. Więzi w sieci są bliskie ideału tak zwanej czystej relacji: łatwych do zerwania i wyzbytych wszelkich powinności jednoczynnikowych więzów, które nie mają z góry wyznaczonego czasu trwania (co nie znaczy bynajmniej, że mają być wieczne) i zadzierzgane są bez brania na siebie jakichkolwiek zobowiązań. Bauman tłumaczy, że „W całkowitym przeciwieństwie do »grup przynależności« (obojętne, do których zostało się przypisanym czy do których się wstąpiło) sieci oferują swojemu właścicielowi i zarządcy podnoszące na duchu (nawet jeśli ostatecznie fałszywe) poczucie całkowitej i niczym niezagrożonej kontroli nad jego obowiązkami i lojalnością wobec innych”53. Warto spojrzeć tu na polskie miasta z pewnej perspektywy. Społecznie pożądane zmiany zwykle napotykają sprzeciw ze strony interesów egoistycznych. Ci, którzy opływają w dostatek – stwierdza John Kenneth Galbraith – sprzeciwiają się działaniom publicznym w intere51 52 53

Z. Bauman, Szanse etyki…, s. 133. W. B. Michaels, Wolność, braterstwo… różnorodność?, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2009, nr 2, s. 15. Z. Bauman, Szanse etyki…, s. 135.

166

sie biednych, bo grozi to podwyższeniem podatków lub niedojściem do skutku ich obniżki54. W tym kontekście starania polskich miast, które za wszelką cenę próbują przyciągnąć co bogatszych podatników, oferując im różne przywileje, to wyścig do dna. W całej rozciągłości zdaje się potwierdzać teza, że stoimy przed wyborem między Europą a rynkowym terrorem55. 54 55

J. K. Galbraith, Godne społeczeństwo. Program troski o ludzkość, Bellona, Warszawa 1999, s. 13–14. S. Czapnik, Nędza konsumpcjonizmu. Rzecz o wyborze między Europą a utopią rynkową, [w:] P. Żuk (red.), Europa w działaniu, Oficyna Naukowa, Warszawa 2007.

167

Podsumowanie

Świat jest coraz bardziej miejski i to się w przewidywalnej przyszłości nie zmieni. Ma to dalekosiężne skutki ekonomiczne, społeczne i polityczne. Polska wydaje się tu pozornym wyjątkiem w obliczu wyprowadzania się na wieś osób kupujących dom (z ogrodem, a przynajmniej trawnikiem), mieszkających poza obrębem miasta, rzadziej na jego obrzeżach. To osobisty wybór, jakkolwiek odpowiedzialny za negatywne zjawisko rozpełzania się miast, powstawania nowych ani miejskich, ani wiejskich hybryd. Niemniej jednak centrum życiowym nowych wieśniaków nadal pozostaje miasto, co widać po stojących w korkach rzędach samochodów osób jeżdżących do pracy i z powrotem. Problemem pozostaje preferowanie samochodu prywatnego jako głównego środka transportu – tak nie jest w żadnym kraju ani mieście, które można w pełni uznać za posiadający właściwą politykę komunikacyjną. Marksiści – i nie tylko oni – zdecydowanie krytykowali prywatny automobilizm56. Oczywiście, kapitalizm to potężna siła rewolucyjna – w niektórych miastach bogacze, a obecnie nawet wyższa klasa średnia, w obliczu zapaści systemu komunikacyjnego wznoszą się ponad niego. Dosłownie, bo poruszają się helikopterami. Najbardziej znanym tego przykładem jest brazylijskie São Paulo (miasto murów i skrajnych nierówności), miasto o słabo rozwiniętej infrastrukturze publicznej, a jednocześnie – co nie jest przypadkiem – znajdujące się w dziesiątce miast na świecie, gdzie 56

S. Czapnik, Przyczynek do marksistowskiej krytyki prywatnego automobilizmu, „Nowa Krytyka” 2015, nr 35.

168

mieszka najwięcej dolarowych miliarderów. Majętni mieszkańcy poruszają się prywatnymi śmigłowcami, których w mieście zarejestrowanych w 2013 roku było 420 (w całym stanie São Paulo – 700, podczas gdy ogółem w Brazylii zarejestrowanych było 1900 helikopterów)57. Skazani na ruch kołowy czekają w niekończących się korkach. Właśnie w mieście São Paulo odnotowano najdłuższy w historii ludzkości zator drogowy – w 2014 roku były to 344 kilometry58. Na przeciwległym biegunie są Kopenhaga i Amsterdam, miasta rowerów i doskonałego transportu publicznego. Rzecz jasna, to bardziej egalitarne metropolie, gdzie obnoszenie się z bogactwem jest ogólnie źle widziane, a wysoko cenione są wartości demokratyczne. Niestety, wiele wskazuje na to, że polskie miasta preferują model São Paulo, a nie uchodzących za bardzo dobre miejsce do życia miast europejskich. Celem postępowych miast jest maksymalne ograniczenie ruchu samochodowego – i wszelkiego innego prywatnego – w mieście, co osiąga się dzięki podróżom pieszym na krótkich dystansach, podróżom rowerowym na krótkich i średnich dystansach oraz transportem publicznym na dłuższych trasach. W przypadku wozów straży pożarnej czy karetek pogotowia różnica w natężeniu ruchu w mieście bywa różnicą między życiem a kalectwem lub śmiercią. Nie powinno się o tym zapominać, w myśl marksistowskiej reguły dostrzegania związków, które inni ignorują, a także braku zgody na nieodpowiadający ludzkim aspiracjom stan rzeczy. 57

58

R. R. Geromel, All You Need to Know about Sao Paulo, Brazil’s Largest City, „Forbes”, 12 July 2013, https://www.forbes.com/sites/ricardogeromel/2013/07/12/all-you-need-toknow-about-sao-paulo-brazils-largest-city/#6495314021ad, dostęp: 10.05.2017 r. Agencia EFE, Low-cost Helicopters, a Growing Transport Segment in Sao Paulo, https:// www.efe.com/efe/english/business/low-cost-helicopters-a-growing-transport-segmentin-sao-paulo/50000265-3414571, dostęp: 10.06.2018 r.

169

Zakończenie: jak pokochałem Marksa i przestałem się bać

Rozpocznę anegdotą. Przed ponad dwudziestu laty pewien wrocławski student piszący pracę magisterską o satyrycznym tygodniku „Nie” usłyszał od swego promotora pytanie, dlaczego redaktor Jerzy Urban cieszy się taką popularnością. Młodszym czytelnikom wyjaśnię, że wspierające lewicę, antyklerykalne i wulgarne „Nie” było tygodnikiem o nieosiągalnym dla innych nakładzie. Dziś, po śmierci papieża Polaka, postępującej sekularyzacji, drastycznym spadku poparcia dla lewicy i pojawieniu się gazety „Fakt” nakład tej gazety jest wielokrotnie niższy, co skłoniło próżnego Urbana do występowania w krótkich filmikach internetowych, nieraz nawet całkiem zabawnych. Student udzielał różnych odpowiedzi, ale żadna z nich nie zadowoliła promotora, który wreszcie odrzekł, że Urban jest taki popularny, „bo prawdę pisze”. To stwierdzenie miało i ma swój sens, przynajmniej dla czytelników tego tygodnika. Powyższa anegdota nie jest przypadkowa – polscy marksiści, przynajmniej starsi, czytają „Nie”. Ale obok tej rozrywki i skandalizująco-prowokujących felietonów redaktora naczelnego czytają Karola Marksa. Sam Marks był wszak i redaktorem naczelnym czasopism, i praktykował dziennikarstwo przez większość swego dorosłego życia. Wiedział, że media to potęga. Zacięcie dziennikarskie – w najlepszym tego słowa znaczeniu – widać w jego najpopularniejszych tekstach. Na wszelkie zarzuty o uprawianie publicystyki, a nie nauki, odpowiadał – cytując Dantego – idź swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą. Gdyby więcej uczonych humanistów wzięło sobie te słowa do serca, nikt by nie posądzał ich o nudziarstwo. Inna rzecz, że pod koniec życia sam Marks zła171

mał się i pisał w sposób uchodzący w jego czasach za obowiązujący poważnego uczonego, zwłaszcza w ekonomii – patrz zredagowane przez Fryderyka Engelsa tomy drugi i trzeci Kapitału. Bycie marksistą w Polsce jest bardzo zabawne. Jest to prawdą nie tylko podczas corocznych marksistowskich konferencji, organizowanych przez Jerzego Kochana nad morzem w Pobierowie. To prawdziwy sabat radykalnie lewicowych czarownic, choć raczej czarowników: socjalistów, feministek, komunistów, artystek, filozofów, socjologów, literaturoznawców, politologów i tak dalej. Obrady toczą się nawet po kilkanaście godzin dziennie, a burzliwe życie towarzyskie właściwie trwa przez całą dobę. W 2018 roku jako pierwszą od dziesięcioleci konferencję naukową w Polsce zaszczyciła ją obecnością policja, bo jakiś życzliwy doniósł, że dzieją się tam rzeczy straszne, na pewno jest ona antypolska i promuje totalitaryzm. Skoro aparat przemocy i represji traktuje poważnie spotkanie garstki zapaleńców płci obojga, w tym szacownych profesorów z Uniwersytetu Warszawskiego, to można się tylko cieszyć. A to w myśl zasady: najpierw cię ignorują, potem się z ciebie śmieją, później cię zwalczają, na końcu zwyciężasz. Marksistom pozostaje tylko – a raczej aż! – przejść od fazy trzeciej do czwartej. Marksiści, jak powiedzieliby młodsi czytelnicy, są hejtowani. Znienawidzeni, bo im naprawdę nie jest wszystko jedno. Bez względu na to, jacy są prywatnie – bywają różni, co nie jest tajemnicą – są ludźmi Sprawy. A tą Sprawą nie jest sprzedaż nowego smartfona, zaciągnięcie kredytu na dom pod miastem na zamkniętym osiedlu. Ani sprzedaż wiecznego zbawienia w zamian za ziemską niedolę. Ani nawet zwiększenie sprzedaży dzieł Marksa, a najlepiej swoich własnych. Jak wszyscy rewolucjoniści są niczym nieśmiali, woleliby być kimś innym. Chcieliby sobie spokojnie żyć, ale przeszkadza im krzywda – nie zawsze własna (bo będąc marksistą-akademikiem, przynajmniej w Polsce, trzeba pracować dwa razy ciężej niż pozostali, co niekiedy bywa doceniane), lecz pani na kasie w markecie czy mijanego bezdomnego staruszka. Co więcej, przeszkadza im krzywda dzieci w zakładach poprawczych i więźniów: sprawców przestępstw, niekiedy brutalnych, włącznie z morderstwami. Nie ma w tym nic z pięknoduchostwa ani też pobłaż172

liwości dla krzywdzicieli: przemoc rodzi przemoc, pewnego dnia trzeba przerwać jej zaklęty krąg. Rację mają ci, którzy podkreślają, że ludzie skrzywdzeni są okrutni. Jak zwykła mawiać moja babcia Stefania: jak ktoś jest zły, to może się poprawić. To przekonanie podzielam z inicjatorami Projektu Pudło, o którym już wspominałem w tej książce – zwłaszcza gitarzystą zespołu The Analogs, Pawłem Czekałą, który przez kilka lat był osadzony w zakładzie karnym za handel narkotykami. Jest ono ugruntowane w twardych danych empirycznych – zainteresowanych tematem odsyłam do łatwo dostępnych badań o skuteczności resocjalizacji w socjaldemokratycznej Skandynawii i rygorystycznych krajach postradzieckich. Polsce bliżej pod tym względem do Rosji, a nie Norwegii. Marks nie pisał z nudów czy dla sławy – pisał, bo miał dość nędzy, krzywdy i niesprawiedliwości. To w walkach z nimi tkwią żywotne soki marksizmu, który powoli odzyskuje siły. Mówiąc potocznie: wraca do gry i hołd składają mu jego najwięksi wrogowie – czołowi kapitaliści na świecie. W niniejszej książce oddałem głos nie tylko marksistom – jakkolwiek z oczywistych względów dominują oni na jej kartach – lecz także wszystkim, którzy dostrzegają, że jest coś fundamentalnie złego w naszym świecie, a ma to pewien związek z kapitalizmem. Gwoli ścisłości, ogólnie przytaczani liberałowie czy konserwatyści uważają kapitalizm za najlepszy z możliwych systemów organizacji gospodarki, lecz opowiadają się za jego daleko idącą regulacją, ograniczaniem jego zaborczych tendencji do ogarniania i zdominowania wszystkiego – od polityki po życie intymne. To reformiści, którzy obawiają się rewolucji. Czy możliwy jest powrót kapitalizmu spod znaku państwa socjalnego w skali globalnej – to więcej niż wątpliwe. Wykształciły go specyficzne uwarunkowania historyczne, konieczność walki z faszyzmem i komunizmem, nie byłby on też możliwy bez wyzysku ludności Trzeciego Świata i ograbiania planety z nagromadzonych przez miliardy lat ewolucji zasobów. Rację miała Róża Luksemburg, że kapitalizm skutecznie funkcjonuje wtedy, gdy – mówiąc metaforycznie – żywi się niekapitalistycznymi elementami rzeczywistości. Błędnie sądziła, że podbój kolonialny i brak ziem niczyich podkopie fundamenty kapitalizmu – granice jego poszerzania są okreś173

lone geograficznie, lecz głębokość, wnikanie w tkankę życia jednostek i społeczeństw, praktycznie nie zna granic, gdyż zawsze można poddać kolejne sfery życia logice prywatnej akumulacji kapitału. Marksiści – co próbowałem wykazać – mówią, jak jest. A to denerwuje. Bo przypomina o niekiedy nikczemnej rzeczywistości. Ludzie nie są ślepi, gdyż żyją na tej planecie, w tym kraju, w danym mieście, miasteczku czy wsi, na tej czy tamtej ulicy, w domu lub bloku. Są sfrustrowani, wciąż bowiem czują się jak osły i oślice, które widząc marchewkę w postaci pieniędzy, robią rzeczy, których nie lubią, są nawet nie bezużyteczne, ale szkodliwe. A jak wiemy z psychologii – frustracja rodzi agresję. Może zrealizować się scenariusz, przed którym przestrzegano w Manifeście komunistycznym, dobitnie wyrażony przez punkowego muzyka Marszałka w piosence Zapraszam panią do kasy: „A na drzewach zamiast liści, / Wisieć będą wszyscy”. Kluczowe w powyższym zdaniu jest słowo „może”. Bo nie musi. Mniej lub bardziej od każdego z nas zależy, czy zrealizuje się scenariusz inny, bardziej sensowny: najwyższy czas zastąpić kapitalizm czymś milszym. Zdecydowana większość z nas, i na świecie, i w Polsce, ma do stracenia – lekko modyfikując zakończenie Manifestu komunistycznego – niewiele więcej niż kajdany, a do zdobycia cały świat. Jak śpiewa polski street punkowy zespół Lazy Class w piosence Stracone pokolenie: Politycy, banksterzy, wielkie korporacje, Czyściciele kamienic, koncerny medialne. To oni tworzą elity narodu. My jesteśmy tylko Tanią siłą roboczą.

Jaki będzie ten świat? Lepszy. Bardziej ludzki. Bardziej humanistyczny. Życzliwszy dla wszystkich istot czujących i nieożywionej przyrody, której człowiek jest nieodłączną częścią. Świat rodem z Don Kichote’a Miguela de Cervantesa, którego tytułowy bohater (tworzący – mówiąc nieco żartobliwie – ze swym przybocznym, bardziej przyziemnym i praktycznym Sanczo Pansą podobną parę, jak Marks z Engelsem) z zadumą stwierdził, że to dobrze, że ludzie są tacy i tacy. Jesteśmy różni. Socjali174

styczna Arabia Saudyjska nigdy nie będzie wyglądała jak socjalistyczna Holandia – zakładając oczywiście, że nadal będziemy mieli do czynienia z państwami narodowymi. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi: chcemy być kochani, lubiani, szanowani – za miłość otrzymywać miłość, za sympatię – sympatię, za szacunek – szacunek. Każdy człowiek godny tego miana chce dać coś od siebie innym. Rzecz jasna, istnieje przepaść między tym, co myślimy, mówimy i czynimy. Ale to też ludzkie. Być może anioły i demony są bardziej spójne, ale chwiejność i niestałość człowieka nie zmienia faktu, że zdaje on sobie sprawę z tego, że czyny mają konsekwencje. Już Immanuel Kant zauważył, że nie musi mieć to koniecznie czegoś wspólnego ze sprawiedliwością – jak to często bywa, nie ma takiego dobrego uczynku, który nie zostałby ukarany. Oczywiście, oburza nas to. I słusznie. Dlatego też lubimy czytać i oglądać to, co kończy się happy endem. Dzielny reporter zdobywa serce najponętniejszej blondynki (z pewnością będą żyli długo i szczęśliwie). Prostytutka jest traktowana przez przystojnego klienta-milionera jak królowa, oboje się w sobie zakochują i – co oczywiste – pewnie będą żyli długo i szczęśliwie (bo realny scenariusz, w którym milioner nabywa kolejną żonę-trofeum, nie mieści się w kanonie Hollywood). Samotny policjant wymierza sprawiedliwość, broniąc przed ludzkimi drapieżnikami słabszych – dzieci i kobiety (te drugie, co nie zaskakuje, chętnie mu się za to odwdzięczają). Tę listę można ciągnąć, ale doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że życie to nie film, ani nawet skandynawski kryminał (na marginesie: nie ulega wątpliwości, że Kurt Wallander był socjalistą, czyli uczciwym, dobrym człowiekiem). W prawdziwym życiu niektóre najponętniejsze dziewczyny z klas podporządkowanych prostytuują się, gdyż wydaje się to im sensownym sposobem na łatwe wzbogacenie się, a przynajmniej zakosztowanie odrobiny luksusu rodem z telewizyjnej reklamy: lepszych kosmetyków czy ubrań. Wśród serwisów dla dorosłych, którzy szukają flirtu czy romansu, w przypadku profilów kobiet być może najczęściej pojawiającą się frazą jest: „szukam sponsora”. Odpowiednio duża liczba mężczyzn proponuje kobietom taką formę wdzięczności za ich usługi seksualne. Kobiety 175

z klasy wyższej uprawiają analogiczny, choć nieco bardziej zawoalowany proceder, oceniając potencjalnego partnera po tym, jakiej marki samochodem jeździ, samochód bowiem to ważny – dla wielu kluczowy – wyznacznik statusu. Co ciekawe, potępienie dotyka nieomal wyłącznie kobiet, nie ich sponsorów. W społeczeństwie patriarchalnym, zdominowanym przez mężczyzn, nie powinno to dziwić. Biorąc pod uwagę asymetrię władzy płci społeczno-kulturowej i seksizm, można im zadedykować fragment piosenki Nie bądź taki sędzia punkowego Marszałka: Nie bądź taki sędzia. Bogu zostaw, jeśli jest, Coś na ostateczny sąd. Co tak śpieszno ci wyręczać go.

Podkreślmy, że wszelka dyskusja o mniej lub bardziej dobrowolnym sprzedawaniu usług seksualnych przez kobiety nie powinna odwracać uwagi od szerokiej gamy i o różnym natężeniu przemocy seksualnej, jaka ich dotyka. Pomimo rewolucji feministycznej – a może dzięki konserwatywnej kontrrewolucji antyfeministycznej – wielu mężczyzn obdarza kobiety niechcianą uwagą seksualną, od erotycznie nacechowanych spojrzeń przez seksistowskie żarty po niechciane dotykanie i gwałty. Nie ma to wiele wspólnego z seksualnością, ale wiele z władzą i podległością kobiet postrzeganych jako narzędzia męskiej dominacji. Ludzie twórczy, wrażliwi, słowem – wartościowi często się buntują (a tacy, przyznajmy, trafiają się wśród każdej z klas), są niekiedy piętnowani jako nieprzydatni, zbędni, a może szkodliwi. Są jak wyrzut sumienia, a nikt nie lubi mieć wyrzutów sumienia i prawie każdy – zwłaszcza, niestety, inteligentny – znajdzie doskonałą, niekiedy wyrafinowaną, wymówkę dla swych choćby najpodlejszych czynów. Życie osobiste wrażliwców (przynajmniej w Polsce) w przypadku niedostatku materialnego (chyba że znajdą sponsora lub sponsorkę, jak Marks fabrykanta Engelsa) to zwykle katastrofa. To, co czują i co wiedzą – a że są ciekawi świata, przeżywają go i emocjonalnie, i intelektualnie – jest zmiażdżone przez machinę kapitalistycznej alienacji. Mają opinię 176

kontrowersyjnych i dziwnych. Niektórzy – jak dzielni Obywatele RP, to nowe i ciekawe wcielenie najlepszych tradycji anarchizmu w Polsce – są bici i wyzywani przez policję. Inni trafiają do szpitali psychiatrycznych. Boli ich to, że biedak, który coś drobnego ukradł w sklepie, może pójść do więzienia, natomiast kradnący miliony złotych trafiają do pism kolorowych, spotykają się z pięknymi aktorkami czy prezenterkami telewizyjnymi, a na imprezach w ich firmach grają najpopularniejsi wykonawcy. Osobną kategorię stanowią politycy – zwłaszcza ci spod znaku wartości konserwatywnych i twardej linii wobec przestępców – w każdym kraju, który można uznać za cywilizowany i praworządny, powinni odsiadywać oni wieloletnie wyroki więzienia, połączone zapewne z intensywną terapią, która miałaby uleczyć ich z notorycznych kłamstw, manipulacji i niedotrzymywania publicznie złożonych obietnic. Widziałem kiedyś satyryczny rysunek, na którym smutny człowiek przekazywał prostytutce plik pieniędzy ze słowami: „Niech mnie pani poszanuje”. To esencja kapitalizmu, w którym wszystko jest na sprzedaż – włącznie z tym, co jest w życiu najintymniejsze, a przynajmniej takim było zanim je upubliczniono. W kapitalizmie każdy musi sobie odpowiedzieć na pytanie stawiane przez grupę Apatia w tytule jej piosenki: Na ile się wyceniasz. Jej fragment zapada w pamięć: „Łatwo cię kupić, ale jeszcze łatwiej sprzedać”. Rzecz jasna, prawdę ex definitione można powiedzieć wyłącznie o tym, co było, i o tym, co jest. Ale patrząc okiem marksisty, można z dużą dozą pewności powiedzieć parę rzeczy o świecie, w którym kapitalizm zastąpi coś lepszego – socjalizm. Ujmijmy to w formie dekalogu, wszak – jak nauczają nas rodzimi politycy prawicowi – każdy prawdziwy Polak to katolik. Po pierwsze, dzieci będą mniej płakać. Wszelkie wiarygodne dane – omawiane choćby przez londyńskiego „Guardiana” w tekście z 3 kwietnia 2017 roku – wskazują, że w przeoranej przez idee marksistowskiej Danii dzieci płaczą najmniej na świecie. To również jedno z najszczęśliwszych miejsc na świecie – i najlepsze do życia dla kobiet. Społeczeństwo nie uległo tam lansowanej przez chciwe korporacje modzie na karmie177

nie fabrycznie tworzonym pokarmem i kobiety – w odróżnieniu choćby od brytyjskich – nigdy nie przestały karmić piersią. Po drugie, skoro mowa o kobietach: socjalizm będzie feminizmem w działaniu, wyzwoleniem wszystkich kobiet spod jarzma patriarchatu, kapitału i wyzysku. Dla setek milionów kobiet pracujących na polach uprawnych, w fabrykach czy domach zamożniejszych od siebie rodzin (nie piszę kobiet, bo zwykle gospodarstwo domowe tworzą one wraz z mężczyznami) będzie to skok od królestwa konieczności do Królestwa Wolności. W socjalizmie nikt nie będzie oczekiwał od matek, żon, sióstr bezpłatnego wykonywania prac opiekuńczych – opieka nad potrzebującymi to zadanie z gruntu społeczne, a nie prywatne. Jest to szczególnie prawdą w starzejących się społeczeństwach Zachodniej Europy. Patriarchat będzie (złym) wspomnieniem – w gruncie rzeczy krzywdzi on nie tylko (choć głównie) kobiety, ale też wielu mężczyzn. Po trzecie, zniknie hańba XXI wieku, jaką jest ciemnota ucieleśniana przez analfabetyzm i – w krajach o populacji piśmiennej – analfabetyzm wtórny. Człowiek jest ciekawy świata, a czytanie rozwija wyobraźnię, poszerza horyzonty. Mądrzejsze obywatelki i mądrzejsi obywatele to bardziej światłe społeczeństwo. Możliwości jego rozwoju są praktycznie nieograniczone, świat się szybko zmienia, a ludzkie postawy ewoluują – zawsze będzie można coś poprawić. Po czwarte, religia przestanie być opresyjną siłą społeczną, obyczajową i polityczną. Narzędziem wykorzystywanym do kontrolowania ludzi. Największe religie nieustannie podkreślają, że Bóg jest miłością, dobrocią, sprawiedliwością. To ważne wartości. Ale nawracać innowierców czy ateistów na wiarę będą wyłącznie słowem i przede wszystkim własnym dobrym przykładem, który przyciągnie innych ludzi. Rzecz jasna, faktyczna swoboda wyznawania religii będzie elementem bardziej wolnościowego społeczeństwa, w którym równe wierze będą ateizm, agnostycyzm i indyferentyzm religijny, innymi słowy: wolność od religii. Po piąte, znikną korporacje w dzisiejszej, zbiurokratyzowanej formie półludzi, półdemonów, prawdziwych Behemotów (i to rodem z żydowskiej eschatologii, nie powieści Mistrz i Małgorzata Michaiła Bułhakowa). Zgadzam się z Tedem Nacem, który napisał książkę o korporacjach 178

w Stanach Zjednoczonych pod znamiennym tytułem: Gangi Ameryki. Forma przedsiębiorczości znana jako korporacja wróci do swych korzeni: ogólnie korporacje będą powoływane do wykonania określonego zadania (choćby budowy mostu czy szkoły), a następnie rozwiązywane. Po szóste, owoce robotyzacji nie będą – jak to się dzieje obecnie – wykorzystywane do wywoływania bezrobocia (bezczynność jest zgubna), lecz stopniowego skrócenia czasu pracy. To stary postulat socjalistyczny, który zrobił w dwóch poprzednich stuleciach (gdzieś do połowy XX wieku) wiele dla powstania kultury czasu wolnego i odpoczynku. W licznych sektorach kapitalizm nie stymuluje rozwoju technicznego, lecz go blokuje, aby uzyskać zysk z poprzednich inwestycji – socjalizm zmieni tę sytuację. Wreszcie ludzie przestaną udawać roboty, a roboty być wykorzystywane do wyzyskiwania i inwigilacji ludzi – od Stanów Zjednoczonych po Chiny. W tych ostatnich, kraju niby-marksistowskim, naprawdę market-leninowskim, wdraża się Social Credit System – system inwigilacji, nadzoru i karania rodem z Orwella czy serialu Black Mirror. Po siódme, uwolni się kreatywność człowieka wyzwolonego od jarzma kapitału. Co do zasady każdy człowiek może coś wartościowego wnieść do społeczeństwa, ulepszyć życie swoje i innych. Uczynić je znośniejszym, wygodniejszym, bardziej ludzkim. Jesteśmy, już na poziomie biologicznym (rodzimy się bowiem jako jedne z najbardziej bezbronnych istot), zależni od troski i opieki innych. Co więcej, ta kreatywność nie będzie skierowana na niszczenie, zabijanie, krzywdzenie, lecz na budowanie, tworzenie, pomaganie. Stąd postulat całkowitego rozbrojenia atomowego oraz maksymalnego zmniejszenia liczby wojska i broni. Osoby, które dziś codziennie płaczą lub się upijają, bo tworzą teksty komercyjne, nie wierząc w ani jedno słowo, które napisali, wreszcie będą mogły uczynić coś sensownego i pożytecznego, pod czym z dumą będą mogły się podpisać. Po ósme, choć zostanie zniesiony podział klasowy, konflikty nie znikną. Co może być zaskakujące, może być ich nawet więcej. Konflikty zwykło się przedstawiać niedialektycznie, jako coś złego: jeśli ktoś jest konfliktowy, to szuka zwady, jest kłótliwy, nie potrafi współżyć z innymi. W rzeczywistości konflikty są siłą napędową w życiu każdej jednost179

ki, jak również w dziejach ludzkich. Bez konfliktu między nastolatkami a ich wychowawcami – bo nie chodzi tylko o rodziców – trudno wyobrazić sobie ukształtowanie dojrzałej jednostki. W Skandynawii w wieku XX konflikt pracy z kapitałem doprowadził do powstania socjaldemokratycznych państw, gdzie ograniczono nierówności, wdrożono rozbudowane programy socjalne, ucywilizowano więziennictwo i temu podobne. Widać to skądinąd nawet w kulturze popularnej, w tym w serii filmów komediowych Gang Olsena, w których wyśmiewa się bogaczy i chciwość. Po dziewiąte, zdecydowanie ograniczy się typowe dla kapitalizmu marnotrawstwo. Badania pokazują, że większość ludzi nie naprawia zepsutych smartfonów po okresie gwarancji – w przypadku elektroniki gwarancja to zaledwie dwa lata. Powstały opasłe tomy o tym, jak producenci celowo wytwarzają towary o ograniczonej – najlepiej do terminu gwarancji – przydatności. Kiedy za czyjąś radą postukałem tonerem laserowym drukarki, który wedle komunikatu producenta miał się wyczerpać, wydrukowałem jeszcze kilkadziesiąt, a może i sto stron. Takie postępowanie to wołające o pomstę do nieba marnotrawstwo zasobów przyrodniczych. Abstrahuję w tym momencie od tego, jak przy produkcji i utylizacji elektroniki, w tym produktów luksusowych, wyzyskuje się ludzi, zwłaszcza kobiety i dzieci. Rzecz jasna, taka sytuacja w socjalizmie nie ma prawa bytu, wynika bowiem z chciwości, którą napędza kapitalizm. Po dziesiąte, marksistowski świat będzie światem w ciągłym ruchu, a ruch może zrodzić postęp i sam w sobie – w odróżnieniu od bezruchu – jest interesujący i inspirujący. Ale nie będzie to mieć nic wspólnego z chorym pośpiechem, że wspomnę o kapitalistycznym ataku na naszą zwierzęcość, włącznie ze snem. Jak czytamy w jednej z książek Jonathana Crary’ego, prowadzi się badania mające uczynić człowieka istotą, która mniej śpi. Na razie dotyczą one żołnierzy, ale konsument, który – jak pieniądze w nieśmiertelnym cytacie z filmu Wall Street – nigdy nie śpi, to konsument będący marzeniem kapitału. Ruch w socjalizmie będzie nakierowany na ciągły rozwój, ewolucyjną lub rewolucyjną zmianę na lepsze. Jesteśmy częścią natury, a ta wciąż się przekształca, przekształcając człowieka i będąc przezeń zmieniana (niestety, zwykle na gorsze). Ruch i postęp w socjalizmie nie będą znały granic. 180

Bibliografia

Akty prawne i oficjalne dokumenty Najwyższa Izba Kontroli, Informacja o wynikach kontroli działalności Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz innych organów w zakresie realizacji koncesji dla Radia Maryja, Najwyższa Izba Kontroli, Warszawa 2000, http://bip.nik.gov.pl/pl/bip/wyniki_kontroli_wstep/inform2000/2000164/px_2000164.pdf, dostęp: 01.05.2009 r. Ustawa o radiofonii i telewizji, Dz.U. z 2004 r., nr 253, poz. 2531. Ustawa o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego, Dz.U. z 1989 r., nr 29, poz. 154. Literatura naukowa (drukowana i internetowa) Adorno Theodor W., Sztuka i sztuki. Wybór esejów, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990. Arendt Hannah, Korzenie totalitaryzmu, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1993. Armstrong Karen, Religion Is about How You Behave: The Essential Virtue Is Compassion, [w:] Arvind Sharma (ed.), Part of the Problem, Part of the Solution: Religion Today and Tomorrow, Praeger, Westport, CT 2008. Asad Talal, On Suicide Bombing, Columbia University Press, New York 2007. Baranowski Mariusz, Kryzys społeczeństwa kapitalistycznego a (nowa) kwestia miejska, „Kultura i Społeczeństwo” 2016, nr 2. Bauman Zygmunt, Ciało i przemoc w obliczu ponowoczesności, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 1995. Bauman Zygmunt, City of Fears, City of Hopes, Goldsmith’s College, London 2003. Bauman Zygmunt, Europa. Niedokończona przygoda, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007. Bauman Zygmunt, Globalizacja. I co z tego dla ludzi wynika, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2000. Bauman Zygmunt, Konsumenci w społeczeństwie konsumentów, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2007.

181

Bauman Zygmunt, Obcy u naszych drzwi, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2016. Bauman Zygmunt, Płynna nowoczesność, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006. Bauman Zygmunt, Płynne czasy. Życie w epoce niepewności, Sic!, Warszawa 2007. Bauman Zygmunt, Prywatne zgryzoty na miejskim rynku, [w:] Jan Paweł Hudzik, Wiesława Woźniak (red.), Sfera publiczna. Kondycja – przejawy – przemiany, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2006. Bauman Zygmunt, Razem osobno, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003. Bauman Zygmunt, Społeczeństwo w stanie oblężenia, Sic!, Warszawa 2007. Bauman Zygmunt, Szanse etyki w zglobalizowanym świecie, Znak, Kraków 2007. Bauman Zygmunt, The Fate of Humanity in the Post-Trinitarian World, „Journal of Human Rights” 2002, No. 1(3). Bauman Zygmunt, Uncertainty and Other Liquid-Modern Fears, [w:] Jiri Přibáň (ed.), Liquid Law and Society, Ashgate, Aldershot 2007. Bauman Zygmunt, Urban Battlefields of Time/Space Wars, „Politologiske Studier” 2000, No. 7, http://www.politologiske.dk/artikel01-ps7.htm, dostęp: 30.09.2009 r. Bauman Zygmunt, Życie na przemiał, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004. Bauman Zygmunt, Żyjąc w pożyczonym czasie. Rozmowy z Citlali Rovirosą-Madrazo, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010. Bauman Zygmunt, Tester Keith, O pożytkach z wątpliwości. Rozmowy z Zygmuntem Baumanem, Sic!, Warszawa 2003. Bloomberg Michael, Foreword, [w:] Stephen Goldsmith, Susan Crawford, The Responsive City: Engaging Communities Through Data-Smart Governance, Jossey-Bass, San Francisco 2014. Borowicz Jan, Nagość i mundur. Ciało w filmie Trzeciej Rzeszy, Książka i Prasa, Warszawa 2015. Bramsted E., Joseph Goebbels and National Socialist Propaganda 1926–1939: Some Aspects, „Australian Outlook” 1954, No. 8(2). Castells Manuel, Społeczeństwo sieci, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007. Choose Peace: A Dialogue between Johan Galtung and Daisaku Ikeda, Pluto Press, London–Chicago, IL 1995. Cooke Philippe, Morgan Kevin, The Network Paradigm: New Departures in Corporate and Regional Development, „Environment and Planning D: Society and Space” 1993, No. 11(5). Courbage Youssef, Todd Emmanuel, Spotkanie cywilizacji, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2009. Czapnik Sławomir, Nędza konsumpcjonizmu. Rzecz o wyborze między Europą a utopią rynkową, [w:] Piotr Żuk (red.), Europa w działaniu, Oficyna Naukowa, Warszawa 2007.

182

Czapnik Sławomir, Niania: super dla Janka i Franka, ale nie Dżesiki. Treści ideologiczne w produktach przemysłu kulturowego, [w:] Katarzyna Pokorna-Ignatowicz, Joanna Bierówka, Stanisław Jędrzejewski (red.), Media a Polacy. Polskie media wobec ważnych wydarzeń politycznych i problemów społecznych, Oficyna Wydawnicza AFM, Kraków 2012. Czapnik Sławomir, Obiektywny, ale nie neutralny. Robert Fisk o misji dziennikarstwa, „e-Politikon” 2014, nr 12. Czapnik Sławomir, Pan z wójtem i plebanem. Krótka rozprawa o klasowym wymiarze sojuszu między biznesem, państwem i Kościołem katolickim w Polsce po 1989 roku, [w:] Piotr Żuk (red.), Podziały klasowe i nierówności społeczne po dwóch dekadach realnego kapitalizmu w Polsce, Oficyna Naukowa, Warszawa 2010. Czapnik Sławomir, Przestrzenie polityki w myśli późnego Zygmunta Baumana, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, Opole 2018. Czapnik Sławomir, Przestrzeń wolności, równości i braterstwa. Wizja ładu miejskiego Zygmunta Baumana a polskie realia, [w:] Piotr Żuk (red.), O wspólnocie obywatelskiej w cieniu kapitalizmu. Ład lokalny, lewica, demokracja, Oficyna Naukowa, Warszawa 2010. Czapnik Sławomir, Przyczynek do marksistowskiej krytyki prywatnego automobilizmu, „Nowa Krytyka” 2015, nr 35. Czapnik Sławomir, Śladami Hitlera? Skrajnie nacjonalistyczny populizm prawicy w Polsce, „Studia Krytyczne – Critical Studies” 2015, Nr 5. Davis Mike, Planeta slumsów, Książka i Prasa, Warszawa 2009. Desperak Iza, Antykoncepcja, aborcja i… eutanazja. O upolitycznieniu praw reprodukcyjnych w Polsce, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Sociologica” 2003, nr 30. Deutschmann Marcin, Rasizm w Polsce w kontekście problemów migracyjnych. Próba diagnozy, „Studia Krytyczne – Critical Studies” 2017, nr 4. Eagleton Terry, Dyskurs a ideologia, „Lewą Nogą” 2005, nr 17. Eagleton Terry, Koniec teorii, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012. Eagleton Terry, Kultura a śmierć Boga, Aletheia, Warszawa 2014. Eagleton Terry, Po co nam kultura?, Muza SA, Warszawa 2012. Eagleton Terry, Rozum, wiara i rewolucja. Refleksje nad debatą o Bogu, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2010. Eagleton Terry, Święty terror, Znak, Kraków 2008. Flyvberg Bent, Rationality and Power: Democracy in Power, University of Chicago Press, Chicago, IL 1998. Galbraith John Kenneth, Godne społeczeństwo. Program troski o ludzkość, Bellona, Warszawa 1999. Glasmeier Amy, Christopherson Susan, Thinking about Smart Cities, „Cambridge Journal of Regions. Economy and Society” 2015, No. 8. Goćkowski Janusz, Smagacz Marta, Polska sztuka literacka o bogaceniu się, [w:] Grażyna Skąpska (red.), Bieda i bogactwo w polskiej kulturze i świadomości, Universitas, Kraków 2003.

183

Graham Stephen, Marvin Simon, Splintering Urbanism: Networked Infrastructures, Technolological Mobilities and the Urban Condition, Routledge, London 2001. Gramsci Anthony, Pisma wybrane, t. 1, Książka i Wiedza, Warszawa 1961. Gregor A. James, Marxism, Fascism & Totalitarianism: Chapters in the Intellectual History of Radicalism, Stanford University Press, Stanford, CA 2009. Grzegorzewski Krzysztof, „Judenfrage”. Retoryczny obraz propagandy antysemickiej w III Rzeszy (na przykładzie publicznych wypowiedzi Adolfa Hitlera i innych polityków NSDAP w latach 1933–1945), „Folia Litteraria Polonica” 2011, nr 14. Harvey David, Bunt miast i miejska rewolucja, Fundacja Bęc Zmiana!, Warszawa 2012. Harvey David, Neoliberalizm. Historia katastrofy, Książka i Prasa, Warszawa 2008. Hay Colin, Divided by a Common Language: Political Theory and the Concept of Power, „Politics” 1997, No. 17(1). Herman Edward, Chomsky Noam, Manufacturing Consent: The Political Economy of Mass Media, Pantheon Books, New York 1988. Hirt Sonia, Jane Jacobs, Urban Visionary, [w:] Sonia Hirt, Diane Zahm (eds.), The Urban Wisdom of Jane Jacobs, Routledge, Abingdon–New York 2012. Hobsbawm Eric, Jak zmienić świat. Marks i marksizm 1840–2011, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013. Horkheimer Max, Adorno Theodor W., Dialektyka oświecenia. Fragmenty filozoficzne, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1994. Jacobs Jane, The Death and Life of Great American Cities, Vintage Books, New York 1961. Kalbian Aline H., Sex, Violence and Justice: Contraception and Catholic Church, Georgetown University Press, Washington, DC 2014. Klementewicz Tadeusz, Politics Without Classes and Corporations, Political Science Without Political Economy. The Science of the Political or Politics?, „Studia Krytyczne – Critical Studies” 2016, nr 2. Kochan Jerzy, Fryderyk Engels, Karol Marks – religia jako opium ludu, „Nowa Krytyka” 2014, nr 32. Kołtunowski Piotr, Strategia propagandy hitlerowskiej w Generalnym Gubernatorstwie na podstawie „Krakauer Zeitung” (1939–1945). Studium historyczno-filologiczne, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii-Curie Skłodowskiej, Lublin 1990. Leszczyński Adam, Paradoks współczucia. Bieda i wykluczenie w oczach dziennikarzy, [w:] Piotr Żuk (red.), Podziały klasowe i nierówności społeczne, Oficyna Naukowa, Warszawa 2010. Marks Karol, Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej, t. 1, Książka i Wiedza, Warszawa 1951. Marks Karol, Osiemnasty Brumaire’a Ludwika Bonaparte, Książka i Wiedza, Warszawa 1949. Marks Karol, Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej, Książka i Wiedza, Warszawa 1955. Marks Karol, W kwestii żydowskiej, Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski), Warszawa 2005, http://www.filozofia.uw.edu.pl/skfm/publikacje/marks02.pdf, dostęp: 15.10.2017 r.

184

Marks Karol, Engels Fryderyk, Manifest komunistyczny, Jirafa Roja, Warszawa 2008. Marmuszewski Stanisław, Potoczna percepcja biedy i bogactwa a rozwój kapitalizmu, [w:] Grażyna Skąpska (red.), Bieda i bogactwo w polskiej kulturze i świadomości, Universitas, Kraków 2003. McIntyre Alasdair, Marxism and Christianity, University of Notre-Dame Press, brak daty, ePub. Laqueur Walter, Fascism: Past, Present, Future, Oxford University Press, New York 1997. Luttwak Edward, Turbokapitalizm. Zwycięzcy i przegrani światowej gospodarki, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2000. Müller Jan-Werner, Co to jest populizm?, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017. Neumann Franz, Behemot. Narodowy socjalizm – ustrój i funkcjonowanie 1933–1944, Textura, Warszawa 2016. O’Nions Helen, Asylum – A Right Denied: A Critical Analysis of European Asylum Policy, Ashgate, Farnham – Burlington, VT 2014. Postman Neil, Zabawić się na śmierć. Dyskurs publiczny w epoce show-businessu, Muza SA, Warszawa 2002. Ryszka Franciszek, Historia, polityka, państwo, t. 1, t. 2, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2002. Ryszka Franciszek, Noc i mgła. Niemcy w okresie hitlerowskim, Książka i Wiedza, Warszawa 1997. Ryszka Franciszek, Państwo stanu wyjątkowego. Rzecz o systemie państwa i prawa Trzeciej Rzeszy, Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce i Ossolineum, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk 1974. Santos Junior Orlando Alves dos, Urban Common Space, Heterotopia and the Right to the City: Reflections on the Odeas of Henri Lefebvre and David Harvey, „urbe. Revista Brasileira de Gestão Urbana” 2014, No. 6(2), http://www.scielo.br/scielo.php?pid=S2175-33692014000200003&script=sci_arttext, dostęp: 21.06.2018 r. Sassen Sasskia, The Global City: New York, London, Tokyo, Princeton University Press, Princeton, NJ 2001. Saunders Kate, Stanford Peter, Katolicy i seks. Od czystości do czyśćca, Muza SA, Warszawa 2011. Schiller Herbert I., Information Inequality: The Deepening Crisis in America, Routledge, New York 1996. Schiller Herbert I., Sternicy świadomości, Ośrodek Badań Prasoznawczych, Kraków 1976. Sennett Richard, Korozja charakteru. Osobiste konsekwencje pracy w nowym kapitalizmie, Muza SA, Warszawa 2006. Sennett Richard, The Culture of the New Capitalism, Yale University Press, New Haven, MA–London 2006.

185

Street John, Mass media, polityka, demokracja, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2006. Todd Emmanuel, Schyłek amerykańskiego imperium. Rozważania o rozkładzie systemu amerykańskiego, Dialog, Warszawa 2003. Traverso Enzo, Europejskie korzenie przemocy nazistowskiej, Książka i Prasa, Warszawa 2011. Tester Keith, The Social Thought of Zygmunt Bauman, Palgrave Macmillan, London 2004. Turowski Mariusz, Granice rasy. Między nowym rasizmem a płynną rasologią, „Studia Krytyczne – Critical Studies” 2015, nr 1. Vanderburg Willem H., Living in the Labyrinth of Technology: Industrialization and Humanity’s Third Megaproject, „Bulletin of Science, Technology & Society” 2005, No. 25(3). Wacquant Loïc, Więzienia nędzy, Książka i Prasa, Warszawa 2009. Webb Jonathan, Organizations, Self-identities and the New Economy, „Sociology” 2004, No. 38(4). Książki nienaukowe Janicki Mariusz, Władyka Wiesław, Cień wielkiego brata. Ideologia i praktyka IV RP, Spółdzielnia Pracy Polityki, Warszawa 2007. Lebioda Dariusz Tomasz (red.), Radio Maryja, Ojcowie Redemptoryści, Toruń 1995. Mann Thomas, Czarodziejska góra, Muza SA, Warszawa 2014. Zawadzka Dorota, Stanisławska Irena A., Moje dziecko. Jak mądrze kochać i dobrze wychowywać, Czarna Owca, Warszawa 2009. Prasa Bréville Benoît, Seattle, miasto kreatywnych nierówności, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2017, nr 11. Cohen Nick, One Woman’s Success Is Another’s Exploitation, „The Observer”, 20 September 2009. Kapitalizm niszczy demokrację. Z Robertem B. Reichem rozmawia Jacek Żakowski, „Niezbędnik Inteligenta”, dodatek do „Polityki” 2007, nr 39. Michaels Walter Benn, Wolność, braterstwo… różnorodność?, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2009, nr 2. Państwo, bieda i globalny kapitalizm. Z Zygmuntem Baumanem rozmawia Maciej Wiśniewski, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2008, nr 4(26). Pinsolle Dominique, Jak zrobić wywiad z Adolfem Hitlerem, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2017, nr 8. Zalewska Luiza, Zdort Marcin Dominik, Partia Maryja, „Rzeczpospolita”, 7 października 1999.

186

Źródła internetowe 20-latek zmienił imię i nazwisko na iPhone 7, „Radio ZET”, 2 listopada 2016 r., http:// archiwum.radiozet.pl/Wiadomosci/Swiat/20-latek-zmienil-imie-i-nazwisko-naiPhone-7-00031181, dostęp: 07.06.2018 r. 3 kadencja, 98 posiedzenie, 2 dzień (18.01.2001), „Sejm”, http://orka2.sejm.gov.pl/Debata3.nsf/main/34288CD6, dostęp: 01.05.2009 r. 62 People Own the Same as Half the World, Reveals Oxfam Davos Report, https://www. oxfam.org/en/pressroom/pressreleases/2016-01-18/62-people-own-same-halfworld-reveals-oxfam-davos-report, dostęp: 10.10.2016 r. Abp D. Zimoń: współpraca parafii z gminami jest znakiem nadchodzącego czasu, „Katolicka Agencja Informacyjna”, 31 grudnia 2001 r., http://system.ekai.pl/kair/?screen=depesza&_scr_depesza_id_depeszy=87150&_tw_DepeszeKlientaTable_0__ search_plainfulltext=bezrobocie, dostęp: 20.03.2009 r. Abp Hoser o ciąży z GWAŁTU: Stres jest tak silny, że do zapłodnienia rzadziej dochodzi niż w innych warunkach, „Superexpress”, 4 kwietnia 2016 r., , dostęp: 09.06.2018 r. Agencia EFE, Low-cost Helicopters, a Growing Transport Segment in Sao Paulo, https:// www.efe.com/efe/english/business/low-cost-helicopters-a-growing-transportsegment-in-sao-paulo/50000265-3414571, dostęp: 10.06.2018 r. Aitkenhead Decca, „You’ve Been Very, Very Naughty”, „The Guardian”, 22 July 2006, http://www.guardian.co.uk/society/2006/jul/22/childrensservices.familyandrelationships?INTCMP=SRCH, dostęp: 01.01.2011 r. an, Małgorzata Terlikowska: Seks oralny to nie grzech, ale trzeba kończyć w kobiecie, „Superexpress”, 3 października 2015 r., https://www.se.pl/wiadomosci/polska/malgorzata-terlikowska-seks-oralny-to-nie-grzech-ale-trzeba-skonczyc-w-kobiecie-aaSzH8-FimS-SqnT.html, dostęp: 09.06.2018 r. Beczek Wiktoria, Minister ogłasza, że Hitler był lewakiem. Zamiast potępić nazistów, odwraca kota ogonem, „Gazeta.pl”, 25 stycznia 2018 r., http://wiadomosci.gazeta. pl/wiadomosci/7,161770,22944379,beczek-minister-oglasza-ze-hitler-byl-lewakiem-zamiast-potepic.html, dostęp: 06.06.2018 r. Chmielewski Adam, Saving Christianity through the Benedict Option, „openDemocracy”, 17 May 2017, https://www.opendemocracy.net/can-europe-make-it/adamj-chmielewski/saving-christianity-through-benedict-option, dostęp: 18.06.2018 r. Collinson Anna, Things LGBT Community Has Been Blamed For, 28 April 2015, http:// www.bbc.co.uk/newsbeat/article/32479535/things-the-lgbt-community-has-beenblamed-for, dostęp: 11.06.2018 r. Czarnota Katarzyna, Prawo do miasta i polityka wysiedleń, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2014, nr 9, http://monde-diplomatique.pl/LMD103/index. php?id=1_4, dostęp: 21.06.2018 r. Dariusz Loranty o śmierci Magdaleny Żuk: „Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rezydent zna się z chłopakiem zamordowanej dziewczyny”, https://wpolityce.pl/kry-

187

minal/339289-nasz-wywiad-dariusz-loranty-o-smierci-magdaleny-zuk-istniejeduze-prawdopodobienstwo-ze-rezydent-zna-sie-z-chlopakiem-zamordowanejdziewczyny, dostęp: 15.10.2017 r. Fisk Robert, „Regrettable” Is as Far as Our Criticism of Saudi Arabia Is Allowed to Go, „The Independent”, 10 January 2016, http://www.independent.co.uk/voices/regrettable-is-as-far-as-our-criticism-of-saudi-arabia-is-allowed-to-go-a6805011. html, dostęp: 20.01.2016 r. Flieger Estera, Młodzież Wszechpolska wystawia akty zgonu politycznego 11 prezydentom miast Polski. W zemście za uchodźców, http://wyborcza.pl/7,75398,22054337, mlodziez-wszechpolska-wystawia-akty-zgonu-politycznego-11-prezydentom.html, dostęp: 15.10.2017 r. Gąsiorowski Daniel, Historia imperium Ojca Rydzyka, „Money.pl”, https://www. money.pl/archiwum/wiadomosci/artykul/historia;imperium;ojca;rydzyka,158,0,152222.html, dostęp: 20.03.2018 r. Gąsiorowski Daniel, Rydzyk holding – wielki biznes bez podatków, „Money.pl”, 13 kwietnia 2006 r., http://manager.money.pl/artykul/rydzyk;holding;-;wielki;biz nes;bez;podatkow,156,0,152220.html, dostęp: 01.05.2009 r. Geromel Ricardo R., All You Need to Know about Sao Paulo, Brazil’s Largest City, „Forbes”, 12 July 2013, https://www.forbes.com/sites/ricardogeromel/2013/07/12/ all-you-need-to-know-about-sao-paulo-brazils-largest-city/#6495314021ad, dostęp: 10.05.2017 r. Gołębiowska Marta, Antyukraiński marsz we Wrocławiu. Jacek Międlar krzyczy, a obok z flagą stoi mała dziewczynka, https://www.tuwroclaw.com wiadomosci, antyukrainski-marsz-we-wroclawiu-jacek-miedlar-krzyczy-a-obok-z-flaga-stoimala-dziewczynka-zdjecia-wideo,wia5-3266-34501.html, dostęp: 15.10.2017 r. Grela Szymon, Polska odrzuca unijną dyrektywę równościową. Senator PiS Jerzy Czerwiński: Bóg i natura nie chcą, by mężczyzna zajmował się dzieckiem, „OKO Press”, 26 czerwca 2017 r., https://oko.press/polska-odrzuca-unijna-dyrektywerownosciowa-senator-pis-jerzy-czerwinski-bog-natura-nie-chca-by-mezczyznazajmowal-sie-dzieckiem/, dostęp: 15.10.2017 r. ib, Ojciec Rydzyk łupi ludzi na dekoderach, „Dziennik.pl”, 21 kwietnia 2009 r., http:// www.dziennik.pl/wydarzenia/article364906/Ojciec_Rydzyk_lupi_ludzi_na_dekoderach.html, dostęp: 01.05.2009 r. Ikonowicz Mirosław, Kościół ubogich, „Przegląd”, 12 września 2004 r., https://www. tygodnikprzeglad.pl/kosciol-ubogich/, dostęp: 10.06.2018 r. Jarosław Kaczyński o uchodźcach, http://www.newsweek.pl/polska/jaroslaw-kaczynski-o-uchodzcach,artykuly,372175,1.html, dostęp: 15.10.2017 r. kf, adom, Pobił profesora, bo mówił po niemiecku. „Nie było pobudek rasistowskich”, http://www.tvp.info/29475017/pobil-profesora-bo-mowil-po-niemiecku-nie-bylopobudek-rasistowskich, dostęp: 15.10.2017 r.

188

Kurdupski Michał, Przeciętny Polak ogląda telewizję przez 4 godz. i 36 min dziennie, „Wirtualne Media”, 23 czerwca 2017 r., https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/przecietny-polak-oglada-telewizje-przez-4-godz-i-36-min-dziennie, dostęp: 07.06.2018 r. Luttwak Edward, Why Fascism is the Wave of the Future, „London Review of Books” 1994, No. 16(7), https://www.lrb.co.uk/v16/n07/edward-luttwak/why-fascism-isthe-wave-of-the-future, dostęp: 20.10.2017 r. Łazarewicz Cezary, Grunt na wiarę, „Polityka”, 22 stycznia 2009 r., http://www.polityka.pl/grunt-na-wiare/Text01,933,280384,18/, dostęp: 20.03.2009 r. Maciorowski Mirosław, Ile milionów zginęło? Ofiary II wojny światowej, „Gazeta.pl”, 4 maja 2015 r., http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,17844725,Ile_milionow_ zginelo__Ofiary_II_wojny_swiatowej.htm, dostęp: 06.06.2018 r MW, Młodzież Wszechpolska wystawiła „akty zgonu politycznego”. Prokuratura: Nie popełniono przestępstwa, http://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/mlodziez-wszechpolska-bezkarna-za-akty-zgonu-politycznego-,artykuly,416598,1. html, dostęp: 15.10.2017 r. Podgórska Joanna, Nieetyczna szkoła, „Polityka”, 24 września 2007 r., http://www.polityka.pl/polityka/index.jsp?place=Lead01&layout=18&news_id=229993&news_ cat_id=933&page=text, dostęp: 20.03.2009 r. Podgórska Joanna, Stopień z Pana Boga, „Polityka”, 4 lutego 2006 r., http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=3338199, dostęp: 20.03.2009 r. Pogroszewska Monika, Nikt nie wie, jak legalnie zatrudnić nianię, „Rzeczpospolita”, 29 stycznia 2010 r., http://www.rp.pl/artykul/426346.html, dostęp: 01.01.2011 r. Połowianiuk Marcin, Strzały w siedzibie YouTube’a oddała vlogerka, która krytykowała politykę serwisu, „Spider’s Web”, 4 kwietnia 2018 r., https://www.spidersweb. pl/2018/04/youtube-strzelanina.html, dostęp: 07.06.2018 r. Research Starters: Worldwide Deaths in World War II, „The National WWII Museum”, https://www.nationalww2museum.org/students-teachers/student-resources/research-starters/research-starters-worldwide-deaths-world-war, dostęp: 06.06.2018 r. Rewolucja u bram. Ze Slavojem Żiżkiem rozmawia Jacek Żakowski, „Niezbędnik Inteligenta”, dodatek do „Polityki”, 23 marca 2005 r., http://www.polityka.pl/rewolucja-u-bram/Text01,1150,12863,18/, dostęp: 01.05.2009 r. Sennett Richard, Elastyczne miasto obcych sobie osób, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2007, nr 5, http://monde-diplomatique.pl/LMD15/index.php?id=9, dostęp: 19.06.2018 r. Stasiak Paweł, Napadł nas bank, „Polityka”, 22 sierpnia 2008 r., http://www.polityka. pl/napadl-nas-bank/Lead33,1091,265258,18/, dostęp: 26.07.2009 r. Stępień Eliza, Kaczyński: Przyjmując uchodźców, musielibyśmy obniżyć poziom bezpieczeństwa, http://www.polskatimes.pl/fakty/polityka/a/kaczynski-przyjmujacuchodzcow-musielibysmy-obnizyc-poziom-bezpieczenstwa,12100302/, dostęp: 15.10.2017 r.

189

Stiegler Bernard, Jak przemysł kulturowy niszczy jednostkę, „Le Monde diplomatique – edycja polska” 2008, nr 6, http://monde-diplomatique.pl/LMD126/index. php?id=5_5, dostęp: 20.06.2018 r. Szczerbiak Agata, Pomagający kobietom w aborcji na celowniku prokuratury, „Polityka”, 4 czerwca 2018 r., https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/ 1750940,2,pomagajacy-kobietom-w-aborcji-na-celowniku-prokuratury.read?print=true, dostęp: 09.06.2018 r. Telewizja Narodowa, Międlar, Rybak, Jabłonowski, Sendecki – ISLAM I BANDERYZM TO ZAGROŻENIE DLA POLSKI I EUROPY, https://www.youtube.com/watch?v= -A5O_d2rySA, dostęp: 15.10.2017 r. Telezakupy Mango w TV Trwam, „Bankier.pl”, 15 maja 2007 r., http://www.bankier.pl/ wiadomosc/Telezakupy-Mango-w-TV-Trwam-1583860.html, dostęp: 01.05.2009 r. tps, Międlar i Rybak świętują na filmie wycofanie oskarżenia. „To dzięki reformom Jakiego i Ziobry”, http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,22345691,miedlari-rybak-swietuja-na-filmie-wycofanie-oskarzenia-to.html, dostęp: 15.10.2017 r. tps, „Wypier***ać! Nikt tu nie będzie gadał po niemiecku!”. Rasistowski atak w poznańskim tramwaju, http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,22529692,wypier-ac-nikt-tu-nie-bedzie-gadal-po-niemiecku-rasistowski.html#Czolka3Img, dostęp: 18.10.2017 r. Tvnpl, Szkolenie biznesowe na wsi okazało się porażką (Dżentelmeni i Wieśniacy), „YouTube”, https://www.youtube.com/watch?v=pzekZNWI2HY&feature=player_embedded, dostęp: 20.06.2018 r. Umowy na czas określony zniszczą rynek pracy?, „Money.pl”, 10 sierpnia 2010 r., http:// msp.money.pl/wiadomosci/kadry/artykul/umowy;na;czas;okreslony;zniszcza;rynek;pracy,33,-1,653089.html, dostęp: 01.01.2011 r. Urban Jerzy, Szczuję Szczukę. „Nie” 2009, nr 19, http://www.nie.com.pl/art20508.htm, dostęp: 01.05.2009 r. WB, Ponad połowa Polaków wolałaby wyjść z UE, niż przyjąć uchodźców. Podobnie z utratą funduszy, http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114871,22052829,ponad-polowa-polakow-wolalaby-wyjsc-z-ue-niz-przyjac-uchodzcow.html, dostęp: 15.10.2017 r. Wilczak Jagienka, Bratnia pomoc, „Polityka”, 24 marca 2007 r., http://archiwum.polityka.pl/art/bratnia-pomoc,361557.html, dostęp: 01.01.2011 r. Wirtualny spacer po WSKSiM, Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej, http:// www.wsksim.edu.pl/spacer.php, dostęp: 01.05.2009 r. Wodecka Dorota, Miasto stu banków i jednej księgarni, „Gazeta Wyborcza”, 16 lipca 2008 r., http://wyborcza.pl/1,91713,5461139,Miasto_stu_bankow_i_jednej_ksiegarni.html?as=2&ias=2, dostęp: 26.07.2009 r. Wrabec Paweł, Wspólna nie dla wszystkich, „Polityka”, 20 marca 2006 r., http://www.polityka.pl/wspolna-nie-dla-wszystkich/Lead30,1449,174502,16/, dostęp: 26.07.2009 r. Zychowicz Piotr, Hitler był lewakiem, „Do Rzeczy” 2017, nr 35, https://dorzeczy. pl/39689/Hitler-byl-lewakiem.html, dostęp: 06.06.2018 r.

190