Kapitalizm: historia krótkiego trwania
 9788362418787, 8362418788

Citation preview

KAPITALIZM HISTORIA KRÓTKIEGO TRWANIA

KACPER POBŁOCKI

KAPITALIZM HISTORIA KRÓTKIEGO TRWANIA

KAPITALIZM

TABLICE

Źródła: Rysunek głowy – Charles Deetz i Oscar Adams, Elements of Map Projection, Government Printing Office, Washington 1929, s. 51. Reszta – opracowanie własne przy wykorzystaniu www.worldmapgenerator.com.

Planeta Ziemia ma kształt zbliżony do kuli. Dlatego na płaskiej kartce papieru można ją przedstawić bardzo różnie. Tak zwane odwzorowanie Merkatora, które pozostaje do dziś najbardziej popularną kartograficzną wizją świata, znacząco zniekształca rozmiary poszczególnych kontynentów – im dalej od równika, tym deformacja jest większa. W efekcie można odnieść wrażenie, że Europa, Ameryka Północna czy Grenlandia są zdecydowanie większe niż w rzeczywistości (1.1). Mapą, która wierniej oddaje rozmiary terytoriów, jest odwzorowanie Galla-Petersa (1.2).

TABLICA 1 ŚWIATO-POGLĄD

1.1 Kula ziemska w przedstawieniu Merkatora (powyżej) oraz zastosowanie tej metody do odwzorowania ludzkiej głowy (po lewej).

1.2 Świat w odwzorowaniu Galla-Petersa.

Źródła: 2.1, 2.2, 2.4, 2.5 – Martino Pesaresi, Michele Melchiorri, Alice Siragusa, Thomas Kemper, Atlas of the Human Planet 2016. Mapping Human Presence on Earth with the Global Human Settlement Layer, Publications Office of the European Union, Luxemburg 2016, s. 31, 41, 43, 62; 2.3 – opracowanie własne na podstawie danych Banku Światowego; 2.6 – NASA Earth Observatory.

Jednym z najbardziej doniosłych zjawisk ostatnich dekad jest bezprecedensowa urbanizacja naszej planety. Raport przygotowany dla Unii Europejskiej pokazuje, że oprócz konwencjonalnych miast można dziś mówić o rozległych miejskich skupiskach (urban clusters) – obszarach ciągłej zabudowy o populacji liczącej co najmniej 5 tysięcy mieszkańców i gęstości zaludnienia przekraczającej 300 osób na kilometr kwadratowy. Zgodnie z tą definicją najmniej zurbanizowanymi kontynentami są dziś Ameryka Północna oraz Europa (2.2), a największym organizmem miejskim na świecie – Pekin (2.4). Stolica Chin stanowi pierwsze w historii gigamiasto – miejsce zamieszkane przez ponad 100 milionów osób. Innym spektakularnym przykładem ekspresowej urbanizacji ostatnich lat jest Dubaj (2.6), który zastąpił Nowy Jork czy Paryż jako modelowe „miasto przyszłości” (rozdział 11).

TABLICA 2 PLANETA MIASTO

miasta: 52%

Afryka: 7%

Ameryka Północna: 3%

Ameryka Południowa: 5%

Europa: 4%

Azja: 33%

2.1 Rozkład ludności świata pod względem miejsca zamieszkania – miasta, skupiska miejskie oraz wsie.

Populacja świata: 7,3 miliarda ludzi

skupiska miejskie: 33%

wieś: 15%

Azja

89%

81%

Afryka

11%

19%

2.2 Stopień urbanizacji poszczególnych kontynentów w 2015 roku.

0%

50%

100%

Europa

74%

26%

Ameryka Południowa

82%

18%

Ameryka Północna

73%

27%

Oceania

77%

23%

ludność miejska

ludność wiejska

2 MLD

2.3 Kamienie milowe we wzroście globalnej populacji.

1 MLD

3 MLD

1974

4 MLD

1987

5 MLD

1999

6 MLD

7 MLD

2012

1804 1927 1960

0%

10

20

30

40

50

60

Populacja

Powierzchnia

2.4 Dziesięć największych skupisk miejskich na świecie w roku 2015.

Powierzchnia skupisk miejskich (w tys. km2)

Pekin (Chiny) Szanghaj (Chiny) Kair (Egipt) Semarang (Indonezja) Kanton (Chiny) Nowy Jork (USA) Kalkuta (Indie) Tokio (Japonia) Kozhikode (Indie) Dżakarta (Indonezja) 0

20

40

60

80

100

120

Populacja (w milionach)

2.5 Ekspansja obszarów zurbanizowanych oraz populacji na poszczególnych kontynentach w latach 1975–2015.

Ludność (w miliardach osób)

0

0,5

1

1,5

2

2,5

3

3,5

4

4,5

5

0

1975 1975 50

1975 100

2105 1975

2000

2000

1990

1990

Ameryka 2015 Południowa

Afryka

1975

1990

150

2000

200

Ameryka 2015 Północna 250

300

Obszar zabudowany (w tys. km2)

Europa

1990 2000 2015

1990

2000

2015

Azja

2.6 Śródmieście Dubaju w roku 2000 oraz 2011.

0%

10%

20%

30%

40%

50%

60%

1820

1860

TABLICA 3 FABRYKA ŚWIATA

1900

1940

3.1 Wkład krajów BRIC (Brazylia, Rosja, Indie i Chiny) oraz najważniejszych gospodarek zachodnich (Kanada, Francja, Włochy, Niemcy, Wielka Brytania oraz Stany Zjednoczone) do światowej gospodarki w latach 1820–2015.

1980

BRIC

2020

Zachód

Źródła: 3.1 – opracowanie własne na podstawie danych Angusa Maddisona (do 2008 roku) oraz Banku Światowego (za 2015 rok); 3.2 – opracowanie własne na podstawie danych Banku Światowego.

-1000

-800

-600

-400

-200

0

200

400

600

1980

1985

1990

1995

2000

2005

2010

3.2 Wyłonienie się podziału na kraje eksportujące (Chiny, Niemcy), kraje importujące (Stany Zjednoczone) oraz pośrednie (Polska).

Bilans handlowy (mld USD)

2015

USA

Polska

Niemcy

Chiny

1000

1200

1400

1780

Algier

1805

1830

Źródła: 4.1, 4.2 – Shlomo Angel, Planet of Cities, Lincoln Institute of Land Policy, Cambridge, Mass. 2012, s. 37, 176.

Manila

1855

TABLICA 4 GLOBALNE MIĘDZYMIEŚCIE 2010

1910

1880

1905

1930

4.2 Wpływ deindustrializacji Nowego Jorku na zmianę gęstości zaludnienia.

Gęstość zaludnienia (w osobach na hektar) 0–150 150–300 300–600 600–1200 1200–2400

1980

2005

4.1 Spadek gęstości zaludnienia liczących się ośrodków miejskich, 1780–2005.

1955

Zagęszczenie ludności (osoby na hektar)

0

200

400

600

800

Paryż

Londyn

Buenos Aires

Sydney

Lagos

Stambuł

Bombaj

Teheran

Chicago

Moskwa

Los Angeles

Bangkok

Tel Awiw

Kuwejt

Pekin Szanghaj Kair

Meksyk Warszawa

Źródła: 5.1 – Shaikh, Capitalism, dz. cyt., s. 66; 5.2 – Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 22; 5.3 – opracowanie własne na podstawie danych Thomasa Piketty’ego; 5.4 – opracowanie własne na podstawie danych Angusa Maddisona (do 2008 roku) oraz Banku Światowego (za rok 2015).

Pierwsza żelazna zasada kapitalizmu głosi, że „zdrowa” stopa zysku na kapitale wynosi 5 procent rocznie (5.3). Jednakże takie uśrednienie maskuje duże dysproporcje i utrzymanie takiej stopy zwrotu jest bardzo trudne (rozdział 4). Na przykład w USA po okresie powojennej prosperity zaczęła ona gwałtownie spadać (5.1). Zjawisko to jest jednym z powodów, dla których dochodzi do cyklicznych finansjalizacji. Termin ten oznacza wycofanie pieniędzy z inwestycji w produkcję czy handel i przekierowanie ich w takie branże jak finanse, ubezpieczenia czy nieruchomości – w skrócie FIRE (akronim od Finance, Insurance and Real Estate). Na początku XXI wieku były one głównym źródłem zysków amerykańskich korporacji (5.2).

TABLICA 5 TAJEMNICE KAPITALIZMU

4%

6%

8%

10%

12%

14%

16%

18%

1947

1955

1963

złota era kapitalizmu

1971

1979

1987

kontrrewolucja finansowa

5.1 Stopa zysku amerykańskich korporacji w latach 1947–2011.

Stopa zwrotu na kapitale

1995

2003

okres finansjalizacji

2011

10%

20%

30%

40%

50%

60%

70%

1945

1950

1955

1960

1965

1970

1975

5.2 Zmiana głównego źródła zysków w amerykańskiej gospodarce w okresie powojennym.

Źródła zysków amerykańskich korporacji

1980

1985

1990

1995

2000

2005

2010

produkcja

sektor finansowy

0–1000

1000–1500

stopa zwrotu na kapitale (przed opodatkowaniem)

1501–1700

1701–1820

1821–1913

1914–2012

Jednakże ze względu na skalę współczesnej gospodarki (5.4) utrzymanie wzrostu na poziomie 3% rocznie będzie dalej po prostu niemożliwe (rozdział 5). Dlatego kapitalizm powoli odchodzi

stopa wzrostu gospodarczego

jak wyglądał wzrost w XX wieku. Czasami – zwłaszcza w latach 1945–1971 na Zachodzie – zdecydowanie przekraczano ten pułap i dlatego okres ten często uważany jest za „złotą erę” kapitalizmu.

5.3 Stopa wzrostu światowej gospodarki oraz zwrotu na kapitale od roku 1 n.e. do 2012 oraz prognoza na kolejne dekady.

0%

1%

2%

3%

4%

5%

Druga podstawowa reguła kapitalizmu to przekonanie, że gospodarki powinny rosnąć w tempie 3% rocznie. Jak widać na wykresie poniżej, jest ona wynikiem przekucia w uniwersalną zasadę tego,

Roczna stopa wzrostu światowego PKB oraz zwrotu na kapitale

2013–2100

2101–2200

od swych żelaznych zasad, wypracowanych na bazie doświadczeń z ubiegłego wieku.

0

1

2

3

4

5

6

1000

1200

1400

gospodarka

5.4 Wzrost wartości światowej gospodarki oraz populacji od roku 1000.

Miliardy osób

7

populacja

1600

1800

2000

0

10

20

30

40

50

60

Biliony USD

Źródła: 6.1 – Opracowanie własne na podstawie raportów Credit Suisse Global Wealth Databook (2014 – s. 124, 2015 – s. 149, 2016 – s. 115); 6.2 – Narodowy Bank Polski, Badanie zasobności gospodarstw domowych w Polsce, Warszawa 2015, s. 7; 6.3 – Credit Suisse Global Wealth Databook (2015, s. 12).

Pojęcie „1%”, spopularyzowane podczas protestów Occupy Wall Street w 2011 roku, pozwala opisać nowe linie podziału dotyczące nierówności majątkowych na świecie (6.1) oraz w Polsce (6.2). Przekrojowy obraz stanu posiadania poszczególnych segmentów ludzkości (decyli, czyli kolejnych 10% populacji uporządkowanych pod względem zamożności) dają tablice 6.2 oraz 6.3. Najbiedniejsze 10% ludzkości ma ujemny majątek. Najbogatsi mieszkają głównie na Zachodzie, a ubodzy w Afryce oraz Indiach. Duża część globalnej klasy średniej znajduje się w Chinach, a brakuje jej w Ameryce Północnej, gdzie mieszkają ludzie bardzo majętni oraz bardzo biedni.

TABLICA 6 ŚWIAT DLA 1%

2000

2005

2010

2015

6.1 Odsetek globalnego majątku w posiadaniu najzamożniejszego 1% ludzkości (czerwone) oraz pozostałych 99% ludzi (niebieskie).

40%

50%

60%

0

0,5

1

1,5

2

2,5

3

0

1

D1: 2 tys. zł

2

5,9% populacji posiada 0 lub ujemny majątek netto

6.2 Rozkład stanu posiadania Polaków w 2014 roku.

Wartość majątku netto (w mln zł)

3

D3: 130 tys. zł

4

Decyle populacji

5

D5: 257 tys. zł

6

7

D7: 457 tys. zł

8

9

D9: 879 tys. zł

1% populacji posiada majątek netto o wartości co najmniej 2,8 mln zł

Ludność świata

50%

60%

70%

80%

90%

100%

Afryka

Europa

Ameryka Południowa

Chiny

Ameryka Północna

Ludność świata

1

2

Indie

3

6.3 Rozkład grup majątkowych w różnych regionach świata.

0

10%

20%

30%

40%

4

6

Kolejne decyle globalnej populacji według zamożności

5

Azja / Australia

7

8

9

10

1800

1850

1900

USA

7.1 Nierówności dochodowe w skali globalnej oraz w obrębie USA, lata 1800–2010.

30

35

40

45

50

55

60

65

70

75

Źródła: 7.1 – Milanovic, Global Inequality, dz. cyt., s. 124; przerwa w wykresie globalnych nierówności wynika z połączenia danych z różnych badań; 7.2 – The Equality of Opportunity Project.

1950

Świat

2000

TABLICA 7 AGONIA „AMERYKAŃSKIEGO MARZENIA”

Współczynnik Giniego

1940

1945

1950

1955

7.2 Odsetek osób zarabiających lepiej niż ich rodzice, gdy byli w ich wieku (30 lat).

50%

60%

70%

80%

90%

100%

1965

Rok urodzenia dziecka

1960

1970

1975

1980

1985

Większość europocentrycznych analiz kapitalizmu opiera się na prostym triku statystycznym: omawianiu rozwoju gospodarczego przez pryzmat danych przeliczanych na jednego mieszkańca. Tablica 8.1 ilustruje taką wizję: zachodnie gospodarki ścigają się o globalną supremację, a Chiny przez stulecia tkwią w marazmie. Widać tu również progresję poszczególnych hegemonii – włoskiej, holenderskiej, brytyjskiej i amerykańskiej, opisanych przez Giovanniego Arrighiego. Takie ujęcie faworyzuje małe kraje i traktuje je jako odizolowane wyspy (rozdział 12). Wystarczy jednak spojrzeć na dzisiejszych liderów takiego rankingu (aneks A3), aby uzmysłowić sobie, jak bardzo używanie danych per capita wypacza nasze postrzeganie dynamiki świata gospodarki.

Metoda porównania kontekstowego (s. 51–53) daje zgoła inny obraz. Zestawienie krajów pod kątem tego, jaki procent światowej gospodarki stanowiły, lepiej oddaje znaczenie poszczególnych regionów w globalnym systemie. Na tablicy 8.2 nie widać wzrostu znaczenia krajów w epokach wyróżnionych przez Arrighiego. Włochy odgrywają dominującą rolę w gospodarce europejskiej długo po końcu renesansu, Holandia nigdy nie wybija się na prowadzenie, a wszystkie te kraje przez większość historii stanowią ułamek (mniej niż 5%) światowej gospodarki.

Źródła: Opracowanie własne na podstawie danych Angusa Maddisona z książki Contours of the World Economy, dz. cyt., dostępnych również w internecie: The Maddison-Project, www.ggdc.net/maddison/maddison-project/home.htm, wersja z 2013 roku.

Model Arrighiego jest też przykładem pisania historii z perspektywy anglosaskiej. Francja przez stulecia była najpotężniejszą i najważniejszą gospodarką w Europie i dlatego nie można jej ignorować. Podobnie jest z Niemcami. Jak widać na tablicy 8.3, długotrwała rywalizacja francusko-niemiecka została w XIX wieku zastąpiona rywalizacją brytyjsko-niemiecką. Dzięki powojennemu uprzemysłowieniu Niemcy wysunęły się na pozycję niekwestionowanego lidera w Europie i to one nadają ton projektowi integracji kontynentu pod parasolem Unii Europejskiej – która dziś stanowi największy zintegrowany rynek na świecie.

TABLICA 8 GLOBALNE DZIEJE KAPITALIZMU

0

2

4

6

8

10

1300

1400

dominacja włoska

1500

1600

dominacja holenderska

8.1 Progresje czterech zachodnich hegemonii – włoskiej, holenderskiej, brytyjskiej i amerykańskiej.

PKB per capita (w tys. dolarów o wartości z 1990 roku)

1700

1800

dominacja brytyjska

1900

stagnacja Chin

dominacja amerykańska

1300

0

5

10

15

20

25

1400

Włochy

1500

1600

1700

1800

Wielka Brytania

1900

Holandia

USA

8.2 Pozycja Włoch, Holandii, Wielkiej Brytanii oraz USA w światowej gospodarce.

Odsetek globalnego PKB

2000 1500

1600

Francja

1700

Niemcy

1800

Holandia

8.3 Rywalizacja między liderami Europy Północnej.

0

2

4

6

8

Wielka Brytania

1900

2000

0

5

10

15

20

25

30

35

1500

1600

1700

blok kontynentalny

Chiny

Indie

1800

1900

blok atlantycki

8.4 Rok 1870 jako kluczowy moment reorientacji w historii gospodarczej świata.

Odsetek globalnego PKB

2000

Na tablicy 8.4 uzupełniono europocentryczny model Arrighiego o dane dotyczące dwóch największych gospodarek niezachodnich (Indie i Chiny) oraz połączono zachodnie gospodarki narodowe w bloki, w ramach których wówczas faktycznie funkcjonowały – atlantycki (USA i Wielka Brytania) oraz kontynentalny (Francja, Niemcy, Włochy i Holandia). Widać, jak stopniowy wzrost znaczenia Chin został zatrzymany przez nadejście globalnego oziębienia w wieku XVII (rozdział 13). Trwająca stulecia indyjsko-chińska rywalizacja o dominację w globalnej gospodarce została przerwana około roku 1870, kiedy to na prowadzenie wysunął się blok atlantycki. Zarówno Chiny, jak i Wielka Brytania weszły w XVIII wieku na ścieżkę industrializacji, ale tylko blok atlantycki był w stanie skorzystać z „okna ekologicznego” w postaci paliw kopalnych i zdystansować resztę (rozdział 17). Jednak Wielkie Pęknięcie między Wschodem a Zachodem nastąpiło znacznie później, niż to się zwykle przyjmuje, a dominacja bloku atlantyckiego była stosunkowo krótka. Szczyt zachodniej hegemonii przypada na rok 1950 – początek procesu dekolonizacji (patrz s. 53–57).

9.1 Atlantyckie relacje handlowe, 1500–1860.

Źródła: Opracowanie własne na podstawie: 9.1 – Barbier, Scarcity and Frontiers, dz. cyt., s. 307; 9.2 – Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 314; 9.3 – tamże, s. 326; 9.4 – Barbier, Scarcity and Frontiers, dz. cyt., s. 319; 9.5 – Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 228.

TABLICA 9 TRÓJKĄT ATLANTYCKI

niewolnicy z Afryki cukier, bawełna, tytoń, ryż, kawa, futra itd. z obu Ameryk tekstylia bawełniane, towary metalowe, rum, broń itd. z Wielkiej Brytanii

0

10

20

30

40

1785

pozostałe tekstylia

1795

żywność i surowce

tekstylia wełniane

1805

1815

inne towary przemysłowe

tekstylia i bawełna

1825

9.2 Wartość oraz rodzaj brytyjskich eksportów, 1785–1855.

Odsetek wszystkich eksportów

50

1835

1845

1855

0

20

40

60

80

100

Udział procentowy

Miliony funtów

1785

1795

1805

1815

1825

1835

Europa kontynentalna

1845

Azja i Afryka

Ameryka i Australia

9.3 Rynki zbytu brytyjskich towarów bawełnianych, 1785–1855.

0

10

20

30

40

50

60

70

80

90

100

1855

1761–1780

1781–1800

1848–1850

holenderska Ameryka

francuska Ameryka

brytyjska Ameryka

portugalska Ameryka

hiszpańska Ameryka

0 1711–1760

0 1651–1670

20

20

1601–1650

40

40

1551–1600

60

60

1501–1550

80

100

80

9.4 Wartość i pochodzenie amerykańskich eksportów oraz odsetek eksportów produkowanych przez Afroamerykanów, 1500–1850.

Procent eksportów produkowanych przez Afroamerykanów

100

Wartość amerykańskich eksportów (mln funtów)

0

0,5

1

1,5

2

1519–1600

1601–1650

1651–1675

9.5 Liczba niewolników przetransportowanych przez Atlantyk oraz kraje, w których zarejestrowany był armator.

Osoby (mln)

USA

1726–1750 Hiszpania

1701–1725

Francja

1676–1700

1801–1825 Holandia

1776–1800 Portugalia

1751–1775

Wielka Brytania

1826–1850

Inne

1851–1867

(przyjęto 45 tys. dla roku 1400 oraz 50 tys. dla roku 1500).

10.1 Lokalizacja miast liczących co najmniej 40 tys. mieszkańców

Źródła: 10.1 – Barbier, Scarcity and Frontiers, dz. cyt., s. 160; 10.2 – opracowanie własne na podstawie: Tertius Chandler i Gerald Fox, 3000 Years of Urban Growth, Academic Press, New York 1974, s. 11, 59, 44, z późniejszymi modyfikacjami.

TABLICA 10 PAŃSTWA I MIASTA

Liczba miast

0

20

40

60

80

100

Afryka Zachodnia Świat islamu

Indie

1100

Ameryka

1000

1300

Europa Wschodnia

Azja Płd.-Wsch.

1200

Europa Zachodnia

Japonia

1400

Azja Centralna

Chiny

1500

Bagdad (Irak) Kordoba (Hiszpania) Konstantynopol (Turcja) Kaifeng (Chiny) Sian (Chiny) Kyoto (Japonia) Angkor (Kambodża) Kair (Egipt) Luoyang (Chiny) Al-Hasa (Arabia Saudyjska) Shangjing (Chiny) Niszapur (Iran) Rej (Iran) Khadźuraho (Indie) Anhildawa (Indie) Buchara (Uzbekistan) Kanton (Chiny) Ani (Turcja) Anhilpur Patan (Indie) Yanjing (Chiny) Suzhou (Chiny) Isfahan (Iran) Sewilla (Hiszpania) Tańdźawur (Indie) Soochow (Chiny) Jinzhou (Chiny) Tunis (Tunezja) Samarkanda (Uzbekistan) Pekin (Chiny) Genua (Włochy)

1000 450 450 400 300 200 200 150 150 150 140 125 100 100 100 100 100 100 100 100 100 92 90 88 87 85 83 80 80 80

Ludność (tys.)

Świat islamu Świat islamu Bizancjum Azja Wschodnia Azja Wschodnia Azja Wschodnia Azja Wschodnia Świat islamu Azja Wschodnia Świat islamu Azja Wschodnia Świat islamu Świat islamu Indie Indie Świat islamu Azja Wschodnia Świat islamu Indie Azja Wschodnia Azja Wschodnia Świat islamu Świat islamu Indie Azja Wschodnia Azja Wschodnia Świat islamu Świat islamu Azja Wschodnia Europa Łacińska

Region

31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59

Hangzhou (Chiny) Palermo (Włochy) Fez (Maroko) Aleppo (Syria) Kannauj (Indie) Manyakheta (Indie) Chunar (Indie) Kairwan (Tunezja) Jerozolima (Izrael / Palestyna) Somnath (Indie) Sziraz (Iran) Basra (Irak) Siraf (Iran) Kijów (Ukraina) Wenecja (Włochy) Ratyzbona (Niemcy) Saloniki (Grecja) Rzym (Włochy) Amalfi (Włochy) Kartagina (Tunezja) Toledo (Hiszpania) Mediolan (Włochy) Presław (Bułgaria) Pawia (Włochy) Moguncja (Niemcy) Neapol (Włochy) Londyn (Wielka Brytania) Laon (Francja) Bułgar (Rosja)

Miasto i jego obecna przynależność terytorialna

10.2 Wszystkie miasta Eurazji o populacji liczącej co najmniej 25 tys. mieszkańców w roku 1000 n.e.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30

Miasto i jego obecna przynależność terytorialna

80 75 75 75 72 71 66 65 60 54 52 50 50 45 45 40 40 35 35 33 31 30 30 30 30 30 25 25 25

Ludność (tys.)

Azja Wschodnia Europa Łacińska Świat islamu Świat islamu Indie Indie Indie Świat islamu Świat islamu Indie Świat islamu Świat islamu Świat islamu Europa Środkowo-Wschodnia Bizancjum Europa Łacińska Bizancjum Europa Łacińska Europa Łacińska Świat islamu Świat islamu Europa Łacińska Europa Środkowo-Wschodnia Europa Łacińska Europa Łacińska Europa Łacińska Europa Łacińska Europa Łacińska Europa Środkowo-Wschodnia

Region

TABLICA 11 REWOLUCJA PIASTOWSKA

Tunis

Kordoba

BIZANCJUM

Konstantynopol

Wenecja

Wolin

Praga

Verdun

Kijów RUŚ KIJOWSKA

WOŁGA KAMSKA

Bułgar Wlk.

Nowogród

Źródła: 11.1 – opracowanie własne na podstawie: Cunliffe, By Steppe, Desert and Ocean, dz. cyt., s. 389, 408; Jankowiak, Two Systems of Trade, dz. cyt., s. 137, McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 725; 11.2 – Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 45; 11.3 – Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie; 11.4 – Warszawskie Centrum Numizmatyczne; 11.5 – opracowanie własne na podstawie: Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 248, 250; 11.6 – fot. Małgorzata i Mirosław Andrałojć.

11.1 Zachodnia Eurazja w czasach powstawania pierwszego państwa na ziemiach współczesnej Polski (początek X wieku).

Aleksandria

Bagdad

Damaszek

CHAZARIA Itil

EMIRAT SAMANIDZKI

Samarkanda

świat islamu wschodni szlak niewolniczy zachodni szlak niewolniczy miejsca zakopanych srebrnych dirhemów

jedwab porcelana

jedwab porcelana

11.2 Relacje handlowe między poszczególnymi regionami świata około roku 1000 n.e.

jedwab herbata

przyprawy jedwab drewno ryż kamienie szlachetne

AZJA WSCHODNIA

tekstylia

przyprawy perfumy

przyprawy tekstylia

AZJA POŁUDNIOWO-WSCHODNIA

srebro

przyprawy jedwab drewno tekstylia

AZJA CENTRALNA

AZJA POŁUDNIOWA

konie bojowe

drewno źelazo

sól, tekstylia, konie, broń, towary przemysłowe

AZJA POŁUDNIOWA

złoto niewolnicy kość słoniowa ryż

tekstylia

broń futra

AZJA AFRYKA CENTRALNA SUBSAHARYJSKA

AFRYKA SUBSAHARYJSKA

tekstylia srebro

niewolnicy srebro futra

niewolnicy broń

ŚWIAT ISLAMU

srebro

przyprawy tekstylia jedwab srebro

ŚWIAT ISLAMU

broń

EUROPA WSCHODNIA

papier srebro niewolnicy

niewolnicy futra srebro

EUROPA WSCHODNIA

EUROPA ZACHODNIA

z

do EUROPA ZACHODNIA

jedwab miedź gotówka

tekstylia przyprawy

złoto

AZJA POŁUDNIOWO-WSCHODNIA

perfumy przyprawy drewno

tekstylia

konie

przyprawy

AZJA WSCHODNIA

11.4 Dirhem samanidzki wybity na początku X wieku w mennicy Asz-Szasz oraz denar „PRINCE[P]S POLONIE” Bolesława Chrobrego.

11.3 Wizerunek spętanych niewolników (fragment drzwi katedry gnieźnieńskiej, XII wiek).

Orla

Daleszyn

Bydgoszcz

Gniezno

Biskupin

Giecz

a

n os Pr

11.5 Patrymonium oraz podboje Piastów w X wieku.

pierścień centralnych grodów

patrymonium Piastów

zakopane depozyty srebrnych dirhemów

grody zniszczone przed 950 rokiem grody zniszczone pod koniec X wieku

grody zbudowane pod koniec IX lub w pierwszej połowie X wieku i funkcjonujące po 950 roku

grody przedpiastowskie funkcjonujące po 950 roku

a

Odr

Poznań

Noteć

Kalisz

Warta

isł

Santok

Ujście W a

11.6 Srebrny „złom” (pocięte dirhemy oraz fragmenty biżuterii) odnaleziony w Rogoźnie.

12.1 Kapitał w Wielkiej Brytanii, lata 1700–2010.

Źródło: Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 116.

TABLICA 12 METAMORFOZA KAPITAŁU Wartość kapitału krajowego jako odsetek dochodu krajowego

0

100%

200%

300%

400%

500%

600%

700%

800%

1700

1750

1810

ziemia uprawna

1850

kapitał krajowy

1880

1910

kapitał zagraniczny

1920

1950

1970

1990

nieruchomości

2010

13.1 Okresy boomu budowlanego oraz kryzysu w polskich miastach, 1950–2014.

Źródła: 13.1, 13.5 – opracowanie własne na podstawie roczników statystycznych GUS-u; 13.2 – fot. Dariusz Matuszczyk; 13.3, 13.4 – opracowanie własne na podstawie danych Banku Światowego.

reORIENTACJA PO POLSKU Mieszkania oddane do uzytku (w tys.)

0

50

100

150

200

250

1950

1960

długie lata 60.

1970

1980

1990

2000

globalna reORIENTacja

transformacja

2010

13.2 „Wieś” Smolec pod Wrocławiem jako przykład międzymieścia – nowej formy urbanistycznej łączącej elementy dawnego przedmieścia (tutaj: peryferyjna lokalizacja, funkcja „sypialni” miasta) oraz śródmieścia (tutaj: gęstość zabudowy).

13.3 Synchronizacja gospodarek polskiej i niemieckiej po „kryzysie azjatyckim” lat 1998–2003.

Polska

Niemcy

13.4 Dynamika i skala bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce (w miliardach USD) i na świecie (w bilionach USD), lata 1975–2015.

20

40

60

80

100

120

140

1945

1955

Sukcesywne uprzemysławianie Polski. Szczyt zatrudnienia w przemyśle przypada na rok 1980 (5,25 mln osób)

1965

13.5 Dynamika uprzemysłowienia oraz deindustrializacji Polski, lata 1945–2015.

Pracujący w przemyśle na 1000 mieszkańców

1975

1985

1995

2005

Początek reindustralizacji dużych miast. Stabilizacja zatrudnienia w przemyśle na poziomie 3 mln osób (w 2015 roku)

Dwie dekady deindustrializacji (1980–2003)

2015

TEKST

KACPER POBŁOCKI

KAPITALIZM HISTORIA KRÓTKIEGO TRWANIA

Pamięci Neila Smitha (1954–2012), mentora i przyjaciela, którego hojnej obecności bardzo dziś brakuje

SPIS TREŚCI LEGENDA

11

WPROWADZENIE: GLOBALNA REORIENTACJA

15

Świat z drugiej ręki Pułapka doganiania Cicha rewolucja Wstyd peryferii Barbarzyńska Europa

17 18 23 29 40

Globalny materializm Śmierć postkolonializmu Zwrot przestrzenny Analfabetyzm ekonomiczny Punkty reorientacji

51 53 57 62 67

CZĘŚĆ I: CZAS, CZYLI BYŁY ZACHÓD

77

Rozdział 1. Archeologia przyszłości Złomowisko marzeń Postkapitalizm w Detroit Zwijanie się Ameryki

79 83 88 92

Rozdział 2. Czas to pieniądz Czas rzeczywisty Płynny świat Performatywność ekonomii

97 99 103 106

Rozdział 3. Antyrynek Pieniądz towarowy i kredytowy Mechanizm długu Na strychu kapitalizmu

113 114 121 127

Rozdział 4. Życie i śmierć kapitału Wojna na Wall Street Urządzenie przestrzenne Spadająca stopa zysku

133 134 138 147

Rozdział 5. Dynamika finansjalizacji Kopalnia petrodolarów Materialność wirtualności Tajemnica wzrostu

153 154 162 167

Rozdział 6. Wspaniała katastrofa Czysty zysk Spekulacja kontra arbitraż Lewarowanie świata

175 179 184 189

Rozdział 7. Domek z kart Piracka urbanizacja Fabryka hipotek Wzór, który zabił Wall Street

195 196 205 212

Rozdział 8. Minsky w Albarado Okultyzm ekonomiczny Konsensus pekiński Świat z o.o.

217 218 226 231

Rozdział 9. Globalne międzymieście Morze jest historią Deliryczne Lagos Zamach na Nowy Jork

239 240 244 250

Rozdział 10. Stolica Trzeciego Świata Miasto dualne Koniec pracy Nierówny rozwój

261 263 270 278

CZĘŚĆ II: PRZESTRZEŃ, CZYLI GLOBALNE POŁUDNIE Rozdział 11. Zagadka kapitalizmu Koszmarny raj Archaiczna współczesność Pułapka Malthusa

283 285 286 291 300

Rozdział 12. Kradzież historii Nędza ewolucjonizmu Kariera pańszczyzny Synchroniczność Eurazji

311 312 317 331

Rozdział 13. Hegemonia islamska Początki kapitalizmu Piastowski Blitzkrieg Niewolnictwo państwowe

347 350 355 365

Rozdział 14. Tysiąc lat niewoli Srebrna tajemnica Patriarchat po polsku Piastowski monopol

375 378 383 391

Rozdział 15. Społeczeństwo kontra państwo Państwowa geneza państwa Ucieczka od władzy Ornament to zbrodnia

397 398 405 416

Rozdział 16. Nieciągłość kapitalizmu Miejskość przed miastem Akumulacja pierwotna Wykorzenienie

429 430 437 451

Rozdział 17. Urbanizacja kapitału Widzieć jak państwo Kres przestrzeni absolutnej Widmowe akry

457 459 472 484

ZAKOŃCZENIE: ZNIKAJĄCY ŚRODEK

495

Feudalizm w XXI wieku Make Life Harder Dekada rentierów Granica obciachu Ludzkie oblicze kapitału

497 501 511 521 529

Wyobraźnia ekonomiczna Rozdrabnianie świata Hakowanie pieniądza

539 543 548

Podziękowania Bibliografia (skrócona) Indeks Aneks

551 557 571 601

LEG E N DA Główna teza tej książki jest prosta: narzędzia, jakich obecnie używamy do tego, aby zrozumieć, jak zorganizowany jest świat, bardziej nam w tym przeszkadzają, niż pomagają. Kierując naszą uwagę na rzeczy błahe lub poboczne, zasłaniają prawdziwie doniosłe wydarzenia, które nie tylko kierują bieg dziejów na zupełnie nowe tory, ale także mogą stać się szansą na rewizję podstawowych wyobrażeń na temat tego, czym jest i skąd się wziął system społeczno-ekonomiczny, w którym przyszło nam żyć. Gdy większość Polaków i Polek zajęta była tak zwaną transformacją ustrojową, doszło do trzech epokowych zmian. O ile ludzkość potrzebowała całego stulecia, aby zwiększyć swoje szeregi z jednego miliarda osób (w 1804 roku) do dwóch (w roku 1927), o tyle w ostatnim ćwierćwieczu przybyły na świecie kolejne dwa miliardy. Tym samym podwoiła się liczba robotników wytwarzających dobra dla światowej gospodarki. To oni są cichymi bohaterami największej w dziejach ludzkości rewolucji przemysłowej, która wbrew temu, czego uczymy się w szkole, nie odbyła się w XIX wieku, ale ma miejsce właśnie teraz. Co więcej, w 1800 roku, u progu europejskiej industrializacji, odsetek ludności świata żyjącej w miastach wynosił 3 procent. 100 lat później

wzrósł do 10 procent. Jednak dopiero w ciągu ostatnich kilkunastu lat przekroczył on pułap 50 procent, sprawiając, że miasto zastąpiło wieś jako naturalne środowisko życia człowieka. Globalna urbanizacja i największa rewolucja przemysłowa w historii ludzkości wpłynęły też dramatycznie na klimat. Lata 2001–2016 były najcieplejszymi od chwili, gdy zaczęliśmy rejestrować pomiary temperatury. W Polsce wciąż silnie ugruntowane jest przekonanie, że serce świata leży za naszą zachodnią granicą, a my stanowimy – zarówno dzisiaj, jak i w przeszłości – jego peryferie. Jednak lokomotywą tych przeobrażeń jest nie tylko Zachód, ale również kraje takie jak Chiny, Indie, Brazylia czy Indonezja. To tam wykluwają się scenariusze, które wyznaczają kontury XXI wieku. Jaki on będzie, tego jeszcze nie wiemy. Ale jedno jest pewne – to Meksyk, Dubaj, Lagos, Karaczi czy Shenzhen, a nie Londyn, Paryż czy Nowy Jork stanowią dziś miasta przyszłości. Proces wysuwania się krajów Południa na pozycje światowych liderów sięga co najmniej roku 1950, ale dopiero teraz, gdy Chiny oficjalnie zastąpiły USA jako największa gospodarka świata, nie da się go dłużej ignorować czy bagatelizować. W chwili, gdy relacja między Pierwszym a Trzecim Światem uległa

11

Legenda

fundamentalnej transformacji, zmieniło się także położenie Polski. Nasza kondycja peryferyjności jest dziś zapośredniczona – głównie przez Unię Europejską, która stała się naszym najważniejszym partnerem handlowym, politycznym i kulturowym. Jako że Zachód nie jest już prawdziwym centrum, my niepostrzeżenie staliśmy się peryferiami „z drugiej ręki”. Książka ta opisuje genezę, przebieg oraz konsekwencje tej globalnej reORIENTacji. Ze względu na szeroki zakres poruszanych tu tematów wyprawa, w jaką zabieram czytelników i czytelniczki, będzie w dużej mierze podróżą palcem po mapie. Dla osoby – jak ja – związanej z antropologią (czyli tradycyjnie nauką o odległych miejscach, kulturach i ludziach) jest to ruch ryzykowny. Od czasów Bronisława Malinowskiego fundamentem tej dyscypliny są bowiem prowadzone osobiście badania terenowe, a antropolog stał się niejako profesjonalnym podróżnikiem, który po powrocie z trudnej i długiej wyprawy opowiada o swym doświadczeniu innym. Jednakże żadna podróż, ani dzisiaj, ani w czasach Malinowskiego, nie byłaby możliwa bez mapy – a ta jest właśnie kwintesencją wiedzy „z drugiej ręki”. Orientując się w świecie za jej pomocą, chcąc tego czy nie, podążamy śladami naszych poprzedników. Jakość zapośredniczonej wiedzy jest zatem równie ważna – jeśli nie ważniejsza – od tego, w jaki sposób bezpośrednio doświadczamy rzeczywistości. Nauki społeczne rzadko podejmują tę kwestię. Dyskusje metodologiczne skupiają się przede wszystkim

na udoskonalaniu bezpośrednich sposobów zbierania wiedzy – czy to w laboratorium, czy w społeczeństwie. Dlatego książka ta powstała jako wniosek z następującej banalnej konstatacji: miejsc, do których nigdy nie pojedziemy, zawsze będzie więcej niż tych, które jesteśmy w stanie poznać osobiście. Nasz światopogląd – rozumiany tutaj dosłownie jako wyobrażenie na temat tego, jak skonstruowany jest świat – w dużej mierze bazuje więc na tym, co usłyszeliśmy od innych. Niestety mapy, którymi posługujemy się najczęściej, prowadzą ubitymi już szlakami. Dlatego chciałbym zabrać czytelników i czytelniczki w podróż pod prąd zbiorowej ciekawości. Globalna reorientacja stała się bowiem okazją do rewizji szeregu utartych przekonań na temat centralnej pozycji Zachodu w historii ludzkości. Coraz więcej wskazuje na to, że nowy porządek światowy wcale nie jest nowy, tylko bardzo stary, i że krótki w perspektywie długiego trwania okres dominacji Euroameryki stanowi wyjątek, a nie regułę. Jednym z elementów takiego europocentrycznego światopoglądu jest opisywanie rzeczywistości społecznej za pomocą kategorii temporalnych – czyli związanych z czasem. Stąd pochodzi przeświadczenie, że kapitalizm jest epoką historyczną. Uczymy się, że narodził się on w chwili, gdy w kryzys wpadł poprzedzający go feudalizm, a ten z kolei powstał z rozkładu ustroju antycznego. Zachód jako pierwszy pokonał tę drogę, a kraje, które chcą go dogonić, muszą mozolnie podążać jego śladem, przechodząc przez te same etapy. Dlatego

12

Legenda

najczęstszą miarą wartości poszczególnych krajów jest to, jak plasują się na tej uniwersalnej ścieżce ewolucyjnego postępu. To rzekomo odróżnia kraje zacofane od rozwiniętych. Okoliczności powstania kapitalizmu są oczywiście od wielu dekad obiektem burzliwych dyskusji, które nie zostały konkluzywnie rozwiązane. Zamiast udzielać nowych odpowiedzi na stare pytania (na przykład o to, dlaczego rewolucja przemysłowa rozpoczęła się w Anglii), proponuję stawiać pytania innego rodzaju, tworząc tym samym podwaliny przestrzennej teorii kapitalizmu. Historia kapitalizmu jest bowiem jednocześnie o wiele krótsza i o wiele dłuższa, niż się to zwykle przyjmuje. Jako system ekonomiczny oparty na zasadzie nieskończonego wzrostu kapitalizm powstał pod koniec XIX wieku – i stanowi szczególny sposób zarządzania przestrzenią, pracą oraz pieniądzem. O ile pieniądz i praca były fundamentami wielu społeczeństw znanych w historii (stąd nawet niektóre systemy starożytne mogą wydawać się zaskakująco podobne do naszego), o tyle o pojawieniu się współczesnego kapitalizmu możemy mówić dopiero po tym, jak doszło do „urbanizacji kapitału”, czyli wyłonienia się rynku nieruchomości. Co więcej, współczesny kapitalizm nie narodził się na skutek długoletniej ewolucji, ale stanowił radykalne odejście od wcześniejszych modeli rozwoju. Od samego początku miał też globalny wymiar. Jeśli natomiast spojrzymy na kapitalizm jako na system społeczny, zobaczymy, że wywodzi się on ze

znanej od bardzo dawna instytucji niewolnictwa. Starożytność, średniowiecze czy nowoczesność wcale nie stanowią wynikających z siebie epok czy faz rozwoju, ale są modyfikacjami kapitalizmu jako systemu opartego na niewolnej pracy – bez względu na to, czy przymus ma charakter militarny, prawny, polityczny czy ekonomiczny. A to, co nam jawi się jako uniwersalna ścieżka rozwoju, jest w zasadzie historią bardzo lokalną, by nie powiedzieć: zaściankową. Jest to zatem nielinearna, globalna i przestrzenna opowieść o tym, skąd się wziął i dokąd zmierza współczesny świat. Dlatego tę książkę bardziej niż jako pracę historyczną należy traktować jako mapę. Mapy są kwintesencją poznawania świata przez pryzmat przestrzeni. Żeby zrozumieć to, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, nie wystarczy patrzeć wstecz – należy dziś przede wszystkim rozejrzeć się dookoła. Bez dobrych map orientacja w terenie współczesnego kapitalizmu jest jednak niezwykle trudna. Książka ta powstała zatem po to, by uzbroić potencjalnych badaczy w narzędzia, które pozwolą im odnaleźć nowe terytoria – często tam, gdzie najmniej się ich spodziewają. Prawdziwie odkrywcze podróże zaczynają się bowiem od gruntowego przemyślenia kierunku planowanej wyprawy.

Polska jest dla mnie krajem, który zaliczam do wielkiej, zróżnicowanej, barwnej rodziny krajów Trzeciego Świata. Rodziny rosnącej, coraz bardziej ekspansywnej. Ryszard Kapuściński

WPROWADZENIE

GLOBALNA REORIENTACJA

Świat z drugiej ręki

Zanim zacząłem chodzić do szkoły podstawowej, większość wiedzy czerpałem z bezpośredniego doświadczenia świata, który mnie otaczał. Mieszkaliśmy wówczas na poddaszu kamienicy w śródmieściu Bydgoszczy, a ja spędzałem czas głównie na wybrukowanym podwórku i w otaczającym go kwartale miasta. Oprócz gry w piłkę czy jazdy na rowerze lubiłem też oglądać wiadomości, zwane wtedy „Dziennikiem Telewizyjnym”. To dzięki niemu dokonałem dwóch odkryć. Po pierwsze, dowiedziałem się, że nie wszyscy ludzie na świecie mówią po polsku. Jest to odkrycie tylko pozornie trywialne – dorastałem przecież w kraju, w którym nawet zagraniczni aktorzy w zagranicznych filmach mówili w tym samym języku, co wszyscy znani mi wtedy dorośli. Pewnego dnia pojąłem jednak, czym był kryjący się pod głosem pewnego pana szum w tle nagrania z jakiegoś odległego kraju. Był on niezaprzeczalnym dowodem na to, że ludzie w różnych częściach świata mówią w różnych językach. Działo się to w okresie, gdy nie przestawało mnie dziwić to, że mogę formułować w głowie myśli, do których nikt inny nie ma dostępu. Być może było to wywołane tym, co powtarzała nam moja prababcia, doświadczona kataklizmem dwóch wojen światowych: „Wszystko w życiu możesz stracić, ale tego, co masz w głowie, nikt ci nie odbierze”. W mojej głowie zrodziło się następujące pytanie: czy ci wszyscy ludzie, którzy mówią w obcych językach, także w nich myślą? Podobnie jak oni, byłem w stanie wydawać dźwięki, które nie przypominały polszczyzny. Wiedziałem, że piosenki mojego ulubionego zespołu Modern Talking są w języku angielskim. Dość szybko nauczyłem się ich na pamięć. Skłoniło mnie to do konkluzji, że mówienie po angielsku nie jest niczym trudnym. Przy każdej możliwej okazji demonstrowałem dorosłym, że potrafię śpiewać „po angielsku”. Jednak pomimo wielu prób nie udało mi się niczego w tym języku pomyśleć. Doszedłem zatem do wniosku, że choć ludzie faktycznie mówią w wielu różnych językach, to myśleć można tylko po polsku. Drugie odkrycie nastąpiło w chwili, gdy usłyszałem w telewizji o czymś, co nazwano Trzecim Światem. Nie za bardzo rozumiałem, co to oznacza, bo byłem przekonany, że świat jest jeden. Zdezorientowany, zapytałem o to moją mamę. Wyjaśniła mi, że światy faktycznie

17

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

są trzy i że różnią się pod względem poziomu rozwoju – jeden jest bogaty, drugi średnio zamożny, a trzeci biedny. „W którym z tych światów my żyjemy?” – zapytałem. „W drugim” – odparła. Odczułem ulgę. Nie chciałem, by okazało się, że jesteśmy na jakimś szarym końcu. Ale jednocześnie cieszyłem się, że nie jesteśmy z tych, co to pozostawili innych w tyle. Plasujemy się pośrodku – ani zbyt bogaci, ani zbyt biedni. Gdybym potrafił wtedy myśleć po angielsku, to pewnie pomyślałbym sobie z zadowoleniem: good enough.

Pułapka doganiania

Uważam, że podobne poczucie jest w Polsce powszechne. Okres, który rozpoczął się zaraz po moich odkryciach, nazywa się najczęściej transformacją ustrojową. Jej głównym celem było doścignięcie świata, który wcześniej oglądaliśmy w telewizji lub znaliśmy z kolorowych folderów przywożonych z Niemiec. Mimo że, jak twierdzi historyk Adam Leszczyński, pytanie o to, jak dogonić Zachód, „elity krajów ubogich i peryferyjnych stawiały sobie przynajmniej od trzystu lat”, wielu współczesnych komentatorów zdaje się mieć już na nie gotową odpowiedź1. Dla niektórych chwilą spełnienia tej zbiorowej fantazji było wejście Polski do struktur NATO w 1999 roku; inni postrzegali tak akcesję do Unii Europejskiej 5 lat później2. W 2014 roku polski rząd ogłosił nawet precyzyjną prognozę: w ciągu kolejnych 8 lat nasz kraj znajdzie się gronie 20 najbogatszych gospodarek3. Wcześniej Bank Światowy opublikował raport, w którym eksperci stwierdzali, że ostatnie 25 lat było najlepszymi w tysiącletniej historii Polski i nasz kraj z peryferii Europy sukcesywnie zbliża się do jej centrum4. Co ciekawe, na podstawie tych samych danych pewien dziennikarz wyliczył, że jeśli utrzymamy obecne tempo wzrostu, prześcignięcie Niemiec zajmie nam dokładnie 93 lata5. 1 2 3 4 5

Adam Leszczyński, Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013, s. 19. Kacper Pobłocki, Europe, the Pope and the Holy Left Alliance in Poland, „Focaal. European Journal of Anthropology” 2004, t. 43, s. 123–133. Tusk: Polska w 2022 r. będzie w gronie 20 najbogatszych krajów, Polska Agencja Prasowa, 8 stycznia 2014. Marcin Piatkowski, Poland’s New Golden Age. Shifting from Europe’s Periphery to Its Center, The World Bank, 1 października 2013. Raport ten krytycznie omówił m.in. Rafał Woś, Dziecięca choroba liberalizmu, Studio Emka, Warszawa 2014, s. 11, 91–101. Krzysztof Kolany, Kiedy Polska dogoni Niemcy?, Bankier.pl, 7 lipca 2015.

18

Świat z drugiej ręki

Ekonomista Witold Orłowski poświęcił nawet temu zagadnieniu odrębną książkę. Szacuje on dystans dzielący gospodarę polską i niemiecką na 22 lata. W roku 1991 odległość ta miała wynosić 60 lat, a w roku 1950 – 42 lata. Można zatem bez obaw mówić o postępie, zwłaszcza że bywało zdecydowanie gorzej. Według jego obliczeń przepaść między Polską a Niemcami największa była w roku 1700, kiedy to Polskę czekało aż 370 lat mozolnego doganiania swego zachodniego sąsiada6. Oczywiście Orłowski zastrzega się, że są to tylko szacunki. Jednakże nie tylko on uważa, że precyzyjne zmierzenie straconego czasu poszczególnych krajów jest poważnym zadaniem badawczym. Tygodnik „The Economist” stworzył nawet specjalny „Indeks Prousta” – wskaźnik cofania się w rozwoju na skutek kryzysu z 2008 roku7. Sam Orłowski nieustannie przywołuje różnego rodzaju „twarde” dane na potwierdzenie realności zjawiska doganiania. Zgodnie z prognozą, którą omawia w zakończeniu swojej książki, do roku 2050 produkt krajowy brutto (jest to wartość wszystkich towarów i usług wytworzonych w danej gospodarce w określonym roku) na jednego mieszkańca Polski będzie wynosił 90 procent poziomu niemieckiego8. Wniosek nasuwa się więc sam: jeśli tylko nie zboczymy z kursu wyznaczonego po roku 1989, to niebawem nadrobimy zaniedbania ostatniego tysiąclecia. Co charakterystyczne, głównym źródłem polskiego zacofania jest dla Orłowskiego… zacofanie. Analizując przyczyny peryferyjności Polski, zwraca on uwagę na fakt, że państwo niemieckie powstało wcześniej niż polskie. Chrzest Mieszka I w 966 roku „oznaczał wejście Polski do kręgu kultury łacińskiej – i tu dystans do Niemców jest znacznie większy, bowiem plemiona germańskie znajdowały się w bliskim kontakcie ze starożytnym Rzymem już od tysiąca lat, przejmując stopniowo elementy jego cywilizacji i kultury. Stojący na czele ówczesnych Niemiec władca uważał się za spadkobiercę cesarzy rzymskich, jego urzędnicy nosili starorzymskie tytuły palatynów i patrycjuszy, a otaczający go doradcy pisali i mówili po łacinie”9. My natomiast później wystartowaliśmy w tym globalnym wyścigu 6 7 8 9

Witold Orłowski, Czy Polska dogoni Niemcy?, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2015, s. 34. The Proust Index, „The Economist”, 25 lutego 2012. Por. Witold Orłowski, W pogoni za straconym czasem. Wzrost gospodarczy w Europie Środkowo-Wschodniej, Polskie Wydawnictwo Ekonomiczne, Warszawa 2010. Tegoż, Czy Polska dogoni Niemcy?, dz. cyt., s. 173. Tamże, s. 52.

19

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

narodów i dlatego wciąż pozostajemy w tyle. Przezwyciężymy piętno historii wtedy, kiedy uda nam się rozmontować podstawowy hamulec rozwoju – kulturę, to ona bowiem stanowi zdaniem Orłowskiego codzienny nośnik naszego zapóźnienia. „O szansach danego kraju na wzrost i konwergencję [upodobnienie się do krajów bogatych – K.P.] mogą decydować fundamentalne cechy kultury danego kraju – a więc zestaw czynników historycznych, antropologicznych i ideologicznych, z których wynika społeczna akceptacja i gotowość do bogacenia się, przedsiębiorczość, skłonność do podejmowania ryzyka, etos pracy” – twierdzi ekonomista10. O ile Niemcy od zawsze charakteryzowali się gospodarczym „zdrowym rozsądkiem”, o tyle nasza kultura definiowana jest jako ich przeciwieństwo. Na przykład „w Polsce brakuje dostatecznych zasobów kapitału, bo Polacy charakteryzują się stosunkowo niską skłonnością do oszczędzania”11. Dlatego balast przeszłości pozostaje tak ciężki. „Same mechanizmy rynkowe nie wystarczą” – przekonuje Orłowski. „Konwergencja jest w stanie doprowadzić kraj tylko do takiego zbliżenia w stosunku do kraju bogatszego, na jakie sobie zasłużył swą kulturą, cechami życia społecznego, instytucjami. Aby zajść dalej i go dogonić – lub przegonić – trzeba też czasem zmenić owe fundamentalne cechy społeczeństwa i gospodarki na bardziej sprzyjające rozwojowi”12. Przyspieszenie ostatnich dekad daje nam taką szansę. Ostatecznym na to dowodem jest zamykająca jego książkę analiza treści hasła Polnische Wirtschaft – czyli tradycyjnego określenia na bylejakość polskiej gospodarki – w niemieckiej Wikipedii. Orłowski donosi, że wpis ten „dotyczy jedynie operetki z początku XX wieku, w wersji anglojęzycznej w ogóle go nie ma. Z niemieckiej prasy zniknęły też zdjęcia wozu ciągnionego przez konia po polnej drodze, stanowiące przez lata standardową ilustrację polskiego zacofania. Polska na pewno nie wzbudza jeszcze u Niemców gospodarczego szacunku, ale określenie Polnische Wirtschaft po trochu trafia do lamusa historii”13. Nie jest to oczywiście jedyny taki głos. Ostatnimi laty polscy naukowcy, publicyści i politycy włożyli dużo wysiłku w spopularyzowanie tezy, że należymy do „rodzinnej Europy”, jak ujął to kiedyś 10 11 12 13

Tamże, s. 41. Tamże, s. 105–109, 144. Tamże, s. 42. Tamże. s. 176.

20

Świat z drugiej ręki

Czesław Miłosz14. Może tylko nieco się zagapiliśmy i musimy teraz nadrobić straty, ale niebawem wszystko wróci do normy. Jednocześnie to, co dzieje się poza naszym Zachodem, nie bardzo nas dotyczy. Słyszeliśmy na przykład o kolonializmie, ale wiemy przecież, że to Anglicy, Francuzi czy Niemcy podbijali „dziki” świat, a nie my. Nawet jeśli Staś i Nel z W pustyni i w puszczy podróżowali po Afryce, to tylko dlatego, że nie mogli być w kraju, a symbolicznym zwieńczeniem ich tułaczki było wypisanie na kamieniu góry Kilimandżaro zdania: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Ogromna popularność książek Normana Daviesa w Polsce jest, moim zdaniem, podyktowana przekonaniem o takim byciu pępkiem świata. Monumentalna interpretacja historii Europy lokuje Polskę, jak powtarza Davies za Juliuszem Słowackim, w jej „sercu”15. Jako Walijczyk z niegdysiejszych rubieży angielskiego imperium, autor potrafi utożsamić się z historią Polaków, gdyż zna doświadczenie peryferyjności. W swych pracach stara się zatem wprowadzić peryferie do centrum uwagi. Zabieg ten jest jednak sukcesem pozornym, opiera się bowiem na mechanizmie uniwersalizacji bardzo osobliwego doświadczenia świata oraz dumy peryferii, której doświadczają polscy czytelnicy i czytelniczki jego książek. Każdy zaciekły partykularyzm, jak ujął to inny Walijczyk (i literaturoznawca) Raymond Williams, nie tylko opiera się na przeświadczeniu o wyjątkowości własnego doświadczenia, ale też wytwarza całościową wizję szerokiego świata16. Nacjonalizm – jak świetnie pokazał to politolog Benedict Anderson – każe z jednej strony zakładać, iż to nasz własny naród jest głównym podmiotem historii, z drugiej zaś postrzegać go jako element porządku międzynarodowego17. Kosmopolityzm jest zatem nie przeciwieństwem, ale logiczną 14 15

Czesław Miłosz, Rodzinna Europa, Logos, Warszawa 1981. Norman Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią, przeł. Elżbieta Muskat-Tabakowska, Znak, Kraków 1998, s. 24. 16 David Harvey, Militant Particularism and Global Ambition. The Conceptual Politics of Place, Space, and Environment in the Work of Raymond Williams, „Social Text” 1995, t. 42, s. 69–98. 17 Benedict Anderson, Imagined Communities. Reflections on the Origin and Spread of Nationalism, Verso, London 1991, s. 97, 113, 139–140, 170–178; wydanie polskie: Wspólnoty wyobrażone. Rozważania o źródłach i rozprzestrzenianiu się nacjonalizmu, przeł. Stefan Amsterdamski, Znak, Kraków 1997. Ze względu na to, że przygotowania do napisania tej książki trwały ponad dekadę, w kilku przypadkach zdarzyło się, że przywoływany przeze mnie tekst nie był mi dostępny w polskim tłumaczeniu, ukazał się po polsku już po mojej lekturze albo w trakcie prac redakcyjnych nad niniejszą książką. Nie zawsze byłem w stanie uwzględnić nowe wydanie, dlatego czasami podaję przy pierwszym cytowaniu adres bibliograficzny polskiej edycji, ale odnoszę się do oryginału (czy też angielskiego przekładu). W kilku przypadkach przytaczam też cytaty we własnym tłumaczeniu.

21

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

konsekwencją nacjonalizmu jako sposobu odnalezienia siebie – oraz zbiorowości, z którymi się utożsamiamy – w świecie18. Jeden z moich węgierskich przyjaciół, gdy opowiedziałem mu przytoczoną tu anegdotę z dzieciństwa, odparł, że on też kiedyś myślał, że Bécs, czyli Wiedeń, to miasto węgierskie, Verne Gyula – autor książki W osiemdziesiąt dni dookoła świata – to węgierski pisarz, a słynny Marx Károly to tłumacz dzieł Lenina na język węgierski. Zamiast mówić o nacjonalizmie czy też etnocentryzmie, proponuję mówić o społecznym g e o c e n t r y z m i e – przekonaniu, że świat kręci się wokół nas. Dlatego niniejsza książka stanowi propozycję wręcz kopernikańskiego przewartościowania. Nie chodzi w niej o zuniwersalizowanie własnej historii, ale o zrozumienie swojego faktycznego miejsca w globalnym porządku. Jak dokonać tego tak, by dowiedzieć się czegoś nowego, a nie tylko utwierdzić się w już przyjętym przekonaniu? Nie chciałbym, aby odczytano moje wyznanie o własnym, dziecięcym geocentryzmie jako dowód na to, że uważam go za odruch naturalny. Wynika on z tego, jak inni opowiadają nam o urządzeniu świata i jak pomagają nam się w nim odnaleźć. Wbrew temu, co wydawało mi się kiedyś, myślenie jest czynnością publiczną, a nie prywatną. Narracje, które dziedziczymy lub otrzymujemy od innych, mają czasami większe znaczenie niż nasze bezpośrednie doświadczenie. Nawet w dobie rzekomo ogromnej ludzkiej mobilności i tak nie będziemy w stanie pojechać wszędzie. Nasza osobista wiedza o świecie zawsze będzie fragmentaryczna i wybiórcza. Możemy oczywiście powiedzieć, że byliśmy w Turcji czy w Mongolii. Ale przecież jest to tylko skrót myślowy. W rzeczywistości nikt nie jest w stanie być w całej Turcji – nawet Turcy, którzy są tam, zdawałoby się, cały czas. Jakość wiedzy z drugiej ręki jest zatem często istotniejsza niż bezpośrednie poznanie – bo to głównie na jej bazie formujemy nasz światopogląd19. Dlatego postaram się w tej książce z jednej strony pokazać ograniczenia naszego zbiorowego pola widzenia, a z drugiej zwrócić uwagę na doniosłość zjawisk, które z reguły umykają naszej uwadze. W tym sensie jest to ćwiczenie z tego, co razem z kuratorką sztuki Anną Ptak nazwaliśmy kiedyś „polityką ciekawości”20. 18 19 20

David Harvey, Kosmopolityzm i banalna geografia zła, przeł. Jan Burzyński, „Res Publica Nowa” 2014, t. 26, s. 28–41. Więcej na ten temat: Kacper Pobłocki, Palcem po mapie, „Czas Kultury” 2012, t. 168, nr 3, s. 32–42. Kacper Pobłocki i Anna Ptak, Polityka ciekawości, „Res Publica Nowa” 2014, t. 26, s. 4–11.

22

Świat z drugiej ręki

Cicha rewolucja

Niewiele osób zdziwiłoby stwierdzenie, że Polska jest krajem (pół)peryferyjnym, stosunkowo zacofanym lub będącym na dorobku (określenia „stosunkowo” oraz „wciąż” są świadectwem naszej niepełnej pierwszoświatowości i niepełnej trzecioświatowości). A co jeśli owo centrum, ta ekonomiczna pierwsza klasa, do której aspirujemy i którą cały czas tak bardzo chcemy dogonić, zaczyna pełnić funkcję nowych peryferii? Większość osób zgodzi się zapewne z tezą, że wraz z końcem komunizmu radykalnie zmieniło się nasze położenie. Ale będąc bliżej Europy (jako członek Unii Europejskiej) czy też Stanów Zjednoczonych (jako członek NATO), zaczęliśmy de facto oddalać się od nowego centrum świata. Albo raczej – diametralnie zmienił się sposób naszego „światowania”, czyli uczestniczenia w globalnym porządku21. Obecnie każdego dnia do miast przenosi się 180 tysięcy osób. Prognozy sugerują, że w 2050 roku już 80 procent ludności będzie mieszkać w miastach. O ile w roku 1955 dokładnie połowa mieszczuchów całego świata pochodziła z Europy i Ameryki Północnej, o tyle do roku 2015 odsetek ten zmniejszył się do jednej czwartej, a podwoiła się ich liczba w Azji i Afryce, osiągając tym samym ponad 60 procent całej miejskiej populacji naszej planety. Epicentrum światowej urbanizacji powoli, lecz definitywnie przenosi się z Europy i Ameryki Północnej do Afryki i Azji. To Paryż, przebudowany podczas słynnej akcji modernizacyjnej pod egidą Georges’a Haussmanna, jest uważany za stolicę XIX wieku. Faktycznie miasta na całym świecie, od Bukaresztu po Bejrut i Szanghaj, starały się niegdyś zostać Paryżami Wschodu czy też Południa. Za stolicę wieku XX najczęściej uznawany jest Nowy Jork. Tymczasem żaden z ośrodków, które obecnie wymieniane są wśród modelowych miast XXI wieku, nie znajduje się w Euroameryce. Jeśli spojrzymy na listę dwudziestu najwyższych budynków na świecie, to przekonamy się, że tylko trzy z nich znajdują się w świecie zachodnim – dwa w Chicago (wybudowane w 1972 oraz 2009 roku) oraz jeden w Nowym Jorku (nowy budynek World Trade Center z 2013 roku). Ikoniczna architektura powstaje dzisiaj w takich 21

Pojęcie „światowania” pożyczam m.in. od Gayatri Chakravorty Spivak, A Critique of Postcolonial Reason. Toward a History of the Vanishing Present, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 1999, s. 114–120.

23

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

miejscach jak Dubaj, Szanghaj czy Kuala Lumpur. „Globalne miasta” takie jak Londyn, Nowy Jork czy Tokio nie są już też najdroższymi metropoliami na świecie. Dziś miastem z najwyższymi kosztami życia stała się stolica Angoli, Luanda22. Kołem zamachowym globalnej urbanizacji są Chiny. Tylko między 1980 a 2002 rokiem odsetek mieszkańców żyjących w tamtejszych miastach skoczył z 20 do 40 procent. Na Wyspach Brytyjskich ten sam proces zajął 120 lat (1720–1840), a w USA cztery dekady (1860–1900)23. W Chinach w ciągu zaledwie 22 lat pojawiło się 250 milionów nowych mieszczuchów – to tyle samo, ile dwie trzecie całej populacji USA czy też trzy i pół raza tyle, ile liczy populacja Wielkiej Brytanii. Rozwój Chin pociąga za sobą wzrost innych krajów Globalnego Południa, takich jak Brazylia (obroty handlowe między Chinami a Brazylią wzrosły osiemnastokrotnie w latach 2000–2009), Chile czy właśnie Angola (która w 2007 roku osiągnęła stopę wzrostu ekonomicznego na astronomicznie wysokim poziomie 22 procent24). Bezprecedensową skalę chińskiego zrywu najlepiej oddaje jedna prosta statystyka: zużycie cementu. W latach 1945–2010 na świecie wyprodukowano 60 miliardów ton tego surowca, jednak aż 60 procent tej puli zostało wykorzystane po roku 1990. Co więcej, tylko w ciągu 3 lat (2009–2011) same Chiny zużyły do budowy miast i dróg więcej cementu niż USA przez cały wiek XX (5,5 w stosunku do 4,5 miliarda ton25). Między innymi dzięki takiemu wysiłkowi w 2015 roku Chiny prześcignęły USA jako największa gospodarka świata. Chiny są też kluczowym partnerem handlowym dla 124 krajów; USA – już tylko dla 56 państw26. Środek ciężkości światowej gospodarki przenosi się nieubłaganie w stronę tak zwanych krajów BRIC. Jest to ukuty w 2001 roku przez ekonomistę Jima O’Neilla akronim grupy tworzonej przez Brazylię, Rosję, Indie i Chiny27. Według prognoz ONZ do 2050 roku tylko 22

Marcus Power, Angola 2025. The Future of the „World’s Richest Poor Country” as Seen through a Chinese Rear-View Mirror, „Antipode” 2012, t. 44, nr 3, s. 102. 23 You-Tien Hsing, The Great Urban Transformation. Politics of Land and Property in China, Oxford University Press, Oxford 2010, s. 2. 24 Perry Anderson, Lula’s Brazil, „London Review of Books”, 31 marca 2011. 25 Vaclav Smil, Making the Modern World. Materials and Dematerialization, Wiley, London 2014, s. 55, 91. 26 Keith Fray, China’s Leap Forward. Overtaking the US as World’s Biggest Economy, „Financial Times”, 8 października 2014. 27 Vijay Prashad, The Poorer Nations. A Possible History of the Global South, Verso, London 2012, s. 211.

24

Świat z drugiej ręki

Brazylia, Indie i Chiny będą produkować 40 procent światowego PKB; w 1950 roku wartość ta wynosiła zaledwie 10 procent. Już dziś połączone gospodarki Brazylii, Chin oraz Indii stanowią około jednej trzeciej światowego PKB – tyle samo co gospodarki Kanady, Francji, Niemiec, Włoch, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych razem wzięte28. Co więcej, pomiędzy 1970 a 2011 rokiem populacja naszej planety zwiększyła się z 3,6 miliarda do 7 miliardów osób, a szacuje się, że globalna klasa robotnicza liczy dziś mniej więcej 3 miliardy29. Aby podwoić wydajność gospodarki (w przeliczeniu na jednego mieszkańca) od początku swojej rewolucji przemysłowej, Wielka Brytania potrzebowała 150 lat, Stany Zjednoczone – 50 lat. Chiny i Indie dokonały tego w ciągu niespełna dwóch dekad. W Chinach co roku 200 milionów ludzi pochodzących z rolniczej prowincji przenosi się do miast w poszukiwaniu pracy30. Gdy Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone przechodziły przez rewolucję przemysłową, oba kraje miały mniej niż 10 milionów mieszkańców. W chwili, gdy Indie i Chiny weszły na ścieżkę urbanizacji i uprzemysłowienia, razem liczyły około miliarda osób. Oznacza to, że skala rewolucji przemysłowej, jaka odbyła się na Globalnym Południu w ciągu jednego pokolenia, była stukrotnie większa31. Jeśli spojrzymy na to, jak „działa” polska przestrzeń, przekonamy się, że prawo regulujące to, co, jak i gdzie można zbudować, pochodzi z 2003 roku32. Pod wieloma względami wejście Polski do Unii Europejskiej, a przez to podpięcie się pod „zwrot na Południe”, jest więc wydarzeniem donioślejszym niż odchodzenie od komunizmu. 93 procent inwestycji na polskim rynku nieruchomości komercyjnych pochodziło w roku 2015 ze źródeł zagranicznych – głównie amerykańskich oraz niemieckich. Podmiotami finansującymi budowę centrów handlowych, biurowców i magazynów w Polsce były zachodnie banki, fundusze

28 29

30 31 32

Khalid Malik, The Rise of the South. Human Progress in a Diverse World, United Nations Development Programme, 2013, s. 6, 11–13. Zob. też tablica 3.1. Paul Mason, PostCapitalism. A Guide to Our Future, Allen Lane 2015, s. 103–105. Świetny opis nowej globalnej klasy robotniczej znajduje się w: tegoż, Live Working or Die Fighting. How the Working Class Went Global, Haymarket Books, Chicago 2010. Hsiao-Hung Pai, Scattered Sand. The Story of China’s Rural Migrants, Verso, London 2012, s. 2. Malik, The Rise of the South, dz. cyt., s. 6, 11–13, 15. Lech Mergler, Kacper Pobłocki, Maciej Wudarski, Anty-bezradnik przestrzenny. Prawo do miasta w działaniu, Res Publica Nowa, Warszawa 2013, s. 70–75, 142–158.

25

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

emerytalne oraz firmy ubezpieczeniowe33. Jak widać na tablicy 3.2, jeszcze w roku 2001 gospodarka niemiecka więcej importowała, niż eksportowała. Sposobem na wyjście z kryzysu lat 1998–2003 było zawiązanie nowej relacji z krajami azjatyckimi. W latach 1996–2014 wartość niemieckich eksportów potroiła się, a Chiny stały się nowym i zarazem kluczowym partnerem. Podstawą niemieckiej gospodarki jest sektor maszynowy34. Za jego pomocą Niemcy zaczęły obsługiwać technologicznie chińską rewolucję przemysłową oraz dostarczać dobra luksusowe (na przykład ekskluzywne samochody) dla rosnącej tam klasy średniej35. 27,5 procent wszystkich towarów luksusowych świata jest dziś konsumowanych w Chinach. Również pod tym względem Chiny prześcignęły USA36. Pieniądze zarobione w ten sposób Niemcy lokowali między innymi u nas. To, że polscy politycy biją się o to, kto obsadzi rady nadzorcze spółek takich jak KGHM, a ligowe rozgrywki piłkarskie wygrywa drużyna z górniczego miasteczka wydobywającego miedź, jest również konsekwencją tych zmian. 60 procent globalnej produkcji szkła i 45 procent globalnej produkcji stali odbywa się w Chinach37. Dlatego kraj ten stał się najważniejszym importerem surowców. O ile w roku 1990 Chiny konsumowały 5 procent światowej produkcji aluminium, 8 procent światowych produkcji cynku, 7 ołowiu, 4 rudy żelaza i 7 miedzi, o tyle w roku 2007 liczby te wzrosły odpowiednio do 33, 31, 31, 48 i 26 procent38. Z chińskimi koniunkturami bezpośrednio powiązane są więc nie tylko ceny materiałów budowlanych w Polsce, ale też losy wielu najbiedniejszych Polaków, którzy utrzymują ze zbierania aluminiowych puszek. Można o złomiarzach myśleć jako o przegranych transformacji z gospodarki planowej do rynkowej. Tak współcześni zbieracze zostali przedstawieni w świetnej etnografii Tomasza Rakowskiego39 czy też w głośnym niegdyś filmie fabularnym Edi (2002). W tej książce 33 34 35 36 37 38 39

Cushman & Wakefield, Polskie nieruchomości przyciągają inwestorów (raport), Warszawa 2016, s. 5. Na podstawie: Atlas of Economic Complexity, www.atlas.cid.harvard.edu (dostęp 29 listopada 2015). Raphael Kaplinsky, Globalization, Poverty and Inequality. Between a Rock and a Hard Place, Polity, Cambridge 2005, s. 165–168. Pai, Scattered Sand, dz. cyt., s. 11. Smil, Making the Modern World, dz. cyt., s. 92. Raphael Kaplinsky, Anne Kaplinsky, Julia Tijaja, Masuma Farooki, What Happens in Global Value Chains when the Market Shifts from the North to the South?, „World Bank Working Paper”, New York 2010, s. 19. Tomasz Rakowski, Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy. Etnografia człowieka zdegradowanego, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009, s. 14–17, 50–57, 98–110, 216–224.

26

Świat z drugiej ręki

proponuję jednak, byśmy pomyśleli o nich jako uczestnikach innego, większego procesu – globalnej reorientacji40. W tym sensie Polska nie jest już krajem postsocjalistycznym. Pojęcie to wciąż pozostaje centralną kategorią używaną do analizy ostatniego ćwierćwiecza w naszym regionie41. Tymczasem idea transformacji razi swoją teleologicznością – założeniem, że bieg dziejów ma jakiś z góry założony cel (telos w języku starogreckim). W naszym przypadku miało to być zbudowanie kapitalizmu podobnego do tego, jaki jest na Zachodzie. Takie książki jak wspomniana publikacja Orłowskiego jedynie pogłębiają i tak silne przekonanie, że kiedyś się wreszcie do tego mitycznego Zachodu upodobnimy. Ale skąd bierze się wiara, że taki jest właśnie sens procesu dziejowego, w którym uczestniczymy? Nie ma ku temu żadnych poważniejszych przesłanek. Głównym filarem takiego twierdzenia jest natomiast okcydentalizm – przeświadczenie o wyjątkowości i centralnej pozycji Zachodu42. Gdy chodziłem do szkoły podstawowej, na lekcjach geografii wraz z innymi uczniami oglądałem różne mapy tłumaczące to, jak zorganizowany jest świat. O ile sposób ich kolorowania był różny w zależności od treści – mapa fizyczna była bardziej pomarańczowa, klimatyczna zielona, a polityczna w ciapki – o tyle ogólny kształt naszej planety pozostawał bez zmian. Dziś wiem, że ów kształt to tak zwane odwzorowanie walcowe – jeden z wielu sposobów przedstawiania kuli ziemskiej na płaskiej kartce papieru. To, które jest najczęściej używane, zostało wymyślone w 1569 roku przez flamandzkiego kartografa Merkatora dla europejskich żeglarzy, którzy „odkrywali” wtedy świat (zob. tablica 1.1). Mapa Merkatora była użyteczna, gdyż zarówno południki, jak i równoleżniki są na niej proste, a kąty między 40 41

42

Pojęcie to zaczerpnąłem od Andre Gundera Franka, choć używam go inaczej. Por. Andre Gunder Frank, ReORIENT. Global Economy in the Asian Age, University of California Press, Berkeley 1998. Zob. Postsocialism. Ideals, Ideologies and Practices in Eurasia, red. Chris Hann, Routledge, London 2002. Najbardziej aktualny przegląd problematyki „tranzytologicznej” można znaleźć w: Magda Szcześniak, Normy widzialności. Tożsamość w czasach transformacji, Fundacja Bęc Zmiana i Instytut Kultury Polskiej UW, Warszawa 2016, s. 14–23, 40–51. Używam tego pojęcia w sposób nieco inny niż Ian Buruma i Avishai Margalit, dla których okcydentalizm to korpus antyzachodnich idei wypracowany w krajach Południa; por. Ian Buruma, Avishai Margalit, Occidentalism. The West in the Eyes of Its Enemies, Penguin Press, New York 2004, s. 5–12. Termin ten rozumiem jako zespół stereotypów i teorii opisujących rzekomą wyjątkowość Zachodu. Autorem, który zbudował podwaliny takiej definicji tego zjawiska, jest Jack Goody. Dobry przegląd wpływu dorobku Goody’ego na redefinicję miejsca Zachodu w globalnej historii znajduje się w numerze pisma „Theory, Culture & Society” z grudnia 2009 roku.

27

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

nimi mają 90 stopni. Dzięki temu była przydatna w nawigacji przy ustalaniu azymutów. Rzadko pamięta się jednak o tym, że została stworzona nie w celu opisania świata, ale do jego podboju. Podobnie jak inne narzędzia używane przez europejskich podróżników, stała się punktem wyjścia do uzasadnienia zarówno słuszności, jak i naturalności (późniejszej) dominacji Europejczyków nad resztą ludzkości43. To dlatego Europa znajduje się w samym środku mapy Merkatora. Ale przecież kwestią zupełnie umowną jest nie tylko to, który z kontynentów znajduje się w centrum, a który na marginesie, ale nawet to, gdzie jest góra, a gdzie dół. Umowne jest też położenie zerowego południka – to, że przebiega on przez Greenwich, było efektem zwycięstwa Anglików w długoletniej rywalizacji z Francją44. Ale problem jest znacznie poważniejszy. O ile wzdłuż równika mapa Merkatora jest wierna oryginałowi, czyli kuli ziemskiej, o tyle im bardziej się od niego oddalamy, tym bardziej zdeformowany jest zarówno kształt, jak i rozmiar terytoriów. Odwzorowanie Merkatora sprawia wrażenie, że Grenlandia jest większa niż Chiny; Skandynawia jest rozmiaru Indii, Europa (liczona do podnóża Uralu) jest wielkości Ameryki Południowej, a Afryka jest mniejsza niż Ameryka Północna. W rzeczywistości Chiny są cztery razy większe niż Grenlandia, Skandynawia trzy razy mniejsza niż Indie, Europa stanowi połowę powierzchni Ameryki Południowej, a Ameryka Północna jest wielkości dwóch trzecich Afryki45. Istnieją oczywiście mapy, które ukazują rzeczywiste rozmiary poszczególnych krajów i kontynentów – najbardziej znaną z nich jest tak zwane odwzorowanie Petersa. To Afryka, a nie Europa, jest w nim położona centralnie. Zachód nie tylko nie leży pośrodku, ale też wyraźnie się skurczył. Brazylia jest niemal takiej samej wielkości jak USA. Meksyk, który w odwzorowaniu Merkatora wygląda na mały kraj u wrót USA, ukazuje się tam w swojej właściwej skali – jest wielkości dwóch trzecich subkontynentu indyjskiego. Argentyna oraz Kazachstan są z kolei niemal identycznej wielkości jak Indie. 43

44 45

Jack Goody, The Theft of History, Cambridge University Press, Cambridge 2006, s. 19–21; wydanie polskie: Kradzież historii, przeł. Jacek Dobrowolski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2009. Por. także John M. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, Cambridge University Press, Cambridge 2004, s. 5–6; Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. 2–3. Peter Galison, Einstein’s Clocks, Poincaré’s Maps. Empires of Time, W.W. Norton, New York 2004, s. 156–159. Grenlandia zajmuje 2,1 mln km2, Chiny zaś 9,5 mln km2; Europa – 9,7 mln km2, Ameryka Południowa – 17 mln km2; Skandynawia to 1,1 mln km2, a Indie – 3,3 mln km2; Afryka zajmuje 30 mln km2, a Ameryka Północna – 19 mln km2. Źródło: Wikipedia.

28

Świat z drugiej ręki

W Republice Konga można by zmieścić niemal dziesięć Wielkich Brytanii, a Polska – kraj, który w Europie uchodzi za duży – jest sześć razy mniejsza niż Indonezja czy Sudan, cztery razy mniejsza niż Angola czy Mali i niemal trzy razy mniejsza niż „niewielki” kraj w Ameryce Południowej – Kolumbia. Gdy patrzy się na mapę Petersa, trudno utrzymać tezę głoszącą, że Europa leży w centrum świata, a wraz z nią i my.

Wstyd peryferii

Doniosłość globalnej reorientacji jest powodem, dla którego wolę myśleć o naszej obecnej sytuacji jako o kondycji z a p o ś r e d n i c z o n e j peryferyjności. Były Zachód jest coraz częściej jedynie pośrednikiem naszego uwikłania w sieć globalnych zależności46. Klasycznie kondycję peryferyjności rozumie się jako swoiste chodzenie w cudzych butach. Kraje położone pomiędzy centrami nie mogą sobie pozwolić na oryginał, muszą więc zadowolić się podróbką. Noszenie przechodzonego obuwia raczej nie jest wygodne – zawsze coś będzie uciskać, a nasz krok będzie nieco koślawy i nie tak pewny jak wówczas, gdy chodzilibyśmy w butach idealnie dopasowanych. Kulturoznawca Jan Sowa opisał to doświadczenie jako „zmaganie z nowoczesną formą”; jego zdaniem trwa ono w Polsce od kilkuset lat i stanowi podstawę naszych kompleksów, emocji i ambicji. Nie jest on oczywiście pierwszą osobą, która zwraca na to uwagę – co najmniej od czasów historyków gospodarczych Witolda Kuli czy Jerzego Topolskiego naukowcy próbowali zrozumieć polskie zacofanie47. Sowa pisze o Polsce oraz innych krajach regionu jako o miejscach niewydarzonych – sprawiających wrażenie, „jakby nie były w stanie samodzielnie wypełnić treścią swoich nazw i musiały wciąż sięgać po wzory zapożyczone z zewnątrz, od idealnego Innego na Zachodzie”. To dlatego, twierdzi, „szczególna sytuacja państw w tej części Europy polega na ich wiecznym uwięzieniu w logice doganiania–uciekania, które nie stosuje się do państw Europy Zachodniej”48. Diagnoza ta 46 47 48

Pojęcie „Byłego Zachodu” ukuła filozofka Susan Buck-Morss. Zob. Anna Sosnowska, Zrozumieć zacofanie. Spory historyków o Europę Wschodnią (1947–1994), Trio, Warszawa 2004. Jan Sowa, Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Universitas, Kraków 2011, s. 18.

29

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

wpisuje się w bogatą tradycję – już Słowacki pisał o Polsce jako „papudze narodów”. Ale może fakt, że tak szybko przechodzimy nad tą tezą do porządku dziennego, że uderza ona w znajomą strunę, powinien nas zastanowić? Jak przypomina polemicznie historyczka sztuki Lidia Klein, „jednym z bardziej istotnych rozpoznań teorii postkolonialnych jest odrzucenie normatywnej kategorii prowincjonalności nie tyle poprzez «dowartościowanie» marginalnych kultur, ale przez wyjście poza schemat centrum–peryferie”49. Innymi słowy, podróbki mają swoje odrębne życie i mimo formalnego podobieństwa do oryginału powinny być traktowane poważnie jako autonomiczne byty. Dlatego może warto wyjść poza dynamikę oscylowania między dumą a wstydem peryferii, między przekonaniem, że jesteśmy albo wyjątkowi, albo zawstydzająco wtórni? Aby tego dokonać, musimy na chwilę porzucić nie tylko Polskę, ale też Zachód, przez pryzmat którego z reguły myślimy o naszym miejscu w świecie. Jest to zadanie, którego nie podjęli się autorzy nawet najciekawszych prac publikowanych ostatnio po polsku. Nie tylko Jan Sowa, ale też filozof Andrzej Leder w swej Prześnionej rewolucji, Adam Leszczyński w Skoku w nowoczesność czy historyk Tomasz Kizwalter w książce W stronę równości poszukują ukrytych struktur, które wyznaczają ich zdaniem główny nurt polskiej historii – niewidoczny z perspektywy może spektakularnych, ale krótkotrwałych zawirowań na powierzchni. Leder odsłania przeoczony moment kresu trwającego całe wieki „przedłużonego średniowiecza”, jaki nastąpił podczas drugiej wojny światowej, kiedy to, za pomocą nazistowskich komór gazowych i na bolszewickich bagnetach, odbyła się „prześniona” przez nas mieszczańska rewolucja. Kizwalter zajmuje się powracającą w polskiej historii fascynacją oraz niechęcią wobec mas, nieodmiennym zainteresowaniem „ludem” i jednoczesnym strachem czy obrzydzeniem wobec „motłochu” czy „warchołów”. Tłumaczy owe sentymenty oraz to, w jaki sposób wyznaczają one ramy wspólnoty politycznej, sięgając w swej genealogii dyscyplinowania ubogich do starożytnego Rzymu. Leszczyński z kolei w szeroko zakrojonej globalnej historii projektów modernizacyjnych z okresu 1945–1980 jako motta używa łacińskiej maksymy „Natura non facit 49

Lidia Klein, Postmodernizm polski. Od wielkiej płyty do architektury wczesnej transformacji, [w:] Postmodernizm polski. Architektura i urbanistyka: antologia tekstów, red. Lidia Klein, 40 000 Malarzy, Warszawa 2013, s. 28.

30

Świat z drugiej ręki

saltus” („Przyroda nie wykonuje skoków”), sugerując, że opisywane przez niego próby wyrwania się z błędnego koła peryferyjności, mimo włożenia w nie ogromnej energii – zarówno fizycznej, jak i intelektualnej – z zasady skazane były na porażkę50. W przeciwieństwie do książki Orłowskiego – opartej na stereotypach, wytrychach myślowych i okraszonych liczbami anegdotach – powyższe prace tłumaczą nam wiele ważnych spraw, często wcześniej ignorowanych. Zastanówmy się jednak przez chwilę, czego przez ich pryzmat nie zobaczymy. Autorzy ci, podobnie jak Orłowski, budują historyczną ciągłość między tym, co obserwujemy dziś, a tym, co było dawniej, za pomocą pojęcia kultury, zwyczaju, struktur mentalnych lub dyskursu. W historii nie ma czegoś takiego jak fakty – przekonuje Sowa. „Są zdarzenia w sensie bardzo podstawowym, niemalże fizycznym, nie ma jednak faktów, ponieważ faktami nazywać możemy tylko zdarzenia zanurzone i zakorzenione w przestrzeni d y s k u r s y w n e j n a d a j ą c e j i m z n a c z e n i e”51. Sowa odnosi się tutaj do prac Witolda Kuli, który był pionierem takiego sposobu antropologizowania historii w Polsce i który jest Sowie najbliższy52. Sam Kula pisał: „Katedra Notre Dame w Paryżu jest. Zdanie to jest prawdziwe”, zarówno w przeszłości, jak i obecnie. Ale „ilość punktów widzenia na katedrę jest nieskończona”53. Dlatego podstawowym zadaniem dla historyka było jego zdaniem badanie zmieniających się – lub uporczywie trwałych – sensów, jakie człowiek nadaje światu. Choć Kula przekonywał, że „antropologia ekonomiczna […] może dać ekonomii perspektywę, której jej najczęściej brakuje, by mogła określić swój zakres i pole teoretycznej i historycznej stosowalności swych twierdzeń”54 i planował napisać syntetyczne dzieło pt. Antropologia ekonomiczna ludów Europy, to traktował antropologię jako naukę pomocniczą historii. Podobnie myśleli pionierzy francuskiej szkoły Annales, którą inspirował się sam Kula. Za jego główny wkład w światową naukę uznaje się to, że zbudował model funkcjonowania 50 51 52 53 54

Andrzej Leder, Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014, s. 27; Tomasz Kizwalter, W stronę równości, Universitas, Kraków 2014, s. 14–15; Leszczyński, Skok w nowoczesność, dz. cyt., s. 5. Sowa, Fantomowe ciało króla, dz. cyt., s. 101. Tamże, s. 169–173. Moja analiza z kolei idzie raczej tropem wyznaczonym przez Jerzego Topolskiego. Wrócę do tej kwestii w rozdziale 12. W: Wojciech Piasek, Antropologizowanie historii. Studium metodologiczne twórczości Witolda Kuli, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2004, s. 79. Tamże, s. 102.

31

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej i pokazał, krok po kroku, jej racjonalność. Nie była ona racjonalna według standardów zachodnich. Osadzając pewne praktyki czy zwyczaje – na przykład brak dbałości o reinwestowanie zysków – w kontekście kulturowym, Kula był w stanie wytłumaczyć ich logikę. Tak jak Malinowski za pomocą pojęcia kultury przywracał człowieczeństwo człowiekowi „prymitywnemu”, tłumacząc zachodnim czytelnikom zwyczaje czy praktyki, które w ich społeczeństwie byłyby nie do pomyślenia, tak Kula rehabilitował „rozrzutnego” szlachcica czy „leniwego” chłopa, pokazując tym samym, że pozornie uniwersalne prawa rządzące ekonomią mają ograniczoną stosowalność. Innym przykładem takiego antropologizowania historii jest stosowane przez Ledera pojęcie „imaginarium”. Składają się na nie „najważniejsze figury zbiorowo przeżywanego dramatu, w który w p i s y w a n e j e s t k a ż d e d o ś w i a d c z e n i e. Będą to na przykład figury Polaka kochającego wolność, matki Polki, żydokomuny, niemieckiego zaborcy czy okupanta, barbarzyńskiej Rosji, pana, chama i wiele innych”55. Podobnie działa pojęcie fantomowości u Sowy – „termin ten odwołuje się do koncepcji kończyny fantomowej, czyli kończyny, która została utracona, ale wciąż istnieje na poziomie reprezentacji psychologicznej”. Fantomowość funkcjonuje tutaj wyłącznie jako brak czegoś, co prawdziwe było gdzie indziej – w tym przypadku na Zachodzie, gdzie nigdy nie było „urojonej państwowości”, było za to prawdziwe państwo oraz autentyczny kapitalizm56. W ten sposób tego rodzaju pojęcia służą jako narzędzia tłumaczące znaczenie „głębokich, historycznych uwarunkowań obecnego stanu rzeczy”57. Nawiązania nie tylko do psychoanalizy, ale też do literaturoznawstwa („zbiorowo przeżywany dramat”) nie są tutaj przypadkowe. Takie podejście korzeniami sięga do „zwrotu antropologicznego” w humanistyce, symbolizowanego przez dorobek Clifforda Geertza. Kultura w tym ujęciu traktowana jest jako kolektywnie pisany tekst, a zadaniem badaczy jest jego interpretacja. Popularność pojęcia kultury wynikała z dwóch względów. Po pierwsze, wydawała się ona ciekawą alternatywą dla dominującego jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku materializmu historycznego, 55 56 57

Leder, Prześniona rewolucja, dz. cyt., s. 12; podkr. moje. Sowa, Fantomowe ciało króla, dz. cyt., s. 38. Tamże, s. 49.

32

Świat z drugiej ręki

ten zaś uznawany był często za deterministyczny. Takie odczytanie tradycji marksowskiej zakładało, że „baza” (czyli struktury ekonomiczne albo materialne) jest głównym motorem historii, a „nadbudowa” stanowi dekorację procesów dziejowych. Zgodnie ze znaną maksymą świadomość miała być zakładnikiem bytu. Po drugie, pojęcie kultury kusiło swym holizmem. W przeciwieństwie do nauk powstałych w celu zrozumienia rzekomo zaawansowanego Zachodu (jak socjologia badająca jego część zwaną społeczeństwem, ekonomia badająca gospodarkę czy psychologia badająca jednostkę), antropologia powstała jako nauka, która – jak ujął to Thomas Hylland Eriksen – w małych miejscach stawia wielkie pytania58. Aparat antropologiczny, stworzony do tego, by zrozumieć niewielkie i rzekomo prymitywne wspólnoty, nigdy nie opierał się na założeniu, że poszczególne dziedziny ludzkiej aktywności są od siebie odseparowane. Dylemat „baza czy nadbudowa” albo pytanie o to, gdzie przebiega granica między życiem gospodarczym a społecznym, z punktu widzenia antropologii są jałowe. Nauka ta od zawsze wskazywała na współzależność wszystkich obszarów ludzkiej działalności, a pojęciem, które ten związek opisywało, była właśnie kultura. „Ukąszenie antropologiczne”, jakie stało się udziałem humanistyki w ostatnich dziesięcioleciach, przyniosło oczywiście szereg ciekawych analiz. Atrakcyjność pojęcia kultury związana była z jego pojemnością. Nie należy jednak traktować kultury jako parasola, pod którym zmieścić możemy jeśli nie całość, to przytłaczającą większość (lub też większość „znaczącą”) historycznego doświadczenia określonej zbiorowości. Bardziej przypomina okno, po otwarciu którego otrzymujemy wgląd we wcześniej niedostępny dla nas fragment rzeczywistości. Ale otwierając określone okno, automatycznie pozbawiamy się widoku, jaki rozpościera się z drugiej strony budynku. Podobnie jest z każdym pojęciem – jako narzędzie do poznawania świata ma zawsze ograniczone zastosowanie. Dlatego dla wielu antropologów mówienie o kulturze jako osobnym czynniku rozwoju lub źródle zacofania stanowi nadużycie. Takie rozumienie kultury ją reifikuje, to znaczy przemienia w osobną rzecz, zamiast traktować jako dynamiczny proces. W chwili, gdy pojęcie kultury staje się c z y m ś, co wywołuje 58

Thomas Hylland Eriksen, Małe miejsca, wielkie sprawy. Wprowadzenie do antropologii społecznej i kulturowej, przeł. Joanna Wołyńska, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 2009.

33

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

c o ś innego, zaczyna być poznawczo bezużyteczne. „Przemieniając nazwy w rzeczy, budujemy fałszywy obraz rzeczywistości” – ostrzegał antropolog Eric Wolf. „Nadając narodom, społeczeństwom czy kulturom cechy wewnętrznie homogenicznych i zewnętrznie dystynktywnych przedmiotów, tworzymy model rzeczywistości przypominający globalny stół bilardowy, na którym obiekty te odbijają się od siebie tak, jakby były kulami”59. Dlatego w samej antropologii od dłuższego czasu dominuje paradygmat, który antropolożka Lila Abu-Lughod nazwała „pisaniem wbrew kulturze”60. Przykładem takiego niefortunnego „izomorfizmu przestrzeni, miejsca i kultury”61, jak ujęli to czy Akhil Gupta i James Ferguson, jest właśnie standardowa mapa świata w odwzorowaniu Merkatora. Jej problematyczność polega nie tylko na tym, że stawia Europę – niezasłużenie – w centrum, ale też naturalizuje pogląd, że każdy naród, grupa etniczna czy językowa ma swoje m i e j s c e na świecie. Skoro nawet dziecko w szkole, patrząc na mapę świata, widzi, że kraj zwany Polską ma wyraźnie zarysowane granice i wyróżnia się – choćby kolorem – od swoich sąsiadów, to logiczną tego konsekwencją jest pogląd, że istnieje coś takiego jak odrębna polska kultura. Bardzo łatwo też jest zacząć projekować ową terytorialną odrębność Polski na inne dziedziny, i dojść tym samym do wniosku, że również polska gospodarka, społeczeństwo czy kultura są autonomicznymi bytami, które rządzą się własnymi wewnętrznymi prawidowościami. Dlatego większość analiz pokroju książki Orłowskiego sprowadza się do opisu interakcji takich niezależnych bytów z ich przestrzennym otoczeniem – w tym przypadku z kulturą, gospodarką i społeczeństwem niemieckim62. Tymczasem nawet idea wielokulturowości, jak przypominają Gupta i Ferguson, „to zarówno kiepski sposób uznania faktu, że kultury utraciły swe punkty oparcia w konkretnych miejscach, jak 59 60

61 62

Eric Wolf, Europe and the People Without History, University of California Press, Berkeley 1990, s. 6; wydanie polskie: Europa i ludy bez historii, przeł. Wojciech Usakiewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2009. Lila Abu-Lughod, Writing Against Culture, [w:] Recapturing Anthropology. Working in the Present, red. Richard G. Fox, School of American Research Press, Santa Fe 1991, s. 137–162; Arjun Appadurai, O właściwe miejsce hierarchii, [w:] Amerykańska antropologia postmodernistyczna, red. Michał Buchowski, Instytut Kultury, Warszawa 1999, s. 228–246. Akhil Gupta i James Ferguson, Poza „kulturę”. Przestrzeń, tożsamość i polityka różnicy, [w:] Badanie kultury. Elementy teorii antropologicznej. Kontynuacje, red. Marian Kempny i Ewa Nowicka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2004, s. 267–283. Orłowski, Czy Polska dogoni Niemcy?, dz. cyt., s. 50–76.

34

Świat z drugiej ręki

i próba ujęcia owej wielości kultur w ramach tożsamości narodowej. Podobnie idea «subkultur» jest próbą zachowania idei odrębnych «kultur», [akcentującą] relację rozmaitych kultur z kulturą dominującą w tej samej przestrzeni”63. Założenie, że to właśnie naród (rozumiany jako terytorialnie odrębna kultura, społeczeństwo czy gospodarka) jest głównym wehikułem historii oraz podstawową jednostką analizy, nazywamy nacjonalizmem metodologicznym64. W Polsce przejawia się on najbardziej jaskrawo w nadużywaniu wyjaśnień kulturowych. Atrakcyjność tego pojęcia bierze się z tego, że to właśnie kultura – a nie państwo (które zmieniało swe granice lub w ogóle znikało) czy społeczeństwo (które od samego zarania było tak gruntownie podzielone, że zdaniem wielu stanowiło dwa odrębne narody) – jest głównym tworzywem, z którego można zbudować pomost między odległą przeszłością a teraźniejszością. Jeśli Polska nie miała nigdy prawdziwego (czyli takiego jak na Zachodzie) państwa, prawdziwego kapitalizmu, prawdziwego mieszczaństwa czy prawdziwej tradycji („w żadnym właściwie obszarze kultury – czy będzie mowa o sztukach, gospodarce, polityce, nauce czy nawet kuchni – nie znajdziemy [wśród Polaków] poważnych osiągnięć, które wywarłyby wpływ na kulturę europejską, nie mówiąc już o światowej”65), to może mieć przynajmniej prawdziwe zacofanie. Dlatego z jednej strony pojawia się pytanie o jego źródła, a z drugiej zaczyna ono służyć jako wręcz uniwersalne wytłumaczenie tego, co dzieje się tu i teraz. Tak na przykład analizuje polską rzeczywistość z perspektywy długiego trwania dziennikarz Michał Matys: „Klasa średnia to pojęcie z Europy Zachodniej z okresu rewolucji przemysłowej, gdy rodził się kapitalizm […]. Nasza tradycja to szlachecki indywidualizm i chłopski upór. W 1989 roku te cechy pozwoliły uwolnić przedsiębiorczość Polaków, którzy masowo zaczęli zakładać własne firmy. Ale blokują wszelkie współdziałanie dla dobra wspólnego”. Widać to jego zdaniem w codziennym zachowaniu Polaków: „Samochód pełni [obecnie] funkcję podobną do konia w Rzeczypospolitej szlacheckiej – jest potrzebny do okazywania «pańskości». Szlachcic wskakiwał na konia, aby pogalopować do kościoła na drugi kraniec wioski – mógł 63 64 65

Gupta i Ferguson, Poza „kulturę”, dz. cyt., s. 268. Pojęcie to ukuł Herminio Martins w 1974 roku, zob. A.D. Smith, Nationalism and Social Theory, „British Journal of Sociology” 1983, t. 33, nr 1, s. 19–38. Sowa, Fantomowe ciało króla, dz. cyt., s. 19.

35

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

okazać wyższość idącemu pieszo kmieciowi i ochlapać go błotem. Dziś każdy może poczuć się tak samo w samochodzie – w drodze do supermarketu za rogiem”66. Tego rodzaju analizy stanowią klasyczną półprawdę. Czytając taki tekst, myślimy, że „coś w tym jest”. Każdy z nas bywa przecież świadkiem konfliktów o przestrzeń. To prawda, że nie ma społeczeństw wolnych od stosunków władzy, a środki transportu, jako część infrastruktury społecznej, również im podlegają. Tyle że podobnych przykładów można znaleźć wiele. Socjolog miasta Aleksander Wallis w identycznym tonie pisał niegdyś o (pozbawionym przecież balastu folwarcznego) zamiłowaniu Amerykanów do samochodów: „W osiemnastowiecznej Francji powóz wyrażał nieomylnie rangę dworską rodu. W dzisiejszej Ameryce rangę menedżerskiej hierarchii poznaje się po samochodzie, tym bardziej jeżeli pochodzi ze służbowej puli”67. Fakt, że przywoływane sytuacje są podobne, nie oznacza, że jedna stanowi konsekwencję drugiej. To tutaj wychodzi na jaw połowiczny charakter tej prawdy – głównym celem tej analogii jest użycie pojęcia kultury (lub zwyczaju, nawyków czy odruchowych zachowań) do zbudowania wrażenia historycznej ciągłości. Klucz do rozwikłania tej zagadki może natomiast być mniej spektakularny i leżeć bliżej, niż nam się wydaje. O ile Matys zauważa, że w Polsce wzrosła sprzedaż pojazdów luksusowych (choć mówi tylko o roku 2014, więc trudno uznać to za trend), o tyle w ogóle przemilcza fakt, iż po wejściu do Unii Europejskiej Polskę – dosłownie – zalała fala używanych samochodów z Zachodu. O ile w 2003 roku przez naszą zachodnią granicę przejechało 35 tysięcy aut, o tyle już rok później sprowadzono ich ponad 20 razy więcej, a w rekordowym roku 2008 w Polsce przybyło aż 1,1 miliona pojazdów z drugiej ręki. Trudno się więc dziwić, że uliczne konflikty uległy intensyfikacji. Samochód jednak nie jest już dobrem luksusowym, a przez to sposobem odróżnienia pana od chama. Kierowca BMW oczywiście zawsze będzie stał wyżej w hierarchii niż ten, kto siedzi w używanej Škodzie, ale analogie tego rodzaju nie wyjaśniają, dlaczego to właśnie t e r a z samochód zaczął ogniskować w Polsce tarcia społeczne i jaka jest ich dynamika68. 66 67 68

Michał Matys, Waćpan co jest sobą zaćpan, „Gazeta Wyborcza”, 14 marca 2015. Aleksander Wallis, Ameryka – miasto, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1987, s. 50. Analiza genezy i mechaniki współczesnych konfliktów o przestrzeń znajduje się m.in. w: Mergler, Pobłocki i Wudarski, Anty-bezradnik przestrzenny, dz. cyt., s. 104–127.

36

Świat z drugiej ręki

Zamiast patrzeć wstecz, rozejrzyjmy się więc dookoła. Urbanista Thomas Campanella, opisując gorączkę motoryzacji w Chinach, zauważa, że (podobnie jak w Polsce) „dla milionów Chińczyków samochód stanowi największe marzenie, a niewiele innych przedmiotów daje dziś prestiż tak duży jak nowy, luksusowy sedan”. Z jednej strony jest to pokłosie b e z p o ś r e d n i e j (a nie odległej) przeszłości: „W społeczeństwie, w którym podróżowanie jeszcze niedawno było silnie ograniczone, a spora część życia była kontrolowana przez państwo, prowadzenie własnego samochodu, kiedy ma się na to ochotę, i możliwość pojechania w wybranym przez siebie kierunku dają bardzo pociągające poczucie sprawczości”. Ale jednocześnie popularność samochodu jest efektem obecnego głodu mieszkaniowego i braku prywatności w przepełnionych domach: „Nowy samochód stanowi też dla kierowców kokon – klimatyzowany, odgrodzony od ulicznego hałasu i zanieczyszczonego powietrza, często z nagłośnieniem lepszym niż to, które ludzie mają w domach”. Dlatego „wiele osób uwielbia swój codzienny dojazd do pracy, bo może to być jedyna chwila w ciągu dnia, którą mają wyłącznie dla siebie”69. W Polsce, w której 44 procent mieszkań jest przeludnionych (w porównaniu do średniej unijnej w wysokości 17 procent), geneza obecnego zamiłowania do motoryzacji może być podobna70. Czy jest tak faktycznie – na to pytanie można odpowiedzieć za pomocą badań, pytając kierowców o to, dlaczego pomimo korków nie przesiądą się do transportu zbiorowego. Tezy o piętnie feudalizmu nie da się natomiast w żaden sposób zweryfikować empirycznie. Można się z nią jedynie zgodzić lub nie. Analogia to zatem nie to samo co ciągłość71. Podróż konno do kościoła i przemieszczanie się samochodem po współczesnych miastach są od siebie tak odległe, że trudno orzec, czy coś je bezpośrednio łączy. Można natomiast wykazać związek między tym, jak są zorganizowane pociągi, a… dyliżansem. W wielu polskich wagonach wciąż mamy osobne przedziały, bo faktycznie na początku przeniesiono strukturę dyliżansu do pociągu (pierwsze pociągi były zresztą ciągnięte przez konie). Dziś nawet w wielu wagonach bezprzedziałowych funkcjonuje stara numeracja odpowiadająca dawnemu podziałowi. Dlatego wiele 69 70 71

Campanella, The Concrete Dragon, dz. cyt., s. 217–218. Dane Eurostatu za 2014 rok. Por. Kacper Pobłocki, Niewolnictwo po polsku, „Czas Kultury” 2016, t. 190, nr 3, s. 50–57.

37

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

osób podróżujących w takich wagonach nie rozumie, na jakiej zasadzie są numerowane siedzenia, co notorycznie wywołuje nie tylko zdumienie, ale też spory. A zatem istnieje swoista (choć nieracjonalna) ciągłość między dyliżansem a współczesnym pociągiem. O ile mamy tutaj do czynienia z ciągłością pewnej struktury, również w sensie materialnym (czyli pewnym sposobem urządzenia przestrzeni), o tyle jej społeczne znaczenie jest w tych trzech przypadkach zgoła różne. Dyliżans, tradycyjny pociąg i wagon bezprzedziałowy mogą ogniskować w sobie zupełnie inne formy relacji społecznych. Obserwujemy więc ciągłość struktury i urządzenia przestrzennego, ale nie mamy ciągłości znaczenia. Nie oznacza to bynajmniej, że nie ma żadnej kulturowej kontynuacji między zachowaniami współczesnych Polaków i życiem w Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Występuje ona jednak nie tam, gdzie prowadzą nas łatwe analogie. Jednym z jej przejawów jest zwyczaj zagryzania wódki śledziem. To dość dziwne połącznie powstało w folwarcznych karczmach, które dla pańszczyźnianych chłopów były głównym oknem na świat i stanowiły jednocześnie narzędzie opresji i oporu, miejsce politykowania oraz wymiany rynkowej. To właśnie tam można było kupić cztery towary, które nie były częścią lokalnej, samowystarczalnej chłopskiej gospodarki: wódkę, na której produkcję i dystrybucję monopol miała szlachta, śledzie sprowadzane z Bałtyku, sól oraz gwoździe (lub też czasem inne artykuły żelazne72). Trudno się dziwić, że z takiego zestawu wybierano do zagryzania wódki śledzie. Antropologia uczy nas, że kultura jest niezwykle plastyczna, a zespół nawyków czy tradycji, który dziedziczymy po naszych poprzednikach, może być użyty na tyle rozmaitych sposobów, że historyczna ciągłość jest raczej wyjątkiem (a nawet kwestią przypadku, jak w tym przykładzie) niż regułą. Pod wieloma względami mamy naprawdę niewiele wspólnego z ludźmi zamieszkującymi kilkaset lat temu tereny, które dziś – patrząc na mapę świata – automatycznie nazywamy polskimi. Dawne zwyczaje kulinarne były zgoła odmienne od tego, co obecnie uważa się za tradycyjnie polskie. Polscy chłopi wcale nie żywili się schabowymi czy bigosem, ale byli wegetarianami. Jeszcze pod koniec XIX wieku rocznie spożywano 6–8 kilogramów mięsa, głównie

72

Józef Burszta, Wieś i karczma. Rola karczmy w życiu wsi pańszczyźnianej, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1950, s. 57, 88, 207.

38

Świat z drugiej ręki

wołowiny73. Co więcej, jak przypomina historyk Jarosław Dumanowski, „prawdziwa kuchnia staropolska z XVII–XVIII wieku opierała się na ostrych smakach”, a dominujące wówczas „dania z dużą ilością egzotycznych przypraw – pieprzu, goździków, szafranu, imbiru, gałki muszkatołowej, kwiatu muszkatołowego, cynamonu, kardamonu, kurkumy – były dla niewprawionych właściwie niejadalne”. Przyprawy służyły nie tylko jako wzmacniacz smaku, ale też jako panierka, zagęszczacz czy farsz. Nie było ziemniaków i białej mąki, a cukier był niezwykle drogi. Stroniono od wieprzowiny („mięso świni uważano za coś gorszego, niebezpiecznego, dziwacznego”), przysmakiem był kapłon, czyli kastrowany kogut, a na stołach pojawiały się, oprócz różnych innych ptaków i ryb, również bociany i łabędzie. Ludzie biedni żywili się kaszą, pieczoną rzepą, jedli mało dziś znane bulwy topinamburu, a na śniadanie pili (słabe) piwo. Kuchnia sarmacka była polifoniczna: smaki miały się ze sobą gryźć, a nie – jak dzisiaj – komponować. Dumanowski twierdzi, że bardziej niż jakąkolwiek inną przypominała kuchnię indonezyjską74. Przeszłość jest obcym krajem – zauważył niegdyś pisarz L.P. Hartley. Nie inaczej jest w naszym przypadku. Historyczny łańcuch, który rzekomo łączy dawnych Sarmatów ze współczesnymi Polakami, jest w dużej mierze wyimaginowany. Jak pokazał geograf Andrzej Piskozub, w sensie materialnym nie ma żadnej ciągłości między Rzeczpospolitą Obojga Narodów a współczesną Polską. Jedyną strukturą przestrzenną, która wykazuje spektakularną trwałość, jest terytorialna organizacja Kościoła katolickiego – niektóre stolice diecezji, a nawet parafii oraz ich granice nie zmieniły się od średniowiecza. Tradycja polski przedrozbiorowej, z jej strukturami przestrzenno-terytorialnymi, została skutecznie wymazana podczas dziewiętnastowiecznej industrializacji75. To dziedzictwo rozbiorowe, widoczne między innymi w podziale na „Polskę A” i „Polskę B”, stanowi realny bagaż historyczny, którego piętno niejednokrotnie okazuje się dziś silne. I to właśnie od dziedzictwa globalnego XIX wieku (który, jak świetnie pokazał historyk Jürgen Osterhammel, jako jedyny możemy 73 74 75

Bohdan Baranowski, Życie codzienne wsi między Warta a Pilicą w XIX wieku, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969, s. 46. Maciej Czarnecki, Polaków ostra wyżerka, „Wysokie Obcasy”, 8 grudnia 2009. Andrzej Piskozub, Dziedzictwo polskiej przestrzeni. Geograficzno-historyczne podstawy struktur przestrzennych ziem polskich, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław 1987, s. 154–155, 222, 244–245.

39

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

nazwać wiekiem prawdziwie europejskim76) uwalniamy się w ramach obecnej reorientacji. Innymi słowy buty, w których przyszło nam chodzić, mają szczególną i pod wieloma względami nową historię. Faktycznie, pochodzą one z second handu, tam zresztą ubiera się prawie połowa Polaków77. Większość lumpeksów reklamuje się hasłem głoszącym, że można w nich kupić taniej ubrania zachodnich marek. Ale proponuję na chwilę zapomnieć o symbolicznym wymiarze tych ubrań (czy też sprowadzanych do Polski używanych samochodów) i wziąć na poważnie ich materialność. Buty, które można kupić w ciuchlandach, faktycznie przywędrowały do nas z Zachodu. Kiedyś chodzili w nich Brytyjczycy, Niemcy czy Holendrzy. Przestały im się podobać albo kupili sobie nowe, więc te przedmioty wylądowały u nas. Ale faktyczny kraj ich pochodzenia (co widać na metce) wcale nie leży za naszą zachodnią granicą – przybyły do nas z krajów Południa. Każda para takich znoszonych butów ogniskuje w sobie zatem szereg skomplikowanych, glokalnych (czyli jednocześnie globalnych i lokalnych) powiązań, które w chwili, gdy posługujemy się wytrychowymi analogiami, umykają naszej uwadze.

Barbarzyńska Europa

Zanim zakończę omawianie metody zastosowanej przy pisaniu tej książki oraz przedstawię ogólny zarys tego, co można znaleźć w poszczególnych rozdziałach, pozwolę sobie dać krótki przykład. Pokazuje on, jak bardzo skrzywiony jest nasz obraz Zachodu, a przez to także nas samych. Jak pamiętamy, Witold Orłowski oparł swój argument o doganianiu Niemiec na powszechnie zaakceptowanym twierdzeniu, że rok 1000 oraz zjazd gnieźnieński, który się wtedy odbył, stanowią moment wyznaczenia naszego miejsca w światowym porządku – jako sprzymierzeńca Zachodu78. Rzadko pamięta się jednak o tym, że cesarz Otton III, który rzekomo przywiózł do Polski kaga76

77 78

Jürgen Osterhammel, The Transformation of the World. A Global History of the Nineteenth Century, Princeton University Press, Princeton 2014, s. XVII; wydanie polskie: Historia XIX wieku. Przeobrażenie świata, przeł. Izabela Drozdowska-Broering, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2013. Prawie połowa Polaków ubiera się w lumpeksach, Dziennik.pl, 28 lipca 2010. Orłowski, Czy Polska dogoni Niemcy?, dz. cyt., s. 9–10, 51–53.

40

Świat z drugiej ręki

nek cywilizacji i faktycznie uważał się wtedy za cesarza rzymskiego, nie mówił po łacinie i ledwo potrafił pisać (choć był lepiej wykształcony niż jego gospodarz Bolesław Chrobry, który najprawdopodobniej pisać i czytać nie potrafił wcale). A jeśli spojrzymy szerzej, wydarzenie to ukaże się nam w swej pełnej nieokazałości. Obszar geograficzny nazywany obecnie Europą Wschodnią – pas ciągnący się od Polski poprzez Węgry i Słowację aż po kraje byłej Jugosławii i Albanię – stanowił wówczas 2,2 procenta światowej gospodarki. Łaciński Zachód faktycznie był od nas istotniejszy, bo wypracowywał 7 procent światowego PKB79. Ale liczył się mniej niż na przykład Afryka, dla której wskaźnik ten wynosił 11,4 procenta. Nie można też powiedzieć, że Zachód był lepiej rozwinięty – roczny PKB na jednego mieszkańca u nas wynosił równowartość 400 dolarów (o wartości z 1990 roku), na Zachodzie – 427 dolarów. Wydajność poszczególnych gospodarek (które wówczas wszystkie były agrarne, a międzynarodowy podział pracy pozostawał szczątkowy) była dość równomierna. W Azji wynosiła niewiele więcej niż w Europie, bo odpowiednik 465 dolarów. Tym, co odróżniało centra od peryferii, była nie produktywność, ale skala. Gospodarcze centrum ówczesnego świata znajdowało się w Azji, która w pierwszym roku ubiegłego tysiąclecia stanowiła 70,6 procenta światowej gospodarki80. Dokładnie w tym samym czasie, gdy odbywał się zjazd gnieźnieński, na dworze cesarza Japonii żywiołowo dyskutowano o nowej sensacji literackiej – książce psychologicznej pod tytułem Opowieści Genji, która uznawana jest za pierwszą powieść w historii ludzkości (choć w Polsce przyjmuje się, że jest nią Don Kichot Cervantesa)81. 79

80 81

Pisząc o Europie Wschodniej, nie wliczam do niej jednostki definiowanej przez Maddisona jako „byłe [kraje] ZSRR” (które stanowiły w roku 1000, w dużej mierze za sprawą Rusi Kijowskiej, 2,4 procenta światowej gospodarki), a pisząc o łacińskim Zachodzie, mam na myśli również kraje skandynawskie, choć chrystianizacja Szwecji oraz Norwegii (czy to mierzona przyjęciem wiary chrześcijańskiej, czy też ustanowieniem archidiecezji bezpośrednio podległej papieżowi) nastąpiła po roku 1000. Do łacińskiego Zachodu, rzecz jasna, nie wliczam krajów iberyjskich, które w statystykach Maddisona funkcjonują pod kategorią „Zachodu”, ale które wówczas były istotną częścią świata islamu (sama Hiszpania stanowiła wówczas 1,5 procent światowego PKB). Konieczność dokonania tych zastrzeżeń wynika z anachroniczności używanych przez Maddisona terminów, które opierają się na jednostkach przestrzennych z okresu zimnej wojny i dlatego nie uwzględniają jedności takich obszarów jak „świat islamu” tysiąc lat temu. Maddison, Contours of the World Economy, dz. cyt., s. 70, 381. Felipe Fernández-Armesto, Millennium. A History of the Last Thousand Years, Bantam Press, London 1995, s. 15–22. Por. Kenneth Pomeranz, The Great Divergence. China, Europe, and the Making of the Modern World Economy, Princeton University Press, Princeton 2000, s. 150–151.

41

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

Informacja ta nie dotarła ani do Chrobrego, ani do jego potomków czy też mieszkańców państwa, którego był władcą. Mimo że od tamtego czasu minęło tysiąc lat, książka ta nigdy nie została też przetłumaczona na język polski. Obraz świata, jaki wyłania się z lektury Opowieści Genji, to rzeczywistość dworsko-miejska. Chłopi nie występują tam jako postacie, a jedynie w formie duchów. Europa natomiast była w tym czasie wielką puszczą oraz obszarem agrarnym. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego Zachód był tym, czym Afryka stała się w XIX wieku dla europejskich kolonizatorów. Świat islamu, który wtedy stanowił jeden z głównych punktów ciężkości światowej gospodarki i który można uznać za spadkobiercę (a nie przeciwieństwo) rzymskiego chrześcijaństwa, wyrażał niezaspokojony popyt na północnoeuropejskie ciała. Jak pisze historyk gospodarczy Michael McCormick, „z perspektywy Południa obszary znajdujące się przy północnym wybrzeżu Morza Śródziemnego oraz dalej w głąb kontynentu jawiły się jako źródło niewyczerpanych zasobów niewolników”82. Żadna ze światowych metropolii nie znajdowała się wtedy w łacińskiej Europie. Najważniejszymi wydarzeniami w europejskim życiu gospodarczym były wędrowne jarmarki szampańskie83. Był to system niezwykle prymitywny i zaściankowy w porównaniu do systemu gospodarczego, jaki funkcjonował w bardziej rozwiniętych częściach Eurazji. Syryjski geograf Al-Mukaddasi, który zmarł na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia, opisywał szczegółowo cywilizację islamu, rozciągającą się wtedy od dzisiejszej Hiszpanii po Afganistan, „z łatwo przychodzącym przekonaniem o jej kulturowej jedności oraz z uprzedzeniami dworzanina na temat jej fundamentalnej miejskości”84. Faktycznie, jak widać na tablicy 11.2, świat islamu był wtedy jedyną cywilizacją mającą bezpośredni kontakt ze wszystkimi pozostałymi regionami (z wyjątkiem Ameryk i Australii, które były odizolowane od Europy, Azji i Afryki). Nic dziwnego, że to 82

83

84

Michael McCormick, Narodziny Europy. Korzenie gospodarki europejskiej 300–900, przeł. Zbigniew Dalewski i Arkadiusz Bugaj, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2009, s. 722, przekład zmodyfikowany. Por. Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 103. Janet L. Abu-Lughod, Before European Hegemony. The World System A.D. 1250–1350, Oxford University Press, Oxford 1989, s. 73–75; wydanie polskie: Europa na peryferiach. Średniowieczny system-świat w latach 1250–1350, przeł. Arkadiusz Bugaj, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2012. Fernández-Armesto, Millennium, dz. cyt., s. 23.

42

Świat z drugiej ręki

właśnie islamscy intelektualiści byli najlepiej poinformowani na temat tego, co działo się na świecie. Kairska publiczna biblioteka, mająca w swych zbiorach tysiące woluminów, była tego najlepszym dowodem. Każdy, kto chciał, mógł do niej wstąpić, a tym, którzy pragnęli wykonać kopię któregoś z tekstów, udostępniano papier, pióra i atrament85. Między 700 a 1100 rokiem n.e. wiedza Europejczyków na temat świata opierała się natomiast głównie na lekturze Biblii. Jak twierdzi socjolożka Janet Abu-Lughod, dopiero na początku XIII wieku horyzonty ludzi Zachodu zaczęły się poszerzać. Kluczowe było tutaj „spotkanie” z Mongołami, którzy pojawili się wtedy w Europie. Jak pisze cytowany przez nią Richard Southern, „dzięki Mongołom zdecydowanie wzrosła liczba osób zamieszkujących według mniemań Europejczyków ówczesny świat. Piotr Czcigodny [opat żyjący w latach 1092–1156 – dop. K.P.] szacował, że cywilizacja islamu stanowi jedną trzecią, a nawet połowę ludzkości. W połowie XIII wieku było już wiadomo, że ocena ta była nazbyt optymistyczna. Okazało się, że na każdego chrześcijanina przypada dziesięciu, a może nawet i setka niewiernych”86. Jedną z konsekwencji tego odkrycia była rewizja słuszności organizowania krucjat. Gdy w 968 roku Otton I, dziadek Ottona III, został przedstawiony jako cesarz Rzymu, bizantyjscy urzędnicy, którzy go podejmowali, byli zszokowani, że śmiał się tak nazwać. Gdy nieco później krzyżowcy po raz pierwszy zawieźli na swoich statkach większą liczbę mieszkańców Zachodu do Konstantynopola, „byli oni – jak przypomina historyk Felipe Fernández-Armesto – postrzegani przez cywilizowanych mieszkańców «Drugiego Rzymu» jak dzicy, którymi można się zachwycać”. Opis, w którym córka bizantyjskiego cesarza przedstawiała gości z Zachodu, mógłby spokojnie znaleźć się wśród prac krytykowanych przez literaturoznawcę Edwarda Saida w jego słynnej książce Orientalizm. „Inny” z Zachodu jawił się jej jako „atrakcyjny, zmysłowy, kierujący się instynktem, jednocześnie odrażający i przyciągający, istny czuły barbarzyńca, wysoki i smukły, «cieszący się wolnością» i «wspaniały dla oczu», ale przy tym sprytny, przekupny i arogancki”. Przedstawiciele północnej Europy 85 86

Ronald Findlay i Kevin O’Rourke, Power and Plenty. Trade, War, and the World Economy in the Second Millennium, Princeton University Press, Princeton 2009, s. 45, 56. Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 22.

43

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

postrzegani byli w Bizancjum „jako horda barbarzyńców, która za swoje grzechy została przez Rzymian ukarana wygnaniem z cywilizowanego świata”87. W zachodniej świadomości historycznej niniejsze doświadczenie projektowane jest często na obszar Słowiańszczyzny – zwłaszcza w popularnej etymologii określenia „Słowianin”, które zgodnie z niektórymi interpretacjami ma pochodzić od łacińskiego słowa oznaczającego niewolnika88; tymczasem na przełomie tysiącleci dotyczyło ono całego kontynentu. Idea barbarzyńskiej Północy była już silnie zakorzeniona w tradycji antycznej – z perspektywy cywilizacji śródziemnomorskiej nie było większej różnicy między plemionami celtyckimi, germańskimi, słowiańskimi czy bałtyckimi89. Jednocześnie ówczesny świat islamu był nie tylko bardziej kosmopolityczny, ale też tolerancyjny. Nawet niewolnicy mogli robić w tamtejszych miastach oszałamiające kariery. Jak zauważają historycy gospodarczy Ronald Findlay i Kevin O’Rourke, „pomimo stałego, trwającego ponad 1000 lat napływu afrykańskich niewolników na Bliski Wschód nie ma tam ani śladu ich potomków w postaci osobnych społeczności czarnoskórych, co stanowi dowód na społeczną tolerancyjność świata islamu i jego umiejętność zasymilowania Innego”90. Słynna historia Ziryaba, żyjącego w latach 789–852 byłego czarnoskórego niewolnika, który stał się znanym muzykiem i poetą oraz arbiter elegantiarum islamskich dworów, jest tego najlepszym przykładem. Zaczynał karierę w Bagdadzie, a kończył w Kordobie, stolicy Al-Andalus, czyli regionu stanowiącego wówczas najbardziej rozwinięty obszar Europy. Ziryab wsławił się nie tylko jako artysta, ale także jako wynalazca między innymi pasty do zębów czy protodezodorantu. Jako jeden z pierwszych zmieniał też ubrania w zależności od pory roku oraz uznawał, że posiłki należy dzielić na 87 88

89 90

Fernández-Armesto, Millennium, dz. cyt., s. 52–53. Por. Przemysław Urbańczyk, Trudne początki Polski, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2008, s. 252, 262–263. Np. Adam Mez, Renesans islamu, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980, s. 172. Jak zauważa Przemysław Urbańczyk, jest to anachronizm. Dopiero w XI wieku w świecie islamu zaczęto określać niewolników o jasnej skórze i kastratów za pomocą słowa Saqaliba (Słowianin), choć w owych czasach dopływ słowiańskich niewolników do świata islamu już ustał. Dwa stulecia później niewolnikami-Słowianami nazywano wszystkich jasnowłosych Europejczyków. Zob. Przemysław Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2012, s. 94. Karol Modzelewski, Barbarzyńska Europa, Iskry, Warszawa 2004, s. 17–45. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 54.

44

Świat z drugiej ręki

osobne dania. Hiszpański kalifat, w którym żył Ziryab, „stanowił dla chrześcijańskich królestw z północy coś w rodzaju Eldorado” – jak ujął to historyk Pedro Chalmeta91. Ludziom żyjącym wówczas na terytorium współczesnej Polski było do tego centrum daleko. Mieszko I, jak zauważa Norman Davies, nie był nawet głową państwa we współczesnym tego słowa znaczeniu, a jedynie przywódcą „jednego z licznych wówczas plemion słowiańskich. Był wojownikiem, a płynność granic jego terytorium nie była niczym więcej jak tylko odbiciem jego militarnych porażek lub sukcesów”92. Dlatego „granice polskiego terytorium bez przerwy się zmieniały. Do 1320 roku [czyli momentu, kiedy Władysław Łokietek zakończył rozbicie dzielnicowe – dop. K.P.] obszar ten nie tworzył żadnej organicznej całości”. Dlatego, twierdzi Davies, „nie było żadnej «Polski»”93. Co więcej, „terytorium miało o wiele mniejsze znaczenie niż zamieszkujący je ludzie”. Władcy określali się więc nie pod kątem obszarów, nad którymi panowali, ale raczej w kategoriach liczby poddanych94. Skoro nie możemy mówić o ciągłości terytorialnej ani nawet kulturowej („nie istnieją żadne jednoznaczne dowody, które by potwierdzały istnienie odrębnej i określonej polskiej wspólnoty językowej przed XII wiekiem. Najwcześniejszy ślad języka polskiego można znaleźć w bulli gnieźnieńskiej z 1136 roku”95), to jedynym gwarantem ciągłości tworu nazywanego Polską pozostają religia i kontakt z Zachodem. Jednym z wielu „bohaterskich czynów” Mieszka I było zdaniem Daviesa przyjęcie chrześcijaństwa. Chrzest był zarazem jedynym „dokonaniem o trwałym znaczeniu. Podejmując ten akt, [Mieszko I] wprowadził swój lud w świat zachodniej kultury i łacińskiego piśmiennictwa […]. Zapoczątkował pisane dzieje Polaków, które n i e p r z e r w a n i e trwają po dziś dzień”96. 91 92 93 94 95 96

Tamże, s. 60. Norman Davies, Boże igrzysko. Historia Polski, przeł. Elżbieta Muskat-Tabakowska, Znak, Kraków 1992, s. 29. Por. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 376–386. Por. Davies, Boże igrzysko, dz. cyt., s. 104; Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 317–319. Davies, Boże igrzysko, dz. cyt., s. 104. Faktycznie, ówcześni władcy raczej „przewodzili”, niż „panowali”, jak ujął to Karol Modzelewski w książce Barbarzyńska Europa, dz. cyt., s. 425. Davies, Boże igrzysko, dz. cyt., s. 105. Tamże, s. 29. Twierdzi tak również Karol Modzelewski, pisząc, że chrzest Mieszka I stanowił „punkt wyjścia powolnej ewolucji: wielowiekowego procesu chrystianizacji barbarzyńskich społeczeństw oraz recepcji wzorów kultury antycznej” – tegoż, Barbarzyńska Europa, dz. cyt., s. 461.

45

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

Tezy o tym, że chrzest Mieszka I był aktem zbudowania podwalin (niematerialnej) ciągłości państwa i społeczeństwa polskiego jako integralnej części Zachodu, nie da się udowodnić empirycznie. Jak zobaczymy w drugiej części książki, państwo Piastów wcale nie powstało drogą powolnego łączenia się małych plemion w większe wspólnoty, a potem w państwo. Nie ma żadnych dowodów na istnienie Wiślan, Polan czy Lechitów, o których uczymy się w szkole. Świadectwa materialne pokazują niezbicie, że państwo Piastów zbudowano na eksporcie niewolników do świata islamu. Jego twórcy byli wyłącznie dostarczycielami żywego towaru, a handlem zajmowały się ludy żyjące na terenach położonych bliżej ówczesnego centrum. Przyjęcie religii monoteistycznej stanowiło warunek konieczny wejścia na ówczesną scenę geopolityczną. Dlatego nie należy się dziwić, iż Mieszkowi I na tym zależało. Ale zachodnie chrześcijaństwo nie było wcale najlepszą opcją. Na przykład Chazarowie, czyli plemię pochodzenia tureckiego, będące jednym z pośredników w handlu niewolnikami między Europą a światem islamu, przyjęli judaizm. Należący do ludów tureckich Bułgarzy kamscy, którzy zamieszkiwali tereny lewego brzegu rzeki Wołgi i których miasta stanowiły kluczowy punkt przeładunkowy w biznesie niewolniczym, wybrali islam. Wszystkie religie monoteistyczne konkurowały o nawrócenie Mongołów oraz Rusi Kijowskiej – kraju wówczas zdecydowanie bardziej rozwiniętego niż Polska czy nawet Niemcy (ostatecznie zwyciężyło tam chrześcijaństwo bizantyjskie)97. Dla Mieszka I jedyną bezpośrednio dostępną religią monoteistyczną było zachodnie chrześcijaństwo. A zatem jego sojusz z łacińską Europą był raczej wynikiem konieczności niż aktem wolnego wyboru. Gdyby żył w kraju położonym bliżej ówczesnych centrów, nie jest wykluczone, że wolałby przyjąć islam, judaizm czy prawosławie. Jerzy Stuhr wyreżyserował kiedyś oparty na scenariuszu Krzysztofa Kieślowskiego film pod tytułem Duże zwierzę (2000). Opowiada on historię pracownika banku w prowincjonalnym miasteczku, który pewnego dnia – ku powszechnemu osłupieniu – wychodzi na spacer z wielbłądem. Zwierzę to jest symbolem czegoś niesłychanego i egzotycznego. Jednakże w źródłach dotyczących wczesnego średniowiecza istnieje wzmianka o tym, że Mieszko I podarował Ottonowi właśnie wielbłąda. Jak to rozumieć? Wiemy, że karawany handlarzy 97

Fernández-Armesto, Millennium, dz. cyt., s. 95–100.

46

Świat z drugiej ręki

żywym towarem z Rusi Kijowskiej docierały do Bagdadu, a Słowianie, którzy tam mieszkali, służyli jako tłumacze. Istnieją też relacje o muzułmańskich statkach dopływających do portów Bułgarii Kamskiej na Morzu Czarnym98. Te dwie grupy były zatem w bezpośrednim kontakcie ze światem islamu. Wiemy też, że archeolodzy znaleźli na terenach zachodniej Słowiańszczyzny kości różnych zwierząt. Konie stały się ważnym elementem biznesu łowienia niewolników na terenach kontrolowanych przez Mieszka – dawały drużynnikom Piastów przewagę nad lokalnymi piechurami czy ludnością cywilną. Nie powinno zatem dziwić, że znajdujemy ślady ich obecności (jak również nowy rodzaj ostróg oraz wielu wcześniej nieobecnych przedmiotów luksusowych) na terenach Wielkopolski objętych rewolucją, jaką wtedy zainicjowali Piastowie99. Nie znaleziono tam kości wielbłądów. Nie były one zatem zjawiskiem codziennym. Wielbłąda sprezentowanego Ottonowi Mieszko kupił najprawdopodobniej w Pradze100. Odwiedzając to miasto, będące wówczas jednym z najważniejszych ośrodków handlu niewolnikami w Europie, musiał wejść w kontakt z osobami, które częściej bywały w lepiej rozwiniętych częściach świata. Musiał też wiedzieć, gdzie ostatecznie lądują pojmowani i sprzedawani przez niego ludzie. Nie ulega wątpliwości, że zdawał sobie sprawę, iż centrum świata znajdowało się wówczas w jego islamskiej części. Gdyby zatem myślał o chrzcie w kategoriach awansu cywilizacyjnego dla rządzonego przez siebie kraju, to musiałby najbardziej pożądać konwersji na islam. Nie mamy jednak żadnych przesłanek do tego, aby podejrzewać, że Mieszko tak rozumiał wydarzenie z 966 roku. Chrzest miał charakter nie zbiorowy, lecz indywidualny. Był aktem nie tyle światopoglądowym czy religijnym, ile raczej politycznym. Istnieje nawet teoria głosząca, że Mieszko był chrześcijaninem już wcześniej, a w 966 roku jedynie publicznie potwierdził swoje śluby101. Dane archeologiczne wyraźnie wskazują, że poganie żyjący na terenach obecnej Polski nie imitowali zachowań swoich zachodnich sąsiadów – nie uważali

98

Urszula Lewicka-Rajewska, Arabskie opisanie Słowian. Źródła do dziejów średniowiecznej kultury, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, Wrocław 2004, s. 191, 194. 99 Michał Kara, Najstarsze państwo Piastów – rezultat przełomu czy kontynuacji? Studium archeologiczne, Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, Poznań 2009, s. 103, 112–113, 255, 257, 271, 310. 100 Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 351. 101 Wrócę do tej kwestii w rozdziale 14.

47

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

ich zatem za cywilizacyjnie bardziej rozwiniętych102. Samą decyzję o przyjęciu łacińskiego chrześcijaństwa należy rozpatrywać w kategoriach nie awansu cywilizacyjnego, ale kolejnego kroku w ekonomicznej i politycznej karierze rodziny Piastów. Podobnie należy rozumieć zjazd gnieźnieński – jedna peryferyjna część najbardziej odizolowanej i najmniej liczącej się części ówczesnego świata, do której Piastowie rościli sobie pretensje, po prostu nawiązała wówczas sojusz z drugą taką peryferyjną częścią, w której półanalfabeci uważali siebie za rzymskich cesarzy. Kontakt z faktycznym centrum ówczesnego świata mieli z drugiej ręki. Nic dziwnego, że to, co działo się na terenach współczesnej Polski 1000 lat temu, raczej nie interesowało intelektualistów czy polityków w świecie islamu. Międzynarodowa ranga spotkania między Ottonem a Bolesławem Chrobrym albo chrztu Mieszka była minimalna103. Za współczesny odpowiednik zjazdu gnieźnieńskiego można uznać spotkanie między liderami takich krajów jak Bhutan i Bangladesz. Trudno spodziewać się, aby tego rodzaju wydarzenie zelektryzowało dziś światowe agencje prasowe. Niemymi świadkami relacji pierwszego państwa na ziemiach obecnej Polski z szerokim światem są setki tysięcy muzułmańskich monet, które archeolodzy wykopują od wielu lat nie tylko na terenie Polski, ale też na Ukrainie czy u wybrzeży Bałtyku. W czasach, gdy archeologia – podobnie jak antropologia – pozostawała w Polsce nauką pomocniczą historii, nie przywiązywano do nich większej wagi, gdyż nie pasowały do dominującej narracji na temat genezy państwa polskiego, obracającej się wokół wyimaginowanej cywilizacyjnej czy religijnej ciągłości oraz historycznej stabilności polskiego miejsca w globalnym porządku jako przedmurza Zachodu. Ta bazowała niemal wyłącznie na źródłach pisanych – które w zdecydowanej większości pochodziły z późniejszych czasów. Rewolucja, jaka odbyła się w ciągu ostatnich kilkunastu lat w polskiej mediewistyce, rozpoczęła się od archeologii, dla której punktem wyjścia do konstruowania szerszych teorii jest zawsze świadectwo materialne. Dzięki takiemu zwrotowi ku 102 Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 217, 220–221, 232–234, 286. 103 Chrzest Mieszka według Urbańczyka nie był wydarzeniem o charakterze międzynarodowym. Zjazd gnieźnieński z kolei jego zdaniem miał znaczenie wyłącznie regionane i okazał się dla Ottona III oraz jego urzędników spektakularną klapą. Por. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 232; tegoż, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 234–242.

48

Świat z drugiej ręki

materialności możemy też na nowo odczytać informacje ze źródeł pisanych. Gdy porzucimy okcydentalną perspektywę, wzmianka o tym, że Mieszko I podarował Ottonowi III wielbłąda, przestaje być ciekawostką lub dziwactwem i staje się po prostu zrozumiałym zabiegiem dyplomatycznym – odpowiednikiem takiego gestu jak danie komuś luksusowego samochodu czy też drogiego jachtu dzisiaj104.

104 Jak przypomina politolog John Hobson, wielbłąd był wówczas kluczowym „środkiem produkcji”. W świecie islamu był tańszy niż koń czy osioł, a umożliwiał dwukrotnie szybsze poruszanie się i nie wymagał dróg. Por. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 34–35.

Globalny materializm

Myślenie nie tylko jest czynnością publiczną, ale też zawsze ma charakter porównawczy. Jest to trzeci, obok odrzucenia okcydentalizmu oraz postrzegania ciągłości historycznej przez pryzmat materialności, metodologiczny fundament tej książki. Gdy piszemy o Łodzi, często mamy w tyle głowy Manchester. Gdy myślimy o Warszawie, to w tle nieraz czają się Paryż czy Moskwa. Jeśli chcemy uchwycić specyfikę określonej grupy społecznej, miejsca bądź kultury, to ich szczególna trajektoria zawsze będzie pozostawała w ścisłym związku z ogólną regułą, którą przyjmiemy za standard. Gdy Karol Marks pojechał do Wielkiej Brytanii, by tam badać, jak będzie wyglądała gospodarcza przyszłość świata, punktem odniesienia były dla niego rodzinne Niemcy. Gdy w debacie na temat genezy i natury kapitalizmu głos zabierał Max Weber, nie mógł pominąć dorobku Marksa. Ci, którzy krytykują gospodarkę PRL za brak wydajności lub wytykają jej „absurdy”, posługują się kategorią normalności – czyli zestawem zasad, jakimi ich zdaniem kierują się zdrowe systemy gospodarcze. Cała dyskusja na temat genezy polskiego zacofania opierała się na założeniu, że gospodarka folwarczno-pańszczyźniana była wyjątkiem, który potwierdzał regułę: prawdziwy kapitalizm mógł narodzić się tylko na Zachodzie. Sposób rozumowania, którego celem jest uchwycenie specyfiki poszczególnych trajektorii, społeczeństw, wspólnot czy miejsc, socjolog Charles Tilly nazywał porównaniem indywidualizującym1. Jest ono z reguły stosowane implicite, gdyż lustro, w którym przeglądają się autorzy, stanowi własność zbiorową. To, że nikomu w Polsce nie trzeba tłumaczyć, czym jest Zachód czy kapitalizm, bo pojęcia te są zrozumiałe „same przez się”, jest właśnie przejawem podskórnego okcydentalizmu. Każdy nowy tekst próbujący wyjaśnić genezę zacofania Polski tylko pogłębia przekonanie, że coś takiego jak zacofanie faktycznie istnieje. Samo to pojęcie ma relacyjny charakter – nie można mówić o zacofaniu jako takim, ale wyłącznie o zacofaniu w stosunku 1

Charles Tilly, Big Structures, Large Processes, Huge Comparisons, Russell Sage Foundation, New York 1984, s. 81–82.

51

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

do czegoś lub kogoś. Dlatego warto wyartykułować ową relację. Nie da się pisać po prostu o Polsce. Każde pisanie o Polsce jest jednocześnie pisaniem o szerokim świecie, w którym ona się znajduje – nawet jeśli w danej narracji z tego świata pozostaje tylko cień lub niedomówienie. Dlatego pisząc tę książkę, stosowałem metodę porównania kontekstowego – takiego, które umiejscawia poszczególne przypadki w szerszym systemie i tłumaczy różnice między nimi jako efekt ich odmiennego w nim pozycjonowania. Jest to czwarta, obok porównania uniwersalizującego (czyli ukierunkowanego na poszukiwanie cech wspólnych), wariacyjnego (czyli odkrywania nowych wcieleń wcześniej ustalonej zasady) oraz wspomnianego już porównania indywidualizującego strategia myślenia i badania porównawczego, jakie wyszczególnił Tilly2. Benedict Anderson, którego można uznać za jednego z mistrzów społecznej komparatystyki, argumentował, że tylko zaskakujące porównania warte są wysiłku. Japończyka nie zdziwi porównianie jego kraju z Chinami, gdyż funkcjonuje ono – zarówno w nauce, jak i w popularnej świadomości – od setek lat. Ale zestawienie Japonii z Austrią czy Meksykiem, twierdzi Anderson, może przynieść coś odkrywczego. Taki zabieg myślowy może być odpowiedzią na dominację „podręcznikowej wizji historii, która karmi się mitami, kładzie nacisk na ciągłość oraz stwarza pozory istnienia odwiecznej narodowej tożsamości. Szkoci, którzy uwielbiają podkreślać, że od zawsze byli wykorzystywani przez Anglików, nie lubią, gdy się im przypomina, że to szkocka dynastia zasiadała na londyńskim tronie przez większość XVII wieku. Japończycy z kolei źle znoszą sugestię, że ich pierwsi cesarze mogli być częściowo koreańskiego pochodzenia”3. Podobne przekonanie przyświecało mi podczas pisania tej książki. W pierwszej części prezentuję przyjęte przeze mnie ramy porównawcze i szczegółowo opisuję, czym dla mnie jest (lub raczej czym był) Zachód. Zamiast przeglądać się w lustrze pozostawionym przez naszych poprzedników (nawet jeśli będzie to oglądanie siebie pod nowym kątem), przedstawiam aparat teoretyczny, dzięki któremu czytelnik i czytelniczka będą mogli zrewidować kilka stereotypów 2 3

Por. Agnieszka Kolasa-Nowak, Socjolog w badaniu przeszłości. Koncepcja socjologii historycznej Charlesa Tilly’ego, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2001, s. 22, 93–95. Benedict Anderson, Frameworks of Comparison, „London Review of Books”, 21 stycznia 2016.

52

Globalny materializm

na temat zjawisk takich jak kapitalizm, miejskość czy relacje centrum–peryferie. Zamiast marzyć o dogonieniu mitycznego Zachodu, warto go najpierw poznać. Dzięki temu będziemy też w stanie lepiej zrozumieć samych siebie.

Śmierć postkolonializmu

Teorię postkolonialną można uznać za drugi – oprócz perspektywy długiego trwania – dominujący dziś nurt w polskich studiach krytycznych. Celowo nie odnoszę się do tej literatury. Nie dlatego, że jej nie cenię, ale dlatego, iż przestaje być przydatna. Jednym z jej mankamentów jest skłonność do petryfikowania relacji centrum–peryferie. W moim przekonaniu natomiast kondycja peryferyjności polega na permanentnej nieciągłości, w której dochodzi do nieustannych prób reorientacji w dynamicznym i wielobiegunowym systemie. Już socjolog Immanuel Wallerstein przypominał, że relacje centrum–peryferie były w historii „obiektem wielokrotnych rewizji” – kraje, które w pewnym okresie tworzyły centrum, stawały się nagle peryferyjne w stosunku do innych, aby później wejść w nową relację z jeszcze innym obszarem4. Globalna reorientacja, jaka staje się obecnie naszym udziałem, stanowi kolejny taki moment. Dlatego niniejsza książka jest, zupełnie dosłownie, eks-centryczna. Nie zakłada, że świat jest jednobiegunowy. O ile rok 1950 możemy uznać za początek zmierzchu Zachodu (jak widać na tablicy 8.4), o tyle późniejszy okres miał faktycznie charakter postkolonialny, w tym sensie, że kraje Południa szukały wyjścia z dziewiętnastowiecznej relacji podległości wobec Zachodu. Wydarzenia ostatnich lat należą natomiast do innego porządku. Teoretyk literatury Hamid Dabashi twierdzi, iż momentem upadku świata postkolonialnego była Arabska Wiosna z 2011 roku. „Język Arabskiej Wiosny – pisze – nie jest ani islamski, ani antyislamski; ani wschodni, ani zachodni; ani religijny, ani świecki. Jest to język światowy, wyłaniający się z głębi historycznego doświadczenia protestujących ludzi i z ich bycia w świecie”5. Oni ani nie buntowali się przeciwko Zachodowi, ani nie chcieli być jak Zachód. 4 5

Immanuel Wallerstein, Capitalist Agriculture and the Origins of the European World-Economy in the Sixteenth Century, Academic Press, San Diego 1974, s. 96–97. Hamid Dabashi, The Arab Spring. The End of Postcolonialism, Zed Books, London 2012, s. 80–81.

53

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

Był on dla nich po prostu obojętny. Symbolicznym dopełnieniem tej tezy, choć już w zupełnie innym, makabrycznym kontekście, było wymowne zniszczenie przez bojowników Daesz granicy między Syrią a Irakiem, zwanej linią Sykesa-Picota, od nazwisk dyplomatów Wielkiej Brytanii i Francji, którzy byli architektami kolonialnego podziału Bliskiego Wschodu w 1916 roku6. Postacie, które dotychczas były dominującymi głosami Południa, takie jak Salman Rushdie, Stuart Hall czy Gayatri Spivak, należą więc do epoki, która właśnie się kończy. Ich biografie są naznaczone trudną relacją z centrum – tym, że byli „brązowymi chłopcami/dziewczynami” w szkołach założonych i prowadzonych przez białych. Pochodzili z rodzimej klasy średniej (lub wyższej), która tworzyła swoją tożsamość w odniesieniu do jeszcze wtedy realnego (politycznie) centrum zlokalizowanego na Zachodzie. Ich podstawowe dylematy dotyczyły tego, którą ojczyznę wybrać, jak uporać się z hybrydyczną kulturą, dwujęzycznością i tak dalej. Wszyscy przebyli drogę od peryferii do centrum, gdzie się osiedlili i gdzie mówili w imieniu byłych „tubylców” – także dlatego, że stanowili warstwę inteligencką, będącą częścią strumienia migracji z kolonii do centrum po drugiej wojnie światowej. Jak pokazuje reporter Suketu Mehta, Mumbaj nie jest już miastem postkolonialnym. Symbolicznym momentem końca postkolonializmu w jego przypadku jest zmiana nazwy z Bombaj na Mumbaj w 1995 roku. Przedstawiciele współczesnych elit rządzących metropolią różnią się diametralnie od tych, którzy odziedziczyli ją po Brytyjczykach: „Są źle wykształceni, nie mają skrupułów, brakuje im wielkomiejskiej wrażliwości. To głównie bufoni i drobni kombinatorzy”, twierdzi Mehta. Jeden z tamtejszych aktywistów miejskich, pochodzący z klasy średniej i tęskniący za utraconym „szlachetnym miastem”, żalił się pisarzowi, że „szumowiny ze społecznych nizin przeistoczyły się w łotrów na górze”7. Symbolem nowych elit jest Bal Thackeray, były karykaturzysta i lider nacjonalistycznej partii Shiv Sena, której inicjatywą była zmiana nazwy miasta. Ruch ten miał charakter wybitnie miejski – jego bazą była lokalna biedota. Mehta twierdzi, że Shiv Sena nie miała żadnej ideologii; Thackeray 6 7

Patrick Cockburn, ISIS Consolidates, „London Review of Books”, 21 sierpnia 2014. Suketu Mehta, Maximum City. Bombay Lost and Found, Penguin Books India, 2006, s. 83–84; wydanie polskie: Bombaj. Maximum City, przeł. Marta Bręgiel-Benedyk, Namas, Poznań 2011.

54

Globalny materializm

w zależności od potrzeby korzystał z elementów socjalizmu, kapitalizmu i nacjonalizmu. „Organizacja nie potrzebuje teorii. Tam chodziło wyłącznie o działanie. Thackeray lubi ludzi, którzy są skuteczni”8. W podobny sposób dziennikarz Hooman Majd opisuje byłego prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadineżada – jako chama z prowincji, który siłą wdarł się na salony. On i jemu podobni nie są kosmopolitami. Ahmadineżad po raz pierwszy w życiu wyjechał z Iranu już jako prezydent kraju – na szczyt ONZ w Nowym Jorku9. Ci ludzie kształcili się nie w elitarnych szkołach, ale na ulicy. Ich wiedza jest praktyczna i pochodzi z miasta, w którym żyją. W ten sposób zryw urbanizacyjny, który doprowadził do powstania megamiast Południa, dokonał nowego cięcia. W Szatańskich wersetach Rushdie pisze, że do Bombaju było niejednokrotnie bliżej z Londynu niż z okolicznych wiosek – przepaść między miastem a wsią była wówczas tak dramatyczna10. Potwierdza to Mehta: „Znam ludzi z bombajskiej elity, którzy są w stanie powiedzieć mi, gdzie dostać najlepsze czekoladki w Paryżu, ale nie mają zielonego pojęcia, gdzie znaleźć dobre bhelpuri – tutejszy odpowiednik nowojorskiej pizzy na kawałki”. Jednakże ci „wewnętrzni emigranci”, gdyby przenieść ich do miast ich marzeń, „byliby zagubieni i czuliby się bezwartościowi. Odległe światy można replikować tu na miejscu, w miniaturze”11. Antropolog Arjun Appadurai opisuje to zjawisko jako brutalną dekosmopolityzację miasta12, ja zaś wolę o tym myśleć jako o nowej formie światowania – czyli sposobie, w jaki zarówno jednostki, jak i zbiorowości odnajdują siebie w globalnej przestrzeni. Mumbaj i jego elity nie są skoncentrowane wyłącznie na sobie i swoich problemach. Podobnie jak nacjonaliści w XIX wieku, wyartykułowały one własną wizję świata, która stanowi fundament dla nowych tożsamości. Dziś dystans między Londynem a Mumbajem jest większy niż w czasach, gdy pisał Rushdie. Siła przyciągania Mumbaju wobec okolicznej 8 9 10 11 12

Tamże, s. 118. Hooman Majd, The Ayatollahs’ Democracy. An Iranian Challenge, Allen Lane, New York 2010, s. 9–10, 77; wydanie polskie: Demokracja ajatollahów. Wyzwanie dla Iranu, przeł. Dariusz Żukowski, Karakter, Kraków 2011. Salman Rushdie, The Satanic Verses, Vintage, London 2006, s. 41; wydanie polskie: Szatańskie wersety, przeł. Jerzy Kozłowski, Rebis, Poznań 2013. Mehta, Maximum City, dz. cyt., s. 39. Arjun Appadurai, The Future as Cultural Fact. Essays on the Global Condition, Verso, London 2013, s. 131–133.

55

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

ludności jest jednocześnie tym, co odpycha od niego inne duże miasta. Ale nie oznacza to, że Mumbaj się izoluje. „Kim jest mieszkaniec Południowej Azji?”, pyta Mehta. „To ten, kto ogląda filmy z Bollywood”13. Dlatego, jak dwie dekady temu pisał Appadurai, „nowa globalna ekonomia kulturowa musi być postrzegana jako złożony, alternatywny ład zachodzących na siebie treści, którego nie można dłużej wyjaśniać w kategoriach istniejących modeli centrum–peryferie”14. Jednak jego książka Nowoczesność bez granic jest ekscentryczna w konwencjonalnym tego słowa znaczeniu – wszystko zdaje się w niej łączyć ze wszystkim. „Kapitalizm jest zdezorganizowany” – twierdzi Appadurai za socjologami Scottem Lashem i Johnem Urrym. Kultura odkleiła się od terytorium, a zbiorowa przeszłość „stała się synchroniczną przechowalnią scenariuszy kulturowych, rodzajem tymczasowego centralnego castingu, po zasoby którego sięga się w zależności od tego, jaki film jest do zrobienia”15. Nie ma już wydarzeń, są za to kaskady, czyli sekwencje działań różnych podmiotów, „które nabierają rozmachu, grzęzną, zawracają bieg i są wznawiane, podczas gdy ich reperkusje mają wpływ na całe systemy i podsystemy”16. „Praca wyobraźni” oraz konsumpcja stały się podstawowymi formami wysiłku podejmowanego przez współczesnego człowieka, a „czas i przestrzeń w nowoczesnych, kapitalistycznych społeczeństwach uprawiają wzajemny kanibalizm”17. Kultura stała się tym samym fraktalna, to znaczy „pozbawiona euklidesowych granic, struktur i cech regularności”18. Stabilny krajobraz poszczególnych terytoriów rozsypał się na kawałki, a zastąpiły go różnego rodzaju „etnoobrazy”, „mediaobrazy”, „technoobrazy”, „finansoobrazy” czy „ideoobrazy”, które wzajemnie się na siebie nakładają i tworzą różnego rodzaju unikalne konfiguracje. Dlatego zdaniem Appaduraia można wykazać związek między globalną cyrkulacją filmów z Bruce’em Lee, nowymi wzorami męskości, międzynarodowym handlem bronią i atakami terrorystycznymi – zgodnie z zasadą kaskady „jeden konkretny akt profanacji religijnych wartości, 13 14 15 16 17 18

Mehta, Maximum City, dz. cyt., s. 384. Arjun Appadurai, Nowoczesność bez granic. Kulturowe wymiary globalizacji, przeł. Zbigniew Pucek, Universitas, Kraków 2005, s. 51. Tamże, s. 48. Tamże, s. 220. Tamże, s. 269 i n. Tamże, s. 71.

56

Globalny materializm

jeden konkretny terrorystyczny zamach na życie ludzkie czy jedna podburzająca mowa rozniecają przemoc etniczną na wielką skalę”19. Rekonfiguracja współczesnego świata wcale nie sprawia, że stał się on bardziej przypadkowy, zdezorganizowany czy nieprzewidywalny – ani że kiedyś był uporządkowany i przewidywalny. Niepozorne wydarzenia wcześniej też mogły mieć spektakularne konsekwencje – jak chociażby niezgoda Rosy Parks na ustąpienie białemu mężczyźnie miejsca w autobusie, która wywołała całą falę protestów i doprowadziła do konsolidacji ruchu na rzecz zakończenia segregacji rasowej w Stanach Zjednoczonych. Efekt kaskady to zatem nic nowego. Chęć wyjścia poza nacjonalizm metodologiczny sprawia, że Appadurai przyjmuje perspektywę, którą można określić jako paranoiczny strukturalizm – światopogląd (rozumiany wciąż zupełnie dosłownie), w którym wszystko łączy się ze wszystkim. Zgodzę się z Appaduraiem co do tego, że teoria postkolonialna, a także będący częściowo jej protoplastą materializm historyczny, nie pozwalają zadowalająco opisać obecnej rzeczywistości. Dlatego alternatywną metodologię, którą proponuję tej książce, można nazwać materializmem globalnym. Z jednej strony koncentruje się ona bardziej na zmianie niż uporczywym trwaniu i nie przyjmuje państwa narodowego jako centralnej jednostki analizy, a z drugiej jest teorią ugruntowaną w sensie dosłownym – przestrzeń i jej rekonfiguracje stanowią dla mnie materialny punkt wyjścia do konstruowania teorii.

Zwrot przestrzenny

Jak zauważył geograf Edward Soja, zwrot przestrzenny w humanistyce ostatnich lat zaowocował przede wszystkim naszpikowaniem tekstów akademickich metaforami przestrzennymi: „pisaniem o mapowaniu tego czy tamtego albo stosowaniem takich słów jak kartografia, region czy krajobraz, dzięki czemu autorzy mogli pokazać, że idą z duchem czasu”20. Teksty Appaduraia są tego znakomitym przykładem. Wbrew temu, co głosi on w swych analizach, świat nie uwolnił się od przestrzeni, a współczesna kultura nie polega wyłącznie 19 20

Tamże, s. 220. Edward W. Soja, Seeking Spatial Justice, University of Minnesota Press, Minneapolis 2010, s. 14.

57

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

na miksowaniu czy samplowaniu wirtualnych treści. Nieuchwytność współczesnych procesów społeczno-ekonomicznych nie oznacza ich „deterytorializacji” ani dematerializacji. Dlatego staram się nie nadużywać przestrzennych metafor (które opierają się, podobnie jak nawiązania do długiego trwania, na analogii), ale otwierać nowe pojęcia-okna, przez które można zobaczyć współczesny świat. Już filozof Michel Foucault wskazywał, że jednym z fundamentalnych założeń humanistyki XX wieku było przekonanie, że to czas stanowi domenę zmiany, a przestrzeń jest statyczna21. Dobrą tego ilustracją jest obraz Czerwona kawaleria Kazimierza Malewicza. Przedstawia on jeźdźców rewolucji, którzy stąpają po kolejnych, nachodzących na siebie warstwach geologicznych, będących jedynie martwymi śladami aktywności poprzednich pokoleń. Podobnie funkcjonuje jedna z najpopularniejszych metafor przestrzennych ostatnich lat – opisywanie miasta jako palimpsestu, to znaczy miejsca, w którym odkładają się kolejne warstwy historii. Takie podejście, jak świetnie opisał to filozof Henri Lefebvre, a za nim Neil Smith oraz David Harvey, wiąże się z dominacją paradygmatu przestrzeni absolutnej. Zdaniem Smitha „we współczesnym społeczeństwie kapitalistycznym wszyscy traktujemy przestrzeń jako pustkę, jako uniwersalne «naczynie», w którym przedmioty istnieją, a wydarzenia mają miejsce, jako układ odniesienia, system współrzędnych, w którym […] odbywa się cała rzeczywistość”22. Nieruchoma, jednoznaczna i bierna – przestrzeń jest obiektem kolonialnego podboju oraz kartograficznego opisu. To właśnie z tego porządku wywodzi się odwzorowanie sporządzone przez Merkatora. Mapa jest doskonałym wcieleniem idei przestrzeni absolutnej w tym sensie, że jest płaska i jednoznaczna. Wybrany jej fragment, czyli określone terytorium, może być wypełniony tylko jednym kolorem. Granice między jej częściami składowymi – takimi jak państwa narodowe – są oczywiste i bezwzględne. Nawet jeśli zmieniając treść wypełnienia, modyfikuje się jej znaczenie (są przecież mapy polityczne, przyrodnicze czy klimatyczne), to ogólne ramy, a przez to wyrażona za ich pomocą wizja świata, pozostają takie same. 21 22

Michel Foucault, Przestrzeń, wiedza i władza, [w:] Miasto-zdrój. Architektura i programowanie zmysłów, red. Joanna Kusiak i Bogna Świątkowska, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2013, s. 236. Neil Smith, Uneven Development. Nature, Capital, and the Production of Space, Blackwell, Oxford 1991, s. 68.

58

Globalny materializm

Antropolog Johannes Fabian twierdzi, że taki izomorfizm miejsca i znaczenia wywodzi się ze starożytnej Grecji. W ówczesnych szkołach retoryki sugerowano, aby mówca, chcąc obyć się bez notatek, zapamiętywał idee, które miał poruszyć, poprzez skojarzenie ich z konkretnymi miejscami w znanym mu dobrze budynku. W trakcie wystąpienia „umysł mówcy miał spacerować przez pokoje lub części owego budynku, zatrzymując się po to, aby rozważyć rzeczy, z których wcześniej utworzył «miejsca pamięci» – stąd greckie pojęcie topoi”. Wywodząca się z mnemotechniki idea toposów stała się podstawowym sposobem porządkowania zachodniej wiedzy. Technika ta uważana była za najbardziej skuteczną wtedy, gdy idee przypisywane do konkretnych miejsc były „wyraźne, a nawet uderzające, gdzie łącznik między ideą a miejscem był arbitralny, nadany przez sprawnego mówcę”23. Innymi słowy, liczył się retoryczny efekt techniki toposu, a metoda ta (i jej źródła) szybko popadły w niepamięć, gdyż mówcy nie zdradzali przed publicznością tajników swego warsztatu. Celowo arbitralny związek między ideą a miejscem szybko ulegał naturalizacji. Stąd wzięło się pojęcie ducha miejsca – czyli założenie, że istnieje jedno dominujące znaczenie, które możemy przypisać określonemu fragmentowi przestrzeni. Taka jest również geneza okcydentalnego przekonania, że poszczególne idee są, by użyć sformułowania Appaduraia, „uwięzione” w konkretnych regionach – na przykład, że kapitalizm oraz nowoczesność zostały wynalezione na Zachodzie, a zacofanie jest przekleństwem Wschodu24. Smith i Harvey twierdzą, że choć myślenie w kategoriach przestrzeni absolutnej zostało przez nas znaturalizowane, to jednak współczesny kapitalizm oparty jest na przestrzeni relacyjnej, czyli takiej, która jest celowo i systematycznie „wytwarzana”. Jak pisał socjolog Bohdan Jałowiecki, „przestrzeń nie jest więc jedynie obojętnym kadrem, w którym toczy się życie gospodarcze, społeczne, polityczne i kulturalne, ale odgrywa ona rolę czynnika aktywnego”25. Kwestię tę omówię szczegółowo w rozdziale 17. Tutaj chciałbym jedynie podkreślić, że tak popularne dziś metafory (oraz metonimie) przestrzenne przeszkadzają nam w zrozumieniu dynamiki współczesnego 23 24 25

Johannes Fabian, Time and the Other. How Anthropology Makes Its Object, Columbia University Press, New York 1983, s. 110. Appadurai, O właściwe miejsce hierarchii, dz. cyt., s. 229. Bohdan Jałowiecki, Społeczne wytwarzanie przestrzeni, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2010, s. 23.

59

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

kapitalizmu. Przestrzeń nie powinna być traktowana jako soczewka lub zwierciadło społeczeństwa – kropla wody rzekomo odbijająca w sobie całe morze26. W świecie przestrzeni relacyjnej tego rodzaju punkty nie są przedstawieniem czegoś innego, metaforycznym substytutem ani analogią społeczeństwa, ale stają się budulcem sieci relacji i jednocześnie sieci znaczeń – jak na obrazach Jacksona Pollocka, jednego z prekursorów action painting, które można traktować jako wizualne odpowiedniki przestrzeni relacyjnej. U niego płótno nie jest biernym ekranem, na którym artysta przedstawia coś innego, ale samo staje się uczestnikiem działania. Pojawienie się paradygmatu przestrzeni absolutnej, jak pokazał Smith, przyniosło jej dematerializację. To dlatego przestrzeń mogła stać się metaforą c z e g o ś i n n e g o – społeczeństwa, kraju lub narodu. Przed Newtonem „przestrzeń nie była odróżniana od materii, władzy czy siły – zarówno ludzkiej, jak i pochodzącej z innego źródła”27. O ile dla starożytnych filozofów przestrzeń nie była czymś oddzielnym od przyrody, o tyle pojawienie się geometrii (czyli „tego, co dla Platona czy Arystotelesa stanowiło klej między przestrzenią i materią”28) stanowiło pierwszy krok w kierunku uabstrakcyjnienia i jednoczesnego odspołecznienia (obiektywizacji) przestrzeni. Wskutek rozwoju dziewiętnastowiecznej fizyki, a zwłaszcza po pojawieniu się teorii względności Alberta Einsteina, konieczna stała się rewizja takiego matematycznego odzwierciedlenia rzeczywistości. Na płaskiej i jednowymiarowej mapie z punktu A do punktu B może być tylko jedna najkrótsza droga. Gdy dodamy kolejny wymiar, na przykład czas, zaczyna się to zmieniać. Może się okazać, że z Londynu do Mumbaju jest bliżej niż z Mumbaju do jakiejś wioski w Indiach, jeśli pierwszą podróż odbywamy samolotem, a drugą pieszo (to między innymi miał na myśli Rushdie). Jednakże im częściej opisujemy świat jako nawarstwianie się n-wymiarowych przestrzeni, tym bardziej staje się on matematyczną abstrakcją, która jawi się jako niezależna od społeczeństwa albo codziennego doświadczenia. Dlatego, jak dowodzi Smith, „teza głosząca, że struktura rzeczywistości jest matematyczna, może być zweryfikowana w odniesieniu do zjawisk materialnych zachodzących jedynie w skali planetarnej lub w skali 26 27 28

Kacper Pobłocki, Antropologia miasta – urbanizacja, przestrzeń i relacje społeczne, „Lud” 2011, t. 95, s. 69–91. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 69. Tamże, s. 70.

60

Globalny materializm

fizyki subatomowej”29. To dlatego nauki społeczne, które osadzone są w życiu oraz środowisku człowieka, zaczęły opisywać świat tak, jakby był oderwany od przestrzeni. W sytuacji, gdy przestrzeń jest jedynie ramą dla rzeczywistości, zmiana społeczna staje się domeną czasu. Przekonanie, iż istnieją trzy osobne światy, oznacza zarazem, że to, co je ze sobą łączy, to pewna abstrakcyjna, linearna oś rozwoju, która prowadzi od zacofania, biedy i barbarzyństwa do bogactwa, nowoczesności i cywilizacji. Jak zobaczymy w drugiej części książki, oś ta jest podstawą okcydentalnego mitu o własnej wyjątkowości. Taka wizja świata jest też teleologiczna i ewolucyjna, gdyż zakłada, że rozwijać można się na jeden sposób, że każdy rozwój dąży do jakiegoś celu oraz że polega na przechodzeniu przez poszczególne etapy lub fazy. Nazywam takie myślenie myśleniem temporalnym, gdyż opiera się ono na kategoriach związanych z czasem – jak doganianie czy zacofanie. Te trzy światy znajdują się, w sensie dosłownym, w innych strefach czasowych, a przemieszczanie się między różnymi miejscami jest doświadczane jako podróż w czasie. Znów dobrym przykładem takiego myślenia jest książka Orłowskiego. Dystans dzielący Polskę od Niemiec mierzony jest przez niego za pomocą czasu i wyrażany liczbą lat potrzebnych do doścignięcia jednego kraju przez drugi. Przestrzeń używana jest czysto instrumentalnie, jako budulec, z którego można sklecić głównych bohaterów narracji – sąsiadujące ze sobą, ale wyraźnie odrębne państwa narodowe, których konstytutywna cecha (zaawansowanie lub zacofanie) wyrażana jest w kategoriach temporalnych. Niniejsza książka przedstawia radykalnie odmienny obraz rzeczywistości, oparty na myśleniu przez pryzmat przestrzeni. Zobaczymy, że nie ma trzech światów różnie plasujących się na jednej, uniwersalnej i temporalnej linii rozwoju – świat jest jeden, a tylko jego poszczególne fragmenty podążają w różnych kierunkach. Z takiego punktu widzenia pytanie o to, kiedy Polska dogoni Niemcy, traci rację bytu. Nauki – zarówno humanistyczne, jak i ścisłe – wypracowały wiele narzędzi służących do badania przestrzeni absolutnej. Przestrzeń relacyjna, będąca jednocześnie przestrzenią społeczną i materialną, jest znacznie trudniejsza do uchwycenia. Jednakże, jak zauważa David Harvey, „dlaczego mamy wierzyć, że określona czasoprzestrzeń 29

Tamże, s. 71.

61

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

istnieje jedynie o tyle, o ile poddaje się badaniom ilościowym?”30. W tym sensie książka Witolda Orłowskiego jest pouczającym przykładem, jak za pomocą „twardych” danych można unaukowić zbitkę stereotypów czy wytrychów myślowych. To, że jest on w stanie precyzyjne podać, że w 1991 roku Polskę i Niemcy dzieliły dokłanie 62 lata, wzmaga u czytelnika przekonanie, że dystans ten jest czymś realnym. Tymczasem – jak zobaczymy w drugiej części tej książki – w oparciu o te same dane (zgromadzone przez historyka gospodarczego Angusa Maddisona) można opowiedzieć zupełnie inną historię. Błąd popełniany przez takich autorów jak Orłowski nie polega zatem na tym, że źle obliczają oni na przykład moment dogonienia Niemiec przez Polskę, ale kryje się w samym założeniu, że to gospodarczy wyścig narodów stanowi lokomotywę globalnej historii. Co więcej, za nadzieją, że w roku 2050 Polska wreszcie dogoni Niemcy, tkwi przekonanie, że ostatecznym celem procesu historycznego jest wyrównanie dysproporcji pomiędzy różnymi częściami świata – czyli sytuacja, gdy stanie się on, jak ujął to dziennikarz Thomas Friedman, płaski31. Wbrew takim oczekiwaniom poszczególne części świata wcale nie upodobniają się do siebie. Dlatego gdy piszę, że należy traktować niniejszą książkę jak mapę, nie jest to metafora – mówię o tym w sensie dosłownym. Mapy, którymi się na co dzień posługujemy, są używane do opisu rzeczywistości; ja tymczasem pragnę pokazać, że przestrzeń oraz pojęcia przestrzenne mogą stać się narzędziami jej analizy – zarówno jakościowej, jak i ilościowej.

Analfabetyzm ekonomiczny

Oprócz prac wymienionych już autorów kluczowym źródłem inspiracji przy pisaniu tej książki była Wielka transformacja Karla Polanyiego. Z jednej strony widać to w strukturze tekstu: pierwsza część poświęcona jest przede wszystkim funkcjonowaniu pieniądza, druga zaś – pracy oraz ziemi. Polanyi twierdził, że to właśnie na tych trzech „fikcyjnych towarach” opiera się kapitalizm. Nazywał ziemię, pracę 30 31

David Harvey, Cosmopolitanism and the Geographies of Freedom, Columbia University Press, New York 2009, s. 139. Thomas L. Friedman, Świat jest płaski. Krótka historia XXI wieku, przeł. Tomasz Hornowski, Rebis, Poznań 2006.

62

Globalny materializm

oraz pieniądz towarami fikcyjnymi nie dlatego, że nie istniały w rzeczywistości, ale dlatego, że w przeciwieństwie do zwykłych towarów (jak komputer, na którym piszę, czy szklanka, z której piję herbatę) nie zostały stworzone do tego, aby być sprzedawane i kupowane. Praca, jego zdaniem, to po prostu inne określenie opisujące ludzką aktywność i sposób, w jaki człowiek wchodzi w interakcję ze światem materialnym. Ziemia to środowisko, w którym funkcjonujemy, a pieniądz jest przede wszystkim medium wymiany między innymi towarami, ale nie towarem samym w sobie32. O ile idea, że ziemia i praca nie są naturalnymi towarami, odpowiada naszej (wyćwiczonej) intuicji, o tyle dla wielu teza, że pieniądz może być filarem gospodarki niekapitalistycznej, może zabrzmieć zaskakująco. To właśnie dla tych, którzy z niedowierzaniem unoszą teraz brwi, powstała pierwsza część tej książki. Stanowi ona jednocześnie prezentację przestrzennej teorii funkcjonowania kapitalizmu oraz analizę materialności świata przepływów finansowych. Jak ujął to antropolog i aktywista finansowy Brett Scott, „jeśli w średniowieczu łacina była językiem władzy, którym posługiwała się tylko mała grupka klerków, to terminologia finansowa jest językiem władzy dziś”33. Nie da się więc mówić o tym, jak skonstruowany jest współczesny świat, w oderwaniu od systemu finansowego. Często można napotkać rozróżnienie między gospodarką realną a wirtualną; wielu naukowców i publicystek oddziela sektory, które produkują jakieś rzeczy, od tych, które zajmują się wyłącznie obrotem pieniędzy. Zobaczymy, że nawet w tych momentach w historii, gdy sektor finansowy zaczyna dominować nad innymi, mamy do czynienia nie z odejściem od materialności, ale z jej fundamentalną rekonfiguracją. Sama separacja świata „realnego” (społecznego, przestrzennego, politycznego) od świata „wirtualnego” (finansowego, spekulacyjnego, niematerialnego) jest elementem owego systemu. Jest ona utrzymywana właśnie za pomocą wysoce wyspecjalizowanego języka, którym posługiwać się potrafią wyłącznie wtajemniczeni. Jednak, jak przypomina Scott, „większość pracowników sektora finansowego nie ma głębokiego obeznania z teorią ekonomiczną”34. 32 33 34

Karl Polanyi, Wielka transformacja. Polityczne i ekonomiczne źródła naszych czasów, przeł. Maria Zawadzka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2010, s. 84, 88. Brett Scott, The Heretic’s Guide to Global Finance. Hacking the Future of Money, Pluto Press, London 2013, s. 29. Tamże, s. 33.

63

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

Kluczowa przewaga, jaką eksperci mają nad tak zwanymi laikami, to fakt, iż „posiadają anegdotyczne doświadczenie praktyczne”, na podstawie którego formułują ogólne sądy. Będą oni „utrzymywać pozory posiadania szerokich kompetencji, ale w większości przypadków ich wiedza jest fragmentaryczna. Na przykład ekspertka od zawiłości światowych rynków surowcowych może mieć ograniczone pojęcie na temat tego, jak działa giełda, a osoba zajmująca się handlem algorytmicznym może bardzo słabo rozumieć dynamikę długoterminowych zjawisk makroekonomicznych”35. Witold Orłowski zapewne świetnie zna się na finansach czy bankowości, ale jego wiedza z historii gospodarczej jest bardzo powierzchowna. Dlatego można traktować tę książkę również jako narzędzie służące do przeciwdziałania naszemu zbiorowemu analfabetyzmowi ekonomicznemu – temu, że pozwoliliśmy małej grupce specjalistów zdobyć i utrzymać monopol nie tylko na zarządzanie, ale też na mówienie o niezwykle ważnym aspekcie rzeczywistości, jakim jest gospodarka. Pieniądz jest bowiem właśnie tym spoiwem, które sprawia, że poszczególne części przestrzeni relacyjnej są ze sobą połączone. Ale nie oznacza to bynajmniej, że jest on ich wspólnym mianownikiem. Współczesna globalizacja nie doprowiadziła do tego, że świat jest lub będzie płaski, a „geografia, czas, odległość, a w najbliższej przyszłości także język” ulegną ujednoliceniu36. Tendencja do homogenizacji przestrzeni czy też jej „macdonaldyzacja” (widoczna choćby w mnożeniu się zuniformizowanych i standardowych form architektonicznych) jest zawsze kompensowana tendencją do różnicowania37. Dlatego aby zrozumieć dynamikę interakcji między pieniądzem a światem materialnym, wybierzemy się w podróż „palcem po mapie” do wielu zakątków naszej planety. Dzięki temu zobaczymy, że pieniądz nie może dziś funkcjonować w oderwaniu od pozostałych towarów fikcyjnych – czyli ziemi (przestrzeni, materii, nieruchomości) oraz pracy (ludzkiej aktywności w świecie). W każdym z tych miejsc owa relacja wygląda jednak nieco inaczej. Jako że to właśnie pieniądz stanowi kluczowy czynnik organizujący to, jak skonstruowany jest świat materialny oraz ludzka w nim obecność, od niego rozpocznę analizę. 35 36 37

Tamże, s. 29. Friedman, Świat jest płaski, dz. cyt., s. 216. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 117–118.

64

Globalny materializm

Przystępując do pisania pierwszej części tej książki, musiałem podjąć szereg niełatwych decyzji. Czytelnik i czytelniczka mający (współczesne) wykształcenie ekonomiczne nie znajdą tutaj wielu znajomych nazwisk, a fundamenty myślenia o życiu gospodarczym, na których oparta jest moja argumentacja, są radykalnie różne od tych, na których zbudowano dominującą od kilkudziesięciu lat ekonomię neoklasyczną. W samej antropologii ekonomicznej istnieją dwie tradycje: formalistyczna i substancjalna. Pierwszą można, jak ujął to Marshall Sahlins, uznać za bitwę stoczoną na obcym terenie, czyli dyskusję z ekonomią głównego nurtu. Druga natomiast to tradycja budowania własnego języka i tworzenia własnych pojęć38. Polemikę z ekonomią neoklasyczną starałem się tu utrzymać na poziomie absolutnego minimum. Ze względu na jej dosłowną hegemonię nie tylko na uniwersytetach, ale też w dyskursie publicznym, wiele spośród jej tez, powtarzanych nieustannie przez różnych ekspertów, trafiło pod strzechy, przenikając tym samym do naszego myślenia zdroworozsądkowego czy raczej, jak ujmuje się to po angielsku, do naszego zbiorowego rozsądku (common sense). Ale zamiast wchodzić w polemikę z takimi autorami jak Orłowski, wolę zaoferować alternatywną wizję tego, jak działa globalna gospodarka oraz jakie jest nasze w niej miejsce. W tym sensie nie jest to książka ekonomiczna. Lepiej traktować ją jako rozważania o dynamice życia gospodarczego – czyli również o tych sferach ludzkiej aktywności, które umykają uwadze większości współczesnych ekonomistów39. Dlatego nie pisałem tej książki w duchu krytycznym. Jak ujął to James Ferguson, analizy współczesnego kapitalizmu nazbyt często sprowadzają się do „polityki denuncjacji”40. Pozwala ona okopać się na pozycji moralnej wyższości, ale nie przybliża nas do zrozumienia tego, jak działa globalna gospodarka. Tymczasem rozgrywkę o to, kto lepiej wyjaśni dynamikę życia gospodarczego, neoklasyczna ekonomia oddała poniekąd walkowerem41. Już sam jej nestor Milton Friedman napisał w słynnym eseju, traktującym o ekonomii jako 38 39

40 41

Marshall Sahlins, Stone Age Economics, Aldine, New York 1974, s. XI–XIV. Używam pojęć „ekonomia neoklasyczna” oraz „ekonomia głównego nurtu” zamiennie. O subtelnych różnicach między tym, co kryje się pod tymi dwoma pojęciami, pisze Izabela Bludnik, Postkeynesizm. Teoria endogenicznej kreacji pieniądza, Wydawnictwo Uniwersytetu Ekonomicznego, Poznań 2015, s. 11–16. James Ferguson, Give a Man a Fish. Reflections on the New Politics of Distribution, Duke University Press, Durham 2015, s. 4. Bludnik, Postkeynesizm, dz. cyt., s. 18.

65

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

o nauce pozytywnej (czyli obiektywnej i niewartościującej), że założenia wyjściowe, na jakich opierają się modele ekonomiczne, nie są istotne – liczy się jedynie ich wartość prognostyczna. Innymi słowy, nie ma znaczenia, w jaki sposób dochodzimy do określonego wniosku; ważne, czy jesteśmy w stanie trafnie przewidzieć, co będzie się działo w przyszłości. To był jego sposób na ostateczne uwolnienie ekonomii od ludzkiego błędu i gwarancja, że będzie to nauka ścisła42. Jak zobaczymy w pierwszej części książki, efekty, jakie przyniosły decyzje ekonomiczne oparte na modelach neoklasycznych, były jednak zgoła odmienne od zamierzonych. W tym sensie nawet zgodnie ze standardami Friedmana krach z 2008 roku powinien był przynieść fundamentalną rewizję myślenia neoklasycznego – tymczasem nie doszło do żadnej rewolucji. Jest to kolejny dowód na słuszność uwagi Bretta Scotta: ekonomia głównego nurtu nie musi być narzędziem poznania rzeczywistości, bo jest przede wszystkim narzędziem sprawowania władzy. Tym większa zatem staje się potrzeba sformułowania pozytywnej – by pożyczyć wyrażenie od Friedmana – teorii kapitalizmu, to znaczy takiej, która wyjaśniałaby mechanikę życia gospodarczego. I która, w przeciwieństwie do pogłębiających nasz zbiorowy analfabetyzm ekspertów, potrafiłaby prostym językiem mówić o sprawach trudnych. Warto też przy okazji wyjaśnić, co mam na myśli, gdy piszę o obiektywności. Jak pokazali historycy nauki Lorraine Daston i Peter Galison, obiektywizm jako nurt intelektualny oraz metodologia badań nie oznaczał uwolnienia poznania od wypaczeń ludzkich zmysłów, założeń czy poglądów, ale polegał na – dosłownym – przekazaniu procesu poznania obiektom, czyli maszynom. To one stały się głównymi generatorami wiedzy w naukach ścisłych. Fizyka eksperymentalna powstała jako sztuka wyciągania wniosków z wydarzeń (eksperymentów), które przeprowadzano wewnątrz (lub za pomocą) skomplikowanej aparatury. Nie należy zapominać, że istnieje coś takiego jak kultura materialna nauki – maszyny te nie były przecież zastane w przyrodzie, ale zostały zbudowane przez ludzi43. Rozpakowywanie takich czarnych skrzynek stało się głównym celem społecznych studiów nad 42 43

Milton Friedman, The Methodology of Positive Economics, [w:] tegoż, Essays in Positive Economics, University of Chicago Press, Chicago 1953, s. 3–43. Lorraine Daston i Peter Galison, Objectivity, Zone Books, New York 2007; Peter Louis Galison, Image and Logic. A Material Culture of Microphysics, University of Chicago Press, Chicago 1997.

66

Globalny materializm

nauką. Począwszy już od pierwszej takiej maszyny, czyli pompy zbudowanej w 1659 roku przez Roberta Boyle’a, której działanie miało ostatecznie udowodnić istnienie próżni, okazało się, że eksperymenty, czyli unikalne wydarzenia, na bazie których formułowano ogólne tezy, są często bardzo trudne do powtórzenia44. Mimo że od tego czasu minęło kilkaset lat, problem nie zniknął – jak dowodzili autorzy badań opisanych niedawno w piśmie „Science”, tylko od jednej trzeciej do połowy eksperymentów, których wyniki były publikowane w najbardziej uznanych pismach psychologicznych, zostało powtórzonych przez inny zespół badaczy45. W przypadku ekonomii współczynnik powtarzalności eksperymentów wynosił w podobnym zestawieniu 66 procent46. Próby obiektywizacji nauk społecznych na modłę nauk ścisłych lub przyrodniczych przynoszą zatem połowiczne skutki.

Punkty reorientacji

Dlatego proponuję rozumieć globalny materializm jako metodę nie tylko pozytywną (czyli poszukującą wyjaśnień tego, jak zorganizowany jest świat), ale też obiektywną. Punktem wyjścia w tej książce są zatem procesy materialne, to znaczy przestrzenne i jednocześnie społeczne. Naszą pozytywną, obiektywną i jednocześnie eks-centryczną podróż po współczesnym kapitalizmie zaczynamy od konkretu – a dokładnie od Detroit, czyli miejsca, w którym narodził się i umarł amerykański model rozwoju. W rozdziale 1 poznamy ludzi, którzy na ruinach „amerykańskiego marzenia” próbują budować zręby postkapitalizmu. Wyprawa ta będzie przyczynkiem do głębszej refleksji. Dlaczego potocznie doświadczamy kapitalizmu za pomocą pojęć temporalnych? W rozdziale 2 zobaczymy, że odpowiedź na to pytanie częściowo kryje się w tym, w jaki sposób treści kulturowe, jakie antropolożka czy antropolog mogą znaleźć w terenie, „skapują” ze społecznych wyżyn – w tym przypadku z teorii ekonomicznej. A zatem 44

Steven Shapin i Simon Schaffer, Leviathan and the Air-Pump. Hobbes, Boyle, and the Experimental Life. Including a Translation of Thomas Hobbes, Dialogus Physicus De Natura Aeris by Simon Schaffer, Princeton University Press, Princeton 1985. 45 Open Science Collaboration, Estimating the Reproducibility of Psychological Science, „Science” 2015, t. 349, nr 6251. 46 Colin F. Camerer i in., Evaluating Replicability of Laboratory Experiments in Economics, „Science” 2016, t. 351, nr 6277.

67

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

co to właściwie znaczy, że „czas to pieniądz”? Przyjrzymy się kapitalizmowi jako systemowi, który mozolnie – za pomocą instytucji pieniądza – buduje ciągłość między teraźniejszością a przyszłością oraz powołuje do życia przeróżne temporalności, czyli sposoby zarządzania czasem oraz jego doświadczania. To zaprowadzi nas do szerszej dyskusji na temat natury oraz genezy pieniądza w rozdziale 3. W rozdziale 4, dotyczącym tego, jak pieniądz działa w świecie materialnym, pojawią się zręby przestrzennej teorii kapitalizmu. Zostanie w nim także zdradzona pierwsza tajemnica kapitalizmu – zasada głosząca, że zdrowa stopa zysku na zainwestowanym kapitale wynosi 5 procent rocznie. Czytelnik i czytelniczka dowiedzą się, dlaczego przestrzeń stanowi fundamentalną barierę utrudniającą spełnienie tego oczekiwania i dlaczego starania, by temu przeciwdziałać, sprawiają, że kapitalizm jest systemem opartym na „twórczej destrukcji”. Jedną ze strategii, jakie często stosuje się, by utrzymać taki poziom zwrotu, jest wycofanie pieniędzy z inwestycji w świat materialny (jak produkcja towarów czy handel nimi) i skupienie się na transakcjach, w których pieniądz może wirtualnie „robić pieniądz”. Momenty w historii, kiedy strategia ta staje się powszechna, nazywane są okresami finansjalizacji. Temu zjawisku poświęcony jest rozdział 5. Opisuję w nim nie tylko okoliczności odejścia od zasady wymienialności pieniądza na złoto, ale także to, w jaki sposób ropa – obecnie najważniejszy towar na świecie – zastąpiła cenne kruszce jako materialna podstawa finansjalizacji. To, że wydawała się ona dobrem nieskończonym (w przeciwieństwie do złota), umożliwiło pojawienie się idei ciągłego i niezakłóconego wzrostu gospodarczego. Finansjalizacja nie pociągała jednak za sobą odrealnienia gospodarki, ale wprowadzenie do jej centrum innych sektorów – między innymi nieruchomości, dzięki którym można było łatwiej obejść fizyczne ograniczenia twórczej destrukcji i upowszechnić tezę, że bariery wzrostu są usuwalne. W rozdziale 5 przybliżę też kolejną żelazną zasadę kapitalizmu – żywione przez ekonomistów przekonanie, że zdrowa gospodarka rośnie w skali 3 procent rocznie. Pokażę, z czego wynika to założenie – faktycznie taka właśnie była dynamika wzrostu na świecie przez ostatnie 150 lat. Chęć utrzymania wzrostu na tym poziomie jest kolejnym źródłem cyklicznych finansjalizacji. W rozdziale 6 szczegółowo opiszę więc dynamikę inżynierii finansowej i to, w jaki sposób tarcia między tradycyjnymi kapitalistami, korzystającymi ze strategii inwestycyjnej, którą nazywam spekulacją (polegającej na zarabianiu na obietnicy

68

Globalny materializm

lub nadziei przyszłych zysków), zaczęły kolidować z alternatywną strategią zwaną arbitrażem, która polega na zarabianiu na różnicach w cenach poszczególnych towarów w czasie teraźniejszym. O ile spekulacja jest twórcza, gdyż sprawia, że kapitalista musi zainwestować swoje pieniądze w jakieś materialne przedsięwzięcie i poczekać na możliwość zebrania jego owoców, o tyle arbitraż jest bezproduktywny, gdyż polega na kojarzeniu odmiennych towarów i wyciąganiu z tego skojarzenia zysku bez konieczności zarządzania przyszłością. Dramat spekulacji polega jednak na tym, że każda inwestycja wcześniej czy później zaczyna przynosić straty. Udane biznesy to te, które są w stanie (za pomocą modernizacji, cięcia kosztów, dywersyfikacji czy innych zabiegów) odraczać ten nieuchronny los. W chwili, gdy wyczerpują się inne możliwości takich innowacji, arbitraż staje się atrakcyjną opcją. Finansowe Frankensteiny, które powstają za jego pomocą, mogą wszakże stanowić zagrożenie dla stabilności całego systemu. W momentach finansjalizacji kapitalizm przestaje być twórczy i jest już tylko destrukcyjny. W rozdziale 7 opiszę dynamikę takiej katastrofy – to, w jaki sposób powstał produkt finansowy w postaci rynku ryzykownych hipotek subprime, wprowadzony w samo serce globalnego systemu finansowego, oraz jak wyglądało rozpadanie się amerykańskiego domku z kart. Pokażę również, jak specyficzny sposób zarządzania czasem, jaki rozpowszechnił się wśród głównych graczy amerykańskiej gospodarki, sprawił, że dynamika ta stała się dla nich niewidoczna. Do samego końca nie zdawali sobie oni sprawy z tego, że oto właśnie wywołują największą recesję we współczesnej historii gospodarczej. W rozdziale 8 pokażę, że wbrew temu, co twierdzą ekonomiści neoklasyczni, tego rodzaju wydarzenia wcale nie są wyjątkiem, ale podstawową regułą kapitalizmu. Tak duże zainteresowanie krachem z 2008 roku wynika również z okcydentalizmu – kryzysy o wymiarze międzynarodowym zdarzają się często, choć z reguły wybuchają na peryferiach globalnego systemu. By potwierdzić tę tezę, przeanalizuję narodziny oraz krach piramidy finansowej w Albanii w latach 90. XX wieku i pokażę strukturalne podobieństwa między nim a ostatnim krachem na Wall Street. Ta historia doprowadzi nas do konkluzji pierwszej części książki: finansjalizacja wcale nie jest znakiem zaawansowania gospodarki; można ją traktować raczej jako świadectwo jej słabości. Amerykańska gospodarka nie byłaby w stanie przestawić się na produkcję instrumentów finansowych bez wejścia w symbiotyczną relację z krajami

69

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

Południa. Sytuacja ta w dłuższej perspektywie okazała się korzystniejsza dla krajów takich jak Chiny, gdyż dzięki temu zbudowały one swoją maszynkę wzrostu oraz wzmocniły swą międzynarodową pozycję. Deindustrializacja Stanów Zjednoczonych, jak pokażę w rozdziałach 9 i 10, wcale nie była zjawiskiem naturalnym ani nieuchronnym i stanowiła konsekwencję decyzji politycznych. W ten sposób nie tylko „zwinęło się” Detroit, ale przede wszystkim Nowy Jork – niegdyś jedno z najprężniejszych miast przemysłowych – stał się pierwszą stolicą tego, co dziś nazywa się Globalnym Południem. Już w latach 80. XX wieku przejawiał on wszystkie cechy, jakie mają dzisiejsze „przeurbanizowane” metropolie takie jak Meksyk, Karaczi czy Lagos. Dlatego Nowemu Jorkowi poświęcony jest ostatni rozdział pierwszej części książki. Punktem wyjścia do rozważań prowadzonych w części drugiej jest Dubaj, miejsce coraz powszechniej uznawane za stolicę XXI wieku. Ikoniczna architektura i hipernowoczesna technologia łączą się tam z pozornie archaicznym systemem społecznym, który opiera się na de facto niewolnej pracy przytłaczającej większości jego mieszkańców i mieszkanek. Jak rozumieć to przemieszanie turbokapitalizmu z porządkiem feudalnym? W rozdziale 11 rozpocznę mozolną twórczą destrukcję okcydentalnej teorii społecznej, pokazując to, czego nie widać, gdy myślimy o kapitalizmie jako epoce, która nastała po feudalizmie. Zdam też relację z najważniejszych dyskusji na temat okoliczności historycznej genezy kapitalizmu oraz przeanalizuję tautologiczność europocentrycznego myślenia w kategoriach związanych z czasem. Następnie pokażę, że w zasadzie każdy argument, który rzekomo miał dowodzić, iż kapitalizm został wynaleziony na Zachodzie, można obalić. Na przykład pierwsza rewolucja przemysłowa w historii miała miejsce wcale nie w dziewiętnastowiecznej Anglii, ale w Chinach na początku ubiegłego tysiąclecia, a pierwsze instrumenty finansowe takie jak weksle nie zostały wymyślone przez włoskich protokapitalistów, tylko przejęte przez nich od Arabów. W rozdziale 12 sproblematyzuję główne założenie temporalnej teorii kapitalizmu: przekonanie, że rozwój w poszczególnych epokach bazował na odmiennym sposobie organizacji pracy. Starożytność definiowana jest zwykle jako system oparty na niewolnictwie, średniowiecze – na pańszczyźnie, a kapitalizm – na pracy najemnej. Pokażę, że nawet brytyjski kapitalizm wykształcił się początkowo bez rynku pracy, a pańszczyzna wcale nie

70

Globalny materializm

była systemem zacofanym. Proponuję też, byśmy odrzucili europocentryczne rozumienie kapitalizmu jako systemu opartego na wolnej pracy (lub wolnym rynku), i pokażę, że można postrzegać kapitalizm jako system zbudowany na instytucji niewolnictwa. Dlatego w rozdziale 13 przeniesiemy się do świata islamu około 1000 lat temu. Jest to jedno z kluczowych miejsc, w których należy szukać genezy współczesności. To ze światem islamu wiążą się też losy pierwszego państwa na ziemiach współczesnej Polski. Nie pojawiło się ono wskutek powolnego scalania mniejszych organizmów politycznych, takich jak plemiona, we wspólne państwo (jak twierdzą historycy prezentujący ewolucyjne myślenie o zmianie), ale powstało w wyniku celowego eksportu pieniądza przez władców emiratu z terytoriów dzisiejszego Afganistanu i Iranu. Powodem zalania Europy Wschodniej srebrnymi monetami było zapotrzebowanie na siłę roboczą. Pokażę, że państwo pierwszych Piastów zostało zbudowane jako spójny system przestrzenny w ciągu zaledwie czterdziestu lat, i opowiem, jak poszczególne fazy inwestycji budowlanych w grody obronne były bezpośrednio skorelowane z falami napływu muzułmańskiego srebra. W rozdziale 14 pokażę, jak metody zarządzania srebrem przez Mieszka mogą być potwierdzeniem szerszej tezy o tym, że to żołnierze (którzy zajmowali się zawodowo łowieniem niewolników), a nie robotnicy fabryczni, byli pierwszymi pracownikami najemnymi w historii, armie zaś stanowiły swoiste mobilne miasta. Częścią tego aparatu wojenno-niewolniczo-miejskiego były tak zwane osady służebne, w których setkami osiedlano niewolników. Stanowiły one zaplecze aprowizacyjne dla drużynników i urzędników pierwszego państwa na ziemiach polskich, a ich ślady obecne są nawet w przestrzeni współczesnej Polski. Dynamika ta nie tylko ujawnia fałszywość założenia, że kapitalizm wyewoluował z wymiany rynkowej, ale też prowadzi nas do jednej z najważniejszych tez tej książki, przedstawionej w rozdziale 15. Cały spór o genezę kapitalizmu oparty jest na błędnych przesłankach. Państwo bazujące na niewolnej sile roboczej oraz wirtualnym pieniądzu (czyli instytucji długu) istnieje od kiedy tylko było to możliwe – może nawet od około 12 do 15 tysięcy lat, gdy klimat po raz pierwszy w historii gatunku ludzkiego ustabilizował się na tyle, że umożliwił powstawanie trwałych społeczeństw o osiadłym charakterze. W tym sensie kapitalizm jest tak stary jak ludzkość, gdyż zarówno pieniądz, jak i praca od jej zarania były towarami fikcyjnymi. Historia kapitalizmu

71

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

w wąskim tego słowa znaczeniu opiera się natomiast na pojawieniu się trzeciego towaru fikcyjnego – ziemi. Dopiero po tym, jak przestrzeń stała się obiektem, przez który można było „przepuszczać” pieniądz, powstał system oparty na idei nieskończonego wzrostu, to zaś zrodziło dwie żelazne zasady kapitalizmu opisywane w pierwszej części książki. Historię urbanizacji kapitału oraz przejścia od reżimu (przedkapitalistycznej) przestrzeni absolutnej do współczesnego wytwarzania przestrzeni relacyjnej opowiem w rozdziałach 16 oraz 17. W znakomitym eseju o kosmopolityzmie David Harvey przypomniał, że dominująca we współczesnej nauce (i humanistyce) ewolucjonistyczna tradycja, związana z dogmatem przestrzeni absolutnej, wywodzi się od jednego z braci Humboldtów – Wilhelma. Zakładając w 1810 roku Uniwersytet Berliński, nie tylko wprowadził on panujący do dziś podział na dyscypliny akademickie, ale również zaproponował ideał neutralności lub wręcz oderwania nauki od życia codziennego. Harvey zwraca uwagę na zapomniany projekt jego młodszego brata Alexandra, którego opus magnum zatytułowane Kosmos było próbą połączenia biologii i fizyki z antropologią i historią oraz wprowadzenia nauki do tego, co wzniośle nazywał „strumieniem życia”. Tym, co wyróżniało projekt intelektualny Alexandra, był również metodologiczny kosmopolityzm. Jednak w miarę jak Wilhelm coraz mocniej wikłał się w niemiecką politykę, a zaproponowany przez niego projekt instytucjonalizacji publicznej wiedzy zaczął służyć „do stworzenia nowego wzorca nauki, który odpowiadał dążeniu do realizacji narodowych interesów, związanych z umacnianiem imperium, potęgi militarnej, tożsamości i solidarności narodowej oraz administracji wewnętrznej”, alternatywny projekt Alexandra stawał się coraz bardziej niezrozumiały nawet dla ludzi mu współczesnych47. Niniejszą książkę można postrzegać jako próbę ożywienia tradycji Alexandra von Humboldta. Dlatego nie jest to krótka historia kapitalizmu w tradycyjnym sensie – nie oferuję kompletnej i jednocześnie zwięzłej monografii, która byłaby w y c z e r p u j ą c a w taki sposób, w jaki mapa polityczna w odwzorowaniu Merkatora jest całościowym obrazem świata, gdzie nie ma luk ani dwuznaczności (według zasady: jedno miejsce, jeden kolor, jedno znaczenie). Nie jest to również ćwiczenie, w którym wypełniamy treścią semantycznie puste ramy wyznaczane przez klasyczną, okcydentalną wizję świata. Mimo 47

Harvey, Kosmopolityzm i banalna geografia zła, dz. cyt., s. 34–36.

72

Globalny materializm

że staram się opowiedzieć o tym, jak zorganizowany jest świat, nie mam ambicji, by ta książka stała się rodzajem encyklopedii. Nie ma tu też osobnej części teoretycznej, a następnie empirycznej, gdzie obiektywna lub zdematerializowana teoria zostałaby zastosowana do jakiegoś wycinka rzeczywistości. Teoria oraz materiał empiryczny wzajemnie się przenikają, przede wszystkim po to, by zbudować pojęcia służące jako narzędzia do analizy modus operandi współczesnego kapitalizmu (w części pierwszej) oraz jego genezy (w części drugiej). Pierwszą część książki można również traktować jako historię kapitalizmu jako systemu ekonomicznego, a drugą jako historię kapitalizmu w szerszym, społecznym rozumieniu. Trzonem narracyjnym tego wywodu będą nie tyle następujące po sobie epoki czy fazy rozwoju (jak to bywa w podręcznikach), ile raczej punkty reorientacji – momenty zwrotne w biegu dziejów i jednocześnie drogowskazy, które mają pomóc zrozumieć kierunek tych zmian. Niektóre z nich – jak lata 1870 i 2008 w kontekście globalnym czy 966 i 2004 w przypadku polskim – zostaną w tej książce omówione szczegółowo. Ale można sobie wyobrazić podobną opowieść skupioną na zupełnie innych punktach. Książka wyjaśniająca, jak dziś – ponad pół wieku od ukazania się Wielkiej transformacji Polanyiego – ziemia, pieniądz i praca funkcjonują jako towary fikcyjne, napisana w Meksyku, Japonii czy Nigerii, na pewno wyglądałaby inaczej. W tym sensie moja praca jest świadomie glokalna. Aby przedstawić polskim czytelnikom i czytelniczkom genezę współczesnego kapitalizmu, wybrałem takie punkty zwrotne, które przemawiają do naszej wyobraźni i są częścią naszego strumienia życia. Dzięki temu odbiorcy będą mogli zobaczyć, że przestrzenna teoria kapitalizmu nie jest wyłącznie opisem trybu funkcjonowania przestrzeni, ale że kieruje nasze myślenie na nowe tory i może być okazją do zmiany percepcji tego, jak działa czas. Będą również mogli się przekonać, dlaczego periodyzacja, jaką się zazwyczaj posługujemy, rozdzielając epoki historyczne cezurą roku 1989, może nam bardziej przeszkadzać niż pomagać w zrozumieniu dynamiki sił, jakie kształtują nasze bezpośrednie otoczenie. Jednym z takich punktów reorientacji jest rok 2008, który w pierwszej części książki posłuży jako podstawa empiryczna do zbudowania aparatu pojęciowego substancjalnej i przestrzennej teorii kapitalizmu. Wybrałem go również dlatego, że pozwala zrewidować granice światowania w Polsce – oddzielenia tego, czyje historie są „nasze”, a czyje „nie nasze”. W roku 2008 nastąpił najpoważniejszy krach w historii

73

Wprowadzenie: Globalna reorientacja

współczesnego kapitalizmu, który zdaniem wielu był początkiem jego końca48. Ale może on mieć dla nas również inne, bardziej lokalne znaczenie. Jak przypomina socjolog Giovanni Arrighi, jeszcze w 1979 roku, w czasach, gdy Zachód borykał się z kolejnym wielkim kryzysem, ponownie (tak jak w latach 30., kiedy to światowa recesja finansowa ominęła ZSRR) wydawało się, że historyczny triumf będzie udziałem państw bloku komunistycznego49. Kapitalizm przegrywał nie tylko ekonomicznie, ale i politycznie – Amerykanie skompromitowali się w Wietnamie, a eurokomuniści (czyli zwolennicy trzeciej drogi między sowieckim komunizmem a zachodnią socjaldemokracją) rośli w siłę. Sytuacja Ameryki wydawała się wręcz beznadziejna: w Iranie obalony został popierany przez USA reżim szacha, sandiniści przejęli władzę w Nikaragui, a Rosjanie weszli pewnie do Afganistanu50. Dopiero „polski kryzys”, czyli krach gospodarczy z lat 1979–1981, który był pierwszym w historii przypadkiem załamania się gospodarki socjalistycznej, rozpoczął odwracanie sił w zimnowojennej batalii51. Kluczowa przewaga, jaką Stany Zjednoczone uzyskały nad ZSRR, leżała w sektorze finansowym. Dzięki pożyczkom zaciągniętym u rządów krajów Dalekiego Wschodu Amerykanie mogli finansować eskalujący wyścig zbrojeń bez konieczności radykalnego obniżenia konsumpcji, a zatem i poziomu życia swojej ludności52. Drugi Świat nie miał takiej możliwości. Po tym jak Amerykanie, oferując wysokie stopy procentowe, przyciągnęli do siebie sporą część światowego kapitału, środki stały się trudniej dostępne dla Drugiego i Trzeciego Świata – co boleśnie odbiło się zwłaszcza na krajach bloku komunistycznego53. Dlatego lata 80. to okres coraz większych i coraz bar48 49

50 51

52 53

Mason, PostCapitalism, dz. cyt., s. 49, 54–55. Giovanni Arrighi, The Long Twentieth Century. Money, Power, and the Origins of Our Times, Verso, London 1994, s. 322; Robert C. Allen, Farm to Factory. A Reinterpretation of the Soviet Industrial Revolution, Princeton University Press, Princeton 2003, s. 109–110, 133, 152. David Priestland, The Red Flag. Communism and the Making of the Modern World, Grove Press, New York 2009, s. 497–498. Por. Batara Simatupang, The Polish Economic Crisis. Background, Causes, and Aftermath, Routledge, London 1994, s. 6, 211–221; Kazimierz Z. Poznanski, Poland’s Protracted Transition. Institutional Change and Economic Growth 1970–1994, Cambridge University Press, Cambridge, UK 1996, s. 3–4, 9–10, 28–31; Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 432–433, 521–526. Giovanni Arrighi, Adam Smith in Beijing. Lineages of the Twenty-first Century, Verso, London 2008, s. 146. Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 523; Simatupang, The Polish Economic Crisis, dz. cyt., s. 50–59; Poznanski, Poland’s Protracted Transition, dz. cyt., s. 21–23.

74

Globalny materializm

dziej bezowocnych (jak pokazała ostatecznie wojna w Afganistanie) inwestycji w wojskowość oraz spadających cen ropy, które były głównym źródłem dochodu dla ZSRR54. Reżimy socjalistyczne gwałtownie traciły przy tym legitymizację społeczną wskutek wyrzeczeń, z jakimi na co dzień musiała się borykać ludność cywilna. „Stracone” lata 80. nie były jednak wyłącznie czasem marazmu i tkwienia w martwym punkcie – był to okres dynamicznych zmian, których celem było znalezienie wyjścia z pułapki, w jaką Drugi Świat sam wpadł, biorąc kredyty od zachodnich banków55. Jak wiemy, skończyło się to formalnym krachem bloku sowieckiego na początku lat 90. Symbioza ekonomiczna USA z krajami Dalekiego Wschodu (początkowo z Japonią, a potem w coraz większym stopniu z Chinami), polegająca na tym, że Amerykanie w zamian za towary wytwarzane taniej na Wschodzie oferowali tamtejszym inwestorom produkty finansowe, zachwiała się natomiast dopiero w 2008 roku. Dlatego można uznać właśnie ten moment, a nie rok 1989, jak powszechnie się w Polsce przyjmuje, za f a k t y c z n y koniec zimnej wojny. A jeśli sprawdzi się teza głosząca, że Chiny w niedalekiej przyszłości zastąpią USA jako „sztab dowodzący” światową gospodarką, to można będzie powiedzieć, że kapitalizm wcale nie wygrał z komunizmem. Tymczasem jeszcze niedawno reprezentanci amerykańskich elit głosili przekonanie o nadejściu „końca historii” i ostatecznym triumfie lansowanego przez nich modelu56. Może się zwyczajnie okazać, że gdzie dwóch się biło, tam skorzystał trzeci. Oczywiście trudno w tej chwili przewidzieć, czy wiek XXI będzie wiekiem azjatyckim – jak twierdził kilka lat temu socjolog Andre Gunder Frank i jak zdawał się sugerować również Giovanni Arrighi57. Wiele wskazuje na to, że również chiński model wzrostu czeka poważny kryzys. Jedno natomiast jest pewne: dzieje powstania i upadku amerykańskiego domku z kart, globalnej finansjalizacji oraz towarzyszącej jej rekonfiguracji pracy i przestrzeni są również n a s z e – nawet jeśli jest to dla nas historia „z drugiej ręki”, gdyż nie byliśmy jej bezpośrednimi uczestnikami.

54 55 56 57

Stephen Kotkin, Armageddon Averted. The Soviet Collapse, 1970–2000, Oxford University Press, Oxford 2001, s. 15–17. Poznanski, Poland’s Protracted Transition, dz. cyt., s. 84–114. Por. Friedman, Świat jest płaski, dz. cyt., s. 60–67. Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. 6–8; Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 277–280, 302–308, 379–389.

Gdyby tak można było rzucić bombą w czystą matematykę. Joseph Conrad

CZĘŚĆ I

CZAS, CZYLI BYŁY ZACHÓD

ROZDZIAŁ 1

Archeologia przyszłości

Wysiąść z pociągu w Detroit to jak wykonać skok w przyszłość. Tak przynajmniej czuł się Lefty Stephanides, jeden z bohaterów powieści Middlesex, opartej na rodzinnej historii pisarza Jeffreya Eugenidesa. W latach 20. XX wieku, gdy do Detroit ściągali imigranci z każdego zakątka Europy oraz z amerykańskiego Południa, widok dworca Michigan Central faktycznie zapierał dech w piersiach. Parter przypominał hol neoklasycystycznego gmachu – korynckie kolumny, rzeźbione belkowanie, monumentalne żyrandole i posadzka z kamienia sprowadzonego z walijskich kamieniołomów. Nad nim wznosił się trzynastopiętrowy biurowiec. W środku panował wielkomiejski harmider, ciągła kotłowanina przedmiotów i ludzi: „Telefony dzwoniące w stu agencjach spedycyjnych, [wtedy] wciąż jeszcze nowy dźwięk; towary wysyłane na wschód i zachód; pasażerowie przyjeżdżający i odjeżdżający, pijący kawę w Palm Court czy stojący przy pucybucie czyszczącym im buty, półbuty bankierów z wzorkiem na podbiciu, obuwie dostawców części – ze wzmocnionymi czubkami, dwukolorowe półbuty przemytników alkoholu”1. Detroit było wówczas miastem przyszłości. Świadczyła o tym nie tylko wspaniała architektura, ale też wygląd jego mieszkańców. Zaraz po tym, jak Lefty, który właśnie uciekł do Ameryki przed wojną grecko-turecką, wysiadł na stacji Michigan Central, zaczął nerwowo szukać swej kuzynki. Co prawda nie widział jej od pięciu lat, ale znali się dobrze, bo wychowywali się razem. Nie był jednak w stanie wyłowić jej z tłumu. W ciągu stosunkowo krótkiego pobytu w Ameryce udało się jej „prawie całkowicie pozbyć wszystkiego, co mogło świadczyć o jej greckim pochodzeniu”. Włosy farbowała teraz „na intensywny kasztanowy kolor i nosiła równo podcięte”. Miała na sobie „krótką zieloną sukienkę z frędzlami”, wówczas krzyk mody, a dopasowane do niej kolorystycznie „buciki z zielonego atłasu były 1

Jeffrey Eugenides, Middlesex, przeł. Witold Kurylak, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2004, s. 103–104.

79

I. Czas, czyli Były Zachód

ozdobione cekinami na czubku i miały delikatne paseczki na kostkach”. Na jej ramionach spoczywało „czarne boa z piór, a na głowie kapelusz w kształcie hełmu, ozdobiony onyksowymi wisiorkami zwisającymi nad jej wyskubanymi brwiami”2. W ręku trzymała lufkę z papierosem. Jej akcent „wyemigrował na tyle daleko na zachód, że brzmiał mniej więcej po europejsku” – zdradzał tylko tyle, że nie urodziła się w Ameryce. Zmieniły się też jej nawyki: miała nowe „lektury (wydawnictw Collier i Harper) i [nowe] ulubione jedzenie (faszerowany homar, masło orzechowe)”. Gdy stanęła tak przed swoim zdezorientowanym kuzynem, a ten zapytał, czy ona to faktycznie ona, odpowiedziała mu zdaniem, które tłumaczyło wszystko: „Przecież nie mieszkam już w wiosce”3. Detroit, podobnie jak pozostałe wielkie miasta Ameryki, było maszyną modernizacyjną – generatorem różnorodności, jak ujęła to teoretyczka urbanizacji Jane Jacobs, w którym z imigrantów robiono Amerykanów4. Dworzec Michigan Central zamknięto w 1988 roku. Dziś ta, jak nazywa ją dziennikarz Mark Binelli, „najbardziej znana ruina w Detroit” stoi nieco na uboczu, lecz wciąż robi piorunujące wrażenie. „To tak jakby wrak Titanica wypłynął niespodziewanie na brzeg i pozostał tam już na zawsze jako przestroga dla ludzkości”5. Z wnętrza budynku wyrastają rośliny. Przyroda powoli pochłania architekturę6. Jednakże ruina to coś więcej niż martwe świadectwo bezpowrotnie utraconego świata. Dlatego proces „rujnacji”, jak ujęła to antropolożka Ann Stoler, uwidocznia nam, że czas wcale nie musi oznaczać linearnego marszu od przeszłości poprzez teraźniejszość ku przyszłości7. Ruina łączy w sobie różne temporalności. Dlatego nie powinien dziwić zachwyt brytyjskiego pisarza Geoffa Dyera, dla którego Michigan Central „nigdy nie wyglądał równie wspaniale jak dzisiaj, otoczony swoją własną ciszą”. „Ruiny – twierdzi Dyer – wcale nie prowadzą myśli w kierunku 2 3 4 5 6 7

Tamże, s. 104. Tamże, s. 105. Jane Jacobs, The Death and Life of Great American Cities, Vintage Books, New York 1961, s. 187–197; wydanie polskie: Śmierć i życie wielkich miast Ameryki, przeł. Jakub Mojsak, Centrum Architektury, Warszawa 2014. Mark Binelli, The Last Days of Detroit. Motor Cars, Motown and the Collapse of an Industrial Giant, Vintage, London 2014, s. 279. Por. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 7–16; Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 331–346. Ann Laura Stoler, „Rozkład pozostaje”. Od ruin do rujnacji, przeł. Agnieszka Rejniak-Majewska, „Widok. Teorie i Praktyki Kultury Wizualnej” 2013, nr 4.

80

1. Archeologia przyszłości

przeszłości”. Dlatego wrażenie, jakie wywiera na dzisiejszych przybyszach dworzec kolejowy w Detroit, jest „niemalże prorocze. Tak właśnie wygląda przyszłość”8. Wiosną 2012 roku pojechałem wraz z paroma znajomymi obejrzeć ją na rowerach, podążając w kierunku Michigan Central jedną z autostrad, która już dawno zapomniała, jak wyglądają korki. Od czasu do czasu pojawiał się na niej jakiś samochód i leniwie mijał naszą grupkę. Z radością, którą zrozumieć może tylko rowerzysta przyzwyczajony do przemykania nieśmiało wzdłuż sznura samochodów i ściągający na siebie groźne spojrzenia kierowców, jeździliśmy po pustej pięciopasmówce od krawężnika do krawężnika. Cisza aż kłuła w uszy. Zatrzymaliśmy się pod gmachem Michigan Central, a po chwili na horyzoncie pojawił się przechodzień. Gdy przeszedł obok nas, Steve, który był jednym z naszych gospodarzy, skinął do niego głową. Zdarzenie to prawdopodobnie zdziwiłoby Louisa Wirtha, autora klasycznego tekstu o wolności i przyjemności, jaką daje anonimowość w zachodniej metropolii9. Tym, co kiedyś odróżniało miasto od wsi, była możliwość otaczania się ludźmi bez konieczności wchodzenia z nimi w interakcje. Nikomu nie przyszłoby nawet do głowy witać się w mieście z nieznajomymi. Ten nieznaczny gest Steve’a wydaje mi się bardziej wymowny niż ruina dworca. To właśnie dziewiętnastowieczna urbanizacja w Euroameryce wprowadziła radosną samotność w tłumie – po angielsku wyrażaną słowem solitude. Różni się ona w zasadniczy sposób od tego, co po angielsku nazywa się loneliness, czyli samotności rozumianej jako wyobcowanie ze wspólnoty i melancholijna tęsknota do niej. Jak świetnie opisał to socjolog Richard Sennett, uczestniczenie w życiu zachodniego miasta polegało na połączeniu fizycznej obecności i psychologicznego wycofania10. W języku polskim ową przyjemność współistnienia w zbiorowości bez konieczności wchodzenia w bliższy kontakt zawiera pojęcie „nieprzysiadalności”, ukute przez poetę Marcina Świetlickiego i służące do opisu stanu, gdy przebywa się w wypełnionej ludźmi kawiarni, ale nie odczuwa się ani ochoty, ani 8 9 10

Binelli, The Last Days of Detroit, dz. cyt., s. 280. Louis Wirth, Urbanism as a Way of Life, „American Journal of Sociology” 1938, t. 44, nr 1, s. 1–24. Richard Sennett, The Fall of Public Man, Faber and Faber, London 1993, s. 25–27; wydanie polskie: Upadek człowieka publicznego, przeł. Hanna Jankowska, Muza, Warszawa 2009.

81

I. Czas, czyli Były Zachód

potrzeby przysiadania się do kogoś11. Gest Steve’a należał jednak do innego porządku. Na pierwszy rzut oka przypominał zachowanie mieszkańców wsi czy małych miasteczek, w których każdy zna każdego. Ale przecież był skierowany w stronę osoby zupełnie nieznajomej. Jak go zatem odczytywać? Dworzec, na którym obecnie wysiada się, przybywszy do Detroit pociągiem, został wybudowany w roku 1994 i jest, podobnie jak Michigan Central, dzieckiem swoich czasów. To niewielki klocek z trzema półkolistymi oknami i spadzistym dachem, wyglądający jak makieta z marketu budowlanego, albo – w najlepszym razie – okazała toaleta przy stacji benzynowej gdzieś przy zjeździe z prowincjonalnej autostrady. Stoi pośród pustego parkingu, w samym centrum miasta. Gdy stawiałem swe pierwsze kroki w Detroit, w przeciwieństwie do Lefty’ego nie wpadłem od razu w wielkomiejski zgiełk. Zanim zdążyłem się zorientować, gdzie jestem, doznałem szoku zupełnie innego rodzaju. „Atmosferę – twierdzi filozof architektury Juhani Pallasmaa – poznajemy zanim jeszcze dostrzeżemy szczegóły otoczenia lub ogarniemy je na poziomie intelektualnym”12. Można to rozumieć bardzo dosłownie – jako powietrze, które wdychamy w chwili, gdy na przykład otwierają się drzwi pociągu i jeszcze nie zdążyliśmy zejść na peron. Przy tym pierwszym hauście nasza „cielesna nieświadomość”, jak nazwał to antropolog Michael Taussig, jest bombardowana ogromną ilością informacji – w powietrzu mieszają się przecież wszystkie składowe tego, czym żyje miasto13. Ów pierwszy łyk powietrza jest też pierwszym holistycznym doświadczeniem nowej przestrzeni i tym samym staje się przyczynkiem do antropologicznego (czyli całościowego) zrozumienia miejsca14. Jak zatem smakowało Detroit? Myśl, która przyszła mi do głowy w chwili, gdy moje ciało doświadczyło po raz pierwszy jego atmosfery, brzmiała tak: „Tu jest jak na wsi u moich dziadków”. Dlaczego współczesne Detroit kojarzyło mi się z polską wsią lat 80. XX wieku? 11

12 13 14

Kacper Pobłocki, Nasza wspólna nieprzysiadalność, „Res Publica Nowa” 2012, nr 19, s. 41–47. Więcej o strategii nostalgicznego wycofywania się z miasta por. Ewa Rewers, Post-polis. Wstęp do filozofii ponowoczesnego miasta, Universitas, Kraków 2005, s. 215–225. Juhani Pallasmaa, Miejsce, przestrzeń i atmosfera. Postrzeganie peryferyjne i emocje w doświadczaniu architektonicznym, [w:] Miasto-zdrój, dz. cyt., s. 16. Michael Taussig, Przysięgam, że to widziałem, „Res Publica Nowa” 2014, nr 2, s. 62–67. Ulf Hannerz, Odkrywanie miasta. Antropologia obszarów miejskich, przeł. Ewa Klekot, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2006, s. 335–345.

82

1. Archeologia przyszłości

Może dlatego, że przyjechaliśmy z Chicago – miasta, które w przeciwieństwie do Detroit znane jest z tego, że (przynajmniej na pierwszy rzut oka) „działa” i zachowuje swoją klasyczną, amerykańską miejskość15. A może tutejsze powietrze było dla mnie po prostu zbyt czyste jak na „prawdziwe” miasto? Nie da się tego oczywiście jednoznacznie rozstrzygnąć. Jednakże fakt, iż jedynym skojarzeniem, jakie przyszło mi do głowy w chwili pierwszego kontaktu z Detroit, był krajobraz wiejski, jest znamienny. Miasta to nie tylko maszyny modernizacyjne, w których w krótkim czasie z greckiej chłopki można zamienić się w nowoczesną Amerykankę, radykalnie odmienić swój wygląd, porzucić stare i zdobyć nowe nawyki. To również poligony doświadczalne służące do produkcji wiedzy16. Czego możemy się nauczyć od współczesnego Detroit17? Przede wszystkim tego, że aby zrozumieć, co dzieje się obecnie w miastach, powinniśmy zacząć od gwałtownego o d u c z a n i a s i ę. Przyszłość bowiem nie jest już zwykłą kontynuacją przeszłości, a miasto i formy „życia po miejsku” ulegają właśnie fundamentalnej redefinicji.

Złomowisko marzeń

„Zamiast słuchać moich opowieści, lepiej sami tego spróbujcie” – tak przywitał nas Scott, trzydziestoparoletni mężczyzna, który rok wcześniej porzucił pracę biurową w jednej z dużych firm samochodowych w Detroit po to, by zająć się miejskim ogrodnictwem. Zamieszkał w jednym z 90 tysięcy opuszczonych podmiejskich domów. Podłączył na nowo prąd, a do ogrzewania zainstalował opalaną drewnem kozę. Weszliśmy do środka. Od razu poczułem zapach dymu, taki sam, jaki zostaje na ubraniach, włosach i skórze po nocy spędzonej przy ognisku. Przedmiotów było tam niewiele: trochę rzeczy osobistych, trochę narzędzi, jakieś porozrzucane opakowania po nasionach. Scott płaci rachunki za elektryczność, mimo że dom nie należy do niego. 15 16 17

Frazę, że Chicago to „miasto, które działa” (a city that works), ukuł jego długoletni powojenny prezydent Richard J. Daley. Por. Dominic Pacyga, Chicago. A Biography, University of Chicago Press, Chicago 2011, s. 1, 288–290. Kulturowe studia miejskie. Wprowadzenie, red. Ewa Rewers, Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2014, s. 22–25, 56–57. Wyrażenie „uczyć się od miasta” wprowadził do studiów miejskich Robert Venturi w swej słynnej książce Uczyć się od Las Vegas. Zapomniana symbolika formy architektonicznej, przeł. Anna Porębska, Karakter, Kraków 2013.

83

I. Czas, czyli Były Zachód

Właścicielem jest bank – Scott nie wie nawet, który. Nie ma to zresztą większego znaczenia. Ważne jest natomiast, byśmy nie robili mu zdjęć, nie podawali publicznie adresu ani tym bardziej nie ujawniali jego nazwiska. „Nigdy nic nie wiadomo” – wyjaśnia. Scott nie wie też, kto mieszkał w jego domu wcześniej; wie tylko tyle, że poprzednicy wyprowadzili się na fali krachu z 2008 roku. Byli jednymi z ofiar „pożyczek neutronowych”, czyli kredytów hipotecznych nazywanych tak przez analogię do bomb, które mają tę właściwość, że zabijają wyłącznie ludzi, krajobraz zaś pozostawiają nietknięty18. W tym sensie Detroit ma w sobie coś postapokaliptycznego. Dom, w którym od dawna nie ma mieszkańców, ale pozostały w nim przedmioty, będące często bardzo intymnym świadectwem ich życia i minionej epoki, jest jednym z typowych obrazków z tego miasta19. Scott opowiada nam ze szczegółami, co zastał w domu, gdy się do niego wprowadzał, i co zrobił ze znalezionymi przedmiotami. Jeden z bohaterów dokumentu Requiem dla Detroit zwiedza po trzydziestu latach dom, w którym spędził dzieciństwo – wciąż można tam znaleźć stare zabawki. „Gdy strażacy weszli do jednego z opuszczonych domów – relacjonuje reportażysta Charlie LeDuff – zobaczyli stół rozłożony jakby do kolacji i okulary leżące na grzbiecie książki. W szafkach kuchennych stały puszki i płatki śniadaniowe. Tak jakby właściciel dwie dekady temu wyszedł na spacer z psem i nigdy nie wrócił”20. Gdy chodziliśmy po ruinach fabryki Packarda – niegdyś największego kompleksu przemysłowego w Euroameryce – po kątach walały się strzępy gazet z lat 80. Znaleźliśmy paczkę firmowych pocztówek świątecznych z lat 70., z wizerunkiem robotników przy taśmie. Przed nami ruiny tej najbardziej znanej fabryki w Detroit odwiedziły zapewne tysiące osób21. Samozwańczy archeolodzy cywilizacji, która na naszych oczach odchodzi do lamusa, nie muszą nawet kopać – świadectwa lat świetności Ameryki wciąż można znaleźć niemalże na ulicy. Detroit, niegdyś czwarta co do wielkości amerykańska metropolia, której fabryki architekt Le Corbusier opisywał jako katedry 18 19 20 21

Kevin Phillips, Bad Money, Penguin, New York 2009, s. 8. Thomas J. Sugrue, The Origins of the Urban Crisis. Race and Inequality in Postwar Detroit, Princeton University Press, Princeton 2014, s. 147–148. Charlie LeDuff, Detroit. An American Autopsy, Penguin Press, New York 2013, s. 53; wydanie polskie: Detroit. Sekcja zwłok Ameryki, przeł. Iga Noszczyk, Czarne, Wołowiec 2015. Binelli, The Last Days of Detroit, dz. cyt., s. 14.

84

1. Archeologia przyszłości

nowoczesnej cywilizacji22, „z miasta nadziei – jak ujął to LeDuff – przeistoczyło się w złomowisko marzeń”23. Detroit było kolebką „produkcji masowej, samochodu, drogi asfaltowej, lodówki, mrożonego zielonego groszku, wysokich zarobków, mieszkań na własność oraz kredytów. To tutaj powstał amerykański model życia”24. I to tutaj właśnie dogorywa amerykańska klasa średnia. Pracownicy fizyczni w Detroit zarabiają dziś m n i e j niż w 1914 roku25. Od punktu szczytowego swego rozwoju, przypadającego na lata 50. ubiegłego wieku, miasto straciło 1,3 miliona mieszkańców. W ciągu ostatnich 50 lat wartość nieruchomości spadła o 77 procent26. Po tym, jak w 2008 roku miasto znalazło się w oku finansowego cyklonu, można było tu kupić dom nawet za dolara. Obecnie w Detroit notuje się najwyższy odsetek zabójstw (na jednego mieszkańca) w całych Stanach27. Połowa dzieci żyje w biedzie; połowa dorosłych jest funkcjonalnymi analfabetami. W 2013 roku miasto ogłosiło bankructwo, brakuje środków na podstawowe usługi. Dzieci muszą przynosić do szkoły własny papier toaletowy, a policjanci niejednokrotnie jeżdżą na wizję lokalną autobusem, gdyż w komendach nie ma już sprawnych pojazdów28. Detroit jest jedną z najbardziej znanych ofiar procesu, który filozof Marshall Berman nazwał „miastobójstwem”29. Szacuje się, że około 40 procent powierzchni miasta świeci pustkami. W 2009 roku jeden z członków Al-Kaidy odpalił zainstalowaną na sobie bombę w chwili, gdy samolot, którym leciał, znajdował się dokładnie nad Detroit. „Gdyby nie to, że mechanizm uruchamiający eksplozję nie zadziałał, samolot prawdopodobnie by wybuchł. Gdyby wybuchł i spadł na ziemię, prawdopodobnie nikogo by nie zabił” – ironizuje LeDuff, sugerując, że pewnie runąłby na którąś z pustych działek30. 22 23 24 25 26 27 28 29

30

Tamże, s. 3; Le Corbusier, Kiedy katedry były białe. Podróż do kraju ludzi nieśmiałych, przeł. Tomasz Swoboda, Fundacja Centrum Architektury, Warszawa 2013, s. 191–193. LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 137. Tamże, s. 4. Tamże, s. 6. Sugrue, The Origins of the Urban Crisis, dz. cyt., s. XVI. LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 182; Binelli, The Last Days of Detroit, dz. cyt., s. 8. LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 123, 178. Marshall Berman, Among the Ruins, „New Internationalist”, grudzień 1987, t. 178; por. tegoż, All That is Solid Melts Into Air. The Experience of Modernity, Verso, London 2010, s. 340–345; wydanie polskie: „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności, przeł. Marcin Szuster, Universitas, Kraków 2006. LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 236.

85

I. Czas, czyli Były Zachód

Mały biały domek, w którym mieszka Scott i który stanowi ikoniczny obraz amerykańskich przedmieść oraz ich „cudownych lat” (jak nazywał się nostalgiczny serial z przełomu lat 80. i 90.), nie ma przed sobą trawnika ani szeregu podobnych małych białych domków dookoła. Dom Scotta otoczony jest miejskimi ogrodami. Domy oczywiście nie znikają same – najczęściej są podpalane. Potem przyjeżdżają służby miejskie i usuwają zgliszcza. Zdarza się, że podpaleń dokonują złomiarze. Dlatego też pojawiły się firmy, które specjalizują się w rozbiórkach – na takim recyklingu można nieco zarobić. Inna popularna strategia oczyszczania terenu, o której opowiada Scott, polega na stopniowym wypełnianiu pustostanu śmieciami – nie tylko odpadami z własnych domów, ale też warstwą ziemi, którą zdejmuje się z powierzchni już pustych działek, aby móc utworzyć na nich ogrody. To też podobno skłania magistrat do działania. Scott pokazuje nam kilka takich wielkich śmietników i mówi, że niebawem te działki powinny być wolne pod uprawę. Detroit to miasto, które wciąż płonie – w samym 2008 roku naliczono tam 90 tysięcy pożarów, dwa razy tyle, ile w jedenaście razy większym Nowym Jorku31. Najwięcej podpaleń odnotowuje się tradycyjnie w wigilię Halloween, znaną jako Noc Diabła. W czasie gdy dzieci w innych miastach Ameryki płatają niewinne figle, nad Detroit od lat unosi się czerwona pożoga. W 1984 roku, jednym z najbardziej tragicznych pod tym względem, tylko tej nocy spłonęło osiemset domów32. „Detroit jest tak biedne – tłumaczy jeden z miejscowych strażaków – że pożar stanowi tutaj najtańszą rozrywkę. Kanister benzyny kosztuje trzy i pół dolara, a bilet do kina – osiem. Nie wspominając nawet o tym, że nie ma tu już praktycznie żadnych kin”33. Gdy w 1941 roku magnat prasowy Henry Luce ogłosił, że wiek XX stanie się „amerykańskim stuleciem”, niewiele jeszcze wskazywało na to, że będzie miał rację. USA nie wygrały jeszcze wojny z Japonią i Niemcami, nie było jeszcze bomby atomowej, powojennej prosperity związanej z rozwojem przemysłu i przedmieść, pierwszego człowieka na Księżycu ani globalnej kultury masowej34. Dziś nie ulega jednak

31 32 33 34

Sugrue, The Origins of the Urban Crisis, dz. cyt., s. XVIII. Binelli, The Last Days of Detroit, dz. cyt., s. 4. LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 49. Oliver Stone i Peter Kuznick, The Untold History of the United States, Ebury Press, New York 2012, s. XI.

86

1. Archeologia przyszłości

wątpliwości, że miał rację35. Amerykański wiek XX był również erą samochodu i całego stylu życia, jaki on wygenerował. Można zatem Detroit – niegdyś światowe centrum motoryzacji – uznać za jedną ze stolic ubiegłego stulecia36. W skali mikro takim żywym cmentarzyskiem dwudziestowiecznego miasta jest Heidelberg Project – ulica opuszczonych domów, na której artysta Tyree Guyton zaczął gromadzić przedmioty porzucone przez mieszkańców37. Znajdziemy tam sterty butów, wraki samochodów, niedziałające kasy sklepowe i zepsute zegary. Wystawa Heidelberg Project jest pomnikiem cywilizacji, która odeszła, otwartym muzeum miastobójstwa. O ile amerykański wiek XX rozpoczął się w fabrykach Forda (a zwłaszcza w River Rouge, które w chwili otwarcia w 1928 roku było największym kompleksem fabrycznym na świecie38), o tyle symbolicznie skończył się właśnie na tej ulicy. Współczesne Detroit przechodzi proces nie tyle dezurbanizacji, ile wręcz ruralizacji. Przyroda błyskawicznie zajmuje opuszczoną przestrzeń, a miejscy ogrodnicy jedynie wspomagają transformację, która i tak postępuje bez udziału człowieka. Na dachach pustych wieżowców, również w samym centrum, wyrastają drzewa. Miasto, jak ujął to LeDuff, dziczeje: zamiast gołębi panoszą się tam kojoty. Pojawiły się też, po raz pierwszy od 1934 roku, bobry – jeszcze przed nastaniem epoki Henry’ego Forda głównym źródłem zarobku był tu właśnie handel skórami, a bobry były tu powszechnie spotykane39. Jednakże nie można powiedzieć, że Detroit wróciło do punktu wyjścia i stało się po prostu wsią. Wciąż mieszka tu 700 tysięcy ludzi. Teza o rzekomej ruralizacji tego miasta oraz moje odruchowe skojarzenia z wiejskim krajobrazem są tylko skrótem myślowym, wynikającym z tego, że to, co się tam dzieje, wykracza poza wykształcony na bazie zachodniego doświadczenia urbanizacji aparat pojęciowy, jakim dysponujemy.

35 36 37 38 39

Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 239–300; tegoż, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 189. Robi tak poniekąd Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 13–39. Binelli, The Last Days of Detroit, dz. cyt., s. 65–67. Sugrue, The Origins of the Urban Crisis, dz. cyt., s. 130–135. LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 5, 170–175, 261.

87

I. Czas, czyli Były Zachód

Postkapitalizm w Detroit

Grace Lee Boggs, urodzona w 1915 roku słynna aktywistka, stwierdziła: „Można patrzeć na Detroit i widzieć katastrofę, dewastację, wyludnienie, niedoinwestowanie; ale można też spojrzeć na Detroit i powiedzieć: tak właśnie wygląda przyszłość”40. Dla niej Detroit nie jest Miastem Rozpaczy, ale Miastem Nadziei, w którym kiełkuje kolejna amerykańska rewolucja, gdzie redefiniowane jest znaczenie amerykańskiego marzenia oraz gdzie pojawiają się zalążki postkapitalizmu41. „Jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się zjawisk we współczesnej Ameryce – twierdzi Lee Boggs – jest ogrodnictwo miejskie. Chodzi w nim nie tylko o żywność, ale też o to, że od jedzenia zaczyna się radykalna redefinicja tego, jak człowiek myśli o samym sobie i jak o siebie dba. To dlatego do Detroit przyjeżdża teraz tak wielu młodych ludzi – uważają się za pionierów XXI wieku”42. Przyszłość odkrywana jest tam zatem bardzo dosłownie – wyłania się spod warstw zanieczyszczonej ziemi, którą zdejmuje się z działek po spalonych domach. „Lubię jeździć samochodem – przyznaje Lee Boggs – ale przeświadczenie, iż stanowi on ostateczną odpowiedź na wyzwania cywilizacji i ewolucji człowieka, było dziecinne. Podobnie jak fascynacja kilkoma dekadami prosperity przemysłu samochodowego i przekonanie, że tak wygląda raj”43. Kilka lat temu takie opinie mogły uchodzić za ekscentryczne, jednak po krachu finansowym zaczęły przedzierać się do głównego nurtu. Na przykład dziennikarz „Financial Times”, który w 2009 roku odwiedził Detroit, przyznał: „Jeszcze niedawno nie miałbym cierpliwości do tych ekocentrycznych, antyglobalistycznych tez. Ale tej zimy w Detroit wybrzmiały one inaczej. W czasach, gdy miejsca pracy i całe gałęzie gospodarki bezpowrotnie znikają, uprawianie warzyw we własnym ogródku wydaje się mieć sens i głębsze uzasadnienie”44. Faktycznie, ogrodnictwo miejskie w Detroit to kwestia nie tyle mody, ile konieczności. Wysoki poziom przestępczości utrzymujący się 40 41 42 43 44

Wypowiedź z filmu Requiem for Detroit, reż. Julien Temple, 2010. Por. Binelli, The Last Days of Detroit, dz. cyt., s. 63. Grace Lee Boggs i Scott Kurashige, The Next American Revolution. Sustainable Activism for the Twenty-First Century, University of California Press, Berkeley 2011, s. 2, 18, 105. Wypowiedź z filmu Requiem for Detroit. Tamże. John Reed, [w:] Boggs i Kurashige, The Next American Revolution, dz. cyt., s. 18.

88

1. Archeologia przyszłości

w mieście od wielu dekad spowodował bowiem, że już w latach 70. wielkie korporacje uciekły z miasta. Koszty związane z zapewnieniem bezpieczeństwa, przynajmniej te wpisywane do budżetów, jawiły się dla ich szefów jako nieopłacalnie wysokie45. O tym, jak bardzo nieobecne jest Detroit na mapie korporacyjnej Ameryki, świadczy fakt, iż w całym mieście w 2009 roku były tylko cztery kawiarnie sieci Starbucks. Większość mieszkańców zaopatruje się w sklepikach na rogu, zwanych party shops, w których warzywa czy owoce można kupić tylko w wysoko przetworzonej formie – albo z puszki, albo w proszku. Ponad połowa mieszkańców ma dwa razy dalej do sklepu ze świeżą żywnością niż do sklepu z takim jedzeniem. W 2007 roku z tamtejszego rynku wycofały się dwie ostatnie ogólnokrajowe sieciówki ze świeżymi warzywami. Wiele osób jeździ na zakupy na przedmieścia46. Detroit jeszcze do niedawna stanowiło jedną z tak zwanych pustyń żywnościowych – miejsc, w których dostęp do świeżego jedzenia to przywilej. Dlatego mieszkańcy wzięli sprawy w swoje ręce i – jak Scott – zaczęli uprawiać własne ogródki. Dzięki temu nie tylko są w stanie lepiej się odżywiać, ale też rolnictwo stało się elementem lokalnej gospodarki. Scott sprzedaje swoje warzywa miejscowym sklepom i restauracjom. Nie podaje wprawdzie cyfr, ale widać, że jest zadowolony z zarobku. Nie jest w tym odosobniony. Jeden z bohaterów filmu Requiem for Detroit opowiada: „Z jednego akra ziemi [czyli powierzchni wielkości połowy boiska piłkarskiego – dop. K.P.] jestem w stanie wyciągnąć 500 dolarów tygodniowo”. „To więcej niż dostawałem u Chryslera” – zauważa jego kolega, po czym dodaje: „Dziś powodzi mi się lepiej niż wtedy, gdy myślałem, że żyło mi się dobrze. Moi przodkowie pochodzili z Alabamy, gdzie uprawialiśmy ziemię. Dlatego dla nas ogrodnictwo miejskie to nic szczególnie nowego”47. Scott, który jak większość nowych pionierów wychował się na tutejszych przedmieściach, nie zna tych historii. Niewiele osób pamięta też o tym, że przed wielką migracją czarnoskórej ludności w Detroit żyli emigranci z Polski, Grecji czy Skandynawii, którzy też znali się na rolnictwie. Entuzjastą miejskiego ogrodnictwa był nawet 45 46 47

LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 270. Andrew Grossman, Retailers Head for Exits in Detroit, „The Wall Street Journal”, 16 czerwca 2009. Wypowiedź z filmu Requiem for Detroit.

89

I. Czas, czyli Były Zachód

sam Henry Ford48. Ale może właśnie ta zbiorowa nieświadomość hartuje pionierskiego ducha nowej amerykańskiej rewolucji. „To wszystko, co tu robimy, to jeden wielki eksperyment” – opowiadał podekscytowany Scott. Aby nie być gołosłownym, zaprosił nas do współuczestnictwa i przez godzinę wkładaliśmy nasiona do dziur w ziemi. Po raz pierwszy posadził dwa rodzaje warzyw obok siebie. „Zobaczymy, co z tego wyjdzie” – mówił. Początkowo udzielił mi się jego entuzjazm, ale po chwili doznałem olśnienia. Przypomniałem sobie mojego dziadka, który po pracy w fabryce wsiadał na rower i pędził na swoją działkę. Miał tam całą biblioteczkę agronomiczną. Dzięki niej nie tylko wiedział, które warzywa powinno się sadzić obok których, ale także kiedy i jak należy to robić. Uświadomiłem sobie wtedy, że Scott próbował nas przekonać, iż rewolucja, jaka obecnie odbywa się w Detroit, polega na tym, że młodzi ludzie wymyślają na nowo rolnictwo. Tymczasem jest to akurat jedna z tych rzeczy, na których gatunek ludzki miał czas całkiem nieźle się poznać. Jak trzeźwo przypomina Thomas Sugrue, autor jednej z najlepszych analiz miastobójstwa Detroit, szanse, iż pionierzy pokroju Scotta faktycznie odmienią to miasto, są nikłe. Wielu z nich wywodzi się z klasy średniej i należy do wąskiej grupy mieszkańców (8 procent), którzy mają białą skórę. Zdecydowana większość ludności – 88 procent – to Afroamerykanie. Siła sprawcza około 900 miejskich ogrodów, które w 2013 roku naliczono w tym mieście, jest niewielka, zważywszy na skalę długoletnich zaniedbań. Detroit zabiła nie pycha królów przemysłu samochodowego, twierdzi Sugrue, ale rasizm, który był głównym powodem exodusu klasy średniej na przedmieścia i na którym opierał się również system pożyczek neutronowych, które dobiły to miasto w ostatnich latach49. W szczytowym momencie amerykańskiego XX wieku Detroit znane było z wysokich zarobków i wysokiego standardu życia klasy średniej. Choć w teorii wrota do niej były otwarte dla każdego, w rzeczywistości okazało się, że dyskryminacja rasowa z zakładów pracy rozlała się też na miejsca zamieszkania. Jak ujął to jeden z mieszkańców: „Afroamerykanie 48 49

William Bunge, Fitzgerald. Geography of a Revolution, University of Georgia Press, Athens 2011, s. 48–50. Sugrue, The Origins of the Urban Crisis, dz. cyt., s. XV. O roli rasizmu w procesie upadku amerykańskich miast pisała też Jane Jacobs, por. The Death and Life of Great American Cities, dz. cyt., s. 358.

90

1. Archeologia przyszłości

zapragnęli wyjść z izolacji, wskutek czego całe miasto zamieniło się w jedno wielkie getto”50. Współczesne pomysły na to, jak urządzić Miasto Nadziei, nie dają wielkiej szansy na poprawę losu Detroit. Dave Bing, burmistrz urzędujący w latach 2009–2013, zaproponował między innymi, aby magistrat utrzymywał swoje usługi (oświetlenie, policję czy wywóz śmieci) w „miejscach pokazowych”, które przyciągałyby nowych mieszkańców. Tam odbudowano by bardziej zwartą tkankę miejską. Pozostałe obszary, nazwane „terenami miejskich domostw”, byłyby de facto wykluczone z miasta, co oznaczałoby przyjęcie postępującej ruralizacji jako oficjalnej polityki miejskiej. „W zamian za rezygnację z usług takich jak oświetlenie uliczne – czytamy w oficjalnym dokumencie – oraz podjęcie eksperymentów z alternatywnymi źródłami energii oraz korzystanie z deszczówki, właściciele domostw otrzymaliby ulgi podatkowe”51. W duchu tej filozofii rozwoju w czerwcu 2014 roku odcięto wodę blisko 30 tysiącom gospodarstw domowych52. W chwili, gdy likwidowano ostatnie elementy miejskiej infrastruktury i usług municypalnych, banki wciąż zarabiały na upadku miasta – tylko w 2013 roku ich zyski szacowano na blisko pół miliarda dolarów; to tyle samo, ile wyniosła suma środków zarezerwowanych w miejskim budżecie na policję i straż pożarną53. Gdy po krachu z 2008 roku bankierzy z Wall Street otrzymali ogromne dotacje od amerykańskiego rządu, aby „utrzymać płynność w gospodarce”, Detroit spisano na straty. Jak oświadczył jeden z urzędników prezydenta Obamy: „Szanse Detroit na pomoc finansową oscylują między zero a zero procent”54. Wszystkie wcześniejsze plany na odwrócenie losów Detroit – zakładające budowę kasyna, organizację narodowej konwencji Partii Republikańskiej, budowę stadionów oraz organizację finałów rozgrywek Super Bowl – spaliły na panewce. Nadzieje, jakie te pomysły rozbudzały, były łudząco podobne do tych, jakie pokłada się dziś w ogrodnictwie miejskim. W 1980 roku, zaraz po konwencji Partii Republikańskiej, „Washington Post” donosił: „Nie ulega wątpliwości, 50 51 52 53 54

LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 45. Sugrue, The Origins of the Urban Crisis, dz. cyt., s. XXII. Anna Clark, Going Without Water in Detroit, „The New York Times”, 3 lipca 2014. Darrell Preston i Chris Christoff, Only Wall Street Wins in Detroit Crisis Reaping $474 Million Fee, Bloomberg.com, 14 marca 2013. Sugrue, The Origins of the Urban Crisis, dz. cyt., s. XXI.

91

I. Czas, czyli Były Zachód

że Detroit zdołało odbić się od dna i rozwiązać część najbardziej oczywistych problemów. Biała klasa średnia wraca do miasta. Ludzie wracają do śródmieścia, znów chodzą do restauracji czy odwiedzają lśniące Renaissance Center”55. Ponad ćwierć wieku później dyskusja o rozwoju tego miasta zdaje się stać dokładnie w tym samym punkcie. Dlatego, jak twierdzi Sugrue, „potrzeba o wiele więcej niż kilka tysięcy hipsterów czy młodych białych specjalistów, aby zrewitalizować rozlewające się afroamerykańskie miasto. Salony rowerowe, odpicowane knajpki oraz sklepy ze zdrową żywnością nie zapewnią wielu dobrze płatnych miejsc pracy – a biedni mieszkańcy Detroit i tak nie będą mogli z nich korzystać”56.

Zwijanie się Ameryki

Aby zrozumieć, co faktycznie wydarzyło się w Detroit, musimy spojrzeć szerzej – nie tylko na samo miejsce lub wybraną grupę mieszkańców, ale na pozycję tego miasta w procesie przestrzennej reorganizacji światowej gospodarki. Zachwyt nad miejskim rolnictwem wynika z myślenia o mieście jako czymś przeciwstawnym wobec wsi, a także z uniwersalizowania zachodniego doświadczenia miasta i miejskości. W odróżnieniu od metropolii Euroameryki ostatnich dwustu lat, na Globalnym Południu dychotomia miasto–wieś nigdy nie występowała tak silnie57. Szacuje się, że obecnie około 800 milionów mieszkańców miast (czyli mniej więcej co czwarty mieszczuch na świecie) trudni się rolnictwem. W niektórych miastach Południa rolnictwo było i wciąż jest najważniejszą gałęzią gospodarki. W Bogocie daje ono pięćdziesiąt miejsc pracy na jeden hektar – to więcej niż na przykład wielkopowierzchniowy handel. 60 procent powierzchni Bangkoku (oraz jedna trzecia Szanghaju) jest przeznaczona pod uprawę (w porównaniu do 8 procent w Londynie). Ruralizacja tych miast nie jest symptomem zacofania – nawet hipernowoczesny Hongkong sam wytwarza dwie trzecie konsumowanego w mieście drobiu, jedną szóstą

55 56 57

Tamże, s. XXIV. Tamże, s. XXV. AbdouMaliq Simone, For the City Yet to Come. Changing African Life in Four Cities, Duke University Press, Durham 2004, s. 140–141. O tym, jak powstała dychotomia miasto–wieś na Zachodzie, pisze Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 9–13, 136–137.

92

1. Archeologia przyszłości

wieprzowiny i połowę warzyw58. W tym sensie Detroit nie tyle wyznacza kierunek przyszłości, ile po prostu dogania Południe. Przez długi czas uważano, że Detroit jest wyjątkiem potwierdzającym regułę – sukces amerykańskiego modelu urbanizacji i rozwoju. „Dla ludzi z mojego pokolenia i młodszych – pisze Mark Binelli – dorastanie w regionie Detroit oznaczało dojrzewanie z ciągłą świadomością faktu, że to, co najlepsze, dawno już minęło. Jedyne Detroit, jakie znaliśmy, to miasto będące pustą skorupą swego dawnego ja”59. W 1987 roku tamtejsze ulice można było zobaczyć w kinach jako tło dystopijnego filmu RoboCop, w którym nikogo już nie dziwi, że należy wynajmować prywatne firmy do zapewnienia elementarnego bezpieczeństwa mieszkańcom. W tym samym czasie Nowy Jork i jego biznesowa kultura yuppies były gloryfikowane w takich produkcjach filmowych jak Wall Street Oliviera Stone’a. Te dwa miasta reprezentują radykalnie odmienne wizje amerykańskiej przyszłości. Dystopia przemysłowego Detroit stanowiła dokładne przeciwieństwo utopii Nowego Jorku jako miasta globalnego, świetnie prosperującego dzięki usługom i postindustrialnej gospodarce bazującej na sektorze finansowym60. Gdy w 1991 roku socjolożka Sharon Zukin pisała o krajobrazie dwudziestowiecznej Ameryki, Detroit stanowiło dla niej symbol upadającego „Zagłębia Rdzy” na Wschodnim Wybrzeżu, które powoli, lecz nieubłaganie ustępowało miejsca „Zagłębiu Słońca” w zachodnich i południowych stanach61. Camilo José Vergara w 1987 roku zaczął fotografować ruiny amerykańskiej cywilizacji – nie tylko Detroit, ale też inne postindustrialne przestrzenie takie jak South Side w Chicago, południowe i centralne Los Angeles, nowojorski Harlem czy Południowy Bronx, nazywając samego siebie „kustoszem upadku”. Gdy w 1995 roku zaproponował w artykule prasowym, aby część śródmieścia Detroit, w którym monumentalne przedwojenne wieżowce świeciły pustkami, nazwać amerykańskim Akropolem, spotkał się z falą oburzenia. „Cywilizacja rzymska jest martwa; amerykańska – bynajmniej” – odpowiedział mu jeden z lokalnych dziennikarzy. 58 59 60 61

Fred Pearce, Confessions of an Eco Sinner. Travels to Find Where My Stuff Comes From, Eden Project, London 2008, s. 342. Binelli, The Last Days of Detroit, dz. cyt., s. 11. Saskia Sassen, The Global City. New York, London, Tokyo, Princeton University Press, Princeton 1991. Sharon Zukin, Landscapes of Power. From Detroit to Disney World, University of California Press, Berkeley 1993, s. 103–133.

93

I. Czas, czyli Były Zachód

Zresztą krytyka przychodziła nie tylko z Detroit, ale też z pozostałych miast. Dziennikarz „The New York Times” w tekście wyśmiewającym ten pomysł stwierdził, że „idea amerykańskiego Akropolu jest policzkiem wymierzonym Stanom Zjednoczonym i temu, co ten kraj reprezentuje. Byłoby to obraźliwe także dla starożytnych Greków”62. Wiele się od tamtego czasu zmieniło. Jak pisze reportażysta George Packer, „jeśli urodziłeś się około roku 1960 lub później, to spędziłeś swoje dorosłe życie w wirze «zwijania się» Ameryki. Obserwowałeś, jak struktury, które istniały przed twoimi narodzinami, walą się niczym słupy soli – od farm w Południowej Karolinie, poprzez zakłady w dolinie Mahoning, osiedla domków jednorodzinnych na Florydzie, po szkoły w Kalifornii”. Oznacza to nie tylko odejście znajomego amerykańskiego krajobrazu, ale również „kres niewidzialnych, aczkolwiek ważnych podstaw codziennego życia, takich jak sposoby uprawiania polityki w Waszyngtonie, to, co wypada, a co nie w nowojorskim banku, ogólne zwyczaje i poczucie moralności. Wszystko to zmieniło się nie do poznania”. Świat, który powstał jako konsekwencja rooseveltowskiego Nowego Ładu lat 30., runął. „Gdy normy, które stanowiły o skuteczności starych instytucji, zaczęły się rozpadać, liderzy opuścili swoje stanowiska”. Próżnia, jaką zostawili, „została wypełniona przez najważniejszą siłę w historii Ameryki – zorganizowany pieniądz”63. Dlatego w kolejnych rozdziałach przyjrzymy się temu, w jaki sposób „zorganizowany” jest pieniądz. Informatorzy tacy jak Scott nie będą w stanie wiele nam na ten temat powiedzieć, gdyż miejsca oraz osoby, które są w dużej mierze odpowiedzialne za taki stan rzeczy, są dla nich niedostępne. Skupimy się zatem na analizie tego, jak taka organizacja pieniądza opiera się na łączeniu w jeden spójny system wielu często bardzo od siebie odległych i odmiennych miejsc64. W tym sensie horyzont naszego poznania musi wykroczyć poza lokalność. O ile antropolog jest w stanie osobiście przeprowadzić badania w Detroit, czy (jak niebawem się przekonamy) w biurach na Wall Street, o tyle zrozumienie związku między kapitalizmem a urbanizacją jest zadaniem znacznie bardziej ambitnym niż nawet „etnografia 62 63 64

Binelli, The Last Days of Detroit, dz. cyt., s. 270–271. George Packer, The Unwinding. An Inner History of the New America, Faber and Faber, New York 2013, s. 3. Jest to zadanie zdecydowanie ambitniejsze niż rozumienie miasta tylko jako „sieci sieci”, por. Hannerz, Odkrywanie miasta, dz. cyt., s. 230–232.

94

1. Archeologia przyszłości

wielomiejscowa”65. Nie chcę oczywiście umniejszać znaczenia badań nad mobilnością czy translokalnością, a jedynie zaznaczyć, że w omawianym tu przypadku musimy stawić czoło zgoła innym intelektualnym wyzwaniom66. Dlatego następne rozdziały stanowią swoistą podróż palcem po mapie amerykańskiego „zwijania się”, a kluczowe informacje będę czerpał nie z bezpośredniego doświadczenia badaczy czy „tubylców”, ale z drugiej ręki. Nie oznacza to, że lokalne narracje tracą ważność. Są ciekawe, gdyż stanowią składową analizowanej tu przestrzennej organizacji pieniądza. Język, jakim operuje Scott, podobnie jak Lee Boggs czy LeDuff, jest zdominowany przez metafory temporalne. Scott oraz Lee Boggs mówią o nowym amerykańskim wieku, o erze postkapitalistycznej i o Detroit jako mieście przyszłości. LeDuff twierdzi, że miasto „maszeruje do tyłu”67, dla Binellego czy Eugenidesa istnieje wyłącznie jako cień minionego świata albo wspomnienie starych dobrych czasów. Na ulicy Heidelberg można znaleźć wiele porozrzucanych zegarów, które albo przestały działać, albo nie działały nigdy. Niektóre z nich mają nawet kilka wskazówek. Wracamy tym samym do konglomeratu różnych czasowości, jaki leży u podstaw procesu rujnacji. Prowadzi nas to zarazem na nowy trop i pozwala zadać kluczowe pytanie: dlaczego potocznie doświadczamy kapitalizmu za pośrednictwem czasu?

65 66 67

George E. Marcus, Ethnography in/of the World System. The Emergence of Multi-Sited Ethnography, „Annual Review of Anthropology” 1995, t. 24, nr 1, s. 95–117. Dobry przykład nieustającej ważkości etnografii wielomiejscowej: Agata Stanisz, Ruchome miejsca i etnografia trans-lokalności, „Tematy z Szewskiej” 2012, nr 2, s. 7–18. LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 54.

ROZDZIAŁ 2

Czas to pieniądz

„Czułem się tak, jakbym się cofnął o dziesięć lat” – tak Arturo Travija, urodzony w Meksyku pracownik jednej z kalifornijskich fabryk, ojciec trójki dzieci, wspomina moment, w którym musiał oddać klucze do swojego wymarzonego domu w Orange County, jednej z najbardziej ekskluzywnych części amerykańskiego Zagłębia Słońca1. Kupił go dzięki pożyczce z komercyjnego banku. Wiedział, że nie stać go na dom jego marzeń – ale pracownik banku świadomie nie pytał go o zarobki. Nie musiał – wniosek kredytowy był przygotowany w ten sposób, że nie trzeba było udokumentować dochodów. Wystarczyło podać kwotę. Namówiono go, aby wpisał cztery razy więcej, niż faktycznie zarabiał. Dzięki temu dostał kredyt na lepszych warunkach – a przynajmniej tak mu się wydawało. Jego pomysł był prosty: „Poczekam, aż wartość tej nieruchomości wzrośnie, po kilku latach sprzedam dom, a dzięki zarobionym w ten sposób pieniądzom założę własny biznes”2. Niestety okazało się, że rynek nieruchomości, wbrew utrzymującej się przez długi czas powszechnej opinii, nie rósł w nieskończoność, a plan, który jeszcze przed 2008 rokiem wydawał się całkowicie racjonalny, nagle legł w gruzach. Travija ma łzy w oczach, gdy o tym opowiada. Słowa oraz emocje, jakie im towarzyszą, sprawiają wrażenie autentycznych. Dlaczego mówi o swojej osobistej tragedii jako o cofaniu się w czasie? Dlaczego kryzys z 2008 roku doświadczany (i opisywany) jest powszechnie za pomocą pojęć temporalnych, mimo że – chociażby ze względu na fakt, iż został wywołany przez załamanie się rynku „toksycznych” hipotek subprime, takich jak ta, którą miał Travija – ma on wyraźnie przestrzenny charakter? Travija posługuje się metaforami temporalnymi do opisania procesów przestrzennych między innymi dlatego, że brakuje mu słów. Należałoby mu więc pomóc w ich znalezieniu. 1 2

Por. Justin B. Hollander, Sunburnt Cities. The Great Recession, Depopulation and Urban Planning in the American Sunbelt, Routledge, London 2011, s. 46–57. Wypowiedzi z filmu dokumentalnego House of Cards, reż. James Jacoby, 2009.

97

I. Czas, czyli Były Zachód

Czasami aby zrozumieć nasze osobiste doświadczenie, powinniśmy sięgać poza miejsce, w którym jesteśmy zakorzenieni. Innymi słowy, antropologia, której celem z reguły jest opis (i analiza) rzeczywistości z perspektywy oddolnej (a także udzielenie głosu tym grupom, których narracje są albo marginalizowane, albo niesłyszalne w przestrzeni publicznej), musi również zacząć zajmować się tym, co Karen Ho nazwała „badaniem odgórnym” (study up3). Dlatego w następnych rozdziałach będziemy niejako abstrahować od tego, co mówią nam „tubylcy” – a przynajmniej będziemy traktować oddolne narracje (także te formułowane przez ludzi znajdujących się na szczycie drabiny społecznej) z dużą ostrożnością. Bowiem to, jak ludzie doświadczają rzeczywistości, nie zawsze tłumaczy nam sposób, w jaki jest ona zorganizowana4. Jednym z podstawowych błędów popełnianych przez dziewiętnastowiecznych etnografów było przyjmowanie założenia, że „tubylcy” (bez względu na to, czy chodziło o Trobriandczyków, czy o polskich chłopów) nie mają historii. Słynny teoretyk antropologii Claude Lévi-Strauss opisywał społeczeństwa pierwotne jako zimne – statyczne i bierne, w przeciwieństwie do gorących społeczeństw nowoczesnych, które przypominały mu rozbuchaną maszynę parową5. Jego zdaniem kultury pierwotne funkcjonowały też poza czasem – tkwiły w „wiecznym teraz”, bez możliwości wejścia na ścieżkę linearnego rozwoju zarezerwowaną dla nowoczesnych maszyn społecznych6. To, co Lévi-Strauss nazywał „brakiem entropii” u tradycyjnych wspólnot, oznaczało również, iż były kulturowo homogeniczne i statyczne – niewiele z nich wyciekało na zewnątrz i nie nasiąkały treściami skądinąd. To właśnie dlatego niewielu antropologów zastanawiało się, skąd wzięły się opowieści, które wtedy pieczołowicie zbierano. Po prostu zakładano, że kultura tradycyjna w danym miejscu to taka, jaka była tam od zawsze. Powszechnie postrzegano ją, jak ujął to Eric Wolf, jako „nieskażone świadectwo odwiecznej przeszłości”7. 3 4 5 6 7

Karen Ho, Situating Global Capitalisms. A View from Wall Street Investment Banks, „Cultural Anthropology” 2005, t. 20, nr 1, s. 72. Por. James Ferguson, Expectations of Modernity. Myths and Meanings of Urban Life on the Zambian Copperbelt, University of California Press, Berkeley 1999, s. 19, 207–208. Za: Christopher Johnson, Claude Lévi-Strauss. The Formative Years, Cambridge University Press, Cambridge 2003, s. 132. Fabian, Time and the Other, dz. cyt., s. 17–18, 25–30. Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 385.

98

2. Czas to pieniądz

Bardziej skrupulatne analizy ujawniają jednak, że treści kulturowe odbywają długie wędrówki, a ich ścieżki potrafią być kręte. Chodzi tu nie tylko o przenikanie elementów z jednej kultury do innej – czasami taka dyfuzja ma miejsce między różnymi grupami tego samego społeczeństwa. Elementy chłopskiego folkloru, które zbierano w XIX wieku, okazywały się między innymi – jak pokazał historyk i antropolog Bohdan Baranowski, opisujący polskie wierzenia demonologiczne – ludowymi wersjami „literatury fachowej” produkowanej przez Kościół katolicki w okresie kontrreformacji. Po pewnym czasie tak mocno zakorzeniły się one w „terenie”, iż zarówno „tubylcom”, jak i antropologom jawiły się jako autentycznie lokalne8. Na przykład ludowa teoria wyzysku, czyli wierzenia dotyczące wampirów, miała bardzo wiele źródeł i została skodyfikowana dopiero w XIX wieku przez twórców literatury romantycznej i gotyckiej. Następnie powróciła na wieś w nowej formie – na przykład opisywana przez chłopów ludowa figura Białej Damy stanowiła import z kultury literackiej9. Było to więc zdecydowanie więcej niż tylko, jak ujął to etnolog Ludwik Stomma, „mimowolne […] [i] charakteryzujące się dużym opóźnieniem «opadanie» pogorszonych wersji kultury klas panujących do kultury ludności chłopskiej”10.

Czas rzeczywisty

Nieustanna oscylacja między społeczną górą a dołem, między wiedzą ekspercką a potoczną czy między źródłami pisanymi a ustnymi świadczy o fundamentalnym synkretyzmie (czyli hybrydyczności) kultury. Nie inaczej jest z kategoriami temporalnymi, jakie przesiąkły do naszego języka. Pojęcia, którymi posługuje się Travija do opisania własnej tragedii, stanowią potoczną wersję teorii wypracowanych przez kogoś innego. Dlatego aby zrozumieć, skąd się wzięły, musimy sięgnąć do ich źródła, czyli do współczesnej kultury eksperckiej. 8

Bohdan Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1981, s. 112–113. 9 Tamże, s. 300–315. Więcej o wampiryzmie jako teorii wyzysku w: Kacper Pobłocki, Neither West nor South. Colour and Vernacular Cosmopolitanism in Urban Poland, „Przegląd Kulturoznawczy” 2013, t. 17, s. 205–215. 10 Ludwik Stomma, Antropologia kultury wsi polskiej XIX wieku, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1986, s. 76.

99

I. Czas, czyli Były Zachód

Podstawą temporalnej filozofii dominującej przez ostatnie ćwierćwiecze stało się coś, co antropolożka Jane I. Guyer nazywa czasem makroekonomicznym. Nie jest to tylko ogólne „myślenie przez pryzmat czasu”, ale bardzo specyficzny „czasopogląd” – postrzeganie temporalności zarówno ludzkiego doświadczenia świata, jak i tego, jakim procesom podlega życie gospodarcze. Opierał się on na wyeliminowaniu „bliskiej przyszłości” na rzecz krótkiego okresu (czyli obszaru działania racjonalnych aktorów ekonomicznych) oraz długiego okresu (czyli równowagi, do której zmierzają rynki, a także wzrostu, do którego dążą gospodarki11). Ekonomiści i specjaliści z branży finansowej zaczęli skupiać się albo na tym, co działo się niemalże w teraźniejszości, albo na tym, co miało się wydarzyć w bardzo odległej przyszłości. W ten sposób systematycznie ignorowano to, co pomiędzy12. Dopiero w roku 2008 okazało się, jak dramatyczne były tego konsekwencje. O ile kategorie krótkiego i długiego okresu zostały wprowadzone przez jednego z twórców ekonomii neoklasycznej Alfreda Marshalla, o tyle, zdaniem Guyer, współczesną koncepcję czasu makroekonomicznego sformułował ekonomista i filozof Friedrich von Hayek13. To właśnie on był czołowym krytykiem polityki planowania i jednym z najgłośniejszych adwersarzy polskiego ekonomisty Oskara Langego – którego przekonywał, iż planowanie powinno zostać zastąpione przez inteligencję rynku. Doświadczenie I wojny światowej wygenerowało model „socjalizmu państwowego” (jak pisze Stephen Kotkin, to wtedy „po raz pierwszy w historii wypróbowano coś przypominającego socjalizm” – Sowieci skopiowali ten model od Niemców), w którym to państwo przejęło na własność kluczowe sektory oraz wprowadziło scentralizowaną politykę gospodarczą14. Dlatego planiści zainteresowani byli głównie „bliską przyszłością” i stąd tak ważnym instrumentem ówczesnej polityki ekonomicznej stał się choćby 11 12

13 14

Jane I. Guyer, Prophecy and the Near Future. Thoughts on Macroeconomic, Evangelical, and Punctuated Time, „American Ethnologist” 2007, t. 34, nr 3, s. 409–421. Inne badania antropologiczne systemu finansowego potwierdzają tę tezę. Por. Vincent-Antonin Lépinay, Codes of Finance. Engineering Derivatives in a Global Bank, Princeton University Press, Princeton, 2011, s. 27; Karen Ho, Liquidated. An Ethnography of Wall Street, Duke University Press, Durham 2009, s. 157–168. Guyer, Prophecy and the Near Future, dz. cyt., s. 411–415. Stephen Kotkin, Magnetic Mountain. Stalinism as a Civilization, University of California Press, Berkeley 1995, s. 29–32. Por. Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 107. O wpływie II wojny światowej na politykę gospodarczą zob. Leszczyński, Skok w nowoczesność, dz. cyt., s. 115–123.

100

2. Czas to pieniądz

plan pięcioletni. Z jednej strony rynek miał być regulowany przez „widzialną rękę” państwa, a z drugiej to, co będzie się działo w odległej przyszłości, było tak trudne do przewidzenia, że nie miało większego znaczenia. Ekonomista John Maynard Keynes mawiał, że „w długim okresie wszyscy jesteśmy martwi”. To dlatego – ironizował – „u nas w Cambridge zajmowanie się perspektywą długoletnią zostawiamy studentom pierwszego roku”15. W kontrze do dominującego wtedy paradygmatu planistycznego von Hayek argumentował, iż biurokraci i planiści nie tylko nie są w stanie sprostać złożoności procesów ekonomicznych, ale również pozostają ciągle w tyle w stosunku do tego, co dzieje się w rzeczywistości. W 1945 roku pisał: „W dzisiejszych czasach sugestia, że wiedza naukowa nie jest summą wszelkiej wiedzy, brzmi niemal jak herezja. Już nawet chwila refleksji pokazuje jednak, że ponad wszelką wątpliwość istnieje również korpus bardzo ważnej, choć niezorganizowanej wiedzy, której nie można nazwać naukową w sensie wiedzy ogólnych reguł: jest to wiedza o konkretnych okolicznościach danego czasu i miejsca. Ze względu na tę właśnie wiedzę każda właściwie jednostka ma pewną przewagę nad wszystkimi innymi, ponieważ posiada jedyne w swoim rodzaju informacje, które można z powodzeniem wykorzystać”16. Tym samym rynek stanowił dla niego sumę zbiorowej ludzkiej inteligencji, tradycyjną, niemalże (z ówczesnej pespektywy) archaiczną instytucję, która nie może funkcjonować według odgórnie narzuconych praw, ale rządzi się własnymi regułami. Ze względu na niemożność dokonania syntezy rozproszonych systemów „wiedzy lokalnej” eksperci, zdaniem von Hayeka, nie byli w stanie formułować żadnych sensownych prognoz17. Ten mniejszościowy pogląd zaczął zyskiwać na popularności w latach 70. XX wieku. Idąc tym tropem, ekonomiści neoklasyczni zrezygnowali z projektu wygenerowania sumy dostępnych informacji (a taką funkcję mieli pełnić planiści) i skutecznie wyrugowali zjawiska lokujące się pomiędzy krótkim a długim okresem. Innymi

15 16 17

Guyer, Prophecy and the Near Future, dz. cyt., s. 412. Friedrich August von Hayek, Wykorzystanie wiedzy w społeczeństwie, [w:] tegoż, Indywidualizm i porządek ekonomiczny, Znak, Kraków 1998, s. 91. Johanna Bockman i Gil Eyal, Eastern Europe as a Laboratory for Economic Knowledge. The Transnational Roots of Neoliberalism, „American Journal of Sociology” 2002, t. 108, nr 2, s. 317–323. Por. Philip Mirowski, Machine Dreams. Economics Becomes a Cyborg Science, Cambridge University Press, Cambridge 2002, s. 233–241.

101

I. Czas, czyli Były Zachód

słowy to, co nazywamy „czasem rzeczywistym”18, opiera się na idei nieskończonego wzrostu – bez względu na to, czy podmiotem tego procesu są pojedynczy ludzie, gospodarstwa domowe, czy całe gospodarki19. Gospodarka miała przypominać system, jak ujął to kulturoznawca Joseph Vogl, poruszający się do przodu „w pewnym kontinuum, od jednego punktu czasowego do drugiego, [który] nie zna ani przełomów, ani skoków”20. Punktem docelowym, który jednakże zawsze się oddala i przez to nigdy nie może zostać osiągnięty (i dzięki temu pozostaje owym temporalnym horyzontem wzrostu), jest idea równowagi rynkowej, w której kapitalizm niejako znosi sam siebie. Dzięki równowadze dochodzi bowiem do całkowitego wyrównania cen, a zatem także możliwości zarobkowania za pomocą wykorzystania lokalnych różnic („okoliczności miejsca i czasu” von Hayeka), będących pochodną chaosu nieracjonalnego rynku21. Dlatego, jak twierdzi Vogl, „widmo kapitału zawsze wraca ze swojej własnej przyszłości”22. Innymi słowy, jak ujął to antropolog Hirokazu Miyazaki, ze względu na to, iż kapitalizm jest ontologicznie umocowany w czymś, czego jeszcze nie ma, ale do czego cały system nieustannie dąży, jego codzienność opiera się na „temporalnej nieprzystawalności”, to znaczy poczuciu n i e u s t a n n e g o pozostawania w tyle23. Konieczność ciągłego doganiania nie jest więc wyłącznie przekleństwem peryferii – ci, którzy znajdują się w sercu kapitalizmu, muszą mierzyć się z identycznym wyzwaniem. Jeden z brokerów, z którymi rozmawiał Miyazaki, ujął to następująco: „W świecie akcji istnieje coś ważniejszego niż wymiana – i tym czymś jest wzrost. To coś zdecydowanie głębszego niż wygrywanie czy przegrywanie. Horyzont czasowy handlu [papierami wartościowymi] to najwyżej dwa czy trzy tygodnie. Ale prawdziwe pytanie dotyczy tego, czy te przedsiębiorstwa 18

Annelise Riles, Real Time. Unwinding Technocratic and Anthropological Knowledge, „American Ethnologist” 2004, t. 31, nr 3, s. 392–405. 19 Guyer, Prophecy and the Near Future, dz. cyt., s. 414. 20 Joseph Vogl, Widmo kapitału, przeł. Katarzyna Sosnowska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015, s. 102. 21 Bill Maurer, Repressed Futures. Financial Derivatives’ Theological Unconscious, „Economy and Society” 2002, t. 31, nr 1, s. 27–28. Por. Horacio Ortiz, The Limits of Financial Imagination. Free Investors, Efficient Markets, and Crisis, „American Anthropologist” 2014, t. 116, nr 1, s. 45–46. 22 Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 159, 163. 23 Hirokazu Miyazaki, The Temporalities of the Market, „American Anthropologist” 2003, t. 105, nr 2, s. 255–265.

102

2. Czas to pieniądz

będą rosnąć”. Rynek, w którym zanurzeni są brokerzy, zmienia się w czasie rzeczywistym: „Czasami wracam z toalety do biurka i odkrywam, że moje zyski w międzyczasie potroiły się albo że zanotowałem horrendalnie duże straty”. Dla niektórych stanowiło to spory egzystencjalny problem. „Długość czyjegoś stażu pracy [na konkretnym stanowisku] nie ma żadnego przełożenia na wartość tej osoby jako pracownika”. Zawód brokera, w odróżnieniu od innych ścieżek kariery, gdzie z czasem zdobywa się doświadczenie i umiejętności, podobnie jak rynek osadzony był w czasie rzeczywistym. Jesteś wart tyle, ile dzisiaj ugrałeś lub straciłeś. Ma to pewne jasne strony („ta praca jest fajna, bo codziennie masz jakieś wyniki. Nawet jeśli nic nie pomyślisz ani nie zrobisz, to możesz przekonać się, że pracujesz, bo to rynek się ruszył”), lecz mimo to rozmówca Miyazakiego postanowił zostawić ten zawód i stał się inwestorem, gdyż dzięki temu jego biograficzna temporalność była bardziej zgodna z temporalnością jego pracy24.

Płynny świat

Temporalność czasu rzeczywistego i antropomorfizacja rynku (przekonanie, że to rynek coś robi, a nie ludzie) nie są, wbrew temu, co sądził między innymi Michael Taussig, metaforami25. Gdy socjolożka Karin Knorr Cetina pytała brokerów handlujących dewizami o to, g d z i e jest rynek, zgodnie pokazywali komputery, przed którymi siedzieli. Każdy broker miał przed sobą zazwyczaj pięć różnych ekranów, a na każdym z nich płynął inny strumień informacji. Rynek, jak stwierdził jeden z nich, to „autonomiczna forma życia”. Jest ona wszechogarniająca – stanowi wszystko, co pojawia się na tych ekranach: „ceny, newsy i komentarze analityków, niejawne informacje o tym, który z ważnych graczy co robi”. Ekrany nie są oknami na jakiś świat zewnętrzny (na przykład „prawdziwą” gospodarkę), ale to one s ą rynkami – lub, by ująć to inaczej, „stanowią plac budowy, na którym został wzniesiony cały [odrębny] epistemologiczny i ekonomiczny świat”. Jego głównym budulcem są informacje pojawiające 24 25

Tamże, s. 260. O niestabilności pracy w sektorze finansowym por. Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 231–243. Michael T. Taussig, The Devil and Commodity Fetishism in South America, University of North Carolina Press, Chapel Hill 1980, s. 30–36.

103

I. Czas, czyli Były Zachód

się na ekranach (dlatego brokerzy przypominają, że handlują nie towarami, ale informacjami o towarach). Nie można ich rozpatrywać w kategoriach prawda/fałsz; informacje te są bardziej jak news, czyli stanowią „okazję do działania”. Istnieje ona dopóty, dopóki ktoś z niej nie skorzysta. Rynek, twierdzi Knorr Cetina, przypomina dywan, który rozwija się w trakcie spaceru. I to właśnie ze względu na tę fundamentalną płynność jego rzeczywistość jest całkowicie temporalna26. Aby uzmysłowić sobie, że w przypadku świata finansów medium jest przekazem samym w sobie, wystarczy przypomnieć, jak rynek dewizowy (obecnie jeden z największych na świecie pod względem obrotów) funkcjonował w czasach analogowych. Powołano go w 1971 roku, zanim pojawiły się pierwsze ekrany pokazujące informacje w czasie rzeczywistym27. Ówcześni brokerzy nie mieli rynku przed oczami, ale musieli go nieustannie odnajdywać. „Przed nastaniem czasów rynku-na-ekranie ceny różniły się w zależności od miejsca i przy każdej transakcji musiały być na nowo ustalane za pomocą siermiężnego i uciążliwego procesu wykonywania telefonów do poszczególnych instytucji [na przykład aby dowiedzieć się, jaka jest cena dolara w Zurychu czy jena w Londynie], łączenia rozmów przez operatorów i czekania w kolejce na połączenie długodystansowe”28. W chwili gdy pojawiły się ekrany, a zwłaszcza po roku 1981, kiedy Reuters wprowadził system elektroniczny, który połączył 145 instytucji finansowych w 9 krajach (a w ciągu kolejnych kilkunastu miesięcy rozszerzył go również na Hongkong, Singapur i Bliski Wschód), brokerzy nie musieli zgadywać, kto i za ile chciał coś sprzedać, gdyż mogli komunikować się bezpośrednio w czasie rzeczywistym29. W efekcie rynek dewizowy uniezależnił się od ludzi i zaczął stanowić „przestrzeń przepływów” (space of flows), która samodzielnie podąża za słońcem poprzez wszystkie strefy czasowe świata. Gdy brokerzy w Europie kończą pracę, rynek „przelewa się” do Nowego Jorku, a następnie do Tokio. O ile w dobie telefonów i teleksu „rynek znajdował się w sieci wielu powiązanych ze sobą miejsc” i instytucji, 26 27 28 29

Karin Knorr Cetina, How Are Global Markets Global? The Architecture of a Flow World, [w:] The Sociology of Financial Markets, red. Karin Knorr Cetina i Alex Prada, Oxford University Press, Oxford 2004, s. 42–54. Geneza rynku eurodolarów zostanie szczegółowo opisana w rozdziale 8. Knorr Cetina, How Are Global Markets Global?, dz. cyt., s. 50. Karin Knorr Cetina i Urs Bruegger, Global Microstructures. The Virtual Societies of Financial Markets, „American Journal of Sociology” 2002, t. 107, nr 4, s. 931.

104

2. Czas to pieniądz

o tyle obecnie „znajduje się w jednym miejscu – na ekranie – i jest identycznie reprezentowany w każdym z miejsc”, które są do niego podłączone30. Często mówi się o tym zjawisku jako o „kompresji czasoprzestrzeni” czy też „unicestwieniu przestrzeni za pomocą czasu”31. Ale przecież nie jest tak, że czas dzisiaj płynie szybciej niż 100 czy 1000 lat temu. Bardziej chodzi o to, że mamy tu do czynienia z dematerializacją i kwantyfikacją czasu (postrzeganiem go przez pryzmat liczb). O odklejeniu przestrzeni od materii wspominałem we wprowadzeniu. Tak jak współczesne teorie dotyczące tego, jak zorganizowany jest świat fizyczny, można zweryfikować jedynie w skali subatomowej lub planetarnej, tak temporalność kapitalizmu została oddzielona od temporalności codziennego życia oraz bezpośredniego poznania. Czas w gospodarce płynie albo w bardzo małej, albo w wielkiej skali. Doszło do tego, że dziś znajduje się już całkowicie poza ludzką percepcją. Na tym polega między innymi zjawisko tak zwanego handlu wysokich częstotliwości, a więc transakcji, które odbywają się w ciągu nanosekund (czyli miliardowych części sekundy; jedna nanosekunda ma się do sekundy jak jedna sekunda ma się do 31,71 lat) i w których stronami są nie ludzie, ale komputery. W 2008 roku 65 procent wszystkich transakcji na amerykańskiej giełdzie miało taki charakter. Handel wysokich częstotliwości wykorzystuje przewagę kognitywną maszyn nad ludźmi. Broker, który klika myszką, aby kupić akcje określonej firmy, nie jest w stanie dostrzec tego, że jego zamówienie „leci” po łączach przez kilka mili- lub nanosekund. Algorytmy są w stanie wyłapać taką intencję zakupu i złożyć – nawet o kilka nanosekund szybciej – identyczne zamówienie. Jako że popyt na określone akcje wzrasta, automatycznie rośnie też ich cena – dlatego brokerzy, którzy nie mają dostępu do tych programów, w zasadzie nigdy nie są w stanie kupić akcji po cenie, którą widzą na ekranie. Dlatego tak ważna jest szybkość przepływu informacji – ogromne inwestycje w łącza, które dają przewagę kilku nanosekund nad konkurentami, potrafią zwrócić się z nawiązką32. 30 31 32

Knorr Cetina, How Are Global Markets Global?, dz. cyt., s. 51. David Harvey, The Condition of Postmodernity. An Enquiry into the Origins of Cultural Changes, Blackwell, Oxford 1995, s. 284–307. Michael M. Lewis, Flash Boys. A Wall Street Revolt, W.W. Norton & Company, New York 2014; Donald MacKenzie, How to Make Money in Microseconds, „London Review of Books”, 19 maja 2011.

105

I. Czas, czyli Były Zachód

Skala tego zjawiska jest tak duża, że algorytmy są w stanie poważnie wpłynąć na kondycję rynków. Na przykład 6 maja 2010 roku indeks Dow Jones w ciągu kilku sekund spadł aż o 9 procent – choć tego dnia nie wydarzyło się nic szczególnego. Nie było żadnego ataku terrorystycznego, nie upadł żaden rząd, nie opublikowano żadnych istotnych danych. Wartość niektórych akcji spadła poniżej 1 centa, a inne kosztowały niemal 100 tysięcy dolarów – znów, zdawałoby się, bez powodu. W ciągu kwadransa z giełdy „wyparowało” około biliona dolarów33. Okazało się, że była to po prostu niezamierzona i nieprzewidywalna konsekwencja zderzenia się kilku strategii inwestycyjnych realizowanych przez komputery. Rynek, w którym tylko jedna trzecia transakcji zostaje dokonana przez ludzi, nie jest jednak polem konfrontacji ludzi z maszynami. Jak ujął to broker, który jako jeden z pierwszych odkrył, dlaczego nigdy nie może kupić akcji za cenę, która wyświetla mu się na ekranie, świat finansów dzieli się na tych, którzy korzystają z handlu wysokich częstotliwości, oraz całą resztę. „Na skutek zwiększenia prędkości [transmisji danych] giełda podzieliła się na dwie kasty – tych, którzy [za pomocą specjalistycznego oprogramowania] mają dostęp do nanosekund, bo za to zapłacili, i tych, którzy nie mieli pojęcia, że nanosekundy mają wartość. Ci pierwsi mają idealny ogląd rynku – ci drudzy nigdy rynku nie widzą. To, co kiedyś było najbardziej publicznym i najbardziej demokratycznym rynkiem finansowym świata, zaczęło przypominać prywatną audiencję, podczas której można oglądać kradzione dzieło sztuki”34.

Performatywność ekonomii

Współczesna gospodarka, twierdzą socjolodzy Donald MacKenzie i Yuval Millo, zakorzeniona jest nie w społeczeństwie (jak argumentował Karl Polanyi w Wielkiej transformacji), ale w teoriach ekonomicznych. Ekonomia „nie opisuje istniejącej niezależnie gospodarki, tylko powołuje ją do życia”35. Teza o „performatywności” rynków oznacza, 33 34 35

John Lanchester, Scalpers Inc., „London Review of Books”, 5 czerwca 2014. Lewis, Flash Boys, dz. cyt., s. 69. Donald MacKenzie i Yuval Millo, Constructing a Market, Performing Theory. The Historical Sociology of a Financial Derivatives Exchange, „American Journal of Sociology” 2003, t. 109, nr 1, s. 108. Jako pierwszy o performatywności ekonomii pisał Michel Callon, Introduction. The Embeddedness of Economic Markets in Economics, [w:] Laws of the Markets, red. Michel Callon, Blackwell, Oxford 1998, s. 1–57.

106

2. Czas to pieniądz

że to, jak elity finansowe postrzegały świat albo jak wyobrażały sobie, że świat powinien być skonstruowany, miało kolosalne znaczenie dla funkcjonowania gospodarki. Jak pisze Alexandra Ouroussoff w swej świetnej etnografii Wall Street, podstawowy problem epistemologiczny kryjący się za krachem z 2008 roku i tłumaczący stan szoku i osłupienia, w jaki wprowadził on jego architektów, wynikał z tego, iż zakładali oni, że przyszłość jest zwykłą kontynuacją teraźniejszości. „Idea zerwania z historią była dla nich – pisze badaczka – dosłownie niewyobrażalna”36. Analitycy, z którymi rozmawiała, podzielali „metafizyczne założenie o fundamentalnej stabilności świata”37. Dlatego kryzys, jakiego doświadczył Arturo Travija, można rozumieć jako załamanie się horyzontu temporalnego stanowiącego ontologiczną podstawę jego decyzji nie tylko ekonomicznych, ale i życiowych. Travija był pewny, iż rynek nieruchomości może tylko rosnąć, bo wszyscy eksperci, których wypowiedzi słyszał w mediach, byli o tym święcie przekonani. Ze względu na to, że temporalność kapitalizmu została przeniesiona na skalę makro oraz mikro (a w zasadzie nano), nie był też w stanie sam zweryfikować tej tezy. Musiał więc uwierzyć ekspertom i przejąć ich czasopogląd. Udzieliło mu się ich linearne rozumienie historii, w którym przyszłość to zwielokrotniona przeszłość. Im z kolei udzieliło się doświadczenie szoku, jaki przyszedł wraz z krachem nie tyko rynku nieruchomości, ale i całego neoklasycznego „intelektualnego gmachu”38. Miesiąc po załamaniu królowa Elżbieta zapytała czołowych brytyjskich ekonomistów o to, jak to było możliwe, że żaden z nich nie przewidział nadchodzącego krachu. W odpowiedzi członkowie Brytyjskiej Akademii tłumaczyli: „Wasza Wysokość, fakt, iż nie udało nam się przewidzieć momentu nadejścia oraz skali nadchodzącego kryzysu, wynika z porażki zbiorowej wyobraźni oraz z dominacji wśród czołowych ekspertów myślenia życzeniowego, zadufania oraz psychologii wyparcia. To one są odpowiedzialne za zbiorowe niedoszacowanie ryzyka”39. Szok ów był szczególnie duży, gdyż w świecie finansów dominowała, jak ujęła to Karen Ho, „kultura 36 37 38 39

Alexandra Ouroussoff, Wall Street at War. The Secret Struggle for the Global Economy, Polity Press, Cambridge, UK 2010, s. 69. Tamże, s. 77. Tak ujął to Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 17. David Harvey, The Enigma of Capital and the Crises of Capitalism, Profile Books, London 2011, s. 235; Nicholas Dorn, Knowing Markets. Would Less Be More?, „Economy and Society” 2012, t. 41, nr 3, s. 326.

107

I. Czas, czyli Były Zachód

bystrości”: pracownicy banków inwestycyjnych rekrutowani byli spośród absolwentów najbardziej elitarnych amerykańskich uczelni i uważali się za nie tylko za crème de la crème świata biznesu, ale wręcz za „najbardziej błyskotliwych ludzi na świecie” i „najwybitniejsze umysły stulecia”40. Podobnie Alan Greenspan, który w latach 1987–2006 był szefem Rezerwy Federalnej (czyli amerykańskiego banku centralnego, w skrócie zwanego „Fed”) i podejmował kluczowe decyzje, które doprowadziły do krachu, stwierdził podczas przesłuchania przez amerykański Kongres, że informacja o tym, iż poważne amerykańskie instytucje finansowe zajmują się czymś, co przypomina najzwyklejszy hazard, wprawiła go w stan „paraliżującego niedowierzania”41. W efekcie napisał całą książkę o tym, jak nagła zapaść światowego systemu finansowego uzmysłowiła mu istnienie „podstawowego błędu” w modelu, który w jego przekonaniu stanowił „fundament struktury definiującej to, jak działa świat”42. Jego książka stanowi próbę rekonstrukcji roztrzaskanego światopoglądu. Greenspan stwierdza w niej: „Nie chodzi o to, że ja oraz inni prognostycy nie wiedzieliśmy, że rynki mają tendencję do dzikich, a czasem wykolejających je wahań nastroju, które nie są oparte na jakiejkolwiek racjonalnej podstawie. Chodzi o to, że takie nieracjonalne zachowanie jest praktycznie niemożliwe do zmierzenia”43. Innymi słowy, o ile lokalna wiedza (wyrażana zdaniem von Hayeka głównie za pomocą mechanizmu cenowego) została szybko skwantyfikowana (to znaczy zaczęto ją analizować za pomocą coraz bardziej złożonych modeli matematycznych), o tyle faktyczna suma owych części wciąż pozostawała poza zasięgiem analizy i interpretacji. Problem, na który zwrócił uwagę von Hayek, nie został rozwiązany – a rozwiązanie, które za jego radą zaczęto stosować, przyczyniło się tylko do jego wyolbrzymienia. To dlatego, jak opisali to antropolodzy Douglas Holmes i George Marcus, w chwili podejmowania kluczowych decyzji Greenspan posiłkował się bardziej intuicją, wyczuciem lub instynktem niż kalkulacją. „Ogromna skala informacji 40 41 42 43

Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 39–40. Za: Paul R. Krugman, The Return of Depression Economics and the Crisis of 2008, W.W. Norton & Company, New York 2009, s. 140–141. Za: Stephen Holmes, How the World Works, „London Review of Books”, 22 maja 2014, s. 29. Tamże, s. 30. Por. Andro Linklater, Owning the Earth. The Transforming History of Land Ownership, Bloomsbury, London 2014, s. 360–361.

108

2. Czas to pieniądz

ilościowych pozwalających śledzić to, jak radzi sobie gospodarka, która była dostępna dla szefa Fed, była niekonkluzywna: sugerowała, że w gospodarce niewątpliwie zachodzi jakaś zmiana, ale jej doniosłość była niejednoznaczna. Dlatego Greenspan musiał sięgnąć po alternatywne [wobec analizy ilościowej] ramy wyjaśniające. Innymi słowy, aby mieć faktyczny wgląd w to, co działo się w gospodarce, szef Fed musiał zastąpić naukę sztuką”44. Vincent-Antonin Lépinay, autor kolejnej etnografii świata biznesu, potwierdza ogromną rolę intuicji w tym, co nazywa myśleniem finansowym. Nawet osoby zajmujące się najbardziej techniczną inżynierią finansową postrzegają siebie, jak ujął to jeden z nich, jako czujniki lub gąbki, które „są wszędzie i wszystko wiedzą” – zbierają informacje wszelkimi możliwymi sposobami, nie tylko za pomocą kwantyfikacji. „Nie da się robić pieniędzy, gdy ma się ograniczone horyzonty” – tłumaczył45. Nic więc dziwnego, że Greenspan, zanim popadł w stan paraliżującego niedowierzania, przez 21 lat sprawowania najważniejszej funkcji jeśli chodzi o politykę gospodarczą USA opierał swoje działania przede wszystkim na wierze – zarówno w to, że rynki mają naturalną tendencję do zmierzania do stanu równowagi, jak i w to, że temporalna oś rozwoju kapitalizmu opiera się na ciągłym wzroście46. Czas w współczesnej gospodarce kapitalistycznej płynie albo w skali makro, albo w skali nano. W obu przypadkach proces ten jest poza sferą bezpośredniego doświadczenia i pozostaje trudny do uchwycenia – nie tylko dla zwykłych śmiertelników takich jak Travija, ale nawet dla głównego sternika amerykańskiej gospodarki. Obaj brali jego realność na wiarę. Ta z kolei miała – nie tylko dla nich – realne konsekwencje. Ich czasopogląd z jednej strony wykluczał możliwość zaistnienia takiego wydarzenia jak krach z 2008 roku, a z drugiej, ze względu na performatywność dominujących w tym środowisku modeli epistemologicznych, był jednym z kluczowych czynników odpowiedzialnych za wywołanie owego załamania. Jak pokazuje antropolog Nicholas Dorn, problem polegał na przesunięciu epistemologicznym, w którym instytucje regulujące (takie jak Fed) zamiast, 44

45 46

Douglas R. Holmes i George Marcus, Fast Capitalism. Para-Ethnography and the Rise of the Symbolic Analyst, [w:] Frontiers of Capital. Ethnographic Reflections on the New Economy, red. Melissa S. Fisher i Greg Downey, Duke University Press, Durham 2006, s. 39–40. Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 30–33. Więcej o „intuicji finansowej” tamże, s. 39–42.

109

I. Czas, czyli Były Zachód

jak wcześniej, wyznaczać ramy tego, jak działają rynki (a zatem tego, na jakich zasadach odbywa się komunikacja między poszczególnymi graczami; to właśnie o potrzebie istnienia takiej instytucji przypominali planiści), stały się „naiwnym konsumentem informacji o ryzyku, których ich pracownicy nie byli w stanie zrozumieć ze względu na społeczną przepaść, jaka dzieliła ich od miejsc, w których generowano ową wiedzę”47. Innymi słowy, informacja była tak bardzo lokalna, że firmy i rynki zaczęły mówić własnym, niezrozumiałym językiem, z którego nie można było wyciągnąć najważniejszych wniosków i przedstawić ich w ekonomicznej lingua franca. Innowacja finansowa prowadziła Wall Street w stronę generowania niezależnych od siebie i coraz bardziej solipsystycznych pól wiedzy. Nawet odwoływanie się do innych zasobów, takich jak intuicja czy wyczucie, nie pozwoliło na skuteczną syntezę – „czujniki” okazały się zawodne. Dążenie do transparentności rynków, twierdzi Dorn, realizowane za pomocą kwantyfikacji, paradoksalnie zwiększyło ich nieczytelność. Dlatego gdy Greenspan został zapytany przez dziennikarza o tak zwane CDO, czyli obligacje zabezpieczone długiem, będące jednymi z najważniejszych produktów finansowych, które doprowadziły do krachu na Wall Street, odpowiedział: „Miałem do dyspozycji zespół kilkudziesięciu analityków, sam znam się nieco na matematyce [uśmiech]. Ale niektóre elementy, jakie wchodzą w skład CDO, wciąż mnie zdumiewają”48. Jak świetnie pokazał Donald MacKenzie, chodzi tu nie tylko o to, że inżynieria finansowa, która napędzała Wall Street, była tak skomplikowana, że znakomita większość uczestników tej gry, łącznie z szefem Fed, rozumiała zjawiska takie jak CDO tylko za pomocą intuicji czy wyczucia; istotne było także pojawienie się dwóch nieprzystających do siebie kultur ewaluacyjnych. Istnienie różnych systemów ocen, opartych na odmiennych założeniach (część z nich wynikała z wcześniejszych praktyk oraz struktury organizacyjnej instytucji generujących wiedzę), sprawiało, iż to, co znajdowało się w centrum amerykańskiej gospodarki, było niewidoczne. W szczególności ABS CDO, czyli oparte głównie na długach hipotecznych obligacje, które uruchomiły bezpośrednio domino krachu, były, jak ujął to MacKenzie, epistemologicznymi sierotami. Będąc hybrydą 47 48

Dorn, Knowing Markets, dz. cyt., s. 321. Wypowiedź do filmu House of Cards, reż. James Jacoby, 2009.

110

2. Czas to pieniądz

dwóch odmiennych instrumentów (zwykłych CDO oraz hipotek), były analizowane albo jako pierwsze, albo jako drugie – i obie perspektywy miały cząstkowy charakter. Owe sieroty epistemologiczne „znajdowały się na peryferiach wizji tych, którzy powołali je do życia, i nie stały się przedmiotem nowego (finansowego) języka kreolskiego czy nawet pidżynowego”49. Właśnie dlatego przeszły niezauważone przez sito instytucjonalnej (bardziej niż zbiorowej) inteligencji świata finansów. Brakowało zatem instytucji (takiej jak Fed czy chociażby zbiorowa wyobraźnia całej społeczności ekonomistów), która dokonałaby niezbędnej syntezy. To dlatego, gdy regulatorzy pozwolili upaść bankowi Lehman Brothers (wydarzenie to uznawane jest za początek rozpadu amerykańskiego domku z kart), byli przekonani, iż spisują na straty tylko jedną firmę, a nie uruchamiają kryzys międzynarodowego systemu finansowego50. Jednakże, jak zauważył ekonomista Joseph Stiglitz, choć z jednej strony krach finansowy był niewyobrażalny, to z drugiej strony handel instrumentami pochodnymi, które przynosiły zyski w razie bankructwa którejś z firm czy rynków (tak zwane CDS, czyli credit default swaps), kwitł w najlepsze51. Niektóre z tych produktów powstały na ewentualność absolutnego kataklizmu – znacznie gorszego od tego, co faktycznie wydarzyło się w 2008 roku. Gdy Donald MacKenzie zapytał brokera, który handlował tymi instrumentami, co mogłoby doprowadzić do bankructwa połowy najważniejszych amerykańskich korporacji (a to właśnie ubezpieczeniami od tej ewentualności handlował ów broker), „jedyne, co mu przyszło do głowy, to przejęcie władzy w Waszyngtonie przez rewolucyjny rząd marksistowski”52. Eksperci nie zauważali tutaj sprzeczności, gdyż koniec świata nie był przez nich uważany za realną opcję – stanowił tylko towar, którym można handlować. Rozróżnienie to, dokonywane przez brokerów intuicyjnie, jest pochodną znacznie bardziej fundamentalnej schizmy – tej między światem finansów a materialną gospodarką. Choć, jak zobaczymy w kolejnych rozdziałach, relacja między zorganizowanym pieniądzem a tak zwaną realną gospodarką jest zdecydowanie bardziej 49

Donald MacKenzie, The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, „American Journal of Sociology 2011, t. 116, nr 6, s. 1831. 50 Dorn, Knowing Markets, dz. cyt., s. 318. 51 Tamże, s. 322. 52 Donald MacKenzie, End-of-the-World Trade, „London Review of Books”, 8 maja 2008.

111

I. Czas, czyli Były Zachód

złożona i nie daje się wyjaśnić wyłącznie za pomocą prostej dychotomii. Mimo że w świecie finansów królują fantazje dotyczące tego, jak instrumenty pochodne wyzwalają kapitalistów od ograniczeń czasu i przestrzeni53, zorganizowany pieniądz nie prowadzi do unieważnienia świata materialnego, ale go fundamentalnie rekonfiguruje.

53

Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 20, 177.

ROZDZIAŁ 3

Antyrynek

Nawet najbardziej surowi krytycy kapitalizmu – jak Karol Marks – byli zafascynowani jego kreatywnością. Ta jest pochodną jego fundamentalnej cechy: nieustannego zorientowania na przyszłość. Umiejętność inwestowania (czyli wydawania pieniędzy w taki sposób, aby po pewnym czasie było ich więcej) jest najczęściej przywoływaną cechą charakteryzującą kapitalistów1. To właśnie fakt, iż polska szlachta wydawała swoje pieniądze nieproduktywnie, to znaczy głównie na konsumpcję, odróżniał ją w oczach Witolda Kuli od jej zachodnioeuropejskich odpowiedników2. Przykład polskiej elity, której głównym celem było utrzymanie status quo, a nie budowanie czegoś nowego, stanowił dla historyka Petera Burke’a dowód na to, że „prawa klasycznej ekonomii nie są uniwersalne”. Właściciel folwarku był bardziej zainteresowany utrzymaniem swych dochodów (a przez to także stylu życia) na stałym poziomie niż pomnażaniem majątku. „Gdy ceny zboża spadały, to zmuszano chłopa do tego, aby ten ciężej pracował”, i w ten sposób kompensował sobie straty na cenie zwiększeniem ilości eksportowanego towaru. „Gdy ceny zboża rosły, to wszystko wracało do tego, jak było wcześniej”, gdyż mniejsza ilość zboża wystarczyła, by zapewnić szlachcie dochody na zadowalającym poziomie3. To właśnie ma na myśli David Harvey, gdy twierdzi, iż kapitalizm jest z natury spekulacyjny – opiera się na nadziei lub obietnicy przyszłego zysku4. Istnieją dwa sposoby pomnażania kapitału. Po pierwsze 1 2

3 4

Geoffrey K. Ingham, Kapitalizm, przeł. Katarzyna Sosnowska i Sławomir Królak, Sic!, Warszawa 2011, s. 35–43. Por. Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 297–298. Witold Kula, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, Książka i Wiedza, Warszawa 1983, s. 47, 50–51, 62–66, 94–95. Wydatki inwestycyjne polskiej szlachty stanowiły tylko 7,7 procent jej dochodów; por. Jerzy Topolski, Narodziny kapitalizmu w Europie XIV–XVII wieku, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1987, s. 34. Peter Burke, History and Social Theory, Polity Press, Cambridge, UK 1992, s. 46–47. David Harvey, The Limits to Capital, Verso, London 2007, s. 96, 259, 267, 367; tegoż, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 52–53; tegoż, Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja, przeł. Agnieszka Kowalczyk, Wiktor Marzec, Maciej Mikulewicz i Maciej Szlinder, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2012, s. 52. Tak samo rozumiał kapitalizm Adam Smith – por. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 222–223.

113

I. Czas, czyli Były Zachód

można go zainwestować, czyli przemienić pieniądz w coś materialnego – na przykład wybudować fabrykę produkującą towary, które są sprzedawane na rynku. W ten sposób inwestor nie tylko odzyskuje to, co włożył w produkcję, ale także otrzymuje pewną nadwyżkę. Drugi sposób polega na tym, że pieniądz sam staje się towarem. Zamiast inwestować go w coś, co istnieje w świecie materialnym, można hołdować zasadzie, że „pieniądz robi pieniądz”. Wbrew potocznemu rozumieniu tego, co Max Weber nazwał kiedyś etyką protestancką, czyli skłonności kapitalistów do oszczędności (to jego zdaniem najbardziej racjonalna z możliwych strategii biznesowych), te dwa sposoby generowania zysku opierają się na zupełnie innych, czasem wręcz przeciwstawnych racjonalnościach. W tym sensie nie ma jednego etosu kapitalistycznego. Wręcz przeciwnie – jak niebawem zobaczymy, w samym jądrze tego systemu mamy niejednokrotnie do czynienia z nieustanną i niezwykle zaciętą wojną kulturową.

Pieniądz towarowy i kredytowy

Ten, kto inwestuje pieniądze w działalność w świecie materialnym, bez względu na to, czy jest to handel, czy produkcja, nie jest jeszcze – przynajmniej według zwolenników najbardziej rozpowszechnionej dziś teorii krytycznej – prawdziwym kapitalistą5. Dlatego często spotykane rozróżnienie na kapitał kupiecki (jaki dominował we włoskich państwach-miastach czy w holenderskich kompaniach handlowych) i kapitał produkcyjny (czyli wynalazek Brytyjczyków, którzy jako pierwsi zaczęli inwestować pieniądze w produkcję towarową; wcześniej, jak przypomina Karl Polanyi, produkcja była pochodną handlu6) jest mniej istotne niż rozróżnienie na pieniądz towarowy i pieniądz dłużny (zwany też kredytowym). Tradycyjnie pieniądz stanowił uniwersalny ekwiwalent, dzięki któremu mogło dojść do wymiany handlowej. Był miarą, którą można przyłożyć do dwóch przedmiotów niemających ze sobą nic wspólnego7. Aby móc ustalić, ile gruszek warte jest jedno jabłko (lub od5 6 7

Ingham, Kapitalizm, dz. cyt., s. 70–71; Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 181. Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 90. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 11, 241.

114

3. Antyrynek

wrotnie), potrzebny jest trzeci obiekt, za pomocą którego będzie można porównać ich wartość. To właśnie dzięki instytucji pieniądza takie rzeczy jak gruszki czy jabłka s t a j ą s i ę towarami. Towar, jak przypomina Arjun Appadurai, to „przedmiot, który jest p r z e z n a c z o n y do sprzedaży”; a zatem to nie rzecz, ale stan, w jakim przedmioty mogą – choć nie muszą – się znaleźć8. W zależności od okoliczności ten sam obiekt może być towarem lub nie. Owoc staje się towarem w momencie, gdy ktoś postanawia go sprzedać albo kupić. Natomiast nie jest nim w chwili, gdy wisi na drzewie. Choć w naszym świecie najbardziej rozpowszechnioną formą pieniądza są banknoty, taką funkcję mogą pełnić bardzo różne obiekty. Jak podaje antropolog David Graeber, początkowo najpopularniejszą miarę wartości innych przedmiotów stanowiły rzeczy używane do ozdoby9. Także towary takie jak sól, zboże, ser czy tytoń przez wieki służyły jako powszechnie używane waluty. W Polsce w okresie wczesnego średniowiecza tak zwanym płacidłem były skórki zwierzęce10. Funkcję quasi-waluty w okresie gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej pełniła wódka11. Podobnie było zresztą w okresie PRL, kiedy to za różnego rodzaju usługi czy przysługi płaciło się przysłowiowym „pół litra”12. Jeśli pieniądz, jak ujął to socjolog Andre Gunder Frank, będąc „krwią, która płynie w żyłach [rynków] i oliwi koła zamachowe produkcji i wymiany”13, stanowi łącznik między dwoma odległymi i niezależnymi terytoriami (w jednym miejscu produkuje się na przykład gruszki, a w drugim – jabłka), to obie strony transakcji muszą zgodzić się na to, aby to ten, a nie inny przedmiot był miarą rzeczy, które są przedmiotem transakcji. Jak pokazał Eric Wolf, wymiana handlowa między bardzo odległymi terytoriami nie jest nowym zjawiskiem, a pieniądze potrafiły odbywać najdziwniejsze podróże. Na przykład znaleziona przez archeologów zbroja z połowy XVIII wieku, używana przez północnoamerykańskich Indian podczas polowań na 8 9 10 11 12 13

Arjun Appadurai, Commodities and the Politics of Value, [w:] tegoż, The Future as Cultural Fact. Essays on the Global Condition, Verso, London–New York 2013, s. 15; podkr. moje. David Graeber, Debt. The First 5,000 years, Melville House, New York 2011, s. 145. Karol Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław 1987, s. 63. Burszta, Wieś i karczma, dz. cyt., s. 91–103, por. Kula, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, dz. cyt., s. 161–163. Jerzy Kochanowski, Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989, W.A.B., Warszawa 2015, s. 222, 253–256. Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. 132.

115

I. Czas, czyli Były Zachód

morsy, została wykonana z chińskich monet14. W Polsce w X wieku najbardziej rozpowszechnionym rodzajem monet były srebrne dirhemy produkowane w Samarkandzie i Taszkiencie15. Podobnie było z amerykańskimi dolarami, które na przykład w okresie PRL były u nas bardzo ważnym nośnikiem wartości – mimo że polskiej i amerykańskiej gospodarki nie łączyły bliskie bezpośrednie relacje16. Właśnie ze względu na zasięg terytorialny siła takiej waluty jak dolary była w PRL zdecydowanie większa niż „pół litra”. I to w tym tkwi największa wada pieniądza towarowego, który nie tylko łączy, ale też potrafi dzielić. Na przykład w Afryce przez długi czas mocno rozpowszechnioną walutą były porcelanki (cypraea moneta), które z jednej strony scalały lokalne rynki, ale z drugiej przyczyniły się do izolacji tego kontynentu od reszty świata. Europejscy handlowcy chętnie bowiem w nich płacili, ale unikali ich przyjmowania17. W USA w XIX wieku w obiegu było ponad 30 tysięcy walut emitowanych przez bardzo różne instytucje – począwszy od banków, a skończywszy na zwykłych sklepach18. A zatem aby handel długodystansowy mógł się rozwijać, potrzebna była bardziej abstrakcyjna forma uniwersalnego ekwiwalentu oraz instytucja, która gwarantowałaby jej stabilność. Jak przypomina Harvey, „nie da się zamienić 10 funtów lub dolarów w kapitał, chowając je do kieszeni”. Trzymanie pieniędzy w przysłowiowej skarpecie (czasami konieczne na przykład do tego, aby móc po pewnym czasie dokonać większego zakupu czy inwestycji) ma niekorzystny wpływ na gospodarkę, gdyż wycofuje pieniądze z obiegu, a przez to ekonomiczne koła zamachowe zaczynają trzeszczeć. „Dlatego – pisze Harvey – system kredytowania staje się koniecznością. Deponując moje 10 dolarów w banku, który potem może je pożyczyć dalej, zamieniam pieniądz w kapitał”19. W ten sposób pojawia się miejsce dla systemu finansowego i pieniądza kredytowego. Kapitał, przypomina Harvey, podobnie jak towar czy pieniądz, jest nie tyle rzeczą, ile procesem20. Bankier to osoba, 14 15 16 17 18 19 20

Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 187. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 57. Kochanowski, Tylnymi drzwiami, dz. cyt., s. 277–281. Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. 73. Por. Jane I. Guyer, Marginal Gains. Monetary Transactions in Atlantic Africa, University of Chicago Press, Chicago 2004, s. 10–11, 31–40. Richard H. Robbins, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, przeł. Sławomir Dymczyk, Pro Publico, Poznań 2008, s. 10. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 259. Tamże, s. 42.

116

3. Antyrynek

która obraca pieniędzmi tak samo jak handlowiec obraca towarami. Pożycza je też z założeniem, iż po upływie jakiegoś czasu otrzyma ich więcej. Za ich pomocą ktoś wykonuje pewne działania w świecie materialnym. Może na przykład zbudować fabrykę, w której zatrudnieni robotnicy będą produkować towary, a te potem zostaną sprzedane i dzięki temu na koniec inwestor będzie miał więcej pieniędzy niż na początku. Dawni teolodzy protestanccy twierdzili, że zysk z pieniądza to kompensacja dla bankierów za to, że zamiast zainwestować swój kapitał w jakieś przedsięwzięcie, wstrzymują się z tym działaniem i umożliwiają je innym21. Zysk z kapitału stanowił ich zdaniem odszkodowanie za celową bierność. To jest właśnie źródło popularnego twierdzenia, że „czas to pieniądz”. O ile temporalność gospodarki rynkowej zamyka się w teraźniejszości (to znaczy w chwili, gdy przedmioty w momencie wymiany stają się towarami), o tyle kapitalizm jest systemem, który, bazując na nadziei na przyszły zysk, łączy teraźniejszość z przyszłością. Transakcja kupna i sprzedaży zwykłych towarów odbywa się jednocześnie – po prostu wymieniamy gruszki na pieniądz lub odwrotnie. Możemy potem rozejść się w przeciwne strony i nigdy więcej się nie spotkać. Transakcja sprzedaży pieniądza jest rozciągnięta w czasie – kiedy bankier sprzedaje pieniądz (udzielając komuś pożyczki), to nie dostaje zapłaty od razu. Dopiero gdy kredyt zostaje zwrócony z nadwyżką, można powiedzieć, że osoba, która kupiła pieniądz, dokonała za niego zapłaty. O ile w wymianie towarowej często płaci się „z góry”, o tyle przy obrocie pieniądzem zapłata za ten towar odbywa się zawsze „z dołu”. Tym, co stanowi, jak ujął to Harvey, „łącznik między teraźniejszością a przyszłością i co definiuje horyzont dla kapitału”, jest pojęcie stopy procentowej22. Tak nazywany jest zysk, jaki otrzymujemy na utowarowieniu pieniądza – jeśli pożyczamy 100 złotych na rok i po upływie tego czasu dostajemy 105 złotych (wyłączając inflację, czyli to, ile pieniądz w międzyczasie stracił na wartości), oznacza to, że stopa procentowa wynosi 5 procent. Innymi słowy, taka jest cena pieniądza, który jest sprzedawany i kupowany. To właśnie instytucja 21

22

Graeber, Debt, dz. cyt., s. 322–323. Był to m.in. sposób na ominięcie problemu moralnego, jakim było potępienie przez chrześcijaństwo lichwy. Por. Martha C. Howell, Commerce Before Capitalism in Europe, 1300–1600, Cambridge University Press, New York 2010, s. 265–276. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 237.

117

I. Czas, czyli Były Zachód

stopy procentowej nadaje temporalną ciągłość kapitalizmowi i stanowi jego ontologiczny fundament. Najłatwiej zrozumieć różnicę między pieniądzem towarowym a dłużnym za pomocą porównania takich płacideł jak porcelanki, skórki zwierzęce czy złoto z banknotem. W sytuacji, gdy płacidło przestaje pełnić funkcję pieniądza, wciąż ma wartość związaną ze swoją materialnością23. Złote czy srebrne monety zawsze można przetopić na ozdoby – nawet w chwili, gdy wybijające je państwo zniknie z mapy, nie tracą zupełnie na wartości (dlatego carskie złote monety, tak zwane świnki, mogły być popularnym nośnikiem wartości w okresie PRL). Zamiast używać futer jako miary innych towarów, można je sprzedać. „Pół litra” można wypić. Banknot natomiast sam w sobie nie ma żadnej wartości. Narodziny pieniądza kredytowego, a wraz z nim kapitalizmu, Joseph Vogl datuje na rok 1797, kiedy to Bank Anglii został po raz pierwszy (i w dodatku chwilowo, gdyż decyzję tę szybko cofnięto) zwolniony z obowiązku wymiany emitowanych przez siebie banknotów na złoto. Dzięki temu pojawiła się możliwość dodrukowywania pieniędzy bez ich materialnego pokrycia, a zatem otworzył się horyzont teoretycznie nieograniczonej ekspansji24. Wprowadzając w obieg banknoty, handlujemy obietnicą przyszłej spłaty zobowiązania, które w danej chwili podejmujemy. Aby taka obietnica była wiarygodna dla obu stron, ktoś lub coś musi za nią stać. Z reguły jest to instytucja państwa. Do spłaty zobowiązania zaciągniętego w chwili wprowadzenia banknotu do obiegu nigdy wszakże nie dochodzi – jedna obietnica zastąpiona jest przez kolejną. Owa „rewolucja finansowa – twierdzi Vogl – przerwała zamknięty cykl długu i spłaty i [wprowadziła] czas jako czynnik odśrodkowy”. Celem obiegu pieniądza było już nie tyle domknięcie transakcji kupna i sprzedaży za pomocą spłaty (po której wszyscy mogą się rozejść), ile nieustanne jej odraczanie. Takie uczasowienie gospodarki „opiera się na dostępności niedostępnego oraz programuje to, że system nigdy się nie zatrzyma”25. Gospodarka oparta na pieniądzu towarowym nie może się samoistnie rozwijać – tylko system oparty na pieniądzu kredytowym jest w stanie niezależnie zmierzać ku przyszłości. Choć niektórzy podają inną datę jako moment narodzin pieniądza 23 24 25

Howell, Commerce Before Capitalism, dz. cyt., s. 18–22. Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 72. Tamże, s. 74.

118

3. Antyrynek

dłużnego (na przykład antropolog Richard Robbins twierdzi, iż stało się to dopiero w 1971 roku, kiedy Stany Zjednoczone ostatecznie zerwały ostatnie nici wiążące dolara ze złotem), to istnieje obecnie dość powszechny konsensus co do tego, iż to właśnie dzięki pieniądzowi kredytowemu powstała możliwość budowania społeczeństwa nieprzerwanego wzrostu26. Mechanizm mnożenia pieniędzy opiera się na systemie tak zwanych rezerw cząstkowych. Załóżmy, idąc za radą Harveya, że nie wkładamy naszych 10 dolarów do kieszeni, tylko deponujemy je w banku na roczną lokatę. Nasz bank ma czas, aby coś z tymi pieniędzmi zrobić. Zakładając, iż bank chce utrzymać rezerwę w wysokości przynajmniej 10 procent swoich depozytów, może pożyczyć komuś 9 z 10 moich dolarów. Powiedzmy, że pożycza te 9 dolarów innemu bankowi. Ten również stosuje zasadę 10 procent rezerw, zatem pożycza dalej 8 dolarów i 10 centów. W ten sposób – wyłącznie za pomocą trzech transakcji – z 10 dolarów nagle zrobiło się 27 dolarów i 10 centów. Gdybyśmy dysponowali nie 10, ale 100 dolarami, to w ten sposób można by wyprodukować aż 171 dolarów nowego pieniądza27. Na wytwarzaniu pieniądza oczywiście można zarabiać – każda taka transakcja ma swoją cenę (czyli stopę procentową). Oznacza to również, że ten, kto zwraca pożyczone pieniądze, musi zwrócić więcej, niż wziął, a owa nadwyżka ląduje w kieszeni pożyczkodawcy. Stąd bierze się pobudka, aby do tego łańcuszka dodawać jak najwięcej ogniw – im więcej „płynności” w gospodarce, tym, przynajmniej teoretycznie, lepiej dla wszystkich zainteresowanych. Nie tylko tych, którzy zarabiają na pieniądzu, ale też tych, którzy potrzebują go do prowadzenia działalności w świecie materialnym28. Pieniądz towarowy jest zatem miarą wartości poszczególnych przedmiotów, które wymieniamy na rynku. Pieniądz kredytowy natomiast jest miarą długu29. Każda transakcja w powyższym łańcuszku pociąga za sobą społeczną obligację, to znaczy wiarę tego, kto pożycza, że pożyczkobiorca będzie w stanie oddać pieniądze. Przede wszystkim bank, w którym deponuję swoje 10 dolarów, zakłada, że nie 26 27 28 29

Robbins, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, dz. cyt., s. 3, 12. Niall Ferguson, The Ascent of Money. A Financial History of the World, Penguin Books, New York 2009, s. 47–50; wydanie polskie: Potęga pieniądza. Finansowa historia świata, przeł. Tomasz Kunz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010. Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 183–188. Stephanie Bell, The Role of the State and the Hierarchy of Money, „Cambridge Journal of Economics” 2001, t. 25, nr 2, s. 269–270.

119

I. Czas, czyli Były Zachód

wszystkie osoby, które ulokowały w nim oszczędności, będą jednocześnie chciały je wyciągnąć. Właśnie dlatego może spokojnie obracać większością pieniędzy, jakie zostały mu powierzone. To z kolei oznacza, że przekonanie poszczególnych jednostek o stabilności systemu finansowego jest fundamentem mechanizmu rezerw cząstkowych. System ten działa prawidłowo tylko wówczas, gdy wszyscy wierzą w to, że działa. Nieprzypadkowo socjolog Robert Merton, opisując to, co nazwał samospełniającym się proroctwem, jako przykład podał tak zwany bank run – czyli sytuację, w której wszyscy biegną do banku, by wyciągnąć swoje pieniądze, gdyż powszechne przekonanie o wypłacalności instytucji zostało z jakiegoś powodu zachwiane30. To właśnie dlatego pieniądz kredytowy bywa też nazywany fiducjarnym – od łacińskiego słowa fides, czyli wiara31. Często można spotkać się z poglądem, że przez długi czas podstawowym gwarantem stabilności waluty była wymienialność banknotów na kruszce. Do dziś na pięciofuntówce znajduje się napis: „Obiecuję wypłacić okazicielowi sumę 5 funtów”, co oznaczało, iż Bank Anglii, emitując ten banknot, jednocześnie zobowiązywał się wypłacić każdemu, kto tego zażądał, równowartość 5 funtów w kruszcu32. Karl Polanyi dowodzi, że pierwszym prawdziwie globalnym systemem finansowym był wprowadzony przez Brytyjczyków w XIX wieku system oparty na tak zwanym standardzie złota33. W chwili, gdy światowa gospodarka od niego odeszła, podstawową gwarancją wiarygodności gospodarek pozostało już tylko państwo. Dlatego państwo często opisywane jest jako „pożyczkodawca ostatniej instancji” – czyli ten, kto, jak w przypadku gigantów z Wall Street, ostatecznie jest jedynym graczem, który nie wycofuje swoich pieniędzy, a nawet jeszcze je dokłada po to, aby zaufanie do systemu finansowego nie legło w gruzach. Tak właśnie zachował się amerykański rząd w obliczu kryzysu z 2008 roku – udzielił sektorowi finansowemu zastrzyku gotówki w wysokości 700 miliardów dolarów (środki pochodziły z publicznych pieniędzy, a suma ta stanowi siedmiokrotność ówczesnego rocznego budżetu państwa polskiego34). O ile jeszcze na początku XX wieku 30 31 32 33 34

Donald MacKenzie, Fear in the Markets, „London Review of Books”, 13 kwietnia 2000. Robbins, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, dz. cyt., s. 7–13. Anat Admati i Martin Hellwig, The Bankers’ New Clothes. What’s Wrong with Banking and What to Do About It, Princeton University Press, Princeton 2014, s. 149–150. Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 3–23. Admati i Hellwig, The Bankers’ New Clothes, dz. cyt., s. 93–94. Przy obliczeniach przyjąłem kurs dolara z 3 października 2008 roku, czyli z dnia wprowadzenia programu.

120

3. Antyrynek

amerykańskie banki posiadały rezerwy w wysokości około 25 procent swoich depozytów, o tyle w latach 90. odsetek ten spadł do 8–9 procent, a w latach poprzedzających krach finansowy w niektórych przypadkach wynosił zaledwie 2 procent35.

Mechanizm długu

Dyskusja o tym, jaka jest geneza kapitalizmu finansowego, trwa od lat. Niewielu autorów odważyłoby się, jak Vogl, wskazać konkretną datę narodzin pieniądza kredytowego. W drugiej części książki zobaczymy, że można mówić o tej kwestii w zupełnie inny sposób – taki, który nie wymaga podawania konkretnej daty. W tej chwili jednak wypada przedstawić konwencjonalne podejście do tego zagadnienia. Neoklasyczna ekonomia zakłada, iż rynki i pieniądz powstały w chwili, gdy ludzkość zmęczyła się barterem, to znaczy bezpośrednią wymianą towarów, na przykład wspomnianych gruszek na jabłka. W chwili, gdy doszło do pierwszej takiej transakcji, pojawił się pierwszy pieniądz, który następnie zaczął się mnożyć dzięki naturalnej ekspansji rynków. Autorem, który w dużej mierze stworzył mit barteru, jest Adam Smith. Zainspirowany Hobbesem i jego Lewiatanem Smith twierdził, że w jakiejś bliżej nieokreślonej przeszłości „handel zastąpił wojnę”, a rynki stały się czynnikiem cywilizacyjnym, depersonalizując akty wymiany i jednocześnie eliminując z nich przemoc36. Jak przypomina David Graeber, Smith „przede wszystkim sprzeciwiał się idei, że pieniądz jest tworem rządu”. Budując na tradycji Johna Locke’a, twierdził, iż „własność, pieniądz oraz rynki nie tylko funkcjonowały przed pojawieniem się instytucji politycznych, ale też stanowią fundament społeczeństwa”37. Graeber pokazuje jednak, że przekonanie, iż prahistoria gospodarcza opiera się na barterze, jest nieuprawnione. Wymiana bezgotówkowa jest zjawiskiem na wskroś współczesnym i „wydaje się przypadkowym produktem ubocznym rozpowszechnionego użycia bilonu lub papierowych pieniędzy; jest 35 36

37

Tamże, s. 31, 64. Por. Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 19. O ekonomii pierwotnej wymiany i daru por. Sahlins, Stone Age Economics, dz. cyt., s. 171–183. Zob. też polemikę z tezą o cywilizacyjnej roli rynków: Alan Klima, The Funeral Casino. Meditation, Massacre, and Exchange with the Dead in Thailand, Princeton University Press, Princeton 2002, s. 13–14, 140–145, 231–238. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 24. Por. Ingham, Kapitalizm, dz. cyt., s. 13–22.

121

I. Czas, czyli Były Zachód

tym, co ludzie, przyzwyczajeni do transakcji pieniężnych, robią, gdy brakuje im gotówki”38. Dlatego, jak przestrzega inny antropolog Chris Hann, „n i e n a l e ż y traktować wymiany jako ogólnego modelu wszystkich form interakcji społecznych” ani jako zjawiska, od którego rozpoczęła się historia gospodarcza39. Neoklasyczna teoria akcentuje zatem c i ą g ł o ś ć między pieniądzem towarowym a kredytowym – i opiera się na założeniu, że ten drugi po prostu wyewoluował z pierwszego. Na tym polega jej zalążkowość – rozwój kapitalizmu rozumie się tutaj jako efekt samoistnej ekspansji rynków40. Teoria kredytowa lub państwowa z kolei stara się pokazać moment zerwania między gospodarką towarową/rynkową a kapitalizmem, lub nawet głosi, że każdy pieniądz jest pieniądzem kredytowym, a mitem jest nie tylko przekonanie o barterowej genezie pieniądza, ale też samo pojęcie pieniądza towarowego41. Ekonomiści ze szkoły heterodoksyjnej polemizują również z tym, co nazywają egzogeniczną teorią kreacji pieniądza, która (jak w przykładzie powyżej) zakłada, że to bank centralny decyduje o tym, ile gotówki pozostaje w obiegu; twierdzą oni, że ilość pieniędzy będących w obiegu zależy nie od decyzji władz monetarnych, ale od popytu na kredyt, zaspokajanego niezależnie przez banki komercyjne lub inne instytucje, które mogą go generować42. Zgodnie z tą teorią każdy z nas, w chwili gdy na przykład korzysta z karty kredytowej (czyli pożycza od banku pieniądze, aby coś kupić), tworzy nowy pieniądz. W podobnym tonie David Graeber stwierdza, że instytucja długu jest tak stara jak (znane nam) społeczeństwo, bo towarzyszy nam od co najmniej 5 tysięcy lat i poprzedza materialny pieniądz. Ten został wynaleziony jednocześnie w Chinach, Indiach i na terenie dzisiejszej Turcji około 600 lat p.n.e. „Pieniądz – pisze – nie jest towarem, ale instrumentem księgowym, za pomocą którego można mierzyć dług”43. Dla Graebera zatem (podobnie jak dla Geoffreya Inghama czy ekonomistów związanych z tak zwaną nowoczesną teorią pieniądza) k a ż d y pieniądz jest pieniądzem dłużnym, gdyż i jeden, 38 39 40 41 42 43

Graeber, Debt, dz. cyt., s. 40. To tłumaczy także rozpowszechnienie barteru w gospodarce PRL. Chris Hann, Antropologia społeczna, przeł. Sebastian Szymański, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2008, s. 78. Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 18. Ingham, Kapitalizm, dz. cyt., s. 93–105. Bludnik, Postkeynesizm, dz. cyt., s. 38–44. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 46.

122

3. Antyrynek

i drugi są efektem polityki państwa. Rozróżnienie między pieniądzem realnym, takim jak monety, a wirtualnym, takim jak banknoty, jest zaś wtórne – w różnych okresach historycznych dominował albo jeden, albo drugi. Czasami najbardziej popularną formą pieniądza były monety, a czasami banknoty czy weksle. Jednakże materialna manifestacja pieniądza, a więc to, czy jest to srebrna moneta, czy plastikowa karta, nie wpływa na jego naturę, czyli na fakt, że jest on – i był od zawsze – sposobem mierzenia długu44. W podobnym duchu Karl Polanyi umiejscowił moment narodzin kapitalizmu w pojawieniu się międzynarodowego systemu gospodarczego opartego na standardzie złota. Jego doniosłość polegała nie na tym, że wirtualny pieniądz zyskał oparcie w materialnym kruszcu, ale na tym, że różne gospodarki regionalne (bo mówienie o gospodarkach narodowych byłoby w tym przypadku anachronizmem) zostały, zdaniem Polanyiego po raz pierwszy w historii, połączone w jeden system. „Stan budżetów i zbrojeń, handel zagraniczny i zapasy surowców, niepodległość i suwerenność państw stały się w tej sytuacji funkcją walut i kredytów. W ciągu ostatnich 25 lat XIX wieku światowe ceny artykułów spożywczych stanowiły główny obiekt zainteresowania milionów europejskich chłopów… Rządy ustalały plany na przyszłość, kierując się sytuacją na światowych rynkach kapitałowych. Tylko szaleniec wątpiłby w to, że międzynarodowy system gospodarczy stanowił oś materialnej egzystencji ludzkości”45. Dick Bryan i Michael Rafferty twierdzą nawet, że dopiero instrumenty pochodne (tak zwane derywaty), jakimi w ostatnich latach handlowano na Wall Street, stanowią prawdziwy kapitalistyczny pieniądz. Wcześniejsze formy pieniądza – te oparte na srebrze, złocie czy kredycie (lub lichwie) – były ich zdaniem jedynie „przedkapitalistycznymi formami pieniądza wykorzystywanymi w celach akumulacji”. Jedynie derywaty, będące „czystym czasem”, są zupełnie niezakotwiczonym w rzeczywistości materialnej (nawet w instytucji państwa narodowego, imperium czy obietnicy spłaty długu, jaka widnieje na banknotach) prawdziwym pieniądzem fiducjarnym – gdyż ich jedynym oparciem jest wolny rynek46. 44 45 46

Do kwestii genezy pieniądza (oraz państwa) powrócę w rozdziałach 14 i 15. Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 21. Dick Bryan i Michael Rafferty, Financial Derivatives and the Theory of Money, „Economy and Society” 2007, t. 36, nr 1, s. 138–139, 142. Por. Edward LiPuma i Benjamin Lee, Financial Derivatives and the Globalization of Risk, Duke University Press, Durham 2004, s. 133–134.

123

I. Czas, czyli Były Zachód

Zjawisko derywatów omówię szczegółowo w rozdziale 6. W rozdziale 5 z kolei zobaczymy, jak bardzo błędne jest – powszechne wśród autorów takich jak Vogl – przekonanie o tym, że historia pieniądza to dzieje jego stopniowej dematerializacji. Odejście od parytetu złota wcale nie oznaczało wirtualizacji światowej gospodarki, lecz stanowiło przejście do dolarowego „standardu ropy”. W tej chwili należy jednak podkreślić, iż gospodarka rynkowa, wbrew przekonaniu, jakie rozpowszechniło się w Polsce w latach 90. ubiegłego wieku, nie jest tożsama z kapitalizmem. Pod wieloma względami stanowi jego przeciwieństwo. Teza ta ma oczywiście własną genealogię. Pogląd, iż kapitalizm oparty jest na systemie finansowym (a nie na przykład produkcyjnym), po raz pierwszy sformułowany został przez ekonomistę Josepha Schumpetera, który twierdził, iż każdy pieniądz jest pieniądzem kredytowym, a rynek pieniężny stanowi sztab główny kapitalizmu47. Tezę Schumpetera rozwinął następnie i osadził w historycznym kontekście Fernand Braudel. Twierdził on, że współczesny kapitalizm narodził się we włoskich państwach-miastach w okresie, gdy rozwinięto na szeroką skalę stosowanie weksli. Wtedy po raz pierwszy w historii spośród kupców wyłoniła się klasa bankierów. Wówczas też po raz pierwszy zaczęto używać mechanizmu kredytu do kapitalizowania przyszłości – choć proces tworzenia współczesnych instytucji finansowych był oczywiście wydłużony w czasie, a włoskie wynalazki zostały udoskonalone przez Holendrów i Anglików48. Fernand Braudel utrzymywał, że Florencja już w XIII wieku była miastem kapitalistycznym49. Historyk Niall Ferguson, idąc jego śladem, argumentuje, iż kapitalizm finansowy zrodził się z odkrycia, iż zysk jest pochodną ryzyka, czyli zarabiania na niepewnej przyszłości. Jednym z najbardziej nieprzewidywalnych przedsięwzięć, jakie można sobie wyobrazić, jest prowadzenie wojen. To właśnie tam jego zdaniem kryją się źródła współczesnego systemu finansowego. 47

Ingham, Kapitalizm, dz. cyt., s. 50–59. Za twórcę kredytowej teorii pieniądza uważa się z kolei dyplomatę Alfreda Mitchella-Innesa; por. jego artykuł The Credit Theory of Money, „The Banking Law Journal” 1914, t. 31, s. 151–168. 48 Fernand Braudel, The Structures of Everyday Life. Civilization and Capitalism, 15th– –18th Century, t. 1, University of California Press, Berkeley 1982, s. 470–478; wydanie polskie: Struktury codzienności. Możliwe i niemożliwe, przeł. Maria Ochab i Piotr Graff, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1992; tegoż, The Wheels of Commerce. Civilization and Capitalism, 15th–18th Century, t. 2, University of California Press, Berkeley 1982, s. 142–148, 390–395; wydanie polskie: Gry wymiany, przeł. Ewa D. Żółkiewska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1992. 49 Braudel, The Wheels of Commerce, dz. cyt., s. 578.

124

3. Antyrynek

Ferguson twierdzi, że „finansowanie wojen za pomocą emisji obligacji [czyli formy kredytu] było, podobnie jak wiele innych rzeczy w historii finansowości, wynalazkiem włoskiego renesansu”50. Państwa-miasta takie jak Florencja, Piza czy Siena jako jedne z pierwszych zaczęły używać kredytów w celach militarnych. Obywatele tych miast, zamiast sami walczyć, zatrudniali najemników, którzy z kolei organizowali profesjonalne armie zarabiające na plądrowaniu podbitych terytoriów. Nadzieja na zwycięstwo i przyszłe łupy była ryzykiem, jakie państwa-miasta musiały podjąć. Zamiast płacić podatki, ich obywatele pożyczali pieniądze swoim rządom, te zaś przeznaczały je na prowadzenie wojen oraz finansowanie krucjat. To dlatego, jak przypomina Ferguson, zapaści finansowe zawsze były powiązane z porażkami wojennymi – jak w roku 1499, kiedy to klęska Wenecji w wojnie z Lombardią i Osmanami pociągnęła za sobą krach na rynku obligacji51. Również Arrighi, którego rozumienie tego, czym jest i czym powinna być gospodarka, w każdym innym aspekcie jest znacząco różne od teorii Fergusona, podążył tropem wyznaczonym przez Braudela i twierdził, że kapitalizm narodził się w okresie stuletniej wojny między włoskimi państwami-miastami. Kupcy z Florencji, Wenecji czy Genui zamiast w handel zaczęli wówczas inwestować w wojnę. Działo się tak nie tylko za sprawą „wojskowego keynesizmu”, czyli systemu ciągłej ekspansji, który mógł sam się napędzać (z łupów wojennych opłacano żołnierzy oraz spłacano długi, dzięki czemu obywatele państw-miast mieli więcej pieniędzy, które mogli zainwestować w kolejną wyprawę wojenną), ale także dlatego, że „wrogie przejęcie rynków czy terytoriów konkurencji stało się celem samym w sobie i stanowiło podstawę przyszłych dochodów państw-miast”52. Arrighi zgodziłby się pewnie również z twierdzeniem Fergusona, że współczesny system finansowy byłby niemożliwy bez trzech innowacji z XVII wieku. Po pierwsze, w 1609 roku w Amsterdamie powstał Wisselbank, czyli Bank Wymiany. W tamtym okresie w Niderlandach funkcjonowało kilkanaście lokalnych walut, a do tego stosowano wiele zagranicznych. Wisselbank, oferujący możliwość prowadzenia rachunków w zestandaryzowanej walucie, był pierwszym w historii Europy pośrednikiem między tymi, którzy brali pożyczki, oraz tymi, 50 51 52

Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 69. Tamże, s. 69–73. Por. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 293–295. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 38, 92–93; Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 266.

125

I. Czas, czyli Były Zachód

którzy ich udzielali. Bank stał się gwarantem transakcji, które mogły odbywać się bez konieczności fizycznego wykładania poszczególnych sum. Po drugie, twórcy szwedzkiego Riksbanku, założonego w 1659 roku, jako pierwsi doszli do wniosku, że bank nie musi trzymać u siebie wszystkich depozytów – część powierzonych mu pieniędzy może pożyczyć komuś innemu. Wreszcie założony w 1694 roku Bank Anglii był pierwszym, który ustanowił państwowy monopol na emisję banknotów. Europejski system finansowy narodził się więc dzięki możliwości przeprowadzania bezgotówkowych transakcji między instytucjami finansowymi, mechanizmowi rezerw cząstkowych oraz wprowadzeniu monopolu banków centralnych na emisję pieniądza. W ten sposób pieniądz „przestał być tylko cennym kruszcem, który musiał przejść przez żmudny proces wydobycia, przetopienia i wybicia monet”, a zaczął oznaczać „sumę określonych zobowiązań (depozytów i rezerw) będących w posiadaniu banku”53. Jednakże, jak przypomina między innymi sinolog Kenneth Pomeranz, nie tylko w Europie doszło do mariażu wojny ze sferą finansów – podobne warunki jak we Włoszech panowały na przykład w Azji Południowo-Wschodniej54. W ujęciu Arrighiego i Fergusona włoski kapitalizm stanowi zalążek współczesności – z tego ziarna miał później wykiełkować świat, w którym obecnie żyjemy55. Intelektualnej pułapce, jaką jest takie myślenie o procesie historycznym, poświęcone będą rozdziały 11 i 12, tutaj tylko zasygnalizuję ten problem. To, że Chińczycy zaczęli stosować mechanizm rezerw cząstkowych dopiero w XIX wieku, wcale nie oznacza, że ich system finansowania rozwoju gospodarczego był zapóźniony wobec Zachodu i że nie potrafili oni mnożyć pieniędzy. Pierwsze banknoty pojawiły się w Chinach już za panowania dynastii Tang (618–907) – czyli 500 lat wcześniej niż w Europie. Wobec konieczności opłacania ogromnej armii w XII wieku chińska gospodarka przestawiła się już całkowicie na papierowy pieniądz. W roku 1161 Chińczycy emitowali 10 milionów banknotów rocznie56. To rozwiązanie zarzucono w połowie wieku XV ze względu na poważny krach finansowy, do którego doszło na skutek takiej polityki. 53 54 55 56

Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 47–52. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 174; argument dotyczący „wojskowego fiskalizmu” jako genezy kapitalizmu został szczegółowo omówiony tamże, s. 194–200. Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 195. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilization, dz. cyt., s. 54.

126

3. Antyrynek

Europejski pogląd, że istnieje coś takiego jak pieniądz towarowy oraz że pieniądz narodził się z wymiany, chińscy myśliciele uznaliby za zabobon. Już pierwsza chińska teoria pieniądza, sformułowana w VI wieku p.n.e., wyraźnie zaznaczała, że pieniądz jest efektem oraz narzędziem działania suwerena, a złoto samo w sobie nie ma żadnej wartości. Zgodnie z legendą, która zdaniem historyka Richarda von Glahna ustanowiła chińskie myślenie o naturze i genezie pieniądza, w zamierzchłych czasach doszło do plagi katastrof naturalnych – powodzi i suszy. Aby przeżyć, ludzie musieli sprzedać swoje dzieci w niewolę. Na pomoc przyszło im więc państwo, które – używając kruszców z gór Li oraz Zhuang – wybiło monety i wybawiło ich z nieszczęścia. O ile europejscy historycy muszą szukać momentu, w którym to państwo – za pośrednictwem instytucji banku centralnego – przejęło główną rolę w emisji pieniądza, o tyle w Chinach od zawsze miało na niego monopol57. To, że podbijając świat w XIX wieku, Europejczycy narzucili innym krajom również własny sposób zorganizowania pieniądza, nie oznacza, że był on wyjątkowy w skali globalnej. Ani tym bardziej nie powinno nas to skłaniać do konkluzji, że wynalazek finansów stanowi klucz do zrozumienia rzekomej przewagi Zachodu w stosunku do pozostałych części świata58.

Na strychu kapitalizmu

Stwierdzając, że kapitalizm jest przeciwieństwem gospodarki rynkowej, Arrighi posługuje się metaforą ukutą przez Braudela, który opisał światową gospodarkę jako dom. W piwnicy znajduje się świat materialny, dom właściwy to obszar handlu i rynków, natomiast na strychu ulokowany jest kapitalizm – antyrynek, gdzie, jak ujął to Braudel, „włóczą się wielcy drapieżcy i gdzie panuje prawo dżungli”59. To właśnie miał na myśli broker cytowany w poprzednim rozdziale, gdy mówił o tym, iż handel wysokich częstotliwości jest sposobem, 57 58 59

Richard von Glahn, Fountain of Fortune. Money and Monetary Policy in China, 1000–1700, University of California Press, Berkeley 1996, s. 25–26, 32, 37, 51. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilization, dz. cyt., s. 119–121. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 24–25; Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 24. Por. Braudel, The Wheels of Commerce, dz. cyt., s. 455–457; Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 122; Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 9.

127

I. Czas, czyli Były Zachód

dzięki któremu jedna, najbardziej uprzywilejowana grupa na Wall Street zarabia na tym, że inni handlują akcjami czy towarami. Tylko oni mają prawdziwy ogląd rynków i dzięki temu mogą na nich „żerować”. Świat rynków i wymiany towarowej czerpie natomiast zyski z fundamentu gospodarki, a więc tego, co Witold Kula opisywał jako „gospodarkę wyżywieniową” opartą na zasadzie autarkii, czyli samowystarczalności60. Kupcy mogą zarabiać na handlu gruszkami czy jabłkami dlatego, że ktoś je produkuje. Kapitaliści z kolei „żerują” na kupcach. Dom ten kształtem zatem przypomina piramidę – im wyżej, tym robi się ciaśniej, ale też tym wyższe są zyski. Przez ten pryzmat można postrzegać też hierarchie obecne w gospodarce folwarczno-pańszczyźnianej. Jak przypomina Kula, walka między ówczesnymi klasami – szlachtą, mieszczaństwem oraz chłopstwem – była walką o to, kto kontroluje miejski rynek61. Chłopi za pomocą produkcji dodatkowych towarów starali się uciec od gospodarki autarkicznej. Produkując tylko tyle, ile potrzeba do przeżycia, nie generuje się nadwyżek, które można by wymienić na pieniądz – a ten na towary, których sami nie jesteśmy w stanie wytworzyć. Izolacja gospodarcza najczęściej oznacza biedę – do tego, by uprawiać ziemię, rolnik potrzebuje chociażby narzędzi, a te trzeba za coś kupić. Walka o rynek bywa więc walką o względną niezależność (ten, kto ma pieniądze, może dowolnie nimi dysponować i dzięki temu zdobywa większe pole manewru), a niekiedy wręcz o przetrwanie. Dlatego szlachta robiła wszystko, co było w jej mocy, aby odizolować włościan od gospodarki pieniężnej. Metody te czasami były bardzo kreatywne – na przykład drenowano chłopskie kieszenie za pomocą przymusu propinacji, czyli obowiązku kupowania przez chłopów pańskiej wódki. Miejscem, w którym toczyła się owa walka klas, była karczma. Jak pisał antropolog Józef Burszta: „Poprzez karczmę uzyskiwał chłop gotówkę za wykonaną pracę i za sprzedane za pośrednictwem karczmarza własne produkty. W karczmie i poprzez karczmę pozbywał się chłop tej gotówki, kupując dostarczone przez pana towary (śledzie, sól, manufakturę) i pańskie trunki. Szczytem osiągnięć feudalnej 60 61

Pojęcie subsistence economy szczegółowo omawia Sahlins, Stone Age Economics, dz. cyt., s. 41–148. W tej chwili abstrahuję od gospodarek wyżywieniowych wśród społeczności zbieracko-łowieckich. Do tej kwestii powrócę w rozdziale 15. Kula, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, dz. cyt., s. 207–213; tegoż, Miary i ludzie, Książka i Wiedza, Warszawa 2004, s. 164–199.

128

3. Antyrynek

«wymiany» było to, że wysokość obrotów pieniężnych dawała się niekiedy zmierzyć ilością trunków pańskich, które przeszły przez chłopskie gardła”62. Karczma była równocześnie miejscem, dzięki któremu chłop mógł wydostać się z gospodarczych lochów, oraz przestrzenią, gdzie tracił niezależność wynikającą z dostępu do rynku, przepijając wcześniej zarobione pieniądze. Taka rywalizacja o dostęp do gospodarki pieniężnej oraz spychanie słabszych grup do ekonomicznych podziemi jest zjawiskiem często spotykanym w wielu zakątkach świata63. Jednakże samo istnienie rynków – nawet tych rozbudowanych – nie jest tożsame z istnieniem kapitalizmu64. O ile więc gospodarka rynkowa opiera się na produkcji i obrocie towarami, o tyle kapitalizm finansowy, podobnie jak prowadzenie wojny, są nieproduktywne. Tak rozumiany kapitalizm opiera się bowiem na innego rodzaju racjonalności. Nie chodzi w nim na przykład o długoterminowy zysk. „Zyski rodu Medyceuszy – twierdzi Arrighi – były wysokie właśnie dlatego, że nie były reinwestowane w przedsięwzięcia, które je generowały”65. Wojna czy też „konsumpcja na pokaz” w ramach finansowania przedsięwzięć budowlanych, w przeciwieństwie do handlu czy produkcji, obliczone są na krótki okres. Na podobnych zasadach opierała się racjonalność kapitalistów żerujących na gospodarce folwarczno-pańszczyźnianej. Witold Kula, próbując stworzyć teorię tego systemu opartą na wewnętrznych mechanizmach takich jak walka o rynek, zapomina o szerszym kontekście, w jakim ten system funkcjonował. Polski szlachcic faktycznie nie przejawiał „ducha kapitalizmu”. Ale nie musiał – kapitalistami w tym układzie byli ci, którzy skupowali polskie zboże w Gdańsku. Dostrzeżenie przestrzennego dualizmu gospodarki Rzeczpospolitej Obojga Narodów pozwala rozstrzygnąć odwieczny spór o to, czy była ona kapitalistyczna (jak twierdził między innymi Jerzy Topolski), czy feudalna (jak uważał właśnie Witold Kula). Kapitalizm panował w Gdańsku, a feudalizm – w reszcie kraju. Mimo że politycznie i kulturowo były to odrębne systemy (Gdańsk był protestancki, jego patrycjusze mówili po niemiecku, a pod względem architektury

62 63 64 65

Burszta, Wieś i karczma, dz. cyt., s. 207. Por. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 176–177, 196, 212–214. Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 87. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 105.

129

I. Czas, czyli Były Zachód

przypomniał bardziej Lubekę niż Kraków66), to nie można mówić o nich w oderwaniu od siebie, gdyż stanowiły – by powrócić do metafory Braudela – różne piętra tego samego budynku67. Impulsem do pojawienia się masowej produkcji zboża w Polsce była europejska koniunktura na ten towar. Tyle że, jak przypomina Topolski, nasz kraj wcale nie był spichlerzem Europy – zboże znad Wisły stanowiło najwyżej 1 procent europejskiego rynku. Gospodarka folwarczno-pańszczyźniana miała charakter spekulacyjny68. „Pomimo alternatyw z innych rynków – pisze Topolski – Holendrzy chętnie kupowali polskie zboże dlatego, że odmienność systemów społecznych na Wschodzie i Zachodzie zapewniała wysoką stopę zysku”69. Jak obliczono, w latach 1600–1650 wynosiła ona 62 procent70. Zachodnim kupcom nie opłacało się inwestować w produkcję agrarną w Polsce – „najbardziej prawdopodobnym skutkiem takiego działania byłaby presja wzrostowa na ceny sprzedaży i spadkowa na ceny kupna, co zniszczyłoby rentowność tego handlu”71. Dlatego zamiast inwestować kapitał w produkcję rolną (jak robiono podczas „rewolucji agrarnej” w Anglii), Holendrzy stali się, podobnie jak wcześniej Włosi, narodem rentierów – inwestowali w szereg nieproduktywnych branż72. Jak podaje Ferguson, w 1650 roku w Niderlandach żyło ponad 65 000 osób, które utrzymywały się ze spekulacji finansowej – ludzie ci inwestowali nie tylko w nieruchomości czy ubezpieczenia, ale też w zwykłe losy na loterii, które były wtedy bardzo rozpowszechnionym produktem finansowym73. A zatem kapitalizm, trzymając się metafory Braudela, to strych światowej gospodarki, 66

67 68

69 70 71 72 73

Jacek Kochanowicz, The Polish Economy and the Evolution of Dependency, [w:] The Origins of Backwardness in Eastern Europe. Economics and Politics from the Middle Ages Until the Early Twentieth Century, red. Daniel Chirot, University of California Press, Berkeley 1991, s. 113. Kacper Pobłocki, The Cunning of Class. Urbanization of Inequality in Post-war Poland, Central European University Doctoral Dissertations, Budapest 2010, s. 63–65. Jerzy Topolski, Przełom gospodarczy w Polsce XVI wieku i jego następstwa, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2000, s. 55–56; Sowa, Fantomowe ciało króla, dz. cyt., s. 131–141. Również Witold Kula twierdził, że rynek zewnętrzny odgrywał dużą rolę „w produkcji towarowej Polski, a małą w stosunku do produkcji globalnej”, por. Kula, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, dz. cyt., s. 111. Jerzy Topolski, Sixteenth-century Poland and European Economic Development, [w:] A Republic of Nobles, red. Jan Krzysztof Fedorowicz, Cambridge University Press, Cambridge 1982, s. 84. Pobłocki, The Cunning of Class, dz. cyt., s. 66. Topolski, Sixteenth-century Poland, dz. cyt., s. 84. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 134–135. Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 74.

130

3. Antyrynek

gdzie mieszkają ci, którzy żerują na gospodarce rynkowej – tak samo jak kupcy żerują na sferze domowej, związanej z najbardziej elementarnymi potrzebami i czynnościami ekonomicznymi człowieka. Ale nie jest z nią tożsamy. Bez względu na to, kiedy właściwie powstał pieniądz kredytowy (propozycję odpowiedzi na to pytanie przedstawię w rozdziałach 14 i 15), jest on niezaprzeczalnie istotnym elementem współczesnego świata. To właśnie dzięki niemu „sfera obiegu stała się autonomiczna, odcięła się od produkcji, zaczęła podlegać własnym prawidłowościom”74. Jak pokazują badania antropologiczne prowadzone na szczycie światowej gospodarki, faktycznie to, co tam się dzieje, rządzi się odrębną logiką. Jest to również powód, dla którego po świecie krąży tyle teorii spiskowych na temat niedostępnego dla zwykłego śmiertelnika świata finansów. Wielu i wiele z nas może przeczuwać, że to, co się tam odbywa, ma kolosalne znaczenie również dla naszego codziennego życia, ale nie mamy narzędzi pozwalających zrozumieć tę dynamikę. Tym ważniejsza staje się rola etnografii świata finansów, na której częściowo opieram niniejszą analizę. Zamiast traktować współczesną gospodarkę jako rzeczywistość rządzoną przez anonimowe i bezosobowe siły – takie jak słynna globalizacja – można próbować zajrzeć do zamkniętych pokoi na Wall Street czy w londyńskim City i postrzegać ludzi, którzy stamtąd sterują globalnymi procesami, jako „tubylców” na nieznanej i kulturowo odrębnej wyspie. To jest druga strona glokalności – nie tylko lokalność jest niejednokrotnie wytwarzana odgórnie (jak pamiętamy z przykładu Detroit), ale też procesy globalne nie przebiegają w powietrzu, ale w konkretnych miejscach75. Vincent-Antonin Lépinay i wielu innych podobnie myślących badaczy traktuje lokalność globalizacji wręcz dosłownie, analizując między innymi to, w jaki sposób przestrzenne rozstawienie różnych biurek i zespołów pracowników wpływało na treść pisanych przez nich algorytmów76. Wrócę do tej kwestii w rozdziale 8. Hermetyczność świata finansów i fakt, że wiele decyzji, które dotykają często miliony osób na świecie, podejmuje się w małych, 74 75 76

Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 73. Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 34. Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 9–13, 31–34, 91–118. Por. Daniel Beunza i David Stark, Tools of the Trade. The Socio-Technology of Arbitrage in a Wall Street Trading Room, „Industrial and Corporate Change” 2004, t. 13, nr 2, s. 369–400.

131

I. Czas, czyli Były Zachód

odizolowanych miejscach, często rządzących się własnymi kulturowymi prawami, nie oznacza jego niezależności. Jak przypomina Lépinay, rozróżnienie realnej i wirtualnej gospodarki powinno mieć charakter techniczny, a nie ontologiczny77. Procesy przebiegające na styku gospodarczego strychu i niższych kondygnacji są niezwykle złożone. To, co działo się w zamkniętych kręgach amerykańskiej finansjery, miało bezpośrednie przełożenie na realną gospodarkę (i los takich miast jak Detroit). Podobnie finansowy domek z kart nie mógłby powstać na Wall Street bez realnych osób, jak Arturo Travija i wielu jemu podobnych, znajdujących się w nieraz bardzo odległych i na pierwszy rzut oka zupełnie ze sobą niepowiązanych miejscach. Geneza i dynamika procesów, jakie miały bezpośredni (i czasem dramatyczny) wpływ na ich życie, były jednak dla nich zupełnie niedostępne. Dlatego nie wystarczy wyodrębnić różne piętra światowej gospodarki czy badać to, co się na nich dzieje, ale trzeba też skupić się na tym, w jaki sposób poszczególne kondygnacje są ze sobą powiązane. Tylko wtedy będziemy w stanie zrozumieć, w jaki sposób zorganizowany jest dziś pieniądz.

77

Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 185.

ROZDZIAŁ 4

Życie i śmierć kapitału

Choć Joseph Schumpeter ponad 100 lat temu zauważył, że to finansjera stanowi sztab generalny kapitalizmu1, to aż do końca lat 70. ubiegłego wieku dominował pogląd, iż kapitalizm jest systemem opartym na przemyśle. Za słynnym mottem: „To, co jest dobre dla General Motors, jest dobre dla Ameryki” kryło się przekonanie, iż to Detroit (i Waszyngton) – a nie Wall Street – stanowi serce amerykańskiej gospodarki2. Co szósta osoba zatrudniona w USA związana była wówczas bezpośrednio lub pośrednio z sektorem samochodowym. Życie elity finansowej z kolei nie przypominało rzeczywistości z filmu Wall Street (1987), gdzie królowało twórcze (i nerwowe) ożywienie. Panowała tam wtedy „zasada 3–6–3”: przyjmuj depozyty na 3 procent, pożyczaj pieniądze innym na 6 procent i o godzinie trzeciej po południu bądź na polu golfowym. Jeden z amerykańskich bankierów tak wspomina lata 50. XX wieku: „W czwartki po południu jeden z partnerów przechadzał się po biurze i pytał wszystkich: Co wy tutaj jeszcze robicie? Przecież jest już weekend!”3. Dla elit finansowych pierwsze dekady po II wojnie światowej – często opisywane jako czasy największej prosperity w historii kapitalizmu – były okresem „wielkiej drzemki”. Dopiero po kryzysie paliwowym lat 70. „wilcze watahy”, jak nazywał finansjerę Balzac, zostały wybudzone z letargu i przenosząc centrum dowodzenia amerykańską gospodarką z Waszyngtonu do Nowego Jorku, sprawiły, iż to właśnie rynki finansowe zaczęły (współ)rządzić światem4.

1 2 3 4

Ingham, Kapitalizm, dz. cyt., s. 51–55. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 278. Nicholas Shaxson, Treasure Islands. Tax Havens and the Men Who Stole the World, Bodley Head, London 2011, s. 82. Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 9; Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 160.

133

I. Czas, czyli Były Zachód

Wojna na Wall Street

Oczywiście transfer władzy wewnątrz amerykańskich elit biznesowych nie odbył się bez tarć. Konflikt ten jest głównym przedmiotem świetnej książki Alexandry Ouroussoff Wall Street at War. Pokazuje ona, w jaki sposób dominacja rynków finansowych „zabiła świętą krowę kapitalizmu, czyli wolność innowacji” i doprowadziła do zerwania z tym, jak wcześniej był powszechnie rozumiany kapitalizm5. Oś konfliktu dotyczyła tego, co zdaniem większości ekonomistów było głównym powodem krachu z 2008 roku – czyli zbiorowego niedoszacowania ryzyka. To dlatego pożyczka, którą otrzymał Arturo Travija, została uznana za bezpieczną; gdyby właściwie oceniono ryzyko, Travija nigdy nie dostałby środków na zakup tak drogiego domu. Jeśli uznamy, że spekulacja jest główną strategią kapitalistów, to podejmowanie ryzyka powinno być ich chlebem powszednim. Tymczasem zdaniem Ouroussoff kultura, która zdominowała Wall Street w ciągu ostatnich 30 lat, opierała się, jak ujął to jeden z jej rozmówców, na „utrzymywaniu fikcji, iż porażka jest przewidywalna”6. W ten sposób to, jak rozumiano kapitalizowanie przyszłości, radykalnie się zmieniło. To właśnie odmienne postrzeganie tego, czym jest ryzyko, stało się kością niezgody między dwoma głównymi obozami na Wall Street – między tradycjonalistami, którzy nalegali, że przyszłości nie da się w pełni kontrolować, oraz tymi, którzy starali się tak zmienić model funkcjonowania świata finansów, aby wyeliminować każdą przygodność i dzięki temu móc z pełną precyzją oszacować wartość przyszłych zysków lub strat. Pierwszy obóz reprezentowany był głównie przez tradycyjnych biznesmenów, często związanych z sektorem materialnej gospodarki (pracujących na przykład w branży surowcowej czy przemyśle); przekonywali oni, że jednym z aksjomatów kapitalizmu jest podejmowanie ryzyka. Ci, którzy ryzykują (inwestując swoje pieniądze w jakiś projekt), muszą założyć, że przyszłość jest do pewnego stopnia nieprzewidywalna. Ich przyszły zysk stanowi rekompensatę za podjęcie tego ryzyka. Jeden z nich, dyrektor jednej z największych międzynarodowych korporacji, przyznał w prywatnej rozmowie, że w działalności jego firmy wciąż 5 6

Ouroussoff, Wall Street at War, dz. cyt., s. 32; Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 2. Ouroussoff, Wall Street at War, dz. cyt., s. 24.

134

4. Życie i śmierć kapitału

mniej więcej połowa przyszłych strat jest zwyczajnie niemożliwa do przewidzenia7. Grupa, która zdaniem Ouroussoff zdominowała Wall Street, przeforsowała pogląd, że zysk jest pochodną nie tyle ryzyka, ile braku niepewności8. Zatem „systemowe wyeliminowanie przygodności zastąpiło podejmowanie ryzyka jako kluczowa siła napędzająca akumulację kapitału i rozwój”9. Dlatego najważniejsze rozróżnienie stosowane przy ocenianiu wartości przedsiębiorstw, które zdominowało praktyki agencji ratingowych, polegało na oddzieleniu „firm, których wzrost można było łatwo przewidzieć, i firm, których przyszłe zyski i straty były niejasne”10. Tradycjonaliści przypominali, że bez podejmowania ryzyka, czyli działania zmierzającego w (częściowo) nieznanym kierunku, nie można stworzyć niczego nowego. I faktycznie, historia uczy nas, że nawet najbardziej zasłużeni kapitaliści ponosili od czasu do czasu spektakularne porażki – takie jak chociażby fiasko gigantycznego przedsięwzięcia Henry’ego Forda, który postanowił zbudować w środku amazońskiej dżungli drugie Detroit11. Jak wyraził to jeden z dyrektorów firmy przemysłowej: „Muszę mieć odrobinę przestrzeni na popełnianie błędów – nie można oceniać działań jeszcze zanim się je podejmie. W przeciwnym razie byłbym nie graczem czy podmiotem, tylko dzieckiem. Obecnie mamy do czynienia z dyktaturą rynków finansowych – czyli dokładnym przeciwieństwem prawdziwej gospodarki rynkowej”12. W jaki sposób próbowano wyeliminować niebezpieczeństwo przyszłych strat? Po pierwsze, korporacje po prostu kłamały. Dane, które przedstawiano analitykom, były tak spreparowane, aby podtrzymać zbiorową fikcję możliwości całkowitego przewidzenia przyszłości. Dlatego budowano fasadę współdziałania z firmami ratingowymi13. Jeden z dyrektorów z firmy wydobywczej przyznał: „Kiedyś kłamaliśmy w 20 procentach, dzisiaj kłamiemy w 80”14. Poddanie się takiej psychologii wyparcia nie było wcale łatwe. „Ludzie podejmujący 7 8 9 10 11

Tamże, s. 92. Tamże, s. 47. Tamże, s. 44. Tamże, s. 41. Greg Grandin, Fordlandia. The Rise and Fall of Henry Ford’s Forgotten Jungle City, Metropolitan Books New York 2009; wydanie polskie: Fordlandia. Henry Ford i jego miasto-państwo w amazońskiej dżungli, przeł. Jerzy J. Górski, Świat Książki, Warszawa 2012. 12 Ouroussoff, Wall Street at War, dz. cyt., s. 19. 13 Tamże, s. 106. 14 Tamże, s. 24.

135

I. Czas, czyli Były Zachód

kluczowe decyzje – mówił jeden z analityków – żyją w ogromnym stresie i zachowują się jak tonący”. Pracownicy agencji ratingowych uzależniali wystawienie wysokiej oceny firmom od tego, czy menedżerowie, z którymi przeprowadzali wywiady (rozmowy z szefami firm były podstawą późniejszej oceny), potrafili ich przekonać, że prowadzone przez nich przedsiębiorstwo „jest w stanie wygenerować wystarczającą liczbę płynnych środków do pokrycia przyszłych strat”15. Dlatego główną siłą napędową branży stała się ekspansja – „firmy będą się zadłużać po to, by zwiększyć dywidendy [czyli wypłaty dla akcjonariuszy związane ze wzrostem wartości ich akcji na giełdzie – K.P.] w celu przyciągnięcia inwestorów, aż do momentu, w którym przeholują z zadłużeniem. Wtedy muszą odsprzedać się większym graczom albo zbankrutować”. Konsolidacja na rynku oznacza, że pojawiają się firmy, które są, jak to się mówi, „zbyt duże, by upaść”16. Aby utrzymać się na powierzchni, firmy musiały ciągle się „rozwijać”, to znaczy pochłaniać inne firmy. To, zdaniem analityków, było najlepszą formą ubezpieczenia się przed nieprzewidzianymi wydarzeniami. Za płynny rynek uważa się taki, w którym ceny, za jakie ktoś chce kupić i sprzedać dane dobro (bid–offer spread), są do siebie zbliżone na tyle, że transakcje mogą przebiegać niemal bez przeszkód. Rynek, na którym brakuje płynności, jak ujął to Brett Scott, „przypomina krępującą sytuację podczas imprezy, kiedy każdy stoi na swoim miejscu i wszyscy próbują odgadnąć, czego chcą inni”17. Płynność zwiększa pole manewru, dlatego zaczęto uważać, że najlepszym sposobem na eliminację ryzyka jest spajanie instytucji w coraz większe jednostki. „Inwestorzy łączą swój kapitał – im większa masa, tym mniejsze ryzyko” – mówił jeden z rozmówców Ouroussoff. Niestety, jak tłumaczył inny biznesmen, „nowe fuzje odbywają się zbyt szybko. Nie ma czasu na integrację łączonych firm. Dyrekcja nie wie, co się w nich faktycznie dzieje. Wszyscy to czują: w centrum dowodzenia jest próżnia. Wygrywa ten, kto najlepiej blefuje”18. Kolejnym sposobem eliminacji ryzyka było upłynnianie zasobów – firma mogła tego dokonać na przykład poprzez sprzedaż swoich budynków czy ziemi będącej we własności jednej z jej firm-córek, 15 16 17 18

Tamże, s. 14–15. O stresie związanym z pracą na Wall Street zob. Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 84–88. Ouroussoff, Wall Street at War, dz. cyt., s. 113. Scott, The Heretic’s Guide to Global Finance, dz. cyt., s. 58, 60. Ouroussoff, Wall Street at War, dz. cyt., s. 114.

136

4. Życie i śmierć kapitału

a następnie korzystanie z tych zasobów na zasadzie leasingu. Innymi słowy, aby przekonać agencję ratingową o swojej wypłacalności, lepiej trzymać w ręku „żywy” kapitał w postaci gotówki niż „martwy” kapitał w postaci budynków. Miewało to kolosalne znaczenie: wypłacalność była warunkiem przekonania ekspertów o wartości firmy, a przez to również o wartości jej akcji, czyli także realnego kapitału, którym potem można było dysponować; gdy wartość akcji firmy radykalnie spada, to kapitał, jakim dysponują jej kierownicy, automatycznie maleje. W ten sposób w pewnym momencie wśród elit światowej gospodarki rozpowszechniło się przekonanie, iż zwiększenie ilości płynnego pieniądza w gospodarce stanowi rozwiązanie najbardziej fundamentalnego problemu kapitalizmu – czyli tego, jak inwestować środki, aby pod koniec cyklu inwestycyjnego mieć ich więcej. Tradycjonaliści utrzymywali, że zaangażowanie kapitału w świat materialny pozostaje w dużej mierze nieprzewidywalne. Natomiast „dyktatura rynków finansowych” i zarabianie za pomocą formuły „pieniądz robi pieniądz” polegały na wycofaniu się ze świata materialnego. Jeśli faktycznie, jak twierdzi Robbins, „naczelną dyrektywą kultury kapitalizmu jest konieczność ciągłego podtrzymywania wzrostu gospodarczego”19, to w ciągu ostatnich dekad sposób, w jaki ów nieustający wzrost jest generowany, uległ radykalnej zmianie. To właśnie była podstawa wojny kulturowej na Wall Street. Już w Fauście Goethego obecna jest fantazja na temat możliwości robienia czegoś z niczego. Wcześniej alchemicy głowili się nad tym, jak zamienić bezwartościowe przedmioty w złoto – Faust odkrył, że „mozolna produkcja złota w laboratorium nie była już potrzebna […]. Wystarczy, że pewna bezwartościowa substancja zostanie przekształcona w coś wartościowego – na przykład papier w pieniądze”20. Marzenie Fausta zostało (chwilowo) zrealizowane: sektory nieproduktywne zdecydowanie dominują dziś nad „realną” gospodarką. Wystarczy porównać stan obecny z tym, jaką rolę strych kapitalizmu odgrywał w XVI czy XVII wieku. W polskiej gospodarce folwarczno-pańszczyźnianej tylko 2 procent całej produkcji zboża trafiało na rynek zewnętrzny, a polski „spichlerz Europy” był w stanie wyżywić zaledwie 750 tysięcy osób rocznie21. Najwyższa kondygnacja braudelowskiego domu była wów19 20 21

Robbins, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, dz. cyt., s. 7. Tamże, s. 9. Topolski, Sixteenth-century Poland and European Economic Development, dz. cyt., s. 84.

137

I. Czas, czyli Były Zachód

czas tylko małym dodatkiem do gospodarki towarowej. Dziś rozrosła się do gigantycznych rozmiarów. Jednym z największych rynków na świecie jest rynek dewizowy. D z i e n n e obroty już w 1998 roku wynosiły na nim 1,5 biliona dolarów, co wtedy stanowiło ponad czterdziestokrotność r o c z n e g o budżetu Polski22. Dominacja sektora finansowego widoczna jest także w poszczególnych gospodarkach narodowych. Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku wartość aktywów i zobowiązań finansowych poszczególnych państw nie przekraczała cztero- lub pięciokrotności ich rocznego budżetu. Obecnie wskaźnik ten wzrósł do 10 i 15 w przypadku USA, Niemiec, Japonii czy Francji oraz nawet 20 w przypadku Wielkiej Brytanii23. W 2008 roku wartość rynku derywatów wynosiła 600 bilionów dolarów, a wartość wszystkich dóbr i usług w całej światowej gospodarce – 55 bilionów (dla porównania: cały roczny polski budżet opiewał wtedy na około 100 miliardów dolarów24). Innymi słowy, na jednego mieszkańca naszej planety przypadało wtedy 90 tysięcy dolarów pochodzących ze spekulacji finansowej i 7500 dolarów z materialnej gospodarki. Świat, w którym żyjemy, jest zatem fundamentalnie sfinansjalizowany. Jak do tego doszło?

Urządzenie przestrzenne

Krytycy ekonomii głównego nurtu zwracają uwagę – jak wspominałem we wprowadzeniu – na nierealistyczność jej założeń. Teorię neoklasyczną można uznać za utopijną również w tym sensie, iż nie uwzględnia materialności produkcji oraz rynków. „Jeśli gospodarka ma się rozwijać, to podaż pieniądza musi rosnąć. Żeby jednak podaż rosła, musi nieustannie wzrastać ilość dóbr i usług, jakie można nabyć” – przypomina Richard Robbins25. Ale potrzebne są też rynki zbytu. Jeśli nikt nie kupuje tego, co chcemy sprzedać, to nie jesteśmy 22 23 24 25

Knorr Cetina i Bruegger, Global Microstructures, dz. cyt., s. 906. Kurs dolara z 31 grudnia 1998 roku to 3,50 złotego, wysokość planowanych dochodów państwa na rok 1998 to 129 mld złotych. Thomas Piketty, Capital in the Twenty-First Century, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 2014, s. 194; wydanie polskie: Kapitał w XXI wieku, przeł. Andrzej Bilik, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015. Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 99; Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 3–4. Robbins, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, dz. cyt., s. 14.

138

4. Życie i śmierć kapitału

w stanie zakończyć sukcesem cyklu inwestycyjnego – zamieniamy pieniądz na jakiś towar, ale nie możemy z powrotem (i z nadwyżką) zamienić towaru na pieniądz. Słabego ogniwa kapitalizmu szukać należy zatem w sferze konsumpcji. Ekonomiści nazywają to barierą popytu. Ale czai się tu znacznie bardziej fundamentalny problem. Jak pokazał David Harvey, największą przeszkodą uniemożliwiającą nieustanną ekspansję kapitalizmu jest przestrzeń. Często przyjmuje się, że 5 procent to dla inwestorów zdrowa stopa zwrotu na pożyczony lub zainwestowany kapitał (zasada 3–6–3 była podszyta lekkim optymizmem26). Faktycznie, jak pokazuje ekonomista Thomas Piketty, między rokiem 1700 a 1900 zysk z szeroko pojętego kapitału utrzymywał się w świecie Zachodu średnio na poziomie 4–5 procent rocznie, a od początku wieku XX do dziś oscyluje w granicach 3–4 procent27 (tablica 5.3). Oczywiście jest to uśrednienie. Zyski z ziemi i obligacji rządowych wynosiły tradycyjnie od 3 do 4 procent, a zyski z bardziej ryzykownych inwestycji, takich jak produkcja przemysłowa czy dywidendy z akcji, osiągały pułap 7–8 procent. Niemniej jednak w XIX wieku faktycznie pięcioprocentowa stopa czystego zysku była czymś, co wszyscy uważali za oczywiste. Ogólna wartość określonego aktywu była najczęściej obliczana jako równowartość dwudziestoletnich zysków – lub dwudziestopięcioletnich w sytuacji, gdy przyjmowano stopę 4 procent. To dlatego w powieściach Balzaca czy Jane Austen autorzy, aby opisać status społeczny poszczególnych postaci, podawali albo ogólną wartość ich majątku, albo roczne dochody. Czytelnik był w stanie łatwo przeliczyć jedno na drugie, bo powszechnie wiadomo było, że roczny dochód osoby posiadającej majątek o wartości 40 tysięcy funtów wynosił 2 tysiące funtów i odwrotnie. Wbrew przekonaniu o tym, że XIX wiek był wiekiem maszyn parowych, miast przemysłowych i przemysłu tekstylnego, większość kapitalistów żyła wtedy albo z ziemi, albo z dochodów z obligacji rządowych28. Nawet fakt, iż niektórzy śmiałkowie, którzy inwestowali w przemysł, uzyskiwali wyższe zyski, nie podnosił powszechnie przyjętej zdrowej stopy zwrotu, 26 27

28

Graeber, Debt, dz. cyt., s. 346. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 206. Pojęcie „zysku z kapitału” zostało stworzone przez Piketty’ego i jest szersze niż tradycyjnie używana „stopa procentowa” (zob. rozdział 4) czy „stopa zysku”. Por. tamże, s. 52, oraz Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 27. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 113, 116–117.

139

I. Czas, czyli Były Zachód

gdyż taki inwestor musiał również włożyć w ten projekt swoją pracę i czas. A zatem stopa czystego zysku (czyli zysku płynącego wyłącznie z kapitału) była i w tym przypadku na poziomie 5 procent, a te dodatkowe kilka procent stanowiło, w ogólnym odczuciu, rekompensatę za wysiłek włożony w przedsięwzięcie29. Zwyczajowe 5 procent wynika oczywiście z uśrednienia. Stopa zwrotu zawsze przejawiała tendencję do dużych wahań (tablica 5.1). Wyodrębnienie czystego zysku – czyli pewnego konstruktu statystycznego – w rzeczywistości gospodarczej wcale nie jest takie proste. Zysk, jak ujmuje to Lépinay, to czysta płynność, to znaczy „posiadanie gotówki w teraźniejszości, bez żadnych roszczeń czy oczekiwań wobec przyszłości”. Jednakże nawet w przypadku niematerialnych produktów finansowych zysk „rzadko występuje w takiej formie. Obliczenia bilansu zysków i strat odbywają się w chwili, gdy aktywa są na rynku. Nie da się ich z niego wyciągnąć, zmierzyć, a następnie po cichu ponownie na nim umieścić”30. Można dokonać takiego uśrednienia na poziomie księgowym czy też strukturalnym całej gospodarki, ale z perspektywy pojedynczego gracza sprawa wygląda zgoła inaczej. To właśnie dlatego – wbrew temu, co twierdzi Piketty – stopa zwrotu na kapitale ma tendencję do spadku31. Od chwili, gdy teorię na ten temat przedstawił Marks, trwa burzliwa – i wciąż nierozwiązana – debata32. Najważniejszym wkładem Davida Harveya w światową humanistykę jest wprowadzenie do tej dyskusji wątku przestrzennego33, który pozwala spojrzeć na nią z zupełnie innej perspektywy. Jeśli ekonomia w ujęciu neoklasycznym to nauka o tym, jak racjonalnie inwestować (czyli „alokować swoje zasoby kapitałowe”), to zasady wolnej konkurencji oraz równowagi rynkowej oznaczają, iż ci, których biznesy są nierentowne (czyli przynoszą straty albo zysk z nich czerpany jest niewystarczająco wysoki), bankrutują i zwijają swój interes. Potem próbują kolejny raz, starając się zainwestować 29 30 31 32

33

Tamże, s. 207. Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 15. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 52, 227–230. Przegląd współczesnej literatury na ten temat można znaleźć w: Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 176–189. Gwoli ścisłości: jako pierwsi tezę tę sformułowali francuscy fizjokraci (m.in. Robert de Turgot) piszący o spadającej w czasie produktywności ziemi. Od nich przejął ją John Stuart Mill oraz David Ricardo, a rozszerzył poza domenę rolnictwa właśnie Karol Marks. Tamże, s. 390; Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 131–135; Benjamin Kunkel, Utopia or Bust. A Guide to the Present Crisis, Verso Books, London 2014, s. 23–50.

140

4. Życie i śmierć kapitału

kapitał oraz wysiłki nieco lepiej – na przykład inaczej organizują firmę albo wdrażają nową technologię34. Jeśli dzięki temu (a decydują o tym najlepiej zaspokojone potrzeby konsumentów) uda im się obniżyć cenę swojego produktu lub poprawić jego jakość, to stają się bardziej konkurencyjni, zmuszając pozostałych graczy (którzy teraz zaczynają mieć problem, bo ich zyski spadają), by dostosowali się do tej zmiany. Jeśli ci nie zareagują odpowiednio, to pozostaną w tyle i w pewnym momencie zbankrutują. Ale wtedy oni również będą mogli spróbować od nowa. W ten sposób mechanizm wolnej konkurencji oraz suma indywidualnych egoizmów (polegających na tym, że każdy chce mieć jak największe zyski) gwarantują, że na poziomie strukturalnym system pozostaje innowacyjny i jest w stanie utrzymywać stopę zysku na pięcioprocentowym poziomie. A jako że ów pięcioprocentowy pułap jest powszechnie uważany za objaw zdrowia gospodarki, kapitalizm może dzięki wolnej konkurencji i ciągłej innowacji przetrwać jako system. Już David Ricardo pokazywał, iż ów model (sformułowany po raz pierwszy przez Adama Smitha) ma jeden mankament – zakłada, że wszyscy gracze na wolnym rynku są równi. Tymczasem rzeczywistość konkurencji rynkowej nie przypomina gry Monopol, w której każdy rzuca tymi samymi kostkami, porusza się po tej samej planszy i gdzie każdego mogą spotkać te same przypadki losowe. Ricardo, który był posiadaczem ziemskim, wprowadził do dyskusji ekonomicznej zagadnienie „renty monopolowej”. Zwrócił uwagę na to, że albo niektórzy mają ułatwiony start (na przykład odziedziczyli kapitał i nie muszą się go dorabiać), albo reguły gry są tak skonstruowane, że jest im łatwiej (sprzyja im prawo czy system podatkowy), albo mogą korzystać z przywilejów ekonomii skali (gdy masz większe obroty, to możesz mieć mniejsze zyski na jednej jednostce, którą obracasz35). To dlatego duże podmioty, takie jak międzynarodowe korporacje, mają przewagę nad małymi graczami. W grę wchodzi jednak także inna, bardziej fundamentalna kwestia – inercji kapitału. Jak ujął to ekonomista Robert Brenner, rynki mają to do siebie, że jest w nich „zbyt dużo wejść i zbyt mało wyjść”36. 34 35 36

Por. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 214. Tamże, s. 22–25; Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 330–331. Więcej o różnego rodzaju rentach zob. Kaplinsky, Globalization, Poverty and Inequality, dz. cyt., s. 62–85. Robert Brenner, The Economics of Global Turbulence, Verso Books, London 2005, s. 107. Por. Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 107.

141

I. Czas, czyli Były Zachód

Powiedzmy, że zainwestowaliśmy pieniądze w fabrykę, która produkuje buty. Fabryka początkowo przynosi nam zyski, szybko jednak natrafimy na niedogodności. Na przykład może się okazać, że każdy, kto mógł nabyć buty, już je ma, zatem popyt na nasz towar spada, a w magazynach zalegają sterty obuwia, którego nikt nie chce kupić. Albo ktoś inny, widząc, jak świetnie nam na początku idzie, zakłada podobną fabrykę. Jako że nie jesteśmy już jedynym graczem, a butów jest coraz więcej, ich cena spada, a wraz z nią topnieje nasz zysk. Może się okazać, że w rezultacie nie zarobiliśmy wcale więcej, niż mieliśmy na początku. Klasycznym tego przykładem jest globalny rynek kawy – w sytuacji, gdy coraz więcej krajów zaczęło ją eksportować, cena na światowym rynku dramatycznie (bo aż czterokrotnie) spadła, czyniąc ten profil produkcji znacznie mniej intratnym, niż był na początku37. Nie oznaczało to bynajmniej, że kraje, które przeprofilowały swoje gospodarki na eksport tego towaru, mogły się łatwo przebranżowić. Stopa zysku w kapitalizmie przejawia zatem tendencje do spadku – nie tyle na poziomie globalnym (choć, jak pokazuje Piketty, w ciągu ostatnich 200 lat nieco się ona obniżyła), ale przede wszystkim na poziomie poszczególnych przedsięwzięć. Z tego, jak ujął to kiedyś Joseph Schumpeter, wynika konieczność twórczej destrukcji, czyli ciągłego wprowadzania innowacji w celu uzyskania – czy raczej utrzymania – stopy zysku na pięcioprocentowym poziomie38. Owa twórcza destrukcja stoi również za tym, co Piketty nazywa „metamorfozą kapitału” w ciągu ostatnich 300 lat (tablica 12). Zauważa on, że o ile w XIX wieku za pojęciem kapitału stały głównie ziemia i obligacje rządowe, o tyle dziś są to w połowie instrumenty finansowe, a w połowie nieruchomości. W ogóle jednak nie tłumaczy, dlaczego tak się stało. Bez tej fundamentalnej transformacji nie dałoby się utrzymać średniej stopy zwrotu na współczesnym poziomie (czyli 3 do 4 procent rocznie). Jest to zmiana jakościowa, której Piketty nie bierze pod uwagę39. Dlatego należy dopowiedzieć historię tego, w jaki sposób doszło do uprzestrzennienia kapitału – dopiero wtedy zrozumiemy genezę jego transformacji i to, w jaki sposób funkcjonuje on również w XXI wieku. 37 38 39

Kaplinsky, Globalization, Poverty and Inequality, dz. cyt., s. 57–61. Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 46; tegoż, The Condition of Postmodernity, dz. cyt., s. 16–33; Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 352–353. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 164.

142

4. Życie i śmierć kapitału

Teoria neoklasyczna zakłada, że gdy jedni bankrutują, inni wyszukują sobie nowe nisze czy rynki i dzięki innowacyjności za jakiś czas interes znowu zaczyna się kręcić, a stopa zysku jest uratowana. Niestety w rzeczywistości jest to zdecydowanie trudniejsze – nie da się tak łatwo zdemontować fabryki albo z dnia na dzień zmienić profilu produkcji. Martwy kapitał (czyli taki, który został wcześniej zainwestowany w jakieś środki trwałe) cechuje się fundamentalną inercją, która jest niezwykle trudna do pokonania. Aby uruchomić na przykład produkcję samochodów, trzeba było zbudować całą konstelację przestrzenną, jaką było (i wciąż jest) miasto Detroit – nie tylko fabryki, ale także domy, sklepy, kościoły, miejsca wypoczynku, posterunki policji, systemy transportowe i tak dalej. Nie bez powodu jeden z urzędników w fabryce Forda mówił: „Nasze samochody są wyłącznie produktem ubocznym właściwego biznesu, którym jest stwarzanie nowego człowieka”40. Jak przypomina Thomas Sugrue, samochód był jedynie katalizatorem niezwykle złożonego mikrokosmosu miejskiego. Przemysł samochodowy stanowił serce Detroit, ale potrzebował całego otoczenia infrastrukturalnego, aby móc sprawnie funkcjonować. Dlatego nawet w miastach przemysłowych usługi czy handel były ważną gałęzią lokalnej gospodarki41. Czynniki potrzebne do produkcji (towarowej) i reprodukcji (społecznej) szybko łączą się w określoną konstelację przestrzenną, nadając miastom ich przestrzenną spójność42. Zależność przemysłu od jego przestrzennego otoczenia jest wpisana w logikę produkcji. Jednym z głównych problemów przy produkcji towarowej jest utrzymanie jakości. W sytuacji, gdy dysponujemy niewykwalifikowaną siłą roboczą albo mamy do czynienia z silną fluktuacją na rynku pracy, staje się to bardzo trudne. Jeśli pracownicy na określonym stanowisku ciągle się zmieniają, oznacza to, że po pierwsze, nie będą potrafili dobrze wykonać powierzonego im zadania, a po drugie, trzeba nieustannie 40 41

42

Grandin, Fordlandia, dz. cyt., s. 34. Sugrue, The Origins of the Urban Crisis, dz. cyt., s. 18–19. Por. Ira Katznelson, Marxism and the City, Clarendon Press, Oxford 1992, s. 212–213. O kulturze Detroit por. Dan Georgakas, Detroit: I Do Mind Dying. A Study in Urban Revolution, South End Press, Cambridge, Mass. 1998, s. 107–113. O podmiejskim „sposobie życia” por. Robert A. Beauregard, When America Became Suburban, University of Minnesota Press, Minneapolis 2006, s. 122–132. Więcej o „spójności przestrzennej” na przykładzie Łodzi pisałem w: Kacper Pobłocki, Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce, [w:] O miejskiej sferze publicznej. Obywatelskość i konflikty o przestrzeń, red. Przemysław Pluciński i Marek Nowak, Korporacja Ha!art, Kraków 2011, s. 129–146.

143

I. Czas, czyli Były Zachód

przyuczać nowych pracowników (którzy i tak zaraz odejdą). W fabryce Forda rotacja kadr wynosiła początkowo aż 380 procent. A najprostszym sposobem zatrzymania pracowników i pracownic (zwłaszcza tych, którzy mają kwalifikacje) jest wybudowanie im mieszkań. To dlatego nawet w ośrodkach przemysłowych Królestwa Polskiego, w których połowę ludności stanowiły sezonowe robotnice i które niejednokrotnie były opisywane jako „osady fabryczne”, a nie miasta, właściciele zakładów musieli zacząć szybko inwestować w infrastrukturę. Takim przykładem jest osiedle Księży Młyn w Łodzi, zbudowane dla wykwalifikowanych robotników fabryki Karola Scheiblera. Ale to nie wszystko. Ford był przekonany, że oprócz produkowania samochodów dostarcza ludziom „nowy świat, nowe niebo i nową ziemię”. Jego firma miała nawet osobną komórkę zajmującą się badaniami socjologicznymi (m.in. zwyczajów seksualnych) robotników i robotnic. Dzięki temu starał się przemieniać ich z producentów w konsumentów43. Jak pokazał fragment z powieści Middlesex, który otwierał rozdział 2, Detroit było niezwykle skuteczną maszynką, która w mgnieniu oka zamieniała imigrantów w Amerykanów – do tego stopnia, że członkowie rodzin nie byli w stanie nawzajem się rozpoznać po kilku latach rozłąki. Dlatego nawet jeśli krajobraz Detroit czy reymontowskiej Łodzi na pierwszy rzut oka mógł wydawać się chaotyczny, to poszczególne elementy tej przestrzennej układanki miały swoje znaczenie i odgrywały określoną rolę. Możemy więc, idąc tropem wyznaczonym przez Erica Wolfa, rozszerzyć Marksowskie pojęcie „sposobu produkcji” na to, co działo się poza miejscem pracy, i rozumieć je jako cały i jednocześnie odrębny „sposób życia”44. Jednakże globalne koniunktury zmieniają się tak samo szybko, jak szybko powołują do życia spójne „urządzenia przestrzenne”, czyli sposoby urządzenia przestrzeni i zarazem maszynki do generowania zysków. Przestrzeń – przez to, że ogniskuje w sobie relacje społeczne – charakteryzuje się inercją. Zyski z produkcji samochodów czy tekstyliów mogą spaść, fabrykę można zdemontować, ale o wiele trudniej jest zrobić to ze szpitalami, szkołami, kościołami czy systemem transportu. Ludzi można zwolnić, ale ze względu na to, że są uwikłani w całą sieć relacji społecznych w swoim mieście, nie oznacza to, że będą podążać za kapitałem. Dlatego kapitalizm 43 44

Grandin, Fordlandia, dz. cyt., s. 38–40. Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 73–77, 386–387.

144

4. Życie i śmierć kapitału

opiera się nie tylko na schumpeterowskiej twórczej destrukcji, ale również na jej dokładnym przeciwieństwie – czymś, co możemy nazwać wytwarzaniem inercji. Nie przypomina gry w Monopol, w której kupujemy domki, one przynoszą nam zysk, a w chwili, gdy potrzebujemy gotówki, możemy bez problemu sprzedać je do banku. Harvey pokazuje, że w rzeczywistości budynki zostają na planszy nawet gdy zyski wszystkich graczy spadają. Zainwestowanie kapitału jest łatwe, ale jego upłynnienie już nie. Innymi słowy, kapitał jest jak lawa – po tym, jak już gdzieś wypłynie, momentalnie zastyga w skałę, którą trudno jest później rozbić. Weźmy jako przykład biznes Henry’ego Forda. Jeszcze w 1921 roku jego firma kontrolowała połowę amerykańskiego rynku samochodowego – produkowała ponad 2 miliony samochodów rocznie i robiła to o 60 procent taniej, niż było to możliwe jeszcze dekadę wcześniej45. Tajemnica sukcesu Forda zawierała się w jego maksymie: „Możesz wybrać dowolny kolor samochodu, o ile jest to kolor czarny”. Zwiększył on zarobki swoich robotników, twierdząc, że oni też powinni móc pozwolić sobie na zakup samochodu – i tym samym z producentów zrobił również konsumentów. Szybko jednak okazało się, że to nie wystarcza. Rynek został nasycony jego słynnym „modelem T”, a firma ponownie odbiła się od bariery popytu. Choć w 1927 roku sprzedaż samochodów Forda drastycznie spadła, nie potrafił się on nauczyć, jak „zaspokajać potrzeby różnych konsumentów, zamiast pouczać ich, jakie powinni mieć gusta”46. Obniżanie ceny czy zwiększanie grona potencjalnych kupujących nie wystarczało już do tego, by utrzymać wysoką sprzedaż, wobec czego branża samochodowa musiała przestawić się na system, w którym inwestuje się w reklamę i co roku dostarcza nowy model. W środku jest mniej więcej taki sam, ale ma inną karoserię. W tym dość szybko prześcignął Forda General Motors, który już w 1927 roku zatrudnił Harleya J. Earla, pierwszego projektanta Chevroletów. Earl przyjechał do Detroit z Hollywood i jako pierwszy myślał o samochodzie nie tylko jak o pojeździe, ale też jak o produkcie, który określa tożsamość konsumenta. Ford był królem motoryzacji przez bardzo krótki okres. Podobnie wygląda historia samego Detroit. Podczas drugiej wojny światowej miasto przestawiło się na produkcję zbrojeniową, stając się 45 46

Grandin, Fordlandia, dz. cyt., s. 35. Tamże, s. 93.

145

I. Czas, czyli Były Zachód

w amerykańskiej świadomości zbiorowej „arsenałem demokracji”47. Jednakże już w pierwszych latach powojennych maszynka wzrostu zaczęła dostawać zadyszki. Detroit zaczęło się deindustrializować – między rokiem 1948 a 1967 straciło 130 tysięcy miejsc pracy, a robotnicy już w latach 50. musieli sobie uświadomić, iż „nawet budynki fabryczne, które wcześniej wydawały się stałym elementem krajobrazu miasta, przeminą”48. Miasto zaczęło wpadać w tarapaty, z których, jak widzieliśmy, nie jest w stanie wyjść do dziś. Wiele osób zagłosowało nogami, uciekając z niego do miejsc, w których pojawiły się lepsze możliwości zarobku. Za swego rodzaju cezurę można przyjąć rok 1967, kiedy doszło do wystąpień na tle rasowym – były one pierwszym widocznym znakiem problemów i często traktowane są jako symboliczny początek końca Detroit. Jednak, co jest kluczowe dla naszych rozważań, pomimo tarapatów miasto ani nie zniknęło z mapy, ani też szczególnie mocno się nie zmieniło – może oprócz tego, iż jego mieszkańcy, na przykład podpalając domy, próbują przyspieszyć proces „zwijania” tego urządzenia przestrzennego. Pośmiertne życie martwego kapitału jest znacznie dłuższe, niż wyobrażał to sobie Adam Smith49. Przestrzeń jest nie tylko fundamentalną b a r i e r ą dla ekspansji kapitalizmu, ale stanowi też s z a n s ę na (choćby chwilowe) jej pokonanie. Twórcza destrukcja to odpowiedź na wcześniej wytworzoną inercję. Im więcej osób przystępuje do gry, tym mniejsze są zyski dla każdego z uczestników. Gdy przy stole robi się ciasno, najłatwiej jest po prostu od niego odejść i poszukać innej planszy, gdzie reguły będą nam bardziej sprzyjać, pula wygranych będzie większa, albo rywale mniej doświadczeni. Dokładnie taki impuls kierował Fordem w chwili, gdy w obliczu trudności w Detroit postanowił zbudować nowe miasto w środku amazońskiej puszczy. Z jednej strony chciał w swojej Fordlandii produkować opony do samochodów (dzięki czemu mógłby obniżyć ich cenę), z drugiej strony traktował to przedsięwzięcie jako projekt moralny; rozczarowany tym, że w Detroit mimo jego paternalistycznych wysiłków było więcej burdeli niż kościołów, chciał stworzyć nowe i lepsze Detroit od zera50. Kapitalizm nigdy nie rozwiązuje swoich problemów, ale po prostu przenosi je w inne miejsce. Myśl ta, początkowo sformułowana przez Fryderyka Engelsa przy 47 48 49 50

Sugrue, The Origins of the Urban Crisis, s. 17–22. Tamże, s. 143. Por. Brenner, The Economics of Global Turbulence, dz. cyt., s. 27–37. Grandin, Fordlandia, dz. cyt., s. 40–42.

146

4. Życie i śmierć kapitału

okazji analizy polityki mieszkaniowej w wiktoriańskiej Anglii (w której nie rozwiązywano problemu slumsów, ale po prostu przerzucano je w inne, mniej widoczne miejsca), stanowi według Harveya główną siłę napędową współczesnej gospodarki51. Pojęciem, które zawiera w sobie ową sprzeczność, jest spatial fix. Harvey gra tutaj na podwójnym znaczeniu słowa fix – z jednej strony oznacza ono naprawienie czegoś, ale z drugiej określa zamrożenie pewnego stanu rzeczy. Dlatego przestrzeń jest rozwiązaniem, które po chwili samo staje się problemem. Stworzenie określonego urządzenia przestrzennego (czyli całej konstelacji społeczno-przestrzennej i sposobu życia, jakie towarzyszą tworzeniu maszynki wzrostu) rozwiązuje problem spadającej stopy zysku, aby po chwili boleśnie o nim przypomnieć. Gdy inercja przestrzeni sama zaczyna być problemem, jedynym rozwiązaniem jest ustanowienie (w innym miejscu) nowego przestrzennego urządzenia, które będzie na nowo generowało zysk. To dlatego kapitalistom znacznie łatwiej było po prostu porzucić Detroit i cały przemysłowy Pas Rdzy w Ameryce i przenieść się w nowe miejsce, do kalifornijskiego i teksańskiego Zagłębia Słońca. Powstało tam nowe urządzenie przestrzenne oparte między innymi na hipotekach typu subprime. A więc wychodzenie z rynków, na których robi się ciasno, po pierwsze nie jest opcją dostępną dla wszystkich (potentaci przemysłu samochodowego pomimo spadających zysków nie wynieśli się z Detroit), a po drugie wymaga znacznie większego wysiłku, niż wyobrażają to sobie zwolennicy neoklasycznej teorii. Życie kapitału jest o wiele krótsze, niż mogłoby się zdawać, a agonia urządzeń przestrzennych, niezbędnych do tego, by kapitał mógł pełnić swoją funkcję (czyli zarówno generować zyski, jak i nakręcać wzrost gospodarczy), jest zdecydowanie dłuższa i bardziej kłopotliwa, niż opisuje to ekonomia głównego nurtu52.

Spadająca stopa zysku

Sukcesy czy porażki takich miejsc jak Detroit są też ściśle powiązane z procesami toczącymi się w skali globalnej. Nie można zapominać, 51 52

Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 380–390, 412–415. Por. także tegoż, Bunt miast, dz. cyt., s. 38–39. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 131–135.

147

I. Czas, czyli Były Zachód

że amerykańskie samochodowe urządzenie przestrzenne, którego kluczowym punktem było Detroit, powstało w trakcie „najdłużej utrzymującego się i najbardziej zyskownego” okresu w historii gospodarczej świata53. Trwał on zaskakująco krótko. Już w latach 1955–1961 amerykański PKB rósł w tempie 2,5 procent rocznie, w porównaniu do średniego wzrostu w wysokości 5,8 procent w okresie 1938–1955. W sektorze produkcyjnym spadek był jeszcze większy – produkcja wzrastała w tempie tylko 1,4 procent rocznie w drugiej połowie lat 50., w porównaniu do 5,1 procent w latach 1950–195554. Problemy Henry’ego Forda były zarazem problemami całej amerykańskiej gospodarki. Czas, kiedy udział w wojnach światowych napędzał amerykański model rozwoju, dobiegł końca. Stany przestały być już jedyną dużą i sprawnie funkcjonującą gospodarką na świecie. Po niemieckim „cudzie gospodarczym” lat 50. oraz wejściu do gry Japonii dekadę później towary z tych krajów zaczęły penetrować amerykański rynek. Przez całe lata 50. Niemcy potroiły swój udział w eksportach z gospodarek uprzemysłowionych, a ich własny eksport zwiększył się o połowę. Jednocześnie, jak przypomina Robert Brenner, „gospodarki Japonii i Niemiec były w stanie przekuć swój imponujący wzrost we wzrost spektakularny tylko dzięki zdolności przejęcia (głównie od USA i Wielkiej Brytanii) coraz większej części międzynarodowego rynku, który rósł przynajmniej w połowie tak szybko jak produkcja towarowa na świecie”55. To Japonia notowała wówczas najwyższy wzrost wśród gospodarek bloku kapitalistycznego; w latach 50. i 60. sięgał on aż 10 procent, przede wszystkim za sprawą inwestycji w produkcję przemysłową. Japończykom oraz Niemcom udało się „utrzymać taki wzrost dzięki zdolności zapobiegania podnoszeniu kosztów” – głównie za sprawą niskich zarobków oraz postępu technologicznego. W samej Japonii w latach 1952–1961 stopa zysku potroiła się56. O ile niemiecki czy japoński wzrost początkowo można było wpisać w kreślony przez neoklasycznych teoretyków scenariusz innowacyjności, o tyle dość szybko okazało się, że wpadł on w te same tarapaty. To, że gracze 53 54 55 56

Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 306–307. Por. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 96–97; Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 359. Brenner, The Economics of Global Turbulence, dz. cyt., s. 53. Tamże, s. 37, 50, 73. Tamże, s. 82–83.

148

4. Życie i śmierć kapitału

pozostają przy swoich przedsięwzięciach nawet wówczas, gdy stopa zysku spada, stanowi problem także dla tych, którzy dopiero co weszli na rynek. O ile Japończykom udało się łatwo wejść na rynek samochodowy, o tyle wyjść było im już zdecydowanie trudniej, podobnie zresztą jak Amerykanom. W latach 1965–1973 stopa zysku w produkcji krajów G7 spadła o 25 procent57. W 1973 roku, jak ujął to Brenner, „kapitalizm wrócił do punktu wyjścia”58. Najważniejszy wówczas sektor (bo przecież na samochodach zbudowany był cały powojenny styl życia) zaczął przeradzać się z rozwiązania w problem. Aby wyjść z impasu i rozkruszyć zastygłą lawę powojennego wzrostu, zwrócono się ku temu, co Brenner i Arrighi opisują jako ostateczne oręże kapitalizmu – ku sektorowi finansowemu59. W sytuacji, w której pomnażanie kapitału za pomocą inwestycji w świecie materialnym przestaje przynosić oczekiwane zyski, firmy mają dość istotną pobudkę, aby wycofać kapitał i próbować pomnażać go wirtualnie. Oznacza to, że inwestycje w przedsięwzięcia takie jak fabryki stają się mniej opłacalne niż sprzedaż samego pieniądza. Moment, w którym zaczyna nam się bardziej opłacać trzymanie pieniędzy w banku (któremu pożyczamy pieniądze i który po jakimś czasie nam je zwraca z nadwyżką w postaci odsetek) niż wydawanie ich na budowę fabryk, nazywa się f i n a n s j a l i z a c j ą60. To ta chwila, gdy weneccy kupcy zrozumieli, iż zamiast obracać towarami, lepiej jest po prostu obracać pieniędzmi, oraz moment, w którym Holendrzy wycofali się z polskiego rynku zbożowego, aby stać się narodem rentierów. To także ta chwila, gdy amerykańscy producenci pod coraz większą presją konkurencji z Niemiec czy Japonii zrozumieli, iż lepiej przerzucić się na spekulację finansową i z miast takich jak Nowy Jork (który, jak zobaczymy w rozdziałach 9 i 10, aż do lat 60. był jednym z najważniejszych miast przemysłowych świata) zrobić centra usług oraz finansów. Od przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku największy wzrost w amerykańskiej gospodarce zanotował tak zwany sektor FIRE (Finance, Insurance and Real Estate) – czyli finanse, ubezpieczenia i nieruchomości. Jak pokazuje tablica 5.2, proces ten osiągnął apogeum na początku lat 90., kiedy odsetek zysków z operacji finansowych 57 58 59 60

Tamże, s. 141. Tamże, s. 142. Tamże, s. 187–190, 211–216. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 270; Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 315.

149

I. Czas, czyli Były Zachód

w amerykańskich korporacjach przekroczył zyski z tak zwanej realnej gospodarki. Systemotwórczy wpływ instrumentów finansowych był tak duży, że również w sektorach niefinansowych doszło do fundamentalnych zmian. W roku 1950 zyski amerykańskich korporacji produkcyjnych składały się głównie ze sprzedaży towarów (74,5 procent); dochody z dywidend (akcji) oraz odsetki z kapitału były znacznie mniejsze – odpowiednio 24,5 i 1 procent. W 1995 roku sytuacja diametralnie się odwróciła: dochody ze sprzedaży stanowiły tylko 40,5 procent zysków, reszta zaś pochodziła z sektora finansowego – 35,7 procent z akcji i aż 23,8 procent z odsetek61. Również giganci samochodowi z Detroit zaczęli w tym okresie zarabiać więcej na operacjach finansowych niż na produkcji aut62. To dlatego dyrektorzy z General Motors czy Chryslera nie musieli przejmować się tym, co dzieje się w ich mieście – mogli pozwolić na powolną śmierć Detroit, gdyż udało im się znaleźć inną, wirtualną metodę generowania zysków. Symbolicznym wyrazem ich braku zainteresowania Detroit było to, że z okien w gabinetach dyrekcji General Motors rozpościerał się widok nie na miasto, ale na terytorium Kanady63. LeDuff przytacza sugestywną anegdotę, która ilustruje to, iż nawet dyrektorzy firm samochodowych nie wierzyli już w profil produkcyjny własnej firmy i bliżej im było do nowej kultury Wall Street niż do tradycyjnych kapitalistów takich jak Ford. W 2008 roku, na fali ogólnej zapaści i „implozji kredytu”, czyli nagłego braku pieniądza w gospodarce wywołanego krachem na rynkach finansowych, szefowie Chryslera i General Motors udali się do Waszyngtonu, aby domagać się subwencji rządowych. Publiczne przesłuchanie, w którym uczestniczyli, było dla nich zaskakująco nieprzyjemne – przyzwyczajeni do tego, że amerykański rząd zawsze dotuje sektor motoryzacyjny, uważając go z kluczowy, nie spodziewali się ani oporu, ani tym bardziej krytyki. Ta zaś dotyczyła przede wszystkim drobnej, choć symbolicznie doniosłej sprawy – biznesmeni nie przyjechali samochodami, tylko przylecieli prywatnymi odrzutowcami. Gdy kilka tygodni później zostali zaproszeni ponownie, dyrektorzy Chryslera wsiedli do najnowszego modelu hybrydowego Aspen i po 10 godzinach dotarli na miejsce. Tyle, że – jak ironizuje LeDuff – za nimi jechał inny 61 62 63

Brenner, The Economics of Global Turbulence, dz. cyt., s. 214. Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 140; Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 23. LeDuff, Detroit, dz. cyt., s. 82–83.

150

4. Życie i śmierć kapitału

samochód, japońskiej produkcji, który był tam na wypadek, gdyby Chrysler nie sprostał tak długiej podróży. Nawet oni nie wierzyli już w to, że Amerykanie potrafią produkować sprawne auta. Gdy wreszcie dostali rządowy pakiet ratunkowy, podróż powrotną odbyli oczywiście prywatnymi samolotami – które przyleciały za nimi. Najnowszy model Chryslera wracał do Detroit bez pasażerów64. Finansjalizacja oznacza nie tylko wirtualizację gospodarki, czyli ograniczenie produkcji na rzecz obrotu pieniądzem. Przestawienie się amerykańskiej gospodarki na wytwarzanie produktów finansowych, a nie towarów konsumpcyjnych, było możliwe dzięki fundamentalnej zmianie przestrzennej i materialnej organizacji globalnej gospodarki. Dlatego aby zrozumieć to, co wydarzyło się zarówno w Detroit, jak i w Orange County (centrum „urządzenia przestrzennego” hipotek subprime), trzeba spojrzeć jeszcze szerzej i przeanalizować relacje między Stanami a resztą świata. Rywalizacja między krajami takimi jak USA, Niemcy i Japonia, jaka miała miejsce wkrótce po zakończeniu II wojny światowej, to bowiem tylko początek wyłaniania się nowego ładu światowego. Finansjalizacja, jak twierdzi Arrighi, posługując się metaforą Braudela, to znak zmierzchu dominacji określonego ośrodka w światowej gospodarce – to jesień w jego cyklu życiowym. Dlatego nasza współczesna finansjalizacja nie jest pierwszą w historii – podobnie zwijały się wcześniej imperia Włochów, Holendrów czy Brytyjczyków. Ale jednocześnie jest to także moment zmiany warty i narodzin nowego hegemona. Jesień jednych jest zarazem wiosną dla innych. Ujmując rzecz inaczej, upłynnienie kapitału stanowi sedno mechanizmu, za pomocą którego dochodzi do p r z e s t r z e n n e g o przeniesienia centrum dowodzenia światowej gospodarki z jednego miejsca do kolejnego65. A zatem finansjalizacja jest kluczowym instrumentem, dzięki któremu na świecie dochodzi do kolejnych reorientacji. Nie da się jej zrozumieć, jeśli patrzy się wyłącznie na poszczególne gospodarki narodowe – jej dynamikę można pojąć wyłącznie poprzez analizę globalnych powiązań i nowych relacji zależności. Dlatego musimy jeszcze bardziej poszerzyć nasze pole widzenia.

64 65

Tamże, s. 84–85. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 88.

ROZDZIAŁ 5

Dynamika finansjalizacji

Przekonanie, iż gospodarka to suma transakcji finansowych oraz że może ona rosnąć w nieskończoność, jest stosunkowo nowe. „Do lat 30. ubiegłego wieku – przypomina politolog Timothy Mitchell – żaden ekonomista czy planista nie słyszał o czymś takim jak «gospodarka»”. Gdy mówiono o gospodarce, to miano na myśli raczej „odpowiednie zarządzanie ludźmi lub zasobami”1. Jej reifikacja (czyli zamienienie procesu w rzecz) nastąpiła w chwili, gdy państwo narodowe stało się „naczyniem”, w którym zaczęto zamykać procesy gospodarcze. Przez większość ludzkiej historii, także w XIX wieku, najważniejszą jednostką zarówno polityczną, jak i ekonomiczną było imperium2. Kluczowym problemem, jaki napotykali ekonomiści, było pytanie o to, jak zmierzyć działalność gospodarczą poszczególnych krajów. Debatowano na przykład o tym, jak uniknąć wielokrotnego liczenia tych samych pieniędzy czy rzeczy. Niektórzy twierdzili, że towary najpierw sprzedawane hurtowo, a potem detalicznie nie powinny być dwukrotnie dodawane do sumy łącznej wartości gospodarki. Argumentowano, że jednego przedmiotu nie można liczyć dwa razy3. Rozwiązaniem stało się przekształcenie ekonomii w naukę o pieniądzu. Zamiast liczyć materialne zasoby poszczególnych państw, ustalono, że miarą ich ekonomicznego sukcesu będzie dochód narodowy, czyli suma wszystkich sytuacji, w których pieniądz przechodzi z ręki do ręki, bez względu na to, czy jest to transakcja produktywna (powołująca coś do istnienia w sensie materialnym), czy nie4. Podwaliny takiego podejścia stworzył między innymi Friedrich von Hayek. Jak pisze historyk myśli ekonomicznej Philip Mirowski, rewolucja, której Hayek był współinicjatorem, „polegała na 1 2 3 4

Timothy Mitchell, Carbon Democracy. Political Power in the Age of Oil, Verso Books, London 2013, s. 124–125. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 119. por. Charles Tilly, Coercion, Capital, and European States, AD 990–1992, Blackwell, Cambridge 1992, s. 1–4. Brett Christophers, Banking Across Boundaries. Placing Finance in Capitalism, Wiley, Chichester 2013, s. 115–118. Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 132–136.

153

I. Czas, czyli Były Zachód

wprowadzeniu nowego rozumienia funkcji, jaką spełniał rynek – od wcześniejszego fizycznego obrotu w przestrzeni towarowej, gdy rzeczy przechodziły z jednych rąk do drugich, do idei rynku jako nośnika i koordynatora «wiedzy» czy «informacji» pomiędzy poszczególnymi aktorami”5. Dzięki wirtualizacji idei wymiany rynkowej, a wraz z nią także całej gospodarki, okazało się, iż produkt krajowy (czyli podstawowy miernik rozwoju) może rosnąć bez konieczności fizycznej ekspansji. Wcześniej, jak pisze Mitchell, „zakładano, że bogactwo opiera się na materialnych procesach, które nakładają ograniczenia na wzrost: ekspansja miast czy fabryk, poszerzenie granic kolonialnych imperiów, akumulacja rezerw złota, wzrost populacji czy możliwości przyjmowania migrantów”6. Choć podwaliny pod tego rodzaju myślenie stworzono już w okresie międzywojennym, zaczęło się ono rozpowszechniać dopiero w latach 70. ubiegłego wieku7. Teoria gier oraz szkoła austriacka w ekonomii, której Hayek był jedną z kluczowych postaci, zaczęły dowodzić, iż gospodarki mogą uwolnić się od cyklów koniunkturalnych, a po okresie wzrostu wcale nie musi nastąpić okres stagnacji8.

Kopalnia petrodolarów

Taka transformacja myślenia ekonomicznego zbiegła się z odejściem USA nie tylko od produkcji na rzecz sektora FIRE, ale też z bardziej fundamentalnym zrywem – zrezygnowaniem przez Stany Zjednoczone (będące największą gospodarką świata) z tak zwanego parytetu złota. Wcześniej, jak pamiętamy z napisu na pięciofuntówce, każdy pieniądz wirtualny musiał mieć pokrycie w kruszcu. Ostatecznie to rząd był gwarantem wartości określonego banknotu, ale miarą jego wypłacalności były zgromadzone w skarbcu zapasy. Parytet złota, jako swoista uniwersalna miara wartości, był warunkiem koniecznym powstania Pax Britannica – stanowił „jedyny element łączący ludzi ze wszystkich krajów i klas, przedstawicieli wszystkich wyznań 5 6 7 8

Mirowski, Machine Dreams, dz. cyt., s. 235. Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 139. Por. Johanna Bockman, The Origins of Neoliberalism Between Soviet Socialism and Western Capitalism. „A Galaxy Without Borders”, „Theory and Society” 2007, t. 36, nr 4, s. 343–371. Por. Leszczyński, Skok w nowoczesność, dz. cyt., s. 462–474. Mirowski, Machine Dreams, dz. cyt., s. 244.

154

5. Dynamika finansjalizacji

i filozofii społecznych”9. Był też głównym narzędziem finansjalizacji podczas hegemoni brytyjskiej – to właśnie lata 1871–1914, opisywane często jako Belle Époque, stanowiły zmierzch brytyjskiego modelu i jednocześnie świt hegemonii amerykańskiej10. Parytet złota stosowano na Wyspach już od 1711 roku11. W 1821 wprowadzono reformę monetarną standaryzującą waluty będące w obiegu, ale jak twierdzi historyk Jürgen Osterhammel, jeszcze do wczesnych lat 70. XIX wieku elementy te nie były powiązane w międzynarodową sieć. Po tym, jak alternatywna Latynoamerykańska Unia Monetarna załamała się wkrótce po jej wprowadzeniu, do brytyjskiego systemu zaczęły dołączać kolejne państwa: Niemcy, Dania i Szwecja w 1873 roku, dwa lata później Norwegia, a następnie Francja i kraje byłej Latynoamerykańskiej Unii Monetarnej. Do końca stulecia do systemu weszły też Rosja, Japonia i Chiny oraz wiele innych państw. Zasada głosząca, że lokalne waluty powinny mieć pokrycie w złocie, została więc zinstytucjonalizowana w skali światowej12. Pieniądz stał się niezwykle stabilny. W XIX wieku zjawisko inflacji (czyli stopniowego spadku wartości pieniądza, rozumianej jako jego siła nabywcza) było właściwie nieznane. Podobnie jak pięcioprocentowa stopa zysku była czymś, o czym wszyscy wiedzieli i co do czego wszyscy się zgadzali, tak powszechnie wiadomo było, iż funt wart jest 5 dolarów, 20 marek lub 25 franków. Dziś trudno sobie to wyobrazić. Niewiele osób pamięta, jaki był średni dochód 20 czy choćby 10 lat temu, albo ile kosztowała kawa, samochód czy nawet mieszkanie. W czasach standardu złota funt był uważany za równie trwały jak marmur. To dlatego w literaturze XIX wieku autorzy, gdy chcą coś opisać, podają zawsze konkretne sumy. Dziś pieniądz jest nieobecny w literaturze, gdyż ze względu na zjawisko inflacji informacje te szybko się dezaktualizują13. Za możliwość głębszej integracji rządy płaciły jednak dużą cenę. Każdy kraj miał ustalony wcześniej i sztywny kurs wymiany między lokalną walutą a złotem. A zatem im więcej było w danym kraju 9 10 11 12 13

Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 31. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 171–173; Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 63–67; Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 121. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 341. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 733. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 104–108.

155

I. Czas, czyli Były Zachód

rezerw złota, tym więcej mógł on emitować pieniędzy. Jako że ograniczało to pole manewru rządów, w sierpniu 1914 roku, gdy państwa europejskie szykowały się do wojny, zaczęto odchodzić od parytetu złota. W latach 20. i 30. niektóre kraje próbowały powrócić do tego systemu; przez Europę przetoczyła się wówczas burzliwa dyskusja o tym, czy można po prostu drukować pieniądze „bez pokrycia”. Kraje takie jak Związek Radziecki czy nazistowskie Niemcy, których geneza leży właśnie w katastrofie, jaką przyniósł liberalny międzynarodowy system z przełomu wieków, odeszły od niego jako jedne z pierwszych14. W innych krajach też ostatecznie zwyciężyła opinia wyrażona przez Keynesa, który w 1924 roku stwierdził, że standard złota to „barbarzyński relikt”15. Po zakończeniu wojny przenoszenie sztabu głównego światowej gospodarki z Wysp Brytyjskich na drugi brzeg Atlantyku zostało zakończone16. Stopniowo to dolar stawał się główną rezerwą finansową świata – ale zachowano jeszcze zasadę, że musi być wymienialny na złoto. Jedna uncja złota miała kosztować 35 dolarów, a pozostałe waluty miały sztywny kurs w stosunku do dolara. System ten, jak pisze ekonomista Richard Duncan, stanowił zabezpieczenie przed nieskończonym wzrostem. Gdyby jeden kraj zaczął bardzo dużo importować, to ze względu na to, iż za sprowadzane towary płaciłby de facto w złocie (czy też w dolarach wymienialnych na złoto), w pewnym momencie jego rezerwy złota by się wyczerpały. „Uciekające” złoto oznaczałoby, że dostęp do pieniądza byłby ograniczony (aby utrzymać wymienialność pieniądza na złoto, rząd musiałby zacząć wycofywać pieniądze z lokalnego obiegu), a przez to lokalna gospodarka wpadłaby w recesję, bo pieniądz to coś w rodzaju smaru, który sprawia, że tryby gospodarczej machiny mogą się kręcić. Z drugiej strony kraj, do którego trafiałoby coraz więcej złota w związku z eksportem produkowanych tam towarów, również zostałby „przywołany do porządku”. Nieustanny napływ złota do tamtejszego sektora finansowego spowodowałby większą dostępność pieniądza. W krótkim okresie miałoby to pozytywne skutki: stymulowałoby wzrost gospodarczy, gdyż nadwyżka kapitału szukałaby ujścia w inwestycjach. Ale więcej pieniędzy oznacza też wzrost 14 15 16

Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 232–247. Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 58. Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 35–36.

156

5. Dynamika finansjalizacji

inflacji (czyli spadek wartości pieniądza, lub, innymi słowy, wzrost cen dóbr). Ta zmniejszyłaby konkurencyjność tego kraju, gdyż produkowane tam towary byłyby coraz droższe, przez co eksport by zmalał, a zwiększyłby się import. Za import trzeba płacić, a za uciekającą walutą podąża złoto; to oznacza, że zmniejszają się rezerwy kruszcu, a przez to dostępność pieniądza w obiegu krajowym. To wywołuje recesję, wskutek czego ceny spadają. Kraj odzyskuje wówczas konkurencyjność i może znowu zacząć eksportować17. Innymi słowy, pieniądz oparty na złocie (lub innym czynniku, który ogranicza jego dostępność), przepływając przez międzynarodowy system naczyń połączonych, sam „dba” o to, by zachować pewną równowagę między poszczególnymi elementami układu18. Największym beneficjentem takiego systemu jest oczywiście ten, kto kontroluje podaż złota. Na tym polegała tajemnica Pax Britannica. W latach 80. XIX wieku Brytyjczycy przejęli kontrolę nad kopalniami w RPA, z których pochodziła przytłaczająca większość złota będącego wówczas w obiegu19. Dlatego też USA, w przeciwieństwie do ZSRR czy nazistowskich Niemiec, stosunkowo długo utrzymały parytet złota. Podczas obu wielkich wojen światowe zasoby złota przeniosły się na drugi brzeg Atlantyku. Gdy kraje europejskie były pogrążone w walce, USA produkowały towary, za które Europejczycy płacili w złocie. W latach 1914–1924 na tamtejszy rynek wpłynęło więcej złota niż to, które kraj ten zdołał zgromadzić przez całą swoją wcześniejszą historię20. W 1913 roku ustalono, że amerykański bank centralny (czyli Fed) powinien posiadać rezerwy złota o wartości 40 centów na każdego wyemitowanego dolara. W 1949 roku w posiadaniu USA znajdowało się tyle złota, że Fed miał pokrycie dla niemal każdego dolara będącego wtedy w obiegu. USA posiadały wówczas 70 procent globalnych rezerw tego kruszczu, dzięki czemu kraj miał „faktyczny monopol na płynność w światowej gospodarce”21. Jednak powojenny boom ekonomiczny już w połowie lat 60. zaczął wyhamowywać. Koszty związane z wyścigiem zbrojeń, a zwłaszcza z wojną w Wietnamie, sprawiły, że w 1968 roku amerykańskie rezerwy 17 18 19 20 21

Richard Duncan, The Dollar Crisis. Causes, Consequences, Cures, Wiley, Chichester 2005, s. 8–10. Christophers, Banking Across Boundaries, dz. cyt., s. 85–87. Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 70. Duncan, The Dollar Crisis, dz. cyt., s. 127–128. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 275.

157

I. Czas, czyli Były Zachód

osiągnęły pułap 25 procent dolarów w obiegu. Do dokładnie takiego poziomu obniżono w 1945 roku wcześniejszą granicę 40 procent. Rząd USA musiałby zatem przestać drukować pieniądze, zdobyć więcej złota albo poważnie ograniczyć wydatki na zbrojenia22. To oznaczałoby nie tylko porażkę w zimnej wojnie, ale też klęskę w konfrontacji z coraz silniejszą opozycją wewnątrz kraju. Rok 1967, a następnie zamieszki w ponad stu miastach po zabójstwie Martina Luthera Kinga uświadomiły amerykańskim władzom, że powojenne urządzenie przestrzenne, bazujące na samochodach i suburbanizacji, przestało działać. Rewolucja roku 1968 stanowiła tymczasowy sojusz między ludnością czarnoskórą, która pozostała w podupadających śródmieściach, a młodzieżą wychowaną w suburbiach. Obie grupy miały wspólnego wroga: białe przedmieścia i sposób życia, jaki został tam wytworzony23. Dlatego amerykański rząd postanowił sięgnąć po nowe narzędzia, aby wygrać na froncie zarówno wewnętrznym, jak i międzynarodowym24. Aby utrzymać wydatki (oraz poziom konsumpcji) bez konieczności cięcia nakładów na zbrojenia, w 1971 roku postanowiono zrezygnować ze standardu złota. Jak argumentował wtedy prezydent Lyndon Johnson, przekonanie, iż wartość pieniądza oparta jest na złocie, to szkodliwy mit. „Wartość dolara wynika z naszej gospodarki wytwórczej” – tłumaczył. Dwa lata później ostatecznie rozmontowano ten system. Wartości walut największych krajów przestały być sztywno przypięte do dolara (a ten do złota), a ich kursy zaczęły zależeć od wahań rynkowych, czyli mechanizmów podaży i popytu25. Odejście od standardu złota wytworzyło system, który ekonomista Jacques Rueff opisał jako „dziecinną grę, gdzie zwycięzca [czyli kraje Południa – dop. K.P.] za każdym razem oddaje paciorki przegranemu [czyli USA]”26. Stany Zjednoczone mają niekorzystny bilans handlowy, gdyż zbyt dużo importują, a zbyt mało eksportują. Płacą za import w dolarach. Te dolary lądują za granicą – inwestorzy wymieniają je na lokalną walutę według kursu sztywno ustalonego w swoim banku centralnym, powiedzmy chińskim (Chiny posiadają około jednej 22 23 24 25 26

Graham Turner, The Credit Crunch. Housing Bubbles, Globalisation and the Worldwide Economic Crisis, Pluto Press, London 2008, s. 23–24. Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 170–171. Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 520–522. Richard Duncan, The New Depression. The Breakdown of the Paper Money Economy, Wiley, Chicester 2012, s. 1–3. Tegoż, The Dollar Crisis, dz. cyt., s. 43.

158

5. Dynamika finansjalizacji

trzeciej światowych rezerw dewizowych). W ten sposób zwiększa się lokalna podaż pieniądza, jest większa płynność i dzięki temu gospodarka szybciej się rozwija. Ale coś z tymi dolarami trzeba zrobić – bo oprócz tego, że bank centralny dodrukowuje własną walutę, którą na przykład firmy eksportowe mogą wymienić na dolary otrzymywane od Amerykanów, zostaje on z bardzo dużymi rezerwami. Gdyby chiński bank centralny chciał wymieniać posiadane dolary na międzynarodowym rynku na inną walutę, na przykład na japońskie jeny, to szybko sprawiłby, że ich cena wyraźnie by wzrosła (bo wytworzyłby na nie duży popyt). A gdy kurs jena jest zbyt wysoki, to towary produkowane w Japonii tracą atrakcyjność na światowym rynku, bo stają się droższe. Lokalna maszyna wzrostu dostaje zadyszki. Chiński bank centralny natrafiłby tutaj zatem na opór ze strony japońskiego rządu, który sprzeciwiałby się tak agresywnemu skupowaniu ich waluty na globalnych rynkach27. Dlatego, jak już w 1971 roku ujął to amerykański minister finansów John Connolly, „dolar to nasza waluta, ale wasz problem”28. Ze względu na szybką industrializację krajów Drugiego i Trzeciego Świata państwa takie jak Japonia, produkujące na przykład samochody na światowe rynki, zaczęły dysponować sporymi rezerwami finansowymi. Kapitał nie może leżeć bezczynnie, więc trzeba było coś z nimi zrobić. Tylko w latach 1968–1978 rezerwy finansowe tego kraju (nie wliczając w to złota) zwiększyły się o 1146 procent, a podaż pieniądza wzrosła o 356 procent29. Japonia inwestowała część tych środków w rozwój produkcji w Azji Wschodniej (tak zaczynały „azjatyckie tygrysy”), część zaś ulokowała na rodzimym rynku nieruchomości. Ogromna większość zainwestowana została jednak z powrotem w USA. Z 6,7 biliona dolarów, które pojawiły się jako efekt dysproporcji handlowych po odejściu od standardu złota, aż 75 procent wróciło do USA. W 2007 roku, w przededniu krachu, suma ta stanowiła 10 procent całego dostępnego tam kredytu30. W ciągu ostatnich 30 lat na świecie pojawiło się zatem bardzo dużo nowych pieniędzy. W 2000 roku złoto stanowiło już tylko 2 procent światowych rezerw finansowych31. 27 28 29 30 31

Turner, The Credit Crunch, dz. cyt., s. 89–90; Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 334–335. Prashad, The Poorer Nations, dz. cyt., s. 24. Duncan, The Dollar Crisis, dz. cyt., s. 27. Tegoż, The New Depression, dz. cyt., s. 17. Tegoż, The Dollar Crisis, dz. cyt., s. 7.

159

I. Czas, czyli Były Zachód

Odejście od parytetu złota oznaczało jednakże nie tyle wirtualizację gospodarki, ile rekonfigurację jej materialności. Standard złota został bowiem zastąpiony przez standard ropy, która w połowie XX wieku stała się najważniejszym towarem w światowej gospodarce. Był to efekt świadomej i długofalowej polityki. Najpierw Amerykanie, między innymi wprowadzając plan Marshalla oraz eksportując swój styl życia oparty na posiadaniu samochodu, domku na przedmieściach i konsumpcji, doprowadzili do tego, że europejskie gospodarki przestawiły się z węgla na ropę – na którą jeszcze w 1945 roku USA miały niemalże monopol, kontrolując dwie trzecie światowej produkcji tego surowca. Amerykanie byli w stanie sterować cenami ropy. Na przykład odkrywano nowe złoża tego surowca nie po to, aby go wydobywać, ale po to, aby inni nie mogli tego zrobić – bo poprzez kontrolowanie podaży (czyli ilości ropy dostępnej na rynku) kontrolowano także ceny. Amerykanom udało się też narzucić zasadę, że za ropę, nawet tę wydobywaną na Bliskim Wschodzie, płaci się w dolarach. 80 miliardów „petrodolarów” (czyli dolarów, które pojawiły się w światowej gospodarce jako pochodna handlu ropą), które zasiliły światowe rynki w latach 70., zainwestowano w tak zwany rynek eurodolarów (pierwszy rynek, gdzie można było dokonywać spekulacji na dewizach) oraz ulokowano w „rajach podatkowych” (o czym więcej w rozdziale 8). Dzięki temu, jak przypomina Arrighi, „ogromny strumień prywatnie kontrolowanej płynności mógł zostać zmobilizowany do spekulacji finansowej i generowania kredytu poza publicznie kontrolowanymi kanałami”32. To, co nazywa on „kontrrewolucją finansową”, było jednym z głównych oręży, za pomocą których USA udało się odwrócić losy zimnej wojny33. W roku 1971 kraje produkujące ropę i zrzeszone w OPEC postanowiły podnieść ceny i tym samym zakończyć okres dyktatu USA. Jednak na tej zwyżce cen, jak przypomina Mitchell, zachodnie koncerny i tak zarabiały cztery razy więcej niż firmy lokalne34. Chociaż rząd USA nie był w stanie już dłużej ręcznie sterować produkcją ropy, a przez to jej ceną, to i tak cały czas korzystał z tak zwanego przywileju renty

32 33 34

Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 158. Tegoż, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 299; Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 520–529. Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 29–31, 109–113, 167–170. Por. Prashad, The Poorer Nations, dz. cyt., s. 16–28; Phillips, Bad Money, dz. cyt., s. X.

160

5. Dynamika finansjalizacji

emisyjnej35. Wszystkie kraje wciąż musiały gromadzić dolary, aby kupić ropę. Jednocześnie tylko amerykański rząd mógł wpływać na poziom inflacji dolara, a przez to regulować jego wartość. Na wolnym rynku ceny sprzedaży waluty są zazwyczaj wyższe od ceny kupna. USA funkcjonują zatem jako globalny kantor, który może zarabiać na tym, że inni muszą kupić w nim pieniądze niezbędne do handlu towarami. „Jeśli dla Amerykanów wyprodukowanie banknotu studolarowego oznacza koszt 1 dolara – pisze historyk Vijay Prashad – i jeśli ten właśnie banknot jest używany na przykład przez Mali do tego, aby kupić ropę od Arabii Saudyjskiej, to Stany Zjednoczone mogą zarobić 99 dolarów, eksportując jeden świstek papieru”36. A zatem monopol na globalną walutę pozwolił Waszyngtonowi ściągać swoisty podatek z każdego państwa na świecie, co z kolei stanowiło istotny element podtrzymujący centralną pozycję amerykańskiej gospodarki37. Nie należy zapominać, iż ten system był korzystny nie tylko dla USA. To właśnie dolary, które zaczęły krążyć po wszystkich kontynentach, stały się paliwem rozwoju gospodarczego krajów Południa, o którym pisałem we wstępie. Jak twierdzi Vijay Prashad, wzrost ten „nie był autarkiczny, tylko pozostawał zależny od maszyny długu i konsumeryzmu krajów Północy”38. Bez siły nabywczej wynikającej z nadwyżki w bilansie handlowym gospodarka na przykład eksportującej do USA Japonii rosłaby zdecydowanie wolniej39. Natomiast kraje takie jak Indonezja czy Malezja dzięki zastrzykowi gotówki otrzymanemu w wyniku wymiany handlowej z USA mogą też więcej handlować między sobą40. Fakt, iż banki centralne krajów Południa dodrukowują własne pieniądze, za które skupują dolary, sprawia, że cena dolara wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie; to zaś oznacza, że Amerykanom nie opłaca się eksportować, a opłaca importować. W efekcie w 2007 roku około 80 procent światowych rezerw finansowych było denominowanych w dolarach. Nie można tych pieniędzy zainwestować u siebie bez zamiany na lokalną walutę – co, jak wspominałem, niszczy eksport. Ze względów politycznych trudno też wymieniać je na walutę innych 35 36 37 38 39 40

Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 319. Prashad, The Poorer Nations, dz. cyt., s. 37. Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 120. Prashad, The Poorer Nations, dz. cyt., s. 175. Duncan, The Dollar Crisis, dz. cyt., s. 30, 176. Tamże, s. 181.

161

I. Czas, czyli Były Zachód

krajów. Jedyne sensowne rozwiązanie to inwestowanie swoich rezerw dewizowych w kraju, z którego owe dewizy pochodzą. Dlatego aż 80 procent petrodolarów wróciło do USA – i zostały zainwestowane w tamtejsze produkty finansowe41. To one stały się głównym budulcem amerykańskiego domku z kart, który runął w 2008 roku.

Materialność wirtualności

Różnica między globalnym systemem opartym na (brytyjskim) standardzie złota a tym opartym na (amerykańskim) standardzie ropy dotyczyła również tego, że o ile zasoby złota wydawały się ograniczone możliwościami wydobywczymi afrykańskich kopalń kontrolowanych przez Brytyjczyków, o tyle oparcie światowej gospodarki – zarówno materialnej, jak i finansowej – na ropie „przyczyniło się do ugruntowania się przekonania, że gospodarka jako autonomiczny byt może rosnąć bez końca”42. Rachunki ekonomistów, na przykład te dotyczące dochodu narodowego (PKB po raz pierwszy obliczono w 1944 roku), nie uwzględniały kosztów związanych z energią. Wciąż odkrywano nowe złoża, a ceny ropy zdawały się nieustannie spadać. W 1970 cena baryłki stanowiła jedną trzecią tej z 1920 roku43. Z przekonania, że rozwój może przebiegać bez żadnych barier, narodziła się „dość szczególna orientacja [zachodnich – dop. K.P.] społeczeństw na przyszłość postrzeganą jako horyzont nieograniczonego wzrostu”44. Z punktu widzenia globalnego materializmu jest to czysta iluzja. Na przykład Ameryka wciąż pozostaje jednym z największych producentów żywności na świecie. Tyle że aby przy użyciu wszelkich maszyn, nawozów i pestycydów wyprodukować jedną kalorię, amerykański farmer potrzebuje ich osiem – a kolejne osiem pochłania transport, przechowanie i dalsze przetworzenie produktów. Jest to opłacalne wyłącznie dlatego, iż realne koszty produkcji żywności ukryte są między innymi w taniej ropie, która jest dotowana przez amerykański rząd i traktowana jako dobro zastane45. Z ceną ropy związane są dziś ceny większości towarów konsumpcyjnych. Gdy 41 42 43 44 45

Prashad, The Poorer Nations, dz. cyt., s. 24. Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 140, 231. Tamże, s. 139–140. Tamże, s. 253. Robbins, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, dz. cyt., s. 230–232.

162

5. Dynamika finansjalizacji

ta spadła w 2014 roku, na świecie pojawiła się deflacja – odwrotność inflacji. Wraz z cenami ropy spadły ceny między innymi żywności. Zapewniając przedsiębiorcom niemal darmową ropę, amerykański rząd może sztucznie utrzymywać rentowność rodzimych biznesów. Tymczasem, jak pokazał raport przygotowany dla ONZ, 20 największych branż na świecie wykazuje zyski, gdyż duże korporacje są w stanie eksternalizować (przerzucać na inne podmioty) środowiskowe koszty swych działań – takie jak efekt cieplarniany czy zanieczyszczenie powietrza, wody i ziemi. Gdyby te koszty, w 2009 roku sięgające 13 procent światowego PKB, wliczyć w rachunki, okazałoby się, że nie ma na świecie ani jednego sektora, w którym firmy notowałyby zyski46. Co prawda szoki cenowe lat 70. związane z nagłymi podwyżkami cen ropy nieco zachwiały przekonaniem o możliwości nieograniczonego wzrostu, ale nacjonalizm metodologiczny wciąż ma się dobrze. Inaczej można by zakwestionować nie tylko ideę ciągłego wzrostu, ale i samą możliwość wzrostu jako takiego. Słynny raport Klubu Rzymskiego pt. Granice wzrostu z 1971 roku podawał szczegółowe wyliczenia wskazujące, ile zostało jeszcze do wydobycia poszczególnych surowców – od złota i ropy po chrom i żelazo47. Temporalnym punktem docelowym zarysowującym horyzont możliwej linearnej ekspansji stał się tak zwany peak oil, czyli szczytowy moment globalnego wydobycia ropy. W samych Stanach nastąpił on najprawdopodobniej w roku 1970, natomiast w skali globalnej wciąż jest przesuwany w przyszłość48. Wzmogło to tylko przekonanie, że o ile w świecie materialnym istnieją wyraźne granice ekspansji, o tyle w świecie finansowym nie ma właściwie żadnych ograniczeń. Już pod koniec XIX wieku brytyjska gospodarka (i w ślad za nią cały świat) zaczęła się silnie finansjalizować, a „czarodzieje z sektora finansów bili na głowy liderów przemysłu – jak pisze Mirowski – zbijając fortuny zdawałoby się z niczego”. Również nauki ścisłe, a zwłaszcza fizyka, odeszły [wówczas] od standardu złota49. Prekursorzy ekonomii, jak na przykład fizjokrata 46

Raport Natural Capital at Risk. The 100 Top Externalities of Business, Trucost, London, 15 kwietnia 2013. 47 Por. Graham M. Turner, A Comparison of the Limits to Growth with 30 Years of Reality, „Global Environmental Change” 2008, t. 18, nr 3: „Globalisation and Environmental Governance. Is Another World Possible?”, s. 397–411. 48 Choć niektórzy twierdzą, że peak oil już minął – np. Turner wspomina o roku 2005; Turner, The Credit Crunch, dz. cyt., s. 97. Por. Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 232–237. 49 Philip Mirowski, More Heat Than Light. Economics as Social Physics, Physics as Nature’s Economics, Cambridge University Press, Cambridge 1989, s. 137.

163

I. Czas, czyli Były Zachód

François Quesnay, zakładali, że istnieje tylko jedna sfera obiegu dóbr w gospodarce50. Jednakże na początku XX wieku teorie substancjalne (czyli oparte na przekonaniu o materialnej jedności świata) zaczęły być zastępowane przez teorie pól (na przykład elektromagnetycznych), a teoria względności Einsteina „ostatecznie zredukowała materię do [efemerycznej] energii”51. Dzięki temu rozbrat obiegu materialnego (towarów) i niematerialnego (informacji, pieniędzy) stał się wyobrażalny. Banknoty już wcześniej były wprawdzie często postrzegane jako pozbawione materialności, ale rzadko zapominano o leżących w sejfach banków centralnych kruszcach, na których bazowała ich wartość. Gdy światowa waluta oparta została na standardzie ropy, ze względu na jej bardziej płynne właściwości, znacznie łatwiej było ją wyprzeć ze świadomości oraz z dyskursu ekonomicznego. Wraz z pojawieniem się idei, że w gospodarce istnieją różne obiegi – niektóre materialne, a inne nie – zaczęto też uważać, iż owe autonomiczne sfery zasługują na to, by wykształcić język, którym będzie można je opisać. Taka jest zdaniem Mirowskiego geneza ekonomii neoklasycznej. Charakteryzuje się ona również tym, co nazwał on „kompleksem fizyki” – większość używanych w niej modeli jest bezpośrednio zapożyczona z tej dziedziny. Tylko dzięki rozszczepieniu obiegu materialnego i wirtualnego w gospodarce „świat mógł zacząć wyglądać jak jeden wielki darmowy lunch” – pisze. Znaleziono tym samym sposób na złamanie drugiej zasady termodynamiki, mówiącej o tym, że obieg energii (czy pieniądza towarowego) w świecie jest zamknięty52. Skoro bowiem wzrost obliczany jest na podstawie tego, ile razy pieniądz przejdzie z ręki do ręki, to nie ma większego znaczenia, czy transakcja ta odbywa się w świecie materialnym, czy wirtualnym. Jeśli więc gospodarka realna dostaje zadyszki, to wystarczy po prostu wzmocnić sektor finansowy i tym samym uratować model nieustającego wzrostu. Finansjalizacja polega zatem na selekcji kluczowych elementów z materialnej gospodarki – takich, które są w stanie sprostać wymogowi nieustającego wzrostu i które w przeciwieństwie na przykład do rynku samochodów (który nie mógł rosnąć w nieskończoność, bo 50 51 52

Susan Buck-Morss, Envisioning Capital. Political Economy on Display, „Critical Inquiry” 1995, t. 21, nr 2, s. 434–467. Mirowski, More Heat Than Light, dz. cyt., s. 79. Tamże, s. 137.

164

5. Dynamika finansjalizacji

można w dość prosty sposób obliczyć barierę popytu na ten towar) mogą pochłonąć najwięcej płynnego kapitału. Tradycyjnie najbardziej chłonną „gąbką” na kapitał były obligacje skarbowe – czyli pożyczanie pieniędzy rządom poprzez kupowanie emitowanych przez nie papierów wartościowych. Dziś rynek ten opiewa na sumę 18 bilionów dolarów; to równowartość jednej czwartej światowego PKB. „Ze względu na swój rozmiar oraz dlatego, że rządy są uznawane za najbardziej wiarygodnych kredytobiorców – pisze Niall Ferguson – rynek obligacji rządowych determinuje wysokość długoterminowych stóp procentowych dla całej gospodarki”53. Innymi słowy, to głównie od tego rynku zależy cena pieniądza – stopa procentowa to, jak pamiętamy z poprzedniego rozdziału, cena, za jaką pożycza się pieniądz, lub też zysk, jaki z udzielenia kredytu uzyskuje pożyczkodawca. Sęk w tym, że rynek ten szybko się nasycił. Masa światowych rezerw dolarowych była tak duża, że wszystkie amerykańskie obligacje skarbowe nie wystarczyłyby, aby je obsłużyć. W latach 1996–2007 inwestorzy zagraniczni skupili 90 procent wyemitowanych wtedy amerykańskich obligacji o łącznej wartości 1,13 biliona USD54. Trzeba było szukać innych miejsc, w których mogłyby być zainwestowane bezczynne pieniądze. Dlatego rządy krajów Bliskiego Wschodu często lokowały swoje petrodolary w innym nieproduktywnym sektorze, a mianowicie w zbrojeniach. Jak przypomina Robert Brenner, „produkcja wojskowa ma tę zaletę, że towary z tej branży nie muszą konkurować o rynki”55. Fala petrodolarów, która zalała Bliski Wschód, była tak duża, że tamtejsze społeczeństwa nie byłyby w stanie ich skonsumować. Liczba samochodów, nawet luksusowych, jakie można nabyć, jest ograniczona. Tymczasem zakup jednego amerykańskiego samolotu bojowego mógł pochłonąć nawet 10 milionów dolarów – a, jak przypomina Mitchell, „broń mogła być kupowana w ilościach w zasadzie nieograniczonych żadną praktyczną potrzebą lub zdolnością jej konsumpcji”. W ten sposób „chowano” te 10 milionów dolarów w hangarze; gdyby zainwestować je w samochody (na przykład luksusowe Chryslery Aspeny, takie jak te, którymi jechali dyrektorzy z Detroit do Nowego Jorku), to trzeba by kupić ich ponad tysiąc sztuk (wybierając najdroższą wersję). 53 54 55

Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 67. Duncan, The New Depression, dz. cyt., s. 23–28. Brenner, The Economics of Global Turbulence, dz. cyt., s. 60.

165

I. Czas, czyli Były Zachód

Ponadto militaryzacja jest skutecznym narzędziem kontrolowania podległej społeczności i sprawowania władzy. Pozwala również na łatwą prywatyzację zysków z produkcji ropy. O ile tradycyjnie handel bronią był branżą, w której głównymi podmiotami były rządy, o tyle od lat 70. ubiegłego wieku pośrednikami zaczęli być krewni i znajomi członków lokalnych elit. Gdy Arabia Saudyjska kupuje od USA kolejny samolot bojowy, to oni na tym zarabiają56. Kolejnym takim sektorem jest sztuka. W rekordowym 2007 roku obroty na tym rynku sięgnęły blisko 70 miliardów dolarów (kapitał chiński stanowił tu 25 procent57). To zdecydowanie mniej niż w przypadku sektora zbrojeniowego czy nieruchomości, ale specyfika rynku sztuki pozwala uchwycić różnicę między logiką tego, co za Arrighim możemy nazwać „momentami ekspansji towarowej”, od logiki „momentów ekspansji finansowej”58. O ile produkcja towarów takich jak samochody opiera się na ich masowości (im więcej ich sprzedamy, tym większy mamy zysk), o tyle rynek sztuki oparty jest na wyjątkowości. Cena obrazu Picassa może osiągnąć astronomicznie wysoki pułap dlatego, że nie ma na świecie drugiego takiego płótna. To dlatego wartość dzieł sztuki z reguły wzrasta po śmierci ich twórcy – wiadomo wtedy, że nie powstaną już żadne nowe prace. W ten sposób sztuka, w przeciwieństwie do towarów masowych, może stać się formą inwestycji. Kupujemy jakieś dzieło i możemy liczyć na to, że z czasem jego wartość wzrośnie. W międzyczasie nie musimy nic robić – wartość zdaje się rosnąć samoczynnie. Dlatego finansjalizacja idzie ramię w ramię ze wzmocnieniem przemysłu kulturalnego. W Nowym Jorku na początku lat 90. działało około 150 tysięcy artystów i artystek wystawiających w 680 galeriach – w ciągu dekady wyprodukowali około 15 milionów dzieł sztuki. Dla porównania: w dziewiętnastowiecznym Paryżu tworzono około 200 tysięcy dzieł sztuki na dekadę59. Podobnie niepowtarzalne i podobnie nieproduktywne są nieruchomości. Dlatego ostatni rozdział w historii amerykańskiego XX wieku był zdominowany przez spekulacje na rynku mieszkaniowym. Opiszę to szczegółowo w rozdziale 7. 56 57

Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 156–157. Katya Kazakina, Art Market Nears Record With $66 Billion in Global Sales, Bloomberg. com, 12 marca 2014. 58 Arrighi rozróżniał momenty ekspansji finansowej i materialnej. Aby jednak nie potęgować przekonania, że świat finansów pozbawiony jest materialności, używam pojęcia „ekspansji towarowej”. Jest ono bardziej spójne z siatką pojęć przedstawioną w tej książce. 59 Harvey, The Condition of Postmodernity, dz. cyt., s. 290.

166

5. Dynamika finansjalizacji

Tajemnica wzrostu

Gdy stopa zwrotu na kapitale spada poniżej zadowalającego poziomu 5 procent, poszczególne firmy mogą mieć istotną pobudkę do tego, by z produkcji czy handlu przestawić się na obrót samym pieniądzem. To jednak nie tłumaczy nam jeszcze, dlaczego świat, w którym żyjemy, został sfinansjalizowany. Nie tylko prywatne korporacje używają zabiegów statystycznych w celu wyprodukowania pożądanych wskaźników. Robią to również rządy. Na przykład jeśli szkolnictwo czy służba zdrowia stanowią w danym kraju część sektora publicznego, czyli finansowane są z podatków, to nie są wliczane w obliczenia wzrostu PKB – mimo że mogą stanowić nawet 20 procent całej struktury zatrudnienia. A zatem ich prywatyzacja, której konsekwencją jest włączenie ich do statystyk związanych ze wzrostem PKB, przynosi fikcyjny wzrost produktu krajowego60. Wszystko po to, by utrzymać roczną stopę wzrostu gospodarczego na poziomie 3 procent. Jeśli gospodarka rozwija się w mniejszym tempie, to eksperci zaczną mówić o jej wyhamowywaniu; spadek poniżej 1 procenta uznawany jest powszechnie za początek recesji61. Skąd wzięła się ta druga żelazna zasada współczesnego kapitalizmu? Podobnie jak reguła dotycząca pięcioprocentowego zwrotu na kapitale, jest ona efektem przekucia doświadczenia historycznego krajów Zachodu w uniwersalne prawo (tablica 5.3). Zebrane przez Angusa Maddisona dane pokazują, że od 1700 roku gospodarka kapitalistyczna rosła średnio w skali 2,5 procent rocznie. Oczywiście takie uśrednienie maskuje spore dysproporcje. Na przykład w okresie 1500–1820 gospodarki europejskie rosły średnio o 0,4 procent rocznie, a w niezwykle dynamicznej erze Pax Britannica (czyli w latach 1870–1913) w skali 2,11 procent. Oczywiście najwyższą stopę wzrostu gospodarczego notowano w złotej erze kapitalizmu po zakończeniu drugiej wojny światowej. W okresie 1950–1973 globalna gospodarka rosła aż o 4,9 procent rocznie. Wiele gospodarek krajów „rozwijających się” rosło nawet szybciej – w Meksyku wzrost w tym czasie wynosił 6,38 procent, a w Japonii nawet 9,29 procent. USA wzrastały wtedy poniżej średniej światowej, bo w skali 3,93 procent rocznie. W latach 1973–2003 światowa stopa wzrostu była najbliższa tej powszechnie 60 61

Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 92. Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 27.

167

I. Czas, czyli Były Zachód

uznanej za zdrową – utrzymywała się na poziomie 3,17 procent rocznie, choć gros tego wzrostu zostało wypracowane przez takie kraje jak Chiny (7,34 procent) i Indie (5,20 procent), a nie USA (2,94 procent), Japonia (2,62 procent) czy Niemcy (1,72 procent)62. Jednakże nie powinniśmy fetyszyzować takich „twardych” danych. To, że tempo wzrostu niemieckiej gospodarki było niskie, nie oznacza, że nie należy się z nią liczyć. Wysoka stopa wzrostu jest często pochodną niskiego punktu wyjścia. Z danych Maddisona wynika, iż stosunkowo wysoką stopę wzrostu w okresie 1000–1820 zanotowała… Finlandia. Do końca XV wieku rozwijała się ona w skali 0,43, a następnie 0,60 procent rocznie – dwukrotnie szybciej niż na przykład Francja, która wtedy była najludniejszym krajem i największą gospodarką w Europie (globalna średnia to dla tych okresów 0,15 i 0,32 procent). Jest to jednak wyłącznie trik statystyczny. Ci, którzy zaczynają od zera, w dobie globalnej koniunktury zdają się rozwijać szybciej. Nie oznacza to jednak, że przeganiają liderów, którzy ze względu na to, iż rosną zdecydowanie dłużej, notują niewielką zmianę. W latach 1950–1973 stopa wzrostu państw bloku komunistycznego była wyższa niż krajów Europy Zachodniej (4,79 w stosunku do 4,65 procent), ale to nie oznacza, że je przegoniły. Podobnie Hiszpania rozwijała się w tym okresie dwukrotnie szybciej niż Wielka Brytania (6,60 w stosunku do 2,93 procent), ale to nie znaczy, że zajęła jej miejsce w światowej gospodarce63. Co więcej, 3 procent rocznie to wbrew pozorom całkiem sporo. Łatwo sobie to wyobrazić, gdy spróbujemy przełożyć tę liczbę na to, co oznacza ona z perspektywy życia codziennego. Jeśli gospodarka rośnie w skali 0,1 procent rocznie (jak przeważnie bywało w dziejach), oznacza to, że w ciągu jednego pokolenia (czyli 30 lat) urośnie ona o 3 procent. To z kolei znaczy, że zmiany, jakie zachodzą przez ten czas, nie są duże. Jeśli założymy, że owe 3 procent to statystyczny wyraz pojawienia się jakiegoś nowego sektora, to okazuje się, że świat w ciągu tych 30 lat nie uległ znaczącej transformacji. Ale już przy stopie wzrostu rzędu 1 procenta po trzydziestu latach dojdzie do zmiany rzędu 35 procent64. Innymi słowy, jedna trzecia gospodarki 62 63 64

Maddison, Contours of the World Economy, 1–2030 AD, dz. cyt., s. 380. Tamże. Mowa tu o skumulowanym wskaźniku wzrostu, co oznacza, że średnie roczne wzrosty w jednym okresie dodawane są do wartości bazowej następnego roku. O ile w roku pierwszym liczyliśmy wzrost w stosunku do 100 procent gospodarki w punkcie wyjścia, o tyle w roku drugim liczymy 3 procent wzrostu od 103 procent i tak dalej.

168

5. Dynamika finansjalizacji

będzie czymś, czego nie było wcześniej. Mogą to być nowe technologie, usługi, profesje i nowe sposoby życia. Przy stopie trzyprocentowego rocznego wzrostu w ciągu jednego pokolenia dochodzi wręcz do rewolucji – zmiany w wysokości 143 procent65. To właśnie tu drzemie tajemnica twórczej destrukcji kapitalizmu – systemu, w którego naturze rzekomo leży nieustanna transformacja człowieka i jego środowiska. Przekonanie, że w kapitalizmie każde pokolenie żyje w świecie zupełnie innym od tego, w jakim dorastało poprzednie, jest efektem tego, że zachodnie gospodarki – zwłaszcza w okresach prosperity – faktycznie rozwijały się rocznie w tempie zbliżającym się do 3 procent lub nawet je przekraczającym. W „zwijającej się” dziś Ameryce wiara w to, że dzieci będą żyły w świecie innym (a przez to lepszym) niż ich rodzice, wyraźnie osłabła (tablica 7.2). Thomas Piketty twierdzi, że w nadchodzących dekadach czeka nas odwrócenie trendu, który dotychczas wydawał się naturalny – czyli ciągłego zwiększania się stopy wzrostu. Przewiduje, że spadnie ona do 1 procenta rocznie66. Oczywiście szacunki co do tego, jakiej wielkości to będzie spadek, są różne. Niemniej jednak pojawia się coraz szerszy konsensus, iż dotychczasowy model nie ma szans na przetrwanie67. Powód, dla którego kapitalizm znalazł się obecnie pod ścianą, jest dość oczywisty, choć na przykład Piketty zupełnie go przeoczył. Jest nim skala68. Dzięki temu pojęciu można dostrzec, że piętą achillesową kapitalizmu jest nie tylko spadająca stopa zysku, ale też jego ciągła ekspansja, sprawiająca, iż trzyprocentowa stopa wzrostu gospodarczego na dłuższą metę wydaje się nie do utrzymania69. Aby uświadomić sobie ten banalny fakt, wystarczy porównać skalę światowej gospodarki 200 lat temu i dziś (tablica 5.4). Maddison obliczył, że w roku 1820 wartość wszystkich dóbr i usług w światowej gospodarce wynosiła 694 miliardy dolarów70. To i tak dwa razy więcej niż 100 lat wcześniej. Niemal wiek później, w 1913 roku, światowa gospodarka była już cztery razy większa, a jej wartość wynosiła 65 66 67 68 69 70

Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 89–90. Tamże, s. 93–96. Por. Mason, PostCapitalism, dz. cyt., s. 263–292. Pojęcie skali wprowadził Neil Smith, por. tegoż, Uneven Development, dz. cyt., s. 135–147. Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 26–27. Wartości te liczone są w dolarach z 1990 roku o niezmiennej sile nabywczej – również w stosunku do czasów, kiedy dolarów nie było.

169

I. Czas, czyli Były Zachód

2,7 biliona dolarów. W ciągu kilku następnych dekad znowu się podwoiła (do 5,3 biliona w 1950 roku), a następnie rosła z wręcz astronomiczną prędkością, osiągając wartość 16 bilionów w roku 1970 i aż 41 bilionów w roku 200371. W roku 1700 (kiedy wartość globalnej gospodarki wynosiła 371 miliardów dolarów) utrzymanie stopy wzrostu na konserwatywnym poziomie 1,5 procent rocznie oznaczało konieczność wypracowania dodatkowego produktu o wartości 5,6 miliarda dolarów. W roku 2013 wartość globalnej gospodarki szacowano na 75 bilionów dolarów. Oznacza to, że aby rok 2014 można było uznać za umiarkowanie zadowalający, to w gospodarce światowej powinno przybyć dóbr i usług (materialnych bądź nie) o łącznej wartości aż 1,13 biliona dolarów. Innymi słowy, w ciągu jednego roku światowa gospodarka powinna wzbogacić się mniej więcej o tyle, ile wynosi cały PKB Korei Południowej (1,1 biliona dolarów w 2011 roku), połączone PKB Polski (513 miliardów) i Szwecji (538 miliardów) lub łączny PKB gospodarek Zjednoczonych Emiratów Arabskich (360 miliardów), Finlandii (266 miliardów), Wenezueli (315 miliardów) i Pakistanu (210 miliardów). Gdyby przyjąć, że ów roczny wzrost powinien być zdrowy według obecnych standardów, czyli wynosić 3 procent, to należy to podwoić. Rocznie powinno pojawić się tyle dóbr i usług, ile wynosi równowartość połączonych PKB Korei, Polski i Szwecji. Doświadczenie historyczne pokazuje, iż dotychczasowy, geometryczny wzrost światowej gospodarki jest nie do utrzymania, nawet jeśli – jak miało to miejsce w ciągu paru ostatnich dekad – wzrost ów przebiegał głównie w sektorze finansowym oraz tych branżach, które zostały z nim ściśle związane. To właśnie zwiększająca się skala kapitalizmu jest jednym z powodów cyklicznej zmiany warty u jego sterów. Jeśli założyć za Arrighim (do polemiki z jego modelem wrócę w drugiej części książki), że historia światowego kapitalizmu to progresje czterech, a w zasadzie pięciu (włączając chińską) „hegemonii”, to różnice między poszczególnymi modelami da się wytłumaczyć logiką pochłaniania przez kapitalizm jego „zewnętrza”. „Punkt zerowy” kapitalizmu stanowi dla niego Pax Mongolica, czyli zjednoczenie kontynentu eurazjatyckiego przez mongolskich koczowników (1200–1350), dzięki czemu mógł

71

Maddison, Contours of the World Economy, dz. cyt., s. 379.

170

5. Dynamika finansjalizacji

rozwinąć się i spokojnie funkcjonować handel długodystansowy72. Bez Czyngis-chana nie byłoby Marco Polo73. O ile imperium mongolskie nie było zainteresowane ani generowaniem nadwyżek, ani tym bardziej ich reinwestowaniem, o tyle włoskie państwa-miasta dzięki Pax Mongolica mogły przełamać wieloletnią izolację zachodniej Europy od ówczesnego ekonomicznego centrum świata i wymyślić coś, co później zadecydowało o ostatecznej przewadze Europy: sektor finansów. Zdaniem Arrighiego włoska hegemonia trwała od roku 1450 do 1650, gdyż to właśnie wtedy włoskie domy bankowe weszły w alians z państwami iberyjskimi i zarówno finansowały podbój kolonialny Ameryki, jak i czerpały z niego korzyści74. Gdy podczas „długiego wieku XVI” (1560–1780) stery światowej gospodarki przejęli Holendrzy, z jednej strony zaadaptowali model włoski (czyli wypracowane tam metody obracania pieniędzmi), z drugiej zaś włączyli do maszynki akumulacji sferę, która wcześniej znajdowała się poza orbitą kapitalizmu. Arrighi nazywa to „internalizacją” – w tym przypadku „kosztów ochrony”. To znaczy, że o ile Włosi zajmowali się wyłącznie operacjami finansowymi (mimo że ich źródło leżało w wyprawach militarnych), o tyle aparat państwowy oraz wojskowy, który był konieczny do ekspansji, został niejako podnajęty przez nich u Hiszpanów czy Portugalczyków. Internalizując koszty protekcji, Holendrzy przenieśli logikę generowania zysków na dziedzinę wojskowości. Ich imperium opierało się nie tylko na długodystansowym handlu, ale też na świetnie wyszkolonej i kapitalistycznej (to znaczy działającej dla zysku i doskonale zorganizowanej) armii75. Jednakże Holendrzy bogacili się wyłącznie za pomocą kontroli kluczowych portów – nie interesowali się tym, w jaki sposób wytwarzano towary, którymi obracali, ani nie dokonywali podboju terytorialnego (to dlatego nie wnikali w to, co działo się wewnątrz Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a obecni byli wyłącznie w Gdańsku). Dopiero Brytyjczycy podczas „długiego wieku XIX” (1750–1925) zinternalizowali koszty produkcji i włączyli system fabryczny do logiki kapitalizmu. Po tym, jak podbili subkontynent indyjski, zniszczyli tamtejszy przemysł 72 73 74 75

Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 87–88. Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 163–175; Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 116–133. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 109–126. Por. William McNeill, The Pursuit of Power. Technology, Armed Force, and Society Since A.D. 1000, University of Chicago Press, Chicago 1982, s. 102–116; Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 175–187.

171

I. Czas, czyli Były Zachód

tekstylny (wtedy największy na świecie), aby następnie przenieść go do siebie. Dlatego, twierdzi Arrighi, kapitalizm stał się „sposobem produkcji” dopiero pod egidą Brytyjczyków76. Wreszcie amerykański wiek XX bazował znów na przejęciu wszystkich wcześniejszych poszerzeń orbity kapitalizmu oraz internalizacji kosztów transakcji. O ile brytyjski kapitalizm opierał się na poziomej (rynkowej) integracji różnego rodzaju podmiotów ekonomicznych, o tyle Amerykanie wprowadzili integrację pionową w postaci wielkich korporacji77. Każdą kolejną hegemonię czy też fazę rozwoju kapitalizmu można zatem rozumieć jako osobne urządzenie przestrzenne, to znaczy materialny sposób organizacji pieniądza. Każda z nich opierała się na długiej fazie ekspansji towarowej, kiedy to kapitalizm wciągał do swego wnętrza sfery wcześniej autonomiczne (jak wojskowość czy produkcja) i wytwarzał cały nowy sposób życia. W chwili, gdy ten model zaczynał szwankować, przerzucano się na spekulację finansową. Dlatego każda finansjalizacja oznaczała cudowne lata – to jesienią, jak przypomina Arrighi, dojrzewają owoce78. W tych stosunkowo krótkich okresach konsumowano lunch, który był o tyle darmowy, że zapracowano na niego wcześniej. W tym sensie współczesna finansjalizacja (której złotym okresem były lata prezydentury Billa Clintona) to tylko powtórka tego, co znamy z przeszłości. Wystarczy wspomnieć inwestycje domu Medicich we florentyńskie nieruchomości (które do dziś są obiektem westchnień turystów), okres Pruikentijd, kiedy to w XVIII wieku Holendrzy stali się narodem rentierów, a ich kraj przeszedł gwałtowny proces deindustrializacji (głównie w sektorze budowy okrętów), czy edwardiańską Wielką Brytanię, kiedy z Londynu rządzono całym światem79. Autorzy, którzy nie potrafią myśleć w kategoriach przestrzennych, nie są w stanie dostrzec, że model Arrighiego nie jest cykliczną wizją historii, w której „wszystko powraca”80. To raczej model, w którym balast historyczny poddawany jest twórczej destrukcji właśnie po to, 76 77 78 79 80

Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 221. Tamże, s. 283–288. Tamże, s. 95. Tamże, s. 178–179. Tak utrzymywali m.in. Michael Hardt i Antonio Negri, por. tychże Empire, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 2000, s. 238–239; wydanie polskie: Imperium, przeł. Sergiusz Ślusarski i Adam Kołbaniuk, W.A.B., Warszawa 2005. Świetna filozoficzna analiza teorii Arrighiego znajduje się w książce: Ian Baucom, Specters of the Atlantic. Finance Capital, Slavery, and the Philosophy of History, Duke University Press, Durham 2005, rozdział 1.

172

5. Dynamika finansjalizacji

by – poprzez zwiększenie przestrzennego zasięgu kapitalizmu – dało się utrzymać zarówno pięcioprocentową stopę zwrotu na zainwestowanym kapitale, jak i trzyprocentową stopę wzrostu gospodarczego. To właśnie dlatego w okresie przejścia od hegemonii brytyjskiej do amerykańskiej urbanizacja została wchłonięta przez kapitalizm. Arrighi wprawdzie tego nie zauważa (dla niego „logika ekspansji terytorialnej” jest niejako ontologicznie przeciwstawna „logice ekspansji kapitału”81), ale tym bardziej możemy skorygować jego model dotyczący współczesnej finansjalizacji. W drugiej części książki przejdę do rozważań na temat historycznej genezy oraz związanej z nią „natury” kapitalizmu (nie wszyscy teoretycy zgadzają się z prezentowanym dotąd poglądem, że kapitalizm to system oparty na pieniądzu kredytowym) oraz zastanowię się, czy jest on faktycznie zachodnim wynalazkiem. Opiszę też okoliczności urbanizacji kapitału, bez której nie byłoby gospodarki ciągłego wzrostu. Zanim jednak przyjrzymy się momentowi narodzin zachodniego kapitalizmu, odwróćmy chronologię i zobaczmy, jak przebiegała jego agonia.

81

Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 211–222.

ROZDZIAŁ 6

Wspaniała katastrofa

„Czy obserwowanie, jak upadają amerykańskie banki – pytała Davida Harveya dziennikarka BBC w 2010 roku – sprawiało panu radość? Myślał pan sobie wtedy: a nie mówiłem?”1. Harvey zaprzeczył. „Kryzysy dotykają bowiem zwykłych ludzi, a nie bogaczy. Ci zwykle na kryzysach zarabiają” – tłumaczył2. Jego zdaniem kryzysy to „nieracjonalne racjonalizatory” – chwile, w których kapitalizm jak wąż zrzuca skórę. Nie stanowią bynajmniej wyjątków, ale wręcz podstawową regułę sfinansjalizowanego świata3. Wystarczy rozejrzeć się dookoła. Tylko w latach 1970–2010 miało miejsce ponad 400 kryzysów systemowych – 208 walutowych, 145 bankowych i 72 kryzysy zadłużenia publicznego. To daje średnią częstotliwość 10 kryzysów rocznie4. Powód, dla którego publicyści głównego nurtu ich nie zauważali, był prosty: z reguły maszynka wzrostu psuła się na obrzeżach globalnego kapitalizmu. Winę można było więc zrzucić na lokalne lub kulturowe uwarunkowania: korupcję, niegospodarność czy brak kompetencji. Dopiero gdy w 2008 roku kryzys dotknął Stanów Zjednoczonych, wywołując swego rodzaju finansowy zawał serca, wielu przypominało sobie o istnieniu tego słowa. Oczywiście kryzys kryzysowi nierówny. Harvey wyróżnia na przykład kryzys zwrotny, czyli moment, w którym kapitał przerzuca się z jednej branży do drugiej – jak wówczas, gdy w 2001 roku pękła amerykańska bańka nowych technologii, a inwestorzy zwrócili się ku rynkowi nieruchomości. Arrighi z kolei rozróżnia dwa rodzaje kryzysów: jego zdaniem każdy moment ekspansji finansowej rozpoczyna się kryzysem ostrzegawczym, a kończy – ostatecznym. Dlatego 1 2 3 4

Kwerenda pism ekonomicznych wykonana przez Dirka Bezemera wykazała, że krach w 2008 roku przewidziało jedenastu ekonomistów. Żaden z nich nie wywodzi się ze szkoły ekonomii neoklasycznej. BBC Hard Talk, 10 maja 2010. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 190–203, 324–329, 424–430; tegoż, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 11, 71, 93. Por. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 124–135. Leokadia Oręziak, OFE. Katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce, Książka i Prasa, Warszawa 2014, s. 56.

175

I. Czas, czyli Były Zachód

długi wiek XX badacz ten rozbija na okres pierwszej ekspansji finansowej, między kryzysem ostrzegawczym dla brytyjskiej hegemonii (1873–1897) a Wielkim Kryzysem rozpoczętym krachem nowojorskiej giełdy w 1929 roku, który był kryzysem ostatecznym. To wtedy „zwinęła się” hegemonia brytyjska i rozpoczęła amerykańska. Po długim okresie ekspansji towarowej (między rooseveltowskim Nowym Ładem a pożegnaniem standardu złota) w latach 70. nastąpił z kolei kryzys ostrzegawczy amerykańskiej dominacji. Ze względu na to, iż dał USA nadzieję na zwycięstwo w zimnej wojnie i utrzymanie statusu globalnego hegemona, nie został oczywiście w ten sposób zinterpretowany. Dopiero gdy w 2008 roku nadszedł ostateczny kryzys amerykańskiego modelu rozwoju, publicyści zaczęli podawać w wątpliwość wcześniejszą tezę o końcu historii pod egidą globalnego Pax Americana5. Oczywiście jest zbyt wcześnie, by wyrokować o tym, czy na naszych oczach zachwiała się tylko amerykańska hegemonia, czy też nasz obecny kryzys to zmierzch modelu rozwoju dominującego od 500 lat6. Warto jednak zastanowić się nad tym, dlaczego pojęcie kryzysu wróciło z zapomnienia. Bazując na filozofii Reinharta Kosellecka, antropolożka Janet Roitman twierdzi, że pojęcie kryzysu stanowi na Zachodzie kluczowy sposób temporalizacji historii i jej doświadczenia. „Czas staje się czasem historycznym za pośrednictwem kryzysu” – pisze. Słowo to pochodzi od starogreckiego krínō (odcinać, separować, decydować i oceniać) i przez długi czas oznaczało moment zwrotny w chorobie, podczas którego ważyły się losy pacjenta. To właśnie z kryzysu wyłania się każda nowa era. Samo to pojęcie pochodzi z biblijnej wizji Sądu Ostatecznego, która zdaniem Roitman w XVIII wieku z przestrzennej metafory przeobraziła się w pojęcie temporalne. Wcześniej „kryzys nie miał wymiaru czasowego; nie był w żaden sposób osadzany historycznie ani nie implikował żadnych konkretnych dat”7. To dlatego każdy kryzys wywołuje szok poznawczy oraz wrażenie, że oto niemożliwe dzieje się na naszych oczach. Nie tylko oznacza nadejście nowych czasów, ale też jest „ślepą plamką, która uruchamia wytwarzanie wiedzy”. Innymi słowy, kryzys to moment prawdy, kierujący zbiorową uwagę na nowe tory: „Jest punktem wyjścia do 5 6 7

Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 214–216. Tak twierdzi m.in. Immanuel Wallerstein w: Kryzys. Perspektywa długofalowa, przeł. Maja Brzozowska-Brywczyńska „Recykling Idei”, 2 marca 2009. Janet Roitman, Anti-Crisis, Duke University Press, Durham 2013, s. 17–18.

176

6. Wspaniała katastrofa

budowania narracji [oraz] momentem narodzin hermeneutyki i antropologii, gdyż otwiera dostęp do doświadczenia społecznego i potocznego”, które wcześniej leżało poza polem widzenia8. Dlatego, zauważa Roitman, powinniśmy rozumieć kryzys nie jako apokaliptyczny koniec jakiejś epoki, ale raczej jako cichy początek nowych procesów społeczno-ekonomicznych. Cytowany przez Harveya Andrew Mellon, jeden z najbogatszych ludzi w historii Ameryki, zdefiniował kryzys jako moment, w którym „zasoby wracają do swych prawowitych właścicieli”9. W jego rozumieniu tymi prawowitymi właścicielami są oczywiście ludzie tacy jak on. Uwaga Mellona stanowi bardzo trafną – oraz niezwykle aktualną – definicję kryzysu. W ciągu 5 lat od rzekomo największego załamania finansowego w historii kapitalizmu elity gospodarcze świata, które ruch Occupy zdiagnozował jako słynny 1 procent, przejęły jeszcze większą część globalnych zasobów. Jak podaje w swym raporcie organizacja Oxfam International, w latach 2009–2014 osiemdziesięciu najbogatszych ludzi na świecie podwoiło swoje fortuny. W efekcie górny 1 procent na globalnej drabinie społecznej ma dziś w posiadaniu w i ę c e j zasobów niż pozostałe 99 procent ludzi. Liczba miliarderów, którzy łącznie mieli w kieszeni tyle, ile biedniejsza połowa ludzkości, tylko między 2010 a 2016 rokiem spadła z 388 do 8. Jednocześnie majątek biedniejszej połowy ludzkości (3,6 miliarda osób) zmniejszył się w tym czasie o 41 procent10. To ilustruje skalę konsolidacji, jaka nastąpiła w ciągu kilku ostatnich lat. Temporalizacja tego procesu, kryjąca się pod pojęciem kryzysu, utrudnia nam zrozumienie jego dynamiki. Mówienie o tym, że gospodarka jako taka wpada w recesję czy że żyjemy w czasach największego kryzysu w historii ludzkości, tylko potęguje przekonanie, iż przywrócenie zdrowia jest możliwe wyłącznie za pomocą radykalnych działań. To z kolei leży u podstaw polityki wyrzeczeń (austerity) – które oczywiście nigdy nie rozkładają się w społeczeństwie równomiernie. Zyski są prywatyzowane, a koszty – uspołeczniane. Dlatego tak ważne jest zastąpienie perspektywy temporalnej optyką przestrzenną. Już Wallerstein – w dyskusji o genezie i przebiegu kryzysu z XVII wieku, 8 9 10

Tamże, s. 39, 66. Por. Reinhart Koselleck, Krytyka i kryzys. Studium patogenezy świata mieszczańskiego, przeł. Jakub Duraj i Marcin Moskalewicz, Res Publica Nowa, Warszawa 2015. Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 11. Deborah Hardoon, An Economy for the 99%, Oxfam International, London 2017, s. 2–3.

177

I. Czas, czyli Były Zachód

który często uznaje się za moment agonii feudalizmu i jednoczesnych narodzin kapitalizmu – zauważył, że o ile okresy prosperity są stosunkowo łatwe do wyodrębnienia i analizy, o tyle momenty zapaści gospodarczej nastręczają znacznie więcej trudności interpretacyjnych11. Dlatego w tej książce zamiast o kryzysach proponuję mówić o reorientacjach. Dobrym punktem wyjścia dla takiej analizy jest dorobek Arrighiego. Kryzys XVII wieku (oraz wszystkie następne) nie był dla niego końcem jakiejś epoki, ale chwilą przestrzennej reorganizacji kapitalizmu i relokacji jego sztabu generalnego. Do tradycji myślenia przez pryzmat przestrzeni zaliczyć można również dorobek Jerzego Topolskiego. Jak pisał on w książce o genezie kapitalizmu, nie da się ogólnie odpowiedzieć na pytanie o to, czy w wieku XVII był kryzys, czy go nie było. Podobnie jak analogiczny okres z przełomu XIV i XV wieku był on momentem j e d n o c z e s n e g o rozwoju jednych terytoriów i zapaści innych12. Twierdzi, że dyskusja ta jest jałowa i nie da się jej konkluzywnie zakończyć, znacznie lepiej jest zatem mówić o dynamice „nierównego rozwoju”13. Pojęcie nierównego rozwoju pochodzi właśnie z tradycji przestrzennej, a nie temporalnej, i pozwala dostrzec r ó w n o c z e s n o ś ć rozkwitu jednych elementów systemu oraz zapaści innych. To właśnie o równoczesności poszczególnych ustrojów społeczno-ekonomicznych (jak łowiectwo-zbieractwo, rolnictwo czy gospodarka towarowo-pieniężna) pisał Johannes Fabian w swej krytyce zachodniego ewolucjonizmu14. Również Eric Wolf pokazał, że „barbarzyństwo” czy „zacofanie” nie są jakimiś wcześniejszymi stadiami ani prehistorią, z której w dogodnych okolicznościach wyłania się „cywilizacja” czy „rozwój”, ale są one od siebie współzależne15. Do kwestii tej powrócę w drugiej części książki (a kryzys XVII wieku szczegółowo przeanalizuję w rozdziale 12), ale już teraz widać, że nie można na przykład zrozumieć deindustrializacji Zachodu bez analizy uprzemysłowienia Południa. Strategie te nie stanowią odrębnych modeli rozwoju, ale są ze sobą integralnie związane. Pojęcie 11 12 13 14 15

Immanuel Wallerstein, Mercantilism and the Consolidation of the European World-Economy, 1600–1750, University of California Press, Berkeley 2011, s. 129; por. Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 26–54. Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 159. Sam Topolski pisał o „dysproporcjach gospodarczych” oraz o „nierównomierności rozwoju”; tamże, s. 141. Fabian, Time and the Other, dz. cyt., s. 154–161. Eric Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 21–23.

178

6. Wspaniała katastrofa

nierównego rozwoju ukazuje również w s p ó ł z a l e ż n o ś ć społecznej i ekonomicznej strony kapitalizmu: podczas gdy dla niektórych kryzys stanowi katastrofę, dla innych jest żyłą złota16.

Czysty zysk

Przekonanie, że ekspansja sektora finansowego stanowi odpowiedź na fundamentalne bolączki kapitalizmu, było w dobie Pax Americana tak szeroko rozpowszechnione, że na przykład Ben Bernanke, następca Alana Greenspana u steru amerykańskiej gospodarki, oświadczył w 2004 roku, że USA znajdują się w „czasach wielkiej ekonomicznej stabilizacji”. Robert Lucas, laureat tak zwanego ekonomicznego Nobla17 i jeden z najważniejszych makroekonomistów XX wieku, stwierdził z kolei, że „kluczowa kwestia zapobiegania kryzysom została rozwiązana, i to na wiele dekad”18. Inny noblista Robert Schiller poszedł jeszcze dalej i uznał, że derywaty stanowią spełnienie marzeń o ostatecznej demokratyzacji społeczeństwa oraz zniesieniu nierówności, i tym samym raz na zawsze rozwiązują problem, który „dręczy utopijnych i socjalistycznych myślicieli od stuleci”19. Innymi słowy: finansjalizacja prowadzi nas na koniec historii, a potem wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Porzekadło, że finansjalizacja to „przypływ, który unosi wszystkie łodzie”20, bo wszyscy na niej korzystają, powtarzane było tak często, że nikt już nie pamiętał, iż po raz pierwszy frazy tej użył w 1963 roku prezydent John F. Kennedy w zupełnie innym kontekście – broniąc słuszności rządowych inwestycji w projekt budowy tamy. Trzymając się tej metafory, możemy powtórzyć za Warrenem Buffetem (który zalicza się do grupy 3 najbogatszych ludzi na świecie), iż kryzys 2008 roku stanowił moment prawdy, gdyż „dopiero gdy następuje

16 17

18 19 20

Por. Kacper Pobłocki, Learning from Manchester. Uneven Development, Class and the City, „Praktyka Teoretyczna” 2014, t. 9, nr 1, s. 237–267. Nagroda Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych, ufundowana przez Szwedzki Bank Narodowy, często mylona jest z Nagrodą Nobla przyznawaną przez Królewską Szwedzką Akademię Nauk i inne instytucje na mocy testamentu Alfreda Nobla. Za: Paul Krugman, Why Weren’t Alarm Bells Ringing?, „The New York Review of Books”, 23 października 2014. Za: Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 104. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 11.

179

I. Czas, czyli Były Zachód

odpływ, wychodzi na jaw, kto kąpał się nago”21. Derywaty stały się obietnicą spełnienia podstawowej fantazji kapitalizmu: zysków czystych w tym sensie, że pozbawionych ryzyka – niezależnych od wszelkich towarzyszących inwestycjom problemów wynikających z konkretnych okoliczności czasu i przestrzeni22. Świat gospodarczy miał stać się bezpieczniejszy dzięki derywatom nie dlatego, że nowa gospodarka opiera się na materialnej wartości złota czy też na składanej przez państwo obietnicy spłaty zobowiązania (taka obietnica stała za banknotami będącymi ikonicznym pieniądzem kredytowym), ale dlatego, iż polega na eliminacji przygodności za pomocą… mechanizmu rynkowego. Derywaty, zwane też instrumentami pochodnymi, mogą opierać się na różnych podstawach (tak zwanych instrumentach bazowych) i generalnie „funkcjonują jako forma zabezpieczenia przed ryzykiem lub ubezpieczenia przed wahaniami rynku”23. W zasadzie wszędzie, gdzie pojawi się jakakolwiek nadzieja na zysk, można ją „zapakować” (jak określano to w żargonie świata finansów) i sprzedać dalej. Dobrym przykładem jest rynek terminowy, w którym produktem finansowym jest przyszła cena określonego towaru. Istnieje ogromny rynek na przyszłą cenę ropy; można na nim kupić lub sprzedać prawo (a raczej możliwość, czyli tak zwaną opcję) kupna określonej ilości ropy na przykład za rok po wcześniej ustalonej cenie24. Nie chodzi tu o faktyczny zakup – przedmiotem transakcji jest wyłącznie możliwość zakupu. Dlatego wartość takiego produktu finansowego będzie zmieniać się w zależności od tego, jakie są oczekiwania wobec przyszłej ceny. Jeśli 1 stycznia 2015 roku ustaliliśmy, że dokładnie za rok kupimy ropę w cenie 100 dolarów za baryłkę, a w chwili, gdy ów dzień nadejdzie, jej cena rynkowa będzie wynosić na przykład 110 dolarów, to dzięki temu będziemy mieć 10 dolarów „czystego” zysku. Nasz kontrahent musi bowiem sprzedać nam ropę po cenie ustalonej rok wcześniej, po czym możemy ją w mgnieniu oka odsprzedać na rzeczywistym rynku i 10 dolarów na baryłce będzie nasze25. Nabywając możliwość kupna ropy po sztywno określonej cenie, ubezpieczamy się przed wahaniami rynku. Dlatego można postrzegać 21 22 23 24 25

Shaxson, Treasure Islands, dz. cyt., s. 93. Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 182. Maurer, Repressed Futures, dz. cyt., s. 16. Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 81–84. Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 226–227.

180

6. Wspaniała katastrofa

instrumenty pochodne jako narzędzia, dzięki którym zyskujemy większe pole manewru. Brett Scott porównuje to do sytuacji, w której uczennica szkoły średniej w Ameryce wysyła papiery na wiele uniwersytetów. Gdy któryś z nich przysyła jej list, w którym informuje ją o przyjęciu na określony kierunek, dokument ten z reguły zawiera datę ważności oferty. Jeśli aplikantka nie zdecyduje się na wybór tej uczelni przed wskazaną datą, propozycja traci ważność. List ten jest swoistym papierem wartościowym, a jego wartość kryje się właśnie w opcji wyboru konkretnych studiów w sprecyzowanym terminie. Rynek terminowy można też porównać do praktyki sklepów, które dają nam możliwość zwrócenia zakupionego towaru w określonym czasie. Kupując jakiś towar, nabywamy jednocześnie (niematerialną) możliwość jego zwrotu26. W chwili, gdy ktoś odsprzedaje taką opcję komuś innemu, powołuje do życia nowy ekonomiczny byt – instrument pochodny. Zamiast mówić o nich jako o czymś wirtualnym lub nierzeczywistym, lepiej mówić o derywatach jako bytach syntetycznych. Ich ontologia jest podobna do ontologii możliwości oddania swetra kupionego w sklepie odzieżowym. Tę opcję powołuje do istnienia prawo konsumenckie. Sama w sobie jest niematerialna, ale pozwala – w chwili, gdy jej właściciel postanawia z niej skorzystać – na operację w świecie materialnym, czyli zwrot ubrania i odzyskanie zapłaconych za niego wcześniej pieniędzy. W sytuacji, gdy przewidywana cena ropy w styczniu 2016 roku spada poniżej poziomu 100 dolarów za baryłkę, to nasz derywat zaczyna być toksyczny, to znaczy staje się gwarancją czystej straty, a nie zysku. Aby ubezpieczyć się przed taką ewentualnością, możemy kupić jeszcze parę innych derywatów – na przykład dotyczących cen miedzi w styczniu 2019 albo nawet zmian pogody w lipcu 2028 roku (tego rodzaju rynki niewiele różnią się od zwykłego hazardu) czy też, jak pamiętamy z rozdziału 2, ewentualności nadejścia gospodarczego końca świata na przykład w roku 2024. W ten sposób możemy osłabić wpływ, jaki derywat związany z ropą będzie miał na nasz portfel inwestycyjny. Aby ułatwić sobie to ubezpieczenie, wielu „inżynierów finansowych” (w żargonie Wall Street zwanych quantami, od kwantyfikacji, która jest ich głównym orężem) przygotowuje pakiety takich obligacji. Proces, w którym one powstają, nazywa się sekurytyzacją. W ten sposób można ukryć ewentualną wpadkę z umówieniem się na 26

Scott, The Heretic’s Guide to Global Finance, dz. cyt., s. 68.

181

I. Czas, czyli Były Zachód

kupno baryłki ropy po 100 dolarów w styczniu 2016 roku, wrzucając ów kontrakt do wspólnego worka z innymi tego rodzaju zobowiązaniami. Historycznie wiele instrumentów pochodnych wyewoluowało właśnie z różnych form ubezpieczenia – między innymi dla amerykańskich rolników przeciwko nieprzewidywalnym wydarzeniom pogodowym27. Jak przypomina Vogl, logika rynków terminowych „omija fizyczne uwarunkowania produkcji oraz materialność transferu i transportu. Związek między towarem a ceną i między płatnością a nośnikiem wartości jest w nich rozluźniony albo całkowicie zniesiony”. Derywaty odnoszą się bowiem do towaru nieteraźniejszego: czegoś, czego albo jeszcze nie ma, albo może nawet nigdy nie będzie28. Jedynym zakotwiczeniem derywatów w rzeczywistości jest zatem przyszłość następująca po przyszłości29. Rynek derywatów walutowych zaburza nasze potoczne myślenie o związku między teraźniejszością a przyszłością. Przyszłość nie jest tutaj konsekwencją teraźniejszości – to teraźniejszość jest dzieckiem przyszłości. W chwili, gdy wartość waluty (lub innego towaru) zależy od tego, kto i ile będzie chciał za nią w przyszłości zapłacić, oznacza to, że pieniądz w ten sposób wygenerowany stanowi „znak, który stwarza się z przyszłości”30. W tym sensie derywaty stanowią „czysty czas”, jak twierdzą antropolodzy Edward LiPuma i Benjamin Lee, to znaczy „nie funkcjonują ani jako sposób przechowania wartości, ani środek wymiany, ale jako ucieleśnienie strumienia skwantyfikowanego symultanicznego czasu”31. W ten sposób rynek papierów dłużnych opartych na walutach, którego przed 1971 rokiem zwyczajnie nie było, stał się największym rynkiem na świecie i odgrywa, jak ujął to Vogl, „centralną, strukturującą rolę” w sfinansjalizowanym kapitalizmie32. Dobrym przykładem tego, jak dzięki derywatom teraźniejszość staje się pochodną przyszłości (inaczej niż w momentach ekspansji towarowej, gdzie przyszłość jest konsekwencją decyzji inwestycyjnych podjętych w teraźniejszości), są tak zwane prawdopodobieństwa martyngałowe, które zrewolucjonizowały świat finansów w latach 80. 27 28 29 30 31 32

Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 187. Por. Baucom, Specters of the Atlantic, dz. cyt., s. 60–67, 84. Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 86. Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 174. Maurer, Repressed Futures, dz. cyt., s. 18. Za: Bryan i Rafferty, Financial Derivatives and the Theory of Money, dz. cyt., s. 139. Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 84.

182

6. Wspaniała katastrofa

Często tłumaczy się je za pomocą przykładu wyścigów konnych. Powiedzmy, że w wyścigu biorą udział dwa konie, a bukmacher zna prawdopodobieństwo ostatecznego wyniku: koń numer dwa ma czterokrotnie większe szanse zwycięstwa. Aby wyjść na zero, powinien za każdego dolara postawionego na konia pierwszego wypłacić trzy dodatkowe dolary (czyli łącznie cztery, wliczając dolara, za który kupiono los), a za trzy dolary postawione na drugiego konia – dodatkowo jednego dolara. Jeśli jednak większość obstawiających postawi na konia zwycięskiego, to bukmacher może ponieść spore straty. W długim okresie, odpowiednio ustawiając stawki, najpewniej wyjdzie na swoje (przykład ten, dla uproszczenia, nie zakłada jego zysku), ale i tak nie może wyeliminować ryzyka jednostkowej porażki. Co jeśli ktoś postawi bardzo duże pieniądze w jednej grze i w ten sposób rozbije bank? Można ubezpieczyć się od tego ryzyka, uzależniając stawki nie od prawdopodobieństwa zwycięstwa lub porażki poszczególnych koni, ale od sum wpłacanych przez obstawiających. Powiedzmy, że na pierwszego konia postawiono łącznie 5 tysięcy dolarów, a na drugiego – 10 tysięcy. Jeśli bukmacher będzie w przypadku zwycięstwa pierwszego konia wypłacać dwa dolary (plus dolar obstawiony), a w przypadku zwycięstwa drugiego za każde dwa dolary wypłaci dodatkowego jednego, to bez względu na to, który z koni wygra, bukmacher zawsze wyjdzie na zero. Tego rodzaju obliczenia, jak zauważają Donald MacKenzie i Taylor Spears, „są wykonywane nie w świecie prawdziwych możliwości, ale w świecie o innej ontologii – prawdopodobieństw martyngałowych, które są jednocześnie mniej i bardziej rzeczywiste”. Są one mniej rzeczywiste, gdyż nie muszą być zakotwiczone w faktycznych wydarzeniach i ich prawdopodobieństwie; zarazem są jednak bardziej rzeczywiste, gdyż o ile w świecie finansów nie da się przewidzieć przyszłych wydarzeń, o tyle na podstawie teraźniejszych cen można obliczyć prawdopodobieństwo martyngałowe33. W ten sposób dają one szansę na uniezależnienie się od przeszłości (a tak robi się standardowy rachunek prawdopodobieństwa – jeśli koń pierwszy zawsze wygrywał z koniem drugim, to możemy oczekiwać, że wygra i tym razem). Pozostaje tylko przy33

Donald MacKenzie i Taylor Spears, „The Formula That Killed Wall Street”. The Gaussian Copula and Modelling Practices in Investment Banking, „Social Studies of Science” 2014, t. 44, nr 3, s. 399–401.

183

I. Czas, czyli Były Zachód

szłość, która determinuje teraźniejszość. W ten sposób rynek staje się oparciem dla samego siebie34.

Spekulacja kontra arbitraż

Jak pisze Lépinay, papiery wartościowe pierwotnie oznaczały „produkty finansowe, które były tak zestandaryzowane, że nie wymagały poświęcania im większej uwagi niż rzut oka na cenę”, i dzięki temu uwolniły kapitalistów od konieczności prowadzenia firm. Etymologia słowa „firma” (od łacińskiego firmus, czyli stabilny) sugeruje właśnie „pewien jej materialny wymiar. Firma jest wytrwała, odporna i solidna. Można jej zaufać”35. W świecie opartym na ontologii derywatów „prawda jest krótkoterminowa”36. Dlatego temporalność finansjalizacji, jak pokazałem w rozdziale 2, opiera się na bardzo krótkim okresie, czyli na czasie rzeczywistym związanym z mechanizmem rynkowym, oraz na bardzo długim okresie związanym z nieustannym wzrostem (zarówno gospodarek narodowych, zysków i obrotów firm, jak i cen na giełdach oraz na strategicznych rynkach, jak rynek nieruchomości). Derywaty „uzyskują mobilność i elastyczność, która nie jest dana instrumentom, na których bazują”. Dzięki temu inwestorzy „są chronieni z jednej strony przed przyszłością (w chwili, gdy oczekują spadku wartości aktywów, mogą je sprzedać), z drugiej zaś przed przestrzennym rozproszeniem towarzyszącym produkcji (aktywa warte są tyle, ile wynosi ich cena na giełdzie – a ta jest jednocześnie scentralizowana i oderwana od przestrzeni wytwarzania towarów)”37. Dzięki możliwości powoływania do życia takich syntetycznych bytów kapitaliści uwolnili się od ograniczeń związanych z konkretnymi okolicznościami czasu i przestrzeni. Dlatego mechanizm działania instrumentów pochodnych związany jest raczej z praktyką inwestycyjną zwaną arbitrażem niż z tym, co na początku rozdziału 3 nazwałem spekulacją. O ile inwestycje czynione w momentach ekspansji towarowej opierają się na linearnej temporalności (to znaczy budowaniu ciągłości między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością), o tyle momenty finansjalizacji bazują 34 35 36 37

Vogl, Widmo kapitału, dz. cyt., s. 106–107. Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. XV, 19. Por. Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 124. Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 27. Tamże, s. 55.

184

6. Wspaniała katastrofa

na zupełnie innym sposobie zarządzania czasem. Jeśli spekulacja opiera się na nadziei na przyszły zysk, to nadzieja ta niechybnie wiąże się z ryzykiem (czyli świadomością, że oczekiwane zyski mogą się nie ziścić). Zysk bez ryzyka staje się natomiast możliwy dzięki arbitrażowi. Wyobraźmy sobie, że mamy dwa niepowiązane ze sobą rynki, ale każdy z nich jest płynny, to znaczy ci, którzy chcą kupić, bez trudności znajdą sprzedawcę, a ci, którzy chcą sprzedać, od razu mają kupców. W żargonie finansowym nazywa się to spot markets, co można tłumaczyć jako rynki natychmiastowe38. Na jednym z nich pewien towar kosztuje 100 dolarów, a na drugim 90 dolarów, więc jeśli możemy jednym kliknięciem myszki kupić ten towar za 90 dolarów i sprzedać za 100, to mamy do czynienia z czystym zyskiem w postaci 10 dolarów. Jest on zupełnie niezależny od przyszłości, gdyż realizuje się w czasie rzeczywistym, który istnieje, jak pamiętamy z rozdziału 2, na ekranie komputera. Na tym właśnie polega arbitraż. W pewnym sensie jest on tak stary jak kapitalizm. Jak podaje Braudel, w handlu długodystansowym można było wypracować zysk w wysokości nawet 300 procent39, a był on pochodną transportu (czasami długą, żmudną drogą) określonego towaru z jednego rynku na drugi. Na tym polegała też strategia Holendrów handlujących polskim zbożem. Przenosili określony towar z jednego systemu społeczno-ekonomicznego do zupełnie innego, z „zacofanej” gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej do „zaawansowanych” miast Europy Zachodniej40. Opłacalność tego handlu opierała się na jednoczesnej odrębności tych dwóch światów i ich (rozumianej po fabianowsku) równoczesności. Przez długi czas światowa gospodarka przypominała, jak ujął to historyk gospodarczy Kishimoto Mio, sieć słabo ze sobą powiązanych sadzawek. Połączenia między nimi można było łatwo odciąć lub przejąć nad nimi kontrolę41. Dzięki standardowi złota, Pax Britannica i głębszej integracji różnych rynków charakter arbitrażu uległ zmianie. Dziś zamiast przewozić luksusowe dobra karawanami z Chin do Europy czy też na statkach z Indonezji do Holandii, można uprawiać arbitraż jednym kliknięciem myszki. 38 39 40 41

Scott, The Heretic’s Guide to Global Finance, dz. cyt., s. 67. Braudel, The Wheels of Commerce, dz. cyt., s. 405. Por. Wallerstein, Mercantilism and Consolidation, dz. cyt., s. 131–144. Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 70–71. O arbitrażu jako wykorzystywaniu różnic między racjonalnościami poszczególnych segmentów jednej (w tym przypadku nigeryjskiej) gospodarki, zob. Guyer, Marginal Gains, dz. cyt., s. 161–169.

185

I. Czas, czyli Były Zachód

Dlatego, jak twierdzą socjolodzy David Stark i Daniel Beunza, strategia ta opiera się dziś na umiejętności reinterpretacji ogólnodostępnych informacji, tak aby wycisnąć z nich zysk. To więcej niż klasyczna metoda „kupuj tanio, sprzedawaj drogo”. Polega ona na skojarzeniu: „Gdy broker ma przed sobą jakiś papier wartościowy z rynkową ceną, zaczyna poszukiwać innego papieru wartościowego, obligacji czy też indeksu giełdowego składającego się z grupy akcji, które mogą być z nim skojarzone, i oblicza cenę jednego za pomocą drugiego. Obie rzeczy muszą być na tyle podobne, aby ich ceny były w jakiś sposób powiązane, ale zarazem na tyle odmienne, aby inni brokerzy nie dostrzegli jeszcze tej zbieżności”. Dlatego arbitraż ich zdaniem przypomina bricolage – nie polega na tworzeniu nowych rzeczy, ale na ułożeniu istniejących elementów w nową całość42. Dzięki temu można uniknąć ryzyka związanego ze spekulacją (i cyklami twórczej destrukcji oraz wytwarzania inercji). Nie ma niebezpieczeństwa fiaska związanego z „utopionym” kapitałem, którego nie da się pomnożyć. Pojawia się natomiast ryzyko innego rodzaju – to związane z wewnętrzną niestabilnością instrumentów pochodnych43. Dlatego współczesny arbitraż radykalnie różni się od tradycyjnego i zależy od stopnia płynności gospodarki – kojarzone towary, materialne lub syntetyczne, nie wędrują dziś całymi miesiącami między jednym a drugim kontekstem, tylko przemieszczają się w mgnieniu oka. Ale płynność jest bronią obosieczną. Lépinay porównuje derywaty do rzemieślniczo wykonanych samochodów (trochę jak te z filmu Mad Max), w których każda część ma nie tylko inne pochodzenie, ale także inną dynamikę i rządzi się własnymi prawami. Taki rozklekotany samochód wprawdzie pędzi, ale w każdej chwili może się rozlecieć – nigdy bowiem nie stanowi spójnej całości, zawsze pozostaje tylko zlepkiem autonomicznych części. Aby zrozumieć ryzyko związane z kojarzeniem odmiennych aktywów, pisze Lépinay, należy „wyobrazić sobie, że drzwi samochodu nagle zmieniają kształt albo odpadają bez ostrzeżenia, tłumik nagle traci tak pieczołowicie wypracowaną wcześniej kompatybilność z silnikiem, a wycieraczki psują się w trakcie jazdy”. Tak właśnie działo 42 43

Beunza i Stark, Tools of the Trade, dz. cyt., s. 369–400. Por. Donald MacKenzie, An Equation and Its Worlds. Bricolage, Exemplars, Disunity and Performativity in Financial Economics, „Social Studies of Science” 2003, t. 33, nr 6, s. 831–868. Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 225.

186

6. Wspaniała katastrofa

się, gdy na przykład firma, której akcje skojarzono z czymś innym, zbankrutowała, albo gdy pożyczki hipoteczne, wrzucone do worka z innymi produktami finansowymi, nagle okazały się „toksyczne”. Dlatego brokerzy zajmujący się tworzeniem i sprzedażą derywatów musieli codziennie walczyć o integralność takich finansowych Frankensteinów – „podobnie jak kierowca tego eksperymentalnego samochodu złożonego z niezależnych i nieposłusznych części” pomimo kłopotów stara się dojechać do celu44. Nigdy jednak nie można było doprowadzić do tego, aby owe odmienne części połączyły się w spójną całość. Wykorzystując różnice między rynkami, racjonalnościami czy systemami wartościowania, arbitraż bazuje na utrzymaniu dystansu między nimi45. Możliwość arbitrażu pojawia się więc tylko w sytuacji zbliżonej do monopolu – gdy jesteśmy pierwszymi, a przez to jedynymi, którzy wpadli na określone skojarzenie. Finansowe odpowiedniki pojazdów z filmu Mad Max nie mogą przeistoczyć się w produkowany seryjnie samochód z katalogu – to unicestwiłoby możliwość kojarzenia rzeczy zanurzonych w odmiennych rzeczywistościach. Innymi słowy, stabilność świata jest podstawą dla ewentualnego podważenia zastanego porządku. Możemy spokojnie podcinać gałąź, na której siedzimy, tylko wtedy, gdy jesteśmy jedynymi, którzy na to wpadli – bo w chwili, gdy zaczyna się ona łamać, możemy przeskoczyć na inny konar. Problem pojawia się w sytuacji, gdy więcej osób będzie miało dokładnie taki sam pomysł. Kiedy koniec świata przestaje już być towarem luksusowym, a my tracimy na niego wyłączność, to zamienia się on w samospełniające się proroctwo. Jak zobaczymy w następnym rozdziale, tak właśnie rozleciał się amerykański domek z kart, czyli sfinansjalizowany rynek nieruchomości. O ile pieniądz towarowy stanowi miarę dwóch różnych przedmiotów i dzięki temu umożliwia ich wymianę (czyli nie tylko zmianę właściciela, ale też ruch w przestrzeni, czyli handel), o tyle pieniądz kredytowy można postrzegać jako instrument czystej sprawczości. Dzięki dostępności pieniądza osoby takie jak Arturo Travija mogły kupić sobie domy, a dzięki płynności na globalnych rynkach kraje Południa mogły rozkręcić swoje gospodarki. Dlatego każdy pieniądz jest produktywny, gdyż w jego „naturze” leży umożliwianie działania. 44 45

Tamże, s. 60. Tamże, s. 224.

187

I. Czas, czyli Były Zachód

W tym sensie jest on nie tylko instrumentem ekonomicznym, ale przede wszystkim narzędziem sprawowania władzy. Jedną z ludowych mądrości, jakie rozpowszechnione są na Wall Street (i nie tylko), jest przekonanie o demokratycznym aspekcie pieniądza – jak powtarzali rozmówcy Karen Ho, „pieniądz nie dyskryminuje”46. Jego funkcja jednakże radykalnie zmienia się w zależności od tego, czy jest on w obiegu w momencie ekspansji towarowej, czy finansowej. Rynki są – a raczej bywają – demokratyczne, ale sam kapitalizm opiera się na monopolu. Ten oczywiście nigdy nie jest dany, musi zostać wywalczony. To dlatego momenty ekspansji towarowej charakteryzują się przewagą strategii kooperacyjnych, natomiast w momentach ekspansji finansowej dominuje rywalizacja47. Spekulacja, czyli strategia inwestycyjna dominująca podczas faz ekspansji towarowej, opiera się – w przeciwieństwie do arbitrażu – na budowaniu i podtrzymywaniu relacji społecznej, która jest łącznikiem między teraźniejszością a przyszłością. Jeśli inwestujemy kapitał w budowę fabryki, to aby nasze urządzenie przestrzenne mogło działać (i na przykład produkować samochody, które sprzedajemy z zyskiem), musimy zaangażować ludzi, którzy będą te samochody (współ)tworzyć. Dlatego dla powodzenia strategii spekulacyjnych tak ważne są przestrzenie reprodukcji społecznej – domy, które „przywiązują” robotników do fabryk, czy kościoły i sklepiki będące podstawą lokalnych wspólnot. Kapitał (czyli inwestycje w środki produkcji) i praca (czyli czas włożony przez robotników w wytworzenie towaru) są na siebie skazane. Konflikt między nimi dotyczy tego, do kogo należą owoce tej współpracy i czyj wkład jest ważniejszy. Stąd też wynikła długa i gorąca dyskusja o genezie „wartości” – czy jej źródłem jest praca, czy kapitał48. W przypadku arbitrażu zysk jest pochodną jednorazowego skojarzenia dwóch rzeczy w czasie rzeczywistym, a nie wynikiem kontraktu społecznego. W tym sensie arbitraż i finansjalizację można postrzegać jako momenty, w których kapitalizm pokazuje swoje nagie (dla niektórych prawdziwe) oblicze. Nie potrzebuje już ludzkiej twarzy dobrego fabrykanta, ale może po prostu zebrać „co jego” i nie przejmować się tym, co dalej. Jeśli zysk nie jest uzależniony od spełnienia 46 47 48

Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 107. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 252. Por. Mirowski, More Heat Than Light, dz. cyt., s. 140–154, 398–401.

188

6. Wspaniała katastrofa

obietnicy lub realizacji pewnej nadziei, to przyszłość (rozumiana tutaj jako bliska przyszłość – zarówno gospodarcza, jak i biograficzna) przestaje mieć znaczenie. Dlatego też inaczej rozgrywa się tutaj generowanie nierówności. W sytuacji produkcji towarowej proces ten opiera się na nierównym podziale zysków z owoców (wspólnego) działania kapitału i pracy, tymczasem w przypadku finansjalizacji sprowadza się do wywłaszczenia49. Jesień globalnych hegemonii – by powrócić do metafory Braudela – to okres, w którym owoce ekspansji towarowej dojrzewają, a zatem stół jest najbardziej suto zastawiony. Ale jednocześnie jest to moment, gdy kapitaliści mogą po prostu zabrać je sobie i odejść. Dlatego, jak przypomina Arrighi, Zeitgeist ery finansjalizacji można sprowadzić do hasła: „Bierzemy, co nasze, a po nas choćby i potop”50.

Lewarowanie świata

Rzemieślniczy charakter derywatów oznacza, że nie są one – jako forma ubezpieczenia – dostępne dla wszystkich. Są towarem luksusowym, skrojonym na potrzeby klienta51. Aby móc na przykład zainwestować pieniądze za pomocą funduszy hedgingowych, trzeba mieć kapitał wejściowy nie mniejszy niż milion, a czasem i 10 milionów dolarów52. Im większa skala, tym większa możliwość wpłynięcia na przyszłość, a przez to także eliminacji przygodności. To właśnie opisywali cytowani w rozdziale 3 rozmówcy Alexandry Ouroussoff, gdy mówili o tym, jak płynność, uważana za sposób na eliminację ryzyka, jest narzędziem konsolidacji: „System [finansowy] bazuje na nieskończonej ekspansji, co oznacza, że jest w nim coraz mniej graczy – ci, którzy są więksi i silniejsi, po prostu wykańczają pozostałych. Zmniejszasz liczbę graczy po to, aby kontrolować podaż. Dzięki temu de facto kontrolujesz ceny”53. Na przykład gigant energetyczny ENRON zarabiał w latach 90. ogromne sumy na wywoływaniu 49

50 51 52 53

Dlatego Harvey pisze o „akumulacji przez wywłaszczenie”, choć nie łączy tego bezpośrednio z finansjalizacją, ale raczej traktuje jako element „akumulacji pierwotnej”. Por. David Harvey, Accumulation by Dispossession, [w:] tegoż, The New Imperialism, Oxford University Press, Oxford 2003, s. 137–182. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 179. Lépinay, Codes of Finance, dz. cyt., s. 160–161. Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 226–228. Ouroussoff, Wall Street at War, dz. cyt., s. 112.

189

I. Czas, czyli Były Zachód

kryzysów energetycznych w Kalifornii – jako monopolista był w stanie zamknąć dopływ prądu czasami na wiele godzin tylko po to, aby ceny energii wzrosły, dzięki czemu mógł potem sprzedać ją drożej54. Ludzi, którzy decydowali o zarabianiu w ten sposób, nie interesowało, że ktoś mógł utknąć w windzie na długie godziny lub nawet umrzeć, bo aparat do dializy przestał działać. Konsolidacja jest narzędziem budowania monopolu. Jej skala na światowym rynku finansowym jest zatrważająca – trzy największe instytucje finansowe w Ameryce (J.P. Morgan Chase, Citibank i Bank of America) są obecnie w posiadaniu 47 procent wszystkich aktywów amerykańskich banków (obligacji, pożyczek, akcji i innych papierów wartościowych). Odsetek ten wzrósł z 10 procent w 1990 roku55. Tylko te trzy banki mają 29 procent wszystkich derywatów będących w światowym obiegu56. Monopol wynikać może również z dostępu do informacji – na tym opiera się zjawisko insider trading, czyli wykorzystywanie dostępu do niejawnych informacji (na przykład o tym, że firma za jakiś czas ogłosi poważne straty, w związku z czym można zakładać, iż jej akcje spadną). To, gdzie przebiega granica między uczciwymi a nieuczciwymi praktykami, jest oczywiście dyskusyjne. Na przykład w 2007 roku największe zyski w wysokości 3,7 miliarda dolarów zanotowała firma hedgingowa, która obstawiła, że papiery wartościowe oparte na amerykańskich hipotekach subprime polecą na łeb, na szyję. Dopiero później okazało się, że firma ta była w zmowie z jednym z najważniejszych banków inwestycyjnych Goldman Sachs, który sprzedawał te same produkty finansowe (wiedząc już, że ich wartość niedługo spadnie), przeciw którym się jednocześnie „ubezpieczył”57. Sektor finansowy funkcjonuje jako archimedesowa dźwignia, dzięki której przy sprzyjających okolicznościach można wysadzić z posad cały świat. Świetnie ilustruje to zjawisko tak zwanego lewarowanego zakupu, które, jak opisuje to Karen Ho, zrewolucjonizowało amerykańską gospodarkę lat 80. Polega on na przejęciu firmy za pomocą pożyczonych pieniędzy, rozebraniu jej na części, sprzedaży i zainkasowaniu ogromnego zysku. Załóżmy, że mamy 54 55 56 57

Donald MacKenzie, Empty Cookie Jar, „London Review of Books”, 22 maja 2003. Roger E. Alcaly, The Right Way to Control the Banks, „The New York Review of Books”, 5 czerwca 2014. Duncan, The New Depression, dz. cyt., s. 99. Admati i Hellwig, The Bankers’ New Clothes, dz. cyt., s. 296–297.

190

6. Wspaniała katastrofa

do dyspozycji 15 milionów dolarów i chcemy przejąć firmę wartą 500 milionów – czyli stać nas początkowo na 3 procent jej wartości. Jak wejść w jej posiadanie? Możemy zastosować mechanizm lewarowania, czyli mnożenia pieniędzy za pomocą kaskady derywacji. Najpierw emitujemy instrumenty pochodne znane jako obligacje śmieciowe, zabezpieczone majątkiem firmy, którą chcemy przejąć. Nazywa się je śmieciowymi, gdyż z jednej strony obarczone są dużym ryzykiem (cała operacja może się nie udać), ale z drugiej obiecują bardzo hojne odsetki. Po tym, jak przejmiemy za pomocą tych pieniędzy firmę, nie dajemy udziałów tym, którzy pożyczyli nam pieniądze na ten zakup, lecz wypłacamy im dywidendy – najlepiej z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży poszczególnych części naszego przedsiębiorstwa, na przykład którejś z fabryk albo jakiejś cennej nieruchomości. Dzięki temu, że wykazujemy zyski, a inwestorzy są zadowoleni, bo dostają dywidendy, wartość akcji naszej firmy idzie w górę. Podczas całej tej operacji dbamy o dobry PR i roztaczamy aurę pozytywnej zmiany – sprzedawanie części firmy w celu spłaty długu przedstawiamy jako konieczne cięcia (lub, jak to ujęto w żargonie Wall Street, „przycinanie sadła”), które sprawią, że będzie ona ostatecznie bardziej efektywna, lepiej zarządzana i bardziej konkurencyjna. Jeśli sprawa dotyczy nie tylko przejęcia jednej firmy, ale na przykład konsolidacji dwóch, możemy też twierdzić, że połączone siły obu firm sprawią, iż uzyskamy dostęp do większej części rynku. Wtedy też, argumentując to koniecznością dopasowania obu firm do siebie, łatwiej jest sprzedawać ich części (i na przykład zwalniać pracowników). W chwili, gdy atmosfera jest najbardziej sprzyjająca, emitujemy nową pulę akcji, dzięki czemu dajemy innym szansę współuczestniczenia w tym gospodarczym cudzie. Rzucamy więc na rynek, powiedzmy, 50 milionów akcji po 15 dolarów za sztukę. Jako że firma od momentu przejęcia wykazuje zyski (mniejsza z tym, że wszystkie wynikają ze sprzedaży jej zasobów), a nasze modernizacyjne cięcia podnoszą w powszechnej opinii jej konkurencyjność, można się spodziewać, że akcje znajdą nabywców. Jeśli faktycznie tak jest, to w dość krótkim okresie, w zasadzie wyłącznie za pomocą lewarowania oraz „zwijania” firmy, możemy zanotować 750 milionów dolarów czystego zysku. Potem możemy spłacić początkowych pożyczkodawców, zainkasować spory bonus i wycofać się z gry58. Co z tego, że firma jest zaledwie 58

Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 141–147.

191

I. Czas, czyli Były Zachód

cieniem tego, czym była przed tym, jak ją przejęliśmy? Jeśli ostatecznie zbankrutuje, to już nie będzie nasz problem. Historia gospodarcza lat 80. i 90. daje wiele przykładów takich spektakularnych katastrof. W wyniku jednej z nich, opisanej przez Karen Ho, inwestycja rzędu 2 milionów dolarów dała ostateczny zysk w wysokości 200 milionów dolarów59. Innym takim przykładem jest historia firmy ENRON, która przez kilka kolejnych lat nazywana była najbardziej innowacyjnym przedsiębiorstwem w Ameryce, choć jej sukcesy wynikały przede wszystkim z gry luster (i tak zwanej kreatywnej księgowości, czyli zwyczajnego oszustwa), skutkującej wzrostem cen akcji60. Innym spektakularnym przykładem porażki było połączenie firm samochodowych Chrysler i Daimler-Benz w 1998 roku, wówczas uznane za jedną z największych fuzji w historii. Po dwóch latach przedsięwzięcie okazało się zupełną klapą. Strategie tego rodzaju, jak przypomina Ho, obliczone są na krótki okres. Dlatego „dyscyplinowanie za pomocą długu szybko przeradza się w karę bankructw”61, kiedy albo zaczyna brakować pieniędzy na budowanie kolejnego piętra finansowego domku z kart, albo kończą się zasoby, które można upłynniać. Autorzy tego rodzaju strategii nie muszą jednak liczyć się już z długoterminowymi konsekwencjami swoich działań – mogą po prostu zabrać to, co (stało się) „ich”, i odejść. Jak twierdzi dziennikarz ekonomiczny Nicholas Shaxson, kryzys 2008 roku nie tylko był konsekwencją globalnych dysproporcji handlowych czy też deindustrializacji Zachodu, ale również wiązał się z obiegiem nielegalnych pieniędzy – których na świecie jest obecnie tak dużo, że również one wymagają wyrafinowanej inżynierii finansowej, aby mogły krążyć. Na przykład dochody z globalnego handlu narkotykami sięgają (według umiarkowanych obliczeń) 500 miliardów dolarów rocznie – to dwukrotność zysków z eksportu ropy przez Arabię Saudyjską. Do walizki z pieniędzmi można zmieścić maksymalnie milion dolarów w banknotach. Inżynieria finansowa potrzebna jest więc również do tego, aby „brudny” kapitał nie leżał bezczynnie. Autorzy raportu Global Financial Integrity szacują, że strumień nielegalnych pieniędzy, który wypływa z krajów Południa ku Północy, ma wartość sięgającą biliona dolarów rocznie (to dziesięć 59 60 61

Tamże, s. 144. Por. Peter Elkind i Bethany McLean, The Smartest Guys in the Room. The Amazing Rise and Scandalous Fall of Enron, Penguin, London 2004. Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 156.

192

6. Wspaniała katastrofa

razy tyle, ile roczny polski budżet, lub równowartość całego sektora subprime62). Jest to jeden z powodów, dla których przez ostatnie 30 lat obserwowaliśmy niezwykle szybki wzrost cen nieruchomości – nie tylko w USA, ale też w większości miast podłączonych do globalnej gospodarki, takich jak Londyn czy Dubaj. Jak ustalili dziennikarze „The New York Times”, niemal p o ł o w a ekskluzywnych nieruchomości w USA została zakupiona za pośrednictwem anonimowych firm-słupów (shell companies). Na przykład Time Warner Center, jedna z ikon Manhattanu i jeden z sześciu najdroższych budynków w Nowym Jorku (łączna wartość tych sześciu nieruchomości równa się wartości 20 tysięcy amerykańskich domów o przeciętnej cenie rynkowej), jest w 64 procentach w posiadaniu tych firm, z czego 37 procent stanowi własność obcokrajowców. Przynajmniej 16 z nich było obiektem śledztwa w kraju, z którego pochodzą (między innymi z Chin, Rosji, Meksyku, Indii i Malezji63). Tylko z pozoru brzmi to zaskakująco – na amerykański rynek nieruchomości w latach 1996–2007 wpłynął blisko bilion dolarów spoza USA64. To właśnie te pieniądze nadmuchały i tak rosnącą w błyskawicznym tempie bańkę. Przed długi czas była ona niewidoczna, gdyż owo perpetuum mobile zdawało się działać. Tyle że, jak przypomina ekonomista Graham Turner, „inwestorów nie da się długo zwodzić”, a ich jednostkowy interes zwyciężył nad zbiorowym interesem utrzymywania fikcji ciągłego wzrostu. O ile banki centralne krajów Południa były zmuszone do tego, by za nadwyżki uzyskiwane z produkcji wciąż kupować dolary lub inne amerykańskie produkty finansowe (bo skupując własną walutę i podnosząc jej wartość, zmniejszyłyby rentowność własnego eksportu), o tyle w chwili, gdy amerykańska bańka mieszkaniowa zaczęła pęcznieć ponad miarę, prywatni zagraniczni inwestorzy zaczęli wycofywać swe pieniądze. „Drastyczny spadek wpływów kapitałowych do USA latem 2007 roku był oszałamiający i stanowił największy odwrót inwestorów od kraju uprzemysłowionego we współczesnej historii” – pisze Turner. W drugim kwartale 2007 roku do USA wpłynęło 823,4 miliarda dolarów tak zwanych inwestycji portfelowych. Trzy miesiące później bilans był ujemny, pieniądze zaczęły bowiem 62 63 64

Tamże, s. 26–29, 150–152, 191. Louise Story i Stephanie Saul, Stream of Foreign Wealth Flows to Elite New York Real Estate, „The New York Times”, 7 lutego 2015. Duncan, The New Depression, dz. cyt., s. 23–28.

193

I. Czas, czyli Były Zachód

szybko uciekać z kraju; w trzecim kwartale ze Stanów wypłynęły 234 miliardy dolarów tak zwanego kapitału portfelowego. Jest to reorientacja rzędu 1,1 biliona dolarów. To właśnie wtedy, jak ujął to Turner, „tama pękła i prywatni inwestorzy nie chcieli dłużej dotować amerykańskiego życia ponad stan”65. Przyszedł odpływ i okazało się, że król jest nagi.

65

Turner, The Credit Crunch, dz. cyt., s. 90–91.

ROZDZIAŁ 7

Domek z kart

Wbrew rozpowszechnionej opinii krach na rynku nieruchomości w 2008 roku wcale nie stanowił finansowego tsunami. Sektor najbardziej ryzykownych hipotek subprime niedługo przed zapaścią wyceniany był na 0,7 biliona dolarów. To niewiele w porównaniu na przykład z rynkiem obligacji korporacyjnych, których wartość wynosi 11 bilionów dolarów1. Ponadto gdy w 2001 pękła bańka związana z nowymi technologiami i z amerykańskiej gospodarki wyparowało aż 6 bilionów dolarów, po tym załamaniu nastąpiła jedynie stosunkowo łagodna recesja, o której wszyscy szybko zapomnieli2. Dlaczego więc to właśnie od sektora nieruchomości rozpoczął się najbardziej dotkliwy kryzys kredytowy od czasów Wielkiego Kryzysu lub – jak twierdzą niektórzy – w całej historii kapitalizmu? Jak twierdzi Donald MacKenzie, straty, jakie przyniósł kryzys subprime, okazały się tak dotkliwe ze względu na fakt, iż „były skoncentrowane w samym jądrze systemu finansowego”3. Jak doszło do tego, że nieruchomości stały się jednym z fundamentów współczesnego kapitalizmu? Częściowe wyjaśnienie możemy znaleźć w Wielkiej transformacji Karla Polanyiego. Twierdził on, że kapitalizm narodził się wraz z wyodrębnieniem trzech towarów fikcyjnych: ziemi, pieniądza i pracy. Ich fikcyjność nie oznacza, że nie istnieją, ale sygnalizuje fakt, że nie są towarami „naturalnymi”. Jak pokazałem w rozdziale 3, towar to nie rzecz, lecz stan. Komputer, na którym piszę, został wyprodukowany po to, by ktoś go kupił. Podobnie jabłka leżące w warzywniaku zostały zerwane z drzewa zasadzonego po to, aby sprzedawać jego owoce. Możemy uznać je za towary, gdyż już w momencie swych „narodzin” były przeznaczone na rynek. Praca natomiast, twierdzi Polanyi, „określa ludzką aktywność, która nie jest inicjowana z myślą o sprzedaży [...]. Ziemia to z kolei inna nazwa przyrody, niebędącej 1 2 3

MacKenzie, End-of-the-World Trade, dz. cyt. Alcaly, The Right Way to Control the Banks, dz. cyt. MacKenzie, The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, dz. cyt., s. 1779.

195

I. Czas, czyli Były Zachód

przecież wytworem człowieka. Pieniądz zaś – w rozumieniu materialnym – stanowi znak siły nabywczej”4; jest on integralną częścią gospodarki rynkowej opartej na wymianie, ale nie kapitalizmu opartego na rencie monopolowej. Z jednej strony towary fikcyjne stanowią filary kapitalizmu, ale z drugiej – są niezbędne dla przetrwania człowieka, społeczeństwa oraz środowiska naturalnego. Stąd „włączenie ich w mechanizm rynkowy oznacza podporządkowanie samej istoty społeczeństwa prawom rynku”5. Z tego bierze się fundamentalna niestabilność kapitalizmu – proces utowarowienia, od którego on zależy, dotyka sektorów kluczowych dla materialnej egzystencji człowieka. Zatem w chwili, gdy „społeczeństwo stało się dodatkiem do systemu gospodarczego”, narodził się system, w którym podstawową logiką jest nieustanne podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Gospodarka wolnorynkowa może istnieć wyłącznie w społeczeństwie wolnorynkowym – uważa Polanyi. Ale w chwili, gdy społeczeństwo zostaje całkowicie urynkowione, przestaje istnieć6. Jednym z najbardziej oryginalnych osiągnięć Polanyiego jest nie tylko wyodrębnienie towarów fikcyjnych, ale również pokazanie, że stanowią one spójną całość – nie można mówić o tym, jak działa współczesny pieniądz, abstrahując od tego, jak zorganizowana jest praca czy też w jaki sposób zarządza się ziemią. Pora zatem w duchu Wielkiej transformacji rozszerzyć o te wątki prowadzoną tu analizę, zwłaszcza że sam Polanyi stosunkowo najmniejszą wagę przywiązywał do tego, w jaki sposób ziemia stała się towarem.

Piracka urbanizacja

To właśnie David Harvey był jedną z pierwszych osób, które zaczęły opisywać związek między urbanizacją a kapitalizmem. Rozwinął on spostrzeżenie filozofa Henriego Lefebvre’a, który twierdził, że kapitalizm przetrwał do wieku XX nie tylko dzięki produkcji przemysłowej, lecz także za sprawą urbanizacji7. Harvey nazywa nieruchomości

4 5 6 7

Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 88. Tamże, s. 87. Tamże, s. 87, 91. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 133–134.

196

7. Domek z kart

„czystym aktywem finansowym”8. Logika tego, co Lefebvre nazwał wytwarzaniem przestrzeni9, jest radykalnie odmienna od logiki produkcji towarowej. Jak pamiętamy z rozdziału 5, wartość takich nieproduktywnych sektorów jak nieruchomości wynika nie z masowości, ale z tego, iż nie ma dwóch identycznych kawałków ziemi. Dlatego o ile rynek oraz wymiana towarowa ze względu na swą powszechność są demokratyczne (w teorii każdy może kupić i sprzedać na wolnym rynku10), o tyle kapitalizm opiera się na monopolu. Ten, kto kontroluje ów unikalny kawałek ziemi, może „przepuszczać” przez niego pieniądze i dzięki temu je rozmnażać. Zysk jest zatem pochodną renty monopolowej, dzięki której profit wędruje do kieszeni właściciela11. To nie przypadek, że w języku angielskim „własność” i „nieruchomość” są tożsame i opisuje się je za pomocą tego samego słowa – property. Jak pokazuje historyk Arno Linklater, około połowy XVI wieku narodziła się w Anglii idea własności prywatnej, to znaczy przekonanie, iż „jedna osoba może posiadać kawałek ziemi na wyłączność”12. Wtedy też zmieniło się znaczenie pojęcia hipoteki – wcześniej hipoteka (mortgage) oznaczała „martwą przysięgę” (dead pledge). Jak pisał jeden z szesnastowiecznych autorytetów prawnych, „w sytuacji, gdy pożyczkobiorca nie zwraca pożyczonej sumy, ziemia, na którą przysięgał, że pieniądze zwróci, zostaje mu zabrana i dlatego staje się dla niego martwa”. Nie stanowiła ona wtedy jeszcze „martwego kapitału”, gdyż nie była obiektem inwestycji, a jedynie formą uwiarygodnienia spekulacji (obietnicy). Stopniowo, w trakcie tego, co Linklater nazywa brytyjską „rewolucją gruntową” (land revolution), sędziowie zaczęli w nowy sposób interpretować prawo – i orzekać, iż ziemia nie przepada w obliczu niewypłacalności. Przepis znany jako „prawo odkupienia” (equity of redemption) oznaczał, iż w chwili, 8 9 10

11

12

Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 347, 368. Por. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 90–92. Por. Jałowiecki, Społeczne wytwarzanie przestrzeni, dz. cyt., s. 19–27. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 21–23. O tym, jak ustanowiono ideę „wolnego”, czyli demokatycznego rynku, traktuje klasyczny esej: E.P. Thompson, The Moral Economy of the English Crowd in the Eighteenth Century, „Past & Present” 1971, nr 50, s. 76–136. Harvey, Bunt miast, dz. cyt., s. 131–139; tegoż, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 349–350; Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 136–139. W ekonomii mówi się o „rencie gruntowej”. Więcej na ten temat: Jałowiecki, Społeczne wytwarzanie przestrzeni, dz. cyt., s. 161–163. Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 11.

197

I. Czas, czyli Były Zachód

gdy pożyczkobiorca zwrócił jednak zaległą sumę, ziemia dana pod zastaw pożyczki była mu zwracana. Dzięki temu mogła być potraktowana jako inwestycja, a nie tylko zabezpieczenie – jej odebranie nie było karą za niedotrzymanie umowy. Tym samym po raz pierwszy w praktyce prawnej zastosowano koncepcję równowartości ziemi i (określonej sumy) pieniędzy. Wskutek tego mariażu zmianie uległo również znaczenie słowa equity – equity in the land nie oznaczało już, że twoja ziemia zostaje ci sprawiedliwie zwrócona, ale raczej że stanowi twój kapitał13. Przez długi czas, jak przypomina Linklater, wynalazek ten funkcjonował na absolutnym marginesie światowej gospodarki – inne sposoby władania ziemią (między innymi pańszczyzna, do czego wrócę w rozdziale 12) były bardziej rozpowszechnione i bardziej skuteczne14. Ziemia nie była towarem fikcyjnym – każdy musiał oczywiście gdzieś mieszkać, ale urbanizacja pozostawała poza orbitą kapitalizmu. Oczywiście zarządzano ziemią – władcy na przykład ją nadawali lub potrafili ją komuś odebrać, ale do mariażu urbanizacji i zorganizowanego pieniądza doszło całkiem niedawno. Przykładów tego, jak przedstawiała się kwestia zamieszkiwania przed tym, co Harvey nazwał urbanizacją kapitału, jest sporo i znaleźć je można także w naszej nieodległej przeszłości. Świetnie pokazał to choćby pisarz Igor Newerly w powieści Pamiątka z Celulozy – książce opartej między innymi na wspomnieniach robotników żyjących w okresie międzywojennym. Jej główny bohater, Szczęsny, niewykwalifikowany chłop z biednej kujawskiej wsi, przyjeżdża do fabryki za chlebem. Ląduje w Kozłowie, czyli slumsowej dzielnicy Włocławka, gdzie tacy sami jak on budują sobie domy. Każdy zaczyna od „arki” – jamy długości około 3 metrów i głębokiej na tyle, aby można się w niej było swobodnie wyprostować. Szczęsny wraz z ojcem wykopali ją w ciągu jednego dnia, a następnie „pod tylną ścianką rozesłali słomę, zdobytą u chłopów powracających z targu, i po raz pierwszy położyli się do snu we własnej siedzibie”. Następnie ogrodzili arkę drewnianymi żerdziami i obłożyli gliną – w ten sposób powstało schronienie, w którym mogli mieszkać, aż uzbierali pieniądze czy materiały na budowę docelowego budynku15. 13 14 15

Tamże, s. 33–34. Tamże, s. 118. Igor Newerly, Pamiątka z Celulozy, Czytelnik, Warszawa 1953, s. 66.

198

7. Domek z kart

Szczęsny i jego bliscy przywieźli do miasta wszystkie swoje oszczędności, ale nie musieli kupować ziemi – ta była traktowana jako niczyja. Wystarczyło zgłosić do magistratu chęć oraz miejsce przyszłej budowy16. Pieniądze potrzebne były dopiero do tego, by postawić dom. Niektórych stać było na budynek murowany, innych tylko na drewniany. Wielu wznosiło go z tego, co byli w stanie znaleźć w okolicy, albo lepiło go z gliny (którą można było po prostu wykopać) wymieszanej z trocinami (które były produktem ubocznym produkcji papieru we włocławskiej fabryce Celuloza). Najbiedniejsi zbierali z lasu tak zwany posusz, czyli obumarłe drzewa, które potem okładali krowim łajnem. Jeden z bohaterów powieści zbudował swój dom w następujący sposób: „Na cegłę nie miałem, to […] brałem stare formy po talerzach, co fabryka wyrzuca. Jak kości białe. Po naszemu – czerepy. Pełno tamuj tego śmiecia. Brałem te czerepy do worka, nosiłem i żona nosiła, aż się uzbierało na chałupę. Wtenczas lepić zaczęliśmy gliną i ot stoi”17. Kolonie tego rodzaju biedadomów opisywał w 1938 roku socjolog Feliks Gross18. W sytuacji, gdy praca była niepewna i w każdej chwili można było wpaść w spiralę ubóstwa, własny kawałek ziemi miał dla ówczesnych prekariuszek i prekariuszy (pracowników zatrudnianych na tymczasowych lub niepewnych warunkach) olbrzymie znaczenie. Dla wielu ludzi nieruchomości stanowiły w zasadzie jedyną formę ubezpieczenia i były najważniejszym zabezpieczeniem na starość. Gdy sąsiad z arki obok, żydowski krawiec, opowiadał o tym, jak stracił maszynę do szycia, ojciec Szczęsnego „potakiwał, że to jest to samo, co grunt. Człowiek, który grunt stracił, nie ma żadnego oparcia, nie ma nic na stałe – suchy liść i tyle. Szczęsny pojął, że ojciec bez gruntu zmarnieje. Trzeba czym prędzej dać mu nowy grunt, choćby na długość splunięcia, ale własny, i chałupę”19. Z jednej strony mieszkanie stanowiło więc egzystencjalną ostoję, ale z drugiej było obiektem, w który można zainwestować zarówno swój wysiłek, jak i zasoby20. Posiadanie własnego kąta jest uniwersalnym marzeniem biednych 16 17 18 19 20

Dziś strategia taka nazywana jest skłotingiem; por. Mike Davis, Planet of Slums, Verso, London 2006, s. 26–31; wydanie polskie: Planeta slumsów, przeł. Katarzyna Bielińska, Książka i Prasa, Warszawa 2009. Newerly, Pamiątka z Celulozy, dz. cyt., s. 70. Feliks Gross, Proletariat i kultura. Warunki społeczne i gospodarcze kultury proletariatu, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1986, s. 272. Newerly, Pamiątka z Celulozy, dz. cyt., s. 88. Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 253; Phillips, Bad Money, dz. cyt., s. 33, 113.

199

I. Czas, czyli Były Zachód

ludzi21. Zatem gdy Szczęsny zaczął kopać pod fundamenty domu, cieszył się, ponieważ „nareszcie robił dla siebie. Tyle lat tyrania dla innych, tyle domów i stodół obcych, a teraz dla siebie, swoje”22. Oczywiście proces skłotowania rzadko był prawdziwie autonomiczny. Większość z takich osiedli była kontrolowana przez tak zwanych slum lordów, którzy czerpali zyski z budów, pożyczali pieniądze na procent czy też skupowali grunty, aby potem odsprzedać je z zyskiem23. U Newerlego taką postacią jest właśnie niejaki Kozłowski, od którego nazwiska wzięła się nazwa całej dzielnicy. Niemniej jednak „piracka urbanizacja” (jak nazwał to badacz miast AbdouMaliq Simone24) ma zawsze wyraźnie lokalny charakter. Robotnik nie musiał podpisywać skomplikowanej umowy ani brać kredytu na 30 lat, aby mieć dach nad głową. Często nawet nie musiał kupować ziemi. Jak w kontekście brazylijskim przypomina antropolog James Holston, „dopóki grunty były łatwo dostępne, a ziemia miała niską wartość, dopóty banki nie chciały przyjmować ziemi jako zabezpieczenia kredytu”25. Jak podawał cytowany przez Grossa badacz osadnictwa robotniczego w przedwojennej Polsce, „koszt osady, składającej się z drewnianego, jednoizbowego, licho zbudowanego domku oraz parceli o powierzchni 100 m2, stanowiącej własność osadnika, wyniósł 700 zł; w tym koszt ziemi 200 zł, budynku 500 zł (Okęcie pod Warszawą)”26. Przeciętne tygodniowe wynagrodzenie warszawskiego robotnika (mężczyzny) wynosiło wówczas 23,9 złotych, a ponad połowa wszystkich mieszkańców stolicy zarabiała między 600 a 2500 złotych rocznie. A zatem nawet roczna pensja osoby słabo zarabiającej wystarczała do tego, aby zbudować taki skromny domek27. Dziś trudno sobie to nawet wyobrazić. Powojenna polityka mieszkaniowa – po obu stronach żelaznej kurtyny – zakładała, że mieszkanie jest niezbywalnym prawem człowieka. A dokładniej – jest niezbywalnym prawem każdej rodziny.

21 22 23 24 25 26 27

James Holston, Insurgent Citizenship. Disjunctions of Democracy and Modernity in Brazil, Princeton University Press, Princeton 2008, s. 172–174. Newerly, Pamiątka z Celulozy, dz. cyt., s. 91. Davis, Planet of Slums, dz. cyt., s. 42–44, 82–89. AbdouMaliq Simone, Pirate Towns. Reworking Social and Symbolic Infrastructures in Johannesburg and Douala, „Urban Studies” 2006, t. 43, nr 2, s. 357–370. Holston, Insurgent Citizenship, dz. cyt., s. 142. Gross, Proletariat i kultura, dz. cyt., s. 274. Marian Drozdowski, Klasa robotnicza Warszawy 1918–1939, Książka i Wiedza, Warszawa 1968, s. 160; Gross, Proletariat i kultura, dz. cyt., s. 276–278.

200

7. Domek z kart

Gierkowskie hasło „odrębne mieszkanie dla każdej rodziny”28 mogło być również sloganem amerykańskich agencji rządowych. W obu przypadkach aktywność rządów na tym polu była odpowiedzią na bolączki międzywojennego kapitalizmu i potrzeby mas pracujących29. Gdy w 1958 roku zapytano społeczność Detroit o to, który spośród wszystkich amerykańskich prezydentów był najwybitniejszy, 90 procent respondentów odpowiedziało, że Roosevelt. „Był najlepszy dla człowieka pracującego. Przyniósł stabilizację, skończył z prohibicją i utworzył Federalną Administrację Mieszkaniową” – tłumaczył jeden z nich. „Pomógł ludziom się urządzić. Dzięki niemu w mojej okolicy dom o wartości 15 tysięcy dolarów można dostać, mając 800 dolarów wkładu własnego. Nie było nikogo takiego ani wcześniej, ani później”30. Robotnicy zaczęli więcej zarabiać i gromadzić oszczędności, a charakterystyczna dla okresu międzywojennego niestabilność sprawiła, że szukali dobrej inwestycji, która zabezpieczyłaby ich zarówno życiowo, jak i finansowo. Już w latach 20. pojawiły się kampanie przekonujące, że nie warto płacić czynszów i wynajmować mieszkania31. Argument był prosty: po co oddawać sporą część swej pensji komuś innemu – o wiele lepiej zacząć traktować „własny kąt” jako skarbonkę. Wprowadzony w 1933 roku tak zwany Glass–Steagall Act zabraniał bankom inwestycyjnym używania pieniędzy pochodzących z depozytów. W ten sposób aż do 1999 roku (kiedy ustawa ta została zniesiona) sektor mieszkaniowy był poza zasięgiem „wilków z Wall Street”32. Roosevelt użył aparatu państwowego do tego, aby z jednej strony zdominować sektor nieruchomości, a z drugiej zwiększyć dostępność mieszkań. „Pracujemy w branży zwanej Amerykańskie Marzenie” – tak reklamowała się jedna z rządowych agend, której celem było współfinansowanie programu rozwoju mieszkalnictwa33. Założona w 1938 roku Fannie Mae (akronim od Federal National Mortgage Association) stanowiła organ pośredniczący między firmami 28 29 30 31 32 33

Dariusz Jarosz, Mieszkanie się należy… Studium z peerelowskich praktyk społecznych, Aspra-JR, Warszawa 2010, s. 60. Por. Kacper Pobłocki, Knife in the Water. The Struggle over Collective Consumption in Urbanizing Poland, [w:] Communism Unwrapped. Consumption in Postwar Eastern Europe, red. Paulina Bren i Mary Neuburger, Oxford University Press, Oxford 2012, s. 68–90. Sugrue, The Origins of the Urban Crisis, dz. cyt., s. 62. Dolores Hayden, Building Suburbia. Green Fields and Urban Growth, 1820–2000, Vintage Books, New York 2004, s. 78–79, 88–92, 125–127. Admati i Hellwig, The Bankers’ New Clothes, dz. cyt., s. 46–47. Hayden, Building Suburbia, dz. cyt., s. 3.

201

I. Czas, czyli Były Zachód

udzielającymi kredytów hipotecznych a amerykańskim rządem. Jeśli ktoś chciał zaciągnąć kredyt na kupno domu, to nie brał go bezpośrednio u Roosevelta. Amerykański rząd poprzez Fannie Mae kupował hurtowo pożyczki udzielane przez lokalne banki oszczędnościowe. Pożyczki były lokalne, gdyż istniał przepis zabraniający udzielania kredytu na domy znajdujące się dalej niż 50 mil od siedziby banku. Dzięki Fannie Mae drobne banki miały co pożyczać – nie musiały finansować nowych kredytów hipotecznych z pieniędzy pochodzących z rat spłacanych przez tych, którym już udzielono pożyczek, bo miały świeży kapitał, który mógł zostać na nowo rozdzielony. Tylko dzięki takiej piętrowej organizacji kredytu zapewnionej przez Fannie Mae możliwy był boom budowlany w USA oraz wytworzenie podmiejskiego urządzenia przestrzennego oraz towarzyszącego mu sposobu życia. Wyobraźmy sobie, że mieszkamy w małej miejscowości i chcemy wybudować dom – trwalszy i solidniejszy niż arka Szczęsnego czy też buda z odpadków fabrycznych. Możemy oczywiście odkładać oszczędności do skarpety, aż zbierzemy potrzebną sumę. Ale jeśli ktoś może udzielić nam taniego, a nawet bezkosztowego kredytu, to po co tyle czekać? Załóżmy, że jedyną instytucją finansową, do której możemy się zwrócić, jest lokalny bank dysponujący wyłącznie oszczędnościami lokowanymi przez okolicznych mieszkańców. Trzymając się zasady rezerw cząstkowych, bank może pożyczyć sporą część posiadanych pieniędzy. Pytamy więc o możliwość kredytowania naszego domu. Niestety pula pieniędzy do podziału jest ograniczona. Jeśli osób takich jak my jest więcej, oznacza to, że popyt na kredyt mieszkaniowy jest większy niż podaż. W konsekwencji ci szczęśliwcy, którzy dostaną taki kredyt, otrzymają go na gorszych warunkach niż w sytuacji, gdyby pula pieniędzy do podziału była większa. Dlaczego? Jeśli bank może udzielić, powiedzmy, dwóch pożyczek, a jest na nie dziesięciu chętnych (i każdy z nich jest równie wiarygodny), to udzieli ich tym, którzy zgodzą się na gorsze warunki (czyli wyższe odsetki). Bank nie musi tego robić wyłącznie ze względu na chęć zysku – może zdecydować się na takie rozwiązanie chociażby po to, by zwiększyć ilość posiadanego kapitału. Dzięki wyższym odsetkom, czyli pieniądzom, które co miesiąc będą do niego wracały, zgromadzi więcej kapitału. A dzięki temu będzie mógł szybciej pożyczyć pieniądze oczekującym w kolejce. Jeśli udzieli dwóch pierwszych kredytów na gorszych warunkach, to szybciej uzbiera pieniądze na trzeci i dzięki

202

7. Domek z kart

temu więcej osób będzie mogło zbudować dom i spełnić swoje (amerykańskie) marzenie. Szukanie dodatkowych źródeł kredytu leży zatem w interesie pożyczkobiorców. Na tym polegała doniosłość programu Roosevelta. W latach 1934–1972 odsetek osób posiadających dom na własność wzrósł z 44 do 63 procent; między rokiem 1945 a 1970 wartość pożyczek hipotecznych wzrosła dziewięciokrotnie, a liczba wybudowanych mieszkań tylko w latach 1945–1960 wyniosła 24 miliony (w czasach Wielkiego Kryzysu budowano w USA maksymalnie 500 tysięcy mieszkań rocznie)34. Podczas dwóch pierwszych dekad po wojnie średnie dochody przeciętnej amerykańskiej rodziny podwoiły się. Kapitał związany z nieruchomościami stanowił jedną piątą sumy amerykańskiego wzrostu w tym okresie35. Jednakże już pod koniec lat 60. podmiejskie urządzenie przestrzenne zaczęło się psuć, a rządowe źródło pieniędzy – wysychać. Działo się tak z powodu rosnącego deficytu budżetowego (który, jak pisaliśmy wcześniej, był jednym z powodów odejścia USA od standardu złota), ale też ze względu na fakt, iż tradycyjne konta oszczędnościowe (a depozyty zwykłych ludzi stanowiły ważną część kredytu, który wędrował do sektora mieszkaniowego) zaczęły tracić popularność, gdyż inne lokaty dawały wyższe odsetki36. Fannie Mae została częściowo sprywatyzowana, a w 1971 roku powołano Freddie Mac (Federal Home Loan Mortgage Corporation) – agencję rządową, której celem było przyciągnięcie prywatnego i zagranicznego kapitału. To wcale nie musiało być sprzeczne z interesem mieszkańców. Załóżmy, że z lokalnych zasobów można było uzbierać tylko na pożyczkę dla dwójki z dziesięciorga chętnych. Ale wiemy, że na innym kontynencie jest inwestor, który ma pieniądze i chce je gdzieś ulokować. W jaki sposób obie strony mają się spotkać? Potrzebny jest pośrednik. A zatem ów inwestor pożycza Freddie Mac lub Fannie Mae pieniądze, oni pożyczają je lokalnym bankom, a te z kolei udzielają kredytów interesantom. Pojawia się jednak mankament: wszystkie te transakcje muszą na czymś się oprzeć – w końcu mówimy o dużych sumach i długoletnich zobowiązaniach. Co jeśli ten lokalny bank zbankrutuje? Albo jeśli każda z dziesięciu osób, które wzięły kredyty hipoteczne, 34 35 36

Beauregard, When America Became Suburban, dz. cyt., s. 83, 109. Tamże, s. 109–116. MacKenzie, The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, dz. cyt., s. 1791.

203

I. Czas, czyli Były Zachód

nagle straci pracę (bo okaże się, że pracowały w jednym zakładzie, który został zamknięty) i nagle żadna z nich nie będzie w stanie spłacać pożyczki? Można wtedy oczywiście zabrać im domy i spróbować je sprzedać. Ale co jeśli zakład, który zbankrutował, zatrudniał ogromną część mieszkańców tego miasteczka i nikogo nie stać już na kupno domów? Wtedy okazuje się, że cały kapitał inwestora jest zamrożony w dziesięciu nieruchomościach, których nikt nie chce kupić i które nie generują żadnego przychodu. Dlatego znacznie bezpieczniej jest, zamiast dawać dziesięciu osobom kredyty na całe mieszkanie, dać stu osobom jedną dziesiątą wartości ich kredytu, albo jeszcze lepiej dać tysiącowi osób jedną tysięczną wartości domów, które chcą kupić. Wtedy ryzyko jednostkowego niepowodzenia będzie miało mniejszy wpływ na losy inwestycji. Pojawia się więc pytanie: jak rozproszyć ryzyko? Albo: jak osoba chcąca zbudować dom ma znaleźć tysiąc osób, z których każda da jej małą kwotę? Potrzebny jest pośrednik i mechanizm przepływu pieniędzy. Tu właśnie do gry wchodzą instrumenty pochodne. Brokerzy z Wall Street wrzucają tysiąc kredytów hipotecznych do jednego worka (lub wiadra, jak ujął to jeden z analityków37), mieszają, po czym na nowo dzielą sumę na sto części i każdą z nich sprzedają jako osobny produkt finansowy. Każdy kolejny inwestor kupuje kawałek wielu – a z czasem bardzo wielu – hipotek. W ten sposób pojawiają się tak zwane ABS (asset-backed security), czyli papiery wartościowe zabezpieczone aktywami. Tak powstaje pierwsze piętro finansowego domku z kart. Jak przypomina Harvey, ze względu na fakt, iż „w systemie kredytowym oszczędności robotników mieszają się z innymi pieniędzmi”, sektor finansowy może stanowić „ogromny oręż w sprawowaniu władzy”38. Gdy pieniądz jest prawdziwym towarem, to stanowi smar, który oliwi koła gospodarki i umożliwia wymianę rynkową. W chwili, gdy zaczyna funkcjonować jako towar fikcyjny, może przeobrazić się w niebezpieczną broń. Granica między kredytowaniem po to, by zwiększyć dostępność mieszkań i ułatwić życie milionom ludzi, a momentem, w którym mechanizm długu zaczyna być instrumentem sprawowania władzy, jest płynna. Właśnie na tej płynności opierała się kontrrewolucja finansowa, do której sięgnęli Amerykanie, przegry37 38

Tamże, s. 1804. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 280, 287.

204

7. Domek z kart

wający na froncie zarówno wewnętrznym, jak i międzynarodowym. A moment, w którym pieniądz przestał być instrumentem umożliwiającym zwykłym ludziom działanie w świecie materialnym (i zrealizowanie ich osobistych ambicji) i zaczął być instrumentem generowania nierównego rozwoju oraz władzy, umknął powszechnej uwadze. Także dlatego, że większość Amerykanów uwierzyła w to, że radykalna zmiana sposobu, w jaki zorganizowany jest pieniądz, leży również w ich interesie.

Fabryka hipotek

Kryzys przełomu lat 60. i 70. faktycznie można uznać za ostrzegawczy. Rok 1968 kojarzymy głównie z pokojowymi wystąpieniami hipisów i studentów oraz wjazdem sowieckich czołgów do Czechosłowacji. W naszej części świata mało kto pamięta, że w Ameryce toczyła się wówczas de facto wojna domowa między czarnoskórą ludnością a policją i wojskiem. Przez większość lat 50. miała ona charakter podjazdowy, a po zabójstwie Martina Luthera Kinga w kwietniu 1968 roku przeistoczyła się w otwarty konflikt zbrojny39. Protesty wybuchły w ponad stu amerykańskich miastach. W samym Chicago w wyniku walk z policją zginęło 39 osób, a do miasta wjechało ponad 6 tysięcy żołnierzy. W Waszyngtonie „porządek” zaprowadzało ponad 13 tysięcy wojskowych, w tym elitarne jednostki marines. Ostatni raz żołnierze maszerowali ulicami tego miasta podczas wojny secesyjnej. Rok wcześniej w Detroit w wyniku starć z policją oraz armią zginęły 43 osoby. Wtedy też po ulicach jeździły czołgi, wprowadzono stan wyjątkowy oraz godzinę policyjną. O tych wydarzeniach mówi się z reguły jako o zamieszkach na tle rasowym (race riots), jednak dla wielu obserwatorów było to regularne powstanie. Jeffrey Eugenides pisał na przykład, że w Detroit miała miejsce „druga amerykańska rewolucja”40. „Nigdy wcześniej ani nigdy później – jak przypomina David Priestland – używanie marksistowskiego języka nie było równie modne i równie powszechne jak w czasach, gdy aktywiści z Południa 39 40

Janet L. Abu-Lughod, Race, Space, and Riots in Chicago, New York, and Los Angeles, Oxford University Press, Oxford 2007, s. 79–82. Eugenides, Middlesex, dz. cyt., s. 248. Inni mówili o Wielkim Powstaniu (Great Rebellion); por. Georgakas i Surkin, Detroit. I Do Mind Dying, dz. cyt., s. 1–7.

205

I. Czas, czyli Były Zachód

i Zachodu walczyli przeciwko «imperializmowi», «rasizmowi» czy «paternalizmowi»”. „Rozgorączkowana dekada”, która nastąpiła po 1968 roku, stanowiła jego zdaniem „historię komunizmu w pigułce, wraz z całą jego różnorodnością: od stalinizmu w stylu lat 20. w Afryce, po maoistowską rewolucję kulturalną w Kambodży, chilijski Front Ludowy pod egidą Allende, romantyczny marksizm ruchów studenckich, walkę partyzancką w Nikaragui inspirowaną Che Guevarą czy niemal socjaldemokratyczny eurokomunizm”41. Amerykańska gospodarka popadła w recesję, kraje Południa ze względu na podwyżki cen ropy po raz pierwszy w historii zyskały znaczenie na scenie geopolitycznej, a przegrana wojna w Wietnamie podkopała pozycję międzynarodową Stanów. Globalne widmo komunizmu było realnym zagrożeniem42. Dziennikarz „Financial Times” zastanawiał się retrospektywnie, dlaczego w sytuacji, gdy coraz większa część zysków ze wzrostu gospodarczego szła do kieszeni elit, a nie społeczeństwa, nie doszło do rewolucji. Odpowiedź jest prosta i stanowi „brudną tajemnicę kapitalizmu” – sprawił to dług43. Już w latach 30. amerykańskie elity spostrzegły, że robotnicy obciążeni kredytem hipotecznym nie strajkują44. Tajemnicą powojennego boomu był właśnie kontrolowany przez państwo kredyt – nie tylko na mieszkania, ale też na samochody czy inne towary konsumpcyjne45. Ale kredyt szybko stał się bronią obosieczną. Kolejnym, oprócz represji politycznych, sposobem na poradzenie sobie z „roszczeniową” i niebezpieczną klasą robotniczą było cięcie dochodów. Proces obniżania realnych dochodów był rozciągnięty w czasie, ale w 1998 roku, po raz pierwszy od Wielkiego Kryzysu, Amerykanie (zbiorowo) nie zaoszczędzili ani centa46. W połowie lat 2000, jak obliczyły prawniczki Elizabeth i Amelia Warren, przeciętna amerykańska rodzina, w której oboje dorosłych pracuje, miała do dyspozycji mniej więcej tyle pieniędzy co jej odpowiednik z lat 70., gdy tylko jedna osoba pracowała. Koszty związane ze spłatą hipoteki, opłaceniem czesnych na studia, przedszkola, 41 42 43 44 45 46

Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 453–454. Prashad, The Poorer Nations, dz. cyt., s. 65. Ben Funnell, Debt Is Capitalism’s Dirty Little Secret, „Financial Times”, 30 czerwca 2009. Harvey, Bunt miast, dz. cyt., s. 80. Beauregard, When America Became Suburban, dz. cyt., s. 112–113. Teresa A. Sullivan, Elizabeth Warren i Jay Westbrook, The Fragile Middle Class. Americans in Debt, Yale University Press, New Haven 2001, s. 31–32.

206

7. Domek z kart

ubezpieczenia zdrowotnego i tak dalej zwiększyły się dwukrotnie47. W ten sposób pojawili się pracujący biedni – ludzie, którzy często mimo dwóch etatów nie są w stanie zapewnić godnych warunków egzystencji sobie i swojej rodzinie. Obecnie 46 milionów osób korzysta tam z rządowego programu wyżywienia – tak zwanego Food Stamp Program. Ponad połowa z nich pracuje48. Amerykanom obcinano dochody, ale jednocześnie dano im też do dyspozycji kredyt konsumencki. W 2007 roku tamtejsze karty kredytowe obciążone były kwotą biliona dolarów49. To właśnie za pożyczone pieniądze Amerykanie mogli kupować towary produkowane na globalnym Południu. O ile w czasie drugiej wojny światowej rząd apelował do obywatelek i obywateli, by kupowali obligacje rządowe, o tyle prezydent George W. Bush namawiał ich, by chodzili na zakupy – w ten sposób mogli wykazać się patriotyzmem i uratować gospodarkę50. Kluczem stały się nieruchomości, które z robotniczych skarbonek stały się czymś w rodzaju prywatnych bankomatów51. Jak przypomina Graham Turner, „bańki na rynku mieszkaniowym są w stanie wzmocnić wzrost gospodarczy, jeśli uda się wmówić ludziom, że się bogacą”. Już w 2002 roku blisko jedna dziesiąta pieniędzy, jakimi dysponowali Amerykanie, pochodziła z hipotek, a 71 procent wszystkich pożyczek hipotecznych w USA dotyczyło nie zakupu nowych nieruchomości, ale tak zwanego refinansowania, czyli wzięcia nowej pożyczki na pokrycie starej52. Jak działa ten mechanizm? Powiedzmy, że pożyczasz milion na kupno domu. Jeśli kilka lat później wartość twojego domu wynosi półtora miliona, to możesz wziąć kolejną pożyczkę na nową wartość twojego domu i dzięki temu spłacić stary kredyt, a to, co pozostaje, możesz wydać – albo reinwestując to w nieruchomość (na przykład dobudowując basen, co podniesie wartość domu), albo po prostu wydać to w sklepach. W sytuacji, gdy realne dochody Amerykanów spadały (tylko w latach 1999–2010 przeciętny dochód w USA spadł o 7 procent53), było 47 48 49 50 51 52 53

Elizabeth Warren i Amelia Warren Tyagi, The Two-Income Trap. Why Middle-Class Parents Are Going Broke, Basic Books, New York 2004, s. 51–52. Por. Matthew Desmond i Carl Gershenson, Housing and Employment Insecurity among the Working Poor, „Social Problems” 2016, t. 63, s. 46–67. Shaxson, Treasure Islands, dz. cyt., s. 173. Phillips, Bad Money, dz. cyt., s. 47. Duncan, The Dollar Crisis, dz. cyt., s. 70, 190–194. Turner, The Credit Crunch, dz. cyt., s. 3. Christopher Hayes, Twilight of the Elites. America After Meritocracy, Broadway Books, New York 2013, s. 1.

207

I. Czas, czyli Były Zachód

to jedyne rozsądne rozwiązanie. W 2004 roku jedna czwarta domów była kupowana nie do zamieszkania, ale jako inwestycja54. W rosnące w nieskończoność ceny nieruchomości uwierzył też Arturo Travija, wobec czego wziął kredyt na kupno domu, na który nie było go stać. Jego marzeniem było założenie własnego biznesu – chciał kupić dom na kredyt, poczekać, aż jego wartość wzrośnie, potem sprzedać dom, a to, co zostanie, zainwestować w swój biznes. Richard Duncan już w 2003 roku ostrzegał, że „ze względu na rosnące ceny nie będzie trzeba długo czekać na sytuację, w której rynek nieruchomości stanie się niedostępny dla wielu, a potem dla większości. Każda piramida finansowa kiedyś się rozpada”55. Jednakże taki pogląd nie należał wówczas do popularnych. Po tym, jak w 2002 roku na amerykańskiej giełdzie pękła bańka związana z rozwojem internetu oraz wybuchła seria skandali księgowych, w efekcie których zbankrutowały takie kolosy jak ENRON (jedna z największych firm energetycznych na świecie), przyszedł czas na nieruchomości. Po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku, jak ujął to Alan Greenspan, wówczas szef Fed, „wszystko i wszyscy zamarli. A gospodarka to nic innego jak ludzie spotykający innych ludzi”56. Aby wzmóc popyt na amerykańskim rynku, zwłaszcza konsumpcyjny, Greenspan radykalnie obniżył stopy procentowe (czyli cenę pieniądza), czego efektem były tanie kredyty – pieniądze mogły w ten sposób bez większych przeszkód zacząć płynąć do sektora nieruchomości. Już w roku 2000 zagraniczni inwestorzy byli w posiadaniu amerykańskich aktywów finansowych takich jak obligacje rządowe i akcji spółek prywatnych na łączną sumę 6,7 biliona dolarów – co odpowiadało 78 procentom amerykańskiego PKB (jeszcze w 1980 roku wskaźnik ten utrzymywał się poniżej 20 procent). Momentem, który przyspieszył stopniowe zadłużenie USA na Wschodzie, był kryzys, jaki wybuchł w 1998 roku – w chwili, gdy „azjatyckie tygrysy” dostały zadyszki, gospodarka USA zdawała się jako jedna z niewielu gwarantować bezpieczeństwo inwestycji, głównie dlatego, że to USA kontrolowały podaż światowej waluty. W efekcie, jak pisał już w 2002 roku Robert Brenner, „zagraniczni inwestorzy bezpośrednio i pośrednio dotowali wzrastające zadłużenie oraz konsumpcję Stanów 54 55 56

Brenner, The Economics of Global Turbulence, dz. cyt., s. 320. Duncan, The Dollar Crisis, dz. cyt., s. 81. Wypowiedź w filmie dokumentalnym The House of Cards.

208

7. Domek z kart

Zjednoczonych, przez co wzrastający popyt [na dobra konsumpcyjne] w USA de facto podkopywał możliwości eksportowe rodzimych firm”. W latach 1997–2000 zyski z produkcji towarowej w USA spadły o 20 procent57. Amerykanie stali się społeczeństwem coraz bardziej zadłużonych konsumentów58. Dlaczego mówi się w tym kontekście o bańce? Neoklasyczni ekonomiści twierdzą z reguły, iż ceny nieruchomości skorelowane są z zarobkami – jeśli te drugie rosną, to automatycznie w górę idą też ceny domów. Od lat 70. ceny nieruchomości rosły jednak nieproporcjonalnie szybciej niż spadające realne zarobki. W samej Wielkiej Brytanii w latach 1975–2006 ceny nieruchomości wzrosły piętnastokrotnie59. Było to możliwe dzięki rozpowszechnieniu się kultury finansjalizacji. Już w latach 70. zaczęło się ugruntowywać przekonanie, że korporacja nie jest firmą (czyli instytucją o solidnych podstawach), która powinna wypełniać szereg obligacji społecznych – nie tylko produkować towary, ale też stanowić wspólnotę pracowników. Wzorem korporacji, będącej, jak pisano w klasycznym tekście z 1946 roku, „społeczną instytucją, której celem jest realizacja podstawowych wartości amerykańskiego społeczeństwa”, było General Motors. Jednakże dość szybko problemy amerykańskiego przemysłu samochodowego związane z coraz silniejszą konkurencją ze strony firm niemieckich czy japońskich zaczęły być przywoływane jako dowód na to, że kapitalizm menedżerski jest „spasiony, głupi i niewydajny”, a jeśli firmę o wartości 50 milionów dolarów można rozłożyć na części i sprzedać z zyskiem za 75 milionów, to oznacza, że coś było z nią nie tak60. Gdy faktycznie jedynym celem korporacji stało się utrzymywanie wzrostu wartości jej akcji, racjonalne zaczęło się wydawać przekonanie, że „przycinanie sadła”, masowe zwolnienia czy rozkładanie danej firmy na mniejsze części może być dobrym sposobem na rozwój. Mimo że wiele Amerykanek i Amerykanów wciąż bardzo ciężko pracowało, nie myśleli już o firmie jako o instytucji społecznej. W dobie złotych lat prezydentury Billa Clintona około 150 milionów obywateli USA posiadało akcje, a gazety pisały, że „pieniądze nie należą już do

57 58 59 60

Brenner, The Boom and the Bubble, dz. cyt., s. 208. Edward N. Wolff, Inheriting Wealth in America. Future Boom or Bust?, Oxford University Press, Oxford 2015, s. 60–61. Ferguson, The Ascent of Money, dz. cyt., s. 230. Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 122–137.

209

I. Czas, czyli Były Zachód

jakiegoś brokera czy menedżerki funduszu, ale do nas”61. W sytuacji, gdy Amerykanie zaczęli myśleć o sobie jako o narodzie rentierów, akcjonariuszek i konsumentów, nie przeszkadzało im, że General Motors (które w 1950 roku wytwarzało do 3 procent amerykańskiego PKB) zostało zastąpione przez Walmart (który obecnie zatrudnia 1,1 miliona osób, a jego zyski sięgają 2,3 procent amerykańskiego PKB) jako główny model instytucjonalny ich gospodarki62. Amerykanie uwierzyli, że zyski z dobrodziejstw finansjalizacji staną się także ich udziałem – czy to w postaci dywidend z akcji, czy też wzrastającej wartości ich domów. Architektura piramid finansowych jest banalnie prosta – podobnie działa zresztą nie tylko bańka mieszkaniowa, ale też mechanizm lewarowanego wykupu opisywany w poprzednim rozdziale. Najpierw zapraszamy do biznesu ludzi, obiecując im wysokie zyski. Ceną za wejście jest wpłacenie określonej sumy (na przykład na lokatę w naszym banku), a warunkiem – wciągnięcie do łańcuszka kolejnych osób. W ten sposób jesteśmy w stanie początkowo wypłacać dywidendy, gdyż do systemu wciąż wchodzą nowi ludzie, a wraz z nimi świeże pieniądze. Jeśli założymy, że stoimy na trzecim piętrze takiej piramidy (to znaczy zaprosił nas do niej ktoś, kogo zaprosił inicjator), to osoby, które nas zaprosiły, dostają pieniądze włożone przez nas, a my jesteśmy opłacani przez tych, których zaprosiliśmy, oraz ludzi, których zaprosili tamci. Pieniądze wędrują do góry piramidy, a największe zyski osiągają ci, którzy weszli do niej na początku. W takim układzie aby zarabiać, nie trzeba wykonywać żadnych operacji w świecie materialnym – logika zysku jest tutaj oparta na przejęciu zasobów od innych, czyli wywłaszczeniu. Jeśli nie trzeba ich do tego zmuszać, tylko wnoszą do „wspólnego” koszyka swoje zasoby dobrowolnie, to tym lepiej. Oczywiście system ten może się utrzymać tylko przez jakiś czas – w pewnym momencie liczba nowych osób, które musiałyby wejść do systemu po to, by utrzymać jego płynność (czyli aby dywidendy szły z dołu w górę piramidy), staje się tak duża, że nikt nie jest w stanie zaprosić aż tylu nowych członków. Wtedy pojawia się kryzys kredytowy – pieniądze nie mogą już płynąć do góry i nagle okazuje się, że król jest nagi. Tyle że najczęściej w tym momencie już go nie ma – inicjator piramidy, w myśl zasady „po nas choćby i potop”, bierze to, co zostało, i znika. 61 62

Tamże, s. 22. Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 171–172.

210

7. Domek z kart

Fundamentem każdej piramidy czy bańki jest wiara w to, że system jest stabilny. Ceny nieruchomości rosną, ponieważ wszyscy wierzą, że ostatecznie dom stanowi najbardziej pewną z możliwych lokat kapitału, a bezpośrednie doświadczenie pokazuje, że na takiej inwestycji można tyko zyskać. Przekonani o stabilności rynku aktorzy inwestują w ten sektor coraz więcej pieniędzy. Skoro w danym rynku jest więcej pieniędzy, czyli zwiększa się popyt, a podaż jest stosunkowo stała, to ceny faktycznie idą w górę. Jak pamiętamy, wyjątkowość wytwarzania wartości w sektorach nieproduktywnych polega na unikalności – można oczywiście, w miarę wzrastającego popytu, zacząć budować nowe mieszkania, ale i tak ceny działek będą związane przede wszystkim z lokalizacją. W rozdmuchaniu bańki pomaga też przekonanie, że za wszystkim stoi rząd, a derywaty oparte na hipotekach są de facto alternatywną formą obligacji skarbowych – w tym sensie, że rząd nie pozwoli temu sektorowi upaść. Faktycznie tak się stało: politycy nie pozwolili upaść bankom. Rosnące w nieskończoność ceny nieruchomości są zatem samospełniającym się proroctwem. Filarem takiej piramidy jest wiara w długi okres i nieograniczony horyzont wzrostu. Jest ona ugruntowana w opiniach ekspertów, którzy odgórnie tworzą atmosferę przekonania o stabilnych podstawach nieustannego wzrostu. W przeciwieństwie do momentów ekspansji towarowej ludzie nie są w takiej sytuacji współtwórcami nowych dóbr (jak przy zatrudnieniu w produkcji czy transporcie), ale stanowią czysty aktyw (albo raczej bierne ciało, lub, jak to się potocznie mówi, słup), umożliwiający przepływy finansowe. Arturo Travija, który wziął toksyczny kredyt, realizował klasyczną strategię spekulacyjną – włożył kapitał, aby po upływie jakiegoś czasu wyciągnąć więcej. Dzięki temu jego dług mógł stać się przedmiotem arbitrażu. Dlatego pozwolono mu wejść do tej gry – mimo że dla wszystkich oprócz niego było oczywiste, że nie kwalifikuje się on do tej pożyczki i, zważywszy na niskie zarobki, nigdy nie będzie w stanie jej spłacić. Wall Street potrzebowała jednak nowych słupów, za pomocą których można dokonywać recyklingu pieniądza i windować ceny. Arturo Travija położył na szali jedyną rzecz, jaką miał – swoją przyszłość. Pieniądze, za które kupił dom swoich marzeń (i które przyczyniły się do wzrostu wartości nieruchomości w tej okolicy), pochodziły z banku. I do banku również powędrowały – gdyż domy też najczęściej buduje się dziś na kredyt. A zatem za jego pośrednictwem system finansowy mógł dokonywać transakcji z samym

211

I. Czas, czyli Były Zachód

sobą. Nie mógłby tego robić bez niego – Arturo dawał instrumentom pochodnym zakotwiczenie w materialnej rzeczywistości. Jednakże derywatowy „samochód” istnieje dopóty, dopóki pędzi na pełnych obrotach. W chwili, gdy lekko zwolni, natychmiast się rozpada. Dzieje się tak dlatego, że w takiej sytuacji derywat traci swój ekskluzywny, rzemieślniczy charakter. Zamiast pożyczać, aby budować (jak to było w przykładzie „dobrego” kapitału i lokalnych banków), zaczyna się budować, aby móc dalej pożyczać. A trzeba dalej pożyczać, aby piramida nie runęła. To właśnie w ten sposób pojawiły się „fabryki hipotek” (assembly lines63) na Wall Street. Dlatego potrzebne były wciąż nowe osoby, które wchodzą do systemu. Jak wspomina jeden z inżynierów finansowych, w pewnym momencie jedynym, co ich interesowało, było „przerabianie” jak największej liczby kredytów64. Duże przepływy były natomiast możliwe wyłącznie w sytuacji, gdy „zapakowane” hipoteki były standaryzowane za pomocą kwantyfikacji, co zamieniało je w swoiste czarne skrzynki – istotne procedury były bowiem zakodowane między innymi we wzorach matematycznych65 i pozostawały niedostępne dla większości osób zaangażowanych w cały proceder.

Wzór, który zabił Wall Street

Aby system finansowy mógł funkcjonować na zasadzie archimedesowej dźwigni, musi się opierać na czymś stabilnym, czyli na czymś, czego nikt nie kwestionuje. Większość osób handlujących hipotekami lub bazującymi na nich instrumentami pochodnymi po prostu używała programów przygotowanych przez quantów (czyli ludzi zajmujących się pisaniem algorytmów i kwantyfikacją) i zakładała, że skoro rozpraszanie ryzyka za pomocą derywatów działa na początku, to znaczy, że będzie działać zawsze. Jak wspomniałem w rozdziale 2, idea nagłego zrywu i reorientacji dotychczasowych trendów była dla nich zwyczajnie niewyobrażalna. Neoklasyczny czasopogląd w ich przypadku zazębił się idealnie z temporalnością ich biografii – większość „wilków z Wall Street” 63 64 65

MacKenzie, The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, dz. cyt., s. 1822. Por. Jacoby, House of Cards, dz. cyt. Donald MacKenzie, Opening the Black Boxes of Global Finance, „Review of International Political Economy” 2005, t. 12, nr 4, s. 555–576.

212

7. Domek z kart

stanowili ludzie młodzi, którzy nie tyle zapomnieli o ostatniej poważnej recesji amerykańskiej gospodarki, ile nawet nie mogli jej pamiętać. Jednakże „szanse na zysk, jakie przynosi arbitraż, szybko zostały przyćmione przez niedostrzegane wcześniej zagrożenia”66. Jak ujął to MacKenzie, produkty finansowe oparte na hipotekach subprime były epistemologicznymi sierotami. Będąc dzieckiem dwóch niezależnych kultur ewaluacyjnych, stały się czymś na kształt Frankensteina, którego prawdziwej natury nikt nie był w stanie zrozumieć – bo brakowało (finansowego) języka do jej opisania67. To dlatego nikomu nie udało się realistycznie oszacować ryzyka – czyli niebezpieczeństwa zawalenia się tego domku z kart. Główny problem wiązał się z tym, jak obliczano prawdopodobieństwo, iż poszczególni pożyczkobiorcy przestaną spłacać raty. Rynek hipoteczny był ściśle regulowany przez rząd, a zatem był zabezpieczony nie tylko ziemią, ale i publicznymi pieniędzmi68. Zakładano więc, że jest bezpieczny. W czasach, gdy rynek hipotek był kontrolowany przez państwo, dwudziestoletnie „amerykańskie hipoteki” były z reguły oprocentowane na poziomie 5–6 procent rocznie i dawały kredytobiorcom możliwość wcześniejszej spłaty całości zobowiązania. Taka sytuacja wcale nie była korzystna dla pożyczkodawców, gdyż pozbawiała ich zysków. Dlatego pierwsza kultura ewaluacyjna, o której pisze MacKenzie, związana bezpośrednio z sektorem nieruchomości, definiowała ryzyko jako ewentualność wcześniejszej, nieplanowanej spłaty całości hipoteki69. Druga kultura ewaluacyjna, która została wykorzystana do stworzenia hipotecznych derywatów, wywodziła się ze świata obligacji śmieciowych i była formą hurtowej sprzedaży czyjegoś zadłużenia (tak zwanych CDOs, czyli obligacji zabezpieczonych długiem). Zadłużenie to było oczywiście „zapakowane”. Indywidualne długi były wrzucane do jednego worka, mieszane, a następnie cięte na nowe kawałki, którymi były nowe obligacje wystawiane na sprzedaż. Centralną kwestią znów stało się szacowanie ryzyka. Słowem kluczowym w tym języku finansowym było pojęcie „korelacji”, czyli stopnia powiązania poszczególnych bankructw. Jeśli korelacja jest 66 67 68 69

MacKenzie, The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, dz. cyt., s. 1831. MacKenzie i Spears, „The Formula That Killed Wall Street”, dz. cyt., s. 395–396. Admati i Hellwig, The Bankers’ New Clothes, dz. cyt., s. 144. MacKenzie, The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, dz. cyt., s. 1790–1798.

213

I. Czas, czyli Były Zachód

niska lub wynosi zero, oznacza to, że powody, dla których poszczególne osoby nie są w stanie dalej spłacać swoich należności, nie są ze sobą powiązane. Na przykład dłużnicy padli ofiarą niezależnych od siebie wydarzeń losowych, dajmy na to kilku wypadków samochodowych, które odbyły się w różnych miejscach i różnym czasie. Maksymalna korelacja (w wysokości 1) oznacza, że wszystkie zanotowane bankructwa (100 procent) mają to samo podłoże. Jak choćby w naszym wcześniejszym przykładzie: 10 osób, które wzięły pożyczki na budowę domu z naszego lokalnego banku (czyli wszyscy), nagle traci pracę, bo zatrudniający ich zakład zostaje zamknięty. W takiej sytuacji wszystkie spośród 10 produktów finansowych tracą swoją jednostkową tożsamość, gdyż w zasadzie zachowują się tak, jakby były jednym aktywem. Rozproszenie ryzyka za pomocą „pocięcia” kredytów na kawałki i sprzedaży różnym osobom jedynie odsuwa ryzyko z pola widzenia, ale w rzeczywistości go nie eliminuje70. Ze względu na to, że w branży mieszkaniowej zazwyczaj nie interesowano się mechanizmem niewypłacalności, architekci amerykańskiego domku z kart, tworząc hipoteczne czarne skrzynki, po prostu przenieśli na to pole modele wyliczania ryzyka z sektora przedsiębiorstw. Na bazie doświadczeń z kryzysu lat 30. do modeli szacowania ryzyka derywatów hipotecznych wpisano korelację w wysokości 0,3. Uznawano, że i tak jest ona konserwatywna i dlatego rynek nieruchomości będzie zabezpieczony nawet w chwili, gdy nadejdzie recesja podobna do tej z czasów Wielkiego Kryzysu. Zakładano, że w chwili recesji maksymalny współczynnik korelacji między poszczególnymi bankructwami będzie wynosił najwyżej 30 procent. Problem polegał na tym, że modele matematyczne używane do obliczeń korelacji dotyczyły wyłącznie jednorazowych wydarzeń. Związek między serią bankructw odbywających się jedno po drugim w ogóle nie był brany pod uwagę71. Innymi słowy, modele obliczania ryzyka bankructw korporacyjnych nie uwzględniały efektu domina – czyli tego, że jedna plajta może pociągnąć za sobą kolejną. A tak właśnie sypie się piramida finansowa: gdy pieniądze nagle przestają wpływać do systemu, następuje kaskada niewypłacalności. Nieobarczony ryzykiem zysk, jaki rzekomo miały przynieść obligacje oparte na długach hipotecznych, wynikał z logiki arbitrażu – do 70 71

Tamże, s. 1800–1808. MacKenzie i Spears, „The Formula That Killed Wall Street”, dz. cyt., s. 401–410.

214

7. Domek z kart

worka wrzucano przestrzennie rozproszone hipoteki i zakładano, że owo rozproszenie będzie gwarancją zysku. Jeśli skala globalnych przepływów finansowych jest tak gigantyczna, to dorzucenie do koszyka kilku zgniłych jabłek nie obniży ogólnej wartości. A jednocześnie właśnie ukrycie tych kilku zgniłych jabłek przynosi czysty zysk, będący pochodną finansowego bricolage’u. Za pomocą czarnej skrzynki algorytmów pochodzących ze świata przedsiębiorstw (a nie nieruchomości) można było przedefiniować toksyczne pożyczki jako pożyczki bezpieczne. Gdyby wpisano wartość większą niż 0,3, to ktoś taki jak Arturo Travija nie kwalifikowałby się do zaciągnięcia kredytu. Jak pamiętamy, arbitraż to „wykorzystywanie nieciągłości i luk w ocenach dokonywanych przez innych ludzi”72. Ci, którzy jako pierwsi dorzucili zgniłe jabłka do koszyka, mogli z tego czerpać wysokie zyski. Ale w chwili, gdy wszyscy zaczęli się tak zachowywać (skuszeni rzekomo darmowym lunchem), okazało się, że strategia ta jest bardzo niebezpieczna. Do sektora finansowego wkradła się logika produkcji masowej – aby utrzymać tendencję wzrostową, potrzebne były kolejne „słupy”, przez które można było przepuszczać pieniądze. Im większa płynność w systemie, tym większa szansa na rozmycie ryzyka – ale też większe zapotrzebowanie na „zgniłe jabłka”. Gdyby do algorytmów używanych do szacowania ryzyka wpisano korelację wyższą niż 0,3, to tak silne nadmuchanie hipotecznej bańki byłoby niemożliwe. To właśnie wzór, w którym wartość 0,3 zajmowała kluczowe miejsce, zabił Wall Street, jak ujęli to MacKenzie i Spears. W chwili, gdy toksyczne hipoteki zaczęły dominować na rynku, korelacja zaczęła błyskawicznie rosnąć. Jeszcze w 2005 roku utrzymywała się na pułapie 0,3, aby rok później wzrosnąć do 0,4 i aż do 0,7 w roku 2007. Innymi słowy, masowo produkowane „rzemieślnicze” produkty finansowe, mimo że były rozproszone przestrzennie, zaczęły zachowywać się jak jeden aktyw. Okazało się, że 70 procent bankructw jest ze sobą powiązane. Dlatego uruchomił się efekt domina. Oczywiście ci, którzy jako pierwsi weszli do piramidy finansowej, jako pierwsi również zorientowali się, że niebawem się ona rozsypie. Dlatego zaczęli skupować derywaty, które gwarantowały zysk w sytuacji, gdy amerykański rynek nieruchomości miał runąć. Wiele osób, które znajdowały się w sercu tego systemu, zdawało sobie sprawę z tego, co się dzieje. Jeden z kierowników firmy 72

MacKenzie, The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, dz. cyt., s. 1830.

215

I. Czas, czyli Były Zachód

ratingowej, której rolą było ocenianie jakości „jabłek” w koszyku, napisał w mailu do swojego zwierzchnika, że „albo nie jesteśmy kompetentni w analizie rynku kredytowego, albo sprzedaliśmy duszę diabłu. Albo i jedno, i drugie po trochu”. Inny ironizował, że najpopularniejszym drinkiem na Wall Street jest Kool-Aid, nawiązując do historii sekty Jonestown, której członkowie w 1978 roku popełnili zbiorowe samobójstwo, pijąc ten napój z dodatkiem cyjanku. Gdy zaczął rozwijać się handel derywatami, a więc produktami finansowymi, które przynosiły zyski w razie upadku amerykańskiego rynku hipotecznego, inny analityk stwierdził w wewnątrzfirmowej korespondencji, że oto powstaje kolejny finansowy potwór. „Miejmy nadzieję – dodał – że w chwili, gdy ten domek z kart runie, wszyscy będziemy już bogaci i na emeryturze”73. Rok później instytucje takie jak Goldman Sachs (za pośrednictwem funduszy zarejestrowanych w rajach podatkowych) zarobiły ogromne pieniądze. Ich skala nie jest znana publicznie, ale ilustruje ją osobisty zarobek szefa tego banku, w roku 2007 wynoszący 15 miliardów dolarów74. Zabrali, co „ich”, a potem faktycznie przyszedł potop. Wskutek recesji 7 milionów Amerykanów straciło domy, a kolejne 9 milionów – pracę. Tylko w latach 2007–2010 przeciętny majątek Amerykanów skurczył się o 47 procent, a dysproporcje ekonomiczne między różnymi grupami rasowymi pogłębiły się75. Ów kryzys pokazał niezbicie, że nierówny rozwój opiera się na mechanizmie prywatyzacji zysków oraz uspołecznienia strat.

73 74 75

Sam Jones, Ratings Agencies’ Nixon Moment, „Financial Times”, 24 kwietnia 2010. MacKenzie, The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, dz. cyt., s. 1824. Wolff, Inheriting Wealth in America, dz. cyt., s. 27, 46–47; Desmond i Gershenson, Housing and Employment Insecurity, dz. cyt., s. 46–47.

ROZDZIAŁ 8

Minsky w Albarado

W dobie rozkwitu gospodarki postindustrialnej, opartej na wyrafinowanej inżynierii finansowej tworzonej przez „najbystrzejsze umysły świata” i absolwentów najbardziej prestiżowych amerykańskich uczelni, nikomu nie przyszłoby do głowy, że amerykański model rozwoju opiera się de facto na piramidach finansowych. Gdy na fali zapaści kredytowej z 2008 roku wyszło na jaw, że znany i lubiany „wilk z Wall Street”, były dyrektor nowojorskiej giełdy Bernard Madoff był ojcem chrzestnym jednej z największych (jeśli nie największej) piramidy finansowej w historii kapitalizmu, złożonej z blisko 5 tysięcy klientów (głównie poważnych instytucji finansowych) i wartej prawie 65 miliardów dolarów, opinia publiczna wpadła w stan „paraliżującego niedowierzania”. Gdy rok później Madoff został skazany na 150 lat więzienia, większość komentatorów szukała wyjaśnień w domenie jednostkowej psychologii – chęci zysku czy też „pokusy nadużycia” (moral hazard), to znaczy tendencji do podejmowania ryzykownych działań w sytuacji, gdy wiemy, że kto inny poniesie za nie konsekwencje. O ile biznesmeni, którzy podejmowali się rozbierania na części firm (lub ich łączenia) po to, aby na tych operacjach zarobić, faktycznie tłumaczyli się spadającą stopą zysku1 (i w tym sensie można ich postrzegać jako herosów próbujących uratować zachodni model kapitalizmu), o tyle blisko stu brokerów, z którymi w przededniu krachu z 2008 roku rozmawiał MacKenzie, nie zdawało się w swych działaniach kierować „niemoralną kalkulacją”2. Dlatego wyjaśnień należy szukać w tym, jak zorganizowany jest globalny pieniądz, a nie w ludziach. Oprócz czynników kulturowych, takich jak istnienie dwóch autonomicznych kultur ewaluacyjnych, które uczyniły z hipotek subprime niewidzialne sieroty epistemologiczne, należy też dopatrywać się ich w wewnętrznych sprzecznościach kapitalizmu. To dlatego w ciągu kilku ostatnich lat 1 2

Ho, Liquidated, dz. cyt., s. 137. MacKenzie, The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, dz. cyt., s. 1788.

217

I. Czas, czyli Były Zachód

wzrosło zainteresowanie analizami ekonomisty Hymana Minsky’ego, który już w latach 70. sformułował tezę o inherentnej niestabilności systemu finansowego3. Rok 2008 jak żaden inny stał się dowodem słuszności jego stwierdzenia, że najbardziej destabilizująca jest stabilizacja. Dziennikarz „New Yorkera” John Cassidy nazwał nawet kryzys rynku subprime „momentem Minsky’ego” – sytuacją, gdy nagle orientujemy się, że system finansowy „przypomina podpalacza, który podkłada ogień pod całą gospodarkę”4.

Okultyzm ekonomiczny

Pojęcie „moment Minsky’ego” zostało wymyślone przez inwestora Paula McCulleya w 1998 roku w celu opisania mechanizmów działania rosyjskiego kryzysu walutowego. Dekadę później, gdy podobny krach dotknął jądra zachodniego kapitalizmu, McCulley zaproponował kolejne pojęcie: „bankowość cieni” (shadow banking), opisujące ciemną stronę systemu finansowego. Antropologia ekonomiczna od swojego zarania opiera się na przekonaniu, że alternatywne, nielegalne czy wyparte praktyki, zarówno ekonomiczne, jak i kulturowe, wcale nie mają marginalnego znaczenia. Dlatego wiele antropolożek i antropologów bada takie zjawiska jak hazard, czarne rynki czy struktury mafijne, które rzadko bywają obiektem zainteresowania ekonomistów. To właśnie w tym duchu Clifford Geertz w swym klasycznym eseju opisywał gorączkę hazardu, jaka towarzyszyła walkom kogutów na Bali. W tym, co z pozoru znajdowało się na peryferiach indonezyjskiego społeczeństwa, dostrzegł praktykę, w której jego zdaniem wyrażana była prawda o tamtejszej kulturze5. Nie inaczej jest z piramidami finansowymi. Najbardziej spektakularny krach tego, co antropolodzy Jean i John Comaroffowie nazwali „gospodarką okultystyczną”6, nastąpił w roku 1997 w Albanii. Po załamaniu się piramidy finansowej kraj ten wpadł w stan wojny 3 4 5 6

Por. Philip Mirowski, Inherent Vice. Minsky, Markomata, and the Tendency of Markets to Undermine Themselves, „Journal of Institutional Economics” 2010, t. 6, nr 4, s. 415–443. John Cassidy, The Minsky Moment, „The New Yorker”, 4 lutego 2008. Clifford Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, przeł. Maria Piechaczek, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2005, rozdział 15. Jean Comaroff i John L. Comaroff, Occult Economies and the Violence of Abstraction. Notes from the South African Postcolony, „American Ethnologist” 1999, t. 26, nr 2, s. 279–303.

218

8. Minsky w Albarado

domowej. Wskutek tego konfliktu zginęło blisko półtora tysiąca osób, a zakończyło go dopiero wprowadzenie misji stabilizacyjnej krajów europejskich, które wysłały na miejsce sześć tysięcy żołnierzy, aby opanowali chaos. Straty ekonomiczne były równie dramatyczne: albańska waluta straciła jedną czwartą wartości, z kraju wyparowała równowartość rocznego dochodu narodowego, inflacja wzrosła o 40 procent, realne bezrobocie sięgnęło 50 procent, między 30 a 50 procent przedsiębiorstw ogłosiło bankructwo, a tylko w ciągu kolejnych sześciu miesięcy od rozpoczęcia krachu 150 tysięcy rodzin zgłosiło się po pomoc społeczną do państwa. Albańska gospodarka właściwie nigdy nie podźwignęła się z zapaści, pozostając od tamtego czasu ekonomiczną czarną dziurą na marginesie Europy7. Podobne katastrofy wydarzyły się wówczas także w innych krajach naszego regionu. Do rosyjskiej piramidy MMM, która przetrwała zaledwie parę miesięcy, dołączyło 10 milionów osób; w rumuński Caritas zaangażowane było 20 procent obywateli, a złożone w nim depozyty były porównywalne do zasobów rumuńskiego Banku Centralnego8. W Polsce w 1989 roku pojawiła się oferująca oprocentowanie lokat w wysokości 300 procent rocznie Bezpieczna Kasa Oszczędności prowadzona przez Lecha Grobelnego. Cechy piramidy finansowej przejawiała firma Art-B (skrót od „artyści biznesu”) Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego – choć oni wyłudzali pieniądze od banków, a nie od zwykłych ludzi. Podobnie działa firma Amway, w której spora część dochodów pochodzi ze sprzedaży nie detergentów, ale materiałów edukacyjnych dla nowo rekrutowanych sprzedawców. Opisujący powstawanie Amwaya w Polsce film Witajcie w życiu dobrze dokumentuje gorączkę finansjalizacji oraz fascynację ideą, że wystarczy mieć odrobinę szczęścia, a wówczas bogactwo i sukces same do nas przyjdą, pieniądz zaś bez jakiejkolwiek naszej aktywności będzie się dla nas pomnażał9. Tego rodzaju fantazje i mobilizacje społeczne można było wówczas zaobserwować na całym świecie. Joan i Jane Comarroffowie nazwali to „kapitalizmem milenijnym”, z jednej strony był to bowiem ruch 7 8 9

Smoki Musaraj, Tales from Albarado. The Materiality of Pyramid Schemes in Postsocialist Albania, „Cultural Anthropology” 2011, t. 26, nr 1, s. 85–86. Katherine Verdery, What Was Socialism, and What Comes Next?, Princeton University Press, Princeton 1996, s. 168. Joanna Solska, Bagsik i Gąsiorowski 20 lat po wielkiej ucieczce, „Polityka”, 21 lipca 2011; Wojciech Grejciun, „Witajcie w życiu”, czyli historia filmu, który od 15 lat leży na półce, „Gazeta Wyborcza”, 18 grudnia 2012.

219

I. Czas, czyli Były Zachód

oparty na wierze w nadejście końca pracy i nastanie nowej epoki lepszego i szczęśliwszego świata, a z drugiej pozostawał mocno osadzony w kulturze finansjalizacji końca tysiąclecia10. Zachodni komentatorzy, jak można się spodziewać, tłumaczyli krach albańskiej gospodarki irracjonalną manią, która rzekomo ogarnęła cały kraj, oraz czynnikami kulturowymi takimi jak brak zrozumienia logiki rynku przez ludzi przyzwyczajonych do gospodarki planowej. Sami zainteresowani retrospektywnie wspominali o zbiorowej histerii czy wręcz upojeniu narkotykowym, jakie towarzyszyły budowaniu tego, co nazywano wtedy Albarado, czyli albańskiego Eldorado11. Ale to nie dlatego, jak pokazuje ekonomista Dirk Bezemer, zapaść albańskiej gospodarki była zaskoczeniem. W połowie 1993 roku, gdy zaczęła powstawać piramida, Albania „była jedynym krajem w Europie Środkowo-Wschodniej, który spełniał wszystkie kryteria Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W latach 1992–1996 Albania wprowadziła najbardziej wolnorynkowe zmiany w Europie i była powszechnie uważana za kraj modelowy oraz za najpilniejszą uczennicę międzynarodowych instytucji”. Potwierdzały to twarde dane: PKB rósł w błyskawicznym tempie (utrzymywał się na poziomie przekraczającym 9 procent), spadał deficyt budżetowy, rosły zagraniczne inwestycje, inflacja została opanowana, a bezrobocie spadło. Jak to więc możliwe, że „kraj wprowadza zalecany standardowy pakiet reform, ma wzorowe wskaźniki makroekonomiczne i jednocześnie zbliża się nieuchronnie ku przepaści”12? Bezemer pokazuje, że Albańczycy i Albanki wcale nie rozumieli opacznie, na czym polega kapitalizm. Kraj ten przeszedł przez cykl żywcem wyjęty z modelu Minsky’ego. Najpierw była oczywiście euforia: do kraju szybko zaczęły napływać duże ilości gotówki. Były to zarówno zarobki albańskich migrantów z Włoch czy Grecji (stanowiące 15–20 procent PKB), jak i zyski z przemytu papierosów czy paliwa do ogarniętej wojną Jugosławii, a także pomoc finansowa z Unii Europejskiej. Albania była największą odbiorczynią tego wsparcia w przeliczeniu na jednego mieszkańca. O ile w przededniu reform Albańczycy nie mieli właściwie żadnych oszczędności, o tyle w 1995 roku w ich 10 11 12

Jean Comaroff i John L. Comaroff, Millennial Capitalism. First Thoughts on a Second Coming, „Public Culture” 2000, t. 12, nr 2, s. 291-343. Musaraj, Tales from Albarado, dz. cyt., s. 84–86. Dirk J. Bezemer, Post-Socialist Financial Fragility. The Case of Albania, „Cambridge Journal of Economics” 2001, t. 25, nr 1, s. 1–4.

220

8. Minsky w Albarado

kieszeniach znajdowało się już 350 milionów dolarów, a dwa lata później – 700 milionów. Jednocześnie pakiet reform, który zalecały międzynarodowe instytucje, sprawił, że nie było gdzie tych pieniędzy produktywnie inwestować. Restrykcyjna polityka finansowa rządu sprawiła, że spora nadwyżka pieniędzy nie mogła wejść do oficjalnej gospodarki i dlatego pojawiła się konieczność stworzenia alternatywnego rynku finansowego. Wprowadzona zgodnie z zaleceniami polityka wyrzeczeń (austerity) sprawiła, że mimo iż Albania na papierze doświadczała wzrostu gospodarczego, to nie towarzyszył temu faktyczny rozwój. Realne dochody Albańczyków spadły w tym samym okresie o połowę, sektor produkcyjny stał w miejscu, eksport praktycznie zniknął, dotacje rządowe dla przedsiębiorstw spadły z 16 do 2 procent PKB, a zatrudnienie w sektorze publicznym zredukowano o dwie trzecie. Wszystkie te czynniki zostały jednakże „wydefiniowane” (defined away) w oficjalnych statystykach, dlatego na papierze kraj z każdym rokiem zbliżał się coraz bardziej do Albarado13. Nic więc dziwnego, że coraz większe rzesze Albańczyków decydowały się „zainwestować” w piramidę – nie mieli właściwie żadnych innych opcji. Wiarygodności piramidzie dodawało zaangażowanie albańskiego rządu oraz patronat międzynarodowych instytucji. Po tym, jak ta lawina została uruchomiona, trudno było ją zatrzymać. W ten sposób Albańczycy, podobnie jak populacje innych krajów transformacji, ulegli podstawowej fantazji ery finansjalizacji: marzeniu o czystym zysku, czyli takim, który nie wymaga działania w świecie materialnym. Co ciekawe, członkowie wszystkich piramid finansowych w byłych demoludach byli przekonani, że astronomicznie duże zyski były generowane w ramach tradycyjnej działalności biznesowej. Na przykład Rumuni badani przez antropolożkę Katherine Verdery twierdzili, że piramida zwana Caritas zarabia na eksporcie towarów takich jak meble do Niemiec czy broni do objętej wojną Serbii, a wysokie odsetki z depozytów są owocem klasycznego arbitrażu, który wynikał z dysproporcji w kursach walut między poszczególnymi krajami14. W ten sposób doświadczenie piramidy finansowej stało się integralną częścią „kulturowej reorganizacji koniecznej do odejścia od socjalizmu” i pozwalającej zbudować kapitalizm. Większość Rumunów 13 14

Tamże, s. 5–15. Verdery, What Was Socialism, and What Comes Next?, dz. cyt., s. 176.

221

I. Czas, czyli Były Zachód

rozróżniała „swoje pieniądze” (często były to oszczędności całego życia) i „ich pieniądze”, które były wyłącznie efektem działania nowej zasady „pieniądz robi pieniądz”. Piramidy finansowe były – twierdzi Verdery – doświadczeniem o charakterze moralnym, gdyż dzięki nim ugruntowało się przeświadczenie, że finansjalizacja jest etycznie uprawomocniona. „Niektórzy ludzie sprzeciwiają się Caritas, twierdząc, że wypłaca niezasłużone pieniądze. Przekonanie, że zarabiać należy na jakiejś produkcji, pochodzi z minionych czasów. Ci, którzy narzekają na Caritas, to ludzie, którzy tylko siedzą i nie mają w sobie ducha przedsiębiorczości, nie chcą zaryzykować” – tłumaczył Verdery jeden z uczestników piramidy15. Dzięki takim zjawiskom obywatele i obywatelki dawnych krajów socjalistycznych szybko zrozumieli, na czym opiera się w s p ó ł c z e s n y, sfinansjalizowany kapitalizm: na idei zysków bez wysiłku, czyli bez pracy16. Udział w piramidzie wydawał się właśnie takim darmowym lunchem, który w dobie kapitalizmu milenijnego miał być powszechnie dostępny. Dokładnie w tym samym czasie uwierzyli w to również Amerykanie, którzy, jak pamiętamy, żywili przekonanie, że staną się narodem akcjonariuszy. Dlatego, jak przypomina antropolożka Smoki Musaraj, zamiast odwoływać się do wyjaśnień kulturowych lub tłumaczyć „szaleństwo” finansjalizacji zacofaniem gospodarczym krajów dopiero co budujących kapitalizm, należy zwrócić uwagę na równoczesność (by wrócić do pojęcia Fabiana) pojawienia się gospodarek okultystycznych na całym świecie. Finansjalizacja, innymi słowy, może mieć różne oblicza: o ile rynek derywatów jest całkowicie wirtualny, o tyle albańska czy rumuńska piramida finansowa budowana była w świecie transakcji gotówkowych17. Nie handlowano na komputerach, nie było nawet bankomatów, a giełdy w Tiranie i Bukareszcie zostały otwarte dopiero u kresu rozwoju piramid. Materialność finansjalizacji była zatem odmienna, wspólny był natomiast mianownik: to, co Comaroffowie nazywali „przemocą poprzez ekstrakcję i abstrakcję”, czyli brutalne wywłaszczenie za pomocą finansjalizacji18. Tylko pozornym paradoksem jest fakt, że integracja gospodarek takich jak albańska z globalnym rynkiem pociągnęła za sobą ich marginalizację – ta druga stanowi nie przeciwieństwo pierwszej, lecz jej 15 16 17 18

Tamże, s. 185. Verdery, What Was Socialism, and What Comes Next?, dz. cyt., s. 189. Musaraj, Tales from Albarado, dz. cyt., s. 86. Comaroff i Comaroff, Occult Economies and the Violence of Abstraction, dz. cyt., s. 293.

222

8. Minsky w Albarado

konsekwencję19. Hipernowoczesność i katastrofa ekonomiczna są zatem dwiema stronami tego samego medalu. Na tym właśnie polega zjawisko nierównego rozwoju w skali globalnej. Albarado miało zarówno wygranych, jak i przegranych. Przegrani to na przykład ci, którzy najpierw sprzedali swoje mieszkanie z nadzieją, że tak zainwestowane pieniądze szybko same się pomnożą i będą na nich pracować. Tacy ludzie w 1997 roku w ciągu kilku dni bezpowrotnie stracili swoje oszczędności. Gdy w 2008 roku Musaraj spytała jednego ze swych rozmówców o to, „gdzie się podziały pieniądze z piramidy”, ten „z absolutną pewnością” wskazał na lśniące wieżowce. Albański wzrost gospodarczy ostatniej dekady (w latach 2005–2007 zbliżył się do 20 procent rocznie) był w dużej mierze efektem boomu budowlanego, opartego na nadziei, że Albania stanie się kolejną po Chorwacji atrakcją turystyczną nad Adriatykiem20. Piramidy finansowe, twierdzi Verdery, „przyczyniły się do wytworzenia dwóch przeciwstawnych grup: pierwszej, której nowe bogactwo umożliwia mnożenie kapitału i zdominowanie życia politycznego, oraz drugiej, złożonej z ludzi coraz bardziej marginalizowanych i popadających w spiralę ubóstwa, którzy postrzegają bogactwo jako niemoralne, a ryzyko jako coś pozbawionego sensu. W ten sposób Caritas stał się centralnym mechanizmem wytwarzania nowych klas społecznych oraz «wewnętrznych Trzecich Światów» w społeczeństwach postsocjalistycznych”21. Opisując wyłanianie się „prymitywnego” kapitalizmu w Europie Wschodniej, antropolog David Kideckel zauważył, że kraje tego regionu stają się nie postsocjalistyczne, ale neokapitalistyczne – powstaje tam „system, który redefiniuje podstawowe zasady kapitalizmu i robi to w sposób nowy, jeszcze bardziej nieegalitarny niż w modelu zachodnim, z którego się wywodzi”22. Taki neokapitalizm świetnie opisała również antropolożka Deborah James, analizując sposób, w jaki instytucja długu, oparta na hipotecznych piramidach finansowych, których wysyp nastąpił po 2008 roku, „mogłaby dotyczyć RPA w latach 90., a nie Ameryki z początku XXI wieku”. W RPA powstała 19 20 21 22

Musaraj, Tales from Albarado, dz. cyt., s. 94. Tamże, s. 103. Verdery, What Was Socialism, and What Comes Next?, dz. cyt., s. 203. David Kideckel, The Unmaking of the East-Central European Working Class, [w:] Postsocialism. Ideals, Ideologies and Practice in Eurasia, red. Chris M. Hann, Routledge, London 2002, s. 115.

223

I. Czas, czyli Były Zachód

bańka mieszkaniowa, która była strukturalnie identyczna z tym, co działo się dekadę później w Ameryce23. Jeśli potraktujemy historię Albarado lub południowoafrykańskie hipoteki subprime jako jeden z pierwszych momentów Minsky’ego, to można wręcz postawić tezę, że to kraje Północy doganiają rzekomo zacofane Południe. W tym sensie kryzys jako swoisty „moment prawdy”24 stanowi faktycznie okazję do radykalnej reorientacji naszego myślenia o tym, gdzie powstają modele wyznaczające kierunek dla naszej zbiorowej przyszłości. Brytyjscy dziennikarze ekonomiczni Larry Elliott i Dan Atkinson twierdzą na przykład, że w 2014 roku, sto lat po zmierzchu imperium, Wielka Brytania stała się krajem Trzeciego Świata, a Londyn stanowi „Lagos nad Tamizą”. Na potwierdzenie tej tezy przywołują exposé brytyjskiego ministra finansów z 2012 roku. Pytał w nim retorycznie, „czy będziemy obserwować, jak Brazylie, Indie czy Chiny tego świata będą nas zostawiać w tyle”. Jednym ze sposobów dogonienia Południa było jego zdaniem „staranie się, aby Londyn stał się rajem podatkowym dla chińskiego kapitału”. To właśnie finansjalizacja, deindustrializacja, ujemny bilans handlowy oraz towarzyszące temu nierówności, niskie kwalifikacje pracowników oraz wysokie bezrobocie wśród młodych ludzi stanowią ich zdaniem wyznaczniki trzecioświatowego statusu Wysp. Ceny nieruchomości w Londynie są sztucznie windowane przez pieniądze z Rosji czy Arabii Saudyjskiej. 60 procent brytyjskich pracownic i pracowników jest niewykwalifikowanych, a jedna szósta gospodarstw domowych nie ma oszczędności. Kilka ostatnich dekad było finansowanych ze sprzedaży ropy z Morza Północnego, a „guru brytyjskiej polityki gospodarczej zdawał się być nie John Maynard Keynes ani nawet Milton Friedman, ale Freddie Mercury, który zakończył swą Bohemian Rhapsody słowami «mam to wszystko gdzieś»”25. O ile przez 150 lat Brytyjczycy przyzwyczaili się, że standard ich życia z roku na rok się poprawia, o tyle od początku XXI wieku zaczęli na własnej skórze odczuwać, co to znaczy być krajem „rozwijającym się”, w którym przyszłość wcale nie jest zwielokrotnioną i ulepszoną wersją teraźniejszości. 23 24 25

Deborah James, Money from Nothing. Indebtedness and Aspiration in South Africa, Stanford University Press, Stanford 2014, s. 2, 197–198, 235. Roitman, Anti-Crisis, dz. cyt., s. 93–94. Larry Elliott i Dan Atkinson, Going South. Why Britain Will Have a Third World Economy by 2014, Palgrave Macmillan, London 2012, s. 2–3, 59, 61–62, 72–74, 77–78, 165–166, 239–243, 339.

224

8. Minsky w Albarado

Twierdzenie, że kraje anglosaskie, które przez ostatnie dekady wskazywane były jako modele do naśladowania, de facto zwijają się, zamiast się rozwijać, nie jest wyłącznie zabiegiem retorycznym. Jak podawał w 2010 roku „The Wall Street Journal”, „asfaltowe ulice, historyczny symbol amerykańskich dokonań, są w tej chwili zrywane i zastępowane żwirem lub inną nierówną nawierzchnią. Powodem są problemy budżetowe gmin oraz spadające dochody państwa”. Innym powodem są wysokie ceny asfaltobetonu, z którego robi się nowoczesne drogi – wzrosły one dwukrotnie w ciągu ostatnich 10 lat. Ze względu na globalny boom urbanizacyjny (którego lokomotywą są Chiny) Ameryki po prostu nie stać na nowoczesną infrastrukturę i dlatego, jak twierdzą dziennikarze, kraj „wraca do epoki kamienia łupanego”, czyli dróg szutrowych26. Z opublikowanego w 2012 roku Raportu Światowego Forum Ekonomicznego, w którym porównano jakość infrastruktury (drogi, koleje, porty, transport lotniczy, sieć energetyczna i telefoniczna), wynika, że USA znajdują się dopiero na 25. miejscu (zaraz za Wielką Brytanią27). Większość amerykańskiej infrastruktury powstała w latach 50. i 60. Dziś co dziewiąty most grozi zawaleniem (co jakiś czas któryś z blisko 70 tysięcy mostów w Stanach faktycznie się zapada), podobnie jak mija „termin ważności” autostrad28. Współczesna Ameryka jest zaledwie cieniem tego, czym była w złotych czasach ekspansji towarowej. Choć codzienne doświadczenie wielu Amerykanów i Amerykanek wydaje się to potwierdzać, to tamtejsze elity, żyjące pod swoistym kloszem, są przekonane o tym, że kraj oraz rodacy są zdecydowanie bardziej zamożni niż w rzeczywistości29. Sprzyja temu forteczna architektura, która odseparowuje bogatych i biednych, wskutek czego faktycznie zamieszkują oni dwa częściowo zazębiające się przestrzennie, ale ontologicznie odrębne miasta30.

26

Lauren Etter, Roads to Ruin. Towns Rip Up the Pavement, „The Wall Street Journal”, 17 lipca 2010. 27 Lucas Kawa, America’s Infrastructure Ranks... 25th In The World, „Business Insider”, 16 stycznia 2013. 28 America’s Bridges Really Are Getting Old: One Just Collapsed Into the Skagit River, „Smithsonian”, 24 maja 2013. 29 Rael J. Dawtry, Robbie M. Sutton i Chris G. Sibley, Why Wealthier People Think People Are Wealthier, and Why It Matters From Social Sampling to Attitudes to Redistribution, „Psychological Science” 2015, t. 29, nr 9, s. 1389–1400. 30 Mike Davis, City of Quartz. Excavating the Future in Los Angeles, Vintage Books, New York 1990, s. 224–226.

225

I. Czas, czyli Były Zachód

Konsensus pekiński

Przykładów na to, jak Północ „uczy się” od Południa, jest wiele. Jednym z globalnych liderów nierównego rozwoju przestrzennego jest Izrael. Jak świetnie opisał to architekt Eyal Weizman, dominujący tam „ustrukturyzowany chaos” ma sześć wymiarów – trójwymiarową przestrzeń Izraela oraz trójwymiarową przestrzeń Palestyny, które tak się na siebie nakładają, że jakiekolwiek przestrzenne rozwiązanie konfliktu (na przykład podział terytoriów na dwa państwa) nie jest już możliwe. Jest to efektem świadomej polityki rozmazywania granic między tym, co kiedyś było osadą, przedmieściem czy centrum miasta; życiu w czasach pokoju towarzyszy większa przemoc niż w czasach oficjalnej wojny. Przestrzeń Izraela/Palestyny nie przypomina tradycyjnej przestrzeni absolutnej państw narodowych (o której pisałem we wprowadzeniu). Nie jest martwa i płaska, ale dynamiczna i głęboka. Urbanizacja (zakładanie osad) stała się jednym z narzędzi walki. Nie ma już jednej wyraźnej linii frontu, która oddziela terytorialnie strony konfliktu – mamy do czynienia ze wzajemnie przenikającymi się przestrzeniami relacyjnymi. „Celem [tradycyjnej] obrony linearnej – pisze Weizman – jest niedopuszczenie wroga poza linie swojej obrony. Zerwanie takiej linii to jak zrobienie dziury w wiadrze, z którego w ten sposób wylewa się woda”. Doktryna głębokiej obrony i głębokiego ataku z kolei zakłada, że w chwili, „gdy jeden z przyczółków zostanie zaatakowany lub przejęty, system może dostosować się do zmiany, budując nowe powiązania pomiędzy poszczególnymi jego elementami. W tym sensie kategoria «głębi» ma charakter nie tylko przestrzenny, ale też konceptualny”31, i wyraża nowy sposób prowadzenia wojny, który można nazwać hybrydowym. Izrael/Palestyna z jednej strony stanowi więc laboratorium nowych przestrzennych technik wojennych, a „dobre praktyki” państwa Izrael wracają do miast USA lub są wykorzystywane przez Indie do pacyfikacji Kaszmiru. Z drugiej strony można zaobserwować wyraźną palestynizację form oporu oraz miejskiej partyzantki na całym świecie32. Przykładem może być otwarty konflikt zbrojny z 2006 roku między państwem Izrael a południową dzielnicą Bejrutu 31 32

Eyal Weizman, Hollow Land. Israel’s Architecture of Occupation, Verso, New York 2007, s. 6–17, 62–70, 80–85, 94–95. Por. Saskia Sassen, Urbanizacja przemocy, przeł. Alicja Hławka i in., „Res Publica Nowa” 2012, nr 19, s. 36–40.

226

8. Minsky w Albarado

zwaną Dahieh i kontrolowaną przez Hezbollah. Nie była to tradycyjna wojna między dwoma państwami narodowymi/terytorialnymi, ale konflikt zbrojny między armią jednego państwa oraz dzielnicą stolicy innego. Ani państwo libańskie, ani nawet mieszkańcy północnego Bejrutu nie byli jego stroną – ci ostatni jedynie obserwowali, jak rakiety latają nad ich głowami33. W zasadzie w każdym z miast Północy można dziś znaleźć taki „wewnętrzny Trzeci Świat” jak bejruckie Dahieh. „W końcu staliśmy się Europejczykami” – mówili socjolożce Judit Bodnár mieszkańcy jednej z ekskluzywnych dzielnic Budapesztu. Faktycznie, standardy życia w tej części miasta są na „europejskim” poziomie, a długość życia jej mieszkańców jest porównywalna do średniej w Belgii. W dzielnicy ósmej natomiast jest na poziomie Syrii (przed wojną domową). Dysproporcje te korelują też z cenami nieruchomości34. „Edynburg jest całkiem dobrym miastem do mieszkania – opowiadała z kolei jedna z rozmówczyń dziennikarki Anny Minton – ale opartym na apartheidzie. Podobnie jest w każdym brytyjskim mieście. 20 procent populacji prowadzi zupełnie inne życie niż reszta – i ten odsetek wciąż rośnie”35. Jak pisał urbanista Martin Murray odnośnie do oryginalnego miejskiego apartheidu w Johannesburgu, „pocięcie miejskiego krajobrazu w mozaikowy patchwork sfortyfikowanych enklaw nie pojawiło się w jednej chwili, ale jest efektem długiego procesu i stopniowo nasilającego się zjawiska restrukturyzacji przestrzennej, które tylko przyspieszyły wraz z transformacją do modelu demokracji parlamentarnej”36. Tam również w 1989 roku obalono ustrój autorytarny. W końcu, jak ujął to jeden z architektów nowego porządku w RPA, „nie obalałem reżimu po to, aby być biednym”37. Rosnące polaryzacje zarówno przestrzenne, jak i społeczne stanowią część tego, co socjolog Loïc Wacquant nazwał „zaawansowaną marginalnością”38 – która wcale nie jest przejawem 33 34 35 36 37 38

Świetna analiza tego, jak „działa” Bejrut, znajduje się w książce Beyroutes. A Guide to Beirut, Studio Beirut/Archis, Beirut–Amsterdam 2009. Judit Bodnár, Becoming Bourgeois. (Postsocialist) Utopias of Isolation and Civilization, [w:] Evil Paradises. Dreamworlds of Neoliberalism, red. Mike Davis i Daniel Bertrand Monk, New Press, New York 2007, s. 140–151. Anna Minton, Ground Control. Fear and Happiness in the Twenty-first-century City, Penguin, London 2012, s. 111–113. Martin Murray, City of Extremes. The Spatial Politics of Johannesburg, Duke University Press, Durham 2011, s. 7. James, Money from Nothing, dz. cyt., s. 236. Loïc Wacquant, Urban Outcasts. A Comparative Sociology of Advanced Marginality,

227

I. Czas, czyli Były Zachód

zacofania czy pozostałością przeszłości, ale znakiem nowego, gorszego świata. Jeśli założymy, że miarą zdrowej gospodarki kapitalistycznej jest wysoki wzrost gospodarczy oraz wysoka stopa wzrostu na inwestowanym kapitale, to statystyki wyraźnie pokazują, iż liderami od dłuższego czasu nie są kraje Euroameryki, ale właśnie państwa Południa (aneks A4). Dlatego, jak twierdzą Jean i John Comaroffowie, „dawne peryferie zamieniają się w nowe rubieże ekspansji, miejsca, gdzie mobilny, konkurencyjny w skali globalnej kapitał odnajduje minimalnie regulowane strefy, w których może działać; gdzie produkcja przemysłowa otwiera coraz tańsze (cost-efficient) przestrzenie do wykorzystania; gdzie niezwykle elastyczne nieformalne gospodarki – które obecnie rozwijają się wszędzie – kwitły już od długiego czasu; gdzie ci, którzy wykonywali outsource’owane zadania dla Północy, wykształcili zarówno legalne, jak i nielegalne zaawansowane imperia technologiczne; gdzie powstają nowe modele pracy, czasu i wartości, które potem przejmowane są gdzie indziej. To właśnie dlatego Globalna Północ «ewoluuje» w stronę Południa, a Afryka, Azja i Ameryka Łacińska plasują się przed Euroameryką, niejako zapowiadając jej własną przyszłość”39. Wbrew zachodnim oczekiwaniom kapitalizm wcale nie potrzebuje demokracji, wolności czy kontraktu społecznego. Jak w 2004 roku pisał James Ferguson, to nie kraje, w których panował „sprzyjający klimat” dla biznesu, co z reguły oznaczało „silne prawo własności, niezawisłe sądy, pokój wewnętrzny i zdyscyplinowaną siłę roboczą”, ale właśnie państwa w stanie rozkładu „stanowiły przykład najbardziej udanego przyciągania zagranicznych inwestycji”40. Donald Rumsfeld, amerykański minister obrony, powiedział kiedyś w kontekście chaosu, jaki zapanował po inwazji na Irak, że „wolności zawsze towarzyszy bałagan” (freedom is untidy). Powiedzenie to idealnie nadaje się na motto kapitalizmu w XXI wieku, w którym liberalizm gospodarczy idzie ramię w ramię z eskalacją przemocy. Zakładając, że to Afryka stanowi laboratorium, w którym wykluwają się scenariusze naszej zbiorowej przyszłości, James Ferguson

39 40

Polity, Cambridge 2008. Jean Comaroff i John L. Comaroff, Theory from the South. Or, how Euro-America is Evolving Toward Africa, „Anthropological Forum” 2012, t. 22, nr 2, s. 121. James Ferguson, Global Shadows. Africa in the Neoliberal World Order, Duke University Press, Durham 2006, s. 195–196.

228

8. Minsky w Albarado

wyróżnia dwa przeciwstawne modele biznesowe: angolski i zambijski. Oba kraje mają złoża naturalne – w Angoli jest ropa, w Zambii miedź. Model zambijski jest społecznie gęsty – tamtejsze górnicze miasta w latach 70. były „klasycznym przykładem kolonialnego paternalizmu i można w nich było znaleźć nie tylko zakładowe mieszkania, szkoły czy szpitale, ale też pracowników socjalnych, infrastrukturę rekreacyjną taką jak kina czy kluby sportowe oraz programy edukacyjne, za pomocą których próbowano gospodynie domowe przemienić w nowoczesne matki lub żony dla górników”41. Nawet jeśli praca w kopalniach była ciężka, a warunki trudne, dawała ona ludziom szansę na awans społeczny i była częścią szeroko zakrojonego projektu socjalnego. Społecznie płytki model angolski oparty jest na zupełnie innym urządzeniu przestrzennym. Wydobycie ropy odbywa się głównie na platformach wiertniczych. Zyski z wydobycia stanowią 80 procent dochodów państwa, 90 procent dochodów z eksportu i 55 procent PKB, który w latach szczytowego wydobycia (2007 i 2008) rósł z astronomiczną prędkością 22 i 18 procent rocznie42. W kraju liczącym 12 milionów mieszkańców przy wydobywaniu średnio 2 milionów baryłek rocznie zatrudnionych jest około 10 tysięcy osób. Większość wykwalifikowanej siły roboczej to obcokrajowcy na krótkoterminowych kontraktach. Mieszkają na wybrzeżu, w strzeżonych osiedlach otoczonych polami minowymi będącymi pozostałością po wojnie domowej. Na lotnisko i platformy wiertnicze przemieszczają się helikopterami43. Przykład Angoli pokazuje, że to właśnie państwa „upadłe”, „rentierskie” czy „fantomowe” są miejscami, gdzie najlepiej kwitnie dziś kapitalizm. Model angolski został wypracowany w trakcie wojny domowej44. Od tamtego czasu rząd nie tylko sprzedaje to, co wydobywa, ale też zastawił przyszłość kraju, biorąc pod zastaw ropy, która dopiero zostanie wydobyta, wysoko oprocentowane pożyczki. Głównym partnerem biznesowym są Chiny, które płacą za ropę między innymi w ten sposób, że budują w Angoli infrastrukturę i mieszkania – wyłącznie przy pomocy własnych materiałów i pracowników. W ten sposób zyski z ropy „wracają” do Angoli w postaci miast-widm 41 42 43 44

Tamże, s. 197. Power, Angola 2025, dz. cyt., s. 996–997. Ferguson, Global Shadows, dz. cyt., s. 198. Assis Malaquias, Making War & Lots of Money. The Political Economy of Protracted Conflict in Angola, „Review of African Political Economy” 2001, t. 28, nr 90, s. 521–536.

229

I. Czas, czyli Były Zachód

budowanych tam przez Chińczyków. Dlatego Angola często opisywana jest jako najbogatszy z biednych krajów świata, a jej stolica Luanda od kilku lat jest najdroższym miastem na świecie45. Większość z ponad 6 milionów jej mieszkańców funkcjonuje poza oficjalną gospodarką. Na przedmieściach Luandy Chińczycy budują osiedla, w których ceny wahają się między 120 000 a 200 000 dolarów za mieszkanie. Szacuje się przy tym, że dwie trzecie obywateli żyje za mniej niż 2 dolary dziennie46. Bliska współpraca z Chinami ma też swoją szczególną genezę. Jak przypomina geograf Marcus Power, obecna chińska polityka zagraniczna opiera się na zasadach pochodzących z czasów zimnej wojny. Chińska retoryka, w przeciwieństwie do retoryki amerykańskiej, nie bazuje na ingerencji w wewnętrzne sprawy partnerskich krajów – Chiny nie mają zamiaru „sprawiać, że świat będzie bezpieczniejszy dla demokracji”47. Sukces modelu angolskiego oraz wyłonienie się osi Luanda–Pekin jest podwójnym zwycięstwem bloku komunistycznego w zimnej wojnie. Nie tylko dlatego, że angolska ropa jest jednym z paliw chińskiego „cudu gospodarczego”, ale też dlatego, że w 2002 roku wojnę domową ostatecznie wygrały postkomunistyczne siły wcześniej aktywnie wspierane przez ZSRR, Kubę czy Wschodnie Niemcy. W tym sensie Angolę można uznać za jeden z krajów postsocjalistycznych48. Komunizm w Angoli nie tyle upadł, ile raczej przeszedł fundamentalną transformację. W latach 90. zmianie uległa natura konfliktu, który stał się, jak ujął to politolog Assis Malaquias, „nieideologiczny i nierewolucyjny” oraz zaczął odchodzić od klasycznej strategii walki o terytorium. „Rebelianci nie prowadzą już wojny, próbując osłabić kontrolę rządu nad terenami wiejskimi, ale zaczęli walczyć o przejęcie oraz utrzymanie obszarów obfitujących w zasoby naturalne, po czym wypędzali stamtąd lokalną ludność do miast kontrolowanych przez rząd”. Konflikty zbrojne przestały być polityczne – nie chodzi w nich o zdobycie dusz lokalnej ludności, ale o pozbycie się jej. „Ludzie stali się obciążeniem, a nawet przeszkodą, 45 46 47 48

Angolan Capital Remains „Most Expensive City” for Expats, BBC News, 17 lipca 2015. Louise Redvers, Angola’s Chinese-built Ghost Town, BBC News, 3 lipca 2012. Power, Angola 2025, dz. cyt., s. 994. Często zapomina się, że komunizm był w Afryce niezwykle popularny, zwłaszcza w byłych koloniach portugalskich (jak Angola). W 1980 roku jedna czwarta ludności kontynentu żyła w ustrojach socjalistycznych. Por. Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 395, 480.

230

8. Minsky w Albarado

której usunięcie siłą uznaje się już za uprawomocnione” – tłumaczy Malaquias49. To właśnie w apogeum wojny domowej powstały zręby modelu angolskiego, który do dziś – oczywiście w różnych wariantach – wdrażany jest w innych krajach50. Częstym miernikiem sukcesu gospodarczego dla ekonomistów i ekonomistek głównego nurtu jest stopa wzrostu gospodarczego. W 2014 roku krajem, który uzyskał najwyższy wzrost gospodarczy na świecie (37 procent), był Południowy Sudan – państwo utworzone w 2011 roku na skutek rywalizacji między Chinami a USA o złoża ropy; nieustający konflikt zbrojny jest niezbywalnym elementem tamtejszego klimatu biznesowego51. O ile Albarado było owocem pakietu reform określanego jako konsensus waszyngtoński, o tyle „wspaniała katastrofa” w krajach takich jak Angola czy Południowy Sudan pokazuje zręby nowego globalnego porządku, który można nazwać konsensusem pekińskim52. Jeśli rację ma Arrighi, twierdząc, że wiek XXI będzie wiekiem azjatyckim, a liderem gospodarczym pozostaną niedemokratyczne, autorytarne i komunistyczne Chiny, to może okazać się, że teza o ostatecznym triumfie Zachodu i demokracji liberalnej w zimnowojennym konflikcie nadaje się do fundamentalnej rewizji. Jak pisałem we wprowadzeniu – tam, gdzie biło się dwóch (ZSRR oraz USA), niepostrzeżenie skorzystał trzeci, czyli Chiny.

Świat z o.o.

Płytki charakter modelu angolskiego opiera się na jego społecznej eksterytorialności. Kontrakt społeczny nie tyle jest w tym przypadku zerwany, ile raczej ze względu na fizyczną separację pogrążonego w biedzie, konfliktach i podziałach społeczeństwa od świetnie prosperującego biznesu nie ma nawet szansy, aby został zawarty53. 49 50 51

52 53

Malaquias, Making War & Lots of Money, dz. cyt., s. 531. Por. Joshua Kirshner i Marcus Power, Mining and Extractive Urbanism. Postdevelopment in a Mozambican Boomtown, „Geoforum” 2015, t. 61, s. 67–78. Genezę Południowego Sudanu świetnie pokazuje film We Come as Friends, reż. Hubert Sauper, 2014. Model angolski był również obecny w Nigerii w latach 90. Por. Michael Watts, Black Gold, White Heat. State Violence, Local Resistance and the National Question in Nigeria, [w:] Geographies of Resistance, red. Michael Keith i Steven Pile, Routledge, London–New York 1997, s. 33–67. Power, Angola 2025, dz. cyt., s. 994. O społecznie „płytkim” charakterze przemysłu wydobywczego pisał też Mitchell w książce Carbon Democracy, dz. cyt., s. 36–39.

231

I. Czas, czyli Były Zachód

Wydobycie ropy odbywa się na morzu oraz w bezpośrednio z nim powiązanych, pilnie strzeżonych i zmilitaryzowanych enklawach na lądzie. Dlatego Angola jest jednym z najbardziej dramatycznych przykładów nowego urządzenia przestrzennego zwanego offshore. Z reguły pojęcie to tłumaczy się na język polski jako „raj podatkowy”, ale bliższa analiza tego zjawiska pokazuje, że możliwość unikania podatków jest tu tylko jednym z wielu elementów. Jego główną cechą jest zapewnienie „ucieczki od obowiązków związanych z działalnością w społeczeństwie i czerpanie z tego korzyści – podatków, odpowiedzialnej regulacji finansowej, prawa kryminalnego czy zasad dziedziczenia”54. Jest to ostateczna realizacja dystopii Polanyiego – gospodarki wykorzenionej tak bardzo, że staje się niezależna nie tylko od materialnych ograniczeń wzrostu, ale i od społeczeństwa, zasad reprodukcji społecznej oraz związanych z nimi zobowiązań. W 1972 roku jeden z prezesów międzynarodowej firmy-giganta Dow Chemical tak wyraził tę myśl: „Od zawsze marzyłem o kupnie wyspy, która nie należałaby do żadnego narodu czy społeczeństwa. Dzięki temu mógłbym umieścić siedzibę naszej korporacji na prawdziwie neutralnym terenie”55. Dziś nie jest to już tylko fantazja. Jeśli świat finansów, jak pisałem w poprzednich rozdziałach, stanowi archimedesową dźwignię, dzięki której można wysadzić z posad cały świat społeczny, to jej punktem oparcia stały się właśnie te pozornie małe i nieistotne przestrzenie offshore. Ich najważniejszą cechą jest to, że bazują na koncepcji ograniczonej odpowiedzialności, w skrajnych przypadkach zredukowanej do zupełnego minimum. Nie byłoby amerykańskiego krachu finansowego bez jurysdykcji offshore, w których były (i wciąż są) zarejestrowane firmy handlujące zarówno hipotekami subprime, jak i różnymi formami ubezpieczenia przed końcem świata. „Jedną z metod namierzenia przestrzeni offshore jest porównanie rozmiarów sektora finansowego w stosunku do całości gospodarki. Tak właśnie zrobił Międzynarodowy Fundusz Walutowy w 2007 roku i doszedł do wniosku, że do tej kategorii kwalifikuje się Wielka Brytania” – dowodzi Shaxson56. A zatem offshore nie jest tylko odległą egzotyczną wyspą, ale także czymś bardzo bliskim; wszak głównym modelem biznesowym, również w krajach przechodzących 54 55 56

Shaxson, Treasure Islands, dz. cyt., s. 8. Prashad, The Poorer Nations, dz. cyt., s. 57. Shaxson, Treasure Islands, dz. cyt., s. 9.

232

8. Minsky w Albarado

przez proces „transformacji ustrojowej”, były tak zwane spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, które są podstawową formą instytucjonalizacji offshore57. Albańskie, polskie czy rumuńskie piramidy finansowe również były spółkami z o.o. Początki offshore były niepozorne i wiązały się z rozwojem tak zwanego rynku eurodolarów58. Jak ujął to geograf Gary Burn, „pojawienie się eurodolarów zapowiadało powrót do przyszłości: był to pierwszy pocisk wystrzelony w neoliberalnej kontrrewolucji przeciwko uspołecznionemu rynkowi i Keynesowskiemu państwu dobrobytu […], która przeniosła centrum dowodzenia z powrotem [z państwa] na rynki”59. Formacja ta powstała już w 1957 roku w londyńskim City. Początkowo składały się na nią niewielkie rezerwy dewizowe ZSRR, których władze komunistyczne, ze względu na obawę przed konfiskatą, nie chciały trzymać w amerykańskich bankach. Stanowił on, jak ujął to jeden z jego architektów, „celowy efekt wysiłków kilku osób, aby stworzyć rynek kapitałowy z finansowych drobin, które krążyły wtedy po świecie”. Początkowo faktycznie był niewielki: w 1960 roku depozyty w eurodolarach wynosiły miliard dolarów, co stanowiło wówczas jedną sześćdziesiątą brytyjskiego PKB. Ale w ciągu kolejnej dekady rynek ten urósł do 46 miliardów dolarów. W 1979 roku obroty londyńskiego rynku eurodolarów (który wciąż był w zasadzie niematerialną siecią komunikacyjną) stanowiły sześciokrotność wartości globalnej wymiany handlowej. Główną zaletą tego rynku była jego eksterytorialność. Wiemy, jak zlokalizować na przykład rynek na używane auta – wystarczy przejść się na giełdę samochodową. O ile można powiedzieć, że na przykład globalny rynek surowcowy mieści się na giełdzie w Chicago, gdyż tam znajdują się pomieszczenia, w których odbywają się najważniejsze transakcje i gdzie pracują kluczowi brokerzy, o tyle rynek eurodolarów nigdy nie znajdował się w żadnym konkretnym pomieszczeniu. Zawsze funkcjonował pomiędzy istniejącymi instytucjami, a za sprawą swej niewidzialności nie był w żaden sposób regulowany. Dzięki temu mógł przerodzić się w najważniejszą siłę we współczesnej gospodarce. W 1959 roku tylko siedem amerykańskich banków miało swoje biura w Londynie (dokładnie tyle samo ile w roku 1890); dekadę później 57 58 59

Tamże, s. 138. Christophers, Banking Across Boundaries, dz. cyt., s. 162–164. Gary Burn, The Re-Emergence of Global Finance, Palgrave Macmillan, New York 2006, s. 13–14.

233

I. Czas, czyli Były Zachód

dołączyło do nich kolejne 29 instytucji, zwiększając swoje depozyty siedemdziesiąt razy. Dlatego amerykańskie banki mogły zacząć omijać ustawę Glass-Steagall na długo przed tym, nim została ona oficjalnie zniesiona. Wystarczyło zacząć przeprowadzać transakcje handlowe poprzez Londyn czy też inne jurysdykcje offshore60. Mechanizm działania offshore jest zaskakująco prosty. Jeśli banki regulowane krajowymi ustawami muszą na przykład utrzymywać 10 procent depozytów (i przez to nie mogą tych 10 procent pomnażać, pożyczając na procent), a instytucje offshore nie mają takich zobowiązań, to przeniesienie pieniędzy do Londynu, na Wyspy Kanaryjskie czy Kajmany pozwala wypracować dodatkowe zyski. Załóżmy, że depozyty w naszym banku są oprocentowane na 4, a pożyczki na 5 procent. Jeśli dysponujemy sumą 100 dolarów, ale musimy 10 z nich zostawić w rezerwach, to na pożyczonych 90 dolarach zarabiamy tylko 50 centów (pożyczając pieniądze, zarabiamy 4,5 dolara, z czego 4 dolary musimy oddać tym, którzy wpłacili te pieniądze na nasze konto). Załóżmy, że koszty operacyjne naszego banku to kolejne 40 centów, czyli czystego zysku mamy tylko 10 centów. Jeśli natomiast możemy pożyczyć całe 100 dolarów, to zarabiamy na tym 5 dolarów z pożyczki minus 4 dolary dla depozytariuszy, czyli całego dolara. Jeśli odejmiemy od tego koszty w wysokości 40 centów, to oznacza to, że nasz zysk wynosi 60 centów – czyli sześć razy więcej niż w systemie finansowym podlegającym regulacji61. Radykalne lewarowanie systemu finansowego, o którym pisałem w dwóch poprzednich rozdziałach, nie byłoby możliwe bez jurysdykcji offshore. Kolejnym mechanizmem eksterytorializacji kapitalizmu w celu maksymalizacji zysków jest stosowanie tak zwanych cen transferowych (transfer pricing). Powiedzmy, że nasza firma działa w kilku krajach, a jednym z nich jest Polska, gdzie w danym roku wykazaliśmy spore zyski, na przykład ze sprzedaży jabłek. Wystarczy, że mamy jakąś firmę-córkę z siedzibą w raju podatkowym, choćby w Luksemburgu. Firma z Polski bierze wysoko oprocentowaną pożyczkę od firmy z Luksemburga. Tak się akurat składa, że ów procent wynosi niemal dokładnie tyle, ile zyski ze sprzedaży jabłek. W efekcie polska część firmy wykazuje albo minimalne zyski, albo nawet straty. 60 61

Shaxson, Treasure Islands, dz. cyt., s. 87–93; Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 84, 308; Burn, The Re-Emergence of Global Finance, dz. cyt., s. 24–29. Shaxson, Treasure Islands, dz. cyt., s. 93.

234

8. Minsky w Albarado

Dzięki temu nie musi płacić podatków w kraju, w którym prowadzi działalność gospodarczą. Tego rodzaju transakcje bywają bardzo kreatywne: chiński papier toaletowy, który kosztował 4121 dolarów za kilogram, izraelski sok jabłkowy sprzedany wewnątrz jednej firmy za 2052 dolarów za litr czy długopisy z Trynidadu wycenione na 8500 dolarów za sztukę. Proceder ten jest niezwykle rozpowszechniony. Dwie trzecie wszystkich międzynarodowych transakcji handlowych zawierane są w e w n ą t r z korporacji. W 2006 roku trzy największe firmy handlujące bananami miały w Wielkiej Brytanii obroty rzędu 750 milionów dolarów, ale zapłaciły tylko 235 tysięcy dolarów podatków62. W Wielkiej Brytanii podatków nie płacą również firmy takie jak Amazon, Google czy Starbucks. Tylko 38 procent podmiotów gospodarczych działających w Polsce odprowadza podatki w naszym kraju63. Według Gary’ego Burna rynek eurodolarów stanowi „najbardziej doniosłą innowację w historii finansów od czasów wynalezienia banknotu”64. Jak pisze Shaxson, ze względu na to, że dolar stał się globalną walutą, w której inne kraje trzymają swoje oszczędności, „rynek eurodolarów pozwolił Amerykanom umocnić ogromne przywileje, sfinansować deficyty, prowadzić wojny oraz demonstrować na świecie swoją siłę”65. W 1997 roku blisko 90 procent międzynarodowych pożyczek udzielano za pośrednictwem tego rynku66. Mimo że większość z 60 zarejestrowanych rajów podatkowych na świecie ma egzotyczne nazwy i wydają się małymi i niewiele znaczącymi terytoriami, bez nich nie byłoby współczesnej globalnej finansjalizacji. „Każdy większy kryzys finansowy od lat 70., łącznie z krachem w 2008 roku, związany jest z systemem offshore”67 – twierdzi Shaxson. Dziś przez offshore przechodzi ponad połowa światowych obrotów handlowych oraz jedna trzecia inwestycji zagranicznych. Jak obliczył James Henry, w rajach podatkowych w samym roku 2010 ukrytych zostało 21 bilionów dolarów – to równowartość amerykańskiej i japońskiej gospodarki razem wziętych68. Wszystko to jednakże odbywa się w dużej mierze poza polem naszego widzenia. Jak opisuje to John 62 63 64 65 66 67 68

Tamże, s. 11–12. Woś, Dziecięca choroba liberalizmu, dz. cyt., s. 193. Burn, The Re-Emergence of Global Finance, dz. cyt., s. 10, 186. Shaxson, Treasure Islands, dz. cyt., s. 100. Tamże, s. 92. Tamże, s. 152. James Henry, The Price of Offshore Revisited, Tax Justice Network, 2012.

235

I. Czas, czyli Były Zachód

Urry, rzeczywistość offshore przypomina rosyjskie matrioszki: ponad połowa filii instytucji finansowych na świecie znajduje się w rajach podatkowych. Goldman Sachs, najważniejszy bank inwestycyjny na świecie, ma ponad 4 tysiące firm-córek, z których jedna trzecia jest zarejestrowana w jurysdykcjach offshore, a inżynieria finansowa, w której ów bank się specjalizuje, oparta jest na skomplikowanej sieci transakcji między nimi. „W świecie Goldman Sachs Kajmany są większe niż Ameryka Południowa, a Mauritius – większy niż Afryka”69. Dźwignia offshore została użyta do wprowadzenia „społeczeństw rynkowych” w krajach zarówno Zachodu, jak i Południa70. W 1984 roku dziennikarze magazynu „Time” pisali, że największym rajem podatkowym na świecie są… Stany Zjednoczone. Już w 1966 roku nowojorski bank Chase Manhattan wpadł na pomysł, aby zastąpić Szwajcarię w przyciąganiu nielegalnych pieniędzy do Ameryki. „W ten sposób sfinansujemy Wietnam” – można było przeczytać w wewnętrznym raporcie, który wpadł wtedy w ręce młodego ekonomisty Michaela Hudsona. „Interesują nas pieniądze pochodzące z działalności przestępczej, ale tylko z zagranicy” – tłumaczono. W ten sposób Miami stało się „stolicą Ameryki Łacińskiej” – 40 procent depozytów w tamtejszych bankach pochodziło z zagranicy, a ponad połowa nieruchomości była w posiadaniu wspomnianych wcześniej firm-słupów71. Podczas kryzysu lat 70. Floryda była jedynym stanem, który nie borykał się z deficytem budżetowym. Dlatego, jak twierdzi Shaxson, Wall Street „zaczęła wykorzystywać realne lub wyolbrzymione zagrożenie ze strony rynku eurodolarów czy karaibskich rajów podatkowych (te banki same je zresztą zakładały) w celu liberalizacji amerykańskiego prawa finansowego”72. Oprócz Florydy prym wiodły tutaj Południowa Dakota oraz stan Delaware. W 1980 roku zniesiono tam funkcjonujący od 200 lat zakaz uprawiania lichwy. Odtąd amerykańskie banki, o ile miały tam zarejestrowaną działalność, mogły ustalać stopy procentowe (na przykład na kartach kredytowych) tak, jak im się podobało; wcześniej górny limit wynosił od 12 do 18 procent. Rok później wprowadzono tam 69 70 71 72

John Urry, Offshoring, przeł. Paweł Tomanek, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2015, s. 11. Prashad, The Poorer Nations, dz. cyt., s. 47–58, 97–105, 111–125. Shaxson, Treasure Islands, dz. cyt., s. 126–128. Tamże, s. 130–131.

236

8. Minsky w Albarado

system podatkowy, w którym im jesteś bogatszy, tym mniej płacisz. To właśnie za pomocą amerykańskich jurysdykcji offshore możliwe były lewarowane zakupy, o których pisałem w rozdziale 7. Wall Street tylko fizycznie znajduje się w Nowym Jorku – prawnie operuje de facto ze stanu Delaware, w którym zarejestrowana jest większość firm lub odnóg instytucji finansowych zajmujących się tworzeniem instrumentów pochodnych73.

73

MacKenzie i Spears, „The Formula That Killed Wall Street”, dz. cyt., s. 406.

ROZDZIAŁ 9

Globalne międzymieście

Jak twierdzi Saskia Sassen, porządek przestrzenny, jaki wyłania się w ramach globalnej reorientacji, nie oznacza końca państw narodowych, ale raczej przynosi narodziny zupełnie nowych konstelacji, lub – jak nazywam to w tej książce – urządzeń przestrzennych1. Jeśli rozumiemy państwo zgodnie z najbardziej popularną definicją – jako instytucję, która posiada monopol na stosowanie środków przemocy – to urbanizacja przemocy opisywana przez Sassen oznacza zlewanie się w nową całość tego, co kiedyś było państwem, i tego, co kiedyś stanowiło miasto. Ale taka twórcza destrukcja odbywa się również w ramach samego miasta. Opisuje ją ukute przez urbanistę Thomasa Sievertsa pojęcie „międzymieścia” – czyli hybrydy tego, co kiedyś było śródmiejskie i jednocześnie definiowało miejskość jako zjawisko kulturowe, oraz tego, co kiedyś było peryferyjne, czyli podmiejskie2. „Być może miasto zwarte – pisze Sieverts – stanowi zaledwie jeden z etapów w długim procesie ewolucji sposobów, w jakie ludzie żyją obok siebie”3. W dobie globalnej urbanizacji, kiedy miasto i miejskość wylewają się poza tradycyjnie ustalone granice, jest to coraz bardziej prawdopodobne (tablice 2.5, 4.1 oraz 13.2). Wykluwanie się tego rodzaju międzymiejskości świetnie opisał też Mike Davis na przykładzie La Frontiery, czyli obszaru przy granicy amerykańsko-meksykańskiej. Stała się ona ostatnio „ważnym elementem przestrzeni basenu Pacyfiku, a dawne antynomie rozwoju zostały wyparte przez nowe paradoksy integracji. 20 lat temu najbardziej uderzające było oszałamiające zestawienie przeciwieństw (to tu Pierwszy Świat spotykał się z Trzecim), dziś natomiast mamy do czynienia z przybierającym na sile wzajemnym przenikaniem się, niemalże na modłę realizmu magicznego, narodowych temporalności, 1 2 3

Sassen, Urbanizacja przemocy, dz. cyt., s. 36–37. Zjawisku „międzymieścia” poświęcone było wydanie specjalne kwartalnika „Res Publica Nowa” 2012, nr 209. Thomas Sieverts, Międzymieście, [w:] Architektura niezrównoważona, red. Kacper Pobłocki i Bogna Świątkowska, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2016, s. 244.

239

I. Czas, czyli Były Zachód

form zamieszkiwania i ekologii. O ile południowa strona granicy pełna jest ultranowoczesnych fabryk, o tyle biedadomki z kawałków desek i papy stały się coraz bardziej charakterystycznym elementem krajobrazu po stronie amerykańskiej. To tylko wzmocniło status La Frontiery jako niezależnego systemu kulturowego, którzy rządzi się własnymi prawami”4. Jest ona jednym z wielu przykładów nowych konfiguracji powstałych na skutek transformacji tego, jak instytucjonalnie i globalnie zorganizowane są dziś pieniądz, praca oraz ziemia.

Morze jest historią

Samo Los Angeles, które z trzytysięcznej wioski przekształciło się w trzymilionową metropolię i „Wielkiego Gatsby’ego amerykańskich miast”, przez blisko trzy pokolenia po 1899 roku było rządzone przez anglosaską elitę, której władza opierała się na zmilitaryzowanym monopolu oraz spekulacji gruntami. „Po 1945 roku – pisze Davis – nie można już mówić o jednolitej strukturze władzy w Los Angeles”. Stało się ono „miastem o dwóch głowach”, gdzie tradycyjni anglosascy posiadacze ziemi w śródmieściu ścierali się z nowymi elitami z Westside, związanymi z suburbanizacją i przemysłem hipotecznym. Okres ten skończył się w latach 80., kiedy Los Angeles przestało być już jedynie miastem amerykańskim, a coraz wyraźniej zaczęło być drugim co do ważności miastem wybrzeża Pacyfiku (po Tokio). Z jednej strony Los Angeles i szerzej: Południowa Kalifornia były „kolonizatorem” – prekursorem architektury fortecznej, miejscem, które za pomocą zlokalizowanego tam przemysłu kulturowego definiowało znaczenie amerykańskiego marzenia, oraz centralnym punktem urządzenia przestrzennego związanego z hipotekami subprime. Ale z drugiej strony zaczęło też przemieniać się w kolonię. Kapitał azjatycki wywierał coraz większy wpływ na to, co działo się w samym mieście, przez co „prowincjonalne potyczki między śródmieściem a Westside zostały przysłonięte przez nową geopolitykę i związaną z nią gospodarkę przestrzenną”5. A zatem śmierć (przemysłowego) Zagłębia Rdzy i narodziny (finansowego i miejskiego) Zagłębia Słońca można również postrzegać 4 5

Mike Davis, Magical Urbanism. Latinos Reinvent the US City, Verso, London 2000, s. 31–32. Davis, City of Quartz, dz. cyt., s. 105–106, 129–130.

240

9. Globalne międzymieście

jako elementy szerszej transformacji – kresu świata atlantyckiego, którego sukces opierał się na tak zwanym trójkącie handlowym łączącym USA, Wielką Brytanię i Afrykę Zachodnią (tablica 9). Brytyjczycy produkowali tekstylia i maszyny, które eksportowali do Afryki; stamtąd zabierali niewolników, którzy byli przewożeni na Karaiby oraz do USA i tam wytwarzali bawełnę oraz cukier; ta była z kolei przewożona do Wielkiej Brytanii, gdyż bez niej nie byłoby angielskiego cudu przemysłowego. Bawełna była niezbędnym surowcem dla przemysłu tekstylnego, a cukier stanowił ważny dodatek kaloryczny (głównym posiłkiem brytyjskich robotników w XVIII i XIX wieku był biały chleb popijany słodką herbatą), który umożliwił utrzymanie znacznie większej niż wcześniej populacji w miastach. Każda z tych przestrzeni była wyjątkowa – Wielka Brytania weszła na ścieżkę uprzemysłowienia, Karaiby stały się obszarem zdominowanym przez pozornie zacofaną instytucję niewolnictwa, a w Afryce Zachodniej życie społeczne zorganizowane było wokół instytucji plemion czy wodzostw (chiefdom). Nie należy traktować tych systemów jako szczebli w ewolucyjnej drabinie rozwoju, ale jako równoczesne wobec siebie trajektorie składające się w jeden spójny system6. Jak pokażę w następnej części książki, to właśnie wraz z narodzinami świata atlantyckiego powstał współczesny kapitalizm, czyli system oparty na zasadzie pięcioprocentowego zysku z kapitału oraz trzyprocentowego wzrostu. Dlatego rok 2008, zamiast jako moment zmierzchu Zachodu lub krachu samego kapitalizmu, lepiej postrzegać jako kres bardzo konkretnego urządzenia przestrzennego, opartego początkowo na tych trzech terytoriach, z których każde znajdowało się na innym kontynencie, a wszystkie połączone były atlantycką przestrzenią przepływów – ludzi, towarów oraz kapitału. Literaturoznawca i historyk Ian Baucom, zainspirowany dorobkiem Fernanda Braudela (którego książka o historii gospodarczej Morza Śródziemnego jest jednym z pierwszych przykładów pisania o przeszłości w ten sposób, że państwo narodowe nie jest główną jednostką analizy), twierdzi, że „morze jest historią”. To właśnie morskie fale są tym, co ostatecznie oddziela od siebie radykalnie odmienne przestrzenie, a ci, którzy po raz pierwszy je ze sobą połączyli, byli w stanie generować zysk za pomocą logiki arbitrażu. Atlantycki cykl akumulacji, czy raczej „transatlantycka fabryka kredytów”, która 6

Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 4, 138–139, 198–208, 363–383.

241

I. Czas, czyli Były Zachód

była pierwszym w historii prawdziwie (to znaczy całkowicie) sfinansjalizowanym urządzeniem przestrzennym, wyrósł jego zdaniem z konieczności ubezpieczenia ładunków transportowanych drogą morską – głównie niewolników7. Akumulowany czas historyczny nie tyle odkłada się w warstwach geologicznych Ziemi, zastygając jak lawa lub przeradzając się w semantycznie martwą przestrzeń, ile raczej ginie w morskich otchłaniach. Pisanie historii jest zatem formą przywracania pamięci o tych, którzy, lokując się pomiędzy przestrzeniami narodowymi, byli w samym sercu tego systemu8. Jeśli „długi wiek XX” rozegrał się na wybrzeżach Atlantyku, to historia XXI wieku będzie najprawdopodobniej toczyła się wokół Oceanu Spokojnego. Dlatego miasta takie jak Los Angeles są w większym stopniu częścią gospodarki Pacyfiku niż Stanów Zjednoczonych. Kres białej Ameryki można zaobserwować również na Wschodnim Wybrzeżu. O ile w 1940 roku 92 procent populacji Nowego Jorku stanowili biali, o tyle w 1990 roku ludność biała była już w mniejszości – Latynosi, czarni oraz Azjaci stanowili łącznie 60 procent populacji. W roku 1996 liczba Latynosów w Nowym Jorku przewyższyła liczbę czarnych, ale w żadnej z dzielnic (z wyjątkiem Staten Island) Latynosi nie stanowią większości. Podmiejskie urządzenie przestrzenne, wywołane przez tak zwany white flight, czyli ucieczkę białej klasy średniej z historycznych przedmieść, oparte było na marzeniu o klasowej i rasowej homogeniczności. Tymczasem system, jaki zaczął wyłaniać się w amerykańskich metropoliach mniej więcej od końca lat 90., rządzi się inną logiką. Biała klasa średnia wraca do miast – zjawisko to zostało opisane za pomocą pojęcia gentryfikacji. Ma ono jednak mniejsze znaczenie niż nowa fala mieszczuchów z Południa. Nie tyle przywraca ona dużym miastom ich dawny, metropolitalny blask, ile gruntownie redefiniuje to, czym jest miejskość. Podczas gdy biała ludność z przedmieść tradycyjnie hołdowała antymiejskim sentymentom, „Meksykanie ożywiają życie małych kalifornijskich miasteczek, wszystkie liczące się społeczności latynoskie koncentrują się w 20 największych metropoliach, a w samym Los Angeles i Nowym Jorku mieszka jedna trzecia Amerykanów o hiszpańsko brzmiących nazwiskach”9. 7 8 9

Baucom, Specters of the Atlantic, dz. cyt., s. 94–107, 139. Tamże, s. 309–333. Davis, Magical Urbanism, dz. cyt., s. 8.

242

9. Globalne międzymieście

Jednocześnie amerykańscy Latynosi „przemieniają przestrzeń miejską w sposób, którego nie da się porównać do wcześniejszych działań Afroamerykanów czy europejskich migrantów”, tworząc zupełnie nowy model metropolii. Dzielnice etniczne w klasycznym modelu amerykańskiego miasta przypominały „kliny wbijane w koncentryczne układy przestrzenne zamieszkiwane przez grupy o podobnym standardzie zarobkowym i mieszkaniowym”10. Tak wciąż wygląda sytuacja między innymi w Oakland, Filadelfii czy Waszyngtonie. Drugi wariant to policentryczna dzielnica etniczna – jak we współczesnym Chicago, gdzie Latynosi zamieszkują cztery dzielnice, mniej więcej równe co do wielkości. Jest wreszcie model mozaikowy, który najwyraźniej widać w Nowym Jorku. W 1996 roku Latynosi mieszkali tam w 21 rozproszonych po całym mieście sąsiedztwach. Ale w przeciwieństwie na przykład do Los Angeles, gdzie wiele dzielnic latynoskich ma 90 lub więcej procent ludności o hiszpańskich nazwiskach, każda dzielnica latynoska w Nowym Jorku ma sporą mniejszość stanowiącą między 30 a 45 procent populacji11. Współczesne Los Angeles, twierdzi Davis, ma więc zupełnie nietypową strukturę. „Obszary zdominowane przez białą klasę średnią, zlokalizowane głównie przy wybrzeżu oraz u stóp wzgórz, stanowią obecnie pozłacany margines wielkiej, zlokalizowanej na wyżynie, tętniącej życiem latynoskiej metropolii, której dwudziestopierwszowieczne kontury są już wyraźnie zarysowane”12. Los Angeles można więc uznać za pierwsze miasto postamerykańskie – lub panamerykańskie. Jest to zarazem pierwsze miasto w USA, w którego życiu gospodarczym tak wiele zależy od interakcji między imigrantami z Azji i Ameryki Łacińskiej. W wielu rodzinach pochodzenia azjatyckiego drugim językiem, którego uczą się dzieci, jest nie angielski, lecz hiszpański. Biali przestają mieć znaczenie. „Anglosaski podbój Kalifornii w latach 40. XIX wieku okazuje się więc wydarzeniem, które szybko odeszło do lamusa” – twierdzi Davis13. Na czym opiera się ten nowy porządek? Przestrzenna logika nowego Los Angeles jest zaskakująco prosta: „Latynosi zamieszkują niemal wszystkie tradycyjnie robotnicze obszary zlokalizowane w pobliżu trzech wielkich korytarzy przemysłowych”, biegnących wokół 10 11 12 13

Tamże, s. 50. Tamże, s. 50–51. Tamże, s. 53. Tamże, s. 58–59.

243

I. Czas, czyli Były Zachód

dwóch autostrad oraz rzeki. Zatem głównym czynnikiem, który doprowadził do powstania tej nowej metropolii, była „zmiana koloru skóry amerykańskiej klasy robotniczej”14. Nowa forma urządzenia przestrzennego była nie tyle zmianą urbanistyczną, ile nieuchronną konsekwencją globalnej reorganizacji pracy.

Deliryczne Lagos

Za prekursora badań nad formami miejskości kiełkującymi w metropoliach Globalnego Południa uważa się często Rema Koolhaasa – jednego z najbardziej znanych współczesnych architektów. Gdy w 1998 roku postanowił pojechać do nigeryjskiego Lagos, było to, jak sam wspominał, „najbardziej niebezpieczne miasto na świecie. Było obce i odległe, odcięte od globalnego systemu”. Jednocześnie prognozy wskazywały, że do roku 2015 jego populacja zwiększy się do 25 milionów, co miało uczynić z Lagos trzecie co do wielkości miasto świata. „Przeczuwaliśmy, że to będzie bardzo ważne miasto, ale nie było żadnych dostępnych informacji o tym, jak ono działa. Żadnego archiwum. Chcieliśmy być pierwszymi, którzy je zrozumieją”15. Przygoda badawcza Koolhaasa była więc wymuszonym spotkaniem z miejscem, w którym jego zdaniem rodzi się nowe miasto przyszłości16. Dziś Lagos liczy 21 milionów mieszkańców, ale pod względem populacji jest „dopiero” jedenastym miastem na świecie – z podium wyparły je między innymi Dżakarta (30 milionów mieszkańców) i Seul (26 milionów). Zgodnie z większością analiz najludniejszym ośrodkiem na świecie od lat pozostaje Tokio, które obecnie liczy 38 milionów mieszkańców. Badanie oparte na nieco innych kryteriach, którego wyniki przedstawione są na tablicy 2.4, pokazuje, że trzema największymi obszarami zurbanizowanymi są obecnie Pekin, Szanghaj oraz Kair. Bez względu na te różnice (wynikające z odmiennych definicji tego, czym jest dziś miasto), nie ulega wątpliwości, że proces eksplozji tak zwanych megamiast przerósł oczekiwania nawet jednego z jego pierwszych proroków. Mimo to problem zasygnalizowany przez Koolhaasa wciąż pozostaje aktualny. „Język oraz wartości dyskursu architektonicznego – narzekał 14 15 16

Tamże, s. 53–54. Wypowiedzi z filmu Bregtje van der Haak Lagos/Koolhaas, Icarus Films, 2002. Seth D. Kaplan, What Makes Lagos a Model City, „The New York Times”, 7 stycznia 2014.

244

9. Globalne międzymieście

Koolhaas prawie dwie dekady temu – są boleśnie nieadekwatne przy opisywaniu obecnych wyzwań urbanizacji. Powielają obraz miasta zachodniego, chcą, by każde miasto było interpretowane w jego kontekście, i odrzucają każdą formę miejską, która nie pasuje do tego obrazu”17. Stanowiąc swoisty „szybkowar niedoboru, ogromnego bogactwa, presji rozbudowy, gorączki religijnej i eksplozji demograficznej, Lagos wyhodowało formę miejskości, która jest «prężna» (resilient), mocno osadzona w tym, co materialne, zdecentralizowana i gęsta. Lagos jest dziś prawdopodobnie najbardziej radykalnym z miast, a do tego takim, które działa”18. Co więcej, tamtejszy model urbanizacji stanowi horyzont rozwoju miast Zachodu. „Pisanie o mieście afrykańskim to pisanie o stanie przedśmiertnym takich miast jak Chicago, Londyn czy Los Angeles” – twierdzi Koolhaas19. O ile „śmierć miasta, czy też śmierć kapitalizmu, stanowiła punkt na horyzoncie, do którego nieuchronnie zmierzamy”, o tyle „Lagos znajduje się dwadzieścia, pięćdziesiąt lub może nawet sto lat przed miastami, których struktura wydaje nam się dziś znajoma”20. Frederic Jameson tak komentował wyniki Koolhaasowskich badań w Lagos i chińskiej delcie Rzeki Perłowej: „Tradycyjny czy też modernistyczny urbanizm umarł […], Koolhaas zabiera nas w przyszłość [...]. Pojawia się zatem pytanie: czy wyłania się przed nami nowa przestrzeń miejska? Co to wszystko oznacza dla ludzkiej psychiki, rzeczywistości społecznej i utopii?”21. Koolhaasa fascynowało to, że Lagos z punktu widzenia okcydentalnego myślenia jest miastem niemożliwym, aglomeracją, która „tkwiła w stanie permanentnego bezruchu. To nie było miasto przepływów, ale strefa permanentnych korków i przestojów”22. Nie było jednak wątpliwości, że jakoś działało, mimo że – w przeciwieństwie do miast europejskich czy amerykańskich – nie było właściwie w żaden sposób planowane czy odgórnie zarządzane. Było to możliwe dzięki temu, co Koolhaas nazwał „czystą inteligencją samoorganizacji”. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się chaotyczne i przypadkowe, regulowane 17 18 19 20 21 22

Koolhaas, [w:] Matthew Gandy, Learning from Lagos, „New Left Review” 2005, t. 33, s. 39–40. Rem Koolhaas, Harvard Project on the City, Stefano Boeri, Multiplicity, Stanford Kwinter, Nadia Tazi, Hans Ulricht Obrist, Mutations, ACTAR, Barcelona 2000, s. 718. Koolhaas, [w:] Gandy, Learning from Lagos, dz. cyt., s. 42. Koolhaas i in., Mutations, dz. cyt., s. 719. Frederic Jameson, Future City, „New Left Review” 2003, t. 21, s. 66–68. Van der Haak, Lagos/Koolhaas, dz. cyt.

245

I. Czas, czyli Były Zachód

jest przez „widmowe prawo” stojące za „szeregiem złożonych struktur sieciowych”23. Jednym z jego ulubionych przykładów tego, jak Lagos „samoistnie” funkcjonuje, były zatłoczone autostrady. Gdy samochody stają w korku, do kierowców natychmiast podbiega cała armia drobnych handlarzy, którzy oferują im różnorakie produkty. Autostrada na chwilę przeobraża się w bazar. W chwili, gdy samochody ruszają, handlarze rozpierzchają się na pobocze, a jezdnia odzyskuje swą pierwotną transportową funkcję. Dlatego w tym zakorkowanym, powolnym mieście (go-slow), właśnie dzięki temu, że przestało ono działać tak, jak powinno funkcjonować zachodnie miasto, pojawia się przestrzeń dla „nieokiełznanej przedsiębiorczości”24. Współczesna urbanizacja, twierdzi Koolhaas, „eksponuje to, co poprzednie pokolenia wolały trzymać w ukryciu: nowe strukturywyłaniają się jak sprężyny ze starego materaca”25. Dlatego wielkie wysypisko śmieci w Lagos nie jest jego zdaniem wyłącznie składowiskiem niechcianych odpadków (jak na Zachodzie), ale stanowi skomplikowany mikrokosmos, gdzie zachodzi proces „sortowania, rozkładania na elementy, ponownego składania i recyklingu”, w który zaangażowanych jest wiele różnych grup społecznych. Tamtejsze ogromne targowisko Alaba – największe w zachodniej Afryce, z obrotem sięgającym 2,8 miliarda dolarów rocznie – nie ma żadnych formalnych struktur i rozwijało się oddolnie. Osoby związane z bazarem stworzyły osobny porządek – między innymi coś, co Koolhaas opisuje jako odrębny system sprawiedliwości, własne sądy, a nawet małe więzienie26. W filmie dokumentalnym opisującym projekt Koolhaasa znajduje się wymowna scena, która ilustruje to, co zafascynowało tego architekta – przez bazar, widziany z góry, powoli przejeżdża pociąg. Gdy lokomotywa zbliża się do ludzi, oni rozstępują się na chwilę na boki; tam, gdzie pociąg już przejechał, tory od razu zajmowane są przez kupujących i sprzedających. Miasto wydaje się żywym, spontanicznym i niemalże myślącym organizmem, który doskonale funkcjonuje bez centralnego zarządzania27. Dlatego lekcja, jaką Koolhaas wyciągnął 23 24 25 26 27

Tamże. Koolhaas i in., Mutations, dz. cyt., s. 685. Koolhaas, [w:] Jameson, Future City, dz. cyt., s. 73. Koolhaas i in., Mutations, dz. cyt., s. 702–706. Krytykę projektu Koolhaasa z perspektywy użycia wizualności sformułował Tim Hecker, The Slum Pastoral. Helicopter Visuality and Koolhaas’ Lagos, „Space and Culture” 2010, t. 13, nr 3, s. 256–269.

246

9. Globalne międzymieście

z Lagos, polegała na „konfrontacji z [jego własnym] sceptycyzmem wobec możliwości, jakie daje planowanie przestrzenne”. Po zbadaniu nigeryjskiego modelu doszedł do wniosku, że „samoorganizacja jest wpisana w model miasta zorganizowanego”. Nie uciekniemy od chaosu. Proponował w związku z tym, by przywrócić spontaniczność do procesu tworzenia zachodnich miast: „Nieformalność nie stanowi przeciwieństwa planowania, ale uzupełnia je i wzbogaca”28. W jednym z wywiadów Koolhaas przyznał, że początkowo bał się wysiąść z samochodu29, dlatego chętnie skorzystał z helikoptera użyczonego mu przez władze miasta. „To, co z perspektywy ulicy wydawało się nagromadzeniem dysfunkcyjnych przemieszczeń, z lotu ptaka zamieniło się w imponujący taniec” – wspominał30. Moment, w którym znalazł klucz do zrozumienia przestrzennej spójności Lagos, był jednocześnie chwilą, w której zdystansował się od jego codzienności. Widok z lotu ptaka, będący kwintesencją patrzenia „znikąd”, jak przypomina historyczka nauki Lorraine Daston, jest tylko pozornie obiektywny – de facto stanowi zakamuflowaną perspektywę władzy31. James Scott nazwał to nawet „widzeniem jak państwo” – jest ono dlań esencją modernizmu zarówno w architekturze i urbanistyce, jak i w polityce czy ekonomii. To właśnie łączy pruską politykę leśną, logikę kolektywizacji rolnictwa w ZSRR, projekty rozwojowe w Tanzanii i przebudowę Paryża przez barona Haussmanna – każda z tych przestrzeni wytwarzana była odgórnie, a jej wewnętrzna spójność czy też jej porządek mogą zostać docenione dopiero z lotu ptaka. „Nie da się przecenić roli samolotu dla modernistycznej myśli oraz planowania” – pisze Scott. To dzięki przyjęciu takiej optyki społeczeństwo stało się czytelne. „Dzięki dobrodziejstwu dystansu widok lotniczy przekształcał to, co mogło z perspektywy ulicy wydawać się chaotyczne, w symetrię wyższego porządku”32.

28 29 30 31 32

Van der Haak, Lagos/Koolhaas, dz. cyt. Później dość stanowczo to dementował, twierdząc, że jego uwaga została źle zinterpretowana. Por. odpowiedź Koolhaasa na krytykę Martina Fillera: The Master of Bigness, „The New York Review of Books”, 12 lipca 2012. W: Kaye Whiteman, Lagos. A Cultural and Literary History, Signal Books, Oxford 2012, s. 243. Lorraine Daston, Objectivity and the Escape From Perspective, „Social Studies of Science” 1992, t. 22, nr 4, s. 597–618. James C. Scott, Seeing Like a State. How Certain Schemes to Improve the Human Condition Have Failed, Yale University Press, New Haven 1998, s. 58.

247

I. Czas, czyli Były Zachód

Koolhaasowska odgórna wizja oddolnej urbanizacji spotkała się z ostrą krytyką. Na przykład geograf Matthew Gandy zauważył, że, „traktując miasto jako żywą instalację artystyczną lub porównując je do neutralnej przestrzeni laboratorium badawczego, [Koolhaas] jednocześnie odhistoryzowuje i odpolitycznia charakterystyczne dla Lagos doświadczenie miejskości”33. To, co zobaczył architekt, nie było spontanicznie pojawiającym się systemem, ale pozostałością po boomie z lat 70. oraz kryzysie, który nastąpił po nim. Szczątki modernistycznej struktury (między innymi autostrady) pochodzą właśnie ze złotego okresu lat 60. i 70., kiedy powstał tam pierwszy wieżowiec w Afryce, a ceny działek w mieście były porównywalne do tych w Nowym Jorku. Jednakże „połączenie bogactwa złóż ropy oraz rządów wąskiej elity doprowadziło do wyssania nigeryjskiej gospodarki z zasobów, katastrofalnej polaryzacji społecznej, hiperinflacji, upadku lokalnej waluty oraz deprecjacji eksportu – zarówno przemysłowego, jak i rolniczego”34. Podobnie jak Zambia, której gospodarka w latach 60. była uważana za „wschodzącą” i rokującą większe nadzieje niż systemy ekonomiczne takich krajów jak Korea Południowa, Brazylia, Malezja czy Turcja35, Nigeria od tamtego czasu doświadczyła bolesnej zapaści gospodarczej. Głównym czynnikiem odpowiedzialnym za nieformalny charakter przestrzeni Lagos jest ogromny dług Nigerii, sięgający 75 procent PKB i stanowiący dwukrotność rocznych zysków z eksportu. Na obsługę tego długu nigeryjski rząd wydaje trzy razy więcej niż na edukację i piętnaście razy tyle, co na służbę zdrowia. Aż 40 procent długu jest wynikiem pożyczek, które zaciągnęli wojskowi dyktatorzy – znaczna część tych środków znalazła się na ich prywatnych kontach bankowych i oczywiście nigdy nie została zainwestowana w rozwój lokalnej gospodarki36. Nie jest więc prawdą, że Lagos było, jak twierdzi Koolhaas, „odcięte od globalnego systemu”37. Tam, gdzie Koolhaas widział samoorganizujący się system, ścierały się siły polityczne i glokalne konstelacje władzy. Nie każdy mógł tak po prostu handlować na ulicy: miasto było podzielone na strefy wpływów różnych mniej lub bardziej formalnych grup. Dostrzeżenie 33 34 35 36 37

Gandy, Learning from Lagos, dz. cyt., s. 42. Tamże, s. 45. Ferguson, Expectations of Modernity, dz. cyt., s. 6. Gandy, Learning from Lagos, dz. cyt., s. 48. Van der Haak, Lagos/Koolhaas, dz. cyt.

248

9. Globalne międzymieście

tego nie jest szczególnie trudne: w większości nawet dziennikarskich relacji ze współczesnych megamiast, chociażby w świetnej książce Suketu Mehty o Mumbaju, autorzy szczegółowo pokazują, w jaki sposób „podobnie jak pokłady niskiego ciśnienia atmosferycznego, półświatek natychmiast pojawia się wszędzie tam, skąd wycofuje się państwo: w dziedzinach sądownictwa, osobistej ochrony i przepływów kapitału”38. „Czarne kołnierzyki”, jak lokalni mafiosi sami siebie nazywali, stanowią jeden z najważniejszych czynników miastotwórczych we współczesnych metropoliach Południa, choć zupełnie nie pasują do Koolhaasowskiej romantycznej wizji spontanicznej urbanizacji39. Nie da się również zrozumieć panującego w Lagos „chaosu” bez analizy choćby tego, co dziennikarz Kaye Whiteman nazywa „bergeryzacją” Lagos, czyli wpływu jednej niemieckiej firmy budowlanej Julius Berger na politykę całego miasta. To właśnie Berger wybudował w 1990 roku ikoniczny most Third Mainland, ciągnący się na długość dwunastu kilometrów i łączący wyspę Lagos z wybrzeżem – do dziś jest jednym z najdłuższych mostów na świecie. Firma ta cieszyła się dużym zaufaniem rządu i niemal całkowitą autonomią – od roku 1965 ma fundamentalny wpływ na kształt miasta40. Nieprawdą jest też, że Lagos nie ma swojego archiwum. Whiteman pokazuje niezbicie, że lokalni pisarze, dziennikarze i artyści pozostawili wspaniały materiał, z którego można budować teorię tej metropolii41. To, co obserwował Koolhaas, nie było też niczym szczególnie nowym. Whiteman twierdzi nawet, że przestrzenna spójność Lagos (gdy lawa kapitału zastygła w pewną konstelację przestrzenną) została ustanowiona w zasadzie w trakcie jednej burzliwej dekady w połowie XIX wieku42. Ahistoryczna analiza w wydaniu Koolhaasowskim nie pozwala tego dostrzec. Co więcej, granica między czarnymi a białymi kołnierzykami coraz mocniej się zaciera43. Podatki ściągane z rynków na świeżym powietrzu oraz parkingów samochodowych to lwia część dochodu 38 39 40 41 42 43

Mehta, Maximum City, dz. cyt., s. 195. AbdouMaliq Simone, City Life from Jakarta to Dakar, Routledge, London 2010, s. 76–89. Whiteman, Lagos, dz. cyt., s. 57, 80. Tamże, rozdział 4 i 5. Tamże, s. 13–19, 80. Najlepiej widać to na przykładzie pakistańskiego Karaczi. Por. Steve Inskeep, Instant City. Life and Death in Karachi, Penguin, New York 2011, s. 101–108; Laurent Gayer, Karachi. Ordered Disorder and the Struggle for the City, Hurst, Oxford 2014, s. 49–51, 134–138.

249

I. Czas, czyli Były Zachód

elit rządzących Lagos. Zdaniem Laurenta Fourcharda pojawienie się pozornie nieformalnych struktur tłumaczy rywalizacja między władzą lokalną a federalną. Brak inwestycji w infrastrukturę wynika między innymi z tego, iż stolicę Nigerii przeniesiono na północ do Abudży, a elity rządowe cały czas uważają Lagos za miasto obce zarówno etnicznie, jak i politycznie – nie należy bowiem do ich sfery wpływów i zdominowane jest przez system klientelizmu, opanowany przez elity z południowo-zachodniej części kraju. „Konflikty przestrzenne – twierdzi Fourchard – nie pojawiają się w analizie Koolhaasa, podobnie jak ogromny wpływ, jaki na kształt przestrzeni miejskiej mają przedstawiciele rządu oraz liderzy partii politycznych”. Lagos nie funkcjonuje samoistnie, lecz „działa” szczególnie dobrze dla tych, którzy są w stanie wyciągnąć zyski z wykorzystania przestrzeni publicznej w ramach skomplikowanej sieci powiązań między patronem a klientem44.

Zamach na Nowy Jork

W słynnym retroaktywnym manifeście dla Manhattanu Koolhaas wyróżnia dwie cechy stanowiące o wyjątkowości Nowego Jorku: gęstość i różnorodność45. Gdy pisze o wieżowcach, postrzega je jako antytezę modernistycznego strefowania, czyli praktyki, która przypisywała jednemu miejscu jedną funkcję. Budowanie wieżowców to dla niego metoda „tworzenia wielu dziewiczych przestrzeni w jednym miejscu”, przez co „stają się czynnikiem destabilizacji przestrzeni miejskiej – zapowiadają nieustanną programową niestabilność”46. Można zatem powiedzieć, że Koolhaas próbował odnaleźć w Lagos coś, co zostało bezpowrotnie utracone w okcydentalnych miastach – spontaniczność, dynamizm, różnorodność, przedsiębiorczość i indywidualizm. Mimo że tego rodzaju hasła widnieją na sztandarach tak zwanego nowego urbanizmu, czyli ruchu sprzeciwiającego się bezduszności modernizmu, to, jak pokazał na przykładzie Nowego Jorku z przełomu XX i XXI wieku antropolog Julian Brash, władze amerykańskich 44 45 46

Laurent Fourchard, Lagos, Koolhaas and Partisan Politics in Nigeria, „International Journal of Urban and Regional Research” 2011, t. 35, nr 1, s. 76–89. Rem Koolhaas, Deliryczny Nowy Jork. Retroaktywny manifest dla Manhattanu, przeł. Dariusz Żukowski, Karakter, Kraków 2013, s. 10, 140. Tamże, s. 96.

250

9. Globalne międzymieście

miast de facto wdrażały wizje zbieżne raczej z monolityczną urbanistyką spod szyldu Le Corbusiera czy Roberta Mosesa47. Szukanie przyszłości urbanizacji w Lagos było zatem dla Koolhaasa nostalgiczną wyprawą w poszukiwaniu utraconej przeszłości Nowego Jorku, dzięki czemu mógł doświadczyć tego, co geograf Andy Merrifield nazwał „koszmarną rozkoszą” (dreadful delight) zachodniej miejskości48. Jego zdaniem po raz pierwszy opisał ją Dante – jako podróż do swoistego piekła, w którym jednakże można oddychać „powietrzem wolności”. Tak właśnie funkcjonowały europejskie miasta w dobie feudalizmu – nie tylko były niehigieniczne, ale wręcz stanowiły czarne dziury, w tym sensie, że demograficznie były w stanie utrzymać się wyłącznie dzięki kolejnym rzeszom przybywających do nich migrantów. Dopiero w XIX wieku miasta w Europie zaczęły się samoistnie reprodukować, czyli liczba urodzeń zaczęła tam przekraczać liczbę zgonów49. A jednocześnie, ze względu na to, że patrycjusze w sensie prawnym pozostawali częściowo poza feudalnymi relacjami władzy, często mówiono, iż Stadtluft macht frei – „miejskie powietrze czyni wolnym”. Usilnie poszukując inności i alternatywy dla bezdusznego jego zdaniem zachodniego modernizmu, Koolhaas tak naprawdę wrócił więc z wyprawy do Lagos, utwierdzając się jedynie w przekonaniu o uniwersalności zachodniego modelu miasta, w którym głównym czynnikiem miastotwórczym są przedsiębiorcze jednostki – bez względu na to, czy są to kupcy z włoskich państw-miast, czy też uliczni sprzedawcy ze współczesnego Lagos. Jednakże to nie Lagos stało się afrykańskim Nowym Jorkiem, ale właśnie Nowy Jork w dobie globalnej finansjalizacji można uznać za pierwszą metropolię Trzeciego Świata. Jak pisałem w poprzednim rozdziale, dźwignia, jaką są jurysdykcje offshore, dająca ogromną władzę sektorowi finansowemu, była „największą w historii siłą służącą do przenoszenia bogactwa oraz władzy od biednych do bogatych”50. Kontrrewolucja finansowa, jaka rozhulała się w latach 80., zaczęła się właśnie od Nowego Jorku w latach 70. Po „długim bankructwie” miasta bankierzy z Wall Street przejęli polityczną kontrolę nad 47 48 49 50

Julian Brash, Bloomberg’s New York Class and Governance in the Luxury City, University of Georgia Press, Athens 2011, s. 290. Andy Merrifield, Dialectical Urbanism. Social Struggles in the Capitalist City, Monthly Review Press, New York 2002, s. 16. Osterhammel, The Transformation of the World, dz. cyt., s. 255. Shaxson, Treasure Islands, dz. cyt., s. 26–27.

251

I. Czas, czyli Były Zachód

magistratem. Było to, jak twierdzi David Harvey, istne laboratorium neoliberalizmu, a model ten został w latach 80. przeniesiony na inne miasta oraz na instytucje państwowe51. Jeśli prawdziwe jest twierdzenie, że nasza globalna przyszłość kształtowana jest w megamiastach, to pierwsza salwa w tej batalii została wystrzelona właśnie w Nowym Jorku. Jak pisze dziennikarz, aktywista i autor najlepszej monografii tego miasta Robert Fitch, w 1929 roku, gdy przygotowano pierwszy plan deindustrializacji Nowego Jorku, „nikt nie słyszał o globalizacji, konteneryzacji czy postindustrialnej gospodarce. Mimo to planiści z lat 20. szykowali się do wzmocnienia centralnej dzielnicy biznesowej i eliminacji przemysłu. Ich cele były bliźniaczo podobne do tych, jakimi kierują się współczesne elity [czyli te z przełomu lat 80. i 90. – K.P.], które twierdzą, że reagują wyłącznie na działanie nieuchronnych sił”52 rządzących globalną gospodarką. Dopiero na fali kryzysu politycznego i społecznego końca lat 60. Wall Street była w stanie zrealizować plan, który leżał w szufladzie od dekad. W ten sposób, budując rzekomo postindustrialną przyszłość miasta, z dużą konsekwencją przeprowadzono jego „planowane zwinięcie” (planned shrinkage). W okresie powojennym zniknęło stamtąd ponad 750 tysięcy miejsc pracy. Jeśli porównamy plan z 1929 roku z tym, co zaczęło się dziać w latach 80. (wybudowano tam wtedy przestrzenie biurowe o łącznej powierzchni 5 milionów metrów kwadratowych), zobaczymy wyraźnie, że „nie tylko w Nowym Jorku jest mniej przemysłu, ale zniknął on dokładnie stamtąd, skąd chciała się go pozbyć elita sektora FIRE”53. O ile w całych Stanach w latach 1970–1993 liczba miejsc pracy w przemyśle zmniejszyła się z 19,4 miliona do 18,1 miliona, w samym Nowym Jorku w tym samym czasie spadła z 766 do 286 tysięcy – różnica wynosi więc 6,7 procent w skali kraju w stosunku do 63 procent dla Nowego Jorku. Głównym beneficjentem tych zmian była rodzina Rockefellerów, która na zmianie klasyfikacji swych gruntów z użytku przemysłowego na biurowy mogła zwiększyć dochody z tytułu posiadania ziemi nawet o 1000 procent54. 51 52 53 54

David Harvey, Neoliberalizm. Historia katastrofy, przeł. Jerzy Paweł Listwan, Książka i Prasa, Warszawa 2008, s. 63–68. Robert Fitch, The Assassination of New York, Verso, London 1993, s. 39–40. Tamże, s. 6, 38. Tamże, s. XII, 22, 40, 185–192.

252

9. Globalne międzymieście

Było to celowe działanie, a opublikowany w 1978 roku Deliryczny Nowy Jork Koolhaasa można uznać za ideologiczne uprawomocnienie przejęcia miasta przez Wall Street. Centrum Rockefellera, flagowy projekt planowanej deindustrializacji miasta, jego zdaniem „spełnia manhattańską obietnicę. Rozwiązuje wszystkie paradoksy. W chwili jego powstania Metropolia staje się doskonała. Centrum Rockefellera, choć nie stoi w Grecji, ma w sobie równowagę greckiej architektury”55. Co więcej, zdaniem Koolhaasa mamy tu do czynienia z „dziełem sztuki pozbawionym artysty” – biurowiec ten jego zdaniem stanowi wspólną własność nowojorczyków. „Istota i siła architektury Manhattanu polega na tym, że w s z e l k a powstająca tam architektura jest architekturą «komitetu», w którym zasiadają sami mieszkańcy miasta”56. Innymi słowy, dokładnie tak, jak dwie dekady później w Lagos, Koolhaas maskuje działanie konkretnych osób w konkretnych okolicznościach czasu i przestrzeni, przedstawiając je jako działanie wynikające z „ducha miejsca” – w tym przypadku jako nowojorską kulturę gęstości i przedsiębiorczości. Jak przypomina Fitch, deindustrializacja Nowego Jorku nie miała charakteru demokratycznego, ale została wymyślona i przeprowadzona z zamkniętych gabinetów w świecie finansjery, czy też przy pomocy instytucji zajmujących się planowaniem przestrzennym – te zaś były wówczas (i są do dziś) poza demokratyczną kontrolą57. Moment, w którym przygotowano pierwsze plany deindustrializacji Nowego Jorku, nie był przypadkowy. Jak pamiętamy, nieruchomości są (nieproduktywnym) „rynkiem ostatniej szansy” – po krachu na giełdzie, zarówno w okresie międzywojennym, jak i w pierwszej dekadzie XXI wieku, „luźny” pieniądz powędrował właśnie do tego sektora. Tylko w latach 1929–1937 w samym Nowym Jorku powstało 2,7 miliona metrów kwadratowych nowej przestrzeni biurowej (z czego połowa była własnością Johna D. Rockefellera), a odsetek pustostanów już w 1933 roku wzrósł z 5 do 30 procent58. Jak przypomina David Harvey, rok przed krachem na nowojorskiej giełdzie w 1929 roku pękła amerykańska bańka mieszkaniowa; wraz z nią zniknęły 2 miliony miejsc pracy w budownictwie, a zyski z nieruchomości spadły właściwie do zera. Już w latach 20. budownictwo 55 56 57 58

Koolhaas, Deliryczny Nowy Jork, dz. cyt., s. 234. Tamże, s. 204. Fitch, The Assassination of New York, dz. cyt., s. 84. Tamże, s. 57.

253

I. Czas, czyli Były Zachód

stanowiło 7 procent amerykańskiego PKB – rooseveltowski Nowy Ład można uznać za odpowiedź na wcześniejszy krach mieszkaniowy59. Jak pamiętamy, kapitalizm nie rozwiązuje swoich problemów, tylko przenosi je w inne miejsce. W tym przypadku były to przedmieścia, gdzie podczas złotej ery zachodniego kapitalizmu amerykańskie marzenie budowano w szczerym polu. Już w latach 60. – w czasach zdominowanych przez konflikty, również na tle rasowym – okazało się, że rozwiązanie to przeradza się w nowy problem. Polityka miejska w Ameryce przez niemal całe stulecie opierała się na tym, co politolog Ira Katznelson nazwał „miejskimi zasiekami”. Opisywał on system polityczno-urbanistyczny, w którym związki zawodowe i partie polityczne organizowały lokalne wspólnoty wokół podziałów etnicznych. Amerykańskie miasta nie stanowiły funkcjonalnej całości, ale składały się z „Małych Włoch”, „Małych Irlandii” czy „Małych Grecji”. Powojenni przybysze do tych miast, a zwłaszcza ludzie czarnoskórzy, zaczęli budować sojusze wokół miejsc pracy (a nie, jak to było wcześniej, wokół miejsca zamieszkania), a głoszona przez nich ideologia emancypacji przekraczała etniczne zasieki. Dzięki niej zaczęto budować nowe sojusze polityczne wychodzące poza etniczne enklawy – poza wspólnoty amerykańskich Greków, Włochów czy Polaków – i organizować ruch społeczny na poziomie ogólnomiejskim60. To oni jako pierwsi rozsadzili od wewnątrz urządzenie przestrzenne, jakie powstało podczas wielkiej transformacji USA z kraju rolniczego w zurbanizowany, czyli w na przełomie XIX i XX wieku. Działania elit finansowych były jedynie reakcją na tę oddolną i polityczną zmianę – a deindustrializacja, obok opisywanego w poprzednich rozdziałach dyscyplinowania za pomocą długu, stanowiła jedno z narzędzi walki z „widmem komunizmu” w Ameryce. Fitch polemizuje z popularną tezą, iż głównym winowajcą „śmierci” Nowego Jorku, a następnie pozostałych dużych miast Ameryki, był urbanista Robert Moses. Jego zdaniem Moses poszatkował miasto autostradami i wysiedlał mieszkańców na polecenie elity finansowej z Wall Street pod przywództwem Rockefellerów61. 59 60 61

Harvey, Bunt miast, dz. cyt., s. 78–82. Ira Katznelson, City Trenches. Urban Politics and the Patterning of Class in the United States, Pantheon Books, New York 1981, s. 108–112, 133–134. Por. klasyczną narrację obwiniającą Mosesa: Berman, All That Is Solid Melts Into Air, dz. cyt., s. 290–312.

254

9. Globalne międzymieście

Twierdził on również, że jedną z nielicznych osób, które przed Mosesem rozumiały, na czym polega wyjątkowość kultury miejskiej Nowego Jorku, była Jane Jacobs62. Dla niej – podobnie jak później dla Koolhaasa – kwintesencją Nowego Jorku była jego miejska gęstość i różnorodność. Nie miała ona jednak charakteru kulturowego, tylko ekonomiczny. Nowy Jork był dla Jacobs czymś więcej niż tylko „stanem umysłu”. Sformułowana przez nią krytyka poczynań Roberta Mosesa dotyczyła wprowadzenia funkcjonalnej monokultury, której celem było zamienienie całego miasta w dzielnicę biznesową. Już w 1961 roku badaczka twierdziła, że należy zacząć odbudowywać nowojorski przemysł63. Faktycznie, jak przypomina Katznelson, już w czasach amerykańskiej wojny secesyjnej „Nowy Jork był nie tylko największym portem, ale i dynamicznym ośrodkiem klasycznie konkurencyjnego przemysłu działającego w niewielkiej skali. Prym wiodły w nim sektory odzieżowy, drukarski i drobnych maszyn. W tego rodzaju branżach premiowane były wysokie kwalifikacje, gotowość do podejmowania ryzyka oraz korzystanie z lokalnie dostępnych usług. To właśnie takie jednozakładowe firmy, zatrudniające po około 25 pracowników, sprawiły, że Nowy Jork stał się największym miastem przemysłowym świata”64. Używając współczesnego języka, można powiedzieć, że Nowy Jork stanowił wyspecjalizowany, elastyczny mikrokosmos, którego wysoka konkurencyjność wynikała z efektu przestrzennej synergii. Jedna mała firma odzieżowa pewnie sama nie dałaby rady, ale w sytuacji, gdy były ich tysiące i tworzyły one gęstą siatkę, powstał wyjątkowy „klaster ekonomiczny”65. Na bazie tego, co zdaniem Fitcha było „najprawdopodobniej najbogatszą i najbardziej różnorodną kulturą przemysłową na świecie”, Nowy Jork stał się „niezwykle zamożnym miastem – stać je było na 62

63 64 65

Fitch był też jedną z nielicznych osób, które nie traktowały Jacobs protekcjonalnie (nie miała ona formalnego wykształcenia potrzebnego do tego, aby być uznaną ekspertką do spraw miejskich, a wielu jej współczesnych nazywało ją wręcz „kurą domową”). Pisałem o tym w posłowiu do polskiego wydania jej książki, por. Kacper Pobłocki, Jane Jacobs – urbanistka przyziemna, [w:] Jane Jacobs, Śmierć i życie wielkich miast Ameryki, dz. cyt., s. 459–474. Jacobs, The Death and Life of Great American Cities, dz. cyt., s. 198–203, 209–218, 256–257. Katznelson, City Trenches, dz. cyt., s. 95. Por. Nancy Green, Ready-to-Wear and Ready-to-Work. A Century of Industry and Immigrants in Paris and New York, Duke University Press, Durham 1997, s. 44–55, 138, 151.

255

I. Czas, czyli Były Zachód

własny darmowy system uniwersytecki [czyli City University of New York, w skrócie CUNY], sieć miejskich szpitali oraz cały wachlarz usług publicznych, które pozostali Amerykanie podziwiali z zazdrością i który dziś [czyli w 1994 roku] jest wręcz trudny do wyobrażenia”66. Na początku lat 90. nie pozostał już po tym właściwie żaden ślad. W czasach, gdy Nowy Jork był opiewany jako „najbardziej postindustrialne miasto w najbardziej postindustrialnym kraju w świecie, który stawał się postindustrialny”, dowodził Fitch, „jego struktura społeczna przypominała bardziej Meksyk czy Peru niż któryś z krajów Europy Zachodniej”. Fitch z wykształcenia był afrykanistą i prawdopodobnie z tego wynikało jego śmiałe jak na ówczesne czasy odrzucenie okcydentalizmu. Dla dumnych nowojorczyków jego sformułowana w 1994 roku teza, że społeczeństwo Nowego Jorku przypomina społeczeństwo kraju Trzeciego Świata, byłaby nie tylko bluźnierstwem, ale też czymś zupełnie niezrozumiałym. Wystarczy jednak spojrzeć na fakty: na skutek deindustrializacji Nowy Jork stał się miastem z najniższymi zarobkami i najwyższymi kosztami życia w całej Ameryce – ekonomicznym trójkątem bermudzkim charakteryzującym się po pierwsze olbrzymim bezrobociem (w 1993 roku połowa osób w wieku produkcyjnym była bez zatrudnienia), po drugie wysokim stopniem zależności lokalnej populacji od pomocy społecznej (otrzymywał ją jeden na pięciu nowojorczyków) i po trzecie miastem dramatycznej biedy (30 procent populacji żyło poniżej granicy ubóstwa67). Te trzy cechy stanowią podręcznikową definicję „przeurbanizowania” – a to powszechnie uznaje się za najbardziej dystynktywną cechę współczesnej „planety slumsów”68. Przeurbanizowanie oznacza, że pojawia się, jak ujął to Mike Davis, „zbędna ludzkość”: ludzie wprawdzie żyją w mieście, ale nie ma tam dla nich miejsca, czyli pracy. O ile teza sformułowana przez Henriego Lefebvre’a, głosząca, że zachodni model urbanizacji redukował to, co miejskie, do industrializacji, jest dużym uproszczeniem69, o tyle faktycznie można powiedzieć, że zwłaszcza w ramach marksistowskiej teorii urbanizacji miasto rozumiano jako rynek pracy. Miasta się rozrastały, bo ludzie przyjeżdżali do nich „za chlebem” – ten zaś 66 67 68 69

Fitch, The Assassination of New York, dz. cyt., s. 26. Tamże, s. 5, 14–16, 21. Davis, Planet of Slums, dz. cyt., s. 16; Simone, For the City yet to Come, dz. cyt., s. 138–139. Henri Lefebvre, The Urban Revolution, University of Minnesota Press, Minneapolis 2003, s. 30.

256

9. Globalne międzymieście

otrzymywali od właścicieli zakładów w zamian za swój czas przeznaczony na pracę. Główną innowacją zachodniej rewolucji przemysłowej było przestrzenne oddzielenie miejsca pracy od miejsca zamieszkania. Wcześniej feudalni chłopi czy rzemieślnicy mieszkali tam, gdzie pracowali70. Dlatego pisząc o tym, jak globalny kapitalizm bazuje na hierarchicznym podziale przestrzeni na różne skale (od globalnej poprzez regionalną po lokalną), Neil Smith twierdził, że „geograficzna granica skali miejskiej, której nie należy mylić z granicami administracyjnymi miasta, jest determinowana przede wszystkim przez lokalny rynek pracy oraz trasy codziennych dojazdów do miejsca zatrudnienia”71. Innymi słowy, zachodnie miasto kapitalistyczne było rozumiane jako suma przestrzeni produkcji (na przykład fabryki) oraz przestrzeni reprodukcji społecznej (na przykład domy, szkoły, miejsca rozrywki) z zastrzeżeniem, że te drugie pełniły rolę wyłącznie służebną w stosunku do organizacji wolnej pracy najemnej. Oczywiście równowaga między zdawałoby się naturalnym przyrostem ludności a ekspansją zatrudnienia bywała zaburzona – na przykład podczas kryzysów, kiedy eksplodowało bezrobocie. Dlatego dla Mike’a Davisa prototypem współczesnych slumsów są Neapol oraz Dublin – miasta, w których już podczas europejskiego boomu urbanizacyjnego z XIX wieku relacja między ekspansją miast i rozrostem rynku pracy była zakłócona72. Jego zdaniem współczesna urbanizacja polega na przeniesieniu tego modelu na skalę globalną. Nie zmienia to jednak faktu, iż to specyficzne (zachodnie) doświadczenie historyczne jest tutaj zuniwersalizowane i zamienione w teoretyczną prawidłowość. Dlatego pojęcie przeurbanizowania prowadzi nas do samych granic użyteczności okcydentalnej teorii miejskiej. Nie pozwala ona wyobrazić sobie miasta, które nie byłoby oparte na wolnej sile roboczej – nawet poprzez jej brak. O ile miasta Trzeciego Świata tradycyjnie postrzegano jako przeurbanizowane (pracy było za mało w stosunku do liczby mieszkańców), o tyle pojęciem zarezerwowanym dla krajów Drugiego Świata było niedourbanizowanie (under-urbanization). Rozumiano przez nie sytuację, w której przemysł dominował nad miejskością – jak rzekomo miało to miejsce w bloku 70 71 72

Por. Katznelson, Marxism and the City, dz. cyt., s. 224–234. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 136. Davis, Planet of Slums, dz. cyt., s. 175–176.

257

I. Czas, czyli Były Zachód

komunistycznym73. Niewielu autorów było tak przenikliwych jak Lefebvre, który wyraźnie zaznaczał, że „kraje tak zwanego bloku socjalistycznego włożyły przynajmniej tyle samo wysiłku w urbanizację, co w uprzemysłowienie”74. Pojęcia przeurbanizowania czy niedourbanizowania mówią nam niewiele ponad to, że miasta poza światem Zachodu stanowią dewiacje od normy – a tą jest zachodni balans między ekspansją rynków pracy a rozrostem miast. A to Zachód jest wyznacznikiem tej najbardziej fundamentalnej definicji w studiach miejskich. Zamiast tego proponuję traktować skalę miejską jako przestrzenny horyzont ludzkiej sprawczości75, przy założeniu, że praca w dużych zakładach przemysłowych nie jest jej jedynym przejawem. Nawet w „przeurbanizowanych” megamiastach istnieją bardzo rozbudowane rynki pracy, choć są one zorganizowane w zupełnie inny sposób niż w Europie czy Ameryce XX wieku. Dlatego odrzucenie teorii okcydentalnej oznacza również odrzucenie takich pojęć jak przeurbanizowanie czy niedourbanizowanie. Slumsy to coś więcej niż tylko miejsce, w którym mieszkają bezrobotni. Jak zobaczymy w kolejnych rozdziałach, pracę organizuje się – również na Zachodzie – na różne sposoby, a formalne zatrudnienie w zakładzie przemysłowym stanowi zaledwie jedną z wielu możliwości. Wreszcie globalna urbanizacja ostatniej dekady to coś więcej niż tylko pojawienie się bezprecedensowo wielkich aglomeracji, które stały się głównym obiektem zainteresowania badaczy takich jak Koolhaas, zafascynowanych zjawiskiem przeurbanizowania i tym, jak miasta takie jak Lagos, mimo braku wielu formalnych struktur, są w stanie w ogóle funkcjonować. Tylko 10 procent mieszkańców współczesnych miast żyje w ośrodkach powyżej 10 milionów, zwanych megamiastami. Ponad połowa (51 procent) zamieszkuje miasta liczące 500 tysięcy mieszkańców lub mniej. W stosunku do roku 1950 faktycznie zwiększył się odsetek mieszkańców megamiast (z 6,6 procent), a zmniejszył odsetek mieszkańców najmniejszych ośrodków 73

74 75

Iván Szelényi, Cities under Socialism – and After, [w:] Cities After Socialism. Urban and Regional Change and Conflict in Post-Socialist Societies, red. Gregory D. Andrusz, Michael Harloe i Iván Szelényi, Blackwell, Cambridge 1996, s. 286–317; por. Slavomira Ferenčuhová, Urban Theory Beyond the „East/West Divide”? Cities and Urban Research in Postsocialist Europe, [w:] Urban Theory Beyond the West. A World of Cities, red. Tim Edensor i Mark Jayne, Routledge, New York 2012, s. 65–74. Lefebvre, The Urban Revolution, dz. cyt., s. 138. Por. Pobłocki, Skala jako obiekt badań antropologicznych, dz. cyt., s. 196.

258

9. Globalne międzymieście

(z 67,1 procent). Jeśli jednak chcemy zobaczyć faktyczne proporcje globalnego boomu urbanizacyjnego i ujmiemy to zjawisko w liczbach absolutnych, to od 1950 roku w megamiastach przybyło 571 milionów mieszkańców (wzrost z pułapu 47 milionów), a w najmniejszych ośrodkach – aż 1,326 miliarda (z poziomu 500 milionów)76. Urbanizacja wsi i pojawienie się miasteczek lub tego, co Sieverts nazwał międzymieściem, jest więc równie ważnym trendem jak wyłonienie się megamiast. Tego jednak nie dostrzeżemy, jeśli będziemy wyposażeni wyłącznie w aparat pojęciowy zbudowany na zachodnim doświadczeniu historycznym.

76

Na podstawie danych ONZ i raportu „World Urbanization Prospects” z roku 2011.

ROZDZIAŁ 10

Stolica Trzeciego Świata

„Postindustrialny Nowy Jork to mutacja udająca modernizację” – przestrzegał w 1994 roku Robert Fitch. „Miasto, które przedstawia się jako hipernowoczesne, pod wieloma względami pozostaje głęboko archaiczne. Nasze dziewiętnastowieczne dziedzictwo intelektualne warunkuje nas do tego, by uznawać wszystko, co nowe, za rzecz lepszą, dojrzalszą i plasującą się na wyższym szczeblu ewolucyjnym niż to, co zostało zastąpione”. W przyrodzie natomiast, twierdzi Fitch, „można spotkać wiele mutacji, które okazują się fiaskiem. Istnieją miliony prawie-gatunków, które chodzą po świecie przez kilka pokoleń, ale nigdy nie trafią na tablice biologiczne. W zasadzie znamy więcej porażek niż sukcesów. Nowojorski postindustrializm jest taką właśnie klęską. Wyparł przemysł, nie zastępując go żadną inną podstawą dla wartościowego życia po miejsku”1. W tym samym czasie Nowy Jork, za sprawą książki Saskii Sassen, był opisywany jako miasto globalne2. Teza postindustrialna jest jednak błędna nie tylko dlatego, że sektor FIRE nie stanowi ani bazy dla lepszej przyszłości, ani podstawy udanego zbiorowego życia. Sassen i inni, pisząc o Nowym Jorku wyłącznie przez pryzmat Wall Street, nie rozumieli, że wyjątkowość tego miasta wynikała z jego przemysłowej historii. Z dzisiejszej perspektywy widać, że to Robert Fitch i Jane Jacobs mieli rację. Śmierć i życie wielkich miast Ameryki można czytać jako zapis tego, jak Nowy Jork staje się biurowym Disneylandem. Jacobs pokazuje, że wieżowce, które dla Koolhaasa są kwintesencją różnorodności, na Manhattanie stały się głównym generatorem homogeniczności3. Oczywiście nie ma nic złego w samych wysokościowcach – przestrzenie biurowe, przynajmniej teoretycznie, zapewniają trzy- lub nawet czterokrotnie większe zagęszczenie (mierzone liczbą osób na metr kwadratowy) niż hale przemysłowe4. Ale nie 1 2 3 4

Fitch, The Assassination of New York, dz. cyt., s. 235. Sassen, The Global City, dz. cyt., s. 3–6. Koolhaas, Deliryczny Nowy Jork, dz. cyt., s. 96. Fitch, The Assassination of New York, dz. cyt., s. 113.

261

I. Czas, czyli Były Zachód

wtedy, gdy są podstawą ekonomicznej monokultury. Tablica 4.2 pokazuje wyraźnie, że w ostatnim stuleciu największy ubytek ludności Nowy Jork zarejestrował właśnie tam, gdzie działał lokalny przemysł. W roku 1910, kiedy na Manhattanie mieszkała rekordowa liczba 2,3 miliona osób (dziś tamtejsza populacja to 1,6 miliona), gęstość zaludnienia wynosiła 40 tysięcy osób na kilometr kwadratowy, czyli dokładnie tyle samo, co w Manili na Filipinach, będącej obecnie najgęściej zaludnionym miastem na świecie. Ówczesny Manhattan był dwukrotnie gęstszy niż współczesny Paryż i Mumbaj (21 tysięcy osób na km2), Kair (18 tysięcy osób na km2) czy Seul (17 tysięcy osób na km2) i daleko dystansuje takie współczesne metropolie jak Teheran i Stambuł (12 tysięcy osób na km2), Meksyk i Tokio (6 tysięcy osób na km2), Bogotę (5,6 tysięcy osób na km2) i Moskwę (4,5 tysiąca osób na km2) czy Los Angeles i Warszawę (3 tysiące osób na km2)5. Miejska gęstość nie jest jednak, jak przypominała Jacobs, tożsama z przeludnieniem6 – ani tym bardziej z przeurbanizowaniem. W latach 60. to właśnie przeludnienie (będące wynikiem migracji Latynosów, głównie z Puerto Rico, oraz ludności czarnoskórej do miast amerykańskiej Północy) uznawano za głównego winowajcę „kryzysu miejskiego”, a podszyty rasizmem sprzeciw przedstawicieli białej klasy średniej wobec napływu ludności latynoskiej oraz czarnoskórej był głównym powodem ich exodusu na przedmieścia7. Przeludnienie z kolei utożsamiano z przemysłem – za główny powód jego likwidacji Wall Street podawała rzekomy brak miejsca na Manhattanie8. Jednakże Nowy Jork zaczął przypominać „przeurbanizowane” miasto Trzeciego Świata dopiero w chwili, gdy celowa likwidacja przemysłu sprawiła, że żyjący w nim ludzie stracili miejsca pracy – w ten sposób stał się, jak ujęła to Jacobs, „pseudomiastem”9. Historia ta pokazuje, że przeurbanizowanie nie musi być immanentną cechą miast Południa, ale jest wynikiem świadomie realizowanej polityki.

5 6 7 8 9

Dane na podstawie profilów miast na Wikipedii. Jacobs, The Death and Life of Great American Cities, dz. cyt., s. 268. Kevin Michael Kruse, White Flight. Atlanta and the Making of Modern Conservatism, Princeton University Press, Princeton, 2005, s. 36–37, 131–146. Fitch, The Assassination of New York, dz. cyt., s. 98–101. Jacobs, The Death and Life of Great American Cities, dz. cyt., s. 405.

262

10. Stolica Trzeciego Świata

Miasto dualne

Choć pojęcie „miasta dualnego” Janet Abu-Lughod ukuła na potrzeby analizy segregacji przestrzennej w kolonialnym Kairze, od lat 80. to właśnie Nowy Jork stał się archetypem miasta podzielonego klasowo z niemal chirurgiczną precyzją10. Istnieje obszerna literatura akademicka na ten temat, ale najlepiej ideę tę oddał dziennikarz Jonathan Raban11. Opisywał on Nowy Jork jako miasto dwóch „plemion”: ludzi powietrza i ludzi ulicy. Ludzie powietrza, pisał, „lewitują jak fakirzy. Sporą część dnia poświęcają na jazdę windą lub czekanie na nią; windy odgrywają taką rolę w kulturze nowojorskich klas średnich, jaką miały gondole w renesansowej Wenecji. Podstawą fundamentalnego rozróżnienia jest jeden gest: móc nacisnąć przycisk i śmignąć do swojego apartamentu. Nieważne, czy mieszkasz na szóstym, szesnastym, czy sześćdziesiątym piętrze: dostęp do windy oznacza, że masz wystarczającą wyporność, by uchronić się przed «uziemieniem» i utrzymać ponad poziomem ulicy – będącej w Nowym Jorku synonimem niepowodzenia i niebezpieczeństwa”12. Faktycznie, jak twierdził już w 1886 roku autor apokaliptycznej powieści Zniszczenie miasta Gotham, „w Nowym Jorku możesz mieć nieskończenie wiele żyć – to znaczy tyle, za ile możesz zapłacić. A pierwszym z dziesięciu przykazań tego miasta jest: «Nie bądź biedny»”13. Nowojorski przemysł sprawił jednak, że na początku XX wieku miasto faktycznie stało się swego rodzaju maszyną emancypacyjną. Dawało swoim mieszkańcom szanse, o których ludność kolonialnego Kairu mogła tylko marzyć. Nowy Jork przyciągał zwłaszcza przybyszy z Europy, z których zdecydowana większość uciekała przed nędzą. „Mimo że ich nowojorski kąt stanowił z reguły skrawek podłogi 10 11

12 13

Janet Abu-Lughod, Tale of Two Cities. The Origins of Modern Cairo, „Comparative Studies in Society and History” 1965, t. 7, nr 4, s. 429–457. John H. Mollenkopf i Manuel Castells, Dual City. Restructuring New York, Russell Sage Foundation, New York 1991; Peter Marcuse, „Dual City”. A Muddy Metaphor for a Quartered City, „International Journal of Urban and Regional Research” 1989, nr 17, s. 384–403; Alexander J. Reichl, Rethinking the Dual City, „Urban Affairs Review” 2007, t. 42, nr 5, s. 659–687; Manuel Castells, Information Technology, the Restructuring of Capital-Labor Relationships, and the Rise of the Dual City, [w:] The Castells Reader on Cities and Social Theory, red. Ida Susser, Blackwell, Malden, Mass. 2002, s. 285–313; Eva T. van Kempen, The Dual City and the Poor. Social Polarisation, Social Segregation and Life Chances, „Urban Studies” 1994, t. 31, nr 7, s. 995. Jonathan Raban, Hunting Mister Heartbreak, Picador, London 1991, s. 80. Joaquin Miller, [w:] Edwin G. Burrows i Mike Wallace, Gotham. A History of New York City to 1898, Oxford University Press, Oxford 1999, s. XXIII.

263

I. Czas, czyli Były Zachód

w kamienicy na Lower East Side, po którym karaluchy maszerowały całymi plutonami i gdzie wdychane powietrze było wzbogacone o bakterie duru brzusznego, czerwonki czy gruźlicy”, to jednak „żadna kamienica nie był aż tak biedna, by zupełnie wykluczyć swych mieszkańców z dobrodziejstw amerykańskiego życia”. Choć większość tamtejszych bogactw była dla nich niedostępna, to mimo wszystko „w Nowym Jorku zwykli ludzie pracy jadali w restauracjach, mieli gramofony, z których rozbrzmiewał jazz, a według europejskich standardów ubierali się jak arystokraci”14. Mamy wiele tego przykładów. „Chociaż ja jestem tu niedługi czas – pisał w 1890 roku jeden z polskich emigrantów do swojej rodziny – lecz jak widzę, to o wiele w Ameryce jest lepi jak w domu, bo komu zdrowie służy, to sobie może wspaniałe życie prowadzić i parę talarów zarobić, a w domu co? od rana do wieczora rób jak gdyby wół i ani zjeść czasem nie ma, tak jak wypada, i czem sie przyodziać jak sie przynależy, tu jest inaczy, bo tu kto robi to sobie i zje i wypije, i pieknie sie ubierze i grosza do kieszeni uszparuje”15. Dla ludzi powietrza współczesny Nowy Jork „składa się z serii wnętrz na wysokościach, a każde z nich jest strzeżone, potrójnie zamknięte i monitorowane elektronicznie”16. Stali się nową arystokracją – twierdzi Raban. „Głównym arbitrem amerykańskiego smaku w dobie Ronalda Reagana stał się Ralph Lauren” – wcześniej Ralph Lifshitz, syn rosyjskiego imigranta, chłopak z północnego Bronxu, który wyleciał z CUNY. Gdy pracował jako sprzedawca w sklepie Brooks Brothers, „zakochał się na śmierć (i do końca życia) w Starych Pieniądzach”. W ten sposób „wynalazł pastoralny styl, idealizujący wieś, przeszłość i system klasowy, którego Amerykanie nigdy wcześniej nie doświadczyli”17. Neofeudalne relacje widać też w życiu codziennym. Ludzie ulicy stanowią osobne plemię dosłownie, nie w przenośni. Jest to „lud żyjący na resztkach tego, co pozostawili bogaci – antropologicznie odrębny, z ich niezdrową cerą, słabowitymi posturami, zmierzwionymi włosami i kościstymi twarzami. Przypominają Indian ze starego 14 15 16 17

Raban, Hunting Mister Heartbreak, dz. cyt., s. 59–60. Józef Nowowieszczy, [w:] Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890–1891, red. Witold Kula, Nina Assorodobraj-Kula i Marcin Kula, Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, Warszawa 2012, s. 413–414, pisownia oryginalna. Raban, Hunting Mister Heartbreak, dz. cyt., s. 81. Tamże, s. 96.

264

10. Stolica Trzeciego Świata

westernu”18. Na początku lat 90., pisał Raban, w Nowym Jorku co chwilę słyszy się słowo „sir” – „pan”, a raczej „jaśnie pan”. Jeszcze w latach 30. ludzie ulicy zagadywali: „Bracie, masz jakieś drobne?”. Ale „teraz już nie jesteśmy «braćmi» [buddy] – oni są wyklęci z miasta, a ja mieszkam w apartamencie z ubranymi w uniformy portierami w korytarzu. Szkoda mi, że zniknęło to «bracie» – oddaje to jakąś nową bezwzględność charakteryzującą życie w Nowym Jorku”19. Gdy mieszkałem w Nowym Jorku dwadzieścia lat później, słowo „sir” było równie wszechobecne, ale pojawiła się też nowość: „szef ” (boss). Ta forma grzecznościowa przywędrowała razem z migrantami z krajów Południa. Jest częścią kultury byłych europejskich kolonii i stanowi nowy element kultury tego miasta. „Tak, szefie, proszę bardzo, szefie”, które słychać na nowojorskich ulicach w XXI wieku, to oznaka dalszego pogłębiania się przepaści między miejskimi plemionami. Najbardziej dramatyczna przepaść dzieli obecnie Manhattan od Bronxu – ten pierwszy stanowi monokulturę finansową, drugi zaś przeistoczył się w monokulturę biedy. Ale również wewnątrz samego Manhattanu można znaleźć „rezerwaty ludzi ulicy”. Na przykład w 1980 roku w środkowym Harlemie mieszkało 96 procent ludności czarnoskórej (w porównaniu do 22 procent dla całego Manhattanu). Dochód na jednego mieszkańca wynosił tam 4300 dolarów i był dwukrotnie niższy niż dla Manhattanu jako całości. Ceny wynajmu mieszkań były natomiast zbliżone – średni miesięczny czynsz w centralnym Harlemie wynosił 149 dolarów miesięcznie, w porównaniu do 198 dolarów dla całego Manhattanu. Jedna czwarta (a nie 5 procent, jak w przypadku całej wyspy) mieszkań w centralnym Harlemie stała pusta, a rotacja ludności w latach 70. wynosiła tam 33,7 procent, w porównaniu do 7,2 procent dla całej wyspy. Tylko 5 procent mieszkańców Harlemu miało wyższe wykształcenie20. To był ten „wewnętrzny Trzeci Świat” w stolicy postindustrialnej gospodarki, w którym wyzysk nie oznaczał wyłącznie złych warunków pracy i niskich wynagrodzeń, ale też składał się z renty monopolowej, jaką lokatorzy i lokatorki musieli płacić właścicielom posesji. Mimo że te dwa światy zdaje się dzielić przepaść, stanowią one swoje lustrzane odbicia. W Harlemie czy w Bronksie w dobie 18 19 20

Tamże, s. 78. Tamże, s. 77. Neil Smith, The New Urban Frontier. Gentrification and the Revanchist City, Routledge, London 1996, s. 147.

265

I. Czas, czyli Były Zachód

finansjalizacji jedyną dynamicznie rozwijającą się branżą był handel narkotykami. Philippe Bourgois, autor świetnego etnograficznego studium życia dilerów w hiszpańskim Harlemie, pokazuje, że „awans w czarnej gospodarce narkotykowej wymaga systematycznego stosowania przemocy wobec współpracowników, sąsiadów oraz, w pewnym stopniu, wobec samego siebie. Zachowanie, które dla osoby postronnej może zdawać się nieracjonalnie, «barbarzyńskie» oraz ostatecznie autodestrukcyjne, może być też zinterpretowane wedle zasad podziemnej ekonomii jako przemyślany PR oraz długoterminowa inwestycja w rozwój swego «kapitału ludzkiego»”21. Podobnie klientów uzależnionych od tanich narkotyków można postrzegać „jako karykaturę tego typowo amerykańskiego zjawiska, jakim jest gorączkowa nadkonsumpcja łatwo zarobionych pieniędzy”22. Twarde narkotyki odegrały istotną rolę w przemienieniu robotników z amerykańskich miast z producentów w konsumentów. W przeciwieństwie do klasycznej konsumpcji (która, jak pamiętamy, napędza produkcję towarową), branie narkotyków jest, podobnie jak większość zjawisk ekonomicznych w czasach finansjalizacji, nieproduktywne. Ze względu na niezwykle destrukcyjny charakter twarde używki są ważnym czynnikiem miastobójczym, przyspieszającym transformację społecznie i ekonomicznie gęstych miast w pustynie nędzy i beznadziei23. Nowojorski „Trzeci Świat” stanowi drugie, nieco brzydsze, ale równie prawdziwe oblicze finansjalizacji. Gdy Boy George, jeden z liderów portorykańskiego gangu z Bronxu, witał w połowie lat 90. swoich „pracowników” na luksusowej kolacji w sercu Manhattanu (ekskluzywny szampan Moët lał się strumieniami), jego przemowa była bardzo powściągliwa: „Idźmy w świat robić pieniądze. Dziękuję, że przyszliście”. Gwoździem programu była loteria, w której głównym trofeum był samochód Mitsubishi Galant; wśród nagród znalazła się też suma 10 tysięcy dolarów, wakacje na Hawajach dla dwóch

21 22 23

Philippe Bourgois, In Search of Respect. Selling Crack in El Barrio, Cambridge University Press, Cambridge 2003, s. 24. Tamże, s. 91. Więcej o roli używek w rozwoju kapitalizmu, por. Kacper Pobłocki, Wódka jako forpoczta kapitalizmu. Propinacja a proces klasotwórczy w perspektywie globalnej, [w:] Od etnografii wsi do antropologii współczesności, red. Wojciech Dohnal, Komitet Nauk Etnologicznych Polskiej Akademii Nauk – Instytut im. Oskara Kolberga, Poznań 2014, s. 139–148.

266

10. Stolica Trzeciego Świata

osób oraz wycieczka do Disney World24. Impreza miała charakter klasycznej firmowej kolacji integracyjnej – goście zostali posadzeni według hierarchii zajmowanej w strukturze firmy. To zresztą ułatwiło policji, w której posiadaniu znalazły się zdjęcia z tego wydarzenia, odtworzenie struktury gangu po tym, jak go rozbito. Równie symptomatyczne jest to, że instrumentem motywacji pracowników była loteria – gra podkreślająca przypadkowość ludzkich sukcesów i porażek, niepozostawiająca złudzeń co do związku między ilością włożonej w coś pracy a otrzymywanym wynagrodzeniem. W ostatnich dekadach popularność loterii, podobnie jak hazardu w ogóle, dramatycznie wzrosła na całym świecie. Najbardziej uderzająca wydaje się jednak czwarta nagroda – wyprawa do Disneylandu, który, jak świetnie przeanalizował to Richard Robbins, jest jednym wielkim manifestem amerykańskiego „realizmu kapitalistycznego”. Przestrzeń ta stanowi przedłużenie wystaw sklepowych, tyle że sprzedawana jest tu wyidealizowana wizja amerykańskiej historii, w której nie ma kolonializmu, niewolnictwa ani wyzysku. Disneyowski realizm to „pewien rodzaj utopijnej rzeczywistości, z której usuwamy wszystkie negatywne i niechciane elementy, a potem uzupełniamy je pozytywną treścią”. Miejsce to odwiedza co roku około 10 procent populacji Stanów Zjednoczonych25. Jednym z przywilejów ludzi powietrza jest mobilność. Jak ujął to Raban, poruszają się oni jak pociski – gdy idą przez miasto, ich spojrzenie skierowane jest w stronę wyimaginowanego punktu znajdującego się przed nimi, tak aby mogli uniknąć kontaktu wzrokowego z otoczeniem, a zwłaszcza z ulicą. Poruszają się między zdefiniowanymi punktami, głównie stacjami metra i wnętrzami takimi jak ich mieszkania, restauracje czy biura. „Dla nich Nowy Jork ulic, placów i sąsiedztw w mgnieniu oka stał się odległą, mglistą przeszłością oraz scenerią, w której kręci się thrillery”26. Świat ludzi ulicy często ogranicza się do kilku przecznic i małego kwartału, którego często nie opuszczają przez całe życie. Dlatego, jak świetnie opisuje to reporterka Adrian Nicole LeBlanc, wejście do biznesu narkotykowego oznaczało dla mieszkańców z Bronxu życiowy awans. Osoby zatrudniane przy dzieleniu kokainy 24 25 26

Adrian Nicole LeBlanc, Random Family. Love, Drugs, Trouble, and Coming of Age in the Bronx, Scribner, New York 2004, s. 65–66. Robbins, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, dz. cyt., s. 39–41. Raban, Hunting Mister Heartbreak, dz. cyt., s. 79, 81.

267

I. Czas, czyli Były Zachód

na działki „były, podobnie jak pracownicy spędzający długie godziny w dużych korporacjach prawniczych, odbierane z domu i przywożone do pracy taksówkami. Już pierwszego dnia swojej nowej pracy Jessica [dziewczyna Boya George’a] jechała do pracy w luksusie”27. Podstawowa różnica polegała oczywiście na tym, że dla ludzi ulicy taki awans był jedynie chwilowy. Większość z nich nie miała zresztą co do tego złudzeń. Podobnie jak w wielu innych slumsach na świecie, w nowojorskim Bronksie „sukces oznaczał nie tyle pięcie się w górę, ile raczej uniknięcie upadku. Jako że mobilność była ograniczona, większość mierzyła zmianę na lepsze w mikroskopijnych krokach – jej miarą było odsuwanie się od ludzi, którym się nie powiodło”28. Faktycznie, jak wyznaje Bourgois, ze względu na rozpowszechniony stereotyp o astronomicznych zarobkach dilerów, „zajęło [mu] kilka dobrych lat, aby zauważyć, jak nieregularne i w zasadzie niskie są ich przychody”. Nie tylko mieli bardzo złe warunki pracy – ryzyko pójścia do więzienia czy zostania zastrzelonym stanowiło jeden z czynników, jakie musieli nieustannie brać pod uwagę – ale też de facto niewiele zarabiali. „Według moich obliczeń – pisze – pracownicy Raya [jednego z liderów gangu] zarabiali średnio 7–8 dolarów na godzinę”, podczas gdy minimalna stawka godzinowa w USA wynosiła wtedy 4,25 dolara. „Oczywiście zdarzały się wyjątkowe noce, kiedy zarabiali dziesięciokrotność płacy minimalnej – i to były te momenty, które wielokrotnie powracały w ich opowieściach. Szybko zapominali o tych wszystkich nocach, kiedy nie mogli pracować ze względu na najazdy policji, a czasu spędzonego w areszcie nie uznawali za stracone godziny pracy”29. Dotyczyło to nie tylko dilerów plasujących się na dole piramidy. Także Boy George, który był głową jednego z największych i najważniejszych nowojorskich gangów lat 90., gdy trafił za kratki, stracił majątek w błyskawicznym tempie – musiał wydać swe oszczędności na prawników oraz łapówki30. Dla osób urodzonych w Bronksie czy Harlemie inne ścieżki kariery były zamknięte: dilerzy, o których pisze Bourgois, próbowali swych sił w sektorze budowlanym czy usługowym, ale bezskutecznie. 27 28

29 30

LeBlanc, Random Family, dz. cyt., s. 49. Tamże, s. 32. Bardzo podobnie o mobilności w slumsach Mumbaju pisała Katherine Boo: Behind the Beautiful Forevers. Life, Death, and Hope in a Mumbai Undercity, Random House, New York 2012, s. XX; wydanie polskie: Zawsze piękne. Życie, śmierć i nadzieja w slumsach Bombaju, przeł. Adriana Sokołowska-Ostapko, Znak, Kraków 2013. Bourgois, In Search of Respect, dz. cyt., s. 92. LeBlanc, Random Family, dz. cyt., s. 101–102.

268

10. Stolica Trzeciego Świata

„Ich maczystowskie marzenie o życiu zbudowanym wokół ciężkiej, ośmiogodzinnej pracy (plus nadgodziny) w uzwiązkowionym nowojorskim zakładziku zostało zastąpione koszmarem słabo płatnej, wysoce sfeminizowanej pracy okołobiurowej, która też nie pozwalała im utrzymać rodziny”31. Oczywiście byli i tacy, którym udało się dołączyć do kasty białych kołnierzyków, ale większość, mimo prób, wylądowała z powrotem na ulicy. Głównym problemem był nie tyle brak kwalifikacji, ile zwykły rasizm. Leroy, który jest czarny i stracił pracę w biurze ze względu na pewne nieporozumienie, opisywał to w ten sposób: „No nie mamy najlepszych prac. Robimy w takich groszowych zawodach. Nie zawsze potrafimy się dostosować czy odpowiednio ubrać. Czasami przychodzę do pracy trochę zaniedbany. Oni wtedy automatycznie myślą, że coś jest ze mną nie tak”. Tak wspomina moment, gdy po raz pierwszy spotkał się z dyskryminacją w biurze: „To we mnie siedziało. Jak oni mogą tak szybko mnie oceniać? Ale z czasem się przyzwyczajasz”. Był on jednak w stanie zrozumieć strach białych: „Oni nigdy nie mieli do czynienia z czarnymi. Pochodzą z bogatych dzielnic, a w szkołach, do których chodzili, nie było czarnoskórych uczniów. Tak samo na uniwersytecie – zero czarnych. No i potem wchodzą do tych biurowców i zaczynają się na nas gapić”32. Sytuacja, która sprawiła, że Leroy stracił pracę posłańca na Manhattanie, była tragiczna w swej banalności. Nieoczekiwanie znalazł się w windzie sam na sam z białą kobietą. „Ona zaczyna udawać, że nie wie, na które piętro chce jechać, bo chce, żebym ja pierwszy nacisnął guzik. Ale zamyśliłem się i zapomniałem. Nie wiem, co mi się stało. Więc ona zaczyna myśleć: on nie naciska guzika, bo chce za mną iść”. Gdy wreszcie dojechali na właściwe piętro, on próbuje uratować sytuację i zachować się tak, jak jego zdaniem zachowałby się gentelman, czyli ustępuje kobiecie miejsca, puszczając ją przodem. To oczywiście tylko potwierdza jej obawy. Ostatecznie wybiega z windy przerażona. Początkowo, tłumaczy Bourgois, „Leroy nie chciał się przyznać, że on też bał się samotnej białej kobiety. Był tak zdezorientowany jej zabronioną, bezpośrednią bliskością, że zapomniał nacisnąć przycisk, gdy razem weszli do windy”33. 31 32 33

Bourgois, In Search of Respect, dz. cyt., s. 141. Tamże, s. 172. Tamże, s. 171.

269

I. Czas, czyli Były Zachód

Oczywiście są też przypadki osób, którym udało się uciec z getta na stałe. Jeden z kuzynów Leroya zdołał utrzymać posadę sprzedawcy ubezpieczeń i nawet wyprowadził się na przedmieścia. Ceną, jaką musiał za to zapłacić, dowodzi Bourgois, było „zinternalizowanie legitymizacji amerykańskiego apartheidu”. Przyszłość jego dzieci, twierdzi kuzyn Leroya, jest znacznie jaśniejsza niż jego własna. Dlatego jest też w stanie zrozumieć, że biali się go boją. „W mojej okolicy są bodaj tylko trzy latynoskie rodziny. Gdy idę pobiegać, widzę, jak ludzie nagle robią się nerwowi. Mnie to nie przeszkadza. Wiem, jak mniejszości potrafią zrujnować lokalną wspólnotę. Więc wczuwam się w ich sytuację i to rozumiem”. Niestety, konkluduje Bourgois, większość mieszkańców nowojorskich enklaw biedy nie jest w stanie wzbić się na takie wyżyny empatii. „Zamiast tego znajdują ukojenie w podziemnej gospodarce i oddają się kulturze ulicy”34, dołączając do armii czarnych kołnierzyków.

Koniec pracy

W 1930 roku w eseju Perspektywy ekonomiczne dla naszych wnuków John Maynard Keynes przewidywał, że postęp technologiczny w ciągu stu lat umożliwi zredukowanie tygodnia pracy do 15 godzin, czyli dwóch dni. Faktycznie produktywność globalnej gospodarki wzrosła od tamtych czasów radykalnie i to proroctwo mogłoby się ziścić. Ze względu na postęp technologiczny nieprawdziwa okazała się również prognoza Thomasa Malthusa, który jako jeden z pierwszych pisał o społecznych i ekonomicznych konsekwencjach przeludnienia. Jak przypomina Richard Robbins, hipoteza, że liczba ludności rośnie w postępie geometrycznym, a wzrost zasobów następuje w najlepszym razie w postępie arytmetycznym, nie sprawdziła się. Mimo że populacja naszej planety od początku XIX wieku zwiększyła się sześciokrotnie, wciąż dysponujemy wystarczającą ilością zasobów, aby wyżywić wszystkich żyjących obecnie ludzi35. Jednakże wbrew temu, co przepowiadał Keynes, proporcja między weekendem a tygodniem roboczym nie została odwrócona36. 34 35 36

Tamże, s. 173. Robbins, Globalne problemy, dz. cyt., s. 187. Heather Boushey i Bridget Ansel, Overworked America. The Economic Causes and Consequences of Long Working Hours, Washington Center for Equitable Growth, Washington 2016.

270

10. Stolica Trzeciego Świata

O ile jeszcze w latach 60. postęp technologiczny ukierunkowany był na emancypację, o tyle jednym z efektów kontrrewolucji finansowej jest przekierowanie innowacji technologicznej w stronę coraz silniejszego dyscyplinowania ludności, zwłaszcza w miejscu pracy37. Jednocześnie, jak ujął to antropolog David Graeber, ze względu na postępującą automatyzację mamy do czynienia z istną plagą niby-zawodów (bullshit jobs): „Ogromne rzesze ludzi, zarówno w Europie, jak i w Ameryce Północnej, spędzają całe swoje zawodowe życie na wykonywaniu zadań, które, jak sami po cichu przyznają, nie muszą tak naprawdę być wykonane. Moralne i duchowe zniszczenia wywoływane przez taką pracę są większe, niż mogłoby się wydawać, i choć właściwie nikt o tym głośno nie mówi, zostawiają blizny na naszym zbiorowym jestestwie”. Zamiast „sprawić, by czas pracy diametralnie się zmniejszył i uwolnił drzemiący w ludziach potencjał, umożliwiając im realizację własnych projektów, przyjemności, pomysłów i wizji, byliśmy świadkami puchnięcia nie tyle nawet sektora usług, ile sektora administracyjnego, włącznie z powstawaniem coraz to nowych dziedzin gospodarki, jak usługi finansowe czy telemarketing, oraz z bezprecedensową ekspansją branż takich jak prawo korporacyjne, zarządzanie edukacją, ochroną zdrowia oraz zasobami ludzkimi czy public relations”38. Oczywiście trudno jest wyrokować o tym, które zawody są zbędne, a które nie. Graeber dotyka jednak sedna sprawy: ekonomiczne i społeczne podstawy i warunki pracy zmieniły się nie do poznania. Środek, czyli tak zwana klasa pracująca, w Ameryce określana mianem „rodzin pracujących” (working families), kurczy się coraz bardziej. „Ludzie powietrza” nie muszą pracować, gdyż żyją z własności (najczęściej odziedziczonej). Ludzie przeurbanizowanej ulicy pracować nie mogą, gdyż stanowią to, co Mike Davis nazwał zbędną ludzkością. Innymi słowy praca najemna, która stanowi trzon zachodniej definicji miejskości (oraz, jak zobaczymy w następnej części, jest filarem okcydentalnej teorii kapitalizmu), nawet w takich krajach jak USA przestaje być najważniejszym sposobem organizowania zatrudnienia. Statystyki dotyczące bezrobocia z reguły to ukrywają – w USA wynosi ono obecnie 5 procent, co nie oznacza, że pozostałe 95 procent 37 38

David Graeber, The Utopia of Rules. On Technology, Stupidity, and the Secret Joys of Bureaucracy, Melville House, New York 2015, s. 113–126. David Graeber, Fenomen gówno wartych prac, przeł. Michał Michalski, „Nowy Obywatel”, 23 września 2013.

271

I. Czas, czyli Były Zachód

dorosłych obywateli jest pracownikami najemnymi. Wskaźnik zatrudnionych w 2012 roku wynosił tylko 58,6 procent dorosłych39. Niemal połowa dorosłych Amerykanów i Amerykanek zapewnia sobie środki do życia za pomocą mechanizmów innych niż rynek pracy. Praca (czyli, jak rozumiał to Polanyi, forma relacji człowieka z jego środowiskiem materialnym) przechodzi dziś radykalną transformację. Jednym z takich nowych urządzeń przestrzennych jest to, co geografka Ruth Gillmore nazwała Złotym Gułagiem40. Ameryka ma w tej chwili więcej więźniów niż ZSRR w czasach stalinizmu – 2,2 miliona osób. Jak policzyła prawniczka Michelle Alexander, liczba czarnoskórych dorosłych znajdujących się obecnie pod kuratelą tamtejszego systemu więziennictwa (w areszcie, w więzieniu, na przepustce czy z karą w zawieszeniu) przekracza liczbę niewolników w 1850 roku41. System penitencjarny w Ameryce przestał spełniać funkcję karną czy wychowawczą – jest ogromnym biznesem zapewniającym tanią, a w zasadzie niemal darmową siłę roboczą. Prym wiedzie tutaj Kalifornia, w której najbardziej niebezpieczne i najmniej wdzięczne zawody wykonują właśnie osadzeni. Na przykład 30–40 procent kalifornijskich strażaków to więźniowie zarabiający 2 dolary za godzinę (stan ten nawiedzają chroniczne pożary – od wielu lat notuje się tam deficyt wody, a przez ostatnie 4 lata panowała susza). To i tak więcej niż zarobki zwykłych więźniów, którzy otrzymują dolara za godzinę pracy42. Złoty Gułag składa się przede wszystkim z prywatnych więzień zarządzanych tak, jak prowadzi się każdą inną firmę. To właśnie ze względu na lukratywność tego biznesu od 1980 roku liczba więzień w USA zwiększyła się ponad czterokrotnie, mimo że przestępczość pozostaje na tym samym poziomie. W 1980 roku na 100 tysięcy mieszkańców przypadało tam 150 więźniów, dziś liczba ta wynosi 760 (dla porównania w Niemczech to 90 osadzonych43). W Stanach mieszka 5 procent ludności naszej planety, lecz zarazem 39 40 41 42 43

Ferguson, Give a Man a Fish, dz. cyt., s. 21–23. Ruth Gilmore, Golden Gulag. Prisons, Surplus, Crisis, and Opposition in Globalizing California, University of California Press, Berkeley 2007. Michelle Alexander, The New Jim Crow. Mass Incarceration in the Age of Colorblindness, New Press, New York 2010, s. 180. Julia Lurie, 30 Percent of California’s Forest Firefighters Are Prisoners, „Mother Jones”, 14 sierpnia 2015. W Polsce współczynnik ten jest również wysoki i w 2007 roku wynosił 234 osadzonych na 100 tysięcy mieszkańców. Por. Michał Kozłowski, Wstęp, [w:] Loïc Wacquant, Więzienia nędzy, przeł. Michał Kozłowski, Książka i Prasa, Warszawa 2009.

272

10. Stolica Trzeciego Świata

znajduje się tam też 25 procent wszystkich więźniów. Statystycznie co trzeci czarnoskóry Amerykanin wcześniej czy później wyląduje za kratami44. Badanie ponad 1,5 miliona wyroków wydanych przez amerykańskie sądy pokazało, że 25 procent wszystkich więźniów odbywa kary za drobne wykroczenia, a 39 procent (576 tysięcy osób) mogłoby wyjść na wolność bez żadnego uszczerbku dla porządku publicznego45. To kolejne oblicze finansjalizacji, czy raczej jedna z konsekwencji tego, w jaki sposób „wojna z narkotykami” stała się niejako „czymś, co przypomina rasowy system kastowy”. Sama Alexander przyznaje, że jeszcze dziesięć lat temu zaprzeczałaby jego istnieniu46. Podobnie jak w czasach niewolnictwa, gdy większość komentatorów znajdowała dlań racjonalne uzasadnienie47, także dziś system więziennictwa wydaje się po prostu częścią wymiaru sprawiedliwości. Można by sądzić, że osoby, które znalazły się w więzieniu, same na to zasłużyły, popełniając przestępstwo. Jednak amerykański system sprawiedliwości bywa często sprawiedliwy tylko z nazwy. Mimo że oficjalnie 200 lat temu zniesiono karę więzienia dla dłużników, wiele osób znajduje się za kratkami dlatego, że jest biedna. Gdy ktoś popełni drobne wykrocznie, na przykład dostanie mandat za przekroczenie prędkości albo za prowadzenie auta z nieważnym prawem jazdy, to jeśli nie jest w stanie zapłacić kary tego samego dnia (mandaty opiewają nieraz na kilkaset dolarów), może wylądować w areszcie. Wtedy obarczony zostaje dodatkowo kosztami sądowymi, a dług zaczyna narastać. Jeśli oskarżony nie jest w stanie go spłacić, to może szybko wrócić za kratki48. Co więcej, mimo że w amerykańskich filmach często słyszymy formułkę, że jeśli kogoś nie stać na prawnika, to dostanie obrońcę z urzędu, praktyka w tej kwestii daleko odbiega od teorii. W zależności od stanu, od 60 do 90 procent oskarżonych nie jest w stanie opłacić adwokata z własnej kieszeni, a liczba dostępnych prawników 44 45 46 47 48

Ta-Nehisi Coates, The Black Family in the Age of Mass Incarceration, „The Atlantic”, październik 2015. James Austin, Lauren-Brooke Eisen, James Cullen i Jonathan Frank, How Many Americans are Unnecesarily Incarcerated?, Brennan Center for Justice, New York 2016, s. 7. Alexander, The New Jim Crow, dz. cyt., s. 12. Świetnie przeanalizował to Greg Grandin, Imperium konieczności. Niewolnictwo, wolność i oszustwo w Nowym Świecie, przeł. Paweł Lipszyc, W.A.B., Warszawa 2015. Por. Ta-Nehisi Coates, The Case for Reparations, „The Atlantic”, czerwiec 2014. Ed Pilkinton, Pay Up or Go to Jail, „The Guardian”, 21 października 2015.

273

I. Czas, czyli Były Zachód

jest zbyt mała, by sprostać zapotrzebowaniu. Na przykład w Kalifornii jeden publiczny obrońca zajmuje się 700 sprawami rocznie, a w Nowym Orleanie obrońcy mają średnio 7 minut na zapoznanie się ze sprawą. W efekcie 90–95 procent spraw kryminalnych nigdy nie trafia do sądu – oskarżeni z góry przyznają się do winy, mimo że często nie są winni. W ten sposób mogą jednak wyjść z aresztu i nie są narażeni na dodatkowe koszty49. Podobnie robią też często osoby oczekujące na sprawę sądową, jeśli ze względu na brak środków finansowych nie są w stanie zapłacić kaucji. Taka jest historia Emmy Faye Steward, matki samotnie wychowującej dwójkę dzieci, która w wieku 30 lat została aresztowana podczas policyjnej akcji antynarkotykowej. Po miesiącu spędzonym w areszcie, kiedy nie było nikogo, kto mógłby zająć się jej dziećmi, przystała na sugestię swego prawnika, aby – mimo że utrzymywała, iż jest niewinna – przyznała się do bycia członkinią gangu, gdyż w zamian prokurator obiecał jej karę 10 lat więzienia w zawieszeniu. Steward przystała na taką propozycję, bo bała się o swoje dzieci. Co z tego, że prokuratura nie była ostatecznie w stanie udowodnić winy pozostałych oskarżonych i wszyscy zostali zwolnieni? Steward nie mogła już cofnąć swych zeznań, areszt opuściła zatem jako przestępca. Nie tylko musiała uiścić dodatkową opłatę sądową w wysokości tysiąca dolarów, lecz także straciła prawo do kartek żywnościowych oraz do mieszkania komunalnego, a następnie została zwolniona z pracy. Stała się bezdomna i odebrano jej prawa rodzicielskie50. Mimo że większość Amerykanów uważa się za przedstawicieli klasy średniej, to szeregi tych, którzy plasują się pośrodku drabiny społecznej, sukcesywnie się kurczą i faktycznie zaczyna to być społeczeństwo nie tyle dualne, ile raczej neofeudalne51. 47 milionów Amerykanów żyje poniżej granicy ubóstwa, a połowa obywateli balansuje na granicy biedy52. Jak podaje w swym raporcie UNICEF, co trzecie dziecko w USA żyje w biedzie (w Wielkiej Brytanii co czwarte; 49 50 51

52

Gabrielle Canon, Can a Public Defender Really Handle 700 Cases a Year?, „Mother Jones”, 27 lipca 2015. Michelle Alexander, Go to Trial. Crash the Justice System, „The New York Times”, 10 marca 2012. Pisali o tym Erik Olin Wright i Joachim Singelmann, Proletarianization in the Changing American Class Structure, „American Journal of Sociology” 1982, t. 88, s. 176–209. Współczesne dane por. Drew DeSilver, U.S. Income Inequality, on Rise for Decades, Is Now Highest Since 1928, Pew Research Center, 14 października 2015. Paul Butchheit, Half of Americans Below or Near Poverty Line, „Salon.com”, 30 maja 2013.

274

10. Stolica Trzeciego Świata

w Niemczech odsetek ten wynosi 15 procent, a w Korei Południowej 13 procent53). Połowa bezdomnych w Ameryce ma stałą pracę54. Jednocześnie tamtejszy ustrój również przestaje przypominać demokrację. Nie tylko 1 procent najbogatszych Amerykanów posiada taki sam majątek jak biedniejsze 90 procent, ale też, jak donosi „The New York Times”, połowa wszystkich pieniędzy wpłaconych na kampanię prezydencką w 2015 roku pochodziła od grupy liczącej raptem 158 rodzin. „W kraju, którego oblicze odmieniane jest przez młodych, kobiety oraz czarny i brązowy elektorat, ofiarodawcy ci są w przytłaczającej większości białymi mężczyznami w podeszłym wieku. Zamieszkują oazy bogactwa i ekskluzywne osiedla w kilku miastach porozsiewanych pośród urbanistycznie rozlewającego się kraju”. A do tego zdecydowana większość tych rodzin zbiła fortunę w jednej z pięciu branż: finansach (aż 64 przypadki), surowcach naturalnych (17 rodzin), nieruchomościach (15), mediach (12) oraz prywatnej opiece zdrowotnej (12 rodzin)55. Amerykański system klasowy ma też wyraźnie przestrzenny charakter56. Mobilność (zarówno w górę, jak i w dół hierarchii społecznej) jest silnie uzależniona od tego, gdzie się mieszka. Jak pokazują badania, szansa awansu również dla czarnoskórej młodzieży jest zdecydowanie większa w miejscach, które są bardziej rasowo oraz klasowo różnorodne. Na pustyniach biedy, takich jak ośrodki przemysłowe amerykańskiego Zagłębia Rdzy, oraz w enklawach Trzeciego Świata w dużych metropoliach, jak na Manhattanie, jest ona właściwie zerowa57. Miejscem, w którym najtrudniej wyrwać się z pułapki nędzy, jest Baltimore – centrum buntów na tle rasowym w 2015 roku. Młodzi ludzie dorastający w tym mieście mają trudniejsze warunki niż ich rówieśnicy w Johannesburgu, nigeryjskim Ibadanie czy New Delhi. To tam najbardziej narażeni są na utratę zdrowia w wyniku przemocy (także na tle seksualnym), uzależnień, depresji czy też wskutek zespołu stresu pourazowego. W niektórych z badanych przypadków 53 54 55 56 57

UNICEF, Children of the Recession. The Impact of the Economic Crisis on Child Well-being in Rich Countries, 2014, s. 8. Matthew Desmond, Eviction and the Reproduction of Urban Poverty, „American Journal of Sociology” 2012, t. 118, s. 88–133. Nicholas Confessore, Sarah Cohen i Karen Yourish, The Families Funding the 2016 Presidential Election, „The New York Times”, 10 października 2015. Soja, Seeking Spatial Justice, dz. cyt., s. 42–56. Raj Chetty i Nathaniel Hendren, The Impacts of Neighborhoods on Intergenerational Mobility, „National Bureau of Economic Research Working Paper”, Cambridge, MA, 2016.

275

I. Czas, czyli Były Zachód

poziom posttraumatycznego stresu wśród czarnoskórej młodzieży z Baltimore był porównywalny do tego notowanego wśród weteranów wojennych58. Więziennictwo zastąpiło więc niewolnictwo jako sposób organizowania niewolnej siły roboczej w Ameryce – i dotyka ludzi najuboższych, najsłabszych i najbardziej bezbronnych. Jak przypomina socjolog Loïc Wacquant, kraje, które mają wysoki odsetek więźniów (jak Wielka Brytania oraz – niestety – Polska), charakteryzuje również silnie zderegulowany rynek pracy i towarzyszące temu zjawiska pokrewne: wysoki poziom biedy, duże polaryzacje społeczne i ograniczony aparat opieki społecznej59. Prym w tworzeniu tego, co nazwał on „więzieniami nędzy”, wiódł Nowy Jork ze swoją polityką „zero tolerancji”, która od lat 90. zaczęła robić globalną karierę60. Jednocześnie 80 procent badanej młodzieży z Baltimore nie ma ani odrobiny zaufania do policji. Trudno się dziwić – codzienność życia we współczesnych amerykańskich gettach coraz bardziej przypomina wojnę domową. To też nie jest metafora. Tylko od roku 1968 na skutek użycia broni palnej zginęło w Stanach 1,4 miliona osób; to więcej niż suma wszystkich amerykańskich obywateli, którzy zginęli w oficjalnych konfliktach zbrojnych, czyli 1,1 miliona ofiar wojny secesyjnej, drugiej wojny światowej, konfliktów w Wietnamie i Iraku i pozostałych amerykańskich interwencji militarnych61. Zbrojnym ramieniem amerykańskiego kapitalizmu stała się policja. W samym 2014 roku z rąk amerykańskich policjantów zginęło 1101 osób. To daje średnio trzy ofiary dziennie62. Jeśli masz czarną skórę, to prawdopodobieństwo, że policjant otworzy do ciebie ogień podczas zatrzymania czy interwencji, jest 21 razy większe, niż gdy jesteś biały/biała63. W liczącym 600 tysięcy mieszkańców Baltimore w samym 2005 roku miało miejsce 100 tysięcy aresztowań. Jednak – jak wylicza pisarz Ta-Nehisi Coates – w ciągu ostatnich 4 lat tylko 100 obywateli tego miasta wygrało procesy sądowe o łamanie praw 58 59 60 61 62 63

Kristin Mmari, Robert W. Blum i Beth Marshall, Here’s One Way Baltimore Teens Are Worse Off Than Poor Youth in Nigeria and India, „The Washington Post”, 30 kwietnia 2014. Wacquant, Więzienia nędzy, dz. cyt., s. 137. Tamże, s. 20–42. Louis Jacobson, PBS Commentator Mark Shields Says More Killed by Guns since ‘68 than in all U.S. Wars, „Politifact.com”, 18 stycznia 2013. Źródło: www.killedbypolice.net, dostęp: 29 lipca 2015. Ryan Gabrielson, Ryann Grochowski Jones i Eric Sagara, Deadly Force, in Black and White, ProPublica, 10 października 2014.

276

10. Stolica Trzeciego Świata

człowieka przez policjantów. Ich ofiary to między innymi piętnastoletni chłopak, którego przestępstwo polegało na tym, że jechał na rowerze, dwudziestosześcioletnia ciężarna kobieta, która była wcześniej świadkiem innego pobicia, pięćdziesięcioletnia sprzedawczyni losów na loterię, sześćdziesięciopięcioletni pastor skręcający sobie papierosa czy osiemdziesięciosiedmioletnia babcia, która pomagała swojemu zranionemu wnuczkowi64. Gdy białe dzieci mają problemy w szkole, to z reguły prowadzi się je do psychologa. W przypadku dzieci czarnoskórych najczęstszą reakcją jest telefon na policję – która skądinąd, jak pokazało inne badanie, często zakłada, że dziesięcioletni czarni chłopcy są starsi niż w rzeczywistości, bardziej niebezpieczni i wymagają surowszych środków niż ich biali rówieśnicy65. Wpływ instytucji więziennictwa na czarne rodziny przejawia się również w tym, że z amerykańskiego społeczeństwa zniknęło 1,5 miliona mężczyzn (w samym Nowym Jorku brakuje 118 tysięcy czarnoskórych ojców, synów czy mężów66). Taki jest demograficzny skutek wojny amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości z czarnoskórymi mężczyznami. Utrudniony kontakt z uwięzionymi (na przykład ze względu na wysokie taryfy połączeń telefonicznych) rujnuje i tak już nadszarpnięte budżety domowe rodzin osadzonych67. Średnia długość życia czarnoskórych mężczyzn jest w USA o blisko dekadę krótsza niż białych kobiet68. Obliczono, że gdyby ludność czarna i biała umierała w podobnym wieku, to między 1970 a 2004 rokiem zmarłoby 5,8 miliona Afroamerykanów. Rzeczywista liczba zgonów wyniosła 8,5 milionów. Oznacza to, że gdyby amerykańskie społeczeństwo nie było oparte na wykluczeniu i dyskryminacji rasowej, w 2004 roku żyłoby w nim o 2,7 miliona więcej czarnych. Z tej liczby 1,74 miliona ludzi miałoby prawa wyborcze, a milion z nich poszedłby zagłosować w wyborach z 2004 roku. 90 procent z nich głosowałoby na Johna Kerry’ego, a tylko 10 procent na George’a W. Busha. O ile akurat w tych wyborach 64 65

Ta-Nehisi Coates, Nonviolence as Compliance, „The Atlantic”, 27 kwietnia 2015. Phillip Atiba Goff, Matthew Jackson, Brooke Di Leone, Carmen Culotta i Natalie DiTomasso, The Essence of Innocence. Consequences of Dehumanizing Black Children, „Journal of Personality and Social Psychology” 2014, t. 106, nr 4, s. 526–545. 66 Justin Wolfers, David Leonhardt i Kevin Quealy, 1.5 Million Missing Black Men, „The New York Times”, 20 kwietnia 2015. 67 Coates, The Black Family in the Age of Mass Incarceration, dz. cyt. 68 Lauren F. Friedman, This Chart Showing The Gap Between Black and White Life Expectancy Should Be a National Embarrassment, „Business Insider”, 9 stycznia 2014.

277

I. Czas, czyli Były Zachód

nie byliby języczkiem u wagi (Bush wygrał przewagą 3 milionów głosów), o tyle w latach 1970–2004 w 7 wyborach do Senatu oraz 11 na gubernatora wyniki byłyby inne69. To właśnie czarni mężczyźni są widmem współczesnego amerykańskiego kapitalizmu – podobnie jak widma Atlantyku wspominane w poprzednim rozdziale, utonęli w otchłani tego nowego urządzenia przestrzennego.

Nierówny rozwój

Ci, którzy mówią o Nowym Jorku jako o mieście dualnym, starają się uchwycić fakt, że Pierwszy i Trzeci Świat nie są już od siebie odseparowane wyraźną granicą, ale przenikają się. Jednak jest to raczej metafora niż pojęcie przestrzenne – a używanie metafor w naukach społecznych bardziej utrudnia niż wspomaga zrozumienie tego, jak zorganizowany jest świat70. Prowadzą nas też one do kresu poznawczego teorii okcydentalnej. Jedną z konsekwencji patrzenia na procesy społeczne przez pryzmat przestrzeni absolutnej (o której wspominałem we wprowadzeniu i do której powrócę w rozdziale 17) jest założenie, ze istnieje idealna homologia między formami przestrzennymi a relacjami społecznymi. Metafora miasta dualnego zdaje się sugerować, że mury dzielące społeczeństwo w sensie społecznym i przestrzennym są ze sobą tożsame. Tymczasem – pomimo pewnych prawidłowości związanych z fizyczną koncentracją bogactwa i ubóstwa w krajach takich jak USA – nie można powiedzieć, aby przestrzeń stanowiła idealne odzwierciedlenie procesów społecznych. Segregacja rasowa czy klasowa to coś więcej niż budowanie materialnych murów – w USA symbolizowanych przez więzienia, a w Polsce między innymi przez strzeżone osiedla71. To również wiele czynników niematerialnych, takich jak sposoby działania rynków czy też łączenie przez „zorganizowany pieniądz” odległych i odmiennych miejsc czy społeczności w glokalne urządzenia przestrzenne. 69 70 71

Javier M. Rodriguez, Arline Geronimus, John Bounde i Danny Dorlingf, Black Lives Matter. Differential Mortality and the Racial Composition of the U.S. Electorate, 1970–2004, „Social Science & Medicine” 2015, t. 136–137, s. 193–199. O metaforze miasta dualnego pisałem w tekście Learning from Manchester, dz. cyt., s. 239–242, 257–262. Por. Jacek Gądecki, Za murami. Osiedla grodzone w Polsce, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2009.

278

10. Stolica Trzeciego Świata

Fitch ma rację, sugerując, że pozostajemy zakładnikami dziewiętnastowiecznej filozofii zmiany. To, że mówimy o nowej arystokracji czy neofeudalizmie, ukazuje ograniczenia naszego aparatu pojęciowego – wciąż myślimy przede wszystkim w kategoriach czasu. To dlatego, paradoksalnie, większość współczesnych działań emancypacyjnych, jak przypomina filozof Gáspár Miklós Tamás, dotyczy „zapobiegania powrotowi opresyjnej przeszłości”, czyli świata, który jawi się jako feudalny i który miał odejść do lamusa razem z (zachodnimi) rewolucjami mieszczańskimi72. Dyskryminacja ze względu na kolor skóry, płeć czy pochodzenie nie ma nic wspólnego z kapitalizmem jako takim, ale jest pozostałością po systemie, w którym nie można było (jak jest to teoretycznie w kapitalizmie) być tym, kim się chciało, tożsamość była bowiem determinowana przez wspólnotę, w której dana osoba się urodziła. Jeśli założymy, że kapitalizm to system oparty na nieustannej twórczej destrukcji, a jego centralny podmiot jest wolny, to w takim systemie tego rodzaju dyskryminacje teoretycznie w ogóle nie powinny być obecne. To, że wciąż występują, wydaje się przeżytkiem poprzedniej epoki. Co umyka nam, gdy patrzymy na świat przez pryzmat starcia między kapitalizmem a feudalizmem? Jak wspominałem we wprowadzeniu, fakt, że dwie sytuacje są analogiczne lub mają podobne cechy, wcale nie oznacza, że są tożsame. To właśnie miał na myśli Neil Smith, gdy przestrzegał przed traktowaniem zjawiska nierównego rozwoju jako uniwersalnej metafizyki – odwiecznej walki dobra ze złem, wyzyskiwanych i wyzyskujących, ciemiężycieli i ciemiężonych73. W dyskusji na temat pogłębiających się nierówności społecznych wielokrotnie powraca argument dotyczący tak zwanego prawa świętego Mateusza, które głosi, że bogatym będzie dane więcej, a biednym zostanie zabrane. Można by więc pomyśleć, że kapitalizm jako system, w którego sercu leży pogłębianie nierówności, jest tak stary jak (znany nam) świat. Nie ma wątpliwości, że – jak zobaczymy niebawem – okcydentalną narrację o egalitarnym raju utraconym wspólnot pierwotnych, który rzekomo istniał przed pojawieniem się państwa, można włożyć pomiędzy bajki. Jak zatem mówić o nierównościach? Smith 72 73

Gáspár Miklós Tamás, Telling the Truth about Class, „Socialist Register” 2006, t. 42, s. 228–268. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 98.

279

I. Czas, czyli Były Zachód

podpowiada, aby przede wszystkim wyczulić się na to, że mechanizmy, które rządzą dzisiejszym kapitalizmem, są stosunkowo nowe. Na przykład chociaż istnieją dowody na cykliczne klęski głodu w epoce zwanej feudalizmem, „wydaje się mało prawdopodobne, aby w 1400 roku jedna szósta światowej populacji cierpiała głód, jak jest obecnie”74. Innymi słowy, nawet jeśli w przeszłości zdarzały się epidemie, klęski nieurodzaju czy katastrofy naturalne, to jednak zjawisko nazywane głodem endemicznym, czyli chroniczny niedobór pokarmu, jaki dotyka dziś ogromne rzesze ludzi, jest na wskroś współczesne75. Kapitalizm należy zatem rozumieć jako porządek oparty na logice nierównego rozwoju: miejsca, które wydają się enklawami feudalizmu lub zacofania, tak naprawdę są wytwarzane za pomocą mechanizmów ekonomicznych. Różnice w rozwoju poszczególnych elementów globalnego systemu nie są pozostałością z przeszłości lub efektem bycia na początku lub na końcu uniwersalnej ścieżki rozwoju, ale efektem systemowego różnicowania poszczególnych przestrzeni – czyli tego, co we wstępie opisałem jako wytwarzanie przestrzeni relacyjnych. Dlatego w tej książce – inaczej niż ma to miejsce w większości opracowań dotyczących teorii kapitalizmu – proponuję rozdzielić społeczną i ekonomiczną historię kapitalizmu. Jeśli rację ma Mitchell, twierdząc, że jeszcze na początku XX wieku trudno było mówić o czymś takim jak gospodarka (czyli autonomiczna sfera działalności ekonomicznej), to historia kapitalizmu jako systemu ekonomicznego jest faktycznie niezwykle krótka. Co więcej, to, w jaki sposób kapitalizm działa współcześnie, nie musi być związane z tym, w jakich okolicznościach powstał. Zamiast dyskutować o tym, który z uśpionych przez wieki czynników predestynował Zachód do wynalezienia kapitalizmu, proponuję porzucić nasze dziewiętnastowieczne odruchy intelektualne. Nawet jeśli współczesny kapitalizm opiera się na pracy najemnej, utowarowionej przestrzeni miasta oraz pieniądzu kredytowym zorganizowanym w międzynarodowy system, to nie oznacza to, że aby zrozumieć jego genezę, należy szukać zalążków towarów fikcyjnych w mniej lub bardziej odległej przeszłości. Historia kapitalizmu nie musi być oparta na ciągłości, a geneza współczesnego systemu światowego może leżeć 74 75

Robbins, Globalne problemy, dz. cyt., s. 95. Tamże, s. 223.

280

10. Stolica Trzeciego Świata

w zerwaniu z poprzednimi ścieżkami rozwoju, a nie w mozolnym wyłanianiu się kapitalizmu z mroków ustroju feudalnego. W pierwszej części tej książki opisywałem istotę współczesnego kapitalizmu, druga będzie poświęcona okolicznościom, w jakich system ten powstał. Widzieliśmy już, jak „zwija się” atlantyckie urządzenie przestrzenne, które możemy – choć nie musimy – nazywać kapitalizmem. Idąc za radą Fitcha, możemy postrzegać je jako mutację lub modyfikację innego, starszego, a nawet starożytnego systemu. W ten sposób będziemy w stanie rozwiązać pozorny paradoks, który pobrzmiewa w takich pojęciach jak neofeudalizm czy miasto dualne. Opiera się on na spostrzeżeniu, że kapitalizm, jaki znamy z naszego codziennego życia, jest jednocześnie hipernowoczesny i niezwykle archaiczny. Gdy patrzymy na kapitalizm jako na system społeczny, to możemy powiedzieć, że jest on niemal tak stary jak ludzkość. Gdy patrzymy na kapitalizm pod kątem ekonomicznym i definiujemy go jako system oparty na zasadach pięcioprocentowej stopy zwrotu na kapitale oraz trzyprocentowego wzrostu gospodarczego, to okazuje się on czymś bez precedensu. Innymi słowy, towary fikcyjne mają swoją prehistorię – choć nie oznacza to, że historia ta ma cechy ewolucyjne albo jest linearna. Jej główną bohaterką nie jest wcale praca najemna, ale instytucja niewolnictwa. Gdy wprowadzimy ją z peryferii do centrum uwagi, odsłoni się przed nami zupełnie nowa, bo nieokcydentalna opowieść o genezie systemu, w którym przyszło nam żyć. Krótka historia kapitalizmu i analiza jego genezy to zatem opowieść o o d e j ś c i u od tego, w jaki sposób przez tysiąclecia generowano nierówności, a nie narracja o uniwersalizacji pewnej wyjątkowej (zachodniej) ścieżki rozwoju. Przedstawiana w tej książce perspektywa globalnego materializmu stanowi w tym sensie szansę na rewizję utartych przekonań dotyczących zarówno modus operandi, jak i narodzin kapitalizmu. Namiastkę tego, jak zmienia się optyka, gdy odrzucimy przy analizie kategorie temporalne, mieliśmy już w tej części książki. Ale, jak zobaczymy niebawem, nawet tacy autorzy jak David Harvey, którzy stworzyli fundamenty przestrzennego przewartościowania w naukach społecznych, zatrzymali się w połowie drogi. Czas zatem sprawdzić, jak daleko sięgają konsekwencje myślenia o kapitalizmie przez pryzmat przestrzeni.

Im więcej cierpienia, tym mniej w tym przypadku. Roberto Bolaño

CZĘŚĆ II

PRZESTRZEŃ, CZYLI GLOBALNE POŁUDNIE

ROZDZIAŁ 11

Zagadka kapitalizmu

„Nie przyjechałam do Dubaju dla czegoś rzeczywistego” – mówiła dziennikarzowi „New Yorkera” pewna młoda kanadyjsko-libańska architektka. „W prawdziwych krajach już mieszkałam” – tłumaczyła1. Faktycznie ontologia Dubaju należy do innego porządku. W dziewiętnastowiecznych miastach fabrycznych przestrzeń była jednym z surowców konsumowanych w trakcie produkcji towarowej, a w XX wieku miasto stało się istotną przestrzenią reprodukcji społecznej i towarzyszącej jej zbiorowej konsumpcji. Urbanizacja stanowiła wówczas niewiele więcej niż efekt rozwoju przemysłu lub usług publicznych (transportu, edukacji czy opieki zdrowotnej), a miasto było zwyczajnie miejscem, w którym znajdują się fabryki, szpitale czy szkoły. Jeśli za Davidem Harveyem założymy, że nieruchomości stanowią „czysty aktyw finansowy”, to Dubaj można uznać za pierwsze miasto w czystej postaci. W 1968 roku mieszkało tam raptem 60 tysięcy osób. Gdy po 2001 roku ceny ropy osiągnęły niespotykany wcześniej poziom, pieniądze zarabiane przez okoliczne państwa eksportujące surowce zaczęły płynąć do Dubaju szerokim strumieniem, napędzając boom budowlany. Nieruchomości są najważniejszą – oprócz turystyki i prostytucji – branżą w tym mieście: 50 procent wszystkich zatrudnionych pracuje właśnie w tym sektorze (jako budowlańcy, architektki czy agenci nieruchomości). Jednocześnie tylko w 30 procentach nieruchomości zamieszkują ich właściciele – reszta jest stawiana i kupowana w celach spekulacyjnych2. Urbanizacja w Dubaju nie pełni funkcji służebnej wobec produkcji przemysłowej czy też reprodukcji społecznej – stała się celem samym w sobie.

1 2

Ian Parker, The Mirage. The Architectural Insanity of Dubai, „The New Yorker”, 17 października 2005, s. 136. Syed Ali, Dubai. Gilded Cage, Yale University Press, New Haven 2010, s. 41, 133.

285

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Koszmarny raj

Dubaj to dziś największy po Szanghaju plac budowy na świecie. Złośliwi mówią o nim: „Manhattan na spidzie” lub „Las Vegas na kwasie”. Mike Davis nazywa to miasto koszmarnym rajem (evil paradise) – „halucynacyjnym pastiszem tego, co duże, złe i brzydkie”, a jednocześnie „nową globalną ikoną wyimaginowanej miejskości”3. Faktycznie, choć Dubaj nie jest megamiastem (w 2014 roku jego populacja liczyła 2,25 miliona osób), to powstał zgodnie z manhattańską logiką i w iście nowojorskiej skali. Zdaniem Rema Koolhaasa najważniejszym wydarzeniem w historii Manhattanu było ostateczne podzielenie jego przestrzeni na kwartały – „choć wciąż jest widmowym miastem, które urealni się dopiero w przyszłości, jego ostateczny zarys [w 1916 roku – dop. K.P.] zostaje zdefiniowany raz na zawsze”4. Podobnie jest w Dubaju – na planie z 1995 roku urbaniści wyznaczyli siatkowy układ ulic i od tamtego czasu tak zarysowane kwartały błyskawicznie wypełniają się tkanką miejską (tablica 2.6). Od Las Vegas z kolei Dubaj nauczył się nie tylko docierania do granic architektonicznego kiczu5, ale też w podobny sposób jawnie lekceważy finansowe oraz środowiskowe koszty ekspansji – lub nawet z nich drwi6. W miejscu, gdzie temperatury przez większość roku nie spadają poniżej 20 stopni Celsjusza, a latem utrzymują się w granicach 30–40 stopni, jedną z głównych atrakcji jest całoroczny kryty stok narciarski. Jak to bywa w czasach finansjalizacji, nikt nie przejmuje się tym, co będzie za parę lat. Dubaj to miasto spektaklu. Gdy w 2009 roku otwarto tam pierwszą linię metra, większość pasażerów nie korzystała z niego w celach transportowych, ale traktowała je jako ciekawostkę. Z reguły Dubaj ogląda się albo z budynków, albo z poziomu samochodu – a metro, dzięki temu, że jest wyniesione ponad powierzchnię miasta, daje nową perspektywę. Tylko 9 procent mieszkańców i mieszkanek 3 4 5 6

Mike Davis, Sand, Fear and Money in Dubai, [w:] Evil Paradises. Dreamworlds of Neoliberalism, red. Mike Davis i Daniel Bertrand Monk, New Press, New York 2007, s. 51. Koolhaas, Deliryczny Nowy Jork, dz. cyt., s. 124. Więcej o Las Vegas jako modelu rozwoju, por. Robert Venturi, Uczyć się od Las Vegas. Zapomniana symbolika formy architektonicznej, przeł. Anna Porębska, Karakter, Kraków 2013. Mike Davis, Las Vegas versus Nature, [w:] tegoż, Dead Cities, and Other Tales, New Press, New York 2002, s. 85–105.

286

11. Zagadka kapitalizmu

Dubaju korzysta z transportu publicznego, a z tego małego odsetka tylko co piąty pasażer dojeżdża nim do pracy. W efekcie miasto, jak ujął to urbanista Yasser Elsheshtawy, stanowi „zlepek odizolowanych wspólnot, które nie są ze sobą w żaden sposób połączone”7. Dubaj faktycznie jest przypadkową sumą indywidualnych realizacji. Każda pretenduje do roli ikony, wskutek czego nie tylko ostentacyjnie ignoruje swe bezpośrednie otoczenie, ale też próbuje je zdominować. Jak ujął to krytyk Steve Rose, tamtejszy krajobraz stanowi odpowiednik „eksperymentów nastolatek z makijażem”, gdy wszystko miesza się ze wszystkim8. Jak twierdzi socjolog Syed Ali, atrakcyjność Dubaju dla architektów z całego świata polega na tym, że „można wcielić w życie niemal każdy pomysł, zwłaszcza jeśli jest duży i ikoniczny”. Znajdują się tam więc repliki babilońskich wiszących ogrodów, kopia francuskiego Lyonu oraz wieżowce w kształcie ładującego się iPoda czy Araba w tradycyjnym stroju9. Chodniki w Dubaju pełnią funkcję nie transportową, ale dekoracyjną – wiele z nich, podobnie jak ścieżki rowerowe w Polsce, prowadzi donikąd. Są budowane, gdyż – tak jak metro – wydają się nieodzownym elementem zachodniego miasta, które Dubaj nie tyle naśladuje, ile pragnie przebić. Większość mieszkańców porusza się samochodami między szczelnie zamkniętymi, klimatyzowanymi pomieszczeniami. Centra handlowe są głównymi miejscami spotkań, a między nimi często ciągną się długie przeszklone korytarze. Burj Khalifa, najwyższy budynek na świecie, otoczony jest takim właśnie tunelem, który sprawia, że turyści (których do Dubaju rocznie przybywa więcej niż do całych Indii) nie muszą przejmować się piekielnym upałem, jaki panuje na zewnątrz. O ile w innych miastach współczesna architektura forteczna powstaje po to, by wytworzyć bańki luksusu, konsumpcji i bezpieczeństwa w coraz bardziej trzecioświatowym otoczeniu biedy, przemocy i nierówności, o tyle Dubaj można postrzegać jako olbrzymie centrum handlowe. To jeden wielki, klimatyzowany i pilnie strzeżony budynek, który nie ma już swego zewnętrza. „Dubaj jest miastem, którego tożsamość – twierdzi Ali – opiera się na zestandaryzowanym wyobrażeniu 7 8 9

Yasser Elsheshtawy, Urban (Im)mobility. Public Encounters in Dubai, [w:] Urban Theory Beyond the West. A World of Cities, red. Tim Edensor i Mark Jayne, Routledge, London 2012, s. 226. Steve Rose, Sand and Freedom, „The Guardian”, 28 listopada 2005. Ali, Dubai, dz. cyt., s. 38.

287

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

o życiu w luksusie (generic notion of upscale). Miasto nie pretenduje do żadnych konkretnych kulturowych odniesień, dzięki czemu może być atrakcyjne praktycznie dla każdego”10. Koolhaas nazwał to kiedyś „miastem nijakim” (generic city). Jeśli szukalibyśmy miejsca, w którym zrealizowano ideę kapitalistycznego uniwersalizmu, to jest nim właśnie pozbawiony właściwości Dubaj. Ten nowy, ponadprzeciętny wymiar komfortu (w liniach lotniczych Emirates istnieje tak zwana klasa światowa, bardziej ekskluzywna niż klasa biznes) zależny jest jednak od armii pracowników i pracownic. „Aby móc wybudować te wszystkie cuda, potrzebni nam są niewolnicy. Pamiętasz, jak zbudowano piramidy?” – mówił dziennikarzowi brytyjskiego „Guardiana” jeden z obcokrajowców, korzystający w Dubaju z luksusów na światowym poziomie11. Nie jest to bynajmniej metafora. Obywatele Zjednoczonych Emiratów Arabskich stanowią około 10 procent mieszkańców tego miasta, reszta zaś to imigranci, głównie z Pakistanu i Indii oraz w mniejszym stopniu z Filipin, Bangladeszu i Sri Lanki. Nawet ci, którzy są potomkami imigrantów i sami urodzili się już w Dubaju, nie mają lokalnego obywatelstwa, w związku z czym nie posiadają żadnych praw politycznych ani społecznych. W emirackim prawie nie ma też kategorii stałego pobytu – przytłaczająca większość mieszkańców ma status permanentnie tymczasowy. Kluczowe jest tu pojęcie kalafa, czyli pozwoleń na pracę powiązanych z wizami pobytowymi – w takim układzie pracodawcy są jednocześnie „sponsorami” swych pracowników. Wiza jest więc powiązana z zatrudnieniem – ci, którzy tracą pracę, automatycznie tracą też pozwolenie na pobyt. Niejednokrotnie aby zmienić pracę w samym Dubaju, robotnicy muszą wrócić do kraju swego pochodzenia i tam ponownie uzyskać niezbędne dokumenty. Dlatego z wyjątkiem kobiet z klasy średniej (których sponsorem może być ich małżonek i które dzięki temu mogą zmieniać pracę bez utraty pozwolenia na pobyt) pracownicy w Dubaju są ubezwłasnowolnieni do tego stopnia, że w tym hipernowoczesnym mieście przyszłości w zasadzie nie ma tego, co znamy jako rynek pracy12. Co więcej, praktyka zabierania paszportów nowo przybyłym migrantom jest tak rozpowszechniona, że robią to również instytucje 10 11 12

Tamże, s. 46. Ghaith Abdul-Ahad, „We Need Slaves to Build Monuments”, „The Guardian”, 8 października 2008. Ali, Dubai, dz. cyt., s. 63–65.

288

11. Zagadka kapitalizmu

rządowe13. Bezpośrednie środki opresji nakładają się na metody dyscyplinowania za pomocą długu. Oczywiście imigranci muszą sami pokryć koszty podróży czy wiz – w 2006 roku wynosiły one ponad 7300 emirackich dirhemów (czyli około 6500 złotych). Jeśli nie dysponują taką gotówką, to aby dostać się do Dubaju, sprzedają to, co mają – ziemię czy dom – albo zapożyczają się. Oczywiście jako osoby z samego dołu drabiny ekonomicznej mają dostęp wyłącznie do drakońsko drogich kredytów. Trzech robotników z Bangladeszu przyznało jednej z organizacji pozarządowych badających warunki pracy w Dubaju, że spłacają pożyczkę opiewającą na 11 procent miesięcznie. Gdy przyjeżdżają na miejsce, niejednokrotnie okazuje się, że pracodawcy płacą im zdecydowanie mniej, niż obiecali, niekiedy nawet połowę ustalonej sumy. Ale jako że pracownicy są zadłużeni i nie mają na miejscu żadnych praw, ich pole manewru jest niewielkie. Wielu z nich w praktyce jest „zniewolonych długiem” (debt bondage), co w świetle przepisów ONZ stanowi „współczesną formę niewolnictwa”14. Ze względu na wysokie ceny nieruchomości pracownicy fizyczni mieszkają w fatalnych warunkach – i do tego pracują po 10–12 godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu, często w piekielnym upale. Podczas gdy zdecydowana większość mężczyzn zatrudnia się w sektorze budowlanym, kobiety pracują w usługach – jako nianie, pracownice seksualne czy służące. Te ostatnie stanowią aż 10 procent populacji Dubaju i ze względu na to, że mieszkają w domach swoich pracodawców, stanowią zupełnie ubezwłasnowolnioną siłę roboczą15. Ambasada Filipin co tydzień przyjmuje średnio cztery kobiety, które uciekają od swych pracodawców, gdyż były bite, wykorzystywane seksualnie lub nie płacono im pensji. Szacuje się ponadto, że w 2005 roku w Dubaju żyło około 10 tysięcy niewolnic seksualnych, przywożonych tam przez organizacje przestępcze16. W tym sensie enklawy w Dubaju są ze sobą powiązane w spójne urządzenie przestrzenne – luksusy i wolności jednej grupy społecznej są tutaj możliwe tylko i wyłącznie dzięki zniewoleniu innej. Głównym pojęciem, wciąż powracającym w narracjach uprzywilejowanych mieszkańców Dubaju, z którymi rozmawiał Ali, było „dobre życie”. 13 14 15 16

Tamże, s. 81. Kevin Bales, New Slavery. A Reference Handbook, ABC–CLIO, Santa Barbara 2004, s. 15–18. Ali, Dubai, dz. cyt., s. 96. Tamże, s. 97, 101.

289

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Było ono „zbudowane na dostępności osobistych usług domowych w postaci pokojówek, niań, boyów (najczęściej dojrzałych mężczyzn), ogrodników, kucharzy i kierowców. Ludziom tym płacono trzecioświatowe pensje, ale zdecydowana większość wykwalifikowanych profesjonalistów […] zarabiała tyle, ile ich zachodni odpowiednicy, z tą różnicą, że tutaj nie musieli płacić podatków”17. Gdybyśmy chcieli znaleźć miasto w całości oparte na idei offshore (o której pisałem w rozdziale 8), to jest nim właśnie Dubaj. Rdzenni Emiratczycy, stanowiący zdecydowaną mniejszość w swoim własnym kraju, są klasą rentierów i stanowią (znów dosłownie, a nie w przenośni) współczesną arystokrację. Każda firma działająca w Dubaju musi zatrudnić odpowiedni odsetek rdzennych pracowników – pracują więc na fikcyjnych etatach. Ponadto dostają od rządu nieoprocentowane pożyczki, przydziały ziemi i darmową opiekę zdrowotną. Państwo finansuje im też w całości dowolne studia na świecie aż do poziomu doktoratu, wypłaca premie za poślubienie innego rdzennego obywatela Emiratów, a nawet pokrywa rachunki telefoniczne. Nic dziwnego, że jeden z nich uznał, iż Dubaj to „najlepsze na świecie miejsce dla młodych”18. Trudno tam zresztą spotkać ludzi w podeszłym wieku – najstarsza osoba, z jaką Ali zdołał przeprowadzić wywiad, miała 37 lat. Nawet ci, którzy się tam urodzili, ale są potomkami imigrantów, po zakończeniu pracy będą musieli wrócić do „domu” – czyli do kraju pochodzenia ich rodziców, w którym niejednokrotnie nigdy w życiu nie byli19. Kapitalizm w wydaniu dubajskim nie tylko nie ma ludzkiej twarzy, ale w zasadzie w ogóle w niewielkim stopniu przypomina to, co potocznie rozumie się pod tym pojęciem na Zachodzie. Nie jest w żaden sposób powiązany z demokracją (w Emiratach nie ma wyborów – państwem włada król, który zarządza nim tak, jakby to była firma), a do tego nie ma tam mowy o mobilności, jaką – przynajmniej teoretycznie – daje rynek pracy. Nie ma też oczywiście wolności słowa. Syed Ali został wyrzucony z kraju po tym, jak władze uznały, że jego badania mogą być dla nich niekorzystne. Nikt nie oddycha tu powietrzem wolności. Mieszkańcy Dubaju dobrowolnie rezygnują ze swych swobód po to, aby móc oddawać się przyjemnościom konsumpcji. 17 18 19

Tamże, s. 157. Tamże, s. 167–168. Tamże, s. 131–132.

290

11. Zagadka kapitalizmu

To ona jest magnesem przyciągającym nie tylko młodych profesjonalistów z Zachodu, ale też biednych imigrantów, którzy najczęściej dopiero na miejscu orientują się, że „dubajskie marzenie” nie jest przeznaczone dla nich. Dubaj stanowi więc idealny punkt wyjścia do odpowiedzi na bardziej fundamentalne pytanie: jeśli faktycznie to jest miejsce, w którym wykluwa się nasza zbiorowa przyszłość, to czy obserwujemy tam kapitalizm doprowadzony do swej logicznej ostateczności (czyli społeczeństwa w pełni rynkowego), czy też rodzi się tam zupełnie nowy ustrój? Czy Dubaj obnaża prawdziwe oblicze kapitalizmu, czy też stanowi jego kolejną mutację? A może mamy do czynienia z powrotem do przeszłości? Może to właśnie feudalizm (który przecież również miał dobrze rozwinięty sektor usług w postaci dworu) stanowi przyszłość kapitalizmu?

Archaiczna współczesność

Każda teoria odpowiadająca na pytanie: „Jak działa kapitalizm?” jest jednocześnie opisem okoliczności historycznych, w jakich ten system powstał. Oczywiście nie zawsze zostaje to powiedziane wprost. Na przykład Geoffrey Ingham, autor jednej z najlepszych syntez wywodzących się ze szkoły schumpeterowsko-braudelowskiej, przyznaje w przypisie (!) znajdującym się we wstępie do jego książki, że „choć tej fascynującej kwestii [genezy kapitalizmu – dop. K.P.] nie sposób w tym miejscu rozwinąć, przedstawione w niniejszej pracy ujęcie kapitalizmu sygnalizuje stanowisko, jakie sam zajmuję w tej debacie. Wynika z niego wprost, że podzielam przekonanie, iż kapitalizm narodził się na Zachodzie, a wyprzedzenie Chin pod względem gospodarczym [przez Europę] wiązało się […] z pojawieniem się we wczesnej epoce nowożytnej we Włoszech, Holandii oraz Wielkiej Brytanii systemów bankowych, sprzęgających państwo i rodzącą się kupiecką burżuazję w dziedzinie produkcji pieniądza kredytowego”20. Jednym z najczęściej stawianych Davidowi Harveyowi zarzutów jest rzekome oderwanie jego teorii (zwłaszcza w tej formie, w jakiej wyłożył ją w The Limits to Capital) od empirii. Jego analiza dynamiki kapitalizmu jest często uznawana – zwłaszcza przez antropologów – za 20

Ingham, Kapitalizm, dz. cyt., s. 10.

291

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

tak abstrakcyjną, że pomija ludzkie doświadczenie i to, co dzieje się „w terenie”. Jednak, jak wspominałem w rozdziale 2, to, jak ludzie doświadczają rzeczywistości, wcale nie musi pomagać nam w zrozumieniu tego, jak ona jest skonstruowana. Ci, którzy dobrze znają dorobek Harveya, bez problemu odszukają materiał empiryczny, na którym zbudował on swoją teorię. Jest to po pierwsze „haussmannizacja” Paryża w drugiej połowie XIX wieku (to wtedy miasto to stało się „stolicą nowoczesności” i to wtedy po raz pierwszy, zdaniem Harveya, doszło do mariażu pieniądza i urbanizacji21), następnie, w nieco mniejszym stopniu, przebudowa Nowego Jorku w drugiej połowie XX wieku, wreszcie globalna urbanizacja w XXI wieku pod egidą Chin22. To są dla niego trzy momenty jakościowej zmiany tego, czym jest zurbanizowany kapitalizm. Harvey zapewne zgodziłby się z Inghamem co do historycznej genezy kapitalizmu, a jego sympatia wobec dorobku Arrighiego (którego książki używa podczas zajęć z ekonomii politycznej na CUNY) może być tego dowodem. Jego własne teksty są natomiast potwierdzeniem tezy, że nie ma czegoś takiego jak czysta teoria – mamy co najwyżej teorie, które zostały odcięte od swej bazy empirycznej lub ich autorzy zamietli ją pod dywan. Dokładnie w ten sposób ukute zostały dwie żelazne zasady kapitalizmu, o których pisałem w poprzedniej części książki (czyli pięcioprocentowa stopa zysku oraz trzyprocentowa stopa wzrostu). Są one efektem zuniwersalizowania zachodnich doświadczeń z ostatnich dwustu lat. Jeśli więc przyjmiemy, że kapitalizm opiera się na tych dwóch filarach, to faktycznie możemy dojść do wniosku, że wypala się on na naszych oczach, a jego wewnętrzna skłonność do twórczej destrukcji nie uratuje go już jako unikalnej formacji ekonomiczno-społecznej. Konstatacja ta jest jednak banalna – przecież historia polega właśnie na tym, że ciągle coś się zmienia, i założenie, że system bazujący na tak precyzyjnie zdefiniowanych cechach będzie nieśmiertelny, byłoby naiwne. To samo dotyczy kwestii genezy kapitalizmu. Uporczywe szukanie odpowiedzi na pytanie o to, „dlaczego kapitalizm narodził się w Anglii”, podszyte jest zwykłym etnocentryzmem. Dlaczego miał się pojawić akurat na angielskiej wsi, a nie w chińskich miastach czy na arabskich dworach? Krytycy kapitalizmu często piszą o jego 21 22

Por. David Harvey, Paris, Capital of Modernity, Routledge, New York 2003, s. 10. Harvey, The Enigma of Capital, dz. cyt., s. 166–180.

292

11. Zagadka kapitalizmu

kosmopolitycznej naturze – system ten ponoć potrafi dostosować się do każdych lokalnych warunków. Jeśli kapitalizm jest faktycznie ustrojem uniwersalnym, to w zasadzie powinno być mu obojętne, gdzie się narodzi. Jednakże wciąż powstają nowe książki, których autorzy podejmują ogromny wysiłek, by udowodnić, że kapitalizm mógł narodzić się tylko i wyłącznie na Wyspach Brytyjskich23. Lista cech, które rzekomo świadczą o wyjątkowości Zachodu i które miały predestynować go do „podarowania” światu kapitalizmu, jest długa. Są to tak różnorodne kwestie jak: obecność ducha naukowego, przełom technologiczny, idea własności prywatnej, sprawna medycyna, rygorystyczny stosunek do pracy i jej dłuższy czas, stabilne instytucje, rozdrobnienie terytorialne, wyższa produktywność, unikalna dieta, rozwinięta kultura miejska, obecność rynków kapitałowych, etyka oszczędności, szczególny model rodziny, odwaga w promowaniu nowych pomysłów i podejmowaniu ryzyka czy wrodzona innowacyjność. Jednakże gdy przyjrzymy się bliżej tym argumentom, większość z nich nie wytrzymuje konfrontacji z materiałem empirycznym. Wkład Europy Zachodniej do globalnego dorobku cywilizacyjnego jest zaskakująco skromny. Jak przypomina John M. Hobson, „jedynymi europejskimi wynalazkami przed XVIII wiekiem były śruba Archimedesa, wał korbowy oraz proces destylacji alkoholu”24. Oczywiście okcydentaliści odpowiadają na ten argument tezą, że choć faktycznie wszystkie składniki potrzebne do wynalezienia kapitalizmu były powszechnie dostępne, to tylko Europejczycy potrafili je połączyć. Klasycznym tego przykładem jest (fałszywa) teoria głosząca, że nawet jeśli Chińczycy wynaleźli proch, to używali go wyłącznie do fajerwerków, a nie na polach bitwy – i dopiero Europejczycy zrozumieli, że mogą użyć tych technologii do podboju świata25. Jak świetnie pokazał antropolog Michael Adas, teorie zakładające, że jakiś czynnik kulturowy czy psychologiczny sprawił, iż Europejczycy lepiej zrozumieli prawdziwe zastosowanie różnych technologii, są również sposobami uniwersalizowania bardzo konkretnej historii. Materiał empiryczny, na bazie którego wielu zachodnich myślicieli 23 24 25

Przegląd najważniejszych tez szkoły okcydentalnej można znaleźć w książce Adama Leszczyńskiego Skok w nowoczesność, dz. cyt., s. 43–108. Wrócę do tej kwestii również w następnym rozdziale. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 61. Tamże, s. 58–59.

293

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

zaczęło formułować tego rodzaju tezy, pochodził z relacji osiemnastowiecznych podróżników – nie tylko misjonarzy, ale także różnego rodzaju pracowników technicznych zatrudnianych na okrętach. To, co Adas nazywa syndromem parweniusza dotykającym członków tej grupy, będących często samoukami z niższej klasy średniej czy robotniczej, sprawiło, że zaczęli opisywać różnice pomiędzy krajami właśnie przez odniesienie do technologii. Wcześniej głównym pryzmatem, przez który postrzegano różnorodność świata, była religia. Europejscy parweniusze wyolbrzymiali też różnice w zaawansowaniu technologicznym poszczególnych krajów. Zakładali, że skoro ludzie, których spotykają podczas swych podróży, nie mają takiego obeznania z technologią jak oni, to znaczy, że społeczeństwa, z których się wywodzą, również są mniej twórcze, i nawet jeśli są w stanie dokonać jakiegoś odkrycia, to nie potrafią go umiejętnie spożytkować. Zapominali o tym, że również w ich własnych społeczeństwach większość osób nie wiedziała, jak obsługiwać kompas, a filozofowie, którzy później na bazie tych doniesień tworzyli pierwsze teorie o wyższości intelektualnej Zachodu, nie znali się na morskiej nawigacji ani nie potrafiliby naprawić zegara26. Autorem, który poświęcił wiele lat pracy na wykazanie niedorzeczności okcydentalnych teorii o wyjątkowości Zachodu, jest antropolog Jack Goody. Przypomina on również, że pojęcie kapitalizmu zostało upowszechnione dopiero w XIX wieku i jest obarczone ewolucyjnym oraz europocentrycznym bagażem. Postuluje wręcz, byśmy w ogóle przestali go używać27. Faktycznie, przez kapitalizm zwykle rozumie się epokę historyczną, która nastąpiła po innej epoce – najczęściej zwanej feudalizmem – a ta z kolei nadeszła po erze zwanej starożytnością. O ile okoliczności tej transformacji są obiektem trwającej od wielu lat burzliwej dyskusji, o tyle Goody jako pierwszy zakwestionował intelektualne podstawy Wielkiego Sporu o Kapitalizm (the Great Capitalism Debate). Ewolucjonizm opiera się na założeniu, że epoki historyczne stanowią swoje naturalne następstwa. Dlatego aby zrozumieć, skąd wziął się kapitalizm, badacze najczęściej szukają jego zalążków w feudalizmie i pokazują, jak z jednego ziarna powoli kiełkował nowy porządek. Dla Fernanda Braudela na przykład kapitalizm to uniwersalny system, 26 27

Adas, Machines as the Measure of Men, dz. cyt., s. 81–85, 151–153, 177–190, 196–198. Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 305.

294

11. Zagadka kapitalizmu

który był „widoczny na horyzoncie od zarania dziejów”, ale dopiero we włoskich państwach-miastach, dzięki szeregowi sprzyjających okoliczności, zaczął funkcjonować w formie embrionalnej. Potem zaś, dzięki kolejnemu splotowi korzystnych okoliczności, przeżył rozkwit w dobie europejskiej kolonizacji świata. Goody natomiast twierdzi, że nie można traktować genezy kapitalizmu jako linearnej progresji od jakiegoś ziarna do formy dojrzałej, czyli współczesnej zglobalizowanej gospodarki28. Jak zobaczymy niebawem, konsekwencje tej konstatacji sięgają znacznie dalej, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Większość opowieści o tym, czym jest oraz skąd wziął się kapitalizm, można przypisać do jednej z pięciu szkół teoretycznych wyróżnionych ponad pół wieku temu przez Jerzego Topolskiego. Każda z nich, choć na różne sposoby, obarczona jest „zalążkowym” myśleniem. Oczywiście większość autorów, którzy zabierają głos w tej debacie, łączy w swych teoriach kilka spośród wymienionych podejść, ale dla klarowności wywodu warto je wyróżnić. Wywodzą się one kolejno od Adama Smitha, Maxa Webera, Karola Marksa i Josepha Schumpetera. Pierwsza, liberalna narracja na temat genezy i natury kapitalizmu zakłada, że jest to system, w którym dominuje wymiana rynkowa. O ile w dobie feudalizmu rynek był odizolowanym wyjątkiem, o tyle pojawienie się kapitalizmu oznaczało emancypację wymiany rynkowej (odbywającej się głównie w miastach) spod kurateli państwa. Dlatego „upatrywanie w sprawach rynku czynnika zasadniczego dla określenia kapitalizmu prowadzi do odnajdywania kapitalizmu wszędzie tam, gdzie można dostrzec ożywienie gospodarki towarowo-pieniężnej”29. Przykładem najczęściej przywoływanym w tym kontekście są renesansowe Włochy. Dla Arrighiego, Braudela i wielu innych takimi zalążkami kapitalizmu w łonie społeczeństwa feudalnego były Genua, Florencja czy Wenecja. Ta ostatnia już w XI wieku wyróżniała się tym, że była „jedynym miastem w średniowieczu, które żyło wyłącznie z handlu”, i dlatego często nazywano ją Królową Adriatyku30. Podczas gdy w średniowieczu miasta handlowe były wyspami kapitalizmu na morzu stosunków feudalnych, potem 28 29 30

Tamże, s. 204–206. Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 18. Bautier, [w:] Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 94.

295

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

stopniowo takie wyjątki zaczęły stawać się regułą, a wymiana rynkowa, rozsadzając od wewnątrz społeczeństwo agrarne, sprawiła, że narodził się kapitalizm – system, w którym rynek jest podstawowym sposobem organizacji życia gospodarczego. Druga teoria, zapoczątkowana przez prace Maxa Webera, dotyczy idei ducha kapitalistycznego. Weber zwraca uwagę na różnice w mentalności dominującej w feudalizmie i kapitalizmie. Podstawą tego drugiego ma być „zdobywczość […], racjonalność działania gospodarczego […] oraz burżuazyjny duch pracowitości i oszczędności”. W tym ujęciu „kapitalizm jest dziełem człowieka ogarniętego żądzą zysku, umiejącego tę żądzę zaspokoić przez zastosowanie ducha gospodarczości do przedsiębiorstwa kapitalistycznego”31. Z reguły takimi osobami są kupcy czy bankierzy i w tym sensie narracja ta podobna jest do teorii rynkowej – z tą różnicą, że tutaj głównym bohaterem są nie stosunki towarowo-pieniężne, ale samo mieszczaństwo. Teoria rynkowa skupia się więc na powolnej emancypacji rynków albo stosunków towarowo-pieniężnych, teoria o duchu kapitalistycznym jest zaś jej społeczną czy też klasową wersją, opisującą powolne, ewolucyjne wyłanianie się burżuazji oraz wszczęte przez nią rewolucje polityczne (we Francji, Anglii czy USA32). Oczywiście sam Weber daleki był od przypisywania jednemu czynnikowi roli decydującej w narodzinach kapitalizmu, ale analizowanie „ducha kapitalizmu” lub etosu mieszczańskiego jest stosunkowo popularne. Nawet marksista Robert Brenner napisał obszerną monografię angielskich kupców w XVI i XVII wieku33. Trzecim ujęciem, wywodzącym się częściowo od Maxa Webera, a częściowo od Adama Smitha, jest pogląd głoszący, że kapitalizm to system oparty na racjonalnym podziale pracy. W tej wizji podkreśla się „istnienie «wielkich» przedsiębiorstw lub prowadzenie interesów na «wielką» skalę czy w ogóle istnienie przedsiębiorstwa prowadzącego rachunek kapitałowy, czego zewnętrznym wyrazem jest księgowość bilansowa”34. Do tej szkoły – oprócz autorów, którzy analizują momenty narodzin korporacji (za ich zalążek często uznaje 31 32 33 34

Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 19. Rolę miast w klasycznej teorii przejścia od feudalizmu do kapitalizmu szczegółowo omówił Katznelson, Marxism and the City, dz. cyt., rozdział 5. Robert Brenner, Merchants and Revolution. Commercial Change, Political Conflict, and London’s Overseas Traders, 1550–1653, Verso, London 2003. Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 17.

296

11. Zagadka kapitalizmu

się holenderskie kompanie handlowe35) – można też zaliczyć analizę Immanuela Wallersteina. Jego zdaniem zaczątkiem kapitalizmu było wyłonienie się międzynarodowego podziału pracy między Wschodem a Zachodem Europy oraz będący tego konsekwencją rozwój handlu dobrami masowej konsumpcji. Wcześniejsza, feudalna forma dalekosiężnej wymiany obejmowała wyłącznie towary luksusowe, takie jak jedwab, przyprawy czy cenne kruszce36. To dlatego pęknięcie między Wschodem a Zachodem Europy jest dla Wallersteina momentem zrywu. W tym sensie jego wizja różni się od teorii liberalnych, gdyż akcentuje brak ciągłości między feudalizmem a kapitalizmem. Nie ma tu protokapitalistów, ale raczej czynniki (na przykład bardziej rozwinięta urbanizacja na zachód od Łaby), które pozostają uśpione w jednym systemie ekonomicznym (feudalizm), ale zyskują na znaczeniu w nowej konfiguracji. To one są tym ziarnem, które kiedyś przypadkowo rzucone, w pewnym momencie wyrosło – w nowych okolicznościach i niespodziewanie dla wszystkich – tworząc kapitalizm37. Jednym z zarzutów, jakie często pojawiają się w kontekście tej teorii, jest brak jednoznacznego wskazania na czynnik, który powołał kapitalizm do życia38. Krytyka ta nie docenia faktu, iż teoria Wallersteina nie jest teleologiczna; proces dziejowy w jego analizie nie jest napędzany przez jakiś ukryty cel. Feudalizm nie pojawia się po to, aby z niego mógł się wykluć kapitalizm – wyłania się na skutek raczej zbiegu wielu okoliczności niż czyjegoś intencjonalnego działania. Dla większości autorów i autorek, których prace stanowią czwartą możliwą perspektywę ujęcia tego, czym jest i skąd wziął się kapitalizm, jego narodziny są równoznaczne z pojawieniem się rynku siły roboczej39. Również Wallerstein postrzega kapitalizm jako szczególny sposób produkcji, czyli system oparty na produkcji masowej. Gospodarka folwarczno-pańszczyźniana jest dla niego kapitalistyczna, gdyż 35 36

37 38 39

O ewolucji korporacji por. Robbins, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, dz. cyt., s. 118–124. Wallerstein, Capitalist Agriculture, dz. cyt., s. 20–21, 40–42. Z Wallersteinowskim rozróżnieniem na handel dobrami luksusowymi i masowej konsumpcji polemizują m.in. Richard Blanton i Gary Feinman, The Mesoamerican World System, „American Anthropologist” 1984, t. 86, nr 3, s. 673–682; Jane Schneider, Was There a Pre-capitalist World System?, „Peasant Studies” 1977, t. 6, s. 20–29. Wallerstein, Capitalist Agriculture, dz. cyt., s. 98–99. Por. Robert Brenner, The Origins of Capitalist Development. A Critique of Neo-Smithian Marxism, „New Left Review” 1977, nr 104, s. 79–82. Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 22–23.

297

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

uczestniczy w tej globalnej wymianie. To, że zboże z Europy Wschodniej nie jest produkowane za pomocą wolnej siły roboczej, jest w takim ujęciu drugorzędne. Tak samo zresztą uważał sam Topolski. To właśnie czynnik utowarowienia pracy umożliwił ich zdaniem rozwój przedsiębiorstw wykorzystujących pracę najemną, a także ekspansję rynków na towary wytwarzane przez tych pracowników – aby cykl inwestycyjny mógł być opłacalny, musieli bowiem znaleźć się też kupcy40. W tym sensie kapitalizm jako system oparty na pracy najemnej odróżnia się również od bazującego na poddaństwie feudalizmu oraz od starożytności, w której pracę oraz produkcję organizowano za pomocą instytucji niewolnictwa. I to on jest lokomotywą dziejową, która przynosi pojawienie się stosunków towarowo-pieniężnych czy bardziej wyrafinowany podział pracy. Wreszcie mamy ostatnią grupę teorii, w ramach której kapitalizm postrzegany jest po prostu jako system, gdzie istnieje coś takiego jak kapitał. Jak przypomina Topolski, „nie ma [tutaj] jednolitości w samej definicji kapitału” i autorzy często rozróżniają na przykład kapitał kupiecki od produkcyjnego41. W samej ekonomii w latach 70. toczył się słynny spór wokół teorii kapitału (Cambridge capital controversy) między teoretykami z brytyjskiego i amerykańskiego Cambridge. Autorzy tacy jak Joan Robinson czy Piero Sraffa argumentowali, że ekonomiści neoklasyczni popełniają „błąd agregacji”, to znaczy wrzucają do jednego worka z napisem „kapitał” zbyt wiele różnorodnych czynników, i że nie można sprowadzić do wspólnego mianownika tak różnorodnych zjawisk jak na przykład maszyny produkcyjne, nieruchomości czy weksle42. W pierwszej części niniejszej książki opierałem się przede wszystkim na wywodzącej się z tej szkoły perspektywie, którą, idąc śladem wyznaczonym przez Schumpetera, spopularyzował Braudel, a po nim Arrighi. W tym ujęciu kapitalizm jest nie tyle sposobem produkcji, ile raczej metodą akumulacji. To, jak wyglądają społeczne okoliczności produkcji towarowej, nie ma tutaj większego znaczenia43. W tę tradycję wpisuje się większość literatury dotyczącej zjawiska finansjalizacji. Jak pokazuje przykład podany przez Inghama, zakłada ona również, 40 41 42 43

Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 73–79. Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 23. Por. Joan Robinson, Szkice o ekonomii marksowskiej, przeł. Helena Hagemejer i Joanna Bednarek, Heterodox, Poznań 2016. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 221.

298

11. Zagadka kapitalizmu

że społeczna geneza kapitalizmu leży w pojawieniu się finansjery. Podkreśla się tu rzekomo pionierską rolę włoskich miast-państw w wymyśleniu instrumentów finansowych, a zwłaszcza weksli, które uznawane są za pierwszy pieniądz niematerialny, czy też kredytowy (w odróżnieniu od funkcjonujących wcześniej pieniędzy towarowych we wszelkich postaciach). O ile zdaniem Braudela w różnych cywilizacjach Wschodu można znaleźć przykłady zalążków kapitalizmu produkcyjnego czy handlowego, o tyle kapitalizm finansowy pozostaje zachodnim wynalazkiem i głównym orężem, za pomocą którego Europa zdołała później podporządkować sobie resztę świata44. Autorzy teorii zalążkowych popełniają jeden zasadniczy błąd: łączą kwestię istoty kapitalizmu z jego genezą. Myślenie to oparte jest na anachronizmie – bierze się współczesne zjawisko, bez względu na to, czy są to rynki finansowe, gospodarka rynkowa czy praca najemna, i szuka się jego korzeni w przeszłości, zakładając niezakłóconą ciągłość między protokapitalizmem a systemem ekonomicznym, w którym żyjemy dziś. W ten sposób pomija się na przykład fakt, że miasta handlowe były nie zaprzeczeniem systemu feudalnego, ale jego integralną częścią. Jak starałem się pokazać w pierwszej części książki, rynki istniały zawsze i nie są tożsame z kapitalizmem. Także w feudalizmie oazy kapitalizmu pełniły istotną funkcję, podobnie jak formacje, które mogą dziś wydawać się feudalnymi przeżytkami, mają swą ściśle określoną rolę w ramach sfinansjalizowanej gospodarki. Rzekomo archaiczne instytucje, takie jak rodzina, systemy pokrewieństwa, hierarchie czy stosunki pracy oparte na przymusie, wcale nie zniknęły wraz z ekspansją i globalną dominacją systemu, który nazywamy kapitalizmem – bez nich nie mógłby on wręcz funkcjonować45. To, że coś wydaje się pozostałością po feudalizmie (jak stosunki społeczne w Dubaju) lub zalążkiem kapitalizmu w świecie feudalnym (jak włoskie państwa-miasta, bankierzy czy kupcy), jest wyłącznie efektem myślenia o zmianie przez pryzmat czasu. 44

45

Na gruncie polskim zwolennikiem tej tezy jest m.in. Jan Sowa. Por. tegoż, Fantomowe ciało króla, dz. cyt., s. 67–68. Polemikę z argumentem Braudela o tym, że pionierami finansowości byli Włosi, można znaleźć m.in. w: Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 180–211; Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 91–92, 116–121; Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 222–224. Związek między kapitalistycznym sposobem produkcji a innymi metodami organizacji życia gospodarczego świetnie zanalizował Eric Wolf. Por. tegoż, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 73–100. Krytyczne omówienie rozróżnienia Wolfa znajduje się w tekście Talala Asada Are There Histories of Peoples Without Europe? A Review Article, „Comparative Studies in Society and History” 1987, t. 29, nr 3, s. 594–607.

299

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Historyczka Martha Howell, opisując dziwaczne z dzisiejszego punktu widzenia poglądy i praktyki rzekomych pionierów kapitalizmu, pokazuje iluzoryczność tego rodzaju przekonań. Sieć kredytowa, która łączyła ówczesny „strych” z resztą gospodarczego „domu”, była oparta nie na abstrakcyjnej instytucji długu, ale na osobistych, bezpośrednich zobowiązaniach. Pod względem kulturowym europejscy protokapitaliści hołdowali etosowi rycerskiemu (honor był ważnym elementem budującym zaufanie podczas udzielania kredytu), a nie zasadzie mnożenia kapitału46. Co z tego, że już na początku XII wieku jedna trzecia populacji Florencji żyła z pracy najemnej w przemyśle, skoro znaczenie pracy oraz tego, jak za nią płacono, było zgoła odmienne? Dla Braudela i Arrighiego średniowieczna Florencja jest dowodem na to, że już w niektórych włoskich miastach-państwach toczył się konflikt między kapitałem a pracą – i dlatego stanowią one zalążek późniejszego, dziewiętnastowiecznego kapitalizmu przemysłowego. Jak przekonuje Howell, to, co z dzisiejszej perspektywy zdaje się działać jak pensja, opierało się raczej na logice daru, a ci, którzy rzekomo traktowali własność jako rzecz swobodnie poddającą się bezosobowej logice wymiany, ogromną jej część świadomie wyłączali z rynkowego obiegu. Zdaniem Howell poszukiwanie przykładów protokapitalistów każdej maści nieuchronnie „obarczone jest ryzykiem przemienienia tych postaci w archaiczne – i do tego mało rozgarnięte – wersje nas samych”47.

Pułapka Malthusa

W kolejnych rozdziałach postaram się rozprawić z propozycjami każdej z tych pięciu szkół oraz przedstawię własną teorię genezy kapitalizmu. Najłatwiej dostrzec ograniczenia wszystkich tych paradygmatów na przykładzie narracji rynkowej. Jedna z najstarszych i najmocniej ugruntowanych teorii tego rodzaju zakłada, że współczesny kapitalizm został wprowadzony podczas angielskiej „rewolucji rolnej”. Yeomani, czyli wolni chłopi, dzięki smykałce do interesów 46

47

Howell, Commerce Before Capitalism in Europe, dz. cyt., s. 192–197. Podobny argument w stosunku do sieci kredytowych w Anglii przedstawił Craig Muldrew, Interpreting the Market. The Ethics of Credit and Community Relations in Early Modern England, „Social History” 1993, t. 18, nr 2, s. 163–183. Howell, Commerce Before Capitalism in Europe, dz. cyt., s. 300.

300

11. Zagadka kapitalizmu

zaczęli sprzedawać nadwyżki produkcji i wyparli z rynku niewydajnych chłopów feudalnych. W ten sposób powstało nowoczesne rolnictwo, z małą liczbą zmodernizowanych farm, zdolnych wyżywić rosnące miasta, do których ciągnęli chłopi szukający nowego zajęcia: pracy najemnej w manufakturach. Skończyły się tym samym cykliczne kryzysy demograficzne wywoływane niewydolnością feudalnego rolnictwa, które wcześniej nie było w stanie wyżywić coraz większej populacji. Podział pracy pogłębił się, angielski przemysł się rozrósł, zaczęły powstawać nowe rynki, a pozostałe kraje musiały wprowadzić podobne zmiany, żeby nie zostać zupełnie z tyłu48. Kryzysy demograficzne, od których rzekomo uwolnił ludzkość dopiero kapitalizm, po raz pierwszy opisane zostały przez Thomasa Malthusa. Głównym krytykiem neomalthusiańskiej teorii genezy kapitalizmu jest natomiast Robert Brenner. Swym polemicznym esejem wywołał on jedną z najważniejszych dyskusji lat 70. ubiegłego wieku. W ujęciu neomalthusiańskich mediewistów feudalizm charakteryzował się szczególnym rodzajem wymiany: chłopi w zamian za obronę ze strony szlachty dostarczali żywność. Jednak ze względu na niską wydajność feudalnego rolnictwa mechanizmy podaży i popytu wywoływały cykliczne załamania. Malthus twierdził, że ludzi charakteryzuje naturalna skłonność do rozmnażania się, jednakże wzrost populacji zawsze jest szybszy niż wzrost produkcji rolnej. Dostępne zasoby (oraz produktywność gospodarek) rosną w postępie arytmetycznym, podczas gdy liczba ludności wzrasta w postępie geometrycznym. Dlatego zawsze po stosunkowo długim okresie stopniowego wzrostu następowały samoregulujące się kryzysy – klęski głodu, wojny czy epidemie. Przywracano w ten sposób „naturalną” równowagę między podażą a popytem na żywność, a więc wydajnością feudalnego rolnictwa a liczebnością populacji, którą ów system był w stanie utrzymać49. W wiekach XIII i XVI, a także w latach 1750–1815 liczba ludności w Europie rosła. Rodziny były większe, przez to przy dziedziczeniu dochodziło do podziału gruntów na mniejsze działki, a to 48 49

J.P. Cooper, In Search of Agrarian Capitalism, [w:] The Brenner Debate. Agrarian Class Structure and Economic Development in Pre-Industrial Europe, red. Trevor H. Aston i C.H.E. Philpin, Cambridge University Press, Cambridge 1993, s. 138–191. Teoria Malthusa oraz badania empiryczne nad wzrostem populacji obszernie omówił Robbins w tekście Globalne problemy a kultura kapitalizmu, dz. cyt., s. 183–209. W polskiej humanistyce zwolennikiem teorii Malthusa jest m.in. Adam Leszczyński, por. tegoż, Skok w nowoczesność, dz. cyt., s. 43–54.

301

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

zmniejszało wydajność produkcji. Wskutek równoczesnego spadku żyzności gleb szybciej rosły ceny żywności oraz – co najważniejsze – wzrastały czynsze, które chłopi płacili właścicielom gruntów. Przez to spadały dochody chłopstwa, co przy jednoczesnym ograniczeniu produkcji prowadziło do kryzysów i stagnacji, która wypełniała czas pomiędzy wspomnianymi okresami prosperity. Historia średniowiecza w ujęciu mediewisty Emmanuela Le Roy Ladurie stanowi „niesamowite oddychanie struktury społecznej” w rytm cyklów demograficzno-gospodarczych. Wyjątkiem jest okres po 1700 roku, kiedy to gospodarka feudalna po raz pierwszy nie dostała zadyszki, a po gwałtownym wzroście demograficznym nie doszło do korekty. Populacja Anglii na skutek tego „przejścia demograficznego” stale rosła. W ten sposób powstał system oparty na idei nieskończonego wzrostu – żyjemy w nim do dziś50. Kapitalizm został więc wprowadzony na ramionach angielskich yeomanów, którzy jako pierwsi potrafili przekroczyć (zdawałoby się naturalny) limit wydajności feudalnego rolnictwa i tym samym wyżywić mnożącą się ludność. Skąd wzięli się natomiast yeomani? Tutaj zaczynają się rozbieżności. Nawet jeśli narracja malthusiańska o przejściu demograficznym jest w swych ogólnych ramach zgodna z empirią (choć, jak wspominałem w poprzednim rozdziale, Malthus nie brał pod uwagę wzrostu produktywności i nowych technologii), to wyjaśnienie tego, w jakich okolicznościach do niego doszło, pozostaje przedmiotem zaciętej polemiki. Neoklasyczni mediewiści przekonywali, że spadek liczby ludności w XV wieku wymusił na właścicielach ziemskich konkurowanie o usługi chłopów, których liczba spadała, przez co właściciele musieli pójść im na rękę i zrezygnować z prawa do kontrolowania podwładnych. W ten sposób nastąpił koniec pańszczyzny, a chłopi uzyskali wolność. Przestali być bezpośrednio zależni od właścicieli i odtąd albo wynajmowali ziemię, albo sami byli jej posiadaczami. Cykl wzrostu populacji powtarzał się od XV wieku, jednak fakt, iż czynsz pańszczyźniany został zastąpiony czynszem pieniężnym, spowodował, że powstały zalążki rynku. Chłopi musieli sprzedawać swoje produkty, by opłacić daninę, powstały więc rynki lokalne, chłopi zaczęli ze sobą konkurować i tak dalej. Gdy nadciągnął kolejny kryzys, 50

Robert Brenner, Agrarian Class Structure and Economic Development in Pre-Industrial Europe, [w:] The Brenner Debate, dz. cyt., s. 10–29.

302

11. Zagadka kapitalizmu

yeomani byli już na niego przygotowani i stali się pierwszą w historii ludzkości grupą, która nie wpadła w malthusiańską pułapkę. W ten sposób, dzięki uwolnieniu mechanizmu rynkowego, kapitalizm mógł wyłonić się z feudalizmu51. Argument ten jest zwyczajnie tautologiczny. Skąd wzięli się yeomani i czym się wyróżniali? Czy tym, że jako pierwsi zrozumieli, iż mogą sprzedawać dla zysku, a zysk inwestować? Takie wytłumaczenie zakłada, że ludzkość przez stulecia żyła w ignorancji, nie rozumiejąc, iż kapitalizm to najefektywniejszy z możliwych systemów. Teza ta, podobnie jak wszystkie zalążkowe narracje na temat genezy kapitalizmu, opiera się na arbitralnym i dokonywanym a posteriori dostosowaniu materiału historycznego do tego, aby tchnąć ducha w byt teoretyczny. W zależności od tego, jak definiujemy kapitalizm, różnie przedstawiamy feudalizm – jego antytezę. Sukces yeomanów-kapitalistów wyjaśnia się więc tym, że byli bardziej konkurencyjni niż feudalni chłopi, bo stosowali inne reguły gry – czyli, innymi słowy, byli pierwszymi kapitalistami. Jest to błędne koło, które wyjaśnia niewiele ponad to, że kapitalizm rozpoczął się wtedy, gdy skończył się feudalizm. Dlatego aby uniknąć błędów teorii zalążkowych, zarówno Brenner, jak i Topolski oddzielają swe analizy genezy i modus operandi kapitalizmu. Obaj postrzegają go jako system produkcji oparty na wolnej pracy najemnej, obaj też zwracają uwagę na brak ciągłości między feudalizmem a kapitalizmem. Nie było ich zdaniem żadnego ziarna, z którego wykiełkował kapitalizm. Jest on raczej niezamierzoną konsekwencją działań ówczesnych elit. W ujęciu Topolskiego agrarne korzenie kapitalizmu sprowadzają się do sposobów radzenia sobie europejskiej szlachty ze spadkiem przychodów. Aby utrzymać swoją klasową pozycję względem chłopstwa, w obliczu kryzysu ekonomicznego szlachta musiała zacząć podejmować działania na nowych polach – w tym także eksperymentować z protokapitalistycznym rolnictwem. Ich motywacja do działania miała charakter konserwatywny: chcieli utrzymać status quo. Ich dochody spadły, a to sprawiło, że nie mogli sobie pozwolić na życie na dotychczasowym poziomie – stanęli więc przed koniecznością ograniczenia konsumpcji i co za tym idzie, zmiany stylu życia. Aby móc pozostać tym, kim byli (jako klasa), 51

Tamże, s. 46–50.

303

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

stali się mimowolnymi kapitalistami – w tym sensie możemy mówić o kulturowej genezie kapitalizmu. Zgodnie z narracją Topolskiego system ten został wynaleziony przez przypadek, podczas prób ocalenia feudalnych relacji społecznych i związanych z nimi sposobów życia. W tej wizji nie ma miejsca dla protokapitalistów, czyli przybyszów z przyszłości, którzy jako pierwsi zorientowali się, że kapitalizm jest bardziej wydajny od feudalizmu52. Brenner konstruuje swój argument o agrarnych i klasowych korzeniach kapitalizmu nieco inaczej. Neoklasyczna mediewistyka zakłada, że wyjątkowość yeomanów brała się z tego, iż byli chłopami wolnymi – jako pierwsi uwolnili się spod jarzma feudalizmu i dzięki temu mogli realizować rzekomo wrodzony instynkt przedsiębiorczości i zaradności. Jeśli więc wystarczy tylko znieść pańszczyznę, a chłopi sami z siebie zaczną sprzedawać na rynku, to dlaczego nie robiły tego rzesze wolnych chłopów żyjących długo przed pojawieniem się yeomanów? Brenner twierdzi, że yeomani sprzedawali żywność nie dla zysku, ale po to, by opłacić dzierżawę. Feudalizm charakteryzował się nie tyle przewagą pańszczyzny nad czynszem, ile tym, że posiadacze ziemscy mogli arbitralnie regulować wysokość daniny, aby w razie obniżenia produkcji ciężar kryzysu spadł na włościan. Chłopi w Europie Zachodniej walczyli o zniesienie pańszczyzny nie w imię abstrakcyjnie pojmowanej wolności, ale aby zamrozić wysokość daniny. Stosując się również do zasady, że każde myślenie ma charakter porównawczy, Brenner kontrastuje angielską i francuską ścieżkę rozwoju pod względem stosunków klasowych. Podczas gdy francuskie chłopstwo, dzięki swojej silnej pozycji politycznej w stosunku do arystokracji, potrafiło uzyskać prawa do ziemi, użytku wspólnych błoń czy dziedziczenia gruntów, chłopstwo angielskie było sukcesywnie pozbawiane ziemi przez lordów53. Działo się tak dlatego, że arystokracja angielska, w odróżnieniu do francuskiej, miała kolonialny rodowód. Wywodziła się z zagranicy (z Normandii) i dzięki tradycji militarnej, wewnętrznej sile oraz poparciu monarchy od XI wieku sukcesywnie kolonizowała Wyspy. Dlatego uwolniony chłop we Francji to chłop posiadający ziemię, w Anglii natomiast wolny chłop to dzierżawca terenów należących do lordów. O ile w Anglii lordowie mogli swobodnie przejmować nieużytki w czasach niżów 52 53

Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 32–34, 57–63, 81–92. Brenner, The Origins of Capitalist Development, dz. cyt., s. 73–75.

304

11. Zagadka kapitalizmu

demograficznych, o tyle we Francji monarcha utrudniał to za pomocą przepisów prawa. Mocna pozycja francuskiego chłopstwa wymusiła inną niż angielska formę centralizacji – absolutyzm. W interesie rosnącej w siłę francuskiej monarchii było to, by chłopi pozostali właścicielami ziemi i w ten sposób płacili podatek królowi, a nie czynsz na rzecz arystokracji. W ten sposób wolni chłopi stali się finansową podstawą absolutyzmu. Zdaniem Brennera yeomani nie byli wcale pierwszą w historii przedsiębiorczą klasą średnią – wyróżniali się nie tyle smykałką do interesów, ile raczej relatywną słabością polityczną w stosunku do arystokracji. Francuscy chłopi nie musieli konkurować na rynku, by opłacić dzierżawę, gdyż bezpośredni (nierynkowy) dostęp do ziemi był im zagwarantowany prawnie. Nie musieli dbać o zysk, gdyż nie od zysku zależało, czy wyżywią siebie i swe rodziny. Nikt nie mógł wymówić im umowy o dzierżawę, gdyż to oni byli właścicielami gruntu. Koniec pańszczyzny (a zatem i feudalizmu) we Francji to sukces chłopów; w Anglii – zwycięstwo arystokracji54. Teorie Brennera i Topolskiego nie są teleologiczne – nie podporządkowują narracji historycznej określonemu dziejowemu celowi, takiemu jak wyłonienie się kapitalizmu z mroku dziejów. Akcentują fakt, iż wyłonił się on jako niezamierzona konsekwencja działań wielu niezależnych aktorów. W tym sensie trudno mówić o tym, że ktoś ten system wymyślił. Obaj badacze zwracają uwagę na dynamikę nierównego rozwoju i twierdzą, iż odmienne trajektorie, jakimi podążyły poszczególne części Europy, były ze sobą powiązane55. Absolutyzm, ze swymi nieodmiennie feudalnymi cechami, nie jest dla Brennera antytezą kapitalizmu, ale równoczesną – jak ująłby to Johannes Fabian – wobec angielskiej i zarazem autonomiczną trajektorią rozwoju56. Obaj podobnie traktują także gospodarkę folwarczno-pańszczyźnianą. Dlatego można zaliczyć ich teorie do skromnej tradycji myślenia przez pryzmat przestrzeni, którą staram się rozwinąć w tej książce. Już historyk E.P. Thompson przypominał, że „historia nie zna czasowników regularnych”57. Nie oznacza to oczywiście, że należy 54 55 56 57

Tegoż, The Agrarian Roots of European Capitalism, [w:] The Brenner Debate, dz. cyt., s. 253–264, 284–299. Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 141–147. Brenner, The Origins of Capitalist Development, dz. cyt., s. 82–92. E.P. Thompson, The Poverty of Theory and Other Essays, Monthly Review Press, New York 1995, s. 62.

305

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

odrzucić teorię na rzecz czystej narracji empirycznej. Zamiast opisywać to, jak historia musiała się potoczyć, warto pokazać, dlaczego potoczyła się tak, a nie inaczej. Dlatego należy budować teorie, które nie będą instrumentalnie wykorzystywać materiału empirycznego do potwierdzenia (lub obalenia) apriorycznych założeń, ale które zamiast opisywać „fakty” czy relacjonować „wydarzenia” zaczną objaśniać dynamiczne i złożone procesy. Procesy historyczne nigdy nie miały napędzanego przez wewnętrzne prawidłowości celu, a ich przebieg niejednokrotnie zaskakiwał nawet tych, którym zdawało się, że stoją u steru dziejów. W podobnie antydeterministycznym duchu Jack Goody pokazuje, że cała debata dotycząca genezy kapitalizmu opiera się na jednym fundamentalnym założeniu: przed kapitalizmem istniało coś takiego jak feudalizm. Każda z pięciu głównych teorii genezy kapitalizmu zakłada, że wyłonił się on na skutek heroicznego wyjścia któregoś z europejskich krajów z kryzysu feudalizmu – wręcz symetrycznego przeciwieństwa kapitalizmu. Jeśli kapitalizm jest w naszej optyce systemem, w którym dominuje rynek, to gdy będziemy pisać o feudalizmie, jego główną cechą okaże się nadmierna kuratela państwa nad swobodą gospodarczą kupców, bankierów czy yeomanów. Jeśli kapitalizm będzie dla nas systemem opartym na wolnej sile roboczej, to przy opisie feudalizmu będziemy zwracać uwagę na to, jak pojawia się luka w sposobie organizowania produkcji za pomocą bezpośredniego nadzoru (na przykład pańszczyzna) i jak jest ona stopniowo zastępowana przez inny, pośredni (czyli ekonomiczny) sposób przymusu – na przykład w chwili, gdy chłopi zostają pozbawieni ziemi (na skutek choćby tak zwanych grodzeń, czyli przejmowania gruntów przez arystokrację) i są zmuszeni do tego, by migrować do miast w poszukiwaniu chleba. Gdy kapitalizm zdefiniujemy jako system oparty na systemie finansowym, to będziemy twierdzić, że nawet jeśli w krajach azjatyckich istniały wysoko rozwinięte gospodarki rynkowe, wymiana handlowa była mocno upieniężniona, a produkcja przemysłowa – prężna, to tylko w Europie kapitalizm pojawił się w czystej formie (bo na przykład to Włosi wymyślili weksle). Będziemy też wówczas dowodzić, że w pewnej chwili mariaż pieniądza i państwa dojrzał na tyle, by zamiast podrzędnej funkcji w systemie feudalnym zacząć pełnić funkcję systemotwórczą w kapitalizmie.

306

11. Zagadka kapitalizmu

Każda z tych narracji oparta jest na pojęciu kryzysu – przesilenia, podczas którego wychodzą na jaw ukryte immanentne cechy pewnego systemu (w zależności od tego, jak go definiujemy), będącego zarazem momentem narodzin następnej formacji. Pojęcie to, jak pisałem w rozdziale 6, jest fundamentem okcydentalnego myślenia o zmianie. Tymczasem Goody dowodzi, że nie należy postrzegać feudalizmu jako uniwersalnej epoki, której historycznym zadaniem było umożliwienie pojawienia się kapitalizmu. Feudalizm był specyficznie europejskim doświadczeniem, a nie jakąś ogólną fazą rozwoju. W chwili upadku Cesarstwa Rzymskiego gospodarka zachodniej Europy doświadczyła bezprecedensowej recesji, z której kontynent tak naprawdę wyszedł dopiero w połowie XIV wieku lub nawet później58. To Bizancjum oraz (jak pokażę w rozdziale 13) dynamicznie rozwijający się w tym okresie świat islamu – a nie łacińska Europa – były spadkobiercami dziedzictwa rzymskiego oraz jego miejskiej (i mieszczańskiej) kultury. To, co nazywa się renesansem, czyli odrodzeniem, nie było nadzwyczajnym i bezprecedensowym wydarzeniem w historii ludzkości, ale momentem, w którym łacińska Europa, przez wieki będąca jednym z najbardziej zacofanych regionów ówczesnego świata (jeśli mielibyśmy się trzymać ewolucyjnej terminologii), po prostu zaczęła doganiać resztę59. Odrodzenie Zachodu było możliwe nie wbrew lub na przekór Wschodowi, ale dzięki niemu. To, co w historiografii nazywa się (za socjolożką Janet Abu-Lughod) Pax Mongolica, czyli zjednoczenie obszaru eurazjatyckiego pod egidą mongolskich koczowników, zapewniło długoletni pokój, dzięki któremu kupcy z włoskich państw-miast – między innymi słynny Marco Polo – mogli bez obaw wyruszać w długie i dalekie wyprawy handlowe60. Pax Mongolica został przerwany nie dlatego, że choćby ze względu na słynny „azjatycki despotyzm” (lub na to, co Marks nazywał azjatyckim sposobem produkcji, a co miało być przeciwieństwem europejskiego kapitalizmu handlowego) okazał się niewydajny albo stanowił barierę dla rozwoju, ale na skutek katastrofy naturalnej, która spadła na Eurazję w połowie 58 59 60

Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 68–72, 91–98. Por. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 101–106. Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 125–153; tegoż, Renaissances. The One Or the Many?, Cambridge University Press, Cambridge, UK 2010, s. 7–42, 241–274; wydanie polskie: Renesans. Czy tylko jeden?, przeł. Ireneusz Kania, Czytelnik, Warszawa 2012. Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 129–131, 141–145, 170–175; Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 101–108.

307

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

XIV wieku61. Po fali zachorowań będących efektem epidemii Czarnej Śmierci zmarło wtedy od 75 do 200 milionów ludzi. Zaraza przenoszona była głównymi szlakami handlowymi62. To Wschód, a nie Zachód był lepiej rozwinięty – i podczas ataku Czarnej Śmierci zapłacił za to zaawansowanie cenę wyższą niż inni. A zatem czynnik, który umożliwił Europie dogonienie reszty, nie miał nic wspólnego z wewnętrznymi właściwościami jej instytucji, struktur, populacji czy jednostek – przyszedł bowiem z zewnątrz. Jak pokazują politolodzy Alexander Anievas i Kerem Nişancıoğlu, późniejsza reorientacja zachodniej Europy w kierunku Atlantyku znów nie była efektem celowego działania Europejczyków, ale wynikiem konieczności. Podczas „długiego wieku XV” Osmanom udało się raz jeszcze odciąć łacińską Europę od ekonomicznego serca Eurazji – stworzyli wówczas świetnie prosperujący układ Pax Ottomana. To dlatego w XVI wieku Europejczycy odwrócili swą uwagę od basenu Morza Śródziemnomorskiego i zaczęli spoglądać ku Atlantykowi63. Było to efektem ich marginalizacji, a nie wrodzonej przedsiębiorczości czy smykałki do interesów. Niezamierzone efekty tego działania w postaci wykształcenia atlantyckiego systemu produkcyjno-handlowego ujawniły się dopiero w XIX wieku. Widać to jednoznacznie na tablicy 8.4. Zachód (mam tu na myśli Wielką Brytanię oraz USA) zaczął poważniej liczyć się na międzynarodowej arenie dopiero około 1820 roku, a prześcignął Azję Wschodnią oraz kontynentalną Europę dopiero po roku 1870. W kolejnych rozdziałach przedstawię własną narrację na temat okoliczności, w jakich narodził się współczesny kapitalizm. Można ją uznać za alternatywną wobec wszystkich wymienionych tu szkół – zarówno neoklasycznych, jak i marksistowskich. Jednak zanim do tego przejdę, warto dokończyć projekt „wyciągania dywanu spod stóp c a ł e g o korpusu europocentrycznej teorii społecznej”, jak ujął to Andre Gunder Frank64. Dotyczy to nie tylko teorii liberalnej czy rynkowej, lecz także narracji o genezie kapitalizmu, które zostały 61

62 63 64

Dekonstrukcję idei azjatyckiego despotyzmu oraz azjatyckiego sposobu produkcji można znaleźć m.in. w: Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 99–124; Alexander Anievas i Kerem Nişancıoğlu, How the West Came to Rule. The Geopolitical Origins of Capitalism, Pluto Press, London 2015, s. 91–104. Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 94–95, 172–173; Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 111–120. Anievas i Nişancıoğlu, How the West Came to Rule, dz. cyt., s. 106–120. Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. XXV.

308

11. Zagadka kapitalizmu

wypracowane w ramach paradygmatu materializmu historycznego. Jak zauważyła Karen Ho, mimo że apologeci oraz krytycy kapitalizmu różnią się co do jego oceny moralnej, to ich wizje tego, czym on jest, bywają zaskakująco zbieżne65. Zwolennicy teorii rynkowej twierdzą, że kapitalizm jest wynikiem emancypacji pieniądza czy też którejś z klas społecznych – burżuazji lub jej protoplastów w postaci yeomanów. Autorzy ze szkoły marksistowskiej, jak Topolski czy Brenner, twierdzą, że kapitalizm pojawił się wraz z wyłonieniem się rynku pracy. Wielu z nich zakłada też, że pochodną tych zmian było utowarowienie ziemi – czyli koniec pańszczyzny, wprowadzenie czynszów albo historyczny triumf własności prywatnej. Jak zobaczymy niebawem, tezy te obciążone są bagażem dziewiętnastowiecznego myślenia o zmianie – mają charakter ewolucjonistyczny, deterministyczny i obarczone są nacjonalizmem metodologicznym. A przede wszystkim pozostają uporczywie okcydentalne.

65

Ho, Situating Global Capitalisms, dz. cyt. O tym, że marksiści i liberałowie mają sporo wspólnego jeśli chodzi o ich ogląd tego, jak działa kapitalizm, pisał już Polanyi, por. tegoż, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 181–187.

ROZDZIAŁ 12

Kradzież historii

Już Marks i Engels uważali, że kapitalizm – pomimo swej bezwzględności – stanowi milowy krok w procesie mozolnej, trwającej całe stulecia, jeśli nie tysiąclecia, emancypacji człowieka1. Choć pracownicy fabryczni nie mają wyboru i muszą odsprzedawać swój czas kapitalistom, którzy bogacą się dzięki przejmowaniu wypracowanej przez robotników nadwyżki, to i tak ich los jest lepszy niż feudalnych chłopów. Nawet jeśli średniowieczni poddani, w przeciwieństwie do starożytnych niewolników, nie byli własnością swych panów w sensie ekonomicznym, to ich zwierzchnicy często pozostawali władcami ich życia i śmierci2. Robotników natomiast poddaje się kontroli wyłącznie w miejscu pracy. Bezprecedensowym wynalazkiem XIX wieku było oddzielenie miejsca pracy od miejsca zamieszkania, dzięki czemu pojawiło się coś takiego jak czas wolny3. To dlatego, pomimo ciężkich warunków panujących w fabrykach, większość chłopskich synów i córek wolała porzucić pracę na roli i wyemigrować do miasta. W miejskich wspólnotach robotnicy mogli faktycznie oddychać powietrzem wolności i tworzyć autonomiczną kulturę, która pozostawała poza czujnym okiem elit4. Jak ujął to E.P. Thompson, „klasa robotnicza w Anglii stworzyła sama siebie w takim samym stopniu, w jakim była efektem działania zewnętrznych procesów”5. To właśnie dzięki tym miejskim oazom wolności proletariat, będący produktem ubocznym kapitalizmu przemysłowego, był dla Marksa i Engelsa pierwszą grupą predestynowaną do zainicjowania kolejnej epoki, w której emancypacja gatunku ludzkiego 1 2

3 4 5

Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 292. Por. Kazimierz Tymieniecki, Historia chłopów polskich, t. 3, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1969, s. 19–24; Stanisław Czernik, Z życia pańszczyźnianego w XVII wieku, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1955, s. 18–22, 45, 52–53, 132, 136–137. Katznelson, Marxism and the City, dz. cyt., s. 229–237. O takiej „kulturze brukowej” pisałem w tekście Prawo do miasta i ruralizacja, dz. cyt., s. 135–138. E.P. Thompson, The Making of the English Working Class, Penguin Books, London 1980, s. 213.

311

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

miała być całkowita6. Jak pokazuje David Priestland, to właśnie taki mit prometejskiej zmiany, po raz pierwszy w pełni przyswojony przez Marksa i stanowiący „syntezę wyzwolenia, nowoczesności i równości, będący lekiem na całe zło”, stał się intelektualnym i politycznym fundamentem globalnego projektu komunizmu7.

Nędza ewolucjonizmu

Marks był oczywiście dzieckiem swoich czasów. Ekonomia neoklasyczna, jak pisałem w rozdziale 5, przejawiała w tamtym okresie kompleks fizyki i wprost, niemal bezrefleksyjnie projektowała modele wyniesione z nauk przyrodniczych na sferę życia społecznego. Formalny podział wiedzy na „twarde” nauki opisujące mechanikę funkcjonowania świata materialnego oraz nauki „miękkie” opisujące rzeczywistość życia człowieka oraz świata, którego człowiek był twórcą, stanowił narzędzie uniwersalizacji okcydentalnego korpusu wiedzy8. W sytuacji, gdy ekonomia była „fizyką społeczeństwa”, a fizyka powstała jako „ekonomia przyrody”, zabieg przekraczania podziału na nauki ścisłe i społeczne pozwalał potwierdzić słuszność tego bardzo szczególnego światopoglądu. To dlatego neoklasyczni ekonomiści uwielbiają rozstrzygać dyskusje odwołaniami do przyrody czy też do natury człowieka9. Warto jednak pamiętać, że podstawowe mankamenty intelektualne tamtych czasów – ewolucjonizm, determinizm i myślenie o zmianie jako o procesie przyczynowo-skutkowym – były rozłożone równomiernie w spektrum intelektualnym i politycznym10. Nie tylko zwolennicy teorii rynkowej sięgali po metafory przyrodnicze – również materializm historyczny wytworzył własną wersję socjobiologii. Zarówno liberałowie, jak i marksiści wierzyli w ideę cywilizacyjnego postępu oraz rozwoju, któremu podlegać miały nie tylko gatunki 6 7 8

Pobłocki, Learning from Manchester, dz. cyt., s. 253–256. Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. XXIII. Świetna analiza genealogii podziału na nauki społeczne i przyrodnicze znajduje się w tekście Shapina i Schaffera Leviathan and the Air-Pump, dz. cyt., s. 55–59, 77–78, 130, 144–146, 298–299. 9 Philip Mirowski, The Realms of the Natural, [w:] Natural Images in Economic Thought. „Markets Read in Tooth and Claw”, red. Philip Mirowski, Cambridge University Press, Cambridge 1994, s. 451–483. 10 Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 200.

312

12. Kradzież historii

w przyrodzie, ale też społeczeństwa. To właśnie ewolucjonizm stał się intelektualnym fundamentem tak zwanej teorii modernizacji – czyli poglądu, który skrystalizował się w latach 60. XX wieku i głosił, że świat składa się z narodów różniących się skalą zacofania wobec Zachodu11. Jak ujął to Marshall Sahlins, „jesteśmy jedynym znanym społeczeństwem na świecie, które uważa, że wyłoniło się ze stanu dzikości, utożsamianego z bezwzględną naturą. Wszyscy inni uważają, że pochodzą od bogów”12. Faktycznie, to okcydentalne rozumienie przyrody wydaje się wyjątkiem, a nie regułą. Przyroda w filozofii dziewiętnastowiecznego Zachodu stała się, jak ujął to Neil Smith, jednocześnie zewnętrzna i uniwersalna. Zewnętrzna, gdyż „znajduje się poza sferą ludzkiego działania i stanowi surowiec, z którego zbudowane jest społeczeństwo; jest nieustannie odsuwaną granicą ekspansji kapitalizmu przemysłowego. Przyroda w postaci drzew i skał, rzek i ulewnych deszczy jest czymś zewnętrznym, co czeka na zinternalizowanie w procesie społecznej reprodukcji”. Przyroda jest również uniwersalna, bowiem „dysponujemy też naturą ludzką, opartą na założeniu, że zachowania człowieka są tak samo naturalne jak świat zewnętrznej przyrody”. Ten tylko z pozoru sprzeczny dualizm „wewnętrznego zwierzęcia” i „zewnętrznej przyrody” przezwyciężany jest za pomocą kultury. To stąd zdaniem Smitha wzięła się romantyczna dziewiętnastowieczna wizja powrotu na łono natury. Tylko z perspektywy miasta przemysłowego przyroda mogła wydawać się zewnętrzna (jako surowiec, który można poddać metabolizmowi produkcji czy urbanizacji). Dlatego człowiek Zachodu, czy to podczas wyprawy do „dzikich krajów”, czy w trakcie weekendowego wypadu w góry albo do parku narodowego, gdzie miał możliwość obcowania z tą nienaruszoną, dziewiczą przyrodą, mógł wreszcie „odnaleźć siebie”, czyli połączyć zewnętrzną przyrodę z wewnętrznym zwierzęciem, potwierdzając tym samym ich uniwersalność13. Już Karl Polanyi pokazał, że centralny dla teorii malthusiańskiej dowód na przyrodniczą genezę idei selekcji naturalnej jest fikcją. 11 12 13

Anthony Payne i Nicola Phillips, Rozwój, przeł. Małgorzata Dera, Sic!, Warszawa 2011, s. 82–92; Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 69, 86–87. Marshall David Sahlins, Folk Dialectics of Nature and Culture, [w:] A Reader in the Anthropology of Religion, red. Michael Lambek, Blackwell, London 2002, s. 185–193. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 1–3, 13–15. Por. tegoż, Ideologia natury, przeł. Anna Derelkowska-Misiuna, [w:] Architektura niezrównoważona, dz. cyt., s. 201–220.

313

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Darwin, gdy formułował swoje prawo doboru naturalnego i brutalnej walki o przetrwanie, inspirował się historią rywalizacji między grupą kóz a populacją psów na bezludnej wysepce u wybrzeża Chile. Hiszpanie sprowadzili tam parę kóz. Chcieli, aby w ten sposób stworzona mała populacja była dla nich źródłem aprowizacji przy kolejnych powrotach. Ale gromada kóz rozrosła się szybciej niż to planowano, a do tego stała się źródłem pożywienia również dla angielskich piratów, którzy z kolei byli zmorą hiszpańskich kupców. Hiszpanie sprowadzili więc na wyspę psa i sukę. Zakładano, że szybko się rozmnożą, przez co spadnie też liczba kóz. W ten sposób – pisał lekarz i pamflecista Joseph Townsend – mechanizm rynkowy (czyli społeczna wersja selekcji naturalnej) doprowadził do ustanowienia równowagi między gatunkami. Mankament teorii polega na tym, że historii tej nie potwierdza żadne źródło14. Mimo to Townsenda cytuje Malthus, a Malthusa Darwin. Literacka fantazja, powtórzona przez wiele osób jako prawdziwa historia, stała się fundamentem teorii ewolucji. Po tym, jak zobiektywizowano tę historię jako prawo naturalne, powróciła ona do domeny nauk społecznych w postaci teorii wolnej konkurencji. To stąd wzięło się porównywanie kapitalistów do drapieżników, tutaj też leży geneza metafor biologicznych, tak rozpowszechnionych w dyskusji o Wall Street. Jak jednak widzieliśmy w poprzedniej części książki, globalny system finansowy nie tylko oparty jest na bezwzględnej rywalizacji, ale też stanowi skomplikowaną strukturę instytucjonalną, zależną od zbiorowych strategii kooperacji. Jak ujął to Brett Scott, „żaden ekosystem nie przetrwałby dłużej niż kilka tygodni, gdyby składał się wyłącznie z drapieżników, a rynki finansowe zapadłyby się równie szybko, gdyby każdy zaczął naśladować Gordona Gekko”15 – głównego bohatera filmu Wall Street, który wsławił się stwierdzeniem, że „zachłanność jest cnotą”. Jak pokazuje biolog Stephen Jay Gould, modele ewolucyjne nie pozwalają przekonująco opisać nawet zmian w świecie przyrody. Posługiwanie się na przykład pojęciem trendów może wprowadzić w błąd, gdyż za jego pomocą „skupiamy się na abstrakcjach […] skrupulatnie wyselekcjonowanych z pewnej większej całości ze względu na rzekomą zdolność specyficznych i niereprezentatywnych przykładów 14 15

Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 135. Por. Philipp H. Lepenies, Of Goats and Dogs. Joseph Townsend and the Idealisation of Markets – a Decisive Episode in the History of Economics, „Cambridge Journal of Economics” 2014, t. 38, nr 2, s. 447–457. Scott, The Heretic’s Guide to Global Finance, dz. cyt., s. 96.

314

12. Kradzież historii

do zmierzania w jakimś kierunku”. Zamiast z wyjątku robić regułę, należy jego zdaniem „badać wachlarz odmian, jakie obserwujemy w c a ł y m s y s t e m i e, […] oraz to, jak zmieniają się one w czasie”16. Dlatego na przykład układanie wykopywanych kości zwierząt w sekwencje ewolucyjne eliminuje z pola widzenia wszystkie ścieżki, które albo doprowadziły do innych efektów, albo nagle zostały przerwane. Kropki, które po połączeniu w linie mają być ilustracją procesów, w rzeczywistości rozmieszczone są w sposób bardziej chaotyczny, niż wskazuje na to linearna teoria ewolucji. Na przykład o ile wilki zdają się zamieszkiwać Wall Street, o tyle jednym z głównych bohaterów tablic ilustrujących proces ewolucji zwierząt jest koń. Kości wykopywane przez archeologów zostały ułożone w taki sposób, aby ilustrowały trend rzekomo zmierzający ku zwiększeniu masy ciała (a więc w domyśle lepszemu przystosowaniu do warunków naturalnych). Jednakże analiza wszystkich odgałęzień pokazuje, że istniał też równie silny trend miniaturyzacji ciała. To, że w toku dziejów wszystkie inne wariacje zanikły, nie znaczy, że ich nie było albo że jednym z celów historii naturalnej było wykształcenie konia w takiej postaci, w jakiej akurat dziś możemy go zobaczyć. Takie myślenie zakłada, że moment, w którym dokonujemy analizy, jest punktem docelowym historii. A ewolucja gatunków bywa banalna: zarówno przodek współczesnego konia, jak i jego mniejszy kuzyn wyginęli około 2 milionów lat temu w Ameryce, czyli w miejscu, w którym powstał ten gatunek. Pierwszy miał akurat szczęście, bo zdążył przed tą katastrofą wyemigrować do Europy i tam przetrwał. Trudno zakładać, że większy koń wyemigrował do Europy po to, aby uchronić się przed p r z y s z ł ą zagładą na kontynencie amerykańskim17. Gdyby do dziś przetrwał tylko mniejszy kuzyn współczesnego konia, to tablice ewolucyjne ilustrujące epoki w historii naturalnej pokazywałyby te gałęzie, które ilustrują trend zmniejszania się masy ciała. Co więcej, gatunki z wcześniejszych faz ewolucyjnych wcale nie znikają po tym, jak wykształci się ich ulepszona wersja. Pojawienie się kręgowców nie sprawiło, że zniknęły bezkręgowce, a ich ewolucja się zatrzymała. Przeciwnie – bezkręgowce ulegały i wciąż ulegają różnego rodzaju zmianom, które są r ó w n o c z e s n e wobec rozwoju 16 17

Stephen Jay Gould, Full House. The Spread of Excellence from Plato to Darwin, Three Rivers Press, New York 1997, s. 15. Tamże, s. 69–83. Więcej o socjobiologii, por. Sahlins, Folk Dialectics of Nature and Culture, dz. cyt.

315

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

kręgowców. Choć tablice ewolucyjne sugerują, że płazy są ulepszoną wersją ryb, a gady lepszą wersją płazów, to historia kręgowców nie ustała w chwili, gdy wydostały się one na ląd. Ponad połowa wszystkich kręgowców (ponad 20 tysięcy gatunków) to ryby. We wszystkich wodach świata wciąż żyje stukrotnie więcej gatunków, niż można naliczyć gatunków ssaków. Ewolucyjna narracja zatrzymuje się jednak w chwili, gdy kręgowce „wychodzą z wody” – wszystkie stworzenia, które w niej pozostały (i nowe gatunki, które się tam pojawiły) znikają z pola widzenia. Dlatego Gould, zamiast używać metafory drabiny, po której rzekomo wspinają się gatunki, proponuje pojęcie wachlarza lub krzewu mającego wiele różnych odnóg, konarów i gałęzi. Dopiero umiejscawiając je w tym szerszym kontekście, możemy zrozumieć, skąd wzięły się poszczególne trajektorie18. Darwinowskie drzewo życia, jak przypomina antropolog Stefan Helmreich, nie daje możliwości uwzględnienia na przykład horyzontalnych transferów DNA. Dlatego on także woli „krzaczaste” pojęcia, lub też woli mówić – za filozofami Gilles’em Deleuze’em i Félixem Guattarim – o kłączach19. To właśnie na takiej, możliwie jak najszerszej perspektywie, opiera się globalny materializm oraz omówiona we wprowadzeniu metoda porównania kontekstowego. Ewolucjonizm jest obecny również w historii gospodarczej. Jak wspominałem w poprzedniej części książki, klasyczna narracja na temat genezy pieniądza to historia jego dematerializacji. Poszczególne elementy tego łańcuszka układane są w sekwencje rzekomo ukazujące trend wirtualizacji środków płatniczych – począwszy od „prymitywnych” płacideł, będących protopieniądzem lub jego embrionalną formą, przez pieniądz kruszcowy (monety), z czasem przybierający formy coraz bardziej wyrafinowane, a następnie pieniądze wirtualne, jak banknoty, aż po piksele na ekranach komputerów, derywaty czy karty kredytowe. Tak samo układa się historia ludzkiej pracy – od jej rzekomego braku w społeczeństwach pierwotnych, przez prymitywną organizację w ramach instytucji niewolnictwa oraz pańszczyzny, aż po kapitalizm i zuniwersalizowaną przez ten system pracę najemną. 18 19

Gould, Full House, dz. cyt., s. 57–71. O tym, że człowiek nie musi być postrzegany jako punkt kulminacyjny ewolucji gatunków, por. Michael Pollan, The Botany of Desire. A Plant’s-Eye View of the World, Random House, New York 2001. Stefan Helmreich, Alien Ocean. Anthropological Voyages Into Microbial Seas, University of California Press, Berkeley 2008, s. 83.

316

12. Kradzież historii

Podobnie ewolucyjny charakter mają narracje dotyczące sposobów gospodarowania ziemią. Jednym z centralnych tematów w narracjach o genezie kapitalizmu wypracowanych przez szkołę materializmu historycznego jest historia tego, jak własność prywatna powoli, acz konsekwentnie wypiera zbiorową własność ziemi. W dziejach Anglii jest to opowieść o tak zwanych grodzeniach i przejmowaniu przez szlachtę pustych pól20. Tymczasem, jak pokazuje historyk Arno Linklater, nie da się sprowadzić globalnej historii władania ziemią do prostej progresji od własności wspólnotowej do indywidualnej. Gdy porzucimy ewolucyjne oczekiwania, to zobaczymy „chwiejną równowagę między tymi dwiema formami własności, która utrzymywała się w różnych formach na całym świecie często przez długie wieki”21. Ale to dopiero początek intelektualnego przewartościowania, jakie czeka nas po tym, jak porzucimy odruchy myślowe, które odziedziczyliśmy wraz z kulturową spuścizną XIX wieku.

Kariera pańszczyzny

Utrzymując, że błędem jest postrzeganie historii jako progresji oddzielnych epok, nie twierdzę, że nie można wyróżnić odrębnych okresów. Nie są one jednakże swoim prostym następstwem – niejednokroć charakteryzuje je strukturalna nieciągłość. W historiografii okcydentalnej, obarczonej brzemieniem myślenia nie tylko temporalnego, ale i ewolucyjnego, takim punktem zwrotnym jest okres kryzysu. Ten zaś, jak pisałem w rozdziale 6, stanowi moment przesilenia epoki, która odchodzi, i jednocześnie moment narodzin następnej. Zamiast pojęcia kryzysu proponuję myśleć o tych krytycznych chwilach jako reorientacjach – czyli sytuacjach, w których dochodzi do zerwania z wcześniejszymi trendami i wejścia poszczególnych regionów, ustrojów czy struktur na nową ścieżkę. Spróbujmy zatem zobaczyć, jak można inaczej odczytać jeden z najsłynniejszych kryzysów w historii gospodarczej, czyli długi wiek XVII, kiedy to zgodnie z klasyczną narracją z konwulsji, jakich doświadczał wówczas

20 21

Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 45–52, 113; Brenner, Agrarian Class Structure and Economic Development in Pre-Industrial Europe, dz. cyt., s. 46–59; Brenner, The Agrarian Roots of European Capitalism, dz. cyt., s. 307–317. Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 102–103.

317

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

ustrój feudalny, powoli zaczął wykluwać się kapitalizm22. To właśnie wtedy Rzeczpospolita Obojga Narodów wpadła w pierwsze poważne tarapaty, a reguły rządzące gospodarką folwarczno-pańszczyźnianą zostały zaostrzone. Większość autorów zgadza się co do tego, że choć agonia gospodarki folwarcznej trwa jeszcze dość długo, to wyartykułowane wówczas wewnętrzne sprzeczności tego systemu de facto przypieczętowały jej los23. Z perspektywy globalnego materializmu najważniejszym faktem, który tłumaczy kryzys XVII wieku, było gwałtowne obniżenie temperatur, jakie nastąpiło wówczas na całej planecie. Mała epoka lodowcowa pociągnęła za sobą klęski żywiołowe i niedobory żywności, co z kolei wywołało falę epidemii, wojen i migracji. Na skutek wszystkich tych czynników zginęła jedna trzecia ludzkości. Rozpadło się wtedy zamorskie imperium Portugalczyków, a nawet najbardziej stabilne i świetnie zorganizowane państwa, jak imperium dynastii Ming w Chinach (tamtejsza administracja składała się z 15 tysięcy urzędników; raczkujące państwo pruskie miało ich wtedy raptem kilkuset) czy muzułmańskie imperium mogolskie w Indiach (z kawalerią liczącą 200 tysięcy żołnierzy, a liczba przeszkolonych i dysponujący bronią mężczyzn, którzy mogli być zmobilizowani do wysiłku wojennego, sięgała 4 milionów24), albo zostały obalone, albo wpadły w poważne kłopoty. Jeśli spojrzy się na kryzys XVII wieku jako nie tylko europejskie, ale i globalne zjawisko, przestają dziwić pierwsze poważne pęknięcia w strukturze Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Byłoby zaskakujące, gdyby państwo to przeszło przez globalny kataklizm w nienaruszonym stanie25. Arno Linklater w swej globalnej historii relacji człowieka z ziemią stawia tezę, która u polskiego czytelnika może wywołać osłupienie. Po tym, jak w Rzeczpospolitej została wynaleziona nowożytna pańszczyzna26, „przez ponad dwa stulecia była ona zdecydowanie 22 23 24 25 26

Wallerstein, Mercantilism and Consolidation, dz. cyt., s. 3–9; Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 141–156. Kula, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, dz. cyt., s. 71–74, 136. Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 402. Tamże, s. 117–139, 402–410, 671–674. Oczywiście sprawa tego, kto „wynalazł” nowożytną pańszczyznę, jest kwestią sporną, zwłaszcza że większość autorów wyprowadza genezę zaostrzenia poddaństwa chłopów z jakiegoś wydarzenia w przeszłości. Na przykład Borys Kagarlicki z jednej strony pisze, że „pierwszy krok ku upańszczyźnieniu chłopów został dokonany jeszcze w czasach Iwana Groźnego”, z drugiej zaś przyznaje, że Rosja po prostu zastąpiła Polskę jako eksporter zboża na zachodnie rynki: „W XVI wieku Rosja sprzedawała

318

12. Kradzież historii

bardziej skutecznym sposobem władania ziemią niż własność prywatna”. O ile dziś pańszczyzna jest symbolem zacofania, o tyle kiedyś stanowiła nasz towar eksportowy, i to prawdopodobnie najbardziej chodliwy w historii. Dzięki przyjęciu pańszczyzny „wielkie imperia Austrii i Rosji rozwijały się szybciej i skuteczniej, a w 1789 roku rozpościerały się już na całym obszarze Europy Środkowej i Wschodniej, od Wiednia do Uralu, podczas gdy zasięg prywatnej własności ziemskiej ograniczał się do małego fragmentu [a dokładniej 5 procent powierzchni – dop. K.P.] Wysp Brytyjskich oraz słabo zaludnionego wybrzeża Ameryki Północnej”27. Linklater ma na myśli głównie poddaństwo gruntowe, choć polska pańszczyzna była systemem, w którym w unikalny sposób połączono przywiązanie chłopa do pańskiej ziemi oraz poddaństwo osobiste i sądowe. Należy też pamiętać, że ustrój pańszczyźniany był przede wszystkim sposobem zarządzania siłą roboczą, a dopiero potem ziemią, gdyż ta pierwsza była nieustannie deficytowa, ziemi natomiast było zawsze pod dostatkiem28. Niemniej jednak podczas krachu ekologicznego w XVII wieku wprowadzenie lub zaostrzenie poddaństwa było faktycznie częstym rozwiązaniem, zwłaszcza w miejscach, które były słabo zaludnione i gdzie szczególnie brakowało rąk do pracy29. Czynsze nie stanowią więc bardziej zaawansowanej (bo urynkowionej) formy zarządzania ziemią lub pracą – przeciwnie, to poddaństwo, wprowadzane wszędzie tam, gdzie było to możliwe, stanowiło wówczas najbardziej skuteczny sposób radzenia sobie z zupełnie nowym i niespodziewanym wydarzeniem, jakim było globalne ochłodzenie. O zaostrzeniu poddaństwa chłopów debatowano wtedy od Szwecji przez Wenecję po Stambuł. W efekcie senat Wenecji w 1633 roku zakazał chłopom opuszczania republiki, nawet jeśli byli gotowi zostawić cały swój dobytek30.

27 28 29 30

zboże sporadycznie. Z kolei Polska już w XVI wieku aktywnie uczestniczyła w handlu zbożowym”; Borys Kagarlicki, Imperium peryferii – Rosja i system światowy, przeł. Łukasz Leonkiewicz i Beata Szulęcka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012, s. 175, 192. Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 118. Tymieniecki, Historia chłopów polskich, dz. cyt., s. 69. Dlatego tak kluczową sprawą było wówczas zbiegostwo chłopów; por. Stanisław Szczotka, Z dziejów chłopów polskich, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1951, s. 19–28, 40–46. Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 246–247. Wallerstein, Mercantilism and Consolidation, dz. cyt., s. 200–201.

319

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

W tym samym roku ograniczono również wolność przemieszczania się chłopów w imperium osmańskim (pięć lat później ją przywrócono, gdyż władze nie były w stanie zapanować nad migracją chłopów do miast i formowaniem się bandyckich szajek31). Na całym świecie załamanie się struktur państwowych oraz towarzyszący temu chaos dały klasom ludowym szansę na poprawę ich sytuacji politycznej. Nawet polski władca Jan Kazimierz, ze względu na udział chłopów w walce z „potopem szwedzkim”, obiecał w tekście swojej przysięgi królewskiej w 1656 roku: „Po przywróceniu pokoju, wraz ze wszystkimi stanami wszelkich użyję środków, celem odwrócenia dalszych nieszczęść i postaram się, aby lud w moim królestwie od wszelkich obciążeń i niesprawiedliwego ucisku uwolnić”32. Fakt, iż polscy królowie mogli zapomnieć o tej obietnicy, a chłopi nie mieli wystarczającej siły, aby się o nią upominać, pokazuje skuteczność ówczesnego aparatu przymusu klasowego33. W polskiej historiografii dominuje teza głosząca, że zaostrzanie pańszczyzny było elementem rozkładu Rzeczpospolitej oraz postępującej wewnętrznej anarchii34. Jednak założenie, że gospodarka folwarczno-pańszczyźniana była z zasady zapóźniona lub niewydajna, jest teleologiczne. Znamy punkt końcowy tej historii (upadek), więc zakładamy, że był on nieuchronny, i szukamy jego korzeni w przeszłości. Dokładnie tak relacjonuje swoją intelektualną podróż Witold Kula – od końca. „Dojrzewając w okresie największego jak dotychczas kryzysu kapitalizmu – pisał – w mych historycznych zainteresowaniach wyszedłem od historii przemysłu. Zająłem się pierwocinami przemysłu w Polsce, a więc osiemnastowiecznymi manufakturami. Badania bardzo szybko wykazały, te większość z nich należała do wielkiej własności ziemskiej, będąc istotnym elementem jej struktury”. A zatem nie udało mu się odnaleźć polskich pionierów kapitalizmu, czyli odpowiedników yeomanów. „Nasunęła się więc k o n i e c z n o ś ć badania wielkiej własności – formy organizacji produkcji dominującej w zacofanym kraju”. W ten sposób, zamiast badać klasę robotniczą 31 32 33

34

Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 190. W: Czernik, Z życia pańszczyźnianego, dz. cyt., s. 8. Pobłocki, The Cunning of Class, dz. cyt., s. 53–55. Skala przemocy, również klasowej, w Rzeczpospolitej doby globalnego oziębienia najlepiej oddana została w klasycznym dziele Władysława Łozińskiego pt. Prawem i lewem. Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1960. Przegląd tych teorii w: Izabela Bukraba-Rylska, Socjologia wsi polskiej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2013, s. 107–112.

320

12. Kradzież historii

i przemysł, deklarował: „Bardziej przesuwałem centrum mych zainteresowań ku wsi i ku chłopom, wchodziłem głębiej w zagadnienia tego, co dziś często określane jest jako «formacja agrarna»”35. Z perspektywy globalnego materializmu cofanie się w głąb historii wcale nie jest koniecznością – o wiele ważniejsze jest rozejrzenie się wokoło. Pańszczyzna w Rzeczypospolitej Obojga Narodów faktycznie okazała się niewydajna, ale w wersji rosyjskiej, a zwłaszcza pruskiej było wręcz przeciwnie. Świetnym przykładem na skuteczność modelu pańszczyźnianego są właśnie Prusy, gdzie system ten zdaniem Linklatera wprowadzili sami Polacy w 1525 roku. Aż do roku 1914, czyli symbolicznego końca „długiego wieku XIX”, były one jednym z najważniejszych graczy na arenie światowej. Pruska dyscyplina pracy oraz świetna organizacja aparatu urzędniczego i wojskowego, które dla Maxa Webera stanowiły punkt wyjścia do analizy kapitalizmu jako systemu bazującego na racjonalnie działających wielkich instytucjach, mogą być postrzegane jako skuteczne modyfikacje równie hierarchicznego i bezwzględnego modelu pańszczyźnianego, rozumianego jako sposób nie tylko produkcji, ale także sprawowania władzy36. Zarówno Rosja, jak i Prusy, w przeciwieństwie do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, na początku globalnego kryzysu miały słabą pozycję międzynarodową. Mimo to wyszły z niego zwycięsko. Rosja do dziś utrzymuje status imperium i ma najtrwalsze granice w historii37. Od czasu budowy tego państwa przez dynastię Romanowów powiększało się ono o 140 km2 dziennie (52 tysiące km2 rocznie) przez blisko trzy stulecia38. Jeszcze na początku XVII wieku armia Rzeczpospolitej była uważana za jedną z najnowocześniejszych w Europie – zdołała dwukrotnie zwyciężyć Rosjan, którzy zaczęli nawet kopiować stosowane w niej rozwiązania39. W tym sensie sarmackie fantazmaty na temat polskiej potęgi wcale nie były wyssane z palca – ani też prowincjonalizm drobnej szlachty nie był wówczas wyjątkiem w Europie. Pruska elita przez długi czas była pod silnym wpływem kulturowym polskiej szlachty. Wielu pruskich arystokratów mówiło po polsku, powszechne były 35 36 37 38 39

Kula, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, dz. cyt., s. 5; podkr. moje. O „pruskiej drodze do kapitalizmu” zob. Bukraba-Rylska, Socjologia wsi polskiej, s. 123–124. Fernández-Armesto, Millennium, dz. cyt., s. 80. Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 670. Analiza „wyjścia” Rosji z kryzysu XVII wieku, zob. Kagarlicki, Imperium peryferii, s. 156–177. Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 155.

321

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

małżeństwa polskich i pruskich rodzin, a Polska była uznawana za gwarancję złotej wolności tamtejszej szlachty. Pruska arystokracja potrafiła też zadeklarować lojalność polskiemu królowi, a nie własnemu elektorowi40. Reorientacja, jaka nastąpiła w XVII wieku, była zatem momentem, gdy pewne ścieżki rozwoju zostały zerwane, a kraje, które dotąd rozwijały się w jednym kierunku, nagle przeskoczyły na inną trajektorię. Nacjonalizm metodologiczny, który wciąż dominuje w analizie systemu folwarczno-pańszczyźnianego, nie pozwala dostrzec, że za częściowego spadkobiercę ustroju Rzeczpospolitej Obojga Narodów można uznać właśnie państwo pruskie41. Badacze z reguły szukają jakiegoś czynnika wewnętrznego, który wraz z upływem czasu zyskiwał na znaczeniu oraz sprawił, że ustrój ten zaczął dryfować w sobie tylko znanym kierunku, aż wreszcie, na skutek presji zewnętrznej, upadł. „Rozbiory z lat 1772–1795 to tylko S y m b o l i c z n e potwierdzenie czegoś, co na poziomie R e a l n y m stało się już faktem dokładnie dwa wieki wcześniej: nieistnienia państwa polskiego”42 – twierdzi Jan Sowa. Podobny determinizm widoczny jest w analizie Witolda Kuli – stara się on znaleźć prawidłowości formacji agrarnej i zbudować model gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej, który wyjaśni jej ostateczną klęskę. Głównym czynnikiem sprawczym jest dla niego tendencja do zamykania się systemu folwarcznego we własnej, coraz mniej wydajnej logice, a także rosnąca izolacja od świata zewnętrznego43. W upadku Rzeczpospolitej nie było jednak nic nieuchronnego. Liberum veto, które często uważane jest za gwóźdź do trumny tego ustroju, po raz pierwszy użyte zostało dopiero w 1652 roku i wcale nie musiało odgrywać destrukcyjnej roli. W Danii, gdzie również wybierano króla, funkcjonowało podobne prawo, ale udało się je znieść w 1660 roku44. Prusy przez długi czas miały problemy bardzo podobne do tych, z którymi borykała się Rzeczpospolita. Ich władca (zwany Wielkim Elektorem) też był wybierany, a miasta były słabe 40 41 42 43 44

Christopher Clark, Iron Kingdom. The Rise and Downfall of Prussia, 1600–1947, Belknap Press, Cambridge, Mass. 2008, s. 39, 55–59, 156–157. Tradycyjnie zakłada się, że państwo pruskie było antytezą państwa polskiej szlachty i sukces jednego był zależny od porażki drugiego. Por. Sowa, Fantomowe ciało króla, dz. cyt., s. 141–142. Tamże, s. 239. Kula, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, dz. cyt., s. 36–38, 161–163. Tamże, s. 245.

322

12. Kradzież historii

i podporządkowane zaściankowej szlachcie, która miała dużą autonomię i przejawiała anarchistyczne skłonności oraz niezwykle brutalnie traktowała swych poddanych45. W XVIII wieku jeden z pruskich reformatorów pisał, że pańszczyzna przemieniła gospodarstwa rolne w „siedliska drapieżców, którzy sieją wielkie spustoszenie i otacza je cmentarna cisza”46. Podobnie było w Polsce: „ponury i smutny obraz przedstawia rewizja klucza wieluńskiego z 1739 roku”, pisał Topolski. „We wszystkich osadach klucza wiele było chałup pustych, zagród opustoszałych, pól zaniedbanych”. W okresie poprzedzającym sporządzenie tego dokumentu na omawianym terenie 200 osób zmarło z głodu47. Gdy w 1807 roku Prusy zniosły pańszczyznę, nie było tajemnicą, że system ten przestał się sprawdzać. Nie oznacza to jednak, że nie był dobrym sposobem wyjścia z kryzysu XVII wieku. Jak twierdzi historyk Geoffrey Parker, który dokonał imponującej analizy tego, jaki wpływ miały nagłe zmiany klimatyczne na każdy obszar ówczesnego świata, kraje o niskiej gęstości zaludnienia (takie jak Japonia, państwa Afryki Subsaharyjskiej, Australii i obu Ameryk) były w stosunkowo najlepszej sytuacji. Radykalny spadek plonów – a co za tym idzie ilości dostępnej żywności – miał tam najmniej katastrofalne skutki, bo było mniej osób do wyżywienia48. Po wschodniej stronie Łaby gęstość zaludnienia była niższa, przez co tamtejsze miasta rozwijały się wolniej; zaczęto tam natomiast produkować zboże, które było konsumowane w miastach Zachodu. A zatem czynnik, który zdaniem Brennera czy Wallersteina zaważył o wiecznym zacofaniu Europy Wschodniej, w tych trudnych, ale też kluczowych okolicznościach mógł okazać się zaletą, a nie wadą. Tak było w przypadku Prus czy Rosji – państw, które miały wiele cech podobnych do Rzeczpospolitej. Linklater, twierdząc, że pańszczyzna była przez pewien czas skutecznym systemem, stawia tezę z pozoru podobną do tej, którą 45 46 47 48

Clark, Iron Kingdom, dz. cyt., s. 43, 49, 65–66. Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 247. Jerzy Topolski, Położenie i walka klasowa chłopów w XVIII w. w dobrach arcybiskupa gnieźnieńskiego, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1956, s. 69. Tamże, s. 398. W Polsce na początku XVIII wieku nawoływano do likwidacji liberum veto i pozbawienia szlacheckiej gołoty praw politycznych. Co więcej, rozpowszechniona w polskiej historiografii teza o masowym udziale drobnej szlachty w życiu politycznym Rzeczpospolitej jest fikcją; por. Daniel Beauvois, Trójkąt ukraiński. Szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie 1793–1914, Wydawnictwo UMCS, Lublin 2011, s. 60–61, 68–70.

323

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

znaleźć można również u Brennera. Oprócz porównania sytuacji w Anglii i Francji Brenner stara się również, jak wcześniej Wallerstein, wyjaśnić słynne pęknięcie Europy na Wschód i na Zachód wzdłuż biegu Łaby. Obaj tłumaczą to układem sił między poszczególnymi klasami – dla Brennera decydująca była relatywna słabość chłopstwa na Wschodzie i jego względna siła na Zachodzie. U nas wprowadzono pańszczyznę, gdyż było to możliwe, natomiast po zachodniej stronie Łaby włościanie byli zbyt silni, by na to pozwolić. Kluczowa okazała się tutaj postawa monarchy, który w przypadku Rzeczpospolitej stanął po stronie szlachty49. System zaostrzonego poddaństwa próbowano wdrożyć w całej Europie, ale w Niemczech czy we Francji doprowadziło to do otwartej wojny chłopów z panami50. Wbrew rozpowszechnionej opinii o uległości i bierności polskiego chłopa ziemie Rzeczpospolitej – począwszy od pierwszego powstania ludowego z 1037 roku przez wojny husyckie aż po Rabację Galicyjską – były objęte nieustannymi buntami i wystąpieniami poddanych51. Niejednokrotnie były one zwycięskie, a sukcesem najbardziej spektakularnym była właśnie rabacja, której b e z p o ś r e d n i m efektem było zniesienie pańszczyzny nie tylko w Galicji, ale na terenie całych Austro-Węgier. Ostatecznie, jak świetnie pokazał to historyk Stefan Kieniewicz, nawet najbardziej doniosłe zwycięstwa klas ludowych były wypadkową działań wielu aktorów i efektem splotu różnych okoliczności52. Dlatego warto pamiętać, że czasem silny oraz świetnie zorganizowany opór mógł przynosić niewielkie – z punktu widzenia długofalowych procesów – efekty. Brenner dokonuje więc zbyt wielkiego uproszczenia, twierdząc, że fakt wprowadzenia pańszczyzny na Wschodzie jest dowodem słabości tamtejszego chłopstwa. Linia Łaby jest dla Brennera swoistym murem, stanowiącym przestrzenne potwierdzenie pęknięć w strukturach społecznych. To ten czynnik odpowiadał za narodziny kapitalizmu na Zachodzie, a formacji agrarnej na Wschodzie. W rzeczywistości modele te nie były przypisane do żadnego z tych obszarów, ale były mobilne; o tym, że 49 50 51 52

Brenner, The Origins of Capitalist Development, dz. cyt., s. 47–49, 60–73. Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 124–130. Por. Bohdan Baranowski, Powstania chłopskie na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, Wydawnictwo MON, Warszawa 1952. Pierwszą reakcją władz było nakazanie chłopom powrotu do ich „obowiązków poddańczych”; pańszczyznę zniesiono dwa lata później, w obawie przed ponownym buntem. Por. Stefan Kieniewicz, Ruch chłopski w Galicji w 1846 roku, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław 1951, s. 273–274, 333–334.

324

12. Kradzież historii

w jednym miejscu zdominował pierwszy, a w innym drugi, decydowała nie geografia ani tym bardziej – jak chce Wallerstein – międzynarodowy podział pracy, ale glokalna koniunktura, często rządzona prawem przypadku. Żaden ze scenariuszy nie był zatem zapisany w przestrzeni ani nie był wynikiem działania jakichś uśpionych czynników, które nagle zaczęły odgrywać znaczącą rolę. Wbrew temu, co twierdzi Brenner, warunkiem koniecznym wprowadzenia pańszczyzny w Polsce była nie słabość chłopa, ale raczej jego siła, a dokładniej rozwarstwienie w obrębie tej klasy społecznej53. Szacuje się, że w XVI wieku nawet połowa gospodarstw chłopskich zatrudniała do odrabiania pańszczyzny służbę, a współcześni pisali, że „bez czeladzi zasię kmieć nie może dobrze robot i gospodarstwa odprawować”54. Wprowadzenie pańszczyzny początkowo nie dotykało lepiej usytuowanych włościan i było możliwe dzięki istnieniu dużej puli siły roboczej, którą zarządzała nie tyle szlachta, ile sami chłopi55. Co więcej, nieprawdziwa jest teza Witolda Kuli o tym, że gospodarstwo chłopskie miało „charakter działki wyżywieniowej” zupełnie odizolowanej od rynku56. Oczywiście indywidualnie kmieć miał mniej gotówki niż szlachcic, ale ze względu na przewagę liczebną skala chłopskiej gospodarki pieniężnej była duża. Jak ujął to historyk Piotr Guzowski, „kmiecie, choć posiadali mało pieniędzy, to mieli ich tylko trochę mniej niż przedstawiciele pozostałych stanów”. Chłopi byli zdecydowanie liczniejsi niż szlachta czy kler – dwa miliony włościan pod koniec XVI wieku (czyli w chwili, gdy system folwarczno-pańszczyźniany był już, zgodnie z większością analiz, wdrożony) dysponowały łącznie sumą „od 388 000 do 766 000 grzywien rocznie. Dla porównania, wartość towarów wywożonych z Gdańska i Elbląga i przewożonych przez Sund w latach 70. i 80. XVI wieku wynosiła 600 000–700 000 grzywien”57. To właśnie ze względu na nieustanne ekonomiczne zagrożenie ze strony chłopstwa szlachta 53

Z tego powodu niektórzy historycy uważają, że nie należy w ogóle używać dziewiętnastowiecznego terminu „chłopi”, por. Jacek Kochanowicz, Chłopstwo – rozważania wokół definicji, „Historyka. Studia metodologiczne” 1983, nr 13, s. 53–66. 54 Por. Anna Izydorczyk-Kamler, Praca najemna na wsi małopolskiej w XVI i w pierwszej połowie XVII wieku, „Kwartalnik Historyczny” 1990, t. 97, nr 1–2, s. 10–12; Bukraba-Rylska, Socjologia wsi polskiej, dz. cyt., s. 113. 55 O uwikłaniu chłopów w proces ekspansji folwarków pisze m.in. Tymieniecki, Historia chłopów polskich, dz. cyt., s. 84–102. 56 Kula, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, dz. cyt., s. 60–76. 57 Piotr Guzowski, Chłopi i pieniądze na przełomie średniowiecza i czasów nowożytnych, Avalon, Kraków 2008, s. 67–68.

325

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

polska w późniejszym okresie wdrożyła tzw. przymus propinacyjny, czyli zmuszała poddanych do kupna wyrabianej przez siebie wódki. Dlatego o ile pod koniec funkcjonowania ustroju pańszczyźnianego nędza polskiego chłopa była bezsprzeczna, o tyle na samym początku był on stosunkowo silnym graczem również pod względem ekonomicznym. Dlatego słynna „linia Łaby” bardziej niż punkt wyjścia dla ostatecznego pęknięcia Europy na Zachód i Wschód stanowi punkt d o j ś c i a szeregu często niezależnych od siebie procesów. Przez większość historii główną linią podziału w Europie była oś Północ–Południe. Jak przypomina historyk Dariusz Łukaszewicz, jeszcze w XVII wieku: „Błyszczała Italia, Francja, Hiszpania, a więc basen Morza Śródziemnego, Niemcy uchodzili za nieokrzesanych – wpływy Południa widoczne były także w Rzeczpospolitej”58. Pamflety, jak ten wydrukowany we Francji w 1780 roku, w którym Polacy nazywani są „orangutanem Europy”, „małpokształtnym czarnuchem” oraz „najgłupszą i najbardziej tchórzliwą ze wszystkich małp”, byłyby przed globalnym oziębieniem raczej nie do pomyślenia59. Większość pejoratywnych ocen pruskich intelektualistów na temat polskiej anarchii i nieudolności gospodarczej, symbolizowanych za pomocą pojęcia polnische Wirtschaft, pochodzi albo z okresu rozbiorów, albo z XIX wieku. Opinię wyrażoną przez władcę Prus w liście do Woltera datowanym na rok 1773, w którym stwierdzał kategorycznie: „Byłoby słusznym, aby kraj, który wydał takiego męża jak Kopernik, nie był dłużej pogrążony w najgłębszym barbarzyństwie”60, można traktować jako część akcji propagandowej mającej na celu usankcjonowanie słuszności unicestwienia ogromnego państwa w geopolitycznie newralgicznej części Europy. Dlatego nie można twierdzić, że podział na zacofany Wschód i rozwinięty Zachód Europy sięga głębiej niż epoka oświecenia. Jak pokazuje Łukaszewicz, Polacy szybko „odreagowali” zabory, po pierwsze internalizując przekonanie o polskiej anarchii, a po drugie wyolbrzymiając potęgę Prus. Znaleźli w tym wielu zacnych 58 59 60

Dariusz Łukaszewicz, Sarmatyzm i Prusy na przełomie XVIII i XIX wieku, Instytut Historii PAN, Warszawa 2015, s. 74. Larry Wolff, Inventing Eastern Europe. The Map of Civilization On the Mind of the Enlightenment, Stanford University Press, Stanford 1994, s. 342. O wcześniejszym podziale Europy na Północ i Południe, zob. tamże, s. 4–5, 13. W: Łukaszewicz, Sarmatyzm i Prusy, dz. cyt., s. 26.

326

12. Kradzież historii

sojuszników – nawet Marks uważał Prusy za kraj militarystyczny, drapieżczy i zdradziecki, a Prusaków nazywał kanaliami. Polscy publicyści już kilka dekad wcześniej próbowali zdemaskować brutalność pruskiego państwa. Jak zauważa Łukaszewicz: „Pisali ahistorycznie o państwie «policyjnym» w czasach, kiedy policja jeszcze właściwie nie istniała, podobnie jak możliwość ściślejszego nadzoru administracyjnego obywatela, a urzędników było niewielu. Pisali o fiskalizmie pruskim, gdy podatki w państwie pruskim były dosyć przeciętne”. Tylko w porównaniu z upadłą Rzeczpospolitą Prusy faktycznie mogły się jawić jako silne państwo. Jednakże „jeżeli coś było w Prusach problemem, to nie biurokracja – liczebnie ograniczona, nawet jeszcze przez całe XIX stulecie – ale militaryzacja i nazbyt junkierski, szlachecki charakter państwa”. Opierało się ono na oficerach, którzy rekrutowali się niemal wyłącznie ze szlachty: w 1806 roku na 7–8 tysięcy członków korpusu oficerskiego naliczono tylko 695 mieszczan, a synów chłopskich nie było wcale. A zatem „radykalny czarno-biały podział Europy” na zaawansowany Zachód i zacofany Wschód jest obrazem przerysowanym. Analiza niemieckich opisów podróżniczych Francji i Polski z okresu 1750–1850 pokazuje, że „przepaść cywilizacyjna w wielu kwestiach była zaskakująco niewielka”61. Ostateczny sukces Prus wynikał po pierwsze z tego, że ich władcy parę razy mieli szczęście w potyczkach militarnych, a po drugie udało im się, przy warunkach wyjściowych podobnych do tych panujących w Polsce, wykorzystać „małą epokę lodowcową” do tego, by wzmocnić i jednocześnie zmodyfikować model administrowania państwem za pomocą militarnych metod dyscypliny62. W Europie trwała wówczas nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi, a pola bitewne były również miejscami eksperymentowania z metodami zarządzania nie tylko armią, ale też społeczeństwem. Nawet przegrana bitwa mogła być doświadczeniem, z którego można było wyciągnąć ważną lekcję63. W obliczu tych szybkich zmian nie dziwi już, że przy pierwszych objawach niewydolności modelu pańszczyźnianego został on w Prusach zniesiony, a chłopi zostali tym samym przekształceni w obywateli oraz, przede wszystkim, żołnierzy64.

61 62 63 64

Tamże, s. 13, 20, 26, 32, 40, 73–74. McNeill, The Pursuit of Power, dz. cyt., s. 154–155. Tamże, s. 120–125, 147–153, 158–159. Clark, Iron Kingdom, dz. cyt., s. 43, 49, 65–66, 149, 160–165, 327–330.

327

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Ani Prusy w 1806 roku, ani tym bardziej Rosja pół wieku później nie zniosły jednak pańszczyzny z pobudek altruistycznych. W tym drugim przypadku chodziło głównie o uwolnienie działek, a nie chłopów, tak aby mógł powstać rynek obrotu ziemią65. W przypadku Prus było to częścią ogólnoeuropejskiego trendu, w ramach którego, jak ujął to historyk Sven Beckert, „przymus zaczynał być egzekwowany już nie przez feudalnych panów, ale przez aparat państwowy, jego biurokrację i sędziów”66. Takie były wymogi industrializacji. Jak świetnie pokazała to historyczka Nina Assorodobraj, „trudności związane z urobieniem i wychowaniem robotnika manufakturowego” oraz „konieczność przełamania dotychczasowych, tradycyjnie przekazywanych sposobów pracy, przyzwyczajeń i sposobu życia” to problemy, z którymi zmagały się elity każdego europejskiego kraju67. Jak z rzemieślników lub pracowników sezonowych (tak zwanych ludzi luźnych, którzy zdaniem Assorodobraj w dawnej Polsce stanowili odrębny stan) zrobić zdyscyplinowanych robotników fabrycznych? Odpowiedzią był właśnie przymus68. Zgodnie z pruskimi przepisami, obowiązującymi przez całe XIX stulecie, robotnicy, którzy opuścili swoje stanowisko pracy, mogli być za to ukarani grzywną lub więzieniem. Z kolei w Wielkiej Brytanii na skutek wprowadzonych w 1823 roku przepisów średnio 10 tysięcy osób rocznie, zwłaszcza robotnicy z manufaktur tekstylnych, było karanych za dezercję z fabryk i często wysyłanych do więzień69. Po drugiej stronie Atlantyku system organizacji produkcji oparty na niewolnej pracy przeżywał wręcz rozkwit. Transport 80 procent wszystkich niewolników, którzy zostali przewiezieni przez Europejczyków przez Atlantyk, odbył się w latach 1701–185070. Między 1815 i 1860 rokiem produkowana na plantacjach bawełna stanowiła ponad połowę amerykańskiego eksportu. Beckert nie pozostawia wątpliwości, że niewolnictwo nie tylko było podstawą dynamicznego rozwoju amerykańskiej gospodarki, ale też umożliwiło industrializacyjny 65 66 67 68 69 70

Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 256–257. Sven Beckert, Empire of Cotton. A Global History, Vintage Books, New York 2014, s. 182. Nina Assorodobraj, Początki klasy robotniczej. Problem rąk roboczych w przemyśle polskim epoki stanisławowskiej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1966, s. 14, 26. Tamże, s. 88–91, 122. Beckert, Empire of Cotton, s. 182. Chodzi o lata 1857–1875. Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 196.

328

12. Kradzież historii

skok Wielkiej Brytanii. Rozwój przemysłu tekstylnego był lukratywny między innymi ze względu na niskie ceny surowca, za wytwarzanie którego biali plantatorzy nie musieli płacić. Dlatego niewolnictwo było sercem brytyjskiego imperium tekstylnego, które w XIX wieku oplotło niemal cały świat71. Jak widać na tablicy 9.5, upadek Rzeczpospolitej Obojga Narodów nastąpił d o k ł a d n i e w momencie szczytowego rozkwitu transatlantyckiego handlu niewolnikami. Trudno więc dowodzić, że z perspektywy powiedzmy 1650 roku organizacja pracy i produkcji oparta na bezpośrednim przymusie była kwestią przeszłości. Dlatego jeśli spojrzymy na ustrój folwarczno-pańszczyźniany z perspektywy wykraczającej poza ramy państwa narodowego, zobaczymy, że pytanie, które nurtowało Kulę, zostało po prostu źle postawione. Momenty reorientacji polegają właśnie na tym, że z jednej strony pojawia się nowa okoliczność, która zmienia reguły globalnej gry, a z drugiej takie elementy jak czynnik ludzki zaczynają odgrywać rolę większą niż zwykle. Podczas małej epoki lodowcowej losy państw i imperiów odwracały się tak szybko, gdyż istotne znaczenie zaczęły mieć szczęśliwe decyzje lub nieudolne rządy. Na przykład imperium osmańskie przeszło przez największy w swojej historii kryzys dynastyczny po tym, jak jeden z sułtanów postanowił zabić wszystkich 19 swoich braci oraz pozostałych pretendentów do tronu, zostawiając w roku swojej śmierci, który jednocześnie przypadł na początek globalnego ochłodzenia, tylko dwójkę nastoletnich synów. Ci szybko wykazali swoją niezdolność do samodzielnego sprawowania władzy. Jeden po trzech miesiącach został uwięziony, a drugiego pojmano po tym, jak zarządził, by osmańskie wojska poszły na pewną śmierć, ruszając na wyprawę bez zapasów jedzenia (co z kolei było efektem suszy, jaka spadła na Egipt). Młody sułtan został zamknięty w klatce i obwieziony ulicami Stambułu, okaleczony, a następnie zabity. Był to pierwszy przypadek królobójstwa w osmańskiej historii. Jak zauważył wówczas brytyjski ambasador, to, że jeden z najpotężniejszych władców świata został obalony przez własnych niewolników (czyli służących mu eunuchów, którzy w normalnych warunkach pozostawali lojalni), było niesłychane. Z drugiej strony, gdy władzę nad imperium objął człowiek kompetentny, udało 71

Beckert, Empire of Cotton, dz. cyt., s. 37, 117–119; por. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 159–163.

329

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

mu się skutecznie przeprowadzić kraj przez najsroższe zimy i do tego odnieść wiele sukcesów militarnych, między innymi w walkach z wojskami Rzeczpospolitej72. Kilka złych decyzji oraz szereg niefortunnych zbiegów okoliczności sprawiły, że polska szlachta straciła swoje państwo. Przykładem może być katastrofalna w skutkach polityka Kazimierza IV na Ukrainie. Powstanie Chmielnickiego, które przypadło na jeden z najtrudniejszych momentów małej epoki lodowcowej, nie musiało być niekorzystne dla Rzeczpospolitej ani zapoczątkować dominacji Rosji73. System pańszczyźniany natomiast – podobnie jak w opowieści o ewolucji koni – przetrwał w innym miejscu. W polskiej historii narodowej ciągłość faktycznie została zerwana, ale globalne dzieje tego sposobu zarządzania pracą oraz ziemią toczyły się dalej – tego jednak polscy intelektualiści już nie dostrzegali. Jak ujął to historyk Jerzy Jedlicki, „rozbiory boleśnie nadwątliły narodowe poczucie wartości i znaczenia w Europie”74 polskich elit. Kryzys ten stał się okazją do przewartościowania epistemologicznego, na skutek którego pojawiły się nowe pytania – na przykład to o przyczyny polskiego zacofania. Jednym z centralnych pojęć organizujących te dyskursy było ewolucjonistyczne pojęcie cywilizacji. Bez względu na to, jak odczytywano teksty Malthusa i czy propagowano tezę o wzroście organicznym, czy tę o szybkim i gwałtownym napływie kapitału z zewnątrz, wszystkie obozy ideowe łączyło przeświadczenie, że historia Polski jest ściśle powiązana z historią Zachodu75. Już zaraz po ostatnim zaborze, pisze Jedlicki, „w pruskiej Warszawie odradzał się i na nowo krystalizował polski okcydentalizm streszczający się w przekonaniu, że Zachód stworzył wyższy typ cywilizacji, której wartości służą za normę powszechną i przeto promieniować będą na coraz dalej położone kraje”. Ów nowy okcydentalizm był „niesłychanie poważny, patriotyczny i dydaktyczny” i ekumenicznie 72 73 74 75

Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 91–92, 203–210. Por. tamże, s. 167–179; Sowa, Fantomowe ciało króla, dz. cyt., s. 345–349. Jedlicki, Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują, dz. cyt., s. 27. Wyciągnięcie intelektualnych wniosków z tego, że „w ciągu długiego okresu czasu zaobserwować było można na ziemiach Rzeczypospolitej ciekawy proces orientalizacji życia codziennego całego prawie społeczeństwa” postulował dawno temu Bohdan Baranowski; zob. tegoż, Znajomość Wschodu w dawnej Polsce, Łódzkie Towarzystwo Naukowe, Łódź 1950, s. 132. Niestety apel ten nie zaowocował systematycznym programem badawczym. Jednym z wyjątków jest dorobek Andrzeja Dziubińskiego; zob. tegoż, Na szlakach Orientu. Handel między Polską a Imperium Osmańskim w XVI–XVIII wieku, Leopoldinum, Wrocław 1997.

330

12. Kradzież historii

łączył odmienne środowiska, będąc „wspólną ideową formą postarzałych reformatorów Rzeczypospolitej tudzież młodych republikańskich spiskowców”76. Rozważania o tym, dlaczego system folwarczno-pańszczyźniany musiał upaść, są zatem niefortunnym sposobem przeformułowania pytania o to, dlaczego państwo polskiej szlachty zniknęło z map świata. Pojawienie się obu pytań w tym samym okresie sprawiło, że zaczęto je ze sobą wiązać. Ewolucyjny i okcydentalny klimat intelektualny panujący w Europie również sprzyjał takiemu postawieniu sprawy. Dlatego ścieżka intelektualna, jaką przeszedł Kula – od próby zbadania polskiego odpowiednika brytyjskiej rewolucji przemysłowej po szukanie korzeni zacofania w jakimś wewnętrznym czynniku czy wręcz w ogólnej prawidłowości rządzącej zamkniętym systemem – nie jest niczym szczególnym. Udało mu się po prostu z pewnej konkretnej historii pewnej części Europy stworzyć narrację, która zaczęła funkcjonować jako niemal uniwersalna teoria tego, co nazywa on formacją agrarną czy też feudalizmem. W tym sensie on również był zakładnikiem intelektualnych wyzwań, jakie pojawiły się w XIX wieku.

Synchroniczność Eurazji

Pomimo ogromnej ilości badań odpierających europocentryczne argumenty o zachodniej genezie kapitalizmu nadal powstają kolejne prace starające się pokazać, jak to któryś z czynników uśpionych w czasach feudalizmu nagle stał się tym, co pozwoliło Europie zdystansować pozostałych graczy. Jedną z ostatnich pozycji z tego nurtu jest Pożegnanie z jałmużną Gregory’ego Clarka77. Podobnie jak większość tego rodzaju publikacji, opiera się ona na jednym, niezwykle prostym zabiegu statystycznym – dane, które pokazują, w jaki sposób Zachód na długo przed rewolucją przemysłową zaczął wyprzedzać Wschód, dotyczą statystyk per capita, czyli na jednego mieszkańca. Argumenty tego rodzaju pojawiały się już wielokrotnie wcześniej i zazwyczaj brzmią mniej więcej tak: Zachód zdystansował resztę, bo 76 77

Jedlicki, Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują, dz. cyt., s. 31–32. Gregory Clark, Pożegnanie z jałmużną. Krótka historia gospodarcza świata, przeł. Jacek Lang, Zysk i S-ka, Warszawa 2015. Omówienie jego neomalthusiańskiego argumentu znajduje się m.in. w książce Leszczyńskiego Skok w nowoczesność, dz. cyt., s. 48–54.

331

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

był bardziej wydajny, we wschodnich gospodarkach dominowały zaś rozwiązania ekstensywne i pracochłonne. Gdy polski szlachcic chciał produkować więcej zboża, to zmuszał swego chłopa do cięższej lub dłuższej pracy, ale nie wpadł na to, żeby zwiększyć efektywność produkcji. To na Zachodzie po raz pierwszy zrozumiano, że skuteczniejsze są metody intensywne i kapitałochłonne – wdrażanie nowej metody uprawy czy zastosowanie lepszej technologii. Zgodnie z tą narracją na Zachodzie nigdy nie marnowano pracy, ziemi ani pieniędzy, tylko potrafiono nimi umiejętnie gospodarować. Co z tego, że gdy w Anglii rzekomo wymyślono własność prywatną, kraj ten liczył raptem 5 milionów mieszkańców i był marginalny nie tylko w stosunku do gospodarek azjatyckich, ale też samej Europy, której ekonomiczne serce przez stulecia biło we Francji? Ta liczyła w 1700 roku 20 milionów mieszkańców i stanowiła największy rynek, najludniejszy kraj i najważniejszą gospodarkę kontynentu (tablica 8.3 oraz aneks A1). Liczy się to, że system kapitalistyczny, w chwili, gdy został przeniesiony z zalążka na skalę państwa narodowego, sprawił, iż Anglia zaczęła powoli dystansować rywali, którzy też, w miarę rozpoznawania brytyjskiej przewagi, musieli zacząć importować ten model do siebie78. Narracja ta jest wewnętrznie spójna, ale można łatwo obalić jej poszczególne elementy. Na przykład sinolog Kenneth Pomeranz pokazał, że europejscy robotnicy wcale nie byli bardziej wydajni, a siła robocza na Zachodzie bardziej wolna niż w Chinach. Oszczędzanie pracy za pomocą inwestycji – na przykład w innowacyjne technologie – nigdy też nie było celem brytyjskich kapitalistów. Badania nad wnioskami patentowymi z XVIII wieku niezbicie pokazują, że większość innowatorów chciała zaoszczędzić pieniądze, a nie pracę. Tylko 3,7 procent wynalazców próbowało odejść od metod pracochłonnych na rzecz metod kapitałochłonnych. Nawet jeśli założymy, że byli oni pionierami brytyjskiego kapitalizmu, to nie przejawiali ani odrobiny ducha czy racjonalności kapitalistycznej79. W Chinach większość ziemi traktowana była jako własność prywatna, ludność była mobilna, a tamtejsi 78

Jedną z zalet książki Piketty’ego jest to, że rozprawia się z argumentem o anglosaskiej wyjątkowości; w dyskusji o genezie europejskiego kapitalizmu Piketty nie pomija Francji, a nawet pokazuje, że to ona jako pierwsza doświadczyła malthusiańskiego „przejścia demograficznego”. Por. tegoż, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 3–5, 29–30. 79 Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 43–52.

332

12. Kradzież historii

kapitaliści cieszyli się dużą autonomią w stosunku do państwa. Idea czerpania korzyści z przyszłych zysków (czyli tworzenie produktów finansowych) też nie była europejskim wynalazkiem – takie rozwiązania były powszechnie praktykowane również na Wschodzie, zarówno przed „odrodzeniem” włoskich państw-miast, jak i po nim80. Jeśli chcielibyśmy szukać pierwszego zalążka rewolucji przemysłowej, to znajdziemy go w Chinach około tysiąca lat temu. W latach 806–1078 produkcja stali per capita zwiększyła się tam sześciokrotnie. W roku 1078 Chiny produkowały 125 tysięcy ton tego surowca rocznie (Wielka Brytania w roku 1788 produkowała tylko 76 tysięcy ton). Stal była tania, podobnie jak towary konsumpcyjne, które umożliwiały urbanizację. Mieszkańcy miast, w zależności od regionu, stanowili nawet 37 procent populacji Chin. Największe metropolie osiągały liczbę pięciu milionów mieszkańców (choć szacunki są tutaj różne81). Bałtycki handel zbożem, który na przykład dla Wallersteina był czynnikiem sprawiającym, że Zachód rozpoczął swój długi marsz ku globalnej dominacji, stanowił kroplę w morzu rynku krajowego w Chinach. Jeszcze w 1800 roku w Chinach obracano zbożem, które było w stanie wyżywić 14 milionów osób, co stanowiło wtedy pięciokrotność skali handlu zbożowego w Europie i dwudziestokrotność handlu bałtyckiego w szczytowym momencie jego rozwoju82. Już od XI wieku w Chinach w powszechnym użyciu był pieniądz papierowy. W samym roku 1161 państwo chińskie wyemitowało 10 milionów banknotów; Anglikom udało się osiągnąć ten wskaźnik dopiero w 1797 roku83. Jak wspominałem we wprowadzeniu, jeszcze w 1870 roku łączny PKB Chin i Japonii był wyższy niż suma PKB Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych84. A zatem, jak sugeruje David Graeber, naprawdę ciekawe pytanie dotyczy nie tego, dlaczego kapitalizm został wynaleziony na Zachodzie, ale tego, w jakich okolicznościach Chińczycy zeszli ze ścieżki, którą bez wątpliwości można uznać za protokapitalistyczną85. Pomeranz stworzył ciekawą teorię pozwalającą częściowo rozwikłać tę zagadkę – wrócę do tej kwestii w rozdziale 17. Wcześniej warto 80 81 82 83 84 85

Tamże, s. 71–84, 169–175. Por. Jairus Banaji, Islam, the Mediterranean and the Rise of Capitalism, „Historical Materialism” 2007, nr 15, s. 47–74. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 51–52. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 34. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 51. Maddison, Contours of the World Economy, dz. cyt., s. 381; por. aneks A1. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 309.

333

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

rozprawić się z metodologicznym nacjonalizmem, który czai się w tak postawionym pytaniu. Chiny nie są państwem narodowym – swoją skalą przypominają raczej kontynent, dlatego nie można traktować ich na równi z Anglią. Podpieranie tezy o tym, że Zachód przegonił resztę świata, danymi opartymi na szacunkach per capita, jest statystyczną sztuczką. W wielu małych krajach wskaźniki przeliczone na jednego mieszkańca wypadają imponująco, ale wynika to z faktu, iż jednostka analizy jest niewielka. Zestawianie Islandii, która ma raptem 320 tysięcy mieszkańców, na przykład z Indiami, w których żyje 1,25 miliarda osób, jest nadużyciem. Niestety wiele międzynarodowych porównań opiera się na takich założeniach. Na przykład na liście krajów o najwyższym PKB na mieszkańca, bez względu na to, na jakich obliczeniach się opieramy86, przeważają państwa pokroju Islandii. Luksemburg, który często znajduje się na górze takiej listy, ma raptem 500 tysięcy mieszkańców. Podobnie niewielcy są inni liderzy tego rodzaju rankingów: Monako, Singapur, Makao, Katar, Emiraty Arabskie, Lichtenstein, Hongkong, Bermudy czy Szwajcaria. Należy uznać te państewka za wisienki na torcie międzynarodowego systemu offshore czy globalnego przemysłu wydobywczego, ewentualnie – jak w przypadku Singapuru, Makao czy Hongkongu – traktować je jako okna na świat większych jednostek terytorialnych takich jak Chiny. Nie można natomiast powiedzieć, że stanowią one odrębne modele czy przykłady autonomicznych ścieżek rozwoju. Jeśli Anglia w czasach swej rewolucji przemysłowej była powiązana gospodarczo z innymi częściami świata – a przykład Trójkąta Atlantyckiego dowodzi, że była – to nie można jej postrzegać jako samotnej wyspy. Tak natomiast robią autorzy, którzy wciąż próbują udowodnić, że jakiś głęboko uśpiony w przeszłości czynnik predestynował ją do przyszłej dominacji. Niedawno na przykład zespół prowadzony przez historyka gospodarczego Roberta Allena opublikował dane, również oparte na przeliczeniach na jednego mieszkańca, których celem jest wykazanie, że Anglia wyprzedziła Chiny w wydajności i standardach życia przed tym, nim zaczęła się industrializować. Badacze ci pokazują, że robotnik w Londynie już w 1730 roku zarabiał tyle, że mógł utrzymać czteroosobową rodzinę; robotnik w Amsterdamie mógł natomiast utrzymać żonę i dziecko, a ich chiński odpowiednik 86

W aneksie A3 zamieściłem taki ranking oparty na obliczeniach Banku Światowego.

334

12. Kradzież historii

ledwo co był w stanie wyżywić sam siebie. To ma dowieść wyższości angielskiego modelu rozwoju nad tym spotykanym w Azji87. Takie porównania „koszyków dóbr podstawowych” nie uwzględniają jednak faktu, że Anglia nie była odizolowana od reszty świata, a niższe ceny żywności na londyńskim rynku wynikały między innymi z dostępu do towarów z importu. Te z kolei były tanie, bo wytwarzano je przy pomocy darmowej (niewolnej) siły roboczej. Angielski robotnik mógł więcej spożyć, bo importowano do Europy zboże czy cukier, a angielska gospodarka była wydajniejsza, bo miała dostęp do bawełny, której cena sukcesywnie spadała wraz z zaostrzaniem niewolnictwa w Ameryce88. Dowodzenie wyższości modelu angielskiego za pomocą takich wskaźników jak koszyk dóbr podstawowych przypomina zachwycanie się tym, że ceny artykułów oferowanych przez Walmart są korzystne dla amerykańskich konsumentów, bez uwzględnienia faktu, że za niskie ceny płaci kto inny. W tym przypadku są to oddaleni o tysiące kilometrów i przez to niewidoczni w takich obliczeniach chińscy robotnicy. Co więcej, jak dowodzą historycy Şevket Pamuk oraz Maya Shatzmiller, „założenie, że społeczeństwa sprzed rewolucji przemysłowej balansowały na granicy przetrwania”, nie wytrzymuje konfrontacji z danymi. Obliczyli oni zarobki oraz siłę nabywczą niewykwalifikowanych robotników z miast świata islamu w latach 700–1500. Okazuje się, że przez większość tego czasu pracownicy najemni lub samozatrudnieni wyrobnicy z Bagdadu czy Kairu zarabiali dwukrotność lub trzykrotność minimalnych środków potrzebnych do przeżycia dla czteroosobowej rodziny. W Stambule było tak jeszcze w 1800 roku. Jednocześnie badacze ci pokazali, że wahania tego wskaźnika w czasie nie były związane z żadną wewnętrzną cechą gospodarki, ale z czynnikami zewnętrznymi, takimi jak epidemie. Gdy spadała liczba ludności, to (jak zobaczymy w następnym rozdziale) wdrażano rozwiązania kapitałochłonne, a nie pracochłonne, a przy mniejszej liczbie rąk do pracy zarobki pracowników najemnych automatycznie rosły89. 87 88 89

Robert C. Allen, Jean-Pascal Bassino, Debin Ma, Christine Moll-Murata i Luiten van Zanden, Wages, Prices, and Living Standards in China, 1738–1925. In Comparison with Europe, Japan and India, „Economic History Review” 2011, nr 64, s. 8–38. Beckert, Empire of Cotton, dz. cyt., s. 40–43, 60–63, 115–117; Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 273–278. Şevket Pamuk i Maya Shatzmiller, Plagues, Wages and Economic Change in the Islamic Middle East, 700–1500, „The Journal of Economic History” 2014, t. 74, nr 1, s. 196–229.

335

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Można nawet pokusić się o stworzenie wskaźników per capita, które pokazują skalę rozwoju poszczególnych gospodarek rozumianą przez stopień ich monetaryzacji. Wystarczy zestawić populacje poszczególnych państw oraz ich dochody z podatków. W ten sposób możemy zobaczyć, że w okresie wczesnego średniowiecza łacińska Europa nie tylko nie stanowiła istotnej siły ekonomicznej, ale też jej państewka władają niewielkim orężem finansowym. Państwo chińskie w 850 roku liczyło 50 milionów mieszkańców i dysponowało 45 gramami srebra na jednego obywatela. Średniowieczna Anglia i Francja na początku XIII wieku, czyli w trakcie istotnego ożywienia gospodarczego i demograficznego, nie tylko były znacznie mniejsze, ale też miały odpowiednio 4,6 i 2,4 grama srebra na jednego mieszkańca90. Dlatego dopiero poszerzenie pola widzenia poza państwa narodowe pozwala ukazać miejsce poszczególnych elementów w obrębie całości systemu. Na tym właśnie opiera się metoda globalnego materializmu. Za pionierów tego podejścia można uznać między innymi Jacka Goody’ego i Sidneya Mintza. Goody spędził wiele ostatnich lat swego życia na dekonstruowaniu w zasadzie każdego okcydentalnego mitu, jaki pojawił się w dyskusji o genezie kapitalizmu. Proces przywłaszczania sobie przez Europę zdobyczy innych cywilizacji oraz uniwersalizowania własnej trajektorii nazywa on kradzieżą historii91. Dlatego zamiast zastanawiać się, dlaczego i kiedy Zachód wyprzedził Wschód, woli mówić o Eurazji jako spójnym bycie kulturowo-ekonomicznym, w ramach którego dochodziło do różnych zsynchronizowanych procesów. Widać to na przykład w dynamice demograficznej: gdy któryś z regionów Eurazji tracił ludność, to gdzie indziej jej liczba rosła92. Świat islamu przeżywał we wczesnym średniowieczu gospodarczy boom dzięki temu, że łacińska Europa została zmarginalizowana, a Daleki Zachód mógł doświadczyć niespełna 100 lat globalnej dominacji (mniej więcej w latach 1870–1950) dlatego, że udało mu się zminimalizować wpływy Dalekiego Wschodu. Na tym polega wahadło nierównego rozwoju93. Jego dynamikę zrozumiemy tylko wówczas, gdy przeanalizujemy poszczególne trajektorie w skali 90 91 92 93

Por. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 272. Goody, The Theft of History, dz. cyt., s. 240–266. Tamże, s. 203. Por. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 102–103. Por. Christopher K. Chase-Dunn, Thomas D. Hall i Susan E. Manning, Rise and Fall. East–West Synchronicity and Indic Exceptionalism Reexamined, „Social Science History” 2000, t. 24, nr 4, s. 727–754.

336

12. Kradzież historii

systemu jako całości, dokonując porównań kontekstowych, a nie indywidualizujących. Eurazja jest spadkobierczynią tego, co Goody nazywa „rewolucją miejską epoki brązu” (powrócę do tego wątku w rozdziale 16). To właśnie między 3200 a 600 rokiem p.n.e. powstały jednocześnie miasta, kapitalizm, metalurgia, produkcja towarowa, pismo, pieniądz kredytowy oraz nierówności społeczne94. Zdaniem Goody’ego fundamentalna linia podziału przebiega nie między Wschodem i Zachodem, lecz między Eurazją i Afryką Subsaharyjską. Przepaść tę najlepiej ilustruje przykład jedzenia. Podczas gdy w świecie eurazjatyckim występują cztery hautes cuisines, czyli dworskie kultury kulinarne (francuska, włoska, arabska i chińska), w Afryce Subsaharyjskiej władca jada to samo, co jego poddani. Wyróżnia go nie to, że je coś innego, ale że dostaje większe porcje. Innymi słowy, nie jest przedstawicielem odrębnej klasy, ale raczej pierwszym wśród równych. Ten podział, wywodzący się ze starożytności, pozostaje niezwykle silny. W ten sposób Goody tłumaczy fakt, że afrykańska kuchnia nigdy się nie zglobalizowała. Z kolei spektakularny sukces kuchni chińskiej z lat 90. ubiegłego wieku był możliwy między innymi dzięki temu, że ze względu na rozbudowaną kulturę dworską od tysiącleci istniały tam zarówno tradycje restauracyjne, jak i grupa zawodowych kucharzy, którzy byli w stanie szybko zagospodarować niszę, jaka pojawiła się w zachodnich metropoliach95. Mintz w podobnym duchu odczarował mit brytyjskiej rewolucji przemysłowej, pokazując, że nie byłaby możliwa bez wcześniejszego przemienienia Karaibów w wielką plantację trzciny cukrowej. Punktem wyjścia jest dla niego Trójkąt Atlantycki. Bez produkowanych po drugiej stronie oceanu cukru i bawełny nie mogłaby bowiem powstać brytyjska klasa robotnicza. Na początku XIX wieku cukier stanowił około 2 procent spożywanych w Wielkiej Brytanii kalorii; do roku 1900 wskaźnik ten wzrósł aż do 14 procent96. Choć dziś trudno 94 95 96

Jack Goody, The Eurasian Miracle, Polity Press, Cambridge–Malden 2010, s. 44–47, 52–56, 62; tegoż, Metals, Culture and Capitalism. An Essay on the Origins of the Modern World, Cambridge University Press, Cambridge 2012, s. 285–300. Tegoż, Food and Love. A Cultural History of East and West, Verso, London 1998, s. 161–171. Pomeranz uważa nawet, że obliczenia Mintza są zbyt konserwatywne; por. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 274–275. W 2014 roku cukier stanowił 11,6 procent diety dorosłego Brytyjczyka. Światowa Organizacja Zdrowia ustaliła zalecany poziom spożycia cukru na poziomie 5 procent.

337

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

to sobie wyobrazić, głównym posiłkiem brytyjskich robotników był biały chleb popijany słodzoną herbatą. Cukier nie tylko sprawiał, że danie było „pełniejsze” kalorycznie, ale stanowił też okrasę, dzięki której było ono w ogóle do przełknięcia. Pełnił funkcję podobną do tej, jaką ma tłuszcz, gdy polewa się nim inne monotonne (bo składające się głównie z węglowodanów) danie – na przykład gotowane ziemniaki97. Mintz zwraca uwagę na równoczesność brytyjskiego kapitalizmu i karaibskiego niewolnictwa również na poziomie organizacji produkcji i pracy. Szczegółowo pokazuje, jak cukrowo-niewolnicze urządzenie przestrzenne, wymyślone we wczesnym średniowieczu podczas islamskiej rewolucji agrarnej (więcej o tym w następnym rozdziale) i po raz pierwszy zastosowane na masową skalę na wyspach śródziemnomorskich, zostało następnie przeniesione na nowy, karaibski grunt98. Już w XVII wieku plantacje stanowiły jego zdaniem „urodzajne rolnicze fabryki”, cechowały się „racjonalnym” podziałem pracy i rozbudowaną organizacją oraz przemysłowym charakterem99. Podobnego zdania jest Beckert, który pokazuje przemysłowy charakter amerykańskich plantacji bawełny oraz oparcie brytyjskich manufaktur na najbardziej bezbronnej sile roboczej, czyli kobietach i dzieciach. To właśnie z tych grup (oraz spośród irlandzkich emigrantów) rekrutowała się początkowo zdecydowana większość brytyjskiego proletariatu100. Ze względu na wewnętrzne zróżnicowanie, gdy pojęcie to pojawiło się w brytyjskim dyskursie publicznym około 1815 roku, mówiono – jak przypomina Eric Wolf – o klasach robotniczych w liczbie mnogiej, a nie o jednej klasie robotniczej101. Robotnice i dzieci były przymuszane do pracy za pomocą bardzo tradycyjnych metod – nie tylko przez aparat państwowy, ale też przez swoich najbliższych: ojców lub mężów, czyli głowy rodzin. „Rewolucja kapitalistyczna okazała się skuteczna – pisze Beckert – tylko dzięki temu, że nie była pełna”102. Opierała się bowiem na pozornie archaicznych metodach dyscyplinowania takich jak patriarchalne relacje pokrewieństwa. 97

Sidney Mintz, Sweetness and Power. The Place of Sugar in Modern History, Penguin Books, New York 1986, s. 143–147. 98 Tamże, s. 24–32. 99 Tamże, s. 48–52; tegoż, Three Ancient Colonies. Caribbean Themes and Variations, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 2010, s. 10–11. 100 Beckert, Empire of Cotton, dz. cyt., s. 188–189. 101 Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 358–360. 102 Beckert, Empire of Cotton, dz. cyt., s. 188.

338

12. Kradzież historii

Dlatego nie należy, zdaniem Mintza, reifikować rozróżnienia między wolną a niewolną pracą, ani tym bardziej traktować atlantyckiego niewolnictwa jako formacji plasującej się niżej na drabinie ewolucji społecznej niż praca najemna czy pańszczyzna. „W wielu momentach karaibskiej historii różne formy niewolnej pracy stawały się coraz trudniej rozróżnialne”. Nie oznacza to bynajmniej, że amerykańskie niewolnictwo przypominało niewolnictwo starożytne lub feudalne poddaństwo. „Karaibskie plantacje niewolnicze były prekursorkami zupełnie innej formy opresji, która nadeszła wraz z rewolucją przemysłową”103. „Podobnie jak robotnicy najemni, atlantyccy niewolnicy byli odseparowani od środków produkcji (narzędzi, ziemi itd.). Oczywiście proletariusze mają ograniczony wpływ na to, gdzie, ile i dla kogo pracują oraz co robią z zarobionymi pieniędzmi”. W tym sensie ich los jest lepszy niż los niewolników. Znajdujące się na dwóch biegunach systemu atlantyckiego obie grupy łączy to, że „nie mają wiele więcej niż własna siła robocza. Obie grupy produkują i konsumują tylko ułamek owoców swej pracy. Można je zatem postrzegać jako części jednej formacji, tyle że inaczej ulokowane w międzynarodowym podziale pracy, który został dla nich stworzony przez innych”104. Oczywiście jest to uproszczenie. Może ono czasem prowadzić do nieprawdziwych tez sugerujących, że kondycja niewolników wcale nie była gorsza od tej, w której znaleźli się robotnicy czy chłopi. Sami robotnicy i robotnice, jak świetnie ujął to E.P. Thompson, pozostawali w tej kwestii rozdarci. Faktycznie, „w okresie 1790–1840 materialne standardy egzystencji [angielskich pracowników] nieznacznie się polepszyły. Jednocześnie zwiększył się też wyzysk, poczucie niepewności oraz skala ludzkiego nieszczęścia. W roku 1840 wielu ludziom «żyło się lepiej» niż ich odpowiednikom sprzed pół wieku; owa nieznaczna poprawa była jednak powszechnie doświadczana jako katastrofa”105. Polegała ona przede wszystkim na wrażeniu utraty wolności, z jakim wiązała się praca w manufakturach. To właśnie dlatego „na historyczną ironię zakrawa fakt, iż to nie pracownicy rolni, ale miejski proletariat przeprowadził największą i najbardziej spójną narodową kampanię na rzecz powrotu do uprawiania ziemi”106. 103 104 105 106

Mintz, Three Ancient Colonies, dz. cyt., s. 31. Tegoż, Sweetness and Power, dz. cyt., s. 57–58. Thompson, The Making of the English Working Class, dz. cyt., s. 231. Tamże, s. 255.

339

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Podobnie było na Karaibach, gdzie, jak przypomina Mintz, niewolnicy często stawali się „protochłopami” i dzięki ucieczce na wieś i prowadzeniu własnych gospodarstw zyskiwali upragnioną niezależność107. Z punktu widzenia teorii okcydentalnej, wedle której pojawienie się wolnej siły roboczej jest bezprecedensowym wydarzeniem w historii ludzkości, niewolnictwo i pańszczyzna, jako różne formy organizacji niewolnej pracy, są do siebie zbliżone108. Z punktu widzenia teorii, którą buduję w tej książce, niewolnicy i pracownicy najemni są członkami tej samej rodziny. Jak pokazuje między innymi Ian Baucom, atlantyckich niewolników wyróżniało to, że byli szczególnego rodzaju aktywem finansowym. Dlatego często nazywa się ten system chattel slavery, czyli niewolnictwem opartym na kapitale ruchomym. Amerykańscy niewolnicy byli „czystym produktem osiemnastowiecznej finansjalizacji”, a logika „produkcji” zarówno niewolników, jak i wartości w tym systemie była inna niż logika produkcji towarowej. Baucom dowodzi, że „wymiana nie generowała wartości, tylko ją retroaktywnie potwierdzała”. Niewolnikami nie handlowano tak, jak wymienia się gruszki na jabłka. Najpierw powstał rozbudowany system kredytowania (głównie za pomocą firm ubezpieczeniowych), a następnie zaczęto wciągać do niego afrykańskie ciała, które stanowiły niejako „słupy” umożliwiające przepływy oraz pomnażanie kapitału. Niewolnicy traktowani byli nie jako towar, ale jako „kapitał, który miał przynieść odsetki”. To właśnie „długi wiek XVIII”, kiedy ukształtował się system atlantycki, jest dla Baucoma momentem narodzin nowoczesności oraz kapitalistycznego podmiotu, który stanowi j e d n o c z e ś n i e pochodną finansjalizacji oraz instytucji niewolnictwa109. Jeśli więc potraktujemy stopień monetaryzacji gospodarki jako wskaźnik jej rozwoju, to niewolnicy stanowią ważną część współczesnego kapitalizmu. Nie należy oczywiście posuwać tej analogii zbyt daleko. Zasadnicza różnica polega na tym, że pracownicy najemni, w przeciwieństwie do niewolników, są właścicielami własnych ciał. Przejście od niewolnictwa do rynku pracy stanowi zatem bezsprzecznie zmianę na lepsze. Robotnicy opisywani przez E.P. Thompsona nie zaznali 107 Tegoż, Three Ancient Colonies, dz. cyt., s. 52–55, 62–64, 111, 146. 108 Analogię między nowożytną pańszczyzną a niewolnictwem analizowałem w tekście: Niewolnictwo po polsku, dz. cyt., s. 62–68. 109 Baucom, Specters of the Atlantic, dz. cyt., s. 16–17, 36–37, 53, 60, 64–72. Por. Beckert, Empire of Cotton, dz. cyt., s. 117, 221–223.

340

12. Kradzież historii

niewolnictwa, a punktem odniesienia byli dla nich niezależni chłopi. Ale warto zwrócić uwagę na fabianowską równoczesność wielu z tych form organizacji pracy. O ile we współczesnym świecie praca najemna jest najbardziej rozpowszechnionym sposobem organizacji produkcji, o tyle w starożytności niewolnicy stanowili tylko 10 procent społeczeństw110. Co więcej, również w starożytnym Rzymie granica między niewolnictwem a innymi formami przymusowej pracy niejednokroć była płynna, a w wielu miejscach praca najemna dominowała111. Dlatego utożsamienie antycznego sposobu produkcji wyłącznie z niewolnictwem, feudalnego z pańszczyzną, a kapitalistycznego z pracą najemną jest nadużyciem, które redukuje często zawiły i pozbawiony ukrytego celu proces historyczny do trendu rzekomo związanego z emancypacją ludzkiej pracy od bezpośredniego przymusu. Fakt, że historia społecznej organizacji pracy nie jest linearna, ale bardziej przypomina wspominany przez Goulda krzew, wciąż może nastręczać trudności interpretacyjnych. Obecność pracy najemnej i rozbudowanej produkcji przemysłowo-towarowej w starożytności skłoniła na przykład antropologa Jonathana Friedmana do konstatacji, że „gospodarka kapitalistyczna niewątpliwie istniała już na starożytnym Bliskim Wschodzie. Mezopotamskie jednostki produkcyjne z drugiego i trzeciego tysiąclecia p.n.e. nie były, jak zdaje się twierdzić Goody, jedynie rzemieślniczymi warsztatami, ale wielkimi przedsięwzięciami fabrycznymi zatrudniającymi setki, a czasem nawet tysiące robotników”112. Dlatego, twierdzi Friedman, „zaakceptowanie faktu, że kapitalizm jest tak stary jak wielkie starożytne cywilizacje, pozwala nam uwolnić ten system od zwyczajowo przyjmowanego zachodniego kontekstu”113. Tępienie etnocentryzmu nie powinno być jednak celem samym w sobie. Jeśli odrzucimy założenie, że świat Zachodu był modelem, do którego różne społeczeństwa zmierzały od zarania dziejów, to faktycznie będziemy mieli szansę dokonać redefinicji tego, czym 110 Maddison, Contours of the World Economy, dz. cyt., s. 39. W 1800 roku niewolnicy stanowili około 20 procent populacji USA, a w południowych Stanach wskaźnik ten wynosił niemal 40 procent; por. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 59. 111 Goody, The Eurasian Miracle, dz. cyt., s. 15. 112 Jonathan Friedman, Occidentalism and the Categories of Hegemonic Rule, „Theory, Culture & Society” 2009, t. 26, nr 7–8, s. 87. 113 Tamże, s. 88.

341

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

jest kapitalizm. Zamiast zakładać, że to praca najemna jest tym, co wyróżnia kapitalizm jako epokę od innych, wcześniejszych okresów, możemy, idąc tropem wyznaczonym przez Davida Graebera, uznać niewolnictwo za instytucję wyznaczającą istotę kapitalizmu jako ustroju. A zatem to nie niewolnictwo czy pańszczyzna są prymitywnymi wersjami pracy najemnej, ale praca najemna oraz pańszczyzna są modyfikacjami (lub, jak nazwałby to Fitch, mutacjami) niewolnictwa. Powiązanie kapitalizmu – na poziomie teoretycznym – z niewolnictwem zamiast z pracą najemną jest radykalnym przewartościowaniem również dlatego, że pozwala inaczej spojrzeć na losy pozostałych towarów fikcyjnych oraz ich rolę w genezie systemu, w którym przyszło nam żyć. David Harvey na przykład twierdzi, że urbanizacja stanowi obszar drugiego obiegu kapitału – pieniądz wędruje do sektorów nieproduktywnych (nieruchomości, bankowości, kultury itp.) tylko wtedy, gdy dochodzi do kryzysu nadprodukcji w pierwotnym obiegu, czyli w domenie produkcji towarowej. W The Limits to Capital wielokrotnie wraca do myśli, iż to utowarowienie pracy jest ontologicznym fundamentem kapitalizmu. Podobnie Arrighi twierdzi, że kapitalizm narodził się na skutek separacji – a nie mariażu – produkcji i sektora finansowego. Przytacza przykład deindustrializacji renesansowej Florencji, czyli moment, gdy włoska burżuazja zaczęła szukać rentownych inwestycji innych niż sama produkcja towarowa114. Jednak argument ten ma charakter raczej filozoficzny niż historyczny. Kluczowe pytanie dotyczy tego, skąd bierze się nadwyżka. Harvey twierdzi, że nie może ona pochodzić z wymiany. Jeśli pieniądz towarowy powstał właśnie po to, by ustalić, jaka liczba gruszek może być równa określonej liczbie jabłek, i jeśli gospodarka rynkowa opiera się na wymianie ekwiwalentów, to nie ma tutaj miejsca na nadwyżkę. A jeśli nie ma nadwyżki, to nie można się bogacić. Jeśli zaś nie można się bogacić, to idea wzrostu, a tym bardziej społeczeństwa opartego na nieustannej ekspansji, traci rację bytu. Ekonomia neoklasyczna radzi sobie z tym problemem za pomocą teorii o produktywnej roli pieniądza. Na pierwszym, prymitywnym etapie w ogóle nie ma wymiany, a każdy produkuje wyłącznie na własny użytek. Następnie ktoś wpada na pomysł, by wymieniać gruszki na jabłka. Początkowo robi to za pomocą barteru, aż w pewnym momencie zaczyna używać trzeciego towaru jako „miary” 114 Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 180.

342

12. Kradzież historii

gruszek i jabłek. Dzięki takiemu zabiegowi więcej towarów może wejść do obiegu, a zatem pieniądz staje się produktywny. Następnie w miarę ewolucji pieniądza dochodzi do jego dematerializacji – płacidła zostają wyparte przez kruszec, a ten następnie przez banknoty oraz współczesny pieniądz wirtualny. Jak przypomina Philip Mirowski, Marks, który jako pierwszy stwierdził, że wartość dodatkowa jest wytwarzana w produkcji, zmodyfikował wcześniejszy pogląd fizjokratów, którzy uważali, że ontologicznym źródłem wartości są ziemia i rolnictwo115. Tym tropem idą Harvey i Arrighi, gdy dowodzą, że o ile sfera wymiany towarowej jest horyzontalna, o tyle nadwyżka m u s i pochodzić z zewnątrz. Nie jest wypracowywana na skutek dobrowolnej wymiany, ale za pośrednictwem przemocy. Przymus realizowany jest albo poprzez wyzysk (na przykład w miejscu pracy) albo wywłaszczenie (z posiadanych zasobów). Funkcję takiego zewnętrza kapitalizmu (rozumianego jako system oparty na wolnej sile roboczej) często spełniają ustroje społeczne, postrzegane jako pozostałości po feudalizmie lub innych przednowoczesnych sposobach produkcji116. To dlatego przy opisie współczesnych stosunków pracy często sięga się do analogii z formacjami przedkapitalistycznymi (czyli opartymi na bezpośrednim przymusie). W XIX wieku na Zachodzie często mówiono o pracy w fabrykach jako o niewolnictwie najemnym (wage slavery). Wolność robotników ograniczała się do tego, że mogli dowolnie zmieniać pracę, ale w chwili, gdy się jej podjęli, wchodzili w hierarchiczną relację opartą na przymusie. Jak ujął to Graeber, „praca najemna jest umową między równymi, dotyczącą tego, że w chwili przekroczenia progu zakładu pracy przestają być równi”. Nasza wolność polega na tym, że sami możemy ją ograniczyć. W świecie starożytnym te dwie role – pana i niewolnika – przypadały zawsze różnym osobom. Właściciel niewolnego ciała decydował o tym, kiedy i jak ono pracowało. Pracownik najemny tym się różni od niewolnika, że jako właściciel swojego ciała sam negocjuje warunki, w których ograniczana jest jego wolność. W tym sensie nas – pracowników najemnych – wyróżnia to, że jesteśmy panami i niewolnikami jednocześnie117. 115 Mirowski, More Heat Than Light, dz. cyt., s. 178–180. 116 Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 104–108. 117 Graeber, Debt, dz. cyt., s. 120, 206–207.

343

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Mechanizmem generowania nadwyżki jest zdaniem Graebera dług. To właśnie on wyraża nierówność, która kryje się pod fasadą pozornie równej wymiany. Tak jak pieniądz towarowy jest miarą dwóch odmiennych od siebie przedmiotów, tak pieniądz kredytowy można rozumieć jako miarę długu. Historia długu jest starsza niż historia samego pieniądza. Instytucjami, które wytwarzały i mierzyły dług przed wynalezieniem monet, były religie monoteistyczne oraz związana z nimi forma moralności. To dlatego w językach indoeuropejskich wciąż istnieje związek między grzechem a długiem. Wspólną etymologię mają takie słowa jak „pieniądz” (niemiecki Geld), „podatek” (gotycki Gild), „odszkodowanie” lub „ofiara” (Geild w staroangielskim) oraz oczywiście „wina” (guilt we współczesnym angielskim)118. W języku polskim „bycie winnym” wciąż oznacza albo „bycie dłużnym”, albo „bycie przestępcą” – w sensie nie tylko prawnym, ale również moralnym. Ideę grzechu pierworodnego możemy potraktować jako ontologiczną kotwicę długu, nadwyżki oraz nierówności. Skoro przychodzimy na świat już winni i przez całe życie musimy spłacać komuś dług, to nie może być mowy o symetrycznej relacji119. To dlatego „w świecie antycznym bycie wolnym zawsze i przede wszystkim oznaczało niebycie niewolnikiem”. Znaczenie to przetrwało w etymologii: w języku angielskim słowo „wolność” (freedom) ma takie samo pochodzenie jak słowo „przyjaciel” (friend). Bycie wolnym „oznaczało możliwość posiadania przyjaciół, dawania i dotrzymywania obietnic, życia w społeczności ludzi sobie równych”120. Niewolnik w prawie rzymskim był definiowany jako rzecz, a własność jako absolutna władza osoby nad rzeczą. Idea własności prywatnej bierze się zatem z odczłowieczenia, czyli przemienienia człowieka z istoty społecznej w przedmiot121. Niewolnicy z reguły rekrutowani byli spośród dłużników albo jeńców wojennych. W obu przypadkach, gdy ktoś stał się niewolnikiem, automatycznie przestawał być członkiem wspólnoty. Niewolnik był wykluczony ze społeczności do tego stopnia, że „obrócenie w niewolę uznawano za paliatyw fizycznej śmierci”122. Logika niewolnika-jako-rzeczy została potem, zdaniem 118 119 120 121 122

Tamże, s. 59. Tamże, s. 13, 56, 84. Tamże, s. 203. Tamże, s. 198–200. Modzelewski, Barbarzyńska Europa, dz. cyt., s. 431.

344

12. Kradzież historii

Graebera, przeniesiona na zwierzęta oraz towary123. Tak właśnie należy rozumieć kapitalizm: jako system osadzony nie w pracy najemnej, ale w instytucji niewolnictwa. To na takiej definicji opiera się nieokcydentalna teoria, którą staram się sformułować w tej książce. Podstawowym mechanizmem generowania nierówności w kapitalizmie nie jest zatem wyzysk (czyli pojęcie opisujące nierówny podział wspólnych owoców działania kapitału i pracy robotników) ani wywłaszczenie (czyli przejęcie zasobów, jak to ma niejednokroć miejsce w momentach ekspansji finansowej), ale to, co Karl Polanyi nazwał wykorzenieniem. Geneza kapitalizmu leży nie w rynku, ale w instytucji państwa – która, jak pamiętamy, wyróżnia się tym, że ma monopol na środki przemocy. Pierwszym sposobem produkcji w historii kapitalizmu był mechanizm wojny, gdyż tylko w ten sposób, biorąc kogoś w niewolę, można było „zacząć traktować swego sąsiada tak, jakby był kimś obcym”124. Niewolnictwo było zatem pierwszym – i jednocześnie najbardziej totalnym – sposobem uprzedmiotowienia człowieka. Brutalny przymus, jakiemu poddawano niewolników, był możliwy tylko i wyłącznie dzięki temu, że niewolnik był osobą społecznie martwą. W tym sensie – jako człowiek wykorzeniony ze swojej wspólnoty – doświadczał też radykalnej indywidualizacji. Co więcej, to właśnie żołnierze, a nie robotnicy fabryczni, byli pierwszymi pracownikami najemnymi. Armie już od czasów starożytnych stanowiły swoiste mobilne miasta, które przemieszczały się jak szarańcza pośród agrarnych społeczeństw, konsumując to, co wytworzyła ludność osiadła125, i tym samym stymulując powstawanie rynków. To właśnie konieczność opłacenia wojska sprawiła bowiem, że do obiegu wszedł pierwszy pieniądz kruszcowy. Jak twierdzi Graeber, pieniądz materialny został wynaleziony podczas grabieży militarnych około 600 roku p.n.e.126. Rynki zaś nie wyewoluowały z barteru, ale są pokłosiem pojawienia się – wraz z narodzinami profesjonalnych armii – siły nabywczej pierwszej grupy pracowników najemnych. A zatem kapitalizm nie wywodzi się z rynków – to rynki są pochodną kapitalizmu, którego geneza, również w Polsce, była równoczesna 123 Graeber, Debt, dz. cyt., s. 201. 124 Tamże, s. 238. 125 McNeill, The Pursuit of Power, dz. cyt., s. 82–83; Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 107; Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 617. 126 Graeber, Debt, dz. cyt., s. 224.

345

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

z powstaniem państwa. Dlatego zamiast szukać początków polskiego kapitalizmu w pojawieniu się międzynarodowej wymiany handlowej w XVI wieku lub podczas kryzysu wieku XVII (jak robi to większość historyków gospodarczych), należy sięgnąć jeszcze głębiej, do czasów pierwszych Piastów. Okazuje się bowiem, że nasza potoczna wiedza na temat tego, co działo się na ziemiach współczesnej Polski około tysiąca lat temu, nie tylko pozostaje zakładniczką okcydentalizmu, ale też jest pochodną teorii, które nie wytrzymują konfrontacji z materiałem empirycznym.

ROZDZIAŁ 13

Hegemonia islamska

Opowieści Genji, japońska sensacja literacka, o której wspominałem we wprowadzeniu, nie były jedyną ważną książką opublikowaną około 1000 roku n.e. Na drugim biegunie Eurazji, a w zasadzie w jej sercu, ukazał się Przewodnik kupiecki, dzieło będące – jak twierdzi Jack Goody – zwieńczeniem islamskiego „ducha kapitalizmu”’ i emanacją „złotej epoki mieszczaństwa”, która promieniowała z terenów obecnych Syrii, Iraku i Iranu na cały ówczesny świat1. W czasach, gdy w europejskich klasztorach biblioteki miały do 800 książek, kolekcja w publicznej bibliotece w Kordobie, liczącym pół miliona mieszkańców kosmopolitycznym ośrodku w muzułmańskiej Hiszpanii, zawierała 400 tysięcy, a może nawet 650 tysięcy woluminów. Nie była wyjątkiem. Gdy Awicenna (980–1037), jeden z najważniejszych myślicieli arabskiego renesansu, autor 450 książek i nadworny lekarz Samanidów (perskiej dynastii panującej w Azji Środkowej, z rozwojem której, jak zobaczymy, powiązane są też losy państwa Piastów), wszedł po raz pierwszy do biblioteki bagdadzkiej, podobno zaniemówił. Nigdy wcześniej nie widział tak imponującej kolekcji2. Największym ośrodkiem miejskim świata (nie tylko islamu) był wówczas założony około 800 roku Bagdad, który, wedle różnych szacunków, już na początku X wieku liczył od 400 tysięcy do nawet dwóch milionów mieszkańców3. Świat islamu był silnie zurbanizowany – w VIII–IX wieku jedna trzecia ludności terenów dzisiejszych Iraku i Syrii żyła w miastach4. Dlatego nie dziwi, że gdy mieszkający w Egipcie geograf Al-Jakubi opisywał świat, rozpoczął od Iraku, „ponieważ jest on środkiem świata i pępkiem ziemi”. Bagdad z kolei 1 2 3 4

Goody, Metals, Culture and Capitalism, dz. cyt., s. 144. Tegoż, Renaissances, dz. cyt., s. 21–22. Por. Maddison, Contours of the World Economy, dz. cyt., s. 190–191. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 50–51. Dariusz Adamczyk, Silver, Markets, and States. The Impact of Islamic Trade on Eastern Europe in the Ninth through Eleventh Centuries, „World History Bulletin” 2006, t. 22, nr 2, s. 47. Por. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 38–39.

347

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

„nie ma równego w zachodnich i wschodnich krajach pod względem rozciągłości, wielkości, zabudowań, obfitości wody i zdrowotności powietrza, i ponieważ […] przenieśli się doń [ludzie] z wszystkich krajów dalszych i bliższych a wszyscy mieszkańcy świata upodobali je sobie ponad swe ziemie rodzinne. Nie ma kraju, którego mieszkańcy nie posiadaliby w nim dzielnicy, targu czy punktu wymiany. Zebrało się tedy w nim to, czego nie ma w [żadnym innym] mieście świata”5. Zbudowany na planie koła Bagdad miał cztery główne bramy, a każda wychodziła na inną stronę: północno-wschodnia prowadziła do Iranu i Azji Centralnej, północno-zachodnia do Syrii, południowo-wschodnia do Mezopotamii, a południowo-zachodnia do Arabii i Egiptu6. Jak pisał Al-Jakubi, „na dwóch jego krańcach płyną dwie wielkie rzeki: Tygrys i Eufrat, a towary i prowianty przychodzą doń lądem i morzem w najłatwiejszy sposób, tak że pełno jest ich na każdym targu; importowane są ze wschodu i zachodu, z ziemi islamu i z krajów niemuzułmańskich. Przywozi się do niego [towary] z Indii, Sindu, Chin, Tybetu, z [ziemi] Turków, z Dajlamu, z Chazarii, Abisynii i innych krajów, tak że jest w nim więcej towarów podchodzących z tych krajów, aniżeli w tych krajach, z których je wywieziono”7. Al-Jakubi nazwał Bagdad „wybrzeżem świata”8. Dziś nazwalibyśmy tę metropolię jednym z pierwszych – jeśli nie pierwszym – miastem globalnym9. Mieszkali w nim też ludzie pochodzący z terenów współczesnej Polski. Już w latach 811–813 w armii bagdadzkiego kalifa istotną rolę odgrywała grupa słowiańskich eunuchów10 i dokładnie w tym samym czasie jeden z arabskich poetów pisał, że ulice Bagdadu zalewa „szarańcza słowiańska”11. Gdy kupcy z Rusi Kijowskiej (wieloetnicznego państwa założonego przez wikingów) jechali swymi wielbłądzimi karawanami do Bagdadu, na miejscu za tłumaczy służyli im właśnie 5 6 7 8 9 10 11

Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, t. 1, red. Tadeusz Lewicki, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław–Kraków 1956, s. 249. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 50. Lewicki, Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, t. 1, dz. cyt., s. 249 [Sind – obecny Pakistan; Chazaria – obszar między Morzem Kaspijskim a Morzem Czarnym; dop. – K.P]. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 40. Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 32. McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 246. Urszula Lewicka-Rajewska, Arabskie opisanie Słowian. Źródła do dziejów średniowiecznej kultury, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, Wrocław 2004, s. 204–205.

348

13. Hegemonia islamska

słowiańscy rzezańcy12. Funkcjonowała tam aktywna słowiańska diaspora i „kultura na wygnaniu”, a kalif z dynastii Fatymidów, panujący w Północnej Afryce w drugiej połowie X wieku, nauczył się nawet języka słowiańskiego (Słowianie używali wtedy jednego języka), aby rozumieć swoich najbliższych współpracowników13. Jak twierdzi Michael McCormick, „w tradycji muzułmańskiej stan niewolnictwa postrzegano jako zjawisko przejściowe, mające prowadzić w ostatecznym rozrachunku do wyzwolenia niewolnika i jego integracji ze wspólnotą. W sensie społecznym integracja ta oznaczała nawiązanie więzi klientalnych z dotychczasowym właścicielem, a w sensie kulturowym i religijnym łączyła się z przyjęciem islamu”. Dostępne źródła pokazują, że owa wizja „nie miała jedynie charakteru teoretycznej koncepcji”14. Asymilacja miała jednak swoją cenę. Jak pisał Al-Dżahiz w Księdze zwierząt, „kiedy spomiędzy dwóch braci słowiańskich pochodzących od tejże samej matki i ojca, nawet gdyby jeden był bliźniakiem drugiego, skastruje się jednego [drugiego zaś nie], to rzezaniec stanie się lepszym w pracy, sprytniejszym, zręczniejszym i bardziej nadającym się do rozmaitych rodzajów służby i pracy ręcznej. Znajdziesz go również inteligentniejszym w rozmowie”. Natomiast jego brat, który nie stał się eunuchem, „pozostanie w swej wrodzonej niewiedzy i przy swej głupocie właściwej Słowianom; będzie on źle rozumiał cudzoziemski język. Ręka tego człowieka będzie niezgrabna i nie stanie się nigdy zdatną do roboty, ponieważ nie będzie jej wspierać wiedza. [Podobnie] język [jego] nie będzie swobodny, ani też bardzo wymowny i nie będzie miał łatwości w doborze wyrazów”15. Tylko w ten sposób niewolnicy – czyli ludzie wykorzenieni ze wspólnoty, w której się urodzili – mogli stać się obywatelami tego szerszego, islamskiego świata.

12 13 14 15

Lewicki, Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, t. 1, dz. cyt., s. 77. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 90–91. McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 248. Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, t. 1, dz. cyt., s. 167. Również o Frankach arabscy intelektualiści pisali niejednokrotnie jak o zwierzętach, które „wyróżniają się siłą i agresją”; por. Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 107.

349

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Początki kapitalizmu

Zdaniem historyków gospodarczych Ronalda Findlaya i Kevina O’Rourke’a świat islamu po upadku Cesarstwa Rzymskiego składał się z „wielu miejskich wysp połączonych szlakami handlowymi”. Owe wyspy były „centrami siły nabywczej”, która faktycznie konsumowała dobra z każdego zakątka Eurazji. Ale rozkwit islamu stanowił zwieńczenie innego, dłuższego procesu. Jak twierdzi historyk Philip Curin, „między 200 rokiem p.n.e. a początkiem ery chrześcijańskiej w dość zaskakujący sposób pojawił się regularny handel lądowy poprzez Azję Centralną między Chinami a wschodnim wybrzeżem Morza Śródziemnego”16. Ze względu na geograficzną peryferyjność Europy (brak dogodnych dróg morskich) szlak ten musiał prowadzić przez Półwysep Arabski, a kontrolujący go kupcy mogli czerpać zyski z renty monopolowej. Wiek islamu był złoty niemal dosłownie, gdyż Arabowie mieli do dyspozycji tyle kruszcu, że wartość srebra i złota nie zmieniała się przez cztery stulecia. W efekcie w roku 750 świat islamu rozciągał się od wybrzeży Atlantyku przez Azję Centralną po Indie. Stanowiący zaledwie 5 procent populacji całego tego obszaru przedstawiciele arabskiej elity byli rentierami – nie płacili podatków i żyli z danin oraz pracy innych17. W miastach kwitła produkcja, rozwinięty był nie tylko handel, ale i bankowość. Weksle, które zdaniem Braudela były włoskim wynalazkiem, do Europy sprowadzili Arabowie, najprawdopodobniej jako import z Chin18. Arabskie firmy miały „zaskakująco wolnorynkowy charakter”, prowadzono racjonalną (według weberowskich standardów) księgowość oraz bito monety pozbawione wizerunku konkretnego władcy czy bóstwa19. Kalifat Abbasydów był też pierwszym obszarem na świecie, w którym obserwowano systematyczny wzrost dochodu na osobę, a to jeden ze wskaźników, które – jak pamiętamy z poprzedniego rozdziału – są przewodnim motywem narracji okcydentalnych20. W roku 760 PKB na jednego mieszkańca na terenach obecnego południowego Iraku 16 17 18 19 20

Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 47–49. Por. Goody, Metals, Culture and Capitalism, dz. cyt., s. 145–150. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 17. Tamże, s. 97. Por. Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 67–69. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 49. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 42–43.

350

13. Hegemonia islamska

wynosił równowartość 890–990 dolarów21. Nieco później, bo w roku 1000, nie tylko w łacińskiej Europie, ale też w Azji Wschodniej było ono o połowę niższe. Wielkiej Brytanii „zajęło” niemal tysiąc lat, aby uzyskać taki wynik – dopiero około 1600 roku jej PKB per capita wyniósł 976 dolarów (aneks A2). Wszędzie tam, gdzie rozprzestrzeniał się islam, wraz z nim szła „zielona rewolucja” w rolnictwie (uprawa trzciny cukrowej, ryżu i bawełny oraz ulepszanie systemów nawadniania). Dzięki temu na przykład w Andaluzji, liczącej 10 milionów mieszkańców (z czego około miliona ludzi mieszkało w miastach), kwitły stosunki towarowo-pieniężne, a dawne rzymskie czy wizygockie plantacje oparte na pracy niewolników zostały zastąpione przez farmy rolników opłacających czynsz22. Jeśli więc w ogóle możemy mówić o jakimkolwiek zalążku kapitalizmu, to najlepszym nań kandydatem jest arabska przestrzeń przepływów, jaka wykształciła się pomiędzy imperiami na dwóch krańcach Eurazji23. Politolog John M. Hobson opisuje ją jako „gigantyczny miech, który rozniecał płomień wyłaniającej się wtedy globalnej gospodarki”24. Muzułmańscy kupcy spełniają wszystkie kryteria zwykle używane przy poszukiwaniach pionierów kapitalizmu25. Bez względu na to, czy ów system światowy stanowił pierwszą islamską hegemonię, czy też, jak twierdzi Janet Abu-Lughod, był policentryczny i składał się z ośmiu podsystemów, a jego utrzymanie zależało od „udziału każdego z elementów”26, nie ulega wątpliwości, że pojawienie się świata islamu stanowiło „jedno z decydujących wydarzeń w dziejach globalnej historii”27. Jeśli postrzegamy kapitalizm jako emancypację sfery ekonomicznej od politycznej czy społecznej, to świat islamu przejawiał wszystkie cechy, które później przypisywano protokapitalistycznej Europie. Jeśli Europa u progu kapitalizmu stanowiła, jak opisywał 21

Pamuk i Shatzmiller, Plagues, Wages, and Economic Change, dz. cyt., s. 220. Wskaźnik ten wyrażony jest w dolarach o wartości z 1990 roku. 22 Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 49, 58–60. 23 Goody, Metals, Culture and Capitalism, dz. cyt., s. 152. Zgadza się z tym również Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 46. 24 Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 35. 25 Tamże, s. 36, 177–178. Por. Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. 80. 26 Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 35–37. Por. Schneider, Was There a Pre-Capitalist World System?, dz. cyt. Pomeranz twierdzi, że ów policentryczny system utrzymał się aż do początków XIX wieku; por. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 4. 27 Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 15.

351

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

to Immanuel Wallerstein, zlepek niezależnych terytoriów, „które sklejał – i to bardzo słabo – Kościół rzymski”, i jeśli „kapitalizm jest możliwy jedynie w obrębie światowej gospodarki, a nie światowego imperium”28, to właśnie świat islamu stanowił pierwsze takie jądro. Dlatego mówi się nie o i m p e r i u m islamu, ale właśnie o ś w i e c i e, który, jak wallersteinowski „system-świat”, nie miał wyraźnych granic (boundaries), ale raczej „utrzymywał w swej orbicie (bounds) imperia, miasta-państwa oraz kiełkujące państwa narodowe”. Mówimy tutaj o świecie, gdyż „jest to jednostka ekonomiczna, a nie polityczna”, i „nie dlatego, że okala cały świat, ale dlatego, że jest większa niż jakakolwiek prawnie zdefiniowana jednostka polityczna”29. Faktycznie, Chiny w czasie „rewolucji przemysłowej” z przełomu I i II tysiąclecia stanowiły, jak nazywa to Graeber, „antykapitalistyczne państwo rynkowe”, gdyż tamtejsza gospodarka zamknięta była w obrębie jednej formacji politycznej, a „chińscy władcy notorycznie odmawiali wchodzenia w sojusze z protokapitalistami, którzy istnieli tam od zawsze”30. Próbując udowodnić, dlaczego Europa wyprzedziła zdecydowanie lepiej „zapowiadające się” Chiny, Wallerstein nie dostrzegł, że niemal tysiąc lat przed tym, gdy miało nastąpić wielkie pęknięcie między Orientem a Okcydentem, pomiędzy dwoma biegunami Eurazji wykształciła się przestrzeń, która idealnie pasuje do jego opisu kapitalistycznego „systemu-świata”31. Jego jedność opierała się na sile religii. Jak świetnie opisał to Clifford Geertz, tajemnica błyskawicznej ekspansji islamu polegała na tym, że jako doktryna prawdziwie uniwersalistyczna potrafił on dostosować się do lokalnych warunków: „nie budował cywilizacji, ale je przejmował”32. Jak pokazał historyk Henri Pirenne, Arabowie „asymilowali się do [podbitej] cywilizacji z niewiarygodną szybkością” i nie oczekiwali, że Grecy czy Persowie przejdą na islam, ale raczej po prostu wciągali ich w orbitę swej kultury. Dlatego nawet chrześcijanie w Hiszpanii w IX wieku posługiwali się językiem arabskim,

28 29 30 31 32

Wallerstein, Capitalist Agriculture, dz. cyt., s. XXVI, 52. Tamże, s. 15. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 260. Por. Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 39. Jego wyjaśnienie tego, dlaczego Chiny nie weszły na ścieżkę kapitalizmu, por. Wallerstein, Capitalist Agriculture, dz. cyt., s. 52–63. Clifford Geertz, Islam Observed. Religious Development in Morocco and Indonesia, University of Chicago Press, Chicago 1971, s. 11.

352

13. Hegemonia islamska

a nie łaciną33. Islam był „najbardziej dynamiczną cywilizacją średniowiecza” – o ile Bizancjum, Chiny czy Indie poległy na skutek inwazji plemion koczowniczych, o tyle świat islamu jako jedyny zdołał wchłonąć społeczności nomadów. Islam wygrał też z buddyzmem i chrześcijaństwem długoletnią rywalizację o to, którą religię przyjmą Mongołowie34. Z jednej strony Arabowie uznawali wyższość swej religii nad pozostałymi, ale z drugiej uważali też, że islam jest swoistym zwieńczeniem judaizmu i chrześcijaństwa (Chrystus jest według Koranu jednym z proroków), wobec czego religie te były uznane za „chronione”. Arabowie stworzyli „nieznaną w europejskim średniowieczu tolerancję”, a nawet, jak twierdzi historyk Adam Mez, wynaleźli religioznawstwo porównawcze35. Uniwersalizm i pragmatyzm islamu miały też wymiar ekonomiczny – jego twórca, Mahomet, był przecież kupcem. Prawo islamskie (szariat), jak przypomina Hobson, „mimo że jest obecnie uznawane za fundament despotyzmu i zacofania, zostało stworzone po to, aby ograniczyć możliwość nadużywania władzy przez kalifów”36. O ile w Europie za bohaterów uważano wojowników (którzy wybierali się na krucjaty między innymi po to, by łupić bogactwa Bizancjum i kalifatów), o tyle w świecie islamu największym szacunkiem cieszyli się kupcy. Ilustruje to chociażby opowieść o pochodzącym z bagdadzkiej rodziny kupieckiej Sindbadzie, który w ekspedycjach handlowych przemierzył cały Ocean Indyjski. Tego rodzaju historie, jak twierdzi Graeber, składały się na „pierwszą w historii popularną ideologię wolnorynkową”37. Rozpowszechnione przekonanie, że rynki powinny działać bez politycznej interwencji, przyszło z góry: w jednej z opowieści sam prorok odmówił zmuszenia kupców do obniżenia cen podczas recesji, argumentując to tym, że „ceny zależą od woli boskiej”38. Podobieństwo do idei niewidzialnej ręki nie jest przypadkowe – jak pokazał ekonomista Hamid Hosseini, zręby teorii Adama Smitha były obecne już w traktatach perskich myślicieli takich jak Al-Ghazali (1058–1111). Smith używał nawet identycznych przykładów (łącznie ze słynną analizą podziału pracy w fabryce szpilek), co 33 34 35 36 37 38

Henri Pirenne, Mohammed and Charlemagne, Meridian Books, New York 1957, s. 150–152. Fernández-Armesto, Millennium, dz. cyt., s. 96, 103. Mez, Renesans islamu, dz. cyt., s. 58. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 38. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 278. Tamże, s. 279.

353

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

sugeruje, że bezpośrednio inspirował się tymi tekstami. Wiadomo na pewno, żemiał je w swej biblioteczce39. Łacińska Europa była, jak ujął to Felipe Fernández-Armesto, „niczym pchła na wielkim dywanie świata islamu”40. Okcydentalni historycy, na przykład Perry Anderson, nieproporcjonalnie powiększają jej znaczenie. Twierdzi on, że epoka karolińska stanowiła moment transformacji między starożytnością i feudalizmem, a „najbardziej twórczym i najbardziej brzemiennym w skutki osiągnięciem tego okresu było stopniowe wyłanianie się elementarnych instytucji feudalizmu pod płaszczem struktur imperialnych”41. Dla niego ów okres stanowi przejście od jednego, starożytnego sposobu produkcji, opartego na niewolnictwie, do drugiego, feudalnego, opartego na poddaństwie. Wbrew temu, co twierdzi Graeber, w średniowiecznej Europie niewolnictwo wcale nie zniknęło – wręcz przeciwnie, było powszechne42. Nie można go jednak postrzegać jako kontynuacji niewolnictwa antycznego43. Pirenne już w 1934 roku stwierdził, że bez Mahometa nie byłoby Karola Wielkiego i łacińskiej Europy. Polemizował on wtedy z wciąż popularną tezą głoszącą, iż imperium rzymskie legło w gruzach na skutek inwazji barbarzyńskich plemion z Północy. Twierdził, że Germanie, którzy faktycznie przejęli imperium, nie zniszczyli jego instytucji, ale przedłużyli ich funkcjonowanie oraz utrzymali jedność świata śródziemnomorskiego – nawet w czasach (jak w V wieku n.e.), kiedy na Zachodzie nie było już cesarza. Dlatego faktyczne pęknięcie nastąpiło w chwili, gdy „szybka i niespodziewana ekspansja islamu” w połowie VII wieku doprowadziła do „ostatecznego rozłączenia Zachodu i Wschodu”, wciągając w swą orbitę Bizancjum i jednocześnie izolując Zachód, który „został zablokowany i zmuszony do życia z własnych zasobów”44. 39

Hamid Hosseini, Seeking the Roots of Adam Smith’s Division of Labor in Medieval Persia, „History of Political Economy” 1998, t. 30, nr 4, s. 653–681. Por. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 279, 438. 40 Fernández-Armesto, Millennium, dz. cyt., s. 89. 41 Perry Anderson, Passages from Antiquity to Feudalism, Verso Books, London 1978, s. 139. 42 Graeber, Debt, dz. cyt., s. 212. 43 Karol Buczek, O chłopach w Polsce piastowskiej (część druga), „Roczniki Historyczne” 1975, t. 41, s. 38; Jerzy Wyrozumski, Zagadnienie niewolnictwa w dawnej Polsce, [w:] Niewolnictwo i niewolnicy w Europie od starożytności po czasy nowożytne, red. Danuta Quirini-Popławska, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 1998, s. 131–138. 44 Pirenne, Mohammed and Charlemagne, dz. cyt., s. 284. O tym, że najeźdźcy z Północy kontynuowali rzymską tradycję, por. Anderson, Passages from Antiquity to Feudalism,

354

13. Hegemonia islamska

Na skutek tej pierwszej reorientacji Daleki Zachód stał się najbardziej peryferyjną częścią ówczesnego świata. Ale to nie wszystko. Jak przekonuje między innymi mediewista Dariusz Adamczyk, bez Mahometa nie byłoby też Mieszka I45. Karol Modzelewski pisał, że Europa Wschodnia we wczesnym średniowieczu „nie zaznała feudalizmu”46. Jak zobaczymy niebawem, również w Polsce wykształcił się wówczas wyjątkowy system społeczno-ekonomiczny, którego nie da się zrozumieć, posługując się jedynie czasownikami regularnymi (by wrócić do sformułowania E.P. Thompsona), które dominują w intelektualnym słowniku szkoły okcydentalnej.

Piastowski Blitzkrieg

Człowiek, którego uznaje się za założyciela polskiego państwa, jest, jak twierdzi archeolog Przemysław Urbańczyk, postacią niezwykle tajemniczą. Nie wiemy nie tylko gdzie ani kiedy się urodził, ale nawet jak faktycznie się nazywał (imię Mieszko nadano mu później). Gdy pojawił się na scenie geopolitycznej w 965 roku, zrobił to nagle i „ku zaskoczeniu wszystkich obserwatorów zewnętrznych”47. Ibrahimowi Ibn Jakubowi, żydowskiemu kupcowi, który odwiedził wówczas Pragę i przekazał światu wieść o istnieniu tego nowego „króla [słowiańskiej] Północy”, jawił się jako silny i bezwzględny władca, dysponujący zawodową armią składającą się z trzech tysięcy konnych. Zdziwienie obserwatorów mogło również wynikać z faktu, że „nowa siła polityczna wyłoniła się na terenach, na których po raz pierwszy doszło do centralizacji władzy”48. Nie było to miejsce, którym wcześniej trzeba było się interesować. Dlatego Ibn Jakub został wysłany do Pragi przez władcę islamskiej Hiszpanii między innymi w celach zwiadowczych. Relacja ta jest jednym z nielicznych świadectw z tamtych czasów opisujących początki państwa Piastów – choć pozostaje relacją dz. cyt., s. 113–119, 128–130. Z Pirenne’em zdaje się też (przynajmniej częściowo) zgadzać Karol Modzelewski; por. tegoż, Barbarzyńska Europa, dz. cyt., s. 70, 436. 45 Dariusz Adamczyk, Orientalno-bałtycki system handlowy a proces kształtowania się Europy Wschodniej w IX i X wieku, „Średniowiecze Polskie i Powszechne” 2002, t. 2, s. 63–88; tegoż, Czy bez Mahometa nie byłoby Mieszka i Bolesława I? Arabski system handlowy a ekonomia polityczna społeczeństw Europy środkowo-wschodniej w X wieku, „Historia Slavorum Occidentis” [w druku]. 46 Modzelewski, Barbarzyńska Europa, dz. cyt., s. 454. 47 Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 69. 48 Tamże, s. 102.

355

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

z drugiej ręki, gdyż Ibn Jakub na pewno do Wielkopolski nie pojechał. Polskie źródła opisujące ten okres powstały niemal dwa stulecia po właściwych wydarzeniach. Ich głównym celem było wychwalanie heroicznych początków i dawnych sukcesów dynastii Piastów, której pozycja wtedy (w przeciwieństwie do X wieku) była już niepodważalna49. Nie ma również zapisków dotyczących obowiązującego wówczas prawa – w całej Europie zaczęło być ono kodyfikowane dopiero w XII i XIII wieku, kiedy struktura państwowa ulegała kolejnej transformacji50. Dostępne źródła pisane nie opisują funkcjonującego społeczeństwa i ustroju, ale przedstawiają ich erozję51. To dlatego opowieść o genezie państwa polskiego daje tak duże pole do interpretacji. Ta część naszej historii, która wydaje się najbardziej oczywista, opiera się na najsłabszych fundamentach. Dominująca narracja o początkach państwa Piastów jest spopularyzowaną wersją „milenijną”, czyli paradygmatem wypracowanym w ramach badań towarzyszących obchodom tysiąclecia państwa polskiego52. To, co początkowo było zaledwie hipotezą, po tym, jak zostało powtórzone wielokrotnie z różnych ust, zaczynało stawać się „faktem”. Jak pokazuje Urbańczyk, dobrze nam znana mapa terytoriów, na których mieszkały różne prapolskie plemiona, potem rzekomo zjednoczone przez Mieszka I, należy do dziedziny „fantastyki naukowej”53. Nie było Wiślan ani Polan – ich istnienia „nie potwierdza żadne [!] źródło z pierwszego tysiąclecia”54 – a Lechici pojawiają się w źródłach dopiero w XIV wieku. Nie można również mówić o spójnych i odrębnych dzielnicach, takich jak Mazowsze, Pomorze czy nawet Wielkopolska, ani nawet o stolicy, która mogłaby potem zostać „przeniesiona” do Krakowa55. Nie było też państwa we współczesnym tego słowa znaczeniu, ale raczej „prywatne przedsięwzięcia dynastyczne” – jak to, które zrealizowali pierwsi Piastowie56. Paradygmat milenijny opierał się na ewolucjonizmie, w którym proces zmiany, jak ujął to archeolog Michał Kara, „wzorem rozwoju 49 50 51 52 53 54 55 56

Tamże, s. 8, 11, 69, 102, 167–170, 181. Tamże, s. 37. Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 13. Wyczerpujący przegląd literatury milenijnej znajduje się w książce: Michał Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 11–46. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 113. Tegoż, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 101. Tegoż, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 106, 216. Tamże, s. 68.

356

13. Hegemonia islamska

osobniczego realizował się etapami”. Proces formowania się instytucji państwowych był „długi, rozłożony w czasie” i musiał być „poprzedzony […] okresem wstępnym”57. Tworzywem, z którego powstało późniejsze państwo, były plemiona58. Narracja milenijna opierała się na aksjomacie stopniowego, bezkonfliktowego i dobrowolnego łączenia się wewnętrznie homogenicznych i społecznie statycznych zasiedziałych wspólnot małoplemiennych w jednostki wielkoplemienne, z których ostatecznie, na zasadzie umowy społecznej, powstało państwo. Jeden z tuzów szkoły milenijnej pisał nawet o „służebnej roli instytucji pierwotnego państwa wobec powołującego ją do życia społeczeństwa”59. Co prawda nie wszyscy reprezentanci tego nurtu hołdowali lirycznej wizji historii, a niektórzy (na przykład Aleksander Gieysztor) zwracali również uwagę na rolę czynników zewnętrznych, takich jak handel długodystansowy, ale w dyskusji tej dominowała wizja długoletnich i powolnych transformacji. Opisywano więc stopniowe „wyłanianie się stosunków feudalnych” (czyli wkraczanie społeczeństwa w nową epokę) i kształtowanie się klas społecznych albo jako proces naturalny i nieuchronny, albo jako efekt podziału pracy lub zwykłej wymiany (rycerstwo w zamian za ochronę przed zewnętrznym zagrożeniem otrzymywało od chłopstwa podatki60). Ambitny program wykopalisk archeologicznych miał na celu potwierdzenie takiej interpretacji źródeł pisanych61. Niestety znajdowane przez archeologów przedmioty, które są jedynymi materialnymi łącznikami z ówczesnym światem, jakie mamy do dyspozycji, nijak nie pasują do tej wizji. Tym, co odstaje najbardziej, są „skarby srebrne” (tablica 11.6), czyli zakopane depozyty zarówno monet, jak i samego kruszcu, w skład których wchodziły również muzułmańskie monety, zwłaszcza te wybite przez irańskich emirów z dynastii Samanidów62. Co więcej, owych dirhemów archeolodzy w ogóle nie spotykają za naszą zachodnią oraz południową granicą – natomiast istny ich wysyp notuje się, oprócz ziem współczesnej Polski, na wybrzeżach Bałtyku 57 58

59 60 61 62

Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 15. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 39, 69; Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 19. Więcej o wykorzystaniu przez mediewistów pojęcia plemienia, por. Mariusz Filip, The Political Organization of Mieszko I. The Notion of Tribe in the Research on State Origins, IUAES World Congress on State Origins and Related Subjects, Wigry, 7–13 września 2014. Gerard Labuda, [w:] Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 62. Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 13, 17, 20, 33–35. Tamże, s. 14, 38. Tamże, s. 261.

357

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

oraz na terenach obecnej Białorusi, Ukrainy i Rosji. Łącznie badacze wykopali ich ponad 220 tysięcy63. Szacuje się, że w X wieku do Północnej i Środkowo-Wschodniej Europy napłynęło w sumie od 50 do 100 milionów dirhemów (czyli 150–300 ton srebra64). Dzięki temu, że na monetach wybijano daty, jesteśmy w stanie stosunkowo precyzyjnie określić, kiedy je zakopano. Napłynęły one na terytoria obecnej Polski w trzech gwałtownych falach, które zresztą równie nagle ustały w okolicach 1000 roku65. Co więcej, o ile wcześniej datowano osady Piastów za pomocą ceramiki, o tyle nowsze metody, oparte na analizie drewna, dają bardziej precyzyjne wyniki66. Pokazały one, że ośrodki władzy pierwszych Piastów wcale nie powstawały stopniowo, jak wcześniej sądzono, od VIII wieku, ale w ramach błyskawicznej akcji budowlanej. Ziemie centralnej Wielkopolski, czyli pierwsze patrymonium Piastów, „pozostawały wolne od inwestycji grodowych niemal do samych początków X wieku”67 – twierdzi Michał Kara. Państwo Piastów nie było zatem dziełem ewolucji68; nagle i niespodziewanie doszło do „swego rodzaju eksplozji inwestycji grodowych wśród tamtejszych segmentarnych społeczności agrarnych, które przed rokiem 900 nie hołdowały w zasadzie idei osadnictwa grodowego”69. Owe grody były duże i „obronne z natury”, gdyż „zbudowano je na kulminacjach niewielkich wypiętrzonych wysp (Gniezno, Poznań), w obrębie trudno dostępnych półwyspów (Bnin, Góra koło Pobiedziska, Giecz) lub na terenach zabagnionych rozciętych ciekiem wodnym”70. Były to „potężne obwarowania spięte w system drewniano-ziemnych umocnień”, będące „w grupie szczytowych rozwiązań ówczesnej sztuki fortyfikacyjnej Słowian Zachodnich”71, a nawet cechujące się innowacjami konstrukcyjnymi72. Co więcej, 18 masywnych grodów powstałych wtedy w centralnej Wielkopolsce 63 64 65

66 67 68 69 70 71 72

Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 79. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 160. Dariusz Adamczyk, Trzecia fala napływu srebra arabskiego a powstanie „państwa” piastowskiego, „Wiadomości Numizmatyczne” 2014, t. 58, nr 1–2, s. 33–53; Dariusz Adamczyk, Od dirhemów do fenigów. Reorientacja bałtyckiego systemu handlowego na przełomie X i XI wieku, „Średniowiecze Polskie i Powszechne” 2007, t. 4, s. 21. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 114. Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 245–247. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 122. Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 247. Tamże, s. 272. Tamże, s. 273. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 130.

358

13. Hegemonia islamska

wzniesiono według ujednoliconego planu. Wały sięgały nawet 10 metrów – to niemal wysokość czteropiętrowego bloku. A zatem „nie ulega wątpliwości, że budowa tego rodzaju grodów wymagała znacznego nakładu sił i środków oraz sprawnej organizacji, a także kierownictwa dysponującego dużymi prerogatywami”. Mimo że technika budowlana była skomplikowana i pochłaniała znaczne ilości drewna, budowa odbywała się szybko – na przykład gród w Bninie powstał w ciągu niespełna dwóch lat73. Wielkopolska przeszła wówczas radykalną deforestację – surowy korzeń, na którym powstało państwo Piastów, musiał zostać najpierw oczyszczony74. Stąd pochodzi nazwa Polanie – nie od ludzi, którzy uprawiają ziemię na polu, ale od polany, czyli terenu, który został wykarczowany i znajduje się pośrodku lasu75. Co więcej, powstanie łącznie co najmniej 87 nowych ośrodków w Wielkopolsce zbiegło się z podobną koniunkturą budowlaną na terenach ościennych oraz z równie masową akcją niszczenia wcześniej istniejących grodów. Niemal wszystkie osady, które przestały wówczas funkcjonować, noszą wyraźne ślady pożarów, a w niektórych znaleziono ludzkie szczątki76. Z poprzednich trzech stuleci, kiedy to, zdaniem Kary, wspólnoty słowiańskie żyjące wokół trzech głównych rzek – Wisły, Odry i Warty – funkcjonowały w stanie politycznej symbiozy, nie ma podobnych śladów zniszczeń77. Ta błyskawiczna akcja budowlana zbiegła się też z szeregiem innych zmian: pojawia się nagle wysokiej jakości ceramika, importowane dobra luksusowe takie jak biżuteria, broń, przybory toaletowe czy nowego rodzaju ostrogi jeździeckie, które „pozostają bez analogii w stuleciach poprzednich”78. W wieku X dwukrotnie zwiększyły się też powierzchnia uprawna na jednego mieszkańca oraz plony (archeolodzy znaleźli nawet worki ze zmagazynowanym zbożem). Stąd wniosek, że „wspólnoty mogły osiągać już pewne, stosunkowo trwałe nadwyżki”79. Rozpoczął się też proces „umasowiania produkcji wysokokalorycznego białka zwierzęcego” w postaci wieprzowiny, która wyparła wołowinę. Jej przewaga polegała między innymi na tym, że „fragmenty tuszy […], poddane 73 74 75 76 77 78 79

Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 273. Tamże, s. 165. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 339; Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 32. Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 239, 251. Tamże, s. 162, 168. Tamże, s. 257. Tamże, s. 165, 310.

359

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

uprzednio wędzeniu, jak również wytapiany ze słoniny smalec to produkty żywnościowe doskonale nadające się do magazynowania”80. Wszystko to wskazuje jednoznacznie, że w zaskakująco krótkim czasie na ziemiach współczesnej Polski, które wcześniej były wielką i słabo zaludnioną puszczą, pojawiła się nagle scentralizowana i silna struktura, którą nazywamy państwem, a przynajmniej jego namiastką. Owa akcja budowlana jest też niemal idealnie skorelowana z falami napływu srebra81. Zbieżność jest na tyle duża, że da się wyróżnić cztery fazy tej błyskawicznej akcji inwestycyjnej (tablica 11.5). Faza pierwsza, nazywana przez Urbańczyka założycielską, miała miejsce w latach 20. X wieku. Wtedy powstały grody między innymi w Poznaniu (po 923 roku) i Gieczu (około 925) czy Ostrowie Lednickim (po 921/928). Druga faza wykazuje już dużą obecność dirhemów (pierwsza moneta muzułmańska znaleziona w Wielkopolsce pochodzi z 934/5 roku82), skoncentrowanych na ziemi gnieźnieńskiej. Wtedy powstały nowe grody w Gnieźnie (około 940), Bninie (między 938 a 940) oraz doszło do modernizacji umocnień obronnych między innymi Giecza83. Pierwsze apogeum napływu srebra na ziemie współczesnej Polski datuje się na lata 40. X wieku84. Zaraz po nim następuje faza trzecia, kierowana już zapewne przez pełnoletniego Mieszka. Na przełomie lat 50. i 60. dokonano imponującej rozbudowy kompleksu na poznańskim Ostrowie Tumskim. Ośrodek ten został przemieniony w „zespół trzyczęściowy, złożony z dwóch zespolonych ze sobą gródków oraz podkowiastego wału, osłaniającego ich przedpole od południa. Rozbudowa tej imponującej siedziby, w której stało kamienne palatium z kaplicą, zdaje się wskazywać na chęć zorganizowania ośrodka godnego chrześcijańskiego władcy” – twierdzi Urbańczyk. Zbudowano wtedy również dwa szerokie mosty, którymi połączono gród w Ostrowie Lednickim z obydwoma brzegami jeziora85. Ekspansję budowlaną Piastów zwieńczyła faza czwarta, która przypada zarazem na drugi moment szczytowy napływu srebra (czyli lata 70. X wieku). Nastąpiła wtedy 80 81 82 83 84 85

Tamże, s. 166. Adamczyk, Trzecia fala napływu srebra arabskiego, dz. cyt., s. 33, 37–38; Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 275; Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 130–131; tegoż, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 57. Adamczyk, Trzecia fala napływu srebra arabskiego, dz. cyt., s. 37. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 311–312. Adamczyk, Orientalno-bałtycki system handlowy, dz. cyt., s. 68. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 322.

360

13. Hegemonia islamska

kolejna rozbudowa największych grodów – na Ostrowie Lednickim, w Gieczu, Poznaniu i Gnieźnie86. Już w fazie trzeciej sieć piastowskich grodów tworzyła spójne urządzenie przestrzenne – „funkcjonalno-przestrzenna sieć z grodem gieckim we wnętrzu, która obejmowała stosunkowo niewielki obszar (około 5 tysięcy km2) o zbliżonych warunkach fizjograficznych (wysoczyzna polodowcowa), wyodrębniony prawobrzeżnymi dopływami środkowej Warty”. Co więcej, „wszystkie grody zlokalizowano nad ciekami bądź zbiornikami wodnymi połączonymi z Wartą, a grody w Poznaniu i Lądzie wzniesiono […] na przeciwległych skrajach ziemi gnieźnieńskiej. Zablokowano w ten sposób swobodny dostęp w głąb wspomnianego terytorium zarówno od zachodu (Poznań), to znaczy od strony Pomorza Zachodniego (odrzańskiego), północnego Połabia i cesarstwa Ottona, jak też od południowego wschodu (Ląd), czyli od strony Mazowsza, Śląska i Małopolski”87. Dlatego jeszcze w fazie trzeciej obserwujemy pojawianie się mniejszych grodów poza tym centralnym obszarem, znowu wzdłuż arterii rzecznych, a zwłaszcza w stronę Bałtyku. Można postrzegać je jako grody wypadowe, połączone nie tylko z patrymonium, ale i ze sobą nawzajem ciekami wodnymi takimi jak Barycz, Orla czy Prosna. Nasuwa się wręcz oczywiste pytanie: jeśli fale napływu srebra były efektem wymiany handlowej, to co ludzie pokroju Mieszka I mogli oferować w zamian? Nie był to bynajmniej tylko bursztyn, o którym uczymy się w szkole, ale przede wszystkim niewolnicy88. Jak pisze Urbańczyk, „za niemal pewny można uznać jakiś udział Mieszka I w wysyłaniu słowiańskich niewolników na południe”89. Zdaniem coraz większej rzeszy historyków jego udział był bardzo poważny, choć oczywiście skala tego procederu jest trudna do ustalenia i wciąż pozostaje przedmiotem sporu90. Mediewista Marek Jankowiak na przykład, przeliczając znalezione u nas dirhemy z powrotem na 86 87 88

89 90

Tamże, s. 313; Adamczyk, Orientalno-bałtycki system handlowy, dz. cyt., s. 68. Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 273. Bursztyn też był towarem eksportowym, gdyż w świecie islamu używany był jako lekarstwo (w sproszkowanej formie) do zwalczania krwotoków i biegunki. Por. Błażej Stanisławski, Potencjał poznawczy studiów nad kontaktami pomiędzy społecznościami Europy Środkowo-Wschodniej i emiratem Samanidów, [w:] Jak dobrze mieć sąsiada. Problem sąsiedztwa w średniowieczu w świetle archeologii, red. Sławomir Moździoch i Chrystian Chrzan, IAE PAN, Wrocław 2015, s. 7. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 123. Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 25; McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 733.

361

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

niewolników, sugeruje, że do świata islamu wyeksportowano „dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy” osób. Jego zdaniem samym wschodnim szlakiem handlowym, prowadzącym przez Ruś Kijowską i Azję Centralną do państwa Samanidów, przetransportowano w X wieku od 30 do 60 tysięcy ludzi91. Z Pragi, która stanowiła wtedy „główne miejsce handlowe niewolników w Europie”92 i z której szlak handlowy prowadził na zachód (do Wenecji albo aż do Andaluzji), jak obliczył historyk Dušan Třeštík, tylko Bolesław I (935–972), władca czeski, wysłał za swego panowania od 30 do 35 tysięcy brańców. Daje to mniej więcej tysiąc osób rocznie. Gdyby te szacunki, jak robi to Dariusz Adamczyk, przenieść na państwo Piastów, oznaczałoby to grupę stanowiącą 3,5 procent ludności. Był to wbrew pozorom „olbrzymi upust demograficzny, który w niektórych regionach musiał zmienić całe sieci osadnicze”93. Należy pamiętać, że cała populacja zamieszkująca tereny ówczesnej Polski liczyła około miliona osób, ale była silnie rozproszona. Karol Modzelewski podaje, że gęstość zaludnienia wynosiła wtedy około 4 osoby/km2, a przeciętne osady były zamieszkiwane przez cztery czy pięć rodzin, czyli około 30–40 osób94. Jeśli przyjmiemy liczbę tysiąca brańców rocznie i założymy, że sprzedawano jeńców wojennych branych „hurtowo” podczas najazdów na osady, ale zarazem weźmiemy poprawkę, że nie sprzedawano wszystkich (największym wzięciem cieszyła się młodzież), to przy optymistycznym założeniu, że jeden najazd daje nam 20 niewolników, oznacza to, iż r o c z n i e z mapy terytoriów kontrolowanych przez Piastów znika około 50 osad. Analizy demograficznie pokazują istotne zmiany w gęstości zaludnienia w obrębie samej Wielkopolski. To właśnie one skłoniły archeologów Andrzeja Bukę oraz Marka Jankowiaka do wysunięcia następującej tezy: moment „akumulacji pierwotnej” pierwszych Piastów przypadł na początek X wieku, kiedy to mieszkańcy wschodniej Wielkopolski najechali swych zachodnich sąsiadów, wzięli ich w niewolę i sprzedali na targu (albo w Pradze, albo w Wolinie, który był wtedy jednym z głównych portów bałtyckich; stamtąd niewolnicy 91 92 93 94

Marek Jankowiak, Dirhams for Slaves. Investigating the Slavic Slave Trade in the Tenth Century, Paper presented at Medieval Seminar, All Souls College, Oxford University, Oxford 2012, s. 5–6. Mez, Renesans islamu, dz. cyt., s. 436; Pirenne, Mohammed and Charlemagne, dz. cyt., s. 259. Adamczyk, Trzecia fala napływu srebra arabskiego, dz. cyt., s. 41. Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 19, 29.

362

13. Hegemonia islamska

transportowani byli rzekami dzisiejszej Ukrainy na wybrzeże Morza Czarnego lub przez Azję Centralną na ziemie współczesnego Iranu). Z tych pieniędzy byli w stanie zacząć finansować budowanie zrębów państwa. W IX wieku obszar zamykający się w trójkącie Gniezno– Poznań–Giecz był najsłabiej zaludniony w Wielkopolsce (1,8 osoby na km2) w porównaniu do gęściej zaludnionej Wielkopolski zachodniej (2,9 osoby po północnej stronie rzeki Obry i 3,4 osoby po jej południowej stronie). Fakt, że właśnie tam „znikały” grody, skłania Jankowiaka do stwierdzenia, że „gdzieś w latach 40. X wieku drogą przemocy wyeliminowano ludność obrzańską”95. W wyniku tego procesu obszar centralnej Wielkopolski był dwu- lub nawet trzykrotnie gęściej zaludniony niż zachodnia Wielkopolska – średnia wynosiła tam 9,4 osoby na km2. Pierwszą bazą wypadową Piastów mógł być Giecz – jedyny gród, który istniał przed wielkimi inwestycjami budowlanymi (mniej więcej od 865 roku) i nie został zniszczony w ich trakcie96. Potem, gdy udawało im się podczas kolejnych wypraw uzbierać stosowny kapitał, mógł on być inwestowany w kolejne umocnienia – dzięki temu możliwy był boom budowlany połowy X wieku. Podczas założycielskiej fazy rozbudowy grodów na terytorium Wielkopolski nie było dirhemów. Ale przecież żeby uzyskać srebrne monety, najpierw należało zgromadzić niewolników. Inwestycje grodowe należy więc rozumieć jako odzwierciedlenie w c z e ś n i e j s z y c h sukcesów militarnych; przyjmując taką optykę, zobaczymy wyraźnie, że pieniądze inwestowane są w rozwój maszynki akumulacji. Dlatego wbrew temu, co sądzili przedstawiciele szkoły milenijnej, handel dalekosiężny nie był konsekwencją tworzenia się struktur państwowych, ale jego fundamentalną przyczyną97. Teza głosząca, że przejęcie chrześcijaństwa od Czechów było sprytnym zabiegiem, który dał Piastom niezależność od Niemiec, jest kolejną interpretacją wywodzącą się z dziewiętnastowiecznego założenia, że największym zagrożeniem był wtedy germański imperializm, 95 96

97

Jankowiak, Dirhams for Slaves, dz. cyt., s. 11–12. Andrzej Buko, Old Ties, New Challenges. The Power Centres and the Rise of the Oldest Piast’s Patrimony in Archeological Perspective, [w:] Consensus or Violence? Cohesive Forces in Early and High Medieval Societies (9th–14th c.), IAE PAN, Wrocław 2013, s. 70–71. Por. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 230; tegoż, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 155–156. Stanowisko takie reprezentował m.in. Henryk Łowmiański; por. Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 33.

363

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

który niczym walec toczył się na wschód. Jeśli gospodarczą podstawą państwa piastowskiego był handel niewolnikami i jeśli Praga była wówczas jednym z centrów tego biznesu, to alians z Czechami mógł mieć raczej podłoże ekonomiczne. To właśnie sugeruje Jankowiak, który stara się wytłumaczyć, dlaczego na południe oraz zachód od terytorium Piastów archeolodzy nie znajdują muzułmańskich monet (por. tablica 11.1). Twierdzi on, że istniały wtedy dwa niezależne szlaki handlowe, którymi eksportowano słowiańskich niewolników do świata islamu. Pierwszy z nich, bałtycko-wschodni, prowadził przez Chazarię i Ruś Kijowską do Azji Centralnej i emiratu Samanidów. Ten szlak utkany jest srebrem. Drugi, zachodni, wiodący od Pragi do Wenecji i Kordoby, obsługiwany był przez pośredników, którzy emitowali własną walutę – i to dlatego nie znajdujemy tam samanidzkich dirhemów. Jankowiak twierdzi, że eksport niewolników z Pragi na dużą skalę rozpoczął się dopiero w latach 20. X wieku jako odpowiedź na popyt generowany przez nowego władcę andaluzyjskiego kalifatu. W ten sposób Czesi, którzy wcześniej byli pewnie raczej łowcami aniżeli handlarzami niewolników, zaczęli odgrywać podwójną rolę, może nawet z naciskiem na handel98. Jednocześnie w latach 60. X wieku zaczęły się kłopoty ze szlakiem wschodnim. Do Pragi jęli wtedy przyjeżdżać także kupcy z Rusi, co pokazuje, że również oni szukali alternatywnej ścieżki. Dlatego zwrócenie się Mieszka I ku Czechom właśnie w tym okresie mogło być związane z chęcią podpięcia się pod inny, zachodni szlak eksportu niewolników99. Geografia handlu niewolnikami bardzo dobrze tłumaczy kierunki ekspansji pierwszych Piastów, którzy walczyli o kontrolę nad Wolinem. Gdy Mieszko I przegrał tę batalię, musiał szukać alternatyw i może dlatego skierował się na południe. Jak twierdzi Urbańczyk, „Bolesław I nie musiał wiedzieć, że Piastom nie udało się w 963 roku zdobyć swobodnego dostępu do Bałtyku, a słysząc o toczonych tam walkach, mógł obawiać się, że Mieszko zamierza przekierować dostawy niewolników z południa na północ”100. Być może dlatego zgodził się na jego ślub z Dobrawą – warunkiem ożenku była chrystianizacja 98

Marek Jankowiak, Two Systems of Trade in the Western Slavic Lands in the 10th Century, [w:] Economies, Monetisation and Society in the West Slavic Lands 800–1200 AD, red. Mateusz Bogucki i Marian Rębkowski, Wydawnictwo IAE PAN – Wydawnictwo WH US, Szczecin 2013, s. 137–148. Por. Lewicka-Rajewska, Arabskie opisanie Słowian, dz. cyt., s. 183–184. 99 Jankowiak, Two Systems of Trade, dz. cyt. 100 Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 334–335.

364

13. Hegemonia islamska

albo, jak zobaczymy niebawem, odnowienie chrztu przez Mieszka. Dwa lata później Mieszko I, z pomocą posiłków czeskich, pokonał konkurencję pod przewodnictwem sasko-duńskiego banity i zdobył kontrolę nad Wolinem. W ten sposób w rejonie Bałtyku „ukształtował się stan pewnej równowagi wpływów piastowskich i duńskich”101. Należy przy tym podkreślić przygodność tych wydarzeń. Mieszko I (a raczej jego ojciec i prawdopodobnie dziadek, bo to oni musieli uruchomić machinę akumulacji) nie był na pewno jedynym chętnym, pragnącym dorobić się na biznesie niewolniczym. Prowadzenie częstych i zwycięskich wypraw wojennych było „gwarancją trwania, a nawet warunkiem przetrwania państwa wczesnopiastowskiego”102. Nawet jedna przegrana potyczka oznaczała, że potencjalny handlarz mógł sam wylądować na targu niewolników. Wszyscy jemu podobni „balansowali wciąż na granicy alternatywy: wygraj albo zgiń”103. To dlatego kronikarze tak mocno podkreślali męstwo Mieszka – było ono warunkiem koniecznym jego sukcesu. To może też tłumaczyć ich zdziwienie, gdy nagle wyłonił się on z wielkopolskich lasów jako „król Północy”104. Taka dobra passa, utrzymana przez dłuższy okres, była faktycznie wyjątkiem, a nie regułą. Bo o sukcesie decydowało również zwykłe szczęście105.

Niewolnictwo państwowe

Jak głębokie było sprzężenie zwrotne między handlem dalekosiężnym a wewnętrzną dynamiką akumulacji na ziemiach polskich? Clifford Geertz, pisząc o ekspansji islamu do Maroka, zauważa, że większość tamtejszych ludzi nie miała bliskiego kontaktu z silniejszą cywilizacją. „To, z czym mieli do czynienia, to transformacja ich własnego społeczeństwa wywołana kontaktem z obcym światem. Bez względu na zewnętrzne bodźce i bez względu na zewnętrzne zapożyczenia, nowoczesność, podobnie jak kapitał, jest w dużej mierze wytwarzana lokalnie”106. 101 102 103 104 105 106

Tamże, s. 336. Tamże, s. 60. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 148. Tegoż, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 318. Tamże, s. 65. Geertz, Islam Observed, dz. cyt., s. 21.

365

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Jak pokazał Eric Wolf, oddziaływanie handlu w ramach Trójkąta Atlantyckiego, trwające nieprzerwanie od XV do XIX wieku, sięgało daleko w głąb kontynentu afrykańskiego. To dzięki koniunkturze na niewolne ciała pojawiały się i znikały całe plemiona, państwa czy grupy etniczne. Bez handlu niewolnikami nie byłoby spektakularnej kariery plemienia Aszanti, rozległej „firmy” niewolniczej Johna Kabesa z Komendy ani wielkiego imperium Mali. Podczas gdy państwo Aszanti, podobnie jak państwo Mieszka I, narodziło się na terenach lesistych i stamtąd budowało swoją potęgę, tak na przykład plemię Oyo kontrolowało korytarz sawanny związany z handlem „czarnym złotem”, jak wtedy określano niewolne ciała107. Pojawiające się i znikające instytucje, organizmy polityczne czy przedsięwzięcia były zróżnicowane nie tylko pod względem roli, jaką odgrywały w handlu dalekosiężnym, ale też wewnętrznej struktury oraz niszy ekologicznej, jaką zajmowały. O ile imperium rzymskie upadło między innymi wskutek zarazy, podobnie jak imperium mongolskie czy mezoamerykańskie, o tyle epidemia dżumy, która wstrząsnęła północną Afryką w połowie VIII wieku, wzmocniła świat islamu, dając mu bodziec do nowych inwestycji kapitałowych. Korzenie tego wzrostu sięgają „dżumy justyniańskiej”, która rozpoczęła się w 541 roku i regularnie powracała przez kolejne dwa stulecia108. Pierwszy znany przypadek dostarczania niewolników przez kupców weneckich do krajów muzułmańskich datowany jest na rok 748 i przypada na końcowy okres epidemii, która sprawiła, że 25–35 procent populacji miast świata islamu zmarło. W ten sposób ci, którzy ocaleli, mieli do dyspozycji więcej zasobów, a jednocześnie wzrosła cena siły roboczej – mniej było dostępnych rąk do pracy. Brakowało ludzi, ale istniały nadwyżki kapitału, za który można było ich kupić (warto zauważyć, że owa nadwyżka pojawiła się za sprawą nie akumulacji, ale depopulacji – do tego istotnego wątku wrócę w rozdziale 16). Z tej koniunktury skorzystali też kupcy europejscy, a zwiększenie się sił wytwórczych wzmagało z kolei wzrost gospodarczy. Jak przypomina McCormick, „popyt był tak duży, że Europa nie była w stanie go zaspokoić, gdyż w tym samym czasie importowano znaczne ilości niewolników także z subsaharyjskiej Afryki i Azji”109. 107 Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 208–215. 108 Pamuk i Shatzmiller, Plagues, Wages, and Economic Change, dz. cyt., s. 208, 216–217. 109 McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 716.

366

13. Hegemonia islamska

Nowa koniunktura z jednej strony wykorzystywała lokalne instytucje, a z drugiej fundamentalnie je zmieniała. Jak to zwykle bywa z urządzeniami przestrzennymi, pojawiają się one błyskawicznie, w wyniku szczęśliwego połączenia kilku wcześniej istniejących elementów w nową całość. Zazwyczaj mają też krótki okres żywotności. Srebrne monety mogły więc płynąć do Wielkopolski tylko dlatego, że w Azji Centralnej pojawiło się stabilne państwo wyznających judaizm Chazarów. Stali się oni pośrednikami między „producentami” niewolników takimi jak Mieszko I a „konsumentami”, czyli państwem oraz burżuazją samanidzką. Srebro miało skąd płynąć, gdyż wraz „z objęciem władzy przez Abbasydów i założeniem Bagdadu w połowie VIII wieku doszło do politycznego i gospodarczego przesunięcia ze wschodniej części basenu Morza Śródziemnego do południowego Iraku i Iranu”110. W tym samym czasie w rejonie Morza Bałtyckiego wojownicy skandynawscy zaczynali budować sieć portów handlowych. To z połączenia tych dwóch niezależnych zjawisk powstał orientalno-bałtycki system handlowy111. Innym pośrednikiem, oprócz Chazarów i Rusi Kijowskiej, było rozpościerające się między rzekami Wołgą a Kamą państwo Bułgarów Wołżańsko-Kamskich (którzy byli muzułmanami). Biznes niewolniczy wygenerował zatem bardzo różnorodny krajobraz społeczno-ekonomiczny. Sprzężenie zwrotne między czynnikami zewnętrznymi a lokalnymi uwarunkowaniami w każdym z przypadków przynosiło inny efekt, ale suma tych konstelacji składała się na spójny glokalny system, dzięki któremu transport ciał z Północy na Południe przebiegał sprawnie. Niestety handel niewolnikami jest mało „widoczny archeologicznie”112. Wiemy, że jeńcy szli pieszo i że prawdopodobnie nieśli też inne towary, które przy okazji wędrowały z Północy na Południe. W Bułgarii archeolodzy znaleźli żelazne kajdany, ale zważywszy na wysoką cenę metali, częściej używano drewnianych dybów lub lin113. Obraz spętanych jeńców znajduje się między innymi na słynnych drzwiach Katedry Gnieźnieńskiej z 1175 roku114. Ze źródeł pisanych wiemy, że na pewno kastrowano jeńców w Wenecji – kastracja 110 Adamczyk, Orientalno-bałtycki system handlowy, dz. cyt., s. 66. 111 Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 71–77. 112 Jankowiak, Dirhams for Slaves, dz. cyt., s. 9; McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 586, 706; Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 56. 113 Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 122. 114 Iza Bieżuńska-Małowist i Marian Małowist, Niewolnictwo, Czytelnik, Warszawa 1987, s. 269, 273.

367

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

znacznie zwiększała wartość niewolników (jak można też wywnioskować z cytowanego wcześniej fragmentu Księgi zwierząt); zajmowali się tym pośrednicy tacy jak wenecjanie i Chazarowie, kupcy żydowscy, a może nawet Czesi115. Najbardziej szczegółowy opis tego, jak mogło wyglądać życie na niewolniczym szlaku, pozostawił kupiec Ibn-Fadlan, który udał się na targ niewolników do miasta Itil – portu przy ujściu Wołgi do Morza Kaspijskiego, ówczesnej stolicy wieloetnicznego państwa Chazarów116. Chazaria, jak pisze historyczka Urszula Lewicka-Rajewska, „niewiele mając produktów do zaoferowania na zagraniczne rynki zbytu, czerpała ogromne zyski z pośrednictwa w handlu, z kontroli ruchu wodnego na Wołdze i częściowo na Morzu Kaspijskim, ale przede wszystkim z ceł pobieranych od przybywających do niej […] kupców”117. Podobnie wikingowie z Rusi Kijowskiej, jak podaje arabski podróżnik Ibn Rosteh, „nie posiadają pól uprawnych, lecz żywią się tylko tym, co wywożą z ziem Słowian”, a w ich miastach rozwija się nie tylko handel, ale i produkcja118. Na wybrzeżu Itil, pisał Ibn-Fadlan, stoją „wysokie domy z drzewa. W jednym domu zamieszkuje wspólnie dziesięć do dwudziestu [osób]”. „Nie widziałem [mężczyzn] o doskonalszej budowie ciała od nich”. Są „wysocy jak palmy, jasnowłosi, rumiani. Nie noszą kurtaków ani kaftanów”, tylko okrywają „jeden bok, a jedna ręka wychodzi zeń na zewnątrz. Każdy z nich ma ze sobą topór, miecz i nóż – nie rozstaje się on [nigdy] z tym wszystkim”. W domu „każdy z nich ma ławę, na której siedzi. Z nim [przebywają tam] piękne dziewczęta [tj. niewolnice – dop. K.P.] [przeznaczone] dla kupców. [Bywa, że] jeden [z nich] spółkuje ze swoją dziewczyną, a jego towarzysz patrzy na niego. Czasem czyni to samo cała ich grupa, jeden obok drugiego; [gdy] wchodzi kupiec, aby kupić od któregoś z nich dziewczynę i zastaje go spółkującego z nią, ten nie pozostawia jej póki nie zaspokoi swego pożądania”. Handlarze nieco lepiej obchodzili się ze swoimi żonami. „Każda z ich kobiet ma na piersi umocowane puzderko czy to z żelaza, czy ze srebra, z miedzi czy [wreszcie] ze złota, stosownie 115 McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 252; Lewicka-Rajewska, Arabskie opisanie Słowian, dz. cyt., s. 206. 116 Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 77. 117 Lewicka-Rajewska, Arabskie opisanie Słowian, dz. cyt., s. 198. 118 Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, red. Tadeusz Lewicki i in., t. 2, cz. 2, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich – Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, Wrocław 1977, s. 41.

368

13. Hegemonia islamska

do majątku jej męża. Przy każdym puzderku jest pierścień, do którego przymocowany jest nóż”. Poza tym „noszą naszyjniki ze złota i srebra, gdy bowiem mąż posiada dziesięć tysięcy dirhemów, każe sporządzić dla swej żony jeden naszyjnik, a gdy posiada dwadzieścia tysięcy każe sporządzić dwa naszyjniki. Są najbardziej nieczystymi stworzeniami Allaha – nie oczyszczają się od kału ani od moczu, nie obmywają się po splamieniu nasieniem i nie myją rąk po posiłkach, lecz są jako błądzące osły”119. Tereny współczesnej Polski zostały stosunkowo późno wciągnięte na orbitę handlową świata islamu. Dopiero trzecia fala samanidzkich dirhemów dotarła do obszarów, po których grasowali Piastowie120. Okres najbardziej intensywnego napływu srebra na tereny bałtyckie i wschodnioeuropejskie to lata 890–930, a zatem przed tym, gdy pierwsze dirhemy pojawiły się w Wielkopolsce. Potem ich liczba systematycznie spadała, by u schyłku X wieku chwilowo się zwiększyć, ale już bez większego wpływu na lokalną sytuację121. Koniunktura ta trwała więc bardzo krótko, również z powodów niezależnych od Mieszka I. Po pierwsze szlak wschodni, wiodący przez Chazarię, już w okolicach 975 roku został zablokowany ze względu na konflikt polityczny, wyczerpywanie się złóż srebra w kopalniach będących pod kontrolą Samanidów oraz uruchomienie w 968 roku kopalni w Harzu przez Ottona I122. To ostatnie wydarzenie stanowiło dla Mieszka I swoiste koło ratunkowe i dało mu szansę na zwrot w nowym kierunku – na zachód123. Krótki okres dirhemowej prosperity wystarczył jednak, aby stworzyć podwaliny jego władzy. Dlatego, jak twierdzi Dariusz Adamczyk, paradoksalnie „bez kontaktów ze światem islamu, który przez przynajmniej dwie generacje był jedynym liczącym się eksporterem kruszcu do Europy Środkowo-Wschodniej […], integracja monarchii gnieźnieńskiej z chrześcijańską Europą trwałaby znacznie dłużej”124. Co więcej, instytucja niewolnictwa została wykorzystana do zbudowania przez Piastów unikalnego systemu, którego najważniejszym 119 Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, red. Franciszek Kmietowicz i in., t. 3, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich – Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, Wrocław 1985, s. 109–110. 120 Adamczyk, Czy bez Mahometa nie byłoby Mieszka i Bolesława I, dz. cyt., s. 1–2. 121 Stanisławski, Potencjał poznawczy, dz. cyt., s. 6. 122 Adamczyk, Od dirhemów do fenigów, dz. cyt., s. 16–21. 123 Tamże, s. 21. 124 Adamczyk, Czy bez Mahometa nie byłoby Mieszka i Bolesława I, dz. cyt., s. 8.

369

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

wyznacznikiem były tak zwane osady służebne. Już w latach 70. XX wieku ich funkcjonowanie opisywali Karol Modzelewski i Karol Buczek. Były one filarem tego, co Modzelewski nazywa „poddaństwem państwowym”, oraz podstawą „pierwszego społeczeństwa klasowego na ziemiach polskich”125. Migracje ludności wewnątrz Wielkopolski nie były zapewne dobrowolne – ktoś przecież musiał karczować lasy i budować umocnienia. Dlatego „w stuleciach X–XII ludzie niewolni, rekrutujący się z jeńców i brańców wojennych oraz skazańców i zakupów, stanowili najliczniejszy kontyngent nowych osadników”126. Oprócz grodów warownych pierwsi Piastowie zakładali osady o takich nazwach jak Sokolniki, Winiary, Psiary czy Piekary. Osiedlano w nich niewolną ludność, która specjalizowała się w określonym profilu produkcji – hodowli sokołów czy psów, produkcji wina lub chleba. Powstawały one również na surowym korzeniu. Osadzano w nich ludzi w systemie setnym. Osady te były rozproszone po całym patrymonium Piastów. Do dziś w całej Polsce mamy około 650 miejscowości o nazwach służebnych127. Jak twierdzi Modzelewski, „niewolnicy nie podlegali publicznemu sądownictwu, nie stanowili dla dostojników monarchii źródła urzędowych dochodów i nie mieli własnego prawa. Książę miał osobistą, wyłączną władzę nad tymi ludźmi i ich pracą, nieograniczoną swobodę decyzji o tym jaki wyznaczać im rodzaj i wymiar powinności oraz cały dochód dla siebie”128. Niewolnicy byli przywiązani do swego pana, a nie do ziemi, można więc było swobodnie ich przesiedlać. Mobilność była jednym z głównych oręży ówczesnej władzy. Instytucja osad służebnych powstała na potrzeby dworu. „System gospodarczy monarchii [piastowskiej] obejmował praktycznie cały zasiedlony i ujęty w karby administracyjnej kontroli obszar kraju. Na całym tym obszarze występowały również grupy ludności zobowiązanej do wyspecjalizowanych posług”. Ale to nie piekarz przynosił chleb na pański dwór – to raczej dwór zjawiał się w Piekarach, aby odbierać należności. „Przesyłanie świadczeń z daleka w ograniczonej skali było przynajmniej technicznie wykonalne; przesyłanie posług – zgoła 125 Karol Modzelewski, Organizacja gospodarcza państwa piastowskiego X–XIII wiek, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław 1975, s. 5. Por. Karol Buczek, O chłopach w Polsce piastowskiej, „Roczniki Historyczne” 1974, t. 40, s. 86. 126 Buczek, O chłopach w Polsce piastowskiej (część druga), dz. cyt., s. 59. 127 Tegoż, O chłopach w Polsce piastowskiej, dz. cyt., s. 54–56, 68. 128 Modzelewski, Organizacja gospodarcza, dz. cyt., s. 132.

370

13. Hegemonia islamska

niemożliwe. Chłopskie nogi i zasada pracy o własnym chlebie wyznaczały dla nich krąg, nieprzekraczający zapewne 30 kilometrów od miejsca przeznaczenia. Jeśli więc kucharze spod Czechowa pracowali na rzecz dworu monarszego, to nie oni chadzali na Wawel, lecz książę ze świtą przybyć musiał w ich strony”129. Pierwsi Piastowie mieli około 10 głównych siedzib i większość roku spędzali na podróżowaniu między nimi – a 85 procent osad służebnych rozlokowanych było wokół tych najważniejszych grodów130. Logika takiego urządzenia przestrzeni podyktowana była sposobem sprawowania władzy – mobilną centralizacją aparatu urzędniczo-wojskowego oraz rozproszeniem ludności niewolnej w wielu stosunkowo od siebie odizolowanych i wyspecjalizowanych osadach (istniało wówczas ponad 40 różnych profili zawodowo-produkcyjnych131). Był to więc system ciągłej aprowizacji piastowskiego kompleksu wojskowo-niewolniczego – zarówno tego, który był faktycznie mobilny, jak i tego, który przemieszczał się po patrymonium Piastów (lub wojsk, które stacjonowały w grodach kasztelańskich). Jak przypomina Buczek, to właśnie problemy z aprowizacją wojsk sprawiły, że żadna z dwunastu niemieckich wypraw wojennych, jakie wyruszyły na wschód w latach 963–1157, nie przyniosła sukcesu. Stąd „idącej na Kijów kilkutysięcznej, konnej armii Chrobrego towarzyszyć musiały […] setki służebników różnych specjalności”132. Na pewno ustrój piastowski nie przypominał ani zurbanizowanego i mieszczańskiego świata islamu, handlowych portów i miast rzemieślniczych Rusi Kijowskiej czy Chazarii, ani tym bardziej feudalizmu w zachodniej Europie, opartego na wielkiej własności ziemskiej. Proponuję nazwać go, idąc śladem Modzelewskiego, „niewolnictwem państwowym”. Jestem też skłonny zgodzić się z jego tezą, że skala tego zjawiska była duża. Jak pisze Modzelewski, „jeśli Bolesław II nadawał swym klasztorom całe setki niewolnych z rodzinami, to sam miał ich bez wątpienia tysiące”133. Warto pamiętać, że ustrój wprowadzony 129 Tamże, s. 17. 130 Karol Buczek, Organizacja służebna w pierwszych wiekach państwa polskiego, „Studia Historyczne” 1977, t. 20, nr 3, s. 355; Modzelewski, Organizacja gospodarcza, dz. cyt., s. 73–75. 131 Tamże, s. 9. 132 Buczek, Organizacja służebna w pierwszych wiekach państwa polskiego, dz. cyt., s. 367–370. 133 Modzelewski, Organizacja gospodarcza, dz. cyt., s. 132. Buczek uważa, że „pogląd o dużej liczebności ludności służebnej […] wymaga rewizji”; Buczek, Organizacja służebna w pierwszych wiekach państwa polskiego, dz. cyt., s. 372.

371

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

przez Piastów nie miał w zasadzie w ogóle agrarnego charakteru. Oparty był na wysoce wyspecjalizowanej i niewolnej sile roboczej oraz sprawnie funkcjonującej maszynie przymusu. O ile arabskie karawany czy ówczesne armie faktycznie funkcjonowały jako swoiste mobilne miasta, o tyle system służebny, który był podstawą funkcjonowania polskiego państwa przez pierwsze dwieście lat jego istnienia, można postrzegać jako wielkie, przestrzennie rozproszone miasto-państwo. Oczywiście taki sposób myślenia o pierwszym urządzeniu przestrzennym na ziemiach współczesnej Polski odbiega od okcydentalnych oczekiwań dotyczących tego, czym jest „prawdziwe” miasto. Ale – jak pokażę szczegółowo w rozdziale 16 – nie ma powodów, byśmy kurczowo trzymali się europocentrycznej teorii urbanizacji. O ile eksport niewolników z ziem obecnej Polski do świata islamu szybko się skończył, o tyle instytucja niewolnictwa, realizowana między innymi poprzez rozpowszechnione posiadanie niewolnej czeladzi, funkcjonowała co najmniej do XV wieku134. Bohdan Baranowski podaje, że w karczmach można było jeszcze w XVII wieku spotkać agentów osmańskich, którzy rzekomo porywali polskie dzieci i sprzedawali je w niewolę. Skala tego procederu raczej nie mogła być jednak duża. Gdy w 1621 roku opublikowano w Rzeczpospolitej broszurę opisującą przeprowadzony na tureckiej galerze bunt niewolników, któremu przewodził Polak Marek Jakimowski, to historia ta należała już do gatunku ciekawostek135. Za oficjalny koniec niewolnictwa w Polsce możemy przyjąć rok 1519, kiedy to w królewskim dokumencie pojawia się informacja wyraźnie dająca do zrozumienia, że „ani nie był ani jest takowy zwyczaj w Królestwie niewolnych sług w niewolej chowania”136. Powód może być banalny: pojawienie się nowej, tym razem zbożowej koniunktury, która stała się podstawą systemu folwarczno-pańszczyźnianego. Zbieżność zmierzchu jednego systemu z pojawieniem się nowego nie powinna dziwić. Pańszczyzna zastąpiła ów unikalny sposób organizacji niewolnej pracy, choć trudno stwierdzić, czy między tymi dwoma ustrojami zachodziła historyczna ciągłość. Po prostu nie wiemy, jak potoczyły się losy potomków niewolników żyjących na ziemiach współczesnej Polski. Nie ma jednak teoretycznych powodów, 134 Buczek, O chłopach w Polsce piastowskiej (część druga), dz. cyt., s. 41. 135 Bohdan Baranowski, Ludzie gościńca w XVII–XVII w., Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1986, s. 178–187; tegoż, Znajomość Wschodu w dawnej Polsce, dz. cyt., s. 148–149. 136 Wyrozumski, Zagadnienie niewolnictwa w dawnej Polsce, dz. cyt., s. 137.

372

13. Hegemonia islamska

dla których powinniśmy oczekiwać ciągłości między tymi ustrojami – podobnie jak dziewiętnastowieczny proletariat wcale nie rekrutował się początkowo z pańszczyźnianych chłopów137. Dlatego bezpieczniej będzie powiedzieć, że państwo Jagiellonów powstało jako efekt kolejnej reorientacji, czyli nowego sprzężenia zwrotnego między globalną koniunkturą a lokalnymi warunkami. Wyjątkowo sprawnie wymazało ono pamięć o swym poprzedniku.

137 Assorodobraj, Początki klasy robotniczej, dz. cyt., s. 155–158.

ROZDZIAŁ 14

Tysiąc lat niewoli

Jeśli założymy, że muzułmański system-świat stanowił punkt zerowy kapitalizmu, to należy zweryfikować postawioną między innymi przez Andre Gundera Franka tezę, że pierwszą globalną walutą było srebro, które Hiszpanie sprowadzali z Ameryki do Europy i które ostatecznie lądowało w Chinach1. Jedną z przyczyn sukcesu świata islamu było to, że połączył on obieg srebra z obiegiem złota – wcześniej przez wieki złoto „płynęło” ze wschodu na zachód, a srebro z zachodu na wschód, ale obie strefy były ze sobą słabo połączone, czego ilustracją może być chociażby to, że w Bizancjum przeważało złoto, a na Bliskim Wschodzie – srebro2. Wydaje się, że władcy świata islamu sprawnie i świadomie wykorzystywali pieniądz w polityce zagranicznej3. Większość muzułmańskich monet odkrytych w rejonie Bałtyku i Europy Wschodniej pochodziła z jednej (!) mennicy Asz-Szasz, na terenie obecnego Taszkientu. Aż 99 procent monet tam wybitych znalazło się poza terytorium emiratu. Oznacza to, że mogły być celowo produkowane na eksport. Rocznie na wybrzeża Bałtyku i terytorium Europy Wschodniej trafiało 125 milionów dirhemów4. Aby uzmysłowić sobie, jak mocno zmonetaryzowało to tamtejsze społeczeństwa, wystarczy porównać te kwoty z ówczesnymi cenami. Wartość jednego niewolnika wynosiła około 100 dirhemów na rynkach Rusi Kijowskiej i 300 dirhemów na rynkach środkowoazjatyckich. Koszt ekwipunku dla żołnierza (lub łowcy niewolników) wahał się między 400 a 660 dirhemów5. Jednocześnie było to niewiele w porównaniu z ilością monet, jakie krążyły wtedy wewnątrz świata islamu. Pieniądz eksportowany do Europy bałtycko-wschodniej stanowił jedynie 2,7 procent rocznego 1 2 3 4 5

Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. 55. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 48; Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. 140; Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 172–173. Por. Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. 153–164. Stanisławski, Potencjał poznawczy, dz. cyt., s. 4. Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, red. Kmietowicz i in., t. 3, dz. cyt., s. 198.

375

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

budżetu państwa samanidzkiego6. Oczywistym powodem eksportu pieniądza była możliwość czerpania zysków z dysproporcji między cenami – czyli tego, co w rozdziale 7 opisałem jako arbitraż. Wątek niskich cen pojawia się zresztą często w relacjach arabskich podróżników wracających z Północy. Gród w Pradze, zdaniem Ibn Jakuba „mniejszy od miasta i większy od wsi”, był też „najzasobniejszy w środki żywnościowe”. Autor podaje kolejno niskie ceny pszenicy, jęczmienia i kur, które „starczą człowiekowi na miesiąc”7. Niektórzy pośrednicy, mający lepszą pozycję polityczną, mogli podłączyć pod obieg srebra własne waluty. Na przykład we Włoszech handel niewolnikami odbywał się za pośrednictwem weneckich imitacji frankijskich monet – dzięki temu „do kieszeni przebiegłych adriatyckich kupców trafił także zysk pochodzący z emisji pieniądza”8. W państwie czeskim niewolnikami handlowano za pomocą chusteczek, które można uznać za quasi-banknoty9. Ibrahim Ibn Jakub opisywał je tak: „W krajach [czeskich] wyrabia się […] lekkie chusteczki o nader cienkiej tkaninie na kształt siatki, które do niczego nie służą. Cena ich [wynosi] u nich każdego czasu dziesięć chustek [za jeden karat srebra]”. „Za nie sprzedają i kupczą między sobą. Posiadają ich [całe] naczynia. Stanowią one u nich majątek i cenę przedmiotów. Za nie nabywa się pszenicę, mąkę, konie, złoto, srebro i wszelkie przedmioty”10. Z kolei u Bułgarów kamskich, jak donosił Ibn Rosteh, „głównym […] bogactwem są skórki kunie. Nie posiadają [własnych] pieniędzy kruszcowych, ale ich dirhemami są [właśnie] skórki kunie. Jedna skórka ma u nich wartość dwóch i pół dirhema”11. Nie inaczej było na Rusi, opisywanej przez Abu Hamida al-Andalusiego. Jej mieszkańcy „handlują pomiędzy sobą przy pomocy małych, starych futerek popielic, które nie mają na sobie włosów. Nie można z nich w ogóle osiągnąć jakichś korzyści i nie służą one absolutnie do niczego. Jeżeli tylko futerko na głowie popielicy i na jej łapkach jest dobre, to cena każdych osiemnastu sztuk z nich wynosi, według ich obliczeń, jednego srebrnego dirhema. Za każdą z tych skórek można kupić bochenek znakomitego chleba, który wystarczy silnemu mężczyźnie [na jeden 6 7 8 9 10 11

Stanisławski, Potencjał poznawczy, dz. cyt., s. 4. Lewicka-Rajewska, Arabskie opisanie Słowian, dz. cyt., s. 200. McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 720. W języku polskim słowo „płacić” pochodzi od takich właśnie „płatów” tkaniny (dziękuję Mariuszowi Filipowi za tę uwagę). Lewicka-Rajewska, Arabskie opisanie Słowian, dz. cyt., s. 211. Tamże, s. 211–212.

376

14. Tysiąc lat niewoli

dzień]. [Za te skórki] kupują niewolnice, młodych niewolników, złoto, srebro, futra bobrów i inne towary. Gdyby te skórki znajdowały się w jakimkolwiek innym kraju, to za tysiąc ładunków takich skórek nie można by kupić jednego ziarnka [zboża] i nie mogłyby służyć w ogóle do niczego”12. Co ciekawe, Al-Ghazali pisał w podobnym tonie o samych dirhemach, tak jakby był proponentem kredytowej teorii pieniądza: „Dirhemy i dinary nie zostały stworzone dla jakiegokolwiek celu; same w sobie są bezużyteczne, są jak kamienie. Stworzono je po to, aby krążyły z ręki do ręki, aby nimi rządzić i umożliwiać transakcje”13. Również skórki były instrumentem sprawowania władzy, a ich wartość była gwarantowana przez państwo. Na jednym z targów w Rusi Kijowskiej, jak pisał Al-Andalusi, „znajdują się pewni ludzie [urzędnicy] mający pod sobą robotników, którzy obrabiają tamte skórki. Robotnicy ci nawiązują je na mocne sznurki, wszystkie osiemnaście skórek w jeden pęk. Na końcu sznurka umieszczają kawałek czarnego ołowiu, na którym wyciskają pieczęć z wizerunkiem króla”14. Pamiętamy z rozdziału 4 dyskusję dotyczącą rozróżnienia między pieniądzem towarowym a kredytowym. Jak widać, materialność waluty tysiąc lat temu nie miała znaczenia. Już wtedy kruszce wcale nie były uznawane za bardziej trwałe niż kawałek materiału czy zwierzęcej skóry. Waluty, dzięki którym wzdłuż niewolniczego szlaku powstawały wtedy kolejne państwa, trudno umieścić na ewolucyjnej linii prowadzącej rzekomo od przedmiotów, poprzez płacidła, po pieniądz towarowy i wreszcie kredytowy. Wydaje się raczej, że bałtycko-orientalna przestrzeń przepływów ukształtowała się za sprawą świadomej i dobrze skoordynowanej akcji kredytowej państwa Samanidów. W miejscach, gdzie struktury państwowe były silniejsze, emitowano własne waluty. Były one częścią międzynarodowego systemu opartego na muzułmańskim standardzie srebra. W miejscach, gdzie struktury państwowe były słabe, jak na terenach kontrolowanych przez Piastów, do sprawowania władzy używano obcego pieniądza. Dlatego brak rodzimej waluty jest drugim, oprócz fenomenu osad służebnych, wyznacznikiem unikalności obszarów patrymonium Piastów w krajobrazie ówczesnych państw niewolniczych. 12 13 14

Tamże, s. 212. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 281. Lewicka-Rajewska, Arabskie opisanie Słowian, dz. cyt., s. 213.

377

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Srebrna tajemnica

Początkowo obecność na terenach współczesnej Polski srebrnych skarbów (czyli zakopanych, czasami w ogromnych ilościach, dirhemów oraz „złomu srebrnego”, czyli szczątków monet lub kawałków przetopionego lub pociętego srebra) była uważana za ślad wyłaniania się stosunków towarowo-pieniężnych, czyli zalążków rynku. „Rozdrabnianie wyrobów srebrnych – pisze Urbańczyk – jest stałym argumentem na rzecz powszechnej penetracji mechanizmów rynkowych już w społeczeństwach przedpaństwowych, które używały ważonego srebra do płatności w małych transakcjach handlowych”15. To z kolei było uważane za znak pogłębiania się specjalizacji i transformacji prymitywnych wspólnot plemiennych w złożony organizm państwowy. W ten sposób na przykład antropolog Józef Burszta opisywał pojawienie się osad służebnych: były one jego zdaniem efektem „naturalnego i pogłębiającego się procesu” podziału pracy wśród ludności wiejskiej na rolniczą i rzemieślniczą. Co prawda „został wykorzystany przez feudałów”, którzy „popierali” tego rodzaju specjalizację, ale był on zdaniem tego badacza autonomiczny i naturalny16. Sęk w tym, że – jak zauważają Kara i Urbańczyk – w Polsce nie było rzemieślników ani osad rzemieślniczych. Nie można zatem mówić o wyłonieniu się specjalizacji przebiegającej po klasycznej, okcydentalnej linii oddzielającej rolniczą wieś od handlowo-produkcyjnego miasta. Dlatego Urbańczyk odrzuca tezę o tym, że muzułmańskie srebro wygenerowało osobny rynek. Skąd brały się zatem srebrne „drobne” lub wręcz srebrne drobiny (niektóre zakopane kawałki ważyły tylko 0,3 grama)? Dla Urbańczyka jest to dowód na istotne znaczenie praktyki ostentacji: „Publiczne cięcie, gięcie czy łamanie ozdób i sztabek srebrnych miało zrobić na otoczeniu wrażenie, że ich właściciela «stać na to», bo jego zasoby są wystarczająco duże, aby podtrzymać jego status”17. Ze względu na to, że zarówno Urbańczykowi, jak i Karze wyjaśnienia natury ekonomicznej kojarzą się albo z ewolucyjnym 15 16 17

Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 158–159. Taki pogląd wyrażają też m.in. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 79. Józef Burszta, Od osady słowiańskiej do wsi współczesnej. O tworzeniu się krajobrazu osadniczego ziem polskich i rozplanowań wsi, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław 1958, s. 31–32. Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 164.

378

14. Tysiąc lat niewoli

paradygmatem marksistowskim, albo z tezami ze szkoły akcentującej ciągłość historyczną (które nie są zgodne z najnowszymi ustaleniami dotyczącymi piastowskiej ekspansji), badacze ci wpadają w pułapkę, przed którą sami przestrzegają. Wielu archeologów, twierdzi Urbańczyk, zainspirowanych teoriami antropologicznymi, pada ofiarą „nadmiernego optymizmu poznawczego”, który sprawia, że „wszystko, co «dziwne», wydaje się im «kultowe»”18. Proceder rozdrabniania oraz zakopywania srebra, jeśli nie jest częścią budowania rynku wewnętrznego – a nie jest – musi zatem zdaniem badaczy służyć do budowania prestiżu, uznania czy satysfakcji. Teoria ta nie wydaje mi się jednak przekonująca. Jak zatem wyjaśnić występowanie srebrnego złomu na ziemiach polskich? Jest to element glokalnego sprzężenia zwrotnego i tego, jak instytucja niewolnictwa oraz dalekosiężny handel zostały użyte do zbudowania instytucji protopaństwowych w wielkopolskich puszczach. Urbańczyk zapomina, że srebro nie musiało stanowić uniwersalnego ekwiwalentu, aby pełnić funkcje ekonomiczne. Nie była to waluta, za którą można było kupić wszystko, co się chciało. Obieg srebra miał ściśle określoną funkcję – zarówno ekonomiczną, jak i polityczną. Popyt nie musi być generowany wyłącznie przez rynek, ale może być efektem działania państwa – nawet jeśli jest to tylko „prywatne przedsięwzięcie dynastyczne”, jak ujął to Urbańczyk. Mamy to szczęście, że dysponujemy szczegółowym opisem mechanizmu, za pomocą którego Mieszko używał pieniądza do sprawowania władzy. Tak relacjonował to Ibn Jakub: „Pobierane przez niego [Mieszka I] podatki stanowią [odważniki] handlowe. [Idą] one [na] żołd jego piechurów. Co miesiąc każdemu [przypada] oznaczona ilość z nich. Ma on trzy tysiące pancernych [podzielonych] na oddziały, a setka ich znaczy tyle co dziesięć secin innych [wojowników]. Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrzebują”19. Zastanówmy się, co by było, gdyby ten opis był wiarygodny20. Mielibyśmy może niezbyt liczną, ale znaczącą i bardzo mobilną grupę ludzi z żywą gotówką. Jeśli konni Mieszka byliby faktycznie najemnikami o różnym pochodzeniu etnicznym (taką hipotezę rozważa 18 19 20

Tegoż, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 125. Słowiańszczyzna starożytna i wczesnośredniowieczna. Antologia tekstów źródłowych, red. Gerard Labuda, Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk – Sorus, Poznań 1999, s. 148. Modzelewski twierdzi, że nie ma podstaw, aby nie ufać w tej sprawie Ibn Jakubowi. Zob. Modzelewski, Organizacja gospodarcza, dz. cyt., s. 179.

379

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

między innymi Kara), to mogliby wydawać te pieniądze na import – na przykład dóbr luksusowych. W tej sytuacji dirhemy pozostawałyby niemal wyłącznie w obiegu międzynarodowym. Tak byłoby również wówczas, gdyby Mieszko był faktycznie wyłącznym właścicielem środków produkcji biznesu niewolniczego, czyli nie tylko dostarczał członkom drużyny broń (i ewentualnie konie), ale też na przykład zapewniał im wyżywienie. Taka mogła być geneza osad służebnych – zamiast kupować żywność od lokalnych wytwórców, Mieszko mógł oddelegować niektórych niewolników do produkcji żywności. To byłoby racjonalne, gdyż obniżyłoby gotówkowe koszty „produkcji” samych niewolników, a zatem zwiększyło jej rentowność. Tak samo, jak pamiętamy z rozdziału 4, robiła przecież później polska szlachta, która starała się za wszelką cenę odciąć chłopów od udziału w rynku, a wprowadzając pańszczyznę (czyli darmową pracę), radykalnie obniżyła koszty produkcji zboża, czyniąc jego eksport opłacalnym. Taki płytki system obiegu dirhemów byłby możliwy tylko w sytuacji, gdyby Mieszko i jego ludzie faktycznie budowali państwo na ziemi niczyjej. Wiemy tymczasem, że tak nie było, istniała bowiem lokalna ludność przedpiastowska. Mimo że w ramach przeprowadzonego w połowie X wieku Blitzkriegu udało się Piastom wyeliminować najważniejszych konkurentów (choć nie wiemy, czy wszystkich), zapewne wciąż silne pozostały wspólnoty plemienne zorganizowane wokół instytucji wiecu i opola. Jak pisze Modzelewski, „plemiona nie były osobowymi związkami wojowników, którzy […] szli za wodzem do jakiejś nowej ziemi obiecanej. Miały one podstawę terytorialną”21. Na ziemiach współczesnej Polski taka jednostka nazywała się opole, a „terytoria barbarzyńskich plemion składały się z wielu ogniw lokalnych, niczym plaster miodu z komórek”22. Zarówno Słowianie, jak i Celtowie czy Germanie byli jego zdaniem ludnością rolniczą, a zatem raczej osiadłą (polemikę z tym poglądem przedstawię w następnym rozdziale). Opole było natomiast „związkiem sąsiadów, a zarazem jednostką terytorialno-osadniczą”, która była jednym z segmentów ówczesnego społeczeństwa – kolejne zaś to plemię (będące „wspólnotą praw”23) oraz związek wielkoplemienny, na czele którego stał Mieszko I, będący, jak ujął to Modzelewski, 21 22 23

Tegoż, Barbarzyńska Europa, dz. cyt., s. 348. Tamże, s. 287. Tamże, s. 67.

380

14. Tysiąc lat niewoli

„wielkim krewniakiem”24. Struktura państwowa, jak twierdzi, zaczęła wyłaniać się wtedy, gdy ów „wielki krewniak, wielki sąsiad i wielki wojownik” w jednym zaczął z pomocą swoich niewolników karczować lasy, przejmować pustki i przekształcać je w książęcą własność. Wiele z nich przeznaczał na działalność rolną, korzystając jednocześnie ze statusu „wielkiego sąsiada”, który dawał mu, w przeciwieństwie do zwykłych sąsiadów, prawo zajmowania ziemi (tak zwanego bifangu) tam, gdzie chciał25. Karol Buczek twierdzi, że instytucja niewolnictwa państwowego miała plemienne korzenie. Dowodem na to ma być obecność ludzi nazywanych smardzami lub smrudami, co na współczesny język można tłumaczyć jako „śmierdziele”. Stanowili oni „odrębną od początku pod względem społeczno-prawnym kategorię ludności chłopskiej o bardzo niskiej kondycji, byli bowiem nadawani wraz z żonami i dziećmi […] feudałom, a przez nich wyznaczani do różnorakich robót”26. Zdaniem Modzelewskiego ich sytuacja była lepsza niż stojących niżej w społecznej hierarchii niewolników, ale i tak kluczowa pozostawała wtedy dychotomia między chłopami w ogóle a plemienną arystokracją, a nie między niewolnikami a chłopami wolnymi. W ustroju plemiennym, twierdzi, „pojęcia «wolny» i «wojownik» były zasadniczo równoważne”27. Arystokrację plemienną stanowili najbardziej zasłużeni wojownicy, a „stosunki między masą wolnego pospólstwa a plemienną arystokracją nosiły charakter trwałego i uznanego przywództwa”. Arystokrację „wyodrębniano dodając [do wyrazu mąż, którym określano wszystkich współplemieńców] określenie «znakomici» (naroczity) lub «lepsi» (luczszi)”. Prestiż zaś „należał w owych czasach do wartości dziedziczonych z pokolenia na pokolenie”28. Wspólnota przedpaństwowa nie była więc egalitarna – nawet w najbardziej pierwotnych społecznościach istniały nierówności,

24

25 26 27 28

Tamże, s. 351, 411. Modzelewski twierdzi również, iż z punktu widzenia plemienia nie było rozróżnienia między królem a księciem, a zatem koronacja Bolesława Chrobrego, która z okcydentalnej perspektywy była niejako kolejnym dowodem na „awans cywilizacyjny” ówczesnego państwa Polan i większe znaczenie Bolesława od jego ojca Mieszka, miała wówczas niewielkie znaczenie w kontekście mechanizmów sprawowania władzy. Tamże, s. 404. Tamże, s. 420–422. Buczek, O chłopach w Polsce piastowskiej, dz. cyt., s. 89–90. Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 46. Tamże, s. 51.

381

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

chociażby związane z płciowym podziałem pracy i przywilejów29. Zdaniem Modzelewskiego moment przejścia od organizacji plemiennej do państwowej był chwilą, gdy ludzie wolni zostali wyłączeni z obowiązku walki zbrojnej. Było to efektem wyłonienia się sprofesjonalizowanej grupy wojowników lub też klasy wojującej (bardziej niż panującej), co sprawiło, że „obowiązki uległy zróżnicowaniu, a prawa rozłożyły się nierówno”. Wcześniej, gdy trzeba było walczyć, ludzie wolni mobilizowani byli przez starszyznę plemienną w ramach pospolitego ruszenia. „Wszyscy na równi rąbali przesiekę [czyli umocnienia w lesie, które utrudniały atak z zewnątrz] i budowali umocnienia grodowe, stróżowali w nich na zmianę, składali się w potrzebie na uiszczenie trybutu, stawali do pospolitego ruszenia, uczestniczyli w obradach wiecowych […] wszystkim przysługiwała ta sama główszczyzna w razie zabójstwa krewniaka”30. Model ten pokazuje więc stopniowe pękanie struktury plemiennej, wyłanianie się podziału pracy, który związany jest z procesem akumulacji poprzez wojnę. W pewnym momencie, oczywiście trudnym do jednoznacznego określenia, podział łupów przestał być równy, a „większa część zdobyczy […] dostawała się księciu oraz starszyźnie”. Takie dodatkowe zarobki „konsolidowały pozycję arystokracji w społeczeństwie, uwalniały ją w znacznej mierze od zajęć gospodarskich i pozwalały poświęcić się sprawom publicznym i sprawom wojennym”31. Taki scenariusz byłby prawdopodobny, gdyby archeolodzy faktycznie odnaleźli te wszystkie grody i zasieki, które wspólnota plemienna miała rzekomo wspólnie budować i przez lata utrzymywać. Ale, jak wspominałem w poprzednim rozdziale, państwo Piastów powstało w ramach błyskawicznej, świetnie zorganizowanej i centralnie koordynowanej akcji wojenno-budowlanej. O ile w wielu miejscach dochodziło do ewidentnego niszczenia struktur plemiennych i grodów, o tyle tego rodzaju nowa, doskonale funkcjonująca struktura nie mogłaby się pojawić i utrzymać samoistnie. Najprawdopodobniej pierwsi Piastowie wykorzystali więc istniejące już wcześniej struktury społeczne. Z cytowanego wcześniej tekstu Ibn Jakuba wyraźnie wynika, że właścicielem środków produkcji w biznesie wojennym wcale nie była starszyzna, ale właśnie książę, 29 30 31

Buczek, O chłopach w Polsce piastowskiej, dz. cyt., s. 49. Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 58. Tamże, s. 52.

382

14. Tysiąc lat niewoli

który dostarczał drużynnikom broń, konie, zbroje i „wszystko czego tylko potrzebują”. Zewnętrzna pozycja Mieszka w stosunku do jego podwładnych wydaje się bezsprzeczna.

Patriarchat po polsku

A zatem „państwo” piastowskie ani nie wyewoluowało z instytucji plemiennych, ani ich nie zastąpiło, ale pojawiło się o b o k wcześniej istniejących struktur, jednocześnie fundamentalnie je zmieniając. Dźwignią, której Mieszko użył, aby wysadzić z posad świat plemienny, mogło być właśnie srebro. Taka zmiana optyki pozwala pogodzić pozornie sprzeczne perspektywy, według których państwo pierwszych Piastów powstało albo na skutek rewolucji, albo w procesie ewolucji. W relacji Ibn Jakuba znaleźć można opis mechanizmu, za pomocą którego Mieszko I używał srebra do umocnienia pozycji zarówno własnej, jak i swego państwa. Z wyjątkiem Modzelewskiego32, który zresztą nie przywiązuje do tego fragmentu zbyt dużej wagi, historycy biorący udział w dyskusji o genezie państwa piastowskiego zupełnie go przeoczyli – choć dla antropologa jest on niezwykle czytelny i aż dziwi, że ten szczegółowy opis systemu społecznego wprowadzonego przez Mieszka I nie doczekał się jeszcze głębszej interpretacji. Opisawszy sposób zarządzania wojennymi środkami produkcji i wypłacanie przez Mieszka comiesięcznego żołdu drużynie, Ibn Jakub dodaje: „A kto się urodzi, temu król przydziela żołd, czy będzie płci męskiej, czy żeńskiej. Gdy zaś dziecię dorośnie, to jeżeli jest chłopcem, [Mieszko] żeni go; bierze od ojca wiano i wręcza je ojcu tej kobiety. A wiano u nich jest trudne [do uiszczenia]. Jeżeli mężowi urodzą się dwie lub trzy córki, staje się [przez to] bogaty, a jeżeli mu się urodzi dwóch lub trzech synów, staje się ubogi”33. Oczywiście może być tak, że system ten był zupełnie nowy. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że Mieszko zbudował maszynkę akumulacji, wykorzystując patrylinearny model pokrewieństwa, który dominował wśród ówczesnych Słowian, jak zresztą w dwóch trzecich wszystkich społeczeństw badanych przez antropologów. System patrylinearny oznacza, że własność (oraz w późniejszych czasach nazwisko) jest 32 33

Modzelewski, Organizacja gospodarcza, dz. cyt., s. 27, 179. Labuda, Słowiańszczyzna starożytna i wczesnośredniowieczna, dz. cyt., s. 149.

383

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

dziedziczona w linii męskiej. Dlatego podczas ślubu rodzina panny młodej, która niejako traci ją na rzecz rodziny pana młodego, musi otrzymać rekompensatę w postaci wiana. Wydaje się, że wojownikami zostają tylko mężczyźni, którzy zgodnie z opisem Ibn Jakuba również są żenieni przez Mieszka. Jeśli założymy, że Mieszko faktycznie funkcjonował jako „wielki krewniak” (lub, lepiej, jako „wielki ojciec”), to chłopcy od urodzenia znajdują się pod kuratelą państwa, które wypłaca za nich żołd rodzicom. Można się spodziewać, że w chwili uzyskania pełnoletności, która zgodnie z tym opisem jest tożsama z aktem ożenku, chłopcy stawali się też profesjonalnymi wojownikami – w tym sensie dołączali już realnie do drużyny księcia. Dzięki temu, że drużynnikom więcej niż reszcie społeczeństwa przypadało z grabieży, ta lojalność się opłacała – bogacili się dzięki Mieszkowi. Natomiast rodziny, z których pochodzili, ze względu na to, że musiały się wykosztować na wiano (które, jak podaje Ibn Jakub, było spore), biedniały, a tym samym pewnie spadały w hierarchii społecznej – lub, co gorsze, popadały w spiralę długu i na przykład musiały odsprzedać młodsze dziecko w niewolę (choćby państwową), aby umożliwić ślub starszemu. To jeszcze bardziej alienowało mężczyzn od rodzin, z których pochodzili, i mogło silniej wiązać ich z księciem. Modzelewski wspomina, że we wczesnym średniowieczu wobec nieletnich synów oraz niewolników używano tego samego określenia – otrok34. Można więc wyobrazić sobie sytuację, w której fakt, że rodzice oddają syna zaraz po urodzeniu pod opiekę Mieszka w zamian za srebro, jest postrzegany jako oddanie go w dobrowolną niewolę. W momencie uzyskania pełnoletniości chłopak zostawał niejako wykupiony ze stanu niewolnego przez władcę, dla którego odtąd zaczynał pracować. Z drugiej strony akumulacja zasobów w rodzinie, z której pochodzi żona, odbywała się poza biznesem wojennym i mogła być formą koncesji na rzecz lokalnej społeczności – można ją potraktować jako cenę za alians między Mieszkiem a wspólnotą plemienną i wprowadzenie nowego systemu. Mógłby to być również sposób na asymilację wcześniej istniejącej lokalnej elity do nowo powstałej arystokracji. Pęknięcie zachodziłoby tutaj nie tylko między tymi, co wojują, a tymi, co nie jeżdżą łowić niewolników, ale również między rodzinami posiadającymi synów i tymi mającymi córki. Rodzice 34

Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 28.

384

14. Tysiąc lat niewoli

córek, ze względu na to, że dysponowaliby dużą gotówką, mieliby dostęp do dóbr luksusowych, podobnie jak wojująca arystokracja. Dzięki temu obie grupy mogłyby zbliżyć się do siebie jeśli chodzi o style konsumpcji. Oczywiście wiele rodzin miało zapewne zarówno córki, jak i synów. Trudno jest też określić, ilu synów wystarczyło do tego, by popaść w finansową ruinę. Nie należy przy tym zakładać, że istniała sztywna taryfa określająca wartość wiana – bardziej prawdopodobne jest negocjowanie jego wysokości przy każdej transakcji małżeństwa. Ibn Jakub daje wyraźnie do zrozumienia, że Mieszko nie tylko organizował transfer srebra między rodzinami młodożeńców, ale także żenił chłopców. A zatem fakt, że to on decydował o tym, kto za kogo wychodzi, a zatem która rodzina traci, a która zyskuje, która może wejść do grona arystokracji, a która wpada w spiralę zadłużenia, mógł być potężnym orężem władzy, które tylko umacniało jego pozycję. Przykład ten jest dobrą ilustracją opisywanego w rozdziale 13 bliskiego związku pracy najemnej i niewolnictwa. Jak przypomina David Graeber, korzenie pracy najemnej tkwią wcale nie w produkcji towarowej ani rewolucji przemysłowej, ale w wojsku. To żołnierze byli pierwszymi pracownikami najemnymi w historii, a pieniądz kruszcowy wynaleziono po to, by ich opłacać. W starożytności funkcjonowało coś, co Graeber nazywa „kompleksem niewolniczo-monetarno-wojskowym”. Wyprawy wojenne przynosiły łupy w postaci albo kruszcu, albo jeńców. Ci byli sprzedawani, a z uzyskanych w ten sposób pieniędzy opłacano żołnierzy, którzy umożliwiali dalsze podboje. To oczywiście nie wystarczało – Aleksander Macedoński, którego ekspedycje również prowadzone były na kredyt, potrzebował pół tony srebra dziennie, aby opłacić swą armię złożoną ze 120 tysięcy najemników. Dlatego część brańców przeznaczano do pracy w kopalniach, gdzie wydobywali kruszec – i tak system ten stawał się sprawną maszynką akumulacji35. Pojawienie się pieniądza było zdaniem Graebera sposobem rozwiązania problemu długu: pierwszymi profesjonalnymi żołnierzami mogły być właśnie osoby niewolne lub takie, które musiały spłacić dług. W chwili, gdy pieniądz trafił do rąk pierwszych w historii pracowników najemnych, oni zaczęli go wydawać, chociażby na jedzenie. Armii musiał wtedy towarzyszyć cały aparat aprowizacyjny – i w ten sposób zaczęły się pojawiać rynki. Nie są one więc efektem 35

Graeber, Debt, dz. cyt., s. 228–230.

385

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

naturalnego rozkwitu wymiany, ale skutkiem działalności instytucji państwowych oraz, co za tym idzie, przemocy36. W okresie, gdy Ibn Jakub spisywał swe relacje, Mieszko miał już prawo (czy może obowiązek?) płacenia żołdu nowo narodzonym dzieciom. W jaki sposób je nabył? Tutaj oczywiście znów skazani jesteśmy na domysły. Jestem skłonny założyć, że odbyło się to wskutek zastosowania raczej przemocy niż perswazji. Zdaniem Modzelewskiego drugim oprócz wspominanego już prawa bifangu przywilejem (czy raczej powinnością) władcy było pełnienie funkcji „opiekuna gości”, czyli, jak to określa, bycie „gwarantem miru chroniącego wędrowców”. To, co w Germanii nazywano gistum, na słowiańskim Pomorzu gościtwą, w piastowskiej Polsce stanem, a w Czechach noclegiem, „odgrywało istotną rolę w najstarszym systemie ciężarów na rzecz państwa”37. Dlaczego? Otóż ówczesna „barbarzyńska Europa” pod wieloma względami przypominała kolonialną Afrykę Zachodnią – podróżowanie było niebezpieczne, bo grasowały bandy wojowników, które brały jeńców, by potem sprzedać ich w niewolę. Władza królewska bazowała więc na tym, że wielki krewniak z jednej strony gwarantował swoim sojusznikom bezpieczeństwo (albo włączając ich do swojej rozszerzonej rodziny, albo, jak w przypadku podróżnych, przyjmując ich w gościnę), a z drugiej strony gromadził na tyle pokaźny orszak niewolników, że mógł za ich pomocą zacząć powiększać swoje posiadłości. McCormick opisuje, jak dojrzewanie przemysłu niewolniczego w Europie Zachodniej oparte było na „maksymalizacji zysków przy jednoczesnej redukcji kosztów”. Otóż „gdy najeźdźcy weszli w symbiozę ze społecznościami, na których żerowali, pojawił się powiększający zyski proceder okupu. Jedyne, czego potrzebowano do rozwinięcia tej praktyki, to nawiązanie kontaktów ze społecznością ofiar, co umożliwiało porozumiewanie się z rodzinami więźniów i negocjowanie solidnej zapłaty za pojmanych, których wiek czynił bezwartościowymi lub których wartość okupu przekraczała wartość rynkową”38. W południowej Italii na przełomie IX i X wieku „symbioza łowców niewolników i społeczeństwa ofiar […] zaszła bardzo daleko, ponieważ italscy chrześcijanie byli głęboko zaangażowani 36 37 38

Tamże, s. 248–250. Modzelewski, Barbarzyńska Europa, dz. cyt., s. 438. McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 730.

386

14. Tysiąc lat niewoli

w chwytanie innych chrześcijan, do czego zachęcała etniczna różnorodność południowej Italii”39. Cały IX wiek na północnym wybrzeżu Morza Śródziemnego to czas swoistej gorączki niewolniczej, gdyż właściwie każda grupa etniczna czy wyznaniowa parała się wyszukiwaniem brańców. „Popyt był wielki, zysk spory, a działalność – łatwa”40. Na plażach organizowano tymczasowe targi niewolników, których można było od razu odsprzedać piratom. Panującą wówczas atmosferę grozy dobrze ujmuje jedyna dostępna obszerniejsza relacja ze zniewolenia młodego chłopca z dobrego domu o imieniu Eliasz, urodzonego około 823 roku na Sycylii i zmarłego 80 lat później jako mnich, już wyzwolony. W dzieciństwie najpierw miewał koszmary, w których był porywany i oddawany do arabskiej niewoli. Na swoje nieszczęście złamał narzucony przez zaniepokojonych rodziców zakaz wychodzenia z domu i faktycznie został pojmany przez grasujących po mieście łowców. Znamy również relację greckiego kapłana, który „drżał ze strachu na samą myśl o wejściu na pokład statku swojego kuma i udaniu się z nim do Wenecji”41. McCormick twierdzi, że atmosfera wokół biznesu niewolniczego na terytoriach germańskich czy słowiańskich musiała być w tym okresie podobna42. Faktycznie, jak opisywał to Ibn Rosteh (pisząc o Rusach), „nikt z nich nie wychodzi sam dla załatwienia swej [naturalnej] potrzeby, ale towarzyszą mu trzy osoby spośród jego przyjaciół, którzy strzegą go biorąc go pomiędzy siebie. Każdy z nich nosi przy sobie miecz z powodu braku bezpieczeństwa i [częstej] zdrady wśród nich. W istocie, jeżeli jakiś człowiek posiada choćby niewielki majątek, to jego brat czy też przebywający z nim towarzysz pragnie go zabić i obrabować”43. Zakopywanie skarbów może nie było zatem nieracjonalne. Po pierwsze Mieszko i jego drużyna musieli mieć świadomość tego, że tak jak oni zniewalali napadane ludy, sami też mogli paść ofiarą najazdu sąsiadów. Przecież to właśnie fakt, iż Mieszko I jako jeden z nielicznych wówczas łowców niewolników miał na swoim koncie wyłącznie zwycięskie wyprawy, sprawił, że jego „państwo” uzyskało stosunkowo dużą stabilność. Ale musiał być przecież świadomy przygodności 39 40 41 42 43

Tamże, s. 731. Tamże, s. 732. Tamże, s. 244–246. Tamże, s. 733. Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, t. 2, cz. 2, red. Lewicki i in., dz. cyt., s. 43.

387

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

swego niewątpliwego sukcesu. Oczywiście owa „symbioza ze społecznością ofiar” była też początkiem innej, bardziej statecznej relacji, a mianowicie zależności podatkowej. Można więc uznać srebrne „skarby” za stadium pośrednie między grabieżą „żywego towaru” a ściąganiem podatków. Taka mogła być największa wartość orientalnego srebra – dirhemy stanowiły wynagrodzenie dla członków drużyny (mogli kupić żywność na rynku lokalnym oraz broń, odzież czy towary luksusowe na rynku międzynarodowym), a ich niejednokroć duże rozdrobnienie pokazuje, że ci, którzy je gromadzili, mogli starać się za ich pomocą ubezpieczyć przed widmem niewolnictwa. Skoro wykupowanie z niewoli było dość częstym procederem na innych obszarach, z których brano niewolników, to dlaczego nie mógł on być praktykowany również na terenie opanowanym przez Mieszka? Zakopywanie „skarbów” miałoby sens o tyle, że nie mogły być one zagrabione przy najeździe, i dopiero ci, którzy przeżyli najazd, mogli odkopywać srebro po to, by je z powrotem wymienić na swych bliskich. Jeśli założymy, że główną i najbardziej wartościową grupą docelową była młodzież obu płci44, nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której konna drużyna porywa młodych, a następnie, wiedząc, że rodzice mogą mieć gdzieś ukryte „skarby”, zaczyna negocjacje w sprawie wykupu45. Im bogatszy rodzic, tym więcej można było uzyskać z jednego wyjazdu lub pojmania jednej osoby. Jak pamiętamy, instytucja niewolnictwa była uniwersalna w tym sensie, że obejmowała także ludzi wysoko urodzonych. Taka mogła być też geneza systemu pensji wypłacanych w srebrze przez Mieszka. Można sobie wyobrazić sytuację, w której przodkowie Mieszka stawiają podbitą ludność przed wyborem: albo dobrowolnie oddacie nam pod kuratelę swoje obecne oraz przyszłe dzieci, albo weźmiemy je w dyby i sprzedamy za granicę lub zagonimy do karczowania lasu bądź budowy grodu. Chociażby ze względu na groźbę kastracji w przypadku mężczyzn, a w przypadku kobiet na 44

45

Mogło to wynikać z faktu, że młodych ludzi łatwiej było transportować, gdyż mieli mniejsze umiejętności bojowe i ryzyko ucieczki było mniejsze; byli też zapewne zdrowsi, a zatem szanse na to, że przeżyją długi i na pewno wycieńczający transport, były większe. Możliwości ich asymilacji do kultury islamu (a w świecie islamu niewolnictwo uznawano za stan przejściowy, który ustawał z momentem konwersji) także były większe, co mogło podnosić ich cenę; młodzieńców zapewne łatwiej było również „ucywilizować” za pomocą kastracji. Por. McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 244–254. Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 29.

388

14. Tysiąc lat niewoli

ryzyko konieczności świadczenia usług seksualnych swym nabywcom, nietrudno wyobrazić sobie, że rodzice wybrali „mniejsze zło”. Ta pierwsza umowa mogła zostać utrwalona w prawie zwyczajowym, a Mieszko reprodukował ją i umacniał, wypłacając nowo narodzonym dzieciom od maleńkości swoistą pensję. To właśnie w takiej „propozycji nie do odrzucenia” może kryć się geneza pieniądza jako uniwersalnego ekwiwalentu. Jak przypomina Graeber, źródło tego zjawiska leży w instytucji niewolnictwa, gdyż to wtedy po raz pierwszy, na skutek „wyrugowania ludzi z sieci wzajemnych zobowiązań, wspólnej historii czy zbiorowej odpowiedzialności […] uczyniono ich wymienialnymi”. To znaczy, że każdy wykorzeniony niewolnik stawał się identyczny ze wszystkimi innymi, też wykorzenionymi niewolnikami46. Na początku oczywiście srebrny pieniądz był takim uniwersalnym ekwiwalentem między wykorzenionymi ludźmi. W tym sensie srebro stanowiło klasyczne blood money, czyli krwawicę, będąc pieniądzem jednoznacznie kojarzonym z biznesem niewolniczym. Jako powszechny środek wymiany towarowej monety zaczęły w Polsce funkcjonować dopiero w XIII wieku47. To instytucja wiana mogła być pierwszym sposobem na połączenie niewolnictwa i pieniądza przy transformacji lokalnych społeczeństw w struktury zależne od państwa. Źródła podają, że Kazimierz Odnowiciel, poślubiając w 1043 roku siostrę księcia ruskiego Jarosława Mądrego, wypłacił mu wiano w postaci 800 niewolników, których wcześniej, podczas wyprawy na Ruś Kijowską, zdobył Bolesław Chrobry48. Jako że wyprawa Chrobrego odbyła się w 1018 roku, trudno sobie wyobrazić, aby były to te same osoby – najprawdopodobniej chodzi więc o potomków tych brańców. Nie miało to jednak znaczenia, niewolnicy stanowili już wtedy abstrakcyjną miarę wartości (dlatego w rachunkach operowano setkami). Wykorzenienie człowieka ze wspólnoty pierwotnej (tej, w której się urodził, lub – jak zobaczymy w kolejnym rozdziale – którą mógł wybrać ze względów politycznych) sprawiało, iż stawał się transferowalny i nabierał abstrakcyjnej wartości. Rewolucja finansowa, jaką opisuje w przypadku handlu transatlantyckiego Ian Baucom, przeprowadzona została po to, by „niestabilność i nieregularność pojedynczej wyprawy okrętu 46 47 48

Tamże, s. 163. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 53. Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 28.

389

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

morskiego z niewolnikami przekształcić w podróże regularne i powtarzalne, a nawet w całą sieć obiegu kapitału”, gdzie poszczególni niewolnicy byli nie tyle towarem, ile raczej formą pieniądza. To z kolei było możliwe dzięki temu, że indywidualne cechy zostały zanegowane poprzez instytucję niewolnictwa. Po tym, jak braniec tracił swą pierwotną kulturę, rodzinę i tradycję, stawał się formą kapitału49. O ile przodkowie Mieszka I mogli wejść w jakiś sojusz z lokalną wspólnotą łowiecko-zbieracko-rolniczą, o tyle umacnianie ich władzy polegało zapewne na sianiu strachu i grozy, które towarzyszyły zjawisku niewolnictwa. W miarę wzmacniania sprzężenia zwrotnego pomiędzy kolejną zwycięską wyprawą wojenną, która przynosiła łupy w postaci dóbr i niewolników, a falą inwestycji w infrastrukturę materialną (grody) i społeczną (profesjonalna i lojalna drużyna) szczeliny pomiędzy różnymi instytucjami państwowymi lub quasi-państwowymi (to znaczy opartymi na niewolnictwie) zapewne powoli stawały się zbyt ciasne, aby móc w nich swobodnie funkcjonować. Marian Małowist opisuje wyłanianie się systemu opartego na tak zwanym prawie książęcym, czyli według mojej nomenklatury niewolnictwie państwowym, jako efekt zewnętrznych procesów. Twierdzi, że „ludzie znajdujący się w trudnej sytuacji wskutek klęsk elementarnych, spustoszeń wojennych czy innych niepowodzeń ogólnych bądź osobistych szukali opieki możnych świeckich i kościelnych”50. Tymczasem biznes niewolniczy funkcjonował na innej zasadzie: generujemy problem, a potem dostarczamy jego rozwiązanie. Fakt, iż ludzi porywano po to, by ich sprzedać, miał fundamentalny wpływ na wewnętrzną reorganizację społeczeństw, które znalazły się w orbicie niewolniczego biznesu. Ten dyscyplinujący element umacniania władzy państwowej prawdopodobnie przetrwał dłużej niż sama koniunktura dirhemowa, która powołała go do życia. W tym sensie pieniądz oraz towarzyszące mu instytucje pomocnicze stanowiły dźwignię, za pomocą której dynastia Piastów mogła stopniowo podporządkowywać sobie ludy bezpaństwowe zamieszkujące tereny współczesnej Polski – aż do chwili, gdy wszyscy znaleźli się już pod kuratelą państwa. Może się wydać zastanawiające, dlaczego Mieszko płaci również rodzicom nowo narodzonych córek. Płacąc za syna, niejako bierze go, już od niemowlęctwa, pod swoją kuratelę, gdyż chłopak stanie 49 50

Baucom, Specters of the Atlantic, dz. cyt., s. 55, 60–62, 65. Bieżuńska-Małowist i Małowist, Niewolnictwo, dz. cyt., s. 253.

390

14. Tysiąc lat niewoli

się w przyszłości drużynnikiem. Po co jednak płacić za córki? One nie będą przecież częścią piastowskiej maszynki akumulacji. Ma to jednak swoje uzasadnienie. Jak pamiętamy z rozdziału 12, idea długu najpierw była obecna w moralności i religii, a dopiero potem w życiu gospodarczym. Mechanizm pensji wypłacanej w srebrze przez Mieszka tworzył właśnie tego rodzaju sieć zależności. Aby mogły być skuteczne, musiały być powszechne – nikt nie może pozostać poza instytucją długu, gdyż naruszałoby to monopol panującego na władzę. Płacąc wszystkim swoim przyszłym poddanym pieniądze od chwili ich narodzin, Mieszko sprawia, że później może od nich oczekiwać lojalności. Są mu „winni” posłuszeństwo. Co więcej, jak przypomina Modzelewski, „nie były to czasy równouprawnienia, lecz silnej władzy ojcowskiej nad pozostałymi członkami rodziny, zwłaszcza nad kobietami”. W warunkach patriarchatu jedynie wdowy po głowie rodziny mogły cieszyć się stosunkowo dużym uznaniem, choć nie przysługiwały im prawa spadkowe do ziemi, obejścia i inwentarza51. Można oczywiście wyobrazić sobie sytuację, w której Mieszko tak ustawia wysokość „pensji” dla dzieci, że rodziny posiadające synów, zmuszone w pewnym momencie wypłacić wiano rodzicom mającym córki, „wychodzą na zero”. Ale wtedy wymiana byłaby symetryczna. Zamiast jako o pensji czy zapomodze, lepiej chyba myśleć o srebrze wypłacanym przez Mieszka jako o pożyczce – a dzieci stanowią tutaj jej zastaw, będąc, podobnie jak niewolnicy, aktywem finansowym, który ma się zwrócić po pewnym czasie. W ten sposób piastowski władca zbudował instytucję długu. Oczywiście w tym układzie nie wszyscy „wychodzą na swoje” – system jest tak skonstruowany, by generować nierówności. Ontologiczną kotwicą, która umożliwia tworzenie nowej klasy, czyli arystokracji państwowej, jest patriarchat oznaczający, że kobiety już od momentu narodzin mają niższy status społeczny.

Piastowski monopol

Mechanizm akumulacji poprzez aranżowanie małżeństw mógł być kolejnym powodem pojawienia się srebrnych „skarbów”. Rodzice mogli zakopywać srebro uzyskane za córki; jeśli zaś mieli chłopców, 51

Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 27–28.

391

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

których chcieli oddać do drużyny wojującej, mogli ukrywać srebro po to, by w momencie ożenku wypłacić stosowną – wysoką, jak przypomina Ibn Jakub – sumę. Wydaje się zatem, że Mieszko świetnie odczytał (albo znał) lokalny system pokrewieństwa, był bowiem w stanie wykorzystać go do stworzenia lub pogłębiania podziału klasowego, który z kolei był niezbędny do zbudowania sprawnej maszynki akumulacji. Ale powodów zakopywania srebra mogło być więcej. Z opisu Ibn Jakuba wynika, że do kraju Mieszka przedostało się dużo srebra. Ponieważ jednak obieg kruszcu był ściśle kontrolowany przez państwo, nie powstał rynek – rozumiany jako miejsce wymiany uniwersalnego ekwiwalentu na towary. Mieszko miał, albo przynamniej chciał mieć, monopol na pieniądz. To on wprowadził go do obiegu, ale też kontrolował sposób, w jaki srebro do niego wracało. Tego Ibn Jakub już nie opisuje, ale możemy spróbować odtworzyć te mechanizmy. Z punktu widzenia władcy oczywistym problemem był odpływ srebra z jego kasy. Głównym niebezpieczeństwem byłoby tutaj powstanie rynku niezależnego od centralnego ośrodka. To z kolei wzmocniłoby lokalne wspólnoty, bo ludzie mogliby wymieniać pieniądze na importowane dobra i w ten sposób upodabniać się do klasy rządzącej, a może nawet – w nieco dłuższej perspektywie – zacząć jej zagrażać. Dzięki srebru mieliby przecież dostęp do importowanej broni (chęć odłożenia gotówki po to, by uzbierać na większą inwestycję, na przykład konie i broń, mogła być kolejnym powodem zakopywania skarbów). Jak pamiętamy z pierwszej części tej książki, pieniądz jako uniwersalny ekwiwalent lub też smar, który naoliwia koła wymiany rynkowej, ma charakter demokratyczny – każdy może za jego pośrednictwem kupić lub sprzedać. Dlatego rozwijanie stosunków towarowo-pieniężnych w Polsce wcale nie leżało w interesie pierwszych Piastów. Jeśli Mieszko I faktycznie nie tylko był politykiem obeznanym z obyczajami międzynarodowej dyplomacji i szczęściarzem w walce zbrojnej, ale też miał choćby minimalne pojęcie o tym, jak należy zorganizować obieg pieniądza, aby wzmacniać swą władzę, a nie ją osłabiać, to musiał wymyślić i wdrożyć mechanizm, za pomocą którego pieniądze wracałyby w jego ręce – to znaczy do skarbu państwa. Istnieje szereg różnych sposobów na utrzymanie względnego monopolu na pieniądz wprowadzany w obieg. Jak pamiętamy, polska szlachta drenowała chłopskie kieszenie za pomocą wódki – to, co chłop zarobił „na boku”, sprzedając swoje marne nadwyżki na rynku,

392

14. Tysiąc lat niewoli

wydawał w pańskiej karczmie, gdzie sprzedawano wódkę, na którą wyłączny monopol miała szlachta. Na tym genialnym w swej prostocie mechanizmie opierało się folwarczno-pańszczyźniane perpetuum mobile. W przypadku Mieszka oczywistym sposobem odzyskiwania pieniądza byłyby podatki. Modzelewski szczegółowo opisuje różnego rodzaju daniny, których istnienie udało się ustalić na podstawie późniejszych źródeł. To, co w nich uderza, to po pierwsze dominacja darów w naturze oraz ich „branżowy” charakter. Nie było czegoś takiego jak ogólny podatek. Daninę stanowił „procent” ściągany przez państwo od konkretnej grupy ludzi za umożliwienie konkretnej działalności. Powołowe było więc podatkiem od posiadanego bydła oraz ziemi (co było wówczas tożsame, gdyż jeszcze w XIII wieku często pisano na przykład o „ziemi na dwa woły”); podworowe było daniną od dworu, czyli siedziby chłopskich rodzin i gospodarstwa; narzaz był podatkiem od posiadanych wieprzy, a wymiot nazwą podatku płaconego w miodzie. Wiele z tych podatków trafiało też do różnych kieszeni, to znaczy do różnych sektorów kiełkującego aparatu państwowego (oraz, oczywiście, kościelnego52). W tym sensie nie dziwiłoby, gdyby ta część ludności, która mogła mieć dostęp do srebra, była też, za pomocą danin, przynajmniej częściowo z niego okrajana. To mogłoby stanowić kolejny powód zakopywania skarbów – po to, aby w stosownej chwili można było je wykopać, oddać państwu i mieć sprawę z głowy. Dlaczego w późniejszych źródłach, na których opierał się Modzelewski, nie ma wzmianek o podatku w srebrze? Odpowiedź może być banalna: potok samanidzkiego srebra był niezwykle bogaty, ale trwał bardzo krótko. Zaniknąć mogła więc nie tylko sama ta praktyka, lecz także pamięć o niej. Oczywiście nie można było w ten sposób odebrać poddanym całego srebra. Kolejną – obok przymusu fiskalnego oraz widma niewolnictwa – ważną instytucją, która lokalnie umacniała pozycję władcy, mogło być sądownictwo. Jak pisze Modzelewski, „jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiło państwo Piastów, było zmonopolizowanie wszelkiej władzy sądowej”53. Właśnie w ten sposób szlachta rozpiła pańszczyźnianego chłopa – nie tylko przymusem narzucając kontyngenty wódki, którą musiał rocznie kupić w karczmie (przymus 52 53

Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 62–98. Tamże, s. 34.

393

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

quasi-fiskalny), i wprowadzając zwyczaj tak zwanego litkupu (czyli uroczystego toastu – żadna umowa nie była prawomocna, jeśli nie została przypieczętowana konsumpcją wódki), ale też karząc chłopa w sądzie koniecznością zakupu określonej ilości trunku. W ten sposób państwo wykorzystywałoby instytucję długu do tego, aby utrzymać swój monopol na walutę, którą wpuszczało do obiegu. Sądy te oczywiście mogłyby być (i zapewne były) stronnicze. W kolonialnej Afryce na przykład praktykowano „próbę czerwonej wody”, polegającą na tym, że osobę oskarżoną o przestępstwo zmuszano do wypicia trującego czerwonego płynu. Gdy oskarżony przeżył, uznawano go za winnego i sprzedawano w niewolę, jeśli jednak zmarł, król przejmował jego majątek, a jego rodzinę sprzedawał handlarzom niewolników54. Można przypuszczać, że w czasach pierwszych Piastów również „produkowano” niewolników w podobny sposób. Wiemy, że jedną z funkcjonujących wtedy kategorii społecznych byli zakupieńcy, czyli „grupa ludności powstała w wyniku zadłużania się, przy czym dłużnik oddawał samego siebie lub wraz z rodziną w zastaw i przechodził do majątku wierzyciela, zobowiązując się do pracy na jego rzecz aż do chwili uiszczenia długu”55. Te wszystkie dodatkowe środki przymusu mogły być potrzebne w sytuacji, w której monopol Piastów na lokalną walutę był zdecydowanie słabszy niż monopol wytwarzających własną walutę Przemyślidów. Podczas gdy czeskie chusteczki były bezwartościowe poza zasięgiem ich władzy (i dlatego używanie ich w codziennych transakcjach tak dziwiło Ibn Jakuba), dirhemy lub srebro były wartościowe nie tylko w Wielkopolsce, ale też – a może nawet zwłaszcza – poza nią. Dlatego Mieszko I musiał tak bardzo się starać, by nie stracić kontroli nad obiegiem srebra. Ostatecznie, jak przypomina Modzelewski, starszyzna plemienna została wyeliminowana, a nowa arystokracja oraz administracja państwowa rekrutowały się już wyłącznie z drużynników56. To właśnie dlatego elity państwa pierwszych Piastów nie żyły z ziemi, ale były na swoistym etacie, utrzymując się głównie z podatków oraz pensji. Na przykład książę śląski Piotr Włostowic „uchodził za jednego z najbogatszych wielmożów dwunastowiecznej Polski, ale z własnych dóbr mógłby utrzymać najwyżej garstkę zbrojnych pachołków”. On 54 55 56

Za: Leszczyński, Skok w nowoczesność, dz. cyt., s. 83. Buczek, O chłopach w Polsce piastowskiej (część druga), dz. cyt., s. 43. Modzelewski, Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, dz. cyt., s. 157.

394

14. Tysiąc lat niewoli

i jemu podobni mieli w posiadaniu kilka, czasami kilkanaście wiosek, w których zatrudnienie znajdowało parę niewolnych rodzin. O jego statusie decydował fakt, że był szwagrem Bolesława Krzywoustego. Dlatego „jako wojewoda ekwipował on i utrzymywał z dochodów swojego urzędu doborowy hufiec jazdy, gotowy na każde skinienie. Stróża i inne żupy kasztelańskie [rodzaje podatków – dop. K.P.] w najskromniejszym okręgu grodowym przewyższały dochód z przeciętnego majątku możnowładczego, nie mówiąc już o splendorach władzy związanych ze stanowiskiem komesa”57. Król sprawował władzę jako wielki krewniak – a państwo wciąż opierało się na funkcjonującej już inaczej, ale wciąż silnej instytucji pokrewieństwa. Zachodnim obserwatorom władza królewska w krajach Europy Środkowej jawiła się jako silna i wręcz egzotyczna, gdyż ustrój w tej części świata, w przeciwieństwie do feudalnej Europy Zachodniej, nie bazował na własności ziemskiej. Dlatego w relacjach na przykład Ottona z Fryzyngi można przeczytać, iż węgierscy możni „tak dalece podporządkowani są swemu władcy, że żaden nie śmie mu się przeciwstawiać otwartą mową ani skrytym szeptem”. Przywołuje on również podania, które krytykują nową władzę z perspektywy egalitarnego społeczeństwa plemiennego. Jednym z takich dokumentów jest przepowiednia Libuszy, założycielki Pragi, która rzekomo miała przestrzegać Czechów przed nadchodzącą monarchią. Na widok księcia „drżeć będą wasze kolana, a niemy język przylgnie do suchego podniebienia. Na jego głos z powodu zbyt wielkiego strachu odpowiecie: tak, panie, tak, panie, gdy on samym swoim skinieniem, bez waszego osądu, tego skaże na śmierć, tego na obcięcie członków, tamtego rozkaże uwięzić, owego powiesić na szubienicy”58. Zamiast uznawać ten system za kolejne wcielenie azjatyckiego despotyzmu59, lepiej traktować go jako dość unikalny (choć oczywiście podlegający pewnym ogólnym prawidłowościom) model sprawowania władzy, którego nie sposób zaklasyfikować w ramach ewolucyjnej drabiny rozwoju, jaka dominuje w okcydentalnym myśleniu o historii gospodarczo-społecznej świata. Obraz absolutnej władzy księcia był oczywiście nieco przerysowany. Włostowic, po tym jak wszedł w konflikt z Władysławem II, 57 58 59

Tamże, s. 156. Tamże. Taką tezę postawił filozof Krzysztof Brzechczyn, a za nim m.in. Jan Sowa. Por. tegoż, Fantomowe ciało króla, dz. cyt., s. 113.

395

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

stracił wprawdzie oczy i język, ale sam król też musiał wkrótce uciekać z kraju. Z jednej strony, jak twierdzi Modzelewski, „trwałe wyłączenie z kręgu władzy równało się deklasacji, gdyż pozycja społeczna i dochody jednostki zależały przede wszystkim od sprawowanych urzędów”, ale z drugiej strony władza nigdy nie jest sprawowana w próżni. Opór wobec takiej arbitralnej i absolutnej władzy integrował grupę panującą, która stawała się coraz bardziej spójna jako klasa. W źródłach mówiono otwarcie o rycerzach pierwszej i drugiej kategorii. Ci pierwsi mniej lub bardziej trwale związani byli z aparatem władzy. Drudzy, zwani też władykami, utrzymywali się ze „skromnych gospodarstw rodzinnych, uprawianych własnoręcznie lub przy pomocy paru niewolnych parobków”60. Sprawowanie władzy monarszej polegało na prowadzeniu subtelnej gry z tymi grupami. Żaden z urzędów nie był powierzany dożywotnio – członkowie arystokracji w ciągu swojej kariery często kilkukrotnie zmieniali stanowiska. Ale w sytuacji, gdy władza oligarchii arystokratycznej (a tak opisuje ten system Modzelewski), opartej na rodzinnych klanach, była zbyt silna, książę chętnie awansował pospolitych rycerzy „jako ludzi najbardziej dyspozycyjnych” i bardziej lojalnych wobec państwa aniżeli wobec własnej klasy. Tak wyglądała nowa polityka „dziel i rządź” oraz sprawowanie władzy poprzez sterowanie mobilnością społeczną (zarówno w górę, jak i w dół hierarchii) w instytucji, którą już bez większych wątpliwości możemy nazwać państwową61.

60 61

Tamże, s. 150. Tamże, s. 159.

ROZDZIAŁ 15

Społeczeństwo kontra państwo

Historia tego, w jaki sposób „prywatne przedsięwzięcie dynastyczne” Piastów przerodziło się w budowanie zrębów pierwszego państwa na ziemiach współczesnej Polski, jest o tyle fascynująca, że pokazuje fabianowską równoczesność procesów, o które w dwudziestowiecznej humanistyce toczono długie i zacięte spory. Doniosłość omawianych w rozdziale 11 teorii Roberta Brennera i Jerzego Topolskiego o agrarnych korzeniach kapitalizmu polegała między innymi na tym, że obaj autorzy kładli nacisk na pierwszeństwo struktur społecznych (klasowych) nad zjawiskami stricte ekonomicznymi. Teorie o duchu kapitalistycznym sugerowały z kolei, że to kultura była czynnikiem, który „wywołał” kapitalizm, a cała reszta przyszła później. Casus piastowski pokazuje, że w ciągu niespełna 40 lat na terenach obecnej Polski j e d n o c z e ś n i e pojawiły się państwo, pieniądz kredytowy, handel dalekosiężny, instytucja niewolnictwa, urbanizacja, praca najemna, sprawowanie władzy za pomocą przemocy, patriarchat, rolnictwo ukierunkowane na produkcję nadwyżek, religia monoteistyczna, rynek oraz najprawdopodobniej pismo. Nie było żadnej powolnej ewolucji ani stopniowego wyłaniania się tych struktur. Pojawiły się one na nowym terenie gwałtownie i razem, tak jakby były częścią jednego pakietu. Materiał ten stanowi świetny punkt wyjścia do zmiany optyki przy szukaniu korzeni kapitalizmu. Możemy wreszcie wyjść poza dylemat „jajko czy kura” i przestać zastanawiać się, czy prym wiodły tutaj czynniki kulturowe, społeczne czy ekonomiczne. Nie musimy już szukać nowych odpowiedzi na stare pytania, ale możemy zacząć stawiać pytania, które powiodą nas w zgoła odmiennym kierunku. Dlatego zamiast spierać się o to, kto i kiedy wynalazł kapitalizm, proponuję mówić o genezach kapitalizmu w liczbie mnogiej. Kwestia ta wiąże się bezpośrednio z równie długim i burzliwym sporem o początki powstania instytucji państwa. To właśnie abstrahowanie od roli państwa lub jej minimalizowanie w dyskusji o narodzinach kapitalizmu jest jednym z głównych mankamentów zarówno szkoły liberalnej, jak i tradycji marksistowskiej. Połączenie obu kwestii, jak

397

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

za chwilę zobaczymy, pozwala zupełnie inaczej postawić pytanie o to, skąd wziął się kapitalizm. Dlatego – oprócz mówienia o wielu genezach kapitalizmu – proponuję teorię o państwowej genezie państwa. Celowo formułuję niniejsze tezy tak, aby brzmiały jak tautologie – pragnę w ten sposób pokazać ostateczną granicę poznawczej użyteczności pojęć temporalnych takich jak kryzys, geneza czy wspólnota (oraz akumulacja) pierwotna. W ostatnim rozdziale tej części książki będziemy mogli już zupełnie odrzucić tę intelektualną drabinę i sformułować wreszcie przestrzenną teorię wyjaśniającą historyczne okoliczności pojawienia się na świecie współczesnego kapitalizmu. Ale zanim do tego przejdziemy, zobaczmy, dlaczego wielki spór o narodziny kapitalizmu od początku toczył się wokół pytania, które zostało źle postawione.

Państwowa geneza państwa

Nie ulega wątpliwości, że taka błyskawiczna, świetnie zorganizowana i przeprowadzona według zuniformizowanego schematu akcja militarno-budowlana, jaka miała miejsce w Wielkopolsce w połowie X wieku, musiała być, przynajmniej częściowo, zrealizowana przy pomocy kogoś z zewnątrz1. Analiza struktury organizacyjnej państwa pierwszych Piastów oraz dobra luksusowe wykopywane na terenie ich patrymonium wskazują wyraźnie, że piastowskie elity utrzymywały kontakty z partnerami na północy (Skandynawia) oraz południu (tereny czesko-morawskie i naddunajskie2). O ile to jest bezsprzeczne, o tyle kwestia genezy samych Piastów należy już do domeny interpretacji. W świetle najnowszych badań prawdopodobieństwo, że byli oni wielkopolskimi autochtonami, jest niewielkie. Teza o ich rzekomym wikińskim pochodzeniu, zaproponowana w XIX wieku przez Karola Szajnochę i oparta wyłącznie na jednym dokumencie, na podstawie którego uważa się, że oryginalne imię Mieszka mogło brzmieć Dagome, nie jest poparta materiałem archeologicznym i również nie cieszy się popularnością wśród współczesnych mediewistów3. 1 2 3

Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 275. Tamże, s. 285. Tezę tę zdecydowanie odrzuca m.in. Urbańczyk, który specjalizuje się również w badaniach ówczesnych społeczeństw normandzkich. Por. tegoż, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 141–143.

398

15. Społeczeństwo kontra państwo

Michał Kara nie wyklucza, że drużyna Mieszka mogła mieć charakter wieloetniczny. Zwraca też uwagę na to, że w 909 roku państwo Wielkich Moraw, za którego instytucjonalnych spadkobierców często uważa się Mieszka oraz czeskiego Bolesława I, upadło4. Wtedy właśnie, „w związku z rozproszeniem się w regionie tamtejszej elity władzy”, morawskie wzory kultury elitarnej i organizacyjnej zaczęły się rozprzestrzeniać w Europie Środkowej5. Również Karol Modzelewski przyznaje, że „Praga, Ostrzyhom, Gniezno i Kijów miały ze sobą pod względem kulturowym i ustrojowym więcej wspólnego niż pierwsze trzy stolice z Rzymem, a ostatnia z Konstantynopolem”6. Urbańczyk idzie o krok dalej i twierdzi, że Piastowie mogli być jednym z morawskich rodów, który uciekł przed najazdem Węgrów i znalazł schronienie w odległej i nikomu nieznanej Wielkopolsce. Tam mogli wejść w sojusz z lokalną ludnością, stopniowo przejąć nad nią kontrolę, a następnie zacząć ekspansję, traktując Wielkopolskę jako bazę wypadową. Dla kulturowo obcych wikingów, twierdzi Urbańczyk, taki alians z lokalną społecznością byłby trudny – proces slawizacji na przykład bałkańskich Bułgarów trwał 200 lat. Piastowie natomiast zbudowali sprawną organizację państwową w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat7. Jeśli posługiwali się wspólnym językiem (a nie ma powodów, by przypuszczać, że Dobrawa i Mieszko mówili nawet innymi narzeczami – języki polski i czeski zaczęły się oddzielać znacznie później) i jeśli Mieszka z wielkopolskimi plemionami łączyły choćby dalekie (lub wynalezione) więzi pokrewieństwa (a reinterpretacja tekstu Ibn Jakuba z poprzedniego rozdziału mogłaby to potwierdzać), to faktycznie wydaje się najbardziej prawdopodobne, że Mieszko i jego przodkowie byli Słowianami, którzy przyjechali do Wielkopolski z jakiegoś innego miejsca. Morawy zaś wydają się najbardziej oczywistym kandydatem na miejsce ich pochodzenia. Geneza państwowości na ziemiach polskich mogła polegać nie tyle na ewolucji jednej prymitywnej formy organizacji (plemię) w inną, bardziej zaawansowaną (państwo), ile na reorganizacji międzynarodowego systemu państwowego. Po tym, jak struktury państwowe załamały się w jednym miejscu – w tym przypadku na 4 5 6 7

Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 56–57, 228–229; Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 146. Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 275. Modzelewski, Barbarzyńska Europa, dz. cyt., s. 451. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 144–145.

399

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Morawach – błyskawicznie odrodziły się w zbliżonej, choć oczywiście nieidentycznej formie gdzie indziej. Na tym polega idea państwowej genezy państwa. Warunkiem powodzenia takiego zaszczepienia instytucji na nowym gruncie jest oczywiście szczęśliwy splot wielu okoliczności – i takim czynnikiem było na przykład pojawienie się bałtycko-orientalnego potoku dirhemów, który umożliwił ojcu (i najprawdopodobniej dziadkowi) Mieszka I odbudowę ich dynastycznego przedsięwzięcia na nowym terenie. Ten szlak handlowy wygasł, jak pamiętamy, również na skutek zmiany układu sił na scenie geopolitycznej. To właśnie były najprawdopodobniej główne powody, dla których Mieszko musiał się zreorientować i podłączyć pod zachodni szlak eksportu niewolników. To także klucz do zrozumienia jego aliansu z Przemyślidami. Jeśli wywodził się spośród nich lub był z nimi spokrewniony, taka decyzja byłaby tym bardziej zrozumiała. Badacze wykorzystujący paradygmat milenijny z reguły traktują przyjęcie chrześcijaństwa przez Mieszka I jako awans cywilizacyjny, dzięki któremu prymitywne plemiona słowiańskie wyszły z mroków pradziejów i dołączyły do bardziej zaawansowanej kultury łacińskiej. Tymczasem dane archeologiczne jednoznacznie pokazują, że Piastowie wcale nie musieli sądzić, że ich zachodni sąsiedzi plasują się na wyższym etapie rozwoju. Prawdopodobnie nie utrzymywali nawet z nimi kontaktów. Urbańczyk twierdzi, że Ottonowie mogli dowiedzieć się o istnieniu Mieszka dopiero od Ibn Jakuba8. Piastowie byli też niezwykle odporni na przenikanie „nowinek” ze świata łacińskiego. W przeciwieństwie na przykład do pogańskich Sasów, którzy przed oficjalną chrystianizacją zaczęli naśladować zachodni sposób pochówku zmarłych, na ziemiach piastowskich ciałopalenie oraz inne „pogańskie” zwyczaje utrzymały się długo po oficjalnym nawróceniu się Mieszka9. Nie da się zidentyfikować „żadnych konkretnych przejawów niemieckiego/wschodniofrankijskiego oddziaływania na rozwój sytuacji w Wielkopolsce”10. Co więcej, jak pamiętamy z wprowadzenia, wybór chrześcijaństwa łacińskiego wcale nie musiał być oczywisty. Ci, którzy znajdowali się bliżej centrów ówczesnego świata – jak Chazarowie, Rusowie czy Bułgarzy Nadwołżańscy – wybierali inne religie. Jak zauważył archeolog 8 9 10

Tamże, s. 318. Tamże, s. 262; Modzelewski, Barbarzyńska Europa, dz. cyt., s. 461. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 323.

400

15. Społeczeństwo kontra państwo

Błażej Stanisławski, nie wiemy oczywiście, czy „kontakty pomiędzy Europą Środkowo-Wschodnią a emiratem przebiegały wyłącznie na płaszczyźnie ekonomicznej, czy też w ich wyniku dochodziło do przepływu treści [kulturowych]” albo „wzorców organizacyjnych”, w tym „modelu organizacji państwa”. Twierdzi on, że „doktryna islamu mogła być dobrze znana Normanom podróżującym na wschód oraz […] mogli oni być świadomi treści religijnych napisów występujących na niektórych monetach”11. Odpowiedź na to pytanie wymaga osobnych badań, które nie byłyby obarczone bagażem paradygmatu milenijnego ani okcydentalizmu. Nie wiemy na przykład, skąd wziął się model osad służebnych, które są chyba najciekawszym elementem ustroju piastowskiego; nie mamy nawet pewności, jak one funkcjonowały. Choć trudno w to uwierzyć, to jak zauważył ostatnio archeolog Andrzej Buko, „żadna z [osad służebnych] nie była dotąd przedmiotem oddzielnych programów badawczych”12. Orientalne korzenie ma na pewno system wagowy używany w tamtych czasach przez Piastów – a znaleziony na wyspie Wolin kompas słoneczny został wykonany „w systemie charakterystycznym dla arabskich przyrządów nawigacyjnych”13. Dobrym przykładem synkretyzmu kulturowego społeczeństwa pierwszych Piastów jest fakt, iż kaplica Mieszka była wymalowana między innymi niebieską farbą zrobioną z lazurytu – minerału, który sprowadzano wtedy wyłącznie z obszarów obecnego Afganistanu. Była tam też szklana mozaika, zamówiona prawdopodobnie przez Bolesława Chrobrego u rzemieślników bizantyjskich, a wykonana częściowo na ziemiach Rusi Kijowskiej. W poznańskiej rezydencji Piastów znajdował się również warsztat złotnika – a kruszec ten pochodził z terenów obecnego Sudanu. Jeśli założymy, że przedmioty luksusowe uważano za prestiżowe, to można przypuszczać, że wzrok pierwszych Piastów skierowany był raczej na wschód oraz południe niż na zachód. Przyjęcie religii monoteistycznej było aktem politycznym, nie religijnym. Pogański władca nie miał wstępu na salony ówczesnego świata, a dzięki nawróceniu „prowincjonalny książę awansował do elitarnego grona władców liczących się na środkowoeuropejskim rynku

11 12 13

Stanisławski, Potencjał poznawczy, dz. cyt., s. 6. Andrzej Buko, Archeologia Polski wczesnośredniowiecznej. Odkrycia, hipotezy, interpretacje, Trio, Warszawa 2011, s. 333. Stanisławski, Potencjał poznawczy, dz. cyt., s. 6.

401

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

relacji dynastycznych”14. Fakt, że Mieszko kilkukrotnie zademonstrował, iż zna reguły gry w międzynarodowej dyplomacji, potwierdza tezę Urbańczyka, że Piastowie musieli być z nimi wcześniej obeznani. Badacz ten twierdzi nawet, że Mieszko mógł być chrześcijaninem przed 966 rokiem, a akt chrystianizacji był jedynie potwierdzeniem ślubów, nie zaś momentem ich złożenia15. Zostało bezsprzecznie ustalone, że poznańska katedra powstała około 940 roku, a znajdująca się w niej kaplica ma wyraźnie prywatny charakter. Wejścia do kaplic budowanych przez Piastów „znajdowały się tylko od strony pałacu władcy, co oznacza, że przestrzeń sakralna miała charakter elitarny, a dostęp do niej podlegał ścisłej kontroli politycznej […] zwykłym ludziom […] nie pozwalano na wstęp do niej. Pałac i świątynia stanowiły nierozdzielną jedność”16. Kaplice te były też niewielkie – jednocześnie mogło w nich przebywać tylko kilka osób. Jest więc prawdopodobne, że „już około połowy X wieku [w Poznaniu – dop. K.P.] funkcjonowała niewielka gmina chrześcijańska, mająca swoją świątynię, w której odprawiano liturgię”17. Mogli to być właśnie Piastowie, którzy przywędrowali do wielkopolskich puszczy z chrześcijańskich Moraw. Jeśli więc w roku 966 Mieszko jedynie potwierdził swoją wcześniejszą wiarę, nie było to szczególnie spektakularne wydarzenie. Nie wiązało się ono również z żadną masową akcją nawracania lokalnych pogan. Dlatego może nie dziwi fakt, iż „żadne powstałe w czasach Mieszka źródło nie wspomina o jego chrzcie w 966 roku”18. Aby wyjaśnić fenomen powstawania państwa, ewolucjoniści potrzebują czegoś, co można by potraktować jako jego wcześniejszą, bardziej prymitywną formę – na przykład plemion, które potem mogłyby się zjednoczyć. Aby mógł narodzić się kapitalizm, potrzebny był feudalizm, który musiał popaść w kryzys. Aby można było opisać chrystianizację, potrzebni są poganie, którzy mogli się nawrócić. Tymczasem Urbańczyk przekonuje, że archeolodzy nie znaleźli na ziemiach polskich śladów jakichkolwiek rytuałów pogańskich. Na przykład rzekomy słowiański Olimp, czyli góra kamieni na szczycie Ślęży, pochodzi jak się okazało z XII wieku i jest efektem „kształtowania się lokalnych stosunków własnościowych, związanych przede 14 15 16 17 18

Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 48. Tamże, s. 226. Tamże, s. 50. Tamże, s. 220. Tamże, s. 224.

402

15. Społeczeństwo kontra państwo

wszystkim z darowiznami na rzecz klasztoru kanoników regularnych” – a nie pogańskim sanktuarium19. Lingwiści twierdzą, że języki słowiańskie przed przyjęciem religii monoteistycznej nie zawierały takich pojęć jak świątynia, posąg czy kapłan20. Dla większości antropologów nie jest to niczym zaskakującym. Jednym z kanonicznych tekstów w antropologii religii jest esej Talala Asada o tym, jak błędne jest uniwersalizowanie okcydentalnego rozróżnienia na władzę świecką i religijną21. Metoda ta nie sprawdza się nie tylko w przypadku krajów będących w sercu Zachodu (jak Anglia, gdzie formalnie głową Kościoła jest przecież królowa), ale i w analizie historycznej. Dlatego lepiej traktować instytucję Kościoła w państwie Piastów jako pierwszego dużego właściciela ziemskiego. Jak przypomina Urbańczyk, „król i przedstawiciele hierarchii kościelnej, połączeni wspólnotą interesów, razem sprawowali władzę”22. A zatem pojawienie się tej struktury na ziemiach polskich było częścią budowy instytucji państwowych i klasowych, a nie gestem światopoglądowym czy też wdrapaniem się o szczebel wyżej na drabinie ewolucyjnej. Na mapie Polski przedpiastowskiej trudno nawet jednoznacznie zidentyfikować plemiona, w paradygmacie ewolucyjnym mające stanowić surowiec, z którego wybitny, charyzmatyczny przywódca taki jak Mieszko miał zbudować państwo. Nie można mówić o jakimkolwiek zróżnicowaniu obszarów współczesnej Polski pod względem kultury materialnej w okresie przedpiastowskim23. Plemię Lechitów stanowi wymysł Wincentego Kadłubka24 (1161–1223), rzekomi Wiślanie również są ludem wyobrażonym i najprawdopodobniej powstali na skutek nadinterpretacji źródeł. Geografowie, zwłaszcza arabscy, często określali różne miejsca na świecie za pomocą topografii. O terenach współczesnej Polski pisano po prostu jako o obszarach „nad Wisłą”, co wcale nie musi oznaczać, że istniało tam określone plemię, które brało swoją nazwę od nazwy rzeki i stanowiło odrębną jednostkę organizacyjną25. W źródłach pisanych nie ma też żadnej wzmianki 19 20 21 22 23 24 25

Andrzej Mierzwiński, [w:] Urbańczyk, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 93. Tamże, s. 92. Talal Asad, The Construction of Religion as an Anthropological Category, [w:] tegoż, Genealogies of Religion. Discipline and Reasons of Power in Christianity and Islam, Johns Hopkins University Press, Baltimore 1993, s. 27–54. Urbańczyk, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 51. Tegoż, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 97. Tamże, s. 89. Tegoż, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, dz. cyt., s. 72–79.

403

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

o istnieniu plemienia Polan. Nazwa „Polonia” pojawiła się dopiero za czasów Bolesława Chrobrego i pierwotnie nie dotyczyła odrębnego plemienia, ale służyła do opisania projektu politycznego Piastów, który stał p o n a d lokalnymi podziałami. Dlatego, jak przypomina Urbańczyk, gdy Chrobry wybił swoją pierwszą monetę, umieścił na niej tytuł „PRINCE[P]S POLONIE”, a nie, jak zrobiliby to władcy germańscy, podkreślający etniczne pochodzenie ich państwa: „prince[p]s Polonorum”26. Państwo polskie pojawiło się od razu w całej swojej okazałości (oczywiście jak na ówczesne standardy) i jego jedynym źródłem może być inne państwo (na przykład morawskie), a nie jakaś pierwotna wspólnota, która z jakichś względów postanowiła wyjść z mroków prahistorii i wkroczyć na ścieżkę rozwoju. Wielu zainspirowanych antropologią mediewistów zaczęło odchodzić od używania pojęcia „plemię” do opisania dynamiki politycznej czy demograficznej obszarów przedpiastowskich. Zamiast tego popularność zyskał termin „wodzostwo” (chiefdom), oznaczający formację instytucjonalną uważaną za etap przejściowy między plemieniem a państwem. Wodzostwo, w przeciwieństwie do plemienia, nie jest egalitarnym systemem, ale nie jest też, w odróżnieniu od państwa, silną, rozbudowaną administracyjnie instytucją. Pojawia się w momencie wyłonienia się „centralnego ośrodka decyzyjnego, który choć jeszcze poddany kontroli społecznej [na przykład plemiennej instytucji wiecu – dop. K.P.], był już zmonopolizowany przez uprzywilejowany ród”27. Kluczowym elementem ustroju wodzowskiego jest właśnie postać charyzmatycznego lidera, który stanowi ów centralny ośrodek władzy, poprzez który odbywa się redystrybucja dóbr, zasobów czy przywilejów. Podobnie jak antropolog Mariusz Filip (choć z nieco innych powodów) uważam, że taka interpretacja to ślepa uliczka28. Oprócz empirycznych trudności z udowodnieniem tezy o ewolucji jakiegoś prostszego systemu politycznego w państwo (bez względu na to, czy jest to wodzostwo, czy plemię), istnieją również powody natury teoretycznej, które wykluczają możliwość takiej transformacji. Jesteśmy jednak w stanie to dostrzec dopiero po tym, jak przestaniemy postrzegać zmianę społeczną przez pryzmat kategorii temporalnych. 26 27 28

Tamże, s. 59; tegoż, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 317–360. Tegoż, Trudne początki Polski, dz. cyt., s. 99. Filip, The Political Organization of Mieszko I, dz. cyt.

404

15. Społeczeństwo kontra państwo

Ucieczka od władzy

O wspólnotach pierwotnych najczęściej myśli się jako o naszych współczesnych przodkach, czyli ludziach, którzy dziś żyją tak samo, jak my żyliśmy w epoce kamienia łupanego, przed pojawieniem się wielkich cywilizacji. O ile inne społeczności weszły na ścieżkę modernizacji i zaczęły przechodzić przez kolejne etapy ewolucyjnej historii, o tyle oni zostali w tyle. „To nie rozproszenie kultur w przestrzeni – przypomina Johannes Fabian – prowadzi antropologię do temporalizacji (vide postać «filozofa podróżnika», którego przestrzenne tułaczki umożliwiają odkrycie historycznych «epok»); to znaturalizowany i uprzestrzenniony czas nadaje znaczenie (a właściwie szereg lokalnych znaczeń) rozmieszczeniu gatunku ludzkiego w przestrzeni”29. Taki jest wciąż dominujący sposób myślenia o łowcach i zbieraczach (którzy jeszcze do lat 60. ubiegłego wieku żyli w niektórych miejscach w relatywnej izolacji), bez względu na to, czy są to Buszmeni z pustyni Kalahari, czy australijscy Aborygeni. Model ten zakłada, że owi czuli barbarzyńcy, choć muszą wciąż walczyć o przetrwanie w trudnych warunkach, charakteryzują się niewyrafinowaną kulturą materialną, egalitarną organizacją społeczną i dużą osobistą wolnością. To sprawia, że są niekompatybilni ze współczesną cywilizacją i nawet jeśli przenieśli się już do miast i stali się obywatelami współczesnych państw, to nikt nie jest w stanie w ciągu jednego życia nadrobić tysięcy, jeśli nie dziesiątków tysięcy lat zapóźnienia cywilizacyjnego. Jednym z najbardziej spektakularnych przykładów takiego myślenia jest film Bogowie muszą być szaleni (1982). Ta pierwsza afrykańska produkcja filmowa przypomina film przyrodniczy z lat 50., w którym narrator z offu opowiada o zwyczajach łowców-zbieraczy z pustyni Kalahari tak, jakby byli oni zwierzętami: „Buszmeni to zapewne najszczęśliwsi ludzie na świecie. Nie znają zbrodni, kar, przemocy, praw, policji, sądów, władców czy szefów […]. Tam, gdzie mieszkają, nie ma nic, co można by wziąć w posiadanie: same drzewa, trawy i zwierzęta. W zasadzie Buszmeni nigdy w życiu nie widzieli kamienia czy skały […]. Otacza ich miękki, czuły świat, w którym nie ma nic twardego jak skała, stal czy beton”. W chwili, gdy pilot przelatującego nad pustynią samolotu wyrzuca z kokpitu butelkę coca-coli, a ta spada na głowę jednego z Buszmenów, w ten czuły, miękki świat wdziera się coś 29

Por. Fabian, Time and the Other, dz. cyt., s. 25.

405

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

twardego. Przedmiot ten rozbija jedność familiarnego świata i staje się pierwszą kością niezgody. Film opowiada dalej o naiwnych próbach odwrócenia tego niefortunnego wydarzenia i wysiłkach głównego bohatera włożonych w – oczywiście nieudane – próby oddania tej butelki bogom, którzy rzekomo zrzucili ją z niebios30. O wadach ewolucjonizmu leżącego u podstaw antropologii jako dyscypliny napisano niezliczenie wiele książek. Paradygmat ten jest jednak zaskakująco żywy – nie na poziomie teoretycznych ustaleń, ale działań oraz najskrytszych przekonań. Idea oraz zinstytucjonalizowana praktyka „polityki rozwoju” pozostaje nieustannie „złym bliźniakiem” antropologii, jak ujął to James Ferguson31. Świetnym dowodem na faktyczne rozpowszechnienie poglądów takich ja te zawarte w filmie Bogowie muszą być szaleni jest dokument Johna Marshalla A Kalahari Family (2002). Marshall nawiązał kontakt z rodziną Buszmenów w roku 1951. Jego opus magnum jest fascynującym zapisem pięćdziesięciu lat ich życia i nieustannej walki o godność i niezależność. „Są dwa rodzaje filmów o nas – mówi jeden z bohaterów tego dokumentu. Te, które pokazują nas w skórach i z łukami, są kłamstwem. Prawdziwe filmy pokazują nas w naszych gospodarstwach”. Mimo że reżyser filmu Bogowie muszą być szaleni utrzymywał, iż jego główny bohater faktycznie mieszka we wspólnocie pierwotnej i nawet nakręcił dokument pokazujący jego rzekomy powrót do domu, to w dokumencie Marshalla widzimy, że w rzeczywistości kręcono go w slumsie, a członkowie ekipy filmowej mieli na twarzach maski, gdyż obawiali się zakażenia jakąś chorobą. Marshall pokazuje też, jak silny był „mit Buszmena”, który rzekomo potrafił żyć na pustyni „zgodnie z naturą” i był szczęśliwy nawet jeśli musiał godzinami szukać wody. Tymczasem żaden z Buszmenów nie chciał wrócić do łowiecko-zbierackiego trybu życia. O ile w latach 80. udało im się założyć szereg farm i w ten sposób uzyskać względną niezależność i uciec od degradującego życia w slumsach, o tyle lata 90. stanowiły spektakularną klapę narzucanych im projektów rozwojowych. Marshall pokazuje, jak do zamieszkiwanej przez 30 31

Por. Kacper Pobłocki, Tam gdzie kwitnie ekspercka czułość, „Kultura Popularna” 2005, nr 3, s. 71–81. James Ferguson, Anthropology and Its Evil Twin. „Development” in the Constitution of a Discipline, [w:] International Development and the Social Sciences. Essays on the History and Politics of Knowledge, red. Frederick Cooper i Randall M. Packard, University of California Press, Berkeley 1997, s. 150–175.

406

15. Społeczeństwo kontra państwo

nich wspólnoty zjechała się cała armia ekspertów oraz antropologów, którzy – za pomocą międzynarodowych funduszy – zmusili Buszmenów do powrotu do ich „tradycyjnego” sposobu gospodarowania. Mimo że bohaterowie jego filmu w ciągu swego życia przeszli od łowiectwa-zbieractwa poprzez pracę najemną aż po rolnictwo, to cytowani w dokumencie antropologowie są święcie przekonani, że taka transformacja musi zająć kilkanaście tysięcy lat32. Niestety zwolennicy „myślenia przestrzenią”, którzy postrzegają ludy łowiecko-zbierackie nie jako coś, co p o p r z e d z a w czasie instytucję państwa (czy też jej zalążek w formie innych zhierarchizowanych struktur), ale jako coś, co jest wobec niej z e w n ę t r z n e w przestrzeni, wciąż pozostają w mniejszości. Choć argument przestrzenny można znaleźć już na przykład w analizach dynamiki procesów politycznych w Azji Centralnej autorstwa Owena Lattimore’a, to jako pierwszy systematycznie wizję taką przedstawił Eric Wolf. W swej klasycznej już Europie i ludach bez historii pokazał, że europejska ekspansja była bezpośrednio związana z przeobrażeniami struktur społecznych również w „prymitywnych” społeczeństwach żyjących na jej rubieżach. Trójkąt Atlantycki jest tego innym świetnym przykładem – podobnie jak sieć różnego rodzaju organizmów państwowych, które pojawiły się na bałtycko-orientalnym szlaku handlowym. Również Marshall Sahlins argumentował, że łowcy i zbieracze wcale nie mieli prymitywnej gospodarki i nie zajmowali się ciągłą walką o przetrwanie, ale stanowili „pierwsze społeczeństwo dobrobytu”, gdyż potrafili zaspokoić swoje potrzeby, pracując zdecydowanie krócej niż ludzie żyjący w bardziej „zaawansowanych” społecznościach33. Innymi słowy, tradycja przestrzenna, w przeciwieństwie do ewolucyjnej tradycji temporalnej, kładzie nacisk na r ó w n o c z e s n o ś ć wspólnot zhierarchizowanych (państwowych czy wodzowskich) oraz wspólnot egalitarnych, takich jak grupy łowiecko-zbieracze. Najdalej idące wnioski z odrzucenia paradygmatu ewolucyjnego wyciągnął antropolog Pierre Clastres. Twierdził on, że o ile „nie ma społeczeństw bez władzy, o tyle przemoc i przymus nie muszą być jej jedynymi źródłami”. Wspólnoty pierwotne nie stanowią zalążków instytucji państwowych, gdyż brakuje w nich woli władzy rozumianej

32 33

Pobłocki, Tam gdzie kwitnie ekspercka czułość, dz. cyt., s. 76–81. Sahlins, Stone Age Economics, dz. cyt., s. 1–40.

407

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

jako pragnienie dominacji jednych nad drugimi34. Jak ujęli to Gilles Deleuze i Félix Guattari, „Clastres opisuje […] wodza pozbawionego środków oddziaływania innych niż perswazja”, którego „jedyną instytucjonalną bronią jest jego prestiż” i który nie może kierować się innymi wytycznymi poza „przeczuciem co do pragnień grupy”. Dlatego „przypomina on bardziej lidera lub gwiazdę niż człowieka władzy” i „narażony jest zawsze na odrzucenie, porzucenie przez swoich ludzi”35. Clastres pokazuje też, że Ameryka prekolumbijska nie stanowiła dziewiczego lądu, który czekał na „odkrycie”, ale była skomplikowanym uniwersum ponad dwustu różnych organizmów politycznych. Główną linią napięcia był podział na społeczeństwa państwowe (przede wszystkim potężne imperium Inków na Wyżynie Andyjskiej, oparte na sztywnej hierarchii i instytucji niewolnictwa) oraz znajdujące się w lasach tropikalnych wspólnoty bezpaństwowe36. Spora część z tych drugich parała się łowiectwem i zbieractwem, ale wiele żyło też z rolnictwa i prowadziło ogrody. Ten sposób organizacji pracy (rozumianej tu zgodnie z definicją Polanyiego jako sposób interakcji ze środowiskiem materialnym) nie był związany z jakąś epoką historyczną, ale bywał zmienny i zależał od okoliczności. „Rolnictwo występuje zawsze, gdy jest to ekologicznie możliwe” – pisze Clastres; Indianie Guayaki na przykład porzucili je w XVI wieku. A zatem określony sposób produkcji nie musiał być sztywno związany ze sposobem życia, a przejście od łowiectwa i zbieractwa do rolnictwa nie oznaczało jakiegoś skoku cywilizacyjnego, ale było powszechną praktyką37. Jednocześnie krajobraz grup łowiecko-zbierackich nie składał się z małych odizolowanych od siebie społeczności. Na przykład Tupi-Guarani stanowili spójny obyczajowo i językowo zbiór małych i niezależnych od siebie wspólnot, które zachowywały tożsamość kulturową, mimo że często były od siebie oddalone o tysiące kilometrów. To, co ich łączyło, to zasada egzogamii, czyli zawierania związków z osobami spoza własnej wspólnoty. Europejscy podróżnicy z XVI wieku, którzy 34 35 36 37

Pierre Clastres, Society Against the State. Essays in Political Anthropology, Zone Books, New York 1989, s. 23. Gilles Deleuze i Félix Guattari, Tysiąc plateau, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2015, s. 438–439. Clastres, Society Against the State, dz. cyt., s. 49–51. Tamże, s. 85.

408

15. Społeczeństwo kontra państwo

pisali o Tupi-Guarani, byli zaskoczeni ich liczebnością. Opisywali na przykład, jak udaje im się skrzyknąć armię składającą się z 12 tysięcy ludzi. Paradygmat ewolucyjny, który zaczął dominować w XIX wieku, zakładał, że społeczeństwa pierwotne muszą być małe, w związku z czym wielu antropologów uważało, iż świadectwa te są przesadzone. To znów wiązało się z malthusiańskimi wyobrażeniami na temat ograniczeń środowiskowych. Uważano, że łowiectwo i zbieractwo są mniej wydajne niż rolnictwo, a łowcy-zbieracze potrzebują większej powierzchni do przeżycia, wobec czego zagęszczenie ludności żyjącej w ten sposób automatycznie musi być mniejsze. Clastres pokazuje, że na terytorium zajmowanym przez Tupi-Guarani owe niezależne wspólnoty łowiecko-zbierackie żyły w takim samym zagęszczeniu jak siedemnastowieczni Francuzi – a Francja była wówczas najludniejszym krajem w Europie. Odrzuca on także popularną tezę głoszącą, że wspólnoty łowiecko-zbierackie były prymitywne, a głównym celem ich członków była nieustanna walka o przetrwanie w obliczu niekorzystnych warunków naturalnych38. W tradycji temporalnej mówi się o plemionach jako o wspólnotach przedpaństwowych. Proponuję, byśmy przyjęli filozofię myślenia za pomocą przestrzeni i mówili o nich jako o wspólnotach bezpaństwowych. Zgodnie z paradygmatem ewolucyjnym są one najbardziej prymitywną formą organizacji politycznej, która jednak – poprzez łączenie się odizolowanych grup w większe całości – przeobraża się kiedyś w państwo. Z reguły takim momentem przejścia od jednego modelu do drugiego jest wynalezienie rolnictwa, a zwłaszcza irygacji. „Hydrauliczna” teoria genezy państwa zakłada, że na terenach obecnego Bliskiego Wschodu, w chwili, gdy trzeba było zacząć organizować rolnictwo na większą skalę, przy okazji wysiłków związanych z koordynacją prac nad budową sieci nawadniających wyłoniło się państwo39. Clastres pokazuje jednak, że społeczeństwa pierwotne nie stanowią zalążków państwa, a ich przedstawiciele wcale nie pragną włączyć się do niego przy pierwszej możliwej okazji. Jak ujął to antropolog James Scott, który poszedł tropem wyznaczonym przez Clastres’a, barbarzyństwo nie jest prymitywną epoką w linearnej historii rozwoju, ale stanowi jedną z opcji. Życie poza instytucją państwa 38 39

Tamże, s. 74, 91–94. James Scott, The Art of Not Being Governed. An Anarchist History of Upland Southeast Asia, Yale University Press, New Haven 2014, s. 41–42.

409

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

nie musi być dopustem bożym – może być kwestią wyboru. W historii ludzkości możemy znaleźć wiele przykładów społeczeństw, które „przybierały bardziej «prymitywne» formy, aby utrzymać instytucję państwa jak najdalej od siebie”40. Powodem, dla którego niektórzy decydowali się iść „wstecz”, było z reguły widmo niewolnictwa41. Dlatego często wybierano życie nawet w tak niedogodnych warunkach jak pustynia Kalahari. ≠Oma Tsamkxao, ojciec rodziny, której losy przedstawił Marshall, w 1951 roku mówił: „Głód i pragnienie są jedyną rzeczą, jaką mamy”. Był absolutnie świadomy swojej sytuacji i tłumaczył: „Gdybyśmy opuścili Naye Naye, zostalibyśmy zabici lub porwani przez białych”42. Społeczeństwa pierwotne nie były zatem pozostałościami po jakiejś wspólnej, barbarzyńskiej przeszłości gatunku ludzkiego, ale r ó w n o c z e s n ą wobec państwa i instytucji niewolnictwa formą oporu. Było tak zarówno w czasach Mieszka I, jak i w latach 50. ubiegłego wieku w Paragwaju, gdy Clastres prowadził tam badania. Twierdzi on, że opisywani przez niego Indianie od zawsze wiedzieli, że muszą trzymać się z dala od sawanny, gdyż tylko w lesie byli bezpieczni43. Opisuje też ich dylematy: już wtedy mieli świadomość, że miejsc, w których mogą się schować przed łowcami niewolników, jest coraz mniej. Dla Paragwajczyków szczególnie cenne były indiańskie dzieci. „Niektórzy z nich byli przekonani, że wyświadczają Indianom wielką przysługę, sprawiając, że w chwili chrztu ze zwierząt stawali się ludźmi. Większość jednak nie ukrywała swej prostej, ekonomicznej motywacji: indiańskie dziecko, które kupili, pracowałoby dla nich za darmo przez całe swe życie”44. Byli też oczywiście „dobrzy biali”, którzy nie używali przemocy wobec Indian. Niektóre wspólnoty, wiedząc, że i tak nie będą w stanie uciec od białych, dobrowolnie oddawały się w ich ręce; ale byli i tacy, którzy uciekali z powrotem do lasu. Innymi słowy, smutek tropików w ujęciu Clastres’a to bolesna świadomość, że nie da się już dalej uciekać przez niewolą i państwem45. Rodzina ≠Omy Tsamkxao podjęła decyzję o przyjęciu propozycji „dobrego białego” na początku lat 60. 40 41 42 43 44 45

Tamże, s. 8–9. Tamże, s. 85–91. Pobłocki, Tam gdzie kwitnie ekspercka czułość, dz. cyt., s. 78. Pierre Clastres, Chronicle of the Guayaki Indians, Zone Books, New York 1998, s. 62. Tamże, s. 70. Tamże, s. 345.

410

15. Społeczeństwo kontra państwo

Warto jednak pamiętać, że przez większość dziejów przynależność do struktur państwowych była kwestią wyboru46. Jak przypomina Scott, społeczeństwa antypaństwowe często żyły na terenach trudno dostępnych – w gęstych lasach, wśród bagien czy w górach – gdyż tam trudniej było dotrzeć armii czy łowcom niewolników. Historie takie można odnaleźć bliżej, niż moglibyśmy się spodziewać. To właśnie oddalenie od władzy wyznaczało tożsamość niepokornego Podhala, bagnistego Polesia czy zarośniętych puszczą Kurpiów47. Spektakularnym przykładem ucieczki od państwa (rozumianego w polskim kontekście zarówno jako biurokratyczna instytucja, jak i klasowe formy przemocy48) są również wspólnoty kozackie, zakładane na Ukrainie przez ludzi uciekających od pańszczyzny49. Tak w 1745 roku pisał o Kozakach polski ksiądz Benedykt Chmielowski: „Nie jest to jakaś sens districtia [odrębny lud] w Polszczce, ale raczej stek, zbiór i niepoczciwa kompania hultajów, zbiegów, nierobów, łotrów, popowiczów, browarników i chłopów polskich, swobodę i zdobycz lubiących”. Na Ukrainę uciekano nawet z Wielkopolski. Zresztą samo słowo „Kozak” pochodzi od słowa qazaq, które po turecku oznaczało niegdyś ludzi wolnych. Słowo „chłop” z kolei pochodzi od chołop, co w narzeczach ruskich oznaczało niewolnika50. W Europie Wschodniej innym przykładem ludu, który od wieków żył w szczelinach pomiędzy instytucjami państwa i niewolnictwa, są Romowie. Często zapominamy, że na przykład w Rumunii niewolnictwo zniesiono dopiero w 1859 roku, na skutek czego wolność uzyskało 250 tysięcy Romów. Jednak najbardziej spektakularnym przejawem ucieczki społeczeństwa przed niewolnictwem jest obszar, który James Scott nazywa Zomią – terytorium w Azji Południowo-Wschodniej, wielkości kontynentu europejskiego, znajdujące się pomiędzy Chinami, Indiami, Wietnamem, Birmą i Laosem. Przez 46 47

48 49 50

Scott, The Art of Not Being Governed, dz. cyt., s. 7. Por. np. Bohdan Baranowski, Walka chłopów kurpiowskich z feudalnym uciskiem, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1951; Adam Przyboś, Powstanie chłopskie w starostwie lanckorońskim i nowotarskim w r. 1670, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1953 i wiele innych. Por. Pobłocki, The Cunning of Class, dz. cyt., s. 44–45, 80–82, 198–203. Scott, The Art of Not Being Governed, dz. cyt., s. 259–261. O doniosłości zbiegostwa chłopów, por. Stanisław Śreniowski, Zbiegostwo chłopów w dawnej Polsce jako zagadnienie ustroju społecznego, Spółdzielnia Wydawnicza Książka, Warszawa 1948. W: Jan Wasiewicz, Bunty chłopskie. Od początków państwa do końca II Rzeczypospolitej, [w:] Polskie miejsca pamięci. Dzieje toposu wolności, red. Stefan Bednarek i Bartosz Korzeniowski, Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2014, s. 161–162.

411

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

blisko dwa tysiąclecia tereny te pozostawały strefą wolną od państwa. Zdaniem Scotta Zomia zniknęła jako odrębna jednostka terytorialna dopiero w latach 60. XX wieku, kiedy struktury państwowe stały się na tyle silne, że były w stanie rozszerzyć na nią zasięg swojej kontroli. Wiele wspólnot bezpaństwowych nie zajmowało się łowiectwem-zbieractwem, ale parało się tym, co Scott nazywa rolnictwem eskapistycznym (escape agriculture), którego głównym celem było utrzymanie niezależności51. Dokładnie w tym samym celu bohaterowie dokumentu Marshalla walczyli o możliwość uprawiania roli i prowadzenia ogrodów. Woleli to od ciągłego balansowania na granicy przetrwania na pustyni oraz poniżającej i również skazującej ich na wegetację pracy najemnej w slumsach. Jak wspominałem w pierwszej części książki, parter światowej gospodarki w ujęciu Braudela składał się z gospodarki wyżywieniowej – samowystarczalnej, autarkicznej i odciętej od wymiany rynkowej. Taka izolacja ekonomiczna nie musiała być efektem zacofania, nieumiejętności bardziej wydajnego gospodarowania, niezrozumienia, w jaki sposób można się rozwijać, ani braku świadomości tego, co dzieje się za własnymi opłotkami. Oczywiście nigdy nie była całkowita; film Marshalla pokazuje na przykład, że krewni ≠Omy Tsamkxao używali do jednego ze swoich rytuałów żyletek, które prawdopodobnie uzyskali w zamian za zwierzęce skóry. Niemniej jednak stan izolacji był dążeniem biednych ludzi w wielu częściach świata i w różnych momentach historycznych. W Wielkiej transformacji Polanyi wyróżnił cztery zasady, według których można zorganizować życie gospodarcze: rynek, redystrybucja (na przykład przez państwo czy system podatkowy), wzajemność (na przykład realizowana podczas dawania sobie prezentów) oraz „zasada gospodarstwa domowego”, która odpowiada gospodarce wyżywieniowej i którą proponuję nazywać zasadą samowystarczalności52. Nie należy szeregować społeczeństw zorganizowanych wedle poszczególnych zasad na ewolucyjnej drabinie rozwoju – warto raczej traktować je jako pewne p o l i t y c z n e możliwości prowadzenia życia gospodarczego. Dlatego zamiast patrzeć na różne grupy jako przedstawicieli poszczególnych epok czy sposobów produkcji, lepiej zrozumieć dynamikę zmian w relacji między instytucjami państwowymi a ich zewnętrzem. Nie inaczej było w czasach, gdy powstawało 51 52

Scott, The Art of Not Being Governed, dz. cyt., s. 190–196. Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 57–67.

412

15. Społeczeństwo kontra państwo

państwo Piastów. Narracja o „Piaście Kołodzieju” oraz interpretacja nazwy Polan wiążąca ich z osiadłym rolnictwem przykrywa dość oczywisty wniosek, jaki nasuwa się po lekturze arabskich źródeł dotyczących ówczesnych Słowian. Moim zdaniem ludy zamieszkujące w IX i X wieku tereny obecnej Polski należy zaliczyć do grupy łowców i zbieraczy, którzy oczywiście w miarę możliwości uzupełniali swoje gospodarowanie rolnictwem i ogrodnictwem. W relacji Ibn Jakuba można znaleźć mocne dowody na potwierdzenie tej tezy. Pisząc ogólnie o Słowianach, podróżnik stwierdza, że „zamieszkują oni krainy najbogatsze w obszary zdatne do zamieszkania i najzasobniejsze w środki żywności. Oddają się ze szczególną gorliwością rolnictwu i p o s z u k i w a n i u ś r o d k ó w d o ż y c i a, w czym przewyższają wszystkie ludy Północy”53. Jeśli chodzi o kraj Mieszka, to jest on „najrozleglejszy z ich krajów. Obfituje on w żywność, mięso, miód i rolę orną”54. Ibn Jakub nie jest w tym odosobniony. Ibn Rosteh na przykład pisał, że „kraj Słowian jest krajem równinnym i [pełnym] drzew, wśród których oni mają swe siedziby”55. Informację o tym, że opisywane grupy zajmują się „poszukiwaniem środków do życia”, można odczytać następująco: niektórzy Słowianie (nie wszyscy, gdyż na przykład o Bułgarach Ibn Rosteh pisze jednoznacznie, że „są narodem rolniczym: sieją wszelkie gatunki zboża, jak pszenicę, jęczmień, proso i inne”56) zajmowali się, oprócz rolnictwa, także łowiectwem i zbieractwem. Wniosek ten nasuwa się również wówczas, gdy przyjrzymy się słowiańskim towarom, które lądowały w emporiach Morza Bałtyckiego czy Kaspijskiego. Al-Mukaddasi opisuje, co kupcy islamscy mogą dostać w stolicy państwa Bułgarów Kamskich: futra soboli, wiewiórek, gronostajów, łasic, lisów, bobrów, kolorowe skórki zajęcze i skóry koźle, wosk, strzały, korę drzew, kapelusze, kołpaki [rodzaj czapki], klej rybi, zęby rybie, strój bobrowy, bursztyn, jucht [końską skórę, z której robiono pantofle], miód, orzechy laskowe, sokoły, miecze, pancerze, drewno [brzozy], [słowiańskich] niewolników, owce i woły57. Al-Dżahiz zauważał też, że „rzezaniec [słowiański] skastrowany w młodości zna dobrze sztukę łapania [ptaków] na 53 54 55 56 57

Labuda, Słowiańszczyzna starożytna i wczesnośredniowieczna, dz. cyt., s. 123 [podkr. – K.P.]. Tamże, s. 124. Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, red. Lewicki i in., t. 2, cz. 2, dz. cyt., s. 35. Tamże, s. 33. Lewicka-Rajewska, Arabskie opisanie Słowian, dz. cyt., s. 191.

413

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

lep. Doskonale umieją wabić leśne gołębie. [Celują też] w sztukach pomniejszych”58. Trudno nie zauważyć, że nie są to wcale rolnicze, ale właśnie łowiecko-zbierackie umiejętności, które rzezańcy prawdopodobnie przywozili ze sobą do świata islamu. Ibn Jakub czy arabscy geografowie oczywiście nie studiowali antropologii i nie wiedzą, że tryb łowiecko-zbieracki w tradycji ewolucjonistycznej uznawany jest za niekompatybilny z rolnictwem. Współcześni mediewiści po prostu przeoczyli ten fakt. Przekonanie, iż ludność przedpiastowska była rolnicza, jest tak ugruntowane, że Karol Buczek stwierdził, iż 80 procent powierzchni terenów współczesnej Polski pokrywał las, w związku z czym były to ziemie niezamieszkane. Podobnie Modzelewski traktuje lasy jako naturalną zaporę przeciw potencjalnym intruzom, zapominając o tym, że można w nich także mieszkać i z nich żyć. Co prawda Buczek wspomina gdzieś o „leśnych ludziach”, ale nie przywiązuje do tej kategorii zbyt wielkiej wagi59. Tymczasem nawet w relacji Ibn Jakuba możemy znaleźć wzmiankę o tym, że Mieszko nie tylko mieszka „wśród gęstych lasów, przez które trudno się wojskom przedzierać”, ale też że „posiada oddziały piesze, ponieważ konnica nie może poruszać się w ich krajach”. Oznacza to, że Mieszko i jego drużyna musieli też, przynajmniej przez część czasu, prowadzić życie leśnych ludzi, chociażby dlatego, że to właśnie w lesie można było wtedy znaleźć to, co było dla nich najcenniejsze – ciała, które można było pojmać i sprzedać w niewolę. Co ciekawe, Buczek rozważa hipotezę głoszącą, że protoplastą ludności służebnej (w której nie wszyscy byli niewolnikami) są smardzowie, czyli grupa stojąca najniżej w ówczesnej hierarchii (z tego powodu jej przedstawiciele najpewniej zajmowali się łowiectwem i zbieractwem), ale szybko porzuca ten trop60. Może jednak warto do tej myśli powrócić? Tym, co od razu uderza, gdy zaczyna się badać system służebny, jest niezwykły stopień specjalizacji. Tworzyli go ludzie, którzy produkowali nie tylko chleb, ale i wino, groty, strzały, łowili ryby i dziczyznę, hodowali świnie czy psy. Takich specjalności jest ponad czterdzieści. Skąd tak ogromny wachlarz umiejętności? Część zawodów czy osad, zwłaszcza tych związanych z infrastrukturą państwowo-militarną (jak Grotniki – od produkcji grotów, czy 58 59 60

Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, red. Lewicki, t. 1, dz. cyt., s. 167. Buczek, O chłopach w Polsce piastowskiej, dz. cyt., s. 95. Tegoż, O chłopach w Polsce piastowskiej (część druga), dz. cyt., s. 33–34.

414

15. Społeczeństwo kontra państwo

Kołodzieje – od produkcji kół), mogła mieć zewnętrzny rodowód, stanowiąc część know-how, jaką Piastowie zapewne przywieźli ze sobą do Wielkopolski. Ale część osad i profesji, szczególnie tych związanych z aprowizacją (Sokolniki – od hodowli ptaków łownych, Miodary – od produkcji miodu czy Gęsiory – od hodowli drobiu) mogła mieć lokalny rodowód. O ile w przypadku Bułgarów, którzy są przede wszystkim rolnikami, autorzy źródeł arabskich wyraźnie wymieniają szereg różnego rodzaju ziaren, jakie się tam wysiewa, o tyle w przypadku domniemanych mieszkańców Wielkopolski otrzymujemy wyliczenie towarów, które dostarczali. Jest to więc pośrednio wskazanie na ich łowiecko-zbieracką specjalizację. Obserwacja ta jest też spójna z analizą przeprowadzoną w poprzednim rozdziale. Nie wszystkie osady służebne musiały być zasiedlane przez aparat państwowy niewolnikami. Mogła to być również ludność lokalna, która – za pomocą mechanizmu „dobrego białego” – została „przekonana” do tego, by zacząć produkować coś dla państwa, i która w ten sposób stopniowo traciła swoją niezależność. Również ona mogła początkowo za swoje usługi otrzymywać srebrne drobiny. I nie byłoby wcale dziwne, gdyby zakopywała je na czarną godzinę – bo wobec braku prawdziwego rynku nie za bardzo było co z nimi zrobić. W tym kontekście nie powinno dziwić stwierdzenie, że państwo Piastów powstało o b o k, a nie z a m i a s t instytucji przedpaństwowych. Przestrzennym tego wymiarem jest powstawanie piastowskich grodów na wykarczowanych leśnych polanach, a nie na ziemi stanowiącej własność wspólnot terytorialnych61. W tym sensie nie ma większego znaczenia, jaki odsetek ówczesnej populacji stanowili niewolnicy oraz jaki był status prawny pracowników z osad służebnych. O ile pieniądze, które umożliwiły Piastom zbudowanie podwalin ich państwa, zjawiły się na tym terenie gwałtownie, a wraz z nimi przyszła towarzysząca im infrastruktura zarówno technologiczna (know-how budowlany czy militarny), jak i społeczna (umiejętne wykorzystanie lokalnej instytucji pokrewieństwa czy też znajomość realiów polityki międzynarodowej), o tyle umacnianie tego zalążka władzy państwowej musiało być długotrwałym procesem. Nawet jeśli Piastowie mogli dość łatwo włożyć nogę w drzwi lokalnej wspólnoty, to radykalne jej odmienienie musiało trwać dłużej i spotkać się z większym oporem. 61

Tamże, s. 115.

415

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Buczek twierdzi, że system drużynny jako sposób organizowania elity państwowej został porzucony około 1034–1040 roku62. Wtedy też system państwowej pensji wypłacanej przez Mieszka nowo narodzonym dzieciom także został zapewne zarzucony. Jednak „najpoważniejsza znana rewolta chłopska, która w latach 30. XI wieku wstrząsnęła podstawami państwa piastowskiego, ułatwiona została przez kryzys na szczytach władzy […] i wybuchła w momencie, gdy nowy porządek społeczny był już faktem dokonanym, praktycznie nieodwracalnym”63. Zatem jeśli przyjmiemy, że pierwsi Piastowie zjawili się na terenach przyszłej Polski na początku X wieku, to można uznać, że umacnianie ich władzy trwało około stulecia.

Ornament to zbrodnia

Opisywana w poprzednim rozdziale atmosfera grozy, jaka panowała na rubieżach świata, w którym działała instytucja niewolnictwa, ma ambiwalentny charakter. Należy odróżnić przemoc, na którą monopol rości sobie instytucja państwa, od stanu permanentnej wojny, w jakim funkcjonowały społeczeństwa bezpaństwowe. Łatwo jest – jak robią to zwolennicy paradygmatu ewolucyjnego – uznać, że geneza państwa tkwi właśnie w zawieszeniu konfliktu w sytuacji, gdy pojawia się „policjant” mający na tyle duży autorytet, iż jest w stanie utrzymać pokój między zwaśnionymi stronami. Takie jest fundamentalne założenie weberowskiej definicji państwa (jako instytucji mającej monopol na środki przymusu), teorii procesu cywilizacyjnego Norberta Eliasa (który opisywał to, jak dobrowolnie oddajemy prawo do stosowania przemocy, internalizując formy uprzejmości) czy też filozofii politycznej Thomasa Hobbesa. Ten ostatni, pisząc wydanego w 1651 roku Lewiatana, opierał się między innymi na relacjach o tym, jak ludy bezpaństwowe Ameryki prekolumbijskiej z lubością oddają się wojnie i tkwią w stanie nieustannego konfliktu. Tymczasem to właśnie w subtelnej reinterpretacji znaczenia „wojny wszystkich ze wszystkimi” leży najbardziej doniosły aspekt dorobku Clastres’a. 62 63

Buczek, Organizacja służebna w pierwszych wiekach państwa polskiego, dz. cyt., s. 373. Modzelewski, Organizacja gospodarcza, dz. cyt., s. 195. Por. Danuta Borawska, Kryzys monarchii wczesnopiastowskiej w latach trzydziestych XI w., Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1964.

416

15. Społeczeństwo kontra państwo

Jak przypominają Deleuze i Guattari, „nie należy [z teorii Clastres’a] wyciągać wniosku, że wojna byłaby stanem natury, przeciwnie, jest ona trybem stanu społecznego, który zażegnuje i powstrzymuje państwo”. Wojna wszystkich ze wszystkimi, jaka toczy się na obrzeżach imperium, „nie daje się wyjaśnić ani przez państwo, ani przez wymianę”, ale „jest tym, co ogranicza wymiany, utrzymuje je w ramach «sojuszy», czymś co nie pozwala im stać się czynnikiem państwotwórczym, doprowadzając do łączenia się grup”64. Innymi słowy, wojna jest tym, co nie pozwala na akumulację władzy. Jedną z tajemnic społeczeństw bezpaństwowych, pisze Clastres, „jest świadomość, że przemoc stanowi esencję władzy. Głęboko zakorzeniona w tej wiedzy jest więc dbałość o to, by utrzymywać rozdział między władzą jako praktyką a instytucją władzy […]. Separacja ta utrzymywana jest za pomocą języka”65. Wódz grupy bezpaństwowej jest pierwszym wśród równych. Jego przewaga polega na tym, że świetnie posługuje się słowem i dzięki temu potrafi przekonać innych oraz utrzymać grupę jako całość. Ale jest on wodzem tylko tytularnym – przemoc stosowana jest wyłącznie podczas wypraw wojennych, a przywódca traci władzę w chwili, gdy walki się kończą. Funkcja wodza nigdy nie zostaje połączona z osobą wodza. Dokładnie taka była pozycja i rola ≠Omy Tsamkxao w społeczności Buszmenów z Kalahari. Deleuze i Guattari tłumaczą różnicę w sprawowaniu władzy (i prowadzeniu wojny) w społeczeństwach państwowych i bezpaństwowych za pomocą różnicy między grą w szachy i grą go. „Figury szachowe są kodowane, mają wewnętrzną naturę, charakterystyczne właściwości, z których wynikają ich ruchy, sytuacje i zdarzenia”. Stąd wiadomo, jakie funkcje pełni skoczek, co może zrobić pionek czy wieża – władza jest przypisana do poszczególnych figur i realizowana w ich ruchach. Natomiast kamienie w go nie mają własnych tożsamości, tylko są „ziarnami, granulkami, prostymi jednostkami arytmetycznymi, pełnią wyłącznie anonimową, kolektywną, trzecioosobową funkcję: «porusza się» równie dobrze mężczyzna, kobieta, pchła czy słoń. Kamienie w go są elementami maszynowego, niesubiektywnego układu: pozbawione są specyficznych właściwości poza tymi, jakie wynikają z danej sytuacji”. Szachy są przykładem filozofii „bycia”, a go – filozofii „stawania się”. W obu przykładach mamy do czynienia z walką, ale jest to 64 65

Deleuze i Guattari, Tysiąc plateau, dz. cyt., s. 439. Clastres, Society Against the State, dz. cyt., s. 154.

417

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

gra o zupełnie inną stawkę: szachy są „wojną zinstytucjonalizowaną, uregulowaną i zakodowaną, z frontem, tyłami i bitwami. Domeną go jest z kolei wojna bez linii walki, bez starć i zaplecza, wręcz bez bitew66. Jest to wyłącznie strategia – wojna w czystej (i dlatego często uważanej za prymitywną) postaci. Wódz w społeczeństwie bezpaństwowym jest „kustoszem wartości grupy” i jednocześnie jej zakładnikiem. Gdy zaczyna gromadzić władzę lub traktować ją jako swoją własność, chcąc przemienić się z kamienia go w figurę szachową, zostaje po prostu porzucony67. Akumuluje on nie tyle władzę, ile prestiż związany ze statusem dobrego wojownika. Ale „niefortunną cechą życia prymitywnego wojownika jest fakt, że prestiż towarzyszący wojaczce szybko się ulatnia, jeśli nie jest odnawiany przez świeże sukcesy”. W ten sposób społeczeństwa bezpaństwowe mają wbudowany mechanizm uniemożliwiający transformację w państwo: w sytuacji, gdy wojownik uzna, że jego indywidualna chęć uzyskania prestiżu jest ważniejsza od decyzji grupy, sam skazuje się na banicję lub śmierć. Każdy wojownik jest bowiem „jednocześnie zakładnikiem pragnienia prestiżu i swej bezsilności w jego zaspokojeniu”. Gdy grupa uzna, że któryś z wojowników zgromadził zbyt dużo prestiżu, może odmówić mu udziału w wojnie. A gdy ten i tak będzie chciał ruszyć do walki, będzie musiał iść sam. Taka była historia jednego ze słynnych południowoamerykańskich wodzów o imieniu Fousiwe, który zakończył samotną wyprawę wojenną w potoku strzał, które na niego spadły. W ten sposób, jako że śmierć jest losem każdego wojownika, społeczeństwo bezpaństwowe utrzymuje swoją autonomię, „nie pozwalając, aby pragnienie prestiżu przerodziło się w pragnienie władzy”68. Identyczny mechanizm działa na poziomie grup. Fakt utrzymywania się permanentnej wojny między poszczególnymi społecznościami sprawia, że nie łączą się one w większe całości. Nie oznacza to bynajmniej, że ludy bezpaństwowe są rozdrobnione. Liczne i w razie konieczności świetnie zorganizowane grupy jak Tupi-Guarani są ze sobą powiązane kulturowo oraz za pośrednictwem politycznych sojuszy – wojennych lub wynikających z instytucji pokrewieństwa. Społeczeństwa bezpaństwowe mają też swoje centra; w przypadku 66 67 68

Deleuze i Guattari, Tysiąc plateau, dz. cyt., s. 433. Clastres, Society Against the State, dz. cyt., s. 30–46. Tamże, s. 210.

418

15. Społeczeństwo kontra państwo

Buszmenów z Kalahari było nim między innymi Naye Naye – jedyne miejsce na pustyni, gdzie woda dostępna była przez cały rok. To tam na co dzień rozproszone grupki spotykały się, tam zawierano pakty czy też podejmowano decyzje o ślubach. Takie więzi pozostają jednak celowo niestałe i horyzontalne, dlatego zdaniem Clastres’a nie należy łączyć instytucji wojny z instytucją państwa. Jak pamiętamy z poprzednich rozdziałów, wojna stała się jednym z głównych narzędzi akumulacji, gdyż to właśnie za jej pomocą „wytwarzano” niewolników, wykorzeniając jeńców wojennych z ich własnej wspólnoty. W społeczeństwach bezpaństwowych status jeńca był natomiast zgoła inny. Przede wszystkim braniec wchodził w nową relację z osobą, która go pojmała. „Posiadanie jednego lub więcej jeńców było źródłem tak wielkiego prestiżu, że w chwilach, gdy brakowało żywności, wojownicy Tupinamba woleli sami zrezygnować z posiłku niż pozbawiać go swych brańców”69. Jeńcy szybko asymilowali się też do lokalnej społeczności, najczęściej jako mężowie sióstr lub córek tych, którzy ich pojmali. Nigdy nie stawali się niewolnikami, czyli przedmiotami, które mogłyby być czyjąś własnością. Nie byli istotami społecznie martwymi. Ludy Ameryki prekolumbijskiej wykształciły własny sposób na asymilację jeńców. „Stawała się ona pełna w chwili, gdy – z reguły po bardzo długim czasie – rytualne zabójstwo więźnia przemieniało go w pokarm dla jego panów”70. Dlatego kanibalizm, jak ujął to antropolog Eduardo Viveiros de Castro, ta „sztuka niemożliwego”, był aktem, za pomocą którego dokonywano asymilacji Innego, a wojownik mógł stać się własnym wrogiem71. Społeczeństwa Tupi-Guarani jego zdaniem zupełnie inaczej niż Europejczycy rozumiały proces „stawania się”72. W kulturze Zachodu, w której natura jest ontologiczną podstawą człowieczeństwa (wszyscy należymy do tego samego biologicznego gatunku: Homo sapiens sapiens), to kultura jest domeną różnorodności. Stąd bierze się możliwość idei wielokulturowości. Z punktu widzenia indiańskiej filozofii, którą nazywa on perspektywizmem, to kultura (człowieczeństwo) jest uniwersalna, a natura 69 70 71 72

Tamże, s. 70. Tamże, s. 71. Eduardo Viveiros de Castro, From the Enemy’s Point of View. Humanity and Divinity in an Amazonian Society, University of Chicago Press, Chicago 1992, s. 269–270. O filozofii „stawania się” pisali też Deleuze i Guattari, por. Tysiąc plateau, dz. cyt., s. 282–289.

419

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

pozostaje domeną partykularyzmu. Innymi słowy, gatunki, które mają takie same ciała, są wobec siebie ludźmi. Jaguar jest człowiekiem wobec innego jaguara, tak samo jak Homo sapiens jest człowiekiem dla innego Homo sapiens. Perspektywizm prowadzi zatem do idei wielonaturalności. Osobą, która potrafi poruszać się pomiędzy różnymi gatunkami, jest szaman. Gdy wchodzi w trans, staje się jaguarem nie w sensie symbolicznym, ale dosłownie, wchodząc w jego ciało. Perspektywizm to filozofia ucieleśnionego obcowania (wychodzenia z własnej skóry po to, aby spotkać się z drugim człowiekiem), a nie obcowania symbolicznego lub duchowego za pośrednictwem kultury. Dlatego gdy w XVI wieku doszło do pierwszego kontaktu między Europejczykami a Indianami, ci pierwsi odpowiadali na pytanie „czy oni są ludźmi tak samo jak my”, badając ich zwyczaje, natomiast Indianie zabijali przybyszów, aby sprawdzić, czy ciała Europejczyków i ciała Indian zachowują się tak samo – na przykład czy rozkładają się w taki sam sposób. Dla zachodnich obserwatorów kanibalizm jawił się jako symbol nieludzkiego okrucieństwa. Idea perspektywizmu pokazuje jednak, że dla Indian było to narzędzie materialnego, fizycznego „stawania się” Innym73. Z perspektywy logiki państwa jest to zupełnie nieracjonalne – to tak, jakby goniec z gry w szachy starał się przemienić w pionka lub wieżę. Ale z perspektywy społeczeństwa bezpaństwowego był to akt o niebywałym znaczeniu, gdyż uniemożliwiał również akumulację, czyli przemienienie jeńca w niewolnika. Kanibalizm był zatem tym zbytkiem, który utrzymywał instytucję państwa z dala od społeczeństwa. Dla wielu europejskich obserwatorów stanowił on dowód na barbarzyństwo ludów Ameryki prekolumbijskiej, ale z punktu widzenia społeczeństw antypaństwowych niewolnictwo jest gorsze od śmierci, gdyż sprawia, że człowiek staje się (społecznie) martwy jeszcze za życia. Śmierć fizyczna jest nieunikniona i nie stanowi dla nich tabu74. Natomiast zrobienie z jeńca swoistego zombie – żywego trupa – bezpaństwowcy często postrzegali jako akt nieludzkiego okrucieństwa. Dlatego, jak pisze Graeber, „historia powstania kapitalizmu to nie opowieść o tym, jak tradycyjne wspólnoty zostały stopniowo zniszczone przez bezosobowe siły rynku. To raczej dzieje tego, jak 73 74

Eduardo Viveiros de Castro, Cosmological Deixis and Amerindian Perspectivism, „The Journal of the Royal Anthropological Institute” 1998, t. 4, nr 3, s. 469–488. Por. Clastres, Chronicle of The Guayaki Indians, dz. cyt., s. 237–244.

420

15. Społeczeństwo kontra państwo

gospodarka wzajemnych zobowiązań została przekształcona w gospodarkę długu; jest to historia tego, jak w sieć relacji moralnych wdziera się bezosobowa i często mściwa siła państwa”75. We wspólnotach bezpaństwowych istniały różnego rodzaju sojusze. Ulegały one częstym zmianom i przede wszystkim pozostawały zewnętrzne wobec tych, którzy je zawierali (nie były internalizowane, nie stanowiły o tożsamości poszczególnych osób). Dlatego proponuję wprowadzić rozróżnienie między instytucją zobowiązania (która może przejawiać się na przykład w zasadzie wzajemności, o której pisał Polanyi) a instytucją długu. Ta ostatnia jest, jak przypomina Graeber, najprawdopodobniej tak stara jak ludzkość – a przynajmniej sięga tak głęboko jak nasza zbiorowa pamięć. Społeczeństwo bezpaństwowe z kolei to takie, które opiera się na odrzuceniu pracy. „Nic nie jest w stanie nakłonić członków prymitywnej społeczności do produkowania nadwyżek, to znaczy do alienowania swego czasu po to, aby pracować bez powodu, gdy można czas ten poświęcić na odpoczynek, zabawę, wojnę czy rozrywkę” – pisze Clastres. Praca pojawia się w chwili, gdy „egalitarna etyka wymiany” zostaje zastąpiona „produkcją, której celem jest zaspokojenie potrzeb innych; gdy porządek wymiany zostaje zastąpiony terrorem długu”. Ten zaś jest fundamentem instytucji niewolnictwa: „O ile amazoński barbarzyńca pracuje po to, by żyć, o tyle niewolnik pracuje, aby żyć mogli inni – ci, którzy nie pracują, czyli jego panowie, mówiący mu: musisz spłacić to, co jesteś nam winny, musisz w nieskończoność spłacać dług, jaki wobec nas masz”76. Czy zatem kapitalizm (w szerokim tego słowa znaczeniu) powstał w chwili, gdy logika długu została przeniesiona na domenę wojny, lub – używając pojęcia proponowanego przez Arrighiego – gdy państwo zinternalizowało wojnę i zaczęło czynić niewolników nie tylko z dłużników, ale też z jeńców? Czy to właśnie był moment, gdy pojawili się profesjonalni (czyli państwowi) wojownicy, na których utrzymanie ktoś inny musiał pracować? Tego oczywiście nie da się rozstrzygnąć, gdyż instytucja długu jest równie niewidoczna archeologicznie jak instytucja niewolnictwa (a może nawet bardziej). Ale rację mają zapewne Deleuze i Guattari, gdy piszą, że „państwo istniało od zawsze w doskonałej, w pełni ukształtowanej formie”. To znaczy: nie 75 76

Graeber, Debt, dz. cyt., s. 332. Clastres, Society Against the State, dz. cyt., s. 198.

421

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

ma historii człowieka bez historii państwa (i walki z nim). Dlatego państwo „sięga najbardziej zamierzchłych dziejów ludzkości”77, a badania archeologiczne to potwierdzają. Bez względu na to, czy początki instytucji państwa powiążemy z rolnictwem (jak robi to między innymi Scott), czy też z obróbką metali (jak uważa Goody), to państwowy rozdział w historii ludzkości obejmuje najprawdopodobniej ostatnie 10–12 tysięcy lat. Powód, dla którego przez wcześniejsze blisko 70 tysięcy lat istnienia gatunku ludzie nie parali się rolnictwem i nie prowadzili osiadłego trybu życia (pierwsze znane osady pochodzą sprzed 10,5 tysiąca lat), jest prosty. Wcześniej klimat był mało stabilny, a zatem nawet jeśli powstawały jakieś quasi-państwowe instytucje, to nie miały szans się utrzymać78. Przejście od łowiectwa-zbieractwa do rolnictwa najprawdopodobniej odbyło się niezależnie w wielu miejscach Eurazji. Wahania temperatur ustały po raz pierwszy około 18 tysięcy lat p.n.e., ale kilka razy (na przykład między latami 10 800 a 9600 p.n.e.) klimat oziębiał się na tyle, aby „cofnąć” rozwój osadnictwa i zapewne też struktur państwowych. Trudno jest więc jednoznacznie ustalić moment narodzin państwa. Wiemy, że na pewno już 6 tysięcy lat p.n.e. w Eurazji występowały stabilne struktury osadniczo-społeczne79, bezpieczniej zatem uznać ten moment za początek kapitalizmu w szerokim sensie, jako systemu opartego na długu (nawet jeśli był on wyrażany jedynie za pomocą idei grzechu pierworodnego), państwie, niewolnictwie i pracy. Tak właśnie należy rozumieć tezę Deleuze’a i Guattariego, że państwo istniało „od zawsze”. Jest z nami tak długo, jak głęboko sięga nasza zbiorowa pamięć, choć nie jest ona szczególnie precyzyjna. Najważniejsze jednak jest to, że dzięki takiej zmianie optyki pytanie o genezę państwa staje się właściwie bezzasadne. To dlatego z jednej strony „państwo wyłania się nagle, od razu w całej okazałości”, z drugiej zaś „społeczeństwa przeciw państwu dysponują precyzyjnymi mechanizmami, pozwalającymi je uniemożliwić, przeszkodzić w jego wyłonieniu”80. Należałoby więc mówić nie o jednej genezie państwa 77 78 79 80

Deleuze i Guattari, Tysiąc plateau, dz. cyt., s. 442. William F. Ruddiman, Plows, Plagues, and Petroleum. How Humans Took Control of Climate, Princeton University Press, Princeton, 2010, s. 65–69. Barry Cunliffe, By Steppe, Desert and Ocean. The Birth of Euroasia, Oxford University Press, Oxford 2015, s. 35–37, 47, 461–462. Deleuze i Guattari, Tysiąc plateau, dz. cyt., s. 442.

422

15. Społeczeństwo kontra państwo

(które zinternalizowało instytucję niewolnictwa), ale raczej o wielu genezach. Dlatego nie ma jednej genezy kapitalizmu (w szerokim tego słowa znaczeniu), ale raczej jego cykliczne pulsowanie i odradzanie się na nowych terenach. Na tym też polega zmiana optyki z temporalnej na przestrzenną – nie pytamy już o to, k i e d y (w jakiej epoce) powstał kapitalizm, ale g d z i e powstał, czy też gdzie się odrodził. W tym sensie, jak twierdzi Clastres, „podczas gdy historia ludów historycznych (czyli państwowych) to historia zmagań klasowych, historia ludów bez historii jest historią ich walki z instytucją państwa”81. Historia relacji między strukturą państwową a jej zewnętrzem dopiero zaczyna być pisana. Tak samo jak dość oczywisty w świetle źródeł fakt, iż spora część Słowian parała się łowiectwem i zbieractwem, zupełnie umknął mediewistom, tak żaden z badaczy nie był w stanie wyjaśnić genezy ich kultury materialnej (która z perspektywy ewolucjonistycznej jawiła się jako uboga i prymitywna). Wielu ubolewa, że Słowianie, ze względu na to, iż nie wytworzyli wyrafinowanej ceramiki czy rozbudowanych ośrodków miejskich (ani nawet nie zasiedlali tych, które zdobyli w czasie wojny), są „wielkim niemową” tamtego okresu82. A co jeśli stanowili europejski odpowiednik Tupi-Guarani? Zakładanie, że oszczędna kultura materialna jest dowodem na niższą pozycję grupy na drabinie rozwoju, jest tak samo błędne jak twierdzenie, że modernizm jako styl architektoniczny jest bardziej prymitywny od secesji czy baroku. Może Słowianie również uważali, że – parafrazując jednego z prekursorów modernizmu, Adolfa Loosa – ornament to zbrodnia83? Jak przypomina Viveiros de Castro, przynależność do Tupi-Guarani nie była czymś podobnym do współczesnej wspólnoty pierwotnej (czyli takiej, w jaką się wrodziliśmy), ale pozostawała „otwartym pytaniem”84. Może zatem egalitaryzm, odrzucenie dystynkcji i kultury elitarnej były dla Słowian kwestią wyboru? Dwie szkoły dominujące w dyskusji na temat pochodzenia Słowian – allochtonistyczna (czyli zakładająca, że grupa ta przyszła do Europy Środkowo-Wschodniej z innych terenów) oraz autochtonistyczna (zakładająca, że była to ludność rdzenna) – prowadzą nas na manowce. Wychodząc od przesłanek paradygmatu przestrzeni 81 82 83 84

Clastres, Society Against the State, dz. cyt., s. 218. McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 253. Adolf Loos, Ornament i zbrodnia. Eseje wybrane, przeł. Agnieszka Stępnikowska-Berns, Centrum Architektury, Warszawa 2013. Viveiros de Castro, From the Enemy’s Point of View, dz. cyt., s. 53.

423

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

absolutnej, o którym pisałem we wprowadzeniu i do którego wrócę w rozdziale 17, ich proponenci zakładają, iż istnieje homologia między miejscem, ludem i kulturą. Pytanie o to, „skąd przyszli” Słowianie, jest po prostu źle postawione. Jak przypomina Michał Kara, w Europie Północnej między V a IX wiekiem linia podziału między imperium a światem barbarzyńców była porowata; świadczą o tym chociażby przedmioty znalezione przez archeologów. Na przykład żołnierze rzymscy germańskiego pochodzenia zaszczepili zwyczaj picia wina na Północy i przynosili tam ze sobą służące do tego naczynia85. Gliniane naczynia znalezione na terenie obecnej Mołdawii były albo importem bizantyjskim, albo powstały „na miejscu [jako] produkty rzemieślników wywodzących się ze wschodniego Cesarstwa Rzymskiego”86. Oczywiście istniała też rodzima produkcja – jak lokalne imitacje rzymskich czy potem muzułmańskich monet. Nietrudno więc wyobrazić sobie ciągły ruch (w obie strony) między barbaricum a imperium. Powodem zbiegostwa z imperium mógł być dług; jak przypomina Graeber, problem długu często rozwiązywano za pomocą osadnictwa – wysyłano dzieci dłużników do nowych kolonii87. Łatwo można wyobrazić sobie pojedynczych uciekinierów, którzy przynoszą ze sobą do barbaricum określoną know-how. Mogli też korzystać z kapitału społecznego Germanów czy Słowian, których poznali w imperium – nie uciekali od państwa, niewolnictwa i długu „w ciemno”, ale przyłączali się do konkretnej grupy lub uciekali w konkretne miejsce. Wiemy, że istniał wówczas świetnie zorganizowany transport ludzi w jedną stronę, to znaczy ze świata barbarzyńskiego do centrum. Mógł zatem istnieć także „społeczny” szlak ucieczki z instytucji państwa i niewolnictwa do wspólnot bezpaństwowych88. Zresztą właśnie zapobieżeniu chęci powrotu do barbaricum mogła służyć praktyka kastracji. Jeśli tak było, to zbiegostwo występowało częściej, niż są to skłonne poświadczyć dostępne źródła – tworzone przecież przez państwowych urzędników, którzy raczej niechętnie by się do czegoś takiego przyznali. Wieloetniczność imperialnych rubieży jest niepodważalna. Kara dość wyraźnie zaznacza, że można dostrzec „brak istotniejszych 85 86 87 88

Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 81. Tamże, s. 98. Graeber, Debt, dz. cyt., s. 187. W dawnej Rzeczpospolitej istniały nieformalne szlaki migracyjne; por. Jan Bystroń, Szlaki migracyjne na ziemiach polskich, „Przegląd Socjologiczny” 1936, t. 4, s. 110–129.

424

15. Społeczeństwo kontra państwo

różnic w rozprzestrzenianiu znalezisk różnych form naszyjników późnoantycznych w obrębie barbaricum schyłku starożytności i okresu wędrówek ludów, [co z kolei] sugeruje istnienie trwałych już w tym czasie relacji kulturowo-politycznych między społecznościami Germanii, Sarmacji Europejskiej oraz przylimesowej sfery «rzymskiej»”89. Co w takim razie wyróżniałoby Słowian? Badacze są zgodni co do tego, że Słowianie pojawili się około VI wieku naszej ery. Historyk Florin Curta twierdzi, że tak samo jak Germanie byli „dziećmi” imperium rzymskiego, tak Słowianie – uznawani za „największe zagrożenie dla państwa” – byli dyskursywnym wytworem urzędników bizantyjskich, którzy w ten sposób nazywali różnorodne ludy lub grupy bezpaństwowców szturmujące ich bramy90. Pomimo oczywistych różnic (które mogły umykać Bizantyjczykom) Słowianie mieli pewne cechy wspólne. Jak twierdzi Curta, wewnątrz społeczności określanych jako słowiańskie panowała „wojskowa demokracja”, a grupy te „mogły jednoczyć się, aby zaatakować lub odeprzeć określonego wroga, ale też szybko rozbić się na zwalczające siebie nawzajem podgrupki, rywalizujące o terytorium czy ze względu na osobiste urazy”91. Oczywiście taki stan permanentnej wojny nie sprzyjał gromadzeniu dóbr materialnych, gdyż posiadanie przedmiotów ograniczało mobilność. Nie wszyscy należeli do ludów koczowniczych lub łowiecko-zbierackich; niektórzy uprawiali rolę, ale raczej nie zajmowali się handlem czy rzemiosłem. Gdy udało im się dokonać jakiegoś podboju, to nie przejmowali zastanej infrastruktury. Przybywali jako wojownicy, ale osiedlali się jako niezależni rolnicy, dlatego slawizacja niektórych obszarów imperium bizantyjskiego oznaczała upadek miast, handlu oraz systemu podatkowego, a przez to i państwa. Innymi słowy, słowiańska gospodarka samowystarczalna była pokojowym sposobem prowadzenia walki z instytucją państwa. Dlatego, jak ujął to Mariusz Filip, „bycie Słowianinem było kwestią mniej lub bardziej świadomego wyboru”, a wyznacznikiem granicy etnicznej (między innymi z Germanami, którzy zasiedlali przejmowane miasta i imitowali kulturę imperium) stał się egalitaryzm92. Jeśli jednym z kluczowych elementów budowania ekonomii długu 89 90 91 92

Kara, Najstarsze państwo Piastów, dz. cyt., s. 89. Florin Curta, The Making of the Slavs. History and Archaeology of the Lower Danube Region, C. 500–700, Cambridge University Press, Cambridge 2007, s. 49. Tamże, s. 313–317, 321. Filip, The Political Organization of Mieszko I, dz. cyt., s. 11.

425

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

przez państwo jest religia, to tym bardziej uzasadnione mogło być odrzucanie monoteistycznych kategorii w „pogańskiej” kulturze Słowian. Oczywiście z biegiem czasu kultura słowiańska zaczynała pękać w tym sensie, że na pewno niektórzy potomkowie bezpaństwowców, czy wręcz antypaństwowców nazywanych Słowianami zaczynali doceniać walory państwa – tak samo jak Indianie opisywani przez Clastres’a cyklicznie uciekali z lasu i do niego wracali93. Granica między imperium a barbaricum była płynna, a kultura ludów bezpaństwowych „jest kulturą odrzucającą władzę, która ją jednocześnie fascynuje”94. Zatem ludzie, którzy zamieszkiwali tereny współczesnej Polski, w chwili, gdy zjawili się tam przodkowie Mieszka I, zapewne dobrze wiedzieli, czym jest państwo, choć sami nie żyli w jego strukturach. I pewnie nie mieli wystarczająco dużo determinacji (lub szczęścia), aby utrzymać je – jak prawdopodobnie udawało się to ich przodkom – przynajmniej na wyciągnięcie ręki. Nie wiemy, czy ówczesni mieszkańcy wielkopolskiej puszczy, którzy zdecydowali się na sojusz z Piastami, zrobili to ze strachu, z przeświadczenia, że nie sprowadzają zagrożenia dla integralności ich wspólnot, czy na skutek woli władzy. Wiemy jedynie, że prywatne przedsięwzięcie dynastyczne rodziny Mieszka, początkowo ulokowane obok struktur bezpaństwowych, okazało się na tyle skuteczne, że ostatecznie było w stanie je pochłonąć. Z perspektywy teorii ewolucyjnej droga, jaką tysiąc lat temu przebyli mieszkańcy ziem współczesnej Polski, jest niezwykła. Jak pisze Modzelewski, „w monarchii piastowskiej więcej było piekarzy niż ratajów [robotników rolnych – dop. K.P.], więcej dziedzicznej służby do kuchni niż do orki”95. Jeśli więc założymy, że ludność służebna była wcześniej bezpaństwowa, to mamy tu do czynienia z bezpośrednim i błyskawicznym przejściem od łowiectwa-zbieractwa (czyli rzekomo najbardziej prymitywnej formy gospodarowania, rodem z epoki kamienia łupanego) do niezwykle współczesnej, wyalienowanej pracy w produkcji. Pominięto w ten sposób fazę rolnictwa – która z ewolucyjnego punktu widzenia jest przecież bodźcem, który powołał do życia instytucję państwa. Agrarny feudalizm, jak pamiętamy z przeglądu 93 94 95

Clastres, Chronicle of the Guayaki Indians, dz. cyt., s. 101–103. Tegoż, Society Against the State, dz. cyt., s. 47. Modzelewski, Organizacja gospodarcza, dz. cyt., s. 121.

426

15. Społeczeństwo kontra państwo

teorii okcydentalnych, stanowi też warunek konieczny do zaistnienia kapitalizmu – inaczej ten nie ma z czego się wyłonić. Piekarze czy służba kuchenna w systemie piastowskim oczywiście nie otrzymywali za swoją pracę pieniędzy. Nie dlatego, że było to niemożliwe, ale dlatego, że nie było konieczne. Piastowie musieli natomiast płacić swym drużynnikom, którzy również – a nawet w jeszcze większym stopniu niż służebnicy – dokonali pozornie niezwykłego skoku od łowiectwa-zbieractwa do pracy najemnej. Zgodnie z klasycznymi teoriami takie przejście powinno było zająć im kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt tysięcy lat. Niewolnictwo państwowe, podobnie jak gospodarka folwarczno-pańszczyźniana czy współczesny polski kapitalizm (jak zobaczymy w zakończeniu) nijak nie pasują do okcydentalnej wizji. Pierwsze spójne urządzenie przestrzenne na ziemiach współczesnej Polski z jednej strony wydaje się głęboko archaiczne (między innymi ze względu na występowanie przymusowych form organizacji pracy), a z drugiej jawi się jako na wskroś nowoczesne (choćby dlatego, że występowała tam praca najemna, rozbudowana produkcja przedmiotów konsumpcyjnych oraz sprawowano władzę za pomocą pieniądza). Paradoks ten pojawia się jednak tylko wtedy, gdy myślimy za pomocą pojęć temporalnych. Po zmianie optyki na przestrzenną widać wyraźnie, że poszczególne sposoby organizacji ludzkiej pracy, jak niewolnictwo, pańszczyzna czy praca najemna, nie są wcale kolejnymi szczeblami w linearnej ewolucji społecznej. Historia zaś, jak sugerowałem w rozdziale 12, bardziej przypomina bujny krzew niż smukłe, strzeliste drzewo.

ROZDZIAŁ 16

Nieciągłość kapitalizmu

Świat, który zdaniem Jacka Goody’ego poprzedza kapitalizm w wąskim tego słowa znaczeniu (czyli system oparty na zasadzie pięcioprocentowego zysku z kapitału oraz trzyprocentowego wzrostu gospodarczego), to nie feudalizm, azjatycki despotyzm czy raj utracony wspólnot pierwotnych, ale coś, co nazywa on „kapitalizmem przed kapitalizmem”1. Fakt, że Goody uznał za koniecznie stworzenie takiego pojęcia, jest wymowny. Zapewne zdawał sobie sprawę, że analizowane przez niego społeczeństwa sprzed kilku tysięcy lat nie przystają do współczesnej, zglobalizowanej rzeczywistości, a utrzymywanie, że istnieje między nimi prosta, linearna ciągłość, byłoby nadużyciem. Dlatego nie nazywa on tego starożytnego ustroju prawdziwym kapitalizmem, tylko czymś, co kapitalizm przypomina. Zabieg ten służy mu do kilku celów. Przede wszystkim pozwala obalić stosunkowo powszechne przekonanie, że społeczeństwa funkcjonujące w zamierzchłej przeszłości były bardziej prymitywne od naszych. Mimo że ludzie żyjący na przykład w czasach Mieszka I umierali szybciej od nas, a człowiek trzydziestoletni niejednokrotnie uważany był za starca, to pod względem konstrukcji psychicznej prawdopodobnie niewiele ich od nas różniło – ludzki mózg nie zmienił się bowiem w znaczący sposób od tamtych czasów. Musieli oni zatem mieć podobne ambicje, emocje i pragnienia jak my, choć świat społeczny, w którym żyli, był zgoła inny od naszego. Jak pisał Pierre Clastres, „iluzją jest przekonanie, iż łatwiej jest wejrzeć w społeczeństwo prymitywne niż w nasze”. Badania antropologicznie pokazują, że społeczeństwa bezpaństwowe, „podobnie jak zachodnie, potrafią z łatwością zbudować różnicę pod przykrywką tożsamości, inność w ramach homogeniczności”2. Ich świat był równie złożony jak nasz, tyle tylko, że skonstruowano go wedle innych zasad. 1 2

Goody, Metals, Culture and Capitalism, dz. cyt., s. 144. Clastres, Society Against the State, dz. cyt., s. 60–61.

429

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Najłatwiej jest wpaść w pułapkę ewolucjonizmu, gdy ocenia się poziom rozwoju danego społeczeństwa przez pryzmat jego kultury materialnej. Często słyszy się stwierdzenie, że starannie wykonana ceramika, ozdoby czy broń albo rozbudowane osadnictwo są znakiem postępu. Tymczasem pod minimalistyczną kulturą materialną – czy to Tupi-Guarani, czy Słowian – może się kryć złożona kultura duchowa czy polityczna. Warto o tym pamiętać, gdyż to jest właśnie jeden z momentów, w którym ujawniają się granice użyteczności paradygmatu, który nazywam globalnym materializmem. Jak każdy aparat pojęciowy ma on swoje ograniczenia – również patrząc na świat przez pryzmat materialności, możemy przeoczyć coś istotnego. Jeśli założymy, że społeczeństwa bezpaństwowe świadomie wybierają życie poza orbitą cywilizacji, to z ich punktu widzenia prymitywizm może być wręcz strategią obronną, czyli tym, co James Scott nazywa „bronią ubogich”3. Bezpaństwowcy mogli chętnie wchodzić w przypisywaną im rolę nieokrzesanych barbarzyńców, gdyż w ten sposób – wypadając z pola zainteresowania cywilizowanego świata – mogli utrzymywać instytucję państwa i niewolnictwa w bezpiecznym dystansie.

Miejskość przed miastem

Tym, co najbardziej zbliża świat Mieszka I do naszego, jest fakt, że już tysiąc lat temu zarówno praca, jak i pieniądz funkcjonowały niczym towary fikcyjne. Polityka emisji srebrnych monet na eksport, praktykowana najpewniej z pełną świadomością przez państwo samanidzkie, które za jej pomocą powołało do życia cały złożony system handlu niewolnikami, miała całkiem współczesny charakter. Należy potraktować ją jako historyczne potwierdzenie słuszności kredytowej teorii pieniądza, o której pisałem w pierwszej części książki. Można również powiedzieć, że już wtedy istniało coś takiego jak praca – czyli działalność człowieka, która nie była nakierowana na zaspokojenie własnych potrzeb, ale służyła realizacji potrzeb innych. Zjawisko opisywane przez Marksa jako alienacja można zatem uznać za fundament instytucji niewolnictwa, a nie tylko pracy najemnej. Nie ma większego znaczenia, jakiej natury był przymus 3

James Scott, Weapons of the Weak. Everyday Forms of Peasant Resistance, Yale University Press, New Haven 1985.

430

16. Nieciągłość kapitalizmu

sprawiający, że jedna grupa pracowała na rzecz innej – czy była to bezpośrednia przemoc (jak w systemie niewolniczym), zwyczaj albo prawo (jak w przypadku pańszczyzny), czy przymus ekonomiczny i rynek pracy (jak dziś). To właśnie ze względu na fakt, iż kapitalizm przed kapitalizmem opierał się na wykorzenionej pracy oraz na pieniądzu kredytowym, nie tylko Goody’emu wydaje się on zaskakująco znajomy. Pisząc o starożytnym Rzymie, archeolog Bryan Ward-Perkins stwierdza, że „było to społeczeństwo pod wieloma względami podobne do naszego”. Uprawiało masową produkcję towarową, „transportowało dobra na ogromną skalę, produkowało na nie wysokiej jakości opakowania, które od czasu do czasu wyrzucało po dostawie” – o czym świadczą między innymi góry ceramicznych amfor, będące pozostałością po 6 miliardach litrów oliwy, która została sprowadzona do stolicy imperium4. Podobnie, jak pamiętamy z rozdziału 12, uważa Jonathan Friedman, zdaniem którego manufaktury Mezopotamii były bezsprzecznie kapitalistyczne. Z tego właśnie względu Goody przesuwa moment narodzin kapitalizmu tak daleko w przeszłość – aż do momentu, który nazywa miejską rewolucją epoki brązu5. Większość okcydentalnych badaczy podobnie jak on szuka miejskich korzeni kapitalizmu – bez względu na to, czy jego najważniejszą cechą jest niezależna bankowość, rozwinięty handel zorientowany na zysk, czy też produkcja towarowa, która przypomina współczesne fabryki zatrudniające protoproletariat. Goody do tych znanych tropów dodaje jeszcze takie elementy jak funkcjonowanie pisma, stratyfikacja społeczna, istnienie rozbudowanej administracji urzędniczej czy wyrafinowanej kultury dworskiej6. Początki cywilizacji, jak twierdzi historyczka Gwendolyn Leick, są rzeczywiście na wskroś miejskie. „Idea miasta jako czegoś różnorodnego, złożonego, chaotycznego i podlegającego ciągłej zmianie, ale jednocześnie atrakcyjnego, była mezopotamskim wynalazkiem”7. Trzy tysiące lat przed naszą erą około 90 procent populacji południowej Mezopotamii mieszkało w miastach – co sprawia, iż było to społeczeństwo bardziej 4 5 6 7

W: Leszczyński, Skok w nowoczesność, dz. cyt., s. 52. Por. Goody, The Euroasian Miracle, dz. cyt., s. 44–47; tegoż, Metals, Culture and Capitalism, dz. cyt., s. 11–14. Goody, The Euroasian Miracle, dz. cyt., s. 41, 61–64. Gwendolyn Leick, Mesopotamia. The Invention of the City, Penguin, London 2003, s. XVII–XVIII.

431

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

zurbanizowane niż nie tylko współczesna Polska, ale nawet Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania. Pierwsze znane w historii miasto – Eridu (dziś nazywa się Abu Shahrein) – pełniło jednak funkcję nie mieszkalną, lecz ceremonialną. Było to klasyczne miejsce centralne, w sensie nie tyle przestrzennym, ile społecznym. Ulokowane zostało na styku trzech ekosystemów: pustyni, bagien oraz wybrzeży rzek. Dzięki temu mieli do niego dostęp ludzie parający się trzema odmiennymi rodzajami gospodarowania: rolnictwem, koczowniczym pasterstwem oraz rybołówstwem. Eridu posiadało też swój własny ekosystem – zostało wybudowane na wzniesieniu wyrastającym z depresji, która znajdowała się około 6 metrów poniżej poziomu morza. Dzięki temu w obniżeniu tym często zbierała się woda, a miasto było swoistą wieżą otoczoną naturalną fosą. Tym, co wyróżniało Eridu, była jego trwałość. W tym samym miejscu stawiano kolejne świątynie, które przez wiele wieków stanowiły jedyny niezmienny element tamtejszego krajobrazu. A w południowej Mezopotamii był on wyjątkowy niestabilny. „Rzeki zmieniały swoje koryta, powodzie niszczyły tereny uprawne, piaskowe wydmy potrafiły w ciągu kilku tygodni pochłonąć całą wioskę […] tylko miasta, a zwłaszcza mury ich świątyń, trwały przez wieki i rosły tak, jak rosną żywe organizmy”8. Dlatego, jak pisze Leick, „można myśleć o Eridu jako o miejscu rytualnym, które należało do wszystkich: mieszkańców bagien i łowców, hodowców bydła i rolników, ludności osiadłej i koczowniczej. Stało się punktem zbiorczym ówczesnego społeczeństwa najpewniej dzięki temu, że leżało daleko od tego, co dobrze znane. Uznawane było za „właściwe miejsce do bycia pochowanym, miejsce, w którym można było złożyć daninę, skąd było najbliżej do bogów podziemi”9. Dlatego „miejskości nie postrzegano wówczas przez pryzmat wielkości osady, gęstości zaludnienia czy statusu politycznego”. W zasadzie niewiele osób mieszkało w pobliżu Eridu. Jego rola była przede wszystkim rytualna10. Społeczeństwo Mezopotamii z okresu świetności Eridu było egalitarne. Miasto traktowano jako przestrzeń, gdzie można było uprawiać coś, co Leick nazywa „ostentacyjną wspólnotowością”11. Nie jest to niczym dziwnym – również Clastres opisuje miejsca w amazońskiej 8 9 10 11

Tamże, s. 9. Tamże, s. 16–17. Tamże, s. 29. Tamże, s. 10.

432

16. Nieciągłość kapitalizmu

dżungli, w których regularnie spotykały się na co dzień rozproszone wspólnoty bezpaństwowe. Dla Buszmenów z Kalahari takim miejscem było Nyae Nyae. Podobnie o rytualnych korzeniach miasta pisze historyk Lewis Mumford – „początki miasta, zanim stało się miejscem stałego zamieszkania, sięgają miejsc spotkań, do których ludzie cyklicznie powracali”12. Nie ma powodów, by zakładać, że społeczności korzystające z Eridu były społeczeństwami państwowymi. To, co możemy opisać jako „miejskość przed miastem”, bazowało zatem na wolności – lecz nie była to (jak chcą zwolennicy teorii okcydentalnej) ani wolność handlu, ani wolność sprzedaży własnego czasu lub pracy, tylko wolność od państwa. Leick opisuje też, jak – w nieznanych nam okolicznościach – ostentacyjna wspólnotowość Eridu została zastąpiona przez konsumpcję na pokaz. Ta była już nieegalitarna i odpowiadała temu, o czym pisał Goody w kontekście rewolucji miejskiej epoki brązu. W chwili, gdy pojawiły się podziały klasowe, pojawiły się też mury miejskie oraz monumentalna architektura (w pierwotnym Eridu „świątynie” były bardzo skromne). Ta forma miejskości stała się fundamentem cywilizacji mezopotamskich i była nierozłącznie związana z instytucją państwa, wojskowością, handlem (bardziej niż rolnictwem), niewolnictwem, ostentacją, wolą władzy, stratyfikacją społeczną oraz własnością13. Nie da się jednak ustalić momentu przejścia od najprawdopodobniej bezpaństwowej miejskości Eridu do państwowej (i opartej na niewolnictwie oraz długu) miejskości, która zdominowała Mezopotamię potem. Leick wyraźnie odrzuca na przykład tezę o tym, że pierwszym prawdziwym państwem było imperium akadyjskie (istniejące w latach 2334–2293 p.n.e.), które miało zastąpić wcześniejszy i rzekomo mniej złożony system państw-miast14. Nie wskazuje też na żaden konkretny moment, w którym egalitarna miejskość Eridu przerodziła się w kapitalizm przed kapitalizmem. Analiza klasycznie ewolucyjnego argumentu Mumforda pozwala nam zrozumieć, dlaczego jest to tak trudne, a może nawet niemożliwe. Nie tylko – zgodnie z opisywaną wcześniej strategią „wszystko, co dziwne, należy uznać za kultowe” – zbyt często sprowadza on to, co nie pasuje do jego teorii, do domeny

12 13 14

Lewis Mumford, The City in History. Its Origins, Its Transformations, and Its Prospects, Harbinger Book, New York 1961, s. 9. Leick, Mesopotamia, dz. cyt., s. 81–82, 90, 105, 177, 184–186, 256–268. Tamże, s. 92.

433

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

symbolicznej lub rytualnej15; przede wszystkim układa znalezione przez archeologów artefakty w ewolucyjny łańcuszek. „Jeśli mamy zidentyfikować miasto – pisze Mumford – musimy podążać wstecz, idąc śladem, jaki pozostawiło ono w przeszłości: od najbardziej rozwiniętych struktur i funkcji miejskich do ich oryginalnych części składowych, jakkolwiek odległe w czasie i przestrzeni czy kulturowo obce by były”. Ścieżka ta jest jego zdaniem prosta i prowadzi od form złożonych do prymitywnych: „Przed miastem były sioło, kaplica i wioska. Przed wioską były obozowisko, kryjówka, jaskinia i kopiec; przed nimi wszystkimi natomiast była gotowość do prowadzenia uspołecznionego życia, jaką człowiek dzieli z wieloma innymi zwierzętami”. Dlatego jego zdaniem „skłonność do gromadzenia i osadzania się może być pierwotnym wyznacznikiem tego, co ludzkie”16. Poprowadzenie łańcucha ewolucji z domeny społecznej do granicy świata przyrody jest, jak pamiętamy z rozdziału 12, żelazną zasadą każdego argumentu z rodziny socjobiologii. Tym, co zdaniem Mumforda odróżnia człowieka od zwierząt, jest jego udomowienie oraz fakt, że jego relacja ze środowiskiem naturalnym nie jest już incydentalna, ale opiera się na „powtarzalnych i ciągłych czynnościach oraz nieustającej dbałości”. Człowiek osiadły potrafi racjonalnie zarządzać czasem oraz ujarzmia przyrodę – na przykład sadzi drzewa i opiekuje się nimi, a nie tylko (jak robią to zwierzęta oraz łowcy-zbieracze) „korzysta z tego, co natura ma do zaoferowania”17. Tutaj jednak trafiamy na newralgiczny punkt wywodu Mumforda: niestety w przyrodzie również można znaleźć przykłady tego rodzaju aktywności. Autor z jednej strony przywołuje przykład bobrów, których działanie nosi znamiona „kolonizacji oraz celowego przeobrażenia środowiska: powalania drzew, budowy tam i schronienia”. Ale mamy też pszczoły czy mrówki, które są „najbliższym nam przykładem cywilizowanego życia oraz struktur miejskich”. Jednak – zastrzega się badacz – nie może tutaj być mowy o jakiejkolwiek „ciągłości w sensie biologicznym”; mamy raczej do czynienia z „paralelizmem” między rozbudowanym miastem a ulem lub mrowiskiem18. Przykłady bobrów lub pszczół są Mumfordowi potrzebne do tego, by pokazać, że pewne cechy, które uznaje za konstytutywne 15 16 17 18

Mumford, The City in History, dz. cyt., s. 7. Tamże, s. 5. Tamże, s. 11–12. Tamże, s. 6.

434

16. Nieciągłość kapitalizmu

dla człowieka i cywilizacji miejskiej, można znaleźć w embrionalnej formie także u zwierząt. Jest jednak kiepskim socjobiologiem – o ile argument ewolucyjny sprawdza się w domenie społecznej, bo różnego rodzaju ludzkie schronienia można ułożyć na linii historycznego rozwoju tak, aby wyrażały ewolucyjny trend budowania coraz bardziej złożonych form osadniczych, o tyle przykłady ze świata zwierząt podważają tę narrację. Z perspektywy kultury materialnej bowiem owady, które przecież w porównaniu ze ssakami są miliony lat „z tyłu” w rozwoju ewolucyjnym, wydają się bardziej zaawansowane. Domy bobrów przypominają prymitywne sioła, natomiast „podział pracy, zróżnicowanie na kasty, prowadzenie wojen, instytucja monarchii, udomowienie innych gatunków, posługiwanie się niewolnictwem istniały w wielu mrówczych imperiach miliony lat przed tym, jak stały się integralną częścią starożytnego miasta”19. Ten opis pasuje (może z wyjątkiem funkcjonowania pisma) do tego, co Goody rozumie przez kapitalizm przed kapitalizmem. Czyżby zatem rewolucja miejska odbyła się nie 6 tysięcy lat przed naszą erą, ale 200 milionów lat temu? Zarówno Leick, jak i Goody, opisując starożytną cywilizację miejską, piszą o niej tak, jakby pojawiała się błyskawicznie i od razu w pełnej, dojrzałej formie. Może więc historia miasta jest podobna do historii państwa? Może miasto również istniało „od zawsze”, czyli od paru lub parunastu tysięcy lat, od kiedy klimat ustabilizował się na tyle, że pozwolił utrzymywać względnie trwałe instytucje społeczne? Może powinniśmy myśleć o takich formach miejskości jak ta w Eridu jako o miejskości bezpaństwowej, która przez długi czas pozostawała z e w n ę t r z n a wobec instytucji państwa i była zapewne bardziej rozpowszechniona, niż jesteśmy to w stanie stwierdzić na bazie danych archeologicznych? Ostentacyjna wspólnotowość nie była zatem bardziej prymitywną formą konsumpcji na pokaz i państwowej miejskości, ale raczej pozostawała (zapewne przez długi czas) opcją polityczną. W teorii okcydentalnej wciąż istnieje bardzo silne rozróżnienie między miastem a państwem – między przestrzennymi formami akumulacji kapitału (władzy ekonomicznej) oraz formami akumulacji przymusu (władzy politycznej)20. U Arrighiego rozróżnienie to powraca w postaci rozdzielenia „logiki władzy terytorialnej”, którą 19 20

Tamże. Rozróżnienie to usystematyzował Charles Tilly; por. tegoż, Coercion, Capital, and European States, AD 990–1992, dz. cyt., s. 13, 16–28.

435

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

rzekomo przejawiają państwa czy imperia, od „logiki władzy kapitalistycznej”, którą przejawiają państwa-miasta, związki miast kupieckich czy korporacje21. Jednakże, jak pokazał to między innymi historyk Christopher Chase-Dunn i jego współpracownicy, istnieje wręcz idealna korelacja między rozwojem miasta a ekspansją imperiów w starożytności22. Może warto zatem uznać miasto i państwo za dwie strony tego samego medalu? Jeśli tak zrobimy, to okaże się, że „miejski kapitalizm przed kapitalizmem właściwym” to w zasadzie masło maślane. Dlatego zamiast szukać miejskich korzeni kapitalizmu (bez względu na to, czy tym zalążkiem miałaby być wymiana handlowa, jak uważają liberałowie, czy pojawienie się wolnej siły roboczej, jak zakładają teoretycy marksistowscy) proponuję stworzyć przestrzenną teorię jego funkcjonowania – opartą na pojęciach przestrzennych, które pomagają zrozumieć dynamikę nierównego rozwoju. Obecność dwóch towarów fikcyjnych nie oznacza jeszcze bowiem, że mamy do czynienia z kapitalizmem w wąskim tego słowa znaczeniu. Polanyi wyraźnie podkreślał, że dopiero połączenie trzech elementów: utowarowionej ziemi, pieniądza i pracy w jeden spójny system daje współczesny kapitalizm. W kapitalizmie przed kapitalizmem obserwujemy wyalienowaną pracę oraz pieniądz kredytowy, ale nie ma utowarowionej ziemi. Oczywiście terytorium było używane i było ważne, pojawiały się też różnego rodzaju konstelacje przestrzenne (jak bardzo sprawnie skonstruowana sieć militarno-grodowa stworzona przez Piastów), ale nie można powiedzieć, że ziemia była wówczas towarem fikcyjnym. To zaś, jak dowodziłem w poprzedniej części książki, warunek konieczny, by takie zjawiska jak bańki spekulacyjne (oparte na nieproduktywnym wytwarzaniu wartości) były możliwe. Innymi słowy, o ile w ramach kapitalizmu przed kapitalizmem możliwa jest rozbudowana gospodarka towarowo-pieniężna, a także bankowość, akcje kredytowe państwa, rozbudowany sektor produkcyjny i płaca za pracę, o tyle nie jest możliwa gospodarka (oraz społeczeństwo) nieustającego wzrostu. 21 22

Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 33–34; tegoż, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 211–212. Rozróżnienie to przejmuje od Arrighiego również Harvey; por. tegoż, The New Imperialism, Oxford University Press, Oxford 2003, s. 26–27. Christopher Chase-Dunn, Alexis Alvarez i Daniel Pasciuti, Power and Size. Urbanization and Empire Formation in World-Systems, [w:] The Historical Evolution of World-Systems, red. Christopher Chase-Dunn i Eugene N. Anderson, Palgrave, New York 2005, s. 92–112.

436

16. Nieciągłość kapitalizmu

Akumulacja pierwotna

„Kapitał – jak ujął to ekonomista Anwar Shaikh – to forma społecznego bogactwa, u podstaw której leży chęć osiągnięcia zysku. Immanentną tego częścią jest dążenie do nieustannej ekspansji, do pomnażania kapitału, zamieniania zysku w jeszcze większe zyski”23. Jak pamiętamy z pierwszej części książki, w chwili narodzin tego systemu pojawia się możliwość spekulacji, czyli takiego zarządzania czasem, aby to pieniądz był łącznikiem między teraźniejszością a przyszłością. Spekulacja oraz rozumienie kapitalizmu jako sposobu akumulacji opierają się z kolei na idei c i ą g ł o ś c i, która zapewniana jest przez kapitał – a do tego potrzebne są wszystkie towary fikcyjne. Jak bezsprzecznie pokazuje literatura na temat sposobów finansowania przedsięwzięć biznesowych przed końcem XIX wieku, trudno dowieść, że wiele rozproszonych, indywidualnych, osadzonych w różnych kontekstach i rozmaicie motywowanych strategii (choć wiele z nich można uznać za protokapitalistyczne) składało się na jeden spójny system, kierujący się podobną logiką i wykorzystujący podobne narzędzia. Dopiero w chwili, gdy pieniądz został zorganizowany (by użyć wyrażenia z rozdziału 2), a miało to miejsce pod koniec XIX wieku, kiedy doszło do pełnego mariażu systemu finansowego ze strukturą państwa, możemy mówić o kapitalizmie jako o spójnym reżimie ekonomicznej autoekspansji. Innymi słowy, kapitalizm jako sposób akumulacji zaistniał w chwili, gdy pojawiło się to, co Harvey nazywa „klastrem finansowo-państwowym” (state-finance nexus), który stał za społecznym wytwarzaniem przestrzeni. Dzięki temu „temporalne bariery dla akumulacji zostały przemienione w urządzenia przestrzenne”24. Punktem wyjścia do rozważań Arrighiego była chęć zrozumienia tego, w jaki sposób tak odmienne systemy społeczno-ekonomiczne jak renesansowe Włochy i współczesne Chiny mogą być częścią globalnej historii. Z jednej strony pokazuje on, jak wiele się zmienia – i jak poszczególne momenty ekspansji towarowej, rozumiane jako odmienne sposoby produkcji, zachowują nielinearną ciągłość. Omawia szczegółowo na przykład to, w jaki sposób hegemonia amerykańska 23 24

Anwar Shaikh, Capitalism. Competition, Conflict, Crises, Oxford University Press, Oxford 2016, s. 259. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 416.

437

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

czerpała bardziej z dorobku holenderskiego aniżeli brytyjskiego. W odróżnieniu od Brytyjczyków (oraz innych europejskich sił kolonialnych) Amerykanie nie interesowali się podbojem terytorialnym, a ich imperializm opierał się głównie na instrumentach ekonomicznych. Dlatego nie tylko przejęli szereg wcześniejszych rozwiązań (jak brytyjskie włączenie do logiki kapitalizmu produkcji towarowej), ale też głównym orężem amerykańskiej dominacji uczynili transnarodowe korporacje – które, jak wiadomo, zostały po raz pierwszy wprowadzone właśnie przez Holendrów. Brytyjczycy z kolei bardziej inspirowali się kapitalizmem włoskim niż holenderskim. Dlatego, jak ujął to Baucom, historia światowych hegemonii wedle Arrighiego to również historia oscylowania między różnymi modelami25. Definiując kapitalizm jako sposób akumulacji, Arrighi buduje ciągłość historyczną za pomocą finansjalizacji, która jego zdaniem stanowiła spoiwo między tymi różnymi systemami. Jak pamiętamy, jesień jednej hegemonii jest równocześnie wiosną kolejnej. Za pomocą mechanizmu finansjalizacji kapitał może przeskoczyć w inne miejsce i tam umożliwić uruchomienie nowego cyklu. W chwili, gdy to nowe urządzenie przestrzenne z genialnego rozwiązania przeobraża się w palący problem i zaczyna utrudniać akumulację, zamiast ją umożliwiać, kapitał ponownie się ulatnia i niczym chmura przenosi się w nowe miejsce, aby tam użyźnić inną glebę. Na pierwszy rzut oka taka analiza wydaje się bardzo atrakcyjna. Jak zauważył antropolog Don Kalb, jedną z jej zalet jest to, że wyjmuje narracje o genezie kapitalizmu z granic państwa narodowego. Na tym polega jego zdaniem doniosłość tego, co historyk Jonathan Israel nazwał „momentem anglo-holenderskim”, który miał nastąpić podczas tak zwanej sławetnej rewolucji z 1688 roku, gdy Wilhelm III Orański przejął angielski tron. Jak twierdzi Israel, najważniejsze instytucje gospodarcze późniejszego światowego hegemona (między innymi Bank Anglii) zostały wtedy założone przez członków holenderskiej finansjery, którzy w ten sposób, inwestując swoje pieniądze na Wyspach, stali się ojcami założycielami brytyjskiego kapitalizmu26. Sam Arrighi poświęca sporo miejsca na opis okoliczności, w których włoscy kupcy budowali kapitalizm w Holandii, oraz tego, jak 25 26

Por. Ian Baucom, Specters of the Altantic, dz. cyt., s. 8–9, 18–23. Don Kalb, Financialization and the Capitalist Moment. Marx versus Weber in the Anthropology of Global Systems, „American Ethnologist” 2013, t. 40, nr 2, s. 261–262.

438

16. Nieciągłość kapitalizmu

Ameryka, która była przecież najpierw brytyjską kolonią, rozwijała się na skutek przeszczepienia tam brytyjskich instytucji i kapitału. Twierdzi też, że pojawienie się „azjatyckich tygrysów” było bezpośrednią konsekwencją amerykańskiego „zaproszenia” do rozwoju. Podczas gdy z reguły relacja centrum–peryferie jest korzystna tylko dla jednej, silniejszej strony, tutaj mamy do czynienia z kluczowymi wyjątkami, w których zależność od hegemona w dłuższej perspektywie umożliwia dynamiczny rozwój i przejęcie sterów światowej gospodarki przez obszar wcześniej peryferyjny. Zaraz po tym, jak USA pokonały Japonię, zrzucając na jej terytorium bombę atomową, Amerykanie postanowili wciągnąć ten kraj na orbitę swojego imperium gospodarczego i inwestując tam swój kapitał, umożliwili mu błyskawiczny wzrost. Następnie, gdy sama Japonia zaczęła dysponować nadwyżkami kapitału zarobionymi na imitowaniu USA, zaczęła lokować go u swoich azjatyckich sąsiadów27. Na skutek takich przepływów Chiny stały się drugą, a obecnie pierwszą gospodarką świata oraz lokomotywą globalnej urbanizacji. Arrighi, jak wielu innych autorów wywodzących się ze szkoły marksistowskiej, posiłkuje się w swej narracji pojęciem akumulacji pierwotnej. Tak najczęściej nazywa się moment zgromadzenia początkowej puli kapitału – pierwszej nadwyżki, którą potem można pomnażać w ramach określonego cyklu. W przypadku hegemonii włoskiej taką rolę odegrało jego zdaniem splądrowanie obu Ameryk przez imperia iberyjskie, które były obsługiwane przez finansistów z Genui. Czynnikiem, który pchnął przed szereg kapitalizm holenderski, był bałtycki handel zbożem. „Pierwszy milion” kapitalistów brytyjskich z kolei stanowiły pieniądze zagrabione podczas ekspedycji kolonialnych28. Jednak tak swobodne użycie tego pojęcia przez Arrighiego pokazuje, że ma ono wymiar raczej moralny niż analityczny – można za jego pomocą pokazać, że kapitalizm osadza się na krwawych fundamentach. Jest to najczęściej oręż używany w polemikach ze zwolennikami teorii rynkowych, które, jak pamiętamy, zakładały ciągłość między wymianą handlową w systemach feudalnych a kapitalizmem; nadwyżka w ich przekonaniu brała się z produktywnej działalności samego pieniądza. 27 28

Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 120, 126, 161–162, 199, 233–241, 300, 337–343. Tamże, s. 132–134, 155–158, 187–195.

439

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Jak świetnie pokazał Michael Taussig, dowodzenie nienaturalności kapitalizmu za pomocą wytykania jego grzechu założycielskiego jest jedną z broni biednych i popularnym elementem antykapitalistycznego folkloru. W tym sensie teoria Arrighiego niewiele różni się od poglądów opisywanych przez Taussiga kolumbijskich robotników, którzy twierdzą, że pieniądz z natury jest jałowy, to znaczy nie jest w stanie samoistnie się pomnażać. W ich odczuciu nadwyżka, uruchamiająca cykl akumulacji kapitału i powołująca do życia mechanizm, za pomocą którego pieniądz może robić pieniądz, zawsze pochodzi z kradzieży. Ten sąd wyrażają za pomocą nie tyle akademickiej teorii, ile miejskiej legendy o tym, jak niektórzy rodzice chrzestni rzekomo zawierają pakt z diabłem i podczas ceremonii chrztu wkładają niepostrzeżenie niemowlakom do rączki banknot. Gdy tym samym ksiądz ochrzci pieniądz zamiast dziecka, banknot ten uzyskuje nową moc. Po tym, jak zapłaci się nim w sklepie, jest on w stanie „wrócić” do swego właściciela wraz z zawartością całej kasy. Tylko dzięki temu, że odbiera życie wieczne niewinnemu dziecku (które, jako poganin, pójdzie po śmierci do piekła), pieniądz staje się płodny i jest w stanie sam się rozmnażać i umożliwić bogacenie się29. Struktura argumentacyjna tej opowieści oraz teorii akumulacji pierwotnej są niemal identyczne. Szukanie mordu założycielskiego będącego źródłem późniejszej dominacji Europy, jak można się domyślić, potrafi zaprowadzić badaczy w bardzo różne miejsca. Michael McCormick na przykład uważa, że „europejska śródziemnomorska gospodarka handlowa zrodziła się z dynamicznie rozwijających się centrów handlu niewolnikami ze światem arabskim”, między innymi w Wenecji. To właśnie ze względu na „straszny proceder”, jakim był handel żywym towarem, nie ulega jego zdaniem wątpliwości, że „korzenie nowoczesnej Europy sięgają głęboko wieków średnich”30. Większa część Europy i ludów bez historii Erica Wolfa dotyczy różnego rodzaju grabieży, jakich dopuścili się Europejczycy. „Kryzys feudalizmu – twierdzi Wolf – został rozwiązany za pomocą zlokalizowania, przejęcia oraz redystrybucji zasobów znajdujących się p o z a europejskimi granicami”. Akumulacja pierwotna „oznaczała nie tylko przejęcie zasobów, ale też ich umiejętną koncentrację, organizację oraz ponowne zainwestowanie. Zadania 29 30

Taussig, The Devil and Commodity Fetishism in South America, dz. cyt., s. 126–139. McCormick, Narodziny Europy, dz. cyt., s. 737.

440

16. Nieciągłość kapitalizmu

te szybko zaczęły przerastać poszczególnych handlowców” – i w ten sposób rozwinęła się zachodnia machina akumulacji31. Eric Williams w słynnej książce Capitalism and Slavery twierdził, że ciemną stroną brytyjskiego cudu przemysłowego były zyski z handlu niewolnikami, z których sfinansowano inwestycje w produkcję32. Dla Harveya z kolei takim momentem jest produkcja towarowa. Nadwyżki wypracowane w produkcji lądują następnie w drugim obiegu, którego trzonem jest urbanizacja33. Na bazie pojęcia akumulacji pierwotnej buduje on zresztą także pojęcie „akumulacji przez wywłaszczenie”, którą uznaje za główny motor napędzający globalną ekspansję kapitału34. Sam Arrighi jest w tej sprawie wymownie niekonsekwentny. Wbrew własnym argumentom twierdzi, że moment akumulacji pierwotnej nadszedł nie podczas kolonizacji Ameryk, ale w XIV wieku, gdy niektóre włoskie rody kupieckie przestały inwestować pieniądze w handel dalekosiężny i zaczęły finansować ekspedycje wojenne. Jak pamiętamy z rozdziału 4, wielu innych autorów, jak na przykład Niall Ferguson, utrzymuje, że to właśnie rzekomy wynalazek wojskowego keynesizmu był kluczem do późniejszego sukcesu włoskich kupców. Arrighi nie może się zdecydować, czy precedensem, który uruchomił industrializację w Wielkiej Brytanii, było przeniesienie tam przemysłu tekstylnego z Flandrii, czy też późniejsze zniszczenie przez Brytyjczyków przemysłu tekstylnego w Indiach. Oba wydarzenia miały stanowić moment, od którego rozpoczął się na Wyspach cud rewolucji przemysłowej. W innym miejscu natomiast twierdzi (za Keynesem), że kapitałem, który umożliwił późniejszą industrializację, były… zyski z quasi-pirackiej działalności angielskiego statku Golden Hind. Część zarobku przekazanego w 1580 roku skarbowi Królestwa (w wysokości 42 tysięcy funtów), pomnażana przez kilka stuleci o 6,5 procent rocznie (z czego połowa zysków była reinwestowana w dalszą akumulację), przeistoczyła się w roku 1913 w łączną kwotę blisko 4 milionów funtów, które wtedy jego zdaniem „stanowiły całkowitą sumę brytyjskich inwestycji zagranicznych”35. 31 32 33 34 35

Wolf, Europe and the People Without History, dz. cyt., s. 109. Por. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 334–345. O roli niewolnictwa w amerykańskim rozwoju pisze nawet Piketty; por. tegoż, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 158–163. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 380–381. Tegoż, Accumulation by Dispossession, dz. cyt. Wcześniej pisał o tym Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 95. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 92, 188–189, 193–195, 262–265, 270.

441

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Pouczające jest również zastosowanie pojęcia akumulacji pierwotnej przez Jerzego Topolskiego. Jest mu ono potrzebne do tego, aby połączyć dwie w zasadzie niezależne narracje – jedną związaną z agrarnymi i klasowymi korzeniami kapitalizmu, a drugą z tym, jak rozumie on ten system na poziomie teoretycznym. Twierdzi, że „rolę bodźca przerywającego błędne koło gospodarki feudalnej spełnia, jak wiadomo, akumulacja pierwotna (bez niej bowiem nie byłaby możliwa akumulacja kapitalistyczna, a więc i kapitalizm)”36. Będąc jedynie czynnikiem, który uruchamia cykl gromadzenia kapitału, akumulacja pierwotna nie podlega zasadom prawdziwej akumulacji, bowiem „cechą akumulacji pierwotnej jest jej zasadnicza pod względem ekonomicznym odmienność od wszelkiej innej akumulacji w procesie produkcji”37. W przypadku brytyjskim „pierwszy milion” przyniosło grodzenie ziemi przez szlachtę (oraz, częściowo, rozbójnictwo), a w przypadku polskim – cała gospodarka folwarczno-pańszczyźniana38. W ten sposób wszystko, co nie jest już feudalizmem, ale jeszcze nie przypomina rzeczywistego kapitalizmu (definiowanego przez pryzmat teorii okcydentalnej), wrzuca się do worka o nazwie „akumulacja pierwotna”. Pojęcie to, choć niewielu (może z wyjątkiem Harveya) uważa je za kluczowe, odgrywa ważną rolę w temporalnych teoriach kapitalizmu. Można za jego pomocą łatać intelektualne dziury, które pojawiają się wówczas, gdy próbujemy przemienić trajektorię krajów Zachodu w uniwersalną prawidłowość. Tak jak wcześniej „azjatycki sposób produkcji” był kategorią, do której można było zaliczyć wszystko, co nie pasowało do europejskiego modelu rozwoju, tak idea akumulacji pierwotnej pozwala nadać nazwę społeczno-ekonomicznym formacjom niepasującym do ewolucyjnego modelu przejścia od feudalizmu do kapitalizmu. Jednocześnie pojęcie to pozwala też utrzymać spójność założenia o elementarnej ciągłości pomiędzy poszczególnymi fazami rozwoju gospodarczego. Problem polega nie tylko na tym, że niemal wszystko, co opiera się na przemocy i poprzedza kapitalizm w wąskim tego słowa znaczeniu, można uznać za moment akumulacji pierwotnej. Przykład szczegółowo omawiany w poprzednich trzech rozdziałach, czyli boom ekonomiczny świata islamu, pokazuje, że jest to mało przydatne pojęcie. 36 37 38

Topolski, Narodziny kapitalizmu, dz. cyt., s. 81. Tamże, s. 82. Tamże, s. 106–114, 133–136.

442

16. Nieciągłość kapitalizmu

Fakt, że w świecie muzułmańskim mechanizm importu niewolników za pomocą eksportu srebra powstał właśnie około 750 roku – czyli w momencie szczytowym jego rozwoju, mierzonym za pomocą PKB per capita39 – pozwala sugerować, że ten sposób poradzenia sobie z problemem deficytu rąk do pracy był próbą p o d t r z y m a n i a wcześniejszego wzrostu gospodarczego, zapoczątkowanego w ramach wychodzenia z zapaści, jaką wywołała plaga justyniańska. Nie było tutaj żadnego „pierwszego miliona”, który potem został w coś reinwestowany. Mieszko z kolei zdobył swój początkowy „kapitał” na handlu niewolnikami i zainwestował zarobione w ten sposób pieniądze w ekspansję maszynki akumulacji – grody warowne oraz drużynę. Szybko jednak porzucił ten system i przeorientował się ekonomicznie na Zachód. Czy państwo Piastów byłoby możliwe w takiej formie, w jakiej powstało, bez handlu niewolnikami? Bynajmniej. Nie należy jednak wyciągać z tej historii wniosku, że istnieje jakaś ekonomiczna ciągłość między współczesną Polską (czy nawet Polską Jagiellonów) a przedsięwzięciem dynastycznym pierwszych Piastów. Gdyby państwo Mieszka i jego rodziny okazało się klęską – jak większość tego rodzaju przedsięwzięć – to pewnie nikt dziś nie uznawałby go za instytucję założycielską polskiej państwowości czy narodu polskiego. Jeśli natomiast zaakceptowalibyśmy teorię Urbańczyka o morawskich korzeniach Piastów, to należałoby wręcz zacząć wyprowadzać genealogię polskiej państwowości od Wielkich Moraw. Jako że państwo to rozpościerało się również na niektóre obszary współczesnej Polski (Śląsk oraz Małopolskę), można by nawet pokusić się o zbudowanie argumentu o terytorialnej ciągłości. Wtedy też rok 966 wcale nie byłby momentem wejścia Polski na scenę dziejów ani przyjęcia łacińskiego chrześcijaństwa, bowiem władcy morawscy ochrzcili się około roku 833. A ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo, że Wielkie Morawy zostały stworzone przez elitę rozbitego w 805 roku przez Karola Wielkiego Kaganatu Awarskiego, można by genealogię państwa Piastów poprowadzić jeszcze głębiej. Innymi słowy, ustalenie jakiegoś punktu w czasie jako momentu startowego ma zawsze arbitralny charakter. Biznes niewolniczy Mieszka I był aktem akumulacji pierwotnej wyłącznie pod względem moralnym. 39

Pamuk i Shatzmiller, Plagues, Wages, and Economic Change, dz. cyt., s. 220. Dane dotyczą terenów współczesnych Egiptu i Iraku.

443

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Pod poważnym znakiem zapytania stoi też sama idea nieustannej akumulacji kapitału. Materiał historyczny pokazuje niezbicie, że poszczególne hegemonie w historii kapitalizmu wcale nie są ze sobą spajane za pomocą transferu kapitału dokonywanego w momentach ekspansji finansowej. Wyraźnie widać to w chwili, gdy skonfrontujemy teorię Arrighiego z danymi zgromadzonymi przez Angusa Maddisona. Jak pokazuje tablica 8.1, tylko przy użyciu wskaźników opartych na danych per capita (które, jak pamiętamy z rozdziału 12, obarczone są błędem nacjonalizmu metodologicznego) jesteśmy w stanie utrzymać integralność teorii Arrighiego. Gdy spojrzymy na historię gospodarczą z prawdziwie globalnej perspektywy (tablice 8.2–8.4), jego model się rozsypuje. Przykłady na nieprawdziwość tezy Arrighiego można znaleźć także w wielu innych miejscach. Jak przypomina Piketty, w 1914 roku, czyli w momencie, który dla Arrighiego jest jednocześnie przesileniem hegemonii brytyjskiej oraz chwilą, gdy pojawiają się pierwsze jaskółki hegemonii amerykańskiej, 98 procent kapitału w Ameryce pochodziło z krajowego źródła. Państwem, którego gospodarka była częściowo w rękach Brytyjczyków (posiadali 20–25 procent kapitału), była Kanada40. Więc to ona, a nie USA, była w pewnym sensie „córką” brytyjskiej finansjery i znacznie lepiej pasuje do modelu Arrighiego. Amerykanie walczyli o niezależność od brytyjskiej Korony za pomocą pożyczek od holenderskich banków, pod zastaw których oferowano ziemię. Sukces amerykańskiego kapitalizmu był właśnie konsekwencją tego, w jaki sposób kolonizacja kontynentu oraz podział gruntów na działki uwolniły lokalny kapitał, inwestowany potem między innymi w produkcję przemysłową41. Ameryka była „pierwszym krajem na świecie […], w którym jeden prosty system porządkowania przestrzeni został zastosowany na całym terytorium”42. Arrighi poświęca sporo miejsca na opis tego, w jaki sposób Amerykanie, dzięki temu, że mieli (teoretycznie) nieograniczoną Lebensraum, ostatecznie wygrali z Niemcami wyścig o globalną dominację. Ale przez to, że rozdziela on metody rządzenia za pomocą kapitału od terytorialnej logiki władzy, nie przekłada się to na jego ogólną teorię kapitalizmu43. A to właśnie w historii tego, jak ziemia stała się towarem 40 41 42 43

Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 155, 157–158. Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 186–187. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 105. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 61–64.

444

16. Nieciągłość kapitalizmu

fikcyjnym, tkwi tajemnica pojawienia się kapitalizmu w wąskim tego słowa znaczeniu. Dzięki temu zarówno pieniądz, jak i praca (wolna bądź niewolna – nie ma to z naszej perspektywy większego znaczenia) mogły zacząć razem funkcjonować w zupełnie nowy sposób. Podobnie tajemnica cudu gospodarczego „azjatyckich tygrysów” w połowie XX wieku nie leży w przepływie kapitału z Ameryki poprzez Japonię do krajów Azji Południowo-Wschodniej, ale, jak pokazał Arno Linklater, związana jest z przeprowadzoną przez te państwa reformą agrarną. 60 procent kapitału, jaki tajwański rząd zgromadził po to, by finansować inwestycje w produkcję towarową, pochodziło z podatku nałożonego na ziemię oraz produkcję rolną. Jak twierdził Wolf Landejinsky, Amerykanin, który doradzał w tej sprawie rządom między innymi Korei Południowej i Tajlandii, „własność ziemska jest […] prawdziwym motorem stabilności oraz okazji, a także podstawą, na której może zostać zbudowana silna gospodarka”44. Nie inaczej wygląda historia chińskiego „cudu gospodarczego”. Jak pokazałem w poprzedniej części książki, gospodarki chińska i amerykańska weszły w specyficzną, symbiotyczną relację, nie można jednak powiedzieć, że wzrost gospodarczy w Chinach był bezpośrednią konsekwencją amerykańskich inwestycji kapitałowych. Gdyby tak było, to krach z 2008 roku odbiłby się na chińskiej gospodarce – a tak, jak wiemy, się nie stało45. Chińska waluta – w przeciwieństwie na przykład do japońskiej – nie jest integralną częścią globalnego systemu finansowego. Międzynarodowy Fundusz Walutowy dopiero w 2015 roku uznał ją za jedną ze światowych walut rezerwowych. Oczywiście nie oznacza to, że Chiny są odizolowane od globalnych przepływów kapitału – chodzi raczej o to, że nie odgrywają one roli systemotwórczej. Już w latach 80. chiński rząd wyznaczył kilka miast południowo-wschodniego wybrzeża do pełnienia funkcji swoistych laboratoriów, w których eksperymentowano z łączeniem elementów gospodarki planowej i rynkowej. Przepływ kapitału z zagranicy był tam nie tylko ściśle reglamentowany, ale też mocno zlokalizowany: blisko jedna trzecia 44 45

Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 313. Potwierdza to też Piketty, por. tegoż, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 70. W marcu 2008 roku straty związane z krachem na amerykańskim rynku nieruchomości wynosiły 193 miliardy dolarów. 80 miliardów strat zanotowały instytucje z Europy, 95 miliardów – z USA, 11 miliardów – z Japonii i tylko 1 miliard z Chin. Por. Saskia Sassen, Mortgage Capital and Its Particularities. A New Frontier for Global Finance, „Journal of International Affairs” 2008, t. 62, nr 1, s. 207.

445

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

bezpośrednich inwestycji zagranicznych wpłynęła wyłącznie do prowincji Guangdong (dawny Kanton)46. Miasta takie jak Szanghaj czy Shenzhen i znajdujące się tam specjalne strefy ekonomiczne służyły raczej jako punkty w y j ś c i a dla globalnej ekspansji gospodarki chińskiej niż bramy w e j ś c i o w e dla zagranicznych inwestorów. Jak świetnie pokazuje socjolożka You-Tien Hsing, klucz do chińskiego sukcesu tkwi w uwolnieniu ekonomicznego potencjału drzemiącego w ziemi. Choć urbanizacja – bardziej niż uprzemysłowienie – stała się metanarracją chińskiej transformacji, to najważniejszy proces, który to umożliwił, dotyczył nowej formuły funkcjonowania struktur państwowych na poziomie lokalnym. Hsing nazywa to „urbanizacją władztwa”. Główna zmiana polegała na oddzieleniu instytucji własności ziemi od jej użytkowania (formalnie od 1982 roku ziemia należy do państwa). Mieszkalnictwo – stanowiące 70 procent chińskich inwestycji w nieruchomości – oraz inwestycje mu towarzyszące stały się tym samym „głównym instrumentem budowania państwa na poziomie samorządowym”, dzięki czemu wzmocniono lokalne struktury władzy, a zwłaszcza ludzi związanych z Chińską Partią Komunistyczną. „Podczas wywiadów z przedstawicielami lokalnych władz – twierdzi Hsing – mogłam bardzo wyraźnie odczuć, że źródłem władzy jest w ich przekonaniu możliwość zarządzania oraz handlu mierzalnymi i użytkowanymi działkami”. Wielu z nich trudni się „strategią o bardzo niskim poziomie ryzyka, czyli przenosi prawa do użytkowania ziemi na komercyjnych deweloperów i zbiera zyski z renty”. Wielu rolników stało się także rentierami. W przeciwieństwie do kapitału ziemia jest bowiem „nieodwracalnie lokalna. Nieruchomość ziemi oraz jej «przywiązanie» do określonego miejsca sprawiają, że konkurencja o ten zasób ma również bardzo lokalny charakter, a miejscowe elity mają w niej wyraźną przewagę”47. O ile amerykańska urbanistyka pozostaje ważnym źródłem inspiracji dla tych, którzy sterują rozwojem lokalnym w Chinach, o tyle tajemnica największego boomu budowlanego w historii ludzkości, jaki obserwujemy tam od 15 lat, leży nie w naśladowaniu zachodnich rozwiązań, ale w wyciągnięciu wniosków z ich ograniczeń. Już w 1994 roku pękła tam mała (jak na chińską skalę) bańka mieszkaniowa. Rok wcześniej szacowano, że w kraju znajduje się 46 47

Campanella, The Concrete Dragon, dz. cyt., s. 33–34. Hsing, The Great Urban Transformation, dz. cyt., s. 6–7, 25, 36–37, 60–61.

446

16. Nieciągłość kapitalizmu

30–50 milionów metrów kwadratowych pustostanów (dla porównania w Polsce w całym roku 2014 oddano do użytku około 15 milionów metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej). Wyciągnięto z tego lekcję i w przeciwieństwie do tego, co działo się wtedy w USA, wprowadzono silną regulację sektora nieruchomości – tę funkcję pełnią właśnie samorządy48. Szacuje się wprawdzie, że w 2015 roku w Chinach znajdowało się aż 67 milionów pustych mieszkań (istnieją tam wielomilionowe „miasta widma”), i wiele wskazuje na to, iż tamtejsza bańka mieszkaniowa kiedyś będzie musiała pęknąć. Fundamentalna różnica między chińskim a amerykańskim domkiem z kart polega jednak na tym, jak zorganizowany jest pieniądz napędzający boom budowlany49. Ziemia jest również jedną z najczęściej pomijanych „bohaterek” brytyjskiej rewolucji przemysłowej. Holendersko-angielski moment nie trwał długo i wcale nie stał się zalążkiem industrializacji. Jak przypominał już w 1937 roku Michael Heaton, kapitał, który potem był inwestowany w brytyjski przemysł tekstylny, będący podstawą brytyjskiego przełomu oraz późniejszej globalnej dominacji, w większości był lokalny i pochodził z ziemi50. Jak pokazuje historyk Sven Beckert, na początku bawełnianej koniunktury sumy potrzebne do zorganizowania warsztatów tekstylnych były „tak skromne, że nawet w miejscach, gdzie brakowało kapitału, jak w Saksonii, fabryczki wyrastały jak grzyby po deszczu” i szybko stawały się konkurencyjne. To dlatego przemysł tekstylny był szansą na mobilność społeczną – od Wielkiej Brytanii przez Rosję po Meksyk nawet parweniusze przy odrobinie sprytu mogli jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku wejść do gry. Zorganizowanie warsztatu tkackiego we Francji około roku 1801 wymagało nakładów rzędu 35 tysięcy franków; zbudowanie fabryki wozów oznaczało wówczas inwestycję w wysokości 150 tysięcy franków, a manufaktury broni – aż półtora miliona. Drobiny kapitału, które z różnych stron wędrowały początkowo do przemysłu tekstylnego, pochodziły z rozmaitych źródeł. Dopiero od drugiej połowy XIX wieku można mówić o dużych i systematycznych nakładach kapitałowych – wtedy fabryka tekstylna, w skład której wchodziły 48 49 50

Tamże, s. 42–47, 53–54. China – Ghost Cities. 64 Million Empty Apartments in China, „Global Research”, 4 listopada 2015. Herbert Heaton, Financing the Industrial Revolution, „Business History Review” 1937, t. 11, nr 1, s. 1–10. Por. François Crouzet, Britain Ascendant, Cambridge University Press, Cambridge 1990, s. 150–152.

447

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

przędzalnia, tkalnia i farbiarnia, warta była nawet półtora miliona franków51. Wciąż jednak, jak przypomina między innymi Piketty, w XIX wieku podstawowym źródłem kapitału były obligacje rządowe oraz ziemia52. Widać to na tablicy 12.1 – dramatyczny spadek znaczenia ziemi jako źródła oraz lokaty kapitału w przypadku Wielkiej Brytanii nastąpił dopiero w latach 1880–1910, czyli dokładnie wtedy, gdy – jak zobaczymy w następnym rozdziale – doszło do urbanizacji kapitału. Dlatego, jak przypominał historyk Arno Mayer, powszechne wyobrażenie na temat XIX wieku jako okresu zdominowanego przez maszyny parowe, manufaktury czy burżuazję to obraz „cząstkowy i spaczony”. Aż do 1914 roku europejski kapitalizm zdominowany był przez „własność nieruchomą, a nie mobilną”, a „największe fortuny zbijano nie w przemyśle, ale za pomocą ziemi, handlu czy bankowości”. Jednocześnie w ówczesnej Europie – zarówno w Niemczech czy Francji, jak i na Wyspach Brytyjskich – „dominowały przedindustrialne interesy, elity przedburżuazyjne, niedemokratyczne ustroje, przednowoczesne idiomy artystyczne oraz archaiczne struktury mentalne”53. Jak przypomina E.P. Thompson, przez większość trwania brytyjskiej rewolucji przemysłowej praca tak istotnych grup zawodowych jak górnicy, portowcy czy budowlańcy była tylko w minimalnym stopniu zmechanizowana. „Węgiel ze statków na ląd wciąż przenoszono na plecach, a w Birmingham w latach 30. XIX wieku wciąż zatrudniano mężczyzn, którzy wozili piasek, pchając przez 9 mil taczki, a potem te 9 mil z pustymi taczkami wracali”. Robotnicy wiedzieli, że ówczesny kapitalizm nie był przemysłowy i dlatego za swojego podstawowego wroga klasowego uważali ziemiaństwo, a nie fabrykantów. Marzyli o niezależności samowystarczalnych chłopów. „Na historyczną ironię zakrawa fakt, że najpotężniejszą, najbardziej skoordynowaną i spójną kampanię powrotu do ziemi przeprowadzili nie wiejscy parobkowie, ale miejski proletariat”54. Jak zobaczymy w następnym rozdziale, dopiero ostatnie dekady XIX wieku, które były związane nie tylko z rozwojem dużych fabryk, ale również, jak ujął to Jürgen Osterhammel, z najbardziej dynamicznym okresem wzrostu demograficznego 51 52 53 54

Sven Beckert, Empire of Cotton, dz. cyt., s. 145–146. Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 116–117. Arno J. Mayer, The Persistence of the Old Regime. Europe to the Great War, Pantheon, New York 1981, s. 4–5, 93. E.P. Thompson, The Making of the English Working Class, dz. cyt., s. 254–256, 345–346.

448

16. Nieciągłość kapitalizmu

w historii Europy oraz czasem żywiołowej urbanizacji, można uznać za moment faktycznego cięcia i początek końca ancien régime’u55. Istnieją dwie tradycyjne linie argumentacji tłumaczące rzekomy brytyjski zryw gospodarczy. Pierwsza dotyczy kapitałochłonnych (na przykład związanych z nowymi technologiami) strategii wyjścia z malthusiańskiej pułapki; druga wiąże się z metodami pracochłonnymi. Pierwsza pokazuje, jak można było zaoszczędzić pracę lub sprawić, że będzie ona bardziej wydajna i w ten sposób wskoczyć na nową ścieżkę rozwoju; druga głosi, że Brytyjczycy po prostu byli bardziej pracowici – i to już w XVII wieku. Takie jest znaczenie pojęcia „rewolucji pracowitości” (industrious revolution), spopularyzowanego przez historyka Jana de Vriesa56. Warto jednak spojrzeć na genezę brytyjskiego uprzemysłowienia przez pryzmat zmian w sposobie zarządzania ziemią. Już w XVIII wieku, jak twierdzi Linklater, w Anglii pojawił się rynek obrotu ziemią. O ile ceny żywności utrzymywały się na tym samym poziomie, o tyle wartość ziemi wzrosła w latach 1700–1760 pięciokrotnie. Oznaczało to, że ceny gruntów nie były już związane z ich wydajnością w produkcji rolnej, ale były wyznaczane przez rynek i opisywany w rozdziale 6 mechanizm bezproduktywnego wytwarzania wartości. To z kolei wzmogło kolejną falę grodzeń i przejmowania ziemi od chłopów, a przez to nasiliła się migracja do miast i ich szybki rozwój. To dlatego Wielka Brytania jako jedna z pierwszych zaczęła dynamicznie się urbanizować: podczas gdy w 1800 roku tylko 3 procent populacji świata mieszkało w miastach, w Wielkiej Brytanii wskaźnik ten wynosił 30 procent, a pół wieku później już ponad połowa ludności tego kraju była mieszczuchami57. Urbanizacja oraz uprzemysłowienie w ośrodkach miejskich, zamiast być czynnikami umożliwiającymi ucieczkę z malthusiańskiej pułapki, mogą równie dobrze być postrzegane jako k o n s e k w e n c j e zmian w strukturze własności ziemi58. Dopiero po 1870 roku, jak przypomina Osterhammel, „kapitalizm odkrył inwestycje zagraniczne jako sposób na lokowanie kapitału”, a pojęcie globalnego kapitalizmu można stosować wyłącznie 55 56 57 58

Osterhammel, The Transformation of the World, dz. cyt., s. 61, 256, 259. Jan de Vries, The Industrial Revolution and the Industrious Revolution, „Journal of Economic History” 1994, t. 54, nr 2, s. 249–270. Andrew Lees i Lynn Hollen Lees, Cities and the Making of Modern Europe, 1750–1914, Cambridge University Press, Cambridge 2008, s. 5. Linklater, Owning the Earth, dz. cyt., s. 176–177.

449

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

do okresu po 1945 roku59. Niewielkie znaczenie inwestycji zagranicznych przed tą cezurą widać również na tablicy 12.1. Sytuacja, gdy centrum wytwarza albo płynny kapitał, albo kapitał materialny w postaci dóbr inwestycyjnych (capital goods), takich jak na przykład maszyny, na których robotnicy potem produkują towary (to także jeden z czynników decydujących zdaniem Arrighiego o brytyjskim sukcesie60), a obszary peryferyjne eksportują towary oraz konsumują dobra luksusowe, jest, jak przypomina Neil Smith, nowa i nie należy szukać jej zalążków w przeszłości61. Oczywiście zawsze istniał handel dalekosiężny, ale nawet w okresie, który wiele osób (między innymi Wallerstein) uznaje za początek globalizowania się gospodarek, życie ekonomiczne na całym świecie miało charakter niezwykle lokalny. Jak przypomina Parker, w XVII wieku nie tylko cały europejski handel dalekosiężny stanowił nie więcej niż 1 procent chińskiej gospodarki, ale też wszystkie dobra, które rocznie przypływały wtedy drogą morską do Europy, dziś zmieściłyby się na jednym (!) kontenerowcu62. W tym sensie model gospodarki światowej, jaki ukształtował się po 1945 roku, jest bez precedensu. Harvey nie ma więc racji, gdy twierdzi, że źródłem nadwyżek w postaci kapitału (który, jak pamiętamy z rozdziału 5, zawsze sam wytwarza przestrzenne bariery dla swej ekspansji) była produkcja towarowa, a inwestycje w ziemię czy nieruchomości stanowiły genialny sposób ich zyskownego „recyklingowania”. Było dokładnie odwrotnie – źródłem kapitału była ziemia, a w produkcji lokowano kapitał wygenerowany za jej pośrednictwem. Co więcej, jak przypomina Kenneth Pomeranz, przed rewolucją przemysłową w Wielkiej Brytanii protokapitaliści zawsze byli wszechstronni i inwestowali swoje zasoby w wiele różnych przedsięwzięć. Nie praktykowano specjalizacji. Dopiero pod koniec XIX wieku pojawiło się coś takiego jak ciągłość inwestycyjna – zaczęto inwestować duże sumy pieniędzy w jedno przedsięwzięcie, w nadziei, że po jakimś czasie wkład zwróci się z nadwyżką63. O ile arbitraż jest faktycznie tak stary jak ludzkość, o tyle dopiero od niedawna możemy zatem twierdzić, że kapitalizm opiera się również na strategii, którą nazywam spekulacją. 59 60 61 62 63

Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 671–672. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 164–165. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 112. Parker, Global Crisis, dz. cyt., s. 620. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 169.

450

16. Nieciągłość kapitalizmu

Polega ona na tym, że pieniądz zainwestowany w pewne urządzenie przestrzenne stanowi łącznik między teraźniejszością i przyszłością, a stopa zysku z kapitału oraz idea nieskończonego wzrostu są tym, co wyznacza temporalny horyzont rzeczywistości oraz instytucjonalne i intelektualne ramy działalności ekonomicznej człowieka.

Wykorzenienie

Okcydentalna teoria kapitalizmu zakładała, że wdziera się on w życie codzienne za pośrednictwem zjawiska alienacji. Rozumiejąc kapitalizm jako system, który zuniwersalizował pracę najemną, twierdzono, że opiera się on na odbieraniu producentom owoców ich pracy. Takie jest źródło pierwszej w historii stałej nadwyżki, która mogła być potem reinwestowana i pomnażana. Robotnicy masowo wytwarzający jakiś przedmiot stają się względem niego wyobcowani, gdyż nie jest ich własnością ani sam produkt, ani nawet przedmioty, których używa się do powołania go do istnienia (czyli środki wytwórcze, jak maszyny). Jak pokazałem w części pierwszej, wyzysk nie jest jedyną formą relacji między kapitałem a światem materialnym i społeczeństwem; przeważa on wprawdzie w momentach ekspansji towarowej, jednak w momentach ekspansji finansowej dominuje strategia zwana wywłaszczeniem. Drugą, obok alienacji, formą „odczarowania” świata przez kapitalizm, jak opisywał to Max Weber, jest abstrakcja, będąca efektem nie tyle podziału pracy i mechanizmów światowego rynku, ile działalności instytucji państwa. To rzeczywistość nieracjonalnej biurokracji, ale zarazem – jak zobaczymy w następnym rozdziale – przestrzeni absolutnej. W ujęciu, jakie prezentuję w tej książce, kapitalizm bardziej niż na alienacji czy abstrakcji opiera się na zjawisku wykorzenienia. W sensie teoretycznym jest ono efektem działania instytucji niewolnictwa – człowiek, którego spotkało nieszczęście niewoli, stawał się osobą społecznie martwą przez to, że został wykorzeniony ze swojej wspólnoty. Nie chodzi tu tylko o wspólnotę prymordialną (jak plemię, w którym się urodził), ale też o wspólnotę polityczną. Każdy, kto został wykupiony z niewoli, automatycznie wracał do żywych w sensie społecznym i stawał się obywatelem – czy to Cesarstwa Rzymskiego, czy też, nieco później, świata islamu lub, jak

451

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

można sobie wyobrazić, wspólnot bezpaństwowych, które zawsze powstawały na rubieżach imperiów. Na tym opiera się kapitalizm w długim trwaniu. Krótka historia kapitalizmu bazuje natomiast na wykorzenieniu – tak, jak rozumieli to Karl Polanyi oraz Neil Smith: na odseparowaniu nie tylko człowieka od społeczeństwa, ale i gospodarki od człowieka, a także gospodarki od materii, co prowadzi do jej (przynajmniej pozornej) wirtualizacji. Za pomocą tego pojęcia możemy przedstawić najbardziej zwięzłą definicję kapitalizmu, jaka powstała w tej książce. Kapitalizm z perspektywy długiego trwania to system oparty na niewolnictwie, czyli wykorzenieniu człowieka ze społeczeństwa. Kapitalizm w wąskim tego słowa znaczeniu i taki, jaki dziś znamy, to system oparty na wykorzenieniu gospodarki ze społeczeństwa. W sensie teoretycznym proces wykorzenienia człowieka – nie tylko pojawienie się rynku, gdzie obraca się czasem, który pracownik ma do dyspozycji i który może odsprzedawać pracodawcy, ale także traktowanie całej istoty ludzkiej jak rzeczy – sięga instytucji niewolnictwa. W sensie empirycznym natomiast o pojawieniu się rynku pracy możemy mówić dopiero po 1834 roku, czyli po likwidacji na Wyspach Brytyjskich tak zwanego systemu speenhamlandzkiego. Był to system zasiłków wypłacanych przez lokalne parafie, który z jednej strony ograniczał mobilność pracowników, a z drugiej sprawiał, że utrzymywali się oni nie tyle z pensji (które dzięki takiemu rozwiązaniu mogły być bardzo niskie), ile z zapomogi. Dlatego brytyjski kapitalizm narodził się, jak pokazał to już Polanyi, w zasadzie bez rynku pracy64. Podobnie jest z historią pieniądza. Pieniądz kredytowy, oparty na kategorii długu, jest najprawdopodobniej tak stary jak instytucja państwa. Pieniądz towarowy narodził się podczas wypraw wojennych i jego geneza tkwi nie w wymianie, ale w pensji wypłacanej żołnierzom przez władcę. Pojawienie się monet oczywiście stymulowało rynki, chociażby dlatego, że oddziały wojska, będące swego rodzaju mobilnymi miastami, nie produkowały żywności, tylko ją kupowały (jeśli nie mogły jej zabrać siłą). Ale rozbudowany system finansowy, oparty na takich instytucjach jak bank centralny, państwo narodowe, międzynarodowy podział pracy i organizacja produkcji czy w ogóle gospodarka (będąca nową i częściowo autonomiczną sferą), zaczyna się wyłaniać dopiero pod koniec XIX wieku. Wreszcie, o ile ziemia 64

Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 148.

452

16. Nieciągłość kapitalizmu

przez długi czas stanowiła jedno z najważniejszych źródeł kapitału, o tyle dopiero od końca XIX wieku możemy traktować kapitalizm jako system oparty na zjawisku wytwarzania przestrzeni i nierównym rozwoju. Procesy pojawienia się tych trzech filarów dzisiejszego kapitalizmu toczyły się równolegle i były wobec siebie autonomiczne. Moment, w którym stały się częścią jednego spójnego systemu, możemy uznać za początek kapitalizmu w wąskim (ekonomicznym) tego słowa znaczeniu i moment rozpoczynający historię jego krótkiego trwania. Można, jak sugerowałem w rozdziale 15, uznać moment zaprzęgnięcia machiny wojennej do wytwarzania dłużników-niewolników za chwilę narodzin kapitalizmu w szerokim (i teoretycznym) sensie. Oczywiście ze względu na brak szczegółowych danych nie jesteśmy w stanie jednoznacznie wskazać momentu historycznego, w którym instytucja wojny została zinternalizowana przez kapitalizm. Co więcej, machina wojenna wielokrotnie „uciekała” później niewolnictwu i służyła do rozsadzania struktur państwa. Samo pojawienie się Słowian w VI wieku – jeśli mam rację, twierdząc, że był to moment zarazem polityczny i moralny – było jednym z wielu takich punktów w historii, kiedy zewnętrze kapitalizmu (z perspektywy długiego trwania) budowało wobec niego trwałe i silne struktury oporu. Na tym między innymi polegało napięcie pomiędzy terytorialną ekspansją struktur państwowych a ich „barbarzyńskim” zewnętrzem. Późniejsze metamorfozy kapitalizmu w szerokim tego słowa znaczeniu, przez Arrighiego opisywane jako jego poszczególne hegemonie, a przez wielu innych jako etapy lub epoki, można rozumieć jako nieustanne dopasowywanie się do siebie państwa i machiny wojennej. Jak pamiętamy z pierwszej części książki, różni protokapitaliści próbowali skuteczniej zinternalizować wojnę – włoscy kupcy, jak pisał Niall Ferguson, wprowadzili wojskowy keynesizm i zajmowali się finansowaniem wojen na kredyt. Arrighi twierdził, że to Holendrzy, przekładając logikę rynkową na wojsko, zinternalizowali wojskowość i wprowadzili ją w obręb kapitalizmu. Często wreszcie powtarza się, że dopiero Anglicy stworzyli pierwsze państwo narodowe w historii i to oni najsprawniej użyli aparatu przemocy do zbudowania maszynki akumulacji. Jak pamiętamy, pierwszymi pracownikami najemnymi byli nie robotnicy fabryczni, ale właśnie żołnierze, a pieniądz towarowy oraz kruszcowy pojawiły się właśnie po to, by ich opłacać – żeby nie musieli zajmować się własną aprowizacją i mogli to zadanie oddelegować

453

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

innym (oczywiście nie zawsze było to oddelegowanie dobrowolne). To właśnie był moment wprowadzenia – czysto teoretycznego – rozdziału między miastem a wsią. Jak widzieliśmy na przykładzie pierwszego modelu urbanizacji na ziemiach polskich, opartego na niewolnictwie państwowym i systemie osad służebnych, był on dość skomplikowanym urządzeniem przestrzennym, w którym drużyna książęca oraz dwór stanowiły mobilne miasto, przemieszczające się jak szarańcza pomiędzy różnymi osadami, tak aby piekarze z Piekar czy świniarze ze Swinar mogli dostarczyć im chleb czy mięso. Granice ekspansji „urządzenia militarno-państwowego” były wtedy wyraźnie wyznaczone przez możliwości produkcyjne tego aparatu aprowizacyjnego – podobnie było z późniejszymi mobilnymi miastami, które grasowały po Eurazji. Wbrew ewolucyjnej genealogii współczesności, budującej ciągłość między feudalnymi ośrodkami handlowymi a kapitalistycznymi miastami przemysłowymi, doniosłość atlantyckiej rewolucji przemysłowej polegała (jak zobaczymy w kolejnym rozdziale) właśnie na tym, że owo mobilne miasto oparte na kompleksie państwowo-militarnym zostało po raz pierwszy uprzestrzennione. Działo się tak nie tylko ze względu na militarną genezę pracy najemnej, ale też dlatego, że techniki organizacji i dyscypliny pracy, znane nam jako podstawa dziewiętnastowiecznego systemu fabrycznego, zostały wynalezione i zastosowane najpierw w armii, a dopiero potem na innych polach. Dotyczy to zarówno pokojowego zastosowania wojskowych metod dyscyplinarnych i zarządzania grupami ludzi, jak i samej produkcji65. Jak pokazał historyk Harry Braverman, system produkcji masowej, w której wytwarza się obiekt składający się z wielu wymienialnych części, został wymyślony w celu wytwarzania broni. Standaryzacja była konieczna, by podnieść efektywność, a wcześniejszy system rzemieślniczy został po raz pierwszy wyrugowany właśnie w przemyśle zbrojeniowym. Techniki te zostały potem wykorzystane również do organizacji procesu produkcji, gdzie sama praca, podobnie jak wcześniej broń, została „rozebrana” na zestandaryzowane części i również stała się wymienialna (jako odrębne zadania)66. Tayloryzm i fordyzm miały więc silne militarne korzenie. 65 66

McNeill, The Pursuit of Power, dz. cyt., s. 125–133, 167–184, 318–319. Manuel De Landa, A Thousand Years of Nonlinear History, Zone Books, New York 2000, s. 83–84.

454

16. Nieciągłość kapitalizmu

Militaryzacja produkcji była ważniejszym aspektem brytyjskiej rewolucji przemysłowej niż fakt, iż w niektórych regionach świata zuniwersalizowano wtedy pracę najemną. Przykład Dubaju – rzekomego wyznacznika naszej zbiorowej przyszłości – pokazuje, że o ile współczesny kapitalizm nie jest w stanie poradzić sobie bez pracy jako takiej (czyli wyalienowanej relacji człowieka ze środowiskiem materialnym), o tyle spokojnie może przetrwać bez pracy najemnej. Rynek pracy w Dubaju nie jest potrzebny – istnieją inne, skuteczniejsze (choć w oczach ewolucjonistów bardziej archaiczne czy prymitywne) formy przymusu. Jeśli będziemy kurczowo trzymali się nacjonalizmu metodologicznego, to faktycznie będziemy musieli uznać, że rewolucja przemysłowa w Wielkiej Brytanii wprowadziła powszechną pracę najemną – za pieniądze. Ale z perspektywy globalnego materializmu wprowadziła też niewolnictwo na Karaibach, w Afryce Zachodniej, a także w USA. Była to więc rekonfiguracja tego, w jaki sposób organizuje się pracę w świecie atlantyckim, a nie przejście z jednego etapu rozwoju do kolejnego. Najbardziej doniosłym aspektem tej transformacji była właśnie zmiana przestrzennej logiki ekspansji, polegająca między innymi na uprzestrzennieniu rozróżnienia między miastem a jego zewnętrzem, najczęściej rozumianym jako wieś – choć przykład systemu służebnego pokazuje, że aparat aprowizacji pracowników najemnych jest nieco bardziej złożony niż prosta produkcja rolna i obejmuje także wiele innych zawodów. W chwili, gdy miejskość (postrzegana jako centralność – oparta na egalitarnej i bezpaństwowej ostentacyjnej wspólnotowości) została wyparta przez miasto rozumiane jako warowna, zmilitaryzowana osada (moment rewolucji miejskiej epoki brązu według Goody’ego), narodził się kapitalizm w szerokim znaczeniu tego słowa. Jak pokazałem w poprzednim rozdziale, opierał się on na wykorzenionej pracy oraz pieniądzu kredytowym, który umożliwiał owo wykorzenienie, między innymi poprzez instytucję niewolnictwa. Przez cały czas funkcjonowania imperiów wojskowo-niewolniczo-pieniężnych przestrzeń pozostawała zewnętrzna wobec wykorzenienia. Czasami była zwykłym terytorium, na którym rozgrywały się sceny wojny i walki między różnymi projektami kolonialnymi. Czasem przestrzeń funkcjonowała jako odległość między rynkami, a jej pokonanie umożliwiało arbitraż: im większy dystans, tym większe pole dla zysku w handlu dalekosiężnym. Wreszcie – przestrzeń funkcjonowała jako wentyl bezpieczeństwa dla tych, którzy nie

455

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

chcieli poddać się logice wykorzenienia i instytucji państwa. Historia kapitalizmu w wąskim znaczeniu to historia tego, jak skończyło się zewnętrze kapitalizmu (w szerokim sensie), a przestrzeń została poddana logice wykorzenienia (czy też odspołecznienia) i mogła się stać „czystym aktywem finansowym”. Różnica między miejską a (postulowaną w tej książce) przestrzenną teorią kapitalizmu polega nie tylko na rozdzieleniu kwestii genezy elementów składowych kapitalizmu (takich jak pojawienie się pracy najemnej czy pieniądza kredytowego) od rozumienia tego, jak działa on dzisiaj, ale też na zwróceniu uwagi na niebagatelną rolę cyklicznych reorientacji w historii gospodarczej. W tym sensie moje analizy idą w zupełnie innym kierunku niż szkoła długiego trwania wywodząca się od Braudela, Wallersteina, Arrighiego, Kuli i innych. Za prekursora takiego podejścia można uznać Henriego Pirenne’a, który w 1914 roku pisał o historycznej nieciągłości kapitalizmu67. W ten sposób możemy też pogodzić analizy Goody’ego, Franka, Graebera i innych, którzy twierdzą, że kapitalizm jest (prawie) tak stary jak ludzkość, z perspektywą taką jak ta zaproponowana w pierwszej części książki, pozwalającą opisać mechanizmy ekonomiczne rządzące dziś światową gospodarką. Analiza kapitalizmu jako systemu opartego na idei nieskończonego wzrostu pokazuje, iż można o nim mówić dopiero od drugiej połowy XIX wieku, a może nawet dopiero od wieku XX. W tym sensie kapitalizm jest zarazem o wiele starszy (jako system społeczny) i o wiele młodszy (jako system ekonomiczny), niż to się zwykle przyjmuje.

67

Henri Pirenne, The Stages in the Social History of Capitalism, „The American Historical Review” 1914, t. 19, nr 3, s. 494–515.

ROZDZIAŁ 17

Urbanizacja kapitału

Klasyczna, okcydentalna opowieść o genezie kapitalizmu jest narracją o tym, jak Europa albo wyprzedziła inne części świata, albo je sobie podporządkowała. Na przykład politolodzy Alexander Anievas i Kerem Nişancıoğlu zauważają, że o ile w 1800 roku Zachód kontrolował 35 procent powierzchni naszej planety, o tyle w roku 1914 odsetek ten zwiększył się do 84 procent. Pytanie, jakie wobec tego stawiają, dotyczy okoliczności, w jakich Zachód wszedł w posiadanie tych pierwszych zdobyczy, były one bowiem „kluczowe dla zagarnięcia reszty”. Tym samym wracają do znanej nam z poprzedniego rozdziału kwestii akumulacji pierwotnej. Ich zdaniem nastąpiła ona podczas brytyjskiego podboju subkontynentu indyjskiego. Ekspansja terytorialna z kolei była możliwa dzięki wyjątkowej wewnętrznej organizacji Zachodu, związanej z tym, jak połączono machinę wojenną z systemem finansowym. Podobnie jak wielu przed nimi, Anievas i Nişancıoğlu przypisują tę innowację Holendrom; twierdzą, że Niderlandy już w XIII wieku przejawiały wiele „właściwości, które p ó ź n i e j stały się kluczowe dla przejścia od feudalizmu do kapitalizmu”1. W chwili, gdy świetnie zorganizowani Europejczycy zdobyli „pierwszy milion” w postaci 35 procent ziem naszej planety, los świata został przesądzony. Anievas i Nişancıoğlu, podobnie zresztą jak Arrighi oraz Brenner, posługują się pojęciem nierównego rozwoju. Jest on dla nich jednoznaczny z różnicami w poziomie ekonomicznego zaawansowania poszczególnych terytoriów oraz tym, jak jedne państwa doganiają lub przeganiają inne2. Ogromne imperium Mongołów z XIII wieku zasiało ich zdaniem w Eurazji „wirus nierównego rozwoju”, gdyż „stworzyło jeden z kluczowych czynników wyjściowych wprowadzających Europę na ścieżkę kapitalistycznego rozwoju oraz, znacznie 1 2

Anievas i Nişancıoğlu, How the West Came to Rule, dz. cyt., s. 183, 260–269. Tamże, s. 44–52; Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 102–105; Brenner, The Economics of Global Turbulence, dz. cyt., s. XX–XXIII, 32–44.

457

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

później, globalnej dominacji”3. To dzięki Pax Mongolica kwitł europejski handel dalekosiężny, Marco Polo mógł bez obaw wybrać się w swoją podróż do Chin, a w państwie Piastów rozpoczęła się tak zwana urbanizacja na prawie niemieckim, dzięki której później Kazimierz Wielki mógł zostawić Polskę murowaną4. Nierówny rozwój to dla nich nic innego niż konstatacja, że świat nie jest płaski, gdyż składa się z tak odmiennych bytów jak włoskie państwa-miasta i imperium Mongołów, które do tego wchodzą ze sobą w interakcje. W tym sensie ich teoria niewiele różni się od tych, które krytykowałem w poprzednich rozdziałach. Co ciekawe, Anievas i Nişancıoğlu otwarcie odrzucają krytykę okcydentalizmu zawartą w pracach Goody’ego czy Pomeranza5. Faktycznie, w sytuacji, gdy historie innych krajów stanowią jedynie tło dla najważniejszego procesu dziejowego, jakim jest wykluwanie się dominacji Zachodu, nie muszą się nimi nadmiernie przejmować. Jak pamiętamy z rozdziału 10, dokładnie przed takim rozumieniem nierównego rozwoju przestrzegał Neil Smith, argumentując, że jest ono anachroniczne oraz uniwersalizuje współczesne relacje. Nie ulega wątpliwości, że różnice terytorialne istniały także przed pojawieniem się kapitalizmu w wąskim tego słowa znaczeniu. „Przedkapitalistyczną przestrzeń – pisze Smith – można określić jako mozaikową. To mozaika przestrzeni wymiany (centra i peryferie), będących pokłosiem rozwiniętego systemu integracji rynkowej. Jednakże powstanie kapitalizmu, a także coraz większa rola, jaką odgrywało wytwarzanie przestrzeni dla jego przetrwania, oznacza, że zarówno efekt, jak i proces takiego różnicowania stają się bardziej systematyczne”6. Przedkapitalistyczna strategia przestrzenna polega na wykorzystywaniu takich zastanych różnic – nisz ekologicznych czy innego pozycjonowania w sieci wymiany rynkowej. Pierwsi Piastowie korzystali z tego, że Wielkopolska była niedostępną dla innych puszczą, zamieszkiwaną przez stosunkowo bezbronną ludność. Wikingowie z Rusi Kijowskiej wykorzystywali z kolei system rzek na Ukrainie, aby 3 4

5 6

Anievas i Nişancıoğlu, How the West Came to Rule, dz. cyt., s. 73. Opis transformacji polskiego ustroju, w tym genezy urbanizacji na prawie niemieckim (choć oczywiście w klasycznym dla analiz okcydentalnych oderwaniu od kontekstu Pax Mongolica), znajduje się m.in. w: Sławomir Gawlas, O kształt zjednoczonego królestwa. Niemieckie władztwo terytorialne a geneza społeczno-ustrojowej odrębności Polski, DiG, Warszawa 2000. Tamże, s. 249. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 135.

458

17. Urbanizacja kapitału

organizować transport niewolników. Oczywiście niejednokrotnie działalność człowieka poważnie wpływała na kształt środowiska, a przyroda – jak pokazuje chociażby przykład globalnego ochłodzenia z XVII wieku – była ważną uczestniczką historii społeczno-ekonomicznej7. Wyjątkowość formacji kapitalistycznej wynika z tego, że po raz pierwszy przyroda nie tylko jest wykorzystywana, ale jej wytwarzanie stanowi kluczowy element logiki tego systemu. Dlatego historia powstania współczesnego kapitalizmu to nie dzieje europejskich podbojów kolonialnych. To przejście od przestrzeni absolutnej do przestrzeni relacyjnej. To opowieść o tym, jak Amerykanie odeszli od klasycznej, eurazjatyckiej metody kolonialnego podboju, a przestrzeń nagle stała się „wszystkim i niczym jednocześnie”8. W systemie przestrzeni relacyjnej nie ma większego znaczenia, jaka powierzchnia planety jest pod czyjąś polityczną kontrolą. W kapitalizmie przed kapitalizmem bariera rozwoju opartego na wykorzenionej pracy oraz pieniądzu kredytowym, który to wykorzenienie umożliwił, wyrażała się w tym, co leżało poza granicami imperium. Pozwalało to na realizację klasycznej strategii kolonialnej, czyli grabieży. Historia kapitalizmu przed kapitalizmem to cykliczne pulsowanie struktury miejsko-wojskowo-państwowej. Natomiast historia powstania kapitalizmu w wąskim sensie to historia tego, w jaki sposób zewnętrzna bariera – a raczej rubież ekspansji – została zastąpiona przez granicę w e w n ę t r z n ą. Z drapieżcy, który goni ofiarę, a następnie dopada ją i pożera, kapitalizm przeistoczył się w kameleona, który żeby przeżyć, musi nieustannie zmieniać barwy9.

Widzieć jak państwo

Jak przypomina James Scott, mimo że ludność bezpaństwowa pod koniec XVIII wieku stanowiła mniejszość w stosunku do ludności żyjącej w ramach struktur państwowych (głównie imperialnych), to wciąż jeszcze zamieszkiwała większą część naszego globu: „lasy, tereny górzyste i bagienne, stepy, pustynie, tereny polarne czy te niedostępne 7 8 9

Bruce Campbell, Nature as Historical Protagonist. Environment and Society in Preindustrial England, „The Economic History Review” 2010, t. 63, nr 2, s. 281–314. Neil Smith, American Empire – Roosevelt’s Geographer and the Prelude to Globalization, University of California Press, Berkeley 2003, s. 18. Harvey, The Limits to Capital, dz. cyt., s. 327.

459

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

przez swoje oddalenie” od centrów cywilizacji. To właśnie one stanowiły „miejsca potencjalnego schronienia dla tych, którzy mieli powody, by uciekać od państwa”10. To, co Felipe Fernández-Armesto nazywa zapoczątkowanym w XVI wieku okresem wielkich ekspansji kolonialnych, było nie tylko europejską wyprawą w poszukiwaniu czegoś, co miało stanowić punkt wyjścia do przyszłej akumulacji; było też powszechnym zjawiskiem występującym w wielu częściach Eurazji. Sukcesy Rosji czy Prus Książęcych, o których pisałem w rozdziale 12, były częścią tego globalnego zjawiska. Ekspansja polegała na poszerzaniu orbity „kapitalizmu przed kapitalizmem”. Proces ten nie był napędzany żadną wewnętrzną logiką ani potrzebą podbojów – często źródłem strategii internalizacji zewnętrza przez państwa bazujące na niewolnej sile roboczej była obawa o własne bezpieczeństwo. Uznawano, że lepiej prewencyjnie podbić barbarzyńskie ludy żyjące na granicy cywilizacji, gdyż mogą kiedyś zagrozić integralności państw terytorialnych11. Jednym z najbardziej doniosłych przykładów takich niebezpieczeństw był właśnie podbój Eurazji przez Mongołów. Jak przypomina Janet Abu-Lughod, arabskie opisy horroru i piekła na ziemi, jakie towarzyszyło zdobyciu i zniszczeniu Bagdadu – w 1258 roku wciąż największego miasta na świecie – „nie mają sobie równych w europejskich źródłach”. Jako lud koczowniczy Mongołowie stanowili machinę wojenną w czystej postaci. Nie interesowało ich rządzenie podbitymi terytoriami, ale nie był to także reżim „oparty na logice wytwarzania nadwyżek, ani taki, który mógł rozwijać się w nieskończoność”12. W chwili, gdy skończyły się sukcesy militarne, skończyło się też ich „imperium”. Przez większość historii największe i najskuteczniejsze państwa terytorialne znajdowały się na wschodnim krańcu Eurazji. W Indiach czy Chinach zarządzano nie tylko przestrzenią, ale i ludźmi, i to na masową skalę. Do 1800 roku raptem półtora miliona Europejczyków przeniosło się do Ameryki. Tymczasem już na przełomie XVII i XVIII wieku państwo chińskie było w stanie zorganizować akcję przesiedleńczą 10 milionów osób13. Trwający całe stulecia podbój chińskiego „Dzikiego Zachodu”, zakończony dopiero w połowie XX wieku, był równie krwawy i bezwzględny jak podboje dokonywane 10 11 12 13

Scott, The Art of Not Being Governed, dz. cyt., s. 10. Fernández-Armesto, Millennium, dz. cyt., s. 213. Abu-Lughod, Before European Hegemony, dz. cyt., s. 194, 155. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 83–84.

460

17. Urbanizacja kapitału

przez Europejczyków. Na przykład między rokiem 1667 a 1707 ponad półtora miliona nowych osadników i osadniczek zostało przeniesionych do kolonizowanego Syczuanu, trzy czwarte lokalnej ludności wymordowano, a resztę osadzono w rezerwatach, zupełnie jak później w Ameryce14. Pojawienie się strategii terytorialnej ekspansji państwa przyczyniło się do narodzin kartografii, było też zaczątkiem systematycznego gromadzenia wiedzy przestrzennej. W siedemnastowiecznych Chinach włączenie społeczności pozostających wcześniej na zewnątrz struktur państwowych „nazywano eufemistycznie pojawieniem się ich na mapie”. W ten sposób, jak przypomina Scott, mapy zaczęły przedstawiać przestrzeń. Wcześniej odległości mierzono głównie za pomocą jednostek związanych z czasem podróży15. Historia ekspansji naukowego mierzenia oraz linearnego podziału przestrzeni pomiędzy poszczególnymi państwami nie jest bynajmniej, jak przypomina Osterhammel, europejskim wynalazkiem, ale okazuje się globalnym trendem. Faktycznie, gdy Europejczycy kończyli podbój Afryki, blisko dwie trzecie granic państwowych na tym kontynencie wyznaczono w linii prostej. Tak samo było w Azji Centralnej dwa stulecia wcześniej, gdy chińskie imperium dynastii Quing oraz carska Rosja podzieliły między sobą terytoria na mocy porozumień z 1689 i 1727 roku16. Stopniowe wyłanianie się tego, co Neil Smith (za Henrim Lefebvre’em) nazywa przestrzenią absolutną, było bezpośrednio związane z umacnianiem się struktur państwowych za pomocą podboju terytorialnego i tego, w jaki sposób państwa reorganizowały świat społeczny i materialny tak, aby mogły zarządzać nim na odległość. Na tym polega zjawisko, które Scott nazywa „widzeniem jak państwo”. Każdy biurokrata postrzega ludzką aktywność „przede wszystkim za pośrednictwem uproszczonych uogólnień i przybliżeń zawartych w dokumentach czy statystykach: danych podatkowych, zapisach własności ziemi, przeciętnych dochodach, liczbie bezrobotnych, wskaźnikach umieralności, obrotach handlowych czy liczbie zachorowań na cholerę w określonej dzielnicy”. Taka widoczność jest efektem obrania zewnętrznej perspektywy. Gdyby spojrzeć na miasto pokroju belgijskej Brugii w roku 1500 z lotu ptaka, to ukazałby 14 15 16

Fernández-Armesto, Millennium, dz. cyt., s. 243. Scott, The Art of Not Being Governed, dz. cyt., s. 24, 48, 78. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 111.

461

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

się nam chaos – miasto to „nie da się sprowadzić do żadnej ogólnej abstrakcyjnej formy” i przez to „jego przestrzeń faworyzuje wiedzę lokalną ponad wiedzę zewnętrzną, dokładnie tak, jak funkcjonuje trudny i niezrozumiały dialekt”. Taka „nieczytelność pewnych dzielnic dla osób postronnych stanowiła kluczowy margines politycznej niezależności od elit” i można ją postrzegać jako strategię oporu wobec biurokracji. Dlatego ekspansja struktur państwowych była jego zdaniem jednoznaczna z coraz silniejszym trendem uniformizacji przestrzeni – tak, aby była ona „czytelna z zewnątrz”17. Oczywiście nie należy przeceniać sukcesów takich ekspansji. Jak przypomina Scott, państwo przez długi czas miało charakter sezonowy i nie pokrywało się idealnie z terytorium, a jego struktury konwulsyjnie kurczyły się i rozszerzały w przestrzeni18. Było tak również w Europie – mimo że okcydentalna narracja zazwyczaj uznaje pokój westfalski z 1648 roku za początek stabilnego układu międzypaństwowego polegającego na powszechnym respektowaniu wspólnie ustalonych granic19. Jednakże dopiero rozbiory Rzeczpospolitej Obojga Narodów można uznać za ostateczny dowód na to, że na mapie Europy nie ma już miejsca dla ogromnego tworu terytorialnego, w którym – jak ujął to Tilly – nie zachodzi ani akumulacja kapitału (nie rozwijają się miasta), ani akumulacja środków przymusu (państwo słabnie)20. Z tych względów nie da się tak jednoznacznie, jak by tego chciał Goody, pisząc o różnicy między Eurazją a Afryką Subsaharyjską, zarysować linii demarkacyjnej między kapitalizmem w szerokim sensie a jego zewnętrzem. Marshall Sahlins dowodził kiedyś, że państwo może pojawić się na dwa sposoby: albo metodą walca (podbijając terytoria ościenne), albo żabimi skokami21. Przykład piastowski to właśnie taki żabi skok, kiedy to załamanie się państwa w jednym miejscu (na Morawach) stało się szansą na jego odrodzenie gdzie indziej (w Wielkopolsce). Prewencyjne podbijanie ziem należących do barbarzyńskich sąsiadów było natomiast przykładem zastosowania strategii walca. Żadna z tych 17 18 19

Scott, Seeing Like a State, dz. cyt., s. 54–58. Tegoż, The Art of Not Being Governed, dz. cyt., s. 61, 94–95. Np. Arrighi, The Long Twentieth Century, dz. cyt., s. 53–55. Por. Saskia Sassen, Territory, Authority, Rights. From Medieval to Global Assemblages, Princeton University Press, Princeton 2008, s. 85–88. 20 Tilly, Coercion, Capital and European States, dz. cyt., s. 60. 21 Marshall D. Sahlins, The Segmentary Lineage. An Organization of Predatory Expansion, „American Anthropologist” 1961, t. 63, nr 2, s. 322–345.

462

17. Urbanizacja kapitału

metod nie gwarantowała jednak stabilnej kontroli – nawet w ramach własnych struktur państwo terytorialne było porowate i „widziało” stosunkowo niewiele. Jak przypomina Fernández-Armesto, „aż do wieku XIX większość kolonialnych rubieży nie została poznana. Kontynent amerykański przebyto po raz pierwszy dopiero w 1793 roku. Wiedza na temat tego, co się na nim znajduje, była tak znikoma, że patrioci w Waszyngtonie nie byli pewni, gdzie znajdują się Góry Skaliste, a uczone umysły Europy dopiero dzięki wyprawie Humboldta z 1800 roku dowiedziały się, że rzeki Amazonka i Orinoko są ze sobą połączone”. Innymi słowy, w okresie globalnego podboju kolonialnego „dokonano wielkich terytorialnych skoków, ale nie wypełniono luk, które znajdowały się pomiędzy znanymi terenami”22. Dotyczy to nawet krajów o tak stabilnych strukturach terytorialnych jak Francja. Jest to jedno z nielicznych państw, których granice przez większość ubiegłego tysiąclecia podlegały jedynie kosmetycznym zmianom. Jednak w czasie, gdy po raz pierwszy w historii próbowano stworzyć jej mapę, kraj pozostawał istną terra incognita. Projekt ten, zapoczątkowany w latach 40. XVIII wieku, zakończył się 70 lat później, gdy ukazały się drukiem ostatnie karty tak zwanej mapy Cassiniego. W kategoriach czasu podróży kraj mierzył 3 tygodnie wzdłuż oraz 3 tygodnie wszerz. W całym państwie znajdowało się najwyżej kilkaset pojazdów konnych, którymi można było przemierzać takie odległości. Pomiędzy utartymi szlakami rozciągał się świat zupełnie obcy dla podróżników z metropolii. Owa zapomniana geografia Francji, tak świetnie opisana przez dziennikarza Grahama Robba, opierała się na tak zwanych pays – niewielkich społeczno-przestrzennych wysepkach, których granice zwyczajowo wyznaczał zasięg dźwięku kościelnych dzwonów. Był to świat rozlicznych wiosek-państw, gdzie nie stosowano pieniędzy, nie uznawano własności prywatnej i gdzie panowały autonomiczne systemy sprawiedliwości. Był to świat, w którym zwierzęta były traktowane jako domownicy, a w rejonach przygranicznych można było spotkać całe watahy specjalnie szkolonych psów-przemytników. W górach można było natknąć się na pasterzy biegających na szczudłach i rozwijających prędkość galopującego konia – jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku w niektórych rejonach Francji listonosze poruszali się właśnie w ten sposób. Był to świat tysiąca różnych języków, między innymi 22

Fernández-Armesto, Millennium, dz. cyt., s. 264.

463

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

języka gwizdanego używanego przez pirenejskich górali, którzy dzięki niemu mogli komunikować się nawet na odległość trzech kilometrów. Jeszcze w 1880 roku tylko jedna piąta mieszkańców Francji posługiwała się biegle językiem francuskim23. Niezrozumiały dla elit dialekt był narzędziem oporu wobec państwa – w tym przypadku w sensie całkiem dosłownym. Wraz z reformą administracyjną z 1790 roku, której celem było zastąpienie tej potocznej i lokalnej rzeczywistości przestrzenią absolutną, wprowadzono podział na departamenty. Obywatele mieli znaleźć się bliżej władzy, a władza bliżej obywateli. Nowe jednostki wyznaczono tak, aby każdy mieszkaniec Francji mógł w ciągu jednego dnia podróży dojechać do lokalnego ośrodka administracyjnego. Celem tych wysiłków było „zastąpienie starych, feudalnych i plemiennych podziałów nową, abstrakcyjną logiką biurokracji”. Powodzenie tego projektu opierało się na stworzeniu rozsianych po całym kraju wysepek „lokalnej miejskiej klasy średniej, która była w nikłym stopniu związana z wielowiekowymi podziałami i lokalnymi tożsamościami. Tym samym historyczne podziały kraju zaczęły być kojarzone z osobliwym prowincjonalizmem oraz prymitywnym chłopstwem”. To nie zdobywanie wiedzy, ale jej anulowanie leżało u podwalin tej przestrzennej rewolucji: „W kraju tysiąca języków monojęzyczność stała się symbolem osoby wykształconej […], a świadoma nieznajomość warunków życia poza wielkimi metropoliami była utożsamiana z oświeconą nowoczesnością”24. Krótkie podróże do egzotycznych miejsc, bez względu na to, czy znajdowały się one kilkadziesiąt kilometrów za Paryżem, na odległym kontynencie wśród „dzikich”, czy też był to świetnie prosperujący w XIX wieku miejski slumming, doskonale wpisywały się w tę strategię wykształcenia modelu nowoczesnego, wyalienowanego i celowo wybiórczego „światowania” zachodnich kosmopolitów. Dla antropologów symbolem bodaj najbardziej skomplikowanego społecznego uniwersum jest Polinezja. Tysiąc wysp wchodzących w jej skład to niemalże tysiąc zupełnie innych, często radykalnie od siebie odmiennych społeczeństw. Przykład Francji pokazuje, że nawet w sercu Europy funkcjonował równie złożony lokalny świat – choć 23 24

Graham Robb, The Discovery of France. A Historical Geography, W.W. Norton & Company, New York 2008, s. 10, 32–35, 53, 61, 165–168, 190–197, 243. Tamże, s. 69–70.

464

17. Urbanizacja kapitału

miejscy kosmopolici, którzy patrzyli na niego w podobny sposób, jak postrzegało lokalność państwo, nauczyli się tego nie zauważać. Nie inaczej było w Polsce. Jak ujął to antropolog Jacek Olędzki: „Na skali znanych zróżnicowań terytorialnych – od minimum do maksimum – obejmujących całą kulę ziemską, zróżnicowanie w Polsce zbliżone było do maksymalnego. Wyrażało je powiedzenie: «co wieś, to inna pieśń»”. Jedną z osób, która najlepiej to rozumiała, był Oskar Kolberg. To właśnie ze względu na świadomość fundamentalnej „mozaikowości kultury chłopskiej”, jak ujął to Olędzki, Kolberg nigdy nie zabrał głosu w nośnej w jego czasach debacie na temat polskiego charakteru narodowego. Czołowi polscy intelektualiści spierali się, czy wyznaczają go na przykład bardziej „solidni” Ślązacy, czy też może „niechlujni” Mazurzy (późniejsze sformułowania Tadeusza Kotarbińskiego), a ową niespójność polskiego społeczeństwa oraz przestrzeni opisywali – jak przystało na miejskich kosmopolitów – za pomocą lekceważących odniesień do lokalnego partykularyzmu, zaściankowości, nieposkromionego indywidualizmu czy też warcholstwa. Olędzki zauważał doniosłość tego rodzaju lokalnych podziałów nawet w latach 70. XX wieku, kiedy prowadził badania na polskiej wsi25. Nie da się zrozumieć dynamiki takiego mozaikowego świata wielu lokalności bez analizy niezliczonych systemów mierzenia czasu, przestrzeni i towarów, jakie funkcjonowały na całym świecie, w tym także w Europie, jeszcze do końca XIX wieku. Przez większość dziejów nie tylko używano wielu różnych miar jednocześnie, ale nawet pozornie te same jednostki (jak łokieć czy stopa) mogły w dwóch sąsiednich wioskach czy miasteczkach znaczyć coś zupełnie innego. Miary te były, jak ujął to Witold Kula, „antropometryczne”, to znaczy odnosiły się do ludzkiego ciała lub do tego, jak funkcjonuje ono w świecie materialnym. Na przykład w Europie „aż do wprowadzenia systemu metrycznego stosowane [były] dwa typy miar powierzchni uprawnej: mierzenie powierzchni czasem ludzkiej pracy i mierzenie jej ilością wysiewanego ziarna”. Postulowaną przez długi czas zasadę „jeden król, jedno prawo, jedna miara i jedna waga” wprowadzono we Francji wskutek rewolucji. Pozostałe kraje Europy przyjęły system metryczny 25

Jacek Olędzki, Murzynowo. Znaki istnienia i tożsamości kulturalnej mieszkańców wioski nadwiślańskiej XVIII–XX wieku, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2015, s. 264, 272–275, 281–282.

465

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

później: Niemcy w 1868 roku, Austria w 1871, a Węgry trzy lata potem. Rosja ujednoliciła miary w 1919 roku; w Polsce nastąpiło to po odzyskaniu niepodległości. Ale jeszcze w 1947 roku na przykład na łotewskiej wsi etnografowie dowiadywali się, że przestrzeń mierzy się tam za pomocą „słyszalności rżenia konia lub myczenia byka (na «dwa myczenia byka»)”. Gdy rząd chiński w 1936 roku postanowił zbadać sytuację, okazało się, że w Chinach funkcjonują 53 różne miary stóp (czy), „wahające się od 0,2 do 1,25 metra, 32 różne szeng, wahające się od 0,5 do 8 litrów oraz 36 cin, wahających się od 0,3 do 2,5 kg”. Tam ujednolicono ten galimatias dopiero w 1959 roku26. Historia miar, jak świetnie pokazał Kula, jest równie niebagatelna jak historia pieniądza. Choć uspójniony system miar jest dla nas niemal równie oczywisty i niezauważalny jak powietrze, którym oddychamy, to bez niego idea współczesnego kapitalizmu nie byłaby w ogóle możliwa. Wartość towarów wyraża bowiem nie tylko pieniądz, ale też miara. Aby móc porównywać ceny jabłek u różnych sprzedawców, musimy wszyscy zgodzić się co do tego, że porównujemy cenę kilograma. Musimy się również zgodzić, że przez kilogram rozumiemy to samo. Aby ceny ropy czy złota mogły wzrastać lub spadać z szybkością ułamków sekundy na globalnych giełdach, nikt nie może mieć wątpliwości co do tego, że ropa mierzona jest w baryłkach, a złoto w uncjach. Transakcje w czasie rzeczywistym ekranu komputerowego, opisywane w rozdziale 2, bez uspójnionego systemu miar są nie do pomyślenia. Przez większość historii to miary, a nie ceny, ulegały większym wahaniom. Dobrze ilustruje to przykład chleba. Cena za jeden bochenek w europejskich miastach przez długie lata pozostawała niezmienna i utrzymywała się na poziomie uznanym za sprawiedliwy. Zmieniał się jedynie – czasami znacznie – jego rozmiar. Zysk osiągano zatem nie za pomocą podwyższania ceny, jak to jest dzisiaj, ale dzięki zmniejszeniu miary. Miara była ludzka w tym sensie, że stanowiła efekt negocjacji. W Afryce przedkolonialnej cytowany przez Kulę autor pokazuje, że „istniały miary kobiece, «słabe», do sprzedawania, i męskie, «silne», do kupowania, że na wsi miary były większe, a w mieście mniejsze, w ich różnicy krył się bowiem koszt transportu i zysk kupca, że pożyczki zwracano inną miarą, niż je zaciągano, w różnicy zaś kryło się oprocentowanie”. W Europie 26

Kula, Miary i ludzie, dz. cyt., s. 16, 46, 51, 599, 608–609.

466

17. Urbanizacja kapitału

było podobnie. W wieku XVI korzec zboża w Nowym Targu zawierał 38 litrów, a w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Żywcu – 193 litry. Dlatego cykliczne próby usystematyzowania systemów miar, jak na przykład te wprowadzane w Chinach już w 221 roku p.n.e., zawsze kończyły się podobnie: „po każdej reformie, w ciągu pokoleń, w miarę stopniowego rozkładu władzy centralnej, miary nie tylko się regionalnie różnicowały, lecz rosły, przy czym najbardziej rosły, rzecz jasna, miary zbożowe (objętościowe)”27. Kula podaje dwa czynniki, które sprawiły, że doszło do uniformizacji miar: równość ludzi wobec prawa oraz alienacja towaru. Oba są pochodną ekspansji państwa. „Produkt rzemieślniczy, robiony ręcznie i na zamówienie, stosownie do konkretnych życzeń klienta, nosi na sobie podwójne ludzkie piętno: piętno tego, kto go zrobił, i piętno tego, dla którego go zrobiono”. Podobnie było z miarą, gdyż jej „konkretną wielkość uzgadnia się w bezpośrednim ludzkim kontakcie, w drodze sporów, targów i kompromisów”. Masowy towar ma inny charakter – „nie [sposób] poznać po nim, kto go zrobił, jak nie [sposób] poznać, dla kogo został zrobiony”. Jednocześnie „masowa produkcja towarowa przeznaczona jest na wielkie, oddalone i różnorodne rynki”. Na każdym z nich początkowo funkcjonowały inne miary. Dlatego wspólna miara musi być abstrakcyjna w tym sensie, że nie wyraża żadnych lokalnych treści. Nie ma już miar „dobrych” lub „złych”. Miara, która łączy odległe rynki w procesie masowej produkcji, „staje się moralnie neutralną”. To metr, który w 1795 roku zdefiniowano jako 1/10 000 000 długości mierzonej wzdłuż południka paryskiego od równika do bieguna, stał się głównym narzędziem odczłowieczenia miary. Dla systemu metrycznego nie ma miejsca tam, „gdzie różni ludzie podpadają pod różne prawa. Różne prawa dla różnych ludzi to również różne miary dla różnych ludzi. Nierówność wobec prawa to również nierówne prawa wobec miar: jeden je dyktuje – drugi je znosi, każdy ma swoją własną, silniejszy narzuca słabszemu”. Wraz z systemem metrycznym „miara przestaje zależeć od czyjejkolwiek woli, a symbolizuje związanie jej z wymiarem kuli ziemskiej, na który też przecież nikt wpływu nie ma. Przed miarą każdy musi się ugiąć, i król, i żebrak”28. Przyjęcie standardowego systemu pomiaru – nie tylko towarów, ale też czasu oraz przestrzeni – trwało bardzo długo, gdyż spotykało 27 28

Tamże, s. 190, 192, 196–197, 607. Tamże, s. 219–220.

467

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

się ze znacznym oporem. Wielu pierwszych kartografów, łącznie z tymi, którzy przygotowali mapy Cassiniego, nie wracało ze swoich wypraw29. „Do dziś dnia jeszcze najstarsi mieszkańcy [polskiej] wsi – pisał w 1981 roku Bohdan Baranowski – widząc błąkające się po łąkach ogniki mówią, że są to pokutujące dusze przekupnych geometrów, którzy przy pomiarze ziemi skrzywdzili chłopa”30. Tak zalety systemu wielu lokalnych miar przedstawiał natomiast jeden z francuskich samorządów w 1788 roku: „Występujące wszędzie różnice między miarami stały się czynnikiem najbardziej skłaniającym do handlowania zbożem z miasta do miasta, z prowincji do prowincji. Wielu kupców […] oddaje się handlowi tego rodzaju jedynie dzięki różnicom miar […]. Różnice te są takie, że kompensują koszt transportu, a nawet opłaty wagowe. Ustanowienie zatem jednolitej miary zniweczyłoby ten typ handlu, niszcząc jednocześnie niezliczoną ilość drobnych targów, które istnieją dzięki tym różnicom i które, choć nie mają wielkiego znaczenia, zabezpieczają konsumpcję okolicznych mieszkańców”. Ów tradycyjny system nie był wcale chaotyczny, ale można uznać go, jak ujął to Kula, za „wielkie osiągnięcie ludowej kultury matematycznej”. System dziesiętny jest mało przydatny w codziennych transakcjach handlowych – 10 dzieli się wyłącznie przez 2 i przez 5, a dzielenie przez 5 ma niewielką praktyczną użyteczność. System dwunastkowy natomiast jest podzielny dwukrotnie przez 2, a do tego jeszcze przez 3, system szesnastkowy zaś jest czterokrotnie podzielny przez dwa. Dzięki temu „pozwalają [one] wyrazić ćwierć bez uciekania się do ułamków”, i dlatego dominują w lokalnych systemach miar. Natomiast „grupowanie dziesiętne jest doskonałe tylko dla tego, kto zna zasady mnożenia i dzielenia przez dziesięć za pomocą przesuwania przecinka. Jeszcze w początkach XIX wieku tylko znikoma część ludności Europy je znała”31. Metr stał się wzorem, za pomocą którego – również dopiero pod koniec XIX wieku – dokonano także „decymalizacji pieniądza”32. Chaos lokalnych miar oznaczał wielorakość lokalnych walut. Dlatego system metryczny stopniowo wyeliminował możliwość zarabiania za pomocą tego, co nazwałem tradycyjnym arbitrażem. Jednocześnie stał się jednym z kluczowych elementów budowania międzynarodowego 29 30 31 32

Robb, The Discovery of France, dz. cyt., s. 3–5. Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków, dz. cyt., s. 276. Kula, Miary i ludzie, dz. cyt., s. 48, 151, 189–190. Galison, Einstein’s Clocks, Poincaré’s Maps, dz. cyt., s. 92.

468

17. Urbanizacja kapitału

systemu opartego nie tyle na korzystaniu z lokalnych różnic, ile na ich świadomym wytwarzaniu. W ten sposób pojawiła się – dopiero pod koniec XIX wieku – możliwość praktykowania strategii, którą w rozdziale 6 opisałem jako spekulację; nie tylko łączy ona odległe miejsca, ale też bazuje na idei linearnej ciągłości. W pierwszej części książki wspominałem, że finansjalizacja pozwala kapitalizmowi pokonywać bariery napotykane podczas ekspansji – jest to przede wszystkim narzędzie umożliwiające przeciwdziałanie spadkom stopy zysku. Fakt, że pieniądz nie jest jak ciecz, która swobodnie przepływa między naczyniami poszczególnych gospodarek, branż czy przedsięwzięć, ale raczej jak lawa, która szybko zastyga w kamień, oznacza, że k a ż d e przedsięwzięcie biznesowe jest skazane na niepowodzenie. Różnica między sukcesem a porażką w biznesie zależy od tego, jak długo kapitalista potrafi odraczać to, co nieuchronne – wyczerpanie się dobrej koniunktury czy to, że początkowo genialny pomysł został skopiowany lub udoskonalony przez innych, a na rynku jest zbyt dużo wejść, a za mało wyjść. Nawet spektakularny sukces Henry’ego Forda – uważanego przecież za jednego z największych kapitalistów w historii – był krótkotrwały. Spekulacja naznaczona jest zawsze problemem nieuchronnie spadającej stopy zwrotu na zainwestowanym kapitale. Dlatego w ramach kapitalizmu w wąskim tego słowa znaczeniu ta wewnętrzna – temporalna – bariera ekspansji zostaje uprzestrzenniona. Kapitalizm nie rozwiązuje swoich problemów, ale po prostu przenosi je w inne miejsce. Aby kapitalizm mógł wytwarzać coraz to inne urządzenia przestrzenne, a przez to przenosić się z miejsca na miejsce, potrzebny jest ujednolicony system miar – nie tylko przestrzeni, towaru czy pieniądza, ale też czasu. Jeszcze w XVIII wieku większość zegarów nie miała nawet wskazówek minutowych, a odległość między różnymi miejscami (nawet między stolicami państw) nie była dokładnie ustalona. W różnych miastach obowiązywały różne czasy. Na wieżach zegarowych można było zobaczyć nie jedną, ale kilka tarcz pokazujących, która jest godzina w poszczególnych miastach, i panował na nich istny galimatias. Na przykład w Sankt Petersburgu zegar wskazywał czas dwie godziny, jedną minutę i 18,7 sekund wcześniejszy niż w Greenwich33. Gdy pasażerowie wsiadali do pociągu, sami musieli obliczyć, 33

Stephen Kern, The Culture of Time and Space, 1880–1918, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 1983, s. 12–13.

469

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

o której godzinie dojadą do celu. W Niemczech jeszcze w 1881 roku funkcjonowało pięć różnych stref czasowych, a amerykański rozkład jazdy z 1883 roku zawierał 47 linii kolejowych funkcjonujących wedle czasu nowojorskiego, 36 kursujących zgodnie z czasem obowiązującym w Chicago, a 33 trasy operowały według czasu filadelfijskiego34. Jak świetnie pokazuje Peter Galison, problem dokładnego zmierzenia odległości między miejscami oraz koordynacji lokalnych czasów był jednym z największych intelektualnych wyzwań końca XIX wieku. Zmierzyć się z nim próbował między innymi naczelny kartograf francuskiego imperium Henri Poincaré, pracownik szwajcarskiego urzędu patentowego Albert Einstein czy pruski generał Helmuth von Moltke, architekt niemieckich sukcesów militarnych oraz nowoczesnej strategii wojskowej opartej na sile logistyki. Jak w chwili, gdy jesteśmy w Lyonie, dowiedzieć się, którą mamy właśnie godzinę w Manchesterze? Początkowo kartografowie ustalali to po prostu, biorąc ze sobą w podróż zegary ustawione zgodnie z czasem miejsca, z którego wyjeżdżali; dotarłszy do celu, byli w stanie zestawić to z czasem obowiązującym tam, dokąd się wybrali. Metoda ta była jednak nieprecyzyjna i zawodna – zwłaszcza w klimatach tropikalnych używane przez nich chronometry nagminnie się psuły. Rozwiązaniem stały się sygnały świetlne oraz telegraf. Wysyłając sygnał z punktu A do punktu B, można obliczyć odległość między nimi, mierząc czas, który potrzebny jest na przebycie tej odległości przez impuls elektromagnetyczny. By to zrobić, musimy oczywiście znać niezmienną prędkość jego przepływu. Taką wartością, która stała się ontologicznym punktem oparcia pomiarów zarówno czasu, jak i przestrzeni, była prędkość światła. Jak twierdzi Galison, Einstein, Poincaré i von Moltke doszli do podobnych wniosków różnymi środkami. Einstein analizował wnioski patentowe, które próbowały zmierzyć się z problemem koordynacji oddalonych od siebie zegarów, Poincaré próbował zmapować świat na potrzeby francuskiego imperium, a von Moltke uczestniczył w projekcie unifikacji Niemiec, którego istotnym elementem było ujednolicenie systemu kolejowego. Dzięki zintegrowanej sieci transportu stworzona przez von Moltkego machina wojenna była w stanie zmobilizować trzy miliony żołnierzy i jednocześnie nimi zarządzać35. 34 35

Galison, Einstein’s Clocks, Poincaré’s Maps, dz. cyt., s. 126, 158. Tamże, s. 35–37, 101–102, 156–157, 182–183, 226–227, 321–322.

470

17. Urbanizacja kapitału

Już Lewis Mumford przypominał, że to właśnie zegar, a nie maszyna parowa, był najważniejszym wynalazkiem zachodniej industrializacji36. W ten sposób porzucono wcześniejszy system oparty na czasie konkretnym, czyli związanym z wymiernymi, naturalnymi ograniczeniami. „Przedkapitalistyczny rybak – pisze geograf Andreas Malm – pracował zgodnie z rytmem przypływów i odpływów, a rzemieślnik odkładał narzędzia w chwili, gdy zachodziło słońce”. Industrializacji towarzyszyło wprowadzenie czasu abstrakcyjnego, który był już zmienną niezależną, „niematerialnym repozytorium wydarzeń, niezwiązanym ze światem przyrody. Był on przede wszystkim miarą ludzkiej aktywności, a zwłaszcza pracy”37. Życie człowieka oraz jego pracę uwolniono od nocy wraz z elektryfikacją miast, która również przypada na przełom XIX i XX wieku38. W 1884 roku po raz pierwszy wprowadzono wspólny czas światowy, a cały glob został podzielony na strefy39. Po tym, jak świat został opleciony siecią telegrafów i kolei oraz rozpoczęła się intensywna elektryfikacja, możemy powiedzieć, że wynaleziono symultaniczność. Wraz z nią – po raz pierwszy w historii – świat stał się jednością. Różne jego elementy zostały ze sobą związane za pomocą ujednoliconego czasu40. Również w tym okresie zaczął funkcjonować międzynarodowy system handlowy oparty na brytyjskim standardzie złota. Po tym, jak poszczególne kraje zgodziły się co do tego, że funkcjonują w tej samej globalnej czasoprzestrzeni, mogły zacząć rywalizować ze sobą o to, kto jest na czele wyścigu modernizacyjnego, a kto pozostaje w tyle. Był to niekwestionowany sukces imperialnych urzędników, począwszy od Cassiniego przez Poincarégo aż po generała von Moltkego. Od kilkuset lat próbowali oni zgromadzić wiedzę przestrzenną, aby umocnić struktury państwa, a także zaczęli wpływać na to, jak reorganizowane jest terytorium, wdrażając reżim wytwarzania nie tylko przestrzeni, ale i czasu absolutnego. Gdy w 1894 roku anarchista Martial Bourdin przeprowadził atak bombowy na obserwatorium w Greenwich, próbując tym samym symbolicznie zaprotestować przeciwko unicestwieniu mozaikowego świata tysięcy języków, tysiąca 36 37 38 39 40

Osterhammel, The Transformation of the World, dz. cyt., s. 71. Andreas Malm, The Origins of Fossil Capital. From Water to Steam in the British Cotton Industry, „Historical Materialism” 2013, t. 21, nr 1, s. 55. Pojęcia czasu konkretnego i absolutnego stworzył Moishe Postone. Lees i Lees, Cities and the Making of Modern Europe, dz. cyt., s. 135–138. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 69–70. Galison, Einstein’s Clocks, Poincaré’s Maps, dz. cyt., s. 157–158.

471

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

miar, tysiąca czasów i tysiąca walut, proces wprowadzania czasoprzestrzeni absolutnej był już zakończony41. W 1898 roku socjolog Adna Ferrin Weber ogłosił, że cały świat stanowi „jedno społeczeństwo przemysłowe”42. Ale ów niekwestionowany sukces oznaczał zarazem, że nowa, wspólna, symultaniczna i globalna czasoprzestrzeń zaczęła rozpadać się na kolejne, wielorakie i lokalne kawałki. Nie były one już mozaiką różnych elementów połączonych za pomocą wymiany rynkowej. To moment narodzin tego, co Neil Smith nazywa przestrzenią relacyjną, David Harvey urbanizacją kapitału, a Henri Lefebvre – reżimem wytwarzania przestrzeni. To właśnie pod koniec XIX wieku (za symboliczny próg współczesności możemy przyjąć rok 1870 – tablica 8.4) dochodzi do istotnego cięcia i pierwszej prawdziwie globalnej reorientacji.

Kres przestrzeni absolutnej

Często można spotkać się z tezą, że europejski renesans był okresem fundamentalnego przełomu i jako pierwszy wprowadził abstrakcyjne porządkowanie przestrzeni. Okcydentalne narracje z reguły przedstawiają też historię urbanizacji jako progresję epok, powiązanych ze sobą za sprawą ciągłości zaklętej w materialnej tkance miasta. Jak zatem myśleć o miejscu miast w rozwoju kapitalizmu z prawdziwie globalnej perspektywy? Jednym z przejawów transformacji mozaikowego terytorium w przestrzeń absolutną była „miniaturyzacja doskonałości” w skali miejskiej. Jeśli państwo nie jest w stanie dobrze „widzieć” swych podwładnych, a przestrzenny zasięg jego kontroli jest albo słaby, albo dziurawy, to przynajmniej w miejscach będących politycznymi centrami można użyć przestrzeni do tego, aby odmalować w niej, czasami wręcz dosłownie, obraz własnej potęgi43. James Scott przypisuje tę strategię modernizmowi, jednak była ona często używana także przez imperia terytorialne. Zgodnie z okcydentalną historią urbanizacji pierwszym przykładem odgórnego urządzania przestrzeni miast jest europejski renesans. 41 42 43

Tamże, s. 159–160. Lees i Lees, Cities and the Making of Modern Europe, dz. cyt., s. 129. Scott, Seeing Like a State, dz. cyt., s. 257.

472

17. Urbanizacja kapitału

Teza ta jednak nie broni się w konfrontacji z materiałem empirycznym. Jak przypominają historycy Andrew i Lynn Hollen Lees, „przed rokiem 1850 reakcje władz na wyzwania, jakie pojawiały się w [europejskich] miastach, były ograniczone intelektualnie oraz praktycznie”44. Podobnie uważał Lewis Mumford. Co prawda gdy średniowieczne miasta łacińskiej Europy stały się nieznośne do życia pod względem sanitarnym, przebudowano nieco ich tkankę, aby „można było ponownie odetchnąć”, jednakże „nazywanie piętnasto- i szesnastowiecznych zmian «odrodzeniem» wynika z niezrozumienia zarówno intencji, jak i efektów. Mieliśmy do czynienia raczej z pewnym geometrycznym uporządkowaniem” średniowiecznych miast, a nie z nowym rozdziałem w historii urbanizacji. „Nie była to całościowa zmiana, ale wybiórcza modyfikacja historycznej tkanki […]. W miastach takich jak [renesansowa] Florencja czy Turyn oryginalne kontury miasta rzymskiego były wciąż widoczne”. Nowy styl stanowił zatem „raczej kontynuację niż zaprzeczenie ich miejskiej przeszłości”45. Drugim przełomem, który miał rzekomo nastąpić w dobie renesansu, było porzucenie średniowiecznej jedności świata i jego ludzkiego doświadczenia, czyli odejście od tego, co Kula nazywał antropometryzmem. W ten sposób światopogląd średniowiecznych chłopów opisywał często przywoływany w tym kontekście mediewista Aron Guriewicz: „Miejsce zamieszkania na tyle mocno zrosło się z jego mieszkańcem, że jedno jest nie do pomyślenia bez drugiego”46. Ów izomorfizm miejsca i przestrzeni, horyzontu ludzkiej wiedzy przestrzennej i codziennego doświadczenia rzeczywistości miał być wyznacznikiem fundamentalnej lokalności oraz zaściankowości doświadczenia przestrzeni przed renesansowym przełomem. Jak przypomina Neil Smith, społeczności bezpaństwowe faktycznie nie miały (w przeciwieństwie do nas) nawyku oddzielania przestrzeni od materii47. Jednakże istnieje wiele badań, które podważają ewolucyjną opowieść o stopniowym odrywaniu się abstrakcyjnej przestrzeni od materii czy też jej doświadczenia. Nawet tak wydawałoby się oczywiste sposoby koordynacji w przestrzeni jak posługiwanie się kategoriami „lewo”, „prawo”, „z przodu” czy „z tyłu” nie są uniwersalne. Wielu antropologów napotkało wspólnoty, których członkowie 44 45 46 47

Lees i Lees, Cities and the Making of Modern Europe, dz. cyt., s. 100. Mumford, The City in History, dz. cyt., s. 348. W: Jałowiecki, Społeczne wytwarzanie przestrzeni, dz. cyt., s. 60. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 69–70.

473

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

nie relatywizowali przestrzeni, ale określali ją za pomocą kierunków świata takich jak północ, południe, wschód czy zachód. A zatem gdy my prosimy kogoś o to, aby przesunął się „do przodu”, to oni prosiliby, aby poszedł nieco bardziej „na północ” – lub południe, w zależności od tego, jak względem biegunów ustawieni byliby w tej konkretnej sytuacji rozmówcy. Mimo że członkowie tych wspólnot nie posługują się kompasem, są w stanie wskazać z dużą precyzją, gdzie jest północ, a gdzie południe. Co więcej, istnieją społeczeństwa, w których w taki sam sposób postrzega się czas – płynie on nie od przeszłości ku przyszłości, ale od „lewa do prawa” (w naszym rozumieniu), jeśli jesteśmy skierowani w stronę południa, a od „prawa do lewa”, jeśli stoimy twarzą w kierunku północnym48. Ciało nie było więc jedynym punktem odniesienia i najważniejszym narzędziem orientacji społeczeństw funkcjonujących poza orbitą silnych struktur państwowych. Zamiast wpisywać dzieje miast w ewolucyjny schemat oparty na idei następujących po sobie epok, z których każda późniejsza przynosi coraz bardziej abstrakcyjne doświadczenie przestrzeni oraz bardziej świadome nią zarządzanie, proponuję momenty takie jak europejski renesans umiejscawiać w kontekście oscylacji gospodarczej w ramach całej Eurazji. Bowiem to na drugim końcu tego kontynentu możemy znaleźć najbardziej spektakularne przykłady miniaturyzacji doskonałości. To tam przez większość dziejów znajdowały się też największe organizmy miejskie (tablica 10.1). Jak pamiętamy z rozdziału 14, zbudowany na planie koła Bagdad powstał jako stolica ówczesnego świata, co zostało wyrażone w przestrzeni za pomocą miejskich bram otwierających się na cztery strony. Imperialny Pekin z kolei ze stworzonym w 1420 roku Zakazanym Miastem pozostaje do dziś najlepszym przykładem dosłownego „przeniesienia porządku kosmicznego na formę architektoniczną” – każdy element był integralną częścią całości, a tkanka miejska stanowiła wręcz dosłowne odbicie obrazu władcy49. W centrum stała zresztą jego rezydencja; po jej lewej stronie – świątynia Taimiao, gdzie składano ofiary umarłym cesarzom, po stronie prawej – świątynia urodzaju i żniw. O samej rezydencji cesarza mówiono, że ma 9999 pomieszczeń – czyli znajduje się o krok 48 49

Lera Boroditsky i Alice Gaby, Remembrances of Times East. Absolute Spatial Representations of Time in an Australian Aboriginal Community, „Psychological Science” 2010, t. 21, nr 11, s. 1635–1639. Campanella, The Concrete Dragon, dz. cyt., s. 94.

474

17. Urbanizacja kapitału

od perfekcji, symbolizowanej w chińskiej numerologii przez liczbę 10 000. Ów starannie przemyślany i wykonany kompleks był „częściowo świątynią, częściowo urzędem, częściowo rezydencją imperialną i miał znaczenie zarówno praktyczne, jak i kosmologiczne”50. Jak świetnie pokazują politolodzy Michael Dutton, Hsiu-ju Stacy Lo oraz Dong Dong Wu, w chwili, gdy zmieniła się w Chinach władza, zmieniono też symboliczne znaczenie Zakazanego Miasta. Przede wszystkim komuniści stworzyli plac Tiananmen – „największą otwartą przestrzeń publiczną na świecie”51. Nowe centrum miasta znalazło się u stóp znajdującego się tam Pomnika Bohaterów Ludu. Zgodnie z tradycyjnymi chińskimi zasadami planowania wszystkie budowle powinny być skierowane na południe, a oś północ–południe winna pozostać drożna, aby umożliwiać przepływ sił witalnych Qi. Pomnik usytuowano tak, aby łamał te zasady. W ten sposób doprowadzono do „rewolucyjnej reorientacji miasta, po której nastąpiła seria mikrorewolucji w planowaniu przestrzennym, które tylko potwierdziły symboliczną relokację centrum na plan Tiananmen”52. Plac został też zaprojektowany zgodnie z tymi samymi zasadami, wedle których wcześniej budowano kompleksy mieszkalne (Siheyuan) – w ten sposób nowe centrum Pekinu „komunikowało główne przesłanie socjalizmu”, czyli zastąpienie rządów cesarza rządami klasy ludowej53. Bez względu na to, czy przyjrzymy się komunistycznej przebudowie centrum Pekinu, czy też renesansowemu uporządkowaniu antycznego miasta, zobaczymy, że nawet niewielkie, wręcz akupunkturowe interwencje w przestrzeń mogą niekiedy całkowicie zmienić jej znaczenie. Ta sama tkanka materialna może być nośnikiem zupełnie różnych treści. Możemy wyobrazić sobie dwa identycznie zbudowane miasta, w których ludzie żyją w radykalnie odmienny sposób – nie ma bowiem żadnego mechanicznego związku między fizycznymi formami przestrzennymi a relacjami społecznymi54. Globalny materializm nie oznacza materialistycznego determinizmu. Nie należy zatem przeceniać znaczenia jednego z filarów okcydentalnej historii urbanizacji, a mianowicie materialnej ciągłości. 50 51 52 53 54

Michael Dutton, Hsiu-ju Stacy Lo i Dong Dong Wu, Beijing Time, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 2008, s. 28. Tamże, s. 24. Tamże, s. 18. Tamże, s. 30–31. Por. Pobłocki, Antropologia miasta – urbanizacja, przestrzeń i relacje społeczne, dz. cyt., s. 81–88.

475

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Historia kamienia oraz historia ciał, jak zgrabnie ujął ów dualizm socjolog Richard Sennett, jest bardziej złożona niż proste dobudowywanie do istniejącej tkanki materialnej kolejnych warstw, za pomocą których można prześledzić etapy rozwoju miasta w różnych epokach historycznych55. Pomeranz przypomina, że katastrofy naturalne w Europie z reguły unicestwiały „pracę”, a w Azji – „kapitał”. Innymi słowy, wojny i epidemie sprawiały, że na Dalekim Zachodzie ludzie ginęli, a skorupa miast pozostawała nienaruszona, natomiast na Dalekim Wschodzie trzęsienia ziemi oraz powodzie cyklicznie niszczyły materialne oblicze miast. W takich warunkach środowiskowych budowanie z materiałów takich jak kamień nie jest racjonalne, gdyż zamiast niwelować skalę zagrożenia, dodatkowo ją potęguje56. Historyczną ciągłość w Azji Wschodniej zapewniają zgoła inne mechanizmy. W Japonii, której stolica wciąż pozostaje (według konwencjonalnych definicji) największym miastem na świecie, średnia długość „życia” budynku nie przekracza 30 lat, a ponad 78 procent całej infrastruktury mieszkaniowej powstało po 1970 roku. W USA średnia wieku budynków to 55 lat, a w Wielkiej Brytanii – 77 lat57. „Kamienie” w Tokio umierają zdecydowanie szybciej niż „ciała”. Tkanka miasta podlega procesowi ciągłej zmiany, ale ta zmiana, jak świetnie pokazał historyk architektury Hidenobu Jinnai, pozwala utrzymać stary porządek społeczny. „Analizując formowanie się Tokio jako miasta – pisze – byliśmy zdumieni tym, jak mało współczesne są jego urbanistyczne ramy i jak znaczna część nowoczesnego miasta składa się z elementów, które zostały dodane do żywotnej struktury miejskiej Edo”58. W XVIII wieku, gdy Tokio nosiło nazwę Edo, miało ponad milion mieszkańców i było największym miastem na świecie. Składało się z dwóch części: Miasta Wysokiego i Miasta Niskiego. To pierwsze było zarezerwowane dla szlachty oraz magnaterii (Daimyō), to drugie dla rzemieślników, kupców i pozostałych niższych warstw. Rodziny liczących się arystokratów z całego kraju były zobowiązane mieszkać w Edo i miały status „dobrowolnych zakładników”, których 55 56 57 58

Richard Sennett, Ciało i kamień. Człowiek i miasto w cywilizacji Zachodu, przeł. Magdalena Konikowska, Aletheia, Warszawa 2015. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 42. Richard Hoo i Masaya Sasaki, Obstacles to Affluence. Thoughts on Japanese Housing, Nomura Research Institute, Tokio, Raport nr 137, 1 grudnia 2008, s. 3. Hidenobu Jinnai, Tokyo. A Spatial Anthropology, University of California Press, Berkeley 1995, s. 34.

476

17. Urbanizacja kapitału

stała obecność w stolicy miała być dowodem na lojalność wobec centralnej władzy i zabezpieczeniem przed potencjalną rewoltą. Edo było klasyczną twierdzą militarną, a Miasto Niskie potrzebne było przede wszystkim do tego, by zapewnić szlachcie odpowiednio wysoki poziom życia59. „Podstawową zasadą miastotwórczą arystokratycznego Edo – pisze Jinnai – było dążenie do osiągnięcia równowagi między planowaniem, które charakteryzuje każdą cytadelę, a adaptacją do warunków topograficznych”60. O ile europejskie miasta rozwijały się dośrodkowo, to znaczy „budowano wysoką budowlę o symbolicznym znaczeniu w centrum miasta, jak wieże czy kościoły, a następnie miasto oplatało je z każdej strony”, o tyle ekspansja miast japońskich „charakteryzuje się silną tendencją odśrodkową: zabudowa powstaje i pozostaje w bliskiej relacji z szerszym, naturalnym otoczeniem”61. Nie chodzi tu tylko o to, że Miasto Wysokie rozpościerało się na wzgórzach, a Miasto Niskie znajdowało się przy wybrzeżu i było przez to bardziej narażone na oddziaływanie klęsk żywiołowych. Edo nie miało jednego centrum, stanowiło raczej archipelag wysepek rozsianych po licznych wzniesieniach. Planowanie przestrzenne nie polegało tam więc na odmalowaniu w przestrzeni obrazu władzy, ale na starannej adaptacji struktur przestrzennych do uwarunkowań topograficznych. Taki układ urbanistyczny przetrwał do dziś i najlepiej można go zrozumieć, gdy spaceruje się po mieście. Jak pokazuje Jinnai, również dziś najważniejsze drogi w Tokio albo łączą szczyty pagórków, albo biegną dolinami pomiędzy – często bardzo niewielkimi – wzniesieniami. Nawet najsubtelniejsze różnice wzniesień były społecznie znaczące. Miasto składało się z identycznej wielkości modułów – ale dzielonych na nierówne części, zależnie od statusu społecznego użytkowników. Jedna rodzina plasująca się wyżej w hierarchii miała do dyspozycji tyle samo przestrzeni ile kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt rodzin gorzej urodzonych. Magnaci na swoich działkach mogli mieć ogrody – rzemieślnicy zaś na takiej samej powierzchni musieli nie tylko pomieścić więcej osób, ale też utrzymać warsztaty. Podstawową jednostką budowy domów była wyraźnie antropometryczna tatami (do dziś czasem używana jako potoczna miara powierzchni 59 60 61

Constantine Vaporis, Tour of Duty. Samurai, Military Service in Edo, and the Culture of Early Modern Japan, University of Hawai’i Press, Honolulu 2008, s. 11–13, 128–139. Jinnai, Tokyo. A Spatial Anthropology, dz. cyt., s. 18. Tamże, s. 41–42.

477

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

mieszkań), czyli wielkość maty, na której zmieści się jedna osoba. Na przykład dom rodziny pieszego gwardzisty „składał się z przedsionka (o powierzchni 3 tatami), dwóch izb (odpowiednio 8 oraz 6 tatami), kuchni oraz ubikacji – co stanowi mniej więcej tyle, ile dom dla rodziny współczesnego przeciętnego japońskiego przedstawiciela grupy białych kołnierzyków”62. Praktyka planowania przestrzennego nie polegała więc w Japonii na „mechanicznym naniesieniu na przestrzeń ujednoliconej siatki ulic”, ale była elastyczna. „Każda jednostka najpierw była (delikatnie) modyfikowana w stosunku do ukształtowania terenu, a następnie łączona z innymi jednostkami, tak że stanowiły razem przestrzenną mozaikę”. Tego rodzaju planowanie, przekonuje Jinnai, „było systematyczne jedynie w detalu”63. To dlatego ciągłość w przypadku Tokio jest zawarta nie w architekturze, ale w strukturze urbanistycznej, bazującej na często pozornie niewielkich różnicach w ukształtowaniu terenu. W sytuacji, gdy dochodzi do katastrofy, różnice te mają kolosalne znaczenie. Tylko jedna dzielnica Tokio uchroniła się od pożarów, jakie ogarnęły miasto na skutek ostatniego poważnego trzęsienia ziemi, które spadło na Tokio w 1923 roku. Znajduje się ona na jednym ze wzniesień Miasta Wysokiego. Pięć dzielnic zostało zniszczonych w 90 procentach i wszystkie one usytuowane były w Mieście Niskim. Szacuje się, że w 1923 roku zniknęło około trzech czwartych tkanki materialnej Tokio64. Miasto odbudowano w błyskawicznym tempie, w oparciu o – niewyrażoną w żadnej doktrynie planistycznej – zasadę osadzania podziałów społecznych w topografii. Pojawiły się nowe budowle, które były – i wciąż są – ułożone tak jak budynki w Edo. Oczywiście dziś nie ma już rezydencji magnatów – zastąpiły je siedziby instytucji rządowych. W pustym centrum Tokio nie mieszka już cesarz i znajduje się tam dziś muzeum oraz park, ale ceny nieruchomości wciąż nie podlegają zachodniej zasadzie „im bliżej do centrum, tym drożej”. Sanya, czyli dzielnica jeszcze do niedawna uważana za slums, znajduje się w niecce pomiędzy trzema niewielkimi pagórkami, czyli dokładnie tam, gdzie kiedyś mieszkali rzeźnicy i garbarze, lokujący się na samym dole społecznej drabiny. Kichijōji, czyli dzielnica powszechnie 62 63 64

Tamże, s. 49. Tamże, s. 52. Edward Seidensticker, Tokyo. From Edo to Showa, 1867–1989, Tuttle Publishing, Tokyo 2010, s. 25.

478

17. Urbanizacja kapitału

uważana za najlepszą do życia, leży dość daleko na zachód, poza granicami dawnego Edo, ale w miejscu, w którym rzekomo struktura płyt tektonicznych wyklucza ewentualność znaczącego trzęsienia ziemi. Architektura Tokio nieustannie się zmienia, ale jej struktura urbanistyczna, a także społeczna, jest nad wyraz trwała. Nie należy zatem przeceniać znaczenia materialnej ciągłości struktur urbanistycznych. Często jest to wręcz oznaka zacofania, a nie rozwoju. Dobrym tego przykładem są miasta holenderskie. Do dziś skupione są wokół kanałów i najczęściej mają strukturę koncentrycznych kół. Moment ich najbardziej dynamicznego rozwoju przypadł na wiek XVII i XVIII, gdy Holandia była ważnym graczem w międzynarodowym handlu. Miasta takie jak Amsterdam powstały w wyniku reinwestowania pieniędzy zarobionych na handlu oraz na skutek dosłownej kolonizacji morza – stopniowego osuszania terenów morskich, budowy wałów oraz zaawansowanej inżynierii i polityki wodnej65. Struktura urbanistyczna oraz architektura holenderskich miast została zachowana przez kilka ostatnich wieków głównie dlatego, że Holandia uniknęła wpływu haussmannizacji – trendu, który w XIX wieku zawładnął całą Europą i którego dziedzictwo widać na przykład w miastach belgijskich takich jak Bruksela czy Antwerpia. W przeciwieństwie do Japonii czy Rosji, które już w ostatnich dekadach XIX wieku weszły na ścieżkę błyskawicznej modernizacji, Holandia zaczęła się uprzemysławiać bardzo późno. W ostatnich dekadach XIX wieku kraj ten stanowił, jak ujął to historyk Auke van der Woud, „królestwo slumsów”. Według jego obliczeń ponad dwa miliony Holendrów i Holenderek (cała populacja liczyła 5 mln) żyło w warunkach przypominających biedne dzielnice dzisiejszego Globalnego Południa66. Dopiero industrializacja po I wojnie światowej (której świetnym symbolem jest kariera firmy Phillips) nieco to zmieniła, choć rozwinęła się ona w południowo-wschodniej części kraju, a nie na historycznym, silnie zurbanizowanym zachodzie67. Błędem byłoby więc formułowanie ogólnej historii światowej urbanizacji na podstawie cech zwykle wyszczególnionych jako 65 66 67

Mark Girouard, Cities and People. A Social and Architectural History, Yale University Press, New Haven 1985, s. 150–151. Auke van der Woud, Koninkrijk vol sloppen. Achterbuurten en vuil in de negentiende eeuw, Bert Bakker, Amsterdam 2010. Por. Don Kalb, Expanding Class. Power and Everyday Politics in Industrial Communities, The Netherlands, 1850–1950, Duke University Press, Durham 1997, s. 79–138.

479

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

charakterystyczne dla miast Dalekiego Zachodu. Można jednak powiedzieć, że tym, co łączyło tak odmienne często próby ekspansji państw terytorialnych oraz wchodzących w ich skład miast, była (nie zawsze udana i nie zawsze trwała) strategia ustanawiania przestrzeni absolutnej. Zdaniem Mumforda porządkowanie przestrzeni w Europie wzmogło się w okresie zwanym barokiem. Ten nakłada się na opisany już moment intensyfikacji ekspansji kolonialnej w całej Eurazji. O ile wcześniej podstawową jednostką miasta europejskiego była dzielnica lub mniejszy zespół mieszkaniowy, o tyle w planowaniu absolutystycznym to ulica stała się podstawowym punktem odniesienia. W Europie był to początek szerokich bulwarów, a przestrzeń mieszkalną zaczęto traktować jako „odpadek po tym, jak nowa aleja wyznaczyła kształt działki czy głębokość podwórka”. W ten sposób siatka ulic zaczęła wyznaczać geometryczny szkielet miasta, co znalazło zwieńczenie w dobie oświecenia oraz w amerykańskich miastach, gdzie ulice przecinają się pod kątem prostym (to stąd bierze się między innymi nowojorski układ ulic). Postawienie akcentu na ulicę, jak pisze Mumford, szło w parze z tendencją do geometrycznego porządkowania przestrzeni. Miasto traktowano niczym ogród, który należy starannie zaplanować, lub też rozumiano je jako przedłużenie pałacu władcy68. W latach 1600–1750 najszybciej rozwijały się w Europie miasta stołeczne69. Jednak o ile można znaleźć przykłady tego, co Bohdan Jałowiecki nazywa „urbanistyką buldożera” w erze przedprzemysłowej, o tyle, jak przypominają Andrew i Lynn Hollen Lees, nawet ambitne projekty budowlane nie naruszały wcześniejszych układów, a próby uporządkowania przestrzeni sprzed roku 1850 „nawet jeśli wyróżniały się skalą oraz estetycznymi ambicjami, miały niewielki wpływ na miasto jako całość i na życie jego mieszkańców”70. „Miasta od zawsze były planowane: porządek kosmiczny był projektowany na przestrzeń – przypomina Osterhammel – ale dopiero w XIX wieku planowanie miejskie stało się zadaniem i wyzwaniem podejmowanym przez centralne rządy”71. 68 69 70 71

Mumford, The City in History, dz. cyt., s. 392. Jałowiecki, Społeczne wytwarzanie przestrzeni, dz. cyt., s. 94–101; Lees i Lees, Cities and the Making of Modern Europe, dz. cyt., s. 23. Jałowiecki, Społeczne wytwarzanie przestrzeni, dz. cyt., s. 96; Lees i Lees, Cities and the Making of Modern Europe, dz. cyt., s. 17, 103, 283. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 247.

480

17. Urbanizacja kapitału

Zdaniem Davida Harveya moment przełomowy nastąpił wraz z przebudową Paryża w latach 1853–1870. Zarządzający tym projektem Georges-Eugène Haussmann jako pierwszy pokazał, że świadome wytwarzanie przestrzeni może stać się odpowiedzią na ekonomiczny, społeczny i polityczny kryzys. W dobie europejskiej industrializacji przestrzeń wciąż traktowano instrumentalnie – nie jako coś, czym można zarządzać politycznie, ale jako „surowiec” konsumowany przy okazji produkcji przemysłowej. Dlatego o europejskich miastach przemysłowych często mówi się jako o „osadach fabrycznych”72 – przestrzeń miejska była bowiem tylko jedną ze zmiennych w produkcji towarowej, a urbanizacja pozostawała podporządkowana innym procesom i nie była zjawiskiem autonomicznym. Wszystko to zmienił Haussmann. W ciągu niespełna dwóch dekad zastąpił wąskie uliczki szerokimi alejami (również po to, by nie można tam było budować barykad) i zaczął rozwijać infrastrukturę miejską – wodociągi, gaz, elektryczność i kanalizację. Jako pierwszy nie tylko zaczął myśleć o mieście jako o spójnej całości, ale też konsekwentnie wdrażał ów postulat w życie. Jak ujął to Harvey, pod egidą Haussmanna „zaczęto uprawiać twórczą destrukcję na niespotykaną dotąd skalę”73. Dzięki jego polityce po raz pierwszy w historii „przestrzeń miasta zaczęła być postrzegana i traktowana jako całość, w ramach której poszczególne dzielnice oraz funkcje zostały ze sobą połączone i skoordynowane po to, aby tworzyły sprawny organizm”74. W Paryżu ery Haussmanna miasto przestało być jedynie miejscem, w którym konsumuje się nadwyżki generowane poza nim, czy samotną wyspą na morzu społeczeństw fundamentalnie agrarnych – po raz pierwszy w tak pełny sposób stało się naturalnym środowiskiem życia człowieka. Jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku europejskie miasta były „pułapkami śmierci”, jak ujęli to Andrew i Lynn Hollen Lees. Nie byłyby w stanie funkcjonować bez ciągłego napływu migrantów ze wsi, gdyż ze względu na katastrofalne warunki życia, zarówno ekonomiczne, jak i higieniczne, liczba zgonów zawsze była wyższa niż liczba narodzin. W Glasgow w 1843 roku średni wiek zmarłych wynosił 27 lat, a śmiertelność noworodków w północnej Anglii wynosiła ponad 50 procent75. Dopiero pod 72 73 74 75

Jałowiecki, Społeczne wytwarzanie przestrzeni, dz. cyt., s. 119. Harvey, Paris, Capital of Modernity, dz. cyt., s. 10. Tamże, s. 110. Lees i Lees, Cities and the Making of Modern Europe, dz. cyt., s. 61–62.

481

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

koniec XIX wieku niektóre europejskie miasta zaczęły same reprodukować się demograficznie. W USA nastąpiło to około 1914 roku76. Doniosłość haussmannizacji Paryża polegała na tym, że pokazano, jak miasta mogą zacząć służyć jako maszynki modernizacyjne. Delegacje urzędników z całej Europy przyjeżdżały tam, aby uczyć się od Francuzów, jak rozwiązywać problemy wielkich skupisk miejskich77. Z perspektywy ośrodków takich jak Warszawa czy Bukareszt Paryż szybko stał się symbolem stolicy „nowoczesnej, realizującej sen o przyszłości ze stali i szkła”, a kopiowanie paryskich rozwiązań – chociażby fasadowe – pozwalało oddalić strach, że jest się bliżej Azji niż dynamicznie rozwijającej się zachodniej Europy78. Jak pokazują Lees i Lees, model paryski został doprowadzony do perfekcji w Niemczech. To w miastach Rzeszy najszybciej i najsprawniej zbudowano sieci wodociągowe, gazowe czy elektryczne. Zaczęto też rozwijać tam niematerialne usługi publiczne, na przykład miejską służbę zdrowia. Niektóre miasta zaczęły nawet organizować programy robót publicznych – dekady przed tym, nim zajęły się tym centralne rządy. Część tych zmian toczyła się zresztą niezależnie od reform Haussmanna. Hamburg zbudował spójną sieć wodociągową już w 1849 roku, Berlin i Frankfurt – niecałą dekadę później. Aby nauczyć się tego, jak zorganizować silny magistrat, który będzie sprawnie zarządzał całym miastem oraz rozmyślnie kształtował jego przestrzeń, w roku 1903 jechało się już nie do Paryża, ale do Drezna. Zorganizowaną tam wówczas pierwszą Wystawę Miast Niemieckich obejrzało ponad 400 tysięcy osób79. Bez względu na to, czy to miasta niemieckie, czy Paryż wynalazły nowoczesne zarządzanie miastem za pomocą dużych inwestycji infrastrukturalnych, spójnej polityki przestrzennej oraz kredytu, możemy uznać reformę municypalną drugiej połowy XIX wieku za pierwszy z momentów agonii przestrzeni absolutnej. Drugim takim symbolicznym wydarzeniem była konferencja berlińska z 1885 roku, podczas której dokonano ostatecznego rozbioru Afryki. W ten sposób zniknęły ostatnie „białe plamy” na mapie świata. Europejskie imperia straciły swoje zewnętrze – tereny postrzegane jako dziewicze, 76 77 78 79

Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 255. Lees i Lees, Cities and the Making of Modern Europe, dz. cyt., s. 169. Błażej Brzostek, Paryże Innej Europy. Warszawa i Bukareszt, XIX i XX wiek, W.A.B., Warszawa 2015, s. 19–25. Lees i Lees, Cities and the Making of Modern Europe, dz. cyt., s. 182–202.

482

17. Urbanizacja kapitału

dzikie i niecywilizowane, znajdujące się poza granicami ich świata i pola widzenia. Od tego czasu terytoria mogły jedynie przechodzić z „rąk do rąk” – nie było już żadnych przestrzeni niczyich80. Wreszcie również na ten okres przypada koniec wewnętrznej kolonizacji w samych Stanach Zjednoczonych. Nadszedł wtedy kres podboju „Dzikiego Zachodu” i mozolnego przesuwania granicy cywilizacji ze wschodniego wybrzeża ku zachodniemu. Jak ujęła to cytowana przez Neila Smitha Jean Gottman, impuls prometejskiej zmiany, który kierował europejskimi osadnikami w Ameryce, doprowadził do sytuacji, gdy „rubież ekspansji (frontier) stała się z natury bardziej miejska. Dzikością, którą należy okiełznać, nie są już lasy i prerie, ale ulice miasta i ludzki tłum”81. W ten sposób logika przestrzeni absolutnej ustępuje logice przestrzeni relacyjnej – odmienianiu i przebudowywaniu terytoriów już podbitych. Mamy tu zatem do czynienia z jednoczesnymi narodzinami nierównego rozwoju w trzech skalach: miejskiej, państwowej oraz globalnej. Oczywiście można też inaczej wyprowadzić jego genezę. Jednym z pierwszych tekstów, które analizują związek między barbarzyństwem a cywilizacją, między postępem a zacofaniem oraz między bogactwem a biedą, jest Położenie klasy robotniczej w Anglii (1845) Fryderyka Engelsa82. Engels pokazuje, że katastrofalne warunki życia brytyjskich robotników nie są pozostałością po zaniechaniach wcześniejszych formacji społeczno-ekonomicznych, ale zjawiskiem systematycznie wytwarzanym przez te same mechanizmy, które generują spektakularny wzrost gospodarczy. Tym samym udziela on odpowiedzi na jedno z kluczowych pytań, jakie pojawiły się w wiktoriańskiej Wielkiej Brytanii – jeśli nie ma już bezpośredniej (opartej na feudalnych zobowiązaniach) relacji między klasami, to co łączy robotników z burżuazją? To, że stosunki władzy nie są już bezpośrednie ani nie mają osobistego charakteru, nie oznacza bynajmniej, że nie istnieją. To właśnie pojęcie nierównego rozwoju pozwala je wyartykułować oraz pokazać, jak różnego rodzaju przestrzenie relacyjne są systematycznie wytwarzane w ramach współczesnego kapitalizmu.

80 81 82

Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 87–88. Tamże, s. 61. Por. Pobłocki, Learning from Manchester, dz. cyt., s. 242–253.

483

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

Widmowe akry

Sam Henri Lefebvre przyznaje, że po raz pierwszy zrozumiał zjawisko przestrzeni relacyjnej w chwili, gdy zobaczył obraz Picassa Les demoiselles d’Avignon z 1907 roku. Faktycznie cała kultura schyłku XIX wieku – literacka, filmowa czy muzyczna – była już formacją, w której przestrzeń absolutna rozsypała się na kawałki. Sukces projektu ustanowienia przestrzeni absolutnej, wdrażanego przez stulecia przez różne państwa terytorialne z obszaru Eurazji, okazał się bardzo krótkotrwały. W jego efekcie świat po raz pierwszy stał się jednością – ale zaczął natychmiast rozpadać się na nowe, niezależne czasoprzestrzenne rzeczywistości. Dlatego faktycznie świetnym odzwierciedleniem idei przestrzeni relacyjnej jest kubizm – styl, który odrzucił tradycyjne pojęcie głębi, czas linearny oraz przestrzeń absolutną na rzecz „estetyki powierzchni”, ukazując rzeczywistość jakby w rozbitym zwierciadle. W tym samym czasie powstała również metoda montażu, której James Joyce używał do opisania Dublina w Ulissesie, synkopa w jazzie (określana jako „rozszarpany czas”) czy muzyka bitonalna. Wynalazek kina umożliwił zupełnie nowe doświadczanie bycia w wielu miejscach równocześnie83. Już wtedy porządek światowy nie przypominał mapy, na której imperia terytorialne walczyły ze sobą jak na szachownicy. Każde z państw zaczęło funkcjonować we własnej czasoprzestrzeni, poruszając się z własną prędkością (to też pojęcie z okresu przełomu stuleci84). Dlatego I wojna światowa często określana jest mianem „wojny kubistycznej”85, a historycy do dziś toczą zażarte dyskusje na temat tego, kto ją wywołał. Dynamika tego konfliktu pokazuje niezbicie, że żaden z zaangażowanych krajów nie posługiwał się wspólną, uniwersalną logiką i językiem, a wojna światowa wybuchła na skutek nałożenia się na siebie tych osobnych strategii. Mimo to jeszcze w 1914 roku świadomość tego, że ancien régime bezpowrotnie przeminął, nie była wiedzą powszechną. Jak przypomina Neil Smith, wyjątkowość tej transformacji polegała na tym, że „przejęcie przyrody i przekształcenie jej w sposób produkcji po raz pierwszy odbyło się w skali globalnej”86. W XIX wieku 83 84 85 86

Kern, The Culture of Time and Space, dz. cyt., s. 18–29, 71–81, 123, 142–143. Tamże, s. 104–110, 143–145. Tamże, s. 287–312. Smith, Uneven Development, dz. cyt., s. 49.

484

17. Urbanizacja kapitału

wieś przestała być miejscem, które opusza się w chwili, gdy przenosi się do miasta, stała się natomiast bezpośrednim p r o d u k t e m procesu urbanizacji. Innymi słowy, rewolucja w sposobie wytwarzania przestrzeni i przyrody polegała na tym, że zjawisko globalnego międzymieścia (o którym pisałem w rozdziale 9) było potencjalnie możliwe od samego jej początku. Jak w 1909 roku ujął to geograf Isaak Bowman, jeden z architektów amerykańskiego globalnego imperium, „cywilizacja jest w stanie znieść koszt budowy miasta na sto tysięcy mieszkańców na biegunie południowym, wraz z elektrycznością i operą, tak samo jak jesteśmy w stanie zbudować pas gór na Saharze tak, aby wywołać tam deszcze”. Choć – jak dodał nieco później – „człowiek nie potrafi przenosić gór bez wcześniejszego wyemitowania obligacji”87. Innymi słowy, kapitalizm w wąskim znaczeniu to system, w którym człowiek może za pomocą niezwykle silnego (bo wspartego przez państwo) pieniądza zmobilizować ogromny wysiłek (pracę) do tego, aby zbudować miasto na biegunie południowym, czyli nie tylko celowo wytwarzać przestrzeń, ale w zasadzie powołać do życia nową przyrodę. To system, w którym taka działalność przestaje też być czystym szaleństwem i staje się racjonalną polityką ekonomiczną. Kres przestrzeni absolutnej oraz zinternalizowanie bariery ekspansji kapitalizmu były możliwe dzięki największej rewolucji energetycznej w historii ludzkości. Jak przypomina Jürgen Osterhammel, to właśnie ostatnie dekady XIX wieku stanowią próg współczesności. „Około roku 1890 minerały (węgiel oraz ropa) zastąpiły biomasę jako główne źródło energii na świecie – choć wtedy większość ludzkości jeszcze bezpośrednio z nich nie korzystała”88. To właśnie owa zmiana umożliwiła tak zwaną drugą rewolucję przemysłową, czyli przełom technologiczny zwłaszcza w dziedzinie chemii i elektryczności. Zaczęto wówczas masowo produkować materiały syntetyczne, wynaleziona została żarówka (rok 1876), skonstruowano karabin maszynowy (1884), samochód (1885–1886), kino (1895) i telegraf bezprzewodowy (1895) oraz zaczęto używać promieniowania rentgenowskiego (1895). Europejski „kapitalizm rodzinny” pierwszej połowy XIX wieku, oparty na małych przedsiębiorstwach, często prowadzonych przez kilkoro krewnych, zaczął ustępować temu, co już wtedy opisywano jako „kapitalizm monopolistyczny” bazujący 87 88

Tegoż, American Empire, dz. cyt., s. 48, 228. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 63.

485

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

na dużych firmach. Na całym świecie zatriumfował styl i prąd umysłowy nazywany klasycznym modernizmem. Pojawiły się pierwsze inwestycje zagraniczne. Planeta po raz pierwszy została opleciona siecią kolei, kabli transmitujących impulsy elektryczne (a przez to informacje), a w miastach utworzono sieci elektryczne, wodociągowe i komunikacyjne, dzięki czemu mogły po raz pierwszy w historii stać się spójnymi całościami89. Wtedy właśnie powstał kapitalizm w takiej formie, w jakiej znamy go dziś. „O ile jeszcze w 1830 roku nie można mówić o kontraście między silnie zurbanizowaną Europą a rolniczą Azją – twierdzi Osterhammel – o tyle w roku 1890 przepaść ta była już olbrzymia”90. Urbanizacja była wtedy najważniejszym europejskim produktem eksportowym – pod koniec XIX wieku 70 procent wszystkich zagranicznych inwestycji Wielkiej Brytanii szło na ekspansję sieci kolejowej oraz inwestycje municypalne. Zachodnia ekspansja, łącznie z budową sieci kolejowej, jak przypominają Findlay i O’Rourke, ukierunkowana była na zwiększanie produkcji rolnej; istnieje wręcz idealna korelacja między wzrostami cen pszenicy a intensyfikacją inwestycji w kolej91. Zachód zaczął budować zupełnie nowy system miejskiego i ekonomicznego metabolizmu. Znacznie ważniejszy od tego, kto dokonał kluczowych wynalazków (na przykład w technologiach produkcji czy metodach transportu), jest fakt, iż zmiana ta miała globalny zasięg92. Nagle miasta takie jak Chicago, Manchester, Kair czy Tokio zaczęły być częścią coraz bardziej spójnego systemu. Jinnai podaje, że momentem granicznym, w którym dawne Edo, czyli stolica stosunkowo odizolowanego od reszty świata kraju, bezpowrotnie odeszło, a narodziło się współczesne Tokio, jest rok 1873, kiedy to planowaniem miasta zaczęło zajmować się państwo. Pod względem przestrzeni wcześniej „kręgosłupem” Edo były jego liczne kanały i w tym sensie przypominało ono Wenecję. Ostatnie dekady XIX wieku to również gwałtowna transformacja „miasta na wodzie” w „miasto na lądzie” – rubież ekspansji skierowała się do wewnątrz i zaczęto dążyć do przekształcenia

89 90 91 92

Tamże, s. 63–67; Lees i Lees, Cities and the Making of Modern Europe, dz. cyt., s. 134–140, 193–202; Kern, The Culture of Space and Time, dz. cyt., s. 214–215. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 254. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 409. Osterhammel, Transformation of the World, dz. cyt., s. 74.

486

17. Urbanizacja kapitału

przestrzeni znajdującej się między kanałami93. Dopiero wtedy odkryto ekonomiczną wartość ziemi i zaczęto spekulację gruntami, a miasto z wcześniejszego „archipelagu wiosek” stało się metropolią, która w 1920 roku liczyła już dwa miliony mieszkańców94. Krótki okres dominacji Zachodu nad resztą świata był efektem, jak twierdzi Pomeranz, „geograficznego łutu szczęścia”95. Tym, co pozwoliło światu atlantyckiemu uniknąć pułapki, w jaką wpadli wcześniej wszyscy inni, był węgiel oraz „widmowe akry” Ameryki, które stały się materialną podstawą pierwszej w historii gospodarki nieograniczonego wzrostu96. Wszelkie formy protokapitalizmu, łącznie z pierwszą w dziejach rewolucją przemysłową, która miała miejsce w Chinach w X–XIII wieku, stanowią jego zdaniem ślepe uliczki97. Twierdzenie, że zalążki rewolucji przemysłowej, jakie można było zaobserwować w różnych częściach Eurazji, zostały stłamszone przez europejskich kolonizatorów, jest w jego opinii chybione. Żaden z myślicieli późnego XVIII wieku nie spodziewał się takiego przełomu, gdyż faktycznie nic nie zapowiadało jego nadejścia. „Rosnąca produkcja i konsumpcja dóbr tekstylnych, często opisywana jako początek rewolucji przemysłowej, sama w sobie nie zdołałaby zmienić trajektorii rozwoju. Nie rozwiązywała bowiem podstawowego problemu, a mianowicie tego, że producenci żywności, włókien, paliwa oraz materiałów budowlanych konkurowali ze sobą o coraz bardziej ograniczone zasoby ziemi. W chwili, gdy karczowano lasy pod uprawę roślin włókienniczych (lub, co gorsze, pod hodowlę owiec, która wymagała jeszcze większej powierzchni), zasoby energetyczne potrzebne do kolejnych przełomów w produkcji środków transportu czy też w przemyśle ciężkim stawały się coraz trudniej dostępne”98. Ziemia, jak przestrzegał już przecież Malthus, jest dobrem skończonym – jej produktywność miała ograniczenia, i dlatego stanowiła fundamentalną barierę k a ż d e g o rozwoju. Czynnik, który umożliwił Dalekiemu Zachodowi wyprzedzenie reszty Eurazji pod koniec XIX wieku, „nie miał nic wspólnego ze stopniową akumulacją związaną z jakimś rozwiązaniem organizacyjnym 93 94 95 96 97 98

Jinnai, Tokyo, dz. cyt., s. 68, 93, 107. Seidensticker, Tokyo, dz. cyt., s. 51–52. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 66. Findlay i O’Rourke, Power and Plenty, dz. cyt., s. 321. Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 93. Tamże, s. 207.

487

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

czy instytucjonalnym, przewyższającym inne dostępne opcje”. Było nim „okno ekologiczne”99. Węgiel zastąpił drewno jako podstawa energetyczna gospodarki, a plantacje zarówno bawełny, jak i roślin spożywczych (nie tylko amerykańskiej pszenicy, ale też słynnej karaibskiej trzciny cukrowej, o czym pisał Sidney Mintz) umożliwiły utrzymanie wzrostu. Na przełomie XVIII i XIX wieku zarówno Europa, jak i Chiny stały w obliczu kryzysu ekologicznego. Dobrze ilustruje to przykład drewna, które było wówczas nie tylko podstawowym źródłem energii, ale też kluczowym surowcem używanym przy budowie statków – jednego z najważniejszych środków produkcji zarówno holenderskiej, jak i brytyjskiej hegemonii. By uzyskać drewno do budowy jednego statku, trzeba było wyciąć 750 hektarów lasu – to powierzchnia równa tysiącowi boisk piłkarskich. Między rokiem 1500 i 1700 holenderska produkcja statków zwiększyła się dziesięciokrotnie. Ceny samego drewna między 1550 a 1830 rokiem wzrosły siedmiokrotnie (dla porównania: cena ryżu w tym samym okresie wzrosła dwukrotnie). Jak przypomina geograf Jason Moore, rozpoczęty w XVI wieku okres ekspansji kolonialnej przyniósł istotną transformację środowiska naturalnego zarówno Eurazji, jak i Ameryk – traktowano ją jako „podarunek losu”. Imperia hiszpańskie oraz holenderskie funkcjonowały dzięki radykalnej deforestacji Brazylii i regionu bałtyckiego. Szacuje się, że w połowie XVII wieku Niderlandy importowały około 375 tysięcy metrów sześciennych drewna z samej Norwegii, co stanowi odpowiednik 400 tysięcy hektarów lasu – czyli powierzchni 560 tysięcy boisk piłkarskich. Stąd wzięło się popularne wówczas powiedzenie, że „Amsterdam stoi na Norwegii”100. Drewno stanowiło połowę wszystkich towarów, które zawijały do brytyjskich portów w 1750 roku, a i tak zaczynało go brakować. W wielu częściach Europy powierzchnia lasów skurczyła się do 5–10 procent wcześniejszego stanu; w wielu krajach trwała „wojna o drewno”, a niektóre (jak Francja w 1669 roku) uchwalały osobne przepisy prawne, wprowadzające tryb odgórnego zarządzania terenami leśnymi. Torf, którego Holendrzy używali jako 99 Tamże, s. 241, 229. 100 Jason W. Moore, „Amsterdam is Standing on Norway”. Part I: The Alchemy of Capital, Empire and Nature in the Diaspora of Silver, 1545–1648, „Journal of Agrarian Change” 2010, t. 10, nr 1, s. 41, 48, 53–61; tegoż, „Amsterdam is Standing on Norway”. Part II: The Global North Atlantic in the Ecological Revolution of the Long Seventeenth Century, „Journal of Agrarian Change” 2010, t. 10, nr 2, s. 199–200.

488

17. Urbanizacja kapitału

paliwa, nie był dobrym zamiennikiem, zresztą w wielu miejscach jego też zaczęło brakować. Biedniejsi mieszkańcy miast spędzali zimy bez ogrzewania101. Żadne innowacje – ani kapitałowe, ani te związane ze wzrostem produktywności i lepszą organizacją pracy – nie pozwalały przeskoczyć barier ekologicznych, które wówczas były bezpośrednio związane z dostępnością ziemi. Jak pamiętamy, w okcydentalnej debacie na temat genezy kapitalizmu ścierały się zawsze dwa obozy. Jedni uważali, że brytyjski przełom był kapitałochłonny, drudzy zaś, że pracochłonny. Tymczasem decydującym czynnikiem nie był ani kapitał, ani praca, ale ziemia. Paliwa kopalne, które po raz pierwszy zostały zaprzęgnięte do produkcji przez Brytyjczyków (i których nie było w Chinach), były tym czynnikiem, który zmienił reguły gry. Pomeranz pokazuje, że kluczem do zrozumienia genezy kapitalizmu w wąskim sensie jest stworzenie nowych materialnych (a więc przestrzennych) warunków do funkcjonowania kapitału oraz pracy. Wcześniej zwiększanie produktywności kapitału czy wydajności pracy zawsze kończyło się dojściem do muru, jakim była ograniczona wydajność ziemi. Rewolucja atlantycka po prostu zniosła tę barierę, a raczej usunęła ją z pola widzenia102. Jak ujął to Timothy Mitchell, „paliwa kopalne stanowią formę energii, w której ogromne pokłady czasu i przestrzeni zostały niejako skondensowane. Zobaczymy to wyraźnie, gdy uzmysłowimy sobie, że do wytworzenia litra benzyny potrzebne są surowce w postaci pięciu ton podwodnego materiału organicznego, a paliwo kopalne, które obecnie spalamy w ciągu jednego roku, to odpowiednik całego materiału organicznego, zarówno zwierzęcego, jak i roślinnego, jaki żył na całej planecie przez czterysta lat”103. Już w 1800 roku, aby uzyskać z drewna tyle energii, ile dawało Brytyjczykom spalanie węgla, trzeba by wyeksploatować powierzchnię wielkości jednej trzeciej Wielkiej Brytanii. W roku 1850 potrzeba by już było odpowiednika 150 procent powierzchni tej wyspy. Gdyby nie węgiel, Anglia najprawdopodobniej wpadłaby więc – podobnie jak wiele krajów wcześniej – w ekologiczną pułapkę protoindustrializacji. To węgiel pozwolił utrzymać wzrost. W 1850 roku Wielka Brytania zużywała trzy razy więcej tego surowca niż USA, Francja, Niemcy, Belgia i Austro-Węgry razem wzięte, i była 101 Pomeranz, The Great Divergence, dz. cyt., s. 221–226, 241. 102 Tamże, dz. cyt., s. 221. 103 Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 15.

489

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

odpowiedzialna za emisję 60 procent dwutlenku węgla, jaki przedostawał się wtedy do atmosfery. Ale inne kraje szybko weszły na podobną ścieżkę. Bez paliw kopalnych w roku 1900 państwa europejskie potrzebowałyby odpowiednika 2,7 powierzchni całego kontynentu, aby utrzymać ówczesny poziom rozwoju gospodarczego, a w roku 2000 wskaźnik ten wzrósł już do wartości dwudziestokrotności powierzchni Europy104. W ten sposób „węgiel oraz ropa dały niespotykane wcześniej pokłady energii, które oczywiście byłyby bezużyteczne, gdyby nie zostały «zaprzęgnięte do pracy»”105. W samym przemyśle, jak przypomina Malm, transformacja ta dotyczyła odejścia od fabryk napędzanych za pomocą wody na rzecz zasilania przez silniki parowe. Krok ten wcale nie był automatyczny ani oczywisty. O ile zasoby drewna faktycznie się kurczyły, o tyle nie można powiedzieć tego o energii, jaką można było uzyskać za pomocą koła wodnego. Jeszcze w 1838 roku przemysł tekstylny używał dosłownie ułamka (oscylującego między 1 a 7 procent w zależności od regionu) angielskich zasobów rzecznych. Surowiec ten był też znacznie tańszy – wody było pod dostatkiem, a do tego była darmowa. W tym sensie napędzanie maszyn fabrycznych energią wodną było wydajniejsze. W 1840 roku moc jednego konia mechanicznego uzyskana w przemyśle tekstylnym za pomocą koła wodnego kosztowała 59 funtów, a za pomocą maszyny parowej – 86 funtów. Jednakże napędzanie produkcji za pomocą wody miało poważne mankamenty. Ze względu na to, że dostęp do tego źródła energii był nieregularny, bo ilość wody dostępnej w rzekach potrafiła się zmieniać, często trzeba było przerywać produkcję. A gdy wody znów było tyle, ile potrzeba, wydłużano dzień roboczy do kilkunastu godzin. Sezonowość dostępu do wody stała się istotnym problemem, który nie tylko ograniczał możliwości produkcyjne z punktu widzenia fabrykantów, ale oznaczał też niestabilne warunki pracy dla robotników106. Dopiero węgiel ostatecznie uwolnił produkcję od wszelkich ograniczeń związanych nie tylko ze zmianami pogody i cyklem pór roku (od których zależała ilość dostępnej wody), ale też od terytorium w ogóle. Gdy to woda była głównym źródłem energii dla maszyn tekstylnych, należało budować fabryki tam, gdzie była ona dostępna. To dlatego 104 Malm, The Origins of Fossil Capital, dz. cyt., s. 17, 21. 105 Mitchell, Carbon Democracy, dz. cyt., s. 16. 106 Malm, The Origins of Fossil Capital, dz. cyt., s. 26–31.

490

17. Urbanizacja kapitału

pierwsze miasta związane z przemysłem tekstylnym – również w takich przypadkach jak Łódź – lokowano tam, gdzie były rzeki. Przemysł ten był zatem siłą rzeczy rozproszony. Maszyna parowa umożliwiła niespotykaną dotychczas przestrzenną koncentrację produkcji – zamiast ściągać ludzi w miejsce, gdzie ulokowana była fabryka, można było ulokować fabrykę tam, gdzie dostępna była siła robocza. W tym sensie „paliwa kopalne były podstawą miast przemysłowych. Węgiel miał tę zaletę, że nie był związany z terytorium”. Był też, w przeciwieństwie do wody, mobilny – można było go transportować i przechowywać w dowolnie wybranym miejscu. Właśnie wtedy „po raz pierwszy w historii źródła energii mechanicznej oraz mechanizm jej przetwarzania – kopalnia oraz silnik – zostały przestrzennie rozdzielone”107. W ten sposób miasta stały się maszyną metaboliczną, która była w stanie przetwarzać niespotykane wcześniej ilości energii i w regularny, planowy sposób zarządzać pracą oraz kapitałem. Doszło do pierwszej w historii emancypacji urbanizacji – procesu, który, jak pamiętamy z rozdziału otwierającego tę część książki, został doprowadzony do swego logicznego końca we współczesnym Dubaju. To właśnie dzięki temu zwykła ekspansja terytorialna przestała być konieczna – paliwa kopalne generowały kolejne połacie przestrzeni widmowych, czyli niezwiązanych z fizycznymi ograniczeniami. Taka była materialna podstawa umożliwiająca odejście od reżimu przestrzeni absolutnej, w kontekście zarówno ekspansji terytorialnej państwa, jak i rozwiązań urbanistycznych wewnątrz miast. Pozwoliło to stworzyć bazę dla społeczeństwa ciągłego wzrostu, które nie musiało liczyć się z energetycznymi ograniczeniami rozwoju gospodarczego. Z elementu zewnętrznego wobec systemu opartego na pieniądzu kredytowym i wykorzenionej pracy bariera ekspansji zamieniła się w część wewnętrznej natury tego systemu. Kapitalizm przed kapitalizmem był drapieżczy i żerował na tym, co stanowiło jego zewnętrze. Kapitalizm atlantycki z kolei jako pierwszy w historii może (a w zasadzie musi) być destrukcyjnie twórczy – bo jedyną barierą jego rozwoju są poprzednie cykle jego własnej ekspansji. Nic nie predestynowało Zachodu do takiego przejścia, zgadzam się więc z Pomeranzem, który twierdzi, że jeszcze w 1800 roku nie było jednego hegemona, a dominujący system miał charakter policentryczny i składał się z częściowo zazębionych, a częściowo 107 Tamże, s. 33, 37–39.

491

II. Przestrzeń, czyli Globalne Południe

autonomicznych światów108. Krótka historia kapitalizmu jest zatem historią nieciągłości i tego, jak blokowi atlantyckiemu udało się wejść na zupełnie niespotykaną wcześniej trajektorię rozwoju (tablica 8.4). Dlatego w opisie tego, co wydarzyło się w ramach kapitalizmu przed kapitalizmem, posługiwałem się właśnie pojęciem świata, a nie hegemonii. Ten drugi termin, tak jak używa go Arrighi, jest moim zdaniem teleologiczny i obarczony determinizmem, ma też europocentryczny wydźwięk. Świat islamu, opisywany w rozdziale 13, był właśnie taką rzeczywistością społeczno-ekonomiczną, której centrum stanowiła silna struktura państwowa (lub klaster struktur państwowych organizujących pracę) i której orbita zmieniała się w zależności od tego, jakie miejsca i jacy ludzie weszli w jej zasięg. Nasza planeta składała się z wielu takich światów, które można traktować właśnie jako pewną skalę – czyli, jak pamiętamy z rozdziału 9, przestrzenny horyzont ludzkiej sprawczości. Doniosłość pojawienia się reżimu atlantyckiego polegała na tym, że skala światowa po raz pierwszy w historii została zamieniona w skalę globalną. Gospodarka naszej planety nie była więc już siecią połączonych ze sobą światów, na rubieżach których znajdowało się bezpaństwowe zewnętrze. Na tym zasadza się doniosłość aktu porzucenia przez Amerykanów wcześniejszej eurazjatyckiej strategii ekspansji kolonialnej. Mogli oni odejść od strategii terytorialnej, gdyż ich imperium jest globalne właśnie w sensie przestrzennym. Jak pisał Neil Smith, „amerykańska światowa dominacja oznacza brak konieczności dbania o geograficzne szczegóły. Jako że geografia jest wszystkim, jest też zarazem niczym”109. Jak ujął to jeden z wpływowych amerykańskich polityków, „nasze granice są na każdym kontynencie” i dlatego, tłumaczy Smith, Amerykanie zdają się „bronić swojego stylu życia”, angażując się w konflikty militarne w różnych zakątkach świata, bez intencji podboju terytorialnego110. Zarządzają swym imperium nie w sensie dosłownym i politycznym, ale w sensie ekonomicznym, i do tego zarządzają nim zdalnie, interweniując wtedy, gdy zagrożone są „amerykańskie wartości” lub gdy ekspansja ekonomiczna wymaga dodatkowego bezpośredniego przymusu (jak w przypadku złóż naftowych w Iraku). Przejście do reżimu przestrzeni relacyjnej 108 Tamże, s. 4–5. Por. Hobson, The Eastern Origins of Western Civilisation, dz. cyt., s. 74–75. 109 Smith, American Empire, dz. cyt., s. 18; Arrighi, Adam Smith in Beijing, dz. cyt., s. 250–274. 110 Smith, American Empire, dz. cyt., s. 27.

492

17. Urbanizacja kapitału

i porzucenie tradycyjnej strategii ekspansji imperialnej oznacza też porzucenie geopolityki na rzecz geoekonomii111. Z perspektywy Stanów Zjednoczonych świat nie wygląda tak, jak przedstawia go mapa Merkatora – nie jest to międzynarodowy konglomerat państw narodowych, ale raczej zlepek różnego rodzaju rynków. Oznacza to również, iż mechanizmy ekspansji ekonomicznej są zupełnie inne i nie podlegają tradycyjnym kolonialnym regułom. Wraz ze „śmiercią” przestrzeni absolutnej świat nagle, po raz pierwszy w historii, stał się jednością. Ta jedność, wyrażana w skali globalnej, nie oznaczała jednak bynajmniej, jak ujął to publicysta Thomas Friedman, że stał się płaski112. Uległ raczej rozbiciu na wiele nakładających się na siebie rzeczywistości – relacyjnych czasoprzestrzeni opartych na lokalnie specyficznych, ale zarazem globalnie spójnych sposobach wytwarzania pieniądza, ziemi i pracy.

111

Deborah Cowen i Neil Smith, After Geopolitics? From the Geopolitical Social to Geoeconomics, „Antipode” 2009, t. 41, nr 1, s. 22–48. 112 Friedman, Świat jest płaski, dz. cyt.

Historia rozkłada wachlarz społeczeństw ludzkich w czasie, etnologia – w przestrzeni. Jacek Olędzki

ZAKOŃCZENIE

ZNIKAJĄCY ŚRODEK

Feudalizm w XXI wieku

Jak nazwać świat, w którym ośmiu najbogatszych mężczyzn ma tyle samo co biedniejsza połowa ludzkości, czyli 3,6 miliarda osób1? Szacuje się, że majątek Marka Licyniusza Krassusa, jednego z najzamożniejszych ludzi w historii Imperium Rzymskiego, przynosił roczny dochód stanowiący równowartość sumy zarobków 32 tysięcy rzymskich obywateli. Dysproporcje między zarobkami Carlosa Slima, w latach 2010–2013 najbogatszego człowieka na naszej planecie, a dochodami obywateli jego rodzinnego Meksyku są dwunastokrotnie większe2. Jednym z najczęściej używanych mierników nierówności jest tak zwany współczynnik Giniego. Gdy wynosi on zero, to opisuje sytuację idealnej równości. Gdy wynosi 100, to mamy do czynienia z rzeczywistością, w której jedna osoba posiada wszystko. W Imperium Rzymskim za czasów Krassusa współczynnik Giniego wynosił 45. Dziś w USA zbliżony jest on do tego poziomu, ale w skali globalnej oscyluje wokół 70 (tablica 7.1)3. Mowa tu o różnicach dochodów. Nierówności majątkowe są jeszcze większe – sięgają aż 92 punktów w skali całego świata (aneks A5). Czy opisywani przez Jonathana Rabana nowojorscy „ludzie powietrza” stanowią zatem nową arystokrację? Czy dualna rzeczywistość Dubaju – gdzie turbokapitalizm ekonomiczny miesza się ze społecznym neofeudalizmem – jest zapowiedzią naszej zbiorowej przyszłości? Czy faktycznie, jak twierdzi Paul Mason, żyjemy w momencie porównywalnym do przejścia od feudalizmu do kapitalizmu4? Jak miałby wyglądać rzekomy postkapitalizm? Czy jest on czymś zupełnie nowym, czy może kolejną i niekoniecznie lepszą mutacją kapitalizmu – jak ująłby to zapewne Robert Fitch? Czy rację ma Thomas Piketty, pisząc, że krach 2008 roku był „pierwszym kryzysem 1 2 3 4

Są to: Bill Gates, Amancio Ortega, Warren Buffett, Carlos Slim Helu, Jeff Bezos, Mark Zuckerberg, Larry Ellison i Michael Bloomberg; por. Hardoon, An Economy for the 99%, dz. cyt., s. 2. Chrystia Freeland, Plutocrats. The Rise of the New Global Super-Rich and the Fall of Everyone Else, Penguin Books, New York 2013, s. 195. Branko Milanovic, Global Inequality. A New Approach in the Age of Globalization, Harvard University Press, Cambridge 2016, s. 122. Mason, PostCapitalism, dz. cyt., s. 234.

497

Zakończenie: Znikający środek

kapitalizmu patrymonialnego XXI wieku”5, czyli systemu opartego na wielkiej własności zgromadzonej w rękach małej grupki niebywale zamożnych rodzin? Odpowiedzi na powyższe pytania zależą od tego, co rozumiemy przez pojawiające się w nich pojęcia. Proponuję traktować kapitalizm jako system nieustannej ekspansji ekonomicznej oparty na zasadach pięcioprocentowego zwrotu na kapitale oraz trzyprocentowego wzrostu gospodarczego. Taka jest jego definicja antropologiczna, gdyż w ten sposób kapitalizm rozumieją „tubylcy” – praktycy globalnej gospodarki. Takie znaczenie tego pojęcia uformowało się na skutek uniwersalizacji pewnego specyficznego doświadczenia – historycznej trajektorii Euroameryki w ciągu ostatnich 150 lat. Kraje, które próbują dogonić świat Zachodu, zinternalizowały tę definicję (i dlatego gdy ich gospodarki rosną w tempie szybszym niż 3 procent rocznie, to uznają to za sukces, a gdy wzrost spada poniżej tego poziomu, to zaczynają mówić o nadchodzącej recesji); trudno jednak orzec, czy to pojęcie jest wciąż użyteczne. Jack Goody oraz Andre Gunder Frank uważali, że należy wyrzucić je na intelektualny śmietnik6. Na pewno świat, jaki zaczął kształtować się po 1950 roku – szczytowym momencie dominacji Zachodu – powoli odchodzi od tych reguł. Jednocześnie globalne wyzwania, które przed nami stoją, mają zupełnie nowy charakter. Jak ujęli to Larry Elliott i Dan Atkinson: „Dopóki na Marsie nie zostanie odnalezione życie lub spotkania z istotami z innych planet, znane z filmów science fiction, nie okażą się zupełnie realne, dopóty idea, że każdy kraj na planecie może mieć gospodarkę opartą na eksporcie, pozostanie matematycznym absurdem”7. O ile niektóre kraje – jak niegdyś Japonia, a ostatnio Chiny – mogą dzięki takiej polityce chwilowo wysunąć się na prowadzenie, o tyle z globalnego punktu widzenia strategia ta jest ślepą uliczką. Jak przypomina Mason, tak dużej przewagi, głównie związanej z tanią siłą roboczą, jaką kraje Południa cieszyły się przez ostatnie ćwierćwiecze, już dłużej nie będzie8. Świat, do którego się przyzwyczailiśmy – nie tylko w Polsce, ale w każdym zakątku naszej planety – mija bezpowrotnie. Nie musi to jednak wcale oznaczać, że żyjemy w momencie wielkiego przełomu, 5 6 7 8

Piketty, Capital in the Twenty-First Century, dz. cyt., s. 473. Goody, Theft of History, dz. cyt., s. 211; Frank, ReORIENT, dz. cyt., s. 323. Elliott i Atkinson, Going South, dz. cyt., s. 265. Mason, PostCapitalism, dz. cyt., s. 104–105.

498

Feudalizm w XXI wieku

ani że za zakrętem dziejów czeka na nas jakaś kolejna epoka. Idea kryzysu – używana najczęściej do opisu fundamentalnych przeobrażeń – prowadzi nas na intelektualne manowce. Czy jesteśmy w stanie inaczej mówić o zmianie? Z pomocą może przyjść centralne dla tej książki rozróżnienie między społecznym i ekonomicznym obliczem kapitalizmu. Aby sprostać wymogowi trzyprocentowego rocznego wzrostu, globalna gospodarka musiałaby powiększać się dwukrotnie co 30 lat – a to jest dziś zwyczajnie niemożliwe. Dlatego kapitalizm w wąskim (ekonomicznym) tego słowa znaczeniu, a więc system oparty na zasadzie twórczej destrukcji, odchodzi do lamusa. Ale śmierć kapitalizmu w sensie ekonomicznym wcale nie oznacza końca kapitalizmu rozumianego jako pewien porządek społeczny. Ostatnie dekady stanowią wręcz złote lata kapitalizmu w najszerszej z możliwych definicji, czyli rozumianego jako system oparty na pracy – a więc ludzkiej aktywności ukierunkowanej na zaspokajanie potrzeb grup plasujących się na szczycie drabiny społecznej. Można powiedzieć, że instytucja pracy jest tak stara jak znana nam historia ludzkości. W tym sensie kapitalizm od zawsze potrzebował „rąk roboczych dostatecznie licznych, tanich, posłusznych”9. Jak widać na tablicy 5.4, skala wzrostu demograficznego ostatnich dekad jest jednak bez precedensu. Trzy tysiące lat przed naszą erą ludzkość liczyła około 14 milionów osób. To tyle, co dzisiejsza populacja Lagos. W roku 1000 na świecie żyło około 260 milionów osób. Tylu obywateli ma dziś Indonezja. W przededniu brytyjskiej rewolucji przemysłowej ludzkość potroiła swą liczebność, osiągając pułap 750 milionów osób. To trzykrotność obecnej populacji Nigerii i Filipin. W 1950 roku było nas już 2,3 miliarda, a do roku 2030 najprawdopodobniej na Ziemi żyć będzie między 8 a 10 miliardów ludzi10. Proponuję porzucić obarczone okcydentalizmem pojęcia takie jak kapitalizm czy feudalizm i spróbować skonfrontować się z tym elementarnym faktem: ostatnie kilkadziesiąt lat to czasy niespotykanego wcześniej boomu demograficznego. Stanowi on jedno z najdonioślejszych wydarzeń w globalnej historii. To, jaką nazwę nadamy ustrojowi, który wykluwa się na naszych oczach, jest kwestią drugorzędną; drugorzędne jest również to, kto ten system geometrycznego wzrostu populacji wymyślił czy 9 10

Assorodobraj, Początki klasy robotniczej, dz. cyt., s. 153. Robbins, Globalne problemy, dz. cyt., s. 183–184; Edward Barbier, Scarcity and Frontiers. How Economies Have Developed Through Natural Resource Exploitation, Cambridge University Press, Cambridge 2010, s. 86–87.

499

Zakończenie: Znikający środek

uruchomił. W tej chwili istotniejsze jest zmierzenie się z konsekwencjami, jakie on wywołuje. A koszty – nie tylko społeczne, ale przede wszystkim środowiskowe – największej rewolucji przemysłowej w historii oraz urbanizacji naszej planety są kolosalne11. Ostrzeżenie Polanyiego, mimo że zostało napisane w 1944 roku, nie mogłoby być bardziej aktualne: „Będąca fikcyjnym towarem «siła robocza» nie może być przenoszona, ślepo wykorzystywana czy nawet pozostawiona samej sobie bez wpływu na człowieka, który jest akurat «nosicielem» owego dziwnego towaru. Dysponując pełną kontrolą nad siłą roboczą reprezentowaną przez danego człowieka, system mógłby zarazem rozporządzać psychiczną i moralną istotą człowieka. Pozbawiony warstwy ochronnej, jaką stanowią wytworzone przez kulturę instytucje, stałby się on ofiarą przejmującej destabilizacji społecznej i zginął wskutek występku, perwersji, zbrodni bądź śmierci głodowej. Elementy przyrody zostałyby zdegradowane: krajobrazy – skalane, rzeki – zanieczyszczone, bezpieczeństwo militarne – zagrożone, a możliwości produkcji pożywienia i surowców – zaprzepaszczone […]. Nie ulega wątpliwości, że rynki pracy, ziemi i pieniądza mają kluczowe znaczenie w gospodarce rynkowej. Jednakże żadne społeczeństwo nie wytrzymałoby – nawet przez krótki czas – skutków systemu opartego na tak czystej fikcji, gdyby człowiek i przyroda, a także organizacja handlu nie były chronione przed spustoszeniami dokonywanymi przez kapitalizm przemysłowy”12. Rok 2015, w którym powstała większa część tej książki, był dla Europy równie przełomowy jak krach z 2008 roku dla Ameryki. Okazało się, że fundamenty wielu instytucji, które wydawały się stabilne i trwałe, są kruche13. Szok, jaki towarzyszył temu odkryciu, był efektem wcześniejszego założenia, że przyszłość będzie stopniową kontynuacją teraźniejszości. Jednak ostatnie lata to czasy nagłych zmian i błyskawicznych reorientacji. Globalne ocieplenie – będące niezamierzoną konsekwencją par excellence – to już nie tylko problem, z którym będzie musiało się zmierzyć pokolenie naszych wnuków, ale jeden z najważniejszych czynników wpływających na kształt współczesnego świata. Nowe warunki materialne, w jakich żyjemy, mają 11 12 13

Por. Elizabeth Kolbert, Szóste wymieranie – historia nienaturalna, przeł. Piotr i Tatiana Grzegorzewscy, W.A.B., Warszawa 2016. Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 88–89, przekład zmodyfikowany. Por. Przemysław Wielgosz, Kto zagraża Europie?, „Le Monde diplomatique (edycja polska)”, 2015, nr 9.

500

Feudalizm w XXI wieku

już dziś bezpośrednie przełożenie na sytuację polityczną i ekonomiczną na całym świecie. Dlatego katastrofa ekologiczna, o której pisał Polanyi, wcale nie będzie wyglądała tak, jak przedstawiają to filmy czy dystopijne powieści. Nie musimy czekać na podniesienie się poziomu mórz, aby odczuwać skutki globalnego ocieplenia. Na przykład Arabska Wiosna, zakończona okrutną i wyniszczającą wojną w Syrii (bez wątpienia możemy ją już nazwać wojną światową14), była konsekwencją czteroletniej suszy, która sprawiła, że ludzie musieli uciekać ze wsi do miast15. W tym sensie skutki nadmiernej eksploatacji naszej planety odczuwalne są dziś nie tylko za sprawą coraz częściej występujących gwałtownych zjawisk pogodowych, ale przede wszystkim w postaci nasilających się konfliktów i coraz bardziej dramatycznych wyzwań politycznych i ekonomicznych16. Im szybciej zdamy sobie z tego sprawę, tym lepiej.

Make Life Harder

Podejście zaprezentowane w tej książce jako globalny materializm pozwoli nam zrozumieć dynamikę współczesnego świata lepiej niż analiza historycznych trajektorii poszczególnych państw narodowych. Lepiej wyjaśnia też nasze obecne położenie. Jednym z głównych toposów polskiej transformacji z komunizmu do kapitalizmu jest obraz pustych półek, które zapełniły się po 1989 roku. Jednakże to, że mamy łatwiejszy dostęp do tanich towarów produkowanych przez robotników Globalnego Południa, jest skutkiem otwarcia na światowe rynki i tylko pośrednim efektem polityki kolejnych polskich rządów. W tym sensie – jak sugerowałem we wprowadzeniu – ponowne umiędzynarodowienie polskiej gospodarki, po tym jak ze względu na „polski kryzys” lat 1979–1981 wpadła ona w dramatyczną recesję i przez niemal dwie dekady dryfowała na mieliznach globalizacji, jest najistotniejszym punktem zwrotnym w naszej najnowszej historii. To właśnie krach z lat 1998–2003, jak 14 15 16

Również idea „wojen światowych” naznaczona jest okcydentalizmem; por. Prashad, The Poorer Nations, dz. cyt., s. 249. Naomi Klein, Niech utoną, przeł. Izabela Suchan, [w:] Architektura niezrównoważona, dz. cyt., s. 167–181. Por. Kacper Pobłocki, Stypa w Atomicach, czyli życie w czasach biedamodernizmu, [w:] Architektura niezrównoważona, dz. cyt., s. 12–19.

501

Zakończenie: Znikający środek

ujął to politolog David Ost, można uznać za „pierwszy kryzys samego kapitalizmu, a nie transformacji do kapitalizmu”17 w Polsce. Jego kulminacją była nasza akcesja do Unii Europejskiej oraz podpięcie się – za pośrednictwem zacieśniającej się relacji z gospodarką niemiecką – pod globalny boom urbanizacyjny i produkcyjny. Zarys takiej nowej chronologii dla polskiej historii widać wyraźnie na tablicach 13.1 i 13.5. Gdybym miał pokazać, że to wcale nie rok 1989 stanowi najważniejszy przełom w naszej współczesnej historii, oraz jak myśleć o „kapitalizmie po polsku” przez pryzmat pojęć przestrzennych, musiałbym napisać osobną książkę18. Zarysuję tu więc jedynie społeczne konsekwencje cięcia, jakim było umiędzynarodowienie polskiej gospodarki w ciągu ostatniej dekady. W 2002 roku socjolog Henryk Domański pisał, że „w Polsce nie ma klasy wyższej”19, i wówczas faktycznie jeszcze tak było. Jednakże nie należy rozpatrywać zjawiska klasy wyłącznie w kontekście państwa narodowego – choć socjolodzy wciąż często tak robią, analizując podziały poszczególnych społeczeństw na klasy: wyższą, średnią i niższą. Warto tymczasem uzmysłowić sobie, że Pierre Bourdieu, który jest najczęściej przywoływanym autorem posługującym się tymi kategoriami, prowadził swe badania w latach 60. XX wieku we Francji20. Okres ten był momentem szczytowym złotej ery zachodniego kapitalizmu, opartego na instytucji państwa narodowego. Od tamtych czasów wiele się jednak zmieniło. Na fakt, iż linie społecznych pęknięć przebiegają dziś gdzie indziej, zwraca uwagę choćby idea „99 procent”, spopularyzowana podczas protestów na Wall Street w 2010 roku. Pokazuje ona wyraźnie, że podziały na klasę średnią czy ludową zeszły dziś na drugi plan21. Dlatego odrzucenie nacjonalizmu metodologicznego pozwoli nam dostrzec, że nowością ostatnich lat jest pojawienie się w Polsce przedstawicieli klasy transnarodowej22. To jest właśnie ta umiędzy17 18 19 20 21 22

David Ost, The Defeat of Solidarity. Anger and Politics in Postcommunist Europe, Cornell University Press, Ithaca 2004, s. 166. Kacper Pobłocki, Umiastowieni. Praca, przestrzeń i pieniądz w powojennej Polsce, maszynopis. Henryk Domański, Polska klasa średnia, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2012, s. 152. Pierre Bourdieu, Dystynkcja. Społeczna krytyka władzy sądzenia, przeł. Piotr Biłos, Scholar, Warszawa 2005. Pisali o tym wcześniej m.in. Erik Olin Wright i Joachim Singelmann, Proletarianization in the Changing American Class Structure, dz. cyt., s. 176–209. William I. Robinson i Jerry Harris, Towards a Global Ruling Class? Globalization and the

502

Feudalizm w XXI wieku

narodowiona elita, którą często opisuje się jako słynny górny 1 procent społeczeństwa. Składają się nań ludzie, którzy wykupują najbardziej luksusowe apartamenty w Nowym Jorku czy Londynie. To latające prywatnymi odrzutowcami „wilki z Wall Street”. To właściciele i właścicielki posiadłości w Dubaju – jak piłkarz David Beckham, projektant mody Giorgio Armani czy gwiazda Bollywood Shilpa Shetty. To osoby powiązane z międzynarodowymi korporacjami i instytucjami rządowymi – były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder (który po przejściu na polityczną emeryturę zaczął pracować dla Gazpromu) czy były szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso (który został ostatnio prezesem europejskiego oddziału Goldman Sachs). To elita globalnych firm konsultingowych. To ludzie czerpiący zyski z organizacji olimpiad i wielkich imprez sportowych. To celebryci dziennikarstwa czy nauki – jak Paul Krugman, który oprócz innych zajęć podjął się badania globalnych nierówności na nowojorskim CUNY za sumę 250 tysięcy dolarów rocznie. To autor pojęcia „klasa kreatywna” Richard Florida, który inkasuje 35 tysięcy dolarów za jeden wykład. To również publicysta „New York Timesa” Thomas Friedman, który twierdzi, że współczesny świat stał się płaski. Z punktu widzenia przedstawicieli klasy transnarodowej faktycznie zresztą tak jest – bez trudu pokonują oni bariery przestrzenne i w niemal każdym zakątku naszego globu istnieje dostępna dla nich infrastruktura, która pozwala realizować ich styl życia. Każdy z nich żyje w takim małym, ekskluzywnym i dostosowanym do indywidualnych potrzeb Dubaju. Oczywiście nie jest to grupa jednorodna. David Beckham jako piłkarz w ciągu 2 tygodni zarabiał tyle, ile Paul Krugman dostaje na badania nierówności przez cały rok, a ten, kto ma na koncie 50 milionów, będzie czuł się parweniuszem przy osobie, która posiada pół miliarda. Naguib Onsi Sawiris, potentat medialny z Egiptu, szacuje, że majątek rzędu miliarda dolarów jest dolnym pułapem pozwalającym na utrzymanie dziś luksusowego stylu życia: jachtu, odrzutowca, armii służących i tak dalej23. W 2015 roku na liście magazynu „Forbes” znalazło się 1826 dolarowych miliarderów. W Polsce kryteria te spełniają cztery osoby24. 23 24

Transnational Capitalist Class, „Science and Society” 2000, t. 64, s. 11–54. Freeland, Plutocrats, dz. cyt., s. 4. Research Institute, Credit-Suisse Global Wealth Databook 2015, Zurich 2015, s. 112, por. aneks A5.

503

Zakończenie: Znikający środek

Ale to oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej. Pułapem, po przekroczeniu którego można zaliczyć się do górnego 1 procenta amerykańskiego społeczeństwa, jest roczny dochód w wysokości 350 tysięcy dolarów25. W skali globalnej poprzeczka ta umieszczona jest jednak znacznie niżej – to 34 tysiące dolarów rocznie netto na jednego członka rodziny26. Jeśli dostosujemy tę wartość do siły nabywczej lokalnej waluty i przeliczymy na złotówki, to okaże się, że aby móc zaliczyć się do globalnego górnego 1 procenta, należy rocznie zarabiać co najmniej 62 300 złotych na rękę, czyli 5191 złotych miesięcznie netto na jednego członka rodziny27. Do grona pracowników o takich zarobkach zalicza się około 70 milionów osób na świecie – i to właśnie oni są trzonem klasy transnarodowej. Pojawienie się tej grupy jest integralną częścią procesu, który Jonathan Friedman nazwał „podwójną polaryzacją”. Globalizacja i finansjalizacja przynoszą z jednej strony polaryzację pionową, czyli „odklejenie się elity od reszty społeczeństwa i jej kosmopolityzację, a także jednoczesne zwrócenie się klas ludowych ku tożsamościom tubylczym”, z drugiej zaś wywołują polaryzację poziomą pomiędzy poszczególnymi częściami globalnej gospodarki28. Poziomą polaryzację opisywałem w tej książce szczegółowo jako proces nierównego rozwoju; teraz zobaczmy, jak wygląda dynamika polaryzacji pionowej. Kim są przedstawiciele klasy transnarodowej w Polsce? Nie ma osobnych badań na ten temat, ale na pewno można do tej grupy zaliczyć pierwszoligowych polityków, śmietankę biznesu, wielu celebrytów i celebrytek czy najlepiej zarabiających sportowców. To również osoby zasiadające w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa nazywane kolokwialnie „bankomatami”, gdyż czerpią z pełnienia 25 26 27

28

Wolff, Inheriting Wealth in America, dz. cyt., s. 5. Branko Milanovic, The Haves and Have-Nots. A Brief and Idiosyncratic History of Global Inequality, Basic Books, New York 2012, s. 168–170. Na podstawie Globalrichlist.com. Kalkulator ten bazuje na danych Banku Światowego oraz raporcie Credit-Suisse i podobnie jak Milanovic, jego autorzy stosują współczynnik konwersji oparty na parytecie siły nabywczej (PPP), który umożliwia porównywanie zarobków w krajach, w których ceny są różne. Według tych szacunków do globalnego górnego 1 procenta zaliczają się osoby zarabiające powyżej 32 400 dolarów netto rocznie, czyli trochę mniej niż w wyliczeniach Milanovica. Nieco inne wyniki dają obliczenia dokonywane na podstawie majątku, a nie zarobków. Aby zaliczyć się do globalnego 1 procenta najbogatszych, należy według tego kalkulatora dysponować majątkiem o wartości co najmniej 1,5 miliona złotych. Jonathan Friedman, Globalization, Dis-integration, Re-organization. The Transformations of Violence, [w:] tegoż, Globalization, the State and Violence, Rowman & Littlefield, Oxford 2003, s. 25.

504

Feudalizm w XXI wieku

tych funkcji niebagatelne korzyści finansowe. To postacie takie jak minister Elżbieta Bieńkowska, zdaniem której za mniej niż 6 tysięcy złotych miesięcznie pracuje „tylko idiota albo złodziej”, oraz poseł Ryszard Kalisz, który oświadczył, że środowisko prawnicze patrzy na jego zarobki (9 tysięcy złotych netto) „z politowaniem”. To na pewno również ludzie, którzy zarabiali średnio 53 tysiące złotych miesięcznie, zasiadając w zarządach otwartych funduszy emerytalnych (OFE)29. Wspólnym mianownikiem klasy transnarodowej jest jej kosmopolityzm oraz swoiste „odklejenie się od rzeczywistości” – czyli świata, w którym żyje reszta społeczeństwa. Najbardziej radykalnym tego przykładem jest postawa Jana Kulczyka, długoletniego lidera rankingu najbogatszych Polaków, którego spadkobiercy ulokowali się na 435. miejscu na liście „Forbesa”. Jego współpracownicy opowiadali, jak Kulczyk zatracił poczucie wartości gotówki. Pewnego razu, gdy chciał zapłacić rachunek za kolację w wysokości 700 złotych, wyciągnął z portfela 500 euro, mówiąc: „To chyba wystarczy”. Nie był świadomy tego, że daje właśnie kelnerowi ponad tysiąc złotych napiwku. Zapytany zaś o to, co ostatnio kupił za własne pieniądze, Kulczyk odpowiedział, że hot doga na Stadionie Narodowym, za którego zapłacił „chyba 50 złotych”30. Socjolodzy często mylą kwestię stratyfikacji społecznej z kwestią klasy. Na liście nomenklatury w Polsce lat 80. znajdowało się 300 tysięcy osób, co daje 1 procent dorosłej ludności31. Czy to oznacza, że osoby te były najbogatsze? Niekoniecznie. Ale przepaść – również polityczna i kulturowa – między górnym 1 procentem a resztą była tym, co wyznaczało główną linię podziału w PRL32. Domański twierdzi, że w Polsce „w latach 2011–2013 elastyczne formy zatrudnienia obejmowały około 5,7 procent pracujących, a więc było ich zbyt mało, żeby mogły coś znaczyć”33. Czy zatem proces prekaryzacji jest marginalny? Bynajmniej – dotyka on również osoby zatrudnione na etatach34. 29 30 31 32 33 34

Leokadia Oręziak, OFE. Katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce, Książka i Prasa, Warszawa 2014, s. 295. Tomasz Molga, „Wyplułam jogurt”, „to się skończy rewolucją”. Co mówią bogaci, gdy słyszą o biedzie ludzi, Natemat.pl, 30 lipca 2015. Henryk Domański, Czy istnieją w Polsce klasy społeczne? Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015, s. 99. Jadwiga Staniszkis, Samoograniczająca się rewolucja, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2010, s. 129, 246. Domański, Czy istnieją w Polsce klasy społeczne?, dz. cyt., s. 113. Por. Jarosław Urbański, Prekariat i nowa walka klas, Książka i Prasa, Warszawa 2014, s. 63–70, 90–91.

505

Zakończenie: Znikający środek

Podobnie proponuję myśleć o pionowej polaryzacji oraz narodzinach klasy transnarodowej. Podziały klasowe nie muszą idealnie pokrywać się z rozdziałem na poszczególne grupy zawodowe. Jak ujął to E.P. Thompson, o klasie należy myśleć „nie jako o strukturze czy nawet kategorii, ale jako relacji między ludźmi”. Dlatego „nawet posługując się najdrobniejszym socjologicznym sitem, nie da się wyłowić klasy w czystej postaci, tak samo jak nie da się wyodrębnić miłości jako takiej”. Nie można rozmawiać o klasach „w ogóle” – zawsze należy mówić o konkretnych osobach i grupach, działających w określonym miejscu i czasie. „Nie ma miłości bez kochanków” – przypomina Thompson. Dlatego „zjawisko klasy pojawia się w chwili, gdy ludzie w wyniku wspólnego doświadczenia (odziedziczonego bądź osobistego) czują, że ich interesy są tożsame, i komunikują to sobie nawzajem. Jednocześnie zaś są przekonani, że ich zbiorowy interes jest rozbieżny (a często przeciwstawny) z interesem innych grup”35. W PRL fundamentalne pęknięcie klasowe było obecne w zbiorowej świadomości jako dychotomia „my” kontra „oni”36. Ostateczna artykulacja tego podziału nastąpiła w roku 1972, gdy wprowadzono w życie dekret o zaopatrzeniu emerytalnym osób zajmujących najważniejsze stanowiska państwowe oraz ich rodzin. Znalazły się w nim również szczegółowe definicje tego, kto zalicza się do nomenklatury. Zdaniem socjologa Sławomira Magali był to gest obnażający fakt, że „klasa rządząca jest zamknięta i dąży do wzmacniania swojej pozycji oraz wyznaczania trwałych linii demarkacyjnych”37. Warto pamiętać, że proces narastania napięć i konfliktów klasowych z reguły poprzedza moment wyodrębnienia się klas jako osobnych grup kulturowych38. Innymi słowy, zmagania klasowe (wolę ten termin od pojęcia walki klas) mają miejsce głównie w sytuacjach, gdy linie podziału nie są jeszcze do końca zdefiniowane. Mamy wówczas do czynienia z dynamiczną mobilnością – zarówno w górę, jak i w dół drabiny społecznej. Moment formowania się klas jako skonsolidowanych grup jest zatem kulminacją dłuższego i często burzliwego procesu. W przypadku powojennej Polski widać wyraźnie, że napięcia między wyłaniającą się elitą a resztą społeczeństwa były obecne długo przed epoką gierkowską, a linie 35 36 37 38

Thompson, The Making of the English Working Class, dz. cyt., s. 8–9. Staniszkis, Samoograniczająca się rewolucja, dz. cyt., s. 109, 137, 160–161, 172. Sławomir Magala (Stanisław Starski), Walka klas w bezklasowej Polsce, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2012, s. 61–62. Pobłocki, The Cunning of Class, dz. cyt., s. 42.

506

Feudalizm w XXI wieku

tego podziału przebiegały na wielu płaszczyznach39. „Ujawnienie się” nomenklatury w roku 1972 miało miejsce w momencie, gdy proces zmagań klasowych w dużej mierze już się zakończył. W przypadku klasy transnarodowej mamy dziś do czynienia właśnie z tą drugą fazą – czyli etapem formowania się klas jako odrębnych bytów kulturowych. Dlatego jesteśmy w stanie „wyłowić” klasy z rzeczywistości społecznej. Niezwykle przydatnym do tego narzędziem jest analiza kultury popularnej. Frapującym śladem obecności klasy transnarodowej w Polsce jest znany blog lajfstajlowy „Make Life Easier” prowadzony przez córkę byłego premiera, Kasię Tusk. Autorka, jak sama przyznaje, postanowiła go założyć po tym, jak zorientowała się, że „dzisiejszy świat daje nam mnóstwo możliwości, dotyczących naszych strojów, kosmetyków, form spędzania wolnego czasu czy preferencji kulinarnych”, i chciała wraz z koleżanką „umilić życie osobom podobnym do nas”40. Blog ten jest zapisem jej codziennych czynności oraz dylematów – co na siebie włożyć, gdzie spędzić wolny czas oraz jakie nowe danie wypróbować. Posty z reguły składają się ze zdjęć samej autorki oraz opisów przedmiotów, które ją otaczają, na przykład: „Środek lata w Trójmieście to idealna okazja, aby nosić espadryle i sukienkę od polskiej marki Signific”41. Często takie wpisy są sponsorowane przez konkretne firmy. Blog śledzą setki tysięcy osób. Dlaczego? Zdaniem dziennikarek tygodnika „Przekrój” Kasia Tusk jest „popkulturowym stworem zwanym dziewczyną z sąsiedztwa. Dość ładna, może nie skończona piękność pokroju Angeliny Jolie, ale sympatyczna, z twarzy podobna do nikogo. I ta zwykła studentka pokazuje, jak za pomocą ubrań, przyzwoitego makijażu i jedzenia ćwiartek jabłek zamiast chipsów w trakcie oglądania «Tańca z gwiazdami» stać się celebrytką”. Globalnym odpowiednikiem Kasi Tusk jest ich zdaniem Kate Middleton, czyli brytyjska księżna, która również prezentuje się jako „zwykła dziewczyna”42. Blog ten nie byłby dla nas interesujący z klasowego punktu widzenia, gdyby nie pojawiła się odpowiedź na to, w jaki sposób Kasia 39

40 41 42

Por. Kacper Pobłocki, Knife in the Water, dz. cyt., s. 68–90; Winicjusz Narojek, Społeczeństwo otwartej rekrutacji. Próba antropologii klimatu stosunków międzyludzkich we współczesnej Polsce, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1980, s. 24, 28, 50, 52, 64–66, 81–82, 109, 147–149. Kasia Tusk, Hello!, Makelifeeasier.pl, 10 lutego 2011. Tamże, wpis z 1 sierpnia 2016. Ilona Witkowska i Marta Karaś, Kasia Tusk kupuje, więc żyje, „Przekrój”, 11 marca 2012.

507

Zakończenie: Znikający środek

Tusk „umila życie” sobie i osobom „podobnym do nas”. Dwójka anonimowych „bezrobotnych politologów” uruchomiła niemalże zaraz po inauguracji projektu „Make Life Easier” satyryczny profil na Facebooku o nazwie „Make Life Harder”. Pokazują oni, jak mocno odklejona jest Kasia Tusk od tego, przed jakimi wyborami staje wielu pozostałych Polaków i Polek. „Na pewno znacie to uczucie: wracacie do domu po wyczerpujących jak Powstanie Warszawskie zakupach w Peek&Clopunerg i okazuje się, że jedyne co macie w lodówce to resztka sera i keczup włocławek – pisał jeden z autorów. – W takich sytuacjach lubię puścić wodze fantazji i przygotować moje ulubione gorące kanapki z serem, keczupem, pesto i świeżymi kaparami. Polecam wersję bez kaparów i bez pesto. Ser nakładamy na chleb i całość wkładamy do piekarnika. Jeśli nie możesz użyć piekarnika, bo akurat miałeś ciekawsze pomysły na wydawanie kasy niż płacenie rachunku za gaz, wtedy kanapki można podgrzać na kaloryferze”43. Oczywiście zjawisko „bananowej młodzieży”, którego współczesnym symbolem stała się Kasia Tusk, nie jest nowe. W czasach PRL różnica między „złotą młodzieżą” a resztą społeczeństwa polegała na tym, że dzieci ówczesnej elity miały łatwiejszy dostęp do takich „luksusowych” dóbr jak dżinsowe spodnie czy płyty winylowe. Jednakże gdy wyjeżdżali za granicę, ich przewaga topniała – okazywało się, że bliżej im do reszty Polaków niż do elity krajów zachodnich. Współczesna bananowa młodzież – dzięki sile nabywczej pieniędzy swoich rodziców – ma cały świat w zasięgu ręki. „Jeździ ze znajomymi na drogie wakacje, zwykle na kite surfing na którąś z egzotycznych wysp. – Bo pojechać na kajta do Chałup to nuda”, jak tłumaczy jeden z jej przedstawicieli44. Dzisiaj członkowie klasy transnarodowej są w stanie zapłacić za studia dla swoich dzieci na prestiżowych zagranicznych uczelniach. To zupełna nowość – oraz stosunkowo powszechna praktyka wśród polskich elit45. Dlatego to, co w klasycznej analizie podziału klasowego uchodziłoby za klasę wyższą w Polsce dziś i w czasach PRL, to zjawiska należące do zupełnie innych światów. Skąd wzięła się polska klasa transnarodowa? Analiza rankingu 100 najbogatszych Polaków pokazuje, że „gros największych obecnie 43 44 45

www.facebook.com/MakeLifeHarder, 10 listopada 2011, pisownia oryginalna. Iga Nyc i Dawid Karpiuk, Bananowy świat, „Wprost”, 21 marca 2011. Por. Dzieci polityków studiują i pracują za granicą, „Wirtualna Polska”, 27 marca 2013. Praktyka ta dotyczy również polityków, którzy na poziomie retoryki odrzucają kosmopolityzm.

508

Feudalizm w XXI wieku

polskich fortun powstało w latach 1990–1994”. Aż 41,6 procent całego majątku setki liderów rodzimego biznesu w 2011 roku było w rękach 20 osób, które weszły do rankingu właśnie podczas pierwszych pięciu lat po upadku komunizmu. Jednocześnie osoby, które weszły do klubu najbogatszych w latach 2000–2011, stanowią 88 procent najmniej zamożnych, to znaczy zajmują pozycje od 75. w dół46. Innymi słowy, ostatnia dekada nie była już czasem, gdy pieniądze „leżały na ulicy” i wystarczyła odrobina sprytu, przedsiębiorczości oraz pracowitości, aby je podnieść i zbić fortunę. Era self-made men – to, co możemy nazwać „momentem Gatsby’ego” – bezpowrotnie minęła47. W polskim przypadku możemy mówić o końcu tego, co Domański nazwał merytokracją – pojęcie to określa silny związek między zdobytym wykształceniem a zarobkami. W PRL to właśnie wykształcenie dawało bilet wstępu do formującej się elity. Mimo wielu napięć było to, jak ujął to socjolog Winicjusz Narojek, „społeczeństwo otwartej rekrutacji”. Sukces zależał od wielu czynników (między innymi lojalności wobec władzy oraz umiejętności nawigowania na różnych ścieżkach awansu), ale pochodzenie nie było jednym z nich48. Niezależne badanie przeprowadzone w roku 1981 pokazało, że tylko 2 procent Polaków i Polek uważało, iż ludzie majętni to ci, którzy mają bogatych rodziców49. Polskie społeczeństwo było wówczas wyjątkowo egalitarne. W 1982 roku dochody osób z wyższym wykształceniem były o 12 procent wyższe od średniej krajowej. W 1999 roku stosunek ten zwiększył się do 45 procent, a w 2005 roku – do 61 procent. Odtąd relacja ta zaczęła jednak wyraźnie słabnąć. Wykształcenie nie wystarcza już dziś do zdobycia dobrej pracy i wysokiej pozycji społecznej50. Jak pokazuje badanie mobilności społecznej młodego pokolenia, choć wiele osób z rodzin robotniczych poza dużymi ośrodkami dostało szansę uzyskania lepszego wykształcenia niż ich rodzice, procesowi 46 47 48 49 50

Jan Kastory i Kamil Lipiński, Drogi do overclass. Narracje polskich elit biznesu, [w:] Style życia i porządek klasowy w Polsce, red. Maciej Gdula i Przemysław Sadura, Scholar, Warszawa 2012, s. 144. Miles Corak pisze o „krzywej Gatsby’ego”; por. tegoż, Income Inequality, Equality of Opportunity, and Intergenerational Mobility, „Journal of Economic Perspectives” 2013, t. 27, nr 3, s. 79–102. Narojek, Społeczeństwo otwartej rekrutacji, dz. cyt., s. 49. Polacy ‘81. Postrzeganie kryzysu i konfliktu, red. Władysław Adamski, IFiS PAN, Warszawa 1982, s. 68. Henryk Domański, Stratyfikacja a system społeczny w Polsce, „Ruch Prawniczy, Ekonomiczny i Socjologiczny” 2009, t. 71, nr 2, s. 382.

509

Zakończenie: Znikający środek

temu „nie towarzyszył równie intensywny awans zawodowy”. Dlatego „przemieszczenia młodych dorosłych w strukturze społeczno-zawodowej [ostatniej dekady] miały bardziej krótkodystansowy charakter, a szanse awansu z kategorii pracowników fizycznych do kategorii pracowników umysłowych były zdecydowanie mniejsze niż szanse na pozostanie w tym segmencie struktury społeczno-zawodowej”51. Coraz ważniejsze stają się zasoby, które przekazywane są w ramach międzypokoleniowych transferów własności. To dlatego ikoną nowej elity, tak mocno „odklejonej” od rzeczywistości, stała się autorka bloga „Make Life Easier”. Oczywiście Tusk sama wypracowała sobie pozycję znanej blogerki modowej, ale mogła zrobić to tylko i wyłącznie dzięki kapitałowi – zarówno symbolicznemu (rozpoznawalności nazwiska), jak i ekonomicznemu (pieniądze na zakupy) – który otrzymała od swojego ojca. Nie ma w tym nic zaskakującego. Jak obliczył ekonomista Edward Wolff, tylko co piąte amerykańskie gospodarstwo otrzymuje lub otrzymało pieniądze od starszego pokolenia, a większość z tej i tak małej grupy dostała jedynie niewielkie sumy. 86 procent wszystkich pieniędzy, które amerykańscy rodzice dają swoim dzieciom, krąży w obrębie najbogatszych 20 procent społeczeństwa; górny 1 procent natomiast przekazuje sobie ponad jedną trzecią całej puli transferów międzypokoleniowych52. Oznacza to, że jeśli należysz do biedniejszych 80 procent amerykańskiego społeczeństwa, to jesteś zdany/ zdana tylko na siebie. Jakie mogą być tego konsekwencje? Nie kupisz mieszkania w dobrej dzielnicy ani nawet go sobie nie wynajmiesz. Nie będziesz w stanie podążać za trendami w konsumpcji. Co więcej – i dotyczy to młodzieży po obu stronach Atlantyku – masz też utrudniony start w życiu zawodowym. Na przykład aż 83 procent brytyjskich dziennikarek i dziennikarzy zaczynało swoją karierę dzięki trwającemu średnio 7 tygodni stażowi, który w 92 procentach przypadków był bezpłatny53. Osoby, które nie mają wsparcia ze strony rodziców, nie mogą pozwolić sobie na darmową pracę i dlatego trudniej jest im wejść do bardziej intratnych grup zawodowych. W czasach 51 52 53

Magdalena Rek-Woźniak, Młodzi dorośli. Wzory ruchliwości społecznej w okresie transformacji systemowej, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2016, s. 252–253. Wolff, Inheriting Wealth in America, s. 4, 75–78, 133; por. Corak, Income Inequality, dz. cyt., s. 97–99. George Arnett, Elitism in Britain – Breakdown by Profession, „The Guardian”, 28 sierpnia 2014.

510

Feudalizm w XXI wieku

stagnacji lub nawet spadku zarobków oraz dramatycznego wzrostu cen nieruchomości to właśnie „pomoc” od rodziców lub jej brak coraz częściej decyduje o losach osób wchodzących w dorosłość. Badania pokazują, że w czasach coraz bardziej ograniczonej mobilności społecznej (zob. tablica 7.2) istotny wpływ na czyjąś pozycję społeczną ma też m i e j s c e urodzenia. Jeśli urodziłeś się w gorszej dzielnicy i twoi rodzice nie przenieśli się do lepszej, to nie masz zbyt dużych szans na to, by osiąść w takiej dzielnicy jako dorosły54.

Dekada rentierów

To, że czołowi przedstawiciele polskiego biznesu utworzyli swoje firmy w latach 1990–1994, nie oznacza, że dopiero wówczas rozpoczęli działalność. Rok 1989 był nie początkiem, ale raczej kulminacją karier naszych rodzimych kapitalistów. To polski kryzys lat 1979–1981 był kluczowym momentem zwrotnym – nie tylko dla losów zimnej wojny, ale też w najnowszej historii Polski. Znalazła się ona wówczas na krawędzi bankructwa55. W 1980 roku stosunek kosztów obsługi długu zaciągniętego przez ekipę Gierka do dochodów z eksportu wynosił aż 92 procent – w porównaniu do 54 procent w przypadku Niemiec Wschodnich, 55 procent w Meksyku, 31 procent w Brazylii czy też zalecanego przez międzynarodowe instytucje poziomu 25 procent56. Początkowo pożyczki, które wziął Gierek, były stosunkowo korzystne, potem jednak kredyt nagle stał się bardzo drogi, a odsetki, które trzeba było spłacać – drakońsko wysokie. Koszty obsługi krótkoterminowych pożyczek dolarowych na rynku w Londynie wzrosły z 5,5 procent w roku 1976 do 18–20 procent w latach 1980–1982, a zachodnie banki, które były w posiadaniu 60 procent polskiego długu, okazały się niezwykle twardymi negocjatorami57. Jak pamiętamy, pożyczki od krajów azjatyckich, a zwłaszcza Japonii, uratowały USA przed porażką w zimnej wojnie. „Kompromitacja w Wietnamie dała Amerykanom istotną nauczkę: nie da się utrzymać 54 55 56 57

Chetty i Hendren, The Impacts of Neighborhoods on Intergenerational Mobility, dz. cyt. O tym, jak polscy rodzice zaczęli coraz mocniej „inwestować” w swoje dzieci, por. Rek-Woźniak, Młodzi dorośli, dz. cyt., s. 62. Kazimierz Poznanski, Poland’s Protracted Transition. Institutional Change and Economic Growth, 1970–1994, Cambridge University Press, Cambridge 1997, s. 25–31. Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 523. Simatupang, The Polish Economic Crisis, dz. cyt., s. 52.

511

Zakończenie: Znikający środek

globalnej hegemonii w oparciu o opodatkowanie oraz wcielenie do wojska rodzimej ludności. Jednak dopiero w roku 1979, niemalże przez przypadek, USA znalazły inne rozwiązanie, a międzynarodowy kapitał stał się głównym paliwem amerykańskiej dominacji” – pisał David Priestland58. Dodatkowy zastrzyk gotówki umożliwił wzmocnienie zbrojeń (i zaostrzenie zimnej wojny po 1980 roku) bez konieczności poświęceń ze strony własnych obywateli i obywatelek. O ile na początku lat 70. po świecie krążyło dużo „luźnych” petrodolarów (część z nich przyspieszyła także gierkowski zryw), o tyle pod koniec dekady – po tym, jak Amerykanie przyciągnęli do siebie większość tych pieniędzy za pomocą podwyżek stóp procentowych, czym wywołali, prawdopodobnie niezamierzenie, kryzys kredytowy – w krajach Drugiego i Trzeciego Świata nagle zaczęło brakować pieniędzy. Był to krytyczny moment, w którym Amerykanie skorzystali z tego, że są emitentami globalnej waluty. Konsekwencje nałożenia się wewnętrznych napięć na tle klasowym w Polsce, przegrzania inwestycyjnego gospodarki oraz zmiany globalnej sytuacji okazały się dramatyczne. Jednak, jak przypomina historyk Dariusz Grala, „niezależnie od tego, jaka opcja polityczna sprawowałaby władzę w Polsce w pierwszej połowie lat 80., głównym zadaniem rządu musiało być kontynuowanie rozmów w kwestii odłożenia spłaty długów i możliwej jej redukcji”59. Mimo drakońskiej polityki przez pierwszą część dekady zobowiązania wcale nie malały, a wręcz rosły60. Przez całe lata 80. problem zadłużenia był najistotniejszą kwestią, która z jednej strony ograniczała pole manewru gospodarczego rządu, a z drugiej wymuszała ciągłe próby reform. Dlatego lata 80. wcale nie były okresem stagnacji czy marazmu, a „program Balcerowicza był wprowadzany nie do gospodarki nakazowo-rozdzielczej, lecz do systemu, który podlegał dynamicznym przekształceniom zmierzającym ku regułom rynkowym”61. Jeśli jakikolwiek okres we współczesnej polskiej historii można nazwać transformacją (czyli okresem przejściowym), to są to właśnie lata 1981–2003. Jej wiodącym hasłem stał się tytuł wydanej w Polsce 58 59 60 61

Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 523. Dariusz Grala, Reformy gospodarcze w PRL (1982–1989). Próba uratowania socjalizmu, Trio, Warszawa 2005, s. 85. Poznanski, Poland’s Protracted Transiton, dz. cyt., s. 92–94. Grala, Reformy gospodarcze, dz. cyt., s. 325. Por. T. Iván Berend, Central and Eastern Europe, 1944–1993. Detour from the Periphery to the Periphery, Cambridge University Press, Cambridge 1996, s. 268–269.

512

Feudalizm w XXI wieku

w 1981 roku książki Małe jest piękne62. Początkowo chodziło o przywrócenie w polityce gospodarczej myślenia o „ludzkiej skali” oraz konieczność „liczenia się z człowiekiem”, ale wyrażenie to szybko weszło do języka potocznego. Był to okres zdominowany przez drobny, rozproszony i lokalny kapitał – w odróżnieniu od czasów panowania dużego państwowego kapitału w okresie poprzedzającym krach 1979–1981 oraz dużego, ale międzynarodowego kapitału po 2004 roku. W latach 1981–1985 ekipa Wojciecha Jaruzelskiego przeprowadzała reformy gospodarcze pod hasłem „trzech S”: samodzielności, samorządności i samofinansowania. Jak pisze Grala, „autorzy reformy zapowiadali zbliżenie cen polskich do cen światowych, zlikwidowanie nierównowagi rynkowej oraz liberalizację zatrudnienia i płac w przedsiębiorstwach”63. Samorząd pracowniczy uzyskał większe niż wcześniej kompetencje, ale nie był w stanie efektywnie z nich korzystać, gdyż realne centrum dowodzenia gospodarką wciąż znajdowało się na poziomie centralnym. Ważna była też prywatna inicjatywa – w obliczu niewydajności PGR-ów drobni rolnicy stali się kluczowymi dostarczycielami żywności64. Już w 1982 roku Jaruzelski potwierdził prawo do prywatnej własności ziemi, jego ekipa od samego początku faworyzowała też małe przedsiębiorstwa. Od 1981 roku nowo powstałe prywatne firmy otrzymywały trzyletnie zwolnienie z podatku dochodowego, a w 1982 roku pojawiła się możliwość zawiązywania spółek z udziałem kapitału zagranicznego, tak zwanych joint venture65. Grala nie pozostawia wątpliwości, że do 1987 roku to prywaciarze byli „największymi beneficjentami reformy gospodarczej” ekipy Jaruzelskiego66. Tak dekadę później wspominali te złote czasy meblarze ze Swarzędza: „Ciągłe niedobory spowodowane nieefektywnością przedsiębiorstw państwowych i słaba konkurencja umożliwiły przedsiębiorcom łatwe osiąganie zysków […]. Klienci kupowali wszystko, co wytwarzano, i czekali miesiącami na upragnione dobra. Płacili za 62

63 64 65 66

Ernst Friedrich Schumacher, Małe jest piękne. Spojrzenie na gospodarkę świata z założeniem, że człowiek coś znaczy, przeł. Jerzy Strzelecki i Ewa Szymańska-Wierzyńska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1981; por. Scott, Seeing Like a State, dz. cyt., s. 316–318, 342. Grala, Reformy gospodarcze, s. 127–128. Kochanowski, Tylnymi drzwiami, dz. cyt., s. 171–172, 177, 203–206. Grala, Reformy gospodarcze, dz. cyt., s. 169–170, 213. Tamże, s. 260.

513

Zakończenie: Znikający środek

produkty z wyprzedzeniem, umożliwiając tym samym inwestycje […]. Dostępne były stosunkowo atrakcyjne pożyczki, dzięki którym zbudowano wiele warsztatów i domów”67. Ze względu na konieczność spłaty długów zaciągniętych przez ekipę Gierka polska gospodarka po 1981 roku przestawiła się na produkcję węgla – jedynego towaru, za który można było otrzymać dewizy68. Dlatego państwo z jednej strony samo nie produkowało zbyt wielu towarów konsumpcyjnych (a te, które wypuszczało, były niskiej jakości), z drugiej zaś chroniło rodzimych prywaciarzy przed zagraniczną konkurencją. Tak wspominał swoją karierę inny pionier polskiego kapitalizmu: „Wynajęliśmy garaż. Jak Stefan Woźniak i Steve Jobs, którzy wymyślili w kalifornijskim garażu komputer osobisty. Tylko że my nie mieliśmy zamiaru tworzyć epokowego dzieła. Chcieliśmy w wynajętym garażu robić forsę na lampach i kanapach”. Sprzedawali je do Czechosłowacji, gdzie „prywatnej produkcji w ogóle nie mieli, a wzornictwo [było] fatalne”69. To właśnie w latach 80. skrystalizowało się współczesne i potoczne rozumienie kapitalizmu w Polsce. Grupy, które stały się „mimowolnymi kapitalistami”, jak ujął to antropolog Michał Buchowski70, były niezwykle różnorodne: od ajentów prowadzących prywatne sklepiki po rolników indywidualnych, pracowników biurowych składających po godzinach lampy w garażu czy osoby sprzedające na ulicy kasety z pirackimi nagraniami. Już w połowie lat 90., kiedy zbierano cytowane powyżej wspomnienia, wielu i wiele z nich miało świadomość tego, że złota era prywatnej inicjatywy bezpowrotnie minęła. Epoka, która nastała po kryzysie lat 1998–2003, nie była już zdominowana przez drobną, rodzinną i rozproszoną własność, ale była czasem dużego, międzynarodowego kapitału (tablice 13.3 i 13.4). Liderzy polskiego biznesu badani w 1996 roku byli świadomi tej zmiany. Jak mówił jeden z nich, mimo że „napływ kapitału zagranicznego jest absolutnie konieczny, to jednocześnie staje się problemem dlatego, że oczywiście kapitał zagraniczny najczęściej napływa w Polsce tam, gdzie może zająć wysokodochodowe nisze”. W ten sposób „zabiera te 67 68 69 70

Michał Buchowski, Potoczne doświadczanie kapitalizmu, „Kultura Popularna” 2005, nr 4, s. 72. Grala, Reformy gospodarcze, dz. cyt., s. 73. Agnieszka Wróblewska, Pamiętnik kapitalisty, „Gazeta Wyborcza”, 9 sierpnia 1996. Michał Buchowski, Reluctant Capitalists. Class and Culture in a Local Community in Western Poland, Centre Marc Bloch, Berlin 1997.

514

Feudalizm w XXI wieku

nisze polskim inwestorom”, przez co „polski producent nie ma okazji do tego, żeby troszeczkę obrosnąć w tłuszczyk”71. Już wówczas stało się jasne, że dominująca w byłych krajach socjalistycznych definicja kapitalizmu – rozumianego jako system oparty na handlu i wolnym rynku – jest nieadekwatna do światowych realiów. Jak przypominali w 1993 roku socjolodzy Michael Burawoy i Pavel Krotov, model „kapitalizmu kupieckiego”, ochoczo wdrażany w krajach byłych demoludów, był oznaką peryferyjności i słabości, a nie nowoczesności i siły. Jak pamiętamy z pierwszej części tej książki, prawdziwy kapitalizm opiera się na silnych instytucjach, które są w stanie wytwarzać monopole i czerpać z nich zyski, a nie na ludziach, którzy rozkładają towary na kocyku czy łóżku polowym i walczą o uwagę przechodniów72. Od współczesnego Lagos przez Nowy Jork po Polskę doby transformacji ulica stanowi jedną z ostatnich desek ratunku dla ludzi, którzy stracili zatrudnienie lub nie mają innej możliwości zarobkowania. Nie powinno dziwić, że przy jednoczesnym załamaniu się państwowej gospodarki oraz pogarszających się przez całe lata 80. warunkach życia wiele osób postanowiło spróbować sił w prywatnej inicjatywie. Ale starali się oni głównie wyręczyć państwo w tym, z czego – ze względu na konieczność spłaty zadłużenia – nie mogło się dłużej wywiązywać, czyli w produkcji i dystrybucji towarów konsumpcyjnych. W tym sensie polska transformacja była kontynuacją okresu, który nazywam „długimi latami 60.”73. Lata 1956–1980 były bowiem czasem największego boomu budowalnego oraz inwestycyjnego w polskiej historii oraz momentem, kiedy Polska z kraju wiejskiego stała się krajem zurbanizowanym. Był to również okres bezprecedensowego uprzemysłowienia (tablica 13.5). Jak pamiętamy z pierwszej części książki, strategia zarówno kupiecka, jak i produkcyjna jest charakterystyczna dla momentów ekspansji towarowej. Dlatego okres 1981–2003 można postrzegać jako czasy kapitalizmu ulicznego (drobny kapitał „kupiecki”) czy też garażowego (drobny kapitał w branży wytwórczej). Różni się on od wcześniejszej fazy ekspansji 71 72 73

Jasiecki, Opinie liderów, dz. cyt., s. 154. Michael Burawoy i Pavel Krotov, The Economic Basis of Russia’s Political Crisis, „New Left Review” 1993, nr 198, s. 49. Kacper Pobłocki, Class, Space and the Geography of Poland’s Champagne (Post)socialism, [w:] Chasing Warsaw: Socio-Material Dynamics of Urban Change Since 1990, red. Monika Grubbauer i Joanna Kusiak, Campus Verlag, Frankfurt 2012, s. 272–274.

515

Zakończenie: Znikający środek

towarowej tylko tym, że państwo przestało odgrywać tak centralną rolę, jaką sprawowało przed rokiem 1981. Nie jest to jednak różnica fundamentalna. Zarówno główny grzech nomenklatury – czyli przywilej dostępu do dóbr luksusowych na przykład poprzez sklepy typu Pewex – jak i powszechne zachłyśnięcie się kolorowym światem dóbr konsumpcyjnych na początku lat 90. należą do świata ekspansji towarowej. Natomiast ostatnia dekada wyróżnia się tym, że jest częścią globalnej ekspansji finansowej. Opiera się nie tyle na strategii kooperacyjnej oraz materialnym rozwoju, ile na „zwijaniu się” gospodarki oraz na logice „po nas choćby i potop”. W tym sensie to właśnie około roku 2004 doszło do ostatecznego krachu opartego na ekspansji towarowej powojennego projektu modernizacyjnego, którego kluczowa część przypadła na okres PRL. Można też postrzegać to jako przejście od produkcji do konsumpcji – Polska stała się po prostu rynkiem zbytu na towary produkowane gdzie indziej74. Nie powinno więc dziwić, że pierwszą niszą przejętą przez międzynarodowy kapitał w Polsce był handel detaliczny75. Na początku lat 90. próbowano zaadaptować istniejącą infrastrukturę do potrzeb drobnych sprzedawców i lokalnych biznesów i zaczęto integrować pojedynczych sprzedawców w lepiej zorganizowane targowiska. Rozwój tych przestrzeni, jak podaje geograf Grzegorz Węcławowicz, zakończył się w roku 1997, gdy przyspieszyła ekspansja hipermarketów76. Polskie firmy zaczęły się zrzeszać w różnego rodzaju sieci, ale nie były w stanie konkurować z gigantami, którzy dzięki ekonomii skali mogli obniżać ceny nawet poniżej poziomu rentowności, ale tylko po to, by przejąć rynek i stworzyć w nim monopol lub oligopol (czyli dominację kilku dużych graczy). W 1999 roku, gdy jeszcze 121 tysięcy drobnych sklepów rywalizowało z 400 supermarketami i 50 hipermarketami, tygodnik „Polityka” donosił, że „polski handel przypomina rolnictwo, jest niesłychanie rozdrobniony”, co jest przyczyną jego niewydajności. Stąd „dla wielu polskich producentów obyczaje przywożone przez wielkie sklepy są szokujące”, a „niskie ceny, wysoki poziom obsługi [oraz] szeroka oferta są tym, co przyciąga

74 75 76

Frances Pine, Postsocjalizm. Od produkcji do konsumpcji?, „Kultura Popularna” 2005, t. 14, nr 4, s. 91–104. Ost, The Defeat of Solidarity, dz. cyt., s. 167–168. Grzegorz Węcławowicz, Przestrzeń i społeczeństwo współczesnej Polski. Studium z geografii społeczno-gospodarczej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2002, s. 147–149.

516

Feudalizm w XXI wieku

tysiące klientów”77. Pięć lat później zwycięstwo hipermarketów było już niepodważalne: „W przyszłości nawet najmniejsze sklepy będą należeć do jakiejś sieci” – mówił jeden z cytowanych w „Polityce” ekspertów78. Transnarodowe instytucje i kapitał zaczęły odgrywać coraz ważniejszą rolę w dyscyplinowaniu polskich firm i społeczeństwa. „Od połowy lat 90. – pisze socjolog Jan Drahokoupil – Unia Europejska rozpoczęła intensywny eksport swoich regulacji prawnych”79. Nie tylko standardy jakości, ale też cały aparat prawno-administracyjny Unii Europejskiej (znany jako acquis communautaire) zaczynały mieć coraz większe znaczenie dla tego, jak działały poszczególne branże w Polsce. Jak świetnie pokazała antropolożka Elizabeth Dunn, duże firmy, jak Smithfield Foods, dzięki przewadze uzyskiwanej za sprawą ekonomii skali były w stanie sprostać tym wymaganiom; małe i średnie polskie firmy natomiast zaczynały coraz boleśniej odczuwać presję ze strony globalnego kapitału i instytucji, które go wspomagały80. Już w 2002 roku „Polityka” alarmowała, że „mały i średni biznes, na którym jak na fundamentach wspiera się egzystencja klasy średniej, w naszym kraju walczy o przetrwanie […]. Od połowy lat 90. wiele firm padło, a ich właściciele dołączyli do grona rozczarowanych nowym systemem”. Dziennikarz podawał jednocześnie, że połowa Polaków i Polek uważa, że powodzi im się gorzej niż ich rodzicom, gdy byli w ich wieku81. „Nigdy jeszcze w ciągu ostatnich dwunastu lat nie było aż tylu bankructw co w 2001 roku” – donosił tygodnik w tym samym roku. „W dzisiejszej Polsce najlepiej wiedzie się wcale nie temu, kto oferuje rynkowi atrakcyjny (również cenowo) produkt, ale firmom handlującym długami”82. Wymowną ilustracją zwycięstwa dużego kapitału jest wypowiedź Janusza Lewandowskiego, liberalnego ministra przekształceń własnościowych, który w 2002 roku stwierdził: „Niepokoi mnie, jak mało polskich firm dojrzewa do otwartej konkurencji na rynku 77 78 79 80 81 82

Adam Grzeszak, Duże jest twarde, „Polityka”, 2 października 1999. Piotr Stasiak, Klient wleci do sieci, „Polityka”, 18 września 2004; por. Dorota Celińska-Janowicz, Uwarunkowania prawne rozwoju wielkopowierzchniowych obiektów handlowych, „Samorząd Terytorialny” 2015, nr 7–8, s. 25–34. Jan Drahokoupil, Globalization and the State in Central and Eastern Europe. The Politics of Foreign Direct Investment, Routledge, London 2008, s. 20. Elizabeth Dunn, Trojan Pig. Paradoxes of Food Safety Regulation, „Environment and Planning A” 2003, nr 8, s. 1493–1511. Krystyna Lubelska, Pieniądze, czyli co?, „Polityka”, 3 sierpnia 2002. Góra w dołku, „Polityka”, 4 maja 2002.

517

Zakończenie: Znikający środek

międzynarodowym, jak często, coraz częściej polscy przedsiębiorcy idą w ślady twórców DomPlastu i Optimusa, spieniężając swoje firmy lub zamieniając je w filie zagranicznych korporacji”83. Już wtedy nikt nie marzył o tym, aby w garażu zakładać firmę, która będzie polskim odpowiednikiem Apple. W nowym wieku jeśli Polak zakładał własną firmę, to po to, by – w chwili, gdy zyska ona na wartości – odsprzedać ją którejś z wielkich korporacji. W tym samym artykule, w którym dziennikarz „Polityki” analizował starcie rodzimego Dawida z zagranicznym Goliatem na polu handlu detalicznego, opisywano też to, jak duży kapitał wchodzi na rynek kawiarni. Już wówczas Coffee Heaven miała 22 lokale, Tchibo – 16, a Daily Cafe – 8. Jednakże „wszyscy czekają na pojawienie się amerykańskiego giganta Starbucks”, którego globalna sieć skupia ponad 7 tysięcy kawiarni i który „żywo interesuje się Polską. Ze względu na to, że większość dobrych miejsc jest już zajęta, wszyscy spodziewają się, że Starbucks kupi już istniejące lokale”. Stąd, zdaniem cytowanych ekspertów, wynika fenomen „błyskawicznego wyrastania kolejnych barów kawowych” na początku lat dwutysięcznych – „każdy rozwija swoją sieć i liczy, że sprzeda ją za jak najwyższą cenę Amerykanom”84. O ile dla Lewandowskiego „walka o liberalną modernizację kraju” była jednoznaczna z „walką o tworzenie wielkiego polskiego kapitału” oraz „walką o godne miejsce Polski w nowym, liberalnym świecie”85, o tyle publicyści pokroju Witolda Gadomskiego obracali tę niekwestionowaną porażkę w atut. W 2003 roku, w tekście podsumowującym listę największych polskich przedsiębiorstw, przyznawał już, że „w Polsce nie powstaną wielkie korporacje konkurujące z amerykańskimi czy japońskimi gigantami. Naszym autem są i zapewne pozostaną małe i średnie firmy”. Jednocześnie krytykował liderów rankingu, którzy dorobili się dzięki temu, że „wykorzystali specjalną rentę – na przykład pozycję quasi-monopolistyczną na rynku mocno regulowanym koncesjami państwa lub bardzo zyskownymi kontraktami z państwem lub państwowymi spółkami”86. Co charakterystyczne, nie dostrzegał, że także w okresie złotych czasów polskiego kapitalizmu kupieckiego państwo wspierało albo przynajmniej chroniło drobnych 83

Włodzimierz Kalicki, Niech kwitną imperia (rozmowa z Januszem Lewandowskim), „Gazeta Wyborcza”, 12–13 stycznia 2002. 84 Stasiak, Klient wleci do sieci, dz. cyt. 85 Kalicki, Niech kwitną imperia, dz. cyt. 86 Witold Gadomski, Polscy giganci, czyli średniacy, „Gazeta Wyborcza”, 30 maja 2003.

518

Feudalizm w XXI wieku

biznesmenów. „Paradoks Gadomskiego” polega zatem na przekonaniu, że im trudniej znaleźć prawdziwego (drobnego) przedsiębiorcę, tym bardziej należy liberalizować reguły gry. Jednak im bardziej w imię wolnego rynku ograniczano w Polsce rolę państwa, tym mniej było miejsca dla rodzimych kapitalistów. Mechanizm niewidzialnej ręki wolnego rynku został zastąpiony mechanizmem widzialnych łokci międzynarodowych korporacji, które bez trudu rozpychały się w kolejnych sektorach i marginalizowały słabszych graczy. O ile publicyści pokroju Gadomskiego wciąż żyją w wirtualnej rzeczywistości teorii ekonomicznych wywodzących się z realiów lat 80., o tyle liderzy polskiego biznesu już w 1996 roku nie mieli złudzeń, że ewentualna akcesja Polski do Unii Europejskiej tylko spotęguje wymieranie rodzimych biznesów. Argumentowali, że Polska powinna dokonać akcesji głównie „z powodów patriotycznych”87. Niezadowolenie społeczne, jakie przyniósł kryzys lat 1998–2003, sprawiło, że spora część społeczeństwa również uważała, iż Polacy mogą stać się „narodem do sprzątania” w zjednoczonej Europie88. Smutny koniec polskiego kapitalizmu kupieckiego najlepiej chyba ilustruje ekspansja sieci Żabka. Założona została w 1998 roku przez poznańskiego biznesmena, który 9 lat później sprzedał udziały w spółce międzynarodowemu funduszowi inwestycyjnemu. Jak relacjonuje socjolożka Joanna Jurkiewicz, Żabki tylko z pozoru są rodzinnymi sklepikami, bo prowadzą je ajenci. „W chwili podpisywania umowy ze spółką – pisze – ajenci nie wiedzą, że system, w którym będą pracować, jest tak skonstruowany, by zyski wracały do spółki, a ajentom zostawały głównie koszty”. Ajentami często zostają osoby „w trudnej sytuacji, np. długotrwale bezrobotne czy kobiety w wieku 50+, które liczyły, że ciężką pracą coś osiągną”89. Szybko okazuje się, że jest inaczej. Formalnie ajenci są przedsiębiorcami, gdyż podpisują ze spółką umowę jako samodzielny podmiot gospodarczy, nie mogą jednak decydować o tym, jak prowadzić biznes. „Jako ajent masz obowiązki pracownika – rozliczenia, zadania do wykonania – ale nie masz jego uprawnień (nie mówiąc już o możliwości dołączenia do związku zawodowego). Masz też jednocześnie obowiązki samodzielnego podmiotu gospodarczego – odpowiedzialność 87 88 89

Jasiecki, Opinie liderów, dz. cyt., s. 155, 165. Pobłocki, Boczki warte Zachodu, „Kultura Popularna” 2005, t. 14, nr 4, s. 8–11. Joanna Jurkiewicz, Dekada ajentów, „Miasto Ł”, 24 lipca 2015.

519

Zakończenie: Znikający środek

finansową, rozliczenia podatkowe, składki – ale bez swobody decydowania o swojej działalności”. Ajenci dostają marżę poniżej 10 procent (w osiedlowych spożywczakach z reguły wynosi ona 25 procent), nie mają też stałych ani przewidywalnych dochodów, gdyż te uzależnione są od utargu. Ajent „nie może, jak przeciętny przedsiębiorca, próbować zwiększyć dochodów, ponieważ to nie on ustala marże i decyduje o asortymencie. Jedyne, co może zrobić, to obniżyć koszty, przerzucając je na kogoś innego. Jeśli na członków rodziny – wtedy oni będą tyrać na ajenta. Jeśli na własne barki – pracuje sam, siedem dni w tygodniu, od 6 do 23. Zostają jeszcze kasjerki i bardzo często to one zmuszone są partycypować w kosztach, jakich wymaga prowadzenie sklepu”90. W tym przypadku główny bohater polskiej transformacji – właściciel małego biznesu – jest osobą, która nie ma ani praw przedsiębiorcy, ani przywilejów pracownika, ale za to ma obowiązki jednych i drugich. A zyski z tej działalności wędrują do właścicieli spółki. Dlatego okres po 2004 roku to nie tylko dekada ajentów, jak ujęła to Jurkiewicz, ale przede wszystkim dekada rentierów. Pionierzy polskiego kapitalizmu zdobywali początkowy kapitał własnymi siłami, na przykład pracując w garażu czy piwnicy, a ewentualne zasoby do tego potrzebne często brali od państwa – na przykład robiąc „fuchy” po oficjalnych godzinach pracy na maszynach należących do państwowej firmy lub „załatwiając” sobie materiały czy surowce u państwowych dystrybutorów91. „To nieprawda, że pierwszy milion trzeba ukraść – mówili – bo myśmy pierwsze pieniądze pożyczyli”92. Badani w 2011 roku przez socjologów Kamila Lipińskiego i Jana Kastory liderzy polskiego biznesu byli świadomi tego, że ich biografie są wyjątkowe i że „moment Gatsby’ego” bezpowrotnie minął. Nawet osoba pochodząca z rodziny ziemiańskiej mówiła o sobie: „Moja rodzina jest o tyle nietypowa, że ja jestem nuworyszem”93. „To, do czego doszedłem – mówił w 2011 roku właściciel firmy transportowej – to poczucie ogromnego bezpieczeństwa”94. Nawet po ewentualnym bankructwie byłby w stanie odbudować swoją pozycję. 90 91 92 93 94

Tamże. Por. Jerzy Chłopecki i Elżbieta Firlit, Then Theft Is Not a Theft, [w:] The Unplanned Society, red. Janine R. Wedel, Columbia University Press, New York 1992, s. 95–109. Kastory i Lipiński, Drogi do overclass, dz. cyt., s. 150. Tamże, s. 147. Tamże.

520

Feudalizm w XXI wieku

Jak zauważyli socjolodzy Marta Kołodziejska i Mikołaj Hnatiuk, „mogą sobie [oni] pozwolić na ewentualne ryzyko, ponieważ zazwyczaj mają zaplecze finansowe na wypadek niepowodzenia. Wśród deklaracji rozmówców z tej grupy nie odnotowaliśmy jednak skłonności do ryzyka. Dotyczyło to również ich ścieżki kariery. Żaden z respondentów nie powiedział, że «postawił wszystko na jedną kartę» i postanowił radykalnie zmienić swoje życie zawodowe”. Kreatywność, której wciąż oczekuje się od pracowników, w ich przypadku dotyczyła nie sfery zawodowej, ale hobby lub ewentualnego zdobywania dodatkowych umiejętności, na przykład w ramach szkoleń. „Podobnie, gdy pytaliśmy o wizję kariery za pięć lat, większość badanych widziała siebie w tej samej pracy albo na podobnym lub o poziom wyższym stanowisku”95. Okres po 2004 roku nie jest czasem gorączki złota, ale stabilizacji i czerpania zysków z renty monopolowej. „Członkowie elit mają zazwyczaj dominującą lub bardzo ugruntowaną pozycję na rynku, nie konkurują w sposób drapieżny, tylko na ogół powoli akumulują korzyści z posiadanego kapitału, rozszerzają działalność firmy oraz dokonują fuzji i przejęć”96.

Granica obciachu

„Dzisiejszą sytuację kulturową – twierdzi socjolog Maciej Gdula – można określić jako dominację klasy średniej. Niezależnie od tego, czy jesteś ze wsi, czy z miasta, czy jesteś z rodziny chłopskiej, robotniczej, czy urzędniczej, to musisz się odnieść do średnioklasowych tematów – czy dziecko ma zapewnione odpowiednie warunki rozwoju, czy twoja praca cię stymuluje albo czy prowadzisz ciekawe życie”. Ta presja jest jego zdaniem uniwersalna, a badania pokazują, że „ludzie z klasy robotniczej wykonujący pracę fizyczną opowiadają o swoim życiu w kategoriach przygód, o prowadzeniu ciekawego życia, samorealizacji, o podróżach do Japonii”97. 95 96 97

Marta Kołodziejska i Mikołaj Hnatiuk, Pożegnanie z homo sovieticus. Próba empirycznej weryfikacji kategorii oraz analiza jej obecności w socjologicznym dyskursie o transformacji, [w:] Style życia i porządek klasowy w Polsce, dz. cyt., s. 130. Kastory i Lipiński, Drogi do overclass, dz. cyt., s. 154. Maciej Gdula i Mikołaj Lewicki, Napięcia wewnętrzne, potencjalne sojusze (rozmowę przeprowadziła Bogna Świątkowska), [w:] My i oni. Przestrzenie wspólne, projektowanie dla wspólnoty, red. Bogna Świątkowska, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2014, s. 102–103.

521

Zakończenie: Znikający środek

Jak pokazał to między innymi Michał Buchowski, idea klasy średniej jest pojemnym workiem, do którego można wrzucić bardzo różne biografie, wzory zachowań i modele aspiracji98. Jest to uśrednienie, które maskuje pogłębiające się dysproporcje. Ze względu na zaostrzenie się podwójnej polaryzacji klasa średnia – jak pamiętamy z pierwszej części tej książki – nawet w USA topnieje w oczach99. Z jednej strony ci, którzy byli w środku społecznej hierarchii, doświadczają degradacji albo żyją w strachu, że czyha ona na nich za rogiem. Z drugiej wywierana jest na nich dobrze scharakteryzowana przez Gdulę silna presja kulturowa, która każe im udowadniać, że wszystko jest w porządku. Źródłem tej presji jest jednak klasa transnarodowa – jej kosmopolityzm, beztroski styl życia oraz gwiazdorski status wyznaczają standardy, wobec których musi określić się pozostałe 99 procent społeczeństwa. To właśnie klasa transnarodowa zbudowała sobie pozycję tak hegemoniczną, że jej partykularne gusty czy standardy stały się niepostrzeżenie „średnią krajową”, do której reszta musi równać. Co ciekawe, idea klasy średniej ma w Polsce szczególną genealogię. Jak zauważył Jacek Olędzki, tradycyjnym elementem polskiej „megalomanii narodowej” było przekonanie o naszej „środkowości”. Na przykład językoznawcy uważali, że „język polski, dzięki swemu centralnemu położeniu wśród plemion słowiańskich, zachował jakoby najwięcej istotnych cech słowiańskich, jest więc najlepszym par excellence słowiańskim językiem”100. Historycy często piszą o polskiej szlachcie jako o nowożytnej klasie średniej mimo że – wbrew rozpowszechnionej opinii – nie stanowiła ona wcale 10 procent ówczesnego społeczeństwa, a powszechny udział tzw. gołoty w życiu politycznym Rzeczpospolitej należy włożyć między bajki101. Jak pisałem we wprowadzeniu, przeświadczenie o tym, że to właśnie my jesteśmy 98 99

Buchowski, Potoczne doświadczanie kapitalizmu, dz. cyt., s. 65–68. Dlatego m.in. filozof Slavoj Žižek twierdzi, że trójdzielna struktura klasowa odzwierciedla podziały wewnątrz globalnej klasy pracującej; por. tegoż, First as Tragedy, Then as Farce, Verso, London 2009, s. 147. 100 Olędzki, Murzynowo, dz. cyt., s. 275. 101 Jerzy Topolski zauważył, że słynne 10 procent to uśrednienie, które maskuje terytorialne dysproporcje – w niektórych regionach (np. na Wileńszczyźnie) szlachta stanowiła istotny odsetek ludności, ale w innych (np. w Wielkopolsce) był on marginalny. Wartość ta wahała się między 3 a 20 procent, ale średnio na pewno była niższa niż 10 procent; por. Topolski, Przełom gospodarczy, dz. cyt., s. 161–163. Mit masowości szlacheckiej demokracji obalił m.in. Jerzy Jedlicki; por. tegoż, Klejnot i bariery społeczne. Przeobrażenia szlachectwa polskiego w schyłkowym okresie feudalizmu, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1968, s. 138–157; por. także szczegółowe omówienie tej kwestii w: Beauvois, Trójkąt ukraiński, dz. cyt., s. 53–78.

522

Feudalizm w XXI wieku

„w środku” Europy czy też procesów dziejowych, jest fundamentem nacjonalizmu metodologicznego w polskim wydaniu. Etos środkowości był również centralny w okresie PRL – socjalistyczną klasę średnią budowano właśnie za pomocą gierkowskiego konsumeryzmu102. Był to zarazem etos inkluzyjny i silnie równościowy; to właśnie on stał za moim dziecięcym przekonaniem, że lepiej żyć w Drugim Świecie niż w Pierwszym czy Trzecim. Z kryzysowych lat 80. pamiętam nie tylko długie kolejki, ale również to, czego uczyła mnie moja mama – że dobrami, zwłaszcza tymi luksusowymi, należy się dzielić. Dlatego jeśli udało się nam kupić czekoladę – bo tak wyglądały namiastki luksusu w latach 80. – to zawsze dzieliliśmy ją równo pomiędzy wszystkich członków rodziny. Jak przypomina David Priestland, w połowie lat 80. tylko 25 procent polskiego społeczeństwa popierało ekipę rządzącą, a połowa Polaków była niezadowolona z ustroju, lecz mimo to zdecydowana większość obywateli nie chciała go zmieniać. „Nawet w antykomunistycznej Polsce badania opinii publicznej pokazywały silne poparcie dla socjalistycznych wartości”103 – twierdzi. Niezależne sondaże z lat 1980–1981 ujawniły, że równość była wówczas dla Polaków ważniejsza niż demokracja. Na pytanie ankieterów, czy należy ograniczyć zarobki osób najbogatszych, 70,6 procent badanych odpowiedziało „zdecydowanie tak”, a 19,1 procent odpowiedziało „raczej tak”. Tylko 3,4 procent badanych zdecydowanie nie zgodziło się z tą propozycją, 5,1 procent odpowiedziało „raczej nie”, a zdania w tej kwestii nie miało 1,8 procent respondentów104. „Ustroje komunistyczne nie zbudowały nowego socjalistycznego człowieka – przypomina Priestland – ale wytworzyły wiele osób przywiązanych do socjalistycznych ideałów, których używali do krytyki systemu”105. Jak przypomina socjolog Jacek Kurczewski, karnawał „Solidarności” nie był ani próbą obalenia systemu, ani protestem tych, którzy nie mieli czego do garnka włożyć, ale „rewolucją osób, których nadzieje nie zostały spełnione”106. To dlatego, jego zdaniem, protesty rozpoczęły się od Wybrzeża. Dominowała tam socjalistyczna 102 Jacek Kuroń i Jacek Żakowski, PRL dla początkujących, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1995, s. 144–147. 103 Priestland, The Red Flag, dz. cyt., s. 511. 104 Adamski, Polacy ‘81, dz. cyt., s. 200, 205. 105 Priestland, The Red Flag, s. 511. 106 Jacek Kurczewski, The Resurrection of Rights in Poland, Clarendon Press, Oxford 1993, s. 10; por. Staniszkis, Samoograniczająca się rewolucja, dz. cyt., s. 173.

523

Zakończenie: Znikający środek

klasa średnia – wykwalifikowani młodzi robotnicy, którzy mieli duże aspiracje i pragnęli dokończenia projektu tworzenia socjalistycznego społeczeństwa dobrobytu107. Wśród głównych postulatów był „automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza”, a także wprowadzenie wolnych sobót czy obniżenie wieku emerytalnego do 50 lat dla kobiet i 55 lat dla mężczyzn. Ważnym żądaniem było też w p r o w a d z e n i e kartek na mięso (wbrew narracji o siermiężnym socjalizmie, reglamentacja była jednym z efektów działań „Solidarności”, a nie endemiczną cechą gospodarki socjalistycznej108). Jak wspominał Karol Modzelewski, w 1980 roku „doszło w końcu do tego, że nikt się nie krępował na posiedzeniach władz związku, a tym bardziej na wiecach w zakładach. Rysowano karykatury niedźwiedzia radzieckiego a [działacz związkowy Andrzej] Rozpłochowski wołał, że jak walniemy pięścią w stół, to kremlowskie kuranty zagrają Mazurka Dąbrowskiego”. Ale jednocześnie „nie padło ż a d n e hasło, żeby przeprowadzić reprywatyzację mienia odebranego w latach 1945–56. Nie padło ż a d n e hasło o prywatyzacji gospodarki […]. Nie dlatego, że realizm zabraniał. Bo realizm przecież tak samo zabraniał wołać o kurantach kremlowskich. Po prostu to się nie mieściło w aksjologicznym horyzoncie tego ruchu […]. Strajkujący domagali się większej równości”109. Dlatego mówienie o transformacji klasy średniej w ostatnich latach – jak robi to chociażby Domański – prowadzi na intelektualne manowce, gdyż buduje złudną ciągłość między egalitarnym etosem Drugiego Świata a współczesnymi, podszytymi strachem przed deklasacją aspiracjami do górnego 1 procenta. Jedną z najbardziej szkodliwych manipulacji w dyskursie publicznym ostatnich lat jest nagminne utożsamianie „średniej krajowej” z przeciętnym wynagrodzeniem. Jest ono częściowo bagażem PRL – wówczas faktycznie większość Polaków miała zbliżone zarobki, a zatem przeciętne wynagrodzenie można było ustalić za pomocą średniej arytmetycznej. Dziś natomiast mamy do czynienia z sytuacją, gdy niewielka grupa osób ma nieprzeciętnie wysokie dochody, 107 Preferuję takie tłumaczenie terminu welfare state. Idea „państwa opiekuńczego” jest pojęciem silnie normatywnym, gdyż zakłada bierność obywateli oraz swoiste „rozdawnictwo” prowadzone przez państwo; jest to jedno z kluczowych pojęć ze słownika ekonomii głównego nurtu. 108 Kurczewski, The Resurrection of Rights in Poland, dz. cyt., s. 172–173, 300. 109 Karol Modzelewski, Wkurzył się Pan? Świetnie (rozmowę przeprowadził Grzegorz Sroczyński), „Gazeta Wyborcza”, 13 września 2013.

524

Feudalizm w XXI wieku

a niemal cała reszta zarabia mało. Jeśli mamy trzy osoby, z których dwie zarabiają po złotówce, a jedna dostaje 88 złotych, to średnio każdy będzie miał 30 złotych. Ale żadna z tych osób realnie nie będzie tyle zarabiać. W Polsce „średnia krajowa” w październiku 2014 roku wynosiła 4107 złotych brutto. Jednakże wbrew temu, co twierdzi Główny Urząd Statystyczny, przeciętne wynagrodzenie jest inne. Jakie? Tego w zasadzie nie wiemy. Dane GUS dotyczą tylko przedsiębiorstw zatrudniających więcej niż 9 osób, mimo że ogromna część Polaków pracuje w małych firmach110. Najbardziej przydatne są publikowane przez GUS raz na dwa lata dane dotyczące tak zwanej mediany oraz dominanty. Mediana to wynik środkowy, gdy ułożymy wszystkie wartości kolejno, od najmniejszej do największej; jeśli mamy wartości: 5, 5, 38, 45 i 89, to medianą jest liczba 38. Dominanta to najczęściej występująca wartość, czyli w powyższym przypadku liczba 5. W roku 2014 mediana według GUS-u wynosiła 3291 złotych brutto, a dominanta wynosiła 2469 złotych brutto. Jest to odpowiednio około 2359 oraz 1786 złotych na rękę. 30 procent wszystkich pracownic i pracowników, którzy obejmowani są przez badania GUS-u, otrzymywało pensję w wysokości dominanty. W tym sensie to właśnie jest najbardziej przeciętna miesięczna pensja w Polsce. Granica, po przekroczeniu której można zaliczyć się do górnego 1 procenta Polaków, to miesięczny dochód w wysokości 16 430 złotych brutto111. Choć medialne spekulacje o tym, że Kasia Tusk zarabia na blogowaniu co najmniej 400 tysięcy złotych rocznie, najpewniej są przesadzone, to nawet jeśli jej dochód wynosiłby tylko połowę tej sumy (co jest prawdopodobne), to można by zaliczyć ją do tej grupy nie tylko symbolicznie, ale i ekonomicznie. To właśnie takie osoby jak ona wyznaczają średnioklasowe standardy. „Dlaczego dziewczyna, która twierdzi, że ciuch kosztujący po przecenie przeszło 200 zł jest niedrogi, stała się wzorem do naśladowania?” – pytały autorki tekstu o „Make Life Easier”112. Rola, jaka przypadła tej „zwykłej dziewczynie z sąsiedztwa”, to wyznaczanie czegoś, co można nazwać „granicą 110 Andrzej Karpiński, Stanisław Paradysz, Paweł Soroka i Wiesław Żółtkowski, Od uprzemysłowienia w PRL do deindustrializacji kraju. Losy zakładów przemysłowych po 1945 roku, Muza, Warszawa 2015, s. 122–125. 111 Główny Urząd Statystyczny, Struktura wynagrodzeń według zawodów w październiku 2014, Warszawa 2014, s. 26–29. 112 Witkowska i Karaś, Kasia Tusk kupuje, więc żyje, dz. cyt.

525

Zakończenie: Znikający środek

obciachu”. Pojęcie obciachu sugeruje cięcie, zerwanie – osoba, która uznaje jakieś zjawisko, praktykę kulturową lub grupę za obciachowe, daje wyraźnie do zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. To właśnie moment, w którym wyłaniają się klasy. Pojęcie obciachu wypłynęło na powierzchnię polskiego dyskursu publicznego podczas kryzysu z lat 1998–2003 i funkcjonowało wówczas jako przeciwieństwo tego, co modne i co funkcjonuje w obiegu medialnym113. Granica obciachu to ta subtelna linia oddzielająca górny procent od reszty społeczeństwa. Można przyjąć, że pułap dochodowy umożliwiający życie zgodnie z zaleceniami celebrytek pokroju Kasi Tusk jest zbieżny z sumą 6000 złotych na rękę wspomnianą przez Bieńkowską. Dane GUS pokazują, że tylko 10 procent najlepiej zarabiających Polaków i Polek to osoby otrzymujące miesięcznie co najmniej 6917 złotych brutto, czyli 4888 złotych netto. Nawet jeśli obniżymy „granicę Bieńkowskiej” do poziomu 5000 złotych na rękę, to okazuje się, że „frajerami lub złodziejami” jest co najmniej 90 procent Polaków. A grupa, która jest w stanie żyć zgodnie ze standardami umożliwiającymi pozostanie w kulturowym środku polskiego społeczeństwa, to maksymalnie 10 procent zarabiających. Jakie jest rzeczywiste przeciętne życie we współczesnej Polsce? Idąc za radą E.P. Thompsona, spójrzmy, jak zjawisko klasy wygląda w konkretnych miejscach i dla konkretnych ludzi. Dziennikarka Joanna Blewąska opisała, na co można, a na co nie można sobie pozwolić za dwie fabryczne pensje w łódzkich zakładach AGD powstałych na fali reindustrializacji dużych miast po 2004 roku. „We wszystkich zakładach w Łodzi i okolicach pensje są bardzo zbliżone. Na początku pracownik może liczyć na 1,3 tysiąca zł brutto, potem dochodzi do 1,7 tysiąca”. W przypadku pewnej pary młodych robotników po trzydziestce dawało to miesięcznie około 2 200 złotych netto na całą rodzinę. Doradca bankowy, którego dziennikarka zapytała o ustalenie dla nich warunków kredytu hipotecznego, obliczył, że gdyby wzięli pożyczkę na 40 lat, to miesięczna rata wynosiłaby około tysiąca złotych, nie wliczając czynszu i opłat. Gdyby chcieli wynająć czteropokojowe mieszkanie (mają dwie córki), to kosztowałoby to nawet 1500 złotych. Na peryferiach miasta mieszkania są tańsze i zdarzają się tam oferty poniżej tysiąca złotych, ale oni nie mają samochodu. 113

Mateusz Halawa, Ich Troje i moja społeczna teoria obciachu, „Kultura Popularna” 2003, nr 3, s. 145–150.

526

Feudalizm w XXI wieku

Na nowy samochód ich nie stać, a gdyby chcieli kupić pięcioletnie auto, to miesięczna rata wynosiłaby 340 złotych. Na to również nie mogą sobie pozwolić, dlatego całą czwórką mieszkają z dziadkami. 1310 złotych z tego, co zarabiają, wydają na rzeczy absolutnie konieczne: czynsz (około 400 zł), prąd (około 80 zł), gaz (około 50 zł) oraz telefon i internet (80 zł). Na żywność wydają około 500 zł, na produkty chemiczne i leki około 200 zł. Mimo to byli zadowoleni ze swojej sytuacji: „I tak jest lepiej niż kilka lat temu, bo nie boję się, że stracę pracę – mówiła łodzianka. – I tym się pocieszam, gdy wymyślam kolejne «tanie obiady» na bazie ryżu i ziemniaków”. Nie mają też za bardzo środków na rozrywkę. „Manufaktura [duże centrum handlowe w śródmieściu] nas drażni. Drogie sklepy, umalowane damy z zakupami. Ale są za to bezpłatne place zabaw dla dzieci. Dlatego jeździmy tam całą rodziną. Bierzemy kanapki, herbatę w termos i wyruszamy na pół dnia”114. Przeprowadzone w tym okresie duże badanie, w ramach którego o codzienne strategie zaradcze mające na celu „poprawę sytuacji ekonomicznej” zapytano członków 40 tysięcy gospodarstw domowych w całej Polsce, pokazało, że 98,7 procent z nich stosuje strategię nazwaną gospodarnością, która polega na „własnoręcznym wykonywaniu na potrzeby rodziny prac domowych i gospodarskich, jak sprzątanie i pranie, robienie przetworów, remontowanie mieszkania i instalacji, szycie, przeróbki, uprawa warzyw i owoców, hodowla zwierząt, naprawa wyposażenia mieszkania oraz różnych pojazdów, a także hurtowe robienie zakupów żywności po niższych cenach”. Ogromna większość – 79,6 procent badanych – zaciskała pasa i zadłużała się, a 25,2 procent rodzin próbowało dorabiać „na boku”. Tylko 15,4 procent stosowało strategię, która, jak tłumaczyła wtedy dziennikarka „Gazety Wyborczej”, wymaga „najwięcej inwencji i przedsiębiorczości”, czyli rozwijanie własnej działalności gospodarczej, obrót pieniędzmi lub czerpanie zysków z nieruchomości115. To, że zysk z nieruchomości dołączył do repertuaru strategii przedsiębiorczych, jest nowością, która w latach 80. i 90. byłaby trudna do wyobrażenia. Wynajmowanie mieszkań to jedna z ostatnich desek ratunku dla kurczącej się klasy średniej. Jak pokazuje raport 114 Joanna Blewąska, Życie za dwie fabryczne pensje, „Gazeta Wyborcza” (Łódź), 28 lutego 2008. 115 80 proc. Polaków zadłuża się i zaciska pasa, „Gazeta Wyborcza”, 3 marca 2008.

527

Zakończenie: Znikający środek

Narodowego Banku Polskiego, nierówności w Polsce, które z reguły mierzone są za pomocą różnicy wynagrodzeń, okazują się jeszcze większe, gdy weźmiemy pod uwagę podział własności (tablica 6.2 oraz aneks A5). Z tej perspektywy do górnego 1 procenta najbogatszych Polaków zaliczają się osoby dysponujące majątkiem o wartości co najmniej 2,8 miliona złotych netto. 10 procent najbardziej zasobnych gospodarstw domowych posiada 37 procent całkowitego majątku, a dolne 20 procent dysponuje jedynie 1 procentem wszystkich zasobów. Przytłaczająca większość majątku to nieruchomości. Najbogatsze 10 procent polskiego społeczeństwa jest też w posiadaniu 54 procent wszystkich nieruchomości niebędących podstawowym miejscem zamieszkania. O ile istnieje ścisły związek między wykształceniem a prawdopodobieństwem posiadania kredytu hipotecznego (to są właśnie ci „młodzi, wykształceni z dużych ośrodków”, o których często mówi się w mediach), o tyle nie ma zależności między wykształceniem a posiadaniem na własność drugiego mieszkania lub domu. 57 procent osób posiadających drugie mieszkanie – czyli takie, które potencjalnie można wynająć – to ludzie z wykształceniem średnim. Tylko 39 procent z nich ma wykształcenie wyższe, a podstawowe – 4 procent116. Można mniemać, że są to osoby, które uzyskały mieszkania przed 2004 rokiem. Dlatego klasa ludzi posiadających dodatkowe mieszkanie (jest to 19 procent gospodarstw domowych) to najprawdopodobniej ci, którzy „dorobili się” jeszcze w PRL i w latach 90. przejęli na własność mieszkania zdobyte lub zbudowane wcześniej. Wobec notorycznego głodu mieszkaniowego, od wielu lat utrzymującego się na poziomie półtora miliona jednostek, oraz wobec dwukrotnie wyższego niż średnia unijna przeludnienia mieszkań, tym, co istotnie chroni przed degradacją dużą część polskiej klasy średniej oraz drobnych rentierów, są właśnie nieruchomości. W tym sensie resztki klasy średniej w Polsce utrzymują się nie dzięki transformacji ustrojowej, ale pomimo niej, i stanowią jedną z ostatnich istotnych spuścizn po PRL i po najważniejszym w naszej współczesnej historii momencie ekspansji towarowej.

116 Narodowy Bank Polski, Zasobność gospodarstw domowych w Polsce, Warszawa 2015, s. 18–19, 31, 73.

528

Feudalizm w XXI wieku

Ludzkie oblicze kapitału

Tak jak nie ma jednego, uśrednionego doświadczenia klasy czy pionowej polaryzacji, tak samo nie ma jednej, uśrednionej transformacji ustrojowej. Wspominałem w poprzednim rozdziale o mozaikowości polskiej (i europejskiej) przestrzeni w XIX wieku. Również dziś mamy do czynienia z silną fragmentaryzacją polskiej przestrzeni oraz „rozjeżdżaniem” się poszczególnych regionów i grup społecznych w różnych kierunkach. Dotyczy to zarówno tego, jak wyglądają glokalne urządzenia przestrzenne, jak i tego, jak potocznie doświadczany jest czas. Szczegółowe opisanie tych zjawisk wymagałoby dzieła na miarę kolekcji etnograficznej Oskara Kolberga. Niestety nie dysponujemy takim korpusem wiedzy, ale przeprowadzono wiele badań, które mogą wskazać nam kierunek takiego antropologicznego i jednocześnie przestrzennego myślenia. Na przykład, jak pokazała antropolożka Frances Pine, z punktu widzenia mieszkańców Podhala, którzy już od początku lat 80. wyjeżdżali na Zachód jako migranci zarobkowi, gospodarka planowa skończyła się długo przed 1989 rokiem117. Z kolei na Łodzi krach komunizmu odbił się w bardzo dramatyczny sposób; główny powód katastrofy miał jednak charakter zewnętrzny – upadek miasta został wywołany implozją ZSRR. W tym sensie długoletnia zależność od rynków wschodnich – sięgająca początków rozwoju łódzkiego przemysłu w XIX wieku – była tutaj ważniejsza niż rzekoma niewydajność gospodarki PRL118. Co więcej, nawet jeśli Podhale i region łódzki były w połowie lat 90. bardzo podobne pod względem statystycznym (taki sam poziom bezrobocia i taki sam rozkład przeciętnych zarobków), to zupełnie inaczej doświadczano tam transformacji pracy czy relacji między tym, co publiczne i prywatne119. „W jednej z podolsztyńskich wsi, gdzie prowadziliśmy nasze badania – pisze z kolei Gdula – istnieje wyraźny konflikt między starszymi mieszkańcami, którzy byli skoncentrowani wokół remizy strażackiej i tradycyjnych wiejskich świąt takich jak żniwa, a nowymi mieszkańcami, którzy koncentrują się wokół przedszkola, edukacji dzieci i nowej imprezy z gwiazdami, która budując markę tej miejscowości, 117 Pine, Postsocjalizm. Od produkcji do konsumpcji?, dz. cyt., s. 91–104; por. Kochanowski, Tylnymi drzwiami, dz. cyt., s. 145–150. 118 Pobłocki, The Cunning of Class, dz. cyt., s. 312–318. 119 Pine, Od produkcji do konsumpcji, dz. cyt., s. 95–97.

529

Zakończenie: Znikający środek

przekraczałaby granice wspólnoty”; dlatego właśnie organizują takie imprezy jak święto śliwki czy ziemniaka. O ile ta pierwsza grupa jest wsobna, o tyle punktem odniesienia dla drugiej jest świat zewnętrzny: „Nie koncentrujemy się na nas, tylko staramy się naszą swojskość, naszą wyjątkowość sprzedać turystom”120. Tego rodzaju napięcia widoczne są również w silnie suburbanizujących się „wsiach” podmiejskich. To tylko fragment krajobrazu współczesnej polskiej prowincji; w innych regionach, jak świetnie opisał to antropolog Tomasz Rakowski, nastąpił masowy transfer ludności z upadających miasteczek przemysłowych. Jak pokazuje, gospodarstwo na wsi jest w stanie wchłonąć duże nadwyżki osób i stąd wzięła się „fala zwrotna” wielkiej migracji do miast okresu długich lat 60. Osoby takie wracają do gospodarstw, „zwykle odziedziczonych po rodzicach czy dziadkach, nie po to jednak, aby uprawiać ziemię, ale właśnie po to, by obniżyć koszty egzystencji”. Na przykład we wsi Mechlin „trzech bezrobotnych braci żyło z rolniczej emerytury matki (około pięćset złotych na kwartał) i czasem z jednorazowych zasiłków celowych, uprawiali trzyhektarowe pole koniem i starymi maszynami, nawożąc ziemię obornikiem (stać ich było jedynie na niewielką ilość saletry)”. Ziemniaki i warzywa uprawiali na własne potrzeby, a z żyta robili paszę dla drobiu. „Jednocześnie w tej samej wsi – zauważa Rakowski – mającej, co prawda, złe gleby, sprawnie funkcjonuje gospodarstwo wielotowarowe, prowadzone z wykorzystaniem nowoczesnych maszyn”121. Przestrzenne spojrzenie na pionową polaryzację uzmysławia, że w zależności od regionu doświadczenia członków tej samej klasy mogą być zupełnie inne. Jak opisuje to socjolog Mikołaj Lewicki, klasa niższa w różnych częściach kraju funkcjonuje w niejednokroć radykalnie odmiennych rzeczywistościach. Na przykład „na Warmii i Mazurach są to ludzie, którzy często mają duże aspiracje, ale są non stop podcinani – nie mają jak dojechać do pracy, bo koszty dojazdu i opieki nad dzieckiem w ich miejscowości przekraczają dochody, które osiągają w miejscu pracy”. Dlatego imają się różnych zajęć – jeśli pracują, to sezonowo, mężczyźni w budownictwie, a kobiety w turystyce. „Mają życie kompletnie poszarpane, ale inaczej niż [wielkomiejski – dop. K.P.] prekariat, który żyje w płynnym świecie projektowym”. Z drugiej strony na Górnym Śląsku, który pozostaje 120 Gdula i Lewicki, Napięcia wewnętrzne, potencjalne sojusze, dz. cyt., s. 102. 121 Rakowski, Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy, dz. cyt., s. 112–114.

530

Feudalizm w XXI wieku

największą aglomeracją w Polsce, „ludzie mają jedno miejsce pracy, w okolicy zaś mają do dyspozycji jakąś infrastrukturę – boisko, szkołę, miejsce spotkań, koło gospodyń wiejskich. Istnieje więc jakiś trzon, który pozwala im opowiadać w kategoriach kolejnych etapów. Kiedy opowiadają o rodzinie, to nie wyłącznie w kategoriach, że pozwala to jakoś przeżyć, tylko mówią o rodzinie, która rozkwita”122. A zatem różny dostęp do materialnej infrastruktury powstałej podczas ekspansji towarowej przekłada się tutaj na odmienne temporalności – życie w poszarpanej czasowości na Warmii i Mazurach oraz bardziej linearnym świecie śląskiej klasy ludowej. Jak wygląda z kolei „płynne życie projektowe” wielkomiejskiego prekariatu? Tak cykl związany z grantozą, czyli walką o środki na realizację projektów, opisuje kurator sztuki Kuba Szreder: „Listopadowa słota sprzyja pisaniu aplikacji. Późną jesienią opadają liście i ogłaszane są deadline’y” – ogłaszają je najważniejsze instytucje w polu sztuki, czyli Ministerstwo Kultury, organy samorządowe, Unia Europejska lub prywatne fundacje. „Projektariusze siadają do klawiatur, rozdzwaniają się telefony, puszczane są w ruch tabele Excela”. Każdy pisze kilka aplikacji, gdyż więcej wniosków przepada, niż uzyskuje finansowanie. Zimą „biurokratyczne młyny mielą tysiące propozycji, separują przyszłość, która się wydarzy, od tej, która pozostanie niezrealizowaną wizją. Na przednówku topnieje śnieg i ogłaszane są wyniki konkursów”. Następnie podpisywane są umowy z niewielką grupką wybrańców. Pieniądze spływają na konta na początku lata. „Wrzesień i październik jest sezonem na grzyby, festiwale, wystawy i konferencje. Listopad i grudzień to czas podsumowań i redakcji katalogów […]. Styczeń to moment rozliczeń (a także oczekiwania na wyroki losu). Cykl się zamyka. Każdy projekt trwa tyle, co żywot motyla”123. Główną zasadą rządzącą rzeczywistością „projektariatu” jest tymczasowość. „Wspierane są projekty, a nie ich kontynuacja. Liczą się krótkoterminowe związki, a nie długofalowe relacje. Ważniejsze jest przeskakiwanie z tematu na temat niż dogłębne ich drążenie”. „Okrutna ekonomia” świata sztuki, jak przekonuje Szreder, rządzi się zasadą „zwycięzca bierze wszystko”. „Większość projektariuszy 122 Gdula i Lewicki, Napięcia wewnętrzne, potencjalne sojusze, dz. cyt., s. 104–105. 123 Kuba Szreder, ABC Projektariatu. O nędzy projektowego życia, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2016, s. 113.

531

Zakończenie: Znikający środek

sztuki jest biedna, a znakomita część prestiżu, kontaktów, uwagi i pieniędzy jest monopolizowana przez nieliczny establishment celebrytów czy networkerów”. Nierówności te, wbrew rozpowszechnionej opinii, są efektem nie tyle nierównego rozłożenia talentu albo pracowitości jednych i lenistwa drugich, ile systemu, który „pozwala na akumulację nieproporcjonalnie dużej ilości zasobów na samym szczycie społecznej hierarchii”. Jednocześnie crème de la crème świata sztuki nie funkcjonuje w próżni, ale zależy od „ciemnej materii” tej branży, czyli „90 procent masy artystycznego wszechświata”. Składają się na nią „wciąż aspirujący i już przegrani artyści, kuratorki czy teoretycy sztuki, technicy, asystentki i administratorki (których praca zazwyczaj pozostaje w cieniu), miłośnicy sztuki, artyści amatorzy”. Są oni przyćmieni przez artystycznych celebrytów, którzy monopolizują istotną dla „bycia w obiegu” widoczność124. Oprócz celebrytów i celebrytek zwycięzcami systemu grantowego są networkerzy. Jak ujął to Szreder, networker „bywa po to, żeby bywać, jest podłączony po to, żeby się łączyć, projekty robi po to, żeby robić następne projekty. Jest ucieleśnieniem obiegu, w który wtapia się tak mocno, że zaczyna być wypadkową swojej pozycji w sieci. Płynie z prądem, jest na fali, wyczuwa pismo nosem. Osobowość networkera jest funkcją jego połączeń, jest on podmiotem rozproszonym, ogniskiem kontaktów i pochodną trendów”. Jego podstawowym zadaniem jest „bywanie”, a naturalnym środowiskiem – „bywalnie” – „tymczasowe lub bardziej ostałe miejsca (lub skupiska lub wydarzenia), gdzie w danym momencie należy bywać, dlatego że właśnie wtedy przebywają tam inni bywalcy”. Znów, w samym bywaniu nie ma nic nowego, nowością jest natomiast wpięcie lokalnego świata sztuki w globalny obieg. „Bywanie w lokalnym obiegu imprezowo-artystycznym jest dla bywalców-amatorów. Brylowanie w obiegu globalnym jest dla profesjonalistów. Taki networker cierpi na ciągły jetlag, podróżując od São Paulo, przez Miami, Bazyleę, Nowy Jork, Berlin, do Tajpej i Wenecji”. Celem tego rodzaju mobilności i zwieńczeniem takich wysiłków jest „pozycja globalnie rozpoznawalnego kuratora, który nie dość, że podąża za trendami, to je wyprzedza i tworzy. Taka osoba nie tyle bywa, co raczej jest osobą, z którą warto bywać. W tym modelu ucieleśniają się marzenia wielu początkujących

124 Tamże, s. 114, 29, 85.

532

Feudalizm w XXI wieku

bywalców”125. Podobnie jak w wielu innych branżach, tylko nieliczni będą w stanie je spełnić. Jak zatem rozumieć przestrzenny wymiar tego, jak Polska uczestniczy w globalnej reorientacji? Reforma administracyjna z 1998 roku zakończyła podział na 49 mniejszych województw wprowadzony w roku 1975 i przywróciła układ regionalny z pierwszych lat powojennych, faworyzujący duże ośrodki. Dlatego też nierówny rozwój w ostatnich latach miał inny charakter niż ten w czasie transformacji. Podczas gdy duże miasta się rozwijały, okoliczne powiaty doświadczały brutalnego „zwijania”. Dwie trzecie całej powierzchni biurowej, jaką zbudowano w Polsce po 1989 roku, powstały w samej Warszawie. Inne duże ośrodki, jak Wrocław czy wspominana Łódź, zaczęły się z kolei po 2004 roku reindustrializować; Kraków natomiast, jak chwalą się jego władze, stał się „europejską stolicą outsourcingu”126. Efektem tego jest pogłębiająca się przepaść między największymi ośrodkami a ich bezpośrednim otoczeniem, a nawet między samą Warszawą a resztą kraju. Jak pokazały badania, Dolny Śląsk jako całość w 2010 roku był, obok województwa łódzkiego, najbardziej zagrożonym biedą regionem w Polsce – nawet bardziej niż tak zwana ściana wschodnia127. Co więcej, najwyższe pensje w Polsce otrzymuje się tam, gdzie znajdują się kopalnie eksportujące surowce potrzebne do globalnego boomu urbanizacyjnego – w Lubinie (6800 złotych), gdzie wydobywa się miedź, oraz w Jastrzębiu-Zdroju (6536 złotych) czy Bełchatowie (5578 złotych), gdzie kopie się węgiel128. Dlatego nowa linia podziału we współczesnej Polsce to rozdźwięk między „młodymi, wykształconymi z dużych ośrodków”, jak Kasia Tusk, oraz bohaterami projektu „Make Life Harder” – którzy nie są klientami butików w Londynie, ale polują na oferty w dyskontach, chodzą w ubraniach z „drugiej ręki” i jeśli idą do centrum handlowego, to jedynie po to, by popatrzeć, jak pozostałe 10 procent wydaje pieniądze. Dychotomia miasto–wieś w Polsce jest dziś jedynie konwencją statystyczną. Realna przepaść – w sensie klasowym – to 125 Tamże, s. 76–77. 126 Koterba: Kraków europejskim liderem w outsourcingu, Onet.tv, 8 września 2016. 127 Michał Kokot, Dolny Śląsk dwóch prędkości, „Gazeta Wyborcza” (Wrocław), 27 lutego 2010. 128 Wszystkie przytaczane tu dane dotyczące zarobków w miastach czy regionach pochodzą z serwisu Mojapolis.pl i dotyczą roku 2014. Jest to również średnia arytmetyczna.

533

Zakończenie: Znikający środek

podział na wielkomiejskie oazy średnioklasowego stylu życia oraz małomiasteczkową, obciachową resztę. To dlatego pojęciem, które zrobiło oszałamiającą karierę w kulturze popularnej ostatniej dekady, jest „Warszawka”129. Polska stolica jest jedynym miastem akademickim, które przyciąga absolwentów szkół średnich nie tylko z własnego województwa, ale z całego kraju, oraz ściąga do siebie absolwentów wyższych uczelni również z innych miast wojewódzkich130. „Warszawka” stała się symbolem klasy transnarodowej i dlatego nie należy traktować tej idei dosłownie. Jest nią również Sopot, jedna z najbogatszych gmin w Polsce, gdzie wychowała się i żyje Kasia Tusk. Z drugiej strony sama Warszawa nie jest odizolowaną wyspą. Jako siedziba instytucji centralnych (nie tylko urzędów, ale także ogólnopolskich mediów) oraz transnarodowych korporacji stała się sztabem generalnym zarządzania polskim uczestnictwem w globalnej reorientacji ostatniej dekady. Pod względem zarobków również zdeklasowała resztę miast. Arytmetyczna średnia zarobków w Warszawie to 5385 złotych brutto; w Poznaniu czy Wrocławiu jest to przeszło o tysiąc złotych mniej (4354 oraz 4337 złotych), a w miastach takich jak Bydgoszcz czy Białystok – nawet jeszcze mniej (3677 i 3706 złotych). Ale również wewnątrz samej Warszawy istnieją fundamentalne dysproporcje, a wyspy Pierwszego Świata sąsiadują tutaj z enklawami Trzeciego Świata. Na przykład długość życia dla mężczyzn na warszawskiej Pradze-Północ – najbiedniejszej dzielnicy w mieście – wynosi 69,5 roku. To tyle, ile przewidywana długość życia mężczyzn w Bangladeszu (69,2 lat). Z kolei w Wilanowie mężczyźni mogą dożyć średnio 82,2 lat. To dwa lata dłużej niż przewidywana długość życia mężczyzn w Szwajcarii – kraju, w którym mężczyźni dożywają najbardziej sędziwego wieku na świecie131. W ciągu ostatniej dekady w każdym zakątku świata – od USA przez Brazylię, RPA, Emiraty po Chiny oraz Polskę – pojawili się przedstawiciele klasy transnarodowej oraz grupa, którą możemy nazwać 129 Pisałem o tym w: Class, Space and the Geography, dz. cyt., s. 269–289 oraz w: Salon. Udomowienie warszawskiej przestrzeni publicznej, [w:] Warszawa. Podręcznik zamieszkiwania, red. Edwin Gardner, Christian Fruneax, Anna Ptak i Rani Al Rajji, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa 2015, s. 198–208. 130 Mikołaj Herbst, Tworzenie i absorbcja kapitału ludzkiego przez miasta akademickie w Polsce, „Studia Lokalne i Regionalne” 2009, t. 38, nr 4, s. 27, 35. 131 Dane dotyczące Warszawy (za lata 2008–2011) na podstawie: Urząd Miasta Stołecznego Warszawy, Stan zdrowia mieszkańców Warszawy w latach 2009–2011, Warszawa 2013, s. 21–22. Dane międzynarodowe dotyczą roku 2011 i pochodzą ze strony Międzynarodowej Organizacji Zdrowia (WHO).

534

Feudalizm w XXI wieku

społeczeństwem 10 procent. To ludzie, którzy zarabiają na tyle dobrze, by móc sprostać średnioklasowym wymogom konsumpcji i którzy wszędzie na świecie czują się „u siebie”. Nic dziwnego – najbogatsze 10 procent mieszkańców naszej planety posiada 87 procent całego majątku132. Właśnie ze względu na swoją centralną pozycję członkowie i członkinie klasy transnarodowej są w stanie narzucać reszcie społeczeństwa standardy – obyczajowe, polityczne czy lajfstajlowe. Ich wzrok jest skierowany ku absolutnym szczytom – ku złożonej z niespełna 2 tysięcy osób na świecie elicie (dolarowych) miliarderów. Oczywiście w każdym kraju linia demarkacyjna między społeczeństwem 10 procent a resztą przebiega nieco inaczej. W Dubaju jest nią obywatelstwo. To właśnie ono oddziela 10 procent rdzennych Emiratczyków, którzy mogą prowadzić luksusowe życie i nie muszą pracować, od całej reszty, która jest de facto niewolną siłą roboczą wegetującą w stanie permanentnej tymczasowości. W Ameryce linię podziału bezsprzecznie tworzy własność. Najbogatsze 10 procent społeczeństwa jest w posiadaniu nie tylko blisko 70 procent wszystkich akcji, ale też 79 procent nieruchomości niebędących głównym miejscem zamieszkania. Biedniejsze 90 procent amerykańskiej populacji wytwarza z kolei aż 73 procent całego zadłużenia gospodarstw domowych133. W Polsce natomiast można powiedzieć, że próg „społeczeństwa 10 procent” wyznacza „granica Bieńkowskiej”, czyli miesięczna pensja w wysokości 5000 złotych na rękę. To właśnie tego rodzaju osoby są w stanie najlepiej korzystać z pełnych półek w sklepach – zapełnianych przez robotników Globalnego Południa. Pozostałe 90 procent polskiego społeczeństwa skazane jest na biedakonsumpcję w stylu „Make Life Harder”134. Czy Kasia Tusk – jako „polska Kate Middleton” – a wraz z nią polski górny jeden procent społeczeństwa stanowią nową arystokrację? Jeśli przyjmiemy za kryterium fakt, iż obecnie raczej dziedziczy się fortuny, a nie „robi się” je od zera, to faktycznie można tak powiedzieć. Ale tego rodzaju analogie – jak argumentowałem we 132 Credit Suisse Database, s. 149. 133 Edward N. Wolff, Recent Trends in Household Wealth in the United States. Rising Debt and the Middle-Class Squeeze – an Update to 2007, Working Paper No. 589, Levy Economics Institute of Bard College, New York 2010, s. 69. 134 Na przykład tylko 15 procent Polaków regularnie jada „na mieście”, por. Polska na talerzu 2015. Raport firmy MAKRO Cash & Carry, Warszawa 2015, s. 6.

535

Zakończenie: Znikający środek

wprowadzeniu – niewiele w zasadzie tłumaczą. Istnieje długa tradycja mówienia o nierównościach generowanych przez kapitalizm przez pryzmat formacji zwanej feudalizmem. Nawet w złotych czasach atlantyckiego kapitalizmu o fabrykantach mówiono jak o „królach”, a o ich zakładach jak o prywatnych królestwach. Wiązało się to nie tylko z ich ogromnym bogactwem, ale też z autorytarnymi metodami zarządzania pracą. Tak pisarz Israel Joshua Singer opisywał jednego z łódzkich „królików” na początku XX wieku: „W swojej wielkiej fabryce Heinz Hunze jest niepodzielnym władcą. W jego rękach spoczywają losy wprawdzie nie milionów ludzi, jak w rękach monarchów, ale tysięcy robotników […]. Wszystko tu jest jego własnością […]. Tu wszędzie panuje stary Heinz, panuje bardziej niepodzielnie niż owi monarchowie, których portrety wiszą [w jego gabinecie] ponad jego własnym. Jak każdy monarcha, tak i Heinz Hunze nie lubi, żeby mu ktoś dorównywał, lub co gorsza przewyższał go”135. Na Zachodzie było podobnie. Tam również feudalizm stanowił „ludzką twarz” rzekomo anonimowego i bezosobowego kapitalizmu i był używany do opisania tyranii w miejscu pracy136. Dla osób przyzwyczajonych do myślenia za pomocą kategorii temporalnych fakt, iż feudalne metody opresji i struktury władzy „wracają” w XXI wieku, może być wręcz szokujący. Jednakże odrzucenie okcydentalizmu pokazuje jednoznacznie, że te historyczne „przeżytki” nigdy nie zostały wyeliminowane – przeciwnie, kapitalizm nie byłby w stanie bez nich funkcjonować137. Jeśli spojrzymy na tę kwestię przez pryzmat rozróżnienia na społeczną i ekonomiczną stronę kapitalizmu, będącego jednym z fundamentów tej książki, to okaże się, że obecna sytuacja polega na kolejnej zmianie oblicza systemu, który jest z nami od dawna. Łatwo też przecenić skalę tej zmiany. W 2016 roku Pekin oficjalnie zastąpił Nowy Jork jako światowa „stolica miliarderów” – mieszka tam dokładnie 100 osób, które zaliczają się do klubu najbogatszych ludzi na świecie, a w Nowym Jorku – 95138. Czy z punktu widzenia klasy transnarodowej, a zwłaszcza jej ścisłej elity, jaką jest klub (dolarowych) miliarderów, fakt, iż centrum 135 Israel Joshua Singer, Bracia Aszkenazy, przeł. Maria Krych, t. 1, Sagitta S.C., Warszawa 1992, s. 33–34. 136 Thompson, The Making of the English Working Class, dz. cyt., s. 218. 137 Assorodobraj, Początki klasy robotniczej, dz. cyt., s. 10–17, 137–150. 138 Gerry Shih, Beijing Overtakes NYC as „Billionaire Capital of the World”, Bloomberg.com, 24 lutego 2016.

536

Feudalizm w XXI wieku

dowodzenia globalną gospodarką przenosi się najprawdopodobniej z USA do Chin, ma jakiekolwiek znaczenie? Niekoniecznie. Imponujący wzrost gospodarczy krajów Południa może był niekorzystny dla amerykańskiej gospodarki jako takiej i na pewno dramatycznie odbił się na losach amerykańskich pracowników i pracownic, ale z punktu widzenia elit nic złego się nie stało. Wręcz przeciwnie – biznes kwitnie. Czy przejście od globalnego reżimu opartego na konsensusie waszyngtońskim do systemu opartego na konsensusie pekińskim oznacza jakąś diametralną zmianę? Wcale nie musi. Kapitalizm w wąskim tego słowa znaczeniu – czyli wynalazek euroatlantycki – przemija na naszych oczach. Ale kapitalizm jako system bazujący na generowaniu nierówności, pieniądzu kredytowym oraz wykorzenionej pracy jest z nami zdecydowanie dłużej. Dlatego nie należy się spodziewać, że reorientacja, której jesteśmy świadkami, oznacza koniec kapitalizmu jako takiego. Jedyne, co bezpowrotnie przemija, to świat euroamerykański, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić i który stanowił dla nas podstawowy punkt wyjścia przy formułowaniu ogólnych tez dotyczących nie tylko zasad życia gospodarczego, ale i reguł, którymi rządzą się społeczeństwa w ogóle.

Wyobraźnia ekonomiczna

Największą wartością podróżowania nie jest wcale możliwość zdobywania wiedzy o obcych i odległych miejscach, ale szansa spojrzenia na to, co znajome i bliskie, w odkrywczy sposób. Udana podróż to taka, która największe zaskoczenie przynosi nam we własnym domu, już po powrocie. Dlatego często mówi się, że antropolodzy badają obce zwyczaje po to, aby dostrzec niecodzienność spraw, które w ich rodzimej kulturze uchodzą za oczywiste. W niniejszej książce zaproponowałem czytelnikom i czytelniczkom, by wybrali się w podróż „palcem po mapie” globalnego kapitalizmu. Czasami ta świadomie eks-centryczna wyprawa prowadziła nas w odległe i nieoczywiste miejsca – jak Dubaj, Tirana, Nowy Jork, Detroit, Luanda czy Lagos. Była to również podróż w czasie – zorganizowana wokół różnych punktów reorientacji (takich jak lata 966, 1980 czy 2008), czyli swoistych drogowskazów mających zwrócić naszą uwagę na nagłe zakręty dziejów, których nie dostrzegamy, myśląc o zmianie społecznej wyłącznie przez pryzmat kategorii temporalnych. Pora zatem wrócić z tej wyprawy i wykonać najbardziej antropologiczny gest: przyjrzeć się czemuś, z czym zżyliśmy się tak bardzo, że zupełnie przestaliśmy to zauważać. Większość z nas nosi w kieszeniach czy torbach pewną rzecz. Często jest ona stosunkowo duża i ciężka. Bywa, że nawet gdy wyjdziemy już na ulicę, ale zorientujemy się, że nie zabraliśmy jej ze sobą, to wracamy do domu. Jest ona wypchana różnego rodzaju mniejszymi przedmiotami. Dlaczego postanowiliśmy je zachować? Jaka jest ich wartość? Jeśli spojrzymy na swój portfel i na jego zawartość okiem antropologa, to odkryjemy ogromne bogactwo różnych środków płatniczych. Trzymamy w nim nie tylko banknoty czy monety, ale też zapewne plastikowe karty. Za każdym razem, gdy płacimy za coś w sklepie za pomocą karty kredytowej, tworzymy nowy pieniądz. Przykładając kartę do terminala płatniczego, de facto występujemy o pożyczkę. Skąd bank bierze te pieniądze? Czy istnieje jakiś rezerwuar, z którego czerpie, by przelewać je na nasze konto? Bynajmniej. Pieniądz kredytowy powstaje dokładnie w chwili, gdy używamy karty. Tworzenie pieniądza jest dziś tak łatwe, że z reguły nie przykładamy

539

Zakończenie: Znikający środek

do tego większej wagi. A jednak jest to niezwykle doniosłe, pieniądz stanowi bowiem jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy instrument sprawczości. Dzieje się tak nie tylko dziś – jak widzieliśmy w drugiej części książki, podobnie było w zamierzchłych czasach. Ale to nie wszystko. Jeśli często chodzimy na kawę, to w portfelu będziemy pewnie mieli kartonik, na którym pracownicy kawiarni po każdym zakupie stawiają pieczątkę. Jeśli uzbieramy ich wystarczającą liczbę, to wtedy będziemy mogli wymienić je na gratisową kawę. Ale nie dostajemy jej przecież za darmo – płacimy za nią właśnie tymi stempelkami. Kartonik z kawiarni w odróżnieniu od złotówek nie stanowi jednak uniwersalnego ekwiwalentu. Można wymienić go tylko na kawę i tylko w lokalu należącym do określonej firmy. Gdybyśmy poszli z takimi stemplami do innej sieci lub do sklepu odzieżowego i chcieli tam zamienić tę pieczątkową walutę na jakiś towar, to ekspedienci uznaliby nas pewnie za dziwaków. Jeśli natomiast mamy w portfelu plastikową kartę, na której zbiera się mile powietrzne przyznawane przez linie lotnicze, to tego rodzaju pieniądz można wymieniać z większą swobodą. Mile uzbierane u jednego przewoźnika możemy wykorzystać u innego albo zapłacić nimi za nocleg w hotelu. Jeśli trzymamy w portfelu stary paragon za buty, to również on jest swego rodzaju papierem wartościowym. Jeśli bowiem sklep, w którym je kupiliśmy, daje nam możliwość zwrotu towaru na przykład w ciągu 30 dni, to paragon ten stanowi coś, co w żargonie finansowym nazywa się „opcją”. Możliwość wymiany tego towaru z powrotem na pieniądze ma odrębną wartość. Nie musimy z niej korzystać, ale sam fakt, że mamy do niej dostęp, poszerza wachlarz naszych możliwości. Jeśli pojedziemy do Japonii, to w portfelu pewnie będziemy nosić też kartę Suica (akronim od „Super Urban Inteligent Card”). Wprowadzono ją w 2001 roku i za jej pomocą możemy zapłacić za przejazd koleją lub metrem. Ale możemy też płacić nią w kiosku czy w sklepie na rogu, a jeśli chcemy zjeść zupę w małej nocnej knajpce, to najpierw składamy zamówienie w automacie, a potem płacimy za zupę albo gotówką, albo właśnie Suicą. W użyciu jest obecnie 21 milionów takich kart. W samym Tokio popularna jest też kompatybilna z Suicą karta Pasmo, wydawana przez magistrat. Teoretycznie płaci się nią za transport zbiorowy, ale można używać jej także do innych transakcji. Jeśli mieszkamy w Hong Kongu, to tego rodzaju karta nazywa się Octopus; 25 procent operacji dokonywanych za jej pośrednictwem nie ma nic wspólnego z transportem. Jeśli zaś jesteśmy w Kenii, to

540

Wyobraźnia ekonomiczna

istnieje spora szansa, że w portfelu będziemy mieli paragon z kodem doładowania telefonu komórkowego. Również on jest, czy raczej może się stać, formą pieniądza. Powiedzmy – jak opisuje to antropolog Bill Maurer – że chcesz kupić podręcznik dla swojej córki, ale mieszkasz na wsi, a najbliższy sklep jest oddalony o 60 kilometrów. Masz jednak znajomego, który mieszka w mieście i może cię wyręczyć. Jak przekażesz mu pieniądze? Nie masz konta w banku, nie możesz więc zrobić przelewu, przy odrobinie wyobraźni zdołasz jednak znaleźć rozwiązanie. Możesz na przykład pójść do kiosku i kupić doładowanie telefonu na kartę. Jego wysokość będzie dokładnie taka, jak cena książki. Nie wstukujesz jednak kodu doładowania do własnego telefonu, tylko wysyłasz ten ciąg cyfr SMS-em do swojego przyjaciela. W ten sposób właśnie stworzyłeś elektroniczny pieniądz. Twój przyjaciel może użyć kodu do doładowania swojego telefonu albo może przesłać go komuś innemu, kto również potrzebuje podobnej przysługi. Po tym, jak coraz więcej osób zacznie przekazywać sobie pieniądze w ten sposób, pojawi się zapewne miejsce, w którym ktoś pozwoli (za niewielką opłatą) wymienić takie kody doładowania z powrotem na gotówkę1. Dzięki tworzonemu w taki oddolny sposób pieniądzowi biedni ludzie – którzy z reguły mają utrudniony dostęp do gospodarki lub uczestniczą w niej na zdecydowanie gorszych warunkach niż reszta społeczeństwa2 – tworzą dla siebie instrumenty sprawczości. Dlaczego to ważne? Wymyślenie na nowo tego, jak może funkcjonować w społeczeństwie pieniądz, jest jednym z najbardziej palących wyzwań, jakie przed nami stoją. Przyzwyczailiśmy się do tego, że żyjemy w świecie zdominowanym przez oficjalne waluty, których wartość jest gwarantowana przez banki centralne. Jednakże, jak wspominałem w pierwszej części książki, jeszcze pod koniec XIX wieku w samych Stanach Zjednoczonych funkcjonowało bardzo wiele różnego rodzaju pieniędzy, emitowanych przez samorządy, firmy kolejowe czy sklepy. Jak zauważył Maurer, sam fakt, iż każdy z nas używa na co dzień różnych form płatności – od monet i banknotów, przez karty kredytowe, mile powietrzne czy kartki na „darmową” kawę – obala ewolucyjną narrację o historii pieniądza oraz 1 2

Bill Maurer, How Would You Like to Pay? How Technology is Changing the Future of Money, Duke University Press, Durham 2015, s. 120–121. Por. Mehrsa Baradaran, How the Other Half Banks. Exclusion, Exploitation, and the Threat to Democracy, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 2015.

541

Zakończenie: Znikający środek

jego miejscu w społeczeństwie. Uważa on również, że wraca czas walut prywatnych3. I tak większość pieniądza, który dziś jest w obiegu, wcale nie została „wyprodukowana” przez banki centralne, ale – jak przyznali ostatnio ekonomiści Banku Anglii – przez banki komercyjne w chwili udzielania komuś (lub sobie nawzajem) pożyczek4. Jednym z wynalazków, który potencjalnie może zrewolucjonizować świat finansów, jest waluta bitcoin. Jej podstawowa doniosłość polega na tym, że – podobnie jak kenijski system Mpesa, który wyrósł z milionów realizowanych za pomocą telefonów transakcji takich jak ta opisywana powyżej – jest walutą peer-to-peer. Konwencjonalny przelew bankowy wcale nie przypomina bowiem przekazywania pieniędzy z ręki do ręki, ale jest operacją księgową. Każdy bank komercyjny ma w banku centralnym osobny rachunek rezerwowy. Nawet najmniejszy przelew pomiędzy dwoma bankami w rzeczywistości pociąga za sobą działanie banku centralnego, który zmienia wysokość salda na rachunkach obu banków. Przeciętny użytkownik tego nie widzi, ale banki centralne są w ten sposób obecne nawet w najdrobniejszych transakcjach, jakich na co dzień dokonujemy. Bitcoiny oraz Mpesa są systemami, w których bank centralny nie jest już potrzebny. Co więcej, jedynym gwarantem transakcji zawieranych w takiej walucie są inni użytkownicy – w tym sensie jest to waluta uspołeczniona. Daje ona przy tym niespotykaną wcześniej anonimowość. O ile z zalet bitcoinów korzysta dziś głównie świat przestępczy, o tyle Mpesa lub analogiczne systemy funkcjonujące na Filipinach pod nazwami Smart Money i Gcash dają możliwość działania osobom biednym. Na świecie żyje obecnie 7 miliardów ludzi. Mniej więcej 5 miliardów pochodzi z gospodarstw domowych, które są odcięte od systemu finansowego. Nie mają konta w banku, nie dostaną w nim pożyczki ani nie mogą w nim trzymać swoich oszczędności. Jednocześnie na świecie istnieje przynajmniej 7 miliardów kart SIM. Oznacza to, że około dwukrotnie więcej osób ma dostęp do telefonu komórkowego niż do konta w banku5. System Mpesa pojawił się w 2007 roku – w tym samym czasie, gdy na rynek wszedł pierwszy iPhone. Być może w dłuższej perspektywie kenijski wynalazek będzie 3 4 5

Maurer, How Would You Like to Pay?, dz. cyt., s. 29–30, 95–97. Michael McLeay, Amar Radia i Ryland Thomas, Money Creation in the Modern Economy, „Quarterly Bulletin” 2014, s. 14–27. John Lanchester, When Bitcoin Grows Up, „London Review of Books”, 21 kwietnia 2016.

542

Wyobraźnia ekonomiczna

miał znacznie bardziej doniosłe znaczenie, a zrewolucjonizowanie pieniądza będzie ostatecznie najważniejszym zastosowaniem technologii telefonii komórkowej6.

Rozdrabnianie świata

W tekście zatytułowanym Wyobraźnia ekonomiczna roku 1971 ekonomista Andrzej Koźmiński pisał: „W kręgach fachowców od zarządzania gospodarką niejednokrotnie można usłyszeć ironiczne stwierdzenie, że mamy w Polsce ponad dwadzieścia milionów ekonomistów i ponad dwadzieścia milionów znakomitych koncepcji uzdrowienia naszej gospodarki”. Na potwierdzenie tej tezy „wystarczy prześledzić prasę, podjąć trud przestudiowania postulatów i opinii wypowiadanych na zebraniach załóg robotniczych, uzmysłowić sobie treść słyszanych przy najróżniejszych okazjach zupełnie prywatnych rozmów, dyskusji i sporów, by zdać sobie sprawę z tego, że właśnie tematyka ekonomiczna i drogi naprawy gospodarki budzą największe emocje i najżywiej interesują społeczeństwo”. Zjawisko to jego zdaniem „pozostaje niemal całkowicie poza sferą badań nauk społecznych” i „zasługuje z pewnością na coś więcej niż drwina”. Co więcej, „tak wyraźne skoncentrowanie społecznej świadomości na sprawach gospodarowania jest zjawiskiem specyficznie polskim, w innych krajach w znacznie większej mierze pozostawia się te sprawy specjalistom”7. Nie jest to do końca prawda, gdyż w innych krajach socjalistycznych również bardziej interesowano się sprawami ekonomicznymi niż politycznymi8. Niemniej jednak pod tym względem faktycznie udało nam się dogonić resztę zachodniego świata. W ten sposób społeczeństwo, które jeszcze niedawno żywo i chętnie dyskutowało o gospodarce, stało się narodem ekonomicznych analfabetów. Książka ta powstała właśnie dla tych, którzy uważają, że ekonomia to nie ich sprawa. Dla tych, którzy w chwili, gdy widzą w telewizji ekspertów debatujących o tym, czy bank centralny obniży stopy procentowe, albo jakie są prognozy wzrostu gospodarczego na kolejny 6 7 8

Maurer, How Would You Like to Pay?, dz. cyt., s. 19. Andrzej Koźmiński, Wyobraźnia ekonomiczna roku 1971, [w:] tegoż, Po wielkim szoku, Polskie Towarzystwo Ekonomiczne, Warszawa 1982, s. 7. Por. Martha Lampland, The Object of Labor. Commodification in Socialist Hungary, University of Chicago Press, Chicago 1996, s. 244–261.

543

Zakończenie: Znikający środek

kwartał, przełączają kanał. To, że większość ludzi stroni od mówienia o sprawach dotyczących ekonomii, zakładając, że nie ma to żadnego związku z ich codziennym życiem, nie oznacza jednak, że są w tej sprawie obojętni. Każdy, kto czeka na przelew lub musi zapłacić rachunek, ma świadomość, jak istotne są pieniądze. Rozmawiamy czasami o nich w sytuacjach prywatnych, ale nie potrafimy o nich mówić w dyskursie publicznym. Takie wycofanie się z rozmów o gospodarce jest skutkiem tego, że znamy pieniądz tylko z jednej strony – wiemy, jak brutalnie jego brak ogranicza naszą sprawczość. Nieprawdą jest, że przejście od socjalizmu do kapitalizmu oznaczało przejście od „gospodarki niedoboru” do świata pełnej obfitości. Jeśli przyjmiemy wprowadzone w tej książce rozróżnienie między momentami ekspansji towarowej oraz finansowej, to zobaczymy, że było to raczej przejście od systemu opartego na niedoborze towarów (czy też surowców) do systemu opartego na niedoborze pieniądza. Jak pisze Mikołaj Lewicki, „polski sektor finansowy nie odgrywa głównej roli w generowaniu wartości dodanej gospodarki narodowej” – nie przekracza on 13 procent polskiego PKB, w porównaniu do 25 procent sektora produkcji czy 18 procent sektora usług pozafinansowych. W przeciwieństwie do krajów anglosaskich w Polsce „sektor bankowy dominuje nad pozostałymi (rynkiem kapitałowym, rynkiem ubezpieczeń, funduszy emerytalnych czy inwestycyjnych), a jego właściwości wskazują na tradycyjną działalność” – taką jak zarządzanie depozytami. O ile, jak pamiętamy z rozdziału 5, amerykańskie firmy produkcyjne, na przykład giganci samochodowi, zajmowały się w większym stopniu kupnem i sprzedażą produktów finansowych niż samochodów, o tyle sektor produkcji w Polsce jest niezależny od finansjery. Polskie firmy, które w większości są małe lub średniej wielkości, rzadko korzystają z pożyczek bankowych, ponieważ finansują rozwój z własnych środków. Dlatego, jak przekonuje Lewicki, jeśli chodzi o polską gospodarkę, „trudno mówić o problemie nadwyżki kapitału, lecz raczej należy mówić o jego niedoborze”9. Oczywiście nie rozkłada się on równomiernie, ale dotyka głównie najsłabsze podmioty. Zatory płatnicze, czyli niemożność otrzymania zapłaty za świadczone usługi czy dostarczane dobra w uzgodnionym terminie, dotykają 71 procent polskich firm. Jak tłumaczył jeden 9

Mikołaj Lewicki, Za mała, by sfinansjalizować? Procesy finansjalizacji i polska gospodarka, „Prakseologia” 2014, nr 155, s. 126–127, 150–151.

544

Wyobraźnia ekonomiczna

z ekspertów: „Niepłacenie faktur w terminie zazwyczaj nie zagraża płynności finansowej w dużych i stabilnych spółkach. Inaczej ma się sytuacja w mikro- i małych firmach, gdzie wydłużony czas oczekiwania na pieniądze od klientów może poważnie uderzyć w budżet przedsiębiorstwa. Strategiczny, często jedyny kontrahent, zamiast przelać pieniądze za wykonaną usługę w ciągu dwóch tygodni, płaci nawet po trzech miesiącach. W ten sposób małej firmie brakuje środków przez cały kwartał”10. Dotyczy to nie tylko przedsiębiorstw, lecz także zwykłych ludzi. Coraz większa rzesza Polaków ma utrudniony dostęp do gospodarki. Wraz z tym, jak zawęża się ich dostęp do pieniędzy, zawęża się też – dosłownie – ich świat11. Ich życie zaczyna obracać się wokół coraz mniejszych jednostek – zarówno przestrzennych, jak i temporalnych. Coraz więcej czasu spędzają w domu, nie jeżdżą już na drugi koniec miasta, bo nie mają pieniędzy na bilet. Jeśli pieniądz jest kluczowym łącznikiem między teraźniejszością a przyszłością, to jego brak oznacza niemożność planowania czegokolwiek i życie w „wiecznym teraz”, z dnia na dzień, w poszarpanej temporalności. Sposobem ludzi biednych na radzenie sobie w tej sytuacji jest praktyka, którą Tomasz Rakowski nazywa „mechanizmem rozdrobnienia”. W ten sposób klasy ludowe w Polsce robią „coś” z „niczego” albo robią „więcej” z czegoś, czego jest „mało”. Nie chodzi tutaj jedynie o parzenie kilku herbat z jednej torebki lub zrzucanie się przez całą wspólnotę kamienicy na opłacenie prądu w jednym tylko mieszkaniu, aby zimą było tam światło. „Część rodzin, z którymi rozmawiałem – pisze Rakowski – niezwykle ceniła sobie owo rozdrobnienie dóbr zapewniające właśnie ów minimalny obrót. Była to dla nich rzecz niezwykle istotna, ważniejsza chyba w sobie niż realna korzyść ekonomiczna. Mówiono wciąż o możliwościach dokupienia węgla w małych ilościach […] o dzieleniu dużych zakupów zrobionych w hipermarkecie [...] sam widziałem, jak dzieli się kupionego w markecie kurczaka na poszczególne rodziny; bardzo zachwalano wtedy niską cenę [uzyskaną] dzięki rozdrobnieniu dóbr nadającemu poszczególnym rodzinom «siłę nabywczą» […]. Rozdrobnienie jest zatem w tych warunkach jakimś uniwersalnym sposobem

10 11

Zatory płatnicze dobijają polskie firmy, Forsal.pl, 10 marca 2016. Por. Pobłocki, Skala jako obiekt badań antropologicznych, dz. cyt., s. 184–185, 189–192.

545

Zakończenie: Znikający środek

uruchamiającym materię”12. Myślę, że dokładnie w tym kontekście należy odczytywać powszechne u polskich ekspedientów przywiązanie do „drobnych”, których w polskich sklepach zawsze zdaje się brakować. Pieniądz rozdrobniony daje większe pole manewru, jest w stanie uruchomić więcej procesów i powołać do życia więcej rzeczy czy spraw. Ci, którzy mają dostęp do pieniędzy i w ten sposób pozostają częścią oficjalnej gospodarki oraz społeczeństwa 10 procent, często uważają, że w niepożądanych rękach pieniądz nagle może stać się czymś wręcz niebezpiecznym. To przekonanie jest również elementem euroatlantyckiego dziedzictwa. Jak ujął to Karl Polanyi, „gdy wreszcie uświadomiono sobie znaczenie ubóstwa, wszystko było gotowe na nadejście XIX wieku”13. Świetnie pokazała to też Nina Assorodobraj, opisując, jak kluczowym problemem w całej Europie było znalezienie „rąk roboczych” chętnych do pracy w przemyśle. Rąk jako takich nie brakowało, ale niewiele osób chciało pracować w fabrykach, gdyż panowały tam bardzo złe warunki. Co więcej, osiemnastowieczny paternalizm, zgodnie z którym ludzie biedni wcale nie byli uważani za winnych swego losu, ale raczej postrzegano ich jako „ludzi bożych”, którym należy pomagać w niedoli, był główną przeszkodą w nadejściu masowej produkcji fabrycznej. To właśnie dochody z jałmużny pozwalały „ludziom luźnym” (czyli ówczesnym prekariuszom) utrzymać się powyżej poziomu absolutnej nędzy. Nie byli to zawodowi żebracy, ale robotnicy sezonowi, którzy w ten sposób uzupełniali swoje budżety w trudniejszych okresach – na przykład zimą, gdy nie było pracy na roli. Jałmużna była więc oddolną i społeczną instytucją ubezpieczającą ludzi luźnych od zupełnej pauperyzacji. Stanowiła jeden z kluczowych instrumentów, dzięki którym – jak ująłby to Polanyi – społeczeństwo mogło bronić się przed ostatecznym utowarowieniem pracy. Dlatego tak istotne dla powstania euroatlantyckiego kapitalizmu stało się moralne napiętnowanie żebractwa. Dopiero gdy poprzez eliminację dobroczynności obniżono realne dochody ludzi luźnych, sprawiono, że nie mieli oni wyboru i musieli zacząć zatrudniać się w fabrykach14. Innymi słowy, geneza kapitalizmu w wąskim sensie związana była nie tylko z nowymi sposobami produkcji czy energetycznego 12 13 14

Rakowski, Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy, dz. cyt., s. 199–200. Polanyi, Wielka transformacja, dz. cyt., s. 133. Assorodobraj, Początki klasy robotniczej, dz. cyt., s. 106–108, 116–118, 127–130, 153.

546

Wyobraźnia ekonomiczna

metabolizmu (jak to opisywałem w rozdziale 17), ale też z nową polityką dystrybucji. To właśnie z tego kontekstu pochodzi powszechne przekonanie, że jeśli można ludziom cokolwiek dawać, to powinna to być wędka, a nie ryba. Zgodnie z tą logiką dawanie ludziom pieniędzy rozleniwia ich lub demoralizuje. Nieufność wobec pieniądza oraz paternalizm wobec osób biednych wciąż są w Europie niezwykle żywe. Widać je też w naszych codziennych odruchach – na przykład gdy osoba bezdomna podchodzi do nas na ulicy i prosi o drobne, to często czuje się zmuszona do wytłumaczenia, na co chce te pieniądze przeznaczyć. Wielu z nas, jeśli zdecyduje się na wsparcie osoby proszącej o pomoc, to będzie wolało kupić jedzenie zamiast dać pieniądze; na tej samej zasadzie wiele akcji charytatywnych bazuje na darach w postaci towarów, a nie pieniędzy. Wszystko to robione jest zazwyczaj z myślą o tym, aby najlepiej pomóc potrzebującym. Takie odruchy i praktyki podszyte są przekonaniem, że biedni ludzie sami źle wydadzą pieniądze, które im damy, i dlatego potrzebują naszej pomocy również w tej kwestii. Globalna perspektywa na to, jak może funkcjonować w społeczeństwie pieniądz, pokazuje, że ryba wcale nie jest gorsza od wędki. Jak opisuje to James Ferguson, kraje takie jak Brazylia, Namibia czy RPA przeprowadziły w czasie ostatniej dekady „ciche rewolucje”, tworząc zręby nowych państw dobrobytu. Nie jest to efekt doganiania Zachodu, ale zupełnie nowe zjawisko. „Zewnętrzny obserwator może być nieustannie zdumiony zarówno klarownością, jak i odwagą, z jaką stawia się tam fundamentalne pytania” – a także tym, jakich udziela się na nie odpowiedzi15. Najważniejszym odkryciem jest ustalenie faktu, że dawanie biednym pieniędzy wcale ich nie demoralizuje, ale jest skutecznym sposobem wyciągania ludzi z nędzy. Potwierdzają to także badania dotyczące krajów zachodnich16. Tym, co odróżnia dzisiejsze państwa dobrobytu Południa od modelu zachodniego z XX wieku jest fakt, iż zastrzyki gotówki w RPA czy Namibii nie są w żaden sposób związane z polityką pracy lub rodzinną. Dostają je wszyscy – nie tylko ci, którzy (zgodnie z różnymi kryteriami) na to „zasługują”. W Europie natomiast w dyskusji 15 16

James Ferguson, Give a Man a Fish. Reflections on the New Politics of Distribution, Duke University Press, Durham 2015, s. 18. Abhijit Banerjee, Rema Hanna, Gabriel Kreindler i Benjamin A. Olken, Debunking the Stereotype of the Lazy Welfare Recipient. Evidence from Cash Transfer Programs Worldwide, „HKS Working Paper” nr 76, 14 grudnia 2015.

547

Zakończenie: Znikający środek

o polityce społecznej wciąż kluczowe jest rozróżnienie na tych, którzy są godni, i tych, którzy są niegodni wsparcia (deserving i undeserving poor). To stąd biorą się silne ostatnimi czasy obawy, że na przykład imigranci (czyli niezasługujący na pomoc) przyjdą i zabiorą rdzennym obywatelom to, co tylko im się należy. Z tego wynikają – najczęściej niemające żadnego pokrycia w faktach – fobie wobec obcokrajowców, którzy rzekomo zalewają rodzime rynki pracy wyłącznie po to, aby korzystać z zachodniego „socjalu”. W sytuacji, gdy – jak ma to miejsce w krajach Południa – w zasadzie wszyscy obywatele otrzymują drobne granty (bez względu na to, czy są mężczyznami, czy kobietami, czy są zdolni do pracy, czy nie), nasza dyskusja okazuje się jałowa, by nie powiedzieć: zaściankowa. Dlatego również w kwestii roli pieniądza w społeczeństwie możemy się wiele nauczyć od krajów Południa.

Hakowanie pieniądza

Jak wspominałem we wprowadzeniu, niniejsza książka nie została napisana w duchu krytycznym. Nie zamierzałem prowadzić moralnej krucjaty przeciwko kapitalizmowi – chciałem raczej pokazać, jak działa współczesna gospodarka oraz skąd się wzięła. Ekonomia głównego nurtu zrezygnowała z wyzwania, jakim jest opisanie faktycznych mechanizmów rządzących globalną gospodarką, i stała się jednym z narzędzi sprawowania władzy. Jednakże większość krytyk kapitalizmu nie pomaga odbudować sprawczości ekonomicznej, a zamiast tego pozwala na okopanie się w intelektualnej wieży z kości słoniowej. Tymczasem nie wolno dać się omamić stereotypowi bezdusznych technokratów, którzy w zaciszach gabinetów podejmują czysto techniczne decyzje. Niewiele daje też krytykowanie „wilków z Wall Street” za ich nieetyczne zachowanie. Nie ulega wątpliwości, że globalny kapitalizm przyciągnął grupę niezwykle uzdolnionych osób, a wprowadzone w świecie finansów innowacje, które umożliwiły wysadzenie społecznego świata z posad przez Wall Street, są imponujące. Opisany w rozdziale 8 rynek eurodolarów był niezwykle błyskotliwym wynalazkiem, podobnie jak mechanizm obligacji śmieciowych czy też idea unikania podatków za pomocą cen transferowych. To wszystko są świadectwa kreatywności twórców tych rozwiązań. Dlatego należy odbudować naszą wyobraźnię ekonomiczną i zacząć, jak ujął to Brett Scott, hakować pieniądz, zamiast go ignorować

548

Wyobraźnia ekonomiczna

lub piętnować17. Nie jest to proste, zwłaszcza że większość rozpowszechnionych strategii oporu wobec kapitalizmu – jak budowanie lokalnych wspólnot czy różnego rodzaju systemy wymiany barterowej – idzie raczej w kierunku izolacji od gospodarczego świata oraz negacji instytucji pieniądza. Wydaje mi się, że tego rodzaju postawa jest poważnym błędem. Pozytywne postulaty analiz krytycznych bywają często naiwne. Klasykiem gatunku jest zachwyt nad kulturą open source czy non profit albo przekonanie, że można zmienić świat, tworząc odizolowane enklawy alternatywnych społeczności18. Często można spotkać się też z przeciwstawianiem bezdusznych, niewydajnych i nastawionych na zysk korporacji Microsoft czy Apple z oddolnym ruchem Linux, który ma być horyzontalną siecią jednoczącą rozsianych po całym świecie społeczników i altruistek, którzy dla wspólnego dobra tworzą otwarty i darmowy system operacyjny. W rzeczywistości Linux jest fundacją, której zarząd zdominowany jest nie przez szeregowych członków, ale przez członków platynowych, czyli przedstawicieli wielkich korporacji, które rozwijają ten system operacyjny głównie na własne potrzeby. Podobny los spotkał też tak zwaną ekonomię współdzielenia (shared economy); korporacje takie jak Facebook nauczyły się wykorzystywać do własnych celów społeczną aktywność ludzi, ich zaangażowanie oraz chęć dzielenia się zasobami z innymi. Na podobnej zasadzie opiera się kariera firm takich jak Uber czy Airbnb. Barter czy działalność społeczna nie stanowią poważnej alternatywy dla kapitalizmu. Jeśli przyczyną naszego analfabetyzmu ekonomicznego jest wykorzenienie gospodarki (czyli oddzielenie sfery ekonomicznej od społeczeństwa), to nie wystarczy tylko uspołeczniać tego, co ekonomiczne. Należy również działać w przeciwnym kierunku, czyli ekonomizować to, co społeczne. Innymi słowy, należy wreszcie odczarować pieniądz. Nie zapominajmy, że sama instytucja pieniądza ma niewiele wspólnego z systemem gospodarczym, w jakim żyliśmy przez ostatnie 150 lat. Rynki istniały długo przed pojawieniem się kapitalizmu w wąskim tego słowa znaczeniu. Sam pieniądz nie jest z natury rzeczy zły – jest jedynie używany do złych celów. Instytucja pieniądza jest zbyt ważna, aby pozostawić ją tylko bankierom. Przykład Mpesy pokazuje, że 17 18

Scott, Heretic’s Guide to Global Finance, dz. cyt., s. 31–35, 114, 128, 158–161, 177–178, 207–210. Por. John Holloway, Change the World Without Taking Power. The Meaning of Revolution Today, Pluto Press, London 2002; Friedman, Świat jest płaski, dz. cyt., s. 105–122.

549

Zakończenie: Znikający środek

istotnych innowacji w sferze finansów mogą dokonywać nawet zwykli ludzie. Czas więc zacząć myśleć o tych sprawach w bardziej systematyczny i jednocześnie twórczy sposób. Możliwości jest tutaj bardzo wiele. Weźmy na przykład pomysł Keynesa, o którym wspomniał kiedyś David Harvey19. Co by było, gdyby każdy pieniądz, który jest w obiegu, miał datę ważności? Jeśli nie wykorzystamy go w określonym terminie, to jego wartość po prostu przepada. W ten sposób praktyka akumulacji kapitału stałaby się jeśli nie niemożliwa, to przynajmniej zdecydowanie trudniejsza, niż jest to obecnie. Jak ujął to antropolog Filip de Boeck, społeczeństwa zawsze „szyją” swoją przyszłość z fragmentów tego, czym w danym czasie akurat dysponują20. Pieniądz jest wciąż najlepiej znanym, najbardziej rozpowszechnionym i niezwykle skutecznym instrumentem łączenia przeszłości i teraźniejszości z przyszłością. Dlaczego jednak uważamy, że naszą zbiorową przyszłość należy tworzyć bez jego użycia? Dlaczego to właśnie opuszczony przez ludzi i kapitał budynek Michigan Central w Detroit – od którego zaczęła się nasza podróż po meandrach światowej gospodarki – stał się symbolem nowej, postkapitalistycznej przyszłości Ameryki? Twórcza destrukcja współczesnego kapitalizmu i tak już się odbywa. Zamiast biernie obserwować tę transformację lub okopywać się na pozycji moralnej wyższości, lepiej zacząć wpływać na jej kierunek. A jeśli to pieniądz znajduje się dziś w samym sercu globalnego kapitalizmu, to właśnie od redefinicji tego, czym on jest, jak funkcjonuje w społeczeństwie oraz kto i co może za jego pośrednictwem zrobić, powinno zacząć się myślenie o poważnej zmianie.

19 20

David Harvey, Prawo do wyobraźni (rozmawia Kacper Pobłocki), „Res Publica Nowa” 2012, nr 19, s. 27–31. Filip de Boeck i Samy Baloji, Suturing the City. Living Together in Congo’s Urban Worlds, Autograph, London 2016, s. 216.

Podziękowania

Pisanie podziękowań w publikacjach akademickich rządzi się zaskakująco sztywnymi regułami. Zasada jest prosta: najpierw należy skrupulatnie wymienić osoby, które przyczyniły się do powstania książki, a następnie oświadczyć, że wszelka odpowiedzialność za zawarte w niej treści spoczywa tylko i wyłącznie na barkach autora bądź autorki. Nie jestem w stanie złożyć takiej deklaracji. Jeśli okaże się, że nie mam racji, to razem ze mną mylić się będzie cała armia ludzi, na badaniach czy przemyśleniach których oparty jest mój wywód. Jeśli mamy poważnie traktować ideę uprawiania nauki jako trudnego balansowania na ramionach swoich poprzedników (oraz koleżanek i kolegów), to tego rodzaju gesty stanowią zbędną kokieterię. Nauka wydaje mi się jedną z nielicznych dziedzin, w których można – a nawet należy – mówić o zbiorowej odpowiedzialności. Jako że przygotowania do napisania tej książki trwały ponad dekadę, jest wiele osób, które – świadomie lub nie – przyczyniły się do kształtu, jaki ona ostatecznie przybrała. Autorów i autorki, na analizach których oparłem swoją argumentację lub z którymi wchodzę w dialog, można bez problemu zidentyfikować w samym tekście. Tutaj chciałbym wspomnieć tych, którzy mieli na nią pośredni – ale przez to może większy niż osoby pojawiające się na kartach tej książki – wpływ. Po pierwsze muszę podziękować moim nauczycielom. Ray Silkstone z Atlantic College, do którego wyjechałem w 1997 roku i w którym dwa lata później zdałem maturę, nie tylko jako pierwszy uzmysłowił mi, na czym polega globalne myślenie o historii, ale też pokazał, jak skutecznie wygrzebać się z okopów narodowych narracji. Podczas moich rocznych studiów na Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim inspiracją i wsparciem byli dla mnie Józef Niżnik oraz Joanna Kurczewska. Dzięki zajęciom i rozmowom z Tonym Robbenem, Hermanem Takem i Donem Kalbem z Uniwersytetu w Utrechcie postanowiłem zostać antropologiem. Podczas studiów na Central European University w Budapeszcie ogromną życzliwością obdarzyli mnie Karl Hall, dzięki któremu zainteresowałem się historią nauki

551

Podziękowania

(w tym ekonomii) oraz Jacek Kochanowicz, który doradzał mi na samym początku prac nad rozprawą doktorską. Niezwykle ważny był dla mnie także pobyt w The Center for Place, Culture and Politics przy nowojorskim CUNY, prowadzonym wówczas przed Davida Harveya, Petera Hitchcocka i Padmini Biswas. Niewiele jest miejsc o tak wyjątkowej atmosferze intelektualnej. Zaprosił mnie tam Neil Smith, którego otwartość – zarówno umysłu, jak i serca – niezwykle mi wówczas imponowała, a pamięć o niej pozostaje dla mnie ważna. Wreszcie chciałem podziękować niestrudzonemu Michałowi Buchowskiemu za wysiłek, jaki włożył w to, aby uniwersytet stał się ponownie miejscem ważnych dyskusji i wymiany myśli, a nie tylko „produkcji wiedzy” (czy wyrabiania wskaźników). Jestem też wdzięczny koleżankom i kolegom z poznańskiego Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej oraz z EUROREG-u, którzy wykazali się życzliwością i otwartością, gdy dołączyłem do ich zespołu. Poszczególne rozdziały tej książki zostały dopracowane dzięki lekturze kilku osób. Marcin Czachor z Wydawnictwa Heterodox przejrzał rozdziały 2–7 pod kątem terminologicznym, a Mariusz Filip zgodził się przeczytać rozdziały 13–15 – obu jestem wdzięczny za uwagi. Całość tekstu niewątpliwie zyskała dzięki skrupulatnej pracy redakcyjnej Justyny Chmielewskiej. Podziękowania należą się też łódzkiemu stowarzyszeniu Topografie za pomoc przy organizacji opisanej w rozdziale 1 wyprawy do Detroit oraz Joannie Kusiak za wspólną podróż. Radosławowi Sadowskiemu z polskiej ambasady w Iranie dziękuję za zaproszenie na miesięczny pobyt badawczy. Wreszcie pragnę podziękować Annie Ptak, która zabrała mnie do Bejrutu, Teheranu, Dubaju oraz Tokio. Podróże te miały dla mnie ogromne znaczenie (większe, niż widać to bezpośrednio z kart tej książki) i pomogły mi lepiej zrozumieć dynamikę urbanizacji poza zachodnim kontekstem. Dziękuję również Ance za bycie cudowną fellow traveller tej książki podczas 2 lat jej powstawania (oraz rozciągniętej na okres roku redakcji), a także za rozmowy i cenne rady dotyczące rozlicznych decyzji, jakie musiałem podjąć w trakcie pisania. Część zawartych tutaj idei była ogłaszana wcześniej. Fragmenty wprowadzenia oraz rozdziału 17 oparte są na tekstach Antropologia miasta – przestrzeń i relacje społeczne z pisma „Lud” (2011) oraz Palcem po mapie z „Czasu Kultury” (2012). Rozdział 1 stanowi rozszerzenie felietonu pt. Pustynie żywnościowe napisanego dla „Magazynu Miasta” (2014). Niektóre argumenty z rozdziału 12 znalazły się wcześniej

552

Podziękowania

w tekście Jak Polacy stali się biali z katalogu polskiego pawilonu na 56. Biennale Sztuki w Wenecji. Tekst Amerykańska wiosna?, zamieszczony w internetowym „Dzienniku Opinii” w 2015 roku, znalazł swoje odbicie w kilku akapitach z rozdziału 10. Pisząc rozdział 11, wykorzystałem też fragmenty mojego tekstu pt. Niewidzialny rynek, zamówionego (ale nigdy nieopublikowanego) w 2004 roku przez pismo „(op. cit.,)”. Miałem też możliwość zaprezentować główne tezy tej książki przy kilku okazjach: na organizowanej przez polską edycję „Le Monde diplomatique” minikonferencji podsumowującej wystawę Kurz / Dust / Ghobar w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, podczas konferencji Przemyśleć ekonomię organizowanej przez Fundację Kaleckiego, na konferencji Miasto, masa i… projekt organizowanej przez Interdyscyplinarne Centrum Studiów Miejskich Uniwersytetu Łódzkiego oraz na warszawskim seminarium „Praktyki Teoretycznej”. Dziękuję za przychylne przyjęcie oraz uwagi i rozmowy, jakie towarzyszyły tym wydarzeniom. Wreszcie chciałbym podziękować życzliwym duchom tego projektu – to grupa zbyt liczna, bym mógł tutaj wszystkich wymienić. Mam nadzieję, że lektura tej książki będzie dla was taką samą frajdą, jaką dla mnie było jej pisanie.

BIBLIOGRAFIA

INDEKS ANEKS

BIBLIOGRAFIA (SKRÓCONA) Abu-Lughod Janet, Europa na peryferiach. Średniowieczny system-świat w latach 1250–1350, przeł. Arkadiusz Bugaj, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2012. Race, Space, and Riots in Chicago, New York, and Los Angeles, Oxford University Press, Oxford 2007. Tale of Two Cities. The Origins of Modern Cairo, „Comparative Studies in Society and History” 1965, t. 7, nr 4, s. 429–457. Adamczyk Dariusz, Od dirhemów do fenigów. Reorientacja bałtyckiego systemu handlowego na przełomie X i XI wieku, „Średniowiecze Polskie i Powszechne” 2005, nr 4, s. 15–27. Orientalno-bałtycki system handlowy a proces kształtowania się Europy Wschodniej w IX i X wieku, „Średniowiecze Polskie i Powszechne” 2002, nr 2, s. 63–88. Trzecia fala napływu srebra arabskiego a powstanie „państwa” piastowskiego, „Wiadomości Numizmatyczne” 2014, t. 58, nr 1–2, s. 33–53. Adas Michael, Machines as the Measure of Men. Science, Technology, And Ideologies of Western Dominance, Cornell University Press, Ithaca 1989. Admati Anat i Martin Hellwig, The Bankers’ New Clothes. What’s Wrong with Banking and What to Do about It, Princeton University Press, Princeton 2014. Alexander Michelle, The New Jim Crow. Mass Incarceration in the Age of Colorblindness, New Press, New York 2010. Ali Syed, Dubai. Gilded Cage, Yale University Press, New Haven 2010. Allen Robert, Farm to Factory. A Reinterpretation of the Soviet Industrial Revolution, Princeton University Press, Princeton 2003. Anievas Alex i Kerem Nişancıoğlu, How the West Came to Rule. The Geopolitical Origins of Capitalism, Pluto Press, London 2015. Arrighi Giovanni, Adam Smith in Beijing. Lineages of the Twenty-first Century, Verso, London 2008. The Long Twentieth Century. Money, Power, and the Origins of Our Times, Verso, London 1994. Assorodobraj Nina, Początki klasy robotniczej. Problem rąk roboczych w przemyśle polskim epoki stanisławowskiej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1966. Baucom Ian, Specters of the Atlantic. Finance Capital, Slavery, and the Philosophy of History, Duke University Press, Durham 2005.

557

Bibliografia

Beauregard Robert, When America Became Suburban, University of Minnesota Press, Minneapolis 2006. Bezemer Dirk, Post-Socialist Financial Fragility. The Case of Albania, „Cambridge Journal of Economics” 2001, t. 25, nr 1, s. 1–23. Binelli Mark, The Last Days of Detroit. Motor Cars, Motown and the Collapse of an Industrial Giant, Vintage, London 2014. Bludnik Izabela, Postkeynesizm. Teoria endogenicznej kreacji pieniądza, Wydawnictwo Uniwersytetu Ekonomicznego, Poznań 2015. Bockman Johanna, The Origins of Neoliberalism between Soviet Socialism and Western Capitalism. „A Galaxy without Borders”, „Theory and Society” 2007, t. 36, nr 4, s. 343–371. Bourgois Philippe, In Search of Respect. Selling Crack in El Barrio, Cambridge University Press, Cambridge 2003. Brash Julian, Bloomberg’s New York Class and Governance in the Luxury City, University of Georgia Press, Athens 2011. Braudel Fernand, Gry wymiany, przeł. Ewa D. Żółkiewska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1992. Struktury codzienności. Możliwe i niemożliwe, przeł. Maria Ochab i Piotr Graff, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1992. Brenner Robert, Merchants and Revolution. Commercial Change, Political Conflict, and London’s Overseas Traders, 1550–1653, Verso, New York 2003. The Boom and the Bubble. The U.S. in the World Economy, Verso, New York 2002. The Economics of Global Turbulence, Verso, London–New York 2005. The Brenner Debate. Agrarian Class Structure and Economic Development in Pre-Industrial Europe, red. Trevor H. Aston i C.H.E. Philpin, Cambridge University Press, Cambridge 1993. Bryan Dick i Michael Rafferty, Financial Derivatives and the Theory of Money, „Economy and Society” 2007, t. 36, nr 1, s. 134–158. Buchowski Michał, Potoczne doświadczanie kapitalizmu, „Kultura Popularna” 2005, nr 4, s. 64–84. Buczek Karol, O chłopach w Polsce piastowskiej, „Roczniki Historyczne” 1974, t. 40, s. 51–105. O chłopach w Polsce piastowskiej (część druga), „Roczniki Historyczne” 1975, t. 41, s. 1–74. Organizacja służebna w pierwszych wiekach państwa polskiego, „Studia Historyczne” 1977, t. 20, nr 3, s. 353–376. Burawoy Michael i Pavel Krotov, The Economic Basis of Russia’s Political Crisis, „New Left Review” 1993, t. 198, s. 49.

558

Bibliografia

Campanella Thomas, The Concrete Dragon. China’s Urban Revolution and What It Means for the World, Princeton Architectural Press, New York 2008. Clastres Pierre, Chronicle of the Guayaki Indians, Zone Books, New York 1998. Society Against the State. Essays in Political Anthropology, Zone Books, New York 1989. Comaroff Jean i John L. Comaroff, Occult Economies and the Violence of Abstraction. Notes from the South African Postcolony, „American Ethnologist” 1999, t. 26, nr 2, s. 279–303. Theory from the South. Or, how Euro-America is Evolving Toward Africa, „Anthropological Forum” 2012, t. 22, nr 2, s. 113–131. Curta Florin, The Making of the Slavs. History and Archaeology of the Lower Danube Region, C. 500–700, Cambridge University Press, Cambridge 2007. Dabashi Hamid, The Arab Spring. The End of Postcolonialism, Zed Books, London 2012. Daston Lorraine, Objectivity and the Escape from Perspective, „Social Studies of Science” 1992, t. 22, nr 4, s. 597–618. Davis Mike, City of Quartz. Excavating the Future in Los Angeles, Vintage Books, New York 1990. Magical Urbanism. Latinos Reinvent the US City, Verso, London 2000. Planeta slumsów, przeł. Katarzyna Bielińska, Książka i Prasa, Warszawa 2009. Deleuze Gilles i Félix Guattari, Tysiąc plateau, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2015. Desmond Matthew, Eviction and the Reproduction of Urban Poverty, „American Journal of Sociology” 2012, t. 118, s. 88–133. Dorn Nicholas, Knowing Markets. Would Less be More?, „Economy and Society” 2012, t. 41, nr 3, s. 316–334. Duncan Richard, The Dollar Crisis. Causes, Consequences, Cures, Wiley, Singapore 2005. The New Depression. The Breakdown of the Paper Money Economy, Wiley, Singapore 2012. Elliott Larry i Dan Atkinson, Going South. Why Britain Will Have a Third World Economy by 2014, Palgrave Macmillan, Basingstoke 2012. Eriksen Thomas Hylland, Małe miejsca, wielkie sprawy. Wprowadzenie do antropologii społecznej i kulturowej, przeł. Joanna Wołyńska, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 2009. Eyal Gil, Iván Szelényi i Eleanor R. Townsley, Making Capitalism Without Capitalists. Class Formation and Elite Struggles in Post-Communist Central Europe, Verso, London 1998.

559

Bibliografia

Fabian Johannes, Time and the Other. How Anthropology Makes Its Object, Columbia University Press, New York 1983. Featherstone Mike, Occidentalism. Jack Goody and Comparative History Introduction, „Theory, Culture & Society” 2009, t. 26, nr 7–8, s. 1–15. Ferguson James, Anthropology and Its Evil Twin. „Development” in the Constitution of a Discipline, [w:] International Development and the Social Sciences. Essays on the History and Politics of Knowledge, red. Frederick Cooper i Randall Packard, University of California Press, Berkeley 1997. Expectations of Modernity. Myths and Meanings of Urban Life on the Zambian Copperbelt, University of California Press, Berkeley 1999. Give a Man a Fish. Reflections on the New Politics of Distribution, Duke University Press, Durham 2015. Global Shadows. Africa in the Neoliberal World Order, Duke University Press, Durham 2006. Fernández-Armesto Felipe, Millennium. A History of the Last Thousand Years, Bantam Press, London 1995. Findlay Ronald i Kevin O’Rourke, Power and Plenty. Trade, War, and the World Economy in the Second Millennium, Princeton University Press, Princeton 2009. Fitch Robert, The Assassination of New York, Verso, London 1993. Frank Andre Gunder, ReORIENT. Global Economy in the Asian Age, University of California Press, Berkeley 1998. Galison Peter, Einstein’s Clocks, Poincaré’s Maps. Empires of Time, W.W. Norton, New York 2004. Gayer Laurent, Karachi. Ordered Disorder and the Struggle for the City, Hurst, Oxford 2014. Geertz Clifford, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, przeł. Maria Piechaczek, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2005. Islam Observed. Religious Development in Morocco and Indonesia, University of Chicago Press, Chicago 1971. Georgakas Dan, Detroit, I do Mind Dying. A Study in Urban Revolution, South End Press, Cambridge, Mass. 1998. Goody Jack, Food and Love. A Cultural History of East and West, Verso, London 1998. Kradzież historii, przeł. Jacek Dobrowolski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2009. Metals, Culture and Capitalism. An Essay on the Origins of the Modern World, Cambridge University Press, Cambridge 2012. Renesans. Czy tylko jeden?, przeł. Ireneusz Kania, Czytelnik, Warszawa 2012. The Eurasian Miracle, Polity Press, Cambridge 2010.

560

Bibliografia

Gould Stephen Jay, Full House. The Spread of Excellence from Plato to Darwin, Three Rivers Press, New York 1997. Graeber David, Debt. The first 5,000 Years, Melville House, Brooklyn 2011. Grala Dariusz, Reformy gospodarcze w PRL (1982–1989). Próba uratowania socjalizmu, Trio, Warszawa 2005. Grandin Greg, Fordlandia. Henry Ford i jego miasto-państwo w amazońskiej dżungli, przeł. Jerzy J. Górski, Świat Książki, Warszawa 2012. Guyer Jane I., Marginal Gains. Monetary Transactions in Atlantic Africa, University of Chicago Press, Chicago 2004. Prophecy and the Near Future. Thoughts on Macroeconomic, Evangelical, and Punctuated Time, „American Ethnologist” 2007, t. 34, nr 3, s. 409–421. Hannerz Ulf, Odkrywanie miasta. Antropologia obszarów miejskich, przeł. Ewa Klekot, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2006. Harvey David, Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja, przeł. Agnieszka Kowalczyk, Wiktor Marzec, Maciej Mikulewicz i Maciej Szlinder, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2012. Cosmopolitanism and the Geographies of Freedom, Columbia University Press, New York 2009. Kosmopolityzm i banalna geografia zła, przeł. Jan Burzyński, „Res Publica Nowa” 2014, t. 26, s. 28–41. Militant Particularism and Global Ambition. The Conceptual Politics of Place, Space, and Environment in the Work of Raymond Williams, „Social Text” 1995, t. 42, s. 69–98. Neoliberalizm. Historia katastrofy, przeł. Jerzy Paweł Listwan, Książka i Prasa, Warszawa 2008. Paris, Capital of Modernity, Routledge, New York 2003. Social Justice and the City, University of Georgia Press, Athens, Georgia 2009. The Condition of Postmodernity. An Enquiry into the Origins of Cultural Changes, Blackwell, Oxford 1995. The Enigma of Capital and the Crises of Capitalism, Profile Books, Oxford 2011. The Limits to Capital, Verso, London 2007. Hayden Dolores, Building Suburbia. Green Fields and Urban Growth, 1820–2000, Vintage Books, New York 2004. Hobson John M., The Eastern Origins of Western Civilisation, Cambridge University Press, Cambridge 2004. Ho Karen, Liquidated. An Ethnography of Wall Street, Duke University Press, Durham 2009. Holston James, Insurgent Citizenship. Disjunctions of Democracy and Modernity in Brazil, Princeton University Press, Princeton 2008.

561

Bibliografia

Hosseini Hamid, Seeking the Roots of Adam Smith’s Division of Labor in Medieval Persia, „History of Political Economy” 1998, t. 30, nr 4, s. 653–681. Howell Martha, Commerce Before Capitalism in Europe, 1300–1600, Cambridge University Press, Cambridge 2010. Hsing You-Tien, The Great Urban Transformation. Politics of Land and Property in China, Oxford University Press, Oxford 2010. Ingham Geoffrey, Kapitalizm, przeł. Katarzyna Sosnowska i Sławomir Królak, Sic!, Warszawa 2011. Inskeep Steve, Instant City. Life and Death in Karachi, Penguin, New York 2011. Jacobs Jane, Śmierć i życie wielkich miast Ameryki, przeł. Łukasz Mojsak, Centrum Architektury, Warszawa 2014. Jałowiecki Bohdan, Społeczne wytwarzanie przestrzeni, Scholar, Warszawa 2010. James Deborah, Money from Nothing. Indebtedness and Aspiration in South Africa, Stanford University Press, Stanford 2014. Jameson Frederic, Future City, „New Left Review” 2003, t. 21, s. 65–79. Jankowiak Marek, Two Systems of Trade in the Western Slavic Lands in the 10th Century, [w:] Economies, Monetisation and Society in the West Slavic Lands 800–1200 AD, red. Mateusz Bogucki i Marian Rębkowski, Wydawnictwo Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 2013. Jedlicki Jerzy, Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują. Studia z dziejów idei i wyobraźni XIX wieku, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1988. Kaplinsky Raphael, Globalization, Poverty and Inequality. Between a Rock and a Hard Place, Polity, Cambridge 2005. Kara Michał, Najstarsze państwo Piastów – rezultat przełomu czy kontynuacji? Studium archeologiczne, Wydawnictwo Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, Poznań 2009. Katznelson Ira, City Trenches. Urban Politics and the Patterning of Class in the United States, Pantheon Books, New York 1981. Marxism and the City, Clarendon Press, Oxford 1992. Kern Stephen, The Culture of Time and Space, 1880–1918, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 1983. Knorr-Cetina Karin i Urs Bruegger, Global Microstructures. The Virtual Societies of Financial Markets, „American Journal of Sociology” 2002, t. 107, nr 4, s. 905–950. Kochanowski Jerzy, Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989, W.A.B., Warszawa 2015. Koolhaas Rem, Deliryczny Nowy Jork. Retroaktywny manifest dla Manhattanu, przeł. Dariusz Żukowski, Karakter, Kraków 2013.

562

Bibliografia

Koselleck Reinhart, Krytyka i kryzys. Studium patogenezy świata mieszczańskiego, przeł. Jakub Duraj i Marcin Moskalewicz, Res Publica Nowa, Warszawa 2015. Kotkin Stephen, Armageddon Averted. The Soviet Collapse, 1970–2000, Oxford University Press, Oxford 2001. Magnetic Mountain. Stalinism as a Civilization, University of California Press, Berkeley 1995. Kruse Kevin Michael, White Flight. Atlanta and the Making of Modern Conservatism, Princeton University Press, Princeton 2005. Kula Witold, Miary i ludzie, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1970. Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, Książka i Wiedza, Warszawa 1983. Kurczewski Jacek, The Resurrection of Rights in Poland, Clarendon Press, Oxford 1993. Kuroń Jacek i Jacek Żakowski, PRL dla początkujących, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1995. LeBlanc Adrian Nicole, Random Family. Love, Drugs, Trouble, and Coming of Age in the Bronx, Scribner, New York 2004. Lee Ching Kwan, Against the Law. Labor Protests in China’s Rustbelt and Sunbelt, University of California Press, Berkeley 2007. Lees Andrew i Lynn Hollen Lees, Cities and the Making of Modern Europe, 1750–1914, Cambridge University Press, Cambridge, Mass. 2008. Lefebvre Henri, The Urban Revolution, University of Minnesota Press, Minneapolis 2003. Lépinay Vincent Antonin, Codes of Finance. Engineering Derivatives in a Global Bank, Princeton University Press, Princeton 2011. Leszczyński Adam, Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013. Lewicka-Rajewska Urszula, Arabskie opisanie Słowian. Źródła do dziejów średniowiecznej kultury, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, Wrocław 2004. Linklater Arno, Owning the Earth. The Transforming History of Land Ownership, Bloomsbury, London 2014. LiPuma Edward i Benjamin Lee, Financial Derivatives and the Globalization of Risk, Duke University Press, Durham 2004. MacKenzie Donald, An Equation and Its Worlds. Bricolage, Exemplars, Disunity and Performativity in Financial Economics, „Social Studies of Science” 2003, t. 33, nr 6, s. 831–868. Opening the Black Boxes of Global Finance, „Review of International Political Economy” 2005, t. 12, nr 4, s. 555–576.

563

Bibliografia

The Credit Crisis as a Problem in the Sociology of Knowledge, „American Journal of Sociology” 2011, t. 116, nr 6, s. 1778–1841. MacKenzie Donald i Yuval Millo, Constructing a Market, Performing Theory. The Historical Sociology of a Financial Derivatives Exchange, „American Journal of Sociology” 2003, t. 109, nr 1, s. 107–145. MacKenzie Donald i Taylor Spears, „The Formula That Killed Wall Street”. The Gaussian Copula and Modelling Practices in Investment Banking, „Social Studies of Science” 2014, t. 44, nr 3, s. 393–417. Maddison Angus, Contours of the World Economy, 1–2030 AD. Essays in Macro-economic History, Oxford University Press, Oxford 2007. Mason Paul, Live Working or Die Fighting. How the Working Class Went Global, Haymarket Books, Chicago 2010. PostCapitalism. A Guide to Our Future, Allen Lane, London 2015. Mayer Arno J., The Persistence of the Old Regime. Europe to the Great War, Pantheon, New York 1981. McCormick Michael, Narodziny Europy. Korzenie gospodarki europejskiej 300– 900, przeł. Zbigniew Dalewski i Arkadiusz Bugaj, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2009. McNeill William Hardy, Keeping Together in Time. Dance and Drill in Human History, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 1995. The Pursuit of Power. Technology, Armed Force, and Society since A.D. 1000, University of Chicago Press, Chicago 1982. Mergler Lech, Kacper Pobłocki i Maciej Wudarski, Anty-bezradnik przestrzenny. Prawo do miasta w działaniu, Res Publica Nowa, Warszawa 2013. Merrifield Andy, Dialectical Urbanism. Social Struggles in the Capitalist City, Monthly Review Press, New York 2002. Mez Adam, Renesans islamu, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980. Mintz Sidney Wilfred, Sweetness and Power. The Place of Sugar in Modern History, Penguin Books, New York 1986. Three Ancient Colonies. Caribbean Themes and Variations, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 2010. Mirowski Philip, Machine Dreams. Economics Becomes a Cyborg Science, Cambridge University Press, Cambridge 2002. More Heat Than Light. Economics as Social Physics, Physics as Nature’s Economics, Cambridge University Press, Cambridge 1989. Mitchell Timothy, Carbon Democracy. Political Power in the Age of Oil, Verso, London 2013.

564

Bibliografia

Miyazaki Hirokazu, The Temporalities of the Market, „American Anthropologist” 2003, t. 105, nr 2, s. 255–265. Modzelewski Karol, Barbarzyńska Europa, Iskry, Warszawa 2004. Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław 1987. Organizacja gospodarcza państwa piastowskiego, X–XIII wiek, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław 1975. Mollenkopf John i Manuel Castells, Dual City. Restructuring New York, Russell Sage Foundation, New York 1991. Mumford Lewis, The City in History. Its Origins, Its Transformations, and Its Prospects, Harvest, New York 1961. Murray Martin, City of Extremes. The Spatial Politics of Johannesburg, Duke University Press, Durham 2011. Musaraj Smoki, Tales from Albarado. The Materiality of Pyramid Schemes in Postsocialist Albania, „Cultural Anthropology” 2011, t. 26, nr 1, s. 84–110. Osterhammel Jürgen, Historia XIX wieku. Przeobrażenie świata, przeł. Izabela Drozdowska-Broering i in., Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2013. Ouroussoff Alexandra, Wall Street at War. The Secret Struggle for the Global Economy, Polity Press, Cambridge, U.K. 2010. Pai Hsiao-Hung, Scattered Sand. The Story of China’s Rural Migrants, Verso, London 2012. Parker Geoffrey, Global Crisis. War, Climate Change and Catastrophe in the Seventeenth Century, Yale University Press, New Haven 2013. Piketty Thomas, Kapitał w XXI wieku, przeł. Andrzej Bilik, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015. Pirenne Henri, Mohammed and Charlemagne, Meridian Books, New York 1957. The Stages in the Social History of Capitalism, „The American Historical Review” 1914, t. 19, nr 3, s. 494–515. Pobłocki Kacper, Antropologia miasta – urbanizacja, przestrzeń i relacje społeczne, „Lud” 2011, t. 95, s. 69–91. Europe, the Pope and the Holy Left Alliance in Poland, „Focaal. European Journal of Anthropology” 2004, t. 43, s. 123–133. The Cunning of Class. Urbanization of Inequality in Post-war Poland, rozprawa doktorska, Central European University, Budapest 2010. Class, Space and the Geography of Poland’s Champagne (Post)socialism, [w:] Chasing Warsaw. Socio-Material Dynamics of Urban Change Since 1990, red. Monika Grubbauer i Joanna Kusiak, Campus Verlag, Frankfurt 2012. Knife in the Water. The Struggle over Collective Consumption in Urbanizing Poland, [w:] Communism Unwrapped. Consumption in Cold War Eastern

565

Bibliografia

Europe, red. Paulina Bren i Mary Neuburger, Oxford University Press, Oxford 2012. Learning from Manchester. Uneven Development, Class and the City, „Praktyka Teoretyczna” 2014, t. 9, nr 1, s. 237–267. Prawo do miasta i ruralizacja świadomości w powojennej Polsce, [w:] O miejskiej sferze publicznej. Obywatelskość i konflikty o przestrzeń, red. Przemysław Pluciński i Marek Nowak, t. 1, Korporacja Ha!art, Kraków 2011. Skala jako obiekt badań antropologicznych, [w:] Regiony etnografii, red. Jacek Schmidt, Wydawnictwo Nauka i Innowacje, Poznań 2013. Polanyi Karl, Wielka transformacja. Polityczne i ekonomiczne źródła naszych czasów, przeł. Maria Zawadzka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2010. Pomeranz Kenneth, The Great Divergence. China, Europe, and the Making of the Modern World Economy, Princeton University Press, Princeton 2000. Poznanski Kazimierz, Poland’s Protracted Transition. Institutional Change and Economic Growth 1970–1994, Cambridge University Press, Cambridge 1996. Prashad Vijay, The Poorer Nations. A Possible History of the Global South, Verso, London 2012. Priestland David, The Red Flag. Communism and the Making of the Modern World, Grove Press, New York 2009. Raban Jonathan, Hunting Mister Heartbreak, Picador, London 1991. Rakowski Tomasz, Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy. Etnografia człowieka zdegradowanego, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009. Robb Graham, The Discovery of France. A Historical Geography, W.W. Norton & Company, New York 2008. Robbins Richard, Globalne problemy a kultura kapitalizmu, przeł. Sławomir Dymczyk, Pro Publico, Poznań 2008. Roitman Janet, Anti-Crisis, Duke University Press, Durham 2013. Ruddiman William F., Plows, Plagues, and Petroleum. How Humans Took Control of Climate, Princeton University Press, Princeton 2010. Sahlins Marshall David, Folk Dialectics of Nature and Culture, [w:] A Reader in the Anthropology of Religion, red. Michael Lambek, Blackwell Publishers, Malden, Mass. 2002. Stone Age Economics, Aldine, New York 1974. The Segmentary Lineage. An Organization of Predatory Expansion, „American Anthropologist” 1961, t. 63, nr 2, s. 322–345. Schneider Jane, Was There a Pre-capitalist World System?, „Peasant Studies” 1977, t. 6, s. 20–29. Scott, Brett The Heretic’s Guide to Global Finance. Hacking the Future of Money, Pluto Press, London 2013.

566

Bibliografia

Scott James, Seeing Like a State. How Certain Schemes to Improve the Human Condition Have Failed, Yale University Press, New Haven 1998. The Art of Not Being Governed. An Anarchist History of Upland Southeast Asia, Yale University Press, New Haven 2014. Shapin Steven i Simon Schaffer, Leviathan and the Air-Pump. Hobbes, Boyle, and the Experimental Life, Princeton University Press, Princeton 1985. Shaxson Nicholas, Treasure Islands. Tax Havens and the Men Who Stole the World, Bodley Head, London 2011. Simatupang Batara, The Polish Economic Crisis. Background, Causes, and Aftermath, Routledge, London 1994. Simone AbdouMaliq, City Life from Jakarta to Dakar, Routledge, London 2010. For the City Yet to Come. Changing African Life in Four Cities, Duke University Press, Durham 2004. Pirate Towns. Reworking Social and Symbolic Infrastructures in Johannesburg and Douala, „Urban Studies” 2006, t. 43, nr 2, s. 357–370. Smith Neil, American Empire. Roosevelt’s Geographer and the Prelude to Globalization, University of California Press, Berkeley 2003. The New Urban Frontier. Gentrification and the Revanchist City, Routledge, London 1996. The Revolutionary Imperative, „Antipode” 2010, t. 41, s. 50–65. Uneven Development. Nature, Capital, and the Production of Space, Blackwell, Oxford 1991. Soja Edward, Seeking Spatial Justice, University of Minnesota Press, Minneapolis 2010. Soroka Paweł, Andrzej Karpiński, Stanisław Paradysz i Wiesław Żółtkowski, Od uprzemysłowienia w PRL do deindustrializacji kraju. Losy zakładów przemysłowych po 1945 roku, Muza, Warszawa 2015. Sowa Jan, Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Universitas, Kraków 2011. Sugrue Thomas J., The Origins of the Urban Crisis. Race and Inequality in Postwar Detroit, Princeton University Press, Princeton 2014. Tamás Gáspár Miklós, Telling the Truth about Class, „Socialist Register” 2006, s. 228–268. Taussig Michael T., The Devil and Commodity Fetishism in South America, University of North Carolina Press, Chapel Hill 1980. Thompson E.P., The Making of the English Working Class, Penguin Books, London 1980. The Moral Economy of the English Crowd in the Eighteenth Century, „Past & Present” 1971, t. 50, s. 76–136.

567

Bibliografia

The Poverty of Theory and Other Essays, Monthly Review Press, New York 1978. Time, Work-Discipline, and Industrial Capitalism, „Past & Present” 1967, t. 38, s. 56–97. Tilly Charles, Big Structures, Large Processes, Huge Comparisons, Russell Sage Foundation, New York 1984. Coercion, Capital, and European States, AD 990–1992, Blackwell, Cambridge 1992. Topolski Jerzy, Narodziny kapitalizmu w Europie XIV–XVII wieku, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1987. Przełom gospodarczy w Polsce XVI wieku i jego następstwa, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2000. Sixteenth-century Poland and European Economic Development, [w:] A Republic of Nobles, red. Jan Krzysztof Fedorowicz, Cambridge University Press, Cambridge 1982. Turner Graham, The Credit Crunch. Housing Bubbles, Globalisation and the Worldwide Economic Crisis, Pluto Press, London 2008. Urbańczyk Przemysław, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2012. Trudne początki Polski, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2008. Urbański Jarosław, Prekariat i nowa walka klas. Przeobrażenia współczesnej klasy pracowniczej i jej form walki, Książka i Prasa, Warszawa 2014. Vogl Joseph, Widmo kapitału, przeł. Katarzyna Sosnowska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015. Wacquant Loïc, Urban Outcasts. A Comparative Sociology of Advanced Marginality, Polity, Cambridge 2008. Więzienia nędzy, przeł. Michał Kozłowski, Książka i Prasa, Warszawa 2009. Wallerstein Immanuel Maurice, Capitalist Agriculture and the Origins of the European World-Economy in the Sixteenth Century, University of California Press, Berkeley 2011. Mercantilism and the Consolidation of the European World-Economy, 1600– 1750, University of California Press, Berkeley 2011. Warren Elizabeth i Amelia Warren Tyagi, The Two-Income Trap. Why Middle-Class Parents Are Going Broke, Basic Books, New York 2004. Warszawa. Podręcznik zamieszkiwania, red. Anna Ptak, Rani Al Rajji, Edwin Gardner i Christiaan Fruneaux, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa 2015. Weizman Eyal, Hollow Land. Israel’s Architecture of Occupation, Verso, New York 2007.

568

Bibliografia

Wolf Eric, Europa i ludy bez historii, przeł. Wojciech Usakiewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2009. Wright Erik Olin i Joachim Singelmann, Proletarianization in the Changing American Class Structure, „American Journal of Sociology” 1982, t. 88, s. 176–209. Zukin Sharon, Landscapes of Power. From Detroit to Disney World, University of California Press, Berkeley 1993.

INDEKS A

Abisynia 348

Al-Mukaddasi 42, 413 Albania 41, 69, 218–223

abstrakcja 60, 222, 314, 451 zob. alienacja, wykorzenienie, wyobcowanie Abudża 250 Abu-Lughod Janet 43, 263, 307, 351, 460 Abu-Lughod Lila 34 Abu Hamid al-Andalusi 376, 377 Adamczyk Dariusz 355, 362, 369 Adas Michael 293, 294 Afganistan 42, 71, 74, 75, 401 Afryka 23, 18, 41, 42, 228, 236, 241, 323, 337, 366, 386, 461, 462, 482 agrarna – formacja 321, 322, 324, 331 – rewolucja 130, 338 Ahmadineżad Mahmud 55 akcje 102, 105, 106, 128, 136, 137, 139, 150, 186, 187, 190–192, 208–210, 535 akumulacja – pierwotna 362, 398, 437, 439–443, 457 – kapitału 123, 135, 154, 171, 241– 242, 298, 363, 365, 366, 383–391, 420, 435, 437–444, 453, 460, 462, 487, 521, 532, 550 – władzy / środków przymusu / prestiżu 417–419, 435, 462 – przez wywłaszczenie 189, 441 Al-Dżahiz 349, 413 Al-Ghazali 353, 377 Al-Jakubi 347, 348

Aleksander Macedoński 385 Alexander Michelle 272, 273 Ali Syed 287, 289, 290 alienacja 430, 451, 467 zob. abstrakcja, wykorzenienie, wyobcowanie Allen Robert 334 Allende Salvador 206 Ameryka 28, 42, 74, 79, 80, 84, 89, 94, 95, 133, 162, 171, 177, 224, 225, 236, 242, 262, 272, 323, 375, 408, 416, 419, 420, 439, 441, 444, 445, 460, 487, 488, 500, 550 – Łacińska 228, 236, 243 – Północna 23, 28, 319 – zob. Stany Zjednoczone – amerykańskie miasto 84–86, 89, 90, 93, 205, 240, 243, 245, 250, 254, 261, 262, 266, 480 Amsterdam 125, 334, 479, 487 anachronizm 123, 299 Anderson Benedict 21, 52 Anderson Perry 354 Anglia – zob. Wielka Brytania Angola 24, 29, 229–232 Anievas Alexander 308, 457, 458 antropologia 12, 30–33, 38, 72, 177, 403, 404, 406, 414, 494 – ekonomiczna 31, 65, 67, 218 – a badania ilościowe 62, 109 – badanie oddolne i odgórne 98 – etnografia wielomiejscowa 94, 95

571

Indeks

– holizm antropologii 33, 82 – jako nauka pomocnicza historii 31–32, 48 – teren w antropologii 12, 67, 99, 292 Antwerpia 479 Appadurai Arjun 55–57, 59, 115 Arabia Saudyjska 161, 166, 192, 224, 348 arbitraż 69, 184–186, 188, 211, 212, 214, 215, 241, 376, 450, 455 – tradycyjny 186, 221, 468 zob. spekulacja, wartość archeologia 47–49, 84, 115–116, 315, 357–359, 367, 379, 398, 400, 401, 402, 421, 422, 424, 434–435 Argentyna 28 Armani Giorgio 503 Arrighi Giovanni 74, 75, 125–127, 129, 149, 151, 160, 166, 170–173, 175, 178, 189, 231, 292, 295, 298, 300, 342, 343, 421, 435, 437–441, 444, 450, 453, 456, 457, 492 Arystoteles 60 arystokracja – zob. klasa wyższa Asad Talal 403 Assorodobraj Nina 328, 546 Atkinson Dan 224, 498 Atlantyk 156, 157, 242, 278, 308, 328, 350, 510 – trójkąt atlantycki 334, 337, 366, 407 Austen Jane 139 austerity – zob. polityka wyrzeczeń Austria 52, 319, 466 Austro-Węgry 324, 489 autarkia (samowystarczalność) 128, 161, 412 zob. gospodarka wyżywieniowa

Awicenna 347 Azja 23, 41, 42, 56, 126, 159, 228, 243, 335, 347, 348, 351, 364, 366, 367, 407, 411, 445, 461, 476, 482, 486 – azjatycki despotyzm 307, 395, 429 – „azjatyckie tygrysy” 159, 208, 439, 445

B

Baltimore 275, 276 Belgia 227, 489 Bagdad 44, 47, 335, 347, 348, 367, 460, 474 Bagsik Bogusław 219 Balzac Honoré de 133, 139 bank – centralny 108, 122, 126, 127, 157–159, 161, 164, 193, 219, 452, 541–543 – bank run 120 – bankowość cienia 218, Bangladesz 48, 288, 289, 534 bańka – inwestycyjna 175, 195, 208 – mieszkaniowa 193, 207, 210, 211, 215, 224, 253, 254, 446, 447 – spekulacyjna 436 Baranowski Bohdan 99, 468 Barroso José Manuel 503 barter 121–122, 342, 345, 549 zob. rynek, towar Baucom Ian 241, 340, 389, 438 Bazylea 532 Beckert Sven 328, 338, 447 Beckham David 503 Bejrut 23, 226, 227 Belgia 227, 489 Bełchatów 533

572

Indeks

Berger Julius 249 Berlin 482, 532 Berman Marshall 85 Bernanke Ben 179 Beunza Daniel 186 Bezemer Dirk 220

Braudel Fernand 124, 125, 127–130, 137, 150, 185, 189, 241, 291, 295, 299, 300, 350, 412, 456 Braverman Harry 454 Brazylia 11, 24, 25, 28, 224, 248, 488, 511, 534

bezpaństwowcy 390, 408, 409, 412, 416–421, 424–426, 429, 430, 433, 435, 452, 455, 459, 473, 492 zob. niewolnictwo, państwo, zewnętrze kapitalizmu Bhutan 48 Białoruś 358 Białystok 534 bieda – zob. ubóstwo Bieńkowska Elżbieta 505, 526, 535 Binelli Mark 80, 93, 95 Bing Dave 91 Birma 411 Birmingham 448 biurokracja 327–328, 451, 462, 464 zob. monopol, państwo Blewąska Joanna 526 Bnin 358–360 Bodnár Judit 227 Boeck Filip de 550 Bogota 92, 262 Bolesław I Chrobry 41, 42, 48, 371, 389, 401, 404 Bolesław I Srogi 362, 364, 399 Bolesław II Szczodry 371 Bolesław III Krzywousty 395 Bourdieu Pierre 502 Bourdin Martial 471 Bourgois Philippe 266, 268–270 Bowman Isaak 485 Boy George (pseudonim) 266, 268 Boyle Robert 67 Brash Julian 250

Brenner Robert 141–149, 165, 208, 296, 301–305, 309, 323–325, 397, 457 bricolage 186, 215 Brugia 461 Bruksela 479 Bryan Dick 123 Buchowski Michał 514, 522 Buczek Karol 370, 371, 381, 414, 416 Budapeszt 227 Buffett Warren 179 Bukareszt 23, 222, 482 Buko Andrzej 362, 401 Bułgaria Kamska 46–47, 367, 376, 413, 415 Burawoy Michael 515 Burke Peter 113 Burn Gary 233, 235 Burszta Józef 128, 378 Bush George W. 207, 277, 278 Bydgoszcz 17, 534

C

Cambridge (Wlk. Bryt.) 101, 298 Cambridge (USA) 298 Campanella Thomas 37 Cassidy John 218 Cervantes Miguel 41 Chalmeta Pedro 45 chaos 102, 219, 226, 229, 247, 249, 320, 462, 468 Chase-Dunn Christopher 436 Che Guevara 206

573

Indeks

Chicago 23, 83, 93, 205, 233, 243, 245, 470, 486 Chile 24, 314 Chiny 11, 24–28, 37, 52, 70, 75, 122, 126, 127, 155, 158, 168, 185, 193, 224, 225, 229–231, 291, 292, 318,

– konkretny 471 – linearny 484 – makroekonomiczny 100–103 – rzeczywisty 102–104, 185, 188, 466 – „czas to pieniądz” 68, 117, 437

332–334, 348, 350, 352, 353, 375, 411, 437, 439, 445–447, 458, 460, 461, 466, 467, 475, 487–489, 498, 534, 536 chłopi – feudalni 257, 301, 303, 311 – pańszczyźniani 38, 373, 393 – a niewolnicy 339–342 zob. feudalizm, pańszczyzna, rolnictwo, wieś, wojna chłopska, yeomani, Chmielowski Benedykt 411 Chorwacja 223 Clark Gregory 331 Clastres Pierre 407–410, 416, 417, 419, 421, 423, 426, 429, 432 Clinton Bill 172, 209 Coates Ta-Nehisi 276 Comaroff Jean 218, 219, 222, 228 Comaroff John L. 218, 219, 222, 228 Connolly John 159 Curin Philip 350 Curta Florin 425 cywilizacja 19, 41–44, 61, 84, 85, 87, 88, 93, 178, 299, 330, 336, 341, 352, 353, 365, 405, 432, 433, 460, 483, 485 – awans cywilizacyjny 47, 48, 400 zob. bezpaństwowcy, zewnętrze kapitalizmu czas – abstrakcyjny 471

– myślenie przez pryzmat czasu (temporalne) 61, 70, 95, 97, 99, 100, 102–104, 172, 229, 299, 307, 317, 404, 422–423, 539–540 – „złote czasy” 155, 225, 513, 518, 536 zob. doganianie, historyczna ciągłość, przyszłość, przeszłość, równoczesność, temporalność, transformacja ustrojowa, współczesność czasopogląd 100, 107, 109, 212 czasoprzestrzeń 101, 471, 472, 484, 493 – kompresja czasoprzestrzeni 105 zob. czas, przestrzeń Czechosłowacja 205, 514 Czechy 364 Czyngis-chan 171

D

Dabashi Hamid 53 Dania 155, 322 Dante Alighieri 251 Darwin Karol 314, 316 Daston Lorraine 66, 247 Davis Mike 239, 240, 243, 256, 257, 271, 286 Davies Norman 20, 45 Deleuze Gilles 316, 408, 417, 421, 422 Delhi (New Delhi) 275

574

Indeks

demokracja 146, 227, 228, 230, 231, 275, 290, 425 derywat (instrument pochodny) 123, 124, 138, 179–182, 184, 186, 187, 189, 190, 211–216, 222, 316 Detroit 67, 70, 79–95, 131, 132, 133,

Domański Henryk 502, 505, 509, 524 Dorn Nicholas 109, 110 Drahokoupil Jan 517 Drezno 482 Dubaj 11, 24, 70, 193, 285–291, 299, 455, 491, 497, 503, 535, 539, 552

135, 143–147, 150, 151, 165, 201, 205, 539, 550 zob. dezurbanizacja, miasto przyszłości, miastobójstwo dirhemy 116, 289, 357, 360, 361, 363, 364, 369, 375–388, 390, 387, 390, 394, 400 zob. islam, Piastowie, pieniądz dług 71, 110, 118–119, 121–125, 161, 191–192, 211–215, 223, 248, 385, 452, 511, 517 – a niewolnictwo 289, 344–345, 384–385, 424–426, 433 – a zobowiązanie 118, 300, 421 – dyscyplinowanie długiem 205–207, 254, 273, 289, 391, 394, 420–422, 512–513 zob. hipoteka, polityka wyrzeczeń, niewolnictwo, kapitalizm doganianie 12, 18–20, 23, 29, 40, 53, 61–62, 93, 102, 224, 307–308, 457, 498, 543, 547 zob. czas, myślenie przez pryzmat czasu, peryferie, temporalna teoria kapitalizmu, zacofanie dolar – jako globalna waluta rezerwowa 156, 157, 161, 235 – eurodolary 160, 233, 235, 236, 548 – petrodolary 160, 162, 165, 512 zob. standard złota

Dublin 257, 484 Dumanowski Jarosław 39 Duncan Richard 156, 208 Dunn Elizabeth 517 Dutton Michael 475 Dyer Geoff 80 działanie – zob. sprawczość Dżakarta 244

E

Earl Harley J. 145 Edynburg 227 Egipt 329, 348, 503 Einstein Albert 60, 164, 470 ekonomia – heterodoksyjna 122 – neoklasyczna 65, 66, 69, 100, 101, 121, 122, 138, 140, 143, 147, 148, 164, 209, 212, 298, 308, 312, 342 – a kompleks fizyki 164, 312 – jako język władzy 63–66, 543–544, 549–550 – krytyka ekonomii 31–33, 65–67, 100–102, 106 –111, 113, 138–141, 153–154, 162–164, 179, 218–220, 231, 378–379, 397, 518–519 – wyobraźnia ekonomiczna 543, 548 zob. antropologia ekonomiczna, wartość Elbląg 325 Elias Norbert 416

575

Indeks

Elliott Larry 224, 498 Elsheshtawy Yasser 287 Elżbieta II 107 Engels Fryderyk 146, 311, 483 Eridu 432, 433 Eriksen Thomas Hylland 33

ewolucjonizm 72, 178, 294, 309, 312, 313, 316, 330, 356, 402 406, 414, 423, 430, 455 zob. czas, okcydentalizm, transformacja ustrojowa

Eugenides Jeffrey 79, 95, 205 Eurazja 42, 170, 307, 308, 336–337, 347, 350, 351–352, 422, 454, 457, 459, 460, 462, 474, 480, 484, 487–488, 492 Europa 23, 28–29, 34–35, 79, 104, 125–126, 156–157, 219, 227, 263, 271, 305, 356, 362, 407, 409, 411, 424, 448, 450, 488, 500 – łacińska / Zachodnia 19, 42, 46, 256, 307, 308, 336, 351, 354, 400, 473 – rodzinna 20–21 – Wschodnia / Środkowa 41, 130, 137, 168, 185, 220, 223, 297–298, 319, 320–331, 355, 358, 369, 375, 395, 399, 411, 423 – europocentryzm 12, 70–71, 294, 308, 331, 372, 472, 492, 522–523 – miasto europejskie 245, 251, 257 –258, 473, 477, 480–482 – peryferyjność Europy 41–45, 53–55, 336, 347, 350–354, 386, 464–468, 479, 546–548 – Unia Europejska 12, 18, 25, 36, 220, 502, 503, 517, 519, 531 – wyjątkowość Europy 127, 171, 291–295, 300, 306–308, 315, 331–333, 419–420, 438, 440, 442, 457–463, 474, 476–477, 486, 490 zob. kolonializm, okcydentalizm, Zachód

F

Fabian Johannes 59, 78, 185, 222, 305, 341, 405 Ferguson James 34, 65, 228, 406, 547 Ferguson Niall 124–126, 130, 165, 441, 453 Fernández-Armesto Felipe 43, 354, 460, 463 feudalizm – jako epoka 37, 70, 128, 251, 294–307, 331, 339, 371, 429, 440, 442, 457, 499 – jako przeciwieństwo kapitalizmu 70, 129–130, 279–281, 303, 306, 343, 426–427, 464, 483, 536 – geneza feudalizmu 12, 294, 354, 355, 357 – kryzys feudalizmu 12, 178, 302, 306, 318–319, 402, 440, 442 – neofeudalizm 264–266, 274, 279, 290–291, 497 Filadelfia 243 Filip Mariusz 404, 425, 552 Filipiny 262, 288, 289, 499, 542 finanse – ekspansja finansowa 166, 175, 176, 188, 345, 444, 451, 516 – intuicja finansowa 108–109, 110 – inżynieria finansowa 68, 109, 110, 181, 192, 212, 217, 236 – kontrrewolucja finansowa 160, 204, 251, 271

576

Indeks

– piramida finansowa 69, 208, 210–212, 214, 215, 217–224 – produkty finansowe 69, 70, 75, 110, 130, 151, 180, 184, 187, 190, 193, 204, 213–216, 333, 544 – rewolucja finansowa 118, 389

Foucault Michel 58 Fourchard Laurent 250 Francja 25, 28, 36, 54, 138, 155, 168, 296, 304, 305, 324–327, 332, 336, 409, 447, 448, 463–465, 488, 489, 502 Frank Andre Gunder 75, 115, 308,

zob. derywat, ekspansja towarowa, FIRE, świat finansów finansjalizacja – jako zjawisko 68, 69, 75, 151, 164, 166, 172, 173, 179, 184, 209, 210, 219–224, 235, 251, 266, 273, 286, 298, 340, 469, 504 – jako zmierzch hegemonii 155, 188, 189, 438 finansjera 132, 133, 253, 299, 438, 444, 544 – jako sztab główny kapitalizmu 133 Findlay Ronald 44, 350, 486 Finlandia 168, 170 FIRE, sektor 149, 154, 252, 261 firma 26, 35, 83, 86, 93, 105, 110, 111, 134–137, 141, 144, 145, 150, 159, 160, 163, 167, 184, 187, 190–192, 201, 208, 209, 215, 217, 219, 232, 234–237, 249, 255, 266, 272, 290, 340, 350, 366, 479, 485, 503, 507, 511, 513, 516–518, 520, 521, 525, 540, 541, 544, 545, 549 – firma-słup 193, 215, 236, 340 Fitch Robert 252–256, 261, 279, 281, 342, 497 Florencja 124, 125, 295, 300, 342, 473 Florida Richard 503 folwark – zob. gospodarka folwarczno-pańszczyźniana Ford Henry 87, 90, 135, 143–146, 148, 150, 469

375, 456, 498 Frankfurt 482 Friedman Jonathan 341, 431, 504 Friedman Milton 65, 66, 224 Friedman Thomas L. 62, 493, 503

G

Gadomski Witold 518, 519 Galison Peter 66, 470 Gandy Matthew 248 Gąsiorowski Andrzej 219 Gdańsk 129, 171, 325 Gdula Maciej 521, 522, 529 Geertz Clifford 32, 218, 352, 365 gentryfikacja 242 Genua 125, 295, 439 Geoffrey Ingham 122, 291, 298 getto 91, 269, 276 gęstość zaludnienia 319, 323, 362–363, 409 a przeludnienie 262, 266 kultura gęstości 253 Giecz 358–363 Gierek Edward 511, 514 Gieysztor Aleksander 357 Gillmore Ruth 272 Glahn Richard von 127 Glasgow 481 globalizacja 64, 131, 252, 501, 504 globalność globalna urbanizacja 11, 24, 225, 239, 258–259, 292, 439, 446, 500, 502, 533

577

Indeks

globalne ochłodzenie 319, 326, 329, 459 – globalne ocieplenie 163, 500, 501 – Globalne Południe 24, 25, 70, 92, 207, 244, 479, 535

– okultystyczna 218, 222 – planowa / socjalistyczna 26, 51, 74, 100, 220, 512–516, 524, 529, 544 – postindustrialna 93, 217, 252, 320

– globalny proletariat 11, 25, 501, 535 – globalny system / porządek 19–20, 22, 23, 29, 34, 40, 48, 55, 56, 69, 86, 142, 231, 244, 248, 445, 512, 537 zob. glokalność, gospodarka globalna, historia globalna, materializm globalny, miasto globalne, reorientacja, skala globalna glokalność 40, 73, 131, 248, 278, 325, 367, 379, 529 Gniezno 358–363, 398 Goethe Johann Wolfgang von 137 Goody Jack 294, 295, 306, 307, 336, 337, 341, 347, 422, 429, 431, 433, 435, 455, 456, 458, 462, 498 gospodarka – folwarczno-pańszczyźniana 31, 51, 115, 128–130, 151, 185, 297, 305, 318, 320, 322, 325, 329, 331, 329, 372, 393, 427, 442 – globalna / światowa 41 65, 75, 120, 144, 157, 168, 170, 175, 185, 187, 192, 193, 233, 252, 270, 295, 314, 351–352, 449–450, 492, 498–499, 504, 537, 548, 550 – kapitalistyczna 102, 109, 117–119, 122, 124, 127, 129, 148, 167, 228, 341 – moralna 65, 94, 222, 271, 341, 421, 439, 443, 467, 500, 546

– realna vs wirtualna 63, 103, 106, 111–112, 132, 137–138, 149–151, 154, 160, 164, 452 – rynkowa / towarowo-pieniężna 122, 124, 127–131, 135, 196, 204, 295–296, 306, 325–326, 342, 500 – wyżywieniowa / autarkiczna 38, 128, 325, 406–407, 412, 425, 530 – cud gospodarczy 18, 148, 191, 230, 241, 441, 445 – reifikacja gospodarki 33–35, 65–66, 106, 140, 153, 232, 280, 452, 549 – wzrost gospodarczy zob. wzrost – życie gospodarcze 65, 100, 243, 296, 391, 412, 537 Gottman Jean 483 Gould Stephen Jay 314, 316, 341 Góra koło Pobiedziska 358 Graeber David 115, 121, 122, 271, 333, 342–345, 352–354, 385, 389, 421, 424, 456 Grala Dariusz 512, 513 Grecja 59, 89, 220, 253, 254 Greenspan Alan 108–110, 179, 208 Greenwich 28, 469, 471 Grobelny Lech 219 Gross Feliks 199, 200 Guattari Félix 316, 408, 417, 421, 422 Gupta Akhil 34 Guriewicz Aron 473

578

Indeks

Guyer Jane I. 100 Guyton Tyree 87 Guzowski Piotr 325

Hall Stuart 54

– subprime 69, 97, 147, 151, 190, 195, 213, 217, 224, 232, 240 – fabryka hipotek 212 – kredyt hipoteczny 84, 187, 202–204, 206, 526, 528 historia 30–33, 52, 53, 72, 75, 172, 176,

Hamburg 482 handel – dalekosiężny 297, 363, 365, 366, 379, 441, 450, 455, 458 – wysokich częstotliwości 105, 106, 127 – a produkcja 68, 114, 166, 167, 350, 368, 441 – centrum handlowe 25, 287, 527, 533 zob. ekspansja towarowa, gospodarka rynkowa, kapitalizm kupiecki Hann Chris 122 Hartley L.P. 39 Harvey David 58, 59, 61, 72, 113, 116, 117, 119, 139, 140, 145, 147, 175, 177, 196, 198, 204, 252, 253, 281, 285, 291, 292, 342, 343, 437, 441, 442, 450, 472, 481, 550 Haussmann Georges 23, 247, 481, 482 haussmannizacja 292, 479, 481, 482 Hayek Friedrich August von 100–102, 108, 153, 154 Heaton Michael 447 hedging, fundusze hedgingowe 189, 190 Helmreich Stefan 316 Henry James 235 hipoteka 110, 111, 197, 206, 207, 212–216, 223 – amerykańska 190, 207, 216

240–242, 248, 292, 293, 305–306, 315, 342, 427, 494 – globalna 30, 62, 317, 318, 330, 351, 437, 499, 547 – gospodarcza 62, 64, 69, 121, 122, 316–317, 346, 395, 444, 456 – narodowa 19–21, 35, 330, 356–357, 501 – ciągłość historyczna 36–40, 48, 51, 58, 107, 280–281, 330, 379, 438, 443, 450, 454, 456, 458, 469, 472, 475 –476, 478, 479, 492, 524 – „koniec historii” 75, 179 – ludy bez historii 98, 407, 423 – periodyzacja w historii 73, 294, 307, 317, 405, 435, 453, 501–502, 511, 512–516 zob. antropologia, archeologia, czas, reorientacja Hiszpania 42, 168, 314, 326, 347, 352, 355 Hnatiuk Mikołaj 521 Ho Karen 98, 107, 188, 190, 192, 309 Hobbes Thomas 121, 416 Hobson John M. 293, 351, 353 Holandia 185, 291, 438, 479 Holmes Douglas 108 Holston James 200 Hosseini Hamid 353 Howell Martha 300 Hongkong 92, 104, 334 Hsing You-Tien 446 Hudson Michael 236

H

579

Indeks

J

Humboldt Alexander von 72, 463 Humboldt Wilhelm von 72 Hunze Heinz 536

Jacobs Jane 80, 255, 261, 262 Jałowiecki Bohdan 59, 480 James Deborah 223 Jameson Frederic 245 Jan Kazimierz 320

I

Ibadan 275 Ibn Rosteh 368, 376, 387, 413 Ibn-Fadlan 368 Ibrahim Ibn Jakub 355, 356, 376, 379, 382–386, 392, 394, 399, 400, 413, 414 Indie 11, 24, 25, 28, 60, 122, 168, 193, 224, 226, 264, 287, 288, 318, 334, 348, 350, 353, 411, 441, 460 Indonezja 11, 29, 161, 285, 499 Ingham Geoffrey 122, 291, 292, 298 inwestycje 25, 68, 69, 71, 75, 105, 116, 139, 148, 149, 156, 166, 172, 179, 180, 184, 188, 192, 197, 198, 201, 204, 208, 211, 220, 228, 235, 250, 266, 332, 342, 358, 363, 366, 390, 392, 441, 445–450, 482, 486, 514, 515 – portfel inwestycyjny 181, 193 Irak 54, 228, 276, 347, 350, 367, 492 Iran 55, 71, 74, 347, 348, 363, 367 Irlandia 254 islam 47, 53, 338, 347, 349, 350, 353, 354, 365, 367, 401, – srebro muzułmańskie 48, 71, 357, 360, 364, 375, 377, 378, 424, 443 – świat islamu 42, 44, 46–48, 71, 307, 335, 336, 347, 349, 350–354, 362, 364, 366, 369, 371, 372, 375, 414, 442, 451, 492 Islandia 334 Israel Jonathan 438 Izrael 226

Jankowiak Marek 361–364 Japonia 41, 52, 73, 75, 86, 138, 148–151, 155, 159, 161, 167, 168, 323, 333, 439, 445, 476, 478, 479, 498, 511, 521, 540 Jarosław Mądry 389 Jaruzelski Wojciech 513 Jastrzębie-Zdrój 533 Jinnai Hidenobu 476–478, 486 Jobs Steve 514 Johannesburg 227, 275 John Kabes z Komendy Johnson Lyndon 158 Jolie Angelina 507 Joyce James 484 Jugosławia 29, 225 Jurkiewicz Joanna 519, 520

K

Kadłubek Wincenty 403 Kaganat Awarski 443 Kair 244, 262, 263, 335, 486 Kalb Don 438 Kalisz Ryszard 505 Kambodża 206 Kanada 25, 150, 444 kanibalizm 56, 419, 420 kapitalizm – atlantycki 491, 536 – finansowy 121, 124, 129, 299 – kupiecki 515, 518, 519 – milenijny 219, 222 – monopolistyczny 485

580

Indeks

– patrymonialny 498 – przemysłowy 500 – rodzinny 485 – duch kapitalizmu 129, 296, 303, 347, 397 – geneza kapitalizmu 51, 70–73, 121, 173, 178, 291, 292, 295, 299– 308, 317, 331, 336, 345, 397, 398, 423, 438, 456, 457, 489, 456 – hegemonie kapitalizmu 170, 172, 173, 438, 439, 444, 453, 488, 492 – tajemnica kapitalizmu 68, 169, 206, 445 – miejskie korzenie kapitalizmu 436 – natura / istota kapitalizmu 51, 173, 295, 299 – wewnętrzne sprzeczności kapitalizmu 217, 318 – zewnętrze kapitalizmu 170, 343, 453, 456, 462, 491 – kapitalizm przed kapitalizmem 431–436, 459, 491, 500, 536 – postkapitalizm 67, 88, 98, 497, 550 – protokapitaliści 70, 297, 299, 300, 303, 304, 333, 351, 352, 437, 450, 453, 487 – Wielki Spór o kapitalizm 294, 398 zob. feudalizm, monopol, rynek, teoria, transformacja ustrojowa kapitał – kupiecki 114, 298, 515 – produkcyjny 114, 298 – inercja kapitału 141, 143, 146–147, 186 – kapitał jako lawa 145, 249, 469

– spór wokół teorii kapitału 298 – stopa zwrotu na kapitale 68, 130, 139–142, 147–149, 155, 169, 217, 292, 296, 451, 469, 503 Kara Michał 356, 358, 359, 378, 380, 399, 424 Karaczi 11, 70 Karol Wielki 354, 443 Kastory Jan 520 Katar 334 Katznelson Ira 254, 255 kastracja 329, 348, 349, 367, 388, 414, 424 zob. niewolnictwo Kazachstan 28 Kazimierz I Odnowiciel 389 Kazimierz III Wielki 458 Kazimierz IV 330 Kenia 540 Kennedy John F. 179 Kerry John 277 Keynes John Maynard 101, 156, 224, 233, 270, 441, 453, 550 Kideckel David 223 Kieniewicz Stefan 324 Kieślowski Krzysztof 46 Kijów 371, 399 King Martin Luther 158, 205 Kizwalter Tomasz 30 klasa – ludowa 320, 324, 475, 502, 504, 531, 545 –– robotnicza / robotnicy 25, 71, 144–145, 188, 198, 200–201, 206– 207, 241, 244, 266, 288, 294, 311, 320, 328, 332, 334–335, 337–341, 343, 345, 373, 426, 431, 440, 448, 450, 451, 453, 483, 490, 509, 521, 524, 526, 536, 546

581

Indeks

– średnia / burżuazja / mieszczaństwo 26, 35, 54, 90, 92, 128, 242, 243, 262, 263, 274, 288, 291, 294, 296, 305, 307, 309, 327, 342, 347, 367, 371, 448, 464, 483, 502, 517, 521–528

kolonializm 54, 58, 154, 171, 229, 263, 304, 386, 394, 438, 439, 455, 459, 460, 463, 480, 488, 492, 493 zob. państwo, przestrzeń absolutna, teoria postkolonialna Kołodziejska Marta 521

– transnarodowa 502–508, 522, 534, 535, 536 – wyższa / arystokracja 54, 264, 278, 290, 304–306, 322, 381, 382, 384, 385, 391, 394, 396, 497, 502, 508, 535 zob. finansjera – jako relacja 506 Klein Lidia 30 Knorr Cetina Karin 103, 104 Kolberg Oskar 465, 529 Kolumbia 28 komunizm – zob. socjalizm konsumpcja 56, 74, 113, 139, 158, 160, 168, 208, 266, 285, 287, 290, 297, 303, 385, 468, 487, 510, 516, 535 – a bariera popytu 139, 145 – na pokaz 129, 433, 435 konteneryzacja 252 Koolhaas Rem 244–251, 253, 255, 258, 261, 286, 288 Kopernik Mikołaj 326 Korea Południowa 170, 275, 445 Koselleck Reinhart 176 kosmopolityzm 21, 55, 72, 293, 347, 464, 504–505, 522 Kotkin Stephen 100 kredyt – hipoteczny 84, 187, 202–204, 206, 207, 526, 528 – neutronowy 84, 90 – implozja kredytowa150 zob. pieniądz, stopa procentowa

Kordoba 44, 347, 364 korelacja 213–215, 436, 486 Kotarbiński Tadeusz 465 Koźmiński Andrzej 543 Kraków 130, 356, 533 Krotov Pavel 515 Krugman Paul 503 kryzys – finansowy 111, 235 – kredytowy 195, 210 – ostateczny 175, 176 – ostrzegawczy 175, 176, 205 – Wielki 176, 195, 203, 206, 214 – zwrotny 175 – 2008 roku 19, 69, 97, 120, 175, 176, 179, 192, 216, 497 – XVII wieku 177, 178, 318, 323, 346 – jako pojęcie 175–177, 224, 398 krytyka – zob. teoria krytyczna Kuala Lumpur 24 Kuba 230 Kula Witold 29, 31, 32, 113, 128, 129, 320, 322, 325, 329, 331, 456, 465–468, 473 Kulczyk Jan 505 kultura – ewaluacyjna 110, 213, 217 – finansjalizacji 166, 209, 220 – reifikacja kultury 33 – pisanie wbrew kulturze 34 – synkretyzm kulturowy 99, 401 – wielokulturowość 34, 419 zob. antropologia

582

Indeks

Kurczewski Jacek 523 kwantyfikacja 105, 109, 110, 181, 212

Lichtenstein 334 Lifshitz Ralf 264 Linklater Arno 197, 198, 317–323, 445, 449 Lipiński Kamil 520 LiPuma Edward 182

L

Ladurie Emmanuel Le Roy 302 Lagos 11, 70, 224, 244–251, 253, 258, 499, 515, 539 Landejinsky Wolf 445 Lange Oskar 100 Laos 411 Las Vegas 286 Lash Scott 56 Lattimore Owen 407 Lauren Ralph 264 Ląd 361 Le Corbusier 84, 251 LeBlanc Adrian Nicole 267 Leder Andrzej 30, 32 Lee Benjamin 182 Lee Boggs Grace 88, 95 Lee Bruce 56 Lees Andrew 473, 480–482 Lees Lynn Hollen 473, 480–482 Lefebvre Henri 58, 196, 197, 256, 258, 461, 472, 484 Leick Gwendolyn 431–433, 435 Lenin Włodzimierz 22 Lépinay Vincent-Antonin 109, 131, 132, 140, 184, 186 Leszczyński Adam 18, 30 Lévi-Strauss Claude 98 Lewandowski Janusz 517, 518 lewarowanie 191, 234 – finanse jako dźwignia 190, 212, 232, 236, 251, 383, 390 – lewarowany zakup 190, 210, 237 Lewicka-Rajewska Urszula 368 Lewicki Mikołaj 530, 544

Lo Hsiu-ju Stacy 475 Locke John 121 Londyn 11, 24, 55, 60, 92, 104, 131, 172, 193, 224, 233, 234, 245, 334, 335, 503, 511, 533 Loos Adolf 423 Los Angeles 93, 240–245, 262 Luanda 24, 230, 539 Lubeka 130 Lucas Robert 179 Luce Henry 86 Lubin 533 Luksemburg 234, 334

Ł

Łaba 297, 323, 324, 326 łowiectwo-zbieractwo 178, 390, 406–415, 422–427 zob. bezpaństwowcy, niewolnictwo Łódź 51, 144, 490, 526, 529, 533 Łukaszewicz Dariusz 326, 327

M

MacKenzie Donald 106, 110, 111, 183, 195, 213, 215, 217 Maddison Angus 62, 167–169, 444 Madoff Bernard 217 Magala Sławomir 506 Mahomet 353–355 Majd Hooman 55 Makao 334 Malaquias Assis 230, 231

583

Indeks

Malewicz Kazimierz 58 Malezja 161, 193, 248 Mali 29, 161 Mali imperium 366 Malinowski Bronisław 12, 32 Malm Andreas 471, 490

Mechlin 530 Mehta Suketu 54–56, 249 Mellon Andrew 177 Meksyk (państwo) 28, 52, 73, 97, 167, 193, 256, 447, 497, 511 Meksyk (miasto) 11, 70, 262

Malthus Thomas 270, 300–303, 313, 314, 330, 409, 449, 487 Małowist Marian 390 Manchester 51, 470, 486 Manila 262 mapa – Merkatora 27 –28, 34, 58, 72, 493 – jako sposób organizacji wiedzy 12–13, 27–29, 34, 38, 57, 60, 62, 64, 95, 356, 403, 461, 463, 468, 470, 482, 484, 539 Marcus George 108 Marek Licyniusz Krassus 497 Marks Karol 22, 51, 113, 140, 144, 295, 307, 311, 312, 327, 343, 430 Maroko 365 Marshall Alfred 100 Marshall John 406, 410, 412 Marx Kàroly – zob. Marks Karol Mason Paul 497, 498 materializm – globalny 57, 67, 162, 281, 316, 318, 321, 336, 430, 455, 475, 501 – historyczny 32, 57, 309, 312, 317 materialność 40, 49, 51, 63, 118, 138, 160, 164, 182, 222, 377, 430 Matys Michał 35, 36 Maurer Bill 541 Mauritius 236 Mayer Arno 448 McCormic Michael 42, 349, 366, 386, 387, 440 McCulley Paul 218

Mercury Freddie 224 Merkator Gerard – zob. mapa Merkatora Merrifield Andy 251 Merton Robert 120 Mez Adam 353 Mezopotamia 431–433, 348 Miami 236, 532 miara – czasu 465–472 – pieniądza 114–119, 154, 187, 342–344, 466–472 – przestrzeni 465–472, 477 – a cena 466 – uniformizacja miar 465–472 miasto – dualne 263, 278, 281 – nijakie 288 – przemysłowe 70, 139, 143, 149, 255, 313, 454, 481, 491, 530 – przyszłości 11, 79, 244 – światowe / globalne 24, 93, 261, 348 – megamiasto 55, 244, 249, 252, 258, 259, 286 – miasto-widmo 229, 286, 447 – miastobójstwo 85, 87, 90 – ogrodnictwo miejskie 83, 88–91 – skupisko miejskie 482 zob. europejskie miasto, miejskość, przestrzeń, urbanizacja Middleton Kate 507, 535

584

Indeks

miejskość 42, 53, 83, 92, 239, 242–245, 248, 251, 257, 271, 286, 455 – miejskość przed miastem 432–435 Mieszko I 19, 45–49, 71, 355, 356, 360, 361, 364–367, 369, 379, 380,

Minsky Hyman 218, 220, 224 Minton Anna 227 Mintz Sidney 336–340, 488 Mio Kishimoto 185 Mirowski Philip 153, 163, 164, 343 modernizm 245, 247, 248, 250–251,

382–385, 387–389, 391, 392, 394, 398–403, 410, 413, 414, 416, 426, 429, 430, 443 miejsce 33–34, 51, 58–59, 67, 70–71, 72, 82, 91, 94, 98, 101, 102, 104–105, 110, 115, 128, 131–132, 146–147, 151, 165, 214, 228, 229, 250, 254, 258, 278, 280, 285, 291, 330, 341, 399, 403, 424, 438, 440, 446, 462, 469, 470, 473, 484, 506, 526, 532, 539 – centralne 432–433 – duch miejsca 59, 253 – oddzielenie miejsca pracy od miejsca zamieszkania 90, 254, 257, 311, 490–491, 530–531 zob. przestrzeń, urządzenie przestrzenne mieszkanie 37, 85, 144, 155, 166, 201–204, 211, 214, 223, 229, 230, 265, 267, 274, 476, 477–478, 480, 510, 526–527, 528, 545 – bańka mieszkaniowa – zob. bańka – polityka mieszkaniowa 147, 200–201, 206 – jako inwestycja / zabezpieczenie 199–201, 208, 223 międzymieście 239, 259, 485 Millo Yuval 106 Miłosz Czesław 21 miniaturyzacja doskonałości 472, 474

423, 472, 486 modernizacja 30, 69, 191, 261, 471, 479, 516, 518 – miasto jako maszyna modernizacyjna 23, 80, 83, 482 zob. doganianie, okcydentalizm, postęp, rozwój, teoria modernizacji, zacofanie Modzelewski Karol 355, 362, 370, 371, 380–384, 386, 391, 393, 394, 396, 399, 414, 426, 524 Moltke Helmuth von 470, 471 Mołdawia 424 Monako 334 Mongolia 22, 170, 171, 307, 366, 458 monopol 38, 64, 126–127, 157, 160–161, 187, 188, 190, 196, 197, 239, 240, 345, 391, 392–394, 404, 416, 515, 516, 518, 532 zob. kapitalizm monopolistyczny, monopol na przemoc, renta monopolowa Monopol (gra) 41 Moore Jason 488 Moses Robert 251, 254, 255 Moskwa 51, 262 motoryzacja / samochód 26, 35 –37, 40, 49, 81, 83, 85, 87, 88, 145, 148, 150–151, 155, 158, 160, 206, 233, 246–247, 249, 266, 286, 485, 526 – derywat jako samochód 186–187, 212

585

Indeks

– przemysł samochodowy 90, 133, 143, 144–147, 164–166, 188, 192, 209, 544 Mumbaj 54–56, 60, 249, 262 Mumford Lewis 433, 434, 471, 473, 480

26, 64, 134, 160, 162, 229–231, 233, 241, 275, 285, 329, 333, 488, 489–491, 500, 520, 533, 544 – wielonaturalność 420 – wytwarzanie przyrody 59, 169, 313–315, 434, 458–459, 471,

Murray Martin 227 Musaraj Smoki 222, 223

N

nacjonalizm 21, 22, 55 – metodologiczny 35, 57, 163, 309, 322, 334, 444, 455, 502, 523 nadwyżka 114, 117, 119, 149, 151, 156, 161, 193, 221, 301, 311, 342–344, 359, 366, 392, 439–441, 450, 451, 481 530, 544 zob. akumulacja, kapitał, państwo, przymus Namibia 547 Narojek Winicjusz 509 nauka / badania naukowe 12, 33, 61, 62, 66–67, 72, 101, 109, 140, 153, 163, 278, 281, 293, 312, 314, 416, 503, 543, natura – kapitalizmu / kapitału 51, 113, 123, 127, 169, 173, 187, 292–293, 295, 440, 549 – ludzka 312–315, 417, 419 – ideologia natury 59, 313–315, 406, 419 – katastrofa naturalna 280, 307, 476 – środowisko naturalne / przyroda 11, 60, 63, 80, 87, 163, 195–196, 261, 272, 286, 408, 409, 434, 471, 481, 483, 500 – złoża / surowce naturalne 24,

484–485, 488–491 zob. socjobiologia, ewolucjonizm Neapol 257 Newerly Igor 198, 200 Newton Isaac 60 Niderlandy 125, 130, 457, 488 Niemcy 18, 19, 20, 21, 25, 26, 32, 34, 40, 46, 51, 61, 62, 86, 100, 138, 148, 149, 151, 155–157, 168, 221, 230, 272, 275, 324, 326, 363, 386, 444, 448, 466, 470, 482, 489, 503, 511 nieprzysiadalność 81 nierówności 179, 189, 224, 279, 281, 287, 337, 344, 345, 381, 391, 497, 503, 528, 532, 536, 537 nierówny rozwój – zob. rozwój niewolnictwo 42, 44, 46, 47, 70, 71, 241, 242, 267, 272, 273, 276, 311, 328, 335, 338, 343, 344, 349, 351, 354, 361, 362–373, 375–381, 385–394, 397, 400, 408–420, 430, 440, 441, 443, 455, 458, 459 – najemne 343 – państwowe 371, 381, 391, 427, 454 – a kapitalizm 13, 71, 281, 289, 298, 316, 339–344, 421, 422, 435, 451–453, 455 – a państwo 329, 377, 379, 389, 420–424, 430, 433, 443, 453 – a wspólnoty pierwotne 44, 46, 47, 389

586

Indeks

zob. bezpaństwowcy, islam, Piastowie, rasa, Słowianie, trójkąt atlantycki nieruchomości 13, 25, 64, 68, 85, 107, 172, 175, 184, 187, 191, 193, 195, 201, 208–213, 227, 236, 252, 275,

okcydentalizm 27, 49, 51, 59, 61, 69, 70, 72, 167, 245, 250, 256–258, 271, 278, 279, 281, 293, 294, 307, 309, 312, 313, 317, 330, 331, 336, 340, 346, 350, 354, 355, 372, 378, 395, 401, 403, 427, 431, 433, 435,

289, 446–447, 448, 478, 511, 535 – jako aktyw finansowy / kapitał 97, 130, 142, 159, 166, 196–198, 199, 203–204, 208 –209, 211, 214–215, 224, 253, 285, 348, 450, 527–528 zob. bańka, hipoteka, mieszkanie, wartość Nigeria 73, 248, 250, 499 Nikaragua 74, 206 Nişancıoğlu Kerem 308, 457, 458 Norwegia 155, 488 nostalgia 86, 251 zob. „złote czasy” Nowy Jork 11, 23, 24, 55, 70, 86, 93, 104, 133, 149, 165, 166, 193, 237, 242, 243. 248, 250–256, 261–263, 265, 276–278, 292, 503, 515, 532, 536, 539 Nowy Targ 467

442, 451, 457, 462, 472, 475, 489, 499, 536 Olędzki Jacek 465, 522 O’Neill Jim 24 opór 38, 150, 159, 226, 324, 396, 410, 415, 453, 462, 464, 468, 559 zob. bezpaństwowcy, niewolnictwo, rubież Orient 352 – orientalizm 43 zob. Eurazja, reorientacja O’Rourke Kevin 44, 350, 48 Orłowski Witold 19, 20, 27, 31, 34, 40, 61, 62, 64, 65 Ost David 502 ostentacja – ostentacyjna wspólnotowość 433–435, 455 zob. konsumpcja na pokaz Osterhammel Jürgen 39, 155, 448, 449, 461, 480, 485, 486 Ostrów Lednicki 360, 361 Ostrzyhom 399 Otton I 43, 361, 369 Otton III 40, 43, 46–49 Otton z Fryzyngi 395 Ouroussoff Alexandra 107, 134–136, 189

O

Oakland 243 obcowanie 313, 420 zob. kanibalizm, perspektywizm obciach 534 – – granica obciachu 525, 526 obligacje 110, 119, 125, 165, 181, 186, 190, 195, 209, 211, 214, 485 – rządowe 139, 142, 165, 207, 208, 448 – śmieciowe 191, 213, 548 offshore 232–236, 251, 290, 334

P

Packer George 94 Pakistan 170, 288 Palestyna 226

587

Indeks

paliwa kopalne – zob. naturalne surowce Pallasmaa Juhani 82 Pamuk Şevket 335 państwo – dobrobytu 233, 524, 547

– gruntowa 304 – nowożytna 318, 319 – osobista 319 – sądowa 319 – a niewolnictwo 70, 316, 339–342, 372, 373, 426, 431

– fantomowe / upadłe 32, 35, 229– 231, 249, 252, 322–323, 330–331 – narodowe 57–58, 61, 153, 226–227, 241, 329, 332, 334–336, 352, 438, 483, 493, 501–502 – geneza państwa 46, 48, 71, 279, 346, 352, 356–365, 378, 380–386, 397–404, 407 –412, 415–416, 422, 433, 435–436, 443, 452–456 – jako zorganizowany aparat przymusu 37, 171, 239, 318, 320, 327–328, 338, 345, 366–368, 370–372, 385–387, 389, 390–391, 394–395, 404, 409–412, 415, 416–426, 430, 433, 451, 452–456, 459, 460–464, 467, 471, 473– 474, 480, 484, 492 – państwo-miasto 114, 124–125, 171, 251, 295, 299, 300, 307, 352, 372, 433, 435–436, 458 – rola państwa w gospodarce 100, 118, 120, 122–123, 126–127, 138, 155, 159, 180, 201, 206, 213, 219, 290, 291, 295, 306, 333, 376–377, 379, 392–393, 430, 436, 445–446, 452–454, 467, 485–486, 513–520 – widzieć jak państwo 459–472 zob. bezpaństwowcy, biurokracja, monopol, przestrzeń absolutna pańszczyzna 31, 51, 115, 128–130, 151, 185, 297, 304–309, 318–331, 372, 393, 411, 427, 442

– wynalazek pańszczyzny 372, 373, 380 Paragwaj 410 Parker Geoffrey 323, 450 Parks Rosa Louise 57 Paryż 11, 23, 31, 51, 55, 166, 247, 252, 292, 464, 481, 482 paternalizm / patriarchat 206, 229, 338, 391, 397, 546–547 Pekin 230, 244, 474, 475, 536 perspektywizm 419, 420 Peru 256 peryferie, peryferyjność 11, 12, 18–19, 21, 23, 29, 30, 41, 48, 53, 56, 69, 102, 218, 228, 239, 281, 350, 355, 439, 450, 458, 515, 526 Peters Arno 28, 29 Piastowie 46, 47, 71, 346, 360, 361–365, 369–372, 377, 380, 382, 383, 386, 390–394, 398, 400– 404, 413–416, 426, 427, 436, 443, 458, 462 – akcja militarno-budowlana Piastów 360, 382, 398, 415 – dynastia Piastów 48, 356, 397, 443 – pochodzenie Piastów 347, 355–359, 399 zob. niewolnictwo, państwo, służebne osady Picasso Pablo 166, 484 Piekary 370 pieniądz

588

Indeks

– kredytowy, fiducjarny 114–123, 180, 187, 280, 291, 299, 337, 344, 377, 397, 430, 431, 436, 452, 455, 456, 459, 491, 537, 539 – towarowy 73, 114–123, 127, 131, 164, 173, 187, 280, 299, 342, 344,

Platon 60 płacidło 115, 118, 343, 377 zob. dług, pieniądz Pobiedziska 358 pokusa nadużycia 217 podatek 125, 141, 161, 167, 249, 290,

377 – a „rozdrabnianie” 378, 379, 546 – „czas to pieniądz” 68, 95–112, 117 – geneza pieniądza 68, 121, 122, 127, 316, 344, 345, 385, 389, 541 – hakowanie pieniądza 548–550 – jako uniwersalny ekwiwalent 114, 116, 389, 392 – przestrzenna organizacja pieniądza 94, 95, 111, 112, 278 zob. bank, dług, kredyt, monopol, państwo, pierwotne wspólnoty – zob. bezpaństwowcy Piketty Thomas 139, 140, 142, 169, 444, 448, 497 Pine Frances 529 Piotr Czcigodny 43 Piotr Włostowic 394, 395 Pirenne Henri 352, 354, 456 Piskozub Andrzej 39 Piza 125 plan – Marshalla 160 – „planowane zwinięcie” 252 – planowanie gospodarcze 91, 97, 100–101, 110, 123, 153, 491, 513, 545 – planowanie przestrzenne 247, 253, 286, 348, 359, 474–478, 480, 486 zob. czas, gospodarka planowa, temporalność

305, 327, 336, 344, 350, 357, 379, 388, 393–395, 412, 425, 445, 461, 512, 513, 520 – raje podatkowe 160, 216, 224, 232–236 – unikanie podatków 232–236, 548 zob. offshore podaż 138, 157–160, 189, 202, 208, 211, 310 Poincaré Henri 470, 471 Polanyi Karl 62, 73, 106, 114, 120, 123, 195, 196, 232, 272, 313, 345, 408, 412, 421, 452, 500, 501, 546 polityka wyrzeczeń 75, 177, 221 Pollock Jackson 60 Polo Marco 171, 307, 458 Polska 11, 18–51, 61, 62, 71, 89, 120, 137, 138, 144, 170, 234, 276, 318–322, 327, 330, 348, 356–373, 378, 390, 394, 397, 403, 412–416, 426, 427, 432, 443, 458, 462, 506, 509, 511–528, 533, 534 Pomeranz Kenneth 126, 332, 333, 450, 458, 476, 487, 489, 491 popyt 42, 105, 122, 142, 158, 159, 165, 202, 208, 209, 211, 301, 364, 366, 379, 387 – bariera popytu 139, 145 postęp 13, 19, 87, 148, 270, 271, 301, 312, 430, 483 zob. rozwój, wzrost Power Marcus 230

589

Indeks

Poznań 358–363, 402, 534 pożyczka 74, 117, 125, 134, 187, 202– 207, 211, 214, 215, 229, 234, 289, 290, 466, 511, 514, 526, 539, 542 praca – najemna 70, 71, 125, 257, 271,

– a rynek 121, 222, 266, 385, 386 – na tle rasowym 57, 275, 363, 410 – monopol na przemoc 239, 345, 416 zob. niewolnictwo, państwo, praca

272, 280, 281, 298–303, 316, 335, 339–345, 385, 397, 407, 412, 427, 430, 451–456 – niewolna 13, 70, 328, 339, 340, 372, 445 – jako przymus 13, 299, 328, 329, 338, 341, 343, 427, 430, 455 – miejsce pracy 92, 144, 146, 252–255, 271, 311, 343, 530, 531, 536 – rynek pracy 70, 143, 256, 257, 272, 276, 288, 290, 431, 452, 455 Praga 362, 364, 376, 395, 399 Prashad Vijay 16 prawdopodobieństwo martyngałowe 182, 183 Priestland David 205, 312, 512, 523 prekariat 199, 505, 530, 546 produkcja – masowa 130, 215, 297, 431, 454, 467, 546 – towarowa 68, 114, 128, 129, 143, 148, 166, 189, 197, 209, 266, 285, 298, 337, 340, 342, 385, 431, 438, 441, 445, 450, 467, 481 produkt finansowy 69, 70, 75, 110, 130, 151, 180, 184, 187, 190, 193, 204, 213–216, 333, 544 PKB (produkt krajowy brutto) – PKB per capita 41, 350, 351, 443 – wynalezienie 162 Prusy / Prusy Książęce 321–328, 460 przemoc 226, 228, 287, 343, 397, 405, 407, 411, 417, 431, 442

przestrzeń – absolutna 58–61, 72, 226, 278, 423, 424, 459, 461, 464, 472, 480–485, 491, 493 – przedkapitalistyczna / mozaikowa 72, 227, 243, 458, 472 – przepływów 104, 241, 351, 377 – relacyjna 59–61, 64, 72, 226, 280, 472, 483, 484, 492 – myślenie przez pryzmat przestrzeni 13, 55 –62, 61, 73, 172, 178 –179, 278–281, 305–306, 407, 409, 422–423, 502 – spójność przestrzenna 143, 247, 249 – uniformizacja przestrzeni 462 – urządzenie przestrzenne 38, 144–148, 151, 158, 188, 202, 203, 229, 232, 240–244, 254, 278, 281, 289, 338, 361, 367, 371, 372, 427, 437, 438, 451, 454, 469, 529 – wytwarzanie przestrzeni 72, 197, 280, 437, 453, 458, 471, 472, 481, 485 proletariat – zob. klasa robotnicza przemysł 86, 88, 90, 139, 143, 147, 163, 166, 171, 209, 240, 241, 252, 255, 257, 261–263, 285, 301, 320, 321, 329, 447, 490, 491, 499 przeszłość 11, 20, 31, 35, 37, 39, 57, 80–83, 98, 107, 121, 172, 183, 184, 198, 228, 241, 257, 264, 267, 279, 280, 291, 299, 318, 320, 329,

590

Indeks

334, 429, 431, 434, 450, 473, 474, 550 zob. ciągłość historyczna, czas, historia, reorientacja przymus 13, 128, 299, 306, 320, 326, 328, 329, 341, 343, 345, 372, 393,

rasa – rasizm 90, 206, 262, 269 – zamieszki na tle rasowym 205 Reagan Ronald 264 reifikacja 153 religia

394, 407, 416, 427, 430, 431, 435, 455, 462, 492 zob. państwo, praca, przemoc przyszłość 11, 51, 64–69, 75, 79, 81, 88, 93, 95, 102, 113, 118, 123, 124, 134, 140, 162, 163, 182, 184, 185, 189, 211, 224, 228, 233, 244, 245, 251, 252, 261, 270, 286, 288, 291, 304, 391, 455, 474, 482, 497, 517, 531, 550 – bliska 75, 100, 189 – długi okres 100, 101 – jako kontynuacja teraźniejszości 80, 83, 107, 117, 182, 184, 188, 437, 451, 500, 545, 550 – krótki okres 100 przyroda – zob. natura Psiary 370 Ptak Anna 22 Puerto Rico 262

– chrzest banknotów 440 – etyka protestancka 114 zob. islam renta – emisyjna 160, 161 – gruntowa 197, 198 – monopolowa 141, 197, 265, 350, 521 rentierzy 130, 149, 172, 210, 229, 290, 350, 446, 520, 528 reorientacja 12, 27, 29, 40, 53, 73, 151, 178, 194, 212, 224, 239, 308, 317, 323, 329, 355, 373, 456, 472, 475, 500, 533, 534, 537, 539 reprodukcja społeczna 143, 188, 232, 257, 285, 313 zob. produkcja Republika Południowej Afryki (RPA) 157, 223, 227, 534, 547 rewolucja – agrarna / rolna / zielona 130, 300, 338, 351 – amerykańska 88, 190, 205 – druga rewolucja przemysłowa 485 – finansowa 118, 389 – gruntowa 197 – kulturalna 206 – miejska 435 – mieszczańska 30, 279 – pracowitości 449 – przemysłowa 11, 13, 25, 26, 35, 70, 257, 331, 333–335, 337, 339, 352,

Q

Quesnay François 164

R

Raban Jonathan 263–265, 267, 497 Rafferty Michael 123 raj – koszmarny 286 – podatkowy 224, 232, 234, 236 zob. offshore Rakowski Tomasz 26, 530, 545

591

Indeks

385, 441, 447, 448, 450, 454, 455, 487, 500 – miejska epoki brązu 337, 431, 433, 455 – sławetna 438 – 1968 roku 157–159, 205, 206,

ropa – peak oil 163 – polityka ropy 160 – standard ropy 124, 160, 164 – wydobycie ropy 160, 162, 163, 229, 232

276, 285 zob. finansowa kontrrewolucja rezerw cząstkowych, mechanizm 119, 120, 126, 202 Ricardo David 141 Robb Graham 463 Robbins Richard 119, 137, 138, 267, 270 Robinson Joan 298 Rockefeller John D. 253 rodzina / pokrewieństwo 114, 200–201, 203, 206–207, 243, 252, 269, 271, 275, 277, 293, 299, 301, 322, 334–335, 338, 353, 362, 371, 383–386, 390–392, 393–396, 399–400, 410, 415, 418, 426, 443, 476–478, 498, 504, 506, 509, 514, 519, 520, 521, 523, 526–527, 531, 545, 547 zob. akumulacja, mieszkanie, paternalizm, Piastowie, reprodukcja społeczna, własność Roitman Janet 176, 177 rolnictwo 89, 90, 92, 178, 247, 301–303, 343, 351, 397, 407, 413, 414, 516 – eskapistyczne 412 – miejskie 92 – a państwo 409, 422, 426 – wynalazek rolnictwa 301, 408, 409, 422 zob. chłopi, feudalizm, wieś Roosevelt Franklin Delano 94, 176, 201–203, 254

Rozpłochowski Andrzej 524 Rose Steve 287 Rosja 24, 32, 155, 156, 193, 223, 224, 319, 321, 323, 328, 339, 358, 447, 460, 461, 466, 479 rozwój – nierówny 178, 179, 205, 216, 223, 226, 279, 280, 305, 336, 436, 457, 458, 483, 504, 533 – a „zwijanie się” 94, 95, 146, 191, 516, 533 równoczesność 178, 185, 222, 338, 341, 397 rubież 21, 228, 407, 424, 452, 459, 463, 483, 486, 492 zob. przestrzeń absolutna Rueff Jacques 158 ruina, rujnacja 67, 80–81, 84, 93, 95 Rumsfeld Donald 228 Rumunia 411 Rushdie Salman 54, 55, 60 ruralizacja – zob. wieś Ruś Kijowska 46, 47, 348, 362, 364, 367, 368, 371, 375, 377, 389, 401, 458 rynek – czarny 218 – miejski 128–129, 249, 335 – pieniężny 104, 106, 123, 124, 133–138, 150, 160, 165, 182, 190, 221, 233, 235, 293, 299, 314, 511, 544, 548 – płynny 136

592

Indeks

– terminowy 180, 181 – wolny 71, 123, 141, 161, 197, 220, 350, 353, 512–513, 515, 519 – kawy 142, 518 – nieruchomości – zob. nieruchomości – sztuki 166, 531–532 – antyrynek 127 – demokratyczność rynku 106, 141, 147, 188, 197 – geneza rynku 121–122, 345–346, 378–379, 385, 392, 397, 452–453 – gospodarka rynkowa – zob. gospodarka – niewidzialna ręka rynku / widzialna ręka państwa 101, 306, 295, 353, 519 – ontologia rynku 100–102, 103–106, 108–109, 110, 116, 138, 141, 154, 180–182, 184–185, 211, 222, 233, 295–296, 455, 458, 467, 493 – społeczeństwo rynkowe 196, 236, 291 – wymiana / zasada / mechanizm rynkowy 20, 38, 71, 115–117, 119, 127–131, 154, 172, 180, 196, 204, 295, 299, 300–302, 306, 314, 342, 378, 392–393, 412, 420, 451, 458, 472, 512 zob. kapitalizm, wartość, towar Rzym / Cesarstwo Rzymskie / Imperium Rzymskie / starożytny 19, 30, 42, 43, 307, 341, 350, 354, 356, 399, 424, 425, 431, 451, 473, 497

S

Sahlins Marshall 65, 313, 407, 462 Said Edward 43

Samarkanda 116 samochód – zob. motoryzacja Sankt Petersburg 469 São Paulo 532 Sassen Saskia 239, 261 Sawiris Naguib Onsi 503 Scheibler Karol 144 Schiller Robert 179 Schröder Gerhard 503 Schumpeter Joseph 124, 133, 142, 145, 291, 295, 298 Scott Brett 63, 66, 136, 181, 314, 548 Scott James 247, 409, 411, 412, 422, 430, 459, 461, 462, 472 sekurytyzacja 181 Sennett Richard 81, 476 Seul 244, 262 Shaikh Anwar 437 Shatzmiller Maya 335 Shaxson Nicholas 192, 232, 235, 236 Shenzhen 11, 446 Shetty Shilpa 503 Siena 125 Sieverts Thomas 239, 259 Simone AbdouMaliq 200 Singapur 104, 334 Singer Israel Joshua 536 skala – globalna 223, 228, 257, 471–472, 483, 484–486, 492–493 – gospodarki 41, 68, 105, 108, 109, 167–169, 325, 336, 492 – ekonomia skali 141, 516, 517 zob. skala jako przestrzenny horyzont sprawczości – Slim Carlos 497 slumsy 147, 198, 256–258, 268, 406, 412, 478

593

Indeks

– królestwo slumsów 479 – slum lordowie 200 Słowacja 41 Słowacki Juliusz 20, 30 Słowianie 380, 383, 399, 430, 453, 522 – a niewolnicy 361, 362, 413

sprawczość / działanie 35, 37, 55, 56, 60, 90, 104, 163, 177, 192, 217, 253, 254, 278, 297, 303–305, 308, 311, 313, 324, 345, 379, 406, 436 – a pieniądz 117, 127, 135, 187, 189, 205, 221, 540–542, 544, 548

– etnogeneza Słowian 44, 413, 423–426 – jako szarańcza 348 – w świecie islamu 47, 348, 349, 364 służebna – ludność 371, 414, 426, 427 – osada 71, 370, 371, 377, 378, 380, 401, 415, 454 zob. niewolnictwo, Piastowie Smith Adam 121, 141, 146, 295, 296, 353 Smith Neil 58–60, 257, 279, 313, 450, 452, 458, 461, 472, 473, 483, 484, 492 socjalizm / komunizm 55, 74–75, 100, 168, 179, 206, 221, 233, 254, 258, 312,446, 475, 523–524, 544 – postsocjalizm / postkomunizm 23, 25, 27, 222–223, 230–231, 501, 509, 529 Soja Edward 57 Sokolniki 370 Spears Taylor 183, 215 spekulacja 68, 69, 130, 134, 138, 149, 160, 166, 172, 184–186, 188, 197, 240, 437, 450, 469, 487, 525 zob. arbitraż Spivak Gayatri Chakravorty 54 socjobiologia 312, 434, 435 socjologia 33, 144, 506 Southern Richard 43 Sowa Jan 29–31, 322

– skala jako przestrzenny horyzont sprawczości 258, 492 zob. pieniądz, skala, teleologia, transformacja ustrojowa Sraffa Piero 298 Sri Lanka 288 Stambuł / Konstantynopol / Bizancjum 43, 44, 262, 307, 319, 329, 353, 354, 375, 399 Stanisławski Błażej 401 Stany Zjednoczone 11, 23–28, 70, 74, 75, 86, 94, 109, 116, 119, 133, 138, 148, 151, 154, 157–168, 175–179, 193, 202, 203, 207–209, 225, 226, 231, 236, 241–243, 254, 267, 268, 271–278, 296, 308, 333, 432, 439, 444, 447, 455, 476, 482, 483, 489, 493, 497, 511, 512, 522, 534, 537, 541 Stark David 186 stawanie się 417–420 Steward Emma Faye 274 Stiglitz Joseph 111 Stoler Ann Laura 80 Stomma Ludwik 99 stopa procentowa 74, 117–119, 139, 141, 142, 155, 165, 169, 173, 208, 236, 281, 292, 512, 543 zob. czas, kredyt, pieniądz strefowanie 250 zob. planowanie przestrzenne Stuhr Jerzy 46 Sudan 29, 401

594

Indeks

Sudan Południowy 231 Sugrue Thomas 90, 92, 143 Swarzędz 513 Syria 54, 227, 347, 348, 501 Szanghaj 23, 24, 92, 244, 286, 446 Szreder Kuba 531, 532

temporalność 12, 61, 67, 68, 70, 80, 105, 107, 109, 117, 119, 163, 176–178, 184, 212, 239, 281, 398, 404, 407, 409, 423, 427, 437, 442, 451, 469, 531, 536, 539, 545 – temporalna nieprzystawalność

sztuka – zob. rynek sztuki Szwajcaria 236, 334, 534 Szwecja 155, 170, 319

102 teoria 31, 48, 52, 55, 63, 66–67, 73, 99, 105, 106, 519 – klasyczna / temporalna teoria kapitalizmu 70, 271, 278–279, 280, 291, 295–299, 300–303, 308, 312, 331, 340, 397, 427, 439, 442, 444, 451 – krytyczna 53, 65, 113, 114, 176–177, 309, 523, 548–549 – ludowa teoria kapitalizmu 99, 440 – postkolonialna 30, 54, 57 – przestrzenna teoria kapitalizmu 13, 63, 68, 73, 173, 178, 398, 423, 436, 438, 452–453, 456, 469, 502 – spiskowa 131 – ugruntowana / teoria a empiria 57, 249, 292, 306, 346 – zalążkowa 280, 294–297, 299, 300, 303 – ewolucji – zob. ewolucjonizm – gier 154 – modernizacji 313 – pieniądza 122, 127, 342, 377, 430 – względności 60, 164 zob. antropologia, ekonomia neoklasyczna, globalny materializm, okcydentalizm teraźniejszość 35, 68, 80, 100, 107, 117, 140, 182, 184, 188, 224, 437, 451, 500, 545, 550

Ś

świat – finansów 104, 106, 107, 111, 112, 131, 134, 140, 163, 180, 182, 183, 232, 542, 548 – światopogląd 12, 22, 47, 57, 108, 312, 403, 473 – światowanie 23, 55, 73, 464 – hegemonia światowa 151, 155, 172–173, 176, 189, 437–439, 444, 453, 488, 491, 492, 512 zob. islamu świat Świetlicki Marcin 81

T

Tajlandia 445 Tajpej 532 Tamás Gáspár Miklós 279 Taszkient 116, 375 tatami (jednostka miary) 477, 478 Taussig Michael 82, 103, 440 technologia 70, 141, 169, 175, 195, 293, 294, 302, 332, 415, 449, 486, 543 Teheran 262, 552 teleologia 27, 62, 292, 305–306, 320, 458, 492 zob. czas, historia, teoria, transformacja ustrojowa, zalążek

595

Indeks

Thackeray Bal 54, 55 Thompson E.P. 305, 311, 339, 340, 355, 448, 506, 526 Tilly Charles 51, 52, 462 Tirana 222, 223, 539 Tokio 24, 104, 240, 244, 262,

transnarodowość 517 – klasa transnarodowa 502–508, 522, 534, 535, 536 – korporacje transnarodowe 438, 534 Travija Arturo 97, 99, 107, 109, 132,

476–479, 486, 540 Topolski Jerzy 29, 129, 130, 178, 295, 298, 303–305, 309, 323, 397, 442 towar – fikcyjny 62–64, 71–73, 195, 196, 198, 280, 281, 342, 430, 436, 437, 500 – jako stan 115, 195 – ekspansja towarowa 166, 172, 176, 182, 184, 188, 189, 211, 225, 437, 451, 515, 516, 528, 531, 544 – stosunki towarowo-pieniężne 178, 295, 296, 298, 351, 378, 392, 437 zob. finansowa ekspansja, produkcja, rynek Townsend Joseph 314 transformacja ustrojowa – od antyku do feudalizmu 354 – od feudalizmu do kapitalizmu 254, 294, 254–255, 472, 484, 486, 488–491 – od komunizmu do kapitalizmu 11, 18, 26, 221, 227, 230, 233, 502, 512, 515, 520, 528, 529, 533 – od plemienia do państwa 356–358, 365, 378, 389, 404, 407, 418 – Wielka transformacja 62, 73, 106, 195–196, 412 zob. historyczna ciągłość, kryzys, reorientacja, teleologia

134, 187, 208, 211, 215 Třeštík Dušan 362 Trynidad i Tobago 235 Tsamkxao ≠Oma 410, 412, 417 Turcja 22, 122, 248 Turner Graham 193, 194, 207 Tusk Kasia 507, 508, 510, 525, 526, 533–535 twórcza destrukcja 68, 70, 142, 145, 146, 169, 172, 186, 239, 279, 292, 481, 499, 550 zob. inercja kapitału tymczasowość 531, 535

U

ubezpieczenia 26, 111, 130, 136, 149, 180–182, 189, 199, 207, 232, 242, 270, 340, 544 ubóstwo / bieda 39, 54, 61, 85, 86, 92, 177, 199, 200, 223, 230, 251, 256, 263, 270, 273, 274, 278, 291, 479, 483, 489, 510, 532–535, 541, 542, 545–547 – broń ubogich 430, 440 – przyczyny ubóstwa 128, 225, 256, 265, 274–276, 287, 412 zob. rozwój nierówny Ukraina 48, 330, 358, 363, 411, 458 uniwersalność 58, 279, 419, 484 – kapitalizmu 288, 316, 352–353, 388, 451, 455, 521 zob. kosmopolityzm, pieniądz jako uniwersalny ekwiwalent

596

Indeks

V

– uniwersalna ścieżka rozwoju 13, 61, 280 – uniwersalne prawo / prawidłowość 32, 35, 52, 113, 199, 331, 442, 458, 545 – uniwersalizacja zachodniej

Verdery Katherine 221–223 Vergara Camilo José 93 Verne Guyla (Verne Juliusz) 22 Viveiros de Castro Eduardo 419, 423 Vogl Joseph 102, 118, 121, 124, 182

historii 21–22, 92, 167, 251, 257, 281, 336, 403, 442, 458, 498 urbanizacja 55, 81, 93, 173, 244– 246, 254, 256–259, 285, 297, 313, 333, 347, 371, 372, 397, 431–432, 446, 454, 458, 472–482, 491, 515 – piracka / spontaniczna 200, 248–249 – przemocy 226, 239 – kapitału 13, 72, 173, 198, 292, 448, 472 – lokalnego państwa 446, 447, 450 – wsi / suburbanizacja / przedmieścia 83, 86, 89 –90, 158, 160, 202–203, 226, 230, 239, 240, 242, 254, 259, 262, 270, 275, 530 – a kapitalizm 94, 196–198, 342, 441, 449, 481–483, 485–486 – dezurbanizacja 87 – niedourbanizowanie 257, 258 – przeurbanizowanie 70, 256–258, 262, 271 zob. europejskie miasto, globalna urbanizacja urbanizm nowy 250 Urbańczyk Przemysław 355, 356, 360, 361, 364, 378, 379, 399, 400, 402–404, 443 Urry John 56, 236 USA – zob. Stany Zjednoczone utopia 93, 245

Vries Jan de 449

W

Wacquant Loïc 227, 276 Wall Street 69, 91, 93, 94, 107, 110, 120, 123, 128, 131–135, 150, 181, 188, 191, 201, 204, 211, 212, 215–217, 236, 237, 251, 252, 254, 261, 262, 315, 502, 503, 548 Wallerstein Immanuel Maurice 53, 177, 297, 323–325, 333, 352, 450, 456 Wallis Aleksander 36 Ward-Perkins Bryan 431 Warren Amelia 206 Warren Elizabeth 206 Warszawa 51, 200, 262, 330, 482, 533, 534 wartość 13, 19, 26, 103, 120, 138, 139, 153, 157, 161, 164, 169–170, 180–181, 184, 193, 219, 325, 350, 368, 375, 376, 385, 386, 388, 505, 524, 550 – akcji / firmy 106, 134–137, 190–192, 209, 518 – nieruchomości 85, 97, 166, 195, 197–198, 200–204, 207, 208, 210, 211, 215, 449, 487 – papiery wartościowe 102, 165, 181, 184, 186, 190, 204, 540 – wytwarzanie / miara wartości 115–119, 127, 137, 154–155, 158, 166, 182, 187, 188, 197, 211, 228,

597

Indeks

340, 343, 389, 394, 436, 449, 466–470, 539–541 Waszyngton 94, 111, 133, 150, 161, 205, 243, 463 Weber Adna Ferrin 472 Weber Max 51, 114, 295, 296, 321, 451

Williams Eric 441 Williams Raymond 20 Winiary 370 Wirth Louis 81 Władysław I Łokietek 45 Władysław II 395

Weizman Eyal 226 weksle 123, 124, 298, 299 – wynalazek weksli 70, 306, 350 Wenecja 125, 263, 295, 319, 362, 364, 367, 387, 440, 486, 532 Wenezuela 170 Węcławowicz Grzegorz 516 Węgry 41, 399, 466 zob. Austro-Węgry Whiteman Kaye 249 Wiedeń 21, 319 Wielka Brytania 13, 24, 25, 29, 51, 54, 70, 118, 120, 126, 138, 147, 148, 168, 172, 197, 209, 224, 225, 232, 235, 241, 274, 276, 291, 292, 296, 301–305, 308, 311, 317, 324, 328, 329, 332–337, 351, 403, 432, 441, 438, 447–450, 453, 455, 476, 481, 483, 486, 489, 542 – Pax Britannica 154, 157, 167, 185 Wielkie Morawy 399, 400, 443 Wietnam 74, 157, 206, 236, 276, 411, 511 wieś – vs miasto 92, 264, 378, 455, 484, 485, 533 – ruralizacja 87, 91, 92 zob. chłopi, rolnictwo więzienie, więziennictwo 217, 246, 268, 272–274, 276, 278, 328 zob. niewolnictwo, praca, przemoc, Złoty Gułag Wilhelm III Orański 438

władza 36, 60, 63, 66, 166, 240, 247–250, 251, 321, 329, 344, 353, 355, 358, 367, 369–370, 386, 390–393, 395–396, 403, 404, 416, 435, 467, 477, 483, 512, 536 – terytorialna 173, 226–227, 230–231, 355, 358, 361–363, 380, 386, 415, 425, 435–436, 438, 444, 446, 453, 457, 460–464, 472, 477, 480, 483, 484, 491–492 – pieniądz jako instrument sprawowania władzy 188, 204 –205, 377, 379, 385, 394, 427 – wola władzy 407–408, 411, 417–418, 426, 433 zob. akumulacja, państwo, paternalizm, pieniądz, przestrzeń absolutna, sprawczość własność 121, 193, 271, 311, 383, 451, 510, 514, 517 – państwowa 100 – prywatna 136, 197–198, 228, 293, 300, 309, 317, 318–319, 332, 344, 418, 419, 433, 463, 498, 513, 536 – zbiorowa 51, 253, 317, 415 – nieruchomości 85, 200, 203, 253, 528, 535 – ziemi / ziemska 319, 320, 371, 381, 395, 402–403, 445, 446, 449, 461, 513 zob. niewolnictwo, renta, władza terytorialna, wyobcowanie

598

Indeks

Włochy 25, 151, 220, 254, 295, 326, 437 Włocławek 197 wojna 75, 79, 121, 125–126, 129, 220, 221, 226–227, 276, 301, 327, 416–422, 423, 425, 455, 476, 492

Wolf Eric 34, 98, 115, 144, 178, 338, 366, 407, 440 Wolff Edward Nathan 510 Wolter 32 Woud Auke van der 479 Woźniak Stefan 514

– chłopska 324 – domowa 205, 218–219, 227, 229–231, 276 – kulturowa 114, 137 – kubistyczna 484 – secesyjna w USA 255, 276 – światowa 30, 54, 100, 133, 145, 148, 151, 156, 167, 203, 479, 484, 501 – zimna 74–75, 158, 160, 176, 230, 231, 511, 512 – o drewno 488 – z narkotykami 273 – wojny husyckie 324 – wojny prowadzone przez USA 86, 145, 148, 157–158, 205–206, 235 zob. państwo, przymus, urbanizacja przemocy, wojsko a kapitalizm wojsko / wojskowość 75, 125, 205, 248, 321, 329–330, 348, 355, 394, 409, 411, 414, 470, 477, 512 – a kapitalizm 125, 145, 157 –158, 165–166, 171–172, 232, 240, 276, 304, 321, 327, 345, 363, 382, 414–415, 419–422, 433, 453–455, 459–460 – a pieniądz i praca najemna 71, 126, 345, 371–372, 385–386, 452 – wojskowa demokracja 425 – wojskowy keynesizm 125–126, 441, 453

wódka 38, 115, 128, 326, 392, 393 Wrocław 533, 534 współczesność 71, 126, 454, 472, 485 Wu Dong Dong 475 wyobcowanie 81, 451 wykorzenienie 345, 349, 389, 451, 452, 455, 456, 459, 549 wymiana – zob. barter wywłaszczenie 189, 210, 222, 343, 345, 441, 451 wyzysk 99, 265, 267, 279, 339, 343, 345, 451 wzrost gospodarczy 68, 137, 147, 149, 156, 162, 167–170, 173, 206, 207, 221, 228, 231, 281, 366, 429, 443, 445, 483, 498, 537, 545 – nieustanny wzrost / ekspansja 118, 125, 138–139, 162–165, 169, 170, 173, 184, 193, 211, 313, 342, 436, 437, 444, 487, 491, 498 – stopa wzrostu 24, 167, 168, 170, 173, 228, 231, 292 zob. rozwój

Y

yeomani 300–309, 320

Z

Zagłębie – Rdzy 93, 240, 275 – Słońca 93, 97, 147, 240 zob. Kalifornia Zachód 11, 12, 18, 21, 26, 27, 30–36,

599

Indeks

40–48, 51–54, 59, 70, 74, 126, 127, 130, 139, 167, 176, 178, 192, 206, 231, 236, 241, 245, 246, 258, 280, 290–294, 297, 307, 308, 313, 323–327, 330–337, 341, 343, 354, 355, 403, 419, 442, 443, 457, 458, 476, 480, 486, 487, 491, 498, 529, 536, 547 – Dziki 460, 483 zob. europocentryzm, okcydentalizm zacofanie 13, 19, 23, 29, 33, 35, 51, 59, 61, 71, 92, 178, 185, 222, 224, 228, 241, 280, 307, 313, 319, 320, 323, 326, 330–331, 353, 412, 479, 483 zalążek 88, 122, 126, 333, 351, 378, 407, 409, 415, 436, 447, 450, 487 zob. peryferie, protokapitaliści, teoria zalążkowa, transformacja ustrojowa Zambia 229, 248 Ziryab 44, 45 Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA)170, 288, 290, 334, 534 złoto – standard złota 120, 123, 155, 156, 158–160, 162, 163, 176, 185, 203, 471

– wartość złota 180, 350 – wydobycie złota 126, 163 – Złoty Gułag 272 Zomia 411–412 Zukin Sharon 93 Zurych 104 Związek Radziecki (ZSRR) – zob. Rosja zysk 32, 69, 91, 103, 111–117, 124, 128, 129, 134, 135, 139–142, 144–150, 163–166, 171, 177, 180–192, 197, 200, 202, 206, 209–217, 221, 222, 229, 234, 241, 248, 250, 253, 303–305, 333, 350, 368, 376, 386, 387, 429, 431, 437, 446, 455, 466, 513, 515, 519, 520, 527, 549 – czysty 180, 185, 191, 215, 221, 234 – stopa zysku 68, 130, 139–142, 147–149, 155, 169, 217, 292, 296, 451, 469, 503

Ż

Żywiec 467

ANEKS

Aneks

ANEKS A1:

Produkt krajowy brutto regionów oraz wybranych państw w latach 1–2008 (w dolarach o wartości z 1990 roku) 1

1000

1500

1600

1700

1820

1870

Francja

2 366

2 763

10 912

15 559

19 539

35 468

72 100

Niemcy

1 225

1 435

8 256

12 656

13 650

26 819

72 149

Włochy

6 475

2 250

11 550

14 410

14 630

22 535

41 814

85

128

723

2 072

4047

4 288

9 952

320

800

2 815

6 007

10 709

36 232

100 180

Hiszpania

1 867

1 800

4 495

7 029

7481

12 299

19 556

Europa Zachodnia Kanada

14 433

10 925

44 159

65 508

80 927

158 860

366 198

Holandia Wielka Brytania

32

64

100

100

86

738

6 407

272

520

800

600

527

12 548

98 374

448

748

1 120

920

833

13 499

111 493

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

15 954

Europa Środkowa Dawny ZSRR

1 956

2 600

6 696

9 289

11 393

24 906

50 163

1 560

2 840

8 458

11 426

16 196

37 678

83 646

Brazylia

Brak danych

Brak danych

400

342

574

2 912

6 985

Meksyk

880

1 800

3 188

1 134

2 558

5 000

6 214

Stany Zjednoczone Zachód pozaeuropejski Polska

Ameryka Łacińska Chiny

2 240

4 560

7 288

3 763

6 346

14 921

27 311

26 820

27 494

61 800

96 000

82 800

228 600

189 740

Indie

33 750

33 750

60 500

74 250

90 750

111 417

134 882

Indonezja

Brak danych

Brak danych

6 046

Brak danych

7 598

10 970

18 929

Japonia

1 200

3 188

7 700

9 620

15 390

20 739

25 393

Iran

2 000

2 925

2 400

Brak danych

3 000

3 857

6 050

Irak

500

1 300

550

Brak danych

550

643

1 136

4 740

5 040

6 478

9 729

217 089 229 671

412 477

425 638

Turcja

4 400

4 200

3 780

Azja

76 735

85 815

161 317

Egipt

2 700

2 500

1 900

2 375

2 138

1 992

4 573

Nigeria

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

RPA

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

643

2 185

8 030

13 720

19 283

23 349

25 692

31 161

45 234

105 402 121 208

248 321

Afryka Świat

331 344 371 058

693 502 1 109 684

Źródło: Angus Maddison, Contours of the World Economy, 1–2030 AD. Essays in Macro-economic History, Oxford University Press, Oxford 2007 oraz www.ggdc.net/maddison/maddison-project/orihome.htm.

602

Aneks

1900

1913

1950

1973

1989

2000

2008

116 747

144 489

220 492

683 965

1 000 286

1 248 521

1 423 562

162 335

237 332

265 354

944 755

1 302 212

1 556 928

1 713 405

60 114

95 487

164 957

582 713

906 053

1 083 598

1 157 636

17 604

24 955

60 642

175 791

247 906

352 541

411 055

184 861

224 618

347 850

675 941

940 908

1 211 453

1 446 959

33 164

41 653

61 429

266 896

454 166

625 120

797 927

673 987

902 080

1 396 287

4 101 034

5 961 851

7 537 541

8 698 029

15 887

34 916

102 164

312 176

523 177

699 382

839 199

312 499

517 383

1 455 916

3 536 622

5 703 521

8 032 209

9 485 136

346 869

582 941

1 635 490

4 058 289

6 560 368

9 207 415

10 933 678

38 016

46 449

60 742

177 973

215 815

282 517

391 172

102 084

134 794

185 023

550 756

718 039

720 678

1 030 628

154 049

232 351

510 243

1 513 070

2 037 253

1 287 576

2 242 206

12 201

19 188

89 342

401 643

776 547

975 444

1 262 279

18 585

25 921

67 368

279 302

491 767

726 934

877 312

71 911

120 796

415 328

1 389 460

2 227 686

3 066 779

4 045 933

218 154

241 431

244 985

739 414

2 051 813

4 319 339

8 908 894

170 466

204 242

222 222

494 832

1 043 912

1 899 526

3 415 183

31 748

45 152

66 358

186 900

414 090

672 114

1 007 750

52 020

71 653

160 966

1 242 932

2 208 858

2 628 056

2 904 141

Brak danych

10 994

28 128

171 466

181 227

306 112

457 455

Brak danych

2 613

7 041

39 042

45 160

27 692

29 602

279 614

433 992

611 382

8 181 241 13 694 593

22 288 543

Brak danych

18 195

34 279

133 858

556 845

680 742

990 843

3 854 321

Brak danych

Brak danych

19 288

45 924

139 663

207 013

304 383

Brak danych

Brak danych

23 933

76 585

102 146

143 018

222 958

Brak danych

9 857

34 465

102 498

148 888

175 305

233 829

202 646

548 222

889 922

1 173 703

1 734 918

5 335 860 16 015 152 26 576 359 36 688 285

50 973 935

66 136

79 486

1 971 881

2 733 190

603

Aneks

ANEKS A2:

Produkt krajowy brutto na mieszkańca regionów oraz wybranych państw w latach 1–2008 (w dolarach o wartości z 1990 roku) 1

1000

1500

1600

1700

1820

1870

Francja

473

425

727

841

910

1 135

1 876

Niemcy

408

410

688

791

910

1 077

1 839

Włochy

809

450

1 100

1 100

1 100

1 117

1 499

Holandia

425

425

761

1 381

2 130

1 838

2 757

Wielka Brytania

400

400

714

974

1 250

1 706

3 190

Hiszpania

498

450

661

853

853

1 008

1 207

Europa Zachodnia

576

427

771

888

993

1 194

1 953

Kanada

400

400

400

400

430

904

1 695

Stany Zjednoczone

400

400

400

400

527

1 257

2 445

Zachód pozaeuropejski

400

400

400

400

476

1 202

2 419

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

946

Europa Środkowa

412

400

496

548

606

683

937

Dawny ZSRR

400

400

499

552

610

688

943

400

428

459

646

713

Polska

Brazylia Meksyk

400

400

425

454

568

759

674

Ameryka Łacińska

400

400

416

438

527

691

676

Chiny

450

466

600

600

600

600

530

Indie

450

450

550

550

550

533

533

Brak danych

Brak danych

565

Brak danych

580

612

578

Japonia

400

425

500

520

570

669

737

Iran

500

650

600

Brak danych

600

588

719

Irak

500

650

550

Brak danych

550

588

719

Turcja

550

600

600

600

600

643

825

Azja

456

470

568

574

572

581

553

Egipt

600

500

475

475

475

475

649

Nigeria

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

RPA

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

Brak danych

415

858

Afryka

472

425

414

422

421

420

500

Średnia światowa

467

453

566

596

615

666

870

Indonezja

Źródło: Angus Maddison, Contours of the World Economy, 1–2030 AD. Essays in Macro-economic History, Oxford University Press, Oxford 2007 oraz www.ggdc.net/maddison/maddison-project/orihome.htm.

604

Aneks

1900

1913

1950

1973

1989

2000

2008

2 876

3 485

5 186

12 824

17 300

20 422

22 223

2 985

3 648

3 881

11 966

16 558

18 944

20 801

1 785

2 564

3 502

10 634

15 969

18 774

19 909

3 424

4 049

5 996

13 081

16 695

22 161

24 695

4 492

4 921

6 939

12 025

16 414

20 353

23 742

1 786

2 056

2 189

7 661

11 582

15 622

19 706

2 885

3 457

4 569

11 392

15 800

19 176

21 672

2 911

4 447

7 291

13 838

19 108

22 488

25 267

4 091

5 301

9 561

16 689

23 059

28 467

31 178

4 015

5 233

9 268

16 179

22 255

27 394

30 152

1 536

1 739

2 447

5 340

5 684

7 309

10 160

1 438

1 695

2 111

4 988

5 905

5 970

8 569

1 237

1 488

2 841

6 059

7 112

4 460

7 904

678

811

1 672

3 880

5 224

5 532

6 429

1 366

1 732

2 365

4 853

5 899

7 275

7 979

1 113

1 494

2 510

4 518

5 131

5 889

6 973

545

552

448

838

1 834

3 421

6 725

599

673

619

853

1 270

1 892

2 975

704

874

803

1 490

2 351

3 276

4 428

1 180

1 387

1 921

11 434

17 943

20 738

22 816

Brak danych

1 000

1 720

5 462

3 327

4 838

6 944

Brak danych

1 000

1 364

3 753

2 571

1 221

1 049

Brak danych

1 213

1 623

3 477

5 041

6 446

8 066

638

695

715

1 714

2 683

3 798

5 611

Brak danych

902

910

1 294

2 528

2 936

3 725

Brak danych

Brak danych

753

1 262

1 085

1 161

1 524

Brak danych

1 602

2 535

4 175

3 956

3 890

4 793

601

637

889

1 387

1 444

1 447

1 780

1 261

1 524

2 111

4 083

5 130

6 038

7 614

605

Aneks

ANEKS A3:

Kraje o najwyższym PKB per capita w latach 1960, 1980, 2000 i 2015 (w dolarach) 1960

1980

2000

1

USA

3 007 Monako

51 526 Monako

82 537

2

Nowa Zelandia

2 312 Zjednoczone Emiraty Arabskie

42 878 Lichtenstein

74 633

3

Kanada

2 294 Katar

34 995 Bermudy

56 284

4

Luksemburg

2 242 Sułtanat Brunei

25 530 Luksemburg

48 317

5

Szwecja

1 983 Kuwejt

20 687 Wyspy Normandzkie

43 299

6

Bermudy

1 902 Lichtenstein

20 669 Norwegia

38 146

7

Australia

1 806 Szwajcaria

18 785 Szwajcaria

37 813

8

Szwajcaria

1 787 Luksemburg

17 065 Japonia

37 299

9

Bahamy

1 550 Szwecja

16 856 USA

36 449

10

Norwegia

1 441 Arabia Saudyjska

16 598 Zjednoczone Emiraty Arabskie

34 207

11

Islandia

1 415 Norwegia

15 772 Islandia

31 737

12

Wielka Brytania

1 380 Islandia

14 942 Dania

30 743

13

Dania

1 364 Dania

13 833 Katar

29 926

14

Francja

1 338 Niderlandy

13 615 Szwecja

29 283

15

Belgia

1 273 Belgia

12 932 San Marino

28 224

Źródło: Bank Światowy.

606

Aneks

2015 Luksemburg

101 450

Szwajcaria

80 945

Makao (Chiny)

78 585

Norwegia

74 400

Katar

73 653

Irlandia

61 133

Australia

56 311

Stany Zjednoczone

56 115

Singapur

52 888

Dania

51 989

Szwecja

50 579

Islandia

50 173

Holandia

44 299

Wielka Brytania

43 876

Austria

43 775

607

Aneks

ANEKS A4:

Kraje o najwyższej stopie wzrostu gospodarczego na świecie 2015 Miejsce w rankingu

2010 Wzrost (%)

2005 Wzrost (%)

Wzrost (%)

1

Irlandia

26,3 Makao

25,3 Azerbejdżan

26,4

2

Strefa Gazy i Zachodni Brzeg

12,4 Katar

19,6 Angola

18,3

3

Etiopia

9,6 Singapur

15,2 Czad

17,3

4

Palau

9,4 Nauru

13,6 Gwinea Równikowa

16,7

5

Wybrzeże Kości Słoniowej

9,2 Czad

13,6 Armenia

13,9

6

Uzbekistan

8,0 Paragwaj

13,1 Mianma

13,6

7

Indie

7,6 Etiopia

12,6 Grenada

13,3

8

Laos

7,4 Bhutan

11,7 Kambodża

13,3

9

Mianma

7,3 Zimbabwe

11,4 Turkmenistan

13,0

10

Dominikana

7,0 Chiny

10,6 Libia

11,9

11

Kambodża

7,0 Timor Wschodni

10,4 Etiopia

11,8

12

Tanzania

7,0 Argentyna

10,4 Chiny

11,4

13

Kongo

6,9 Zambia

10,3 Kuba

11,2

14

Chiny

6,9 Indie

10,3 Afganistan

11,2

15

Rwanda

6,9 Mianma

9,6 Strefa Gazy i Zachodni Brzeg



Polska

3,9 Polska

3,6 Polska

Źródło: Bank Światowy.

608

10,9

3,5

Aneks

2000

1995 Wzrost (%)

1990 Wzrost (%)

Wzrost (%)

Liberia

28,6 Rwanda

35,2 Irak

57,8

Gwinea Równikowa

18,2 Bośnia i Hercegowina

20,8 Turkmenistan

35,4

Timor Wschodni

17,5 Gwinea Równikowa

17,5 Liban

26,5

Wyspy Zielonego Przylądka

14,3 Malawi

16,7 Saint Lucia

23,5

Mianma

13,7 Republika Zielonego Przylądka

14,2 Suazi

21,0

Belize

13,0 Albania

13,3 Zjednoczone Emiraty Arabskie

18,3

Azerbejdżan

11,1 Uganda

11,5 Iran

13,6

Zjednoczone Emiraty Arabskie

10,9 Chiny

10,9 Nigeria

12,8

Komory

10,8 Palau

10,9 Vanuatu

11,7

Estonia

10,6 Chile

10,6 Tajlandia

11,2

Rosja

10,0 Angola

10,4 Bhutan

10,9

Irlandia

9,9 Malezja

9,8 Belize

10,6

Kazachstan

9,8 Mauretania

9,8 Singapur

10,0

Luksemburg

9,5 Irlandia

9,6 Korea Południowa

9,3

Bermudy

9,3 Wietnam

9,5 Turcja

9,3

Polska

4,6 Polska

7,0 Polska

-7,01

609

Aneks

ANEKS A5:

Kompozycja klasowa społeczeństw wybranych krajów oraz ich miejsce w globalnej hierarchii

Kraj

Populacja osób dorosłych (w tys.)

Majątek całkowity (w mld USD)

Przeciętny majątek (mediana, w USD)

Liczba dolarowych milionerów (w tys.)

Liczba dolarowych miliarderów

Arabia Saudyjska

17 409

687

13 131

50

6

Australia

16 919

6 174

168 291

961

18

Austria

6 809

1 335

66 617

194

7

Belgia

8 440

2 189

150 348

278

2

138 439

2 436

3 311

168

43

Brazylia Chile

12 754

535

13 503

44

12

Chiny

1 013 536

22 817

7 357

1 333

218 5

Czechy

8 459

353

14 256

28

Egipt

54 333

379

1 664

23

8

Filipiny

58 863

540

1 856

35

13

Francja

48 450

12 697

86 156

1 791

34

Grecja

9 131

743

38 552

58

3

Hiszpania

37 573

4 195

52 223

360

20

Holandia

13 016

2 379

74 659

282

6

6 186

1 074

36 545

107

64

Indie

792 023

3 447

868

185

67

Indonezja

161 671

1 460

1 615

98

29

Japonia

104 279

19 837

96 071

2 126

14

Kolumbia

31 382

643

5 765

37

3

Korea

38 912

3 545

31 259

313

35

Meksyk

75 422

1 957

7 978

122

13

Niemcy

67 079

11 939

43 898

1 525

62

3 788

1 217

119 634

205

6

30 326

739

9 112

43

4

8 640

638

27 297

51

3

31 357

671

3 379

50

7

Hongkong

Norwegia Polska Portugalia Republika Południowej Afryki Rosja

109 516

1 284

1 388

92

90

Singapur

4 051

1 091

98 922

142

14

Szwecja

7 369

2 294

57 433

520

18

610

Aneks

Procentowe rozłożenie populacji osób dorosłych w zależności od posiadanego majątku WspółPoniżej 10–100 100 tys. Powyżej Suma czynnik Giniego2 10 tys. tys. USD – 1 milion 1 miliona (%) USD

USD

USD

Członkowie globalnej elity (w tys.) Osoby należące do grupy 10% najbogatszych

Osoby należące do grupy 1% najbogatszych

44,3

50,1

5,3

0,3

100

74,6

1 574

72

7,2

26,1

61,0

5,7

100

63,9

12 850

1 480

27,9

32,5

36,7

2,9

100

77,9

3 344

285

9,9

33,1

53,7

3,3

100

62,6

5 596

447

75,9

22,2

1,8

0,1

100

83,0

4 154

233

48,1

46,6

5,0

0,3

100

79,5

1 062

61

62,1

35,5

2,3

0,1

100

73,3

39 050

1 885

48,3

46,0

5,4

0,3

100

77,9

774

40

91,7

7,7

0,6

0,0

100

80,3

477

33

88,4

10,8

0,8

0,1

100

82.7

763

48

16,9

33,1

46,3

3,7

100

70,3

26 437

2 762

19,7

64,0

15,7

0,6

100

68,0

2 536

85

12,1

62,8

24,1

1,0

100

67,1

14 768

530

22,6

31,1

44,1

2,2

100

73,2

6 778

433

22,2

57,2

18,9

1,7

100

83.7

1 908

143

95,4

4,3

0,3

0,0

100

83,1

3 988

254

92,0

7,0

0,9

0,1

100

84,7

2 310

136

9,0

42,3

46,7

2,0

100

63,4

58 734

3 417

64,6

32,6

2,7

0,1

100

76,9

1 462

54

24,0

59,3

15,9

0,8

100

73,8

10 651

449

56,7

39,9

3,2

0,2

100

75,9

4 196

176

29,6

33,9

34,2

2,3

100

77,5

30 205

2 281

23,1

21,9

49,6

5,4

100

77,9

2 462

311

52,7

44,2

3,0

0,1

100

75,6

1 546

62

24,9

61,0

13,5

0,6

100

70,5

2 029

76

72,6

24,3

2,9

0,2

100

84,0

1 550

71

91,4

7,7

0,8

0,1

100

91,2

1 354

122

10,0

40,0

46,5

3,5

100

70,8

2 461

205

15,8

47,4

29,7

7,1

100

80,9

3 357

731

611

Aneks

Szwajcaria

6 156

3 491

107 583

667

71

Tajwan

18 449

3 592

66 423

414

39

Tajlandia

50 314

369

1 264

25

13

Turcja

53 083

1 025

4 469

74

27

Wielka Brytania

48 696

15 601

126 472

2 364

51

Włochy

49 244

10 025

88 603

1 126

29

243 349

85 901

49 787

15 656

513

3 877

560

59 518

59

4

USA Zjednoczone Emiraty Arabskie Afryka

572 266

2 596

639

126

29

Azja i Pacyfik

1 134 624

45 958

2 711

4 931

324

Chiny

1 013 536

22 817

7 357

1 333

218

Europa

584 088

75 059

16 142

10 011

439

Indie

792 023

3 447

868

185

67

Ameryka Łacińska

403 142

7 461

4 034

485

107

Ameryka Północna

271 123

92 806

59 737

16 646

538

4 770 803

250 145

3 210

33 717

1 722

Świat

Źródło: Credit Suisse Global Wealth Databook 2015, s. 19–22, 101–104, 112–113, 143.

1 2

Dane za rok 1991. Dotyczy majątku; wartość 100 oznacza sytuację absolutnej nierówności, gdy cały majątek jest w rękach jednej osoby; zero to sytuacja zupełnej równości, gdy wszyscy mają tyle samo. Współczynnik Giniego dla dochodów jest z reguły niższy.

612

Aneks

1,7

47,2

40,3

10,8

100

80,3

3 683

831

13,1

46,7

37,9

2,2

100

72,7

9 224

599

92,2

7,1

0,6

0,1

100

84,8

472

34

73,5

24,6

1,8

0,1

100

82.1

1 574

100

10,0

33,8

51,3

4,9

100

67,8

31 612

3 623

12,4

37,6

47,7

2,3

100

66,7

27 935

1 714

28,1

32,9

32,6

6,4

100

85,0

113 300

20 680

15,3

51,1

32,2

1,5

100

70.3

1 765

86

93,4

6,2

0,4

0,0

100

85,6

4 073

180

74,3

17,6

7,7

0,4

100

89,2

114 274

7 543

62,1

35,5

2,3

0,1

100

73,3

39 050

1 885

44,7

30,7

22,9

1,7

100

83,4

174 007

14 974

95,4

4,3

0,3

0,0

100

83,1

3 988

254

71,7

26,1

2,1

0,1

100

80,9

14 007

683

27,1

32,8

34,0

6,1

100

84,2

127 683

22 189

71,0

21,0

7,3

0,7

100

91,5

477 082

47 709

613

KAPITALIZM. HISTORIA KRÓTKIEGO TRWANIA Kacper Pobłocki Warszawa 2017 © Kacper Pobłocki © Prawa do tego wydania książki: Fundacja Bęc Zmiana ISBN 978–83–62418–78–7 Redakcja językowa i korekta:

Justyna Chmielewska, Anna Wojczyńska

Recenzent:

dr hab. Waldemar Kuligowski, prof. UAM

Projekt graficzny i skład:

Anna Hegman, Grzegorz Laszuk

Redaktor prowadzący:

Ela Petruk

Indeks:

Łukasz Śledziecki

Część II książki powstała w ramach grantu przyznanego autorowi przez Narodowe Centrum Nauki na podstawie decyzji numer DEC–2015/16/S/HS6/00127 Wydawca:

Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana ul. Mokotowska 65/7 00–533 Warszawa www.beczmiana.pl [email protected]

Zamówienia:

www.beczmiana.pl/sklep; [email protected]

Druk:

P.W. Stabil ul. Nabielaka 16 41–310 Kraków

Patroni medialni:

Publikacje Fundacji Bęc Zmiana Seria KIESZONKOWA Markus Miessen, Koszmar partycypacji, Warszawa 2013 McKenzie Wark, Spektakl dezintegracji. Sytuacjonistyczne drogi wyjścia z XX wieku, Warszawa 2014 Kuba Snopek, Bielajewo. Zabytek przyszłości, Warszawa 2014 Karolina Ziębińska-Lewandowska, Między dokumentalnością a eksperymentem. Krytyka fotograficzna w Polsce w latach 1946–1989, Warszawa 2014 Deindywiduacja. Socjologia zachowań zbiorowych, red. Marek Krajewski, Warszawa 2014 Błażej Prośniewski, Gust nasz pospolity, Warszawa 2014 Paweł Mościcki, My też mamy już przeszłość. Guy Debord i historia jako pole bitwy, współwydawca: Instytut Badań Literackich, Warszawa 2015 Andrzej Marzec, Widmontologia jako teoria filozoficzna i praktyka artystyczna ponowoczesności, Warszawa 2015 Przewodnik dla dryfujących. Antologia sytuacjonistycznych tekstów o mieście, red. Mateusz Kwaterko, Paweł Krzaczkowski, Warszawa 2015 Koniec kultury – koniec Europy. O fundamentach polityki, red. Pascal Gielen, Warszawa 2015 Markus Miessen, Koszmar partycypacji + Niezależna praktyka, Warszawa 2016 Kuba Szreder, ABC Projektariatu. O nędzy projektowego życia, Warszawa 2016 Paweł Mościcki, Foto-konstelacje. Wokół Marka Piaseckiego, Warszawa 2016 Zygmunt Bauman, Irena Bauman, Jerzy Kociatkiewicz, Monika Kostera, Zarządzanie w płynnej nowoczesności, Warszawa 2017 Marek Krajewski, Incydentologia, Warszawa 2017 Seria WIZUALNA Magda Szcześniak, Normy widzialności. Tożsamość w czasach transformacji, współwydawca: Instytut Kultury Polskiej UW, Warszawa 2016 Seria DESIGN / PROJEKTOWANIE Nerwowa drzemka. O poszerzaniu pola w projektowaniu, red. Sebastian Cichocki, Bogna Świątkowska, Warszawa 2009 Jakub Szczęsny, Wyspa. Synchronizacja, red. Kaja Pawełek, Warszawa 2009 Handmade. Praca rąk w postindustrialnej rzeczywistości, red. Marek Krajewski, Warszawa 2010 Monika Rosińska, Przemyśleć u/życie. Projektanci. Przedmioty. Życie społeczne, Warszawa 2010 Redukcja / Mikroprzestrzenie. Synchronizacja, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2010

Artur Frankowski, Typespotting. Warszawa, Warszawa 2010 Coś, które nadchodzi. Architektura XXI wieku, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2011 Piotr Bujas, Alicja Gzowska, Aleksandra Kędziorek, Łukasz Stanek, Postmodernizm jest prawie w porządku. Polska architektura po socjalistycznej globalizacji, partner: Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa 2012 Natalia Fiedorczuk, Wynajęcie, Warszawa 2012 Maciej Rawluk, Przystanki polskie. Element infrastruktury punktowej systemu transportu zbiorowego, współwydawca: Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2012 Chwała miasta, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2012 Piotr Korduba, Ludowość na sprzedaż, Warszawa 2013 TR Laszuk. Dizajn i rewolucja w teatrze, współwydawca: TR Warszawa, Warszawa 2013 Marek Krajewski, Są w życiu rzeczy… Szkice z socjologii przedmiotów, Warszawa 2013 Miasto-Zdrój. Architektura i programowanie zmysłów, red. Bogna Świątkowska, Joanna Kusiak, Warszawa 2013 TypoPolo. Album typograficznofotograficzny, red. Rene Wawrzkiewicz, Warszawa 2014 My i oni. Przestrzenie wspólne / projektowanie dla wspólnoty, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2014 Justin McGuirk, Radykalne miasta. Przez Amerykę Łacińską w poszukiwaniu nowej architektury, współwydawca: Res Publica, Warszawa 2015 Claire Bishop, Sztuczne piekła. Sztuka partycypacyjna i polityka widowni, Warszawa 2015 Smutek konkretu. Materializacja idei, red. Maciej Frąckowiak, Magda Roszkowska, Bogna Świątkowska, Warszawa 2015 Adrichalim / Architekci, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2016 Architektura VII Dnia. Wydanie I, red. Kuba Snopek, Iza Cichońska, Karolina Popera, współwydawca: Biuro Festiwalowe Impart 2016, Warszawa 2016 Architektura niezrównoważona, red. Kacper Pobłocki, Bogna Świątkowska, Warszawa 2016 Rem Koolhaas, Śmieciowa przestrzeń. Teksty, wydawca: Fundacja Centrum Architektury, partner: Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2017 Seria ORIENTUJ SIĘ Piotr Bazylko, Krzysztof Masiewicz, Podręcznik kolekcjonera sztuki najnowszej, Warszawa–Kraków 2008 Stadion X: miejsce, którego nie było, red. Joanna Warsza, Warszawa–Kraków 2008 (książka dostępna również w wersji angielskiej)

Piotr Bazylko, Krzysztof Masiewicz, 77 dzieł sztuki z historią. Opowiadania zebrane, Warszawa 2010 Mikołaj Długosz, 1994, Warszawa 2010 Rafał Drozdowski, Marek Krajewski, Za fotografię! W stronę radykalnego programu socjologii wizualnej, Warszawa 2010 Cecylia Malik, 365 drzew, Warszawa 2010 Badania wizualne w działaniu. Antologia tekstów, red. Maciej Frąckowiak, Krzysztof Olechnicki, współpraca wydawnicza: Instytut Socjologii UAM, Narodowy Instytut Audiowizualny, Warszawa 2011 Konrad Pustoła, Widoki władzy, Warszawa 2011 David Harvey, Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja, Warszawa 2012 Niewidzialne miasto, red. Marek Krajewski, współpraca: Instytut Socjologii UAM, Warszawa 2012 Rafał Drozdowski, Maciej Frąckowiak, Marek Krajewski, Łukasz Rogowski, Narzędziownia. Jak badaliśmy (niewidzialne) miasto, Warszawa 2012 Fanny Vaucher, Polskie pigułki / Polish Pills / Pilules polonaises, wydane dzięki wsparciu Szwajcarskiej Fundacji dla Kultury Pro Helvetia oraz Instytutu Polskiego w Paryżu, współwydawca: Noir sur Blanc, Warszawa 2013 Janusz Minkiewicz (tekst), Eryk Lipiński (ilustracje), O piesku dziwaku, Warszawa 2014 Andrzej Tobis, A–Z. Słownik ilustrowany języka niemieckiego i polskiego, współwydawca: Instytut Adama Mickiewicza, Warszawa 2014 Ha ha Ha-Ga, red. Anna Niesterowicz, Zuzanna Lipińska, Warszawa 2015 Gilles Deleuze, Félix Guattari, Kapitalizm i schizofrenia II: Tysiąc plateau, Warszawa 2015 Harry Lehmann, Rewolucja cyfrowa w muzyce. Filozofia muzyki, Warszawa 2016 (ebook) Mikołaj Długosz, Latem w mieście, współwydawca: TV Working Studio, Warszawa 2016 Fanny Vaucher, Polskie pigułki 2 / Polish Pills 2 / Pilules polonaises 2, współwydawca: Noir sur Blanc, Warszawa 2016 Zuzanna Fruba, Dziwny dom nad Wisłą, Warszawa 2016 Seria KULTURA NIE DLA ZYSKU Czytanki dla robotników sztuki. Zeszyt 1, red. zbiorowa, Warszawa 2009 Ivan Illich, Odszkolnić społeczeństwo, Warszawa 2010 Dragan Klaić, Mobilność wyobraźni. Międzynarodowa współpraca kulturalna.

www.beczmiana.pl/sklep zamówienia: [email protected]

Przewodnik, współwydawca: Narodowy Instytut Audiowizualny, Warszawa 2011 Wieczna radość. Ekonomia polityczna społecznej kreatywności, red. zbiorowa, Warszawa 2011 Fabryka Sztuki. Podział pracy oraz dystrybucja kapitałów w polu sztuk wizualnych we współczesnej Polsce, raport Wolnego Uniwersytetu Warszawy, Warszawa 2014 (wersja polska i angielska) Seria EKSPERYMENT Znikanie. Instrukcja obsługi, red. zbiorowa, Warszawa 2009 Katarzyna Krakowiak, Andrzej Kłosak, Słuchawy. Projektowanie dla ucha, Warszawa 2009 Magdalena Starska, Dawid Wiener, Komunikacja. Pogłębianie poczucia przestrzeni, Warszawa 2009 Aleksandra Wasilkowska, Andrzej Nowak, Warszawa jako struktura emergentna, Warszawa 2009 Janek Simon, Szymon Wichary, Zmaganie umysłu ze światem. Gry losowe, Warszawa 2009 Grzegorz Piątek, Marek Pieniążek, Jan Dziaczkowski, Góry dla Warszawy!, Warszawa 2009 Kasia Fudakowski, David Álvarez Castillo, Pokonać obiekt. W wypadku rzeźby, Warszawa 2009 Eksperyment. Leksykon. Zbiór tekstów, red. zbiorowa, Warszawa 2012 Formy przestrzenne jako centrum wszystkiego, red. Karolina Breguła, Warszawa 2012 Helibo Seyoman, red. Martin Conrads, Franziska Morlok, Bogna Świątkowska, Warszawa 2016 Kwartalnik „FORMAT P” # 1 Piekło rzeczy, Warszawa 2009 # 2 Bóle fantomowe, Warszawa 2009 # 3 Manifesty, Precz z neutralnością!, Warszawa 2009 # 4 The Future of Art Criticism as Pure Fiction, Warszawa 2011 # 5 Wystawy mówione / Spoken Exhibitions, Warszawa 2011 # 6 Publiczna kolekcja sztuki XXI wieku m.st. Warszawy, Warszawa 2012 # 7 Ziemia pracuje! Wystawa o mauzoleach, ruinach i szlamie, Warszawa 2013 # 8 Nieposłuszeństwo. Teoria i praktyka, Warszawa 2013 # 9 W stronę leksykonu użytkowania, Warszawa 2014 # 10 Subterranea, Warszawa 2014

Kacper Pobłocki jest antropologiem społecznym. Studiował w United World College of the Altantic (Wielka Brytania), University College Utrecht (Holandia) oraz Central European University (Węgry). Jego praca doktorska pt. The Cunning of Class – Urbanization of Inequality in Post-war Poland (2010) została wyróżniona nagrodą Prezesa Rady Ministrów. Autor tekstów z zakresu studiów miejskich, antropologii porównawczej i ekonomicznej oraz historii społecznej. W 2009 roku stypendysta kierowanego przez Davida Harveya ośrodka The Center for Place, Culture and Politics przy The City University of New York. Współautor książki Anty-bezradnik przestrzenny – prawo do miasta w działaniu (2013, nagroda im. Jerzego Regulskiego) oraz współredaktor książki Architektura niezrównoważona (2016). Pracuje w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz w Centrum Europejskich Studiów Lokalnych i Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego.

Autor odkrywa przed nami nieznaną, zaskakującą historię kapitalizmu, a w konsekwencji także alternatywne dzieje pieniądza, przemysłu, własności, pracy, chłopów i miasta. Nie otrzymujemy kolejnej wersji „moralnej krucjaty” przeciw kapitalizmowi; stawką bowiem jest próba ukazania jego mechanizmów i skomplikowanej (poli)genezy. Autor pracy pewnie prowadzi nas przez pajęczynę bardzo różnych miejsc, takich jak Kalahari i Kurpie, Detroit i Giecz, Dubaj i Łódź. Śledzi ich powiązania, czasem bardzo dyskretne. Przekonujemy się, że kapitalizm wynajdywano wielokrotnie i to bynajmniej nie w ramach „starego świata”, ale gdzie indziej, w przestrzeni cywilizacji chińskiej i arabskiej, dla której Europa była regionem peryferyjnym, ubogim, niezbyt atrakcyjnym. PROF. WALDEMAR KULIGOWSKI

Czym jest kapitalizm i skąd się wziął? Porywająca opowieść o systemie, który na naszych oczach odchodzi w przeszłość. Czy nowoczesność, indywidualizm i miejskość są rzeczywiście europejskimi wynalazkami? Czy kapitalizm powstał wraz z brytyjską rewolucją przemysłową? Czy rok 1989 faktycznie był przełomowy, a Amerykanie wygrali zimną wojnę? W którym momencie ludzie zamieszkujący tereny współczesnej Polski wkroczyli w nurt globalnych dziejów? Najczęstsze odpowiedzi na tego rodzaju pytania prowadzą nas wciąż w te same miejsca. Ze względu na to, że nasza zbiorowa uwaga była przez długi czas skierowana na Zachód, przez jego pryzmat patrzyliśmy również na siebie. Ta książka pozwala spojrzeć na nas samych z nowej, globalnej perspektywy.

honorarium autora koszty druku i papieru koszty utrzymania książki w obiegu: transport, magazynowanie, dystrybucja, promocja zysk przeznaczony na realizację celów statutowych Fundacji Bęc Zmiana marża księgarń i hurtowni cena netto

cena netto z podatkiem 5% Nakład 1000 + 3000 UWAGA: do każdego egzemplarza papierowego zakupionego w księgarniach Bęc Zmiany e-book gratis www.beczmiana.pl/sklep

ISBN 978-83-62418-78-7

9 788362 418787

5,00 zł 8,79 zł 14,52 zł 5,00 zł 33,31 zł 66,62 zł

= 69,95 zł