Czarna skóra, białe maski
 9788366147355

  • Commentary
  • Bibuła

Table of contents :
Wstęp................................................................................................5

1. Czarny a język......................................................................15
2. Kolorowa kobieta a Biały............................................. 43
3. Kolorowy mężczyzna a Biała...................................... 68
4. O rzekomym kompleksie
zależności skolonizowanego...................................... 90
5. Doświadczenie życia Czarnego.................................120
6. Murzyn a psychopatologia........................................158
7. Murzyn a uznanie............................................................ 235
Murzyn a Adler................................................................235
Murzyn a Hegel................................................................243

Zamiast konkluzji...........................................................................251

Citation preview

FRANTZ FANON CZARNA SKÓRA RIAŁE MASKI

Czarna skóra, białe maski

Czarna skóra, białe maski Frantz Fanon

przełożyła Urszula Kropiwiec

Karakter

Kraków 2020

Wstęp

Mówię o milionach ludzi, którym z rozmy­ słem zaszczepiono strach, kompleks niż­ szości, rozpacz i służalczość, kazano drżeć i padać na kolana. (Aimé Césaire, Discours sur le colonialisme)

Wybuch nie nastąpi dzisiaj. Jest na to za wcześnie... lub za późno. Nie przychodzę uzbrojony w prawdy absolutne.

Mojej świadomości nie przecinają fundamental­

ne olśnienia. Myślę jednak, całkiem obiektywnie, że byłoby do­

brze, gdyby pewne rzeczy zostały powiedziane. Powiem je, nie wykrzyczę. Krzyk dawno odszedł

z mojego życia. Tak dawno temu... Po co piszę tę książkę? Nikt mnie o to nie prosił.

Na pewno nie ci, do których jest skierowana.

Więc? Więc spokojnie odpowiadam, że na tym świę­ cie jest zbyt wielu głupców. A skoro tak mówię, powi­

nienem to udowodnić. Ku nowemu humanizmowi... Zrozumieć ludzi...

Nasi kolorowi bracia... Wierzę w ciebie, Człowieku... Uprzedzenie rasowe...

5

Zrozumieć i kochać... Zewsząd atakują mnie i usiłują się narzucić dzie­

siątki, setki stron. A wystarczyłaby jedna linijka. Jed­

na udzielona odpowiedź i czarny problem straciłby całą swoją wagę.

Czego chce człowiek? Czego chce czarny człowiek?

Choćbym miał narazić się na oburzenie moich kolo­ rowych braci, powiem, że Czarny nie jest człowiekiem.

Jest taki obszar niebytu, okolica nadzwyczaj jało­ wa i nieurodzajna, pochyłość ogołocona w swej isto­ cie, skąd może wytrysnąć prawdziwe źródło. W więk­ szości przypadków Czarnemu nie jest dany przywilej

zstąpienia do tych istnych Piekieł. Człowiek to nie tylko możliwość wznowienia, ne­

gacji. Jeśli to prawda, że świadomość jest aktywnoś­

cią transcendencji, powinniśmy także wiedzieć, iż tę transcendencję dręczy problem miłości i zrozumie­

nia. Człowiek jest TAK wibrującym z kosmiczną har­ monią. Wyrwany, rozproszony, zmieszany, skazany na

patrzenie, jak jedna po drugiej rozwiewają się wyku­ te przez niego prawdy, musi przestać projektować na

świat współistniejącą z nim antynomię.

Czarny to czarny człowiek; to znaczy, że na sku­ tek wielu zaburzeń afektywnych osiedlił się w świę­

cie, z którego trzeba go będzie wydostać. Problem jest ważki. Zamierzamy ni mniej, ni więcej

uwolnić kolorowego człowieka od niego samego. Bę­ dziemy posuwać się bardzo powoli, ponieważ są dwa

obozy: biały i czarny.

6

Wytrwale zgłębimy obie metafizyki i zobaczymy, że

nierzadko są niszczycielskie. Będziemy bezlitośni dla dawnych gubernatorów, dawnych misjonarzy. Dla nas, ten, kto wielbi Murzy­

nów1, jest tak samo „chory” jak ten, kto ich nienawidzi.

A Czarny, który chce wybielić swą rasę, jest tak samo nieszczęsny jak ten, który głosi nienawiść do Białego.

Czarny nie jest z natury milszy od Czecha i napraw­

dę chodzi o to, by puścić wolno człowieka. Ta książka powinna była powstać trzy lata temu...

Ale wtedy prawdy rozpalały nas do czerwoności. Dzi­ siaj mogą być wypowiedziane na chłodno. Nie ma po­

trzeby rzucać ich ludziom w twarz. Nie chcą wzbudzać zapału. Zapał wydaje nam się podejrzany.

Zawsze, gdy gdzieś wybuchał, zapowiadał ogień, głód, nędzę... A także pogardę dla człowieka. Zapał jest par excellence orężem bezsilnych.

Tych, którzy rozgrzewają żelazo, by je natychmiast

kuć. My chcielibyśmy rozgrzać powłokę człowieka

i odejść. Być może osiągnęlibyśmy taki efekt: Czło­ wiek podtrzymywałby ten ogień przez samospalenie.

Człowiek, pozbawiony odskoczni, jaką stanowi opór

innego, drąży w swoim ciele, by znaleźć dla siebie sens.i

i Używany przez Frantza Fanona termin „Murzyn” (fr. Nègre) to pejoratywne określenie osoby o czarnym kolorze skóry, po­ cząwszy od XVII wieku oznaczające niewolnika, byłego nie­ wolnika lub osobę o takim pochodzeniu. Termin tracił niekie­

dy ów pejoratywny wydźwięk, gdy był podejmowany w geście afirmatywnym przez osoby nim stygmatyzowane (na przykład w przypadku ruchu Négritude) - przyp. tłum.

7

Tylko niektórzy z naszych czytelników domyślą się,

jak trudno było nam napisać tę książkę. W czasach, gdy sceptyczne zwątpienie zagnieździ­

ło się w świecie, gdy, jak twierdzi zgraja łajdaków, nie

sposób już odróżnić sensu od nonsensu, coraz trud­

niej zejść na poziom, gdzie kategorie sensu i nonsen­ su nie są jeszcze w użyciu. Czarny chce być Białym. Biały usilnie dąży do osiąg­

nięcia kondycji człowieka. W miarę czytania zobaczymy, że ta książka jest pró­

bą zrozumienia relacji Czarny-Biały.

Biały jest zamknięty w swojej bieli. Czarny w swojej czerni. Spróbujemy określić skłonności tego podwójnego

narcyzmu i motywacje, jakie za nim stoją.

Wydało nam się niewłaściwe wyłuszczanie na po czątku rozważań wniosków, o których będzie mowa

później.

Jedynym motorem naszych wysiłków było pragnie­ nie przerwania błędnego koła. Faktem jest, że niektórzy Biali stawiają siebie wy­

żej niż Czarni. Faktem jest też to, że niektórzy Czarni za wszelką

cenę chcą pokazać Białym, jak bogata jest ich własna

myśl, a umysł równie potężny. Jak z tego wybrnąć?

Przed chwilą posłużyliśmy się terminem narcyzmu.

Rzeczywiście, jesteśmy zdania, że jedynie psychoana­ lityczna interpretacja czarnego problemu może ujaw­

nić zaburzenia afektywne odpowiedzialne za powstanie 8

tego zespołu kompleksów. Pracujemy nad całkowitym rozbiciem tego chorobliwego uniwersum. Uważamy, że

jednostka powinna dążyć do przyjęcia uniwersalizmu właściwego kondycji ludzkiej. Stwierdzając to, mamy na myśli zarówno mężczyzn takich jak Arthur de Go­

bineau, jak i kobiety takie jak Mayotte Capécia. Lecz by osiągnąć to podejście, trzeba pilnie pozbyć się ze­

społu wad, skutków okresu dziecięcego. Nieszczęściem człowieka, mówił Friedrich Nie­ tzsche, jest to, że kiedyś był dzieckiem. Jednakże nie

wolno nam zapominać, jak sugeruje Charles Odier, że los neurotyka leży w jego rękach.

Jakkolwiek bolesna byłaby dla nas ta konstatacja,

musimy ją wypowiedzieć: Czarny ma tylko jeden los. I jest on biały.

Zanim zaczniemy, chcielibyśmy powiedzieć kilka rzeczy. Analiza, którą podejmujemy, jest analizą psy­

chologiczną. Jednak pozostaje dla nas oczywiste, że prawdziwa dezalienacja Czarnego wymaga od niego brutalnego uświadomienia sobie realiów ekonomicz­

nych i społecznych. Kompleks niższości jest zawsze wynikiem podwójnego procesu: • najpierw ekonomicznego; • następnie uwewnętrznienia lub, lepiej, epidermi-

zacji tej niższości.

Sprzeciwiając się dziewiętnastowiecznemu kon­ stytucjonalizmowi, Freud, poprzez psychoanalizę upo­

mniał się o uwzględnienie czynnika indywidualnego. Zastąpił tezę filogenetyczną perspektywą ontogenetyczną. Zobaczymy, że alienacja Czarnego nie jest

9

kwestią indywidualną. Obok filogenezy i ontogenezy jest jeszcze socjogeneza. Aby odpowiedzieć na po­

stulat Leconte’a i Dameya2, powiedzmy, że w pewnym

sensie chodzi tu o socjodiagnozę. Jaka jest prognoza?

Społeczeństwo, w przeciwieństwie do procesów bio­ chemicznych, podlega wpływowi człowieka. To przez człowieka społeczeństwo staje się tym, czym jest. Pro­

gnoza jest więc w rękach tych, którzy zechcą wstrząs­ nąć zwietrzałymi podwalinami budowli.

Czarny musi prowadzić walkę na dwóch polach: ponieważ historycznie są wzajemnie uwarunkowa­ ne, każde jednostronne wyzwolenie będzie niedosko­

nałe, a już największym błędem byłoby wierzyć w ich automatyczną zależność. Zresztą fakty przeczą takie­

mu powiązaniu. Pokażemy to. Tym razem rzeczywistość wymaga całościowego zro­ zumienia. Należy znaleźć rozwiązanie zarówno w wy­ miarze obiektywnym, jak i subiektywnym.

I nie ma co bić się w piersi i głosić, że trzeba rato­

wać duszę.

Rzeczywista dezalienacja będzie możliwa dopiero wtedy, gdy rzeczy, w najbardziej materialistycznym

sensie, powrócą na swoje miejsce. Do dobrego tonu należy, by na wstępie studium psy­

chologicznego przedstawić przyjętą metodologię. Nie uczynimy zadość temu zwyczajowi. Metody zostawiamy

2 Maurice Leconte, Alfred Damey, Essai critique des noso­ graphies psychiatriques actuelles, G. Doin, 1949.

1O

botanikom i matematykom. Jest taki punkt, w którym

metody się wchłaniają. Chcielibyśmy się w nim znaleźć. Podejmiemy pró­ bę odkrycia różnych postaw, jakie przyjmuje Murzyn

wobec białej cywilizacji. Nie zajmujemy się tutaj „dzikim z buszu”. To dla­

tego, że w jego przypadku niektóre sprawy nie mają jeszcze znaczenia.

Uważamy, że w wyniku zetknięcia się rasy białej

i czarnej powstał masywny kompleks psychoegzystencjalny. Analizując go, dążymy do jego unicestwienia.

Wielu Murzynów nie odnajdzie się w tym, co jest napisane na dalszych stronach.

Podobnie jak wielu Białych.

Ale fakt, że świat schizofrenika czy impotenta seksualnego jest mi obcy, w niczym nie zmienia ich rzeczywistości.

Postawy, jakie zamierzam opisać, są prawdziwe.

Spotkałem się z nimi niezliczoną ilość razy. U studen­

tów, robotników, sutenerów z placu Pigalle i z Marsylii

rozpoznałem ten sam składnik agresywności i bierności.

Ta książka jest studium klinicznym. Ci, którzy się

w nim rozpoznają, zrobią, jak sądzę, krok naprzód. Naprawdę chcę skłonić mojego brata - czarnego czy białego - by energicznym ruchem zrzucił z siebie ża­

łosny kostium stworzony przez wieki niezrozumienia. Struktura tej książki jest umieszczona w czasowo-

ści. Każdy ludzki problem domaga się, by rozpatrywać go z perspektywy czasu. Ideałem jest, by teraźniejszość

zawsze służyła budowaniu przyszłości.

11

A ta przyszłość nie jest przyszłością wszechświata,

lecz mojego wieku, kraju, mojej egzystencji. W żadnym

razie nie powinienem stawiać sobie za cel przygotowa­ nia świata, który przyjdzie po mnie. Bezwzględnie na­

leżę do mojej epoki. To dla niej mam żyć. Przyszłość powinna być stale

budowana przez istniejącego człowieka. To budowa­

nie wiąże się z teraźniejszością o tyle, o ile postrzegam ją jako coś, co należy wyprzedzić. W pierwszych trzech rozdziałach zajmuję się współ­

czesnym Murzynem. Biorę dzisiejszego Czarnego i pró­ buję określić jego postawy w białym świecie. Dwa ostat­ nie są próbą psychopatologicznego i filozoficznego

wyjaśnienia faktu istnienia Murzyna. Analiza ta jest przede wszystkim regresywna. Czwarty i piąty rozdział sytuują się w zasadniczo

innej płaszczyźnie. W rozdziale czwartym krytykuję pracę3 moim zda­ niem niebezpieczną. Jej autor, pan Mannoni, jest zresz­

tą świadomy dwuznaczności swojego stanowiska. Na tym, być może, polega wartość jego świadectwa. Pod­ jął on próbę przedstawienia pewnej sytuacji. Mamy

prawo czuć niedosyt. Mamy obowiązek pokazać au­ torowi, w czym się z nim nie zgadzamy.

Rozdział piąty, któremu nadałem tytuł Doświad­ czenie życia Czarnego, jest ważny z niejednego powo­

du. Pokazuje Murzyna twarzą w twarz ze swoją rasą.

3 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, Éditions du Seuil, 1950.

12

Zobaczymy, że Murzyn z tego rozdziału nie ma nic

wspólnego z tym, który usiłuje przespać się z Białą. U ostatniego obserwowaliśmy pragnienie bycia Bia­ łym. W każdym razie - chęć zemsty. Tutaj wręcz prze­ ciwnie, widzimy rozpaczliwe wysiłki Murzyna, który stara się odkryć sens czarnej tożsamości. Biała cywi­

lizacja, kultura europejska narzuciły Czarnemu egzy­ stencjalne skrzywienie. W innym miejscu pokażemy,

że to, co zwykło się nazywać czarną duszą, jest kon-

struktem Białego. Wykształcony Czarny, niewolnik mitu Murzyna spontanicznego, kosmicznego, czuje w pewnym mo­

mencie, że jego rasa przestała go rozumieć. Albo on przestał rozumieć ją. Wówczas czuje się szczęśliwy i pielęgnuje tę różni­

cę, to niezrozumienie, tę niezgodność i znajduje w niej

sens swojego prawdziwego człowieczeństwa. Albo, rza­ dziej, chce być ze swoim ludem. Wtedy z wściekłoś­

cią na ustach, z zamętem w sercu zapada się w czar­ ną dziurę. Zobaczymy, że ta postawa, choć absolutnie

piękna, przekreśla teraźniejszość i przyszłość w imię

mistycznej przeszłości. Jako że pochodzimy z Antyli, mamy świadomość, że wszystkie nasze obserwacje i wnioski mogą być

stosowane wyłącznie do Antylczyków - przynajmniej

w odniesieniu do Czarnego u siebie. Warto byłoby po­

święcić osobne studium naświetleniu różnic między Antylczykami i Afrykanami. Być może kiedyś je napisze-

my. A może okaże się niepotrzebne, co bardzo by nas ucieszyło.

13

1. Czarny a język

Zjawisko języka ma dla nas fundamentalne znaczenie.

Zbadanie go wydaje się konieczne, by uzyskać jeden z elementów pozwalających zrozumieć wymiar dla-innego człowieka kolorowego. Nie ulega bowiem wąt­

pliwości, że mówić to istnieć absolutnie dla innego. Czarny istnieje w dwóch wymiarach. W pierwszym -

w relacji do swojego czarnego pobratymca, w dru­ gim - do Białego. Czarny zachowuje się inaczej w sto­

sunku do Białego, a inaczej wobec Czarnego. Nie ulega

wątpliwości, że ten podział jest bezpośrednią konse­ kwencją przygody kolonialnej... Nikt też nie ośmieli

się zaprzeczyć, że zasiliła ona główny nurt rozmaitych teorii, które próbowały uczynić z Czarnego pośrednie

stadium w powolnej ewolucji od małpy do człowieka. To obiektywne fakty odzwierciedlające rzeczywistość.

Kiedy jednak zdaliśmy sobie sprawę z tej sytuacji, gdy ją pojęliśmy, uznajemy, że zadanie zostało wyko­

nane... Jakże nie wsłuchać się więc ponownie w ten głos zbiegający po stopniach Historii: „Nie chodzi o to, by zrozumieć świat, lecz o to, by go zmienić”.

15

W naszym życiu ta kwestia jest niezwykle aktualna.

Mówić to umieć posługiwać się określoną skład­ nią, opanować morfologię danego języka, lecz przede

wszystkim przyswoić sobie jakąś kulturę, przyjąć cię­ żar jakiejś cywilizacji.

Ponieważ ta sytuacja nie jest jednokierunkowa, nasz wywód musi to uwzględnić. Proszę pozwolić nam na odwołanie się do pewnych kwestii, które jakkolwiek mogą wydać się nie do przyjęcia, to jednak znajdą po­

twierdzenie swojej słuszności w faktach. Zagadnienie, jakim zajmujemy się w tym rozdziale, jest następujące: Czarny z Antyli staje się coraz bielszy,

czyli upodabnia się do prawdziwego człowieka, w mia­ rę jak przyswaja sobie język francuski. Mamy świado­

mość, że jest to jedna z postaw człowieka wobec Bytu. Człowiek, który posiadł jakiś język, posiadł pośrednio

świat wyrażony i zawarty w tym języku. Nietrudno do­ myślić się, dokąd zmierzamy: władanie językiem daje

nadzwyczajną moc. Wiedział o tym Paul Valéry, dla

którego język to Sam bóg w człowieka przedzierzgnięty1.

W przygotowywanej właśnie pracy1 2 zamierzamy przyj­ rzeć się temu zjawisku.

1 Paul Valéry, Parka, w: idem, Poezje, wybór i przekład Ro­ man Kołoniecki, PIW, 1975, s. 107. 2 Le Langage et ¡.’Agressivité.

16

Tymczasem chcielibyśmy pokazać, dlaczego Czar­ ny z Antyli, kimkolwiek by był, musi zawsze zająć sta­ nowisko wobec języka. Ponadto, nie ograniczając się

do Antyli, rozszerzymy zakres naszego opisu na każ­ dego człowieka skolonizowanego.

Każdy skolonizowany lud - a więc taki, u którego na skutek pogrzebania oryginalności rdzennej kultury

zrodził się kompleks niższości - konfrontuje się z ję­

zykiem narodu cywilizującego, czyli z kulturą metro­ polii. Skolonizowany wyrwie się z buszu tylko wtedy, kiedy przyswoi sobie wartości kulturowe metropolii. Stanie się tym bielszy, im bardziej odrzuci swoją czerń,

swój busz. W armii kolonialnej, a zwłaszcza w oddzia­ łach strzelców senegalskich, tubylczy oficerowie peł­

nią funkcję tłumaczy. Ich zadanie polega na przekazy­ waniu rodakom rozkazów panów, więc sami cieszą się nieco wyższym statusem. Jest miasto i jest wieś. Jest stolica i jest prowin­

cja. Na pierwszy rzut oka problem wydaje się ten sam.

Weźmy mieszkańca Lyonu w Paryżu; będzie wychwalał spokój swojego miasta, zniewalający urok bulwarów

Rodanu, przepyszne platany i mnóstwo innych rzeczy,

którymi zachwycają się ludzie, którzy nie mają nic do

roboty. Jeśli jednak spotkacie go po powrocie z Paryża, a w dodatku sami nigdy nie byliście w stolicy, będzie się rozpływał w pochwałach: Paryż - miasto światła, Sek­ wana, kawiarnie, zobaczyć Paryż i umrzeć...

Ten sam proces obserwujemy w przypadku Martynikanina. Najpierw na wyspie: Basse-Pointe, Ma-

rigot, Gros Morne, a z drugiej strony imponujący

17

Fort-de-France. Następnie, i tu docieramy do sedna,

poza wyspą. Czarny, który poznał metropolię, stał się

półbogiem. Przytaczam w tym miejscu fakt, który mu-

szym pobycie w metropolii wracają na wyspę w aurze

świętości. W ich oczach tubylec, ten który-nigdy-nie-wystawił-nosa-ze-swej-dziury, wieśniak, jawi się jako ktoś w najwyższym stopniu dwuznaczny. Czarny, któ­

ry przez jakiś czas mieszkał we Francji, wraca całko­ wicie odmieniony. By posłużyć się językiem genetyki, powiemy, że jego fenotyp uległ nieodwracalnej i ab solutnej mutacji3. Już przed wyjazdem można wyczuć

po niemal napowietrznym chodzie, że zaczęły nim kie rować nowe siły. Kiedy spotyka przyjaciela czy kolegę, nasz „przyszły” nie wita go szerokim gestem ramion:

skłania się dyskretnie. Chrapliwy dotąd głos ustępu­ je wydobywającemu się z wnętrza mruczeniu. Ponie­

waż Czarny wie, że wyobrażenie, jakie mają o nim tam, we Francji, ześle go niechybnie do Hawru czy Marsy­

lii: „Jestem z Martyniki, pierwszy raz we Francji”; do­

brze wie, że to, co poeci nazywają „boskim gruchaniem”

(czyli kreolski), jest czymś pośrednim między łamaną

francuszczyzną a francuskim. Burżuazja na Antylach nie posługuje się kreolskim, z wyjątkiem kontaktów ze służbą domową. W szkole dzieci z Martyniki uczą

3 Chcemy powiedzieć, że Czarni wracający do kraju spra­ wiają wrażenie, jakby przeszli pewien cykl, jakby uzyskali coś, czego im brakowało. Wracają dosłownie pełni samych siebie.

18

się pogardy dla miejscowej gwary. Muszą się wystrze­ gać kreolizmów. W niektórych rodzinach zabrania się dzieciom używania kreolskiego, a mamy karcą je za to

i nazywają „ulicznikami”. Moja matka chciała mieć syna najprzykładniejszego

o ile nie nauczysz się lekcji historii

to nie pójdziesz w niedzielę na mszę w niedzielnym ubranku ten chłopak wstyd przyniesie naszemu nazwisku ten chłopak stanie się naszym przekleństwem

Zamilknij

czyż nie mówiłam że masz posługiwać się tylko francuskim francuskim z Francji francuskim Francuzów francuskim z francuska4

Tak, muszę dbać o moją wymowę, gdyż na jej podsta­ wie zostanę osądzony... Powiedzą o mnie, z dużą dozą pogardy: nawet nie mówi dobrze po francusku. Wśród młodych Antylczyków nie darzy się zaufa­

niem tego, kto wysławia się poprawnie, kto dobrze opanował język; trzeba na takiego uważać - to prawie-

- Biały. We Francji powiadają: mówić jak z książki. Na Martynice: mówić jak Biały.

4 Léon- Gontran Damas, Czkawka, przeł. Maria Petry, w: An­ tologia poezji aftykańskiej, oprać. Wanda Leopold, Zbigniew

Stolarek, LSW, 1974, s. 50-51.

19

Czarnemu, który przybywa do Francji, przyjdzie

się zmierzyć z mitem Martynikanina-Połykającego-R.

Przeciwstawi mu się i wyda otwartą wojnę. Nie dość, że postara się wymawiać „R” przedniojęzykowe, bę­

dzie je cyzelował. Śledząc najdrobniejsze reakcje in­

nych, wsłuchując się we własną wymowę, nie dowie­ rzając językowi, który jest organem leniwym, zamknie się w pokoju, aby całymi godzinami czytać - zapamię­

tale wyrabiając sobie dykcję. Ostatnio pewien znajomy opowiedział nam taką hi­

storię. Martynikanin, który przybył do Hawru, wcho­

dzi do kawiarni. Z absolutną pewnością siebie rzuca:

„Garrręon! un vè de biè”5. Jesteśmy tu świadkami praw­ dziwego otumanienia. Aby nie wyjść na Murzyna-co-połyka-R, zgromadził ich pokaźny zapas, nie potrafił jednak właściwie z nich skorzystać. Istnieje zjawisko psychologiczne polegające na tym, że wierzymy w otwarcie się świata, o ile ustąpią gra­

nice. Czarny, uwięziony na swojej wyspie, pogrążony

w dusznej atmosferze, bez jakichkolwiek perspektyw, na myśl o Europie czuje powiew świeżego powietrza.

Aimé Césaire, trzeba to powiedzieć, był wspaniałomyśl­ ny w swoim Powrocie do rodzinnego kraju. To miasto,

Fort-de-France, jest naprawdę płaskie i beznadziej­ ne. Wydane na pastwę słońca, jest „to miasto - roz­ wleczone, płaskie, bezwładne, obrane ze zdrowego

sensu, dyszące pod geometrycznym krzyża pańskiego

s Poprawnie po francusku: „Garçon, un verre de bière” (Kel­ ner, jedno piwo) - przyp. tłum.

20

brzemieniem, co mu ciągle przypada na nowo, to mia­

sto krnąbrne wobec swego losu, nieme, zbijane z tropu na wszelkie sposoby, niezdolne rosnąć zgodnie z so­

kami tej ziemi, sekowane, podgryzane, pomniejszane, bez więzi z fauną i z florą”6. Opis, jaki daje Césaire, nie jest ani trochę poetyc­

ki. Rozumiemy więc, dlaczego Czarny, który ma wypły­

nąć do Francji (co jest równoznaczne z „wypłynięciem na szerokie wody”), odczuwa radość i postanawia się

zmienić. Zresztą, wcale tego nie tematyzuje, zmiana

struktury zachodzi zupełnie bezrefleksyjnie. W Sta­ nach Zjednoczonych znajduje się centrum kierowane

przez Innés Hope Pearse i George’a Scotta Williamsona; to centrum Peckham. Jego badacze dowiedli, że u małżonków zachodzą modyfikacje biochemiczne,

a także, jak się wydaje, odkryli obecność u męża pew­

nych hormonów jego ciężarnej żony. Równie intere­

sujące byłoby zbadanie, a zawsze znajdzie się chętny, zaburzeń humoralnych u Czarnych udających się do

Francji. Lub po prostu prześledzenie za pomocą testów zmian w ich psychice przed wyjazdem i w miesiąc po

zamieszkaniu we Francji. W tym, co zwykło się określać mianem nauk hu­ manistycznych, tkwi dylemat. Czy powinno się za­

kładać istnienie typów ludzkich i opisywać ich cechy

psychiczne, zwracając uwagę jedynie na niedoskonało­ ści, czy należałoby raczej wciąż od nowa podejmować

e Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, w; idem, Poezje,

przeł. Zbigniew Stolarek, PIW, 1978, s. 28.

2.1

próbę zrozumienia rzeczywistości każdego konkret­ nego człowieka?

Kiedy czytamy, że w wieku dwudziestu dziewięciu

lat człowiek traci zdolność kochania i że na powrót afektywności przyjdzie mu poczekać aż do czterdzie­ stego dziewiątego roku życia, czujemy, że ziemia usu­

wa nam się spod nóg. Poradzimy sobie z tym, pod wa­

runkiem że właściwie postawimy problem, pamiętając, że wszystkie te odkrycia, wszystkie badania zmierzają do jednego: przekonać człowieka, że jest niczym, ab­ solutnie niczym - i że raz na zawsze musi skończyć

z narcystycznym wyobrażeniem, jakoby różnił się od

innych „zwierząt”. Jest w tym ni mniej, ni więcej poddanie się człowieka. Ja w każdym razie przyjmuję z otwartymi ramio­ nami mój narcyzm i odrzucam wzgardę tych, którzy

chcieliby zredukować człowieka do mechanizmu. Jeśli

niemożliwe jest prowadzenie dyskusji na płaszczyźnie

filozoficznej, czyli fundamentalnej potrzeby rzeczywi­ stości ludzkiej, zgadzam się, by przenieść ją na teren

psychoanalizy, a więc „usterek”, w takim znaczeniu, jak mówi się o „usterkach” w silniku. Czarny, który przyjeżdża do Francji, ulega przemia­ nie, gdyż Francja jest dla niego świętością; zmienia się

nie tylko dlatego, że stąd przyszli do niego Monteskiusz, Rousseau i Voltaire, lecz także dlatego, że przychodzą stąd lekarze, kierownicy, niezliczeni drobni potenta­ ci - od starszego sierżanta „piętnaście lat na służbie”

po żandarma rodem z Panissières. Jest to coś w ro­

dzaju oczarowania na odległość, a ten, kto za tydzień 22

wyjeżdża do metropolii tworzy wokół siebie magiczny krąg, w którym słowa Paryż, Marsylia, Sorbona, Pigalle brzmią jak zaklęcia. Wyjeżdża, a ułomność jego bytu znika, w miarę jak wyłania się sylwetka liniowca. Swo­

ją moc, swoją przemianę odczytuje w oczach tych, któ­ rzy go odprowadzaj ą. „ Adieu madras, adieu foulard...” Skoro odprowadziliśmy go do portu, pozwólmy mu wypłynąć na pełne morze, spotkamy się z nim później.

Tymczasem powitajmy jednego z tych, którzy właśnie wrócili. „Wyokrętowany” od pierwszego momentu jest pewny siebie; odpowiada wyłącznie po francusku, na ogół nie rozumie już kreolskiego. Ilustruje to nastę­ pująca popularna anegdota. Po kilku miesiącach spę­ dzonych we Francji wieśniak wraca w rodzinne stro­

ny. Widząc jakieś narzędzie rolnicze, pyta ojca, starego chłopa, który nie da sobie w kaszę dmuchać: „Jak się

nazywa to urządzenie?”. W odpowiedzi ojciec upusz­ cza mu je na stopy i amnezja znika. Osobliwa terapia.

Oto więc nowo przybyły. Nie rozumie już miejscowej gwary, opowiada o operze, którą widział najpewniej je­

dynie z daleka, a przede wszystkim przyjmuje krytyczną postawę wobec rodaków. Na najdrobniejsze zdarzenia

reaguje inaczej niż inni. Jest tym, który wie. Wyróżnia się sposobem mówienia. W parku la Savane, gdzie spo­

tykają się młodzi ludzie z Fort-de-France, rozgrywa się szczególny spektakl: nowo przybyły ma głos. - Zaraz

po wyjściu ze szkoły gromadzą się w la Savane. Zda-

je się, że jest o niej jakiś wiersz. Wyobraźcie sobie te­

ren długi na dwieście metrów i szeroki na czterdzieści, po bokach okolony rachitycznymi tamaryndowcami,

23

w szczycie monumentalny pomnik poległych za ojczy­ znę, wdzięczną swoim synom, na dole Central-Hôtel; teren wybrukowany nierówną kostką, pełen kamieni,

potyka się na nich trzystu lub czterystu młodych lu­

dzi zamkniętych w tej przestrzeni, którą przemierza­ ją tam i z powrotem, podchodzą do siebie, obejmują

się, nie, nigdy się nie obejmują, idą dalej.

- Cześć. Co u ciebie? - OK. A u ciebie?

-OK. I tak przez pięćdziesiąt lat. Tak, to miasto jest roz­

paczliwie beznadziejne. To życie również. Spotykają się i rozmawiają. A jeśli nowo przyby­ ły dostaje natychmiast głos, to dlatego, żejuż na niego

czekają. Najpierw ocenią formę: wychwycą najmniej­

sze potknięcie, prześwietlą je i w niespełna czterdzie­ ści osiem godzin całe Fort-de-France będzie o nim wie­ dzieć. Temu, kto się wywyższa, nie wybacza się uchybień.

Jeśli, na przykład, powie: „Nie dane mi było zobaczyć

we Francji żandarmów na koniach”, jest stracony. Nie ma innego wyjścia, jak zrezygnować ze swojej pary-

skości lub zapaść się pod ziemię ze wstydu. Bowiem

nic nie zostanie mu zapomniane; kiedy się ożeni, jego żona będzie wiedziała, że związała się z pewną aneg­ dotą, również jego dzieci będą musiały się z nią zmie­

rzyć i ją przezwyciężyć. Skąd bierze się to spaczenie osobowości? Skąd

bierze się ten nowy sposób bycia? Każdy język jest

sposobem myślenia, jak twierdzą Jacques Damourette i Édouard Pichon. Fakt, że nowo przybyły Czarny

24

posługuje się innym językiem aniżeli wspólnota, w któ­ rej przyszedł na świat, świadczy o rozdźwięku, pęk­

nięciu. Profesor Diedrich Westermann pisze w The African Today and Tomorrow o poczuciu niższości od­

czuwanym zwłaszcza przez wykształconych Czarnych, którzy bezustannie usiłują nad nim zapanować. Spo­

soby, jakich się imają, dodaje, są zazwyczaj naiwne: „Noszenie europejskich ubrań czy najmodniejszych ciuchów, używanie tych samych przedmiotów co Eu­

ropejczycy, naśladowanie ich form grzecznościowych,

okraszanie ojczystego języka europejskimi wyrażenia­

mi, posługiwanie się górnolotnym stylem, kiedy mó­ wią lub piszą w języku europejskim, wszystko to ma

pomóc w osiągnięciu poczucia równości wobec Euro­ pejczyków i ich sposobu życia”.

Spróbujemy pokazać, opierając się na innych opra­ cowaniach i naszych osobistych obserwacjach, skąd bierze się charakterystyczna postawa Czarnego wobec

języka europejskiego. Kolejny raz przypominamy, że

wnioski, do których dojdziemy, odnoszą się do Antyli Francuskich; wiadomo jednak, że takie same zachowa­ nia występują u ludzi wszystkich skolonizowanych ras.

Spotkaliśmy i, niestety, nadal spotykamy osoby po­ chodzące z Dahomeju czy z Konga, które podają się za

Antylczyków; spotkaliśmy i nadal spotykamy Antylczyków, którzy oburzają się, kiedy ktoś bierze ich za Senegalczyków. To dlatego, że Antylczyk jest bardziej „wyewo­

luowany” niż Czarny z Afryki: przez co należy rozumieć,

że jest bliższy Białemu; co więcej, różnica ta istnieje nie tylko na ulicy czy bulwarze, lecz także w administracji

25

i w wojsku. Każdemu Antylczykowi, który odbył służ­ bę wojskową w oddziale strzelców, znana jest ta skan­

daliczna sytuacja: z jednej strony Europejczycy i Anty­ le Francuskie, z drugiej strzelcy. Przypomina nam to, jak pewnego dnia, w czasie akcji trzeba było zniszczyć

gniazdo karabinów maszynowych. Trzykrotnie posłani Senegalczycy zostali za każdym razem odparci. Wów­ czas jeden z nich spytał, dlaczego nie pójdą tam tuba-

bi7. W takich momentach człowiek traci pewność, kim jest, tubabem czy autochtonem. A jednak wielu Antyl-

czykom ta sytuacja nie wydaje się skandaliczna, prze­ ciwnie, uważają ją za całkiem normalną. Tylko tego bra­

kowało, żeby brano nas za Murzynów! Europejczycy

gardzą strzelcami i to Antylczyk jest niekwestionowa­ nym panem, którzy zawiaduje całą tą murzyńską zgra­ ją. Przytoczę tu skrajny przykład, zresztą dosyć zabaw­

ny; rozmawiałem ostatnio z pewnym Martynikaninem, który powiedział mi wzburzony, że niektórzy Gwadelup -

czycy podszywają się pod nas. Na szczęście, dodał, wy­ chodzi to szybko na jaw, dlatego że są o wiele bardziej dzicy niż my; i znowu, należy to rozumieć: bardziej od­

daleni od Białych. Mówi się, że Czarny lubi paplaninę

(co do mnie, słowo „paplanina” kojarzy mi się z grupą rozbawionych dzieci, głośno wykrzykujących niezro­ zumiałe zdania); bawiące się dzieci, przy czym zaba­

wę można rozumieć jako formę przygotowania do życia. Czarny lubi paplaninę, stąd prosta droga do stwier­

dzenia: Czarny jest dzieckiem. Psychoanalitycy mają 7 Europejczycy.



tu pole do popisu, natychmiast też pojawia się pojęcie

oralności. Jednakże powinniśmy pójść jeszcze dalej. Zagadnie­

nie języka jest zbyt zasadnicze, byśmy mogli je w tym

miejscu wyczerpująco przedstawić. Znakomite badania Jeana Piageta nauczyły nas rozróżniać stadia pojawia­

nia się języka, z drugiej strony Gelb i Goldstein poka­

zali nam, że jego funkcja rozkłada się na etapy, na stop­ nie. W tym miejscu interesuje nas stosunek czarnego

człowieka do języka francuskiego. Chcemy zrozumieć,

dlaczego Antylczycy tak chętnie mówią po francusku. Jean-Paul Sartre w swoim wstępie doAnthologie de

la poésie nègre et malgache powiada, że czarny poeta

zwróci się przeciwko językowi francuskiemu, ale nie jest to prawdą w odniesieniu do poetów antylskich. Zgadzamy się w tym zresztą z panem Michelem Lei-

risem, który niedawno napisał na temat kreolskiego: „Obecnie kreolslri, język wciąż jeszcze popularny i zna­

ny mniej więcej wszystkim, którym jednak tylko nie­ piśmienni posługują się zamiast francuskiego, wyda-

je się z góry skazany na przejście do kategorii reliktu

z chwilą, gdy edukacja (jakkolwiek powolny jest jej postęp, utrudniany wszędzie niewystarczającą licz­

bą placówek szkolnych, ubóstwem bibliotek publicz­ nych i niejednokrotnie zbyt niskim materialnym po­

ziomem życia) rozpowszechni się dość szeroko wśród najuboższych warstw społeczeństwa”. Autor dodaje

jeszcze: „Poetom, o których mówię, w żadnym razie nie zależy na tym, by stać się »antylskimi« - w sensie prowansalskiej malowniczości - przez posługiwanie

27

się językiem zapożyczonym, co więcej, niezależnie od

jego istotnych walorów pozbawionym zewnętrznego zasięgu, lecz by potwierdzić wobec Białych, przepeł­

nionych najgorszymi uprzedzeniami rasowymi, a któ­

rych buta z każdym dniem okazuje się coraz mniej uza­ sadniona, własną niezależność”8.

Trzeba przyznać, że ktoś taki, jak piszący po kre-

olsku Gilbert Gratiant trafia się niezwykle rzadko. Do­ dajmy, że wartość poetycka tych produkcji pozostawia

wiele do życzenia. Z drugiej strony istnieją wybitne dzieła przetłumaczone z języków wolof czy ful, a ling­ wistyczne badania Cheikh Anta Diopa budzą nasze

żywe zainteresowanie. Niczego podobnego nie znajdziemy na Antylach. Ję­

zykiem oficjalnym jest tam francuski; nauczyciele pil­ nują, by dzieci nie używały kreolskiego. Przemilczymy

powody, jakie bywają podawane. Na pozór problem był­ by następujący: na Antylach tak jak w Bretanii, jest dia­

lekt i jest język francuski. Ale to nieprawda, ponieważ Bretończycy nie uważają się za gorszych od Francuzów. Bretończycy nie zostali ucywilizowani przez Białych.

Nie chcąc mnożyć elementów, ryzykujemy, że nie uda nam się określić sedna sprawy; niemniej ważne jest, by

powiedzieć Czarnemu, że postawa zerwania nigdy ni­

kogo nie uratowała; to prawda, że muszę uwolnić się od tego, kto mnie dusi, bo faktycznie nie mogę oddychać,

b Michel Leiris, Martinique, Guadaloupe, Haiti, „Les Temps modernes”, nr 52, luty 1950, s. 1347.

28

lecz niezdrowe jest przeszczepianie na płaszczyznę fi­

zjologiczną (mechaniczna trudność w oddychaniu) ele mentu psychologicznego (niemożność rozwoju). Co to znaczy? Po prostu to: kiedy Antylczyk z ty­

tułem magistra filozofii oświadcza, że nie przystąpił do egzaminu na agrégation, podając jako powód swój

kolor skóry, mówię, że filozofia nigdy nikogo nie ura­

towała. Kiedy inny za wszelką cenę chce mi udowod­ nić, że Czarni są równie inteligentni jak Biali, mówię:

także inteligencja nigdy nikogo nie uratowała, co jest

prawdą, bo jeśli w imię filozofii czy inteligencji głosi

się równość wszystkich ludzi, tak samo w imię filozo­

fii i inteligencji decyduje się ich unicestwić. Zanim przejdziemy dalej, wydaje nam się koniecz­

ne, by powiedzieć pewne rzeczy. Mówię tutaj z jednej

strony o wyalienowanych (mistyfikowanych) Czarnych, a z drugiej o nie mniej wyalienowanych (mistyfikatorzy

i mistyfikowani) Białych. Chociaż tylko Sartre i kardynał

Verdier twierdzą, że czas najwyższy skończyć ze skanda­ lem czarnego problemu, musimy skonstatować, że to ich postawa jest normalna. My również moglibyśmy przy­

toczyć mnóstwo źródeł i cytatów na dowód, że „uprze­

dzenie z powodu koloru skóry” jest faktycznie idioty­ zmem, podłością, którą należy wyrwać z korzeniami. Sartre tak zaczyna Czarnego Orfeusza: „Czegóż to

spodziewaliście się, zdejmując knebel, który zamykał te czarne usta? Że zaczną one śpiewać wam pochwały?

Myśleliście, że gdy podniosą się głowy, które nasi ojco­ wie siłą pochylili aż do ziemi, wyczytacie w ich oczach

29

adorację?”8. Nie wiem, ale zapewniam, że ten, kto bę­ dzie szukał w moich oczach czegokolwiek poza nie­

ustannym dociekaniem, straci wzrok; nie ma w nich ani wdzięczności, ani nienawiści. A jeśli zacznę krzy­

czeć, mój krzyk wcale nie będzie czarny. Nie, z perspek­

tywy, którą tutaj przyjęliśmy, nie ma czarnego proble­

mu. A gdyby nawet był, Białych obchodziłby jedynie przez przypadek. Ta historia rozgrywa się w ciemnoś­

ci, więc światło, które przynoszę, będzie musiało do­

trzeć do jej najdalszych zakątków. Doktor H.-L. Gordon, lekarz w szpitalu psychia­

trycznym Mathare w Nairobi, w artykule dla „Presse médicale” pisze o wschodnich Afrykanach: „Wysoko

zaawansowane technicznie obserwacje przeprowadzo­

ne na próbie stu mózgów normalnych autochtonów gołym okiem i przy użyciu mikroskopu - potwierdzają,

że nie występuje u nich mózg nowego typu, charakte­

ryzujący się, jak wiadomo, komórkami w ostatnim sta­

dium rozwoju”. I dodaje: „Ilościowo różnica ta wynosi

14,8 procent” (cytat zapożyczony u sir Alana Burnsa18). Mówiliśmy, że Murzyn jest brakującym ogniwem

między małpą a człowiekiem, białym człowiekiem,

rzecz jasna; i dopiero na sto dwudziestej stronie sir Alan Burns konkluduje: „Nie możemy zatem uważać za naukowo udowodnioną teorię, według której czarny

człowiek stoi niżej w rozwoju aniżeli biały lub pochodzi e Jean-Paul Sartre, Czarny Orfeusz, przeł. Wanda Leopold, „Przegląd Socjologiczny”, nr 23,1969, s. 388.

10 Sir Alan Burns, Le Préjugé de race et de couleur, Payot, 1949, s. 112.

30

od innego przodka”. Dorzućmy, że z łatwością mogli­ byśmy wykazać absurdalność twierdzeń takich jak to: „Według Pisma rozdział ras białych i czarnych będzie

trwał w niebie, jako i na ziemi, a tubylcy, którzy wejdą do Królestwa Niebieskiego, zostaną oddzieleni i skie­

rowani do specjalnych mieszkań Ojca, o których wspo­ mina Nowy Testament”. Albo: „Jesteśmy narodem wy­ branym, popatrz na odcień naszej skóry, inni są czarni

lub żółci z powodu ich grzechów”. Jak widać, powołując się na człowieczeństwo, po­ czucie godności, miłość, miłosierdzie, łatwo mogliby­

śmy udowodnić czy skłonić do przyznania, że Czar­ ny jest równy Białemu. Nasz cel jest jednak zupełnie

inny: chcemy pomóc Czarnemu wyzwolić się z całe­ go arsenału kompleksów wyrosłych na gruncie sy­ tuacji kolonialnej. Pan Achille, profesor w Lycée du Parc w Lyonie, w swoim wykładzie podzielił się oso­

bistą historią. Jest to powszechnie znana historia. Nie­ wielu Czarnych, którzy mieszkają we Francji, jej nie

przeżyło. Jako katolik wybrał się na studencką pielg­ rzymkę. Ksiądz, widząc brązowego w swojej grupie, zwrócił się do niego: „Ty dlaczego opuścić wielka sa­

wanna i przyjechać do nas?”. Tak zagadnięty, ucie­

kinier z wielkiej sawanny udzielił bardzo grzecznej odpowiedzi i to nie on poczuł się zażenowany. Nie­ porozumienie wywołało śmiech, po czym pielgrzym­

ka ruszyła w dalszą drogę. Lecz jeśli zastanowimy

się przez chwilę, zobaczymy, że fakt, iż ksiądz mó­ wił łamaną francuszczyzną, prowadzi do różnych

spostrzeżeń:

3i

i. „Znam Czarnych; trzeba zwracać się do nich łagod­

nie, mówić o ich kraju; trzeba umieć z nimi rozmawiać,

o to chodzi. Niech pan zobaczy...”. Wcale nie przesa­ dzamy: Biały mówiący do Murzyna zachowuje się do­

kładnie tak jak dorosły wobec dziecka, a więc mizdrzy

się, mruczy, przymila, spieszczą. Zaobserwowaliśmy to nie raz, lecz setki razy, a nasze obserwacje nie dotyczy­

ły Białych tej czy innej kategorii; dbając o podstawo­

wy obiektywizm, postanowiliśmy przebadać to zjawi­

sko u lekarzy, funkcjonariuszy policji, właścicieli firm wmiejscu pracy. Ktoś mógłby powiedzieć, zapominając o naszym celu, że powinniśmy skierować uwagę gdzie indziej, że są Biali, którzy nie mieszczą się w tym opisie.

Odpowiemy na to, że przedmiotem naszej krytyki są mistyfikowani i mistyfikatorzy, wyalienowani, i że nawet jeśli zdarzają się Biali o zdrowym stosunku do

Czarnych, to właśnie takie przypadki pominiemy. Prze­

cież jeśli wątroba mojego pacjenta funkcjonuje jak na­

leży, nie znaczy to, że nerki są zdrowe. Uznawszy, że wątroba jest w normie, zostawię ją, co jest normalne,

i zajmę się nerkami; w tym przypadku to nerki są cho­ re. Co oznacza, że obok ludzi normalnych, którzy we­

dług ludzkiej psychologii zachowują się zdrowo, są też

ludzie zachowujący się - według psychologii nieludz­ kiej - patologicznie. Tak się składa, że istnienie ludzi

tego gatunku doprowadziło do wielu zjawisk, do któ­ rych zaniku chcemy przyczynić się tą pracą.

Takie zwracanie się do Murzynów to wychodzenie

im naprzeciw, ośmielanie ich, to ułatwianie im zrozu­ mienia nas, dodawanie odwagi...

32

Wiedzą o tym lekarze w przychodniach. Do dwudzie­

stu europejskich chorych powiedzą: „Proszę usiąść... Z czym Pan przychodzi?... Co Panu dolega?...”. Zja­ wia się Murzyn czy Arab: „Siadaj, chłopie... Co się dzieje?... Gdzie cię boli?”. A czasami nawet: „Ty, co

ci jest?”. 2. Zwracanie się w łamanym języku do Murzyna

obraża go, bo oznacza, że to on mówi łamanym języ­

kiem. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma w tym inten­ cji, zamiaru obrażenia. Zgoda, ale właśnie brak inten­

cji, bezceremonialność, nonszalancja, ta łatwość, z jaką się go klasyfikuje, zamyka, prymitywizuje, od-cywili-

zowuje, jest obraźliwa. Ten, kto zwraca się w łamanym języku do koloro­

wego czy Araba i nie widzi w tym nic niestosownego,

uchybiającego, zapewne nigdy się nad tym nie zasta­ nawiał. Osobiście, niejednokrotnie czuliśmy, w któ­ rym momencie rozmowy z pacjentem posuwamy się za daleko...

W obecności starej, siedemdziesięciotrzyletniej

wieśniaczki, upośledzonej umysłowo i z postępującą

demencją, czuję nagle, że tracę wrażliwość. Fakt, że dostosowuję mój język do demencji, do upośledzenia

umysłowego, że „pochylam się” nad tą nieszczęsną staruszką, że zniżam się do jej poziomu, by postawić

diagnozę, jest widomym znakiem poddania się w mo­ ich relacjach z ludźmi.

Ktoś powie, że jestem idealistą. Ależ nie, to inni zachowują się podle. Osobiście zawsze zwracam się do Arabów w poprawnej francuszczyźnie i jak dotąd

33

zawsze byłem zrozumiany. Odpowiadają mi, jak potra­ fią, ale ja odrzucam jakąkolwiek formę paternalizmu.

-Witaj, przyjacielu! Co boli? No, zobaczmy. Brzuch?

Serce?

...Z lekkim akcentem, który chorzy w szpitalach znają aż za dobrze. Jeśli odpowiadają mniej więcej w ten sam sposób,

mamy czyste sumienie. „Widzi pan, miałem rację. Oni już tacy są”. W przeciwnym wypadku trzeba schować swoje ni-

bynóżki i zachować się jak mężczyzna. Cała konstruk­ cja się wali. Czarny, który mówi: „Nie jestem pańskim

przyjacielem, panie doktorze... ”. Kubeł zimnej wody. Ale musimy zejść jeszcze niżej. Jesteś w kawiarni,

w Rouen lub w Strasburgu, zauważył cię, niestety, stary pijaczyna. Natychmiast dosiada się do twojego stolika: „Ty Afryka, tak? Dakar, Rufisąue, burdele, kobiety, knaj­

py, mango, banany...

Wstajesz i odchodzisz; na pożeg­

nanie obrzuca cię gradem obelg: „Ty brudasie, w bu­

szu nie rżnąłeś takiego ważniaka, czarnuchu jeden!”. Pan Mannoni opisał zjawisko, które nazwał kom­

pleksem Prospera. Wrócimy do jego odkryć, gdyż po­ zwolą nam zrozumieć psychologię kolonializmu. Jed­ nak już teraz możemy stwierdzić:

Mówienie łamanym językiem wyraża ideę: „Masz

zostać tam, gdzie jesteś”. Spotykam Niemca czy Rosjanina mówiącego słabo po francusku. Za pomocą gestów staram się udzielić

mu informacji, o którą prosił, ale robiąc to, nie zapo minam, że posiada własny język, kulturę i że w swoim

34

kraju jest, być może, adwokatem lub inżynierem. W każ­ dym razie jest obcy w mojej społeczności i jego normy muszą różnić się od naszych. Z Czarnym jest zupełnie inaczej. On nie posiada kul­

tury, cywilizacji ani „długiej przeszłości historycznej”. Być może z tego powodu współcześni Czarni za wszelką cenę starają się dowieść białemu światu ist­

nienia czarnej cywilizacji. Chcąc nie chcąc, Murzyn musi wdziać kostium, któ­

ry skroił dla niego Biały. Weźmy komiksy dla dzieci: Mu­ rzyni mają w nich usta pełne rytualnych: „Tak pszepana”.

W kinie jest to jeszcze bardziej uderzające. Większość

amerykańskich filmów z francuskim dubbingiem od­ twarza stereotyp uśmiechniętego Murzyna „Y a bon

Banania”11. Ostatnio w jednym z takich filmów, Crash Dive, widzieliśmy Murzyna pływającego łodzią pod­

wodną, który mówił najbardziej klasycznym żargonem. Zresztą był to Murzyn w każdym calu: zawsze za pleca­

mi mata, drżący ze strachu przy najmniejszej oznace jego złości, w końcu zabity. Jestem pewien, że wwersji oryginalnej jego ekspresja nie była tak przesadna. A na­

wet gdyby była, nie pojmuję, dlaczego w demokratycz­ nej Francji, gdzie sześćdziesiąt milionów obywateli to11

11 „Y a bon Banania” - slogan na opakowaniu napoju cze­ koladowego marki Banania, który towarzyszył rysunkowi uśmiechniętego Strzelca senegalskiego w fezie. „Y a bon” to niepoprawne po francusku wyrażenie: „To jest dobre”, przy­ pisywane Senegalczykom. Dla Frantza Fanona karykatura Czarnego i slogan streszczają wszystkie rasistowskie stereo­ typy i są symbolem kolonializmu - przyp. tłum.

35

kolorowi, mielibyśmy dubbingować wszystkie idioty­

zmy zza Oceanu. Murzyn musi wyglądać w określony

sposób i od Czarnego w Sans pitié - „Ja dobry robot­ nik, nigdy nie kłamać, nigdy nie kraść” - aż po służą­

cą w Pojedynku w słońcu odnajdujemy ten stereotyp.

Tak, od Czarnego wymaga się, by był dobrym Mu­ rzynem; reszta przyjdzie sama. Kazać mu mówić łama­

nym językiem to przywiązać go do jego obrazu, przyszpilić, uwięzić wieczną ofiarę jego istoty, wyglądu, za który nie on odpowiada. Naturalnie, tak jak Żyd szasta­ jący pieniędzmi budzi podejrzenia, tak Czarnego, któ­

ry cytuje Monteskiusza, trzeba mieć na oku. Proszę nas

dobrze zrozumieć: trzeba go mieć na oku o tyle, o ile wraz z nim coś się zaczyna. Nie twierdzę, rzecz jasna, że czarny student budzi podejrzenia swoich kolegów

czy profesorów. Poza środowiskiem uniwersyteckim

wciąż jednak istnieje cała armia głupców: i nie chodzi

o to, by ich edukować, lecz by pomóc Czarnemu wy­ zwolić się z ich archetypów. Zgadzamy się, że ci głupcy są produktem pewnej

struktury ekonomiczno-psychologicznej: cóż, kiedy niewiele nam to daje. Kiedy Murzyn mówi o Marksie, pierwsza reakcja jest mniej więcej taka: „Daliśmy wam wykształcenie,

a teraz zwracacie się przeciwko nam, waszym dobro­ czyńcom. Niewdzięcznicy! Niczego nie można od was

oczekiwać”. Jest jeszcze argument obuch plantatorów

z Afryki: nasz największy wróg to nauczyciel. Faktem jest, że Europejczyk ma ustalone wyobra­ żenie o Czarnym i nic bardziej nie złości, niż gdy po

36

raz kolejny słyszymy: „Od kiedy jest pan we Francji? Dobrze mówi pan po francusku”.

Można na to odpowiedzieć, że dzieje się tak dlatego,

że wielu Czarnych mówi łamaną francuszczyzną. Ale

byłoby to zbyt proste. Jedziecie pociągiem i pytacie:

- Przepraszam, czy mógłby mi pan wskazać, gdzie znajduje się wagon restauracyjny?

- Dobra, bracie, ty iść prosto korytarzem, jeden wa­ gon, drugi wagon, trzeci wagon, to tam.

Nie, mówiąc łamanym językiem, zamyka się Czar­ nego, odtwarza konfliktową sytuację, w której Biały za­ truwa Czarnego obcymi, skrajnie toksycznymi ciałami.

Nie ma nic bardziej zdumiewającego niż wysławiają­

cy się poprawnie Czarny, gdyż w rzeczywistości uwe-

wnętrznia on biały świat. Zdarza nam się rozmawiać

z zagranicznymi studentami. Mówią źle po francusku: mały Crusoe alias Prospera jest wtedy w swoim żywiole. Wyjaśnia, udziela informacji, komentuje, pożycza no­

tatki z wykładów. W przypadku Czarnego oszołomie­ nie sięga szczytu; ten całkowicie nam dorównał. Nie da się z nim prowadzić gry, bo jest dokładną repliką Bia­

łego. Trzeba się poddać12.

ia „Poznałem Murzynów na wydziale medycyny... Krót­

ko mówiąc, rozczarowali mnie; ze względu na kolor ich skó­ ry powinni dać nam okazję do bycia uczynnymi, szlachetny­ mi czy pomocnymi w nauce. Lecz nie sprostali temu zadaniu,

nie zaspokoili naszej dobrej woli. Zostaliśmy z całą naszą ckli­ wą czułością i z naszą przemyślną troską. Nie mieliśmy Mu­ rzynów do lubienia, ale też nie było za co ich nienawidzić; ważyli mniej więcej tyle samo co my na wadze codziennych

37

Po wszystkim, co zostało powiedziane, zrozumia­

łe jest, że w pierwszym odruchu Czarny mówi „nie”

każdemu, kto próbuje go określić. Zrozumiałe jest, że

pierwszą akcją Czarnego jest reakcja, a ponieważ oce­ nia się go według stopnia jego asymilacji, zrozumiałe

jest również i to, że nowo przybyły mówi wyłącznie po

francusku. Stara się bowiem podkreślić, że nastąpiło

zerwanie. Jest odtąd człowiekiem nowego typu i narzu­ ca swoje maniery przyjaciołom i rodzinie. Starej mat­ ce, która nic z tego nie rozumie, opowiada o swojej la­

sce, furze i o bałaganie w studio. Całość doprawiona odpowiednim akcentem.

We wszystkich krajach świata są arywiści: „ci, któ­

rzy zapomnieli, skąd są”; po przeciwnej stronie sytuu­ ją się „ci, którzy pamiętają o swoich korzeniach”. Jeśli

Antylczyk powracający z metropolii mówi po kreolsku, daje tym samym sygnał, że nic się nie zmieniło. Wyczuwa się to na nabrzeżu, gdzie oczekują go rodzi­

na i przyjaciele. Czekają nie tylko dosłownie, dlatego

że przyjeżdża, ale też w innym sensie: czyhają na nie­

go. Wystarczy im moment, by postawić diagnozę. Jeśli nowo przybyły mówi do kolegów: „Ależ jestem szczęś­ liwy, że znowu was widzę. Mój Boże, jak tu gorąco, nie mógłbym zostać na dłużej w tym kraju”, od razu wia­

domo, że wrócił Europejczyk. Wbardziej indywidualnym aspekcie, kiedy wParyżu

spotykają się studenci z Antyli, mają dwie możliwości:

obowiązków i drobnych oszustw” (Michel Salomon, D’unjuifà

des nègres, „Présence africaine”, nr 5, październik 1949, s. 776).

38

1. albo opowiedzieć się za białym światem, czyli za jedynym prawdziwym, a wtedy, posługując się francu­

skim, mogą rozważać niektóre problemy i starać się, by ich wnioski były w pewnym stopniu uniwersalne; 2. albo odrzucić Europę, „Yo”13, i połączyć się w kreolskim, moszcząc się wygodnie w tym, co określimy

jako martynikański Umwelt; chcemy przez to powie­ dzieć - a dotyczy to zwłaszcza naszych braci z Antyli - że kiedy jeden z naszych kolegów w Paryżu lub innym mie­ ście uniwersyteckim usiłuje podejść poważnie do ja­ kiegoś zagadnienia, oskarża się go o zadzieranie nosa,

a najlepszym sposobem, by go uciszyć, jest zwrócenie

się, z kreolskim na ustach, ku Antylom. Należy upatry­ wać w tym jednej z przyczyn rozpadu tak wielu przy­

jaźni po pewnym czasie spędzonym w Europie. Ponieważ naszym celem jest dezalienacja Czarnych, chcielibyśmy, aby uświadomili sobie, że zawsze, gdy pojawia się między nimi niezrozumienie w konfron­

tacji z białym światem, jest to brak rozsądku.

Senegalczyk uczy się kreolskiego, aby uchodzić za Antylczyka: mówię, że to alienacja.

Antylczycy, którzy o tym wiedzą, nie szczędzą mu drwin: mówię, że to brak rozsądku. Jak widać, nie myliliśmy się, sądząc, że analiza ję­

zyka Antylczyków może uwidocznić pewne cechy ich świata. Powiedzieliśmy na początku, że język i wspól­

nota wzajemnie się podtrzymują.

13 Sposób określania innych ogólnie, a w szczególności Eu­

ropejczyków.

39

Mówić w jakimś języku to posiąść pewien świat,

pewną kulturę. Antylczyk, który pragnie stać się Bia­ ły, osiągnie to, jeśli przyswoi sobie narzędzie kulturo­

we, jakim jest język. Przypominam sobie, jak ponad rok temu, w Lyonie, po wykładzie, na którym przepro­

wadziłem porównanie czarnej poezji i poezji europej­ skiej, kolega z metropolii wyznał mi z entuzjazmem:

„W gruncie rzeczy jesteś Biały”. Fakt, że posługując się

językiem Białych, rozważałem tak interesującą kwestię,

dał mi prawo do przynależności. Historycznie zrozumiałe jest, że Czarni chcą mówić

w języku francuskim, gdyż jest to klucz mogący otwo­ rzyć im drzwi, które jeszcze pięćdziesiąt lat temu po­

zostawały zamknięte. U Antylczyków będących przed­ miotem naszego opisu obserwujemy skłonność do językowych subtelności i wyszukania - w ten sposób utwierdzają samych siebie w poczuciu przynależności

do kultury14. Jak już powiedzieliśmy, mówców z Anty­ li cechuje siła ekspresji zdolna odebrać mowę Euro­ pejczykom. Przypominam sobie znaczące zdarzenie:

podczas kampanii wyborczej w 1945 roku kandydat na posła, Aimé Césaire, przemawiał w szkole dla chłop-

cóww Fort-de-France przed licznie zgromadzoną pub­

licznością. W trakcie wykładu jakaś kobieta zemdlała. 14 Weźmy, na przykład, niewiarygodną liczbę anegdot, jakie opowiada się o kandydatach przy okazji wyborów do parla­ mentu. Obrzydliwy brukowiec „Canard déchaîné” tak dłu­ go wkładał w usta pana B... okropne kreolizmy, aż przyklei­

ły się do niego na zawsze. Na Antylach wali się jak obuchem

stwierdzeniem: „Nie potrafi mówić po francusku”.

40

Nazajutrz, kolega, który opowiadał mi o tym, skomen­ tował to (po kreolsku): „Jego francuski był tak gorący,

że kobieta wpadła w trans”. Moc języka! Kilka innych faktów zasługuje na naszą uwagę: na

przykład pan Charles-André Julien przedstawiający Aimé Césaire’a: „Czarny poeta z uniwersyteckim tytu­ łem agrégation... ” czy też, po prostu, określenie „wiel­

ki czarny poeta”.

Jest w tych utartych zdaniach, które wydają się zga­

dzać ze zdrowym rozsądkiem - w końcu Aimé Césaire jest czarny i jest poetą - pewien ukryty niuans, węzeł,

który nie ustępuje. Nie mam pojęcia, kim jest Jean Paulhan, wiem jedynie, że pisze interesujące książki;

nie mam pojęcia, w jakim wieku jest Roger Caillois,

znam bowiem wyłącznie te przejawy jego egzystencji, które rozbłyskują od czasu do czasu na firmamencie. I proszę nie podejrzewać nas o nadwrażliwość; chcemy tylko powiedzieć, że nie ma powodu, by pan Bre­

ton mówił o Césairze: „To Czarny, który włada językiem

francuskim tak, jak nie włada nim dzisiaj żaden Biały”18. Nawet jeśli pan Breton miałby rację, nie rozumiem,

na czym polega paradoks i co warte jest podkreślenia,

bo przecież pan Aimé Césaire jest Martynikaninem

i posiada uniwersytecką agréagation. Kolejny raz sięgamy do Michela Leirisa: „O ile pisa­ rze antylscy przejawiają wolę zerwania z formami lite­ rackimi związanymi z oficjalną edukacją, wola ta, skie­

rowana ku swobodniejszej przyszłości, nie wyraża się is Wstęp do: Cahier d’un retour au pays natal, op. cit., s. 14.

41

w postawie folkloryzującej. Pragnąc przede wszystkim wypowiedzieć literacko swoje przesłanie, a w przypad­ ku co najmniej niektórych stać się rzecznikami praw­

dziwej rasy o niedocenianych możliwościach, pogar­

dzają sztucznym zabiegiem, jakim dla nich, których

rozwój intelektualny dokonał się prawie wyłącznie za pośrednictwem francuskiego, byłoby posługiwanie się mową będącą czymś wyuczonym”18.

Ależ, odpowiedzą na to Czarni, to dla nas honor, że Biały taki jak Breton pisze w ten sposób. Przejdźmy dalej.

ie Michel Leiris, Martinique, Guadeloupe, Haïti, op. cit.

2. Kolorowa kobieta a Biały

Człowiek jest ruchem ku światu i ku bliźniemu. Ru­ chem agresywności, z którego rodzi się ujarzmienie

lub podbój; ruchem miłości, ofiarowania siebie jako ostatecznego aktu tego, co zwykło się nazywać orien­ tacją etyczną. Wydaj e się, że w każdej świadomości

mogą przejawiać się jednocześnie lub na przemian oba te składniki. Kochana osoba wesprze mnie ze wszyst­ kich sił w przyjęciu męskości, podczas gdy pragnienie,

by zasłużyć na podziw lub miłość innego, utka wokół mojej wizji świata superstrukturę wartościującą.

Zrozumienie zjawisk tej natury okazuje się aż nad­ to trudnym zadaniem dla psychoanalityka czy feno­

menologa. I chociaż znalazł się Sartre, który dał opis nieudanej miłości, Byt i nicość nie jest bowiem niczym

innym jak analizą złej wiary i nieautentyczności, to jed­ nak pozostaje faktem, że prawdziwa, rzeczywista mi­

łość - chcieć dla innych tego samego, czego żąda się dla siebie, przy czym żądanie to obejmuje niezmien­

ne wartości ludzkiej rzeczywistości - wymaga mobi­ lizacji instancji psychicznych zasadniczo wolnych od

nieświadomych konfliktów.

43

Dawno, dawno temu rozwiały się ostatnie skutki

gigantycznej bitwy stoczonej z innym. Dzisiaj wierzy­ my w możliwość miłości, dlatego usiłujemy wykryć jej

braki, perwersje. W tym rozdziale, poświęconym relacjom koloro­ wej kobiety i Europejczyka, staramy się określić, do

jakiego stopnia autentyczna miłość będzie niemożli­ wa, dopóki nie zostanie odrzucone poczucie niższości

czy adlerowska egzaltacja, kompensacja, które wydają się wyróżnikiem czarnej Weltanschauung.

Bo w końcu, kiedy czytamy w Je suis martiniquaise

(Jestem Martynikanką): „Chciałam wyjść za mąż, ale za Białego. Cóż, kiedy kolorowa kobieta nigdy nie jest do końca godna szacunku w oczach Białego. Nawet je­

śli ją kocha. Wiedziałam o tym”1, mamy pełne prawo do niepokoju. Ten fragment, będący w pewnym sen­

sie kulminacją wielkiej mistyfikacji, daje do myślenia. Pewnego dnia kobieta o nazwisku Mayotte Capécia, po­

wodowana potrzebą o niejasnych dla nas źródłach, za­ pisała dwieście dwie strony - swoje życie - na których roi się od najbardziej absurdalnych stwierdzeń. En­

tuzjastyczne przyjęcie, z jakim to dziełko spotkało się

w pewnych kręgach, zobowiązuje nas do poddania go analizie. Nie mamy najmniejszych wątpliwości co do tego, że Je suis martiniquaise to książka trzeciorzędna, propagująca chorobliwe postawy.i

i Mayotte Capécia, Je suis martiniquaise, Éditions Corrêa, 1948, s. 202.

44

Mayotte kocha Białego i akceptuje w nim wszyst­

ko. Jest jej panem. Ona nie wymaga niczego, nie pro­ si o nic poza odrobiną bieli w życiu. Kiedy, zakocha­

na, zastanawia się, czy jest piękny czy brzydki, powie:

„Wiem tylko, że miał niebieskie oczy, blond włosy, jas­

ną karnację i że go kochałam”. Łatwo się przekonać, że przeformułowując tę myśl, otrzymamy mniej wię­

cej to: „Kochałam go, bo miał niebieskie oczy, blond włosy i jasną karnację”. A ponieważ jesteśmy z Antyli,

wiemy aż za dobrze: Murzyn boi się niebieskich oczu,

jak to się u nas mówi. Kiedy we wstępie zauważyliśmy, że historycznie po­ czucie niższości miało podłoże ekonomiczne, nie było

to dalekie od prawdy. „W niektóre wieczory - niestety! - zostawiał mnie samą, by wypełnić obowiązki towarzyskie. Udawał się

do Didier, eleganckiej dzielnicy Fort-de-France, gdzie

mieszkają »martynikańscy bekesi«, którzy nie są może

najczystszej rasy, ale za to bywają bardzo bogaci (przyj­ muje się, że białym jest się od pewnej sumy posiada­ nych pieniędzy), i »francuscy bekesi«, w większości

urzędnicy lub wojskowi. Niektórym spośród kolegów André, którzy tak jak

on utknęli na Antylach z powodu wojny, udało się spro­ wadzić żony. Rozumiałam, że André nie może przez

cały czas trzymać się z boku. Akceptowałam również

i to, że nie wpuszczano mnie do tego kręgu, ponie­ waż byłam kolorowa; ale nie potrafiłam opanować za­ zdrości. Chociaż tłumaczył mi, że jego życie prywat­

ne należy wyłącznie do niego, natomiast społeczne

45

i zawodowe to coś innego i nie jest jego panem, nale­ gałam tak uparcie, że pewnego dnia zabrał mnie do

Didier. Spędziliśmy wieczór w jednej z tych małych

willi, które zachwycały mnie od dzieciństwa, z dwoma

oficerami i ich żonami. Patrzyły na mnie z lekceważe­

niem, które trudno mi było znieść. Czułam, że jestem nieodpowiednio ubrana, mam zbyt mocny makijaż i że

przynoszę wstyd André, być może po prostu z powo­ du koloru mojej skóry, jednym słowem był to tak nie­ przyjemny wieczór, że postanowiłam nie prosić wię­ cej André, żeby mnie ze sobą zabierał”2.

Wszystkie pragnienia naszej piękności płynąw kie­

runku Dider, bulwaru bajecznie bogatych Martyni-

kan. I to ona powiedziała: Białym jest się od pewnej sumy posiadanych pieniędzy. Wille z Didier olśniewa­

ły autorkę od dawna. Zresztą odnosimy wrażenie, że Mayotte Capécia próbuje nam coś wmówić: pisze, że poznała Fort-de-France bardzo późno, wwieku osiem­ nastu lat, tymczasem wille w Didier zachwycały ją od

dzieciństwa. Jest w tym pewna sprzeczność, łatwa jed­ nak do zrozumienia, jeśli uwzględni się kontekst. Na

Martynice często marzy się o pewnej formie zbawie­

nia, które polegałoby na magicznym wybieleniu. Wil­

la w Didier, wejście do wyższych sfer (wzgórze Didier wznosi się nad miastem), i oto heglowska subiektyw­

na pewność zostaje osiągnięta. Skądinąd dość dobrze

widać, jakie miejsce zajęłaby w opisie tych zachowań 2 Ibid., s. 150.

46

dialektyka bytu i posiadania3. Jednak nie jest to jesz­ cze przypadek Mayotte. Odtrącają ją. Sprawy zaczy­

nają kręcić się w kółko... Nie tolerują jej w tych krę­ gach, ponieważ jest kolorowa. Źródłem niechęci jest jej

faktyczność. Widzimy teraz, dlaczego miłość jest nie­ dostępna dla Mayotte Capćcii wszystkich krajów. Dla­

tego że inny nie powinien pomagać mi w spełnieniu dziecięcych fantazji: przeciwnie, powinien pomóc mi je

przezwyciężyć. W dzieciństwie Mayotte Capćcii odnaj­ dujemy pewne rysy, które wyjaśniają kierunek obrany

przez autorkę. Każdy ruch, wstrząs pozostanie w bez­ pośrednim związku z tym celem. Wydaje się, że Biały

i Czarny rzeczywiście są w jej oczach dwoma bieguna­ mi jednego świata, biegunami w nieustannym starciu:

prawdziwie manicheistyczna koncepcja świata; słowo

zostało rzucone, trzeba o tym pamiętać - Biały albo Czarny, oto jest pytanie.

Jestem biały, a więc moje są piękno i cnota, które

nigdy nie były czarne. Jestem koloru dnia... Jestem czarny, urzeczywistniam pełne zespolenie

ze światem, współodczuwam z ziemią, moje ja zatra­

ca się w sercu kosmosu, a Biały, jakkolwiek byłby in­ teligentny, nigdy nie zrozumie Armstronga ani kongijskich pieśni. Jestem czarny nie z powodu przekleństwa,

lecz dlatego że napiąwszy skórę, wchłonąłem wszelkie kosmiczne emanacje. Naprawdę jestem kroplą słoń­

ca pod ziemią... a Gabriel Marcel, Być i mieć, przeł. Piotr Lubicz, Pax, 1986.

47

I tak trwamy w zwarciu z naszą czernią lub bielą, w samym środku narcystycznego dramatu, każdy za­

mknięty w swojej osobności, rozświetlanej co praw­ da niekiedy słabymi przebłyskami, które natychmiast

mogą zgasnąć. Na samym początku - w wieku pięciu lat i na trzeciej

stronie książki - Mayotte radzi sobie z tym problemem w taki sposób: „Chwytała kałamarz z ławki i wylewała

mu na głowę całą zawartość”. Była to jej osobista me­ toda na zrobienie z Białych Czarnych. Ale dosyć wcześ­

nie uświadomiła sobie daremność tych wysiłków; po­ tem jeszcze Loulouze i matka powiedziały jej, że życie kolorowej kobiety to nie bajka. Nie mogąc więc uczy­

nić świata czarnym, nie mogąc uczynić go murzyńskim,

w swoim ciele i w swoim umyśle spróbuje go wybielić. Najpierw zostanie praczką: „Kazałam sobie drogo pła­ cić, drożej niż gdzie indziej, ale też pracowałam lepiej, a ponieważ ludzie w Fort-de-France lubią czystą bie­ liznę, przychodzili do mnie. W końcu byli dumni, że wybielają bieliznę u Mayotte”4.

Szkoda, że Mayotte Capécia nie opowiedziała nam swoich snów. Ułatwiłoby to kontakt z jej nieświadomoś­

cią. Zamiast uznać, że jest zupełnie czarna, przedsta­

wia ten fakt jako dzieło przypadku. Dowiaduje się, że

jej babka była biała: „Czułam się z tego powodu dum­ na. Oczywiście, nie byłam jedyną, w której żyłach pły­ nie biała krew, ale biała babka to coś mniej banalnego

4 Ibid., s. 131.

48

aniżeli biały dziadek®. A więc moja matka była Mulat­

ką? Powinnam się była tego domyślić, widząc jej jasną

karnację. Wydała mi się ładniejsza niż kiedykolwiek,

& Biały, będąc panem i po prostu samcem, może pozwolić sobie na luksus posiadania wielu kobiet. Jest tak we wszyst­ kich krajach, a zwłaszcza w koloniach. Lecz gdy Biała wcho­

dzi w związek z Czarnym, nabiera to natychmiast romantycz­ nego wyrazu. Jest to oddanie się, a nie gwałt. W koloniach, pomimo że nie istnieją małżeństwa czy konkubinaty między Białymi i Czarnymi, liczba Metysów jest ogromna. To dlatego, że Biali sypiają z czarnymi służącymi. Co jednak nie uzasad­ nia następującego twierdzenia Mannoniego: „Tak więc nie­ które z naszych skłonności popychają nas w dość naturalny sposób ku najbardziej odmiennym typom ludzkim. Nie jest to tylko iluzja literacka. Nie było w tym nic z literatury, a ilu­ zja musiała być wątła, kiedy żołnierze Gallieniego wybierali sobie spośród młodych Ramatoa mniej lub bardziej tymcza­ sowe partnerki. W rzeczywistości do tych pierwszych kontak­ tów dochodziło całkiem łatwo. Przyczyny należy upatrywać po części w życiu seksualnym Malgaszów, zdrowym i pozbawio­ nym kompleksów. Dowodzi to również i tego, że konflikty ra­ sowe rozwijają się stopniowo i nie rodzą spontanicznie” (Psy­ chologie de la colonisation, Editions du Seuil, 1950, s. 110). Nie przesadzajmy. Kiedy żołnierz najeźdźczych oddziałów szedł

do łóżka z młodą Malgaszką, prawdopodobnie nie okazywał żadnego szacunku wobec jej odmienności. Konflikty rasowe nie pojawiły się później, występowały równocześnie. Fakt, że koloniści w Algierii sypiają z czternastoletnimi służącymi, w żadnym razie nie dowodzi braku konfliktów rasowych. Nie, problem jest bardziej skomplikowany. A więc Mayotte Capćcia ma rację: to wyjątkowy zaszczyt być córką białej kobie­ ty. Oznacza, że nie jest się dzieckiem „spod łóżka”. (To okre­ ślenie jest zarezerwowane dla wszystkich potomków białych Kreolów na Martynice; wiadomo, że są bardzo liczni: Aubéry, na przykład, miał ich podobno prawie pięćdziesięciu).

49

bardziej wytworna i dystyngowana. Gdyby wyszła za Białego, być może ja byłabym zupełnie biała?... A moje

życie nie byłoby tak ciężkie?... Śniłam o tej babce, któ-

rej nie poznałam, a która umarła, ponieważ pokocha

ła kolorowego Martynikanina... Jak Kanadyjka moo panu le Curé, postanowiłam, że pokocham tylko Bia­ łego, blondyna z niebieskimi oczami, Francuza”9. A więc wszystko jasne, Mayotte dąży do laktyfika-

cji. W końcu trzeba wybielić rasę; wszystkie Martyni-

kanki to wiedzą, mówią i powtarzają. Wybielić rasę, uratować rasę, ale nie w takim sensie, w jakim moż­

na byłoby przypuszczać: nie zachować „oryginalność

tej części świata, w której wyrosły”, lecz zapewnić jej biel. Zawsze, kiedy chcieliśmy przyjrzeć się pew­ nym zachowaniom, natrafialiśmy na przyprawiające o mdłości zjawiska. Liczba powiedzeń, przysłów, spo­

sobów na podryw stosowanych przy wyborze kochan­ ka jest na Antylach niewiarygodna. Chodzi o to, by nie

wpaść ponownie między „brudasów” i każda Antylka wybierze do swoich flirtów i związków najmniej czar­ nego. Gdy zdarzy się, że źle zainwestuje, jest zmuszona usprawiedliwić się za pomocą argumentów takich jak

ten: „X jest czarny, ale bieda jest jeszcze czarniejsza”.

Wiele naszych krajanek studiujących we Francji przyznaje z absolutną szczerością, ze śnieżnobiałą szcze­

rością, że nie mogłyby wyjść za Czarnego. (Nie po to od tego uciekałam, żeby wrócić z własnej woli. O nie, e Mayotte Capécia, Je suis martiniquaise, op. cit., s. 59.

50

dziękuję bardzo). Zresztą, dodają, nie odmawiamy Czar­

nym wartości, ale przecież wiadomo, że lepiej być Bia­ łym. Ostatnio rozmawialiśmy z jedną z nich. Prawie bez

tchu rzuciła nam w twarz: „Zresztą, skoro Cesaire tyle

mówi o swojej czarnej skórze, musi odczuwać to jak karę Bożą. Czy Biali mówią o swojej? W każdym z nas jest biały potencjał, ale niektórzy wolą go nie zauważać

lub po prostu go odwracają. Jak o mnie chodzi, za nic na świecie nie zgodziłabym się wyjść za Murzyna”. Taka postawa nie należy do rzadkości, co, przyznajemy, bu­

dzi nasz niepokój, gdyż ta młoda Martynikanka za parę

lat otrzyma dyplom i zacznie nauczać w jednej z an-

tylskich szkół. Nietrudno zgadnąć, co z tego wyniknie. Ogromne zadanie stoi przed Antylczykiem, któ­

ry przesiał przez sito obiektywizmu istniejące w jego kraju uprzedzenia. Gdy po skończeniu studiów me­

dycznych przystąpiliśmy do pracy nad tą książką, za­ mierzaliśmy przedstawić ją jako rozprawę doktorską.

Później dialektyka skłoniła nas do zajęcia bardziej zde­

cydowanego stanowiska. Mimo że tak czy inaczej pod­ jęlibyśmy kwestię psychicznej alienacji Czarnego, nie mogliśmy pominąć pewnych czynników, które jakkol­

wiek były psychologiczne, ich konsekwencje wchodzi­

ły w zakres innych nauk.

Każde doświadczenie, zwłaszcza jeśli okazuje się

jałowe, powinno wejść w skład rzeczywistości i tym samym odegrać rolę w jej przebudowie. Innymi sło­

wy, rodzina europejska z jej błędami, brakami i wada­

mi, patriarchalna i ściśle związana ze społeczeństwem,

które znamy, produkuje około trzydziestu procent

5i

neurotyków. Należy dążyć do tego, by na podstawie danych psychoanalitycznych, socjologicznych i poli­

tycznych stworzyć nowe środowisko rodzinne, zdolne

zmniejszyć, a nawet wyeliminować część przypadają­ cą na straty, w aspołecznym znaczeniu tego terminu.

Inaczej mówiąc, chodzi o ustalenie, czy basie personality jest daną czy też zmienną.

Wszystkie te rozgorączkowane kolorowe kobiety w pogoni za Białym czekają. Któregoś dnia odkryją, że już nie chcą patrzeć za siebie i będą marzyć o „cudow­ nej nocy, cudownym kochanku, o Białym”. Być może

pewnego dnia zauważą również, „że Biali nie żenią się

z czarnymi kobietami”. Ale one zdecydowały się pod­ jąć ryzyko, bo za wszelką cenę potrzeba im bieli. Dla­

czego? Odpowiedź jest prosta. Oto anegdota, która wszystko wyjaśnia:

„Pewnego razu święty Piotr widzi przed drzwiami

raju trzech mężczyzn: Białego, Mulata i Murzyna.

- Czego sobie życzysz? - pyta Białego. - Pieniędzy. - A ty? - zwraca się do Mulata. - Sławy. Kiedy zwraca się do Czarnego, ten uśmiecha się7 szeroko i oświadcza: 7 Wydaj e się, że uśmiech Czarnego, grin, zwrócił uwagę wielu pisarzy. Oto, co na jego temat mówi Bernard Wolfe: „Lubimy przedstawiać Czarnego uśmiechającego się do nas od ucha do ucha. A uśmiech ten, taki, jak go widzimy - taki, jaki stwarzamy - zawsze oznacza dar...”. Dary bez końca, na plakatach, ekranach kinowych, etykietach produktów

52

- Ja tylko przyniosłem walizki tych panów”.

Całkiem niedawno Étiemble opowiadał o jednym ze swoich rozczarowań: „Wyobraźcie sobie zdumienie nastolatka, gdy jego dobra przyjaciółka oburza się, po­

nieważ w sytuacji, gdy było to jak najbardziej właści­

we, powiedział: »Ty, jako Murzynka«. »Ja? Murzynka? Nie widzisz, że jestem prawie biała? Nienawidzę Mu­

rzynów. Murzyni śmierdzą. To brudasy i lenie. Nigdy

nie mów mi o Murzynach«”8. Znamy inną, która miała listę paryskich dancingów,

gdzie-na-pewno-nie-spotka-się-Murzyna. Pytanie, czy możliwe jest, by Czarny przezwyciężył swoje poczucie niższości, by pozbył się kompulsywnego

rysu, który tak bardzo upodabnia go do osoby z fobią. Są

w Czarnym wzmożenie afektywne, wściekłość, że czuje

spożywczych... Czarny ofiarowuje pani nowy „ciemny kreolsld barwnik” do jej nylonowych pończoch, dzięki uprzejmości firmy Vigny, „groteskowe”, „skręcone” flakoniki z wodą kolońską i perfumami Golliwogg. Pastę do butów, pościel bia­ łą jak śnieg, kuszetki, bardzo wygodne, szybki transport ba­

gaży; jazzjitterbug, jive, komedie i cudowne historie o Bracie Króliku ku uciesze naszych milusińskich. Do usług, zawsze z uśmiechem... „Czarni - jak pisze antropolog Geoflrey Gorer w The American People: A Study in National Character (Norton, 1948) - utrzymywani są przez Białych w służalczej postawie za pomocą strachu i siły, o czym dobrze wiedzą i jedni, i dru­ dzy. Jednakże Biali wymagają od Czarnych, by zawsze byli uśmiechnięci, pomocni i mili... ” (Bernard Wolfe, L’oncle Rémus et son lapin, „Les Temps modernes”, nr 43, maj 1949, s. 888). s René Étiemble, Sur le »Martinique« de Michel Coumot, „Les Temps modernes”, nr 52, luty 1950.

53

się mniejszy, nieprzystosowanie do współżycia z ludź­ mi, które zamykają go w nieznośnym odosobnieniu.

Opisując zjawisko ograniczenia ego, Anna Freud mówi: „Jako metoda unikania przykrości ogranicze­

nie ego, podobnie jak rozmaite formy zaprzeczenia, nie

wchodzi w obszar psychologii nerwic, ale jest normal­

nym stadium rozwoju tej struktury psychicznej. Dopó­

ki ego jest młode i plastyczne, wycofanie się z jednej aktywności kompensowane jest doskonałością w innej

dziedzinie. Jednak kiedy staje się sztywne lub osiągnę­

ło już poziom, na którym nie toleruje przykrości i w ob­ sesyjny sposób trzyma się wybranej metody ucieczki

od niej, wycofanie kończy się zaburzeniem rozwo­

ju. Opuszczając jeden obszar po drugim, ego staje się jednostronne w swej aktywności, traci zbyt wiele zain­

teresowań, a jego osiągnięcia są niewielkie”8.

Rozumiemy teraz, dlaczego Czarny nie może czuć się dobrze w swoim odosobnieniu. Jest z niego tylko jedno wyjście i prowadzi ono do białego świata. Stąd

ciągłe zabiegi, by zwrócić na siebie uwagę Białego, pragnienie, by być równie silnym, determinacja, by nabyć właściwości powłoki, czyli części być lub mieć

konstytuującej ego. Jak powiedzieliśmy przed chwi­ lą, Czarny będzie próbował dostać się do białego

sanktuarium od wewnątrz. Ta postawa odsyła nas do intencji.

e Anna Freud, Ego i mechanizmy obronne, przeł. Małgorza­ ta Ojrzyńska, Biblioteka Klasyków Psychologii, PWN, 1997, s. 77-78.

54

Wycofanie się ego jako skuteczny mechanizm obron­ ny jest niemożliwe dla Czarnego. Potrzebuje on bo­ wiem białej aprobaty.

W mistycznym uniesieniu, intonując zachwycającą pieśń, Mayotte Capécia wyobraża sobie, że jest anio­

łem i odlatuje „różowa i biała”. Wprawdzie widzia­

ła film The Green Pastures, w którym anioły i Bóg są czarni, okropnie zszokowało to jednak naszą autor­

kę: „Kto to widział, żeby Bóg wyglądał jak Murzyn? Nie tak wyobrażam sobie raj. Cóż, w końcu to tylko

amerykański film”1011 .

Nie, dobry i miłosierny Bóg nie może być czarny,

to Biały o różowych policzkach. Kierunek przemiany jest jeden: od czerni do bieli. Jest się białym tak, jak

jest się bogatym, jak jest się pięknym, jak jest się inteli­

gentnym.

Tymczasem André wyruszył pod inne niebo, by za­ nieść Białą nowinę innym Mayotte: prześliczne małe

geny o niebieskich oczach, biegające po korytarzach chromosomów. Jako dobry Biały, pozostawił instruk­

cje. Wspomniał o ich wspólnym dziecku: „Wychowaj je, opowiedz mu o mnie, powiedz: to wybitny człowiek.

Musisz pracować, by stać się go godnym”11.

Godność? Nie będzie już musiało jej zdobywać, zo­ stała wpleciona w labirynt jego żył, zatopiona w jego różowych paznokietkach, idealnie wpasowana, ideal­

nie biała.

10 Mayotte Capécia, Je suis martiniquaise, op. cit., s. 65. 11 Ibid., s. 185.

55

A ojciec? Oto, co mówi o nim Étiemble: „Wspania­

ły okaz swojego gatunku; opowiadał o rodzinie, pracy,

ojczyźnie, o panu Petainie i o Panu Bogu, dzięki cze­ mu mógł jej zrobić dziecko, jak Bóg przykazał. Bóg po­ służył się nami, mówił nasz przystojny drań, przystoj­

ny Biały, przystojny oficer. A teraz puszczę cię kantem, zgodnie z tym samym pétainowskim i boskim przy­

kazaniem”. Zanim pożegnamy się z tą, której biały Pan jest „jak martwy” i która otacza się umarłymi w książce, gdzie roi się od żałośnie martwych rzeczy, chcielibyśmy po­

prosić Afrykę o skierowanie do nas posłańca11.

12 Po Je suis martiniquaise Mayotte Capécia napisała jeszcze jedną książkę: La Négresse blanche (Biała Murzynka). Musía­ la zdać sobie sprawę z popełnionych błędów, bo tym razem jesteśmy świadkami próby zrehabilitowania Murzyna. Nie­

stety, Mayotte Capécia nie doceniła swojej nieświadomości. Gdy tylko pozostawia odrobinę wolności swoim postaciom, zaraz dostaje się od nich Murzynowi. Wszyscy Czarni, któ­ rych opisuje, to szumowiny albo dobrzy Murzyni „Y a bon

Banania”.

Poza tym, przewidując przyszłość, stwierdzamy, że Ma­ yotte Capécia definitywnie porzuciła swój kraj. W obu książ­ kach pozostawia bohaterkom tylko jedno wyjście: wyjechać. Ten kraj Murzynów jest zdecydowanie przeklęty. Faktycznie,

przekleństwo krąży wokół Mayotte Capécii. Ale jest odśrod­

kowe. Mayotte Capécia wyrzekła się samej siebie. Niechże przestanie produkować kolejne brednie. Wyjedź i nie wracaj, o niesławna pisarko... Ale wiedz, że gdzieś, daleko od twoich pięciuset lichych stron, odnajdzie-

my uczciwą drogę, która prowadzi do serca. Wbrew Tobie.

56

Nie każę na siebie długo czekać; to Abdoulaye Sadji,

który wNini13 daje opis możliwej postawy Czarnych wo­ bec Europejczyków. Powiedzieliśmy już, że istnieją negrofobi. Nie powoduje nimi zresztą nienawiść do Czar­

nych; nie mają na tyle odwagi. Nienawiść nie jest dana

raz na zawsze, trzeba o nią walczyć, powoływać do ist­

nienia, w konflikcie z mniej lub bardziej ujawnionymi kompleksami winy. Nienawiść chce zaistnieć, a ten, kto nienawidzi, musi okazać ją poprzez czyny, odpowied­

nie zachowanie; w pewnym sensie musi stać się niena­ wiścią. To dlatego Amerykanie zastąpili lincz dyskry­ minacją. Każdy po swojej stronie. Również dlatego nie

dziwi nas, że w miastach czarnej (francuskiej?) Afryki jest dzielnica europejska. Dzieło Emmanuela Mounie-

ra, L’Éveil de lĄfriąue noire, wzbudziło nasze zaintere­

sowanie, lecz czekaliśmy z niecierpliwością na afry­ kański głos. Dzięki czasopismu Alioune’a Diopa dane

nam było rozpoznać motywacje psychologiczne kieru­

jące ludźmi kolorowymi.

W tym fragmencie jest uwielbienie w najbardziej religijnym sensie tego słowa: „Pan Campian to jedy­ ny Biały w Saint-Louis, który bywa w Saint-Louisien

Club14, to człowiek o pewnej pozycji społecznej, in­

żynier Dróg i Mostów, wicedyrektor Inwestycji Pub­

licznych w Senegalu. Uchodzi za wielkiego negrofila, jeszcze większego niż pan Roddin, profesor w liceum

13 Abdoulaye Sadji, Nini, „Présence africaine”, nr i, 2,3,1947. 14 Miejsce spotkań tubylczej młodzieży. Naprzeciwko znaj­ duje się cywilny, wyłącznie europejski klub.

57

Faidherbe, który wygłosił w Saint-Louisien Club wy­

kład o równości ras. Dobroć jednego czy drugiego jest

stałym tematem płomiennych dyskusji. Pan Campian częściej bywa w klubie, gdzie miał okazję poznać nie­

zwykle wobec niego grzecznych i usłużnych tubylców, którzy kochają go i poczytują sobie za zaszczyt to, że

z nimi przestaje”18.

Autor, nauczyciel w czarnej Afryce, jest wdzięczny

panu Roddinowi za jego wykład o równości ras. My po­ wiedzielibyśmy, że to skandal. Rozumiemy żale, jakie słyszał Mounier od młodych tubylców, których miał

okazję spotkać: „Potrzebni nam tutaj Europejczycy

tacy jak pan”. W każdym momencie wyczuwa się, że

dla Czarnego spotkanie przychylnego tubaba oznacza

nową nadzieję na porozumienie. Analizując kilka fragmentów powieści pana Abdou-

laye’a Sadjiego, spróbujemy uchwycić na żywo reak­

cje kolorowej kobiety w obecności Europejczyka. Naj­ pierw należy odróżnić Murzynkę od Mulatki. Pierwsza

z nich ma tylko jedno wyjście i jedno zmartwienie: wybielić się. Druga, oprócz tego, że chce się wybie­ lić, musi uważać, by nie zrobić kroku w tył. Czy jest

większa nielogiczność niż Mulatka, która wychodzi za

Czarnego? Musimy raz na zawsze zrozumieć, że cho­ dzi o uratowanie rasy.

Stąd skrajne wzburzenie Nini: Murzyn rozzuchwalił się tak bardzo, że poprosił ją o rękę. Murzyn posunął się

is Abdoulaye Sadji, Nini, „Présence africaine”, nr 2,1947, s. 289

58

do tego, że napisał: „Miłość, jaką Pani ofiarowuję, jest

czysta i niezachwiana, nie ma w sobie nic z niestosow­ nej czułości, która miałaby Panią ukołysać kłamstwem

i złudzeniami... Chciałbym uczynić Panią szczęśliwą, wdzięków, które, jak mi się wydaje, potrafię docenić...

Uznałbym za najwyższy honor i największe szczęście, gdybym mógł mieć Panią pod moich dachem i poświę­

cić się dla niej ciałem i duszą. Pani urok opromieniłby

mój dom i rozświetlił każdy ciemny zakątek... Ponad­ to sądzę, że jest Pani zbyt kulturalna i dość delikatna,

by nie odrzucić brutalnie uczciwej oferty miłości, któ­ rej jedynym celem jest Pani szczęście”18.

Nie powinno nas dziwić to ostatnie zdanie. Nor­

malną reakcją Mulatki byłoby bezlitosne odrzucenie zuchwałego Murzyna. Ale ponieważ ta jest kultural­

na, postara się nie dostrzegać koloru skóry preten­

denta i zwracać uwagę wyłącznie na jego uczciwość. Abdoulaye Sadji tak opisuje Mactara: „Idealista i gorą­

cy zwolennik skrajnego postępu, wciąż wierzy w ludzką

szczerość i uczciwość, chętnie uznaj e, że koniec koń­ ców liczą się tylko zasługi”17. Kim jest Mactar? To księgowy z maturą w przed­

siębiorstwie żeglugi rzecznej, a adresatka jego listu

jest głupiutką maszynistką, ma jeden niekwestiono­ wany walor: jest prawie biała. Dlatego trzeba prosić

o wybaczenie, że pozwoliło się sobie do niej napisać:

ia Abdoulaye Sadji, Nini, op. cit., s. 286. 17 Ibid., s. 281-282.

59

„To wielka śmiałość, być może pierwsza, na jaką zdo­ był się Murzyn”1“. Trzeba prosić o wybaczenie, że ośmieliło się zapro­

ponować czarną miłość białej duszy. Odnajdziemy to również u René Marana: tę obawę, tę nieśmiałość, tę

pokorę Czarnego w stosunku do Białej, w każdym razie bielszej od niego. Podobnie jak Mayotte Capécia przyj­ muje wszystko od swego pana André, Mactar staje się niewolnikiem Mulatki Nini. Gotów jest zaprzedać dla

niej duszę. Lecz jego bezczelność spotka się ze sta­

nowczym odrzuceniem. Mulatka uznaje list za obrazę, zniewagę dla jej honoru „białej dziewczyny”. Ten Mu­

rzyn to dureń, łajdak, nieokrzesaniec, któremu należy się nauczka. Już ona mu ją da; już ona udzieli mu lek­

cji przyzwoitości i pokory; wbije mu do głowy, że „bia­ łoskórzy” nie są dla „czarnuchów”18.

Przy tej okazji inni Mulaci przyłączają się do chóru

oburzonych. Mówi się o skierowaniu sprawy do proku­ ratora, o postawieniu Czarnego przed sądem. „Napisze-

my do dyrekcji Inwestycji Publicznych, do gubernatora

Kolonii, opiszemy postępek Czarnego i doprowadzi­ my do zwolnienia go z pracy, jako kary za straty mo­

ralne, które spowodował”“. Tego rodzaju uchybienie zasadom należałoby

ukarać kastracją. Ostatecznie sprawa trafi do policji

i to ona udzieli pouczenia Mactarowi. Gdyby „znowu

Ibid., s. 2.81. ie Ibid., s. 287. 20 Ibid., s. 288. ib

60

zaczął te swoje chore brednie, przemówi mu do rozu­

mu sam pan inspektor Dru, nazywany przez kolegów

Biały-bardzo-zły”21. Zobaczyliśmy, jak reaguje kolorowa dziewczyna na wyznanie miłości ze strony jednego z jej rodaków.

Sprawdźmy teraz, co się dzieje, gdy pojawia się Biały.

Jeszcze raz wrócimy do Sadjiego. Za punkt wyjścia po­

służy nam długie studium reakcji, jakie wywołuje mał­ żeństwo Białego z Mulatką.

„Od jakiegoś czasu po całym Saint-Louis krąży plot­ ka... Zrazu jest to ledwo słyszalny szept przekazywany

z ucha do ucha, który wygładza pomarszczone twarze starych »signaras« i rozpala ich wygasłe spojrzenia; na­ stępnie młode otwierają szeroko oczy i zaokrąglają wy­

datne usta, ogłaszając nowinę, która wyrywa z piersi okrzyki: Coś takiego! ... Skąd to wiesz? Niemożliwe...

Cudowne... Co za radość... Nowina, która od miesią­

ca obiega całe Saint-Louis, jest przyjemna, przyjem­ niejsza niż wszystkie obietnice świata razem wzięte. Jest spełnieniem snu o wielkości, o wykwincie, który sprawia, że wszystkie Mulatki, wszystkie Nini, Nana

i Nćnette żyją poza rzeczywistością swojego kraju. Sen,

który je nawiedza, to poślubić Białego z Europy. Moż­ na powiedzieć, że wszystkie ich starania zmierzają do

tego jednego celu, lecz prawie nigdy go nie osiągają. Ich potrzeba gestykulacji, upodobanie do żałosnych

popisów, ich wystudiowane pozy, teatralne, przesa­ dzone, to objawy tej samej manii wielkości; trzeba im ai Ibid., s. 289.

61

białego mężczyzny, zupełnie białego i nic więcej. Prawie

wszystkie przez całe swoje życie czekają na to szczęś­ cie, które nie ma szans się ziścić. W tym oczekiwaniu

zaskakuje je starość, unieruchamia w ciemnych miesz­

kaniach, gdzie sen zmienia się w końcu w wyniosłą rezygnację...

Bardzo przyjemna nowina... pan Darrivey, zupełnie biały Europejczyk, zastępca dyrektora w Biurze Spraw

Publicznych, poprosił o rękę Dedće, ciemną Mulatkę. Niewiarygodne”22. W dniu, w którym Biały wyznał miłość Mulatce, musiało wydarzyć się coś nadzwyczajnego. Było w tym

uznanie, włączenie do społeczności, która wydawała się hermetyczna. Znikało bez śladu psychologiczne

niedowartościowanie, poczucie poniżenia i jego efekt, niemożność dostąpienia światła. Z dnia na dzień Mu­

latka przechodziła z kategorii niewolników do kate­

gorii panów... Uznawano ją w jej zachowaniu kompensacyjnym. Nie była już tą, która chce stać się biała - ona była bia­

ła. Wchodziła do białego świata. W Magii czarnych Paul Morand opisywał podobne

zjawisko, ale z czasem nauczyliśmy się niedowierzać

Paulowi Morandowi. Z psychologicznego punktu wi­

dzenia mogłoby być interesujące postawienie następu­ jącego problemu. Wykształcona Mulatka, w tym przy­

padku studentka, zachowuje się w sposób podwójnie ambiwalentny. Mówi: „Nie lubię Murzynów, bo są dzicy. 22 Ibid., s. 489.

62

Dzicy, nie w sensie kanibali, ale dlatego że brakuje im subtelności”. Abstrakcyjny punkt widzenia. Gdy od­

powiadamy na to, że są Czarni, którzy przewyższają ją pod tym względem, argumentuje, że są brzydcy. Fak­ tyczny punkt widzenia. Wobec przytoczonych przez

nas dowodów na istnienie czarnej estetyki, mówi, że jej nie rozumie; wówczas próbujemy przedstawić jej

kanon: rozchylone skrzydełka nosa, wstrzymany od­

dech, „ma prawo wyjść, za kogo chce”. W ostatniej in­ stancji odwołanie do subiektywności. Gdy, jak mówi

Anna Freud, przypieramy ego do muru, odbierając mu wszelkie mechanizmy obronne, „gdy uświadomie­

nie działań ego powoduje obnażenie procesów obron­ nych, a tym samym pozbawienie ich możliwości dzia­

łania, rezultatem analizy będzie dalsze osłabienie ego

i sprzyjanie patologii”23. Lecz w naszym przypadku ego nie musi się bronić, gdyż jego żądania zostały uprawomocnione; Dćdće wy­

chodzi za Białego. Każdy medal ma jednak dwie stro­ ny; całe rodziny spotkała obraza. Trzem czy czterem Mulatkom przydzielono jako drużbów Mulatów, pod­

czas gdy inne dostały Białych. „Uznano to za szcze­ gólną obrazę dla całej rodziny; obrazę, która zresztą

wymagała zadośćuczynienia”24. To dlatego, że rodzi­

ny te upokorzono w ich najsłuszniejszych aspiracjach, a zniewaga, jaka ich spotkała, uszczupliła ich siły wi­

talne ... podkopała ich egzystencję...

23 Anna Freud, Ego i mechanizmy obronne, op. cit., s. 53. 24 Abdoulaye Sadji, Nini, op. cit., s. 498.

63

Chciały bowiem, zgodnie ze swym najgłębszym pragnieniem, zmienić się, „ewoluować”. Odmówiono

im tego prawa. W każdym razie zakwestionowano je. Jak podsumować te opisy? Czy to w przypadku Martynikanld Mayotte Capecii,

czy Nini z Saint-Louis obserwowaliśmy ten sam pro­ ces. Proces dwustronny, próbę uzyskania - przez uwe-

wnętrznienie - zakazanych dla nich wartości. Murzynka

zabiega o przyjęcie do białego świata, ponieważ czuje się gorsza. W tych zabiegach posłuży się czymś, co na-

Książka ta podsumowuje siedem lat doświadczeń

i obserwacji; w każdej z rozpatrywanych dziedzin ude­ rzyło nas jedno: zarówno Murzyn, niewolnik własnej niższości, jak i Biały, niewolnik własnej wyższości, za­

chowują się w sposób neurotyczny. Skłoniło nas to do przyjrzenia się ich alienacji w odniesieniu do opisów

psychoanalitycznych. Zachowanie Murzyna wskazu­ je na nerwicę natręctw, można je też przypisać, je­

śli wolimy, nerwicy sytuacyjnej. Człowiek kolorowy przejawia skłonność do ucieczki przed swoją indywi­

dualnością, do unicestwienia swojego bycia. Za każ­ dym razem, gdy kolorowy protestuje, jest alienacja. Za każdym razem, gdy kolorowy potępia, jest aliena­

cja. Dalej, w rozdziale szóstym, zobaczymy, że poniżo­ ny Murzyn przechodzi od upokarzającej niepewności do samooskarżenia odczuwanego jako rozpacz. Czę­

sto postawa Czarnego wobec Białego, czy też wobec

pobratymca, odtwarza niemal dokładnie system fan­ tazji, graniczący z patologią. 64

Można na to odpowiedzieć, że nie ma nic psycho­

tycznego w zachowaniu Czarnych, o których tutaj mowa. Chcielibyśmy jednak przytoczyć dwie znamienne cha­ rakterystyki. Kilka lat temu poznaliśmy czarnego stu­

denta medycyny. Miał piekielne wrażenie, że nie jest doceniany, nie tyle w sferze naukowej, ile, jak mówił,

ludzkiej. Miał piekielne wrażenie, że biali lekarze ni­

gdy nie uznają go za swojego kolegę, a europejscy pa­

cjenci za lekarza. W tych momentach urojeniowej in­ tuicji“, w momentach rozwoju“ psychozy, upijał się.

Pewnego dnia wstąpił do wojska jako lekarz i, doda­ wał, „za żadne skarby nie zgodzę się, by wysłano mnie

do kolonii czy przydzielono do jednostki kolonialnej”.

Chciał mieć Białych pod swoim nadzorem. Był szefem, więc musieli się go bać lub okazywać mu szacunek.

Rzeczywiście tego chciał i do tego dążył: zmusić Bia­ łych, by w jego obecności zachowywali się jak Czarni.

Tak mścił się za imago, które prześladowało go od za­ wsze: przerażonego Murzyna, upokorzonego i drżące­

go przed białym panem.

Poznaliśmy towarzysza, inspektora celnego w jed­

nym z portów metropolii. Był wyjątkowo ostry dla tury­

stów i spedytorów. „Musisz być świnią, mówił nam, bo inaczej wezmą cię za idiotę. A ponieważ jestem czarny, wiadomo, dla nich to jedno i to samo... ”

2s René Targowla, Jean Dublineau, L’Intuition délirante, Maloine, 1931. as Jacques Lacan.

65

W Znajomości człowieka Alfred Adler pisze: „Prze­ prowadzając tego rodzaju badanie, poleca się ustalenie

takiego związku, jak gdyby poczynając od pierwszego wrażenia w dzieciństwie do chwili obecnej, prowadziła

jedna linia. W ten sposób uda się w wielu wypadkach wyznaczyć linię duchową, po której dany człowiek po­ ruszał się aż dotąd. Jest to linia ruchu, po której, zgod­

nie z pewnym szablonem, rozwija się życie danego człowieka, poczynając od lat dziecinnych. (...) To bo­

wiem, co do głosu przychodzi, jest niczym innym jak zawsze tą samą linią ruchu danego człowieka, której

rozwój ulega wprawdzie pewnym drobnym odchyle­ niom, ale której kierunek zasadniczy, rytm, energia oraz

sens pozostaje jednak stały i niewzruszony od same­ go dzieciństwa, nie bez związku z pierwotnym otocze­

niem dziecka, którego miejsce później zajmuje szer­ sze środowisko społeczne”27. Wybiegamy do przodu i już teraz zauważamy, że nam w zrozumieniu koncepcji świata człowieka kolo-

rowego. Ponieważ Czarny jest dawnym niewolnikiem, odwołamy się także do Hegla; na koniec zaś powinien

przyjść nam z pomocą Freud. Nini, Mayotte Capćcia: dwie postawy, które skła­ niają nas do refleksji.

Czy nie istnieją inne możliwości?

27 Alfred Adler, Znajomość człowieka, przeł. Janina Buchholtzowa (Bukolska), St. Jamiołkowski & T. J. Evert, 1948, s. 79-80.

66

Są to pseudozagadnienia, którymi nie zamierzamy się zajmować. Zresztą uważamy, że każda krytyka ist­ nienia zakłada jakieś rozwiązanie, o ile w ogóle moż­ na proponować rozwiązania bliźniemu, czyli wolności.

Twierdzimy natomiast, że defekt powinno się usu­

nąć raz na zawsze.

3. Kolorowy mężczyzna a Biała

Z najczarniejszej części mojej duszy, przez strefę szra-

fów, przychodzi do mnie pragnienie, by nagle stać się białym. Nie chcę być uznawany za Czarnego, lecz za Białego.

Ale - i jest to uznanie, którego nie opisał Hegel - kto

inny mógłby to zrobić, jeśli nie Biała? Kochając mnie, udowadnia mi, że jestem godzien białej miłości. Je­

stem kochany jak Biały.

Jestem Białym. Jej miłość otwiera przede mną wspaniałą drogę prowadzącą do absolutnej pełni... Zaślubiam białą kulturę, białe piękno, białą biel.

W jej białych piersiach, które pieszczą moje wszech­

obecne dłonie, biorę w posiadanie białą cywilizację i godność.

Trzydzieści lat temu Czarny w najgłębszym odcie­

niu czerni, podczas stosunku z „ognistą” blondynką wykrzyknął w momencie orgazmu: „Niech żyje Schoelcher!”. Kiedy uzmysłowimy sobie, że Victor Schoel-

cher był tym, który doprowadził do przyjęcia przez 68

III Republikę dekretu znoszącego niewolnictwo, zro­ zumiemy, dlaczego trzeba się przez chwilę zastanowić nad możliwymi relacjami pomiędzy Czarnym a Białą.

Ktoś mógłby powiedzieć, że ta anegdota nie jest au­ tentyczna, ale fakt, że w ogóle powstała i jest powtarza­ na od tylu lat, świadczy nieomylnie o tym, że daje wyraz

konfliktowi, jawnemu bądź ukrytemu, niemniej real­

nemu. Jej trwałość świadczy o przyzwoleniu ze strony czarnego świata. Innymi słowy, jeśli historia utrzymu­

je się w tradycji ludowej, to dlatego, że wyraża w pe­

wien sposób jakąś sferę „lokalnej duszy”.

Analiza Je suis martiniquaise i Nini pokazała, jak za­ chowuje się Murzynka wobec Białego. Odwołując się do powieści René Marana - autobiografii autora, jak się

wydaje - spróbujemy zrozumieć, co się dzieje w przy­ padku czarnych mężczyzn. Przy tak postawionym problemie przykład Jea­

na Veneuse’a pozwoli nam zgłębić postawę Czarnego.

O co chodzi? Jean Veneuse jest Murzynem. Z pochodze­

nia Antylczyk, od wielu lat mieszka w Bordeaux, jest więc Europejczykiem. Ale jest czarny, jest więc Murzy­ nem. Oto dramat. On nie rozumie swojej rasy, a Biali

nie rozumieją jego. I, jak mówi, „Europejczyk ogólnie,

a Francuz w szczególności, nie dość, że nie zna Mu­ rzyna z kolonii, to jeszcze nie ma pojęcia o tym, które­

go ukształtował na swój obraz i swoje podobieństwo”1.i

i René Maran, Un homme pareil aux autres, Éditions Arc-en-ciel, 1947, s. 11.

69

Osobowość autora nie odsłania się tak łatwo, jakby-

śmy sobie tego życzyli. Sierota, uczeń prowincjonalne­

go liceum z internatem, skazany na spędzanie wakacji w szkole. Jego przyjaciele i koledzy przy każdej oka­ zji rozjeżdżają się po całej Francji, podczas gdy młody

Murzyn popada w zwyczaj rozmyślania, aż pod koniec książki staną się jego najlepszymi przyjaciółmi. Skraj­

nie rzecz ujmując, powiedziałbym, że w długiej, bardzo długiej liście „towarzyszy podróży”, którą podaje nam

autor, można wyczuć jakieś oskarżenie, resentyment,

z trudem powstrzymywaną agresywność: wspomnia­ łem o skrajnym ujęciu, bo właśnie o takie nam chodzi. Niezdolny, by się zintegrować, niezdolny, by być niewidocznym, woli rozmawiać z umartymi. A przynaj­

mniej nieobecnymi. W tych rozmowach, odwrotnie niż wżyciu, przekracza stulecia i oceany. Marek Aureliusz, Jean de Joinville, Biaise Pascal, Benito Pćrez Galdós,

Rabindranath Tagore... Gdybyśmy koniecznie musieli nadać Jeanowi Veneuse’owi jakiś epitet, określilibyśmy go jako introwertyka, inni powiedzieliby o nim wrażli-

wiec, ale taki, który tylko czeka, by pobić innych na gło­ wę w dziedzinie myśli i wiedzy. Faktycznie, jego kole­

dzy i przyjaciele darzą go wielkim szacunkiem: „Co za niepoprawny marzyciel z tego Veneuse’a! To mój stary

kumpel i niezły oryginał. Nie wyściubia nosa z książki, chyba że po to, by bazgrać w notesie”2.

Wrażliwiec, ale taki, który na przemian śpiewa po

hiszpańsku i tłumaczy z angielskiego. Nieśmiały, ale 2 Ibid., s. 87.

70

też niespokojny duch: „Odchodząc, słyszę jak Divrande

mówi: dobry chłopak z tego Veneuse’a, z natury smut­ ny i milczący, ale bardzo uczynny. Można mu zaufać. Przekona się pan. To Murzyn, ale życzylibyśmy sobie, żeby Biali byli tacy jak on”3.

Tak, faktycznie, niespokojny duch. Niespokojny

duch przywiązany do swojego ciała. Skądinąd wiemy, że pan René Maran darzy miłością André Gide’a. My-

śleliśmy, że znajdziemy w Un homme pareil aux autres zakończenie przypominające to z Ciasnej bramy. Ten

wyjazd, ten ton uczuciowej rozterki, moralnej niemo­ cy wydawały się echem historii Jerôme’a i Alissy.

Ale jest jeszcze fakt, że Veneuse jest czarny. To nie­ dźwiedź z upodobaniem do samotności. Myśliciel. Gdy

kobieta chce nawiązać z nim flirt: „Trafiła pani na nie­ dźwiedzia! Proszę uważać. To piękne, że ma pani od­

wagę, ale ryzykuje pani, afiszując się z kimś takim! Mu­ rzyn. Fuj! Oni się nie liczą. Zadawanie się z osobnikiem

tej rasy to upadek”4. Przede wszystkim chce udowodnić innym, że jest

człowiekiem, że jest im podobny. Ale nie dajmy się zmy­ lić, Jean Veneuse to człowiek, którego można przeko­ nać. W głębi jego duszy, równie skomplikowanej jak

dusza Europejczyka, kryje się niepewność. Proszę nam

wybaczyć, ale Jean Veneuse to człowiek, którego moż­ na pokonać. Postaramy się to uczynić.

a Ibid., s. 18-19. 4 Ibid., s. 45-46.

71

Przywoławszy Stendhala i zjawisko „krystalizacji”,

stwierdza, „że moralnie kocha Andrée w pani Cou­ langes, a fizycznie w Clarissie. To nonsens. Cóż, kiedy

właśnie tak jest, kocham Clarissę, kocham panią Cou­ langes, chociaż naprawdę nie myślę ani o jednej, ani

o drugiej. Są dla mnie tylko pretekstem, abym mógł zwodzić samego siebie. Badam w nich Andrée i uczę się jej na pamięć... Nie wiem. Sam już nie wiem. Nie

chcę niczego wiedzieć, a raczej wiem jedno, że Murzyn to człowiek podobny do innych, człowiek taki jak inni,

i że jego serce, które tylko ignorantom wydaje się pro­ ste, jest równie skomplikowane jak serce najbardziej skomplikowanego z Europejczyków”5.

Albowiem murzyńska prostota to mit ukuty przez powierzchownych obserwatorów. „Kocham Clarissę, kocham panią Coulanges, lecz to Andrée Marielle ko­

cham. Tylko ją i żadnej innej”8.

Kim jest Andrée Marielle? Wiadomo, to córka poety, Louisa Marielle’a! Ale ten Murzyn, „który dzięki swojej inteligencji i wytężonej pracy wzniósł się na poziom

myśli i kultury europejskiej”7, nie jest w stanie uciec od swojej rasy.

Andrée Marielle jest biała, żadne rozwiązanie nie wydaje się możliwe. A przecież obcowanie z Payotem, Gide’em, Moréasem i Voltaire’em miało wszystkie te

rzeczy unieważnić. Jean Veneuse szczerze „uwierzył

s Ibid., s. 83.

e Ibid.

7 Ibid., s. 36.

72

w tę kulturę i pokochał ten nowy świat, odkryty i zdo­ byty na jego użytek. Co za błąd! Wystarczyło, że wy­

doroślał i wyjechał służyć swej przybranej ojczyźnie

w kraju przodków, by zaczął się zastanawiać, czy nie został zdradzony przez wszystko, co go otaczało, przez

Białych, którzy nie uznają go za jednego z nich, i Czar­ nych, którzy prawie się go wypierają”8.

Ponieważ Jean Veneuse czuje się niezdolny do ży­

cia bez miłości, będzie o niej marzył. Będzie o niej ma­

rzył w poezji: Gdy się kocha nie wolno tego mówić

Lepiej byłoby to przed sobą ukryć.

Andrée Marielle wyznała mu w liście swoją miłość, lecz

Jean Veneuse potrzebuje pozwolenia. Potrzebuje ko­

goś białego, kto powie mu: weź moją siostrę. Veneuse zadał wiele pytań swojej przyjaciółce Coulanges. Oto,

prawie in extenso, odpowiedź Coulanges: „Old boy,

Ponownie prosisz mnie o radę w swojej sprawie, więc przedstawię Ci moje stanowisko po raz kolejny

i raz na zawsze. Zacznijmy od początku. Twoja sytua­

cja, tak jak mi ją przedstawiasz, jest całkowicie jasna. Pozwól jednak, że przygotuję grunt. Zapewniam Cię,

że na tym skorzystasz. A więc, ile miałeś lat, kiedy wyjechałeś ze swojego kraju do Francji? Zdaje mi się, że trzy lub cztery. Od e Ibid., s. 36.

73

tamtego czasu ani razu nie byłeś na rodzinnej wyspie

i nie masz najmniejszego zamiaru tam wracać. Za­ wsze mieszkałeś w Bordeaux. Od kiedy jesteś urzęd­

nikiem kolonialnym, spędzasz tu większość urlopów. Krótko mówiąc, jesteś naprawdę stąd. Być może nie zdajesz sobie z tego sprawy. W takim razie wiedz, że

jesteś Francuzem z Bordeaux. Wbij to sobie do gło­ wy. Nie masz nic wspólnego z Twoimi rodakami z An­ tyli. Zdziwiłoby mnie, gdybyś umiał się z nimi poro­

zumieć. Zresztą ci, których znam, w niczym Cię nie

przypominają. W zasadzie jesteś taki jak my, jesteś jednym z nas.

Myślisz tak jak my. Postępujesz tak jak my postępuje­

my, jak postąpilibyśmy. Uważasz się - i jesteś uważa­ ny - za Murzyna? Błąd! Jesteś nim tylko z wyglądu. Co

do reszty, myślisz jak Europejczyk. Dlatego to zupełnie naturalne, że kochasz jak Europejczyk. A ponieważ Eu­

ropejczycy kochają tylko Europejki, musisz ożenić się z kobietą z kraju, w którym zawsze mieszkałeś, ze sta­ rej dobrej Francji, twojej prawdziwej i jedynej ojczy­

zny. Ustaliwszy to, przejdźmy do przedmiotu Twojego ostatniego listu. Z jednej strony jest niejaki Jean Ve-

neuse, podobny do Ciebie jak dwie krople wody, z dru­ giej panienka Andrée Marielle. Andrée Marielle, któ­ ra ma białą skórę, kocha Jeana Veneuse’a, który jest

bardzo ciemny i uwielbia Andrée Marielle. Mimo to pytasz mnie, co należy zrobić. Co za uroczy kretyn!... Po powrocie do Francji pobiegnij natychmiast do

ojca tej, która w duchu już do Ciebie należy, i wykrzyk­

nij dzikim głosem, uderzając się w pierś: »Kocham ją.

74

Ona kocha mnie. Kochamy się. Musi zostać moją żoną. Jeśli nie, zabiję się u pana stóp«”8.

Poproszony, Biały zgadza się więc oddać mu swo­ ją siostrę, ale pod jednym warunkiem: nie masz nic

wspólnego z prawdziwymi Murzynami. Nie jesteś czar­ ny, jesteś „bardzo ciemny”.

Ten mechanizm jest dobrze znany kolorowym stu­ dentom we Francji. Nie zwykło się ich uważać za praw­

dziwych Murzynów. Murzyn to dzikus, podczas gdy

student jest „cywilizowany”. „Jesteś jednym z nas”,

mówi Coulanges, a jeśli ktoś uważa cię za Murzyna, to przez pomyłkę, jesteś nim tylko z wyglądu. Jednak Jean Veneuse nie chce tego. Nie może, ponieważ wie. Wie, że „rozwścieczeni upokarzającym ostracyz­

mem, prości Mulaci i Murzyni, gdy tylko znajdą się

w Europie, myślą o jednym: zaspokoić swój apetyt na

białą kobietę. „Większość, w tym również ci z jaśniejszym odcie­ niem skóry, którzy często posuwają się do tego, że wy­ pierają się swojego kraju i swojej matki, rzadko wcho­

dzi w związki powodowana miłością, raczej satysfakcją

z władzy nad Europejką, przyprawioną chęcią butne­

go odwetu. Zastanawiam się więc, czy ze mną jest tak samo i czy żeniąc się z Panią, Europejką, pokazuję nie tyl­ ko, że pogardzam kobietami mojej rasy, ale również,

że ulegając żądzy posiadania białego ciała, zakazane­ go dla nas Murzynów, odkąd biali ludzie panują nad e Ibid., s. 152-153-154.

75

światem, usiłuję dokonać ponurej zemsty na Europej­

ce za to wszystko, co jej przodkowie kazali znosić moim braciom przez te wszystkie wieki”1011 . Ile trudu, by uwolnić się od subiektywnej potrze­

by. Jestem biały, urodziłem się w Europie, wszyscy moi

przyjaciele są biali. W moim mieście było może ośmiu Murzynów. Myślę po francusku, Francja jest moją religią. Rozumie mnie Pani? Jestem Europejczykiem,

nie Murzynem, i aby to Pani udowodnić, wyjeżdżam

w charakterze urzędnika państwowego, żeby pokazać prawdziwym Murzynom różnicę między nimi a mną. W rzeczy samej, przeczytajcie uważnie książkę, a bę­

dziecie przekonani: „Kto puka do drzwi? Ach! Prawda.

- To ty, Soua?

- Tak, panie komendancie. - Czego chcesz? - Apel. Pięciu strażników na zewnątrz. Siedem­ nastu więźniów - nikogo nie brakuje.

- Poza tym nic nowego? Żadnych wiadomości o poczcie?

- Nie, panie komendancie”11. Pan Veneuse ma tragarzy. W swojej chacie ma mło­

dą Murzynkę. I czuje, że tubylcom, którzy wydają się

żałować, że odjeżdża, mógłby powiedzieć tylko jed­ no: „Idźcie już, idźcie! Nie widzicie... ubolewam, że

was opuszczam. Idźcie już! Nigdy was nie zapomnę.

10 Ibid., s. 185. 11 Ibid., s. 162..

76

Odjeżdżam stąd tylko dlatego, że to nie jest mój kraj, czuję się tu zbyt samotny, zbyt pusty, pozbawiony ca­

łego tego komfortu, bez którego nie mogę żyć, a któ­ rego wy jeszcze nie potrzebujecie, na szczęście dla

was”12.

Czytając te zdania, trudno nie pomyśleć o bez­

sprzecznie czarnym Fćliksie Ebouśm, który w iden­ tycznych warunkach pojmował swój obowiązek zupeł­ nie inaczej. Jean Veneuse nie jest Murzynem, nie chce być Murzynem. Jednak, bez jego wiedzy, powstał roz-

dźwięk. Coś nieokreślonego, nieodwołalnego, prawdzi­ we that within Harolda Rosenberga13.

Louis-T. Achille w swoim wystąpieniu na Konferen­ cji Międzyrasowej w 1949 roku mówił:

„W odniesieniu do właściwego małżeństwa międzyrasowego można zadać pytanie, czy dla kolorowego małżonka nie jest ono w jakimś stopniu subiektyw­

nym ukoronowaniem zabicia w nim samym i w jego własnych oczach uprzedzenia z powodu koloru skó­

ry, przez które tak długo cierpiał. Byłoby interesujące zbadanie pod tym kątem pewnej liczby przypadków i być może znalezienie w tej niejasnej motywacji powo­ dów, dla których pewne małżeństwa międzyrasowe nie

mieszczą się w ramach szczęśliwego związku. Niektórają spośród ludzi innej rasy osoby o niższym statusie

u Ibid., s. 2.13. 13 Harold Rosenberg, Du Jeu au Je. Esquisse d’une géographie de l’action, „Les Temps modernes”, nr 31, kwiecień 1948.

Tl

czy kulturze, których nie życzyliby sobie jako małżon­

ków w obrębie ich własnej rasy, a których głównym atutem wydaje się gwarancja wyobcowania i »odraso-

wienia« (straszne słowo), jaką im zapewniają. Wydaje

się, że u niektórych kolorowych chęć poślubienia oso­ by białej rasy przeważa nad wszelkimi innymi wzglę­

dami. Widzą w tym możliwość osiągnięcia całkowitej równości z tą wspaniałą rasą, rządzącą światem i pa­ nującą nad kolorowymi ludami... ”14.

Wiemy, że historycznie Murzyn winny przespania się z Białą jest kastrowany. Murzyn, który posiadł Białą, staje się tabu dla swoich pobratymców. Przedstawie­ nie w formie takiego dramatu obsesji seksualnej jest ułatwieniem dla umysłu. I do tego właśnie służy arche­

typ Brata Królika przedstawiający Czarnego, z Wujka Remusa. Uda mu się czy nie przespać z córkami pani Meadows? Raz idzie mu lepiej, raz gorzej, a wszystko

opowiada wesoły Murzyn, jowialny poczciwina; Mu­

rzyn, który ofiarowuje z uśmiechem. Kiedy bardzo wolno zbliżaliśmy się do przełomu

dojrzewania, dane nam było podziwiać jednego z ko­ legów, który wrócił z metropolii, trzymając w ramio­ nach młodą paryżankę. W osobnym rozdziale spróbu­

jemy przeanalizować to zagadnienie. Rozmawiając ostatnio z kilkoma Antylczykami, do­

wiedzieliśmy się, że najsilniejszą potrzebą przybywa­ jących do Francji jest przespanie się z Białą. Gdy tyl­

ko zejdą na ląd w Hawrze, pierwsze kroki kierują do 14 Louis-T. Achille, Rythmes du monde, 1949, s. 113.

78

burdelu. Dopełniwszy tego rytuału inicjacji w „praw­

dziwą” męskość, wsiadają w pociąg do Paryża.

Ale dla nas ważne jest, by zbadać przypadek Jeana Veneuse’a. W tym celu sięgniemy do pracy Germaine

Guex, La Névrose d’abandon15*. Przeciwstawiając tak zwaną nerwicę z opuszczenia,

o charakterze preedypalnym prawdziwym konfliktom

edypalnym opisanym przez ortodoksyjnych freudystów, autorka analizuje dwa typy, z których pierwszy wydaje

się ilustrować sytuację Jeana Veneuse’a:

„Cała symptomatologia tej nerwicy opiera się na

trzech filarach: lęku, jaki budzi każde opuszczenie, agresywności, która się z niego rodzi, i braku poczucia własnej wartości, który z niego wypływa”18. Określiliśmy Jeana Veneuse’a jako introwertyka.

Wiemy, że charakterologicznie czy też, lepiej, feno­ menologicznie można uzależnić myśl autystyczną od

pierwotnej introwersji17.

„U podmiotu typu bierno-agresywnego obsesja

przeszłości, wraz z jej frustracjami, pustką, porażka­ mi, paraliżuje chęć życia. Ogólnie bardziej intrower-

tyczny aniżeli typ zabiegający o miłość ma skłonność do rozpamiętywania przeszłych i obecnych rozczaro­ wań, rozwijając w sobie mniej lub bardziej ukryty ob­ szar gorzkich, pełnych zawodu myśli i resentymen-

tów, który często tworzy swego rodzaju autyzm. Lecz

15 Germaine Guex, La Névrose d’abandon, PUF, 1950.

ie Ibid., s. 13. 17 Eugène Minkowski, La Schizophrénie, Payot, 192.7.

79

w przeciwieństwie do prawdziwych autystów cierpią­ cy na nerwicę z opuszczenia ma świadomość istnienia

tego ukrytego obszaru, pielęgnuje go i broni przed ja­

kimkolwiek wtargnięciem. Bardziej egocentryczny niż neurotyk drugiego typu (zabiegający o miłość) wszyst­ ko sprowadza do siebie. Ma małą zdolność do poświę­ cania się, a jego agresywność i stała potrzeba zemsty hamują jego popędy. Zamknięcie się w sobie nie po­

zwala mu na jakiekolwiek pozytywne doświadczenia, które mogłyby zrekompensować jego przeszłość. Nie­ mal całkowicie brakuje mu poczucia własnej wartości,

a więc także bezpieczeństwa emocjonalnego; stąd sil­ ne uczucie bezradności wobec życia i ludzi i zupełne odrzucenie poczucia odpowiedzialności. Inni zdradzili

go i zawiedli, a jednak to wyłącznie od innych oczeku­

je poprawy swojego losu”18. Wspaniały opis, w który wpasowuje się postać Jeana

Veneuse’a, gdyż, jak mówi, „wystarczyło, że dorosłem

i wyjechałem służyć przybranej ojczyźnie w kraju mo­ ich przodków, bym zaczął zadawać sobie pytanie, czy nie

zostałem zdradzony10 przez wszystko, co mnie otacza:

Biali ludzie nie uznają mnie za swojego, a Czarni niemal się mnie wyrzekli. Taka właśnie jest moja sytuacja”“.

Oskarżycielski stosunek do przeszłości, brak poczu­ cia własnej wartości, niemożność bycia zrozumianym

tak, jak by tego chciał. Posłuchajcie Jeana Veneuse’a: i» Ibid., s. 27-28.

ie Podkreślenie nasze. 20 Ibid., s. 36.

80

„Kto wypowie rozpacz małych dzieci z ciepłych kra­ jów, zbyt wcześnie wysyłanych do Francji przez rodzi­

ców, którzy chcą z nich zrobić prawdziwych Francu­

zów! Tak swobodne i żywe, z dnia na dzień zamykane są w jakimś liceum »dla ich dobra«, jak mówią rodzi­

ce, ze łzami w oczach.

Byłem jedną z tych tymczasowych sierot i do końca życia będę cierpiał z tego powodu. Kiedy miałem sie­

dem lat, powierzono moją dziecięcą edukację wielkiej, smutnej placówce z internatem na głębokiej prowin­ cji... Tysiące zabaw wieku młodzieńczego nie mogły

sprawić, bym zapomniał, jak bardzo bolesne było moje dorastanie. Mój charakter winien mu jest tę wewnętrz­

ną melancholię i lęk przed życiem towarzyskim, któ­ re dzisiaj hamują nawet moje najsłabsze popędy...”11.

A przecież wołałby być otoczony opieką, otulony.

Nigdy nie chciał być opuszczony. Latem, wszyscy wy­ jeżdżali na wakacje, a on sam, zapamiętajcie to słowo, sam w wielkiej, białej szkole... „Ach! Te łzy dziecka, którego nie ma kto pocie­

szyć... Nigdy nie zapomni, że w tak młodym wieku posłano je na naukę samotności... Życie w zamknię­ ciu, życie wycofane i pustelnicze, które zbyt wcześ­ nie nauczyło mnie medytacji i rozmyślania. Samotne życie, które bardzo długo poruszały błahostki - a te­

raz przewrażliwiony wewnętrznie, niezdolny, by oka­ zać radość czy ból, odrzucam wszystko, co kocham,

21 Ibid., s. 227.

81

i odwracam się wbrew sobie od wszystkiego, co mnie pociąga”“.

Zachodzą tu dwa procesy: nie chcę, by mnie kocha­ no. Dlaczego? Dlatego że pewnego dnia, bardzo dawno

temu, zacząłem nawiązywać relację z obiektem i zosta­ łem opuszczony. Nigdy nie wybaczyłem mojej matce.

Ponieważ zostałem opuszczony, zadam cierpienie in­ nemu, a opuszczenie go będzie bezpośrednim przeja­

wem mojej potrzeby odwetu. Wyjeżdżam do Afiyki; nie chcę być kochany, więc uciekam od obiektu. Nazywa

się to, jak mówi Germaine Guex, „poddaniem próbie,

aby zdobyć dowód”. Nie chcę być kochany, przyjmu­ ję postawę obronną. A jeśli obiekt nalega, oświadczę:

nie chcę, by mnie kochano. Brak poczucia wartości? Na pewno. „Ten brak po­ czucia własnej wartości jako obiektu zasługującego

na miłość ma poważne konsekwencje. Z jednej strony

utrzymuje jednostkę w stanie głębokiej niepewności wewnętrznej, co sprawia, że unika ona jakiejkolwiek relacji z innym bądź ją niszczy. Jednostka wątpi w sie­

bie samą jako obiekt zdolny wzbudzić sympatię lub mi­

łość. Brak emocjonalnego poczucia wartości obserwo­ wany jest wyłącznie u osób, które cierpiały na niedobór

miłości i zrozumienia we wczesnym dzieciństwie”22 23. Jean Veneuse chciałby być człowiekiem takim jak

inni, ale wie, że ta sytuacja jest fałszywa. To wieczny

poszukiwacz. Szuka spokoju, przyzwolenia w oczach

22 Ibid., s. 228. 23 Germaine Guex, La Névrose d’abandon, op. cit., s. 31-32.

82

Białych, dlatego że on to „Inny”. „Brak poczucia warto­ ści afektywnej zawsze doprowadza cierpiącego na ze­

spół opuszczeniowy do skrajnie bolesnego i obsesyj­ nego poczucia wykluczenia, wrażenia, że nigdzie nie jest na swoim miejscu, że wszędzie jest zbędny, w sen­ sie afektywnym... Być »Innym« to wyrażenie, z któ­

rym wielokrotnie spotkałam się w języku osób z ze­ społem opuszczeniowym. Być »Innym« to zawsze czuć

się niepewnie, pozostawać w pogotowiu, spodziewa­

jąc się w każdej chwili odepchnięcia i... nieświado­ mie robiąc wszystko, co możliwe, aby przewidywana

katastrofa nastąpiła. Nie sposób przecenić natężenie bólu towarzyszące­

go tym stanom opuszczenia, bólu, który z jednej stro­ ny łączy się z pierwszymi doświadczeniami odrzucenia w dzieciństwie i sprawia, że przeżywane są na nowo z całą ostrością... ’,24.

Człowiek z zespołem opuszczeniowym domaga się dowodów. Nie zadowalają go już pojedyncze zapewnie­

nia. Nie ma zaufania. Zanim nawiąże obiektywną rela­ cję, wielokrotnie żąda od partnera dowodów. Sens tej postawy to „nie kochać, aby nie zostać opuszczonym”.

Jest roszczeniowy. To dlatego, że należą mu się wszel­ kie odszkodowania. Chce być kochany całkowicie, ab­

solutnie i na zawsze. Posłuchajcie: „Najukochańszy Jeanie,

Dopiero dzisiaj doszedł do mnie Pański list z lipca. Ibid., s. 35-36.

83

Jest zupełnie niedorzeczny. Po cóż tak mnie dręczyć? Czy ma Pan świadomość, że jest niespotykanie okrut­ ny? Daje mi Pan szczęście podszyte lękiem. Czyni mnie Pan najszczęśliwszą, a jednocześnie najbardziej nie-

szczęśliwąz istot. Ile razy jeszcze będę musiała powtó­ rzyć, że Pana kocham, że należę do Pana i że na Pana

czekam? Proszę wracać”25. W końcu ten, który został opuszczony, opuścił. Jest wzywany. Ktoś go potrzebuje. Jest kochany. Ale to prze­

cież złudzenia! Czy ona kocha mnie naprawdę? Czy wi­ dzi mnie obiektywnie?

„Raz przyjechał jeden pan, wielki przyjaciel papy Neda, który nigdy nie był w Pontaponte. Przyjechał

z Bordeaux. Boże! Ale on był brudny! Jaki on był brzyd­

ki, ten pan, przyjaciel papy Neda! Miał okropną czar­ ną twarz, całkiem czarną, pewnie dlatego że rzadko się myje”26.

Jean Veneuse, szukający na zewnątrz przyczyn swo­

jego kompleksu Kopciuszka, projektuje na trzy- lub

czteroletnie dziecko cały arsenał rasistowskich ste­ reotypów. Andrée usłyszy od niego: „Proszę mi powiedzieć, Andrée najdroższa..., po­

mimo mojego koloru, zgodziłaby się pani zostać moją

żoną, gdybym Panią o to poprosił?”27. Targają nim straszliwe wątpliwości. Oto, co mówi o tym Germaine Guex:

2s Ibid., s. 203-204. as Ibid., s. 84-85. 27

84

Ibid., s. 247-248.

„Pierwszą cechą wydaje się strach przed pokaza­ niem się takim, jakim się jest. To rozległa sfera rozma­

itych obaw: strach, że się komuś nie spodoba, że się go rozczaruje, znudzi, znuży. ..Iw rezultacie straci się możliwość nawiązania z innym nici sympatii lub, jeśli

już istnieje, że się ją zaprzepaści. Człowiek z zespołem

opuszczeniowym nie wierzy, że mógłby być kochany takim, jaki jest, ponieważ zaznał okrucieństwa opusz­

czenia wtedy, gdy będąc całkiem mały, a więc zupełnie bezbronny, otwierał się na czułość innych”28.

Jednak życie Jeana Veneuse’a nie jest pozbawione kompensacji. Pisze wiersze. Jego lektury są imponu­

jące, a studium o Suarćsie błyskotliwe. To również jest przedmiotem analizy Germaine Guex: „Uwięziony w sa­ mym sobie, odosobniony w swojej pustelni, typ biemo-

-agresywny wzmacnia swoje poczucie nieodwracalno­ ści wszystkich ponoszonych strat lub tego, czego nie

osiąga z powodu swojej bierności... W konsekwencji nie opuszcza go, z wyjątkiem uprzywilejowanych sfer,

takich )ak życie intelektualne czy zawodowe29, głębokie

poczucie braku własnej wartości”30. Do czego zmierza ta analiza? Otóż do tego, by udo­

wodnić Jeanowi Veneuse’owi, że faktycznie nie jest taki jak inni. „Zawstydzać ludzi z powodu ich istnie­ nia”, mówił Jean-Paul Sartre. Tak: sprawić, by uświa­

domili sobie wszystkie możliwości, jakich się pozbawili,

is Ibid., s. 39. ae Podkreślenie nasze. 30 Ibid., s. 44.

85

bierność, jaką okazali w sytuacjach, gdy trzeba było

wbić się, niby cierń, w serce świata, w razie potrzeby

przyspieszyć rytm serca świata, przenieść, w razie po­

trzeby, system sterowania, a w każdym razie, na pew­ no, stawić czoło światu.

Jean Veneuse to krzyżowiec życia wewnętrznego. Kiedy ponownie spotyka Andrée, twarzą w twarz z tą

kobietą, której pragnie od wielu miesięcy, ucieka w mil­ czenie... To wymowne milczenie tych, którym „znana jest sztuczność słów lub gestów”.

Jean Veneuse to neurotyk, a jego kolor jest jedy­

nie próbą wyjaśnienia struktury psychicznej. Gdyby ta obiektywna różnica nie istniała, wymyśliłby ją od

początku do końca. Jean Veneuse to jeden z tych intelektualistów, któ­ rzy chcieliby przebywać wyłącznie w sferze idei. Nie

jest w stanie nawiązać realnego kontaktu z bliźnimi. Są

wobec niego życzliwi, mili, ludzcy? To dlatego, że ich przejrzał. On ich „zna” i ma się na baczności. „Moja ostrożność, jeśli można tak to ująć, to wentyl bezpie­

czeństwa. Grzecznie i z całą naiwnością akceptuję wszystkie propozycje, jakie nam składają. Przyjmuję

i odwzajemniam zaproszenia na aperitify, uczestniczę w zabawach towarzyskich urządzanych na pokładzie, ale nie daję się nabrać na życzliwość, jaką nam okazu­

ją, bo nie ufam tej ich przesadnej otwartości; trochę zbyt szybko zastąpiła wrogość, w której niegdyś pró­

bowali nas izolować”31. ai Ibid., s. 103.

86

Przyjmuje zaproszenia na aperitify, ale je odwza­ jemnia. Nie chce być nikomu nic dłużny. W przeciwnym razie byłby Murzynem, niewdzięcznym jak oni wszyscy.

Są złośliwi? To dlatego, że jest Murzynem. Nie spo­ sób go nie nienawidzić. Twierdzimy zatem, że Jean Ve-

neuse, alias René Maran, to nikt inny jak Czarny z ze­ społem opuszczeniowym. Tym samym odsyłamy go na jego miejsce, na właściwe mu miejsce. Jest neuro­

tykiem, który potrzebuje uwolnienia od dziecięcych fantazji. Twierdzimy również, że doświadczenia Jeana Veneuse’a nie są reprezentatywne dla relacji Czamy-

-Biały, lecz dla pewnego sposobu zachowania neuro­ tyka, który przypadkiem jest czarny. Cel naszej anali­

zy zarysowuje się coraz wyraźniej: pomóc kolorowemu

człowiekowi zrozumieć, na konkretnych przykładach, czynniki psychologiczne, które mogą prowadzić do

alienacji jego rodaków. Zajmiemy się tym dogłębniej w rozdziale poświęconym opisowi fenomenologiczne­ mu, ale, przypomnijmy, naszym zamiarem jest umoż­ liwić Czarnemu i Białemu zdrowe spotkanie.

Jean Veneuse jest brzydki. Jest czarny. Czego jesz­

cze trzeba? Wystarczy ponownie przeczytać spostrze­ żenia Guex, aby uznać tę oczywistość: Un homme pareil

aux autres to oszustwo, próba uzależnienia kontaktów między dwiema rasami od konstytucyjnej chorobliwości. Musimy przyznać: zarówno z punktu widzenia

psychoanalizy, jak i filozofii, konstytucja jest mitem tylko dla tego, kto ją przekracza. O ile z punktu widze­

nia heurystyki wypada zaprzeczyć istnieniu konsty­ tucji, pozostaje faktem, i nic na to nie poradzimy, że 87

jednostki usiłują wejść w gotowe ramy. A jednak tak:

możemy coś na to poradzić.

Wspomnieliśmy przed chwilą Jacques’a Lacana;

nie przez przypadek. W1932 roku, w swoim doktora­ cie przypuścił gwałtowny atak na pojęcie konstytucji.

Pozornie oddalamy się od jego wniosków, lecz nasze

odstępstwo stanie się zrozumiałe, jeśli przypomni­ my, że pojęcie konstytucji w znaczeniu, jakie nadawa­

ła mu szkoła francuska, zastąpiliśmy pojęciem struk­

tury - „obejmującym nieświadome życie psychiczne takie, jakie częściowo możemy poznać, szczególnie

w formie wyparcia i represji, o tyle, o ile elementy te odgrywają aktywną rolę w organizacji właściwej każ­ dej osobowości psychicznej”32. Po bliższym przyjrzeniu się widzimy, że Jean Ve-

neuse ujawnia strukturę opuszczeniową typu bierno-agresywnego. Można próbować wyjaśnić to reaktyw­

nie, czyli interakcją środowisko-jednostka, i zalecić, na przykład, zmianę otoczenia, „przewietrzenie”. Za­ uważyliśmy jednak, że w takim przypadku struktura

pozostaje. Narzuciwszy sobie zmianę otoczenia, Jean Veneuse nie próbował znaleźć dla siebie miejsca jako

człowiek; nie było w tym zdrowego dążenia do ukształ­ towania świata; nie poszukiwał też pełni charaktery­

stycznej dla psychospołecznej równowagi, a raczej po­

twierdzenia swojej ekstemalizującej nerwicy. Struktura nerwicowa jednostki będzie więc prze­

twarzaniem, kształtowaniem się i rodzeniem w ego 32 Ibid., s. 54.

88

węzłów konfliktów pochodzących z jednej strony z oto­ czenia, a z drugiej z całkiem indywidualnego sposobu,

w jaki jednostka reaguje na jego wpływy. Tak jak próbą mistyfikacji była chęć wyprowadze­ nia z zachowania Nini i Mayotte Capćcii ogólnej zasady

kierującej zachowaniem Czarnej w stosunku do Białe­

go, tak - przyznajmy to - brakiem obiektywizmu byłoby

rozszerzenie postawy Veneuse’a na kolorowych męż­ czyzn w ogóle. Mamy nadzieję, że udało nam się znie­ chęcić do jakichkolwiek przyszłych prób sprowadza­

nia porażek tego czy innego Jeana Veneuse’a do ilości

melaniny w jego skórze. Mit seksualny - pogoń za białym ciałem - przeno­ szony przez wyalienowane świadomości, nie może dłu­

żej przeszkadzać w zrozumieniu problemu.

Mój kolor w żadnym razie nie powinien być odczu­ wany jako defekt. Od momentu, w którym Murzyn ak­

ceptuje pęknięcie narzucone przez Europejczyka, nie zazna więcej spokoju i „wtedy, czyż nie jest zrozumiałe,

że próbuje dorównać Białemu? Wznieść się na wyższy poziom w gamie kolorów, którym ten przypisuje pew­

ną hierarchię?”33. Zobaczymy, że możliwe jest inne rozwiązanie. Za­ kłada ono zmianę struktury świata.

33 Claude Nordey (red.), L’Homme de couleur, coli. „Prć

sences”, Plon, 1939.

4.0 rzekomym kompleksie zależności skolonizowanego Nie ma na świecie zlinczowanego biedaka,

torturowanego człowieka, w którym nie był­ bym zamordowany i poniżony.

(Aimé Césaire, Et les chiens se taisent)

Przystępując do tej pracy, dysponowaliśmy jedynie kil­ koma artykułami pana Mannoniego, które ukazały się

w czasopiśmie „Psyché”. Zamierzaliśmy napisać do autora z prośbą o udostępnienie nam jego wniosków.

Tymczasem dowiedzieliśmy się, że przygotowywana jest książka zbierająca wszystkie jego przemyślenia.

Ta książka właśnie się ukazała: Psychologie de la colo­ nisation. Przeanalizujemy ją w tym rozdziale. Zanim przejdziemy do szczegółów, przyznajmy,

że myśl analityczna jest tu uczciwa. Doświadczywszy w najwyższym stopniu ambiwalencji właściwej sytua­

cji kolonialnej, pan Mannoni zdołał uchwycić, niestety zbyt obszernie, zjawiska psychologiczne rządzące sto­ sunkami tubylec-kolonizator. Podstawowym rysem obecnych badań psycholo­

gicznych wydaje się dążenie do jak najbardziej wy­ czerpującego ujęcia. Nie powinniśmy jednak tracić z oczu rzeczywistości. Wykażemy, że pan Mannoni, mimo że poświęcił

analizie sytuacji kolonialnej aż dwieście dwadzieścia

90

pięć stron, nie zdołał uchwycić jej rzeczywistych kom­

ponentów.

Kiedy podejmuje się tak ważką kwestię jak możli­ we sposoby wzajemnego zrozumienia dwóch różnych

grup ludzkich, należy zdwoić czujność. Zawdzięczamy panu Mannoniemu wprowadze­

nie dwóch elementów, których znaczenia nie sposób przecenić. Pobieżna analiza zdawała się wykluczać subiekty­

wizm w tej dziedzinie. Studium pana Mannoniego jest

uczciwe, ponieważ stawia sobie za cel wykazanie, że nie sposób zrozumieć człowieka poza granicami da­

nej mu możliwości, by przyjąć lub odrzucić jakąś sytu­ ację. Problem kolonizacji obejmuje więc nie tylko splot obiektywnych i historycznych uwarunkowań, lecz tak­

że postawę człowieka wobec nich. Podobnie możemy się jedynie zgodzić z tą częścią

pracy pana Mannoniego, w której stara się on przed­ stawić patologię konfliktu, czyli udowodnić, że biały kolonizator jest motywowany wyłącznie pragnieniem położenia kresu swemu poczuciu niedowartościowa­

nia, w znaczeniu adlerowskiej kompensacji. Jednakże znajdujemy się w opozycji do autora, czy­ tając zdanie: „Fakt, że dorosły Malgasz, odosobniony

w innym środowisku, może stać się podatny na kom­ pleks niższości typu klasycznego, dowodzi niezbicie, że od dzieciństwa był w nim zalążek niższości”1.i

i Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, Éditions du Seuil, 1950, s. 32.

91

Czytając ten fragment, czujemy, że coś się nie zga­ dza, a „obiektywizm” autora może wprowadzić nas

w błąd. wodni, główny temat książki: „Główna myśl polega na tym, że zetknięcie »cywilizowanych« i »prymitywnych« stwarza szczególną sytuację - sytuację kolonialną - wy­

dobywając na światło dzienne liczne złudzenia i niepo­ rozumienia, które tylko analiza psychologiczna może rozpoznać i określić”2. Skoro taki jest punkt wyjścia pana Mannoniego,

dlaczego chce uczynić z kompleksu niższości coś, co istniało przed kolonizacją? Rozpoznajemy w tym me­

chanizm rozumowania, który w psychiatrii prowadził­

by do wniosku: istnieją ukryte formy psychozy, które

ujawniają się w następstwie traumy. A w chirurgii: wy­ stępowanie żylaków u chorego nie bierze się stąd, że zmuszony jest stać przez dziesięć godzin dziennie, lecz

z konstytucyjnej kruchości ścian naczyń żylnych; wa­

runki pracy są jedynie czynnikiem sprzyjającym, a ze­ wnętrzny ekspert orzekłby bardzo ograniczoną odpo­ wiedzialność pracodawcy.

Nim zajmiemy się szczegółowo wnioskami pana Mannoniego, chcielibyśmy wyraźnie określić nasze

stanowisko. Raz na zawsze przyjmujemy następującą zasadę: społeczeństwo jest lub nie jest rasistowskie. Dopóki nie uzmysłowimy sobie tej prawdy, wiele prob­

lemów ujdzie naszej uwadze. Twierdzenia takie jak to, 2 Cf. s. II okładki - podkreślenie nasze.

92

że północna Francja jest bardziej rasistowska od połud­

niowej, że rasizm jest przypadłością podporządkowa­ nych, a więc w najmniejszym stopniu nie dotyczy elit,

że Francja jest najmniej rasistowskim krajem świata,

świadczą o niezdolności do logicznego myślenia. Aby udowodnić nam, że rasizm nie odzwierciedla

sytuacji ekonomicznej, autor przypomina, że „w Afry­ ce Południowej biali robotnicy bywają równie, a nie­

kiedy nawet bardziej rasistowscy niż ich kierownicy czy pracodawcy”3.

Bardzo nam przykro, ale chcielibyśmy, aby ci, którzy biorą się za analizę kolonializmu, pamiętali o jednym:

utopią jest dociekanie, czym różni się jedno nieludzkie

postępowanie od innego nieludzkiego postępowania. W żadnym razie nie chcemy narzucać światu naszych problemów, ale chętnie zadalibyśmy panu Manno-

niemu proste pytanie, czy nie sądzi, że dla Żyda róż­ nice między antysemityzmem Maurrasa i Goebbelsa

są niezauważalne. Po przedstawieniu Ladacznicy z zasadami pokaza­ nym w Afryce Północnej pewien generał powiedział do

Sartre’a: „Dobrze byłoby, gdyby pańska sztuka była

grana w czarnej Afryce. Świetnie pokazuje, jak bar­ dzo Czarny na terytorium francuskim ma się lepiej od

Czarnego w Ameryce”. Szczerze wierzę w to, że subiektywne doświadcze­

nie może być zrozumiane przez innego; obce mi jest twierdzenie, że czarny problem to mój problem, tylko 3 Octave Mannom, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 16.

93

mój, i teraz będę się nim zajmować. Wydaje mi się jednak, że pan Mannoni nie podjął próby wczucia się

w rozpacz kolorowego człowieka stojącego twarzą w twarz z Białym. W tej książce starałem się dotknąć

nędzy Czarnego. Palcami i sercem. Nie chciałem być obiektywny. Nieprawda: było to dla mnie niemożliwe. Czy rzeczywiście istnieje różnica między jednym ra­

sizmem a drugim? Czyż nie odnajdujemy w nich tego samego upadku, tej samej porażki człowieka? Pan Mannoni uważa, że biały biedak z Afryki Po­

łudniowej nienawidzi Czarnego niezależnie od wszel­ kich procesów ekonomicznych. Poza tym, że można

tłumaczyć tę postawę przez analogię do mentalności antysemickiej - „Dlatego też chętnie nazwałbym an­ tysemityzm pewnego rodzaju snobizmem ubogich.

Wydaje się bowiem, że większość ludzi bogatych ra­

czej wykorzystuje* tę namiętność, niż się jej poddaje: mają oni co innego do roboty. Namiętność ta na­

tomiast szaleje wśród klas średnich, właśnie dlatego że nie posiadają one ani ziemi, ani pałaców, ani do­

mów! Traktując Żydów jako złowrogie istoty niższe­ go gatunku, dowodzę tym samym, że ja należę do

elity”4 *6 - moglibyśmy argumentować, że to przenie­ sienie agresywności białego proletariatu na czarny

proletariat jest zasadniczo konsekwencją struktury

ekonomicznej Afryki Południowej.

4 Podkreślenie nasze.

s Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, przeł.

Jerzy Lisowski, Futura Press, 1992, s. 28-29.

94

Czym jest Afryka Południowa? To kocioł, w którym dwa miliony pięćset trzydzieści tysięcy trzystu Białych

traktuje jak bydło trzynaście milionów Czarnych. Je­

śli biała biedota nienawidzi Murzynów, to nie dlatego, że - jak sugeruje pan Mannoni - „rasizm jest dziełem

drobnych handlarzy i kolonistów, którzy mimo potwor­ nej harówki nie osiągnęli większego sukcesu”8. Nie, to

dlatego że struktura Afryki Południowej jest strukturą

rasistowską: „Negrofilia i filantropia brzmią w Afryce Południowej jak obelgi... proponuje się odseparowanie

tubylców od Europejczyków, terytorialne, ekonomicz­

ne i w sferze polityki, tak by umożliwić im zbudowa­ nie własnej cywilizacji pod kierunkiem i zwierzchnic­ twem Białych, lecz przy minimalnych kontaktach obu

ras. Proponuje się wyznaczenie specjalnych terytoriów

i zmuszenie do zamieszkania w nich jak największej liczby tubylców... Tym samym zostałaby wyelimino­

wana rywalizacja ekonomiczna i powstałby grunt dla rehabilitacji »białej biedoty«, która stanowi pięćdziesiąt

procent ludności europejskiej...

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że większość Południowoafrykańczyków odczuwa niemal fizyczną odrazę wobec wszystkiego, co zrównuje z nimi tubyl­

ców bądź kolorowych”7. e Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 16. 7 R.P. Oswin Magrath, z dominikańskiego klasztoru Świę­ tego Mikołaja, Stallenbosch, angielska Afryka Południowa,

Claude Nordey (red.), L’Homme de couleur, coli. „Présences”, Plon, 1939, s. 140. Podkreślenie nasze.

95

By skończyć z tezą pana Mannoniego, przypomnij my, że „bariera ekonomiczna bierze się, między in­

nymi, z obawy przed konkurencją i z chęci ochrony i zabezpieczenia przed jeszcze niższym upadkiem

najuboższej klasy Białych, stanowiącej połowę popu­ lacji europejskiej”. Pan Mannoni kontynuuje: „Wyzysk kolonialny róż­

ni się od innych form wyzysku, a rasizm kolonialny

nie jest tym samym co inne rasizmy... ”8. Autor mówi

o fenomenologii, psychoanalizie, ludzkiej jedności, życzylibyśmy sobie jednak, aby nadał tym terminom

konkretniejsze znaczenie. Wszystkie formy wyzysku

są do siebie podobne. Wszystkie próbują uzasadnić swoje istnienie jakimś biblijnym nakazem. Wszystkie

formy wyzysku są jednakowe, ponieważ stosuje się je

wobec tego samego „przedmiotu”: człowieka. Abstrak­ cyjne rozważanie struktury takiego czy innego wyzy­

sku przesłania główną, fundamentalną kwestię, jaką jest przywrócenie człowiekowi należnego mu miejsca. Rasizm kolonialny nie różni się od innych rasizmów.

Antysemityzm dotyka mnie do żywego, jestem wzbu­

rzony, targa mną i pozbawia sił straszliwy sprzeciw; od­ mawia mi się prawa do bycia człowiekiem. Nie mogę

pozostać obojętny na los, jaki przypadł w udziale mo­

jemu bratu. Każdy mój czyn angażuje człowieka. Każde z moich zaniechań, każda z moich podłości świadczy

o człowieku®. Dźwięczą nam jeszcze w uszach sło-

e Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 19. e Pisząc to, myślimy o metafizycznej winie Jaspersa: „Istnieje

96

wa Aimé Césaire’a: „Kiedy włączam radio i słyszę, że w Ameryce linczuje się Murzynów, mówię, że nas

solidarność między ludźmi jako ludźmi, na mocy której każ­ dy obarczony jest współodpowiedzialnością za wszelkie zło i niesprawiedliwość na ziemi, a zwłaszcza za przestępstwa dokonane w jego obecności lub z jego wiedzą. Jeśli nie uczy­ nię wszystkiego, co w mojej mocy, aby im zapobiec, jestem współwinny. Jeśli nie naraziłem życia, aby zapobiec morder­ stwu innych ludzi, lecz byłem biernym obserwatorem, po­ czuwam się do winy pojętej nie w kategoriach prawnych, po­ litycznych i moralnych. Fakt, że jeszcze żyję, chociaż takie rzeczy miały miejsce, obarcza mnie winą, której nic zmazać nie zdoła. (...) W obliczu zbrodni na kimś popełnionej lub gdy idzie o podział środków fizycznie do życia niezbędnych, obowiązuje wszędzie między ludźmi zasada, że uratować się lub zginąć mogą tylko razem; należyto do samej istoty” (Karl Jaspers, Problem winy. O politycznej odpowiedzialności Niemiec, przeł. Jan Garewicz, Narodowe Centrum Kultury, 2018, s. 48). Jaspers twierdzi, że kompetentną instancją jest Bóg. Ła­ two dostrzec, że Bóg nie ma tu nic do rzeczy. Chyba że będzie­ my chcieli wytłumaczyć tę powinność człowieka, by poczuwać się do odpowiedzialności za bliźniego. „Odpowiedzialności” w tym sensie, że najmniejszy z moich czynów angażuje moje człowieczeństwo. Każdy czyn jest odpowiedzią lub pytaniem.

Być może jednym i drugim. Okazując pewien sposób prze­ kraczania swojego bytu, potwierdzam wartość mojego czy­ nu dla bliźniego. Odwrotnie, bierność okazana w burzliwych momentach Historii oznacza uchybienie temu obowiązkowi. Jung wAspects du drame contemporain (1948) mówi, że każdy Europejczyk powinien być w stanie odpowiedzieć przed Azja­ tą czy Hindusem za zbrodnie popełnione przez nazistowskich barbarzyńców. Inna autorka, Maryse Choisy, w LIAnneau de Polycrate (Psyché, 1948) opisała winę, która przypadła „neu­ tralnym” podczas okupacji. W niejasny sposób czuli się odpo­ wiedzialni za wszystkich zabitych i za wszystkie Buchenwaldy.

97

okłamali: Hitler nie umarł; kiedy włączam radio i do­

wiaduję się, że Żydzi wciąż są znieważani, pogardza­ ni i prześladowani, mówię, że nas okłamali: Hitler nie

umarł; wreszcie kiedy włączam radio i dowiaduję się,

że w Afryce, w majestacie prawa wprowadzono pracę

przymusową, mówię, że naprawdę nas okłamali: Hitler nie umarł”1011 .

Tak, cywilizacja europejska i jej najwybitniejsi

przedstawiciele ponoszą odpowiedzialność za rasizm kolonialny11; i znowu odwołujemy się do Césaire’a: „Oto pewnego dnia potężny wstrząs budzi burżuazję: ge­

stapowcy zaczynają działać, więzienia się zapełniają, oprawcy sięgają po coraz bardziej wyrafinowane tor­ tury, mnożą się szubienice.

Ludzie się dziwią, oburzają. Ludzie mówią: »To osobliwe! Lecz co tam! To hitleryzm, to minie!«. Czeka­

ją, mają nadzieję; i przed samymi sobą ukrywają praw­ dę, że oto stoją wobec zdziczenia, zdziczenia krań­ cowego, które jest ukoronowaniem ich codziennych

praktyk; ukrywają przed sobą prawdę, że zanim padli ofiarami hitleryzmu, byli jego współtwórcami, że tole­ rowali go, zanim skierował się przeciw nim samym, że

10 Cytowane z pamięci. Aimé Césaire, Discours politiques, kampania wyborcza 1945, Fort-de-France. 11 „Cywilizacja europejska i jej najwybitniejsi przedstawicie­

le nie ponoszą odpowiedzialności za rasizm kolonialny, lecz jest on dziełem klas podporządkowanych i drobnych handla­ rzy, kolonizatorów, którzy mimo okropnej harówki nie osiąg­ nęli większego sukcesu” (Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 16).

98

przymykali nań oczy, że go usprawiedliwiali i rozgrze­ szali, dopóki godził w ludy - nieeuropejskie; ukrywają przed sobą prawdę, że sami ten hitleryzm wyhodowali

i że zanim zalał on potopem krwi zachodnioeuropejską cywilizację, sączył się, przeciekał i wytryskał wszyst­

kimi jej szczelinami”12. Za każdym razem, kiedy widzimy Arabów, zaszczu­ tych, nieufnych, spłoszonych, owiniętych w długie,

podarte kaftany, które wydają się zrobione specjal­

nie dla nich, mówimy sobie: pan Mannoni jest w błę­ dzie. Wielokrotnie byliśmy zatrzymani w środku dnia

przez policjantów, którzy wzięli nas za Araba, a kiedy dowiadywali się, skąd jesteśmy, spieszyli z przeprosi­

nami: „Dobrze wiemy, że Martynikanin to co innego niż Arab”. Zaprzeczaliśmy gwałtownie, ale mówiono

nam: „Nie zna ich pan”. Naprawdę, jest pan w błę­ dzie, panie Mannoni. Bo cóż może znaczyć to stwier­

dzenie: „Cywilizacja europejska i jej najwybitniejsi

przedstawiciele nie ponoszą odpowiedzialności za ra­ sizm kolonialny”? Cóż innego mogłoby znaczyć niż to,

że kolonializm jest dziełem awanturników i polityków, podczas gdy „najwybitniejsi przedstawiciele” trzyma­ ją się z dala od tej rozróby. A jednak, jak mówi Francis

Jeanson, każdy członek narodu ponosi odpowiedzial­ ność za niesprawiedliwości wyrządzone w imię tego narodu: „Dzień po dniu osaczają was zgubne skutki

tego systemu, dzień po dniu jego przywódcy zdradzają

12Aimé Césaire, Rozprawa z kolonializmem, przeł. Zofia Jaremko-Żytyńska, Czytelnik, 1950, s. 13.

99

was, prowadząc w imię Francji politykę tak »zagranicz­ ną« jak to możliwe nie tylko wobec waszych rzeczywi­

stych interesów, ale również waszych najgłębszych po­ trzeb ... Pochlebiacie sobie, że udaje wam się zachować dystans wobec pewnej rzeczywistości; w ten sposób

zostawiacie wolną rękę tym, których nie jest w stanie zrazić zatruta atmosfera, gdyż stwarzają ją własnym

postępowaniem. A jeśli uda wam się, na pozór, nie po­ brudzić rąk, to tylko dlatego, że brudną robotę zro­ bią za was inni. Macie wykonawców, ale tak naprawdę

to wy jesteście winni: bo gdyby nie wy, gdyby nie wa­ sza ślepa obojętność, tacy ludzie nie mogliby dopusz­

czać się czynów, które obciążają was w równym stop­ niu jak ich plamią”13. Powiedzieliśmy przed chwilą, że Afryka Południo­

wa ma rasistowską strukturę. Pójdziemy jeszcze da­

lej i powiemy, że Europa ma rasistowską strukturę. Widać wyraźnie, że pan Mannoni nie jest zaintereso­

wany tą kwestią, gdyż mówi: „Francja jest najmniej

rasistowskim krajem świata”14.0, dobrzy Murzyni, ra­ dujcie się, że jesteście Francuzami, nawet jeśli czasem

jest wam ciężko, bo w Ameryce wasi bracia są o wie­

le nieszczęśliwsi... Francja jest krajem rasistowskim, dlatego że mit złego Murzyna jest częścią zbiorowej

nieświadomości. Pokażemy to nieco dalej (rozdział szósty).

13 Francis Jeanson, Cette Algérie conquise et pacifiée..., „Esprit”, kwiecień 1950, s. 624. 14 Octave Marinoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 31.

100

Wróćmy do pana Mannoniego: „Kompleks niższo­

ści związany z kolorem skóry obserwujemy wyłącznie

u jednostek należących do mniejszości w środowisku

o innym kolorze; w dosyć jednolitej społeczności ta­ kiej jak malgaska, gdzie struktury społeczne pozostają wciąż dość solidne, kompleks niższości spotykany

jest tylko w wyjątkowych przypadkach”15.

Po raz kolejny zalecamy autorowi pewną ostroż­

ność. Biały w koloniach nigdy nie czuł się w czymkol­ wiek niższy; jak to świetnie ujął pan Mannoni: „Bę­ dzie albo bogiem, albo pożarty”. Kolonizator, chociaż „należy do mniejszości”, nie ma poczucia, że stoi niżej. Na Martynice mieszka dwustu Białych, którzy stawia­ ją się ponad trzystoma tysiącami kolorowych. W Afry­

ce Południowej dwa miliony Białych przypada na bli­ sko trzynaście milionów tubylców, a żadnemu z tych

ostatnich nigdy nie przyszło do głowy, by czuć się wyż­

szym wobec mniejszościowego Białego. O ile odkrycia Adlera i nie mniej interesujące Fritza Kiinkla wyjaśniają pewne zachowania neurotyczne, nie

wolno wywodzić z nich praw, które miałyby być sto­

sowane do nieskończenie złożonych problemów. Niż­ szość jest tubylczym odpowiednikiem europejskiej wyższości. Miejmy odwagę przyznać: to rasista stwa­

rza poniżonego. W tym wniosku spotykamy się z Sartre’em: „Żyd to człowiek, którego inni ludzie uważają za Żyda - oto

prawda elementarna, od której trzeba nam wyjść. u Ibid., s. 108.

1O1

W tym sensie demokrata ma rację: to antysemita two­ rzy Żydów”18. A co z wyjątkowymi przypadkami, o których mówi

pan Mannoni? To po prostu te, kiedy wykształcony Czar­

ny odkrywa nagle, że jest odrzucony przez cywilizację, którą uznał za własną. Wypływałby z tego następują­ cy wniosek: dopóki prawdziwy, typowy Malgasz autora

akceptuje swoje „zależne zachowania”, wszystko jest w najlepszym porządku; jednakże, jeśli zapomni, gdzie jest jego miejsce, jeśli wbije sobie do głowy, by zrów­

nać się z Europejczykiem, wówczas tenże Europejczyk obraża się i odrzuca zuchwalca, który z tego powodu

i w tym „wyjątkowym przypadku”, płaci kompleksem niższości za swoją niezgodę na zależność.

Wcześniej zauważyliśmy w niektórych stwierdze­ niach pana Mannoniego groźne nieporozumienie. Zo­

stawia on Malgaszowi wybór między niższością a za­

leżnością. Poza tymi dwiema możliwościami żadnego ratunku. „Kiedy udaje mu się [Malgaszowi] nawiązać

takie relacje [zależności] ze stojącymi wyżej od niego, jego niższość przestaje mu przeszkadzać, wszystko jest w porządku. Jeśli jednak nie udaje mu się to, jeśli

jego niepewna pozycja nie ustabilizuje się w ten spo­ sób, odczuwa to jako porażkę”17. Pan Mannoni zajął się w pierwszym rzędzie kryty­

ką metod stosowanych dotychczas przez rozmaitych i e Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, op. cit., s. 69. 17 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 61.

102

etnografów badających ludy prymitywne. Mamy mu jednak coś do zarzucenia.

Autor uwięził Malgasza w jego zwyczajach, poddał jednostronnej analizie jego wizję świata, opisał Malga­ sza w zamkniętym kręgu, stwierdził, że Malgasz utrzy­

muje relacje zależności ze swoimiprzodkami, cojest cechą wysoce plemienną, po czym, w sprzeczności z jakimkol­ wiek obiektywizmem, zastosował swoje wnioski do zro­

zumienia dwustronnego - z rozmysłem pomijającfakt, że

od Gallieniego Malgaszjuż nie istnieje. Oczekiwaliśmy od pana Mannoniego, że wyjaśni nam sytuację kolonialną. Dziwne, ale zapomniał to

zrobić. Nic nie znika, nic się nie tworzy, co do tego je­

steśmy zgodni. Georges Balandier, parodiując Hegla

w studium18 poświęconym Abramowi Kardinerowi

i Ralphowi Lintonowi, pisze na temat dynamiki oso­ bowości: „Jej ostatni stan jest rezultatem wszystkich

stanów poprzednich i musi zawierać ich wszystkie

zasady”. Żart, który jednak pozostaje regułą dla wie­

lu badaczy. Reakcje, zachowania, które pojawiły się na Madagaskarze wraz z nadejściem Europejczyków

nie dołączyły do istniejących uprzednio. Nie nastąpi­

ło powiększenie wcześniejszej masy psychicznej. Na przykład gdyby Marsjanie postanowili skolonizować Ziemian, nie wtajemniczyć ich w swoją marsjańską kulturę, lecz dosłownie skolonizować, zwątpilibyśmy

w trwałość jakiejkolwiek osobowości. Kardiner prostuje

le Georges Balandier, Où l’éthnologie retrouve l’unité de l’homme, „Esprit”, kwiecień 1950.

103

wiele sądów, pisząc: „Wpajanie chrześcijaństwa lu­ dziom z Aloru to donkiszoteria... Nie ma [to] żadnego

sensu, dopóki ich osobowość składa się z elementów, które pozostają w całkowitym rozdźwięku z doktry­

ną chrześcijańską: bezsprzecznie, byłoby to zabiera­ niem się do sprawy od końca”18; jeśli Murzyni pozosta­ ją odporni na nauczanie Chrystusa, to nie dlatego że

nie są w stanie go przyswoić. Zrozumienie czegoś no­

wego wymaga od nas nastawienia się na, przygotowa­ nia się do, konieczne jest nowe podejście. Utopią by­ łoby oczekiwanie od Murzyna czy Araba, że podejmą

trud włączenia abstrakcyjnych wartości w swoją Weltanschauung, podczas gdy ledwie mają co jeść. Żąda­

nie od Murzyna z Górnego Nigru, by chodził w butach,

zarzucanie mu, że nigdy nie będzie Schubertem, jest równie absurdalne jak dziwienie się, że robotnik z fa­

bryki Berlieta nie studiuje wieczorami liryzmu w lite­ raturze hinduskiej, lub ubolewanie, że nigdy nie bę­

dzie Einsteinem. W zasadzie, nic nie stoi na przeszkodzie. Nic - poza tym, że zainteresowani nie mają takich możliwości.

Ale oni się nie skarżą! Dowód: „Pod sam koniec świ­ tu - prócz ojca, prócz matki ta chata rozsadzana grzy­ bem jak w porze wzbierających soków brzoskwiniowe

drzewo i ten dach coraz cieńszy, łatany blachą z bla-

szanek po nafcie, a stąd na poczekaniu rdzawe zacieki

w poszarzałej, brudnej, złachmanionej strzesze, a gdy wiatr się zrywa, wtedy to wszystko razem i z osobna

ib

104

Cytat za Georgese’em Balandierem, ibid., s. 610.

wydaje dziwne odgłosy, jakby najpierw tłuszcz skwier­

czał na kuchennej płycie, potem jakby do wody ktoś we­ tknął rozżarzoną głownię z lotnymi gałązkami dymu...

I to łóżko z desek, łóżko, z którego moja wywiodła się rasa, z tego łóżka moja cała rasa, to łóżko z desek, łóż­

ko na nogach ze skrzynek po blaszankach z naftą, jakby chorujące na elephantiasis, na nim kozia skóra, zeschłe

bananowca liście, kupa szmat i tęsknota za materaca­ mi, łóżko mojej babki. (Nad łóżkiem napełniany oli­

wą dzbanuszek, a w nim knot, którego płomyk tańczy

jak tłusty tarakan... zaś na dzbanuszku złociste lite­ ry: MERCI)”“. Niestety, ta postawa, to zachowanie, to

życie chwiejne, schwytane na lasso wstydu i porażki, buntuje się, nie zgadza, protestuje, ujada, a kiedy je zapytać, mój Boże:

„Co na to poradzę? Trzeba przecież zacząć.

Zacząć co? Tę jedną jedyną rzecz w świecie, którą zaczynać

nam warto: Koniec świata, do diabła!”20 21. Pan Mannoni zapomniał o jednym - że Malgasza już nie ma; zapomniał, że Malgasz jest w relacji z Eu­

ropejczykiem. Przybywając na Madagaskar, Biały zabu­

rzył horyzonty i mechanizmy psychologiczne. Wszyscy

zgodzili się co do tego, że dla Czarnego to nie Czarny

20 Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, w: idem, Poezje,

przeł. Zbigniew Stolarek, PIW, 1978, s. 35-36.

21 Ibid., s. 46.

105

jest kimś odmiennym, lecz Biały. Wyspa taka jak Ma­ dagaskar, podbita z dnia na dzień przez „pionierów cywilizacji”, musiała zmienić strukturę, nawet jeśli ci

pionierzy zachowywali się najlepiej, jak potrafili. Przyznaje to zresztą sam pan Mannoni: „Na początku kolo­

nizacji każde plemię chciało mieć swojego Białego”22. Niezależnie od tego, czy wytłumaczymy to praktykami magiczno-totemicznymi, potrzebą kontaktu z przera­ żającym Bogiem czy jako przejaw systemu zależności,

nie zmienia to faktu, że na tej wyspie wydarzyło się coś nowego i że należy mieć to na uwadze - w prze­ ciwnym razie analiza będzie fałszywa, absurdalna, nie­ aktualna. W związku z tym, że pojawił się nowy ele­

ment, trzeba było podjąć próbę zrozumienia nowych stosunków.

Biały przybywający na Madagaskar zadał głęboką

ranę. Konsekwencje europejskiego najazdu na Mada­ gaskar są nie tylko psychologiczne, gdyż, jak wiado­ mo, istnieją wewnętrzne związki między świadomoś­

cią a kontekstem społecznym. Konsekwencje ekonomiczne? Ależ należałoby po­

stawić przed sądem kolonizację! Kontynuujmy naszą analizę.

„W sensie abstrakcyjnym Malgasz może znieść fakt, że nie jest biały. Za to bolesne okazuje się dla niego od­

krycie - najpierw, że jest człowiekiem (przez identy­ fikację), a następnie, że ta kategoria dzieli się na Bia­

łych i Czarnych. Jeśli »opuszczony« lub »zdradzony« 22 Octave Mannoni, Psychologie de la Colonisation, op.cit., s. 81.

106

Malgasz zachowa swoją tożsamość, wówczas staje się

ona roszczeniowa; i zażąda równości, których wcale nie

potrzebował. Te równości mogły być dla niego korzyst­ ne, zanim zaczął się ich domagać, teraz jednak okazu­ ją się niewystarczającym lekarstwem na jego bolączki,

gdyż wszelkie postępy w osiąganiu możliwych równości

czynią jeszcze bardziej nieznośne różnice, które nag­ le jawią się jako dojmująco niezatarte. W ten oto spo­

sób [Malgasz] przechodzi od zależności do psycholo­ gicznej niższości”23.

Tutaj również odnajdujemy to samo nieporozumie­ nie. Rzeczywiście, niewątpliwie Malgasz może dosko­ nale znieść to, że nie jest Białym. Malgasz to Malgasz; a raczej nie, Malgasz nie jest Malgaszem: istnieje ab­ solutnie w swojej „malgaszowatości”. Jeśli jest Malga­

szem, to dlatego że pojawia się Biały, i jeśli w którymś momencie swojej historii był zmuszony zastanawiać

się, czy jest czy nie jest człowiekiem, to dlatego że za­ kwestionowano jego człowieczeństwo. Innymi słowy, zaczynam cierpieć z tego powodu, że nie jestem Bia­ łym, w miarę jak biały człowiek poddaje mnie dyskry­

minacji, czyni ze mnie skolonizowanego, odziera mnie

z wszelkiej wartości, z wszelkiej oryginalności, mówi mi, że jestem pasożytem, że mam jak najszybciej do­ stosować mój krok do tempa białego świata, „że jeste­

śmy tępogłowym bydłem (...); a jeszcze i to, że jesteśmy chodzącym nawozem, którego szkaradzieństwo daje trzcinie cukrowej pożądaną kruchość i jedwabistość 23 Ibid., s. 85.

107

bawełnie”24. Więc spróbuję po prostu stać się biały, czyli zmuszę Białego do uznania mojego człowieczeń­

stwa. A jednak, powie pan Mannoni, nie możesz tego zrobić, gdyż w głębi skrywasz kompleks zależności.

„Nie wszystkie ludy są zdolne poddać się koloni­

zacji, a jedynie te, które mają taką potrzebę”. I nieco

dalej: „Niemal wszędzie tam, gdzie Europejczycy za­ łożyli kolonie typu, który nas interesuje, można powie­ dzieć, że byli nieświadomie oczekiwani, wręcz pożąda­ ni przez podbite ludy. Wszędzie istniały legendy, które

zapowiadały ich jako obcych przybywających morzem

i przynoszących dobrodziejstwa”2'. Jak widzimy, Bia­

ły ulega kompleksowi władzy, kompleksowi wodza, podczas gdy Malgasz ulega kompleksowi zależności. I wszyscy są zadowoleni.

Wtedy, gdy trzeba zrozumieć, dlaczego Europejczyk, obcy, był nazywany vazaha, czyli „czcigodny obcy”; kie­

dy trzeba zrozumieć, dlaczego europejscy rozbitkowie byli przyjmowani z otwartymi ramionami, dlaczego Eu­

ropejczyk, obcy, nigdy nie był postrzegany jako wróg;

zamiast tłumaczyć to człowieczeństwem, życzliwością, grzecznością, głównymi cechami „starych cywilizacji

o wysokim poczuciu taktu”, by posłużyć się określe­ niem Césaire’a, mówi się nam po prostu, że to dlate­

go, iż w „wieszczych hieroglifach” - szczególnie w nie­ świadomości - wpisane było coś, co czyniło z Białego

24 Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, op. cit., s. 52. 26 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 87-88.

108

wyczekiwanego pana. Nieświadomość, ależ oczywiście. Powstrzymajmy się jednak przed ekstrapolacją. Kiedy

Murzyn opowiada mi następujący sen: „Idę od dłuższego

czasu, jestem bardzo zmęczony, mam wrażenie, że coś się stanie, pokonuję ogrodzenia i mury, wchodzę do pu­

stej sali, zza drzwi dobiega jakiś odgłos, waham się, czy tam wejść, w końcu decyduję się iwchodzę, w tym dru­ gim pokoju są Biali, stwierdzam, że ja też jestem biały”, i kiedy usiłuję zrozumieć ten sen, wyjaśnić go, wiedząc, że mój przyjaciel ma problemy z rozwojem zawodowym,

dochodzę do wniosku, że w tym śnie zaspokaja nie­

uświadomione pragnienie. Lecz gdybym miał odnieść

moje wnioski do kontekstu świata zewnętrznego, poza

laboratorium psychoanalitycznym, powiedziałbym: 1. Mój pacjent cierpi na kompleks niższości. Jego strukturze psychicznej grozi rozpad. Chodzi o to, by go

przed tym uchronić i stopniowo uwolnić od tego nie­ uświadomionego pragnienia.

2. Jeśli jest do tego stopnia ogarnięty pragnieniem,

by stać się biały, oznacza to, że żyje w społeczeństwie, które umożliwia podobny kompleks niższości, w spo­ łeczeństwie, które zasadza się na istnieniu tego kom­ pleksu, w społeczeństwie, które głosi wyższość jednej

rasy; dokładnie w takiej mierze, w jakiej społeczeń­ stwo piętrzy przed nim trudności, odnajduje się w sy­ tuacji neurotycznej. Wówczas okazuje się, że konieczne jest jednoczes­

ne oddziaływanie na jednostkę i na grupę. Jako psycho­ analityk muszę pomóc mojemu klientowi w uświado­

mieniu sobie własnej nieświadomości, w zaprzestaniu 109

prób halucynacyjnej laktyfikacji i w podjęciu działań

w kierunku zmiany struktur społecznych.

Innymi słowy, Czarny nie powinien już stać przed wyborem: wybielić się lub zniknąć, lecz powinien móc uświadomić sobie możliwość istnienia; mówiąc jesz­

cze inaczej, jeśli społeczeństwo stwarza mu trudno­

ści z powodu jego koloru skóry, jeśli rozpoznaję w jego

snach wyraz nieświadomego pragnienia zmiany koloru,

moim celem nie będzie odradzanie mu tego i zalecanie

„zdystansowania się”; wręcz przeciwnie, wyjaśniwszy jego motywy, postaram się sprawić, że będzie zdolny wybrać działanie (lub bierność) w stosunku do rzeczy­

wistego źródła konfliktu - czyli struktur społecznych.

Pan Mannoni w trosce o naświetlenie problemu

pod każdym kątem nie omieszkał przyjrzeć się nie­ świadomości Malgasza. W tym celu poddał analizie siedem snów: siedem opowieści, które odsłaniają nieświadomość, przy czym

w sześciu spośród nich głównym motywem jest prze­ rażenie. Dzieci i jeden dorosły opowiadają nam swo­ je marzenia senne, w których widzimy ich drżących, uciekających, nieszczęśliwych.

Sen kucharza:

„Goni mnie wściekły, czarny™ byk. Przerażony, wdra­

puję się na drzewo, gdzie zostaję, aż niebezpieczeń­ stwo minie. Schodzę, cały trzęsąc się ze strachu...”. ze Podkreślenie nasze.

no

Sen Raheviviego, trzynastoletniego chłopca:

„Chodząc po lesie, spotykam dwóch czarnych*'7 męż­ czyzn. Boże!, mówię, jestem zgubiony! Chcę uciec, ale

to niemożliwe. Osaczają mnie i bełkocą coś po swoje­ mu. Wydaje mi się, że mówią: »Teraz zobaczysz, co to

śmierć«. Trzęsę się ze strachu i mówię do nich: »Zo­ stawcie mnie, panowie, tak strasznie się boję!« Jeden

z nich rozumie po francusku, mimo to mówią: »Za­

prowadzimy cię do naszego wodza«. Kiedy ruszamy,

każą mi iść przodem i pokazują swoje strzelby. Boję się jeszcze bardziej, ale w drodze do ich obozu musimy przejść przez potok. Zanurzam się w wodzie. Dzięki

mojej zimnej krwi docieram do kamiennej groty i cho­

wam się w środku. Kiedy dwaj mężczyźni odchodzą, uciekam i odnajduję dom rodziców... ”. SenJosette:

Podmiot, młoda dziewczyna, zgubiła się i siedzi na zwa­

lonym pniu drzewa. Kobieta w białej sukni mówi jej, że jest wśród bandytów. Dalej dziewczyna opowiada:

„Jestem uczennicą, odpowiedziałam, drżąc, wracałam ze szkoły i zgubiłam się tutaj”. Ona mówi mi: „Idź dalej

tą drogą, a dojdziesz do domu... ”.

Sen Razafiego, trzynasto- lub czternastoletniego chłopca: 27 Podkreślenie nasze.

111

Gonią go strzelcy (senegalscy), którzy biegnąc, „dud­

nią jak galopujące konie”, „trzymają przed sobą strzel­ by”. Podmiot ucieka im, stając się niewidzialny. Wcho­

dzi po schodach i znajduje drzwi do domu... Sen Elphine, trzynasto- lub czternastoletniej dziewczyny'.

„Śni mi się czarny™ byk, który mnie goni. Byk jest po­ tężny. Na głowie, jakby nakrapianej białymi plamami

(sic), ma dwa długie, bardzo ostre rogi. Och! Co za nie­ szczęście!, mówię do siebie. Ścieżka staje się coraz węż­ sza, co mam zrobić? Zawisam na mangowcu. Niestety!

Spadam w zarośla. Wtedy bodzie mnie rogami. Moje jelita wychodzą na wierzch, a on je zjada... ”.

Sen Razy:

We śnie podmiot słyszy w szkole, że nadchodzą Senegalczycy. „Wyszedłem ze szkolnego podwórka, żeby ich zobaczyć”. Senegalczycy rzeczywiście nadchodzą.

Ucieka drogą prowadzącą do domu. „Ale z naszego

domu też wszyscy przed nimi uciekli Sen Si, czternastoletniego chłopca:

„Spacerowałem po ogrodzie, czułem za plecami coś jakby cień. Wokół mnie liście szeleściły, spadając, jak­

by chował się w nich bandyta, który chce mnie złapać. aa Podkreślenie nasze.

112

Kiedy chodziłem po alejkach, cień podążał za mną

przez cały czas. Wtedy ogarnął mnie strach i zacząłem uciekać, ale cień stawiał wielkie kroki i wyciągał swo­

ją ogromną rękę, żeby chwycić mnie za ubranie. Czu­ łem, że rozrywa mi koszulę i krzyczałem. Słysząc mój krzyk, ojciec wyskoczył z łóżka i patrzył na mnie, ale

ogromny cień zniknął i nie czułem więcej tego wielkiego

strachu”28.

Dziesięć lat temu ze zdumieniem stwierdziliśmy, że mieszkańcy Północnej Afryki żywią nienawiść do ko­ lorowych. Naprawdę nie byliśmy w stanie nawiązać

żadnych kontaktów z miejscową ludnością. Wyjechali­

śmy z Afryki do Francji, nie zrozumiawszy przyczyn tej wrogości. Jednakże kilka faktów dało nam do myślenia. Francuz nie lubi Żyda, który nie lubi Araba, który nie lubi Murzyna... Arabowi mówi się: „Jesteście biedni,

dlatego że oszukali was Żydzi, to oni wam wszystko za­

brali”; Żydowi mówi się: „Nie jesteście na tym samym poziomie co Arabowie, gdyż w zasadzie jesteście biali

i macie Bergsona i Einsteina”; Murzynowi mówi się: „Jesteście najlepszymi żołnierzami w imperium fran­

cuskim, Arabowie uważają się za lepszych od was, ale nie mają racji”. Zresztą, nieprawda, Murzynowi nie

mówi się nic, nie ma o czym mówić, strzelec senegalski to tylko strzelec, dobry żołnierz, który słucha swo­

jego dowódcy i rozumie wyłącznie rozkazy.

2 0 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., roz­ dział i (Les rêves, s. 55-59).

113

- Stój, ty nie idziesz. - Dlaczego? - Ja nie wiedzieć. Ty nie idziesz. Biały, niezdolny stawić czoło tym wszystkim żąda­

niom, zrzuca z siebie odpowiedzialność. Nazywam ten

proces rasowym podziałem winy. Powiedzieliśmy, że zaskoczyły nas pewne fakty. Za­

wsze, kiedy wybuchał jakiś ruch wyzwoleńczy, dowódz­ two wojskowe posyłało na pierwszą linię kolorowych żołnierzy. To „ludy kolorowe” udaremniały próby wy­

zwolenia podejmowane przez inne „ludy kolorowe”, co

dowodziło, że nie ma podstaw, by uważać te procesy za uniwersalne: jeśli Arabom, tym leniuchom, przyszło do głowy, by się buntować, nie robili tego w imię szla­

chetnych zasad, lecz po prostu aby wyładować swoją arabską nieświadomość.

„Z afrykańskiego punktu widzenia - mówił koloro­ wy student na dwudziestym piątym Kongresie Studen­ tów Katolickich podczas debaty na temat Madagaska­ ru - sprzeciwiam się posyłaniu strzelców senegalskich

i nadużyciom, jakich się tam wobec nich dopuszcza”. Wiadomo nam skądinąd, że jeden z oprawców z komi­

sariatu policji w Antananarywie był Senegalczykiem. Wiedząc to wszystko, wiedząc, czym może być dla Malgasza senegalski archetyp, uznaj emy odkrycia Freu­

da za całkiem dla nas bezużyteczne. Należy umieścić ten sen w swoim czasie, a ten czas to okres, kiedy za­ bito osiemdziesiąt tysięcy tubylców, czyli co pięćdzie­

siątego z nich; i w swoim miejscu, a miejscem tym jest

wyspa zamieszkana przez cztery miliony mieszkańców, 114

na której nie mogą zaistnieć żadne prawdziwe relacje,

gdzie co rusz wybuchają konflikty, i gdzie panują wy­

łącznie kłamstwo i demagogia30. Czyż trzeba powtarzać,

30 Podajemy te oto zeznania z procesu w Antananarywie.

Rozprawa z 9 sierpnia. Rakotovao zeznaje: „Pan Baron powiedział mi: »Ponieważ nie chcesz przyznać

się do tego, co ci powiedziałem, pójdziesz teraz do pokoju, gdzie będziesz mógł się namyślić (...)«. Przeszedłem do są­ siedniego pomieszczenia. Wspomniany pokój był już pełen wody, a dodatkowo stał tam pojemnik z brudną wodą i inne rzeczy, o których wolę nie mówić. Pan Baron powiedział: »To ci pomoże przyznać się do tego, co przed chwilą powiedzia­ łem«. Jeden z Senegalczyków dostał od pana Barona rozkaz, żeby »zrobił ze mną to, co z innymi«. Musiałem klęknąć z roz­ łożonymi rękami, potem wziął drewniane szczypce i ścisnął

mi nadgarstki, potem, kiedy klęczałem ze ściśniętymi rękami, postawił mi stopę na karku i zanurzył głowę w wodzie. Widząc, że jestem bliski zemdlenia, zdjął stopę, żebym mógł zaczerp­

nąć powietrza. Powtarzał to, aż byłem kompletnie wyczer­ pany. Wtedy powiedział: »Zabierzcie go i dajcie mu parę ra­

zów«. Senegalczyk chwycił bykowiec, ale pan Baron wszedł do sali tortur i osobiście uczestniczył w chłoście. Trwało to chy­ ba z piętnaście minut, wtedy powiedziałem, że już nie mogę tego znieść, bo chociaż jestem młody, było to nie do zniesie­ nia. Wtedy powiedział: »W takim razie musisz przyznać się do tego, co powiedziałem!«. »Nie, panie dyrektorze, to nieprawda«. Na to kazał mi przejść do sali tortur, zawołał drugiego Senegalczyka, bo jeden nie wystarczył i rozkazał im powie­ sić mnie za nogi i zanurzyć w pojemniku z wodą aż do pier­ si. Robili tak wiele razy. W końcu powiedziałem: »Już więcej nie mogę! Dajcie mi porozmawiać z panem Baronem« i po­ wiedziałem mu: »Żądam traktowania godnego Francji, pa­ nie dyrektorze«, a on odpowiedział: »Masz twoje francuskie traktowanie!«.

115

że niekiedy socius jest istotniejszy od człowieka? Mam na myśli Pierre’a Naville’a, który pisał: „Mówienie o ma­ rzeniach społeczeństwa jak o marzeniach jednostki,

Nie mogłem już dłużej wytrzymać, więc powiedziałem: »Zgadzam się na pierwszą część zeznania«. Pan Baron od­ powiedział: »Nie, nie chcę tylko pierwszej części, ale ca­ łość«. - »Mam więc kłamać?« - »Kłamstwo czy nie kłamstwo, musisz przyznać się do tego, co powiedziałem...«". Świadek zeznaje dalej: „W tym momencie pan Baron powiedział: »Poddajcie go innym torturom«. Wtedy zaprowadzili mnie do sąsiedniej sali, gdzie były cementowe schodki. Dwaj Senegalczycy związali mi

ręce na plecach, chwycili mnie za nogi i w ten sposób wcho­ dzili i schodzili ze mną po schodkach. Było to nie do wytrzy­ mania i nawet gdybym miał dość siły, nie dało się tego znieść. Powiedziałem Senegalczykom: »Powiedzcie swojemu szefo­ wi, że zeznam wszystko, co mi każę«”. Rozprawa z n sierpnia. Oskarżony Robert zeznaje: „Żandarm złapał mnie za kołnierz marynarki i kopał od tyłu, a także bił pięściami po twarzy. Potem kazał mi klęknąć, a pan Baron znowu zaczął mnie bić. Nie wiem, jak stanął za mną, i poczułem na karku gorą­

ce ukłucia. Próbując się ochronić, poparzyłem sobie dłonie... Kiedy upadłem trzeci raz na ziemię, straciłem przytom­ ność i nie pamiętam, co działo się dalej. Gdy wróciłem do sie­ bie, pan Baron mówił, żebym podpisał przygotowany wcześ­ niej dokument; zaprzeczyłem ruchem głowy; wtedy dyrektor zawołał Senegalczyka, a ten, podtrzymując mnie, zaprowa­ dził mnie do innej sali tortur: »Musisz się zgodzić, inaczej umrzesz«, powiedział Senegalczyk. »Tym gorzej dla niego, zaczynaj, Jean«, powiedział dyrektor. Związano mi ręce na plecach, kazano klęknąć i zanurzano mi głowę w pojemniku pełnym wody. W momencie, gdy zaczynałem się topić, wycią­ gano mi głowę z wody. Powtórzono to wiele razy, aż do mo­ jego całkowitego wyczerpania...”. Na koniec przypomnijmy,

116

o zbiorowej woli mocy jak o indywidualnym instynk­ cie seksualnym, to odwracanie po raz kolejny natural­ nego porządku rzeczy, jest bowiem wręcz przeciwnie,

to ekonomiczne i społeczne warunki walki klas tłu­

maczą i determinują te rzeczywiste, w których prze­ jawia się indywidualna seksualność, a treść ludzkich

snów zależy również, w ostatecznym rozrachunku, od ogólnych uwarunkowań cywilizacji, w której żyjemy”31.

Wściekły, czarny byk nie jest fallusem. Dwaj czarni mężczyźni to nie dwaj ojcowie - jeden będący przed­ stawieniem rzeczywistego ojca, drugi przodka. Oto, co

mogłaby przynieść głębsza analiza, oparta na wnio­

skach pana Mannoniego z poprzedniego paragrafu,

Kult zmarłych i rodzina. Strzelba senegalskiego Strzelca nie jest penisem, lecz prawdziwą strzelbą Lebel 1916. Czarny byk i ban­

dyta to nie lotos, „dusze substancjalne”, lecz rzeczywi­

ste wtargnięcie podczas snu realnych zjaw. Co innego oznacza ta stereotypia, ten główny temat snów, jeśli nie powrót na prostą drogę? Raz są to czarni strzelcy,

innym razem czarne byki z głową nakrapianą na bia­

ło lub po prostu niezwykle przyjemna Biała. Cóż inne­ go odnajdujemy w tych wszystkich snach, jeśli nie tę

by nie uszło to niczyjej uwagi, że świadek Rakotovao został skazany na karę śmierci. Gdy czytamy podobne rzeczy, wydaje nam się oczywiste, że pan Mannoni musiał pominąć jeden wymiar analizowanych zjawisk: czarny byk, czarni ludzie to nikt inny jak Senegalczycy z Biura Bezpieczeństwa. 31 Pierre Naville (red.), Psychologie, marxisme, matérialisme,

wydanie drugie, Marcel Rivière et Cie, 1948, s. 151.

117

główną ideę: „Porzucenie rutyny to chodzenie po lesie; można tam spotkać byka, który w mig zaprowa­ dzi nas do domu”32. Malgasze, uspokójcie się i siedźcie na miejscu.

Opisawszy malgaską psychologię, pan Mannoni przy­ stępuje do wyjaśnienia racji bytu kolonializmu. Przy

tej okazji dorzuca do już istniejącej listy nowy kom­

pleks: „kompleks Prospera” - definiowany jako zespół nieświadomych skłonności neurotycznych, z których

wyłania się jednocześnie „figura kolonialnego paterna­ lizmu” i „portret rasisty, którego córka stała się przed­

miotem próby gwałtu (wyobrażonego) ze strony isto­ ty niższej”33.

Prospero jest, jak wiadomo, główną postacią dra­ matu Szekspira, Burza. Po przeciwnej stronie znajdu­ ją się Miranda, córka Prospera, i Kaliban. W stosunku

do Kalibana Prospero przyjmuje postawę dobrze zna­

ną Amerykanom z Południa. Czyż nie mawiają oni, że Murzyni tylko czekają, by rzucić się na białe kobiety? To, co wydaje się szczególnie interesujące w tej części

książki, to zapał, z jakim pan Mannoni podsuwa nam źle rozwiązane konflikty i wskazuje na nie jako pod­ stawę powołania kolonialnego. W gruncie rzeczy, po­

wiada, „to, czego brakuje zarówno kolonialistom, jak

i Prosperowi, co utracili, to świat Innych, w którym inni budzą szacunek. Typowy kolonialista opuścił ten świat,

32 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 71. 33 Ibid., s. 108.

118

uciekając przed trudnością zaakceptowania ludzi ta­ kimi, jacy są. Ta ucieczka wiąże się z wywodzącą się

z dzieciństwa potrzebą dominacji, której nie zdołała poskromić adaptacja społeczna. To nieistotne, czy ko­

lonizator uległ »jedynie chęci podróżowania«, ucieczki

przed »horrorem kołyski« czy »odwiecznymi wybrze­ żami« lub najzwyczajniej pragnie »szerszego życia«...

Chodzi zawsze o zmaganie z pokusą świata bez ludzi”34. Jeśli dodamy, że wielu Europejczyków wyjeżdża

do kolonii, ponieważ w krótkim czasie mogą się tam wzbogacić, że, poza nielicznymi wyjątkami, kolonialista jest handlarzem, a raczej przemytnikiem, uchwycimy

psychologię człowieka, który wywołuje w autochtonie „poczucie niższości”. Co do malgaskiego „kompleksu zależności”, przynajmniej w jedynej formie, jaka jest nam dostępna i możliwa do zbadania, on też rodzi się

w momencie przybycia na wyspę białych kolonizato­ rów. Jeśli chodzi o jego inną postać, ów kompleks pier wotny, w stanie czystym, który miałby charakteryzować

mentalność malgaską w całym okresie poprzedzającym kolonizację, pan Mannoni nie wydaje nam się w naj­

mniejszym stopniu uprawniony do wyciągania co do

niego jakichkolwiek wniosków dotyczących aktual­ nej sytuacji, problemów czy możliwości autochtonów.

34 Ibid., s. 106.

5. Doświadczenie życia Czarnego

„Czarnuch!” lub po prostu: „Patrz, Murzyn!”.

Wchodziłem w świat niecierpliwy, by odsłonić sens rzeczy, moja dusza pragnęła być u początków świata,

i oto odkrywałem, że jestem przedmiotem wśród in­ nych przedmiotów.

Zamknięty w tej przygniatającej przedmiotowości, wołałem Innego. Jego wyzwalające spojrzenie ślizga się po moim ciele, a ono natychmiast traci chropowa­

tość i odzyskuję lekkość, która zdawała mi się utraco­ na, odrywając mnie od świata, przywraca mnie świa­

tu. Ale potykam się już na pierwszym zboczu, a Inny gestami, postawą, spojrzeniem utrwala mnie w takim

sensie, w jakim utrwala się preparat za pomocą barw­ nika. Wpadałem w złość, żądałem wyjaśnień... Da­ remnie. Wybuchałem. Oto kawałki zebrane przez in­

nego mnie.

Dopóki Czarny pozostaje u siebie, nie ma okazji, po­ mijając drobne walki wewnętrzne, doświadczyć swo­

jego bytu-dla-innego. Jest moment „bytu dla innego”,

o którym mówi Hegel, lecz wszelka ontologia stała się 120

niemożliwa w społeczeństwie skolonizowanym, któ­

remu narzucono obcą cywilizację. Wydaje się, że nie zwróciło to dostatecznej uwagi tych, którzy na ten te­

mat pisali. Weltanschauung skolonizowanego ludu za­

wiera pewną nieczystość, defekt, które wykluczają ja­ kiekolwiek ontologiczne wyjaśnienie. Być może, powie

ktoś, jest tak w przypadku każdej jednostki, lecz takie podejście byłoby ukrywaniem fundamentalnego prob­

lemu. Ontologia, odkąd przyjęto raz na zawsze, że po­

mija egzystencję, nie pozwala nam zrozumieć bytu Czarnego. Gdyż Czarny już nie ma być czarny, lecz ma nim być wobec Białego. Niektórzy będą nam uparcie

przypominać, że jest to sytuacja dwukierunkowa. Od­

powiadamy, że to nieprawda. Czarny w oczach Białego

nie ma ontologicznej siły. Z dnia na dzień Murzyni musieli ustosunkować się do dwóch systemów odniesień.

Ich metafizyka czy, mniej pretensjonalnie, ich zwycza­

je i instancje, do których odsyłały, zostały unieważnio­ ne, gdyż pozostawały w sprzeczności z nieznaną im cy­

wilizacją narzucającą własne. Czarny u siebie, w XX wieku, nie zauważa momen­

tu, w którym jego niższość zaczyna zależeć od Innego... Oczywiście zdarzyło nam się dyskutować o czarnej kwe­

stii z przyjaciółmi czy, rzadziej, z amerykańskimi Czar­ nymi. Razem oburzaliśmy się i głosiliśmy równość lu­

dzi wobec świata. Na Antylach także istniał nieznaczny rozdźwięk między białymi Kreolami, Mulatami i Mu­ rzynami. My jednak zadowalaliśmy się intelektualnym

zrozumieniem tych różnic. W końcu nie było w tym nic

dramatycznego. A potem... 121

A potem dane nam było zmierzyć się z białym spoj­

rzeniem. Przygniótł nas niezwykły ciężar. Realny świat zabierał nam naszą część. W białym świecie kolorowy

człowiek napotyka trudności w wypracowaniu sche­

matu swojego ciała. Znajomość ciała jest wyłącznie negowaniem. Jest to znajomość w trzeciej osobie. Wo­

kół ciała panuje atmosfera pewnej niepewności. Wiem,

że jeśli zechcę zapalić, będę musiał wyciągnąć pra­

we ramię i chwycić paczkę papierosów leżącą na dru­ gim końcu stołu. Z kolei zapałki są w szufladzie po

lewej, będę musiał się lekko odchylić. Wszystkie te

ruchy wykonuję nie siłą przyzwyczajenia, lecz impli-

cytnej wiedzy. Powolne budowanie mojego ja jako cia­ ła w świecie przestrzennym i czasowym - taki wydaje się schemat. Nie narzuca się mojemu ja, jest to raczej

ostateczne ustrukturyzowanie ja i świata - ostateczne, gdyż między moim ciałem a światem ustala się rzeczy­ wista dialektyka.

Od kilku lat w laboratoriach prowadzi się bada­ nia zmierzające do odkrycia surowicy „odczernia-

jącej”; najpoważniej w świecie opłukano probów­ ki, wyregulowano wagi i przystąpiono do badań,

które pozwolą nieszczęsnym Murzynom się wybie­

lić, a tym samym uwolnić od ciężaru ich cielesnego przekleństwa. Pod schematem cielesnym utworzy­

łem schemat historyczno-rasowy. Elementy, który­

mi się posłużyłem, nie zostały mi dostarczone przez

„pozostałości odczuć i wrażeń, zwłaszcza o charakte­ rze dotykowym, przedsionkowym, kinestetycznym

122

i wzrokowym”1, lecz przez Innego, przez Białego, który utkał mnie z tysiąca szczegółów, anegdot, opowieści.

Wydawało mi się, że mam skonstruować moje fizjolo­ giczne ja, zrównoważyć przestrzeń, umiejscowić do­

znania, a tymczasem żądano ode mnie czegoś więcej. „Patrz, Murzyn!” Był to prztyczek, który dostał mi

się w przelocie. Uśmiechnąłem się. „Patrz, Murzyn!” Rzeczywiście. Roześmiałem się.

„Patrz, Murzyn!” Koło zacieśniało się stopniowo.

Śmiałem się na całego. „Mamo, zobacz, Murzyn, boję się!” Boję się! Boję się!

A więc zaczynali się mnie bać. Chciałem udusić się ze śmiechu, ale nie byłem w stanie.

Nie mogłem dłużej, bo wiedziałem już, że istnieją legendy, historie, historia, a zwłaszcza historyczność, której nauczył mnie Jaspers. Wtedy schemat cieles­ ny, naruszony w wielu punktach, rozpadł się, ustępu­

jąc miejsca naskórkowemu schematowi rasowemu. W pociągu nie chodziło już o znajomość własnego cia­ ła w trzeciej osobie, lecz w osobie potrójnej. W pocią­

gu, zamiast jednego, zostawiano mi dwa, trzy miejsca. Nie śmiałem się już wcale. Nie byłem wstanie odnaleźć

stałych punktów świata. Istniałem potrójnie; zajmowa­ łem miejsce. Szedłem do Innego... a Inny nieuchwyt­

ny, wrogi, lecz nie matowy, przezroczysty, nieobecny, znikał. Mdłości...i

i Jean Lhermitte, L’Image de notre corps, Éditions de la Nou­

velle Révue critique, 1929, s. 17.

123

Byłem odpowiedzialny jednocześnie za moje ciało,

za moją rasę, za moich przodków. Obrzuciłem się obiek­ tywnym spojrzeniem, odkryłem moją czerń, moje cechy

etniczne - a uszy pękały mi od ludożerstwa, opóźnie­ nia umysłowego, fetyszyzmu, wad rasowych, handlarzy

niewolników, a najbardziej, najbardziej od: „Y a bon Banania”.

Tamtego dnia, zagubiony, niezdolny, by wyjść na ze­

wnątrz do Innego, do Białego, który więził mnie, bezli­ tosny, oddaliłem się, i to bardzo, od mojego bytu, kon­

stytuując się jako przedmiot. Czymże było to dla mnie, jeśli nie zdarciem, oderwaniem skóry i krwotokiem, któ­

ry zastygł czarną krwią na całym moim ciele? A przecież

nie chciałem tego przemyślenia, tej refleksji. Chciałem po prostu być człowiekiem wśród innych ludzi. Chcia­

łem wejść gładki i młody w nasz świat i budować.

Odrzuciłem jednak wszelką tetanizację afektywną. Chciałem być człowiekiem, tylko człowiekiem. Niektó­ rzy łączyli mnie z moimi przodkami, zniewolonymi, lin­ czowanymi: postanowiłem to przyjąć. Pojmowałem to

wewnętrzne pokrewieństwo w uniwersalnej perspek­

tywie intelektualnej - byłem wnukiem niewolników, tak samo jak prezydent Lebrun był wnukiem ciemię­ żonych chłopów pańszczyźnianych. W gruncie rzeczy

niepokój rozpraszał się dosyć szybko. W Ameryce Murzyni są segregowani. W Ameryce Po­ łudniowej chłoszcze się Murzynów na ulicach i strzela do czarnych strajkujących. W Afryce Zachodniej Mu­

rzyn jest zwierzęciem. A tutaj, tuż obok mnie, kolega

124

z wydziału pochodzący z Algierii mówi: „Dopóki bę­

dziemy robić z Araba człowieka takiego jak my, żadne rozwiązanie nie jest możliwe”.

- Widzisz, mój drogi, ja nie znam czegoś takiego jak uprzedzenie z powodu koloru skóry... Ależ pro­ szę wejść, my nie wiemy, co to uprzedzenia z powodu koloru skóry... Dokładnie, Murzyn to człowiek zupeł­

nie taki jak my... Przecież nie jest mniej inteligentny

od nas tylko dlatego, że jest czarny... Miałem w pułku kolegę Senegalczyka, był bardzo kulturalny...

Jak mam się wobec tego ustawić? Lub, jeśli wolicie, gdzie mam się podziać?

- Martynikanin, z „naszych” starych kolonii. Gdzie się schować?

- Patrz, Murzyn!... Mamo, Murzyn!... Ciii! Bo się ze­ złości... Proszę nie zwracać na niego uwagi, nie wie, że jesteście tak samo cywilizowani jak my...

Moje ciało wracało do mnie wystawione na widok,

podzielone, udręczone, okryte żałobąwten biały zimo­ wy dzień. Murzyn to zwierzę, Murzyn jest zły, Murzyn jest brzydki; patrz, Murzyn, jest zimno, Murzyn drży,

Murzyn drży, bo jest mu zimno, chłopiec drży, gdyż boi się Murzyna, Murzyn drży z zimna, z zimna, które przenika do kości, śliczny mały chłopiec drży, bo myśli, że Murzyn drży ze złości, mały biały chłopiec rzuca się

w ramiona matki: mamo, Murzyn mnie zje.

Wszędzie wokół Biały, w górze niebo wyrywa so­ bie pępek, ziemia skrzypi mi pod stopami i biały, bia­

ły śpiew. Cała ta biel mnie spala...

12.5

Siadam przy ogniu i pierwszy raz widzę moją li­ berię. Nie zauważałem jej dotąd. Rzeczywiście jest

brzydka. Zatrzymuję się, bo kto mi powie, czym jest piękno? Gdzie mam się odtąd podziać? Czułem, jak z nie­

zliczonych rozproszeń mojego bytu podnosi się łatwo rozpoznawalna fala. Ogarniała mnie złość. Ogień daw­

no wygasł i Murzyn znowu drżał.

- Patrz, jaki piękny Murzyn... - Proszę pocałować w dupę pięknego Murzyna, ma­ dame! Jej twarz oblała się wstydem. W końcu byłem wolny od rozmyślań. Robiłem dwie rzeczy za jednym zama­ chem: identyfikowałem wrogów i wywoływałem skan­

dal. Wspaniale. Będzie można się pośmiać. Wyznaczywszy pole bitwy, stanąłem w szranki.

Jak to? Podczas gdy puszczałem w niepamięć, prze­

baczałem i pragnąłem jedynie kochać, moje przesła­ nie wracało do mnie niby policzek wymierzony prosto

w twarz. Biały świat, jedyny uczciwy, odmawiał mi ja­ kiegokolwiek uczestnictwa. Od człowieka wymagano zachowania człowieka. Ode mnie zachowania czarne­

go człowieka - a przynajmniej Murzyna. Przywoływa­

łem świat, a świat studził mój entuzjazm. Żądał ode mnie ograniczenia się, zawężenia.

Jeszcze zobaczą! Przecież ich ostrzegałem. Niewol­

nictwo? Nie ma o czym mówić, to tylko złe wspomnie­ nie. Moja rzekoma niższość? Głupstwo, śmiechu war­

te. Puszczałem wszystko w niepamięć pod warunkiem,

12.6

że świat nadstawi mi swój bok. Musiałem wypróbować

swoje kły. Czułem, że są mocne. A potem... Jak to? Podczas gdy to ja miałem wszelkie powody,

by nienawidzić, czuć odrazę, byłem odrzucany? Pod­ czas gdy to mnie powinno się błagać, prosić, odmawia­ no mi wszelkiego uznania? Nie będąc w stanie pozbyć się wrodzonego kompleksu, postanowiłem utwierdzić się jako CZARNY. Ponieważ inny wahał się, czy mnie uznać,

pozostawało mi tylko jedno wyjście: dać się poznać.

Jean-Paul Sartre pisze: „[Żydzi] pozwolili się za­ truć przez wyobrażenie, jakie o nich mają inni, i żyją

w strachu, aby ich czyny nie upodobniły się przypad­ kiem do tego wyobrażenia. Tak że moglibyśmy powie­

dzieć, używając raz już zastosowanego wyrażenia, że

ich postępowanie jest stale podwójnie determinowa­ ne od wewnątrz”2. Jednak Żyd może być nierozpoznany w swojej ży­

dowskości. Nie jest on tym, czym jest całkowicie. Spo­ dziewamy się, czekamy. Ostatecznie decydują jego czy­ ny, zachowanie. Jest biały i - z wyjątkiem kilku dość

nieoczywistych cech - zdarza mu się pozostać nieza­

uważonym. Przynależy do rasy tych, którzy nigdy nie znali ludożerstwa. Co za pomysł, by zjadać własne­

go ojca! Zresztą, dobrze im tak, nie trzeba być Murzy­ nem. To prawda, że Żydów się szykanuje, co też mó­ wię, prześladuje, eksterminuje, pali w piecach, ale

a Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, przeł.

Jerzy Lisowski, Futura Press, 1992, s. 94-95.

127

to tylko rodzinne kłótnie. Żyda nie lubi się od chwili, w której zostanie zdemaskowany. Lecz w moim przy­

padku wszystko nabiera nowego wyrazu. Nie jest mi dana żadna szansa. Jestem zewnętrznie zdetermino­

wany. Nie jestem niewolnikiem „idei”, jaką inni mają

o mnie, lecz mojego wyglądu. Wchodzę w świat powoli, nauczony, że nie wolno mi wynurzać się znienacka. Posuwam się, pełzając. Już ni­

cują mnie białe, jedyne prawdziwe, spojrzenia. Jestem utrwalony. Nastawiwszy swoje mikrotomy, przystępują

do obiektywnego cięcia na skrawki mojej rzeczywisto­ ści. Przejrzeli mnie. Czuję, widzę w tych białych spoj­

rzeniach, że wszedł nie nowy człowiek, lecz nowy typ człowieka, nowy rodzaj. Co tu dużo mówić - Murzyn!

Wślizguję się w kąty, moimi długimi czułkami do­ tykam aksjomatów rozproszonych na powierzchni rze­ czy - bielizna Murzyna pachnie Murzynem - zęby Mu­

rzyna są białe - stopy Murzyna są duże - szeroki tors

Murzyna - wślizguję się w kąty, siedzę cicho, dążę do anonimowości, zapomnienia. Patrzcie, zniosę wszyst­ ko, byle tylko nie być zauważonym!

- Chodź, przedstawię ci mojego czarnego kolegę... Aimé Césaire, czarny doktor uniwersytetu... Marian Anderson, największa czarna śpiewaczka... Doktor

Cobb, wynalazca białej krwi, jest czarny... Chodź, przy­ witaj się z moim martynikańsldm przyjacielem (uwa­

żaj, jest bardzo wrażliwy)... Wstyd. Wstyd i pogarda dla samego siebie. Mdło­ ści. Gdy ktoś mnie kocha, mówi, że to pomimo mojego

koloru. Gdy ktoś inny mnie nienawidzi, zaznacza, że

128

to nie z powodu mojego koloru... Tak czy inaczej je­

stem więźniem piekielnego kręgu. Odwracam się od tych przedpotopowych indaga-

torów i garnę się do moich braci, Murzynów takich jak ja. Odrzucają mnie, co za koszmar. Oni są prawie biali. A poza tym ożenią się z Białą. Ich dzieci będą jasnobrązowe... Kto wie, może z czasem... Śniłem.

- Wie pan, jestem jednym z największych sympaty­ ków Czarnych w Lyonie. Dowód był bezlitosny. Moja czerń była gęsta i nie­ zaprzeczalna. Dręczyła mnie, prześladowała, niepo­

koiła, doprowadzała do rozpaczy. Murzyni to dzikusy, tępaki, analfabeci. Ale ja wie­

działem, że jeśli o mnie chodzi, wszystkie te twierdze­ nia są fałszywe. Istniał mit Murzyna, który za wszelką

cenę należało obalić. Dawno minęły czasy, kiedy dzi­

wiono się na widok czarnego księdza. Mieliśmy lekarzy, nauczycieli, mężów stanu ...Tak, ale w każdym z tych przypadków wciąż było coś nadzwyczajnego. „Mamy

senegalskiego nauczyciela historii. Jest bardzo inte­ ligentny... Nasz lekarz to Czarny. Jest bardzo miły”. Nauczyciel Murzyn, lekarz Murzyn; co do mnie by­ łem coraz mniej odporny i drżałem na najlżejszy niepo­

kojący sygnał. Wiedziałem, na przykład, że gdyby lekarz

popełnił błąd, byłby skończony, on i wszyscy następni. Bo czego można się spodziewać po lekarzu Murzynie? Dopóki sprawy szły dobrze, wychwalano go pod nie­

biosa, ale uwaga, bez numerów, i to pod żadnym po­ zorem! Czarny lekarz nigdy nie dowie się, do jakiego 129

stopnia jego pozycja ociera się o niesławę. Uwierzcie mi, byłem zamurowany: ani moje dobre maniery, ani znajomość literatury, ani zrozumienie teorii kwantów

nie spotykały się z przychylnością.

Domagałem się, żądałem wyjaśnień. Łagodnie, tak jak mówi się do dziecka, uświadomiono mi istnienie

pewnej opinii, podzielanej przez niektóre osoby, lecz, dodawano, „należy mieć nadzieję, że szybko zniknie”. Co to było? Uprzedzenie z powodu koloru skóry.

„Uprzedzenie z powodu koloru skóry to nic innego

jak bezrozumna nienawiść jednej rasy do innej, pogar­

da ludów silnych i bogatych wobec tych, które uzna­ ją za niższe od siebie, a następnie gorzki resentyment

tych, które zmuszono do podporządkowania się i któ­

re niejednokrotnie są znieważane. Ponieważ kolor skó­

ry jest najlepiej widoczną zewnętrzną oznaką rasy, stał się kryterium oceny ludzi, bez względu na ich osiąg­

nięcia edukacyjne czy społeczne. Doszło do tego, że

rasy o jasnej skórze pogardzają rasami o skórze ciem­ nej, a te ostatnie nie godzą się już na podrzędną pozy­

cję, którą próbuje się im narzucić”3. Dobrze zrozumiałem. To była nienawiść; niena­ widzono mnie, brzydzono się mną i pogardzano, i nie chodziło o sąsiada z naprzeciwka ani kuzyna ze strony

matki, lecz o całą rasę. Byłem ofiarą czegoś nieracjo­ nalnego. Psychoanalitycy twierdzą, że dla małego dzie­

cka nie ma nic bardziej traumatycznego niż kontakt z racjonalnością. Osobiście uważam, że dla człowieka, a SirAlan Burns, LePrÉjugéde race etde couleur, Payot, 1949, s. 14.

130

którego jedyną bronią jest rozum, nie ma nic bardziej

neurotycznego aniżeli kontakt z irracjonalnością. Poczułem, jak otwiera mi się nóż w kieszeni. Zde­

cydowałem, że będę się bronić. Jako dobry taktyk, za­ mierzałem zracjonalizować świat, pokazać Białemu,

że jest w błędzie.

Żyd, mówi Jean-Paul Sartre, „ożywiony jest jakimś

gwałtownym imperializmem rozumu: nie idzie mu tylko o przekonanie przeciwnika, że ma rację, chodzi mu także o dowiedzenie swoim rozmówcom absolut­

nej, niepodlegającej żadnym fluktuacjom wartości ra­ cjonalizmu. Uważa się za misjonarza uniwersalizmu:

przeciwko powszechności religii katolickiej, z której jest wykluczony, usiłuje stworzyć »religię« racjonali­ zmu, instrument docierania do prawdy i więź ducho­

wą pomiędzy wszystkimi ludźmi”4. A jeśli, dodaje autor, zdarzają się Żydzi, którzy z in­

tuicji uczynili podstawową kategorię swojej filozofii, ich intuicja „nie ma nic wspólnego z Pascalowskim esprit de finesse - tamten, bezsporny, choć wymykają­

cy się wszelkiemu określeniu, oparty na rozlicznej ga­ mie subtelnych odczuć, wydaje się Żydowi najwięk­

szym wrogiem. Co do Bergsona natomiast, to filozofia jego wydaje się zrazu zdumiewająca - ta antyintelektualna doktryna zbudowana jest bowiem całkowicie

przez umysł jak najbardziej rezonerski i jak najbardziej

krytyczny. Bergson drogą najściślejszego dowodzenia

4 Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, op. cit.,

s. 112.

131

dochodzi do odkrycia czystego trwania i intuicji filo­ zoficznej; i nawet ta intuicja pozwalająca odkryć ży­ cie czy też owo trwanie jest uniwersalna w tym sen­

sie, że dostępna dla każdego i przedmiotem jej jest to, co uniwersalne, bowiem można je zawsze pomyśleć

i nazwać6. Z zapałem przystąpiłem do przeszukiwania, son­ dowania otoczenia. W zależności od epoki religia kato­

licka najpierw usprawiedliwiała, a następnie potępia­

ła niewolnictwo i dyskryminację. Lecz sprowadzając wszystko do pojęcia godności ludzkiej, rozbrajało się uprzedzenie. Uczeni, po wielu wahaniach, uznali, że

Murzyn jest istotą ludzką; in vivo i in vitro Murzyn oka­

zał się podobny do Białego; ta sama morfologia, ta sama histologia. Rozum odnosił zwycięstwo na każdym polu. Przyłączyłem się z powrotem do ludzkiej gromady. Mu-

siałem jednak spuścić z tonu. Zwycięstwo grało ze mną w kotka i myszkę. Kpiło

ze mnie. Jak to się mówi, gdy ja jestem, jego nie ma, gdy ono jest, mnie już nie ma. W sferze idei panowała zgoda: Murzyn jest istotą ludzką. Oznacza to, dodawali nie do końca przekonani, że ma serce z lewej strony,

tak jak my. Lecz w niektórych kwestiach Biały pozo­ stawał nieugięty. Za żadną cenę nie chciał zbliżenia między rasami, gdyż, jak wiadomo, „krzyżowanie się różnych ras obniża poziom fizyczny i umysłowy... Do­

póki nie będziemy dysponowali lepiej udokumento­

waną wiedzą na temat rezultatów krzyżowania się ras, s Ibid., s. 115.

132

powinniśmy unikać mieszania się z bardzo różniącymi

się rasami”6. Co do mnie, wiedziałbym dobrze, jak zareagować. Gdybym musiał się określić, powiedziałbym, że w pew­

nym sensie czekam; badam otoczenie, interpretuję wszystko na podstawie moich odkryć, stałem się czujny. Na początku mojej historii, którą inni stworzyli za

mnie, skwapliwie uwidoczniono podwalinę ludożerstwa, abym przypadkiem o nim nie zapomniał. Opi­ sano kilka mniej lub bardziej pokaźnych genów odpo­

wiedzialnych w moich chromosomach za kanibalizm. Obok sex linked odkrywano racial linked. Co za hań­

ba dla nauki! Ale rozumiem ten „mechanizm psychologiczny”. Bo,

jak wszyscy wiemy, jest to wyłącznie psychologiczny mechanizm. Dwa wieki temu byłem stracony dla ludz­

kości jako niewolnik do końca życia. A potem przyszli

ludzie, którzy ogłosili, że dość już tego. Mój upór do­ konał reszty; uratowałem się z cywilizacyjnego potopu. Zrobiłem krok naprzód...

Za późno! Wszystko już przewidziano, znaleziono,

udowodniono, wykorzystano. Moje nerwowe dłonie nie

chwytają już niczego; złoże jest wyczerpane. Za póź­ no! Ale to także chcę zrozumieć.

Od kiedy ktoś poskarżył się, że przychodzi zbyt późno i wszystko zostało już powiedziane, wydaje się,

że istnieje tęsknota za przeszłością. Byłby to utracony

e J.-A. Moein, II Międzynarodowy Kongres Eugeniki, cyto­ wany przez sir Alana Burnsa.

133

pierwotny raj, o którym mówi Otto Rank? Jak wielu

z tych, którzy zdają się przytwierdzeni do macicy świa­

ta, poświęciło swoje życie na zrozumienie wyroczni delfickiej czy odkrycie szlaków Odyseusza! Panspiry-

tualiści, chcąc udowodnić istnienie duszy u zwierząt,

posługują się następującym argumentem: pies kładzie się na grobie swojego pana i zdycha z głodu. Ale Janet

wykazał, że pies, w przeciwieństwie do człowieka, po prostu nie jest w stanie unicestwić przeszłości. Opo­ wiadamy o wielkości Greków, pisze Artaud; lecz, dodaje, jeśli ludzie nie rozumieją dziś Ofiarnie Ajschylosa,

to Ajschylos nie ma racji. Antysemici uzasadniają swój „punkt widzenia”, powołując się na tradycję. W imię

tradycji, tej długiej minionej historii, tego pokrewień­ stwa z Pascalem i Kartezjuszem, mówi się Żydom: nie ma dla was miejsca w naszej wspólnocie. Ostatnio je­

den z tych dobrych Francuzów oświadczył w pociągu,

do którego wsiadłem: „Oby tylko przetrwały prawdzi­ wie francuskie wartości, a ocalimy naszą rasę! Dzisiaj musimy stworzyć unię narodową. Koniec z walkami

wewnętrznymi! Trzeba stawić czoło obcym (odwraca­ jąc się w moją stronę), kimkolwiek by byli”.

Na jego obronę trzeba przyznać, że cuchnął tanim

winem; gdyby mógł, powiedziałby mi, że moja krew wyzwoleńca nie jest zdolna wzburzyć się na imię Villona czy Taine’a.

Co za wstyd! Żyd i ja: nie dość, że urasowiłem się szczęśliwym

zrządzeniem losu, teraz jeszcze się humanizowałem.

Dołączyłem do Żyda, byliśmy towarzyszami niedoli.

134

Co za wstyd!

Na pierwszy rzut oka może dziwić, że postawa an­ tysemity jest bliska postawie negrofoba. Mój profesor

filozofii, z pochodzenia Antylczyk, pewnego dnia przy­

pomniał nam: „Kiedy słyszycie, że mówią źle o Żydach, nadstawcie ucha, mówią o was”. Myślałem, że ma ra­

cję w uniwersalnym sensie, rozumiejąc przez to, że własnym ciałem i duszą odpowiadam za los, jaki spo­

tyka mojego brata. Później jednak zrozumiałem, że chciał po prostu powiedzieć: antysemita jest z pew­

nością negrofobem. Przychodzicie za późno, o wiele za późno. Pomię­ dzy wami a nami zawsze będzie świat - biały świat...

Ta niemożność, by druga strona raz na zawsze wyeli­ minowała przeszłość. To zrozumiałe, że wobec uczu­

ciowej sztywności Białych postanowiłem wydać mój

murzyński krzyk. Stopniowo, wysuwając to tu, to tam moje nibynóżki, wydzieliłem rasę. A ona zachwiała się pod ciężarem fundamentalnego elementu. Co to

jest? Rytm\ Posłuchajcie Leopolda Senghora, naszego śpiewaka:

„To rzecz najbardziej zmysłowa i najmniej mate­ rialna. To element życiowy par excellence. Jest podsta­

wowym warunkiem i znakiem Sztuki, tak jak oddech jest znakiem życia; oddech, który przyspiesza lub zwal­

nia, staje się równy lub przerywany, zależnie od napię­ cia człowieka, od natężenia i rodzaju wzruszeń. Taki

jest pierwotny rytm w całej czystości, taki jest w ar­ cydziełach murzyńskiej Sztuki, a szczególnie w rzeź­

bie. Składa się z tematu - formy rzeźbiarskiej - który

135

przeciwstawia się bratniemu tematowi, jak wdech wy­ dechowi, po czym powraca.

Ta symetria nie rodzi monotonii; rytm jest żywy, jest wolny... I tak rytm działa na to, co w nas najmniej inte­ lektualne, despotycznie wprowadza nas w duchowość

przedmiotu; nasz swobodny sposób bycia, on również jest rytmiczny”7.

Czy dobrze zrozumiałem? Przeczytałem łapczywie

raz jeszcze. Z drugiej strony białego świata pozdrawia­ ła mnie cudowna murzyńska kultura. Murzyńska rzeź­

ba! Pękałem z dumy. Czy w tym był ratunek?

Zracjonalizowałem świat, a świat mnie odrzucił

w imię uprzedzenia z powodu koloru skóry. Ponie­ waż na płaszczyźnie rozumu zgoda była niemożliwa, przerzuciłem się na irracjonalność. Niech Biały spró­

buje być bardziej irracjonalny ode mnie. Dla dobra

sprawy przyjąłem proces wsteczny, ale była to obca mi broń; tutaj jestem u siebie; składam się z irracjo-

nalności; pławię się w irracjonalności. Irracjonalność podchodzi mi do gardła. A teraz niech zabrzmi mój głos! Ci, którzy nie wynaleźli prochu ni busoli

ci, którzy nie zbadali przestworzy ani oceanów

ale poznali najdalsze zakątki krainy cierpienia ci, którzy w świat ruszali wyrwani razem z korzeniami ci, którzy przycupnęli na klęczkach

7 Léopold Sédar Senghor, Ce que l’homme noir apporte, w: Claude Nordey (red.), L’Homme de couleur, s. 309-310.

136

ci, których oswajano do posług i chrzczono ci, którym wszczepiano bakcyle zwyrodnień

Tak, oni wszyscy są moimi braćmi - „cierpka braterskość” chwyta nas jednakowo. Potwierdziwszy mniej­

szą przesłankę, przyzywam ponad burtą coś innego. Ale bez których ziemia nie byłaby ziemią

Wygarbieniem o ileż pełniejszym dobrodziejstw niż zie­

mia pustynna, ziemią po wielekroć

Spichlerzem, gdzie trwa i dojrzewa, co w ziemi najbar­ dziej ziemskiego moja murzyńskość to nie jest kamień nastający głucho

na wołanie dnia

moja murzyńskość to nie jest wody śniętej katarakta na

martwym oku ziemi moja murzyńskość to nie wieża ani też katedra

ona się wdrąża w czerwone ciało ziemi

ona się wdrąża w żarliwe ciało nieba

dziurawi nieprzejrzysty ciężar swojej prawej cierpliwości’.

Hej! Tam-tam bełkocze kosmiczne przesłanie. Tylko Murzyn jest zdolny przekazać je dalej, odgadnąć jego sens, jego doniosłość. Dosiadam okrakiem świata, kłu-

ję mocno ostrogami bok świata, gładzę kark świata, tak jak ofiarnik gładzi czoło ofiary.

e Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, w: idem, Poezje,

przeł. Zbigniew Stolarek, Prw, 1978, s. 56.

» Ibid., 57-58.

137

[A] le się zawierzają - pojmani - istocie wszechrzeczy

trwają w niewiedzy wobec powierzchni, lecz są pojmani przez sam ruch wszechrzeczy

nie dbają, żeby ujarzmiać, lecz biorą udział w grze świata

zaprawdę pierworodnymi są synami świata otwarci są każdym oddechem na wszystkie oddechy świata

są braterskim tchnieniem wszystkich oddechów świata

litym łożyskiem dla wszystkich wód świata iskrą świętego ognia świata ciałem z ciała świata, które pulsuje pulsem świata!1011

Krew! Krew!... Narodziny! Euforia stawania się! W trzech czwartych pogrążony w oszołomieniu świat­ ła, poczułem, że czerwienieję od krwi. Tętnice świa­

ta, poszarpane, wydarte, wyprute, obróciły się w moją stronę i zapłodniły mnie. Krew! Krew! samcze serce słońca obraca wszystką naszą

krew11.

Ofiara posłużyła jako stadium pośrednie między stwo­

rzeniem a mną - odnajdywałem już nie początki, lecz Początek. Nie należało jednak ufać rytmowi, przyjaź­

ni Ziemi Matki, temu mistycznemu, cielesnemu związ­

kowi ludzi i kosmosu.

10 Ibid., s. 58. 11 Ibid.

138

W La Vie sexuelle en Afrique noire, pracy obfitującej

w spostrzeżenia, Denis-Pierre de Pedrals sugeruje, że w Afryce istnieje zawsze, niezależnie od rozpatrywanej dziedziny, pewna struktura magiczno-społeczna. Po­ nadto, dodaje, „wszystkie te elementy odnajdujemy na

jeszcze większą skalę w tajnych społecznościach. Zresz­

tą fakt, że obrzezani i okaleczone w wieku młodzień­ czym nie mogą, pod groźbą śmierci, zdradzić niewta­ jemniczonym tego, co im zrobiono, podobnie jak fakt,

że inicjacji w tajną społeczność towarzyszą zawsze

akty świętej miłości, daje asumpt, by uważać obrzeza­ nie, okaleczenie i ich rytuały za konstytutywne dla ma­

łych tajnych społeczności”12. Stąpam po rozżarzonych węglach. Strugi wody gro­ żą zalaniem mej duszy stojącej w ogniu. Przyglądam się

tym rytuałom ze zdwojoną uwagą. Czarna magia! Or­

gie, sabaty, pogańskie ceremonie,gris-gris. Kopulacja jest okazją do wezwania bratnich bogów. To święty akt, czysty, absolutny, sprzyjający interwencji niewidzial­

nych sił. Co mam myśleć o tych wszystkich praktykach,

inicjacjach i operacjach? Zewsząd osacza mnie obsceniczność tańców, mowy. Tuż obok rozbrzmiewa śpiew: Dawniej nasze serca były bardzo gorące

Teraz są zimne

Myślimy już tylko o Miłości

12 Denis-Pierre de Pedrals, La Vie sexuelle en Afrique noire, Payot, 1950, s. 83.

139

Po powrocie do wioski Gdy spotkamy wielkiego fallusa Achl Jak pięknie będziemy się kochać

Bo nasze cipki będą suche i czyste13.

Grunt, jeszcze przed chwilą ujarzmiony rumak, zaczy­ na trząść się ze śmiechu. Czy te nimfomanki to dzie­ wice? Czarna magia, prymitywna mentalność, ani-

mizm, zwierzęcy erotyzm, wszystko to do mnie wraca.

Wszystko to cechuje ludy, które nie nadążyły za ewo­

lucją ludzkości. Lub, inaczej, jest to ludzkość pośled­ niejszego gatunku. Doszedłszy do tego punktu, długo się waham, nim zdecyduję się zaangażować. Gwiazdy

stały się agresywne. Musiałem wybierać. Co mówię, nie miałem wyboru...

Tak, jesteśmy (my, Murzyni) zacofani, prości, swo­ bodni w naszym sposobie bycia. Bo dla nas ciało nie stoi w opozycji do tego, co wy nazywacie duchem. My

jesteśmy w świecie. Niech żyje para Człowiek-Ziemia! A zresztą nasi ludzie pióra pomagają mi was przeko­

nać; wasza biała cywilizacja lekceważy wyrafinowane

bogactwo, wrażliwość. Posłuchajcie: „Wrażliwość emocjonalna. Emocja jest murzyńska,

tak jak rozum jest helleński14. Woda, którą marszczy

każdy podmuch? Dusza otwartej przestrzeni targana wiatrami, której owoc często spada, nim dojrzeje? Tak,

la Antonin Marius Vergiat, Les Rites secrets desprimitifs de l”Oubangui, Payot, 1936, s. 113. 14 Podkreślenie nasze.

140

w pewnym sensie Murzyn jest dzisiaj bogatszy w dary

aniżeli w dzieła. Lecz korzenie drzewa tkwią w ziemi.

Rzeka płynie głęboko, unosząc cudne drobiny złota. I, śpiewa afroamerykański poeta, Langston Hugues: „Znam rzeki: Odwieczne, mroczne rzeki. Moja dusza nabrała takiej głębi, jak głębia tych rzek”18.

Jednocześnie natura emocji, wrażliwości Murzyna tłu­ maczy jego postawę wobec przedmiotu postrzegane­

go z taką absolutną gwałtownością. To swoboda, która staje się potrzebą, aktywna postawa komunii, a nawet

identyfikacji z przedmiotem, jakkolwiek słabe byłoby

jego oddziaływanie, chciałem powiedzieć - osobowość. Postawa rytmiczna, zapamiętajmy to słowo”18. Oto Murzyn zrehabilitowany, „stojący przy sterze”,

władający światem za pomocą intuicji, Murzyn odna­

leziony, odzyskany, zaakceptowany, to Murzyn, o nie, to już nie jakiś Murzyn, lecz Murzyn jako taki, pobu­ dzający płodne czułki świata, postawiony na scenie

świata, zraszający świat swą poetycką mocą, „otwarty każdym oddechem na wszystkie oddechy świata”. Za­

ślubiam świat! Jestem światem! Biały nigdy nie poj­ mował tej magicznej zamiany. Biały chce świata; chce i s Od Walta Whitmana do Boba Dylana. Antologia poezji ame rykańskiej, wybór i przekład Stanisław Barańczak, Wydawni­ ctwo Literackie, 1998.

ie Léopold Sédar Senghor, Ce que l’homme noir apporte, op. cit.,

s. 295.

141

go tylko dla siebie. Odkrywa w sobie przeznaczenie,

by być panem świata. Podporządkowuje go sobie. Po­ między nim a światem ustala się stosunek własności.

Istnieją jednak wartości, które przyrządza się wyłącz­ nie według mojego przepisu. Jako czarownik, kradnę

Białemu „pewien świat”, stracony dla niego i tych, któ­

rzy są jego maści. Tego dnia Biały, nieprzywykły do ta­ kich reakcji, musiał być w niepojętym dla siebie szoku. To dlatego, że ponad obiektywnym światem - z ziemią,

bananowcami i kauczukowcami - delikatnie ustano­

wiłem prawdziwy świat. Istota świata była moim do­ brem. Pomiędzy mną a światem ustalał się stosunek

współistnienia. Odnalazłem pierwotne Jedno. Moje „dźwięczne ręce” pożerały histeryczne gardło świa­ ta. Biały miał dojmujące poczucie, że mu się wymy­

kam i coś ze sobą zabieram. Przeszukał mi kieszenie. Zapuścił sondę nawet w najsłabiej zarysowane zwoje

mózgu. Nie znalazł nic nowego. A jednak, z całą pew­

nością, skrywałem tajemnicę. Przesłuchano mnie; od­ wracając się z zagadkową miną, wyszeptałem: Wuju mój, Tokó-Waly - czy pamiętasz te noce dawne, gdy

moja głowa opadała ciężko na twych cierpliwych plecach?

Albo jak trzymając mnie za rękę dłoń twoja mnie wiodła przez ciemności i znaki?

Pola są kwiatem połyskliwych wierszy, gwiazdy kładą się na trawie, na drzewach Cisza wokoło.

Tylko rozbrzęczany zapach buszu, roje pszczół płowych, co zagłuszają nawet gradowe granie świerszczy

142

I tamten przymglony, daleki oddech nocy.

Ty, Tokó-Waly, słyszysz to, co niesłyszalne, I tłumaczysz mi znaki, jakie wymawiają Przodkowie w ocea­

nicznej ciszy konstelacji,

Byka, Skorpiona, Lwa, Słonia, Ryb znajomych, I mleczny splendor Duchów poprzez niebiański tann, co nie

ma końca. Ale to jest właśnie mądrość bogini Luny i niechaj spadają

zasłony ciemności.

Nocy Afrykańska, moja nocy czarna, mistyczna i jasna, czarna i lśniąca17.

Stawałem się poetą świata. Biały odkrył poezję, któ­ ra nie miała w sobie nic poetyckiego. Dusza Białego

była zepsuta i, jak mawiał mój przyjaciel, który uczył w Stanach Zjednoczonych: „Murzyni stanowią dla Bia­ łych coś w rodzaju rękojmi człowieczeństwa. Kiedy Biali czują się zbyt zautomatyzowani, zwracają się do

kolorowych i proszą ich o odrobinę ludzkiej strawy”. Wreszcie zostałem uznany, przestałem być nicością. Szybko musiałem spuścić z tonu. Biały, na moment

zbity z tropu, wyjaśnił mi, że genetycznie jestem sta­

dium pośrednim: „My wyczerpaliśmy wasze zdolności dawno temu. Mieliśmy mistyków ziemi, jakich wy nigdy nie zaznacie. Pochylcie się nad naszą historią, a zrozu­ miecie, jak daleko zaszła ta fuzja”. Miałem wrażenie, że

17 Lćopold Sćdar Senghor, Tokó-Waly (fragment), przeł. Anna

Kamieńska, w: Antologia poezji afrykańskiej, oprać. Wanda Le­ opold, Zbigniew Stolarek, LSW, 1974, s. 125.

143

powtarzam cykl. Wyrwano mi oryginalność. Długo nad tym płakałem, po czym wróciłem do życia. Nawiedzały

mnie jednak zabójcze formuły: suigeneris zapach Mu­

rzyna... suigeneris dobrotliwość Murzyna... suigene­ ris łatwowierność Murzyna...

Próbowałem uciec niepostrzeżenie, ale Biali dopadli

mnie i obcięli mi lewą goleń. Przemierzałem krańce mojej istoty; niewątpliwie było tego za mało. I właśnie

wtedy dokonałem najbardziej niezwykłego odkrycia.

A właściwie ponownego odkrycia.

Gorączkowo przekopywałem się przez czarną sta­

rożytność. To, co tam znalazłem, zapierało dech w pier­ siach. W swojej książce na temat zniesienia niewolni­

ctwa Schoelcher dostarczał nam niezbitych argumentów. Odtąd Frobenius, Westermann, Delafosse, wszyscy biali,

powtarzali jednym głosem: Sćgou, Dżenne, ponadstutysięczne miasta. Mówiło się o czarnych doktorach (doktorach teologii, którzy udawali się do Mekki, by dys­ kutować o Koranie). Wszystko to wydobyte, wyłożone,

prześwietlone do najmniejszego szczegółu pozwoliło mi odnaleźć ważną kategorię historyczną. Biały mylił

się, nie byłem prymitywny, nie byłem też półczłowie-

kiem, należałem do rasy, która dwa tysiące lat temu znała obróbkę złota i srebra. Poza tym było coś jeszcze, coś, czego Biały nie potrafił zrozumieć. Posłuchajcie:

„Zatem jacy byli ci ludzie, których niebywałe bar­

barzyństwo przez wieki odrywało od ich kraju, ich bo­ gów i ich rodzin?

Ludzie łagodni, uprzejmi, kurtuazyjni, z pewnością przewyższający ich oprawców, tę bandę awanturników,

144

którzy rozrywali, gwałcili, znieważali Afrykę, by móc

lepiej ją grabić. Potrafili wznosić domy, zarządzać imperiami, bu­

dować miasta, uprawiać ziemię, wytapiać rudę, tkać

bawełnę, kuć żelazo.

Ich religia była piękna, ufundowana na tajemni­ czych więziach z założycielem państwa. Ich zwyczaje

przyjemne, oparte na solidarności, dobrej woli, sza­ cunku dla wieku.

Żadnego zniewolenia, lecz wzajemna pomoc, radość życia, dyscyplina, której poddawano się dobrowolnie.

Porządek - Siła - Poezja i wolność.

Od pojedynczego człowieka nieznającego lęku po niemal mitycznego wodza, nieprzerwany łańcuch zrozumienia i zaufania. Brak nauki? To prawda, w za­ mian za to chroniły ich przed strachem wielkie mity,

w których najwnikliwsza obserwacja współgrała i sta­ piała się z najśmielszą wyobraźnią. Brak sztuki? Mieli

wspaniałą rzeźbę, w której ludzkie emocje nigdy nie wybuchają tak gwałtownie, by przeszkodzić w orga­ nizowaniu zgodnie z obsesyjnymi prawami rytmu

wielkich planów materii, zaprzęgniętej do tego, by chwytać i na nowo rozdzielać najskrytsze siły wszech­ świata...”18.

„... Zabytki w samym sercu Afryki? Szkoły? Szpi­ tale? Żaden dwudziestowieczny mieszczanin, żaden

te Aimé Césaire, Introduction do: Émile Tersen (red.), Escla­ vage et colonisation, antologia tekstów Victora Schœlchera, PUF, 1948, s. 7.

145

Durand, Smith czy Brown nie domyślał się ich istnie­ nia w Afryce przed Europejczykami...

... Lecz Schœlcherwskazuje na ich istnienie za Caillé, Mollienem, braćmi Cander. I o ile w żadnym miejscu nie wspomina, że gdy Portugalczycy przybili do wy­ brzeży Konga w 1498 roku, odkryli tam bogate i kwit­

nące państwo i że możni na dworze Ambasse ubierali się w jedwab i brokat, to wie przynajmniej, że Afryka samodzielnie wzniosła się do prawnej koncepcji pań­

stwa i w samym środku epoki imperializmu podejrze­

wa, że w gruncie rzeczy cywilizacja europejska jest tyl­ ko jedną z wielu - i to nie najłagodniejszą”10.

Ustawiałem Białego na jego miejscu; ośmielony, szturchałem go i rzucałem mu w twarz: przystosuj się do mnie, ja przystosowywał się do ciebie nie będę.

Śmiałem się szyderczo. Biały, widziałem to wyraźnie, był niezadowolony. Jego czas reakcji wydłużał się w nie­ skończoność ... Wygrałem. Nie posiadałem się z radości.

„Porzućcie waszą historię, wasze badania nad prze­

szłością i spróbujcie dotrzymać nam kroku. W społe­

czeństwie takim jak nasze, skrajnie uprzemysłowionym, unaukowionym, nie ma miejsca na waszą wrażliwość. Trzeba być twardym, by zyskać prawo do życia. Tu nie

chodzi o grę ze światem, lecz o to, by go sobie podpo­ rządkować siłą całek i atomów. Oczywiście, mówiono mi, od czasu do czasu, gdy poczujemy się zmęczeni

życiem w naszych wieżowcach, zwrócimy się do was

jak do naszych dzieci... czystych... zadziwionych... iB Ibid., s. 8.

146

spontanicznych. Powrócimy do was jak do dzieciństwa świata. Jesteście tak autentyczni, to znaczy tak zabaw­

ni. Zostawmy na chwilę naszą ułożoną i grzeczną cy­ wilizację i pochylmy się nad tymi głowami, tymi jakże

ekspresyjnymi twarzami. W pewnym sensie pomaga­

cie nam pogodzić się z samymi sobą”. Tym sposobem, mojej irracjonalności przeciwsta­

wiano racjonalność. Mojej racjonalności „prawdzi­ wą racjonalność”. Za każdym razem przegrywałem. Zaznałem mojego dziedzictwa. Dokonałem pełne­

go bilansu własnej choroby. Chciałem być typowym

Murzynem - było to już niemożliwe. Chciałem być biały - śmiechu warte. A kiedy próbowałem odzyskać

moją murzyńskość za pomocą idei i operacji intelek­

tualnych, wydzierano mi ją. Udowadniano mi, że te zabiegi to nic innego jak etap w dialektyce:

„Ale jest ważniejsza sprawa: powiedzieliśmy, że Murzyn tworzy antyrasistowski rasizm. Nie chce on bynajmniej panować nad światem: chce obalenia et­

nicznych przywilejów, skądkolwiek by pochodziły; zgłasza swoją solidarność z uciskanymi każdego kolo­

ru. Natychmiast subiektywne, egzystencjalne, etnicz­

ne pojęcie murzyńskości »przechodzi«, jak mówi Hegel, w obiektywne, pozytywne, ścisłe pojęcie proletariatu.

»Dla Cćsaire’a - mówi Senghor - «Biały» symbolizuje kapitał, tak jak Murzyn pracę (...). Poprzez ludzi swo­

jej rasy o czarnej skórze opiewa on walkę światowego

proletariatu«. To łatwo powiedzieć, mniej łatwo tak myśleć. I za­

pewne nie jest to przypadek, że najgorętsi piewcy

147

murzyńskości są jednocześnie wojującymi marksi­ stami.

Ale to nie znaczy, by pojęcie rasy było przykrojo­

ne do pojęcia klasy: jedna jest konkretna i szczególna, druga abstrakcyjna i powszechna; jedna wychodzi

z tego, co Jaspers nazywa zrozumieniem, druga opiera się na tłumaczeniu; pierwsza jest wytworem psycho-

biologicznego synkretyzmu, druga jest metodyczną konstrukcją, opartą na doświadczeniu. W rzeczy sa­

mej murzyńskość wydaje się słabym ogniwem dialek­ tycznej progresji; tezą jest teoretyczne i praktyczne uznanie wyższości Białego; murzyńskość jako wartość przeciwstawna jest momentem negatywności. Ale ten

moment negatywny nie jest sam w sobie wystarczający

i Czarni, stosując go, doskonale o tym wiedzą; wiedzą, że jego celem jest przygotowanie syntezy, czyli reali­ zacji człowieczeństwa w społeczeństwie bez ras. Tak

więc murzyńskość istnieje, aby się unicestwić, jest przejściem, a nie dojściem, środkiem, a nie ostatecz­

nym celem”20. Kiedy przeczytałem tę stronę, poczułem, że odbie­ ra mi się ostatnią szansę. Oświadczyłem moim przyja­

ciołom: „Pokoleniu młodych czarnych poetów zadano

właśnie śmiertelny cios”. Zwróciliśmy się do przyjacie­ la kolorowych ludów, a jemu nie przyszło do głowy nic innego, jak wykazać relatywność ich działań. Ten uro­ dzony heglista zapomniał tym razem, że świadomość

20 Jean-Paul Sartre, Czarny Orfeusz, przeł. Wanda Leopold, „Przegląd Socjologiczny” nr 23,1969, s. 411-412.

148

musi zatracić się w nocy absolutu i że jest to jedyny warunek osiągnięcia samoświadomości. Przeciwko

racjonalizmowi przywoływał stronę negatywną, zapo­

minając jednak, że wartość tej negatywności bierze się

z niemal substancjalnej absolutności. Świadomość za­ angażowana w doświadczenie ignoruje, musi ignoro­ wać istotę i wyznaczniki swojego bytu.

Czarny Orfeusz jest cezurą w intelektualizacji czar­ nego istnienia. Błąd Sartre’a polegał nie tylko na tym, że

chciał on dotrzeć do źródeł źródła, lecz także, w pew­

nym sensie, je wyczerpać: „Czy wyschnie źródło Poezji? Czy też wielka czar­ na rzeka zabarwi mimo wszystko morze, do którego

uchodzi? To nieważne: każda epoka ma swoją poezję;

w każdej epoce okoliczności historyczne stwarzają sy­ tuacje, które nie mogą być wyrażone ani przekroczo­

ne inaczej niż poprzez Poezję, i wyłaniają jakiś naród, rasę lub klasę, aby przejęła pochodnię; czasem poryw poetycki i poryw rewolucyjny zbiegają się, a czasem

są rozbieżne. Powitajmy dziś historyczną szansę, któ­ ra pozwoliła Czarnym »wydać z taką siłą wielki krzyk murzyński, że zadrży świat w posadach« (Cćsaire)”21. Oto nie ja sam stwarzam dla siebie sens, lecz sens

istniał przede mną, czekał na mnie. To nie z mojej nę­ dzy złego Murzyna, moich zębów złego Murzyna, mo­

jego głodu złego Murzyna zrobię pochodnię, której ogień podpali świat, lecz pochodnia była już, czekała

na tę historyczną okazję. 21 Ibid., s. 414.

149

Mówiąc o świadomości, czarna świadomość chce być absolutną gęstością, pełną samej siebie, stadium

wcześniejszym od jakiegokolwiek pęknięcia, jakiego­ kolwiek zniesienia „ja” przez pragnienie. Jean-Paul

Sartre zniszczył w swoim eseju czarny entuzjazm. Pro­

cesowi historycznemu należało przeciwstawić nieprzewidywalność. Miałem potrzebę absolutnego zatracenia

się w murzyńskości. Być może pewnego dnia, w tym

nieszczęsnym romantyzmie...

W każdym razie miałem potrzebę nie wiedzieć. Ta

walka, to powtórne zejście musiało przybrać skończo­

ną postać. Nie ma nic gorszego niż zdanie: „Zmienisz

się, mój mały; kiedy byłem młody, ja też... zobaczysz, wszystko mija”.

Dialektyka, która wprowadza konieczność jako

punkt podparcia dla mojej wolności, wyrzuca mnie poza samego siebie. Łamie moją instynktowną posta­

wę. Mówiąc wciąż o świadomości, czarna świadomość

jest immanentna dla samej siebie. Nie jestem potencjalnością czegoś, jestem w pełni tym, czym jestem. Nie

muszę szukać uniwersalności. Nie ma we mnie żad­ nego prawdopodobieństwa. Moja murzyńska świado­

mość nie chce być brakiem. Onajest. Jest przystająca

do samej siebie.

Jednakże, powie ktoś, pańskie twierdzenia zdra­ dzają nieznajomość procesu historycznego. Posłuchaj­

cie więc: Afryko trwasz w mojej pamięci Afryko tyś we mnie

150

jako drzazga w ciele

jak wioskowy fetysz w samym środku wsi uczyń ze mnie kamień twojej procy z moich ust uczyń wargi twojej rany

z moich kolan strzaskane kolumny twego poniżenia... APRZECIEŻ

pragnę być tylko jednym z waszej rasy robotnicy chłopi wszystkich krajów świata (...)

Ty z Detroit i ty z Alabamy

biały robotniku i czarny peonie kapitalistycznych galer niezliczony ludu los nas postawił ramię przy ramieniu depcemy rumowiska naszych odosobnień

odrzucając uroki starych tabu krwi Jeżeli strumień stanowi granicę wyrwiemy z parowu jego bujną grzywę

jeżeli Sierra stanowi granicę

zmiażdżymy szczęki wulkanom

zerwiemy górskie łańcuchy równina będzie esplanadą brzasku gdzie da się złączyć nasze wszystkie siły

które dotąd trzymało w rozsypce

naszych rządców przebiegłe działanie Jak przeciwstawność rysów

przechodzi w twarzy harmonię tak obwołujemy jedność cierpienia i buntu wszystkich ludów na powierzchni ziemi

i z prochu idolów

151

miesimy murarską zaprawę dla czasów braterstwa23.

Właśnie dlatego, odpowiemy na to, murzyńskie do­

świadczenie jest wieloznaczne, gdyż nie istniejejeden Murzyn, lecz istnieją Murzyni. Jak różny jest, na przy­

kład, ten wiersz: Biały Ojca mi zabił

Ojciec był dumny i się go nie lękał

Biały Matkę mi zgwałcił Matka była piękna

Biały Pod słońcem dróg ugiął bratu kark Mocny był brat

Biały się do mnie odwrócił Kiwnął ręką czerwoną od tej czarnej krwi

I zawołał tonem jakim woła Pan:

„Hej, boy, stołek, ręcznik, wodę!”33.

Albo ten: Mój bracie o zębach, które błyszczą na komplement hipokryty 22 Jacques Roumain, Z czamości hebanu, przeł. Zbigniew Stolarek, w: Antologia poezji afrykańskiej, op. cit., s. 82.-84. 23 David Diop, Czas męczeństwa, przeł. Zbigniew Stolarek,

w: Antologia poezji afrykańskiej, op. cit., s. 73.

152

Mój bracie w złotych okularach

Za nimi oczy niebieskie od słów Pana Mój biedny bracie w smokingu z jedwabnymi klapami

Ćwierkasz, szepczesz, paradujesz na salonach Lekceważenia Żal mi ciebie Słońce twojego kraju jest tylko cieniem Na twym gładkim czole cywilizowanego

A chata twojej babki

Sprowadza rumieniec na twarz pobielałą przez lata

[upokorzeń i Mea Culpa Lecz kiedy syty słów szumnych i pustych

Jak skrzynka na twoich ramionach

Będziesz stąpał po gorzkiej i czerwonej ziemi Afryki

Te zalęknione słowa wyznaczą rytm twych nierównych kroków Jestem samotny, tak samotny!24.

Od czasu do czasu mamy ochotę dać za wygraną. Wy­

rażanie rzeczywistości jest bardzo trudne. Lecz kiedy

uprzemy się, by wyrazić istnienie, ryzykujemy, że odnajdziemy jedynie nieistniejące. Pewne jest, że w mo­

mencie, gdy próbuję uchwycić mój byt, Sartre, który pozostaje Innym, nazywając mnie, odbiera mi wszel­

kie złudzenia. Kiedy mówię mu: moja murzyńskość to nie wieża ani też katedra ona się wdrąża w czerwone ciało ziemi

24Idem, Coups de pilon, Le renégat, „Présence africaine”, 1956.

153

ona się wdrąża w żarliwe ciało nieba

dziurawi nieprzejrzysty ciężar swojej prawej cierpliwości“’

- kiedy mówię to w paroksyzmie przeżyć i złości, przy­ pomina mi, że moja murzyńskość jest jedynie słabym ogniwem. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, moje

ramiona ześlizgnęły się ze struktury świata, moje stopy przestały czuć dotyk ziemi. Bez murzyńskiej przeszło­

ści, bez murzyńskiej przyszłości nie mogłem przeży­

wać własnej czerni. Jeszcze nie biały, już nie całkiem czarny, byłem wyklęty. Jean-Paul Sartre zapomniał, że

Murzyn cierpi w swoim ciele inaczej niż Biały29. Mię­ dzy Białym a mną zachodzi nieuchronnie stosunek

transcendencji27. Zapomniano jednak, jak niezłomna jest moja mi­

łość. Definiuję samego siebie jako wytężoną otwartość.

I biorę tę murzyńskość, i ze łzami w oczach odtwarzam jej mechanizm. Moje ręce, intuicyjne liany, składają, odbudowują to, co rozpadło się na kawałki.

Mój krzyk rozbrzmiewa potężniej: jestem Murzy­

nem, jestem Murzynem, jestem Murzynem... 2« Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, op. cit., s. 58. 26 O ile studia Sartre’a nad egzystencją innego są słuszne (w takim stopniu, przypominamy, w jakim Byt i nicość opisu­ je wyalienowaną świadomość), zastosowane do świadomości murzyńskiej okazują się fałszywe. A to dlatego, że Biały jest nie tylko Innym, lecz także panem, rzeczywistym lub wyob­ rażonym zresztą. 27 W takim sensie, w jakim rozumie go Jean Wahl, Existence humaine et trascendance, Éditions de la Baconnière, coll. „Être et penser”, 1944.

154

A to mój biedny brat - żyjąc w skrajnej nerwicy -

odkrywa, że jest sparaliżowany: MURZYN: Nie mogę, pani. LIZZIE: Co to znowu?

MURZYN: Nie mogę strzelać do Białych. LIZZIE: Naprawdę! Oni będą się krępować, co?

MURZYN: To są Biali, pani. LIZZIE: No to co z tego? Ponieważ są biali, to mają prawo za­ rżnąć cię jak świnię?

MURZYN: To są Biali, pani”.

Poczucie niższości? Nie, poczucie nieistnienia. Grzech

jest czarny, tak jak cnota jest biała. Ci wszyscy Biali,

każdy z rewolwerem w ręku, nie mogą się mylić. Jes­ tem winny. Nie wiem, co zrobiłem, ale czuję, że jestem

nędznikiem. MURZYN : To już tak jest, proszę pani. Tak zawsze jest z Białymi.

LIZZIE: I ty także czujesz się winien?

MURZYN: Tak, pani”.

To Bigger Thomas, który się boi, jest przerażony. Boi

się, ale czego? Samego siebie. Jeszcze nikt nie wie, kim jest, ale on wie, że strach ogarnie świat, kiedy świat się

dowie. A kiedy świat już wie, świat zawsze oczekuje 2« Jean-Paul Sartre, Ladacznica z zasadami, przeł. Jan Kott, w: Jean-Paul Sartre, Dramaty, PIW, 1956, s. 226-227. 2e Ibid., s. 229. Zob. również: Home ofthe Brave, film Marka

Robsona, 1949.

155

czegoś od Murzyna. Boi się, że świat się dowie, boi się

strachu, który ogarnąłby świat, gdyby się dowiedział. Tak jak ta staruszka, która błaga nas na kolanach, żeby

przywiązać ją do łóżka: - Panie doktorze, przez cały czas czuję to coś, co

mnie nachodzi.

- Co to jest? - Ochota, żeby się zabić. Przywiążcie mnie, boję się. W końcu Bigger Thomas przystępuje do działania. Za­ czyna działać, aby przerwać napięcie, odpowiada na

oczekiwanie ze strony świata30. Bohater IfHe Hollers, LetHim Go31 robi dokładnie

to, czego nie chciał zrobić. Ta duża blondynka, która

ciągle wchodzi mu w drogę, omdlewająca, zmysłowa, chętna, otwarta, obawiająca się (pragnąca) gwałtu, zo-

staje w końcu jego kochanką. Murzyn jest zabawką w rękach Białego; więc by przerwać to błędne koło, wybucha. Nie da się pójść do

kina i nie spotkać tam siebie. Czekam na siebie. W prze­

rwie, tuż przed filmem, czekam na siebie. Ci, którzy

stoją przede mną, patrzą na mnie, śledzą mnie, czeka­ ją. Zaraz pojawi się czarny boy. Kręci mi się w głowie.

Inwalida wojny na Pacyfiku mówi mojemu bratu: „Pogódź się ze swoim kolorem tak jak ja z moim kiku­

tem; obaj jesteśmy ofiarami wypadku”33. so Richard Wright, Syn swego kraju, przeł. Zofia Kierszys, PIW, 1969. 31 Chester B. Himes, IfHe Hollers, Let Him Go, Durand Co.,

1945sa Mark Robson, Home ofthè Brave, 1949.

156

A jednak całym moim jestestwem odrzucam to

okaleczenie. Czuję moją duszę rozległą jak świat, na­ prawdę głęboką jak najgłębsza z rzek; moja pierś ma

moc rozszerzania się w nieskończoność. Jestem da­ rem, a zalecają mi pokorę inwalidy... Wczoraj, otwo­ rzywszy oczy na świat, zobaczyłem niebo wywrócone na wskroś. Chciałem wstać, lecz wydrążona cisza pod­

płynęła do mnie na sparaliżowanych skrzydłach. Nie­

odpowiedzialny, okrakiem między Nicością a Nieskoń­

czonością, zacząłem płakać.

6. Murzyn a psychopatologia

Szkoły psychoanalityczne badały reakcje nerwicowe pojawiające się w pewnych środowiskach, w pewnych sferach cywilizacji. Aby sprostać wymogowi dialekty-

ki, należałoby zapytać, w jakim stopniu wnioski Freu­ da czy Adlera mogą znaleźć zastosowanie przy próbie

wyjaśnienia wizji świata człowieka kolorowego. Psychoanaliza, co zawsze warto podkreślić, stara się zrozumieć dane zachowania - w ramach specyficznej grupy, jaką stanowi rodzina. Gdy zaś chodzi o nerwi­

cę przeżywaną przez osobę dorosłą, zadanie psycho­

analityka polega na odnalezieniu w nowej strukturze psychicznej analogii z elementami dziecięcymi, powtó­ rzenia, kopii konfliktów zrodzonych w układzie rodzin­

nym. W każdym razie rodzina traktowana jest zawsze

„jako obiekt i okoliczność psychiczna”1. Jednakże w tym miejscu zjawiska komplikują się

nadzwyczajnie. W Europie rodzina odtwarza bowiem pewien sposób, w jaki świat zwykł odsłaniać się dziecku.i

i Jacques Lacan, Encyclopédiefrançaise, „Le complexe, fac­ teur concret de la psychologie familiale”, 1938, 8-40-5.

158

Między strukturą rodzinną i strukturą narodową ist­

nieją ścisłe relacje. Militaryzacja i centralizacja władzy

w kraju pociągają automatyczne zaostrzenie władzy ro­

dzicielskiej. W Europie, podobnie jak we wszystkich krajach uchodzących za cywilizowane lub cywilizują­ ce, rodzina jest fragmentem narodu. Dziecko opusz­

czające środowisko rodzicielskie odnajduje te same

prawa, te same zasady, te same wartości. Normalne

dziecko, które wyrosło w normalnej rodzinie, stanie się normalnym człowiekiem2. Między życiem rodzinnym a życiem narodowym nie ma dysproporcji. Odwrot­ nie, jeśli weźmiemy społeczeństwo zamknięte, czyli

takie, które nie uległo fali cywilizacyjnej, odnajdziemy struktury identyczne jak te opisane powyżej. Przeko­ nuje nas o tym, na przykład, L’Âme du Pygmée d’Afrique

R.P. Trillesa; wprawdzie w każdym momencie daje się wyczuć potrzebę katolicyzowania murzyńskiej duszy, ale opisy kultury, jakie tu znajdujemy - schematy kul­

tów, trwanie rytuałów, żywotność mitów - nie sprawiają wrażenia sztucznych tak jak w La Philosophie bantoue.

W jednym i w drugim przypadku ma miejsce pro­

jekcja na środowisko społeczne cech środowiska a Ufamy, że nie spotka nas krytyka za to ostatnie zdanie. Sceptycy słusznie mogą zadać pytanie: „Co należy rozumieć przez normalność?”. Chwilowo jednak nie zamierzamy na nie odpowiadać. Najdociekliwszych odsyłamy do bardzo poucza­ jącego, choć skupionego wyłącznie na zagadnieniach biolo­ gicznych, dzieła Georgesa Canguilhema, Normalne i patolo­ giczne (przeł. Paweł Pieniążek, Słowo/obraz terytoria, 1999). Dodajmy tylko jeszcze, że w obszarze umysłowym anormal­ ny jest ten, kto prosi, apeluje, błaga.

159

rodzinnego. To prawda, że dzieci złodziei lub bandy­

tów, przyzwyczajone do pewnego kodeksu klanowego, będą zaskoczone, dowiadując się, że reszta świata po­

stępuje inaczej, ale nowa edukacja - pomijając depra­

wację lub zapóźnienie (Heuyer)3 - powinna skłonić je

do umoralnienia ich wizji, do jej socjalizacji. Zauważamy, że we wszystkich przypadkach patolo­

gia umiejscowiona jest w środowisku rodzinnym. „Wła­

dza państwowa jest dla jednostki odtworzeniem władzy rodziny, która ukształtowała ją w dzieciństwie. Jednost­

ka utożsamia władzę, z jaką styka się na późniejszych etapach życia, z władzą rodzicielską: postrzega teraź­ niejszość w kategoriach przeszłości. Tak jak wszystkie

inne ludzkie zachowania zachowanie w stosunku do władzy jest wyuczone. A zostało wyuczone w łonie ro­ dziny, którą z punktu widzenia psychologicznego wy­

różnia jej szczególna organizacja, czyli to, w jaki spo­

sób jest w niej rozdzielona i wykonywana władza”4. Otóż, co bardzo istotne, u człowieka kolorowego stwierdzamy proces odwrotny. Normalne czarne dziecko,

wychowane w normalnej rodzinie, staje się anormalne 3 Chociaż to zastrzeżenie jest dyskusyjne. Zob. na przykład artykuł Juliette Boutormier: „Czy deprawacja nie jest głębokim zapóźnieniem emocjonalnym rozwiniętym lub zrodzonym przez warunki, w jakich żyło dziecko, co najmniej w takim samym stopniu jak przez skłonności konstytucyjne, które są oczywiście istotne, lecz prawdopodobnie nie tylko one odgrywają rolę?” Q, Révue française de psychanalyse”, nr 13,1949, s. 403-404). 4 Joachim Marcus, Structure familiale et comportements po­ litiques (L’autorité dans la famille et dans l’État), „Revue fran­ çaise de psychanalyse”, nr 13,1949, s. 2.77-313.

160

przy najmniejszym kontakcie z białym światem. Zrozu­ mienie tego nie jest możliwe od razu. Dlatego będzie­

my posuwać się wstecz. Uznając zasługi doktora Breuera, Freud pisze: „Iw rzeczy samej, okazało się, że prawie

wszystkie symptomy powstały tak samo, jak te pierw­ sze, jako resztki - osady, jeśli to określenie bardziej się

wam podoba - przeżyć afektowych, które z tego wzglę­

du określiliśmy później mianem «traum psychicznych», a ich specyfikę można było wyjaśnić na podstawie od­

niesienia do scen traumatycznych, które były ich przy­ czynami. Symptomy te, jak powiada owo sztuczne sło­

wo, były zdeterminowane przez sceny, których resztki pamięciowe stanowiły, już nie trzeba było opisywać ich

jako dowolne czy zagadkowe sprawności nerwicy. Wspomnijmy o jednym tylko, co odbiegało od naszych ocze­ kiwań. Symptom nie zawsze pozostawiał tylko jedno przeżycie, najczęściej chodziło o wiele, często bardzo

podobnych, powtarzających się traum, które pozosta­ wiały taki skutek. To właśnie owe łańcuchy wspomnień

patogennych trzeba było później odtwarzać w kolejno­

ści chronologicznej, i to na odwrót - ostatnie jako pierw­

sze, pierwsze jako ostatnie, i nie było możliwe prze­ niknięcie do pierwszej, często najbardziej skutecznej

traumy, gdy pomijało się te, które pojawiły się później”6.

Trudno o bardziej kategoryczne stwierdzenie: przy­ czyną każdej nerwicy jest określone Erlebnis. Nieco dalej s Sigmund Freud, O psychoanalizie. Pięć wykładów wypłoszonych z okazji uroczystości dwudziestolecia Clark University, Worcester, Mass., Wrzesień 1909, w: idem, Wykłady, przeł. Robert Reszke,

KR, 2010, s. 10-11.

161

Freud dodaje: „Gwoli stwierdzenia tego wprost: bada­

jąc histeryków oraz innych neurotyków, doszliśmy do przekonania, że wyparcie idei, z którą związane jest nieznośne życzenie, nie udało im się. Wprawdzie prze­

pędzili ją ze świadomości i ze wspomnienia, oszczę­ dzając sobie najwyraźniej dużej ilości braku rozkoszy (Unlustj, lecz owa wyparta pobudka popędowa istnieje na­

dal w nieświadomym, tylko czyha na okazję do uaktyw­

nienia, a gdy już okazja ta się nadarzy, wówczas umie ona wysłać do świadomości zniekształconą, zmienio­

ną nie do poznaniaformację zastępującą to, co wypar­ te; niebawem zwiążą się z nią te same doznania braku

rozkoszy, których - jak mniemali - udało się im unik­ nąć za pomocą wyparcia”8. Erlebnis jest wypierane do

nieświadomości.

Co widzimy w przypadku Czarnego? Jeśli nie posłu­ żymy się zawrotnym - tak bardzo wytrąca nas z równo­

wagi - pojęciem nieświadomości zbiorowej Junga, nie

zrozumiemy absolutnie niczego. Codziennie w krajach skolonizowanych rozgrywa się dramat. Jak, na przykład, wytłumaczyć fakt, że czarny maturzysta przybywający na Sorbonę przygotować licencjat z filozofii, ma się na

baczności, by nie doszło do jakiejkolwiek sytuacji kon­ fliktowej z jego udziałem? René Ménil przedstawiał tę

reakcję w terminach heglowskich. Widział w niej „kon­ sekwencję zastąpienia w świadomości niewolników wy­

partego ducha »afrykańskiego« przez instancję repre­

zentującą pana, instancję ustanowioną w najgłębszych a Ibid., s. zz.

162

zakamarkach zbiorowości po to, by pilnowała jej niby garnizon zdobytego miasta”.

W rozdziale poświęconym Heglowi zobaczymy, że René Ménil się nie mylił. Mamy jednakowoż prawo po­

stawić pytanie: jak wytłumaczyć utrzymywanie się tej reakcji w XX wieku, kiedy skądinąd ma miejsce całko­ wita identyfikacja z Białym? Często zdarza się, że Mu­

rzyn, który staje się nienormalny, nie miał nigdy rela­

cji z Białymi. Czy dawniejsze doświadczenie było więc wyparte do nieświadomości? Czy czarne dziecko wi­

działo swojego ojca bitego lub linczowanego przez Bia­ łych? Czy rzeczywiście doszło do traumy? Na wszystkie

te pytania odpowiadamy: nie. A więc? Aby udzielić poprawnej odpowiedzi, musimy odwo­

łać się do pojęcia zbiorowej katharsis. W każdym społe­ czeństwie, w każdej zbiorowości istnieje, musi istnieć, kanał, ujście, przez które może uwolnić się energia zgro­ madzona w formie agresywności. Służą temu zabawy

w instytucjach dla dzieci, psychodramy w terapii zbio­

rowej i, na ogólniejszym poziomie, tygodniki komiksowe dla młodzieży - przy czym każdy typ społeczeństwa wy­ maga, rzecz jasna, określonej formy katharsis. Opowie­

ści o Tarzanie, o dwunastoletnich odkrywcach, o Myszce

Miki, a także wszystkie czasopisma komiksowe rzeczy­

wiście służą do uwolnienia zbiorowej agresywności. Są to czasopisma napisane przez Białych, przeznaczone dla

białych dzieci. I w tym tkwi szkopuł. Na Antylach, a mamy pełne prawo przypuszczać, że sytuacja wygląda podob­

nie w innych koloniach, tymi samymi czasopismami za­ czytują się mali tubylcy. Tymczasem Wilk, Diabeł, Zły 163

Duch, Zło, Dziki przybierają niezmiennie postać Mu­ rzyna lub Indianina, a ponieważ zawsze identyfikuje­ my się ze zwycięzcą, mały Murzyn staje się odkrywcą,

poszukiwaczem przygód, misjonarzem, „któremu grozi pożarcie przez złych Murzynów” tak samo jak małemu Białemu. Ktoś, kto twierdzi, że nie ma to zbyt wielkiego

znaczenia, nie zastanawiał się nigdy nad rolą tych ko­ miksów. Oto, co na ten temat mówi Gershon Legman:

„Oprócz nielicznych wyjątków każde amerykańskie

dziecko, które w 1938 roku miało sześć lat, przyswoiło sobie co najmniej osiemnaście tysięcy scen okrutnych tortur i krwawej przemocy... Amerykanie to jedyna no­

woczesna nacja, z wyjątkiem Burów, która za pamięci

człowieka zmiotła całkowicie z zasiedlonego przez sie­

bie terytorium rdzenną ludność7. A więc jedynie Ame­ ryka musiała uspokoić nieczyste sumienie narodowe, wykuwając mit »Bad Indjun«8 po to, by następnie móc wprowadzić historyczną figurę szlachetnego Czerwo­

nego, bezskutecznie broniącego swojej ziemi przed na­

jeźdźcami uzbrojonymi w Biblię i strzelby; karę, na jaką zasługujemy, można oddalić tylko przez wyparcie się odpowiedzialności za zło i przerzucenie potępienia na

ofiarę: dowodząc - przynajmniej samym sobie - że za­ dając pierwszy i jedyny cios, działamy po prostuwobro-

nie własnejRozważając wpływ tych komiksów na

7 Przy okazji dodajmy, że ten sam los zgotowali Karaibom

hiszpańscy i francuscy awanturnicy. b Pejoratywna deformacja „Bad Indian”.

164

kulturę amerykańską, autor pisze jeszcze: „Pozostaje py­ tanie, czy ta maniakalna fiksacja na przemocy i śmierci

jest substytutem stłumionej seksualności czy też raczej jej funkcja polega na skanalizowaniu drogą, którą cen­ zura seksualna pozostawiła otwartą, pragnienia agre­ sji u dzieci i dorosłych skierowanej przeciwko struk­ turze ekonomicznej i społecznej, która psuje ich za ich

własnym przyzwoleniem. W obu przypadkach przyczy­ na zepsucia, czy to natury seksualnej, czy ekonomicz­

nej, pozostaje najistotniejsza; dlatego dopóki nie bę­ dziemy w stanie poradzić sobie z tym podstawowym

wyparciem, dopóty każdy atak na proste mechanizmy

ucieczki takie jak comic books, okaże się daremny”9. Na Antylach czarne dziecko, które w szkole powta­

rza wciąż: „Nasi przodkowie, Galowie”10, utożsamia się z odkrywcą, z Białym przynoszącym dzikim cywilizację

i prawdę, zupełnie białą prawdę. Utożsamienie ozna­

cza, że czarne dziecko przyjmuje subiektywnie posta­ wę Białego. Przenosi na bohatera, który jest Biały, całą

swoją agresywność - a ta, w tym wieku, łączy się ści­

śle z ofiarnością: ofiarnością naładowaną sadyzmem.

e Gershon Legman, Psychopathologie des Comics, „Les Temps Modernes”, nr 43, maj 1949, s. 916 i następne. 10 Opowiadanie o tym aspekcie nauczania na Martynice nie­

odmiennie wywołuje uśmiech. Chętnie zauważając komiczny charakter tego faktu, zapomina się jednak o jego najdalszych konsekwencjach. Tymczasem mają one ogromne znaczenie, gdyż na podstawie trzech czy czterech takich zdań formuje się wizja świata młodego Antylczyka.

165

Ośmioletnie dziecko ofiarowujące coś, nawet dorosłe­ mu, nie potrafiłoby znieść odmowy. Stopniowo, obser­ wujemy u młodego Antylczyka kształtowanie się i kry­

stalizowanie postawy, sposobu myślenia i widzenia

zasadniczo białych. Gdy w szkole zdarza mu się czytać w białych książkach historie o dzikusach, myśli zawsze

o Senegalczykach. Jako uczeń mogłem godzinami dys­ kutować o rzekomych zwyczajach senegalskich dzikich. Była w tym co najmniej paradoksalna nieświadomość. Jest jednak tak, że Antylczycy nie uważają się za czar­

nych; uważają się za Antylczyków. Murzyni mieszkają wAfiyce. Subiektywnie, intelektualnie Antylczyk zacho­

wuje się jak Biały. A przecież jest Murzynem. Zauważy to dopiero w Europie i będzie wiedział, że gdy mówi się o Murzynach, chodzi zarówno o niego, jak i o Se-

negalczyków. Jakie wnioski możemy stąd wyciągnąć?

Narzucanie tych samych „Złych Duchów” Białym

i Czarnym jest poważnym błędem w edukacji. Jeśli po­ traktuje się „Złego Ducha” jako próbę humanizacji id,

uchwyci się nasz punkt widzenia. Gwoli ścisłości do­ dajmy, że wyliczanki podlegają tej samej krytyce. Nie­

trudno zauważyć, że chcielibyśmy ni mniej, ni więcej

stworzenia komiksów i piosenek przeznaczonych spe­

cjalnie dla czarnych dzieci, idąc dalej, również książek historycznych, co najmniej na poziomie szkoły podsta­

wowej. Sądzimy bowiem, dopóki nie zostanie dowie­ dzione, że jest inaczej, że trauma, o ile występuje, ma miejsce w tym okresie. Młody Antylczyk jest Francu­

zem, od którego stale oczekuje się, by żył z białymi ro­

dakami. Zapominamy o tym zbyt często.

166

Biała rodzina jest depozytariuszką pewnej struk­ tury. Społeczeństwo to w rzeczywistości zbiór rodzin. Rodzina jest instytucją zapowiadającą szerszą instytu­

cję: grupę społeczną lub narodową. Osie odniesienia pozostająte same. Biała rodzina jest miejscem przygo­

towania i kształcenia do życia społecznego. „Struktura

rodzinna jest uwewnętrzniana w superego i projekto­ wana na zachowanie polityczne [my powiedzielibyśmy,

społeczne]” (Marcus).

Jako dziecko Czarny, o ile pozostaje u siebie, wie­

dzie niemal takie samo życie jak Biały. Lecz gdy wyjedzie do Europy, będzie musiał przemyśleć swój los. Bo­ wiem Murzyn we Francji, w swoim kraju, czuje się inny od pozostałych. Powiedzieliśmy może zbyt pochop­

nie: Murzyn ma poczucie niższości. Prawda jest taka,

że jest poniżany. Młody Antylczyk jest Francuzem, od którego stale oczekuje się, by żył z białymi rodakami.

Tymczasem rodzina antylska nie utrzymuje praktycz­

nie żadnych relacji ze strukturą narodową, czyli fran­

cuską, europejską. Antylczyk musi więc wybierać po­ między swoją rodziną a społeczeństwem europejskim;

innymi słowy, jednostka, która awansuje do społeczeń­ stwa - białego, cywilizowanego - ma tendencję do od­ rzucenia rodziny - czarnej, dzikiej - na planie wyobra­

żeniowym, w związku z dziecięcymi Erlebnisse, które opisaliśmy wcześniej. W tym przypadku schemat Marcusa wygląda nas­

tępująco:

Rodzina