Pierwsze polskie wydanie legendarnego eseju, jednego ze zrębów ruchu antykolonialnego, który stał się później ważnym pun
366 95 7MB
Polish Pages 267 Year 2020
Table of contents :
Wstęp................................................................................................5
1. Czarny a język......................................................................15
2. Kolorowa kobieta a Biały............................................. 43
3. Kolorowy mężczyzna a Biała...................................... 68
4. O rzekomym kompleksie
zależności skolonizowanego...................................... 90
5. Doświadczenie życia Czarnego.................................120
6. Murzyn a psychopatologia........................................158
7. Murzyn a uznanie............................................................ 235
Murzyn a Adler................................................................235
Murzyn a Hegel................................................................243
Zamiast konkluzji...........................................................................251
FRANTZ FANON CZARNA SKÓRA RIAŁE MASKI
Czarna skóra, białe maski
Czarna skóra, białe maski Frantz Fanon
przełożyła Urszula Kropiwiec
Karakter
Kraków 2020
Wstęp
Mówię o milionach ludzi, którym z rozmy słem zaszczepiono strach, kompleks niż szości, rozpacz i służalczość, kazano drżeć i padać na kolana. (Aimé Césaire, Discours sur le colonialisme)
Wybuch nie nastąpi dzisiaj. Jest na to za wcześnie... lub za późno. Nie przychodzę uzbrojony w prawdy absolutne.
Mojej świadomości nie przecinają fundamental
ne olśnienia. Myślę jednak, całkiem obiektywnie, że byłoby do
brze, gdyby pewne rzeczy zostały powiedziane. Powiem je, nie wykrzyczę. Krzyk dawno odszedł
z mojego życia. Tak dawno temu... Po co piszę tę książkę? Nikt mnie o to nie prosił.
Na pewno nie ci, do których jest skierowana.
Więc? Więc spokojnie odpowiadam, że na tym świę cie jest zbyt wielu głupców. A skoro tak mówię, powi
nienem to udowodnić. Ku nowemu humanizmowi... Zrozumieć ludzi...
Nasi kolorowi bracia... Wierzę w ciebie, Człowieku... Uprzedzenie rasowe...
5
Zrozumieć i kochać... Zewsząd atakują mnie i usiłują się narzucić dzie
siątki, setki stron. A wystarczyłaby jedna linijka. Jed
na udzielona odpowiedź i czarny problem straciłby całą swoją wagę.
Czego chce człowiek? Czego chce czarny człowiek?
Choćbym miał narazić się na oburzenie moich kolo rowych braci, powiem, że Czarny nie jest człowiekiem.
Jest taki obszar niebytu, okolica nadzwyczaj jało wa i nieurodzajna, pochyłość ogołocona w swej isto cie, skąd może wytrysnąć prawdziwe źródło. W więk szości przypadków Czarnemu nie jest dany przywilej
zstąpienia do tych istnych Piekieł. Człowiek to nie tylko możliwość wznowienia, ne
gacji. Jeśli to prawda, że świadomość jest aktywnoś
cią transcendencji, powinniśmy także wiedzieć, iż tę transcendencję dręczy problem miłości i zrozumie
nia. Człowiek jest TAK wibrującym z kosmiczną har monią. Wyrwany, rozproszony, zmieszany, skazany na
patrzenie, jak jedna po drugiej rozwiewają się wyku te przez niego prawdy, musi przestać projektować na
świat współistniejącą z nim antynomię.
Czarny to czarny człowiek; to znaczy, że na sku tek wielu zaburzeń afektywnych osiedlił się w świę
cie, z którego trzeba go będzie wydostać. Problem jest ważki. Zamierzamy ni mniej, ni więcej
uwolnić kolorowego człowieka od niego samego. Bę dziemy posuwać się bardzo powoli, ponieważ są dwa
obozy: biały i czarny.
6
Wytrwale zgłębimy obie metafizyki i zobaczymy, że
nierzadko są niszczycielskie. Będziemy bezlitośni dla dawnych gubernatorów, dawnych misjonarzy. Dla nas, ten, kto wielbi Murzy
nów1, jest tak samo „chory” jak ten, kto ich nienawidzi.
A Czarny, który chce wybielić swą rasę, jest tak samo nieszczęsny jak ten, który głosi nienawiść do Białego.
Czarny nie jest z natury milszy od Czecha i napraw
dę chodzi o to, by puścić wolno człowieka. Ta książka powinna była powstać trzy lata temu...
Ale wtedy prawdy rozpalały nas do czerwoności. Dzi siaj mogą być wypowiedziane na chłodno. Nie ma po
trzeby rzucać ich ludziom w twarz. Nie chcą wzbudzać zapału. Zapał wydaje nam się podejrzany.
Zawsze, gdy gdzieś wybuchał, zapowiadał ogień, głód, nędzę... A także pogardę dla człowieka. Zapał jest par excellence orężem bezsilnych.
Tych, którzy rozgrzewają żelazo, by je natychmiast
kuć. My chcielibyśmy rozgrzać powłokę człowieka
i odejść. Być może osiągnęlibyśmy taki efekt: Czło wiek podtrzymywałby ten ogień przez samospalenie.
Człowiek, pozbawiony odskoczni, jaką stanowi opór
innego, drąży w swoim ciele, by znaleźć dla siebie sens.i
i Używany przez Frantza Fanona termin „Murzyn” (fr. Nègre) to pejoratywne określenie osoby o czarnym kolorze skóry, po cząwszy od XVII wieku oznaczające niewolnika, byłego nie wolnika lub osobę o takim pochodzeniu. Termin tracił niekie
dy ów pejoratywny wydźwięk, gdy był podejmowany w geście afirmatywnym przez osoby nim stygmatyzowane (na przykład w przypadku ruchu Négritude) - przyp. tłum.
7
Tylko niektórzy z naszych czytelników domyślą się,
jak trudno było nam napisać tę książkę. W czasach, gdy sceptyczne zwątpienie zagnieździ
ło się w świecie, gdy, jak twierdzi zgraja łajdaków, nie
sposób już odróżnić sensu od nonsensu, coraz trud
niej zejść na poziom, gdzie kategorie sensu i nonsen su nie są jeszcze w użyciu. Czarny chce być Białym. Biały usilnie dąży do osiąg
nięcia kondycji człowieka. W miarę czytania zobaczymy, że ta książka jest pró
bą zrozumienia relacji Czarny-Biały.
Biały jest zamknięty w swojej bieli. Czarny w swojej czerni. Spróbujemy określić skłonności tego podwójnego
narcyzmu i motywacje, jakie za nim stoją.
Wydało nam się niewłaściwe wyłuszczanie na po czątku rozważań wniosków, o których będzie mowa
później.
Jedynym motorem naszych wysiłków było pragnie nie przerwania błędnego koła. Faktem jest, że niektórzy Biali stawiają siebie wy
żej niż Czarni. Faktem jest też to, że niektórzy Czarni za wszelką
cenę chcą pokazać Białym, jak bogata jest ich własna
myśl, a umysł równie potężny. Jak z tego wybrnąć?
Przed chwilą posłużyliśmy się terminem narcyzmu.
Rzeczywiście, jesteśmy zdania, że jedynie psychoana lityczna interpretacja czarnego problemu może ujaw
nić zaburzenia afektywne odpowiedzialne za powstanie 8
tego zespołu kompleksów. Pracujemy nad całkowitym rozbiciem tego chorobliwego uniwersum. Uważamy, że
jednostka powinna dążyć do przyjęcia uniwersalizmu właściwego kondycji ludzkiej. Stwierdzając to, mamy na myśli zarówno mężczyzn takich jak Arthur de Go
bineau, jak i kobiety takie jak Mayotte Capécia. Lecz by osiągnąć to podejście, trzeba pilnie pozbyć się ze
społu wad, skutków okresu dziecięcego. Nieszczęściem człowieka, mówił Friedrich Nie tzsche, jest to, że kiedyś był dzieckiem. Jednakże nie
wolno nam zapominać, jak sugeruje Charles Odier, że los neurotyka leży w jego rękach.
Jakkolwiek bolesna byłaby dla nas ta konstatacja,
musimy ją wypowiedzieć: Czarny ma tylko jeden los. I jest on biały.
Zanim zaczniemy, chcielibyśmy powiedzieć kilka rzeczy. Analiza, którą podejmujemy, jest analizą psy
chologiczną. Jednak pozostaje dla nas oczywiste, że prawdziwa dezalienacja Czarnego wymaga od niego brutalnego uświadomienia sobie realiów ekonomicz
nych i społecznych. Kompleks niższości jest zawsze wynikiem podwójnego procesu: • najpierw ekonomicznego; • następnie uwewnętrznienia lub, lepiej, epidermi-
zacji tej niższości.
Sprzeciwiając się dziewiętnastowiecznemu kon stytucjonalizmowi, Freud, poprzez psychoanalizę upo
mniał się o uwzględnienie czynnika indywidualnego. Zastąpił tezę filogenetyczną perspektywą ontogenetyczną. Zobaczymy, że alienacja Czarnego nie jest
9
kwestią indywidualną. Obok filogenezy i ontogenezy jest jeszcze socjogeneza. Aby odpowiedzieć na po
stulat Leconte’a i Dameya2, powiedzmy, że w pewnym
sensie chodzi tu o socjodiagnozę. Jaka jest prognoza?
Społeczeństwo, w przeciwieństwie do procesów bio chemicznych, podlega wpływowi człowieka. To przez człowieka społeczeństwo staje się tym, czym jest. Pro
gnoza jest więc w rękach tych, którzy zechcą wstrząs nąć zwietrzałymi podwalinami budowli.
Czarny musi prowadzić walkę na dwóch polach: ponieważ historycznie są wzajemnie uwarunkowa ne, każde jednostronne wyzwolenie będzie niedosko
nałe, a już największym błędem byłoby wierzyć w ich automatyczną zależność. Zresztą fakty przeczą takie
mu powiązaniu. Pokażemy to. Tym razem rzeczywistość wymaga całościowego zro zumienia. Należy znaleźć rozwiązanie zarówno w wy miarze obiektywnym, jak i subiektywnym.
I nie ma co bić się w piersi i głosić, że trzeba rato
wać duszę.
Rzeczywista dezalienacja będzie możliwa dopiero wtedy, gdy rzeczy, w najbardziej materialistycznym
sensie, powrócą na swoje miejsce. Do dobrego tonu należy, by na wstępie studium psy
chologicznego przedstawić przyjętą metodologię. Nie uczynimy zadość temu zwyczajowi. Metody zostawiamy
2 Maurice Leconte, Alfred Damey, Essai critique des noso graphies psychiatriques actuelles, G. Doin, 1949.
1O
botanikom i matematykom. Jest taki punkt, w którym
metody się wchłaniają. Chcielibyśmy się w nim znaleźć. Podejmiemy pró bę odkrycia różnych postaw, jakie przyjmuje Murzyn
wobec białej cywilizacji. Nie zajmujemy się tutaj „dzikim z buszu”. To dla
tego, że w jego przypadku niektóre sprawy nie mają jeszcze znaczenia.
Uważamy, że w wyniku zetknięcia się rasy białej
i czarnej powstał masywny kompleks psychoegzystencjalny. Analizując go, dążymy do jego unicestwienia.
Wielu Murzynów nie odnajdzie się w tym, co jest napisane na dalszych stronach.
Podobnie jak wielu Białych.
Ale fakt, że świat schizofrenika czy impotenta seksualnego jest mi obcy, w niczym nie zmienia ich rzeczywistości.
Postawy, jakie zamierzam opisać, są prawdziwe.
Spotkałem się z nimi niezliczoną ilość razy. U studen
tów, robotników, sutenerów z placu Pigalle i z Marsylii
rozpoznałem ten sam składnik agresywności i bierności.
Ta książka jest studium klinicznym. Ci, którzy się
w nim rozpoznają, zrobią, jak sądzę, krok naprzód. Naprawdę chcę skłonić mojego brata - czarnego czy białego - by energicznym ruchem zrzucił z siebie ża
łosny kostium stworzony przez wieki niezrozumienia. Struktura tej książki jest umieszczona w czasowo-
ści. Każdy ludzki problem domaga się, by rozpatrywać go z perspektywy czasu. Ideałem jest, by teraźniejszość
zawsze służyła budowaniu przyszłości.
11
A ta przyszłość nie jest przyszłością wszechświata,
lecz mojego wieku, kraju, mojej egzystencji. W żadnym
razie nie powinienem stawiać sobie za cel przygotowa nia świata, który przyjdzie po mnie. Bezwzględnie na
leżę do mojej epoki. To dla niej mam żyć. Przyszłość powinna być stale
budowana przez istniejącego człowieka. To budowa
nie wiąże się z teraźniejszością o tyle, o ile postrzegam ją jako coś, co należy wyprzedzić. W pierwszych trzech rozdziałach zajmuję się współ
czesnym Murzynem. Biorę dzisiejszego Czarnego i pró buję określić jego postawy w białym świecie. Dwa ostat nie są próbą psychopatologicznego i filozoficznego
wyjaśnienia faktu istnienia Murzyna. Analiza ta jest przede wszystkim regresywna. Czwarty i piąty rozdział sytuują się w zasadniczo
innej płaszczyźnie. W rozdziale czwartym krytykuję pracę3 moim zda niem niebezpieczną. Jej autor, pan Mannoni, jest zresz
tą świadomy dwuznaczności swojego stanowiska. Na tym, być może, polega wartość jego świadectwa. Pod jął on próbę przedstawienia pewnej sytuacji. Mamy
prawo czuć niedosyt. Mamy obowiązek pokazać au torowi, w czym się z nim nie zgadzamy.
Rozdział piąty, któremu nadałem tytuł Doświad czenie życia Czarnego, jest ważny z niejednego powo
du. Pokazuje Murzyna twarzą w twarz ze swoją rasą.
3 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, Éditions du Seuil, 1950.
12
Zobaczymy, że Murzyn z tego rozdziału nie ma nic
wspólnego z tym, który usiłuje przespać się z Białą. U ostatniego obserwowaliśmy pragnienie bycia Bia łym. W każdym razie - chęć zemsty. Tutaj wręcz prze ciwnie, widzimy rozpaczliwe wysiłki Murzyna, który stara się odkryć sens czarnej tożsamości. Biała cywi
lizacja, kultura europejska narzuciły Czarnemu egzy stencjalne skrzywienie. W innym miejscu pokażemy,
że to, co zwykło się nazywać czarną duszą, jest kon-
struktem Białego. Wykształcony Czarny, niewolnik mitu Murzyna spontanicznego, kosmicznego, czuje w pewnym mo
mencie, że jego rasa przestała go rozumieć. Albo on przestał rozumieć ją. Wówczas czuje się szczęśliwy i pielęgnuje tę różni
cę, to niezrozumienie, tę niezgodność i znajduje w niej
sens swojego prawdziwego człowieczeństwa. Albo, rza dziej, chce być ze swoim ludem. Wtedy z wściekłoś
cią na ustach, z zamętem w sercu zapada się w czar ną dziurę. Zobaczymy, że ta postawa, choć absolutnie
piękna, przekreśla teraźniejszość i przyszłość w imię
mistycznej przeszłości. Jako że pochodzimy z Antyli, mamy świadomość, że wszystkie nasze obserwacje i wnioski mogą być
stosowane wyłącznie do Antylczyków - przynajmniej
w odniesieniu do Czarnego u siebie. Warto byłoby po
święcić osobne studium naświetleniu różnic między Antylczykami i Afrykanami. Być może kiedyś je napisze-
my. A może okaże się niepotrzebne, co bardzo by nas ucieszyło.
13
1. Czarny a język
Zjawisko języka ma dla nas fundamentalne znaczenie.
Zbadanie go wydaje się konieczne, by uzyskać jeden z elementów pozwalających zrozumieć wymiar dla-innego człowieka kolorowego. Nie ulega bowiem wąt
pliwości, że mówić to istnieć absolutnie dla innego. Czarny istnieje w dwóch wymiarach. W pierwszym -
w relacji do swojego czarnego pobratymca, w dru gim - do Białego. Czarny zachowuje się inaczej w sto
sunku do Białego, a inaczej wobec Czarnego. Nie ulega
wątpliwości, że ten podział jest bezpośrednią konse kwencją przygody kolonialnej... Nikt też nie ośmieli
się zaprzeczyć, że zasiliła ona główny nurt rozmaitych teorii, które próbowały uczynić z Czarnego pośrednie
stadium w powolnej ewolucji od małpy do człowieka. To obiektywne fakty odzwierciedlające rzeczywistość.
Kiedy jednak zdaliśmy sobie sprawę z tej sytuacji, gdy ją pojęliśmy, uznajemy, że zadanie zostało wyko
nane... Jakże nie wsłuchać się więc ponownie w ten głos zbiegający po stopniach Historii: „Nie chodzi o to, by zrozumieć świat, lecz o to, by go zmienić”.
15
W naszym życiu ta kwestia jest niezwykle aktualna.
Mówić to umieć posługiwać się określoną skład nią, opanować morfologię danego języka, lecz przede
wszystkim przyswoić sobie jakąś kulturę, przyjąć cię żar jakiejś cywilizacji.
Ponieważ ta sytuacja nie jest jednokierunkowa, nasz wywód musi to uwzględnić. Proszę pozwolić nam na odwołanie się do pewnych kwestii, które jakkolwiek mogą wydać się nie do przyjęcia, to jednak znajdą po
twierdzenie swojej słuszności w faktach. Zagadnienie, jakim zajmujemy się w tym rozdziale, jest następujące: Czarny z Antyli staje się coraz bielszy,
czyli upodabnia się do prawdziwego człowieka, w mia rę jak przyswaja sobie język francuski. Mamy świado
mość, że jest to jedna z postaw człowieka wobec Bytu. Człowiek, który posiadł jakiś język, posiadł pośrednio
świat wyrażony i zawarty w tym języku. Nietrudno do myślić się, dokąd zmierzamy: władanie językiem daje
nadzwyczajną moc. Wiedział o tym Paul Valéry, dla
którego język to Sam bóg w człowieka przedzierzgnięty1.
W przygotowywanej właśnie pracy1 2 zamierzamy przyj rzeć się temu zjawisku.
1 Paul Valéry, Parka, w: idem, Poezje, wybór i przekład Ro man Kołoniecki, PIW, 1975, s. 107. 2 Le Langage et ¡.’Agressivité.
16
Tymczasem chcielibyśmy pokazać, dlaczego Czar ny z Antyli, kimkolwiek by był, musi zawsze zająć sta nowisko wobec języka. Ponadto, nie ograniczając się
do Antyli, rozszerzymy zakres naszego opisu na każ dego człowieka skolonizowanego.
Każdy skolonizowany lud - a więc taki, u którego na skutek pogrzebania oryginalności rdzennej kultury
zrodził się kompleks niższości - konfrontuje się z ję
zykiem narodu cywilizującego, czyli z kulturą metro polii. Skolonizowany wyrwie się z buszu tylko wtedy, kiedy przyswoi sobie wartości kulturowe metropolii. Stanie się tym bielszy, im bardziej odrzuci swoją czerń,
swój busz. W armii kolonialnej, a zwłaszcza w oddzia łach strzelców senegalskich, tubylczy oficerowie peł
nią funkcję tłumaczy. Ich zadanie polega na przekazy waniu rodakom rozkazów panów, więc sami cieszą się nieco wyższym statusem. Jest miasto i jest wieś. Jest stolica i jest prowin
cja. Na pierwszy rzut oka problem wydaje się ten sam.
Weźmy mieszkańca Lyonu w Paryżu; będzie wychwalał spokój swojego miasta, zniewalający urok bulwarów
Rodanu, przepyszne platany i mnóstwo innych rzeczy,
którymi zachwycają się ludzie, którzy nie mają nic do
roboty. Jeśli jednak spotkacie go po powrocie z Paryża, a w dodatku sami nigdy nie byliście w stolicy, będzie się rozpływał w pochwałach: Paryż - miasto światła, Sek wana, kawiarnie, zobaczyć Paryż i umrzeć...
Ten sam proces obserwujemy w przypadku Martynikanina. Najpierw na wyspie: Basse-Pointe, Ma-
rigot, Gros Morne, a z drugiej strony imponujący
17
Fort-de-France. Następnie, i tu docieramy do sedna,
poza wyspą. Czarny, który poznał metropolię, stał się
półbogiem. Przytaczam w tym miejscu fakt, który mu-
szym pobycie w metropolii wracają na wyspę w aurze
świętości. W ich oczach tubylec, ten który-nigdy-nie-wystawił-nosa-ze-swej-dziury, wieśniak, jawi się jako ktoś w najwyższym stopniu dwuznaczny. Czarny, któ
ry przez jakiś czas mieszkał we Francji, wraca całko wicie odmieniony. By posłużyć się językiem genetyki, powiemy, że jego fenotyp uległ nieodwracalnej i ab solutnej mutacji3. Już przed wyjazdem można wyczuć
po niemal napowietrznym chodzie, że zaczęły nim kie rować nowe siły. Kiedy spotyka przyjaciela czy kolegę, nasz „przyszły” nie wita go szerokim gestem ramion:
skłania się dyskretnie. Chrapliwy dotąd głos ustępu je wydobywającemu się z wnętrza mruczeniu. Ponie
waż Czarny wie, że wyobrażenie, jakie mają o nim tam, we Francji, ześle go niechybnie do Hawru czy Marsy
lii: „Jestem z Martyniki, pierwszy raz we Francji”; do
brze wie, że to, co poeci nazywają „boskim gruchaniem”
(czyli kreolski), jest czymś pośrednim między łamaną
francuszczyzną a francuskim. Burżuazja na Antylach nie posługuje się kreolskim, z wyjątkiem kontaktów ze służbą domową. W szkole dzieci z Martyniki uczą
3 Chcemy powiedzieć, że Czarni wracający do kraju spra wiają wrażenie, jakby przeszli pewien cykl, jakby uzyskali coś, czego im brakowało. Wracają dosłownie pełni samych siebie.
18
się pogardy dla miejscowej gwary. Muszą się wystrze gać kreolizmów. W niektórych rodzinach zabrania się dzieciom używania kreolskiego, a mamy karcą je za to
i nazywają „ulicznikami”. Moja matka chciała mieć syna najprzykładniejszego
o ile nie nauczysz się lekcji historii
to nie pójdziesz w niedzielę na mszę w niedzielnym ubranku ten chłopak wstyd przyniesie naszemu nazwisku ten chłopak stanie się naszym przekleństwem
Zamilknij
czyż nie mówiłam że masz posługiwać się tylko francuskim francuskim z Francji francuskim Francuzów francuskim z francuska4
Tak, muszę dbać o moją wymowę, gdyż na jej podsta wie zostanę osądzony... Powiedzą o mnie, z dużą dozą pogardy: nawet nie mówi dobrze po francusku. Wśród młodych Antylczyków nie darzy się zaufa
niem tego, kto wysławia się poprawnie, kto dobrze opanował język; trzeba na takiego uważać - to prawie-
- Biały. We Francji powiadają: mówić jak z książki. Na Martynice: mówić jak Biały.
4 Léon- Gontran Damas, Czkawka, przeł. Maria Petry, w: An tologia poezji aftykańskiej, oprać. Wanda Leopold, Zbigniew
Stolarek, LSW, 1974, s. 50-51.
19
Czarnemu, który przybywa do Francji, przyjdzie
się zmierzyć z mitem Martynikanina-Połykającego-R.
Przeciwstawi mu się i wyda otwartą wojnę. Nie dość, że postara się wymawiać „R” przedniojęzykowe, bę
dzie je cyzelował. Śledząc najdrobniejsze reakcje in
nych, wsłuchując się we własną wymowę, nie dowie rzając językowi, który jest organem leniwym, zamknie się w pokoju, aby całymi godzinami czytać - zapamię
tale wyrabiając sobie dykcję. Ostatnio pewien znajomy opowiedział nam taką hi
storię. Martynikanin, który przybył do Hawru, wcho
dzi do kawiarni. Z absolutną pewnością siebie rzuca:
„Garrręon! un vè de biè”5. Jesteśmy tu świadkami praw dziwego otumanienia. Aby nie wyjść na Murzyna-co-połyka-R, zgromadził ich pokaźny zapas, nie potrafił jednak właściwie z nich skorzystać. Istnieje zjawisko psychologiczne polegające na tym, że wierzymy w otwarcie się świata, o ile ustąpią gra
nice. Czarny, uwięziony na swojej wyspie, pogrążony
w dusznej atmosferze, bez jakichkolwiek perspektyw, na myśl o Europie czuje powiew świeżego powietrza.
Aimé Césaire, trzeba to powiedzieć, był wspaniałomyśl ny w swoim Powrocie do rodzinnego kraju. To miasto,
Fort-de-France, jest naprawdę płaskie i beznadziej ne. Wydane na pastwę słońca, jest „to miasto - roz wleczone, płaskie, bezwładne, obrane ze zdrowego
sensu, dyszące pod geometrycznym krzyża pańskiego
s Poprawnie po francusku: „Garçon, un verre de bière” (Kel ner, jedno piwo) - przyp. tłum.
20
brzemieniem, co mu ciągle przypada na nowo, to mia
sto krnąbrne wobec swego losu, nieme, zbijane z tropu na wszelkie sposoby, niezdolne rosnąć zgodnie z so
kami tej ziemi, sekowane, podgryzane, pomniejszane, bez więzi z fauną i z florą”6. Opis, jaki daje Césaire, nie jest ani trochę poetyc
ki. Rozumiemy więc, dlaczego Czarny, który ma wypły
nąć do Francji (co jest równoznaczne z „wypłynięciem na szerokie wody”), odczuwa radość i postanawia się
zmienić. Zresztą, wcale tego nie tematyzuje, zmiana
struktury zachodzi zupełnie bezrefleksyjnie. W Sta nach Zjednoczonych znajduje się centrum kierowane
przez Innés Hope Pearse i George’a Scotta Williamsona; to centrum Peckham. Jego badacze dowiedli, że u małżonków zachodzą modyfikacje biochemiczne,
a także, jak się wydaje, odkryli obecność u męża pew
nych hormonów jego ciężarnej żony. Równie intere
sujące byłoby zbadanie, a zawsze znajdzie się chętny, zaburzeń humoralnych u Czarnych udających się do
Francji. Lub po prostu prześledzenie za pomocą testów zmian w ich psychice przed wyjazdem i w miesiąc po
zamieszkaniu we Francji. W tym, co zwykło się określać mianem nauk hu manistycznych, tkwi dylemat. Czy powinno się za
kładać istnienie typów ludzkich i opisywać ich cechy
psychiczne, zwracając uwagę jedynie na niedoskonało ści, czy należałoby raczej wciąż od nowa podejmować
e Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, w; idem, Poezje,
przeł. Zbigniew Stolarek, PIW, 1978, s. 28.
2.1
próbę zrozumienia rzeczywistości każdego konkret nego człowieka?
Kiedy czytamy, że w wieku dwudziestu dziewięciu
lat człowiek traci zdolność kochania i że na powrót afektywności przyjdzie mu poczekać aż do czterdzie stego dziewiątego roku życia, czujemy, że ziemia usu
wa nam się spod nóg. Poradzimy sobie z tym, pod wa
runkiem że właściwie postawimy problem, pamiętając, że wszystkie te odkrycia, wszystkie badania zmierzają do jednego: przekonać człowieka, że jest niczym, ab solutnie niczym - i że raz na zawsze musi skończyć
z narcystycznym wyobrażeniem, jakoby różnił się od
innych „zwierząt”. Jest w tym ni mniej, ni więcej poddanie się człowieka. Ja w każdym razie przyjmuję z otwartymi ramio nami mój narcyzm i odrzucam wzgardę tych, którzy
chcieliby zredukować człowieka do mechanizmu. Jeśli
niemożliwe jest prowadzenie dyskusji na płaszczyźnie
filozoficznej, czyli fundamentalnej potrzeby rzeczywi stości ludzkiej, zgadzam się, by przenieść ją na teren
psychoanalizy, a więc „usterek”, w takim znaczeniu, jak mówi się o „usterkach” w silniku. Czarny, który przyjeżdża do Francji, ulega przemia nie, gdyż Francja jest dla niego świętością; zmienia się
nie tylko dlatego, że stąd przyszli do niego Monteskiusz, Rousseau i Voltaire, lecz także dlatego, że przychodzą stąd lekarze, kierownicy, niezliczeni drobni potenta ci - od starszego sierżanta „piętnaście lat na służbie”
po żandarma rodem z Panissières. Jest to coś w ro
dzaju oczarowania na odległość, a ten, kto za tydzień 22
wyjeżdża do metropolii tworzy wokół siebie magiczny krąg, w którym słowa Paryż, Marsylia, Sorbona, Pigalle brzmią jak zaklęcia. Wyjeżdża, a ułomność jego bytu znika, w miarę jak wyłania się sylwetka liniowca. Swo
ją moc, swoją przemianę odczytuje w oczach tych, któ rzy go odprowadzaj ą. „ Adieu madras, adieu foulard...” Skoro odprowadziliśmy go do portu, pozwólmy mu wypłynąć na pełne morze, spotkamy się z nim później.
Tymczasem powitajmy jednego z tych, którzy właśnie wrócili. „Wyokrętowany” od pierwszego momentu jest pewny siebie; odpowiada wyłącznie po francusku, na ogół nie rozumie już kreolskiego. Ilustruje to nastę pująca popularna anegdota. Po kilku miesiącach spę dzonych we Francji wieśniak wraca w rodzinne stro
ny. Widząc jakieś narzędzie rolnicze, pyta ojca, starego chłopa, który nie da sobie w kaszę dmuchać: „Jak się
nazywa to urządzenie?”. W odpowiedzi ojciec upusz cza mu je na stopy i amnezja znika. Osobliwa terapia.
Oto więc nowo przybyły. Nie rozumie już miejscowej gwary, opowiada o operze, którą widział najpewniej je
dynie z daleka, a przede wszystkim przyjmuje krytyczną postawę wobec rodaków. Na najdrobniejsze zdarzenia
reaguje inaczej niż inni. Jest tym, który wie. Wyróżnia się sposobem mówienia. W parku la Savane, gdzie spo
tykają się młodzi ludzie z Fort-de-France, rozgrywa się szczególny spektakl: nowo przybyły ma głos. - Zaraz
po wyjściu ze szkoły gromadzą się w la Savane. Zda-
je się, że jest o niej jakiś wiersz. Wyobraźcie sobie te
ren długi na dwieście metrów i szeroki na czterdzieści, po bokach okolony rachitycznymi tamaryndowcami,
23
w szczycie monumentalny pomnik poległych za ojczy znę, wdzięczną swoim synom, na dole Central-Hôtel; teren wybrukowany nierówną kostką, pełen kamieni,
potyka się na nich trzystu lub czterystu młodych lu
dzi zamkniętych w tej przestrzeni, którą przemierza ją tam i z powrotem, podchodzą do siebie, obejmują
się, nie, nigdy się nie obejmują, idą dalej.
- Cześć. Co u ciebie? - OK. A u ciebie?
-OK. I tak przez pięćdziesiąt lat. Tak, to miasto jest roz
paczliwie beznadziejne. To życie również. Spotykają się i rozmawiają. A jeśli nowo przyby ły dostaje natychmiast głos, to dlatego, żejuż na niego
czekają. Najpierw ocenią formę: wychwycą najmniej
sze potknięcie, prześwietlą je i w niespełna czterdzie ści osiem godzin całe Fort-de-France będzie o nim wie dzieć. Temu, kto się wywyższa, nie wybacza się uchybień.
Jeśli, na przykład, powie: „Nie dane mi było zobaczyć
we Francji żandarmów na koniach”, jest stracony. Nie ma innego wyjścia, jak zrezygnować ze swojej pary-
skości lub zapaść się pod ziemię ze wstydu. Bowiem
nic nie zostanie mu zapomniane; kiedy się ożeni, jego żona będzie wiedziała, że związała się z pewną aneg dotą, również jego dzieci będą musiały się z nią zmie
rzyć i ją przezwyciężyć. Skąd bierze się to spaczenie osobowości? Skąd
bierze się ten nowy sposób bycia? Każdy język jest
sposobem myślenia, jak twierdzą Jacques Damourette i Édouard Pichon. Fakt, że nowo przybyły Czarny
24
posługuje się innym językiem aniżeli wspólnota, w któ rej przyszedł na świat, świadczy o rozdźwięku, pęk
nięciu. Profesor Diedrich Westermann pisze w The African Today and Tomorrow o poczuciu niższości od
czuwanym zwłaszcza przez wykształconych Czarnych, którzy bezustannie usiłują nad nim zapanować. Spo
soby, jakich się imają, dodaje, są zazwyczaj naiwne: „Noszenie europejskich ubrań czy najmodniejszych ciuchów, używanie tych samych przedmiotów co Eu
ropejczycy, naśladowanie ich form grzecznościowych,
okraszanie ojczystego języka europejskimi wyrażenia
mi, posługiwanie się górnolotnym stylem, kiedy mó wią lub piszą w języku europejskim, wszystko to ma
pomóc w osiągnięciu poczucia równości wobec Euro pejczyków i ich sposobu życia”.
Spróbujemy pokazać, opierając się na innych opra cowaniach i naszych osobistych obserwacjach, skąd bierze się charakterystyczna postawa Czarnego wobec
języka europejskiego. Kolejny raz przypominamy, że
wnioski, do których dojdziemy, odnoszą się do Antyli Francuskich; wiadomo jednak, że takie same zachowa nia występują u ludzi wszystkich skolonizowanych ras.
Spotkaliśmy i, niestety, nadal spotykamy osoby po chodzące z Dahomeju czy z Konga, które podają się za
Antylczyków; spotkaliśmy i nadal spotykamy Antylczyków, którzy oburzają się, kiedy ktoś bierze ich za Senegalczyków. To dlatego, że Antylczyk jest bardziej „wyewo
luowany” niż Czarny z Afryki: przez co należy rozumieć,
że jest bliższy Białemu; co więcej, różnica ta istnieje nie tylko na ulicy czy bulwarze, lecz także w administracji
25
i w wojsku. Każdemu Antylczykowi, który odbył służ bę wojskową w oddziale strzelców, znana jest ta skan
daliczna sytuacja: z jednej strony Europejczycy i Anty le Francuskie, z drugiej strzelcy. Przypomina nam to, jak pewnego dnia, w czasie akcji trzeba było zniszczyć
gniazdo karabinów maszynowych. Trzykrotnie posłani Senegalczycy zostali za każdym razem odparci. Wów czas jeden z nich spytał, dlaczego nie pójdą tam tuba-
bi7. W takich momentach człowiek traci pewność, kim jest, tubabem czy autochtonem. A jednak wielu Antyl-
czykom ta sytuacja nie wydaje się skandaliczna, prze ciwnie, uważają ją za całkiem normalną. Tylko tego bra
kowało, żeby brano nas za Murzynów! Europejczycy
gardzą strzelcami i to Antylczyk jest niekwestionowa nym panem, którzy zawiaduje całą tą murzyńską zgra ją. Przytoczę tu skrajny przykład, zresztą dosyć zabaw
ny; rozmawiałem ostatnio z pewnym Martynikaninem, który powiedział mi wzburzony, że niektórzy Gwadelup -
czycy podszywają się pod nas. Na szczęście, dodał, wy chodzi to szybko na jaw, dlatego że są o wiele bardziej dzicy niż my; i znowu, należy to rozumieć: bardziej od
daleni od Białych. Mówi się, że Czarny lubi paplaninę
(co do mnie, słowo „paplanina” kojarzy mi się z grupą rozbawionych dzieci, głośno wykrzykujących niezro zumiałe zdania); bawiące się dzieci, przy czym zaba
wę można rozumieć jako formę przygotowania do życia. Czarny lubi paplaninę, stąd prosta droga do stwier
dzenia: Czarny jest dzieckiem. Psychoanalitycy mają 7 Europejczycy.
2Ó
tu pole do popisu, natychmiast też pojawia się pojęcie
oralności. Jednakże powinniśmy pójść jeszcze dalej. Zagadnie
nie języka jest zbyt zasadnicze, byśmy mogli je w tym
miejscu wyczerpująco przedstawić. Znakomite badania Jeana Piageta nauczyły nas rozróżniać stadia pojawia
nia się języka, z drugiej strony Gelb i Goldstein poka
zali nam, że jego funkcja rozkłada się na etapy, na stop nie. W tym miejscu interesuje nas stosunek czarnego
człowieka do języka francuskiego. Chcemy zrozumieć,
dlaczego Antylczycy tak chętnie mówią po francusku. Jean-Paul Sartre w swoim wstępie doAnthologie de
la poésie nègre et malgache powiada, że czarny poeta
zwróci się przeciwko językowi francuskiemu, ale nie jest to prawdą w odniesieniu do poetów antylskich. Zgadzamy się w tym zresztą z panem Michelem Lei-
risem, który niedawno napisał na temat kreolskiego: „Obecnie kreolslri, język wciąż jeszcze popularny i zna
ny mniej więcej wszystkim, którym jednak tylko nie piśmienni posługują się zamiast francuskiego, wyda-
je się z góry skazany na przejście do kategorii reliktu
z chwilą, gdy edukacja (jakkolwiek powolny jest jej postęp, utrudniany wszędzie niewystarczającą licz
bą placówek szkolnych, ubóstwem bibliotek publicz nych i niejednokrotnie zbyt niskim materialnym po
ziomem życia) rozpowszechni się dość szeroko wśród najuboższych warstw społeczeństwa”. Autor dodaje
jeszcze: „Poetom, o których mówię, w żadnym razie nie zależy na tym, by stać się »antylskimi« - w sensie prowansalskiej malowniczości - przez posługiwanie
27
się językiem zapożyczonym, co więcej, niezależnie od
jego istotnych walorów pozbawionym zewnętrznego zasięgu, lecz by potwierdzić wobec Białych, przepeł
nionych najgorszymi uprzedzeniami rasowymi, a któ
rych buta z każdym dniem okazuje się coraz mniej uza sadniona, własną niezależność”8.
Trzeba przyznać, że ktoś taki, jak piszący po kre-
olsku Gilbert Gratiant trafia się niezwykle rzadko. Do dajmy, że wartość poetycka tych produkcji pozostawia
wiele do życzenia. Z drugiej strony istnieją wybitne dzieła przetłumaczone z języków wolof czy ful, a ling wistyczne badania Cheikh Anta Diopa budzą nasze
żywe zainteresowanie. Niczego podobnego nie znajdziemy na Antylach. Ję
zykiem oficjalnym jest tam francuski; nauczyciele pil nują, by dzieci nie używały kreolskiego. Przemilczymy
powody, jakie bywają podawane. Na pozór problem był by następujący: na Antylach tak jak w Bretanii, jest dia
lekt i jest język francuski. Ale to nieprawda, ponieważ Bretończycy nie uważają się za gorszych od Francuzów. Bretończycy nie zostali ucywilizowani przez Białych.
Nie chcąc mnożyć elementów, ryzykujemy, że nie uda nam się określić sedna sprawy; niemniej ważne jest, by
powiedzieć Czarnemu, że postawa zerwania nigdy ni
kogo nie uratowała; to prawda, że muszę uwolnić się od tego, kto mnie dusi, bo faktycznie nie mogę oddychać,
b Michel Leiris, Martinique, Guadaloupe, Haiti, „Les Temps modernes”, nr 52, luty 1950, s. 1347.
28
lecz niezdrowe jest przeszczepianie na płaszczyznę fi
zjologiczną (mechaniczna trudność w oddychaniu) ele mentu psychologicznego (niemożność rozwoju). Co to znaczy? Po prostu to: kiedy Antylczyk z ty
tułem magistra filozofii oświadcza, że nie przystąpił do egzaminu na agrégation, podając jako powód swój
kolor skóry, mówię, że filozofia nigdy nikogo nie ura
towała. Kiedy inny za wszelką cenę chce mi udowod nić, że Czarni są równie inteligentni jak Biali, mówię:
także inteligencja nigdy nikogo nie uratowała, co jest
prawdą, bo jeśli w imię filozofii czy inteligencji głosi
się równość wszystkich ludzi, tak samo w imię filozo
fii i inteligencji decyduje się ich unicestwić. Zanim przejdziemy dalej, wydaje nam się koniecz
ne, by powiedzieć pewne rzeczy. Mówię tutaj z jednej
strony o wyalienowanych (mistyfikowanych) Czarnych, a z drugiej o nie mniej wyalienowanych (mistyfikatorzy
i mistyfikowani) Białych. Chociaż tylko Sartre i kardynał
Verdier twierdzą, że czas najwyższy skończyć ze skanda lem czarnego problemu, musimy skonstatować, że to ich postawa jest normalna. My również moglibyśmy przy
toczyć mnóstwo źródeł i cytatów na dowód, że „uprze
dzenie z powodu koloru skóry” jest faktycznie idioty zmem, podłością, którą należy wyrwać z korzeniami. Sartre tak zaczyna Czarnego Orfeusza: „Czegóż to
spodziewaliście się, zdejmując knebel, który zamykał te czarne usta? Że zaczną one śpiewać wam pochwały?
Myśleliście, że gdy podniosą się głowy, które nasi ojco wie siłą pochylili aż do ziemi, wyczytacie w ich oczach
29
adorację?”8. Nie wiem, ale zapewniam, że ten, kto bę dzie szukał w moich oczach czegokolwiek poza nie
ustannym dociekaniem, straci wzrok; nie ma w nich ani wdzięczności, ani nienawiści. A jeśli zacznę krzy
czeć, mój krzyk wcale nie będzie czarny. Nie, z perspek
tywy, którą tutaj przyjęliśmy, nie ma czarnego proble
mu. A gdyby nawet był, Białych obchodziłby jedynie przez przypadek. Ta historia rozgrywa się w ciemnoś
ci, więc światło, które przynoszę, będzie musiało do
trzeć do jej najdalszych zakątków. Doktor H.-L. Gordon, lekarz w szpitalu psychia
trycznym Mathare w Nairobi, w artykule dla „Presse médicale” pisze o wschodnich Afrykanach: „Wysoko
zaawansowane technicznie obserwacje przeprowadzo
ne na próbie stu mózgów normalnych autochtonów gołym okiem i przy użyciu mikroskopu - potwierdzają,
że nie występuje u nich mózg nowego typu, charakte
ryzujący się, jak wiadomo, komórkami w ostatnim sta
dium rozwoju”. I dodaje: „Ilościowo różnica ta wynosi
14,8 procent” (cytat zapożyczony u sir Alana Burnsa18). Mówiliśmy, że Murzyn jest brakującym ogniwem
między małpą a człowiekiem, białym człowiekiem,
rzecz jasna; i dopiero na sto dwudziestej stronie sir Alan Burns konkluduje: „Nie możemy zatem uważać za naukowo udowodnioną teorię, według której czarny
człowiek stoi niżej w rozwoju aniżeli biały lub pochodzi e Jean-Paul Sartre, Czarny Orfeusz, przeł. Wanda Leopold, „Przegląd Socjologiczny”, nr 23,1969, s. 388.
10 Sir Alan Burns, Le Préjugé de race et de couleur, Payot, 1949, s. 112.
30
od innego przodka”. Dorzućmy, że z łatwością mogli byśmy wykazać absurdalność twierdzeń takich jak to: „Według Pisma rozdział ras białych i czarnych będzie
trwał w niebie, jako i na ziemi, a tubylcy, którzy wejdą do Królestwa Niebieskiego, zostaną oddzieleni i skie
rowani do specjalnych mieszkań Ojca, o których wspo mina Nowy Testament”. Albo: „Jesteśmy narodem wy branym, popatrz na odcień naszej skóry, inni są czarni
lub żółci z powodu ich grzechów”. Jak widać, powołując się na człowieczeństwo, po czucie godności, miłość, miłosierdzie, łatwo mogliby
śmy udowodnić czy skłonić do przyznania, że Czar ny jest równy Białemu. Nasz cel jest jednak zupełnie
inny: chcemy pomóc Czarnemu wyzwolić się z całe go arsenału kompleksów wyrosłych na gruncie sy tuacji kolonialnej. Pan Achille, profesor w Lycée du Parc w Lyonie, w swoim wykładzie podzielił się oso
bistą historią. Jest to powszechnie znana historia. Nie wielu Czarnych, którzy mieszkają we Francji, jej nie
przeżyło. Jako katolik wybrał się na studencką pielg rzymkę. Ksiądz, widząc brązowego w swojej grupie, zwrócił się do niego: „Ty dlaczego opuścić wielka sa
wanna i przyjechać do nas?”. Tak zagadnięty, ucie
kinier z wielkiej sawanny udzielił bardzo grzecznej odpowiedzi i to nie on poczuł się zażenowany. Nie porozumienie wywołało śmiech, po czym pielgrzym
ka ruszyła w dalszą drogę. Lecz jeśli zastanowimy
się przez chwilę, zobaczymy, że fakt, iż ksiądz mó wił łamaną francuszczyzną, prowadzi do różnych
spostrzeżeń:
3i
i. „Znam Czarnych; trzeba zwracać się do nich łagod
nie, mówić o ich kraju; trzeba umieć z nimi rozmawiać,
o to chodzi. Niech pan zobaczy...”. Wcale nie przesa dzamy: Biały mówiący do Murzyna zachowuje się do
kładnie tak jak dorosły wobec dziecka, a więc mizdrzy
się, mruczy, przymila, spieszczą. Zaobserwowaliśmy to nie raz, lecz setki razy, a nasze obserwacje nie dotyczy
ły Białych tej czy innej kategorii; dbając o podstawo
wy obiektywizm, postanowiliśmy przebadać to zjawi
sko u lekarzy, funkcjonariuszy policji, właścicieli firm wmiejscu pracy. Ktoś mógłby powiedzieć, zapominając o naszym celu, że powinniśmy skierować uwagę gdzie indziej, że są Biali, którzy nie mieszczą się w tym opisie.
Odpowiemy na to, że przedmiotem naszej krytyki są mistyfikowani i mistyfikatorzy, wyalienowani, i że nawet jeśli zdarzają się Biali o zdrowym stosunku do
Czarnych, to właśnie takie przypadki pominiemy. Prze
cież jeśli wątroba mojego pacjenta funkcjonuje jak na
leży, nie znaczy to, że nerki są zdrowe. Uznawszy, że wątroba jest w normie, zostawię ją, co jest normalne,
i zajmę się nerkami; w tym przypadku to nerki są cho re. Co oznacza, że obok ludzi normalnych, którzy we
dług ludzkiej psychologii zachowują się zdrowo, są też
ludzie zachowujący się - według psychologii nieludz kiej - patologicznie. Tak się składa, że istnienie ludzi
tego gatunku doprowadziło do wielu zjawisk, do któ rych zaniku chcemy przyczynić się tą pracą.
Takie zwracanie się do Murzynów to wychodzenie
im naprzeciw, ośmielanie ich, to ułatwianie im zrozu mienia nas, dodawanie odwagi...
32
Wiedzą o tym lekarze w przychodniach. Do dwudzie
stu europejskich chorych powiedzą: „Proszę usiąść... Z czym Pan przychodzi?... Co Panu dolega?...”. Zja wia się Murzyn czy Arab: „Siadaj, chłopie... Co się dzieje?... Gdzie cię boli?”. A czasami nawet: „Ty, co
ci jest?”. 2. Zwracanie się w łamanym języku do Murzyna
obraża go, bo oznacza, że to on mówi łamanym języ
kiem. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma w tym inten cji, zamiaru obrażenia. Zgoda, ale właśnie brak inten
cji, bezceremonialność, nonszalancja, ta łatwość, z jaką się go klasyfikuje, zamyka, prymitywizuje, od-cywili-
zowuje, jest obraźliwa. Ten, kto zwraca się w łamanym języku do koloro
wego czy Araba i nie widzi w tym nic niestosownego,
uchybiającego, zapewne nigdy się nad tym nie zasta nawiał. Osobiście, niejednokrotnie czuliśmy, w któ rym momencie rozmowy z pacjentem posuwamy się za daleko...
W obecności starej, siedemdziesięciotrzyletniej
wieśniaczki, upośledzonej umysłowo i z postępującą
demencją, czuję nagle, że tracę wrażliwość. Fakt, że dostosowuję mój język do demencji, do upośledzenia
umysłowego, że „pochylam się” nad tą nieszczęsną staruszką, że zniżam się do jej poziomu, by postawić
diagnozę, jest widomym znakiem poddania się w mo ich relacjach z ludźmi.
Ktoś powie, że jestem idealistą. Ależ nie, to inni zachowują się podle. Osobiście zawsze zwracam się do Arabów w poprawnej francuszczyźnie i jak dotąd
33
zawsze byłem zrozumiany. Odpowiadają mi, jak potra fią, ale ja odrzucam jakąkolwiek formę paternalizmu.
-Witaj, przyjacielu! Co boli? No, zobaczmy. Brzuch?
Serce?
...Z lekkim akcentem, który chorzy w szpitalach znają aż za dobrze. Jeśli odpowiadają mniej więcej w ten sam sposób,
mamy czyste sumienie. „Widzi pan, miałem rację. Oni już tacy są”. W przeciwnym wypadku trzeba schować swoje ni-
bynóżki i zachować się jak mężczyzna. Cała konstruk cja się wali. Czarny, który mówi: „Nie jestem pańskim
przyjacielem, panie doktorze... ”. Kubeł zimnej wody. Ale musimy zejść jeszcze niżej. Jesteś w kawiarni,
w Rouen lub w Strasburgu, zauważył cię, niestety, stary pijaczyna. Natychmiast dosiada się do twojego stolika: „Ty Afryka, tak? Dakar, Rufisąue, burdele, kobiety, knaj
py, mango, banany...
Wstajesz i odchodzisz; na pożeg
nanie obrzuca cię gradem obelg: „Ty brudasie, w bu
szu nie rżnąłeś takiego ważniaka, czarnuchu jeden!”. Pan Mannoni opisał zjawisko, które nazwał kom
pleksem Prospera. Wrócimy do jego odkryć, gdyż po zwolą nam zrozumieć psychologię kolonializmu. Jed nak już teraz możemy stwierdzić:
Mówienie łamanym językiem wyraża ideę: „Masz
zostać tam, gdzie jesteś”. Spotykam Niemca czy Rosjanina mówiącego słabo po francusku. Za pomocą gestów staram się udzielić
mu informacji, o którą prosił, ale robiąc to, nie zapo minam, że posiada własny język, kulturę i że w swoim
34
kraju jest, być może, adwokatem lub inżynierem. W każ dym razie jest obcy w mojej społeczności i jego normy muszą różnić się od naszych. Z Czarnym jest zupełnie inaczej. On nie posiada kul
tury, cywilizacji ani „długiej przeszłości historycznej”. Być może z tego powodu współcześni Czarni za wszelką cenę starają się dowieść białemu światu ist
nienia czarnej cywilizacji. Chcąc nie chcąc, Murzyn musi wdziać kostium, któ
ry skroił dla niego Biały. Weźmy komiksy dla dzieci: Mu rzyni mają w nich usta pełne rytualnych: „Tak pszepana”.
W kinie jest to jeszcze bardziej uderzające. Większość
amerykańskich filmów z francuskim dubbingiem od twarza stereotyp uśmiechniętego Murzyna „Y a bon
Banania”11. Ostatnio w jednym z takich filmów, Crash Dive, widzieliśmy Murzyna pływającego łodzią pod
wodną, który mówił najbardziej klasycznym żargonem. Zresztą był to Murzyn w każdym calu: zawsze za pleca
mi mata, drżący ze strachu przy najmniejszej oznace jego złości, w końcu zabity. Jestem pewien, że wwersji oryginalnej jego ekspresja nie była tak przesadna. A na
wet gdyby była, nie pojmuję, dlaczego w demokratycz nej Francji, gdzie sześćdziesiąt milionów obywateli to11
11 „Y a bon Banania” - slogan na opakowaniu napoju cze koladowego marki Banania, który towarzyszył rysunkowi uśmiechniętego Strzelca senegalskiego w fezie. „Y a bon” to niepoprawne po francusku wyrażenie: „To jest dobre”, przy pisywane Senegalczykom. Dla Frantza Fanona karykatura Czarnego i slogan streszczają wszystkie rasistowskie stereo typy i są symbolem kolonializmu - przyp. tłum.
35
kolorowi, mielibyśmy dubbingować wszystkie idioty
zmy zza Oceanu. Murzyn musi wyglądać w określony
sposób i od Czarnego w Sans pitié - „Ja dobry robot nik, nigdy nie kłamać, nigdy nie kraść” - aż po służą
cą w Pojedynku w słońcu odnajdujemy ten stereotyp.
Tak, od Czarnego wymaga się, by był dobrym Mu rzynem; reszta przyjdzie sama. Kazać mu mówić łama
nym językiem to przywiązać go do jego obrazu, przyszpilić, uwięzić wieczną ofiarę jego istoty, wyglądu, za który nie on odpowiada. Naturalnie, tak jak Żyd szasta jący pieniędzmi budzi podejrzenia, tak Czarnego, któ
ry cytuje Monteskiusza, trzeba mieć na oku. Proszę nas
dobrze zrozumieć: trzeba go mieć na oku o tyle, o ile wraz z nim coś się zaczyna. Nie twierdzę, rzecz jasna, że czarny student budzi podejrzenia swoich kolegów
czy profesorów. Poza środowiskiem uniwersyteckim
wciąż jednak istnieje cała armia głupców: i nie chodzi
o to, by ich edukować, lecz by pomóc Czarnemu wy zwolić się z ich archetypów. Zgadzamy się, że ci głupcy są produktem pewnej
struktury ekonomiczno-psychologicznej: cóż, kiedy niewiele nam to daje. Kiedy Murzyn mówi o Marksie, pierwsza reakcja jest mniej więcej taka: „Daliśmy wam wykształcenie,
a teraz zwracacie się przeciwko nam, waszym dobro czyńcom. Niewdzięcznicy! Niczego nie można od was
oczekiwać”. Jest jeszcze argument obuch plantatorów
z Afryki: nasz największy wróg to nauczyciel. Faktem jest, że Europejczyk ma ustalone wyobra żenie o Czarnym i nic bardziej nie złości, niż gdy po
36
raz kolejny słyszymy: „Od kiedy jest pan we Francji? Dobrze mówi pan po francusku”.
Można na to odpowiedzieć, że dzieje się tak dlatego,
że wielu Czarnych mówi łamaną francuszczyzną. Ale
byłoby to zbyt proste. Jedziecie pociągiem i pytacie:
- Przepraszam, czy mógłby mi pan wskazać, gdzie znajduje się wagon restauracyjny?
- Dobra, bracie, ty iść prosto korytarzem, jeden wa gon, drugi wagon, trzeci wagon, to tam.
Nie, mówiąc łamanym językiem, zamyka się Czar nego, odtwarza konfliktową sytuację, w której Biały za truwa Czarnego obcymi, skrajnie toksycznymi ciałami.
Nie ma nic bardziej zdumiewającego niż wysławiają
cy się poprawnie Czarny, gdyż w rzeczywistości uwe-
wnętrznia on biały świat. Zdarza nam się rozmawiać
z zagranicznymi studentami. Mówią źle po francusku: mały Crusoe alias Prospera jest wtedy w swoim żywiole. Wyjaśnia, udziela informacji, komentuje, pożycza no
tatki z wykładów. W przypadku Czarnego oszołomie nie sięga szczytu; ten całkowicie nam dorównał. Nie da się z nim prowadzić gry, bo jest dokładną repliką Bia
łego. Trzeba się poddać12.
ia „Poznałem Murzynów na wydziale medycyny... Krót
ko mówiąc, rozczarowali mnie; ze względu na kolor ich skó ry powinni dać nam okazję do bycia uczynnymi, szlachetny mi czy pomocnymi w nauce. Lecz nie sprostali temu zadaniu,
nie zaspokoili naszej dobrej woli. Zostaliśmy z całą naszą ckli wą czułością i z naszą przemyślną troską. Nie mieliśmy Mu rzynów do lubienia, ale też nie było za co ich nienawidzić; ważyli mniej więcej tyle samo co my na wadze codziennych
37
Po wszystkim, co zostało powiedziane, zrozumia
łe jest, że w pierwszym odruchu Czarny mówi „nie”
każdemu, kto próbuje go określić. Zrozumiałe jest, że
pierwszą akcją Czarnego jest reakcja, a ponieważ oce nia się go według stopnia jego asymilacji, zrozumiałe
jest również i to, że nowo przybyły mówi wyłącznie po
francusku. Stara się bowiem podkreślić, że nastąpiło
zerwanie. Jest odtąd człowiekiem nowego typu i narzu ca swoje maniery przyjaciołom i rodzinie. Starej mat ce, która nic z tego nie rozumie, opowiada o swojej la
sce, furze i o bałaganie w studio. Całość doprawiona odpowiednim akcentem.
We wszystkich krajach świata są arywiści: „ci, któ
rzy zapomnieli, skąd są”; po przeciwnej stronie sytuu ją się „ci, którzy pamiętają o swoich korzeniach”. Jeśli
Antylczyk powracający z metropolii mówi po kreolsku, daje tym samym sygnał, że nic się nie zmieniło. Wyczuwa się to na nabrzeżu, gdzie oczekują go rodzi
na i przyjaciele. Czekają nie tylko dosłownie, dlatego
że przyjeżdża, ale też w innym sensie: czyhają na nie
go. Wystarczy im moment, by postawić diagnozę. Jeśli nowo przybyły mówi do kolegów: „Ależ jestem szczęś liwy, że znowu was widzę. Mój Boże, jak tu gorąco, nie mógłbym zostać na dłużej w tym kraju”, od razu wia
domo, że wrócił Europejczyk. Wbardziej indywidualnym aspekcie, kiedy wParyżu
spotykają się studenci z Antyli, mają dwie możliwości:
obowiązków i drobnych oszustw” (Michel Salomon, D’unjuifà
des nègres, „Présence africaine”, nr 5, październik 1949, s. 776).
38
1. albo opowiedzieć się za białym światem, czyli za jedynym prawdziwym, a wtedy, posługując się francu
skim, mogą rozważać niektóre problemy i starać się, by ich wnioski były w pewnym stopniu uniwersalne; 2. albo odrzucić Europę, „Yo”13, i połączyć się w kreolskim, moszcząc się wygodnie w tym, co określimy
jako martynikański Umwelt; chcemy przez to powie dzieć - a dotyczy to zwłaszcza naszych braci z Antyli - że kiedy jeden z naszych kolegów w Paryżu lub innym mie ście uniwersyteckim usiłuje podejść poważnie do ja kiegoś zagadnienia, oskarża się go o zadzieranie nosa,
a najlepszym sposobem, by go uciszyć, jest zwrócenie
się, z kreolskim na ustach, ku Antylom. Należy upatry wać w tym jednej z przyczyn rozpadu tak wielu przy
jaźni po pewnym czasie spędzonym w Europie. Ponieważ naszym celem jest dezalienacja Czarnych, chcielibyśmy, aby uświadomili sobie, że zawsze, gdy pojawia się między nimi niezrozumienie w konfron
tacji z białym światem, jest to brak rozsądku.
Senegalczyk uczy się kreolskiego, aby uchodzić za Antylczyka: mówię, że to alienacja.
Antylczycy, którzy o tym wiedzą, nie szczędzą mu drwin: mówię, że to brak rozsądku. Jak widać, nie myliliśmy się, sądząc, że analiza ję
zyka Antylczyków może uwidocznić pewne cechy ich świata. Powiedzieliśmy na początku, że język i wspól
nota wzajemnie się podtrzymują.
13 Sposób określania innych ogólnie, a w szczególności Eu
ropejczyków.
39
Mówić w jakimś języku to posiąść pewien świat,
pewną kulturę. Antylczyk, który pragnie stać się Bia ły, osiągnie to, jeśli przyswoi sobie narzędzie kulturo
we, jakim jest język. Przypominam sobie, jak ponad rok temu, w Lyonie, po wykładzie, na którym przepro
wadziłem porównanie czarnej poezji i poezji europej skiej, kolega z metropolii wyznał mi z entuzjazmem:
„W gruncie rzeczy jesteś Biały”. Fakt, że posługując się
językiem Białych, rozważałem tak interesującą kwestię,
dał mi prawo do przynależności. Historycznie zrozumiałe jest, że Czarni chcą mówić
w języku francuskim, gdyż jest to klucz mogący otwo rzyć im drzwi, które jeszcze pięćdziesiąt lat temu po
zostawały zamknięte. U Antylczyków będących przed miotem naszego opisu obserwujemy skłonność do językowych subtelności i wyszukania - w ten sposób utwierdzają samych siebie w poczuciu przynależności
do kultury14. Jak już powiedzieliśmy, mówców z Anty li cechuje siła ekspresji zdolna odebrać mowę Euro pejczykom. Przypominam sobie znaczące zdarzenie:
podczas kampanii wyborczej w 1945 roku kandydat na posła, Aimé Césaire, przemawiał w szkole dla chłop-
cóww Fort-de-France przed licznie zgromadzoną pub
licznością. W trakcie wykładu jakaś kobieta zemdlała. 14 Weźmy, na przykład, niewiarygodną liczbę anegdot, jakie opowiada się o kandydatach przy okazji wyborów do parla mentu. Obrzydliwy brukowiec „Canard déchaîné” tak dłu go wkładał w usta pana B... okropne kreolizmy, aż przyklei
ły się do niego na zawsze. Na Antylach wali się jak obuchem
stwierdzeniem: „Nie potrafi mówić po francusku”.
40
Nazajutrz, kolega, który opowiadał mi o tym, skomen tował to (po kreolsku): „Jego francuski był tak gorący,
że kobieta wpadła w trans”. Moc języka! Kilka innych faktów zasługuje na naszą uwagę: na
przykład pan Charles-André Julien przedstawiający Aimé Césaire’a: „Czarny poeta z uniwersyteckim tytu łem agrégation... ” czy też, po prostu, określenie „wiel
ki czarny poeta”.
Jest w tych utartych zdaniach, które wydają się zga
dzać ze zdrowym rozsądkiem - w końcu Aimé Césaire jest czarny i jest poetą - pewien ukryty niuans, węzeł,
który nie ustępuje. Nie mam pojęcia, kim jest Jean Paulhan, wiem jedynie, że pisze interesujące książki;
nie mam pojęcia, w jakim wieku jest Roger Caillois,
znam bowiem wyłącznie te przejawy jego egzystencji, które rozbłyskują od czasu do czasu na firmamencie. I proszę nie podejrzewać nas o nadwrażliwość; chcemy tylko powiedzieć, że nie ma powodu, by pan Bre
ton mówił o Césairze: „To Czarny, który włada językiem
francuskim tak, jak nie włada nim dzisiaj żaden Biały”18. Nawet jeśli pan Breton miałby rację, nie rozumiem,
na czym polega paradoks i co warte jest podkreślenia,
bo przecież pan Aimé Césaire jest Martynikaninem
i posiada uniwersytecką agréagation. Kolejny raz sięgamy do Michela Leirisa: „O ile pisa rze antylscy przejawiają wolę zerwania z formami lite rackimi związanymi z oficjalną edukacją, wola ta, skie
rowana ku swobodniejszej przyszłości, nie wyraża się is Wstęp do: Cahier d’un retour au pays natal, op. cit., s. 14.
41
w postawie folkloryzującej. Pragnąc przede wszystkim wypowiedzieć literacko swoje przesłanie, a w przypad ku co najmniej niektórych stać się rzecznikami praw
dziwej rasy o niedocenianych możliwościach, pogar
dzają sztucznym zabiegiem, jakim dla nich, których
rozwój intelektualny dokonał się prawie wyłącznie za pośrednictwem francuskiego, byłoby posługiwanie się mową będącą czymś wyuczonym”18.
Ależ, odpowiedzą na to Czarni, to dla nas honor, że Biały taki jak Breton pisze w ten sposób. Przejdźmy dalej.
ie Michel Leiris, Martinique, Guadeloupe, Haïti, op. cit.
2. Kolorowa kobieta a Biały
Człowiek jest ruchem ku światu i ku bliźniemu. Ru chem agresywności, z którego rodzi się ujarzmienie
lub podbój; ruchem miłości, ofiarowania siebie jako ostatecznego aktu tego, co zwykło się nazywać orien tacją etyczną. Wydaj e się, że w każdej świadomości
mogą przejawiać się jednocześnie lub na przemian oba te składniki. Kochana osoba wesprze mnie ze wszyst kich sił w przyjęciu męskości, podczas gdy pragnienie,
by zasłużyć na podziw lub miłość innego, utka wokół mojej wizji świata superstrukturę wartościującą.
Zrozumienie zjawisk tej natury okazuje się aż nad to trudnym zadaniem dla psychoanalityka czy feno
menologa. I chociaż znalazł się Sartre, który dał opis nieudanej miłości, Byt i nicość nie jest bowiem niczym
innym jak analizą złej wiary i nieautentyczności, to jed nak pozostaje faktem, że prawdziwa, rzeczywista mi
łość - chcieć dla innych tego samego, czego żąda się dla siebie, przy czym żądanie to obejmuje niezmien
ne wartości ludzkiej rzeczywistości - wymaga mobi lizacji instancji psychicznych zasadniczo wolnych od
nieświadomych konfliktów.
43
Dawno, dawno temu rozwiały się ostatnie skutki
gigantycznej bitwy stoczonej z innym. Dzisiaj wierzy my w możliwość miłości, dlatego usiłujemy wykryć jej
braki, perwersje. W tym rozdziale, poświęconym relacjom koloro wej kobiety i Europejczyka, staramy się określić, do
jakiego stopnia autentyczna miłość będzie niemożli wa, dopóki nie zostanie odrzucone poczucie niższości
czy adlerowska egzaltacja, kompensacja, które wydają się wyróżnikiem czarnej Weltanschauung.
Bo w końcu, kiedy czytamy w Je suis martiniquaise
(Jestem Martynikanką): „Chciałam wyjść za mąż, ale za Białego. Cóż, kiedy kolorowa kobieta nigdy nie jest do końca godna szacunku w oczach Białego. Nawet je
śli ją kocha. Wiedziałam o tym”1, mamy pełne prawo do niepokoju. Ten fragment, będący w pewnym sen
sie kulminacją wielkiej mistyfikacji, daje do myślenia. Pewnego dnia kobieta o nazwisku Mayotte Capécia, po
wodowana potrzebą o niejasnych dla nas źródłach, za pisała dwieście dwie strony - swoje życie - na których roi się od najbardziej absurdalnych stwierdzeń. En
tuzjastyczne przyjęcie, z jakim to dziełko spotkało się
w pewnych kręgach, zobowiązuje nas do poddania go analizie. Nie mamy najmniejszych wątpliwości co do tego, że Je suis martiniquaise to książka trzeciorzędna, propagująca chorobliwe postawy.i
i Mayotte Capécia, Je suis martiniquaise, Éditions Corrêa, 1948, s. 202.
44
Mayotte kocha Białego i akceptuje w nim wszyst
ko. Jest jej panem. Ona nie wymaga niczego, nie pro si o nic poza odrobiną bieli w życiu. Kiedy, zakocha
na, zastanawia się, czy jest piękny czy brzydki, powie:
„Wiem tylko, że miał niebieskie oczy, blond włosy, jas
ną karnację i że go kochałam”. Łatwo się przekonać, że przeformułowując tę myśl, otrzymamy mniej wię
cej to: „Kochałam go, bo miał niebieskie oczy, blond włosy i jasną karnację”. A ponieważ jesteśmy z Antyli,
wiemy aż za dobrze: Murzyn boi się niebieskich oczu,
jak to się u nas mówi. Kiedy we wstępie zauważyliśmy, że historycznie po czucie niższości miało podłoże ekonomiczne, nie było
to dalekie od prawdy. „W niektóre wieczory - niestety! - zostawiał mnie samą, by wypełnić obowiązki towarzyskie. Udawał się
do Didier, eleganckiej dzielnicy Fort-de-France, gdzie
mieszkają »martynikańscy bekesi«, którzy nie są może
najczystszej rasy, ale za to bywają bardzo bogaci (przyj muje się, że białym jest się od pewnej sumy posiada nych pieniędzy), i »francuscy bekesi«, w większości
urzędnicy lub wojskowi. Niektórym spośród kolegów André, którzy tak jak
on utknęli na Antylach z powodu wojny, udało się spro wadzić żony. Rozumiałam, że André nie może przez
cały czas trzymać się z boku. Akceptowałam również
i to, że nie wpuszczano mnie do tego kręgu, ponie waż byłam kolorowa; ale nie potrafiłam opanować za zdrości. Chociaż tłumaczył mi, że jego życie prywat
ne należy wyłącznie do niego, natomiast społeczne
45
i zawodowe to coś innego i nie jest jego panem, nale gałam tak uparcie, że pewnego dnia zabrał mnie do
Didier. Spędziliśmy wieczór w jednej z tych małych
willi, które zachwycały mnie od dzieciństwa, z dwoma
oficerami i ich żonami. Patrzyły na mnie z lekceważe
niem, które trudno mi było znieść. Czułam, że jestem nieodpowiednio ubrana, mam zbyt mocny makijaż i że
przynoszę wstyd André, być może po prostu z powo du koloru mojej skóry, jednym słowem był to tak nie przyjemny wieczór, że postanowiłam nie prosić wię cej André, żeby mnie ze sobą zabierał”2.
Wszystkie pragnienia naszej piękności płynąw kie
runku Dider, bulwaru bajecznie bogatych Martyni-
kan. I to ona powiedziała: Białym jest się od pewnej sumy posiadanych pieniędzy. Wille z Didier olśniewa
ły autorkę od dawna. Zresztą odnosimy wrażenie, że Mayotte Capécia próbuje nam coś wmówić: pisze, że poznała Fort-de-France bardzo późno, wwieku osiem nastu lat, tymczasem wille w Didier zachwycały ją od
dzieciństwa. Jest w tym pewna sprzeczność, łatwa jed nak do zrozumienia, jeśli uwzględni się kontekst. Na
Martynice często marzy się o pewnej formie zbawie
nia, które polegałoby na magicznym wybieleniu. Wil
la w Didier, wejście do wyższych sfer (wzgórze Didier wznosi się nad miastem), i oto heglowska subiektyw
na pewność zostaje osiągnięta. Skądinąd dość dobrze
widać, jakie miejsce zajęłaby w opisie tych zachowań 2 Ibid., s. 150.
46
dialektyka bytu i posiadania3. Jednak nie jest to jesz cze przypadek Mayotte. Odtrącają ją. Sprawy zaczy
nają kręcić się w kółko... Nie tolerują jej w tych krę gach, ponieważ jest kolorowa. Źródłem niechęci jest jej
faktyczność. Widzimy teraz, dlaczego miłość jest nie dostępna dla Mayotte Capćcii wszystkich krajów. Dla
tego że inny nie powinien pomagać mi w spełnieniu dziecięcych fantazji: przeciwnie, powinien pomóc mi je
przezwyciężyć. W dzieciństwie Mayotte Capćcii odnaj dujemy pewne rysy, które wyjaśniają kierunek obrany
przez autorkę. Każdy ruch, wstrząs pozostanie w bez pośrednim związku z tym celem. Wydaje się, że Biały
i Czarny rzeczywiście są w jej oczach dwoma bieguna mi jednego świata, biegunami w nieustannym starciu:
prawdziwie manicheistyczna koncepcja świata; słowo
zostało rzucone, trzeba o tym pamiętać - Biały albo Czarny, oto jest pytanie.
Jestem biały, a więc moje są piękno i cnota, które
nigdy nie były czarne. Jestem koloru dnia... Jestem czarny, urzeczywistniam pełne zespolenie
ze światem, współodczuwam z ziemią, moje ja zatra
ca się w sercu kosmosu, a Biały, jakkolwiek byłby in teligentny, nigdy nie zrozumie Armstronga ani kongijskich pieśni. Jestem czarny nie z powodu przekleństwa,
lecz dlatego że napiąwszy skórę, wchłonąłem wszelkie kosmiczne emanacje. Naprawdę jestem kroplą słoń
ca pod ziemią... a Gabriel Marcel, Być i mieć, przeł. Piotr Lubicz, Pax, 1986.
47
I tak trwamy w zwarciu z naszą czernią lub bielą, w samym środku narcystycznego dramatu, każdy za
mknięty w swojej osobności, rozświetlanej co praw da niekiedy słabymi przebłyskami, które natychmiast
mogą zgasnąć. Na samym początku - w wieku pięciu lat i na trzeciej
stronie książki - Mayotte radzi sobie z tym problemem w taki sposób: „Chwytała kałamarz z ławki i wylewała
mu na głowę całą zawartość”. Była to jej osobista me toda na zrobienie z Białych Czarnych. Ale dosyć wcześ
nie uświadomiła sobie daremność tych wysiłków; po tem jeszcze Loulouze i matka powiedziały jej, że życie kolorowej kobiety to nie bajka. Nie mogąc więc uczy
nić świata czarnym, nie mogąc uczynić go murzyńskim,
w swoim ciele i w swoim umyśle spróbuje go wybielić. Najpierw zostanie praczką: „Kazałam sobie drogo pła cić, drożej niż gdzie indziej, ale też pracowałam lepiej, a ponieważ ludzie w Fort-de-France lubią czystą bie liznę, przychodzili do mnie. W końcu byli dumni, że wybielają bieliznę u Mayotte”4.
Szkoda, że Mayotte Capécia nie opowiedziała nam swoich snów. Ułatwiłoby to kontakt z jej nieświadomoś
cią. Zamiast uznać, że jest zupełnie czarna, przedsta
wia ten fakt jako dzieło przypadku. Dowiaduje się, że
jej babka była biała: „Czułam się z tego powodu dum na. Oczywiście, nie byłam jedyną, w której żyłach pły nie biała krew, ale biała babka to coś mniej banalnego
4 Ibid., s. 131.
48
aniżeli biały dziadek®. A więc moja matka była Mulat
ką? Powinnam się była tego domyślić, widząc jej jasną
karnację. Wydała mi się ładniejsza niż kiedykolwiek,
& Biały, będąc panem i po prostu samcem, może pozwolić sobie na luksus posiadania wielu kobiet. Jest tak we wszyst kich krajach, a zwłaszcza w koloniach. Lecz gdy Biała wcho
dzi w związek z Czarnym, nabiera to natychmiast romantycz nego wyrazu. Jest to oddanie się, a nie gwałt. W koloniach, pomimo że nie istnieją małżeństwa czy konkubinaty między Białymi i Czarnymi, liczba Metysów jest ogromna. To dlatego, że Biali sypiają z czarnymi służącymi. Co jednak nie uzasad nia następującego twierdzenia Mannoniego: „Tak więc nie które z naszych skłonności popychają nas w dość naturalny sposób ku najbardziej odmiennym typom ludzkim. Nie jest to tylko iluzja literacka. Nie było w tym nic z literatury, a ilu zja musiała być wątła, kiedy żołnierze Gallieniego wybierali sobie spośród młodych Ramatoa mniej lub bardziej tymcza sowe partnerki. W rzeczywistości do tych pierwszych kontak tów dochodziło całkiem łatwo. Przyczyny należy upatrywać po części w życiu seksualnym Malgaszów, zdrowym i pozbawio nym kompleksów. Dowodzi to również i tego, że konflikty ra sowe rozwijają się stopniowo i nie rodzą spontanicznie” (Psy chologie de la colonisation, Editions du Seuil, 1950, s. 110). Nie przesadzajmy. Kiedy żołnierz najeźdźczych oddziałów szedł
do łóżka z młodą Malgaszką, prawdopodobnie nie okazywał żadnego szacunku wobec jej odmienności. Konflikty rasowe nie pojawiły się później, występowały równocześnie. Fakt, że koloniści w Algierii sypiają z czternastoletnimi służącymi, w żadnym razie nie dowodzi braku konfliktów rasowych. Nie, problem jest bardziej skomplikowany. A więc Mayotte Capćcia ma rację: to wyjątkowy zaszczyt być córką białej kobie ty. Oznacza, że nie jest się dzieckiem „spod łóżka”. (To okre ślenie jest zarezerwowane dla wszystkich potomków białych Kreolów na Martynice; wiadomo, że są bardzo liczni: Aubéry, na przykład, miał ich podobno prawie pięćdziesięciu).
49
bardziej wytworna i dystyngowana. Gdyby wyszła za Białego, być może ja byłabym zupełnie biała?... A moje
życie nie byłoby tak ciężkie?... Śniłam o tej babce, któ-
rej nie poznałam, a która umarła, ponieważ pokocha
ła kolorowego Martynikanina... Jak Kanadyjka moo panu le Curé, postanowiłam, że pokocham tylko Bia łego, blondyna z niebieskimi oczami, Francuza”9. A więc wszystko jasne, Mayotte dąży do laktyfika-
cji. W końcu trzeba wybielić rasę; wszystkie Martyni-
kanki to wiedzą, mówią i powtarzają. Wybielić rasę, uratować rasę, ale nie w takim sensie, w jakim moż
na byłoby przypuszczać: nie zachować „oryginalność
tej części świata, w której wyrosły”, lecz zapewnić jej biel. Zawsze, kiedy chcieliśmy przyjrzeć się pew nym zachowaniom, natrafialiśmy na przyprawiające o mdłości zjawiska. Liczba powiedzeń, przysłów, spo
sobów na podryw stosowanych przy wyborze kochan ka jest na Antylach niewiarygodna. Chodzi o to, by nie
wpaść ponownie między „brudasów” i każda Antylka wybierze do swoich flirtów i związków najmniej czar nego. Gdy zdarzy się, że źle zainwestuje, jest zmuszona usprawiedliwić się za pomocą argumentów takich jak
ten: „X jest czarny, ale bieda jest jeszcze czarniejsza”.
Wiele naszych krajanek studiujących we Francji przyznaje z absolutną szczerością, ze śnieżnobiałą szcze
rością, że nie mogłyby wyjść za Czarnego. (Nie po to od tego uciekałam, żeby wrócić z własnej woli. O nie, e Mayotte Capécia, Je suis martiniquaise, op. cit., s. 59.
50
dziękuję bardzo). Zresztą, dodają, nie odmawiamy Czar
nym wartości, ale przecież wiadomo, że lepiej być Bia łym. Ostatnio rozmawialiśmy z jedną z nich. Prawie bez
tchu rzuciła nam w twarz: „Zresztą, skoro Cesaire tyle
mówi o swojej czarnej skórze, musi odczuwać to jak karę Bożą. Czy Biali mówią o swojej? W każdym z nas jest biały potencjał, ale niektórzy wolą go nie zauważać
lub po prostu go odwracają. Jak o mnie chodzi, za nic na świecie nie zgodziłabym się wyjść za Murzyna”. Taka postawa nie należy do rzadkości, co, przyznajemy, bu
dzi nasz niepokój, gdyż ta młoda Martynikanka za parę
lat otrzyma dyplom i zacznie nauczać w jednej z an-
tylskich szkół. Nietrudno zgadnąć, co z tego wyniknie. Ogromne zadanie stoi przed Antylczykiem, któ
ry przesiał przez sito obiektywizmu istniejące w jego kraju uprzedzenia. Gdy po skończeniu studiów me
dycznych przystąpiliśmy do pracy nad tą książką, za mierzaliśmy przedstawić ją jako rozprawę doktorską.
Później dialektyka skłoniła nas do zajęcia bardziej zde
cydowanego stanowiska. Mimo że tak czy inaczej pod jęlibyśmy kwestię psychicznej alienacji Czarnego, nie mogliśmy pominąć pewnych czynników, które jakkol
wiek były psychologiczne, ich konsekwencje wchodzi
ły w zakres innych nauk.
Każde doświadczenie, zwłaszcza jeśli okazuje się
jałowe, powinno wejść w skład rzeczywistości i tym samym odegrać rolę w jej przebudowie. Innymi sło
wy, rodzina europejska z jej błędami, brakami i wada
mi, patriarchalna i ściśle związana ze społeczeństwem,
które znamy, produkuje około trzydziestu procent
5i
neurotyków. Należy dążyć do tego, by na podstawie danych psychoanalitycznych, socjologicznych i poli
tycznych stworzyć nowe środowisko rodzinne, zdolne
zmniejszyć, a nawet wyeliminować część przypadają cą na straty, w aspołecznym znaczeniu tego terminu.
Inaczej mówiąc, chodzi o ustalenie, czy basie personality jest daną czy też zmienną.
Wszystkie te rozgorączkowane kolorowe kobiety w pogoni za Białym czekają. Któregoś dnia odkryją, że już nie chcą patrzeć za siebie i będą marzyć o „cudow nej nocy, cudownym kochanku, o Białym”. Być może
pewnego dnia zauważą również, „że Biali nie żenią się
z czarnymi kobietami”. Ale one zdecydowały się pod jąć ryzyko, bo za wszelką cenę potrzeba im bieli. Dla
czego? Odpowiedź jest prosta. Oto anegdota, która wszystko wyjaśnia:
„Pewnego razu święty Piotr widzi przed drzwiami
raju trzech mężczyzn: Białego, Mulata i Murzyna.
- Czego sobie życzysz? - pyta Białego. - Pieniędzy. - A ty? - zwraca się do Mulata. - Sławy. Kiedy zwraca się do Czarnego, ten uśmiecha się7 szeroko i oświadcza: 7 Wydaj e się, że uśmiech Czarnego, grin, zwrócił uwagę wielu pisarzy. Oto, co na jego temat mówi Bernard Wolfe: „Lubimy przedstawiać Czarnego uśmiechającego się do nas od ucha do ucha. A uśmiech ten, taki, jak go widzimy - taki, jaki stwarzamy - zawsze oznacza dar...”. Dary bez końca, na plakatach, ekranach kinowych, etykietach produktów
52
- Ja tylko przyniosłem walizki tych panów”.
Całkiem niedawno Étiemble opowiadał o jednym ze swoich rozczarowań: „Wyobraźcie sobie zdumienie nastolatka, gdy jego dobra przyjaciółka oburza się, po
nieważ w sytuacji, gdy było to jak najbardziej właści
we, powiedział: »Ty, jako Murzynka«. »Ja? Murzynka? Nie widzisz, że jestem prawie biała? Nienawidzę Mu
rzynów. Murzyni śmierdzą. To brudasy i lenie. Nigdy
nie mów mi o Murzynach«”8. Znamy inną, która miała listę paryskich dancingów,
gdzie-na-pewno-nie-spotka-się-Murzyna. Pytanie, czy możliwe jest, by Czarny przezwyciężył swoje poczucie niższości, by pozbył się kompulsywnego
rysu, który tak bardzo upodabnia go do osoby z fobią. Są
w Czarnym wzmożenie afektywne, wściekłość, że czuje
spożywczych... Czarny ofiarowuje pani nowy „ciemny kreolsld barwnik” do jej nylonowych pończoch, dzięki uprzejmości firmy Vigny, „groteskowe”, „skręcone” flakoniki z wodą kolońską i perfumami Golliwogg. Pastę do butów, pościel bia łą jak śnieg, kuszetki, bardzo wygodne, szybki transport ba
gaży; jazzjitterbug, jive, komedie i cudowne historie o Bracie Króliku ku uciesze naszych milusińskich. Do usług, zawsze z uśmiechem... „Czarni - jak pisze antropolog Geoflrey Gorer w The American People: A Study in National Character (Norton, 1948) - utrzymywani są przez Białych w służalczej postawie za pomocą strachu i siły, o czym dobrze wiedzą i jedni, i dru dzy. Jednakże Biali wymagają od Czarnych, by zawsze byli uśmiechnięci, pomocni i mili... ” (Bernard Wolfe, L’oncle Rémus et son lapin, „Les Temps modernes”, nr 43, maj 1949, s. 888). s René Étiemble, Sur le »Martinique« de Michel Coumot, „Les Temps modernes”, nr 52, luty 1950.
53
się mniejszy, nieprzystosowanie do współżycia z ludź mi, które zamykają go w nieznośnym odosobnieniu.
Opisując zjawisko ograniczenia ego, Anna Freud mówi: „Jako metoda unikania przykrości ogranicze
nie ego, podobnie jak rozmaite formy zaprzeczenia, nie
wchodzi w obszar psychologii nerwic, ale jest normal
nym stadium rozwoju tej struktury psychicznej. Dopó
ki ego jest młode i plastyczne, wycofanie się z jednej aktywności kompensowane jest doskonałością w innej
dziedzinie. Jednak kiedy staje się sztywne lub osiągnę
ło już poziom, na którym nie toleruje przykrości i w ob sesyjny sposób trzyma się wybranej metody ucieczki
od niej, wycofanie kończy się zaburzeniem rozwo
ju. Opuszczając jeden obszar po drugim, ego staje się jednostronne w swej aktywności, traci zbyt wiele zain
teresowań, a jego osiągnięcia są niewielkie”8.
Rozumiemy teraz, dlaczego Czarny nie może czuć się dobrze w swoim odosobnieniu. Jest z niego tylko jedno wyjście i prowadzi ono do białego świata. Stąd
ciągłe zabiegi, by zwrócić na siebie uwagę Białego, pragnienie, by być równie silnym, determinacja, by nabyć właściwości powłoki, czyli części być lub mieć
konstytuującej ego. Jak powiedzieliśmy przed chwi lą, Czarny będzie próbował dostać się do białego
sanktuarium od wewnątrz. Ta postawa odsyła nas do intencji.
e Anna Freud, Ego i mechanizmy obronne, przeł. Małgorza ta Ojrzyńska, Biblioteka Klasyków Psychologii, PWN, 1997, s. 77-78.
54
Wycofanie się ego jako skuteczny mechanizm obron ny jest niemożliwe dla Czarnego. Potrzebuje on bo wiem białej aprobaty.
W mistycznym uniesieniu, intonując zachwycającą pieśń, Mayotte Capécia wyobraża sobie, że jest anio
łem i odlatuje „różowa i biała”. Wprawdzie widzia
ła film The Green Pastures, w którym anioły i Bóg są czarni, okropnie zszokowało to jednak naszą autor
kę: „Kto to widział, żeby Bóg wyglądał jak Murzyn? Nie tak wyobrażam sobie raj. Cóż, w końcu to tylko
amerykański film”1011 .
Nie, dobry i miłosierny Bóg nie może być czarny,
to Biały o różowych policzkach. Kierunek przemiany jest jeden: od czerni do bieli. Jest się białym tak, jak
jest się bogatym, jak jest się pięknym, jak jest się inteli
gentnym.
Tymczasem André wyruszył pod inne niebo, by za nieść Białą nowinę innym Mayotte: prześliczne małe
geny o niebieskich oczach, biegające po korytarzach chromosomów. Jako dobry Biały, pozostawił instruk
cje. Wspomniał o ich wspólnym dziecku: „Wychowaj je, opowiedz mu o mnie, powiedz: to wybitny człowiek.
Musisz pracować, by stać się go godnym”11.
Godność? Nie będzie już musiało jej zdobywać, zo stała wpleciona w labirynt jego żył, zatopiona w jego różowych paznokietkach, idealnie wpasowana, ideal
nie biała.
10 Mayotte Capécia, Je suis martiniquaise, op. cit., s. 65. 11 Ibid., s. 185.
55
A ojciec? Oto, co mówi o nim Étiemble: „Wspania
ły okaz swojego gatunku; opowiadał o rodzinie, pracy,
ojczyźnie, o panu Petainie i o Panu Bogu, dzięki cze mu mógł jej zrobić dziecko, jak Bóg przykazał. Bóg po służył się nami, mówił nasz przystojny drań, przystoj
ny Biały, przystojny oficer. A teraz puszczę cię kantem, zgodnie z tym samym pétainowskim i boskim przy
kazaniem”. Zanim pożegnamy się z tą, której biały Pan jest „jak martwy” i która otacza się umarłymi w książce, gdzie roi się od żałośnie martwych rzeczy, chcielibyśmy po
prosić Afrykę o skierowanie do nas posłańca11.
12 Po Je suis martiniquaise Mayotte Capécia napisała jeszcze jedną książkę: La Négresse blanche (Biała Murzynka). Musía la zdać sobie sprawę z popełnionych błędów, bo tym razem jesteśmy świadkami próby zrehabilitowania Murzyna. Nie
stety, Mayotte Capécia nie doceniła swojej nieświadomości. Gdy tylko pozostawia odrobinę wolności swoim postaciom, zaraz dostaje się od nich Murzynowi. Wszyscy Czarni, któ rych opisuje, to szumowiny albo dobrzy Murzyni „Y a bon
Banania”.
Poza tym, przewidując przyszłość, stwierdzamy, że Ma yotte Capécia definitywnie porzuciła swój kraj. W obu książ kach pozostawia bohaterkom tylko jedno wyjście: wyjechać. Ten kraj Murzynów jest zdecydowanie przeklęty. Faktycznie,
przekleństwo krąży wokół Mayotte Capécii. Ale jest odśrod
kowe. Mayotte Capécia wyrzekła się samej siebie. Niechże przestanie produkować kolejne brednie. Wyjedź i nie wracaj, o niesławna pisarko... Ale wiedz, że gdzieś, daleko od twoich pięciuset lichych stron, odnajdzie-
my uczciwą drogę, która prowadzi do serca. Wbrew Tobie.
56
Nie każę na siebie długo czekać; to Abdoulaye Sadji,
który wNini13 daje opis możliwej postawy Czarnych wo bec Europejczyków. Powiedzieliśmy już, że istnieją negrofobi. Nie powoduje nimi zresztą nienawiść do Czar
nych; nie mają na tyle odwagi. Nienawiść nie jest dana
raz na zawsze, trzeba o nią walczyć, powoływać do ist
nienia, w konflikcie z mniej lub bardziej ujawnionymi kompleksami winy. Nienawiść chce zaistnieć, a ten, kto nienawidzi, musi okazać ją poprzez czyny, odpowied
nie zachowanie; w pewnym sensie musi stać się niena wiścią. To dlatego Amerykanie zastąpili lincz dyskry minacją. Każdy po swojej stronie. Również dlatego nie
dziwi nas, że w miastach czarnej (francuskiej?) Afryki jest dzielnica europejska. Dzieło Emmanuela Mounie-
ra, L’Éveil de lĄfriąue noire, wzbudziło nasze zaintere
sowanie, lecz czekaliśmy z niecierpliwością na afry kański głos. Dzięki czasopismu Alioune’a Diopa dane
nam było rozpoznać motywacje psychologiczne kieru
jące ludźmi kolorowymi.
W tym fragmencie jest uwielbienie w najbardziej religijnym sensie tego słowa: „Pan Campian to jedy ny Biały w Saint-Louis, który bywa w Saint-Louisien
Club14, to człowiek o pewnej pozycji społecznej, in
żynier Dróg i Mostów, wicedyrektor Inwestycji Pub
licznych w Senegalu. Uchodzi za wielkiego negrofila, jeszcze większego niż pan Roddin, profesor w liceum
13 Abdoulaye Sadji, Nini, „Présence africaine”, nr i, 2,3,1947. 14 Miejsce spotkań tubylczej młodzieży. Naprzeciwko znaj duje się cywilny, wyłącznie europejski klub.
57
Faidherbe, który wygłosił w Saint-Louisien Club wy
kład o równości ras. Dobroć jednego czy drugiego jest
stałym tematem płomiennych dyskusji. Pan Campian częściej bywa w klubie, gdzie miał okazję poznać nie
zwykle wobec niego grzecznych i usłużnych tubylców, którzy kochają go i poczytują sobie za zaszczyt to, że
z nimi przestaje”18.
Autor, nauczyciel w czarnej Afryce, jest wdzięczny
panu Roddinowi za jego wykład o równości ras. My po wiedzielibyśmy, że to skandal. Rozumiemy żale, jakie słyszał Mounier od młodych tubylców, których miał
okazję spotkać: „Potrzebni nam tutaj Europejczycy
tacy jak pan”. W każdym momencie wyczuwa się, że
dla Czarnego spotkanie przychylnego tubaba oznacza
nową nadzieję na porozumienie. Analizując kilka fragmentów powieści pana Abdou-
laye’a Sadjiego, spróbujemy uchwycić na żywo reak
cje kolorowej kobiety w obecności Europejczyka. Naj pierw należy odróżnić Murzynkę od Mulatki. Pierwsza
z nich ma tylko jedno wyjście i jedno zmartwienie: wybielić się. Druga, oprócz tego, że chce się wybie lić, musi uważać, by nie zrobić kroku w tył. Czy jest
większa nielogiczność niż Mulatka, która wychodzi za
Czarnego? Musimy raz na zawsze zrozumieć, że cho dzi o uratowanie rasy.
Stąd skrajne wzburzenie Nini: Murzyn rozzuchwalił się tak bardzo, że poprosił ją o rękę. Murzyn posunął się
is Abdoulaye Sadji, Nini, „Présence africaine”, nr 2,1947, s. 289
58
do tego, że napisał: „Miłość, jaką Pani ofiarowuję, jest
czysta i niezachwiana, nie ma w sobie nic z niestosow nej czułości, która miałaby Panią ukołysać kłamstwem
i złudzeniami... Chciałbym uczynić Panią szczęśliwą, wdzięków, które, jak mi się wydaje, potrafię docenić...
Uznałbym za najwyższy honor i największe szczęście, gdybym mógł mieć Panią pod moich dachem i poświę
cić się dla niej ciałem i duszą. Pani urok opromieniłby
mój dom i rozświetlił każdy ciemny zakątek... Ponad to sądzę, że jest Pani zbyt kulturalna i dość delikatna,
by nie odrzucić brutalnie uczciwej oferty miłości, któ rej jedynym celem jest Pani szczęście”18.
Nie powinno nas dziwić to ostatnie zdanie. Nor
malną reakcją Mulatki byłoby bezlitosne odrzucenie zuchwałego Murzyna. Ale ponieważ ta jest kultural
na, postara się nie dostrzegać koloru skóry preten
denta i zwracać uwagę wyłącznie na jego uczciwość. Abdoulaye Sadji tak opisuje Mactara: „Idealista i gorą
cy zwolennik skrajnego postępu, wciąż wierzy w ludzką
szczerość i uczciwość, chętnie uznaj e, że koniec koń ców liczą się tylko zasługi”17. Kim jest Mactar? To księgowy z maturą w przed
siębiorstwie żeglugi rzecznej, a adresatka jego listu
jest głupiutką maszynistką, ma jeden niekwestiono wany walor: jest prawie biała. Dlatego trzeba prosić
o wybaczenie, że pozwoliło się sobie do niej napisać:
ia Abdoulaye Sadji, Nini, op. cit., s. 286. 17 Ibid., s. 281-282.
59
„To wielka śmiałość, być może pierwsza, na jaką zdo był się Murzyn”1“. Trzeba prosić o wybaczenie, że ośmieliło się zapro
ponować czarną miłość białej duszy. Odnajdziemy to również u René Marana: tę obawę, tę nieśmiałość, tę
pokorę Czarnego w stosunku do Białej, w każdym razie bielszej od niego. Podobnie jak Mayotte Capécia przyj muje wszystko od swego pana André, Mactar staje się niewolnikiem Mulatki Nini. Gotów jest zaprzedać dla
niej duszę. Lecz jego bezczelność spotka się ze sta
nowczym odrzuceniem. Mulatka uznaje list za obrazę, zniewagę dla jej honoru „białej dziewczyny”. Ten Mu
rzyn to dureń, łajdak, nieokrzesaniec, któremu należy się nauczka. Już ona mu ją da; już ona udzieli mu lek
cji przyzwoitości i pokory; wbije mu do głowy, że „bia łoskórzy” nie są dla „czarnuchów”18.
Przy tej okazji inni Mulaci przyłączają się do chóru
oburzonych. Mówi się o skierowaniu sprawy do proku ratora, o postawieniu Czarnego przed sądem. „Napisze-
my do dyrekcji Inwestycji Publicznych, do gubernatora
Kolonii, opiszemy postępek Czarnego i doprowadzi my do zwolnienia go z pracy, jako kary za straty mo
ralne, które spowodował”“. Tego rodzaju uchybienie zasadom należałoby
ukarać kastracją. Ostatecznie sprawa trafi do policji
i to ona udzieli pouczenia Mactarowi. Gdyby „znowu
Ibid., s. 2.81. ie Ibid., s. 287. 20 Ibid., s. 288. ib
60
zaczął te swoje chore brednie, przemówi mu do rozu
mu sam pan inspektor Dru, nazywany przez kolegów
Biały-bardzo-zły”21. Zobaczyliśmy, jak reaguje kolorowa dziewczyna na wyznanie miłości ze strony jednego z jej rodaków.
Sprawdźmy teraz, co się dzieje, gdy pojawia się Biały.
Jeszcze raz wrócimy do Sadjiego. Za punkt wyjścia po
służy nam długie studium reakcji, jakie wywołuje mał żeństwo Białego z Mulatką.
„Od jakiegoś czasu po całym Saint-Louis krąży plot ka... Zrazu jest to ledwo słyszalny szept przekazywany
z ucha do ucha, który wygładza pomarszczone twarze starych »signaras« i rozpala ich wygasłe spojrzenia; na stępnie młode otwierają szeroko oczy i zaokrąglają wy
datne usta, ogłaszając nowinę, która wyrywa z piersi okrzyki: Coś takiego! ... Skąd to wiesz? Niemożliwe...
Cudowne... Co za radość... Nowina, która od miesią
ca obiega całe Saint-Louis, jest przyjemna, przyjem niejsza niż wszystkie obietnice świata razem wzięte. Jest spełnieniem snu o wielkości, o wykwincie, który sprawia, że wszystkie Mulatki, wszystkie Nini, Nana
i Nćnette żyją poza rzeczywistością swojego kraju. Sen,
który je nawiedza, to poślubić Białego z Europy. Moż na powiedzieć, że wszystkie ich starania zmierzają do
tego jednego celu, lecz prawie nigdy go nie osiągają. Ich potrzeba gestykulacji, upodobanie do żałosnych
popisów, ich wystudiowane pozy, teatralne, przesa dzone, to objawy tej samej manii wielkości; trzeba im ai Ibid., s. 289.
61
białego mężczyzny, zupełnie białego i nic więcej. Prawie
wszystkie przez całe swoje życie czekają na to szczęś cie, które nie ma szans się ziścić. W tym oczekiwaniu
zaskakuje je starość, unieruchamia w ciemnych miesz
kaniach, gdzie sen zmienia się w końcu w wyniosłą rezygnację...
Bardzo przyjemna nowina... pan Darrivey, zupełnie biały Europejczyk, zastępca dyrektora w Biurze Spraw
Publicznych, poprosił o rękę Dedće, ciemną Mulatkę. Niewiarygodne”22. W dniu, w którym Biały wyznał miłość Mulatce, musiało wydarzyć się coś nadzwyczajnego. Było w tym
uznanie, włączenie do społeczności, która wydawała się hermetyczna. Znikało bez śladu psychologiczne
niedowartościowanie, poczucie poniżenia i jego efekt, niemożność dostąpienia światła. Z dnia na dzień Mu
latka przechodziła z kategorii niewolników do kate
gorii panów... Uznawano ją w jej zachowaniu kompensacyjnym. Nie była już tą, która chce stać się biała - ona była bia
ła. Wchodziła do białego świata. W Magii czarnych Paul Morand opisywał podobne
zjawisko, ale z czasem nauczyliśmy się niedowierzać
Paulowi Morandowi. Z psychologicznego punktu wi
dzenia mogłoby być interesujące postawienie następu jącego problemu. Wykształcona Mulatka, w tym przy
padku studentka, zachowuje się w sposób podwójnie ambiwalentny. Mówi: „Nie lubię Murzynów, bo są dzicy. 22 Ibid., s. 489.
62
Dzicy, nie w sensie kanibali, ale dlatego że brakuje im subtelności”. Abstrakcyjny punkt widzenia. Gdy od
powiadamy na to, że są Czarni, którzy przewyższają ją pod tym względem, argumentuje, że są brzydcy. Fak tyczny punkt widzenia. Wobec przytoczonych przez
nas dowodów na istnienie czarnej estetyki, mówi, że jej nie rozumie; wówczas próbujemy przedstawić jej
kanon: rozchylone skrzydełka nosa, wstrzymany od
dech, „ma prawo wyjść, za kogo chce”. W ostatniej in stancji odwołanie do subiektywności. Gdy, jak mówi
Anna Freud, przypieramy ego do muru, odbierając mu wszelkie mechanizmy obronne, „gdy uświadomie
nie działań ego powoduje obnażenie procesów obron nych, a tym samym pozbawienie ich możliwości dzia
łania, rezultatem analizy będzie dalsze osłabienie ego
i sprzyjanie patologii”23. Lecz w naszym przypadku ego nie musi się bronić, gdyż jego żądania zostały uprawomocnione; Dćdće wy
chodzi za Białego. Każdy medal ma jednak dwie stro ny; całe rodziny spotkała obraza. Trzem czy czterem Mulatkom przydzielono jako drużbów Mulatów, pod
czas gdy inne dostały Białych. „Uznano to za szcze gólną obrazę dla całej rodziny; obrazę, która zresztą
wymagała zadośćuczynienia”24. To dlatego, że rodzi
ny te upokorzono w ich najsłuszniejszych aspiracjach, a zniewaga, jaka ich spotkała, uszczupliła ich siły wi
talne ... podkopała ich egzystencję...
23 Anna Freud, Ego i mechanizmy obronne, op. cit., s. 53. 24 Abdoulaye Sadji, Nini, op. cit., s. 498.
63
Chciały bowiem, zgodnie ze swym najgłębszym pragnieniem, zmienić się, „ewoluować”. Odmówiono
im tego prawa. W każdym razie zakwestionowano je. Jak podsumować te opisy? Czy to w przypadku Martynikanld Mayotte Capecii,
czy Nini z Saint-Louis obserwowaliśmy ten sam pro ces. Proces dwustronny, próbę uzyskania - przez uwe-
wnętrznienie - zakazanych dla nich wartości. Murzynka
zabiega o przyjęcie do białego świata, ponieważ czuje się gorsza. W tych zabiegach posłuży się czymś, co na-
Książka ta podsumowuje siedem lat doświadczeń
i obserwacji; w każdej z rozpatrywanych dziedzin ude rzyło nas jedno: zarówno Murzyn, niewolnik własnej niższości, jak i Biały, niewolnik własnej wyższości, za
chowują się w sposób neurotyczny. Skłoniło nas to do przyjrzenia się ich alienacji w odniesieniu do opisów
psychoanalitycznych. Zachowanie Murzyna wskazu je na nerwicę natręctw, można je też przypisać, je
śli wolimy, nerwicy sytuacyjnej. Człowiek kolorowy przejawia skłonność do ucieczki przed swoją indywi
dualnością, do unicestwienia swojego bycia. Za każ dym razem, gdy kolorowy protestuje, jest alienacja. Za każdym razem, gdy kolorowy potępia, jest aliena
cja. Dalej, w rozdziale szóstym, zobaczymy, że poniżo ny Murzyn przechodzi od upokarzającej niepewności do samooskarżenia odczuwanego jako rozpacz. Czę
sto postawa Czarnego wobec Białego, czy też wobec
pobratymca, odtwarza niemal dokładnie system fan tazji, graniczący z patologią. 64
Można na to odpowiedzieć, że nie ma nic psycho
tycznego w zachowaniu Czarnych, o których tutaj mowa. Chcielibyśmy jednak przytoczyć dwie znamienne cha rakterystyki. Kilka lat temu poznaliśmy czarnego stu
denta medycyny. Miał piekielne wrażenie, że nie jest doceniany, nie tyle w sferze naukowej, ile, jak mówił,
ludzkiej. Miał piekielne wrażenie, że biali lekarze ni
gdy nie uznają go za swojego kolegę, a europejscy pa
cjenci za lekarza. W tych momentach urojeniowej in tuicji“, w momentach rozwoju“ psychozy, upijał się.
Pewnego dnia wstąpił do wojska jako lekarz i, doda wał, „za żadne skarby nie zgodzę się, by wysłano mnie
do kolonii czy przydzielono do jednostki kolonialnej”.
Chciał mieć Białych pod swoim nadzorem. Był szefem, więc musieli się go bać lub okazywać mu szacunek.
Rzeczywiście tego chciał i do tego dążył: zmusić Bia łych, by w jego obecności zachowywali się jak Czarni.
Tak mścił się za imago, które prześladowało go od za wsze: przerażonego Murzyna, upokorzonego i drżące
go przed białym panem.
Poznaliśmy towarzysza, inspektora celnego w jed
nym z portów metropolii. Był wyjątkowo ostry dla tury
stów i spedytorów. „Musisz być świnią, mówił nam, bo inaczej wezmą cię za idiotę. A ponieważ jestem czarny, wiadomo, dla nich to jedno i to samo... ”
2s René Targowla, Jean Dublineau, L’Intuition délirante, Maloine, 1931. as Jacques Lacan.
65
W Znajomości człowieka Alfred Adler pisze: „Prze prowadzając tego rodzaju badanie, poleca się ustalenie
takiego związku, jak gdyby poczynając od pierwszego wrażenia w dzieciństwie do chwili obecnej, prowadziła
jedna linia. W ten sposób uda się w wielu wypadkach wyznaczyć linię duchową, po której dany człowiek po ruszał się aż dotąd. Jest to linia ruchu, po której, zgod
nie z pewnym szablonem, rozwija się życie danego człowieka, poczynając od lat dziecinnych. (...) To bo
wiem, co do głosu przychodzi, jest niczym innym jak zawsze tą samą linią ruchu danego człowieka, której
rozwój ulega wprawdzie pewnym drobnym odchyle niom, ale której kierunek zasadniczy, rytm, energia oraz
sens pozostaje jednak stały i niewzruszony od same go dzieciństwa, nie bez związku z pierwotnym otocze
niem dziecka, którego miejsce później zajmuje szer sze środowisko społeczne”27. Wybiegamy do przodu i już teraz zauważamy, że nam w zrozumieniu koncepcji świata człowieka kolo-
rowego. Ponieważ Czarny jest dawnym niewolnikiem, odwołamy się także do Hegla; na koniec zaś powinien
przyjść nam z pomocą Freud. Nini, Mayotte Capćcia: dwie postawy, które skła niają nas do refleksji.
Czy nie istnieją inne możliwości?
27 Alfred Adler, Znajomość człowieka, przeł. Janina Buchholtzowa (Bukolska), St. Jamiołkowski & T. J. Evert, 1948, s. 79-80.
66
Są to pseudozagadnienia, którymi nie zamierzamy się zajmować. Zresztą uważamy, że każda krytyka ist nienia zakłada jakieś rozwiązanie, o ile w ogóle moż na proponować rozwiązania bliźniemu, czyli wolności.
Twierdzimy natomiast, że defekt powinno się usu
nąć raz na zawsze.
3. Kolorowy mężczyzna a Biała
Z najczarniejszej części mojej duszy, przez strefę szra-
fów, przychodzi do mnie pragnienie, by nagle stać się białym. Nie chcę być uznawany za Czarnego, lecz za Białego.
Ale - i jest to uznanie, którego nie opisał Hegel - kto
inny mógłby to zrobić, jeśli nie Biała? Kochając mnie, udowadnia mi, że jestem godzien białej miłości. Je
stem kochany jak Biały.
Jestem Białym. Jej miłość otwiera przede mną wspaniałą drogę prowadzącą do absolutnej pełni... Zaślubiam białą kulturę, białe piękno, białą biel.
W jej białych piersiach, które pieszczą moje wszech
obecne dłonie, biorę w posiadanie białą cywilizację i godność.
Trzydzieści lat temu Czarny w najgłębszym odcie
niu czerni, podczas stosunku z „ognistą” blondynką wykrzyknął w momencie orgazmu: „Niech żyje Schoelcher!”. Kiedy uzmysłowimy sobie, że Victor Schoel-
cher był tym, który doprowadził do przyjęcia przez 68
III Republikę dekretu znoszącego niewolnictwo, zro zumiemy, dlaczego trzeba się przez chwilę zastanowić nad możliwymi relacjami pomiędzy Czarnym a Białą.
Ktoś mógłby powiedzieć, że ta anegdota nie jest au tentyczna, ale fakt, że w ogóle powstała i jest powtarza na od tylu lat, świadczy nieomylnie o tym, że daje wyraz
konfliktowi, jawnemu bądź ukrytemu, niemniej real
nemu. Jej trwałość świadczy o przyzwoleniu ze strony czarnego świata. Innymi słowy, jeśli historia utrzymu
je się w tradycji ludowej, to dlatego, że wyraża w pe
wien sposób jakąś sferę „lokalnej duszy”.
Analiza Je suis martiniquaise i Nini pokazała, jak za chowuje się Murzynka wobec Białego. Odwołując się do powieści René Marana - autobiografii autora, jak się
wydaje - spróbujemy zrozumieć, co się dzieje w przy padku czarnych mężczyzn. Przy tak postawionym problemie przykład Jea
na Veneuse’a pozwoli nam zgłębić postawę Czarnego.
O co chodzi? Jean Veneuse jest Murzynem. Z pochodze
nia Antylczyk, od wielu lat mieszka w Bordeaux, jest więc Europejczykiem. Ale jest czarny, jest więc Murzy nem. Oto dramat. On nie rozumie swojej rasy, a Biali
nie rozumieją jego. I, jak mówi, „Europejczyk ogólnie,
a Francuz w szczególności, nie dość, że nie zna Mu rzyna z kolonii, to jeszcze nie ma pojęcia o tym, które
go ukształtował na swój obraz i swoje podobieństwo”1.i
i René Maran, Un homme pareil aux autres, Éditions Arc-en-ciel, 1947, s. 11.
69
Osobowość autora nie odsłania się tak łatwo, jakby-
śmy sobie tego życzyli. Sierota, uczeń prowincjonalne
go liceum z internatem, skazany na spędzanie wakacji w szkole. Jego przyjaciele i koledzy przy każdej oka zji rozjeżdżają się po całej Francji, podczas gdy młody
Murzyn popada w zwyczaj rozmyślania, aż pod koniec książki staną się jego najlepszymi przyjaciółmi. Skraj
nie rzecz ujmując, powiedziałbym, że w długiej, bardzo długiej liście „towarzyszy podróży”, którą podaje nam
autor, można wyczuć jakieś oskarżenie, resentyment,
z trudem powstrzymywaną agresywność: wspomnia łem o skrajnym ujęciu, bo właśnie o takie nam chodzi. Niezdolny, by się zintegrować, niezdolny, by być niewidocznym, woli rozmawiać z umartymi. A przynaj
mniej nieobecnymi. W tych rozmowach, odwrotnie niż wżyciu, przekracza stulecia i oceany. Marek Aureliusz, Jean de Joinville, Biaise Pascal, Benito Pćrez Galdós,
Rabindranath Tagore... Gdybyśmy koniecznie musieli nadać Jeanowi Veneuse’owi jakiś epitet, określilibyśmy go jako introwertyka, inni powiedzieliby o nim wrażli-
wiec, ale taki, który tylko czeka, by pobić innych na gło wę w dziedzinie myśli i wiedzy. Faktycznie, jego kole
dzy i przyjaciele darzą go wielkim szacunkiem: „Co za niepoprawny marzyciel z tego Veneuse’a! To mój stary
kumpel i niezły oryginał. Nie wyściubia nosa z książki, chyba że po to, by bazgrać w notesie”2.
Wrażliwiec, ale taki, który na przemian śpiewa po
hiszpańsku i tłumaczy z angielskiego. Nieśmiały, ale 2 Ibid., s. 87.
70
też niespokojny duch: „Odchodząc, słyszę jak Divrande
mówi: dobry chłopak z tego Veneuse’a, z natury smut ny i milczący, ale bardzo uczynny. Można mu zaufać. Przekona się pan. To Murzyn, ale życzylibyśmy sobie, żeby Biali byli tacy jak on”3.
Tak, faktycznie, niespokojny duch. Niespokojny
duch przywiązany do swojego ciała. Skądinąd wiemy, że pan René Maran darzy miłością André Gide’a. My-
śleliśmy, że znajdziemy w Un homme pareil aux autres zakończenie przypominające to z Ciasnej bramy. Ten
wyjazd, ten ton uczuciowej rozterki, moralnej niemo cy wydawały się echem historii Jerôme’a i Alissy.
Ale jest jeszcze fakt, że Veneuse jest czarny. To nie dźwiedź z upodobaniem do samotności. Myśliciel. Gdy
kobieta chce nawiązać z nim flirt: „Trafiła pani na nie dźwiedzia! Proszę uważać. To piękne, że ma pani od
wagę, ale ryzykuje pani, afiszując się z kimś takim! Mu rzyn. Fuj! Oni się nie liczą. Zadawanie się z osobnikiem
tej rasy to upadek”4. Przede wszystkim chce udowodnić innym, że jest
człowiekiem, że jest im podobny. Ale nie dajmy się zmy lić, Jean Veneuse to człowiek, którego można przeko nać. W głębi jego duszy, równie skomplikowanej jak
dusza Europejczyka, kryje się niepewność. Proszę nam
wybaczyć, ale Jean Veneuse to człowiek, którego moż na pokonać. Postaramy się to uczynić.
a Ibid., s. 18-19. 4 Ibid., s. 45-46.
71
Przywoławszy Stendhala i zjawisko „krystalizacji”,
stwierdza, „że moralnie kocha Andrée w pani Cou langes, a fizycznie w Clarissie. To nonsens. Cóż, kiedy
właśnie tak jest, kocham Clarissę, kocham panią Cou langes, chociaż naprawdę nie myślę ani o jednej, ani
o drugiej. Są dla mnie tylko pretekstem, abym mógł zwodzić samego siebie. Badam w nich Andrée i uczę się jej na pamięć... Nie wiem. Sam już nie wiem. Nie
chcę niczego wiedzieć, a raczej wiem jedno, że Murzyn to człowiek podobny do innych, człowiek taki jak inni,
i że jego serce, które tylko ignorantom wydaje się pro ste, jest równie skomplikowane jak serce najbardziej skomplikowanego z Europejczyków”5.
Albowiem murzyńska prostota to mit ukuty przez powierzchownych obserwatorów. „Kocham Clarissę, kocham panią Coulanges, lecz to Andrée Marielle ko
cham. Tylko ją i żadnej innej”8.
Kim jest Andrée Marielle? Wiadomo, to córka poety, Louisa Marielle’a! Ale ten Murzyn, „który dzięki swojej inteligencji i wytężonej pracy wzniósł się na poziom
myśli i kultury europejskiej”7, nie jest w stanie uciec od swojej rasy.
Andrée Marielle jest biała, żadne rozwiązanie nie wydaje się możliwe. A przecież obcowanie z Payotem, Gide’em, Moréasem i Voltaire’em miało wszystkie te
rzeczy unieważnić. Jean Veneuse szczerze „uwierzył
s Ibid., s. 83.
e Ibid.
7 Ibid., s. 36.
72
w tę kulturę i pokochał ten nowy świat, odkryty i zdo byty na jego użytek. Co za błąd! Wystarczyło, że wy
doroślał i wyjechał służyć swej przybranej ojczyźnie
w kraju przodków, by zaczął się zastanawiać, czy nie został zdradzony przez wszystko, co go otaczało, przez
Białych, którzy nie uznają go za jednego z nich, i Czar nych, którzy prawie się go wypierają”8.
Ponieważ Jean Veneuse czuje się niezdolny do ży
cia bez miłości, będzie o niej marzył. Będzie o niej ma
rzył w poezji: Gdy się kocha nie wolno tego mówić
Lepiej byłoby to przed sobą ukryć.
Andrée Marielle wyznała mu w liście swoją miłość, lecz
Jean Veneuse potrzebuje pozwolenia. Potrzebuje ko
goś białego, kto powie mu: weź moją siostrę. Veneuse zadał wiele pytań swojej przyjaciółce Coulanges. Oto,
prawie in extenso, odpowiedź Coulanges: „Old boy,
Ponownie prosisz mnie o radę w swojej sprawie, więc przedstawię Ci moje stanowisko po raz kolejny
i raz na zawsze. Zacznijmy od początku. Twoja sytua
cja, tak jak mi ją przedstawiasz, jest całkowicie jasna. Pozwól jednak, że przygotuję grunt. Zapewniam Cię,
że na tym skorzystasz. A więc, ile miałeś lat, kiedy wyjechałeś ze swojego kraju do Francji? Zdaje mi się, że trzy lub cztery. Od e Ibid., s. 36.
73
tamtego czasu ani razu nie byłeś na rodzinnej wyspie
i nie masz najmniejszego zamiaru tam wracać. Za wsze mieszkałeś w Bordeaux. Od kiedy jesteś urzęd
nikiem kolonialnym, spędzasz tu większość urlopów. Krótko mówiąc, jesteś naprawdę stąd. Być może nie zdajesz sobie z tego sprawy. W takim razie wiedz, że
jesteś Francuzem z Bordeaux. Wbij to sobie do gło wy. Nie masz nic wspólnego z Twoimi rodakami z An tyli. Zdziwiłoby mnie, gdybyś umiał się z nimi poro
zumieć. Zresztą ci, których znam, w niczym Cię nie
przypominają. W zasadzie jesteś taki jak my, jesteś jednym z nas.
Myślisz tak jak my. Postępujesz tak jak my postępuje
my, jak postąpilibyśmy. Uważasz się - i jesteś uważa ny - za Murzyna? Błąd! Jesteś nim tylko z wyglądu. Co
do reszty, myślisz jak Europejczyk. Dlatego to zupełnie naturalne, że kochasz jak Europejczyk. A ponieważ Eu
ropejczycy kochają tylko Europejki, musisz ożenić się z kobietą z kraju, w którym zawsze mieszkałeś, ze sta rej dobrej Francji, twojej prawdziwej i jedynej ojczy
zny. Ustaliwszy to, przejdźmy do przedmiotu Twojego ostatniego listu. Z jednej strony jest niejaki Jean Ve-
neuse, podobny do Ciebie jak dwie krople wody, z dru giej panienka Andrée Marielle. Andrée Marielle, któ ra ma białą skórę, kocha Jeana Veneuse’a, który jest
bardzo ciemny i uwielbia Andrée Marielle. Mimo to pytasz mnie, co należy zrobić. Co za uroczy kretyn!... Po powrocie do Francji pobiegnij natychmiast do
ojca tej, która w duchu już do Ciebie należy, i wykrzyk
nij dzikim głosem, uderzając się w pierś: »Kocham ją.
74
Ona kocha mnie. Kochamy się. Musi zostać moją żoną. Jeśli nie, zabiję się u pana stóp«”8.
Poproszony, Biały zgadza się więc oddać mu swo ją siostrę, ale pod jednym warunkiem: nie masz nic
wspólnego z prawdziwymi Murzynami. Nie jesteś czar ny, jesteś „bardzo ciemny”.
Ten mechanizm jest dobrze znany kolorowym stu dentom we Francji. Nie zwykło się ich uważać za praw
dziwych Murzynów. Murzyn to dzikus, podczas gdy
student jest „cywilizowany”. „Jesteś jednym z nas”,
mówi Coulanges, a jeśli ktoś uważa cię za Murzyna, to przez pomyłkę, jesteś nim tylko z wyglądu. Jednak Jean Veneuse nie chce tego. Nie może, ponieważ wie. Wie, że „rozwścieczeni upokarzającym ostracyz
mem, prości Mulaci i Murzyni, gdy tylko znajdą się
w Europie, myślą o jednym: zaspokoić swój apetyt na
białą kobietę. „Większość, w tym również ci z jaśniejszym odcie niem skóry, którzy często posuwają się do tego, że wy pierają się swojego kraju i swojej matki, rzadko wcho
dzi w związki powodowana miłością, raczej satysfakcją
z władzy nad Europejką, przyprawioną chęcią butne
go odwetu. Zastanawiam się więc, czy ze mną jest tak samo i czy żeniąc się z Panią, Europejką, pokazuję nie tyl ko, że pogardzam kobietami mojej rasy, ale również,
że ulegając żądzy posiadania białego ciała, zakazane go dla nas Murzynów, odkąd biali ludzie panują nad e Ibid., s. 152-153-154.
75
światem, usiłuję dokonać ponurej zemsty na Europej
ce za to wszystko, co jej przodkowie kazali znosić moim braciom przez te wszystkie wieki”1011 . Ile trudu, by uwolnić się od subiektywnej potrze
by. Jestem biały, urodziłem się w Europie, wszyscy moi
przyjaciele są biali. W moim mieście było może ośmiu Murzynów. Myślę po francusku, Francja jest moją religią. Rozumie mnie Pani? Jestem Europejczykiem,
nie Murzynem, i aby to Pani udowodnić, wyjeżdżam
w charakterze urzędnika państwowego, żeby pokazać prawdziwym Murzynom różnicę między nimi a mną. W rzeczy samej, przeczytajcie uważnie książkę, a bę
dziecie przekonani: „Kto puka do drzwi? Ach! Prawda.
- To ty, Soua?
- Tak, panie komendancie. - Czego chcesz? - Apel. Pięciu strażników na zewnątrz. Siedem nastu więźniów - nikogo nie brakuje.
- Poza tym nic nowego? Żadnych wiadomości o poczcie?
- Nie, panie komendancie”11. Pan Veneuse ma tragarzy. W swojej chacie ma mło
dą Murzynkę. I czuje, że tubylcom, którzy wydają się
żałować, że odjeżdża, mógłby powiedzieć tylko jed no: „Idźcie już, idźcie! Nie widzicie... ubolewam, że
was opuszczam. Idźcie już! Nigdy was nie zapomnę.
10 Ibid., s. 185. 11 Ibid., s. 162..
76
Odjeżdżam stąd tylko dlatego, że to nie jest mój kraj, czuję się tu zbyt samotny, zbyt pusty, pozbawiony ca
łego tego komfortu, bez którego nie mogę żyć, a któ rego wy jeszcze nie potrzebujecie, na szczęście dla
was”12.
Czytając te zdania, trudno nie pomyśleć o bez
sprzecznie czarnym Fćliksie Ebouśm, który w iden tycznych warunkach pojmował swój obowiązek zupeł nie inaczej. Jean Veneuse nie jest Murzynem, nie chce być Murzynem. Jednak, bez jego wiedzy, powstał roz-
dźwięk. Coś nieokreślonego, nieodwołalnego, prawdzi we that within Harolda Rosenberga13.
Louis-T. Achille w swoim wystąpieniu na Konferen cji Międzyrasowej w 1949 roku mówił:
„W odniesieniu do właściwego małżeństwa międzyrasowego można zadać pytanie, czy dla kolorowego małżonka nie jest ono w jakimś stopniu subiektyw
nym ukoronowaniem zabicia w nim samym i w jego własnych oczach uprzedzenia z powodu koloru skó
ry, przez które tak długo cierpiał. Byłoby interesujące zbadanie pod tym kątem pewnej liczby przypadków i być może znalezienie w tej niejasnej motywacji powo dów, dla których pewne małżeństwa międzyrasowe nie
mieszczą się w ramach szczęśliwego związku. Niektórają spośród ludzi innej rasy osoby o niższym statusie
u Ibid., s. 2.13. 13 Harold Rosenberg, Du Jeu au Je. Esquisse d’une géographie de l’action, „Les Temps modernes”, nr 31, kwiecień 1948.
Tl
czy kulturze, których nie życzyliby sobie jako małżon
ków w obrębie ich własnej rasy, a których głównym atutem wydaje się gwarancja wyobcowania i »odraso-
wienia« (straszne słowo), jaką im zapewniają. Wydaje
się, że u niektórych kolorowych chęć poślubienia oso by białej rasy przeważa nad wszelkimi innymi wzglę
dami. Widzą w tym możliwość osiągnięcia całkowitej równości z tą wspaniałą rasą, rządzącą światem i pa nującą nad kolorowymi ludami... ”14.
Wiemy, że historycznie Murzyn winny przespania się z Białą jest kastrowany. Murzyn, który posiadł Białą, staje się tabu dla swoich pobratymców. Przedstawie nie w formie takiego dramatu obsesji seksualnej jest ułatwieniem dla umysłu. I do tego właśnie służy arche
typ Brata Królika przedstawiający Czarnego, z Wujka Remusa. Uda mu się czy nie przespać z córkami pani Meadows? Raz idzie mu lepiej, raz gorzej, a wszystko
opowiada wesoły Murzyn, jowialny poczciwina; Mu
rzyn, który ofiarowuje z uśmiechem. Kiedy bardzo wolno zbliżaliśmy się do przełomu
dojrzewania, dane nam było podziwiać jednego z ko legów, który wrócił z metropolii, trzymając w ramio nach młodą paryżankę. W osobnym rozdziale spróbu
jemy przeanalizować to zagadnienie. Rozmawiając ostatnio z kilkoma Antylczykami, do
wiedzieliśmy się, że najsilniejszą potrzebą przybywa jących do Francji jest przespanie się z Białą. Gdy tyl
ko zejdą na ląd w Hawrze, pierwsze kroki kierują do 14 Louis-T. Achille, Rythmes du monde, 1949, s. 113.
78
burdelu. Dopełniwszy tego rytuału inicjacji w „praw
dziwą” męskość, wsiadają w pociąg do Paryża.
Ale dla nas ważne jest, by zbadać przypadek Jeana Veneuse’a. W tym celu sięgniemy do pracy Germaine
Guex, La Névrose d’abandon15*. Przeciwstawiając tak zwaną nerwicę z opuszczenia,
o charakterze preedypalnym prawdziwym konfliktom
edypalnym opisanym przez ortodoksyjnych freudystów, autorka analizuje dwa typy, z których pierwszy wydaje
się ilustrować sytuację Jeana Veneuse’a:
„Cała symptomatologia tej nerwicy opiera się na
trzech filarach: lęku, jaki budzi każde opuszczenie, agresywności, która się z niego rodzi, i braku poczucia własnej wartości, który z niego wypływa”18. Określiliśmy Jeana Veneuse’a jako introwertyka.
Wiemy, że charakterologicznie czy też, lepiej, feno menologicznie można uzależnić myśl autystyczną od
pierwotnej introwersji17.
„U podmiotu typu bierno-agresywnego obsesja
przeszłości, wraz z jej frustracjami, pustką, porażka mi, paraliżuje chęć życia. Ogólnie bardziej intrower-
tyczny aniżeli typ zabiegający o miłość ma skłonność do rozpamiętywania przeszłych i obecnych rozczaro wań, rozwijając w sobie mniej lub bardziej ukryty ob szar gorzkich, pełnych zawodu myśli i resentymen-
tów, który często tworzy swego rodzaju autyzm. Lecz
15 Germaine Guex, La Névrose d’abandon, PUF, 1950.
ie Ibid., s. 13. 17 Eugène Minkowski, La Schizophrénie, Payot, 192.7.
79
w przeciwieństwie do prawdziwych autystów cierpią cy na nerwicę z opuszczenia ma świadomość istnienia
tego ukrytego obszaru, pielęgnuje go i broni przed ja
kimkolwiek wtargnięciem. Bardziej egocentryczny niż neurotyk drugiego typu (zabiegający o miłość) wszyst ko sprowadza do siebie. Ma małą zdolność do poświę cania się, a jego agresywność i stała potrzeba zemsty hamują jego popędy. Zamknięcie się w sobie nie po
zwala mu na jakiekolwiek pozytywne doświadczenia, które mogłyby zrekompensować jego przeszłość. Nie mal całkowicie brakuje mu poczucia własnej wartości,
a więc także bezpieczeństwa emocjonalnego; stąd sil ne uczucie bezradności wobec życia i ludzi i zupełne odrzucenie poczucia odpowiedzialności. Inni zdradzili
go i zawiedli, a jednak to wyłącznie od innych oczeku
je poprawy swojego losu”18. Wspaniały opis, w który wpasowuje się postać Jeana
Veneuse’a, gdyż, jak mówi, „wystarczyło, że dorosłem
i wyjechałem służyć przybranej ojczyźnie w kraju mo ich przodków, bym zaczął zadawać sobie pytanie, czy nie
zostałem zdradzony10 przez wszystko, co mnie otacza:
Biali ludzie nie uznają mnie za swojego, a Czarni niemal się mnie wyrzekli. Taka właśnie jest moja sytuacja”“.
Oskarżycielski stosunek do przeszłości, brak poczu cia własnej wartości, niemożność bycia zrozumianym
tak, jak by tego chciał. Posłuchajcie Jeana Veneuse’a: i» Ibid., s. 27-28.
ie Podkreślenie nasze. 20 Ibid., s. 36.
80
„Kto wypowie rozpacz małych dzieci z ciepłych kra jów, zbyt wcześnie wysyłanych do Francji przez rodzi
ców, którzy chcą z nich zrobić prawdziwych Francu
zów! Tak swobodne i żywe, z dnia na dzień zamykane są w jakimś liceum »dla ich dobra«, jak mówią rodzi
ce, ze łzami w oczach.
Byłem jedną z tych tymczasowych sierot i do końca życia będę cierpiał z tego powodu. Kiedy miałem sie
dem lat, powierzono moją dziecięcą edukację wielkiej, smutnej placówce z internatem na głębokiej prowin cji... Tysiące zabaw wieku młodzieńczego nie mogły
sprawić, bym zapomniał, jak bardzo bolesne było moje dorastanie. Mój charakter winien mu jest tę wewnętrz
ną melancholię i lęk przed życiem towarzyskim, któ re dzisiaj hamują nawet moje najsłabsze popędy...”11.
A przecież wołałby być otoczony opieką, otulony.
Nigdy nie chciał być opuszczony. Latem, wszyscy wy jeżdżali na wakacje, a on sam, zapamiętajcie to słowo, sam w wielkiej, białej szkole... „Ach! Te łzy dziecka, którego nie ma kto pocie
szyć... Nigdy nie zapomni, że w tak młodym wieku posłano je na naukę samotności... Życie w zamknię ciu, życie wycofane i pustelnicze, które zbyt wcześ nie nauczyło mnie medytacji i rozmyślania. Samotne życie, które bardzo długo poruszały błahostki - a te
raz przewrażliwiony wewnętrznie, niezdolny, by oka zać radość czy ból, odrzucam wszystko, co kocham,
21 Ibid., s. 227.
81
i odwracam się wbrew sobie od wszystkiego, co mnie pociąga”“.
Zachodzą tu dwa procesy: nie chcę, by mnie kocha no. Dlaczego? Dlatego że pewnego dnia, bardzo dawno
temu, zacząłem nawiązywać relację z obiektem i zosta łem opuszczony. Nigdy nie wybaczyłem mojej matce.
Ponieważ zostałem opuszczony, zadam cierpienie in nemu, a opuszczenie go będzie bezpośrednim przeja
wem mojej potrzeby odwetu. Wyjeżdżam do Afiyki; nie chcę być kochany, więc uciekam od obiektu. Nazywa
się to, jak mówi Germaine Guex, „poddaniem próbie,
aby zdobyć dowód”. Nie chcę być kochany, przyjmu ję postawę obronną. A jeśli obiekt nalega, oświadczę:
nie chcę, by mnie kochano. Brak poczucia wartości? Na pewno. „Ten brak po czucia własnej wartości jako obiektu zasługującego
na miłość ma poważne konsekwencje. Z jednej strony
utrzymuje jednostkę w stanie głębokiej niepewności wewnętrznej, co sprawia, że unika ona jakiejkolwiek relacji z innym bądź ją niszczy. Jednostka wątpi w sie
bie samą jako obiekt zdolny wzbudzić sympatię lub mi
łość. Brak emocjonalnego poczucia wartości obserwo wany jest wyłącznie u osób, które cierpiały na niedobór
miłości i zrozumienia we wczesnym dzieciństwie”22 23. Jean Veneuse chciałby być człowiekiem takim jak
inni, ale wie, że ta sytuacja jest fałszywa. To wieczny
poszukiwacz. Szuka spokoju, przyzwolenia w oczach
22 Ibid., s. 228. 23 Germaine Guex, La Névrose d’abandon, op. cit., s. 31-32.
82
Białych, dlatego że on to „Inny”. „Brak poczucia warto ści afektywnej zawsze doprowadza cierpiącego na ze
spół opuszczeniowy do skrajnie bolesnego i obsesyj nego poczucia wykluczenia, wrażenia, że nigdzie nie jest na swoim miejscu, że wszędzie jest zbędny, w sen sie afektywnym... Być »Innym« to wyrażenie, z któ
rym wielokrotnie spotkałam się w języku osób z ze społem opuszczeniowym. Być »Innym« to zawsze czuć
się niepewnie, pozostawać w pogotowiu, spodziewa
jąc się w każdej chwili odepchnięcia i... nieświado mie robiąc wszystko, co możliwe, aby przewidywana
katastrofa nastąpiła. Nie sposób przecenić natężenie bólu towarzyszące
go tym stanom opuszczenia, bólu, który z jednej stro ny łączy się z pierwszymi doświadczeniami odrzucenia w dzieciństwie i sprawia, że przeżywane są na nowo z całą ostrością... ’,24.
Człowiek z zespołem opuszczeniowym domaga się dowodów. Nie zadowalają go już pojedyncze zapewnie
nia. Nie ma zaufania. Zanim nawiąże obiektywną rela cję, wielokrotnie żąda od partnera dowodów. Sens tej postawy to „nie kochać, aby nie zostać opuszczonym”.
Jest roszczeniowy. To dlatego, że należą mu się wszel kie odszkodowania. Chce być kochany całkowicie, ab
solutnie i na zawsze. Posłuchajcie: „Najukochańszy Jeanie,
Dopiero dzisiaj doszedł do mnie Pański list z lipca. Ibid., s. 35-36.
83
Jest zupełnie niedorzeczny. Po cóż tak mnie dręczyć? Czy ma Pan świadomość, że jest niespotykanie okrut ny? Daje mi Pan szczęście podszyte lękiem. Czyni mnie Pan najszczęśliwszą, a jednocześnie najbardziej nie-
szczęśliwąz istot. Ile razy jeszcze będę musiała powtó rzyć, że Pana kocham, że należę do Pana i że na Pana
czekam? Proszę wracać”25. W końcu ten, który został opuszczony, opuścił. Jest wzywany. Ktoś go potrzebuje. Jest kochany. Ale to prze
cież złudzenia! Czy ona kocha mnie naprawdę? Czy wi dzi mnie obiektywnie?
„Raz przyjechał jeden pan, wielki przyjaciel papy Neda, który nigdy nie był w Pontaponte. Przyjechał
z Bordeaux. Boże! Ale on był brudny! Jaki on był brzyd
ki, ten pan, przyjaciel papy Neda! Miał okropną czar ną twarz, całkiem czarną, pewnie dlatego że rzadko się myje”26.
Jean Veneuse, szukający na zewnątrz przyczyn swo
jego kompleksu Kopciuszka, projektuje na trzy- lub
czteroletnie dziecko cały arsenał rasistowskich ste reotypów. Andrée usłyszy od niego: „Proszę mi powiedzieć, Andrée najdroższa..., po
mimo mojego koloru, zgodziłaby się pani zostać moją
żoną, gdybym Panią o to poprosił?”27. Targają nim straszliwe wątpliwości. Oto, co mówi o tym Germaine Guex:
2s Ibid., s. 203-204. as Ibid., s. 84-85. 27
84
Ibid., s. 247-248.
„Pierwszą cechą wydaje się strach przed pokaza niem się takim, jakim się jest. To rozległa sfera rozma
itych obaw: strach, że się komuś nie spodoba, że się go rozczaruje, znudzi, znuży. ..Iw rezultacie straci się możliwość nawiązania z innym nici sympatii lub, jeśli
już istnieje, że się ją zaprzepaści. Człowiek z zespołem
opuszczeniowym nie wierzy, że mógłby być kochany takim, jaki jest, ponieważ zaznał okrucieństwa opusz
czenia wtedy, gdy będąc całkiem mały, a więc zupełnie bezbronny, otwierał się na czułość innych”28.
Jednak życie Jeana Veneuse’a nie jest pozbawione kompensacji. Pisze wiersze. Jego lektury są imponu
jące, a studium o Suarćsie błyskotliwe. To również jest przedmiotem analizy Germaine Guex: „Uwięziony w sa mym sobie, odosobniony w swojej pustelni, typ biemo-
-agresywny wzmacnia swoje poczucie nieodwracalno ści wszystkich ponoszonych strat lub tego, czego nie
osiąga z powodu swojej bierności... W konsekwencji nie opuszcza go, z wyjątkiem uprzywilejowanych sfer,
takich )ak życie intelektualne czy zawodowe29, głębokie
poczucie braku własnej wartości”30. Do czego zmierza ta analiza? Otóż do tego, by udo
wodnić Jeanowi Veneuse’owi, że faktycznie nie jest taki jak inni. „Zawstydzać ludzi z powodu ich istnie nia”, mówił Jean-Paul Sartre. Tak: sprawić, by uświa
domili sobie wszystkie możliwości, jakich się pozbawili,
is Ibid., s. 39. ae Podkreślenie nasze. 30 Ibid., s. 44.
85
bierność, jaką okazali w sytuacjach, gdy trzeba było
wbić się, niby cierń, w serce świata, w razie potrzeby
przyspieszyć rytm serca świata, przenieść, w razie po
trzeby, system sterowania, a w każdym razie, na pew no, stawić czoło światu.
Jean Veneuse to krzyżowiec życia wewnętrznego. Kiedy ponownie spotyka Andrée, twarzą w twarz z tą
kobietą, której pragnie od wielu miesięcy, ucieka w mil czenie... To wymowne milczenie tych, którym „znana jest sztuczność słów lub gestów”.
Jean Veneuse to neurotyk, a jego kolor jest jedy
nie próbą wyjaśnienia struktury psychicznej. Gdyby ta obiektywna różnica nie istniała, wymyśliłby ją od
początku do końca. Jean Veneuse to jeden z tych intelektualistów, któ rzy chcieliby przebywać wyłącznie w sferze idei. Nie
jest w stanie nawiązać realnego kontaktu z bliźnimi. Są
wobec niego życzliwi, mili, ludzcy? To dlatego, że ich przejrzał. On ich „zna” i ma się na baczności. „Moja ostrożność, jeśli można tak to ująć, to wentyl bezpie
czeństwa. Grzecznie i z całą naiwnością akceptuję wszystkie propozycje, jakie nam składają. Przyjmuję
i odwzajemniam zaproszenia na aperitify, uczestniczę w zabawach towarzyskich urządzanych na pokładzie, ale nie daję się nabrać na życzliwość, jaką nam okazu
ją, bo nie ufam tej ich przesadnej otwartości; trochę zbyt szybko zastąpiła wrogość, w której niegdyś pró
bowali nas izolować”31. ai Ibid., s. 103.
86
Przyjmuje zaproszenia na aperitify, ale je odwza jemnia. Nie chce być nikomu nic dłużny. W przeciwnym razie byłby Murzynem, niewdzięcznym jak oni wszyscy.
Są złośliwi? To dlatego, że jest Murzynem. Nie spo sób go nie nienawidzić. Twierdzimy zatem, że Jean Ve-
neuse, alias René Maran, to nikt inny jak Czarny z ze społem opuszczeniowym. Tym samym odsyłamy go na jego miejsce, na właściwe mu miejsce. Jest neuro
tykiem, który potrzebuje uwolnienia od dziecięcych fantazji. Twierdzimy również, że doświadczenia Jeana Veneuse’a nie są reprezentatywne dla relacji Czamy-
-Biały, lecz dla pewnego sposobu zachowania neuro tyka, który przypadkiem jest czarny. Cel naszej anali
zy zarysowuje się coraz wyraźniej: pomóc kolorowemu
człowiekowi zrozumieć, na konkretnych przykładach, czynniki psychologiczne, które mogą prowadzić do
alienacji jego rodaków. Zajmiemy się tym dogłębniej w rozdziale poświęconym opisowi fenomenologiczne mu, ale, przypomnijmy, naszym zamiarem jest umoż liwić Czarnemu i Białemu zdrowe spotkanie.
Jean Veneuse jest brzydki. Jest czarny. Czego jesz
cze trzeba? Wystarczy ponownie przeczytać spostrze żenia Guex, aby uznać tę oczywistość: Un homme pareil
aux autres to oszustwo, próba uzależnienia kontaktów między dwiema rasami od konstytucyjnej chorobliwości. Musimy przyznać: zarówno z punktu widzenia
psychoanalizy, jak i filozofii, konstytucja jest mitem tylko dla tego, kto ją przekracza. O ile z punktu widze
nia heurystyki wypada zaprzeczyć istnieniu konsty tucji, pozostaje faktem, i nic na to nie poradzimy, że 87
jednostki usiłują wejść w gotowe ramy. A jednak tak:
możemy coś na to poradzić.
Wspomnieliśmy przed chwilą Jacques’a Lacana;
nie przez przypadek. W1932 roku, w swoim doktora cie przypuścił gwałtowny atak na pojęcie konstytucji.
Pozornie oddalamy się od jego wniosków, lecz nasze
odstępstwo stanie się zrozumiałe, jeśli przypomni my, że pojęcie konstytucji w znaczeniu, jakie nadawa
ła mu szkoła francuska, zastąpiliśmy pojęciem struk
tury - „obejmującym nieświadome życie psychiczne takie, jakie częściowo możemy poznać, szczególnie
w formie wyparcia i represji, o tyle, o ile elementy te odgrywają aktywną rolę w organizacji właściwej każ dej osobowości psychicznej”32. Po bliższym przyjrzeniu się widzimy, że Jean Ve-
neuse ujawnia strukturę opuszczeniową typu bierno-agresywnego. Można próbować wyjaśnić to reaktyw
nie, czyli interakcją środowisko-jednostka, i zalecić, na przykład, zmianę otoczenia, „przewietrzenie”. Za uważyliśmy jednak, że w takim przypadku struktura
pozostaje. Narzuciwszy sobie zmianę otoczenia, Jean Veneuse nie próbował znaleźć dla siebie miejsca jako
człowiek; nie było w tym zdrowego dążenia do ukształ towania świata; nie poszukiwał też pełni charaktery
stycznej dla psychospołecznej równowagi, a raczej po
twierdzenia swojej ekstemalizującej nerwicy. Struktura nerwicowa jednostki będzie więc prze
twarzaniem, kształtowaniem się i rodzeniem w ego 32 Ibid., s. 54.
88
węzłów konfliktów pochodzących z jednej strony z oto czenia, a z drugiej z całkiem indywidualnego sposobu,
w jaki jednostka reaguje na jego wpływy. Tak jak próbą mistyfikacji była chęć wyprowadze nia z zachowania Nini i Mayotte Capćcii ogólnej zasady
kierującej zachowaniem Czarnej w stosunku do Białe
go, tak - przyznajmy to - brakiem obiektywizmu byłoby
rozszerzenie postawy Veneuse’a na kolorowych męż czyzn w ogóle. Mamy nadzieję, że udało nam się znie chęcić do jakichkolwiek przyszłych prób sprowadza
nia porażek tego czy innego Jeana Veneuse’a do ilości
melaniny w jego skórze. Mit seksualny - pogoń za białym ciałem - przeno szony przez wyalienowane świadomości, nie może dłu
żej przeszkadzać w zrozumieniu problemu.
Mój kolor w żadnym razie nie powinien być odczu wany jako defekt. Od momentu, w którym Murzyn ak
ceptuje pęknięcie narzucone przez Europejczyka, nie zazna więcej spokoju i „wtedy, czyż nie jest zrozumiałe,
że próbuje dorównać Białemu? Wznieść się na wyższy poziom w gamie kolorów, którym ten przypisuje pew
ną hierarchię?”33. Zobaczymy, że możliwe jest inne rozwiązanie. Za kłada ono zmianę struktury świata.
33 Claude Nordey (red.), L’Homme de couleur, coli. „Prć
sences”, Plon, 1939.
4.0 rzekomym kompleksie zależności skolonizowanego Nie ma na świecie zlinczowanego biedaka,
torturowanego człowieka, w którym nie był bym zamordowany i poniżony.
(Aimé Césaire, Et les chiens se taisent)
Przystępując do tej pracy, dysponowaliśmy jedynie kil koma artykułami pana Mannoniego, które ukazały się
w czasopiśmie „Psyché”. Zamierzaliśmy napisać do autora z prośbą o udostępnienie nam jego wniosków.
Tymczasem dowiedzieliśmy się, że przygotowywana jest książka zbierająca wszystkie jego przemyślenia.
Ta książka właśnie się ukazała: Psychologie de la colo nisation. Przeanalizujemy ją w tym rozdziale. Zanim przejdziemy do szczegółów, przyznajmy,
że myśl analityczna jest tu uczciwa. Doświadczywszy w najwyższym stopniu ambiwalencji właściwej sytua
cji kolonialnej, pan Mannoni zdołał uchwycić, niestety zbyt obszernie, zjawiska psychologiczne rządzące sto sunkami tubylec-kolonizator. Podstawowym rysem obecnych badań psycholo
gicznych wydaje się dążenie do jak najbardziej wy czerpującego ujęcia. Nie powinniśmy jednak tracić z oczu rzeczywistości. Wykażemy, że pan Mannoni, mimo że poświęcił
analizie sytuacji kolonialnej aż dwieście dwadzieścia
90
pięć stron, nie zdołał uchwycić jej rzeczywistych kom
ponentów.
Kiedy podejmuje się tak ważką kwestię jak możli we sposoby wzajemnego zrozumienia dwóch różnych
grup ludzkich, należy zdwoić czujność. Zawdzięczamy panu Mannoniemu wprowadze
nie dwóch elementów, których znaczenia nie sposób przecenić. Pobieżna analiza zdawała się wykluczać subiekty
wizm w tej dziedzinie. Studium pana Mannoniego jest
uczciwe, ponieważ stawia sobie za cel wykazanie, że nie sposób zrozumieć człowieka poza granicami da
nej mu możliwości, by przyjąć lub odrzucić jakąś sytu ację. Problem kolonizacji obejmuje więc nie tylko splot obiektywnych i historycznych uwarunkowań, lecz tak
że postawę człowieka wobec nich. Podobnie możemy się jedynie zgodzić z tą częścią
pracy pana Mannoniego, w której stara się on przed stawić patologię konfliktu, czyli udowodnić, że biały kolonizator jest motywowany wyłącznie pragnieniem położenia kresu swemu poczuciu niedowartościowa
nia, w znaczeniu adlerowskiej kompensacji. Jednakże znajdujemy się w opozycji do autora, czy tając zdanie: „Fakt, że dorosły Malgasz, odosobniony
w innym środowisku, może stać się podatny na kom pleks niższości typu klasycznego, dowodzi niezbicie, że od dzieciństwa był w nim zalążek niższości”1.i
i Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, Éditions du Seuil, 1950, s. 32.
91
Czytając ten fragment, czujemy, że coś się nie zga dza, a „obiektywizm” autora może wprowadzić nas
w błąd. wodni, główny temat książki: „Główna myśl polega na tym, że zetknięcie »cywilizowanych« i »prymitywnych« stwarza szczególną sytuację - sytuację kolonialną - wy
dobywając na światło dzienne liczne złudzenia i niepo rozumienia, które tylko analiza psychologiczna może rozpoznać i określić”2. Skoro taki jest punkt wyjścia pana Mannoniego,
dlaczego chce uczynić z kompleksu niższości coś, co istniało przed kolonizacją? Rozpoznajemy w tym me
chanizm rozumowania, który w psychiatrii prowadził
by do wniosku: istnieją ukryte formy psychozy, które
ujawniają się w następstwie traumy. A w chirurgii: wy stępowanie żylaków u chorego nie bierze się stąd, że zmuszony jest stać przez dziesięć godzin dziennie, lecz
z konstytucyjnej kruchości ścian naczyń żylnych; wa
runki pracy są jedynie czynnikiem sprzyjającym, a ze wnętrzny ekspert orzekłby bardzo ograniczoną odpo wiedzialność pracodawcy.
Nim zajmiemy się szczegółowo wnioskami pana Mannoniego, chcielibyśmy wyraźnie określić nasze
stanowisko. Raz na zawsze przyjmujemy następującą zasadę: społeczeństwo jest lub nie jest rasistowskie. Dopóki nie uzmysłowimy sobie tej prawdy, wiele prob
lemów ujdzie naszej uwadze. Twierdzenia takie jak to, 2 Cf. s. II okładki - podkreślenie nasze.
92
że północna Francja jest bardziej rasistowska od połud
niowej, że rasizm jest przypadłością podporządkowa nych, a więc w najmniejszym stopniu nie dotyczy elit,
że Francja jest najmniej rasistowskim krajem świata,
świadczą o niezdolności do logicznego myślenia. Aby udowodnić nam, że rasizm nie odzwierciedla
sytuacji ekonomicznej, autor przypomina, że „w Afry ce Południowej biali robotnicy bywają równie, a nie
kiedy nawet bardziej rasistowscy niż ich kierownicy czy pracodawcy”3.
Bardzo nam przykro, ale chcielibyśmy, aby ci, którzy biorą się za analizę kolonializmu, pamiętali o jednym:
utopią jest dociekanie, czym różni się jedno nieludzkie
postępowanie od innego nieludzkiego postępowania. W żadnym razie nie chcemy narzucać światu naszych problemów, ale chętnie zadalibyśmy panu Manno-
niemu proste pytanie, czy nie sądzi, że dla Żyda róż nice między antysemityzmem Maurrasa i Goebbelsa
są niezauważalne. Po przedstawieniu Ladacznicy z zasadami pokaza nym w Afryce Północnej pewien generał powiedział do
Sartre’a: „Dobrze byłoby, gdyby pańska sztuka była
grana w czarnej Afryce. Świetnie pokazuje, jak bar dzo Czarny na terytorium francuskim ma się lepiej od
Czarnego w Ameryce”. Szczerze wierzę w to, że subiektywne doświadcze
nie może być zrozumiane przez innego; obce mi jest twierdzenie, że czarny problem to mój problem, tylko 3 Octave Mannom, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 16.
93
mój, i teraz będę się nim zajmować. Wydaje mi się jednak, że pan Mannoni nie podjął próby wczucia się
w rozpacz kolorowego człowieka stojącego twarzą w twarz z Białym. W tej książce starałem się dotknąć
nędzy Czarnego. Palcami i sercem. Nie chciałem być obiektywny. Nieprawda: było to dla mnie niemożliwe. Czy rzeczywiście istnieje różnica między jednym ra
sizmem a drugim? Czyż nie odnajdujemy w nich tego samego upadku, tej samej porażki człowieka? Pan Mannoni uważa, że biały biedak z Afryki Po
łudniowej nienawidzi Czarnego niezależnie od wszel kich procesów ekonomicznych. Poza tym, że można
tłumaczyć tę postawę przez analogię do mentalności antysemickiej - „Dlatego też chętnie nazwałbym an tysemityzm pewnego rodzaju snobizmem ubogich.
Wydaje się bowiem, że większość ludzi bogatych ra
czej wykorzystuje* tę namiętność, niż się jej poddaje: mają oni co innego do roboty. Namiętność ta na
tomiast szaleje wśród klas średnich, właśnie dlatego że nie posiadają one ani ziemi, ani pałaców, ani do
mów! Traktując Żydów jako złowrogie istoty niższe go gatunku, dowodzę tym samym, że ja należę do
elity”4 *6 - moglibyśmy argumentować, że to przenie sienie agresywności białego proletariatu na czarny
proletariat jest zasadniczo konsekwencją struktury
ekonomicznej Afryki Południowej.
4 Podkreślenie nasze.
s Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, przeł.
Jerzy Lisowski, Futura Press, 1992, s. 28-29.
94
Czym jest Afryka Południowa? To kocioł, w którym dwa miliony pięćset trzydzieści tysięcy trzystu Białych
traktuje jak bydło trzynaście milionów Czarnych. Je
śli biała biedota nienawidzi Murzynów, to nie dlatego, że - jak sugeruje pan Mannoni - „rasizm jest dziełem
drobnych handlarzy i kolonistów, którzy mimo potwor nej harówki nie osiągnęli większego sukcesu”8. Nie, to
dlatego że struktura Afryki Południowej jest strukturą
rasistowską: „Negrofilia i filantropia brzmią w Afryce Południowej jak obelgi... proponuje się odseparowanie
tubylców od Europejczyków, terytorialne, ekonomicz
ne i w sferze polityki, tak by umożliwić im zbudowa nie własnej cywilizacji pod kierunkiem i zwierzchnic twem Białych, lecz przy minimalnych kontaktach obu
ras. Proponuje się wyznaczenie specjalnych terytoriów
i zmuszenie do zamieszkania w nich jak największej liczby tubylców... Tym samym zostałaby wyelimino
wana rywalizacja ekonomiczna i powstałby grunt dla rehabilitacji »białej biedoty«, która stanowi pięćdziesiąt
procent ludności europejskiej...
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że większość Południowoafrykańczyków odczuwa niemal fizyczną odrazę wobec wszystkiego, co zrównuje z nimi tubyl
ców bądź kolorowych”7. e Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 16. 7 R.P. Oswin Magrath, z dominikańskiego klasztoru Świę tego Mikołaja, Stallenbosch, angielska Afryka Południowa,
Claude Nordey (red.), L’Homme de couleur, coli. „Présences”, Plon, 1939, s. 140. Podkreślenie nasze.
95
By skończyć z tezą pana Mannoniego, przypomnij my, że „bariera ekonomiczna bierze się, między in
nymi, z obawy przed konkurencją i z chęci ochrony i zabezpieczenia przed jeszcze niższym upadkiem
najuboższej klasy Białych, stanowiącej połowę popu lacji europejskiej”. Pan Mannoni kontynuuje: „Wyzysk kolonialny róż
ni się od innych form wyzysku, a rasizm kolonialny
nie jest tym samym co inne rasizmy... ”8. Autor mówi
o fenomenologii, psychoanalizie, ludzkiej jedności, życzylibyśmy sobie jednak, aby nadał tym terminom
konkretniejsze znaczenie. Wszystkie formy wyzysku
są do siebie podobne. Wszystkie próbują uzasadnić swoje istnienie jakimś biblijnym nakazem. Wszystkie
formy wyzysku są jednakowe, ponieważ stosuje się je
wobec tego samego „przedmiotu”: człowieka. Abstrak cyjne rozważanie struktury takiego czy innego wyzy
sku przesłania główną, fundamentalną kwestię, jaką jest przywrócenie człowiekowi należnego mu miejsca. Rasizm kolonialny nie różni się od innych rasizmów.
Antysemityzm dotyka mnie do żywego, jestem wzbu
rzony, targa mną i pozbawia sił straszliwy sprzeciw; od mawia mi się prawa do bycia człowiekiem. Nie mogę
pozostać obojętny na los, jaki przypadł w udziale mo
jemu bratu. Każdy mój czyn angażuje człowieka. Każde z moich zaniechań, każda z moich podłości świadczy
o człowieku®. Dźwięczą nam jeszcze w uszach sło-
e Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 19. e Pisząc to, myślimy o metafizycznej winie Jaspersa: „Istnieje
96
wa Aimé Césaire’a: „Kiedy włączam radio i słyszę, że w Ameryce linczuje się Murzynów, mówię, że nas
solidarność między ludźmi jako ludźmi, na mocy której każ dy obarczony jest współodpowiedzialnością za wszelkie zło i niesprawiedliwość na ziemi, a zwłaszcza za przestępstwa dokonane w jego obecności lub z jego wiedzą. Jeśli nie uczy nię wszystkiego, co w mojej mocy, aby im zapobiec, jestem współwinny. Jeśli nie naraziłem życia, aby zapobiec morder stwu innych ludzi, lecz byłem biernym obserwatorem, po czuwam się do winy pojętej nie w kategoriach prawnych, po litycznych i moralnych. Fakt, że jeszcze żyję, chociaż takie rzeczy miały miejsce, obarcza mnie winą, której nic zmazać nie zdoła. (...) W obliczu zbrodni na kimś popełnionej lub gdy idzie o podział środków fizycznie do życia niezbędnych, obowiązuje wszędzie między ludźmi zasada, że uratować się lub zginąć mogą tylko razem; należyto do samej istoty” (Karl Jaspers, Problem winy. O politycznej odpowiedzialności Niemiec, przeł. Jan Garewicz, Narodowe Centrum Kultury, 2018, s. 48). Jaspers twierdzi, że kompetentną instancją jest Bóg. Ła two dostrzec, że Bóg nie ma tu nic do rzeczy. Chyba że będzie my chcieli wytłumaczyć tę powinność człowieka, by poczuwać się do odpowiedzialności za bliźniego. „Odpowiedzialności” w tym sensie, że najmniejszy z moich czynów angażuje moje człowieczeństwo. Każdy czyn jest odpowiedzią lub pytaniem.
Być może jednym i drugim. Okazując pewien sposób prze kraczania swojego bytu, potwierdzam wartość mojego czy nu dla bliźniego. Odwrotnie, bierność okazana w burzliwych momentach Historii oznacza uchybienie temu obowiązkowi. Jung wAspects du drame contemporain (1948) mówi, że każdy Europejczyk powinien być w stanie odpowiedzieć przed Azja tą czy Hindusem za zbrodnie popełnione przez nazistowskich barbarzyńców. Inna autorka, Maryse Choisy, w LIAnneau de Polycrate (Psyché, 1948) opisała winę, która przypadła „neu tralnym” podczas okupacji. W niejasny sposób czuli się odpo wiedzialni za wszystkich zabitych i za wszystkie Buchenwaldy.
97
okłamali: Hitler nie umarł; kiedy włączam radio i do
wiaduję się, że Żydzi wciąż są znieważani, pogardza ni i prześladowani, mówię, że nas okłamali: Hitler nie
umarł; wreszcie kiedy włączam radio i dowiaduję się,
że w Afryce, w majestacie prawa wprowadzono pracę
przymusową, mówię, że naprawdę nas okłamali: Hitler nie umarł”1011 .
Tak, cywilizacja europejska i jej najwybitniejsi
przedstawiciele ponoszą odpowiedzialność za rasizm kolonialny11; i znowu odwołujemy się do Césaire’a: „Oto pewnego dnia potężny wstrząs budzi burżuazję: ge
stapowcy zaczynają działać, więzienia się zapełniają, oprawcy sięgają po coraz bardziej wyrafinowane tor tury, mnożą się szubienice.
Ludzie się dziwią, oburzają. Ludzie mówią: »To osobliwe! Lecz co tam! To hitleryzm, to minie!«. Czeka
ją, mają nadzieję; i przed samymi sobą ukrywają praw dę, że oto stoją wobec zdziczenia, zdziczenia krań cowego, które jest ukoronowaniem ich codziennych
praktyk; ukrywają przed sobą prawdę, że zanim padli ofiarami hitleryzmu, byli jego współtwórcami, że tole rowali go, zanim skierował się przeciw nim samym, że
10 Cytowane z pamięci. Aimé Césaire, Discours politiques, kampania wyborcza 1945, Fort-de-France. 11 „Cywilizacja europejska i jej najwybitniejsi przedstawicie
le nie ponoszą odpowiedzialności za rasizm kolonialny, lecz jest on dziełem klas podporządkowanych i drobnych handla rzy, kolonizatorów, którzy mimo okropnej harówki nie osiąg nęli większego sukcesu” (Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 16).
98
przymykali nań oczy, że go usprawiedliwiali i rozgrze szali, dopóki godził w ludy - nieeuropejskie; ukrywają przed sobą prawdę, że sami ten hitleryzm wyhodowali
i że zanim zalał on potopem krwi zachodnioeuropejską cywilizację, sączył się, przeciekał i wytryskał wszyst
kimi jej szczelinami”12. Za każdym razem, kiedy widzimy Arabów, zaszczu tych, nieufnych, spłoszonych, owiniętych w długie,
podarte kaftany, które wydają się zrobione specjal
nie dla nich, mówimy sobie: pan Mannoni jest w błę dzie. Wielokrotnie byliśmy zatrzymani w środku dnia
przez policjantów, którzy wzięli nas za Araba, a kiedy dowiadywali się, skąd jesteśmy, spieszyli z przeprosi
nami: „Dobrze wiemy, że Martynikanin to co innego niż Arab”. Zaprzeczaliśmy gwałtownie, ale mówiono
nam: „Nie zna ich pan”. Naprawdę, jest pan w błę dzie, panie Mannoni. Bo cóż może znaczyć to stwier
dzenie: „Cywilizacja europejska i jej najwybitniejsi
przedstawiciele nie ponoszą odpowiedzialności za ra sizm kolonialny”? Cóż innego mogłoby znaczyć niż to,
że kolonializm jest dziełem awanturników i polityków, podczas gdy „najwybitniejsi przedstawiciele” trzyma ją się z dala od tej rozróby. A jednak, jak mówi Francis
Jeanson, każdy członek narodu ponosi odpowiedzial ność za niesprawiedliwości wyrządzone w imię tego narodu: „Dzień po dniu osaczają was zgubne skutki
tego systemu, dzień po dniu jego przywódcy zdradzają
12Aimé Césaire, Rozprawa z kolonializmem, przeł. Zofia Jaremko-Żytyńska, Czytelnik, 1950, s. 13.
99
was, prowadząc w imię Francji politykę tak »zagranicz ną« jak to możliwe nie tylko wobec waszych rzeczywi
stych interesów, ale również waszych najgłębszych po trzeb ... Pochlebiacie sobie, że udaje wam się zachować dystans wobec pewnej rzeczywistości; w ten sposób
zostawiacie wolną rękę tym, których nie jest w stanie zrazić zatruta atmosfera, gdyż stwarzają ją własnym
postępowaniem. A jeśli uda wam się, na pozór, nie po brudzić rąk, to tylko dlatego, że brudną robotę zro bią za was inni. Macie wykonawców, ale tak naprawdę
to wy jesteście winni: bo gdyby nie wy, gdyby nie wa sza ślepa obojętność, tacy ludzie nie mogliby dopusz
czać się czynów, które obciążają was w równym stop niu jak ich plamią”13. Powiedzieliśmy przed chwilą, że Afryka Południo
wa ma rasistowską strukturę. Pójdziemy jeszcze da
lej i powiemy, że Europa ma rasistowską strukturę. Widać wyraźnie, że pan Mannoni nie jest zaintereso
wany tą kwestią, gdyż mówi: „Francja jest najmniej
rasistowskim krajem świata”14.0, dobrzy Murzyni, ra dujcie się, że jesteście Francuzami, nawet jeśli czasem
jest wam ciężko, bo w Ameryce wasi bracia są o wie
le nieszczęśliwsi... Francja jest krajem rasistowskim, dlatego że mit złego Murzyna jest częścią zbiorowej
nieświadomości. Pokażemy to nieco dalej (rozdział szósty).
13 Francis Jeanson, Cette Algérie conquise et pacifiée..., „Esprit”, kwiecień 1950, s. 624. 14 Octave Marinoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 31.
100
Wróćmy do pana Mannoniego: „Kompleks niższo
ści związany z kolorem skóry obserwujemy wyłącznie
u jednostek należących do mniejszości w środowisku
o innym kolorze; w dosyć jednolitej społeczności ta kiej jak malgaska, gdzie struktury społeczne pozostają wciąż dość solidne, kompleks niższości spotykany
jest tylko w wyjątkowych przypadkach”15.
Po raz kolejny zalecamy autorowi pewną ostroż
ność. Biały w koloniach nigdy nie czuł się w czymkol wiek niższy; jak to świetnie ujął pan Mannoni: „Bę dzie albo bogiem, albo pożarty”. Kolonizator, chociaż „należy do mniejszości”, nie ma poczucia, że stoi niżej. Na Martynice mieszka dwustu Białych, którzy stawia ją się ponad trzystoma tysiącami kolorowych. W Afry
ce Południowej dwa miliony Białych przypada na bli sko trzynaście milionów tubylców, a żadnemu z tych
ostatnich nigdy nie przyszło do głowy, by czuć się wyż
szym wobec mniejszościowego Białego. O ile odkrycia Adlera i nie mniej interesujące Fritza Kiinkla wyjaśniają pewne zachowania neurotyczne, nie
wolno wywodzić z nich praw, które miałyby być sto
sowane do nieskończenie złożonych problemów. Niż szość jest tubylczym odpowiednikiem europejskiej wyższości. Miejmy odwagę przyznać: to rasista stwa
rza poniżonego. W tym wniosku spotykamy się z Sartre’em: „Żyd to człowiek, którego inni ludzie uważają za Żyda - oto
prawda elementarna, od której trzeba nam wyjść. u Ibid., s. 108.
1O1
W tym sensie demokrata ma rację: to antysemita two rzy Żydów”18. A co z wyjątkowymi przypadkami, o których mówi
pan Mannoni? To po prostu te, kiedy wykształcony Czar
ny odkrywa nagle, że jest odrzucony przez cywilizację, którą uznał za własną. Wypływałby z tego następują cy wniosek: dopóki prawdziwy, typowy Malgasz autora
akceptuje swoje „zależne zachowania”, wszystko jest w najlepszym porządku; jednakże, jeśli zapomni, gdzie jest jego miejsce, jeśli wbije sobie do głowy, by zrów
nać się z Europejczykiem, wówczas tenże Europejczyk obraża się i odrzuca zuchwalca, który z tego powodu
i w tym „wyjątkowym przypadku”, płaci kompleksem niższości za swoją niezgodę na zależność.
Wcześniej zauważyliśmy w niektórych stwierdze niach pana Mannoniego groźne nieporozumienie. Zo
stawia on Malgaszowi wybór między niższością a za
leżnością. Poza tymi dwiema możliwościami żadnego ratunku. „Kiedy udaje mu się [Malgaszowi] nawiązać
takie relacje [zależności] ze stojącymi wyżej od niego, jego niższość przestaje mu przeszkadzać, wszystko jest w porządku. Jeśli jednak nie udaje mu się to, jeśli
jego niepewna pozycja nie ustabilizuje się w ten spo sób, odczuwa to jako porażkę”17. Pan Mannoni zajął się w pierwszym rzędzie kryty
ką metod stosowanych dotychczas przez rozmaitych i e Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, op. cit., s. 69. 17 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 61.
102
etnografów badających ludy prymitywne. Mamy mu jednak coś do zarzucenia.
Autor uwięził Malgasza w jego zwyczajach, poddał jednostronnej analizie jego wizję świata, opisał Malga sza w zamkniętym kręgu, stwierdził, że Malgasz utrzy
muje relacje zależności ze swoimiprzodkami, cojest cechą wysoce plemienną, po czym, w sprzeczności z jakimkol wiek obiektywizmem, zastosował swoje wnioski do zro
zumienia dwustronnego - z rozmysłem pomijającfakt, że
od Gallieniego Malgaszjuż nie istnieje. Oczekiwaliśmy od pana Mannoniego, że wyjaśni nam sytuację kolonialną. Dziwne, ale zapomniał to
zrobić. Nic nie znika, nic się nie tworzy, co do tego je
steśmy zgodni. Georges Balandier, parodiując Hegla
w studium18 poświęconym Abramowi Kardinerowi
i Ralphowi Lintonowi, pisze na temat dynamiki oso bowości: „Jej ostatni stan jest rezultatem wszystkich
stanów poprzednich i musi zawierać ich wszystkie
zasady”. Żart, który jednak pozostaje regułą dla wie
lu badaczy. Reakcje, zachowania, które pojawiły się na Madagaskarze wraz z nadejściem Europejczyków
nie dołączyły do istniejących uprzednio. Nie nastąpi
ło powiększenie wcześniejszej masy psychicznej. Na przykład gdyby Marsjanie postanowili skolonizować Ziemian, nie wtajemniczyć ich w swoją marsjańską kulturę, lecz dosłownie skolonizować, zwątpilibyśmy
w trwałość jakiejkolwiek osobowości. Kardiner prostuje
le Georges Balandier, Où l’éthnologie retrouve l’unité de l’homme, „Esprit”, kwiecień 1950.
103
wiele sądów, pisząc: „Wpajanie chrześcijaństwa lu dziom z Aloru to donkiszoteria... Nie ma [to] żadnego
sensu, dopóki ich osobowość składa się z elementów, które pozostają w całkowitym rozdźwięku z doktry
ną chrześcijańską: bezsprzecznie, byłoby to zabiera niem się do sprawy od końca”18; jeśli Murzyni pozosta ją odporni na nauczanie Chrystusa, to nie dlatego że
nie są w stanie go przyswoić. Zrozumienie czegoś no
wego wymaga od nas nastawienia się na, przygotowa nia się do, konieczne jest nowe podejście. Utopią by łoby oczekiwanie od Murzyna czy Araba, że podejmą
trud włączenia abstrakcyjnych wartości w swoją Weltanschauung, podczas gdy ledwie mają co jeść. Żąda
nie od Murzyna z Górnego Nigru, by chodził w butach,
zarzucanie mu, że nigdy nie będzie Schubertem, jest równie absurdalne jak dziwienie się, że robotnik z fa
bryki Berlieta nie studiuje wieczorami liryzmu w lite raturze hinduskiej, lub ubolewanie, że nigdy nie bę
dzie Einsteinem. W zasadzie, nic nie stoi na przeszkodzie. Nic - poza tym, że zainteresowani nie mają takich możliwości.
Ale oni się nie skarżą! Dowód: „Pod sam koniec świ tu - prócz ojca, prócz matki ta chata rozsadzana grzy bem jak w porze wzbierających soków brzoskwiniowe
drzewo i ten dach coraz cieńszy, łatany blachą z bla-
szanek po nafcie, a stąd na poczekaniu rdzawe zacieki
w poszarzałej, brudnej, złachmanionej strzesze, a gdy wiatr się zrywa, wtedy to wszystko razem i z osobna
ib
104
Cytat za Georgese’em Balandierem, ibid., s. 610.
wydaje dziwne odgłosy, jakby najpierw tłuszcz skwier
czał na kuchennej płycie, potem jakby do wody ktoś we tknął rozżarzoną głownię z lotnymi gałązkami dymu...
I to łóżko z desek, łóżko, z którego moja wywiodła się rasa, z tego łóżka moja cała rasa, to łóżko z desek, łóż
ko na nogach ze skrzynek po blaszankach z naftą, jakby chorujące na elephantiasis, na nim kozia skóra, zeschłe
bananowca liście, kupa szmat i tęsknota za materaca mi, łóżko mojej babki. (Nad łóżkiem napełniany oli
wą dzbanuszek, a w nim knot, którego płomyk tańczy
jak tłusty tarakan... zaś na dzbanuszku złociste lite ry: MERCI)”“. Niestety, ta postawa, to zachowanie, to
życie chwiejne, schwytane na lasso wstydu i porażki, buntuje się, nie zgadza, protestuje, ujada, a kiedy je zapytać, mój Boże:
„Co na to poradzę? Trzeba przecież zacząć.
Zacząć co? Tę jedną jedyną rzecz w świecie, którą zaczynać
nam warto: Koniec świata, do diabła!”20 21. Pan Mannoni zapomniał o jednym - że Malgasza już nie ma; zapomniał, że Malgasz jest w relacji z Eu
ropejczykiem. Przybywając na Madagaskar, Biały zabu
rzył horyzonty i mechanizmy psychologiczne. Wszyscy
zgodzili się co do tego, że dla Czarnego to nie Czarny
20 Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, w: idem, Poezje,
przeł. Zbigniew Stolarek, PIW, 1978, s. 35-36.
21 Ibid., s. 46.
105
jest kimś odmiennym, lecz Biały. Wyspa taka jak Ma dagaskar, podbita z dnia na dzień przez „pionierów cywilizacji”, musiała zmienić strukturę, nawet jeśli ci
pionierzy zachowywali się najlepiej, jak potrafili. Przyznaje to zresztą sam pan Mannoni: „Na początku kolo
nizacji każde plemię chciało mieć swojego Białego”22. Niezależnie od tego, czy wytłumaczymy to praktykami magiczno-totemicznymi, potrzebą kontaktu z przera żającym Bogiem czy jako przejaw systemu zależności,
nie zmienia to faktu, że na tej wyspie wydarzyło się coś nowego i że należy mieć to na uwadze - w prze ciwnym razie analiza będzie fałszywa, absurdalna, nie aktualna. W związku z tym, że pojawił się nowy ele
ment, trzeba było podjąć próbę zrozumienia nowych stosunków.
Biały przybywający na Madagaskar zadał głęboką
ranę. Konsekwencje europejskiego najazdu na Mada gaskar są nie tylko psychologiczne, gdyż, jak wiado mo, istnieją wewnętrzne związki między świadomoś
cią a kontekstem społecznym. Konsekwencje ekonomiczne? Ależ należałoby po
stawić przed sądem kolonizację! Kontynuujmy naszą analizę.
„W sensie abstrakcyjnym Malgasz może znieść fakt, że nie jest biały. Za to bolesne okazuje się dla niego od
krycie - najpierw, że jest człowiekiem (przez identy fikację), a następnie, że ta kategoria dzieli się na Bia
łych i Czarnych. Jeśli »opuszczony« lub »zdradzony« 22 Octave Mannoni, Psychologie de la Colonisation, op.cit., s. 81.
106
Malgasz zachowa swoją tożsamość, wówczas staje się
ona roszczeniowa; i zażąda równości, których wcale nie
potrzebował. Te równości mogły być dla niego korzyst ne, zanim zaczął się ich domagać, teraz jednak okazu ją się niewystarczającym lekarstwem na jego bolączki,
gdyż wszelkie postępy w osiąganiu możliwych równości
czynią jeszcze bardziej nieznośne różnice, które nag le jawią się jako dojmująco niezatarte. W ten oto spo
sób [Malgasz] przechodzi od zależności do psycholo gicznej niższości”23.
Tutaj również odnajdujemy to samo nieporozumie nie. Rzeczywiście, niewątpliwie Malgasz może dosko nale znieść to, że nie jest Białym. Malgasz to Malgasz; a raczej nie, Malgasz nie jest Malgaszem: istnieje ab solutnie w swojej „malgaszowatości”. Jeśli jest Malga
szem, to dlatego że pojawia się Biały, i jeśli w którymś momencie swojej historii był zmuszony zastanawiać
się, czy jest czy nie jest człowiekiem, to dlatego że za kwestionowano jego człowieczeństwo. Innymi słowy, zaczynam cierpieć z tego powodu, że nie jestem Bia łym, w miarę jak biały człowiek poddaje mnie dyskry
minacji, czyni ze mnie skolonizowanego, odziera mnie
z wszelkiej wartości, z wszelkiej oryginalności, mówi mi, że jestem pasożytem, że mam jak najszybciej do stosować mój krok do tempa białego świata, „że jeste
śmy tępogłowym bydłem (...); a jeszcze i to, że jesteśmy chodzącym nawozem, którego szkaradzieństwo daje trzcinie cukrowej pożądaną kruchość i jedwabistość 23 Ibid., s. 85.
107
bawełnie”24. Więc spróbuję po prostu stać się biały, czyli zmuszę Białego do uznania mojego człowieczeń
stwa. A jednak, powie pan Mannoni, nie możesz tego zrobić, gdyż w głębi skrywasz kompleks zależności.
„Nie wszystkie ludy są zdolne poddać się koloni
zacji, a jedynie te, które mają taką potrzebę”. I nieco
dalej: „Niemal wszędzie tam, gdzie Europejczycy za łożyli kolonie typu, który nas interesuje, można powie dzieć, że byli nieświadomie oczekiwani, wręcz pożąda ni przez podbite ludy. Wszędzie istniały legendy, które
zapowiadały ich jako obcych przybywających morzem
i przynoszących dobrodziejstwa”2'. Jak widzimy, Bia
ły ulega kompleksowi władzy, kompleksowi wodza, podczas gdy Malgasz ulega kompleksowi zależności. I wszyscy są zadowoleni.
Wtedy, gdy trzeba zrozumieć, dlaczego Europejczyk, obcy, był nazywany vazaha, czyli „czcigodny obcy”; kie
dy trzeba zrozumieć, dlaczego europejscy rozbitkowie byli przyjmowani z otwartymi ramionami, dlaczego Eu
ropejczyk, obcy, nigdy nie był postrzegany jako wróg;
zamiast tłumaczyć to człowieczeństwem, życzliwością, grzecznością, głównymi cechami „starych cywilizacji
o wysokim poczuciu taktu”, by posłużyć się określe niem Césaire’a, mówi się nam po prostu, że to dlate
go, iż w „wieszczych hieroglifach” - szczególnie w nie świadomości - wpisane było coś, co czyniło z Białego
24 Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, op. cit., s. 52. 26 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 87-88.
108
wyczekiwanego pana. Nieświadomość, ależ oczywiście. Powstrzymajmy się jednak przed ekstrapolacją. Kiedy
Murzyn opowiada mi następujący sen: „Idę od dłuższego
czasu, jestem bardzo zmęczony, mam wrażenie, że coś się stanie, pokonuję ogrodzenia i mury, wchodzę do pu
stej sali, zza drzwi dobiega jakiś odgłos, waham się, czy tam wejść, w końcu decyduję się iwchodzę, w tym dru gim pokoju są Biali, stwierdzam, że ja też jestem biały”, i kiedy usiłuję zrozumieć ten sen, wyjaśnić go, wiedząc, że mój przyjaciel ma problemy z rozwojem zawodowym,
dochodzę do wniosku, że w tym śnie zaspokaja nie
uświadomione pragnienie. Lecz gdybym miał odnieść
moje wnioski do kontekstu świata zewnętrznego, poza
laboratorium psychoanalitycznym, powiedziałbym: 1. Mój pacjent cierpi na kompleks niższości. Jego strukturze psychicznej grozi rozpad. Chodzi o to, by go
przed tym uchronić i stopniowo uwolnić od tego nie uświadomionego pragnienia.
2. Jeśli jest do tego stopnia ogarnięty pragnieniem,
by stać się biały, oznacza to, że żyje w społeczeństwie, które umożliwia podobny kompleks niższości, w spo łeczeństwie, które zasadza się na istnieniu tego kom pleksu, w społeczeństwie, które głosi wyższość jednej
rasy; dokładnie w takiej mierze, w jakiej społeczeń stwo piętrzy przed nim trudności, odnajduje się w sy tuacji neurotycznej. Wówczas okazuje się, że konieczne jest jednoczes
ne oddziaływanie na jednostkę i na grupę. Jako psycho analityk muszę pomóc mojemu klientowi w uświado
mieniu sobie własnej nieświadomości, w zaprzestaniu 109
prób halucynacyjnej laktyfikacji i w podjęciu działań
w kierunku zmiany struktur społecznych.
Innymi słowy, Czarny nie powinien już stać przed wyborem: wybielić się lub zniknąć, lecz powinien móc uświadomić sobie możliwość istnienia; mówiąc jesz
cze inaczej, jeśli społeczeństwo stwarza mu trudno
ści z powodu jego koloru skóry, jeśli rozpoznaję w jego
snach wyraz nieświadomego pragnienia zmiany koloru,
moim celem nie będzie odradzanie mu tego i zalecanie
„zdystansowania się”; wręcz przeciwnie, wyjaśniwszy jego motywy, postaram się sprawić, że będzie zdolny wybrać działanie (lub bierność) w stosunku do rzeczy
wistego źródła konfliktu - czyli struktur społecznych.
Pan Mannoni w trosce o naświetlenie problemu
pod każdym kątem nie omieszkał przyjrzeć się nie świadomości Malgasza. W tym celu poddał analizie siedem snów: siedem opowieści, które odsłaniają nieświadomość, przy czym
w sześciu spośród nich głównym motywem jest prze rażenie. Dzieci i jeden dorosły opowiadają nam swo je marzenia senne, w których widzimy ich drżących, uciekających, nieszczęśliwych.
Sen kucharza:
„Goni mnie wściekły, czarny™ byk. Przerażony, wdra
puję się na drzewo, gdzie zostaję, aż niebezpieczeń stwo minie. Schodzę, cały trzęsąc się ze strachu...”. ze Podkreślenie nasze.
no
Sen Raheviviego, trzynastoletniego chłopca:
„Chodząc po lesie, spotykam dwóch czarnych*'7 męż czyzn. Boże!, mówię, jestem zgubiony! Chcę uciec, ale
to niemożliwe. Osaczają mnie i bełkocą coś po swoje mu. Wydaje mi się, że mówią: »Teraz zobaczysz, co to
śmierć«. Trzęsę się ze strachu i mówię do nich: »Zo stawcie mnie, panowie, tak strasznie się boję!« Jeden
z nich rozumie po francusku, mimo to mówią: »Za
prowadzimy cię do naszego wodza«. Kiedy ruszamy,
każą mi iść przodem i pokazują swoje strzelby. Boję się jeszcze bardziej, ale w drodze do ich obozu musimy przejść przez potok. Zanurzam się w wodzie. Dzięki
mojej zimnej krwi docieram do kamiennej groty i cho
wam się w środku. Kiedy dwaj mężczyźni odchodzą, uciekam i odnajduję dom rodziców... ”. SenJosette:
Podmiot, młoda dziewczyna, zgubiła się i siedzi na zwa
lonym pniu drzewa. Kobieta w białej sukni mówi jej, że jest wśród bandytów. Dalej dziewczyna opowiada:
„Jestem uczennicą, odpowiedziałam, drżąc, wracałam ze szkoły i zgubiłam się tutaj”. Ona mówi mi: „Idź dalej
tą drogą, a dojdziesz do domu... ”.
Sen Razafiego, trzynasto- lub czternastoletniego chłopca: 27 Podkreślenie nasze.
111
Gonią go strzelcy (senegalscy), którzy biegnąc, „dud
nią jak galopujące konie”, „trzymają przed sobą strzel by”. Podmiot ucieka im, stając się niewidzialny. Wcho
dzi po schodach i znajduje drzwi do domu... Sen Elphine, trzynasto- lub czternastoletniej dziewczyny'.
„Śni mi się czarny™ byk, który mnie goni. Byk jest po tężny. Na głowie, jakby nakrapianej białymi plamami
(sic), ma dwa długie, bardzo ostre rogi. Och! Co za nie szczęście!, mówię do siebie. Ścieżka staje się coraz węż sza, co mam zrobić? Zawisam na mangowcu. Niestety!
Spadam w zarośla. Wtedy bodzie mnie rogami. Moje jelita wychodzą na wierzch, a on je zjada... ”.
Sen Razy:
We śnie podmiot słyszy w szkole, że nadchodzą Senegalczycy. „Wyszedłem ze szkolnego podwórka, żeby ich zobaczyć”. Senegalczycy rzeczywiście nadchodzą.
Ucieka drogą prowadzącą do domu. „Ale z naszego
domu też wszyscy przed nimi uciekli Sen Si, czternastoletniego chłopca:
„Spacerowałem po ogrodzie, czułem za plecami coś jakby cień. Wokół mnie liście szeleściły, spadając, jak
by chował się w nich bandyta, który chce mnie złapać. aa Podkreślenie nasze.
112
Kiedy chodziłem po alejkach, cień podążał za mną
przez cały czas. Wtedy ogarnął mnie strach i zacząłem uciekać, ale cień stawiał wielkie kroki i wyciągał swo
ją ogromną rękę, żeby chwycić mnie za ubranie. Czu łem, że rozrywa mi koszulę i krzyczałem. Słysząc mój krzyk, ojciec wyskoczył z łóżka i patrzył na mnie, ale
ogromny cień zniknął i nie czułem więcej tego wielkiego
strachu”28.
Dziesięć lat temu ze zdumieniem stwierdziliśmy, że mieszkańcy Północnej Afryki żywią nienawiść do ko lorowych. Naprawdę nie byliśmy w stanie nawiązać
żadnych kontaktów z miejscową ludnością. Wyjechali
śmy z Afryki do Francji, nie zrozumiawszy przyczyn tej wrogości. Jednakże kilka faktów dało nam do myślenia. Francuz nie lubi Żyda, który nie lubi Araba, który nie lubi Murzyna... Arabowi mówi się: „Jesteście biedni,
dlatego że oszukali was Żydzi, to oni wam wszystko za
brali”; Żydowi mówi się: „Nie jesteście na tym samym poziomie co Arabowie, gdyż w zasadzie jesteście biali
i macie Bergsona i Einsteina”; Murzynowi mówi się: „Jesteście najlepszymi żołnierzami w imperium fran
cuskim, Arabowie uważają się za lepszych od was, ale nie mają racji”. Zresztą, nieprawda, Murzynowi nie
mówi się nic, nie ma o czym mówić, strzelec senegalski to tylko strzelec, dobry żołnierz, który słucha swo
jego dowódcy i rozumie wyłącznie rozkazy.
2 0 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., roz dział i (Les rêves, s. 55-59).
113
- Stój, ty nie idziesz. - Dlaczego? - Ja nie wiedzieć. Ty nie idziesz. Biały, niezdolny stawić czoło tym wszystkim żąda
niom, zrzuca z siebie odpowiedzialność. Nazywam ten
proces rasowym podziałem winy. Powiedzieliśmy, że zaskoczyły nas pewne fakty. Za
wsze, kiedy wybuchał jakiś ruch wyzwoleńczy, dowódz two wojskowe posyłało na pierwszą linię kolorowych żołnierzy. To „ludy kolorowe” udaremniały próby wy
zwolenia podejmowane przez inne „ludy kolorowe”, co
dowodziło, że nie ma podstaw, by uważać te procesy za uniwersalne: jeśli Arabom, tym leniuchom, przyszło do głowy, by się buntować, nie robili tego w imię szla
chetnych zasad, lecz po prostu aby wyładować swoją arabską nieświadomość.
„Z afrykańskiego punktu widzenia - mówił koloro wy student na dwudziestym piątym Kongresie Studen tów Katolickich podczas debaty na temat Madagaska ru - sprzeciwiam się posyłaniu strzelców senegalskich
i nadużyciom, jakich się tam wobec nich dopuszcza”. Wiadomo nam skądinąd, że jeden z oprawców z komi
sariatu policji w Antananarywie był Senegalczykiem. Wiedząc to wszystko, wiedząc, czym może być dla Malgasza senegalski archetyp, uznaj emy odkrycia Freu
da za całkiem dla nas bezużyteczne. Należy umieścić ten sen w swoim czasie, a ten czas to okres, kiedy za bito osiemdziesiąt tysięcy tubylców, czyli co pięćdzie
siątego z nich; i w swoim miejscu, a miejscem tym jest
wyspa zamieszkana przez cztery miliony mieszkańców, 114
na której nie mogą zaistnieć żadne prawdziwe relacje,
gdzie co rusz wybuchają konflikty, i gdzie panują wy
łącznie kłamstwo i demagogia30. Czyż trzeba powtarzać,
30 Podajemy te oto zeznania z procesu w Antananarywie.
Rozprawa z 9 sierpnia. Rakotovao zeznaje: „Pan Baron powiedział mi: »Ponieważ nie chcesz przyznać
się do tego, co ci powiedziałem, pójdziesz teraz do pokoju, gdzie będziesz mógł się namyślić (...)«. Przeszedłem do są siedniego pomieszczenia. Wspomniany pokój był już pełen wody, a dodatkowo stał tam pojemnik z brudną wodą i inne rzeczy, o których wolę nie mówić. Pan Baron powiedział: »To ci pomoże przyznać się do tego, co przed chwilą powiedzia łem«. Jeden z Senegalczyków dostał od pana Barona rozkaz, żeby »zrobił ze mną to, co z innymi«. Musiałem klęknąć z roz łożonymi rękami, potem wziął drewniane szczypce i ścisnął
mi nadgarstki, potem, kiedy klęczałem ze ściśniętymi rękami, postawił mi stopę na karku i zanurzył głowę w wodzie. Widząc, że jestem bliski zemdlenia, zdjął stopę, żebym mógł zaczerp
nąć powietrza. Powtarzał to, aż byłem kompletnie wyczer pany. Wtedy powiedział: »Zabierzcie go i dajcie mu parę ra
zów«. Senegalczyk chwycił bykowiec, ale pan Baron wszedł do sali tortur i osobiście uczestniczył w chłoście. Trwało to chy ba z piętnaście minut, wtedy powiedziałem, że już nie mogę tego znieść, bo chociaż jestem młody, było to nie do zniesie nia. Wtedy powiedział: »W takim razie musisz przyznać się do tego, co powiedziałem!«. »Nie, panie dyrektorze, to nieprawda«. Na to kazał mi przejść do sali tortur, zawołał drugiego Senegalczyka, bo jeden nie wystarczył i rozkazał im powie sić mnie za nogi i zanurzyć w pojemniku z wodą aż do pier si. Robili tak wiele razy. W końcu powiedziałem: »Już więcej nie mogę! Dajcie mi porozmawiać z panem Baronem« i po wiedziałem mu: »Żądam traktowania godnego Francji, pa nie dyrektorze«, a on odpowiedział: »Masz twoje francuskie traktowanie!«.
115
że niekiedy socius jest istotniejszy od człowieka? Mam na myśli Pierre’a Naville’a, który pisał: „Mówienie o ma rzeniach społeczeństwa jak o marzeniach jednostki,
Nie mogłem już dłużej wytrzymać, więc powiedziałem: »Zgadzam się na pierwszą część zeznania«. Pan Baron od powiedział: »Nie, nie chcę tylko pierwszej części, ale ca łość«. - »Mam więc kłamać?« - »Kłamstwo czy nie kłamstwo, musisz przyznać się do tego, co powiedziałem...«". Świadek zeznaje dalej: „W tym momencie pan Baron powiedział: »Poddajcie go innym torturom«. Wtedy zaprowadzili mnie do sąsiedniej sali, gdzie były cementowe schodki. Dwaj Senegalczycy związali mi
ręce na plecach, chwycili mnie za nogi i w ten sposób wcho dzili i schodzili ze mną po schodkach. Było to nie do wytrzy mania i nawet gdybym miał dość siły, nie dało się tego znieść. Powiedziałem Senegalczykom: »Powiedzcie swojemu szefo wi, że zeznam wszystko, co mi każę«”. Rozprawa z n sierpnia. Oskarżony Robert zeznaje: „Żandarm złapał mnie za kołnierz marynarki i kopał od tyłu, a także bił pięściami po twarzy. Potem kazał mi klęknąć, a pan Baron znowu zaczął mnie bić. Nie wiem, jak stanął za mną, i poczułem na karku gorą
ce ukłucia. Próbując się ochronić, poparzyłem sobie dłonie... Kiedy upadłem trzeci raz na ziemię, straciłem przytom ność i nie pamiętam, co działo się dalej. Gdy wróciłem do sie bie, pan Baron mówił, żebym podpisał przygotowany wcześ niej dokument; zaprzeczyłem ruchem głowy; wtedy dyrektor zawołał Senegalczyka, a ten, podtrzymując mnie, zaprowa dził mnie do innej sali tortur: »Musisz się zgodzić, inaczej umrzesz«, powiedział Senegalczyk. »Tym gorzej dla niego, zaczynaj, Jean«, powiedział dyrektor. Związano mi ręce na plecach, kazano klęknąć i zanurzano mi głowę w pojemniku pełnym wody. W momencie, gdy zaczynałem się topić, wycią gano mi głowę z wody. Powtórzono to wiele razy, aż do mo jego całkowitego wyczerpania...”. Na koniec przypomnijmy,
116
o zbiorowej woli mocy jak o indywidualnym instynk cie seksualnym, to odwracanie po raz kolejny natural nego porządku rzeczy, jest bowiem wręcz przeciwnie,
to ekonomiczne i społeczne warunki walki klas tłu
maczą i determinują te rzeczywiste, w których prze jawia się indywidualna seksualność, a treść ludzkich
snów zależy również, w ostatecznym rozrachunku, od ogólnych uwarunkowań cywilizacji, w której żyjemy”31.
Wściekły, czarny byk nie jest fallusem. Dwaj czarni mężczyźni to nie dwaj ojcowie - jeden będący przed stawieniem rzeczywistego ojca, drugi przodka. Oto, co
mogłaby przynieść głębsza analiza, oparta na wnio
skach pana Mannoniego z poprzedniego paragrafu,
Kult zmarłych i rodzina. Strzelba senegalskiego Strzelca nie jest penisem, lecz prawdziwą strzelbą Lebel 1916. Czarny byk i ban
dyta to nie lotos, „dusze substancjalne”, lecz rzeczywi
ste wtargnięcie podczas snu realnych zjaw. Co innego oznacza ta stereotypia, ten główny temat snów, jeśli nie powrót na prostą drogę? Raz są to czarni strzelcy,
innym razem czarne byki z głową nakrapianą na bia
ło lub po prostu niezwykle przyjemna Biała. Cóż inne go odnajdujemy w tych wszystkich snach, jeśli nie tę
by nie uszło to niczyjej uwagi, że świadek Rakotovao został skazany na karę śmierci. Gdy czytamy podobne rzeczy, wydaje nam się oczywiste, że pan Mannoni musiał pominąć jeden wymiar analizowanych zjawisk: czarny byk, czarni ludzie to nikt inny jak Senegalczycy z Biura Bezpieczeństwa. 31 Pierre Naville (red.), Psychologie, marxisme, matérialisme,
wydanie drugie, Marcel Rivière et Cie, 1948, s. 151.
117
główną ideę: „Porzucenie rutyny to chodzenie po lesie; można tam spotkać byka, który w mig zaprowa dzi nas do domu”32. Malgasze, uspokójcie się i siedźcie na miejscu.
Opisawszy malgaską psychologię, pan Mannoni przy stępuje do wyjaśnienia racji bytu kolonializmu. Przy
tej okazji dorzuca do już istniejącej listy nowy kom
pleks: „kompleks Prospera” - definiowany jako zespół nieświadomych skłonności neurotycznych, z których
wyłania się jednocześnie „figura kolonialnego paterna lizmu” i „portret rasisty, którego córka stała się przed
miotem próby gwałtu (wyobrażonego) ze strony isto ty niższej”33.
Prospero jest, jak wiadomo, główną postacią dra matu Szekspira, Burza. Po przeciwnej stronie znajdu ją się Miranda, córka Prospera, i Kaliban. W stosunku
do Kalibana Prospero przyjmuje postawę dobrze zna
ną Amerykanom z Południa. Czyż nie mawiają oni, że Murzyni tylko czekają, by rzucić się na białe kobiety? To, co wydaje się szczególnie interesujące w tej części
książki, to zapał, z jakim pan Mannoni podsuwa nam źle rozwiązane konflikty i wskazuje na nie jako pod stawę powołania kolonialnego. W gruncie rzeczy, po
wiada, „to, czego brakuje zarówno kolonialistom, jak
i Prosperowi, co utracili, to świat Innych, w którym inni budzą szacunek. Typowy kolonialista opuścił ten świat,
32 Octave Mannoni, Psychologie de la colonisation, op. cit., s. 71. 33 Ibid., s. 108.
118
uciekając przed trudnością zaakceptowania ludzi ta kimi, jacy są. Ta ucieczka wiąże się z wywodzącą się
z dzieciństwa potrzebą dominacji, której nie zdołała poskromić adaptacja społeczna. To nieistotne, czy ko
lonizator uległ »jedynie chęci podróżowania«, ucieczki
przed »horrorem kołyski« czy »odwiecznymi wybrze żami« lub najzwyczajniej pragnie »szerszego życia«...
Chodzi zawsze o zmaganie z pokusą świata bez ludzi”34. Jeśli dodamy, że wielu Europejczyków wyjeżdża
do kolonii, ponieważ w krótkim czasie mogą się tam wzbogacić, że, poza nielicznymi wyjątkami, kolonialista jest handlarzem, a raczej przemytnikiem, uchwycimy
psychologię człowieka, który wywołuje w autochtonie „poczucie niższości”. Co do malgaskiego „kompleksu zależności”, przynajmniej w jedynej formie, jaka jest nam dostępna i możliwa do zbadania, on też rodzi się
w momencie przybycia na wyspę białych kolonizato rów. Jeśli chodzi o jego inną postać, ów kompleks pier wotny, w stanie czystym, który miałby charakteryzować
mentalność malgaską w całym okresie poprzedzającym kolonizację, pan Mannoni nie wydaje nam się w naj
mniejszym stopniu uprawniony do wyciągania co do
niego jakichkolwiek wniosków dotyczących aktual nej sytuacji, problemów czy możliwości autochtonów.
34 Ibid., s. 106.
5. Doświadczenie życia Czarnego
„Czarnuch!” lub po prostu: „Patrz, Murzyn!”.
Wchodziłem w świat niecierpliwy, by odsłonić sens rzeczy, moja dusza pragnęła być u początków świata,
i oto odkrywałem, że jestem przedmiotem wśród in nych przedmiotów.
Zamknięty w tej przygniatającej przedmiotowości, wołałem Innego. Jego wyzwalające spojrzenie ślizga się po moim ciele, a ono natychmiast traci chropowa
tość i odzyskuję lekkość, która zdawała mi się utraco na, odrywając mnie od świata, przywraca mnie świa
tu. Ale potykam się już na pierwszym zboczu, a Inny gestami, postawą, spojrzeniem utrwala mnie w takim
sensie, w jakim utrwala się preparat za pomocą barw nika. Wpadałem w złość, żądałem wyjaśnień... Da remnie. Wybuchałem. Oto kawałki zebrane przez in
nego mnie.
Dopóki Czarny pozostaje u siebie, nie ma okazji, po mijając drobne walki wewnętrzne, doświadczyć swo
jego bytu-dla-innego. Jest moment „bytu dla innego”,
o którym mówi Hegel, lecz wszelka ontologia stała się 120
niemożliwa w społeczeństwie skolonizowanym, któ
remu narzucono obcą cywilizację. Wydaje się, że nie zwróciło to dostatecznej uwagi tych, którzy na ten te
mat pisali. Weltanschauung skolonizowanego ludu za
wiera pewną nieczystość, defekt, które wykluczają ja kiekolwiek ontologiczne wyjaśnienie. Być może, powie
ktoś, jest tak w przypadku każdej jednostki, lecz takie podejście byłoby ukrywaniem fundamentalnego prob
lemu. Ontologia, odkąd przyjęto raz na zawsze, że po
mija egzystencję, nie pozwala nam zrozumieć bytu Czarnego. Gdyż Czarny już nie ma być czarny, lecz ma nim być wobec Białego. Niektórzy będą nam uparcie
przypominać, że jest to sytuacja dwukierunkowa. Od
powiadamy, że to nieprawda. Czarny w oczach Białego
nie ma ontologicznej siły. Z dnia na dzień Murzyni musieli ustosunkować się do dwóch systemów odniesień.
Ich metafizyka czy, mniej pretensjonalnie, ich zwycza
je i instancje, do których odsyłały, zostały unieważnio ne, gdyż pozostawały w sprzeczności z nieznaną im cy
wilizacją narzucającą własne. Czarny u siebie, w XX wieku, nie zauważa momen
tu, w którym jego niższość zaczyna zależeć od Innego... Oczywiście zdarzyło nam się dyskutować o czarnej kwe
stii z przyjaciółmi czy, rzadziej, z amerykańskimi Czar nymi. Razem oburzaliśmy się i głosiliśmy równość lu
dzi wobec świata. Na Antylach także istniał nieznaczny rozdźwięk między białymi Kreolami, Mulatami i Mu rzynami. My jednak zadowalaliśmy się intelektualnym
zrozumieniem tych różnic. W końcu nie było w tym nic
dramatycznego. A potem... 121
A potem dane nam było zmierzyć się z białym spoj
rzeniem. Przygniótł nas niezwykły ciężar. Realny świat zabierał nam naszą część. W białym świecie kolorowy
człowiek napotyka trudności w wypracowaniu sche
matu swojego ciała. Znajomość ciała jest wyłącznie negowaniem. Jest to znajomość w trzeciej osobie. Wo
kół ciała panuje atmosfera pewnej niepewności. Wiem,
że jeśli zechcę zapalić, będę musiał wyciągnąć pra
we ramię i chwycić paczkę papierosów leżącą na dru gim końcu stołu. Z kolei zapałki są w szufladzie po
lewej, będę musiał się lekko odchylić. Wszystkie te
ruchy wykonuję nie siłą przyzwyczajenia, lecz impli-
cytnej wiedzy. Powolne budowanie mojego ja jako cia ła w świecie przestrzennym i czasowym - taki wydaje się schemat. Nie narzuca się mojemu ja, jest to raczej
ostateczne ustrukturyzowanie ja i świata - ostateczne, gdyż między moim ciałem a światem ustala się rzeczy wista dialektyka.
Od kilku lat w laboratoriach prowadzi się bada nia zmierzające do odkrycia surowicy „odczernia-
jącej”; najpoważniej w świecie opłukano probów ki, wyregulowano wagi i przystąpiono do badań,
które pozwolą nieszczęsnym Murzynom się wybie
lić, a tym samym uwolnić od ciężaru ich cielesnego przekleństwa. Pod schematem cielesnym utworzy
łem schemat historyczno-rasowy. Elementy, który
mi się posłużyłem, nie zostały mi dostarczone przez
„pozostałości odczuć i wrażeń, zwłaszcza o charakte rze dotykowym, przedsionkowym, kinestetycznym
122
i wzrokowym”1, lecz przez Innego, przez Białego, który utkał mnie z tysiąca szczegółów, anegdot, opowieści.
Wydawało mi się, że mam skonstruować moje fizjolo giczne ja, zrównoważyć przestrzeń, umiejscowić do
znania, a tymczasem żądano ode mnie czegoś więcej. „Patrz, Murzyn!” Był to prztyczek, który dostał mi
się w przelocie. Uśmiechnąłem się. „Patrz, Murzyn!” Rzeczywiście. Roześmiałem się.
„Patrz, Murzyn!” Koło zacieśniało się stopniowo.
Śmiałem się na całego. „Mamo, zobacz, Murzyn, boję się!” Boję się! Boję się!
A więc zaczynali się mnie bać. Chciałem udusić się ze śmiechu, ale nie byłem w stanie.
Nie mogłem dłużej, bo wiedziałem już, że istnieją legendy, historie, historia, a zwłaszcza historyczność, której nauczył mnie Jaspers. Wtedy schemat cieles ny, naruszony w wielu punktach, rozpadł się, ustępu
jąc miejsca naskórkowemu schematowi rasowemu. W pociągu nie chodziło już o znajomość własnego cia ła w trzeciej osobie, lecz w osobie potrójnej. W pocią
gu, zamiast jednego, zostawiano mi dwa, trzy miejsca. Nie śmiałem się już wcale. Nie byłem wstanie odnaleźć
stałych punktów świata. Istniałem potrójnie; zajmowa łem miejsce. Szedłem do Innego... a Inny nieuchwyt
ny, wrogi, lecz nie matowy, przezroczysty, nieobecny, znikał. Mdłości...i
i Jean Lhermitte, L’Image de notre corps, Éditions de la Nou
velle Révue critique, 1929, s. 17.
123
Byłem odpowiedzialny jednocześnie za moje ciało,
za moją rasę, za moich przodków. Obrzuciłem się obiek tywnym spojrzeniem, odkryłem moją czerń, moje cechy
etniczne - a uszy pękały mi od ludożerstwa, opóźnie nia umysłowego, fetyszyzmu, wad rasowych, handlarzy
niewolników, a najbardziej, najbardziej od: „Y a bon Banania”.
Tamtego dnia, zagubiony, niezdolny, by wyjść na ze
wnątrz do Innego, do Białego, który więził mnie, bezli tosny, oddaliłem się, i to bardzo, od mojego bytu, kon
stytuując się jako przedmiot. Czymże było to dla mnie, jeśli nie zdarciem, oderwaniem skóry i krwotokiem, któ
ry zastygł czarną krwią na całym moim ciele? A przecież
nie chciałem tego przemyślenia, tej refleksji. Chciałem po prostu być człowiekiem wśród innych ludzi. Chcia
łem wejść gładki i młody w nasz świat i budować.
Odrzuciłem jednak wszelką tetanizację afektywną. Chciałem być człowiekiem, tylko człowiekiem. Niektó rzy łączyli mnie z moimi przodkami, zniewolonymi, lin czowanymi: postanowiłem to przyjąć. Pojmowałem to
wewnętrzne pokrewieństwo w uniwersalnej perspek
tywie intelektualnej - byłem wnukiem niewolników, tak samo jak prezydent Lebrun był wnukiem ciemię żonych chłopów pańszczyźnianych. W gruncie rzeczy
niepokój rozpraszał się dosyć szybko. W Ameryce Murzyni są segregowani. W Ameryce Po łudniowej chłoszcze się Murzynów na ulicach i strzela do czarnych strajkujących. W Afryce Zachodniej Mu
rzyn jest zwierzęciem. A tutaj, tuż obok mnie, kolega
124
z wydziału pochodzący z Algierii mówi: „Dopóki bę
dziemy robić z Araba człowieka takiego jak my, żadne rozwiązanie nie jest możliwe”.
- Widzisz, mój drogi, ja nie znam czegoś takiego jak uprzedzenie z powodu koloru skóry... Ależ pro szę wejść, my nie wiemy, co to uprzedzenia z powodu koloru skóry... Dokładnie, Murzyn to człowiek zupeł
nie taki jak my... Przecież nie jest mniej inteligentny
od nas tylko dlatego, że jest czarny... Miałem w pułku kolegę Senegalczyka, był bardzo kulturalny...
Jak mam się wobec tego ustawić? Lub, jeśli wolicie, gdzie mam się podziać?
- Martynikanin, z „naszych” starych kolonii. Gdzie się schować?
- Patrz, Murzyn!... Mamo, Murzyn!... Ciii! Bo się ze złości... Proszę nie zwracać na niego uwagi, nie wie, że jesteście tak samo cywilizowani jak my...
Moje ciało wracało do mnie wystawione na widok,
podzielone, udręczone, okryte żałobąwten biały zimo wy dzień. Murzyn to zwierzę, Murzyn jest zły, Murzyn jest brzydki; patrz, Murzyn, jest zimno, Murzyn drży,
Murzyn drży, bo jest mu zimno, chłopiec drży, gdyż boi się Murzyna, Murzyn drży z zimna, z zimna, które przenika do kości, śliczny mały chłopiec drży, bo myśli, że Murzyn drży ze złości, mały biały chłopiec rzuca się
w ramiona matki: mamo, Murzyn mnie zje.
Wszędzie wokół Biały, w górze niebo wyrywa so bie pępek, ziemia skrzypi mi pod stopami i biały, bia
ły śpiew. Cała ta biel mnie spala...
12.5
Siadam przy ogniu i pierwszy raz widzę moją li berię. Nie zauważałem jej dotąd. Rzeczywiście jest
brzydka. Zatrzymuję się, bo kto mi powie, czym jest piękno? Gdzie mam się odtąd podziać? Czułem, jak z nie
zliczonych rozproszeń mojego bytu podnosi się łatwo rozpoznawalna fala. Ogarniała mnie złość. Ogień daw
no wygasł i Murzyn znowu drżał.
- Patrz, jaki piękny Murzyn... - Proszę pocałować w dupę pięknego Murzyna, ma dame! Jej twarz oblała się wstydem. W końcu byłem wolny od rozmyślań. Robiłem dwie rzeczy za jednym zama chem: identyfikowałem wrogów i wywoływałem skan
dal. Wspaniale. Będzie można się pośmiać. Wyznaczywszy pole bitwy, stanąłem w szranki.
Jak to? Podczas gdy puszczałem w niepamięć, prze
baczałem i pragnąłem jedynie kochać, moje przesła nie wracało do mnie niby policzek wymierzony prosto
w twarz. Biały świat, jedyny uczciwy, odmawiał mi ja kiegokolwiek uczestnictwa. Od człowieka wymagano zachowania człowieka. Ode mnie zachowania czarne
go człowieka - a przynajmniej Murzyna. Przywoływa
łem świat, a świat studził mój entuzjazm. Żądał ode mnie ograniczenia się, zawężenia.
Jeszcze zobaczą! Przecież ich ostrzegałem. Niewol
nictwo? Nie ma o czym mówić, to tylko złe wspomnie nie. Moja rzekoma niższość? Głupstwo, śmiechu war
te. Puszczałem wszystko w niepamięć pod warunkiem,
12.6
że świat nadstawi mi swój bok. Musiałem wypróbować
swoje kły. Czułem, że są mocne. A potem... Jak to? Podczas gdy to ja miałem wszelkie powody,
by nienawidzić, czuć odrazę, byłem odrzucany? Pod czas gdy to mnie powinno się błagać, prosić, odmawia no mi wszelkiego uznania? Nie będąc w stanie pozbyć się wrodzonego kompleksu, postanowiłem utwierdzić się jako CZARNY. Ponieważ inny wahał się, czy mnie uznać,
pozostawało mi tylko jedno wyjście: dać się poznać.
Jean-Paul Sartre pisze: „[Żydzi] pozwolili się za truć przez wyobrażenie, jakie o nich mają inni, i żyją
w strachu, aby ich czyny nie upodobniły się przypad kiem do tego wyobrażenia. Tak że moglibyśmy powie
dzieć, używając raz już zastosowanego wyrażenia, że
ich postępowanie jest stale podwójnie determinowa ne od wewnątrz”2. Jednak Żyd może być nierozpoznany w swojej ży
dowskości. Nie jest on tym, czym jest całkowicie. Spo dziewamy się, czekamy. Ostatecznie decydują jego czy ny, zachowanie. Jest biały i - z wyjątkiem kilku dość
nieoczywistych cech - zdarza mu się pozostać nieza
uważonym. Przynależy do rasy tych, którzy nigdy nie znali ludożerstwa. Co za pomysł, by zjadać własne
go ojca! Zresztą, dobrze im tak, nie trzeba być Murzy nem. To prawda, że Żydów się szykanuje, co też mó wię, prześladuje, eksterminuje, pali w piecach, ale
a Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, przeł.
Jerzy Lisowski, Futura Press, 1992, s. 94-95.
127
to tylko rodzinne kłótnie. Żyda nie lubi się od chwili, w której zostanie zdemaskowany. Lecz w moim przy
padku wszystko nabiera nowego wyrazu. Nie jest mi dana żadna szansa. Jestem zewnętrznie zdetermino
wany. Nie jestem niewolnikiem „idei”, jaką inni mają
o mnie, lecz mojego wyglądu. Wchodzę w świat powoli, nauczony, że nie wolno mi wynurzać się znienacka. Posuwam się, pełzając. Już ni
cują mnie białe, jedyne prawdziwe, spojrzenia. Jestem utrwalony. Nastawiwszy swoje mikrotomy, przystępują
do obiektywnego cięcia na skrawki mojej rzeczywisto ści. Przejrzeli mnie. Czuję, widzę w tych białych spoj
rzeniach, że wszedł nie nowy człowiek, lecz nowy typ człowieka, nowy rodzaj. Co tu dużo mówić - Murzyn!
Wślizguję się w kąty, moimi długimi czułkami do tykam aksjomatów rozproszonych na powierzchni rze czy - bielizna Murzyna pachnie Murzynem - zęby Mu
rzyna są białe - stopy Murzyna są duże - szeroki tors
Murzyna - wślizguję się w kąty, siedzę cicho, dążę do anonimowości, zapomnienia. Patrzcie, zniosę wszyst ko, byle tylko nie być zauważonym!
- Chodź, przedstawię ci mojego czarnego kolegę... Aimé Césaire, czarny doktor uniwersytetu... Marian Anderson, największa czarna śpiewaczka... Doktor
Cobb, wynalazca białej krwi, jest czarny... Chodź, przy witaj się z moim martynikańsldm przyjacielem (uwa
żaj, jest bardzo wrażliwy)... Wstyd. Wstyd i pogarda dla samego siebie. Mdło ści. Gdy ktoś mnie kocha, mówi, że to pomimo mojego
koloru. Gdy ktoś inny mnie nienawidzi, zaznacza, że
128
to nie z powodu mojego koloru... Tak czy inaczej je
stem więźniem piekielnego kręgu. Odwracam się od tych przedpotopowych indaga-
torów i garnę się do moich braci, Murzynów takich jak ja. Odrzucają mnie, co za koszmar. Oni są prawie biali. A poza tym ożenią się z Białą. Ich dzieci będą jasnobrązowe... Kto wie, może z czasem... Śniłem.
- Wie pan, jestem jednym z największych sympaty ków Czarnych w Lyonie. Dowód był bezlitosny. Moja czerń była gęsta i nie zaprzeczalna. Dręczyła mnie, prześladowała, niepo
koiła, doprowadzała do rozpaczy. Murzyni to dzikusy, tępaki, analfabeci. Ale ja wie
działem, że jeśli o mnie chodzi, wszystkie te twierdze nia są fałszywe. Istniał mit Murzyna, który za wszelką
cenę należało obalić. Dawno minęły czasy, kiedy dzi
wiono się na widok czarnego księdza. Mieliśmy lekarzy, nauczycieli, mężów stanu ...Tak, ale w każdym z tych przypadków wciąż było coś nadzwyczajnego. „Mamy
senegalskiego nauczyciela historii. Jest bardzo inte ligentny... Nasz lekarz to Czarny. Jest bardzo miły”. Nauczyciel Murzyn, lekarz Murzyn; co do mnie by łem coraz mniej odporny i drżałem na najlżejszy niepo
kojący sygnał. Wiedziałem, na przykład, że gdyby lekarz
popełnił błąd, byłby skończony, on i wszyscy następni. Bo czego można się spodziewać po lekarzu Murzynie? Dopóki sprawy szły dobrze, wychwalano go pod nie
biosa, ale uwaga, bez numerów, i to pod żadnym po zorem! Czarny lekarz nigdy nie dowie się, do jakiego 129
stopnia jego pozycja ociera się o niesławę. Uwierzcie mi, byłem zamurowany: ani moje dobre maniery, ani znajomość literatury, ani zrozumienie teorii kwantów
nie spotykały się z przychylnością.
Domagałem się, żądałem wyjaśnień. Łagodnie, tak jak mówi się do dziecka, uświadomiono mi istnienie
pewnej opinii, podzielanej przez niektóre osoby, lecz, dodawano, „należy mieć nadzieję, że szybko zniknie”. Co to było? Uprzedzenie z powodu koloru skóry.
„Uprzedzenie z powodu koloru skóry to nic innego
jak bezrozumna nienawiść jednej rasy do innej, pogar
da ludów silnych i bogatych wobec tych, które uzna ją za niższe od siebie, a następnie gorzki resentyment
tych, które zmuszono do podporządkowania się i któ
re niejednokrotnie są znieważane. Ponieważ kolor skó
ry jest najlepiej widoczną zewnętrzną oznaką rasy, stał się kryterium oceny ludzi, bez względu na ich osiąg
nięcia edukacyjne czy społeczne. Doszło do tego, że
rasy o jasnej skórze pogardzają rasami o skórze ciem nej, a te ostatnie nie godzą się już na podrzędną pozy
cję, którą próbuje się im narzucić”3. Dobrze zrozumiałem. To była nienawiść; niena widzono mnie, brzydzono się mną i pogardzano, i nie chodziło o sąsiada z naprzeciwka ani kuzyna ze strony
matki, lecz o całą rasę. Byłem ofiarą czegoś nieracjo nalnego. Psychoanalitycy twierdzą, że dla małego dzie
cka nie ma nic bardziej traumatycznego niż kontakt z racjonalnością. Osobiście uważam, że dla człowieka, a SirAlan Burns, LePrÉjugéde race etde couleur, Payot, 1949, s. 14.
130
którego jedyną bronią jest rozum, nie ma nic bardziej
neurotycznego aniżeli kontakt z irracjonalnością. Poczułem, jak otwiera mi się nóż w kieszeni. Zde
cydowałem, że będę się bronić. Jako dobry taktyk, za mierzałem zracjonalizować świat, pokazać Białemu,
że jest w błędzie.
Żyd, mówi Jean-Paul Sartre, „ożywiony jest jakimś
gwałtownym imperializmem rozumu: nie idzie mu tylko o przekonanie przeciwnika, że ma rację, chodzi mu także o dowiedzenie swoim rozmówcom absolut
nej, niepodlegającej żadnym fluktuacjom wartości ra cjonalizmu. Uważa się za misjonarza uniwersalizmu:
przeciwko powszechności religii katolickiej, z której jest wykluczony, usiłuje stworzyć »religię« racjonali zmu, instrument docierania do prawdy i więź ducho
wą pomiędzy wszystkimi ludźmi”4. A jeśli, dodaje autor, zdarzają się Żydzi, którzy z in
tuicji uczynili podstawową kategorię swojej filozofii, ich intuicja „nie ma nic wspólnego z Pascalowskim esprit de finesse - tamten, bezsporny, choć wymykają
cy się wszelkiemu określeniu, oparty na rozlicznej ga mie subtelnych odczuć, wydaje się Żydowi najwięk
szym wrogiem. Co do Bergsona natomiast, to filozofia jego wydaje się zrazu zdumiewająca - ta antyintelektualna doktryna zbudowana jest bowiem całkowicie
przez umysł jak najbardziej rezonerski i jak najbardziej
krytyczny. Bergson drogą najściślejszego dowodzenia
4 Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, op. cit.,
s. 112.
131
dochodzi do odkrycia czystego trwania i intuicji filo zoficznej; i nawet ta intuicja pozwalająca odkryć ży cie czy też owo trwanie jest uniwersalna w tym sen
sie, że dostępna dla każdego i przedmiotem jej jest to, co uniwersalne, bowiem można je zawsze pomyśleć
i nazwać6. Z zapałem przystąpiłem do przeszukiwania, son dowania otoczenia. W zależności od epoki religia kato
licka najpierw usprawiedliwiała, a następnie potępia
ła niewolnictwo i dyskryminację. Lecz sprowadzając wszystko do pojęcia godności ludzkiej, rozbrajało się uprzedzenie. Uczeni, po wielu wahaniach, uznali, że
Murzyn jest istotą ludzką; in vivo i in vitro Murzyn oka
zał się podobny do Białego; ta sama morfologia, ta sama histologia. Rozum odnosił zwycięstwo na każdym polu. Przyłączyłem się z powrotem do ludzkiej gromady. Mu-
siałem jednak spuścić z tonu. Zwycięstwo grało ze mną w kotka i myszkę. Kpiło
ze mnie. Jak to się mówi, gdy ja jestem, jego nie ma, gdy ono jest, mnie już nie ma. W sferze idei panowała zgoda: Murzyn jest istotą ludzką. Oznacza to, dodawali nie do końca przekonani, że ma serce z lewej strony,
tak jak my. Lecz w niektórych kwestiach Biały pozo stawał nieugięty. Za żadną cenę nie chciał zbliżenia między rasami, gdyż, jak wiadomo, „krzyżowanie się różnych ras obniża poziom fizyczny i umysłowy... Do
póki nie będziemy dysponowali lepiej udokumento
waną wiedzą na temat rezultatów krzyżowania się ras, s Ibid., s. 115.
132
powinniśmy unikać mieszania się z bardzo różniącymi
się rasami”6. Co do mnie, wiedziałbym dobrze, jak zareagować. Gdybym musiał się określić, powiedziałbym, że w pew
nym sensie czekam; badam otoczenie, interpretuję wszystko na podstawie moich odkryć, stałem się czujny. Na początku mojej historii, którą inni stworzyli za
mnie, skwapliwie uwidoczniono podwalinę ludożerstwa, abym przypadkiem o nim nie zapomniał. Opi sano kilka mniej lub bardziej pokaźnych genów odpo
wiedzialnych w moich chromosomach za kanibalizm. Obok sex linked odkrywano racial linked. Co za hań
ba dla nauki! Ale rozumiem ten „mechanizm psychologiczny”. Bo,
jak wszyscy wiemy, jest to wyłącznie psychologiczny mechanizm. Dwa wieki temu byłem stracony dla ludz
kości jako niewolnik do końca życia. A potem przyszli
ludzie, którzy ogłosili, że dość już tego. Mój upór do konał reszty; uratowałem się z cywilizacyjnego potopu. Zrobiłem krok naprzód...
Za późno! Wszystko już przewidziano, znaleziono,
udowodniono, wykorzystano. Moje nerwowe dłonie nie
chwytają już niczego; złoże jest wyczerpane. Za póź no! Ale to także chcę zrozumieć.
Od kiedy ktoś poskarżył się, że przychodzi zbyt późno i wszystko zostało już powiedziane, wydaje się,
że istnieje tęsknota za przeszłością. Byłby to utracony
e J.-A. Moein, II Międzynarodowy Kongres Eugeniki, cyto wany przez sir Alana Burnsa.
133
pierwotny raj, o którym mówi Otto Rank? Jak wielu
z tych, którzy zdają się przytwierdzeni do macicy świa
ta, poświęciło swoje życie na zrozumienie wyroczni delfickiej czy odkrycie szlaków Odyseusza! Panspiry-
tualiści, chcąc udowodnić istnienie duszy u zwierząt,
posługują się następującym argumentem: pies kładzie się na grobie swojego pana i zdycha z głodu. Ale Janet
wykazał, że pies, w przeciwieństwie do człowieka, po prostu nie jest w stanie unicestwić przeszłości. Opo wiadamy o wielkości Greków, pisze Artaud; lecz, dodaje, jeśli ludzie nie rozumieją dziś Ofiarnie Ajschylosa,
to Ajschylos nie ma racji. Antysemici uzasadniają swój „punkt widzenia”, powołując się na tradycję. W imię
tradycji, tej długiej minionej historii, tego pokrewień stwa z Pascalem i Kartezjuszem, mówi się Żydom: nie ma dla was miejsca w naszej wspólnocie. Ostatnio je
den z tych dobrych Francuzów oświadczył w pociągu,
do którego wsiadłem: „Oby tylko przetrwały prawdzi wie francuskie wartości, a ocalimy naszą rasę! Dzisiaj musimy stworzyć unię narodową. Koniec z walkami
wewnętrznymi! Trzeba stawić czoło obcym (odwraca jąc się w moją stronę), kimkolwiek by byli”.
Na jego obronę trzeba przyznać, że cuchnął tanim
winem; gdyby mógł, powiedziałby mi, że moja krew wyzwoleńca nie jest zdolna wzburzyć się na imię Villona czy Taine’a.
Co za wstyd! Żyd i ja: nie dość, że urasowiłem się szczęśliwym
zrządzeniem losu, teraz jeszcze się humanizowałem.
Dołączyłem do Żyda, byliśmy towarzyszami niedoli.
134
Co za wstyd!
Na pierwszy rzut oka może dziwić, że postawa an tysemity jest bliska postawie negrofoba. Mój profesor
filozofii, z pochodzenia Antylczyk, pewnego dnia przy
pomniał nam: „Kiedy słyszycie, że mówią źle o Żydach, nadstawcie ucha, mówią o was”. Myślałem, że ma ra
cję w uniwersalnym sensie, rozumiejąc przez to, że własnym ciałem i duszą odpowiadam za los, jaki spo
tyka mojego brata. Później jednak zrozumiałem, że chciał po prostu powiedzieć: antysemita jest z pew
nością negrofobem. Przychodzicie za późno, o wiele za późno. Pomię dzy wami a nami zawsze będzie świat - biały świat...
Ta niemożność, by druga strona raz na zawsze wyeli minowała przeszłość. To zrozumiałe, że wobec uczu
ciowej sztywności Białych postanowiłem wydać mój
murzyński krzyk. Stopniowo, wysuwając to tu, to tam moje nibynóżki, wydzieliłem rasę. A ona zachwiała się pod ciężarem fundamentalnego elementu. Co to
jest? Rytm\ Posłuchajcie Leopolda Senghora, naszego śpiewaka:
„To rzecz najbardziej zmysłowa i najmniej mate rialna. To element życiowy par excellence. Jest podsta
wowym warunkiem i znakiem Sztuki, tak jak oddech jest znakiem życia; oddech, który przyspiesza lub zwal
nia, staje się równy lub przerywany, zależnie od napię cia człowieka, od natężenia i rodzaju wzruszeń. Taki
jest pierwotny rytm w całej czystości, taki jest w ar cydziełach murzyńskiej Sztuki, a szczególnie w rzeź
bie. Składa się z tematu - formy rzeźbiarskiej - który
135
przeciwstawia się bratniemu tematowi, jak wdech wy dechowi, po czym powraca.
Ta symetria nie rodzi monotonii; rytm jest żywy, jest wolny... I tak rytm działa na to, co w nas najmniej inte lektualne, despotycznie wprowadza nas w duchowość
przedmiotu; nasz swobodny sposób bycia, on również jest rytmiczny”7.
Czy dobrze zrozumiałem? Przeczytałem łapczywie
raz jeszcze. Z drugiej strony białego świata pozdrawia ła mnie cudowna murzyńska kultura. Murzyńska rzeź
ba! Pękałem z dumy. Czy w tym był ratunek?
Zracjonalizowałem świat, a świat mnie odrzucił
w imię uprzedzenia z powodu koloru skóry. Ponie waż na płaszczyźnie rozumu zgoda była niemożliwa, przerzuciłem się na irracjonalność. Niech Biały spró
buje być bardziej irracjonalny ode mnie. Dla dobra
sprawy przyjąłem proces wsteczny, ale była to obca mi broń; tutaj jestem u siebie; składam się z irracjo-
nalności; pławię się w irracjonalności. Irracjonalność podchodzi mi do gardła. A teraz niech zabrzmi mój głos! Ci, którzy nie wynaleźli prochu ni busoli
ci, którzy nie zbadali przestworzy ani oceanów
ale poznali najdalsze zakątki krainy cierpienia ci, którzy w świat ruszali wyrwani razem z korzeniami ci, którzy przycupnęli na klęczkach
7 Léopold Sédar Senghor, Ce que l’homme noir apporte, w: Claude Nordey (red.), L’Homme de couleur, s. 309-310.
136
ci, których oswajano do posług i chrzczono ci, którym wszczepiano bakcyle zwyrodnień
Tak, oni wszyscy są moimi braćmi - „cierpka braterskość” chwyta nas jednakowo. Potwierdziwszy mniej
szą przesłankę, przyzywam ponad burtą coś innego. Ale bez których ziemia nie byłaby ziemią
Wygarbieniem o ileż pełniejszym dobrodziejstw niż zie
mia pustynna, ziemią po wielekroć
Spichlerzem, gdzie trwa i dojrzewa, co w ziemi najbar dziej ziemskiego moja murzyńskość to nie jest kamień nastający głucho
na wołanie dnia
moja murzyńskość to nie jest wody śniętej katarakta na
martwym oku ziemi moja murzyńskość to nie wieża ani też katedra
ona się wdrąża w czerwone ciało ziemi
ona się wdrąża w żarliwe ciało nieba
dziurawi nieprzejrzysty ciężar swojej prawej cierpliwości’.
Hej! Tam-tam bełkocze kosmiczne przesłanie. Tylko Murzyn jest zdolny przekazać je dalej, odgadnąć jego sens, jego doniosłość. Dosiadam okrakiem świata, kłu-
ję mocno ostrogami bok świata, gładzę kark świata, tak jak ofiarnik gładzi czoło ofiary.
e Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, w: idem, Poezje,
przeł. Zbigniew Stolarek, Prw, 1978, s. 56.
» Ibid., 57-58.
137
[A] le się zawierzają - pojmani - istocie wszechrzeczy
trwają w niewiedzy wobec powierzchni, lecz są pojmani przez sam ruch wszechrzeczy
nie dbają, żeby ujarzmiać, lecz biorą udział w grze świata
zaprawdę pierworodnymi są synami świata otwarci są każdym oddechem na wszystkie oddechy świata
są braterskim tchnieniem wszystkich oddechów świata
litym łożyskiem dla wszystkich wód świata iskrą świętego ognia świata ciałem z ciała świata, które pulsuje pulsem świata!1011
Krew! Krew!... Narodziny! Euforia stawania się! W trzech czwartych pogrążony w oszołomieniu świat ła, poczułem, że czerwienieję od krwi. Tętnice świa
ta, poszarpane, wydarte, wyprute, obróciły się w moją stronę i zapłodniły mnie. Krew! Krew! samcze serce słońca obraca wszystką naszą
krew11.
Ofiara posłużyła jako stadium pośrednie między stwo
rzeniem a mną - odnajdywałem już nie początki, lecz Początek. Nie należało jednak ufać rytmowi, przyjaź
ni Ziemi Matki, temu mistycznemu, cielesnemu związ
kowi ludzi i kosmosu.
10 Ibid., s. 58. 11 Ibid.
138
W La Vie sexuelle en Afrique noire, pracy obfitującej
w spostrzeżenia, Denis-Pierre de Pedrals sugeruje, że w Afryce istnieje zawsze, niezależnie od rozpatrywanej dziedziny, pewna struktura magiczno-społeczna. Po nadto, dodaje, „wszystkie te elementy odnajdujemy na
jeszcze większą skalę w tajnych społecznościach. Zresz
tą fakt, że obrzezani i okaleczone w wieku młodzień czym nie mogą, pod groźbą śmierci, zdradzić niewta jemniczonym tego, co im zrobiono, podobnie jak fakt,
że inicjacji w tajną społeczność towarzyszą zawsze
akty świętej miłości, daje asumpt, by uważać obrzeza nie, okaleczenie i ich rytuały za konstytutywne dla ma
łych tajnych społeczności”12. Stąpam po rozżarzonych węglach. Strugi wody gro żą zalaniem mej duszy stojącej w ogniu. Przyglądam się
tym rytuałom ze zdwojoną uwagą. Czarna magia! Or
gie, sabaty, pogańskie ceremonie,gris-gris. Kopulacja jest okazją do wezwania bratnich bogów. To święty akt, czysty, absolutny, sprzyjający interwencji niewidzial
nych sił. Co mam myśleć o tych wszystkich praktykach,
inicjacjach i operacjach? Zewsząd osacza mnie obsceniczność tańców, mowy. Tuż obok rozbrzmiewa śpiew: Dawniej nasze serca były bardzo gorące
Teraz są zimne
Myślimy już tylko o Miłości
12 Denis-Pierre de Pedrals, La Vie sexuelle en Afrique noire, Payot, 1950, s. 83.
139
Po powrocie do wioski Gdy spotkamy wielkiego fallusa Achl Jak pięknie będziemy się kochać
Bo nasze cipki będą suche i czyste13.
Grunt, jeszcze przed chwilą ujarzmiony rumak, zaczy na trząść się ze śmiechu. Czy te nimfomanki to dzie wice? Czarna magia, prymitywna mentalność, ani-
mizm, zwierzęcy erotyzm, wszystko to do mnie wraca.
Wszystko to cechuje ludy, które nie nadążyły za ewo
lucją ludzkości. Lub, inaczej, jest to ludzkość pośled niejszego gatunku. Doszedłszy do tego punktu, długo się waham, nim zdecyduję się zaangażować. Gwiazdy
stały się agresywne. Musiałem wybierać. Co mówię, nie miałem wyboru...
Tak, jesteśmy (my, Murzyni) zacofani, prości, swo bodni w naszym sposobie bycia. Bo dla nas ciało nie stoi w opozycji do tego, co wy nazywacie duchem. My
jesteśmy w świecie. Niech żyje para Człowiek-Ziemia! A zresztą nasi ludzie pióra pomagają mi was przeko
nać; wasza biała cywilizacja lekceważy wyrafinowane
bogactwo, wrażliwość. Posłuchajcie: „Wrażliwość emocjonalna. Emocja jest murzyńska,
tak jak rozum jest helleński14. Woda, którą marszczy
każdy podmuch? Dusza otwartej przestrzeni targana wiatrami, której owoc często spada, nim dojrzeje? Tak,
la Antonin Marius Vergiat, Les Rites secrets desprimitifs de l”Oubangui, Payot, 1936, s. 113. 14 Podkreślenie nasze.
140
w pewnym sensie Murzyn jest dzisiaj bogatszy w dary
aniżeli w dzieła. Lecz korzenie drzewa tkwią w ziemi.
Rzeka płynie głęboko, unosząc cudne drobiny złota. I, śpiewa afroamerykański poeta, Langston Hugues: „Znam rzeki: Odwieczne, mroczne rzeki. Moja dusza nabrała takiej głębi, jak głębia tych rzek”18.
Jednocześnie natura emocji, wrażliwości Murzyna tłu maczy jego postawę wobec przedmiotu postrzegane
go z taką absolutną gwałtownością. To swoboda, która staje się potrzebą, aktywna postawa komunii, a nawet
identyfikacji z przedmiotem, jakkolwiek słabe byłoby
jego oddziaływanie, chciałem powiedzieć - osobowość. Postawa rytmiczna, zapamiętajmy to słowo”18. Oto Murzyn zrehabilitowany, „stojący przy sterze”,
władający światem za pomocą intuicji, Murzyn odna
leziony, odzyskany, zaakceptowany, to Murzyn, o nie, to już nie jakiś Murzyn, lecz Murzyn jako taki, pobu dzający płodne czułki świata, postawiony na scenie
świata, zraszający świat swą poetycką mocą, „otwarty każdym oddechem na wszystkie oddechy świata”. Za
ślubiam świat! Jestem światem! Biały nigdy nie poj mował tej magicznej zamiany. Biały chce świata; chce i s Od Walta Whitmana do Boba Dylana. Antologia poezji ame rykańskiej, wybór i przekład Stanisław Barańczak, Wydawni ctwo Literackie, 1998.
ie Léopold Sédar Senghor, Ce que l’homme noir apporte, op. cit.,
s. 295.
141
go tylko dla siebie. Odkrywa w sobie przeznaczenie,
by być panem świata. Podporządkowuje go sobie. Po między nim a światem ustala się stosunek własności.
Istnieją jednak wartości, które przyrządza się wyłącz nie według mojego przepisu. Jako czarownik, kradnę
Białemu „pewien świat”, stracony dla niego i tych, któ
rzy są jego maści. Tego dnia Biały, nieprzywykły do ta kich reakcji, musiał być w niepojętym dla siebie szoku. To dlatego, że ponad obiektywnym światem - z ziemią,
bananowcami i kauczukowcami - delikatnie ustano
wiłem prawdziwy świat. Istota świata była moim do brem. Pomiędzy mną a światem ustalał się stosunek
współistnienia. Odnalazłem pierwotne Jedno. Moje „dźwięczne ręce” pożerały histeryczne gardło świa ta. Biały miał dojmujące poczucie, że mu się wymy
kam i coś ze sobą zabieram. Przeszukał mi kieszenie. Zapuścił sondę nawet w najsłabiej zarysowane zwoje
mózgu. Nie znalazł nic nowego. A jednak, z całą pew
nością, skrywałem tajemnicę. Przesłuchano mnie; od wracając się z zagadkową miną, wyszeptałem: Wuju mój, Tokó-Waly - czy pamiętasz te noce dawne, gdy
moja głowa opadała ciężko na twych cierpliwych plecach?
Albo jak trzymając mnie za rękę dłoń twoja mnie wiodła przez ciemności i znaki?
Pola są kwiatem połyskliwych wierszy, gwiazdy kładą się na trawie, na drzewach Cisza wokoło.
Tylko rozbrzęczany zapach buszu, roje pszczół płowych, co zagłuszają nawet gradowe granie świerszczy
142
I tamten przymglony, daleki oddech nocy.
Ty, Tokó-Waly, słyszysz to, co niesłyszalne, I tłumaczysz mi znaki, jakie wymawiają Przodkowie w ocea
nicznej ciszy konstelacji,
Byka, Skorpiona, Lwa, Słonia, Ryb znajomych, I mleczny splendor Duchów poprzez niebiański tann, co nie
ma końca. Ale to jest właśnie mądrość bogini Luny i niechaj spadają
zasłony ciemności.
Nocy Afrykańska, moja nocy czarna, mistyczna i jasna, czarna i lśniąca17.
Stawałem się poetą świata. Biały odkrył poezję, któ ra nie miała w sobie nic poetyckiego. Dusza Białego
była zepsuta i, jak mawiał mój przyjaciel, który uczył w Stanach Zjednoczonych: „Murzyni stanowią dla Bia łych coś w rodzaju rękojmi człowieczeństwa. Kiedy Biali czują się zbyt zautomatyzowani, zwracają się do
kolorowych i proszą ich o odrobinę ludzkiej strawy”. Wreszcie zostałem uznany, przestałem być nicością. Szybko musiałem spuścić z tonu. Biały, na moment
zbity z tropu, wyjaśnił mi, że genetycznie jestem sta
dium pośrednim: „My wyczerpaliśmy wasze zdolności dawno temu. Mieliśmy mistyków ziemi, jakich wy nigdy nie zaznacie. Pochylcie się nad naszą historią, a zrozu miecie, jak daleko zaszła ta fuzja”. Miałem wrażenie, że
17 Lćopold Sćdar Senghor, Tokó-Waly (fragment), przeł. Anna
Kamieńska, w: Antologia poezji afrykańskiej, oprać. Wanda Le opold, Zbigniew Stolarek, LSW, 1974, s. 125.
143
powtarzam cykl. Wyrwano mi oryginalność. Długo nad tym płakałem, po czym wróciłem do życia. Nawiedzały
mnie jednak zabójcze formuły: suigeneris zapach Mu
rzyna... suigeneris dobrotliwość Murzyna... suigene ris łatwowierność Murzyna...
Próbowałem uciec niepostrzeżenie, ale Biali dopadli
mnie i obcięli mi lewą goleń. Przemierzałem krańce mojej istoty; niewątpliwie było tego za mało. I właśnie
wtedy dokonałem najbardziej niezwykłego odkrycia.
A właściwie ponownego odkrycia.
Gorączkowo przekopywałem się przez czarną sta
rożytność. To, co tam znalazłem, zapierało dech w pier siach. W swojej książce na temat zniesienia niewolni
ctwa Schoelcher dostarczał nam niezbitych argumentów. Odtąd Frobenius, Westermann, Delafosse, wszyscy biali,
powtarzali jednym głosem: Sćgou, Dżenne, ponadstutysięczne miasta. Mówiło się o czarnych doktorach (doktorach teologii, którzy udawali się do Mekki, by dys kutować o Koranie). Wszystko to wydobyte, wyłożone,
prześwietlone do najmniejszego szczegółu pozwoliło mi odnaleźć ważną kategorię historyczną. Biały mylił
się, nie byłem prymitywny, nie byłem też półczłowie-
kiem, należałem do rasy, która dwa tysiące lat temu znała obróbkę złota i srebra. Poza tym było coś jeszcze, coś, czego Biały nie potrafił zrozumieć. Posłuchajcie:
„Zatem jacy byli ci ludzie, których niebywałe bar
barzyństwo przez wieki odrywało od ich kraju, ich bo gów i ich rodzin?
Ludzie łagodni, uprzejmi, kurtuazyjni, z pewnością przewyższający ich oprawców, tę bandę awanturników,
144
którzy rozrywali, gwałcili, znieważali Afrykę, by móc
lepiej ją grabić. Potrafili wznosić domy, zarządzać imperiami, bu
dować miasta, uprawiać ziemię, wytapiać rudę, tkać
bawełnę, kuć żelazo.
Ich religia była piękna, ufundowana na tajemni czych więziach z założycielem państwa. Ich zwyczaje
przyjemne, oparte na solidarności, dobrej woli, sza cunku dla wieku.
Żadnego zniewolenia, lecz wzajemna pomoc, radość życia, dyscyplina, której poddawano się dobrowolnie.
Porządek - Siła - Poezja i wolność.
Od pojedynczego człowieka nieznającego lęku po niemal mitycznego wodza, nieprzerwany łańcuch zrozumienia i zaufania. Brak nauki? To prawda, w za mian za to chroniły ich przed strachem wielkie mity,
w których najwnikliwsza obserwacja współgrała i sta piała się z najśmielszą wyobraźnią. Brak sztuki? Mieli
wspaniałą rzeźbę, w której ludzkie emocje nigdy nie wybuchają tak gwałtownie, by przeszkodzić w orga nizowaniu zgodnie z obsesyjnymi prawami rytmu
wielkich planów materii, zaprzęgniętej do tego, by chwytać i na nowo rozdzielać najskrytsze siły wszech świata...”18.
„... Zabytki w samym sercu Afryki? Szkoły? Szpi tale? Żaden dwudziestowieczny mieszczanin, żaden
te Aimé Césaire, Introduction do: Émile Tersen (red.), Escla vage et colonisation, antologia tekstów Victora Schœlchera, PUF, 1948, s. 7.
145
Durand, Smith czy Brown nie domyślał się ich istnie nia w Afryce przed Europejczykami...
... Lecz Schœlcherwskazuje na ich istnienie za Caillé, Mollienem, braćmi Cander. I o ile w żadnym miejscu nie wspomina, że gdy Portugalczycy przybili do wy brzeży Konga w 1498 roku, odkryli tam bogate i kwit
nące państwo i że możni na dworze Ambasse ubierali się w jedwab i brokat, to wie przynajmniej, że Afryka samodzielnie wzniosła się do prawnej koncepcji pań
stwa i w samym środku epoki imperializmu podejrze
wa, że w gruncie rzeczy cywilizacja europejska jest tyl ko jedną z wielu - i to nie najłagodniejszą”10.
Ustawiałem Białego na jego miejscu; ośmielony, szturchałem go i rzucałem mu w twarz: przystosuj się do mnie, ja przystosowywał się do ciebie nie będę.
Śmiałem się szyderczo. Biały, widziałem to wyraźnie, był niezadowolony. Jego czas reakcji wydłużał się w nie skończoność ... Wygrałem. Nie posiadałem się z radości.
„Porzućcie waszą historię, wasze badania nad prze
szłością i spróbujcie dotrzymać nam kroku. W społe
czeństwie takim jak nasze, skrajnie uprzemysłowionym, unaukowionym, nie ma miejsca na waszą wrażliwość. Trzeba być twardym, by zyskać prawo do życia. Tu nie
chodzi o grę ze światem, lecz o to, by go sobie podpo rządkować siłą całek i atomów. Oczywiście, mówiono mi, od czasu do czasu, gdy poczujemy się zmęczeni
życiem w naszych wieżowcach, zwrócimy się do was
jak do naszych dzieci... czystych... zadziwionych... iB Ibid., s. 8.
146
spontanicznych. Powrócimy do was jak do dzieciństwa świata. Jesteście tak autentyczni, to znaczy tak zabaw
ni. Zostawmy na chwilę naszą ułożoną i grzeczną cy wilizację i pochylmy się nad tymi głowami, tymi jakże
ekspresyjnymi twarzami. W pewnym sensie pomaga
cie nam pogodzić się z samymi sobą”. Tym sposobem, mojej irracjonalności przeciwsta
wiano racjonalność. Mojej racjonalności „prawdzi wą racjonalność”. Za każdym razem przegrywałem. Zaznałem mojego dziedzictwa. Dokonałem pełne
go bilansu własnej choroby. Chciałem być typowym
Murzynem - było to już niemożliwe. Chciałem być biały - śmiechu warte. A kiedy próbowałem odzyskać
moją murzyńskość za pomocą idei i operacji intelek
tualnych, wydzierano mi ją. Udowadniano mi, że te zabiegi to nic innego jak etap w dialektyce:
„Ale jest ważniejsza sprawa: powiedzieliśmy, że Murzyn tworzy antyrasistowski rasizm. Nie chce on bynajmniej panować nad światem: chce obalenia et
nicznych przywilejów, skądkolwiek by pochodziły; zgłasza swoją solidarność z uciskanymi każdego kolo
ru. Natychmiast subiektywne, egzystencjalne, etnicz
ne pojęcie murzyńskości »przechodzi«, jak mówi Hegel, w obiektywne, pozytywne, ścisłe pojęcie proletariatu.
»Dla Cćsaire’a - mówi Senghor - «Biały» symbolizuje kapitał, tak jak Murzyn pracę (...). Poprzez ludzi swo
jej rasy o czarnej skórze opiewa on walkę światowego
proletariatu«. To łatwo powiedzieć, mniej łatwo tak myśleć. I za
pewne nie jest to przypadek, że najgorętsi piewcy
147
murzyńskości są jednocześnie wojującymi marksi stami.
Ale to nie znaczy, by pojęcie rasy było przykrojo
ne do pojęcia klasy: jedna jest konkretna i szczególna, druga abstrakcyjna i powszechna; jedna wychodzi
z tego, co Jaspers nazywa zrozumieniem, druga opiera się na tłumaczeniu; pierwsza jest wytworem psycho-
biologicznego synkretyzmu, druga jest metodyczną konstrukcją, opartą na doświadczeniu. W rzeczy sa
mej murzyńskość wydaje się słabym ogniwem dialek tycznej progresji; tezą jest teoretyczne i praktyczne uznanie wyższości Białego; murzyńskość jako wartość przeciwstawna jest momentem negatywności. Ale ten
moment negatywny nie jest sam w sobie wystarczający
i Czarni, stosując go, doskonale o tym wiedzą; wiedzą, że jego celem jest przygotowanie syntezy, czyli reali zacji człowieczeństwa w społeczeństwie bez ras. Tak
więc murzyńskość istnieje, aby się unicestwić, jest przejściem, a nie dojściem, środkiem, a nie ostatecz
nym celem”20. Kiedy przeczytałem tę stronę, poczułem, że odbie ra mi się ostatnią szansę. Oświadczyłem moim przyja
ciołom: „Pokoleniu młodych czarnych poetów zadano
właśnie śmiertelny cios”. Zwróciliśmy się do przyjacie la kolorowych ludów, a jemu nie przyszło do głowy nic innego, jak wykazać relatywność ich działań. Ten uro dzony heglista zapomniał tym razem, że świadomość
20 Jean-Paul Sartre, Czarny Orfeusz, przeł. Wanda Leopold, „Przegląd Socjologiczny” nr 23,1969, s. 411-412.
148
musi zatracić się w nocy absolutu i że jest to jedyny warunek osiągnięcia samoświadomości. Przeciwko
racjonalizmowi przywoływał stronę negatywną, zapo
minając jednak, że wartość tej negatywności bierze się
z niemal substancjalnej absolutności. Świadomość za angażowana w doświadczenie ignoruje, musi ignoro wać istotę i wyznaczniki swojego bytu.
Czarny Orfeusz jest cezurą w intelektualizacji czar nego istnienia. Błąd Sartre’a polegał nie tylko na tym, że
chciał on dotrzeć do źródeł źródła, lecz także, w pew
nym sensie, je wyczerpać: „Czy wyschnie źródło Poezji? Czy też wielka czar na rzeka zabarwi mimo wszystko morze, do którego
uchodzi? To nieważne: każda epoka ma swoją poezję;
w każdej epoce okoliczności historyczne stwarzają sy tuacje, które nie mogą być wyrażone ani przekroczo
ne inaczej niż poprzez Poezję, i wyłaniają jakiś naród, rasę lub klasę, aby przejęła pochodnię; czasem poryw poetycki i poryw rewolucyjny zbiegają się, a czasem
są rozbieżne. Powitajmy dziś historyczną szansę, któ ra pozwoliła Czarnym »wydać z taką siłą wielki krzyk murzyński, że zadrży świat w posadach« (Cćsaire)”21. Oto nie ja sam stwarzam dla siebie sens, lecz sens
istniał przede mną, czekał na mnie. To nie z mojej nę dzy złego Murzyna, moich zębów złego Murzyna, mo
jego głodu złego Murzyna zrobię pochodnię, której ogień podpali świat, lecz pochodnia była już, czekała
na tę historyczną okazję. 21 Ibid., s. 414.
149
Mówiąc o świadomości, czarna świadomość chce być absolutną gęstością, pełną samej siebie, stadium
wcześniejszym od jakiegokolwiek pęknięcia, jakiego kolwiek zniesienia „ja” przez pragnienie. Jean-Paul
Sartre zniszczył w swoim eseju czarny entuzjazm. Pro
cesowi historycznemu należało przeciwstawić nieprzewidywalność. Miałem potrzebę absolutnego zatracenia
się w murzyńskości. Być może pewnego dnia, w tym
nieszczęsnym romantyzmie...
W każdym razie miałem potrzebę nie wiedzieć. Ta
walka, to powtórne zejście musiało przybrać skończo
ną postać. Nie ma nic gorszego niż zdanie: „Zmienisz
się, mój mały; kiedy byłem młody, ja też... zobaczysz, wszystko mija”.
Dialektyka, która wprowadza konieczność jako
punkt podparcia dla mojej wolności, wyrzuca mnie poza samego siebie. Łamie moją instynktowną posta
wę. Mówiąc wciąż o świadomości, czarna świadomość
jest immanentna dla samej siebie. Nie jestem potencjalnością czegoś, jestem w pełni tym, czym jestem. Nie
muszę szukać uniwersalności. Nie ma we mnie żad nego prawdopodobieństwa. Moja murzyńska świado
mość nie chce być brakiem. Onajest. Jest przystająca
do samej siebie.
Jednakże, powie ktoś, pańskie twierdzenia zdra dzają nieznajomość procesu historycznego. Posłuchaj
cie więc: Afryko trwasz w mojej pamięci Afryko tyś we mnie
150
jako drzazga w ciele
jak wioskowy fetysz w samym środku wsi uczyń ze mnie kamień twojej procy z moich ust uczyń wargi twojej rany
z moich kolan strzaskane kolumny twego poniżenia... APRZECIEŻ
pragnę być tylko jednym z waszej rasy robotnicy chłopi wszystkich krajów świata (...)
Ty z Detroit i ty z Alabamy
biały robotniku i czarny peonie kapitalistycznych galer niezliczony ludu los nas postawił ramię przy ramieniu depcemy rumowiska naszych odosobnień
odrzucając uroki starych tabu krwi Jeżeli strumień stanowi granicę wyrwiemy z parowu jego bujną grzywę
jeżeli Sierra stanowi granicę
zmiażdżymy szczęki wulkanom
zerwiemy górskie łańcuchy równina będzie esplanadą brzasku gdzie da się złączyć nasze wszystkie siły
które dotąd trzymało w rozsypce
naszych rządców przebiegłe działanie Jak przeciwstawność rysów
przechodzi w twarzy harmonię tak obwołujemy jedność cierpienia i buntu wszystkich ludów na powierzchni ziemi
i z prochu idolów
151
miesimy murarską zaprawę dla czasów braterstwa23.
Właśnie dlatego, odpowiemy na to, murzyńskie do
świadczenie jest wieloznaczne, gdyż nie istniejejeden Murzyn, lecz istnieją Murzyni. Jak różny jest, na przy
kład, ten wiersz: Biały Ojca mi zabił
Ojciec był dumny i się go nie lękał
Biały Matkę mi zgwałcił Matka była piękna
Biały Pod słońcem dróg ugiął bratu kark Mocny był brat
Biały się do mnie odwrócił Kiwnął ręką czerwoną od tej czarnej krwi
I zawołał tonem jakim woła Pan:
„Hej, boy, stołek, ręcznik, wodę!”33.
Albo ten: Mój bracie o zębach, które błyszczą na komplement hipokryty 22 Jacques Roumain, Z czamości hebanu, przeł. Zbigniew Stolarek, w: Antologia poezji afrykańskiej, op. cit., s. 82.-84. 23 David Diop, Czas męczeństwa, przeł. Zbigniew Stolarek,
w: Antologia poezji afrykańskiej, op. cit., s. 73.
152
Mój bracie w złotych okularach
Za nimi oczy niebieskie od słów Pana Mój biedny bracie w smokingu z jedwabnymi klapami
Ćwierkasz, szepczesz, paradujesz na salonach Lekceważenia Żal mi ciebie Słońce twojego kraju jest tylko cieniem Na twym gładkim czole cywilizowanego
A chata twojej babki
Sprowadza rumieniec na twarz pobielałą przez lata
[upokorzeń i Mea Culpa Lecz kiedy syty słów szumnych i pustych
Jak skrzynka na twoich ramionach
Będziesz stąpał po gorzkiej i czerwonej ziemi Afryki
Te zalęknione słowa wyznaczą rytm twych nierównych kroków Jestem samotny, tak samotny!24.
Od czasu do czasu mamy ochotę dać za wygraną. Wy
rażanie rzeczywistości jest bardzo trudne. Lecz kiedy
uprzemy się, by wyrazić istnienie, ryzykujemy, że odnajdziemy jedynie nieistniejące. Pewne jest, że w mo
mencie, gdy próbuję uchwycić mój byt, Sartre, który pozostaje Innym, nazywając mnie, odbiera mi wszel
kie złudzenia. Kiedy mówię mu: moja murzyńskość to nie wieża ani też katedra ona się wdrąża w czerwone ciało ziemi
24Idem, Coups de pilon, Le renégat, „Présence africaine”, 1956.
153
ona się wdrąża w żarliwe ciało nieba
dziurawi nieprzejrzysty ciężar swojej prawej cierpliwości“’
- kiedy mówię to w paroksyzmie przeżyć i złości, przy pomina mi, że moja murzyńskość jest jedynie słabym ogniwem. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, moje
ramiona ześlizgnęły się ze struktury świata, moje stopy przestały czuć dotyk ziemi. Bez murzyńskiej przeszło
ści, bez murzyńskiej przyszłości nie mogłem przeży
wać własnej czerni. Jeszcze nie biały, już nie całkiem czarny, byłem wyklęty. Jean-Paul Sartre zapomniał, że
Murzyn cierpi w swoim ciele inaczej niż Biały29. Mię dzy Białym a mną zachodzi nieuchronnie stosunek
transcendencji27. Zapomniano jednak, jak niezłomna jest moja mi
łość. Definiuję samego siebie jako wytężoną otwartość.
I biorę tę murzyńskość, i ze łzami w oczach odtwarzam jej mechanizm. Moje ręce, intuicyjne liany, składają, odbudowują to, co rozpadło się na kawałki.
Mój krzyk rozbrzmiewa potężniej: jestem Murzy
nem, jestem Murzynem, jestem Murzynem... 2« Aimé Césaire, Powrót do rodzinnego kraju, op. cit., s. 58. 26 O ile studia Sartre’a nad egzystencją innego są słuszne (w takim stopniu, przypominamy, w jakim Byt i nicość opisu je wyalienowaną świadomość), zastosowane do świadomości murzyńskiej okazują się fałszywe. A to dlatego, że Biały jest nie tylko Innym, lecz także panem, rzeczywistym lub wyob rażonym zresztą. 27 W takim sensie, w jakim rozumie go Jean Wahl, Existence humaine et trascendance, Éditions de la Baconnière, coll. „Être et penser”, 1944.
154
A to mój biedny brat - żyjąc w skrajnej nerwicy -
odkrywa, że jest sparaliżowany: MURZYN: Nie mogę, pani. LIZZIE: Co to znowu?
MURZYN: Nie mogę strzelać do Białych. LIZZIE: Naprawdę! Oni będą się krępować, co?
MURZYN: To są Biali, pani. LIZZIE: No to co z tego? Ponieważ są biali, to mają prawo za rżnąć cię jak świnię?
MURZYN: To są Biali, pani”.
Poczucie niższości? Nie, poczucie nieistnienia. Grzech
jest czarny, tak jak cnota jest biała. Ci wszyscy Biali,
każdy z rewolwerem w ręku, nie mogą się mylić. Jes tem winny. Nie wiem, co zrobiłem, ale czuję, że jestem
nędznikiem. MURZYN : To już tak jest, proszę pani. Tak zawsze jest z Białymi.
LIZZIE: I ty także czujesz się winien?
MURZYN: Tak, pani”.
To Bigger Thomas, który się boi, jest przerażony. Boi
się, ale czego? Samego siebie. Jeszcze nikt nie wie, kim jest, ale on wie, że strach ogarnie świat, kiedy świat się
dowie. A kiedy świat już wie, świat zawsze oczekuje 2« Jean-Paul Sartre, Ladacznica z zasadami, przeł. Jan Kott, w: Jean-Paul Sartre, Dramaty, PIW, 1956, s. 226-227. 2e Ibid., s. 229. Zob. również: Home ofthe Brave, film Marka
Robsona, 1949.
155
czegoś od Murzyna. Boi się, że świat się dowie, boi się
strachu, który ogarnąłby świat, gdyby się dowiedział. Tak jak ta staruszka, która błaga nas na kolanach, żeby
przywiązać ją do łóżka: - Panie doktorze, przez cały czas czuję to coś, co
mnie nachodzi.
- Co to jest? - Ochota, żeby się zabić. Przywiążcie mnie, boję się. W końcu Bigger Thomas przystępuje do działania. Za czyna działać, aby przerwać napięcie, odpowiada na
oczekiwanie ze strony świata30. Bohater IfHe Hollers, LetHim Go31 robi dokładnie
to, czego nie chciał zrobić. Ta duża blondynka, która
ciągle wchodzi mu w drogę, omdlewająca, zmysłowa, chętna, otwarta, obawiająca się (pragnąca) gwałtu, zo-
staje w końcu jego kochanką. Murzyn jest zabawką w rękach Białego; więc by przerwać to błędne koło, wybucha. Nie da się pójść do
kina i nie spotkać tam siebie. Czekam na siebie. W prze
rwie, tuż przed filmem, czekam na siebie. Ci, którzy
stoją przede mną, patrzą na mnie, śledzą mnie, czeka ją. Zaraz pojawi się czarny boy. Kręci mi się w głowie.
Inwalida wojny na Pacyfiku mówi mojemu bratu: „Pogódź się ze swoim kolorem tak jak ja z moim kiku
tem; obaj jesteśmy ofiarami wypadku”33. so Richard Wright, Syn swego kraju, przeł. Zofia Kierszys, PIW, 1969. 31 Chester B. Himes, IfHe Hollers, Let Him Go, Durand Co.,
1945sa Mark Robson, Home ofthè Brave, 1949.
156
A jednak całym moim jestestwem odrzucam to
okaleczenie. Czuję moją duszę rozległą jak świat, na prawdę głęboką jak najgłębsza z rzek; moja pierś ma
moc rozszerzania się w nieskończoność. Jestem da rem, a zalecają mi pokorę inwalidy... Wczoraj, otwo rzywszy oczy na świat, zobaczyłem niebo wywrócone na wskroś. Chciałem wstać, lecz wydrążona cisza pod
płynęła do mnie na sparaliżowanych skrzydłach. Nie
odpowiedzialny, okrakiem między Nicością a Nieskoń
czonością, zacząłem płakać.
6. Murzyn a psychopatologia
Szkoły psychoanalityczne badały reakcje nerwicowe pojawiające się w pewnych środowiskach, w pewnych sferach cywilizacji. Aby sprostać wymogowi dialekty-
ki, należałoby zapytać, w jakim stopniu wnioski Freu da czy Adlera mogą znaleźć zastosowanie przy próbie
wyjaśnienia wizji świata człowieka kolorowego. Psychoanaliza, co zawsze warto podkreślić, stara się zrozumieć dane zachowania - w ramach specyficznej grupy, jaką stanowi rodzina. Gdy zaś chodzi o nerwi
cę przeżywaną przez osobę dorosłą, zadanie psycho
analityka polega na odnalezieniu w nowej strukturze psychicznej analogii z elementami dziecięcymi, powtó rzenia, kopii konfliktów zrodzonych w układzie rodzin
nym. W każdym razie rodzina traktowana jest zawsze
„jako obiekt i okoliczność psychiczna”1. Jednakże w tym miejscu zjawiska komplikują się
nadzwyczajnie. W Europie rodzina odtwarza bowiem pewien sposób, w jaki świat zwykł odsłaniać się dziecku.i
i Jacques Lacan, Encyclopédiefrançaise, „Le complexe, fac teur concret de la psychologie familiale”, 1938, 8-40-5.
158
Między strukturą rodzinną i strukturą narodową ist
nieją ścisłe relacje. Militaryzacja i centralizacja władzy
w kraju pociągają automatyczne zaostrzenie władzy ro
dzicielskiej. W Europie, podobnie jak we wszystkich krajach uchodzących za cywilizowane lub cywilizują ce, rodzina jest fragmentem narodu. Dziecko opusz
czające środowisko rodzicielskie odnajduje te same
prawa, te same zasady, te same wartości. Normalne
dziecko, które wyrosło w normalnej rodzinie, stanie się normalnym człowiekiem2. Między życiem rodzinnym a życiem narodowym nie ma dysproporcji. Odwrot nie, jeśli weźmiemy społeczeństwo zamknięte, czyli
takie, które nie uległo fali cywilizacyjnej, odnajdziemy struktury identyczne jak te opisane powyżej. Przeko nuje nas o tym, na przykład, L’Âme du Pygmée d’Afrique
R.P. Trillesa; wprawdzie w każdym momencie daje się wyczuć potrzebę katolicyzowania murzyńskiej duszy, ale opisy kultury, jakie tu znajdujemy - schematy kul
tów, trwanie rytuałów, żywotność mitów - nie sprawiają wrażenia sztucznych tak jak w La Philosophie bantoue.
W jednym i w drugim przypadku ma miejsce pro
jekcja na środowisko społeczne cech środowiska a Ufamy, że nie spotka nas krytyka za to ostatnie zdanie. Sceptycy słusznie mogą zadać pytanie: „Co należy rozumieć przez normalność?”. Chwilowo jednak nie zamierzamy na nie odpowiadać. Najdociekliwszych odsyłamy do bardzo poucza jącego, choć skupionego wyłącznie na zagadnieniach biolo gicznych, dzieła Georgesa Canguilhema, Normalne i patolo giczne (przeł. Paweł Pieniążek, Słowo/obraz terytoria, 1999). Dodajmy tylko jeszcze, że w obszarze umysłowym anormal ny jest ten, kto prosi, apeluje, błaga.
159
rodzinnego. To prawda, że dzieci złodziei lub bandy
tów, przyzwyczajone do pewnego kodeksu klanowego, będą zaskoczone, dowiadując się, że reszta świata po
stępuje inaczej, ale nowa edukacja - pomijając depra
wację lub zapóźnienie (Heuyer)3 - powinna skłonić je
do umoralnienia ich wizji, do jej socjalizacji. Zauważamy, że we wszystkich przypadkach patolo
gia umiejscowiona jest w środowisku rodzinnym. „Wła
dza państwowa jest dla jednostki odtworzeniem władzy rodziny, która ukształtowała ją w dzieciństwie. Jednost
ka utożsamia władzę, z jaką styka się na późniejszych etapach życia, z władzą rodzicielską: postrzega teraź niejszość w kategoriach przeszłości. Tak jak wszystkie
inne ludzkie zachowania zachowanie w stosunku do władzy jest wyuczone. A zostało wyuczone w łonie ro dziny, którą z punktu widzenia psychologicznego wy
różnia jej szczególna organizacja, czyli to, w jaki spo
sób jest w niej rozdzielona i wykonywana władza”4. Otóż, co bardzo istotne, u człowieka kolorowego stwierdzamy proces odwrotny. Normalne czarne dziecko,
wychowane w normalnej rodzinie, staje się anormalne 3 Chociaż to zastrzeżenie jest dyskusyjne. Zob. na przykład artykuł Juliette Boutormier: „Czy deprawacja nie jest głębokim zapóźnieniem emocjonalnym rozwiniętym lub zrodzonym przez warunki, w jakich żyło dziecko, co najmniej w takim samym stopniu jak przez skłonności konstytucyjne, które są oczywiście istotne, lecz prawdopodobnie nie tylko one odgrywają rolę?” Q, Révue française de psychanalyse”, nr 13,1949, s. 403-404). 4 Joachim Marcus, Structure familiale et comportements po litiques (L’autorité dans la famille et dans l’État), „Revue fran çaise de psychanalyse”, nr 13,1949, s. 2.77-313.
160
przy najmniejszym kontakcie z białym światem. Zrozu mienie tego nie jest możliwe od razu. Dlatego będzie
my posuwać się wstecz. Uznając zasługi doktora Breuera, Freud pisze: „Iw rzeczy samej, okazało się, że prawie
wszystkie symptomy powstały tak samo, jak te pierw sze, jako resztki - osady, jeśli to określenie bardziej się
wam podoba - przeżyć afektowych, które z tego wzglę
du określiliśmy później mianem «traum psychicznych», a ich specyfikę można było wyjaśnić na podstawie od
niesienia do scen traumatycznych, które były ich przy czynami. Symptomy te, jak powiada owo sztuczne sło
wo, były zdeterminowane przez sceny, których resztki pamięciowe stanowiły, już nie trzeba było opisywać ich
jako dowolne czy zagadkowe sprawności nerwicy. Wspomnijmy o jednym tylko, co odbiegało od naszych ocze kiwań. Symptom nie zawsze pozostawiał tylko jedno przeżycie, najczęściej chodziło o wiele, często bardzo
podobnych, powtarzających się traum, które pozosta wiały taki skutek. To właśnie owe łańcuchy wspomnień
patogennych trzeba było później odtwarzać w kolejno
ści chronologicznej, i to na odwrót - ostatnie jako pierw
sze, pierwsze jako ostatnie, i nie było możliwe prze niknięcie do pierwszej, często najbardziej skutecznej
traumy, gdy pomijało się te, które pojawiły się później”6.
Trudno o bardziej kategoryczne stwierdzenie: przy czyną każdej nerwicy jest określone Erlebnis. Nieco dalej s Sigmund Freud, O psychoanalizie. Pięć wykładów wypłoszonych z okazji uroczystości dwudziestolecia Clark University, Worcester, Mass., Wrzesień 1909, w: idem, Wykłady, przeł. Robert Reszke,
KR, 2010, s. 10-11.
161
Freud dodaje: „Gwoli stwierdzenia tego wprost: bada
jąc histeryków oraz innych neurotyków, doszliśmy do przekonania, że wyparcie idei, z którą związane jest nieznośne życzenie, nie udało im się. Wprawdzie prze
pędzili ją ze świadomości i ze wspomnienia, oszczę dzając sobie najwyraźniej dużej ilości braku rozkoszy (Unlustj, lecz owa wyparta pobudka popędowa istnieje na
dal w nieświadomym, tylko czyha na okazję do uaktyw
nienia, a gdy już okazja ta się nadarzy, wówczas umie ona wysłać do świadomości zniekształconą, zmienio
ną nie do poznaniaformację zastępującą to, co wypar te; niebawem zwiążą się z nią te same doznania braku
rozkoszy, których - jak mniemali - udało się im unik nąć za pomocą wyparcia”8. Erlebnis jest wypierane do
nieświadomości.
Co widzimy w przypadku Czarnego? Jeśli nie posłu żymy się zawrotnym - tak bardzo wytrąca nas z równo
wagi - pojęciem nieświadomości zbiorowej Junga, nie
zrozumiemy absolutnie niczego. Codziennie w krajach skolonizowanych rozgrywa się dramat. Jak, na przykład, wytłumaczyć fakt, że czarny maturzysta przybywający na Sorbonę przygotować licencjat z filozofii, ma się na
baczności, by nie doszło do jakiejkolwiek sytuacji kon fliktowej z jego udziałem? René Ménil przedstawiał tę
reakcję w terminach heglowskich. Widział w niej „kon sekwencję zastąpienia w świadomości niewolników wy
partego ducha »afrykańskiego« przez instancję repre
zentującą pana, instancję ustanowioną w najgłębszych a Ibid., s. zz.
162
zakamarkach zbiorowości po to, by pilnowała jej niby garnizon zdobytego miasta”.
W rozdziale poświęconym Heglowi zobaczymy, że René Ménil się nie mylił. Mamy jednakowoż prawo po
stawić pytanie: jak wytłumaczyć utrzymywanie się tej reakcji w XX wieku, kiedy skądinąd ma miejsce całko wita identyfikacja z Białym? Często zdarza się, że Mu
rzyn, który staje się nienormalny, nie miał nigdy rela
cji z Białymi. Czy dawniejsze doświadczenie było więc wyparte do nieświadomości? Czy czarne dziecko wi
działo swojego ojca bitego lub linczowanego przez Bia łych? Czy rzeczywiście doszło do traumy? Na wszystkie
te pytania odpowiadamy: nie. A więc? Aby udzielić poprawnej odpowiedzi, musimy odwo
łać się do pojęcia zbiorowej katharsis. W każdym społe czeństwie, w każdej zbiorowości istnieje, musi istnieć, kanał, ujście, przez które może uwolnić się energia zgro madzona w formie agresywności. Służą temu zabawy
w instytucjach dla dzieci, psychodramy w terapii zbio
rowej i, na ogólniejszym poziomie, tygodniki komiksowe dla młodzieży - przy czym każdy typ społeczeństwa wy maga, rzecz jasna, określonej formy katharsis. Opowie
ści o Tarzanie, o dwunastoletnich odkrywcach, o Myszce
Miki, a także wszystkie czasopisma komiksowe rzeczy
wiście służą do uwolnienia zbiorowej agresywności. Są to czasopisma napisane przez Białych, przeznaczone dla
białych dzieci. I w tym tkwi szkopuł. Na Antylach, a mamy pełne prawo przypuszczać, że sytuacja wygląda podob
nie w innych koloniach, tymi samymi czasopismami za czytują się mali tubylcy. Tymczasem Wilk, Diabeł, Zły 163
Duch, Zło, Dziki przybierają niezmiennie postać Mu rzyna lub Indianina, a ponieważ zawsze identyfikuje my się ze zwycięzcą, mały Murzyn staje się odkrywcą,
poszukiwaczem przygód, misjonarzem, „któremu grozi pożarcie przez złych Murzynów” tak samo jak małemu Białemu. Ktoś, kto twierdzi, że nie ma to zbyt wielkiego
znaczenia, nie zastanawiał się nigdy nad rolą tych ko miksów. Oto, co na ten temat mówi Gershon Legman:
„Oprócz nielicznych wyjątków każde amerykańskie
dziecko, które w 1938 roku miało sześć lat, przyswoiło sobie co najmniej osiemnaście tysięcy scen okrutnych tortur i krwawej przemocy... Amerykanie to jedyna no
woczesna nacja, z wyjątkiem Burów, która za pamięci
człowieka zmiotła całkowicie z zasiedlonego przez sie
bie terytorium rdzenną ludność7. A więc jedynie Ame ryka musiała uspokoić nieczyste sumienie narodowe, wykuwając mit »Bad Indjun«8 po to, by następnie móc wprowadzić historyczną figurę szlachetnego Czerwo
nego, bezskutecznie broniącego swojej ziemi przed na
jeźdźcami uzbrojonymi w Biblię i strzelby; karę, na jaką zasługujemy, można oddalić tylko przez wyparcie się odpowiedzialności za zło i przerzucenie potępienia na
ofiarę: dowodząc - przynajmniej samym sobie - że za dając pierwszy i jedyny cios, działamy po prostuwobro-
nie własnejRozważając wpływ tych komiksów na
7 Przy okazji dodajmy, że ten sam los zgotowali Karaibom
hiszpańscy i francuscy awanturnicy. b Pejoratywna deformacja „Bad Indian”.
164
kulturę amerykańską, autor pisze jeszcze: „Pozostaje py tanie, czy ta maniakalna fiksacja na przemocy i śmierci
jest substytutem stłumionej seksualności czy też raczej jej funkcja polega na skanalizowaniu drogą, którą cen zura seksualna pozostawiła otwartą, pragnienia agre sji u dzieci i dorosłych skierowanej przeciwko struk turze ekonomicznej i społecznej, która psuje ich za ich
własnym przyzwoleniem. W obu przypadkach przyczy na zepsucia, czy to natury seksualnej, czy ekonomicz
nej, pozostaje najistotniejsza; dlatego dopóki nie bę dziemy w stanie poradzić sobie z tym podstawowym
wyparciem, dopóty każdy atak na proste mechanizmy
ucieczki takie jak comic books, okaże się daremny”9. Na Antylach czarne dziecko, które w szkole powta
rza wciąż: „Nasi przodkowie, Galowie”10, utożsamia się z odkrywcą, z Białym przynoszącym dzikim cywilizację
i prawdę, zupełnie białą prawdę. Utożsamienie ozna
cza, że czarne dziecko przyjmuje subiektywnie posta wę Białego. Przenosi na bohatera, który jest Biały, całą
swoją agresywność - a ta, w tym wieku, łączy się ści
śle z ofiarnością: ofiarnością naładowaną sadyzmem.
e Gershon Legman, Psychopathologie des Comics, „Les Temps Modernes”, nr 43, maj 1949, s. 916 i następne. 10 Opowiadanie o tym aspekcie nauczania na Martynice nie
odmiennie wywołuje uśmiech. Chętnie zauważając komiczny charakter tego faktu, zapomina się jednak o jego najdalszych konsekwencjach. Tymczasem mają one ogromne znaczenie, gdyż na podstawie trzech czy czterech takich zdań formuje się wizja świata młodego Antylczyka.
165
Ośmioletnie dziecko ofiarowujące coś, nawet dorosłe mu, nie potrafiłoby znieść odmowy. Stopniowo, obser wujemy u młodego Antylczyka kształtowanie się i kry
stalizowanie postawy, sposobu myślenia i widzenia
zasadniczo białych. Gdy w szkole zdarza mu się czytać w białych książkach historie o dzikusach, myśli zawsze
o Senegalczykach. Jako uczeń mogłem godzinami dys kutować o rzekomych zwyczajach senegalskich dzikich. Była w tym co najmniej paradoksalna nieświadomość. Jest jednak tak, że Antylczycy nie uważają się za czar
nych; uważają się za Antylczyków. Murzyni mieszkają wAfiyce. Subiektywnie, intelektualnie Antylczyk zacho
wuje się jak Biały. A przecież jest Murzynem. Zauważy to dopiero w Europie i będzie wiedział, że gdy mówi się o Murzynach, chodzi zarówno o niego, jak i o Se-
negalczyków. Jakie wnioski możemy stąd wyciągnąć?
Narzucanie tych samych „Złych Duchów” Białym
i Czarnym jest poważnym błędem w edukacji. Jeśli po traktuje się „Złego Ducha” jako próbę humanizacji id,
uchwyci się nasz punkt widzenia. Gwoli ścisłości do dajmy, że wyliczanki podlegają tej samej krytyce. Nie
trudno zauważyć, że chcielibyśmy ni mniej, ni więcej
stworzenia komiksów i piosenek przeznaczonych spe
cjalnie dla czarnych dzieci, idąc dalej, również książek historycznych, co najmniej na poziomie szkoły podsta
wowej. Sądzimy bowiem, dopóki nie zostanie dowie dzione, że jest inaczej, że trauma, o ile występuje, ma miejsce w tym okresie. Młody Antylczyk jest Francu
zem, od którego stale oczekuje się, by żył z białymi ro
dakami. Zapominamy o tym zbyt często.
166
Biała rodzina jest depozytariuszką pewnej struk tury. Społeczeństwo to w rzeczywistości zbiór rodzin. Rodzina jest instytucją zapowiadającą szerszą instytu
cję: grupę społeczną lub narodową. Osie odniesienia pozostająte same. Biała rodzina jest miejscem przygo
towania i kształcenia do życia społecznego. „Struktura
rodzinna jest uwewnętrzniana w superego i projekto wana na zachowanie polityczne [my powiedzielibyśmy,
społeczne]” (Marcus).
Jako dziecko Czarny, o ile pozostaje u siebie, wie
dzie niemal takie samo życie jak Biały. Lecz gdy wyjedzie do Europy, będzie musiał przemyśleć swój los. Bo wiem Murzyn we Francji, w swoim kraju, czuje się inny od pozostałych. Powiedzieliśmy może zbyt pochop
nie: Murzyn ma poczucie niższości. Prawda jest taka,
że jest poniżany. Młody Antylczyk jest Francuzem, od którego stale oczekuje się, by żył z białymi rodakami.
Tymczasem rodzina antylska nie utrzymuje praktycz
nie żadnych relacji ze strukturą narodową, czyli fran
cuską, europejską. Antylczyk musi więc wybierać po między swoją rodziną a społeczeństwem europejskim;
innymi słowy, jednostka, która awansuje do społeczeń stwa - białego, cywilizowanego - ma tendencję do od rzucenia rodziny - czarnej, dzikiej - na planie wyobra
żeniowym, w związku z dziecięcymi Erlebnisse, które opisaliśmy wcześniej. W tym przypadku schemat Marcusa wygląda nas
tępująco:
Rodzina