By czas nie zaćmił i niepamięć. Wybór kronik średniowiecznych: Gall, Mistrz Wincenty zw. Kadłubkiem, Kronika Wielkopolska, Kronika Oliwska, Kronika Krakowska, Janko z Czarnkowa, Kronika Książąt Polskich, Długosz, Kallimach

1,207 80 62MB

Polish Pages 341 Year 1975

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD FILE

Polecaj historie

By czas nie zaćmił i niepamięć. Wybór kronik średniowiecznych: Gall, Mistrz Wincenty zw. Kadłubkiem, Kronika Wielkopolska, Kronika Oliwska, Kronika Krakowska, Janko z Czarnkowa, Kronika Książąt Polskich, Długosz, Kallimach

Citation preview

BY CZAS NIE ZAĆMIŁ I NIEPAMIĘĆ WYBÓR KRONIK ŚREDNIOWIECZNYCH

Państwowy Instytut Wydawniczy

BY CZAS NIE ZAĆMIŁ I NIEPAMIĘĆ WYBÓR KRONIK ŚREDNIOWIECZNYCH GALL, MISTRZ WINCENTY zw. KADŁUBKIEM, KRONIKA WIELKOPOLSKA, KRONIKA OLIWSKA, KRONIKA KRAKOWSKA, JANKO Z CZARNKOWA, KRONIKA KSIĄŻĄT POLSKICH, DŁUGOSZ, KALLIMACH Opracowała: ANTONINA JELICZ

PAŃSTW OW Y IN S T Y T U T W YDAW NICZY Warszawa 1975

SPIS TREŚCI W s t ę p ...................................................................................................................................................

5

Anonima tzw. Galla Kronika P o l s k a .......................................................................................... tłum. Roman Gródecki Zaczyna się s k r ó t ......................................................................................................................... Zaczyna się Kronika i dzieje książąt i władców p o l s k i c h .................................................... Zaczyna się Księga druga (dziejów) Trzeciego Bolesława.................................................... Zaczyna się Księga trzecia dziejów Trzeciego B o le s ła w a ....................................................

31

Mistrza Wincentego Kadłubka Kronika P o l s k a ....................................................................... tłum. Brygida Kiirbisówna Zaczyna się Kronika — Księga p ie r w s z a .................................................................................. Księga d r u g a ................................................................................................................................ Księga t r z e c i a ................................................................................................................................ Księga czw a r ta ................................................................................................................................ Kronika W ielkopolska.......................................................... .............................................................. tłum. Jan Sękowski Kronika Oliwska Starsza tłum. Jan Sękowski

33 34 49 59 69 71 74 77 80 93

....................................................................................................................109

Kronika K r a k o w s k a ................................................................................................................................. 117 tłum. Jan Zerbiłło Kronika Janka z C zarnkow a............................................................................. tłum. Jan Zerbiłło Kronika Książąt Polskich tłum. Jan Sękowski

.................................................................................................................... 151

Jana Długosza Roczniki, czyli Kroniki królestwa p o ls k ie g o ............................................................ 159 tłum. Karoł Mecherzyński Księga s i ó d m a ........................................................................................................................................161 Księga ó s m a ........................................................................................................................................ 177 Księga d z i e w i ą t a ..................................................................................................................................180 Księga d z i e s i ą t a ................................................................................................................................. 203 Księga j e d e n a s t a ................................................................................................................................. 210 Księga d w u n a s t a ................................................................................................................................. 225 Filipa Kallimacha Historia o królu W ła d y s ła w ie ............................................................................. 281 tłum. Anna Komornicka P r z y p isy .......................................................................................................................................................... 309 Indeks o s o b o w y .......................................................................................................................................326 Wykaz źródeł i l u s t r a c j i .......................................................................................................................... 340

WSTĘP

Puszcza szła wszędy rozległa^ ciemna, zwarta, pełna trzęsawisk i za­ sieków ze zwalonych pni, pachnąca pleśnią i zgnilizną, rozrosła gęstwą nie do przebycia, pełną ryku żubrów... Gdy w chatach nad rzeką bajał Kuternoga o wielkich grodach pełnych bogactw, bronio­ nych wałem wysokim na chłopa, ostrokołem i wieżą, lub o jeszcze cudniejszych grodach z kamienia, do których zjeżdżali obcy przy­ wożąc na zamianę żelazne topory i miecze, złociste szaty i czerwone podbicia pod futra, złote i srebrne kubki i misy, bisior i wonności dla białek, bransolety kute lub splatane ze złotego drutu, kabłączki i za­ usznice, klamry wysadzane lśniącymi kamieniami, zawsze dookoła tego bajania tu, nad rzeką i tam, w cud-krajach szumiała czarna, wroga puszcza... (A. Gołubiew: Puszcza)

Badania ostatnich lat skorygowały nieco tę poetycką wizję Polski u źródeł jej dziejów. Zmniejszyły pokaźnie rozległość puszczy, trzęsawisk i zasieków, po­ większyły liczbę grodów pełnych bogactw już za pierwszych Piastów, liczbę warowni o konstrukcjach skutecznie opierających się natarciom wrogów, dorzu­ ciły ozdobne i kunsztowne wyroby także i miejscowego rzemiosła. Ale nawet przyjmując do wiadomości ograniczenia wszechobejmującego szumu puszczy, nie możemy nie dostrzec, że nasze plusąuamperfectum państwowe wiele później wyłania się z dziejów niż prapoczątki państw dawniej już posiadających owe „cudne grody z kamienia”, leżących bliżej centrów kultur starożytnych, państw, które w okresie dziejów średniowiecza weszły już z większym zasobem prze­ jętych pojęć i osiągnięć kulturowych cywilizacji antycznych. Uczestnictwo w dzie­ jach owoczesnego świata, do którego się zostało włączonym choćby w wyniku podboju przez Imperium, tkwienie w tamtym nurcie cywilizacyjnym nie było nam dane w pierwszych wiekach nowej epoki. Byliśmy zbyt daleko, zanadto na uboczu. Nie podbił nas Juliusz Cezar, nie urządzali nam rzezi Rzymianie jak mieszkańcom Brytanii czy Galii, z Aleksandrem Macedońskim mieliśmy ścisłe kontakty tylko na terenie Kroniki Kadłubka, nie zakładano na naszych ziemiach obozów wojskowych i amfiteatrów. Jeśli kto tu docierał, to jakieś śmiałe i zdecydowane karawany kupieckie po bursztyn czy niewolników, kupcy obdarze­ ni lepszym czy gorszym zmysłem obserwacyjnym, niekiedy skłonni do zapisy­ wania wrażeń z podróży jak Ibrahim ibn Jakub w X w. Nie mamy jednak pewności, czy notowane wtedy zniekształcone nazwy miast polskich rzeczywiście oznacza­ ją, jak miło by było wierzyć, Kraków czy Kalisz. Dopiero gdy zarysowały się wyraźne kontury państwowości polskiej, gdy na widownię dziejową wkroczył Mieszko, przyjął chrzest, gdy syn jego Bolesław uroczyście podejmował w Gnieźnie cesarza Ottona III — dopiero wówczas wy­ raźniej wystąpiliśmy na mapie owoczesnego świata cywilizowanego. Zaczęliśmy się liczyć w opinii sąsiadów i zarazem nadrabiać opóźnienia kulturalne w sto­ sunku do państw zachodnich. A jednym z najważniejszych etapów tego procesu stało się przyjęcie wraz z chrześcijaństwem łaciny, języka, w którym mogły po­ wstawać dokumenty pisane. Ten moment umożliwił narodziny kultury piśmien­ niczej — przedtem pisma w Polsce nie było i być nie mogło: alfabet łaciński dzieliły jeszcze trzy wieki mniej więcej od przystosowania do potrzeb polszczy­ zny średniowiecznej. 5

Wstęp

Kim byli ci, którzy znali sztukę pisania i odczuwali potrzeby korzystania z niej? U progu naszego piśmiennictwa stoi oczywiście Kościół. Pierwsze za­ piski zawdzięczamy katedrom biskupim. Za Chrobrego było ich już pięć. I właś­ nie owe katedry biskupie rozsyłały podległym sobie kościołom karty pergaminowe, tzw. tabulae paschales, zawierające wykazy świąt ruchomych na lat 19. Na brzegach tych kart zapisywano daty ważniejszych wydarzeń lokalnych, istotnych dla da­ nego kościoła, ale notowano też wyprawy, najazdy, śmierć panującego, obiór króla. Zwano te zapiski anuales. Nazwa była odziedziczona po starożytności, ale charakter ich był już inny. Roczniki rzymskie ograniczały się do wyda­ rzeń z terenu imperium. W średniowieczu, kiedy zrodziła się koncepcja dzie­ jów uniwersalnych, ukazywano równolegle różne fakty z dziejów odkupionej ludzkości. Jest to już historia pogan, Żydów i chrześcijan, a każdy rocznik średniowieczny wskutek zsynchronizowania różnych ciągów chronologicznych staje się kontynuacją kroniki świata. Ideę taką zapoczątkowali Euzebiusz z Ce­ zarei i Hieronim, a rocznikarską kronikę świata opracował w w. VII Izydor z Sewilli, w V III w. Beda Venerabilis. Taka chronica mundi dzieliła się na sześć części odpowiadających sześciu dniom stworzenia. Do takich właśnie kronik nawiązywały roczniki narodowe, odnajdujące początki dziejowe własnego kraju w tablicach paschalnych. U nas już pod koniec X w. pojawia się w Gnieźnie pierwszy rocznik niemiecki, tzw. hersfeldzko-korbejski, który być może przywiózł do Polski i tu kontynuował biskup Jordan. Rocznik ten zaginął w czasie najazdu czeskiego, zostały jednak w odpisach ślady jego istnienia na ziemiach polskich. Ocalał za to wówczas od zagłady drugi rocznik, z początku w. XI, tzw. augijski, który przywiozła (i wywiozła w porę, uchodząc z Polski) Rycheza, żona Mieszka II. Rocznik ten o charakterze dworsko-dynastycznym wrócił do kraju razem z Kazimierzem Odnowicielem i był kontynuo­ wany w Krakowie od r. 1039 stanowiąc podstawę dla najstarszego krakowskiego rocznika kapitulnego. Być może, korzystał z niego Gall. Jest rzeczą bardzo prawdopodobną, że mielibyśmy więcej dowodów zainte­ resowania naszych przodków z w. X I tego rodzaju sprawami, gdyby nie ów nagły wstrząs, swego rodzaju kataklizm młodej państwowości polskiej po śmier­ ci Chrobrego. Przerwa była gwałtowna, podcięte zostało dzieło pierwszego króla, zahamował się nurt cywilizacyjny. Reakcja pogańska, najazd Brzetysława czeskiego, grabież dokonana w Wielkopolsce stały się, być może, przyczy­ ną utraty i zniszczenia najstarszych roczników wielkopolskich. Jednakże mimo tego zahamowania i regresu druga połowa w. XI i w. X II przynoszą wskrzeszenie życia zarówno politycznego, jak i kulturalnego. Warto pamiętać, że dwór dzielnego, acz niefortunnego króla Mieszka II, syna Chrob­ rego, był dworem kulturalnym i oświeconym, a sam Mieszko otrzymał, zdaje się, nader staranne wykształcenie. Dzięki wielu publikacjom, a nawet i powieś­ ciom historycznym o tej epoce, znana dobrze jest miniatura przedstawiająca księżniczkę szwabską Matyldę wręczającą Mieszkowi księgę Ordo Romanus. Gdy po przewrocie wrócił do Polski z Niemiec syn Mieszka, Kazimierz, którego potomność nie bez powodu obdarzyła przydomkiem Odnowiciela, nawiązał on niewątpliwie do dawnych tradycji kulturalnych i wychowania, jakie odebrał w młodości, gdy matka Rycheza kazała go kształcić jeszcze w atmosferze doga6

Wstęp

sającego renesansu ottońskiego. Dla dzieła odnowy wybrał Małopolskę — może z tej przyczyny, że tu stosunkowo najsłabiej zaznaczyła się reakcja pogańska, a rozwój gospodarczy Krakowa nie został zahamowany. Również ze względów politycznych wygodniejsze było dla Kazimierza uczynienie stolicą Krakowa. Od tej pory Małopolska z Krakowem stają się na wiele wieków centrum władzy państwowej i tu najbujniej rozkwita życia intelektualne. Właśnie na dworze Odnowiciela prowadzi się dalej ów najstarszy rocznik państwowy przywieziony przez niego z powrotem do kraju. Odnowiciel sprowadził również do Polski duchownego Aarona, który został arcybiskupem krakowskim, później opatem w Tyńcu. Tyniec, Mogilno i Lubiń stały się ogniskami myśli benedyktyńskiej. Prawdopodobne jest, że benedyktyni z Nadrenii i Bawarii kładli podwalmy kultury umysłowej w Polsce. Powiększała się liczba roczników prowadzonych coraz bar­ dziej systematycznie — na kronikę trzeba było jednak jeszcze poczekać, zwłasz­ cza że nowy przewrót polityczny niepomyślnie znów zaważył na działalności instytucji kulturalnych. W r. 1079 nastąpiło strącenie Bolesława Śmiałego, do czego przyczyniła się sprawa biskupa krakowskiego i jego walka z królem po stronie juniora, brata Śmiałego, Władysława Hermana. Tym razem jednak wstrząs nie miał skutków aż tak dalekosiężnych dla spraw kultury. Wiemy, że już w w. XI istniała w Krakowie szkoła katedralna, w której kształcił się starszy brat Krzywoustego, Zbigniew, pierworodny syn Hermana. Około r. 1075 działała także szkoła w Gnieźnie prowadzona przez Ottona z Bambergu. A gdy w w. X II, wieku rozwoju szkół i bibliotek, biskupi krakowscy: Czasław w r. 1001, Maur w dziewięć lat później, polecili sporządzić inwentarz skarbca katedralnego i spis książek, znalazły się tam dane wcale nie najgorzej świadczące o upodobaniu do wyrobów rzemiosła artystycznego i smaku ducho­ wieństwa polskiego (oczywiście były to przedmioty głównie importowane) i o po­ ziomie umysłowym kleru krakowskiego. Skarbiec posiadał 24 kapy stanowiące cenne okrycia liturgiczne, kielichy złote i srebrne, relikwiarze i kosztowne dla nich suknie ze złotogłowiu, koronę złotą i dwie srebrne. Biblioteka z kolei nie odbiegała swym wyposażeniem od wyposażenia bibliotek szkół katedralnych na Zachodzie. Spis książek informuje nas, czym karmiła się owoczesna elita kulturalna Kra­ kowa i co obejmowały programy nauczania. Są tu więc niezbędne do użytku kościelnego księgi liturgiczne, podręczniki gramatyki łacińskiej i retoryki, ale jest i literatura piękna — autorzy klasyczni, w stosunku do których wyzbyto się już dawnych uprzedzeń i włączono ich do kanonu lektury. Czytywano ich, zapożyczano się u nich, stąd czerpano budujące przykłady cnoty, męstwa, mąd­ rości. Służyli też jako wzorce literackie w szkole. Stacjusz, Persjusz, Terencjusz, Salustiusz, a z autorów chrześcijańskich Boecjusz i Arator wyznaczali drogi sty­ listyce średniowiecznej. Posiadał też księgozbiór słynną encyklopedię średnio­ wieczną Izydora z Sewilli — dzieło wysoko cenione. Ślady tych lektur, a i wielu innych znajdziemy u naszych kronikarzy. Bo czas powstawania kronik był już bliski. Atmosfera dojrzewała do tego. Rozszerzała się znajomość pisma i znajomość łaciny, rosły zainteresowania prze­ szłością. Nadal rozwijało się rocznikarstwo, które miano uprawiać jeszcze aż do końca XV w. Podnosił się poziom ogólny, przybywało wykładowców i szkół, 7

Wstęp

rozpoczynały się sporadyczne jeszcze, oczywiście, wyjazdy na studia zagraniczne do obcych uczelni. Nadto ugruntowało się istnienie tego, co stanowiło niezbędny punkt oparcia dla ówczesnego intelektualisty, człowieka zajmującego się pracą umysłową — dwór książęcy z książęcym opiekunem i mecenasem. Obok katedr i klasztorów coraz większą rolę odgrywała kancelaria na dworze panującego czy na dworach możnych panów. Kancelaria przygotowywała dokumenty pisane, których potrzeba była coraz większa, a jednocześnie kancelaria właśnie dawała szczególnie dobre przygotowanie do pracy historiograficznej. Zapoznawała z re­ dagowaniem dokumentów, pozwalała wejrzeć w wydarzenia aktualne i dawniej­ szej daty, uczyła skrupulatności i sumienności, często zresztą pojmowanej w spo­ sób, który z pewnością budziłby nasze poważne zastrzeżenia. Szacunek dla praw autorskich nie odgrywał żadnej roli w piśmiennictwie średniowiecznym. Kom­ pilowano najrozmaitsze źródła, przypisywano bez skrupułów wcześniejsze i łą­ czono je z późniejszymi, tworzono nowe całości. Celem zasadniczym było danie odbiorcy możliwie obszernego materiału. Stare dokumenty, o które niezbyt dbano, szybko zapadały w niepamięć, ważne były przede wszystkim aktualia i sprawy bieżące. Nawet przepisując dawne źródła czyniono często tylko wyciągi z dziejów najbardziej odległych, obszerniej zaś uwzględniano sprawy świeższej daty. Dokumenty najnowsze były oceniane najwyżej. Kwiat ówczesnych intelektualistów pracował w kancelariach przepisując czy redagując dokumenty o wadze państwowej. Zapewne bliski kancelarii Krzywo­ ustego był obcy, wysoko wykształcony przybysz, który kurtuazyjnie zaznaczywszy, że nie chce jeść darmo polskiego chleba, obdarzył Polskę pierwszą kroniką jej dziejów, i to kroniką o wielkich walorach — Gall Anonim. Drugi nasz kroni­ karz, już Polak, mistrz Wincenty Kadłubek, był prawdopodobnie kapelanem i współpracownikiem kancelarii Kazimierza Sprawiedliwego, który, jeśli po­ prawnie odczytujemy Kadłubkową retorykę, nakazał mu spisanie dziejów. Lesz­ kowi Białemu kanclerzował znany z uczoności biskup krakowski Iwo, podobnie jak Kadłubek wykształcony na uniwersytetach zagranicznych. Funkcję podkan­ clerzego piastował także nasz czternastowieczny kronikarz Janko z Czarnkowa, z kancelarii Oleśnickiego wyszedł największy dziejopis średniowiecza Jan Dłu­ gosz. Zajęcia w kancelarii umożliwiały zresztą nie tylko pogłębianie wiedzy histo­ rycznej, ale i ćwiczyły styl. Nie była to sprawa błaha we wczesnym stadium kro­ nikarstwa. Kroniki powstawały nie tylko jako wyraz określonej ideologii, służącej określonym celom, ale i jako utwory literackie, przeznaczone nieraz do słuchania przez wybrane grono na dworze księcia czy możnego pana. Musiały przemawiać do słuchaczy formą atrakcyjną, stylem niecodziennym. Wymagania stawiano tu wysokie. Średniowiecze znało dwa style dictandi. Styl prosty przewidziany dla prostaczków (recta et simpliciconstructione) i {per appositioneni) dla odbiorców bardziej wyrobionych, o dojrzałym smaku (Dante poszedł jeszcze dalej, rozróżniał aż cztery stopnie wysłowienia: 1 — prostacki, 2 — czysto rzeczowy, 3 — rzeczowy i wdzięczny, 4 — rzeczowy, wdzięczny i wzniosły). O tym kunszcie stylistycznym, radującym odczucia lu­ dzi wykształconych, stanowił szczególnie staranny dobór wyrazów, potoczystość rytmiczna, symetrycznie ułożone człony zdaniowe, dłuższe lub krótsze, rytmiczne

8

Wstęp

{ dźwięczne rozczłonkowanie zdań. W przeciwieństwie do zwięzłych (co wy­ wodziło się w swych prapoczątkach także ze szczupłości miejsca na karcie) za­ pisek rocznikarskich, w których integralną częścią była data roczna, pierwsze kromki ignorowały daty w zupełności. Nie data bowiem była ważna, ale barwna opowieść o czynach i wydarzeniach, przemawiająca swymi walorami literackimi. Takie właśnie cechy dzieła wytwornego ma nasza pierwsza kronika, pisana w Polsce, w otoczeniu ludzi stanowiących grono bliskie Krzywoustemu. Nigdy już zapewne nie dowiemy się, kim był jej autor, znany potomności jako Gall. Ani on, ani nikt inny nie wpisał jego miana na żadnej karcie Kroniki i być może już pokolenie następne nie potrafiłoby nazwać tego, którego w cztery wieki póź­ niej historyk Kromer wiedziony bystrą intuicją nazwał Gallem (dodane mu wiele później imię Marcin było wynikiem zwykłego nieporozumienia badaczy). Natomiast bardzo wiele przemawia za tym, że nasz kronikarz był istotnie człon­ kiem społeczności romańskiej. Jego ogólny poziom umysłowy, znakomite wy­ kształcenie, swoboda, z jaką posługiwał się piórem, świadczą o przynależności do środowiska bardziej wyrobionego intelektualnie i lepiej zorientowanego w sprawach ówczesnego świata, niż było to możliwe dla mieszkańca Europy wschodniej. Przez długi czas podejrzewano, że był Węgrem, ponieważ w swym dziele ujawnia wiele sympatii dla Węgrów i dobrą znajomość spraw węgierskich. Dający się także zauważyć w kronice szczególny kult dla św. Idziego pozwalał wiązać osobę Galla z klasztorem węgierskim w Somogyvâr, gdzie kult ten był bardzo żywy. Podejrzewano, że do Polski sprowadził pisarza właśnie z Węgier Krzywousty odwiedzając klasztor w Somogyvâr w czasie swej pielgrzymki po­ kutnej po oślepieniu i śmierci brata Zbigniewa. Ta hipoteza ma wiele cech praw­ dopodobieństwa i na niej oparła się (nie przesądzając zresztą narodowości Galla) autorka wybitnej Powieści o Kronice Galla A. Gruszecka. Ale klasztor w Somo­ gyvâr założył król węgierski Władysław i osadził w nim zakonników z opactwa prowansalskiego w Saint-Gilles, będącego kolebką kultu św. Idziego, i klasztor ten do w. X III przyjmował tylko Francuzów. Może więc, zgodnie z przypuszcze­ niem Kromera, kronikarz był rzeczywiście Francuzem, poprzez Węgry impor­ towanym do Polski ? Na pewno wiemy tylko tyle, ile da się wyczytać z tego, co sam Gall zechciał o sobie napisać. A ujawnił bardzo niewiele. Był cudzoziem­ cem, zakonnikiem benedyktyńskim, klasztor jego leżał za granicami Polski, pisał Kronikę na zlecenie ludzi związanych z Krzywoustym i pisał ją w nadziei otrzy­ mania nagrody „za tyle pracy” (niezależnie od celu wyrażonego we wspomnianej już deklaracji). Kronika powstała w latach 1112—1116. Nie mamy pewności, czy została ukoń­ czona, czy też urwana w momencie, gdy Gall stracił dotychczasowe oparcie w swych protektorach, kanclerzu Michale Awdańcu, jego bracie Skarbimirze, który był wojewodą Krzywoustego, i w biskupie poznańskim Pawle. Wiemy, że miał wielu niechętnych i że prawdopodobnie mimo ostrożności w wielu sformu­ łowaniach swej księgi naraził się przeciwnikom polityki Krzywoustego. Być może w momencie kończenia trzeciej księgi Kroniki nie żyli już protektorzy Galla i to sprawiło, że rzecz urwała się raptownie. A że dzieło musiało budzić wiele zastrzeżeń, świadczy choćby to, że jego autor bardzo szybko został zapo_ mniany, nie doczekał się sławy, a Kronika na dłuższy czas poszła w niepamięć. 9

Wstęp

Dzieło Galla stanowiło przede wszystkim „gęsta”, czyli opis czynów Bolesława Krzywoustego. Towarzyszyło temu, oczywiście, przedstawienie losu przodków bohatera, ukazanie go na tle jego rodu, gloryfikacja czynów, usprawiedliwienie z ewentualnych wykroczeń. Średniowiecze dobrze znało ten gatunek literacki, który — dając dzieło poświęcone sprawom aktualnym — jednocześnie ukazywał wizerunek władcy idealnego, wzorcowego. (Prześledzimy dalej, jak różnie, za­ leżnie od okoliczności, ideały te się kształtowały.) Dla Galla był to władca rycer­ ski, sprawiedliwy, władca chrześcijański wojujący z pogaństwem, czyli z Po­ morzanami, strzegący suwerenności państwa, obdarzony od dzieciństwa naj­ piękniejszymi cnotami. Kronika starannie uzasadnia prawa Bolesława do spra­ wowania władzy, co zapewne bywało podważane przez opozycję popierającą Zbigniewa i ujmującą się o jego krzywdę. Gall zaś ukazuje z całym przekonaniem ciągłość dynastyczną motywującą właśnie panowanie Bolesława, na którego rze­ komo w proroczym natchnieniu wskazywał na łożu śmierci Chrobry, uwypukla postacie władców najbardziej energicznych i ukazuje w kunsztowny sposób świetność ich czasów. Chrobry, Śmiały, Krzywousty — to są dla kronikarza postacie ważące. Z uniesieniem wielbi ich czyny, męstwo, hojność, wytrwałość, mniej uwagi poświęcając tym władcom, których panowania nie opromieniał aż taki blask. Opowieść Galla jest i musi być tendencyjna, stronnicza, pokrywająca milczeniem pewne sprawy, rozbudowująca inne, ponieważ pisząc na zlecenie swych protektorów musiał liczyć się z ich polityką i dążeniami. Mimo to jednak Kromka jest źródłem niezwykle cennym i wiarygodnym. Wielokrotne konfron­ tacje jej tekstu z innymi źródłami potwierdzały Gallową prawdomówność i ścis­ łość. Jeśli różne względy nie pozwalały na pełne odsłonięcie prawdy, potrafił bodaj ją zasygnalizować. Tak było ze sprawą, która odczytana po wielu wiekach przez historyków wyjaśniła wiele i wzbudziła wielkie zaufanie do kronikarza. Chodzi tu o historię zatargu biskupa krakowskiego z królem Bolesławem Śmia­ łym. Gall, mimo warunków nie sprzyjających podnoszeniu tej sprawy (Krzy­ wousty był synem zbuntowanego juniora Władysława Hermana, z którym być może biskup miał powiązania), nie zawahał się nazwać go buntownikiem czy zdrajcą (bo tak i tak można tłumaczyć użyte przez kronikarza słowo ), a królowi zarzucić tylko nadmierną srogość wobec pomazańca. Jest Kronika Galla dziełem epickim, pełnym scen kreślonych z rozmachem, z barwnymi opisami, ze szczegółowo przedstawionymi charakterami książąt — a takie personalistyczne ujęcie tkwiło w istocie „gestów” . Pisana jest poprawną i potoczystą łaciną wieku X II, z niewielkim nalotem frazeologii biblijnej, z umiar­ kowanym sztafażem antycznym, z mowami, które autor wkłada w usta swych bohaterów. Są tam również wierszowane streszczenia ksiąg, czyli „skróty”, jak w księdze pierwszej opowieść o narodzinach Krzywoustego, ale są i wtopione w tekst Kroniki fragmenty poetyckie nie układane w miarach klasycznych. Za czasów Galla iloczas zanikł już w łacinie, a nowe osiągnięcia techniki poetyckiej jeszcze nie wyodrębniły się z prozy. Stąd też zdarzają się u niego partie, które my już odczuwamy jako zwykły wiersz rymowany, choć nie leżało to jeszcze w zamierzeniu autora. Cum audisset Wladislaus Boleslaum advenire Partim gaudetex ,am ico partim restat locus irae...1 10

Wstęp

(Skoro Władysław usłyszał, że Bolesław przybywa, z jednej strony cieszy się z przybycia przyjaciela, z drugiej jednak ma powód do gniewu.) Nie wiemy, w jakich okolicznościach Gall Polskę opuścił, nie wiemy nic o jego dalszych losach. Znamy tylko losy Kroniki. Jak już wspomnieliśmy, rychło po­ szła w zapomnienie. Jedyny egzemplarz przechowywano w kancelarii książęcej. Korzystał z niego, w swoisty zresztą sposób, Kadłubek. Z czasów późniejszych zachowały się tylko trzy rękopisy przepisywane zapewne w klasztorach cystersów. Nie był Gall znany na szerszym forum, długo nie interesowano się starym rę­ kopisem. Czasy się zmieniły. Gdy zmarł Krzywousty i gdy zaczął się okres roz­ bicia dzielnicowego, osłabienia państwa, nieuniknionych walk juniorów z po­ szczególnych dzielnic i ingerencje obcych władców — zanikała idea silnego pań­ stwa z silnym księciem. Książęta dzielnicowi potrzebowali innej ideologii niż ta, którą Gall reprezentował, i innych piewców. Taki właśnie człowiek znalazł się na dworze najmłodszego z synów Krzywoustego, Kazimierza, którego na­ zwano Sprawiedliwym. Nowy dziejopis Polski urodził się w latach 1150—1160. Niewiele również wiemy o jego rodzie. Długosz dorobił mu wprawdzie szlachecką genealogię wy­ wodząc go z rodu Różyców, faktem jest jednak, że była to koncepcja późniejsza. W rzeczywistości pochodzenie szlacheckie kronikarza podawano w wątpliwość już dawno. Właściwie jego miano powinno brzmieć Kadłubowic, czyli syn Kadłuba — taki bowiem przydomek miał jego ojciec. Ugrzecznił to na „Kadłu­ bka” również Długosz. Studiował początkowo Kadłubowic zapewne w Krakowie, właściwy jednak polor, znakomite wykształcenie humanistyczne zdobył na uczelniach zagranicz­ nych, prawdopodobnie w Paryżu, co owocześnie było rzeczą dość niezwykłą. Ta niepospolita wiedza zapewniła mu wysokie stanowiska w kraju. Był kapela­ nem Kazimierza Sprawiedliwego, pracował w jego kancelarii, w r. 1208 został biskupem krakowskim. Po dziesięciu latach złożył tę godność i osiadł jako cys­ ters w Jędrzejowie. Pierwszy to nasz dziejopis (i jeden z nielicznych w śred­ niowieczu), o którym wiemy stosunkowo sporo. Mimo że Kadłubek żył na przełomie dwóch stuleci, przynależy raczej do wieku XII. Jego studia pozwoliły mu na gruntowne obeznanie z tym, co sta­ nowiło kanon lektury ówczesnego uczonego. Znal pisarzy klasycznych, rzymskich poetów i prozaików, Horacego, Wergiliusza, Terencjusza, Salustiusza, Justyna, Cycerona, znał również pisarzy średniowiecznych i Ojców Kościoła, był swego rodzaju encyklopedystą. W swojej Kronice cytował źródła obfite i najrozmaitsze, aczkolwiek często z drugiej ręki. Był również dobrze obeznany z dziełami praw­ niczymi i nieraz prawa polskie uzasadniał przy pomocy prawa rzymskiego i ka­ nonicznego. Nieobcy mu byli i filozofowie. Jedynie dla nauk ścisłych nie prze­ jawiał większego zainteresowania. Dzieło swe pisał Kadłubek zapewne na początku w. X III. Do podjęcia pracy zachęcił go jego książęcy opiekun. We właściwy sobie, zawikłany i metaforyczny sposób kronikarz przedstawia siebie jako „sługę, który nosił kałamarz z piórem i oczyszczał kopcące łuczywo”, po czym przez swego gospodarza powołany został do roli jedynego i wyłącznego „komornika” Rzeczypospolitej. „Zdrętwiały” z przerażenia „sługa” zgodził się i w ten sposób dostaliśmy dzieło wybitne nawet 11

Wstęp

na owoczesną miarę europejską, choć nie w pełni satysfakcjonujące, jeśli upatry­ wać w nim źródła do dziejów Polski. Te są ujęte, całkiem zresztą zgodnie z za­ leceniami starożytnych autorytetów, w sposób budzący nasze poważne wątpli­ wości merytoryczne, ale zupełnie do przyjęcia dla współczesnych kronikarza. Obficie rozbudowana legenda, wstrząsająca historia Popiela, dzieje walk mężnych polskich władców z siłami Aleksandra i Cezara, a także zaskakujące przeinaczenia faktów już znanych dobrze Kadłubkowi, bo należących do historii jemu współ­ czesnej, nie będą nas dziwiły, jeśli przypomnimy sobie zalecenia Cycerona, że minione dzieje należy nie tylko opowiadać, ale i upiększać — i wskazówki Kwintyliana, że historia bliska jest poezji, jest jakby poematem, który winien wzbudzić ciekawość czytelnika, a nie instruować go, jak też rzeczy wyglądały naprawdę. Nie wszyscy historycy starożytności i nie wszyscy ich następcy w średniowieczu podzielali to mniemanie, byli i tacy, którzy w nieporównanie większej mierze trzymali się faktów, jak dawniej Liwiusz czy Tacyt, a w średniowieczu choćby znany czytelnikom Krzyżowców Wilhelm z Tyru, ale koncepcja przedstawiania dziejów przez Kadłubka też miała swoją sankcję literacką. A Kadłubek był li­ teratem niewątpliwym, tak samo jak erudytą, moralistą, prawnikiem z zamiło­ wania, który równie chętnie operował budującymi egzemplami, sentencjami, przypowieściami, jak wywodami prawniczymi. Dzieje narodu, jego historia odgrywały tu rolę mniej istotną niż interpretacja moralistyczna, do której siłą rzeczy trzeba było to i owo nagiąć. „Dzieje polskie — twierdzi współczesna badaczka Kroniki — przekształciły się tu w traktat, w którym suma wiedzy literackiej i filozoficznej, dydaktycznej i prawniczej spożytkowana została do medytacji i morału dokoła przeszłości i współczesności.” 2 Kadłubek nader starannie dobierał treści budujące czytelnika, przekonywające o konieczności uprawiania cnoty, zalecał skromność, pokorę, rozpalał wymow­ nymi przykładami miłość ojczyzny i nie wahał się przed żadnymi odchyleniami od prawdy, by to uczucie podsycać w odbiorcach. Inaczej niż u Galla rysu­ je się Kadłubkowy ideał władcy. Gdy czytamy pochwały umiłowanego Kazimie­ rza, który jest głównym i panegirycznie czczonym bohaterem Kroniki, i gdy wśród jego „gestów” znajdujemy budującą historię o spoliczkowaniu księcia przez rozżalonego partnera od gry w kości i dowiadujemy się o cierpliwości Kazimierza wybaczającego winowajcy jego wybuch — czujemy, jak daleko odeszliśmy od Gallowego wyobrażenia władcy i jego majestatu. W tamtych czasach nie policz­ kowano książąt ani kronikarze by tego nie opiewali. Ale Kadłubek żyjący na dworze juniora, któremu udało się usankcjonować swoją władzę wskutek osta­ tecznego obalenia testamentu Krzywoustego (do czego i papież się wtrącił), Kadłubek z całego serca popierający zbuntowanych przeciw prawowitemu władcy braci, ma inne proporcje w widzeniu świata. Nie jest politykiem, jest literatem-moralisią. Realia historii interesują go umiarkowanie i nie w pełni krępują. Opiera się na lekturze Galla, którego kopię ma pod ręką, ale korzysta z niej zgod­ nie ze swymi potrzebami. Z historii o ubogim kleryku hojnie obdarzonym przez Śmiałego zrobił budujące exemplum ostrzegające przed chciwością i pożądaniem dóbr tego świata dodając rozliczne przestrogi zaczerpnięte z różnych źródeł. Zwięzłą, rzeczową, choć powściągliwą relację Galla o zatargu króla z biskupem Kadłubek rozbudował w zakresie faktograficznym, podał nawet pewne konkretne 12

Wstęp

szczegóły dotyczące owoczesnej sytuacji politycznej, ale jednocześnie wtopił w to zawiłą, uczoną, pełną dydaktyzmu opowieść o cudach związanych z biskupem-męczennikiem, któremu przeciwstawiony jest król, jednoznacznie okrutny i zbrodniczy. Poczytność Kroniki i rosnący kult biskupa ugruntował ową legendę na długie wieki. Ostrą polemikę podjęli uczeni dopiero w w. XIX, kiedy to Wojciechowski, autor słynnych studiów poświęconych XI wiekowi i zwolennik rzeczowości Galla, nazwał swych przeciwników, obrońców kultu św. Stanisława: „plemię Kadłubka” . Kadłubek cieszył się jednak wielkim uznaniem przez kilka wieków. Mimo, że nie był absolutnie lekturą łatwą. Jego piękna, kunsztowna dwunastowieczna łacina to, jak się wyraził współczesny uczony, „postrach mediewistów” . Poza wielkim bogactwem leksykalnym w średniowieczu ceniono wysoko styl manie­ ryczny, zawiły, wyrażenia skomplikowane. Jednakże szyk przestawny, obfitość metafor, skrzętne unikanie nazywania rzeczy po imieniu, a stosowanie wyszu­ kanych peryfraz, stale dążenie do zaskakiwania i olśniewania odbiorcy bynajmniej nie ułatwiały lektury. Wincenty był zdaje się pierwszym i jedynym dziejopisem, który może z racji swych upodobań do dialektyki przedstawił dzieje w postaci dialogu. Trzy pierwsze księgi Kroniki to rozmowa między Janem, arcybiskupem gnieźnieńskim, i Mateuszem, biskupem krakowskim. Dopiero księga czwarta jest relacją ciągłą. Tym, co świadczyło o wielkiej poczytności mistrza Wincentego, a zarazem o sposobie korzystania z niego, są niezliczone ekscerpty, wyciągi ograniczające się często do wypisywania i wyłuskiwania z tekstu tego wszystkiego, co odno­ siło się rzeczywiście do dziejów. Opuszczano budujące anegdoty i ciekawostki, moralistyczne dygresje, subtelne aluzje, które zrozumieć i docenić mogli tylko odbiorcy najbardziej wyrobieni, szczupłe grono ówczesnych intelektualistów. Tylko ci mogli rozkoszować się finezjami mistrza, inni traktowali rzecz bardziej użytkowo, jako fragmenty dziejów dające się włączyć do innych kompilacji. Powaga Kadłubka była niezachwiana, czcił go i wielbił Długosz. Gall był niewygodny, miał drażniące akcenty polityczne, zwłaszcza w dobie starań o ka­ nonizację biskupa krakowskiego. Dzieło Wincentego wyparło więc poprzednika. Zastrzeżenia co do prawdomówności Kroniki zgłosiło natomiast Oświecenie. Dla Naruszewicza były to „niedokładne baśnie” . Poetyka Kadłubka przestała być czytelna, kunszt niecierpliwił, a wiadomości okazały się bałamutne. Dzieło się zdezaktualizowało, a jego wartości teraz dopiero ponownie zostają wydobyte znowu na światło przez najnowsze badania. Wiek X III przyniósł dalszy rozwój kultury społeczności polskiej i dalszy roz­ kwit słowa pisanego. Powiększył się krąg odbiorców, historiografia znalazła wie­ lu zainteresowanych, przestała być dziedziną przeznaczoną dla wąskiego kręgu elitarnego. Rozpowszechniła się znajomość pisma w wyniku wzrostu liczby szkół. A jednocześnie zmieniło się dawne dziejopisarstwo. Zwolna zmierzchała dawna retoryka z jej efektami literackimi, poszerzyła się tematyka kronik, a zarazem nastąpiło pewne zbliżenie między kronikami i rocznikami. Kroniki ograniczyły ozdobne wielosłowie na rzecz faktów, rzeczowych, konkretnych informacji nawet opatrzonych datami, a z kolei roczniki utraciły pierwotną zwięzłość, rozgadały się nieco i, jak się przekonamy, średniowieczni kompilatorzy włączali je niekiedy 13

Wstęp

¿o kronik nie rozróżniając już tak odmiennych zrazu gatunków. Zdarzyło się nawet., że jeden z roczników potraktowano jako początek czternastowiecznej kroniki. Rozbicie dzielnicowe kraju miało konsekwencje i w naszym dziejopisarstwie, które podzieliło się na trzy zasadnicze nurty: małopolski, wielkopolski i śląski, przy czym o ile Kronika Kadłubka należała do pierwszego z nich (dominowała tam dzielnica krakowska, na której zasiadał właściwy bohater Wincentego, Ka­ zimierz Sprawiedliwy), o tyle w drugim nurcie tkwi dużej klasy dzieło kronikar­ skie — tzw. Kronika Wielkopolska, nieocenione źródło do dziejów trzynasto­ wiecznych. Kronika Wielkopolska powstała zapewne w kręgu Przemyśla II Wielkopolskie­ go, może na jego zlecenie. Obejmuje dzieje bajeczne i historię do roku 1272 (w dwóch rękopisach doprowadzono ją do r. 1273). Brak jej zakończenia, nie znamy autora. Być może był nim Godysław Baszko, pisarz biskupa poznańskiego, potem kustosz i kantor poznański. Znajdujemy jego zdeklarowanie się pod rokiem 1257 i 1265: „Ja, Godzisław, zwany Baszkiem, kustosz poznańskiej katedry” . Ale autorstwo przypisywano i samemu biskupowi poznańskiemu Boguchwałowi, który pod rokiem 1249 zanotował: „Ja, Boguchwał...” Może był on autorem początku Kroniki? — ustalenie nie wydaje się możliwe. Nie znamy także dokład­ nego czasu jej powstania — przypuszczalnie miało to miejsce w latach osiem­ dziesiątych czy dziewięćdziesiątych X III w. W latach następnych powstawały dalsze redakcje uzupełniane różnymi dodatkami. Istnieją przypuszczenia, że jest to kompilacja czternastowieczna roczników wielkopolskich z wypisami kroni­ karskimi i prologiem. Do roku 1202 Kronika Wielkopolska idzie śladem Kadłubka, podobnie zresztą jak kroniki należące do nurtu małopolskiego i śląskiego. Autorzy trzynastowieczni wszędzie odwołują się do mistrza Wincentego, jego tekst jest dla nich w pewnym sensie bazą. Korzystają z niego jednak w sposób znamienny dla swej epoki. Jak już było wspomniane, sporządzają wyciągi wiadomości historycznych odrzuca­ jąc retorykę, przypowieści, budujące przykłady, anegdoty i legendy. Rezygnują z zawiłości stylistycznej na rzecz zasady,,breviter et lucide” (zwięźle i przejrzyście). Zarazem jednak pewne rzeczy dodają, uzupełniają tekst wiadomościami lokalnymi, coraz większą rolę odgrywają patriotyzmy lokalne, coraz głośniej pobrzmiewają antagonizmy dzielnicowe. Zatargi z książętami innych dzielnic traktuje się na równi z wojnami zewnętrznymi. Ale z kolei, szczególnie w Wielkopolsce, coraz wyraźniej kształtuje się idea ogólnopaństwowa, której realizacją staje się koro­ nacja Przemysła II w r. 1295. A Kronika Wielkopolska powstała w kręgu tego władcy, wyrażała jego program. Autor Kroniki był w każdym razie Wielkopolaninem, dzieło swe poświęcił książętom wielkopolskim i już kreśląc dzieje baśniowe wypunktował rolę tej dzielnicy. Był pierwszym z kronikarzy, który dał obszerną opowieść o Lechu i założeniu Gniezna, Kadłubkowego Popiela zlokalizował w Kruszwicy i obszer­ nie rozbudował losy książąt wielkopolskich w oparciu o roczniki kapituły poz­ nańskiej. Szczególnie wiele uwagi poświęcił ojcu panującego Przemysła II, Przemysłowi I. W nim właśnie ukazał ideał władcy nowych czasów, ideał zgoła niepopularny wśród pierwszych Piastów. Ten idealny książę odpowiada już 14

Wstęp

wzorcowi X III wieku, wzorcowi epoki ascezy, umartwień i wyrzeczeń. Jesteśmy w czasach świętej Kingi, Jadwigi, Jolanty, Salomei. Książę Przemysł wyróżnia się nie tylko hojnością, dobrocią, miłosierdziem dla ubogich, umiłowaniem pokoju, ale i czystością obyczajów, pobożnością, wstrzemięźliwością. Nie tylko spędza noce na modlitwie i pobożnej lekturze (sapientia należy do jego cnót), ale i umartwia się gorliwie. Nosi włosiennicę „bardzo grubą”, przez cztery os­ tatnie lata życia wstrzymuje się od łaźni, myje nogi ubogim i obdarza ich płótnem, nie szczędzi darów Kościołowi. Mamy tu już schemat hagiograficzny, biografię wzorcową, budujący przykład do naśladowania. Żałobny patos towarzyszy także opisowi śmierci księcia, brzmią echa uroczystego kazania, które, być może, zo­ stało wtedy przez Baszka wygłoszone. Jest to zresztą jeden z niezbyt licznych upiększonych fragmentów Kroniki, w której na ogół niewiele znajdujemy efek­ tów literackich. Dzieło wolne jest od wytworności kronik wcześniejszych, wolne od alegoryzmu, ozdobników, kunsztownych metafor, uroczystych dedykacji i kon­ wenansów, pętających pióro autora. Zbliżamy się już do typu dziejopisarstwa nowego, trzeźwego i suchszego, nastawionego na rzeczowe informowanie czy­ telnika o faktach — stąd też powściągliwszy stosunek do sformułowań Kadłubka. Choć oczywiście i tu znajdują się rzeczy mające zainteresować i zabawić czytel­ nika, dostarczyć mu ciekawostek. W tych celach chyba kronikarz zanotował pierwszy romans rycerski o Walterze i zdradzieckiej Helgundzie, romans impor­ towany z Zachodu, być może znany już i powtarzany na dworze Sprawiedliwego czy Henryka Sandomierskiego, ale po raz pierwszy uwieczniony na piśmie, zlo­ kalizowany w Wiślicy. Wrócił do tej rycerskiej opowieści po wiekach Żeromski. Warto tu wspomnieć, że o księcia wielkopolskiego Przemyśla II zahacza także należąca do niebogatego w średniowieczu i luźniej ze sprawami polskimi zwią­ zanego dziejopisarstwa pomorskiego Kronika Oliwska tzw. starsza. Przypusz­ czalny jej autor Stanisław był Opatem w cysterskim klasztorze w Oliwie w la­ tach 1330—1356 i w dziele swym przedstawił dzieje tegoż klasztoru od założenia go przez książąt pomorskich w XI w. do r. 1350, kiedy to wielki pożar zniszczył większość zabudowań klasztornych. Jak się to godziło w kronice zakonnej, wiele miejsca poświęcił autor sprawom zgromadzenia. Nie ograniczył się jednak do tego, ale swą potoczystą, choć śred­ niowiecznie zgrzebną łaciną, która szykiem zdań i ortografią świadczy nieraz o polskim pochodzeniu piszącego, opowiedział o dziejach Pomorza, książętach pomorskich, królach polskich, o przelotnych rządach czeskich i o Krzyżakach. Wobec tych „panów pruskich”, pod których władzą pozostawał wtedy, w w. XIV, klasztor oliwski, opat zachował oczywiście pełną lojalność. Ledwie czasem, mię­ dzy wierszami, wyczytać można myśl, że od usadowienia się na ziemiach wy­ znaczonych przez Konrada Mazowieckiego Krzyżacy byli sąsiadami, a potem władcami coraz uciążliwszymi. Mimo to jednak opat szanuje ich władzę; król polski Władysław Łokietek, choć był kiedyś „obrońcą i miłym panem” klasztoru, w czasie wojny o Pomorze jest traktowany w Kronice jako najeźdźca pustoszący ziemię chełmińską. Za to bardzo życzliwie wypowiada się kronikarz o rządach jego dawnych rywali, Wacława II i III, królów czeskich. Całą sprawę podstępnego zdobycia Pomorza gdańskiego przez Krzyżaków przedstawia kronikarz oliwski jak człowiek nie najlepiej poinformowany lub, co 15

Wstęp

prawdopodobniejsze, jak ktoś, kto świadomie przemilcza pewne rzeczy, nie do­ powiada do końca, by nie rzucić plamy na władców, których uważa za legalnych, a których posunięcia — zdaje sobie sprawę z tego — można by zakwestionować. Unika zbyt dokładnego opisu rzezi gdańskiej po zdobyciu miasta przez Krzy­ żaków, powściągliwie informuje o „wymierzeniu kary” rzekomo tylko „rycerzom pomorskim”, ale nie zapomina podkreślić, że skazanych na śmierć spowiadał opat oliwski, „dopóki mu pozwolono” . Wątpliwe jest także, by dobrze zorien­ towany w sytuacji politycznej Pomorza opat nie wiedział, że ten, od którego zakupili Krzyżacy ziemię pomorską, nie miał prawa jej sprzedawać, bo nie należała do niego nigdy. Może stąd wzięło się to ostrożnie sformułowane zdanie kroniki: „sądzili bowiem, że on [margrabia brandenburski] ma lepsze prawo” do Pomorza. Więcej z pewnością trudno byłoby napisać kronikarzowi, który do swego dzieła dołączył jeszcze wcześniejszy dodatek będący historią zakonu krzyżackiego (Exordium ordinis cruciferorum), czuf się poddanym Zakonu i Pomorzaninem, a od poczucia więzi z Polakami był jeszcze daleki. Ważne jest jednak, że potrafił nawet w sytuacji bardzo zadrażnionej, w epoce procesów i walk o Pomorze za­ chować umiar i spojrzenie na tyle obiektywne, na ile było to możliwe dla czło­ wieka jego epoki żyjącego pod władzą Zakonu. Nie przyszłoby mu zapewne nawet na myśl interpretować śmierci zasztyletowanego mistrza krzyżackiego Wernera jako kary boskiej za zagarnięcie ziemi pomorskiej — jak zrobił to w przeszło sto lat później polski dziejopisarz Jan Długosz. Przekazał jednak opat cystersów garść interesujących szczegółów z historii dzielnicy pomorskiej. Wspomniana Kronika Wielkopolska we wszystkich swych kopiach stanowi po­ czątek cennej kompilacji historiograficznej, na którą zdobyła się Wielkopolska, tzw. Wielkiej Kroniki (Chronica longa). Kompilacja ta będąca sporym zespołem zabytków piśmienniczych obejmuje roczniki wielkopolskie, nieco wyciągów z hi­ storiografii małopolskiej, omawianą Kronikę, luźne zapiski kalendarzowe i inne, a ponadto jeszcze jedno dzieło wielkiej wagi dla naszej historiografii średniowiecz­ nej, tzw. Kronikę Janka z Czarnkowa. Zabytek to osobliwy, różniący się zasadni­ czo od innych kronik bardziej osobistym charakterem, obfitością elementu autobiograficznego i spontaniczną, namiętną pasją publicystyczną, zbliżającą autora do pisarzy wczesnohumanistycznych, z którymi mógł zetknąć się w czasie swych podróży. Bywał bowiem Janko w Awinionie, znał częściowo Niemcy, Pragę, zachodnią Słowiańszczyznę. Od humanizmu był jednak jeszcze daleki. Nie cytuje w swym dziele pisarzy owoczesnych, ale powołuje się na proroków i psalmistę. Gloryfikuje zmarłego króla i Polskę jego czasów, by tym jaskrawiej podkreślić zmierzch państwa, anarchię, upadek obyczajów pod rządami Andegawenów. Jest moralistą — piętnuje zepsucie, a jego obraz epoki, bogaty, obfitujący w realia, czasem w skandaliczne ciekawostki, jest obrazem niewątpliwie przeczernicnym. Wyodrębnienie Kroniki Janka z całej kompilacji nie było dla badaczy sprawą łatwą. Pierwsi wydawcy nieściśle przypisali Jankowi fragmenty roczników i frag­ ment tzw. Kroniki Krakowskiej niewiadomego autorstwa obejmującej wydarzenia z lat 1202—1376. Kronikę tę może przejął Janko z kancelarii czy ze skarbca krakowskiego i może nawet próbował redagować. Jednakże zupełnie odmienny styl tych zapisek, zbliżony do stylu rocznikarskiego, odbiega wyraźnie od pełnego 16

Wstęp

rozmachu i temperamentu polemicznego stylu Janka. Dla przykładu podajemy w naszym wyborze ów fragment Kroniki Krakowskiej, która w dawnych wyda­ niach stanowi trzeci rozdział Kroniki Janka, zaczynającej się w rzeczywistości dopiero od opisu choroby i śmierci Kazimierza Wielkiego. Przebijający w owym fragmencie entuzjazm piszącego dla króla Kazimierza pozwolił związać te notatki z dziełem Janka stojącego w pewnym okresie blisko króla i niewątpliwie bardzo mu oddanego. Relacja o śmierci Kazimierza ma wszelkie cechy relacji bezpośredniej, sprawy osobiście przez autora oglądanej i przeżywanej. Janko, syn wójta z Czarnkowa w Wielkopolsce, z czasem posiadacz wielu godności związanych z kapitułą gnieź­ nieńską i wrocławską, był także podkanclerzym królewskim, potem archidiakonem gnieźnieńskim. Uczestniczył w ostatniej podróży króla, widział jego perypetie chorobowe, zdawał sobie sprawę z niewłaściwości kuracji zaaplikowanej Kazi­ mierzowi, który, jak twierdził R. Gródecki opierając się na rozmowie przepro­ wadzonej z lekarzem, mógł umrzeć z powodu powikłań po krupowym zapaleniu płuc. Śmierć jego zatem nie miałaby nic wspólnego z niefortunnym upadkiem z konia, tradycyjnie uznanym za przyczynę zgonu.3 Ale oczywiście trudno mieć pewność po sześciu wiekach. Śmierć Kazimierza stanowiła punkt zwrotny także w osobistych losach Janka. Z oddanego królowi wysokiego urzędnika przeszedł szybko do opozycji. Ande­ gaweńskie następstwo tronu nie satysfakcjonowało Wielkopolan. Od pierwszych chwil pobytu Ludwika Węgierskiego w Polsce nastawieni byli do niego nieżycz­ liwie. Zaraz po przyjeździe spotkały nowego władcę demonstracje polityczne. Pogrzeb Kazimierza odbył się, nim Ludwik stanął w Krakowie, a następnie zażądano od niego, by koronował się w Gnieźnie, czego zresztą nie zrobił. O ile Małopolska pogodziła się z testamentem Kazimierza, o tyle Wielkopolska re­ prezentowała stanowisko wrogie nowemu kierunkowi w polityce. Kronika Janka wyrażała w pełni tę wrogość, stała się swego rodzaju pamfletem antyandegaweńskim. Już w r. 1371 Janko utracił piastowane poprzednio godności, miał też długi i przykry proces, w wyniku którego został skazany na banicję. Wprawdzie powrócił do kraju w r. 1374, ale odtąd działał już tylko w kapitule gnieźnieńskiej i zajmował się swoją Kroniką, która stała się wyrazem jego pasji, namiętności bardzo żywych. Nie szczędził w niej ostrych, krytycznych wypowiedzi dotyczą­ cych Ludwika i jego matki, siostry Kazimierza, Elżbiety Łokietkówny. Znamien­ ne jest lapidarne zdanie Kroniki: „Za króla Ludwika nie było żadnej stałości w królestwie polskim.” Kronika jest atakiem na rządy andegaweńskie, na wszystko, co wtedy działo się w kraju w wyniku posunięć polityki królewskiej. Janko jest w swym dziele najdalszy od zapuszczania się w przeszłość, od powtarzania początku dziejów czy szczegółów topograficznych. Jego książka dotyczy wyłącznie czasów mu współczesnych, chwili bieżącej i spraw przeżywanych z pełnym osobistym za­ angażowaniem. Kronikarz atakuje swych przeciwników politycznych, ale także i wrogów osobistych, tych, przez których czuł się skrzywdzony, oskarżony nie­ słusznie. Zemsta była udana: potomności zostały na zawsze odrażające wizerunki jego nieprzyjaciół. Niewiele wiemy dziś o biskupie Zawiszy, ale przeważnie pamięta mu się niefortunną wyprawę do pięknej młynarzówny i drabinę, z której 17

Wstęp

zrzucił go czujny ojciec dziewczyny. Jeszcze bardziej zniechęcający jest mściwy portret Mikołaja z Kórnika. Kronice Janka brak początku i końca; pulsuje ona emocjami, nie ma tu żadnych ozdobników literackich, pozostaje wymowa faktów surowo i rzeczowo referowa­ nych. Dzieje opozycji wielkopolskiej, wysiłki rycerstwa, by obalić Ludwika, a przeforsować na tron swego kandydata, rozpętanie wojny domowej, działania poszczególnych opozycjonistów, Bartosza z Odolanowa, nader barwnej postaci tych czasów, Siemowita Mazowieckiego, Domarata, walki, oblężenia, podstępy, okrutne egzekucje — oto barwny, bujny, nieco przerażający obraz tych czasów uwieczniony stylem żywym, potoczystym, językiem, jakim przemawia mąż stanu. Zarazem jest to język precyzyjny w zakresie terminologii prawniczej, choć łacina Janka nie grzeszy doskonałością. Brak jej wytworności, zdarza się też wiele slawicyzmów. Kronika dzieli się na rozdziały opatrzone datami rocznymi, oceny faktów są zwięzłe i surowe. Janko uważał rację Wielkopolski za rację ogólnopolską, w jego Kronice doszły do głosu akcenty buntownicze. Trzeba przyznać, że po­ lityka Ludwika i Elżbiety zdecydowanie podsycała separatyzmy dzielnicowe. Narzucanie urzędników Małopolan na urzędy w Wielkopolsce było ciężkim kamieniem obrazy. Niechęć Janka objęła także Śląsk. Wypominał książętom złożenie hołdu królowi czeskiemu, co przekreśliło szanse wyboru śląskiego księcia na tron polski. Mimo wszystko jednak opozycja wielkopolska musiała skapitulować wobec przewagi Małopolan i z tym, być może, wiąże się przerwanie Kroniki przez Janka, pewnie zniechęconego fiaskiem własnej polityki. Na trzy lata przed śmier­ cią poniechał on swego dzieła, będącego pierwszym pamiętnikiem polskiego męża stanu. Dziejopisarstwo na Śląsku zaczęło się stosunkowo później niż w innych dziel­ nicach. Wiązało się to z brakiem takiego centrum politycznego i kulturalnego, jak Poznań czy Kraków. Niewiele wiemy o życiu umysłowym tej ziemi z epoki pierwszych Piastów, niewiele też zachowało się świadectw z czasów późniejszych, kiedy to Śląsk po rozbiciu dzielnicowym przypadł najstarszemu synowi Krzy­ woustego, Władysławowi. Zdaje się, że dopiero syn Władysława, Mieszko, za­ biegał o rocznik śląski, zamierzenia te jednak nie zostawiły po sobie śladu. Naj­ wcześniejszy jest dopiero rocznik kamieniecki z r. 1237. Poza tym robiono wyciągi ze źródeł mało- i wielkopolskich. Na przełomie X III i XIV w. pojawia się pierwsza kronika śląska, tzw. Kronika Polska czy Polsko-śląska, będąca jak inne kroniki tej epoki wyciągiem z Kroniki Kadłubka, a nadto uzupełniona wiadomościami ze śląskiego poematu o Piotrze Właście, tzw. Carmen Mauri. Późniejsza od niej i może bardziej dla nas interesująca jest jednak Kronika książąt polskich i bis­ kupów wrocławskich. Wprawdzie opiera się ona na Kronice Polskiej, wprowadza wyciągi z Galla, ale od rozdziału 23 autor (nie jesteśmy pewni jego nazwiska — wiadomo tylko, że był to duchowny z kolegiaty w Brzegu, może Piotr z Byczyny) poczyna sobie bardziej samodzielnie i kreśli czasem nieco nieporadnie, ale in­ teresująco, różne lokalne zdarzenia i ciekawostki, zaczerpnięte z rozmaitych źródeł, legend, żywotów. Jedną z najbardziej przejmujących opowieści w jego dziełku jest ponura historia Henryka Grubego, którą autor przedstawił w sposób 18

Wstęp

efektownie udramatyzowany. Jest tam i zuchwała zbrodniczość, i rozsądna po­ wściągliwość księcia, i zdradzona ufność, wystylizowane starannie dialogi, sło­ wem, w tym miejscu zadbał autor nader starannie o walory literackie opowia­ danych dziejów, których srogość rzuca pewne światło na postacie Piastów. Po­ mysły znanego z okrucieństwa Ludwika XI we Francji, zamykającego swych przeciwników w żelaznych klatkach, nie były oryginalne — śląscy Piastowie wykorzystali je dwa wieki wcześniej. Lata po napisaniu Kroniki Janka nie owocowały żadnym nowym dziełem wybitnym z zakresu historiografii. Nie były to jednak lata jałowe. Pisano wiele, choć nie była to twórczość zbyt oryginalna, kompilowano, przepisywano, po­ wielano istniejące materiały. Za czasów Jagiełły w Krakowie prowadzono su­ mienne i szczegółowe notatki, które miały już wkrótce przydać się najwybitniej­ szemu dziełu naszej historiografii średniowiecznej. Były to czasy, kiedy kancelaria królewska stała już na bardzo wysokim poziomie, kopiści powielali dawne teksty przepisując je pod dozorem i byli zobowiązani do daleko idącej skrupulatności. Dawne zapisy uzupełniano, dodawano daty roczne tam, gdzie ich brakło. Two­ rzyły się szablony kompozycyjne, kultura historiograficzna budowana pracowicie przez średniowiecznych dziejopisów, których nazwiska znamy, i innych, bez­ imiennych, wzniosła się bardzo wysoko. Grunt pod największe dzieło, Kroniki Długosza, był już przygotowany. Dzieło to zatytułowane: Annales seu cronicae inclytii regni Poloniae tzn. Rocz­ niki, czyli kroniki sławnego królestwa polskiego rozpoczął Długosz około r. 1455, niedługo po śmierci swego protektora, Zbigniewa Oleśnickiego, który go do podjęcia tej pracy gorąco zachęcał. Zaczął więc przyszły kronikarz gromadzić materiały, by potem przepisywali mu je kopiści. Ciągle jeszcze był to jedyny sposób powielania tekstów, choć już niewiele lat dzieliło od rozpowszechnienia się prasy drukarskiej. Warto jednak dodać, że właśnie wynalazek druku raczej niekorzystnie zaważył na sprawie dzieła Długosza. Sądy historyka odznaczały się surową ostentacyjnością, niekiedy wręcz zaskakującą, bliską paszkwilu. Pa­ nujący członkowie dynastii Jagiellońskiej ze zrozumiałych zupełnie względów nie chcieli upowszechniać Długoszowych opinii o Jagielle, Warneńczyku czy Kazi­ mierzu Jagiellończyku. Nie tylko zresztą o Jagiellonów chodziło. Już Orzechowski zarzucał Długoszowi „zmazy wielkie narodu polskiego, a zwłaszcza domów niektórych zacnych panów polskich” .4 Wytykano też Długoszowi brak szacunku dla różnych spraw, ujawnianie skandali dotyczących papiestwa i duchownych, a jako motyw wstrzymujący wydanie Kronik podawano nawet — nie wiadomo, o ile szczerze — obawę przed ogłoszeniem rozmaitych tajemnic królestwa. Frag­ menty z Długosza w Kronice Miechowity stały się przyczyną jej konfiskaty, a w sto dwadzieścia pięć lat po śmierci Długosza dzieło jego okazało się książką zakazaną. Torowały mu drogę jedynie rękopisy. Praca Długosza nad Kronikami trwała lat dwadzieścia pięć, niemal do samej śmierci autora, który jednak zdołał ją ukończyć. Jest prawdopodobne, że naj­ wcześniej powstały te partie dzieła, które dotyczyły czasów współczesnych pi­ szącemu — te też roznamiętniały go najbardziej i angażowały wszechstronnie. Długosz był człowiekiem niezwykle aktywnym i tkwiącym mocno w swojej epoce, nadto obdarzonym skłonnościami do silnych emocji i ostrych sądów. 19

Wstęp

Do zadań kronikarskich przygotowanie zdobył znakomite, choć decyzja wyboru właśnie Długosza na dziejopisa mogła zaskoczyć u Oleśnickiego. Zachęcał bowiem do pisania człowieka, którego „głównym zajęciem było wyszukiwanie włodarzy i dzierżawców dla dóbr biskupich, sprawdzanie rachunków lub po­ rządkowanie zawiłych spraw majątkowych biskupstwa krakowskiego”.5 Takie właśnie funkcje sprawował młody sekretarz Oleśnickiego, sekretarz zresztą nie­ pospolity, energiczny, sprawny administrator, niezwykłej pracowitości i sumien­ ności, nadto lojalny, dyskretny, oddany bez reszty swemu opiekunowi i całko­ wicie pozostający pod jego wpływem. Wcześnie znalazł się na jego dworze ten syn niezbyt zamożnej, wielodzietnej rodziny szlacheckiej. Od dzieciństwa już odznaczał się pilnością i, jeśli wierzyć legendzie o wrzuceniu do wody zabawek, by nie przeszkadzały w ważniejszych zatrudnieniach — stosunkiem do życia bardzo poważnym. Wychowanek uniwersytetu krakowskiego nie popasał tam zbyt długo — wszystkiego trzy lata. Nie uzyskał też żadnych stopni naukowych. Być może zniechęcały go studia scholastyczne — był człowiekiem czynu, nie­ wiele w nim było z teoretyka. Kto wie, czy nie największą korzyścią wyniesioną z Akademii było zainteresowanie dziejopisarstwem, historią narodu. Wykładał wówczas Jan Dąbrówka komentując Kronikę Wincentego — Długosz zapewne znał te wykłady. Uzyskawszy dzięki jakiejś protekcji miejsce na dworze Oleśnickiego znalazł się w warunkach odpowiadających jego zdolnościom, pozwalającym realizować własne zainteresowania. Wrodzony zmysł praktyczny umożliwił mu szybkie wniknięcie w sprawy administracyjne biskupstwa i znakomite zarządzanie dobrami. Sporządził inwentarz majątków, gospodarował rozsądnie i przezornie, a racjo­ nalna gospodarka finansowa pozwoliła Oleśnickiemu za sumy uzyskane przez Długosza wykupywać ziemie śląskie i przyłączać je do Polski. Rychło też zaczął Długosz odbywać podróże dyplomatyczne za granicę i z powierzonych sobie misji wywiązywał się bez zarzutu. W r. fe1449 przywiózł Oleśnickie­ mu kapelusz kardynalski, co jednak nie zachwyciło króla, w owym czasie bowiem Oleśnicki był już w zdecydowanej opozycji do polityki Kazimierza Jagiellończyka. Podróżował Długosz do Włoch, na Węgry, udało mu się nawet odbyć wyprawę do Jerozolimy. Poznawał świat, a każda podróż zasilała jego księgozbiór, o który dbał ze szczególną pieczołowitością. Zdobywał w ten sposób cenny warsztat naukowy. A jednocześnie pobyt na dworze biskupa pozwolił mu na zapoznanie się z bogatymi materiałami historycznymi. Obfite źródła znalazł zwłaszcza w ar­ chiwum kapitulnym, gdzie spoczywały kroniki i roczniki łącznie z najstarszymi, dokumenty rozmaitego rodzaju. U boku Oleśnickiego wciągał się w sprawy publiczne i w służbę dyplomatyczną. Dwór biskupa stwarzał młodemu czło­ wiekowi świetne warunki rozwoju, umożliwiał mu zetknięcie się z wieloma za­ gadnieniami nurtującymi ówczesne życie polityczne, kulturalne, religijne, ze­ tknięcie się z ludźmi wybitnymi i znaczącymi, z problemami epoki. Kardynał cenił go bardzo, ufał mu, zwłaszcza odkąd na Węgrzech w czasie rozruchów ludności Długosz ocalił mu życie dzięki swej odwadze i zręczności. Nagradzał go też Oleśnicki hojnie godnościami i beneficjami, jednakże przynależność do stronnictwa opozycyjnego była niewątpliwą przeszkodą w karierze sekretarza. 20

Wstęp

Zarazem trzeba sobie uświadomić, kim był sam Oleśnicki, co reprezentował w tych latach i w jaki sposób osobowość jego zaważyła zdecydowanie na życiu i dziele Długosza. Dwór biskupa krakowskiego był wówczas niewątpliwie ośrod­ kiem życia politycznego Małopolski, ogniskiem wielu spraw o wadze państwowej. Sam Oleśnicki, indywidualność wybitna, człowiek jednakiej energii i uporu, 0 bardzo zdecydowanym programie, stanął na czele możnowładztwa małopol­ skiego, zdobył olbrzymi wpływ na starego króla-cudzoziemca, przy czym korzys­ tając z podeszłego wieku Jagiełły i jego bezsiły, niejednokrotnie w sposób nie­ słychany poniżał powagę królewską, strofował i upominał starca, skutecznie zatruwając mu ostatnie lata. Stał na stanowisku absolutnej supremacji Kościoła nad państwem. W jego koncepcji Polska była przedmurzem chrześcijaństwa, co nakładało na nią przede wszystkim obowiązek walki z niewiernymi. W wyniku takiego właśnie pojmowania dziejów Oleśnicki popchnął młodego króla Władys­ ława, syna Jagiełły, do wojny z Turkami, wojny zakończonej klęską warneńską. To stało się początkiem przegranej samego kardynała, upadkiem jego wpływów 1 potęgi. Nowy król, Kazimierz Jagiellończyk, energiczny i stanowczy, realizo­ wał własny program nie bacząc na upomnienia, przestrogi czy pogróżki Oleś­ nickiego. Nie dopuścił do narzucania katolicyzmu Litwie, nie przywrócił do władzy wrogiego mu księcia Michała, za którym gorąco ujmował się biskup, zajął zdecydowanie pozytywne stanowisko w sprawie miast pruskich proszących o opiekę i ochronę przed zakonem krzyżackim — wbrew woli Oleśnickiego, który lękał się obniżenia powagi Kościoła w Prusach, a nadto nie chciał, by spra­ wy pomorskie odciągały uwagę i siły Polski od wojny z Turcją. Jagiellończyk nie dał się jednak sprowokować do działań antytureckich, nie uległ także namo­ wom do cofnięcia przywilejów Żydom i ostro poskromił antyżydowskie rozruchy powstałe po kazaniach sprowadzonego przez Oleśnickiego mnicha Kapistrana. Z kolei Oleśnicki do ostatnich prawie chwil próbował wichrzyć przeciw kró­ lowi, „składał osobne zjazdy” w Sandomierzu, ale rola jego już się zakończyła. Zmarł odsunięty i pokonany. Jak Długosz zachowywał się”w tej sytuacji ? Niewątpliwie przebywając w domu kardynała od szesnastego roku życia i wiele mu zawdzięczając, był całkowicie przez niego zdominowany, „przygnieciony jego geniuszem”, a jego program polityczny przyjmował za własny. Próbował jednak, może wiedziony także wro­ dzonym mu zmysłem praktycznym, łagodzić ostrość wypowiedzi kardynalskich pod adresem króla — wydawała mu się nieskuteczna. Doradzał oględność i ła­ godność, oczywiście bez skutku. Oleśnicki zbyt był przeświadczony o własnej słuszności i nieomylności, by słuchać młodszego domownika. Rzeczy poszły więc swoim trybem, a dzieło Długosza jest w wielu fragmentach najzupełniej wiernym pogłosem opinii i sądów Oleśnickiego. Inwektywy, krytyczne uwagi o rodzinie królewskiej, które wyszły spod pióra kronikarza mogą dziś wprawić w zdumienie czytelnika zdolnego uświadomić sobie, że Długosz pisał swe dzieło w swoim domu u stóp Wawelu, że bywał na dworze nie tylko w charakterze gościa, ale i przez kilka lat zajmował się wychowaniem młodych Jagiellonów, że ponadto wiele lat współpracował jednak z królem i odgrywał ważną rolę w życiu politycznym. Nie wiadomo, czemu dziwić się bardziej — odwadze i bezkompromisowości piszącego, czy tolerancji i wręcz niewyczerpanej wyrozumiałości króla, 21

Wstęp

który dowiadywał się z Kronik rzeczy wręcz kompromitujących o swojej rodzinie. Mógł bez trudu czytać fatalne opinie o poziomie umysłowym, niedołęstwie, lekkomyślności i nietaktach swego ojca, nieco podejrzanych obyczajach matki, mógł odnaleźć cień rzucony bardzo wyraźnie na legalność swego pochodzenia, a co za tym idzie — na legalność rodu. Nawet ów jedyny z Jagiellonów, którego Długosz lubił i wielbił, starszy brat króla, wychowanek Oleśnickiego, Warneńczyk, wychwalany bez miary jako młodzieniec wielkiej duszy, zwierciadło męstwa i cnót rycerskich, nawet i on doczekał się (zaskakujących nieco wobec jednoczes­ nych pochwał „czystości”) łatwych do rozszyfrowania aluzji co do pewnych zdrożności z gatunku odchyleń seksualnych, w wyniku których: „Sprawiedli­ wym... wyrokiem... zginął wraz z całym wojskiem swoim, sromotnie i nędznie, i z klęską całego chrześcijaństwa.” Trzeba przyznać, że jest to dziwny finał dra­ matycznej opowieści o bitwie pod Warną i wątpliwe, by mógł satysfakcjonować panującego królewskiego brata. Już raczej można rozumieć późniejsze konfi­ skaty i niechęć dworu do ukazywania światu tych dokumentów. Były lata, że stosunki Długosza z królem układały się na zasadzie jednoznacznej wrogości. Wprawdzie po śmierci Oleśnickiego nastąpiło pewne zbliżenie i współ­ praca w związku z wykupywaniem zamków krzyżackich i rokowaniami poko­ jowymi, niedługo jednak przyszło nowe załamanie stosunków, gdy zmarł biskup krakowski Tomasz Strzępiński. Król wysunął wtedy swego kandydata na opróż­ niony stolec, kapituła swego, a papież — synowca Oleśnickiego, Jakuba z Sienna. Długosz, początkowo zgodny z kapitułą, teraz wiedziony dawnymi sentymentami do kardynała, twardo opowiedział się za krewniakiem Oleśnickiego, co naraziło go na ostry konflikt z królem, skazanie na banicję, tułaczkę, w czasie której dom jego w Krakowie został złupiony, a on sam pozbawiony wszelkich dochodów. Były to może najtrudniejsze dni w życiu Długosza. Spędził je na zamku Melsztyńskiego, który udzielił schronienia batucie. Wygnanie nie trwało zresztą długo. Król osiągnął swój cel, Sienieński zrzekł się roszczeń, Długosz otrzymał amnestię i powrócił do Krakowa, by podjąć nowe obowiązki w służbie króla. Współpracował w sprawie, która najbardziej leżała mu na sercu, w sprawie udo­ wodnienia praw Polski do Pomorza. Rok 1466 przyniósł pokój toruński, a urazy królewskie do Długosza musiały już zupełnie zapaść w niepamięć, skoro w r. 1467 Kazimierz powołał go na wy­ chowawcę swych synów. Dostali się pod jego opiekę starsi królewicze — Wła­ dysław, Kazimierz, Olbracht, Aleksander. Nie wiadomo, czy Zygmunt i Fry­ deryk jeszcze byli uczniami Długosza, czy już nie. Wychowanie synów królewskich było surowe, nacisk położony na rozwijanie uczuć patriotycznych, zahartowanie na trudy, wyrabianie odporności. Unikano wszystkiego, co mogłoby trącić frywolnością i niestatkiem — pamiętamy, że Dłu­ gosz był człowiekiem bardzo serio. Szlif humanistyczny i bardziej w nowym du­ chu mógł później dodać wychowaniu królewiczów przybyły z Włoch humanista, Filip Kallimach. Niemniej podstawowe rzeczy opanowali dzięki Długoszowi. Cudzoziemcy widujący ich przy okazjach wizyt oficjalnych chwalili ich biegłość w wygłaszaniu mów łacińskich, z uznaniem wyrażali się o znakomitych manierach, ujmującym sposobie bycia i szacunku, z jakim odnosili się do swego preceptora. Długosz 22

Wstęp,

sumiennie, jak zwykle, wywiązywał się ze swych obowiązków i król, zdaje się, nie żywił żadnych obaw co do ewentualnego przekazywania przez nauczyciela swym wychowankom wrogiej spuścizny ideologicznej po Oleśnickim. Może uważał to zresztą za mało istotne wobec całokształtu zasług Długosza i pożytków płyną­ cych z jego działalności. Odwiózł jeszcze Długosz swego najstarszego wychowanka Władysława na tron czeski. Chciano mu nawet ofiarować wtedy biskupstwo w Czechach, ale krakowski kanonik nie przyjął — zbyt wiele żywił niechęci i nieufności do „husyckiej zarazy” . Brał udział jeszcze w różnych pracach dyplomatycznych, posel­ stwach, pertraktacjach z ramienia króla, który pragnąc wynagrodzić mu wielo­ letnią owocną pracę ofiarował lwowską stolicę arcybiskupią po zmarłym Grze­ gorzu z Sanoka. Długosz zaczął więc przygotowywać się do opuszczenia Kra­ kowa, ale nim to nastąpiło, nadeszła śmierć. Zmarł w Krakowie w r. 1480, nie doczekawszy się wstąpienia na arcybiskupstwo. W testamencie zostawił gorącą prośbę do uniwersytetu o zlecenie biegłemu mistrzowi (dla którego przezna­ czono by „jedną z najlepszych kolegiatur”), by zajmował się wyłącznie spisy­ waniem dziejów. Długosz był historykiem w pełnym tego słowa znaczeniu — w pełni też doceniał konieczność dalszego rozwoju prac historiograficznych. Dzieło jego stanowiło swego rodzaju ewenement na tle ówczesnej Europy. Objęło całość dziejów w dwunastu księgach, z których ostatnia doprowadzona jest do roku śmierci autora. Zapas źródeł, do jakich dotarł, jest imponujący. Poza kronikami i rocznikami polskimi, jak też niezliczoną ilością dokumentów dostępnych w kraju, sięgnął jeszcze po źródła obce — krzyżackie, węgierskie, czeskie, latopisy ruskie, źródła litewskie. Wiele też, oczywiście, zawdzięcza kro­ nikarz tradycji ustnej. Imponująca jest sumienność, z jaką ze źródeł tych korzystał. Zdawał sobie sprawę, że nie wszystko w jego dziele jest „pewne i niewzruszone”, przyznawał się do wielokrotnego poprawiania omyłek czy parokrotnego przepisywania po­ prawionych fragmentów, poszukiwania źródeł pewniejszych od tych, które wy­ dawały mu się podejrzane. Przyznawał się też do lęku przed „pogorszeniem fałszem duszy” czytelnika. A jednak fałsze zdarzają się w księdze i trudno nawet powiedzie, że są nieświadome. Wiadomo niekiedy, że Długosz prawdę znał, ale ją przekręcił zgodnie z tendencją, która jest widoczna w , a która w dużej mierze wynika z przeświadczenia o nienaruszalności autorytetu Kościoła i z faktu, że dla jej autora, podobnie jak dla Kadłubka, historia była zbiorem budujących przykładów. I jeśli rzeczywistość nie dość odpowiadała założeniom, kronikarz świadomie przemilczał pewne momenty lub nawet przeinaczał fakty. Takim świadomym zafałszowaniem prawdy jest opis sytuacji z r. 1456, kiedy król potrzebował usilnie pieniędzy na wojnę pruską i zażądał sreber i kosztow­ ności kościelnych od kapituły. Kapituła doceniła powagę chwili i wyraziła go­ towość spełnienia życzeń królewskich. Opozycjonistów było niewielu, wśród nich spadkobierca myśli kardynała — Długosz, który swoje stanowisko w Kro­ nikach przypisał całej kapitule. W kilka lat później jednak dawał wyraz swojej radości z powodu powrotu ziem polskich do macierzy. Toteż właśnie w wypadku wojny o Prusy, w Długoszu, jak pisał I. Chrzanowski „patriota zwyciężył religianta” . 23

Wstęp

Jednakże w wielu innych razach religiant zwyciężał. Wątpliwe wydaje się na przykład, by Długosz* rzeczywiście wierzył w niewinność biskupa Muskaty, wroga Łokietka, sprzyjającego wyraźnie Niemcom, o którym jednak napisał, że był „posądzony niesłusznie” . Częściej jednak niż z zafałszowaniem prawdy mamy do czynienia w Kroni­ kach z wypowiedziami tendencyjnymi, wypowiedziami zwolennika i kontynua­ tora programu Oleśnickiego. Nie lubi Długosz Czechów z racji ich husytyzmu, deprecjonuje Litwę i schizmatycznych Rusinów, przemilcza fakt krzewienia się chrześcijaństwa na Litwie przed oficjalnym chrztem Jagiełły. Krzyżaków ocenia jako nieubłaganych wrogów, ale jednocześnie potrafi się zachwycić i uwierzyć bez zastrzeżeń w przejętą chyba z krzyżackich źródeł opowieść o cudach towa­ rzyszących zgonom dwóch Krzyżaków skazanych na śmierć przez Litwinów. Nad jednym z Krzyżaków rozwiera się niebo i zstępuje na niego jasność niebieska, chroniąca delikwenta przed płomieniami, w których miał zginąć, po czym w po­ staci „urodnej dziewicy” ciało jego znika. Drugiego Krzyżaka ku zawstydzeniu pogan wyrywa z płomieni „ptak śnieżnej białości” . I tu widzimy kronikarza głęboko jeszcze przynależącego do średniowiecza, skłonnego do wiary w cuda, bezkrytycznego. Równie bezkrytyczny jest on przy przekazywaniu wersji Kadłub­ ka o rozsiekaniu biskupa (którego zatarg z królem przedstawia w sposób narzu­ cający nieodparcie skojarzenia z konfliktem Jagiellończyka ze Zbigniewem Oleś­ nickim), jak i w podawaniu ciekawostek o dziecku przepowiadającym zaraz po urodzeniu rzeź tatarską czy o urodzeniu się 36 dzieci z jednej matki jednocześnie, w powtarzaniu osobliwości na temat wyłowionego potwora, cielca z psimi gło­ wami, krwawej wody w Odrze i Nysie itp. W gruncie rzeczy humanistyczny polor dzieła Długoszowego był bardzo nikły i cienki. Autor tkwił jeszcze głęboko w epoce poprzedniej. Zresztą nie tylko on. Średniowieczyzna miała nadal pełne prawa w Krakowie, na uczelni, w środowiskach naukowych i literackich. Pierwsza fala humanistycznych nowin dopiero się zbliżała, budząc zresztą obok entuzjazmu niewielkiej na razie grupy spore niechęci i opory w środowiskach bardziej kon­ serwatywnych. Długosz zaś dopiero oscylował między starem i nowem, bliższy staremu. Narzekał na zepsucie obyczajów w Polsce, na ekscentryczne ubiory i fryzury, płoche spędzanie czasu na rozrywkach śwdatowych. Wątpić można, czy gdyby pożył jeszcze parę lat, zechciałby uczestniczyć w humanistycznych sympozjonach, które w kilka lat po jego śmierci stały się modne w Krakowie. Surowo też oceniono jego Kroniki. Chwalił je wprawdzie bardzo przyjaciel autora, Sędziwój z Czechła, ale inni zarzucali barbarzyńską, kuchenną łacinę, szorstki styl, rozwlekłość. Padały inwektywy o klocu i nie ociosanej bryle. Nawet ci, którzy obficie korzystali z dzieła Długosza, nie szczędzili mu krytycznych uwag. Kroniki nie były jedynym jego dziełem. W pracowitym życiu starczyło mu jeszcze czasu na skreślenie drugiego znamienitego dzieła Liber beneficiorum dioecesis cracoviensis, czyli Księgi uposażeń diecyzji krakowskiej będącej zarazem statystyką i opisem geograficznym Małopolski. Pozostawił i inne rzeczy: żywoty świętych, katalogi biskupów7, opisy zdobytych chorągwi pruskich. Ale dziełem, które mu zapewniło nieśmiertelność i stale przypomina go naszej pamięci, jest właśnie owa korona historiografii średniowiecza, Kroniki. 24

Wstęp

Ostatnim z przedstawionych tu dzieł kronikarskich będzie leżąca na styku dwóch epok praca wspomnianego już Filipa Kallimacha: Historia o królu Wła­ dysławie, czyli o klęsce warneńskiej. Ta kronika poświęcona jednemu tylko pano­ waniu wsparta jest przede wszystkim na relacji Długosza — on dostarczył Kallimachowi danych historycznych, z Kronik pochodzi wiele szczegółów, tak że właściwie można tu mówić o przeróbce partii dzieła Długosza. Zarazem jednak jest to przeróbka znamienna dla epoki Kallimacha, choć dzieło powstało zaledwie w siedem lat po śmierci autora Kronik. Ale wchodzi tu już w grę osobowość człowieka należącego do innego pokolenia i innego kręgu kulturowego. W tej odmienności upatrywać trzeba przyczyny zasadniczych różnic w ujęciu i potra­ ktowaniu dziejów króla Władysława Warneńczyka. Filip Buonaccorsi, zwany później Kallimachem, urodzony w r. 1437 we Wło­ szech, w toskańskim miasteczku San Gimignano, członek słynnej humanistycznej Akademii rzymskiej założonej przez Pomponiusza Laeta, od wczesnej młodości obracał się w kręgach najwybitniejszych humanistów włoskich, miał kontakty z uczonymi, poetami, historykami. Pomponiusz, miłośnik antyku, nadawał członkom swego stowarzyszenia miana rzymskie czy greckie (stąd nasz Kallimach — również poeta liryczny), czcił dzień 21 kwietnia, czyli datę założenia Rzymu i topografię współczesnego Rzymu utożsamiał ze starożytną. Ekscentryczne stowarzyszenie akademików rychło obudziło niechęć i podej­ rzliwość papieża. Wykryto jakoby spisek na życie Pawła II. Zaczęły się areszto­ wania w Akademii, badania na torturach, wyroki śmierci. Kallimach, w porę ostrzeżony, zdołał zbiec, ale długo tułał się po wybrzeżach Morza Śródziemnego, nim wreszcie po wielu burzach i niebezpiecznych przygodach (stąd drugi przy­ domek, Experiens) znalazł schronienie w Polsce, na dworze Grzegorza z Sanoka w Dunajowie. Wprawdzie mściwy papież żądał nadal jego wydania, wprawdzie sejm nawet się na to zgodził, ale ani król Kazimierz, ani Grzegorz nie wydali humanisty. Jego losy ustabilizowały się na wiele lat. Tu zaczęła się jego kariera poety, dyplomaty, męża stanu, może nauczyciela królewiczów, później zaufa­ nego doradcy i powiernika Olbrachta. W r. 1472 Kallimach zapisał się na uniwersytet krakowski — zdaje się, że miał nawet dalekosiężne plany uzyskania jakiejś katedry, ale to mu się nie udało. Rozwinął natomiast szeroką działalność kulturalną, Kraków bowiem w tych latach interesował się już żywo nowinami humanistycznymi płynącymi z Europy. A Kallimach, który dobrze znał dwie stolice humanizmu, Rzym i Florencję, musiał wydawać się przybyszem szczególnie atrakcyjnym. Otaczała go sława poetycka, utrzymywał kontakty z gronem ludzi wybitnych, z Ostrorogiem, Tęczyńskimi, Dziersławem z Rytwian, Jakubem z Dębna. Miał także szerokie zna­ jomości w kołach patrycjatu krakowskiego i profesorów akademii, bywał w do­ mach krakowskich mieszczan, razem z innym humanistą, Niemcem Celtisem, organizował sympozjony na wzór starożytnych (zachowały się wiersze i Kal­ limacha, i Celtisa opiewające takie właśnie humanistyczne uczty, którym towa­ rzyszyły uczone rozmowy, piękne mieszczki krakowskie i duże ilości wypijanego przez biesiadników wina). Może także Kallimach, a nie Celtis, był inicjatorem pierwszego literackiego towarzystwa nad Wisłą, tzw. Sodalitas Vistulana. W każ­ dym razie rola Kallimacha w krzewieniu młodego humanizmu w Krakowie 25

Wstęp

jest ogromna. Z pewnością wywierał także wpływ na życie dworu — najpierw Kazimierza Jagiellończyka, potem Olbrachta, gdzie nowa epoka musiała powo­ dować wiele przemian obyczajowych od czasów surowego reżimu Długosza. Miał Kallimach jeszcze jedno zaprzyjaźnione grono i zarazem strefę oddziały­ wania — w Wolborzu, będącym siedzibą Piotra Bnińskiego, biskupa kujawskiego, człowieka bardzo wykształconego, zainteresowanego nowymi prądami. On rów­ nież stanowił cenne oparcie i opiekę dla florenckiego wygnańca w najtrudniej­ szych momentach życia. Bniński także nakłonił Kallimacha do twórczości nie tylko literackiej. Radził mu pisarstwo historyczne; jego zdaniem Włoch nadawał się do tego znakomicie, jako człowiek doświadczony w życiu publicznym, zo­ rientowany w materii i doskonale władający piórem. Zwłaszcza doświadczenia polityczne wydawały się cenne biskupowi, który ostro osądzał np. Kronikę Ka­ dłubka z tej racji, że Kadłubek stojąc z dala od życia publicznego nie rozumiał faktów ani ludzi. Bnińskiemu jego dzieło wydawało się „martwe i bezkrwiste”, nie przyciągające uwagi czytelnika. Daleko tu już odszedł biskup kujawski od entuzjastów Kadłubkowych minionych stuleci, a nawet od Długosza. Zdarzyło się, że — wedle przekazu Kallimacha — Bniński rozmawiał kiedyś z królewiczem Kazimierzem (młodo zmarłym synem Jagiellończyka) i wspólnie doszli do wniosku, że należałoby opisać dzieje króla Władysława, ponieważ „są ze wszech miar godne opisania, gdyż mogą bardzo wzruszyć czytelników i podobać im się” . Zadanie to zlecono Kallimachowi, który podjął się go dekla­ rując jednocześnie swe nikłe możliwości: „T y dobrze zdajesz sobie sprawę, że nie jestem w stanie sprostać temu zadaniu” — odpowiedział skromnie królowi i przystąpił do pracy z pełną świadomością, że podstawowy materiał znajdzie u Długosza, ale że jego opowieść musi być czymś innym, realizującym inne zamierzenia i cele. Ma to być dzieło utrwalające pamięć o bohaterskim królu, przysparzające chwały rodowi Jagiellonów, a zarazem „coś do czytania” dla szerszego kręgu czytelniczego, coś, co ma wprawdzie informować, ale nie in­ formacja jest najważniejsza, a piękny kształt podania. Kształt oczywiście w no­ wym, humanistycznym rozumieniu estetycznym, dzieło nowoczesne, uwzględ­ niające potrzeby nowego czytelnika. Potrzebne więc są i piękne opisy bitew, uro­ czystości, i umotywowanie psychologiczne posunięć bohaterów, dialogi i mono­ logi budowane wedle zasad retoryki klasycznej i wzorowane na Cyceronie, sty­ lizacja pewnych pojęć na wzór starożytny. Już dedykując dzieło królowi używa Kallimach humanistycznego „ty” . Kościół określa łacińskim słowem , żołnierzom każe walczyć w obronie Larów i Penatów, a czas oznacza wedle ter­ minologii rzymskiej. Zgodnie z wymaganiami historiografii humanistycznej wieku XV forma odgrywa tu rolę w jakimś sensie dominującą. Późniejsi badacze kwestionowali w ogóle wartość źródłową dzieła Kallimacha, sąd ten jednak wydaje się zbyt ostry, jakkolwiek faktem jest, że autor — w czym nie był, jak możemy już po tym przeglądzie kronikarzy stwierdzić, odosobniony, prawdę niekiedy świadomie przeinaczał, z różnych powodów zresztą. Jak wiemy, szedł za Długoszem, jeśli idzie o fakty, ale koncepcję sprawy miał inną. Dzieło jego koncentruje się na panowaniu Władysława na Węgrzech, jest więc w sto­ sunku do relacji Długosza bardziej zwarte i spoiste. Dorzuca też Kallimach wiele szczegółów nie znanych Długoszowi, wprowadza nowe motywy i postacie 26

Wstęp

przypisując im niekiedy rolę zaskakująco ważną, jak np. wówczas, gdy sławi czyny Leszka Bobrzyckiego, o którym poza tym historia milczy. Kallimachowi do czczenia go pomógł pewnie fakt, że był on jakimś przodkiem jego kochanki z lat dunajowskich, Fanii. Zmienia także pisarz stopień odpowiedzialności za klęskę warneńską, przy czym najbardziej zaskakuje brak tu, wbrew Długoszowi i prawdzie historycznej, postaci Oleśnickiego. Jego rolę i znaczenie przypisuje swemu pierwszemu protektorowi w Polsce, Grzegorzowi z Sanoka. W rzeczy­ wistości Grzegorz, pełniąc funkcję kapelana u boku króla, nie miał zbyt wiele do powiedzenia w najbardziej zasadniczych kwestiach. Ale też i nie w duchu Oleśnickiego wypowiada się Kallimachowy protektor. Przeciwnie, zamiast jed­ noznacznej, gorącej, fanatycznej akcji Oleśnickiego znajdujemy nader umiarko­ waną wypowiedź Grzegorza, który chce dyskutować z muzułmaninem o jego religii, ponieważ: jest „ciekawy cudzoziemskich zwyczajów i obrzędów”, chętnie widzi zawarcie pokoju z Turkami, występuje natomiast przeciw złamaniu przy­ sięgi pokojowej i przeklina legata papieskiego, który doprowadza po tego kroku. Grzegorz reprezentuje tutaj stanowisko pełne powściągliwości, rozsądku i pra­ wości, z czego widać, że dla Kallimacha sprawa warneóska nie jest tak jednoznacz­ na, jak dla Długosza, a przyczyny klęski upatruje on zupełnie gdzie indziej niż starszy dziejopis. Cytując kunsztownie skomponowaną przemowę legata uka­ zuje zarazem jej przewrotność, którą podkreśla jeszcze zestawienie z oceną sy­ tuacji dokonaną przez Grzegorza. Dalszy wybór faktów i sposób ich przedsta­ wienia ukazują stanowisko Kallimacha dostacznie wyraźnie. W stosunku do Warneńczyka jest jednoznacznie aprobujący. Chwali w nim wszystko. Ale i te pochwały, zwłaszcza jako podsumowanie bitwy pod Warną, mają jakiś odcień minimalistyczny pochlebstwa umiarkowanego. Władysław jest oczywiście czło­ wiekiem szlachetnym, pozbawionym zaborczości, okrucieństwa, jest łagodny i pełen wyrozumiałości, sprawiedliwy i mężny. W bitwie „spełnił wszystko, czego można żądać od dzielnego dowódcy i odważnego żołnierza” . Wiadomo jed­ nak, że nie on dowodził, że popełnił różne błędy strategiczne, że grzeszył lek­ komyślnością i dawał sobą powodować ludziom bez właściwego rozeznania. Jako wodzów Kallimach najwyżej stawia Grzegorza i Hunyadego, o którym tak źle wyrażał się Długosz, odstępując — tym razem on — od prawdy histo­ rycznej. Umiał też włoski historyk ubarwić swą opowieść romansowymi szczegółami zaczerpniętymi z literatury — o parze nieszczęsnych kochanków w zdobytym mieście i heroicznej samobójczej śmierci kobiety po stracie ukochanego, w wielu miejscach odciążał nagle tok narracji o wydarzeniach politycznych wstawkami na­ tury bardziej osobistej, słowem styl i tonacja opowieści o Warneńczyku świadczy, że w dziejopisarstwie zaczęła się już nowa epoka. Naturalnie nie od razu wyzwala się Kallimach od całego balastu kronikarstwa starszej daty ani od sposobu myś­ lenia swych poprzedników. Nowożytny krytycyzm każe mu polemizować z Dłu­ goszem na temat dwóch zdarzeń, w których autor Kronik dopatrywał się nad­ przyrodzonych znaków z nieba, podczas gdy Kallimach widział w nich tylko przypadek lub zjawiska przyrodnicze. Ale w innym miejscu i Kallimach godził się np., że „różne znaki poprzedziły śmierć Władysława” . Ostatecznie renesans też cenił wysoko astrologię, wierzył we wróżby, odwoływał się do prognostyków. 27

Wstęp

Przez długie wieki nie miał Kallimach dobrej prasy w Polsce. Przypisywano mu zły wpływ na Olbrachta, dążenie do absolutyzmu, a w każdym razie do ogra­ niczenia swobód i przywilejów szlacheckich, obwiniono o nienawiść do szlachty. Idee Kallimacha mogły z pewnością budzić niechęci i niepokoje w Rzeczypos­ politej szlacheckiej, jaka się już wówczas coraz wyraźniej zaczynała kształtować. Ale wkład tego „Tuscoscyty”, jak sam się nazywał, w naszą kulturę, a w tym i w pisarstwo historyczne, jest niezaprzeczalny.

Dziełko Kallimacha kończy nasz przegląd prac dziejopisarskich o Polsce wie­ ków X—XV. Odbija ono kształtem bliższym już literatury renesansowej od swych poprzedników. Działalność Kallimacha bowiem stoi już u progu nowej epoki. Wprawdzie i w XVI w. zdarzały się jeszcze kronikarskie nawroty ku średniowieczyźnie, jak u Bielskiego, ale obok tego powstawały dzieła bardziej zgodne z upodobaniami nowszymi. Dawne prace tego rodzaju szły często w nie­ pamięć, o niektórych z nich przypomniano sobie w parę wieków później, a i to nie z aplauzem. Oświecenie źle przyjmowało dawne „baśnie”, porządkować i wy­ dawać je zaczął dopiero w większym zakresie wiek XIX. Prace te trwają nadal, ale tylko niewielka część dawnego dziejopisarstwa doczekała się wydań krytycz­ nych. Niedostępność kronik poszczególnych dzielnic zwiększa fakt, że na ogół nie są one przetłumaczone, a znajomość łaciny poważnie zmalała od czasu ich powstania (oczywiście biorąc rzecz proporcjonalnie). W wybranych tu fragmentach kronik średniowiecznych staraliśmy się ukazać fakty dziejowe i postacie szczególnie ważne i znaczące dla osób im współczes­ nych, a dość istotne, by zainteresować czytelników dzisiejszych. Zamierzeniem naszym było przede wszystkim dawać relacje o wypadkach współczesnych pi­ szącym — nie zawsze, oczywiście, mogło to być w pełni zrealizowane. Ale jeśli sięgamy do Galla po pierwsze informacje o dynastii piastowskiej, a do Kroniki Wielkopolskiej po najdawniejszą legendę związaną z Gnieznem, to uzyskujemy przy tej okazji taki obraz racji kronikarza, jaki odpowiadał potrzebom, przeko­ naniom i tendencjom władców, dla [których powstawały owe kroniki. Racje były przekonywające — ukazanie genealogii, być może w pełni prawdziwej, panującej dynastii u Galla, podkreślenie ważności Wielkopolski jako kolebki państwowości w Kronice Wielkopolskiej. Niekiedy także zestawialiśmy relację jednego kronikarza z relacją innego, by przyjrzeć się różnorodności sądów i ocen jako wyników różnej sytuacji politycz­ nej i założeń kronikarskich. Mamy więc sprawę biskupa krakowskiego Stanisława referowaną przez Galla i Kadłubka, historię o ubogim kleryku opowiedzianą przez obu dziejopisów, dzieje bitwy pod Warną^w ujęciu Długosza ijiaw et czer­ piącego od niego Kallimacha. Próbowaliśmy też pokazać czytelnikowi, jak kształtowało się nasze dziejopi­ sarstwo, jakim ulegało przemianom w zakresie swego kształtu literackiego i jak właściwie zawsze było w pełni funkcjonalne, związane z potrzebami władcy, jego polityką czy polityką określonego stronnictwa, społeczności, panującej ten­ dencji. Bezinteresowność piszących była zjawiskiem zapewne równie rzadkim, jak bezinteresowna lektura czytelników, płynąca z samego li tylko upodobania 28

Wstęp

d0 historii. Nawet tak rasowy historiograf, jak Długosz, nie próbował i nie mógłby pisać dzieła będącego tylko beznamiętną relacją wydarzeń. W najbardziej su­ rowych i prymitywnie formułowanych zapisach ujawniają się emocje i prze­ świadczenia autora, czasem zakamuflowane, często zupełnie jawne. Znajdziemy w kronikach wypowiedzi entuzjastów i malkontentów, aprobatę i paszkwil, pod­ porządkowanie się i ostrą opozycję. Dziejopisarstwo pobudzało do refleksji, zestawień i porównań, zachęcało do obserwacji zjawisk i ludzi. Nieraz bezpo­ średniość przekazu pokazuje nie tylko fakty, ale i faktów tych interpretację przez współczesność. To sprawia, że skracają się perspektywy, przybliża Polska pias­ towska i wczesnojagiellońska z tym wszystkim, co myśleli i przeżywali jej mieszkańcy. Wypada jeszcze wspomnieć o przekładach, z którymi czytelnik będzie miał tu do czynienia. W większości są to przekłady współczesne. Wyjątek stanowi Kronika Janka z Czarnkowa i Kronika Krakowska w tłumaczeniu Żerbiłły, z po­ czątku naszego stulecia i najobszerniej uwzględnione Kroniki Długosza pięknie, z lekką patynką archaizacji przełożone przed stu laty przez Mecherzyńskiego i stanowiące już także zabytek literacki.6 A warto pamiętać, że kroniki średnio­ wieczne liczyły się do dzieł literackich, do literatury pięknej. Na zakończenie pragnę serdecznie podziękować Recenzentom książki, Prof. Brygidzie Klirbisównie i Prof. Alskeandrowi Gieysztorowi za Ich życzliwą i cenną pomoc przy nadawaniu kronikom tego kształtu, w jakim oddaję je w ręce Czytelników. Antonina jfelicz

WYKAZ NAJWAŻNIEJSZYCH POZYCJI BIBLIOGRAFICZNYCH Balzer O., Studium o Kadłubku, t. I-II, Lwów 1934. Biskup M ., Zjednoczenie Pomorza Wschodniego z Polską, Warszawa 1959. Bobrzyński M ., Smolka S., Jan Długosz3 Kraków 1893. Budkowa Z.3 Początki polskiego rocznikarstwa3 „Studia Źródłoznawcze”, t. II3 1958. Dąbrowski J.3 Dawne dziejopisarstwo polskie (do roku 1480)3 Wrocław— Warszawa— Kraków 1964. Garbacik J.3 Kallimach jako dyplomata i polityk, Kraków 1948. Górski K .3 Pierwotny Gdańsk i dzieje jego zagłady3 „Rocznik Gdański”, V I3 1932. Historia nauki polskiej, pod red. B. Suchodolskiego, t. I3 Warszawa 1970. Historia Śląska3 pod redakcją K. Malcczyńskiego, t. I3 Wrocław 1960. Jasienica P.3 Polska Jagiellonów3 Warszawa 1963. Jasiński K .3 Zajęcie Pomorza Gdańskiego przez K rzyżaków w latach 1308— 13093 „Zapiski Histo­ ryczne”, X X X I, 1966. Korta W., Średniowieczna annalistyka śląska, Wrocław 1966. Kumaniecki K., Twórczość poetycka Filipa Kallimacha, Warszawa 1953. Kürbisówna B., Dziejopisarstwo polskie do połowy X V w. Dążenia poznawcze i poglądy, „Studia i materiały z dziejów nauki polskiej”, seria A, z. 9, Warszawa 1966. Kürbisówna B., Dziejopisarstwo wielkopolskie X III i X I V w., Warszawa 1959. Kürbisówna B., Pisarze i czytelnicy w Polsce X II i X III w., w: Polska dzielnicowa i zjednoczona, pod red. A. Gieysztora, Warszawa 1972, „Konfrontacje Historyczne”. Kürbisówna B., Więź najstarszego dziejopisarstwa polskiego z państwem, w: Początki państwa polskiego. Księga Tysiąclecia, pod red. K. Tymienieckiego, t. II, Poznań 1962. Labuda G., Gdzie pisano najdawniejsze roczniki polskie, „Roczniki Historyczne”, t. 23, 1957. Labuda G., Główne linie rozwoju rocznikarstwa polskiego w wiekach średnich, „Kwartalnik Histo­ ryczny” nr 78, 1971. Labuda G., Rocznik Poznański, „Studia Źródłoznawcze”, t. II, 1958. Labuda G., Stanowisko ziemi chełmińskiej w państwie krzyżackim w latach 1228— 14543 „Przegląd Historyczny”, XLV, 1954. Maleczyński K., Wstęp do: Anonim tzw. Gall, Kronika, czyli dzieje książąt i władców polskich, Kraków 1952, „Monumenta Poloniae Histórica”, seria II, t. 2. Medievalia. W 50 rocznicę pracy naukowej J. Dąbrowskiego, Warszawa 1960. Plezia M ., Kronika Galla na tle historiografii X II w.3 Kraków 1947. Plezia M ., Kronika Kadłubka na tle renesansu X II w., „Znak” 1962. Plezia M ., Wstęp do: Anonim tzw. Gall, Kronika polska, Wrocław — Warszawa — Kraków 1968. Plezia M ., Od Arystotelesa do Złotej legendy, Warszawa 1958. Semkowicz-Zarembina W., Przedmowa do: Jan Długosz, Roczniki, czyli kroniki sławnego K ró­ lestwa Polskiego, wyd. pod red. J. Dąbrowskiego, Warszawa 1960. Sieradzki J., Polska wieku X I V , Warszawa 1959. Skoczek J., Legenda Kallimacha w Polsce, Lwów 1939.

ANONIMA TZW. GALLA KRONIKA POLSKA

Zaczyna się skrót1 Bolesław, książę wsławiony, Z daru Bcga narodzony, Modły świętego Idziego2 Przyczyną narodzin jego. W jaki sposób się to stało, Jeśli Bogu tak się zdało, Możemy wam opowiedzieć, Skoro chcecie o tym wiedzieć. Doniesiono raz rodzicom, Którym brakło wciąż dziedzica. By ze złota dali odlać Co najrychlej ludzką postać. Niech ją poślą do świętego Na intencję szczęścia swego, Śluby Bogu niech składają I nadzieję silną mają. Co prędzej złoto stopiono I posążek sporządzono, Który za syna przyszłego Do świętego ślą Idziego. Złoto, srebro, płaszcze cenne Oraz różne dary inne, Posyłają święte szaty I złoty kielich bogaty. Wnet posłowie się wybrali Przez kraje, których nie znali; Kiedy Galię8 już przebyli, Do Prowansji wnet trafili. Posłowie dary oddają, Mnisi dzięki im składają; Cel podróży swej podają Oraz prośby przedstawiają. Wtedy mnisi trzy dni całe Pościli na Bożą chwałę; A za postu ich przyczyną Matka wnet poczęła syna! 33

Anonim

tzw.

G all

Więc posłom zapowiedzieli, Co w swym kraju zastać mieli. Zostawiwszy mnichów z złotem Wysłańcy spieszą z powrotem. Minąwszy burgundzką ziemię Wrócili, gdzie polskie plemię. Przybyli z twarzą promienną, Księżnę zastając brzemienną! Takie były narodziny Owego właśnie chłopczyny, Nazwanego Bolesławem, Ojciec zwał się Władysławem. Matka zaś Judyt imieniem Za dziwnym losu zrządzeniem. Tamta Judyt kraj zbawiła, Gdy Holoferna zabiła4 — Ta zaś porodziła syna, Który wrogom karki zgina. Spisać dzieje tego księcia To cel mego przedsięwzięcia.

Zaczyna się Kronika i Dzieje książąt i władców polskich NAJPIERW PRZEDMOWA Ponieważ na rozległych obszarach świata królowie i książęta dokonują nader wielu czynów godnych pamięci, które z powodu niechęci i niedbałości, a może nawet z braku ludzi uczonych, okrywa milczenie — uznaliśmy za rzecz wartą trudu niektóre czyny książąt polskich opisać raczej skromnym [naszym] piórem, ze względu na pewnego chwalebnego i zwycięskiego księcia imieniem Bolesław, niźli nic w ogóle z tych godnych uwagi zdarzeń nie zachować dla potomności; a to z tego zwłaszcza względu, że narodził się [on] z daru Bożego i na prośby świętego Idziego, dzięki któremu, jak wierzymy, zawsze towarzyszy mu powo­ dzenie i zwycięstwo. Lecz ponieważ kraj Polaków oddalony jest od szlaków pielgrzymich i mało komu znany poza tymi, którzy za handlem przejeżdżają [tamtędy] na Ruś, niech się zatem nikomu to nie wyda niedorzecznym, jeśli parę słów na ten temat powiem, i niech nikt nie uzna tego za [zbyt] uciążliwe, jeśli dla opisania części obejmę całość. A więc [zaczynając] od północy, jest Polska północną częścią Słowiańszczyzny, ma zaś za sąsiadów od wschodu Ruś, od południa Węgry, od południowego zachodu Morawy i Czechy, od zachodu Danię i Saksonię. Od strony zaś Morza Północnego, czyli Amfitrionalnego5, ma trzy sąsiadujące z sobą bardzo dzikie ludy barbarzyńskich pogan, mianowicie 34

Kronika Polska

Selencję0, Pomorze i Prusy, przeciw którym to krajom książę polski usilnie walczy, by je na wiarę [chrześcijańską] nawrócić. Jednakże ani mieczem nauczania nie dało się serc ich oderwać od pogaństwa, ani mieczem zniszczenia nie można było tego pokolenia żmij zupełnie wytępić. Częstokroć wprawdzie naczelnicy ich, pobici przez księcia polskiego, szukali ocalenia w chrzcie; lecz znów ze­ brawszy siły wyrzekali się wiary chrześcijańskiej i na nowo wszczynali wojnę przeciw chrześcijanom. Są też poza nimi, a w obrębie wybrzeży Amfitriona, inne barbarzyńskie ludy pogan i wyspy niezamieszkałe7, gdzie leży wieczny śnieg i lód. Ziemia słowiańska tedy, która na północy dzieli się czy też składa z takich osobnych krain, ciągnie się od Sarmatów8, którzy zwą się też Getami, aż do Darni i Saksonii; od Tracji zaś poprzez Węgry — zajęte niegdyś przez Hunów, zwanych też Węgrami — a w dalszym ciągu przez Karyntię sięga do Bawarii; na południu wreszcie, wzdłuż Morza Śródziemnego, poczynając od Epiru przez Dalmację, Chorwację i Istrię dobiega do wybrzeża Morza Adriatyckiego, gdzie leży Wenecja i Akwileja, [i tam] graniczy z Italią. Kraj to wprawdzie bardzo lesisty, ale niemało przecież obfituje w złoto i srebro, chleb i mięso, w ryby i miód, a pod tym zwłaszcza względem zasługuje na wywyższenie nad inne, że choć otoczony przez tyle wyżej wspomnianych ludów chrześcijańskich i po­ gańskich i wielokrotnie napadany przez wszystkie naraz i każdy z osobna, nigdy przecież nie został przez nikogo ujarzmiony w zupełności; kraj, gdzie powietrze zdrowe, rola żyzna, las miodopłynny, wody rybne, rycerze wojowniczy, wieś­ niacy pracowici, konie wytrzymałe, woły chętne do orki, krowy mleczne, owce wełniste. Lecz aby nie przedłużać zbytnio tej dygresji, powróćmy do powziętego zamiaru. Jest zaś zamiarem naszym pisać o Polsce, a przede wszystkim o księciu Boles­ ławie i ze względu na niego opisać niektóre godne pamięci czyny jego przodków. Teraz więc w takim porządku zacznijmy wykładać nasz przedmiot, aby od ko­ rzenia posuwać się w górę, ku gałęzi drzewa.

O K SIĘCIU POPIELU Był mianowicie w mieście Gnieźnie, które po słowiańsku znaczy tyle co „gniazdo”, książę imieniem Popiel, mający dwóch synów; przygotował on zwyczajem po­ gańskim wielką ucztę na ich postrzyżyny, na którą zaprosił bardzo wielu swych wielmożów i przyjaciół. Zdarzyło się zaś z tajemnej woli Boga, że przybyli tam dwaj goście, którzy nie tylko że nie zostali zaproszeni na ucztę, lecz nawet od­ pędzeni w krzywdzący sposób od wejścia do miasta. A oni oburzeni nieludzkością owych mieszczan skierowali się od razu na przedmieście, gdzie trafili zupełnym przypadkiem przed domek oracza wspomnianego księcia, który urządzał ucztę dla synów. Ów biedak, pełen współczucia, zaprosił tych przybyszów do swej chatki i jak najuprzejmiej roztoczył przed nimi obraz swego ubóstwa. A oni z wdzięcznością przychylając się do zaprosin ubogiego człowieka i wchodząc do gościnnej chaty, rzekli mu: „Cieszcie się zaiste, iżeśmy przybyli, a może nasze przybycie przyniesie wam obfitość dobra wszelakiego, a z potomstwa za­ szczyt i sławę.” 35

O PIAŚCIE, SYNU CHOŚCISICA Mieszkańcami gościnnego domu byli: niejaki Piast, syn Chościska9, i żona jego imieniem Rzepka; oboje oni z całego serca starali się wedle możności zaspokoić potrzeby gości, a widząc ich roztropność, gotowali się pewien poufny zamysł, jaki mieli, wykonać za ich doradą. Gdy usiadłszy wedle zwyczaju rozmawiali tak o różnych rzeczach, a przybysze zapytali, czy mają co do picia, gościnny oracz odpowiedział: „Mam ci ja beczułkę [dobrze] sfermentowanego piwa, które przygotowałem na postrzyżyny jedynego syna, jakiego mam, lecz cóż znaczy taka odrobina? Wypijcie je, jeśli wola!” Postanowił bowiem ów ubogi wieśniak w czasie, gdy książę, jego pan, będzie urządzał ucztę dla synów — bo kiedy indziej nie mógłby tego zrobić dla zbytniego ubóstwa — przyrządzić nieco lepszego jedzenia na postrzyżyny swego malca i zaprosić paru równie ubogich przyjaciół nie na ucztę, lecz raczej na skromną zakąskę; toteż karmił prosiaka, któ­ rego przeznaczał na ową potrzebę. Dziwne rzeczy opowiem, lecz któż potrafi po­ jąć wielkie sprawy Boże albo któż poważy się zagłębiać w dociekania nad dobro­ dziejstwami Boga, który już w tym życiu niejednokrotnie wynosi pokorę bied­ nych i nie waha się wynagrodzić gościnności nawet u pogan? Goście tedy każą spokojnie Piastowi nalewać piwo, bo dobrze wiedzieli, że przez picie nie ubędzie go, lecz przybędzie. I tak ciągle miało przybywać piwa, aż napełniono nim wszyst­ kie wypożyczone naczynia, a natomiast ci, co ucztowali u księcia, znaleźli [swoje naczynia] puste. Polecają też zabić wspomnianego prosiaka, którego mięsem — rzecz nie do wiary — napełnić miano dziesięć naczyń, zwanych po słowiańsku „cebry”10. Piast i Rzepka tedy na widok tych cudów, co się działy, przeczuwali w nich jakąś ważną wróżbę dla syna i już zamierzali zaprosić księcia i jego bie­ siadników, lecz nie śmieli nie zapytawszy wpierw o to wędrowców. Po cóż zwle-

36

V

Kronika Polska

kac ? — za radą więc i zachętą gości pan ich, książę i jego wszyscy współbiesiad­ nicy zaproszeni zostają przez kmiotka Piasta, a zaproszony książę wcale nie uwa­ żał sobie za ujmę zajść do swojego wieśniaka. Jeszcze bowiem księstwo polskie nie było tak wielkie ani też książę kraju nie wynosił się jeszcze taką pychą i dumą i nie występował tak okazale otoczony tak licznym orszakiem wasali. Skoro więc urządzono zwyczajową ucztę i pod dostatkiem przyrządzono wszystkiego, goście owi postrzygli chłopca i nadali mu imię Siemowita na wróżbę przyszłych losów.

O KSIĘCIU SAMOWITAJ, ZWANYM SIEMOWITEM, SYNU PIASTA Po tym wszystkim młody Siemowit, syn Piasta, syna Chościska, wzrastał w siły i w lata i z dnia na dzień postępował i rósł w zacności do tego stopnia, że król królów i książę książąt11 za powszechną zgodą ustanowił go księciem Polski, a Popiela wraz z potomstwem doszczętnie usunął z królestwa. Opowiadają też starcy sędziwi, że ów Popiel wypędzony z królestwa tak wielkie cierpiał prze­ śladowania od myszy, iż z tego powodu przewieziony został przez swoje oto­ czenie na wyspę, gdzie tak długo w drewnianej wieży broniono go przed owymi rozwścieczonymi zwierzętami, które tam przepływały, aż opuszczony przez wszystkich dla zabójczego smrodu [unoszącego się z] mnóstwa pobitych [myszy], zginął śmiercią najhaniebniejszą, bo zagryziony przez [te] potwory. Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których wspomnienie zaginęło w niepamięci wieków i których skaziły błędy bałwochwalstwa, a wspo­ mniawszy ich tylko pokrótce, przejdźmy do głoszenia tych spraw, które utrwaliła wierna pamięć. Siemowit tedy, osiągnąwszy godność książęcą, młodość swą spędzał nie na rozkoszach i płochych rozrywkach, lecz oddając się wytrwałej pracy i służbie rycerskiej zdobył sobie rozgłos zacności i zaszczytną sławę, a granice swego księstwa rozszerzył dalej niż ktokolwiek przed nim. Po jego zgonie na jego miejsce wstąpił syn jego, Lestek, który czynami rycerskimi dorównał ojcu w zacności i odwadze. Po śmierci Lestka nastąpił Siemimysł, jego syn, który pamięć przod­ ków potroił zarówno urodzeniem, jak godnością. O ŚLEPOCIE MIESZKA, SYNA KSIĘCIA SIEMIMYSŁA Ten zaś Siemimysł spłodził wielkiego i sławnego Mieszka, który pierwszy nosił to imię, a przez siedem lat od urodzenia był ślepy. Gdy zaś dobiegała siódma rocznica jego urodzin, ojciec, zwoławszy wedle zwyczaju zebranie komesów i innych swoich książąt, urządził obfitą i uroczystą ucztę; a tylko wśród biesiady skrycie z głębi duszy wzdychał nad ślepotą chłopca, nie tracąc z pamięci [swej] boleści i wstydu. A kiedy inni radowali się i wedle zwyczaju klaskali w dłonie, radość dosięgła szczytu na wiadomość, że ślepy chłopiec odzyskał wzrok. Lecz ojciec nikomu z donoszących mu o tym nie uwierzył, aż matka, powstawszy od biesiady, poszła do chłopca i położyła kres niepewności ojca, pokazując wszyst­ kim biesiadnikom patrzącego już chłopca. Wtedy na koniec radość stała się już powszechna i pełna, gdy chłopiec rozpoznał tych, których poprzednio nigdy nie widział, i w ten sposób hańbę swej ślepoty zmienił w niepojętą radość. Wów-

37

Anonim

tzw.

Gall

czas książę Siemimysł pilnie wypytywał starszych i roztropniejszych z obecnych, czy ślepota i przewidzenie chłopca nie oznacza jakiegoś cudownego znaku. Oni zaś tłumaczyli, że ślepota oznaczała, iż Polska przedtem była tak jakby ślepa, lecz odtąd — przepowiadali — ma być przez Mieszka oświeconą i wywyższoną ponad sąsiednie narody. Tak się też rzecz miała istotnie, choć wówczas inaczej mogło to być rozumiane. Zaiste ślepą była przedtem Polska, nie znająca ani czci prawdziwego Boga, ani zasad wiary, lecz przez oświeconego [cudownie] Mieszka i ona także została oświeconą, by gdy on przyjął wiarę, naród polski uratowany został od śmierci w pogaństwie. W stosownym bowiem porządku Bóg wszechmocny najpierw przywrócił Mieszkowi wzrok cielesny, a następnie udzielił mu [wzroku] duchowego, aby przez poznanie rzeczy widzialnych doszedł do uznania niewidzialnych i by przez znajomość rzeczy [stworzonych] sięgnął wzrokiem do wszechmocy ich stwórcy. Lecz czemuż koło wyprzedza wóz? Siemimysł tedy w podeszłym wieku rozstał się ze światem.

JAK MIESZKO POJĄŁ ZA ŻONĘ DOBRAWĘ Mieszko objąwszy księstwo12 zaczął dawać dowody zdolności umysłu i sił cie­ lesnych i coraz częściej napastować ludy [sąsiednie] dookoła. Dotychczas jednak w takich, pogrążony był błędach pogaństwa, że wedle swego zwyczaju siedmiu żon zażywał. W końcu zażądał w małżeństwo jednej bardzo dobrej chrześcijanki z Czech, imieniem Dobrawa13. Lecz ona odmówiła poślubienia go, jeśli nie zarzuci owego zdrożnego obyczaju i nie przyrzeknie zostać chrześcijaninem. Gdy zaś on [na to] przystał, że porzuci ów zwyczaj pogański i przyjmie sakramenta wiary chrześcijańskiej, pani owa przybyła do Polski z wielkim orszakiem [dostojników] świeckich i duchownych, ale nie pierwej podzieliła z nim łoże małżeńskie, aż powoli, a pilnie zaznajamiając się z obyczajem chrześcijańskim i prawami kościelnymi, wyrzekł się błędów pogaństwa i przeszedł na łono matki-Kościoła. O PIERWSZYM BOLESŁAWIE, KTÓREGO ZWANO SŁAWNYM LUB CHROBRYM Pierwszy więc książę polski Mieszko dostąpił łaski chrztu za sprawą wiernej żony; a dla sławy jego i chwały w zupełności wystarczy [jeśli powiemy], że za jego czasów i przez niego Światłość niebiańska nawiedziła królestwo polskie, Z tej to bowiem błogosławionej niewiasty spłodził sławnego Bolesława14, który po jego śmierci po męsku rządził królestwem i za łąską Bożą w taką wzrósł cnotę i potęgę, iż ozłocił — że tak powiem — całą Polskę swą zacnością. Któż bowiem zdoła godnie opowiedzieć jego mężne czyny i walki stoczone z narodami okolicz­ nymi, a cóż dopiero na piśmie przekazać [je] pamięci? Czyż to nie on ujarzmił Morawy i Czechy, a w Pradze stolec książęcy zagarnął i swym zastępcom go poruczył? Czyż to nie on wielokroć pokonał w bitwie Węgrów i cały ich kraj aż po Dunaj zagarnął pod swoją władzę? Nieposkromionych zaś Saksonów z taką mocą poskromił, że w środku ich ziemi żelaznymi słupami [wbitymi] w rzece Sali oznaczył granice Polski. Czyż zresztą potrzeba dokładnie wymieniać jego zwycięstwa i tryumfy nad ludami niewiernymi, skoro wiadomo, że je niejako 38

swymi stopami podeptał! On to bowiem Selencję, Pomorze i Prusy do tego stopnia albo starł, gdy się przy pogaństwie upierały, albo też, nawrócone, umocnił w wierze, iż wiele tam kościołów i biskupów ustanowił za zgodą papieża, a raczej papież [ustanowił je] za jego pośrednictwem. On to również, gdy przybył doń św. Wojciech, doznawszy wielu krzywd w długiej wędrówce, a [poprzednio] od własnego buntowniczego ludu czeskiego — przyjął go z wielkim uszanowaniem i wiernie wypełniał jego pouczenia i zarządzenia. Święty zaś męczennik płonąc ogniem miłości i pragnieniem głoszenia wiary, skoro spostrzegł, że już nieco rozkrzewiła się w Polsce wiara i wzrósł Kościół święty, bez trwogi udał się do Prus i tam męczeństwem dopełnił swego zawodu. Później zaś ciało jego Bolesław wykupił na wagę złota od owych Prusów i umieścił [je] z należytą czcią w sie­ dzibie metropolitalnej w Gnieźnie. Również i to uważamy za godne przekazania pamięci, że za jego czasów cesarz Otto Rudy15 przybył do [grobu] św. Wojciecha dla modlitwy i pojednania, a za­ razem w celu poznania sławnego Bolesława, jak o tym można dokładniej wy­ czytać w księdze o męczeństwie [tego] świętego. Bolesław przyjął go tak za­ szczytnie i okazale, jak wypadało przyjąć króla, cesarza rzymskiego i dostojnego gościa. Albowiem na przybycie cesarza przygotował przedziwne [wprost] cuda; najpierw hufce przeróżne rycerstwa, następnie dostojników rozstawił jak chóry na obszernej równinie, a poszczególne, z osobna stojące hufce wyróżniała odmienna barwa strojów. A nie była to [tania] pstrokacizna byle jakich ozdób, lecz najkosz­ towniejsze rzeczy, jakie można znaleźć gdziekolwiek na świecie. Bo za czasów Bolesława każdy rycerz i każda niewiasta dworska zamiast sukien lnianych lub wełnianych używali płaszczy z kosztownych tkanin, a skór, nawet bardzo cen­ nych, choćby były nowe, nie noszono na jego dworze bez [podszycia] kosztowną tkaniną i bez złotych frędzli. Złoto bowiem za jego czasów było tak pospolite u wszystkich jak [dziś] srebro, srebro zaś było tanie jak słoma. Zważywszy jego chwałę, potęgę i bogactwo, cesarz rzymski zawołał w podziwie: „N a koronę mego cesarstwa! to, co widzę, większe jest, niż wieść głosiła!” I za radą swych magnatów dodał wobec wszystkich: „Nie godzi się takiego i tak wielkiego męża, jakby jednego spośród dostojników, księciem nazywać lub hrabią, lecz [wypada] chlubnie wynieść go na tron królewski i uwieńczyć koroną.” A zdjąwszy z głowy swej diadem cesarski, włożył go na głowę Bolesława na [zadatek] przymierza i przyjaźni i za chorągiew tryumfalną dał mu w darze gwóźdź z Krzyża Pańskiego wraz z włócznią św. Maurycego, w zamian za co Bolesław ofiarował mu ramię św. Wojciecha. I tak wielką owego dnia złączyli się miłością, że cesarz mianował go bratem i współpracownikiem cesarstwa i nazwał go przyjacielem i sprzymie­ rzeńcem narodu rzymskiego. Ponadto zaś przekazał na rzecz jego oraz jego na­ stępców wszelką władzę, jaka w zakresie [udzielania] godności kościelnych przy­ sługiwała cesarstwu w królestwie polskim czy też w innych podbitych już przez niego krajach barbarzyńskich oraz w tych, które podbije [w przyszłości]. Posta­ nowienia tego układu zatwierdził [następnie] papież Sylwester16 przywilejem św. Rzymskiego Kościoła. Bolesław więc, tak chlubnie wyniesiony na królewski tron przez cesarza, okazał wrodzoną sobie hojność urządzając podczas trzech dni swej konsekracji prawdziwie królewskie i cesarskie biesiady i codziennie zmieniając wszystkie naczynia i sprzęty, 39

Anonim tzw . Gall

a zastawiając coraz to inne i jeszcze bardziej kosztowne. Po zakończeniu bowiem biesiady nakazał cześnikom i stolnikom zebrać ze wszystkich stołów z trzech dni złote i srebrne naczynia, bo żadnych drewnianych tam nie było, mianowicie kubki, puchary, misy, czarki i rogi, i ofiarował je cesarzowi dla uczczenia go, nie zaś jako dań [należną] od księcia. Komornikom zaś rozkazał zebrać rozcią­ gnięte zasłony i obrusy, dywany, kobierce, serwety, ręczniki, i cokolwiek użyte było do nakrycia, i również znieść to wszystko do izby zajmowanej przez cesarza. A nadto jeszcze złożył [mu] wiele innych darów, mianowicie naczyń złotych i srebrnych rozmaitego wyrobu i różnobarwnych płaszczy, ozdób nie widzianego [dotąd] rodzaju i drogich kamieni; a tego wszystkiego tyle ofiarował, że cesarz tyle darów uważał za cud. Poszczególnych zaś jego książąt tak okazale obdarował, że z przyjaznych zrobił ich sobie największymi przyjaciółmi. Lecz któż zdoła wyliczyć, ile i jakich darów dał przedniejszym, skoro nawet nikt z tak licznej służby nie odszedł bez podarunku! Cesarz tedy wesoło z wielkimi darami17 powrócił do siebie, Bolesław zaś, podniesiony do godności królewskiej, wznowił dawny gniew ku wrogom.

O WSPANIAŁOŚCI I MOCY SŁAWNEGO BOLESŁAWA Większe są zaiste i liczniejsze czyny Bolesława, aniżeli my to możemy opisać lub prostym opowiedzieć słowem. Bo jakiż to rachmistrz potrafiłby mniej więcej pewną cyfrą określić żelazne jego hufce, a cóż dopiero przytoczyć opisy zwycięstw i tryumfów, takiego ich mnóstwa! Z Poznania bowiem [miał] 1300 pancernych i 4000 tarczowników, z Gniezna 1500 pancernych i 5000 tarczowników, z grodu Władysławia18 800 pancernych i 2000 tarczowników, z Giecza 300 pancernych i 2000 tarczowników, ci wszyscy waleczni i wprawni w rzemiośle wojennym występowali [do boju] za czasów Bolesława Wielkiego. [Co do rycerstwa] z in­ nych miast i zamków, [to] wyliczać [je] byłby to dla nas długi i nieskończony trud, a dla was może uciążliwym byłoby tego słuchać. Lecz by wam oszczędzić żmudnego wyliczania, podam wam bez liczby ilość tego mnóstwa: więcej mia­ nowicie miał król Bolesław pancernych niż cała Polska ma za naszych czasów tarczowników; za czasów Bolesława tyle prawie było w Polsce rycerzy, ile za naszych czasów znajduje się ludzi wszelakiego stanu19. O CNOCIE I SZLACHETNOŚCI SŁAWNEGO BOLESŁAWA Taka była okazałość rycerska króla Bolesława, a nie mniejszą posiadał cnotę posłuszeństwa duchowego. Biskupów mianowicie i swoich kapelanów w tak wielkim zachowywał poszanowaniu, że nie pozwolił sobie usiąść, gdy oni stali, i nie nazwał ich inaczej, jak tylko „panami”, Boga czcił z największą pobożnością, Kościół święty wywyższał i obsypywał go królewskimi darami. Miał też ponadto pewną wybitną cechę sprawiedliwości i pokory: gdy mianowicie ubogi wieśniak lub jakaś kobiecina skarżyła się na któregoś z książąt lub komesów, to chociaż był ważnymi sprawami zajęty i otoczony licznymi szeregami magnatów i rycerzy, nie pierwej ruszył się z miejsca, aż po kolei wysłuchał skargi żalącego się i wy­ słał komornika po tego, na kogo się skarżono. A tymczasem samego skarżącego 40

Kronika Polska

powierzał któremuś ze swych zaufanych, który miał się o niego troszczyć, a za przybyciem przeciwnika sprawę podsunąć [z powrotem królowi] — i tak wieś­ niaka napominał, jak ojciec syna, by zaocznie bez przyczyny nie oskarżał i aby przez niesłuszne oskarżenie na siebie samego nie ściągał gniewu, który chciał wzniecić na drugiego. Oskarżony na wezwanie bez zwłoki co prędzej przybywał i dnia wyznaczonego mu przez króla nie chybił, bez względu na jakąkolwiek okoliczność. Gdy zaś przybył wielmoża, po którego posłano, nie okazywał mu [Bolesław] niechętnego usposobienia, lecz przyjmując go z pogodnym i uprzej­ mym obliczem, zapraszał do stołu, a sprawę rozstrzygał nie tego dnia, lecz na­ stępnego lub trzeciego. A tak pilnie rozważał sprawę biedaka, jak jakiego wiel­ kiego dostojnika. O, jakże wielką była roztropność i doskonałość Bolesława, który w sądzie nie miał względu na osobę, narodem rządził tak sprawiedliwie, a chwałę Kościoła i dobro kraju miał za najwyższe przykazanie! A do tej sławy i godności doszedł Bolesław sprawiedliwością i bezstronnością, tymi samymi cnotami, które początkowo zapewniły wzrost potędze państwa rzymskiego. Bóg wszechmogący udzielił królowi Bolesławowi tyle dzielności, potęgi i zwycięstw, ile w nim samym obaczył dobroci i sprawiedliwości wobec siebie oraz wobec ludzi. Taka sława, taka obfitość dóbr wszelkich i taka radość towarzyszyła Bo­ lesławowi, na jaką zasługiwała jego zacność i hojność.

O BITWIE BOLESŁAWA Z RUSINAMI Przedstawmy jedną z jego bitew, szczególniej godną pamięci ze względu na nowość wypadku, przy czym będziemy mogli z rozważania tej sprawy przekonać się o wyższości pokory nad pychą. Zdarzyło się mianowicie, że w jednym i tym samym czasie król Bolesław najechał Ruś i król Rusinów Polskę, jeden nie wie­ dząc o drugim, i każdy rozbił obóz u granic ziemi drugiego; przedzielała ich [tylko] rzeka. A skoro doniesiono ruskiemu królowi, że Bolesław już przeszedł na drugi brzeg rzeki i wraz ze swym wojskiem zatrzymał się na pograniczu jego królestwa, nierozsądny król przypuszczając, że go osaczył swymi masami [woj­ ska] jak zwierza w sieci, przesłał mu podobno słowa [pełne] wielkiej pychy, które spaść miały na jego własną głowę: „Niechaj wie Bolesław, że jako wieprz w ka­ łuży otoczony jest przez moje psy i łowców.” A na to król polski odpowiedział: „Dobrze, owszem, nazwałeś mnie wieprzem w kałuży, ponieważ we krwi łow­ ców i psów twoich, to jest książąt i rycerzy, ubroczę kopyta koni moich, a ziemię twą i miasta spustoszę jak dzik pojedynek!” Takie wzajemne wymienili poselstwa, a że następnego dnia nadchodziło święto, które król Bolesław chciał uroczyście obchodzić, więc odkładał stoczenie bitwy na dzień trzeci. Tego dnia tedy rżnięto niezliczoną ilość bydła i przygotowywano je zwykłym obyczajem na zbliżającą się uroczystość na stół króla, który miał biesiadować ze wszystkimi swoimi dostojnikami. Gdy więc kucharze i pachołcy, służący i czeladź wojska zgromadzili się na brzegu rzeki celem płukania mięsa i wnętrzności zwierząt, z drugiego brzegu naigrawali się donośnie służba i gierm­ kowie ruscy, pobudzając ich do gniewu wyzwiskami i obelgami. Oni zaś im na to nie odpowiadali nic obelżywego, lecz brudy z wnętrzności i odpadki rzucali im przed oczy ku ich zniewadze. Skoro jednak Rusini coraz bardziej 41

Anonim tzw . Gall

drażnili ich obelgami, a nawet zaczęli ich obsypywać strzałami, owa arm ia czeladzi Bolesława porzuciwszy to, co miała w ręku, psom i ptactwu, przepłynęła przez rzekę z orężem rycerstwa, śpiącego o południowej godzinie, i odniosła tryumf nad tak wielką mnogością Rusinów. Na to król Bolesław i całe wojsko, przebudzeni krzykiem oraz szczękiem oręża zaczęli się dopytywać, co się dzieje, a poznawszy przyczynę obawiali się, że to podstęp, uderzyli więc w szyku bojo­ wym na uciekającego zewsząd wroga; nie sama więc tylko czeladź obozowa zdo­ była sławę zwycięstwa i krew swą przelała. Tak niezmierne zaś było tam mnó­ stwo rycerzy przebywających rzekę, że z dołu wydawało się, że to nie woda, lecz jakaś [zupełnie] sucha droga. Tych kilka słów o jego wojnach niech tu wystar­ czy, aby wspomnienie jego żywota przyniosło korzyść słuchaczom, jako wzór podany im do naśladowania.

JAK TO BOLESŁAW PRZECHODZIŁ SWOJE ZIEM IE, NIE KRZYWDZĄC UBOGICH Za jego [...] czasów nie tylko komesowie, lecz nawet ogół rycerstwa nosił łańcuchy złote niezmiernej wagi; tak opływali [wszyscy] w nadmiar pieniędzy. Niewiasty zaś dworskie tak chodziły obciążone złotymi koronami, koliami, łańcuchami na szyję, naramiennikami, złotymi frędzlami i klejnotami, że gdyby ich drudzy nie podtrzymywali, nie mogłyby udźwigać tego ciężaru kruszców. A takiej jesz­ cze wziętości udzielił Bóg Bolesławowi i tak wszyscy byli jego widoku spragnieni, że jeśli przypadkiem oddalił kogoś sprzed swego oblicza na krótki czas za nie­ wielkie jakieś przestępstwo, to choć tenże zażywał wolności i swych dóbr, jednak jak długo nie był przywrócony do łaski i możności oglądania go, uważał się nie za żyjącego, lecz zmarłego, nie za wolnego, lecz zamkniętego w więzieniu. Wieśniaków swych również nie napędzał, jak surowy pan, do robocizny, lecz jak łagodny ojciec pozwalał im żyć w spokoju. Wszędzie bowiem miał swoje miejsca postoju i służby dla siebie ściśle określone i nie lubił [przebywać] jak Numida20 w namiotach lub na polach, lecz najczęściej przemieszkiwał w mias­ tach i w grodach. A ilekroć przenosił miejsce pobytu z jednego miasta do dru­ giego, to rozpuściwszy na pograniczu jednych włodarzy i rządców, zastępował ich innymi. I żaden wędrowiec ani pracownik nie ukrywał podczas jego prze­ marszu wołów ani owiec, lecz przejeżdżającego witał radośnie biedny i bogaty i cały kraj spieszył go oglądać. O CNOCIE I DOBROCI ŻONY SŁAWNEGO BOLESŁAWA Książę zaś swoich komesów i dostojników kochał jakby braci lub synów i zacho­ wując [własną] godność, szanował ich jak mądry władca. Gdy się na nich skarżo­ no, nie dawał lekkomyślnie wiary, a potępionym przez prawo łagodził litościwie wyrok. Nieraz bowiem żona jego, królowa, kobieta mądra i roztropna21, wielu wydanych na śmierć za przestępstwo wyrwała z rąk pachołków, ocaliła od bezpo­ średniego niebezpieczeństwa śmierci i w więzieniu, pod strażą zachowywała ich miłosiernie przy życiu, niekiedy bez wiedzy króla, a kiedy indziej za jego mil­ czącą zgodą. Miał zaś król dwunastu przyjaciół i doradców, z którymi, oraz ich żonami, wielokrotnie, zbywszy się trosk i planów, lubił ucztować i posilać się. 42

Kronika Polska

\

Z nimi też poufałej prowadzi! tajne narady w sprawach królestwa. Gdy tak wspól­ nie ucztowali i weselili się, a mówiąc o tym i owym wspomnieli przypadkiem owych skazanych z racji ich rodu, król Bolesław ubolewał nad ich śmiercią ze względu na zacność ich rodziców i wyrażał żal, że ich rozkazał stracić. Wtedy czcigodna królowa, ręką głaskając pieszczotliwie zacną pierś króla, zapytywała go, czy sprawiłoby mu to przyjemność, gdyby przypadkiem jakiś święty wskrze­ sił ich z grobu. Król odpowiedział jej, że nie ma nic tak kosztownego, czego by nie dał, gdyby ktoś mógł ich z tamtego świata do życia przywołać, a ród ich uwolnić od plamy bezecności. Słysząc to mądra i wierna królowa oskarżała się jako winna i świadoma pobożnego podstępu i wraz z dwunastu przyjaciółmi i ich żonami padała do nóg królowi, prosząc o przebaczenie winy własnej i ska­ zańców. Król łaskawie ją obejmując i całując, rękoma podnosił z ziemi i pochwa­ lał jej cnotliwy podstęp, a raczej dzieło miłosierdzia. I tejże samej godziny po­ syłano po owych więźniów, zachowanych przy życiu dzięki mądrości kobiecej, z odpowiednio licznym pocztem kom i naznaczano jadącym termin powrotu. Wtedy to rosła w zebranym gronie wszelka radość, skoro [okazywało się], jak roztropnie królowa dba o cześć króla i pożytek królestwa, król zaś wysłuchiwał wraz z radą przyjaciół jej próśb. Skoro zaś przybyli ci, po których posłano, nie od razu byli stawiani przed oblicze królewskie, lecz najpierw przed królową, która karciła ich [na przemian] słowami surowymi i łagodnymi, po czym prowadzono ich do łaźni królewskiej. Tam ich król Bolesław we wspólnej kąpieli chłostał jak ojciec dzieci, wspominał i wychwalał ich ród, mówiąc: „Wam właśnie, wam, potomkom takiego, tak znakomitego rodu, nie godziło się popełniać takich występków!” Starszych pomiędzy nimi słowami tylko karcił i sam, i za pośrednictwem innych, do młod­ szych zaś ze słowami stosował i rózgi. A tak po ojcowsku napomniawszy, przyodziewał ich w stroje królewskie, dawał podarunki i zlewał na nich zaszczyty, po czym pozwalał im z radością udać się do domu22. Takim oto okazywał się Bolesław wobec ludu oraz dostojników i tak rozumnie skłaniał wszystkich swoich poddanych, by się go bali i kochali zarazem.

43

O W S P A N I A Ł O Ś C I S T O Ł U I S Z C Z O D R O B L IW O Ś C I B O L E S Ł A W A

Dwór zaś swój tak porządnie i tak okazale utrzymywał, że każdego dnia powsze­ dniego kazał zastawiać 40 stołów głównych, nie licząc pomniejszych; nigdy jed­ nak nie wydawał na to nic z cudzego, lecz wszystko z własnych zasobów. Miał też ptaszników i łowców ze wszystkich nieomal ludów, którzy, każdy na swój sposób, chwytali wszelkie rodzaje ptactwa i zwierzyny; z tych zaś czworono­ gów, jak i z ptactwa codziennie przynoszono do jego stołów potrawy każdego gatunku. O RZĄDZIE GRODÓW I M IAST PRZEZ BOLESŁAWA W JEGO KRÓLESTWIE Nieraz wielki Bolesław, zajęty ubezpieczaniem granic kraju od wrogów, gdy się go włodarze jego i namiestnicy zapytywali, co ma się stać z szatami przygo­ towanymi na święta doroczne, co z żywnością i napojami w poszczególnych miastach, zwykł był im odpowiadać pewnym mądrym zdaniem [odpowiednim] na przykład dla potomnych, w te mianowicie słowa: „Za korzystniejsze i chlubniejsze dla siebie uważam ustrzec tutaj kurczę przed nieprzyjacielem niż w tam­ tym lub owym mieście bezczynnie biesiadować, a wpuścić szydzących ze mnie wrogów moich w granice. Albowiem kurczę stracić przez dzielność wroga uwa­ żam za stratę nie kurczęcia, lecz grodu lub miasta.55 I przywołując spośród swych powierników, kogo chciał, wysyłał jednego do takiego miasta lub zamku, a dru­ giego gdzie indziej, aby tam jako jego namiestnicy miastom i zamkom urządzali biesiady, a jego wiernym poddanym rozdzielali szaty i inne dary królewskie, które król zwykł był rozdawać. Dla takich to słów i czynów wszyscy podziwiali roztropność i zalety tak znakomitego męża, mówiąc wzajem do siebie: „Oto jest istotnie ojciec ojczyzny, oto obrońca, oto jest pan; nie marnotrawca cudzego mienia, lecz zacny rzeczy pospolitej włodarz, który krzywdę, wyrządzoną wieś­ niakowi gwałtem przez nieprzyjaciół, uważa za godną porównania ze stratą zamku lub miasta!55 Cóż tu dużo mówić? Gdybyśmy z osobna chcieli opisać wszystkie godne pamięci czyny i słowa wielkiego Bolesława, to tak, jak gdybyśmy mozolili się, by piórem po kropelce wyczerpać ocean! Lecz cóż szkodzi czytel­ nikom wygodnie słuchać o tym, co ledwie wynaleźć zdoła dziejopis z trudem [i potem]. O ŻAŁOSNEJ ŚMIERCI SŁAWNEGO BOLESŁAWA A jednak, choć król Bolesław opływał w tyle niezmiernych bogactw i tylu miał zacnych rycerzy, jak wyżej powiedziano, więcej niż jakikolwiek inny król, żalił się przecie zawsze, że właśnie samych rycerzy mu tylko brakuje. I którykolwiek zacny przybysz znalazł u niego uznanie w służbie rycerskiej, uchodził już nie za rycerza, lecz za syna królewskiego; i jeśli kiedy o którymkolwiek z nich — jak to się trafia — król posłyszał, że nie wiedzie mu się w koniach lub w czym­ kolwiek innym, wtedy w nieskończoność obsypywał go darami i mawiał żarto­ bliwie do otaczających go: „Gdybym mógł tak samo bogactwami ocalić tego zacnego rycerza od śmierci, jak mogę jego nieszczęście i niedostatek zaspokoić moimi zasobami, to samą chciwą śmierć obładowałbym bogactwami, ażeby 44

Kronika Polska

zatrzymać w służbie rycerskiej takiego zucha!’’ Dlatego to tego znakomitego męża powinni w cnotach naśladować jego następcy23, ażeby mogli się wznieść do takiej samej sławy i potęgi. Kto pragnie po śmierci zdobyć tak wielki rozgłos, niech osiąga, dopóki żyje, tak wielką sławę w cnotach! Jeżeli ktoś stara się do­ równać chlubnym imieniem Bolesławowi, niech pracuje nad tym, by swoje życie upodobnić do jego chwalebnego żywota. Wtedy będzie zasługiwała na pochwałę dzielność czynów rycerskich, gdy życie rycerza przyozdobi się chwa­ lebnymi obyczajami. Taką to była pamiętna sława wielkiego Bolesława i taką cnotę należy głosić [ku] pamięci potomnych [jako wzór] do naśladowania! Nie na próżno bowiem Bóg zlał na niego tak obfity zdrój łask ani też tak bez przyczyny nie postawił go wyżej od tylu innych królów i książąt, lecz dlatego że Boga mi­ łował we wszystkim i ponad wszystko, i ponieważ z głębi serca kochał swoich jak ojciec synów. Stąd poszło, że wszyscy, a już szczególnie ci, którym cześć okazywał: arcybiskupi, biskupi, opaci, mnisi i księża polecali go usilnie w swych modłach Bogu; książęta zaś, komesowie i inni wielmoże pragnęli gorąco, by zawsze był zwycięskim i aby ich samych przeżył. Ten ci to sławny Bolesław, zamykając szczęśliwy żywot chwalebną śmiercią, gdy już wiedział, że spełni się na nim nieunikniony los wszelkiego stworzenia, zgromadził przy sobie zewsząd wszystkich swych książąt i przyjaciół i poczynił poufne zarządzenia co do kierownictwa i położenia królestwa, zwiastując im pro­ roczym głosem wiele nieszczęść, grożących po jego śmierci. „Oby to, bracia moi, których pieczołowicie wychowałem, jak matka synów — [tak] mówił [do nich] — oby się wam w pomyślność obróciło to, czego zarodki widzę w chwili konania, i oby Boga i człowieka zawstydzili się ci, co ogień buntu zapalają! Biada, biada! już jakby w niejasnym odbiciu widzę potomstwo królewskie błąkające się na wygnaniu i błagające o miłosierdzie wrogów, których ja nogami podep­ tałem! Widzę też z daleka, jak z lędźwi moich rodzi się jak gdyby karbunkuł świetlisty24, który ująwszy rękojeść miecza mego, całą Polskę swym rozjaśnia blaskiem!” Wtedy dopiero płacz i żal przejął do głębi serca stojących przy łożu i słuchających tych słów i z nadmiernego bólu gwałtowna odrętwiałość ogarnęła ich umysły. Gdy zaś opanowawszy nieco boleść, zapytywali Bolesława, jak długi czas żałobę po nim obchodzić mają w stroju i smutnych obrzędach, wieszczym odrzekł im głosem: „Nie oznaczam wam czasu żałoby ani na miesiące, ani na lata, lecz ktokolwiek mnie poznał i pozyskał mą łaskę, pamiętając o mnie, co dzień będzie mnie opłakiwał. I nie tylko ci, którzy mnie znali i doświadczyli mej ży­ czliwości, lecz również ich synowie i synowie synów także boleć będą, gdy drudzy będą im opowiadali o śmierci króla Bolesława.” Skoro tedy król Bolesław odszedł z tego świata, złoty wiek zmienił się w oło­ wiany. Polska, przedtem królowa, strojna w koronę błyszczącą złotem i drogimi kamieniami, siedzi w popiele odziana we wdowie szaty; dźwięk cytry — w płacz, radość — w smutek, a głos instrumentów zmienił się w westchnienia. Istotnie przez cały ów rok nikt w Polsce nie urządził publicznej uczty, nikt ze szlachty, ani mąż, ani niewiasta, nie ustroił się w uroczyste szaty, ani klaskania, ani dźwięku cytry nie słyszano po gospodach, żadna dziewczęca piosenka, żaden głos radości nie rozbrzmiewał po drogach. I tego przez rok przestrzegali wszyscy powszechnie, lecz szlachetni mężowie i niewiasty skończyli żałobę po Bolesławie dopiero wraz 45

Anomm tzw . Gall

z życiem. Z odejściem tedy króla Bolesława spośród żywych zdało się, że pokój i radość oraz dostatek odeszły razem z nim z Polski. W tym miejscu połóżmy kres pochwałom wielkiego Bolesława i opłaczmy śmierć jego choć chwilkę pieś­ nią żałobną!

PIEŚŃ O ŚMIERCI BOLESŁAWA25 Ludzie wszelkiej płci i wieku! Wszystkie stany, spieszcie! Pogrzeb króla Bolesława w bólu dziś obaczcie! Nad wielkiego męża zgonem ze mną w płacz uderzcie! Biadaż nam, o Bolesławie! Gdzież twa sława wielka? Gdzież twe męstwo? Kędy blask twój? Kędy moc twa wszelka? Jeno łzy ma dziś po tobie Polska-rodzicielka! Podźwignijcie mnie mdlejącą, pany-towarzysze, Wojownicy, niech współczucie z waszych ust posłyszę! Żem dziś wdowa, żem samotna — spójrzcie, ach, przybysze! Jakaż boleść, jaka żałość śród książąt Kościoła! Wodze w smutku odrętwieli, pochylili czoła. I kapłany, i dworzany — każdy „biada” woła. Wy, panowie, co nosicie łańcuch, znak rycerzy, Coście dzień po dniu chadzali w królewskiej odzieży, Wraz wołajcie: „Biada wszystkim! Wszędy ból się szerzy!” Wy, matrony, swe korony rzućcie niepotrzebne! W kąt schowajcie stroje cenne, złociste i srebrne, W suknie strójcie się włosienne, żałosne i zgrzebne! Przecz odchodzisz od nas, ojcze Bolesławie? ... Górze! Przecz mężowi tak wielkiemu śmierć zesłałeś, Boże? Przecz nie dałeś i nam wszystkim umrzeć w jednej porze? Cała ziemia opuszczona, wdowa swego króla, Jako pusty dom bezpański, w którym wicher hula, Pada, słania się w żałobie, atu się utula. Wszyscy ze mną czcijcie pogrzeb męża tej zacności: Bogacz, nędzarz, ksiądz czy rycerz, i wy, kmiecie prości, Czy kto rodem jest z słowiańskich, czy z łacińskich włości! Czytelniku, niech ma prośba nie będzie daremną: I ty wzrusz się i łzę wylej, choćby potajemną! Bo nieludzki byłbyś wielce, byś nie płakał ze mną! 46

0 HOJNOŚCI I SZCZODROBLIWOŚCI BOLESŁAWA [SZCZODREGO] 1 O PEWNYM UBOGIM KLERYKU Nie zataję również pewnego pamiętnego faktu nadzwyczajnej hojności Bolesła­ wa I I 26, lecz podam go jako wzór do naśladowania przez następców. Pewnego dnia siedział Bolesław Szczodry w mieście Krakowie przed pałacem, w otoczeniu swego dworu, i oglądał rozłożone na kobiercach haracze Rusinów i innych ludów, składających [mu] daniny. Otóż zdarzyło się, że był przy tym obecny pewien ubogi a obcy kleryk i zobaczył ogrom tych wszystkich skarbów. A gdy tak z nie­ zmiernym podziwem wbijał oczy w te masy bogactw i pomyślał [przy tym] o włas­ nym ubóstwie, westchnął z głośnym jękiem. Król Bolesław zaś, jako że był po­ rywczy, słysząc człowieka żałośnie jęczącego i myśląc, że to komornicy kogoś uderzyli, rozgniewany pyta, kto ośmielił się tak jęknąć i kto odważył się tu kogoś bić. Wtedy ów biedny kleryk przerażony pomyślał, że lepiej byłoby nigdy nie oglądać tych pieniędzy, niż z tego powodu stanąć wśród dworu królewskiego. Lecz czemuż kryjesz się, biedny kleryczku? Czemu boisz się przyznać, żeś to ty jęknął? Jęk ten rozprószy wszystkie twe smutki, westchnienie owo przy­ sporzy ci wielkiej radości. Nie pozwól, szczodry królu, nie pozwól, by kleryk biedaczyna dłużej tak nie mógł złapać tchu z przerażenia, lecz pospiesz grzbiet jego obarczyć twymi skarbami. Zapytany więc przez króla, o czym myślał, wzdychając tak żałośnie, kleryk z drżeniem odparł: „Królu-panie! przypatrując się swojej nędzy i swemu ubóstwu, a waszej chwale i waszemu majestatowi, porównywałem, jak niepodobne są sobie szczęście i bieda, i westchnąłem z wielkiej boleści!” Wtedy szczodry król rzecze: „Jeżeli z powodu ubóstwa westchnąłeś, to znalazłeś w królu Bolesławie pocieszyciela swego niedostatku. Przystąp tedy do bogactw, które [tak] podzi­ wiasz, i ilekolwiek zdołasz za jednym razem unieść, niech będzie twoim!” — Przystąpiwszy tedy ów biedaczek tak wyładował złotem i srebrem swój płaszcz, że mu pękł od zbytniego ciężaru, a kosztowności się wysypały. Wtedy szczodry król zerwał płaszcz ze swych ramion, dał go biednemu klerykowi zamiast worka na pieniądze i pomagając mu, jeszcze większymi kosztownościami go obładował. Do tego stopnia bowiem objuczył kleryka złotem i srebrem szczodry król, że kleryk wołał, iż mu kark pęknie, jeśli jeszcze więcej dołoży. Król wzrósł w sławę, a wzbogacony biedak odszedł.

O WYGNANIU BOLESŁAWA SZCZODREGO NA WĘGRY On to [Bolesław] również własnymi siłami wygnał z Węgier króla Salomona27, a na stolicy osadził Władysława28, równie rosłej postaci, jak pełnego pobożności. Ten Władysław od dzieciństwa chowany był w Polsce i pod względem obycza­ jów i [sposobu] życia niejako stał się Polakiem. Mówią, że takiego króla nigdy Węgry już nie miały i że pola po nim nigdy w plon tak nie obfitowały. Jak zaś doszło do wypędzenia króla Bolesława z Polski, długo byłoby o tym mówić29; tyle wszakże można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem [Bożym] nie powinien był [drugiego] pomazańca30 za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował i za zdradę 47

Anonim tzw . Gall

wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa-zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw — lecz pozostawmy te sprawy, a opowiedzmy, jak przyjęto go na Węgrzech.

O PRZYJĘCIU BOLESŁAWA PRZEZ KRÓLA WĘGIERSKIEGO WŁADYSŁAWA Skoro Władysław usłyszał, że Bolesław przybywa, z jednej strony cieszy się z przybycia przyjaciela, z drugiej jednak ma powód do gniewu; cieszy się wpraw­ dzie z [możności] przyjęcia brata i przyjaciela, lecz boleje nad tym, że brat [jego] Władysław stał się [dlań] wrogiem. Nie przyjmuje go zaś tak, jak zwykło się przyjmować obcego lub gościa, lub jak równy przyjmuje równego — lecz jak ry­ cerz księcia, książę króla, a król cesarza słusznie powinien przyjmować. Bolesław nazywał Władysława „swoim królem”, a Władysław uznawał, że to [istotnie] on go królem uczynił. Jedno przecież u Bolesława położyć należy na karb próż­ ności, co wiele zaszkodziło jego dawniejszej zacności: choć bowiem jako zbieg przybywał do cudzego królestwa i choć zbiega nie słuchał nawet żaden chłop, Władysław, jako mąż pokorny, pospieszył wyjść naprzeciw Bolesława i oczekiwał zbliżającego się z daleka, zsiadłszy na znak uszanowania z konia. A tymczasem Bolesław nie miał względów dla pokory uprzejmego króla, lecz uniósł się w sercu zgubną pychą, mówiąc: „Ja go za lat pacholęcych wychowałem w Polsce, ja go osadziłem na tronie węgierskim. Nie godzi się [więc], bym mu ja, jako rów­ nemu, cześć okazywał, lecz siedząc na koniu oddam mu pocałunek jak jednemu z książąt.” Zauważywszy to Władysław obruszył się nieco i zawrócił z drogi, polecił jednak, by mu wszędzie na Węgrzech niczego nie brakło. Później atoli zgodnie i po przyjacielsku spotkali się między sobą jak bracia; Węgrzy wszakże owo zajście głęboko sobie i na trwałe w sercu zapisali. Wielką ściągnął na siebie Bolesław nienawiść u Węgrów i — jak mówią — przyspieszył tym swoją śmierć. O SYNU TEGOŻ BOLESŁAWA, MIESZKU TRZECIM Miał zaś król Bolesław jednego syna, imieniem Mieszko, który nie okazałby się pod względem zacności gorszy od [swych] przodków, gdyby zawistne Parki nie przecięły chłopcu nici żywota w przededniu lat męskich. Tego to chłopca wy­ chowywał po śmierci ojca król węgierski, Władysław, i kochał go miłością oj­ cowską jakby [własnego] syna. Sam zaś chłopiec istotnie przewyższał wszystkich, zarówno Węgrów jak Polaków, szlachetnymi obyczajami i pięknością, i zwracał na siebie uwagę wszystkich jawnymi dowodami, pozwalającymi wróżyć mu przyszłe panowanie. Stąd stryj jego, książę Władysław, postanowił wezwać chłopca — pod złą wróżbą — z powrotem do Polski i ożenić go — na próżno, niestety — z ruską dziewczyną. Żonaty więc młodzieniaszek, gołowąsy a piękny, tak właściwie i tak rozumnie postępował, tak przestrzegał starego obyczaju przod­ ków, że cały kraj z niezwykłym uczuciem upodobał go sobie. Lecz wrogi po­ myślności śmiertelnych los w boleść zamienił wesele i w kwiecie wieku przeciął nadzieję [pokładaną w] jego zacności. Powiadają mianowicie, że jacyś wrogowie z obawy, by krzywdy ojca nie pomścił, trucizną zgładzili tak pięknie zapowia­ dającego się chłopca; niektórzy zaś z tych, którzy z nim pili, zaledwie uszli nie48

Kronika Polska

bezpieczeństwu śmierci. Skoro zaś umarł młody Mieszko, cała Polska tak go opłakiwała jak matka śmierć syna-jedynaka. I nie tylko ci, którym był znany, pogrążeni byli w rozpaczy, lecz i tacy, którzy go nigdy nie widzieli, z płaczem postępowali za marami zmarłego. Wieśniacy mianowicie porzucali pługi, pasterze trzody, rzemieślnicy swe zajęcia, robotnicy robotę odkładali z bólu za Mieszkiem. A także chłopcy i dzieweczki, co wiecej, słudzy i służebnice czcili pogrzeb Mieszka łzami i łkaniem. Na koniec biedna matka, gdy w sarkofagu składano szczątki nieodżałowanego chłopca, przez godzinę leżała jakby umarła, bez tchu i bez życia, i dopiero po egzekwiach biskupi ocucili ją wachlarzami i zimną wodą. Nie czyta się też [nigdzie], aby śmierć jakiegokolwiek króla czy księcia nawet u barbarzyńskich narodów opłakiwana była tak długo i żałośnie; ani pogrzeby dostojnych władców nie bywają powodem takiej żałoby, ani rocznica pogrzebu cesarza nie byłaby obchodzona wśród tak żałobnych śpiewów. Lecz zamilczmy już o smutku za pogrzebanym chłopcem, a przejdźmy do radości z chłopca, któremu przeznaczone było panowanie!

Zaczyna się Księga druga [dziejów] Trzeciego Bolesława NAJPIERW O [JEGO] POCHODZENIU Mały Bolesław urodził się więc w uroczystość św. Stefana króla31, matka zaś jego32, zaniemógłszy następnie, umarła w noc Bożego Narodzenia. Niewiasta ta pełniła dzieła miłosierdzia wobec biednych i więźniów, szczególnie bezpo­ średnio przed śmiercią, i wielu chrześcijan wykupywała za własne pieniądze z niewoli u Żydów. Po jej śmierci książę Władysław, jako że był człowiekiem ociężałym i chorym na nogi, a miał małego chłopaczka, pojął za małżonkę siostrę cesarza Henryka I I I 33, poprzednio żonę Salomona, króla Węgier, z której nie spłodził żadnego syna, lecz [tylko] trzy córki34. Jedna z nich wyszła za mąż na Ruś, druga przykryła swą głowę świętym welonem, trzecią wreszcie poślubił ktoś z jej rodaków. Lecz by ojca tak znamienitego dziecięcia nie zbyć tylko paru słowami, przytoczmy na jego pochwałę jakieś jego rycerskie dzieła. A więc książę polski Władysław, złączony z cesarzem rzymskim przez swój związek małżeński, odniósł tryumf nad Pomorzanami pospieszającymi na pomoc swoim, których gród oblegał — i hardość ich zmiażdżył pod swymi stopami, a ra­ dość z tego zwycięstwa podwoił jeszcze [przypadający wówczas dzień] Wniebo­ wzięcia Bogarodzicy35. Po tym zwycięstwie zagarnął siłą ich miasta i warownie we­ wnątrz kraju oraz nad morzem, ustanawiając swoich rządców i komesów w waż­ niejszych i bardziej obronnych miejscowościach. A ponieważ wiarołomstwu pogan w ogóle chciał odebrać ochotę do buntu, polecił swym namiestnikom w ozna­ czonym dniu i o określonej godzinie spalić wszystkie warownie w głębi kraju36. Tak się też i stało, ale nawet w ten sposób nie dało się okiełzać buntowniczego ludu. Albowiem tych rządców, których nad nimi ustanowił ówczesny wojewoda Sieciech37, częściowo za ich winy wymordowali, inni zaś, szlachetniejszego po­ chodzenia, rozsądniej i godniej się zachowujący, ledwie zdołali uciec za zgodą [swych] krewnych. 49

Anomm

Tymczasem niech się nikomu nie wyda w żadnym stopniu dziwnym, je piszemy coś w pamięci godnego o chłopięcym wieku Bolesława. Nie uganiał się on bowiem za czczymi zabawami, jak to zwykła [czynić] częstokroć swawola chłopięca, lecz starał się naśladować dzielne i rycerskie czyny, o ile mógł to w tym wieku. I aczkolwiek jest zwyczajem chłopców szlachetnego rodu zabawiać się psami i ptakami, to Bolesław jeszcze w pacholęctwie więcej cieszył się służbą rycerską. Jeszcze bowiem nie zdołał o własnych siłach dosiąść lub zsiąść z konia, a już wbrew woli ojca lub niekiedy bez jego wiedzy, wyruszał na wyprawę prze­ ciw wrogom jako wódz rycerstwa. tzw.Gall

SIECIECH I BOLESŁAW SPUSTOSZYLI MORAWY Teraz zaś przedstawmy pewien początkowy epizod jego chłopięcej wojaczki i tak, powoli, przejdźmy od pomniejszych spraw do większych. Jak wiadomo, książę Władysław, obarczony dolegliwościami starości, powierzał swe wojsko komesowi pałacowemu Sieciechowi i jego wysyłał na wojnę lub celem pusto­ szenia ziem nieprzyjacielskich. Gdy zatem miał najechać Morawy, poszedł wraz z nim chłopaczek, by z imienia tylko walczyć. Tym razem spustoszyli przeważną część Moraw, przywiedli stamtąd obfity łup i jeńców i powrócili bez wypadku na polu bitwy lub w drodze. BOLESŁAW W CHŁOPIĘCYM WIEKU ZABIŁ DZIKA Wiele mógłbym pisać o odwadze tego chłopca, gdyby nie to, że czas już nagli, by zdążać do głównego tematu dzieła. Jednemu wszakże faktowi nie pozwolę pozostać w ukryciu, skoro godny jest błyszczeć jako wzór dzielności. Pewnego razu Marsowe dziecię, siedząc w lesie przy śniadaniu, ujrzało ogromnego dzika, przechodzącego i chowającego się w gęstwinę leśną; natychmiast zerwał się od stołu, pochwycił oszczep i popędził za nim, atakując go zuchwale sam jeden, nawet bez psa. A gdy zbliżył się do bestii leśnej i już cios chciał wymierzyć w jej szyję, z przeciwka nadbiegł pewien jego rycerz, który powstrzymał jego ramię, wzniesione do ciosu i chciał mu odebrać oszczep. Wtedy to Bolesław, uniesiony gniewem oraz męstwem, sam zwycięsko stoczył w cudowny sposób podwójny pojedynek z człowiekiem i ze zwierzem. Albowiem i owemu [rycerzowi] oszczep wyrwał, i dzika zabił. Ów zaś potem zapytany, dlaczego to uczynił, wyznał, że sam nie wiedział, co robi; z tego powodu jednak przez długi czas pozbawiony był jego łaski. Chłopiec zaś powrócił stamtąd zmęczony i ledwo [wreszcie] od­ zyskał siły [długo] wachlowany.

Nie zamilczę też o innym jego dziecięcym czynie, podobnym do poprzedniego, choć wiem, że rywalom nie we wszystkim będę się podobał. Tenże chłopiec, wędrując z kilku towarzyszami po lesie, zatrzymał się przypadkiem na nieco wzniesionym miejscu i spoglądając w dół, tu i ówdzie, zobaczył, jak olbrzymi niedźwiedź zabawiał się z niedźwiedzicą. Ujrzawszy to, natychmiast kazał się 50

K ronika Polska

innym zatrzymać, a sam zjechał na równinę i bez trwogi zbliżył się na koniu do krwiożerczych bestyj; kiedy zaś niedźwiedź zwrócił się przeciw niemu z pod­ niesionymi łapami, przebił go oszczepem. Czyn ten w wielki podziw wprawił obecnych tam, a tym, którzy nie widzieli, należało o tym opowiedzieć ze względu na tak niezwykłą odwagę chłopca.

Tymczasem Bolesław, Marsowe chłopię, wzrastał w siły i lata, i nie oddawał się próżnemu zbytkowi, jak to zwykli czynić chłopcy w jego wieku, lecz gdzie­ kolwiek zasłyszał, że wróg grabi, tam natychmiast spieszył z rówieśnymi mło­ dzieńcami, a częstokroć potajemnie, z nieliczną garstką zapędzał się do kraju nieprzyjacielskiego i spaliwszy wsie przyprowadzał jeńców i łupy. Już bowiem wiekiem chłopię, lecz zacnością starzec, dzierżył księstwo wrocławskie, a jeszcze przecież nie uzyskał godności rycerza. A że w myśl ogólnych nadziei zapowiadał się na młodzieńca wybitnych zdolności i już widoczne były w nim zadatki wiel­ kiej sławy rycerskiej, kochali go wszyscy możni, ponieważ dopatrywali się w nim kogoś wielkiego w przyszłości. jfft

Tenże chłopczyna, z Marsowego zrodzon rodu, pewnego razu wyruszył na Pomorze, gdzie już wyraźniej objawił sławę swego imienia. Albowiem takimi siłami obiegł gród Międzyrzecze i z taką gwałtownością doń szturmował, że w kilku dniach zmusił jego załogę do poddania się. Tam też cześnik Wojsław taki znak męstwa zyskał na głowie, że zaledwie uratował go umiejętny zabieg lekarski, polegający na wyciągnięciu kości.

Wróciwszy stamtąd niezmordowany chłopiec dał nieco wytchnienia rycerstwu, lecz zaraz powiódł ich tamże z powrotem. A pragnąc ujarzmić kraj barbarzyń­ ców, nie dbał o to, by najpierw łupy zbierać i wzniecać pożary, lecz przemyśliwał nad zajęciem ich warowni i miast lub nad ich zniszczeniem. Wkroczył więc pospiesznie z zamiarem oblężenia pewnego wcale znamienitego i warownego grodu, który jednak nie oparł się jego pierwszemu szturmowi. Uprowadził też stamtąd mnogie łupy i jeńców, a z wojownikami postąpił wedle prawa wojenne­ go. A im więcej zasługiwał sobie na miłość, tym większą ściągnął na siebie zawiść i wywołał zasadzki przeciwników [obliczone] na jego zgubę.

Tymczasem bowiem Sieciech wiele, jak mówią, obydwu chłopcom38 gotował za­ sadzek i przy pomocy wielu intryg starał się odwrócić serce ojcowskie od miłości ku synom. Także w grodach należących do działu każdego z nich ustanawiał kome­ sów i przystawów39 ze swego albo z niższego rodu, którym [młodzi książęta] mieli rozkazywać, i nakłaniał ich z przewrotną chytrością, by nie wypełniali 51

Anonim tzw . Gall

tych rozkazów. O ile jednak w stosunku do obydwu braci był niebezpiecznym spiskowcem, to bardziej obawiał się Bolesława, prawowitego syna, o energicz­ nym usposobieniu, który mógł na jego nieszczęście panować po ojcu. Bracia zaś zaprzysięgli sobie nawzajem i ustalili znak pomiędzy sobą, że na wypadek, gdyby Sieciech gotował któremu z nich zasadzkę, to jeden drugiemu bez naj­ mniejszej zwłoki pospieszy na pomoc ze wszystkimi swymi siłami. Zdarzyło się zaś, że książę Władysław — nie wiem czy podstępnie, czy zgodnie z prawdą — zawiadomił syna Bolesława, iż od wywiadowców dowiedział się, że Czesi mają zamiar wkroczyć do Polski na łupiestwo, że więc wobec tego wi­ nien on [Bolesław] jak najszybciej udać się na wskazane miejsce i przywołać na pomoc komesów swego księstwa, których mianował Sieciech i w których chłopiec bynajmniej nie pokładał zaufania. Chłopiec zaś, nie podejrzewając podstępu w nakazach ojcowskich, wyruszył wraz ze swymi przybocznymi towa­ rzyszami na wyznaczone miejsce szybko i bez wahania; lecz komes Wojsław, którego opiece był oddany, nie wybrał się z nim razem. Wobec tego [owi przy­ boczni] szeptali jeden do drugiego nawzajem, upatrując w tym [widomy] znak zdrady i mówili: „Kryje się w tym jakieś niebezpieczeństwo dla ciebie, że ojciec twój kazał ci się udać na to pustkowie, a na pomoc wezwać powierników i krew­ nych Sieciecha, czyhających na twe życie. Wiemy bowiem z całą pewnością, że Sieciech dąży wszelkimi sposobami do wygubienia całego twojego rodu, a naj­ bardziej ciebie, jako dziedzica królestwa, by sam mógł uchwycić we własne ręce i zatrzymać całą Polskę. A nadto jeszcze komes Wojsław, którego pieczy jesteśmy powierzeni, a który jest krewniakiem Sieciecha, z pewnością przybyłby tu razem z nami, gdyby nie wiedział z góry, że tu jakiś podstęp nam gotują. Wobec tego należy jak najszybciej znaleźć jakąś radę, aby uniknąć tego grożącego nam nie­ bezpieczeństwa.” Na te słowa gwałtowny lęk ogarnął małego Bolesława i cały zalał się potem i kroplistymi łzami. Powziąwszy zatem wcale odpowiednie po­ stanowienie, z młodzieńczym pośpiechem posłali czym prędzej [gońca] z umówio­ nym znakiem po Zbygniewa, by co rychlej ze swoimi podążył im na pomoc, sami zaś natychmiast powrócili do miasta Wrocławia, by wróg podstępnie nie zdołał go uchwycić. Po powrocie do Wrocławia młody Bolesław zwołał najpierw co przedniejszych i starszych z grodu, a następnie cały lud na wiec, i tam ze łzami, jak to [mały] chłopiec, po porządku im opowiedział, jakie zasadzki grożą mu ze strony Sie­ ciecha. Gdy zaś z kolei oni z miłości dla chłopca płakać zaczęli, a gniew i wzbu­ rzenie przeciw nieobecnemu Sieciechowi wyrażali w obelżywych słowach, nad­ jechał pospiesznie Zbygniew z nielicznym gronem towarzyszy, bo jeszcze nie zdążył zebrać większych sił — i jako wykształcony i starszy, w wymowniejszych słowach powtórzył to samo co brat i świetną przemową energicznie zachęcił wzburzony lud do wierności dla brata, a do sprzeciwienia się Sieciechowi, mówiąc, co następuje: „Gdyby nie była [nam] z doświadczenia znana, wrocławianie, niewzruszona stałość waszej wierności dla naszych przodków i dla nas samych, choć jeszcze nieletnich40, w żaden sposób bezradność chłopięcego wieku nie mogłaby złożyć w was całej nadziei na ratunek i radę — w obliczu tylu klęsk i tylu zamachów ze strony wrogów! Lecz dobrze wiadomo i dalekim ludom, i bliskim, jak wiele wyście wycierpieli z powodu zdradzieckich spisków na nasze 52

Kronika Polska

życie, knutych przez tych, którzy usiłują doszczętnie wygubić nasz ród i dynastię, a dziedzictwo panów przyrodzonych gwałtem przekazać w niepowołane ręce. Skoro zatem zmożony starością i chorobą rodzic nasz nie jest już w stanie trosz­ czyć się o siebie, o nas i o kraj, my, którzy pokładamy ufność w waszej obronie, nie mamy innego wyjścia, jak zginąć od mieczy ludzi żądnych władzy lub ich zbrodniczych zamachów, albo też przekroczyć granicę Polski i zbiec na wygnanie. Dlatego raczcie nam otworzyć swe serca, czy możemy [tu] pozostać, czy też [mamy] opuścić ojczyznę?” Na to cały tłum wrocławian, do głębi serca bólem wstrząśnięty, przez chwilę zachował ciszę, wnet jednak wybuchnął [wielkim] głosem, jednomyślnie wyja­ wiając powzięte w myśli postanowienie i z objawami gorącego przywiązania od­ zywając się w te słowa: „M y zaiste, pragniemy zachować wierność przyrodzonemu naszemu panu, a waszemu ojcu, jak długo będzie żył, ani też potomstwa jego nie odstąpimy, jak długo stanie nam tchu w piersi. Do nas więc nie żywcie żadnej nieufności, lecz zebrawszy wojsko pospieszajcie zbrojno na dwór ojcowski i tam z zachowaniem należnego ojcu szacunku upomnijcie się o waszą krzywdę!” Podczas tych oświadczeń, które wrocławianie stwierdzali przysięgami, nadjechał komes Wojsław, piastun małego Bolesława, aby pełnić swe obowiązki — nic nie wiedząc o tym, co zaszło. Padło nań jednak podejrzenie o zdradę ze względu na pokrewieństwo z Sieciechem i wzbroniono mu wstępu do miasta oraz zawia­ dywania sprawami chłopca. I choć przedkładał na swe usprawiedliwienie, że nic nie wiedział, jakoby zaszły jakieś nieporozumienia, choć chciał dać zadośću­ czynienie i udał się za nimi, chłopcy go jednak wówczas nie dopuścili do siebie, lecz zebrawszy znaczne siły, ruszyli naprzeciw ojcu. Zatem książę Władysław i jego synowie zatrzymali się z wojskami w miejsco­ wości, która się zwie Żarnowiec, synowie osobno od ojca, i tam też przez dłuższy czas prowadzili rokowania przez posłów, aż wreszcie pod wpływem rad wiel­ możów, a gróźb młodzieńców, chłopcy zmusili starego [ojca] do oddalenia Sie­ ciecha. Mówią też, że ojciec przysiągł tam synom, iż już nigdy na przyszłość nie przywróci Sieciecha do dawnej godności. Gdy wobec tego Sieciech uszedł do grodu własnego imienia, bracia udali się do ojca, pokornie, bez broni i w spo­ koju, i ofiarowali mu swe służby nie jak [udzielni] panowie, lecz jak wasale i słu­ dzy, z kornym sercem i czołem. Tak to ojciec, synowie i wszyscy wielmoże zjed­ noczeni pospieszyli [następnie] z całym wojskiem za Sieciechem, uciekającym do grodu, który sam zbudował. Gdy go tak ścigali i usiłowali wypędzić z kraju, sam książę w nocy, gdy sądzono, że spoczywa w swym łożu, bez wiedzy kogoko­ lwiek ze swoich, z trzema tylko najzaufańszymi powiernikami, potajemnie wy­ mknął się spośród wojska i z drugiej strony rzeki Wisły przepłynął w łódce do Siecie­ cha. Wobec tego wszyscy wielmoże oburzeni oświadczyli, że opuszczanie synów i tylu dostojników wraz z wojskiem nie jest decyzją człowieka rozumnego, lecz sza­ lonego, i natychmiast złożywszy radę postanowili, aby Bolesław zajął Sandomierz i Kraków, główne i najbliższe stolice królestwa, a odebrawszy przysięgę wier­ ności, dzierżył je jako swą dzielnicę; Zbygniew zaś miał pospieszyć na Mazow­ sze i zająć miasto Płock oraz leżące w tamtej stronie ziemie. Bolesław więc [istotnie] zajął i dzierżył wymienione grody. Zbygniew natomiast, uprzedzony przez ojca, nie zdołał wypełnić swego zamiaru. 53

Lecz czemuż tak długo odwlekamy ostateczny wynik knowań Sieciecha? Gdybyśmy z osobna chcieli opisywać wszystkie kłopoty i nieporozumienia [z po­ wodu] Sieciecha, to dzieje jego bez wątpienia dorównałyby Wojnie Jugurtyńskiej*1. Byśmy się jednak nie wydali niesmacznymi i gnuśnymi, postąpmy jeszcze nieco dalej po rozpoczętej drodze. A zatem po pewnym czasie młodzi książęta zebrali dostojników i wojska i stanęli obozem naprzeciw grodu płockiego, po drugiej stronie Wisły. Tam dopiero arcybiskup Marcin42, wierny starzec, z wielkim tru­ dem i z wielką przezornością załagodził gniew i niezgodę między ojcem a synami. Tam to książę Władysław, jak mówią, pod przysięgą stwierdził, że już nigdy więcej nie zatrzyma [przy sobie] Sieciecha. Wtedy Bolesław zwrócił ojcu zajęte stolice, lecz ojciec nie dotrzymał układu zawartego z synami. Ostatecznie jednak chłopcy zmusili starego ojca do tego, by przez wygnanie Sieciecha z Polski speł­ nił ich pragnienie. Jakim zaś sposobem do tego doszło i jak powrócił z wygnania, długo i nudno byłoby o tym mówić, niech więc wystarczy tyle, że nigdy później nie było mu danym sprawować żadnej władzy.

[Bolesław Krzywousty] zwoławszy tedy wojska do Głogowa nie wziął ze sobą żadnego piechura, lecz wybranych tylko rycerzy i najlepsze konie, a maszerując dniem i nocą przez pustkowia, nie pofolgował dostatecznie trudom ani głodowi przez pięć całych dni. Szóstego dnia na koniec, w piątek, przystąpili do komunii św. [i] posiliwszy się zarazem cielesnym pokarmem, przybyli pod Kołobrzeg kierując się wedle gwiazd. Poprzedniej nocy zarządził Bolesław odprawienie godzinek do N. P. Marii, co następnie z pobożności przyjął za stały zwyczaj. W sobotę, z rannym brzaskiem zbliżyli się do miasta Kołobrzegu i przebywszy pobliską rzekę ryzykownie, bez mostu czy brodu, by nie zwrócić na siebie uwagi pogan, sprawili szyki i zostawiwszy z tyłu dwa hufce w posiłku, aby przypadkiem Pomorzanie się o tym nie dowiedzieli i na nieprzygotowanych nie napadli — wszyscy jednomyślnie zapragnęli uderzyć na miasto, opływające w dostatki i umocnione strażami. Wtedy pewien komes przystąpił do Bolesława, ale dawszy radę, którą lepiej przemilczeć, wyśmiany odstąpił. Bolesław atoli w krótkich słowach zachęcił swoich, co dla wszystkich stało się niemałą pobudką do męstwa. „Rycerze — rzekł — gdybym nie doświadczył waszej zacności i odwagi, w żaden sposób nie pozostawiłbym z tyłu tylu moich [wojsk] ani też z taką garstką nie zapuszczałbym się aż na brzegi morskie. Teraz zaś od naszych żadnej nie spodzie­ wamy się pomocy; z tyłu nieprzyjaciel, uciekać daleko — gdybyśmy o ucieczce myśleli. W Bogu już tylko i w orężu ufność bezpiecznie pokładajmy!” Po tych słowach można by powiedzieć, że raczej lecieli ku miastu, niż biegli; ale niektórzy myśleli tylko o braniu łupu, a inni o wzięciu miasta. I gdyby tak wszyscy, jak niektórzy, jednomyślnie natarli, to bez wątpienia posiedliby owego dnia sławny i znamienity gród Pomorzan. Lecz obfitość bogactw i łupów na podgrodziu zaślepiła waleczność rycerzy i w ten sposób los ocalił swoje miasto z rąk Polaków. Nieliczni tylko zacni rycerze, sławę przenosząc nad bogactwa, wyrzuciwszy włócznie, z dobytymi mieczami przebiegli most i wpadli do bramy miejskiej, lecz ściśnieni przez tłum mieszkańców, w końcu jednak zmuszeni 54

zostali do odwrotu. Sam nawet książę Pomorzan był w mieście podczas tego natarcia, a bojąc się, że to całe wojsko nadciąga, uciekł inną bramą. A niestru­ dzony Bolesław nie stał w jednym miejscu, lecz spełniał zarówno obowiązki walecznego rycerza, jak dobrego wodza: spieszył mianowicie z pomocą swoim, gdy siły ich słabły, i przewidywał, co może przynieść korzyść, a co szkodę. Tym­ czasem inni szturmowali drugą bramę, a jeszcze inni trzecią, inni wiązali jeńców, inni zbieraj z morza gromadzone bogactwa, inni wreszcie wyprowadzali [poj­ manych] chłopców i dziewczęta. Tak więc Bolesław ledwie pod wieczór, i to z użyciem gróźb, zdołał odwołać z walki rycerzy swych, choć utrudzonych ca­ łodziennym szturmowaniem. Odwoławszy tedy rycerstwo i złupiwszy podgro­ dzie, Bolesław odstąpił stamtąd za radą starego Michała43 poza mury, spaliwszy przedtem wszelkie zabudowania. Wstrząśnięty tym wypadkiem, cały naród barbarzyńców niezmiernie się prze­ raził, a rozgłos Bolesława rozszedł się między nimi szeroko i daleko. Stąd też ułożono pamiętną piosenkę, która nader właściwie wysławia ową dzielność i od­ wagę w te słowa: Naszym przodkom wystarczały ryby słone i cuchnące, My po świeże przychodzimy, w oceanie pluskające! Ojcom naszym wystarczało, jeśli grodów dobywali, A nas burza nie odstrasza ni szum groźny morskiej fali. Nasi ojce na jelenie urządzali polowanie, A my skarby i potwory łowim, skryte w oceanie! Tymczasem Skarbimir, polski komes pałacowy, wkroczył ze swymi towarzy­ szami broni na Pomorze, gdzie niemałą pozyskał dla Polaków sławę, wrogom swym wyrządzając szkody i zniewagę. Wolał on pozyskać sławę zdobywcy gro­ dów i miast niż łupieżcy wielu nawet wsi i stad. Przeto zuchwałym zamachem zdobył pewien gród, skąd wywiódł nielicznych jeńców i zagarnął łupy, a gród cały spalił do szczętu.

Innym razem podobnie zdobył inny gród, zwany Bytów44, skąd nie mniej wyniósł sławy i pożytku jak z tamtego. Albowiem wyprowadził stamtąd obfitą zdobycz i jeńców, a miejsce samo zamienił w pustynię. Lecz nie dlatego opowiadamy to o Skarbimirze, by go w czymkolwiek porównać z jego władcą, tylko by trzy­ mać się prawdy historycznej. WIAROŁOMSTWO ZBYGNIEWA W STOSUNKU DO BRATA Znowu zimą zebrali się Polacy, by wkroczyć na Pomorze, bo łatwiej zdobywać warownie, gdy bagna zamarzną. Wtedy to przekonał się Bolesław o wiarołomstwie Zbygniewa, ponieważ jawnie okazał się on krzywoprzysięzcą we wszystkim, co zaprzysiągł. Grodu, który Gallus zbudował45, prawie wcale nie zburzył ani też mimo wezwania jednego nawet hufca nie wystawił na pomoc bratu. Książę 55

Anonim tzw . Gall

północny46, choć zaniepokojony cokolwiek takim postępowaniem, nie poniechał przecież swego postanowienia, ufność pokładając w Bogu, a nie w bracie. I jak ogniem zionący smok, samym tylko tchnieniem paląc wszystko dokoła, a to, co nie spłonęło, rozbijając ruchem ogona, przebiega ziemię, by czynić spusto­ szenia — tak Bolesław uderzył na Pomorze niszcząc żelazem opornych, a ogniem warownie. Lecz pomińmy to, co zdziałał idąc przez kraj i wracając, a przystąpmy do przedstawienia oblężenia miasta Alba4£ w głębi kraju. Bolesław przybywszy pod [to] miasto, które uważane jest jakby za środkowy punkt [całej] krainy, rozbił obóz i kazał przygotowywać machiny, przy pomocy których łatwiej i z mniejszym niebezpieczeństwem można by je zdobyć. Zbudowawszy je, tak gorliwie nacierał orężem i maszynami, że po kilku dniach zmusił mieszkańców do poddania miasta. Zająwszy je umieścił tam swoich rycerzy, po czym dawszy znak, zwinął obóz i pospieszył na wybrzeże morskie. A gdy już kierował się ku miastu Kołobrzegowi i zamyślał zdobyć gród nad samym morzem, zanim jesz­ cze podstąpi pod miasto, oto mieszkańcy i załoga miasta z pochylonymi [kornie] głowami zaszli drogę Bolesławowi ofiarując [mu] samych siebie i [swoje] wierne służby. Ponadto przybył sam książę Pomorzan uznając się poddanym Bolesława i siedząc na koniu48 przyobiecał mu swoje służby rycerskie. Przez pięć tygodni Bolesław jeździł po Pomorzu wyczekując i szukając walki i prawie całe owo państwo bez walki ujarzmił. Takimi przeto tytułami chwały wielbić należy Bo­ lesława i takimi zwycięskich wojen tryumfami wieńczyć.

Lecz z tą radością z powodu triumfalnego zwycięstwa zeszła się równocześnie większa radość z urodzenia mu się syna49 z królewskiego rodu. Chłopię tedy nie­ chaj rośnie w lata, niech postępuje w zacności, niech umacnia się w zacnych obyczajach, nam zaś wystarczy, jeśli będziemy się trzymać rozpoczętego wątku opowiadania o [jego] ojcu. Bolesław więc widząc, że brat wcale nie dochowywał wiary w niczym, co przyrzekł i zaprzysiągł, i ponieważ jako szkodliwy i występny całemu krajowi zawadzał, wypędził go całkowicie z królestwa polskiego, a tych, którzy mu stawiali opór i bronili grodu na pograniczu kraju, pokonał z pomocą Rusinów i Węgrów. Tak to przez złych doradców50 skończyło się władztwo Zbygniewa, a całe królestwo polskie zostało zjednoczone pod panowaniem Bo­ lesława. A choć dokonanie czegoś takiego zimową porą byłoby wystarczającym trudem dla wielu, Bolesław przecież niczego nie uważa za zbyt ciężkie, w czym widzi możność powiększenia pożytku lub sławy królestwa. SASI NA STATKACH PRZYBYLI DO PRUS Wkroczył tedy do Prus, kraju nader dzikiego, skąd szukając, a nie znajdując spo­ sobności do walki, powrócił z obfitym łupem, wznieciwszy pożary i wziąwszy jeńców. Lecz skoro trafiła się sposobność do wzmianki o owej krainie, nie będzie od rzeczy dodać cośkolwiek z opowiadań przodków. Mianowicie za czasów Karola Wielkiego51, króla Franków, gdy mu Saksonia stawiała opór i nie chciała przyjąć jarzma jego panowania ani wiary chrześcijańskiej, lud ów na łodziach 56

Kronika Polska

przypłynął z Saksonii i wziął w posiadanie tę krainę, a od kraju przyjął nazwę. Dotąd tak bez króla i bez praw pozostają i nie odstępują od pierwotnego pogań­ stwa i dzikości. Ziemia zaś owa tak pełna jest jezior i bagien, że nawet zamkami i grodami nie mogłaby być tak ubezpieczona: toteż nie zdołał jej dotąd nikt podbić, ponieważ nikt nie mógł z wojskiem przeprawić się przez tyle jezior i bagien.

CUD Z POMORZANAMI Teraz jednak pozostawmy Prusów z nierozumnymi zwierzętami, a istotom obdarzonym rozumem opowiedzmy pewne zdarzenie, a raczej cud boski. Zda­ rzyło się mianowicie, że Pomorzanie wypadli z Pomorza i wedle zwyczaju roz­ puścili zagony po Polsce za zdobyczą. A gdy się tak rozdzielili i rozbiegli na wsze strony, wszystkim czyniąc krzywdy i niegodziwości, niektórzy z nich jednak na większe odważyli się zbrodnie, bo napadli na samego metropolitę i na Koś­ ciół święty. Mianowicie arcybiskup gnieźnieński Marcin52, wierny starzec, w koś­ ciele swoim, w Spicymierzu odprawiał spowiedź przed kapłanem mając słuchać mszy, a ponieważ zamierzał udać się gdzie indziej, miał już posiodłane konie do podróży. I tak bez wątpienia zostaliby tam wszyscy razem zamordowani lub też zarówno pan, jak i sługa dostaliby się do niewoli, gdyby nie to, że któryś ze służących, stojących na zewnątrz, rozpoznawszy ich broń pobiegł do drzwi kościoła wołając, że Pomorzanie są tuż, tuż. Wtedy [arcybiskup], kapłan i archi­ diakon53 przerażeni musieli się już [w myślach] żegnać z życiem doczesnym. Jak się ratować? Co czynić? Gdzie uciekać? Broni żadnej, służby mało, wróg we drzwiach, a co się jeszcze niebezpieczniejsze wydawało, drewniany kościół w każdej chwili mógł być spalony. W końcu archidiakon wypadł przez drzwi, chcąc przez kryty podcień przedostać się do koni i w ten sposób umknąć. Lecz opuszczając bezpieczne schronienie i szukając ocalenia, poszedł fałszywą drogą, bo właśnie natknął się na wpadających tamtędy Pomorzan. Dostawszy go w ręce poganie byli przekonani, że to arcybiskup, i niezmiernie się ucieszyli; wsadzili go więc na wózek, nie wiązali, nie bili, lecz strzegli z szacunkiem. Tymczasem arcybiskup Bogu się polecił ślubami i modlitwami, przeżegnał się świętym zna­ kiem krzyża i ten starzec drżący nie zawahał się wyleźć tam, gdzie chyba tylko młodzieniec nie lękałby się wspiąć. Nie do uwierzenia, jak niebezpieczeństwo śmierci i nagły strach dodał sił, których już wiek podeszły odmawiał! Kapłan zaś, tak jak był gotów [do mszy], położył się za ołtarzem i w ten sposób obaj [arcybiskup i ksiądz] przy pomocy Bożej uszli z rąk wrogów. Albowiem pogan wpadających do kościoła tak oślepił majestat boski, że żaden z nich nie pomyślał 0 tym, by wyleźć na górę lub zajrzeć za ołtarz. Zabrali natomiast podróżne ołta­ rze arcybiskupa oraz relikwie kościoła i wraz z nimi i z pojmanym archidiako­ nem natychmiast odeszli. Ale Bóg wszechmogący, jak [arcy]biskupa, kapłana 1 kościół ocalił, tak później relikwie i wszystkie świętości nieskalane i nie splugawione zwrócił arcybiskupowi. Ktokolwiek bowiem z pogan wszedł w posiada­ nie relikwii lub świętych szat czy naczyń, padał ofiarą albo epilepsji, albo strasz­ nego szaleństwa. Wobec tego, zatrwożeni wszechmocą Boga, zmuszeni byli oddać wszystko uwięzionemu archidiakonowi. A i sam archidiakon zdrowy 57

Anonim

i nietknięty powrócił z Pomorza, tak że arcybiskup odzyskawszy wszystkie swe rzeczy mógł chwalić Boga przedziwnego w swych dziełach. Od tego dnia Pomo­ rzanie zaczęli z wolna upadać na siłach i już później nie odważyli się tak zapędzać do Polski.

tzw.Gall

Tymczasem dawszy nieco wypocząć koniom i rycerstwu, Bolesław znów był gotów do powrotu na Pomorze i sprawił oddziały do walki. Wkroczywszy zatem na ziemię wrogów, nie zapędzał się za łupami i trzodami, lecz obiegł gród Wie­ leń,54 budując machiny i różnego rodzaju narzędzia [oblężnicze]. Z drugiej strony grodzianie, nie licząc na ocalenie życia i w samym tylko orężu pokładając ufność, podnoszą wały, zniszczone naprawiają, zaostrzone pale i kamienie wy­ noszą na wierzch, spieszą zabarykadować bramy. Gdy więc przygotowano ma­ chiny i wszyscy się uzbroili, Polacy mężnie przypuścili zewsząd atak na gród, a Pomorzanie niemniej [dzielnie] się bronili. Polacy nacierali tak zawzięcie dla sprawiedliwości i zwycięstwa, Pomorzanie zaś stawiali opór z wrodzonej prze­ wrotności i w obronie własnego życia. Polacy sięgali po sławę. Pomorzanie bronili wolności. Na koniec przecie Pomorzanie znękani ciągłymi trudami i czuwaniem, doszedłszy do przekonania, że nie mogą oprzeć się takim siłom, spuścili nieco z pierwotnej pysznej wyniosłości i poddali siebie oraz gród, otrzymawszy w za­ kład [bezpieczeństwa] rękawicę Bolesława. Atoli Polacy, pomni na tyle trudów, tyle śmierci, tyle srogich zim, tyle zdrad i zasadzek, wszystkich pozabijali, nikogo nie szczędząc ani słuchając nawet samego Bolesława, który tego zakazywał. Tak to powoli wytępił Bolesław opornych i krnąbrnych Pomorzan, jak [zresztą] słusznie powinni być tępieni przeniewiercy. Gród zaś Bolesław lepiej umocnił w celu zatrzymania go w swych rękach, a zaopatrzywszy go w niezbędne środki osadził tam własnych rycerzy. SZEŚCIUSET POMORZAN POLEGŁO NA MAZOWSZU W następne lato jednak Pomorzanie zebrali się [znów] i wtargnęli na Mazowsze po łup. Lecz o ile chcieli uczynić sobie łup z Mazowszan, to właśnie sami zostali zmuszeni stać się łupem Mazowszan. Rozbiegłszy się mianowicie po Mazowszu, gromadząc zdobycz i jeńców i paląc budynki, już bezpieczni stali z łupami i nie obawiali się walki. Lecz oto komes imieniem Magnus, który wtedy rządził Ma­ zowszem, z Mazowszanami, niewielu wprawdzie co do liczby, lecz dzielnością starczącymi za wielu, wystąpił do strasznej bitwy przeciw liczniejszym, wprost niezliczonym poganom, przy czym Bóg okazał swą wszechmoc. Albowiem pogan miało tam polec więcej niż sześciuset, a cały łup i jeńców odebrali im Mazowszanie, co do reszty zaś też nie ma wątpliwości, że zostali pojmani lub uciekli. A mia­ nowicie Szymon, biskup owej krainy, podążał z żałosnym wołaniem za swymi owieczkami, rozdzieranymi wilczymi zębami, [osobiście] wraz ze swymi duchow­ nymi, przyodziany w szaty kapłańskie i czego nie przystało mu czynić ziemskim orężem, tego starał się dokonać bronią duchową i modlitwami. I jak w dawnych czasach synowie Izraela pokonali Amalechitów55 [wsparci] modlitwami Moj-

58

Kronika Polska

¿esza, tak teraz Mazowszanie osiągnęli zwycięstwo nad Pomorzanami wspomo­ żeni modłami swego biskupa. A następnego dnia dwie kobiety zbierając poziomki po bezdrożach odniosły nowe zwycięstwo, znalazłszy jednego rycerza pomor­ skiego, bo zabrały mu broń i z rękami związanymi z tyłu przyprowadziły go przed oblicze komesa i biskupa.

Zaczyna się Księga trzecia dziejów Trzeciego Bolesława Wśród niezliczonych wprost pamięci godnych czynów rycerskich Bolesława III należy zwłaszcza wymienić to co, w dzień św. Wawrzyńca56 przygodziło się Pomorzanom, jak ukrócony został gniew cesarza i jak stawiono opór napastliwym Niemcom.

Na pograniczu Polski i Pomorza znajduje się mianowicie pewien gród, zwany Nakło,57 niedostępny dzięki [otaczającym go] bagnom i umocnieniom. Celem zdobycia go wojowniczy książę rozłożył się [wokół] ze swym wojskiem, nacierając nań orężem i machinami. Załoga widząc, że nie zdoła oprzeć się takiemu mnóstwu [wojska], ale jeszcze spodziewając się odsieczy od swych książąt, zażądała za­ wieszenia broni i naznaczyła pewien termin, po upływie którego, jeśli od swoich nie doczeka się pomocy, miała oddać siebie i miasto w moc wrogów. Zgodzono się wprawdzie [ze strony polskiej] na zawieszenie działań wojennych, lecz by­ najmniej nie odłożono przygotowań oblężniczych. Tymczasem wysłańcy załogi dotarli do wojska Pomorzan i zawiadomili ich o zawartej z wrogami umowie. Wtedy Pomorzanie, wzburzeni otrzymanym poselstwem, zaprzysięgli sobie polec za ojczyznę albo zwyciężyć Polaków. Odprawiwszy więc konie, aby przez zrównanie niebezpieczeństwa dodać wszystkim pewności siebie i odwagi, nie trzymając się żadnych dróg ani ścieżek, przebijali się przez gąszcze leśne i lego­ wiska dzikiego zwierza, aż wynurzyli się z lasów, jak myszy polne z nor, nie 59

w dniu oznaczonym, lecz w dzień poświęcony św. Wawrzyńcowi — i do szczętu wyginęli nie z ludzkiej, lecz z boskiej ręki. Chwalebny Bóg w świętych swoich! właśnie bowiem był to czcigodny dzień św. Wawrzyńca męczennika i tejże godziny rzesza wiernych wychodziła z uro­ czystości mszalnych, gdy oto nagle wojsko barbarzyńców nastąpiło na nich z bliska. O święty Wawrzyńcze w niebie, nieś pomoc ludowi w potrzebie! Cóż poczną teraz chrześcijanie, gdzie się zwrócą? Nieprzyjaciel następuje znienacka, brak czasu na sprawienie szyków, naszych mało, wroga dużo, ucieczka niesposobna, nigdy [zresztą] niemiła Bolesławowi. O święty Wawrzyńcze w niebie, niech wróg swą moc straci przez ciebie! Uszykowawszy tedy rycerstwo, ile go tam było, we dwa zaledwie oddziały, jeden z nich poprowadził sam wojowniczy Bolesław, drugi zaś jego wojewoda Skarbimir. Co do znacznej reszty [wojska] bowiem, to jedni szukali paszy dla koni, drudzy żywności, a inni strzegli dróg i ścieżek, wypatrując nadejścia wrogów. Niestrudzony Bolesław bez zwłoki wyprowadza swe oddziały, napominając je zwięzłymi słowy: „Wasza [własna] dzielność, groza bezpośredniego niebez­ pieczeństwa i miłość ojczyzny bardziej was zachęcą, niezwyciężona moja młodzi, niż moje słowa. Dziś za łaską Bożą a wstawieniem się św. Wawrzyńca miecz wasz zetrze bałwochwalstwo Pomorzan i ich rycerską dumę!” I nie rzekłszy nic więcej zaczął wrogów wokoło okrążać, ponieważ oni tak powbijali włócznie swe w ziemię zwróciwszy ostrza na wrogów i tak się zbili w gromadę, że nikt nie był w stanie wedrzeć się w ich środek samym tylko męstwem, lecz jedynie zażywszy podstępu. Jak bowiem wyżej powiedziano, byli oni prawie wszyscy pieszo i nie uszykowani do bitwy obyczajem chrześcijańskim, lecz jak wilki czyhające na owce przypadli kolanami do ziemi. Gdy więc na niestrudzonego Bolesława, który raczej zdawał się oblatywać niż obiegać ich wkoło, wróg zwrócił całą czuj­ ność — Skarbimir z przeciwnej strony, upatrzywszy miejsce umożliwiające dostęp, bez zwłoki wdarł się w największą gęstwę wrogów. Rozbici w ten sposób i otoczeni barbarzyńcy zrazu stawiali zawzięty opór, lecz wreszcie zmuszeni zostali do ucieczki. Padło tam nieco dzielnych rycerzy spośród chrześcijan, lecz z trzydziestu ty­ sięcy pogan uszło zaledwie dziesięć tysięcy. Świadczę się Bogiem, za którego sprawą, i św. Wawrzyńcem, na którego prośby dokonano tego pogromu! Zdu­ miewali się wszyscy obecni, w jaki sposób garstka, licząca mniej niż tysiąc ry­ cerzy, dokonać mogła takiej rzezi. Powiadają, że sami Pomorzanie obliczyli do­ kładnie, że padło ich tam dwadzieścia siedem tysięcy. A ilu ich [jeszcze] znalazło się w bagnach, [to i] z nich żaden już się wydobyć nie zdołał. Załoga zaś [Nakła] widząc, że cała jej nadzieja się rozwiała i nie ma już celu skądinąd atu od kogoś innego wyczekiwać pomocy, poddała miasto za cenę życia. Posłyszawszy o tym załogi sześciu innych grodów takież samo powzięły postanowienie, mianowicie poddały się wraz z warowniami. L IS T CESARZA DO BOLESŁAWA Gdy się to działo, cesarz Henryk IV,58 jeszcze w Rzymie nie ukoronowany, lecz mający otrzymać koronę w dwa lata później, przygotowując się do wkroczenia 60

Kronika Polska

¿ 0 pdski z potężnym wojskiem, przesłał Bolesławowi wprzód poselstwo w te słowa: „Niegodnym jest cesarza i przeciwnym prawom rzymskim wkraczać zbrojnie do kraju wroga, a zwłaszcza swego wasala, zanim się z nim nie porozu­ mie co do pokoju, jeśli chce być posłusznym, lub co do wojny, jeśli stawić chce opór, aby mógł się ubezpieczyć. Dlatego winieneś albo przyjąć z powrotem brata swego, oddając mu połowę królestwa, a mnie płacić rocznie 300 grzywien trybutu lub tyluż rycerzy dostarczyć na wyprawę, albo ze mną, jeśli czujesz się na siłach, podzielić mieczem królestwo polskie.” Na to książę północny, Bolesław, odpo­ wiedział: „Jeżeli pieniędzy naszych lub rycerzy polskich żądasz tytułem trybutu, to mielibyśmy się za niewiasty, a nie za mężów, gdybyśmy wolności swej nie

bronili. Do przyjęcia zaś buntownika lub do podzielenia się z nim niepodzielnym królestwem nie zmusi mnie przemoc żadnej [obcej] władzy, a chyba tylko jedno­ myślna rada moich [doradców] i swobodna decyzja mojej własnej woli. Przeto jeślibyś po dobroci, a nie z pogróżkami zażądał pieniędzy lub rycerzy na pomoc Kościołowi Rzymskiemu, uzyskałbyś zapewne nie mniej pomocy i rady u nas niż twoi przodkowie u naszych. Zatem bacz, komu grozisz:59 jeśli zaczniesz wojnę, znajdziesz ją!”

Odpowiedzią tą doprowadzony do niesłychanego gniewu, cesarz takie w myśli powziął zamiary i na taką wstąpił drogę, z której [już] ani zejść, ani zawrócić 61

Anomm tzw . Gall

nje będzie mógł inaczej, jak tylko z ogromnymi stratami i upokorzeniem własnym. Zbygniew też rozgniewanego w ten sposób cesarza jeszcze bardziej podburzał, obiecując, że tylko niewielu Polaków będzie mu stawiało opór. Nadto także Czesi, nawykli do życia z łupów i grabieży, zachęcali cesarza, by wkroczył do Polski, zapewniając go, że dobrze znają drogi i ścieżki wiodące przez polskie lasy. Na podstawie takich to rad i zachęt cesarz, nabrawszy nadziei, że odniesie zwycięstwo nad Polską, wkroczył [do niej], lecz przybywszy do Bytomia60 doznał zawodu pod każdym względem. Albowiem ujrzał gród Bytom tak uzbrojony i obwarowany, że zagniewany zwrócił się ze słowami oburzenia do Zbygniewa: „Zbygniewie — rzekł cesarz — tak to Polacy ciebie uznają za swego pana ? Tak to pragną opuścić twego brata i [domagają się] objęcia rządów przez ciebie?” A gdy chciał ze sprawionymi szykami wyminąć gród Bytom, jako niemożliwy do zdobycia ze względu na obwarowania i naturalne położenie wśród opływa­ jących go wód, niektórzy słynniejsi z jego rycerzy zboczyli pod gród, pragnąc okazać w Polsce swą cnotę rycerską, a wypróbować siły i odwagę Polaków. A grodzianie, otwarłszy bramy, wyszli naprzeciw z dobytymi mieczami, nie obawiając się ani mnogości różnorodnych wojsk, ani napastliwości Niemców, ani obecności samego cesarza, lecz czołowo stawiając im odważny i mężny opór. Widząc to cesarz niesłychanie się zdumiał, że tak ludzie bez zbroi ochronnej walczyli go­ łymi mieczami przeciw tarczownikom, a tarczownicy przeciw pancernym, spie­ sząc tak ochoczo do walki jakoby na biesiadę. Wtedy jakoby rozgniewany na zakusy swoich rycerzy cesarz posłał tam kuszników i łuczników, aby przynaj­ mniej przed ich groźbą grodzianie ustąpili i cofnęli się do grodu. Ale Polacy na pociski i strzały zewsząd lecące tyle zwracali uwagi, co na śnieg lub na krople deszczu. Tam też cesarz po raz pierwszy przekonał się o odwadze Polaków, bo nie wszyscy jego rycerze wyszli cało z tej walki. Teraz jednakże pozwólmy ce­ sarzowi powoli wędrować przez polskie lasy, aż sprowadzimy z Pomorza ognis­ tego smoka.61

Niestrudzony Bolesław, wygrawszy opowiedzianą wyżej bitwę na Pomorzu i zdobywszy siedem grodów, na wiadomość, że cesarz istotnie wkroczył do Pol­ ski — mimo że ludzie i konie pomęczeni byli długim oblężeniem, że trochę rycerzy poległo, trochę nadto odniosło rany, a trochę odesłanych zostało z nimi do domów — z iloma mógł, [z tyloma] ruszył w pochód i nakazał zabarykadować na wszelki sposób przejścia i brody na rzece Odrze. Zagrodzono zatem wszys­ tkie miejsca, w których można by w bród przejść rzekę, a nawet takie, w których [ewentualnie] sama ludność mogła ukradkiem próbować przejścia. Pewną ilość dzielnych rycerzy wysłał nadto przodem do Głogowa dla pilnowania przejść na rzece; mieli oni tak długo opór dawać cesarzowi, aż z przyjściem samego [Bolesława] na pomoc nad brzegiem rzeki w ogóle odniosą zwycięstwo albo przynajmniej zatrzymując go tam doczekają się [przyjścia] wojsk i posiłków. Sam zaś Bolesław z nielicznym wojskiem stał w niewielkim oddaleniu od Gło­ gowa, co [zresztą] nie dziwota, bo swoich [ludzi] bardzo już utrudził. Tam zbierał wieści i słuchał poselstw, tam wyczekiwał nadejścia swych wojsk, stamtąd 62

K ronika Polska

wyprawiał tu i ówdzie wywiadowców i stamtąd rozsyłał komorników po swoich i po Rusinów, i Węgrów.

Cesarz zaś w marszu nie zboczył ani w dół, ani w górę [rzeki] próbować brodów, lecz przeprawił się za jednym zamachem pod miastem Głogowem, w miejscu, gdzie nikt tego nie oczekiwał i gdzie nikt przedtem się nie przeprawiał ani nie wiedział o jego istnieniu i [dlatego] nikt go nie bronił; [przejścia dokonał] w zwar­ tych szykach, z orężem w ręku, wobec nie przygotowanych mieszkańców miasta, ponieważ grodzianie nie żywili żadnych obaw co do tego miejsca i nawet nie przyszło im do głowy, że można by je żywić. Była to zaś uroczystość św. Bartło­ mieja apostoła62, gdy cesarz przebywał rzekę, i cały lud w mieście słuchał wówczas mszy świętej. Jasne tedy, że przeszedł bezpiecznie i bez trudności pobrał znaczne łupy i jeńców, a nawet zajął namioty wokół miasta. Bardzo też wielu spośród tych, którzy przybyli dla obrony grodu i mieszkań w namiotach na zewnątrz grodu, cesarz przeszkodził schronić się do grodu; część od razu na miejscu poj­ mano, część zaś uratowała się ucieczką. Jeden z nich uciekając spotkał się z Bo­ lesławem i opowiedział mu wszystko, co zaszło. A Bolesław bynajmniej wtedy nie czmychnął jak bojaźliwy zając, lecz jak przystało na mężnego rycerza, zachęcił swoich mówiąc: „ O nieustraszeni rycerze, utrudzeni wraz ze mną w wielu woj­ nach i na wielu wyprawach, bądźcie i teraz gotowi razem ze mną za wolność Polski umrzeć lub żyć! Ja osobiście, choć z tak małą garstką, chętnie już zaczął­ bym walkę z cesarzem, gdybym wiedział na pewno, że nawet jeśli tam polegnę, to kres położę niebezpieczeństwu ojczyzny. Lecz skoro na jednego z naszych przypada więcej niż stu wrogów, chwalebniej będzie tu stawić opór niż idąc tam z małą garstką w zuchwałej walce śmierć ponieść. Gdy bowiem tu stawimy opór i wzbronimy im przejścia, już i to poczytać będzie można za zwycięstwo.” To rzekłszy zaczął zawalać rzeczkę, nad którą stał, ściętymi [w tym celu] drze­ wami.

A tymczasem cesarz wziął od głogowian zakładników pod przysięgą, na takich warunkach, że jeżeli w przeciągu pięciu dni mieszczanie wysławszy poselstwo zdołają doprowadzić do zawarcia pokoju lub jakiegoś układu, to po udzieleniu odpowiedzi, niezależnie od tego, czy pokój zostanie zawarty, czy odrzucony, odzyskają jednak swoich zakładników. Ugodzono się tak obustronnie z pewnym ukrytym zamiarem: cesarz mianowicie w tym właśnie celu wziął pod przysięgą zakładników, bo spodziewał się w ten sposób, nawet dopuszczając się wiarołomstwa, dostać w swe ręce miasto; a także głogowianie na to wydali mu owych zakładników, gdyż tymczasem umocnili pewne miejsca [w fortyfikacjach miasta], zniszczone ze starości.

63

Anonim tzw. G a ll

B o lesła w atoli, w ysłu ch aw szy p o selstw a o daniu zakładników , u n iesio n y g n ie ­

wem, zagroził mieszczanom szubienicą, gdyby ze względu na nich gród poddali — dodając, że lepiej będzie i zaszczytniej, jeśli zarówno mieszczanie, jak zakładnicy zginą od miecza za ojczyznę, niż gdyby, kupując zhańbiony żywot za cenę pod­ dania grodu, mieli służyć obcym. Odebrawszy taką odpowiedź mieszczanie donieśli [cesarzowi], że Bolesław w tych warunkach nie chce się zgodzić na pokój, i zażądali zwrotu swych zakładników, jak to było zaprzysiężone. Na to cesarz odpowiedział: „Owszem, jeśli mi gród oddacie, to zakładników nie będę zatrzy­ mywał, lecz jeśli mi opór stawiać będziecie, to i was, i zakładników w pień wytnę.” Na to grodzianie: „Możesz wprawdzie dopuścić się na zakładnikach wiarołomstwa i mężobójstwa, lecz wiedz [o tym], że w ten sposób żadną miarą nie potra­ fisz uzyskać tego, czego żądasz!”

Na te słowa cesarz kazał budować przyrządy oblężnicze, chwytać za broń, roz­ stawiać legiony, otoczyć miasto wałem, sygnalistom dąć w trąby i zaczął szturm do miasta ze wszech stron przy pomocy żelaza, ognia i machin. Z drugiej strony mieszczanie sami rozdzielili się na [poszczególne] bramy i wieże, umacniali warownie, przygotowywali narzędzia [obronne], znosili kamienie i wodę na bramy i wieże. Wtedy cesarz sądząc, że litość nad synami i krewniakami zmiękczy serca mieszczan, polecił co znaczniejszych pochodzeniem spośród zakładników z miasta oraz syna komesa [grodowego] przywiązać do machin oblężniczych, w przeko­ naniu, że tak, bez krwi rozlewu, otworzy sobie bramy miasta. A tymczasem grodzianie wcale nie oszczędzali [własnych] synów i krewnych więcej niż Cze­ chów i Niemców, lecz zmuszali ich kamieniami i orężem do odstąpienia od muru. Cesarz tedy widząc, że takim sposobem nie pokona miasta ani też mieszczan nie potrafi zachwiać w powziętym postanowieniu, siłą oręża starał się osiągnąć to, czego podstępem nie zdołał. Zewsząd zatem przypuszczono szturm do grodu i z obu stron podniósł się krzyk potężny. Niemcy nacierają na gród, Polacy się bronią, zewsząd machiny wyrzucają głazy, kusze szczękają, pociski i strzały latają w powietrzu, dziurawią tarcze, przebijają kolczugi, miażdżą hełmy; trupy padają, ranni ustępują, a na ich miejsce wstępują zdrowi. Niemcy nakręcali kusze, Polacy — machiny oprócz kusz. Niemcy [wypuszczali] strzały, Polacy — pociski oprócz strzał; Niemcy obracali proce z kamieniami, Polacy kamienie młyńskie z zaostrzonymi drągami. [Gdy] Niemcy, osłonięci przykryciem z belek, usiłowali podejść pod min:, Polacy sprawiali im łaźnię płonącymi głowniami i wrzącą wodą. Niemcy podprowadzali pod wieże żelazne tarany, Polacy zaś staczali na nich z góry koła, nabijane żelazem. Niemcy po wzniesionych drabi­ nach pięli się w górę, a Polacy nabijali ich na haki żelazne i podnosili w po­ wietrze.

Tymczasem Bolesław nie spoczywał ani we dnie, ani w nocy, lecz nieraz roz­ pędzał Niemców wychodzących z obozu po żywność, często też w obozie samego 64

K ron ika Polska

cesarza siał postrach i przebiegał to tu, to tam, czyniąc zasadzki na łupieżców i podpalaczy. Takimi to sposobami przez wiele dni cesarz usiłował zdobyć miasto, lecz nic innego nie dostawał w zysku, jak tylko co dzień świeże mięso ludzkie swoich [zabitych]. Codziennie bowiem ginęli tam szlachetni mężowie, których po wypruciu wnętrzności balsamowano solą oraz wonnościami i składano na ładownych wozach, aby cesarz mógł ich zawieść do Bawarii lub do Saksonii, jako [jedyny] trybut [z] Polski.

Gdy cesarz ujrzał, że ani orężem, ani groźbami, ani podarkami czy obietnicami nie potrafi zmiękczyć mieszczan, ani też nic nie zyska stojąc tam dłużej, po od­ byciu narady ruszył obozem w stronę miasta Wrocławia, gdzie również miał sposobność poznać siły i talent [wojenny] Bolesława. Albowiem dokądkolwiek cesarz się zwrócił, gdziekolwiek rozbił obóz lub zrobił postój, postępował za nim Bolesław raz z przodu, a raz z tyłu, i zawsze trzymał się w pobliżu miejsca postoju cesarza. A gdy cesarz ruszając w drogę zwijał obóz, Bolesław był mu dalej nieodstępnym towarzyszem i, jeżeli tylko ktoś wyszedł z szeregów, to już nie znalazł powrotnej drogi; a jeżeli czasem większy [jakiś] oddział w poszuki­ waniu żywności lub paszy dla koni oddalił się bardziej od obozu, ufny w swą liczbę, to Bolesław natychmiast stawał pomiędzy nim a wojskiem [cesarskim], i tak ci, którzy wyprawiali się po łup, padali sami łupem Bolesława. W ten sposób tak liczne i sprawne wojsko wprawił w taki strach, że nawet Czechów, urodzonych łupieżców, zmusił, by jedli własne zapasy albo [całkiem] pościli. Nikt bowiem nie śmiał wychylić się z obozu, żaden giermek nie poważył się trawy zbierać, nikt nie wychodził nawet za swą potrzebą poza rozstawioną linię straży. Obawiano się Bolesława w dzień i w nocy, ciągle mając go w pamięci, nazywano go „Bolesławem, który nie śpi” . Gdy się ukazał jakiś gaik lub zarośla, wołano: „Strzeż się, tam się kryje!” Nie było miejsca, gdzie by nie domyślano się Bolesława. W ten sposób nękał ich bez wytchnienia, porywając po kilku jak wilk, raz z przodu, raz z tyłu, innym razem zaś z boków nastając. Dlatego też rycerstwo cały dzień szło w pełnym rynsztunku, spodziewając się nieustannie zjawienia się Bolesława. W nocy także wszyscy spali w kolczugach lub też stali na stanowiskach, inni odbywali straże albo przez całą noc obchodzili obóz do­ okoła, albo wołali: „Czuwajcie, strzeżcie się, pilnujcie!”, inni jeszcze śpiewali o zacności Bolesława piosenki w te słowa: Bolesławie, Bolesławie, ty przesławny książę panie, Ziemi swojej umiesz bronić wprost niezmordowanie! Sam nie sypiasz i nam także snu nie dasz ni chwili, Ani we dnie, ani w nocy, ni w rannej godzinie! Szliśmy pewni, że cię z ziemi twej łatwo wyżeniem, A ty teraz nas zamknąłeś niemal jak w więzieniu! Taki książę słusznie rządy nad krajem sprawuje, Który z garstką swych olbrzymie wojsko tak wojuje! 65

Anonim

tzw.Gall Cóż by było, gdybyś wszystkie swe siły zgromadził. Nigdy by ci cesarz w polu bronią nie poradził! Godny jesteś i królewskiej, i cesarskiej władzy, Gdy z twą garstką tłumy wrogów tak trzymasz na wodzy! Wszakżeś jeszcze nie wypoczął z walk z Pomorzanami, A już, karząc naszą śmiałość, uganiasz się z nami! Miast tryumfatora witać hołdy należnymi, My przeciwnie zamyślamy pozbawić go ziemi! On prowadzi dozwolone wojny z poganami, My wzbronioną walkę wiedziem tu z chrześcijanami! Dlatego też Bóg poszczęścił mu walką zwycięską, A nas słusznie za zadane krzywdy karze klęską!

Niektórzy zaś szlachetni i roztropni mężowie słysząc to ze zdumieniem mówili między sobą: „Gdyby Bóg nie wspomagał tego człowieka, to nigdy by takiego zwycięstwa nie odniósł nad poganami ani też nam tak mężnie nie stawiałby oporu. I gdyby nie to, że Bóg go swą potęgą tak wywyższa, nigdy by nasz [własny] lud tak go nie chwalił!” Lecz zapewne [sam] Bóg w nieodgadnionych swych za­ miarach sprawił to, że chwała cesarza przeszła na Bolesława; głos ludu bowiem zawsze zwykł zgadzać się z głosem Pańskim. To tylko pewna, że lud, kiedy śpie­ wa, posłuszny jest woli Bożej. Cesarzowi jednak nie w smak była piosenka ludu i wielekroć zabraniał jej śpiewać, ale tym bardziej podniecał lud do jeszcze więk­ szej zuchwałości. A widząc z tych przykładów i zdarzeń, że nuży [tylko swój] lud daremnymi wysiłkami, woli Boskiej zaś nie może się przeciwstawić, co innego zamyślił potajemnie, a udawał, że co innego uczynić zamierza. Zdawał sobie jasno sprawę, że tyle ludu dłużej bez łupów żyć nie zdoła i że Bolesław jak lew ryczący nieustannie koło nich krąży. Konie padały, ludzie udręczeni byli czuwa­ niem, trudami i głodem; a gąszcze leśne, bezdenne bagna, kłujące muchy, ostre strzały, zawzięte chłopstwo — [wszystko] to nie pozwalało na wykonanie przed­ sięwzięcia. Toteż udając, że chce iść na Kraków, wysłał do Bolesława posłów w sprawie pokoju, żądając pieniędzy, ale nie tak wiele jak przedtem atu nie tak pysznie — w te słowa [mianowicie]:

L IS T CESARZA DO KRÓLA63 POLSKIEGO BOLESŁAWA „Cesarz Bolesławowi, księciu polskiemu [oświadcza] swą łaskę i pozdrowienie Poznawszy twą dzielność, przychylam się do rad moich książąt i otrzymawszy 300 grzywien, spokojnie stąd odejdę. Wystarczy mi to za dowód czci, jeśli pokój będzie między nami i miłość. Jeśli zaś nie spodoba ci się na to zgodzić, to rychło możesz mnie oczekiwać w swej krakowskiej stolicy.”

66

ODPOWIEDŹ CESARZOWI Na to książę północny taką dał odpowiedź: „Bolesław, książę polski [ofiaro­ wuje] cesarzowi pokój, ale nie za cenę denarów. Do waszej cesarskiej woli po­ zostaje iść [dalej] lub wracać, lecz postrachem lub dyktując [jednostronnie] warunki nie znajdziesz u mnie nawet jednego lichego obola. Wolę bowiem w tej chwili stracić królestwo Polski, broniąc jego wolności, niż na zawsze spokojnie je zachować w hańbie [poddaństwa]!”

Usłyszawszy taką odpowiedź cesarz podstąpił pod miasto Wrocław, gdzie jednak nic więcej nie zyskał, jak [tylko] trupy na miejsce żywych. Gdy zaś przez dłuższy czas — udając, jakoby szedł na Kraków — kręcił się wokoło nad rzeką, raz tu, raz ówdzie, w nadziei, że w ten sposób napędzi strachu Bolesławowi i zmieni jego postanowienie, Bolesław przez to wcale nie tracił otuchy i [stale] tę samą, co poprzednio, dawał odpowiedź posłom. Cesarz przeto widząc, że przez dalsze wyczekiwanie raczej narazi się na straty i hańbę, niż [znajdzie] chwałę lub zysk, postanowił wracać, trupy tylko wioząc ze sobą jako trybut. A ponieważ poprzednio pysznie domagał się wielkich sum pieniężnych, na koniec, choć mało [tylko] chciał, nie dostał ani denara. A że nadęty pychą, zamyślał podeptać starodawną wolność Polski, Sędzia sprawiedliwy wniwecz obrócił te jego zamiary, a krzywdę tę i inne [jeszcze] pomścił na doradcy [jego] Świętopełku.

O ŚMIERCI ŚWIĘTOPEŁKA A skoro wspomnieliśmy o Świętopełku, warto przy sposobności ku poprawie innych powiedzieć parę słów o jego życiu i śmierci. Otóż Świętopełk był zrazu dziedzicznym księciem morawskim, później zaś pełen żądzy władzy, wydarł księstwo czeskie panu swemu Borzywojowi. Rodu [był] wprawdzie szlachetnego, nieustraszonego charakteru, w rzemiośle rycerskim dzielny, ale często niewierny i z usposobienia chytry. Za jego to radą cesarz wkroczył do Polski, a przecież nie raz, lecz po wielokroć zaprzysięgał64 poprzednio wierność Bolesławowi, związał się z Bolesławem jedną tarczą, dzięki męstwu i pomocy Bolesława osiągnął kró­ lestwo czeskie. Czyż to nie Bolesław w celu osadzenia Świętopełka w Pradze wkroczył na Morawy z królem węgierskim Kolomanem, a gdy król zawrócił, zapuścił się w lasy Czech? Oczywiście, że on. I nie byłby stamtąd ustąpił, gdyby mu Borzywój nie oddał dla umocnienia układu grodu Kamienia. Nadto Bo­ lesław przetrzymywał u siebie i żywił wielu, którzy z Czech już do niego zbiegali, chcąc wcześniej pozyskać jego łaskę w nadziei, że on będzie księciem [czeskim], ponieważ Świętopełk wówczas posiadał mały kraj i niewielkie zasoby. W zamian za to przysiągł Świętopełk Bolesławowi, że jeśli kiedykolwiek, w jaki bądź spo­ sób lub z użyciem jakiegokolwiek podstępu zostanie księciem czeskim, to zawsze będzie dlań wiernym przyjacielem i wzajem będą sobie jedną tarczą, a grody na granicy królestwa albo odda Bolesławowi, albo w ogóle zburzy. Ale osiągnąwszy 67

Anonim tzw. Gall

godność książęcą ani wiary nie dotrzymał, łamiąc zaprzysiężone układy, ani też Boga się nie bał, popełniając mężobójstwa. Dlatego też Bóg na przykład dla innych godną dał mu zapłatę za [jego] czyny: gdy mianowicie, czując się zupełnie bezpiecznym bez broni siedział na mulicy w pośrodku swoich, padł przebity65 oszczepem przez pewnego mało znacznego rycerza, a nikt z jego ludzi nie pod­ niósł ręki dla pomszczenia go. Z takim to tryumfem opuścił cesarz Polskę, wynosząc mianowicie żałobę zamiast wesela, trupy poległych zamiast trybutu na wieczną rzeczy pamiątkę. Bolesław zaś, książę polski, niewiele się go bał z bliska, a tym mniej oczywiście, skoro odszedł.

MISTRZA WINCENTEGO KADŁUBKA KRONIKA POLSKA

Zaczyna się Kronika — Księga pierwsza Była, była ongiś zacność w tej rzeczpospolitej1, którą senatorowie jakby ja­ kieś niebieskie świeczniki opromienili nie zapisaniem pergaminowych kart wpraw­ dzie, ale najświetniejszych czynów blaskiem. Nie rządzili bowiem nimi ani po­ tomkowie plebejscy, ani samozwańczy władcy, lecz dziedziczni książęta, których dostojność, chociaż wydaje się okryta pomroką niewiedzy, to świeciła jednak dziwnym blaskiem, którego nawałnice tylu wieków nie mogły zagasić. Pamiętam rozmowę znakomitych mężów, których wspomnienia są tym wiarygodniejsze, im większym uznaniem cieszy się ich powaga. Rozprawiali bowiem Jan i Ma­ teusz2, obaj w podeszłym wieku, obaj poważnie myślący o początkach, rozwoju i wypełnianiu się [dziejów] rzeczpospolitej. Wtedy rzecze Jan: „Pytam, mój Mateuszu, za czyich to czasów, mamy przyjąć, wziął początek nasz ustrój państwowy? My bowiem dzisiejsi jesteśmy i nie masz w nas sędziwej wiedzy dni minionych.” Mateusz: „Wiesz, że u starców jest mądrość, a w długim wieku roztropność. Ja jednak wyznaję, że w tym względzie jestem niemowlęciem, tak że nawet zgoła nie wiem, czy przed tą teraźniejszością upłynęła jakaś krótka chwilka. Czego jednak dowiedziałem się z opowiadania starców na wskroś prawdomównych, nie zamilczę.” Otóż, opowiadał pewien starzec, że żyła tutaj niegdyś nieprzeliczona moc ludzi, u których to niezmierne królestwo zostało oszacowane zaledwie na jeden źreb.3 Tak dalece nie przynaglała ich chęć panowania ani żądza posiadania, a żywiołem ich była siła dojrzałej odwagi, iż poza wielkodusznością nic nie uznawali za wielkie i przyrostowi swojej dzielności nie stawiali nigdy żadnych granic. Nie byłoby bowiem dzielności, gdyby zechcieli ją zamknąć w więzieniu granic. Do swoich chlubnych zwycięstw zaliczyli oni także [triumfy] nad da­ lekimi zagranicznymi krajami. Podbili bowiem pod swoje panowanie nie tylko wszystkie ludy z tej strony morza mieszkające, lecz także wyspy duńskie. (O ZBRODNI I KOŃCU POMPILIUSZA) Mateusz: „Ów [Pompiliusz]4 [...] kładzie się do łóżka udając chorego, każe we­ zwać przyjaciół jakby dla pociechy lub z konieczności zasięgnięcia porady. W wiel­ kiej tajemnicy wyjawia im i powód, i dzień swego zgonu, jakby przez bogów objawionego, każdemu z osobna szepcąc do ucha osobliwą tajemnicę: «Wypada wam postanowić [coś] w sprawie następcy tronu. Mnie moje wzywają losy, ale będzie to dla mnie dostatecznym ukojeniem, jeśli, jak z waszej łaski rządziłem, tak okażę się nieśmiertelnym dzięki waszej dobroci. Albowiem wcale mi się nie zdaje, że umrę, jeśli [tylko] zauważę waszą dla mnie życzliwość, jeśli z wami uroczyście odprawię mój pogrzeb. Czegóż bowiem mógłbym spodziewać się od kogoś, kto żyjącemu odmówiłby tego, co winien zmarłemu». Mógłbyś usłyszeć stąd szczere, stąd obłudne biadania; stąd westchnienia, stamtąd łkania, stąd żałosne jęki, stamtąd straszne wycie; stąd rozlega się [odgłos] bicia się w piersi, stamtąd [klask] zderzających się dłoni; tu płyną potoki rzęsistych łez, tam ledwie na pół zwilżone są powieki. Panny targają włosy, matrony [rozdrapują] twarz,

Wincenty Kadłubek

szaty [rozdzierają] staruszki; ogólne biadania potęguje zawodzenie obłudnej królowej, która to męża, to poszczególnych dostojników ze smutkiem obejmując uspokaja z jakąś — sam nie wiem — słodką goryczą czy — powiedziałbym — z gorzką słodyczą5, tak iż wszystkimi wstrząsają już nie udane, lecz połączone z rzewnym płaczem łkania, do tego stopnia, że jak wieść głosi, w ślad za żałos­ nymi jej skargami zaczęły lamentować spiżowe wizerunki, a na skutek jej łez posągi łzami spłynęły. Otóż po obrzędach, które jeszcze dziś pogaństwo odprawia podczas pogrzebów, [król] podejmuje [stryjów] ucztą z najwykwintniejszymi przysmakami. Gdy 72

Kronika Polska

czyste wino nieco rozwiało ich smutek, król prosi, aby go odwiedzili i w jego obe­ cności wzajemnie przy pucharach zachęcając się, mile się pocieszali. Mówi, że chętne ich przybycie sprawi ukojenie w jego chorobie, a koniec jego życia raczej będzie radosny niż owiany smutkiem. «Czemu — rzecze — królowo, w smutnych rozpływasz się łzach, czemu trawi cię smutek ? Wdowieństwa się boisz ? Przynaj­ mniej, póki ci żyją, nie przekroczysz bramy wdowieństwa; a nawet, wobec tylu pozostałych przy życiu moich krewnych, bądź przekonana, że ja dalej żyję. Teraz chciałbym wezwać najprzedniejszych spośród ojców, z serdecznych przyjaciół najpierw zaufanych, których spojrzenia jakby gwiazd promienie ożywiają mnie, aby u nich nasza pamięć w twojej żyła osobie, ponieważ wiedzą, że jesteś resztą naszego życia, naszej duszy połową.» Oni przysięgają, że wpierw żywcem chcą być pogrzebani, nim by zaginęła [pamięć] jego dobrodziejstw im wyświadczonych. «Niech wzniesie się — rzecze król — puchar, niech i ja się podniosę, abym wszystkich pozdrowił i abyśmy kolejno złączyli się pożegnalnym pocałunkiem, aby każdy skosztował tego bos­ kiego nektaru, gdy ja nadpiję». Był zaś złoty puchar, przez zmyślną królową kunsztownie wykonany, w którym choćby nawet [była] mała ilość płynu, podchodziła ku górze; i chociaż kielich ledwie w czwartej części był napełniony, wydawał się pełny, gdyż płyn zawisał w górze jakby w postaci pary; tenże płyn, dmuchnięty tchnieniem z ust lub z nosa, opadał, jak to się zdarza z wrzątkiem, skutkiem mocy ognia, dopóki nie osiądzie na pewnym dnie w pewnej ilości. Mówią, że podobną moc posiada caliprum. 8Do tego osobliwego pucharu wlewają już zabójczy napój, zapra­ wiony sztuką tegoż podczaszego; kto po królu miał go pić, obowiązany był przy­ tknąć [puchar] do ust króla, aby nie można było nic złego podejrzewać, skoro król jakby wpierw kosztował. Wierzono bowiem, że co tylko sztucznie wezbrało, zostało wypite, nie zaś opadło jedynie skutkiem wydechu; lecz ile tylko wlano właściwego i zabójczego napoju, ten, który przytknął puchar do [ust] króla, miał nakaz wypić to po ucałowaniu króla. Tak okpionych, tak zatrutych prosi, aby odeszli, zapewniając, że przyjazna z nimi gawęda sprawia w nim niespodziewa­ nie kojącą senność. Mniemano, że spili się mężowie, których jad trucizny bądź na nogach zachwiał, bądź na ziemię powalił. Ból wydarł im życie w pierwszej części tejże nocy. Ów najsroższy z tyranów odmówił nawet pogrzebu ich zwło­ kom dowodząc, że zginęli od pokarania z nieba, gdyż wczoraj zamierzali żywcem pogrzebać przyjaciela, krewnego, króla, a tę niegodziwość skrywaną pozorem po­ bożności zdradziły jęki i płacz posągów, nagły zgon złoczyńców, bez nadziei ocalenia, oraz wiele innych dowodów. Gdy przeto zaszły te gwiazdy ojczyzny, upadła także cała godność i zgasła wsze­ lka chwała Polaków, w popiół się obróciwszy. Albowiem ta świata zakała, ta cnót zagłada, ten najobrzydliwszy z wszystkich niegodziwiec opadłszy na łono naj­ bezwstydniejszej z nierządnic, w zbytku i gnuśności stał się do cna rozpustni­ kiem, zgoła nic nie uważając za większe szczęście niż opływanie w rozkosze. Bardzo często powtarzał te słowa: «Namaszczajmy się najlepszymi olejkami, raczmy się winem, zrywajmy kwiat, aby nie zwiądł.»7 Onże pierwszy był do ucieczki, ostatni do walki; w niebezpieczeństwach największy tchórz, a skoro strach ustąpił, nadęty, jako zaś wróg najzuchwalszy [rzucał się] na zastępy cnót, 73

Wincenty Kadłubek

których nigdy nie przestał zwalczać: bardzo biegły w posługiwaniu się wszelkim orężem haniebnych czynów, próbował wszelkich wprost wysiłków, o których wiedział, że są przeciwne cnocie; większe miał upodobanie w towarzystwie kobiecym niż w zebraniach męskich. Przeto za te osobliwe zasługi sczezł nie­ słychaną śmiercią. Albowiem z rozkładających się trupów, które kazał porzucić bez pogrzebania, wylęgły się myszy w niezwykłej ilości i ścigały go tak długo przez stawy, przez bagna, przez rzeki, a nawet przez ogniste stosy, aż zamknię­ tego z żoną i dwoma synami w bardzo wysokiej wieży zagryzły najboleśniejszymi ukąszeniami.” 8

Księga druga [KRÓL I BIEDAK] Mateusz: „Gdy on [Bolesław Szczodry] kazał rozdzielić dochody podatkowe, gdy z wielką hojnością rozdawał wszystkie najwspanialsze przedmioty, pewien [biedak] rozważając raz nikłą szczupłość swojego mienia, to znowu świetność królewskiego bogactwa, jęcząc ciężko westchnął i z warg jego ciche dało się sły­ szeć szemranie: «Innych, gdy słońca samego łaska uszczęśliwia, Mnie srogi ziąb bierze, gdy słońce Bliźniąt się trzyma, Sam jeden pod twoim słońcem na wiosny pociechy Nie zasłużyłem. Mnie wstyd — nie zasłużyłem ja sam!» Król przeto, dorozumiawszy się przyczyny westchnień, ściąga z siebie suty fałdzisty płaszcz i zarzucając go na barki jego rzecze: «Zabierz złota, ile zechcesz, i wedle sił swoich odważ ilość kruszcu. Wolimy bowiem, abyś żalił się [raczej] na swoją słabość niż na ciasne granice naszej szczodrobliwości.» Wtedy ten, napychając wnętrze płaszcza, aż bardzo napęczniał [tak] zaczął śpiewać: «Nikt nie dziwi się słomie, jeżeli się w popiół rozwiewa, Lecz twoje nie giną ziarna, gdy plon z nich bliźni twój miewa. Złota hojność sławy ziarna szeroko rozwiewa, Sierp dźwięczy przy żniwie. Dasz mi — dam ci i ja więcej. Miejsce tu nie na szkatuły, nie trapi cię skrzynia nabrzmiała, Raczej niech błyszczy bogactwo w serca twojego zamku, Wszystkich usta obficie niech smak twego miodu napoi, Póki żyć będę, na ustach mych sława tak wielka nie zamrze.» A gdy tak śpiewał, zapomniawszy o sobie, gdy złocisty ciężar dźwignąć usi­ łował, ciężarem przygnieciony — ducha wyzionął.” Jan: „«Niepojętą i urokliwą tchnie wonią kwiat bogactw, Rób majątek uczciwie. Nie możesz — to wszelkim sposobem.» Od szalonego tymczasem niewiele różni się ten, kto pieniądze nad życie prze­ kłada, a nie życie nad pieniądze. Ten rodzaj szaleństwa tak opanował pewnego 74

Kromka Polska

człowieka, że gdy wzburzone po morzu miotały nim fale, gdy inni ze strachu przed rozbiciem okrętu wyrzucają z niego nawet najcenniejsze sprzęty, on przy­ wiązawszy się do swoich tobołów każe siebie strącić w otchłań morską zapewnia­ jąc, że lepsze jest bogactwo przy śmierci niż bieda w życiu. U króla Arabów też był taki podobny dworzanin leżący na bogactwach, niezmiernie chciwy mie­ nia, którego hojny król obsypał niezliczonymi bogactwami, Emy jednak chci­ wości nie zdołał zagasić. Ten bowiem wprowadzony do skarbca, gdy ujrzał tam bezcenne klejnoty, zdrętwiał cały jakby rażony piorunem. A ponieważ sądzono, że raptem zachorował, kazano go wynieść. [Tymczasem] cały jego ból dotyczył klejnotów [gdyż jęczał:] «Oj, klejnoty! oj, klejnoty!» A gdy wreszcie król poznał przyczynę jego zasłabnięcia i ofiarował mu najwyborniejsze klejnoty, on usiłował je połknąć, aby nikt oprócz niego nie mógł ich posiąść. I udusił się, dech utra­ ciwszy. Nie tak, nie tak postąpił ów [człowiek], który chcąc raz na zawsze usunąć żywicielki trosk, stopił w jedną bryłę swoje bogactwa i wrzucił je do rzeki, mówiąc: «Przepadnijcie, nieszczęsne bogactwa! Zniszczę was, abyście wy mnie nie znisz­ czyły. Lżejsza jest bowiem strata mienia niż czasu. Boli nas mienia utrata, lecz bardziej stracone lata, Stratom zapobiec można, lecz nie przeminionym latom.»”

[O ZABÓJSTWIE BISKUPA STANISŁAWA] Mateusz: „Odtąd oliwa zamieniła się w oleaster,9 a miód w piołun. Bolesław bowiem zaniechawszy pielęgnowania prawości, wojnę prowadzoną z nieprzyja­ ciółmi zwrócił przeciw swoim;10 zmyśla, że oni nie mszczą na ludzie [swoich] krzywd, lecz w osobie króla nastają na królewski majestat. Albowiem czymże król będzie, gdy lud się oddali? Mówi, że nie podobają mu się żonaci, ponieważ więcej obchodzi ich sprawa niewiast niż względem władcy uległość. Żali się, iż nie tyle opuścili go oni wśród wrogów, ile dobrowolnie na pastwę wrogów wydali. Domaga się przeto głowy dostojników, a tych, których otwarcie dosięg­ nąć nie może, dosięga podstępnie. Nawet niewiasty, którym [sami] mężowie przebaczyli, z tak wielką potwornością prześladował, iż nie wzdragał się przy­ stawiać do ich piersi szczeniąt odtrąciwszy niemowlęta, nad którymi nawet wróg by się ulitował. Twierdził bowiem, że tępić, a nie popierać należy gorszący nie­ rząd. Prześwięty biskup krakowski Stanisław11, gdy nie mógł odwieść go od tego okrucieństwa, wpierw groził mu zagładą królestwa, wreszcie wyciągnął przeciw niemu miecz klątwy. Atoli on, jak był zwrócony w stronę nieprawości, w dziksze popadł szaleństwo; bo pogięte drzewa łatwiej złamać można niż naprostować. Rozkazał więc przy ołtarzu i w infule, nie okazując uszanowania ani dla stanu, ani dla miejsca, ani dla chwili — porwać biskupa12. Ilekroć wszak okrutni służalcy próbują rzucić się na niego, tylekroć skruszeni, tylekroć na ziemię powaleni łagodnieją. [Ale] tyran lżąc ich z wielkim oburzeniem sam podnosi świętokradzkie ręce, sam odrywa oblubieńca od łona Oblubienicy, pasterza od owczarni; sam zabija ojca w objęciach córki i syna, w matki wnętrznościach. O żałosne, 75

Wincenty Kadłubek

0 przeponure widowisko śmierci! Świętego bezbożnik, miłosiernego zbrodniarz, biskupa niewinnego najokrutniejszy świętokradca rozszarpuje, poszczególne członki na najdrobniejsze cząstki rozsiekuje, jak gdyby miały ponieść karę po­ szczególne części członków. A ja ze zdumienia i z jakowegoś przerażenia całkiem zdrętwiałem, tak iż ledwie pojąć, a cóż dopiero językiem, cóż dopiero piórem wyrazić zdołam cu­ downe dzieła, na tym Świętym przez Zbawiciela dokonane. Wśród opowiadania bowiem zawodzi rozum, zrozumieniu nie dopisuje mowa, a słowa nie wyjaśniają rzeczy zgodnie z tym, co zaszło. Albowiem ujrzano, że z czterech stron świata nadleciały cztery orły, które krążąc dosyć wysoko nad miejscem męczeństwa, odpędzały sępy i inne krwiożercze ptaki, żeby nie tknęły męczennika. Ze czcią strzegąc go czuwały bez przerwy dniem i nocą. Mamże to nocą nazwać czy dniem? Dniem raczej nazwałbym niż nocą, to jest bowiem druga noc, o której napisano: «A noc jak dzień będzie oświetlona.» Tyle bowiem boskich świateł przedziwnej jasności zabłysło w poszczególnych miejscach, ile rozrzuconych było cząstek świętego ciała, tak iż niebo samo jakby zazdrościło ziemi jej ozdoby, jej chwały, ziemi, ozdobionej blaskiem gwiazd jakichś i jakimiś, myślałbyś, promieniami słońca. Niektórzy zaś z ojców ożywieni radością z powodu tego cudu i gorliwą pobożnością zapaleni pragną usilnie pozbierać rozrzucone cząstki członków. Przystępują krok za krokiem, znajdują ciało nie uszkodzone, nawet bez śladu blizn, podnoszą je, zabierają i namaszczone drogocennymi wonnościami chowają w bazylice mniejszej Świętego Michała.13 Aż do dnia przeniesienia, którego przyczynę sam dobrze znasz, nie ustąpił stamtąd silny blask wspomnianych świateł. Po tym wydarzeniu ów okrutnik przerażony, nie mniej przez ojczyznę, jak przez senatorów znienawidzony, uchodzi na Węgry.”

[ARCYBISKUP JAN O M IŁOŚCI OJCZYZNY] „Czego podejmujemy się z miłości ojczyzny, miłością jest, nie szaleństwem, męstwem, nie zuchwałością; bo mocna jest miłość jak śmierć, im trwożliwsza, tym śmielsza. Nic bowiem śmielej nie wzywa obywateli pod broń jak obawa przed ogólnym niebezpieczeństwem. Dlatego to Solon zachęcając Ateńczyków14 mówi: «Chciałbym, abyście nie mniej byli bojaźliwi niż odważni, ponieważ bojaźń skłania do oględności, a oględność rodzi ufność, a ufność wywołuje od­ wagę, dzięki której człowiek często sam siebie w śmiałości przewyższa.» Cóż tedy pobudziło Machabeusza15 mającego ośmiuset mężów przeciw dwudziestu dwom tysiącom Bakchidesa, iż zapomniawszy o sobie pamiętał raczej o swoich ziomkach niż o [własnym] życiu? Miłość ojczyzny. Dlaczego syn Saula straciwszy na półmorgowej przestrzeni dwudziestu mężów, jedynie w towarzystwie giermka uderzył na tyle zastępów filistyńskich i popłoch sprawił?16 Albo skąd tak wielka odwaga Eleazara, że choć inni cało uchodzili, on wolał zostać zmiażdżony przez słonia, którego przebił od spodu?17 Co dodało ducha sześciuset Spartanom, że poszli na obóz Kserksesa i nie lękali się pięciuset tysięcy nieprzyjaciół?18 Miłość ojczyzny. Skąd u wielu tak stanowcza gotowość poświęcenia życia? Bo­ wiem, żeby nie pominąć innych bez urazy, posłuchaj o niesłychanej dzielności 76

Kronika Polska

Kodrusa.19 Dorowie mając walczyć z Ateńczykami zasięgają rady wyroczni. Otrzymują odpowiedź, że jeśli zabiją króla nieprzyjaciół, sami poniosą klęskę. Dowiedziawszy się o tym ateński król Kodrus zmienia ubiór, w łachmanach wchodzi do obozu nieprzyjaciół, umyślnie sierpem rani żołnierza, a ten zraniony zabija go. Nieprzyjaciele rozpoznawszy zwłoki ustępują bez walki. Tak to boha­ terski król przez ofiarę własnego życia ocalił ojczyznę. Nie jest więc obce cnocie, żeby z własną szkodą kłaść kres nieszczęściom publicznym.

Księga trzecia [PRZYPOWIEŚĆ O FILOZOFIE I BŁAŹNIE] Jan: „Byli na tym samym okręcie filozof i błazen. Zrywa się burza, wszystkich ogarnia nieprzenikniony mrok. Słychać grzmot, krzyk się podnosi, huczą fale, wicher wyje, okręt to dna przepaścistego jest bliski wśród rozwierających się bałwanów, to pod obłoki wysoko się wzbija wściekłym porwany wichrem. Jakiegoż to myślisz każdy z nich był ducha, skoro nawet właściciel okrętu o ratun­ ku zwątpił? Filozof śle głębokie westchnienia ku niebu i — jak często zwykł był to czynić — jeszcze usilniej myśli o niebezpieczeństwie śmierci; drży, aby po zgonie nie miał gorzkiego życia; bowiem śmierci ciała się nie obawiał, uważając ją za bramę wiodącą do życia. Błazen tymczasem nie tylko ukrywa strach, lecz [nadto] udaje jakąś wesołość, żebym nie powiedział, zuchwałość. Zanosi się od śmiechu wśród teatralnych ruchów i modulowanym złamanym głosem, jak łabędź, wzywa nędznej pociechy nędzniejszego jeszcze życia. Cóż dalej? Ustało wreszcie zamieszanie, wróciła pogoda. Gdy inni winszowali sobie nawzajem, błazen [począł] obrzucać filozofa obelgami i drażnić. «Ejże, ty poczwarny filo­ zofie — zawołał — co śmiesz przybierać pozę mędrca, gdy nie ma w tobie ani cienia mądrości! Zdaniem bowiem mędrców ten jest mądry, kto nie podlega żadnym uczuciom, a więc ani smutkowi, ani bojaźni, natomiast twoje bezkrwiste serce smutek wycieńcza, lęk ogarnia! Ode mnie więc, ode mnie rozsądnego ucz się rozsądku, bo, jak widziałeś, wśród niebezpieczeństw ani na chwilę nie opa­ nowała mnie trwoga.» Na to odpowiada mu filozof: «Już dawno twoje błazeństwo razem z tobą uległo rozbiciu, już dawno nawał twojej niezmiernej głupoty po­ chłonął ciebie i twoich. Nie mógł więc wcale stracony lękać się o straconych, nie miał czego błazen obawiać się o życie błazna, [to] filozof powinien był trwożyć się o życie filozofa.»” [TESTAMENT BOLESŁAWA KRZYWOUSTEGO] Mateusz: „Otóż na koniec posłuchaj o najznakomitszym Bolesławie: Drugi to był Aleksander, drugi Kato i Tuliusz drugi, Od Alcydy nie mniejszy, lecz bardziej achillesowy.20 Gdy poczuł że, [los] żąda już od niego śmiertelnej powinności, poleca spisać dokumenty testamentowe.81 Przekazuje w nich w spadku czterem synom i zo77

bowiązania [płynące z] zacności przodków, i następstwo w królestwie, wyzn czając stałe granice czterech dzielnic w ten sposób, że w ręku najstarszego miało pozostać i księstwo dzielnicy krakowskiej, i władza zwierzchnia.22 A jeśliby spotkało go to, co ludzkie, zawsze starszeństwo i wzgląd pierworództwa miały rozstrzygać spór o następstwo. Przypominają mu piątego syna, to jest Kazimierza, który był jeszcze małym dzieckiem, dlaczego nie pamiętał o nim, dlaczego nie zapisał mu żadnej cząstki testamentowej. A on im na to odrzekł: «Owszem, od dawna pamiętałem i zapisałem.» Gdy oni dziwili się, jaka to mogła być część piąta wśród czterech, ktoś, nie wiem, żartobliwie czy poważnie, wtrącił: «Czyż nie widzicie, że dla czterech tetrarchów23 sporządzono czterokonny wóz tetrarchiczny? Otóż temu malcowi zapisuje się w spadku piąte koło u wozu czterokonnego.» A gdy obwiniano ojca o sporządzenie nieprawnego testamentu, rzekł: « W źrenicy oka widzę cztery strumienie z tej łzy wypływające i nawzajem o siebie uderzające falami: niektóre z tych [strumieni] w najgwałtowniejszym wylewie nagle wysychają. Natychmiast ze złotego dzbana wytryska wonne źródło i koryta tych strumieni napełnia aż po wierzch wspaniałymi klejnotami. Niech więc ustaną żale na nieprawidłowość [testamentu], słuszną bowiem jest rzeczą, aby dzielnice małoletnich powierzano opiekunom, nie małoletnim. Lecz teraz już muszę udać się tam, dokąd nikt nie wybiera się bez zbawiennego wiatyku.» Przyjąwszy więc zbawienne lekarstwo, zakończył szczęśliwy dzień życia...”

WincentyKadłubek

[WYPRAWA NA PRUSÓW I JEJ SKUTKI] Mateusz: „Szczególne atoli Bolesław [Kędzierzawy]24 czynił wysiłki, aby podbić kraje Getów, którzy, jak wiadomo, są wrogami nie tyle ciał, co dusz. Gdy nie­ których z nich po wielu przeprawach wojennych z trudem wreszcie pokonał, kazał im ogłosić taki edykt: «Kto przyjmie wiarę chrześcijańską, obdarowany zupełną wolnością nie poniesie żadnej szkody na majątku. Kto by zaś nie chciał porzucić bezbożnego obrzędu pogańskiego, bezzwłocznie zostanie ukarany śmiercią.» Jednakże religia ich była jak zwiewny dym, i to tym bardziej krótko­ trwała, im bardziej wymuszona. Wkrótce bowiem ci obłudnicy jak śliskie żaby wskoczyli w odmęt odszczepieństwa i jeszcze wstrętniej zanurzyli się w błocie głęboko zakorzenionego bałwochwalstwa. Im opieszałej i z większymi przerwami zwalczano tę nikczemność na tym większe niebezpieczeństwo narażono Polskę. Mniemał bowiem Bolesław, że wystarczy mu, jeśliby oddano księciu, co jest książęcego, choćby odmówiono Bogu, co jest Bożego. Żadnej bowiem nie wy­ mierzano kary za zbrodnię odszczepieństwa, byleby przestrzegano płacenia podatków. Atoli kto nie wzdragał się porzucić wiary zapewniającej zbawienie i zerwać zbawiennego przymierza wiary, z jakąż sumiennością — powiedz, za­ klinam — dochowa układu narzucającego niewolę? Bo nędzna jest niewola w odzieniu z płótna zgrzebnego, [ale jeszcze] nędzniejsza w purpurze. Nie tylko więc nie płacą podatków, ale jeszcze zajmują przyległości, potem je łupią, jak wilki łup unosząc. Toteż tego, którego w ospałej gnuśności nie pobudziła gor­ liwość o sprawę Bożą, dopiero dotkliwy cios utrapienia ocucił z twardego snu. Zebrawszy więc razem wielką liczbę doskonale wyćwiczonych wojów [Bole­ sław] gotuje się do wtargnięcia w ziemie Getów [czyli Prusów], zupełnie pozba78

Kronika Polska

wi0ne sztucznego obwarowania, lecz niedostępne z powodu naturalnego poło­ żenia. U samego wstępu jest matecznik zewsząd zarosły gąszczem ciernistych krzaków, gdzie pod zielenią trawy kryje się otchłań błotnej smoły. Zwiadowcy i przewodnicy wojsk zapewniają, że znaleźli niezawodną i krótszą drogę przez knieje; byli bowiem i nieprzyjaciół podarkami przekupieni, i o zasadzce na swoich powiadomieni. Tedy po wąskiej ścieżce pędzą na wyścigi pierwsze szeregi doborowego wojska, gdy [nagle] z zasadzki wyskakują z obu stron nieprzyjaciele.

I nie tylko z dala rażą pociskami, jak to kiedy indziej czynić zwykli, lecz jak gdyby w tłoczni ściśniętych walcząc wręcz przeszywają, gdy ci samorzutnie jak dziki rzu­ cają się na zjeżone dzidy, jedni z żądzy zemsty, drudzy z chęci pospieszenia na pomoc. I większa część pada pod ciężarem własnego natłoku niż od ciosów oręża. Niektórych zbroją obciążonych pochłonęła głębia rozwartej otchłani, inni po­ noszą śmierć zaplątawszy się w zarośla i krzaki cierniste, [a] wszystkich ogarnia mrok szybko zapadającej nocy. Tak przez zdradziecki podstęp przepadło wojsko! Tak zmarniała w niedorzecznej bitwie dzielność wspaniałych rycerzy! Najelokwentniejszych ludzi wymowa nie starczyłaby, żeby chociaż powierzchownie napomknąć, a cóż dopiero szerzej opowiedzieć o ich imionach, osobach, szla­ chetnym pochodzeniu, rodowodzie, o godnościach, dzielności, skrzętności, majątkach! Aż po dziś dzień różni ludzie na różne sposoby żałośnie ich opłakują. 79

Wincenty Kadłubek

Odtąd omijały triumfy wojenne tak Bolesława, jak i jego synów. Starszy z nich, dziedzic ojcowskiego imienia, własnym zgonem ojca zgon uprzedził.25 Młodszy zaś, któremu na imię Leszko, dziedziczy Mazowsze i Kujawy na mocy takiego zapisu testamentowego: «Syn mój Leszko ma być na stałe jedynym dziedzicem Mazowsza wraz z Kujawami. Brat mój Kazimierz w czasie jego małoletności niech nie sprawuje [tylko] opiekuństwa, lecz do ojcowskiego przytuli go serca. Jeśliby przypadkiem Leszka spotkał los śmiertelników,26 niech tenże brat mój Kazimierz na stałe będzie jedynym dziedzicem tych ziem.» Pełnoletni już Ka­ zimierz podobnym testamentem odziedziczył księstwo po zmarłym bracie Hen­ ryku27. Bolesław zaś umarł w wieku dojrzałym, nie w podeszłym i pochowany został w rzędzie ojców swoich.”

Księga czwarta KRONIKARZ O SOBIE Był pewien sługa28, który nosił kałamarz z piórem i oczyszczał kopcące łuczywo. Ten wiernie zapisywał w rejestrze wszystkie wydatki przeznaczone na ucztę. Gospodarz biesiadników przejrzawszy dokładniej jego rachunki rzekł: „Dobrze, dobrze, dzielny sługo, który tak się wybijasz uważną zapobiegliwością, że nie pozwalasz, aby cokolwiek z oddanych do twojego rozporządzenia pieniędzy ani nie przepadło, ani nie utonęło w fali zapomnienia. Okoliczności obecne wy­ magają i rozum się dopomina, aby ciebie odznaczyć urzędem komornika. Bądź 80

Kronika Polska

odtąd jedynym i wyłącznym komornikiem rzeczypospolitej. Cokolwiek więc z nakazu chwili uznasz za stosowne przeznaczyć na stanowiska, godności, urzędy i czynności, wydawaj ze swojego skarbu i w swoich zapisuj rejestrach.” Ów sługa cały zdrętwiał, przerażony takim dostojeństwem sprawy i zaklinając się, że temu nie podoła, szukał skwapliwie wszelkich powodów do uchylenia się. Aż nareszcie, zmiażdżony rozkazem urzędowym, rzekł: „Zanadto mnie naciskają, a mnie rozpacz ogarnia, że w tych sprawach nie będę się podobał. Z jednej bowiem strony prawda budzi nienawiść, z drugiej oburzenie grozi karą. Któż bowiem, pytam, nie wzdraga się gołą stopą deptać po najeżonych ostach? Jeżeli czy to z przychylności, czy też z bo jaźni potajemnie ukryję coś z powie­ rzonych mi sum, nie uniknę napiętnowania za kradzież pieniędzy. Wszak zupeł­ nie inna jest praca żniwiarza, a inna powinność rolnika: ścierniskiem niech zajmie się rolnik. Naszym trudem jest zebrać do jednego żniwa kłosy, chociaż rozrzu­ cone.”

Otóż po śmierci Bolesława nastąpił brat jego, trzeci Mieszko,29 który jako wiekiem najbliższy bratu zaraz po nim objął władzę bez żadnej przerwy w na­ stępstwie panowania. Zachwycały się nim kraje ościenne, sprzyjała mu zewsząd świetność władców, nawet najodleglejszych, rosła wszelka chwała zaszczytów, uśmiechał się cały wdzięk fortuny. Nigdy mu nie brakło ani spełnienia się życzeń, ani wojennych triumfów — pominąwszy czasy Kazimierza i jego synów. Uczest-

81

Wincenty Kadłubek

nik wszelkich szczęśliwości, jeżeli w ogóle w [rzeczach] doczesnych [tak] nazwać można, wszelkie wyobrażenia o szczęściu przerastał [ciesząc się] znakomitym i licznym potomstwem płci obojga. A przez [swoje] męskie potomstwo był dla wszystkich groźny, zaś dzięki żeńskiemu cieszył się wszystkich względami. Przez spowinowacenie [z kolei] jednego i drugiego zobowiązał sobie jak najwięcej krajów świata. Książę czeski Sobiesław — zięciem jego, książę saski Bernard — zięciem jego, książę lotaryński Fryderyk, wnuk cesarza — zięciem jego, margra­ bia, syn Dedy — zięciem jego, książę pomorski Bogusław — zięciem jego [oraz] syn tegoż księcia — zięciem jego, książę halicki — świekrem jednego syna, książę Pomorza — świekrem drugiego, książę Rugii — świekrem trzeciego. Poza tym niektórzy jego synowie zeszli ze świata w stanie bezżennym. A oto imiona jego synów: Odon, Stefan, Bolesław, Mieszko, Władysław; dwóch z nich, to jest Odona i Stefana, otrzymał z córki króla węgierskiego, pozostałych z córki króla ruskiego. Czegóż więcej [życzyć]? Zdawało się, że nic zgoła nie brak mu do pełni ludzkiego szczęścia, jakkolwiek nikt nie jest tak szczęśliwy, iżby pod jakimś względem nie wadził się ze swym losem. Doszła do tego, a raczej to przewyższyła, nader wyniosła dostojność, równająca [przed nim] najwyższe tytuły królewskie. Atoli często największa pomyślność sprowadza największe nieszczęście; szcze­ gólnie jednak wszelka sława, im zacniejsza jest, tym do upadku skłonniejsza. I on bowiem ufny w wyjątkowe przywileje, niestety, pod wpływem pewnej bez­ troskiej zarozumiałości popadł w jakąś nieoględną gnuśność. Nie ma bowiem na szczycie spokoju, a jeśliby nawet był, króciutko trwa i pogodną swoją ciszą zwiastuje bliską burzę.

[NIEZADOWOLENIE Z RZĄDÓW MIESZKA III] Ale żmija głuchnie na głos przezornego zaklinacza, a na groźby grzmiących niebios przerażony jeż nastawia kolce, jakoby przeciw niebu chciał walczyć. Co więcej, [urzędnicy] jak gdyby sprzysięgli się przeciw własnemu życiu, jak gdyby w dodatku spiskowali na zgubę księcia, ucisk zwiększają przez krzywdy, mnożą krzywdy przez ucisk. Ta okoliczność była powodem nieubłaganej nie­ nawiści do księcia.30 Albowiem za szaleństwo głowy często pokutują członki, a błąd członków niekiedy odbija się na głowie; kto mogąc zapobiec złu nie za­ pobiega, sprawia wrażenie, jakoby godził się na wszystko. Przeto pierwsi panowie dzielnicy i doradcy potajemnie naradzają się ze sobą. Hańbą jest, mówili, ucho­ dzić za buntowników, lecz większą hańbą jest okazać się tchórzem. Nie godzi się, aby wolny był sługą, jeszcze większą niegodziwością jest wystawianie królo­ wej dzielnic jak nierządnicy na zhańbienie. Trudno jest wprawdzie znosić tyle utrapień, lecz o wiele trudniej targnąć się na majestat tak wielkiego władcy. Czy jest więc gdzieś jakiś ratunek dla rzeczy tak strzaskanych, dla szklanych ampułek, które znalazły się między młotem a kowadłem? [POCHWAŁA KAZIMIERZA] [Rzekł] wtedy jeden z najznakomitszych mężów: „Niedaleko stąd, wśród drzew owocodajnych jest drzewo oliwne31 szlachetniejszego szczepu, które rozkoszne 82

K ro n ik a Polska

rozpościera gałęzie, coraz to żywotnością świetniejsze, [a] sączy się zeń oliwa nie tyle kroplami, co przelewają się zewsząd całe strumienie balsamu. Jego zapach wszystkim dobrze jest znany, a jednak nikomu nie znany; wszystkim jest swojski, wszystkim obcy; owoce [zaś] nad całą wspaniałość klejnotów wytworniejsze. Nie sądzę bowiem, że uchodzi waszej uwagi, jakie lub jak wielkie są zalety Ka­ zimierza i jak sława wszelkich [jego] cnót, wydających miły zapach, przewyższa woń wszystkich pachnideł. Bo nie wypada zajmować się zewnętrznymi przy­ miotami jego ciała, które już same wdziękiem swoim niby promieniami słońca oczy patrzących czarują. Nadzwyczaj szlachetna wytworność tak postaci, jak rysów twarzy [oraz] sama wysmukła budowa ciała, nieco przewyższająca wyso­ kością ludzi średniego wzrostu. Spojrzenie jego ujmujące, nacechowane jednak jakąś pełną szacunku godnością; mowa zawsze skromna, zaprawiona jednak pewnym wytwornym dowcipem. Komu zaś tak niezbadany schowek duszy, tak wspaniałe skarby serca, tak nieocenione wyposażenie umysłu bądź natura dała, bądź łaska utwierdziła? Nie wiadomo, czy w nim natura przewyższa łaskę, czy łaska naturę. Tak ze sobą w siostrzanym sporze współzawodniczą, że każda z nich usiłuje przewyższyć drugą, żadna jednak nie zazdrości drugiej zwycię­ stwa. [...] Niekiedy jakby zapominając o swej godności wchodzi w towarzystwo ludzi najniższego stanu i brata się z nimi, nie za poszeptem lekkomyślności, lecz z za­ cności cnoty. W zapale zaś do szczodrobliwości zupełnie przekracza granice umiar­ kowania. W jej okazywaniu nie zachowywał miary już od dzieciństwa, albowiem ani chciwie nie pożąda zdobycia skarbów, ani zdobytych nie strzeże zachłannie, jak to jest zwyczajem wielu, lecz [postępuje] na wzór rzeki Tagu32, która im sze­ rzej płynie, tym więcej złotego piasku wyrzuca na brzeg. Przecież hojna szczo­ drobliwość cenniejsza jest nad złoto. A teraz miło mi będzie napomknąć o wyposażeniu jego silnego ducha. Stale zajęty jest pracą, rzadko inną niż poważną, [a] zawsze szlachetną. Życie bowiem ludzi dzielnych zawsze jest czynne, gnuśne [zaś] lenistwo już przez samą bez­ czynność budzi odrazę; ilekroć nie są zajęci zewnętrznymi wojnami, z zamiło­ waniem oddają się polowaniom, ponieważ niemałą szkołą dzielności jest uni­ kanie próżniactwa, a mąż silny z zabaw czerpie niekiedy nie najmniejszą zapra­ wę do zajęć poważnych. [...] Jak wielka jest wspaniałomyślność jego, jak wielka stałość, jaka odwaga, jaka nawet w samych porywach odwagi cierpliwość, niełatwo opisać. Czy chcecie usłyszeć coś śmiesznego? — Nie śmieszne to, lecz znamienne dla jego cierpli­ wości. Ktoś zaprasza tego księcia do gry w kości. Schodzą się, zaczynają walczyć. W środku leży nagroda za zwycięstwo, ogromna ilość srebra. Chwieje się jakiś czas los walki i waha się, a [gracz] ów w strachu wzdycha i drży, cały oszołomiony pośród nadziei i obawy, całkiem oddech wstrzymawszy, [aż] wreszcie ostatni rzut rozstrzyga los pojedynku i przyznaje zwycięstwo księciu. Wtedy gracz unie­ siony jakimś szaleńczym gniewem podnosi pięść, z wielkim rozmachem uderza księcia w twarz i pod osłoną nocy wymknąwszy się z rąk krzyczących wokół niego ludzi rzuca się do ucieczki A kiedy go wreszcie z trudem odszukano, po­ stawiono przed radą książęcą i wszyscy domagali się, aby go na kawałki rozszar­ pać jako winnego obrazy majestatu. A gdy on nic innego dla siebie nie oczekiwał, 83

Wincenty Kadłubek

jak tylko okrutnego urągowiska śmierci, rzekł książę: „Niech się nie obrusza, dostojni panowie, wasza powaga, ponieważ oburzanie się dla błahych przyczyn dowodzi lekkomyślności. Niesłuszny bowiem jest gniew tego, którego umysł, sam w sobie spokojny, nie rozważa pobudek do gniewu; i wręcz niesprawiedliwe jest badanie przeprowadzane przez tego, którego wagą targa wicher [namiętności]. Czego, pytam, czego dopuścił się biedny Jan, [takie bowiem było imię jego], co zasługiwałoby na oburzenie? Cóż [dziwnego], że ktoś uskarża się na wyrok ślepego losu? Czyż nie jest to ślepy los, który w równych warunkach biednego korzyść pomija, a możnego potęgę wynosi? W obu wypadkach jest niesprawied­ liwy: okrutny dla bied&ka, przypochlebny dla możnego. Nie mogąc więc na losie wywrzeć zemsty za [swą] krzywdę, całkiem słusznie wywarł ją, jak mógł, na dziecku szczęścia; a raczej, by zgodniej wyrazić się z prawdą, zysk dodał do zysku i w stosunku do mnie prześcignął los: ten obdarzył mnie pieniędzmi, których miałem pod dostatkiem, on sprawił mi złotą odznakę roztropności, bez której książę nie powinien się był obywać; nauczył mnie bowiem pamiętać, że dla księcia niebezpiecznie jest wdawać się w gry, jeszcze niebezpieczniej nawet w najmniej­ szych sprawach zdawać się na łaskę niepewnego losu. Przezornie bowiem po­ winni władcy władać, nie ślepym trafem. Ogromnie więc wdzięczni jesteśmy Janowi, gdyż co się mnie tyczy, dzięki niemu odtąd nic już więcej nie powierzam lekkomyślności ani przypadkowemu trafowi.” Takim sposobem ów krzywdziciel przyjęty został do łaski księcia i bardzo hojnie obdarzony książęcymi darami.

[CHARAKTERYSTYKA KAZIMIERZA] Chociaż jest to książę dzielny w radzie, przezorny, ostrożny, oględny, choć we wszystkim opiera się na przemyślnej roztropności, jednak między prostaczkami usiłuje okazać się pełnym prostoty, raz dlatego, aby uniknąć niebezpieczeństwa zarozumiałości, po wtóre, żeby nie zejść z drogi pokory, wreszcie, aby z plew prostoty wydobyć więcej ziaren mądrości. Roztropny bowiem owoce zbiera we [własnym] sumieniu, mniej doskonały w okazywaniu na zewnątrz. Stąd [mówi] Hieronim33: „Nic prostszego nad roztropność, nic roztropniejszego nad pros­ totę.” Któż by nie wiedział, że nałóg biesiadowania nieprzyjacielem jest cnót? Biesiada bowiem z nazwy i rzeczy podszywając się pod uprzejmość [gospodarza] zwabia cnoty, upaja, [ba] zatruwa! [Ten] zaś pod osłoną jakowejś dobroduszności nie tylko hucznych uczt nie unika, lecz [coraz] częściej urządza bardzo okazałe i wystawne przyjęcia, a to z wielu powodów. Po pierwsze, aby z odu­ rzonych umysłów innych ludzi dowiedzieć się, jakich zalet jemu brakuje. Roz­ tropność bowiem sprawdza się w zetknięciu z głupotą, tak jak głupota jest osełką dla cnoty; bo jeśli mądry przyłapie głupiego na głupstwie, stanie się mędrszym. Po wtóre, aby poznać sądy innych o sobie. Wolnym bowiem nazywa się Bakchus34 i wolne o wszystkim wygłasza zdanie. Po trzecie, aby od pijanych potajemnie wydostać knowane przeciw sobie podstępy, których nie może wydobyć od trzeź­ wych. Albowiem opilstwo wkrada się do tajników serca, aby otwarcie wyjawić tajemnicę [strzeżoną w] trzeźwości. Po czwarte, żaden roztropny człowiek nie wlewa nektaru do pękniętego naczynia, bo wylałby się wszystek. .1 dlatego mąż mądry nie żałuje trudu, aby przezornie zbadać roztropność tych, którym chce 84

K ron ik a Polska

powierzyć poufne zamiarów tajemnice. Wlany bowiem płyn łatwo znajduje szczeliny w pękniętym naczyniu. Wreszcie miłościwy władca woli, żeby go ko­ chano, niż się go obawiano; przecież rój pszczół idzie za swoją królową z miłości, nie ze strachu. A więc dla pozyskania sobie względów, co jest wspólną wszystkim racją biesiadowania, [Kazimierz] stosownie do chwili oddaje się godziwym ucztom, w takiej jednak mierze, iż nie pozwala pijaństwu brać nad sobą góry, gdyż nigdy nie opuszcza go nieodłączna towarzyszka, trzeźwość umysłu. Wiecie, jak cisną się zewsząd do niego ludzie najuczeńsi, których zarówno trzeźwość, jak wiedza niewielu tylko jest znana. Wspólnie z nimi, wśród wza­ jemnych rozpraw [rozważa] to przykłady świętych Ojców, to czyny znakomitych mężów. Niekiedy przygrywając na organach lub śpiewem wtórując chórowi wczuwa się w słodycz niebiańskiej harmonii. Czasem ćwiczy się w dociekaniach teologicznych, obie strony kwestii popierając bystrymi dowodami niczym spraw subtelnych najwnikliwszy badacz. Jeżeli więc — kimkolwiek jesteś, zawistny oskarżycielu — twierdzisz, że pijanica Kazimierz35 [przyłączył się] do towa­ rzystwa opilców, dlaczego nie dodajesz, że roztropny [książę] lgnął do ćwiczenia [uprawianego przez] roztropnych? Masz, uszczypliwa zazdrości, powód do smutku, acz znaleźć nie możesz [nic], co byś uchwyciła! Nigdy bowiem to drzewo oliwne nie było bez owocu, to wdzięczność je pielęgnowała, to szarpała zawiść. Przeto w jego cieniu wypada nam zaczerpnąć wytchnienia, aby ustał nabrzmiały nasz ból, ukojony zbawienną oliwą. Inaczej spełni się na nas owa przypowieść

85

Wincenty Kadłubek

Gedeona, z której dowiadujemy się, jak to drzewa mając wybrać króla za­ praszały drzewo figowe, winny szczep i drzewo oliwne, aby nimi rządziły. A gdy te odmówiły, wybrały oset, z którego buchnął płomień i prawie wszystko strawił. Wszyscy przeto przekonani tymi słowami, zarówno z życzliwości dla Kazi­ mierza, jak z chęci uzyskania wolności, wzdychają do Kazimierza, schodzą się, proszą, namawiają, aby jeśli nie nęci go królewska godność, dał się wzruszyć [ich] błaganiem o litość; jeśli nie chce panować, niech się [przynajmniej] zlituje. [...] Ledwie więc nakłoniony tak bezustannymi naleganiami proszących, jak radami największych przyjaciół, udaje się do Krakowa po kryjomu, z małym orszakiem, dbając o to, żeby zajęcie jego nie wydawało się raczej czynem gwałtu niż następstwem dobrowolnego wyboru obywateli. Liczne wojska zabiegają mu drogę z niewypowiedzianą radością, zewsząd gromadnie napływają rzesze, radują się, winszują, rozgłaszają, że przyszedł wybawiciel! Garną się do niego ludzie wszelkiego wieku, uwielbia go wszelki stan, dostojność każda część oddaje. Również bramy miasta, choć zabezpieczone niezwyciężoną strażą, bez wezwania stają otworem, a z zamku wybiegają ci, których Mieszko przeznaczył do obrony miasta i wszyscy biją czołem u podnóżka Kazimierza. Życzenia wszy­ stkich się łączą, dążenia wszystkich jednoczą, a książę od wszystkich hołd od­ biera... Wszyscy cieszą się z przejścia pod panowanie Kazimierza. Podczas gdy miasta i grody wszystkich dzielnic bez walki radośnie się przed nim otwierały, dzielnica śląska36 zamierzała podnieść bunt: władzę nad nią przy­ właszczył sobie w swoim czasie syn Władysława Mieszko, wygnawszy brata, księcia Bolesława. Odzyskawszy ją z niemałym trudem, Kazimierz oddał ją Bolesławowi. Lecz i wojowniczość brata jego, tegoż Mieszka, poskromił przez nadanie mu kilku miast; a również brata ich Konrada mianował księciem marchii głogowskiej. Odona zaś odznaczył księstwem poznańskim, a Leszkowi37 zatwier­ dził dzielnice pozostawione mu testamentem ojca [...] Gnieźnieńską zaś dziel­ nicę, która dla wszystkich Lechitów jest metropolią, wraz z miastami biskupimi dokoła, wcielił do własnego księstwa. [...] Takim więc sposobem Kazimierz został jedynym władcą Lechii, tak że cztery księstwa czterech braci, to jest Władysława, Bolesława, Mieszka, Henryka, przy­ padły na jednego Kazimierza, jak to ojciec dawno przepowiedział mówiąc o czte­ rech rzekach, przez które rozumiał czterech władców, przez koryta rzek cztery księstwa, Kazimierza zaś ze złotym wiadrem porównując, zalety jego z wonnym zdrojem. Zrywa więc pęta niewoli,38 kruszy jarzmo poborców, znosi daniny, wprowadza ulgi podatkowe; ciężary nie tyle zmniejsza, co zupełnie usuwa, da­ niny o służebności znieść każe. Było zaś w tym narodzie rzeczą uświęconą i jakby mocą zwyczaju przyjętą, że każdy wielmoża wyruszający dokądkolwiek z orszakiem, przemocą zabierał ubogim nie tylko plewy, siano, słomę, lecz [nawet] zboże po włamaniu się do stodół i chat, i porzucał to koniom, nie tyle na pożywienie, co na stratowanie. Był też inny zadawniony zwyczaj — świadczący o podobnej zuchwałości: ile­ kroć [jakiś] wielmoża chciał nagle wyprawić do kogoś poselstwo, choćby w ja­ kiejś błahej sprawie, [to] nakazywał sługom wskakiwać na podwodowe konie biednych [kmiotków] i w jednej godzinie najszybszym pędem przebywać nie­ zmierzone przestrzenie. Wielu ponosiło z tego powodu wielkie szkody, niektósy n a

86

K ron ika Polska

rych bowiem konie marniały nieuleczalnie, niektórych wprost padały, niektóre nieodwołalnie uprowadzano, uznawszy je [jeszcze] za dobre. Nadarzała się stąd niemała okazja do rozbojów, a niekiedy i morderstw. Poza tym książęta upor­ czywie uzurpowali sobie prawo, iżby dobra zmarłych biskupów zabierali niby jacyś rabusie albo je włączali do skarbu książęcego.39 Co bowiem prawu boskie­ mu podlega, niczyją nie może być własnością, dozwolone zaś jest zajęcie tego, co jest własnością niczyją. Lecz Bóg nie pozwala naigrawać się z siebie ani nie wolno mu urągać żadnym dziwacznym wybrykiem. Żeby więc nie działy się więcej takie nadużycia, książę sprawiedliwości 40 zakazuje ich pod grozą klątwy. Obecnych jest przy tym ośmiu czcigodnych biskupów,41 przyozdobionych infu­ łami : Zbysław, arcybiskup gnieźnieński, Gedko, biskup krakowski, Żyrosław wro­ cławski, Cherubin poznański, Lupus płocki, Onolf kujawski, Konrad pomor­ ski, Gaudenty lubuski. Osiem zaś jest pierwszą z litych liczb wśród parzy­ stych i [też] liczbą błogosławieństw; to oznacza, że ustawy powinny być do­ bre i że ci, którzy je szanują, będą błogosławieni. Wszyscy więc jednogłośnie oświadczają: „Kto zabrałby zboże ubogim bądź gwałtem, bądź jakimkolwiek podstępem, lub kazałby zabierać, niech będzie wyklęty. Kto z okazji jakiegoś poselstwa wymuszałby podwodę lub kazał wymusić dostarczenie czworonoga do podwody, niech będzie wyklęty, wyjąwszy jeden przypadek, mianowicie gdy donoszą, że nieprzyjaciele zagrażają którejś dzielnicy. Nie jest to bowiem bynajmniej niesprawiedliwością, jeśli wtedy ratuje się ojczy­ znę wszelkim sposobem.” I znowu: „Kto zagarnąłby dobra zmarłego biskupa lub kazałby zagarnąć, czy byłby nim książę, czy jakakolwiek znakomita osoba, czy ktoś z urzędników [książęcych], bez żadnego wyjątku niech będzie wyklęty. 87

Wincenty Kadłubek

Lecz [ ten, kto przyjąłby zrabowane dobra biskupie i zabranych nie zwróciłby w całości albo nie zaręczyłby za niezawodne zwrócenie ich, jako wspólnik tego samego świętokradztwa powinien być związany udziałem w tej samej klątwie.” Wszyscy wyrażają zgodę i zatwierdzają bardzo miłe wszystkim uchwały tak świętych zakazów; trwają one nienaruszone dlatego, że potwierdził je apostolski przywilej Aleksandra III, który natchnionym wyrokiem umocnił panowanie Kazimierza,42 żeby wola ojcowska nie stanowiła dla niego żadnej przeszkody; niegdyś bowiem zastrzegł sobie [ojciec], aby najstarszy syn piastował naczelną władzę, aby spór o następstwo tronu rozstrzygała zasada pierworództwa.

[ŚMIERĆ KAZIMIERZA] Było zaś stałym jego zwyczajem obchodzenie uroczystości świętych. Gdy więc dzień świętego Floriana43 cały poświęcił Panu spędzając go to na nabożeństwie, to na modlitwie, to na dziękczynieniu, nazajutrz wyprawił świetną biesiadę dla książąt, wielmożów i pierwszych w królestwie. Oprócz biesiady wiele powodów pobudzało ich do wesela: najpierw — odniesione wszędzie nad nieprzyjacioły triumfy, po wtóre — [to, iż] po tak niebezpiecznych trudach książę był zdrów i cały, po trzecie — tak jego własny, jak i przyjaciół bezpieczny pokój, po czwarte — świąteczna błogość [przeżywanego] powodzenia. Nie brakło [też] milszego nad wszystkie rozkosze rozradowania najdostojniejszego księcia, co pobudzało wszyst­ kich do tym większej ochoty i wesela. Ale gdy głosy powszechnej uciechy wzbi­ jają się aż pod niebo, nagle burza niespodziewana grzebie świetność tak wielkiej chwały. Albowiem to ogromne wesele — o boleści! — z nagła i do cna żałoba ogarnia i żal radość porywa, zgnębią i w swoje wprzęga jarzmo. Kiedy wszyscy

88

Kronika Polska

wszędy się weselili — [książę], ta jedyna — ta osobliwa gwiazda ojczyzny, gdy zadawał właśnie pewne pytania biskupom o zbawienie duszy, wychyliwszy maleńki kubek — na ziemię się osunął i ducha wyzionął. Nie wiadomo,^czy zgasł [tknięty] chorobą, czy trucizną. A gdy zaszło tak wspaniałe słońce, ciemności okryły ziemię i ludzi ogarnęło zamroczenie, iż wszystkim całkowicie żal owładnął. Ci zaś, do których wieść 0 tak nagłym nieszczęściu nie mogła dojść tak szybko, mimo wszystko oddają się radości. Tak więc pomieszał się żal z radością.

[KANDYDATURA LESZKA BIAŁEGO NA NASTĘPCĘ] Gdy więc zgasła gwiazda Kazimierza, powstał jakby jakiś zamęt i zamieszanie w ludzkich stosunkach: jedni byli zdumieni tak niespodziewanym wypadkiem, drudzy jakby przytomność stracili, wielu jak gdyby gromem rażonych padało z boleści na ziemię. Mógłbyś widzieć wielu całkiem martwych na kształt posą­ gów, niektórych zalanych obfitymi potokami łez. Mógłbyś widzieć, jak z twarzy matron i dziewic, z bruzd pooranych paznokciami tryskały strumienie krwi. Inni uderzali sobą o posągi i własnymi ciosami niemal mózg sobie roztrzaski­ wali, inni od udręki smutku mieczem w siebie godzili: wszyscy, gdy on umierał, jednego i tego samego pragnęli, aby razem z nim umrzeć. Nie brakło jednak w tejże godzinie takich, którzy skrycie wzdychali do tego, żeby książąt i wielmo­ żów pozyskać dla swoich pragnień lub zająć osierocony tron. Lecz zamysły ich wniwecz się obróciły, Pan bowiem zna myśli człowieka, że są marne; nigdy nie zaniedbał On troski ani o sierotę, ani o wdowę. Gdy więc odbyły się kościel­ ne obrzędy pogrzebowe, ten czcigodny biskup krakowian Pełka44, złożywszy wpierw naradę z panami zwołuje wszystkich na wiec. A gdy nareszcie zgiełk przycichł, rzecze: „Zbożną, dostojni panowie, jest boleść, lecz nie jest zbożne gorzknienie w bo­ leści. Wprawdzie zbożnie bolejemy, niezbożnie wszak tracimy rozum od boleści. Nie ma bowiem bardziej niemądrego sposobu tracenia rozumu, jak nie dbać wcale o zagojenie świeżej rany, jak nie chcieć, chociaż można, wydobyć się z głę­ bokiej topieli. Dla jakiej to, pytam, przyczyny rój pszczół rozprasza się często 1 całkiem marnieje, jeśli nie z tego powodu, że na miejsce królowej, która zgi­ nęła, nie umieją wybrać sobie nowej lub o to nie dbają? Stąd pewne gady, które jaszczurkę gwiaździstą mają jako króla, z chwilą gdy on zginie, wnet na jego miejsce wybierają tego, który z powodu śmierci króla pierwszy zalał się łzami. Wiele [narodów] ma także dziś ten zwyczaj, że wpierw wybierają następcę, zanim pochowają zmarłego króla, aby następca uczcił zejście swego poprzednika jakąś szczególną uroczystością. Chociaż bowiem Kazimierz w swej osobie umarł, jednak u swoich nie mógł tak łatwo uchodzić za umarłego, ponieważ dla nie­ śmiertelnych dobrodziejstw w ich sercach żył i wiecznie żyć będzie. I o winnym szczepie nie sądzimy, że został przycięty, lecz przeciwnie, że się rozkrzewił, gdzie żywe i żywotne latorośle świadczą o jego życiu. Albowiem pozostały [po nim] dwie gałązki oliwne, dwa świeczniki, dwaj synowie Kazimierza: Leszko i Kon­ rad45, chociaż obaj są mali, obaj w wieku wymagającym opiekuństwa. Godzi się więc starszego z nich zaszczycić godnością ojcowską.” 89

[PRÓBA ODDALENIA DORADCY LESZKA, GOWORKA] Panowie krakowscy wysyłają przeto posłów do księcia Leszka ofiarowując mu naj­ wierniejsze posłuszeństwo i pryncypat. Lecz wmieszała się odrobina kwasu, który zakwasił całe ciasto. Był bowiem pewien mąż szlachetnego rodu, nieska­ zitelnego charakteru, dzielny w radzie, powabem wszelkich cnót znakomity, imieniem Goworek46, który wtedy sprawował u księcia Leszka godność woje­ wody; a nawet od jego woli zależało rozdawanie wszystkich dostojeństw. Między nim a wojewodą Mikołajem47, nie wiem, jaki złowrogi los wzniecił nieubłaganą niezgodę, spowodowaną może przez podstępnych zauszników, których zamiło­ waniem jest nienawiść do cnót i zasiewanie między zboże zgubnego kąkolu. Pod tym więc tylko warunkiem Mikołaj przyrzeka swą uległość i wyraża zgodę na wprowadzenie księcia Leszka na tron, że oddali od siebie i wygna komesa Goworka. Twierdzi bowiem, że wśród waśni nie ma miejsca ani dla wierności, ani dla posłuszeństwa i że każda rzeczpospolita lubi spokój, a nie spory. Waha się książę Leszko, wahają się i jego stronnicy, nie wiedząc, co mają wybrać. Czy mają wyrzec się Krakowa, czy wygnać tak użytecznego, tak zasłu­ żonego męża ? Ale pierwsze byłoby szkodliwe, drugie występne. Gdy tak wszyscy zwlekali, rzekł komes Goworek: „Nie godzi się, aby w sprawie tak oczywistej wahał się wasz rozum. Bo któż by wątpił, że korzyść wielu okupuje się kosztem niewielkiej straty? Któż by nie wiedział, że raczej należy poświęcić kogokol­ wiek niż ogół? Któż by nie wiedział, że trzeba wybierać mniejsze zło, zwłaszcza gdy dobro publiczne należy przełożyć nad prywatę ? Jakże więc życie poświęci dla przyjaciela, kto boi się pójść na wygnanie dla dobra pana [swego] ? Lecz nie nazwałbym tego wygnaniem, gdy ktoś, choć jest wygnańcem, ani przyjaciół nie opuszcza, ani przez przyjaciół nie jest opuszczony. Szczęśliwy wygnaniec! Towarzyszy mu łaska, a nienawiść nie ściga.”

. Wtedy ktoś [tak przemówił]: „Wprawdzie to, co sobie ułożyłem, wydaje się bajką, lecz mógłby ktoś zapamiętać zmyśloną przypowieść, albowiem w plewach jest ziarno. Mówią, że gryf jest królem zarówno ptaków, jak czworonogów. Ptaki bojąc się jego zapalczywości kryły się gdzieś w gałęziach dębu. Dlatego gryf, chciwy być może zdobyczy lub uniesiony gniewem, raz po raz jakby z zacie­ kłością uderza o konary tego drzewa sądząc, że albo drzewo uderzeniem obali, albo gałęzie strzaska. Większe [jednak] jemu groziło niebezpieczeństwo niż drze­ wu, albowiem od uderzeń skrzydło sobie zwichnął, z niemałym bólem upadł na ziemię i za późno poznał na sobie, do czego prowadzi napaść na drugiego. I gdy skądkolwiek szukał ratunku, nadchodzi lisica i zbliża się powoli, a ów 90

Kronika Polska

d0 niej: «Czy znasz, córko, jakieś środki na bóle?» Ona odpowiada: «Czegóż nie znałaby mistrzyni fortelów?» On na to: «Pomóż, będziesz druga [po mnie] w królestwie.» Wtedy ona: «Jeśli pragniesz pomocy lekarza, musisz odsłonić ranę.» Gryf rzecze: «Skrzydło zwichnąłem.» A na to ona: «Nierówność skrzydeł jest powodem, że nie możesz latać, niech więc skrzydło wyższe zejdzie do po­ łożenia zwichniętego, które niełatwo dałoby się nagiąć do wyższego, i wnet z chwi­ lą zrównania się skrzydeł wróci również możność latania.» Ów rzecze: «Zgadzam się, gdyż [to] co mówisz, wygląda na prawdopodobieństwo.» Każe mu więc li­ sica nienadwyrężone skrzydło wetknąć między dwa drzewa aż po pachę i z naj­ większym wysiłkiem wyskoczyć całym ciałem ku przodowi, tak żeby skrzydło wetknięte między drzewa nie ruszyło się. «Śmiało działaj, nie bój się! Ocalenie twoje od ciebie zależy!» Ów wierzy i, jak mu nakazano, gwałtownie rzuca się naprzód, skrzydła jednak nie wydobywa, lecz łamie na kawałki. Tak pozbawiony obu, ginie z głodu i pożerają go lisy oraz gady.” Na to książę Leszko: „Taką ty opowiadasz przypowieść, jak gdybym ja wszel­ kim sposobem zamyślał spełnić ambitne [moje] życzenia. Z dala niech jednak będzie od księcia wszelkiego rodzaju frymarczenie. Z dala niech będzie nie­ uczciwe kupczenie uczciwymi. Cóż bowiem ofiarowują ci, którzy pragną na­ grody za [utrącenie] najniewinniejszego człowieka, skoro sprzedajność dosto­ jeństw pociąga za sobą opłakane skutki, a dla wolnego człowieka nie ma żadnego poszanowania? Innego więc niż księcia Leszka48 niech sobie szukają krakowianie, który by odpowiadał ich żądaniom.”

KRONIKA WIELKOPOLSKA

Kronika Wielkopolska

Kiedy [...] Lech1 ze swym potomstwem przemierzał rozległe bory, gdzie obec­ nie rozciąga się królestwo polskie, dotarłszy wreszcie do pewnego nadzwyczaj uroczego miejsca, o niezwykle urodzajnej ziemi, obfitującego w ryby i zwierzynę, rozbił swe namioty i pragnąc wybudować tam pierwsze mieszkanie, by schronić w nim siebie i swoich, powiedział: „Uwijemy gniazdo.” Stąd i miejsce owo do dzisiaj zwie się Gniezno, czyli „wicie gniazda” . Ponieważ odstąpiłem nieco od przedmiotu, o którym postanowiłem pisać, powróćmy już teraz do naszej rzeczy. Aby zaś zwięzłość opisu nie powodowała niejasności i pozwalała na zapamiętywanie zdarzeń, przy wsparciu i pomocy wszechmogącego Boga zacząłem pokrótce pisać o królach, książętach i wład­ cach całego królestwa polskiego, czyli rozległego państwa Lechitów, i o ich po­ tomkach, zgodnie z tym, czego dowiedziałem się z polskich roczników historycz­ nych, co dostrzegłem w różnych metrykach przeróżnych kościołów, niektóre zaś zdarzenia przekazałem pamięci dowiedziawszy się o ruch z opowieści star­ ców, polskich dostojników, którym wypadki wojenne i dziejowe nie były obce, gdyż je znali.

O KRAKU, PIERWSZYM KRÓLU LECHITÓW Najpierw zobaczmy, skąd wywiedli się królowie Lechitów. Otóż w czasach króla Aswera2, kiedy to Galowie najeżdżali różne królestwa i prowincje, a naje­ chawszy zajmowali je, Lechici, którzy niczym bracia pochodzący od jednego ojca nie przywykli, by mieć wśród siebie jakiegoś króla albo księcia, lecz tylko wybierali spośród siebie dwunastu roztropniejszych i zamożniejszych, którzy rozstrzygali powstające wśród nich spory i kierowali państwem, nie domagając się od nikcgo żadnych danin i nie wymuszając służebności, z obawy przed napa­ dem Galów jednomyślnie wybrali swoim starostą czy — żeby wyrazić się bardziej zgodnie z prawdą — dowódcą wojów (bo wedle polskiego przełożenia dowódca wojów zwie się wojewodą) pewnego, bardzo przemyślnego męża imieniem Krak, którego siedziba leżała wtedy nie cpcdal rzeki Wisły; los ten wśród jego braci Lechitów przypadł mu dzięki zrządzeniu Bożemu. Ten Krak, który po łacinie brzmi coruus (kruk), kiedy stał się zwycięzcą, uznany został przez Lechitów za króla. Wybudował on gród, który od jego miana nazwano Krakowem, a przed­ tem mianowano go Wąwel. Wąwlem bowiem nazywają pewien guz3, który lu­ dzie przebywający w górach mają zwykle w gardle wskutek picia wód. Więc i góra, gdzie teraz leży gród krakowski, nazywała się Wawel. Tam, niedaleko, po drugiej stronie Wisły znajduje się małe wzgórze, na którym teraz zbudowany jest na Skałce kościół Św. Michała, a miało ono zdrobniałe miano Wąwelnica. U stóp tego wzgórza wybudowano kiedyś miasto wielkie i dzielne, które Alek­ sander Wielki4 podobno zrównał z ziemią. Mówią też, że Krak miał dwóch sy­ nów i jedną córkę; jeden z nich, imieniem Krak Młodszy, po to, żeby objąć tron po ojcu, podstępem i potajemnie zamordował starszego brata, a sam zmarł bez­ potomnie, tak że pozostała tylko siostra imieniem Wanda, co po łacinie brzmi hamus (węda). Piszą bowiem, że miała tyle powabu i wdzięku, że niezwykle ujmującym swym wyglądem wzbudzała ku sobie miłość wszystkich, którzy na nią patrzyli; dlatego właśnie nazwano ją Wanda, to jest węda5. Ona z wielką 95

Kronika Wielkopolska

rozwagą w pogardzie mając małżeństwo kierowała królestwem polskim z wiel­ kim pożytkiem wedle pragnień narodu. Aż wieść o jej piękności dotarła do pew­ nego króla Alemanów6. A kiedy nie mógł nakłonić jej do małżeństwa ze sobą ani darami, ani błaganiami, zebrał wiele wojska i zbliżając się do ziem Lechitów usiłował napaść je jak wróg, łudząc się nadzieją i pragnąc przy pomocy srogich gróźb i obelg rzucanych przez żołnierzy skłonić Wandę do swoich życzeń. Wspo­ mniana królowa Lechitów Wanda nie lękając się wcale wyszła wraz ze swymi na­ przeciw jego potędze. Rzeczony zaś król widząc, że przybyła razem ze swymi najdzielniejszymi zastępami, nie wiedzieć, czy tknięty miłością, czy oburzeniem, powiedział: „Wanda morzu, Wanda ziemi, Wanda powietrzu niech rozkazuje i bogom nieśmiertelnym za swoich niech składa ofiary! Ja zaś za was wszystkich, dostojnicy, ślubuję zmarłym uroczystą dań, aby tak wasi po­ tomkowie, jak i waszych następców, starzeli się pod kobiecymi rządami.” Zaraz potem przebiwszy się mieczem zakończył życie. Wanda zaś uzyskawszy od Ale­

manów porękę wierności i hołd powróciła do swego kraju i za tyle chwały, za ta­ kie zwycięstwo złożyła bogom w ofierze samą siebie skacząc z własnej woli do rzeki Wisły; schodząc do krainy zmarłych spłaciła dług ludzkiej natury. Stąd to rzeka Wisła od królowej Wandy otrzymała nazwę Wandal7, a Polaków i inne ludy słowiańskie sąsiadujące z ich państwem zaczęto nazywać nie Lechitami, ale Wandalitami. O ZDRADZENIU MIASTA WIŚLICY Było bowiem w owych czasach w królestwie Lechitów miasto przesławne, oto­ czone wysokimi murami, o mianie Wiślica, którym kiedyś w pogańskich czasach władał Wisław Piękny; pochodził on z rodu króla Pompiliusza. Również z tego rodu pewien komes, podobno niezwykle silny, imieniem Walter Krzepki, który w polskiej mowie zwał się Walter Udały i miał gród Tyniec niedaleko Krakowa, gdzie teraz znajduje się opactwo Św. Benedykta założone przez króla Polaków, czyli Lechitów, Kazimierza Mnicha8, pojmał go w jakimś zbrojnym rokoszu 96

Kronika Wielkopolska

i osadził w więzieniu, i w lochach wieży tynieckiej nakazał trzymać pod szcze­ gólną strażą. Ów Walter miał za żonę pewną szlachetną damę o imieniu Hel­ gunda, narzeczoną syna pewnego króla Alemanów i córkę króla Franków, którą uprowadził do Polski podobno potajemnie narażając się na wielkie niebezpie­ czeństwa. Kiedy bowiem syn pewnego króla alemańskiego dla nauczenia się dobrych obyczajów przebywał na dworze króla Franków, ojca wspomnianej Helgundy, Walter, jako że miał umysł bystry i zapobiegliwy, widząc, że kró­ lewska córka Helgunda zapłonęła miłością do syna króla alemańskiego, przekupił miejskiego strażnika, by ten nie zechciał go zdradzić, i pewnej nocy wdrapawszy się na mury grodu zaśpiewał tak słodką pieśń, że na dźwięczne brzmienie jego głosu królewna wraz z pozostałymi dziewczętami zbudziła się, wyskoczyła z łoża i zapomniawszy o pokrzepiającym śnie stała wsłuchana w najmilszy śpiew, dopóki śpiewak zawodził swą pieśń. A kiedy nastał ranek, Helgunda nakazuje wezwać strażnika i uporczywie dopytuje się, kto by to był. Ten nie chcąc wy­ dać Waltera utrzymywał, że w ogóle go nie zna. Ale kiedy przez dwie następne noce młody Walter skradając się robił to samo, Helgunda nie mogła już dłużej tego znieść i groźbami zmusiła strażnika, by odkrył śpiewaka. A ponieważ od­ kryć nie chciał, rozkazała wydać na niego wyrok śmierci. Kiedy więc strażnik wyznał, że to śpiewał Walter, ona zapałała do niego gorącą miłością i w zupeł­ ności przychyliła się do jego życzeń wzgardziwszy pod każdym względem synem alemańskiego króla. Alemański królewicz zaś widząc, że Helgunda haniebnie go odrzuciła, a swe serce otworzyła dla Waltera, wielką rozgorzał do Waltera nienawiścią. Wraca do ojca, obsadza wszystkie miejsca przepraw na rzece Ren i poleca bacznie pilnować, aby nie przewieziono z dziewczyną nikogo, chyba że zapłaci grzywnę w złocie. Po upływie pewnego czasu Walter i Helgunda szukają sposobności do ucieczki; a kiedy znaleźli ją i kiedy nadszedł oczekiwany dzień, uciekają. Lecz gdy już znaleźli się szczęśliwie na brzegu rzeki Renu, przewoźnicy za przeprawę zażą­ dali grzywny w złocie i, choć ją otrzymali, powiedzieli, że ich nie przewiozą, dopóki nie zjawi się alemański królewicz. Lecz Walter wiedząc, że zwłoka spro­ wadzi niebezpieczeństwo, w jednej chwili dosiada rumaka, Helgundzie nakazuje usiąść za sobą i wskakując do rzeki przeprawia się rychlej niż strzała. A gdy już nieco oddalił się od Renu, usłyszał za sobą krzyczącego Alemańczyka, który go ścigał i wołał znajomym głosem: „Ty, zdrajco! To tak milczkiem umknąłeś z królewską córką i przedarłeś się przez Ren nie płacąc myta! Stańże, stań i stocz­ my pojedynek, a ten, kto zwycięży, zatrzyma i konia, i broń, i Helgundę.” Od­ powiadając bez lęku na jego słowa Walter powiedział: „Kłamstwem jest, co mówisz, bo i przewoźnikom dałem grzywnę w złocie, i królewskiej córki nie porwałem siłą, tylko wziąłem ze sobą jako towarzyszkę, bo sama chciała jechać ze mną.” A gdy to powiedział, obaj nieustraszeni godzą w siebie wzajemnie włóczniami. Kiedy złamały się włócznie, nacierają na siebie mieczami i po męsku próbują sił. Ale ponieważ Alemańczyk widział przed sobą naprzeciwko postać Helgundy, i jej widok znacznie dodawał mu sił, zmuszał Waltera do cofania się tak długo, aż ten cofając się zobaczył Helgundę. Ujrzawszy ją zaparł się w miejscu płonąc i niewiarygodnym wstydem, i wielką do niej miłością, a odzys­ kawszy siły natarł mężnie na Alemańczyka i zabił go w jednej chwili. Zabrawszy 97

Kronika Wielkopolska

jeg0 konia i broń podjął dalszą drogę i powrócił do ojczyzny promieniejąc trium­ fem podwójnym — radosnym i zaszczytnym. Kiedy przybył do grodu tyniec­ kiego po szczęśliwie, pomyślnie i z powodzeniem odbytej podróży i przez pewien czas dla poprawy zdrowia postanowił wypocząć, jego bliscy skarżąc się oznaj­ mili mu, że w czasie jego nieobecności Wisław Piękny, książę Wiślicy, wyrządził im różne krzywdy. Rozumiejąc, że one go ciężko obrażają, z zemsty powstaje przeciw Wisławowi i, jak przedtem powiedziano, wreszcie z nim walczy, zwycięża go, a zwyciężywszy, oddaje więźnia pod straż w lochach wieży zamku tyniec­ kiego. Gdy upłynął czas jakiś, Walter przemierza znowu dalekie krainy i zwyczajem rycerzy uprawia sztukę wojenną. A kiedy ubiegły już dwa lata bez jego obec­ ności, Helgunda brakiem męża bardzo przygnębiona poczuła chęć zwierzenia się pewnej młodej swojej powiernicy i ze spuszczonymi oczami powiedziała, że „ani nie są wdowami, ani mężatkami” ; odnosiło się to do tych, które złączyły się małżeństwem z mężami dzielnymi, chętnymi do bitew i wojen. Powiernica zaś odrzuciwszy wstyd towarzyszący zdradzie, pragnie dopomóc swej pani w ża­ łosnej niedoli, której doznawała tak długo, oznajmia [więc], że w wieży więzio­ ny jest Wisław, książę Wiślicy, o wspaniałej budowie, ponętnym ciele, pięknym wyglądzie; doradza, nędzna, aby Helgunda w czasie ciszy nocnej kazała wyciąg­ nąć go z wieży, a gdy już nacieszy się upragnionymi uściskami, po cichu odesłać go znowu do lochów. Tej przypadają do smaku rady powiernicy i choć niepokoi się groźnymi skutkami, nie lęka się narazić życia i dobrego imienia. Poleca wydobyć Wisława z czeluści więziennych, a zobaczywszy, jak wielkiej jest urody, wpada w podziw i zachwyt. Już nie odsyła go do lochów wieży, lecz, co więcej, związuje się z nim przymierzem i przyjaźnią, łączy nierozerwalnym węzłem miłości i, porzuciwszy raz na zawsze łoże własnego męża, postanawia uciec do Wiślicy. W ten sposób Wisław wraca do siebie z przekonaniem, że odniósł podwójny triumf. Był to jednak triumf, który miał obojgu przynieść zgubę i śmierć. Gdy niedługo potem wracał Walter do swego grodu, mieszkańcy wypytywań go, czemu to Helgunda nie wyszła przynajmniej przed wrota zamku, by ucie­ szyć się z jego przybycia. A kiedy dowiedział się od nich, jak to Wisław wspo­ magany przez zaufanych strażników wydostał się z głębi wieży i jak uwiózł ze sobą Helgundę, wpadł w straszny, szaleńczy gniew i pospieszył natychmiast do Wiślicy, bez lęku narażając siebie i swoje dobro na nieprzewidziane wypadki. Do miasta Wiślicy wkracza niespodzianie; Wisław zaś właśnie poza miastem bawił na polowaniu.

Kromka Wielkopolska

Kiedy Helgunda zobaczyła go w mieście, pospiesznie wybiegła mu naprzeciw i padając twarzą do ziemi zrozpaczona żaliła się, że Wisław porwał ją przemocą. Namówiła Waltera, aby ukrył się w jego domu obiecując zaraz na skinienie oddać mu Wisława w ręce. Ten ufa zwodnicy i ulegając zdradzieckiej namowie wchodzi do strzeżonej komnaty, gdzie ujęty przy pomocy Helgundy oddany zostaje Wi­ sławowi. Cieszą się więc Wisław i Helgunda, długo klaszczą z radości, że już po raz trzeci szczęśliwie im się udało. Najmniej zważają, jak skończy się ta ucie­ cha, choć takich jak oni często zagarnia smutek śmierci. I nie chciał [Wisław] trzymać go w lochu pod strażą, ale postanowił gnębić go czymś więcej niż brud­ nym więzieniem. Nakazał bowiem rozkrzyżować mu ręce, naciągnąć mocno szyję i stopy i związanego przykuć żelaznymi klamrami do ściany w komnacie jadalnej. W tej to komnacie też polecił przygotować sobie łoże i tam w letnim czasie, w południe oddawali się z Helgundą beztrosko igrom miłosnym. Miał zaś Wisław rodzoną siostrę, której z powodu brzydoty nikt nie chciał za żonę. Gdy chodziło o straż przy Walterze, ufał jej bardziej niż innym straż­ nikom. A ona, bardzo współczując Walterowi w mękach, wyzbyła się zupełnie wstydu dziewczęcego i zapytała go, czy zechciałby ją mieć za żonę, gdyby po­ mogła mu w niedoli i uwolniła go z okowów. On obiecuje i potwierdza przy­ sięgą, że, dopóki mu życia, będzie ją darzył miłością małżonka, a z jej bratem Wisławem, jak tego żąda, nie będzie nigdy walczył mieczem. Namawia ją także, aby z sypialni brata wykradła jego miecz, przyniosła go i rozcięła nim więzy. Ona po chwili przyniósłszy miecz, tak jak Walter kazał, odcina od każdej klamry, czyli żelaznego uchwytu, wiązanie na samym końcu, a miecz chowa między plecy Waltera i ścianę, aby tym bezpieczniej mógł wyjść, kiedy tylko nadarzy się sposobna chwila. Ale on czeka do południa dnia następnego. Kiedy Wisław i Helgunda na łożu w komnacie jadalnej darzyli się wzajemnie wśród pieszczot uściskami, Walter niespodziewanie zwrócił się do nich mówiąc: „A jakby się to wam spodobało, jeślibym wolny od więzów, z mieczem moim dźwięcznym w dłoni stanął przed waszym łożem i zagroził, że zbrodnię po­ mszczę?” Na te słowa zamarło serce Helgundy i drżąc powiedziała do Wisława: „Biada, panie! Twego miecza w naszej sypialni nie znalazłam, a zajęta twymi pieszczotami zapomniałam ci rzec o tym.” A na to Wisław: „Choćby się po­ służył dziesięcioma mieczami, bez sposobów kowali, żelaznych klamer przeciąć by nie zdołał.” Kiedy oni tak gwarzą ze sobą, spostrzegają, że Walter wolny od więzów wyskakuje potrząsając mieczem, staje przed łożem i w jednej chwili obrzuciwszy ich przekleństwami dłoń z mieczem podnosi wysoko do góry i włas­ nemu mieczowi Wisława pozwala spaść na oboje; ten zaś spadając przeciął ich na pół. Tak to obmierzły żywot każdego z nich spotkał jeszcze nędzniejszy ko­ niec9. A grobowiec tej Helgundy wykuty w skale grodu wiślickiego wszystkim, którzy pragną go zobaczyć, pokazują jeszcze do dziś.

LESZEK10 STAJE SIĘ DOZGONNIE KSIĘCIEM I WŁADCĄ KRAKOWA Po śmierci więc komesa Mikołaja, kasztelana krakowskiego, który według swej woli usuwał jednych książąt i powoływał innych, dostojnicy ziemi krakowskiej z ich biskupem Pełką odmawiają wierności i posłuszeństwa księciu Władysła99

Kronika Wielkopolska

WOwi i otwarcie nie chcą mieć go za władcę. Wkrótce też wysyłają do Sando­ mierza po Leszka prosząc go, aby nie wzbraniał się przyjąć najwyższej władzy w Krakowie. A kiedy przybył do Krakowa, cała szlachta przyjęła go z honorami jako księcia krakowskiego11, Władysława zaś z ziemi krakowskiej usunięto i w ogóle wypędzono.

O PODZIALE ZIEM MIĘDZY LESZKIEM I KONRADEM Starszy Leszek staje się więc księciem i władcą Krakowa, Sandomierza, Sieradza, Łęczycy i Pomorza, młodszy zaś Konrad obejmuje w całkowite posiadanie Ma­ zowsze i Kujawy, które potomkowie jego dzięki łasce Bożej będą posiadali na wieki. Potem Leszek Biały wziął za żonę ruską panią znakomitego rodu imieniem Grzymis ława12, z której zrodzi! księcia Bolesława Wstydliwego i błogosławioną Salomeę13. LESZEK I KONRAD ZWYCIĘŻYLI KSIĘCIA RUSI, ROMANA14 W owym również czasie Roman, nazywany często najpotężniejszym księciem Rusi, odmawia danin księciu Leszkowi i czelnie przeciwstawia się jego władzy; gromadzi także wielkie liczbą wojsko i z potężnymi siłami niespodziewanie na­ pada granice Polski. A kiedy doszło to do uszu Leszka, natychmiast zebrawszy niewielki oddział zbrojnych wyrusza pod Zawichost15 i tam wpada na niego, i w walce zabija go. Wraz ze swym księciem Romanem zginęli prawie wszyscy Rusini, którzy na to patrzyli, choć przedtem szli z wielką butą. Wielu z nich było rannych, a pozostali ratowali się ucieczką i w czasie tej ucieczki wielu nędz­ nie zakończyło żywot w rzece Wiśle. W ten sposób Roman, który, zapomniawszy 0 dobrodziejstwach tylekroć wyświadczanych mu przez Kazimierza i jego syna Leszka, braci swoich odważył się napaść, wyzionął ducha na polu walki ginąc od miecza. A było to w roku pańskim 1205. POMORZANIE PRZYJMUJĄ LESZKA JAKO PANA I ZE CZCIĄ WITAJĄ Potem książę Leszek Biały wkracza na Pomorze i tam przez wszystkich pomor­ skich dostojników przyjmowany jest ze czcią jako ich prawowity książę i władca, 1 uroczyście witany. Sprawy układa przezornie i ostrożnie; swym zastępcą wy­ znacza wielkorządcę imieniem Świętopełk10, męża wpływowego i przemyślnego, ale niezbyt wiernego swemu panu. Osiągnąwszy wielkie powodzenie wraca do stolicy swego królestwa. ŚMIERĆ LESZKA, KSIĘCIA KRAKOWSKIEGO W tym to również czasie i roku Świętopełk, wielkorządca górnego Pomorza, 0 którym była mowa wyżej, wspominając, jak to Kazimierz, ojciec Leszka, mia­ nował księciem części Pomorza i Kaszub pewnego energicznego męża z rodu Gryfów imieniem Bogusław, krakowianina, wielkorządcę Kaszubów, a jemu 1 jego następcom pozostawił tylko przywilej poddaństwa, narzekał błagając Lesz100

ka uparcie i natarczywie, aby podobnie i jego uznał godnym wyboru na księcia Górnego Pomorza. Ponieważ Leszek tę rzecz odwlekał, Świętopełk zaniedbywał się w okazywaniu mu wierności i w składaniu danin w należytym czasie. Prze­ myślał to Leszek i wraz z Henrykiem Brodatym17, księciem śląskim, podjął plan: by pokonać rzeczonego wielkorządcę Świętopełka, postanowił zwołać wielkorządców pozostałych swoich ziem, nakazując im, aby w określonym dniu przybyli do Gąsawy, posiadłości klasztoru w Trzemesznie, niedaleko Żnina; mieli tam z nim radzić o sprawach związanych z pomyślnością państwa, a prócz tego Leszek chciał od Władysława Odonica18 odzyskać gród Nakło. Świętopełk przybywszy tam postanowił wypowiedzieć wojnę księciu Leszkowi, swojemu panu. I gdy książę Leszek chciał uniknąć tej wojny uciekając do wsi Marcinkowo, zdrajca Świętopełk nikczemnie zamordował go w czasie ucieczki. Po obu stro­ nach walczących uczyniono wielką rzeź. Wspomniany zaś książę Henryk, również tam, zostaje ciężko ranny w łaźni. I tak księcia Leszka z miejsca zbrodni przewożą do Krakowa i tam z wielką czcią chowają w kościele katedralnym w roku pań­ skim 1227. Po nim objął tron jedyny jego syn Bolesław Wstydliwy. Księcia zaś Henryka Brodatego, wielce cierpiącego, podobnie odwieziono na Śląsk. Jego cnoty zostaną ujawnione później. Wtedy to Świętopełk, najniegodziwszy zdrajca, przywłaszczył sobie na Pomorzu księstwo. Mówią też, że śmierć spotkała tego najzacniejszego księcia Leszka za przyzwoleniem i radą księcia wielkopolskiego Władysława Odonica. Bo, jak niektórzy utrzymują, Władysław Odonic, o czym już powiedziano, wygnany został z kraju przez swego stryja i będąc na wygnaniu ożenił się z siostrą wspomnianego Świętopełka po to, by korzystając z pomocy tego Świętopełka mógł odebrać stryjowi swoje ziemie. Kiedy zaś już je odebrał, służył Świętopełkowi i radą, i pomocą. O PIERWSZYCH TATARACH, KTÓRZY WTARGNĘLI DO POLSKI I WĘGIER W roku zaś pańskim 1241 chan tatarski Batu wraz z wojskami swoich Tatarów, ludu srogiego i bardzo licznego, przeszedłszy przez Ruś chciał wkroczyć na Węgry. Ale zanim dotarł do granic Węgier, część swojego wojska zwrócił prze­ ciw Polsce. Ci w dzień popielcowy spustoszyli miasta i ziemię sandomierską nie szczędząc nikogo, nie bacząc na płeć i wiek. A potem siejąc zniszczenie przez Wiślicę dotarli do Krakowa. Niedaleko Opola zastąpił im drogę Władysław, książę opolski, i Bolesław, książę sandomierski, i rozpoczęła się walka. Ale po­ niechali rychło potykania i uciekli, nie mogąc przeciwstawić się liczebności i woli Bożej. I w ten sposób rzeczona część tatarskiego wojska pustosząc następnie Sieradz, Łęczycę i Kujawy dotarła aż na Śląsk. Henryk, syn Henryka Brodate­ go19, książę Śląska, Krakowa i Wielkopolski, z wieloma tysiącami zbrojnych twardo i odważnie zastępuje im drogę na polu zamkowym w Legnicy i dzielnie z nimi walczy, nadzieję i ufność pokładając w Boskiej pomocy. Ale z dopustu Boga, który czasem pozwala chłostać swoich za zbrodnię, rzeczony najszlachet­ niejszy książę Henryk straciwszy wiele tysięcy ludzi sam ginie zabity. Razem z nim został tak samo zabity pewien książę Bolesław, zwany Szepiotka20. Zaś chanowi tatarskiemu Batu, kiedy wkroczył na Węgry, zastąpili drogę bracia, Bela i Koloman, królowie węgierscy. Lecz wreszcie, straciwszy w walce większą 101

Kronika Wielkopolska

część swojego wojska, uciekli. I tak Batu pustoszył Węgry, mordował ludzi od najstarszego do najmniejszego, nie szczędził nikogo bez względu na płeć i wiek, a nawet przekroczył rzekę Dunaj. W tym królestwie pozostawał przeszło rok dokonując straszliwej rzezi ludności i okrutnie łupiąc miasta.

O POJMANIU TOMASZA, BISKUPA WROCŁAWSKIEGO21 Wreszcie w tym samym roku, w oktawę św. Michała Archanioła,22 kiedy czci­ godny mąż, ksiądz Tomasz, biskup wrocławski, podówczas wzór całego polskiego duchowieństwa, zamierzając poświęcić nowo wzniesiony kościół w Górce, po­ siadłości opata Św. Marii na Piasku, wypoczywał nocą, Bolesław Srogi,23 książę śląski, syn owego Henryka, którego zabili Tatarzy, wiedziony diabelskim sza­ leństwem i namowami Niemców, których radą się kierował, jak ten złodziej i zbój, a nie jak książę, rozkazał wyważywszy drzwi śpiącego w łóżku biskupa pojmać, obrabować ze wszystkiego, a z niego samego ściągnąć szaty. Wysuwał przeciw niemu niedorzeczne zarzuty, ale głównie chodziło o to, że chciał od niego wyłudzić pieniądze dla Niemców. Niemcy zaś wiedząc, że on jako człowiek już przyciężki nigdy nie jeździ konno, zmusili go, aby jechał na koniu kłusem, tylko w koszuli i krótkich spodniach, pozbawiony całkiem innych szat. Ulitował się nad nim jakiś nędzny pachołek i, ponieważ była zła pogoda, kazał mu wdziać lichy przyodziewek i stare buty. Wraz z nim pojmano prepozyta Boguchwała i Hekkarda, kanonika wrocławskiego i poprowadzono ich razem do Wlenia, grodu rzeczonego księcia Bolesława i tam oddano pod straż więzienną. Rzeczony zaś książę prepozyta i kanonika wtrącił do więzienia po to, aby jak najszybciej wyciągnąć od nich pieniądze, co mu się udało, a biskupa nakazał wodzić od grodu do grodu, aby podać go na śmiech. W końcu zamknął go pod strażą w legnickiej wieży. Biskup zaś widząc, że bez pieniędzy wydostać mu się nie uda, przebłagał do dwoma tysiącami marek w srebrze i obiecał je wypłacić odliczając jedynie wartość purpurowych sukien, które przekazał mu Hekkard do sprzedania, chcąc ulżyć jego męczeństwu. Ksiądz zaś arcybiskup gnieźnieński, kiedy usłyszał o tak haniebnych wyczynach, do głębi wzburzony zwołał naradę braci swoich, biskupów swej prowincji i za ich zgodą na wspomnianego księcia ogłosił klątwę, polecając swoim sufraganom, aby podczas wszelkich uroczystości, a także w niedzielę i w święta, tak w kościo­ łach katedralnych, jak i parafialnych, zapaliwszy świece i rzuciwszy je na ziemię, bijąc w dzwony nakazali publicznie ogłosić klątwę. I postanowił rzeczony biskup, aby duchowieństwo po komunii padało na kolana i odmawiało psalm: „Boże, na chwałę moją nie milcz” aż do końca wraz z „Ojcze nasz” i wersetem „Niech powstanie Bóg” i z następującą modlitwą: „Wysłuchaj, proszę, Panie, Kościoła Twego, nie tylko pogan ciosami poniżanego, ale i chrześcijan nieprawością gnę­ bionego, i dopuść łaskawie, aby ci, którzy odmawiają poddania się Władzy Bożej, rychle jako wrogowie zostali strąceni prawicą Twojego Majestatu, przez Pana naszego Jezusa Chrystusa itd.” I kiedy odczytywano psalm, wbrew zwyczajowi uderzano tylko w jedną stronę dzwonu. Rzeczony zaś książę Bolesław pozostając i trwając w swym uporze, nie chciał wypuścić biskupa ani jego kanoników, do­ póki mu nie wypłacą pieniędzy, na których zależało mu bardziej niż na zbawieniu 102

Kronika Wielkopolska

i własnym honorze. Biskup zaś, ponieważ uprzykrzyła mu się niewola, a smut­ kowi swoich kanoników bardzo współczuł, część pieniędzy wypłacił rzeczo­ nemu księciu, a zamiast pozostałej sumy dał zakładników i w dzień Wiel­ kanocy został wypuszczony na wolność. Bolesław zaś, chcąc ukryć swą niegodziwość, o zbrodnię porwania biskupa oskarżał swoich rodzonych braci, księcia wrocławskiego Henryka i księcia głogowskiego Konrada, i niektó­ rych spośród ich dostojników. Ale temu, co mówił człowiek tak kłamliwy, jak on, nie należało wierzyć.

O POJM ANIU WSPOMNIANEGO KSIĘCIA BOLESŁAWA W roku zaś pańskim 1257 Bolesław Srogi z Legnicy, co wspominano wielokrot­ nie, chcąc brata swego Konrada, księcia głogowskiego, usidlić w zasadzce i poj­ mać, poprosił go, aby przybył do zamku w Legnicy na ucztę. Książę Konrad zaś, ponieważ uprzedzony przez kogoś, dobrze zrozumiał, że gotują mu zdradę, i chciał przekonać się o niej z całą pewnością, wziął ze sobą spory orszak mężów niosących ukrytą broń i udał się w drogę. A kiedy zbliżał się do zamku legnic­ kiego, część swoich pozostawił w kryjówkach i polecił, aby tam pilnie czekali jego rozkazów. Sam zaś z pozostałymi, choć była ich garstka, podążył do zamku legnickiego. Bolesław przyjął go na pozór życzliwie, ale za tym czaił się podstęp i zdrada. Książę Konrad zdając sobie sprawę, że Nie­ mcy wdrapali się na mury wieży zamkowej, a inni czekają w ukryciu, w jednej chwili rzucił się na brata Bolesława, pojmał go i wraz z nim, jak mógł najszyb­ ciej, zanimby Niemcy wyszedłszy z kryjówek zdążyli go napaść, wyskoczył z zamku, pospieszył do swoich, a Bolesława odprowadził do Głogowa i tam oddał pod ścisłą straż. O ŚMIERCI PRZEMYŚLA, KSIĘCIA W IELKOPOLSKIEGO24 W tym samym roku, 4 czerwca, najszlachetniejszy mąż, pan Przemysł, z łaski Bożej książę Wielkopolski, młodszy syn zmarłego Władysława, który był synem Odona, odszedł z tego świata do Chrystusa. Choć krótko zatrzymałem się nad jego życiem, aby nie nużyć nim czytelnika, opisałem je bardzo dokładnie, by czytający lub słuchający przynajmniej w jakiejś mierze mogli naśladować jego czyny i obyczaje. Był to więc książę wiekiem młody, bo miał dopiero 36 lat, ale pod względem zachowania, postępowania i sposobu życia dojrzały i w wielu sprawach korzystał z wielkiej i zadziwiającej łaski Bożej. Spośród duchownych i świeckich był to człowiek najskromniejszy. Nikt nigdy nie usłyszał z jego ust słowa brzydkiego czy bezwstydnego. Nie umiał się w ogóle gniewać. I choć go ktoś czasem doprowadzał do gniewu, nikt nigdy nie mógł poznać po nim, czy się gniewa, a to z powodu pogodnej jego twarzy, którą każdemu okazywał. Zawsze gotów był nakłonić ucha dla wielkich i małych, bogatych i biednych, i przyjaźnie słuchał, kiedy ktoś do niego mówił, i uczciwie, jeśli mógł, pomagał ludziom w potrzebie. Wśród książąt polskich mojego czasu był najłagodniejszy, zrównoważony i skromny, spokojny i cichy, pobożny i żarliwy w nie udawanej miłości do Boga i ludzi. Z nikim nie chciał waśni; chyba że ktoś napadł jego zie­ 103

Kronika Wielkopolska

mię. Wtedy bronił się, jak mógł. W czasie, gdy żył, ziemie swoje od każdej strony obwarował pokojem, ponieważ sąsiednich książąt zjednywał sobie jako przyjaciół nie przy pomocy miecza, ale dzięki mądrości, którą obdarzył go Jezus Chrystus i którą zawsze się kierował. Nie chciał zajmować ziemi żadnego księcia, lecz raczej ze wszystkimi ludźmi pragnął pokoju. Był bardzo pobożny. Jeżeli mógł, nie zaniedbywał się nigdy w obowiązkach w stosunku do Boga. Zachwycał go piękny śpiew. Gdy tylko mógł, odprawiał godzinki o chwalebnej Pani, a ją samą niezwykle czcił i szanował. A godne podziwu było w nim i to, że kiedy kładł się nocą do łóżka, a pokrzepił się już nieco snem, gdy inni byli przekonani, że śpi przez całą noc, on wstawał, czasem o północy, czasem wcześniej i siedząc ze świecą pod baldachimem swego łoża, z psałterzem w ręku, czytał niektóre psalmy i modlitwy, które znał lub które napotkał; a robił to często i chętnie. Pychą gardził, pijaństwa w ogóle unikał. Nikt nigdy nie widział go pijanego. Jadł z umiarem, przez wiele lat nie pijał miodu, lecz piwo i wino. A i ono było tak słabe, że prawie nie czuło się w nim winnego smaku. W łaźni nie bywał od z górą czterech lat przed śmiercią. W czasie postów podobno pod innymi szatami nosił włosiennicę, i to w tajemnicy. Tę włosiennicę, ja, Baszko, kustosz poznań­ ski, po jego śmierci widziałem, jak nosił pewien ksiądz, a była bardzo gruba. Boga bardzo kochał, a święty Kościół czcił i szanował. Bronił całego ducho­ wieństwa [świeckiego], a i zakonników darzył wielkim szacunkiem i dość często przyjmował ich ze czcią na swoim dworze. A jeśli podczas jakiegoś wielkiego święta znajdował się blisko kościoła gnieźnieńskiego lub poznańskiego, kano­ ników tych kościołów i wikariuszów zawsze gościł na śniadaniu. Stół jego był dostępny dla wszystkich, czy to przybył kleryk, czy ktoś świecki. W Wielki Czwar­ tek, gdziekolwiek był, nakazywał przyprowadzać do siebie nocą w tajemnicy ubogich i obmywał im nogi, wycierał płótnem, całował ich, poił, aby się wzmoc­ nili, i dawał im nawet nieco płótna na koszule. I choćby ktoś żył źle, on nigdy 0 nikim nie umiał źle mówić. A cóż jeszcze powiedzieć? Nie było w Polsce czło­ wieka podobnego mu ani wśród książąt, ani wśród innych. Pamiętając zawsze 1 ciesząc się na wiekuiste dobra w niebie, Bogu i kościołowi Św. Wojciecha w Gnie­ źnie testamentem swym pozostawił wieś Czerlejno, a kościołowi Św. Piotra w Poznaniu inną wieś, Buk, wraz z ludźmi, którym wyznaczył obowiązki świątników. Do tego kościoła przyłączył jeszcze sam Buk z miastem, z mennicą, z komorą celną, z gospodami, ze wszystkimi ludźmi i użytkami. Oddał temu kościołowi również całe prawo i władzę. Prosił i postanowił, aby za jego duszę przy jego grobie nocą i dniem zawsze płonęło światło i aby z tych dochodów za niego i za innych odprawiono mszę, jeśli to możliwe, codziennie, bądź przynajmniej w każ­ dy poniedziałek lub inny dzień w tygodniu, który by można bez trudności na to przeznaczyć. W czasie jego pogrzebu był tak wielki płacz, jakiego nie słyszano nigdy na pogrzebie żadnego księcia Polski. Opłakiwało go duchowieństwo, po­ nieważ był mu życzliwy; opłakiwali go rycerze, ponieważ był im przyjazny; opłakiwali go zakonnicy, ponieważ wyświadczał im wiele miłosierdzia. Nikt spośród tych, którzy byli na jego pogrzebie i usłyszeli o jego śmierci, nie­ zależnie od wieku i płci, nie potrafił powstrzymać się od łez. Niechaj Bóg jego duszę przyjmie do królestwa niebieskiego i niech go tam wprowadzi Jezus Chrystus. Amen. 104

NARODZENIE PRZEMYŚLA II W tym samym także roku, w Poznaniu, w godzinach porannych, w niedzielę, w święto św. Kaliksta25 męczennika, urodził się syn Przemyśla, dobrego księcia Wielkopolski. Kiedy kanonicy poznańscy i wikariusze śpiewali modlitwy po­ ranne, pod koniec dziewiątej lekcji zjawił się posłaniec i doniósł o narodzeniu chłopca. Natychmiast zaczęto głośno śpiewać Te Deum Laudamus i z obowiązku porannych śpiewów, i z radości z narodzenia chłopca, ku chwale Bożej, że tak wielką łaską zechciał obdarzyć Polaków. Boguchwał zaś zwany z Czerlejna, biskup poznański, i kustosz poznański Baszko podnieśli chłopca ze źródła chrztu świętego. I nadano mu imię Przemysł, ku pamięci dobrego jego ojca. TATARZY PONOWNIE26 SPUSTOSZYLI ZIEM IĘ SANDOMIERSKĄ W roku, o którym było wyżej wspomniane, przed świętem św. Andrzeja Aposto­ ła,27 za grzechy chrześcijan na ziemię sandomierską wkroczyli Tatarzy wraz z Prusami, Rusinami i Kumanami, i ogromnie ją niszczyli grabieżą, pożarami, mordowaniem ludzi. A widząc, że wielka liczba ludzi wraz ze swym mieniem schroniła się w sandomierskim grodzie, osaczyli go i szturmowali bez wytchnienia. Ruscy zaś książęta: Wasylko, brat Daniela, króla Rusi, oraz synowie, Leon i Ro­ man, widząc, że zdobywanie grodu przeciąga się, zamierzyli oszukać grodzian zdradzieckim podstępem. Uzyskawszy zapewnienie bezpieczeństwa spotkali się z grodzianami i doradzili im, aby zwrócili się do Tatarów o porękę bezpieczeń­ stwa i wydali im gród wraz z mieniem, które tam posiadali, po to, aby Tatarzy darowali im życie. A ponieważ oni wyżej cenili życie niż gród i majątek, i, jak już powiedziano, mieli nadzieję zachować życie, oszukani namową wspomnianych książąt, że swobodnie i bezpiecznie odejdą z życiem wraz z żonami i dziećmi, od Tatarów i wspomnianych książąt przyjęli porękę bezpieczeństwa, po czym otworzyli bramy i pozostawiwszy całe mienie bezbronni wyszli z grodu. Zoba­ czywszy ich Tatarzy rzucili się niczym wilki na owce i tyle popłynęło krwi nie­ winnych ludzi, że jej potoki spływające do Wisły sprawiły, że wezbrały wody. A kiedy zmęczeni [Tatarzy] mieli już dosyć mordowania, pozostałych mężów jak stado bydła wpędzili do Wisły i potopili. Młode zaś kobiety i urodziwe panny oraz młodych mężczyzn uprowadzili ze sobą w jasyr. Zginęło wtedy wiele tysięcy ludzi, zarówno wskutek długotrwałej niewoli, jak i od miecza. Tatarzy zaś ogra­ biwszy zamek i gród sandomierski spalili go. Pozostając przez wiele dni na ziemi krakowskiej i sandomierskiej popełnili wiele, o zgrozo! okrutnych zbrodni. O NOWEJ SEKCIE BICZOWNIKÓW W tym samym również roku powstała pewna sekta biczowników wiejskich. Szli oni jeden za drugim obnażeni, przepasam tylko płótnem do pępka i każdy nie­ miłosiernie chłostał się pletnią. Przed nimi kroczyło dwóch z chorągwiami i dwie­ ma świecami śpiewając jakąś pieśń. A czynili to dwa razy dziennie, o godzinie pierwszej i dziewiątej. Janusz zaś, arcybiskup gnieźnieński wraz ze swymi sufraganami w swojej prowincji zabronił tych praktyk pod karą klątwy i zwrócił się do książąt polskich z prośbą, aby takich sekciarzy starali się powstrzymać 105

Kronika wielkopolska

0d wspomnianego błędu karząc więzieniem i odbieraniem majątku. I cel swój osiągnęli, albowiem wieśniacy usłyszawszy o takich zarządzeniach biskupa i ksią­ żąt od wspomnianego błędu odstąpili. W tym samym również roku biskup płocki zwany Ciołkiem po niedzieli Prze­ wodniej odszedł do Chrystusa. Po nim nastąpił Piotr.

O ZGONIE BŁOGOSŁAWIONEJ DZIEWICY SALOMEI Wreszcie roku pańskiego 1268 w wigilię św. Marcina28 szlachetna dziewica Salomea, mniszka z zakonu św. Klary, siostra Bolesława Wstydliwego, wspo­ mnianego już księcia krakowskiego, w klasztorze w Skale, która to miejscowość nazywana była Skałą Św. Marii, zachowując chwalebną sławę dziewictwa szczę­ śliwie odeszła do Chrystusa. Z miłości do tej dziewicy jej pobożna matka wraz z synem Bolesławem, rzeczonym księciem, założyli w Zawichoście klasztor Św. Klary. Potem, wskutek napadów Litwinów, przeniesiono go do Skały, a następ­ nie znalazł się w Krakowie, przy kościele Św. Andrzeja. O niej zaś krąży taka cudowna opowieść: mimo że przez dni pięć leżała nie pochowana w tejże Skale, siostry, które były przy mej, nie poczuły, aby jej czyste ciało wydawało jaką­ kolwiek niemiłą woń. Przeciwnie, wydawało im się, że czują się świeższe z powodu jakiegoś przemiłego zapachu, którym tchnęły jej święte zwłoki. I choć najzacniej­ sze ciało 13 listopada pochowane według zasad Kościoła wyjęto z grobu dopiero 1 lipca i wieziono z wielką czcią do Krakowa, by ponownie je pogrzebać, mimo że trumna była otwarta, żadna odrażająca woń nie wydobywała się ze świętych zwłok. Słyszałem nawet od owej wielce pobożnej dziewicy Marty, mniszki wpomnianego klasztoru, że z jej ciała sączył się olejek o dziwnie przyjemnej woni. Jego krople wielu chorych chwytało palcami i przez namaszczenie się nim na­ tychmiast powracali do zdrowia, niezależnie od tego, na jaką cierpieli chorobę. O ZATARGU POMIĘDZY KSIĄŻĘTAMI POMORSKIM I, MŚCIWUJEM I WARCISŁAWEM29 W tym samym również roku książę pomorski Warcisław brata swego Mściwuja pojmał i wtrącił do więzienia. Wypuścił go dopiero wtedy, gdy ten oddał mu miasto i niezwykle umocniony gród Gdańsk. Wzburzony więc do głębi [Mściwuj] zapragnął zemścić się na bracie i znakomity gród, rzeczony Gdańsk, prze­ kazał margrabiemu Konradowi, synowi zmarłego Jana, margrabiego branden­ burskiego, po to, by uzyskać od niego upragnioną pomoc przeciw swojemu bratu Warcisławowi, albowiem pragnął usunąć go całkowicie z ziemi pomor­ skiej. Warcisław zaś wraz z silnym oddziałem oddanych mu Pomorzan napadł na Mściwuja i przepędził go z ziemi pomorskiej, a zabiegając o odzyskanie Gdań­ ska i innych grodów swej ziemi, wszedł do Wyszogrodu. Tam zachorował, umarł i został pochowany w Inowrocławiu u Braci Mniejszych. Książę Mściwuj widząc, że pozbył się swego brata, pana Warcisława, już miał nadzieję, że spokojnie będzie rządził na pomorskiej ziemi. Chciał wkroczyć do Gdańska, swego miasta i grodu; ale na wkroczenie nie pozwolili mu Niemcy, którzy strzegli tego miasta i grodu w imieniu margrabiego Konrada. Zważywszy tak wielką krzywdę i prze­ wrotność Niemców, którzy nie pozwalali mu rządzić i władać we własnym dzie106

Kronika Wielkopolska

dzictwie, rzeczony książę Mściwuj z całej swojej ziemi ściągnął posiłki i rzeczony gród wraz z miastem otoczył dokładnie strażami, aby już więcej Niemców nie mogło przedostać się, żeby zabezpieczyć i bronić wspomnianych umocnień. A ponieważ i Pomorzanie nie mogli ich zająć, swemu panu, księciu Mściwujowi, podsunęli myśl, aby udał się po wsparcie do swego brata ciotecznego, pana Bo­ lesława, księcia wielkopolskiego,80 który był człowiekiem mądrym i dowodził potężnym wojskiem. Kiedy przybył do niego, brat dopomógł mu i doradził w sprawie Niemców, którzy zajmowali jego obwarowania. Zależało mu na tym jeszcze bardziej, ponieważ wspomniany pan Bolesław miał w posiadaniu ziemię pomorską, którą Niemcy mu zajęli siłą; najbardziej zaś dlatego, że wspomniany książę Mściwuj nie miał potomstwa. Książę Bolesław zaś, jako człowiek skromny, uczciwy, współczujący bratu swemu w związku z tak wielką krzywdą, jakiej doznał od Niemców, choć tamten go kiedyś obraził, kierując się braterską mi­ łością, przezwyciężył urazy i z dobroci serca przyrzekł, że pomocy mu udzieli. A zatem w roku pańskim 1272 pan Bolesław dzielny i potężny dzięki wyśmie­ nitemu i potężnemu wojsku, syn zmarłego księcia Władysława, syna zmarłego Odona, zebrał niewielkie wojsko, nie tak liczne, jakie zwykle prowadził przeciw innym ziemiom, ponieważ wiedział, że z wojskiem, które zwołał, spokojnie może wkroczyć na ziemię pomorską. Wkroczył na nią pomiędzy dniem Objawienia i dniem Oczyszczenia31 błogosławionej, chwalebnej Dziewicy Marii. Działał szybko i otoczył wrogów swymi Wielkopolanami i Pomorzanami; nie miał ze sobą żadnej zbroi, tylko tarcze, maty i jakieś małe i bardzo małe przyrządy, przy­ datne do obrony przed Niemcami, którzy byli w Gdańsku. Podłożywszy silny ogień, wbrew powszechnie panującemu zdaniu pokonał ich i zdobył gród, a Niem­ ców, ilu ich tam było, prawie wszystkich zabił, oprócz kilku, którzy schroniwszy się w jakiejś wieży uratowali życie. I ci jednak dostali się do niewoli i pozostali w rękach księcia Mściwuja. I tak przy Pańskiej pomocy pan Bolesław, książę, straciwszy niewielu żołnierzy, z kilkoma rannymi wrócił znów na swoje ziemie. A i to było dziełem wszechmogącego Boga, który zawsze wspomnianego pana Bolesława, księcia wielkopolskiego uważał godnym swej pomocy i zawsze po­ magał mu, gdziekolwiek walczył w obronie sprawiedliwości.

Również we wspomnianym roku,32 27 maja, szlachetny młody panicz, Przemysł, syn księcia Przemyśla, w szesnastym roku swego życia, z rozkazu i woli szlachet­ nego męża, stryja swego, pana Bolesława, księcia wielkopolskiego, który wtedy kierował całą Wielkopolską, zebrał wojsko wielkopolskie i wraz z komesem Przedpełkiem, wojewodą wielkopolskim i komesem Jankiem, kasztelanem ka­ liskim, którzy wtedy w wojsku byli starsi i stopniem, i wiekiem, wkroczył zbroj­ nie na ziemię poza Drezdenkiem, którą ojciec jego Przemysł przekazał panu mar­ grabiemu Konradowi, synowi margrabiego Jana brandenburskiego, czyli z Bran­ denburga, jako posag dla swojej córki. Ale kiedy chciał już grabić wspomnianą ziemię, zbliżył się do pewnego zamku, który wybudował tenże Konrad na wspo­ mnianej ziemi, w pewnej miejscowości zwanej Strzelce. Jego żołnierze, ponieważ byli mężni i odważni, bez żadnych narzędzi podeszli do tegoż zamku z gwał107

Kronika Wielkopolska

townym ogniem i wkrótce tenże zamek zdobyli, i prawie wszystkich, którzy tam byli, zgładzili mieczem, oprócz nielicznych, których żołnierze wzięli z tru­ dem w niewolę w imieniu wspomnianego panicza. A kiedy wracali do kraju i byli już w zamku Wieleniu, doszła wiadomość, że garstka Niemców przebywała w twierdzy Drezdenko, zajętej i trzymanej przez nich siłą. Ale dojście do tejże twierdzy od strony bramy opanowane było przez pewnych Kaszubów, którzy służyli księciu Bolesławowi, a do tejże twierdzy dotarli czółnem i podpalili jedną bramę. Kiedy tenże panicz posłyszał i pojął te wieści, nakazał przywołać żoł­ nierzy, którzy już go byli odstąpili; ale że byli z nim jeszcze inni, podszedł do tejże twierdzy. I kiedy ci żołnierze i ludność zaczęli ustawiać sprzęt, Niemcy z tego powodu bardzo obawiając się, żeby nie przydarzyło im się to samo, co przydarzyło się innym w Strzelcach, wyciągnęli prawice na znak pokoju, a spotkawszy się z prawicami wyciągniętymi, tenże zamek bez żadnego wysiłku i bez rozlewu krwi oddali temuż paniczowi we wtorek, w dniach Krzyżowych;33 a po­ zostawiwszy w tymże zamku silną straż z godnością i w triumfie powrócił [Przemysł] do siebie. Również w roku pańskim 1273 szlachetny miody panicz Przemysł, syn zmar­ łego księcia Przemyśla, udał się do ziemi sławieóskiej, krainy księcia Barnima, aby zobaczyć młodą córkę34 pewnego księcia imieniem Henryk z Wyszomierza, która zrodzona była z córki księcia Barnima i z tego to właśnie powodu książę [Bar­ nim] trzymał ją przy sobie, ponieważ była mu bliska. A kiedy ją zobaczył, spodo­ bała mu się jej postać. I tamże w krainie wspomnianego księcia Barnima, w mieście Szczecinie, wziął ją sobie za żonę. A stało się to, kiedy dobiegał szesnastego roku życia. Również w roku pańskim 1273, w miesiącu lipcu, szlachetny mąż, pan Bo­ lesław wraz ze szlachetną panią Heleną,35 żoną swoją i czcigodnym ojcem bis­ kupem, panem Mikołajem, i ze swoimi baronami, i z tymże paniczem Przemy­ słem wyjechali na spotkanie tejże pani imieniem Lukerta aż do Drezdenka i tam ją powitali z szacunkiem i odprowadzili aż do Poznania; a wspomniany biskup i kanonicy tamtejszego kościoła, według obyczaju przestrzeganego z dawien da­ wna, w uroczystej procesji wprowadzili ją do kościoła.

108

KRONIKA OLIWSKA STARSZA

Potem pan Mściwuj1 rządził w pokoju całym pomorskim księstwem swych przod­ ków. Ale ojciec jego, pan Świętopełk,2 nie doprowadził do końca z panami za­ konnymi z Prus3 jakiegoś układu, który powinien był zakończyć, i z tego powodu ci panowie napastowali księcia Mściwuja. On zaś, miłując pokój i zabiegając 0 niego, ponieważ nie mógł znaleźć innego wyjścia, prośbami i groźbami wy­ mógł na zakonie oliwskim to, że mu przekazali Gniew wraz ze wspomnianymi już wsiami i gospodarstwami, a on dał je tym właśnie panom pruskim, aby tym sposobem uspokoić wszelkie spory między nimi. Klasztorowi zaś ofiarował jako zapłatę, wcale nie równą, 15 wsi, Podole, Biesiekierz wraz z łąkami położonymi nad Wisłą pomiędzy rzeczką Skrwą i rzeczką zwaną Biała Struga, która z dawna należała do Biesiekierza, i pozostałe wsie z całym jeziorem Warzno, z wyjątkiem części pana biskupa, wedle tego, jak w przywileju o tym było obszerniej powie­ dziane. Mściwuja zaś, że nieprawe pędził życie i uczynił swą nałożnicą świątobliwą mniszkę z klasztoru słupskiego, imieniem Sułka, Bóg pozbawił prawowitego następcy z jego linii jako niegodnego, choć on w innych rzeczach był wielce godny i dlatego, gdy jeszcze żył, wyznaczył swoim następcą pana Przemyśla,4 księcia Wielkopolski, któremu rycerze pomorscy jeszcze za życia Mściwuja złożyli hołd. Wreszcie, po śmierci Mściwuja, 25 grudnia roku pańskiego 1294, 1 po pogrzebaniu go w Oliwie, rzeczony książę Przemysł, przybywając do Gdań­ ska i obejmując całe księstwo pomorskie, zatroszczył się o obwarowanie miasta Gdańska palisadą. A potem, otrzymawszy od stolicy apostolskiej koronę kró­ lestwa polskiego, żył jeden rok5 i pojmany przez przybocznych Waldemara, margrabiego brandenburskiego,6 zamordowany został w zemście za własną żonę, świątobliwą Lukertę,7 którą mając w szpetnym podejrzeniu sam przedtem kazał zabić. Gdy on zginął w ten sposób, księstwo pomorskie nie miało żadnego prawnego następcy; lecz rycerze najpierw wezwali Leszka, księcia kujawskiego, który dzierżył księstwo przez pewien czas; potem księcia z Rugii, który podobnie krótko dzierżył władzę. Ci dwaj jednak byli dobrzy dla klasztoru, ponieważ potwierdzili jego wszystkie posiadłości i swobody, które klasztor otrzymał jeszcze wcześniej przed nimi w darze od zmarłych książąt. Tymczasem król Czech, Wacław drugi,8 książę i władca bogobojny i świąto­ bliwy, gdy królowa, którą miał, umarła, pojął za żonę jedyną żyjącą córkę wspo­ mnianego króla Przemyśla9 i otrzymał koronę całego królestwa polskiego. On księcia Władysława wraz z księżną10 zmusił do udania się na wygnanie, objął księstwo pomorskie i od tej pory posiadał je przez całe swoje życie. W jego cieniu królestwo polskie w każdym swym zakątku cieszyło się pokojem i całkowitą spokojnością. Ten sławny król wielce czcił i miłował duchownych, wznosił klasz­ tory i obronną tarczą ochraniał i bronił przed napaścią złych ludzi, czego książęta naszego czasu,11 niestety, nie czynią, lecz wrogo niszczą je i grabią, pomniejszając okrutnie cześć boską, którą dawni książęta z największym staraniem powięk­ szali. [...] A kiedy upłynął już żywot tego dobrego i świątobliwego króla, który chwale­ bnie rządził obydwoma królestwami — i czeskim, i polskim — spoczął on w Panu 21 czerwca roku pańskiego 1305, pozostawiając po sobie z błogosławieństwem wielce sławny tron. Po nim władzę objął syn jego Wacław trzeci,12 który po śmier111

Kronika Oliwska

ci ojca rządził tylko przez jeden rok i, kiedy miał wyruszyć ze swoim wojskiem w kierunku Krakowa, został nędznie zamordowany przez jakiegoś swojego nie­ wiernego rycerza w Ołomuńcu 5 sierpnia reku pańskiego 1306. On za życia pragnąc iść w ślady ojca potwierdził wszelkie posiadłości, prawa i swobody klasz­ toru, nadane mu przez jego ojca i przez innych książąt. Wtedy, po wypędzeniu Czechów, Pomorzanie jednomyślnie wezwali rzeczo­ nego księcia Władysława, który przyjąwszy hołd i przysięgę na wierność od ry­ cerzy takich, jak Piotr z Polanowa, Jeszko ze Sławna, Wawrzyniec z Darłowa, i od wszystkich innych rycerzy, ogłoszony został księciem całego Pomorza.13 On dla klasztoru oliwskiego stał się obrońcą i miłym panem, który nie tylko potwierdził wszelkie posiadłości, prawa i swobody klasztoru, ale jeszcze je szczod­ rze rozszerzył i uwolnił klasztor od ataków i napaści [...] A kiedy wydał rozkaz co do umocnienia kraju według własnego upodobania i woli i chciał wrócić do Krakowa, palatyn Święcą14 i jego synowie upomnieli się u niego o pewną sumę pieniędzy, które wydali w czasie, kiedy Pomorze nie miało księcia i gdy oni zarządzali całą krainą; a ponieważ pan Władysław, książę, wypłacenia tej sumy odmówił, wraz z innymi wieloma rycerzami wezwali pana Waldemara, margrabiego brandenburskiego, aby objął księstwo pomorskie. Ten wysłał swoich rycerzy i przy pomocy mieszczan i wspomnianych rycerzy opano­ wał miasto Gdańsk.18 Codzienne więc były starcia i zwady pomiędzy rycerzami zamkniętymi w zamku z jednej strony, takimi jak Wojciech, Wojsław i Bo­ gusza,10 którzy utrzymywali zamek przy księciu Władysławie, a rzeczonymi rycerzami, którzy sprzyjali sprawie margrabiego, z drugiej. Wiele było zła i gra­ bieży w krainie wskutek niezgody wśród książąt i rozpadnięcia się jedności wśród rycerstwa. Wreszcie oblężeni w zamku widząc, że nie mają znikąd pomocy,

112

Kronika Ohwska

wysiali posłów do panów ziemi pruskiej,17 aby udzielili im wsparcia przeciwko miastu i stronnikom margrabiego, i wonczas wysiano brata Guntera von Schwarz­ burg z Prusakami, którzy razem z tymi Pomorzanami, co byli w zamku, ciągły­ mi wypadami nękali tych, którzy byli w mieście. Niektórzy zaś zuchwali mieszczanie szyderstwami i nieprzystojnymi drwi­ nami drażnili tak dalece panów pruskich, że ci rozgniewawszy się, z silnym wojskiem obiegli miasto i atakowali je z wielką zawziętością. Widząc to miesz­ czanie, ponieważ nie byli zdolni dłużej opierać się potędze panów i nie mogli mieć znikąd żadnej pomocy, poddali miasto, do którego panowie wchodząc ze swoim wojskiem rozkazali wymordować wszystkich rycerzy pomorskich,18 których w nim zastali. A pan Rüdiger, opat oliwski, powodowany pobożnością, wystawił się na niebezpieczeństwo i pośród pocisków i mieczy, dopóki mu do­ zwolono, przyjmował spowiedź od skazanych, a zabitych kazał przewieźć do Oliwy i pogrzebać na cmentarzu przyklasztornym św. Jakuba. Potem panowie Krzyżacy, chcąc poniżyć pychę mieszczan, całkowicie znisz­ czyli umocnienia miasta i, oszczędziwszy chwilowo zamek gdański, w roku pań­ skim 1309 od margrabiego Waldemara — bo sądzili, że on ma lepsze prawo19 —

odkupili całą ziemię pomorską aż do granic ziemi słupskiej, a pieniądze za nią złożyli w Nowej Marchii w obecności wielu znakomitych rycerzy, tak pomor­ skich, jak i stronników margrabiego; w ich również obecności we wspomnianym mieście w roku pańskim 1310 rzeczony pan margrabia klasztorowi oliwskiemu oddał w dziedzictwo Pomysk wraz z 70 łanami, lasami i jeziorami. W przywileju margrabiego tego dotyczącym szerzej opowiedziano, że jest to odszkodowanie za krzywdy, które jego przodkowie uczynili klasztorowi, bo usiłowań podbić ziemię pomorską za czasów księcia Świętopełka, a rzeczony książę ze swoimi rycerzami oblężony w klasztorze dzielnie się im opierał. [...] Rzeczony król Polski zawarłszy przyjaźń z królem Litwy imieniem Giedymin, którego córkę syn króla Polski pojął za żonę,20 zaczął ubiegać się o ziemię pomor­ ską, chełmińską i michałowską najpierw za pośrednictwem sądu duchownych, pozyskawszy sobie za sędziów pana Jarosława,21 arcybiskupa gnieźnieńskiego, 113

Kronika Oliwska

j opatów z Tyńca i z Mogilna, od których to sędziów, jako stronniczych, pano­ wie Krzyżacy odwołali się przez swych pełnomocników. Potem wspomniany arcybiskup spowodował, że pan papież Jan XXII wysłał legatów do Polski, aby zebrali daninę dla św. Piotra na Pomorzu i ziemi cheł­ mińskiej, która nigdy przedtem stamtąd nie była dawana. A to zrobione zostało z takim zamierzeniem, aby na podstawie tego uznano, że ziemia chełmińska i Pomorze prawnie powinny należeć do królestwa polskiego jako nieodłączna jego część; od tego znów [Krzyżacy] odwołali się do Stolicy Apostolskiej. Nie­ mniej jednak na ziemię chełmińską i pomorską nałożono interdykt, który obo­ wiązywał przez prawie 14 lat w związku z daniną dla św. Piotra. Zrodził się więc spór między królem Polski i panami Krzyżakami, a Więcko, książę mazowiecki,22 przyłączył się do panów pruskich, wspierając ich przeciw królowi Polski. Z tego powodu król ziemię jego nakazał złupić i spustoszyć. Aby go pomścić, panowie Krzyżacy z tymże księciem i wojskiem przekroczyli Wisłę i spustoszyli część ziemi kujawskiej; wtedy przyszło do starcia z Polakami i zabity został komtur toruński.

Potem z początkiem następnego roku, król Czech, Jan Luksemburski, syn zmarłego cesarza Henryka, ze swoim wojskiem, a także wielu innych dostoj­ ników, aby odbyć pielgrzymkę, przeszli do Prus przez ziemię króla Polski wbrew jego woli i z tego to powodu król Polski zebrał dokoła siebie tyle wojska, ile tylko mógł, i podczas gdy mistrz Werner23 z królem [Czech] i innymi dostojnikami i ich wojskami przebywali na ziemi Litwinów, sam podstępnie wkroczył na zie­ mię chełmińską i spustoszył wielką jej część. A kiedy mistrz z królem i innymi dostojnikami po zdobyciu zamku Bystrzyc (?) powrócili do Prus, z tymże woj­ skiem przekroczyli Drwęcę i zajęli ziemię dobrzyńską, którą potem panowie Krzyżacy trzymali przez wiele lat. A kiedy król Czech i inni dostojnicy wrócili do siebie, król Polski zebrał wielkie wojsko ze swojego królestwa i z Węgier i w następnym roku przeszedłszy przez Mazowsze i ziemię dobrzyńską stanął nad Drwęcą. Spodziewał się, że będzie mógł ją przekroczyć i swobodnie wejść na ziemię chełmińską.24 Ale mistrz ze114

Kronika Oliwska

brawszy całe swoje wojsko pospiesznie obsadził brody na Drwęcy, aby uniemo­ żliwić przejście. I rozłożyły się owe dwa wojska, to znaczy panów i króla. Dzie­ liła je rzeka Drwęca. Ci ze strony panów przejść przez nią nie chcieli, a tamtym do siebie przejść nie pozwalali. Wreszcie część wojska [polskiego] podpaliła własny obóz i udała, jakoby chciała poszukać innego brodu, a panowie uwierzy­ wszy w to zmienili ze swoim wojskiem miejsce obozowiska i zatrzymali się nad brzegiem Drwęcy, naprzeciwko tamtych. Wnet druga część królewskiego wojska, z którą był sam król, zerwała się z tego miejsca, w którym się ukryła, przeprawiła się w pobliżu młyna Lubicz i zajęła tenże młyn. Wtedy druga część królewskiego wojska powróciła i w ciągu jednej nocy wszyscy przeprawili się przez Drwęcę, co widząc panowie i wiedząc o przewadze wojsk królewskich nakazali, aby każdy chronił się do twierdz i bronił ich. Król ze swoim wojskiem pozostawał w owej krainie jeszcze przez kilka tygodni. Całą ziemię chełmińską złupił i spalił z wyjątkiem twierdz, z których żadnej nie zdołał zająć, chociaż niektóre atakował wszystkimi siłami. Wreszcie, kiedy już nic więcej [Polacy] nie mogli zdziałać, powrócili do siebie z obfitym łupem. Ziemia zaś chełmińska po spaleniu długo nie mogła wrócić do dawnego wyglądu z powodu braku drewna.1' W tym samym czasie pewien nieszczęsny brat z zakonu panów, imieniem Jan Stille nie mogąc znieść kary, którą za jego wybryki nałożył na niego zgodnie z regułą pobożny mistrz zakonu, w kościele zamkowym Św. Marii w wigilię św. Elżbiety po uroczystym odśpiewaniu nieszporów, kiedy pan mistrz utartym zwyczajem w towarzystwie poprzedzających go sług wychodził z kościoła, ów nieszczęśnik opętany złym duchem tuż przed drzwiami kościoła czcigodną głowę mistrza okrutnie przebił sztyletem i — w co usilnie wierzę — uczynił go mę­ czennikiem w obliczu Boga, z którego to powodu cały ów zakon czcigodnych braci w kościele zamkowym Św. Marii i wszyscy w całej ziemi, tak duchowni, jak i świeccy pogrążyli się w żałobie i nieszczęsnej rozpaczy. A owego nieszczęś­ nika, który dopuścił się tak potwornej zbrodni, zamknięto w lochu i z powodu tego, którego wolę wypełnił, to znaczy niegodziwego diabła, złamawszy szyję bez litości uduszono. [...] I w tymże roku łaski25 w Zwiastowanie Najświętszej Panny, w które to przy­ padał Wielki Piątek26, Bóg nas, sługi swoje, braci i mnichów w Oliwie wedle

15

Kronika Oliwska

W0H swojej oczyścił, skarcił i pognębił, bowiem owego dnia, wypełniwszy, jak przystoi, wszelkie boskie powinności, kiedy zakonnicy w refektarzu pożywiali się chlebem i wodą, kucharze pragnąc oczyścić z sadzy komin w kuchni klasz­ tornej zapalili w kominie wielką ilość słomy, od której całkowicie spaliły się: refektarz, sypialnia i kościół, dzwonnica z dzwonami, stępy do tłuczenia zboża, młyn, piekarnia, warsztaty, pracownia szewska i brama — do tego stopnia, że pozostały jedynie ściany kościoła, sypialni i refektarza. I wierzę, że zacny i li­ tościwy Bóg, co rani i uzdrawia, sprowadza śmierć i daje życie, co także chłoszcze każdego syna, którego przyjmuje, pozwolił, aby ten nieszczęsny pożar wybuchł w Jego domu, by oczyścić nas z niektórych naszych skrytych grzechów i wielu zacnych ludzi, mężczyzn i kobiety, pobudzić do miłosierdzia i nakłonić nas do pobożnych uczynków, co też się i stało.

116

KRONIKA KRAKOWSKA

JAKIM SPOSOBEM RZĄDZIŁ KAZIMIERZ [WIELKI] PAŃSTWEM I NARODEM Królewską uwieńczony koroną, rządził on powierzonym mu przez Boga pań­ stwem i narodem dzielnie i z pożytkiem. Albowiem, wedle proroka, miłował pokój, prawdę i sprawiedliwość: był najżarliwszym opiekunem i obrońcą do­ brych i sprawiedliwych, zaś najsroższym prześladowcą złych, grabieżców, gwałtowników i oszczerców. Kto tylko popełniał łotrostwa lub kradzieże, chociażby to była szlachta, tego kazał ścinać, topić i głodem morzyć, z braćmi ich i krew­ nymi jednakże nie przestając jadać, pijać i sypiać, bo mając Boga za pomocnika, nie obawiał się tego, co by mu człowiek uczynił. Oszczerców zaś, gdy ich znaj­ dował, kazał piętnować na twarzy rozpalonym żelazem. Za jego czasów żaden z potężnych panów lub szlachty nie śmiał biednemu gwałtu czynić — wszystko się sądziło według szali sprawiedliwości. Ponieważ zaś w królestwie polskim, w sądach prawa polskiego, sądzono z dawnych czasów podług pewnych zwy­ czajów, które się bardzo skaziły, a przez różne osoby rozmaicie zmieniane, wpro­ wadzały wiele podstępów i krzywd — przeto ten król, w żarliwej dbałości o spra­ wiedliwość, zwołał prałatów, szlachtę i panów z całego królestwa i, odrzuciwszy wszystkie zwyczaje przeciwne prawu i rozumowi, ustawy z prawem i rozumem zgodne, według których sprawiedliwość mogłaby być wszystkim jednakowo i równomiernie wymierzaną, za zgodą ogólną prałatów i panów zawarł w piśmie1 dla zachowania na wieczne czasy.

119

K ronika Krakow ska

Zgodnie też ze słowami psalmisty „ukochał całą usilnością ozdobę przybytku Pańskiego” . Albowiem pokrył chór kościoła katedralnego krakowskiego ołowiem, a sklepienie chóru złoconymi gwiazdami ozdobił. W tymże kościele kaplicę Wniebowzięcia N.P. Marii i drugą, u braci zakonu kaznodziejskiego, oraz wiele kościołów, mianowicie: w Sandomierzu, w Wiślicy, Św. Michała i Św. Jerzego na zamku krakowskim, szpital między Krakowem a Kazimierzem na Skałce, w Niepołomicach, w Korczynie, w Kargowie, w Szydłowie, w Stopnicy, w Solcu, w Opocznie, w Piotrkowie, klasztor w Łęczycy — mocnymi mirrami, ozdobną rzeźbą, malowidłami i podziwienia godnymi dachami upiększył i pokrył. Wiele z tych kościołów obdarzył drogocennymi ornatami, złoconymi kielichami i wielką ilością ksiąg. A chociaż w sobie był lubieżny8, jako mąż wysokiego rodu i hojnie od natury uposażony, duchownych jednak, o których wiedział, iż są czyści w życiu i w mo­ wie, bardzo lubił i dawał im przy ich kościołach prelatury, prebendy i beneficja, jakiegokolwiek byli pochodzenia — ponad szlachtę i dworzan swoich; prałatów zaś i kanoników wszystkich kościołów upominał, aby przy kościołach swoich przebywali. Tak tedy król ten ponad wszystkich monarchów polskich dzielnie rządził Rzecząpospolitą; albowiem jak drugi Salomon podniósł do wielkości dzieła swoje — murował miasta, zamki, domy. Naprzód ozdobił zamek krakowski podziwienia godnymi domami, wieżami, rzeźbą, malowidłem, dachami wielkiej piękności. Naprzeciw zaś zamku krakowskiego, po drugiej stronie Wisły, około kościoła, który się nazywa Skałką, wymurował miasto3, które od imienia swego nazwał Kazimierzem, jak również wiele innych miast, jako to — Wieliczkę i Ska-

120

winę, Lanckoronę, zamek Olkusz, Będzin, Lelów, miasto i zamek Czorsztyn, zamek Niepołomice, zamek Ojców, zamek Krzepice, zamek w ziemi sandomier­ skiej i samo miasto Sandomierz, Wiślicę, Szydłów, Radom, Opoczno, Wąwolnicę, miasto Lublin, miasto i zamek w Sieciechowie, w Solcu, w Zawichoście, zamek w Nowym Mieście zwanym Korczyn, w Wielkopolsce Kalisz, Pyzdry, Stawi­ szyn — miasta, Konin miasto i zamek, w Nakle, w Wieluniu, w Międzyrzeczu, w Ostrzeszowie — zamki, Wieluń miasto, Bolesławiec zamek, w ziemi kujaw­ skiej Kruszwicę, Złotorię, Przedecz, Bydgoszcz; w ziemi sieradzkiej obronny zamek Piotrków, miasto Brzeźnicę i zamek; w ziemi łęczyckiej samo miasto i zamek [Łęczyca], w Inowłodzu miasto i zamek; na Mazowszu miasto Płock, zamek zaś, który poprzednio był otoczony jednym tylko murem, drugim opasał; w ziemi ruskiej miasto Lamburg, inaczej Lwów, i dwa zamki, zamek Przemyśl, zamek i miasto Sanok, miasto Krosno, Lubaczów, Trębowlę, Halicz, Tustań — zamki. Wszystkie te miasta i zamki bardzo mocnymi murami, domami i wysokimi wieżami, nadzwyczaj głębokimi rowami i innymi urządzeniami obron­ nymi otoczył, na ozdobę narodowi, na schronienie i opiekę królestwa polskiego. Za czasów tego króla, w lasach, gajach i dąbrowach tyle założono wsi i miast, ile bodaj nie powstało kiedy indziej w królestwie polskim. Królestwa swego dzielnie bronił; Krzyżacy bowiem, widząc jego potęgę i przed­ siębiorczość, ziemię kujawską i dobrzyńską, które zajęli za czasów jego ojca, na powrót mu oddali i zawarli z nim pokój wieczysty. Gdy zaś książę żagański pewną przestrzeń królestwa polskiego z miastem zwanym Wschową, od dawna przemocą trzymał, król Kazimierz, roku pańskiego 1343, zebrawszy zbrojną siłę, miasto powyższe zdobył i wielu tam wziął jeńców, po czym ziemię tego księcia obrócił w popiół i perzynę, zamek zaś jego murowany, zwany Ścinawą zwaliwszy mury zdobył. Dopiero potem, zmiękczony prośbami i obietnicami księcia, listami jego umocniony, że nigdy tej ziemi dla siebie nie będzie chciał przywłaszczyć, powrócił do domu. Po tych wypadkach, w roku pańskim 1339, umarła wspomniana królowa, pani Anna; zaś w roku następnym, gdy Bolesław, syn Trojdena4, księcia ma­ zowieckiego, obrany przez Rusinów jednogłośnie na księcia i pana, zgładzony został za pomocą trucizny, bo usiłował zmienić ich prawo i wiarę — Lubard, syn Giedymina, księcia litewskiego, posiadł to księstwo ruskie, do którego na­ stępnie w roku pańskim 1349 król Kazimierz z mocnym wojskiem wkroczył i całkowicie, ze wszystkimi miastami i zamkami je zabrał, ustąpiwszy Lubardowi z własnej dobrej woli jedynie miasto, Łuck z jego powiatem. Po powrocie [Kazimierza] z tryumfem pomyślności do Krakowa, gdzie był wspaniale przez kler i naród przyjęty, zdarzyło się, że za podszeptem diabła nieja­ ki Marcin Baryczka,5wikary kościoła krakowskiego, został przed królem fałszywie oskarżony przez jego przybocznych; w dzień św. Łukasza uwięziono go, a na­ stępnej nocy w rzece Wiśle utopiono, bez żadnej przyczyny, zupełnie niewinnego. Odtąd, niestety, wszelka pomyślność odstąpiła króla, który pierwej nad nieprzyja­ ciółmi szczęśliwie tryumfował; odtąd książęta litewscy niejednokrotnie napadali na księstwo ruskie, miasta Włodzimierz i Lwów, grody, wsie pustoszyli, obracając w popiół i perzynę, zamki zaś warowniejsze, mianowicie Włodzimierz, Bełz, Brześć i inne pomniejsze całkowicie zdobyli, a spustoszywszy większą część 121

K ron ika K rakow ska

i

V

ziemi łukowskiej, sandomierskiej, radomskiej, niezliczone mnóstwo chrześci­ jańskiego ludu do niewoli uprowadzili. I, niestety, ilekroć Litwini z Polakami w jakiejkolwiek pojedyńczej bitwie się spotykali, zawsze Polacy, z dopuszczenia Bożego, byli zwyciężeni. Po wielu klęskach i spustoszeniach, król Kazimierz widząc, że Litwinom oprzeć się nie zdoła, gdyż stale unikali walnej z nim bitwy i jako srogie wilki po złodziejsku ziemię pustoszyli, a potem ze zdobyczą ucie­ kali — zawarł z nimi układ, mocą którego odstąpił im miasto i ziemię włodzi­ mierską, sobie zaś zatrzymał prawem własności zwierzchniej ziemię lwowską ze wszystkimi zamkami, miastami i wsiami. Nareszcie, szczerze żałując i pokutując za ową tak wielką zbrodnię, wspo­ mniany król wyprawił do dworu rzymskiego posłów i wyjednał sobie rozgrze­ szenie, zadaną zaś pokutę pokornie wypełnił. Ponieważ zaś u wszystkich królów był w wielkim poważaniu, chcąc więc oka­ zać chwałę swojego królestwa, roku pańskiego 1363 wydał w mieście Krakowie wielką ucztę6, na której byli obecni Karol, cesarz rzymski i król czeski ze swoimi książęty, król węgierski ze swoimi książęty, król Cypru, król Darni, wszyscy książęta polscy i różnych ziem rycerstwo. Jaka była wesołość,na tej uczcie, jaka wspaniałość, sława i obfitość, opisać niepodobna, chyba powiedzieć tylko, że wszystkim dawano więcej, niż sami sobie życzyli. Powrócili ci królowie i ksią­ żęta do siebie przyrzekłszy i umocniwszy wzajemną pomiędzy sobą przyjaźń, od Kazimierza zaś, króla polskiego, obdarowani królewskimi, wielce cennymi upominkami.

KRONIKA JANKA Z CZARNKOWA

O Ś M I E R C I K A Z IM IE R Z A [W I E L K I E G O ], K R Ó L A P O L S K IE G O

Roku pańskiego 1370, miesiąca września dnia ósmego, który był dniem Naro­ dzenia Najświętszej Panny Marii, gdy tak często wzmiankowany najjaśniejszy król Kazimierz bawił na dworze Przedbórz — przezeń na nowo razem z miastem założonym, a przepięknie i zbytkownie urządzonym — chciał, jak to było w jego zwyczaju, iść na łowy jelenie. Gdy już wóz jego królewski był przygotowany i król chciał wsiadać do niego, niektórzy z wiernych radzili mu, aby w ten dzień jechania na łowy zaniechał. Zgadzając się na to król zamierzał już był pozostać; atoli któryś niecnota podszepnął mu parę słów o jakiejś — jak podobniej do praw­ dy sądzą — zabawie, wskutek czego król, nie zważając na rozsądną radę, wsiadł na wóz i pośpieszył do lasu na łowy. Tam, nazajutrz goniąc jelenia, gdy się koń

pod rum przewrócił, spadł z niego i otrzymał niemałą ranę w lewą goleń. Z tego uderzenia niebawem wywiązała się gorączka, która jednakże w krótkim czasie go opuściła. Ponieważ jednak, wbrew zakazom swoich lekarzy, przez nieumiarkowanie i łakomstwo nie chciał powstrzymać się od różnych pokarmów, zwłaszcza surowych owoców, orzechów laskowych i innych, przede wszystkim zaś od łaźni, która mu była przez mistrza Henryka z Kolonii, lekarza jego nadwornego, męża wielkiej sumienności, w mieście Sandomierzu zakazana, więc tego samego dnia, kiedy wyszedł z łaźni, zapadł, jak to rzeczony mistrz Henryk przepowiedział, w ciężką gorączkę; nią trawiony ruszył rankiem do Krakowa i uszedłszy jedną milę od Sandomierza, napił się dużo zimnej wody, po czym się jeszcze więcej rozpalił, mordowany żarem wewnętrznym. W takim stanie przywieziono go do pewnej posiadłości pana Grota, rycerza, kasztelana lubelskiego, który króla pana razem z całym jego dworem do siebie zaprosił; tutaj król spoczywał, tak silną gorączką dnia tego trawiony, że tak lekarz, jak i wszyscy dworzanie o życiu jego zupełnie zwątpili. Na drugi dzień, gdy za staraniem lekarza gorączka żar swój złagodziła, wierni dworzanie, serdecznie współczując jego niemocy, w wozie do klasztoru koprzywnickiego braci cystersów, sposobem kom się wprzągłszy, a pie­ chotą wóz ciągnąc ostrożnie króla przewieźli. W tym klasztorze przez całe osiem dni leżąc wypoczywał; tutaj też ślubował Bogu i św. Zygmuntowi, że chce podźwignąć z ruin świątynię płocką, w której ze czcią przechowywało się relikwie Zygmunta króla i męczennika, i wikariuszom kwartę, mianowicie każdemu pół grosza dziennie na wieczne czasy, ku czci Wszechmocnego i N.P. Marii i św. Zygmunta króla, przeznaczyć. Potem, gdym się zbliżył do niego i gdy rano mnie i innym obecnym o ślubie oznajmił, zaraz uczuł się cokolwiek wolniejszym od gorączki i polecił mi, abym posłał do miasta Płocka dla obejrzenia zwalisk świą­ tyni i doniesienia mu o liczbie wikariuszy, co niezwłocznie, jak było rozkazane, wypełniłem, śpiesznie wysyłając w tej sprawie szlachetnego męża, księdza Jana ze Skrzyna, kapelana dworu królewskiego. Następnie, gdy króla przewieziono do 125

Janko z Czarnkowa

dworu, zwanego Osiek, i pewien lekarz jego, mistrz Mateusz, wbrew zakazowi i woli mistrza Henryka i nas wszystkich, pozwolił mu napić się miodu, od tego znowu zapadł on w większą gorączkę. Potem jednak gdy przybył do Nowego Miasta, tam, we dworze swoim, przepysznie zbudowanym, wziął od lekarzy na przeczyszczenie i siły znakomicie odzyskał, tak iż bez pomocy siadł na wóz i stanął w Opatowcu, gdzie zabawiwszy sporo dni, bardzo dobrze się poprawił. Ale za namową wspomnianego wyżej lekarza, mistrza Mateusza, pojechał da­ lej do Krakowa; w drodze już pierwszej nocy porwała go, jak się zdaje, wskutek ruchu gorączka, jak i przed tym nie jedna, lecz potrójna, gdyż przeby­ wał codzienną, trzydniową i czwartaczkę, które zdawały się być dosyć lekkimi, lecz gdy wszystkie się zeszły jednego dnia, męczyły go srodze. Odtąd też dzień w dzień, aż do samego przybycia do Krakowa, cierpienia jego się nie umniejszały, lecz dręczyły go, coraz się powiększając. W przedostatni dzień miesiąca października przywieziono go na zamek krakowski, gdzie też pierwszego dnia listopada kazał pytać przeze mnie lekarzy, stojących przed jego łożem, czy już jest w Krakowie. Gdy ich zapytałem: „czy król pan jest w Krakowie?”, wyżej wspomniany mistrz Mateusz rzekł: „czy on majaczy, czy dostał pomieszania zmysłów, że się pyta, czy król jest w Krakowie?” Na to mu odrzekłem: „Wie on dobrze, że jest w...1 ordynując lekkie lekarstwa, których będąc w drodze mieć nie mogliście; teraz jednak zdaje mu się, że żadnych starań do tego nie przykładacie.” Na to mistrz Mateusz, jakby piorunem rażony, po­ wiedział, że będzie ze swoimi kolegami dokładał najusilniejszych starań, o ile będzie umiał. Wkrótce potem król przeze mnie kazał się ich zapytać, czy spo­ strzegają w nim jakiekolwiek znaki śmierci, [żądając], aby mu to przez Boga wyjawili, by mógł rozporządzić co do zbawienia swej duszy i co do domu. Oni zaś, obyczajem lekarzy wróżyli mu i przepowiadali długie życie. Król wszakże, wątpiąc o odzyskaniu zdrowia, trzeciego dnia tegoż miesiąca, rano, o wschodzie słońca, napisał testament, w którym tak kościołom, jak ubogim i sługom swoim wielką ilość dóbr i dziedzictwa zapisał. Niektórym z nich, mianowicie Zbygniewowi, Przedborowi i Pakoszowi, braciom zwanym Zbygniewicami, miasto Włodzisław z przynależytościami zapisał; naturalnym synom swoim, Niemierze i Bogucicowi, zapisał Kutów, Puznicz, Drugrę i inne wsie; Paszkowi — Słodzień, Niekłań, Mieczdę; Janowi — zamek Międzygórze i wójtostwo Sobotę w Zawi­ choście, oraz wiele innych zapisał; Jaśkowi Żerawskiemu — Podgaje, i wielu innym dużo [majętności] legował, co następnie było w części przez Ludwika, króla węgierskiego i polskiego i rodzicielkę jego, królowę Elżbietę,2 siostrę rodzo­ ną króla Kazimierza, unieważnione. Synowi ukochanej swej nieboszczki córki Elżbiety, żony Bogusława, księcia szczecińskiego i pana Kaszubów, wnukowi swemu, imieniem Kazimierz,3 księstwa dobrzyńskie, kujawskie, sieradzkie i łę­ czyckie z zamkami kruszwickim, bydgoskim, Wielatowem, Wałczem zapisał. Krzyż złoty, bardzo wielkiej ceny, wartości przeszło dziesięciu tysięcy florenów — kościołowi krakowskiemu; ramię św. Kośmy we wspaniałym pozłacanym cyborium — kościołowi poznańskiemu; monstrancję z relikwiami i Biblię ozdobną kościołowi gnieźnieńskiemu zapisał. Dwom córkom4 swoim przeznaczył wszy­ stkie ozdoby łoża, kotary i okrycia z cienkiego płótna, purpurą, perłami cennymi i drogimi kamieniami suto sadzone, oraz czary z czystego złota wyrobione, war126

Kronika

tości wielu tysięcy grzywien srebra, tudzież połowę wszystkich naczyń srebrnych i klejnotów różnego rodzaju, drugą zaś połowę żonie swojej Elżbiecie,5córce Hen­ ryka, księcia głogowskiego. Rozporządziwszy tedy przyzwoicie i prawnie tak tym, jak i wszystkim innym, w następny wtorek, który był piątym dniem miesiąca listopada, rano, o wschodzie słońca, w obecności wielu osób ze szlachty i ducho­ wieństwa, odszedł szczęśliwie do Chrystusa. Był natenczas obecny Władysław,6 książę opolski, zrodzony z córki siostry rzeczonego króla, wysłany przez wspo­ mnianego króla węgierskiego dla wyrażenia współczucia w królewskiej chorobie.

Po odprawieniu uroczystych po zejściu króla egzekwii, był on w następny czwartek, tj. siódmego dnia wspomnianego miesiąca, z prawej strony chóru kościoła krakowskiego przez wiernych [sług] swoich pochowany, w obecności Jarosława, świętego gnieźnieńskiego kościoła arcybiskupa, oraz biskupów Flo­ riana krakowskiego i Piotra lubuskiego. — Jaki był jęk, jaki płacz, jakie głośne narzekania panów i szlachty, prałatów, kanoników, mężów kościelnych i ludu podczas złożenia zwłok jego, tego język ludzki niełatwo wypowiedzieć zdoła. 0 PRZYBYCIU KRÓLA WĘGIERSKIEGO LUDWIKA DO KRAKOWA 1 O JEGO PRZYJĘCIU Roku, miesiąca i dnia rzeczonego,7 gdy wspomniany król Ludwik węgierski przybywał do Krakowa, naprzód zabiegli mu drogę w Sączu i dalej panowie i starszyzna królestwa polskiego i ze czcią go spotkawszy do Krakowa odprowa­ dzili. Gdy tam wjeżdżał, wyszli mu na spotkanie za miasto, do góry Lasoty, mieszczanie krakowscy z purpurowymi chorągwiami oraz zarządzili, aby cała społeczność rajców niosła chorągiew, na której był wyobrażony herb miasta i klu­ cze, i każdy cech rzemieślniczy, w oddzielnym gronie postępując, niósł swoją 127

Janko z Czarnkowa

chorągiew, ozdobioną stosownymi godłami i kluczami, i aby wszystko to złożyli do rąk króla — i tym sposobem, z wielką czcią, poprzedzeni przez procesje du­ chowieństwa, odprowadzili go aż do większego kościoła zamkowego.8

O KORONOWANIU KRÓLA WĘGIERSKIEGO LUDWIKA W KRAKOWIE Po przyjeździe do Krakowa Ludwik, król węgierski, chcąc się koronować na króla polskiego, usilnie żądał od czcigodnego w Chrystusie ojca Jarosława, arcybiskupa gnieźnieńskiego, aby dopełnił tego obrzędu. A chociaż wspomniany ksiądz Jarosław arcybiskup, a także niektórzy ze szlachty wielkopolskiej, jako posłowie całej Wielkopolski, twierdzili, że król pan powinien być koronowany nie w krakowskim, lecz w gnieźnieńskim kościele, i prosili, aby z krzywdą Wiel­ kopolski nie pozwolił się gdzie indziej koronować jak tylko w kościele gnieźnień­ skim, jednakże król, w obawie, aby ze zwłoki nie wynikło jakich złych następstw, nastawa! na to, aby mu w katedrze krakowskiej włożono koronę, obiecując, że się zjawi w katedrze gnieźnieńskiej ozdobiony królewskimi insygniami i że te insygnia, jako to : koronę, berło, jabłko i inne do nich należące, pozostawi w tejże katedrze; czego jednak później, przybywszy do Gniezna za radą krakowian, bynajmniej nie uczynił,9 lecz śpiesznie stamtąd odjechał i przez Poznań, Łęczycę i ziemię sieradzką do Krakowa podążył, gdzie odbywszy tylko jeden nocleg, wyruszył zaraz z powrotem do Węgier pozostawiając w Krakowie matkę swoją, panią Elżbietę, królowę węgierską. W pierwszą zatem niedzielę po dniu św. Marcina, która była dniem 10 miesiąca listopada,10 król Ludwik był przez naj­ czcigodniejszych ojców — Jarosława arcybiskupa, Floriana krakowskiego i Piotra lubuskiego, biskupów, w kościele krakowskim na króla polskiego z przyzwoitą uroczystością koronowany, w obecności szczupłej garstki szlachty i tylko dwóch książąt, mianowicie Władysława opolskiego oraz Kazimierza szczecińskiego i dobrzyńskiego, którzy obydwaj pewne księstwa, czyli państwa na koronacji jako lenno od niego otrzymali, mianowicie: Władysław miasta i zamki bardzo warowne wieluński, bolesławski, brzeźnicki, Krzepice, Olsztyn, Bobolice, dane mu w owym czasie przez króla Ludwika z ich powiatami, a które przez błogo­ sławionej pamięci króla Kazimierza z wielkim kosztem były zbudowane. Ka­ zimierz zaś otrzymał księstwo dobrzyńskie z zamkami, Bydgoszcz, Wielatowo i Wałcz. Takiego rodzaju infeudacja nie była zgoła we zwyczaju innych książąt polskich, gdyż wszyscy książęta polscy zwykle byli sobie równi, i żaden z nich nie uznawał jakiejkolwiek władzy innego, lecz każdy swoją władzą się zadowalał. A to dlatego, że pochodzili z jednego rodu, a stąd korzystali i korzystać chcieli z jednego prawa; aż dopiero przez Jana, króla czeskiego, syna Henryka hrabiego na Luczemborgu, następnie cesarza rzymskiego — który to Jan, tak z nadania cesarza swego ojca, jak i przez żonę, jedyną córkę Wacława Drugiego, króla czes­ kiego, był na królestwo czeskie przyjęty — niektórzy książęta śląscy, więcej podarunkami i obłudną radą swoich [dworaków] oraz obietnicami podstępnie zwiedzeni aniżeli najazdem zbrojnym pokonani, wolne księstwo śląskie i swoje dzierżawy, w niczym nikomu poprzednio nie podległe, lecz wolnie przez swoich książąt, bez czyjegokolwiek uznania, posiadane, od tegoż Jana, króla czeskiego, przyjęli jako lenno korony czeskiej, dobrowolnie poddając siebie i swoje [posiad128

Kronika

l0ści]3 na wstyd i hańbę królestwa polskiego. Takie odszczepieóstwo przyniosło tym książętom wieczną hańbę, toteż od kiedy są hołdownikami korony czeskiej, żaden z nich na króla polskiego podczas bezkrólewia za to właśnie nie był obie­ rany, lecz zarówno oni sami, jak ick następcy, za karę ustawiczną, jako poddani państwa czeskiego, od następstwa na królestwo polskie zupełnie i na zawsze są odsunięci.

O ŻAŁOBNYM NABOŻEŃSTWIE PO KRÓLU KAZIMIERZU Po koronacji wspomnianego króla węgierskiego Ludwika odprawione były w naj­ bliższy wtorek we wszystkich kościołach krakowskich solenne po śp. królu Ka­ zimierzu egzekwie, w obecności króla Ludwika, biskupów, książąt i wielkiej ilości szlachty. Na tych egzekwiach był taki porządek: naprzód szły cztery wozy, każdy w cztery piękne konie, a wszystko to — tak woźnice, jak konie i wozy — było czarnym suknem przybrane i pokryte. Potem kroczyło czterdziestu rycerzy w pełnych zbrojach na koniach, pokrytych suknem szkarłatnym; następnie jedenastu niosło chorągwie tyluż księstw, dwunasty zaś chorągiew królestwa polskiego, a każdy miał tarczę ze znakiem, czyli herbem każdego księstwa. Za nimi jechał rycerz, odziany w złocistą szatę królewską, na pięknym stępaku kró­ lewskim, purpurą pokrytym, osobę zmarłego króla wyobrażający. Za nim szło parami procesjonalnie sześciu ludzi i niosło zapalone duże świece, z których dwie były zrobione z jednego kamienia wosku. Potem szły zgromadzenia zakonne i wszystkie osoby duchowne, ile ich było w mieście i na przedmieściach, śpiewając pieśni żałobne, a poprzedzając mary, pełne złotogłowia, sukna różnego i innych drogich materii, które miały być między klasztory i kościoły rozdzielone. Na końcu postępował król Ludwik, arcybiskup, biskupi, książęta, panowie i wielka moc ludu obojej płci. Pomiędzy nimi zaś a marami szli dworzanie zmarłego króla, w liczbie większej niż czterysta, wszyscy w czarną odzież przybrani i wszy­ scy z wielkim płaczem i jękiem. Do którego zaś kościoła wstępował ten pochód z marami — jako to do Minorytów, N. Panny Marii, Zakonu Kaznodziejskiego — tam składano dwie purpury złociste i dwie sztuki przedniego sukna brukselskiego różnych kolorów, po szesnaście łokci każda, oraz duże ofiary w pieniądzach i wielką ilość świec. Przed marami szedł jeden [z dworzan] i szeroko rozrzucał pieniądze biednym i każdemu, kto by je chciał podnieść, ażeby wolniejszą zrobić drogę idącym i aby tym goręcej za duszę zmarłego króla się modlono. Nadto dwóch doświadczonej uczciwości ludzi było przeznaczonych do niesienia mis srebrnych, napełnionych groszami, z których to mis każdy, kto swej ofiary nie składał, brał, ile chciał. Inni znowu nieśli wory pełne groszów, i gdy tylko taka misa się opróżniała, w tej chwili napełniali ją znowu. Z taką ceremonią11 i w takim porządku pochód doszedł do kościoła katedral­ nego, w którym czcigodny ojciec, ksiądz biskup krakowski Florian mszę ce­ lebrował; zaś podczas tej mszy były złożone następujące ofiary.

C

129

Ó OFIARACH, ZŁOŻONYCH PODCZAS ŻAŁOBNEGO NABOŻEŃSTWA ZA KRÓLA KAZIMIERZA Było postanowionej aby przy wszystkich ołtarzach, jakie są w kościele katedral­ nym krakowskim, stali kapłani do mszy przygotowani, tak aby wszyscy ofiarujący, ilukolwiek ich będzie, po złożeniu ofiar naprzód przy wielkim ołtarzu, gdzie biskup celebrował, następnie przy wszystkich innych ołtarzach ofiary swoje składali. Ponieważ zaś z powodu ogromnego natłoku ludu, który gorąco pragnął być obecnym na egzekwiach królewskich, nie można było obchodzić ołtarzy z ofiarami, przeto jeden z nas, mający stosowne polecenie, z misą srebrną pełną groszów, a otoczony z przodu i z tyłu pachołkami królewskimi, z których jedni drogę torowali, po dwakroć obszedł kościół i każdemu z kapłanów mszę cele­ brujących składał tyle, ile mógł ręką z misy nabrać. Na wielkim ołtarzu złożono tym sposobem naprzód dwie drogocenne purpury, a drugim razem dwie sztuki drogiego sukna, jak i w innych kościołach, o czym było wyżej. Następnie urzęd­ nicy zmarłego króla, każdy podług swej służby, złożyli na ołtarzu naczynia, którymi zarządzali: a więc naprzód komornik Świętosław i podskarbi podali na ołtarz misy srebrne z ręcznikami i obrusami; potem stolnik Przedbor z podstolim złożyli cztery wielkie półmiski srebrne, potem cześnik i podczaszy — dzba­ ny i kubki srebrne; potem podkomorzy, czyli marszałek przyprowadził najle­ pszego z koni królewskich, podkoniuszy — zbrojnego rycerza, w królewskie szaty odzianego, na dzielnym a bardzo przez króla lubionym stępaku królewskim; a wszystkich tych poprzedzali chorążowie niosący chorągwie i ów rycerz, osobę zmarłego króla wyobrażający. Po złożeniu tych ofiar, gdy zaczęto, podług zwy­ czaju w takich wypadkach, kruszyć chorągwie, powstał taki krzyk żałośny, taki płacz i jęk wszystkich obojga płci obecnych w kościele krakowskim, że od tego płaczu i jęku wszyscy, osoby możne i niskie, starzy i młodzi, ledwo się utu­ lić mogli. I nie dziw! Obawiali się bowiem, aby ze śmiercią króla pokój miłującego nie znikł ten pokój, do którego za jego życia przywykli; nie spodziewali się już od nikogo tych uprzejmych przemówień, tego pocieszania strapionych, które od niego słyszeli i przywykli przyjmować; obawiali się, że przyjdzie to nieuniknione rozprzężenie królestwa, jakie po śmierci króla polskiego Przemysła, dziada Kazimierzowego, spadło na państwo, gdy bez męskiego potomstwa umarł. Nade wszystko zaś owe przekształcenie królestwa, dokonane przezeń, i wielka jego przystępność, do bolesnego płaczu mieszkańców jego kraju pobudzały. Bo między innymi złymi następstwami obawiali się także, że — pierwej nim z woli boskiej powstanie w Polsce król z rodu królów polskich — cudzoziemiec na królestwo wyniesiony, który będzie chciał postępować podług obyczaju swego narodu, będzie usiłował zmienić obyczaje i zwyczaje Polaków, nie znanych tutaj rodaków swoich wyniesie ponad ludzi miejscowych i, tym sposobem dążąc do zniweczenia praw i swobód Polaków, wywoła ku sobie nienawiść tudzież waśnie wzajemne; ci zaś, którzy mieli prawo do tronu, będą dążyli do odzyskania dziedzictwa swych przodków. Z tego wszystkiego i z innych rzeczy razem połączonych mogłaby wyniknąć bez wątpienia zguba królestwa, którą tylko oby Bóg przez swe miło­ sierdzie odwrócić raczył. 130

O PRZEJEŹDZIE LUDWIKA, KRÓLA WĘGIERSKIEGO I POLSKIEGO DO WIELKOPOLSKI Po tych egzekwiach, jak powiedziano wyżej, solennie odprawionych, najjaśniejszy pan, już teraz Polski, Węgier, Dalmacji etc. król, pośpieszył do Wielkopolski; niezliczona ilość Polaków wybiegła mu na spotkanie w Kaliszu i dalej, i ze czcią go przyjęła, składając mu winny hołd jako swemu królowi. Razem z nimi król przybył do Gniezna, gdzie zatrzymał się dwa dni. I chociaż w kościele gnieź­ nieńskim był przygotowany tron królewski złotogłowiem pokryty, aby tam w sza­ ty królewskie odziany, w koronie i z berłem, do użytku królewskiego zastosowa­ nymi, wystąpił i zasiadł, stosownie do tego, jak było umówione jeszcze przed jego koronacją w Krakowie, jednakże król, za radą niektórych krakowian, zanie­ chał tego uczynić, mówiąc, iż to by go śmiesznością okryło. Tak tedy, nic w królestwie polskim nie ustaliwszy, powrócił król, jak się rzekło wyżej, do ojczyzny. Wtedy to było, że jego Węgrzy, towarzyszący mu w drodze, wdzierali się po wsiach do domów mieszkańców i gwałtem im rzeczy rabując z sobą zabierali; żaden zaś z tych ubogich a pokrzywdzonych nie miał dostępu do króla, bo Węgrzy temu przeszkadzali. W nieobecności króla, podczas rządów w królestwie polskim jego ukochanej rodzicielki, imieniem Elżbieta, królowej węgierskiej, działo się jeszcze gorzej niż przed tym, gdyż nie było i nie ma dotąd żadnej tam stałości ani pewności. Bo jeśli kto się uciekał do matki, ona go do syna odsyłała, a syn nawzajem odsyłał do matki, przez co nie mogło być i nie było rzeczywiście końca żadnym sprawom, chyba tylko tym, które jej się podobały. Już to pierwsze zasadę niestałości wykazało, że wszystkich głównych dorad­ ców, przy których pomocy nieboszczyk król Kazimierz, brat królowej, sprawami państwa zbawiennie rządził, po kolei i nie bez skwapliwości od siebie oddaliła, innych zaś, których głos u wspomnianego jej brata nie miał żadnej powagi w ra­ dzie, za swych doradców przyjęła. I ci radzili jej nie tak, jak tego wymagał ogólny pożytek państwa, ale tak, jak pragnęła ich szalona chciwość; zdania zaś dawniej­ szych doradców, które zwykli byli dawać i rzeczywiście dawali najrzetelniej, owi doradcy nowi, obgadując ich zaocznie, najbezczelniej odrzucali. Za radą tych niegodziwców zarówno urzędnicy dworu królewskiego, jak i starostowie ziem, bardzo się często, z nadzwyczaj wielką stratą dla mieszkańców królestwa, zmieniali. O PODZIALE SKARBU KRÓLEWSKIEGO Po wyjeździe wspominanego pana Ludwika, króla polskiego i węgierskiego, jak się wyżej rzekło, z Wielkiej Polski najjaśniejsza pani Elżbieta, rodzicielka jego, zażądała, aby skarb świętej pamięci króla Kazimierza, brata jej, został po­ dzielony pomiędzy Jadwigą, wdową po nim, a córkami Anną i Jadwigą, stoso­ wnie do jego rozporządzenia i ostatniej woli. Skarb ten, jedynie co do srebrnych naczyń, był podzielony na trzy części; na każdą z nich przypadło trzysta trzydzieści trzy grzywny i pół srebra ciężkiej wagi, oprócz ośmiu dużych mis z czystego złota wykutych, trzydziestu sześciu 131

Janko z Czarnkowa

roztruchanów, przedziwnie złotem i srebrem ozdobionych, flasz jaspisowych i kryształowych, pierścieni i drogich kamieni, okryć purpurowych, na których orły i inne herby królewskie z pereł, ze złota i drogich kamieni były przedziwnie i suto nasnute, oraz innych różnego rodzaju klejnotów, które nie były podzielone, lecz zachowane dla dwóch córek króla. Ten zaś skarb dwóch córek królewskich, nieoszacowanej według powszechnego zdania wartości, pani Elżbieta razem z nimi wywiozła do Węgier, pozostawiając wdowie po bracie swoim, która później połączyła się węzłem małżeńskim z Rupertem, synem Wacława, niegdyś księcia legnickiego, tylko część wyżej wymienioną i tysiąc grzywien szerokich groszy12 jako wiano.

O BARDZO W IELKIM MOROWYM POW IETRZU W POLSCE W owych dwóch latach,13 tak samo jak w roku śmierci króla, był wielki mór w Polsce; zaś w roku następnym od miesiąca września zaczęła się szerzyć w Pol­ sce jeszcze większa morowa zaraza na ludzi, zwłaszcza na młodzież i kobiety, na męże i dziewice, i trwała przez rok aż do miesiąca września, przez który to przeciąg czasu wiele tysięcy, niestety, ludzi umarło. O KSIĘCIU WŁADYSŁAWIE BIAŁYM Roku 1373, w sam dzień Narodzenia Najświętszej Panny Marii,14 Władysław Biały,15 książę gniewkowski, po kryjomu przybył do Gniezna i tam w domu burmistrza Hanka, nie poznany, był goszczony; tam zjadłszy śniadanie, gdy został przez gospodarza poznany i obdarowany sokołem, niezwłocznie ustąpił i nazajutrz przybył do Włocławka, gdzie samoczwart, bez żadnej przeszkody, wszedł do zamku i zwoławszy mieszczan przyjął od nich hołd wierności; następ­ nie, pozostawiwszy w zamku straż, śpiesznie udał się do Gniewkowa. Opano­ wawszy również i ten zamek, poszedł dalej, do pewnej wsi, należącej do Romlika, i tego Romlika, przełożonego zamku Złotorii, wziął do niewoli, żądając, aby mu zamek Złotorię wydał. Kiedy zaś do Złotorii podszedł, mieszkańcy zamku, widząc księcia i zważywszy, że w razie oporu gotów jest ściąć ich przełożonego, niezwłocznie mu zamek oddali. Tym sposobem książę Władysław jednego dnia bez użycia broni zdobył Włocławek, Gniewkowo i Złotorię. Na drugi dzień rano, w sobotę, zgromadziwszy pewną część włocławian i gniewkowian, pod­ stąpił śpiesznie pod niedostępny zamek Szarlej. Mieszkańcy jego tego dnia jako tako jeszcze się bronili, lecz nazajutrz rano, w dzień niedzielny, wydali mu zamek. Tak więc w piątek, sobotę i niedzielę książę Władysław otrzymał z czołobitnością miasta i zamki Włocławek, Gniewkowo, Złotorię i Szarlej, bez żadnej w swoich ludziach straty, wyjąwszy jednego tylko, imieniem Twoch, którego mieszkańcy w samej bramie zamkowej zabili, gdy poprzedzając księcia chciał wejść do zamku Szarleja. Kiedy się o tym wszystkim dowiedział Sędziwój z Szubina, [wielko]polski oraz tych zamków i miast starosta, jęknął z boleści i ogromnie zaniepokojony tak haniebną stratą tylu zamków, po naradzie ze swoją szlachtą, rozesłał gońców i zebrał dosyć duże wojsko, z którym naprzód obiegł miasto Włocławek. Król 132

Kronika

zaś węgierski i polski Ludwik nakazał wszystkiej szlachcie [Wielko]polski, Kujaw i innych ziem, aby pod utratą czci i mienia wspomnianemu Sędziwojowi potrzeb­ ną pomoc dla zdobycia pomienionych zamków dali; z tego powodu wielu Kujawian, którzy już przeszli na stronę księcia, opuściło go, usłyszawszy taki wyrok i polecenie królewskie. Widząc to wspomniany książę i nie będąc w stanie oprzeć się potędze królewskiej, a nadto przez niektórych niejako oszukany, zamyślił zdać się na łaskę króla, co też i uczynił. Albowiem gdy włocławianie, przez wojsko królewskie bardzo trapieni, od księcia żadnej pomocy nie spodziewając się, zdali się na łaskę króla pana i w ręce pana Sędziwoja hołd złożyli, więc i książę Władysław, przez niektórych oszukany, pomimo że miał w zamkach Szarleju i Złotorii dostateczną ilość ludzi i żywności, tak iż rok cały i dłużej mógłby się skutecznie przeciwnikom opierać, owe zamki, prawie niezdobyte, Sędziwojowi na łaskę króla pana ze wszystkimi narzędziami [obronnymi] oddał. Nie uzyskaw­ szy jednak od króla pana żadnej łaski, dotknięty wielkim niedostatkiem, prawie rok cały w zamku Drezdenko przemieszkiwał. Roku pańskiego 1375, również nazajutrz po Najświętszej Pannie, książę Wła­ dysław przy pomocy pewnych szpiegów znowu opanował zamek Złotorię, gdzie ci szpiedzy ujęli i dostawili mu śpiącego w łóżku przełożonego zamku, szlachetnego męża, rycerza Krystyna ze Skrzypowa. Książę zaś z nienawiści do pana Sędziwoja, którego siostrę miał ten rycerz za żonę, kazał tego Krystyna, już bardzo podeszłego w latach rycerza, zakuć w kajdany i do najściślejszego więzienia zamknąć, żądając za niego pięćset kop okupu. Atoli starosta Sędziwój z Szubina, aczkolwiek szwagier rycerza Krystyna, nie chciał go wykupić, a to dla­ tego, że kiedy już około święta Jakuba Apostoła16 rozeszła się po Polsce pogłoska o tym, że jeden z zamków kujawskich, mianowicie Złotoria, ma być dla księcia Bia133

Janko z Czarnkowa

potajemnie zdobyty, wtedy Sędziwój zażądał, aby mu Krystyn zamek Złotorię oddał, bo się obawiał, że ten go straci przez swoją gnuśność (jak się też i stało); lecz Krystyn odpowiedział, że byłoby to dla niego wielką hańbą, gdyby zrzekł się zaniku właśnie w tym czasie, kiedy rozeszła się pogłoska o grożącej jego stracie, i zapewniał a ręczył Sędziwojowi, że tak dobrze i starannie będzie strzegł zamku, iż może nie mieć co do straty jego żadnej obawy. Tymczasem szpiedzy księcia weszli w umowę z pewnymi rybakami, którzy przynieśli Krystynowi tuby w upo­ minku naczynia pełne wina i razem z nim siedząc w zamku pili, a gdy naczynia były wypróżnione, po inne wino do Torunia posłali. Krystyn, dobrze podpiwszy, tej nocy mocniej spał niż zwykle, aż szpiedzy po drabinach przez mur dostawszy się do zamku, i jego, i zamek, jak powiedziano, wzięli. W ten sposób książę Władysław stał się posiadaczem zamku Złotorii. Mnóstwo włóczęgów i biedaków, ludzi silnego i hartownego ciała, napłynęło teraz do niego. Wkrótce zaś po tym na pomoc mu przyszedł rycerz, imieniem Ulryk de Osten, syn Bodczy z Drezdenka, z pewną liczbą Sasów. Pewnego dnia podstą­ pili oni pod zamek biskupi Raciąż, opanowali dzwonnicę kościelną i wielki dwór, który Zbylut, biskup włocławski, na zewnątrz zamku wybudował, i zaczęli zamek gwałtownie zdobywać. Atoli mieszkańcy zamku mężnie ich odparli i zmu­ sili do odejścia z powrotem, bez nadziei zdobycia Raciąża. Jednakże po niewielu dniach wspomniany Ulryk ze swymi wspólnikami podszedł pod Gniewkowo i tam zaczął zdobywać zamek. Chociaż bronił go mężnie Gerward ze Słomowa łe g 0

ze swymi ludźmi, lecz gdy mieszczanie gniewkowscy dali pomoc Ulrykowi, zamek został podpalony i Gerward z dwudziestu pięcioma towarzyszami, po­ między którymi byli brat jego i dwaj synowie, z końmi, z orężem i innymi rze­ czami, które przy sobie miał w zamku, oddał się Ulrykowi w niewolę. — Ten 134

Kronika

Gerward, razem z synami i innymi współtowarzyszami, przez wspomnianego Sędziwoja był od księcia Białego za wielkie pieniądze wykupiony. — Następnie Ulryk z polecenia swych braci, Dobrogosta i Arnolda, z tryumfem wrócił do domu.

O BITW IE POMIĘDZY KSIĘCIEM BIAŁYM A LUDŹM I KRÓLEWSKIMI Tegoż czasu, gdy pan Jaśko Kmita,17 rycerz dzielny i wszelakiej cnoty pełen, starosta sieradzki, przybył pod Inowrocław w pomoc panu Sędziwojowi, wóz zaś z jego skarbem szedł za nim, ludzie księcia Białego ten skarb razem ze strażą w drodze przejęli i księciu, znajdującemu się po tej stronie Wisły w Gniewkowie, dostawili. Nazajutrz książę, zebrawszy swoich ludzi i kmieci z ziemi gniewkow­ skiej, podążył pod Inowrocław, w nadziei opanowania tego miasta. Lecz wspo­ mniany pan Jaśko Kmita razem z rycerzem Bartoszem z Wisemburga18 starostą brzeskim, spotkał go w bliskości Gniewkowa; wszczęła się między nimi bitwa i ludzie księcia raptownie uciekać zaczęli, sam zaś książę Biały przez różne bez­ droża spiesznie do Nieszawy popędził i porzuciwszy konie, wsiadł samoczwart na statek i na drugą stronę Wisły się przeprawił, z wielką stratą swoich ludzi, którzy, ścigani aż do okrętów toruńskich, w części zostali pozabijani, w części zaś wzięci do niewoli. Nie zważając jednak na to, książę Biały nie zaniechał napadów na Kujawy: spalił przedmieścia Inowrocławia i zewnętrzne bramy tego miasta, jak również wiele wsi na Kujawach, wielką moc łupu i jeńców do Złotorii uprowadzając. Dla obrony przed nim pan Sędziwój obwarował wieżę Jarosława w Służewie i w niej, jak i w innych miejscach, zbrojną załogę osadził, która się nieustannie

135

ścierała z ludźmi księcia Białego. Trzymał zaś wspomniany książę zamek Złotorię od tego czasu aż do Zielonych Świąt, wielkie pożary po nocach, spustoszenia i uprowadzania do niewoli zarówno [w Wielkopolsce], jak i na Kujawach przez swoich ludzi czyniąc. Nareszcie roku pańskiego 1376 dzielni rycerze, Sędziwój z Szubina i Bartosz z Wisemburga oraz Bartosz z Sokołowa, starosta kujawski, z Wielkopolanami i Kujawianami zamek ten obiegli. Gdy im w pomoc przyszedł Kazimierz, książę szczeciński i dobrzyński, zaczęto zamek zdobywać przy pomocy machin i innych narzędzi oblężniczych. Książę Biały miał z sobą w zamku dużo ludzi, więc się przed nieprzyjaciółmi skutecznie bronił, napadając na nich także z okrętów na rzece Wiśle. Pomiędzy jego ludźmi byli dwaj w zamku — jeden, imieniem Hanko, młynarz brzeski, bardzo biegły w sztuce budowania, i drugi, który zdradą zamek Złotorię wziął i księciu oddał. Z tych pierwszy już raz był przez księcia wzięty do niewoli, kiedy ten poprzednio zdobywał zamki księstwa gniewkowskiego, lecz został uwolniony na obietnicę dobrej wiary. Teraz zaś książę pan listownie polecał mu, aby stosownie do obietnicy wrócił do niewoli. Gdy Hanko pokazał ten list Bartoszowi, staroście brzeskiemu, pytając, co ma czynić, pan Bartosz odpowiedział, że nic mu radzić nie może i że sam on wiedzieć powinien, co ma uczynić. Aż oto jednej nocy przyszli z wozem ludzie orężni księcia, Hanka wzięli z młyna pod Brześciem i z sobą do Złotorii uprowadzili, aby dla nich machiny i inne narzędzia potrzebne dla zamku przygotował. O ZABICIU FRYDERYKA Z WEDLA W ZAMKU ZŁOTORII Kiedy tak szlachta zamek Złotorię oblegała, Hanko, młynarz brzeski, widząc że książę Biały nie będzie mógł oprzeć się potędze królewskiej, a bojąc się, aby mu za to, że robił w zamku machiny i inne narzędzia przeszkadzające wojsku królewskiemu w obleganiu zamku, nie odebrano młyna, oznajmił potajemnie panu Sędziwojowi staroście [wielkopolskiemu, że ma u siebie i chce mu oddać klucze od pewnej bramy zamkowej, przez którą wszedłszy z ludźmi będzie mógł zamek opanować. Lecz książę, mając go w podejrzeniu, kazał uwięzić; potem, kazawszy związanego nad stołem palić świecami, zmusił do wyznania zdrady, którą zamyślił uczynić. Wtedy książę posłał szwagra Hanka w jego imieniu do Sędziwoja, kazał mu się umówić z nim co do czasu i godziny i oddać klucze od tej bramy. Sędziwój wielce tym ucieszony pragnął, by jemu jedynie przypadł zaszczyt zdobycia zamku; nie mówiąc przeto nic o tej sprawie panu Bartoszowi, wybrał mężów szlachetnych i dzielnych, którzy z nim powinni byli wejść do zamku. Gdy tedy do onej bramy przyszli i dwudziestu sześciu, co byli na przodzie, weszło, wówczas straż zamkowa, przez księcia po to postawiona, kratę, która nad bramą wisiała, a do której kazał przywiązać dwa kamienie, aby tym szybciej na dół się spuszczała — raptownie puściła, i ta, padając przygniotła na śmierć szlachetnego męża Fryderyka de Wedel, pana na Ujściu, mężnego i odważnego; tych zaś, którzy weszli do zamku, dopóty bito kamieniami, aż się oddali rzeczonemu księciu w niewolę. Tak więc Sędziwój zawstydzony powrócił do swoich stanowisk z wielkim smutkiem po stracie swych ludzi. Nazajutrz rano całe wojsko ruszyło, pędem rzuciło się na zamek i przez cały dzień nie prze136

Kronika

stawało do niego szturmować, w końcu jednakże, po stracie z obu stron niewielu w zabitych, wielu zaś w ranionych, do swych stanowisk wróciło. W liczbie ra­ nionych był książę Kazimierz,19 mocno kamieniem uderzony, z czego wkrótce potem, jak sprawiedliwie mniemają, zakończył życie. Książę zaś Biały rozkazał tego samego dnia wzmiankowanego Hanka młynarza razem z jego szwagrem spalić przed zamkiem, wynagradzając w jednakowy sposób i tych także, którzy zamek pod Krystynem oddali. Po tym napadzie wspomniany książę zważywszy, że wojsko [królewskie] za­ mierza trwać w oblężeniu, on zaś po części uczuwał brak środków, wszedł w ukła­ dy ze starostami i zamek Bartoszowi oddał, zdając siebie całkowicie na łaskę króla pana. Wychodząc z zamku, książę zażądał, aby Bartosz skruszył z nim kopię; ten na to się zgodził i oto książę ze swoją kopią przeciwko Bartoszowi, a Bartosz przeciwko księciu, rozpędziwszy konie, z wielką siłą rzucili się jeden na drugiego i książę dostał od Bartosza w prawe ramię dosyć poważną ranę. Następnie książę Biały udał się do Węgier, do Ludwika, króla węgierskiego i polskiego, zaopatrzo­ ny w dostateczne środki na drogę przez Bartosza i brata jego, drugiego Bartosza. Tam, załatwiwszy z królem panem również inne sprawy sporne, sprzedał mu ziemię gniewkowską za dziesięć tysięcy florenów, otrzymał zaś od niego pewne opactwo zakonu św. Benedykta w Panonii, gdzie przebywa dotąd. Po jego ustąpieniu wielu .szlachty i wojowników w Kujawach, którzy jego stronę trzymali, uwięzieni za to i opodatkowani przez starostów, wpadli w długo­ trwałą nędzę, żadnej zaś pomocy ani ulgi od księcia nie otrzymali; i słusznie, podług słów proroczych: „nie ufajcie książętom, w których nie masz zbawienia.” 20

O POBIERANIU PRZEZ KRÓLA LUDWIKA PODATKU «PORADLNE» Tegoż roku, gdy król Ludwik zażądał od mieszkańców królestwa polskiego, zarówno duchownych, jak i szlachty, podatku zwanego „poradlne,” 21 arcybiskup i biskupi, mężowie duchowni i szlachta całej Polski płacenia go odmówili twier­ dząc, że od wszelkich takich danin i ciężarów na mocy jego własnych przywile­ jów są zwolnieni. Niemniej król na znak swego zwierzchnictwa jakiegoś podatku żądał. A ponieważ biskupi i szlachta polska twierdzili, że w listach swoich za­ przysięgli wierność tylko samemu królowi Ludwikowi i jego synom, gdyby ich miał, on zaś, w braku męskiego potomstwa, pragnął, aby takąż samą przysięgę wierności złożyli jego córkom, przeto, nie mogąc inaczej uzyskać ich zgody, nowymi przywilejami uwolnił wszystkich ziemian od wszelkich podatków, za­ chowując dla siebie i dla swoich następców tylko po dwa grosze z każdego łanu,22 które corocznie do skarbu jego miały być płacone. Tym sposobem dawniejsze listy zostały unieważnione, nowe zaś były sporządzone, w których Polacy złożyli hołd wierności córkom królewskim — rzecz dość hańbiąca, aby kobiety nad nimi królowały — pozwalając, aby ich kmiecie płacili, jak powiedziano, na wieczne czasy dwa grosze czynszu z każdego łanu. Tylko arcybiskup i sufragani jego oraz wszystkich kościołów odmówili poddania się tym opłatom, nie chcąc wyrzekać się przywilejów, poręczających swobody dóbr kościelnych i dlatego, chociaż byli o to napominam, w żaden sposób nie pozwolili swym kmieciom opłacać owego podatku na rzecz króla pana. Wyjątek stanowiło uboższe duchowieństwo, 137

Janko z Czarnkowa

którego włościanie zmuszeni byli płacić do skarbu królewskiego nie dwa, lecz dwadzieścia cztery grosze w przeciągu jednego roku; biskupi zaś przez statuty prowincjonalne, które podatek ten ogólnie potępiły, z pomocą przyjść im zanied­ bali i dotąd zaniedbują.

O SPUSTOSZENIU PRZEZ LITW INÓW ZIEM I SANDOMIERSKIEJ Tegoż roku,23 Elżbieta, matka Ludwika, króla węgierskiego, która w roku ze­ szłym z powodu rozprzężenia wywołanego gospodarką tych ze szlachty krakow­ skiej, którzy stojąc u steru władzy doprowadzili królowę swymi przewrotnymi ra­ dami w widokach korzyści własnej do wielu nieopatrznych postanowień — zdała rządy królestwa polskiego w ręce syna swojego, wspomnianego króla węgier­ skiego, zaczęła natarczywie się ich na powrót domagać, lekce sobie ważąc wielo­ tysięczny dochód, który jej syn w królestwie dalmackim przeznaczył, zamiast dochodów w królestwie polskim. Że zaś król Ludwik życzeniu jej zrazu zadość­ uczynić nie chciał, wielce tym podrażniona, nie zawahała się powiedzieć naj­ jaśniejszemu synowi swemu zapalczywe i znieważające słowa. Wówczas mądry król, który podług przykazania boskiego, rodziców swych wielce szanował i kochał, matce znowu rządy w Polsce powierzył. Z wielkim tedy orszakiem Węgrów, wyniosła, acz podówczas już osiemdzie­ sięcioletnia królowa udała się do Krakowa, przesławszy szlachcie krakowskiej i sandomierskiej przez posłów listy z poleceniem, aby z żonami swymi wybiegli na jej spotkanie do Sącza i dalej, i ażeby ją ze czcią i radością przyjęli; co też uczynili. Gdy stanęła w Bochni, niektórzy z przybyłych Sandomierzan donieśli jej, iż doszły do nich wieści, jakoby Litwini zgromadziwszy się w wielkiej liczbie zamierzają wpaść do ziemi sandomierskiej. Królowa, nie wierząc temu i ufając w potęgę syna, rzekła: „Że ręka jej syna jest bardzo mocna i długa, więc Litwini w obawie przed jego siłą i mocą nie ośmielą się nic przeciwko memu przedsię­ wziąć.” Zwiedzeni taką nadzieją Sandomierzanie zaniedbali wszelkiej ostroż­ ności, wskutek czego książęta: Kiejstut z Trok (brat Olgierda, wielkiego księcia litewskiego) z bratem swoim Lubardem łuckim i bratankiem Jerzym bełskim, tajemnie rzekę San poza Zawichostem, w dniu [...] listopada miesiąca przeszli i spustoszyli niespodzianie wiele wsi nad Wisłą aż do miasta Tarnowa, nie oszczędzając ani wieku, ani płci, lecz mordując tych, których nie mogli zabrać do niewoli. Tym sposobem niezliczona ilość ludzi obojej płci była nieszczęśliwie uprowadzona w wieczną niewolę. Wielu kapłanów po spaleniu kościołów zabito, innych wzięto do niewoli. Zapłakał ród lechicki widząc, iż spełniło się nad nim przekleństwo proroka: „Niewiasta zabrała rządy i panuje nad moim narodem.” 24— Podług pewnej relacji, gdy o tej klęsce nieszczęsnej doniesiono królowej pani, ta, jakkolwiek się w duchu zatrwożyła, nie chciała jednak przed wszystkimi zmartwienia swego okazać, lecz z wesołym obliczem pocieszała zasmuconych mówiąc, iż król pan, syn jej, wywrze na książętach litewskich zemstę, jeżeli się rychło nie postarają o zwrot tego, co zabrali i uprowadzili, i o zadośćuczynienie poszkodowanym. Jest nad brzegiem Wisły wieś zwana Baranów, należąca do rycerza Pietrasza, syna Cztana, brata arcybiskupa gnieźnieńskiego Janusza. Gdy plemię litewskie 138

Kronika