Polscy królobójcy

Citation preview

SPIS TREŚCI

Wstęp ............................................................................................ I. P o c z ą t k i............................................................................ II. W w irze dzieln icow ego r o z b i c i a .............................. III. S przy siężen ie p o d d a n y c h ............................................ IV. M ordercze w id m a ......................................................... V. M edycyn a a t r u c iz n a .................................................. VI. K r ó l i w a r i a t ................................................................. VII. P s y c h o z a ......................................................................... VIII. S as kon tra L e s z c z y ń s k i.............................................. IX. Z am ach ko n fed era tó w b a r s k i c h .............................. X. W ielki p roces k r ó lo b ó jc ó w ......................................... XI. Z m ierzch k r ó lo w a n i a .................................................. XII. C zas rom an tyczn ych boh aterów ............................ XIII. E pilog p olskieg o k r ó lo b ó js tw a .................................. P osłow ie ...................................................................................... Bibliografia .................................................................................

7 15 25 37 49 67 77 96 106 122 140 150 160 179 197 200

H isto r ia je s t sz tu k ą ... w y r o z u m ie n ia i w y r o z u m ia ło ś c i d la w sz y stk ieg o i d la w szy stkich . A le tam , g d z ie s p r o ­ w a d z a w sz y stk o i w szy stkich d o j e d ­ n ej m ia r y : złe czy d o b re , w y stęp e k czy cnotę, z b r o d n ię czy zasłu g ę, p r z e s ta je b y ć z d ro w y m s ą d e m lu d zkim , a sta je się ja k im ś ch o ro b liw y m sp a cz e n iem ... Adam Szelągow ski

WSTĘP

Wiele prawdy kryły słowa Zygmunta Starego — władcy w pełni statecznego, człowieka z obliczem nigdy nie kryją­ cym ni dumy, ni fałszu, monarchy dostojnie mawiającego, iż w Polsce nie znajdzie rodaka, na którego sercu ze spokojem nie położyłby głowy. Dziwili się posłowie zagraniczni, że król bez obawy przemierza różne zakamarki swego państwa, częstokroć pozbawiony przybocznej straży. Tym dziwniejszy wydać się musi fakt, gdy poniżej przytoczyć wypadnie królobójczy epizod, który nie ominął i jego osoby. Jest w naszej przeszłości coś swoistego, co czyni z dziejów bohaterski etos narodowych zmagań, zwycięstw i porażek, szczytnych ideałów, czasem niedoścignionych celów, twórczy trud dziesiątek pokoleń udokumentowany w końcu ogromnym wkładem do kultury materialnej i duchowej społeczności ludzkiej. Nie spadały w kraju naszym ociekają­ ce krwią królewskie głowy, nigdy nie doszło do burzliwej detronizacji urządzonej przez rozrewolucjonizowany naród, nie prowadzono też monarchy w majestacie prawa na wznie­ siony dlań szafot, kat nie ważył się kazać królowi kłaść głowy pod topór — to prawda. Ale bywały i chwile napięcia, kiedy rozdrażniona opozycja trzymała w zanadrzu ostatecz­ ny argument, straszyła panującego mordem, rozsiewała plotki o wyimaginowanych próbach królobójstwa. Do tego

7

doszło jeszcze kilku szaleńców, ich niepoczytalność powięk­ szyła wymiar polskiego królobójstwa. Zjawisko królobójstwa jest próbą albo ostatecznym czynem zmierzającym do zabicia monarchy to proste. O wiele trudniejsze byłoby precyzyjne wyznaczenie pobudek tworzących różnorodną mozaikę, złożoną z uwa­ runkowań: politycznych, psychicznych — ściślej psychopa­ tycznych skłonności wybranych morderców, nareszcie określenie mechanizmu rządzącego czynnikiem rewolucyj­ nym, który doprowadza do uśmiercenia władcy w majestacie prawa. Każdy z problemów wymagałby przywołania pomocy oddzielnych dyscyplin naukowych. Wszelkie sprawy związane z królobójstwem wchodziły na ławy sądowe Rzeczypospolitej, z mocy konstytucji wydanej w 1588 roku. Każde przedsięwzięcie związane z obrazą króla, włącznie z próbą dokonania morderstwa na osobie korono­ wanej, określone zostało przez wymienioną konstytucję jako "zbrodnia majestatu”. Ten podstawowy akt prawny, sporządzony prawdopodobnie pod wpływem słynnej afery politycznej z udziałem Krzysztofa Zborowskiego, zawierał wyłącznie określenia natury procesowej, na próżno zaś było­ by w nim szukać szczegółowych rozporządzeń w kwestii kary, jaką ma ponieść obwiniony o zbrodnię obrazy majestatu. Najstarszym natomiast znanym określeniem prawnym, które zapoczątkowało w prawodawstwie polskim problem obrazy majestatu, jest statut Zygmunta I Starego z 1510 roku, rozciągający pojęcie tego rodzaju zbrodni na senatorów, prałatów, posłów królewskich i ziemskich. Ten sam król w 1539 roku złożył swój podpis pod kolejnym dokumentem, tym razem zawężającym crim en la es a e m ajestatis tylko do osoby monarchy. Konstytucje wydawane w la­ tach 1601, 1669 i 1670 powoływały się na dokument z 1588 roku, w istocie powtarzały go z niewielkimi poprawkami. Tylko trzykrotnie w dziejach polskich istniejące prawodaw­ stwo zostało zastosowane wobec "królobójców”. Nie znaczy to wszakże, że należałoby pomijać wszelkie wydarzenia o charakterze królobójczym, których zaliczenie

8

do najwyższego gatunku zbrodni nie powinno budzić u żad­ nego badacza przeszłości jakichkolwiek wątpliwości, zwłasz­ cza gdy dotyczy to czasów, kiedy podobne czyny nie do­ czekały się jeszcze prawnego uregulowania. Wtedy jedynym prawem okazywało się nieludzkie prawo zemsty, a ranga zbrodni wzrastała, jeśli dokonano jej na osobie uświęconej boskim prawem panowania. Zabicie zwłaszcza koronowane­ go władcy to według dawnych kryteriów najgorszy rodzaj mordu — sprzeciwienie się boskim prawom natury. Wywodzili się owi mordercy królów prawie z wszystkich grup społecznych. Byli wśród nich ludzie bogaci i biedni, poczytalni i niezrównoważeni, żądni władzy, ale także pospolici furiaci dotknięci chorobą psychiczną, w końcu de­ legaci opozycyjnych ugrupowań, których brzęcząca moneta nie mniej zauroczyła, niż niedościgniona możliwość tzw. wypłynięcia na orbitę powszechnych zainteresowań bez zważania na metody i skutki działań. Nikczemnych zadań królobójstwa podejmowali się przyboczni lekarze, nadworni kucharze, niezauważani słudzy. Brali na siebie odpowiedzia­ lne zadanie zgładzenia "tyrana” śmiałkowie niewątpliwie szlachetni. W szeregi królobójców wchodzili i sami królowie. Uciekają się do symbolicznej zbrodni bezradni "królobójcy”, którym nie jest dane przebywać w pobliżu monarchy. Na Sobieskiego... w portrecie rzuca się Darowski. Książę Józef Jabłonowski obmyśla mniej gwałtowną zemstę na królu. Tenże pan na dziedzicznych Lachowicach, gdy "król zadość nie uczynił” jego prośbie, wpadł w gniew. Kazał powiesić portret króla Stanisława Augusta Poniatowskigo w swoim prywatnym pałacowym więzieniu. Przy uwięzio­ nym portrecie postawiono straże. Rodzaj zamachu zwany in effig ie można prosto określić królobójstwem symbolicznym, w świetle prawa łączonym z obrazą majestatu. Jednakże Stanisław August powiadomiony o czynie Jabłonowskiego, wolał pozyskiwać niż karać, dlatego posłał zuchwalcowi portret z ciepłym słówkiem, wyrażonym w dołączonym liście. Zachowanie króla, który w taki sposób gratuluje

9

oponentowi poczucia humoru, zamknęło sprawę, oszczędziło ponurego procesu, a w konsekwencji książę nie znalazł się w poczcie polskich królobójców. Prezentowane na dalszych kartach przykłady formują następujący szereg typów królobójstwa: mityczne, połowicz­ ne, bratobójstwo, zwykły spisek polityczny, urojone, sym­ boliczne, z poczucia patriotyzmu, klasyczny zamach oraz trucicielstwo. W annałach polskiej historii nie znajdujemy tylko ojcobójstwa, nie znamy również królobójstwa dokona­ nego w majestacie prawa przez rozjuszony hasłami rewolucji naród. Słowem, cierpimy na brak przykładu, który odpowia­ dałby detronizacji Ludwika XVI we Francji albo Karola I Stuarta w Anglii. Trzeba też wspomnieć o podstawowych środkach wyko­ rzystywanych do uśmiercenia panującego : prymitywniejsze są oczywiście zwykłe narzędzia typu sztylet czy czekan, do nieco perfidniejszych zaliczyć wypada trucizny. Problem niezwykle szeroki, dość, że wspomnę o francuskojęzycznej historii pióra Jeana de Maleissye’a, ujawniającej wszystkie tajniki śmiertelnych mikstur. Warto by przytoczyć kilka krajowych przykładów niezaprzeczalnie z importu. Co więc znali nasi przodkowie? Cukier ołowiany i wino pod­ prawiane glejtą należały do rzędu trucizn o działaniu powol­ nym. Osłabiały czynności wchłaniających naczyń przewodu pokarmowego, objawiały się ostrymi kolkami, finalnie po­ wodowały w organizmie zakłócenia prawidłowej zdolności przyswajania pokarmów. Zastosowanie tego typu środków obliczone było na długofalowe działanie z dużą szansą na zupełną niemożliwość wykrycia mordercy zwłaszcza przy ówczesnym stanie wiedzy medycznej. Wielką popularność pośród trucizn zdobyła w XVIII wieku słynna a q u a to fa n a śmiercionośny preparat pozbawiony smaku i zapachu, sporządzony na bazie arszeniku i octanu ołowiu. W mniema­ niu powszechnym trucizna ta powstała z piany pochodzącej od ludzi poddawanych krwawym męczarniom. Nazwę zawdzięczała okrutnej hrabinie z Sycylii — Tofanie, która posyłała ten płyn swym ofiarom jako "cudowny”

10

środek. Straszliwa hrabina długo unikała ręki sprawiedliwo­ ści, doczekała się ostatecznie zasłużonej kary śmierci w 1709 roku. Znane były i mniej srogie trucizny roślinne z euforbii, wilczydełka, Ziemowita. Wykorzystywany do celów zbrod­ niczych ”kwas pruski” otrzymywano m. in. z gorzkich migdałów. Równie śmiercionośny był jad węży. Królom za­ aplikować można było jeszcze inne "smakołyki”, np. tzw. wronie oko, psią pietruszkę, belladonę itp. Czasem nazwa trucizny pochodziła od sposobu podania, np. powolnie skut­ kujący środek podany w jajecznicy nazywano "lisem” — la volpe. Ogromną część zamachów (królobójstwa klasyczne) dokonywali ludzie z urazem własnej psyche, wymagający fachowych diagnoz psychiatrów. Nawet jeśli byli tylko na­ rzędziem w ręku spiskowców, musiały nimi kierować zagrzewające do działania pobudki. Psychiatra Heinz Hafner w wywiadzie („Der Spiegel”) prezentuje wyniki badań nad zamachami świata współczesnego: ”W ybitne osobistości n ie tylko zresztą politycy, rów nież sędziow ie, artyści, lekarze czy w ysocy u rzędn icy — s ą n a r a ż o n e n a ry zy ko wtedy, gdy chory w sw ym obięd zie czyn i je o d p o w ied z ia l­ nym i z a zag rożen ie sw ego ż y cia lub n iszczen ie siebie. M oty­ w acje i w y bór o fia r y w y ra źn ie ró ż n ią się w p r z y p a d k u chorych p sychiczn ie i zdrow ych sp raw ców czynów gw ałtow ­ nych. U osób chorych b a rd z o n iezn aczn ą rolę g ra n a p rz y ­ k ła d chęć w zb og acen ia się lub też u k ry cia przestępstw a. Z nacznie częściej w grę w ch od zą m otyw y em ocjon aln e, ja k zem sta, n ien aw iść czy też o b ro n a p rz ed u rojon ym za g ro ż e­ n iem ”. Na podstawie badań przeprowadzonych w okresie 10 lat i na terytorium jednego państwa Hafner wnikliwie przeanalizował wszystkie akty przemocy dokonane przez osoby psychicznie chore. Wynik dowodził, iż ryzyko popeł­ nienia aktu przemocy nie jest wyższe w przypadku osób chorych psychicznie niż w przypadku ludzi przy zdrowych zmysłach. Kara za dokonaną lub przygotowaną zbrodnię miała zwykle szczególnie spektakularny przebieg, ze względu na

11

-

jej funkcję dydaktyczną, sprowadzoną do czynnika odstra­ szającego przyszłych ewentualnych zamachowców. W Polsce pierwowzorem kaźni zgotowanej dla zamachowca okazuje się męczeństwo francuskiego królobójcy Franęois Ravaillaca. Kara polegała na ćwiartowaniu skazanego za pomocą czterech koni zaprzężonych do kończyn ofiary. Kulminacyj­ ny moment kaźni poprzedzało pastwienie się nad ręką królobójcy, a końcowy akt polegał na wystrzeleniu z armaty spalonych prochów przestępcy. Zasadą było, aby żaden ślad po nim nie pozostał, przeto zniszczenie doczesnych szcząt­ ków należało do antykrólobójczej profilaktyki Kult prze­ stępcy tej miary był w społeczeństwie niedopuszczalny. Ówczesne prawo mogło nałożyć na zamachowca nieco mniejszy wymiar kary, przykładowo przez ścięcie. Królobójstwo było tą wyjątkową zbrodnią, w sprawie której nawet łaskawość królewska niewiele mogła zdziałać. Zygmunt III Waza ułaskawił Piekarskiego, niestety potrzeba stworzenia kary dla przykładu, mimo ewidentnej choroby umysłowej zamachowca, doprowadziła do urządzenia krwawego theatrum. Wielu oratorskich zabiegów musiał użyć Stanisław August Poniatowski w celu przekonania sądu o niewinności jednego z uczestników swojego porwania. Nadmieńmy, że król zgodnie z prawem w procesie o "zbrodnię majestatu” nie mógł brać udziału, chyba tylko w charakterze świadka. Przyglądając się losom zamachowców warto zwrócić uwagę na zależność między królobójstwem a biegiem his­ torii. Ponieważ w historii Polski żaden akt królobójstwa nie zadecydował o nagłej zmianie biegu wydarzeń, nie zrodził nigdy nowej rzeczywistości, bo też prawie żadnego aktu królobójstwa polskiego nie uwieńczył sukces, dlatego trzeba by odwoływać się do przykładów o charakterze uniwersal­ nym. Strzał oddany przez nacjonalistę serbskiego Gawriło Principa pozbawił życia arcyksięcia austriackiego Ferdynan­ da i jego małżonkę Zofię Chotek. Zamach ten nie zakończył się fiaskiem, w skutkach bynajmniej nie doprowadził do realizacji marzeń autora strzału, przyniósł natomiast rezul­ taty o wiele donioślejszym znaczeniu pierwszą wojnę

12

światową. Z kolei zabójca prezydenta USA Abrahama Lincolna dążył do utrzymania istniejących stosunków w pań­ stwie. W prezydenta trafił, lecz założonego celu wyraźnie chybił. Podobne przykłady można by mnożyć. Zbrodnia polityczna była przedmiotem szczegółowych badań amerykańskiego historyka zamachów Franklina For­ da, który swoje wyniki opiera na ustaleniach statystycznych i dowodzi przewagi czynnika jednostkowego pojedyn­ czych zamachów nad zorganizowanymi grupami spiskowy­ mi. Zdaniem Forda zamachowiec podejmujący ryzyko na własną rękę działa zazwyczaj skuteczniej. Historyk amery­ kański zauważa również nasilającą się liczbę morderstw na tle politycznym w miarę zbliżania się do naszego stulecia. Wiek X IX w Europie daje możliwość doliczenia się około 100 zamachów o niepośledniej randze. Kolejny badacz przejęty omawianym problemem — Wolfgang Piat odcina się od "wyliczanki” sensacyjnych, krwawych zdarzeń, podobnie od próby pobieżnego wartościowania głównych bohaterów, raz widzianych w świetle szlachetnych ideałów, innym razem godnych potępienia łajdaków. Uderza brak w polskiej historiografii literackich wizji lub naukowych analiz całościowo traktujących problem królo­ bójstwa w Polsce. Monumentalna praca Scheuringa, opa­ trzona zachęcającym tytułem Czy królobójstw o?, stara się zaledwie wyjaśnić tajemnicę podejrzanej śmierci Stefana Batorego. Powszechnie znane i godne uznania eseje Pawła Jasienicy w kilku zdaniach częściowo zapełniają "białą plamę”. Czasy wolności politycznej w mniejszym stopniu krępują zawodową podświadomość historyka, który w cza­ sach niewoli zwykle woli przedkładać idee nad pragnienie racjonalnego poznania. Szczególne miejsce należy się tutaj pracy Wacława Gąsiorowskiego opatrzonej zbliżonym tytułem K rólo bójcy . Pełna zaangażowania emocjonalnego książka zrodziła się w trud­ nych czasach niewoli narodowej; tym chyba tłumaczyć można zwrócenie przez autora uwagi na bezprzykładne w in­ nych rejonach Europy morderstwa carów rosyjskich. Czymś

13

naturalnym natomiast jest milczenie w kwestiach polskich. Zresztą sam Gąsiorowski potrafił z dystansu, pięknymi sło­ wy, dokonać wypływającej z głębi serca trafnej oceny swojej książki: ”D ziw na k sią ż k a , dziw n iejszym i s ą je d n a k p rzeży ­ w an e w ra ż en ia p rzez jej au tora, gdy po la ta ch dw udziestu trzech p o r a z p ierw szy w ziął j ą d o ręki, p rzeczy tał i ra z jeszcze p rzeży ł m inion e czasy... Z grzeszyła b o d a j sw ą g orączkow ością, b y ła dziecięciem n iepokoju, wizji, m ar, bez­ sennych nocy. Z a p rag n ęła by ć z a ra z em sa rk a z m em i iron ią, d ziejam i zbrod n i i k r o n ik ą d w orską, s z u k a ła pom sty zn ajdow an a u sp raw ied liw ien ie, p r ó b o w a ła m ścicielstw a, a w p a d a ła w hum or, an eg d otę p o m iesz a ła z dokum entem , b u d u a ro w ą tajem n icę s p lą ta ła z r a c ją stan u i ta k zgrzeszy­ ła bard zo, j a k zgrzeszyć zw y kł ka ż d y p łó d n ie d o li”. Niniejszy szkic opatrzony tytułem P olscy królobójcy , oparty wyłącznie na faktach, nie stawia sobie bynajmniej za cel stwarzania przeciwwagi dla funkcjonującego w społe­ czeństwie mitu o braku polskiego królobójstwa, a ma być zaledwie skromną próbą uzmysłowienia sobie przez wszyst­ kich przejętych przeszłością zdarzeń, których roli dziejowej nie należy przeceniać, lecz powinno się o nich wiedzieć, naturalnie przyjmować, traktować z dużą dozą wyrozumia­ łości i wyrozumowania. Nie chciejmy zakłócać ciszy grobowej dawno zgasłych królów wszczynaniem nowych procesów historii, ale prawdą nie gardźmy, wczujmy się w końcu w zwykłe niepokoje, obawy, faktyczne zagrożenia ludzi, którym los powierzył obowiązek sprawowania władzy. P olscy królo bójcy narodzili się w prezentowanej formie, na podstawie materiałów źródłowych i literatury zarysowa­ nej w bibliografii. Ich powstaniu towarzyszyła niezmierna życzliwość wielu osób. Szczególnie wyrazy wdzięczności pragnę wyrazić Profesorowi Michałowi Rożkowi, którego cenne wskazówki pozwoliły mi zrealizować podjęty problem.

I POCZĄTKI

Każdy naród oplatał swoje początki barwną szatą mitycz­ nych podań, odszukiwał korzenie bytu w nieuchwytnej mgławicy zdarzeń, ale i częstokroć tworzył poetycki obraz dziejów. Tam, gdzie rozpływała się w nicość ludzka pamięć, poczynały rodzić się wizje, a powtarzane głosem lokalnej tradycji przetrwały wieki, trafiały do pożółkłych kronik, w końcu wkraczały na warsztat badawczy historyków, filolo­ gów, etnografów. W odległych mrokach polskiej historii rysuje się ponura postać Popiela — władcy zjedzonego przez myszy. Czyżby więc królobójstwo? Trudno wykluczyć, iż średniowieczny kronikarz wybrał do zilustrowania niejasnej prawdy z przeszłości akurat właś­ nie motyw myszy. Historyk nie dysponuje odpowiednimi dokumentami, lecz zaledwie źródłowymi przekazami z póź­ niejszych epok, które im bliższe naszym czasom, tym więcej dostarczają szczegółów. Bardziej stają się literackim obra­ zem legendy Popiela niż dokumentem historycznym. Obec­ ność władcy zdetronizowanego przez "myszy” jest jednak faktem niepodważalnym w polskiej tradycji na przestrzeni całego tysiąclecia. ”Byt m ian ow icie w m ieście G nieźnie, które po słow iań sku zn aczy tyle co g n iazdo, k sią ż ę P op iel...” pisał Gall Anonim

15

powołujący się na tradycję ustną. A oto jego dalsza relacja: ”...O p o w ia d a ją też starcy sędziw i, że ów P o p iel w ypędzon y z królestw a ta k w ielkie c ie rp ia ł p rz eśla d o w a n ie od m yszy, iż z tego p ow od u w yw iezion y został przez sw oje otoczenie n a w yspę, gdzie ta k długo w d rew n ian ej w ieży bron ion o go p rzed ow ym i rozw ścieczon ym i zw ierzętam i, które tam p rz e­ pływ ały , a ż opu szczony p rzez w szystkich d la zabójczeg o sm rodu m n óstw a pobitych, zg in ął śm iercią n ajh a n ieb n iej­ szą, bo zag ry zion y przez p o tw o ry ”. Następna kronikarska opowieść Wincentego Kadłubka została nieco poszerzona dzięki literackiej fantazji autora. Mistrz napisał kilka nowych szczegółów o usunięciu dynastii poprzedzającej Piastów. Dokonał charakterystyki Popiela II jako jednego z dynastii Pompiliuszy. Lokalizację zajść na terenie Kruszwicy wprowadza dopie­ ro K r o n ik a w ielkop o lska, tam bowiem dziad Popiela II imie­ niem Leszek miał ustanowić stolicę. Motyw wizyty dwóch pielgrzymów, ostatecznie trafiających pod strzechę Piasta, jest bardzo zbliżony do wersji prezentowanej przez Galla Anonima. Trzymając się źródeł, jedno tylko nie budzi wątpliwości, tj. że pierwszy z dynastii Piastowskiej nie był bezpośrednio wmieszany w sprawę obalenia Popiela. Władzę sprawował z wyboru. Natomiast wpleciony do wszystkich wspomnia­ nych tutaj kronik wątek myszy niezmiennie stara się sugero­ wać jakiś akt zbrodni. Popuszcza cugli gadulstwu zacny Jan Długosz w kwestii Popiela wydanego ”n a w szelkie zd rożn ości i b e z p r a w ia ”, któremu czas przepływał na gnuśnej bezczynności, obżarst­ wie przeplatanym z pijaństwem. Długoszowy Popiel zajmuje się urządzaniem biesiad, rozpustą i hulankami. Poślubiona mu Niemka, widząc przybierającą na sile nienawiść ogółu do męża, usiłuje nakłonić go do podstępnego uśmiercenia wszy­ stkich żyjących książąt krwi. Z ciał otrutych krewniaków niesłychana mnogość myszy powstała i na biesiadującego Popiela, jego żonę tudzież dwóch synów — ruszyła. Ale woda nie powstrzyma coraz to

16

większej hurmy napastników, ”ra z em n a k r ó la m o rd ercę u d e rz a ją ”, w końcu " p o ż e r a ją ”. Istniały w nauce historii poglądy uznające Popiela za osobę rzeczywistą. Już Tadeusz Wojciechowski usiłował odrzucić mityczną istotę tej postaci, która nosiła nazwę Chościsko. W księgach sądowych z końca średniowiecza spotykano pokrewne w brzmieniu nazwy osobowe, bardziej przydomki niż imiona. Z kolei Aleksander Bruckner zarów­ no Popiela, jak i Piasta uważa za rubaszne, wymyślone przezwiska. Ciekawie prezentuje się teoria, według której Piast sprawował na dworze funkcję piastuna synów Popiela, czyli był odpowiednikiem zachodnioeuropejskiego urzędu majordoma. Samo zaś podanie o Piaście i Popielu dotyczy faktu przejęcia władzy, wplecionego w literacki wątek my­ szy spragnionych krwi. Różnie usiłowano interpretować w historiografii polskiej owe myszy. W ubiegłym stuleciu Karol Szajnocha tłumaczy myszy jako korsarzy północnych, pustoszących nasze ziemie, po czym szybko omija problem twierdzeniem: ”nie n aszem u to p ióru u latać w sfery w ysokie, k rą ż y ć p o napow ietrzn ych ob sza rach p oezji i alegorii, z a c iek a ć się w m glistą k ra in ę m itów ”. Pozostawiony przez Szajnochę drogowskaz nadał jakby kierunek dociekaniom K. Krotoskiego do upatrywania w myszach złowrogich Wikingów. Na gruncie archeologicz­ nym powstała teoria Witolda Hensla o śmierci Popiela, od­ zwierciedlająca w istocie zrzucenie zwierzchnictwa Goplan przez plemię Lędziców, gdyż obalony książę identyfikowany jest z Gopłem i ośrodkiem władzy w Kruszwicy. Wszystkie teorie dostarczają logicznych racji, kroniki mówią tylko o my­ szach. Powtarzały długo, uparcie, w zasadniczym zrębie niezmiennie wieść o królobójczej misji żarłocznych gryzoni. Nie był Popiel ostatnią ofiarą mysiego żeru w polskich dziejach. Bo oto podobna rola przypadła księciu kujawskie­ mu Mieszkowi przezwanemu podobnie jak Popiel — Choszyskiem. Książę żył w XIII wieku, od ojca Konrada Mazowiec­ kiego otrzymał część dziedzictwa. Nie poskąpił mu Długosz opinii o gwąUaah; ęhytrości, bezprawiu i niesprawiedliwości.

17

nniiiiiiiiiii

miiim

Pan na Kujawach dopuszczał się przeto gwałtów na wdo­ wach i sierotach, dobytek im rabował, a raz sprosiwszy sporą gromadę rycerzy, wystawną ucztę wyprawił i częstował za­ grabionym mieniem. Rzecze Długosz, że książę kujawski: ”...s ia d ł (z ry cerzam i) p osp ołu do biesiad y , w śród godow an ia i w esołej ochoty z d op u szczen ia B ożego i w y roku s p r a ­ w iedliw ej k a r y z a jeg o b ez p ra w ia ta k obecn e ja k o i przyszłe, w y ro iła się n iezliczon a ch m a ra m yszy, które go gryźć i p o ­ ż era ć poczęły. C hron iąc się [M ieszko] p rz ed grożący m n iebezpieczeństw em , d o p a d ł czym p ręd zej statku i w y p ły n ął n a rzeki i brody. A le nic to nie pom ogło, goniły go bow iem m yszy p o jez io r a c h i w odn ych roztoczach, a ż n areszcie zagryzły n ęd z n ik a i do szczętu p o ja d ły ”. Powołując się na R oczn iki ku jaw skie, zdarzenie to umieszczono w 1238 roku. Tak więc myszy na dobre zagościły w Polsce, pełniąc alego­ ryczną powinność królobójców. Nie ulega wątpliwości — by­ ły narzędziem sprawiedliwości, lecz kto personalnie urzeczy­ wistnił detronizację Popiela i Mieszka kujawskiego tego nie wiemy. Można tutaj przytoczyć zaledwie przysłowie z okolic Tykocina zapisane przez Zygmunta Glogera: "Jesz­ powtarzane przez lud cze się n a to i m yszy nie g o n ią ” w sprawach trudnych do ziszczenia. Myszy "jadły” nie tylko w Polsce. Już biblijne wersety wspominają o niszczycielskiej sile gryzoni. Z kolei autor greckich dziejów sięga po takie opowiadanie o myszach, które wkroczyły do akcji za życia arcykapłana Hefaesta Sethona. On swoich wojowników upokarzał i rujnował. Nastał czas, kiedy naszedł Egipt z wielkim wojskiem władca Sanacharib. Wtedy swoi odmówili Sethonowi posłuszeń­ stwa. ”1 tera z tenże, w ykuty z k a m ie n ia stoi w św iąty n i H efaesta, trzy m ając w d łon i m ysz i ta k p r z e m a w ia ją c w yrytym n ap isem : n a m n ie p atrząc, n iech a j ka ż d y będ zie p ob o żn y m ” — powiada w swym dziele Herodot. Statua kap­ łana z myszą w dłoni to przestroga. A może również polska opowieść o myszach i Popielu to tylko przestroga dla panują­ cych, ostrzeżenie przed karą za niegodziwość stworzone przez lud spragniony sprawiedliwości i praworządności we

18

wczesnopiastowskim państwie, formującym właśnie funda­ ment swego bytu? Ludy germańskie uważały, że gryzonie te powstawały na ustach czarownic. Podobnie jak w wierzeniach perskich, były narzędziami w ręku demonów i złych bogów. Niemiec­ ka bogini myszy to Hołda, która zsyła plagi swych poddanek na bezbożników, rozpustników i innych niegodziwców. Ochronę plonów przed gryzoniami sprawowała w powszech­ nym przekonaniu św. Gertruda, za co lud składał jej dzięki. Gdzie indziej mysz uosabia duszę, jak chociażby w jednym z podań łużyckich. Tak oto pożarcie człowieka przez myszy może mieć również wyraźny związek z duszą. Nie pogrzeba­ ne przez Popiela ciała książąt powodują zrodzenie się "myszy”, czyli duchowych mścicieli zbrodni. ”Z jedzenie przez m yszy o z n a c z a ć p rzeto m oże ta k ż e zjedzen ie przez zgryzoty, w y n ik a ją ce z w yrzutów su m ien ia ” — twierdził Antoni Czubryński. Myszy mścicielki odnajdujemy głównie w dziejopisars­ twie niemieckim. Roczniki kwedlinburskie opisują mysią inwazję na upatrzoną ofiarę, ale wszystko odbywa się w spo­ sób "niewidzialny”. Inne myszy — wprost zjadły rycerza, lecz tutaj napastowany miał czas pomyśleć o własnym bez­ pieczeństwie w drewnianej wieży (podobnie jak Popiel). Zemsta w myszy wcielona najsilniej związana jest z postacią biskupa Hattona z Bingen tam także powstała wieża mysia. Relacja kronikarza niemieckiego Thietmara przekazuje, że Hatton pragnął zagrabić dobra klasztorne. Za ten m. in. występny czyn zostaje ^jedzony w wieży, która według polskiego kronikarza Marcina Bielskiego stała "...pośrodku R en u ”. Opowieść kruszwicka o wieży, myszach oraz śmierci Popiela znajduje analogie nie tylko zresztą w tradycji o Hattonie. Biskup koloński Adolf też skonał przez "myszy”. Istotnie, nagle zmieniwszy orientację polityczną, musiał uciekać z Kolonii przed rozjuszonym tłumem mieszczan. Podobna mysia plaga uśmierciła arcybiskupa Godfryda z Osnabrucku, biskupa Wilderolfa ze Strasburga, Hartwiga z Mag-

19

deburga oraz Hattona II Młodszego. W Danii szczury ujadają Absjórna, zabójcę Kanuta, w Anglii podobny wypadek za­ notowano w XIII wieku. Myszy jedzą panujących książąt także w podaniach czeskich i austriackich. W Szwajcarii myszy ścigają członków okrutnego rodu z Guttingen aż na brzeg jeziora Bodeńskiego. Potem ścigani padają pastwą gryzoni. Wraz z ciałami okrutników zamek Guttingen miał się pogrążyć w głębinach jeziora. Szkoda tylko, że polskich myszy nie pozwano pod sąd, tak jak uczyniono to gdzie indziej ze szczurami. Pisał szesnastowieczny kronikarz de Thon, że pojawienie się szczurów w jego stronach zagroziło miejscowej społeczności głodem. Oskarżono je i przywoływano do sądu. Dwukrotnie czytano pozwy z kazalnic. Wyznaczono obrońcę z urzędu — pana de Chassaneus, który z oddaniem chciał bronić swych klientów, powodował odraczanie posiedzeń sądowych, usprawiedliwiał nieobecność złym stanem dróg albo niebezpieczeństwem ze strony przydrożnych kotów. Wyrok w końcu musiał zapaść szczury zostały powszechnie napiętnowane. I jak tu nie wierzyć w szczere intencje dawnych kronik? Panowanie pierwszego historycznego władcy Polski Mie­ szka I minęło bez spiskowej atmosfery. Kłopotów, jakie napotykał rządzący świeżo zjednoczonymi plemionami, było co nie miara, ale źródła nie pozostawiły najmniejszego śladu z zakresu królobójczych prób. Bolesław Chrobry miał więcej powodów do niepokoju, zwłaszcza w 1002 roku, kiedy układał plany małżeńskie swojej córki. Najpierw doszło do rokowań Bolesława z Hen­ rykiem niemieckim, podczas których strona polska zabiegała usilnie o nabycie grodu Miśni. Ostatecznie przyznanie Miśni Gunceliowi, bratu przyrodniemu Chrobrego, to jedyne na co władca niemiecki mógł przystać. Bolesław otrzymał władzę nad Łużycami i Milskiem. Z tych to ziem złożył polski monarcha hołd królowi Henrykowi, od którego otrzymał sporo darów. Ani śmiał przypuszczać, że po tak łaskawym podjęciu może go czekać jakieś niebezpieczeństwo, aż tu, kiedy po odprawie królewskiej odjeżdżał z bogatymi darami,

20

zauważył nacierający na niego tłum uzbrojonych ludzi. Kro­ nikarz Thietmar zastrzega z pełną ostrożnością ”B ogiem się (świadczę, bez w iedzy i zgody k r ó la ” niemieckiego. Ale — jak twierdzi niemiecki dziejopis podejrzliwy Bolesław przy­ puszczał, iż "stało się to w skutek złośliw ie u p lan ow an ej zd rad y , b a rd z o sobie to w z ią ł do -serca i p rz y p isy w a ł w szys­ tko niesłu sznie królo w i [H en ry kow i] ”. Do napadu doszło w momencie opuszczenia Merseburga. Chrobremu towarzyszył życzliwy margrabia Henryk Szwejnfurcki. Przed wjechaniem orszaku polskiego do Strzały Henryk i Bolesław rozstali się, przyrzekłszy sobie wspólną pomoc. Właściwie trudno jednoznacznie orzec, przeciwko któremu z nich wymierzony był zamach, Henryk Szwejnfurcki był bowiem potencjalnym przeciw­ nikiem Henryka II. Chrobry też lada moment mógł się okazać zaciekłym wrogiem potęgi niemieckiej. Sukcesy polityczne Bolesława Chrobrego z całą pewnością nie w smak były nowemu władcy niemieckiemu. Usprawied­ liwienie Thietmara wydaje się niezbyt ostentacyjne, by mogło być słuszne, a informacjom podanym w kronice nie brak sprzeczności. Pisze oto kronikarz, że polscy rycerze zachowywali się prowokująco, nie chcą opuścić pałacu królewskiego. W innym miejscu wymknęła się wzmianka o wyjeździe Bolesława ”po pożegnaniu” . Więc gdzie prowokacja? Stanisław Zakrzewski trzeźwo określił wy­ padki: ”w N iem czech n a szcz y cie d a le k o było d o u s p o k o je ­ n ia, a n ie u d a n y z a m a c h m erseb u rg sk i d rog o k o sz to w a ł H e n r y k a " . Pozbawienie życia Chrobrego dawałoby Niem­ com pewne pole manewru na wschodzie. Tak się nie stało, a prężny polski władca wiedział, czego może spodziewać się zza Odry. Natychmiast po zamachu zakwestionował świeżo zawiązany pokój. Wkroczył do Strzały — spalił miasto, uprowadził jeńców. Słał posłów do rozmaitych książąt w celu zmontowania silnej opozycji przeciw Henrykowi II. Królobójczy plan sąsiada nie zaprzepaścił zdobyczy Piastowicza, zesłał natomiast kilkunastoletnią wojnę polsko-niemiecką.

21

Kolejny Piastowicz Mieszko II, syn Bolesława Chrob­ rego — jak mało który władca Polski posmakował okrucień­ stwa sąsiadów. Ślad jednej królobójczej akcji, wymierzonej przeciw drugiemu koronowanemu w Polsce monarsze, zostawił kronikarski opis sławnego Galla Anonima. ”O po­ w ia d a ją też, że Czesi schw ytali [M ieszka II] z d ra d z iec k o n a w iecu i rzem ien iam i sk ręp o w a li m u g en ita lia tak, że nie m ógł ju ż p ło d zić [potom stw a], z a to, że król B olesław [C hro­ bry ], jeg o ojciec p o d o b n ą im w y rz ąd ził krzy w d ę, oślepiw szy ich księcia, a sw ego w u ja [B o les ła w a III R u d eg o]. M ieszko tedy p ow rócił w p ra w d zie z niew oli, lecz żony w ięcej nie z a z n a ł”. Pomysłodawcą owego królobójstwa miał być książę czeski Udalryk, któremu nawet przypisano chęć wydania Mieszka II w ręce cesarza niemieckiego. Historyczna kon­ cepcja znanego mediewisty polskiego Anatola Lewickiego traktowała sąd Galla jako zbyt pochopny. Zdaniem tego historyka winienie Udalryka ”o srom otn e z a d a n ie k a le c tw a ” Mieszkowi II było bezpodstawne. Niezaprzeczalny pozostaje fakt obecności w najstarszej polskiej kronice wzmianki o królobójstwie połowicznym, czyli kastracji władcy. Owo przyprawienie o kalectwo powiązano z drugim pobytem Mieszka na terenie Czech w 1031 roku, gdyż pierwsze uwię­ zienie z rozkazu Udalryka nastąpiło w 1014 roku, a dwa lata później urodził się przecież Mieszkowy syn Kazimierz. Dokonana kastracja mogła oczywiście przyspieszyć zgon Mieszka (maj 1034), który jak sugerują historycy popadł pod koniec życia w szaleństwo. Do tego niemieckie wzmianki rocznikarskie określają jego śmierć jako ”p rz ed w cz esn ą ”. Sądy powyższe, zarówno te stare, jak i nowe, potwierdzają więc kastrację, po której nastąpiło zachwianie równowagi psychicznej polskiego króla, w końcu przyszła śmierć. ”J a k się zd aje, nieszczęśliw e sw e rz ą d y p rz y p ła c ił M iesz­ ko k rw ią w ła s n ą ” pisał przed laty Stanisław Kętrzyński. Wskazane zabójstwo usiłowano połączyć z buntem Miecława. Dwunastowieczny kronikarz Gotfryd z Viterbo (ce­ sarski kapelan i notariusz) zapisał bowiem, iż Mieszko został zabity przez ”sw ego g ie r m k a ”. Gerard Labuda, opierając się

na R oczn iku Trzaski, wyjaśnia sprawę pomieszania zmysłów Mieszka II jako następstwo kastracji dokonanej w Czechach /.imą 1031/32 roku oraz uważa, że zejście drugiego koronowa­ nego władcy Polski ”...w 44 roku ży cia n ie jest w p ra w d z ie czym ś n iezw y kłym [...], a le n ie jest też czym ś n orm aln y m ”. Szczęśliwie się stało, że przeznaczony do stanu duchow­ nego Kazimierz Odnowiciel przejął ciężkie brzemię panowa­ nia. Dynastia trwała. Początki królobójstwa w Polsce to także tajemnicze zejście doskonale znanego nam Bolesława Śmiałego. Zabój­ ca biskupa Stanisława uchodzi z kraju. Ostatnie lata spędza w Osjaku, przynajmniej tak chce legenda historyczna, w części potwierdzona znaleziskami grobowymi w tam tej­ szym klasztorze Benedyktynów. O jego śmierci Gall ze­ chciał napisać zaledwie jedno zdanie ”W ielką ś c ią g n ą ł na sieb ie n ien aw iść u W ęgrów i j a k m ó w ią p rz y sp iesz y ł tym sw o ją ś m ierć ”. Kronikarz jakby zaciemniał obraz, wspomniał o śmierci króla, sugerując jej nagłe i nienatural­ ne przyjście, a jednocześnie nie powiedział nic. Ogólnie przyjęte sądy historyczne nie wykluczają zamachu, umiesz­ czając go około 1081 roku. Cóż z tego, jeśli domysł to za mało, aby wskazać królobójcę. Niech pozostanie królobójcą anonimem. Syn Śmiałego — Mieszko Bolesławowie - po śmierci ojca został sprowadzony przez stryja Władysława Hermana. Zamieszkał na jego dworze. W 1088 roku poślubia Mieszko nie znaną z imienia księżniczkę ruską. Jego rola przy boku stryja zapewne sprowadzi się do stanowienia rękojmi do­ brych stosunków politycznych, najpierw poprawnego układu z Węgrami, potem przypieczętowanego mariażem sojuszu z Rusią. Przychodzi 1089 rok, gdy niespełna dwu­ dziestoletni Mieszko bezpotomnie odchodzi ze sceny politycznej. Dokładnie — zostaje z niej zepchnięty przez nieznanego sprawcę, który posłużył się trucizną. Można by zastanawiać się nad ewentualną winą Władysława Herma­ na. Pamiętamy wszakże, że Mieszko przybył na prośbę stryja trzy lata wcześniej, czemu więc od razu nie został

"uprzątnięty”. A może okrutny wojewoda Sieciech potrzebo­ wał aż tyle czasu do przygotowania w pełni zawoalowanej zbrodni? Rola kobiet w tym pierwszym znanym polskim akcie trucicielstwa nie jest też w pełni jasna. Nie znajdujemy nawet najmniejszych poszlak, by w otruciu uczestniczyła małżonka Mieszka Bolesławowica. Natomiast w tradycji historycznej pokutuje opinia rzucająca niepochlebne światło na Judytę (żonę Władysława Hermana), chcącą rzekomo wraz z Sieciechem (kochankiem) wygubić cały ród Piasta. Ten kierunek w poszukiwaniu zbrodniczej ręki według stwierdzenia Jana Powierskiego ”n a b ie r a cech p r a w d o p o d o ­ bień stw a”, oczywiście w kwestii śmierci Mieszka, syna Bole­ sława. W 80. latach X I stulecia w Mieszku dostrzegano bardziej prawowitego - bo pierworodnego z rodu - dziedzi­ ca tronu. W tym czasie Judyta staje się szczęśliwą matką Bolesława Krzywoustego, któremu z pewnością chciałaby zagwarantować przejęcie berła. Królobójca znowu umyka przed sądem historii, tak jak średniowieczny kronikarz unikał podania faktów bbciążających którąkolwiek ze stron. W sprawie wczesnopiastowskiego trucicielstwa wyczytujemy u Galla zaledwie, że "jacyś w rogow ie z obaw y , by [M ieszko] krzy w d y o jca n ie pom ścił, tru cizn ą zg ład zili ta k p iękn ie z a p o w ia d a ją c e g o się ch łop ca; n iektórzy z a ś z tych, którzy z nim pili, z aled w ie uszli n iebezpieczeń stw u śm ierci. S koro zaś u m a rł m łody M ieszko, c a ła P o ls k a ta k go o p ła k iw a ła , ja k m a tk a śm ierć sy n a je d y n a k a ”. Królobójcze epizody - - legendarne i rzeczywiste — niepo­ strzeżenie wdzierały się do początków państwowości, niezaprzeczalnie bardziej będąc zjawiskiem marginalnym niż powszechnym.

W WIRZE DZIELNICOWEGO ROZBICIA

Rozbicie dzielnicowe państwa polskiego nieodłącznie koja­ rzy się z postacią Bolesława Krzywoustego, którego akt ostatniej woli zaważył na losach kraju przynajmniej na naj­ bliższe dwa wieki. Testament księcia wciągnął cały kraj w wir bratobójczych walk. Nie będziemy przytaczać tutaj szczegółów związanych z wcześniejszym konfliktem pomiędzy Bolesławem Krzywo­ ustym a Zbigniewem. Pamiętając tylko, iż bratobójstwo w Polsce wisiało na włosku, sięgnijmy po fakty mniej znane. Oto rycerz polski zabija księcia czeskiego niemal na oczach cesarza i co więcej triumfująco powraca do swoich. W trakcie sławetnego oblężenia Głogowa Bolesław Krzywousty nieustannie nękał wrogie wojska cesarza Henryka V. Manewry polskiego księcia uniemożliwiały przeciwnikowi dokonanie pełnego uderzenia. Książę czeski Świętopełek otrzymał od cesarza niemieckiego zadanie zabezpieczenia tyłów niemieckich przed napadem polskich wojów. Tymczasem "...Bolesław , a b y m ógł sp ro sta ć w boju ta k licznym w ojskom cesarskim i czeskim , zw rócił n ajp ierw sw ą zem stę n a Ś w iatop etka [Ś w ięto p ełk a ] k sięc ia czeskiego, w który m p rzeciw n iejszego sobie u w a ż a ł w ro g a n iźli w c es a ­ rzu ” - dodał kronikarz.

25

Polski książę pragnął pozyskać człowieka do zadań specjalnych, bezwzględnie oddanego rycerza o twardych nerwach. Został nim rycerz szlachetnie urodzony, Jan z do­ mu Werszwców (Rawita). Wybraniec upatrywał stosownej chwili, aby dostać się do obozu cesarskiego. Miał tam kilku znajomych i skorzystawszy ze sposobności odwiedzin, mógł spełnić swoje zadanie. Pytany przez straże o tożsamość, przedstawiał się jako towarzysz chorągwi czeskiej, Jaśko, syn Czystego ostatecznie wdarł się do namiotu cesarskiego i ugodził sztyletem Świętopełka. Ciosy zostały ponowione. Książę czeski osunął się brocząc krwią sączącą się z prze­ kłutych boków. Zdążył zaledwie jęknąć, gdyż zaraz skonał. Jan wymknął się z namiotu i energicznie dosiadłszy konia, powrócił do obozu polskiego. Pogoń, która za nim co rychlej ruszyła, szybko straciła trop. Wkrótce książę polski sowicie wynagrodził rycerza nadaniem zamku i rozległych dóbr zie­ mskich. Tymczasem żołnierze czescy wynosili ciało zabitego Świętopełka z obozu niemieckiego. I dalej słowa kroniki: "Pow stał n aten czas rozru ch w ielki i g w ar w cały m w ojsku cesarskim ; r o z k a z a ł cesarz w szystkiem u rycerstw u sta n ą ć p o d bron ią, a strażom gęsto rozstaw ion y m czu w ać z p iln o­ ścią przez noc c a łą ; u trzy m y w ali bow iem N iem cy z a rzecz p ew n ą, że B olesław ksią ż ę P olski w nocy ze sw oim w ojskiem n a d cią g n ie i zechce szczęścia d o św ia d c z y ć ”. Królobójstwa na osobie Świętopełka dokonano (jeśli wie­ rzyć piętnastowiecznemu źródłu) 27 września 1109 roku. Książę czeski odszedł w trzecim roku panowania. Bolesław Krzywousty doczekał się sporej gromadki na­ stępców. Najmłodszym był niewątpliwie Kazimierz Sprawie­ dliwy, zapewne będący pogrobowcem ojca. Ale i dla niego znalazła się jakaś cząstka władzy, cząstka na tyle cenna, na ile spokrewnieni książęta byli skłonni liczyć się w końcu XII stulecia z seniorem rezydującym ”na Krakowie”. Senioralny książę Kazimierz Sprawiedliwy — wesoły pięćdziesięciolatek wyprawia w Krakowie solenną biesia­ dę. Okazję znaleziono, bo właśnie godziło się uczcić cześć

26

św. Floriana, patrona tejże stolicy. Był dzień 5 maja 1194 roku. Okazałe mury wawelskiego palatium zgromadziły wie­ lu dostojnie urodzonych. Po ciemnym labiryncie zamkowych korytarzy echo nosiło wesołe dialogi. Czujna straż nie węszy­ ła morderczego spisku. Wszystko odbywało się naturalnie, pod bokiem pogodnie nastrojonego księcia. Nad Krakowem zapewne począł rozciągać się gwieździsty płaszcz nocy. Jeden ochoczo wychylony pucharek obrócił ogólną radość w powszechną trwogę. O szczegółach informował współczes­ ny czasom Wincenty Kadłubek: ”K ied y w szyscy w szędy się w eselili - książę, ta je d y n a ta o sob liw a g w ia z d a ojczyz­ ny, gdy z a d a w a ł w łaśn ie p ew n e p y ta n ia bisku pom o z b a ­ w ienie duszy w ychyliw szy m a leń k i ku b ek — n a ziem ię się osu n ął i ciucha w yzion ął. N ie w iad om o, czy zgasł tknięty ch orobą, czy tru ciz n ą”. Tak wdarł się cień trucicielstwa do pocztu naszych monarchów, ale pretendenta do władzy w Krakowie od razu nie było. Dopiero po długich debatach małopolskich wielmożów następcą okrzyknięto Leszka Bia­ łego. Stryj Mieszko III Stary tylko biadał: ”D ziecko w y b ie­ r a ją n a księcia, a b y p o d tym p ozorem on i sa m i n a d sam y m i p an u jący m i p a n o w a li...”. Opiekunowie kazimierzowskiego potomka, możnowładcy małopolscy, księciu wielkopolskie­ mu oświadczyli: ”...groźby p r z e r a ż a ją lękliw e saren ki, bojaźliw e z a ją c z k i strach z k rz a k ó w w y p łasza, n atom iast lwu gniew od w ag i d o d a je ”. W przyczyny nagłego zejścia księcia Kazimierza nikt wówczas nie wnikał. Przeciwstawne ugrupowania nie wyzyskały tej karty w politycznych roz­ grywkach, a przecież osłabić przeciwnika pomówieniem o bratobójstwo niezwykle prosto. Długosz tylko powtórzył sędziwą plotkę o zgotowaniu przez nieznajomą niewiastę miłosnego nektaru, aby księcia ”...do lu bieżn ości i m iłosn ych z s o b ą zw iąz ków ...” rozniecić. Trzeźwe spojrzenie na sprawę tego zgonu pozwala zapytać: czy nie był to aby zawał serca? Nic nie zwiastowało tym razem pewnego i wielkiego mordu królobójstwa w Gąsawie. Rejon ustronny, miejsco­ wość zaciszna w pobliżu granicy pomorskiej. Toczyły się właśnie obrady na wysokim szczeblu wiec panujących,

27

pretendujących i chcących dominować, słowem zjazd dziel­ nicowych książąt. Był dzień św. Marcina, czwarty z rzędu dzień obrad — szczegóły mocno poufne. Postronny obser­ wator zapamiętać może scenerię listopadowej szarugi 1227 roku. Zjechało więc grono ugodzonych książąt. Henryk Brodaty ze Śląska i Leszek Biały z Krakowa wiedli prym. Śmiało radzono, jak ukrócić władcze ciągotki Odonica, Świętopełka, a może i innych udzielnych królewiąt. Stary Laskonogi imieniem Władysław jeszcze nie przybył, a przecież do ąjazdu pobratymców przynaglał. Obecny przy stole obrad politycznych Konrad Mazowiecki, znany dobrodziej krzyża­ cki, cichcem zbierał karty do gry. Przybył wreszcie sam Władysław Odonic, by posłuchać i popatrzeć. Byli także biskupi. Jako pierwszy rozgościł się arcypasterz z Gniezna Wincenty. Z Krakowa przyjechał zacny biskup Iwo Odrowąż. Dalej swe miejsca w szeregu zajmowali: Waw­ rzyniec z Wrocławia, Michał z Włocławka, Paweł poznański, Wawrzyniec lubuski, tudzież Gunter z niedawno otrzyma­ nym pastorałem płockim. Na uboczu zaś zabawiała się liczna czereda giermków, usłużnych, zbrojnych, a może i paru szpiegów. Na razie nie pojawił się ważny aktor spektaklu, czyli wyczekiwany od kilku dni Świętopełek pomorski, który wedle obietnicy miał zjechać lada dzień. Nużące obrady toczą się z godziny na godzinę, ich prze­ bieg nie rokuje szybkiego zakończenia. Rankiem czwartego dnia zjazdu dostojni uczestnicy zażywają zbiorowej kąpieli. Nagle wpada do łaźni zbrojny napastnik. Jacyś szpiedzy pewno donieśli o dogodnej do uderzenia chwili. Książę Leszek Biały zdołał sprężyście wyskoczyć z kąpieli. Dopadł stojącego konia. Ucieka. W łaźni dochodzi do ponurej rzezi. Tutaj wypada przyto­ czyć słowa wnikliwego Długosza: ”...ry cerzy i u zbrojon ą czeladź, a le n aw et k ą p ią c y c h się i n ag ich z a b ija li. H en ryk B rod aty k sią ż ę w roctw ski i śląski, od siep aczy pochw ycon y w ła ź n i i kilku ciosam i ugodzony, byłby n iechybn ie zginął, gdyby go był s o b ą nie zasło n ił jed en z ry cerzy jeg o n azw i­

28

skiem P ereg ryn z W eissenburga, który z osobliw sz ą d la p a n a sw ego w iern ością i p rzy w iąza n iem , p od m n ogiem i r a z a m i p a d a ją c n a ziem ię, jeszcze m artw y m ciałem sw oim osobę k sięc ia przyległ, a gdy ich obu z a nieżyw ych w zięto, srogość op raw có w zatrzy m ał. R z a d k a to i p o d z iw ien ia g od­ n a cn ota w ow ym rycerzu, który cios w ym ierzon y n a zgubę k sięcia r a d zw rócił p rzeciw ko sobie i życie jeg o w łasn ym życiem oku pił. M ógłby był i L eszek B ia ły u n ikn ąć śm ierci, gdyby w jeg o rycerstw ie z n a la z ł się był m ą ż z rów n ą w iern o­ ścią i pośw ięcen iem , ja k w dru żyn ie k sięc ia H en ry k a ” mniemał kronikarz. Tymczasem Leszek Biały ścigał się konno ze śmiercią. Dopadnięty przez pomorskich siepaczy we wsi Marcinkowo wyzionął chicha. Najemni królobójcy czym prędzej umknęli z miejsca zbrodni. Zbroczone krwią ciało Leszka Białego odnaleźli wierni rycerze. Pogrzeb odbył się w katedrze kra­ kowskiej. Książę śląski Henryk Brodaty uniknąwszy śmierci w Gą­ sawie zaniesiony został w lektyce do Wrocławia. Długo leczył odniesione rany. Męstwo swego wybawiciela — rycerza Peregryna wynagrodził potomstwu hojnymi nadaniami. Nigdy nie zostanie do końca udowodnione, czy śmierć Leszka była zbrodnią dokonaną z premedytacją, czy tylko wypadkiem podczas próby uprowadzenia. W Marcinkowie książę mógł wszcząć walkę z napastnikami, którzy może tylko chcieli go porwać, by później wymusić na więźniu korzystne kroki polityczne. Porwania książąt w okresie roz­ bicia dzielnicowego były niemal na porządku dziennym. Brat brata porywał, a gdy uzyskał jakieś gwarancje, znowu pano­ wał braterski spokój. Niemniej fakt zabójstwa jest niepod­ ważalny i ktoś musiał za to ponieść odpowiedzialność. Jednym z inicjatorów tragicznego ujazdu w Gąsawie był Władysław Laskonogi, który nie zjawił się na obradach. Czy przeszkodziły mu interesy, choroba, przygodne pro­ blemy — rozstrzygnąć nie sposób. Współcześni nie obciążali go tą zbrodnią, widocznie nie mając ku temu słusznych powodów.

29

Kroniki natomiast sporo miejsca poświęcają Świętopeł­ kowi — ”n ajpod lejszem u z d r a jc y ”, człowiekowi ambitnemu i bezwzględnemu. Po zabójstwie księcia krakowskiego po­ czął się nosić niczym prawowity książę pomorski. Na obrady gąsawskie nie przybył, gdyż przewidział zamiary księcia, zmierzające do ukrócenia jego władczych zapędów. Czy był zdolnym na własną rękę wystąpić przeciw wszystkim? Oczy­ wiście nie. Dlatego najprawdopodobniej wszedł w zmowę ze swym szwagrem Władysławem Odonicem, który ukartował całą sprawę gąsawską. Badacze Aleksander Semkowicz, a później Józef Umiński poświęcili wiele uwagi politycznym aspektom śmierci Leszka Białego. Nie doprowadzono jednak do zgodnego orzeczenia, które by jednoznacznie wskazywało autora królobójstwa jednego z najsłynniejszych w dobie rozbicia dzielnicowego. Nie minęły cztery lata od sławetnego ujazdu gąsawskiego, a rodzina piastowska grzebać musiała kolejnego księcia, Władysława Laskonogiego, który zmarł nagle 18 sierpnia 1231 roku. Polskie kroniki nie zechciały opatrzyć tego faktu choćby zdawkowym, ale konkretnym komentarzem. Zwy­ czajnie zamilkły. Tymczasem trzeba by pokusić się o komen­ tarz, bo okoliczności zejścia ze świata tego księcia były zgoła sensacyjne. Notatka pomieszczona w cysterskiej kronice Alberyka z Trois-Fontaines informuje o zamordowaniu księ­ cia gnieźnieńskiego przez dziewkę niemiecką. Działo się to w Środzie Śląskiej. Laskonogi ponoć tak natrętnie zachęcał upatrzoną piękność do bliższej zażyłości, że aż napotkał opór. Książę nie ustępował, posunął się za daleko, zachowa­ nie z gwałtem graniczyło. Dziewczyna w obronie własnej mocniej zdzieliła natręta. Okazało się, że za mocno. Włady­ sław Laskonogi nie żył. Szczegół ten mógł być wyrazem niechęci wrogów, ale jakże gardzić faktem, który nie kłóci się z powszechnie znaną namiętnością tegoż księcia do kobiet. Więc jeszcze jeden królobójczy czyn, tym razem niezamierzony. Innymi słowy pełne pikanterii królobójstwo z przypadku —- w miłosnym uścisku. Los królobójczyni pozostał zupełnie nie znany.

30

Królowe i małżonki władców rzadziej bywały ofiarami zbrodni. Okrzyknięty przez lud mordercą, książę Przemys­ ław II rzekomo miał spowodować zgon własnej połowicy Ludgardy. Przed laty, ”gdy j ą ujrzał, s p o d o b a ła m u się jej osob a i w m ieście S zczecinie p o ją ł j ą z a żonę, a stało się to, gdy skoń czy ł szesn asty ro k ż y c ia ” — odnotowała K r o n ik a w ielkop o lska. Ludgarda w chwili ślubu liczyła bez mała wiosen dwanaście. Zapowiadała się szczęśliwa para, ale z upływem lat szczęście nie uśmiechało się do Przemysła, na próżno wyczekiwał potomka, wzdychał do korony zjednoczo­ nej Polski, którą by z chęcią oddał rodowitemu następcy. Wzgardzona Ludgarda wiodła smutny żywot na poznań­ skim dworze. Lud żałował losu nieszczęśliwej władczyni, tworzył pieśni o tragicznej małżonce odsuniętej przez księcia. Przemysł nad wśzystko przedkładał swe polityczne plany i rachuby na męskiego potomka, którego nie dała bezpłodna Ludgarda. Dwa wieki później Długosz napisał: ”N adto p ieśń m iędzy ludem jeszcze z a n aszy ch czasów ś p ie­ w a n a św iad cz y ła, ja k o k sięż n a L ik ie r d a [L u d g a r d a ] p r z e ­ czu w ając, że j ą m ą ż zg ład zić m yśli ze św iata, b ła g a ła go ze łz am i i zaklinaZa, żeby n iew ieście i m ałżon ce sw ojej nie o d b ier a ł życia, a le pom ny n a B og a i u czciw ość ta k k sią ż ęcą , ja k o i m a łż eń sk ą pozw olił je j w rócić d o ojczystego dom u choć w jed n ej koszu li; chętnie bow iem zn osić będzie los n aw et n ajbiedn iejszej, byleby jej życie d a ro w a ł. M niem ał P rzem ysł, że jeg o zbrod n ia, o której n iew iele w ied z ia ło osób w w iecz­ nym utonie m ilczen iu ”. Lud szemrał i obwiniał. Ludgarda była ponoć tak słaba i chorowita, iż obeszło się bez zbrodni w doprowadzeniu małżonki do grobu w połowie grudnia 1283 roku. Przemysł zrezygnował z nazbyt ostentacyjnej żałoby całkiem słusznie, bo w całej Europie znane były już te sposoby na "niewinność”. Z innych poszlak wiadomo o jego okrucieństwie względem pojmanych jeńców. W latach panowania księcia Przemysła II rozgrywały się w naszym kraju obce porachunki. Kiedy król węgierski Władysław wpadł na pomysł zgładzenia młodszego braciszka Andrzeja, wielkopolski Przemysł zapewnił mu schronienie,

31

lecz szpiedzy węgierscy wytropili ofiarę i tak obce mordy polityczne zagościły na polskiej scenie. Koronacja samego Przemyśla II stała się wyzwaniem dla innych książąt do bratobójczej walki na swojskim gruncie. Zapusty spędzał Przemysł w Rogoźnie, gotując się na przy­ gotowywany zjazd, na którym poruszyć miano wiele problemów wagi państwowej. Przy tej okazji świeżo namasz­ czony król z Wielkopolski wyprawił wspaniałe igrzysko. W tym czasie szpiedzy sąsiadów zbierali potrzebne im infor­ macje. Miejsce królewskiego festynu, czyli Rogoźno, było małą osadą, pozbawioną fortecznych zabezpieczeń. Wrogo­ wie znaleźli tutaj cudowne pole do popisu. Stało się — w środę popielcową 8 lutego 1296 roku Przemysł zaskoczony we śnie przez gromadę łotrzyków wszczął nierówną walkę. Wkrótce zraniony, nie uzyskał pomocy pijanej straży. O poranku napastnicy wdarli się niespodziewanie do dworu królewskiego. Zbudzony okropną wrzawą król bez namysłu chwycił za miecz i nawet wielu trupem położył. ”... A le zm uszony pełn ić ra cz ej pow in n ości żołn ierz a n iźli k r ó la i w od za, p od p r z e w a ż a ją c ą liczb ą n iep rzy jaciół, n a w a łem strz ał i m ieczów , które go zew sząd dosięgały , w a lc z ą c ch w alebn ie ja k n a r ó d jeg o przystało, om d lał i padł n a ziem ię m n ogim i okryty r a n a m i”. Król jeszcze żył. Morderstwo nie było podstawowym celem spis­ kowców, a jedynie uprowadzenie, uwięzienie i wymuszenie upragnionych ustępstw politycznych. Zwykle w takich przypadkach zamachowcy po otrzymaniu rękojmi na poniechanie zemsty wypuszczali więźnia. Wypadki potoczy­ ły się inaczej niż mógł zakładać popularny w średniowieczu scenariusz. Omdlałego władcę wsadzono na koń i porwano. On wielokroć osuwał się z konia na ziemię, więc położono go na wozie. Domniemany kierunek ucieczki wiódł na połud­ niowy wschód. Przeprawa na skutej lodem Wełnie na północ od Rogoźna, nieopodal granicy z Brandenburgią, z pewnoś­ cią była odcięta przez rycerstwo polskie. Szlak ucieczki zamachowców wiódł przez lesiste tereny, okrężną drogą, do miejsca przeznaczenia. Gdzieniegdzie z drzew

32

musiały osypywać się płaty śniegu. Stan uprowadzonego był bardzo ciężki. ”G dy w ięc żad n ej ju ż n ie było n adziei, a ż eb y król d oży ł d o d n ia n astępn ego, w ściekłym u n iesien i szałem , na c ia ło spętan e, p o r a n io n e i ju ż n azn aczon e zn am ien iem śm ierci, rzu cili się zapalczywością i za/cłuli je licznym i r a z y ” — rekonstruował wypadki Długosz. Do X IX stulecia na terenie Rogoźna przechowała się tradycja o zamordowa­ niu króla we wsi Sierniki, w miejscu zwanym Porąbki. Najpopularniejsza hipoteza głównego mocodawcę zbrodni upatruje w Brandenburgii. Odległość pomiędzy Rogoźnem a dzierżawami margrabiów brandenburskich w najkrótszym odcinku liczyła około 35 kilometrów. Najprawdopodobniej stamtąd wyruszył zorganizowany za­ gon na dzień przed zamachem. W nocy z 7 na 8 lutego przeprawił się przez oblodzoną Noteć. W okolice Rogoźna należało stawić się nieco przed*wschodem słońca, gdyż konie potrzebowały odpoczynku, a ludzie czasu na ostateczne do­ pracowanie strategii. Zapewne z którymś z dworaków omó­ wiono możliwości wdarcia się do komnat królewskich. Wedle średniowiecznych przekazów mózgiem tego po­ rwania było dwóch Ottonów z Brandenburgii i Jan, syn Konrada, wszyscy trzej margrabiowie. Nazwiska winowaj­ ców zostały powtórzone w dziejach Długosza. Nie ma ab­ solutnej pewności, czy słusznie. Trzeba zważyć, że Przemysł II poślubił Małgorzatę, córkę Albrechta brandenburskiego, dla margrabiego Jana był rodzonym wujem, a szwagrem Konrada. W układzie politycznym Przemysł mógł być dla nich dobrym partnerem w wojnie przeciw Pomorzu i Mek­ lemburgii. W dodatku rodzona córka Przemyśla po zamor­ dowaniu ojca nadal przebywała na dworze Ottona Długiego. Trudno dostrzec nam jakiś konkretny sukces polityczny odniesiony przez Brandenburgię w konsekwencji królobójstwa w Rogoźnie. Źródła zachodniopomorskie dekonspirują jakiegoś Jaku­ ba Kaszuba, obarczając go winą za śmierć — niewątpliwie króla — ewidentnie w 1296 roku, lecz nie Przemyśla, tylko Piotra (?). Takie przekręcanie imion w dawnych źródłach to

33

zwyczajny lapsus pisarski. Wymieniony Jakub mógłby być ewentualnym pionkiem w czyichś zbrodniczych rękach. Pewne korzyści ze śmierci króla Przemysła II wyniósł Wacław II Czeski, wyraźnie skłonny preferować politykę zbliżenia z Brandenburgią. Dokonana uprzednio koronacja Przemysła skomplikowała Wacławowi sytuację. Czeskie pa­ nowanie w dzielnicy krakowsko-sandomierskiej nie zostało ugruntowane, a książę wielkopolski nieoczekiwanie ozdobił skroń koroną królewską. Wacław wiedział, że wojna z Prze­ mysłem II o panowanie nad ziemiami polskimi wisi na włosku. Któż zdoła udowodnić, czy czeski zamach na króla polskiego, przy poparciu brandenburskim, unieszkodliwił zjednoczeniowe próby Polaków? Na szczęście nie na długo! Karol Górski uwzględnił w swoich dociekaniach moż­ liwość współpracy z zamachowcami niektórych polskich elit książęcych. ”Je ś li w ięc ja c y ś P iastow ie p rzy czy n ili się do p o rw a n ia P rzem y sła, to p rz ed e w szystkim śląscy, a u d zia ł Z arębów w skazu je co n ajm n iej n a zgodę H en ry ka głogow ­ skiego [...]. Co je d n a k m ogłoby skłon ić H en ry ka do u d ziału w zam ach u ? Interesy W acław a były tu w ręcz sprzeczn e z jeg o w łasn ym i, skoro d ą ż y ł on do koron y polskiej? Wy­ tłu m aczyć tę sprzeczn ość m ożn a tylko przez intrygę czeską, której o fia r ą p a d li i ksią ż ę ś lą s k i i m ożni jeg o zw olennicy w śród rycerstw a. F aktem jest jed n a k , że Z arębow ie p o p ier a li rz ą d y czeskie w W ielkopolsce”. Nie wiadomo na pewno, czy popierali jeszcze za życia Przemysła II. Latopis hipacki z I połowy XIV wieku całą sprawę ujął krótko: " P rzem y szliaw a k o r o la p ołskoh o u bili sam y L a c h y ”. Słowom tym dzielnie wtórowały wzmianki innych źródeł obcych (czeskich, niemieckich, ruskich i pomorskich). Now­ sza historiografia uznaje współudział w zamachu przedstawi­ cieli polskich rodzin Nałęczów i Zarębów. Zasadniczymi sprawcami mogli być wymienieni powyżej Brandenburczycy, którzy w zgładzeniu króla posłużyli się pomocą polskich panów. W ubiegłym stuleciu uczony niemiecki Niessen doszedł do bardzo podobnych wniosków, obciążając równo­ cześnie tak stronę brandenburską, jak i polską.

34

W 1284 roku Zarębowie zdradzają księcia wielkopolskiego na rzecz książąt śląskich. Niemniej po sześcioletniej zdradzie przywracają z powrotem do łask Przemysła, nie tracąc daw­ nego znaczenia i urzędów. Beniamin powraca w 1291 roku na stanowisko kasztelana i sędziego gnieźnieńskiego, podobnie jak jego krewny Sądziwój Zaręba na kasztelanię rudzką i podkomorstwo gnieźnieńskie. Andrzej piastuje kanclerstwo kaliskie wespół z poznańskim. Beniamin Zaręba zostaje w 1294 roku wojewodą poznańskim. Po zamordowaniu Prze­ mysła II Zarębowie nie opuszczają sceny życia publicznego Beniamin staje przy Łokietku, Andrzej obejmuje biskup­ stwo poznańskie, Mikołaj zostaje palatynem kaliskim itd. Podobnie utrzymują dawne znaczenie przedstawiciele rodu Nałęczów, przykładowo Wincenty od 1298 roku jest kasz­ telanem wieleńskim. Przemysł II nie doczekał się potomstwa, więc może za­ brakło siły, która by pomściła zbrodnię królobójstwa? Albo zamordowany król zupełnie stracił ^autorytet wśród podda­ nych, przysporzył możnym krzywd i uraz, zapracował na opinię mordercy swej żony, więc może swoi znaleźli dla morderstwa dość usprawiedliwienia? Bezpowrotnie odchodziły do lamusa historii absurdalne podziały dzielnicowe, spory i walki wewnętrzne. Schyłek tamtej epoki ukoronował królobójczy epizod. Wacław III Czeski w drodze na krakowski tron w upalne popołudnie 4 sierpnia 1306 roku zarządził postój. Wszystkie sprawy państwowe wydawały się zabezpieczone — w Pradze rządów osiemnastoletniego Wacława pilnował szwagier Hen­ ryk Koryncki, podobnie w Polsce czuwali nad sytuacją wyznaczeni namiestnicy, przystający na rządy Wacławowe nad Wisłą. Tymczasem młodzian zanim doszedł do Krakowa, kwa­ terował w domu komornika morawskiego, Albrechta ze Stremberga. Tutaj ostatni z Przemyślidów otrzymał trzy pchnięcia sztyletem i nie odzyskawszy przytomności, zmarł. Mordercą okazał się najemny żołdak, Konrad z Dotensteinu ("Turyng”). Został schwytany przez rycerstwo i natychmiast zabity. Nie próbowano się nawet dowiedzieć, z czyjego działał pole-

35

cenią? Kronika Ottokara styryjskiego, pisana wierszem, po­ zostawiła obraz dwunastu książąt rzucających kości po to, by los wskazał, na kogo wypadnie zadanie królobójstwa. Według słów czeskiego historyka ”...m iędzy C zecham i je d ­ n a k obieg ła p og łoska, że było trzech ludzi n ajętych przez A lbrechta au striack ieg o do zam ord ow n ia W acław a, by sw e­ mu dom ow i u łatw ić dojście d o koron y czeskiej”. Śmierć Wacława wyzyskał Władysław Łokietek, a wraz z nim zatriumfowała długo pielęgnowana idea zjednoczenia Królestwa Polskiego.

SPRZYSIĘŻENIE PODDANYCH

Panowanie litewskiego rodu Jagiellonów zapoczątkował Jagiełło, ”...przez p ra ła tó w i p an ów p olskich z ciem noty pog ań skiej do św ia tła w iary n aw rócon y, p rz y ją ł chrzest i n azw an y został W ład y sław em ” (Długosz). Zapalony myśliwy w królewskiej koronie, wzrostu był niewielkiego, twarzy chudej i pociągłej, na głowie blado lśniała łysina. Okiem bystrym lubił wnikać w intencje poddanych, niekiedy ostrym głosem do nich przemawiać. Człowiekiem był skrom­ nym, konsekwentnym, o organizmie odpornym, tylko ta niczym nie uzasadniona podejrzliwość i nieufność bywała wręcz absurdalna. Król ”zaw sze trzeźwy, w in a a n i p iw a nie pijał. J a b łe k i ich z a p a ch u n ien aw idził, d o b re je d n a k i słod ­ kie gru szki p o kryjom u j a d a ł ”. Trucizna przy usuwaniu panujących jeszcze w XIV wie­ ku należała do rzadkich narzędzi królobójstwa. Trucicielstwo zatoczyło szerokie kręgi na politycznej scenie dopiero w następnych stuleciach i to w odległych Włoszech. Chociaż zapewne już w czasach Jagiełły alchemicy z Florencji nie tracili czasu, fabrykowali niezawodne preperaty, niewykrywalne dla sądu. Znano nawet zabójstwa przy użyciu jabłka! Przekrojone na dwie części niosło śmierć tylko jednemu ze współkonsumentów. Mistrzowie śmierci potrafili zatruwać Jedną stronę noża. Trucizny bali się papieże, cesarze, królo-

37

wie, książęta, biskupi i inni. Słynny i znaczący w siedemnas­ tym stuleciu kardynał Richelieu przed każdym posiłkiem najpierw raczył kota zgotowaną strawą. Dopiero po chwili jadł. Pierwszemu Litwinowi w polskiej koronie prawdopodob­ nie towarzyszyło widmo truciciela, mogącego zadać królowi śmiertelny proszek w napoju. Dlaczego więc Jagiełło raczył się źródlaną wodą, w której łatwiej wyczuć ewentualne dodatki? Czyżbyśmy już wtedy "cieszyli się” taką opinią u litewskich sąsiadów? Od chwili zjednoczenia Litwy przez Mendoga spiski trapi­ ły kraj. Jesienią 1263 roku zacny władca puszcz podjął wy­ prawę na odległy Briańsk. Akcję przerwała nagła zdrada Dowmunta, który zawróciwszy z marszu, napadł na Men­ doga i jego synów. Wszyscy trzej: Mendog, Rukla i Repekin zginęli pod królobójczymi ciosami. Był to początek wojny domowej. Panowanie przechwycił Treniot, uprzednio odpra­ wiwszy do zaświatów Towciła. Zaprosił go na rokowania do Połocka, gdzie jego ludzie dopełnili rozkazu. Wkrótce żądni zemsty stronnicy Mendoga zgładzili uzupatora Treniota. Czołowy królobójca Litwy Dowmunt żył jeszcze długo, siedząc na książęcym "stolcu” w Pskowie, skąd od czasu do czasu najeżdżał ziemie ojczystego kraju. Jagiełło obejmując rządy na Litwie był zagrożeniem dla stryja Kiejstuta, który w 1380 roku wkroczył do Wilna i strą­ cił z tronu bratanka. Dwa lata później Jagiełło odbił stolicę. Kiejstuta osadzono w Krewie, gdzie rychło życia dokonał. Został uduszony. Według plotki — przez dworzan Jagiełłowych. Takie reguły gry nie przyszły do Polski wraz z obję­ ciem tronu krakowskiego przez Władysława Jagiełłę. Zresztą gwałt i przemoc nie leżały w naturze tego jak wiemy sprawiedliwego i oddanego narodowi władcy. Ewentualny zaś strach przed królobójstwem, to być może jakiś uraz psychiczny króla, wyniesiony z domu litewskiego. Unia zespoliła dwa potężne narody. Nie wyeliminowała wszakże drobnych konfliktów. Utarczki o władzę gościły na Litwie przez całe panowanie Jagiełły. Kwestię rządów Świ-

drygiełły w Wielkim Księstwie rozwiązano drastycznie. Dostojnik skłonny był paktować z wrogimi Krzyżakami. Nocą z 31 sierpnia na 1 września 1432 roku bojarzy litewscy dokona­ li zamachu na Świdrygiełłę. W ostatniej chwili wymknął się z sideł zamachowców, ale po władzę już nie sięgnął. Poniechał dalszych poszukiwań sprzymierzeńców w Moskwie i Malbor­ ku. Przestał śnić o suwerenności Litwy pod własnym berłem, przeżywając na uboczu dalsze dwadzieścia lat. Następca na tronie wielkoksiążęcym, Zygmunt Kiejstutowicz, formalnie uznawał związek polsko-litewski. Jednakże obawy, niczym upiory, przyniosły klęskę. Wszędzie węszył zdrady, knowania i fałsz. Profilaktycznie więc wydawał surowe wyroki długoletniego więzienia, kon­ fiskaty majątków, a nawet kary śmierci. Do "ferowania” okrucieństwem popychał księcia strach o własne życie. Kniaziowie, zmęczeni sytuacją ustawicznej podejrzliwości, ”...za w o lą i zg od ą w szystkich litew skich p a n ó w ” zawiązali spisek. W Niedzielę Palmową, dnia 20 marca 1440 roku, zamachowcy zgładzili Zygmunta Kiejstutowicza. Królobójstwa dokonano w Trokach z osobistym udziałem kniazia Iwana Czartoryskiego. Władzę na Litwie otrzymał młodszy syn Jagiełły Kazi­ mierz, późniejszy król nazwany Jagiellończykiem. Bez kon­ sultacji z panami polskimi 29 czerwca 1440 roku został obwołany przez bojarów wielkim księciem litewskim. Kazimierz Jagiellończyk stanął przed trudnym zadaniem szukania kompromisów. Musiał wykazać umiejętności chy­ trego gracza. Trzymał w zanadrzu kompleksowy program polityczny, ale milczał. Uspokajał jedno niezadowolone stronnictwo w tajemnicy przed innym ugrupowaniem, a wszystko dla uratowania unii dwóch narodów. Kilkuletnie rządy Kazimierza na Litwie były pierwszymi krokami polity­ ka, który dla łagodzenia lokalnych burz musiał działać tak konsekwentnie, jak i obłudnie. Opozycja zgrupowała się głównie przy zawiedzionych, a przy tym ambitnych kniaziach litewskich Iwanie Czartoryskim i Michale Zygmuntowiczu. Przedmiotów sporu było wiele.

39

Jagiellończyk usiłował znieść zasadę dziedziczenia księstw na Litwie, aby w ten sposób ograniczyć potęgę władzy lokalnej kniaziów. Król wykorzystywał każdą nada­ rzającą się okazję do pomniejszenia książęcych terytoriów. Grody graniczne obsadzał swoimi namiestnikami. Dzielnice państwa rozdawane były dożywotnio, w nich kniaziowie spełniali funkcje namiestników, ale nie posiadali gwarancji, że ich synowie otrzymają w spadku nadane dobra. Kniaź Jur Lingwenowicz stanął w 1442 roku na czele buntu przeciwko Kazimierzowi. Bunt upadł. Przywódca musiał opuścić Litwę, jego syn Iwan nie otrzymał już zarządu nad tymi samymi dobrami ziemskimi. Łaskawie przyznano mu tylko księstwo mścisławskie. Tak więc obowiązująca zasada dziedziczenia zrywała ogniwo, zanim zdążył uformować'się łańcuch rodo­ wej opozycji. Wspomniany Jur Lingwenowicz marzył wprawdzie o usu­ nięciu Kazimierza, lecz królobójczy zamiar spełzł na niczym. Niebezpieczeństwo fizycznej przemocy nie opuściło jednak osoby Jagiellończyka. Michał Zygmuntowicz, syn Kiejstutowicza, zwany Michajłuszką, początkowo korzył się przed nową władzą wielkoksiążęcą na Litwie. Potem w poczuciu krzywdy zaczął energicznie szukać sprzymierzeńców, którzy pomogliby mu odsunąć Jagiellona. Wspomagał powstanie na Żmudzi, liczył na poparcie oportunistycznych kół koron­ nych, a nawet zaangażował się w spór litewska -mazowie­ cki. W końcu, nie zdobywszy poparcia, począł organizować spisek przeciw Kazimierzowi. Nie powiódł się. Ponoć siedmiokrotne próby zamordowania Kazimierza Jagiellończyka podjęli kniaziowie Wołożyńscy. ”W ykrylo się tym i czasy i m ia ło to być rzeczy w istą p r a w d ą , że gdy w ielki k sią ż ę K a z im ierz n ie ch ciał p r z y ją ć rz ą d ó w w Polsce, p o ­ stan ow ion o o d e b r a ć mu życie. Z a jeg o bow iem p a n o w a n ia w L itw ie sied em ra z y czyn ion o n ań zam ach y i tyleż razy o c a la ł p rzez w y d a n ie się spisku, gdy sp rzy siężen i z rów n ą n ieroztrop n ością u kry w ali, ja k i p o p ier a li sw ój zam iar. D osyć będ zie to jed n o o nich n ad m ien ić. B y ł m iędzy sp i­ skow cam i n ie ja k i Suchta, k sią ż ę ru skiego rod u i obrząd ku ,

40

m łodzien iec r z a d k iej u rody, u lu bien iec n ajw iększy K a z im ie ­ rza, w ielkieg o k s ią ż ęc ia litew skiego. Temu, gdy sprzysiężen i poru czyli głów ny czyn m ord erstw a (b ę d ą c bow iem w w iel­ kich u k s ią ż ę c ia ła s k a c h m ia ł do n iego przystęp łatw y), u p atry w a ł p o w ielokroć sposobn ości i z n a la z ł j ą n a p o ­ low aniu, kied y tow arzy szący m u rycerze z ajęci byli ło w am i; zszedłszy bow iem sam n a sam K a z im ierz a , w ielkiego k s ią ż ę ­ cia, od p o cz y w a ją ceg o przy ognisku, p ro sił go, a b y m u d a r o ­ w ał szatę d ro g ą so b o la m i podszytą, k tó rą w tedy K a z im ierz m iał n a sobie, u m yśliw szy z a m o rd o w a ć go z araz , gdyby m u jej odm ów ił. A le gdy w ielki k sią ż ę K a z im ier z zezw olił chęt­ nie n a jeg o p rośbę, Suchta ujęty ta k w sp a n ia ły m darem , odłożył zabójstw o n a późn iej; a tym czasem sp isek się od kry ł i Suchta w ra z z innym i sprzysiężon ym i, okrom tego, który ich w y d ał, zg in ął śm iercią m ęcz eń sk ą ” — pisał Długosz. Źródła milczą na temat pozostałych uczestników podejmo­ wanego zamachu, nie przekazują opisu kaźni, na którą posłano Suchtę Wołożyńskiego, pierwszego znanego z nazwi­ ska królobójcę Jagiellońskiego. ”B y li p ośród w ielm ożów tacy, którzy się takż e d o rz ą d ó w Litw y u rod zon ym i u w a ż a li i godn ym i tronu, n a w y p a d e k zg ład zen ia k r ó la ” - tak pisał pomorski kronikarz o dniach, w których rodził się wielki spisek kniaziów litewskich na życie starszawego już, nie księcia a króla, Kazimierza Jagiel­ lończyka. Zamach był zainicjowany przez trzech sprzysiężonych magnatów kresowych: Fedora Bielskiego, Iwana Holszańskiego i Michała Olelkowicza. Panowie wielkich for­ tun zechcieli podnieść zbrojne ramię na władzę królewską, gdyż ambicje te urojone i zbytnio rozbudzone — po­ pychały do zbrodni. W 1480 roku zacny wojewoda kijowski otrzymał po śmier­ ci Stanka Sudywojowicza wakujące województwo trockie drugie co do ważności w wielkim księstwie po wileńskim. To wznieciło zawiść Michała Olelkowicza, przedstawiciela potężnego rodu kniaziowskiego z linii Olgierda. Żądza wła­ dzy i zaszczytów przyniosła Olelkowiczowi zawód na całej linii. Nie otrzymał nawet, zwolnionego właśnie, urzędu na

41

województwie kijowskim, który król Kazimierz wolał ofiaro­ wać staroście łuckiemu Iwanowi Chodkiewiczowi. Nowo obrany wojewoda zaliczał się do ludzi z kręgu królewskiego, znał przy tym problemy kresowe, wiedział, jak zachować lojalność względem monarchy swego dobrodzieja, w koń­ cu, co najważniejsze, potrafił poprowadzić ludzi z orężem na wroga. Wybór takiego właśnie wojewody na ziemi kijowskiej był w pełni uzasadniony potrzebą utrzymania rozległego terytorium pod polskim berłem. Zawiedziony Michał Olelkowicz chętnie sięgnąłby nawet po litewską mitrę wielko­ książęcą, ale przecież nie było tajemnicą, że jest bratem ciotecznym samego wielkiego księcia moskiewskiego Iwana III. Nie stała więc za nim polska racja stanu, nie stanął także król. Brat stryjeczny Olelkowicza Fedor Iwanowicz Bielski też nie miał powodu do zadowolenia. Szukał przeto ambi­ tny młodzian litewskiej kniahini. Wybranką okazała się Anna Kobryńska. Obydwoje narzeczeni posiadali wspólne więzy rodowe z Holszańskimi, którym szumiała w żyłach książęca krew Giedymina. Dodajmy, iż małżonka Jagiełły, Sonka, była z domu Holszańska. Cała rodzina cieszyła się potężnymi wpływami na Kijowszczyźnie. Jakże więc mógł im stanąć na drodze zwykły poddany Chodkiewicz! Słusz­ nie sądził Fryderyk Papee, znawca polsko-litewskich pery­ petii piętnastego stulecia: ”Umieli H olszań scy bieg ać do Mos­ kw y i bu n tow ać się p rzeciw ko sw oim m on archom , a czego by jeszcze z w łasn ej trad y cji rod ow ej nie d o s ta w a ło Iw an ow i H olszań skiem u , tego m ógł się ła cn o dou czyć od sw ej żon y ”, którą była Anna Czartoryska, bratanica królobójcy, mające­ go na sumieniu życie Zygmunta Kiejstutowicza. Powiązania rodowe splecione wspólnotą interesu ułat­ wiły przedstawicielom trzech potężnych rodów kresowych zawiązanie sprzysiężenia. Króla trzeba zabić postanowio­ no jasno. Czas królobójców wyznaczono na dzień 15 kwietnia 1581 roku, w sam obchód Niedzieli Palmowej. List wojewody chełmińskiego rekonstruuje plan zamachu podczas królew­ skiego polowania. Mordercze zamierzenia spiskowców

42

objęły nie tylko króla, lecz również jego synów. Królowej Elżbiecie Habsburżance szykowano więzienne lokum. W szczegółowy przebieg zajść starał się w ubiegłym stule­ ciu wniknąć Teodor Narbutt, wykorzystując nieosiągalne dzi­ siaj źródła. Nie ulega wątpliwości, że trzon spisku tworzyli wspomniani już trzej przedstawiciele znanych rodów. Dwaj z nich ponoć pragnęli podzielić między siebie księstwo kijow­ skie, trzeci zaś miał pretensje do posiadania mitry wiazemskiej. Aspiracjom stanął na przeszkodzie król i senat. Wtedy zuchwali książęta zabiegali o zagraniczne poparcie z pew­ nością moskiewskie. ”Gdy w ięc te rzeczy u przykrzon em i królow i być poczęty, z a k a z a ł ich pu szczać n a d a l n a p okoje zam kow e, gdzie m ieszkał w Wilnie. Je d en z nich, gdy m im o w zbron ien ia straży chciał gw ałtem wnijść, odźw ierny p rzy ­ ciął mu p a lec n a n odze podw ojam i. To zd arzen ie n arobiło tyle w rzaw y, że król niegrzeczność odźw iern ego m u siał k a z a ć u k a r a ć śm iercią. P o k a z a ło się w krótce, że ci książ ęta do czegoś w ięcej zm ierzali, gdyż odkryto spisek n a życie królew ­ skie przez nich u kn ow an y ”. Tymczasem szły zapowiedzi na ślub Fedora Bielskiego z Anną Kobryńską. Uroczystości wese­ lne z udziałem króla stanowiły nie lada sposobność do zisz­ czenia planu. W salach zamkowych przeznaczonych na uroczystości weselne spokojnie pracował nadworny tapicer króla Jan Sztendel. Przypadkowo zauważył w jednej z sal nietypowo odstające od ściany kobierce. Jeden z dworaków książęcych zabronił mu przystępu do tego miejsca. Wzmogło to jednak ciekawość tapicera. W porze obiadowej, kiedy wszy­ scy opuścili apartamenty, wszedł do sali z kobiercami, za którymi zobaczył wiele siecznej broni. Przerażony udał się do ochmistrza pałacowego Hromyki i powiadomił, o tym, co zauważył. Ochmistrz sprawę przemilczał. Dopiero gdy po­ słańcy udali się do króla z zaproszeniem weselnym, naglony przez tapicera Hromyka, poinformował ludzi królewskich o obecności ukrytej broni. Otulony kobiercami oręż znajdował się w głównej sali zamku, przeznaczonej do goszczenia naj­ dostojniejszych. Inny przekaz źródłowy (list wojewody) ukartowanie krwawej tragedii wiąże z królewskim polowaniem.

43

Król jakby coś zrozumiał. Odmówiono obecności monar­ szej na zbliżającym się weselu z powodu "niedomagania”. Podjęto sprawną akcję rozpracowania spisku. Tapicer Sztendel wskazał dobrze poinformowanego dworzanina, który pod groźbą tortur wiele powiedział. Należało jak najszybciej doprowadzić do unieszkodliwienia sprzysiężonych. Król ”w szystko rozu m n ie obm y śliw szy ”, nakazał pojmanie. Zo­ stali pochwyceni dwaj przywódcy królobójstwa: Michał Olelkowicz i Iwan Holszański. Tylko Fedor Bielski umknął lu­ dziom królewskim ”n iem al w jed n ej koszu li” do Moskwy, gdzie niebawem go zobaczymy. W maju 1481 roku, dwaj spiskowcy czekali na wyrok. Przypuszczalnie ujęcie zamachowców było dziełem nowego wojewody kijowskiego Chodkiewicza. Zastanawiać może ucieczka kniazia Bielskiego. Gdyby znaleźć niepodważalne dowody na kierowanie pościgiem przez Chodkiewicza, to łatwe umknięcie Fedora Bielskiego stałoby się w pełni jasne, ponieważ małżonka Chodkiewicza, Agnieszka z domu Biel­ ska, była rodzoną siostrą zbiegłego Fedora. Jakże nie daro­ wać szwagrowi, nawet gdy rzecz idzie o głowę króla? Osądzeniem schwytanych zajęli się wojewoda wileński Olechny Sudymontowicz oraz wojewoda trocki Marcin Gasztołd. I tutaj kolejny dylemat — żona sędziego Gasztołda była rodzoną siostrą Iwana Holszańskiego. ”Mimo to, sna.ć m u sia­ ły być rzeczy w iście ja śn iejsze o d słoń ca d ow od y zam ierzon e­ go królobójstw a, skoro w obec su row ego p oczu cia p ra w d y u m ilkły w szelkie w zględy u sęd z ió w ” sądził historyk Fryderyk Popee. Sprzysiężeni Michał Olelkowicz i Iwan Juriewicz Holszański oddali głowy swoje katu dnia 30 sier­ pnia 1481 roku, oskarżeni o próbę królobójstwa i zdradę państwa na rzecz Moskwy. Ścięcie odbyło się w Wilnie z udziałem wielkoksiążęcej rady. Istniał wszakże w dawnej historiografii pogląd, iż egzekucja odbyła się w Kijowie. Twierdzenie owo wzięło początek w zarzutach, jakie czynili Bielscy Chodkiewiczom, że ”p rz o d k o w ie ich M ichała Olelk ow icza osą d z ili w K ijo w ie ”. W wyrzutach rodowych chodzi oczywiście o "sprawę kijowską”, a nie dosłownie pojęte

44

"osądzenie w Kijowie” . Kazimierz Jagiellończyk nie ze­ chciałby rozwlekać sprawy przez przeniesienie egzekucji do Kijowa, w którym skazani mieli wielu sprzymierzeńców. Takie działanie króla równałoby się niepotrzebnemu robie­ niu sobie wrogów. Wiele więc wskazuje na miejsce egzekucji w Wilnie. Zamachowcom na życie Jagiellończyka należy się poczes­ ne miejsce w naszej galerii polskich królobójców. Oto pierw­ szy ze straconych - Michał Aleksandrowicz Olelkowicz, pan na Kopylu i Słucku. W ważniejszych dokumentach pojawił się w 1460 roku. W piśmie sporządzonym dla Janusza, me­ tropolity kijowskiego został wymieniony w gronie uznają­ cych wielkiego księcia moskiewskiego opiekunem prawo­ sławnej Rusi w obrębie państwa litewskiego. Jeździł w 1470 roku z ramienia Kazimierza Jagiellończyka do Nowogrodu Wielkiego, jemu też powierzono misję zorganizowania pro­ polskich oddziałów na wypadek ataku Iwana III. Zadania do końca nie wypełnił, gdyż doszła doń wieść o śmierci brata, po którym zamierzał objąć ziemię kijowską. Król sprawił mu ogromny zawód przekazaniem namiestnictwa nad Kijowem Marcinowi Gasztołdowi. Olelkowicz wszczął więc próbę zmontowania wokół siebie silnej opozycji antykrólewskiej, chociaż jeszcze w 1476 roku podpisał się pod poselstwem króla do papieża Sykstusa IV słowami: ”kn ia ź M ichał brat w edług c ia ła k r ó la K a z im ie r z a ”. Wprawdzie początkowo jego działania zmierzały jedynie do odzyskania ojcowizny, to jednak później posunęły się do radykalnej postawy wzglę­ dem dynastii. Zawiązane na własną rękę sojusze równały się zdradzie stanu. Doprowadził w 1479 roku do zadzierzgnięcia stosunków z Iwanem III, mimo ostro rysującego się konfliktu litewsko-moskiewskiego o Nowogród. W następnym roku pośredniczył w układach między Iwanem moskiewskim i Stefanem mołdawskim. Jawna zdrada stanu z królobójstwem włącznie przerwała mu nić życia za sprawą kata w feralnym 1481 roku. Podobnie skończył Iwan Juriewicz Holszański herbu Hippocentaurus. Ten książę litewski wkroczył na arenę his­

45

torii już w 1469 roku dzięki zapiskom sądowym. Był najstar­ szym synem Jerzego Semenowicza i Julianny. Uchodzi za założyciela dubrowickiej linii rodu Holszańskich. W 1473 roku miał poważniejszą sprawę sądową o granice włości z księżną Semenową Olelkowiczową Pińską. Podobne spory graniczne prowadzi najpierw z księżną Semenową Holszańską-Trąbską, potem ze swym szwagrem Marcinem Gasztołdem. Wreszcie wszczyna kłótnie z rodzoną siostrą Anną Gasztołdową o ziemie zwane ”Michałowszczyzną” i ”Semenowszczyzną”. Przystępuje do spisku na życie Kazimierza Jagiellończyka, widząc w nim głównego sprawcę upadku znaczenia książąt dzielnicowych na Litwie. Okazał się bardzo aktywnym członkiem sprzysiężenia trzech. Liczył, że zamordowanie króla i jego synów pozwoli rodom książęcym przejąć władzę na kresach, potem umożliwi poddanie tych terenów pod moskiewskie wpływy wielkoksiążęce. Ostatecz­ nie Holszańskiego ścięto wraz z Olelkowiczem dnia 30 sierp­ nia w Wilnie. Po wykonaniu wyroku król okazał wielką łaskawość dla rodu Holszańskich, być może przez wzgląd na pochodzenie swej matki Sonki Holszańskiej. Krewni straconego Iwana pozostali panami na swych włościach, król bowiem ponie­ chał względem nich konfiskaty majątku. Żona zdrajcy Hanna Czartoryska Holszańska nadal cieszyła się po­ siadaniem Ryczowa nad Styrem, który wniósł jej małżonek. Syn spiskowca Jerzy nie poniósł uszczerbku na dobrej sławie, podobnie jak i brat jego ojca Semen Holszański nieprzerwanie obrastał w dobra i łaskawość królewską. Ka­ zimierz Jagiellończyk nie pałał żądzą zemsty na niewinnych. Aktywny współorganizator zamachu na króla ■— Fedor Iwanowicz Bielski zbiegł do Moskwy na stałe. Na ziemie państwa polsko-litewskiego definitywnie nie miał możliwo­ ści powrotu bez konsekwencji karnych. Nim zechciał wejść w sławetny triumwirat królobójców, wystąpił w źródłach pod rokiem 1476, dzięki podpisaniu w Wilnie poselstwa do papieża Sykstusa IV. Zaliczał się do partii "pokrzywdzo­ nych” przez władzę królewską Jagiellona. Preferował

46

prymat władzy kniaziowskiej nad centralistycznymi rządami korony. Zamach, jak wiemy, przygotowywany był na dzień jego ślubu z Anną. Królobójstwo zostało w porę zdemas­ kowane. Współtowarzysze opłacili zamysł gardłem. On dziwnym trafem ocalał, wpadając w ramiona władcy mos­ kiewskiego. Poniósł jedną, ale dotkliwą stratę. Otóż nie zdążył zabrać poślubionej Kobryńskiej. Lał gorzkie łzy, zaklinał króla polskiego, błagał w Moskwie o interwencję dyplomatyczną. Wielki książę moskiewski jakoby czynił pe­ wne starania w tej sprawie, niemniej bez pozytywnego skutku. Rozpacz Fedora łagodził nadaniami, m. in. dóbr z grodami Demon i Morewa. Bielski towarzyszył wielkiemu księciu w wyprawie na Twer w 1485 roku. O utraconej małżonce nadal pamiętał i ”srodze b ia d a ł n a d tern, że z a led ­ w ie przez je d n ą noc m ógł n acieszyć się m ło d ą żoną, a z a b r a ć jej ze s o b ą ju ż n ie n a d ą ż y ł”. Myśl odzyskania małżonki popychała Fedora Bielskiego do ucieczki na Litwę. Schwytany w porę, posądzony o chęć zdradzenia Moskwy, trafił na zesłanie do Golicza. Próbę przedostania się na Litwę podjął w 1492 lub 1493 roku, czyli zaraz po śmierci króla Kazimierza. Być może Bielski łudził się nadzieją przedawnienia sprawy. Wygnanie w Goliczu szybko dobiegło końca. Dwór moskiewski przywrócił do dawnych łask litewskiego kniazia. Wielki książę moskiewski jeszcze raz interweniował w celu sprowadzenia Kobryńskiej z Litwy, tym razem u króla Aleksandra Jagiellończyka. Księżna Anna Kobryńska nie chciała wyjechać do Moskwy, zresztą niedługo potem oddała rękę Wacławowi Kostewiczowi. Iwan III w dyplomatycznych zabiegach o odzyskanie ukochanej małżonki Bielskiego, powoływał się na ”zak on p ra w o ch rześcijań skie”, które nakazuje oddanie żony prawowitemu mężowi, nawet wbrew jej woli. Aleksander Jagiellończyk natrętnego sąsiada zbył słowami: ”In o w naszom za k o n i toho niet, syłoju w olnych Ijudiej w new olju d a w a ty n elzi”. Bielski nareszcie godzi się z losem. Poślubia księżniczkę riazańską siostrzenicę wielkiego księcia Iwana Wasilie-

47

wieża. Następnie kniaź otrzymuje urząd wojewody wraz z dowództwem nad pułkiem jazdy moskiewskiej. W 1502 roku uczestniczy w zbrojnej wyprawie na Litwę. Dożywa 1506 roku. Był jeszcze jeden kniaź, któremu nikt nie udowodnił bezpośredniego udziału w zamachu na życie króla, lecz on sam swoją ucieczką do Moskwy, niczym innym nie uzasa­ dnioną, dopisał się jakby na liście czołowych królobójców z 1482 roku. Na przełomie 1481 i 1482 roku Iwan Semenowicz Gliński (w źródłach też Hliński) ukrywa się w Moskwie. Dobra ziemskie na Smoleńszczyźnie rozdał Kazimierz Jagiel­ lończyk braciom zbiegłego Glińskiego. Uciekinier wraca na Litwę za panowania następnego Jagiellona. Król Kazimierz Jagiellończyk zmarł śmiercią naturalną w roku odkrycia Ameryki.

IV MORDERCZE WIDMA

Zygmuntowskie czasy to generalnie doba rozkwitu i spokoju. Nikt z bliskiego otoczenia królewskiego nie ośmielił się targ­ nąć na osobę naznaczoną boskim sacrum panowania. Jedynie nad królową Boną zaciążyło widmo trucicielstwa. Pochodziła z Włoch słynących onegdaj z podstępów i skrytobójstwa. Do tego doszła jeszcze niepochlebna fama o rodzinie włoskiej księżniczki, rodząca swoistą "czarną legendę” Bony. W trady­ cji polskiej uczyniła z niej mistrzynię trucicielstwa. Alfons II Aragoński (dziad polskiej królowej ze strony matki), humanis­ ta, hojny mecenas, ale również wsławiony truciciel, nie za­ wahał się podczas wojny z Wenecją o Ferrarę zatruwać zbior­ ników z wodą, służących obywatelom Republiki św. Marka. O tym dowiedziała się Europa. Znano również ze złej strony Katarzynę Sforza — ciotkę Bony, kobietę nie do pokonania, jak głoszono. Zostawiła po sobie pokaźny zbiór własnoręcznie spisanych recept na rozliczne trucizny skuteczne, a za­ razem powolne w działaniu. Można było owymi preparatami rozłożyć czyjeś umieranie na kilka tygodni, bez zwracania na siebie szczególnej uwagi. Słowem trucizny, które mordercy dozwalały uniknąć podejrzeń. Inną ciotką Bony była osławio­ na Lukrecja Borgia, też nie mniej obrosła w ponure legendy. Sam ojciec przyszłej królowej, niejaki Giangaleazzo Sforza, prawdopodobnie padł od trucizny zadanej mu przez stryja.

49

Wybitny polihistor Kazimierz Chłędowski przekazał sce­ nę, w której zjawia się duch Galeazza: ” — Mój ojciec! z a w o ła ła B o n a z p rzera żen iem i z a k r y ła tw arz r ę k a ­ mi. [...] Strzeż się trucizny m ów ił duch sła b y m głosem od n iej zginąłem ! [...] Z a p a m ięta j słow a, któreś s ły sz a ła - m ów ił czarn y człow iek od nich tw oja p rzy szłość z a leż y ...”. Wybranka serca starszawego króla Zygmunta I z chwilą przyjazdu do Polski liczyła 24 lata oficjalnie posłowie włoscy prezentowali ją jako białogłowę w dwudziestej wioś­ nie życia: ”N ajp iękn iejsze ja s n e włosy, p o d c z a s gdy, co tym dziw niejsze, rzęsy i brw i czarn e. Oczy ra cz ej an ielskie niż ludzkie, czoło g ła d k ie i pogodn e, nos prosty, żad n eg o g arbu a n i z a k rz y w ien ia m ający , p o licz ki różow e i ja k b y w ro d zo­ nym w stydem ozdobion e, u sta p od ob n e n ajw yższem u koralow i, zęby rów n e i n ad zw y cz aj białe, sz y ja p ro sta i z a ­ okrąg lon a, p ierś śnieżnej białości, n a d o b n e ram ion a, r ą k z a ś piękn iejszy ch w id zieć n ie m ożna, słow em , czy sp ojrzeć n a c a łą p ostać, czy n a je j części z osobn a, w szystko to n ajp ięk n iejsze i p ełn e w dzięku . W dzięk zaś w ka ż d y m p o ­ ruszeniu, zw łaszcza w rozm ow ie. N a u k a i w y m ow a n ie ta k a , ja k je j płci w łaściw a, a le z a d z iw ia ją c a . Słyszeliśm y j ą bez p rz y g o to w a n ia p o ła cin ie m ó w ią cą ...” tyle raport dla oblubieńca. Dzień był pogodny, kiedy celebrans splatał nowożeńców węzłem dozgonnym w murach katedry wawelskiej. Dworską elitę zachwycił bagaż posażnej panny, przyjechała bowiem nawet z baldachimowym małżeńskim łożem. Żaden złośliwy natręt nie doszukał się w przepakowanych strojami skrzy­ niach jakiejś podejrzanej flaszeczki z czymś w rodzaju zabój­ czego nektaru. Na opinię zapracuje tutaj na ile słuszną? Sensacyjna księga P ra w d y od kry tej o k sią ż ęta ch donosi o neapolitańskim młodzieńcu arystokratycznego pochodze­ nia kochanku Bony. To Hektor Pignatelli, pociągający młodzian pozostawiony na pastwę samotności w rodzinnych stronach. Serce królowej nadal pamięta i drży na samo jego

wspomnienie. Ma być poważną małżonką Jagiellona, lecz nie widzi przeszkód do utrzymania kochanków obyczajem włoskim na własnym dworze. Posyła emisariuszy, by sprowadzili Hektora nad Wisłę. Niewdzięcznik Pignatelli odmawia. Niebawem staje na ślubnym kobiercu z urodziwą latoroślą rodu Caracciolów. Urażona ambicja kobiety nie poprzestaje na dumie, szuka zemsty. Bona rzekomo czyni narzędziem zbrodni swoich ludzi wysłanych do Włoch. Nie­ posłuszny kochanek ginie od podstępnie zadanej trucizny. Oplecione sensacją zdarzenie znajduje uzasadnienie tylko w hiszpańsko-włoskiej obyczajowości tamtych czasów, w których często uciekano się do podobnych metod w usu­ waniu nie zaspokojonych celów miłosnych namiętności. W Polsce analogiczne sytuacje z wątkiem miłosnych pery­ petii zazwyczaj wieńczyło podstępne porwanie, nigdy truciz­ na. Przytoczony z P raw d y odkrytej epizod nie wytrzymałby źródłowej krytyki historyków. Pomijamy ognisty tempera­ ment Włoszki, gardzimy kłamliwą plotką, niemniej nie od­ rzucajmy trucicielskiej iluzji, która współtworzyła ponurą legendę polskiej królowej albo też była jej pochodną. Niespodziewane strzały pod Kurzą Stopką na Wawelu wzbogaciły Kraków o królobójczy koloryt. Około godziny ósmej wieczorem, dnia 5 maja 1523 roku pojawiła się w oknie zamkowej komnaty postać wysoka, dobrze zbudowana, o ciemnych włosach, brwiach dużych i groźnym wejrzeniu. To dostojny monarcha małżonek Bony Zygmunt Stary raczył odbywać po komnatach codzienny spacer przed uda­ niem się na nocny spoczynek. Stanął, chyba jak zwykle w prostej szubie i przydeptanych pantoflach, nieopodal okna komnaty w Kurzej Stopce na Wawelu, zwanej wtedy ”Kurzą Nogą” . Wtem posłyszał tylko trzask rozbitej szyby, kula utkwiła w suficie. Dostrzegł w oknie strzępy ołowianej oprawy na szkło. W pobliżu rozległ się rozpaczliwy szloch kobiet. Nagle dwór uległ niebywałej panice. Król z opano­ waniem uspokajał niewiasty. Straże ruszyły w pościg za sprawcą zamachu, który oddał strzał z kierunku ulicy Grodzkiej, używając do tego celu najprawdopodobniej

51

zwykłej rusznicy. Zamachowiec przyczaił się tuż przy za­ budowaniach kościoła św. Idziego, w odpowiedniej chwili wystrzelił. Owego śmiałka nie zdołano pochwycić — zbiegł niczym widmo. Nie złapano więc zamachowca, poskąpiono także mieszkańcom miasta pokazowego procesu sądowego dla odstraszenia wszystkich ewentualnych naśladowców. Pozostało tylko przypuszczenie, iż do zamachu doszło na skutek ogłoszenia edyktu podatkowego przez króla, bez zgody sejmu. W tym jeden ze znawców epoki widział przy­ czynę tego, że ”ktoś ruszył c y n g la ”. Na próżno byłoby rozpracowywać sieć spisku, poszuki­ wać politycznych motywacji czy wreszcie odnajdować zainteresowane zamachem stronnictwa. Zwykły przypadek pobudził emocje niepoczytalnego ”szlachetki”, a wszystko istotnie znaleźć mogło swój początek w nałożeniu podatku. Trzy tygodnie wcześniej Zygmunt Stary wydał edykt o czo­ powym, czyli podatku ściąganym od piwa, gorzałki, miodu i wina. Czop to zwyczajny korek od beczki, którego wyciąg­ nięcie należało opłacić, aby zgodnie z prawem zarabiać na wyszynku. A król potrzebował funduszy na obronę państwa, Tatarzy bowiem już rozłożyli się obozem pomiędzy kresowym Krasiłowem a Rohatyniem. Pożyczki zaciągnięte od biskupa krakowskiego, tudzież poznańskiego oraz kilku majętnych wielmożów świeckich nie wystarczały na wystawienie zbroj­ nych szeregów. Jagiellon skorzystał oto z podatku, ani myśląc, że to urzędowe posunięcie może przypłacić życiem. Niedługo po zamachu krakowskim opinia publiczna inte­ resowała się wielkim morderstwem na Mazowszu. Bliski czasom Warszewicki, wskazywał na Bonę, pisząc: ”K s ią ż ęta M azow ieccy z rod u P iastów z a s p r a w ą B on y sp rzątn ięci zostali, a b y je j sy n ow i Z ygm untow i d o koron y p rz esz k o d ą nie b y li”. Opinia publiczna, zwłaszcza na Mazowszu, nagłą śmierć książąt Stanisława i Janusza pochopnie powiązała z trucicielską "sławą” polskiej królowej. Kto zawinił? Książę Stanisław umiera nieoczekiwanie 8 sierpnia 1524 roku. Dwa lata wcześniej książęcą przyjaciółka Katarzyna

52

Radziejowska, córka wojewody płockiego Andrzeja, została usunięta z dworu z powodu romansu ze Stanisławem. Ambitna wojewodzianka nie dała za wygraną usidliła księcia Janusza. Spotykali się we dwoje. Kochankę zaczęto podejrzewać o przyspieszenie śmierci księżnej Anny, okazu­ jącej jej jawną wrogość. Radziejowska rzekomo zaczęła rów­ nież planować otrucie byłego kochanka Stanisława, księ­ cia mazowieckiego. Podstępnie zwabiła Stanisława na przy­ jęcie do Błonia. Następnego dnia po uczcie Katarzyna Ra­ dziejowska naszpikowała trucizną przyrządzonego kapłona, którym poczęstowała Stanisława. Pyszny kąsek osobiście przygotował kuchmistrz Piotr Targonowski, wojewodzianka zadbała tylko o dodatki. Książę zjadł niewiele. Wystarczyło. Począł natychmiast chorować. Prosił o pomoc lekarzy war­ szawskich, nie umieli podać przyczyny niemocy. Pacjent skonał. Wapowski wskazuje na ”suchoty, fa m ilijn ą K s ią ż ą t M azow ieckich ch o ro b ę”. Władzę książęcą po bracie przejął Janusz, bezwzględnie uległy Katarzynie. Ale gdy sytuacja uległa skomplikowaniu, ona wzięła w swe ręce nowe plany zabicia księcia, namówiw­ szy służącą dworu książęcego — Kliczewską do pomocy w morderstwie. Bezpośrednimi zabójcami zgodzili się zostać puszkarz Piotr wraz z muzykiem Maciejem. Wiadomo, że Maciej wziął od Radziejowskiej 10 kop groszy i dwa wałki sukna za podanie księciu napoju z trucizną. Pierwsza dawka okazała się za słaba. Podwoili z Piotrem dawkę. Ostatni książę mazowiecki opuścił dziedzictwo na zawsze 10 marca 1526 roku. Współcześni tak oceniali fakt osierocenia Mazowsza: ”K s ią ż ę Ja n u sz m a zow iecki zgin ął o d trucizny w zeszłym w ielkim p oście w p od obn y sposób, j a k w edle m n iem an ia ludzi i b ra t jeg o ks. S tan isław zszedł z tego ś w ia ta ” — pisał podkanclerzy biskup Piotr Tomicki do Jana Dantyszka 5 lip­ ca 1526 roku. Sekretarz królewski Bernard Wapowski rzekł krócej, że ”... J a n k sią ż ę m azow iecki p rzez z d r a d ę sw oich zg in ął od tru cizn y”. Nigdzie mowy o roli koronowanej Włoszki.

53

Pierwszego schwytano Piotra. Trafił do wieży. Na prze­ słuchaniu sypnął wspólnika. W kajdany zakuto także szlachciankę Kliczewską. Sąd gromadził coraz więcej ze­ znań. Tak więc do lochu trafili inni wspólnicy. Jeszcze Ra­ dziejowską posądzono o sterowanie morderstwem. Wszyst­ kim aresztowanym przygotowano należną karę. Kaźń widział i relacjonował, sądzić można, na gorąco Wapowski: "Przed W arszaw ą, n a com p atrzy ł, w kop an o w ziem ię słup, d o którego obydw ie, tj. p ie k a r k ę z K r a k o w a i ziem ian kę K liczew ską, n a ła ń cu ch ach dłu go u w iązan o, k a ż d ą osob n ą n ag ą, o p a k ręce zw iązaw szy , a około nich n a k ła d łsz y drew , w koło z a p a lili. P iekły się koło sw ego og n ia ja k p ieczen ie n a cztery godziny niźli p om arły , b ieg a ją c w koło słu pa, n a rz ek a ją c, k ą s a ją c zęb am i je d n a dru gą. P otem Jo r d a n o w sk ieg o ścięto, J a k u b a piw n iczego n a kościele B ern ard y n ów d ob y w a n o i w iele in n ych ludzi p o ­ tr a co n o ”. Na oficjalne stanowisko króla w tej sprawie czeka­ no blisko dwa lata. Edyktem piotrowskim z dnia 9 lutego 1528 roku Zygmunt Stary ogłaszał, co następuje: "...wszy­ stkie d on iesien ia, o s k a r ż e n ia o otru cie K s ię c ia J a n u s z a były próżne, bezzasad n e, niczyjej sła w ie i bezpieczeństw u szko­ dzić nie m og ące; albow iem j a k się p o k a z a ło K s ią ż ę nie sztu ką a n i s p r a w ą lu d zką zszed ł z tego św iata, lecz z w oli W szechm ogącego B oga, kied y j a k co do otru cia K sięcia z a ży cia nic takieg o n ie w y k a z a ło się, ta k i w zm arły m ciele nie w ykryto żad n y ch zn akó w z a d a n e j trucizny”. Oficjalne wykluczenie trucizny mogło tylko dolać oliwy do ognia. I już szemrano, że król wybiela poślubioną trucicielkę, że wojewodzianka Radziejowska pewno miała od­ górnych inicjatorów zbrodni itp. Wmieszano w oskarżycielskie pogłoski nadwornego aptekarza Bony, Jana Alantsee. Doszukiwano się świadectw na potwierdzenie tego, iż był dostawcą leków na dwór książąt mazowieckich. Ostatecz­ nie Zygmunt był zmuszony wystawić aptekarzowi list żelazny, zobowiązujący go do pokazania się przed sądem, na wypadek gdyby wpłynęła przeciw niemu skarga o trucicielstwo.

54

Na Bonę sypały się gromy przez całe panowanie. Po śmierci synowej Elżbiety Habsburżanki, żony Zygmunta Au­ gusta, starej królowej znowu przypięto trucicielską łatkę. Drugą, nie zaakceptowaną synową została Barbara Radziwiłłówna. Dobrze znano stosunek Bony do tego związ­ ku i gdy tylko przytrafiło się litewskiej córze nieszczęście, oczy dworu już spoglądały na kłótliwą Włoszkę. Późną jesienią 1547 roku Zygmunt August udał się z po­ ślubioną Barbarą Radziwiłłówną do Dubinek. Małżonka wielokroć omdlewała. Tam miał równocześnie miejsce wy­ padek. Zerwał się strop w narożnej komnacie. Barbara w ostatniej chwili zdołała odskoczyć, a później sądziła, że był to z całą pewnością zamach na jej życie. Opinię podzielał strapiony małżonek. Zdaniem Zygmunta zawalenie się stro­ pu nastąpiło skutkiem zorganizowanej akcji zamachowej, "...bo dziś w iele złych ludzi, co się r a d z i przyczyn iać". Próba zamordowania panującej osoby przy użyciu takiego sposobu należy do niezwykle rzadkich. Wspomnijmy jednak o podob­ nym przypadku związanym z Jadwigą Jagiellonką, córką Zygmunta Starego i Barbary Zapolyi. Jadwiga została przed laty wydana za elektora brandenburskiego Joachima. W sty­ czniu 1551 roku obydwoje przeżyli zerwanie stropu w myś­ liwskim zameczku Grimnitz. Ona złamała nogę, uszkodziła kręgosłup, pozostając do końca życia kaleką. On wyszedł zupełnie cało tylko przez przypadek, gdyż w ostatniej chwili zdążył chwycić się wystającej ze ściany belki. W podobnych okolicznościach zginął papież Jan X X I w czasie pobytu na terenie rezydencji w Viterbo. Nikt ostatecznie nie rozstrzyg­ nął, czy był to nieszczęśliwy i równie nieprawdopodobny wypadek, czy ewidentny zamach tak daleko doprowadzony do perfekcji. W okresie nasilonego konfliktu między Boną a Zygmun­ tem Augustem syn szachował matkę aluzyjnymi docinkami, w rzeczy samej sygnalizującymi, kto mógł otruć żonę ostatniego Jagiellona. Były to chwile niezwykle bolesne dla Bony. Niekiedy Zygmunt August urządzał dworowi małą pożywkę do szerzenia plotek, zachowując się tak, jakby

55

i jemu samemu groziła trucizna. Wszyscy umieli sobie od­ powiedzieć z czyjej strony! Król brał różne przedmioty z demonstracyjną ostrożnością, w rękawiczkach bądź przez szmatkę, na wypadek ewentualnego zatrucia sprzętów. Były bowiem wtedy takie metody, dzięki którym skaleczenie ręki groziło śmiercią. Stary Jagiellon dożywał ostatnich lat na uboczu, ani myśląc mieszać się w przykre animozje małżonki i syna. Synowej swojej okazywał właściwy szacunek, należny każ­ dej kobiecie. W rządzeniu trwał niezmiennie przy sprawied­ liwości. Godzi się jeszcze wspomnieć, że Zygmunt Stary pierwszy wprowadził do prawodawstwa polskiego ustawę dla królobójców — ”o obrazie majestatu”, nigdy nie nad­ używaną w krwawym rozrachunku z opozycją, jednak dość skutecznie zapewniającą bezpieczeństwo panującego monar­ chy. Zygmunt I Stary odszedł do wieczności w sam dzień Wielkanocy 1548 roku, bez moralnych obciążeń, bez strachu o jutro ojczyzny, z nadzieją, w zgodzie z otoczeniem i włas­ nym sumieniem. Wdowie lata żądnej władzy Włoszki biegły w poczuciu osamotnienia. U poddanych nie zyskała szacunku, a więk­ szość dotychczas podejmowanych przedsięwzięć natury gospodarczo-politycznej nadal spotykała się z ostrą krytyką ogółu. Pozostała odtrącona, pogardzana, wyśmiewana, nie­ zrozumiana, sam na sam ze swoim uporem i bardzo zasobną szkatułą przez dziesięciolecia pracowicie napychaną dochodami ze wspaniale administrowanych dóbr ziemskich. To zaledwie początek wielkiego rozgoryczenia, preludium tragicznego kresu zmęczonej stosunkami dworskimi Bony. Wtedy zdobywa się na stanowcze: wyjadę! Druga ojczy­ zna nie docenia, może uszanują rodzinne strony — Bari. Nieznośny Zygmunt August kategorycznie odmawia popar­ cia w urzeczywistnieniu nowych planów matki, chociaż pilnie przygląda się tym poczynaniom. Konflikt pomiędzy matką a synem, mimo wielu pojednawczych prób, nadal trwa. Król obawia się tylko wydziedziczenia z praw spad­ kowych do włoskich dóbr po kądzieli, ale tu, w kraju, ani na

56

pół kroku nie ustępuje. Bona zwraca się z prośbą o interwen­ cję do ostatniego Jagiellona, do cesarza Karola V, potem prosi w tej samej sprawie angielską Marię Tudor, zapewne ma na uwadze łączące ich związki krwi z linii Aragonów. Pomoc nie skutkuje. Zadzierzgnięcie przez Bonę poufałych finansowych konszachtów z hiszpańskim Filipem II po­ woduje odpływ wielkich sum pieniężnych z Polski. Królowa bierze na siebie ryzyko bankiera, pośrednikami w finan­ sowych sprawach czyni zaufanych Pappacodów nieba­ wem wielkich trucicieli. Panowie polscy zaciskają zęby na myśl o wyjeździe Bony, zazdrosnym okiem poszukują wielkich bogactw królowej. Była przebiegła uzyskała zezwolenie na wyjazd. W War­ szawie żegnana przez zapłakane córki, bez obecności syna. Wytyczono specjalny szlak do przetransportowania kosztow­ nych ruchomości w załadowanych po brzegi wozach. Czeka ją uciążliwa trasa przez Alpy. Wcześniej okazale podej­ mowana w Wiedniu przez cesarza Ferdynanda. Następne ceremonialne powitania odprawiali dopiero w Padwie tam­ tejsi kardynałowie. Tylko Struś Poznańczyk, odbywający stu­ dia medyczne na padewskim uniwersytecie, miał odciągać towarzyszy uczelnianej doli i niedoli od powitań włoskiej córy” — bo ona trucizną panowała! W Republice św. Marka wenecka Signoria wprowadza ją na swój statek eskortowany przez sześć strojnych galer. Dalej podróż morzem. Rodzinne Bari z radością powitało Bonę 13 maja 1556 roku. Do Polski z tych stron odpłynęła trzydzieści osiem lat temu, pozosta­ wiając w miejscowym porcie wyrzeźbioną w kamieniu stopkę. Nie zrywa kontaktów z Polską, powraca myślą do spraw mazowieckich, którym poświęciła wiele energii. Skruszony Zygmunt August proponuje matce powrót, ona tej możliwo­ ści nie odrzuca, chce jedynie uporządkować sprawy włoskie. W otoczenie emigrantki wkradają się chciwi szpiedzy opłacani z kies hiszpańskich zauszników króla Filipa. Czuje się niepewnie, choć zdrowo. Nie narzeka na żadne dolegliwo­ ści ciała, jest nadal energiczna, pomysłowa, skrupulatna i ambitna. W kwietniu 1557 roku donosi listownie księciu

57

Henrykowi, iż z Bożej łaski używa jak najlepszego zdrowia. Podobnie — w liście pisanym w październiku. Niespodziewa­ nie, 8 listopada ulega nierozeznanej "chorobie”. Sześciu bezradnych lekarzy, zdawać by się mogło, ze zrozumieniem pokiwa głowami. Tymczasem zachłanny Gian Lorenzo Pappacoda od daw­ na działa. Czuwa nad skarbami zgromadzonymi przez Bonę, poszukuje zaufanych współpracowników na terenie Wenecji. Nawiązuje kontakt z posłem hiszpańskim Broccardo, które­ go król potrzebuje pieniędzy. Dochodzi do porozumienia. Pappacoda obiecuje udzielenie pożyczki ze szkatuły polskiej królowej, w zamian za przyzwolenie na własne korzyści. Król Filip natomiast rad będzie z udzielonego wsparcia, gdyż właśnie szykuje się do prowadzenia wojny. Teraz Pappacoda zabiega tylko o skłonienie Bony do udzielenia pożyczki Filipowi oraz chce czym prędzej zostać dziedzicem jej maję­ tności. Mariana d’Arcamone (Archamona) dworka królowej Bony szybko daje się wplątać w sidła chytrej gry Pappacody. Wspólnie nakłaniają swoją panią do finansowej pomocy Hi­ szpanom. Usilne namowy przynoszą oczekiwany rezultat. Bona ulega licząc, że złotem pozyska przyjazne nastawienie Filipa do księstwa Bari. Mimo optymizmu, królowa jest na tyle rozsądna, by być ostrożną. Zdziwiona nieoczekiwanymi spotkaniami Pappacody z posłem Broccardo zaczyna anali­ zować różne sytuacje. Wzywa do siebie pisarza kancelarii, a zarazem notariusza apostolskiego Scypiona Cattapani. Jemu powierza śledzenie wszystkich posunięć Pappacody, za co obiecuje odpowiednią nagrodę. Wiedziała już o podejrzanych machinacjach śledzonego zausznika, który winien jej zdaniem trafić za kraty. Niestety za późno. Przychodzi fatalny, listopadowy dzień, kiedy Bona ulega nagłej, tajemniczej chorobie. Archamona z osten­ tacyjną czułością pielęgnuje swą panią. Sytuacja nie przeszkadza Pappacodzie prosić chorej Królewskiej Mości o zapisanie w testamencie doczesnych dóbr na rzecz "katolic­ kiego króla” - Filipa Hiszpańskiego. Napotyka ostry opór.

58

Naoczny świadek wydarzeń napisał: "...królow a B o n a o p iera ją c się zrobien iu testam entu, gdyż p raw eg o m io ta dziedzica, d a ta p o z n a ć św iatu, ja k ie m i p od ejściam i, oszust­ wami i g w ałtam i J a n W aw rzyniec P a p p a c o d a k a z a ł zrobić sobie z a p isy ...” Truciznę podano dwukrotnie na wyraźne polecenie zainteresowanego spadkiem truciciela, który by­ najmniej osobiście nie sięgnął po sproszkowane "narzędzie” skrupulatnie zaplanowanego mordu. Tylko dozowanie truci­ zny pomóc może Pappacodzie w osiągnięciu pożądanego celu, potrzebuje bowiem jeszcze tylko oryginalnego podpisu królowej, złożonego w obecności świadków, a będzie miał wszystko. Jako pierwszy do trucicielskiej akcji przystąpił lekarz Gio Antonio di Matera w końcu fachowiec, wie­ dział, ile dozować, aby dawka nie przyspieszyła kresu. Po nim ma dokonać swego kuchmistrz królowej Paweł Matrillo. Jego puchar dopełnił okrutnego dzieła. Pierwsza dawka trucizny osłabiła ciało, przyćmiła umysł, pozbawiła dotychczasowej przebiegłości. Wezwano z Neapolu do Bari notariusza Królewskiego Jana Anioła de Baldes oraz sędziego aktowego Marka Wincentego de Baldis. Przybyli 17 listopada w asyście ośmiu świadków, sześciu z nich to lekarze. Całością steruje Gian Lorenzo. Przybysze zastali Bonę —- de iu rae — ”przy d obrej p am ięci i m ow ie”, słowem predes­ tynowaną do podpisania testamentu. Nareszcie Pappacoda może podsunąć swoją wersję "ostatniej woli” królowej. Bona ociężałym ruchem ręki kładzie swój podpis na zgotowanym akcie spadkowym. Największy udział w dochodach przypada w testamentowym zapisie Pappacodzie, wyjąwszy korono­ wanych spadkobierców. Tenże ma czerpać dochody z dóbr Rutigliano, otrzymuje na własność dobra Noia i Triggiano, do tego wpływa mu do sakwy 13 tys. dukatów, jest panem wspaniałej stajni królowej ze wszystkimi końmi, mułami, tudzież pomniejszym inwentarzem, może wreszcie posiąść ruchomości ze srebra. Jawny rabunek z sankcją prawną, zadbał o pozory, czyniąc głównym spadkobiercą Zygmunta Augusta można by rzec spadkobiercą tytularnym, symbolicznie obdarowanym ponętnymi błyskotkami klej-

59

notem i zastawą. Córki Bony: Zofia, księżna brunszwicka oraz królowa Anna i Katarzyna Jagiellonki otrzymały w za­ pisie kwotę 50 tys. dukatów, a ich siostrze Izabelli Węgierskiej przypadło 10 tys. rokrocznie z myta pobieranego w Foggia. Miastu Bari testament wyznaczył w darze kwotę 5 tys. dukatów. Tyleż samo przeznaczono na wyposażenie pięciu ubogich panien. Zboże zalegające w spichrzach mogli uprzątnąć nędzarze, a dla czterech wybranych żebraków poczyniono niecodzienną fundację groby w miejskim kościele. Dokument zapewniał też służebnej Liwii tysiąc dukatów wraz ze zwolnieniem z poddaństwa. Inni dworza­ nie: Ferdynand de Opulo i Franciszek Jakub Calco pocieszyli się "pamięcią” królowej. Wdarł się więc w rzekomo sporzą­ dzony przez Bonę testament cały tłum postaci, w którym ukryć się mieli właściwi truciciele, ich pomocnicy oraz prote­ ktorzy. Tutaj najważniejszy był król Filip II, któremu testamentowe dzieło Pappacody zapewniało w spadku dobra Bari, Rossano Ostuni, Grottaglie i Monteserico. Bona pożyczyła niegdyś 430 tys. dukatów temu hiszpańskiemu monarsze. Dług miał być spłacany corocznie w wysokości 43 dukatów z opłat za przeprowadzenie bydła, w komorze celnej na terenie Foggia. Ani myślał o pełnej spłacie. Testa­ ment stwarza iluzje, że dług ten wpłynie na ręce Izabelli córki Bony, ale nawet gdyby pobierała wspomniane 10 tys., to spłacanie trwałoby 43 lata, a gdzie procenty? Zresztą egzekutorami zostali Franciszek Pappacoda, Jan Wawrzy­ niec — jego brat, Jakub Calco, do nich dołączył Kamil Brancaccio, któremu przyznano zarząd posiadłości Rutigliano w zamian za milczenie. Pod całością legł podpis przytrutej królowej. Minął dzień. Organizm Bony broni się przed skutkami trucizny zwanej balsamem św. Mikołaja. Ona zaczyna przy­ pominać sobie wypadki dnia wczorajszego. Dostrzega swój ogromny błąd. Chce go naprawić. Wysyła więc służącą Liwię, aby przyzwała sekretarza kancelarii zamkowej Scypiona Catapaniego, który ma jej dokładnie przypomnieć okoliczności podpisania testamentu wraz z jego postanowie­

60

niami. Niebawem królowa nie ma już wątpliwości, że musi anulować stary i sporządzić nowy testament. W tym celu nakazuje większości dworzan udać się do kościoła św. Mikoła­ ju w Bari i tam zanosić modły o jej wyzdrowienie. Tylko najwierniejsi pozostają przy boku Bony: Mikołaj de Foscis, Hannibal Carmignano i Lukrecja Critopolis. W tym gronie świadków Catapani spisuje dokument ostatniej woli pod dyk­ tando królowej. Drugi testament pozbawia Filipa II zapisa­ nych wcześniej dóbr. Faktycznym spadkobiercą całego majątku staje się nareszcie Zygmunt August, a w przypadku jego bezpotomnej śmierci dziedzictwo ma przejąć córka Iza­ bella Węgierska i wnuk Jan Zygmunt Zapolya. Pozostałe córki Bony otrzymują prawo do 50 tys. dukatów z sumy pożyczonej królowi hiszpańskiemu. Nie zapomniała także o dworzanach, dworkach, ubogich. Uniwersytet w Bari też został wsparty finansowo. Marii Aragońskiej ofiarowała naj­ wspanialszą perłę ze swego zbioru, do tego jeszcze piękną karocę z końmi. Dla Pappacody pozostawiła te 13 tysięcy dukatów, które sam pierwej przeznaczył dla siebie. Jeden ustęp w końcu zawierał uwagi w sprawie ceremonii pogrzebo­ wej. Dokument podpisała będąc w pełni władz umysłowych. Został on później ogłoszony w Wenecji i Bari za pozwoleniem głównego dziedzica spadku króla Zygmunta Augusta. Pappacoda nie rezygnuje z podjętego scenariusza działań musi postawić na swoim. Ucieka się do ostatniego, drastycznego posunięcia. Znowu z trucizny czyni narzędzie nadające dalszemu biegowi wydarzeń morderczy wymiar. Królowej podano ostatnią porcję. Zdania są podzielone, kto bezpośrednio dokonał tego aktu królobójstwa, bezsprzecznie na polecenie Pappacody. Jedni widzą w tej roli kucharza, inni twierdzą, iż przekupiony lekarz Giovanni Antonio di Matera (zwany w Polsce Maceratą) dosypał do napoju zamiast lekarstwa zabójczy środek. Tradycja głosiła, jakoby Bona, nim wzięła do ręki podawaną szklankę, kazała kosztować lekarzowi. On ponoć był przygotowany na taką ewentualność. Bez zahamowań uczynił, co Jej Mość kazała, przygotował bowiem wcześniej dla siebie

61

przeciwtruciznę w sąsiedniej komnacie. Pappacoda miał ba­ cznie obserwować każdy ruch lekarza i królowej. Ona w końcu wypiła. Był dzień 18 listopada 1557 roku. W nocy zaczęły się bóle. Dnia następnego o godzinie czwartej nad ranem królowa Bona skonała. Pappacoda trupa zgasłej kobiety nie rusza, dokonując ostatniego etapu rabun­ ku. Z zamku znika wszystko, co jeszcze zdołało się tam zachować, ściślej — czego do tej pory nie zdołano wynieść. Oddajmy głos naocznemu świadkowi, który zechciał na­ kreślić taki obraz ostatnich, ziemskich chwil bytowania córy mediolańskiego rodu Sforzów, koronowanej żony i matki ostatnich Jagiellonów. ”P o z a p isa n iu w ym uszonego testam entu, k ró lo w a op u sz­ czon a i z o staw ion a bez ża d n ej posługi, ta k że gdy pić ch cia ła, p o d a w a n o je j w odę sp od kiem lich ta rz a m osiężnego, a gdy trzeba było otrzeć je j usta, z b ra k u bielizn y sp ow ied ­ n ik sw ą ch u stką od n osa o b c ie r a ć jej m u siał. Gdy d u ch a w yzion ęła, n ie było n a czym og n ia d la k a d z id ła ro z p a lić i prostej ceg lan ej d ach ów ki użyto. P o otw arciu zaś c ia ła i w yjęciu w nętrzności, um ieszczon o je w obrzydliw ym , p o ­ tłuczonym glin ian y m n aczyn iu , które bez żad n y ch obrzęd ów chrześcijań skich i bez lu dzkości człow iek z gm inu n a sw ych b a r k a c h zan iósł d o kap licy zam ku , w który m m ieszk ała. C iało złożono w trum nie z czterech prostych d esek zbitej, n a której k a w a łk ie m cegły d w a tylko czerw on e krzy że n a p is a ­ no, p rzen iesion e zostało do tejże sam ej kap licy , rów n ież bez żad n y ch obrzęd ów ch rześcijań skich i bez godności, ja k g d y ­ by n aw et ch rześcijan ką n ie była, a lb o też b a r d z o b ied n ą istotą, a zostaw ion o je bez ża d n ej straży, z d w o m a p a lą cy m i się w m osiężnych lich tarzach św iecam i, które d op aliw szy się, zajęły ogniem trumnę, że o m a ło całe c ia ło n ie z g o rz a ło ”. Nie zważał Pappacoda na obecność Zygmunta Finello komisarza z ramienia Zygmunta Augusta, rabował wszys­ tko to, co stanowiło ruchomość zamku Bari. Nie zapomniał także powiadomić króla hiszpańskiego, za pośrednictwem podskarbiego rezydującego w Neapolu, o śmierci majętnej dziedziczki Bari. Podskarbi w imieniu swego

62

władcy odwołał wszystkich dworaków, dotychczas posługu­ jących Bonie, samemu przejmując rządy południowowłoskiego, osieroconego właśnie państewka. Źródła potwierdzają także fakt zabrania przez podskarbiego do Neapolu pieniędzy w złotej monecie, klejnotów, skrzyń z rozmaitymi pismami. Według niektórych opracowań kosztowności królo­ wej znalazły się w dyspozycji administracji hiszpańskiej jeszcze przed zgonem. Jedno jest pewne — strona hiszpańska uznała za prawomocny pierwszy testament, a przedsiębiorczy Pappacoda robił wszystko, by błyskawicz­ nie doprowadzić do przejęcia zapisów przez zainteresowa­ nych nimi spadkobierców. Poseł hiszpański odnalazł bawiącego w Neapolu Scypiona Catapaniego, który przy­ czynił się do powstania drugiego, autentycznego testamentu i podjął się jego rozpropagowania. Catapani, ten dawny, wierny królowej sekretarz kancelarii zamkowej, znający wszystkie perypetie spadku, otrzymuje od ministrów neapolitańskich, za wiedzą króla Filipa, dożywotnią pensję, ale w zamian za zapomnienie prawdy. Bezsprzecznie było to wyróżnienie bez możliwości rezygnacji, chyba że za cenę życia. Innych świadków prawdy spotka zgoła odmienny los. Społeczność Bari jest wstrząśnięta faktem trucicielstwa. Mówi się głośno o zabójczym dziele Pappacody. Ludność doma­ ga się sprawiedliwości. ”Wtedy Ja n W aw rzyniec P a p p a c o d a do reszty z arad z ił sw ym kłopotom, z a d a ją c śm ierć trucizną i żelazem w szystkim tym, którzy zn ali jego w ykroczen ie”. Zginął w tajemniczych okolicznościach lekarz, który za pienią­ dze Pappacody podtruwał Bonę. A medyk kosztujący na po­ lecenie chorej podejrzany lek skonał niebawem, ponieważ Gian Lorenzo nie pozwolił wypić odtrutki. Szybko skończył kucharz — współtruciciel. Potem następowały nagłe zgony innych członków dworu. Odszedł do wieczności paź królowej Serafmo. Wierny majordom Giovanni także nie zdążył pożegnać najbliższych. Następnie pisarz Romanello niespo­ dziewanie powiększył szereg zmarłych. Przychylny intere­ som polskim, dawny audytor królowej, doktor prawa Wincenty Maxilla trafił do więzienia. Dalsze jego koleje losu

63

są nie znane, podobnie jak i nie sposób wymienić wszystkich ofiar pozbawionych życia tylko za posiadanie niewygodnych trucicielowi informacji. Królobójstwo w tym przypadku jest pewne, wyraźnie zarysowane przez źródła, nigdy nie kwestionowane przez historyków, niezaprzeczalne dla lekarzy. Sam przebieg ob­ umierania zdrowego dotąd organizmu potwierdza opinię ogółu badaczy. Nagła choroba zaczęła się przeziębieniem. Potem wystąpiły ataki apopleksji doprowadzające do parali­ żu, który przywołał śmierć. Kogo z trucicieli należałoby postawić pod murem historii? Pierwsze miejsce należy się rodzinie Pappacodów, na czele ze znanym Janem Wawrzyńcem. W skład rodziny wchodził Franciszek oraz Artur. Francesco Pappacoda pełnił obowią­ zek zarządcy zamku w Bari. Po przyjeździe Bony zatrudniał na dworze wielu "swoich ludzi”, przez co nadał dworowi korzystny dla własnej rodziny ton. Arturo Pappacoda zaj­ mował się organizacją okazałego powitania polskiej królowej na terenie Wenecji. Natomiast w Padwie Giovanni Pappacoda zdobył do swych poruczeń lekarza mordercę Giovanniego Antonia di Materę, szybko stając się autorem scenariusza zbrodni na wielką skalę. Pappacoda główny bohater uchodził wśród Włochów za kochanka Bony. Antonio Bulifon powątpiewa w potwierdzone źródłowo powody opuszczenia Polski przez królową, dodając ”iż b y ła b a rd z o z a k o c h a n a w G iov an n im L o ren z o P a p p a co d z ie, szlachcicu n eap olitań skim , sw oim d w o rz a n in ie”. Ten faktycznie mógł być tylko zaufanym królowej. Przez ostatnie lata życia zalecała mu Bona prowadzenie niektórych misji dyplomaty­ cznych. W jej imieniu udawał się na dwór cesarza Karola V i prowadził rozmowy z przedstawicielami Filipa II. Otrzymał prawo dysponowania pieczęcią Bony, posiadał plik pergaminowych kartek z jej podpisami — in blan co. Niewąt­ pliwie nadużył zaufania. Prawa ręka królowej, z żądzy zysku, przekształciła się w morderczą dłoń. Był zbyt bez­ względny i przebiegły, aby przyjąć na siebie wyrok ziemskiej sprawiedliwości. Popierany przez Filipa II sprytnie ominął

64

karę, jednocześnie kreując się na wiernego wykonawcę woli Hiszpanów. Do księcia Alby miał z dumą napisać, ”że przez śm ierć królow ej p olskiej w y w ią z a ł się z obietn icy uczynion ej dw orow i k r ó la Je g o Mości k a to lic k ieg o ”. Mieszkańcy Bari skłonni są zeznawać przeciwko trucicie­ lowi. Na czele opozycji skierowanej przeciwko rządom Pappacody stanął Giovanni Angerano. V ox p op u li nie może darować winy. W tej sytuacji wicekról hiszpański nakazuje aresztowanie starosty zamku w Bari pod zarzutem nadużyć. Opieszałe zabiegi dyplomacji polskiej i ociężała struktura urzędów hiszpańskich pozbawi Zygmunta Augusta włoskie­ go dziedzictwa po matce. Włoski królobójca na hiszpańskiej smyczy dopiął swego. Uniknęła kary, zarówno ze strony Pappacody, jak i sądu, dworka królowej Maria Arcamone, bierna uczestniczka królobójstwa, wychowywana od najmłodszych lat przy boku swej pani. Wciągnięta w sieć intryg musiała być bezwolnym narzędziem w całej machinie zbrodni, gdyż wersja sfałszowa­ nego testamentu przyznaje jej nagrodę —~ legat ziemski. Julian Bartoszewicz pomawia Arcamonę aż o taki współ­ udział z trucicielami, w ostatnich chwilach życia Bony: ”M a­ r ia tr z y m a ła ręk ę p o d je j p o d u sz k ą i p o r u sz a ła sztucznie g łow ą królow ej, k tó ra niby to niem ym przyzw olen iem z a ­ tw ierd z ała w szy stko”. Później Zygmunt August, ubiegając się o wszczęcie procesu w sprawie spadku po m atce, zabiegał, aby papież nakazał zeznawać Marii Archamonie o tragicznym wypadku i jego kulisach. Jego Świątobliwość powinien udzielić profilaktycznego rozgrzeszenia na wypa­ dek fałszywego świadectwa wobec przysięgi wcześniej złożonej Pappacodom. Niegdyś Maria składała zeznania w obronie tych królobójców, wiedziona bardziej strachem niż korzyścią. Ostatecznie skończyła jako pokorna i uboga mniszka w jednym z klasztorów Bari. Strona polska jeszcze raz próbowała skierować "ostrze plotki” przeciw królobójcy. Mianowicie w styczniu 1571 roku oskarżono Pappacodę o wyznawanie herezji, co, jak wiemy, w tamtych czasach było zarzutem, od którego trudno się było

uwolnić. Zakładano też, iż katolicki monarcha (Filip) nie zechce mieszać się w sprawę. Poszukano nawet stosownych dowodów na to, że podejrzany usiłował kopią uderzyć wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa. Niestety i tym razem zbrodniarz nie zagrzał długo miejsca w więzieniu, wyślizgnął się katu. Przez to jeden z największych trucicieli był żywym świadectwem, że nawet królobójstwo może ujść bezkarnie. Zbrodnią zdobyty majątek rychło roztrwonił i zabrakło mu nawet na godziwe wyposażenie córek. Dopiero w lipcu 1576 roku sprawiedliwość niebios zesłała mu koniec, który sucho odnotował Jerzy z Tyczyna: ”J a n W aw rzyniec P a p p a c o d a u m a rł w B a r i p rz ed piętn astu dn iam i, zostaw iw szy jed n eg o p otom ka m ęskieg o i p ięć córek. Z ostał dlu żen w ięcej niż czterdzieści tysięcy d u katów ...” oraz wiele ludzkich istnień, w tym jedno królewskie. Z woli potomstwa doczesne szczątki królowej złożono w bazylice Św. Mikołaja w Bari. Najpierw nową trumnę, powleczoną czarnym aksamitem ustawiono w zakrystii. Do­ piero staraniem Anny Jagiellonki powstało okazałe mauzo­ leum z rzeźbiarskim przedstawieniem klęczącej monarchini, w apsydzie romańskiej bazyliki. Tu spoczęła snem wiecznym ta, z której opinia publiczna w Polsce uczyniła trucicielkę. Paradoks losu przyniósł królowej śmierć w szklanicy z truci­ zną. Odeszła postać godna uznania zasług na polu gospodarczym, z całą pewnością kobieta o silnej indywidual­ ności, której nieodłącznie towarzyszyło, za życia i po śmierci, tyle trucicielskich widm. Niech przepadną.

MEDYCYNA A TRUCIZNA

Stefan Batory w chwili obejmowania władzy w Polsce wyraził się, iż tysiąc razy więcej pragnie pokoju niż koro­ nacji. Większość relacji wskazuje na liczne jego przymioty; oto jedna z nich: ”K r ó l ten n ie z d a je się lu b ić zbytków , ta k w p o k a r m ie , j a k i w u b io rze, ż o łn ie r s k ą w id a ć w n im p ostaw ę. B ieg ły i ro z tro p n y w z a r z ą d z a n iu s p r a w a m i R zeczp osp olitej. M ało u ż y w a sp oczy n ku , z ła tw o ś c ią zn osi głód i tru d y . W strzem ięźliw y, czujny, w ro z m o w ie u p rzejm y , p r z e k o n y w a ją c y , n ie z r a ż a ją go tru d n ości. Z a ­ rów n o w sztu ce w ojen n ej, j a k i w n a u k a c h biegły, a r a c z e j w o b y d w ó c h n a d w sz y stkich p a n u ją c y c h w y ższy : w ję z y k u ła c iń s k im d a w n y m r ó w n a ją c y się m ów com . P o s ta ć c a ła zw ięzła, u ro d z iw a , czerstw a , tw a rz p r z y s to jn a i r y c e r s k a . W r ęk u i w sz y stkich c z ło n k a c h w id a ć siłę i z d r o w ie ”. Powierzone obowiązki wypełniał sumiennie i nad wyraz uczciwie. Bacznie przyglądający się królowi poddani dojrzeli wzrost wysoki, średnią tuszę, śniadą twarz, nos długi, oczy bystre, krótko strzyżony zarost i zdrowe, białe zęby. Z postawy dała się odczytać powaga. Energia nie przynosiła uszczerbku rozsądkowi. Nic tak dobrze nie od­ zwierciedli postawy tego monarchy, jak kilka słów Marcina Kromera:

67

W św iąty n i — w ięcej niż kap ta n . W p ań stw ie ■ — w ięcej niż król. W w y p o w ia d a n iu sw ego z d a n ia w ięcej niż senator. W bitw ie — w ięcej niż żołnierz. W znoszeniu przeciw n ości i d a ro w a n iu u ra z w ięcej niż m ężczyzn a. W obron ie pow szechn ej w oln ości — w ięcej niż obyw atel. W zach ow an iu p rzy jaź n i — w ięcej niż p rzy jaciel. W tow arzy stw ie w ięcej niż dom ow nik. N a p olow a n iu i w p o sk ra m ia n iu d zikich zw ierząt sil­ niejszy od lw a. We w szystkich p ozostały ch p rz eja w a ch ż y cia w ięcej niż filo z o f. Ambitne, szeroko zakrojone plany polityczne polskiego króla, co gorsza dla wrogów — plany realne, nagle legły w gruzach z chwilą zgonu Stefana Batorego. Niespodziewana wręcz śmierć wielkiego polityka zniweczyła wizję ładu euro­ pejskiego. Nim oddamy głos lekarzom wejrzyjmy w sytuację polityczną, jaka kształtowała się między Rzymem, Konstan­ tynopolem a Moskwą. Od 1585 roku zasiada na Stolicy Apostolskiej Sykstus V, zwolennik zawiązania ligi antytureckiej. Papież gromadzi w Zamku św. Anioła miliony skudów z zamiarem oddania ich do dyspozycji zręcznego polityka, który za powierzone pieniądze będzie w stanie wystawić prężną armię. Wybrańcem papieskim staje się Stefan Batory, jego bowiem zmysł polityczny jest przekonywający, a talent nieprzeciętny. Papież początkowo mydlił oczy niedyskret­ nym dyplomatom stwierdzeniami o nieopłacalności prowa­ dzenia wojny przeciw Moskwie, a jednocześnie straszył cara Batorym. De facto Sykstus był skłonny poprzeć żądania polskie wobec Moskwy, względem Turcji natomiast poparł plan otwartej wojny, na co zresztą dawał pieniądze. Szczegó­ łowy projekt dalszych posunięć politycznych autorstwa króla Stefana został ostatecznie przyjęty przez papieża w grudniu 1586 roku. Więc Moskwa ma się bać, a Turcja czeka na klęskę. Cała nadzieja Rzymu w Batorym.

68

W Rzeczypospolitej ”ju ż się sejm iki p o w ojew ództw ach od by w ały i w szyscy d o zam ysłów k r ó la się p rzy ch y lili”. Z Rzymu wyruszył legat papieski Possevin z bagażem infor­ macji dla króla polskiego i pogróżek dla cara moskiewskiego. Legatowi towarzyszył nuncjusz Hannibal z Capui, wiozący 25 tys. dukatów do Polski, na wojenne przygotowania. Nikt nie spodziewał się wiadomości, że król Stefan Batory za­ niemógł. Od 1585 roku przemieszkiwał w Grodnie. Większość cza­ su wypełniał polowaniem. Początek zimy w 1586 roku był na Litwie bardzo ostry. Z północy dęły gwałtowne wichry. Mgła pokryła gęstwinę puszcz. Szybciej niż zwykle nastały częste opady śniegu. ”A le król, byn ajm n iej n ie odstraszon y g w a ł­ tow n ością i o k ro p n o śc ią tej au ry, codzien n ie w czesnym r a n ­ kiem , z a r a z p o śn iad an iu , u d a w a ł się w p ole d la ś cig a n ia zajęcy. Nie był przy tym w cale od zian y lepiej niż zazw y czaj. M iał n a sobie d łu g ą szatę jed w a b n ą , n a k tó rą w d ziew ał ro d z a j w ęg ierskiej opończy, sob olam i podbitej. T a je d n a k b y ła b a r d z o p rzestron n a i n ie p r z y le g a ła d o sukni, a w ięc nie ch ron iła n ależy cie c ia ła o d zim n a. Do tego letnie sp od n ie i poń czochy, a g łow a ledw ie że n ie obn aż on a, bo jed y n ie w ęgierskim kap elu sikiem , a racz ej c z a p e cz k ą p rzy kry ta. N a n ogach zw y czajn e skórzan e trzew iki n a obcasach . A p rz e­ cież rów n ocześn ie in n i ludzie, o ile n ie chow ali się po ciepłych izbach, s ta r a li się przez u życie podw ójn ej i ciepłej odzieży staw ić ja k o ta k o czoło n ieby w ałem u zimnu. W idzia­ łem , j a k król p o w r a c a ł z p o la z ta k skostn iałym i nogam i, p leca m i i ta k p rzem arzn ięty m cały m ciałem , że ledw o przy w ielkim ogniu p rzy ch od ził d o sieb ie” — w ten sposób zaczął zdawać relację z ostatnich łowów króla przyboczny lekarz Szymon Simonius, którego broszura otworzyła zaciekłą polemikę o przyczyny zgonu Stefana Batorego. Więcej, rela­ cja ta zapoczątkowała wielki i długi spór o królobójstwo nigdy w pełni nie udowodnione. Przeto skrótowo zrekonstruujmy, na podstawie obfitych materiałów, ostatnie dni życia króla. Jest niedziela 7 grudnia 1586 roku. Król jak zwykle udał się konno do kościoła wbrew

69

radzie Simoniusa. Po powrocie doznał niegroźnego "napa­ du”, szybko odzyskał normalne samopoczucie. Zasiadł do obiadu, ale apetyt mu nie służył. Sięgnął po kawałek chleba, który zamoczył w młodym winie i przełknął. Potem udał się do sypialni, gdzie chwycił za pióro, by spisać testament nie skończył z powodu napadu duszności. Wieczorem łyknął odrobinę przedniego wina. Około godziny 21.00 poczuł senność, więc położył się do snu. Tuż przed północą wstał ”w yszedłszy n a u stęp ’’. Wracając upadł zemdlony. Pokojowcy, posłyszawszy głuchy odgłos, szybko nadbiegli i zobaczyli króla klęczącego przy ławie, czoło jego lekko krwawiło. Nie mógł wstać ze względu na bolesne zranienie uda. Poniedziałek 8 grudnia rozpoczął król od dwóch kielisz­ ków węgierskiego wina. Resztę dnia przepędził w dobrym nastroju, nie kładąc się do łóżka. Dopiero po wieczerzy dostał ataku. Konkurujący ze sobą lekarze zgodnie potwier­ dzili wysoką gorączkę, bladość ciała, ciężki oddech, do tego jeszcze duży ból głowy, na który bardzo uskarżał się cierpli­ wy pacjent. Dwaj włoscy medycy — Mikołaj Buccella i Szy­ mon Simonius pracowicie kręcą się koło monarszego łoża. Pomiędzy nimi zawisła cisza — niczym przed burzą. Każdy z nich ma swoją diagnozę. Simonius zdążył już zrobić awan­ turę starszemu pokojowcowi królewskiemu Franciszkowi Wesseliniemu, ponieważ sprowadził Buccellę. Król spał. Wtorkowy dzień przebiegł bardzo podobnie stan zdrowia Batorego nie uległ zmianie, nie poprawiła się też współpraca medyków. W środę, po wieczerzy ”król pod obn ież nie ch ciał p ić w ody, m ów iąc, że zaw sze się p o niej m a gorzej, gdy się z a b iera ł do spoczynku, p rzy szed ł trzeci paroksyzm , lżejszy jed n a k ja k pierw szy. D alej paroksy zm y n a p a d a ły cod zien n ie”. W nocy, około godziny trzeciej, doszło do kolejnego ataku. Król stracił przytomność. Lekarze stwierdzili oziębienie kończyn, zimny pot na skroniach, bladość twarzy, słabsze tętno. Królowi ”p rz y d a n o k ilk a krop el ex tra litu siarczon eg o, p ostaw ion o cztery p ija w k i n a p lecach, d w ie n a krzyżu, te do ośm iu uncji krw i w y ciąg n ęły ; p rz y d a n o n ieco k a m ie n ia

70

B ezoar i k o p y ta łosiow ego, te król zaw sze chętnie z a ż y w a ł [...]. P o obied z ie król z a w o ła ł o z w y kłą sobie w g orączce wodę, w której kon serw a ró ż o w a b y ła rozp u szcz on ą”. W tych dniach obydwaj lekarze byli przekonani o śmier­ telnym stanie pacjenta. Wskazuje na to relacja Jerzego Chiakora, który wymienia ostateczną diagnozę Buccelli, następ­ nie słowa Simoniusa wypowiedziane do senatorów, ”iż on rozum ie, że ch o ro b a K r ó le w sk a jest śm ierteln a ”. Zagadkowe napady z towarzyszącymi im drgawkami na­ silały się od wtorku (9 grudnia). Król upadł, drgawkom towarzyszyły zgrzyt zębów i przewracanie oczyma. Wtedy Simonius pryskał wodą twarz króla, Buccella poszarpywał Batorego za nos, palce i włosy. Ataki ponawiały się do czwartku. Król uskarżał się na ogólną ociężałość, wzdęcie brzucha, brak potu, miał również kłopoty z oddawaniem moczu, który w tym tygodniu bywał ciemniejszy niż u zdro­ wego człowieka. W piątek twarz królewska była zaczerwieniona i smutna, wzrok mętny i zmęczony. Zbadano tętno biło nierów­ nomiernie i gorączkowo. Wystąpił znowu silny atak, który zdawał się ustępować, ale nim duszności zdążyły ustąpić, przyszedł następny atak, a wraz z nim nieodwołalnie śmierć. Był 12 grudnia 1586 roku, po czwartej godzinie po południu. Nim zdążono króla pochować, poszła w świat fama o otru­ ciu monarchy. Winę początkowo przypisywano lekarzom, zresztą do pomówień inspirowała gorąca polemika Buccelli i Simoniusa. Śmierć Batorego niewątpliwie dla ogółu przyszła niespodziewanie. Gros obywateli nie słyszało o kło­ potach zdrowotnych, widząc przecież w Batorym zdrowego i pełnego energii mężczyznę. Niemniej trucicielstwo zrosło się nieodwracalnie ze sprawą choroby i zgonu Batorego, choćby w wymiarze poszlakowym, czysto irracjonalnym. Wiele niekwestionowanych, aczkolwiek może fałszywych re­ lacji, wprowadzało ogólny zamęt tak wśród społeczności końca XVI wieku, jak również pośród historyków dwóch ostatnich stuleci. Oto Krzysztof Zborowski relacjonował, iż doktor Buccella chciał się przysłużyć ”w u p rzątn ięciu

k r ó la ”; wtedy on wielki magnat, ”tę oh y d n ą p ro p o z y c ję” odrzucił. Z kolei dyplomata Jan Dymitr Solikowski napisał o sobie: ” S olikow ski, załatw iw szy w R zym ie sw e poselstw o, w r a c a ł d o P olski. W d rod ze d o sz ła go w ieść o śm ierci króla, k tó ra się w tedy o k a z a ła m y ln a ”. Skoro więc wymknęła się mylna wiadomość, to czy przypadkowo już wtedy nie oczeki­ wano śmierci króla albo nie wiedziano o jakiś przygotowa­ niach do niej? Przybliżmy kilka istotnych szczegółów z życia Stefana Batorego. W lecie 1585 roku cesarz Rudolf II zwrócił się do kamery śląskiej z prośbą o ustalenie źródła nowej pogłoski 0 śmierci króla polskiego. Domaga się nadto najściślejszych wiadomości w tej mierze. Cesarska wątpliwość ujawnia się w przedostatnim roku panowania Batorego. Natomiast list Leonarda Thurneissera, lekarza nadwornego elektora bran­ denburskiego, pisany do Stefana Batorego w 1578 roku, unaocznia znacznie wcześniejsze pochodzenie problemu tru­ cizny na dworze Batorego. Oto treść: ”O d ebrałem list W. K . Mci przez p a n a B ojan ow skieg o ze L w o w a d n ia 21 m a ja d o m n ie p isan y . Jestem j a z liczby tych ludzi, którzy od w ielu lat z m a g n a ta m i p rzestając, potrzeby ich p o z n a w a ć umiem , a stosow n ie d o tego, co od p a n a B ojan ow sk ieg o słyszałem , p osy łam W. K . Mci pew n e an tydotu m czyli A lex ip h a rm a cum przeciw w szelkiej truciźnie, p rzy stosow an e d o n atu ry 1 kom p leksy i W. K . Mci. B a ls a m ten z n iem a łą p r a c ą s p o r z ą ­ dziłem stosow n ie d o p ra w id e ł k a b a listy k i i m a g ii n a tu ra l­ nej, bo złość lu d zk a tera z d o tego stop n ia doszła, że ostrożn ym być n ależy n ie tylko w jed zen iu i piciu, a le n aw et w ubiorze, u m y w an iu i d oty kan iu , bo z d r a d a u kry tą być m oże w sp rzętach rozm aitych, w stołach i ła w a ch , których gdy się kto d otkn ie a lb o p rzez nie p rzestąp i, ży cia u tracić m oże, a czasem sku tek d o p iero piętnastego, a n aw et trzy­ dziestego d n ia się pokazu je, a ja d przez m uszkuły, nerw y i żyły do serc a p rzen ika; tego w ięc kosztow n ego balsam u , który sta rg a n e siły krzep i i od trucizny chroni, p osy łam W. K . Mci cztery porcye, który ch oby czajem n a d w orach królew skich u ży w an y m w obliczu p a n a B ojan ow skieg o

72

skosztow ałem i on z a m n ą toż sam o uczynił. P roszę N ajw yż­ szego, a b y W. K . Mci d aw n e w rócił z d ro w ie”. Obawy króla przed trucizną nie były bezpodstawne. Sądząc z listu Turneissera, Batory zwracał się z prośbą o środek neutralizujący działanie trucizny, bo musiał mieć jakieś powody do strachu. W kwietniu 1578 roku doktor Scharff — szpieg Rudolfa II pisał do kamery śląskiej o przy­ gotowaniach trucicielskiego zamachu. W sprawę zamieszany był "czarnoksiężnik” Gradowski. Swego planu nie doprowa­ dził do skutku, ponieważ rzecz w porę wyszła na jaw. Gradowski trafił do więzienia w Rawie i zeznawał, że usiło­ wał otruć króla Stefana za podszeptem usłużnego stronnika Austrii, biskupa poznańskiego Łukasza Kościeleckiego. Brak innych zeznań nie dostarcza pewnych dowodów winy. Kilka lat później śmierć króla wywołała oskarżenia pod adresem dwóch zwaśnionych z sobą lekarzy. Pierwszy — Mi­ kołaj Buccella pochodził z Padwy, gdzie ukończył wydział lekarski. Odbył praktykę z zakresu aptekarstwa, pełnił przy tym obowiązki prosektora anatomii. Z rodzinnego miasta udaje się do Wiednia, skąd w lipcu 1574 roku trafia na dwór siedmiogrodzki Stefana Batorego. Do Polski przybywa rów­ nocześnie z królem. Otrzymuje stanowisko archiatera przybocznego lekarza króla. Na dworze cieszy się dużym zaufaniem, dzięki czemu z rąk królewskich sypią się liczne nadania majątkowe. Towarzyszył królowi w wielu wypra­ wach wojennych, a przy okazji służył poradami lekarskimi wielu wpływowym osobom. Po śmierci Batorego zostaje na dworze królewskim Zygmunta III Wazy, nadal ciesząc się dobrą sławą, przypieczętowaną nadaniem szlachectwa w 1589 roku. Jego konkurent — Szymon Simonius zjawił się na dworze w 1582 roku dzięki protekcji Mikołaja Wolskiego. Nowy lekarz przyboczny, wywodzący się z Lukki, absolwent Uniwersytetu Padewskiego, był postacią powszechnie zna­ ną, nie tylko zresztą jako medyk, ukończył bowiem filozofię w Genewie i Heidelbergu. Człowiek wszech nauk zdobył uznanie w Lipsku, gdzie pełnił obowiązki lekarza nadwor­ nego oraz profesora medycyny. Zanim wstąpił w służbę

73

Batorego bawił jeszcze w Pradze na dworze cesarza Rudolfa II. Simonius to zdolny światowiec, przedsiębiorczy i wszechstronny na miarę Odrodzenia, ale dworak skłonny do kłótni, często zmieniający miejsce pobytu aferzysta. Po­ dobnie — zmienny w poglądach: raz zwolennik kalwinizmu, następnie orędownik Lutra, w końcu skruszony wyznawca katolicyzmu. Co najważniejsze ostentacyjnie kwestionował słuszność doboru większości medykamentów zalecanych przez Buccellę (na pożytek zdrowia królewskie­ go), tym samym wywołując na dworze istną burzę o przy­ czyny zgonu Batorego, w ślad za którą poszły pogłoski o królobójstwie. Niejasna przyczyna zgonu doprowadziła do pieczołowitej sekcji zwłok, podczas której przytomni medycy skrupulatnie odnotowywali wszelkie anomalie, mogące zwrócić uwagę lekarza. Protokoły z sekcji zachowały się tylko w odpisach: ”P rzy bytności Buccelli y m oiey balw ierze w y jm ow ali w nęt­ rzn ości z niego, y B u ccella im p om ag ał. W szystkie v iscera zdrow iu tkie, w ątrob a, takż e żołąd ek, śled zion a, p łu ca, ied n o że były p rzy sercu, zdrow e, n erki także, ty lko lew a n aciekła, bo się b a rd z o potłukł, n erki n ad zw y cz aj ia k o w ołow e były, to jest g a rk o w a te i n ieg ład kie, a w człow ieku n erki s ą ia k o w skopie, czego a n i B u cella a n i ia nie w id zieliśm y w ż a d ­ nym ciele...”. Dalej Simonius pisał: ”Wtedy B u ccella, w łoży ­ w szy n a nos oku lary , ażeb y tern ła cn iej m ógł o k a z a ć m iejsce, w którym u k ry ta p rzy cz y n a choroby, a le której zn aleźć nie chciał, w yjęte i rozłożon e w nętrzności jed n e d oty ka jąc, inne o g lą d a ją c, zn alazłszy d w a ka m ien ie w p ęch erzy ku żółcio­ w ym [które z p ew n ością n ie były p rzy cz y n ą choroby an i śm ierci], zau w aży w szy w dw u n erka ch w a d ę w bu dow ie n ie w idzi w nich n ic n ien orm aln eg o...”. Gdzie indziej czytamy: "...płuca jed n e, że były przem iękciejsze, serce zd ro w e”. Zwró­ cenie uwagi na nietypowy wygląd nerek denata wydaje się najistotniejszym spostrzeżeniem szesnastowiecznych leka­ rzy. Arszenik, rtęć i ołów to środki stosowane bardzo często w tamtych czasach, kiedy praktyki trucicielskie znacznie górowały nad tajnikami wiedzy medycznej.

74

Problem ewentualnego królobójstwa ostatecznie roz­ strzygnie medycyna dwudziestowieczna, dysponująca zaled­ wie materiałem wtórnym, czyli źródłami historycznymi, a nie możliwością obdukcji zwłok. Z inicjatywy profesora medycyny Franciszka Waltera, znanego dermatologa i wybi­ tnego miłośnika historii, w 1933 roku zwołane zostało konsylium złożone z przedstawicieli wielu specjalności le­ karskich. Na podstawie skrupulatnie zgromadzonych źródeł debatowano nad przyczyną zgonu króla, biorąc pod uwagę wszystkie objawy chorobowe, które wystąpiły za życia pacjenta. Od wielu lat cierpiał Batory na dolegliwości skóry. Będąc jeszcze w Siedmiogrodzie żalił się Buccelli, że dokoła kostek wystąpiło sączące zapalenie skóry. Podobne objawy dotyczy­ ły lewego podudzia. Dalszy przebieg tej choroby objawiał się drobnymi owrzodzeniami w kilku innych miejscach. Owrzo­ dzenie lewej goleni według Buccelli mogło powstać po zwichnięciu kolana lub na skutek pokąsania przez psa, natomiast Simonius zaznaczył, ”...że w rzód ten był ta k w iel­ ki, że w n iektórych m iejscach w yrów n yw ał, w n iektórych p rzew y ższał szerokość p ię d z i”. O zupełnie innej dolegliwości króla dowiadujemy się zno­ wu od Buccelli: "...jeszcze w sied m iog rod zkiej ziem i p rzy szła b y ła n a ń a ffe k c ja , w ięcej niż przez tydzień, co żad n y m sp osobem nie m ógł m ów ić to, co chciał, [...] posty cesarskie, którzy n a ten czas u niego byli, przez p is a n ie o d p ra w o w a ł. Gdyby współczesny lekarz chciał określić rodzaj tej choroby, musiałby zbadać mocz, krew albo nawet płyn mózgo­ wo-rdzeniowy. Przed blisko sześćdziesięciu laty Eugeniusz Artwiński przypuszczał, iż mogła to być afazja tzw. "amnestyczna”. Ten rodzaj zaburzenia mowy mógł być wy­ wołany przez miażdżycę, kiłę lub zmiany naczyniowe — w przypadku króla wywodzące się ze schorzenia nerek. W toku analiz jasno stwierdzono, że za zatruciem króla nic nie przemawia — z punktu widzenia lekarskiego. Ostate­ czna diagnoza autorytetów z dziedziny medycyny w sprawie zgonu Batorego głosiła: ”U o sob n ik a 53-letniego, cierp iąceg o

n a obu stron ne zw y rod n ien ie torbielk ow ate n erek w okresie zu pełn ie jeszcze w y sta rcz a ją cej ich sp raw n ości, p rzy ch od zi bezp ośred n io p o d w pływ em b a r d z o w ielkich w y siłków fiz y ­ cznych i p rzy w sp ó łd z ia ła n iu w ielkieg o zim n a d o szeregu n a p a d ó w du szn icy bolesnej organ iczn ej; p rzeziębien ie się w ra z z czyn n ikiem z ak aźn y m w y w ołu ją w y stą p ien ie ostrej sp ra w y z a p a ln ej pozostałego, doty ch czas w y sta rc z a ją co p r a cu ją ceg o m iąższu n erkow ego, która, ze w zględu n a usz­ kod zen ie w ogóle obu nerek, tern ła tw iej w ied zie d o m ocznicy, k ła d ą c e j ostateczn ie kres życiu B a to reg o ”. Za mocznicą prze­ mawia również obecność przykrego uczucia na ciele, które król określił jako ”p ch eł k ą s a n ie ”. W 1930 roku w podziemiach katedry wawelskiej przepro­ wadzono badawczą eksplorację trumny ze zwłokami Stefana Batorego. Uchylone wieko trumny pozwoliło obecnym doj­ rzeć dobrze zachowane doczesne szczątki wielkiego monarchy. Niestety, stan ówczesnych metod badawczych uniemożliwiał naukowe udowodnienie ewentualnego królobójstwa, dopiero bowiem w 1963 roku na Międzynarodowym Kongresie w Sao Paulo przedstawiono sposób analizy, polegającej na poddaniu danego materiału (w przypadku człowieka najlepiej wybrać włosy) odpowiedniemu promie­ niowaniu, które jest w stanie określić, czy osobnik został otruty. Podobmyn badaniom poddano włosy Napoleona, stwierdzając przy tej okazji dziesięciokrotnie większą od normy ilość arszeniku. Tutaj warto jeszcze zapamiętać, iż przedwczesna śmierć wielkiego króla Stefana zabrała Polsce "Napoleona”.

KRÓL I WARIAT

Przewrotnie można by zacząć — obydwaj byli z urodzenia kryminalistami!? Głowę pierwszego zdobiła królewska korona, umysł drugiego dotknęła psychiczna choroba. W kontekście królobójstwa razem przeszli do historii, cho­ ciaż jakże odmienne były ich koleje losu. W historii znani jako Zygmunt III Waza i Michał Piekarski. Znali się nieźle, niemniej widzieć się oko w oko mieli sposobność tylko przez kilka sekund, które zrodziły niniejszą opowieść. O "kryminalnej” przeszłości Zygmunta Wazy polski kro­ nikarz Marcin Kromer napisał "...Już tam księżn a J e j M. [m a tk a późn iejszego k r ó la polskiego] b ęd ą c n a G ripsolm ie, do połog u się z b liż a ła i p o w iła w on ym w ięzieniu, b a rd z o nędzn ym op atrzen iu i dostatku a lb o w ysłu gow aniu , d ziew e­ czkę Izab ellę. T a im w p ó łto ra la ta tam że u m arła . [...] P ow iła p o tym syn a, którem u d a ła im ię Zygm unt...”. Niemo­ wlę — przyszły król Polski, syn Jana III Wazy i Katarzyny Jagiellonki — więzionych przez Eryka XIV szwedzkiego urodził się w czerwcu 1566 roku w zamkowej celi Gripsholmu. Ojciec — Jan książę Finlandii, w mniemaniu cara Iwana Groźnego już nie żył, zażądał więc od króla szwedz­ kiego wydania mu Katarzyny, która początkowo miała zostać jego małżonką. Eryk chętnie by to uczynił, gdyby nie zaoponowali jego doradcy. Do układu z carem i tak doszło

77

w lutym 1567 roku. Aby zlikwidować przeszkody, Eryk postanowił posłać do Gripsholmu siepacza Perssona z po­ leceniem zabicia księcia Jana i małego Zygmunta. Nagłe zachwianie równowagi psychicznej króla szwedzkiego spowodowało niewykonanie polecenia. Atak obłędu tyrana powstrzymał więc projekt zabójstwa przyszłego króla Polski. Zygmunt wzrastał w atmosferze zniewolenia, przygląda­ jąc się ferowaniu okrutnych wyroków na wszelkich przeciw­ ników Eryka. Ponosili karę śmierci wszyscy podejrzani wielmoże szwedzcy. Jedyną nadzieją Szwecji był pogłębiają­ cy się stan choroby umysłowej Eryka, którego zachowanie coraz bardziej odbiegało od normy, a improwizowane mowy na rikstagu przyjmowano wybuchem śmiechu i gwizdami. Wyobraził sobie kiedyś Eryk, iż niejaki Sten Sture wy­ dziera mu koronę i zasiada na tronie. Poszedł więc do więzienia i pchnął sztyletem jednego ze Sturów. W transie następnego ataku nerwowego zgładził swego dawnego nau­ czyciela Dionizego Beurreusa. Wreszcie władzę w Szwecji powoli przejmuje Rada Królestwa. Zajmuje się m. in. wy­ płacaniem odszkodowań rodzinom pomordowanych. Jesienią 1567 roku kończy się dla Jana, Katarzyny i Zygmunta Wazów długi okres aresztu. Rok później Eryk znowu odzyskuje swe dawne wpływy, wszczyna wojnę z Danią, represjonuje magnaterię. Wybucha powstanie zakończone uwięzieniem wariata w koronie, w tej samej celi, w której książę Jan spędził z żoną cztery lata. Eryk XIV umiera w lutym 1577 roku, w ósmym roku panowania Jana III Wazy, na zamku Órbyhus. Nie obeszło się bez plotek o otruciu. Nastają w Szwecji lata stabilizacji i spokoju pod berłem Jana III. Polski kanclerz Jan Zamoyski powiedział kiedyś: ”My ja k b y n a pełn ym m orzu znosim y w szystkie im pety w ro g a i burze, a on tuż p rzy brzegu bezp ieczn ie sobie łow i ryby [...] bez znoju i k r w i”, a przy granicy polsko-szwedzkiej rozciągała się rozległa kość niezgody - Inflanty. W 1584 roku umiera rękojmia pokoju na tej rubieży — szwedzka królowa Katarzyna Jagiellonka, matka pierwszego polskiego Wazowicza. Spoczęła w uppsalskiej katedrze ozdobionej

78

nugrobkiem Wiliama Boya, ukazującym leżącą postać Polki, pod wytwornym reliefem z przedstawieniem widoku Krako­ wa na czele z królującą sylwetą Wawelu. Niebawem na wawelskim tronie zasiądzie Jagiellon po kądzieli, Zygmunt /. domu Wazów. Psychiczna osobowość Zygmunta kształtowała się w dość ekscentrycznej atmosferze ogniska domowego. Ojciec z us­ posobienia autokratyczny, przy tym nieco nerwowy, był zupełnym przeciwieństwem cierpliwej i łagodnej małżonki. Brak wychowawczej konsekwencji ojcowskiej ręki i czułostkowość matczynego serca, uzupełniała życzliwość pozosta­ łych wychowawców, do których zaliczał się zaufany dworza­ nin polskiego pochodzenia — Wawrzyniec Rylski. Zygmunt wraz z siostrą Anną od wczesnego dzieciństwa uczony był polskiej mowy. Za podstawę kształtowania sfery ducha wy­ brano wiarę katolicką, bez sprzeciwu ojca, a za uzasadnioną akceptacją matki. Konflikt pokoleń w relacji ojciec syn odezwał się dość szybko i burzliwie, tak że Zygmuś gotów był uciec nawet do Polski pod opiekuńcze skrzydła ciotki Anny Jagiellonki. Charakter królewicza określił historyk Leszek Podhorodecki: ”O dgrodzony od rów ieśn ików i cho­ w any w zupełnej p r a w ie sam otności, strofow an y ciąg le przez o jca i posłu szn ych m u u rzędn ików dw orskich, p rzy w y ­ kły d o o b c o w a n ia tylko ze starszym i, zm uszony d o k r y c ia się ze sw ym i m yślam i, stał się n ieufny w obec ludzi, zam kn ięty w sobie, skryty i m ałom ów n y, chłodny i w y rach ow an y , ponury, jed n ocześn ie zaś stan ow czy i kon sekw en tn y w r e a li­ zacji r a z w y zn aczon ego celu ”. Zasiadł na tronie polskim Zygmunt III w 1587 roku. Obcy narodowi, uparty, ale uczciwy i kulturalny Waza. Polityką nie gardził, znajdując jednak większe upodobanie w muzyce, sztukach plastycznych czy nawet sporcie. Gdy Szwed roztaczał swe rządy nad Rzeczypospolitą, mało kto słyszał o Michale Piekarskim, a on ”m a ło co z lu­ dźm i obcow ał, sam w sobie żył, i m ilczen iem a pon u rym okiem m ela n ch olią się z a b a ió ia ł, rozm a ite w niej, j a k to p osp olicie w m ela n ch olikach byw a, im m ag in ation es i w id ze­

79

n ia a lb o ra cz ej osz u k iw a n ia d ia b els k ie m iew a ją c ” — pisało anonimowe pióro. Pochodzenia był szlacheckiego, w herbie mając godło Topór na żółtym tle (?). Urodzony w niewielkiej wiosce Bieńkowice, należącej do województwa sandomier­ skiego, w rodzinie Stanisława Piekarskiego. Miał dwie siost­ ry. Pierwsza poślubiona została Erazmowi Domaszewskiemu - staroście, druga, Barbara, wyszła za wielkorządcę kra­ kowskiego Jana Płazę. Do rodziny należały wspomniane Bieńkowice oraz wieś Wodniki w województwie ruskim. Od najmłodszych lat otoczenie uważało Michała Piekarskiego za dziwaka, melancholika, nerwowego furiata niepohamowane­ go w czynach. Opowiadano też, że miewał jakieś dziwne widzenia, w czym podejrzewano "szatańskie przenagabanie”. W dzieciństwie uległ nieszczęśliwemu wypadkowi, pod­ czas ktorego rozbił sobie głowę. Odtąd jego zachowanie mijało się z normą, słowem współczesnym nam: zapadł na chorobę psychiczną. Po opuszczeniu rodzinnych Bieńkowie udał się do Krako­ wa i tam często przebywał na zamku wawelskim, z racji powinowactwa z wielkorządcą krakowskim Janem Płazą. Nie wiemy dokładnie, jak długo bawił Piekarski na Wawelu pod bokiem swego szwagra. Bardziej istotne jest jednak to, że zabił królewskiego kucharza i poranił kilka osób z za­ mkowej służby. Niewykluczone, iż dzięki wpływowemu szwagrowi uniknął ręki kata. Choroba postępowała. Wobec tego Piekarski zostaje zamknięty w miejscu odosobnionym. Obydwaj szwagrowie (Domaszewski i Płaza) zabiegają u kró­ la Zygmunta III Wazy o ustanowienie ich opiekunami nad szaleńcem. Król zezwolił. Oni natomiast, wedle relacji Sa­ muela Maskiewicza ”m ajętn ości m u zab ra w szy , sam eg o i n ę­ dzn ie i la d a ja k o ch o w a li”. Bezpośrednią kuratelę od tej chwili sprawował nad furiatem Domaszewski. Pojawił się nawet z Piekarskim na jednym z sejmów i wtedy nieszczęś­ liwy Michał ”w z ią ł r a n k o r d o K r ó la , iż to d a ł n ań ku ratelę, ja k o n a szalonego, czym się on być n iezn ał; zaczem m u w szystko p o b r a n o i ch cąc tęgo m ścić się n a K rólu , zm yślił ta k niecnotliw y p ostęp ek...”.

80

Okres odosobnienia, zdawać by się mogło, złagodził wy­ buchowe nastroje Piekarskiego. W latach następnych Zygmunt III prawdopodobnie zmienił opiekunów. Nie przeobraziło to jednak wrogiego nastawienia przyszłego za­ machowca wobec króla. W kraju, można by powiedzieć, doszło do kryzysu rządów królewskich. Zygmunt Waza usiłował pozyskiwać wiele ro­ dów magnackich przez rozdawnictwo dóbr ziemskich szczególnie zależało mu na młodej generacji tej grupy społecznej. Najprostszą drogą kaptował więc zwolenników, dając w zamian za wierność — ziemię albo urzędy. Prowadził przychylną politykę względem jezuitów. Rósł udział czynni­ ka kościelnego w rządach. Zwiększały się kompetencje ka­ dłubowego” senatu, tym samym malała rola organu przed­ stawicielskiego szerokich rzesz szlachty, czyli izby poselskiej. W polityce zagranicznej bolał szlachtę alians habsburski, wyrażony przez dwa związki małżeńskie króla z Austriaczkami. Wreszcie bulwersowały zakusy na koronę szwedzką. Do tego dochodziła niepoczytalna impreza na wschodzie — dymitriadą zwana. Nie starczy tu na długą listę sprzeczności wewnętrznych, zwłaszcza że potęgowały je tarcia między berłem, koroną a niejednym ambitnym kontuszem magnackim. Ujawniły się na zewnątrz pierwsze zgrzyty. Butny Stani­ sław Stadnicki z Łańcuta nazywa Wazę krzywoprzysiężcą, sodomczykiem i niegodnym korony piłkarzem, to znów sza­ tańskim alchemikiem. Tak oto rozpalał porywczość opozycji: ”Je śli by król u m arł, m usielibyśm y inszego w y bierać, a le i ten, a cz jest żywy, a le ciuiliter u m arł, bo p r a w a nie d zierży ...” Czy więc Stadnicki widział się w roli mistycznego królobójcy, skoro zdobył się na obrazę majestatu, słowem, dostrzegł cywilną śmierć monarchy? Diabeł z Łańcuta na słowie poprzestał. Większą sławę zyskał Mikołaj Zebrzydowski — jego na­ zwiskiem ochrzczono słynny rokosz z 1606 roku. Rzecz, wydawać by się mogło, zaczęła się całkiem niewinnie. Otóż rzeczony Zebrzydowski został wyproszony — nakazem

81

królewskim — z domu dotychczas zajmowanego, a aktualnie przeznaczonego dla posłów zagranicznych. Urażony magnat zaprzysiągł królowi zemstę i tak wyrósł na głośnego lidera opozycji. ”J a dziś rzekł z kam ien icy, lecz król w krótce z tronu u stąp ić będ zie m u sia ł”. Na fali ruchu rokoszan rodziły się różne pomysły, dały słyszeć ostre pogróżki, rozchwytywane były pomniejsze arcydziełka w nich częstokroć przywoływano nie znanego idola, jakby królobójcę, który zupełnie rozwiąże skrzydła złotej wolności szlacheckiej, uwolni szlachetny lud przed "zbrodnią” absolutyzmu królewskiego. P a s y jk a p a n a n aszego Z ygm unta III, k r ó la p olskieg o tak oto kreśliła apo­ kaliptyczną wizję końca panowania Wazy: ”O nego czasu, to jest d n ia 30 lip ca, rzekł król sen atorom sw oim : Wiecie, iż p o sześciu d n iach rokosz będzie, a syn Ja n a , k r ó la szw edzkiego zm arłego, będ zie p otw arzan , a b y o d d alon y od królestw a swego, a lb o zab ity był! Tedy zgrom ad ziw szy się k sią ż ęta ro k o sz a ń sk ie i p rzed n iejsze głow y h etm ań skie i starsi n a d ludem , zaw ied zen i od nich będ ąc, n a m iejsce n azn aczon e, które zow ią P okrzy w n icą, i u czynili rad ę, a b y go z d r a d ą p ojm ali i królestw a p o z b a w ili a lb o z a b ili”. Wichry krajowe uładził czas. W 1610 roku obiegła Europę i dotarła do Rzeczypospolitej wieść o zamordowaniu króla Francji Henryka IV. Piekarski słyszał o okrutnym morderstwie, o tragicznym losie sław­ nego królobójcy Ravaillaca. Dnia 14 maja 1610 roku żyła Francja koronacją małżonki króla, odprawianą w St. Denis. Zarazem gotowały się zbrojne szyki Francuzów do interwen­ cji w Niemczech. W dniu tym po południu jechał król Henryk IV wąską uliczką de la Ferrouerie do arsenału, by odwiedzić chorego księcia Sully. Ulica na moment została zatarasowana przez tabor przejeżdżających wozów. Powóz królewski zatrzymał się. Z tłumu wybiegł fanatyczny Fran­ ciszek Ravaillac i sztyletem śmiertelnie ugodził Henryka. Obmyślono karę szczególną na okoliczność łotrostwa tej miary. Stała się ona pierwowzorem dla wymierzenia spra­ wiedliwości królobójcom przez siedemnaste i osiemnaste

82

stulecie, także w Rzeczypospolitej. A drugim ”Ravaillakiem zostanie wkrótce dla Europy nie kto inny, jak właśnie Pie­ karski. Tłumy zebrały się na placu. Ravaillac śmiało wstąpił na rusztowanie. Oddał się krótkim modlitwom, po czym kat obnażył złoczyńcę, przymocował miedzy dwa pale i tak rozpalonymi do białości cęgami szczypano ciało zamachow­ ca, któremu wcześniej w prawą dłoń włożono sztylet na­ rzędzie królobójstwa, następnie, gdy już trochę ochłonął, przywiązano cztery konie do rąk i nóg. Okrutne przedstawienie przeciągało się, wielokrotnie bowiem batem podcinane konie nie mogły rozerwać Ravaillaca, aż do chwili, kiedy oprawca chwycił za topór, którym po mistrzowsku nacinał stawy Ravaillaca. Wtedy jedno szarpnięcie sprawiło, że konie rozbiegły się z wyrwanymi kończynami skazańca królobójcy. Dłoń odrąbano, rzuca­ jąc w ogień. Podobnie ciało ogień w popiół obracał. Dla świadków kaźni pozostało zaledwie m em ento przestroga. Nasz Piekarski chodził, śledził, czyhał oczywiście na polskiego króla. Wiadomość o zamordowaniu Henryka IV rozogniła jego ambicję. Chciaż zamiar królobójstwa narodził się w jego wyobraźni dużo wcześniej, to jednak ożywioną aktywność w tym kierunku przejawił po 1610 roku. Gdy tylko mógł, jeździł za królewskim dworem, wypatrując stosownej okazji. Szukał króla, liczył na stosowny do urze­ czywistnienia własnych zamiarów moment. Często stawało mu coś na przeszkodzie. To ranił pierwej jakiegoś pachołka, to znów jego sługa uciekł z rzeczami, co jawiło się mu jako fatum, gdyż musiał go gonić, i tak bez końca. Zamiaru nie ujawnił. Wolał na intencję powodzenia swojego planu od­ bywać praktyki dewocyjne. Sporo otuchy dodawały Piekar­ skiemu anarchistyczne hasła zwolenników złotej wolności szlacheckiej albo buńczuczne wystąpienia samolubnych ma­ gnatów. Utyskiwania warchołów utwierdzały jego racje. Po­ dobno Piekarski był świadkiem narzekań szlachty małopol­ skiej na politykę Zygmunta III Wazy, po interwencji lisowczyków na Węgrzech w końcu 1619 roku.

83

Rok 1620 przyniósł wiele zmian. W kwestii spraw osobis­ tych Michała Piekarskiego Zygmunt III ustanowił dwóch nowych opiekunów w osobach Kazimierza Witkowskiego (łowczy łucki) i Marcina Mietelskiego. Oprócz nich kuratelę nad niezrównoważonym sprawowali Daniłowicz, wojewoda ruski i podskarbi wielki koronny oraz starosta kokenhauski Kazanowski. Otoczenie Piekarskiego nie dostrzegało niebez­ piecznych przygotowań cierpiącego na manię prześladow­ czą, wyzutego z majątku szlachcica. Siedem lat wcześniej, w 1613 roku, udał się Piekarski do Częstochowy, gdzie gorąco prosił o ziszczenie swej zemsty. Wyznał nawet księdzu na spowiedzi królobójczy pomysł. Duchowny skutecznie odwiódł wiernego od popełnienia zbrodni, niestety, nie na długo. Kapłan przez wzgląd na tajemnicę nie mógł zdemaskować pragnień Piekarskiego, nawet wziąwszy pod uwagę chorobę szaleńczą skruszonej owieczki. Zresztą dolegliwości psychiczne w świadomości ludzi siedemnastego stulecia uchodziły za objaw wpływu szatana. Dał oczywiście rozgrzeszenie, które według niego zlikwidowało złe moce, nie wspomniawszy o tym nikomu, nawet w oględnej formie. Epizod powyższy wyjawił dopiero na procesie sam zamachowiec. Jesień 1620 roku dla Rzeczypospolitej to przede wszyst­ kim klęska pod Cecorą. Dowodzący siłami polskimi hetman Stanisław Żółkiewski poległ z odciętym ramieniem i wielką raną przy skroni. Głowę wodza zwycięzcy Turcy przesłali do Konstantynopola. Innych dowódców: Koreckiego, Koniec­ polskiego, Potockiego, Strusia i Bałabasza wzięto w tzw. łyka. Ocaleli nieliczni. Wiadomość o klęsce sparaliżowała dwór królewski w Warszawie. Erazm Domaszewski udaje się na początku listopada tegoż roku na sejm wraz ze swoim chorym szwagrem Michałem Piekarskim. Ten ma wielki plan, który może dopiero teraz zrealizuje. Podkoniuszy koronny Doma­ szewski zajęty jest sprawami publicznymi, a szalony Piekar­ ski w pełni oddaje się dewocji. 12 listopada rozpoczyna surowy post, zanosi modły. Ma też dziwne wi^je anioła, który podaje mu czekan, zapewnia, że będzie razem z nim.

84

Jest niedziela 15 listopada 1620 roku. Król jak zwykle udawał się na wysłuchanie mszy w katedrze. Wyruszył z zamku w otoczeniu dostojników. Idzie w kierunku świątyni krytym gankiem drewnianym, łączącym rezydencję królew­ ską z warszawską katedrą Św. Jana. Ganek biegnie nad ulicą Dziekanią u wylotu spokojnego placyku Kanonia, ułatwiając monarsze wędrówki z komnat do kościoła. Teraz z racji odświętnego dnia i odbywającego się właśnie sejmu w Warszawie, który radzi, jak uchronić Rzeczpospolitą od impetu Turka, królowi towarzyszy większa niż zwykle asys­ ta. Magnaci, dworzanie, biskupi kroczą wraz z królem. Jest również królewicz Władysław. Konstancja małżonka Zyg­ munta III Wazy pozostała w zamkowych apartamentach. Po prawej stronie przy królu majestatycznie posuwa się biskup przemyski Jan Wężyk (późniejszy prymas), z lewej dopełnia swą osobą uroczysty triumwirat arcybiskup lwowski Andrzej Próchnicki. Przechodzą ceremonialnym krokiem, żadnych przeszkód nie widząc, jest to przecież cichy zakątek Warszawy, dodatkowo funkcje ochronne pełni ganek. Przy królu sami swoi... Nikt nie przypuszczał, że w zagłębieniu okna schował się Piekarski. Ujrzawszy wychodzący z zamku orszak, prawdopodobnie czmychnął w bardziej dogodne miejsce, chowając się za rozwarte skrzydło bramy katedralnej, która stała otworem dla zbliżającego się króla. Orszak królewski dochodził do końca ganku. Zygmunt III Waza mija wejście i nagle Piekarski dobywa węgierskiego czekana. Padł pierw­ szy, niepohamowany cios obucha. Nawet dworacy niczego nie zauważyli. Królewicz Władysław IV wiódł dysputy z idą­ cymi za nim członkami dworu. Na moment oderwał uwagę, kierując wzrok na pismo ulotne przypięte do drzwi. Za­ machowiec więc zdążył powtórzyć ciosy. Zranił twarz króla, dwa uderzenia trafiły w ramię, a biorąc zamach na trzeci cios, puścił narzędzie zbrodni, gdy laska marszałka Łukasza Opalińskiego mocno trąciła czekan. Władysław dobywając szpady, ciął Piekarskiego, wtedy reszta gotowa była na samosąd. Król uderzony leżał na posadzce. Senatorowie

85

uklękli. Rozległ się donośny głos miecznika koronnego Jana Zebrzydowskiego: "Nie było to nigdy w n a r o d z ie n aszy m ”. Echo odbiło z murów katedry. Ów miecznik stał w bezruchu tuż przy królu z bronią dobytą do góry. Marszałek Opaliński z wojewodą Tomaszem Zamoyskim "koło tego ło tr a z a b a ­ w ia li się ”. Dworzanin biskupa krakowskiego, niejaki Jan Kaliński z Kaliny weteran spod Moskwy doskoczył do króla. W pas chwycił Zygmunta III i na nogi postawił. Inny sługa biskupa krakowskiego Dobrogost Rogaski ośmielony zachowaniem kolegi wziął pod rękę ofiarę zamachu. Dwaj dworzanie stali z chwiejącym się monarchą, trzymając go pod pachami. Przebudzony z chwilowego zamroczenia król przemówił: "Co się dzieje, co to jest? ”, na co usłyszał od najbliżej stojących: " Z drada ja k o w a ś , a le n ie bój się W asza K r ó le w sk a Mość, a p ójd ź W asza K r ó le w sk a M ość d o k sięd z a b isk u p a krakow skieg o" . Jego Królewska Mość odpowiedział krótko: "Będę w a s pam iętał" . Sam zaś biskup krakowski Marcin Szyszkowski wychodząc w tej chwili na celebrę ujrzał Wazę zbroczonego krwią. W murach świątyni zawrza­ ło. Jakiś włoski wokalista dostrzegł z chóru moment za­ machu i z włoska wykrzyknął trad itore -— zdrajca! Zebrani zrozumieli obce słowo prawie po polsku i wrzeszcząc: ”Tatarzy w Warszawie” panicznie wylegli na ulice. Dworzanie nadal trzymają króla. Kolejny dworak — Łęcki podchodzi, by unieść płaszcz władcy. Wolno prowadzą rannego w głąb kościoła, wchodzą do kaplicy. Właśnie nadchodzi biskup Marcin Szyszkowski z towarzyszącym mu kasztelanem Janem Podoskim. Biskup ucałowawszy czoło króla powiada: "...cóż cię to P an ie z a d obroć i pobożność tw oją od złych ludzi spotkało, czegoś się to d oczekał”. Dostojnik kościelny jest przekonany, że był to zorganizowany spisek, co wynika z jego słów. Teraz dodawał wyrazy radości z powodu ocalenia monarchy, który przerwał jego wywody słowami: "Nie strofujcie się księże Bis­ ku pie...”. Król był przy pełnej świadomości, widział, kto go wcześniej z ziemi podnosił, pamiętał, kto prowadził i wiedział, co się wokół niego działo. W stosunku do zamachowca nie wyraził najmniejszego złego afektu.

86

Ranny w kręgu swoich opiekunów przeczekuje w kapli­ cy, do której wchodzi królewicz Władysław z marszałkiem Łukaszem Opalińskim; doglądali, aby rannego dobrze opat­ rzono. Przychodzą za chwilę hetman litewski Krzysztof Radziwiłł oraz wojewoda kijowski Tomasz Zamoyski. Radzą rychło wracać do zamku, "...żeby się r a z y n ie z a z ię b iły ”. Szyszkowski w tej propozycji węszy zasadzkę zdrajców. Zapewnia , że wszyscy razem wyjdą, gdy się tumult w świą­ tyni całkiem uspokoi. Dworzanie tymczasem otoczyli kaplicę, przez szpary w kratach doglądają monarchy. Zjawia się ostatni przybysz — wojewoda ruski Daniłowicz. Nareszcie w kościele zapanował zupełny spokój. Szysz­ kowski i Zamoyski wyprowadzają Zygmunta, zmierzając do wyjścia przez środek katedralnej nawy. Garstka zebranych przy drzwiach Warszawian wykrzykiwała słowa pieśni Te Deum. Rześko wraca do zamku Zygmunt III Waza. Zdołał w pe­ łni ochłonąć, a rany, które otrzymał, nie były groźne. W zam­ ku najpierw wstąpił do królowej małżonki Konstancji Aust­ riaczki, ta się "pocieszyła, gdy m ęża czerstw ego u jr z a ła ”. Nie zachowało się dla naszych dociekań orzeczenie z lekar­ skich oględzin zadanych ran. Natomiast w kwestii obrażeń wypowiedział się tylko biskup przemyski, Paweł Piasecki w swojej kronice: "Pierw szy cios u szedł z k iełz a p o tw arzy i z a d a ł le k k ą ra n ę przy obojczyku ; dru gi zn iósł zw ierzch n ią skórę n a lew ej szczęce". W kościołach odprawiano modły dziękczynne za ocalenie króla. Zamach umocnił autorytet rodziny królewskiej. Wdzięcz­ na królowa Konstancja, powiadomiona o szczegółach z prze­ biegu wydarzeń u progu katedry, ofiarowała Janowi Kalińskiemu, który podniósł króla z posadzki, drogocenny łańcuch zamykany złotą sprzączką oraz wiele sztuk złota w monecie. Nadto Kaliński otrzymał medal z wizerunkiem króla Zygmunta III i napisem na rewersie: Crescit G em in atis G loria Curis. Hojny gest pary królewskiej powiększył dar w postaci dóbr ziemskich. Przepadła bowiem własność Piekarskich, czyli wieś Bieńkowice, na korzyść Kalińskiego,

87

jako że Królewską Mość na nogi postawił. Naturalny odruch życzliwości wobec władzy monarszej nagradzano sowicie, nikczemny wybryk — choćby człowieka chorego — karano okrutnie. Wreszcie nastał czas na unieszkodliwionego ”królobójcę”. Marszałek koronny Opaliński oddał Piekarskiego w opiekę straży marszałkowskiej. Szybko wszczęto dochodzenie. Bez kłopotów ustalono personalia zamachowca, przeciwko któ­ remu instygator koronny wytoczył skargę. Wpłynęła na obradującym właśnie sejmie warszawskim. Na wizję lokalną , do więzienia udał się Stanisław Albrycht Radziwiłł (autor ciekawych pamiętników) i w wyniku rozmowy z Piekarskim zwrócił uwagę na brak psychicznej równowagi zamachowca. Ówczesne dochodzenia sądowe tortury nie dowiodły istnienia szerzej zakrojonego spisku. Musiał więc Piekarski działać w pojedynkę. Nieco odmienny pogląd prezentuje Wanda Dobrowolska, uważa bowiem, iż w sprawę zamachu Piekarskiego wmieszany był sobiepan tej miary, co Jerzy Zbaraski. Wpływowy przeciwnik króla wodził głosem opozy­ cji. Po zamachu król podejrzanie szybko obsadził wakującą kasztelanię krakowską, mianując nań głównego oponenta, a dotychczas zwykł zwlekać z obsadzaniem urzędów. Może postąpił tak pod wpływem niedawnego zamachu, ale czy to wystarcza do uznania Zbaraskiego głównym motorem spis­ ku? Dowodów nie mamy. Wielu dostojników z otoczenia monarchy początkowo uważało zamach za owoc bliżej nie rozeznanego sprzysiężenia. Biskup krakowski Marcin Szyszkowski, na wszelki wypadek - dla bezpieczeństwa królew­ skiego, ściągnął do Warszawy dwustu żołnierzy pieszych. Niektórzy podejrzewali, iż akcja Piekarskiego była wynikiem zdrady Radziwiłłów, w obronie interesów mniej­ szości wyznaniowych. Plotka owa zrodziła się na skutek rozsiewania pogłosek o gromadzeniu wojsk przez kasztelana wileńskiego Janusza Radziwiłła. Dzień przed ogłoszeniem wyroku wleczono więźnia jesz­ cze raz na przesłuchanie z udziałem oprawców, ale i tym razem nie ujawniło ono niczego sensownego. Król darował

88

i wstawił się za szalonym Piekarskim. Sąd jednak nie mógł tej sprawy puścić płazem. Przykład musiał odstraszyć innych - to jedna z reguł dawnej dydaktyki karnej. Jedenaście dni po zamachu zebrani na sejmie senatoro­ wie rozpatrywali sprawę Piekarskiego na mocy konstytucji z 1588 roku o obrazie majestatu. Dnia 26 listopada 1620 roku, po uroczystościach odprawionych na cześć św. Katarzyny, zapadł wyrok. Zebrani długo wsłuchiwali się w donośne słowa orzeczenia sądowego: ”P on iew aż w czasie o d b y w a ją ­ cego się sejm u w sam dzień niedzielny, d n ia 15 listo p ad a, M ichał P iek a rsk i, syn n iegdyś S tan isław a ze wsi B ień kow ice, w ojew ód ztw a i p ow iatu san d om ierskieg o, z dom u szlach ec­ kiego, ja k sam zezn ał urodzon y, n a życie N ajjaśn iejszego Z ygm unta III K r ó la P olskiego P a n a n aszeg o M iłościwego, gdy ten otoczony był w ielu osoba m i S en atorskieg o i R y cer­ skiego Stanu, ja k o i licznym dw orem swoim , n a sam em p r a w ie w nijściu d o ko ścio ła Św iętego J a n a w W arszaw ie będ ąceg o, w y p ad łszy z za sa d z k i, u zbrojon y Czekanem, targ n ąć się o d w aży ł i tem uż z b rod n iczą i św ięto k ra d z k ą sw ą r ę k ą ra n k ilk a w głow ie z p raw ej strony tw arzy z a d a ł, iż B óg tylko K r ó la J. Mci od szkodliw ych ciosów jeg o och ro­ nił. P on iew aż n a g orący m uczynku zbrodn i, w P ań stw ie n aszy m niesłychanej, schw ytany, w w ięzien iu osad zon y zo­ stał, a In stygatorów koron n ych p rzeciw ko tem uż M ichałow i P iek a rsk iem u sp ra w ę o n a jo k ro p n iejsz ą zbrod n ię o b ra ż o n e ­ go M ajestatu n a p osied zen ie nasze, w obecn ości posłów ziem skich, d o są d z e n ia sp ra w y z Stanu ry cerskieg o n a m ocy p r a w a z roku 1588 w yzn aczon ych i p rz y sięg ą o b o w ią z a ­ nych, w niósł i w ytoczył, a b y rzeczony k ró lo b ó jc a k a r a m i w u staw ach k rajo w y ch p rzep isan y m i i podłu g w ielkości zbrod n i w ym ierzon ym i u k a r a n y został...”. Postawiony przed sądem Piekarski nie wyparł się zbrodni. Sędziowie posiadali pełną świadomość o niepoczyta­ lności oskarżonego, wynikłej z choroby umysłowej. Nim ogłosili rodzaj kary orzekli: ”...lubo ż a d n a k a r a dostateczn ie wy m yśleć się nie m oże n a ta k w ielk ą i n iesły ch a n ą zbrodn ię, gdyż n iegodziw y zbrodzień , n ie tylko ile w m ocy jeg o było,

89

N ajjaśn iejszem u K r ó lo w i ży cie o d eb ra ć, a le i ojczyznę, której ca ło ść o d z d r o w ia p a n u ją c e g o zależy , g d y by był P a n B óg n ieszcz ęścia n ie od w rócił, zgu bić p o sta n o w ił [...] rz e­ czony M ichał P ie k a r s k i w in ien jest o b ra ż o n eg o M ajestatu w y roku jem y , i ja k o w in n ego tej zb rod n i k ró lo b ó jc ę n a u tratę czci, sw o b ód w szelkich i zaszczy tów stan u ry cer­ skieg o n a za w sz e skazu jem y , bezecn ym s ą d z im y i ob w iesz­ czam y od og łosz en ia tej bezczci, szlach etn eg o W ojciecha Ja r o s z e w s k ieg o W oźnego P a ń s tw a w y zn acz am y . Ten n a m ocy z lec en ia i w y roku n in iejszego, M ich ała P iek a rs k ieg o bezecn ym , to jest z w szelkiej czci w yzutym , głosem d o n o ś­ nym p u bliczn ie o b w o ła i d o p ow szech n ej w ia d o m o ś ci p o d a . A le ta k o w a z b r o d n ia n ie ty lko n a u tratę czci, a le a b y i c ia ło jeg o n a r z ę d z ie tej zb rod n i srog ich m ęk k a r ę p on osić zasłu gu je. P rzeto co d o k a r cielesn y ch n a o so b ie jeg o być m a jący ch , gdy g o rą cy ch u czy n ków r o z p o z n a n ie i u k a r a n ie p o d bokiem K r ó la J . Mci, u rzęd o w i M a r s z a łk a W ielkiego K o ro n n eg o n ależy , tem uż w y d a n ie w y roku śm ierci i sta n o ­ w ien ie k a r j a k n ajsroższy ch n a rzeczon eg o w in ow ajcę z a lec a m y i o d sy ła m y n in iejszy m ...” Pozbawienie czci - za­ wyrokował sąd objąć winno także potomków królobójcy. Piekarski miał tylko opiekunów i kilku krewniaków gotowych przejąć jego włości, które ”g d z iek o lw iek się w p a ń stw ie tern lub k r a ja c h p rzy leg ły ch i p rz ez k o g o k o l­ w iek b ą d ź w ja k ik o lw ie k sp o só b p o s ia d a n e b y ły ...”, na skarb królewski przepadają. Już nigdy krewni do prawa spadku pretensji rościć nie mogą. Podług prawnego przepi­ su zapewniano zebranych, że nie istniejące dzieci Piekar­ skiego tracą prawo do posiadania wszelkich dostojności, zaszczytów oraz urzędów państwowych. Pamięć zbrodni trzeba na zawsze "zatracić” , a to przez zrównanie z ziemią rodzinnego dworu w Bieńkowicach, dotychczas należącego do tego, ”któreg o im ię p o w ta r z a ć u m ysł się w z d r a g a ”. Nakazano wreszcie na miejscu dworu wystawić piramidę z kamienia, jako milczący pomnik hańby zbrodniarza, za­ razem przestrogę dla innych, których odstraszać mają ponure głazy - od podobnych zamiarów wobec królewskiej władzy.

90

Posłowie wybrali do zespołu sędziowskiego podkomorze­ go sandomierskiego Krzysztofa Ossolińskiego. On jednak wymówił się od powierzonej funkcji, prawdopodobnie z po­ wodu znajomości członków rodziny Piekarskiego. W senacie podniosły się głosy, domagające się postawienia przed sądem osób obarczonych obowiązkiem sprawowania opieki nad za­ machowcem, czyli Płazy, Domaszewskiego, Witkowskiego, Daniłowicza i Kazanowskiego. Zarzucano im niedopełnienie powinności. Sprawa nie oparła się o wyrok sądowy. Główną uwagę skierowano na bezpośredniego napastnika i jemu danym będzie w całości ponosić karę za czyn. Wyrok sejmu polecił marszałkowi koronnemu Mikołajowi Wolskiemu wyznaczenie rodzaju męk śmiertelnych dla królobójcy. Sięgnięto po karę srogą, wymyślną i okrutną. Egzekucja miała przebiegać zgodnie z następującym scenariuszem: ”N a jp rzód z m iejsca w ięzien ia, w którym zostan ie w y­ p row ad zon y przez k a ta i jeg o opraw ców , w sadzon y będzie n a w ózek do tego sp orząd zon y , m a ją c sk ręp o w a n e ręce i nogi, p rz y w ią z a n y d o w ozu tak zostan ie, a b y p ostać sied ząceg o zach ow ał. Z asiędzie przy nim sw e m iejsce k a t z o p r a w c a m i m a ją cy m i sw e n a rz ęd z ia , ogień siarczysty i rozża rzo n e węgle, obw ożon y będzie p rzez ry n ek i ulice m iasta. W m iejscach w yzn aczon ych obn ażon eg o czterem a rozp alon y m i szczy p cam i op raw cy c ia ło s z a r p a ć b ęd ą. Gdy n a m iejscu k a r y stanie, z w ozu n a ru sztow an ie u m yśln ie w ystaw ion e, n a 8 ło kci od ziem i w ystaw ion e, p rz y p ro w a d z o ­ ny zostan ie. T am m u k a t ów czek an żelazny, którym n a N ajjaśn iejszego K r ó la Im ci ta rg n ą ł się, d o ręk i p ra w ej w łoży i z nim ra z em rękę bezbożn ą i św ieto k ra d z k ą n a d p ło m ie­ niem og n ia siarczy steg o p a lić będzie. D opiero, gdy w półdobrze p r z y p a lo n a będzie, m ieczem odetnie, toż i z lew ą ręk ą, bez p r z y p a la n ia jed n a k , uczyni. P o czym czterem a koń m i cia ło n a cztery części ro z ta rg a n e [będzie], a obrzy d łe tru p a ćw ierci w p roch n a stosie sp alon e zostan ą. N a kon iec p roch w d z ia ło nabity, w ystrzał p o pow ietrzu rozp rószy ”. Spektakularne męki Piekarskiego początkowo przebie­ gały zgodnie z planem. W czterech wybranych punktach

91

miasta Warszawy oprawca w czerwonym kapturze szarpał rozpalonymi szczypcami ciało ofiary. Potem darł ze skazańca pasy skóry. Prawą rękę przypalano nad ogniem, a królobójca trzymał w niej czekan. Nadwątloną ogniem kończynę od­ cięto i spalono, lewą dłoń zaś tylko ucięto, bez podpiekania. Ostateczny akt stracenia królobójcy polegał na ćwiartowaniu — rozerwaniu ciała przez cztery konie zaprzężone do kończyn rozkrzyżowanego w powietrzu przestępcy. Powtó­ rzyła się historia z kaźni Ravaillaca. Konie nie były w stanie od razu wyrwać ze stawów rąk i nóg Piekarskiego, który potwornie wrzeszczał, wykrzykiwał niezrozumiałe w treści wyrażenia, chwilami milkł. Każde następne podcinanie koni batem wzmagało jęki, potęgowało cierpienie. Dopiero gdy kat toporem ponacinał stawy, konie zrobiły swoje, królobój­ ca skonał. Zwłoki jego pochłonął ogień. Doczesne szczątki obrócono w popiół i nabito w armatę. Jeden wystrzał rozproszył proch w nicość. Po zamachowcu ostało się zaled­ wie przysłowie, nie raz słyszane: "Plecie jak Piekarski na mękach”. Kaźń odprawiano pod murami Warszawy na obszarze zwanym Piekiełkiem. Stanisław Szenic, autor P it a v a la w a rsz a w sk ieg o , odszukał rachunki obrazujące koszt finan­ sowy egzekucji. Radca Jakub Slichting wespół z podskar­ bim miejskim Henrykiem Plumhoffem, osobistymi podpisa­ mi pokwitowali następujące wydatki: za opał na przypieka­ nie i spalenie ofiary 1,14 zł; za smolone beczki trzeba zapłacić tylko 15 gr; smoła kosztuje 10 gr; dwa miechy do "poddymania” — 1 zł; należność dla usłużnych chłopów - 9 gr (napiwki). Do szczypania Piekarskiego wykonano dwie pary kleszczy u kowala Lenarta, co kosztowało 4 zł. Wyrok wykonać miał kat sprowadzony z miasta Drohiczyna. Mistrz, w Warszawie nie mający równego, za dobrą robotę wziął 15 zł. Jego pomocnikowi Gramatice też nie poskąpiono grosza, zwłaszcza że on zajmował się zorganizowaniem kon­ nych zaprzęgów do rozerwania królobójcy. Opłacono również pomniejsze czynności. Nawet ”z a n alezien ie Czekana, który się oddal K rólo w i J. M. sam em u ”, należało

zapłacić 7 zł i 15 gr. Razem rachunek opiewał na kwotę 73,09 złotych polskich. W kontekście wielkiej polityki zamach nie przyniósł istot­ nych skutków. Prywatnie dla głowy królewskiej okazał się nieco korzystny, bowiem od feralnego dnia listopadowego z wolna poczęło narastać w Rzeczypospolitej poczucie sza­ cunku dla władzy monarszej. Tylko dla dworu i ludności Warszawy zamknięto okresowo zbeszczeszczony "zbrodnią Majestatu” kościół. Wznoszony od lat w sąsiedztwie katedry przybytek jezuitów zyskał na sprawie, gdyż wierny papieżo­ wi i królowi zastęp duchownych mógł liczyć na szybkie ukończenie swojej świątyni. Istotnie, inauguracyjna liturgia w nowo powstałym kościele odbyła się z górą miesiąc po zamachu na Jego Mościa Króla. Czynnik państwowy starał się zetrzeć z pamięci niechlub­ ną postać chorego psychicznie królobójcy. Sporadycznie nie znani z nazwiska artyści rylca i pióra sięgną po temat inspirowany aktem zamachu, przedkładając dobro promonarszej ideologii bądź moralistyki nad zwykłą potrzebę choćby kronikarskiego uwieńczenia obrazu. Krajowa poezja o Pie­ karskim nie wzbijała się na wyżyny artyzmu: O p s ia krew ! rod u złego bezbożny człow iecze N iegodny czci bękarcie... Dotrwały do naszych czasów relikwie umęczonego królobójcy. Do zbiorów warszawskiego Muzeum Narodowe­ go trafiło po pierwszej wojnie światowej niewielkie pudełko z drewna w kształcie cylindrycznym, oklejone źdźbłami róż­ nokolorowej słomy. Wewnątrz znajduje się mały płat skóry zdartej w listopadzie 1620 roku z samego Piekarskiego. Niewiele upłynęło czasu od wstrząsającej kaźni Piekar­ skiego, kiedy na scenę wkroczył kolejny śmiałek. Było to na dzień św. Mikołaja 1620 roku, kiedy to szlachcic polski Piotr Włoniecki wszczął publiczny lament na króla, że wielu osobom nie zasłużonym liczne świadczy dobrodziejstwa, o nim zupełnie zapomniawszy. A przecież — ja Włoniecki z odwagą krwi i stratą majątku służyłem koronie polskiej,

93

gdy dobywaliśmy Moskwy uderzył szlachcic w bohaterski ton. Istotnie Włoniecki spędził sporo czasu w więzieniu mos­ kiewskim, bynajmniej nie jako jedyny jeniec z Polski. Siedział, a jego majątek upadał. Po wyjściu na wolność niewiele zrobił dla podupadłych dóbr, żył własną krzywdą, czym króla wcale nie rozczulił. Zaglądał częściej do kielicha, bo król ani myślał wypłacić mu rekompensaty za pobyt w przymusowym "kurorcie” u obcych. Zasług wojennych nie miał na koncie, gdyż, pech chciał, zabrano go wcześniej do celi, więc o królewskich nadaniach nie mogło być mowy żołd chyba wypłacono zgodnie z regulaminem. Łyknąwszy większą porcyjkę węgrzyna Włoniecki począł pleść jak przysłowiowy "Piekarski na mękach”. Dosłownie wykrzykiwał: ”P iekarski w p raw d zie chybił, j a zaś nie chybię”. Te słowa królowi zaraz doniesiono. Niebawem Piotra Włonieckiego uwięziono. Zygmunt III Waza podpisał rozkaz dla instygatora koronnego, aby podejrzanego zgodnie z prawem koronnym oskarżyć kryminalnie. Wyprowadzony na indagacje aresztant wyznał szczerze na trzeźwo, że nie może sobie przypomnieć słów powiedzianych parę dni temu, lecz odwagi do zabicia króla nigdy mu nie zabraknie, bo przecież stracił swoje mienie, zdrowie i najlepszy czas żywota swojego na służbie u króla, który mu niczego nie wynagrodził. Twardo stał Włoniecki przy swoim i często powtarzał, że skoro nic nie ma, to jest mu obojętne, czy go utopią, powieszą bądź rozćwiartują. Nikt początkowo tych królobójczych intencji nie traktował poważnie - zwyczajne mistyfikacje gadatliwego pijaczka. Pe­ wien dostojny senator udał się w tej sprawie do króla, prosząc, ”aby do la d a słów ka nie raczy ł p rzy w iązy w ać w ielkiej wagi, bo by przez to innych tylko podniecono d o złych obm ów i uczynków ”. Rozsądek wziął górę. Włonieckiego wypuszczono na wolność. Ale skrzywdzony, we własnym rozumieniu, szlachcic musiał jeszcze wielokroć wygrażać królowi, skoro z powrotem trafił pod klucz sprawiedliwości. Procesu sądowe­ go nie wytoczono. Gdyby do niego doszło, stałby się istną komedią, bo który szlachecki obywatel Rzeczypospolitej nie wykrzykiwał: "ja ciebie zabiję”? Taki okrzyk to przecież dowód

94

sarmackiego bohaterstwa, przejaw cywilnej odwagi, nieko­ niecznie chęć mordu. Włoniecki jednak posunął się za daleko i dlatego panujący wolał trzymać go pod kluczem. Nie zajmował Włoniecki długo celi marszałkowskiej. Po kilku tygodniach został wywieziony do kazamatów w Malborku. Chyba nigdy nie ustąpił i nie chciał odszczekać publicznie swoich zamiarów albo, zwyczajnie, polubił siedzenie w wieży. Wydaje się, iż był on jeszcze jednym psychopatą, który wdarł się w dzieje Zygmunta III Wazy. Może wybrał sławę łatwo osiągalną, używając niełatwego sposobu, jakim jest uśmiercenie króla. Tego nie wiemy. Włoniecki jest tylko jednym z wielu chętnych do pocztu królobójców. Chciał, lecz nie został. Król Zygmunt III Waza długo roztaczał swe rządy nad krajem. Zwykły przypadek sprawił, że wszystkie trzy za­ machy czynione na jego życie, powstały w zwariowanych głowach. Chory psychicznie król szwedzki Eryk XIV pragnął odprawić na tamten świat małego Zyzia. Na koronowanego Zygmunta porwał się przesławny Piekarski, któremu nie dorównał zapomniany dziś Włoniecki. Na ich temat z pew­ nością więcej powiedziałby lekarz. Sędziwy król potrafił nawet zdobywać się na żarty inspirowane zagrożeniem własnej osoby. Dobry miesiąc przed śmiercią schorowany staruszek Zygmunt, kiedy lekarze kazali mu pić uzdrawiający miód z różą, wielce się wzdragał, mówiąc: "Wiem, że w tym ku bku śm ierć m i p o d a ­ je c ie ”. Śmiercią naturalną odszedł do wieczności w wieku 66 lat, dnia 30 kwietnia 1632 roku nad ranem.

VII PSYCHOZA

”N iech od ejd zie od e m nie ten k ielich ” (tran seat a m e c a lix iste) — tymi słowy rozpoczął Michał Korybut Wiśniowiecki w 1669 roku swe panowanie. Człowiek wątłego zdrowia, ciągle trapiony zgryzotami, wzrostu średniego, twarzy okrąg­ łej o wypukłych oczach. Z postawy — monstrualnie otyły, bowiem w obżarstwie był mistrzem. Zaskakiwał również bie­ głą znajomością polskiego, rosyjskiego, francuskiego, włoskie­ go, niemieckiego, czy nawet tatarskiego i tureckiego, przy tym świetnie radząc sobie z urzędową łaciną, ale cóż z tego, jeśli w żadnym z tych języków nie miał nic do powiedzenia. Bezwolny "pachołek” — tak go określił Jan Kazimierz poprzednik na polskim tronie. Komu więc mógł zagrażać, jeżeli z siebie niczego nie potrafił dać? Był zaledwie cichą atrapą królewskiego panowania, istnym pionkiem pośród światłych, przebiegłych, czasem nikczemnych aktorów politycznej sceny. Literat z epoki popularny Andrzej Morsztyn — pewnego razu oświadczył królowi, iż wcale nie musi obawiać się truciciela, sam bowiem zatruwa się nad­ miernym i nieracjonalnym odżywianiem, co gorsza — nieumiarkowanym piciem. Niezadowoleni malkontenci obrażali króla przy każdej okazji. Nawet zwolennicy nazwali jego cudzoziemskie łachy kostiumem aktorskim. Obraził się, lecz kontusza nigdy

96

nie przywdział. Sam nie mało zawinił swoim postępowa­ niem, które aż się prosiło o krytykę. Upokarzał nie tylko prymasa, każąc czekać na audiencję po obiedzie, trwającym godzinami. ”N ie łag od ził, lecz jątrzy ł, a głów nie m y śla ł o zab ez p ieczen iu sw ej k o r o n y ” — napisał znawca postaci Adam Przyboś. Zarzucano królowi nawet to, że się otacza chciwymi plotkarzami, straszącymi go rzekomymi truciciela­ mi. Owi zausznicy wytworzyli na dworze monarchy dziwną, do tej pory nieobecną w Polsce, psychozę strachu przed królobójcami. Do tego doszły jeszcze plotki o impotencji króla, o sfingowanym poronieniu królowej, o rzekomych miłostkach z Konarzewską. Jedna plotka przeczyła drugiej. Złośliwość zagrzewała nawet pióra domorosłych poetów: W róć żonę, o d d a j berło, a sam p o d W iśniowcem U któreg o d łu żn ik a m ieszkaj sobie z chłopem ; A lbo w ięc jeszcze się ucz, w sz ako F a b ry cy żyje, który n iech aj cię o to, żeś królow ał, bije. N ie zaw od z dłu żej dam y, tej cz ek a ktoś inny. I kró lo w a ć nie um iesz i w łoszku ś n iepłodn y. Pod presją opozycji abdykacja wydawała się coraz bar­ dziej nieunikniona. Doszło nawet do propozycji prymas zaoferował królowi złożenie korony i po raz pierwszy trafił na tak śmiały opór monarchy: "Wiem, żeś w aszm ość jed en m nie koron ow ał, a le nie jed en o b iera ł...” — odrzekł. Agent francuski w Polsce — Antoni Baluze jeszcze w styczniu 1670 roku donosił w liście do ministra we Francji, iż ”a rcy b isk u p p o p ie r a b a rd z iej niż k ied y ko lw iek m yśl o z a ­ biciu k r ó la p olsk ieg o ”. Owym trucicielem w biskupiej sutannie miał być Mikołaj Prażmowski. Istotnie knuto wów­ czas plan detronizacji Wiśniowieckiego, spodziewając się wyniesienia na tron hrabiego de Lunguevilla. Faktem jest również, że Prażmowski w niepohamowanej złości coś o za­ biciu króla powiedział. Nie rozeznany w sarmackiej psychice cudzoziemiec wziął usłyszane słowa zupełnie na serio, nie oceniając ich jako niewinnych pogróżek wypowiedzianych pod wpływem gwałtownej emocji przez niepowściągliwy język arcybiskupa.

97

Szemrania o nowym spisku na życie króla wezbrały na dobre na początku 1671 roku. Do sprzysiężenia urojonych królobójców miał należeć dowódca gwardii Hieromin Lubomirski. W tej sprawie ponoć nadszedł list jezuity spo­ wiednika hetmana Jana Sobieskiego przesłany przez księdza Cieciszewskiego, w którym oskarżano domniemanych spis­ kowców o chęć uśmiercenia króla przy użyciu sztyletu albo trucizny. Monarszy dwór podjął wszelkie środki ostrożności. W kuchni zatrudniono zaufanego kuchmistrza rodem z Fran­ cji, człowieka sprawdzonego. Strach przed owym wyimagowanym spiskiem wyprawił parę królewską do Częstochowy. Przez kilka dni Wiśniowiecki i Eleonora zagościli w Krako­ wie. Nikt się tej wizyty nie spodziewał. Zamek wawelski był zupełnie nie przygotowany do przyjęcia dostojnych gości. Wiatr hulał przez wybite szyby zamkowych okien. Pałac biskupi stał zamknięty na wszystkie spusty ordynariusz bawił w dobrach diecezji, a król z małżonką udał się na nocleg pod prywatny dach mieszczanina. Widmo spisku niebawem poszło w niepamięć. Minęły cztery lata ciężkiego panowania, haniebnych posunięć politycznych. Zbrojny Turczyn ostro groził Rzeczypospolitej. Król jeszcze oczekiwał swego triumfu jako wódz. Z ostatniego przeglądu wojsk powrócił do Lwowa 13 października 1673 roku. Koił się myślą zwołania sejmu. Żył nadzieją obrony kraju, ale z początkiem listopada choro­ ba położyła go na dobre. Stracił oddech, nie mógł mówić, aż 10 listopada skonał. Orzeczenie gremium lekarskiego było jednoznaczne: pęknięcie wrzodu. Dla większości zdawało się to całkiem prawdopodobne, gdyby nie pogłoska, która obiegła społeczeństwo król został otruty! Tutaj wypadnie przytoczyć realistyczny opis kronikarza Wespazjana Kochowskiego: "Gdy p rzy szło w y jm ow ać w nęt­ rzn ości jego, n aw et m iędzy sam y m i le k a r z a m i n iem ały p ow staje spór, bo w ielu ch cia ło czyn ność tę od b y w a ć n ajrychlej, a b y d ojść p rzyczyn y śm ierci; dru dzy, d o których się s a m a k r ó lo w a p rzy łączy ła, byli z d an ia, iż cz ek a ć w y p a ­ d a trzy dn i a ż trup ostygnie, zw łaszcza gdy tu i ow dzie

98

g ru chało p om iędzy ludem , że k r ó la tru cizn ą sprzątn ięto; a lubo n a d w orze ow o sm utne zd arzen ie w szystkich boleśn ie dotknęło, p o s ą d z a ć n iektórych o zbrodn ię, ulgę p rzy n iosło pow szechnej żałobie. P rzy w oła n o tedy biegłych an atom ów , aby się rozp atrzeć w w n ętrzn ościach królew skich, a le się nic tam n ie o k a z a ło , coby ro z siew a n ą baśń o gw ałtow n ej śm ier­ ci m ogło zatw ierdzić; bo w nętrzności były w zupełnie z d ro ­ wym stanie, w yjąw szy żołąd ek, a gdy ex k rem en ta w y p u sz­ czono w m ied n icę w y złacan ą, n aczy n ie to łojem n ap ełn ion e n agle ta k zczern iało, że pozłotę całkiem zn iszczyła ow a c z a rn a o s a d a . Z a przyczyn ę tego p o d a li m edycy, iż m o n a r­ cha z a w iele p o ż y w a ją c ow ocu, g orączkow e u sposobien ie sw oje p rzesilił; stąd rozw in ęła się trucizna, n a kon iec n atu ­ ra p o d ciężarem choroby u p a d ła , a to jed y n ie z p ow od u n ieu m ia rk o w a n ia w jed z en iu ”. Ówczesna społeczność czasem spotykała się z wypadkami usuwania możnych i ko­ ronowanych za pomocą śmiertelnych mikstur. Tak więc zgon króla, który starcem nie był, rodził w umysłach ogółu naturalną podejrzliwość. Wystarczyła jedna mała iskierka ploteczka, nawet szczera, aby płomień podejrzliwości trawił umysły wielu. Zmyślone trucicielstwo w przypadku zgonu Michała Korybuta Wiśniowieckiego nie dotyczyło tylko wąskiej elity zgromadzonej na dworze królewskim. Dostatecznego dowo­ du na szerzej zakrojoną iluzję dostarcza wzmianka w pamię­ tniku przesławnego Jana Chryzostoma Paska, który stwo­ rzył doskonały pomnik kategorii myślenia średniego szczeb­ la stanu szlacheckiego, czyli największej gromady w liczącej się części społeczeństwa. Tenże był przekonany, że króla otruto. Dalej poniosła go sarmacka fantazja, gdy napisał, w jaki sposób. Otóż wspomniał o podaniu Wiśniowieckiemu trutki w ulubionej potrawie królewskiej, tzw. cyrance. Jeśli otrucie, to gdzie szukać winnego, jak nie w gronie dworskich medyków i królewskiej służbie. Lekarskimi po­ radami służyli Wiśniowieckiemu: Policiani, Latiosi i Philip. Misję pierwszego lekarza nadwornego (m edicu s p r im a riu s ) pełnił Szwed Wawrzyniec Braun. Lekarz przyboczny jeszcze

99

przed śmiercią króla dostrzegł w objawach choroby skutek działania trucizny. Stawiał sprawę otwarcie król niechyb­ nie umrze, jeżeli on nie znajdzie odpowiedniego antidotum. Zadajmy kłam plotce, przytaczając istotne okruchy z ko­ respondencji, dotyczące dolegliwości króla: (6 X 1673) ”...tak go straszn e głow y bolenie w zięło, że przez k ilk a dn i a n i spać, a n i jeść nie m óg ł...”; (2 XI 1673) ”...pękł w rzód królow i...”. To chyba wystarcza do uznania za kompetentne orzeczenie lekarzy Wiśniowieckiego, którzy sugerowali przyczynę zgonu w dolegliwościach żołądkowych. Pochłaniane w nad­ miarze jadło, podlewane rozmaitymi trunkami przerwało życie znękanemu królowi. Być może zgon przyspieszyła dziedziczna choroba dróg pokarmowych. Ojciec Michała —Jeremi Wiśniowiecki pożegnał bliskich na zawsze też przy okazji sensacji żołądkowych. A my po latach z ulgą możemy stwierdzić: tutaj trucizny nie było, była tylko jakaś dziwna poszlaka królobójcza psychoza. Po zmarłym królu pozostała wdowa Eleonora Wiśniowiecka. Kobieta miła i łagodna, łubiana przez Po­ laków. Nawet więcej, osoba przywiązana do nowej ojczyzny bardziej niż do męża, przez brać szlachecką sprawdzona... Dosłownie — podczas zaślubin z pożałowania godnym Korybutem jakieś pijany czub ośmielił się Eleonorę mocno pociągnąć za włosy. Chciał sprawdzić, czy aby królowa nie przykrywa peruką łysiny. Mógł być postawiony przed sądem i ponosić karę z mocy prawa o obrazie majestatu oczywiś­ cie nie tak srogą jak Piekarski ale królowa uznała rzecz za niebyłą. Eleonora pochodziła z Austrii, dlatego dwór wiedeń­ ski zamierzał po śmierci Wiśniowieckiego udzielić jej pomocy w utrzymaniu sterów władzy w Rzeczypospolitej. W tym celu wojska austriackie zbliżały się w kierunku Małopolski. Tymczasem rosła popularność Jana Sobieskiego wsławionego triumfem chocimskim. Bieg wypadków rokował duże szanse na zbliżającej się elekcji, lecz szlachta pytała czy Polska może mieć dwie królowe, bowiem serce Sobieskiego tkwiło już w sidłach Marysieńki. Tajemnicza słabość małżonki (1673) przytrzymała hetmana w Żółkwi na jakiś czas.

100

Złośliwy lud rozgłaszał plotkę, że Sobieski otruł Marię Kazi­ mierę, aby bez przeszkód sięgnąć po rękę Eleonory. Stronnicy hetmana ripostowali także plotkę diametralnie różną, iż to Eleonora jest trucicielką chcącą odprawić do wieczności Marysieńkę, by z bohaterem pod rękę wejść na ślubny kobie­ rzec. Tak więc trucicielstwo, nawet domniemane, weszło jako karta do politycznych rozgrywek o władzę w Polsce. Popularność wyniosła hetmana na królewski tron. Powszechnie pokładano wielkie nadzieje w wodzowskim talencie Sobieskiego. O wyborze zadecydowały tłumy szla­ chty zebrane na polu elekcyjnym w maju 1674 roku. Jan Sobieski sięgnął po koronę przez wzgląd na obowiązek wobec ojczyzny. Z koronacją nie spieszył się, przedkładając potrzebę stabilizacji wewnętrznej i zabezpieczenia granic przed impetem sąsiadów. Wyważone kroki "Lwa Lechistanu” nie zdołały całkiem uspokoić opozycji. Wezbrało uczu­ cie zawiści wśród zawiedzionych magnatów już w drugiej połowie lat 70. Na Litwie buntują Pacowie. Inni za obce pieniądze skłonni są rozbić państwo, stworzyć luźną federa­ cję. Nawet padło słowo: detronizacja! W takiej atmosferze lokalnej nienawiści dla króla zrodził się wypadek "królobójstwa”, szczególny i jedyny w swoim rodzaju. Nieznany bliżej szlachcic Aleksander Weryha-Darowski postanowił zemścić się na królu. Nie miał możliwości dokonania zamachu, więc sięgnął po symbol. Wyładował negatywne emocje na portrecie Jana III Sobieskiego wprost go porąbał. Kto wie, czy nie działał w pijackim zamroczeniu? Brak wzmianek archiwalnych uniemożliwia szczegółowe przytoczenie faktów. Jedno jest pewne: w 1679 roku wytoczono Darowskiemu proces na podstawie kon­ stytucji o obrazie majestatu, tej, która przewidywała karę za wszelkie ostentacyjne przejawy niechęci wobec władcy z królobójstwem włącznie. Sprawa przeciwko szlachcicowi, prawdopodobnie rodem z Grodna, toczyła się w Warszawie. Finał był okrutny. Sąd zawyrokował karę śmierci przez ścięcie. Aleksander Weryha-Darowski położył głowę na pniu, kat dopełnił swej powinności.

101

Przez cały okres panowania Jana III Sobieskiego nur­ towała obawa, że jacyś oponenci skłonni są pozbawić go życia. Władca ten z biegiem lat stawał się wręcz chorobliwie podejrzliwy. Stracił prawie zupełnie zaufanie do lekarzy, posłów, kucharzy i sług, których najprościej wciągnąć w bru­ dną robotę z uwagi na bezpośredni kontakt z królem. Ale nic nie dzieje się bez przyczyny. List kreślony przez Sobieskiego do Marysieńki ilustruje obawy i po trosze wskazuje na przyczynę. Posłuchajmy: "O zdrow iu sw ojem oznajm uję, że c a le n ied obre. D ym y straszn e i u staw iczn e d o głow y biją, p rócz innych bólów . W czora w gębie nic n ie m iaw szy, tylko piw o, m iałem srod ze r o z p a lo n ą tw arz: ja k o s z k a rła t b y ła czerw on a. A le się dziw uję, bo jest i innych ok a z ji do tego dosyć bez p ic ia . D oktora ze L w o w a n iep o d o b n a za cią g a ć, bo nie m asz kom u w ierzyć, ile że ci w isielcy tam ju ż m i k ilk a afron tów w y rząd zili. A le i p rócz d oktorów jest siła, co o zdrow iu m ojem m yślą. P rz ed kilku d n ia m i w ysłu chan o m ów iących, którzy m ię p roszkiem d iam en tow y m poczęsto­ w a ć m ieli. Snąć, że im ta in w en cja z M adrytu p rzy w iezion a. M ogliby ten rag on t d la kog o innego zach ow ać. N ieszczęście n asze, że u m kn ęli i że ich p o sz la k o w a ć n ie m o ż n a ”. Nieznajomi wysłannicy z proszkiem dla króla i dla nas są zupełnie nieznani. Nagle przybyli i szybko zniknęli. Czy była to próba otrucia Sobieskiego (?), a może chęć wywołania jeszcze większej obawy strach bowiem paraliżuje, osłabia śmiałość polityka. Nie można również wykluczyć, że przyby­ sze byli zwykłymi kupcami, chcącymi sprzedać diamentowy proszek, który przecież król mógł wykorzystać przeciw komu innemu. Przypuszczać można. Król nie krył swoich obaw, dzielił je z Marysieńką, wspominał innym. Prawdopo­ dobnie nie przez przypadek w kazaniu wygłoszonym w tym czasie podczas sejmu prymas z ambony ostro gromił trucicieli. Pozostaje jeszcze kwestia wyjaśnienia, czym mógł być ów diamentowy proszek. Same ziarenka diamentu nie cechują się właściwościami o działaniu trującym. Znano wówczas wiele skutecznych środków, ale nie posiadamy wzmianek o jakichś słynnych "madryckich” bądź "hiszpańskich truci­

102

znach” (wyjąwszy tzw. "muchy hiszpańskie”). Z ielnik Siennikow y z roku 1568 pod wybranym hasłem podaje: "Dia­ ment: truciznę o d d a la , bow iem tak p o w ia d a ją , iż się poci, jeśli będ zie ja d blisko położon , w szakże ktoby ten k a m ień pił, byłby m u sam tru cizn ą śm ierteln ą”. Diament także wzburza krew kobiety sądzono — wprawia w upojenie, gra ogniami tęczy, dodaje śmiałości, umacnia przed nieprzyjació­ łmi, a gdy będzie przywiązany ”do m yszki lew ej” zapewni zwycięstwo. A więc: moc, miłość czy śmierć? Sobieski ujrzawszy ziarnisty klejnot, obawiał się tego ostatniego. Były i inne pogłoski o próbie zatrucia Sobieskiego, w kraju nieznane, lecz dziwnym trafem powtarzane w odległej Francji i Holandii. Tym razem w rolę truciciela ubrano koadiutora klasztoru cysterskiego w Oliwie, ojca Michała Antoniego Hackego. Rzekomo chciał spowodować trucizną zgon króla Jana przez podanie odpowiedniej pigułki. Może chodziło o jakieś porachunki wśród braci klasztornej? Po publicznym zdemen­ towaniu plotki przez zakonnika, nikt w Polsce nie dawał wiary tej niedorzeczności, ale król stawał się coraz bardziej nieufny. Podawanej strawie przyglądał się bacznie. Żadnej nie łyknął pigułki, póki zakonnik we franciszkańskim habicie nie odprawił stosownych egzorcyzmów. Gdy ten udzielił królowi błogosławieństwa i wypędził z podawanego leku szatana, wtedy dopiero Sobieski śmiało sięgał po lekarski środek. Współczesne epoce relacje wskazują na silną psychikę króla Jana III Sobieskiego. Przy tym nie ulega wątpliwości, iż miał on taką małą słabostkę swej psyche — lęk przed trucicielem, swoistą królobójczą psychozę, którą najprawdopodobniej wy­ wołały wyżej pomienione okoliczności. ”J a m się o d w aży ł n a lekarstw a i żydow skiem u d o k to ro ­ w i p ow ierzy łem zd ro w ia m eg o” - zwierzał się Sobieski na piśmie. Zaufał tylko Żydowi, czym ściągnął na siebie krytykę dworu i królowej Marysieńki. Pozostałych lekarzy przezy­ wał wisielcami. Rosłego monarchę od lat prześladowały liczne dolegliwości. Lata 1670-1671 zapisały się w życiu prywatnym Sobieskiego ciężkimi bólami karku i głowy, pra­ wdopodobnie skutkiem odniesionych dużo wcześniej ran,

103

w bitwie pod Beresteczkiem. Po koronacji w gardle wy­ stąpiły wrzody. Następnie oddzywał się ból w palcu u prawej nogi. Nieraz męczyła go gorączka oraz nękała po nocach bezsenność. Zanotowano wypadki niespodziewanych omdleń. Oczy drążyła choroba, którą nazywał fluksją. Nie ustępowały dolegliwości nerek. Ale kiedy pomyśli o wojacz­ ce: ”krew tedy p u szczą [...] raz, a le dekoktu i w ód z a ż y w a ć n iep od obn a, a n i się dłużej baw ić, p on iew aż K o z a c y z Tur­ ka m i ju ż sw oje zaczęli in ku rsje”. Zbliżał się kres ziemskiego padołu triumfatora spod Wied­ nia. W kwietniu 1696 roku podano mu około dziesięć razy preperat rtęciowy zwany m ercurius dulcificatus. Niedługo po tym zauważono niezwykłe obrzęki na twarzy, którym towarzy­ szyło spore ślinienie. Ktoś przedawkował środek! Niepokojące objawy minęły i w maju król wyruszył na polowanie, skarżąc się na ciężkość nóg kilkakrotnie upadł. Sięgał jeszcze po "zbawienny” lek z domieszką rtęci: ”W ziąłem merkwrjusz z w ielką nadzieją, ale z a to z w ielką bojaźn ią i ten zapew ne du szą w ygna m i z c ia ła ”, potem któl westchnął: ”Znajdziesz się kto, który by śm ierci mojej nie pom ścił”. W czerwcu senat podjął decyzję o wysłaniu króla na kurację, zapewniejąc potrzebne środki. Niestety za późno. 17 czerwca 1696 roku Jan III Sobieski ”...zjadłszy ra n o o d zie­ w iątej polew kę, k a z a ł się nieść d o ogrodu, gdzie się baw ił do sam ej dw unastej. O biad p o tym dosyć posilny zjadłszy, zno­ wu tęsknił d o ogrodu, w którym tam ra n o kaz aw szy sobie p o d a ć różne d rzew k a i k rz a k i [...]. W estchnąwszy zatem do N ieba, k a z a ł się nieść do pokoju . T am że [...] trzeźw ili go okru tn a ku p a ludzi, naw et i solą n azd rza i w arg i jeg o n acierali, w o d ą w in n ą piersi p olew ali i inszym i w ód kam i ożyw iali. P. P. D oktorow ie blisko przez godzinę, podn ieśli go n a łóżko, a tam ten ry czał ja k wół. G en erał w ielkop olski p rosił o p o d a n ie ręki, a b y m ógł zrozu m ieć siłę jego. P o d a ł rękę, ale ju ż śm iertelną w ujęciu zdrow ej p o k a z a ł” — król skonał! Oczy dworu zwróciły się na cichego medyka żydowskiego Jonasa. Król umarł — Żyd jest winien. Był nielubiany, bo król mu zaufał. Sugestywną psychozę podsycali dworscy

104

lekarze wiedzeni zawiścią: Braun, Policiani, Latiosi i cyrulik Bauval. Doświadczony medyk z Irlandii Bernard 0 ’Connor, podobnie jak sam Jonas, wskazywali na puchlinę wodną jako przyczynę zgonu. Dwór przeświadczony był o przedaw­ kowaniu merkuriusza. Aplikowany przez Jonasa w nadmia­ rze działał jak trucizna — głoszono. Wysunięty zarzut starali się uwiarygodnić duchowni. Biskup płocki zawzięcie utrzy­ mywał, iż Jan "zginął z rąk, którym n ajw ięcej d o b ro d z iej­ stw a św iad cz y ł z a ż y c ia ”. Tymczasem Żyd przebiegle unik­ nął niełaski, gdyż zaangażował się w pogodzenie wdowy Marii Kazimiery z synem Jakubem Sobieskim. Sprawa roze­ szła się po przysłowiowych kościach. W protokole sporządzonym podczas sekcji zwrócono uwagę na wiotkość, kruchość i rozłożenie się narządów; istnienie złowonnych płynów w jamie brzusznej oraz klatce piersiowej, atramentowe zabarwienie śledziony (według Łunińskiego wpływ siarczku żelaza). Część z wymienionych wyników obdukcji zdawać się mogła efektem przedawkowa­ nia preparatu z rtęcią. Ale lekarze nadworni już w 1677 roku dostrzegli u króla objawy puchliny wodnej. Bawił wtedy król w Gdańsku. Często przechadzał się nad brzegiem morza, nie szczędząc organizmowi wysiłku, w następstwie czego za­ chorował. Leżał potem w gorączce na zamku w Malborku. Puchlina sięgała do kolan. Medycy nie rokowali długiego życia. Zachęcali do umiarkowania w jedzeniu. Odradzali zbędną porywczość. Dziewięć lat po nadmorskiej przygodzie Jana Sobieskiego poseł brandenburski napisał, że polscy magnaci dowiedzieli się o tajonej dotychczas chorobie króla, tj. puchlinie wodnej. Ona również w opinii wielu znawców epoki uchodzi za główną przyczynę zgonu. Natomiast nierzadkie obwinianie lekarzy i nie tylko ich staje się dla nas wymownym świadectwem istnienia w tam­ tych czasach trucicielskiej psychozy. W Polsce nasiliła się w sposób możliwy do zilustrowania w okresie panowania Michała Korbuta Wiśniowieckiego i Jana III Sobieskiego temperamentów jakże odmiennych, a zarazem jednakowo trapionych tą samą obawą.

105

VIII SAS KONTRA LESZCZYŃSKI

Wraz ze śmiercią Jana III Sobieskiego odchodziła w niepa­ mięć gloria Rzeczypospolitej. Triumf wiedeński, oprócz splendoru, nie przyniósł oczekiwanych korzyści politycz­ nych. Egoizm magnaterii paraliżował dobrze pojętą rację stanu. Tylko echo grało w Europie w takt narodowej dumy Polaków, Polska zaś lśniła jako "piękn ie fo s fo r y z u ją c a k u p a p r ó c h n a ” — ostro napisał Thomas Carlyle. Swojscy history­ cy Rzeczpospolitą nadchodzących lat ochrzcili mianem "karczmy zajezdnej”. A najazdów, zajazdów i podjazdów u progu XVIII stulecia istotnie nie brakowało. Na pretenden­ tów do panowania nad Wisłą czekały rozliczne przygody, nie pozbawione takich rekwizytów, jak miecz czy trucizna. Niespodzianką wyborczą był dla kraju król August II Sas, dotychczas elektor Fryderyk August II Wettin. Sięgnął po władzę w Polsce (1697) jako despota, który nowy nabytek terytorialny przekształca we własne patrimonium. Lubieżny arogant, słynny łamacz podków zapanował nad złotą wolno­ ścią rozpasanych warchołów szlacheckich. Polskich podda­ nych chce wystawić do walki przeciw szwedzkiej potędze Karola XII. Zgodnego partnera urzeczywistniania własnych działań politycznych znajduje w osobie cara Piotra I. Ale z początkiem 1704 roku zawiązała się w Wielkopolsce opozy­ cja pod przewodem kardynała Radziejowskiego i wojewody

106

Leszczyńskiego, która doszła do Warszawy i tam ogłosiła się konfederacją generalną. Rzucono hasło zdetronizować Augusta wyszukać "Piasta”! Szwedzki król popiera opo­ zycję, podsuwa kandydatów na polski tron. Zgłosił kandyda­ turę młodego Sobieskiego Jakuba. Konfederaci proklamu­ ją poparcie dla Jakuba. Zaczyna się nieczysta gra. Powracających z Wrocławia do Oławy królewiczów Sobie­ skich August rozkazał porwać, Konstantego i Jakuba ”n a sa sk ie kon ie w rzuciw szy, ja k o łotrów z a p ro w a d z o n o do D rezn a”. Padły oskarżenia o skrytobójcze zamiary Sobie­ skich wobec Augusta, bo przy Jakubie znaleziono czerwoną szkatułkę z aktem asekuracji Karola XII — niewybredny to dowód winy. O porwaniu dowiaduje się Stanisław Leszczyń­ ski, wieść rozchodzi się po kraju, opinia publiczna wrze nienawiścią do Sasa. Ten idzie naprzód, bez skrupułów. Tymczasem na arenę wchodzi Stanisław Leszczyński magnat z Wielkopolski. Młodociany "bóg wojny” - Karol XII proponuje mu koronę. Leszczyński nie odmawia, chyli głowę przed szwedzkim najeźdźcą tylko po to, aby swą skroń przyozdobić blaskiem korony. Wieczorem 12 lipca 1704 roku chrypliwy głos garstki pijanej szlachty otoczonej pierście­ niem szwedzkich wojsk okrzyknął Leszczyńskiego królem. Koronacja odprawiła się rok później. Nie przyniosło to jednak pokoju, a wręcz odwrotnie, wzmogło agresję między Sasem a "Piastem”. Pierwszego wspierała moskiewska łapczywość, za drugim stała szwedzka armia. Gdy kraj rujnowały obce wojska, królewiczowie Sobiescy siedzieli w kazamatach Plessburgu. Warunki były ciężkie. Dopiero latem 1705 roku August przeniósł ich do twierdzy Kónigstein, która mieściła już wielu znamienitych oponen­ tów Wettina. Wilgoć wchodziła w kości więźniów, chociaż sam zamek prezentował się okazale na szczycie uroczego wzgórza. Karta tzw. wojny północnej odwróciła się. Karol XII wkra­ cza z wojskiem do Saksonii. Inwazja szwedzka zmusza minist­ rów saskich do podpisania 2 września 1706 roku traktatu w Altranstadt. Na jego mocy August II oddaje tron polski

Leszczyńskiemu. Sobiescy wychodzą na wolność. Teraz Sas będzie ostrzył broń przeciw Leszczyńskiemu, nie rezygnując z hulaszczych zabaw, na razie na dworze drezdeńskim. Lipiec 1709 roku wstrząsnął układem sił politycznych Euro­ py. Pod Połtawą wojska Karola XII rozbiła potężna armia cara Piotra I. August zmierzał ku Warszawie. Doszło do restytucji rządów saskich w Rzeczypospolitej. Szwedzki protektor Leszczyńskiego uciekł do Turcji. Pozbawiony politycznego wsparcia król Stanisław udaje się do rodziny, przebywającej na zamku w Szczecinie. Jesienią 1712 roku podejmuje decyzję, aby odwiedzić na wygnaniu Karola XII. Pod przybranym nazwiskiem rusza w kierunku Benderu, przez terytorium Mołdawii. I tutaj — niespodzie­ wanie staje się jeńcem hospodarza mołdawskiego. Król Karol XII wydaje polecenie swej radzie, by ta umożliwiła rodzinie Leszczyńskiego emigrację do Księstwa Dwóch Mos­ tów (Zweibriicken) — podległego administracji królestwa szwedzkiego. Eks-król polski obejmuje rządy nad powierzo­ ną mu domeną. Czas wypełnia często organizowanymi polowaniami. Poświęca się życiu religijnemu, oddaje amator­ skiej twórczości malarskiej, dużo czyta i pisze, wreszcie czuwa nad wychowaniem ukochanej córki Marii. Czuje się bezpieczny, ale w istocie jest śledzony przez tajnych agentów dworu saskiego. Jego największy przeciwnik — August II nosi w sobie okrutną myśl poddaną przez swojego posła w Hadze jeszcze przed pięciu laty (1709 po Połtawie). Owym pomysłodawcą był rodowity piemontczyk Lagnasco, który Augustowi radził sprzątnąć Leszczyńskiego, najlepiej po cichu. Wziął nawet na siebie kierownictwo zamachu oraz ręczył za powodzenie. Pod koniec 1714 roku napływają do bawiącego w War­ szawie króła Augusta sekretne listy. W jednym z nich baron Valvasor napisał, iż przejął tajemnicę dwóch oficerów szwe­ dzkich, namówionych przez króla Karola XII i jego stron­ nika Stanisława Laszczyńskiego, którzy podobno mają skrytobójczy zamiar chcą odprawić Augusta z tego świata za pomocą zatrutego listu. Niebawem odebrano w Warszawie

108

kolejną korespondencję wraz z dołączoną doń dozą proszku, u dołu odczytano niejasny podpis "Frisena”. Przesyłkę pod­ dano chemicznej próbie, która dowiodła, iż załącznikiem jest sublimat zmieszny z arszenikiem. Zaalarmowano otoczenie króla Sasa. August Mocny przyjął orzeczenie z uśmiechem, mówiąc, że Valvasor albo Frisen sami są owymi trucicielami. Wszczęto śledztwo. Wyruszył z Warszawy do Wrocławia pułkownik Gefug z pełnomocnictwem do odszukania Valvasora. Odnaleziony baron przyznał się, że sam sfabrykował truciznę w nadziei otrzymania nagrody. Zamach ten był pomysłem przewrotnego Sasa, sugerującym trucicielskie zapędy Leszczyńskiego. Potrzebny był powód do odwetu. Na korespondencji (z 5 III 1715) do Augusta II spotykamy dopisek: ”a b y list ten z ro z k a z u królew skieg o był troskliw ie ch ow a n y ”, co pozwala sądzić, iż król wyrażoną tam propozy­ cję traktował na serio. Treść owego listu wydobył na światło dzienne Kazimierz Jarochowski. Flemming pisał: Naj. P an ie! Jestem dotknięty d o żyw ego tem, co L a n d g r a f heski p rop on u je n a rzecz tego, którego bym z p ew n ością u m iał n a z w a ć [m ow a o L eszczy ń skim ]. D ziw ię się, ja k k sią ż ę z dom u ta k zn akom itego, ja k im jest heski, m oże w p a d a ć n a p o d a n e m yśli [n am n iezn an e]. R ozd raż n ien ie w yn iesion e stąd unosi m n ie p o z a g ran ice m ego n atu raln eg o u sp oso b ie­ nia, które n ie jest okru tn ym i w zbu d za w e m nie u czucia, od których u d zielen ia W. K . Mości nie m ogę się pow strzym ać. P ow iem J e j w ięc, że gdy m ów iłem p o d ro d z e o S tan isław ie z M ontargonem , tenże ośw iad czy ł mi, iż się dziw i, że się nie s ta r a ją p ochw ycić w iad om eg o człow ieka żyw ego lub u m a r­ łego. P y tałem go, ja k się w ziąć d o tego? O d p ow ied ział mi, Suhm [poseł s a sk i w B erlin ie] m ów ił m i o tej sp raw ie, ja k o o rzeczy b a rd z o łatw ej do w y k o n a n ia i że, p on iew aż tenże nie jest człow iekiem chim erycznym , m ogę n a niego liczyć. Z apew n iłem mu, że co się m nie tyczy, pośw ięciłbym chętnie 6000 ta la ró w n a p o d o b n ą w ypraw ę, choćbyś się m n ie W. K . Mość m ia ła w yprzeć. M ożesz W. K . Mość być p rz ek o n a n ą , że m ów iłem w ten sp osób tylko dlatego, a b y dow ieść, ja k o nie chcę w p lą ty w a ć w to W. K. Mości . Autor listu Jakub

109

Henryk Flemming zaufany minister Augusta II i koniuszy litewski, przekonywał króla, że za ofiarowaną przez niego sumę można doprowadzić zamach do skutku z dużą szansą na powodzenie. Zaproponował również miejsce porwania, nakreślił ogólny planowany przebieg, radził w końcu wykorzystać do tego celu oficerów, którzy, będąc bez stano­ wiska we Francji, chętnie podejmą się takiego skoku za pieniądze. Ostateczną decyzję musi wydać oczywiście król, o co prosi Flemming w tych słowach: ”P roszę W. K . Mości w y ra z ić m i w tym p rzed m io cie sw e m yśli p rzez m ego G aultiera, a jeżeli pow ody, ja k ie W. K . Mość m ieć m ożesz w z a ­ trzym an iu M an targon a, z d a ją J e j się pow ażn iejsze, an iżeli w y p ra w ien ie go n a w y kon an ie tego, o czym m ów ią, w ra z z d ołączen iem instrukcji s k ą d in ą d p otrzebn y ch d la dw oru fra n cu sk ieg o , w y kon am ślepo, co m i rozkażesz. W. K . Mość potrzebu jesz tylko m i m yśl sw oją w tym p rzed m iocie objaw ić, p ow ied zieć, aby w iad om y człow iek [L eszczy ń ski] je c h a ł lub n ie jech ał. To m i w ystarczy, a b y j ą zrozu m ieć.” August Mocny zachwycił się nadesłanym projektem. Wymie­ niony w liście Gaultier był rodowitym Francuzem, posiadał tytuł barona, dotychczas pełnił rolę radcy wojennego. Natomiast Mikołaj de Montargon to w istocie karciarz, nie przebierający w środkach tajny agent, "awanturnik najczys­ tszej wody”, z urzędu kammerjunkier w saskiej służbie. Włóczyło się wówczas po całej Europie wielu oszustów, alchemików i szpiegów. Owa rzesza intrygantów rekrutowa­ ła się z Francji, Niemiec i Włoch, będąc potencjalnym materiałem do wykorzystania w skrytobójdzych akcjach czy podstępnych zamachach na koronowane głowy i nie tylko. De Montargon urodził się we Francji. Do Polski przybył w 1696 roku przy boku opata Polignaca rzecznika kan­ dydatury Księcia Contiego. Po zwycięstwie Augusta II w walce o polski tron zaciągnął się w służbę saską jako politycz­ ny agent ministra Flemminga. Specjalizował się w szpiegowaniu Francuzów skłonnych popierać Leszczyńskiego. Dał się poznać jako arcymistrz karcianych pojedynków — raz tracił, wiele razy wygrywał, na stół zawsze rzucając wiele dukatów.

110

Popadł w niełaskę dworu Wettinów, którą pragnął odzyskać rzuceniem zamachowego projektu przeciw Stanisławowi Leszczyńskiemu. W 1716 roku widziano go na dworze w Dre­ źnie, potem zniknął. Flemming zamierza uknuć spisek przeciw Leszczyńskie­ mu bez wiedzy Montargona. Do tego zadania stara się pozyskać Gottliba Bibera (Pipera). Tenże przez dwadzieścia lat (do 1726 roku) był na usługach Leszczyńskich. Jednocześ­ nie szpiegował na rzecz Flemminga. Wspomniany historyk Jarochowski nazywa go "skrytą sprężyną” w zamachu na Leszczyńskiego. Działał zapewne za milczącą zgodą Augusta II, pod bezpośrednim rozkazem Flemminga. W przygotowa­ niach zamachu uczestniczyli również generałowie sascy, m.in. Jahnus von Eberstadt (komendant Kónigsteinu) oraz brygadierzy Casanova i Seissan. Na początku 1717 roku Flemming otrzymuje pismo od hanowerskiego oficera Ottona Reinholda, radzącego po­ chwycić Stanisława Leszczyńskiego na polowaniu w okoli­ cach Księstwa Dwóch Mostów. Autor projektu w przypadku powodzenia zamachu ma uzykać stopień podpułkownika, a gdyby próba porwania skończyła się fiaskiem — kapitana wojska saskiego. Latem 1717 roku rozciągnęła się wokół Stanisława Lesz­ czyńskiego niewidzialna sieć obcego wywiadu. Eks-król polski nie podejrzewał nawet, że bliski mu sekretarz Biber powiernik najskrytszych planów jest wciągnięty w intrygi dworu drezdeńskiego. Na teren księstwa Dwóch Mostów wysłano także kapitana saskiego Laurenta de La Croix z taj­ ną misją. Miał zbadać możliwości porwania Leszczyńskiego. Nawiązał kontakt z francuskim awanturnikiem Montaubanem. Z nim ”b a rz o ścisłą z a b r a ł p rzy jaźń , p on iew aż ju ż d aw n iej d ob rze się z s o b ą zn ali. Gdy tedy tam ten rozu m iał tego być sobie ca le szczerego, chciał, a b y on p rz y sią g ł n a sekret, i p o w y kon an ej p rzy sięd ze o b ja w ia m u n a kon iec sw oje p rzed sięw zięcie”. Chodziło o to, aby: K r ó la S tan isław a z a m iastem a lb o zam ord ow ać, a lb o też, coby m u m ilej było, żyw ego d ostać i z s o b ą u w ieść”. Montauban

111

rzadko rezygnował z brudnej roboty, ale tym razem nie chciał brać udziału w zbrodni. Był szczerze przywiązany do eks-króla. Zaskoczony tak niespodziewaną propozycją postanowił prze­ chytrzyć uczestników tej gry. Podał kapitanowi saskiemu różne sposoby dokonania królobójczego przedsięwzięcia, zyskując tym zaufanie La Croix, który przedstawił mu wszyst­ kich swoich pomocników w liczbie dwunastu osób. Wspólnie uzgodnili szczegóły zamachu, ustalili miejsce, dzień i godzinę. Montauban nie poczuwał się do obowiązku zachowania sekretu. Dzień przed naznaczoną porą zamachu, przedstawił całą sprawę znajdującemu się właśnie w otoczeniu króla grafowi Stanisławowi Poniatowskiemu. Leszczyński począt­ kowo nie dawał wiary, ”by ta k oh y d le rzeczy p rzeciw niem u kn ow ali, a tym b ard ziej żeby chcieli on e do skutku p rz y p ro w a d z ić ...”, w końcu dał się namówić na podjęcie wszelkich środków ostrożności. Zamachowcy wyruszyli z Lipska 27 lipca 1717 roku, zgod­ nie z rozkazem swoich przełożonych. Jechali każdy osobno, tylko z jednym konnym sługą. Spotkali się wszyscy we Frankfurcie nad Menem, skąd razem konno zmierzali w kie­ runku Renu. Kolejny postój nastąpił pod Worms. Tutaj uradzono, iż wszyscy zjadą się przy głównej drodze w po­ bliżu Saarbrucken — co stało się 12 sierpnia. Ruszono w kie­ runku okolic Zweibrucken. Żołdacy sascy z rozkazami po­ rwania eks-króla rozkwaterowali się pojedynczo po kilku wsiach i ustronnych przysiółkach. Jeźdźcom towarzyszył niemały furaż w postaci konnych wozów. Gromadzie za­ machowców przewodził pułkownik Surmont i major Perot. Pozostali to kapitanowie: Laurent de La Croix, Jean Battiste Adrien du Parąue, Tournal, Lion, Forbes oraz porucznicy: Schmitt, Kretschmar, Petsch. Junkrzy de Rive i Jan Konrad Grave nie cieszyli się dystynkcją oficerską. Trzynastym sprzysiężonym był niejaki Gordon — pozostał na straży kilku koni w okolicy Worms. Pilnował i czekał na rezultat zamachu. Panowie oficerowie kilkakrotnie zbierali się na wspólne rady. Obecność obcych nie przyciągnęłaby zbytniej uwagi miejscowych władz, gdyby nie sprzeczka

z okolicznym wieśniakiem, któremu nie chcieli uiścić należ­ nej kwoty za kwaterę. Po tym incydencie wieśniak rozpoczął śledzenie nieznajomych. Podsłuchiwał i donosił władzom w Zweibrucken. Spisek był pewny. Leszczyński zgodził się zainscenizować małe przedstawienie. Dnia 15 sierpnia król Stanisław książę księstwa Dwóch Mostów miał zamiar udać się do pobliskiego klasztoru Graventhal. Sascy oficerowie przebrani w cywilne stroje zebrali się w gęstym lesie dwie mile od miasta, przy głównym gościńcu prowadzącym do klasztoru. Liczyli na to, że ich upatrzona ofiara pretendent do panowania w Rzeczypo­ spolitej będzie udawał się na modły, był bowiem dzień imienin jego córki Marii. Sam Montauban zapewniał spiskowców, iż w wyznaczony dzień Stanisław nie zrezygnuje z wyjazdu do Graventhal. Ukryci czekali. Świadek z tamtych czasów tak wspominał te chwile napięcia: "...podle w aln ego gościńca, [...] gdzie się oni w chruście u taili byli, i n a k r ó la czekali, n a n azn aczon y czas do pom ienion ego klasztoru jechać, i ta k ten las m ijać m iot, M ontauban n ajd ow at się przy nich”. Nie mieli podstaw, aby go podejrzewać o zdradę. Tymczasem ze skro­ mnej rezydencji Leszczyńskich wyruszył powóz należący do Stanisława. Wewnątrz siedział przebrany za Leszczyńskiego dworzanin Telębski. W ślad za powozem w cieniu krzewów i drzew przedzierał się silny oddział posiłkowy. Natomiast Laszczyński w towarzystwie Poniatowskiego i Tarły jechał dosiadłszy wierzchowca. Wyjazd powozu nastąpił o wiele minut wcześniej co już było pewnym zaskoczeniem dla zamachowców. Gdy zobaczyli na drodze oczekiwaną karetę, padło kilka wystrzałów z broni palnej. Część z nich wyczuła podstęp i zaczęła rozbiegać się po lesie. Konnica posiłkowa już była przy powozie z Telębskim. Zaczął się pościg. Trzej ofice­ rowie sascy zostali schwytani natychmiast. Bez oporów dał się pochwycić kapitan La Croix i jego towarzysz równy rangą du Parąue. Dopadnięto również ich służącego Jana Konrada Grave. Reszta zdążyła uciec, mimo energicznego pościgu w kierunku Saarbrucken. Część napastników znalazła schro­ nienie we Frankfurcie nad Menem.

Spiskowcy trafili do aresztu w Zweibriicken. Czekał ich sąd wojskowy. Za pozostałymi słano listy gończe w sąsied- I nich krajach niemieckich, niestety bez rezultatu. Aresztowa- I ni szybko wydali nazwiska swoich wspólników. Podczas śledztwa La Croix i du Parąue przyznali się do próby upro­ wadzenia Stanisława Leszczyńskiego. Dociekania sądu ! nadwornego w Zweibriicken szybko wykazały powiązania spiskowców z dworem saskim, który natychmiast robił wszystko, aby odwrócić od siebie uwagę, publikując w Dreź­ nie stosowne dementi oraz wyznaczając wysoką nagrodę za ujęcie niedoszłych królobójców. W odpowiedzi na to polecił Leszczyński szwedzkiemu pełnomocnikowi przy Rzeszy niemieckiej w Regensburgu ogłosić relację dotyczącą zamia­ ru uprowadzenia jego osoby. Główny inicjator zamachu Flemming napisał m.in. takie słowa: "...nam nigdy nic p o ­ dobn ego w m y śli n ie p ow stało...” lub "...że się b a rd z o m ało kłopotam y o p ta s z k a w Z w eibriicken ”. Delegowany do Francji poseł saski Suhm na polecenie Flemminga przekonywał cały Paryż, że wypadki na drodze do klasztoru Graventhal to komiczny pomysł Leszczyńskiego, który chytrze usiłował coś wytargować od króla szwedzkiego za pomocą całej tej sprawy. Sąd wojenny udowodnił winę pochwyconym oficerom saskim, których skazał na karę śmierci przez powieszenie i wplecienie w koło. Stanisław Leszczyński ułaskawił skazańców, rzekłszy do nich kilka słów: "P rzyjaciele, cóż w am kied y złego uczyniłem , a skorom n ic n ie w ykroczył, d laczeg óż n a sta jecie n a m oje życie. Z asłu żyliście n a k a r ę śm ierci, d a ru ję w am je d n a k życie, sta r a jc ie się lepiej je n a d a l p r o w a d z ić ”. Otrzymali jeszcze na powrót odpowie­ dnią sumę gotówki. La Croix i du Parąue przyjechali do Drezna dopiero w grudniu 1718 roku. Flemming, powiado­ miony o ich przyj eździe natychmiast polecił aresztować niepoprawnych zamachowców. Osadzeni zostali w Sonnensteinie za to, że dopuścili się "...w w iad om ej sp ra w ie strasznych błęd ów ” informował w liście minister generała. Flemming jednak nie rezygnuje. Chce ponowić próby. Znalazł współpracowników. Pierwszy to poseł saski w Pa-

114

ryżu Suhm, który w liście przedstawił wiele możliwości porwania i uwięzienia Leszczyńskiego. Jego pomysły miał wspierać energicznym działaniem generał-major Casanova. W październiku 1717 roku Casanova zjawił się w Strasburgu. Chciał być fizycznie bliżej Leszczyńskiego. Szukał odpowied­ nich ludzi, których można by wciągnąć w zamach. .Jednocześnie pełnił rolę agenta na rzecz zbliżenia króla Stanisława z carem Piotrem I, a to w celu szachowania Augusta. Ostatecznie generał przekształca się z agenta sa­ skiego na mediatora interesów moskiewskich. W taki oto sposób ten klucz do zamachu ułamał się. Tymczasem do Zweibriicken dochodzi wiadomość o śmie­ rci szwedzkiego protektora Leszczyńskich. Karol XII zginął zastrzelony podczas oblężenia twierdzy Fredrikshald w Nor­ wegii nocą z 11 na 12 grudnia 1718 roku. Leszczyński po­ szukuje nowego schronienia. Dzięki pośrednictwu kardynała Rohana nawiązuje kontakt z dworem francuskim. Sas do­ kłada wszelkich starań, aby nie dopuścić do powstania fran­ cuskiej kurateli nad eks-królem polskim. Stanisław Lesz­ czyński wraz z rodziną zostaje przyjęty do alzackiego miasteczka Veissenburg. W miejscowym zamku spędzi sześć lat, nie bez napięć i niepokojów. Przepełniony wojskiem Veissenburg nie jest dogodnym miejscem do dokonania zamachu. Flemming jest tego świa­ dom, dlatego poszukuje nowych rozwiązań. W styczniu 1722 roku prosił hetmana koronnego Adama Sieniawskiego, aby spróbował zwabić Leszczyńskiego do Polski, gdzie łatwiej jest zorganizować porwanie. Ten projekt upadł. Jednocześnie od 1720 roku spotykamy wzmianki o próbie "uprzątnięcia” Stanisława za pomocą trucizny. Na główne narzędzie cichej zbrodni wybrano kapitana Junghansa, reko­ mendowanego przez niejakiego Steinheila, rezydenta saskie­ go we Frankfurcie nad Menem, patrona wszelkich akcji zamachowych przeciw Stanisławowi Leszczyńskiemu. Junghans też miał swoje zasługi, wcześniej bowiem zdążył przysłużyć się pochwyceniem Budzyńskiego emisariusza Leszczyńskich. Wprawdzie saski siepacz już kiedyś próbował

115

usunąć Stanisława i chociaż ten zamiar spełzł na niczym, to jednak zaręczył Flemmingowi, ”że od tą d p od ejm ie tę rzecz w inny sp osób i to n a sposób w ło sk i”. Usługi Junghansa były finansowane z funduszu jednego z faworytów króla Augusta Mocnego. Szczęście nie dopisywało ani Flemmingowi, ani też Junghansowi. Finałem układów między tymi dwoma królobójcami było wtrącenie do drezdeńskiego więzienia Jung­ hansa z rozkazu Flemminga. Zadań nie wykonał, a nazbyt dużo wiedział. Stronnicy Sasa nieustannie wchodzili w układy z różnymi awanturnikami i trucicielami, mając na uwadze jeden cel skończenie z Leszczyńskim. Flemmingowi udało się nawiązać kontakt z jakimś Włochem, trucicielem-profesjonalistą o nazwisku Lelle. Teraz postawiono na truciznę! W 1724 roku Steinheil (krewny rezydenta saskiego we Frankfurcie) poznał się z Rotelem de Reichenau —- dawnym chorążym w służbie księcia Dwóch Mostów (Leszczyńskie­ go). Prosił o pomoc w realizacji pewnego zamysłu. Chciał, aby skrzyneczka z tytoniem zaprawionym trucizną została podrzucona Stanisławowi Leszczyńskiemu, ”żeby trochę oney s p ró b o w a ł”. Czekała go nagroda w wysokości tysiąca czerwonych złotych oraz stopień oficerski wraz z dowódz­ twem nad kompanią wojska pewnego potentata. Reichenau wiedział, że król ”b a rz o r a d ku rzy ł tytoń i tym się b a w ią c często czas sobie s k r a c a ł”. Steinheil na początek dał mu paczkę ze zdrowym tytoniem, w stosownej chwili zamierzał przesłać pudło z dawką trucizny. Tytoniowy truciciel Steinheil nie stawił się według umowy ”bą d ź dlatego, że go sum ienie ru szyło, b ą d ź też u sły szał o n astęp u jący m m a r ia ż u ” czyli przygotowywa­ nym ślubie córki Leszczyńskiego z królem francuskim. Rotel de Reichenau sprawę przekazał komendantowi miasta Veissenburga de Boncourovi, który następnie doniósł wszystko gubernatorowi Alzacji o nazwisku Harlay. Guber­ nator postanawia wydobyć niebezpieczną paczkę z rąk Steinheila. Skrzyneczka miała być schowana na zamku Fallkenberg. Zebrano ludzi do poszukiwań trucizny przyrządzonej dla

116

Leszczyńskiego. Sam gubernator Harlay o wyprawie do zamku zapisał: ”Udaliśmy się n a wspomniany zam ek z żan darm erią i częścią załogi ueissenburgskiej [...] Zastaliśmy w pomienionym zam ku zaw iadowcę, krewnego owego kusiciela, który nam ośw ia­ dczył, że jego nie m a od dn ia wczorajszego, a przeszukawszy tenże dom, znaleźliśmy w sienniku łóżka wspomnianego Steinheila szkatułkę z zatrutym tytoniem, o której nam oskarżyciel mówił, a jego wspomniany krewny, zauńadowca, zaw ezw any do palenia lub żucia owego tytoniu^ w zbraniał się tego uczynić ponieważ, ja k mówił, u w ażał tenże tytoń nadesłany swemu krewnemu z Frankfurtu za zatruty”. Zawiadowca zamku fallkenbergskiego Weidner zostaje uwięziony. Był on spokrewniony ze Steinheilem, który zdą­ żył już znaleźć azyl w Szwabii i stamtąd stanowczo zaprzeczył udziału w sprawie trucicielskiego zamachu. Oskarżyciel zaś wskazał na Flemminga i kapitana saskiego Briskena, jako na głównych autorów planowanej zbrodni. Dwór saski znowu odcina się od wysuwanych pod jego adresem oskarżeń, posługując się w tym celu przedstawicie­ lami korpusu dyplomatycznego w Europie, a sam Flemming (1 sierpnia 1725 roku) napisze kolejne kłamstwo: ”Jestem pew ny, że sam Stanisław, który m nie zna, n ie p od ejrzew a mnie, m yślę, że o skarży ciel jest z a ra z em trucicielem , a b y w y d oby ć ja k i d a tek od S ta n isła w a ”. Rząd francuski nie znalazł żadnego dowodu winy saskich wichrzycieli. Musiano więc gubernatorowi Harlayowi udzielić surowej nagany za wkroczenie na terytorium Rzeszy niemiec­ kiej. Na ręce palatyna Renu przesłano pisemne przeprosiny. Pochwyconego Weidnera wypuszczono z więzienia. Być może istotnie w tej sprawie strona saska nie miała udziału, ale jedno jest pewne zausznicy Augusta II nieustannie knuli spiski, których ostrze wymierzone było w Stanisława Leszczyńskie­ go. Najlepszym dowodem na to są słowa w jednym z listów przechowywanym w archiwum drezdeńskim słowa, kryjące istotę: ”Mort ou v i f ’ (Martwego lub żywego). Wiosną i latem 1725 roku czyniono przygotowania do zaślubin Marii Leszczyńskiej z Ludwikiem XV, królem

117

Francji. Nieco innym torem biegły przygotowania dworu saskiego, na którym podobno spreparowano cygara wybu­ chowe z zamiarem podrzucenia ich Leszczyńskiemu. Natomiast dla jego córki Marii obmyślano odpowiedni ładunek w bukiecie. Projekty zamachowców i tym razem spełzły na niczym. Małżeństwo Marii i Ludwika stało się faktem 5 września 1725 roku. Ślub odprawił zaprzyjaźniony z Leszczyńskim kardynał Rohan w zamkowej kaplicy, w Fontainebleau. Umocnienie pozycji Leszczyńskiego, po­ parte znaczącą opieką króla Francji, położyło kres zamacho­ wym próbom Sasów na życie eks-króla z Polski. Nastał styczeń 1733 roku, kiedy August Mocny wyruszył z Drezna na sejm do Warszawy. Zatrzymał się w Krośnie Odrzańskim, gdzie radził z ministrem pruskim nad kwestią podziału Rzeczpospolitej. ”L ed w o żyw y z p ija ń stw a ” ruszył dalej ku Warszawie 12 stycznia. Cztery dni później dotarł do celu podróży w stanie omdlenia. Przy wychodzeniu z karety poranił chorą nogę, wystąpiła duża gorączka, nasilił się ból. Pod koniec miesiąca rana w nodze zaogniła się, a podczas przyjmowania komunii ludzki kolos w koronie runął na ziemię bynajmniej nie z powodu zamachu. Urazu palca lewej stopy doznał jeszcze w młodości, na skutek niefortun­ nego upadku z konia. Później, kiedy był w Wenecji, spadła mu na nogi ciężka marmurowa płyta. W czasie obrad sej­ mowych w Grodnie (1726) zaczęła się w stopie gromadzić ropa spostrzegli lekarze. Życie króla wisiało na włosku, dlatego zastanawiano się nad amputacją nogi. Referendarz koronny opisywał, że przez otwory w stopie wydobywały się kawałki kości i ścięgien nastąpiła ulga. Martwica palca nie postępowała, ale kiła i cukrzyca dawały znać o sobie. Król dożył 1733 roku, umierając 2 lutego nad ranem, sam zamknął sobie oczy rękoma potem skonał. ”C ałe m oje życie było jed n y m n ieu stający m g rzech em ” wyznał na ostatniej spowiedzi. Nigdy nie był ofiarą zamachu, ale za to jakże operatywnym "królobójcą w białych rękawiczkach”. Przez lata śnił o dostarczeniu mu, żywego lub martwego, Stani­ sława Leszczyńskiego. Los chciał inaczej.

118

W Rzeczypospolitej zapanowały sprzyjające Leszczyńs­ kiemu warunki. W przebraniu i pod przybranym nazwiskiem udał się on z Francji przez Niemcy do Polski. Równocześnie posuwały się w stronę Gdańska francuskie okręty, na których - jak głoszono odbywa oficjalną podróż do Rzeczypospolitej Stanisław I. Sfingowana wypra­ wa Leszczyńskiego na okrętach miała odwrócić uwagę ewentualnych spiskowców od rzeczywistej trasy eks-króla, ponownie chcącego sięgnąć po koronę polską. Zgromadzone tłumy szlachty, we wrześniu 1733 roku, dokonały wyboru Stanisława I. Cóż z tego, skoro niebawem wojska sasko-rosyjskie poprą kandydaturę Augusta III. Tymczasem Leszczyński musi uchodzić, oczekując ratunku we Francji, która w sprawie jego obrony wszczęła z cesarstwem wojnę zwaną sukcesyjną. Po zakończeniu wojny o odzyskanie terenu w Rzeczy­ pospolitej i podpisaniu preliminarzy pokojowych Stanisław Leszczyński pocieszony został przez swego zięcia Ludwika XV obietnicą otrzymania księstwa lotaryńskiego, ”w którym będ zie m ógł z a ż y w a ć słodyczy ży cia spokojn ego i w oln ego od n iep okojów , które o taczały b y n ieu stan n ie jeg o tron w P ol­ sce”. Istotnie, skończyły się dla Leszczyńskiego lata nędzy, tułaczki, wojny i strachu. Mając zapewniony bezpieczny byt i niemałe majętności, w pełni oddaje się eks-król polski nauce, sztuce oraz działalności dobroczynnej. Żadnych urazów do dawnych oponentów nie nosi. Ba, więcej mał­ żonką jego wnuka zostaje córka domu saskiego. Wystąpił, bodaj tylko w charakterze biernego kibica, gdy tracono sławnego francuskiego królobójcę Damiensa. Ten, dnia 5 stycznia 1757 roku, dokonał zamachu na życie Ludwi­ ka XV zięcia Leszczyńskiego. Podzielił los Ravaillaca. Rankiem 28 marca 1757 roku Damiensowi ”szczy p an o piersi, ra m io n a , ły d k i ro zp alon y m i szczypcam i, z a lew a ją c ran y w rzący m olejem , sm ołą, w oskiem i topion ym ołow iem ”. Skazaniec przed torturami dowcipnie oświadczył, że będzie miał ten ostatni dzień w życiu ”b a r d z o p r a c o w ity ”. Po południu wieziono go na publiczną pokutę przed katedrę

119

Notre Damę. W końcu trafił na plac Greve. Nobliwa publika wyglądała przez okna kamiennie, a żądne krwi pospólstwo tłoczyło się na ulicach. W środku placu wznosiło się solidne podium na kształt łoża, na którym legł obnażony Damiens, przymocowany do niego sześcioma żelaznymi pierścieniami. Zaczęto od spalenia prawej dłoni na wolnym ogniu. W trak­ cie bolesnej operacji, skazanemu siwiały włosy. "Cały p la c k a ź n i n a p ełn ił o d ó r p ieczon eg o i p alon eg o m ięsa. P rzez c a łą godzin ę u siłow an o ro z erw a ć sk a z a n eg o czterem a końm i. T ylko ciche ję k i św iad czy ły o cierp ien iach m ęczon eg o”. Sąd zadecydował podciąć ścięgna opierające się sile koni. Pierwszy pobiegł koń z wyrwaną lewą nogą. Głośne brawa i pomyśleć jak lud dawał wyraz ukontentowania. Kaci triumfowali. Główny bohater krwawego theatrum nawet był nieco zaciekawiony tym, co się wokół niego odbywa do chwili, kiedy stracił drugą nogę. Na koniec pozostał tylko korpus z głową. Jeszcze oddychał, dolna zaś szczęka czyniła ruchy, oczy zwracały się ku stojącym. Zgon zakomu­ nikował kat. W czasach Leszczyńskiego kaźń Damiensa była ... wyda­ rzeniem, w życiorysie eks-króla polskiego — nieistotnym epizodem. On większość czasu spędzał w lotaryńskich rezy­ dencjach (Nancy, Luneville) albo udawał się do Wersalu lub Lampiegne w odwiedziny do swojej ukochanej córki Marii królowej Francji. Cieszył się bystrym umysłem i dobrym zdrowiem. Był dość otyły namiętnie pożerał melony. Dużo palił tutaj doprawdy bił rekordy. Dzięki zamiłowaniu do fajki zyskał przydomek "skórzanej gęby”. Spokój życia dworskiego zakłóciła wiadomość o śmierci delfina, syna Marii Leszczyńskiej i Ludwika XV, wnuka Stanisława. Na tę okoliczność polecił Leszczyński odprawić żałobne nabożeństwo w Nancy. Długo medytował pośród grobów w podziemiach kościoła Bonsecours. Po wyjściu z krypt powiedział: ”w krótce i j a przen ieść się będę m u siał o cztery stopy n iżej”. Gdy król wyrzekł te słowa, liczył lat 89, ale nic przecież nie zwiastowało rychłego zejścia. Trzy dni później wstał, jak zwykle, wcześnie rano. Usiadł w fotelu,

.

zapalając fajkę. Po skończonej przyjemności chciał odłożyć cybuch na kominku. Inne przekazy głoszą o chęci spojrzenia na zegar. Zbliżył się zbytnio do ognia. Padła iskra na po­ kojowy szlafrok. Wołał pomocy — bez rezultatu. Dworzanie nie przybyli w porę. Książę król dożywał ostatnich dni w stanie ciężkiego poparzenia, ale przyrodzonego humoru nie stracił. Do służącej, która też się trochę poparzyła podczas gaszenia płonącego staruszka, powiedział. K tóż by się sp od ziew ał, że w n aszym w ieku będ zie n as traw ił ten sam og ień ”. Ręka zamachowca długo czyhała na życie Stanisława Leszczyńskiego, a pochłonęła go mała iskierka z pałacowego kominka. Za życia dużo działał, sporo urzeczywistniał, zawsze wierząc, że spotka go jedynie sprawiedliwy wyrok Opatrzności.

ZAMACH KONFEDERATÓW BARSKICH

Uległy i słaby Stanisław August Poniatowski, oświecony władca targany wichrem politycznych niepokojów chylącej się ku upadkowi Rzeczypospolitej. Świadek wspaniałych zmian reformatorskich, animator nowych trendów kultural­ nych, a zarazem bierny aktor ostatniego aktu tragedii naszych dziejów. Zdetronizowany w 1770 roku przez rzecz­ ników poszukujących w beznadziei politycznego labiryntu dróg wyjścia, reprezentowanych przez tzw. Generalność barskiej konfederacji. Wyrok na króla wydano, bo "we krw i d ek la ro w a n eg o p r z y ja c ie la M oskwy, a k r a ju n iep rzy jaciela, ty r a n a P on iatow skieg o zm yć h ań bę i obelg ę n a ro d u ...” należy głosił konfederacki manifest, którego autorzy w de­ tronizacji dostrzegli jedyny środek ocalenia państwa. W imię wyższych racji Generalność podjęła decyzję o zamachu na Stanisława Poniatowskiego. Narodowi ten król kojarzył się nie tyle z tyranem bądź nieudacznikiem, ile widziano w nim byłego kochanka carycy, doprowadzonego na polski tron pod osłoną obcych bagnetów i przy wtórze moskiewskich werbli. Tło najbar­ dziej głośnego w naszych dziejach zamachu na króla zaczyna rysować się gdzieś w cieniu rosyjskiej alkowy, chociaż sama geneza i przebieg zyskały wymiar iście polityczny, nie po­ zbawiony patriotycznych błyskotek.

122

W Barze zawiązał się w lutym 1768 roku szlachecki ruch konfederacki, którego czystości intencji nikt z obozu pa­ triotów nie kwestionował. Zasadniczym celem była obrona niezawisłości zagrożonej panoszeniem się obcego żołdactwa, obrona katolicyzmu i praw przynajmniej szlacheckich, ocalenie narodowej godności i prawa do samostanowienia narodowego, bez istotnych projektów reform ustrojowych. Niewielu zrozumiało, jak na przykład jeden z późniejszych uczestników Sejmu Wielkiego, że "K ról z p oczątku M oskw ie przeciw ny, siedzieć m u siał cicho i p o p rz esta ć p rojektów o d d a la ją c y c h R osję od w pływ ów n a sp ra w y polskie". Więk­ szość widziała w monarsze wyłącznie marionetkę moskiew­ skiego dworu. Przemawiały za tym prywatne związki z cary­ cą, obca eskorta podczas elekcji i koronacji. To wystarczyło. Nagonka na króla rozpoczęła się w ...strofach poezji konfederackiej. Rozległe grono odbiorców czytało: ”Bez Boga, cno­ ty, Ciołku Stanisław ie [...] nie będzie nadto, choć pójdziesz n a m a ry ”. Nie tajono więc królobójczych zamiarów, bo "...oważ k a r a n a cię spadnie, nie w ykręcisz się z niej sn adn ie”. Mani­ fest, który wzywał do skończenia z intruzem, wybrał nawet rodząj kary - ”utopienie żelaza we krw i”. W otoczeniu króla wszędzie węszono podstęp i zamach, nawet gdy lada drobiazg upadł w zamkowej komnacie. Królowi grożono, nawet chwaląc śmiałość konfederata, który rzekomo wręczył królowi akt bez­ królewia. Temu wszystkiemu wtórowała melodia pieśni: Spuść B oże strzałę, aby ap ostoła, B ył n ią zabity, ten gorszyciel św iata. Z n ęd zn ikam i o s ia d ł tron p o lsk i zuchw ale... ...Niech będzie sta rta w ęża tego głow a. Zbrojna działalność konfederatów początkowo sprowadzała się do akcji partyzanckich przeciw rosyjskim intruzom. Stra­ tegia i taktyka tych działań pozostawiała wiele do życzenia. Pokonanie wroga w otwartym polu było czystą fikcją. Real­ nie zaś zaczął rysować się projekt obalenia monarszej władzy w kraju, obciążonej kolaboracją z Rosją. Formalne przygoto­ wania aktu detronizacji odbyły się w kwietniu 1770 roku.

Ogłoszenie wyroku wstrzymano. Dopiero 9 sierpnia tegoż roku manifest konfederacki wzmiankuje o detronizacji. Enigmatyczne sformułowania nie przemawiały za królobójstwem. Nadzieje przywódców w usunięciu króla pozwalały widzieć lepszą przyszłość konfederacji, podniesienie prestiżu w oczach monarchistycznej Europy. Sama akcja zamachowa skończyła się fiaskiem, a polityczny krok przyspieszył ostateczną klęskę. Plan ratowania upadającej konfederacji ponaglał do uprowadzenia władcy, zwłaszcza że militarne klęski po­ wstańców mnożyły się. Dość wspomnieć o czerwcowym upadku Lanckorony czy wrześniowej porażce pod Stołowiczami w 1771 roku. Jeszcze ostała się Częstochowa jako główna baza i niezłomny punkt oporu od jesieni ubiegłego roku. Miejsce o randze symbolu oparło się mężnie szturmowi rosyjskiego generała Drewicza. Położenie, w jakim znajdował się Stanisław August, za mało nazwać trudnym. Zupełny brak poparcia wśród mas szlacheckich, obojętność skłóconych rodzin magnackich, wreszcie działania moskiewskiego żołdactwa wykorzystują­ cego monarchę Polski w charakterze atrapy legalizującej bezprawne interwencje. Wszystko to wpływało na niesłycha­ ne osłabienie politycznej i moralnej kondycji króla. Moment ten usiłowała wyzyskać wzburzona grupa patriotów. Ewentualny kompromis zamiast drastycznego posunięcia nie pohamował karkołomnych pomysłów. Chociaż przedstawi­ ciel obcej elity intelektualnej Rousseau proponował: "Albo m u k a z a ć obciąć głowę, ja k n a to zasłużył, a lb o nie bacząc n a p ierw szą jego elekcję całkiem niew ażną, o b ra ć go n a now o z innym i p akta m i kon w entam i”. Łagodne zachęcanie króla do abdykacji nie rokowało powodzenia. Sytuację skomplikował przygotowany "zamach” Branickiego na Generalność konfede­ racji, aprobowany przez króla. Z drugiej strony Poniatowski zapewne posiadał wśród barżan swych agentów, ale na rozwinięcie idei tajnych rokowań z opozycją zabrakło czasu. Według znawcy epoki — Władysława Konopczyńskiego decyzję zamachową "wypielęgnowali” w Kazimierzu Puła-

124

I

skim — naczelniku konfederacji obcy "ajenci”, mianowicie Walewski i Kossakowski. Przekonywali Pułaskiego, że jeżeli Rosja, Prusy, Austria są ostoją Poniatowskiego, to on przywódca winien iść prosto na Warszawę. Latem 1771 roku pojawił się w Częstochowie szlachcic Stanisław Strawiński i zetknąwszy się z Kazimierzem Puła­ skim, poinformował go o możliwościach porwania króla. Śmiały pomysł trockiego szlachcica zaimponował. Czas naglił, więc przywódca porozumiał się z osobistościami w Generalności. Twarde głowy konfederackie na karkach podskarbiego koronnego Teodora Wessla i Michała Paca projekt opróżnienia tronu ochoczo podchwyciły, myśląc o re­ stauracji domu saskiego. Pomysłodawca Strawiński miał dość dobre rozeznanie w stosunkach spiskowych kręgów Warszawy, przekonywająco więc snuł i inne projekty, np. porwanie dowódcy rosyjskiego, uprowadzenie gwardii koronnej oraz przechwycenie zawartości kasy ambasadorskiej. Sam Pułaski sprawę porwania króla rozważał długo, decyzję podjął prawdopodobnie pod wpływem przekonują­ cych argumentów Paca. Za bardziej fantastyczny powód trzeba by uznać to, iż Pułaski działał pod urokiem Franciszki Krasińskiej i zobowiązał się dostawić koronowaną głowę (żywego lub martwego króla) na imieniny jej męża. Problem podjęcia decyzji przez Pułaskiego może być o tyle niejasny, o ile poważnie traktować wszystkie dementi, których udzielał po zamachu. Któryż to polityk przyznaje się do swoich błędów? Jest jednak jeden ważny list (Archiwum Watykańskie) napisany przez Pułaskiego dwa tygodnie przed zamachem; pisał do Strawińskiego: "Na list W aszm ość P a n a odpisuję, d u katów 50 posyłam , gdyż d la u bogiej kasy w ięcej d a ć nie m ogę. S ta ra j się K och an y P an ie, a b y ś przed p ierw szy m przyszłego m iesią ca u sku tkow ał w N aszych zam y słach , bo ju ż p o pierw szym m ieć będziesz przeszkod ę. O rdyn an s P. Ł u kaw sk iem u y list d o P. Z em brzu skiego p rzy ­ łą cz a m , siebie statecznej o d d a ję przyjaźn i, p o w ta rz a m kilkak rotn ie, abyś, kiedy m asz co czynić, koń czył przed p ierw szy m lub sam pierw szy n astępn ego m iesią ca, ad ieu

125

k ła n ia m ”. Treść tej korespondencji została później uja­ wniona przez Strawińskiego w obronie własnej. Gdyby do tego dodać drugi list obciążający Pułaskiego, znaleziony w kieszeni innego spiskowca (Kuźmy), tuż po zamachu, problem autorstwa decyzji byłby w pełni jasny. Wstępne rozmowy w sprawie zamachu na polskiego króla przebiegały jeszcze w Częstochowie. Dalsze szczegóły uzgodniono w Czerwińsku nad Wisłą. Pułaski zwrócił się do dwóch dowódców konfederackich Walentego Zembrzuskiego i Józefa Czachorowskiego z prośbą o użyczenie oddziałów zbrojnych, aby wykonali pewne zadanie. Obydwaj nie zostali poinformowani o celach przygotowywanej akcji. Mimo to Zembrzuski wystawił kilkunastu żołnierzy pod komendą Walentego Łukawskiego, Czachorowski zaś przysłał ludzi z Janem Kuźmą na czele. Oddzialiki spotkały się 31 paździer­ nika w Małej Wsi koło Zakroczymia. Całością dowodził znany już Strawiński. W punkcie zbornym, po uprzednim zaprzysiężeniu wszystkich zgromadzonych, omówiono prze­ bieg zamachu. Jedno jest pewne chodziło o porwanie króla. Późniejsze spekulacje powiadały o chęci wciągnięcia Stanisława Augusta do konfederacji, inne rozgłaszały o pró­ bie osadzenia króla w twierdzy jasnogórskiej, wreszcie te najbardziej poczytne u schyłku XVIII wieku umacniały pogląd o ”królobójczej” akcji konfederatów. Oddział liczący 26 żołnierzy specjalnie zaprzysiężonych na okoliczność zamachu podążał na wozach ze zbożem i sianem w kierunku Warszawy. Wszyscy byli przebrani za pospolitych furmanów. Posłuchajmy, jak rekonstruowały przebieg wy­ padków późniejsze akta procesowe: "...dnia drugiego listo p ad a zaprzągłszy sw oje w ierzchow e kon ie d o dziesięciu w ozów fu r a ż e m p akow an y ch , u d ali się ku W arszaw ie, jed n i pow ożąc, dru dzy n a fu r a c h p rzebran i siedząc, a inni ja k o silsi przy fu r a c h id ąc. A p odiechaw szy p o d sam e Łom ien ki, piesi y co n a w ozach iechali, roztrychnęli się 'pojedynczo p o lesie B ielań skim , ciem ney p ory oczekując. D opiero P ełzyński z W ęgrzynkiem Ł u kaw skieg o Antonim, w y słan i od S traw iń ­ skiego do R ogatek, sam ym d obry m zm rokiem n ad jech a li”.

126

W stolicy stanęli 2 listopada, znajdując kąt w dominikań­ skich stajniach na Nowym Mieście przy ulicy Freta. Atmo­ sfera miasta iście cmentarna, nie tylko z racji obchodzonych właśnie świąt. Wszędzie krążą patrole, na przemian polskie i rosyjskie. Na ulicach zwyczajna jesienna szaruga, ale ciem­ ne sylwetki ludzi posuwają się jakby inaczej, bardziej niepewnie. Blask bije tylko z okien pałacu bruhlowskiego, gdzie ”m iota się w tran sa ch lęku i w ścieklizn y a m b a s a d o r Wszech R osji”. Sam król tego dnia dziwnie spokojny. Wieczorem prze­ glądał różne papiery, czytał korespondencję. Nie zauważono u niego żadnego symptomu lękliwej postawy. Wszystko biegło normalnym trybem dnia codziennego, choć dzisiaj wszyscy święcili zaduszki. Natomiast Strawiński, o którego pobycie w Warszawie mało kto wiedział, działał bez zwłoki. Szybko uzyskał na zamku wiadomość, gdzie król jutro podąży. Dnia 3 listopada 1771 roku Stanisław August Poniatowski zamierzał wieczorem bawić w teatrze. Plan uległ zmianie, kiedy postanowił odwiedzić chorego krewniaka Michała Fryderyka Czartoryskiego. Wuj pełnił urząd kanclerza wiel­ kiego litewskiego. Konfederację barską traktował jako zdrowy objaw instynktu samozachowawczego rodaków, w rozbiór państwa natomiast zupełnie nie wierzył. O kon­ federacji wypowiedział się krótko: " J a te d rew k a zbierałem , kto inny i w innym um yśle je p o d p a lił”. Dzisiejsza niedzielna wizyta króla u kanclerza będzie miała cel osobisty. Jest godzina 20.30, Poniatowski wchodzi do pałacu, w którym rezyduje złożony chorobą Czartoryski. Napad na króla zaplanowano na skrzyżowaniu ulicy Miodowej z Kapitulną w chwili, gdy będzie opuszczał pałac kanclerza. Strawiński zarządził ostre pogotowie, dokonał prze­ grupowania oddziału w trzy zespoły. Na czele pierwszej grupy stanął sam dowódca — Strawiński, mając za cel zatrzymanie i nawiązanie walki z obstawą królewską. Drugie zgrupowanie pod komendą Kuźmy ma za zadanie wykonać szturm na karetę, by potem uprowadzić króla. Ostatni oddział Łukaw­ skiego — będzie zabezpieczał ucieczkę zamachowcom,

127

chronił ich przed kontratakiem wojsk po stronie króla. Dla wszystkich zamachowców pada rozkaz porozumiewania się wyłącznie w języku rosyjskim dla zmylenia przeciwnika. Wydano również pełnomocnictwa do użycia broni palnej w razie potrzeby. W chwili gdy król gościł u wuja, grupki konfederatów kręciły się w pobliżu ulicy Miodowej, nie zwracając na siebie specjalnej uwagi. Około godziny 21.30 monarcha kończy wizytę, opuszcza pałac. Jak zawsze wy­ chodzi na ulicę, wsiada do powozu, rusza do zamku. Orszak królewski tworzy zaledwie kilkanaście osób. Zazwyczaj bardzo skromny, tego dnia wyjątkowo jeszcze mniejszy, kamerdynerów bowiem król odesłał do zamku, podobnie część ułanów puścił na kwatery. Przed pojazdem królew­ skim podążało jedynie dwóch dworaków z pochodniami. Dalej w orszaku znajdowało się kilku oficerów na służbie, trzech dworzan szlachetnie urodzonych (Jan Ośniałowski, Franciszek Przeuski i Ignacy Bachmiński) oraz obecny podkoniuszy. Przy królu siedział w powozie adiutant Po­ niatowski. Bezpośrednio obok karety jechali dwaj paziowie, za nią stało dwóch hajduków: Ichnowski i Chmielewski. Ujechali bez mała 200 kroków. Wtem, kiedy kareta znalazła się u wylotu uliczki Koziej a pomiędzy pałacem biskupa krakowskiego Sołtyka i rezydencją hetmana Branickiego, ludzie w orszaku królewskim posłyszeli od strony ulicy Miodowej i Kapitulnej jakiś hałas czyniony przez gromadkę jezdnych oraz zgraję pieszych. Napotkani zbliżają się, hałas przybiera na sile i wreszcie dolatują rosyjskie słowa. Obstawa królewska czuła się spokojna to pewno jakiś rosyjski patrol — myślało wielu. Konfederaci wyznaczeni do zadania w większości pochodzili z kresów, nie dziwi więc ich biegłość w rosyjskiej wymowie. Podkoniuszy królewski wysunąwszy się na czoło, przed powóz, woła do nieznajo­ mych, aby z drogi się usunęli i majestat królewski w sposób odpowiedni uszanowali. Tymczasem zbrojni przyspieszają. Oddziały Łukawskiego i Kuźmy otaczają królewską kolasę, odcinają chudą świtę polskiego monarchy. Jeden z napa­ stników podjeżdża do forysia, wiodącego zaprzęgiem karety,

128

przykłada mu pistolet do skroni. Inni oddają strzały do stangreta, a pozostali obskakują powóz. Wystrzelono wiele pocisków większość w powietrze. Paziowie, lokaje i inni laufrowie nie czekają — uciekają. Walkę w obronie króla podjęło tylko dwóch hajduków: Biitzow i Mikulski. Dał się słyszeć donośny krzyk "Wysiadać”! Powóz w kilku miej­ scach został przestrzelony, podobnie jak krawędź królew­ skiego futra. Poniatowski zdołał otworzyć drzwiczki karety, majestatycznie wysiadł. Jeden z "królobójców” chwycił go za włosy, wyrzucając z ust zmieszane z przekleństwami zdania. Walki nie koniec. W chwili zamieszania monarcha na moment wydobył się z opresji. Pod osłoną nocy uciekał w stronę pałacu, który przed chwilą opuścił. Głośno kołatając w drzwi, niczego nie wskórał, zdradzając się tym przed grupką zdezorientowanych konfederatów. Podbiegli do Po­ niatowskiego. Doszło do szarpaniny. Pierwszy obezwładnił króla Łukawski, a strzał z pistoletu Kuźmy chybił. Stanisław August otrzymał podczas tej utarczki ciętą ranę w głowę od Wołyńskiego. Królowi odebrano szpadę, po czym dwaj ludzie porwali go za kołnierz i wciągnęli między swoje konie. Kłusem z miejsca ruszyli, ciągnąc jeńca między sobą. Dopie­ ro pod pałacem komisji skarbowej wleczonego na konia wzięli. Porwany nalegał, by nie szarpali, obiecał, że pójdzie tam, gdzie wskażą. Królewskie dictum poruszyło Strawiń­ skiego, rozkazał więc wsadzić króla na konia wziętego jednemu z paziów. Orszak królewski był w zupełnej rozsy­ pce. Dwaj waleczni hajducy nie mogli już stawiać oporu, Biitzow bowiem został przeszyty dwoma kulami, a Mikulski otrzymał głębokie cięcie pałaszem w głowę. Większość uciekła, niektórzy pieszo, jak chociażby sam podkoniuszy, któremu postrzelono konia. Królewski adiutant dotarł pierwszy do zamku, wszczął alarm na pościg, gdy tymcza­ sem spiskowcy pod płaszczem nocy umykali z Warszawy. Alarm na zamku poruszył wszystkich dostojników, gwardzistów, służebnych. Marszałek Lubomirski opieczęto­ wał gabinet królewski i wszystkie jego szafy, jakby Już w Polsce bezkrólewie zapanowało. Książę Sekretarz podob­

129

nie postąpił ze skarbcem. Przestraszeni rojaliści drżeli na myśl o własnym losie. Zastanawiano się, czy warto posyłać wojska w pościg, przecież to może zagrozić życiu króla. Generał ziem podolskich, książę Czartoryski wespół z pisa­ rzem Ożarowskim wskoczyli na koń i pędząc w ciemno­ ściach dotarli na Miodową. Znaleźli tylko królewski kapelusz krwią splamiony. Trasa ucieczki zamachowców wiodła ulicą Miodową, Długą, obok Arsenału i tak przybyli do okopów, okalających miasto. Forsowanie przeszkody spowodowało, iż koń skręcił nogę, po drugim podejściu złamał. Relacje z tamtych czasów donoszą, że ”n ap astn icy k r ó la z w ielką tru d n ością z błota d ob y li i n a in nego ko n ia w sadzili, w tym zd arzen iu król fu tr o sw oje w błocie z o staw ił”. Utopił również jeden but, który zrodził historię drugiego buta... Historia owa dotyczy zabytku w zbiorach początkowo puławskich, a później w za­ sobach Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Znajduje się tam but, który chronił królewską stopę w pamiętną noc. Prawdopodobnie jest to prezent Kuźmy dla Poniatowskiego, bo jakiś czas król ”m u siał iść z a nim p ieszo lub w tym błocie trzew ik był zostaw ił...”. Jeszcze przy okopach rozjuszeni spiskowcy targnęli się na gwiazdę orderową, zdobiącą pierś króla ”d y am en tam i s a d z o n ą ”. Wszystko, co cenne zabrali, zostawiwszy niezbędną chustkę i niewielki ”pugilarez”. Zastęp śmiałków liczebnie wykruszał się. Wydano rozkaz, by poszczególne zgrupowania zmierzały do punktu zbornego w Lasku Bielańskim oddzielnie. Pieczę nad królem powierzono Kuźmie, a koronowanego więźnia ostrzeżono, że w przypadku stawiania przez niego najmniejszego oporu zgładzą. Poniatowski przez cały czas wykazywał zadzi­ wiający rozsądek i opanowanie. Wręcz udzielał pomocy w trosce o siebie ostrzegając konfederatów o tym, gdzie stacjonują rosyjskie posterunki. Każda, nawet najmniejsza potyczka mogła się dla niego skończyć śmiercią. Strawiński przydzielił Kuźmie dziesięciu pomocników. Wykruszali się, kiedy zjechano z równej drogi i konie grzęzły w błotnistych ścieżynach. Część drogi pokonywali pieszo, błądząc po

130

rozległych polach. Król początkowo w jednym bucie, właśnie w tym momencie mógł otrzymać bezcenny na ten czas dar w postaci drugiego wspomnianego buta. Wreszcie, nie wie­ dzieć dlaczego, król i jeden ze zbrodniarzy, sławny później Kuźma, zostali sam na sam. Zbliżała się północ. W Warszawie o aktualnym losie króla nic nie wiedziano. W poszukiwaniach porwanego brało udział wielu dostojnych. Znaleziono tylko kolejny ślad przy okopie i konia ze złamaną nogą. Poruszenie ludu wezbrało. W mieście dźwięczały dzwony, budząc po­ wszechny gniew na gwałt królowi zadany. Król spokojnie a pracowicie przedkładał racje o bezcelo­ wości porwania, na co Kuźma początkowo starał się zupełnie nie reagować. Poniatowski karą nie straszy, bo wie, że życie jego nadal w ręku opryszka. Łagodnie więc przechodzi i mó­ wi o przebaczeniu, a nawet wspomina o nagrodzie. Do słyn­ nej rozmowy doszło pod klasztorem bielańskim. Tam król wprost prosił o wypuszczenie, Kuźma zaś twardo oświad­ czył: „nie mogę, bom p rzy siąg ł a lb o W. K . Mość za b ić a lb o do kom en d y d o p r o w a d z ić ”. Zupełna ciemność, pole i las, słowem bezkres nocy sprzy­ jał błądzeniu. Król słabnie ze zmęczenia, zakrzepła rana głowy domaga się opatrunku. Obaj zdrożeni krążą wokół Marymontu. Przypadkowo natrafili na okoliczny młyn. Przestraszony młynarz wziął przybyszów za zwyczajnych rabusiów lub zagubionych przybłędów. Poniatowski i Kuź­ ma przedstawili się jako uciekinierzy napadnięci przez zbójców. Młynarz udziela pomocy oraz schronienia. Dla Kuź­ my był to kres konwojowania monarchy, a dla króla nastał czas ocalenia. W młynie król powraca do rozmowy, roztrząsa problem przysięgi, przykładając doń etyczną miarę. Kuźma zrozu­ miał, że przysięga niegodziwą była. Ze skruchą pyta, co z nim będzie, jeśli wypuści króla do Warszawy. Król potwierdza swe przebaczenie i obiecuje wstawiennictwo przed sądem; na koniec dodaje: ”Jeż eli nie w ierzysz m ojej obietnicy, w ięc uchodź i ratu j siebie, p óki m asz czas. P ikiety m oskiew skie są po lew ej ręce, u d aj się w p raw ą, byś je m inął. Jeż eli

131

m n ie sp otkają, u pew n iam , że im p o k a ż ę in n ą d rog ę niż tę, k tó rą ty p ójd z iesz ”. Kuźma uwierzył, więcej, zaprzysiągł królowi wierność. Chciał zwrócić to, z czego "zgraja” odarła "ofiarę”. Poniatowski polecił mu zatrzymać drobiazg w na­ grodę, z wyjątkiem wstęgi Orderu Orła Białego. Król skreślił kilka słów na kartce papieru i posłał młynarczyka do Karola Cocciego, generała wojsk polskich. Treść posłanego listu zachowała się w odpisie: "Jestem uw olniony, p rzy jed źże p o m n ie w ięc w e 40 kon i do M arym ontu do m ły n a ”. Bilet ten oddany był w Warszawie około 4.00 nad ranem. Spiesznie wyruszył z Warszawy generał Cocci z konnicą 150 gwardzis­ tów. Jeszcze przed wschodem słońca zjawili się we młynie. Generał najpierw wszedł do izdebki, zobaczył króla w ubo­ giej scenerii, drzemiącego w wytartej "jupce” młynarza, na lichej pryczy. Kuźma z obnażoną szablą na sztorc, u wejścia oddawał honory. Cocci stosownie złożył hołd ocalałemu monarsze. Rodzina młynarza zorientowła się dopiero teraz, że przyjęła w gościnę króla. Sztywny patos powitania przer­ wał Stanisław August, zapytawszy o los dwóch hajduków, którzy stanęli w jego obronie. Niestety, nie mógł otrzymać pozytywnej odpowiedzi Butzow poniósł śmierć na miej­ scu, a Szymon Mikulski nadal walczył o życie. Radosne chwile powrotu do Warszawy opisywano w ten sposób: ”T rudno op isać, co z a sku tek ta n ow in a s p r a w iła w szere­ gach w iern ych p od d an y ch . Je d n i nie chcieli jej w ierzyć, dru dzy z sm utku głębokigo, w łaśn ie ja k ze snu ocuciw szy się, w ielbili d o b ro ć P a n a N ajw yższego, że cu dn ym sposobem p ow rócił im koch an eg o k ró la . T ym czasem k r ó l Im ć p rzy by ł n a k osza ry g w a rd ii swojej. O krzyki żołn ierstw a, w itają ce go, k r ó la i p a n a , upew niły W arszaw ę o jeg o pow rocie. D opiero rzu cili się w szyscy n a sp otkan ie jeg o. K a r e t i je z d ­ nych k a w a ler ó w ulice ob ją ć n ie m ogły, d w ó r cały królew ski i innych d w orów ludzie w ta k w ielkiej liczbie w ybiegli z poch od n iam i, iż W arszaw a od k o sz a r a ż d o zam ku z d a ła się być illu m in ow an a. P osp ólstw a m oc n iezm iern a, z którego w ielu c a ło w a ło szaty k s ią ż ęc ia jm ci g en erała, ja d ą c e g o p rzy k a r e c ie królew skiej, rozu m iejąc, iż on go w y rw a ł z r ą k

132

nieżbożnych, w esołym i o k rz y k a m i w itało p a n a sw ojego i p rz ep ro w a d z a ło . I ta k król Imć, ucieszony w tern n ieszczęś­ ciu w iern ością i życzliw ością p od d an y ch sw oich, w jech ał n a zam ek p rz ed p ią tą god zin ą r a n n ą ”. Na dziedzińcu zamko­ wym świta całuje króla po rękach, on niebawem udaje się do komnat na spoczynek. Wewnątrz lekarze dokonują oględzin rany: " skóra n a czaszce przecięta, krew skrzep ła, kość n a d w er ę ż o n a ” — w sumie nic ponad dosłowne nabicie guza. Król był cały i zdrów, ale zamach rozniósł się szerokim echem po całej Europie. Monarchistyczne widzenie porządku wszechrzeczy nadal uznawało zamach na pomazańca bożego za największą ze zbrodni. Sam Stanisław August te iskry skutecznie rozdmuchiwał, na ile świadomie - tego nie wie­ my. Wysyłał listy pisane w euforycznym tonie, w których radośnie oznajmiał o swoim wydarciu się z ręki zbrodniarzy. A listy takowe otrzymywali - wiemy na ile "przyjacielscy” sąsiedzi. Fryderyk II, Maria Teresa i oczywiście Katarzyna II. W odpowiedzi Fryderyk II napisał: ”O kropność i n ielu dzkość tego postępku kon fed eratów zasługują, a b y w szystkie dw ory eu ropejskie pośw ięciły się do w zięcia ja w n ej zemsty, której stali się w innym i z a przestępstw a sw e okru tn e”. Korespon­ dencja wystosowana przez króla polskiego do carycy donosiła: "zam ach ten jest tylko w ypełnieniem publicznych rozkazów , znanych i podpisan ych, które zalecały królobójstw a ze strony R ady skon federow an ych, którzy obecnie schronienie m a ją ”. Opinię krajową, w najszerszych kręgach poszczególnych szczebli drabiny społecznej, kształtowała niezmiennie ambo­ na, z której wznoszono dzięki za ocalenie króla i prośby o dalsze bezpieczne panowanie. Świecka publicystyka od­ wołała się do ulotnych wierszydeł w rodzaju: ...T ak to z b ro d n ia tyranem , z b ro d n ia sobie k a r ą S a m a ż lękliw ą, stra sz ą c ą p o cz w a rą . K r ó tk a śm iałość złoczyńcy; n atu rze u cieka, L ecz go zaw sze ćm a katów ściga i d o p iek a . Czas katów jeszcze nie nastał, poprzedził go długi okres oczekiwań na proces — nieczęste theatrum z królobójcami

133

w rolach głównych. Poznajmy więc najważniejszych w królobójczej machinie. Najgłośniej było wówczas wokół osoby Jana Kuźmy, spiskowca i królewskiego wybawiciela zarazem, który w za­ machu uczestniczył od początku po szczęśliwy dla Poniatow­ skiego finał. Ów niedoszły "krolobójca” z rozkazu, a ze swej woli konfederat barski miał wtedy 29 lat. Urodził się na Wołyniu w miasteczku Kuźmin, z czego, zgodnie z tradycją, wzięło się jego rodowe nazwisko. Edukował się w jezuickich szkołach, by potem wstąpić na żołnierską służbę u księcia Czartoryskiego. Został towarzyszem kawalerii narodowej. Pełnił przy tym funkcję masztalerza u generała Józefa Wodzickiego. Powiększył szeregi konfederatów barskich jako reprezentant ziemi wyszogrodzkiej. Pierwszym dowód­ cą Kuźmy stał się Józef Sawa Caliński prowadzący walki partyzanckie na Mazowszu do kwietnia 1771 roku, czyli do chwili klęski pod Szreńskiem. Tam Kuźma został ranny, był już w stopniu porucznika, ale o dalszym udziale w boju nie było mowy. Schronił się na dłuższy czas w klasztorze bene­ dyktyńskim w Tyńcu koło Krakowa, wsławionym bohaters­ ką obroną przyczółku konfederackiego. Jako konfederat używał pseudonimu Kosiński. W sierpniu tegoż roku Kuźma vel Kosiński powrócił do zdrowia. Prawdopodobnie już wte­ dy został wciągnięty w przygotowywany spisek przeciwko Stanisławowi Augustowi. Przebył wszystkie etapy przygoto­ wań: od Jasnej Góry poprzez narady w Czerwińsku, aż wreszcie do wykonania akcji specjalnej w Warszawie. Wierności pragnął dochować najpierw dając wiarę hasłom konfederacji, potem wierząc królewskiemu słowu. Rozkazu nie wykonał, bo sytuacja pozwoliła dostrzec w królu nie tyrana, lecz zwykłego, myślącego i czującego człowieka. Dramat idei, rozdarcie wewnętrzne uczyniły go jedną z ofiar przy okazji bohaterem nierozwagi politycznych posu­ nięć. Narodowi służył na miarę swych żołnierskich możliwo­ ści. Ostatniego kroku nie zrobił, gdyż rozsądek wziął górę nad ślepą chęcią wypełnienia rozkazu. Dotychczasowego bohater­ stwa Kuźmy nikt nie podważy. Zaprawiony w bojach

134

partyzanckich podchodów, mężnie stawiał czoła Moskalom. Człowiek w działaniu energiczny, z wyglądu przystojny, obdarzony bystrym umysłem, chwilami naiwny, otrzymał zadanie, które nie wytrzymało konfrontacji z rzeczywistością. Był Kuźma pierwszym z gromady "złoczyńców”, którzy dostali się w ręce królewskiej sprawiedliwości. Zgodnie z obietnicą monarchy był traktowany bardzo łagodnie, wręcz groteskowo na salę sądową udawał się w słabo zaciśniętych kajdankach, co potęgowało tylko efekt widowis­ kowy. O przymusie fizycznym w jego przypadku nie było mowy. Korzystał z dość wygodnej celi. Nie zetknął się z aro­ gancją w areszcie, długo, aczkolwiek spokojnie, czekając na łaskawy wyrok. Doskonale zdawał sobie również sprawę, że musi sprostać oczekiwaniom sądu. Wymieniono pierwsze nazwiska. Wśród nich był zaścian­ kowy szlachcic herbu Nieczuja Walenty Łukawski, rosły zawadiaka z kresów. Liczył wtedy około trzydziestu lat. Człowiek ”w ielkiego anim uszu, h ard y i zu ch w ały ”. Miał na swym koncie udział w bitwie pod Dubną (styczeń 1770) oraz kilka dni w konfederackim areszcie za brak subordynacji. W czerwcu 1771 roku osobiście zetknął się z Kazimierzem Pułaskim. Do spisku został wciągnięty podobnie jak Kuźma przez Strawińskiego. Jesienią 1771 roku Pułaski pisemnie zapewnił mu stopień pułkownika, wzywając do współudzia­ łu w zamachu na króla. Do Warszawy podążył w końcu października, podobnie jak inni, na wozach z bronią ukrytą w sianie. Noc z 2/3 listopada spędził nie w stajniach domini­ kańskich, gdzie reszta kwaterowała, ale u swej żony za­ mieszkałej na Nowym Świecie w Warszawie. W pamiętnym dniu zamachu stanął ze swymi ludźmi przy ul. Kapitulnej w pobliżu kościoła Kapucynów. W działaniu nazbyt agresyw­ ny i porywczy, królowi "razów” na Miodowej nie szczędził. W Lasku Bielańskim czekał zgodnie z umową na Kuźmę i jeńca — jak wiemy bez skutku. Dnia następnego, gdy lud stolicy patrzył na triumfalny powrót króla, on wdał się wespół ze Strawińskim w potyczkę z kozakami. Poważnie zraniony i uznany przez wrogów za zabitego ocalał, również

135

dzięki pomocy Strawińskiego. Trzy miesiące później doczekał się nominacji na pułkownika, dalej, już niezbyt długo, służąc Generalności. Trafił do aresztu na rozkaz Pułaskiego, który wolał wybrać fałszywą maskę niewinności niż żołnierską god­ ność, osadzając Łukawskiego w kazamatach Częstochowy. Przebiegły "Nieczuja” z aresztu zbiegł. Tułał się jeszcze po Mazowszu pod nazwiskiem Witkowski, wspomagany przez Zembrzuskiego. W lecie (1772) widziano go na Podlasiu. Nie­ długo potem wpadł w ręce rosyjskie. Odtransportowany do Warszawy czekał na wyrok w lochach prochowni przy ulicy Boleść. Niewątpliwie był najbardziej tragiczną postacią całej sprawy zamachu. Przypadło mu grać bardzo niewdzięczną rolę łotra ściganego tak przez koronną sprawiedliwość, jak też konfederacką niewdzięczność. Kolejny sprawca królobójczej afery to niejaki Stanisław Strawiński, rotmistrz starodubowski, współinicjator i pomy­ słodawca. Przed zamachem człowiek bliski Pułaskiemu. On namówił Kuźmę i Łukawskiego. Na niego spadła odpowie­ dzialność kierowania całością akcji. W dniu 3 listopada - jak pamiętamy stanął na czele ariergardy, mającej za zadanie zapobiegać kontrakcji sił królewskich. Dlaczego najbardziej odpowiedzialną rolę zrzucił na barki Kuźmy trudno spekulować. Charakter posiadał "popędliwy”, w działaniu starał się zachować umiarkowanie. Przed za­ machem żądał od Pułaskiego ordynansu (polecenia na piś­ mie) na przyprowadzenie króla do Częstochowy. Pułaski zaniechał wystawienia znaczonej karty, a do Strawińskiego miał powiedzieć: ”J. W. P a n a d o niczego n ie obow iązu ję, a le ostrzegam , iż n ie u tw ierdzę p rojektu a ż p o uskutecznieniu jego, p o d k o n d y c y ą chyba, iż zostaw isz p rzy życiu jeń ca, którego m ieć ch cesz”. Komu więc bardziej zależało na Poniatowskim Pułaskiemu czy Strawińskiemu? Na ile wykluczyć można jakieś powiązania rotmistrza z obcą agen­ turą? Po zamachu Strawiński tuła się po obcych krajach, ”ro z terk ą i n ostalg ią tra p io n y ”. Kazimierz Pułaski opuszcza pod koniec maja 1772 roku klasztor jasnogórski. Udaje się na Śląsk, gdzie władze

136

pruskie patrzą nań przez palce. Za pośrednictwem brata Antoniego stara się o zgodę Katarzyny II na powrót do Rzeczypospolitej. Trafił do Paryża, skąd wystosował (sierpień 1772) pismo skierowane do Stanisława Lubomirskiego, mar­ szałka wielkiego koronnego, w którym oficjalnie wypiera się swego współuczestnictwa w spisku na życie króla. Zresztą nie po raz pierwszy. Poprzednio (grudzień 1771) twierdził, ”iż serce m ia ł zaw sze od zbrodn i d a lek ie ”. Opinia publiczna w kraju zignorowała oświadczenie przywódcy, zaliczywszy go do grona królobójców. Eks-przywódca konfederacji przy oka­ zji zniesławił Strawińskiego, który z tego powodu pojawił się w Wilnie (kwiecień 1773) i złożył uroczysty protest przeciw dawnemu dowódcy. Ujawnił przy tym treść korespondencji otrzymanej od niego dwa tygodnie przed zamachem. Na fo­ rum sądu obydwaj należeli do "zbrodniarzy” nie ujętych. Tropieniem wszystkich królobójców zajmowali się agenci marszałka Lubomirskiego już od 5 listopada 1771 roku. Zgod­ nie z zeznaniami Kuźmy należało aresztować ponad trzy­ dzieści osób. Pierwsi za kraty trafili: Bogumił Frankemberg vel Offenberg, ślusarz z Cybulic (wyznawca luteranizmu), Józef Cybulski (oficer kawalerii narodowej), Walenty Peszyński (leśniczy z Boguszyna), Walenty Zembrzuski, Michał Tubałowicz oraz żona Łukawskiego Marianna. Razem siedmiu królobójców dostało się w ręce sprawiedliwości. Herszt Łukawski dołączył później. Pozostały zastęp uczestni­ ków figurował na liście wypełnionej nazwiskami Jana Wołyńskiego, Antoniego Węgrzynka, Jana Stepańskiego, Mateusza Gadomskiego, Taszyńskiego, Majewskiego, Saczyńskiego, Bielawskiego (zwany Trzywąsem), Wasilewskiego, Biernackiego, Trojanowskiego, Zwolińskiego, Sokołowskiego, Falkowskiego, Rybickiego, Lenkiewicza, Siemiątkowskiego, Ostowskiego, Gnatowskiego, Zarzyckiego, Konopki, Hordyńskiego, Drozdowskiego (akta procesu imion nie podają). Główną winę przypisywano będącym na wolności Pułaskie­ mu i Strawińskiemu. W kraju rodziła się legenda największego w dziejach polskich królobójstwa, w Warszawie zaś poczęły krążyć

137

naiwne plotki. Według jednej Jan Kuźma był agentem dwo­ ru królewskiego wśród barżan. Dał się wciągnąć w całą sprawę zamachu, by móc kontrolować jego przebieg. Stanis­ ław August, jak wiadomo, zawsze był łasy na wdzięki niewieście. Właśnie ostatnio miał sprawkę z małżonką hajdu­ ka królewskiego Jana Henryka Biitzowa. Ten, zazdrością wiedziony, w stanie błogiego rauszu, dobył przedniej augus­ towskiej szabli i zamiast uderzyć płazem, ciął króla jegomościa ostrzem głowni. W porę udało się mu schować w zakamarkach królewskiego zamku. Dwór po odbytej naradzie postanowił zorganizować sfingowany zamach, wy­ korzystując do tego celu Kuźmę, który w trakcie zamieszki musiał zadbać, aby jedyny świadek niefortunnej sytuacji nie wymknął się śmierci. Faktem jest tylko to, iż hajduk Biitzow, istotnie jedyny, zginął. Kłam powyższej plotce zadaje pewne królewskie wotum. Otóż po zamachu król polecił wznieść przy ulicy Leszno w Warszawie obelisk ku czci hajduka, który jako jeden z niewielu stanął w jego obronie w ”noc królobójców”. Pomnik ów do naszych czasów nie dotrwał, ale wiemy, co głosił wyryty napis: ”Tu leży Je rz y H en ryk Butzow , który K r ó la S tan isław a A u gu sta od n iego­ dziw ych królobójców o ręż a d n ia 3 listo p a d a roku 1771 w łasn ych p iersi ta r c z ą z a s ła n ia ją c, od d w ó c h ' p ostrzałów m ężn ie poległ. W iernego sługi śm ierć o p ła k u ją c y król w ystaw ił tę p am iątkę jem u n a chwałę, drugim d la p rzy kład u ”. Ocalenie monarchy z wielkiej opresji zgotowanej przez konfederatów miało uczcić ustanowienie nowego orderu. Zajmował się tym niejaki Tepper, bankier, podobno namó­ wiony przez pewnego tonącego w długach księcia w Paryżu, którego z finansowych kłopotów wyciągnąć mogły koszta manipulacyjne na rzecz uzyskania nowego odznaczenia. Order ”Bożej Opatrzności” emitowany na okoliczność wyba­ wienia króla składał się ze złotej gwiazdy z okiem w trój­ kącie ujętym w wieniec z napisem: Vide cui fid e . Do niego dochodziła błękina wstęga o krawędziach obwiedzionych złotą lamówką. Formalności związane z nadawaniem oso­ bliwego orderu załatwiane były za pośrednictwem przebie-

138

elego bankiera. tów, potem cena dystynkcji sPaa

.

chociaż na _

wybawienia króla Stasia z rąk oprawców.

WIELKI PROCES KROLOBOJCOW

Rzeczpospolita długo przygotowywała się na głośny proces królobójców, największy w jej dziejach. W tym czasie 5 sierpnia 1772 roku nastąpił rozbiór schorowanego państwa, którego stan wewnętrzny Norman Davies przyrów­ nał do agonii znękanego pacjenta, obok którego: "D em onicz­ ny chirurg z góry u p atru je sob ie o fia r ę i p o z n a je je j słabości. Potem , p ozu jąc n a życzliw ego o b serw a to ra zan iep okojon eg o o b ja w a m i choroby, tak dłu go d ra ż n i chore m iejsce a ż w y w o­ ła kon w u lsje [...]. N astępn ie r a d z i z b a w ien n ą op erację, n a k tó rą z d esp ero w a n a o fia r a d a je się ła tw o n am ów ić. W tr a k ­ cie o p era cji pilnuje, a b y s k a lp e l ch iru rg a p ozo staw ił tyle chorej tkan ki, ile trzeba d o pon ow n ego w y w o ła n ia stanu z a p a ln eg o Perfekcyjna metoda uśmiercania żywego organizmu na politycznej i cywilizacyjnej mapie Europy " ...m iała w szelkie p ozory szacow n ej legaln ości. B y ła o w iele bezp ieczn iejsza i o w iele b a r d z iej sku teczn a niż z a a t a k o w a ­ n ie o fia r y n a u licy ...”. Polskie prawo, nie zważając na operację sąsiadów, uchwałą rady senatorów z dnia 15 lutego 1773 roku stało na gruncie wytoczenia procesu wszystkim uczestnikom ulicz­ nego zamachu na króla. Jawny "gwałt” na koronie znajdował podstawę prawną w konstytucji z 1588 roku jako zdrada z obrazą majestatu włącznie (crim in a la es a e

m ajestatis). Wszczęcie procesu wymagało skargi publicznej (actio p u blica) w formie pisemnego pozwu. Materiałem dowodowym stawały się oględziny sądowe, wszelkie doku­ menty naświetlające szczegóły sprawy z przyznaniem się obwinionego (na torturach do 1776 roku) oraz tzw. skrutynia, czyli dochodzenia z ramienia sądu. Proces karny w Polsce opierał się na zasadach jawności, obecności i zeznaniach świadków, wyrok zaś ważył się między stroną oskarżającą a obroną. Stosownie do wydanej uchwały oskarżyciele publiczni zwani instygatorami wydali pozwy przeciw wszystkim bio­ rącym udział w zamachu, które następnie doręczono Łukaw­ skiemu i jego żonie, Kuźmie, Frankembergowi, Cybulskiemu, Peszyńskiemu i Tubałowiczowi. Kopie owych pozwów roz­ wieszono na bramach Warszawy oraz czytano publicznie na sejmikach ziemi warszawskiej, że schwytani razem z innymi wymienionymi ”...św iętokradzką r ęk ą n a k r ó la się targ n ęli”. Marszałek wielki koronny Stanisław Lubomirski, prze­ wodniczący sądu sejmowego ogłosił termin rozpoczęcia rozprawy w dniu 7 czerwca 1773 roku o godzinie 10.00. "Dwie karety być pow in n o; z tych w jed n ej Ł u kaw sk i, okuty w k a jd a n y i ła ń cu sz ki siedzieć m a [...]. W koło zaś tychże k a ret w a r ta m a r s z a łk a koron n eg o i litew skiego iść m a, k tó rą oficerow ie p ro w a d z ić b ęd ą a ż n a Z am ek [...]. Gdy z a s ią d z ie Senat, M inisteryum i d eleg ow an i sęd ziow ie ze Stanu R ycerskiego, IMC P a n R otm istrz z a ro z k a z em IMC P a n a S ędziego m a rszałkow skieg o w p ro w a d z i d o izby sen a ­ torskiej w ięźn iów ...”. Podpisał Lubomirski. W pierwszym dniu procesu Stanisław August z rana był na mszy w kaplicy zamkowej. Według wskazań konstytucji z 1669 roku nie powinien uczestniczyć w posiedzeniach sądu sejmowego, udał się więc do sali audiencyjnej. Wyraził wobec marszałków Korony i Litwy swoje przekonanie o su­ mienności sądu, zalecając jednocześnie "klem en cyę i litość d la kry m in a listów ”. W przepełnionej sali senatorskiej stuk laski marszałkow­ skiej wezwał delegatów do składania przysięgi wobec Boga,

141

prawa i sumienia, że sprawiedliwie decydować będą. Na­ kazano straży wprowadzić zakutych w kajdany aresztantów. Weszli: Łukawski z żoną, Peszyński, Cybulski i Kuźma. Wszedł również odpowiadający z wolnej stopy Zembrzuski. Frankemberga pod kluczem już nie było, zbiegł bowiem z więzienia. W roli delatorów popierających oskarżenie wy­ stępowali dwaj dworzanie świadkowie nocnej szarpaniny w dniu 3 listopada 1771 roku. Winowajcom przydzielono obrońców, tak więc Kuźma broniony był przez Walentego Rzętkowskiego, za Łukawskim wstawił się Cyprian Sowiń­ ski. Innych bronili: Stanisław Baczyński, Michał Węgrzecki, Franciszek Winnicki, Andrzej Przeździecki oraz Wiktoryn Wiszowaty. Zadanie ich nie należało do łatwych, gdyż skierowanie uwagi na polityczne pobudki całego ruchu konfederackiego, w ramach którego przeprowadzono akcję za­ machową, odczytane być mogło jako atak sugestywnych, aczkolwiek tylko pośrednich, oskarżeń na króla. Winnym przebywającym na wolności prawo nie przydzielało obrońcy. Urząd oskarżycielski, reprezentowany przez instygatora ko­ ronnego Stanisława Kostkę Krajewskiego, a w zastępstwie m. in. Ignacego Syryusza Gomolińskiego i Jana Nepomucena Słomińskiego, zaczął działalność następującymi słowami indukty: Ż yczyłbym sobie J.O . J.V. P an ow ie, w tym n a j­ w yższym T rybu n ale, z p rześw ietn ych stan ów N ajjaśn iejszej R zeczyposp olitej p odłu g p r a w a złożonym , tyle w rozu m ie korzy stać siły, w w ym ow ie m ocy, w słow ach d okład n ości, ile w ielkość tego krym in ału , ile n iegodziw ość s a m a w in ow aj­ ców w y m a g a ...”. Następne posiedzenie odroczono do 14 czer­ wca — był to czas dla obrońców. W tydzień później drugi dzień rozprawy. Zaczął Jan Ośniałowski, dworzanin, na procesie delator popierający oskarżycieli. Mowa jego niewiele wniosła nowego, pełna była nieistotnych frazesów, bardziej przypominała panegiryk dworaka pod adresem króla. Potem zabrał głos patron aseso­ rii koronnej Cyprian Sowiński, obrońca Łukawskiego. Stanął na pozycji przegranej, bo jego klient przyznał się do winy. Oracja Stanisława Baczyńskiego, patrona komisji

142

skarbowej, skutecznie wykazywała niewinność Zembrzuskiego. W końcu wyznaczono termin kolejnego posiedzenia na następny miesiąc. Mocą dekretu sądowego prowadzono nadal uzupełnianie materiałów dochodzeniowych. Polecono obwinionym zezna­ wać własnowolnie, a nie pod presją tortury. Wyszło na jaw wiele nowych faktów, które wykazały, że Peszyński, Cybul­ ski i Frankemberg nie mieli bezpośredniego udziału w napa­ dzie na króla. Zgodnie z rozkazem Strawińskiego Peszyński w chwili wymarszu spiskowców na akcję stanął na straży wozów, potem zamknął bramę i poszedł spać. Natomiast Zembrzuski, oskarżony o niedoniesienie o spisku, w istocie niewiele wiedział i nie miał możliwości przeciwstawienia się, nie mówiąc o konkretnym donosie. Podobnie Łukawska dowiedziała się od męża o przygotowanym zamachu w for­ mie żartu. Nie mogła więc traktować tej sprawy całkiem poważnie. Cybulski najzwyczajniej umknął z Warszawy zaraz po wyruszeniu ze stajen dominikańskich. Niektórzy — jak chociażby Zembrzuski — zasiedli na ławie oskarżonych zupełnie niesłusznie. Jego ”wina” opiera­ ła się wyłącznie na zeznaniach Łukawskiego, nieprzychylnie doń nastawionego. Uprzedni podkomendny Zembrzuskiego - Łukawski, z natury nieposłuszny, często działał na własną rękę, na swe potrzeby obracał pieniądze konfederackie, z rozkazu swego dowódcy trafił kiedyś do aresztu. Złożywszy przysięgę, że mu się przeciwstawiać nie będzie, został wypu­ szczony i uciekł do Strawińskiego. Wezwanie Zembrzuskiego do powrotu zignorował. Jedno z posiedzeń sądu w części wypełniło odczytanie manifestu Kazimierza Pułaskiego, będącego obroną jego samego. Wielki tłum przybył na następną rozprawę (w dniu 2 sierpnia), ponieważ król zapowiedział swe wystąpienie w obronie królobójców. Stanisław August otoczony świtą marszałków i ministrów wszedł do zatłoczonej sali. Zasiadł na przygotowanym dlań tronie. Sędziowie, obrońcy i instygatorzy zajęli wcześniej wyznaczone dla nich siedziska.

143

Wprowadzono skutych w łańcuchy oskarżonych. Król w peł­ nym majestacie prawa oświadczył: "Nie ja k o sęd z ia w tym d zisia j m iejscu z a sia d a m , bo nim być w tej sp ra w ie nie m ogę, lecz n a to tylko, a b y m p ra w d z ie w y d a l św iadectw o, którego n ikt n a d e m nie lep iej w y d a ć nie m oże. W inienem życie tem u J a n o w i K uźm ie, któreg o tu m a cie p rzed oczam i. Nikt go nie m iot n a oku, m ógł był sto r a z y schron ić się y zn ikn ąć; a le sam p ierw szy p o k a z a ł m i się n a zam ku, znać, że m i w ierzył; n ie pow in ien w ięc być zaw ied zion y . U iszczam się w m ym słow ie, m ów ię z a nim, a b a rd z iej sam z a sobą. M oja by b y ła h a ń b a , m óy ż a l nieu koiony, g d y by m ia n ie­ chcący stał się p rzy cz y n ą zguby takieg o człow ieka, który m n ie od śm ierci r a to w a ł k ilk a k ro tn ie y który m i d a ł d ow ód ta k w ielki sw oiego o m oiey rzetelności szacu n ku ...”. Długą mowę królewską wieńczy następująca konklu2ja: ”Moy p r z y p a d e k n a dn iu trzecim N ouem bra, d ość p rześw iad czy ł, że jest p o trz eb a d o k ła d n iejsz a y sp ra w n iejsz a o b w a r o w a n ia osoby y d ostoień stw a królew skieg o (y te trz eb a obm yśleć), a le razem d a ł w idoczn ie p ozn ać, ia k g łębok o u r a ż a ć p o ­ tr a fią p rzeciw n e p ra w d z ie m n iem an ia o rzeczach , osobach y d ob roci lub złości uczynków , w sła b e u m ysły z siebie dość św ia tła m ieć n ie m ogących, zap ęd zon y bez h am u lca duch zaw ziętości i n iezg od y ...” Zakończył: ”O dpuść n am n asze w iny, ja k o i my o d p u szcz am y ”, wstał i odprowadzany przez cały sąd sejmowy udał się do komnat królewskich. Mimo sugestywnych wypowiedzi króla w sprawie Jana Kuźmy instygatorzy podtrzymywali w mocy oskarżenie przeciw temu, który uczestniczył w napadzie na króla, za okopy spiesznie uprowadzał nie dając wytchnienia, order królewski zdjął, zabrał zegarek i woreczek z pieniędzmi, na koniec majestat po błotnistych drogach popędzał. Przy tej okazji przypomniał sąd nikczemnika Darowskiego, który tylko portret króla Sobieskiego w złości porąbał i za to skazan był na okrutną śmierć z mocy prawa Rzeczypo­ spolitej o obrazie majestatu. Niełatwo było uchronić spod rygoru praw " szkarad n eg o królobójcę J a n a K u ź m ę” - jak donosiły akta procesowe.

144

Wreszcie 28 sierpnia 1773 roku sąd Rzeczypospolitej ogłosił w języku łacińskim wyrok, odczytany oskarżonym w polskiej mowie przez Chroniewskiego, rejenta marszałka wielkiego koronnego. Dokument spisano w dwóch egzem­ plarzach opatrzonych podpisem marszałka wielkiego koron­ nego. Jeden złożono do aktów metryki koronnej, drugi dostarczono do archiwum grodu warszawskiego. Obydwa opieczętowano w sądzie sejmowym. Nie sprecyzowano dokładnie daty wykonania wyroku, zawierał on bowiem całą gradację kar. Zaczęto od przewiezienia Łukawskiej do domu poprawy już w dniu następnym po wydaniu werdyktu sprawiedliwo­ ści. Dnia 9 września 1773 roku przy dźwiękach trąby w wielu miejscach Warszawy ogłoszono infamię wszystkich, których obejmował ten wyrok. W dniu tym również przygotowano Łukawskiego i Cybulskiego na wielką kaźń. Przed księdzem Aleksandrowiczem odbyli spowiedź, przyjęli komunię. Następnie 10 września po godzinie ósmej z rana lud war­ szawski oglądał trzy parokonne wózki z postaciami przy­ branymi w śmiertelne koszule. Pierwszy wózek zajmował Łukawski w asyście skromnego kapucyna, podobnie i na drugim wózku siedział Cybulski obok brązowego habitu. Cybulski rozsiadł się w trumnie, Łukawski zaś czterech desek nie potrzebował, gdyż jego ciało miało być spalone. Na trzecim zaś wózku wspólnie tłoczyli się Peszyński, Frankemberg i Kuźma. Katowski orszak chroniło stu jezdnych z chorągwi węgierskiej, pełniącej rolę policyjnej straży marszałka wielkiego koronnego. Za korowodem ciągnął pułk jegomości Byszewskiego. Precyzyjnie wyznaczono ostatni szlak "królobójcom” : ” ...z M ostow ej u licy b r a m ą N o w o w iejsk ą p rz ez m iasto, K r a k o w s k ą b r a m ą n a u licę S en a to rs k ą , z u licy S en a to rs k iej u lic ą M iodow ą, z M iodo­ w ej n a D ługą, w ed le Z eu ghau zu p rz ez m ost i w ed le p a ła c u J.W . W ojew odzin y m iń skej n a N a lew k i. Z N a lew ek n a P o k o r n ą u licę k o ło o g ro d u JM C P a n a F on tan y . Z P o k o r n e j d o s a m eg o p la c u ”. Skazańcy jechali w milczeniu. W razie potrzeby, gdyby któryś mdlał, felczer z winem i wodą

ratunkiem miał służyć. Instygatorzy w pełnym ceremo­ niale jechali konno. Korowód dojechał do placu kaźni. Stało tam już pod bronią, 580 żołnierzy z pieszej gwardii koronnej, w kwadrat owe katowskie theatrum ujmując. Zebrana na placu gawiedź liczyła około 20 tysięcy. Zawstydzony Kuźma zasłaniał twarz przed spragnionymi krwi tłumami. Bezpieczeństwo publicz­ ne wymagało przetoczenia na plac wielu dział. Kiedy nastał czas kary rzesze wstrzymały oddech. Pierwszy na katowskie rusztowanie wkroczył Łukawski prowadzony przez kapucyna. Godnie uniósł czoło do góry, publicznie oświadczając, iż winien jest tej kary za usiłowanie zbrodni królobójstwa. Kata powstrzymał przed założeniem na oczy czarnej opaski. Położył spokojnie głowę na pniu. Kat uniósł szeroki miecz o ściętej końcówce. Zamaszyste uderze­ nie mistrza śmierci odłączyło głowę od ciała. W tłumie wezbrał mieszany pomruk. Następnie kat odcinał ręce. W końcu poćwiartowane ciało wleczono na stos. Ogień skoczył do góry, szybko pochłaniał królobójcę, aż wreszcie obrócone w proch szczątki rzucono na wiatr. Z bliska przyglądał się Cybulski temu widowisku, podob­ nie jak żona Łukawskiego, której nie długo danym było cieszyć się życiem. Sparaliżowana widokiem kaźni swego małżonka zmarła na trzeci dzień po egzekucji. Po Łukawskim na katowskie podium wstąpił Cybulski. Zachował zimną krew do końca. Przemowy do tłumu po­ niechał, pozwalając tylko zawiązać sobie czarną przepaskę na oczy. I jego nić życia przerwało jedno wprawne uderzenie miecza katowskiego. Ciało od razu złożono do przygotowanej trumny, a pochówku dokonano na jednym z warszawskich cmentarzy. Kat zakończył powinność, zawiesiwszy na szubienicy tabliczkę z nazwiskami królobójców, których nie dosięgną! miecz sprawiedliwości. Ci, którzy w ramach kary resztę życia przepędzić mieli w twierdzy Kamieńca Podolskiego, zostali tam dostarczeni w końcu września 1773 roku. Więzienie twierdzy kamie­

146

nieckiej popularnie zwano "Indiami”; lochy jego znajdowały się na 6 sążni pod ziemią, bez powietrza, światła i perspek­ tyw na rychłe wyjście, pomijając możliwość ucieczki. Dalsze losy pozostających na wolności autorów "wielkiej sprawy” układały się rozmaicie. Kazimierz Pułaski nie prze­ stawał słać do kraju kolejnych manifestów sugerujących jego niewinność. Był w tym czasie w Paryżu pod przybranym nazwiskiem Korwin. W 1774 roku pojawił się we Włoszech, skąd wyruszył do Turcji. Dalsze koleje losu głównego przy­ wódcy konfederacji barskiej związane są z historią Stanów Zjednoczonych, gdzie w 1779 roku dużą sławę przyniosła mu obrona Savannah. Tam podczas nieudanego szturmu został śmiertelnie ranny. Nieprzytomnego generała przeniesiono na pokład, aby go przewieźć do Charlestonu. Zmarł 11 X 1779 roku na pełnym morzu podczas tropikalnych upałów, dlatego jego zwłoki pochłonął ocean. Dziesięć dni później w Charlestonie odprawiono symboliczny pogrzeb, a po latach pamięć dowódcy uwieczniło wiele pomników wzniesionych na lądzie amerykańskim. Nikt nie pamiętał politycznego potknięcia z czasów konfederacji barskiej, nikomu też nie jawił się on jako czołowy polski królobójca. Los pozwolił mu hańbę czynem zmazać. Literacka wizja, przekazana w powieści Henryka Rzewu­ skiego L is to p a d każe zginąć Stanisławowi Strawińskiemu, gdyż wyrok śmierci rzekomo wykonano na nim później. Faktycznie po dostarczeniu swojego manifestu do grodu wileńskiego umknął za granicę i tam ukrywał się pod obcym nazwiskiem. Przebywał przez długi czas w Rzymie, gdzie przywdział habit zakonny. W czasach Księstwa Warszaw­ skiego powrócił do ojczyzny w charakterze duchownego. Osiadł w wiejskiej parafii, na obszarze dawnego wojewódz­ twa krakowskiego. Zmarł jako obywatel Królestwa Kongresowego, pozostawiając po sobie skrupulatnie spisane pamiętniki, których do dnia dzisiejszego nie udało się odnaleźć. Skazani na dożywotnie więzienie Peszyński i Frankemberg musieli odsiadywać wyrok jeszcze w 1795 roku, skoro

147

Stanisław August upominał się u władz rosyjskich o ich wypuszczenie. Po dwudziestu trzech latach ciężkiego więzie­ nia w 1796 roku na polecenie cara Pawła I zostali uwolnieni. Dalsze koleje ich życia nie są znane. Po opuszczeniu Rzeczypospolitej skazany na banicję Jan Kuźma przybył do nadadriatyckiego Rimini w Państwie Kościelnym. Kilka lat później przeniósł się do Sinigalii. 0 swoim pobycie w Italii po latach opowiadał: ”S iedziałem tam lat w iele; p ię k n a to ziem ia, a le tęskn iłem z a sw oim krajem . C h ciałby m też tu, żeby kości m oje spoczęły. D opóki żył król Jeg om ość, to m n ie p en sy jk a d och o d z iła regu larnie, k tó rą z ła s k i sw ej m on arszej, w iern em u słu dze raczy ł p rzezn acz y ć”. Kuźma otrzymał od króla roczną pensję w wysokości 400 czerwonych złotych. Pędził życie w odosob­ nieniu, choć na kłopoty materialne się nie skarżył. Miejscowi przypisywali mu nawet tytuł hrabiego, przeciw czemu Kuźma nie protestował. Po śmierci króla pensję otrzymywał od Stanisława Poniatowskiego. Wielu Polaków bawiących we Włoszech unikało jego towarzystwa, widząc w nim zdraj­ cę. Bardziej światli, jak Jan Albertradi, Julian Niemcewicz czy Józef Drzewiecki bywali u sławnego zamachowcy. Najbardziej stronili od Kuźmy żołnierze polskich Legionów Dąbrowskiego. Zawsze z wielkim szacunkiem wypowiadał nazwisko swego dowódcy z czasów konfederacji Kazimierza Pułaskiego — nazywał go hetmanem. Podobnie wdzięczność wielką okazywał królowi Stanisławowi Augustowi. Rozbiory umożliwiły Kuźmie powrót do ojczyzny na przełomie 1803/1804 roku. Osiadł w Warszawie. Mieszkał w budynku poklasztornym przy ulicy Jezuickiej, nigdy nie wstąpiwszy w związek małżeński. Powrócił jeszcze na krótki okres do Włoch w celu uregulowania spraw mająt­ kowych. Wśród mieszkańców Warszawy cieszył się dużą popularnością. Posiwiały królobójca zmarł 12 IV 1822 roku 1 pochowany został na cmentarzu Powązkowskim. A w cmentarnym kościele na Powązkach, w głównym ołtarzu ufundowano w 1793 roku sumptem prymasa Micha­ ła Poniatowskiego obraz św. Karola Boromeusza, na boku

148

którego nieznany twórca przedstawił postać Kuźmy klęczą­ cego u stóp króla polskiego. Kazimierz Wójcicki, istne "dziecko Warszawy” w cza­ sach, kiedy Kuźma dożywał ostatnich lat po powrocie do kraju, powiada: "...zn ałem go osobiście, n ie r a z n a k o la n a ch p osad ziw szy o p o w ia d a ł m i stare p o d a n ia i p ow iastki lu d o­ we, a le nigdy n ie d otkn ął n ajm n iejszym w spom n ien iem tego w y p ad ku . B ył w yniosłego w zrostu, sm agłej postaci, tw arz ściągła, długa, nos duży, czoło w ysokie, które p o d n o siła ły sin a; szedł z tą pew n ością, co zn am ion u je czerstw ość i siłę. Ubiorem jeg o b y ła d łu g a g ra n a to w a k a p o ta kroju ż u p a n a ze stojącym kołn ierzem , buty ju chtow e z dłu giem i cholew am i po w ierzchu sp od n i i c z a p k a rog aty w ka. C odzienn ie chodził n a mszę św. d o F ary i g orąco m odlił się p rzed k a p lic ą P. J e z u s a ”. Był ostatnim, którego wypadki zawieruchy dziejowej uczyniły jednym z bardziej znanych królobójców Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

XI ZMIERZCH KRÓLOWANIA

Ostatnie dziesięciolecie osiemnastego stulecia było pasmem tragicznych dla Rzeczypospolitej wypadków, przerywanych krótkimi przebłyskami triumfu. Dość wspomnieć o uchwale­ niu konstytucji trzeciomajowej jako wspaniałym efekcie dążeń reformatorskich, przez co wywołującym agresję sil­ nych sąsiadów, pobudzonych tym do zdecydowanych posunięć kolejnego cesarskiego cięcia, którego przeżyć nie mogła ani Rzeczpospolita, ani jej nie donoszone dziecię reformy. Rok po uchwaleniu konstytucji nad osobą króla Stani­ sława Augusta Poniatowskiego znowu zawisła groźba ta­ jemnicze widmo królobójcy. Na początku 1792 roku mieszkaniec Wilna, niejaki Zabiełło, doniósł, że major rosyj­ ski o nazwisku Schultz proponował mu zapłatę w wysokości półtora tysiąca czerwonych złotych za zamordowanie króla polskiego. Donosiciela rychło przymknięto w więzieniu, zdawał się nazbyt podejrzany. Długie indagacje wprawiły go w stan zmieszania, w końcu wyznał, iż on sam całą sprawę zmyślił, ponieważ nie mając z czego żyć, liczył na nagrodę za ów donos. Ta, wyimaginowana bądź rzeczywista, próba mordu na osobie monarchy nie doczekała się nigdy pełnego wyjaśnienia. Proces nie został wszczęty, a uznany za fantastę Zabiełło opuścił więzienne mury, otrzymawszy nakaz

150

bezzwłocznego wyjazdu z Warszawy. Przebywający wów­ czas w Polsce rosyjski minister pełnomocny Jakub Bułha­ kow w swoim dzienniku zanotował, że Zabiełło ”...takż e byt o fia r ą podu szczeń , m a ją cy ch n a celu co ra z to w iększe rozją trz an ie um ysłów przeciw R osji”. Powtarzano po cichu w różnych kręgach Warszawy na przełomie kwietnia i maja 1792 roku o innym spisku na życie króla. Powody tej obawy zrodziły się na skutek zawiadomie­ nia Stanisława Augusta Poniatowskiego przez dwór wiedeń­ ski o niebezpieczeństwie grożącym jego życiu; przestrzegano by miał się na baczności i każdy krok stawiał z wielką ostrożnością. Można by posądzać austriacką dyplomację o próbę wprowadzenia króla w osłabiającą psychozę strachu, gdyby nie list księżnej Lubomirskiej, która także przestrze­ gała Poniatowskiego przed czyhającym nań niebezpieczeń­ stwem. Targnięcie się na majestat króla ponoć wyznaczono na dzień 3 maja. W Warszawie z powodu powyższego ostrze­ żenia aresztowano dwóch podejrzanych; jednym z nich był Litwin Zabiełło. Zbrodnia królobójstwa mogła być dokonana podczas uroczystości rocznicowych z okazji uchwalenia Konstytucji 3 Maja w katedrze warszawskiej. Padła nawet propozycja odłożenia obchodów, ale Stanisłw August mimo wszystko nie chciał być obarczony zarzutem słabości. Zanim udał się do kościoła, spowiadał się w zamku, podpisał testament. Podczas mszy zasiadł jak zwykle na swoim tronie, był nadzwyczaj blady i wielu rozpoznało, że jakoś dziwnie strwożony. Król zatonął we własnych myślach, pot ściekał mu z czoła. Zaufani z ochrony królewskiej nerwowo wyczekiwali zajść, które nie następowały. Pozostali, wyzna­ czeni do zadań specjalnych, przesuwali się w tłumie, śledząc każdy ruch w świątyni. Po odprawionym nabożeństwie król opowiadał o niepokoju mu towarzyszącym, zwłaszcza gdy musiał przechodzić przez tłum zebranych rzesz ludu. Skoń­ czyło się na strachu. Tymczasem Europa Zachodnia żyła rewolucją we Francji. Zanosiło się na wielkie królobójstwo w majestacie prawa. Króla Francuzów Ludwika XVI prowadzi naród na szafot.

151

Styczniowy numer gazety paryskiej ”Les Revolutions de Paris z 1793 roku tak zdawał relację z egzekucji: ”Po p rzy by ciu n a p la c R ew olu cji [król] w y sia d ł z pow ozu. N atychm iast został p rz e k a z a n y w ręce k a ta , sam zd ją ł f r a k i kraw at, został w zw ykłej ka m iz elce z m ięk kiej b iałej w ełny. Nie chciał, by m u p o d cin a n o w łosy, a p r z ed e w szystkim by go w iąza n o ; k ilk a słów w y p ow ied zian y ch p rzez sp ow ied n i­ k a w net go p rzekon ało . W szedł n a szafot, p o s tą p ił ku lew e­ m u brzegow i, z tw arzą m ocn o z aczerw ien io n ą sp o g lą d a ł p rzez k ilk a chw il n a całe otoczen ie i zap y ta ł, czy d obosze nie p rz esta n ą bić w bębny. C h ciał się w ychylić i przem ów ić, w iele głosów w ykrzyknęło do egzekutorów było ich czterech by w ykon ali swoje zad an ie. Niemniej, gdy zaczęto go p rzy ­ w iązyw ać, pow ied ział w yraźn ie te słow a: « Um ieram nie­ winnie, p rzebaczam m ym wrogom, pragnę, by m oja krew przyn iosła pożytek Francuzom i u śm ierzyła gniew B oga » ”, Odcięta głowa Ludwika, która spadła do kosza przy gilotynie, stała się symbolem zmierzchu monarchistycznej Europy. Gdzieniegdzie pozostawały tytuły, ceremoniał i aspiracje, ale podstawą sprawowania władzy powoli stawa­ ły się rządy publiczne i konstytucja. Wrzenie w społeczeństwie polskim narastało z chwilą wybuchu powstania kościuszkowskiego. Gadatliwy kroni­ karz Jędrzej Kitowicz stworzył fantastyczny obraz Poniatowskiego, który wychylając się z okien zamku rzeko­ mo zachęcał okrzykami powstańców do walki, rozkazywał wynosić kosze z amunicją dla walecznych kościuszkowców. Faktycznie król był zaledwie powściągliwym moderatorem, pełnym racjonalizmu hamulcem radykalnych przedsięwzięć. Wreszcie, był nadal symbolem niezawisłości bytu narodowe­ go. Słynny dowódca powstańczy Jan Kiliński zaciągnął wartę w zamkowych apartamentach króla. Zbrojni powstańcy trzymali straż nawet przed wejściem do sypialni Poniatowskiego. Prawdopodobnie powstała obawa o bezpie­ czeństwo króla polskiego. Niepokój o własne życie nie osłabił aktywności Stani­ sława Augusta. Wielokroć ingerował w sprawy wyro­

152

ków śmierci, częstokroć przemierzał ulice Warszawy. Za­ grożenie jest coraz większe — samowolny tłum doszukuje się zdrady w działaniach króla, ten natomiast niezmiennie wierzy w autorytet Kościuszki. W rozmowie z Naczelnikiem powstania król oświadczył: ”Je ś li ginąć, to z W. P an em i R adą n ieodstępn ie, a le n a to trzeba m i p a r o l hon oru W. P an a, że m nie tu n ie ostaw isz, gdyby Ci p rzy szło odejść stąd z w ojskiem ”. Kościuszko nie zaprzeczył. Pospólstwo pod­ chwyciło słowa śpiewane do własnej melodii: My, K r a k o w ia cy , nosim guz u p a s a , p ow iesim sobie k r ó la i p ry m a sa ! Oczywiście przyśpiewka była czymś, co przypominało nie­ winne wymachiwanie szabelką, ale Poniatowski żył w nie­ ustannym niepokoju. Obawiał się stryczka. Zresztą Warsza­ wa nie cierpiała na brak szubienic zgotowanych zdrajcom. Słowem, Poniatowski, trochę przestraszony, wyolbrzymiał wśród swoich stronników pogłoski o kolejnej próbie królobójstwa. Brat króla - Michał Poniatowski psychicznie nie wytrzymał. Wolał samobójstwo przy użyciu trucizny niż haniebną śmierć na oczach ludu. Znowu odezwała się ulica K s ią ż e p ry m a s z w ą c h a ł linę Woldt p roszek niż d rab in ę. Ruch powstańczy ugina się pod potęgą zaborczej armii. Król w obliczu klęski pragnie pełnić rolę mediatora między władzami powstańczymi a nieugiętym wrogiem. Podejmuje się obowiązków, którym nie sprosta wyrachowany dyploma­ ta, a co dopiero pełen wrażliwości człowiek kultury. Jedyne, co może zrobić, to złagodzić okrucieństwo rosyjskiego intruza, chronić stolicę przed impetem wroga, ulżyć niedoli uczestnikom narodowego zrywu. Powstanie ostatecznie upada. Rozbiór terytorium Polski okazuje się faktem nie do uniknięcia. Caryca Katarzyna doradza Poniatowskiemu wyjechać do Rzymu, zabrania pobytu w Austrii i Szwajcarii. Król usunął się na boczny tor. Interweniował w Petersburgu dopiero w chwili wtargnięcia

wojsk pruskich. Wiedział, że jest bezsilny. Nim podjął decyzję o swej abdykacji, prosił o pomoc króla angielskiego. Królewski Londyn obawia się tego, co przeżył rewolucyjny Paryż. Alianci przybyć nie mogli, zaborcy już szarpali trupa Rzeczypospolitej. Żądanie carycy jest kategoryczne przyjedziesz do Grodna zakomunikowała królowi polskiemu. Poniatowski przypuszczał, co go tam czeka. Znajdował się przy tym w krytycznym położeniu finansowym. Dłużnicy naciskali, warszawskie banki ogłosiły bankructwo, na zamek królewski wdarła się bieda. Na usta polskich jakobinów cisnęły się słowa poety: „I godzien z a sw e T ytusa sp ra w y K a n o n iz a cji ... K a p e t a ” czyli śmierci na gilotynie. Radykalni patrioci uważali, że król zasługuje na karę śmierci jako zdrajca z Targowicy. Stanisław August Poniatowski już niewiele myślał o pa­ nowaniu, przede wszystkim chciał żyć. Od 1793 roku złowrogo brzmieć musiał w jego uszach szczęk gilotyny. W okresie wypadków powstania kościuszkowskiego wzbu­ rzony lud Warszawy krzyczał: „Niech król żyje, a le niech nie u c ie k a ”. Był ostatnim symbolem niepodległości królestwa polskiego. Ostateczny termin wyjazdu króla został bezapelacyjnie wyznaczony na dzień 7 stycznia 1795 roku. Wcześniej wyru­ szyły ciężkie wozy wyładowane meblami. Wyprawiono królewską służbę. Wspomnianego dnia, wczesnym rankiem żegnała się w zamku rodzina królewska. Potem Stanisław August pozdrawiał masę ludzi. Wyruszał wśród szlochu zebranych w nie znaną przyszłość. Zajął miejsce w karecie, której drogę zastawiły tłumy. Długi korowód monarszy wyjeżdżał w stronę traktatu grodzieńskiego. Dotychczas do Grodna udawał się dość często na zwoływane tam sejmy. Teraz patrzy z okna karety na ziemię pokrytą grubym płaszczem zimy, spogląda na kraj, dla którego nie widzi przyszłości. Tutaj panował przeszło lat trzydzieści. W zamku grodzieńskim króla pilnie strzeżono. Rosyjscy strażnicy ”zam ien ien i w ła d z ą kn u ta w n a k ręco n e m ech an iz­ m y ” stali przy wszystkich drzwiach wejściowych. Poczta

154

podlegała ostrej cenzurze, zaufani króla byli powoli odsuwa­ ni od dworu. Donosicielstwo sparaliżowało wszystkich. Tutaj królował strach, o ileż okrutniejszy niż błogie wspomnienie "królobójstwa” w polskim wydaniu. Swoi poddani działali jawnie: strzelali, nosili czekan za pasem, porywali, wykrzy­ kiwali, podśpiewywali, plotkowali, ale nigdy nie uciekali się do skrytobójstwa. Tutaj zaś wielu słynęło z podstępnej zbro­ dni, okrucieństwa, wyrachowania, a nawet umiejętności pozyskiwania obcych narzędzi mordu. Nie potwierdzone źródłowo obawy Stanisława Augusta, zważywszy na znane fakty z przeszłości sąsiadów, wydają się bardzo uzasadnione. Nowy car Paweł I zachęcił Poniatowskiego do zamieszkania w Petersburgu. Obiecywał spokój i warunki godne monarchy w apartamentach Pałacu Marmurowego. Do stolicy imperium wyruszył orszak króla polskiego 15 lutego 1797 roku. Trasa i tym razem była dość uciążliwa. Przed Wilnem zdarzył się wypadek, powóz królewski bowiem wjechał w głęboką koleinę i przewrócił się. Zwykły przypadek, ale król z tego powodu odczuwał silne bóle głowy. Zaufany króla Kicki przestrzegał w liście: ”...są i takie u siłow an ia, nie ręczę z a to, że tutejsi p an ow ie m oże n a ja k ą sum ę łożą, a b y W. K . Mości z P etersbu rg a się pozbyć, a p o ­ tem sw e in teresa, które m og ą m ieć z W. K. M ością, sw obod n ie p rzed tem oczern iw szy dokoń czyć i w łasn ość W. K. Mości d a r m o p o łk n ą ć...”. Z rzadka uczestniczył w wielkich balach, bywał także zapraszany na uroczystości cerkiewne. Podczas święta Jordanu był ostry mróz i sypał śnieg. Dwugodzinne stanie na mrozie przyprawiło króla o nieżyt dróg oddechowych. Doktor Boeckler zalecił łóżko. Niebawem — w styczniu 1798 roku nastąpił atak serca. Wyczerpanie chorobą zauważyła pani Vigee-Lebrun: "Jestem n iesp okojn a o króla. Z au w aży ­ ła m cien ie w jeg o oczach. Je g o spojrzen ie jest ja k b y zgaszone. N iepokoję s ię ” mówiła. Dnia 12 lutego 1798 roku król rozpoczął jak zwykle dzień od rutynowych czynności. W szlafroku przeszedł do gabine-

155

tu, aby przejrzeć korespondencję. Wypił filiżankę bulionu podaną przez ulubionego kucharza Pawła Tremo. Około połu­ dnia dostał ataku duszności. Za chwilę stracił przytomność. Natychmiast powiadomiono cara przyjechał. Przy łożu chorego zgromadzili się najbliżsi dworzanie. Król odczuwał gwałtowne dzwonienie w uszach. Słabł coraz bardziej. Nad­ worni lekarze Boeckler i Hansemann podali mu łyżeczkę musztardy zgodnie ze wskazaniami dawnej medycyny. Za chwilę król mowę stracił. Puszczano krew. Wieczorem nastąpiła agonia. Nasiliły się drgawki. Przed północą skonał. ”B y łam n aoczn y m św iad kiem pisała Szczęsna Potocka okrop n eg o w idoku . K ró l tknięty a p o p lex y ą , p a s u ją c się ze śm iercią c o lą dobę, żyć p rzestał. B ęd ą c o b ec n ą w szystkiem u, p on iew aż tego d n ia nie w y ch od ziłam p r a w ie z jeg o pokoju, w id ziałam , j a k robion o, co tylko się d ało, by za ch o w a ć przy życiu. Ju ż od pew n ego czasu p rzeczu w ał on bliskość śm ierci i sp osobił się d o niej w du chu ch rześcijań skim . Ś m ierć nie zm ien iła go nic n a tw arzy tchn ącej w ew n ętrzn ym sp o k o ­ jem ". Większość historyków opowiedziała się za taką wersją zgonu monarchy — czyli apopleksją serca. Sprawa nie jest zupełnie prosta, gdyby prześledzić większość źródeł. Na ich podstawie nietrudno podejrzewać trucicielstwo, chociaż w żadnych oficjalnych komunikatach nie ma o tym mowy. Nie są to spekulacje spragnionych sensacji miłośników przeszłości. Już współczesnym królowi zgon ten przywodził na myśl otrucie. Wskazywano na Prusa­ ków (chyba tylko w Petersburgu), których posądzono o udział w tym zejściu. Sugerowano podanie trucizny zwanej a ą u a to fa n a szlagier tamtych lat będącej bezbarwnym płynem z zawartością arszeniku albo octanu ołowiu. Kilka kropel wystarczyło do zabicia człowieka. Środek przynosił pożądany skutek bez klasycznych objawów zatrucia organiz­ mu. Trucizna zawdzięczała nazwę sycylijskiej hrabinie Tofanie. Uśmierciła nią kilkaset osób, wysyłając przezroczys­ ty płyn jako "mannę Św. Mikołaja z Bari”. Przeszłość rodowa cara zaciążyła nad jego reputacją. Z pewnością nie był wolny od pomówień przy okazji nie

156

w pełni jasnej śmierci Polaka. Sam zresztą Paweł I zapytał, czy Poniatowskiemu nie podano a ą u a to fa n a . Z jego polecenia poddano śledztwu wszystkie osoby mające bezpo­ średni związek z podaniem królowi bulionu. "Gazeta Warszawska” z dnia 23 lutego 1798 roku ograni­ czyła się do kilku zdawkowych relacji z ostatnich chwil życia polskiego króla. Natomiast wszechwiedzący Kitowicz w pa­ miętniku napisał: ”B yło takż e m n iem an ie, iż u m arł z p rz e­ ziębien ia, asy stu jąc w ielkiej w ru skim o b rz ą d k u cerem on ii św ięcen ia Jo rd a n u , to jest rzeki Newy, co R usini zw ykli o d p r a w ia ć w św ięto Trzech K rólów , kied y zaz w y czaj n ajw iększe m rozy p a n u ją . Tej tedy cerem onii, a racz ej Im p eratorow i n a niej przytom n em u bez fu tr a asy stu jąc P on iatow sk i takż e bez fu tr a przez trzy godziny, p rzezięb ił i o d tą d w ątleć n a zdrow iu zaczął. In n i n a kon iec tego z d a n ia byli, iż m u tru cizn ą życie skrócon o, a b y go ja k o n iep otrzebn ego w ięcej n a św iecie k róla , od arteg o z królestw a kosztow n ym i n a k ła d a m i n ie żyw ili. K tó ra k o lw iek z tych p rzy czy n p rz y b liż y ła m u śm ierci, w szystkie p oczątek w zięły z u tracon eg o królestw a, bólu głowy, zgryzoty i w stydu p o ­ ż era ją c eg o w nętrzności, p rzeziębien ie z n iew oln iczego szafirk o w a n ia , tru cizn a z u p rzątn ien ia z P etersb u rg a”. Jędrzej Kitowicz słynął z koloryzowania. Nie mamy dostatecznych podstaw do jednoznacznego orzeczenia faktu "królobójstwa” w przypadku Stanisława Augusta Poniatowskiego. Przyjrzyjmy się jednak relacji nadwornego medyka Boecklera, umieszczonej w liście do Fryderyka Bacciarellego: ”Co się tyczy szczegółów śm ierci królew skiej, ja k ie w y p a d a ło p o d a ć d o G azet h am bu rskich lub innych, to nie m o ja rzecz; gdy zaś n ic p od ob n eg o nie ż ą d a n o od e mnie, m iałem tyle rozw agi, żem m ilczał. P o­ czciw y n asz pan , u m arł p o prostu n a a p o p lek sy ę n erw ow ą, j a k a się w y w ią z a ć m u sia ła z p ra cy n a d e r żm udnej i n ie­ przyjem n ej, d ą ż ą c e j d o oczyszczen ia się z kłopotów z rz ą d z o ­ nych n iegodziw em i p rojektam i, którem i u m ian o zaw ich rzy ć w szystkie u k ła d y o długi i dochody. S a m a ju ż e k s p ed y c y a do W arszaw y ta k z m o rd o w a ła m ego k róla , że p o w yjeździe

157

stąd w e d w a d n i d ozn ał k ilkak rotn y ch zaw rotów głowy, p ow ięk sz a ją cy ch się k a ż d ą r a ż ą , co p rzy ch o d z iła poczta, a z n ią n iem iłe w iad om ości o d b iera n e z W arszaw y. S ta r a ­ łem się o ile m ożn ości z a p o b iec złym sku tkom przez upusz­ czenie krw i i inne od p ow ied n ie śro d ki lekarskie, i u d ało mi się przyn ieść m u n ie ja k ą ulgę; ale n a n ieszczęście każ d y dzień pocztow y d a w a ł n ow ą przy czy n ę choroby, ta k dalece, że p o odczy tan iu ostatn iej eksp ed y cy i z W arszaw y, przez k ilk a chw il s ie d z ia ł ja k m artw y w krześle, i ziścił, com mu p r z e p o w ia d a ł jeszcze w G rodnie. A ni klim at, a n i nic innego n ie jest p rzy cz y n ą śm ierci królew skiej. A ż d o p oczątku tego roku n ajlep sze sp rz y jało m u zdrow ie; lecz od styczn ia tr a ­ pion y i sz a rp a n y n a w szystkie boki i to najn ielitościw iej, uległ p od ciosem , i to w k r a ju n ajlep szy m w św iecie. P rzy otw arciu jeg o zw łok nie zn alezion o nic n ad zw y czajn eg o w ew nątrz, tylko to, co zw y kle by w a u osób koń czący ch n a ap op lek sy ę, to jest, n ap ełn ien ie się w o d ą k o m ó rek m ózgo­ w ych; zresztą w szystko z n a la z ło się w n ajlep szy m stanie, bez żad n eg o śla d u ja k ic h n a ro śli polip ow y ch w n aczy n iach . Mnie sam eg o n iep om ału zdziw iło, żem n ie czy tał ja k ie g o osobn ego arty ku łu op isu jąceg o jeg o śm ierć, ży cie i o b r z ą d pogrzebow y. U m arł on n a to sam o co i n ieboszczka Im p era to ro w a ; p och ow an o go też z temi sam em i h on oram i. Co się m nie tyczy, nie m ogę don ieść W. P a n u stan ow czego o tern, co n a d a l zrobię ze s o b ą ; tym czasem chciej p rz y ją ć zap ew n ien ie p ow in n ego szacu n ku ”. Historyk medycyny Witold Dudziński, oceniając współcześnie przebieg choroby Stanisława Augusta, stwier­ dził, iż 66-letni monarcha doznał komplikacji naczyniowych mózgu pod postacią porażenia połowicznego. Świadczą o tym objawy prodromalne: zawroty głowy, dzwonienie w uszach, osłabienie organizmu. Drgawki i szybka utrata przytomności wskazują na siłę porażenia połowicznego w obrębie miażdżycowo zmienionych tętnic mózgu. Teza ta, w konfrontacji ze źródłami, zdobywa uznanie na gruncie interdyscyplinarnych dociekań badaczy. Więc to nie trucizna kazała zejść z tego świata ostatniemu królowi Polski.

158

Całe panowanie tego manarchy przypadło na okres zbliżania się ku przepaści schorowanego państwa, któremu przewodził struty życiem człowiek w koronie, ”...n iepospoli­ ty p r z y k ła d złej i d ob rej doli, p om y śln ą rozum nie, złą m ężnie zn osił...” dopisano na nagrobku.

CZAS ROMANTYCZNYCH BOHATERÓW

Jeden z najgłośniejszych bohaterów polskiej literatury romantycznej Kordian chce podjąć samotną walkę dla idei niepodległości w drodze królobójstwa. Koronacja cara na króla polskiego” była faktem. Podobnie nie da się zakwes­ tionować udziału Polaków w zamachach na życie władców zaborczej Rosji. Mickiewiczowski Feliks z III części D ziadów wyśpiewywał: N ie dbam , j a k a sp ad n ie k a r a , Mina, S ybir czy kajd an y . Z aw sze j a w iern y p od d a n y P r a c o w a ć będ ę d la c a ra . W m in ach kru szec ku ją c m iotem , P om yślę: ta m in a s z a r a To żelaz o — z n iego potem Z robi ktoś top ór d la c a ra . G dy będę n a zalu dnien iu, P ojm ę córeczkę T a ta ra ; Może w m oim p okolen iu Z rodzi się P a leń d la c a ra . Polski naśladowca carobójcy Palena nie zrodził się w po­ koleniu Mickiewicza i Słowackiego, ale polski ruch spiskowy

160

doby romantyzmu nie wykluczał użycia przemocy dla wolno­ ści. Wśród wielu "Kawalerowie Narcyssa” postawili sobie za cel obalenie tronów przy użyciu trucizny, choć przecież nie brakowało im poczucia zła moralnego, jakim niewątpliwie było zabójstwo, nawet cara. Jeden ze spiskowców, niejaki Gołębiowski odpowiedział, że "gdyby n a m nie p a d ło zab icie cara, [...] tobym temuż, a potem sobie życie o d e b r a ł”. Uczestnicy spisku podchorążych idą zabić księcia Kon­ stantego sprawującego władzę z ramienia cara w Królestwie Polskim. Gdyby nie chcieli zabić, ”...m usieliby zw ątpić, m usieliby się rozejść i zostaliby s k a z a n i w yrzuceni p o z a obręb d u ch a rom an tyczn ego, z którym n ie z d o ła li się utoż­ sam ić — n a w ieczyste b łą k a n ie w sam otn ości” (J. M. Rym­ kiewicz). Słowa polskich romnantyków obrócono w czyn dopiero w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Car Aleksander II w jedenastym roku panowania doczekał się pierwszego zamachu na życie. Zdarzyło się to 16 kwietnia 1866 roku. Dziennik petersburski "Siewiernaja Po­ czta” odnotował królobójczą sprawę krótkimi słowy: "Dziś o god zin ie czw artej p o południu, w chw ili gdy jeg o c e s a r s k a m ość po sp a cerz e w O grodzie L etn im racz y ł w sia d a ć d o karety, n iezn an y człow iek w ystrzelił d o niego z pistoletu. O patrzn ość b o sk a u ch o w ała drogocen n e dn i n ajd ostojn iejszego n aszego c esarza. P rzestęp ca został z a ­ trzym an y, śledztw o tr w a ”. Aleksander przechodził właśnie parkową aleją, ktoś z po­ zoru tylko podziwiający majestat ściągnął czapkę i osłoniw­ szy nią pierś, niepostrzeżenie sięgnął po pistolet. Oddał zaledwie jeden strzał. Adiutanci błyskawicznie obezwładnili nieznajomego. Domysłów było wiele. Może polski patriota? Schwytany wiedział, jak zmylić śledczym trop, fałszywie podając narodowość polską. Patronat nad śledztwem powierzono, osławionemu na Litwie "wieszatielowi” ge­ nerałowi Murawjowowi, który ambitnie potraktował obowiązek wydobycia zeznań od zamachowca, odmówił wię­ źniowi nawet prawa do snu. On nadal milczał.

161

W wielu miastach imperium carskiego nasiliła się czuj­ ność policji, także w Warszawie panował strach o życie najjaśniejszejszej mości cara. Nie wykluczono polskiego ro­ dowodu w tym zamachu. Masowe aresztowania nie przynios­ ły żadnych danych w badanej sprawie. Dopiero przypadek skierował policję na właściwy trop. Któregoś dnia zjawił się na posterunku właściciel hotelu z doniesieniem, iż lokator z pokoju 65 od kilku dni nie powraca. Policja zrobiła rewizję. Znaleziono jeden pocięty kawałek papieru, na którym po złożeniu dał się odczytać adres Iszutina, studenta z Moskwy, którego rychło aresztowano. Kiedy Iszutina poprowadzono przed oblicze więzionego zamachowca, przerażenie obydwu było dla policji dostatecznie wystarczającym materiałem dowodowym. Okazało się, że nieznany dotąd człowiek to Dymitr Karakazow pochodzący z gubernii saratowskiej. Studiował w charakterze wolnego słuchacza na Uniwersytecie Mos­ kiewskim. Należał do tajnej organizacji, na której czele stał jego kuzyn Mikołaj Iszutin. Karakazowa skazano na powieszenie, Iszutina na izolację w Szlisselburgu, Żaden z nich nie miał polskich korzeni. Działali z pobudek nihilistycznych. W szeregach iszutinowskiej organizacji byli Polacy Bolesław Szostakowicz i Paweł Majewski zesłani na katorgę po zamachu w 1866 roku. Na czerwiec 1867 roku przypadło otwarcie Wystawy Powszechnej w Paryżu, na którą zapowiedział się Aleksan­ der II, mając zamiar pomówić z Napoleonem III, m. in. o polskich sprawach. W Paryżu jednak czekało na cara więcej przykrych niespodzianek niż dyplomatycznych suk­ cesów. Przed pałacem sprawiedliwości ktoś wykrzyknął w stronę dostojnego gościa: ”Vive la Pologne!” . 6 czerwca podczas rewii wojskowej w Lasku Bulońskim ukryty w tłumie Polak wystrzelił w kierunku Aleksandra II jadącego w towarzystwie Napoleona III. Tylko przypadek ocalił cara od dwóch wystrzelonych doń pocisków. Koniuszy carski zauważył celującego z tłumu człowieka, ubódł konia, który zerwał się do przodu i tym samym strzał ugodził tylko

162

wierzchowca. Krew tryskająca z końskiego łba splamiła mundur carski. Zaprzęg monarszego powozu przyspieszył. Następny strzał rozerwał lufę pistoletu i poranił zamachow­ ca. Do akcji wkroczyła policja. Carobójca bez oporu oddał się w ręce sprawiedliwości. Zamach poruszył całą Europę. Początkowo nie było pew­ ności, czy strzały skierowano do monarchy francuskiego czy rosyjskiego. Paryska prasa zarzucała polskiej emigracji wspieranie terroru, należało więc potępić zamach. Niektórzy patrioci, jak Zygmunt Miłkowski, potępiali tylko nieudol­ ność zamachowca, który "ku pił pistolet lichy, n a p c h a ł w eń prochu o w iele w ięcej niż p otrzeba, w p ęd ził n ieod p ow ied ­ niego k a lib r u kulę, u lokow ał się przy d ro d z e zazn aczon eg o w p ro g ra m a c h przejazdu , n a rew ii c es a r z a z carem , i gdy p ojazd z cesarzem i carem w głębi, z d w om a c arew iczam i n a p rzed zie sied zącym i, ze strzelcam i kon n o obok, n ad jech ał, pistolet p od n iósł i w ku p ę w y p a lił”. Antoni Berezowski, weteran powstania styczniowego, w dwudziestym roku życia okazał się sprawcą paryskiego zamachu na cara. Jako Polak wywodził się ze szlachty ruskiej obrządku grecko-katolickiego. W maju 1863 roku został żołnierzem pułku jazdy wołyńskiej pod komendą pułkownika Edmunda Różyckiego. Berezowski odznaczył się szczególnym bohaterstwem w bitwie pod Salichą. Po powstaniu dzielił smutny los wielu emigrantów. Próbował praktykować rusznikarstwo w Leodium. W końcu podjął pracę składacza maszyn w zakładach braci Gouin et comp. Pracowity, skromny, o rozległych zaintereso­ waniach Berezowski nie zwracał na siebie uwagi. Nie czynił też zbytnich przygotowań do zamachu. Zwyczajnie kupił pistolet przy Bulwarze Sewastopolskim, po czym wyruszył na rewię do Lasku Bulońskiego. Zamiar zabicia cara był jedynie próbą zemsty za niewolę i prześladowania całego narodu polskiego. Działał wyłącznie na własną rękę. Bohater z Lasku Bulońskiego trafił pod sąd. Zwolennicy tego czynu zrobili wszystko, aby złagodzić Berezowskiemu wyrok. Obronę powierzono znanemu adwokatowi Emanue-

163

łowi Arrago, sympatykowi sprawy polskiej. W sądzie świadkowie wystawili Berezowskiemu nieskazitelną opinię, podkreślali prawość charakteru, wskazywali na bezgranicz­ ną służbę idei. Tymczasem dyplomacja rosyjska zaczęła naci­ skać, aby wymusić wyrok skazujący. Berezowski oświadczył jasno, że woli śmierć niż łaskę carską. Wypowiedzi oskar­ żonego były przemyślane, zgrabnie formułowane, a przy tym zdołały wzruszyć publikę niekłamanym autentyzmem gorą­ cego umiłowania ojczyzny. Na zarzut, iż jego strzał mógł zabić Napoleona III, odparł gładko: ”k u la p o lsk a nie d otkn ęłab y c es a r z a F ran cu zów ”. Karę złagodzono w stopniu dopuszczalnym przez prawo. Berezowskiego skazano na dożywotnie roboty w Nowej Kaledonii. Wyrok ogłoszono 15 lipca 1867 roku. Na zesłaniu oskarżony pracował w charakterze galernika. Berezowski na próżno próbował uciekać z zesłania. Z galer został przenie­ siony do pracy w ogrodzie przy szpitalu więziennym. Potem pracował jako drwal w piekarni wojskowej na wyspie Nou. Emigracja polska z kolei nalegała na rząd francuski, aby złagodził wyrok nałożony na Berezowskiego. Tymczasem on, oderwany od swojskiego środowiska, coraz bardziej dziwaczał, w uciążliwym klimacie szybko upadał na zdro­ wiu, powoli tracił nadzieję na wolność. Zmarł w Nowej Kaledonii, prawie w zupełnym zapomnieniu, prawdopodob­ nie w 1917 roku. Trudno zliczyć wszystkie zamachy zorganizowane za ży­ cia Aleksandra II. Zamach Wittenberga wzmógł jedynie czuj­ ność policji. Car już nie zaznawał przyjemności spacerów w ciszy Letniego Ogrodu, musiał natomiast wędrować z roz­ rastającą się grupą ochrony. Troska o bezpieczeństwo wzrosła po wysłaniu do cara wyroku śmierci wydanego na niego przez Narodową Wolę. Bardzo wiele szczęścia miał Aleksander Sołowjow, skoro niepostrzeżenie przemknął się przez kordon policji i wszedł na Plac Zimowy w Petersburgu podczas spaceru cara. Sołowjow odziany był w urzędniczy mundur, więc bez problemu podszedł do Aleksandra. Strzelił z rewolweru — nie trafił. Car uciekał w stronę pałacu.

164

"Sołowjow rzu cił się z a cesarzem , nie p a tr z ą c n a biegn ących zew sząd p ach ołkó w i w ystrzelił jeszcze p o r a z trzeci, cz w a r­ ty i p iąty ... A le k s a n d ra o c a liła przytom n ość um ysłu, bo d la zm ylenia celu u ciek a ł zy g zakiem ...” — pisał Wacław Gąsiorowski pod pseudonimem Sclavus. Sołowjowa powieszono. Na dzień 30 listopada 1879 roku przygotowano pierwszy zamach kolejowy, oczywiście ponownie wymierzony w oso­ bę cara Aleksandra II. Podłożono pod tory kolei Łozowo-Sewastopolskiej odpowiedni ładunek. Zamach nie udał się, ponieważ aparat zapalający okazał się za słaby. Niedługo po nim zorganizowano drugi zamach kolejowy, wybierając Moskiewsko-Kurską kolej żelazną. Nad przebiegiem prac przygotowawczych czuwał Lew Hartman, członek rosyjskiej "Narodnoj Woli”. Zamach odbył się niemal perfekcyjnie. Cóż z tego, skoro Aleksander II ocalał dzięki zmianie rozkładu jazdy pociągu cesarskiego. Wyleciał w powietrze pociąg wiozący służbę cara, on sam czekał jeszcze w Moskwie. Wielkiego rozgłosu wśród Rosjan nabrał zamach na cara dokonany przez Stiepana Chałturina. Gorliwy działacz w służbie idei, nienaganny pracownik w zawodzie stolarza i lakiernika, przyjacielski dla wszystkich, powszechnie szanowany. Około 1877 roku Chałturin doszedł do wniosku, że jedynie zamordowanie imperatora może uwolnić lud z ja­ rzma władzy. Najpierw więc wystarał się o posadę latarnika jachtu cesarskiego, gdzie zwrócił uwagę pracodawcy dużą pomysłowością i solidnością w wykonywaniu powierzonych prac. Dzięki temu powstała możliwość otrzymania nowego zajęcia w stolarni Pałacu Zimowego w Petersburgu. Propo­ zycji nie odrzucił i w jesieni 1879 roku był już w pobliżu cara. Pracowicie rozpoznawał układ apartamentów, kalendarz zajęć najjaśniejszego, wreszcie zdołał dostosować się do hula­ szczego trybu bycia swoich współpracowników, ale tylko pozornie. Nauczył się udawać głupca, grał rolę naiwnego "poczciwca z ołonieckiej gubernii”. Swoje plany sprytnie realizował. Na miejsce zamachu wybrał Chałturin jadalnię pałacową, wraz z którą w powietrze miała wylecieć cała rodzina carska.

165

Jego pomocnik Aleksander Kwiatkowski, Polak z po­ chodzenia, został niespodziewanie aresztowany m. in. z po­ wodu posiadania planu Pałacu Zimowego narysowanego przez Chałturina. Sala jadalna na planie oznaczona była czerwonym krzyżykiem. Kwiatkowski wzięty na tortury niczego nie wyjawił. Policja poczyniła kroki zapobiegawcze, przeszukując wszystkie zakamarki pałacu. Oprócz tego organizowano w dzień i w nocy rewizje pomieszczeń służ­ bowych, gdy tymczasem porcja dynamitu znajdowała się pod poduszką Chałturina. Wnosił go wcześniej małymi porcjami ukrytymi w odzieży. Dostawcą ładunku wybuchowego był Kwiatkowski. W końcu stycznia 1880 roku Chałturin zgromadził odpowiednią ilość dynamitu do wysadzenia jadalni. Policja w trakcie rewizji niemal otarła się o skrzynkę z dynamitem ”i tylko d zięki poczciw o-głu piej m inie, j a k ą m ia ł p rz y b iera ć Chałturin, n ie zrew id ow an o skrzy n ki do d n a !”. Nadszedł dzień 17 lutego 1880 roku. Chałturin powiadomił Żelabowa: "gotowe!”. Zanim jednak ci dwaj pirotechnicy zdołali dokończyć rozmowę, rozległ się ogromny huk. Wyga­ sły światła w pałacu, nad którym wznosiły się tumany pyłów. Robiło się cicho, ściągały rzesze gapiów. Wybuch nastąpił w momencie, gdy w jadalni gościli tylko lokaje. Car znowu ocalał. Próba królobójstwa pochłonęła tym razem sześćdziesięciu ludzi, około czterdziestu zaś przyprawiła o kalectwo. Chałturin według Wacława Gąsiorowskiego nie miał równego sobie w królobójczej determinacji. "Nieubłagany królobójca n a słow o - - on o c a la ł ru n ął n a łóżko zgnębiony, wycieńczony, złam an y zaw odem , który go tyle p racy ko­ sztował. G orączka, fe b r a i a ta k i nerw ow e przez całe tygodnie dręczyły w yniszczony organ izm rewolucjonisty, a stokroć więcej podobn o doku czała m u myśl, iż tylu niew innych ludzi przypraw ił o śm ierć”. Zamachowiec wyjechał do Odessy, czuł się zupełnie bezpieczny, policja śledcza bowiem poszła zupełnie innym tropem. Tylko dziwna ironia losu sprawiła, iż Chałturin wpadł w ręce policji. Został posądzony o zamordowanie proku­

166

ratora Strielnikowa w dniu 30 marca 1882 roku i po czterech dniach skazany na karę śmierci przez powieszenie. Winą za pałacowy zamach na Aleksandra II obarczono Polaka Kwiatkowskiego i jego przyjaciół. Przez osiem mie­ sięcy ciągany na męczarnie niczego nie ujawnił. Aleksander Kwiatkowski ostatecznie skończył na szubienicy, powieszo­ ny pod koniec 1880 roku. Zasłynął jako bardzo aktywny działacz "Ziemli i Woli” oraz "Narodnoj Woli”. Przeżył 27 lat. Stracony za posiadanie planu pałacu z czerwonym krzyży­ kiem w miejscu jadalni. W połowie lutego 1881 roku Aleksander II otrzymał z Lon­ dynu niewielką przesyłkę, rzekomo pigułki uspokajające nerwy. Car odebrawszy podarunek, chciał od razu rozerwać paczuszkę, lecz po chwili wahania oddał prezent do przebada­ nia. Sprawą zajął się dr Bothin — rozciął cienki sznureczek, którym była obwiązana paczka. Posłyszał niegroźny wybuch. Przystąpił do analizy zawartości paczki. Pigułki okazały się preparatem nitroglicerynowym. Siła ładunku była obliczona na zabicie trzech osób pod warunkiem, że sznureczek zostanie przerwany, a nie rozcięty. Od początku 1881 roku członkowie tajnej organizacji narodnickiej przystąpili do robienia podkopu przy ulicy Małej Sadowej w Petersburgu. Równolegle przygotowali zamach bombowy nad kanałem Jekatierynińskim. Ale przenieśmy się od razu na ulice Petersburga. Jest niedzielny dzień 1 marca 1881 roku. Barwna kawalkada carskich zaprzęgów przemie­ rza stołeczne prospekty. Powozu carskiego pilnie strzegą kawalerzyści kozaccy. Kiedy kareta skręcała w pobliżu Jekatierynińskiego kanału w ulicę Inżynierską i posuwała się w kierunku pałacu Michajłowskiego, jakaś kobieta machnęła chustką, dając w ten sposób swym towarzyszom umówiony sygnał. Car jechał na niedzielne śniadanie do księżnej Katarzyny Michajłówny, ani myśląc, że pokrzyżował nieco dzisiejsze plany spiskowców. Osoby czyhające w ulicznym zgiełku na życie cara były niezwykle podniecone, musiały bowiem wypełnić swój plan jak najszybciej ze względu na możliwość rychłego wykrycia

167

spisku. Niedawno policja aresztowała Andrzeja Żelabowa przywódcę ”Narodnoj Woli” i głównego organizatora zamachu. Teraz jego ukochana Zofia Perowska, stojąc na ulicy, dawała chustką sygnały spiskowcom. Po przejechaniu carskiej karety zajęła miejsce na rogu ulicy Inżynierskiej i skrętu na Jekatieryniński kanał w kierunku mostu Teatralnego. Cesarska mość raczył opuścić pałac Michajłowskiej parę minut po godzinie drugiej. W tym momencie chustka Perowskiej znowu załopotała. Trzej spiskowcy szli pojedynczo. Na przedzie kroczył Rysaków, za nim Hryniewiecki, w odwodzie znalazł się Michajłow. Kawalkada monarszych karet wyjeżdża z ulicy Inżynierskiej, skręca w następną ulicę, po której powoli, zdawać by się mogło zupełnie obojętnie, porusza się Rysaków. Dopiero mijany przez carski powóz wyciąga ładunek bombowy rzuca! Orszak stanął w dymie. W uszach jeszcze dudni echo wybuchu. Ciała koni i ludzi zwijały się po bruku, zostawiając na śnieżnej powłoce krwawe plamy. Straże kozackie pognały na spłoszonych koniach do przodu. Mikołaj Rysaków stał pośród straszliwej scenerii zupełnie zmro­ żony widokiem. Nic nie mówił, nie uciekał stał. Zaskoczenie było tym większe, że drzwiczki karety zaczęły się uchylać. Wyszedł Aleksander n nawet nie poraniony, tylko aż bladosiny z przerażenia. Królobójca chciał jeszcze sięgnąć po rewolwer albo sztylet, który miał przy sobie, ale nie zdążył. Rozproszeni kozacy odzyskali panowanie nad sytucją. Unieszkodliwiono na­ pastnika. Car podszedł do niego i zapytał, kim jest. Do miejsca wybuchu zbliżył się Hryniewiecki i dojrzał stojącego cara. Podszedł dość blisko, wyciągnął spod płasz­ cza bombę i rzucił ją wprost pod nogi imperatora, aby ograniczyć liczbę ofiar. Tego nikt się nie spodziewał, nawet czujni kozacy nie przewidzieli, że spiskowcy mogą użyć przeciw carowi drugiej bomby. Car padł. Oddychającego jeszcze cara przewieziono do Pałacu Zimowego, złożono na kanapie w jego pałacowym gabinecie. Strzępy nóg wisiały na kawałkach skóry, umazane skrzepniętą krwią. Działania lekarzy mogły być tylko pozorne, stan organizmu nie dawał

168

żadnych szans na przeżycie. Po kilku godzinach Aleksander II zakończył życie, nie odzyskawszy przytomności. Zabójca cara także odniósł poważne rany. Przewieziony do szpitala zmarł tego samego wieczoru, tuż po śmiertelnym zejściu swej ofiary. Nie doczekał sądu, uniknął męczarni, przechodząc do historii w roli tego, który spowodował śmierć cara. Był jeszcze jednym królobójcą z Polski, bezgranicznie oddanym idei carobójstwa. Owego niedzielnego popołudnia przechadzał się z ładun­ kiem bombowym po ulicy petersburskiej. Występował wtedy pod pseudonimem Mikołaj Jelnikow, współzamachowcy zaś zwracając się do niego używali przezwiska ”Kotik”. Właściwe nazwisko brzmiało Ignacy Hryniewiecki. Z urodze­ nia Polak, pochodzący z zaścianka szlacheckiego Hryniewicze Wielkie w powiecie bobrzyńskim. Zdobył średnie wykształcenie w białostockim gimnazjum w 1875 roku. Od razu wstąpił na Wydział Mechaniki Instytutu Technologicz­ nego w Petersburgu. Szybko wciągnął się w konspiracyjną robotę kółek rewolucyjnych. Agitował chłopstwo. Od jesieni 1879 roku piastował członkostwo ”Narodnoj Woli”. W cha­ rakterze zamachowca debiutował na przełomie 1879/1880 roku, śledząc generała-gubernatora Hurko, którego usunię­ cie znalazło się w planach narodowej partii. Nadal studiował, ale niesolidnie i z doskoku, z tego też powodu został usunięty z Instytutu Technologicznego. Duży nacisk kładł na rozwój propagandy rewolucyjnej. Zajmował się kolportażem nielegalnej prasy, przy tym wykonywał prace zecerskie w tajnych drukarniach. W końcu lutego 1881 roku osobiście opracowywał plany przejazdów cesarskich. Jak wiadomo, rodowity Polak urzeczywistnił sny rosyjskich spiskowców, sny o morderstwie Aleksandra II. Inni współtowarzysze Hryniewieckiego stanęli przed sądem senackim. Śledztwo skończyło się w dniach 26-28 marca. Sądzono Andrzeja Żelabowa, Zofię Perowską, Miko­ łaja Kibalczyca, Mikołaja Rysakowa, Hesie Helfman oraz Tymoteusza Michajłowa. Ten ostatni w zamachu otrzymał zadanie trzeciego napastnika, gdyby bomba Hryniewieckiego

169

nie przyniosła sukcesu. Prawdziwy popis erudycji dał na procesie Kibalczyc, wytrawny znawca środków wybucho­ wych. Dowiódł wielu nieścisłości w ekspertyzie zaprezen­ towanej przez sąd. Rozprawa toczyła się blisko trzy tygodnie. Owocem jej było aż sześć wyroków śmierci. Egzekucję odprawiono z całym ponurym ceremoniałem, w asyście katów i służalczego ludu. Stracenie carobójców odbyło się 3 kwietnia 1881 roku na placu Siemianowskim w Petersburgu. Była to ostatnia publiczna egzekucja w car­ skiej Rosji. Imperium odziedziczył Aleksander III. Niedawna prze­ szłość państwa kazała mu otoczyć się gęstym murem policji i szpiegów. Niebawem większość urzędów ministerialnych przejmą ludzie z policyjnym rodowodem. Obawa o życie panującego staje się tym bardziej uzasadniona, że z drugiej półkuli dochodzi wstrząsająca wieść o zamordowaniu prezy­ denta USA, Jamesa Abrama Garfielda, tuż po wyborze w 1881 roku. W Rosji podczas ulicznych przechadzek cara usuwa się z ulic przygodnych gapiów, często zmienia się plan przejaz­ du, od czasu do czasu przeprowadza się rewizję mieszkań, piwnic i strychów. Obserwowanie jego cesarskiej mości z bal­ konu bądź okna jest surowo zakazane. W pamiętnym 1881 roku pomyślano o zabezpieczeniu powozów carskich, którym przydano stalowe dna, wzmocniono ścianki boczne, a konie poddano odpowiedniej tresurze oswojono je z hu­ kiem, by nie spłoszyły się na wypadek kolejnego zamachu bombowego. Dodajmy jeszcze, że Aleksander III zwykł nosić w kieszeni siedmiostrzałowy rewolwer, pod koniec panowa­ nia nie rozstawał się z nim ani na chwilę. Przygotowanie planu nowego królobójstwa zajęło spis­ kowcom bez mała cały przełom 1886/1887 roku. Zbierano wszelkie dane na temat czasu i okoliczności wyjazdu cara z pałacu. Potrzebni byli współpracownicy o szerokich kon­ taktach, ludzie mający możliwość pozyskania tak ładunku wybuchowego, jak i silnej trucizny. W połowie stycznia 1887 roku przybył z Petersburga do Wilna Antoni Gnatowski,

170

mając na celu nawiązanie kontaktu z Bronisławem Piłsud­ skim za pośrednictwem Izaaka Dembo. Do spotkania doszło zgodnie z umową. Piłsudski (brat późniejszego marszałka) przyobiecał dostarczenie do Petersburga pewnej ilości strychniny i atropiny. Oprócz tego z Wilna miały napłynąć dwa rewolwery, kwas azotowy i około stu rubli od towarzy­ szy wileńskich. Do sporządzenia trzech bomb potrzeba było około 13 funtów dynamitu. Przebieg prac przygotowawczych szczegółowo opisał w swoich wspomnieniach polski uczestnik zamachu Józef Łukaszewicz: "...Znalem gruntow nie chem ię i zajm ow ałem się p irotech n iką. P rzygotow an ie n iezbędn ych skła d n ik ó w bom b nie n astręczało w ięc żad n y ch trudności. D la z a m a s ­ k o w a n ia bom by postan ow iłem jej n a d a ć kształt k siąż ki. K u p iłem u an ty k w a riu sz a słow n ik m edyczn y G ru n berga w d obrej, trw ałej op raw ie, zlepiłem klejem w szystkie o b rzeża stronic tej księgi, ścisn ąłem j ą w p r a s ie i w ysuszyłem . N a­ stępn ie w y ciąłem z niej c a łe w nętrze, p o z o sta w ia ją c jed y n ie o b rz eż a stron i u zy skałem w ten sp osób coś w rod zaju p u d ełka. D la w iększej pew n ości p rzy kręciłem trzem a śru b a ­ m i brzegi sklejon ych stron d o tylnej o k ła d k i. P otem d o śro d ­ k a w staw iłem cien kie p u d ełko tektu row e i p rzy kleiłem jeg o d en ko do tylnej strony o k ła d k i w ten sposób, że pom iędzy boczn ym i ścia n k a m i p u d ełk a a p ozostaw ion y m i brzegam i obciętych stron p o z o sta w a ła p ró ż n ia u m o ż liw ia ją ca um iesz­ czen ie w niej w arstw y zatru tych kul o kształcie sześcian ów . Do tekturow ego zaś p u d ełk a w sta w iało się blaszan y pocisk, p o czym p rz y k ry w a n o górę p u d ełka, k tó r ą rów n ież p rzy m o­ cow y w an o trzem a śru b a m i do p ozostaw ion y ch obrzeży w yciętych stron, z zew n ątrz zaś księgę n a now o oklejon o zielon ym p a p ier e m m arm u rkow ym . B laszan y p ocisk był n ap ełn ion y dyn am item , do którego w p u szczan o m ały b lasz an y cy lin der n ap ełn ion y p io ru n ian em rtęci. P ioru n ia n p od łączo n y był stop in ą do z a p a ln ik a skon stru ow an ego w edług system u K ib a lc z y c a [...]. Z ap aln ik m a tę zaletę, że ra z skon stru ow an y m oże służyć przez długi czas, n atom iast w ielką jeg o n ied og od n ością jest

171

to, że m oże sp ow od ow ać w ybu ch bom by p rzy nieum yślnym p otrącen iu . O czyw iście, m ożn a było w d om u bom bę roz­ ła d o w a ć w y jm u jąc z niej z a p a ln ik . Nie zn ało się je d n a k d n ia, w który m trzeba będ zie bom by użyć, a w ielokrotn e w yn oszen ie je j n a ulicę n a r a ż a ło n a w ybu ch w w yniku n ieum yślnego p o trą c en ia ...”. Oprócz tego Łukaszewicz przy­ gotował dwie bomby z blachy, mające kształt cylindryczny o podstawie eliptycznej. Denko wykonane było z drewna, boczne ścianki z tektury oklejonej czarnym płótnem. We wszystkich trzech bombach umieszczono około pięciuset kapsli ze strychniną, zrobionych przez Andriejuszkina, Ge­ nerałowa, Kanczera i Wołochowa. Ponadto wszystkie kule w bombach smarowano z zewnątrz papką ze strychniny. Intencją zamachowców było to, aby w przypadku słabej detonacji ładunku zadziałały zatrute odłamki. Wybuch na pewno spowoduje okaleczenia na ciele cara, a trucizna w ten sposób dostanie się do krwioobiegu i w końcu przyniesie zgon. Przed wyruszeniem do akcji zamachowcy wielokroć ponawiali ćwiczenia przygotowujące ich do niezawodnego wykorzystania w praktyce skonstruowanych bomb. Łuka­ szewicz znienacka zapytał żartem Kanczera, co odpowie, jeśli policja zatrzyma go z bombą na ulicy. Otrzymał błyskot­ liwą odpowiedź: ”P ow iem , że zn alazłem ja k ą ś cięż k ą p aczkę, a le n ie w ied z ą c d o kogo n ależy, niosę n a p olicję, a b y m ożn a było d oręczy ć j ą p raw ow item u w łaścicielow i”. W ostatnich dniach lutego 1887 roku (według kalendarza gregoriańskiego 10 III 1887) grupa bojowa Frakcji Terrorys­ tycznej zebrała się w pełnym składzie: Wasil Osipanow, Wasil Gienierałow, Pachomiusz Andriejuszkin, Michał Kanczer, Piotr Horkun, Stefan Wołochow. Trzej pierwsi otrzymali zadanie rzucenia bomb (m ietalszczy ki), a pozostała trójka miała zajmować się informacją i sygnalizowaniem (sig n alszczy ki). Nad całością czuwała grupa centralna: Piotr Szewyriow, Józef Łukaszewicz i Orest Goworuchin. Przed zamachem miejsce chorego Szewyriowa zajął Aleksander Uljanow. Szczegóły na temat zamachu omówiono w miesz­ kaniu Kanczera i Horkuna. Na wypadek gdyby bomba nie

172

wybuchła, jeden ze spiskowców miał zbliżyć się do powozu carskiego i z możliwie najmniejszej odległości oddać do imperatora kilka strzałów rewolwerowych. Pierwsze wyjście grupy bojowej na akcję skończyło się niepowodzeniem. Rzucający bomby i sygnalizatorzy na próż­ no oczekiwali w rejonie Newskiego Prospektu przejazdu cara. Wbrew oczekiwaniom Aleksander III w dniu tym nie za­ mierzał przyjechać do soboru Izaakowskiego. Ostatecznie po­ stanowiono dokonać zamachu 1 marca (według kalendarza juliańskiego, czyli 13 marca według nowej rachuby) 1887 roku w chwili przejazdu cara z Pałacu Zimowego do Pietropawłowskiej twierdzy, gdzie planowano odbyć nabożeństwo żałobne z okazji szóstej rocznicy zamordowania cara Aleksandra II. Zamach zakończył się absolutnym fiaskiem. Zgodnie z precyzyjnie nakreślonym planem 1 (13) marca grupa bojo­ wa rozstawiła się na wybranych pozycjach. Czekano na przyjazd cara. Służba cesarska nie zdążyła na czas dostar­ czyć powozu do przewiezienia Aleksandra III. Spóźnienie było blisko półgodzinne. Car, odziany w ciepły płaszcz, musiał czekać i ”ra cz y ł ła s k a w ie się g n iew ać”. Policja też była zaniepokojona nieprzewidzianym opóźnieniem. Tym­ czasem agenci dostrzegli na ulicy Andriejuszkina w towarzy­ stwie pięciu młodych ludzi (nieznanych wtedy jeszcze policji członków grupy bojowej). Policja była na tropie Andriejuszkina, ponieważ podejrzewano go o bliżej nieznaną formę działalności rewolucyjnej. Postanowiono aresztować wszystkich, którzy towarzyszyli Andriejuszkinowi, chociaż policja o zamachu kompletnie nic nie wiedziała. Nawet w czasie rewizji osobistej Osipanowa, który miał bombę w kształcie książki, nie zaglądnięto do wnętrza tego dzieła. Tak więc Osipanow rzucił później tę "bombową” książkę w gmachu policji, akurat prowadzony przed oblicze śled­ czego. Ładunek książkowy nie wybuchnął. Podszyci strachem Horkun i Kanczer nie wytrzymali psychicznie śledztwa i wydali wszystkich uczestników. Najpierw Uljanowa, w następnym dniu Łukaszewicza. Szewyriowa trzeba było poszukiwać w Jałcie. Natomiast

173

specjalnie wysłani do Wilna agenci zajęli się wytropieniem dalszych współpracowników: braci Piłsudskich i Tytusa Pa­ szkowskiego. Jedynie Dembo i Gnatowski uciekli za granicę. Wszyscy oskarżeni, a było ich wielu, skazani zostali na śmierć. Wyrok jednak nie był ostateczny, sąd bowiem zwró­ cił się do cesarza z prośbą o łaskawe złagodzenie kary. Car na to wspaniałomyślnie przystał. W ten sposób tylko Uljanow, Szewyriow, Gienierałow, Osipanow i Andriejuszkin dostali wyroki śmierci przez powieszenie na szubienicy. Noworuskij wespół z Łukaszewiczem zostali skazani na cięż­ kie roboty w Szlisselburgu bez określenia czasu odbywania kary. Na syberyjską katorgę skazano Paszkowskiego, Kanczera (ta dwójka na lat 10), Anenina i Wołochowa (20 lat), Bronisława Piłsudskiego (15 lat), jego brat natomiast Józef Piłsudski występujący na procesie w charakterze świadka poniósł karę z wyroku administracyjnego. Władysław Pobóg-Malinowski tak ocenił wyrok: "nawet jeśli spojrzy się p od kątem racji stanu, był n iespraw iedliw y. N iejeden bow iem ze skazan y ch zn a la z ł się n a la w ie oskarżon y ch p rzy p ad kow o, m oże — czy raczej p raw d op od ob n ie n ie w iedząc, o co terrorystom chodzi. B r a c ia Piłsudscy w p lątan i zostali do spraw y w brew woli, ety ka rew olucyjn a n ie p o z w a la ła im cofn ąć się p rzed u dzieleniem pom ocy terrorystom ”. Bronisław Piłsudski został więc carobójcą zupełnie nie­ świadomie. Urodzony w 1866 roku w Żułowie, w 1885 roku został relegowany z gimnazjum wileńskiego za przynależ­ ność do kółka patriotycznego. W roku następnym był już słuchaczem prawa Uniwersytetu Petersburskiego. Przez Józefa Łukaszewicza został wciągnięty w przygotowania do zamachu na życie cara. Ułatwiał spiskowcom kontakty na terenie Wilna, w dodatku odstąpił im czasowo swoje peters­ burskie mieszkanie. Celu przygotowań nie znał do końca. Wraz z innymi trafił na proces, gdzie przyznawał się do swoich rewolucyjnych przekonań, opowiadał się jednak przeciwko terroryzmowi, w końcu słabością swego charak­ teru tłumaczył brak odmowy udziału w pracach po­ przedzających zamach. Bronisław Piłsudski początkowo

174

otrzymał wyrok śmierci przez powieszenie, zamieniony w drodze łaski na 15 lat katorgi. Pobyt Polaka skazanego za współudział w próbie królobójstwa był na zesłaniu bardzo owocny. Doprowadził m. in. do założenia lokalnej szkółki, badał folklor, zwyczaje i języki azjatyckich ludów. Pisał: ”Zbliżyłem się do tych ludzi w ym ierającytch i krzyw dzonych, ażeby odetchnąć w śród nich lepszym pow ietrzem i nieść im pom oc”. Jego dorobek w zakresie etnografii jest ogromny. Po powrocie z zesłania wyniki badań publikował w kilku języ­ kach. Ostatnie dni życia spędził w Paryżu i tam w chwili depresji popełnił samobójstwo, na parę miesięcy przed opusz­ czeniem przez Józefa Piłsudskiego więziena magdeburskiego. Z pełnym przekonaniem wstąpił w szeregi zamachowców Józef Łukaszewicz w 1887 roku, student ostatniego semestru wydziału przyrodniczego w Uniwersytecie Petersburskim. Miał wtedy 23 lata. Poznaliśmy nieco jego postać z cyto­ wanych powyżej wspomnień. To niezastąpione źródło do historii zamachu osobiście spisał z pamięci Łukaszewicz po wyjściu z twierdzy szlisselburskiej w 1905 roku. Miał za sobą karę ciężkiego więzienia, gdzie pierwszy list od rodziny dotarł do niego w jedenastym roku od chwili aresztowania. W Szlisselburgu obowiązywał więźniów surowy zakaz porozumiewania się. Nie wolno było czytać książek i czasopism. Zdarzały się tutaj częste wypadki samobójstw, więźniowie odchodzili od zmysłów, a chorych umysłowo trzy­ mano w szlisselburskich celach aż do zgonu. Pobyt Łukasze­ wicza w więzieniu odnotowała we wspomieniach Wiera Figner: ”Gdy Ł u kaszew icz kreślił pierw sze sw oje m apy geologiczne, zam iast czarn ej fa r b y u żyw ał sadzy z lam py, zam iast n iebieskiej stosow ał zeskroban y ze ściany sw ojej celi n iebieski szlak, a czerw onej d o sta rcz a ła m u krew yołasn a”. Wolnej Polsce Józef Łukaszewicz mógł ofiarować nie­ zwykle gruntowną wiedzę naukową. To, co poznawał, opanował dogłębnie, a wiedza jego objęła prawie całe przy­ rodoznawstwo. Chęć pomocy współwięźniom ukształtowała w nim wybitne zdolności dydaktyczne. Był to człowiek rosły, przystojny, energiczny i wesoły. ”K ie d y się go w id z ia ło [...]

175

i słu ch ało jeg o w y kład u [n a p od w órku w ięziennym ] dla kilku osobow eg o au d y toriu m z zakresu botan iki, zoologii, k r y s ta lo g r a fii czy kry staloop ty ki, a lb o w y k ła d a ją c eg o ko­ m uś chem ię an ality czn ą, histologię, psy ch olog ię czy filo z o fię siłą rzeczy m y ślało się z g ory czą o tym, że jeg o m iejsce to k a te d r a p r o fe s o r s k a ...”. Otrzymał ją dopiero w 1919 roku na Uniwersytecie Wileńskim, lecz jak mówił Karol Bohdano­ wicz, "obojętność lu d zka n ie d a ła m u z a b ły sn ą ć z c a łą siłą, j a k ą w sob ie z a w ie r a ł”. O carobójstwie Łukaszewicz wyraził się dość rzeczowo: N ikt Z' tych, co się d ecy d o w a ł n a w a lk ę terrorystyczn ą z carskim rząd em , nie m ógł liczyć n a ocalen ie: u d ziałem jego m u sia ła stać się śm ierć a lb o w ieloletn ia k a t o r g a ”. Kara za udział w zamachu na cara Aleksandra III nie dosięgnęła trzech Polaków: Izaaka Dembo, Antoniego Gnatowskiego i Aleksandra Dębskiego. W lecie 1887 roku byli już w Szwajcarii. Dębski osobiście zetknął się w Zurychu z Gabrielem Narutowiczem (późniejszym prezydentem) i dzięki jego pomocy wszedł w grono studentów politechniki. Gnatowski kręcił się w środowisku emigracyjnym pod przy­ branym nazwiskiem Polikier, Dembo zaś ukrywał prawdziwą tożsamość pod pseudonimem Briensztajn. Najbardziej przed­ siębiorczy z trójki Aleksander Dębski nieustannie myślał o spiskowaniu. Jego współpracowniczka Kodisowa, tak go zapamiętała: "Takiego fa ch o w eg o rew olucjonisty nigdy ju ż później w życiu nie w id ziałam . Człow iek ten p rzeżył w iele przejść strasznych, żyt w biedzie, p raw ie w nędzy. Mimo to hum oru n ie b ra k ło mu nigdy. Do N aru tow icza odnosił się z w ielkim zau fan iem , cen iąc go z a rozum i ch a ra k ter...”. Na emigracji w Szwajcarii Dębski zorganizował nowy zamach. Tym razem tyrana upatrzono w osobie cesarza niemieckiego Wilhelma II. Jego śmierć miała na celu wyrazić potępienie germanizacji i niemieckiego bezprawia w zaborze pruskim. Dokonanie zamachu spadło na Stanisława i Marię Mendelsonów oraz Teodora Kodisa. Ten ostatni miał szerokie stosunki z socjaldemokratami niemieckimi, była więc nadzieja na wzmocnienie sił. Dębski natomiast zaan­

176

gażował przebywającego w Brnie Gnatowskiego, który dys­ ponował swoim laboratorium chemicznym i mógł zająć się zorganizowaniem ładunków wybuchowych. Gnatowski eksperymentował właśnie ze świeżo wynalezionym we Fran­ cji środkiem wybuchowym - panklastytem. Kiedy na górze Peterstobel koło Zurychu doszło do nie­ spodziewanej eksplozji, pogrzebane zostały nadzieje na zabójstwo niemieckiego monarchy. Wybuch był bardzo silny. Izaak Dembo został śmiertelnie ranny, podobnie Aleksander Dębski brocząc krwią udał się po pomoc. Zaczepił przechodzącą studentkę, wytłumaczył, że odniósł rany w czasie pojedynku i prosił o zawiadomienie kolegów. Później w szpitalu prosił jeszcze Narutowicza o opróżnienie swego mieszkania z socjalistycznej bibuły oraz z pozostałego zapasu panklastytu. Narutowicz "...w brew sw ojej w oli, ale z c a łą ś w ia d o m o śc ią czynu został zam ieszan y w sp ra w ę bom b Zu richbergu . p ośp ieszy ł z p o m o cą op ły w ającem u k r w ią D ębskiem u...”. Pomoc tę opłacił zamknięciem sobie drogi powrotnej na ziemie polskie. Władze carskie dowie­ działy się o wypadku i domagały się wydania wszystkich bohaterów pirotechnicznego nieszczęścia, gdyż nadal byli oni obywatelami rosyjskimi. Narutowicz otrzymał z domu wiadomość, że rozesłano na posterunki policji jego fotografie z rozkazem aresztowania. Tak przyszły prezydent został przymusowym emigrantem. Ze Szwajcarii zostali wydaleni: Frenkiel (u niego w mieszkaniu leżał Dębski), Feliks Daszyń­ ski i Kasjusz. Mendelson z Gnatowskim dobrowolnie wyjechali do Paryża, Dębski natomiast po sześciomiesięcznej walce ze śmiercią w szpitalu ostatecznie odstawiony został do granicy francuskiej. W ten sposób bezpowrotnie zostały zniweczone plany polskich spiskowców, których zamiarem było wrzucenie bomby do karety cesarskiej na ulicach już nie tylko Peters­ burga, ale również Berlina. Romantyzm narodników rosyjskich w walce z caratem, choć zapalczywy i okrutny, zajął umysły wielu patriotów polskich. Jednym z tych bohaterów był rzeczywisty królo-

177

bójca Ignacy Hryniewiecki, który na zarzuty polskich nacjonalistów miał odpowiedzieć: ”Gdy p ójd ziecie d o lasu, będ ę w ów czas z w am i, a tera z gdy nic n ie robicie, będę p r a c o w a ł d la sp ra w y w oln ości w R osji!”. Ci bohaterowie dziewiętnastego stulecia zwani bandyta­ mi, rewolucjonistami, carobójcami, marzycielami, powstań cami, spiskowcami czy terrorystami do głębi serc przepojeni byli romantyczną ideą wspólnej walki, której tor wytyczyły słowa wieszcza Adama Mickiewicza w wierszu Do p rz y ja ­ ciół M oskali: T eraz n a św iat w y lew am ten kielich trucizny Ż rą ca jest i p a lą c a m ojej gorycz m ow y G orycz w y ssan a ze krw i i łez m ej Ojczyzny n iech żre i p a li n ie w as, lecz w asze okow y...

X III EPILOG POLSKIEGO KRÓLOBÓJSTWA

”Trzy strzały w Z achęcie u koron ow ały tragicznym ep ilo ­ giem a k c ję p olity czn ą w y m ierzon ą p rzeciw ko G abrielow i N aru tow iczow i przez n iezad ow olon ą z w yn ików w yborów m niejszość, k tó ra w rozn am iętn ien iu p arty jn y m w m ordercy g lo ry fik o w a ła b o h a tera n a ro d o w eg o ” pisał szef kancelarii prezydenckiej Stanisław Car. Zbrodnia wydać się musi tym okrutniejsza, gdyż wiedziona małostkowym celem politycz­ nym, zaślepioną chęcią "zemsty” na niewinnym. W dodatku mord popełniony jawnie — strzałem w plecy, na oczach wielu, w warszawskiej "świątyni” sztuk pięknych. Tragiczna lekcja narodowej tożsamości, dopiero po strzałach Niewia­ domskiego, uświadomiła wszystkim wielkość i godność pier­ wszego reprezentanta niepodległej Rzeczypospolitej, który otwarcie głosił, bez cienia obłudy: ”N ie szu kam w ład zy . O sobiście życzyłem zw ycięstw a m em u w sp ó łzaw od n ik ow i d la któreg o m am w y sokie p o w a ż a n ie. P oczątek m ej w ład zy n ie d a ł m i w ysokiego w y o b ra ż en ia o saty sfakcjach , ja k ie m n ie cz ek a ją , a le u w a ż a m w ładzę, d o której m nie p ow ołan o, z a o b o w ią z ek w obec ojczyzny który p o d ją łem i w ypełn ię do k o ń c a ”. Niczego nie obiecywał, nikogo nie straszył ani też nie poniżał, godniejszych zachęcał, nikczemnych unikał. Wśród polityków należał do chlubnych wyjątków. Osobiście nama­ wiał Józefa Piłsudskiego do rzucenia kandydatury na szalę

179

wyborów prezydenckich. Doceniał jego zasługi, był świa dom, iż komendant i twórca Legionów staje się legendii w narodzie, może więc śmiało ubiegać się o najwyższą god ność. Obydwu jednak łączyła niespożyta chęć działania, zaszczyty z chęcią pozostawiali dla innych. Piłsudski tak wspominał Narutowicza: ”P rzy pierw szym zetknięciu u d erzy ły m nie tylko jeg o w esołe ja k b y oczy, który m i o g lą d a ł zarów n o mnie, j a k i całe belw ed erskie otoczenie [...]. P a n N aru tow icz m ów i o św iecie zag ran iczn y m ja k człow iek, który św iat ten zna, z tym św iatem zżył się i ob­ r a c a się w nim ze zn aczn ie w iększą sw obod ą, niż w św iecie polskim . Nie było w tern, co m ów ił nigdy a n i dziecinnych, tak często sp oty kan y ch iluzji, a n i też akcen tów n iechęci i roz­ d ra ż n ien ia w stosunku do zjaw isk w y n ikający ch z n atu ra l­ nych tendencji tego lub in nego p a ń s tw a ”. W osobistych rozmowach z Piłsudskim podkreślał prezydent, że nie miał dotąd żadnych nieprzyjaciół, z wszystkimi starał się żyć bez konfliktów, tylko dziwił się, ”że u n as istnieje ja k a ś dziw n a n ieu m iejętn ość d o w sp ółży cia p om ięd zy sobą, a zdoln ość do k łócen ia się bez żad n ej przyczyn y, k tórab y b y ła dostateczn ie zro z u m ia łą d la n ieg o”. "Był to człow iek n ad zw y cz aj zdolny, p rzy tym sy m p aty ­ czny i p racow ity z w y ch o w a n ia ” pisał bliski jego przyja­ ciel, Aleksander Dębski. Nieskory do pochopnego bratania się Gabriel poddaje każdą znajomość próbie czasu, w końcu wobec nielicznych otwiera się na tyle, by nie przestać być sobą. Mimo licznych zachęt Narutowicz jako student nie chciał na stałe pozostawać z dala od rodzinnego kraju. Władze rosyjskie wpadły na trop spiskowej działalności kolegów, którzy zamierzali rzucić ładunek wybuchowy do karety cesarskiej na ulicach Berlina. Pechowym trafem zamachow­ cy zostali zdekonspirowani. Gabriel ich znał. Rosyjskie władze nakazały Narutowiczowi natychmiastowy powrót i stawienie się przed carską policją. Więc więzienie? On wybrał wolność. Wbrew sobie pozostał w Szwajcarii, przy­ muszony okolicznościami.

180

Był rok 1890, kiedy otrzymał dyplom z wyróżnieniem ukończonej politechniki. Pracę zawodową rozpoczął w biu­ rze komunalnym St. Gallen, zajmując się projektowaniem linii i dworców kolejowych. Następnie kreślił projekty w biu­ rze budowy wodociągów i kanalizacji. Mozolna praca z tego zakresu nie dawała Narutowiczowi większej satysfakcji do momentu objęcia kierowniczej funkcji w sekcji budowlanej, prowadzącej budowę kanału w dolinie Renu. Jego działal­ ność zawodowa zwróciła uwagę inżyniera Kursteinera, właś­ ciciela prywatnej firmy budowlanej, który pozyskał dla niej absolwenta politechniki w Zurychu. Z czasem polskiemu inżynierowi — Gabrielowi Narutowiczowi powierzył kierow­ nicze stanowisko w swej firmie. Najwięcej wyrazów uznania dostarczają projektowane przezeń elektrownie: Kubel, Andelsbuch w Bregenzerwald, Monthey i inne. W ślad za tym przyszła propozycja objęcia katedry budownictwa wodnego na politechnice w Zurychu. Propozycję odrzucił, nie chciał bowiem zaprzestać dotychczas prowadzonej działalności. Dwa lata później zdołał przekonać się do pracy dydaktycz­ nej, z zastrzeżeniem, że podjęte dotąd zadania będzie mógł nadal kontynuować. Objął więc katedrę cudzoziemiec, czło­ wiek wielkich horyzontów, fachowiec, który świetnie ogar­ nia całość zagadnienia, potrafi odróżnić elementy istotne, a zarazem nie zaniedbuje szczegółów. Studentów zadziwiał życzliwością i przystępnością, z każdym z nich rozmawiał w ich rodzinnym języku, a znał ich niemało władał ośmio­ ma. Zdolniejszym umożliwiał dalsze pogłębianie wiedzy, potrzebujących wspierał pomocą materialną. Pracował sys­ tematycznie, ceniąc nad wszystko twórczą aktywność, ale również pożytecznie wykorzystywał wolne chwile, słowem brał i dawał w życiu wszystko to, co składało się na pełny wymiar człowieczeństwa. Koledzy i uczniowie widywali go dojeżdżającego do pracy konno. Asystent profesora inż. Hans Roth o jego niezwykłej umiejętności przekazywania bynajmniej nie suchej teorii, napisał: B y ła to m etod a w iel­ kieg o człow ieka, którego żyw y um ysł w y b ieg ał d a lek o p o z a k a te d r ę i obejm ow ał p rakty czn e strony ż y c ia ”.

181

Tak mijały lata. Narutowicz dzięki sławie zdołał pozby. się obywatelstwa rosyjskiego. Wstąpił w związek małżeński z Polką, Ewą Krzyżanowską. Zdobył pokaźne zaplecze matę rialne. Nie cierpiał na brak pracy. Aktywnie uczestniczył w działaniach społecznych. O potrzebach polskich nigdy nie zapominał. W sprawach politycznych potrafił zachować trzeźwą ocenę sytuacji. Odrzucił propozycję wstąpienia w skład Rady Regencyjnej zawiązanej w jego ojczystym kraju pod patronatem cesarzy. W Legionach Piłsudskiego dostrzegł zalążek przyszłego, niezawisłego bytu narodowego. Z założenia był pacyfistą. Swoim autorytetem oraz zaangażowaniem być może wpłynął na światową opinię publiczną w kwestii ustosunkowania się wielu państw do sprawy niepodległości Polski. Nadeszła wreszcie wywalczona wolność dla wszystkich Polaków. Przyszło wezwanie. Najpierw Jan Łukasiewicz, minister oświaty w gabinecie Ignacego Paderewskiego, za­ proponował Narutowiczowi objęcie kierownictwa katedry budownictwa wodnego w Politechnice Warszawskiej. W lipcu 1920 roku objął stanowisko ministra robót publicz­ nych. Stanął przed niemałymi zadaniami w ministerstwie panował bałagan, kraj czekał na wydźwignięcie z ruiny powstałej w wyniku wojny, gospodarka i komunikacja doma­ gały się modernizacji. Wszystko to można było urzeczywistnić bez krępowania organów wykonawczych szczegółowymi przepisami, biurokracją czy bezproduktywnymi kontrolami wystarczyło uruchomić zdrowe mechanizmy, potem od­ powiednio nimi sterować. Spotykany w Warszawie minister nie okazywał dawnego poczucia humoru, był wyraźnie prze­ ciążony pracą, ale niezmiennie pozostał ogromnie serdeczny. Talent organizacyjny, umiejętność całościowego ogarnię­ cia układów politycznych, wreszcie bezcenna znajomość uwarunkowań rządzących cywilizacją zachodu wysunęły Narutowicza w czerwcu 1922 roku na urząd ministra spraw zagranicznych. Nadchodzi czas wyborów prezydenckich. Narutowicz dowiaduje się o zamiarze klubu "Wyzwolenie”, z ramienia

182

którego Stanisław Thugutt osobiście prosi Narutowicza o zgodę na wystawienie kandydatury w zbliżających się wyborach proszony na razie odmawia. Zgadza się dopiero po licznych perswazjach, ale w zwycięstwo nie wierzy. 9 grudnia 1922 roku został naznaczony dniem wyborów prezydenckich. Narutowicz nosi w sobie, wydawać by się mogło, jakąś irracjonalną obawę, wie, że cofnąć się nie może. Wielokrotnie powtarza, że zgotują mu los Rathenaua nie­ mieckiego polityka zamordowanego kilka miesięcy wcześ­ niej przez zajadłego nacjonalistę. Dzień przed wyborami urządza dla bliskich uroczystą kolację; zdobył się wtedy na odrobinę dobrego nastroju, uwierzył bowiem, iż to właśnie Wojciechowski sięgnie po prezydenturę (kandydat Piłsud­ skiego). Jutro głosowanie. Sala sejmowa pełna. Maciej Rataj, marszałek sejmu czyta regulamin wyborów. Rozpoczęto głosowanie w sali panuje prawie zupełna cisza. Pierwsza tura nie zadecydowała o wy­ borze, podobnie druga. Zebrani oddają głosy na Maurycego Zamoyskiego, Stanisława Wojciechowskiego, Ignacego Da­ szyńskiego, Gabriela Narutowicza i Baudouina de Courtenaya. Zaczyna się wielka gra. Ostateczny wynik ma zmiażdżyć wszystkie dotychczasowe prognozy czy oczekiwania. Każda następna godzina wyczekiwania dla zainteresowanych staje się coraz dłuższa. Na polu wyborczej bitwy pozostają tylko hrabia Zamoyski i profesor Narutowicz. Przedstawiciele ugrupowań różnych orientacji nie są zdolni powstrzymać emocji rodzi się zażarta kłótnia. Słowem targ wyborów prezydenckich. "Piast” odmawia głosów hrabiemu . A przed czwartym głosowaniem zjawił się w gmachu Sejmu Narutowicz, wypytywał Rataja, czy szanse Wojciechowskie­ go wzrastają. Niebawem, ok. 20.00, spocony marszałek Sejmu odczytuje reprezentacji narodowej mozolnie zliczone głosy: Gabriel Narutowicz 289 głosów, Maurycy Zamoyski głosów 228. Więc niechciana prezydentura dla Polaka w peł­ ni na nią zasługującego. O wyborze Narutowicz został poinformowany telefonicznie, zbladł, zdobył się na krótkie, „co w yście m i n a r o b ili”.

183

Polityczna intryga zwykle lubiła znajdować sobie ślepe narzędzie w rozjuszonym tłumie. Jeszcze tego samego dnia zbieranina uliczna atakuje kijami szyby przejeżdżającego samochodu z nie zaprzysiężonym prezydentem. Już w chwili wyboru na prezydenta Gabriela Narutowi­ cza można dopatrywać się powstania zarodka przyszłego zamachu ostatniego w naszych dziejach aktu "królobójstwa”, tym razem metaforycznego. Uliczne pogróżki, prasowe napaście, zjadliwe anonimy z dnia na dzień przybierały na sile. Otwierając skrzynkę na korespondencję, Narutowicz wielokroć zmuszony był czytać: ”W obec w y boru p a n a m in istra n a p rez y d en ta R zeczp osp oli­ tej P olskiej g łosam i lew icy i m n iejszości n arod ow y ch [...], grozim y p a n u m inistrow i ja k n ajfan tasty czn iejszy m m or­ dem p olity czn y m ”. Z poważaniem podpisany: polski faszys­ ta. Innym razem: ”P rzy p om in am , że grozi p a n u śm ierć n a tu ra ln a z p ow od u a ta k u serca. C zas zrob ić testam ent”. Nieznośne telefony miały za zadanie paraliżować strachem, w słuchawce przedstawiali się zmienionym głosem anonimo­ wi, rzekomo przyszli mordercy, opluwano pikantnymi przezwiskami, szachowano projektem porwania syna. Naru­ towicz był u kresu wytrzymałości nerwowej, do tego cierpiał na dolegliwości serca, noce przeczekiwał w fotelu. Pani Aleksandra Piłsudska proponowała przeprowadzkę w za­ cisze Belwederu — nie chciał, czuł się lepiej na swoim posterunku. Na stole leżał rewolwer. Będzie się bronił sam? Piłsudski słyszał o telefoniczno-listowej nagonce na Naru­ towicza, ale niczemu się nie dziwił, znał politykę, a w ogóle ”zn aczn ie w cześn iej — pisał p rzed w y borem G a b riela N aru tow icza doszły do m n ie groźby różn eg o rod zaju . W iadom ości o p rzy g otow an iach d o z am ach ó w stan u czy to o terrorystyczn ych zam ierzen iach w stosunku d o mnie. Z arząd ziłem śro d k i za p o b ieg a w cz e p rzeciw ko pierw szym , n a d drugim i, ja k zw ykle, p rzeszed łem d o p o r z ą d k u d zien ­ n ego”. Przed wyruszeniem do zaprzysiężenia prezydentury Narutowicz zwierzał się Piłsudskiemu: ”U przedzono mnie, chciałem w ziąć broń ze sobą, a strzelam b a rd z o celnie.

184

Z ostaw iłem rew olw er n a stole. Nie chcę się bron ić”. Godnie stawi czoło opozycji, z przekonaniem powtórzy słowa przy­ sięgi, krótkie ”tak” okupi własnym życiem. Zaprzysiężenie prezydenta-elekta wyznaczono na godzi­ nę 12.00 11 grudnia 1922 roku. Na ulice Warszawy wyległ rozjuszony tłum. Na Nowym Świecie grupki młodzieży wy­ krzykiwały: ”niech żyje fa s z y z m ”. Plac Trzech Krzyży zalało mrowie gapiów. Zebrani liczyli, że uda im się nie dopuścić do zaprzysiężenia. W kierunku przejeżdżającego powozem Na­ rutowicza sypały się bryły śniegu i błota. Uderzenie kija strąciło prezydencki cylinder, a lecący ułomek cegłówki trafił w hrabiego Przeździeckiego. Przed żadnym ciosem Narutowicz nie uchylał się, stał w powozie wyprostowany, zapamiętał jednego studenta, który uczepiwszy się powozu, chciał go uderzyć w głowę. Elekt dojechał szczęśliwie do Sejmu, gdzie złożył przysięgę. Lud Warszawy zaś nie poniechał wszczynania ulicznych burd. Ataki prasowe wymierzone w osobę prezydenta R.P. zostały szczegółowo przeanalizowane przez biografów Ta­ deusza Hołówko i Marka Ruszczyca. Dodajmy do nagonki prasowej fakt przesłania nowo zaprzysiężonemu prezyden­ towi listu z dołączonym proszkiem wraz z adnotacją ”na zdrowie”. Badania ujawniły strychninę. Wśród autentycznie życzliwej korespondencji nadesłanej do Belwederu wyszu­ kano list doktora ze Lwowa, który ostrzegał prezydenta przed przygotowywanym zamachem, wskazując nawet na 16 grudnia. Minęło pięć dni od złożenia prezydenckiej przysięgi. W Belwederze udzielał się nastrój niepokoju o życie prezy­ denta. Narutowicz nie rozgłaszał swoich obaw, a jego przeczucie okazało się niemal prorocze. ”P a m ię ta j p an , p a n ie L e o p o ld z ie, w r a z ie n ieszcz ęścia z a o p ie k u j się m ojem i d z ieć m i” — powiedział Leopoldowi Skulskiemu w owym pamiętnym i tragicznym dniu, w chwili gdy wsiadał do samochodu. Rano zdążył podpisać akt łaski dla skazańca. Potem udał się na umówioną wizytę do kardynała Rakow­ skiego.

185

Od prymasa wyszedł Narutowicz w dość pogodnym nastroju. Jadąc samochodem wraz z szefem kancelarii Stani sławem Carem, dowcipkował, że dzisiejsza wizyta w gmachu Zachęty z pewnością przeciągnie się, co więc będzie, jeśli ”obiad wystygnie”? Przed godziną 11.30 zbierali się w Zachęcie zaproszeni goście. Przybywali politycy i artyści. W westybulu wyczeki­ wał na przyjazd głowy państwa premier Julian Nowak ze świtą. W samo południe zjawił się wyczekiwany gość. Z sa mochodu wysiadł prezydent. Prezes Zachęty Kozłowski pro­ si zgromadzonych o utworzenie szpaleru. Szef protokołu dyplomatycznego Stefan Przeździecki skierował w stronę Narutowicza słowa powitania, po których usłyszano oficjalne podziękowania za przybycie, wygłoszone ustami Kozłows kiego. Pozostali odpowiedzieli oklaskami. Narutowicz łagodnie odparł, iż bardzo interesuje się sztuką, lecz do tej pory czas nie pozwalał na wizytę w Zachęcie. W towarzyst­ wie premiera Nowaka i artysty Okunia wszedł na górę, rozpoczynając wędrówkę po galerii. Kilka zdań wymienił z ambasadorem angielskim Maxem Mullerem, który skrupu latnie usprawiedliwiał swą nieobecność na zaprzysiężeniu, na koniec prosząc prezydenta o przyjęcie gratulacji z racji objęcia najwyższego w państwie dostojeństwa. Narutowicz żartobliwie podziękował: ”R aczej k on d olen cje”. Kilku sekund potem zatrzymał się przed obrazem Ziomka Szron. Chwila zadumy została przerwana niespodziewanym strzu łem. Był celny. Prezydent osunął się na podłogę i wtedy ktoś oddał jeszcze dwa strzały. Niewyobrażalny wstrząs otoczenia przerodził się w niepo hamowaną wrzawę i zamieszanie. Okuń, wiceprezes Zachęty stanowczym ruchem rozbroił spokojnie stojącego zamacho wca. Poetka Iłłakowiczówna podtrzymywała głowę prezy denta. Ktoś wzywał pomocy. Podbiegł dr Śniegocki - nic stety musiał stwierdzić natychmiastowy zgon wskutek wewnętrznego krwotoku płucnego. Stojący najbliżej prezydenta mogli sobie uświadomić, że słowa "raczej kon dolencje”, były ostatnimi, które wyrzekł za życia.

186

Blady i roztrzęsiony policjant zatrzymywał przed Zachętą pragnącego wejść do wnętrza Stefana Krzywoszewskiego spóźnionego na otwarcie wystawy dramatopisarza, który osobisty wstrząs z powodu tej tragedii ujął w te słowa: ”...W głow ie szu m iało. P rzez tyle w ieków chlubiliśm y się, że n a ró d p olski n igdy nie sp la m ił się królobójstw em . I teraz, kiedy cudem od zy skaliśm y niepodległość, złość i kłótn ia d o p r o w a ­ dziły d o takiej srom oty ”. Więc jeszcze jeden wyjątek! Ten, który siedział w otoczeniu adiutantów prezydenta, mając w tle gigantyczne płótno Matejkowskiej Bitw y p o d G ru n w aldem , zdawał się zachowywać niczym nie zmącony spokój. Kamienna twarz nie dała poznać wyrazu skruchy bądź zatrwożenia. Ludziom tutaj zebranym był dobrze znany jako malarz i krytyk, ale nikt nie spodziewał się, że właśnie ten — Eligiusz Niewiadomski stanie się jednym z najsłyn­ niejszych w Polsce morderców. Zimna krew zmieszana z chorobliwym, na wskroś fanatycznym zacietrzewieniem dała znać o sobie, w chwili kiedy zdenerwowany staruszek Witkiewicz (brat Stanisława), podbiegł do niego, pytając głosem mocno drżącym, jak mógł dopuścić się takiego bes­ tialstwa wobec pierwszego obywatela Polski?! Niewiadomski wykrzyknął: ”z a p ien ią d z e ży d ow skie w y b ra n eg o ”\ Skrwawione ciało spoczywało na niewielkiej kanapie. Sporządzono akt zgonu. Przywołano wszystkie niezbędne służby. Na gorąco zbierano zeznania świadków. Analizowano pobieżnie przebieg wypadków. Wiadomo było już wtedy, że trzy strzały pochodzą z rewolweru hiszpańskiego, którego lufę przystawił Niewiadomski bezpośrednio do pleców Naru­ towicza. Jedną ręką wskazywał na obraz, drugą gotował śmierć. Już pierwszy strzał był śmiertelny. Zegar wskazywał 14.30. Z Zachęty ruszyło lando ze zwło­ kami owiniętymi w biało-czerwone płótno. Gdzieniegdzie zdążono rozwiesić kiry. Szwadron kawalerii eskortował ciało prezydenta. Teraz tłum milczał. A prasa? Jedni opłakiwali niepowetowaną stratę, inni wynosili pod niebiosa "bohaterski” czyn Niewia­ domskiego w Polsce. Nad kształtowaniem powszechnych

187

opinii znowu zaciążył małostkowy interes polityczny. Prasa szwajcarska domagała się należnej ofierze zamachu czci. Francuskie brukowce na ogół ograniczały się do kilku da­ nych biograficznych. Włoscy dziennikarze dodali szczyptę kurtuazji. Generalnie opinia europejska potępiła zbrodnię. Polacy wiedzieli, że mord wyrósł na politycznych na­ strojach w kraju. Ulica jeszcze raz popatrzy w stronę prezy­ denta. Uroczystości poprzedzające pogrzeb rozpoczęły się w Belwederze, dzień po zamachu. Prałat Tokarzewski, kapelan prezydenta odprawił mszę św. przy zwłokach w obecności rodziny i przyjaciół. 19 grudnia odbywała się eksportacja zwłok z Belwederu na Zamek ulicami Aleje Ujazdowskie, Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście. Blisko półmilionowa rzesza rodaków przyglądała się osta­ tniej drodze pierwszego obywatela Drugiej Rzeczypospolitej. Kondukt wypełniały szeregi wojska, duchownych, przedsta­ wicieli partii politycznych, członkowie korpusu dyplomaty­ cznego, delegacje licznych stowarzyszeń, reprezentanci nauki, kultury, wreszcie świat pracy. Pogrzeb Gabriela Narutowicza wyznaczony na 22 grudnia odprawiono w katedrze Św. Jana, w obecności nowego pre­ zydenta. Kaznodzieja nawoływał z ambony, aby ta trumna stała się symbolem pojednania. Jeden ustęp pogrzebowej oracji poświęcił zamachowcowi: ”Swój to, n ie obcy! Swój, lecz du chem n ie nasz, czynem n a m obcy, od d a lo n y od n as całym tysiącleciem n aszy ch czystych p o d tym w zględem d ziejów ”. Marsz żałobny Chopina, przypieczętowany szlochem warszawskich dzwonów, towarzyszył trumnie Gabriela Na­ rutowicza przy zejściu do katedralnej krypty. Chwilę po wyprowadzeniu zwłok ofiary zamachu z Bel­ wederu zatrzasnęły się drzwiczki karetki więziennej, w której dumnie zasiadł Eligiusz Niewiadomski. Teraz sąd a później prasa pilnie śledzić będą poszczególne etapy na drodze do zbrodni. Zabójca prezydenta Eligiusz Józef był najmłodszym z sześciorga rodzeństwa. Osierocony przez matkę w wieku dwóch lat, został adoptowany przez ciotkę Cecylię Niewiadom­

188

ską. Wychowany w trochę nazbyt surowy sposób, przyzwy­ czajony do nadmiernej karności i dyscypliny wzrastał w po­ czuciu krzywdy, kształtował własną osobowość w gotowości do buntu. Rozwijał się pod kątem artystycznym najpierw pod kierunkiem Wojciecha Gersona, potem na wydziale malar­ stwa w petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych. Zapowia­ dał się jako zdolny malarz, potrafiący tworzyć dzieła, którym z uznaniem przyglądali się profesjonaliści, a sukcesy z nie­ małym zainteresowaniem śledzili miłośnicy sztuki. W listopadzie 1894 roku został artystą pierwszego stop­ nia po przedłożeniu pracy dyplomowej obrazu C en tau ry w lesie. Pomimo ukończenia nauki postanowił jeszcze zabawić w Petersburgu. Chwycił za pióro. Pisał artykuły krytyczne z zakresu sztuki publikowane w liberalnym czasopiśmie "Nowosti”. Prezesował ponoć jeszcze jakiejś polskiej organi­ zacji studenckiej na terenie stolicy imperium. Sposób bycia Niewiadomskiego sprawiał, że dawało się go łatwo zauwa­ żyć. Niekonwencjonalny strój, wyszukany i dosadny język, skłonność do publicznego szkalowania kolegów, erotyczny posmak żartów oto co charakteryzowało tego artystę. Niekiedy pozował na socjalistycznego spiskowca, innym razem ostentecyjnie sympatyzował z nihilizmem. Cierpiał na brak zrównoważenia, stateczności, umiejętności trzeźwego oceniania realiów, ludzie zaś, z którymi miał kontakt, za­ uważyli w nim jakąś niezdrową ambicję, chęć pokazania się za wszelką cenę albo niekiedy nieokiełznaną nerwowość. O wyjeździe z Petersburga zadecydował po otrzymaniu od brata Romana gotówki na stypendium do Paryża. Stolica impresjonizmu gościła Niewiadomskiego przez cały rok. Tam postanowił pokazać się w Salonie, wystawiając płótno zatytułowane W lesie. Sam przyznał się do studiowania w Pa­ ryżu prasy socjalistycznej, którą jak twierdził, wielokroć przy­ łapał na grubych kłamstwach i wtedy zbudziła się jego "czujność”. Jesienię 1896 roku powrócił do Warszawy, gdzie pisał w "Kurierze Codziennym”, "Tygodniku Ilustrowa­

189

nym”, "Ziarnie” i "Kurierze Warszawskim” wszędzie na tematy artystyczne. Równocześnie malował oraz wystawiał. Tematyka obrazów Niewiadomskiego była rozległa, z naj­ bardziej znanych wymienić można: L a s w słońcu, Portret doży, G olgota du cha, A kt kobiecy , Studium m łodej kobiety, P rzed połudn iem , Z B retan ii. Spośród pejzaży godne uwagi są obrazy: D rog a d o M orskiego O ka, P o ra n ek n a d C zarnym Staw em , gdyż bezpośrednio wyrażają taternickie zamiłowa­ nia malarza. Dał się więc poznać jako niezły malarz i rysow­ nik, miłośnik gór, zapalony kartograf. We wrześniu 1898 roku został mianowany wykładowcą rysunku w nowo powstałym Warszawskim Instytucie Politechnicznym. W następnym roku szkolnym przyjął doda­ tkowo posadę w Szkole Ronthalera, gdzie też uczył rysunku. Pochłonięty bez reszty przez sztukę nie stronił od uczest­ nictwa w życiu politycznym. Prawdopodobnie za namową Romana Dmowskiego i Zygmunta Balickiego związał się z Ligą Narodową, co naraziło go na kłopoty z policją carską. Znalezione w trakcie rewizji dowody sprawiły, iż został aresztowany i osadzony na Pawiaku, z którego powędrował do X Pawilonu cytadeli warszawskiej. Siedział cztery miesią­ ce, ostatecznie z braku dowodów na przynależność do LN zwolniony został z więzienia w końcu 1901 roku. Po wyjściu na wolność wystąpił z Ligi, poniechał wykładów w Instytucie Politechnicznym, tłumacząc się złym stanem zdrowia. Do­ chody czerpał z korepetycji i wykładów na temat historii sztuki. Ceniono jego dokładność w przygotowaniu, w trakcie wykładów bowiem posługiwał się, jako jeden z pierwszych, przeźroczami dokumentującymi omawiane dzieła sztuki. W charakterze etatowego wykładowcy ponownie podjął pra­ cę dopiero w 1909 roku w Szkole Sztuk Pięknych. Incydent podczas jednego z wykładów na Wolnej Wszechnicy Polskiej opisał Krzywicki: ”N iew iad om ski ro z p oczął sw oje w y kład y . Ruchy jeg o były poryw cze, w ogóle nic n ie w sk azy w ało spokoju w ew nętrznego i zrów n ow ażen ia. T rzym aliśm y się z d a la od siebie. J a k się o k a z a ło , był n iep rzejed n an y m en dekiem , ciasn ym , fa n a ty cz n y m . P ew nego w ieczoru doszło

190

p om ięd zy n am i d o ostrego sta r c ia z pow od ów całkow icie błahych. M iałem ogłosić stały sw ój w y k ła d b o d a j o godzin ie siód m ej w ieczorem . O kazało się, iż N iew iad om ski w y k ła d a ł p o p rz ed n ią godzin ę w au dytoriu m , w którym w y k ła d a łem od lat w ielu, przy czym z a ją ł tę sa lę n a w ła sn ą rękę, bez żad n eg o op ow ied zen ia się Z arząd ow i, p rz ecią g n ą ł w y k ła d p o d c z a s p au zy, a kied y w chodziłem d o au d y toriu m n a sw ój w y kład , p od szed ł ku m nie i ośw iadczył, iż ta s a la m u d o g a d z a , m a z a m ia r c ią g n ą ć sw ój w y k ła d przez d ru g ą godzin ę i m iejsca m i n ie u stą p i”. Niewiadomski straszył kolegę Zarządem i chyba nie raczył pamiętać, że Krzywicki należał do pierwszych, którzy poparli jego współpracę w charakterze wykładowcy. Lata pierwszej wojny światowej upłynęły artyście na wydawaniu niewielkich broszur. W jednej prorokował Warszawie przyszłość artystyczną, w innej programował me­ tody nauki rysunku w polskim szkolnictwie. Architektura znalazła w nich ewidentne preferencje autora. O polityce wypowiadał się niczym typowy ekscentryk. Raz wynosił pod niebiosa bohaterstwo Piłsudskiego, innym razem w stanie depresji zionął nienawiścią. Odrodzoną Rzeczpospolitą powitał Niewiadomski będąc pracownikiem ministerstwa, gdzie pełnił obowiązki referen­ ta kształcenia artystycznego oraz wychowania estetycznego. W grudniu 1918 roku przyjął nominację na stanowisko kierownika wydziału malarstwa, rzeźby i sztuk zdobniczych w Departamencie I Sztuki. W pracy Niewiadomski był zupeł­ nie samodzielny i z trudem ulegał naciskom zewnętrznym, ale jeśli sprawy były mu podsuwane umiejętnie, mało natar­ czywie, wprost finezyjnie, bywało, że przyjmował je jako swoje i wtedy stawał się fanatycznym zwolennikiem pomys­ łu. To charakterystyczny rys psychiki tego człowieka, który później tak bardzo wziął sobie do serca nagonkę na Naruto­ wicza, że krytykę, całkowicie przygarniętą na swoje konto, posunął do działań krańcowych. Dopuścił się zbrodni, święcie wierząc w słuszność czynu. Współpracownik minis­ terialny Jan Skotnicki zeznawał: "P rzy p u szczam , że pobyt

191

w P etersbu rgu by ł źródłem i p ow od em p ew n ej p ry n cy p ial ności, prostolin ijn ości, oschłości i ascetyzm u w stosunku do siebie, które, ja k o artyście, kolid ow ały z sentym entalizm em i czu łostkow ością, j a k ą bezw zględn ie m ia ł”. Zdający relacji,' sugeruje pewien dualizm osobowości. Zauważa również brak umiejętności ogarniania całości zagadnienia, co z pewnością ograniczało Niewiadomskiemu zdolność przewidwania następstw. Co ciekawe, nie kwestionowano prawości cha­ rakteru człowieka, który dopuścił się zbrodni najwyższej rangi. Prawość ta była nawet ”d o p r o w a d z o n a do pew nego p rzeczu len ia i k ra ń co w o ści”. Niewiadomski zadziwiał kole­ gów pracowitością, nie zawsze celową. Norm towarzyskich raczej nie przestrzegał. Wbrew przyjętemu zwyczajowi nie wstawał, kiedy wchodził minister, a jeśli już się z nim przywitał, to tylko w stylu: ”...0 , ja k to się m in istrze m a c ie ”. I jeszcze jedno dziwactwo - pisał wyłącznie czerwonym atramentem. W listopadzie 1921 roku składa dymisję będącą protestem przeciwko zredukowaniu funduszy na jego wydział. Rezygnację przyjęto. Tutaj nie sposób pominąć faktu zabrania przez Niewiadomskiego do domu prac nie dokończonych, nad którymi siedział przez kilka miesięcy. Skończył opracowywać projekty i zupełnie bezinteresownie oddał je ministerstwu. Ostatecznie zajął się wykładaniem historii sztuki na roz­ maitych kursach. Przygotowywał też do druku książki Wie­ d z a o sztuce n a tle jej dziejów oraz M alarstw o p olskie XIX i XX w ieku. Arogancji i dezaprobaty nie szczędził nikomu. Było to już w 1922 roku. Niewiadomski zgodził się na odczyt w "Zachęcie”. Prelekcja miała dotyczyć Wyspiańskiego. Przybył znawca, coś bełkotliwie wyjaśniał racząc publikę opluwaniem starożytności, którą przed laty był zachwycony. Na zakończenie powiedział: "Zresztą, co j a będę P aństw u tłum aczył, kied y i ta k nic n ie zrozu m iecie”. Dr Urstein na podstawie zeznań osób znających Niewia­ domskiego opowiadał się za tezą o wadliwym stanie umysłu "królobójcy”. Niektóre z jego zachowań są charakterystyczne dla katatoników. Żelazny spokój przeplatał się z wybuchami,

pedanteria nie przeszkadzała szaleństwu, a najbardziej charakterystycznymi objawami, według ówczesnego stanu wiedzy psychiatrycznej, była nieumiejętność odmieniania końcówek (np.: ”w y bór N aru tow icz p r o w a d z i k r a j d o klę­ s k i” albo ”z N aru tow icz n ależy skoń czy ć”). Świadomie wybrał Niewiadomski swój los w listopadzie 1918 roku z chwilą powstania rządu Jędrzeja Moraczewskiego. Ofiarą zamierzonego mordu miał stać się Józef Piłsudski Naczelnik Państwa. Zamiar ów został ujawniony dopiero na procesie o zabójstwo Narutowicza. Pomysł królobójczy odradzał się w umyśle fanatycznego narodowca co jakiś czas. Nie był to plan raz zadeklarowany wewnętrznie, z którego się nie wycofywał. W samym 1922 roku żądza morderstwa napadła Niewiadomskiego dwukrotnie, raz w li­ pcu, ponownie — w pierwszych dniach grudnia. Od zamiaru zamordowania Piłsudskiego odstąpił w dniu 5 grudnia, ponieważ dowiedział się, że Naczelnik nie staje w wyborach prezydenckich. Dzień przed zamachem Eligiusz Niewiadomski zasiadł przy kawiarnianym stoliku, sięgnął po gazetę i czytał. Wzrok utkwił na moment w mało widocznej wzmiance prasowej. Wyczytał, że jutro odbędzie się otwarcie dorocznej wystawy sztuki w gmachu Towarzystwa Zachęty, w którym uczestni­ czyć będą przedstawiciele świata polityki, kultury i nauki. Przeczucie Niewiadomskiego było trafne przybędzie i Na­ rutowicz. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął zaproszenie otrzymane od zarządu "Zachęty”; już wie, że pójdzie. Rankiem 16 grudnia zastępca szefa kancelarii prezydenc­ kiej odbiera telefon. Ktoś przedstawia się — "komisarz pier­ wszego obwodu policji” chce wiedzieć, czy prezydent na pewno przybędzie na otwarcie wystawy. Kancelaria nie udzieliła odpowiedzi, wyczuła niebezpieczeństwo. ”Otóż p rz ed 12-tą było w szystko p rz ed Z achętą w p o ­ r z ą d k u [wspomina świadek Edward Okuń]. P a n prezes K ozłow sk i p rzy jm ow a ł gości, a j a p iln o w a łem p orząd k u , żeby było p rzejście. K ied y p rzy jech ali a d iu ta n ci i d a li znać, że p. P rezyden t przyjedzie, to j a potem w yszedłem n a

193

zew n ątrz i p op rosiłem tych oficerów , którzy stali p o obu stron ach fila r ó w , a b y p r ęd k o p ow iad o m ili n as, gdy P rezy ­ dent p rzy będ zie. P rzedtem p rzy szed ł p. N iew iad om ski. Stał tam także p. S kotn icki i p. N iew iad om ski z a p y ta ł: Cóż to za uroczystość? Do kog o m ówił, n ie wiem, bo by ł ta k i tłum, że n ie w iad om o. P otem u k a z a ł się oficer z w iad om ością, że p rzy jech ał p. Prezydent, p rzed staw ion o n a s i w eszliśm y n a górę [...]. P otem p. P rezy d en t p r z y g lą d a ł się obraz ow i i w trakcie tego u słyszałem lekkie u d erzen ie [...]• N aw et mi d o głowy n ie przyszło, że to w sali m ogło m ieć m iejsce. P. P rezy d en t głow ę skłonił, bin okle m u s p a d ły i z a c z ą ł się słan ia ć. O bejrzałem się i zob aczy łem p. N iew iad om skieg o z rew olw erem w ręce. Z ła p ałem go w ięc ze słow am i: ’N ie­ w ia d o m sk i, bójcie się B oga, strzelacie? ” Niewiadomski do Okunia łagodnie powiedział: ”Do was strzelać nie b ęd ę”. Dzień przed Sylwestrem 1922 roku rozpoczął się ostatni w dziejach Polski proces, powiedzmy, o królobójstwo. Było pochmurno i dżdżysto, Sąd Okręgowy przy ulicy Miodowej w Warszawie otaczał kordon policji. Ciekawska gawiedź wyczekiwała pod murami więzienia mokotowskiego, chcąc ujrzeć zabójcę. Służba więzienna zapobiegliwie przewiozła Niewiadomskiego do sądu znacznie wcześniej. Przed wejś­ ciem do sali rozpraw trzykrotnie sprawdzano bilety. Sala pękała w szwach. Miejsca przy stołach zajęli dziennikarze. Najbliższa rodzina żona, córka i brat Niewiadomskiego usiedli w pierwszym rzędzie. Za stołem sędziowskim znalazł się minister sprawiedliwości Makowski. Stawili się wszyscy świadkowie. Eligiusz Józef Niewiadowski, syn Wincentego sądzony będzie z artykułu 99 Kodeksu Karnego i artykułu 15 Przepi­ sów Przechodnich do Kodeksu Karnego. Grozi mu kara ciężkiego więzienia bezterminowego lub kara śmierci. Kwadrans przed dziesiątą straż wprowadza na salę oskar­ żonego. Wchodzi spokojnie. Energicznym ruchem zdejmuje palto i rzuca je na ławę. Poprawia krawat: Patrzy po sali. Po chwili wyciąga z kieszeni jakieś zapisane kartki, które dodatkowo opatruje notatkami. Zebrani w większości wpa­

194

trują się w postać oskarżonego, pochylającego nad ławą wygoloną głowę. Udaje swobodę, ale widać, że jest blady i wewnętrznie spięty. Na ostro zarysowanym nosie spoczy­ wają drucikowe okulary, zza których wyzierają małe oczy. Twarz pomarszczona, usta zaciśnięte. Odczytano akt oskarżenia zawierający m.in.: ”... J a k o człon ek rzeczyw isty T ow arzy stw a m ia ł p r a w o w olnego w stępu n a w ystaw ę. S trzelał do P rezy d en ta z odległości 1 - 2 kro k ó w z tyłu, s ta r a ją c się tra fić go w k la tk ę p iersiow ą. S trzelał z tyłu dlatego, że strz elając z p rzod u m ógł z ran ić kog o kolw iek z p u bliczn ości u gru pow an ej z a P rezydentem . Do żad n ej p a r tii polityczn ej od lat kilku n astu nie n ależy. [...] O skarżon y jest o to, że d n ia 16 g ru d n ia 1922 roku w W arszaw ie p o d c z a s o tw a rcia w ystaw y [...] d o k o n a ł z a ­ m ach u n a życie P rezy d en ta R zeczpospolitej P olskiej...”. Oskarżony do winy się nie przyznał, jedynie do złamania prawa, za co był gotów ponieść wszelkie konsekwencje karne. Sąd udziela głosu Niewiadomskiemu, który zabiera swą mową wiele czasu. Przewodniczący sądu prosi oskarżonego o skrócenie wypowiedzi. Mówca przekonany jest o niepod­ ważalności swoich uwag. Wywód kończy: ”...W ielkie b a d a ­ n ia historyczne w XIX w ieku u dow odn iły trag ed ię d ziejow ą P olski z p ow od u słaby ch rząd ów . Wie d z isia j o tym ka ż d y sztu bak, n ie ch ciał w iedzieć N aczeln ik p ań stw a . K om u p o trz eb n a jest m ięk k a ręk a ? Uczciwi ob y w atele kraju , ludzie o czystych su m ien iach n ie lę k a ją się tw ard ej ręki. W szystko co w P olsce żyło, co było szlachetne, p ra w n ie m yślące, d o m a g a ło się ręk i silnej od 4 lat. M iękka r ę k a jest istotnie p otrzebn a, a le nie d o w ła d a n ia pań stw em . M iękka r ę k a jest p otrzeb n a złodziejom , p a sk a rz o m , p otrzeb n a jest ban dytom , p rzen iew iercom g rosza publicznego, chłopstw u, które się w y­ k r ę c a od p ła c e n ia p od atk ów , żydostw u, spiskow com , z d r a j­ com stanu, p otrzeb n a jest L au erom , H orow itzom , O koniom , D aszyńskim , O sm ołow skim ; oprócz tego p otrzeb n a jest w szy­ stkim w rogom P olski. W szyscy oni h a n d lu ją z a m iliony. P iłsu d ski o tym w ied z ia ł — nie m ógł n ie w iedzieć. Mimo

195

to z a lec a ł m ię k k ą ręk ę i sz u k a ł człow ieka i z n a la z ł go. D alszy ciąg w iad om y , n ależy bezp ośred n io d o sp raw y , do czynu p rzeze m n ie ju ż zam ierzon eg o a spełn ion ego. Skoń­ czy łem ”. Późnym wieczorem 30 grudnia 1922 roku Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok skazujący Eligiusza Niewiadom­ skiego na karę śmierci przez rozstrzelanie, wykonany 31 stycznia 1923 roku w cytadeli warszawskiej.

SWOI O OBCYCH (zamiast »Posłowia«)

Sztylet, topór i szafot nie stały się polskimi specyfikami, ale zechciejmy na koniec wsłuchać się w głosy obywateli królewskiej Rzeczypospolitej, co sądzili o zabijaniu obcych królów. Zasztyletowanie w 1589 roku króla Francuzów Henryka III, wcześniej władającego w Polsce Henryka Walezego, mu­ siało być dość szeroko komentowane. Król najlepszej opinii o sobie nie zostawił. Niemniej śmierć z ręki francuskiego mnicha nie przysporzyła plotek o jakiejś ukrytej roli pol­ skiego czynnika politycznego. Francuzi znali tło zbrodni, a Polacy owo morderstwo ”u zn ali je d n a k z a słu szn ą k a r ę O patrzn ości w y m ierzon ą m o n a rsz e”, którego postrzegano nad Wisłą jako zniewieściałego oszusta, a później uciekinie­ ra. ”A cóż m u z a to P a n Bóg, a nie dłu go sp raw ił. A to go oby d w u pań stw i g a r d ła p o z b a w ił”. Tym słowem usprawie­ dliwiano królobójstwo, będące dziełem fanatycznego Jakuba Clementa. Przyszedł do króla obiecując listy, a przeszył sztyletem jego żołądek. ”Oto g łow a z d r a jc y ” — krzyczał kat trzymający w jednej ręce topór, a w drugiej głowę króla angielskiego Karola I Stuarta. Był początek 1649 roku. Krwawa scena rozegrała się na rusztowaniu obciągniętym czarnym płótnem tuż przy

197

pałacu Whitehall. Przez okno pierwszego piętra wstępował król na katowskie podium. Spoglądały nań tysiące Brytyj­ czyków. Gotowała się śmierć królobójstwo ”w majestacie prawa”. Dwa lata po tym zajściu ukazała się w Krakowie broszurka prezentująca polskiemu czytelnikowi ciekawy opis zdarzeń. W słowie wstępnym znajdujemy, że: ”n ap rzód w iedzieć p otrzeba, iż ten straszn y ex ces n a królu w ykon an y p oczątek w z ią ł z różn ości religijn ej [...], k tó r a d otąd nie w y g aszon a z o s ta w a ”. Tak prezentowało się polskie widze­ nie królobójstwa - ekscesu w angielskim stylu. ”...L u d w ik XVI K ró l fr a n c u s k i w sw oim Państw ie, w K rólestw a sw ego Stolicy, od sw oichże F ran cu zów okru tn iejszych n a d S aracen y , okrop n ie y h an iebn ie został zam ordow an y” w tym tonie opisywała "Gazeta Warszaw­ ska” dramatyczne królobójstwo zrewolucjonizowanych Francuzów w 1793 roku. Dalej informowano polską opinię publiczną o masowych wyjazdach mieszkańców Paryża, którzy nie chcieli być świadkami ”okrop n ej sceny d ziejow ej”. Wspomniano nawet o losach kata zabranego przez rewolucjo­ nistów do aresztu, z tej przyczyny, że prosił o zwolnienie z obowiązków, ponieważ swoją ręką nie chciał ”tkn ąć Bo­ skiego N a m aszczeń ca”. Słowem, opinie ujawnione w pol­ skiej prasie nie szczędziły słów potępienia dla królobójstwa, nie usiłowały poszukiwać okoliczności łagodzących, nie do­ strzegały prawidłowości zawieruch dziejowych, których żywiołu nie sposób powstrzymać. Ocena etyczna mogła być jedna! Z rozrzewnieniem kreśliło polskie pióro obraz ostatni Ludwika XVI: ”...nie w kościele, a le n a p osp olity m Cmen­ tarzu Św. M agdalen y iest p og rzebion y . Z a ra z albow iem po E xeku cy i w rzu con o iego C iało n a prosty w óz y p row ad zon o ie n a C m entarz, gdzie w głębokiej ia m ie z a k o p a n o , oblaw szy ie S ylw aserem y w ap n em n ieg aszon y m obsy p aw szy . Przez c a łą n a stęp n ą noc żołn ierze p rzy tey ia m ie p iln ow ali, ażeby kto kości tego zam ęczon eg o K r ó la nie w y kop ał. T ak też w łaśn ie y Ż ydzi uczynili z zam o rd o w a n y m od siebie C hrys­ tusem, p rzy staw u jąc żołn ierską Straż d o G robu iego, by

198

sn ąć U czniowie Chrystusow i, n ie w y k r a d li C ia ła sw oiego M istrza”. Takie porównanie szafotu i męczeństwa poruszać miało do głębi uczucia religijne i tym samym jeszcze bardziej obciążać morale królobójców. Ówczesny polski korespondent, kilka dni po zgładzeniu Ludwika XVI, pisał z Paryża: ”za led w o nie u w ierzą za g ran icą, kied y im opow iem , że [...] ścięcie k r ó la ju ż jest z a p o m n ia n e o tysięcznych innych tam r o z p r a w u ją rzeczach, ta k to szy bko w ra ż en ia tu p r z e m ija ją ”.

BIBLIOGRAFIA (Wybór)

Armon W., P iłs u d s k i B r o n is ła w (1866-1918), [w:] P o ls k i S łow n ik B io g ra fic z n y , t. X X V I, W rocław -W arszawa-Kraków -Gdańsk-Łódź 1981. Baum garten L ., M a rz y ciele i c a r o b ó jc y , Warszawa 1960. Bazylow Z., H isto r ia R osji, t. II, W arszawa 1983. B ernaś F., G a b r ie l N a ru to w icz , W arszawa 1979. Bogucka M., B o n a S fo r z a , Warszawa 1989. Bogucka M., K a z im ie r z J a g ie llo ń c z y k i je g o cz a sy , W arszawa 1981. Bogucka M., K a z im ie r z Ja g ie llo ń c z y k , Warszawa 1970. B oras Z., K s ią ż ę t a P ia sto w s c y W ielk o p o lsk i, Poznań 1983. B oras Z., K s ią ż ę t a P ia sto w s cy Ś lą s k a , Katow ice 1978. B orejsza J ., E m ig r a c ja p o ls k a p o p o w sta n iu sty cz n io w y m , Warszawa 1966. Ciupiński A., Z a m a c h A n ton ieg o B ere z o w sk ieg o n a A le k s a n d r a II w P a r y ­ żu, "M ówią W ieki” , 1982, nr 5. Cynarski S ., Z ygm u n t A ugust, W rocław -W arszawa-Kraków -Gdańsk-Łódź 1988. Chłędowski K., K r ó lo w a B o n a . O b ra z y c z a su i lu d zi, Lwów 1932. C zasy S ta n is ła w a A u g u sta P o n ia to w sk ieg o p rz ez je d n e g o z p o słó w w ielk ieg o Sejm u n a p is a n e , Poznań 1867, [w:] P a m iętn ik i d o X VIII w ieku , t. VI. Czubryński A., Mit k ru sz w ick i, K raków 1915. Długosz J ., D ziejów p o ls k ic h k s ią g d w a n a ś c ie , t. II, III, K raków 1868. Dobrow olska W., K s ią ż ę t a Z b a r a s c y w w a lc e z h etm a n em Ż ółkiew skim , Kraków 1930. D reścik J . J ., B u t k o n fe d e r a c k i, ".Czas krakow ski” , 1: 1990, nr 177. Drozdowski M., Z a m a c h n a S t a n is ła w a A u gu sta, "M ów ią W ieki” , 1982, nr 1, 3. Dudziński W., C h o r o b a i śm ier ć k r ó la S ta n is ła w a L esz cz y ń sk ieg o , "W iadomości L ek arsk ie” , 32: 1979, z. 3. Dudziński W., C h o r o b a i zgon k r ó l a M ic h a ła K o r y b u t a W iśn iow ieckieg o, "W iadomości L ek arsk ie” , 32: 1979, z. 1. Dudziński W., C h o r o b a i zgon k r ó l a P o ls k i i e le k to r a S a k s o n ii A u g u sta U z w a n eg o M ocnym , "W iadomości L ek arsk ie” , 32: 1979, z. 2.

200

Dudziński W., Zgon o sta tn ie g o k r ó la P o lsk i S ta n is ła w a A u g u sta P o n ia to w ­ sk ieg o , "W iadomości L ek arsk ie”, 32: 1979, z. 4. E lig iu sz N ie w ia d o m s k i p r z e d są d e m , Białystok 1923. Feldm an J ., S ta n is ła w L es z c z y ń sk i, Warszawa 1959. G all Anonim, K r o n ik a P o ls k a , przekł. R. G ródecki, wstęp M. Płezia, Wrocław-W arszaw a-Kraków-Gdańsk-Łódź 1989. Gąsiorow ski A., P o p iel, [w:] S łow n ik S ta r o ż y tn o śc i S ło w ia ń s k ic h , red. G. Labuda i Z. Stieb er, W rocław -W arszawa-Kraków 1970, t. IV. Gąsiorow ski W. (Sclavus), K r ó lo b ó jc y , Łódź 1989. Godlew ski M., A r c y b is k u p S iestrzeń cew icz i S ta n is ła w A ugust P o n ia to w s k i w P etersb u rg u , K raków 1928. Gołębiow ski E., Z ygm unt A u gu st ży w ot o sta tn ie g o z Ja g ie llo n ó w , W ar­ szawa 1962. Górski K ., Ś m ierć P rz em y sł a II, "R oczniki H istoryczne”, 5: 1929 (Poznań). H isto rie ż y c ia N a y ja śn iejs z eg o S ta n is ła w a I k r ó la p o ls k ie g o W ielkieg o X ię c ia L itew sk ie g o , L o ta r y ń s k ie g o y B a r s k ie g o X ięcia , b. m. w., 1744. Harbut J . S ., N oc lis to p a d o w a w św ietle i c ie n ia c h h is to rii i p r o c e s u p r z e d n a jw y ż sz y m s ą d e m k ry m in a ln y m , t. I, Warszawa 1930. Hołówko T., P rez y d e n t G a b r je l N aru tow icz (ż y cie i d z ia ła ln o ś ć ), W arsza­ wa 1924. Jan k o w sk i T., Ś m ierć S e fa n a B a to r e g o w G rod n ie, [w:] B ib lio te k a h is to ry c z ­ n a m ia s t a G ro d n a , t. I, Grodno 1930. Jarochow ski K ., Z a m a c h y A u g u sta II n a L es z c z y ń sk ie g o , [w:] N o w e o p o ­ w ia d a n ia i s tu d ia h istory czn e, Warszawa 1882. Ja siń sk i K ., M ieszko (1069-1089), [w:] P o ls k i S ło w n ik B io g ra fic z n y , t. X X , W rocław -W arszawa-Kraków -Gdańsk 1976. Jasnow sk i J ., C h o d k iew ic z Iw a n (zm . 1484), [w:] P o ls k i S ło w n ik B io g r a ­ fic z n y , t. III, Kraków 1937. Je lic z A., (oprać.) B y c z a s n ie z a ć m ił i n ie p a m ię ć — W ybór k r o n ik ś r e d n io ­ w iecz n y ch , Warszawa 1975. Je rlicz J ., L a to p is ie c , wyd. K. W. W ójcicki, Warszawa 1853. [Kadłubek W.], M istrza W in cen tego K r o n ik a P o ls k a , oprać. B . Kurbis, Warszawa 1974. K alick i B ., O ś m ier c i k r ó la M ich ała, "Tygodnik Ilustrow any”, 1862. Kitow icz A., P a m ię tn ik i d o p a n o w a n ia A u g u sta III i S ta n is ła w a A u g u sta, t. I, IV, Lwów 1882. K not A., D w ór le k a r s k i S te fa n a B a to re g o , Poznań 1928. Kochow ski W., D zieje P o ls k i p o d p a n o w a n ie m k r ó l a M ich ała, Lipsk 1853. Kolankow ski L., D zieje W ielkieg o K s ię s tw a L ite w s k ie g o z a Ja g ie llo n ó w , t. I (1377-1499), Warszawa 1930. K olankow ski L., Z ygm unt A u gu st W ielki K s ią ż ę L itw y d o r o k u 1548, Lwów 1913. * Konopczyński W., K o n fe d e r a c ja b a r s k a , t. II, W arszawa 1938. Korzon T., D o la i n ie d o le J a n a S o b iesk ieg o 1629-1674, t. II, HI, K raków 1898. Kośm iński S ., S łow n ik le k a r z ó w p o lsk ich , W arszawa 1883-1888.

201

Kozłowski F., D zieje M a z o w sz a z a p a n o w a n ia k s ią ż ą t, W arszawa 1858. K raushar A., C z a ry n a d w o rz e B a to r e g o , Kraków 1888. K rom er M., K r o n ik a P o lsk a , Sanok 1857 K r o n ik a T h ietm a ra , przekł. Z. Jed lick i, Poznań 1953. K rupska A., O lelk o w icz M ichał, [w:] P o ls k i S ło w n ik B io g r a fic z n y , t. X X III, W rocław -W arszawa-Kraków -Gdańsk 1978. K uczyński S . M., H o lsz a ń sk i Iw a n (zm . 1481), [w:] P o ls k i S ło w n ik B io ­ g ra fic z n y , t. IX , W rocław-W arszawa-Kraków 1960-1961. Labuda G., Ź ró d ła , s a g i i leg en d y d o n a jd a w n ie js z y c h d z ie jó w P o lsk i, Łódź 1961. Labuda G., M ieszko II k r ó l P o ls k i (1025 —1034), [w:] Rozprawy Wydziału H istoryczno-Filozoficznego P . A. U., t. 73, K raków 1992. Lachow ski S ., K a z a n ie p o d c z a s c z terd z iesto g o d z in n eg o n a b o ż eń s tw a , kied y K r ó l Im ć P a n N. M. p ie rw sz y r a z p o swoim p r z y p a d k u sta w ił się w K o ś c ie le [...] z a cu d o w n e s w o je o d śm ierci z a c h o w a n ie [...], W arsza­ wa 1772. L e b e n S ta n is la s I K ó n ig s non P o h len , Stockholm 1732. Lew icki A., M ieszko II, [w:] R o z p r a w y i S p r a w o z d a n ia A k a d e m ii U m iejęt­ n o ści W y d z ia łu H isto ry cz n o -F ilo z o ficz n eg o , t. V, nr 2, Kraków 1876. L oret M., Z a m a c h n a S ta n is ła w a A u g u sta w św ietle ź r ó d e ł w a ty k a ń s k ic h [w:] Biblioteka W arszawska, 1911, t.*I. Lubom irski T., T rzy r o z d z ia ły d o h is to rii s k a r b o w o ś c i w P olsce, Kraków 1868. Ł ojek J ., S ied em ta jem n ic S ta n is ła w a A u g u sta, W arszawa 1982. Łukaszew icz J ., P ierw sz y m a r c a 1887 r o k w sp o m n ien ia , oprać. S. B erg ­ man, Warszawa 1981. Łuniński E., O statn ie ch w ile J a n a III , [w:] Biblioteka Warszawska, 1908, t. II. Maciszewski J ., W ojn a d o m o w a w P o lsc e (1606-1609), [w:] P race W rocław­ skiego Tow arzystwa Naukowego, seria A, nr 69, W rocław 1960. M askiewicz S. i B ., P a m iętn ik i, wyd. J . Zakrzewski, Wilno 1838. M a teria ły d o d z ie jó w b e z k r ó le w ia p o śm ier ci A u g u sta III i p ie rw sz y c h lat p a n o w a n ia A u g u sta P o n ia to w sk ieg o , wyd. H. Schm itt, t. II, Lwów 1857. M a teria ły d o H isto rii S ta n is ła w a L esz cz y ń sk ieg o , wyd. E. Raczyński, [w:] O b ra z P o la k ó w i P o ls k i w X VIII w ieku , t. X III, Poznań 1841. M osbach A., D w a p o s e ls tw a d o P o ls k i p rz e z Ś lą z a k ó w o d p r a w io n e w la ta ch 1611 i 1620, Poznań 1863. Narbutt T., D z ieje n a r o d u litew sk ieg o , t. V III, Wilno 1840. Niemcewicz J . U., D z ieje p a n o w a n ia Z y g m u n ta III, t. III, K raków 1860. Niemcewicz J . U., Z b ió r p a m ię tn ik ó w h is to ry cz n y ch o d a w n e j P olsce, t. II, Warszawa 1822. Niewiadomski E ., K a r t k i z w ię z ie n ia , Poznań 1923. N ow e szcz eg ó ły o śm ier ci k r ó lo w e j B on y , "Tygodnik Ilustrow anyt” , 1869, cz. 2.



202

O chm ański J ., H isto r ia L itw y , W rocław -W arszawa-Kraków -Gdańsk-Łódź 1982 O koliczn ości d o ty cz ą ce śm ierci królow ej B ony, "K ółko domowe”, 5: 1865, z. 12. O p isa n ie z a s a d z e k n a k r ó la Je g o m o ś c i d n ia 3 lis t o p a d a R o k u 1771 u czy n io­ n y ch , b. r. i m. w. ok 1773. O ssoliński Z., P a m ię tn ik i, wyd. W. K ętrzyński, Lwów 1879. O statn i k s ią ż ę t a M azow ieccy , "Tygodnik Ilustrow any”, 1862, t. V , nr 138. O statn ie la t a p a n o w a n ia S ta n is ła w a A u gu sta, wyd. W. K alinka, Poznań 1868. O statn i r o k ż y c ia k r ó la S ta n is ła w a A u g u sta cz y li d z ie n n ik p ry w a tn y o p is u ją c y je g o p o b y t w R osji, wstęp L .Siem ień ski, Kraków 1862. O strożyński W., S p r a w a z a m a c h u n a S ta n is ła w a A u g u sta z 3 lis t o p a d a 1771 ro k u , Lwów 1891. "P am iętn ik W arszawski”, 6: 1820 (Warszawa). P a n o w a n ie H e n r y k a W a lez ju sz a i S te fa n a B a to r e g o k ró ló w p o ls k ich , oprać. J . Ch. A lbertrandi, K raków 1849. P a n o w a n ie Z y g m u n ta S ta r eg o (1506-1548), [w:] Teksty źródłowe, z. 30, zebrał W. Pociecha, K raków 1923. P apee F ., P o ls k a i L it w a n a p r z e ło m ie w ie k ó w śred n ich , t. I, Kraków 1904. P iber A., N ie w ia d o m s k i E lig iu sz (1869-1923), [w:] P o ls k i S ło w n ik B io g r a fi­ czn y , t. X X III, W rocław -W arszawa-Kraków -Gdańsk 1978. P ietrzak J ., P ie k a r s k i M ichał, [w:] P o lsk i S ło w n ik B io g ra fic z n y , t. X X V , W rocław -W arszawa-Kraków -Gdańsk-Łódź 1981. Piłsudski J ., W sp o m n ien ia o G a b r ie lu N aru tow iczu , Warszawa 1923. P łoski S ., H r y n iew ie c k i Ig n a cy (1856-1881), [w:] P o ls k i S łow n ik B io g r a fic z ­ ny, t. X , W rocław-W arszawa-Kraków 1962-1964 Pobóg-M alinowski W., N ied oszły z a m a c h 13 m a r c a 1887 ro k u i u d z ia ł w n im P o la k ó w , "N iepodległość”, 1934, t. X . P ociecha W., K r ó lo w a B o n a cz a sy i lu d z ie o d r o d z e n ia , t. II, Poznań 1949. P o cz et k r ó ló w i k s ią ż ą t p o ls k ich , praca zbiorowa, Warszawa 1984. Podhorodecki L ., W a z o w ie w P olsce, Warszawa 1985. Poniatow ski S . A., M ow a J e g o K r ó le w s k ie j M ości M ia n a z a K r ó lo b ó jc a m i w iz b ie s e n a to r s k ie j d n ia 2 s ie r p n ia 1773 ro k u , b. r. i m. w. Pow ierski J ., K r y z y s r z ą d ó w B o le s ła w a Ś m ia łeg o , Gdańsk 1992. P r a w d z iw e a k r ó tk ie o p is a n ie j a k o P. B óg w ielce p o b o ż n eg o P a n a N a jja śn ie y sz eg o Z y g m u n ta T rz ecieg o K r ó la P o ls k ie g o cu d o w n ie p rz y z d ro w iu i ż y w o cie z a c h o w a ł, 1620, b. m. w. P r o c e s E lig iu sz a N ie w ia d o m s k ie g o o z a m a c h n a ż y cie p r e z y d e n ta R. P. G a b r ie la N a r u to w ic z a 16 X II 1922, oprać. S. K ijeński, Warszawa 1923. P ro c es su s Iu d ic ia r iu s in c a s a resp ectu h o r r e n d i crim in is r e g ic id ii in s a c r a p e r s o n a se ren issim i S ta n is la i A u gu sti R eg is P o lo n ia e M agni D u cis L it h u a n ia e [...], V arsaviae 1774.

203

Przeździecki A., J a g ie llo n k i P o lsk ie, t. III, K raków 1868. Przyboś A., M ich ał K o ry b u t W iśn iow iecki 1640-1673, Kraków-W rocław 1984. P u tek J ., M roki śr e d n io w ie c z a , K raków 1956. Raczyński E. (wyd.), P a m ię tn ik i d o h is to r ii S te fa n a k r ó l a P o lsk ieg o , W arsza­ wa 1830. Rentow ski Z., Z a m a c h y n a ż y cie M a r s z a łk a , "A gora” , 4: 1993, nr 2, s. 15. Rogalski L., D zieje J a n a III S o b iesk ieg o , W arszawa 1847. Rożek M., G ro b y k r ó le w s k ie w K r a k o w ie , Kraków 1977. Rożek M., P o ls k ie k o r o n a c je i k o ro n y , K raków 1987. Ruszczyć M., S tr z a ły w Z a ch ęcie, K atow ice 1987. R y s ż y c ia i w y b ó r p is m S t a n is ła w a L es z c z y ń sk ie g o X s ię c ia L o ta r y n g ii i B a r u z w a n e g o F ilo z o fe m D o b ro cz y ń cą , wyd. K. 1. Niezabitowski, Warszawa 1828. S atała Z., P o cz et p o ls k ic h k ró lo w y ch , k sięż n y ch i m etres, Szczecin 1990. Scheuring H. Z., C zy k ró lo b ó js tw o ? K ry ty c z n e stu d iu m o śm ier ci k r ó la S te fa n a W ielk ieg o B a to re g o , Londyn 1964. Sem kow icz A., Z b r o d n ia g ą s a w s k a , "A teneum Pism o Naukowe i L iterack ie” , 11: 1886, t. III. Sew eryn T., I k o n o g r a fia etn o g r a fic z n a , "L u d ” 39: 1948-1951, Kraków-Poznań 1952. Siarczyński F ., O b ra z w iek u p a n o w a n ia Z y g m u n ta III k r ó la p o ls k ieg o i sz w ed z k ieg o z a w ie r a ją c y o p is osób ż y ją c y ch p o d je g o p a n o w a n iem , t. II, Lwów 1828. S p isk o w cy czy sz a leń cy ? , "F o ru m ” , 26: 1990, nr 45. Szczygielski W., K u ź m a J a n (1742-1822), [w:] P o ls k i S ło w n ik B io g ra fic z n y , t. X V I, W rocław -W arszawa-Kraków -Gdańsk 1971. Szczygielski W., Ł u k a w s k i W alen ty (o k . 1740-1773), [w:] P o ls k i S łow n ik B io g ra fic z n y , t. X V III, W rocław -W arszawa-Kraków -Gdańsk 1973. Szenic S ., P it a v a l w a r s z a w s k i, W arszawa 1955. Śląski K., W ą tk i h isto ry cz n e w p o d a n ia c h o p o c z ą tk a c h P o lsk i, Poznań 1968, [w:] Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk P race Komisji Historycznej, t. X X IV , z. 1. Ś m ierć S te fa n a JM ci. k r ó la p o ls k ieg o , "P rzy jaciel Ludu” , 10: 1843, nr 1 (Leszno). Tazbir J ., O szołom n a p o ls k im tron ie, "P o lity k a ” , 31: 1992, s. 12. Tom ek W. W., H is to r y a K r ó le s tw a C zeskieg o, K raków 1902. Um iński J ., Ś m ierć L e s z k a B ia łeg o , "N asza Przeszłość” , 1947, t. II (Kraków). W alter F., C h o ro b y i zgon k r ó l a S te fa n a B a to r e g o w św ietle n a r a d y le k a r s k ie j, Lwów 1934. Wandycz P., Ś m ierć p re z y d en ta , "Tygodnik Pow szechny” , 44: 1990, nr 44. W asylewski S ., S p r a w y p o n u re - - o b r a z y z k r o n ik s ą d o w y c h w iek u o św iece­ n ia , Poznań 1922. W awrzeniecki M., K r w a w e w id m a . C iek a w e p ro c e sy , to rtu ry i o so b liw e eg zeku cje, Warszawa 1909. Wisner H., R o k o sz Z eb rz y d o w sk ieg o , K raków 1989.

204

W isner H., U n ia scen y z p rz e sz ło ś c i P o ls k i i L itw y , Warszawa 1988. W olff J ., K n ia z io w ie litew sko-ru scy , Warszawa 1895. W ójcicki K ., C m en ta rz P o w ą z k o w s k i p o d W a r s z a w ą , t. I, Warszawa 1858. W ójcicki K ., W a r s z a w a i je j sp ołeczn ość, [w:] "B ib lio tek a W arszaw ska”, 34: 1874. W ójcik-G óralska D., K r ó l n ie m a lo w a n y , W arszawa 1983. Zahorski A., S ta n is ła w A u g u st — p o lity k , W arszawa 1959. Zakrzew ski S., B o le s ła w C h ro b ry W ielki, Lwów-W arszaw a-Kraków, b. r. w. Z iem bicki W., N iez n a n e r e la c je o śn ierc i J a n a III, "P o lsk a Gazeta L ek a rsk a ” , 12: 1933, nr 28. Ziem bicki W., O statn ie ło w y B a to re g o , Lwów 1937. Ziem bicki W., Z d ro w ie i n ie z d r o w ie J a n a S o b iesk ieg o — stu d iu m h is to ry c z n o -lek a r sk ie , Poznań 1931. Z ientara B ., H en ry k B r o d a ty i je g o cz a sy , W arszawa 1975. Złotorzycka M., A n ton i B e r e z o w s k i i je g o z a m a c h n a A le k s a n d r a II, "N iepodległlość”, 1934, t. IX . Złotorzycka M., B e r e z o w s k i A n ton i, [w:] P olski Słow nik Biograficzny, t. I, K raków 1935. Żywirska M., O statn ie l a t a k r ó la S ta n is ła w a A u g u sta, Warszawa 1975

ZAPRASZAMY DO NASZYCH KSIĘGARŃ PROMOCYJNYCH na terenie całego kraju. Tam można kupić i zamówić wszystkie nasze książki, ale TYLKO TAM zakupią Państwo książki naukowe (m.in. specjalistyczne, podręczniki, serie)

OLSZTYN

SŁUPSK

Księgarnia NaukowoTechniczna „Logos”

Księgarnia „Ratuszowa” ul. Filmowa 5 76-200 Słupsk

ul. Kołobrzeska 5 10-414 Olsztyn

SZCZECIN

Księgarnia Centrum Książki

Księgarnia „Scriptum”

PI. Wolności 2/3 10-959 Olsztyn

ul. Mazurska 26 70-444 Szczecin TORUŃ

OPOLE

Księgarnia „Omega” BIAŁA PODLASKA

Księgarnia M. M. „Światłowscy” ul. Warszawska 1 21-500 Biała Podlaska BIAŁYSTOK

Księgarnia, ul. Lipowa 43 15-424 Białystok Księgarnia ORPAN ul. Świętojańska 13 15-082 Białystok

Księgarnia Index Books

KOSZALIN

Rynek 19 45-015 Opole

Rynek Staromiejski 2 75-007 Koszalin

PIŁA

KRAKÓW

ul. 14 Lutego 2 64-920 Piła

Księgarnia PWN

ul. Podwale 6 31-118 Kraków

PŁOCK

Główna Księgarnia Naukowa im. Bolesława Prusa

Księgarnia Naukowa

Księgarnia „Elefant” Księgarnia „Skarbnica”

Rynek Staromiejski 10 87-100 Toruń WARSZAWA

Księgarnia Prywatna

ul. Miodowa 10 00-251 Warszawa

Księgarnia „Agnieszka”

ul. Jachowicza 32 09-400 Płock

ul. Krakowskie Przedmieście 7 00-068 Warszawa

BIELSKO-BIAŁA

Os. Centrum C bl. 1 31-929 Kraków

ul. 11 Listopada 33 43-300 Bielsko-Biała

ul. Podwale 4 31-118 Kraków

CZĘSTOCHOWA

ul. św. Marka 22 31-020 Kraków

Księgarnia „Nowela”

LEGNICA

Księgarnia Naukowa Ossolineum

ul. Świętokrzyska 14 00-050 Warszawa

Księgarnia ORPAN

ul. Waryńskiego 10 00-631 Warszawa WŁOCŁAWEK

Księgarnia „Oświata”

Księgarnia „Akademicka”

ul. Armii Krajowej 46 42-200 Częstochowa ELBLĄG

Księgarnia „Quo Vadis” ul. 1 Mąja 35 82-300 Elbląg GDAŃSK

„Księgarnia Naukowa S.C.” ul. Grunwaldzka 111/113 80-244 Gdańsk

GORZÓW WIELKOPOLSKI „Księgarnia Wojewódzka” ul. Hawelańska 9/10 66-400 Gorzów Wielkopolski JELENIA GÓRA

Księgarnia „Hit”

ul. 1 Maja 16 58-500 Jelenia Góra KALISZ

Księgarnia

ul. Górnośląska 31/33 62-800 Kalisz

Księgarnia „Techniczna” Księgarnia ORPAN

Księgarnia „Ex libris”

ul. Złotoryjska 23 59-220 Legnica LESZNO

Księgarnia. Rynek 28 64-100 Leszno LUBLIN

Księgarnia Współczesna Aleje Racławickie 26 20-037 Lublin

Księgarnia Techniczna

ul. Krakowskie Przedmieście 39 20-076 Lublin

Księgarnia ORPAN

ul. Marii Curie-Skłodowskiej 5 20-031 Lublin ŁÓDŹ

Księgarnia PWN

ul. Więckowskiego 13 90-721 Łódź

Księgarnia Akademicka

Księgarnia „Antykwariat”

Księgarnia MDM

ul. Dąbrowskiego 35/37 60- 842 Poznań

Główna Księgarnia Techniczna

Księgarnia Naukowa Book-Service

ul. Podgórna 8 61-559 Poznań

ul. Kołłątaja 34 50-005 Wrocław

Księgarnia Naukowa im. Mikołaja Kopernika

RADOM

Księgarnia „Centrum” ul. Miła 10 26-600 Radom

ul. Kuźnicza 30/33 50-138 Wrocław

RZESZÓW

PI. Wolności 7, I p. 50-071 Wrocław

Księgarnia ORPAN

Księgarnia nr 208

ul. Dąbrowskiego 58 a 35-036 Rzeszów

ZAMOŚĆ

Księgarnia Szkolno-Pedagogiczna

SIEDLCE

ul. 3 Mąja 13 40-096 Katowice

ul. Piotrkowska 48 90-265 Łódź

ul. Wojewódzka 9 40-026 Katowice

ul. Piotrkowska 102 a 90-004 Łódź

Księgarnia Naukowa

ul. Świerczewskiego 3/5 87-800 Włocławek

Księgarnia „Eureka”

Księgarnia, ul. Kościuszki 7 37-700 Przemyśl

ul. Piłsudskiego 12 90-330 Łódź

Księgarnia AB

Księgarnia „Pod Arkadami” WROCŁAW

PRZEM YŚL

ul. Bankowa 11 40-007 Katowice

Księgarnia ORPAN

Księgarnia Akademicka Afix

ul. Mielżyńskiego 27/29 61-725 Poznań

ul. Kościuszki 3 35-100 Rzeszów

Księgarnia Powszechna

ul. Piękna 31/37 00-677 Warszawa

Al. Marcinkowskiego 30 61- 745 Poznań

ul. Narutowicza 50 90-135 Łódź

Księgarnia „Eureka”

Pałac Kultury i Nauki 00-901 Warszawa

POZNAŃ

KATOWICE

Księgarnia ORPAN

Księgarnia ORPAN

Plac Narutowicza 1 09-400 Płock

Księgarnia „Współczesna”

ul. Piłsudskiego 68 08-110 Siedlce

*

Księgarnia „Książnica Zamojska” ul. Akademicka 4 22-400 Zamość

ZIELONA GÓRA Księgarnia Naukowa ul. Pod Filarami 3 65-068 Zielona Góra

WYDAWNICTWO NAUKOWE PWN ODDZIAŁ W KRAKOW IE, UL. PACHOŃSKIEGO 5 Wydanie I. Ark. druk. 13+ 16 wkl. kred. Druk ukończono we wrześniu 1993 r. SKŁAD: FIRMA POLIGRAFICZNO-HANDLOWA „ G R Y P ’ KRAKÓW, UL. KALWARYJSKA 81 D RUK: DRUKARNIA WYDAWNICTW NAUKOWYCH S.A. ŁÓDŹ, UL. ŻW IRKI 2

■ S liW M H

1. Myszy ataku ją Popiela, drzeworyt z K r o n ik i M .Bielskiego

7. Śm ierć Przem ysła II, rycina według obrazu J . M atejki

9. Kazim ierz Jagiellończyk, portret z K r o n ik i M. M iechowity

10. B ona Sforza pod koniec życia, grafika z X V I w.

11. O trucie królow ej Bony, rycina według obrazu J . M atejki

14. Katarzyna Jagiellon k a i Ja n III Waza uwięzieni w G ripsholm ie, litografia według obrazu W. Gersona

MuhderBi& /rVv

Fohnt/r JT ą/jiius R u j u r P n u itT ,

J)u \ L itiu n ta', / \%in(ouiitS a tm Ą

16. Zygmunt III Waza na m arach

&

liuonia Kiionia | S mohmciak

17. M ichał K orybut Wiśniowiecki, miedzioryt z X V II w.

19. Stanisław Leszczyński, miedzioryt z X V III w.

18. Ja n III Sobieski, portret graficzny z X V II w.

20. Nancy

P lac K rólew ski przy rezydencji Leszczyńskiego, widok z X V III w.

24. Uprowadzenie Poniatow skiego z Warszawy, fragm ent ówczesnego miedziorytu

26. Kazim ierz Pułaski ja k o przywódca K onfederacji B arskiej

27. Stanisław August Poniatow ski, obraz W. Łuskiny

28. Castrum Doloris Stanisław a Augusta wystawione w Pałacu Marmurowym w Petersburgu

30. Zamach Berezow skiego na cara 29. Antoni Berezow ski w mundurze powstańca styczniowego

31. Jó z e f Łukaszewicz

33. 32. P ortret przedstaw iający Eligiusza Niewiadomskiego

P roces

Niewiadomskiego,

zabójcy prezydenta K. Lasockiego

Narutowicza,

rysunek