Polacy czasów niewoli

Jedenaście portretów wybitnych polaków czasów niewoli. Jedni - owiani legendą - przetrwali w pamięci narodu, o innych za

365 108 18MB

Polish Pages [147] Year 1987

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD FILE

Polecaj historie

Polacy czasów niewoli

Citation preview

óżne bywają formy zapomnienia. O jednostkach wy­ bitnych czy nieprzeciętnych rzadko zapomina się zupełnie. Bardzo często za to encyklopedyczna wzmianka czy suche podręcznikowe ujęcie kwituje bieg życia bogaty w pożyteczne dla współczesnych i po­ tomnych czyny. Półprawdy, legendy i schematy za­ stępują biografie żywych ludzi, dotkliwie je zu­ bożają. W tych kilkunastu szkicach pragnę przybliżyć i ożywić pamięć o niektórych Polakach minionych epok. Mimo iż pochodzili z różnych warstw społecznych, reprezentowali różne zawody i pola dzia­ łania, bardzo rozmaicie pojmowali swe obowiązki wobec społeczeń­ stwa i narodu — łączy ich jedno. Przynależą do tej epoki dziejów Polski, która rozpoczęła się w momencie rozbiorów, a zamknęła dopiero u schyłku I wojny światowej. Była to epoka, w której na­ ród polski pozbawiony własnej państwowości, rozszarpany przez zaborców, gnębiony, i prześladowany trwał przecież. Różne były przejawy tego trwania — sprzysiężenia patriotyczne i powstania zbrojne, praca organiczna, pielęgnowanie tradycji i szerzenie oświa­ ty wśród ludu, walka o wyzwolenie społeczne i krzewienie nauk, trwanie na przekór wszystkiemu i wszystkim w kraju i poza jego granicami.

6 Od autora

Ludzie, o których pragnę opowiedzieć, zdali trudny egzamin w różny sposób i przy różnych okazjach, a historia nie odwdzięczyła się im najlepiej. Patetyczne malowidło unieśmiertelniło wprawdzie bohaterską śmierć Cypriana Godebskiego pod Raszynem, ale któż pamięta całe długie życie tego żołnierza-tułacza, poety, republika­ nina, barda i dziennikarza Legionów gen. Henryka Jana Dąbrow­ skiego? Lub Bartosz Głowacki. Ze szkolnych jeszcze czytanek wie­ my, iż to ten, co ,,z kosą szedł na armaty pod Racławicami”. I tak oto stał się Bartosz jednym z licznych symboli kościuszkowskiej le­ gendy. Kusiło, aby wydobyć z niepamięci prawdziwy, historyczny życiorys Bartosza, chłopa z krakowskich Rzędowic, ukazać przy okazji, jak powstawała i z jakiej gleby wyrastała utrwalona póź­ niej w malarstwie, poezji, dramacie, powieści legenda. Legenda chłop­ skiego bohatera, walczącego o ojczyznę na pewno nie pańską, szla­ checką, ale lepszą, ludowo-republikańską. Wacław Gąsiorowski zna­ ny był (i jest) głównie jako literat, autor do dziś popularnej po­ wieści historycznej Huragan. Ale któż go zna jako działacza pa­ triotycznego, niezmordowanego propagatora sprawy polskiej na Za­ chodzie, dziennikarza i publicystę czasopism polonijnych? Może ktoś zapytać: czemu tych, a nie innych zapomnianych w y­ brał autor? Przez wiele lat pracując jako popularyzator historii czytałem właś­ nie o nich i stwierdziłem ze zdumieniem, jak wciąż nowe tajemnice życia odkrywają przede mną karty biografii, pamiętników, kore­ spondencji, pożółkłych często roczników gazet. Ich życie wydało mi się ciekawe, wyjątkowe. I jeszcze jedno: żaden człowiek nie działa sam. Kształtuje go jego epoka, a i on wpływa na miarę swych talentów i sił na jej kształt. Stąd, aby zrozumieć pobudki i motywy działania człowieka, trzeba ujrzeć go w jego środowisku, w otoczeniu ideowych przyjaciół i przeciwników, nawet w gronie rodziny i na szlaku bardzo osobis­ tych i prywatnych perypetii. Jeśli bohaterowie tych gawęd staną się również bliskimi znajo­ mymi czytelników, będzie to dla autora nagroda sowita.

Bohater spod Racławic

ffl&m mm WĘm i i i l i izłfł.

Ę0mm śm m ■śwmmm

..lljjfenij.Łar-

Bohater spod Racławic 11

Bartosz Głowacki

wie godziny trwała już bitwa pod Racławicami. k Dwa razy uderzali Polacy na doborowy pułk je& katerynosławski i dwa razy zostali odparci. B Część kawalerii szlacheckiej nie dotrzymała poB la, pierzchła już w pierwszych minutach starcia W z kozakami. Na próżno oficerowie zabiegali ucie­ kającym drogę, a mężny Zaręba płazował zbie­ gów. Bezładna gromada przemknęła obok walczą­ cych, uciekając uwolnioną przez Rosjan drogą. Późną nocą niektórzy z tych „bohaterów” dotrą do Krakowa, szerząc popłoch wieściami o klęsce i śmierci Kościuszki. A klęska była rzeczywiście blisko. Słońce chyliło się już z wolna ku zachodowi, gdy stojący obok Kościuszki adiutant wykrzyknął: — Obywatelu Naczelniku! Rosjanie na prawym skrzydle! Kościuszko skierował w tę stronę lunetę. W dużej odległości widać było znaczne siły nieprzyjaciela. To generał Denisów, śpieszący z pomocą Tormasowowi. Wykrwawiona w walce kolumna Tormasowa zaczęła się na nowo formować pod osłoną dział. Nie było chwili do stracenia. Denisów był jeszcze na szczęście dość daleko, a Tormasow potrzebował też nieco czasu, aby uporząd­ kować pomieszane szyki. Trzeba co prędzej z resztą sił atakować kolumnę Tormasowa, unieszkodliwić jego działa.

E

12 Bohater spod Racławic

Z kosą na armaty Kościuszko z garścią świty jak wicher zjechał z kurhanu, pojawiając się przed frontem stojących w odwodzie kompanii piechoty. Wska­ zując na działa Tormasowa, zawołał do dowodzącego pułkownika: — Awansuj, waszmość, od środka z dwiema kompaniami, a ja resztę i chłopów poprowadzę na czoło! Rozległy się komendy: — Biegiem, biegiem, równaj krok! Kompanie ruszyły... Po raz drugi tego dnia stanął Kościuszko wśród chłopskich ko­ synierów. Śląski oczekiwał go już w gotowości z czterema setkami chłopów. Zabrzmiał głos Naczelnika: — Kosy do ataku! Za wolność i ojczyznę! Naprzód! Otwierała się pierwsza karta bojowego szlaku kosynierów, która okryć ich miała nieśmiertelną sławą. Biegli w głębokiej ciszy za Naczelnikiem, który jadąc na koniu prowadził ich nie wprost, lecz lukiem w lewo, małym wąwozikiem między wzgórkami, skrywającymi nieźle przed okiem wroga. Śląski prowadził czołową kompanię, mając obok siebie Bartosza z Rzędowic. Drugą wiódł Bujak, trzecią — porucznik Munkiewicz. Nagle urwał się wąwóz i skrywający go las. O sto kroków wy­ rosła przed nimi rosyjska bateria. Kościuszko spiął konia i ruszył pierwszy krzycząc: — Zabrać mi, chłopcy, te armaty! Naprzód, wiara! Załomotały bębny. Chłopi z wrzawą ruszyli pędem na boki ba­ terii. Przerażeni kanonierzy rosyjscy na gwałt odwracali lufy armat. Padła pierwsza salwa. Niejeden zwalił się z jękiem na ziemię. Inni biegli jednak dalej. Na przedzie migała im postać Naczelnika, które­ go kule się nie imały. Jeszcze czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia kroków... Zagrzewali się nawzajem imionami: — Szymku, Maćku, a dalej! Raz jeszcze bluznęły ogniem paszcze armatnie. Po raz ostatni... Bartosz, widząc, jak Naczelnik pierwszy wpada na baterię, jak z wszystkich stron zjeżyły się przeciw niemu wyciory, bagnety i lan­ ce, ruszył za nim krzycząc:

Bohater spod Racławic 13

— Bij w nich! Chłopcy, za mną! Doszli! Poszły w ruch kosy. Cięli nimi straszliwie, z rozmacłiem. Bartosz pierwszy zagwoździł armatę i siadłszy na niej okrakiem, wołał z triumfem: — Moja harmata! Moja, psiakrew! Jego kum ze wsi, Swistacki, zdobył drugą, Bujak zatkał szmatami trzecią, ale padł skłuty bagnetami. Chłopi uderzyli na zmieszane szyki piechoty Tormasowa. Rosjanie próbowali stawić czoło, ale ra­ żeni kosami od przodu, ogniem piechoty polskiej z boku, poczęli rzucać broń i uciekać. Puściła się za nimi w pogoń setka gwardii Kościuszki i jazda, którą podesłał Zajączek. Kościuszko z całą pie­ chotą uderzył na pułk jekaterynosławski, który wkrótce uległ sile natarcia, pozostawiając na polu bitwy armaty. Przed nimi pierzchli jeszcze w popłochu kozacy. A generał Denisów widząc klęskę armii Tormasowa pośpiesznie uformował kolumny i cofnął je w kierunku Kazimierzy. Tak doko­ nała się wiktoria racławicka. Kiedy umilkły ostatnie strzały, żołnierze zbiegali się tłumnie do Kościuszki, wołając: — Wiwat naród! Wiwat wolność! Wiwat Kościuszko! A wódz tych walecznych, uznojony jak oni, ranny w rękę i draś­ nięty w czoło, salutował żołnierzom mówiąc: — Szczęśliwym, że mogę uwielbiać waszą waleczność i przewod­ niczyć wam, dopóki niebo żyć da... Kompanie i szwadrony defilowały przed generałami, rzucając sztandary i broń wroga. Spoglądano na pole usłane trupami i ran­ nymi. Jak opowiadali okoliczni mieszkańcy, szczególnie pod lasem, gdzie walczyli kosynierzy, „rów wielki i długi po brzegi trupami był napełniony”. Różne podawano relacje o stratach obu stron. Przyjąć można, że straty polskie sięgały najwyżej pięciuset zabitych i ran­ nych. Nieprzyjaciel pozostawił ich pod Racławicami ponad tysiąc. Ostatni nadciągnęli kosynierzy, którzy daleko ścigali uciekającego nieprzyjaciela. Teraz wracali hucznie, gwarnie, wesoło, świętując swój krwawo zapracowany triumf. Prowadzili zdobyte armaty, nie­ śli broń i łupy. Na pierwszej armacie jechał Bartosz. Na widok Kościuszki umilkły w kosynierskim gronie gwary i śmie­

Bohater spod Racławic 15

14 Bohater spod Racławic

Nagroda dla walecznego

chy. Bractwo stanęło półkolem, zdejmując czapy i rzucając na stos zdobycze tej bitwy. Bartosz zeskoczył z działa i wysunął się nieco do przodu. Naczelnik ze swą świtą bystro posunął się przed najeżony kosami front. Zsiadłszy z konia, mocno objął Bartosza. Szczupła po­ stać Kościuszki utonęła niemal w ramionach potężnego, barczystego wieśniaka. Po twarzy Bartosza płynęły łzy. Myślał może w tej chwi­ li niezwykłej, co by powiedział dziedzic, pan starosta Szujski, uj­ rzawszy go, chłopa pańszczyźnianego, tak wyróżnionego w obliczu całej armii przez samego Najwyższego Naczelnika, gdyby widział tych oficerów, którzy salutowali mu teraz uroczyście... A co myśleli inni z tych dzielnych, tłoczących się za Bartoszem? Może o swych żonach i córkach, harujących na pańskim, gdy oni krew przelewali? Może o swej nędzy i poniżeniu, z której na chwi­ lę zostali wyrwani? Może o tym lepszym, co przyjdzie i co obiecywał im Naczelnik? Kościuszko czuł, jak wbijają się weń setki spojrzeń. Z uwielbieniem, oczekiwaniem, zapałem. Stając obok Bartosza, prze­ mówił donośnie, aby usłyszeli go wszyscy: — Chłopi! Swym męstwem w znacznej mierze przyczyniliście się do zwycięstwa. Dziękuję wam w imieniu Polski. Krwią za nią wyla­ ną podpisaliście swoją wolność. Świadczę, jako wolni jesteście i rów­ ni każdemu. A czego dokonaliście, zachowa wdzięczna potomność. Zerwał się huragan okrzyków. Wojsko wołało: — Wiwat Kościuszko! Wiwat chłopi! Wiwat niepodległość! Wśród kosynierów, z początku nieśmiało, później coraz głośniej odezwały się okrzyki: — Niech żyje Naczelnik! Ziemia i swoboda! Racławice były ważnym epizodem walki o wolność w narodowej insurekcji 1794 r. „Dały powstaniu wiarę w powodzenie i ufność we własne siły, ale nie zapewniły Kościuszce pożądanej swobody ru­ chów — pisze jeden ze znawców powstania kościuszkowskiego, Jan Lubicz-Pachoński. — Miast ruszyć z rozwiniętym sztandarem pow­ stania naprzód, musiał je trzymać w pobliżu zagrożonego przez Denisowa Krakowa” *.

Racławicka batalia sprawia, iż nikomu dotąd nie znany chłop z Rzędowic, który po bitwie występuje już jako Wojciech Głowacki, wkra­ cza do historii. Niebawem jego imię i czyny otoczy legenda, stanie się natchnieniem malarzy, poetów i pisarzy. Głównym architektem tej legendy będzie Kościuszko. W obozie pod Bosutowem, gdzie stanęła armia powstańcza, tworzy z kosynie­ rów regularną formację piechoty, nadając jej zaszczytne miano Re­ gimentu Grenadierów Krakowskich. Później, już pod Warszawą, otrzyma ten regiment haftowany sztandar, ufundowany przez Tadeuszową Zyberkową, wojewodzinę brzesko-litewską. Na jedwab­ nym bławacie karmazynowej barwy biegł haftowany na biało napis: „Żywią i bronią”, ujęty w wieniec laurowy. Symbolicznej wymowy nabierały umieszczone w dole różnokolorowe emblematy: snop zboża — symbol wieśniaczej pracy, spoczywające na nim skrzyżowane pika i kosa, wreszcie czapka krakowska •— dla upamiętnienia, iż to kra­ kowscy chłopi pierwsi pociągnęli za Naczelnikiem. W odezwie do Komisji Porządkowej Krakowskiej z 13 kwietnia 1794 r. donosił Kościuszko, iż „Wojciech Głowacki, grenadier Regi­ mentu milicji krakowskiej, rodem ze wsi Rzędowice starosty Szuj­ skiego na potyczce dnia czwartego roku bieżącego okazał męstwa swego dowody, pierwszy skoczywszy na baterię nieprzyjacielską; jego odwagę nagradzając placowałem onego Chorążym w tymże Re­ gimencie Grenadierów Krakowskich. Komisja zaś porządkowa zo­ bowiąże zaś starostę Szujskiego, aby o tego poczciwego oficera żo­ nie i dzieciach miał staranie” *. Na odezwie tej dopisał Kościuszko własnoręcznie; „Ja też sam zanaszam prośby do starosty Szujskiego za nim, aby raczył ulżyć pra­ cy, i familii jego stał się ojcem” **. Dziedzic wsi Rzędowice, starosta dymidowski i zagórski, Antoni Szujski, chlubił się przynależnością do starodawnej rodziny kniaziów Szujskich, od wieków zruszczonej, której jedna odnoga pozostała

* J. L ubicz-P achoński: W ojciech B artosz G łow acki, bohater spod Racławic, K rak ó w 1946.

• T a d eu sz K ościuszko w historii i tradycji, W arszaw a 1968. •• Ibidem .

Bohater spod Racławic 17

16 Bohater spod Racławic

ponoć w Rzeczypospolitej. Jeśli nawet pozostała, to nie musiała od­ grywać dużej roli w życiu publicznym, skoro w herbarzach mamy 0 Szujskich jedynie skąpe wzmianki. Starosta wychowywał się na dworze księdza biskupa Sołtyka, tego samego, którego ambasador rosyjski Repnin kazał porwać podczas sejmu 1767 r. Później Szuj­ ski towarzyszył w wielu podróżach zagranicznych biskupowi-poecie Ignacemu Krasickiemu. Gładki, dobrze wychowany, dość jak na owe czasy wykształcony, był mile widziany na dworze króla Stanisława Augusta, ceniony w towarzystwie. Dla chłopów nie był Szujski ucią­ żliwym panem, gdyż na gospodarowaniu wcale się nie znał. Cały cię­ żar administrowania majątkiem spadał na żonę, Urszulę z domu Święcicką, córkę burgrabiego krakowskiego. Wnuk starosty, histo­ ryk i pisarz krakowski, Józef Szujski, rozpisuje się o głęboko reli­ gijnej i patriotycznej atmosferze panującej w domu dziada. Odnosi się to chyba jedynie do Urszuli Szujskiej, której ojciec zmarł z rozpaczy po pierwszym rozbiorze kraju w 1772 r. Pan starosta z religijności 1 patriotyzmu nie słynął, na sprawy ojczyzny był raczej obojętny, do insurekcji się nie przyłączył, zajmując postawę wyczekującą, tak jak i większość szlachty. W sprawach społecznych był skrajnym kon­ serwatystą: należał do tych, którzy Konstytucję 3 maja uważali nie­ mal za „jakobińską”. Trzeba jednak oddać panu z Rzędowic sprawiedliwość, iż w spra­ wie Bartosza zachował się przyzwoicie. Schlebiało mu widać, iż wódz powstania, którego nazywał „bardzo walecznym generałem”, sam za­ nosi do niego prośby. Widział w tym splendor swego domu. Wydał więc zaraz dyspozycję zarządcy Trawińskiemu: „ta Bartosza odwaga daje mi okazję najsłodszą w życiu uwolnienia go od wszystkich powinności, również i żonę, i dziatki jego, a tę zagrodę, w której ro­ bił, wiecznymi czasy dla jego żony i dziatek daruję, żadnych robo­ cizn nie pretendując” *. Zastanowiwszy się uznał widać tę dyspozycję za niewystarczającą, gdyż dodał jeszcze rodzinie Bartosza krowę i wieprzka... Józef Szujski w noweli Ostatnia nobilitacja podaje także, że Szujscy przyjęli Bartosza — Wojciecha Głowackiego, do swego herbu * J. L ubicz-Pachoński, op. cit

Korczak. Nie ma jednak na to żadnych wiarygodnych zachowanych dokumentów. W każdym razie w nagrodę za waleczność mianowany został Bar­ tosz oficerem i prawdopodobnie nobilitowany na szlachcica. Wpraw­ dzie Kościuszko nie miał prawa nobilitowania chłopów (prawo to przysługiwało z dawien dawna jedynie sejmowi Rzeczypospolitej), ale mógł dokonać takiego gestu spodziewając się, że po zwycięstwie. powstania przyszły sejm akt ten zatwierdzi. W czasie triumfalnego wjazdu Kościuszki do Krakowa 8 kwietnia 1794 r. tłumy witały entuzjastycznie Naczelnika i jego wojsko, zdo­ byczne armaty i sztandary. Zwracano powszechną uwagę, iż Kościu­ szko przywdział chłopską sukmanę obszytą zielonym sznurkiem na znak nadziei. Już w chwili wybuchu insurekcji Naczelnik przyrzekł, iż będzie nosił strój tej formacji, która najbardziej odznaczy się w bitwach. W dniu uroczystego wjazdu przyboczną straż Kościuszki tworzyli kosynierzy spod Racławic z Wojciechem Głowackim na czele. Koś­ ciuszko z odkrytą głową obszedł rynek, a następnie wśród gromkich okrzyków udał się na Wawel, aby podziękować Bogu za zwycięstwo. Tam też pewnie zawiesił szlify na piersiach Bartosza i mianował go chorążym grenadierów krakowskich. Głowacki był teraz osobistością cieszącą się powszechnym mirem. Skorzystał z przerwy w działaniach wojennych, aby odwiedzić wieś rodzinną. Zastał żonę i córki cieszące się dobrym zdrowiem i łaskami pańskimi. Przed swą kreacją na bohatera narodowego nie miał Bar­ tosz dobrej opinii ani u dworu, ani wśród chłopów. Słynął z gwał­ towności charakteru, niejednemu parobkowi wygarbował skórę, szczególnie po wódce, od której nie stronił. Był też miejscowym Casanovą łasym na wdzięki niewieście. Historyk Jan Pachoński na podstawie drobiazgowych badań usta­ lił, że w chwili wybuchu insurekcji miał Bartosz jakieś trzydzieści pięć—trzydzieści osiem lat. A jak wyglądał? Tym razem wiarygodny jest tu opis Józefa Szujskiego, który opierał się zarówno na opowia­ daniach chłopów rzędowickich, jak i tradycji rodzinnej. Według niego Głowacki był to „typ prawdziwie słowiański. Nosił długie blond wło­ sy, równo nad czołem przycięte i pięknie pokrętne wąsy (...) Był przy 2 — P o l a c y czas ów niewoli

Bohater spod Raclawic 19

18 Bohater spod Racławic

tym krępy i krzaczasty. Nim się ożenił, szalały za nim dziewuchy, bali się go parobcy”*. Szujski podkreśla hardość charakteru Bartosza, który na pańszczyznę chodził niechętnie i „stawiał się”, stąd rządca nazywał go „zuchwalcem i zawalidrogą”, a gdy przyszło powstanie, chętnie wysłał wśród trzech rekrutów Kościuszce. Tak więc i na rząd­ cę Trawińskiego spada część zasługi, mimowolnej oczywiście, iż ma­ my Bartosza spod Rac}? wic. Narodziny legendy Podczas powstania kościuszkowskiego czyny Bartosza podawane by­ ły z ust do ust. Nie utrwalił ich żaden przekaz pisany. Długo uwa­ żano, iż jedną z pieśni insurekcji był Krakowiak Kościuszki. Dopiero w 1960 r. Adam Knot ustalił, że autorem tego tekstu, którego Bar­ tosz jest głównym bohaterem, był zapomniany rewolucjonista i po­ eta XIX-wieczny, Marceli Skałkowski**. Piosenka zaczyna się od słów: Bartoszu, Bartoszu, Oj, nie traćwa nadziei, Bóg pobłogosławi, Ojczyznę nam zbawi. A kończy się zwrotkami: Nasz Bartosz, nasz Bartosz, Hej, pod Racławicami Wykosił Moskali Ostrymi kosami. Wykosił, wykosił I zabrał armaty, A Kościuszko wołał; Otóż mi to chwaty. Z lat trzydziestych ubiegłego wieku pochodzi utwór zatytułowany: Bartłomiej Głowacki, utrzymany w formie ludowej ballady. Jego * J. L ubicz-Pachoński, op. cit. , ł A. K not: M arceli S k a łk o w sk i '(1818—1895), S praw ozdanie W rocław skiego T ow arzystw a N aukow ego, W rocław 1900.

autorem jest znany działacz rewolucyjny, Gustaw Ehrenberg, twórca najstarszej polskiej pieśni rewolucyjnej G dy naród na pole wystąpił z orężem. Stary Jan opowiada w karczmie, że za jego czasów lepiej bywało i wielu było w Polsce zuchów: Za mych czasów to słynął Kum Bartłomiej Głowacki, Od Moskali on zginął, Oj, to krakus był gracki. Bo czy w karczmie, czy w domu, Czy to taniec, wesele, Nie dał bruździć nikomu, Wszędzie sam był na czele. W wierszu Ehrenberga prawda i legenda o Bartoszu splatają się w jedno. Przedtem jak z malowidła „krakus gracki”, później tak jak pamiętali Bartosza sąsiedzi rzędowiccy: zawadiaka, zabijaka. Da­ lej następuje opis wiktorii racławickiej i wyczynów Głowackiego, oczywiście ustokrotnionych wyobraźnią poety. Bartosz — chłopski bohater służył dalej celom propagandy lewicy niepodległościowej w Polsce. Wszak działacze emigracyjnego Towarzystwa Demokratycz­ nego pragnęli widzieć w chłopie „obywatela" przyszłej „Polski re­ publikańskiej”. Stąd obraz Głowackiego wywyższanego, a nawet wy­ różnianego nad szlachtę: Jak się zeszli wodzowie Bartosza przywitali I pili jego zdrowie, I serdecznie ściskali*. Wielkim admiratorem Kościuszki był „lirnik mazowiecki”, poeta Teofil Lenartowicz. Słynnej bitwie racławickiej poświęcił w 1859 r. cały poemat. Znalazło się tam oczywiście honorowe miejsce i dla Bartosza — symbolu „nowej szlachty”, czyli Polaków, którzy swoim nie urodzeniem, lecz chwalebnym czynem zapisali się chlubnie na kartach historii Ojczyzny: * Zbiór poetów polskich X I X w., Ks. II, W arszaw a 1961.

20 Bohater spod Racłauńc

Bohater spod Racławic 21

Z nimi, z nimi dla tej ziemi Wstaje zorza nowa: Nowa szlachta, Jenerale, Bartosz spod Krakowa*. Pod wpływem poematu Lenartowicza powstał utwór sceniczny zaprzyjaźnionego z poetą Władysława Ludwika Anczyca Kościuszko pod Racławicami. Sztuka ta zyskała z miejsca ogromną popularność i była grana niezliczoną ilość razy. Premiera odbyła się w Krakowie 26 grudnia 1880 r. W dwa lata później młody Stefan Żeromski pod wpływem tego przedstawienia odnotował w swych Dziennikach-. „Znów beczałem — jakież to cudne!” „Wzruszał patriotyzm utworu, mimo zdecydowanie konserwatyw­ nego, solidarystycznego stosunku autora sztuki do społecznych pro­ blemów —■pisze w opracowanej przez siebie antologii Tadeusz Koś­ ciuszko w historii i tradycji Jan Stanisław Kopczewski. — Dziś utwór ten należy już do historii teatru, ale w rozwoju kościuszkowskiej tradycji stanowił kiedyś ważne ogniwo”. Najbardziej wzruszony był na premierze Kościuszki pod Racławicami sam Anczyc, który pisał w liście do Teofila Lenartowicza: „Gromada chłopów, krakusów, w białych sukmanach, w czerwo­ nych czapkach, a na czele Bartosz Głowacki — taki jakiego byś tylko mógł sobie życzyć, pełen dziarskości i ognia, a kiedy zawoła: »dalej, ludu wiejski! chwytaj cepy i kosy — Jezus Maryja! do broni, do broni!«, to dreszcz przejmuje publiczność i grzmot oklasków wstrząsa salą — jak gdyby to była rzeczywistość” **. Na premierę stawili się licznie Polacy z różnych zaborów. Sta­ wiła się też gromada chłopów spod Krakowa, tak „iż parter rumienił się chłopskimi czapkami”. Kiedy jakiemuś chłopu oświadczono, że nie ma już biletów, oburzony wołał, że zapłaci „po papierku od oso­ by”, aby zobaczyć Bartosza! Równo w osiem lat po anczycowskiej premierze, w 1888 r. miał Kraków jeszcze większą fetę. Wystawiono wielkie malowidło Jana * T. L enartow icz: B itw a racław icka, P ary ż 1859. ** T adeusz Kościuszko w historii i tradycji, op. cit.

Matejki Kościuszko pod Racławicami, ostatnią scenę z dziejów daw­ nej Polski, przedstawioną w cyklu jego wielkich obrazów historycz­ nych. Później obraz ten należał do najbardziej znanych i najczęściej reprodukowanych dzieł Matejki. Jeden z pierwszych krytyków, Eu­ stachy Skorochowski, pisał pod wrażeniem tej wystawy: „Dwóch jest bohaterów zwycięstwa, które nasz mistrz uwiecznił: po lewej stronie obrazu naczelny wódz (...) na prawo Głowacki, któ­ ry stoi przy armacie z odkrytą głową, pod chorągwią kościelną pro­ sty, poważny i spokojny, jak przystoi temu, który się poczuł oby­ watelem kraju i szlachetnym czynem wojennym stanął obok naj­ szlachetniejszych w narodzie. Dwóch jest bohaterów, ale to nie roz­ rywa jedności akcji, bo duch, bo myśl obu jest jedna i dlatego obaj patrzą na siebie. Kościuszko jak gdyby Głowackiemu winszował, jakby się dziwił i cieszył, że tak rychło obudziło się w ludzie to obywatelskie i patriotyczne uczucie (...) Głowacki jakby mówił uko­ chanemu wodzowi, że spełnił tylko powinność swoją, ale wdzięczny mu, że spełnić ją zdołał”*. Na obrazie Matejki dostąpił narodowej kanonizacji również kum Bartosza z Rzędowic, Swistacki. Wyobraził go mistrz stojącego w środku, jakby mędrszego od innych, bo rezonującego i wskazującego ręką zdobyte chorągwie nieprzyjaciela. Przemawiając z okazji odsłonięcia Kościuszki pod Racławicami, Matejko powiedział: „Najlepiej zapewne przedstawić by było racławicką bitwę, jak chłopi grzmocą Moskali, ale ten sposób przedstawienia nie wydał mi się właściwym. Obrałem więc chwilę, gdy przywożą i prezentują Naczelnikowi już zdobyte armaty, a inni ścielą mu pod stopy zdo­ byte przez siebie sztandary. Ten, postaci wyniosłej, co przy armacie tam stoi, a drudzy Naczelnikowi nań wskazują, to Bartłomiej Gło­ wacki, bohater tego dnia” **. Od chwili utworzenia Muzeum Narodowego obraz Matejki znaj­ duje się w jego krakowskich zbiorach. O tym, jakie robił wrażenie, opowiada Edward Łepkowski, który w 1933 r. zaobserwował nastę• E. Skorochow ski: R acławice Ja n a M atejki, „P rzegląd P o lsk i”, 1888. *• T adeusz K ościuszko..., op. cit.

22 Bohater spod Racławic

pujący incydent. Muzeum zwiedzała grupa górali. Bardzo się im to podobało, poprosili więc o pozwolenie zagrania pod najpiękniejszym obrazem. Muzykanci nie namyślając się podeszli do Kościuszki pod Racławicami, stanęli półkolem i zaczęli grać góralskie melodie... Podążając dalej śladami bartoszowej legendy, zatrzymujemy się przy powieści Władysław.' Stanisława Reymonta Insurekcja — ostat­ nim tomie jego trylogii Rok 1794. Pisarz z iście matejkowskim ta­ lentem wskrzesza raz jeszcze Racławice: opowiada o okolicach przy­ szłych zmagań, lustruje wojska polskie, każe ruszać im na pozycje bojowe, wreszcie opisuje wszystkie etapy krwawych zmagań zakoń­ czonych atakiem na armaty; na czele chłopskiej szarży uznojony, zakrwawiony Bartosz. To właśnie Reymont ugruntował w szerokich kręgach przekonanie, że Naczelnik awansował Bartosza na oficera na polu racławickim. Kiedy zginął Wojciech Głowacki? Czas jednak wrócić do Bartosza żywego, tym bardziej iż tego życia pozostanie mu już niewiele. W początkach czerwca 1794 r. rosyjski generał Denisów połączył swe siły z korpusami generałów Chruszczowa i Rachmanowa. Co ważniejsze, zaniepokojone powodzeniem i rozszerzeniem się insurekcji Prusy zawierają z Petersburgiem tajny układ o wojskowym i politycznym współdziałaniu. Agenci Kościuszki nie przejrzeli tej gry i dochodzi do fatalnej dla Polaków bitwy pod Szczekocinami. Zaskoczony Naczelnik musi podjąć walkę nie tylko z korpusami rosyjskimi, ale i z armią pruską. 4 czerwca 1794 r. armia Kościuszki, dobrze uzbrojona i wypoczęta, ruszyła pod Szczekociny. Duch panował doskonały. Wśród posuwa­ jącej się armii polskiej kroczyły szumnie i paradnie dwa bataliony grenadierów krakowskich pod dowództwem pułkownika Jana Krzy­ wickiego. Chorąży Głowacki kroczył na czele swego oddziału. Na­ tomiast drugiego z nominacji Kościuszki chłopskiego oficera, Swistackiego, pod Szczekocinami nie było. Włóczył się po Warszawie, pił po zajazdach opowiadając o swych racławickich przewagach. Koś­ ciuszko pisał do komendanta Warszawy, Orłowskiego, aby Swistackiego aresztowano i na dwa tygodnie osadzono w areszcie.

Bohater spod Racławic 23

Zachował się ciekawy wiersz Dyspozycja komendanta Głowackiego Bartosza, z którego możemy się dowiedzieć, jak wydawał on rozkazy kosynierom do przyszłej bitwy. Regularne formacje kosynierskie, które stanęły pod Szczekocinami, liczyły około tysiąca sześciuset żołnierzy. Kościuszko, stosując konsekwentnie swą nową taktykę wojny ludowej, wzmocnił ponadto kompanie piechoty oddziałami nowozaciężnej chłopskiej milicji krakowskiej i sandomierskiej, skła­ dającej się z trzech i pół tysiąca ludzi. Tuż pod Szczekocinami pochwycono rosyjskiego oficera. Z jego słów wynikało, że Denisów po połączeniu z siłami generałów Rach­ manowa i Chruszczowa dysponuje dziewięcioma tysiącami żołnierzy, a jedynie artyleria carska przewyższa znacznie baterie powstańcze, liczące sześćdziesiąt dział. Napełniło to otuchą Naczelnika, którego armia dotarła do stóp wzgórza nad rzeczką Rawką. Przekonawszy się, że carski dowódca podzielił siły na trzy grupy rozrzucone w znacznej odległości od siebie, powziął Kościuszko doskonałą myśl atakowania z miejsca poszczególnych grup. Wszystko potoczyło się jednak inaczej. Formowanie szyku u stóp wzgórza trwało tak długo i szło tak nieskładnie, że Kościuszko z naj­ wyższym niezadowoleniem odłożyć musiał bitwę na następny dzień. Przewlekłe formowanie się wojska polskiego miało jeszcze ten sku­ tek. że generalny kwatermistrz armii carskiej, Pistor, powziął prze­ sadne wyobrażenie o siłach polskich, które rachował do dwudziestu sześciu tysięcy ludzi. Przerażony o los Denisowa przybył do Żar­ nowca, gdzie stał już z osiemnastotysięczną armią i sześćdziesięcioma czterema działami król pruski. Fryderyk Wilhelm, nie zważając na noc, wydał rozkaz wymarszu. Wstający ranek 6 czerwca 1794 r. aż nadto wyraziście ukazał Po­ lakom, jak złego dokonali obrachunku. Około godziny dziewiątej armia polska ujrzała wychodzącego ze Szczekocin nieprzyjaciela. Go­ łym okiem dostrzec można było, iż przekraczające Pilicę wojska są trzykrotnie liczniejsze od sił Denisowa. Generał Wodzicki, wysu­ nąwszy się na wzgórek, zawołał z rozpaczą: — Poznaję Prusaków! Ależ to Fryderyk Wilhelm! Nie możemy wdać się w bitwę! Mimo rad generałów Kościuszko postanowił jednak przyjąć walkę.

21 Bohater spod Racławic

Przykładając do oczu lunetę, powiedział do generałów Sanguszki i Ponińskiego: — Chcę się obeznać z manewrami pruskimi. O godzinie dziesiątej ogień potężnej artylerii pruskiej i rosyjskiej sypać się zaczął na pozycje polskie. Kanonada trwała już blisko dwie godziny. Sztuka artyleryjska nie okazała się na szczęście najmocniejszą stroną sprzymierzeńców rosyjsko-pruskich. Dwudziestoczterofuntowe działa pruskie hanieb­ nie przenosiły, czyniąc spustoszenie wśród chaszczów i zagajników. Natomiast baterie rosyjskie, stojące dalej, waliły pociskami w prze­ strzeń dzielącą obie armie, co doprowadzało do rozpaczy Prusaków, którzy obawiali się, że za chwilę kule te zaczną razić bataliony ich pierwszej linii. Zajmujące dogodną pozycję działa polskie poszczycić się mogły większymi sukcesami. Wreszcie zniecierpliwiony Fryderyk Wilhelm rozkazał bataliono­ wi grenadierów pruskich rozpocząć atak na wieś Wywie. Polacy po­ witali jednak nacierających tak zajadłym ogniem, iż batalion utra­ ciwszy wielu zabitych, zrejterował szybko pod osłonę swych dział. Teraz na lewe skrzydło polskie ruszyły wszystkie pruskie regi­ menty pierwszej linii. W czołówce ataku szły doborowe szwadrony huzarów, które prowadził sam król. Kościuszko zręcznie uprzedził jednak uderzenie, rzucając do boju kosynierów krakowskich. Nad­ biegająca konnica pruska dosłownie nadziewa się na las kos i pik, po chwili miesza się i łamie. Dzielny Krzycki wyrąbuje wśród tej masy krwawą ulicę, prowadzi swych kosynierów dalej i dalej, prosto na postępujące linie piechoty pruskiej. Jeszcze chwila, a powtórzą się Racławice, Regiment Wodzińskiego dotarł już do baterii prus­ kich. zagwożdził kilka dział. Ale oto rozbiega się fałszywa pogłoska o śmierci Kościuszki. Budzi przerażenie, osłabia na moment walecz­ ność. Uratowało to od ostatecznego pogromu resztę jazdy pruskiej. Tym­ czasem piechota otacza bataliony kosynierów i regiment Wodzickiego. Pod naporem przeważających sił wyczerpani Polacy cofnąć się mu­ szą ku swym pierwszym liniom. Rychło okazało się, że Kościuszko żyje, odniósł tylko lekką kon­ tuzję — zabito pod nim dwa konie. Giną natomiast generałowie

Bohater spod Racławic 25

Wodzicki i Grochowski, ciężko ranni są generałowie Poniński, Madaliński i pułkownik Granowski. Wreszcie ruszyli Rosjanie. Czternaście szwadronów jazdy Denisowa rozwinęło się frontem za atakującymi Prusakami. Naczelnik bystrym okiem dojrzał lukę, która pozwoliła uderzyć na lewe skrzyd­ ło pruskie. Jednocześnie w centrum cofa Kościuszko regularną pie­ chotę z pierwszej linii i wysuwa przeciw nadciągającym szwadro­ nom rosyjskim grenadierów krakowskich, których tymczasem bez większych strat zdołał Krzycki zręcznie wyprowadzić z pruskiej matni. Po raz drugi męstwo chłopskich krakusów załamuje atak nie­ przyjacielski. Sie zaraz Naczelnik kosynierom krakowskim i sandomierskim no­ wy rozkaz: za wszelką cenę opanować i unieszkodliwić resztę dział pruskich. Główne siły polskie zmagały się tymczasem z furią na­ tarcia całej drugiej linii pruskiej. Kapitan Ja-’ Pontanus, dowodzący jedną z baterii pruskich, wspo­ minał później, że sytuacja stała się przez moment wręcz rozpaczliwa. Większość dział królewskich nie była już zdolna do walki, inne miały tylko po jednym kartaczu, gdy ukazali się kosynierzy. Te właś­ nie ostatnie pociski poraziły z odległości sześciuset kroków nadbie­ gający zastęp chłopski i zatrzymały go. Straty były ogromne. Ale kosynierzy pokazują raz jeszcze, co umieją. Padają komendy oficerów. Przetrzebiony zastęp dzieli się na osiem oddziałów. Cztery atakują baterie pruskie z lewa i tylko z najwyższym wysiłkiem udaje się dwóm batalionom pruskim pow­ strzymać chłopów na kilka metrów przed działami. Cztery pozostałe oddziały walczą natomiast tak mężnie, że wpadają na prawe stano­ wiska baterii nieprzyjaciela i zagważdżają kilka dział. Niestety, nie świeciła już nad kosynierami szczęśliwa gwiazda Rac­ ławic! Gdy zwycięstwo było o krok, nadeszły posiłki, prowadzone przez następcę tronu pruskiego, księcia Ludwika. Rażeni z boku kartaczami i atakowani przez potężny regiment Biebersteina, kosynierzy cofają się. Cofają się metr po metrze, w największym porządku. Nie opuszczają rannych towarzyszy. Kilku chłopów niesie na noszach dogorywającego Bartosza Głowackiego. Front polski łamał się na całej linii. Jazda pruska zapędziła się

2G B o h a ter spod R a c ła w ic

aż pod Rawką i zagroziła odwrotowi wojsk powstańczych. Polacy utracili pod Szczekocinami około dwóch tysięcy ludzi: zabitych, ran­ nych i wziętych do niewoli Tak zakończyła się bitwa pod Szczekocinami, w której połączone siły dwóch zaborców odniosły z wielkim trudem triumf nad Pola­ kami. Tak skarży się w wierszu Maria Konopnicka: Oj, ty pole szczekocińskie Trupami zasłane Nie zadałoś ty nam hańby Lecz szlachetną ranę * Nie chcąc dopuścić do zupełnej klęski, Kościuszko zarządza od­ wrót na Małogoszcz. Wojciecha Głowackiego wieziono na wozie z innymi rannymi. Obiegowa wersja przyjmuje, iż zginął pod Szcze­ kocinami Najprawdopodobniej jednak zmarł z odniesionych ran albo pod Kielcami, albo w samych Kielcach, tamtędy szły bowiem roz­ bite pod Szczekocinami wojska polskie. Zwłoki racławickiego boha­ tera pochowano wraz z innymi zabitymi na kieleckim cmentarzu Ogrójec, co skwitowała wzmianka w księdze parafialnej: ,,Dnia tego pogrzebano 7 wojskowych z miłosierdzia (za darmo), pomiędzy nimi niejakiego Głowackiego” Prowadzący księgi parafialne ksiądz albo został poinformowany przez podwładnych Bartosza, kogo chowa, albo zainteresowany szli­ fami oficerskimi, sam się tego dowiedział W każdym razie, o ile nazwisk sześciu pozostałych nie znamy, to przy Bartoszu widnieje wzmianka „niejaki Głowacki". Brzmi to może dziś dla naszego ucha dość uwłaczająco, ale fakt ten pozwolił w kilkanaście lat później nie­ znanym osobom przenieść zwłoki bohatera na bardziej honorowe miejsce: na cmentarz przy katedrze. Poświadcza to w swym dziełku o grobach katedralnych w Kielcach ksiądz Sierakowski: „Zwłoki wydobyto i pochowano na cmentarzu kościelnym między dwoma wiązami po prawej stronie kościoła, obierając za punkt fron­ ton główny i drzwi wielkie kościoła”. Dokładnie w tym miejscu znaj­ * J. Sawa (M. Konopnicka): Śpiew nik h istoryczn y, Kraków 1904.

Bohater spod Racławic 27

duje się dziś grób Bartosza. Profesor Rybarski poświadcza, że sam znał kielczan. którzy widzieli zwłoki Bartosza Głowackiego podczas przenoszenia trumny z grobu w Ogrójcu na obecne miejsce ich spo­ czynku. Wskrzeszona z niewoli Polska uczciła pamięć Bartosza 11 listopada 1928 r. położeniem na mogile kamiennej tablicy z napisem „S.P. Wojciech Bartosz Głowacki, bohater spod Racławic" W 1929 r. zgłosiła się do Muzeum Narodowego w Warszawie wdo­ wa po inżynierze-technolcgu Teraszkiewiczu, ofiarowując... różaniec i krzyżyk należące do Bartosza Jak pani Teraszkiewiczowa weszła w posiadanie tych pamiątek? Otóż w 1870 r przeprowadzono restaurację grobów przy katedrze kieleckiej, Skorzystał z tego ojciec pani Teraszkiewiczowej, Fran­ ciszek Pantoczek, który wrócił właśnie z zesłania na Kaukazie (za udział w sprzysiężeniu ks Ściegiennego w 1844 r.). Posłyszawszy od swego ojca, że i grób Bartosza Głowackiego został rozkopany, po­ szedł to zobaczyć. „Znalazł tam skromną, prostą trumnę, malowaną żółtą lubryką, po otwarciu której ukazały się zasuszone zwłoki, ubra ne w chłopską sukmanę gęsto okrytą ciemnymi plamkami (zacieki od krwi z ran). Ręce owinięte różańcem skrzyżowane były na pier siach”*. Relacja Teraszkiewiczowej ma wszelkie cechy autentyzmu. Z tym, ze wcale nie wiadomo, czy ofiarowane przez nią muzeum różaniec i krzyżyk rzeczywiście należały do Bartosza. Prawdopodobnie włożo­ no mu je do trumny podczas przenoszenia zwłok z Ogrójca pod ka­ tedrę. Urzędowego świadectwa zgonu Głowackiego nie wystawiono aż do 1810 r. Rodzina wiedziała o zgonie od towarzyszy broni Wojciecha. Dopiero w 1810 r., kiedy szesnastoletnia córka Bartosza, Justyna, zamierzała wyjść za mąż, potrzebne było świadectwo zgonu ojca Wówczas to wdowa zwróciła się do dwóch szlachciców: Dominika Paprockiego z Polikarcic i Jana Sadowskiego z Polanowie, którzy walczyli pod Szczekocinami i, jak głosili, byli świadkami zgonu (a raczej śmiertelnego zranienia Głowackiego), aby złożyli w parafii • .1. L ubicz-Pachoński, np. cit.

28 Bohater spod Racławic

odpowiednie zeznania. Uczynili to chętnie stwierdzając, iż Głowacki padł pod Szczekocinami. Obaj nazwali go „oficerem wojska”. Teraz przy ślubie .Justyny nie było już żadnych przeszkód. Wiktor Heltman uważał inaczej... Kim był Wiktor Heltman? Postacią o mocno burzliwym i dwuznacz­ nym życiorysie Od 1815 r. przez cztery lata studiował na Uniwer­ sytecie Warszawskim, gdzie założył tajny związek pod hasłem „wal­ ki z tyranią i przywrócenia niepodległości Polski”. Później organi­ zuje różne inne związki antycarskie. Aresztowany, podczas śledztwa zdradził wiele osób, w tym najbliższych swoich współpracowników i przyjaciół. Zesłany w sołdaty, awansował na oficera rosyjskiego. Kiedy wybuchło powstanie 1830 r., walczył przeciwko rodakom. Ran­ ny i wzięty do niewoli, wykorzystał fakt, że o jego roli w śledztwie nikt nie wiedział; pod koniec powstania wstąpił do armii powstań­ czej. Wraz z wielu innymi wyemigrował do Francji. „Później na emigracji — pisze Jan Lubicz-Pachoński — odgrywał rolę gorliwego patrioty, a nawet męczennika narodowego. Możliwe zresztą, że szcze­ rze pragnął odkupić chwile słabości, ogrom jednak złego, które w y­ rządził, rzucał wieczny cień na jego osobę. Co ciekawsze, sam grze­ szny, stał się na emigracji bezwzględnym sędzią innych, zarzucając im słabość, niedoskonałość, a nawet zdradę” *. Do tego portretu dodać możemy, iż należał Heltman na emigracji do najgorliwszych republikanów i radykałów, opracował w 1836 r. Manifest Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, wydał cenione później przez historyków dzieło Demokracja polska na emigracji. Sam próbował sił jako historyk, ale były to bezkrytyczne kompi­ lacje lub nie poparta źródłami publicystyka. Do tej ostatniej właśnie kategorii zaliczyć można artykuł Heltmana który ukazał się w 1838 r. na lamach „Przeglądu Dziejów Polski" wydawanego przez emigrantów w Poitiers. Otóż w artykule tym wywodził Heltman, iż Głowacki nie zginął pod Szczekocinami, lecz wrócił do wsi rodzinnej, Tam jednak po upadku powstania sytuacja

Bohater spod Racławic 29

się zmieniła: nowy właściciel kazał Głowackim odrabiać pańszczyznę i śmiał się z Bartoszowego stopnia oficerskiego (to jedno, jak później pokażemy, było prawdą). Głowacki — opowiada dalej Heltman — tak się oburzał i szemrał na tę niesprawiedliwość, że dziedzic posła] go w rekruty Austriakom, którzy wówczas już władali Małopolską Wzięty do niewoli przez legionistów gen. Dąbrowskiego, został roz­ poznany i mianowany porucznikiem w Legionach. Wersja Heltmana była bardzo efektowna, dali więc jej niektórzy wiarę. Dziewiętnastowieczny historyk, Bolesław Twardowski, w swym Spisie Osób, które uczestniczyły w działaniach wojennych Kościuszki przy Głowackim dodaje, iż zginął on w Legionach! Za Twardowskim poszli inni. Ludwik Nabielak, belwederczyk, uczestnik szturmu na Belweder w noc listopadową 1830 r., zamieścił tę informację w na­ pisanej przez siebie biografii Kościuszki, która wydana została w Krakowie w 1918 r. Na „rewelacje” Heltmana nabrał się nawet uczony tej miary co Aleksander Świętochowski*. Cóż się przeto dziwić miernej zresztą literatce Skórczewskiej, pisującej pod imie­ niem Margaret, iż finał jej obrazka scenicznego Racławice rozgrywa się we Włoszech, gdzie ginie dzielny Bartosz. Ale inni historycy szybko zdemaskowali łgarstwa Heltmana Oka­ zuje się, że owszem, był w Legionach Głowacki, ale Ignacy, i to artylerzysta! Wersję tę potwierdził ostatecznie i Jan Pachonski, autor wydanej po wojnie monumentalnej monografii Legiony Polskie. Po­ wiada on, że ani jeden pamiętnikarz legionowy nie wspomina nawet o Bartoszu, nigdzie nie ma jego śladu w stanach służb. Wymieniony jest tam jedynie ów Ignacy. Trafił natomiast istotnie do Legionów kum Głowackiego i współ­ towarzysz racławickich bojów, Stach Swistacki. Pod Szczekocinami go nie widzieliśmy: wtedy zawieruszył się i rozpił w Warszawie Szybki upadek powstania zapewnił mu bezkarność Kiedy wrócił w Krakowskie, zabrano go do wojska austriackiego, nie honorując oczywiście kościuszkowskiego patentu na oficera. Uciekł z armii au­ striackiej i zgłosił się na ochotnika do Legionów w kwietniu 179? r Otrzymał stopień podporucznika „za zasługi dawniejsze w Ojczyź• A. Św iętochow ski: Historia chłopów polskich, Lw ów

Poznań 1925

30 Bohater spod Racławic

nie miane”. Podczas całej kampanii włoskiej Bonapartego spisywał się bardzo dzielnie, pamiętnikarz Legionów, Józef Drzewiecki, wspo­ mina go ciepło. Swoje dawne grzechy zmazał w zupełności. Zginął przypadkowo od sztyletu jakiegoś Włocha mającego urazą do fran­ cuskiego oficera (pewnie jak zawsze poszło o kobiety, uwiedzioną zonę lub córkę) Włoch zaczaił się z puginałem w drzwiach gospody. Nieszczęście chciało, że zamiast Francuza wyszedł nasz Swistacki. Włoch w nocy nie odróżnił munduru i zadał morderczy cios „Żało­ wany powszechnie — pisze Drzewiecki — gdyż w obejściu szczery i otwarty, zasługiwał na miłość towarzyszów broni, w boju mężny zjednywał szacunek”. Niedole rodziny Jeśli wypada nam pożegnać już samego Bartosza, to pozostała prze­ cież w Rzędowicach wdowa i dzieci. Pokąd trwało powstanie koś­ ciuszkowskie, rodzina Głowackich cieszyła się we wsi honorami. Trzeba zresztą na chwałę kniazia Szujskiego powiedzieć, że i po upad­ ku insurekcji darowizny wdowie nie cofnął. Mimo iż zwolniona od pańszczyzny, żyła dalej w biedzie. Mimo szlachectwa matka i córki nie wyszły ze środowiska chłopskiego Sytuacja zmieniła się jeszcze na gorsze, kiedy w 1804 r. Szujski odprzedał Rzędowice Jerzemu Dobrzańskiemu, a ten z kolei Micha­ łowi Paszewskiemu, który odebrał grunt wdowie. W akcie ślubu córki Justyny z 1810 r. Jadwiga Głowacka wymieniana jest jako ,,komornica”. Musiały się jednak w rodzinie Bartosza utrzymywać tradycje chwilowej świetności za Kościuszki, jeśli Kazimierz Kozik opowiadał prof Rybarskiemu że Bartoszowa „miała jakieś pismo pisane złotymi literami. Chowała to pismo za Krokwią, bo się bała, a jak chałupę rozburzyli, to je dała rządcy, żeby jej wyrobił zagro­ dę, ale rządca me wyrobił” *. Kiedy 6 września 1829 r. wdowa umarła, odnotowano, że żyła osiemdziesiąt lat i była „niegdyś żoną Wojciecha Bartosa" Czyli schłopiono już nawet nazwisko bohatera spod Racławic! J. L ublcz-Pachońslti, op. cit.

Bohater spod Racławic 31

Wojciech Głowacki nie miał syna. W Rzędowicach żyły tylko je­ go trzy zamężne córki: Helena (data zgonu nieznana), Cecylia (rów­ nież nieznana data zgonu) oraz Justyna, zmarła w Rzędowicach w 1847 r. Dzieci Heleny Malczyk, Marianna i Jan, oraz Justyny Błachut, Karol i Agata, żyły jeszcze pod koniec ubiegłego wieku Karol na cześć dziada dał swojemu synowi na chrzcie imię Wojciech Postać Bartosza z Rzędowic żyje nadal w tradycji i legendzie Wojciech Głowacki poprzez swe czyny nie tylko sam wszedł do hi­ storii, ale stal się symbolem całej polskiej wsi wyzwalającej się z jarzma pańszczyzny, ruszającej ku nowym sprawiedliwszym losom

i

P o l a c y czasó w n iew o li

m

WW

J&HHl

'$tM

Żołnierz, obywatel, poeta 37

Cyprian Godebski

-Ti--/'--

*'/•' rzy razy ranny, trzy razy prowadził swój pułk do ataku. A kiedy już osłabł z upływu krwi, prosił żołnierzy, aby unieśli go z pola bitwy i nie zostawiEili na pastwę wroga. Na podziurawionym kulami płaszczu wyniesiono konającego pułkownika na szosę raszyńską. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, tabory z ran­ nymi. Porucznik Żórawski wybłagał jakąś bryczkę. Na niej to ujrzała Godebskiego po raz ostatni żona. Oddał jej obrączkę ze słowami: — Czemuż tak wcześnie... Miał czterdzieści cztery lata. Pośmiertne hołdy ' 'ypriana Godebskiego, emisariusza i spiskowca insurekcji kościusz­ kowskiej, oficera Legionów Dąbrowskiego we Włoszech, pułkownil wojsk Księstwa Warszawskiego i bohatera spod Raszyna, pisar»,M i dziennikarza, członka Towarzystwa Przyjaciół Nauk, pochowtmo na warszawskim cmentarzu Powązkowskim. Piękną mową hi' w;ił go na posiedzeniu tego Towarzystwa druh najserdeczniejszy, lul1- on jakobin i wieczny tułacz, Józef Kalasanty Szaniawski. Mówił P „postaci dziwnej, żołnierzu-obywatelu, rycerzu-patriocie, patriocie .1

38 Żołnierz, obyw atel, poeta

i spiskowcu, który w epoce kląsk narodowych (...) musiał życie cale poświęcić ciągłemu pasowaniu się ze srogą dolą ojczyzny i zostać jednym z niezmordowanych apostołów prawdy, równie jak wier­ ności i przywiązania do kraju” *. Stanisław Kostka Potocki nazy­ wał go „mężnym i uczonym”. A w lecie 1809 r. zwycięski pułk, któ­ rym dowodził Godebski, wrócił do stolicy ze sztandarami spowitymi krepą i bębnami osłoniętymi kirem na znak żałoby po poległym do­ wódcy. Po krwawej łaźni raszyńskiej kompletowano stan pułku i formowano nowy pod numerem 8 bis. „Jest to unieśmiertelnić pa­ mięć walecznego pułkownika Godebskiego — donosił Józef Wybicki — który po raz trzeci wyprowadzając na nieprzyjaciela żołnierza poległ chlubną śmiercią na czele pułku. Zyć on będzie wiecznie w pamięci Polaka” **. Kazimierz Brodziński, szczupły i wątły osiemnastolatek, dopiero po bitwie raszyńskiej przywdział mundur artylerzysty pieszego armii Księstwa Warszawskiego. Pod świeżym wrażeniem zgonu Godeb­ skiego taki składał poetycki hołd uwielbianemu przez siebie auto­ rowi Wiersza do legiów polskich: A tam, gdzie znad ponika (strumyka), z olszowego brzega, Brzęczący głos słowika w polu się rozlega, Czyj to cień — To Godebski przechadza się smutnie, Nad stosami rynsztunków wiatry wieją lutnie *"**. Wśród tych pochwał nie zapomniano na szczęście o potrzebach osieroconej rodziny. Wdowa, pani Justyna Godebska, otrzymała od rządu Księstwa roczną rentę w wysokości czterech tysięcy złotych. Hrabina Stanisławowa Potocka napisała do Godebskiej list: „Moś­ ci Pani Godebska. Gdy mąż Wielmożnej Pani poległ WT obronie oj­ czyzny każdego Polaka i Polki, powinnością jest czuwać nad losem osieroconej po obrońcy kraju familii”. Pani Potocka dołączyła do tego listu osiemnaście tysięcy złotych. Nie była to jałmużna, gdyż w osobie Cypriana Godebskiego uzna­ • J. K Szaniawski: Pochw ała C ypriana G odebskiego, Dzieła w ierszem i prozą Cypriana G odebskiego, W arszaw a 1821. •• A rchiw um W ybickiego, t. I, G dańsk 1948. K. Brodziński; Pism a, W arszaw a 1821.

Ż ołnierz, o b yw a tel, poeta 39

no bohatera nieśmiertelnej sławy. Towarzysz legionowych bojów we Włoszech i przyjaciel, generał Franciszek Ksawery Kosecki, wysta­ wił mu na Powązkach piękny nagrobek w kształcie sarkofagu. Ozdo­ bił go godłami rycerskimi, tarczą i orężem, bez emblematów religij­ nych, gdyż zmarły był znanym masonem, członkiem loży „Świąty­ nia Izis”. Napis brzmi: „Cyprian Godziemba Godebski, pułkownik pułku 8 piechoty wojsk polskich, członek Towarzystwa Królewskiego Przyjaciół Nauk, Ka­ waler Orderu Krzyża Wojskowego, ur. 1765, poległ pod Raszynem 19 kwietnia 1B09 — F.X.K. Przyjacielowi”. Na bocznych stronach sarkofagu umieszczono wiersze. Dziś tylko Jeden z nich jest czytelny: A krótkie w czasach krwawych trąb wojennych przerwy Przyjemnym poświęcali zabawom Minerwy. W czasach zaborów pomnik Godebskiego został tym właśnie na­ pisem odwrócony do alei, aby zakryć inny, który mógł się nie spo­ dobać Rosjanom: Pokażemy światu przez chwalebne blizny Co może miłość i chwała Ojczyzny. W czasach Królestwa Kongresowego, w 1821 r , najstarszy syn poety-tułacza, Franciszek Ksawery, zwany pieszczotliwie „Ksawlo” (Franciszek Ksawery dano mu na cześć wspomnianego przyjarlela Godebskiego, generała Franciszka Ksawerego Kosseckiego) wy­ dał dzieła poetyckie ojca, usuwając z nich republikańskie akcenty, które nie mogły być miłe panującemu wówczas wszechwładnie du­ chowi monarchizmu i wiernopoddaństwa wobec „najjaśniejszego ce­ sarza i króla Polski”, cara Aleksandra I. Zapewne zresztą te właśni«* brązownicze zabiegi synowskie były warunkiem puszczenia poe­ zji Godebskiego do druku przez cenzora... Józefa Kalasantego Sza­ niawskiego Tak, tego samego jakobina z czasów Kościuszki i Legio­ nów, autora pochwalnej mowy w Towarzystwie Przyjaciół Nauk! Złośliwi jak zawsze warszawiacy powiadali, że wraz z włosami strąri| Szaniawski „republikański polor" i cieszył się sławą pierwszego „dusiciela” wolności prasy w Królestwie Kongresowym. Czerwony

40 Żołnierz, obyw atel, poeta

za miodu, czarny na stare lata. Takie to czasem przechodzą ludzie metamorfozy. A biedny Franciszek Ksawery czyni! dobrą minę do zlej gry pi­ sząc we wstępie do wydania poezji Godebskiego: „Nie mogę godniej oddać hołdu pamiątce Ojca, jak czyniąc z dziel Jego ofiarę wdzięczności Dobroczyńcom moim”. Wszystkie te hołdy składane „bohaterowi Raszyna” okazały się t?k nietrwałe jak ludzka pamięć. Jeszcze w dobie rozbudzenia na­ strojów patriotycznych w Królestwie Kongresowym, szczególnie przed wybuchem powstania listopadowego, tłumnie odwiedzano cmentarz Powązkowski, gdzie — jak opowiada gawędziarz Warsza­ wy, Kazimierz Władysław Wójcicki w swych Pamiętnikach dziecka Warszawy — „trzy tylko nagrobki miłujących dawne wspomnienia zwabiały na ten cmentarz. Dwa z nich były wojaków zasłużonych: Cypriana Godebskiego, poety-żołnierza poległego w pamiętnej bit­ wie pod Raszynem, i Jakuba Bogusławskiego, oficera legii polskiej we Włoszech”. Później grobowiec Godebskiego stał opuszczony, gdy w 1824 r. pani Justyna Godebska spoczęła obok męża, a dzieci roz­ biegły się po dalekim świecie. I pozostałby Godebski jednym z wielu polskich żołnierzy, którzy bohatersko polegli w walce, a epizod raszyński przysłoniłoby tyle in­ nych z napoleońskiej epopei, gdyby nie malarze. I to nie byle jacy! Wszystko, co namalowali ongiś Juliusz i Wojciech Kossakowie, należy dziś do panteonu sztuki narodowej. A właśnie Wojciech Kossak unie­ śmiertelnił naszego żolnierza-poetę. Oto widzimy go leżącego na pła­ szczu, unoszonego z pola walki przez wiernych żołnierzy. Książę Jó­ zef Poniatowski z nieodłączną fajeczką podąża na pierwszą linię bit­ wy, w której osobiście dowodził. Mija tę smutną grupę zamyślony, jakby nieobecny. Inaczej, bardziej romantycznie, wyobraża sobie Zgon pułkownika Godebskiego inny malarz, pośledniejszego już lotu, Stanisław Bagieński. Książę Józef spotyka na polu bitwy wid­ mową postać. Koń staje dęba z ostatnim rżeniem, Godebski obsuwa się na ziemię, z głowy spada mu oficerski kapelusz. Książę-wódz i minister wykonuje szablą jakiś nieokreślony gest, jakby salutował konającemu, którego za życia niezbyt lubił! January Suchodolski, sam uczestnik wojen napoleońskich, namalował jeszcze inną scenę. Pod

Żołnierz, ob yw a tel, poeta 41

księciem Poniatowskim tańczy biały koń. Godebski leży, wspierając głowę na kolanach jakiegoś brodatego grenadiera w bermycy. Młody oficer dramatycznym gestem wskazuje księciu umierającego. U nóg Godebskiego klęczy cywil. Wszystko jest tu alegoryczne i heroiczne. Zaiste scena z polskiej Iliady... M łodzieniec oświecony

Na Podlasie, w Bielskie i na Litwę przywędrowali Godebscy gdzieś w XVI stuleciu. Ta średnio zamożna szlachta, pieczętująca się her­ bem Godziemba, kontentowała się zawsze w Rzeczypospolitej pośled­ niejszymi urzędami ziemskimi. Godebscy mogli powtórzyć za Mickie­ wiczem, iż nikt z nich nie miał krzesła senatorskiego, wstęgi czy bu­ ławy. Herb Godziemba prezentował się za to wspaniale, znacznie wspanialej niż rodowe splendory Godebskich: na czerwonym polu widniała sosna o trzech konarach i pięciu korzeniach, a nad szczytem herbu zbrojny rycerz dzierżył sosnę w prawicy. Rzecz ciekawa, że ■zęść familii osiadła na Wołyniu wyznawała obrządek grecko-unicIti, jeden z Godebskich był nawet biskupem tego obrządku. Ojciec Cypriana. Ludwik Godebski, gospodarował na jednej tylko wiosce na Polesiu wołyńskim We wspomnieniach syna rysuje się jako Sarmata starej daty, zawołany gospodarz i zapalony myśliwy, dobry ąsiad i człowiek. Syn, który stronom dzieciństwa poświęcił bukoIlczny poemat, utrwalił jeszcze ten obraz „ojca-poczciwca": Pamiętam, jak się srodze nieraz za to żalił, Że się raz był od domu na miesiąc oddalił, Nie masz (mówił) nieszczęścia jak przez dni trzydzieści Nie mieć żadnych o naszych przyjaciołach wieści. O matce, Agacie z Bąkowskich, nie wiemy nic, syn nigdy o niej me wspominał, tak jak o poślubionej bardzo młodo żonie, Tekli z llrzeżeckich. Można z tego wnioskować, iż matka nie wywarła na mego żadnego wpływu, a pierwsze małżeństwo było nieudane. Nie musiał być jednak ojciec Cypriana znów takim „poczciwym zacofań­ cem", jeśli dobrze wybrał mu szkołę. Był to czas wdrażania w życie i< form Komisji Edukacji Narodowej, a w tym przodowali pijarzy.

42 Żołnierz, obyw atel, poeta

Cyprian od dziecka był, jak to się wówczas mówiło, „wątlej kompleksji”, nie nadawał się przeto wedle ówczesnych pojęć na żołnierza A ponieważ do sukienki duchownej nie miał powołania, pozostawa­ ła jedyna droga wybicia się dla syna niezamożnego szlachcica — zawód prawnika. Uczył się więc Godebski u pijarów w Dąbrowicy na Wołyniu, gdzie i język francuski stał na dobrym poziomie, „Za­ sługą światłych ojców — powiada Ewa K. Kossak w swym szkicu biograficznym o Cyprianie — było wpojenie elewom ideału uczci­ wego człowieka i dobrego obywatela, szacunku dla wiedzy i budze­ nia nawyku czytania" *. Natomiast praktyka w palestrze prawniczej w Łucku nie budziła entuzjazmu młodzieńca. Wkuwanie na pamięć kodeksów i statutów nie było jego ulubionym zajęciem. Raziło zresztą Cypriana rozprzę­ żenie moralne tamtejszego środowiska prawniczego: łapówkarstwo, karciarstwo, pijaństwo. Rychło umierają rodzice, rzuca więc nieod­ wołalnie zawód prawniczy i rozpoczyna gospodarowanie na szczupłej ojcowiźnie. Na daleki Wołyń docierają (choć nieco stłumione) już echa obrad Sejmu Wielkiego. Dwudziestoparoletni erudyta wsłuchuje się w nie z zainteresowaniem, „ocenia wielkość wschodzącej epoki”, jak powie Szaniawski. Wszystko wskazuje na to, iż żywo sympaty­ zuje z rodzącym się dziełem Konstytucji 3 maja, wszak jest „mło­ dzieńcem oświeconym”, zresztą sympatie te potwierdzi niebawem własnymi czynami. Duży wpływ na osobowość Cypriana wywierał wówczas Józef Kalasanty Olizar, poseł na Sejm Czteroletni, szambelan królewski, kawaler Orderów św. Stanisława i Orła Białego. Cała rodzina Olizarów była gorliwymi stronnikami króla Stanisława Augusta Ponia­ towskiego. Dwadzieścia lat od siebie starszego hrabiego (gdyż do ta­ kiego tytułu rościli sobie Olizarowie prawo) Józefa Kalasantego poznał Cyprian zapewne jeszcze w szkole dąbrowiekiej, której był Oli­ zar dobrodziejem. Młody prawnik, a później dziedzic, często i chętnie jeździł do Rafałówki Olizara, gdzie był zawsze mile widzianym goś­ ciem. Wyraźnie przypadli sobie do serca ci dwaj tak różni nie tylko wiekiem i pozycją majątkową ludzie. Cyprian — sensat, myśliciel • E. K. K ossak: W stronę M isi z G odebskich, W arszawa 1978.

Żołnierz, o b yw a te l, poeta 43

i poeta, Olizar — jak powiada jego bratanek, Gustaw, spiskowiec i więzień caratu — „człowiek okazale żyjący, zapalony patriota, po­ czciwy i dobrego serca, lecz bardzo popędliwy”. Olizar sprzyjał kon­ federacji barskiej, w 1790 r. wybrany został posłem na sejm, gdzie występował jako obrońca mieszczan, zwolennik reformy edukacji szkolnej i silnej armii. Mimo to ten stronnik dworu z początku da­ leki był dziełu Konstytucji majowej. Polemizował z Julianem Ursy­ nem Niemcewiczem i wielu posłami obozu patriotycznego, uważał Konstytucję za „zamach stanu” i niebezpieczne wzmocnienie wła­ dzy monarszej. Z jego wynurzeń można wywnioskować, iż był za jakąś republikańską formą silnego rządu w Polsce. W każdym ra­ zie jeszcze w 1791 r. prowadził na Wołyniu propagandę antykon­ stytucyjną. Dopiero w początkach roku następnego, zachęcony przez Kołłątaja i obdarzony przez króla Orderem Orła Białego, poparł dzieło majowe. I trzeba przvznać, że zachował mu wierność do koń­ ca, nie podpisał konfederacji targowickiej. Z takim to człowiekiem przyjaźnił się wówczas Cyprian i toczył zapewne długie dysputy nad zbawieniem ojczyzny. O tym, czy ich poglądy różniły się, nie wiemy Pewne, że obaj, każdy na swój spo­ sób, mieli patriotyczne serca i szczere intencje. W tym okresie traci Cyprian zadłużoną ojcowiznę. Historyk Adam Skałkowski stwier­ dza, iż tym, który zagarnął włość Godebskiego, był właśnie hrabia Józef Kalasanty. Za nim powtarzają tę informację inni biografowie Godebskiego dziwiąc się, że mimo to dwaj adwersarze żyli ze sobą nndal w przyjaźni, a Cyprian całe tygodnie i miesiące spędzał w Rafałówce. „Sytuacja niezwykle intrygująca — zastanawia się Ewa K. Kossak. —- Czyżby faktycznie chodziło o uzgodniony przez obie stro­ ny reces, to jest zrzeczenie się przez Cypriana dóbr obdlużonych z równoczesnym porozumieniem o zabezpieczeniu niewielkiego sta­ nu posiadania na majątku Olizara? A może związki masońskie, bo­ wiem wówczas patriotów, zwolenników Konstytucji Trzeciomajo­ wej, uważa się za wolnomularzy”. W zasadniczej kwestii — przyjaźni między Godebskim i Olizaium po utracie przez Cypriana ojcowizny — powtarza oczywiście Ewa K. Kossak błąd za Skałkowskim. Godebskiego pozbawił wioski ule Józef Kalasanty, ale jego brat stryjeczny, Kajetan Olizar, stoi-

44 Żołnierz, obyw atel, poeta

nik wielki koronny. Tak więc nic nie mąciło przyjaźni obu panów — Cypriana Godebskiego i Józefa Kalasantego Olizara. Z ziemi polskiej do włoskiej W 1792 r. wojska carowej Katarzyny II w dwóch silnych kolum­ nach wkraczają na ziemie Rzeczypospolitej. Rosjanie nie są, broń Boże, agresorami: najjaśniejsza imperatorowa przychyliła się tylko do próśb grona „zacnych Polaków”, którym „obrzydliwy był majo­ wy zamach”. Ci „zacni Polacy”, którzy uciekli do Petersburga i skła­ dali hołdy Katarzynie, a którym przewodzili dotknięci w swych ambi­ cjach i ograniczeni w godnościach magnaci: Szczęsny Potocki, Se­ weryn Rzewuski i Franciszek Ksawery Branicki, zawiązali „dla ra­ towania nieszczęsnej ojczyzny” konfederację targowicką. Zawiązana W Petersburgu, a ogłoszona w nadgranicznym miasteczku Targowi­ ca, zawezwała na pomoc wojska carskie. Krótko trwa wojna w obronie Konstytucji 3 maja. Mimo wysił­ ków bojowych wodza armii polskiej, księcia Józefa Poniatowskiego, mimo świetnych epizodów orężnych z udziałem Kościuszki, po przy­ stąpieniu króla do targowicy wszystko się rozpada. Runął świetny gmach nadziei, tak niedawno wzniesiony. Eksponowani działacze majowi, oficerowie, posłowie na sejm uciekają z kraju, grupują się w Dreźnie i Paryżu. Wielu jednak patriotów uważa, że nie można opuszczać kraju w tak tragicznych chwilach, trzeba ratować, co się da, pod rządami targowicy. W ich szeregu staje też młody Cyprian Godebski. Dzięki pomocy dzielnego Olizara udziela pomocy i schronienia polskim woj­ skowym, którzy złożyli dymisję z armii polskiej, nie chcąc służyć pod targowickimi hetmanami, zachęca, aby przetrwali do lepszych czasów. Ponieważ strony rodzinne Godebskiego po drugim rozbio­ rze Polski to już Rosja, zabawia się Cyprian w Konrada Wallenro­ da: zwolennik obalonej konstytucji i spiskowiec antyrosyjski przyj­ muje funkcję... isprawnika, czyli carskiego naczelnika powiatu! Po­ zwala mu to na razie spokojnie formować na Wołyniu polskie pod­ ziemie patriotyczne. Wybucha insurekcja kościuszkowska, niestety na Wołyniu prze-

Zołnierz, o b yw a tel, poeta 4S

jawiająca się tylko słabymi działaniami partyzanckimi. Są to od­ działy z „siatki Godebskiego”. Po upadku powstania ułatwia Go­ debski wielu wojskowym przedarcie się do Galicji. Jak wspomni jego przyjaciel Kossecki, wspierał ich „radą i pomocą w uskutecznie­ niu tak świetnych zamysłów z wystawieniem się na niebezpieczeń­ stwo podpadnięcia ogromnym karom". Kiedy już „przerzut" zakoń­ czono, wybiera się Godebski do Lwowa, aby wszystkiego dopilno­ wać. Ściąga to na niego pierwsze podejrzenia władz rosyjskich. Jesz­ cze jednak wołyński Konrad Wallenrod me jest ostatecznie skom­ promitowany. Zaszyty u Olizara, obmyśla sposoby dalszego działa­ nia. Tworzy się szlak kontaktowy: Wołyń—Galicja—Paryż. Sto­ lica Francji jest już siedzibą dwóch polskich organizacji gotujących dalszą walkę: republikańskiej Deputacji i umiarkowanej Agencji. W 1797 r. udaje się działaczom Agencji po wielu zabiegach uzy­ skać zgodę generała Bonapartego na tworzenie polskich legionów. Ich głównodowodzący, generał Jan Henryk Dąbrowski, wydaje ode­ zwę do Polaków: „Legiony polskie formują się we Włoszech, na tej ziemi, niegdyś świątyni wolności (...) Przybywajcie, koledzy, rzucajcie broń, którą was nosić przymuszono (...) Triumfy Rzeczypospolitej Francuskiej są jedyną naszą nadzieją. Za jej pomocą i jej aliantów może zoba­ czymy jeszcze domy nasze, któreśmy z rozrzewnieniem porzucili”. Godebski kolportuje odezwę na Wołyniu, skąd płynie starym i no­ wym szlakiem zastęp młodzieży polskiej do dalekich Włoch. Wciąż całą imprezę wspiera swą kiesą Olizar. Sam Godebski wielokrotnie przekracza „zieloną granicę”, kontaktując się ze współbraćmi. Nie­ stety, pewne nieostrożne poczynania naprowadzają policję austriacką na ślad konspiracji. W Galicji rozpoczynają się aresztowania. Za­ borcy są solidarni. Teraz i na Wołyniu aresztuje się coraz więcej lu­ dzi. Nasz Konrad Wallenrod musi się ratować ucieczką, sąd carski skazuje go zaocznie, jako przywódcę spisku, na Sybir, Olizar wy­ chodzi cało z opresji. Godebski tuła się w przebraniu to po Galicji, to po Lubelskiem. Powtórnie zdekonspirowany musi wybrać tułaczy szlak. Wraz z no­ wo poznanym ziemianinem z Galicji, Franciszkiem Ksawerym Kossuckim, wydobywają się z potrzasku. Zimą 1798 r. są już w Dreźnie.

46 Żołnierz, obyw atel, poeta

Zamierzają jak najszybciej przedostać się do Włoch, do Legionów Dąbrowskiego. Odzywa się jednak „wątła kompleksja” Cypriana; wyczerpany szarpaniną ostatnich lat, nieustanną konspiracją, uciecz­ kami i brakiem dachu nad głową zapada na zdrowiu. Przyjaciele rozstają się więc. Kossecki podąża do Italii, aby przygotować grunt. Podczas dłuższej kuracji drezdeńskiej poduczał się Godebski fran­ cuskiego i włoskiego, zapewne też „poetyzował”. Wreszcie na wio­ snę 1798 r. ujrzał Rzym, kolebkę Eneidy i tylu starożytnych poe­ matów, którymi zachwycał się podczas nauki u dąbrowickich ojców pijarów. „Oficer oświatowy" Legionów Godebski natrafia na nowy okres ożywienia nadziei legionowych. Pokój francusko-austriacki w Campoformio rzucił legionistów nie przeciw wrogom ojczyzny, lecz w wir wewnętrznych spraw włoskich. Francuzi zdruzgotali Wenecję, a wielu Polaków pytało, jaki mają interes w obaleniu państwa, które nic im nie zawiniło. Później użyto legionistów do rozbicia państwa papieskiego i wypędzenia Burbonów z Neapolu. Tych ostatnich mogli zresztą co bardziej zapaleni pol­ scy republikanie traktować jako „tyranów” i „wrogów ludu”... Od­ działy pod wodzą gen. Kniaziewicza wsławiły się w tych bojach zdobywając niespodziewanym wypadem silną twierdzę Geatę. Te raz, na wiosnę 1798 r., zapanowało nowe ożywienie: rozpoczęto in­ tensywne szkolenie żołnierzy i pracę oświatową wśród licznie na­ pływających synów chłopskich, przeważnie Polaków z rozbitych for­ macji austriackich. Przybyłego do Włoch Godebskiego wziął zaraz pod swe skrzydła nowo mianowany generał i szef 2 legii włoskiej, Franciszek Ksa­ wery Rymkiewicz. Był to typ „człowieka — jak charakteryzował go Józef Wybicki — zimno rzeczy rozbierającego, pełnego wiado­ mości, a szczególnie zdrowego rozsądku, nieustraszonej odwagi", czyli tak rzadkiego Polaka-realisty. Realizm nie przeszkodził zresztą Rymkiewiczowi, eks-kandydatowi do stanu duchownego w zakonie jezuitów, czynnie uczestniczyć w konspiracjach galicyjskich, gdzie „szefował” mu wtedy Godebski i gdzie się zaprzyjaźnili.

Żołnierz, o b yw a tel, poeta 47

Teraz role się odwracają: wołyński Konrad Wallenrod zostaje se­ kretarzem Rymkiewicza. Otwarty i przyjazny dla ludzi, zyskuje łatwo ich sympatie. Poszukiwany jest zarówno jako niezrównany „cice­ rone” po historycznych pamiątkach włoskich, jak i kompan do bie­ siady: lubi dobrze zjeść, nie gardzi kieliszkiem, sypie anegdotami i łatwo rymuje, Rychło powierza mu Rymkiewicz całą pracę oświalowo-kulturalną w Legionach. Zaczęło się od odezwy Rymkiewicza do rodaków w kraju, w któ­ rej wzywano ich do ofiarności na rzecz Legionów. Współautorem, jeśli nie autorem tej odezwy, był Godebski. Historyk Halina Win­ nicka w swych Wizerunkach oświeconych dostrzega wyraźnie inspi­ rującą rolę tej odezwy przy powstaniu w kraju Towarzystwa Re­ publikanów Polskich, działającego w latach 1798—1801. „Towarzyst­ wo (...) w swych statutach precyzowało cel stowarzyszenia: przy­ wrócenie ojczyzny z rządem republikańskim. Ustawę, czyli statut towarzystwa, nazwano »Ustawą przedspołeczną«, ponieważ uchwalo­ no ją ze w zględów konspiracyjnych w wąskim gronie i z powodu specjalnych warunków nie mogła być przyjęta przez ogół polskiej ipołeczności. Towarzystwo miało szerzyć oświatę, kształcić lud, bu­ dzić ducha patriotycznego i gotować do współudziału w walce o wol­ ność włościan”. Wielu oficerów legionowych, młodych ludzi pochodzenia szła i lieckiego czy mieszczańskiego, z zapałem zbierało książki, mapy i ryciny, oddawało się studiom i samokształceniu. „Motywem ich dzia­ łania — powiada w swej obszernej monografii Z dziejów kultury intelektualnej Wojska Polskiego Stefan Rosołowski — było silne pragnienie wiedzy, najgłębsze przekonanie o tym, że rozwój oświaty i nauki jest jednym z najważniejszych środków do podźwignięcia Polski, Jedną z głównych przyczyn upadku Rzeczypospolitej widzia­ l n i w ogólnie niskiej kulturze społeczeństwa. W niej dostrzegano uródio wad narodowych”. Temu oficerskiemu „ruchowi odnowy intelektualnej” patronowa! twórca i wódz naczelny Legionów, generał Jan Henryk Dąbrowski. Przypomnijmy, iż sam całą swą teoretyczną wiedzę wojskową za­ wdzięczał głownie samokształceniu. Teraz, we Włoszech, sprowadzał nuimętnie nowości wydawnicze, studiował je i dyskutował nad nimi

Żołnierz, obyw atel, poeta (8

48 Żołnierz, obyw atel, poeta

ze swymi oficerami sztabowymi. Był członkiem Włoskiej Akademii Wojskowej. Żołnierz bez nauki nigdy nie może być doskonały — głosił. „Skutek uwieńczy twe starania — pisał do Aleksandra Rożnieckiego — boś się cały oddał sztuce wojskowej. Nie ustawaj w chęci, a wszystkie trudności złamiesz”. Nic przeto dziwnego, iż w takiej atmosferze, przesyconej duchem braterstwa republikańskiego i patriotyzmu, gorąco powitano inicja­ tywę wydawania przez Godebskiego pisma „Dekada Legionowa”. Jego dewiza brzmiała: „Prawy żołnierz ma być zarazem świadomym kraju obywatelem”. „Dekada” zaczęła ukazywać się w Mantui, gdzie na początku 1799 r. stacjonowała 2 legia Rymkiewicza. Pomocnikiem Godebskiego w pracach redakcyjnych był kapitan Franciszek Pasz­ kowski. „Pismo było kopiowane zaledwie w kilku egzemplarzach — powiada Adam Skałkowski — dla poszczególnych batalionów legii drugiej i może jeszcze w paru dla przyjaciół w pierwszej, np. dla Wybickiego. Pierwszy numer »Dekady« zaginął, zachowały się tylko trzy następne z 1799 r., później wobec rozpoczęcia działań wo­ jennych pismo przestało się ukazywać. »Dekadę« kolportowano wśród żołnierzy przy wypłacie żołdu, czytywano przy rozkazach dziennych”. Godebski nie miał okazji rozwinięcia tam swych talentów literac­ kich, gdyż pismo zawierało jedynie kronikę najciekawszych wyda­ rzeń wojskowych i politycznych, o których donosiły gazety fran­ cuskie, korespondencje z różnych stron Włoch, drobiazgi literackie. Miało to nie tylko poszerzać wiadomości wojskowe żołnierzy, ale krzewić patriotyzm i „zasady moralne”. Kilka postrzępionych egzem­ plarzy „Dekady”, ofiarowanych przez syna Cypriana, przechowy­ wała później w swym Domu Gotyckim w Puławach, zamienionym na „muzeum pamiątek ojczystych”, księżna Izabela Czartoryska. Oprócz wydawania pisma Godebski i Paszkowski prowadzili wśród legionistów bardziej prozaiczne zajęcia dydaktyczne: uczyli brać żołnierską rachunków i historii ojczystej. 22 marca 1799 r., przed wyruszeniem na front, redaktor „Dekady” po raz ostatni zwracał się do czytelników i słuchaczy: „Pierwszy huk działa republikańskiego w tej wojnie jest dziennym rozkazem, który wolność wydała na zniszczenie tyranów”. Tą pobudką do walki stało się uderzenie armii koalicyjnych na Francję i Włochy...

Legionista męstwem wsławiony Czas odłożyć pióro, gdy grzmią działa. Dla Godebskiego bitewne pola pod Legnano i Magnano to prawdziwie krwawy chrzest żoł­ nierski. Pod Legnano niespodziewanie rozgrywa się dramat rodzinny. Stryjeczny brat Cypriana, Wincenty, który przedarł się z kraju do Legionów, spotyka tam naszego bohatera. „Gdy na polu bitwy witał się z bratem Cyprianem — opisuje tę chwilę historyk Marian Ku­ kieł — padł ranny śmiertelnie; rękę wyciągniętą do uścisku urwała mu kula armatnia’’*. Cyprian okazał „nieżołnierską słabość”, za co ganił go ponoć szef Rymkiewicz. Mianowany porucznikiem, przechodzi Godebski ze swą 2 legią krwawą łaźnię bitew, pochodów, odwrotów. Szef Rymkiewicz, awan­ sowany na polu bitwy do stopnia generała brygady, pada z okrzy­ kiem: „Czemuż losy łaskawe nie dały mi umrzeć na ziemi ojczystej". 2 legia traci dwie trzecie swego stanu. Polskie niedobitki wloką się do Mantui, która uchodzi za niezdobytą twierdzę. Mantua broni się pół roku. Była to obrona tak heroiczna, że na­ tchnęła Żeromskiego do zamknięcia w Mantui jednego z bohaterów Popiołów, księcia Gintułta. Cyprian jest inwalidą o kulach, niezdolnym do walki. Leżąc w szpitalu czy kuśtykając po pustych i obrabowanych wnętrzach pa­ łacu Gonzagów, powierza swe myśli diariuszowi, który pisał z za­ chęty Kniaziewicza. Szczątki tego dziennika ocaleją później w Pamiętniku oblężenia Mantui. W ostatniej fazie oblężenia Polacy, przewidując swój los, planują zamknięcie się w wieży i wysadzenie w powietrze. W październiku 1799 r. Mantua kapituluje. Francuzom zapewniono honorowe warunki, Polacy nie są nimi objęci. Oto jak opisuje Go­ debski w swym pamiętniku te straszne i upokarzające chwile: „Po kapitulacji i wyjściu garnizonu z Mantui ranni, między któ­ rymi byłem, przerzuceni zostali na dyskrecję [łaskę — M.R.] nie­ przyjaciela. Zgromadzono nas razem na dziedzińcu jednego hotelu. Na próżno posyłaliśmy do Kraya [dowódca austriacki, przed któ* M. K ukieł: Dzieje W ojska Polskiego w dobie napoleońskiej, W arszaw a 1920. 4 — P o la c y czasów niewoli

50 Żołnierz, obyw atel, poeta

rym kapitulowała Mantua — M.R.j, prosząc go o ludzkość lub przy­ spieszenie wyroku, jeśli jaki ma dla nas. Dzień cały wystawieni by­ liśmy na szykany pospólstwa i brutalstwo żołnierzy. Dopiero w nocy pozwolono nam wstąpić do środka domu i dano nam kwaterę. Przez ścianę od nas byli oficerowie austriaccy. Słyszeliśmy ich rozmowę. Pochwały przez nich dawane Polakom (...) słodziły przykrość na­ szego stanu". Godebski włączony do grupy jeńców pójść miał w niewolę au­ striacką. Dla ściganego konspiratora znaczyło to wiele lat ciężkiej twierdzy. Ale oto okazało się, że prości żołnierze kochali swego „in­ struktora”. Jeden z nich, Francuz, odstąpił mu miejsca idąc na nie­ wolnika. Koszmar austriackich lochów oddalił się — pozostała ge­ henna marszu o kulach do Francji. „Dążyłem za kolumną na kulach wspierany słodkim wyobrażeniem wolności. Lecz siły fizyczne nie są równe siłom umysłu (...). Osłabio­ ny na próżno się odzywałem do zwierzchników francuskich, prowa­ dzących oddziały. Powozy ich nadto były obciążone pakami, ażeby w nich miejsce dla kaleki być mogło”. Podczas tej drogi przez mękę, przez Alpy i oblodzoną przełęcz Mont Cenis wyrywa się poecie-legioniście gorzki okrzyk: „Pozna­ liśmy, co to jest walczyć o cudzą sprawę...!” Godebski leczył w Paryżu rany ciała i duszy, gdy w listopadzie 1799 r. młody generał Bonaparte obalił rząd i obwołał się konsu­ lem w gruncie rzeczy samowładnym. Kościuszko nazwał wtedy Bonapartego „grabarzem republiki”, ale ogół Polaków-emigrantów, szczególnie legionistów, wita przewrót życzliwie. Stary porządek zbyt był przeżarty zepsuciem i korupcją, zbyt był niepewny, aby go żałować. Uczucia te podzielał i Godebski: „Nigdy Paryż nie był spokojniejszym jak teraz. Każdy się cieszył z obalenia konstytucji dawnej”. Zresztą Napoleon zaraz po przewrocie jedna sobie serca Polaków pisząc do Dąbrowskiego: „Po powrocie moim do Europy dowiedziałem się z prawdziwym zadowoleniem o zachowaniu się Twoim i Twoich walecznych Pola­ ków we Włoszech w czasie ostatniej kampanii. Niepowodzenia za­ ćmiły na chwilę chwałę naszej armii, lecz wszystko zapowiada, że

Żołnierz, obyw atel, poeta 51

zaświeci ona wkrótce nowym blaskiem. Powiedz, generale, Twoim walecznym, że są oni nieustannie obecnymi w mej myśli; że liczę na nich, że oceniam ich poświęcenie się dla sprawy, której bronimy, i że będę zawsze ich przyjacielem i kolegą”. W ślad za tym poszły pierwsze korzystne dla Polaków decyzje Bonapartego: przyjęcie Legionów Polskich na żołd Rzeczypospolitej Francuskiej i zezwolenie, udzielone Kniaziewiczowi, na formowanie nad Renem nowej legii naddunajskiej. Do niej też podąża nowo mia­ nowany kapitan Godebski. Powierzono mu opiniowanie przybywa­ jących z kraju oficerów oraz jak dawniej pracę propagandową i oświatową wśród żołnierzy. Rekrutacja idzie dobrze, ale brak pie­ niędzy na wyżywienie, żołd, umundurowanie. Porusza to do żywego wrażliwego Godebskiego: „Nie mogę Ci opisać mego poruszenia na każde wejście do koszar — donosił w styczniu 1800 r. Kosseckiemu — Kiedy porównuję nędzę żołnierza z jego cierpliwością, a sze­ mrania włoskich naszych legionistów z jego spokojnością, znajduję się być nagrodzonym za trudy, które gdzie indziej byłyby nad zdro­ wie moje”. Godebskiemu przede wszystkim, jak niedawno we Włoszech, tak teraz nad Renem, przyznaje powojenny historyk Legionów, Jan Pachoński, zasługę, że „większość oficerów swych wieczornych roz­ rywek szukała w książkach, biorąc przykład z Paryża, gdzie gene­ rał Kniaziewicz zaczytywał się Belizanuszem, adiutant jego, Kossecki, Cezarem, a Szultzer szukał mądrości u Mablyego”. Przywiózł Godebski nad Ren podręczną bibliotekę, która była w stałym obiegu, a sam wieczory poświęcał pracy literackiej. Tam też zaczął zapewne spisywać swój diariusz oblężenia Mantui i powrotu z nie­ woli. Na wiosnę 1800 r. rozpoczyna się nowa krótkotrwała kampania wojenna. Wojska francuskie przekraczają Ren. Polacy ścierają się z Austriakami. Raporty z wszystkich bitew wymieniają chwalebne czyny Godebskiego. Pod Hochstadt, kiedy nieprzyjaciel napada nocą obóz, Godebski podrywa wszystkich do walki. W innej bitwie prze­ wodząc dwóm kompaniom, odzyskał wydarte stanowisko. Kiedy armię francuską dzieli od Wiednia zaledwie dwadzieścia pięć km, Austria prosi o pokój. Po ujawnieniu warunków traktatu

Żołnierz, obywatel, poeta 53

52 Żołnierz, obyw atel, poeta

okazało się, że i tym razem sprawa polska nie została poruszona. Nie da się opisać rozgoryczenia Polaków; „Już dochodzi godzina wy­ roku naszego — alarmował Godebski Wybickiego. — Będziesz nam potrzebny albo do osłodzenia szczęścia samego, albo do dama nam przykładu, jak człowiek cnotliwy powinien umieć znosić nieszczęś­ cia”. Nowy zastój w działaniach wojennych starał się Kniaziewicz wy­ korzystać do powiększenia liczebności i poprawienia wyposażenia legii. W początkach grudnia 1800 r. zyskał zgodę francuskiego na­ czelnego wodza, generała Moreau, na wybieranie spośród jeńców austriackich Polaków. Cyprian, wciąż kwękający inwalida, zostaje kierownikiem zakładu uzupełnień w Monachium. Jeńców-Polaków było tysiące, ale Godebski przeprowadzał staranną selekcję, a prze­ de wszystkim pracował „agitacyjnie”. Ciemnym, nieuświadomionym chłopom galicyjskim tłumaczył, jaka jest „różnica służby niewolni­ czej od obowiązków uczciwego człowieka”. Udało mu się zgromadzić w zakładzie monachijskim ponad dwa tysiące wybranych rekrutów. W ślad za tym szły gorączkowe raporty; trzeba tyle a tyle mundu­ rów, czapek, karabinów. A z tym w kwatermistrzostwie francuskim nie było najlepiej. Na przełomie 1800 i 1801 r. do legii naddunajskiej napływały alarmujące wiadomości o setkach Polaków więzionych przez Austria­ ków w Ołomuńcu i innych lochach. Najdłużej, bo od 1794 r. prze­ bywał w Ołomuńcu były podkanclerzy i „papież” polskich republi­ kanów, Hugo Kołłątaj. Władze więzienne obchodziły się z polskimi więźniami niesłychanie okrutnie. Podczas przesłuchań bito ich kijami i policzkowano, lochy były ciemne, wilgotne i pełne szczurów. Pod naciskiem Dąbrowskiego i Kniaziewicza władze francuskie inter­ weniowały wielokrotnie, ale Austriacy odpowiadali drwiąco, że chęt­ nie wypuszczą konspiratorów galicyjskich, jeśli Francja wpuści w swe granice rojalistycznych emigrantów! Godebski wstrząśnięty śmiercią Klemensa Leszczyńskiego, współtowarzysza lwowskich kon­ spiracji, który zmarł w więzieniu, wystosował nowe pismo do Knia­ ziewicza. Prosił o interwencję w imieniu legii na rzecz Hugona Kołłą­ taja, ośmiu innych więźniów oraz trzech osób, którym skonfiskowano majątki: „Kołłątaj więziony, choć nie jest poddanym austriackim,

(

Trzecieski w młodości studiował w Paryżu, ale potem nie konspirował”. Poruszony do żywego, generał Kniaziewicz wysłał w tej sprawie list do generała Moreau. Ten zwrócił się do austriackiego arcyksięcia Karola, który lubił uchodzić za liberała. Arcyksiążę obiecał inter­ weniować u cesarza Franciszka w sprawie uwięzionych Polaków. O staraniach tych wiedzieli zarówno Bonaparte, jak i jego brat Józef, wyznaczony do pertraktacji w Luneville. W marcu 1801 r. kapitan Godebski przerzucony został do innego zakładu rekrutacji — w Schaffhausen. Znalazł kilka tygodni, aby kurować swe rany u wód w Aix-la-Chape!le, gdzie poznał Justynę de Godfrinon, która — jak chce Wójcicki — „uniesiona litością ota­ czała go starannością swoją”. Niekochana wołyńska żona, pani Tekla, musiała już w tym czasie nie żyć, jeśli rychło Polak i Francuzka stanęli do ślubu. Gdzieś w Nadrenii urodził się Cyprianowi w 1801 r. syn, nazwany na cześć przyjaciela Kosseckiego Franciszkiem Ksa­ werym. Powrót do kraju „Zawierając pokój w Luneville w 1801 r. Napoleon nie krępował się wcale interesami polskimi, zostawiając Austrii wolną rękę w środkowej Europie i obiecując jej, jak również Rosji, niepopieranie wrogów wewnętrznych” — powiada Józef Andrzej Gierowski *. Luneville staje się powodem wielkiego kryzysu legionowego. W myśl postanowień rządu francuskiego Legiony Polskie przejść miały znów w służbę Republiki Cisalpińskiej. Dla wielu Polaków dalsza służba pod rozkazami Bonapartego traciła sens. Pierwszy Kniazie­ wicz, po nim liczne grono oficerów podaje się do dymisji. Nie­ którzy wchodzą w kontakty z tajnymi ugrupowaniami włoskimi, walczącymi z Francuzami, ciemiężycielami Wioch. Inni, liczniejsi, myślą o wyjeździć do Grecji, Belgii, Holandii, do kraju wreszcie, gdzie stosunkowo łagodne w tym okresie rządy pruskie w Warsza­ wie dawały nadzieję przetrwania do lepszych czasów. •T. A. G ierow ski: H istoria Polski 1505— 1864, W arszaw a 197B

54 Żołnierz, obywatel, poeta

Godebski należy do zdecydowanych zwolenników dymisji i po­ wrotu do kraju. Uważa, że jeśli Napoleon zawiódł tak srodze ocze­ kiwania Polaków, lepiej, aby ci, co mogą, wracali do kraju, gdzie są potrzebni bardziej niż na bitewnych polach. Można sobie wyobra­ zić, iż dla siebie widział już poeta-żołnierz niwę naukową i literacką, to ulubione schronienie wszystkich zawiedzionych polskich serc. Godebski składa na ręce Sokolnickiego prośbę o dymisję. Pisze, że nie chce dyskutować o przyszłych losach legii, która otrzymała roz­ kaz wymarszu do Włoch, ale czuje się po prostu chory po czterech latach służby w polu; widzi się użyteczniejszy gdzie indziej. Kończy swą prośbę o dymisję grzecznościowym komplementem pod adre­ sem nie łubianego (z wzajemnością!) Sokolnickiego: „Niech Pan, Generale, będzie przekonany, że nie zapomnę nigdy zaszczytu walczenia pod Pańską komendą. Pańskie imię pozostanie drogie w mym wspomnieniu i sercu”. W liście do Kniaziewicza nie taił natomiast prawdziwych przy­ czyn swego kroku. Sokolnicki (który miał do tego z tytułu służbo­ wego prawo) przeczytał list Godebskiego do Kniaziewicza i nie po­ siadał się z oburzenia. Skarżył się, że dzięki takim jak Godebski oficerom narastał ferment, że coraz więcej oficerów i żołnierzy pra­ gnie porzucić szeregi legionowe. W pisanym w wiele lat potem dziele 0 Legionach Sokolnicki starał się przypiąć jeszcze łatkę niecierpianemu Godebskiemu, nieżyjącemu już przecież bohaterowi spod Ra­ szyna: „Dochodziły głosy zapamiętałego żalu oficerów I batalionu z wyspy Elby, przeklinających towarzysza, wyłączających na zawsze żołnierza-poetę (...) od wojennej w jednym szeregu służby”. Nie­ słuszny to zarzut, gdyż przez swą dymisję uchronił Godebski siebie 1 wielu innych od plamy kondotierskiej służby. Napoleon wysłał przecież w 1804 r. część Legionów do piekła San Domingo, gdzie wykrwawiły się w walce z Murzynami, walczącymi o wolność swego kraju, a innych formacji polskich użył do rozprawienia się z wol­ nościowymi wystąpieniami ludności włoskiej. Tymczasem Godebskiego szykanowano. Zatrzymać go w służbie Sokolnicki nie mógł: wiadomo było, jak fatalny jest stan zdrowia bohatera Mantui. Zresztą tak zdecydowany teraz wróg Francji i jej konsula nie mógł być dobrym oficerem, a poza tym Legiony miały

Żołnierz, obywatel, poeta 55

kłopoty finansowe. Kiedy Godebski miał już wyjechać, pojawiły się natomiast trudności. Sokolnicki za żadne skarby nie chciał dać Cy­ prianowi rozkazu wyjazdu przez Strasburg, gdzie oczekiwała go młoda żona Justyna. W końcu Godebski dotarł do Strasburga i zastał tam, poza żoną, ukochanego Kniaziewicza, który miał jak on dymisję w kieszeni. 10 maja Kniaziewicz pożegnał legię czułym listem. Generał posta­ nowił bronić przed potomnością siebie i tych podkomendnych, któ­ rzy podali się do dymisji. „Teraz dopiero dostrzegł — pisze w cyto­ wanym już dziele Jan Pachoński — że to, co uważał za szczyt po­ święcenia dla Ojczyzny (utrata środków utrzymania i jakże pres­ tiżowej pozycji), może być przez pewien odłam emigracyjny oraz część legionistów (oczywiście głównie z legii włoskiej) interpreto­ wane jako wygodne i lekkomyślne wyjście z trudnej sytuacji, po­ zbawione troski o swoich podkomendnych. Na razie nie miał wia­ domości z kraju, jak jego krok przyjęto”. Opracował więc wspólnie z Franciszkiem Ksawerym Kosseckim tezy Obrony. Ponieważ Kniaziewiczowi nie dali bogowie lekkiego pióra, naszkicowane tezy opracować miał Kossecki Obaj mieli na­ dzieję, iż zamieszczą swą Obroną we francuskiej broszurze Considerations sur existences des Legions Polonaises au sevice de la Republiąue Franęaise, przygotowywanej do druku w Paryżu w 1801 r Kossecki wyjechał do Paryża, aby sfinalizować tę sprawę. Kiedy do druku nie doszło, Kossecki rozpowszechniał Obroną wśród wybit­ niejszych osobistości polskich (jedną kopię otrzymał m. in. Wybicki). Kniaziewicz i Kossecki stawiali w swym piśmie podstawowe pyta­ nie: czy Legiony Polskie tyle lat walczące przy boku Francji mają być uważane za formację żołnierzy-najemników, czy też za obywa­ teli — polskich patriotów, służących sprawie nieszczęśliwej ojczyzny „Historia nie daje nam przykładu — czytamy w Obronie — by któ­ ryś z narodów w swej agonii czynił tyle wysiłków, okazał tyle po­ święcenia i zapału dla obrony swej wolności i egzystencji”. Tych kilka tysięcy ludzi, którzy opuścili szeregi, nie uczyniło tego •— zda­ niem autorów — z egoizmu czy tchórzostwa, ale właśnie dlatego, iż nie widziało już wroga Polski, przeciw któremu ma walczyć pod starym sztandarem.

Żołnierz, obywatel, poeta 57

56 Znłnierz, obywatel, poeta

Kiedy Kossecki jedną bramą opuszczał Strasburg, drugą przy­ bywał do miasta jego druh Godebski. Cyprian bardzo chciał wra­ cać do kraju z Kosseckim, zaplanował nawet trasę wspólnej w ę­ drówki przez Drezno i Lipsk, ale przyjaciele, niestety, rozminęli się. Godebski zastał komendanta legii chorego i osłabionego. Z go­ ryczą słuchał Kniaziewicz o atakach na jego osobę ze strony Sokolnickiego, a także Aleksandra Rożnieckiego. To ostatnie było dlań tym boleśniejsze, że forsował ongiś kandydaturę Rożnieckiego na stanowisko dowódcy pułku ułanów. A teraz dawny faworyt oczerniał Kniaziewicza przed Dąbrowskim pisząc: ..Kniaziewicza dymisja została przyjęta przez rząd, czego się nie spodziewał, chociaż mocno żądał; po której odebraniu mocno zasłabł i bardzo chory”. Kniaziewicz szuka pociechy w rozmowach z kapitanem Godeb­ skim, planuje udać się z nim Renem do Holandii i odwiedzić ,,kas­ kady w Schaffhausen”, zobaczyć się z Wybickim. Wszystkiemu prze­ szkodził jednak silny atak reumatyzmu. Tymczasem Godebski nie chciał już zwlekać z wyjazdem do kraju. Generała Kniaziewicza prosił, aby pisał doń za pośrednictwem Schultza i żeby się nie dziwił, że on z kolei kierować będzie doń listy przez bankiera Turheima Godebski z żoną jeszcze w sierpniu 1801 r. oczekiwał Kosseckiego w Frankenthal. Bolał, że stracił kon­ takty z Szaniawskim i innymi kolegami. Wolny czas wypełniał ko­ piowaniem papierów Wybickiego (między innymi jego papierów z okresu konfederacji barskiej). Na jesieni 1801 r. widzimy Cypriana Godebskiego już w War­ szawie. Dziwi się temu jeden z jego legionowych towarzyszy, Amilkar Kosiński: „Nie, przyjacielu, Warszawa nie jest dla mnie mias­ tem Polaków, kiedy jej mieszkańcom Polakami być nie wolno”. Na to Godebski: „Kiedy zniknęło dla nas imię wielkiej ojczyzny, zróbmy ją małą w gronie kilku przyjaciół, na łonie rodziny i szczup­ łym zakresie ziemi".

Zabawy Minerwy Kapitan-poeta szuka dla siebie miejsca w pruskiej Warszawie. Nie­ wesoły przedstawiała wówczas obraz dawna stolica Polski. Licząca ledwie sześćdziesiąt cztery tysiące mieszkańców, zepchnięta przez okupanta do rzędu miast prowincjonalnych, wyludniona, na pół zruj­ nowana. Wszędzie martwota, stagnacja gospodarcza i kulturalna. Ton życiu miasta nadawała „złota młodzież Spod Blachy”, czyli różni dobrze urodzeni przyjaciele księcia Józefa Poniatowskiego oraz jego faworyty, markizy Vauban, i jednookiej siostry, Konstancji Tyszkiewicz. Właśnie pani Konstancja staje się doskonałym obiek­ tem „zabaw Minerwy”. Rozgniewany jej wystąpieniem przeciw zwolennikom sceny narodowej, Godebski strzela celnym epigramatem: Krzyknęła, zagrzewając stronników swych męstwo: „Jam fortuna, bom ślepa, więc pewne zwycięstwo”. Dostało się i jednemu z „papieży” klasyków polskich, zasłużone­ mu skądinąd tłumaczowi poetów starożytnych, Ludwikowi Osińskie­ mu, który wystawił w Warszawie wyjątkowo nudne sztuczydło Corneille'a Horacjusze: Nie wszyscy wszystko możem, tyś był wczora świadek, Febus ci twarz pokazał, Melpomena zadek. Na zaciemnionym horyzoncie błyskają przecież pierwsze ogniki nadziei. W 1800 r. zawiązało się w Warszawie Towarzystwo Przy­ jaciół Nauk. „Powrót kilku osób światłych i patriotycznych z zagra­ nicy — pisze Godebski w 1802 r. do Kosińskiego — stał się uży­ teczny krajowi. On im winien w części założenie Towarzystwa Przy­ jaciół Nauk, a zupełną odmianę w obyczajach młodzieży. Bilardowa junakieria nie najlepiej by się wydała przy ludziach, którzy dali dowody męstwa na placu chwały, a spokojności w życiu prywatnym. Mogę powiedzieć na chlubę powracających z Legionów, że ich po­ stępowanie w kraju zgodne jest z ich poświęceniem się za granicą To mnie utwierdza w opinii, że Legiony więcej nam przyniosły ko­ rzyści niż straty, wyjąwszy stratę kilku osób, których wspomnieć nie można bez żalu”.

58 Żołnierz, obyw atel, poeta

Tych kilka osób światłych i patriotycznych z zagranicy to przede wszystkim Józef Kalasanty Szaniawski i Franciszek Ksawery Kossecki — współzałożyciele Towarzystwa Przyjaciół Nauk, a także sam Godebski, przyjęty w poczet jego członków w listopadzie 1805 r. Ludzie ci połączyli swe wysiłki z patriotami, którzy nie opuścili kraju: Kazimierzem ks. Czartoryskim, generałem ziem podolskich, Ignacym Potockim, Tadeuszem Czackim, Stanisławem Staszicem, Ludwikiem Śniadeckim. Towarzystwo podjęło zespołową pracę we wszystkich zaborach dla ratowania polskości, rozwoju gospodarczego kraju, wspierania wszelkich cennych inicjatyw kulturalnych. Prze­ wodniczącym został biskup-erudyta Jan Chrzciciel Albertrandi, se­ kretarzem — Józef Kalasanty Szaniawski. Na wydziale historii pomyślano zaraz o spisaniu dziejów Legio­ nów Polskich. Powierzono to zadanie Kosseckiemu, wiedząc, jak cen­ ne materiały przywiózł znad Renu. Staszic pisał do niego, aby ko­ niecznie się tego podjął, gdyż publikowana historia stanowić będzie „nieprzemijający dorobek Legionów”. Zadaniem Towarzystwa jest „utrzymanie narodowych znamion, znakomitych imion, dziejów przodków i języka, których ostatnim akcentem są Legiony”. Kossecki nie uchylał się ze względu na kolegów z legii naddunajskiej, ale także z racji ukazania się Pamiętnika wojskowego generała Dąbrowskiego, który czyny tej legii, jej dowódcy Kniaziewicza i wszystkich kolegów tendencyjnie pominął. Kossecki prosił Godeb­ skiego, aby spisał mu dzieje 2 legii, w której służył i w której tyle dał dowodów męstwa. Poeta wymówił się powiadając, iż owszem, spisze dzieje całych Legionów... ale wierszem, a relację, o którą chodzi Kosseckiemu, najlepiej ułoży wiceszef 2 legii, Amilkar Ko­ siński, który już był w drodze do kraju. Pisał zaraz do Kosińskiego że „Kossecki, który ciągle i pomyślnie pracuje nad historią Legionów chce wspólnie z Tobą ją kończyć. Ty byłeś prawie początkiem tego szanownego związku. Ty patrzyłeś, niestety, na jego koniec”. Go­ debski nie taił żalu do Kniaziewicza, ponieważ ten rękopis jego Oblężenia Mantui udostępnił Dąbrowskiemu, który w Pamiętniku kłamliwie twierdził, że dostał manuskrypt od Godebskiego. Całe przedsięwzięcie zakończyło się fiaskiem, kiedy Dąbrowski, powodowany animozją do „kniaziewiczyków”, nie chciał udostępnić

Żołnierz, obywatel, poeta 59

Kosseckiemu, poza paru papierami, archiwum Legionów przecho­ wywanego w Mediolanie. W obcesowy sposób pisał do Kosseckiego w tej sprawie kapitan Maurycy Hauke, adiutant Dąbrowskiego. Nie samymi jednak muzami i naukami człowiek żyje. Z czegóż więc żył żołnierz-poeta? Pani Justyna stale choruje, nowo naro­ dzona córeczka wkrótce umiera, później przychodzą na świat dwaj synowie. Początkowo, pod koniec 1802 r., Godebski ima się handlu W bliżej nieokreślonych interesach odbywa podróż do Belgii, Ho­ landii i Niemiec. Nie zapewniło mu to widać złotych gór, jeśli po powrocie do Warszawy decyduje się na posadę guwernera trzech panien Jeżewskich w Rydzewie. Pracuje z trzema pannicami dzień w dzień po pięć godzin, z roczną pensją stu czerwonych złotych, co nie było sumą wielką. A przecież Cyprian wciąż jeździł do Warsza­ wy, pani Justyna lub któreś z dzieci wciąż chorowały, stosunki z chlebodawcą układały się fatalnie. Pan Jeżewski był po prostu skąpiradłem. Obiecał Godebskim pięciopokojowy domek, ale na obie­ tnicach się skończyło — cala rodzina gniotła się w dwóch małych izdebkach. Latem 1806 r rodzi się trzeci syn, Cyprian. „Szukając dla niego imienia, dałem mu własne, ażeby odpowiedziało uczuciowi, dla którego starszego syna nazwałem Ksawerym, a młodszego po nim Kalasantym” (na pamiątkę przyjaźni poety z Józefem Kalasantym Szaniawskim). Wielką radością staje się wizyta dawno nie widzianego brata, któ­ ry gospodarował na Wołyniu, Cyprian w stronach rodzinnych nie może się pokazać: nowy „liberalny” car Aleksander nie lubi na swych ziemiach żadnych polskich spiskowców, a co dopiero legionistów! Brat opowiada, że zbiera się nowa wielka burza wojenna, bo przez Wołyń ciągną masy wojska rosyjskiego. Nowa burza — nowa wojna przeciw zaborcom Polski, a więc nowe nadzieje dla skołatanych serc polskich. Może przyjdzie porzucić uprawiane z konieczności „zabawy Minerwy” i chwycić za oręż. Lutnia poety uderza w sta­ lowe tony: Miłośnik grobu i burzy, Rozważam z dziką rozkoszą, Jak się gniewne niebo chmurzy I gromy z trwogą roznoszą.

fil) Żołnierz, obyw atel, poeta

Istotnie, burza wybuchła. Wojna Francji z trzecią koalicją toczy się od Renu po Dunaj. 2 grudnia 1806 r Napoleon triumfuje pod Austerlitz. W tym czasie Godebski mieszka już w Warszawie, na staromiejskim Krzywym Kole. Z dziedzicem rydzewskim rozstał się gniewnie Pan Jeżewski nie wypłaci! mu zaległej pensji. Poeta biega po mieście udzielając lekcji Myśli o wysianiu Ksawerka do szkoły w Paryżu. Prosi bawiącego chwilowo za granicą Kosseckiego: ,,Jak będziesz w Paryżu, pomyśl, czy nie można umieścić Ksa werka w szkole przeznaczonej dla dzieci, których ojcowie położyli zasługi spore w tym kraju”. Pewne zyski płyną z wydawanego wraz z Kosseckim pisma „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne”. „Zabawy” — to jakby kontynuacja organu stanisławowskich obiadów czwartkowych, poświęcone są głównie tematyce literackiej. Godebski drukuje w nich swe wiersze, liczne rozprawki literaturoznawcze i przekłady, własny (zresztą słaby) romans Czerna, księżna Czernichowska. Tłumaczy i adaptuje utwory z innych literatur, zabawia się układaniem G ry geograticznej dla dzieci z 96 kartami, pisze wierszowane zagadki i szarady. Były to modne wówczas rozrywki, a „Zabawy” musiały być poczytne. Świad­ czą o tym liczni prenumeratorzy i liczne... pirackie przedruki, na które skarżą się redaktorzy. Wśród słownych igraszek starają się redaktorzy-autorzy przemycić coś „dla pokrzepienia serc”, na przykład szaradę, której rozwiązanie brzmi „Ojczyzna”: Pierwsza sylaba ból znaczy czy żałość, Druga pytanie, trzecia doskonałość, Choć rzecz straciłem przeznaczeniem srogiem, Wszystkie trzy razem są mi drugim Bogiem. Ogółem ukazało się pięć tomików „Zabaw”. Kazimierz W. Wój­ cicki w swych Pamiętnikach dziecka Warszawy ocenia je surowo: „Przeglądając starannie cały ten zbiorek, nie znajdujemy w nim żadnego artykułu, który by swą treścią i obrobieniem zasługiwał na przedruk. Mało tu bowiem utworów oryginalnych, więcej daleko tłumaczonych, naśladowanych lub streszczanych (...) »Zabawy« zu­ pełnie odpowiadają swej dobie. Jak martwota głucha objęła kraj

Żołnierz, o byw atel, poeta lii

cały, tak i to pismo nic żywotnego przedstawiać me mogło Na próż­ no przewracasz kartki, chcąc schwytać jakąś wiadomość o ruchu literackim, o nowych książkach, jakiś objaw w życiu społecznym Nic z tego nie znajdujemy”. Dodaje jednak Wójcicki łaskawie, iż „mimo tej czczosci »Zabawy« te mają zasługę w strzeżeniu czystości języka wpośród nacisku gerinumzmu; kierowały się tu myślą Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół Nauk”. Sprawiedliwiej chyba ocenił zasługi „Zabaw" dla szerzenia wiedzy w kraju J.K. Szaniawski w swej Pochwale Godeb­ skiego: „Chcieli rozszerzać światło w kraju, któremu polityczne wówczas położenie zagrażało upadkiem zupełnym narodowej literatury i ję­ zyka, a z tym i (...) upadkiem ducha narodowego”. W każdym razie pan Cyprian stawał się sławny. W kwietniu 1804 r Ludwik Osiński, nie pamiętając urazy za złośliwą fraszkę, zgłosił kandydaturę Godebskiego na członka przybranego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, „autora pisma »Zabawy Przyjemne i Pożyteczne«, które w ciągu swoich podróży ułożył i które z czasem wydać posta­ nowił". Od listopada 1805 r. widzimy Godebskiego jako czynnego uczestnika prac Towarzystwa. Przygotowuje dużą pracę o litera­ turze. W 1805 r. czytany jest na posiedzeniu Towarzystwa Wiersz do legiów polskich Godebskiego, który zapewnił mu miejsce na par­ nasie polskim. Poeta dotrzymał obietnicy: napisał wierszowane dzieje walk legio­ nowych. Zwraca się do swych towarzyszy bojów, mówi o ich tułaczce I ranach: W ich zbrojnym ciele duma narodu jaśniała, Na twarzy była rozpacz, a na czole chwała, Każdy pyłem okryty marszowego znoju, Nucąc hymny ojczyste pała żądzą boju. „Wolni wszyscy są bracią” — oto dewiza bohaterów spod Mantui. Pod tym hasłem walczyli z wrogiem, szukając drogi do niepodległej ojczyzny. Niestety, Francuzi wykorzystali zapał i męstwo Polaków, aby ich później opuścić: O narodzie niewdzięczny! — takaż twa wypłata, Byś na rzeź słał przyjaciół wśród obcego świata,

62 Żołnierz, obywatel, poeta

Nadzieje matek zamienia} na rozpacz i trwogę, Takąż nam do ojczyzny ukazałeś drogę. Poeta wzdycha do kolegów żołnierzy: Koledzy, przyjaciele, zobaczęż was kiedy? Będziemyż sobie nasze powiadać przygody W przekonaniu wewnętrznym szukając nagrody? Nie przeczuwał pewnie Godebski, jak prędko ujrzy kolegów i jak krótko się nimi nacieszy! Adam Skałkowski w zgodzie ze współczes­ nymi i potomnymi żołnierza-poety ocenia Wiersz do legiów pol­ skich jako najpiękniejszy, przesiąknięty pierwiastkiem emocjonalnym utwór Godebskiego. Znów w mundurze W grudniu 1806 r. Dąbrowski ogłasza w Poznaniu manifest Napo­ leona; zawarte jest w nim stwierdzenie, iż cesarz zobaczy, czy Polacy godni są stać się znów narodem. W Wielkopolsce i Warszawie w y­ bucha powszechny entuzjazm. Po Jenie Prusy czują się zdruzgotane Dąbrowski jako „organizator polskich sił zbrojnych w Wielkopolsce" wzywa do siebie wszystkich wojskowych Polaków. Jako jeden z pierwszych stawia się Godebski. Kiedy Polska ma zmartwychwstać, idą na bok dawne urazy, żale i niechęci, lęgnące się przecież z po­ czucia bezsiły i braku perspektyw. Twórca Legionów wita Godeb­ skiego serdecznie, mianuje pułkownikiem. W kwaterze wodza cisną się uszczęśliwieni, rozpłomienieni, żądni czynu wszyscy irredentyści: towarzysze kampanii włoskiej i naddunajskiej Legionów, uczestnicy insurekcji 1794 r., konspiratorzy i spiskowcy. Wszyscy są teraz brać­ mi, wszyscy żołnierzami jednej sprawy... W styczniu 1807 r. armie francuskie zajmują bezkrwawo Warsza­ wę i cały zabór pruski. Talenty publicystyczne Godebskiego wyko­ rzystuje Dąbrowski przy redagowaniu przemówień i proklamacji, jego doświadczenia żołnierskie przy formowaniu nowych jednostek. Pułkownik Godebski obejmuje w nowo utworzonym Ministerstwie Wojny Księstwa Warszawskiego wydział instrukcji wojskowych. Przekłada na nowo francuskie regulaminy i dzieła militarne, tworzy

Źotnierz, obyw atel, poeta 63

sztab współpracowników. Jest autorem dwóch cennych prac: Zbiór zasad życia wojskowego i Dziennik podręczny dla podojicerow i żołnierzy. Ważne miejsce przeznaczał Godebski rozwojowi umysło­ wemu żołnierzy, kształtowaniu takich cech, jak rycerskość, prawość i trzeźwość. Przełożonych zobowiązywał do zachęcania, podwładnych - do opanowania rzemiosła wojskowego i zdobywania wiedzy ogól­ nej. Na żołnierza trzeba patrzeć jak na obywatela. Każdy żołnierz winien ćwiczyć się w pisaniu, czytaniu i rachunkach: „Starając się nauczyć czytać i pisać większą nabędzie łatwość dopełniania swych obowiązków i usposobi się do postępowania na wyższe stopnie. Jakie­ kolwiek posiadać może rzemiosło, sztukę lub naukę, z takowych ku dobru służby korzystać winien”. Republikańskie poglądy Godebskiego nie bardzo odpowiadały mi­ nistrowi wojny, księciu Poniatowskiemu. Wybicki pisał w lutym 1807 r. do Dąbrowskiego: „O Godebskim zapomniałeś. Nareszcie chciałem mu dać na drogę i dla zony wsparcie, ale mu znowu książę Dyrektor (Poniatowski M. R ] kazał, aby się tu został, na co wiem, co cierpi” Pisał Wybicki, że w Ministerstwie Wojny panuje niechęć do re­ publikanów, a Godebski tym samotniejszy, że jego przyjaciel, Sza­ niawski, porzucił republikańskie sztandary i stał się gorącym monarchistą-bonapartystą! Sytuację Godebskiego w ministerstwie pogarsza fakt, iż proteguje go generał Zajączek; a nienawiść między Poniatowskim a Zającz­ kiem to rzecz znana. Ponadto Cyprian miał to nieszczęście, że darzył go przyjaźnią i szacunkiem marszałek Davout — jeszcze jeden, któ­ ry był w nieustannej wojnie z Poniatowskim. Kiedy Zajączek zwraca iię do księcia o nominację generalską dla Godebskiego, ten odkłada uprawę pod sukno. Kończy się na przyznaniu Cyprianowi Krzyża Virtuti Militari. Na pociechę: wrogie stosunki z Dąbrowskim uległy tak radykalnej .'.mianie, że zostaje pan Cyprian zaproszony na ślub generała z pan­ ną Barbarą Chłapowską, ową Basią z Mazurka Dąbrowskiego. Nie byłby Godebski poetą, gdyby nie uczcił tej fety wierszem: Niechaj liczne potomstwo, owoc słodkiej pracy, Będzie darem, którego czekają rodacy.

Ż ołnierz, o b yw a tel, poeta 65

£4 Żołnierz, abyuiatel. poeta

Godebski chcąc nie chcąc dostał się w kłębowisko wielkich intryg, z ulgą więc chyba powitał nowe obowiązki żołnierskie na prowincji. Pod koniec 1807 r. mianowano go komendantem wojskowym Kalisza. Tam też napisał i wystawił w sierpniu 1808 r. dwuaktową komediooperę Uroczystość Wielkiego Napoleona. Pierwszy to i ostatni raz wymienia imię człowieka, którego uważał za uzurpatora i odstępcę od sprawy republikańskiej. W grudniu tego roku sztuka Godebskie­ go wystawiona została w Warszawie. Z Kalisza odkomenderowano wkrótce pułkownika do twierdzy modlińskiej, gdzie został komen­ dantem. W przewidywaniu rychłego konfliktu z Austrią gorączkowo budował umocnienia i szkolił rekrutów. ,,Miano widać — powiada delikatnie Skałkowski — zaufanie do jego obowiązkowości, chociaż wiadomości w zakresie artylerii i inżynierii fortecznej nie posiadał i musiał dopiero się z nimi zapoznawać". Mówiąc prawdę, był Go­ debski w tych dziedzinach zgoła dyletantem, ale radził sobie widać nieźle, jeśli twierdza modlińska powitała Austriaków dobrze obwa­ rowana i uzbrojona. W kwietniu 1809 r. upokorzona Austria, zachęcona niepowodze­ niami Napoleona na Półwyspie Pirenejskim, tworzy z Anglią piątą koalicję. Dwie armie austriackie ruszają na Francję, trzecia pod wodzą arcyksięcia Ferdynanda d'Este wkracza w granice Księstwa Warszawskiego. Na pierwszą wiadomość o zagrożeniu stolicy puł­ kownik Godebski na czele swego nowozaciężnego 8 pułku podąża z Modlina do Warszawy. Naczelny wódz, książę Józef Poniatowski, z głównymi silami zajął już węzłową pozycję na południe od miasta u zbiegu dróg z Nadarzyna, Tarczyna i Piaseczna. Tam oczekiwał nieprzyjaciela. Wydawało się księciu, i słusznie, że najlepszym te­ renem do przyjęcia bitwy będą błota w okolicach Raszyna: teren ten Polacy znali znakomicie, Austriacy nie znali go wcale. 18 kwietnia do sił polskich dołącza Godebski, który — jak po­ wiada Szaniawski — „bez spoczynku poszedł zaraz ze stolicy noc­ nym marszem pod Raszyn, gdzie prosił księcia o pierwsze miejsce w boju”. Książę-wódz, choć szczerze nie lubił „pułkownika-republikanta”, obiecał mu to. Godebski zwrócił się do swych żołnierzy: — Ufam, iż zasłużycie sobie teraz przez waszą odwagę, by nu­ mer nasz 8 zmienionym był na 1...

Rozgorzała bitwa raszyńska. Znów wypadło Godebskiemu być pod rozkazami człowieka sobie niechętnego: generała Michała Sokolnickiego. Po południu 19 kwietnia broni Olszynki Falęckiej, ścierając się z Austriakami na prawym skrzydle armii polskiej. Odzywają się raz jeszcze, po raz ostatni, talenty liniowe dawnego porucznika Le­ gionów. Przytomność umysłu Godebskiego sprawia, że przez zręcz­ ne posunięcie linii naprzód morderczy ogień artylerii austriackiej przestał uderzać w szeregi jego pułku. Ale nieprzyjaciel, ufny w swą przewagę, parł na szczupłe siły polskie. ,,Z odwagą i przytomnością umysłu wraca Godebski kilkakrotnie do porządku swe wstrząśnione szeregi — opowiada Szaniawski — i odpiera natarczywą silę Z ubi­ tego pod sobą konia ze spokojem przesiada się na innego i niebawem odbiera postrzał w lewą nogę. Rana nie wstrzymuje go ani na chwilę od dowodzenia walczącymi; zwraca on jeszcze nie raz los boju na swoją stronę, pomimo że już zbyt zbliżony ogień przemagającego nieprzyjaciela stawał się coraz okropniej morderczym Kompanie odważnych grenadierów zmniejszone były do trzeciej części. Posuwa się na ich czele (...) nieustraszony dowódca, jak gdyby chciał ostat­ nią wywrzeć usilność. Już z bagnetem w ręku szczęśliwie zmuszał natarczywych do cofania, kiedy od zbyt bliskiego strzału śmiertelną poniżej piersi odbiera ranę i z konia spada”. Później, kiedy zraniono go po raz trzeci i unieśli go z pola żołnie­ rze, wyszeptał ponoć: — Więc i ty mnie nie mijasz... Raszyn pozostał daleko w tyle, ale zbliżająca się Warszawa oka­ zała się za daleka dla wykrwawionego żołnierza-poety, trzęsącego ■ię na przygodnej bryce. Po Cyprianie Godebskim została nie tylko poetyczna legenda, ale i dobrze wobec ojczyzny spełniony obowiązek.

t

P o lacy czasów niewoli

" 'I!1! IIIJ j.jiliM p

r*

■■ ■1'i'i'JI I' * ' 1!- ' i ' l i F

...............................i ......... ...

wmsg& f. ki

■•■ ■