Bzik kolonialny. II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie 9788383188768

Pierwsza książka o kolonialnych aspiracjach Polski. „Bzik kolonialny” to nowy reportaż znakomitego historyka, który odkr

115 44 5MB

Polish Pages [261]

Report DMCA / Copyright

DOWNLOAD FILE

Polecaj historie

Bzik kolonialny. II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie
 9788383188768

Table of contents :
Strona tytułowa
Copyright
Spis treści
Rozdział I. Stanica na Wężowej Górze
Rozdział II. Planeta białych ludzi
Rozdział III. Niech żyje king Sobieski!
Rozdział IV. Za chlebem bez flagi
Rozdział V. Kolonie według potrzeb
Rozdział VI. Ukajali, rzeka przeklęta
Rozdział VII. Angola dla bogaczy
Rozdział VIII. Tajniki czarnej duszy
Rozdział IX. Generał w białym kasku
Rozdział X. Wilki w owczej skórze
Rozdział XI. Wyspa dnia jutrzejszego
Zdjęcia
Bibliografia
Przypisy
Strona redakcyjna

Citation preview

Grze­gorz Łyś

BZIK KO­LO­NIAL­NY

II Rzecz­po­spo­li­tej przy­pad­ki za­mor­skie

Co­p y­ri­ght © Grze­gorz Łyś 2023 Wy­da­nie I War­sza­wa 2023

Ni­niej­szy pro­dukt ob­ję­ty jest ochro­ną pra­wa au­tor­skie­go. Uzy­ska­ny do­stęp upo­waż­nia wy­łącz­nie do

pry­wat­ne­go użyt­ku oso­bę, któ­ra wy­ku­p i­ła pra­wo do­stę­p u. Wy­daw­ca in­for­mu­je, że wszel­kie udo­stęp‐ nia­nie oso­bom trze­cim, nie­okre­ślo­nym ad­re­sa­tom lub w ja­ki­kol­wiek in­ny spo­sób upo­wszech­nia­nie, upu­blicz­nia­nie, ko­p io­wa­nie oraz prze­twa­rza­nie w tech­ni­kach cy­fro­wych lub po­dob­nych – jest nie­le‐ gal­ne i pod­le­ga wła­ści­wym sank­cjom.

Spis tre­ści

Co­p y­ri­g ht Roz­dział I. Sta­n i­ca na Wę­żo­wej Gó­rze Roz­dział II. Pla­n e­ta bia­łych lu­dzi Roz­dział III. Niech ży­je king So­bie­ski! Roz­dział IV. Za chle­bem bez fla­g i Roz­dział V. Ko­lo­n ie we­dług po­trzeb Roz­dział VI. Uka­ja­li, rze­k a prze­k lę­ta Roz­dział VII. An­g o­la dla bo­g a­czy Roz­dział VIII. Taj­n i­k i czar­n ej du­szy Roz­dział IX. Ge­n e­rał w bia­łym ka­sku Roz­dział X. Wil­k i w owczej skó­rze Roz­dział XI. Wy­spa dnia ju­trzej­sze­g o Zdję­cia Bi­blio­g ra­fia Przy­p i­sy Stro­n a re­dak­cyj­n a

Roz­dział I. Sta­ni­ca na Wę­żo­wej Gó­rze

Pierw­szej gwiazd­k i w Ba­to­li nie trze­ba by­ło, jak to w tro­p i­k ach, dłu­g o wy­p a­try­wać.

Tar­cza słoń­ca do­tknę­ła ho­ry­zon­tu, a już po chwi­li za­p a­dła za nim, jak­by po­chło­n ę‐ ła ją dżun­g la. Dom na wzgó­rzu i  plan­ta­cję oto­czy­ły nie­p rze­n ik­n io­n e ciem­n o­ści. Nad afry­k ań­ską zie­mią , po­do­bną do garn­k a na­p eł­n io­n e­g o po brze­g i czer­n ią , za‐ bły­sły ty­sią ­ce gwiazd, ja­snych i bli­skich jak na wy­cią ­g nię­cie rę­k i. Na wi­g i­lij­n ą wie‐ cze­rzę do­tar­li owe­g o ro­k u, an­n o 1935, do Ba­to­li, jed­n ej z  trzech pierw­szych pol‐

skich plan­ta­cji w Li­be­rii, dwaj go­ście aż z Mon­ro­wii – Ste­fan Pa­p rzy­cki, de­le­g at Li­g i Mor­skiej i Ko­lo­n ial­n ej (LMiK) w sto­li­cy kra­ju, i Ta­de­usz Bru­dziń­ski, do­rad­ca eko­n o‐ micz­n y rzą ­du li­be­ryj­skie­g o. Z są ­siedz­twa – dzień dro­g i w ha­ma­k u nie­sio­n ym przez tra­g a­rzy – przy­był plan­ta­tor i ku­p iec Edward Ja­n u­szew­ski. Po­n ad­to za­sie­dli do sto‐ łu en­to­mo­log pro­fe­sor Jan Hir­schler ze Lwo­wa z mał­żon­k ą Zo­fią , dok­to­rem bio­lo‐ gii, któ­rzy pro­wa­dzi­li ba­da­n ia na­uko­we w Ba­to­li, oraz go­spo­da­rze: Sta­n i­sław Sza‐ błow­ski i Ka­mil Gi­życ­k i, po­dróż­n ik i pi­sarz. Wszy­scy w bia­łych, sta­ran­n ie wy­p ra­so‐ wa­n ych ubra­n iach, wy­świe­że­n i, męż­czyź­n i su­mien­n ie ogo­le­n i. Pro­sił o to już kil­k a

dni wcze­śniej Gi­życ­k i, „aby w ten spo­sób nie tyl­k o pod­n ieść wo­bec czar­n ych zna‐ cze­n ie świę­ta, ale tak­że pod­n ieść god­n ość bia­łe­g o czło­wie­k a, gdyż dla te­g o nie ma

nic gor­sze­g o jak za­fry­k a­n i­zo­wa­n ie się, co się za­czy­n a od za­p usz­cza­n ia bro­dy, 1

a koń­czy kon­k u­bi­n a­tem w dżun­g li” . O god­n ość tę Po­la­cy, ja­k o sa­hi­bo­w ie do­p ie­ro co upie­cze­n i, po­cho­dzą ­cy z kra­ju, któ­ry – jak pi­sa­n o w szkol­n ych pod­ręcz­n i­k ach –

„jesz­cze” nie miał ko­lo­n ii, choć usil­n ie się o to sta­rał, mu­sie­li dbać szcze­g ól­n ie. Tę­g i sum, któ­ry miał być głów­n ym da­n iem wi­g i­lij­n ym, zło­wio­n y zbyt wcze­śnie, nie do­trwał nie­ste­ty do te­g o wie­czo­ru. Bie­siad­n i­cy mu­sie­li za­do­wo­lić się sar­dyn­k a‐

mi z pusz­k i i pol­ską szyn­k ą kon­ser­wo­wą . Tym żwa­wiej i czę­ściej trą ­ca­n o się kie­li‐ cha­mi. Nie­ła­two jed­n ak przy­cho­dzi­ło uwol­n ić się od eg­zo­tycz­n ej rze­czy­wi­sto­ści i po­wró­cić du­chem do da­le­k iej, okry­tej śnie­g iem oj­czy­zny. Z dżun­g li do­bie­g a­ły po‐ do­bne do do­n o­śne­g o skrzy­p ie­n ia bu­tów wrza­ski małp, po­hu­k i­wa­n ia noc­n ych pta‐ ków, od­g ło­sy ja­k ichś ta­jem­n i­czych noc­n ych wy­da­rzeń na­zna­czo­n ych prze­mo­cą

i zbrod­n ią . Cią ­g nę­ło z tro­p i­k al­n e­g o gą sz­czu wil­g ot­n e, jak­by piw­n icz­n e po­wie­trze – woń przed­wiecz­n ej zgni­li­zny nie­od­łą cz­n ej od wszech­obec­n ej tu śmier­ci i nie­usta­ją ‐ co od­ra­dza­ją ­ce­g o się ży­cia. „Wtem za­sze­le­ści­ło gwał­tow­n ie w ko­ro­n ach drzew, […]

po­ry­wi­sty wiatr har­ma­tan, le­cą ­cy od je­zio­ra Czad, prze­le­ciał z  fu­rią przez oko­li­cę 2

i o ma­ło nie zga­sił je­dy­n ej lam­p y naf­to­wej pa­lą ­cej się na wi­g i­lij­n ym sto­le” . Dba­ły

o hu­mo­ry go­ści Gi­życ­k i, wy­czu­wa­ją c ich dziw­n y nie­p o­k ój, za­in­to­n o­wał ko­lę­dę, któ‐ rą wszy­scy w  lot pod­chwy­ci­li, i  ski­n ą ł na czar­n e­g o boya, by na­p eł­n ił kie­lisz­k i.

Wkrót­ce zro­bi­ło się swoj­sko i mi­ło, a ze­bra­n ym z każ­dą chwi­lą przy­by­wa­ło fan­ta­zji. Ktoś rzu­cił, by świę­to Na­ro­dze­n ia Pań­skie­g o uczcić sal­wą ho­n o­ro­wą . Go­ście i  go‐ spo­da­rze uzbro­je­n i w ka­ra­bi­n y sta­n ę­li przed do­mem i nie ża­łu­ją c amu­n i­cji, strze­la­li raz za ra­zem w roz­g wież­dżo­n e nie­bo. Od­p a­lo­n o też zgro­ma­dzo­n e na wie­czór syl‐ we­stro­wy czer­wo­n e ra­k ie­ty, słu­żą ­ce zwy­k le do wzy­wa­n ia po­mo­cy – co chwi­la

„wzla­ty­wał w nie­bo czer­wo­n y snop świa­tła, któ­ry się w set­k i ogni roz­bi­jał i spa­dał 3

świe­cą ­cym desz­czem na drze­wa i krza­k i, plan­ta­cje i ba­g na” . Fa­jer­we­rki, któ­re z  ukon­ten­to­wa­n iem po­dzi­wia­li ro­bot­n i­cy plan­ta­cyj­n i i  miesz‐

kań­cy oko­licz­n ych wsi, za­p o­wia­da­ły zbli­ża­n ie się no­we­g o ro­k u – wie­le oznak wska‐ zy­wa­ło, że mo­że on się oka­zać nie­zwy­k le po­myśl­n y dla Pol­ski i do­n io­sły dla Li­be­rii, a na­wet ca­łej za­chod­n iej Afry­k i. Po la­tach próż­n ych sta­rań po­ja­wi­ła się oto na­dzie‐ ja, że Po­la­cy twar­do sta­n ą na za­mor­skim, afry­k ań­skim grun­cie i wkrót­ce awan­su­ją do wy­bra­n e­g o gro­n a po­tęg ko­lo­n ial­n ych. Z  pod­ręcz­n i­k ów szkol­n ych moż­n a by

usu­n ą ć wresz­cie ów kło­p o­tli­wy frag­ment, w któ­rym trze­ba by­ło przy­znać, że Pol­ska po­mi­mo swej ran­g i mo­car­stwa ko­lo­n ii „jesz­cze” nie po­sia­da. Prze­łom w tej kwe­stii miał się do­k o­n ać w  wy­n i­k u za­sad­n i­cze­g o umoc­n ie­n ia na­wią ­za­n ych wio­sną po‐ przed­n ie­g o ro­k u szcze­g ól­n ych re­la­cji z jed­n ym z dwóch – Etio­p ia wcią ż jesz­cze bro‐ ni­ła się dziel­n ie przed in­wa­zją wojsk Mus­so­li­n ie­g o – nie­p od­le­g łych kra­jów afry­k ań‐ skich. Li­be­rią wła­śnie. W umo­wie pod­p i­sa­n ej w Mon­ro­wii w kwiet­n iu 1934 ro­k u – ską ­d­in­ą d dość oso‐ bli­wej, bo za­war­tej mię­dzy LMiK a  rzą ­dem li­be­ryj­skim, czy­li mię­dzy or­g a­n i­za­cją

spo­łecz­n ą a  wła­dza­mi in­n e­g o pań­stwa – Li­be­ria udzie­la­ła stro­n ie pol­skiej wie­lu wy­ją t­k o­wych przy­wi­le­jów – ta­k ich jak na przy­k ład pra­wo do pro­wa­dze­n ia han­dlu w głę­bi kra­ju, co in­n ym cu­dzo­ziem­com by­ło za­bro­n io­n e. Pie­czę nad fi­n an­sa­mi i sta‐ nem sa­n i­tar­n ym kra­ju spra­wo­wać mie­li do­rad­cy z  Pol­ski. Li­be­ria zo­bo­wią ­za­ła się po­n ad­to mię­dzy in­n y­mi uzgad­n iać z  pol­skim przed­sta­wi­ciel­stwem wszel­k ie swe

kro­k i na fo­rum Li­g i Na­ro­dów oraz pro­jek­ty umów z  pań­stwa­mi trze­ci­mi. W  war‐ szaw­skich i lwow­skich ka­wiar­n iach prze­k o­n y­wa­n o się wza­jem­n ie, że spe­cjal­n e sto‐ sun­k i z Mon­ro­wią rze­czy­wi­ście za­owo­cu­ją w nie­dłu­g im cza­sie przy­ję­ciem przez Pol‐ skę pro­tek­to­ra­tu nad Li­be­rią . Re­dak­cja kra­k ow­skie­g o „Ilu­stro­wa­n e­g o Ku­rie­ra Co‐

dzien­n e­g o” po­su­n ę­ła się jesz­cze o krok da­lej, pi­szą c bra­wu­ro­wo w ko­men­ta­rzu do 4

jed­n e­g o z re­p or­ta­ży z Afry­k i: „Li­be­rię moż­n a już omal uwa­żać za pol­ską ko­lo­n ię” . Zda­n ie to – we­dług za­p ew­n ień pol­skie­g o MSZ wy­bryk lek­k o­myśl­n e­g o dzien­n i­k a­rza – od­n o­to­wa­n o z  iry­ta­cją i  nie­do­wie­rza­n iem nie tyl­k o w  Mon­ro­wii, lecz tak­że

w Lon­dy­n ie, Pa­ry­żu i No­wym Jor­k u. Dro­g a do ce­lu zdra­dzo­n e­g o przez „IKC” oka­za­ła się jed­n ak nad­spo­dzie­wa­n ie mo‐ zol­n a. Ści­śle mó­wią c, w  cią ­g u dwóch lat, ja­k ie upły­n ę­ły od wi­g i­lij­n ej wie­cze­rzy

1935  ro­k u w  Ba­to­li, nie po­su­n ię­to się w  dzie­le pod­p o­rzą d­k o­wa­n ia Li­be­rii ani o krok. A po­trze­ba po­sia­da­n ia ko­lo­n ii sta­wa­ła się z ro­k u na rok w Pol­sce co­raz bar‐ dziej pa­lą ­ca. W  Nie­dzie­lę Pal­mo­wą 1938  ro­k u oby­wa­te­le na­sze­g o kra­ju mie­li dzię­k i Li­dze Mor­skiej i Ko­lo­n ial­n ej nie­p o­wta­rzal­n ą oka­zję, aby oprócz świę­ce­n ia palm pu­blicz‐

nie za­ma­n i­fe­sto­wać pra­g nie­n ie po­zy­ska­n ia po­sia­dło­ści za­mor­skich. Na pa­rę dni przed Świę­ta­mi Wiel­k a­n oc­n y­mi kon­k ret­n ym po­p ar­ciem cie­szył się zwłasz­cza pod‐ no­szo­n y od lat przez LMiK po­stu­lat do­stę­p u do tań­szych su­row­ców z  wła­snych plan­ta­cji za­mor­skich, dzię­k i cze­mu spa­dły­by nie­za­wod­n ie ce­n y ana­n a­sów, po­ma‐ rań­czy, ro­dzy­n ek czy ka­k ao. Wkrót­ce, jak się spo­dzie­wa­n o, spra­wa ta zo­sta­n ie roz‐

strzy­g nię­ta zgod­n ie z wo­lą na­sze­g o spo­łe­czeń­stwa, wy­ra­żo­n ą pod­czas trwa­ją ­cych już nie­mal ty­dzień Dni Ko­lo­n ial­n ych. Mia­ły one po­k a­zać Eu­ro­p ie i świa­tu, że ko­lo‐ nie nam się na­le­żą jak ma­ło ko­mu. W  tym szcze­g ól­n ym ty­g o­dniu, jak Pol­ska sze­ro­k a i  dłu­g a, wiel­k o­miej­skie gma‐ chy, ka­mie­n i­ce i  zwy­k łe do­my na przed­mie­ściach ak­ty­wi­ści ko­lo­n ial­n i i  lo­k al­n e

wła­dze ude­k o­ro­wa­li fla­g a­mi na­ro­do­wy­mi oraz sztan­da­ra­mi LMiK. Na mu­rach po­ja‐ wi­ły się nie­zli­czo­n e pla­k a­ty, a na pla­cach wiel­k ie trans­p a­ren­ty z na­p i­sem – „Żą ­da‐ my dla Pol­ski ko­lo­n ij”. Na uli­ce miast i mia­ste­czek spadł z sa­mo­lo­tów deszcz mi­lio‐

na ulo­tek, w któ­rych do­ma­g a­n o się do­stę­p u do su­row­ców i te­re­n ów dla eks­p an­sji na­ro­do­wej. W  za­k ła­dach pra­cy, fa­bry­k ach, biu­rach, w  szko­łach, urzę­dach gro­ma‐ dzo­n o się na ape­lach ko­lo­n ial­n ych. Ko­lo­n ii żą ­da­li na ma­sów­k ach gór­n i­cy i włók‐ niar­k i, in­te­li­g en­ci i  wło­ścia­n ie. En­tu­zjazm tych ostat­n ich prze­ja­wiał się nie­raz we wzru­sza­ją ­cych od­ru­chach, kie­dy to „sie­dzą ­cy na za­p a­dłej wsi ma­ło­rol­n y go­spo­darz krzy­ży­k iem tyl­k o pod­p i­sy­wał uchwa­lo­n ą re­zo­lu­cję, kła­dą c w ten swój nie­zgrab­n y 5

krzy­żyk ca­łą moc­n ą wia­rę w ce­lo­wość ha­seł i po­stu­la­tów” .

Uko­ro­n o­wa­n iem tej wiel­k iej kam­p a­n ii mia­ła być wła­śnie peł­n a im­p rez i atrak­cji Nie­dzie­la Pal­mo­wa. Ra­n o przez War­sza­wę prze­je­chał ko­ro­wód kil­k u­dzie­się­ciu ude‐

ko­ro­wa­n ych eg­zo­tycz­n y­mi re­k wi­zy­ta­mi sa­mo­cho­dów, a  uli­ca­mi in­n ych miast i  miej­sco­wo­ści prze­szły barw­n e po­cho­dy. Pu­blicz­n ość po­dzi­wia­ła zwłasz­cza wo­zy

kon­n e stroj­n e w tro­p i­k al­n ą ro­ślin­n ość, wio­zą ­ce to­wa­ry ko­lo­n ial­n e, ta­k ie jak kau‐ czuk, ba­weł­n a, ka­wa oraz owo­ce po­łu­dnio­we. W  Ra­do­miu har­ce­rze ufor­mo­wa­li ma­low­n i­czą ka­ra­wa­n ę kup­ców arab­skich. W To­ru­n iu sen­sa­cję wzbu­dził ko­lo­n ial­n y od­dział woj­sko­wy w prze­wiew­n ych mun­du­rach i ka­skach tro­p i­k al­n ych, wy­sta­wio‐ ny przez po­mor­ską LMiK.

Głów­n y punkt pro­g ra­mu dnia sta­n o­wi­ło zgro­ma­dze­n ie oby­wa­tel­skie w War­sza‐ wie, pod­czas któ­re­g o krzep­k o i  kon­k ret­n ie prze­mó­wił pre­zes Li­g i, ge­n e­rał Sta­n i‐ sław Kwa­śniew­ski:

Brak nam bo­gactw na­tu­ral­nych, bez któ­rych nie mo­gą się obyć pań­stwa przo­du­ją­ce w ro­dzi­nie na­ro‐­ dów, a Pol­ska do ta­kich państw za­li­cza się w pierw­szym rzę­dzie. Brak nam naj­p o­trzeb­niej­szych su‐­ row­ców, któ­rych do­star­czyć nam mo­gą tyl­ko te­re­ny za­mor­skie, tyl­ko ko­lo­nie za­rzą­dza­ne i eks­p lo‐­ ato­wa­ne przez Po­la­ków. Spo­łe­czeń­stwo na­sze du­si się w te­ry­to­rial­nych gra­ni­cach Pań­stwa, nie mo‐­ gąc do­star­czyć pra­cy i  za­bez­p ie­czyć by­tu rze­szom dziel­nych sy­nów Oj­czy­zny, roz­p o­rzą­dza­ją­cych ener­gią, któ­ra za wszel­ką ce­nę mu­si być za­cho­wa­na i wy­zy­ska­na dla kra­ju. W tym ce­lu mu­si­my jak naj­p rę­dzej sze­ro­ko otwo­rzyć na­sze okno na świat, to zna­czy wy­zy­skać w ca­łej peł­ni nasz do­stęp do

mo­rza i przez tę dro­gę mor­ską skie­ro­wać za­stę­p y ro­da­ków, skie­ro­wać po­tęż­ne mo­ce pol­skiej pra­cy, 6

tę­ży­zny, ener­gii, przed­się­bior­czo­ści ku pol­skim te­re­nom ko­lo­nial­nym .

Wśród nie­milk­n ą ­cych okla­sków ge­n e­rał wzy­wał: „Gdy sta­je się zbyt dusz­n o, trze­ba

otwo­rzyć okno, któ­rym jest nasz do­stęp do mo­rza, trze­ba sze­ro­k o otwo­rzyć okno, 7

ja­k im jest Gdy­n ia” . Na ha­sła te War­sza­wa za­re­a go­wa­ła bar­dzo ży­wo. Wie­lu uczest­n i­k ów zgro­ma­dze­n ia do­zna­ło głę­bo­k ie­g o wstrzą ­su we­wnętrz­n e­g o, któ­ry się do­k o­n ał pod wpły­wem en­tu­zja­zmu ze­bra­n ia, en­tu­zja­zmu wy­wo­ła­n e­g o rze­czo­wym, 8

moc­n ym prze­mó­wie­n iem . Naj­więk­szą w  War­sza­wie sa­lę, ude­k o­ro­wa­n ą zie­le­n ią

i fla­g a­mi o bar­wach na­ro­do­wych, po brze­g i wy­p eł­n iał tłum słu­cha­czy. Jak­k ol­wiek nie spo­sób nie za­uwa­żyć, że by­ła to sa­la – a wła­ści­wie ha­la – zna­n e­g o Cyr­k u Bra­ci Sta­n iew­skich przy uli­cy Or­dy­n ac­k iej. W  wy­daw­n ic­twach Li­g i prze­k o­n y­wa­n o, że Dni Ko­lo­n ial­n e zgro­ma­dzi­ły mi­lio­n y uczest­n i­k ów. W  rze­czy­wi­sto­ści by­ły to ra­czej set­k i ty­się­cy. W  To­ru­n iu w  nie­dziel‐ nych im­p re­zach i uro­czy­sto­ściach wzię­ło udział dwa­dzie­ścia ty­się­cy osób, w Po­zna‐

niu, gdzie żą ­da­n o ko­lo­n ii z naj­więk­szym chy­ba prze­k o­n a­n iem, licz­bę ma­n i­fe­stu­ją ‐ cych osza­co­wa­n o na czter­dzie­ści ty­się­cy. Nie­mniej jed­n ak owe Dni Ko­lo­n ial­n e –

pierw­sze i  ostat­n ie zor­g a­n i­zo­wa­n e z  tak wiel­k im roz­ma­chem – z  pew­n o­ścią by­ły god­n ym uwa­g i osią ­g nię­ciem Li­g i i  śro­do­wi­ska dzia­ła­czy ko­lo­n ial­n ych. Kie­dy

w 1928 ro­k u dą ­że­n ie do zdo­by­cia ko­lo­n ii wpi­sa­n o do pro­g ra­mu za­ło­żo­n ej za­raz po od­zy­ska­n iu nie­p od­le­g ło­ści Li­g i Mor­skiej i Rzecz­n ej, za­si­lo­n ej do­p ie­ro co or­g a­n i­zu‐

ją ­cą się garst­k ą pio­n ie­rów pol­skie­g o ko­lo­n ia­li­zmu, te dą ­że­n ia wy­da­wa­ły się nie­do‐ rzecz­n e. Po dzie­się­ciu la­tach LMiK by­ła już jed­n ą z naj­licz­n iej­szych or­g a­n i­za­cji w II RP, cie­szą ­cą się nie­za­wod­n ym wspar­ciem władz i wiel­k ą po­p u­lar­n o­ścią . Pla­n y ko‐

lo­n ial­n e przy­cią ­g a­ły my­śli i  uczu­cia nie­ma­łej licz­by oby­wa­te­li, w  tym zwłasz­cza pół­mi­lio­n o­wej i ro­sną ­cej z ro­k u na rok rze­szy człon­k ów Li­g i. A przy­n aj­mniej tych spo­śród nich, któ­rych wia­ra w Pol­skę mo­car­stwo­wą by­ła szcze­ra i żar­li­wa. W szcze‐ gól­n o­ści mło­dzież upa­try­wa­ła w Li­dze swej przy­szło­ści i szans na speł­n ie­n ie ma­rzeń o sze­ro­k im świe­cie i eks­cy­tu­ją ­cym ży­ciu w pol­skich ko­lo­n iach. Pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i, po­dróż­n i­cy i au­to­rzy pi­szą ­cy o za­mor­skich lą ­dach i lu­dach, otrzy­my­wa­li set­k i po‐ dob­n ych do sie­bie li­stów: Chciał­bym po­dró­żo­wać, zwie­dzić świat ca­ły, a  wiem do­sko­na­le, czem się to wszyst­ko skoń­czy! Ukoń­czę szko­łę śred­nią, mo­że i uni­wer­sy­tet, i otrzy­mam po­sa­dę w War­sza­wie lub w ja­kimś Piń­sku

za 300 zło­tych mie­sięcz­nie. Gdy­bym był jesz­cze bo­ga­ty! Ale ro­dzi­ce moi są nie­za­moż­ni, na­p raw­dę nie mam żad­nej na­dziei na speł­nie­nie tych naj­go­ręt­szych ma­rzeń mo­i ch. Niech Pan po­ra­dzi, co 9

mam ro­bić .

In­n y przy­szły ko­lo­n i­za­tor mógł po­chwa­lić się kon­k ret­n y­mi już pla­n a­mi do­ty­czą ­cy‐ mi da­le­k iej An­g o­li: „Chciał­bym wy­bu­do­wać w  Lo­bi­to wiel­k i pięk­n y pa­łac, gdzie

przy­by­wa­ją ­cy ko­lo­n i­ści mo­g li­by zna­leźć chwi­lo­wy przy­tu­łek, opie­k ę i  ra­dę. Mam przed so­bą jesz­cze spo­ro lat na­uki, lecz uczyć się bę­dę za­wsze z  my­ślą o  da­le­k iej An­g o­li. Niech mi Pan po­ra­dzi, w ja­k im kie­run­k u mam się kształ­cić, cze­g o się uczyć, 10

by na­uki te zna­la­zły naj­lep­sze za­sto­so­wa­n ie w  Afry­ce” . Do wy­jaz­du w  tro­p i­k i skła­n ia­ły wie­lu tak­że in­n e, od wie­k ów ak­tu­a l­n e po­wo­dy. „Zdra­dzi­ła mnie ko­bie­ta, nie mam w Pol­sce co ro­bić – chcę w świat” – zwie­rzał się je­den z ama­to­rów przy­g ód ko­lo­n ial­n ych. In­n y kan­dy­dat otwar­cie wy­ja­śniał: „Nie zdam ma­tu­ry jak amen 11

w pa­cie­rzu. Więc co? Wy­je­chał­bym” .

Ro­sną ­cych sze­re­g ów zwo­len­n i­k ów ko­lo­n i­za­cji nie od­stra­sza­ły prze­róż­n e przy‐ kro­ści i okro­p ień­stwa nie­od­łą cz­n ie zwią ­za­n e z wy­p ra­wą w tro­p i­k i, któ­rych zresz­tą pro­p a­g an­da LMiK wca­le nie skry­wa­ła. Tak więc pod­czas ob­cho­dów Dni Mo­rza

w  por­cie gdyń­skim w  1936  ro­k u „W  ci­chy szmer or­k ie­stry wpadł ha­ła­śli­wy śpiew

czar­n ych dzi­k u­sów pły­n ą ­cych na eg­zo­tycz­n ej wy­spie pal­mo­wej, na któ­rej przy ogni­sku tor­tu­ro­wa­n o bia­łe­g o jeń­ca przy­wią ­za­n e­g o do pnia drze­wa. Kwa­drat ba­se‐

nu za­ro­ił się od stwo­rów dzi­wacz­n ych, kro­k o­dy­li, kra­bów, smo­k ów i  dzi­k ich lu‐ 12

dów” . Ar­ty­stycz­n a wi­zja mą k za­da­wa­n ych przez przed­sta­wi­cie­li lud­n o­ści afry­k ań‐

skiej, praw­dę mó­wią c, by­ła ra­czej od­le­g ła od XX-wiecz­n ych re­a liów ży­cia w ko­lo‐ niach i  mło­dzi Po­la­cy in­te­re­su­ją ­cy się eg­zo­tycz­n ym świa­tem praw­do­p o­dob­n ie o tym wie­dzie­li. Uwię­zie­n ie przez wro­g ich tu­byl­ców, a na­wet sym­bo­licz­n e przy­p ie‐

cze­n ie bo­k ów przed­sta­wiać się mo­g ło zresz­tą ja­k o sto­sun­k o­wo mniej­szy dys­k om­fort w po­rów­n a­n iu z wbi­ciem na pal czy ro­ze­rwa­n iem na strzę­p y przez „to­wa­rzy­stwo” si­czo­we, co z ta­k ą fi­n e­zją uka­zy­wał Hen­ryk Sien­k ie­wicz. Po­p rzed­n ie ge­n e­ra­cje ży­wi­ły swą ima­g i­n a­cję ry­cer­ski­mi przy­g o­da­mi na kre­sach, po­ema­tem Mo­hort Win­cen­te­g o Po­la, a  w  szcze­g ól­n o­ści Try­lo­g ią . W  dru­g iej de­k a‐

dzie nie­p od­le­g ło­ści po­ja­wi­ła się al­ter­n a­ty­wa, nie­mniej zresz­tą ro­man­tycz­n a, w po‐ sta­ci „idei ko­lo­n ial­n ej”. Szy­mo­n a Mo­hor­ta, na wpół le­g en­dar­n e­g o XVIII-wiecz­n e­g o bo­ha­te­ra, któ­ry kil­k a­dzie­sią t z po­n ad stu po­do­bno lat swe­g o ży­cia spę­dził, bro­n ią c 13

gra­n ic Rzecz­p o­spo­li­tej na Dzi­k ich Po­lach ja­k o rot­mistrz cho­rą ­g wi kró­lew­skiej , za‐ czą ł ru­g o­wać z  wy­ob­raź­n i i  ma­rzeń młod­sze­g o zwłasz­cza po­k o­le­n ia mniej mo­że

szla­chet­n y, skrom­n y i po­boż­n y, lecz bar­dziej przed­się­bior­czy i więk­szą ob­da­rzo­n y fan­ta­zją Mau­ry­cy Be­n iow­ski, ce­sarz Ma­da­g a­ska­ru. God­n e uwa­g i, że do zwro­tu z  ukra­iń­skich ste­p ów ku kra­inom da­le­k ie­g o po­łu­dnia przy­czy­n ił się w  nie­ma­łym stop­n iu sam Sien­k ie­wicz, straż­n ik kre­so­wych le­g end i orę­dow­n ik sar­mac­k iej tra­dy‐ cji. 14

Pan, „któ­ry nad­to pa­trzy na świat przez ru­rę od barsz­czu” , jak o nim szy­der­czo mó­wi­li i pi­sa­li kry­ty­cy, obej­rzał jed­n ak przez ów oso­bli­wy przy­rzą d optycz­n y nie‐ ma­ły ka­wał świa­ta. W grud­n iu 1890 ro­k u wy­brał się w dłu­g ą po­dróż do Afry­k i i do‐

tarł aż do Zan­zi­ba­ru, ską d wy­ru­szył w głą b lą ­du na my­śliw­skie sa­fa­ri wzdłuż rze­k i Ki­g a­mi. Jej brze­g i spo­wi­ja­ły …upię­cia lja­nów, po­p rze­rzu­ca­ne z  drze­wa na drze­wo, zwie­sza­ją­ce się – i  tuż nad wo­dą, i  da­lej, w głę­bi – two­rzą po­zór ko­tar nad drzwia­mi mrocz­nych świą­tyń le­śnych, […] głąb cał­kiem jest za‐­ kry­ta dla oka; wszę­dy spo­kój, mil­cze­nie; wo­dy ocem­bro­wa­ne mu­rem drzew – dziw­ne, pra­wie mi‐­ stycz­ne za­ci­sze! Po­grą­żo­ny w niem czło­wiek mnie­ma, że wdzie­ra się w ja­kąś ta­jem­ni­cę i że ko­goś ob­ra­ża. Wszel­ka nad­p rzy­ro­dzo­na isto­ta wy­da­ła­by się tu rze­czy­wi­stą, tak jak w ob­ra­zach Bo­ec­kli­na. […] Gdzie­nie­gdzie z drzew ka­p ią kwia­ty i tuż nad zwier­cia­dłem wod­nem le­żą w cie­niu płat­ki krwa‐­ we lub ró­żo­we. W miej­scach, gdzie la­su nie pod­szy­wa zbi­ta gę­stwi­na krza­ków, wi­dać grunt czar­ny

i wil­got­ny, po­do­bny do zie­mi uży­wa­nej w cie­p lar­niach; wy­żej nad nim wi­si le­ciuch­na ko­ron­ko­wa

za­sło­na pa­p ro­ci, jesz­cze wy­żej pnie po­okrę­ca­ne jak­by okrę­to­we­mi li­na­mi i wresz­cie jed­na wiel­ka ko­p u­ła li­ści zie­lo­nych, czer­wo­na­wych, zło­tych, wiel­kich i ma­łych, o kształ­tach wa­chla­rzów, mie‐­ 15

czy, piór, ostrzów od włócz­ni .

Pla­n u­ją c po­dróż do Afry­k i, za­mie­rzał Sien­k ie­wicz wraz ze swym to­wa­rzy­szem, mło‐ dym hra­bią Ja­n em Jó­ze­fem Tysz­k ie­wi­czem, do­trzeć aż do pod­n ó­ży od­le­g łe­g o o mie­sią c mar­szu od sto­li­cy ko­lo­n ii Ba­g a­moyo ma­sy­wu Ki­li­man­dża­ro. Sa­fa­ri trwa­ło

jed­n ak znacz­n ie kró­cej i za­k oń­czy­ło się nie­for­tun­n ie. Pew­n e­g o wie­czo­ru, na szczę‐ ście  już bli­sko wy­brze­ża oce­a nu, pi­sarz miał atak fe­bry, czy­li ma­la­rii z  go­rą cz­k ą gru­bo po­n ad 39 stop­n i – „sta­ło się te­raz dla mnie ja­snem, że do­sta­łem te­g o ro­dza­ju 16

złej fe­bry, któ­rej dwa ata­k i moż­n a prze­żyć, ale trze­ci za­bi­ja za­wsze” . Na­stęp­n e­g o dnia po kosz­mar­n ym po­cho­dzie przez ba­g na, pie­szo i bo­so w pa­lą ­cym słoń­cu, cho‐

ry pi­sarz do­wlókł się do zbaw­czej mi­sji ka­to­lic­k iej w Ba­g a­moyo, ską d prze­do­stał się na Zan­zi­bar. Na pach­n ą ­cej goź­dzi­k a­mi wy­spie przez po­n ad dwa ty­g o­dnie le­czył się we fran­cu­skim szpi­ta­lu i szczę­śli­wie po­wró­cił do Eu­ro­p y. Trze­ci atak nie nad­szedł.

Tak oto pol­ska li­te­ra­tu­ra wzbo­g a­ci­ła się o  opu­bli­k o­wa­n e w  po­czyt­n ych Li­stach z  Afry­ki pierw­sze bez­spor­n ie wy­so­k iej pró­by opi­sy tro­p i­k al­n ej dżun­g li, a  tak­że „czar­n o­skó­rych ty­p ów ludz­k ich”. Na kra­jow­ców pa­trzył Sien­k ie­wicz okiem dba­łe­g o go­spo­da­rza, sza­cu­ją ­ce­g o war­tość swej służ­by do­mo­wej lub fol­warcz­n ej al­bo ży­we‐ go in­wen­ta­rza. Nie mógł się na­chwa­lić zwłasz­cza prze­wod­n i­k ów i tra­g a­rzy za­trud‐ nio­n ych na czas sa­fa­ri: „nie wy­ob­ra­żam so­bie, że­by gdzie­k ol­wiek na świe­cie moż­n a zna­leźć lu­dzi ła­twiej­szych do pro­wa­dze­n ia, wraż­liw­szych na każ­de sło­wo i chęt­n iej‐ szych. Je­stem prze­k o­n a­n y, że po­dróż­n ik, któ­ry by zło­żył swą ka­ra­wa­n ę na przy‐

kład z  egip­skich Ara­bów, był­by zmu­szo­n y co dzień ucie­k ać się do po­mo­cy ki­ja, a kto wie, czy i nie do re­wol­we­ru. Tym­cza­sem z na­szy­mi ludź­mi nie po­trze­bo­wa­li‐

śmy pra­wie gło­su pod­n o­sić”. Po­dzi­wiał fi­zycz­n ą oka­za­łość lu­du Su­a hi­li, tor­sy, ja‐ kich rzeź­biarz na próż­n o szu­k ał­by w Eu­ro­p ie, i gra­ją ­ce pod skó­rą , po­ły­sku­ją ­ce od po­tu mu­sku­ły tra­g a­rzy przy­p o­mi­n a­ją ­cych po­są ­g i gla­dia­to­rów wy­k u­te z bru­n at­n e‐

go mar­mu­ru. Chwa­lił kla­sycz­n e ra­mio­n a ko­biet i ich ple­cy sil­n ie osa­dzo­n e w sze­ro‐ kich bio­drach, ale z  dez­a pro­ba­tą wspo­mi­n ał, że „po­ję­cia afry­k ań­skie  o  pięk­n o­ści biu­stu są wprost prze­ciw­n e eu­ro­p ej­skim – wszyst­k ie zaś biu­sty są pięk­n e na spo­sób afry­k ań­ski”.

Tak oto przy­szły no­bli­sta wniósł do pol­sz­czy­zny ję­zyk z dzi­siej­sze­g o punk­tu wi‐ dze­n ia jaw­n ie ra­si­stow­ski oraz spo­p u­la­ry­zo­wał na zie­miach pol­skich „ko­lo­n ial­n y”

po­g lą d na świat, ma­ło u  nas wcze­śniej zna­n y. Lecz na­sza myśl ko­lo­n ial­n a – dla mo­carstw, a  na­wet po­mniej­szych kra­jów eu­ro­p ej­skich był to okres afry­k ań­skiej i  azja­tyc­k iej go­rą cz­k i to­wa­rzy­szą ­cej roz­dzie­ra­n iu resz­ty jesz­cze nie­p o­dzie­lo­n e­g o świa­ta – z  przy­czyn obiek­tyw­n ych, to jest z  po­wo­du bra­k u pań­stwa pol­skie­g o, wcią ż jesz­cze le­ża­ła odło­g iem.

Afry­k ań­skie swe wra­że­n ia i prze­my­śle­n ia spo­żyt­k o­wał Sien­k ie­wicz z wiel­k im po‐ wo­dze­n iem raz jesz­cze dwa­dzie­ścia lat póź­n iej. W 1910 ro­k u za­czę­ły się uka­zy­wać w „Ku­rie­rze War­szaw­skim” ko­lej­n e od­cin­k i W pu­sty­n i i w pusz­czy. Po­wieść przy­g o‐ do­wa dla mło­dzie­ży oka­za­ła się świa­to­wym be­st­sel­le­rem, w Pol­sce zaś sta­ła się dla pa­ru po­k o­leń nie­za­stą ­p io­n ym źró­dłem wie­dzy i wy­ob­ra­żeń o Czar­n ym Lą ­dzie, ko‐

lo­n iach i  lu­dach ko­lo­ro­wych. To wła­śnie na jej kar­tach znaj­du­je­my pierw­szy – w dzie­le prze­zna­czo­n ym dla naj­szer­szej pu­blicz­n o­ści – prze­błysk ro­dzi­mej kon­cep­cji ko­lo­n ial­n ej. Kie­dy po uśmie­rze­n iu kon­flik­tu mię­dzy wro­g i­mi so­bie Sam­bu­ru a Wa-

hi­ma, ple­mie­n iem Ka­le­g o, Staś Tar­k ow­ski prze­mie­rza sa­wan­n ę, do­cho­dzi do prze‐ ko­n a­n ia, że „gdy­by chciał, mógł­by w tych oko­li­cach zo­stać kró­lem nad wszyst­k i­mi lu­da­mi, jak Be­n iow­ski na Ma­da­g a­ska­rze. I przez gło­wę prze­le­cia­ła mu myśl, czy­by nie do­brze by­ło wró­cić tu kie­dy, pod­bić wiel­k i ob­szar kra­ju, ucy­wi­li­zo­wać Mu­rzy‐ nów, za­ło­żyć w tych stro­n ach no­wą Pol­skę al­bo na­wet ru­szyć kie­dyś na cze­le czar‐ 17

nych wy­ćwi­czo­n ych za­stę­p ów do sta­rej” . Jak prze­k o­n y­wał Pier­re Paul Le­roy-Be­a u­lieu, zna­n y eko­n o­mi­sta fran­cu­ski, pro­fe‐

sor Col­le­g e de Fran­ce, „na­ro­dy, któ­re nie ko­lo­n i­zu­ją , prze­zna­czo­n e są na wy­mar‐ cie, a przy­n aj­mniej na wstą ­p ie­n ie do gro­n a naj­mniej licz­n ych i naj­mniej­szych na 18

ku­li ziem­skiej” . Ta zło­wróżb­n a myśl na­le­ża­ła do ulu­bio­n ych cy­ta­tów na­szych pio‐

nie­rów ko­lo­n ial­n ych, słu­żą c do stra­sze­n ia i  mo­bi­li­zo­wa­n ia za­rów­n o zwy­k łych współ­o­by­wa­te­li, jak i  władz róż­n ych szcze­bli. „Jest to kwe­stja, któ­ra ma w  so­bie Ham­le­tow­skie »być al­bo nie być«, spra­wa, od któ­rej za­le­ży, czy bę­dzie­my wiel­k im na­ro­dem, mo­car­stwo­wem pań­stwem, czy za­du­si­my się w na­szych dzi­siej­szych cia‐ snych gra­n i­cach, jest to czyn, któ­ry mu­si­my urze­czy­wist­n ić, bo zmu­sza nas do te­g o 19

po pro­stu na­sze pra­wo do ży­cia” – do­wo­dził pre­zes za­ło­żo­n e­g o w  1928  ro­k u Zwią z­k u Pio­n ie­rów Ko­lo­n ial­n ych, wcze­śniej pierw­szy kon­sul pol­ski w  Ku­ry­ty­bie, Ka­zi­mierz Głu­chow­ski.

W  pierw­szych la­tach nie­p od­le­g ło­ści pod­n o­szo­n a wy­trwa­le przez orę­dow­n i­k ów na­ro­do­wej eks­p an­sji kwe­stia ko­lo­n ial­n a by­ła głów­n ie przed­mio­tem żar­tów i drwią ‐

cych fe­lie­to­n ów w ga­ze­tach. Cza­sem też – scy­sji po­li­tycz­n ych. W czerw­cu 1921 ro­k u pod­czas dys­k u­sji nad re­for­mą rol­n ą po­seł Smo­ła z klu­bu le­wi­co­wej par­tii chłop­skiej PSL „Wy­zwo­le­n ie” obu­rzał się, że pre­mier i  mi­n i­stro­wie przyj­mu­ją de­le­g a­tów z  fran­cu­skie­g o mi­n i­ster­stwa rol­n ic­twa, któ­rzy ma­ją wer­bo­wać chło­p ów na Ma­da‐ ga­skar al­bo do in­n ych miejsc w Afry­ce, peł­n ych żół­tej fe­bry i róż­n ych cho­rób. I, co

gor­sza, mó­wią z ni­mi o tym, „że­by tam chło­p ów wy­wo­zić jak by­dło na wy­mar­cie i  wy­mor­do­wa­n ie przez żół­tą fe­brę, że­by tyl­k o ma­ją ­tecz­k i po­zo­sta­ły, że­by owych bol­sze­wi­k ów, któ­rzy ma­ją głód na zie­mię, uby­ło […]. Nie mam za to dość słów po‐ 20

tę­p ie­n ia w imie­n iu ca­łe­g o lu­du, że ta­k ie rze­czy się dzie­ją ” . Mi­n i­ster rol­n ic­twa Jó‐ zef Ra­czyń­ski tłu­ma­czył w od­p o­wie­dzi, że de­le­g at fran­cu­ski, bo­ta­n ik, agro­n om i ba‐

dacz Afry­k i pro­fe­sor Je­a n Dy­bow­ski – któ­ry, choć uro­dzo­n y i wy­cho­wa­n y we Fran‐ cji, z du­cha po­zo­stał Po­la­k iem – już pod­czas kon­fe­ren­cji wer­sal­skiej po­p ie­rał myśl, by część ko­lo­n ii za­bra­n ych Niem­com Fran­cja od­stą ­p i­ła Pol­sce. Fran­cu­zi mo­g li­by je‐ go zda­n iem od­stą ­p ić Po­la­k om pew­n e te­ry­to­rium, któ­re pol­scy rze­czo­znaw­cy uzna‐ li­by za od­p o­wied­n ie, i ze­zwo­li­li­by na wy­łą cz­n ą ko­lo­n i­za­cję przez osad­n ic­two pol‐

skie wraz ze zgo­dą na rzą ­dy au­to­n o­micz­n e i pol­skich urzęd­n i­k ów. „Zwró­ci­łem je­g o uwa­g ę, że po pierw­sze, ży­je jesz­cze w na­ro­dzie na­szym tra­g e­dja San Do­min­g o, po wtó­re, że Pol­ska jest w sta­djum kon­cen­tra­cji ele­men­tu na­ro­do­we­g o, a nie je­g o roz‐ 21

pra­sza­n ia” – pod­k re­ślił z  god­n o­ścią mi­n i­ster i  za­rę­czył, że przy­bysz z  Fran­cji chciał tyl­k o wie­dzieć, czy Pol­ska by­ła­by go­to­wa wy­stą ­p ić o ta­k ie te­ry­to­rium do rzą ‐ du fran­cu­skie­g o. Pięt­n a­ście lat póź­n iej – być mo­że trau­ma San Do­min­g o, czy­li dra­mat pol­skich le‐ 22

gio­n i­stów na Ha­iti , wy­da­wa­ła się już mniej do­tkli­wa – ini­cja­ty­wę Dy­bow­skie­g o

uwa­ża­n o za lek­k o­myśl­n ie za­p rze­p asz­czo­n ą oka­zję oraz do­wód, że uzy­ska­n ie ko­lo‐ nii lub za­mor­skich te­re­n ów o  po­dob­n ym sta­tu­sie jest cał­k o­wi­cie moż­li­we. „Kie­dy w okre­sie kon­fe­ren­cji po­k o­jo­wej zna­leź­li się lu­dzie skła­da­ją ­cy na­szej de­le­g a­cji me‐ mor­ja­ły z żą ­da­n iem ty­tu­łem spad­k u po Niem­cach czę­ści ich ko­lon­ji, […] lu­dzie »po‐ waż­n i« uwa­ża­li ich za war­ja­tów, a  me­mor­ja­ły po­szły do ko­sza”

23

– przy­p o­mi­n a­li

z go­ry­czą pre­k ur­so­rzy ko­lo­n ia­li­zmu. „Ale wszak mrzon­k ą by­ła jesz­cze nie tak daw‐ no nie­p od­le­g łość Pol­ski, a dziś mrzon­k a ta przy­ob­le­k ła się w cia­ło” – wy­wo­dził Głu‐ chow­ski. „Wszak ma­rze­n iem był do­stęp do mo­rza, a  dziś z  dnia na dzień sta­je­my 24

co­raz bar­dziej krzep­k ą sto­p ą nad Bał­ty­k iem, na­p ra­wia­ją c błę­dy Oj­ców!” .

W po­ło­wie lat trzy­dzie­stych ubie­g łe­g o wie­k u o tym, że ko­lo­n ie są Pol­sce po­trzeb‐ ne, a tak na­p raw­dę ko­n ie­czne, prze­k o­n a­n a by­ła nie­ma­ła już część spo­łe­czeń­stwa. Sła­bym punk­tem idei ko­lo­n ial­n o-mo­car­stwo­wej po­zo­sta­wa­ła wcią ż jed­n ak jej re­a li‐ za­cja. Przez wie­k i Rzecz­p o­spo­li­ta, choć w cza­sach świet­n o­ści się­g a­ła od mo­rza do mo‐ rza, wy­da­wa­ła się przy­p i­sa­n a do zie­mi – bez­k re­sne­g o lą ­du eu­ro­a zja­tyc­k ie­g o. Ste‐ fan Że­rom­ski, orę­dow­n ik Pol­ski otwar­tej ku mo­rzu, w pierw­szych la­tach nie­p od­le‐

gło­ści pi­sał z  gnie­wem: „…zwra­ca­n ie się twa­rzą , pier­sia­mi, na­tę­że­n iem pa­sji i wszyst­k ich sił do wal­k i i zma­g a­n ie się je­dy­n ie ze Wscho­dem zno­wu to­czy nasz or‐ ga­n izm i na­sze je­ste­stwo. Wo­li­my leźć przez bło­ta bia­ło­ru­skie ku sta­rym dzi­k im po‐ lom, aże­by tam w  spo­tka­n iu z  od­wiecz­n ym an­ta­g o­n i­stą , z  roz­p a­sa­n ym no­ma­dą , 25

to­p ić si­ły w bło­tach i roz­p ra­szać je po ob­cym po­lu…” . Lecz hi­sto­rycz­n y zwrot już się do­k o­n y­wał. W  lip­cu 1920  ro­k u, gdy „roz­p a­sa­n y no­ma­da” pod wo­dzą Tu­cha‐ czew­skie­g o parł wła­śnie na War­sza­wę, rzą d za­twier­dził pla­n y bu­do­wy por­tu i mia‐ sta na tor­fo­wi­skach i łą ­k ach w Pra­do­li­n ie Ka­szub­skiej. W 1939 ro­k u Gdy­n ia z dzie‐

się­cio­ma mi­lio­n a­mi prze­ła­dun­k ów rocz­n ie by­ła naj­więk­szym por­tem na Bał­ty­k u i  jed­n ym z  naj­n o­wo­cze­śniej­szych w  Eu­ro­p ie, a  pol­ska flo­ta han­dlo­wa osią ­g nę­ła łą cz­n ą po­jem­n ość po­n ad stu dwu­dzie­stu ty­się­cy BRT (czy­li ton brut­to po­jem­n o­ści). Przed­się­wzię­cia mor­skie wszel­k ie­g o ro­dza­ju cie­szy­ły się ogrom­n ą po­p u­lar­n o­ścią wśród oby­wa­te­li II RP, a wśród mło­dzie­ży bu­dzi­ły en­tu­zjazm. W nie­dłu­g im cza­sie,

w cią ­g u dwu­dzie­stu mię­dzy­wo­jen­n ych lat, Bał­tyk za­wład­n ą ł wy­ob­raź­n ią Po­la­k ów tak bar­dzo, że pu­bli­cy­ści nie­miec­cy pi­sa­li z  prze­k ą ­sem o  pol­skiej mi­sty­ce do­stę­p u do mo­rza. Po­wo­dze­n ie pla­n ów i in­we­sty­cji mor­skich bar­dzo pod­bu­do­wa­ło pio­n ie­rów ko­lo‐ nial­n ych, po­k a­zu­ją c, że spo­łe­czeń­stwo na­sze chce i po­tra­fi spro­stać no­wym cał­k iem

wy­zwa­n iom. Wprost pro­si­ło się, by do­stęp do mo­rza za­g o­spo­da­ro­wać z więk­szym jesz­cze po­żyt­k iem i w ślad za po­li­ty­k ą mor­ską ob­my­ślić i wcie­lić w ży­cie po­li­ty­k ę

„za­mor­ską ”, czy­li w prak­ty­ce tak na­p raw­dę ko­lo­n ial­n ą . Przez la­ta przy­by­wa­ło re‐ la­cji zza mórz i re­p or­ta­ży z eks­cy­tu­ją ­cych tro­p i­k ów, ale tak­że naj­roz­ma­it­sze­g o ro‐ dza­ju pu­bli­cy­sty­k i oraz roz­p raw eko­n o­micz­n ych i  geo­p o­li­tycz­n ych do­wo­dzą ­cych nie­zbi­cie, że Pol­ska ko­lo­n ie mieć mu­si. Po­n u­re prze­p o­wied­n ie Le­roya-Be­a u­lieu na pol­skim grun­cie – być mo­że do cza­su – nie znaj­do­wa­ły za­sto­so­wa­n ia. Po­la­k om ani się śni­ło wy­mie­rać. Prze­ciw­n ie, zda‐ wa­ło się, że im bar­dziej ko­lo­n ii nie by­ło, tym szyb­ciej zwięk­szał się przy­rost na­tu‐

ral­n y. Już na prze­ło­mie XIX i XX wie­k u przed­sta­wiał się on im­p o­n u­ją ­co, ale wte­dy nie­mal w ca­ło­ści po­chła­n ia­ła go emi­g ra­cja. Przed 1914 ro­k iem z ziem pol­skich emi‐

gro­wa­ło w nie­k tó­rych la­tach oko­ło trzy­stu ty­się­cy lu­dzi, z cze­g o dwie­ście ty­się­cy do Sta­n ów Zjed­n o­czo­n ych, trzy­dzie­ści–czter­dzie­ści ty­się­cy do Ame­ry­k i Po­łu­dnio­wej,

pra­wie trzy­dzie­ści ty­się­cy do kra­jów eu­ro­p ej­skich i  kil­k a­n a­ście ty­się­cy do Ro­sji, 26

mię­dzy in­n y­mi na Sy­be­rię . Po woj­n ie kra­je przyj­mu­ją ­ce imi­g ran­tów za­czę­ły stop‐ nio­wo za­my­k ać swo­je gra­n i­ce. Jesz­cze przed wy­bu­chem wiel­k ie­g o kry­zy­su usta­n a‐

wia­n o naj­róż­n iej­sze re­stryk­cje, ogra­n i­cze­n ia czy kwo­ty imi­g ra­cyj­n e – ma­so­wa emi‐ gra­cja do Sta­n ów Zjed­n o­czo­n ych nie­mal usta­ła po wpro­wa­dze­n iu w ży­cie The Im‐ mi­g ra­tion Act of 1924. Od chwi­li od­zy­ska­n ia nie­p od­le­g ło­ści do po­ło­wy lat trzy­dzie‐ stych wy­je­cha­ło „bez­p ow­rot­n ie” do kra­jów za­mor­skich już tyl­k o pięć­set ty­się­cy 27

emi­g ran­tów . O ta­k ą sa­mą nie­mal licz­bę oby­wa­te­li, czte­ry­sta–pięć­set ty­się­cy, po‐

więk­sza­ła się – rok do ro­k u – lud­n ość kra­ju. Trzy czwar­te owe­g o ży­wio­ło­we­g o pro‐ ce­su wy­ra­ża­ją ­ce­g o się wskaź­n i­k iem przy­ro­stu na­tu­ral­n e­g o 12,3/ty­sią c miesz­k ań‐ ców (Wło­chy 10/ty­sią c, Niem­cy 3,1/ty­sią c)

28

przy­p a­da­ło na wieś. By­ła to ka­ta­stro‐

fa spo­łecz­n a i  eko­n o­micz­n a na nie­by­wa­łą ska­lę. Sza­co­wa­n o, że dla pię­ciu–ośmiu 29

mi­lio­n ów miesz­k ań­ców wsi

– zwa­n ych cza­sem nie­tak­tow­n ie „ludź­mi zbęd­n y­mi” –

nie ma pra­cy w rol­n ic­twie ani szans na in­n e sta­łe źró­dła do­cho­dów. By­li wśród nich bez­rol­n i i ro­dzi­n y go­spo­da­ru­ją ­ce na go­spo­dar­stwach kar­ło­wa­tych lub bar­dzo ma‐ łych, do pię­ciu hek­ta­rów (po­n ad pięć­dzie­sią t pro­cent wszyst­k ich „lu­dzi zbęd­n ych”).

Wie­lu z nich ży­ło w skraj­n ym ubó­stwie, na gra­n i­cy eg­zy­sten­cji bio­lo­g icz­n ej. Ca­łej tej bie­do­cie wiej­skiej i miej­skiej – w mia­stach we­dług sza­cun­k ów by­ły trzy mi­lio­n y bez­ro­bot­n ych – bra­k o­wa­ło nie­ste­ty wy­ob­raź­n i, by zi­mo­wy­mi wie­czo­ra­mi, gdy nie star­cza­ło na naf­tę do lam­p y, ma­rzyć o przy­g o­dach i ży­ciu w do­bro­by­cie w dzi­k ich kra­jach. Oprócz ma­ło­rol­n ych i bez­rol­n ych nad Wi­słą i Nie­mnem ży­ła jesz­cze jed­n a zbio­ro‐ wość lu­dzi z  punk­tu wi­dze­n ia po­li­ty­k ów pra­wi­cy i  spo­rej czę­ści lud­n o­ści „zbęd‐

nych” – po­n ad trzy i  pół mi­lio­n a (w  1939  ro­k u) pol­skich Ży­dów. Co gor­sza – jak tłu­ma­czy­li Po­la­k om dzia­ła­cze Na­ro­do­wej De­mo­k ra­cji – co naj­mniej od 1912 ro­k u, gdy Ro­man Dmow­ski prze­g rał wy­bo­ry do car­skiej Du­my gło­sa­mi wy­bor­ców ży­dow‐

skich – by­li to oby­wa­te­le nie tyl­k o zbęd­n i, lecz tak­że zda­n iem en­de­k ów fun­da­men‐ tal­n ie wręcz szko­dli­wi. We­dług ra­dy­k al­n ej pra­sy en­dec­k iej sa­ma obec­n ość więk­szej licz­by Ży­dów w  gra­n i­cach od­ro­dzo­n e­g o pań­stwa uszczu­p la­ła z  ta­k im tru­dem wy‐ wal­czo­n ą nie­p od­le­g łość. Myśl tę roz­wi­n ą ł ze swa­dą na przy­k ład war­szaw­ski dra‐

ma­turg i  en­dec­k i pu­bli­cy­sta Igna­cy Gra­bow­ski, uświa­da­mia­ją c w  1918  ro­k u sub‐ skry­ben­tów Na­szej Bi­blio­tecz­k i Lu­do­wej w bro­szu­rze Dla Ży­dów – Pa­le­sty­n a, że Pol‐

ska wy­zwo­lo­n a spod wła­dzy za­bor­ców wy­ma­g a te­raz „wy­zwo­le­n ia” od Ży­dów – „we­wnętrz­n ych wro­g ów, na wpół ukry­tej cho­ro­by, ra­k a, któ­ry po­chła­n ia na­sze wy­sił­k i go­spo­dar­cze i  in­te­lek­tu­a l­n e”. Je­dy­n ym roz­wią ­za­n iem pro­ble­mu owe­g o „we­wnętrz­n e­g o za­bor­cy” by­ło je­g o zda­n iem „wy­sy­ła­n ie Ży­dów do Pa­le­sty­n y” i da‐ 30

lej, do Azji Mniej­szej czy Afry­k i . Li­be­rii aku­rat ja­k o miej­sca, gdzie moż­n a by wy‐ pra­wić ucią ż­li­wych współ­o­by­wa­te­li ży­dow­skich, nie wska­zy­wał. Wkrót­ce jed­n ak po­ja­wi­ło się od­p o­wied­n ie ku te­mu miej­sce – fran­cu­ski na­on­czas Ma­da­g a­skar.

Wi­zja roz­wią ­za­n ia pol­skich pro­ble­mów lud­n o­ścio­wych i  go­spo­dar­czych wy­p ra‐ co­wa­n a przez dzia­ła­czy ko­lo­n ial­n ych by­ła ja­sna i po­cią ­g a­ją ­co pro­sta: trze­ba żą ­dać do skut­k u za­mor­skie­g o te­ry­to­rium o od­p o­wied­n im kli­ma­cie, ko­lo­n ii, kon­do­mi­n ium lub man­da­tu Li­g i Na­ro­dów, w  osta­tecz­n o­ści te­re­n u w  gra­n i­cach in­n e­g o pań­stwa lub czy­jejś ko­lo­n ii z au­to­n o­micz­n ą ad­mi­n i­stra­cją i swo­bo­dą dla wszel­k iej dzia­łal­n o‐ ści na­ro­do­wej. Na ta­k iej zie­mi osa­dzić na­le­ży zwar­ty­mi gro­ma­da­mi nie­ugię­tych pol­skich chło­p ów, któ­rzy za­cho­wu­ją c wia­rę, kul­tu­rę i łą cz­n ość z Ma­cie­rzą , do­star‐ cza­li­by Pol­sce po go­dzi­wych ce­n ach za­mor­skie pło­dy rol­n e i ku­p o­wa­li wy­ro­by pol‐

skich fa­bryk. Oprócz te­g o ko­n ie­czne by­ło po­zy­ska­n ie ko­lo­n ii „plan­ta­cyj­n ej”. A sze‐ rzej „go­spo­dar­czej”, w  któ­rej Po­la­cy wy­stą ­p ić mie­li w  ro­li plan­ta­to­rów, kup­ców i prze­my­słow­ców nad­zo­ru­ją ­cych pra­cę lud­n o­ści miej­sco­wej. By­ła­by ona źró­dłem su‐ row­ców i pro­duk­tów ko­lo­n ial­n ych dla kra­ju, ku­p o­wa­n ych ta­n iej, bo bez udzia­łu za‐ gra­n icz­n ych firm han­dlo­wych i  ar­ma­to­rów. Znacz­n ie wspo­mo­g ło­by to kra­jo­wy

prze­mysł, zwięk­sza­ją c je­g o kon­k u­ren­cyj­n ość. To z ko­lei, spe­k u­lo­wa­n o, przy­bli­ży­ło‐ by per­spek­ty­wę dy­n a­micz­n ej in­du­stria­li­za­cji kra­ju, dzię­k i któ­rej „lu­dzie zbęd­n i” zna­leź­li­by wresz­cie pra­cę. Nie­ste­ty, mi­mo po­n a­wia­n ych i  co­raz bar­dziej sta­n ow‐ czych żą ­dań żad­n a kon­k ret­n a ofer­ta przy­dzie­le­n ia Pol­sce ko­lo­n ii – czy to „osad­n i‐ czej”, czy to „plan­ta­cyj­n ej” do LMiK przez ca­ły okres jej dzia­łal­n o­ści nie wpły­n ę­ła,

a  po­dej­mo­wa­n e pró­by eks­p an­sji na wła­sną rę­k ę spa­li­ły na pa­n ew­ce. Pod ko­n iec lat trzy­dzie­stych co­raz moc­n iej­sze by­ło jed­n ak prze­k o­n a­n ie, że nad­cho­dzi czas glo‐ bal­n e­g o prze­ło­mu – tak­że gdy idzie o kwe­stie ko­lo­n ial­n e. W trak­cie swe­g o prze­mó‐ wie­n ia pod­czas Dni Ko­lo­n ial­n ych pre­zes Li­g i scha­rak­te­ry­zo­wał zwięź­le i wy­ra­zi­ście ów­cze­sny stan świa­ta: „to­czą się wal­k i, któ­re zde­cy­du­ją o lo­sach ludz­k o­ści i za­p ew‐

nią przo­du­ją ­ce miej­sce pań­stwom go­to­wym do rzu­ce­n ia na sza­lę roz­strzy­g nięć mię‐ dzy­n a­ro­do­wych ca­łej swej mo­cy i wo­li wy­wal­cze­n ia te­g o, co im się słusz­n ie na­le­ży.

Ta­k im wła­śnie naj­bar­dziej słusz­n ym pra­wem Pol­ski i nie­od­zow­n ą dla niej ko­n iecz‐ 31

no­ścią jest po­sia­da­n ie wła­snych ko­lo­n ij” .

Roz­dział II. Pla­ne­ta bia­łych lu­dzi

Kie­dy se­n e­g al­scy strzel­cy do­wo­dze­n i przez ka­p i­ta­n a Mar­chan­da wkra­cza­li do Fa‐

szo­dy, uno­si­ły się nad ni­mi nie­zli­czo­n e, na­wet jak na Afry­k ę, chma­ry ko­ma­rów. Fran­cu­scy ofi­ce­ro­wie roz­g lą ­da­li się do­k o­ła z nie­do­wie­rza­n iem: ru­iny sta­re­g o for­tu, 32

kil­k a le­p ia­n ek, pa­rę palm … Osa­da nad Bia­łym Ni­lem wy­da­wa­ła się naj­n ędz­n iej‐

szym miej­scem na świe­cie – i od po­czą t­k u świa­ta za­p o­mnia­n ym. Ale to był wła­śnie cel ich trwa­ją ­cej już pół­to­ra ro­k u wy­p ra­wy znad Atlan­ty­k u do ser­ca Czar­n e­g o Lą ‐ du. Fa­szo­da pod­le­g a­ła wła­dzy mah­dy­stów z  Char­tu­mu, lecz na co dzień rzą ­dzi­ły w niej ko­ma­ry i sta­da kro­k o­dy­li. Z map środ­k o­wej Afry­k i, na któ­rych bia­łe pla­my za­czę­ły się szyb­ciej wy­p eł­n iać do­p ie­ro od nie­speł­n a pół wie­k u, wy­n i­k a­ło jed­n ak ja‐ sno, że to w oko­li­cach Fa­szo­dy prę­dzej czy póź­n iej skrzy­żu­ją się sprzecz­n e in­te­re­sy dwóch eu­ro­p ej­skich po­tęg. Fran­cja swe roz­le­g łe ko­lo­n ie w  Afry­ce Pół­n oc­n ej, Za‐

chod­n iej i  Rów­n i­k o­wej za­mie­rza­ła po­łą ­czyć po­p rzez te­ry­to­rium za­p rzy­jaź­n io­n ej Abi­sy­n ii ce­sa­rza Me­n e­li­k a z  Mo­rzem Czer­wo­n ym. An­g li­cy zaś śni­li o  nie­p rze­rwa‐ nym pa­sie po­sia­dło­ści bry­tyj­skich – od Egip­tu po Przy­lą ­dek Do­brej Na­dziei – i bu‐ do­wie ko­lei, dzię­k i któ­rej moż­n a by do­je­chać z  Ka­iru do Kapsz­ta­du w  wa­run­k ach god­n ych dżen­tel­me­n a. Wo­bec ta­k iej nie­p o­k o­ją ­cej per­spek­ty­wy rzą d w Pa­ry­żu ob‐ my­ślił pla­n y awan­tur­n i­czej wy­p ra­wy nad Bia­ły Nil. Mia­ła ona „po­ło­żyć kres ma‐ 33

rze­n iom na­szych przy­ja­ciół” . Zi­mą 1896  ro­k u mi­n i­ster spraw za­g ra­n icz­n ych Ga‐ briel Ha­n o­taux we­zwał wy­bra­n e­g o na do­wód­cę zbroj­n ej eks­p e­dy­cji ka­p i­ta­n a Je‐

ana-Bap­ti­ste’a  Mar­chan­da na Qu­a i d’Or­say i  za­chę­cił go uprzej­mie do czy­n u, za‐ pew­n ia­ją c o  wspar­ciu przez oj­czy­znę: „Ru­szaj więc do Fa­szo­dy. Fran­cja trzy­ma 34

broń w po­g o­to­wiu” .

Wy­p ra­wa wy­ru­szy­ła w gó­rę rze­k i Kon­g o do­p ie­ro rok póź­n iej, w mar­cu 1897 ro‐ ku. Ma­ły, dwu­dzie­sto­sze­ścio­me­tro­wej dłu­g o­ści pa­ro­wiec i pi­ro­g i wio­zą ­ce strzel­ców do­tar­ły naj­p ierw do miej­sca, gdzie wiel­k a rze­k a skrę­ca łu­k iem na po­łu­dnie, a po‐ tem jed­n ym z  jej głów­n ych do­p ły­wów, Uban­g i, skie­ro­wa­ły się ku pół­n oc­n owschod­n im krań­com jej roz­le­g łe­g o do­rze­cza. W  sierp­n iu sta­tek od ty­g o­dni już że‐

glu­ją ­cy co­raz mniej­szy­mi i płyt­szy­mi rze­k a­mi i rzecz­k a­mi osiadł osta­tecz­n ie na mie‐ liź­n ie. Mar­chand i je­g o lu­dzie do­tar­li do dzia­łu wod­n e­g o mię­dzy Kon­g iem a Ni­lem.

Do prze­by­cia mie­li jesz­cze pięć­set ki­lo­me­trów przez nie­mal po­zba­wio­n y wo­dy pas

bu­szu oraz mo­k ra­dła i roz­le­wi­ska do­p ły­wów Bia­łe­g o Ni­lu. Pa­row­czyk, jak prze­wi‐ dy­wał plan, zo­stał roz­mon­to­wa­n y i ty­sią ­ce tra­g a­rzy, dźwi­g a­ją c je­g o czę­ści, wy­ru‐ szy­ły w stro­n ę Su­da­n u. Mo­sięż­n e ko­tły ma­szy­n y pa­ro­wej po pro­stu prze­cią ­g nię­to przez pół ty­sią ­ca ki­lo­me­trów bu­szu. Kie­dy jed­n ak nie­zmor­do­wa­n i Fran­cu­zi po­k o‐ na­li ba­g na dzie­lą ­ce ich od naj­bliż­szej rze­k i, oka­za­ło się, że jest za płyt­k a, aby sta‐ tek – przy mon­ta­żu stwier­dzo­n o, że żad­n ej, naj­mniej­szej czę­ści nie bra­k u­je – po‐ 35

now­n ie zwo­do­wać . Do­p ie­ro po pół ro­k u przy­bór rzek umoż­li­wił do­tar­cie wo­dą do

Bia­łe­g o Ni­lu i – 10 lip­ca 1898 ro­k u – do Fa­szo­dy. Jesz­cze te­g o sa­me­g o dnia na mu‐ rach sta­rej wa­row­n i sta­n ą ł maszt, na któ­ry wcią ­g nię­to trój­k o­lo­ro­wą fla­g ę. Wy‐ 36

strze­li­ły kor­k i szam­p a­n a . W cią ­g u dłu­g ich mie­się­cy, gdy Mar­chand i je­g o czar­n i żoł­n ie­rze z upo­rem na­p o‐ le­oń­skiej sta­rej gwar­dii prze­dzie­ra­li się, jak­by stra­ce­n i już dla cy­wi­li­za­cji, przez naj‐

dzik­sze ostę­p y afry­k ań­skie, za­szły wy­da­rze­n ia, któ­re ni­we­czy­ły sens ich tru­dów. Rzą d fran­cu­ski prze­k o­n ał się bo­wiem, że nie mo­że li­czyć na po­p ar­cie in­n ych mo‐ carstw w swych spo­rach z An­g lią o po­dział Afry­k i. Co waż­n iej­sze, Bry­tyj­czy­cy zde‐

cy­do­wa­li się wresz­cie roz­p ra­wić z  mah­dy­sta­mi i  po­mścić klę­skę woj­sko­wą oraz śmierć ge­n e­ra­ła Gor­do­n a w Char­tu­mie w 1885 ro­k u. Woj­ska an­g iel­skie i egip­skie do­wo­dzo­n e przez ge­n e­ra­ła Ho­ra­tio Kit­che­n e­ra na po­czą t­k u wrze­śnia 1898  ro­k u roz­bi­ły do­szczęt­n ie po­g ro­bow­ców Mah­die­g o pod Omdur­ma­n em, a na­stęp­n ie ru­szy‐ ły w gó­rę Ni­lu, by wcie­lić Su­dan do im­p e­rium bry­tyj­skie­g o. Do Fa­szo­dy, z nie­wiel‐ kim od­dzia­łem woj­ska za­ła­do­wa­n ym na pięć ka­n o­n ie­rek, ja­k o pierw­szy do­tarł oso‐ 37

bi­ście sam Kit­che­n er . Gdy zo­ba­czył w  szkłach lor­n et­k i po­wie­wa­ją ­cą nad osa­dą

fla­g ę fran­cu­ską , nie mógł uwie­rzyć wła­snym oczom. Za­sko­cze­n i nie­za­p o­wie­dzia­n ą wi­zy­tą by­li też Fran­cu­zi. Po­wsta­ła sy­tu­a cja zde­cy­do­wa­n ie nie­zręcz­n a i fru­stru­ją ­ca, zwłasz­cza dla Mar­chan­da, któ­ry do­wo­dził garst­k ą Se­n e­g al­czy­k ów, pod­czas gdy Kit‐ che­n er przy­p ro­wa­dził do Su­da­n u dwa­dzie­ścia pięć ty­się­cy żoł­n ie­rzy. Przy­k rą at‐ mos­fe­rę ła­g o­dzi­ła nie­co wza­jem­n a kur­tu­a zja stron kon­flik­tu. Na po­k ła­dzie swej ka‐ no­n ie­rki ge­n e­rał przy­ją ł fran­cu­skie­g o do­wód­cę szkla­n ecz­k ą whi­sky and so­da, ten 38

zaś w re­wan­żu za­p ro­sił go te­g o sa­me­g o wie­czo­ra na szam­p a­n a . Nie­mniej jed­n ak obaj twar­do sta­li przy swo­im. Kit­che­n er oświad­czył, że nie mo­że uznać za­ję­cia

przez Fran­cję żad­n ych te­re­n ów w do­rze­czu Ni­lu. Mar­chand za­p o­wie­dział z ko­lei, że ja­k o żoł­n ierz wy­sła­n y do Fa­szo­dy przez swój rzą d nie opu­ści jej bez wy­raź­n e­g o roz‐

ka­zu z Pa­ry­ża. Przez na­stęp­n e trzy mie­sią ­ce nad brze­g iem Ni­lu ku zdu­mie­n iu kro‐ ko­dy­li po­wie­wa­ły dwie od­le­g łe od sie­bie o kil­k a­set kro­k ów fla­g i – bry­tyj­ska i fran‐

cu­ska. Osta­tecz­n ie Fran­cu­zi ustą ­p i­li. W grud­n iu zwi­n ę­li fla­g ę i przez Dżi­bu­ti wró­ci­li do oj­czy­zny, któ­ra bez­zwłocz­n ie na­g ro­dzi­ła ka­p i­ta­n a Mar­chan­da awan­sem na sto‐ pień puł­k ow­n i­k a. Sa­ma Fran­cja na osło­dę otrzy­ma­ła od An­g li­k ów część te­ry­to­rium Su­da­n u po­ło­żo­n ą na za­chód od pro­win­cji Dar­fur, któ­ra sta­n o­wi­ła ro­dzaj za­wia­su łą ­czą ­ce­g o fran­cu­skie po­sia­dło­ści na Sa­ha­rze, w Afry­ce Za­chod­n iej i w po­bli­żu rów‐ 39

ni­k a . Za­k oń­czo­n y upo­k a­rza­ją ­cym od­wro­tem spór o Fa­szo­dę był ko­lej­n ym po Se‐ da­n ie cio­sem w wiel­k ość Fran­cji i trau­mą dla wie­lu jej oby­wa­te­li. Ośmio­let­n i wów‐ czas Char­les de Gaul­le pa­mię­tał o tym star­ciu do koń­ca ży­cia i od­tą d spo­dzie­wał się 40

po An­g li­k ach wszyst­k ie­g o naj­g or­sze­g o .

Przede wszyst­k im jed­n ak wy­p ad­k i w Fa­szo­dzie, choć co­k ol­wiek ope­ret­k o­we, by­ły roz­strzy­g a­ją ­cym ak­tem „wy­ści­g u o Afry­k ę”, czy­li roz­bio­ru lą ­du afry­k ań­skie­g o przez kon­k u­ru­ją ­ce ze so­bą pań­stwa eu­ro­p ej­skie. A  tak­że fi­n a­łem – sym­bo­licz­n ym, bo mniej­sze czy więk­sze kon­flik­ty o te­ry­to­ria za­mor­skie trwa­ły na­dal – po­dzia­łu świa‐ ta mię­dzy kra­je Za­cho­du. Na prze­ło­mie XIX i XX wie­k u roz­p o­czą ł się naj­świet­n iej‐ szy – z  za­chod­n iej, rzecz ja­sna, per­spek­ty­wy – „kla­sycz­n y” okres ko­lo­n ia­li­zmu, wień­czą ­cy eks­p an­sję Eu­ro­p ej­czy­k ów na in­n ych lą ­dach. Roz­p o­czę­ła się ona czte­ry wie­k i wcze­śniej na por­tu­g al­skim wy­brze­żu Al­g a­rve.

Przy­lą ­dek św. Win­cen­te­g o w  Por­tu­g a­lii, sma­g a­n y sztor­ma­mi, z  ubo­g ą , tro­chę pół­n oc­n ą ro­ślin­n o­ścią – drob­n y­mi nad­mor­ski­mi goź­dzi­k a­mi i nar­cy­za­mi, kar­ło­wa‐ ty­mi ja­łow­ca­mi, tra­wa­mi i  po­ro­sta­mi – to wy­su­n ię­ty naj­da­lej na po­łu­dnio­wy za‐ chód skra­wek lą ­du eu­ro­p ej­skie­g o. U  stóp pio­n o­we­g o ska­li­ste­g o urwi­ska roz­bi­ja­ją się dłu­g ie fa­le Atlan­ty­k u. Sta­ro­żyt­n i Rzy­mia­n ie na­zy­wa­li Ca­bo de São Vi­cen­te Świę‐

tym Przy­lą d­k iem – Pro­mon­to­rium Sa­crum. Wie­rzy­li, że słoń­ce tu wła­śnie, koń­czą c swą dzien­n ą wę­drów­k ę nad pro­win­cja­mi im­p e­rium, za­n u­rza się wśród kłę­bów pa‐ ry, w wo­dy oce­a nu… Po­g lą ­du sta­ro­żyt­n ych, że Ca­bo de São Vi­cen­te jest ostat­n im skraw­k iem świa­ta, nie po­dzie­lał ksią ­żę Hen­ryk Że­g larz, por­tu­g al­ski in­fant, pro­tek­tor lu­dzi mo­rza i od‐

kryw­ców. Wie­rzył go­rą ­co, że por­tu­g al­scy że­g la­rze są w  sta­n ie od­mie­n ić lo­sy nie tyl­k o sa­mej Por­tu­g a­lii, lecz tak­że ów­cze­snej Eu­ro­p y. Jak­k ol­wiek re­co­n qu­ista na Pół‐ wy­spie Ibe­ryj­skim do­bie­g a­ła koń­ca, ogrom­n e prze­strze­n ie nie tyl­k o w Afry­ce i Azji, lecz tak­że na kon­ty­n en­cie eu­ro­p ej­skim zaj­mo­wa­li mu­zuł­ma­n ie. Ta wro­g a po­tę­g a pa­n o­wa­ła nie­p o­dziel­n ie nad szla­k a­mi han­dlo­wy­mi z In­dii, czy­li je­dy­n ą dro­g ą , któ‐ rą do­star­cza­n o do Eu­ro­p y skar­by Azji: ko­rze­n ie, krusz­ce, je­dwa­bie i ba­jecz­n ie ko­lo‐ ro­we tka­n i­n y z  ba­weł­n y. Hen­ryk Że­g larz był prze­k o­n a­n y, że za bez­k re­sny­mi zie‐

mia­mi is­la­mu mu­szą żyć lu­dy, je­śli nie chrze­ści­jań­skie – wcią ż ży­wa by­ła le­g en­da o po­ło­żo­n ym gdzieś na wscho­dzie prze­bo­g a­tym „kró­le­stwie Księ­dza Ja­n a” – to go‐

to­we przy­ją ć chrzest i z wiel­k ą chę­cią na­wią ­zać kon­tak­ty han­dlo­we z Por­tu­g a­lią . Tak na­ro­dził się plan do­tar­cia dro­g ą mor­ską do In­dii. Na wy­brze­żu Al­g a­rve, w ma‐ łej mie­ści­n ie Sa­g res, za­ło­żył ksią ­żę szko­łę na­wi­g a­cji i astro­n o­mii, pierw­szą na świe‐ cie szko­łę mor­ską . Słu­cha­cza­mi, a po­tem wy­k ła­dow­ca­mi by­li naj­wy­bit­n iej­si por­tu‐ gal­scy że­g la­rze. W Sa­g res moż­n a dziś oglą ­dać uło­żo­n ą przed wie­k a­mi z ka­mie­n i ró‐ żę wia­trów o czter­dzie­sto­trzy­me­tro­wej śred­n i­cy. O wia­trach na Atlan­ty­k u wie­dzie­li Por­tu­g al­czy­cy co­raz wię­cej i na­p a­wa­ły ich one

wiel­k ą tro­ską . Da­le­k ie rej­sy na za­chód nie sta­n o­wi­ły już od pew­n e­g o cza­su nad‐ zwy­czaj­n e­g o wy­zwa­n ia. Jesz­cze w XIV wie­k u Eu­ro­p ej­czy­cy (praw­do­p o­dob­n ie po‐ now­n ie, po Gre­k ach i Rzy­mia­n ach) od­k ry­li Wy­spy Ka­n a­ryj­skie, a w la­tach 20. XV wie­k u że­g la­rze por­tu­g al­scy do­tar­li na Ma­de­rę i Azo­ry. Ale na po­łu­dnie od Gran Ca‐ na­rii – mniej wię­cej od 30 stop­n ia sze­ro­k o­ści geo­g ra­ficz­n ej pół­n oc­n ej – za­czy­n a­ła się stre­fa pas­sa­tów pół­n oc­n o-wschod­n ich, któ­rym to­wa­rzy­szy­ły prą ­dy mor­skie

o  po­dob­n ym kie­run­k u. Opo­wia­da­n o so­bie ze zgro­zą w  ma­ry­n ar­skich szyn­k ach i  ka­p i­tań­skich sa­lo­n ach o  stat­k ach za­g ar­n ię­tych skrzy­dłem pas­sa­tu, któ­re na za‐ wsze zni­k a­ły za ho­ry­zon­tem i o któ­rych wszel­k i słuch za­g i­n ą ł. Ów­cze­snym stat­k om ża­g lo­wo-wio­sło­wym trud­n o by­ło że­g lo­wać pod wiatr i  prą d. Prze­łom do­k o­n ał się dzię­k i zbu­do­wa­n iu w pierw­szych de­k a­dach XV wie­k u w La­g os na wy­brze­żu Al­g a­rve pierw­szych ka­ra­wel – stat­k ów o szcze­g ól­n ym kształ­cie ka­dłu­ba i trój­k ą t­n ych, „ła‐ ciń­skich” ża­g lach. Mo­g ły one że­g lo­wać ostry­mi kur­sa­mi na wiatr, co po­zwa­la­ło

spraw­n ie po­k o­n y­wać w dro­dze z po­łu­dnia stre­fy nie­sprzy­ja­ją ­cych pas­sa­tów. Dzię­k i ka­ra­we­lom oraz zmo­der­n i­zo­wa­n ym na ich wzór ka­ra­k om – ka­ra­k a­mi by­ły fla­g o­we stat­k i Ko­lum­ba oraz Va­sco da Ga­my, „San­ta Ma­ria” i „São Ga­briel” – mo­rza sta­n ę­ły przed Eu­ro­p ej­czy­k a­mi otwo­rem. W po­ło­wie XV wie­k u Por­tu­g al­czy­cy od­k ry­li Wy­spy Zie­lo­n e­g o Przy­lą d­k a i zba­da­li uj­ścia rzek w Za­to­ce Gwi­n ej­skiej. W 1460 ro­k u do­tar‐

li do Sier­ra Le­one, a w 1473 ro­k u za­ję­li bez­lud­n e wy­spy św. To­ma­sza. W 1483 ro­k u Dio­g o Cão osią ­g ną ł wy­brze­że Kon­g a, aż wresz­cie, na prze­ło­mie lat 1487 i 1488 Bar­to­lo­meo Diaz opły­n ą ł Przy­lą ­dek Burz, któ­ry za­raz zresz­tą ów­cze­sny

król por­tu­g al­ski Jan II ka­zał dla umoc­n ie­n ia du­cha na­zy­wać Przy­lą d­k iem Do­brej Na­dziei. Że­g la­rze arab­scy za­p ew­n ia­li, że za je­g o ska­ła­mi i ma­sy­wem Gó­ry Sto­ło­wej ka­ra­we­le od ma­ja do wrze­śnia mo­g ły pły­n ą ć z Afry­k i do In­dii z po­myśl­n ym pas­sa‐

tem pół­k u­li po­łu­dnio­wej i  let­n im mon­su­n em. Zda­wa­ło się Por­tu­g al­czy­k om, że w oce­a nicz­n ym po­wie­trzu czuć już za­p ach lo­to­su i in­dyj­skich ko­rze­n i. Za od­k ryw­ca­mi wy­ru­sza­li za mo­rze kup­cy, plan­ta­to­rzy, lu­dzie in­te­re­su, nie­k ie­dy szem­ra­n e­g o. Nie tra­ci­li cza­su – od daw­n a wia­do­mo by­ło, na co war­to sta­wiać na

Czar­n ym Lą ­dzie. Już w 1444 ro­k u w La­g os wy­sta­wio­n o na sprze­daż czar­n ych nie‐ wol­n i­k ów z Afry­k i. Mer­ca­do de Escra­v os był pierw­szym, a póź­n iej przez dłu­g i czas naj­więk­szym tar­g iem nie­wol­n i­k ów w no­wo­żyt­n ej Eu­ro­p ie. I to tak­że Por­tu­g al­czy­cy

za­p i­sa­li się w dzie­jach ja­k o pre­k ur­so­rzy no­wo­cze­sne­g o ko­lo­n ia­li­zmu. Za pierw­szą eu­ro­p ej­ską ko­lo­n ię za­mor­ską ucho­dzi Wy­spa św. To­ma­sza, gdzie w  1493  ro­k u przy­by­sze znad Ta­g u przy­stą ­p i­li do upra­wia­n ia trzci­n y cu­k ro­wej, osa­dza­ją c na 41

plan­ta­cjach ja­k o si­łę ro­bo­czą nie­wol­n i­k ów z  po­bli­skiej Afry­k i . Tak pro­wa­dzo­n e go­spo­dar­stwa plan­ta­cyj­n e na São To­mé sta­ły się przy­k ła­dem dla wła­ści­cie­li plan­ta‐

cji in­we­stu­ją ­cych w na­stęp­n ych dzie­się­cio­le­ciach w Bra­zy­lii i na Ka­ra­ibach w pro‐ duk­cję trzci­n y i  cu­k ru oraz za­k u­p y nie­wol­n i­k ów. Oprócz lu­dzi naj­waż­n iej­szym przed­mio­tem wy­wo­zu z Afry­k i w owych cza­sach – mo­da na kość sło­n io­wą na­de­szła nie­co póź­n iej – by­ło zło­to. Za­n im jesz­cze por­tu­g al­scy od­k ryw­cy po­k o­n a­li w swej dłu­g iej dro­dze ku wscho­do‐

wi Oce­a n In­dyj­ski, Krzysz­tof Ko­lumb, re­n o­mo­wa­n y że­g larz ro­dem z Ge­n ui, za­p ro‐ po­n o­wał Ja­n o­wi II oso­bli­we przed­się­wzię­cie: wy­p ra­wę, któ­ra mia­ła do­trzeć do In‐ dii od za­cho­du. Król, choć zwa­n y „Do­sko­n a­łym”, w tym przy­p ad­k u nie po­p i­sał się prze­n i­k li­wo­ścią i in­tu­icją – od­rzu­cił eks­tra­wa­g anc­k i plan Wło­cha. Spodo­bał się on na­to­miast Iza­be­li Ka­to­lic­k iej, ka­sty­lij­skiej kró­lo­wej. Trzy stat­k i Ko­lum­ba wy­ru­szy­ły

w dro­g ę z Hisz­p a­n ii w sierp­n iu 1492 ro­k u, na po­czą t­k u wrze­śnia opu­ści­ły Wy­spy Ka­n a­ryj­skie, a  12  paź­dzier­n i­k a do­tar­ły do wysp Ba­ha­ma. Od­k ry­cia Ko­lum­ba, Ve‐ spuc­cie­g o, Alon­so de Ho­je­dy, Ma­g el­la­n a, do­tar­cie do uj­ścia Ama­zon­k i i  Rio de la

Pla­ta, wy­brze­ży dzi­siej­szych We­n e­zu­eli, Ko­lum­bii, Pa­ta­g o­n ii, spra­wi­ły, że na glo­bu‐ sie po­ja­wi­ły się pierw­sze za­ry­sy no­we­g o ogrom­n e­g o kon­ty­n en­tu. Lą ­dy te za­miesz‐

ki­wa­ły lu­dy, któ­re stwo­rzy­ły roz­wi­n ię­te pań­stwa i wy­ra­fi­n o­wa­n ą kul­tu­rę, a przede wszyst­k im zgro­ma­dzi­ły nie­p rze­bra­n e bo­g ac­twa. Ta wła­śnie ostat­n ia oko­licz­n ość wy­ma­g a­ła roz­trop­n ych de­cy­zji, waż­n ych nie tyl­k o dla Por­tu­g a­lii i  Hisz­p a­n ii, lecz tak­że dla przy­szło­ści świa­ta de­cy­zji. Le­ża­ły one w  ge­stii pa­p ie­ża. W  1493  ro­k u Alek­san­der VI bul­lą In­ter ca­e te­ra przy­znał no­wo od­k ry­te na za­cho­dzie zie­mie Hisz‐ pa­n ii i  usta­lił li­n ię po­dzia­łu mię­dzy po­sia­dło­ścia­mi hisz­p ań­ski­mi a  por­tu­g al­ski­mi. Sko­ry­g o­wa­n a w na­stęp­n ym ro­k u na ko­rzyść Por­tu­g a­lii trak­ta­tem w Tor­de­sil­las li‐

nia bie­g ła po­łu­dni­k o­wo mniej wię­cej dwa ty­sią ­ce ki­lo­me­trów na za­chód od Wysp Zie­lo­n e­g o Przy­lą d­k a. Dzię­k i te­mu Jan II oca­lił dla swej mo­n ar­chii ca­łą w prak­ty­ce

Bra­zy­lię, któ­rą od­k ry­to do­p ie­ro w  1500  ro­k u, lecz któ­rej ist­n ie­n ie że­g la­rze już wcze­śniej co naj­mniej prze­czu­wa­li. Głów­n ą wy­g ra­n ą na za­chod­n iej pół­k u­li za­g ar­n ę­ła jed­n ak Hisz­p a­n ia. W  lu­tym 1519  ro­k u miesz­k ań­cy wy­brze­ża pół­wy­spu Ju­k a­tan uj­rze­li ża­g le kil­k u­n a­stu stat‐ ków, a po­tem „wy­cho­dzą ­cych z mo­rza lu­dzi”. Nie­k tó­rzy z nich, co naj­strasz­n iej­sze,

wy­g lą ­da­li, jak­by mie­li dwie róż­n e gło­wy, a  tak­że ogo­n y i  ko­p y­ta. Tak rdzen­n i miesz­k ań­cy Mek­sy­k u za­p a­mię­ta­li lą ­do­wa­n ie na ich zie­miach Her­n ána Cor­tésa

i hisz­p ań­skiej kon­n i­cy. Je­g o po­chód oświe­tla­ły blask zło­ta, błysk mie­cza i… świa‐ tłość krzy­ża. Hisz­p a­n ie, na­wra­ca­ją c, ra­bu­ją c i  mor­du­ją c, nie­mal nie na­p o­ty­k a­li opo­ru. In­dia­n ie nie wie­dzie­li i nie przy­p usz­cza­li, że mo­g ą ist­n ieć in­n i lu­dzie, są ­dzi­li więc, że przy­by­sze po­cho­dzą ze świa­ta bo­g ów, a ich po­ja­wie­n ie się jest zja­wi­skiem nad­n a­tu­ral­n ym. W  cią ­g u dwóch lat im­p e­rium Az­te­k ów roz­p a­dło się jak do­mek z kart. Dłu­żej opie­ra­ło się pań­stwo In­k ów w An­dach, zwłasz­cza gdy in­k a­scy wo­dzo‐ wie – co po­czą t­k o­wo nie by­ło dla nich wca­le oczy­wi­ste – prze­k o­n a­li się, że Hisz­p a‐ nie są śmier­tel­n i. Pi­zar­ro zdo­był wpraw­dzie Cu­sco, sto­li­cę im­p e­rium, w 1533 ro­k u, ale In­k o­wie, pro­wa­dzą c woj­n ę par­ty­zanc­k ą , bro­n i­li swe­g o an­dyj­skie­g o kra­ju aż do śmier­ci Tu­p a­ca Ama­ru II, „ostat­n ie­g o In­k i”, w 1572 ro­k u. W ten oto spo­sób do­bie‐ gły kre­su dzie­je pre­k o­lum­bij­skiej Ame­ry­k i. Hisz­p a­n ie oka­za­li się wpraw­dzie śmier­tel­n i, jed­n ak nie aż tak jak rdzen­n i miesz‐ kań­cy Ame­ry­k i. Wraz z kon­k wi­sta­do­ra­mi prze­p ły­n ę­ły za oce­a n nie­zna­n e tu wcze‐

śniej bak­te­rie i wi­ru­sy. In­wa­zja ob­cych mi­k ro­bów spro­wa­dzi­ła na In­dian nie­wy­ob‐ ra­żal­n ą ka­ta­stro­fę. Umie­ra­li nie tyl­k o na ospę czy ty­fus, lecz tak­że na cho­ro­by dla Hisz­p a­n ów zwy­k le nie­szko­dli­we – od­rę i  gry­p ę. „In­dia­n ie umie­ra­ją tak ła­two, iż sam wi­dok lub za­p ach Hisz­p a­n a spra­wia, że scho­dzą z te­g o świa­ta” – twier­dził pe‐ 42

wien nie­miec­k i mi­sjo­n arz w XVII wie­k u . Tę szcze­g ól­n ą pre­dy­lek­cję do śmier­ci po‐ twier­dza­ją licz­by. Gdy w  Mek­sy­k u wy­lą ­do­wał Cor­tés, na pła­sko­wy­żu mek­sy­k ań‐ skim ży­ło dwa­dzie­ścia mi­lio­n ów lu­dzi, zaś w po­ło­wie XVII wie­k u już tyl­k o dwa mi‐ lio­n y. W cią ­g u stu lat od pod­bo­ju Chi­le licz­ba lud­n o­ści spa­dła tam w wy­n i­k u epi­de‐ 43

mii z je­de­n a­stu do jed­n e­g o mi­lio­n a . W  trak­cie za­le­d­wie kil­k u­n a­stu lat Hisz­p a­n ie sta­li się wład­ca­mi bez­k re­snych za‐

mor­skich te­ry­to­riów – ol­brzy­mie­g o im­p e­rium, nad któ­rym, po przy­łą ­cze­n iu doń Fi‐ li­p in w 1522 ro­k u, słoń­ce ni­g dy nie za­cho­dzi­ło. Ich czy­n y w Ame­ry­ce, czy­li kon­k wi‐

sta, sta­n o­wią bez wą t­p ie­n ia jed­n ą z naj­waż­n iej­szych i naj­czar­n iej­szych kart hi­sto­rii wo­jen i pod­bo­jów. Czy na­le­żą tak­że do dzie­jów ko­lo­n ia­li­zmu, nie jest już – co mo­że za­ska­k i­wać – ta­k ie pew­n e. Ce­lem kon­k wi­sta­do­rów nie by­ło bo­wiem – jak zwy­k le dzie­je się w ko­lo­n iach – pod­p o­rzą d­k o­wa­n ie struk­tur spo­łecz­n ych pre­k o­lum­bij­skiej Ame­ry­k i i  ich sys­te­mo­wy wy­zysk go­spo­dar­czy, lecz, zgod­n ie z  lo­g i­k ą kon­k wi­sty, 44

zrów­n a­n ie z zie­mią wszel­k ich kul­tur i in­sty­tu­cji, ja­k ie za­sta­li . Pod­bój ozna­czał tu ra­bu­n ek bo­g actw zgro­ma­dzo­n ych przez cy­wi­li­za­cje ame­ry­k ań­skie, za­g ar­n ię­cie za‐ so­bów na­tu­ral­n ych i prze­strze­n i oraz za­g o­spo­da­ro­wa­n ie jej na no­wo przez przy­by‐ szów.

W  cią ­g u trzy­stu lat trwa­n ia im­p e­rium hisz­p ań­skie­g o w  Ame­ry­ce Ła­ciń­skiej ukształ­to­wa­ły się no­we spo­łe­czeń­stwa – me­lanż Kre­olów, czy­li po­tom­k ów kon­k wi‐ sta­do­rów i  emi­g ran­tów, In­dian i  czar­n ych – o  wła­snej, od­ręb­n ej toż­sa­mo­ści i  od‐ mien­n ych niż me­tro­p o­lia in­te­re­sach. W po­czą t­k ach XIX wie­k u ame­ry­k ań­scy pod­da‐ ni Hisz­p a­n ii chwy­ci­li za­tem za oręż i wzo­rem Sta­n ów Zjed­n o­czo­n ych wy­bi­li się na nie­p od­le­g łość. W  la­tach 1810–1842  wy­zwo­li­cie­le, li­ber­ta­do­res, po­wo­ła­li do ży­cia osiem­n a­ście no­wych państw. Po­wsta­ły one po­n ie­k ą d za­miast ko­lo­n ii. „Woj­n y o  nie­p od­le­g łość Ame­ry­k i Po­łu­dnio­wej by­ły więc an­ty­k o­lo­n ial­n e w  tym sen­sie, że 45

od­rzu­ca­ły per­spek­ty­wę prze­k ształ­ce­n ia jej w ko­lo­n ię” . Oka­za­ło się za­tem, że ko­lo‐ ni­za­cja osad­n i­cza pro­wa­dzić mo­że nie do umoc­n ie­n ia im­p e­rium ko­lo­n ial­n e­g o, lecz – ja­k o śle­p a ulicz­k a ewo­lu­cji ko­lo­n ia­li­zmu – do je­g o utra­ty. Hisz­p a­n ia, nad mia­rę za­chłan­n a, zo­sta­ła z pu­sty­mi rę­k a­mi i ni­g dy już nie od­zy­ska­ła ran­g i mo­car­stwa ko‐ lo­n ial­n e­g o.

Nie­mniej jed­n ak nie­zmie­rzo­n e prze­strze­n ie daw­n ych hisz­p ań­skich po­sia­dło­ści, pam­p a­sów i la­sów tro­p i­k al­n ych, wcią ż przy­cią ­g a­ły uwa­g ę na­cji, któ­rym, jak uwa‐ ża­n o, bra­k u­je prze­strze­n i ży­cio­wej. Po upły­wie czte­rech wie­k ów od trium­fów Cor‐

tésa i  Pi­zar­ra myśl o  za­ło­że­n iu ko­lo­n ii osad­n i­czych od­ży­ła mię­dzy in­n y­mi wśród pol­skich dzia­ła­czy ko­lo­n ial­n ych. Ko­lo­n ie ta­k ie – ści­śle złą ­czo­n e z ma­cie­rzą i moż­li‐

wie nie­za­leż­n e od miej­sco­wych władz pań­stwo­wych – mo­g ły, pla­n o­wa­n o, po­wstać na przy­k ład w Pe­ru, któ­re­g o rzą d dą ­żył do za­sie­dle­n ia do­rze­cza Ama­zon­k i. Za­mie‐ rza­n o tak­że za­sad­n i­czo wzmoc­n ić licz­bo­wo, po­k rze­p ić pa­trio­tycz­n ie i  zwią ­zać z kra­jem pol­ski ży­wioł w bra­zy­lij­skiej Pa­ra­n ie, gdzie w cza­sach za­bo­rów Po­la­cy sta‐ no­wi­li znacz­n y już od­se­tek lud­n o­ści.

Głów­n a ro­la w  na­ro­dzi­n ach re­a l­n e­g o ko­lo­n ia­li­zmu przy­p a­dła nie na­zbyt zu‐ chwa­łym Hisz­p a­n om, lecz Por­tu­g al­czy­k om. To ich cier­p li­wa, skrom­n a pra­ca u pod‐

staw za­p o­czą t­k o­wa­ła głów­n y nurt ko­lo­n ial­n y. Kie­dy w ma­ju 1498 ro­k u je­de­n a­ście stat­k ów flo­tyl­li pod do­wódz­twem no­wej zna­k o­mi­to­ści wśród że­g la­rzy por­tu­g al‐

skich, nie­speł­n a trzy­dzie­sto­let­n ie­g o Va­sco da Ga­my, za­k o­twi­czy­ło u wy­brze­ży In­dii, nikt ich uro­czy­ście nie wi­tał, a sen­sa­cja, ja­k ą wzbu­dzi­ło przy­by­cie bia­łych, by­ła co naj­wy­żej umiar­k o­wa­n a. W świe­cie, gdzie od In­dii po Ja­p o­n ię od ty­sią c­le­ci trwa­ły sta­re, choć co­k ol­wiek de­k a­denc­k ie cy­wi­li­za­cje, by­li tyl­k o ob­cy­mi przy­by­sza­mi, nie‐ mal in­tru­za­mi, ja­k ich wie­lu w prze­róż­n ych in­te­re­sach krę­ci­ło się u azja­tyc­k ich brze‐ gów. Por­tu­g al­czy­cy mie­li do czy­n ie­n ia z kra­in­a ­mi licz­n ie za­lud­n io­n y­mi, go­spo­dar‐ czo roz­wi­n ię­ty­mi, z pro­spe­ru­ją ­cym rze­mio­słem wy­twa­rza­ją ­cym wy­twor­n e pro­duk‐ ty nie­zna­n e w Eu­ro­p ie, z doj­rza­ły­mi struk­tu­ra­mi wła­dzy, wy­ra­fi­n o­wa­n y­mi re­li­g ia‐ mi, oby­cza­ja­mi i sztu­k ą . Sa­mi w oczach miej­sco­wych przed­sta­wia­li się dość od­ra­ża‐ ją ­co. Zda­n iem jed­n e­g o z  hin­du­skich dzie­jo­p i­sów by­li „osob­n i­k a­mi oty­ły­mi i  gru‐

biań­ski­mi, po­g ar­dza­ją ­cy­mi ko­bie­ta­mi, nie­zdol­n y­mi do zro­zu­mie­n ia sztu­k i i kul­tu­ry, 46

a prze­ma­wia­ła do nich je­dy­n ie si­ła” wy­róż­n ia­li się po­n ad­to nie­opa­n o­wa­n ą chci‐ wo­ścią . Po­żą ­da­li szla­chet­n ych ka­mie­n i, pie­p rzu, im­bi­ru, goź­dzi­k ów, gał­k i musz­k a‐

to­ło­wej, je­dwa­biów, ba­weł­n ia­n ych per­k a­li z Ka­li­k a­tu, weł­n ia­n ych, nie­opi­sa­n ie de­li‐ kat­n ych tka­n in z  Kasz­mi­ru, zwiew­n ych mu­śli­n ów z  Dha­k i, chiń­skiej por­ce­la­n y.

W pa­rze z ty­mi pra­g nie­n ia­mi nie szła jed­n ak za­sob­n ość ich sa­k ie­wek. Przed wy­p ra‐ wa­mi do In­dii że­g la­rze por­tu­g al­scy gro­ma­dzi­li krusz­ce do­stęp­n e w  Eu­ro­p ie, a w dro­dze ku­p o­wa­li je w Se­n e­g a­lu i Gam­bii. W la­tach 1500–1520 wy­wo­zi­li z Afry‐ 47

ki po­n ad czte­ry­sta ki­lo­g ra­mów zło­ta rocz­n ie, 1/4 pro­duk­cji w tym re­g io­n ie . Po­mi‐ mo to ku znie­cier­p li­wie­n iu hin­du­skich kup­ców, któ­rzy z za­sa­dy pie­n ię­dzy nie po­ży‐

cza­li, no­to­rycz­n ie bra­k o­wa­ło im go­tów­k i, aby wy­p eł­n ić ko­rze­n ia­mi i  je­dwa­bia­mi ła­dow­n ie swych stat­k ów. Na po­czą t­k u eks­p an­sji por­tu­g al­skiej po­ziom ży­cia Azja‐ tów znacz­n ie, w  pro­p or­cji 1,5:1, prze­wyż­szał sto­p ę ży­cio­wą w  kra­jach eu­ro­p ej‐ skich. Przez dwa na­stęp­n e wie­k i Eu­ro­p a mia­ła w han­dlu z Azją ujem­n y bi­lans płat‐ ni­czy.

Jesz­cze w XVIII wie­k u na han­del z Eu­ro­p ą przy­p a­da­ło tyl­k o 0,03–0,04 pro­cent 48

PKB In­dii . Nie­chluj­n i, brzu­cha­ci pro­sta­cy z  pół­n o­cy mie­li wła­ści­wie tyl­k o je­den, choć moc­n y atut: sta­łą go­to­wość do prze­mo­cy i  od­p o­wied­n ie ku te­mu środ­k i. Za‐

wod­n a jesz­cze ręcz­n a broń pal­n a nie gwa­ran­to­wa­ła wte­dy wpraw­dzie zwy­cię­stwa, ale ar­ma­ty na okrę­tach bu­dzi­ły re­spekt, a  opo­wie­ści o  okru­cień­stwie pierw­szych wi­ce­k ró­lów por­tu­g al­skich i ich żoł­n ie­rzy – gro­zę.

Ter­ro­ry­stycz­n e wy­czy­n y Por­tu­g al­czy­k ów – pa­le­n ie okrę­tów, ostrzał ar­mat­n i wio‐ sek, tor­tu­ro­wa­n ie za­k ład­n i­k ów – któ­re mia­ły za­stra­szyć miej­sco­wych kup­ców oraz lo­k al­n ych wład­ców na te­re­n ach, gdzie wy­twa­rza­n o róż­n e war­to­ścio­we do­bra, przy‐ nio­sły po­żą ­da­n e re­zul­ta­ty. Wkrót­ce eks­p an­syw­n y wi­ce­k ról In­dii Afon­so de Al­bu­qu‐

erque opa­n o­wał cie­śni­n ę Or­muz, w 1510 ro­k u za­ją ł Goa, roz­le­g łą en­k la­wę, któ­ra jesz­cze w po­ło­wie XX wie­k u sta­n o­wi­ła po­sia­dłość por­tu­g al­ską na te­ry­to­rium in­dyj‐ skim, oraz w  1511  ro­k u cie­śni­n ę Ma­lak­k a, klucz do Wysp Ko­rzen­n ych, Mo­lu­k ów.

Por­tu­g al­czy­cy, za­k ła­da­ją c for­ty i fak­to­rie, przej­mo­wa­li pa­n o­wa­n ie nad ob­sza­ra­mi pro­duk­cji rol­n ej i rze­mieśl­n i­czej, na­rzu­ca­li się ja­k o mo­n o­p o­li­stycz­n i od­bior­cy, pró‐ bo­wa­li, zwal­cza­ją c że­g la­rzy arab­skich i  hin­du­skich, kon­tro­lo­wać – z  róż­n ym co praw­da po­wo­dze­n iem – han­del mor­ski i  że­g lu­g ę, udzie­la­ją c lub nie ze­zwo­leń na trans­p ort oraz re­wi­du­ją c stat­k i. Przy tym wszyst­k im in­te­g ro­wa­li się stop­n io­wo z In‐

dia­mi i ca­łym Da­le­k im Wscho­dem, sta­ją c się czę­ścią ukła­du po­li­tycz­n e­g o i sys­te­mu go­spo­dar­cze­g o re­g io­n u. Ich Es­ta­do da In­dia –  struk­tu­ra za­ra­zem qu­a si-pań­stwo­wa i mi­li­tar­n a oraz kor­p o­ra­cja go­spo­dar­cza – roz­wi­ja­ła się ja­k o we­wnętrz­n y pa­so­żyt In­dii i  Azji Po­łu­dnio­wo-Wschod­n iej, do­k ucz­li­wy, ale przez swe­g o ży­wi­cie­la to­le­ro‐ wa­n y.

Po­do­bne pa­so­żyt­n ic­two, lecz ulep­szo­n e i  na znacz­n ie więk­szą ska­lę, upra­wia­li też Ho­len­drzy, któ­rzy u schył­k u XVI wie­k u wy­ru­szy­li z czte­re­ma okrę­ta­mi na Oce­a n In­dyj­ski i  w  nie­dłu­g im cza­sie wy­p ar­li Por­tu­g al­czy­k ów z  tej in­trat­n ej spe­cja­li­za­cji. Ich Kom­p a­n ia In­dii Wschod­n ich nie tyl­k o z więk­szym niż Por­tu­g al­czy­cy po­wo­dze‐ niem kon­tro­lo­wa­ła han­del mor­ski, lecz tak­że pod­p o­rzą d­k o­wa­ła so­bie pro­du­cen­tów

przy­p raw z  Ar­chi­p e­la­g u Sun­daj­skie­g o, zwłasz­cza Mo­lu­k ów. Wy­n i­k i fi­n an­so­we kom­p a­n ii wzra­sta­ły im­p o­n u­ją ­co – zy­skow­n ość brut­to zwięk­szy­ła się w cią ­g u pa­ru lat, do 1606  ro­k u z  pięt­n a­stu do sie­dem­dzie­się­ciu pię­ciu pro­cent. Wy­ma­g a­ło to,

rzecz ja­sna, wiel­k ie­g o za­a n­g a­żo­wa­n ia i bez­względ­n o­ści, w tym nie­k ie­dy uży­cia ar‐ mat prze­ciw kon­k u­ren­tom – Por­tu­g al­czy­k om, An­g li­k om, Fran­cu­zom – oraz róż­n ych środ­k ów spe­cjal­n ych wo­bec miej­sco­wej lud­n o­ści. Na przy­k ład miesz­k ań­ców ar­chi‐ pe­la­g u Ban­da, któ­rzy od­mó­wi­li Ho­len­drom mo­n o­p o­lu na za­k up po­cho­dzą ­cej z tych wysp gał­k i musz­k a­to­ło­wej, po pro­stu wy­mor­do­wa­n o. Wo­dzo­wie z są ­sied­n iej Am­bo‐ iny już bez sprze­ci­wów speł­n i­li za­tem ży­cze­n ia kom­p a­n ii w kwe­stii pro­duk­cji i ob‐ 49

ro­tu goź­dzi­k a­mi .

Ho­len­drzy pro­wa­dzi­li, rzec moż­n a, ak­tyw­n ą po­li­ty­k ę et­n icz­n ą . Do Ba­ta­wii na Ja­wie za­ło­żo­n ej w  1619  ro­k u na miej­scu daw­n ej (i  dzi­siej­szej) Dża­k ar­ty ścią ­g a­li

licz­n ie kup­cy i  rze­mieśl­n i­cy z  me­tro­p o­lii. Na te­re­n ach wiej­skich wy­spy osie­dla­n o Chiń­czy­k ów, Fi­li­p iń­czy­k ów, Ma­la­jów. Jed­n ak nie po­wsta­ła na Ja­wie, jak pro­jek­to‐ 50

wa­li jej gu­ber­n a­to­rzy, ko­lo­n ia osad­n i­cza – w tym przy­p ad­k u obok świet­n ie pro‐ spe­ru­ją ­cej han­dlo­wej i plan­ta­cyj­n ej. Tak wszech­stron­n ie wy­k o­rzy­stać za­mor­skie te‐

ry­to­ria umia­ło jed­n o tyl­k o mo­car­stwo eu­ro­p ej­skie – An­g lia. Ko­lo­n ie osad­n i­cze da­ły po­czą ­tek za­miesz­k a­łym przez lud­n ość an­g lo­ję­zycz­n ą roz­le­g łym kra­jom i do­mi­n iom – Sta­n om Zjed­n o­czo­n ym, Au­stra­lii i No­wej Ze­lan­dii, Ka­n a­dzie, Kra­jo­wi Przy­lą d­k o‐ we­mu w Afry­ce Po­łu­dnio­wej. Naj­waż­n iej­szą na­to­miast an­g iel­ską ko­lo­n ią „eko­n o‐ micz­n ą ”, han­dlo­wą oraz plan­ta­cyj­n ą sta­ły się In­die. Opa­n o­wa­n ie Pół­wy­spu In­dyj‐

skie­g o – re­g io­n u o sta­ro­żyt­n ych tra­dy­cjach pań­stwo­wych i nie­sły­cha­n ie zło­żo­n ych sto­sun­k ach spo­łecz­n ych – i stwo­rze­n ie efek­tyw­n ych struk­tur eks­p lo­a ta­cji tych ziem moż­n a uznać za nie­p o­spo­li­te osią ­g nię­cie sztu­k i ko­lo­n i­za­cyj­n ej.

Kom­p a­n ie eu­ro­p ej­skie pro­wa­dzi­ły w  Azji po­li­ty­k ę roz­waż­n ą i  opor­tu­n i­stycz­n ą . Tam, gdzie mia­ły do czy­n ie­n ia z sil­n ą wła­dzą , zdol­n ą nie tyl­k o do re­tor­sji, lecz tak‐ że re­p re­sji, jak w  Chi­n ach, Ja­p o­n ii oraz w  In­diach – w  re­g io­n ach pod­le­g a­ją ­cych wła­dzy Wiel­k ich Mo­g o­łów – nie na­ru­sza­ły za­sta­n ych struk­tur spo­łecz­n ych oraz ści‐ 51

śle prze­strze­g a­ły miej­sco­wych praw i oby­cza­jów . Po la­tach nie­p rze­rwa­n ej obec­n o‐ ści w In­diach, zda­wa­ło się, na sta­łe za­k o­rze­n i­ły się w tam­tej­szej rze­czy­wi­sto­ści ja­k o in­sty­tu­cja nie­mal ro­dzi­ma, w isto­cie swej orien­tal­n a. Jed­n ak po śmier­ci ostat­n ie­g o wy­bit­n e­g o wład­cy Wiel­k ich Mo­g o­łów na po­czą t­k u XVIII wie­k u, gdy im­p e­rium po‐ tom­k ów Ta­mer­la­n a za­czę­ło się roz­p a­dać, ujaw­n i­ły swą praw­dzi­wą na­tu­rę. Ja­k o pierw­si pró­bo­wa­li pod­bo­ju sub­k on­ty­n en­tu Fran­cu­zi, ale osta­tecz­n ie na pla­cu po­zo‐

sta­li ich kon­k u­ren­ci, An­g li­cy. W 1757 ro­k u ba­ron Ro­bert Cli­v e – „Cli­v e of In­dia” – zdo­był Kal­k u­tę, a Ben­g a­lo­wi, Bi­ha­ro­wi i Ori­sie na­rzu­cił pro­tek­to­rat swej kom­p a­n ii. Lecz na osta­tecz­n e pod­bi­cie In­dii An­g li­cy po­trze­bo­wa­li jesz­cze stu lat. Po trzech wie­k ach eks­p an­sji, w  burz­li­wym cza­sie wo­jen na­p o­le­oń­skich, za­p a­ły ko­lo­n i­za­tor­skie ku uldze wszel­k ich za­mor­skich lu­dów „dzi­k ich” zde­cy­do­wa­n ie osła‐

bły. Fran­cja, któ­ra w po­ło­wie XVIII wie­k u wła­da­ła w Ame­ry­ce sła­bo wpraw­dzie za‐ lud­n io­n y­mi, ale cią ­g ną ­cy­mi się od Lu­izja­n y aż po No­wą Fun­dlan­dię ko­lo­n ia­mi osad­n i­czy­mi, utra­ci­ła na mo­cy trak­ta­tu pa­ry­skie­g o w 1763 ro­k u Ka­n a­dę, a te­ry­to‐ rium Lu­izja­n y w 1803 ro­k u Na­p o­le­on za pięt­n a­ście mi­lio­n ów do­la­rów ma­ło­dusz­n ie sprze­dał Sta­n om Zjed­n o­czo­n ym. W  po­sia­dło­ściach hisz­p ań­skich w  Ame­ry­ce Po­łu‐

dnio­wej ro­śli w si­łę li­ber­ta­do­res. Cien­k o przę­dli w swych po­sia­dło­ściach i fak­to­riach Por­tu­g al­czy­cy. Względ­n ie moc­n o trzy­ma­li się Ho­len­drzy w  swo­ich In­diach Ho­len‐

der­skich. An­g li­cy cie­szy­li się po­stę­p a­mi w  In­diach, zdo­by­ciem Del­hi w  1803  ro­k u i po­k o­n a­n iem pań­stwa Ma­ra­thów oraz ra­do­wa­li sma­k iem her­ba­ty z no­wych plan‐ ta­cji na pod­bi­tym wła­śnie Cej­lo­n ie. Jej aro­mat wcią ż jed­n ak mą ­ci­ła go­rycz po utra‐ cie ko­lo­n ii w Ame­ry­ce, zwłasz­cza że nic jesz­cze nie za­p o­wia­da­ło przy­szłe­g o roz­k wi‐

tu Au­stra­lii, gdzie wła­śnie ze­sła­n o, za­k ła­da­ją c, że już nie wró­cą , pierw­szych ska‐ zań­ców z bry­tyj­skich wię­zień. Na po­czą t­k u wie­k u XIX ko­lo­n ie z  praw­dzi­we­g o zda­rze­n ia moż­n a by­ło po­li­czyć na pal­cach, a jed­n o­cze­śnie za mo­rza­mi, w Azji i Ame­ry­ce, nie by­ło już zbyt wie­le te‐ re­n ów „ni­czy­ich”. To zna­czy, rzecz ja­sna, za­miesz­k a­n ych, ale tyl­k o przez nie­p i‐

śmien­n ych, pa­ra­du­ją ­cych na­g o kra­jow­ców. Je­dy­n ym, za to ogrom­n ym lą ­dem wcią ż „na­le­ży­cie” nie­za­g o­spo­da­ro­wa­n ym po­zo­sta­wa­ła Afry­k a. Od trzech wie­k ów eu­ro­p ej­skie stat­k i mo­zol­n ie okrą ­ża­ły wy­brze­ża afry­k ań­skie w dro­dze na wschód, ale ma­p y kon­ty­n en­tu, choć co­raz do­k ład­n iej­sze, nie­wie­le się w isto­cie zmie­n i­ły. Kon­tur Afry­k i przy­p o­mi­n ał nie­dba­le rzu­co­n y na­szyj­n ik ozdo­bio‐ ny pa­cior­k a­mi eu­ro­p ej­skich osad i fak­to­rii oraz pa­sem­k a­mi nie­licz­n ych wcią ż sko‐ lo­n i­zo­wa­n ych te­re­n ów nad­brzeż­n ych. Więk­szość wnę­trza kon­ty­n en­tu na po­łu­dnie od Sa­ha­ry i na pół­n oc od ko­lo­n ii ho­len­der­skich w Kra­ju Przy­lą d­k o­wym zaj­mo­wa­ły

jesz­cze w  po­ło­wie XIX wie­k u bia­łe pla­my lub wy­two­ry fan­ta­zji kar­to­g ra­fów. Nie wid­n ia­ły na ma­p ach Wiel­k ie Je­zio­ra Afry­k ań­skie i  je­zio­ro Czad, a  rze­k a Kon­g o zna­n a by­ła tyl­k o w dol­n ym bie­g u. W cią ­g u pa­ru na­stęp­n ych de­k ad bia­łe pla­my za‐ peł­n i­ły się no­wą tre­ścią , za­ry­sa­mi gór, krę­ty­mi li­n ia­mi rzek i pla­ma­mi je­zior. No­wy roz­dział w  dzie­jach ko­lo­n ia­li­zmu za­p o­czą t­k o­wa­ła Fran­cja, któ­ra za­p ra‐ gnę­ła od­bu­do­wać swe im­p e­rium na te­re­n ach bliż­szych i ro­k u­ją ­cych więk­sze ko­rzy‐ 52

ści niż Ka­n ada, któ­rą Wol­ter na­zy­wał „mor­g a­mi śnie­g u” . W  1830  ro­k u Fran­cu­zi wy­lą ­do­wa­li w Al­g ie­rii, lecz stłu­mie­n ie opo­ru mu­zuł­mań­skiej lud­n o­ści za­ję­ło im jesz‐ cze kil­k a­n a­ście lat. Do­p ie­ro w 1848 ro­k u pod­bi­te zie­mie włą ­czo­n e zo­sta­ły do Fran‐ cji ja­k o jej, no­mi­n al­n ie, te­ry­to­rium za­mor­skie.

Otwar­cie w  1869  ro­k u Ka­n a­łu Su­eskie­g o, dzie­ła Fer­dy­n an­da de Les­sep­sa by­ło wiel­k ą ma­n i­fe­sta­cją wiel­k o­ści Fran­cji i ro­sną ­ce­g o zna­cze­n ia Egip­tu. Do­p ie­ro wów‐ czas Bry­tyj­czy­cy uprzy­tom­n i­li so­bie, że szlak mor­ski, skra­ca­ją ­cy o po­ło­wę dro­g ę do In­dii, znaj­du­je się w  rę­k ach od­wiecz­n ych ry­wa­li. O  lo­sie daw­n e­g o pań­stwa fa­ra‐ onów za­de­cy­do­wa­ły pie­n ią ­dze. W 1875 ro­k u za­dłu­żo­n y na nie­bo­tycz­n e su­my je­g o

wład­ca, ke­dyw Isma­il, sprze­dał An­g li­k om egip­skie ak­cje w spół­ce kon­tro­lu­ją ­cej Ka‐ nał, dzię­k i cze­mu zo­sta­li oni obok Fran­cu­zów je­g o współ­wła­ści­cie­la­mi. Mi­mo to rok

póź­n iej kraj zban­k ru­to­wał, co wkrót­ce do­p ro­wa­dzi­ło do bun­tu ar­mii i wiel­k ich za‐ mie­szek prze­ciw Eu­ro­p ej­czy­k om, przy czym oko­ło pięć­dzie­się­ciu z nich za­bi­to. By­ły

to, zda­n iem obu mo­carstw, po­wo­dy aż nad­to wy­star­cza­ją ­ce do in­ter­wen­cji zbroj‐ nej. Osta­tecz­n ie anek­sji do­k o­n a­li tyl­k o An­g li­cy. W lip­cu 1882 ro­k u za­ję­li Alek­san‐

drię, w sierp­n iu brze­g i Ka­n a­łu na ca­łej dłu­g o­ści, a we wrze­śniu po­k o­n a­li bun­tow­n i‐ ków w wiel­k iej bi­twie pod Tel-el-Ke­bir. Oku­p a­cja prze­dłu­ży­ła się na dzie­sią t­k i lat, a Egipt stał się pro­tek­to­ra­tem bry­tyj­skim – co una­ocz­n ia w atla­sie brud­n o­ró­żo­wa bar­wa wy­p eł­n ia­ją ­ca kon­tu­ry je­g o gra­n ic. Fran­cu­zi nie mo­g li prze­bo­leć, że w  przeded­n iu in­wa­zji od­wo­łu­ją c do kra­ju swe

okrę­ty wo­jen­n e, po­zo­sta­wi­li pi­ra­mi­dy i Ka­n ał w rę­k ach bry­tyj­skich ry­wa­li. Ich roz‐ ża­le­n ia nie uko­iły w peł­n i na­wet in­n e, ską ­d­in­ą d im­p o­n u­ją ­ce zdo­by­cze ko­lo­n ial­n e w  Afry­ce Pół­n oc­n ej – Tu­n is, dzi­siej­sza Tu­n e­zja, za­ję­ta i  po stłu­mie­n iu po­wsta­n ia

lud­n o­ści ogło­szo­n a pro­tek­to­ra­tem w 1881 ro­k u – oraz Ma­ro­k o, po­dzie­lo­n e mię­dzy Fran­cję a Hisz­p a­n ię w 1912 ro­k u. Włą ­cze­n ie w świat no­wo­cze­snej cy­wi­li­za­cji za­chod­n iej śród­ziem­n o­mor­skich i bli‐

skow­schod­n ich kra­jów mu­zuł­mań­skich – o  dłu­g ich tra­dy­cjach pań­stwo­wo­ści, wro‐ giej chrze­ści­jań­stwu re­li­g ii i lud­n o­ści za­p ra­wio­n ej w bo­jach z Eu­ro­p ej­czy­k a­mi – by‐

ło za­da­n iem trud­n ym i wy­bit­n ie nie­wdzięcz­n ym. Po­cią ­g a­ło też za so­bą wiel­k ie nie‐ kie­dy wy­dat­k i na ko­rum­p o­wa­n ie rzą ­dzą ­cych elit i  wy­ma­g a­ło zwy­k le po­waż­n e­g o wy­sił­k u mi­li­tar­n e­g o. W trwa­ją ­cej kil­k a­n a­ście lat woj­n ie o Ma­ro­k o Fran­cja i Hisz­p a‐

nia, aby po­k o­n ać wa­lecz­n y lud Ri­fe­n ów, mu­sia­ły na przy­k ład zmo­bi­li­zo­wać aż 53

trzy­stu­ty­sięcz­n ą ar­mię, wspie­ra­n ą przez lot­n ic­two .

Ini­cja­ty­wy ko­lo­n ial­n e na wy­brze­żach śród­ziem­n o­mor­skich pro­wa­dzi­ły do stop‐ nio­we­g o roz­bio­ru Im­p e­rium Osmań­skie­g o, do któ­re­g o na­le­ża­ły no­mi­n al­n ie prak‐ tycz­n ie wszyst­k ie te­ry­to­ria pół­n oc­n o­a fry­k ań­skie. Fi­n al­n ym ak­tem był tu zbroj­n y za­bór przez Wło­chy w  1911  ro­k u dwóch ostat­n ich tu­rec­k ich po­sia­dło­ści afry­k ań‐ skich, „wi­la­je­tów” Try­p o­li­ta­n ii i  Cy­re­n aj­k i, dzi­siej­szej Li­bii. Wło­ska flo­ta wo­jen­n a za­to­p i­ła kil­k a okrę­tów pod ban­de­rą osmań­ską oraz za­g ar­n ę­ła przy oka­zji pa­rę wysp Do­de­k a­n e­zu, w tym Ro­dos i Kos. W po­rów­n a­n iu z ba­se­n em Mo­rza Śród­ziem­n e­g o Czar­n a Afry­k a przed­sta­wia­ła się

dla en­tu­zja­stów ko­lo­n i­za­cji nie­zwy­k le przy­stęp­n ie. Nad jej bez­k re­sny­mi prze­strze‐ nia­mi – peł­n y­mi nie­p rze­bra­n ych, czę­sto nie­zna­n ych jesz­cze w  Eu­ro­p ie bo­g actw, z rzą ­dzo­n ą przez nie­zli­czo­n ych kró­lów, ka­cy­k ów i na­czel­n i­k ów lud­n o­ścią nie­obe‐ zna­n ą z bia­ły­mi i ich bu­dzą ­cym gro­zę uzbro­je­n iem – mo­g ły­by od daw­n a, zda­wa­ło

się, po­wie­wać fla­g i eu­ro­p ej­skich mo­carstw. Ale choć w pierw­szych wie­k ach za­chod‐ niej eks­p an­sji ca­łe za­stę­p y czar­n ych wo­jow­n i­k ów pierz­cha­ły na huk wy­strza­łu ar‐

mat­n ie­g o, to Eu­ro­p ej­czy­cy aż do po­ło­wy XIX wie­k u nie dą ­ży­li do po­więk­sza­n ia swych afry­k ań­skich po­sia­dło­ści. Sta­ła za tym ra­cjo­n a­lna kal­k u­la­cja. Dóbr, któ­rych

pra­g nę­ła Eu­ro­p a, a póź­n iej Ame­ry­k a, nie­wol­n i­k ów, krusz­ców, ko­ści sło­n io­wej, do‐ star­cza­li na wy­brze­ża kup­cy arab­scy i sa­mi Afry­k a­n ie. Za­tknię­cie fla­g i nad od­le­g ły‐ mi sa­wan­n a­mi i dżun­g la­mi z ich „dzi­k i­mi” miesz­k ań­ca­mi ozna­cza­ło ra­czej wy­dat­k i i kło­p o­ty niż ja­k ie­k ol­wiek ko­rzy­ści, mo­że po­za sła­wą . Do­p ie­ro ka­p i­ta­lizm, po­stęp tech­n icz­n y i po­wsta­n ie no­wo­cze­sne­g o prze­my­słu po­szu­k u­ją ­ce­g o no­wych su­row­ców spra­wi­ły, że Czar­n a Afry­k a zy­ska­ła zna­czą ­cą , nie­k we­stio­n o­wa­n ą war­tość eko­n o‐ micz­n ą . Po­mi­mo to od jej po­dzia­łu aż do cza­su de­k o­lo­n i­za­cji spie­ra­n o się, czy pro­fi‐ ty z po­sia­da­n ia ko­lo­n ii rze­czy­wi­ście prze­wyż­sza­ją kosz­ty ich po­sia­da­n ia i utrzy­ma‐

nia. Z  pew­n o­ścią nie­je­den z  wład­ców eu­ro­p ej­skich pra­g ną ł do swych ty­tu­łów do­łą ‐ czyć god­n ość kró­la któ­re­g oś z „kra­jów mu­rzyń­skich” choć­by po to, aby ubiec kon‐ ku­ren­tów. Pod­bi­cie więk­szych te­ry­to­riów w  Afry­ce Sub­sa­ha­ryj­skiej, a  zwłasz­cza trwa­łe nad ni­mi pa­n o­wa­n ie dłu­g o jed­n ak, aż do re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej, prze­k ra‐

cza­ło si­ły i moż­li­wo­ści Eu­ro­p ej­czy­k ów. Bia­li re­p re­zen­to­wa­li w oczach tu­byl­ców nad‐ przy­ro­dzo­n ą nie­mal po­tę­g ę, gdy ich wiel­k ie skrzy­dla­te stat­k i ko­twi­czy­ły u brze­g ów afry­k ań­skich. Ale tra­ci­li ową nad­ludz­k ą moc, kie­dy tyl­k o prze­k ro­czy­li ma­g icz­n ą li‐ nię wy­zna­czo­n ą za­się­g iem ar­mat okrę­to­wych. W dżun­g li ich jed­n o­strza­ło­we musz‐ kie­ty nie za­p ew­n ia­ły prze­wa­g i nad znacz­n ie licz­n iej­szym prze­ciw­n i­k iem. Eks­p e­dy‐

cjom wy­p ra­wia­n ym wo­dą w  gó­rę rzek za­g ra­ża­ły z  ko­lei lot­n e flo­tyl­le tu­byl­czych pi­róg, któ­re ota­cza­ły ło­dzie bia­łych, zmu­sza­ją c ich do roz­p acz­li­wej obro­n y, czę­sto koń­czą ­cej się klę­ską .

Istot­n e za­słu­g i dla po­wstrzy­ma­n ia na set­k i lat ko­lo­n i­za­cji Afry­k i mia­ła też mu­cha tse-tse prze­n o­szą ­ca za­raz­k i śpią cz­k i afry­k ań­skiej. Czar­n e­g o Lą ­du bro­n i­ły rów­n ież

ko­ma­ry za­ra­ża­ją ­ce nie­bez­p iecz­n ych przy­by­szów ma­la­rią , naj­roz­ma­it­si no­si­cie­le żół­tej fe­bry i  in­n ych eg­zo­tycz­n ych cho­rób, nie­zna­n e w  Eu­ro­p ie pa­so­ży­ty oraz strasz­li­wy, do­p ro­wa­dza­ją ­cy bia­łych do sza­leń­stwa tro­p i­k al­n y kli­mat. Z owym cięż‐ kim, cie­p lar­n ia­n ym, wil­g ot­n ym upa­łem, jak twier­dził Sien­k ie­wicz, zżyć się nie po‐ do­bna: „[…] wy­da­je się, że ca­łą na­tu­rę przej­mu­je smu­tek i  strach przed nie­mi­ło‐

sier­n em słoń­cem, że żad­n a ży­wa isto­ta nie śmie drgną ć i za­ta­ja od­dech w pier­siach, 54

a owo słoń­ce wy­tę­ża się jak­by w zło­ści i wy­p a­tru­je tyl­k o, ko­g o by za­bić” . Ze swe‐

go okna w szpi­ta­lu na Zan­zi­ba­rze au­tor W pu­sty­n i i w pusz­czy mógł wi­dzieć „wy­sep‐ kę, na któ­rej się grze­bią bia­li. […] Śmierć szła od tej Wy­spy Umar­łych przez mo­rze

i po­ja­wia­ła się nie w ki­rze, jak gdzie in­dziej, lecz w nie­zmier­n ym bla­sku, skut­k iem 55

cze­g o w jej ci­szy by­ło wię­cej słod­k ie­g o smut­k u niż gro­zy” .

W  pierw­szych dzie­się­cio­le­ciach XIX wie­k u we­dług da­n ych bry­tyj­skich z  ty­sią ­ca bia­łych, któ­rzy po­n ad rok prze­by­wa­li w Czar­n ej Afry­ce w owym „nie­zmier­n ym bla‐ sku”, umie­ra­ła nie­raz po­ło­wa – dwie­ście pięć­dzie­sią t–pięć­set osób. W la­tach 1817–

1836  no­to­wa­n o trzy­n a­ście  zgo­n ów na ty­sią c w  Gi­bral­ta­rze, sie­dem­dzie­sią t pięć– osiem­dzie­sią t na ty­sią c w In­diach i na An­ty­lach oraz czte­ry­sta osiem­dzie­sią t na ty‐ 56

sią c w Sier­ra Le­one . W na­stęp­n ych de­k a­dach wie­k u, głów­n ie dzię­k i wpro­wa­dze‐ niu do le­cze­n ia i po­wszech­n e­mu sto­so­wa­n iu chi­n i­n y, licz­ba ta dla Afry­k i spa­dła do pięć­dzie­się­ciu na ty­sią c bia­łych. Jak­k ol­wiek by­ło to wcią ż mniej wię­cej pię­cio­k rot‐

nie wię­cej od śred­n iej dla sa­mej An­g lii, Czar­n y Lą d w pierw­szych la­tach XX wie­k u nie był już ową po­sęp­n ą „tru­p iar­n ią ”, o któ­rej mó­wił umie­ra­ją ­cy po­dróż­n ik Lin­de w Sien­k ie­wi­czow­skiej opo­wie­ści o Sta­siu i Nel. Zresz­tą dzię­k i po­stę­p om me­dy­cy­n y, zwłasz­cza od­k ry­ciom Pa­steu­ra i  Ko­cha, wskaź­n ik zgo­n ów w  tro­p i­k ach na­dal spa‐ 57

dał; w 1922 ro­k u wy­n o­sił już mniej niż dzie­sięć na ty­sią c .

Prze­łom w dzie­le pod­bo­ju Czar­n ej Afry­k i do­k o­n ał się dzię­k i chi­n i­n ie i sta­li. Pro‐ duk­cja sta­low­n i w  kra­jach Za­cho­du wzro­sła w  la­tach 1861–1913  prze­szło osiem‐ dzie­się­cio­k rot­n ie. Z wy­so­k o­g a­tun­k o­wej sta­li, któ­ra za­stą ­p i­ła że­la­zo, kon­stru­owa­n o no­we ro­dza­je ma­szyn, po­jaz­dów i na­rzę­dzi, no­wa­tor­skie mo­sty i bu­do­wle, ta­k ie jak wie­ża Eif­fla . I rzecz ja­sna – no­wo­cze­sną broń. Ka­ra­bi­n y po­wta­rzal­n e, czy­li wie­lo‐ strza­ło­we – jak le­g en­dar­n y ame­ry­k ań­ski Win­che­ster – mia­ły sze­ścio­k rot­n ie więk­szy za­sięg i  ła­do­wa­n o je oko­ło dzie­się­cio­k rot­n ie szyb­ciej niż jed­n o­strza­ło­we. Sta­wia­ło to wszel­k ich „dzi­k ich” na z gó­ry stra­co­n ych po­zy­cjach, zwłasz­cza że bia­li in­ży­n ie­ro‐

wie pra­co­wa­li już nad bro­n ią jesz­cze bar­dziej śmier­cio­n o­śną : ka­ra­bi­n em ma­szy­n o‐ wym. W 1874 ro­k u kar­n a eks­p e­dy­cja bry­tyj­ska, któ­rą wy­p ra­wio­n o na Ku­ma­si, sto‐

li­cę zre­wol­to­wa­n e­g o lu­du Aszan­ti, wy­p ró­bo­wa­ła w  bo­ju mi­tra­lie­zy, czy­li kar­ta‐ czow­n i­ce Ga­tlin­g a. Z ta­k iej wie­lo­lu­fo­wej ma­chi­n y pie­k iel­n ej – po­p rzed­n icz­k i ka­ra‐ bi­n u ma­szy­n o­we­g o – moż­n a by­ło wy­strze­lić dwie­ście–trzy­sta po­ci­sków w cią ­g u mi‐ nu­ty. Dzię­k i tej po­ra­ża­ją ­cej si­le ognia wy­p ra­wa prze­ciw wa­lecz­n ym Aszan­ti, któ­ra daw­n iej by­ła­by z pew­n o­ścią trud­n a i krwa­wa, kosz­to­wa­ła An­g li­k ów je­dy­n ie oko­ło 58

pięć­dzie­się­ciu za­bi­tych i ran­n ych na dwa ty­sią ­ce pię­ciu­set wy­sła­n ych lu­dzi . W na‐ stęp­n ych la­tach bry­tyj­skie woj­ska ko­lo­n ial­n e uzbro­jo­n o w cięż­k ie ka­ra­bi­n y ma­szy‐

no­we sys­te­mu Ma­xi­ma. Ta śmier­cio­n o­śna broń, któ­ra póź­n iej, pod­czas I  woj­n y świa­to­wej, pod Ver­dun i  nad Som­mą kła­dła po­k o­tem ca­łe ba­ta­lio­n y, do­sko­n a­le

spraw­dzi­ła się w zróż­n i­co­wa­n ych wa­run­k ach kli­ma­tycz­n ych i te­re­n o­wych pod­czas nie­zli­czo­n ych ope­ra­cji pa­cy­fi­k a­cyj­n ych i po­ty­czek z bun­tu­ją ­cy­mi się usta­wicz­n ie lu‐ da­mi im­p e­rium. Opa­ten­to­wa­n ie w 1884 ro­k u i wdro­że­n ie do pro­duk­cji do­n io­słe­g o wy­n a­laz­k u sir Hi­ra­ma Ma­xi­ma – za swe za­słu­g i otrzy­mał od kró­lo­wej Wik­to­rii ty­tuł szla­chec­k i – by­ło dla rzą ­dów Eu­ro­p y jed­n ym z sy­g na­łów, że na­de­szła dłu­g o ocze­k i­wa­n a chwi­la osta­tecz­n e­g o po­dzia­łu świa­ta mię­dzy mo­car­stwa ko­lo­n ial­n e. Spo­łe­czeń­stwa eu­ro‐

pej­skie, tra­wio­n e im­p e­rial­n ą go­rą cz­k ą , eks­cy­to­wa­ły się zwłasz­cza zmien­n y­mi ko­le‐ ja­mi „wy­ści­g u o Afry­k ę”, czy­li ry­wa­li­za­cji o to, któ­ra z po­tęg Sta­re­g o Kon­ty­n en­tu za­g ar­n ie dla sie­bie naj­więk­sze i  naj­bar­dziej war­to­ścio­we zie­mie Czar­n e­g o Lą ­du. Nie­skom­p li­k o­wa­n e za­sa­dy „Scram­ble for Afri­ca”, któ­re mia­ły za­p o­biec cha­otycz­n e‐ mu roz­szar­p y­wa­n iu te­ry­to­riów afry­k ań­skich i na­p ię­ciom w Eu­ro­p ie, usta­lo­n o pod‐ czas spe­cjal­n ie zwo­ła­n ej w tym ce­lu w 1884 ro­k u kon­fe­ren­cji w Ber­li­n ie. Zgo­dzo­n o się, że mo­car­stwo, któ­re ma lub na­bę­dzie ja­k iś w  mia­rę prze­k o­n y­wa­ją ­cy ty­tuł do okre­ślo­n ych te­re­n ów, zgło­si swe rosz­cze­n ia na fo­rum mię­dzy­n a­ro­do­wym i  przy

bra­k u uza­sad­n io­n e­g o sprze­ci­wu obej­mie je w po­sia­da­n ie. Za ty­tuł ta­k i uzna­wa­n o w  szcze­g ól­n o­ści „trak­tat” za­war­ty z  afry­k ań­skim kró­lem czy po­mniej­szym na­wet ka­cy­k iem. Na prze­ło­mie XIX i XX wie­k u Fran­cu­zi wy­n e­g o­cjo­wa­li z lo­k al­n y­mi wład‐ ca­mi dwie­ście czter­dzie­ści czte­ry ta­k ie umo­wy, a dzia­ła­ją ­cy w Kon­g u w imie­n iu kró‐ la Bel­g ów Le­opol­da II słyn­n y po­dróż­n ik Hen­ry Stan­ley miał ich na kon­cie aż dwie‐

ście pięć­dzie­sią t sie­dem. Prócz te­g o po za­in­sta­lo­wa­n iu się w no­wych ko­lo­n iach mo‐ car­stwa za­wie­ra­ły mię­dzy so­bą dzie­sią t­k i po­ro­zu­mień o  wy­ty­cze­n iu gra­n ic, co trwa­ło jesz­cze do wy­bu­chu wiel­k iej woj­n y w 1914 ro­k u – wie­le z wy­k re­ślo­n ych wte‐ dy na ma­p ach li­n ii ist­n ie­je do dzi­siaj. U  schył­k u bel­le épo­que ewo­lu­cja świa­ta ko­lo­n ial­n e­g o, jak są ­dzo­n o, do­bie­g a­ła

kre­su. Ma­p a glo­bu przy­bra­ła – rzecz ja­sna w oczach spo­łe­czeństw Za­cho­du, be­n e­fi‐ cjen­tów i en­tu­zja­stów za­mor­skiej eks­p an­sji – for­mę skoń­czo­n ą , nie­mal do­sko­n a­łą , od­zwier­cie­dla­ją ­cą „po­tę­g ę i ży­wot­n ość bia­łej ra­sy”. Po­mi­mo że w cią ­g u na­stęp­n e­g o

ćwierć­wie­cza za­cho­dzi­ły na niej po­waż­n e nie­k ie­dy zmia­n y – do­k o­n a­n y po­dział kwe­stio­n o­wa­n o i ko­ry­g o­wa­n o – sam ład ko­lo­n ial­n y wy­da­wał się, je­śli nie wiecz­n y, to co do za­sa­dy nie­p od­wa­żal­n y. W  rze­czy­wi­sto­ści w  dru­g iej po­ło­wie lat trzy­dzie‐ stych XX wie­k u, gdy wie­lo­ty­sięcz­n e tłu­my zmo­bi­li­zo­wa­n e przez Li­g ę Mor­ską i Ko­lo‐

nial­n ą de­mon­stro­wa­ły nad Wi­słą pod ha­słem „Żą ­da­my ko­lo­n ii dla Pol­ski” z na­dzie‐ ją , że za­mor­skie po­sia­dło­ści za­p ew­n ią kra­jo­wi lep­szą przy­szłość, sys­tem ko­lo­n ial­n y

chy­lił się już ku upad­k o­wi. Ma­p y Afry­k i i  Azji z  1939  ro­k u dwa­dzie­ścia kil­k a lat póź­n iej mia­ły już tyl­k o zna­cze­n ie hi­sto­rycz­n e. War­to jed­n ak rzu­cić na nie raz jesz‐ cze okiem ów­cze­sne­g o en­tu­zja­sty pol­skich ko­lo­n ii, na przy­k ład sze­re­g o­we­g o dzia‐ ła­cza Li­g i, krze­wią ­ce­g o jej idee gdzieś w Płoń­sku czy Piń­sku. Ma­p a po­li­tycz­n a kon‐ ty­n en­tu afry­k ań­skie­g o zmie­n i­ła się w  dru­g iej po­ło­wie wie­k u XIX dra­ma­tycz­n ie. Uję­ta w sieć no­wych gra­n ic Afry­k a przy­bra­ła wy­g lą d wie­lo­k o­lo­ro­wej mo­za­iki po‐ sia­dło­ści ko­lo­n ial­n ych. Tę cał­k o­wi­cie prze­ob­ra­żo­n ą ma­p ę kon­ty­n en­tu moż­n a czy‐

tać ja­k o swe­g o ro­dza­ju do­k u­men­tal­n ą opo­wieść o je­g o pod­bo­ju i osta­tecz­n ym po‐ dzia­le na prze­ło­mie XIX i XX wie­k u. Oto Po­w szech­n y atlas geo­g ra­fi cz­n y Eu­g e­n iu­sza Ro­me­ra, wy­da­n y przez Ksią ż­n i­cę-Atlas, Lwów–War­sza­wa w 1938 ro­k u. Do­k u­ment bar­dzo w  tym przy­p ad­k u à pro­p os: do­sta­ła go przed­wo­jen­n a gim­n a­zja­list­k a ja­k o na­g ro­dę w  kon­k ur­sie, w  któ­rym na­le­ża­ło wska­zać naj­lep­szą dla Pol­ski ko­lo­n ię i wy­bór ten uza­sad­n ić. W po­czu­ciu re­a li­zmu nie żą ­da­n o od uczest­n i­k ów ob­ja­śnie‐ nia, w ja­k i spo­sób wejść w po­sia­da­n ie owej ide­a l­n ej ko­lo­n ii. Na po­czą ­tek wy­p a­da się za­trzy­mać nad ma­p a­mi Azji, choć ni­g dy nie by­ła ona

przed­mio­tem żyw­sze­g o za­in­te­re­so­wa­n ia pol­skich ko­lo­n i­za­to­rów, być mo­że zde­g u‐ sto­wa­n ych ogro­mem tru­dów, ja­k ie po­n io­sły po­tę­g i eu­ro­p ej­skie, aby pod­bić jej gę‐ sto za­lud­n io­n e kra­je. Tak więc na Bli­skim i Środ­k o­wym Wscho­dzie od cza­su roz­bio‐

ru Im­p e­rium Osmań­skie­g o w  na­stęp­stwie I  woj­n y świa­to­wej zie­mie Li­ba­n u, Sy­rii, Pa­le­sty­n y oku­p u­ją Bry­tyj­czy­cy i Fran­cu­zi. Da­lej – sub­k on­ty­n ent in­dyj­ski, gdzie od cza­su stłu­mie­n ia po­wsta­n ia si­p a­jów w  1859  ro­k u twar­dą rę­k ą rzą ­dzą An­g li­cy. Brud­n o­ró­żo­wy ko­lor przy­p i­sa­n y przez kar­to­g ra­fa po­sia­dło­ściom bry­tyj­skim wy­p eł‐ nia na ma­p ie ogrom­n y ob­szar, obej­mu­ją ­cy oprócz In­dii dzi­siej­szy Pa­k i­stan, Ban­g la‐

desz, Sri Lan­k ę, Bir­mę (My­a n­mar)… Su­we­ren­n y for­mal­n ie Sy­jam, czy­li Taj­lan­dia, pod­le­g a w rze­czy­wi­sto­ści wła­dzy Fran­cu­zów i An­g li­k ów, któ­rzy po­dzie­li­li się wpły‐

wa­mi w tym ba­śnio­wo pięk­n ym i bo­g a­tym kra­ju. Da­lej na po­łu­dnie nie­mal do rów‐ ni­k a się­g a zja­dli­wie ró­żo­wy ję­zyk Pół­wy­spu Ma­laj­skie­g o, są ­sia­du­ją ­cy z  wy­spa­mi Ar­chi­p e­la­g u Sun­daj­skie­g o, Su­ma­trą , Ja­wą , Bor­n eo, Mo­lu­k a­mi, gdzie od stu­le­ci pro‐ wa­dzą swą ko­lo­n ial­n ą pra­cę or­g a­n icz­n ą Ho­len­drzy. Na Pół­wy­spie In­do­chiń­skim ko­lor nie­bie­ski wy­róż­n ia roz­le­g łe po­sia­dło­ści fran­cu­skie. Za­p rze­p a­ściw­szy swe szan­se w Egip­cie i In­diach, Fran­cu­zi, w tym zwłasz­cza cier­p ią ­ca na kom­p leks niż‐ szo­ści wo­bec An­g li­k ów fran­cu­ska ma­ry­n ar­k a wo­jen­n a oraz śnią ­cy o  ryn­k u chiń‐

skim lyoń­scy pro­du­cen­ci tka­n in, po­sta­n o­wi­li do­wieść, że są wiel­k im na­ro­dem rów‐ nież na po­lu ko­lo­n ial­n ym. W 1859 ro­k u fran­cu­scy ma­ry­n a­rze za­ję­li Saj­g on w Ko‐

chin­chi­n ie, w 1873 ro­k u Ha­n oi, a w 1885 oku­p o­wa­li An­n am i Ton­k in. W tym też ro­k u, gdy Chi­n y, pod­p i­su­ją c trak­tat z  Tien­ci­n u, zo­bo­wią ­za­ły się do osta­tecz­n e­g o wy­co­fa­n ia swych wojsk z  re­g io­n u, nad któ­rym od ty­sią ­ca lat spra­wo­wa­ły opie­k ę i kon­tro­lę, po­wsta­ła Kon­fe­de­ra­cja In­do­chiń­ska. Fran­cu­skie In­do­chi­n y – Wiet­n am, czy­li „dwa wor­k i ry­żu, Ko­chin­chi­n a i Ton­k in, 59

po­łą ­czo­n e ki­jem, An­n a­mem” oraz La­os i  Kam­bo­dża – po­ło­żo­n e na pro­g u Chin z  ich le­g en­dar­n ie wiel­k im i  chłon­n ym ryn­k iem, w  ser­cu Azji Po­łu­dnio­wo-Wschod‐

niej – w  przeded­n iu II woj­n y świa­to­wej wcią ż są du­mą i, rzec moż­n a, mi­ło­ścią Fran­cu­zów, naj­cen­n iej­szym klej­n o­tem ich im­p e­rial­n ych po­sia­dło­ści. Są ­sia­du­ją ­ce z ni­mi Chi­n y – od nie­mal stu lat ustę­p u­ją ­ce przed prze­mo­cą „za­mor­skich dia­błów”, któ­rzy po­dzie­li­li je na stre­fy wpły­wów, pod­da­n e peł­za­ją ­cej oku­p a­cji, go­dzą ­ce się na po­wsta­wa­n ie eu­ro­p ej­skich en­k law go­spo­dar­czych i  baz woj­sko­wych wy­łą ­czo‐ nych spod chiń­skiej wła­dzy – sta­ły się w 1937 ro­k u przed­mio­tem otwar­tej agre­sji. Na krok ten od­wa­ży­ła się ro­sną ­ca w  si­łę Ja­p o­n ia. Trwa­ją ­ca wła­śnie nie­zwy­k le krwa­wa i okrut­n a woj­n a z Chi­n a­mi ma Ja­p oń­czy­k om, któ­rzy już wcze­śniej za­a nek‐ to­wa­li mię­dzy in­n y­mi Ko­reę, For­mo­zę (Taj­wan), wy­spy Riu­k iu oraz chiń­ską Man‐ dżu­rię, otwo­rzyć dro­g ę do stwo­rze­n ia wła­sne­g o im­p e­rium ko­lo­n ial­n e­g o, obej­mu­ją ‐ ce­g o znacz­n ą część Azji oraz Oce­a nię.

Naj­p o­waż­n iej­szą w tym prze­szko­dą jest in­n e wscho­dzą ­ce mo­car­stwo ko­lo­n ial­n e – Sta­n y Zjed­n o­czo­n e. Na ra­zie ofia­rą Ame­ry­k a­n ów sta­ło się przede wszyst­k im

zban­k ru­to­wa­n e już ską ­d­in­ą d im­p e­rium hisz­p ań­skie. W  mar­cu 1898  ro­k u Sta­n y Zjed­n o­czo­n e po­p ar­ły po­wstań­ców wal­czą ­cych z Hisz­p a­n a­mi na Fi­li­p i­n ach, w ma­ju ich flo­ta po­k o­n a­ła eska­drę hisz­p ań­ską w  Za­to­ce Ma­n il­skiej, a  w  sierp­n iu woj­ska ame­ry­k ań­skie zdo­by­ły Ma­n i­lę. Wy­da­rze­n ia na Fi­li­p i­n ach – tu trze­ba od­wró­cić kar‐ ty atla­su – by­ły przy tym je­dy­n ie epi­zo­dem woj­n y ame­ry­k ań­sko-hisz­p ań­skiej sto‐

czo­n ej na Mo­rzu Ka­ra­ib­skim, głów­n ie, jak prze­k o­n y­wa­n o, aby za­p o­biec wy­n isz­cze‐ niu lu­du Ku­by, gdzie trwa­ły wal­k i par­ty­zanc­k ie tłu­mio­n e przez Hisz­p a­n ów z  bez‐ względ­n o­ścią daw­n ych kon­k wi­sta­do­rów. Jak wspo­mi­n ał The­odo­re Ro­ose­v elt,

w  owym cza­sie se­k re­tarz Wy­dzia­łu Ma­ry­n ar­k i USA, „hań­bą by­ło po­zwa­lać dłu­żej na ta­k i stan rze­czy” i do­da­ją c en pas­sant, iż „mie­li­śmy na Ku­bie waż­n e in­te­re­sy ze 60

wzglę­du na cu­k ier i cy­g a­ra” . Obec­n ie, w przeded­n iu woj­n y świa­to­wej, Fi­li­p i­n y są

ko­lo­n ią ame­ry­k ań­ską . Tak­że na Ku­bie, for­mal­n ie nie­za­leż­n ej, nie­p o­dziel­n ie pa­n u‐ ją Ame­ry­k a­n ie.

Z im­p e­rium hisz­p ań­skie­g o, nad któ­rym nie­g dyś słoń­ce ni­g dy nie za­cho­dzi­ło, po‐ zo­stał nędz­n y skra­wek: ko­lo­n ia Rio de Oro (Sa­ha­ra Za­chod­n ia), nie­mal bez­lud­n a

część Ma­ro­k a – mniej wię­cej dwie­ście ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych ka­mie­n i‐ stej pu­sty­n i. Le­p iej pod­czas „Scram­ble for Afri­ca”, po­wo­łu­ją c się na swe pra­wa hi‐ sto­rycz­n e, po­ra­dzi­ła so­bie Por­tu­g a­lia. Mo­car­stwa eu­ro­p ej­skie usza­n o­wa­ły, o dzi­wo, po czę­ści wo­lę pa­p ie­ża Alek­san­dra VI, któ­ry swą bul­lą In­ter ca­e te­ra od­dał, jak pa‐ mię­ta­my, Por­tu­g al­czy­k om ca­łą Afry­k ę, i do­ce­n i­ły nie­złom­n ość por­tu­g al­skich że­g la‐

rzy i  kup­ców od czte­rech wie­k ów han­dlu­ją ­cych lub wal­czą ­cych z  kra­jow­ca­mi na brze­g ach An­g o­li i Mo­zam­bi­k u. Kie­dy jed­n ak ów ma­ły i sła­bu­ją ­cy już wów­czas kraj, roz­ocho­co­n y po­wo­dze­n iem, za­żą ­dał jesz­cze oprócz tych dwóch ko­lo­n ii łą ­czą ­ce­g o je

te­ry­to­rium póź­n iej­szej Ro­de­zji, je­g o de­le­g a­tów z  miej­sca od­p ra­wio­n o z  kwit­k iem. Zie­mie, któ­rych włą ­cze­n ie w skład im­p e­rium bry­tyj­skie­g o i za­g o­spo­da­ro­wa­n ie by­ło głów­n ie dzie­łem Ce­ci­la Rho­de­sa, sta­n o­wi­ły bo­wiem część przy­szłe­g o po­mo­stu, któ‐ ry w ma­rze­n iach An­g li­k ów miał po­łą ­czyć ko­lo­n ie bry­tyj­skie od Ka­iru przez Wiel­k ie Je­zio­ra po Kapsz­tad. Pla­n y te sta­ły się rze­czy­wi­sto­ścią do­p ie­ro w la­tach mię­dzy­wo‐

jen­n ych. Na ma­p ie z owe­g o okre­su ró­żo­wa wstę­g a an­g iel­skich po­sia­dło­ści – Egipt (for­mal­n ie nie­p od­le­g ły), Su­dan, Ke­n ia, Ugan­da, Tan­g a­n i­k a, Ro­de­zja, Zwią ­zek Po‐ łu­dnio­wo­a fry­k ań­ski – opa­su­je ni­czym pas słuc­k i cen­tral­n ą i wschod­n ią Afry­k ę na ca­łej jej po­łu­dni­k o­wej dłu­g o­ści, świad­czą c do­bit­n ie, że praw­dzi­wy­mi pa­n a­mi kon‐ ty­n en­tu są Bry­tyj­czy­cy. Stra­te­g icz­n ą rów­n o­wa­g ę tej kom­bi­n a­cji za­p ew­n ia­ją an­g iel‐

skie ko­lo­n ie na wy­brze­żu atlan­tyc­k im: Ni­g e­ria, Zło­te Wy­brze­że (Gha­n a) i Sier­ra Le‐ one. O ową rów­n o­wa­g ę za­dba­li tak­że ze swej stro­n y Fran­cu­zi, zaj­mu­ją c w koń­cu XX wie­k u Ma­da­g a­skar na Oce­a nie In­dyj­skim.

Fran­cja, zwłasz­cza po nie­p o­wo­dze­n iu w  Fa­szo­dzie, sku­p i­ła wy­sił­k i na no­wych na­byt­k ach i  umac­n ia­n iu się w  Afry­ce Za­chod­n iej. Opa­n o­wa­n ie re­g io­n u je­zio­ra

Czad, „za­wia­su” czy też „ob­rot­n i­cy” Czar­n e­g o Lą ­du, po­zwo­li­ło Fran­cu­zom po­łą ­czyć po­p rzez pust­k o­wia Sa­ha­ry po­sia­dło­ści w Ma­g h­re­bie z ko­lo­n ia­mi na za­chod­n im wy‐ brze­żu, mię­dzy in­n y­mi Se­n e­g a­lem i Ni­g rem, oraz w Afry­ce rów­n i­k o­wej, Ga­bo­n em i Kon­g iem Fran­cu­skim. Znacz­n ą część te­g o ogrom­n e­g o te­ry­to­rium zaj­mu­ją ta­jem­n i‐ cze ob­sza­ry pu­styń. Prze­ci­n a­ją je szla­k i ka­ra­wan dą ­żą ­cych do le­g en­dar­n ej sa­ha­ryj‐

skiej sto­li­cy Tim­buk­tu i pod­n ie­bne dro­g i sa­mo­lo­tów pocz­to­wych An­to­ine de Sa­intExu­p éry’ego i je­g o przy­ja­ciół. W sa­mot­n ych zaś pu­styn­n ych for­tach w nie­opi­sa­n ym

skwa­rze i bez­brzeż­n ej nu­dzie czu­wa­ją kom­p a­n ie Le­g ii Cu­dzo­ziem­skiej go­to­we po‐ skro­mić każ­dy bunt no­ma­dów scep­tycz­n ych wo­bec ko­lo­n ial­n ej wła­dzy. Da­lej na

po­łu­dniu, po­n i­żej nie­bie­skie­g o bez­k re­su ko­lo­n ii fran­cu­skich, bie­g nie rze­k ą Kon­g o gra­n i­ca Kon­g a Bel­g ij­skie­g o. Ta wiel­k a i nie­by­wa­le bo­g a­ta, jak się z cza­sem oka­za‐

ło, ko­lo­n ia, ro­dzaj prze­p ast­n e­g o wor­k a w ser­cu kon­ty­n en­tu, ma krót­k ą , ale na­der oso­bli­wą i za­sta­n a­wia­ją ­cą hi­sto­rię. Otóż gdy tyl­k o po­ja­wi­ły się pierw­sze pro­jek­ty po­dzia­łu ziem afry­k ań­skich, Le­opold II, król Bel­g ów – je­den z naj­p rze­bie­g lej­szych,

naj­bar­dziej chci­wych i  bez­względ­n ych mo­n ar­chów eu­ro­p ej­skich, któ­re­g o zbrod­n i‐ cze rzą ­dy kosz­to­wa­ły Afry­k ę mi­lio­n y ofiar – za­warł dzię­k i Stan­ley­owi, swe­mu

agen­to­wi, set­k i „trak­ta­tów” z miej­sco­wy­mi wład­ca­mi, uzy­sku­ją c ty­tu­ły praw­n e do oko­ło dwóch mi­lio­n ów ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych w  do­rze­czu Kon­g a. Na­stęp­n ie zaś, wy­stę­p u­ją c ja­k o oso­ba pry­wat­n a – „cóż za roz­ryw­k i ma ten mo­n ar­cha”, dzi­wił 61

się sar­k a­stycz­n ie Bi­smarck – uzy­skał po­twier­dze­n ie swych praw wła­sno­ści na kon‐ fe­ren­cji ber­liń­skiej. Do­p ie­ro na rok przed śmier­cią prze­k a­zał ko­lo­n ię pań­stwu bel‐ gij­skie­mu. Lecz cza­sy, gdy w cha­osie „wy­ści­g u o Afry­k ę” to­wa­rzy­szą ­ce­mu roz­szar‐

py­wa­n iu Czar­n e­g o Lą ­du, o ko­lo­n ial­n ych lo­sach ca­łych nie­raz re­g io­n ów prze­są ­dza‐ ła cza­sem ener­g ia jed­n o­stek – z pol­skie­g o i „li­g o­we­g o” punk­tu wi­dze­n ia – mi­n ę­ły. Tak się przy­n aj­mniej wy­da­je. Im do­k ład­n iej przy­g lą ­dać się ma­p om Afry­k i, Azji czy Ame­ry­k i, tym bar­dziej nie ma na nich pol­skich ko­lo­n ii. Nie wi­dać na nich tak­że ziem ni­czy­ich, czy­li rzą ­dzo‐

nych tyl­k o przez tu­byl­czych ka­cy­k ów lub wo­dzów go­to­wych pod­dać się z mi­łą chę‐ cią pro­tek­cji Rzecz­p o­spo­li­tej. Na­wet ar­chi­p e­la­g i Pa­cy­fi­k u, w  tym wy­spy cał­k iem ma­łe, po­k ry­wa ko­lo­ro­wa wy­syp­k a eu­ro­p ej­skich i ame­ry­k ań­skich po­sia­dło­ści. Rze‐ czy­wi­stość przed­sta­wio­n a na ma­p ach od zwo­len­n i­k ów ko­lo­n i­za­cji w Pol­sce, któ­rzy men­tal­n ie czu­ją się już wszak oby­wa­te­la­mi mo­car­stwa ko­lo­n ial­n e­g o, wy­ma­g a za‐

tem na­p raw­dę nie­za­chwia­n ej wia­ry oraz po­zy­tyw­n e­g o my­śle­n ia i wie­dzy po­li­tycz‐ nej. Wia­do­mo prze­cież – z map nie da się te­g o wy­czy­tać – że bry­tyj­ska Tan­g a­n i­k a

to daw­n a Nie­miec­k a Afry­k a Wschod­n ia. Nie­miec­k i­mi ko­lo­n ia­mi by­ły tak­że po­dzie‐ lo­n y mię­dzy An­g lię i Fran­cję Ka­me­run, To­g o, Afry­k a Po­łu­dnio­wo-Za­chod­n ia (Na‐ mi­bia), część No­wej Gwi­n ei i spo­ra licz­ba wysp na Pa­cy­fi­k u. Bry­tyj­czy­cy i Fran­cu­zi za­rzą ­dza­ją ni­mi na pod­sta­wie man­da­tu Li­g i Na­ro­dów. O ko­rek­tach tym­cza­so­we­g o z za­ło­że­n ia sys­te­mu man­da­to­we­g o – z ko­rzy­ścią dla państw ko­lo­n ii jesz­cze nie­p o‐

sia­da­ją ­cych – mó­wi się nie­mal od chwi­li je­g o po­wsta­n ia. An­g lia i Fran­cja trak­tu­ją te te­ry­to­ria jak wła­sne z da­wien daw­n a ko­lo­n ie i o ja­k ich­k ol­wiek zmia­n ach sły­szeć

nie chcą . To zna­czy nie chcia­ły. Obec­n ie jed­n ak w  Niem­czech rzą ­dzą hi­tle­row­cy, któ­rzy nie tyl­k o do­ma­g a­ją się zwro­tu ko­lo­n ii, lecz tak­że dą ­żą do ich no­we­g o po‐ dzia­łu. Nie jest moż­li­we, nie­za­leż­n ie od te­g o, jak za­k oń­czą się tar­g i o za­mor­skie po‐ sia­dło­ści, by Pol­ska po­zo­sta­ła z pu­sty­mi rę­k a­mi – kal­k u­lu­ją dzia­ła­cze LMiK i zwią ‐ za­n i z nią pu­bli­cy­ści. Pa­n u­je prze­k o­n a­n ie, że w kwe­stii ko­lo­n ial­n ej doj­dzie w naj‐ bliż­szym cza­sie do za­sad­n i­czych roz­strzy­g nięć. Pierw­szy sta­n ow­czy krok w  tym kie­run­k u uczy­n i­ły Wło­chy Mus­so­li­n ie­g o, któ­re

we wrze­śniu 1935  ro­k u na­je­cha­ły Etio­p ię, a  w  ma­ju na­stęp­n e­g o ro­k u ogło­si­ły jej anek­sję. Na pol­skiej ma­p ie z  koń­ca lat trzy­dzie­stych za­miast Etio­p ii wid­n ie­je już tyl­k o ozna­czo­n a żół­tym ko­lo­rem, po­dob­n ie jak Li­bia czy So­ma­lia, Wło­ska Afry­k a Wschod­n ia. Wło­si, do­k o­n u­ją c pod­bo­ju ce­sar­stwa Etio­p ii – kra­ju o  sta­ro­żyt­n ych jesz­cze tra­dy­cjach pań­stwo­wych, z lud­n o­ścią w więk­szo­ści z da­wien daw­n a chrze‐

ści­jań­ską – nie po­wo­ły­wa­li się na żad­n e ty­tu­ły praw­n e, lecz po pro­stu na ko­n iecz‐ ność zdo­by­cia te­ry­to­riów pod osad­n ic­two, dzię­k i któ­re­mu mie­li za­miar roz­wią ­zać pro­blem agrar­n e­g o prze­lud­n ie­n ia kra­ju. W ko­łach ko­lo­n ial­n ych w Pol­sce – a kwe‐ stia „lu­dzi zbęd­n ych” na wsi by­ła u nas bar­dziej jesz­cze pa­lą ­ca niż w Ita­lii – przy­ję‐ to wło­ski pro­jekt ze zro­zu­mie­n iem, a na­wet na­dzie­ją . Ozna­czał on bo­wiem, że nad

opor­tu­n i­stycz­n ym le­g a­li­zmem Li­g i Na­ro­dów gó­rę bio­rą ży­wot­n e po­trze­by sil­n ych państw i  na­ro­dów oraz ich wy­ra­ża­ją ­ca się w  czy­n ach wo­la – nie tyl­k o w  kra­jach „mu­rzyń­skich”, lecz i  w  sa­mej Eu­ro­p ie. Wy­daw­cy ostat­n iej edy­cji atla­su Ro­me­ra zdą ­ży­li jesz­cze przed od­da­n iem do dru­k u wpro­wa­dzić w czę­ści na­k ła­du po­p raw­k ę na ma­p ie Pol­ski, za­k re­śla­ją c gru­bą si­n ą li­n ią no­wy nasz na­by­tek te­ry­to­rial­n y – Za‐ ol­zie. W ko­łach li­g o­wych spo­dzie­wa­n o się, że po­do­bne li­n ie, gra­n i­ce pol­skich ko­lo‐ nii, po­ja­wią się wkrót­ce na ma­p ach Afry­k i czy Ame­ry­k i Po­łu­dnio­wej.

Roz­dział III. Niech ży­je king So­bie­ski!

Wie­ści o  od­k ry­ciu No­we­g o Świa­ta, za­mor­skich pod­bo­jach oraz prze­dziw­n ych lu‐

dach ko­lo­ro­wych, choć tak jak w ca­łej Eu­ro­p ie wy­wo­ła­ły w Rzecz­p o­spo­li­tej nie­ma‐ łe po­ru­sze­n ie, nie po­cią ­g nę­ły za so­bą żad­n ych istot­n ych na­stępstw. Za­in­te­re­so­wa‐ nie da­le­k i­mi lą ­da­mi spro­wa­dza­ło się u nas jesz­cze w XVIII wie­k u naj­czę­ściej do ma‐ gnac­k ich i kró­lew­skich am­bi­cji, by mieć na swych dwo­rach, dla splen­do­ru i roz­ryw‐ ki, czar­n ych lo­k a­jów i ka­mer­dy­n e­rów. Tra­fia­li oni nad Wi­słę czy Nie­men ja­k o jeń­cy

poj­ma­n i w  wal­k ach z  Tur­k a­mi lub nie­wol­n i­cy ku­p ie­n i w  Stam­bu­le, Li­zbo­n ie oraz Lon­dy­n ie. Au­g ust II Moc­n y chlu­bił się ca­łą „jan­czar­ską ” ka­p e­lą zło­żo­n ą z „Mu­rzy‐ nów”, Afry­k a­n ie słu­ży­li też na przy­k ład na dwo­rach Je­rze­g o Igna­ce­g o Lu­bo­mir‐

skie­g o i Hie­ro­n i­ma Ra­dzi­wił­ła. Sta­n o­wi­li ro­dzaj ży­wej de­k o­ra­cji po­spo­łu z „kar­ła­mi 62

hisz­p ań­ski­mi”, ba­żan­ta­mi i pa­wia­mi . Zda­rza­ły się jed­n ak bu­du­ją ­ce przy­k ła­dy po‐

myśl­n ej in­te­g ra­cji i awan­su spo­łecz­n e­g o. Tak na przy­k ład An­drzej Fre­dro „Trzy­mał so­bie Mu­rzy­n a, wiel­k ą oso­bli­wość w tych cza­sach [w XVII wie­k u], zwłasz­cza na Ru‐ si, a ten Mu­rzyn, któ­ry prze­ją ł miej­sco­we oby­cza­je i był gra­czem na sza­ble, w bur‐ 63

dach swe­g o pa­n a brał czyn­n y i wy­bit­n y udział” . Na­szym przod­kom wy­star­c za­ły ry­b y sło­ne i cuch­ną­c e, My po świe­że przy­c ho­dzi­my, w oce­anie plu­ska­ją­c e!

Oj­c om na­szym wy­star­c za­ło, je­śli gro­dów do­b y­w a­li, a nas bu­rza nie od­stra­sza, ni szum groź­nej mor­skiej fa­li

–  śpie­wa­li pia­stow­scy wo­jo­wie, gdy pod wo­dzą Bo­le­sła­wa Krzy­wo­uste­g o wy­p ra‐ wia­li się zwy­cię­sko na Po­mo­rze, by od­zy­skać je dla Pol­ski. Ta za­wa­diac­k a pieśń uwiecz­n io­n a przez Gal­la Ano­n i­ma ry­chło jed­n ak po­szła w  nie­p a­mięć. W  okre­sie roz­bi­cia dziel­n i­co­we­g o Pol­ska stra­ci­ła do­stęp do Bał­ty­k u, by od­zy­skać go do­p ie­ro po woj­n ie z Krzy­ża­k a­mi w 1466 ro­k u. Ale nikt już o mo­rzu nie śpie­wał. I nie­wie­le

o nim mó­wio­n o, jak­k ol­wiek wie­lu na­szych kró­lów aż do cza­sów roz­bio­ro­wych pla‐ no­wa­ło bu­do­wę flo­ty wo­jen­n ej, któ­ra mo­g ła­by prze­ciw­sta­wić się przy­n aj­mniej przy pol­skich brze­g ach pa­n u­ją ­cym na Bał­ty­k u Szwe­dom i Duń­czy­k om lub Mo­skwie. Zyg­munt I Sta­ry na­ją ł kil­k u ka­p rów do zwal­cza­n ia pod pol­ską ban­de­rą kró­lew‐ ską że­g lu­g i mo­skiew­skiej. Nie­wiel­k ą flo­tę ka­p er­ską utrzy­my­wa­li też Zyg­munt Au‐

gust i  Ste­fan Ba­to­ry. Zyg­munt  III Wa­za zdo­łał zbu­do­wać li­czą ­cą dzie­sięć okrę­tów re­g u­lar­n ą flo­tę wo­jen­n ą . Eska­dra ta od­n io­sła w  li­sto­p a­dzie 1628  ro­k u słyn­n ą –

mo­że co­k ol­wiek nad mia­rę – wik­to­rię pod Oli­wą . Wła­dy­sław IV, je­dy­n y z na­szych wład­ców, któ­re­mu obec­n ość Rzecz­p o­spo­li­tej na mo­rzu na skrom­n ą , bał­tyc­k ą cho‐ ciaż ska­lę na­p raw­dę le­ża­ła  na ser­cu, wy­sta­wił w  1635  ro­k u sta­łą flo­tę wo­jen­n ą , któ­ra li­czy­ła aż dwa­dzie­ścia jed­n o­stek. Wkrót­ce po­tem, w la­tach względ­n e­g o po­k o‐ ju, zdję­to z  nich ar­ma­ty i  za­ło­żo­n o kró­lew­ską kom­p a­n ię han­dlo­wą . W  1641  ro­k u

kom­p a­n ia upa­dła, a stat­k i trze­ba by­ło sprze­dać. Od tej po­ry Pol­skę re­p re­zen­to­wał na mo­rzu wła­ści­wie tyl­k o Gdańsk. Do­p ie­ro po pierw­szym roz­bio­rze wśród świa­tłych kon­cep­cji ra­to­wa­n ia kra­ju po‐ ja­wi­ła się rów­n ież ory­g i­n a­lna kon­cep­cja no­wej po­li­ty­k i mor­skiej. Za­słu­g i re­for­ma‐ tor­skie mia­ły tu przy­p aść księ­ciu Ka­ro­lo­wi Ra­dzi­wił­ło­wi „Pa­n ie Ko­chan­k u”, naj­bo‐

gat­sze­mu ma­g na­to­wi w  Rzecz­p o­spo­li­tej, wo­je­wo­dzie wi­leń­skie­mu, któ­ry obie­cał zbu­do­wać wła­snym sump­tem za sześć mi­lio­n ów zło­tych port w li­tew­skiej Po­łą ­dze. Ksią ­żę, za­twar­dzia­ły kon­ser­wa­ty­sta i szcze­ry Sar­ma­ta, choć i po­do­bno ma­son, rzecz po­p ro­wa­dził we­dług mo­dy oświe­ce­n io­wej: za­czą ł od kształ­ce­n ia mło­dzie­ży. W  swych do­brach w  Nie­świe­żu za­ło­żył w  1776  ro­k u – jak twier­dził przy róż­n ych oka­zjach – Ra­dzi­wił­łow­ską Szko­łę Majt­k ów, któ­ra mia­ła przy­g o­to­wy­wać ele­wów do służ­by na mo­rzu. Pro­g ram na­ucza­n ia obej­mo­wał na­wi­g a­cję, przed­mio­ty ści­słe i aż sześć ję­zy­k ów ob­cych. Za­ję­cia prak­tycz­n e pro­wa­dzo­n o na du­żych uzbro­jo­n ych w ar­mat­k i wi­wa­tów­k i szku­tach, na ośmiu ka­n a­łach spe­cjal­n ie w tym ce­lu wy­k o­p a‐ nych nad rze­k ą Uszą . Do szko­ły mia­ło się zgło­sić, jak twier­dzi­li dwo­ra­cy z Nie­świe‐ 64

ża, aż ośmiu­set uczniów . Pa­trio­tycz­n e dzie­ło księ­cia, któ­ry swą for­tu­n ę prze­zna‐ czał zwy­k le na bie­sia­dy i fe­sty­n y, zy­ska­ło mu wdzięcz­n ość i aten­cję współ­cze­snych, a  zwłasz­cza po­tom­n ych. O  ro­dzą ­cych się wą t­p li­wo­ściach, na przy­k ład o  sen­sie kształ­ce­n ia w li­tew­skich pusz­czach ty­się­cy „majt­k ów”, któ­rzy mie­li słu­żyć w nie­ist‐ nie­ją ­cej jesz­cze flo­cie, w cza­sach gdy Pru­sy za­g ar­n ę­ły wła­śnie pol­skie Po­mo­rze i za‐

blo­k o­wa­ły Gdańsk – nikt nie dys­k u­to­wał. Szko­ła, o któ­rej sły­n ą ­cy z fan­ta­zji ksią ­żę chęt­n ie i  barw­n ie opo­wia­dał, mo­g ła­by być przy­k ła­dem pa­trio­tycz­n ej ofiar­n o­ści i zna­k iem, że Rzecz­p o­spo­li­ta zwra­ca się ku mo­rzu… gdy­by rze­czy­wi­ście ist­n ia­ła. We­dług wie­lu ba­da­czy je­dy­n ym „mor­skim” przed­się­wzię­ciem wo­je­wo­dy by­ło bo‐ wiem uzbro­je­n ie rzecz­n ych ło­dzi w wi­wa­tów­k i. Uwa­żał tak na przy­k ład Je­rzy Per‐ tek, któ­ry stwier­dzał przy oka­zji: „W kon­k lu­zji moż­n a pod­p i­sać się pod stwier­dze‐ niem, że rze­k o­mą szko­łę mor­ską w  Nie­świe­żu po­wo­ła­li do ży­cia przed­sta­wi­cie­le

65

dzi­siej­szej gdań­skiej hi­sto­rio­g ra­fii szkol­n ic­twa mor­skie­g o” . Tak więc wie­lo­wie­k o‐ wa, lecz na­der ubo­g a hi­sto­ria zwią z­k ów Rzecz­p o­spo­li­tej z mo­rzem koń­czy się gro­te‐

sko­wym epi­zo­dem, fa­ce­cją , a  wła­ści­wie jaw­n ą bla­g ą , któ­ra za­czę­ła żyć wła­snym ży­ciem ku nie­wą t­p li­wej sa­tys­fak­cji zna­n e­g o z fan­fa­ro­n a­dy księ­cia „Pa­n ie Ko­chan‐

ku”. Przy ca­łej swej bu­fo­n a­dzie nie wpadł wo­je­wo­da wi­leń­ski na po­mysł, by zdo­być dla kra­ju ko­lo­n ię ja­k ą ś w Azji czy „kra­jach mu­rzyń­skich”. I bez te­g o jed­n ak pol­ska tra­dy­cja ko­lo­n ial­n a, tak ni­k ła, że nie­mal nie­ist­n ie­ją ­ca, nie­k ie­dy ocie­ra­ją ­ca się o far­sę, przy­p o­mi­n a hi­sto­rię rze­k o­mej szko­ły majt­k ów. W  XVII wie­k u, gdy An­g li­cy czy Ho­len­drzy, ale tak­że na przy­k ład Szwe­dzi czy

Duń­czy­cy za­k ła­da­li fak­to­rie i kom­p a­n ie han­dlo­we w Azji i No­wym Świe­cie, Po­la­cy po sta­re­mu uga­n ia­li się za Ta­ta­ra­mi i Ko­za­k a­mi na Dzi­k ich Po­lach. Rzecz­p o­spo­li­ta by­ła je­dy­n ym eu­ro­p ej­skim mo­car­stwem, któ­re nie mia­ło za­mor­skich ko­lo­n ii i mieć ich wca­le nie pra­g nę­ło. By­ła to ską ­d­in­ą d po­li­ty­k a cał­k iem ra­cjo­n a­lna i przez ma­sy szla­chec­k ie po­chwa­la­n a. Je­dy­n ie mi­sjo­n a­rze, w  szcze­g ól­n o­ści je­zu­ici, pa­li­li się do na­wra­ca­n ia po­g an za mo­rza­mi. Tym Ste­fan Ba­to­ry tłu­ma­czył: „Nie za­zdrość­cie Por‐ tu­g al­czy­k om i Hisz­p a­n om ob­cych w Azji i Ame­ry­ce świa­tów, są tu w po­bli­żu In­die 66

i Ja­p o­n y w na­ro­dzie ru­skim” . Na zie­miach Ukra­iny bra­k o­wa­ło wpraw­dzie tak ce‐ nio­n ych „mu­rzy­n ów” i zło­ta, ale cze­k a­ły tam na zdo­byw­ców – za­le­d­wie o dwa czy trzy ty­g o­dnie kon­n o z  Kra­k o­wa czy Wil­n a – nie­zmie­rzo­n e ob­sza­ry ste­p ów, ży­zne czar­n o­zie­my i ukra­iń­scy chło­p i, któ­rych moż­n a by­ło uczy­n ić pod­da­n y­mi. Do koń­ca

I Rzecz­p o­spo­li­tej sta­ro­daw­n a men­tal­n ość feu­dal­n a prze­wa­ża­ła u nas nad bar­dziej ja­k o­by po­stę­p o­wą ko­lo­n ial­n ą . Na oce­a ny nie cią ­g nę­ło nie tyl­k o bra­ci szlach­ty, ale tak­że ar­ma­to­rów i kup­ców gdań­skich. Przed­k ła­da­li oni pew­n e od stu­le­ci zy­ski z wy‐ wo­zu pol­skie­g o zbo­ża nad da­le­k ie za­g ra­n icz­n e awan­tu­ry. Jed­n ym z  nie­wie­lu – a praw­do­p o­dob­n ie je­dy­n ym – przy­k ła­dem za­mor­skiej eks­p an­sji gdańsz­czan był ich

zna­czą ­cy udział w  ko­lo­n i­za­cji Afry­k i Po­łu­dnio­wej. Pol­scy że­g la­rze, któ­rzy w  po‐ czą t­k ach XVIII wie­k u emi­g ro­wa­li licz­n ie do Eu­ro­p y Za­chod­n iej, gdzie wstę­p o­wa­li naj­czę­ściej na służ­bę ho­len­der­ską , sta­li się jed­n ym z et­n icz­n ych za­lą ż­k ów póź­n iej‐ 67

szej spo­łecz­n o­ści bur­skiej . Stat­k i z Gdań­ska pod wła­sną fla­g ą za­wi­ja­ły też od cza‐ su do cza­su do In­dii, ale ich rej­sy do Ame­ry­k i moż­n a po­li­czyć na pal­cach.

Osta­tecz­n ie, jak wia­do­mo, Pol­ska ni­g dy nie do­ro­bi­ła się żad­n ej, na­wet ma­łej i  gor­sze­g o sor­tu ko­lo­n ii. Od cza­sów de­k o­lo­n i­za­cji za­n ie­cha­n iem tym zwy­k le się chlu­bio­n o i  uwa­ża­n o za atut w  re­la­cjach z  kra­ja­mi Azji i  Afry­k i. Jed­n ak w  la­tach „wy­ści­g u o Afry­k ę” oraz, zwłasz­cza w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­n ym – a i dziś

ów żal i  za­wie­dzio­n y sen­ty­ment nie­k ie­dy wy­brzmie­wa – brak do­świad­czeń ko­lo‐ nial­n ych, po­dob­n ie jak mor­skich, przed­sta­wiał się ja­k o wsty­dli­wa sła­bość, przy­k ład dzie­jo­wych po­my­łek, pro­win­cjo­n a­li­zmu i in­do­len­cji na­szych przod­k ów. Owe­mu de­fi­cy­to­wi sta­ra­n o się za­ra­dzić, się­g a­ją c po fak­ty hi­sto­rycz­n e, któ­re tyl‐

ko w nad­zwy­czaj­n ej po­trze­bie da­ło­by się za­li­czyć do pol­skiej tra­dy­cji ko­lo­n ial­n ej. Jed­n ym z za­bie­g ów ma­ją ­cych stwo­rzyć pod­wa­li­n y pod ro­dzi­mą klech­dę ko­lo­n ial­n ą by­ło za­li­cze­n ie do na­szej spu­ści­zny do­k o­n ań Kur­lan­dii – krok moc­n o dys­k u­syj­n y, bo Księ­stwo Kur­lan­dii i Se­mi­g a­lii, część dzi­siej­szej Ło­twy, by­ło tyl­k o len­n em Rzecz‐ po­spo­li­tej Oboj­g a Na­ro­dów. Być mo­że jed­n ak to nie­wiel­k ie pań­stew­k o, li­czą ­ce nie‐

speł­n a trzy­dzie­ści ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych i  za­le­d­wie dwie­ście ty­się­cy miesz­k ań­ców, mo­g ło być klu­czem do zdo­by­cia przez Pol­skę i Li­twę za­mor­skich ko‐ lo­n ii – i je­dy­n ą ku te­mu w mia­rę rze­czy­wi­stą oka­zją . Księ­stwem sta­n o­wią ­cym ro­dzaj resz­tów­k i po wła­da­ją ­cym Inf­la n­ta­mi za­k o­n ie ka‐ wa­le­rów mie­czo­wych rzą ­dzi­li po­tom­k o­wie ostat­n ie­g o wiel­k ie­g o mi­strza, dy­n a­stia Ket­tle­rów. Naj­wy­bit­n iej­szym z ro­du był przed­się­bior­czy ksią ­żę Ja­k ub Ket­tler, pa­n u‐

ją ­cy w Kur­lan­dii przez po­n ad czter­dzie­ści lat, do 1682 ro­k u. Jak pi­sał o nim Wła­dy‐ sław Ko­n op­czyń­ski, „dziw­n y to me­teor w ów­cze­snej Eu­ro­p ie, […] len­n ik ogrom­n e‐ go pań­stwa, któ­re­g o ostat­n ia flo­ta wo­jen­n a gni­ła w  tym wła­śnie mo­men­cie, gdy 68

wstę­p o­wał on na tron” . Choć ter­ro­ry­zo­wa­n y przez Szwe­dów, wy­bu­do­wał kil­k a‐ dzie­sią t stat­k ów han­dlo­wych, utrzy­my­wał agen­tów w  kil­k u­dzie­się­ciu eu­ro­p ej­skich cen­trach, „snuł ol­brzy­mie pla­n y, han­dlo­wał, prze­wo­ził, fa­bry­k o­wał, za­wie­rał trak‐ 69

ta­ty, ob­sy­łał swo­imi okrę­ta­mi Gwi­n eę i Bra­zy­lię” . W 1647 ro­k u ten świet­n y che­va‐

lier d’in­du­strie et la na­vi­g a­tion przed­sta­wił kró­lo­wi Wła­dy­sła­wo­wi IV pio­n ier­ski w na­szej czę­ści Eu­ro­p y i na pierw­szy rzut oka nie­mal re­a li­stycz­n y pro­jekt utwo­rze‐ nia kom­p a­n ii han­dlo­wej, któ­ra dzia­łać mia­ła w In­diach Wschod­n ich i Za­chod­n ich. Król nie pod­ją ł jed­n ak te­ma­tu. Ksią ­żę Ja­k ub, choć za­wie­dzio­n y, pla­n ów ko­lo­n i‐ za­cyj­n ych, rzecz ja­sna, nie za­mie­rzał po­rzu­cać. Wie­rzył w sie­bie i w Kur­lan­dię. Kraj

ten, przy­p o­mi­n a­ją ­cy wy­ro­stek ro­bacz­k o­wy, szer­szym swym koń­cem przy­le­g ał do mo­rza i Za­to­k i Ry­skiej, od po­łu­dnia gra­n i­czył z Li­twą , a od pół­n o­cy ze szwedz­k i­mi po­sia­dło­ścia­mi w  Inf­la n­tach oraz od wscho­du z  Inf­la n­ta­mi Pol­ski­mi. Rzą ­dzo­n y z  gło­wą i  kon­se­k wen­cją na wzór Ho­lan­dii, miał z  pew­n o­ścią za­dat­k i na pań­stwo no­wo­cze­sne i  zdol­n e do eks­p an­sji ko­lo­n ial­n ej, na kie­szon­k o­wą ra­czej oczy­wi­ście

ska­lę. Je­g o okna­mi na świat by­ły dwa nie­wiel­k ie, ale ru­chli­we por­ty w Win­da­wie i Li­p a­wie.

W sierp­n iu 1651 ro­k u wy­p ły­n ą ł z Win­da­wy ksią ­żę­cy okręt „Wal­fisch”. Z koń­cem paź­dzier­n i­k a Kur­land­czy­cy do­wo­dze­n i przez Jo­a chi­ma De­n i­g e­ra do­tar­li do uj­ścia

rze­k i Gam­bia, gdzie ko­rzyst­n ie na­by­li od tu­byl­ców kil­k a stra­te­g icz­n ie po­ło­żo­n ych skraw­k ów lą ­du. Dzię­k i tym na­byt­k om – by­ły to Wy­spa Świę­te­g o An­drze­ja po­ło­żo‐

na w  gó­rze rze­k i kil­k a mil od oce­a nu i  są ­sia­du­ją ­cy z  nią te­ren na sta­łym lą ­dzie, wy­spa Ban­jul, na któ­rej le­ży dziś sto­li­ca Gam­bii, oraz nad­rzecz­n y pas lą ­du dłu­g o­ści kil­k u­dzie­się­ciu mil w kra­ju Gas­san – moc­n o usa­do­wi­li się na brze­g ach afry­k ań­skich. Na Wy­spie Świę­te­g o An­drze­ja z ka­mie­n ia zwie­zio­n e­g o z Eu­ro­p y wy­bu­do­wa­li czte‐ ro­ba­stio­n o­wy fort, sie­dzi­bę gu­ber­n a­to­ra, a za­ra­zem fak­to­rię han­dlo­wą . Wkrót­ce ku

sa­tys­fak­cji obu stron ru­szył han­del – wy­ro­by me­ta­lo­we, tka­n i­n y i szkla­n e pa­cior­k i wy­mie­n ia­n o na zło­to, kość sło­n io­wą , pieprz i  ma­sło pal­mo­we. Oraz na nie­wol­n i‐ ków, któ­rych sprze­da­wa­n o z  po­k aź­n ą mar­żą do In­dii Za­chod­n ich. Znad Bał­ty­k u

przy­by­wa­li na Wy­spę Świę­te­g o An­drze­ja osad­n i­cy, rze­mieśl­n i­cy i chło­p i, sku­sze­n i obiet­n i­cą uwol­n ie­n ia z  pod­dań­stwa. Ko­lo­n ia roz­k wi­ta­ła – z  po­wo­dze­n iem, dzię­k i nie­zrów­n a­n ym czar­n ym nur­k om po­ła­wia­n o u uj­ścia Gam­bii na­wet per­ły – do cza­su gdy len­n a za­leż­n ość od Rzecz­p o­spo­li­tej spro­wa­dzi­ła na Kur­lan­dię nie­szczę­ście. W  cza­sie po­to­p u Szwe­dzi spu­sto­szy­li neu­tral­n e for­mal­n ie księ­stwo i  w  1658  ro­k u

uwię­zi­li je­g o wład­cę. Za­n im po dwóch la­tach od­zy­skał wol­n ość, uj­ściem Gam­bii „za­opie­k o­wa­li się” po swo­je­mu Ho­len­drzy, a póź­n iej An­g li­cy. Żą ­da­n ia zwro­tu ko­lo­n ii nic, rzecz ja­sna, nie da­ły po­za zgo­dą An­g li­k ów na ko­lo‐ ni­za­cję przez Kur­land­czy­k ów To­ba­g o, nie­wiel­k iej ka­ra­ib­skiej wy­spy są ­sia­du­ją ­cej ze znacz­n ie więk­szym hisz­p ań­skim Try­n i­da­dem, z  któ­rym dziś two­rzy wspól­n e pań‐

stwo. Ob­ję­cie w  po­sia­da­n ie wy­spy, któ­rą Ket­tler od­k u­p ił praw­do­p o­dob­n ie w 1652 ro­k u od jed­n e­g o z bry­tyj­skich ad­mi­ra­łów, mia­ło być pierw­szym kro­k iem ku urze­czy­wist­n ie­n iu im­p o­n u­ją ­cych pla­n ów pod­bi­cia przez Kur­lan­dię ogrom­n ych ob‐ sza­rów Ame­ry­k i Po­łu­dnio­wej. Udzia­łow­cem w owym przed­się­wzię­ciu miał być tym ra­zem oprócz no­we­g o kró­la  pol­skie­g o Ja­n a Ka­zi­mie­rza sam pa­p ież In­n o­cen‐ ty X. Rzecz­p o­spo­li­tej przy­p a­dły­by te­re­n y obec­n ej Gu­ja­n y i pół­n oc­n ej Bra­zy­lii, Kur‐ lan­dii dzi­siej­sza We­n e­zu­ela i spo­ra część Ko­lum­bii, a pa­p ie­stwu te­re­n y Bra­zy­lii na po­łu­dnie od rów­n i­k a. Jak wy­li­czył Ket­tler, wspól­n i­cy pod prze­wo­dem Kur­lan­dii po‐

trze­bo­wa­li na to oko­ło trzech–czte­rech mi­lio­n ów ta­la­rów, flo­ty li­czą ­cej czter­dzie­ści okrę­tów wo­jen­n ych oraz dwu­dzie­stu czte­rech ty­się­cy żoł­n ie­rzy i  ma­ry­n a­rzy. Bez‐ owoc­n e per­trak­ta­cje, to­czą ­ce się w cie­n iu woj­n y z Ko­za­k a­mi, trwa­ły aż do śmier­ci

In­n o­cen­te­g o X w 1655 ro­k u. Ale ksią ­żę Ja­k ub nie cze­k ał, rzecz ja­sna, na ich szczę‐ śli­we za­k oń­cze­n ie.

W ma­ju 1654 ro­k u u brze­g ów To­ba­g o za­k o­twi­czył okręt wo­jen­n y „He­rzo­g in von Cur­land”, ze stu kur­landz­k i­mi żoł­n ie­rza­mi i  osiem­dzie­się­cio­ma ro­dzi­n a­mi ko­lo­n i‐

stów na po­k ła­dzie. W cią ­g u pa­ru lat osia­dło w „No­wej Kur­lan­dii” dwa­n a­ście ty­się­cy osad­n i­k ów znad Bał­ty­k u, po­wsta­ły twier­dza Fort Ja­co­bus, mia­sto Ja­co­bus-Stadt i port Ca­si­mir­sha­fen, ku czci su­ze­re­n a Kur­lan­dii, któ­ry – jak się spo­dzie­wa­li ko­lo­n i‐ ści – wes­p rze w  koń­cu ich za­mor­ską pla­ców­k ę ja­k o po tro­sze jej zwierzch­n ik. Wkrót­ce na To­ba­g o za­ło­żo­n o in­trat­n e plan­ta­cje trzci­n y cu­k ro­wej, na któ­rych za‐ 70

trud­n io­n o czar­n ych nie­wol­n i­k ów spro­wa­dzo­n ych z  brat­n iej Gam­bii . Pro­spe­ri­ty trwa­ła za­le­d­wie czte­ry la­ta. Po tym, jak Szwe­dzi aresz­to­wa­li wład­cę Kur­lan­dii, przez na­stęp­n e ćwierć wie­k u o  wy­spę to­czy­li bo­je Ho­len­drzy, An­g li­cy i  Fran­cu­zi. Osta­tecz­n ie jed­n ak zwy­cię­sko wy­szła z tej kon­fron­ta­cji in­n a, no­wa po­tę­g a – prze‐ sław­n i ka­ra­ib­scy pi­ra­ci, zwa­n i kur­tu­a zyj­n ie fli­bu­stie­ra­mi. Przez na­stęp­n e sto lat, nie­mal do koń­ca XVIII wie­k u wy­spa by­ła zło­wro­g im pi­rac­k im gniaz­dem. Na daw­n ej Wy­spie Świę­te­g o An­drze­ja w Gam­bii za­cho­wa­ły się jesz­cze po­zo­sta­ło‐ ści ka­mien­n ych mu­rów for­tu wznie­sio­n e­g o przez ko­lo­n i­stów, a na To­ba­g o – szczą t‐

ki Fort Ca­si­mir oraz na­zwa Gre­a t Co­ur­land Bay, Za­to­k a Kur­landz­k a. Po­zo­sta­ła też nie­roz­strzy­g nię­ta, lecz nie­zbyt zaj­mu­ją ­ca kwe­stia: czy ko­lo­n ie wa­sa­la są też ko­lo‐ nia­mi se­n io­ra, co mo­g ło­by ozna­czać, że Rzecz­p o­spo­li­ta by­ła pań­stwem ko­lo­n ial‐ nym, choć jak­by „z dru­g iej rę­k i”. Wy­da­je się, że – na szczę­ście, choć wie­lu po­wie‐ dzia­ło­by „nie­ste­ty” – nie by­ła. Ko­lo­n ial­n e im­p re­zy Ja­k u­ba Ket­tle­ra or­g a­n i­zo­wa­n e

by­ły bo­wiem wy­łą cz­n ie na wła­sny ra­chu­n ek i od­p o­wie­dzial­n ość Kur­lan­dii. Do sze­re­g ów pol­skich pre­k ur­so­rów ko­lo­n ial­n ych dzia­ła­cze i  pu­bli­cy­ści LMiK wcie­li­li na­to­miast bez wa­ha­n ia Mau­ry­ce­g o Be­n iow­skie­g o, któ­re­g o miesz­k ań­cy Ma‐ da­g a­ska­ru ob­ra­li w  XVIII  wie­k u ce­sa­rzem. We­dług le­g en­dy, opo­wia­da­n ej nie­g dyś w  ciem­n e tro­p i­k al­n e wie­czo­ry przez sta­rych Mal­g a­szów, w  ży­łach Mau­ry­ce­g o Be‐

niow­skie­g o krą ­ży­ła świę­ta krew dy­n a­stii Ra­mi­n ich. Kon­k ret­n ie, twier­dzo­n o, był on sy­n em na­tu­ral­n ym pew­n e­g o cu­dzo­ziem­ca i cór­k i ostat­n ie­g o ce­sa­rza Ma­da­g a­ska­ru La­ry­zo­n a Ra­mi­n i. Ma­ją c na uwa­dze fan­ta­sty­k ę bio­g ra­fii Be­n iow­skie­g o i ta­jem­n i­czą

zmien­n ość je­g o lo­sów, nie spo­sób wy­k lu­czyć z ca­łą pew­n o­ścią na­wet je­g o do­mnie‐ ma­n ych za­mor­skich ko­rze­n i. Jed­n ak we­dług fak­tów po­twier­dzo­n ych do­k u­men­ta­mi i re­la­cja­mi oj­cem Mau­ry­ce­g o Au­g u­sta ba­ro­n a Be­n iow­skie­g o był Sa­mu­el Be­n ioyi, ge‐ ne­rał w służ­bie au­striac­k iej, a mat­k ą Ró­ża ba­ro­n ów­n a de Ra­v ay. Mau­ry­cy uro­dził

się w 1741 ro­k u pod Ta­tra­mi, po ich sło­n ecz­n ej po­łu­dnio­wej stro­n ie, w wę­g ier­skiej wów­czas, a dziś sło­wac­k iej wio­sce Vrbov. Je­g o ro­dzi­n a ze stro­n y oj­ca zwią ­za­n a by‐

ła z Pol­ską od cza­sów Ło­k iet­k a, ro­dzo­n y zaś stryj pia­sto­wał god­n ość sta­ro­sty, czy­li dzier­żaw­cy dóbr kró­lew­skich na Li­twie. Mło­dy Be­n ioyi po śmier­ci stry­ja osiadł w  odzie­dzi­czo­n ym ma­ją t­k u na Li­twie i zmie­n ił na­zwi­sko na Be­n iow­ski. Wiej­skie by­to­wa­n ie na kre­sach uroz­ma­icał so­bie na­uką że­g lar­stwa w Gdań­sku oraz rej­sa­mi do Ham­bur­g a, Am­ster­da­mu i An­g lii. Ale

eks­cy­tu­ją ­cą od­mia­n ę przy­n io­sło mu do­p ie­ro przy­stą ­p ie­n ie do kon­fe­de­ra­cji bar‐ skiej, pod­czas któ­rej ja­k o puł­k ow­n ik męż­n ie – cze­g o do­wo­dzi sie­dem ran od­n ie­sio‐

nych od kul, sza­bli i pik oraz jed­n a od odłam­k a kar­ta­cza – sta­wał i do­wo­dził. Ran‐ ny do­stał się do car­skiej nie­wo­li, gdzie nie­zwłocz­n ie przy­stą ­p ił do ro­syj­skie­g o spi‐ sku prze­ciw Ka­ta­rzy­n ie II. Wpraw­dzie są d uznał ów za­rzut za nie­do­wie­dzio­n y, ale, jak w tym spe­cy­ficz­n ym kra­ju nie­raz by­wa, po pa­ru dniach wsa­dzo­n o go no­cą do ki­bit­k i i  wy­sła­n o bez wy­ro­k u na wschód – naj­da­lej, jak się da­ło. Po­dróż na Kam‐ czat­k ę pod kon­wo­jem trwa­ła rów­n o rok. W ko­lo­n ii ze­słań­ców po­li­tycz­n ych w Bol­sze­riec­k u Be­n iow­ski z miej­sca zor­g a­n i­zo‐ wał spi­sek i wy­stą ­p ił zbroj­n ie prze­ciw nad­zor­com. Pół ro­k u po przy­by­ciu na Kam‐

czat­k ę był czło­wie­k iem wol­n ym, przy­wód­cą kil­k u­dzie­się­ciu za­ufa­n ych to­wa­rzy­szy i  ko­men­dan­tem zdo­bycz­n e­g o stat­k u „Świę­ty Piotr i  Pa­weł”. Do te­g o pa­n em, wpraw­dzie sa­mo­zwań­czym, nie tyl­k o mia­stecz­k a, lecz tak­że ca­łej Kam­czat­k i. Na po­czą t­k u ma­ja 1771 ro­k u sta­tek pod­n iósł ko­twi­cę i wy­ru­szył w dłu­g i, jak się oka­za‐ ło, rejs, pod­czas któ­re­g o „szlach­cic pol­ski i  wę­g ier­ski”, syn dwóch z  grun­tu lą ­do‐ wych na­ro­dów, od­k rył swe ży­cio­we po­wo­ła­n ie – ko­lo­n i­za­cję za­mor­skich lą ­dów. „Świę­ty Piotr i Pa­weł” pod pol­ską ban­de­rą do­tarł do Wysp Ja­p oń­skich, gdzie za‐ ło­g ę przy­ję­to z wiel­k ą re­ze­rwą . Do­p ie­ro na wy­spie Oshi­ma, za­miesz­k a­łej przez lu‐

dzi mó­wią ­cych po chiń­sku, do­bro­dusz­n ych i  cy­wi­li­zo­wa­n ych, uda­ło się że­g la­rzom na­wią ­zać przy­ja­ciel­skie i  part­n er­skie sto­sun­k i. Be­n iow­ski obie­cał so­bie wró­cić na nią i pod pro­tek­cją któ­re­g oś z mo­carstw za­ło­żyć eu­ro­p ej­ską ko­lo­n ię. Na po­czą ­tek pod­p i­sał trak­tat, w któ­rym wy­spia­rze przy­rze­k li przy­dzie­lić mu po­trzeb­n ą na ten cel zie­mię. Po­do­bny trak­tat, a wła­ści­wie alians za­warł z nie­za­leż­n ym kró­lem po­ło‐ wy For­mo­zy (Taj­wa­n u), któ­re­g o wsparł na po­lu bi­twy z wła­da­ją ­cym dru­g ą czę­ścią wy­spy miej­sco­wym ry­wa­lem, len­n i­k iem i  stron­n i­k iem Chin. Kro­k i te otwie­ra­ły przed ba­ro­n em nad­zwy­czaj­n e per­spek­ty­wy.

W  Pa­ry­żu, gdzie do­tarł zi­mą 1772  ro­k u, ka­wa­ler­ska uciecz­k a z  car­skiej nie­wo­li i peł­n a za­dzi­wia­ją ­cych przy­g ód eska­p a­da na da­le­k ich chiń­skich mo­rzach zjed­n a­ły mu licz­n ych wiel­bi­cie­li i wiel­bi­ciel­k i oraz przy­chyl­n ość kró­lew­skich mi­n i­strów. Przy‐ zna­n o mu więc bez­zwłocz­n ie ran­g ę puł­k ow­n i­k a. O ko­lo­n i­zo­wa­n iu wysp na Pa­cy­fi‐

ku biu­ro­k ra­ci Lu­dwi­k a XIV nie chcie­li sły­szeć. Do­strze­g a­n o jed­n ak, czy też do­my­śla‐ no się nie­p rze­cięt­n ych kwa­li­fi­k a­cji ko­lo­n i­za­tor­skich mło­de­g o cu­dzo­ziem­ca. By­ły one rze­czy­wi­ście wy­bit­n e – nie­zwy­k ły zmysł or­g a­n i­za­cyj­n y, zdol­n o­ści woj­sko­we,

od­wa­g a, nie­ugię­ta si­ła wo­li, wy­trwa­łość, nie­sły­cha­n a am­bi­cja, ogrom­n a cie­k a­wość świa­ta, na­wyk chłod­n ej kal­k u­la­cji po­łą ­czo­n y z fan­ta­zją gra­n i­czą ­cą z sza­leń­stwem. Do te­g o ko­n ie­czna do­za bez­względ­n o­ści i okru­cień­stwa oraz pre­dy­lek­cja do in­tryg, pod­stę­p ów i  naj­roz­ma­it­szych, nie za­wsze go­dzi­wych ma­chi­n a­cji… Sto lat póź­n iej dzię­k i tym nie­p o­spo­li­tym ta­len­tom zdo­był­by z  pew­n o­ścią dla Eu­ro­p y, a  mo­że w osta­tecz­n ym ra­chun­k u Pol­ski czy Wę­g ier roz­le­g łe ko­lo­n ie w Azji i Afry­ce. W swo‐ ich cza­sach po­zo­stał jed­n ak ko­lo­n ia­li­stą nie­speł­n io­n ym. W lu­tym 1774 ro­k u Be­n iow­ski we fran­cu­skim mun­du­rze wy­lą ­do­wał w za­to­ce An‐

ton­g i­la na wschod­n im wy­brze­żu Ma­da­g a­ska­ru. Przy­wiózł z so­bą pa­tent na gu­ber‐ na­to­ra wy­spy, „kor­p us” woj­ska w si­le trzy­stu żoł­n ie­rzy i pro­me­sę kre­dy­tów na kil‐

ka­set ty­się­cy liw­rów. Te­ry­to­rium, na któ­rym miał rzą ­dzić, na­le­ża­ło do­p ie­ro zdo­być. Pierw­szym, nie­bez­p iecz­n ym i  zdra­dli­wym prze­ciw­n i­k iem oka­za­li się gu­ber­n a­to­rzy są ­sied­n ich wysp Île-de-Fran­ce (Mau­ri­tius) i Île-de-Bo­ur­bon (Reu­n ion). Ko­lo­n i­za­cja

wiel­k iej po­bli­skiej wy­spy za­g ra­ża­ła im za­p a­ścią go­spo­dar­czą , sa­bo­to­wa­li za­tem no­to­rycz­n ie za­rzą ­dze­n ia z Pa­ry­ża.

Rów­n ież miej­sco­we ple­mio­n a kon­te­sto­wa­ły je­g o wła­dzę, lecz ba­ron – zmu­sza­ją c do ule­g ło­ści słab­szych, a sil­n iej­szych zręcz­n ie szczu­ją c na sie­bie – w nie­dłu­g im sto‐ sun­k o­wo cza­sie zdo­łał bun­tow­n i­k ów spa­cy­fi­k o­wać. Na­to­miast naj­g roź­n iej­szych, wa­lecz­n ych Sa­k a­la­wów – ma­ją c już po­n ad czte­ry ty­sią ­ce re­g u­lar­n ych żoł­n ie­rzy i prze­szło dzie­sięć ty­się­cy sprzy­mie­rzo­n ych wo­jow­n i­k ów – po­bił w krót­k iej wo­jen‐

nej kam­p a­n ii. Nie­ma­ło tru­du wło­żył też w  roz­bu­do­wę in­fra­struk­tu­ry ko­lo­n ii i  po‐ pie­ra­n ie jej roz­wo­ju go­spo­dar­cze­g o. Z da­la od wy­brze­ża – gdzie wszy­scy bia­li cho‐ ro­wa­li na ma­la­rię, któ­rą le­czo­n o wów­czas wo­dą z  octem – na Rów­n i­n ie Zdro­wia

wy­bu­do­wał dwa for­ty i po­łą ­czył je czter­dzie­sto­k i­lo­me­tro­wą dro­g ą z Lo­uis­bo­ur­g iem. Zie­mię wzdłuż niej przy­dzie­lił fran­cu­skim ko­lo­n i­stom pod upra­wę ba­weł­n y, trzci­n y

cu­k ro­wej, ty­to­n iu i  in­dy­g ow­ców. W  dru­g im ro­k u po za­ło­że­n iu ko­lo­n ii gu­ber­n a­tor wy­słał do Wer­sa­lu spi­sa­n y na per­g a­mi­n ie bi­lans, we­dług któ­re­g o kosz­ty in­we­sty­cji

w zdo­by­cie i za­g o­spo­da­ro­wa­n ie Ma­da­g a­ska­ru (ty­sią c sto czter­dzie­ści je­den ty­się­cy liw­rów) w spo­rej już czę­ści (czte­ry­sta czter­dzie­ści ty­się­cy) po­k ry­to z do­cho­dów ko‐

lo­n ii. Ko­rzyst­n y wy­n ik fi­n an­so­wy ko­lo­n ia za­wdzię­cza­ła mię­dzy in­n y­mi pew­n ym in‐ trat­n ym do­sta­wom, o któ­rych gu­ber­n a­tor wspo­mniał krót­k o: „Do­star­czo­n o Wy­spie 71

Fran­cu­skiej w nie­wol­n i­k ach – 161 417 liw­rów” . Wło­da­rze są ­sied­n ich ko­lo­n ii na­dal jed­n ak szko­dzi­li mu, jak mo­g li, ślą c do­n o­sy do Pa­ry­ża i roz­p usz­cza­ją c plot­k i, że bę­dzie wkrót­ce od­wo­ła­n y. „Jed­n a tyl­k o mo­ja zgu‐ 72

ba na­sy­cić ich mo­g ła” – wspo­mi­n ał w pa­mięt­n i­k ach . Wo­bec ta­k ie­g o roz­wo­ju wy‐ da­rzeń po­wzią ł Be­n iow­ski myśl, by po­rzu­cić służ­bę fran­cu­ską i – ko­rzy­sta­ją c z fa­my o swo­im ce­sar­skim ro­do­wo­dzie – przy­ją ć ko­ro­n ę nie­za­wi­słe­g o Ma­da­g a­ska­ru. „Tak da­le­k o za­p a­li­ła się ma gło­wa, iż ju­żem prze­g lą ­dał w przy­szło­ści po­tęż­n e ode mnie w owych stro­n ach za­ło­żo­n e pań­stwo, a rzą d je­g o za­sa­dzo­n y na na­ro­do­wej wol­n o‐ 73

ści” . Na­stro­je lud­n o­ści sprzy­ja­ły ta­k im pla­n om. Jak­k ol­wiek gu­ber­n a­tor rzą ­dził twar­dą rę­k ą – ucie­k a­ją c się czę­sto do kon­k ret­n ych kar w ro­dza­ju prze­p ę­dza­n ia pod 74

ró­zga­mi, ba­to­g ów i przy­k u­wa­n ia do ta­czek – Mal­g a­sze słu­ży­li mu wier­n ie . W po‐ ło­wie sierp­n ia 1776 ro­k u wo­dzo­wie z ca­łej wy­spy we­zwa­li go do ob­ję­cia dzie­dzic‐ twa ostat­n ie­g o „am­p an­sa­k a­by”, czy­li prze­ję­cia wła­dzy i  przy­ję­cia ty­tu­łu ce­sa­rza

Ma­da­g a­ska­ru. Wkrót­ce po­tem gu­ber­n a­tor zło­żył dy­mi­sję na rę­ce przy­by­łych z Fran­cji ko­mi­sa­rzy kró­lew­skich, a na­stęp­n ie ni­czym na po­lu elek­cyj­n ym na Wo­li sta­n ą ł przed za­bra­n ym w  Lo­uis­bo­urgu trzy­dzie­sto­ty­sięcz­n ym tłu­mem – wiel­k im „ka­ba­rem” wy­bor­czym. Ubra­n y w  po­włó­czy­stą bia­łą sza­tę mal­g a­skich do­stoj­n i‐ ków, skła­dał i od­bie­rał przy­się­g i od przy­wód­ców każ­dej z klas wy­bor­czych, co po‐ twier­dza­n o wza­jem­n ym wy­sy­sa­n iem ran za­da­n ych brzy­twą na ra­mie­n iu. Na­stęp­ca ce­sa­rza La­ry­zo­n a z miej­sca za­brał się do re­for­mo­wa­n ia kra­ju, zre­or­g a­n i­zo­wał woj‐ sko, pla­n o­wał utwo­rzyć mi­n i­ster­stwa i  prze­p ro­wa­dzić no­wy po­dział te­ry­to­rial­n y wy­spy. Po­tem zaś wy­p ra­wił się do Fran­cji, za­mie­rza­ją c ja­k o wład­ca nie­za­wi­słe­g o nie­mal pań­stwa za­wrzeć z Lu­dwi­k iem XVI ja­k iś ro­dzaj trak­ta­tu so­jusz­n i­cze­g o.

Fran­cu­zi z  tej oka­zji nie sko­rzy­sta­li, choć ob­da­rzy­li go ty­tu­łem hra­biow­skim i mia­n o­wa­li ge­n e­ra­łem. Na­stęp­n e la­ta am­p an­sa­k a­ba spę­dził w da­rem­n ym po­szu­k i‐ wa­n iu za­jęć i  ce­lów na mia­rę swych am­bi­cji i  moż­li­wo­ści, za­bie­g a­ją c o  po­p ar­cie w  spra­wie Ma­da­g a­ska­ru – w  An­g lii, Au­strii a  w  koń­cu, wresz­cie z  po­wo­dze­n iem, w Sta­n ach Zjed­n o­czo­n ych. W lip­cu 1785 ro­k u z po­k ła­du stat­k u „l’In­ter­p i­de” – za­k u‐ pio­n e­g o przez spół­k ę utwo­rzo­n ą w Bal­ti­mo­re i pły­n ą ­ce­g o pod ban­de­rą ame­ry­k ań‐ ską – Be­n iow­ski znów uj­rzał Ma­da­g a­skar. W dro­dze z za­chod­n ie­g o na wschod­n ie

wy­brze­że to­wa­rzy­szy­ły mu nie­p rze­bra­n e tłu­my kra­jow­ców, od­da­ją c mu cześć na‐ leż­n ą mo­n ar­sze. W  cią ­g u nie­wie­lu mie­się­cy Be­n iow­ski od­two­rzył dwór i  woj­sko, po­bu­do­wał no­wą sto­li­cę Mau­ri­ta­n ię i pod­p o­rzą d­k o­wał so­bie fran­cu­skie fak­to­rie na wy­spie. Swe li­sty do fran­cu­skich gu­ber­n a­to­rów pod­p i­sy­wał „Mau­ry­cy Au­g ust, z ła‐

ski Bo­żej am­p an­sa­k a­ba Ma­da­g a­ska­ru”. Wio­sną 1786 ro­k u Fran­cu­zi uzna­li osta­tecz­n ie, że Be­n iow­ski sta­je się nie­do­p usz‐ czal­n ym za­g ro­że­n iem dla ich in­te­re­sów. O świ­cie 23 ma­ja sześć­dzie­się­ciu żoł­n ie­rzy

fran­cu­skich pod ko­men­dą ka­p i­ta­n a Lar­che­ra wy­lą ­do­wa­ło w po­bli­żu Mau­ri­ta­n ii. Po pa­ru go­dzi­n ach mar­szu przez dżun­g lę uj­rze­li przed so­bą osa­dę z for­tem oto­czo­n ym pa­li­sa­dą i  ob­szer­n ym do­mem am­p an­sa­k a­by. Na je­g o pro­g u stał sam Be­n iow­ski. Na­tych­miast roz­g o­rza­ła wal­k a, w  któ­rej obroń­cy, choć za­sko­cze­n i, mie­li wszel­k ie szan­se na zwy­cię­stwo. Lecz los zrzą ­dził ina­czej: „uj­rza­łem Be­n iow­skie­g o, któ­ry

strze­lił do nas z ka­ra­bi­n u i opu­ścił go za­raz do zie­mi, pod­n o­szą c swą le­wą rę­k ę do ser­ca, a  pra­wą na­p rzód w  na­szą stro­n ę, […] już ko­n ał. Ku­la prze­szy­ła mu pierś 75

z pra­wej stro­n y do le­wej” – na­p i­sał w ra­p or­cie Lar­cher.

Cel­n ie wy­mie­rzo­n a, a  mo­że tyl­k o za­błą ­k a­n a ku­la za­k oń­czy­ła barw­n e ży­cie szlach­ci­ca pol­skie­g o i wę­g ier­skie­g o, am­p an­sa­k a­by Mau­ry­ce­g o Au­g u­sta Be­n iow­skie‐

go. Nie wia­do­mo, czy i  jak je­g o śmierć mo­g ła wpły­n ą ć na dzie­je Ma­da­g a­ska­ru. Prze­wa­ża zdro­wo­roz­są d­k o­wy po­g lą d, że gdy­by Be­n iow­ski nie zgi­n ą ł, to i  tak nie ostał­by się zbyt dłu­g o na wy­spie: „[…] Fran­cja, tak­że re­wo­lu­cyj­n a, szyb­k o upo‐ mnia­ła­by się o Ma­da­g a­skar. A już na pew­n o uczy­n ił­by to Na­p o­le­on. Al­bo na za­mę‐ cie we Fran­cji sko­rzy­sta­ła­by An­g lia, usu­wa­ją c z Ma­da­g a­ska­ru na­wet nie po­tom­k a, 76

lecz wprost sa­me­g o hra­bie­g o” . Jed­n ak nie­k tó­rzy au­to­rzy nie opar­li się po­k u­sie da­le­k o idą ­cych spe­k u­la­cji. Tak na przy­k ład Le­p e­cki są ­dził, że gdy­by hra­bia prze‐ trwał jesz­cze dwa la­ta, „Fran­cja nie by­ła­by już po­tem ni­g dy mo­g ła z Ma­da­g a­ska­ru go wy­p ę­dzić i dzi­siaj, być mo­że, je­g o po­to­mek wła­dał­by tą wy­spą ja­k o swo­im pra‐ 77

wym dzie­dzic­twem” . Trze­ba przy­znać, że ist­n ie­ją pew­n e ar­g u­men­ty, że ta­k a

ewen­tu­a l­n ość nie by­ła cał­k o­wi­tą ilu­zją . Ma­da­g a­skar nie za­li­czał się do ty­p o­wych „kra­jów mu­rzyń­skich”, za­miesz­k i­wa­ła go zmie­sza­n a z  Afry­k a­n a­mi lud­n ość po­cho‐ dze­n ia ma­laj­sko-po­li­n e­zyj­skie­g o z  re­la­tyw­n ie sil­n y­mi tra­dy­cja­mi pań­stwo­wy­mi,

któ­re w XIX wie­k u umoż­li­wi­ły zjed­n o­cze­n ie wy­spy ja­k o mo­n ar­chii. Rzą ­dzo­n a przez ko­lej­n ych kró­lów i  kró­lo­we, pod wie­lo­ma wzglę­da­mi przy­p o­mi­n a­ła Abi­sy­n ię, a ostat­n ia wład­czy­n i, upar­cie od­rzu­ca­ją ­ca do­bro­dziej­stwa fran­cu­skie­g o pro­tek­to­ra‐ tu – choć ubie­ra­ją ­ca się za­wsze we­dług ostat­n iej pa­ry­skiej mo­dy – pięk­n a Ra­n a­v a‐

lo­n a III cie­szy­ła się w Eu­ro­p ie spo­rą po­p u­lar­n o­ścią i po­p ar­ciem. Fran­cja, z dru­g iej stro­n y, w cza­sach Be­n iow­skie­g o tra­ci­ła wła­śnie swe ko­lo­n ie – In­die, Ka­n a­dę i sprze‐ da­n ą przez Na­p o­le­ona Lu­izja­n ę. Da­ła się na­wet po­bić po­wstań­com na San Do­min‐ go. Do­p ie­ro w  dru­g iej po­ło­wie XIX wie­k u za­czę­ła od­bu­do­wy­wać za­mor­skie im­p e‐ rium, przy czym Ma­da­g a­skar bro­n ią ­cy twar­do swej nie­za­wi­sło­ści był szcze­g ól­n ie trud­n ym wy­zwa­n iem dla fran­cu­skich ko­lo­n i­za­to­rów. W  ich rę­k ach zna­lazł się do‐ pie­ro u pro­g u XX wie­k u. Gdy­by Be­n iow­ski rze­czy­wi­ście zdo­łał umoc­n ić swe pa­n o‐

wa­n ie i zjed­n o­czyć kraj – choć to bar­dziej jesz­cze ry­zy­k ow­n e za­ło­że­n ie niż in­do­len‐ cja Fran­cji – no­wa dy­n a­stia z  eu­ro­p ej­ską ge­n e­a lo­g ią , za­si­la­n a przez fa­chow­ców

i  osad­n i­k ów z  Eu­ro­p y, mo­g ła­by mo­że prze­trwać i  rzą ­dzić pań­stwem for­mal­n ie przy­n aj­mniej nie­za­leż­n ym. Ro­zu­mieć się sa­mo przez się, iż ta­k ie kon­fa­bu­la­cje cie‐ szy­ły się u nas spo­rym po­wo­dze­n iem – że wol­n y Ma­da­g a­skar z ra­cji za­daw­n io­n ych sen­ty­men­tów i  sza­cun­k u dla oj­czy­zny sław­n e­g o am­p an­sa­k a­by od­dał­by się bez‐ zwłocz­n ie w opie­k ę II Rzecz­p o­spo­li­tej al­bo przy­n aj­mniej przy­znał po­tom­k om Sar‐ ma­tów ja­k ieś nie­by­wa­łe przy­wi­le­je.

Do hi­sto­rii pol­skiej my­śli ko­lo­n ial­n ej za­li­czo­n o też w dwu­dzie­sto­le­ciu no­wa­tor­ski plan utwo­rze­n ia No­wej Pol­ski Nie­p od­le­g łej na an­ty­p o­dach, z  któ­rym wy­stą ­p ił w  1871  ro­k u Piotr Alek­san­der We­resz­czyń­ski. Ka­p i­tal­n e zna­cze­n ie miał ode­g rać w nim ele­ment za­sko­cze­n ia. Osta­tecz­n y cel stat­k u z pierw­szy­mi osad­n i­k a­mi, któ­ry z jed­n e­g o z eu­ro­p ej­skich por­tów wy­ru­szył­by na mo­rza po­łu­dnio­we, za­mie­rza­n o do koń­ca utrzy­mać w  ta­jem­n i­cy. Do­p ie­ro po za­ło­że­n iu osa­dy na upa­trzo­n ej wy­spie pol­scy pio­n ie­rzy we­zwa­li­by któ­reś z  mo­carstw do uzna­n ia nie­p od­le­g ło­ści ko­lo­n ii.

Po­n ie­waż mia­ła­by ona po­wstać na No­wej Gwi­n ei, spo­dzie­wa­n o się, że ho­n or ten przy­p ad­n ie An­g lii. Oraz że Zjed­n o­czo­n e Kró­le­stwo uczy­n i to z  ocho­tą , wi­dzą c w No­wej Pol­sce pa­ra­wan osła­n ia­ją ­cy przed ob­cy­mi za­k u­sa­mi – na przy­k ład ro­syj‐ ski­mi – Au­stra­lię. Au­tor pro­jek­tu roz­wa­żał z po­czą t­k u ja­k o przy­szłą pol­ską sie­dzi­bę na­ro­do­wą dwie in­n e wy­spy w  są ­siedz­twie – No­wą Ir­lan­dię, a  zwłasz­cza ma­ją ­cą po­wierzch­n ię spo­re­g o wo­je­wódz­twa No­wą Bry­ta­n ię. Ale osta­tecz­n ie po­zo­stał przy kon­cep­cji, by ko­lo­n ię ulo­k o­wać na dru­g iej co do wiel­k o­ści wy­spie świa­ta. Był to wy­bór zro­zu­mia­ły, gdy wzią ć pod uwa­g ę, że prze­wi­dy­wał prze­sie­dle­n ie na dru­g ą

pół­k u­lę, oczy­wi­ście suk­ce­syw­n ie, więk­szo­ści – a mo­że na­wet wszyst­k ich Po­la­k ów. Wi­zjo­n er, któ­ry wska­zał ro­da­k om, jak wy­zwo­lić się bez prze­le­wu krwi spod wła‐

dzy za­bor­ców, wy­wo­dził się ze szlach­ty kur­landz­k iej, z  ro­dzi­n y pie­czę­tu­ją ­cej się her­bem Kor­czak. Je­g o oj­ciec był ad­iu­tan­tem kró­la Sta­n i­sła­wa Au­g u­sta, a  on sam

w mło­do­ści słu­żył w woj­sku ro­syj­skim. Póź­n iej ży­cio­wą pa­sją We­resz­czyń­skie­g o sta‐ ła się, jak w  przy­p ad­k u je­g o sław­n e­g o ziom­k a Ja­k u­ba Ket­tle­ra, geo­g ra­fia za­mor‐ ska. Wie­le po­dró­żo­wał i choć miesz­k ał w Pe­ters­bur­g u, po­g łę­biał sta­le swój „wyż­szy pa­trio­tyzm” – „na­mięt­n ość naj­wyż­szą ,  po­świę­ca­ją ­cą się dla do­bra swe­g o spo­łe‐ czeń­stwa i nie­szczę­dzą ­cą ani swe­g o mie­n ia, ani ży­cia dla utrzy­ma­n ia lub zdo­by­cia 78

nie­p od­le­g ło­ści oj­czy­zny” . Po po­wsta­n iu stycz­n io­wym utwier­dził się osta­tecz­n ie w prze­k o­n a­n iu, że Po­la­cy nie są w sta­n ie zbroj­n ie wy­wal­czyć nie­p od­le­g ło­ści. Jed‐

no­cze­śnie sprze­ci­wiał się idei pra­cy or­g a­n icz­n ej ja­k o pro­wa­dzą ­cej do ko­la­bo­ra­cji i  wy­n a­ro­do­wie­n ia. Był na przy­k ład prze­ciw­n y bu­do­wa­n iu ko­ścio­łów i  za­k ła­da­n iu mu­ze­ów oraz in­n ych in­sty­tu­cji na­uko­wych na zie­miach pol­skich. Uwa­żał bo­wiem, że jest to od­da­wa­n ie na­ro­do­wych pa­mią ­tek wro­g o­wi, któ­ry za­bie­rze je dla sie­bie. Na­le­ża­ło za­tem wy­p ro­wa­dzić ro­da­k ów z do­mu nie­wo­li, znad Wi­sły i War­ty, prze‐

być oce­a ny i ulo­k o­wać ich w no­wych cał­k iem wa­run­k ach geo­p o­li­tycz­n ych, z da­la od wro­g ich są ­sia­dów. Swój bra­wu­ro­wy, prze­my­śla­n y w  każ­dym de­ta­lu pro­jekt przed­sta­wił z  rze­czo­wo­ścią i  uj­mu­ją ­cą pro­sto­tą wła­ści­wą eme­ry­to­wa­n ym woj­sko‐ wym. Tak więc pierw­si ko­lo­n i­ści w licz­bie od pię­ciu­set do ty­sią ­ca mie­li ku­p ić od Pa­p u‐ asów zie­mię pod bu­do­wę kil­k u ufor­ty­fi­k o­wa­n ych osad rol­n i­czo-han­dlo­wych, któ­re sta­ły­by się za­lą ż­k a­mi miast. Każ­de­mu z  osad­n i­k ów przy­dzie­lo­n o by grun­ty rol­n e o jed­n a­k o­wej po­wierzch­n i. W No­wej Pol­sce mo­g li­by za­miesz­k ać co do za­sa­dy tyl­k o

et­n icz­n i Po­la­cy. Po­n ad­to w nie­wiel­k iej licz­bie przed­sta­wi­cie­le na­ro­dów po­zba­wio‐ nych pań­stwa: Cze­si, Sło­wa­cy, Łu­ży­cza­n ie, Ir­land­czy­cy, a na­wet – po­wo­dy nie są tu ja­sne – Szwe­dzi i  Bel­g o­wie. Imi­g ra­cja Niem­ców, Ro­sjan i  Ży­dów by­ła­by na­to‐ 79

miast za­bro­n io­n a . W No­wej Pol­sce za­mie­rzał We­resz­czyń­ski usta­n o­wić re­p u­bli­k ę z  pre­zy­den­tem i  po­wszech­n ym pra­wem wy­bor­czym przy­słu­g u­ją ­cym wszyst­k im,

w tym ko­bie­tom, lecz z wy­łą ­cze­n iem tych miesz­k ań­ców, któ­rzy nie zda­li­by eg­za­mi‐ nu po ukoń­cze­n iu obo­wią z­k o­wej szko­ły ele­men­tar­n ej. Ta­k i „nie­do­łę­g a umy­sło­wy” nie mógł­by się tak­że oże­n ić i roz­p o­rzą ­dzać swą wła­sno­ścią . We­resz­czyń­ski pi­sał ka‐ te­g o­rycz­n ie w  jed­n ym z  li­stów: „Kto do lat 20  wie­k u nie na­uczy się czy­tać, pi­sać, ra­cho­wać, krót­k iej geo­g ra­fii ogól­n ej i pol­skiej oraz krót­k iej hi­sto­rii świę­tej z ka­te‐ chi­zmem i hi­sto­rii pol­skiej, ten wi­docz­n ie jest idio­tą , więc ja­k o ta­k i po­wi­n ien po­zo‐ sta­wać pod opie­k ą i w ce­li­ba­cie, aby nie roz­p ła­dzać ja­k ich­że idio­tów, nim się nie 80

wy­uczy wy­ma­g a­n ych na­uk, a tym­cza­sem ma słu­żyć pa­rob­k iem” .

Eska­p i­stycz­n a kon­cep­cja We­resz­czyń­skie­g o – tu „eska­p izm” od­n o­si się do XIXwiecz­n ej my­śli po­li­tycz­n ej pro­p o­n u­ją ­cej lu­dom bez pań­stwa prze­n ie­sie­n ie ca­ło­ści 81

bą dź czę­ści na­ro­du w in­n e miej­sce na świe­cie dla oca­le­n ia ję­zy­k a i tra­dy­cji – nie spodo­ba­ła się je­g o współ­cze­snym. Urze­czy­wist­n ie­n ie pierw­sze­g o eta­p u in­we­sty­cji w No­wą Pol­skę wraz z za­k u­p em pa­ro­stat­k u mia­ło kosz­to­wać dwie­ście dwa­dzie­ścia sie­dem ty­się­cy ru­bli, su­mę umiar­k o­wa­n ą , od­p o­wia­da­ją ­cą , jak pa­mię­ta­my z  Lal­ki Pru­sa, war­to­ści trzech ka­mie­n ic w War­sza­wie. Jed­n ak ko­lej­n i ów­cze­śni po­li­ty­cy, fi‐

nan­si­ści i in­n e oso­by pu­blicz­n e – w tym Wła­dy­sław Czar­to­ry­ski, przy­wód­ca Ho­te­lu Lam­bert, Alek­san­der Kurtz, dy­rek­tor Ban­k u Ga­li­cyj­skie­g o i Jó­zef Igna­cy Kra­szew­ski – od­ma­wia­li po­p ar­cia za­rów­n o mo­ral­n e­g o, jak i  ma­te­rial­n e­g o. Naj­g o­rzej po­szło We­resz­czyń­skie­mu w za­bo­rze pru­skim, gdzie po pro­stu zo­stał za­k rzy­cza­n y pod­czas 82

od­czy­tu w To­ru­n iu . Igno­ro­wa­ła go rów­n ież pra­sa, nic więc nie wy­szło z po­my­słu, aby każ­dy z Po­la­k ów wpła­cił po dwie ko­p iej­k i na przy­szłą ko­lo­n ię. Jak przy­zna‐ wał je­den ze zwo­len­n i­k ów eska­p i­zmu, pro­jekt We­resz­czyń­skie­g o „po­mię­dzy in­te­li‐ gen­cją pol­ską wca­le nie cie­szy się po­wo­dze­n iem, a  re­a k­cją na nie­g o jest obo­jęt‐ 83

ność, po­g ar­da, a  na­wet szy­k a­n o­wa­n ie” . Naj­p raw­do­p o­dob­n iej je­dy­n ym w  kra­ju en­tu­zja­stą pla­n ów no­wo­g wi­n ej­skich, go­to­wym po­świę­cić się spra­wie, był Jó­zef Mą ­czew­ski, skrom­n y, lecz przed­się­bior­czy urzęd­n ik są ­do­wy z Ra­dzy­mi­n a, któ­ry do‐ ma­g ał się pu­blicz­n ie nie­zwłocz­n e­g o wy­zna­cze­n ia da­ty wy­ru­sze­n ia na an­ty­p o­dy i roz­p o­czę­cia przy­g o­to­wań.

Z więk­szą przy­chyl­n o­ścią po­wi­ta­ła plan Po­lo­n ia w Sta­n ach Zjed­n o­czo­n ych, być mo­że i dla­te­g o, że We­resz­czyń­ski ucho­dził tam bez­p od­staw­n ie za mi­lio­n e­ra. Jed­n ak Ju­lian Ho­ra­in, dy­rek­tor zrze­sza­ją ­ce­g o co­raz licz­n iej­szych w  tym okre­sie pol­skich emi­g ran­tów To­wa­rzy­stwa Zjed­n o­cze­n ia Po­la­k ów w  Ame­ry­ce, nie go­dził się na „pro­jekt wy­spo­wo-oce­a nicz­n y” z  uwa­g i na rów­n i­k o­wy, za­bój­czy dla Eu­ro­p ej­czy‐ ków kli­mat No­wej Gwi­n ei i na­p a­dy pi­ra­tów oraz znacz­n ą licz­bę miesz­k a­ją ­cych tam „dzi­k ich”. Ho­ra­in pro­p o­n o­wał, by ko­lo­n ię za­ło­żyć na sła­bo za­lud­n io­n ym Pół­wy­spie Ka­li­for­n ij­skim – w Mek­sy­k u. Do przy­zna­n ia au­to­n o­mii pol­skiej osa­dzie mie­li na­k ło‐ nić wła­dze te­g o kra­ju wpły­wo­wi mek­sy­k ań­scy ro­da­cy, tak­że za po­mo­cą ła­p ó­wek prze­wi­dzia­n ych w  bu­dże­cie przed­się­wzię­cia. Ta­k a opcja prze­k re­śla­ła­by, rzecz ja‐ sna, kon­cep­cję We­resz­czyń­skie­g o, któ­re­g o ce­lem by­ło utwo­rze­n ie No­wej Pol­ski Nie‐ pod­le­g łej. Kie­dy się oka­za­ło, że nie ma zgo­dy co do te­g o, kto i ja­k ie pie­n ią ­dze ma na po­czą ­tek wy­ło­żyć, spra­wa upa­dła.

Idee eska­p i­stycz­n e do­tar­ły tak­że do Po­lo­n ii sy­be­ryj­skiej. Au­to­rzy ob­szer­n e­g o „Li‐ stu z Tom­ska” – le­k arz Dio­n i­zy Ro­ma­n ow­ski i Bro­n i­sław Szwar­ce, je­den z głów­n ych 84

or­g a­n i­za­to­rów po­wsta­n ia stycz­n io­we­g o – opo­wia­da­li się za ulo­k o­wa­n iem au­to­n o‐ micz­n ych osad pol­skich na te­ry­to­rium któ­re­g oś z  państw fe­de­ra­cyj­n ych, a  na­wet mo­car­stwa nie­chrze­ści­jań­skie­g o. Wska­zy­wa­li Chi­le i Ar­g en­ty­n ę, w szcze­g ól­n o­ści Pa‐ ta­g o­n ię – z  uwa­g i na umiar­k o­wa­n y kli­mat i  wiel­k ą licz­bę dzi­k ich ko­n i – oraz na ste­p y środ­k o­wo­a zja­tyc­k ie, oraz wy­ży­n y Ty­be­tu, gdzie mo­g ło­by po­wstać wol­n e nie‐ mal pań­stwo pod ogól­n ym zwierzch­n ic­twem ce­sa­rza chiń­skie­g o. Zwo­len­n i­k iem Pa‐ ta­g o­n ii był też ra­dy­k al­n y eska­p i­sta z gu­ber­n i sie­dlec­k iej Ka­zi­mierz Za­liw­ski, któ­ry

chciał, by pol­ska ko­lo­n ia sta­ła się Spar­tą „w du­chu wie­k u XIX”. Jak wy­ja­śniał: „Ca‐ łe dą ­że­n ie rzą ­du No­wej Pol­ski mia­ło być skie­ro­wa­n e ku te­mu, aby w osa­dzie wy­ro‐ bić jak naj­więk­szą po­tę­g ę w ce­lu od­p ar­cia ewen­tu­a l­n e­g o ata­k u”. Każ­dy męż­czy­zna nie­za­leż­n ie od je­g o „zdol­n o­ści na­uko­wych” miał być we­dle je­g o pla­n u rze­mieśl­n i‐ 85

kiem, a oprócz te­g o tak­że do­brze wy­szko­lo­n ym żoł­n ie­rzem . Sta­rze­ją ­ce­mu się We­resz­czyń­skie­mu nie uda­ło się prze­k o­n ać ro­da­k ów do No­wej Gwi­n ei. Zmarł w 1879 ro­k u, a wraz z nim upa­dła idea na­ro­do­we­g o exo­du­su. Dwa la­ta póź­n iej „pe­wien mło­dzie­n ia­szek” – jak go pro­tek­cjo­n al­n ie, lecz zgod­n ie ze sta‐

nem fak­tycz­n ym na­zy­wa­n o – za­le­d­wie dwu­dzie­sto­let­n i Ste­fan Szolc-Ro­g o­ziń­ski z  Ka­li­sza za­dzi­wił opi­n ię pol­ską nie­sły­cha­n ym pro­jek­tem na­uko­wej wy­p ra­wy w dzi­k ie dżun­g le Ka­me­ru­n u. Jej ce­lem se­k ret­n ym, lecz sta­n o­wią ­cym pu­blicz­n ą ta‐ jem­n i­cę mia­ło być zba­da­n ie te­re­n ów, któ­re mo­g ły­by stać się ko­lo­n ia­mi przy­szłej od­ro­dzo­n ej Rzecz­p o­spo­li­tej. We wrze­śniu 1881  ro­k u sub­skry­ben­ci wy­cho­dzą ­ce­g o w  War­sza­wie ty­g o­dni­k a „Wę­dro­wiec” mo­g li prze­czy­tać na je­g o ła­mach sen­sa­cyj­n ą ofer­tę:

Za­mie­rza­jąc w  kwiet­niu ro­ku przy­szłe­go wy­ru­szyć do ka­me­ruń­skiej za­to­ki (Afry­ka Za­chod­nia) i po­zo­sta­wiw­szy w gó­rach te­go imie­nia sta­cję geo­gra­ficz­ną, pu­ścić się na wschód kon­ty­nen­tu dla

stwier­dze­nia ist­nie­nia je­zior Li­ba i ich hy­dro­gra­ficz­ne­go po­łą­cze­nia z za­chod­nim oce­anem, z ra­do‐­ ścią po­wi­tał­bym po­mię­dzy zjed­no­czo­ne­mi si­ła­mi mej wy­p ra­wy to­wa­rzy­sza po­dró­ży z oj­czy­stej ni‐­ wy, któ­ry ze­chciał­by po­dzie­lić ze mną tru­dy i owo­ce. Prze­ciąg cza­su nie­zbęd­ny dla eks­p e­dy­cji oce‐­ niam na je­den rok mniej wię­cej, udział zaś ma­ter­jal­ny wy­no­sić bę­dzie 2000 rs (5000 fr.). […] Ste­fan Szolc-Ro­go­ziń­ski of. mar. i czł. tow. geogr. w Pa­ry­żu i klu­bu afryk. w Ne­apo­lu.

W cią ­g u pa­ru ty­g o­dni oprócz tłu­mów „nie­zdat­n ych” zgło­si­ło się szes­n a­stu po­waż‐ nych kan­dy­da­tów, z  któ­rych je­den, Le­opold Ja­n i­k ow­ski, by po­k ryć udział w  wy‐

pra­wie, sprze­dał ko­lek­cję cen­n ych mo­n et i to­wa­rzy­szył Ro­g o­ziń­skie­mu ja­k o me­te‐ 86

oro­log i  et­n o­g raf aż do ich wspól­n e­g o po­wro­tu do Eu­ro­p y . W  owych la­tach w  Kró­le­stwie ide­a lizm w  każ­dej po­sta­ci, choć­by i  ko­lo­n ial­n y, nie był w  ce­n ie w prze­ci­wień­stwie do ha­seł po­zy­ty­wi­stycz­n ych, któ­re spro­wa­dza­n o czę­sto do mi­le

brzmią ­ce­g o we­zwa­n ia – „bo­g ać­my się!”. Per­spek­ty­wa ko­lo­n i­za­cji w Afry­ce po­bu­dzi­ła nad­spo­dzie­wa­n ie afek­ty pa­trio­tycz‐ ne i wznie­ci­ła za­cie­k łe spo­ry, zwłasz­cza że Ro­g o­ziń­ski – choć nie wa­hał się z wy­da‐

niem na wy­p ra­wę spad­k u po mat­ce, ca­łe­g o swe­g o ma­ją t­k u oso­bi­ste­g o – zwró­cił się do spo­łe­czeń­stwa o „su­k urs” fi­n an­so­wy, kon­k ret­n ie: dzie­sięć ty­się­cy ru­bli, któ­rych po­dróż­n i­k om bra­k o­wa­ło. Ze szcze­g ól­n ą pa­sją zwal­czał po­my­sły „mło­dzie­n iasz­k a” du­cho­wy przy­wód­ca po­zy­ty­wi­stów Alek­san­der Świę­to­chow­ski, któ­ry de­k la­ro­wał, 87

że „ze stu mil­jo­n ów ru­bli nie dał­by 50-ciu ko­p ie­jek na wy­p ra­wę” , i  twier­dził, że

pie­n ią ­dze ze skła­dek po­win­n y zo­stać prze­zna­czo­n e na in­sty­tut kształ­ce­n ia na­uczy‐ cie­li szkół ele­men­tar­n ych, przy­tu­łek dla pod­rzut­k ów, gdzie mo­g li­by uczyć się rze‐ miosł, lub na­p ra­wę dróg na pro­win­cji. „Mu­si­my wprzód po­my­śleć o  bu­tach”

88



prze­k o­n y­wał. In­n y jed­n ak zwo­len­n ik pra­cy or­g a­n icz­n ej, Bo­le­sław Prus, pry­ma­tu bu­tów nie uzna­wał i do­wo­dził: „…my te­g o ro­dza­ju po­g lą ­dów pod­sy­cać nie mo­że‐ my. Niech­że choć z ty­tu­łu wy­p ra­wy do Afry­k i lu­dzie zro­zu­mie­ją u nas, że war­sza‐ wia­k a mu­szą ob­cho­dzić nie tyl­k o je­g o bu­ty i bru­k i na No­wym Świe­cie, […] ale na‐ wet ba­da­n ia na­uko­we, od któ­rych nie mo­że­my spo­dzie­wać się na­tych­mia­sto­we­g o pro­cen­tu”. I do­da­wał za­chę­tę: „Niech oni […] wie­dzą , że po­za ni­mi stoi gdzieś na‐ ród, a nad ni­mi uno­si się je­g o bło­g o­sła­wień­stwo”. Zgod­n y tu z Pru­sem in­n y lu­mi‐

narz li­te­ra­tu­ry, Sien­k ie­wicz, od­wo­ły­wał się do su­mie­n ia i kie­sze­n i współ­o­by­wa­te­li, pi­szą c: „Al­boż nie pła­ci­my po pięt­n a­ście ru­bli za bi­let do krze­seł na po­wiew­n ą Sa­rę [Bern­hardt], al­boż nie bę­dziem da­wać ba­lów i rau­tów w kar­n a­wa­le, al­bo na­sze pa‐ nie prze­sta­ły spusz­czać oczy i wzdy­chać na wspo­mnie­n ie Her­se­g o, al­boż wy­rze­k li‐ śmy się be­zi­k a, ba­k a­ra­ta, ope­ry wło­skiej. Al­boż nie bę­dziem mie­li wy­ści­g ów kon‐

nych?”. I pięt­n o­wał ską p­ców: „Star­cy bez wy­ob­raź­n i, są ­dzą ­cy trzeź­wo i prak­tycz‐ nie, nie­zdol­n i jed­n ak iść na­p rzód, za­śle­p ie­n i i  skost­n ia­li… Ży­wot­n e na­ro­dy eu­ro‐ pej­skie stwier­dza­ją wła­śnie swą ży­wot­n ość tym nie­p o­k o­jem i za­p a­łem du­cha, któ­ry nie szu­k a­ją c na­wet bez­p o­śred­n ie­g o po­żyt­k u, chce… się­g ną ć tam, gdzie myśl nie 89

się­g a” .

Ste­fan Scholc od wcze­snych lat szkol­n ych w gim­n a­zjum we Wro­cła­wiu się­g ał my‐ ślą da­le­k o – w  nie­zna­n e geo­g ra­fom miej­sca i  kra­iny. Na lek­cjach, zbie­ra­ją c upo‐

mnie­n ia i ka­ry, stu­dio­wał ukrad­k iem peł­n e bia­łych plam ma­p y Czar­n e­g o Lą ­du. Za‐ mie­rzał, kre­ślą c szla­k i przy­szłych wy­p raw, pla­my te wy­p eł­n ić geo­g ra­ficz­n y­mi kon‐

kre­ta­mi, a  tak­że bar­wa­mi no­wych ko­lo­n ii – pol­skich. Wnuk nie­miec­k ie­g o tka­cza i syn współ­wła­ści­cie­la zna­n ej fa­bry­k i suk­n a w Ka­li­szu oraz po­cho­dzą ­cej z War­sza‐ wy Mal­wi­n y Ro­g o­ziń­skiej de­mon­stra­cyj­n ie bo­wiem oka­zy­wał swo­ją pol­skość, zmie‐ nił na­zwi­sko na Szolc i do­dał do nie­g o na­zwi­sko mat­k i. Po niej miał też za­p ew­n e skłon­n ość do czy­n ów ro­man­tycz­n ych, ob­cą je­g o prag­ma­tycz­n ym nie­miec­k im an­te‐

na­tom, od­da­n ym po­mna­ża­n iu ro­dzin­n e­g o ma­ją t­k u. Ale trze­ba też za­uwa­żyć, że spo­so­bił się do owych czy­n ów pla­n o­wo i sta­ran­n ie. Ja­k o osiem­n a­sto­la­tek wstą ­p ił do ro­syj­skiej ma­ry­n ar­k i wo­jen­n ej, by na­uczyć się sztu­k i że­g lo­wa­n ia po mo­rzach i na­wi­g a­cji; po za­le­d­wie pół­to­ra­rocz­n ej służ­bie w Kronsz­ta­dzie zdał eg­za­min ofi­cer‐ ski i  na okrę­cie „Ge­n e­rał-Ad­mi­rał” opły­n ą ł świat do­k o­ła. Uczył się też ję­zy­k ów i zdo­łał opa­n o­wać ich aż sześć. Nie­wiel­k i, stu­to­n o­wy ża­g lo­wiec „Łu­cja Mał­g o­rza­ta”, ku­p io­n y przez Ro­g o­ziń­skie‐ go we Fran­cji, wy­szedł z Haw­ru w grud­n iu 1882 ro­k u. Pły­n ą ł pod ban­de­rą fran­cu‐

ską , ale na masz­cie po­wie­wa­ła też fla­g a ar­ma­to­ra z war­szaw­ską Sy­ren­k ą . W koń­cu kwiet­n ia sta­tek eks­p e­dy­cji – osta­tecz­n ie li­czy­ła ona tyl­k o trzy oso­by, do Ro­g o­ziń‐ skie­g o i  Ja­n i­k ow­skie­g o do­łą ­czył ser­decz­n y druh sze­fa wy­p ra­wy z  cza­sów jesz­cze szkol­n ych, geo­log Kle­mens Tom­czek – za­rzu­cił ko­twi­cę u brze­g ów Ka­me­ru­n u. Na‐ czel­n ik wsi na wy­sep­ce Mon­do­leh od­stą ­p ił grunt pod bu­do­wę pol­skiej pla­ców­k i na‐ uko­wej i ko­lo­n i­za­cyj­n ej za dzie­sięć sztu­czek ko­lo­ro­we­g o ma­te­ria­łu, sześć fu­zji skał‐ ko­wych, trzy skrzyn­k i dżi­n u, czte­ry ku­fer­k i bla­sza­n e, czar­n y tu­żu­rek, cy­lin­der i trzy

ka­p e­lu­sze, tu­zin cza­p ek czer­wo­n ych oraz czte­ry tu­zi­n y sło­ików po­ma­dy i  tu­zin szkla­n ych bran­so­le­tek. Jak zdra­dził, od daw­n a ma­rzył, aby na je­g o zie­mi za­miesz‐ ka­li bia­li lu­dzie. Wi­do­k i na dal­sze ko­rzy­ści ma­te­rial­n e i wzrost pre­sti­żu wśród są ­sia‐

dów spra­wi­ły, że był uszczę­śli­wio­n y. Uczu­cie szczę­ścia na­p eł­n ia­ło też ser­ca przy­by‐ łych: „O świ­cie na­stęp­n e­g o dnia roz­bu­dzi­li­śmy się i spoj­rze­li do­k o­ła. Cza­ru­ją ­cy wi‐

dok przed­sta­wił się na­szym oczom; był to kra­jo­braz tej barw­n ej afry­k ań­skiej Szwaj‐ ca­ryi. […] Ma­low­n i­cza za­to­k a Am­bas bu­dzi­ła się wła­śnie ze snu, ty­sią ­ce kro­p el ro‐ 90

sy błysz­cza­ło wśród pa­ro­wów i wą ­wo­zów jej gór” .

Wkrót­ce po przy­by­ciu do Ka­me­ru­n u Ro­g o­ziń­ski i Tom­czek wy­ru­szy­li w głą b lą ‐ du, by zba­dać i na­n ieść na ma­p y gór­n y bieg rze­k i Mun­g o oraz zie­mie i mia­sta w jej do­rze­czu. Do­tar­li też do zna­n ych z opo­wie­ści kra­jow­ców prze­g ra­dza­ją ­cych jej nurt ka­ta­rakt – po­tęż­n e­g o wo­do­spa­du spa­da­ją ­ce­g o po­k ry­tą pia­n a ka­ska­dą z  sied­miu

stro­mych skal­n ych ta­ra­sów. In­n ym ce­lem Po­la­k ów by­ło osią ­g nię­cie ta­jem­n i­cze­g o Je­zio­ra Sło­n io­we­g o, nad któ­re­g o brze­g a­mi, bro­n ią c do nich do­stę­p u, ży­ły nie­p rze­li‐

czo­n e sta­da sło­n i. Od­k rył je pod­czas sa­mot­n ej wy­p ra­wy Tom­czek. Cu­dem unik­n ą ł stra­to­wa­n ia oraz sło­n io­wych kłów i  trą b: „…las ca­ły za­drżał. Nad­cho­dzą ­ce sta­do

po­two­rów po­ru­szy­ło po­wie­trze ry­k iem, któ­re­g o żad­n e pió­ro od­dać nie po­tra­fi. Lu‐ dzie stru­chle­li […]. Rap­tow­n ie za­trzesz­cza­ły bli­sko drze­wa i  krza­k i i  w  tej chwi­li uka­za­ło się ogrom­n e sta­do ol­brzy­mów, bi­ją ­cych to w pra­wo to w le­wo trą ­ba­mi, to 91

znów pod­n o­szą ­cych je z ry­k iem w gó­rę” . Kie­dy dwaj je­g o to­wa­rzy­sze prze­ży­wa­li nie­zli­czo­n e przy­g o­dy w in­te­rio­rze, Ja­n i‐ kow­ski z po­mo­cą miej­sco­wych cie­śli wzniósł bu­dy­n ek sta­cji na­uko­wej na Mon­do‐ leh, za­ło­żył ogró­dek z  afry­k ań­ski­mi wa­rzy­wa­mi i  owo­ca­mi, mie­rzył tem­p e­ra­tu­ry i  ci­śnie­n ie po­wie­trza oraz zbie­rał eks­p o­n a­ty do ko­lek­cji et­n o­g ra­ficz­n ej. A  przede wszyst­k im – z my­ślą o przy­szłej ko­lo­n i­za­cji – zwie­dzał oko­licz­n e osie­dla, za­p usz­cza‐ ją c się w  gó­ry ka­me­ruń­skie, po­zna­wał lu­dy miej­sco­we i  roz­wi­jał przy­ja­ciel­skie zwią z­k i z  „czar­n ą bra­cią ”, co przy­cho­dzi­ło tym szyb­ciej i  ła­twiej, że na­uczył się

miej­sco­we­g o ję­zy­k a. Z cza­sem tu­byl­cy – zwłasz­cza gdy Ro­g o­ziń­skie­mu uda­ło się za‐ koń­czyć za­daw­n io­n y kon­flikt mię­dzy trze­ma ple­mio­n a­mi – zwra­ca­li się do Po­la­k ów na­wet o spra­wo­wa­n ie są ­dów. „Jest to do­wo­dem, iż z Mu­rzy­n a­mi moż­n a zro­bić wie‐ le, lecz tyl­k o wpły­wem mo­ral­n ym, ni­g dy si­łą i gro­zą ” – jesz­cze po la­tach prze­k o­n y‐ wał Ja­n i­k ow­ski. I wspo­mi­n ał: „Przez trzy la­ta prze­cież nie da­li­śmy do nich jed­n e­g o wy­strza­łu w swo­jej ob­ro­n ie! Ba, by­li­śmy dla nich po­wa­g ą roz­strzy­g a­ją ­cą ich za­tar‐ gi, le­k a­rza­mi i  do­rad­ca­mi. Za­słu­g u­ją c na ich wdzięcz­n ość, po­śred­n io ła­g o­dzi­li­śmy 92

ich dzi­k ie zwy­cza­je” . Je­dy­n y uży­tek, ja­k i po­za po­lo­wa­n iem ro­bi­li Po­la­cy z bro­n i pal­n ej, to de­mon­stro­wa­n ie jej dzia­ła­n ia: „przy po­że­g na­n iu za­dość uczy­n i­łem chęt‐ nie ogól­n ej proś­bie i  wy­strze­li­łem trzy­k rot­n ie z  re­wol­we­ru. Ni­g dy nie za­p o­mnę wra­że­n ia, ja­k ie to wy­wo­ła­ło na dzie­cin­n ych umy­słach spo­k oj­n ych kra­jow­ców: ska‐ ka­n o, śpie­wa­n o, tra­co­n o ro­zum; je­den opo­wia­dał dru­g ie­mu, jak „mu­k a­ra” [bia­ły 93

czło­wiek] strze­lił” . Trzej uczest­n i­cy ka­me­ruń­skiej eks­p e­dy­cji by­li co do pol­skich wi­do­k ów w Afry­ce jak naj­lep­szej my­śli. Ro­g o­ziń­ski od za­p rzy­jaź­n io­n e­g o są ­sia­da kró­la Je­rze­g o vel ka‐ cy­k a Mo­len­do ku­p ił – choć w  re­a liach afry­k ań­skich trans­a k­cja znacz­n ie nie­ste­ty od­bie­g a­ła sen­sem praw­n ym od no­ta­rial­n e­g o na­by­cia nie­ru­cho­mo­ści – dzie­sięć ki­lo‐

me­trów kwa­dra­to­wych zie­mi oraz uzy­skał obiet­n i­cę prze­k a­za­n ia mu ca­łe­g o je­g o kró­le­stwa, Bo­ty. Dzię­k i z  ko­lei na­by­ciu kra­jów Nge­meb, Bu­bin­de oraz Niż­szej

i  Wyż­szej Mo­k un­dy te­ry­to­rium przy­szłej pol­skiej pla­ców­k i ko­lo­n ial­n ej osią ­g nę­ło 94

po­wierzch­n ię oko­ło trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych , a sto­sun­k i z kra­jow­ca‐

mi sta­wa­ły się co­raz ser­decz­n iej­sze. Zbli­ża­ły Po­la­k ów do tu­byl­ców mię­dzy in­n y­mi sta­łe pust­k i w ka­sie, w zwią z­k u z czym w od­róż­n ie­n iu od in­n ych bia­łych mu­sie­li się od­ży­wiać nie­mal wy­łą cz­n ie lo­k al­n y­mi pro­duk­ta­mi do­star­cza­n y­mi przez kra­jow‐ ców: kas­sa­wą , yamem, ma­n io­k iem, wa­rzy­wa­mi, a  cza­sem je­dli tyl­k o to, co uda­ło im się sa­mo­dziel­n ie ze­brać w le­sie czy upo­lo­wać. Pod do­stat­k iem mie­li je­dy­n ie ana‐

na­sów i  po­ma­rań­czy, któ­re miej­sco­wi do­star­cza­li im za bez­cen ca­ły­mi ło­dzia­mi. Dzię­k i te­mu pa­mięt­n i­k i Ja­n i­k ow­skie­g o wzbo­g a­ci­ły się o atrak­cyj­n e – dziś mo­że na‐

wet bar­dziej niż daw­n iej – kwe­stie ku­li­n a­rne: opi­sy miej­sco­wych pro­duk­tów żyw‐ no­ścio­wych, w  tym na przy­k ład szcze­g ól­n ie kwa­śnych cy­tryn, któ­re set­k a­mi ton gni­ły co ro­k u na są ­sied­n iej wy­sep­ce, al­bo nie­by­wa­le ostre­g o dzi­k ie­g o pie­p rzu oraz

o  prze­p i­sy na lo­k al­n e po­tra­wy, jak „fu-fu”. We wspo­mnie­n iach Ja­n i­k ow­ski przy‐ zna­wał z  pew­n ym skrę­p o­wa­n iem: „Dziś mo­g ę na­wet na­p i­sać, że wę­że, jasz­czur­k i i mał­p y są w je­dze­n iu bar­dzo smacz­n e. Wą ż afry­k ań­ski, choć ja­do­wi­ty, po od­cię­ciu gło­wy nie­mniej sma­k u­je. Przy­p o­mi­n a ry­bę. Boa tyl­k o jest za tłu­sty. Jasz­czur­k a jest uwa­ża­n a ogól­n ie za spe­cjał ja­dal­n y; mię­so mał­p y rów­n ież – słod­k a­we, zbli­żo­n e do 95

kró­li­cze­g o” . Na­wet po­spo­li­te sza­re pa­p u­g i, choć ły­k o­wa­te, nada­wa­ły się na wy‐ bor­n y bu­lion. Ta tro­p i­k al­n a sie­lan­k a nie trwa­ła dłu­g o. W ma­ju 1884 ro­k u za­cho­ro­wał na­g le na 96

„czar­n ą fe­brę” Kle­mens Tom­czek i  po kil­k u dniach zmarł. Stra­ta naj­bliż­sze­g o przy­ja­cie­la by­ła dla Ro­g o­ziń­skie­g o strasz­n ym cio­sem. Aby ode­rwać się od ża­ło­by

w  Mon­do­leh, obaj z  Ja­n i­k ow­skim wy­bra­li się na kil­k a ty­g o­dni do Ga­bo­n u. Gdy wró­ci­li, cze­k a­ły na nich fa­tal­n e no­wi­n y – w uj­ścia rze­k i Ka­me­run po­ja­wi­ły się nie‐ miec­k ie okrę­ty wo­jen­n e. W za­mian za umo­rze­n ie dłu­g ów, któ­re po­tęż­n y i chci­wy

król Bell za­cią ­g ał przez la­ta w ham­bur­skim ban­k u Wo­er­man­n a, Niem­cy wzię­li pod opie­k ę rze­k ę i ca­ły roz­le­g ły kraj Du­a la. An­g li­cy od­p o­wie­dzie­li na ten krok opa­n o‐ wa­n iem za­chod­n iej czę­ści Ka­me­ru­n u, czy­n ią c sto­li­cą ko­lo­n ii po­ło­żo­n ą na­p rze­ciw Mon­do­leh osa­dę mi­syj­n ą Vic­to­ria. Ple­mio­n a osia­dłe nad za­to­k ą Am­bas, czę­ścią sys‐ te­mu ogrom­n ej Za­to­k i Gwi­n ej­skiej, do­sta­ły się pod ku­ra­te­lę kró­lo­wej Wik­to­rii. Jed‐ nak w głę­bi lą ­du, w gó­rach ka­me­ruń­skich, wy­ścig mię­dzy Niem­ca­mi a Bry­tyj­czy­k a‐ mi wcią ż nie był roz­strzy­g nię­ty. Ro­g o­ziń­skie­mu po­zo­stał tyl­k o wy­bór mię­dzy

mniej­szym lub więk­szym złem, po­sta­n o­wił za­tem ku­p io­n e przez sie­bie zie­mie prze‐ ka­zać An­g li­k om.

Co też na­stą ­p i­ło w  re­zul­ta­cie trak­ta­tu za­war­te­g o w  sierp­n iu te­g o sa­me­g o ro­k u mię­dzy wy­so­k i­mi stro­n a­mi „Jej Kró­lew­ską Mo­ścią , Kró­lo­wą Zjed­n o­czo­n e­g o Kró­le‐

stwa Wiel­k o-Bry­ta­n ii i Ir­lan­dyi, Ce­sa­rzo­wą In­dyj etc. etc.; p. S. S. Ro­g o­ziń­skim oraz Kró­lem i Ka­cy­k iem Bo­ty”, w któ­rej to umo­wie kró­lo­wa, re­p re­zen­to­wa­n a przez po‐ rucz­n i­k a Fur­lon­g e­ra do­wo­dzą ­ce­g o ka­n o­n ie­rką HMS „For­ward”, „po­dej­mu­je się roz­p o­ście­rać nad ni­mi i nad kra­jem, znaj­du­ją ­cym się pod ich wła­dzą i ju­rys­dyk­cyą , 97

Swą ła­ska­wą opie­k ę i pro­tek­cyę” . To nie ko­n iec: na proś­bę kon­su­la bry­tyj­skie­g o

Po­la­cy po­mo­g li opa­n o­wać An­g li­k om tak­że po­ło­żo­n e da­lej od wy­brze­ża wschod­n ie sto­k i gór ka­me­ruń­skich, do cze­g o dą ­ży­li tak­że Niem­cy. Ro­g o­ziń­ski i  Ja­n i­k ow­ski z an­g iel­ski­mi peł­n o­moc­n ic­twa­mi, każ­dy na cze­le osob­n ej eks­p e­dy­cji, wy­ru­szy­li na‐ tych­miast w gó­ry. Był to praw­dzi­wy wy­ścig po dzi­k ich, ka­mie­n i­stych te­re­n ach gór‐ skich. Po­la­cy z po­ra­n io­n y­mi no­g a­mi, obaj cier­p ią ­cy na ma­la­rycz­n ą go­rą cz­k ę, po‐

ko­n y­wa­li dzien­n ie po trzy­dzie­ści i wię­cej ki­lo­me­trów. Dzię­k i ich au­to­ry­te­to­wi i sym‐ pa­tii miej­sco­wych – mo­g li mię­dzy in­n y­mi ko­rzy­stać z lo­k al­n ych środ­k ów łą cz­n o­ści, to jest tam-ta­mów – pra­wie czter­dzie­stu ka­cy­k ów pod­p i­sa­ło umo­wy z  An­g li­k a­mi. Bry­tyj­skie fla­g i za­wi­sły nad ma­low­n i­czy­mi zie­mia­mi „afry­k ań­skiej Szwaj­ca­rii”, któ‐ re – jak jesz­cze nie­daw­n o zda­wa­ło się Ro­g o­ziń­skie­mu i je­g o to­wa­rzy­szom, mia­ły się

stać pol­ski­mi ko­lo­n ia­mi. Je­dy­n ie ka­cyk z osa­dy Ba­to­k i u wej­ścia do za­to­k i Am­bas, ku­szo­n y przez Niem­ców, klu­czył mię­dzy obo­ma stro­n a­mi i brał po­da­run­k i od jed‐ nych i dru­g ich. W koń­cu, by prak­ty­k i te ukró­cić, na miej­sce przy­by­ła an­g iel­ska ka‐ no­n ie­rka, któ­rej ko­men­dant wy­słał na brzeg czte­ry ło­dzie z mi­tra­lie­za­mi na dzio‐ bach i  stu dwu­dzie­stu  ma­ry­n a­rzy. Na­p rze­ciw nich wy­le­g ło kil­k u­set wo­jow­n i­k ów

z  dzi­da­mi. Roz­le­wo­wi krwi za­p o­biegł Ja­n i­k ow­ski, któ­ry wbiegł mię­dzy An­g li­k ów a kra­jow­ców i pod­ją ł się spra­wę roz­wią ­zać po­k o­jo­wo. Pa­rę dni póź­n iej, 12 lu­te­g o 1885 ro­k u, do brze­g u Mon­do­leh przy­bi­ła pi­ro­g a pod

bry­tyj­ską ban­de­rą z za­ło­g ą dwu­n a­stu czar­n ych wio­śla­rzy, od­da­n a pod roz­k a­zy Po‐ la­k ów. Za­n im Ja­n i­k ow­ski zbiegł do ło­dzi, za­trzy­mał się na dłuż­szą chwi­lę na pro­g u do­mu, aby przyj­rzeć się kra­jo­bra­zo­wi za­to­k i Am­bas. Je­g o pięk­n o­ścią za­chwy­cał się nie­zmien­n ie od pra­wie dwóch lat. Te­g o dnia jed­n ak prze­czu­wał, że nad­cho­dzi kres pra­cy i  ma­rzeń o  stwo­rze­n iu tu za­lą ż­k a pol­skiej ko­lo­n ii. Za­to­k ę ota­czał am­fi­te­a tr

wzgórz i gór o zbo­czach okry­tych dzie­wi­czy­mi la­sa­mi, mie­n ią ­cy­mi się róż­n y­mi od‐ cie­n ia­mi zie­le­n i, a miej­sca­mi czer­wo­n ą bar­wą drzew o ró­żo­wych li­ściach. Nad ni­mi wzno­sił się ma­syw wul­k a­n u Mon­g o-ma-Lo­bach; je­g o wierz­cho­łek prze­sła­n ia­ły chmu­ry. Kil­k a ty­g o­dni wcze­śniej Ja­n i­k ow­ski i  Ro­g o­ziń­ski wraz z  ko­re­spon­den­tem

pism nie­miec­k ich, nie­ja­k im Zol­le­rem – któ­ry w ga­ze­tach mia­n o­wał się or­g a­n i­za­to‐ rem i przy­wód­cą wy­p ra­wy – w zno­ju zdo­by­li tę naj­wyż­szą gó­rę Ka­me­ru­n u (czte­ry

ty­sią ­ce sie­dem­dzie­sią t pięć me­trów nad po­zio­mem mo­rza). Ale te­raz Le­opol­da Ja‐ ni­k ow­skie­g o cze­k a­ło trud­n iej­sze jesz­cze za­da­n ie. Wiel­k a pa­rad­n a pi­ro­g a wy­p eł­n io­n a po­dar­k a­mi, tka­n i­n a­mi i in­n y­mi cen­n y­mi do‐ bra­mi zbli­ża­ła się już do Ba­to­k i, gdy z po­ran­n ych mgieł wy­ło­n i­ła się czar­n a syl­we‐ tka du­że­g o okrę­tu wo­jen­n e­g o. By­ła to za­k o­twi­czo­n a w za­to­ce nie­miec­k a kor­we­ta

„Bi­smarck”. Bły­ski słoń­ca od­bi­ja­ją ­ce­g o się w  szkłach lor­n e­tek do­wo­dzi­ły, że łódź pły­n ą ­ca pod bry­tyj­ską ban­de­rą jest pil­n ie ob­ser­wo­wa­n a. Mi­sja po­li­tycz­n a w Ba­to‐ ki prze­bie­g ła jed­n ak nad po­dziw gład­k o. Na zwo­ła­n ym po­spiesz­n ie nad­zwy­czaj‐ 98

nym „pa­la­we­rze” Ja­n i­k ow­ski prze­k o­n ał miesz­k ań­ców osa­dy, że ich ra­cją sta­n u jest do­łą ­cze­n ie do bliż­szych i dal­szych są ­sia­dów z oko­lic gór ka­me­ruń­skich, któ­rzy opo­wie­dzie­li się za An­g lią . Szczwa­n y wład­ca, któ­ry po­ją ł, że moż­li­wo­ści pro­wa­dze‐ nia po­dwój­n ej gry się skoń­czy­ły, na­k re­ślił uro­czy­ście znak krzy­ża na trak­ta­cie po‐ wie­rza­ją ­cym opie­k ę nad Ba­to­k i An­g li­k om. W imie­n iu kró­lo­wej pod­p i­sał pakt Ja­n i‐ kow­ski. Na brze­g u oce­a nu za­tknię­to bry­tyj­ską fla­g ę i od­da­n o „dla po­wa­g i” sal­wę ho­n o­ro­wą .

Do­cho­dzi­ło do­p ie­ro po­łu­dnie, gdy po oko­licz­n o­ścio­wych tań­cach i skrom­n ej bie‐ sia­dzie Ja­n i­k ow­ski i  je­g o lu­dzie ru­szy­li w  dro­g ę po­wrot­n ą . Kie­dy mi­ja­li „Bi­smarc‐ ka”, z je­g o po­k ła­du spusz­czo­n o w po­śpie­chu trzy du­że ło­dzie z licz­n y­mi za­ło­g a­mi.

Ja­n i­k ow­ski, wy­stę­p u­ją ­cy te­g o dnia na ka­me­ruń­skich wo­dach ja­k o urzęd­n ik bry­tyj‐ ski, pe­wien był, że cho­dzi o ćwi­cze­n ia – do chwi­li gdy nad gło­wą usły­szał świst kul ka­ra­bi­n o­wych, a z po­k ła­du kor­we­ty za­czę­to strze­lać z mi­tra­lie­zy. Fon­tan­n y wo­dy pod­n o­szo­n e jej wiel­k i­mi po­ci­ska­mi ob­ra­mo­wa­ły łódź – jak się póź­n iej oka­za­ło, ce‐ lo­wa­n ia z kar­ta­czow­n i­cy pod­ją ł się sam do­wód­ca okrę­tu, ka­p i­tan Gu­ido Kar­cher –

co prze­są ­dzi­ło o  lo­sach tej krót­k iej bi­twy mor­skiej. Wio­śla­rze wy­sko­czy­li z  pi­ro­g i i  do­tar­li wpław do po­bli­skich skał, Ja­n i­k ow­ski zaś zo­stał po pro­stu aresz­to­wa­n y. Wpraw­dzie Niem­cy by­li prze­k o­n a­n i, że uję­li Ste­fa­n a Szolc-Ro­g o­ziń­skie­g o, któ­re­g o uzna­wa­li za szcze­g ól­n ie szko­dli­we­g o dla spra­wy nie­miec­k iej w za­chod­n iej Afry­ce, ale i Ja­n i­k ow­skie­g o wy­p u­ścić nie za­mie­rza­li; za­p o­wie­dzie­li, że jesz­cze tej sa­mej no‐ 99

cy za­bio­rą go ja­k o więź­n ia do Eu­ro­p y . Jak Po­la­cy do­wie­dzie­li się póź­n iej z ga­zet, roz­k a­zy w tej spra­wie wy­dał sam Bi­smarck. Chwa­lą c się w par­la­men­cie Rze­szy za‐

ję­ciem Ka­me­ru­n u, „że­la­zny kanc­lerz” oznaj­mił – je­śli wie­rzyć Ja­n i­k ow­skie­mu i je­g o spi­sy­wa­n ym po la­tach wspo­mnie­n iom – „Nie­ste­ty, gó­ry nie są na­sze, a  to dzię­k i

dwóm prze­k lę­tym Po­la­k om, któ­rzy od­da­li te te­re­n y An­g lji. Wy­da­łem jed­n ak roz­k a‐ zy ce­lem ich uniesz­k o­dli­wie­n ia”

100

. Plan kanc­le­rza nie po­wiódł się dzię­k i he­a d­ma‐

no­wi czar­n ej za­ło­g i pi­ro­g i, któ­ry zdą ­żył na czas za­wia­do­mić kon­su­la an­g iel­skie­g o. Przed za­cho­dem słoń­ca do Am­bas do­tar­ły pły­n ą ­ce peł­n ą pa­rą dwa bia­łe okrę­ty wo‐

jen­n e. An­g iel­skie ka­n o­n ie­rki za­blo­k o­wa­ły Niem­com wyj­ście z za­to­k i. Po sta­n ow­czej wy­mia­n ie zdań ka­p i­tan Kar­cher zde­cy­do­wał się ustą ­p ić. Trak­tat z Ba­to­k i, umiesz‐ czo­n y w szczel­n ej bla­sza­n ej pusz­ce, któ­rej ja­k imś cu­dem Niem­cy nie do­strze­g li, od‐ na­le­zio­n o w  od­zy­ska­n ej pi­ro­dze i  wrę­czo­n o kon­su­lo­wi bry­tyj­skie­mu. W  ten oto spo­sób Po­la­cy od­da­li An­g lii ostat­n i już skra­wek za­chod­n iej czę­ści Ka­me­ru­n u. Ich trud po­szedł jed­n ak na mar­n e – dwa la­ta póź­n iej, w  1887  ro­k u, Wiel­k a Bry­ta­n ia od­stą ­p i­ła ca­ły ten kraj Niem­com. Ro­g o­ziń­ski i Ja­n i­k ow­ski już wcze­śniej wró­ci­li do kra­ju, roz­g o­ry­cze­n i i z nad­wy­rę‐

żo­n ym zdro­wiem. „…z  ża­lem że­g na­li­śmy te­ren na­szej prze­rwa­n ej pra­cy. By­li­śmy prze­cież już tak bli­sko osią ­g nię­cia ce­lu i  zdo­by­cia dla Pol­ski pierw­szej ko­lon­ji!” – 101

wspo­mi­n ał po la­tach Ja­n i­k ow­ski

. Jesz­cze pół wie­k u póź­n iej sę­dzi­wy już po­dróż‐

nik był prze­świad­czo­n y, że zu­chwa­ła pró­ba sko­lo­n i­zo­wa­n ia przez kraj nie­ist­n ie­ją ­cy na ma­p ie spo­re­g o te­ry­to­rium w Afry­ce mo­g ła i po­win­n a się po­wieść. By­ło to w każ‐

dym ra­zie w  na­szej hi­sto­rii je­dy­n e po­waż­n e – przy­n aj­mniej na po­zór – przed­się‐ wzię­cie te­g o ro­dza­ju. Wy­p ra­wia­ją c się do Afry­k i, Ro­g o­ziń­ski z  pew­n o­ścią zda­wał so­bie spra­wę, że ak­cje Po­la­k ów nie sto­ją w ry­wa­li­za­cji ko­lo­n ial­n ej wy­so­k o. Z dru‐ giej stro­n y wład­ca Bel­g ii Le­opold II za­ją ł ca­łe ogrom­n e Kon­g o ja­k o „oso­ba pry­wat‐ na” i je­g o praw nie pod­wa­ża­n o. Był on jed­n ak bą dź co bą dź kró­lem nie­wiel­k ie­g o, ale za­sob­n e­g o i li­czą ­ce­g o się kra­ju, a tak­że ini­cja­to­rem po­świę­co­n ej dzie­le­n iu Afry‐ ki kon­fe­ren­cji ber­liń­skiej. Na­to­miast Ro­g o­ziń­ski szyb­k o się prze­k o­n ał, że ty­tu­ły praw­n e w kra­in­a ch za­mor­skich, je­że­li nie stoi za ni­mi zgo­da – a ra­czej zmo­wa mo‐

carstw i ich ka­n o­n ie­rki – to tyl­k o de­k o­ra­cja. Pod­czas jed­n e­g o ze swych kra­k ow­skich od­czy­tów mó­wił – z go­ry­czą , nie­zwy­k łą u ko­lo­n i­za­to­ra in spe prze­n i­k li­wo­ścią i po‐ czu­ciem wi­n y – o za­p rzy­jaź­n io­n ej „czar­n ej bra­ci”:

spo­koj­ny wasz byt na wol­nych wa­szych skło­nach już nie po­zo­sta­nie ta­kim; za­mia­ry „bia­łych bra­ci”

wzglę­dem was „nie-cy­wi­li­zo­wa­nych” nie są ni­gdy bra­ter­ski­mi, pod sztan­da­rem cy­wi­li­za­cyi przy­by‐­ wa do was „mu­ka­ra”, nie że­by dać coś­kol­wiek, lecz że­by wziąć, co moż­na; sil­ny ze sła­bym nie za‐­ wie­ra ni­gdy trak­ta­tów z in­ną dąż­no­ścią niż z tą, że­by je jak naj­p rę­dzej ze­rwać i po­su­nąć się da­lej do wy­zu­cia was stop­nio­wo ze sta­rych wa­szych praw i wol­no­ści, a dla was nie ma ape­la­cyi, wa­szych skarg nikt nie zro­zu­mie w Eu­ro­p ie, nikt na­wet nie przy­p u­ści, że i wy, „dzi­cy”, ma­cie ja­kie­kol­wiek

pra­wa, że i  wy umie­cie czuć i  cier­p i­cie jak ludz­kie stwo­rze­nia, ale przy­naj­mniej jed­nę sta­rał się

wam od­dać przy­słu­gę wasz przy­ja­ciel z Mon­do­leh, tj. wy­brać dla was te­go z dwóch pro­tek­to­rów, któ­ry was bę­dzie jak naj­mniej „pro­te­go­wał” czy uzur­p o­wał, ma­jąc ziem i ko­lo­nij pod ostat­kiem

102

.

Wy­p ra­wa do Ka­me­ru­n u przy­n io­sła god­n e uwa­g i po­k ło­sie na­uko­we. Jej uczest­n i­cy uzu­p eł­n i­li ma­p ę te­g o kra­ju, ze­bra­li wie­le da­n ych geo­lo­g icz­n ych i  me­te­oro­lo­g icz‐

nych oraz licz­n e wia­do­mo­ści o  fau­n ie i  flo­rze te­g o kra­ju; przy­wieź­li też do Pol­ski bo­g a­te zbio­ry et­n o­g ra­ficz­n e. Jed­n ak wra­ca­li roz­cza­ro­wa­n i, zwłasz­cza że koszt eks‐ pe­dy­cji był wy­so­k i. Tom­czak za­p ła­cił za nią ży­ciem, Ro­g o­ziń­ski zruj­n o­wa­n ym zdro‐ wiem fi­zycz­n ym, a szcze­g ól­n ie psy­chicz­n ym. Do­szedł­szy nie­co do sie­bie, wró­cił do Afry­k i, na hisz­p ań­ską wy­spę Fer­n an­do Po, gdzie za­ło­żył plan­ta­cję ka­k ao. Do­cho­dy

z niej nie wy­star­cza­ły jed­n ak na po­dej­mo­wa­n ie no­wych pla­n ów na­uko­wych, a tym 103

bar­dziej ko­lo­n ial­n ych. Po­g rą ­żał się za­tem Ro­g o­ziń­ski w de­p re­sji mo­ral­n ej , a mo‐ że i kli­n icz­n ej – le­czył się ty­g o­dnia­mi w za­k ła­dach „dla ner­wo­wo cho­rych” – zwłasz‐ cza że je­g o mał­żeń­stwo z „Ha­jo­tą ”, po­p u­lar­n ą pi­sar­k ą He­le­n ą Pajz­der­ską , oka­za­ło się nie­p o­ro­zu­mie­n iem. Zgi­n ą ł w  grud­n iu 1894  ro­k u w  wy­p ad­k u, prze­je­cha­n y na

uli­cy w Pa­ry­żu przez kon­n y omni­bus; spe­k u­lo­wa­n o, że sam rzu­cił się pod ko­ła. Ja­n i­k ow­ski, cho­ry na ma­la­rię, przez dłu­g ie mie­sią ­ce nie pod­n o­sił się z  łóż­k a. Jed­n ak wró­cił do zdro­wia i  wy­p ra­wił się na trzy­let­n ią , owoc­n ą i  peł­n ą przy­g ód

wy­p ra­wę do Ga­bo­n u. Po­tem przez trzy­dzie­ści lat pra­co­wał w  Mu­zeum Prze­my­słu i Rol­n ic­twa. W la­tach trzy­dzie­stych, gdy wy­p ra­wę do Ka­me­ru­n u wy­do­by­to z za­p o‐

mnie­n ia ja­k o przy­k ład cią ­g ło­ści pol­skich tra­dy­cji i dą ­żeń ko­lo­n ial­n ych, cie­szył się na­wet dzię­k i LMiK spo­rą po­p u­lar­n o­ścią . Ze szcze­g ól­n ym sen­ty­men­tem wspo­mi­n ał pod­n io­słą uro­czy­stość, ja­k ą zor­g a­n i­zo­wał w Ka­me­ru­n ie ku czci Ja­n a III So­bie­skie‐ go. Je­dy­n ą ozdo­bą spar­tań­skich izb sta­cji Mon­do­leh by­ły trzy oleo­dru­k i przed­sta‐ wia­ją ­ce Ko­ściusz­k ę, Po­n ia­tow­skie­g o i  So­bie­skie­g o. A  przy­p a­da­ła wła­śnie hucz­n ie

ob­cho­dzo­n a w kra­ju dwu­set­n a rocz­n i­ca trium­fu kró­la pod Wied­n iem. Spo­g lą ­da­ją c któ­re­g oś dnia na kró­lew­ską po­do­bi­znę, Ja­n i­k ow­ski wpadł z  po­trze­by ser­ca na myśl, by zor­g a­n i­zo­wać uro­czy­sty ob­chód zwy­cię­stwa rów­n ież na zie­mi afry­k ań­skiej i za­p ro­sić nań ka­cy­k ów, na­czel­n i­k ów miast, fe­ty­sze­rów oraz wszel­k ich in­n ych wy‐ bit­n iej­szych oby­wa­te­li. W  ozna­czo­n ym dniu nad do­mem po­wie­wa­ła pol­ska fla­g a, Ja­n i­k ow­ski zaś, ubra­n y od­święt­n ie, z  za­wie­szo­n ym u  bo­k u zło­co­n ym kor­de­la­sem i pięk­n ie in­k ru­sto­wa­n ym re­wol­we­rem, wi­tał na wy­brze­żu co­raz to no­we ło­dzie peł‐

ne tu­byl­ców rów­n ież w  stro­jach wi­zy­to­wych. „Sto­ją c w  środ­k u ko­ła, roz­p o­czą ­łem prze­mo­wę, ob­ja­śnia­ją c hi­stor­ję pol­skiej uro­czy­sto­ści, w ja­k ich stro­n ach za mo­rza­mi le­ży nasz kraj, kim był nasz król-bo­ha­ter So­bie­ski, że po­biw­szy wro­g ów, oca­lił in­n e kra­je od złych lu­dzi i dla­te­g o, choć daw­n o umarł, mój na­ród czci je­g o pa­mięć, a ja

sam, cho­ciaż ty­sią ­ce mil nas dzie­lą , łą ­czę się ra­do­ścią z swo­imi brać­mi i dla­te­g o za‐ 104

pro­si­łem tu obec­n ych…” . Wszy­scy po­wsta­li i  na ko­men­dę naj­star­sze­g o ka­cy­k a wznie­śli okrzyk: „Hur­ra, king So­bie­ski”! Na­stą ­p i­ła po­tem de­fi­la­da przed por­tre­tem kró­la oraz po­czę­stu­n ek ob­fi­ty w wód­k i, ty­toń, prze­k ą ­ski z su­cha­rów, ryb i owo­ców. A na ko­n iec tań­ce przy bi­ciu w bęb­n y tam-ta­my. Gdy noc za­p a­dła, za­p a­li­li kra­jow‐

cy po­chod­n ie w ło­dziach i ze śpie­wem po­wró­ci­li do sie­bie przez ciem­n y prze­stwór za­to­k i. Dłu­g o jesz­cze nad jej brze­g a­mi roz­p ra­wia­n o o  wspa­n ia­łym pa­la­we­rze ku czci wiel­k ie­g o bia­łe­g o kró­la, któ­ry po­bił złych lu­dzi.

Roz­dział IV. Za chle­bem bez fla­gi

Pew­n ej po­g od­n ej nie­dzie­li w la­tach mię­dzy woj­n a­mi po­p u­lar­n y nie­g dyś ak­tor i re‐

ży­ser kra­k ow­ski, któ­ry wy­emi­g ro­wał do Pa­ra­n y, po­sta­n o­wił od­wie­dzić w  ko­lo­n ii Tho­mas Co­el­ho zna­jo­me­g o przo­du­ją ­ce­g o rol­n i­k a i  dzia­ła­cza pol­skie­g o. Nie za­stał jed­n ak ni­k o­g o w do­mu. Je­dy­n ie w ogro­dzie, w cie­n iu drzew­k a po­ma­rań­czo­we­g o, drze­mał czar­n y pa­ro­bek. Za­p y­ta­n y, prze­tarł ku­ła­k iem oczy i  od­p arł naj­czyst­szą „ma­zur­ską ” pol­sz­czy­zną : „Go­spo­dosz? Som u  ksien­dza do­bro­dzie­ja”. Drob­n a ta

przy­g o­da lin­g wi­stycz­n a na­tchnę­ła go­ścia ory­g i­n a­lną i  szczę­śli­wą my­ślą . Po­sta­n o‐ wił oto wy­sta­wić w  Ku­ry­ty­bie Ze­mstę Fre­dry w  wy­k o­n a­n iu ama­tor­skie­g o ze­spo­łu sa­mych tyl­k o czar­n ych ak­to­rów. Spek­takl udał się zna­k o­mi­cie i  zgro­ma­dził tłu­my

pu­blicz­n o­ści. Okla­ski­wa­n o zwłasz­cza Pap­k i­n a, ja­k o że wy­k o­n a­wca tej ro­li oka­zał się praw­dzi­wym sa­mo­rod­n ym ta­len­tem ko­micz­n ym. W pierw­szych de­k a­dach XX wie­k u, do­p ó­k i nie wy­mar­ło uro­dzo­n e w Pol­sce po­k o‐ le­n ie imi­g ran­tów, na prze­strze­n i stu lub dwu­stu ki­lo­me­trów na po­łu­dnie i  za­chód od Ku­ry­ty­by nie­mal z każ­dym moż­n a by­ło roz­mó­wić się po pol­sku. Wła­da­li pol­skim

tak­że „wen­dzia­rze”, Niem­cy i Wło­si, wła­ści­cie­le „wend”, czy­li skle­p i­k ów bę­dą ­cych tak­że za­jaz­da­mi, czy kup­cy han­dlu­ją ­cy „he­rvą ” – yer­ba ma­te. A ro­zu­mia­ły go tak­że zwie­rzę­ta in­wen­tar­skie. Zbi­g niew Uni­łow­ski, jed­n a z gwiazd mło­dej li­te­ra­tu­ry dwu‐ dzie­sto­le­cia, któ­ry nie­mal rok po­dró­żo­wał po Bra­zy­lii, pi­sał: „Na­p rze­ciw nam po­su‐ wa­ła się trzo­da świń, z dwo­ma chło­p a­k a­mi w pod­k a­sa­n ych por­t­k ach. »Cie, gdzie le‐

ziesz, kur­wo jed­n a!« – krzy­czał je­den z nich w oj­czy­stym ję­zy­k u. »A gdzie, ry­ju cho‐ ler­n y, a gdzie!« – wrzesz­czał dru­g i. I ja­k o war­szaw­ski ro­dak z Czer­n ia­k o­wa do­da‐ wał z sa­tys­fak­cją […] sło­wem – pa­n o­wa­ło oży­wie­n ie, mię­dzy pal­ma­mi, pod ob­cym 105

nie­bem sły­chać by­ło tę­g ą pol­sz­czy­znę” . Siar­czy­sta pol­sz­czy­zna za­wład­n ę­ła też ku­ry­tyb­skim tar­g iem. Plac za­sta­wio­n y był

ple­cio­n y­mi ma­zur­ski­mi wa­są ­g a­mi za­p rzę­żo­n y­mi w  ko­n ie ubra­n e w  kra­k ow­skie zdob­n e cho­mą ­ta oraz ogrom­n y­mi frach­to­wy­mi bry­k a­mi „kra­k ow­ski­mi”, któ­ry­mi po­wo­zi­li Niem­cy z Po­woł­ża. Gro­mad­k i bab z oko­licz­n ych ko­lo­n ii, w lu­do­wych stro‐ jach ma­zur­skich i  wiel­k o­p ol­skich, han­dlo­wa­ły na­bia­łem, dro­biem i  wa­rzy­wa­mi. Wszę­dzie ro­iło się od czer­wo­n ych chu­s­tek i bia­łych czep­ców oraz wy­p ło­wia­łych ma‐

cie­jó­wek, gra­n a­to­wych mę­skich ka­p ot i  czer­wo­n ych kurt ku­jaw­skich, a  na pla­cu

i  są ­sied­n ich uli­cach sły­chać by­ło do­k o­ła ję­zyk pol­ski. Naj­czę­ściej z  twar­dym nie‐ miec­k im ak­cen­tem, bo tak mó­wio­n o w  pierw­szych ko­lo­n iach w  Pa­ra­n ie, za­ło­żo‐ 106

nych w  więk­szo­ści przez przy­by­szów ze Ślą ­ska i  Po­znań­skie­g o . Do po­bli­skiej wen­dy za­cho­dzi­li tłum­n ie na kie­li­szek go­rzał­k i jeźdź­cy, któ­rzy przy­k łu­so­wa­li na

targ na dziar­skich ma­łych ko­n i­k ach. Choć ubra­n i by­li w pon­chos, fil­co­we ka­p e­lu­sze i  lek­k ie żół­te „pa­p u­cze”, bez tru­du da­wa­ło się w  nich roz­p o­znać daw­n ych kmie­ci znad War­ty. Za­n im oko­ło 1870 ro­k u do Ku­ry­ty­by za­czę­li ścią ­g ać ko­lo­n i­ści nie­miec­cy i pol­scy z  za­bo­ru pru­skie­g o, sto­li­ca Pa­ra­n y by­ła nędz­n ym kil­k u­ty­sięcz­n ym mia­stecz­k iem, z do­ma­mi bez szyb i krzy­wy­mi, po­ro­śnię­ty­mi tra­wą ulicz­k a­mi, na któ­rych pa­sły się by­dło i mu­ły. Przy­by­cie do sta­n u kil­k u, a po­tem kil­k u­dzie­się­ciu ty­się­cy pol­skich ko‐ lo­n i­stów oży­wi­ło ją znacz­n ie, zwłasz­cza w dni tar­g o­we i świą ­tecz­n e. „A tak to wte‐

dy by­ło, że gdzie chłop pol­ski przy­szedł, tam nie by­ło ani Bo­g a, ani dja­bła, tyl­k o bór okrut­n y i chłop pol­ski. I co to po­tu z człe­k a się uto­czy­ło, a i krwi nie­rzad­k o, za‐ nim to so­bie ja­k i ta­k i byt urzą ­dził”

107

–  wspo­mi­n ał sta­ry emi­g rant w  po­g a­węd­ce

z peł­n ym aten­cji Uni­łow­skim, któ­ry sam o so­bie na­p i­sał wcze­śniej z ma­so­chi­stycz‐ ną otwar­to­ścią : „ża­den ze mnie dziel­n y po­dróż­n ik. Hi­ste­rycz­n a, war­szaw­ska, ka‐ 108

wiar­n ia­n a wy­wło­k a!” . W Pa­ra­n ie pol­scy chło­p i – trze­bią c ogniem i to­p o­rem dzie­wi­cze la­sy pod­zwrot­n i‐ ko­we – do­wie­dli, że sta­n o­wią „pierw­szo­rzęd­n y ma­te­riał pio­n ier­ski”. Ty­sią ­ce ki­lo‐

me­trów kwa­dra­to­wych wy­rwa­n ych pusz­czy w do­rze­czach Ivai, Igu­a s­su, Rio Ne­g ro, dzie­sią t­k i ko­lo­n ii zwar­cie za­miesz­k a­łych przez Po­la­k ów za­czę­ły two­rzyć mgła­wi­co‐ wy jesz­cze i nie­ja­sny za­rys ja­k ie­g oś no­we­g o, nie­świa­do­me­g o sie­bie by­tu. Być mo­że owej no­wej Pol­ski, gdzie na­ród nasz, za­g ro­żo­n y w Eu­ro­p ie, mógł­by swo­bod­n ie roz‐ wi­jać swą kul­tu­rę i  kul­ty­wo­wać tra­dy­cje. Idea za­mor­skiej sie­dzi­by na­ro­do­wej, do któ­rej w cza­sach za­bo­rów upar­cie po­wra­ca­n o, nie­rzad­k o w po­sta­ci pro­jek­tów fan‐ ta­stycz­n ych i  sza­lo­n ych, by­ła przy­k ła­dem szla­chet­n ych dą ­żeń, któ­rych nie pró­bo‐

wa­n o w  grun­cie rze­czy wpro­wa­dzić w  ży­cie. A  te­raz mia­ła się speł­n ić dzię­k i rze‐ szom emi­g ru­ją ­cych nę­dza­rzy, ucie­k a­ją ­cych nie przed uci­skiem za­bor­ców, lecz po pro­stu przed bie­dą . No­wa Pol­ska w Bra­zy­lii by­ła­by wpraw­dzie, co tu kryć, ple­bej‐

ska, rzec moż­n a, lu­do­wa, ale z cza­sem jej cha­rak­ter i wi­ze­ru­n ek mo­g ły­by się prze‐ cież zmie­n ić na lep­sze. Per­spek­ty­wy wy­n i­k a­ją ­ce z  ma­so­wej emi­g ra­cji do Bra­zy­lii do­strze­żo­n o chy­ba naj­wcze­śniej we Lwo­wie, gdzie dzia­ła­ło w  la­tach 1894– 1904 Pol­skie To­wa­rzy­stwo Han­dlo­wo-Geo­g ra­ficz­n e, wo­k ół któ­re­g o zgro­ma­dzi­li się

dzia­ła­cze i ucze­n i, sta­wia­ją ­cy na Pa­ra­n ę ja­k o przy­szły ba­stion pol­sko­ści. Kon­cep­cja ta zna­la­zła od­zew wśród co­raz licz­n iej­szych z  każ­dym ro­k iem dzia­ła­czy pol­skich w sa­mej Bra­zy­lii i nie stra­ci­ła uro­k u po­mi­mo od­ro­dze­n ia nie­p od­le­g łej Pol­ski. Prze‐ ciw­n ie, na­dal ją ocho­czo roz­wi­ja­n o, upa­tru­ją c w pol­skich wsiach w Pa­ra­n ie za­lą ż‐

ka ja­k iejś qu­a si-ko­lo­n ii Rzecz­p o­spo­li­tej, za­si­la­ją ­cej na­szą go­spo­dar­k ę i pod­n o­szą ­cą mo­ra­le mo­car­stwo­we. Więk­szość ze zna­n ych w II RP dzia­ła­czy ko­lo­n ial­n ych i za­ło‐ ży­cie­li Zwią z­k u Pio­n ie­rów Ko­lo­n ial­n ych mia­ła za so­bą krót­szy lub dłuż­szy po­byt w Bra­zy­lii. Naj­p ew­n iej to wła­śnie w ży­znej gle­bie pa­rań­skiej za­k ieł­k o­wa­ły aspi­ra‐ cje II RP do zdo­by­cia po­sia­dło­ści za­mor­skich. W ten oto spo­sób roz­p acz­li­wa emi­g ra‐

cja za chle­bem pa­ra­dok­sal­n ie sta­ła się czę­ścią hi­sto­rii pol­skie­g o nie­do­szłe­g o ko­lo‐ nia­li­zmu. Sku­p ie­n ie ży­wio­łu pol­skie­g o, któ­ry ścią ­g ną ł do Bra­zy­lii na sto­sun­k o­wo nie­zbyt roz­le­g łym te­re­n ie, w  po­łu­dnio­wo-za­chod­n iej czę­ści sta­n u Pa­ra­n a, to w  wiel­k im stop­n iu za­słu­g a jed­n e­g o czło­wie­k a – geo­me­try i nie­stru­dzo­n e­g o or­g a­n i­za­to­ra ko­lo‐ nii, in­ży­n ie­ra Ed­mun­da Wo­sia-Sa­p or­skie­g o. Sa­p or­ski, dwu­dzie­sto­p a­ro­let­n i przy‐

bysz ze Ślą ­ska, wy­p ro­wa­dził gru­p ę Po­la­k ów ze Ślą ­ska i Wiel­k o­p ol­ski w 1871 ro­k u z ko­lo­n ii nie­miec­k ich w sta­n ie St. Ca­ta­ri­n a do Ku­ry­ty­by. Za­ło­ży­li oni w 1871 ro­k u osa­dę Pi­la­rzin­ho, dziś jed­n ą z dziel­n ic trzy­mi­lio­n o­wej pa­rań­skiej sto­li­cy. W na­stęp‐ nych la­tach, w  mia­rę przy­by­wa­n ia ko­lej­n ych emi­g ran­tów z  Opolsz­czy­zny, Po­mo‐ rza, Po­znań­skie­g o, po­wsta­ło kil­k a­n a­ście no­wych ko­lo­n ii. By­li jed­n ak emi­g ran­ci, któ­rzy wy­bie­ra­li wła­sną , osob­n ą dro­g ę. W 1926 ro­k u przy­rod­n ik i my­śli­wy Sta­n i‐ sław Przy­jem­ski, zie­mia­n in z łom­żyń­skie­g o, od­k rył w do­rze­czu rze­k i Do­ce w sta­n ie

Espíri­to San­to sa­mot­n ą ko­lo­n ię za­ło­żo­n ą w  1873  ro­k u przez Po­la­k ów ze Ślą ­ska i  Po­mo­rza. O  tej li­czą ­cej ty­sią c miesz­k ań­ców pol­skiej pla­ców­ce, ist­n ie­ją ­cej od pół wie­k u da­le­k o na pół­n oc od Rio de Ja­n e­iro, nie wie­dzia­ły żad­n e krę­g i czy in­sty­tu­cje 109

po­lo­n ij­n e . Nie­mniej jed­n ak stru­myk pol­skich ko­lo­n i­stów za­si­lał głów­n ie Pa­ra­n ę. Praw­dzi­wa

wę­drów­k a lu­dów za­czę­ła się z chwi­lą , gdy w chy­lą ­cym się ku upad­k o­wi ce­sar­stwie bra­zy­lij­skim – mia­ło ono zo­stać za­stą ­p io­n e wkrót­ce przez wła­dzę re­p u­bli­k ań­ską – ogło­szo­n o w 1888 ro­k u de­fi­n i­tyw­n ą li­k wi­da­cję nie­wol­n ic­twa. Był to z punk­tu wi‐

dze­n ia wła­ści­cie­li plan­ta­cji ka­wy, któ­rym za­g ra­żał brak si­ły ro­bo­czej, krok ka­ta‐ stro­fal­n y. Aby za­p o­biec moż­li­we­mu za­ła­ma­n iu się pro­duk­cji oraz uchro­n ić się przed gnie­wem plan­ta­to­rów, rzą d ce­sar­ski po­sta­n o­wił kosz­tem stu dwu­dzie­stu sze­ściu mi‐ lio­n ów fran­k ów w  zło­cie spro­wa­dzić z  Eu­ro­p y sie­dem­set pięć­dzie­sią t ty­się­cy emi‐

gran­tów. Kon­k ret­n ie zaś – co mo­g ło przy­p o­mi­n ać sta­rym Bra­zy­lia­n om świet­n e cza‐ sy han­dlu „mu­rzy­n a­mi” – za ro­bot­n i­k a czy ko­lo­n i­stę spro­wa­dzo­n e­g o z Eu­ro­p y pań‐ stwo bra­zy­lij­skie pła­ci­ło sto sześć­dzie­sią t osiem fran­k ów, z  cze­g o sto dwa­dzie­ścia pięć fran­k ów tra­fia­ło do li­n ii okrę­to­wych. Wraz z ogło­sze­n iem te­g o im­p o­n u­ją ­ce­g o

pro­jek­tu w bied­n iej­szych kra­jach eu­ro­p ej­skich ru­szy­ły na pro­win­cję za­stę­p y akwi‐ zy­to­rów i  agi­ta­to­rów. Wkrót­ce nie­k tó­re gmi­n y wiej­skie we Wło­szech i  Hisz­p a­n ii nie­mal cał­k o­wi­cie się wy­lud­n i­ły. W Pol­sce „go­rą cz­k a bra­zy­lij­ska” ogar­n ę­ła po­czą t­k o­wo po­wia­ty Kon­g re­sów­k i po‐ ło­żo­n e w po­bli­żu gra­n i­cy pru­skiej – nie­szaw­ski i wło­cław­ski na Ku­ja­wach, a po­n ad‐

to mię­dzy in­n y­mi ry­p iń­ski, lip­n ow­ski, ka­li­ski, słu­p e­cki czy ko­n iń­ski. Gdy w ko­ścio‐ łach księ­ża wy­k li­n a­li z am­bon emi­g ran­tów, w karcz­mach i na pla­cach tar­g o­wych z rzad­k ą u chło­p ów wia­rą i uf­n o­ścią słu­cha­n o prze­mów zło­to­ustych agen­tów li­n ii okrę­to­wych, jak­by to oni wła­śnie by­li po­słań­ca­mi do­brej no­wi­n y. I  trze­ba przy‐ znać, że to, co gło­si­li, nie mo­g ło chłop­skim ma­som być obo­jęt­n e – dar­mo­wy prze‐ jazd za mo­rze, pra­wie dar­mo­wa zie­mia i za­mor­ska przy­ro­da, dzię­k i któ­rej ni­k o­mu nie gro­żą głód i chłód. Tak za­p a­mię­tał obiet­n i­ce agen­tów au­tor jed­n ej z prac na­de‐ sła­n ych na kon­k urs na pa­mięt­n i­k i emi­g ran­tów: […] opi­sy­wa­li roz­ma­i te do­bro­cie [w Bra­zy­lii], że tu się ro­dzą roz­ma­i te owo­ce, jabł­ka to ta­kie du­że,

że jed­no wa­ży trzy fą­ty i wszyst­kie jeń­sze owo­ce tak się ro­dzą, że jak przyj­dzie czas, co doj­rze­wa­ją, to lu­dzie nic nie je­dzą, tyl­ko sa­me­mi owo­ca­mi ży­ją, i  że pod ko­la­na w  nich cho­dzą, i  że zie­mia wszę­dzie do­bra, ni ma li­chej, tyl­ko wszę­dzie uro­dzaj­na […]. Rząd roz­da­je zie­mię po 40 morg na jed­ne­go chło­p a, nie tyl­ko że­nia­te­mu ale i sa­mot­ne­mu, i na tem grą­cie miał mieć dom wy­bu­do­wa­ny 110

i ca­łą za­p o­mo­gę od Rzą­du miał do­stać. Wszyst­kie na­rzę­dzia rol­ni­cze i wy­ży­wie­nie na ca­ły rok

.

Chło­p i sprze­da­wa­li swe go­spo­dar­stwa, rze­mieśl­n i­cy od­stę­p o­wa­li warsz­ta­ty, służ­ba

fol­warcz­n a wy­zby­wa­ła się swo­je­g o ubo­g ie­g o ma­ją t­k u, by roz­p o­czą ć no­we ży­cie za mo­rzem, gdzie „tak jest do­brze, że na­wet i w raj­skiem ogro­dzie le­p ij uży­wać [się] 111

nie bę­dzie” . Wy­buch „go­rą cz­k i bra­zy­lij­skiej” był dla „warstw oświe­co­n ych” wstrzą ­sem po­dob­n ym do ata­k u pa­n i­k i. Nie­ocze­k i­wa­n y exo­dus lu­du wiej­skie­g o ozna­czać mógł, jak się oba­wia­n o, ko­lej­n ą klę­skę na­ro­do­wą . Zwłasz­cza dzia­ła­cze Li‐ gi Na­ro­do­wej, przy­szłej en­de­cji, tro­ska­li się nie­zmier­n ie o  los wy­chodź­ców ska­za‐ nych na po­n ie­wier­k ę, po­n i­że­n ie, nie­wol­n i­czą pra­cę, a mo­że i osta­tecz­n e za­tra­ce­n ie w  nie­p rze­by­tych pusz­czach bra­zy­lij­skich. Oprócz osła­bie­n ia ży­wio­łu pol­skie­g o w kra­ju oba­wia­n o się tak­że, a mo­że przede wszyst­k im za­ła­ma­n ia się kra­jo­we­g o rol‐

nic­twa, któ­re­mu gro­ził dra­ma­tycz­n y brak rą k do pra­cy. Na Ku­ja­wach czy Ma­zow‐ szu w wie­lu ma­ją t­k ach po­zo­sta­li zi­mą 1890 ro­k u tyl­k o pi­sa­rze, rzą d­cy i kar­bo­wi.

Nad tym, dla­cze­g o obiet­n i­ce agen­tów – a pod­n ie­tą do emi­g ra­cji mia­ły być na­wet ni­skie ce­n y oko­wi­ty za oce­a nem – pa­da­ły na grunt tak po­dat­n y, „war­stwy oświe‐ co­n e” za­sta­n a­wia­ły się mniej chęt­n ie. „Chło­p i bez­rol­n i mu­szą u nas bar­dzo cięż­k o pra­co­wać, a po­bie­ra­ją tak ma­łe wy­n a­g ro­dze­n ie za pra­cę, że za­le­d­wie wy­żyć mo­g ą , do ta­k ich mia­n o­wi­cie uśmie­cha się pięk­n a na­dzie­ja doj­ścia w ła­twy spo­sób do ka‐ 112

wał­k a wła­snej zie­mi i zo­sta­n ia pa­n a­mi z wy­rob­n i­k ów” – skwi­to­wał jed­n ym zda‐ niem Adolf Dy­g a­siń­ski, au­tor swe­g o ro­dza­ju ra­p or­tu o nie­do­lach pol­skich chło­p ów w Bra­zy­lii, któ­ry uka­zał się w 1891 ro­k u na­k ła­dem „Ku­rie­ra War­szaw­skie­g o”. O „za­cza­ro­wa­n ym kra­ju, gdzie zie­mi w bród i nic nie kosz­tu­je, a wszyst­k o się ro‐ dzi”

113

, opo­wia­da­n o po wsiach naj­roz­ma­it­sze cu­da. We wschod­n iej Ma­ło­p ol­sce pa‐

no­wa­ło na przy­k ład prze­k o­n a­n ie, że zie­mię w  Bra­zy­lii ku­p ił spe­cjal­n ie dla swych pod­da­n ych ga­li­cyj­skich ce­sarz Fran­ci­szek Jó­zef I. Prze­ciw­n i­cy emi­g ra­cji tak­że nie stro­n i­li od barw­n ych opi­sów. „…tam dzi­k i kraj, pu­sty­n ia, gó­ry, ska­ły, la­sy ta­k ie, [że] drze­wo jed­n o dru­g ie­g o się trzy­ma ta­k ie­mi sznu­ra­mi, ani wliść do bo­ru, jest roz‐ ma­ita czci­n a, bam­bu­sy, są roz­ma­ite żmi­je […], nie­ste­ty, nie­ste­ty jak lu­dzie na­ra­ża‐

ją swo­je ży­cie” – tak pe­wien ka­n o­n ik uświa­da­miał mło­de­g o pa­rob­k a, któ­ry przy‐ szedł po me­try­k ę. A kie­dy wi­k a­ry do­dał jesz­cze z tro­ską : „tam jest bar­dzo go­rą ­co, kie­dy chmu­ry nad­cho­dzą , są strasz­n e grzmo­ty, gło­śne, nie tak jak tu­taj”, kan­dy­da‐ to­wi na emi­g ran­ta „łzy po­sta­wa­li w oczach, my­ślę so­bie, trud­n a ra­da, mo­że gdzie w dro­dze trze­ba bę­dzie zgi­n ą ć”

114

.

Jak za­uwa­żył Dy­g a­siń­ski, „żad­n a wie­dza nie oświe­tla tych lu­dzi”. Z  pew­n o­ścią jed­n ak emi­g ran­ci nie stra­ci­li in­stynk­tu sa­mo­za­cho­waw­cze­g o. Mu­siał on im pod­p o‐ wia­dać, że po­dej­mu­ją wiel­k ie ry­zy­k o, idą „na zła­ma­n ie kar­k u”

115

. Zde­cy­do­wa­li się

po­sta­wić wszyst­k o na jed­n ą kar­tę – bra­zy­lij­ską . I więk­szość z nich wy­g ra­ła dzię­k i te­mu lep­sze ży­cie dla sie­bie i swo­ich po­tom­n ych. Lecz oko­ło pięt­n a­stu pro­cent emi‐ gran­tów zmar­ło wkrót­ce po wy­lą ­do­wa­n iu w Bra­zy­lii, po­g rze­ba­n o ich w ob­cej zie‐ mi, pod ob­cym nie­bem

116

. W pa­rań­skiej ko­lo­n ii Lu­ce­n a w cią ­g u ro­k u ocze­k i­wa­n ia 117

na przy­dzie­le­n ie zie­mi umar­ła trze­cia część do­ro­słych i po­ło­wa dzie­ci

. Kosz­ty „go‐

rą cz­k i bra­zy­lij­skiej” by­ły prze­ra­ża­ją ­ce. Wśród emi­g ru­ją ­cych do Bra­zy­lii w la­tach dzie­więć­dzie­sią ­tych XIX wie­k u – we­dług

sza­cun­k o­wych da­n ych – pięć­dzie­sią t pro­cent sta­n o­wi­li bez­rol­n i i służ­ba fol­warcz­n a, czter­dzie­ści pro­cent bez­ro­bot­n i ro­bot­n i­cy fa­brycz­n i z Ło­dzi, War­sza­wy, Ży­rar­do­wa

i wszel­k a bie­do­ta miej­ska, a tyl­k o dzie­sięć pro­cent naj­za­sob­n iej­si z nich, ma­ło­rol­n i chło­p i, któ­rzy wy­p rze­da­li swe mor­g i na wy­p ra­wę za oce­a n

118

. Na „go­rą cz­k ę bra­zy‐

lij­ską ” za­p a­da­li za­tem nę­dza­rze, któ­rzy w kra­ju oj­czy­stym nie mie­li na­dziei na ja‐ ką ­k ol­wiek po­p ra­wę lo­su. Po dłu­g ich na­wet la­tach wie­lu z  nich cho­wa­ło głę­bo­k ą

ura­zę do „pa­n ów”, któ­rzy pró­bo­wa­li ich za­trzy­mać: „…do­bro­dziej­stwa Bra­zy­lij­skie‐ go lu­du za tak wię­cy jak bra­ter­skie przy­iń­cie nie mo­że być za­p o­mnia­n e w Pol­ski hi‐ stor­ji, a że nie umie­li [szans emi­g ra­cji] wy­k o­rzy­stać, to hań­ba tym, chtó­rzy cho­wa­li pol­ski na­ród ja­k o pod­lej­szy ludz­k i ma­ter­jał ciem­n y i  w  ni­czym nie­uświa­do­mio­n y, za­miast po­ma­g ać, to prze­szka­dza­li”

119

. Jesz­cze w  1910  ro­k u, gdy emi­g ra­cja do

Ame­ry­k i Po­łu­dnio­wej spo­wsze­dnia­ła i znacz­n ie się ucy­wi­li­zo­wa­ła, Ma­ria Ko­n op­n ic‐ ka wy­da­ła Pa­n a Bal­ce­ra w Bra­zy­lii, pi­sa­n y kla­sycz­n ą okta­wą epic­k i po­emat, w któ‐ rym opi­sa­ła emi­g ra­cję bra­zy­lij­ską ja­k o dro­g ę mę­czeń­stwa, nie wspo­mi­n a­ją c o  jej krę­p u­ją ­cych z  pa­trio­tycz­n e­g o punk­tu wi­dze­n ia przy­czy­n ach. Już dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej Dy­g a­siń­ski ja­k o pierw­szy użył me­ta­fo­ry „bra­zy­lij­skie pie­k ło”, a sa­mą wy‐ pra­wę za mo­rze przed­sta­wił kon­se­k went­n ie ja­k o po­dróż przez krę­g i pie­k iel­n e. Emi­g ran­ci z Kon­g re­sów­k i wy­ru­sza­li na ogół w świat z jed­n ym tyl­k o do­k u­men­tem – ma­g icz­n ie otwie­ra­ją ­cą da­le­k i świat „szyf­k ar­tą ”. Gra­n i­cę prze­k ra­cza­n o zwy­k le za dzie­się­cio-, pięt­n a­sto­ru­blo­wą ła­p ów­k ę. Na­stęp­n ym eta­p em, jesz­cze nie mę­czeń­skim, lecz da­ją ­cym przed­smak rej­su stat‐ kiem i bra­zy­lij­skie­g o kli­ma­tu, był prze­jazd ko­le­ją do por­tów – Bre­my, Ham­bur­g a,

a z Ga­li­cji tak­że do Ge­n ui. W wa­g o­n ach czwar­tej kla­sy, bez ła­wek, na tro­chę po­n ad dwu­dzie­stu me­trach kwa­dra­to­wych po­dró­żo­wa­ło pięć­dzie­się­ciu pa­sa­że­rów, do­ro‐ słych i dzie­ci. Wszę­dzie su­szy­ły się pie­lu­chy, a wy­zie­wy ludz­k ie mie­sza­ły się z kłę­ba‐ mi bu­re­g o dy­mu z  pa­p ie­ro­sów i  fa­jek. Usa­do­wio­n y w  środ­k u wa­g o­n u wy­słan­n ik „Ku­rie­ra War­szaw­skie­g o”, po­cą c się wraz z in­n y­mi w tem­p e­ra­tu­rze cie­p lar­n i dla ro‐

ślin eg­zo­tycz­n ych i o po­dob­n ej wil­g o­ci, no­to­wał na­p ręd­ce: „Wi­dzą c ty­le dro­bia­zgu ludz­k ie­g o, nie­mow­lą t przy pier­siach ma­tek, otrzy­mu­jesz wra­że­n ie, że w tem go­rą ­cu 120

dzie­ci się sa­mo­rzut­n ie ro­dzą ” . Kie­dy wresz­cie nad­szedł kry­tycz­n y dzień wy­ru­sze­n ia na mo­rze, nie­k tó­rych cie­k a‐ wość Bra­zy­lii cał­k iem opusz­cza­ła: „Je­den chłop z gu­ber­n i ka­li­skiej był już na po­k ła‐ dzie, lecz żad­n ą mia­rą nie chciał zejść na dół; spy­cha­li go majt­k o­wie, a on się bro‐ nił, na­resz­cie drap­n ą ł gdzieś z  okrę­tu”

121

. Być mo­że prze­czu­wał po pro­stu, co go

cze­k a pod po­k ła­dem, w  po­miesz­cze­n iach dla emi­g ran­tów. Lu­dwik Wło­dek, au­tor w  po­rów­n a­n iu z  Dy­g a­siń­skim znacz­n ie bar­dziej rze­czo­wy i  do idei emi­g ra­cji nie‐

uprze­dzo­n y, w wy­da­n ej w 1910 ro­k u re­la­cji z po­dró­ży do Bra­zy­lii, przed­sta­wia­ją c per­spek­ty­wy pa­sa­że­ra spod po­k ła­du, rów­n ież się­g ał po wą t­k i bi­blij­n e: Za­mknię­ty w tłu­mie lu­dzi, w cia­snych, dusz­nych, peł­nych wy­zie­wu ka­ju­tach pod po­kła­dem, gdzie na pod­ło­dze peł­no śmie­ci, stru­żyn, obie­rzyn, wy­mio­tów, śla­dów mor­skiej cho­ro­by, gdzie roz­le­ga się płacz nie­wiast, ję­ki dzie­ci, stę­ka­nia cho­rych – mo­że mieć wra­że­nie, że prze­cho­dzi pie­kło za ży­cia.

Kie­dy po­go­da ład­na, kie­dy lu­dzie zdro­wi, jesz­cze ja­ko ta­ko czu­ją się na świe­cie, ale kie­dy wy­buch‐­ nie bu­rza, kie­dy szczel­nie za­śru­bu­ją wszyst­kie wej­ścia do cuch­ną­cych nor, kie­dy sły­chać tyl­ko wy‐­ cie wi­chru, wście­kłe ude­rze­nia bał­wa­nów, drga­nie śru­by i cięż­kie sa­p a­nie ma­szy­ny – wte­dy zda­je się wy­chodź­cy, że na­sta­ła ostat­nia chwi­la je­go ży­cia, że oto zbli­ża się dzień są­du i gnie­wu

122

.

Zi­mą zaś na pół­n oc­n ym Atlan­ty­k u by­wa­ły sztor­my, któ­re mo­g ły dłu­g o jesz­cze śnić się po no­cach. „O Je­zus Ma­ry­ja, ja­k ie to gó­ry po­ro­bi­ły się, ja­k ie to bał­wa­n y mor‐ skie, fa­le le­cą jed­n a za dru­g ą , tak się mo­rze roz­hu­la­ło strasz­n ie, że nie mo­g ę wszyst­k ie­g o opi­sać, a okręt prze­wra­ca się z jed­n ej stro­n y na dru­g ą , ma­ło nie uto­n ie

w głę­bo­k o­ściach mor­skich, tak by­ło pół­to­ry do­by, a po­tym na zdłuż ca­luś­k ie do­be, 123

co je­den ko­n iec wyj­dzie do gó­ry na wirzch, to dru­g i ko­n iec w pół do wo­dy” . Po‐ dróż z Eu­ro­p y do Rio de Ja­n e­iro trwa­ła od trzech do na­wet pię­ciu ty­g o­dni, co ro‐ dzi­ło wśród pa­sa­że­rów po­dej­rze­n ia, że „wo­dzą ich w kół­k o”, aby nie mo­g li już ni‐ gdy zna­leźć dro­g i do do­mu.

Sto­li­ca Bra­zy­lii zda­n iem ko­re­spon­den­ta „Ku­rie­ra War­szaw­skie­g o” ży­ła po­dob‐ nym ży­ciem jak mi­ła je­g o ser­cu Sa­ska Kę­p a w po­g od­n e nie­dzie­le. Fa­jer­we­rki, mu‐ zy­k a, ja­k ieś cho­rą ­g iew­k i, zgiełk dzwon­k ów, gwiz­da­n ia i we­so­łe okrzy­k i… Ale mu‐

zy­k a i ra­do­sne okrzy­k i nie do­cie­ra­ły do Il­ha das Flo­res, Wy­spy Kwia­tów po­ło­żo­n ej na prze­ciw­n ym, wschod­n im brze­g u za­to­k i Gu­a na­ba­ra, gdzie wła­dze bra­zy­lij­skie w  daw­n ych bu­dyn­k ach obo­zu dla nie­wol­n i­k ów po­rwa­n ych z  Afry­k i urzą ­dzi­ły schro­n i­sko dla emi­g ran­tów. W dwóch ba­ra­k ach, w któ­rych umiesz­czo­n o pół­to­ra ty‐ sią ­ca Po­la­k ów, z cze­g o po­ło­wa by­ła cho­ra, sły­sza­ło się tyl­k o la­ment i za­wo­dze­n ie

żon, któ­re po­tra­ci­ły mę­żów i dzie­ci, lub płacz mę­żów, któ­rzy wła­śnie zo­sta­li wdow‐ ca­mi. W tru­p iar­n i co­raz to przy­by­wa­ło zwłok. Dla tych, któ­rzy po­tra­ci­li na Il­ha das Flo­res bli­skich, na za­wsze po­zo­sta­ła ona „mor­dow­n ią pol­skich dzie­ci”, in­n i wspo‐

mi­n a­li ją ja­k o próg do no­we­g o ży­cia. „Bra­zy­lia­n ie” z  miej­sca prze­k o­n a­li się, że ma­ją do czy­n ie­n ia z  Eu­ro­p ej­czy­k a­mi po­śled­n ie­g o sor­tu. Na­stęp­cy in spe czar­n ych nie­wol­n i­k ów na plan­ta­cjach ka­wy, za‐ gu­bie­n i w świe­cie, w trzech czwar­tych anal­fa­be­ci, prze­waż­n ie bez gro­sza przy du‐

szy, od po­czą t­k u bu­dzi­li jaw­n ą po­g ar­dę znacz­n ej czę­ści miej­sco­wych. Uza­sad­n ia­ło ją i wzmac­n ia­ło rów­n ież za­cho­wa­n ie emi­g ran­tów. „[…] ob­dar­ci, po­k or­n i, ca­łu­ją ­cy

124

by­le ło­bu­za po rę­k ach, po­zwa­la­ją ­cy się po­sztur­chi­wać, bić i ka­le­czyć bez­k ar­n ie” – iry­to­wał się Ro­man Dmow­ski. Wkrót­ce okre­śle­n ie Po­la­co bur­ro [głu­p i Po­lak] sta­ło

się w Bra­zy­lii jed­n ym z naj­p o­p u­lar­n iej­szych wy­zwisk. Wie­dzia­n o też w Bra­zy­lii, że za Po­la­k a­mi nie stoi żad­n e pań­stwo. Nie by­ło pew­n ie emi­g ran­ta, któ­ry nie usły­szał‐ by pod swo­im ad­re­sem zda­n ia bo­le­sne­g o „jak pchnię­cie ba­g ne­tem” – Po­la­co não

tem ban­de­ira, Po­lak nie ma fla­g i. Ci z Bra­zy­lij­czy­k ów, któ­rzy ocze­k i­wa­li, że chło­p i z Eu­ro­p y za­stą ­p ią ja­k o si­ła ro‐

bo­cza wy­zwo­lo­n ych czar­n ych nie­wol­n i­k ów, prze­ży­li ogrom­n e roz­cza­ro­wa­n ie. No‐ we de­mo­k ra­tycz­n e wła­dze w  Rio de Ja­n e­iro wy­p a­czy­ły bo­wiem za­ło­że­n ia ce­sar‐ skiej ak­cji spro­wa­dza­n ia emi­g ran­tów, po­zo­sta­wia­ją c im wy­bór, gdzie w  Bra­zy­lii osią ­dą i czym się bę­dą zaj­mo­wać. Nie­k ie­dy wol­n ość ta mia­ła skut­k i god­n e po­ża­ło‐ wa­n ia. Oto kil­k a­dzie­sią t ro­dzin, wśród któ­rych by­li na­wet lu­dzie pi­śmien­n i – jak by­ły urzęd­n ik po­li­cyj­n y, kel­n er i stan­g ret – upar­ła się je­chać do Ma­n a­us, naj­więk‐

sze­g o mia­sta nad Ama­zon­k ą , od­da­lo­n e­g o o ty­sią c dwie­ście ki­lo­me­trów od wy­brze‐ ża. Jak ktoś ich za­p ew­n ił, cze­k a­ły na nich tam, w ser­cu dżun­g li ama­zoń­skiej, wy‐

bor­n e pa­stwi­ska i „by­dła, ile kto ze­chce”. Po ro­k u do Rio de Ja­n e­iro po­wró­ci­ło pię‐ ciu wy­n ędz­n ia­łych uczest­n i­k ów tej eska­p a­dy. Ty­lu tyl­k o po­zo­sta­ło z oko­ło dwu­stu osób, któ­re wy­ru­szy­ły do Ama­zo­n ii. Resz­tę za­bra­ła żół­ta fe­bra

125

.

W  po­czą t­k ach „go­rą cz­k i bra­zy­lij­skiej” część wy­chodź­ców, w  szcze­g ól­n o­ści daw‐ nych ro­bot­n i­k ów fa­brycz­n ych, za­miast kar­czo­wa­n ia dzie­wi­czej pusz­czy rze­czy­wi‐

ście wy­bie­ra­ła, spo­dzie­wa­ją c się nie­spo­ty­k a­n ie wy­so­k ich za­rob­k ów, pra­cę przy upra­wach ka­wy czy ba­weł­n y lub w wiel­k ich go­spo­dar­stwach ho­dow­la­n ych. Wkrót‐ ce się oka­za­ło, że pra­cy na plan­ta­cjach – w pa­lą ­cym słoń­cu bra­zy­lij­skie­g o „Po­mo‐

rza” – do­g lą ­da­ją z ba­tem w rę­k u daw­n i nad­zor­cy nie­wol­n i­k ów. Fa­zen­de­rzy z ko­lei „utrzy­my­wa­li swo­ich sie­p a­czy mu­rzy­n ów, […] je­że­li któ­ry ro­bot­n ik do­p o­mi­n ał się o za­p ła­tę i nie ustę­p o­wał swo­je­mu pa­n u, to wte­dy go­spo­darz wska­zał mu­rzy­n om, 126

że­by ta­k ie­g o wy­słać na dru­g i świat” . Z cza­sem, gdy wy­szły na jaw te oko­licz­n o­ści – w  tym go­rą ­cy nad ludz­k ą wy­trzy­ma­łość kli­mat nada­tlan­tyc­k ich ni­zin – ży­wioł pol­ski zwró­cił się ku Pa­ra­n ie. A zda­rzy­ło się na­wet, że sze­ścio­ty­sięcz­n y tłum zroz­p a‐ czo­n ych emi­g ran­tów, cier­p ią ­cych od wy­so­k ich tem­p e­ra­tur, wy­ru­szył pie­szo wzdłuż wy­brze­ży oce­a nu z San­tos w sta­n ie São Pau­lo do chłod­n iej­szej, jak wie­dzie­li, Ar­g en‐ ty­n y, od­le­g łej o prze­szło dwa ty­sią ­ce ki­lo­me­trów. Po­chód ten szyb­k o stał się mar‐

szem śmier­ci. Lu­dzie rzu­ca­li to­boł­k i, sprze­da­wa­li za żyw­n ość ma­lo­wa­n e ku­fer­k i 127

i wszyst­k o, co mie­li

128

. Do bra­zy­lij­skich do­mów, czę­sto do „le­śnych lu­dzi”, ka­bo­k li

, tra­fia­ły też sie­ro­ty, któ­re stra­ci­ły ro­dzi­ców w schro­n i­skach dla emi­g ran­tów czy na ko­lo­n iach. Z ko­lei w ro­dzi­n ach pol­skich ro­dzi­ły się cza­sem w okre­sie „go­rą cz­k i bra‐ zy­lij­skiej” dzie­ci o kru­czo­czar­n ych wło­sach i ciem­n ych oczach. Zwy­k le trak­to­wa­n o ten fe­n o­men – a  do­ty­czy­ło to cza­sem tak­że ofi­cjal­n ych oj­ców, go­dzą ­cych się na zwią z­k i swych żon z bo­g a­ty­mi „Bra­zy­lia­n a­mi” – ze zro­zu­mie­n iem

129

.

Po pa­ru mie­sią ­cach od chwi­li za­wi­n ię­cia do por­tów bra­zy­lij­skich pierw­szych stat‐ ków z  Po­la­k a­mi z  Kró­le­stwa na bur­tach stat­k ów, ścia­n ach schro­n isk, wszę­dzie, gdzie da­ło się pi­sać, po­ja­wi­ły się na­p i­sy wzy­wa­ją ­ce i ostrze­g a­ją ­ce no­wych, przy­by‐ wa­ją ­cych wcią ż wzbie­ra­ją ­cą fa­lą emi­g ran­tów: „Do Pa­ra­n a!”. Na go­rą ­ce bra­zy­lij‐ skie wy­brze­że ścią ­g a­li głów­n ie ko­lo­n i­ści, któ­rzy po­rzu­ci­li swe ko­lo­n ie – rzad­k o chło­p i, czę­ściej ro­bot­n i­cy, stró­że, lo­k a­je ze dwo­rów. Pew­n a część emi­g ran­tów ni­g dy zresz­tą nie pró­bo­wa­ła osie­dlić się w  in­te­rio­rze. Nie­ma­ło z  tych roz­bit­k ów za­si­li­ło sze­re­g i miej­sco­we­g o lum­p en­p ro­le­ta­ria­tu – „[…] przy­k re wra­że­n ie ro­bi wi­dok zdro‐

wych i sil­n ych lu­dzi wa­łę­sa­ją ­cych się po uli­cach bez­czyn­n ie lub sie­dzą ­cych ca­łe­mi dnia­mi z węd­k ą na brze­g u mo­rza, pod­czas gdy dziew­czę­ta, ko­bie­ty i dzie­ci, je­śli nie 130

że­brzą , zaj­mu­ją się zbie­ra­n iem od­p ad­k ów na ryn­k u i pla­cach pu­blicz­n ych” – lub świa­ta prze­stęp­cze­g o. W  cią ­g u pa­ru lat od wy­lą ­do­wa­n ia w  Rio de Ja­n e­iro emi‐ gran­tów znad Wi­sły sło­wo Po­la­co sta­ło się w mia­stach Bra­zy­lii po­tocz­n ym okre­śle‐ 131

niem zło­dzie­ja lub że­bra­k a, a Po­la­ca – pro­sty­tut­k i . Do­p ie­ro po la­tach, gdy do­ce‐ nio­n o za­słu­g i pol­skich ko­lo­n i­stów, któ­rzy ja­k o je­dy­n a z imi­g ranc­k ich na­cji zdo­ła­ła

dzie­sią t­k i ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych dzie­wi­czych puszcz za­mie­n ić w  po­la upraw­n e, za­czę­to pa­trzeć na nich tro­chę ła­skaw­szym okiem – zwłasz­cza że mie­li już wresz­cie swą fla­g ę. 132

Kul­mi­n a­cja „go­rą cz­k i bra­zy­lij­skiej” przy­p a­dła na la­ta 1890–1894 , gdy emi­g ra‐ cja z ziem pol­skich, pra­wie wy­łą cz­n ie z Kró­le­stwa, do Bra­zy­lii wy­n io­sła ogó­łem po‐

nad sie­dem­dzie­sią t ty­się­cy lu­dzi. W  la­tach na­stęp­n ych za oce­a n wy­ru­szy­li chło­p i z Ga­li­cji. Choć ga­li­cyj­skie „war­stwy wyż­sze” wo­bec ewi­dent­n e­g o już prze­lud­n ie­n ia wsi emi­g ra­cji tej wy­ro­zu­mia­le się nie sprze­ci­wia­ły, do 1899  ro­k u wy­je­cha­ło tyl­k o sześć i  pół ty­sią ­ca Po­la­k ów, a  po­n ad­to kil­k a­n a­ście ty­się­cy Ukra­iń­ców. Z  oko­ło osiem­dzie­się­ciu ty­się­cy pol­skich emi­g ran­tów, któ­rzy wy­lą ­do­wa­li w Bra­zy­lii, pra­wie

po­ło­wa osie­dli­ła się osta­tecz­n ie w Pa­ra­n ie. Ale wie­lu, co naj­mniej dzie­sięć–dwa­n a‐

ście ty­się­cy z tych, któ­rzy dla ka­wał­k a wła­snej zie­mi od­wa­ży­li się po­rzu­cić je­dy­n y zna­n y im świat i wy­ru­szyć za wiel­k ą wo­dę, zie­mi tej nie do­cze­k a­ło.

Bra­zy­lij­ski rzą d ce­sar­ski nie był w sta­n ie zmo­bi­li­zo­wać wy­star­cza­ją ­cej licz­by fa‐ cho­wych geo­me­trów po­trzeb­n ych do wy­mie­rze­n ia dzia­łek dzie­sią t­k om ty­się­cy ko­lo‐ ni­stów. W re­zul­ta­cie od zej­ścia z po­k ła­du stat­k u do ob­ję­cia w po­sia­da­n ie upra­g nio‐ nych mor­g ów za­miast dwóch–trzech mie­się­cy upły­wał zwy­k le rok, a na­wet dwa la‐ ta i wię­cej. Czas ten scho­dził miesz­k ań­com ba­ra­k ów emi­g ranc­k ich na de­mo­ra­li­zu­ją ‐

cym próż­n iac­twie, a nie­raz też – alar­mo­wa­li wy­słan­n i­cy z kra­ju – na pi­jań­stwach; ta­n iej wód­k i, jak obie­cy­wa­li agen­ci, by­ło tu do wo­li, oraz roz­p u­ście

133

. Jed­n ak

praw­dzi­wą klę­ską by­ły dzie­sią t­k u­ją ­ce ko­lo­n i­stów w  schro­n i­skach, a  na­wet już w ko­lo­n iach ty­fus, żół­ta fe­bra, dy­zen­te­ria, cho­le­ra. Wy­mar­ły nie­mal co do jed­n e­g o dzie­ci „drob­n e”, uro­dzo­n e w Pol­sce nie­mow­lę­ta i kil­k u­lat­k i. Za­raz obok drzwi [cha­ty] le­ży w go­rącz­ce mat­ka, któ­ra przed chwi­lą po­wi­ła dziec­ko, ko­ło niej in­ne dziec­ko w ty­fu­sie i dwo­je drob­nych, na ra­zie jesz­cze ży­wych dzie­ci. Mąż tyl­ko zdrów, ale nie mo­gąc w ni­czym tej strasz­nej bie­dzie za­ra­dzić, stra­ciw­szy gło­wę, jak obłą­ka­ny gło­śno la­men­tu­je. […] Co

dzień wi­dzie­li­śmy po­grze­by ze śpie­wa­mi prze­cią­ga­ją­ce przez osa­dę na cmen­tarz […]. Tu­taj słu­ga cmen­tar­ny, Nie­miec, wska­zał nam sto trzy­dzie­ści czte­ry mo­gi­ły pol­skie usy­p a­ne w cią­gu tych pa­ru mie­się­cy, gdy za­czę­to tu „ko­lo­ni­zo­wać”… na cmen­ta­rzu. Bo fak­tycz­nie wię­cej tu tru­p ów spo­czy­wa, niż na ca­łej ko­lo­nii osa­dzo­no osad­ni­ków

134

.

Po la­tach emi­g ran­ci wcią ż jesz­cze wspo­mi­n a­li te strasz­li­we dni: „Sza­ła­sy się wy­lud‐ nia­ły, de­ski z nich szły na trum­n y. Po wy­mie­ra­ją ­cych ro­dzi­cach dzie­ci za­bie­ra­li ka‐ bo­k le le­śni na wy­cho­wa­n ie… Ileż z  nich się wy­cho­wa­ło, dzi­siaj nikt nie wie… W jed­n ym ty­g o­dniu ro­dzi­n a mo­ja zmniej­szy­ła się z sze­ściu dusz do trzech. Ja dla są ‐ 135

sia­da dzie­ci ro­bi­łem trum­n y, a są ­siad dla mo­ich, gro­by ko­p a­li­śmy ra­zem” . Za za­trwa­ża­ją ­ce stra­ty ludz­k ie i fa­tal­n e wa­run­k i sa­n i­tar­n e, w ja­k ich eg­zy­sto­wa­li emi­g ran­ci, au­to­rzy po­n u­rych re­la­cji uka­zu­ją ­cych się w  pol­skiej pra­sie oskar­ża­li wła­dze bra­zy­lij­skie, ale i sa­mych osad­n i­k ów, hoł­du­ją ­cych tra­dy­cyj­n e­mu „nie­ochę‐ dó­stwu”. Na­to­miast nie ob­wi­n ia­n o już ra­czej za­bój­cze­g o rze­k o­mo kli­ma­tu. Na wy‐ ży­n ach Pa­ra­n y, po­ło­żo­n ej na trzech ogrom­n ych ta­ra­sach wzno­szą ­cych się na wy­so‐

ko­ści dzie­wię­ciu­set–ty­sią ­ca czte­ry­stu me­trów nad po­zio­mem mo­rza, mię­dzy Gó­ra­mi Mor­ski­mi a do­li­n ą rze­k i Pa­ra­n a, był on dla przy­by­szów z Eu­ro­p y wręcz zdu­mie­wa‐ ją ­co przy­ja­zny. W prze­ci­wień­stwie do bra­zy­lij­skie­g o Po­mo­rza nie zna­n o tu dłu­g o‐ trwa­łych wil­g ot­n ych upa­łów, la­tem w dzień tem­p e­ra­tu­ra się­g a­ła wpraw­dzie czter‐

dzie­stu stop­n i, ale rześ­k ie no­ce po­zwa­la­ły zno­sić ją bez szwan­k u. Ob­fi­te desz­cze, prze­cięt­n a cie­p ło­ta – nie­speł­n a dwa­dzie­ścia stop­n i, z nie­k ie­dy tyl­k o zda­rza­ją ­cy­mi się przy­mroz­k a­mi – sprzy­ja­ła roz­wo­jo­wi wszel­k iej flo­ry. Bu­dzi­ła ona w prze­ci­wień‐ stwie do lu­dzi za­chwyt Dy­g a­siń­skie­g o, piew­cy uro­k ów przy­ro­dy. Ina­czej wi­dział bra­zy­lij­ski las Uni­łow­ski, in­dy­wi­du­a l­n ość ści­śle miej­ska, któ­ry za­czy­n ał ka­rie­rę ży‐ cio­wą od pi­k o­la­k a w war­szaw­skiej re­stau­ra­cji „Asto­ria”. Pi­sał z nie­sma­k iem: Przy­glą­da­jąc się sza­lo­nej ob­fi­to­ści i w bo­le­snych skrę­tach po­ra­sta­ją­cej pod­nó­ża pniów ro­ślin­no­ści, ja­kimś roz­cza­p ie­rzo­nym ko­rze­niom, na pół prze­ła­ma­nym drze­wom, prze­gni­łym pniom ob­ro­słym

wście­kłą buj­no­ścią, do­świad­cza­łem wra­że­nia, że znaj­du­ję się w ja­kiejś wiel­kiej ru­p ie­ciar­ni przy­ro‐­ dy, że wszyst­ko, co mar­twe i nie do użyt­ku, zo­sta­ło ja­kąś po­tęż­ną dło­nią zwa­lo­ne mię­dzy roz­p a­sa­ną ży­wot­ność i za­trzę­sie­nie ło­dyg, pną­czy, kwia­tów i pa­p ro­ci. Na zgni­liź­nie po­ra­sta­ło no­we ży­cie. […] I wszyst­ko zda­wa­ło się po­cić, wy­dzie­la­ło skon­den­so­wa­ną woń

136

.

A na­wet po­zwo­lił so­bie na­zwać Bra­zy­lię „śmier­dzą ­cym kra­jem”

137

. W tym przy­p ad‐

ku do­zna­n ia au­to­ra wy­cho­wa­n e­g o na war­szaw­skim bru­k u by­ły zbli­żo­n e do od­czuć emi­g ran­tów, któ­rzy obej­mo­wa­li w po­sia­da­n ie swo­je grun­ty. Pa­rań­skie pusz­cze dzie­wi­cze, peł­n e prze­róż­n ych dzi­wów i wy­n a­tu­rzeń w ro­dza­ju bro­da­tych drzew, w ni­czym nie przy­p o­mi­n a­ły bez­p iecz­n e­g o ro­dzi­me­g o bo­ru tak ce‐ nio­n e­g o przez chło­p ów w kra­ju. Kró­lo­wa­ła w nich aru­k a­ria, czy­li pi­n ior, się­g a­ją ­ce czter­dzie­stu me­trów wy­so­k o­ści oso­bli­we drze­wo igla­ste. W mło­do­ści przy­p o­mi­n a­ją ‐

ca zwy­k ły świerk, w wie­k u doj­rza­łym – z wy­smu­k łym pniem z re­g u­lar­n y­mi pier­ście‐ nia­mi po od­rzu­co­n ych ga­łę­ziach i pła­ską ko­ro­n ą – upo­dab­n ia­ła się do pal­my lub

mon­stru­a l­n ej mar­chwi. Z jej szy­szek wiel­k o­ści ludz­k iej gło­wy moż­n a by­ło wy­do­być pa­rę gar­ści orzesz­k ów, któ­ry­mi ży­wi­ły się świ­n ie, a w trud­n ych cza­sach tak­że i lu‐ dzie: „aże­by nie pi­n io­ry, […] któ­rych by­ło tu tak du­żo, że lu­dzie ca­ły­mi wo­ra­mi je 138

zbie­ra­li, to i z gło­du by du­żo po­umie­ra­ło” . Pień aru­k a­rii da­wał się ła­two łu­p ać na „dra­n i­ce”, czy­li de­ski „dar­te”, z  któ­rych bu­do­wa­n o na ko­lo­n iach pierw­sze do­my, bu­dyn­k i go­spo­dar­cze, a po­tem szko­ły i ko­ścio­ły. Lecz wiel­k ie drze­wa pusz­czań­skie – aru­k a­rie, lau­ro­we im­bu­je po­do­bne do dę­bu, pal­mi­ty, ce­dry ta­ba­sco – ota­czał zbi‐ ty gą szcz prze­róż­n e­g o le­śne­g o „pleb­su”, zwłasz­cza bam­bu­sów, pa­p ro­ci kil­k u­me­tro‐ wych i trzci­n y „ta­k u­a ra”, po­wią ­za­n y moc­n ą siat­k ą lian i pną ­czy. Rzą ­do­wi geo­me­trzy wy­ty­cza­li w pusz­czy pro­ste, wą ­skie prze­cin­k i zwa­n e pi­ca­da‐

mi. Od nich na głę­bo­k ość jed­n e­g o ki­lo­me­tra pro­wa­dzi­li pro­sto­p a­dle li­n ie roz­g ra­n i‐ cza­ją ­ce grun­ty i  ozna­cza­li je nu­me­ro­wa­n y­mi koł­k a­mi. W  ten spo­sób po­wsta­wa­ły

„sza­k ry”, czy­li dział­k i o  po­wierzch­n i dzie­się­ciu al­k rów, to jest dwu­dzie­stu pię­ciu hek­ta­rów, przy­dzie­la­n e jed­n ej ro­dzi­n ie. Po za­k oń­cze­n iu po­mia­rów ko­lo­n i­ści –

barw­n ym ko­ro­wo­dem, z  ca­ły­mi ro­dzi­n a­mi i  do­byt­k iem – wy­ru­sza­li w  głą b la­su. Tam, gdy od­n a­leź­li ko­łek z  nada­n ym im nu­me­rem, sta­wa­li już na gra­n i­cy swych

grun­tów. Ale cóż z owych pięć­dzie­się­ciu aż mórg, gdy „na­wet gło­wy nie szło wści‐ bić” w ple­n ią ­cą się na owych mor­g ach dzi­k ą ro­ślin­n ość, a o po­stą ­p ie­n iu pa­ru kro‐ ków bez krót­k iej ko­sy „foj­sy” czy „fa­co­n a” [ma­cze­ty] nie by­ło na­wet mo­wy. Ci z  osad­n i­k ów, któ­rzy przy­szli do ko­lo­n ię wprost z  Ku­ry­ty­by i  wy­ob­ra­ża­li so­bie, że na­stęp­n e­g o ran­k a wyj­dą w po­le z płu­g iem, sta­li na pi­k a­dzie jak ra­że­n i pio­ru­n em: O, jak­że nam to sta­ło dziw­no i bo­le­śnie, gdy my zo­ba­czy­li tą zie­mie, […] sta­łem jak trup dłu­gi czas bez mo­wy i żad­ne­go ru­chu, jak­by w le­tar­gu, na­re­ście ock­no­łem się i sam so­bie nie wie­rze, py­tam

się jesz­cze raz, czy to ma być ta zie­mia, co my ma­my ją ku­p o­wać? […] I tu za­czo­łem pła­kać jak ma‐­ 139

łe dziec­ko na swój gorz­ki los, któ­ry mnie spo­tkał w tej tu dzi­kiej Bra­zyl­ji na sta­re la­ta

.

Ży­cie jed­n ak upo­mi­n a­ło się o swo­je pra­wa: „za­ślim na tę zie­mię, a tam nie by­ło ni‐

g­dzie żad­n ej cha­łu­p y, tyl­k o bez po­cą t­k u i bez koń­ca sa­me dzi­wi­ce bo­ry. Sta­n ę­lim wszy­scy bez­rad­n i, a  by­ło to już pod wie­cór, wten­cas na­cie­n im drze­wa na­p a­li­lim ogień i przy tem ogniu wszy­scy no­co­wa­li, […] a na dru­g i dzień na­cie­n im So­chów, 140

na­za­k ła­da­lim drą ż­k ów, po­k ry­lim li­ścia­n y, to by­ły ta­k ie na­sze cha­łu­p y” . Kar­czo­wa­n ie pa­rań­skiej pusz­czy, tak jak ro­bio­n o to na Ma­zow­szu czy Pod­la­siu, nie wcho­dzi­ło w ra­chu­bę. Ko­lo­n i­ści – rzą d przy­dzie­lił każ­dej ro­dzi­n ie sie­k ie­rę i mo‐ ty­k ę oraz pi­łę na trzy ro­dzi­n y – wy­ci­n a­li lub tyl­k o pod­ci­n a­li za­ro­śla, pod któ­re po wy­schnię­ciu pod­k ła­da­n o ogień. Tak po­wsta­wa­ła ro­sa, wy­p a­lo­n a po­la­n a, nad któ‐

rą wzno­si­ły się osma­lo­n e pnie aru­k a­rii i im­bui. Do­p ie­ro gdy spróch­n ia­ły, czy­li po mniej wię­cej dwu­dzie­stu la­tach, zie­mię moż­n a by­ło orać i upra­wiać jak w „sta­rym kra­ju”. Na ra­zie w doł­k i wy­bi­te w gle­bie że­la­znym drą ­g iem wrzu­ca­n o po trzy–czte‐ ry ziar­n a ku­k u­ry­dzy lub fi­żo­n u. W zie­mi okry­tej me­tro­wą war­stwą próch­n i­cy, wol‐ nej od chwa­stów, nie­k tó­re z ro­ślin upraw­n ych da­wa­ły dwa–trzy plo­n y w ro­k u. Na

ro­sach oprócz ma­n io­k u czy ba­ta­tów uda­wa­ły się ży­to, gry­k a, ka­p u­sta i więk­szość in­n ych eu­ro­p ej­skich wa­rzyw. Wid­mo sta­le obec­n e­g o gło­du w kra­ju oj­czy­stym od­da‐ li­ło się na za­wsze. Dzię­k i ob­fi­to­ści pa­szy, w tym orzesz­k ów pi­n io­ra, a na­wet zdzi‐ cza­łych brzo­skwiń, spe­cjal­n o­ścią pol­skich ko­lo­n ii stał się chów świń. Po pa­ru la­tach ko­lo­n i­ści mo­g li ja­dać mię­so na­wet co­dzien­n ie, co w Pol­sce by­ło nie do po­my­śle­n ia.

Śmie­lej też od­n o­si­li się do świa­ta, w szcze­g ól­n o­ści do naj­bliż­szych są ­sia­dów, „ka­bo‐ kli”. Ci „le­śni lu­dzie”, zwy­k le Me­ty­si, ale cza­sem Mu­la­ci, a na­wet pod­upa­dli Kre­ole

– by­wa­ło, że z  wy­k ształ­ce­n iem aka­de­mic­k im – wy­bie­ra­li za­miast obo­wią z­k ów i przy­wi­le­jów cy­wi­li­za­cji cał­k o­wi­tą wol­n ość, nie­za­leż­n ość zu­p eł­n ą od lu­dzi, praw,

urzę­dów, po­li­ty­k i. Za­tar­g i to­wa­rzy­skie roz­strzy­g a­li za po­mo­cą strzel­by lub no­ża. No­si­li się bied­n ie, lecz z fan­ta­zją , „[Ka­bo­k lo] bo­so, z jed­n ym pal­cem tyl­k o wsa­dzo‐ nym w  ma­lut­k ie srebr­n e strze­mio­n a, dziar­sko się trzy­ma na we­so­ło par­ska­ją ­cym kasz­tan­k u, two­rzą c typ prze­n o­szą ­cy nas mi­mo­wo­li gdzieś w za­mierz­chłe cza­sy na‐ szych wo­jen kre­so­wych, ty­le jest ja­k iejś iście ko­zac­k iej bu­ty i  swo­bo­dy w  tym ob‐ 141

dar­tu­sie o twa­rzy hisz­p ań­skie­g o hi­dal­g a” . Ka­bo­k le ży­li z ło­wiec­twa, ry­bo­łów­stwa i  nie­sły­cha­n ie pry­mi­tyw­n e­g o rol­n ic­twa. Dla pol­skich ko­lo­n i­stów by­li pierw­szy­mi Bra­zy­lij­czy­k a­mi, nad któ­ry­mi mo­g li wy­k a­zać się wyż­szo­ścią cy­wi­li­za­cyj­n ą . Ka­bo­k le z ko­lei uwa­ża­li Po­la­k ów za lu­dzi ciem­n ych, pro­stacz­k ów, za­rów­n o gdy idzie o du‐ cho­wość, jak i sa­v o­ir-vi­v re. Jesz­cze w  la­tach mię­dzy­wo­jen­n ych pol­scy osad­n i­cy na­zy­wa­li swych ma­low­n i‐

czych są ­sia­dów „dzi­k a­mi”. Osta­tecz­n ie jed­n ak współ­ist­n ie­n ie nie pro­wa­dzi­ło do ja‐ kichś za­sad­n i­czych za­tar­g ów, a mło­dzi Po­la­cy uczy­li się od ka­bo­k li wła­śnie jeź­dzić

kon­n o, strze­lać oraz wła­dać i rzu­cać dłu­g i­mi no­ża­mi, co by­ło w Bra­zy­lii sztu­k ą nie‐ od­zow­n ą i nad­zwy­czaj ce­n io­n ą . Przede wszyst­k im jed­n ak zbli­ża­ły obie spo­łecz­n o­ści wie­lo­let­n ie wal­k i z In­dia­n a­mi. Zwa­n i przez osad­n i­k ów Bu­g ra­mi In­dia­n ie wy­n u­rza­li się z la­sów nie­chęt­n ie. Nie‐ kie­dy jed­n ak wy­p ra­wia­li się na te­re­n y ko­lo­n ii, żą ­da­ją c żyw­n o­ści, no­ży i  me­ta­lo‐

wych na­czyń. Wy­stę­p o­wa­li przy tym cał­k iem na­g o. Na wi­dok in­diań­skie­g o po­cho‐ du w do­mach ko­lo­n i­stów za­my­k a­n o okien­n i­ce i ry­g lo­wa­n o drzwi; zwłasz­cza wśród ko­biet te sza­tań­skie pa­ra­dy bu­dzi­ły zgro­zę. Emi­g ran­ci ni­g dy wcze­śniej nie my­śle­li, że lu­dzie ta­cy mo­g ą w ogó­le ist­n ieć, i nie spo­dzie­wa­li się zu­p eł­n ie, że by­wa­ją nie‐ bez­p iecz­n i.

Z po­n ad czter­dzie­stu ple­mion wol­n ych In­dian za­miesz­k u­ją ­cych Pa­ra­n ę w koń­cu XIX wie­k u naj­bar­dziej aser­tyw­n ym i pro­ble­mo­wym dla emi­g ran­tów był lud Bo­to­k u‐ dów. Wa­lecz­n i, scep­tycz­n i wo­bec cy­wi­li­za­cji, upar­ci, a  po­n ad­to sil­n i fi­zycz­n ie,

z  wpra­wą po­słu­g i­wa­li się łu­k a­mi, dzi­da­mi, a  zwłasz­cza po­ręcz­n y­mi ma­czu­g a­mi z  naj­cięż­szych ga­tun­k ów drew­n a. Nie­ugię­cie bro­n i­li swej wol­n o­ści i  pusz­czy. Jej wy­ci­n a­n ie, zwłasz­cza gdy bia­li wkra­cza­li przy tym na miej­sca strze­żo­n e ta­bu, na­ru‐ sza­li spo­k ój in­diań­skich cmen­ta­rzy lub nisz­czy­li zna­k i to­te­micz­n e, pro­wa­dzi­ło do

fa­tal­n ych dla ko­lo­n i­stów na­stępstw. Je­śli zlek­ce­wa­ży­li ostrze­że­n ia – stu­k a­n ie w drzwi, okna i ścia­n y czy rzu­ca­n ie ga­łę­zi lub ka­wał­k ów drew­n a na da­chy – Bo­to‐

ku­dzi na­p a­da­li na ich za­g ro­dy, mor­du­ją c ca­łe ro­dzi­n y. W  1891  ro­k u w  oko­li­cach ko­lo­n ii Rio Ne­g ro by­ły trzy ta­k ie na­p a­dy, po­za tym zgi­n ę­ło dzie­wię­ciu ko­lo­n i­stów, któ­rzy ści­g a­li na­p ast­n i­k ów z bro­n ią w rę­k u. Znaj­do‐ wa­n o tru­p y z wy­dar­tym i po­ło­żo­n ym obok zwłok ser­cem, co ozna­cza­ło szcze­g ól­n e po­tę­p ie­n ie uka­ra­n ych. Na ko­lo­n ii w po­bli­żu Lu­ce­n y [obec­n ie Ita­ió­p o­lis w sta­n ie St. Ca­ta­ri­n a] „hor­da dzi­k ich In­dy­a n” na­p a­dła nie­spo­dzie­wa­n ie na kil­k a ro­dzin ko­lo­n i‐ stów i wy­mor­do­wa­ła osiem­n a­ście osób, któ­rych śmierć – jak pod­k re­ślił z pew­n ą sa‐ tys­fak­cją Sie­mi­radz­k i – „ko­lo­n i­ści pol­scy pod wo­dzą swe­g o pro­bosz­cza, udaw­szy 142

się w po­ścig, krwa­wo po­mści­li” . Przy­zna­wał jed­n o­cze­śnie, że na­p ad był od­we­tem Bo­to­k u­dów za wy­mor­do­wa­n ie kil­k u­dzie­się­ciu ko­biet i dzie­ci in­diań­skich przez bra‐ zy­lij­skich strzel­ców, łow­ców In­dian. Po­czą t­k o­wo pol­scy ko­lo­n i­ści by­li wo­bec „Bu‐ grów” nie­mal bez­bron­n i. Po­tem wie­lu z nich ku­p i­ło no­wo­cze­sne re­wol­we­ry i „usie‐ stry”, czy­li win­che­ste­ry, i roz­p o­czę­ło z In­dia­n a­mi bez­li­to­sną woj­n ę, w ni­czym nie‐ róż­n ią ­cą się od te­g o, co się dzia­ło na ame­ry­k ań­skim Dzi­k im Za­cho­dzie. W Pa­ra­n ie trwa­ła ona nie­mal trzy­dzie­ści lat i  za­k oń­czy­ła się w  1917  zwy­cię­sko – osta­tecz­n ą pa­cy­fi­k a­cją nie­szczę­snych Bo­to­k u­dów. Na ich świę­tej gó­rze Ta­ió wy­ty­czo­n o no­we „sza­k ry” dla pol­skich osad­n i­k ów. W ko­lo­n iach po­ło­żo­n ych bli­żej Ku­ry­ty­by już od daw­n a cie­szo­n o się w tym cza­sie

spo­k o­jem i ro­sną ­cy­mi do­stat­k a­mi. Na daw­n ych ro­sach prze­k ształ­co­n ych w grun­ty or­n e po­ja­wi­ły się płu­g i i żni­wiar­k i. Oprócz ku­k u­ry­dzy upra­wia­n o ży­to, któ­re da­wa‐

ło wyż­sze plo­n y niż psze­n i­ca na Po­do­lu. Wie­p rze z  pol­skich chle­wów by­ły co­raz więk­sze i tłu­ściej­sze. Tak­że na słab­szych gle­bach uzy­ski­wa­n o wy­so­k ie i sta­łe do­cho‐ dy dzię­k i ro­sną ­cym w  la­sach drzew­k om her­wo­wym. List­k i yer­ba ma­te z  pol­skich plan­ta­cji osią ­g a­ły ce­n y o dzie­sięć pro­cent wyż­sze od śred­n ich ryn­k o­wych. Wzdłuż cią ­g ną ­cych się dzie­sią t­k a­mi ki­lo­me­trów no­wych go­ściń­ców po­wsta­wa­ły oka­za­łe do­my oto­czo­n e ga­ja­mi po­ma­rań­czo­wy­mi i  win­n i­ca­mi. Nie­k tó­re z  pol­skich ro­dzin go­spo­da­ro­wa­ły już na set­k ach, a na­wet ty­sią ­cach hek­ta­rów. Na­p a­wa­ło to ko­lo­n i‐ stów uza­sad­n io­n ą du­mą , a tych o słab­szych gło­wach – py­chą . Nie­co jed­n ak przed‐

wcze­sną . Pol­ska spo­łecz­n ość wcią ż bo­wiem mia­ła w  Bra­zy­lii „dru­g o­rzęd­n y sta­tus”. Jej udział w  go­spo­dar­ce kra­ju, a  na­wet sta­n u Pa­ra­n a, gdzie sta­n o­wi­li sie­dem­n a­ście pro­cent miesz­k ań­ców – w  prze­my­śle, han­dlu, trans­p or­cie – był po­za rol­n ic­twem

i nie­k tó­ry­mi rze­mio­sła­mi zni­k o­my. Po­la­cy nie mo­g li się tu rów­n ać z licz­n iej­szy­mi, bo­g at­szy­mi, ob­rot­n iej­szy­mi i  le­p iej zor­g a­n i­zo­wa­n y­mi Wło­cha­mi i  Niem­ca­mi. Nie‐

czę­sto osią ­g a­li coś wię­cej niż za­ło­że­n ie „wen­dy” czy uru­cho­mie­n ie tar­ta­k u. Jed­n ą z przy­czyn te­g o sta­n u rze­czy był brak wśród nich lu­dzi wy­k ształ­co­n ych. Na wy­jazd do Bra­zy­lii w  okre­sie dzie­się­ciu lat „go­rą cz­k i” emi­g ra­cyj­n ej de­cy­do­wa­li się, gdy idzie o in­te­li­g en­tów, pra­wie wy­łą cz­n ie lu­dzie mniej lub wię­cej wy­k o­le­je­n i. Do­ty­czy‐ ło to tak­że na­uczy­cie­li i księ­ży. Je­den z wie­leb­n ych miał na przy­k ład zwy­czaj uga‐

niać się kon­n o po ko­lo­n iach i gar­dło­wać na wie­cach z re­wol­we­rem u bo­k u. O in‐ nym ca­ła pa­ra­fia mó­wi­ła, „zda­je się, że nie­bez­za­sad­n ie”

143

, że ży­ją c w  roz­p u­ście,

dzie­ci swo­je no­wo na­ro­dzo­n e mor­du­je. Gdy idzie o  do­bór na­uczy­cie­li w  pol­skich szko­łach, kie­ro­wa­n o się pro­sty­mi za­sa­da­mi. Na­uczy­ciel miał mieć moż­li­wie naj‐ skrom­n iej­sze wy­ma­g a­n ia fi­n an­so­we i  nie  wy­róż­n iać się wie­dzą . Bar­dziej uczo­n y

i  le­p iej opła­ca­n y mógł­by się bo­wiem wy­wyż­szać się nad swy­mi chle­bo­daw­ca­mi. W re­zul­ta­cie na­uczy­cie­la­mi zo­sta­wa­li czę­sto lu­dzie, któ­rzy sa­mi le­dwo umie­li czy­tać i pi­sać. W cza­sach „go­rą cz­k i bra­zy­lij­skiej” wcią ż po­k u­to­wa­ła w kra­ju myśl o stwo­rze­n iu no­wej Pol­ski za mo­rza­mi. Kie­dy oka­za­ło się, że ma­so­wa emi­g ra­cja do Ame­ry­k i Po‐

łu­dnio­wej nie gro­zi ani ka­ta­stro­fą na­ro­do­wą , ani wy­lud­n ie­n iem i upad­k iem rol­n ic‐ twa, do­strze­żo­n o w  ko­lo­n i­stach si­łę, któ­ra, od­p o­wied­n io po­k ie­ro­wa­n a, mo­g ła­by zna­k o­mi­cie przy­czy­n ić się do urze­czy­wist­n ie­n ia tej idei. Cho­dzi­ło wszak o dzie­sią t­k i ty­się­cy lu­dzi, któ­rzy zy­ska­li so­bie mar­k ę do­sko­n a­łe­g o „ma­te­ria­łu pio­n ier­skie­g o”, po­tra­fi­li się przy­sto­so­wać się do pod­zwrot­n i­k o­we­g o kli­ma­tu, ob­cej przy­ro­dy i  od‐ mien­n ych kul­tur, a na­wet wy­tę­p ić jed­n o z wo­jow­n i­czych ple­mion in­diań­skich. Za‐ nim jed­n ak kon­cep­cja no­wej sie­dzi­by na­ro­do­wej przy­bra­ła re­a l­n y kształt, Pol­ska od­zy­ska­ła nie­p od­le­g łość. W wal­ce o wpły­wy po­li­tycz­n e wśród Po­lo­n ii bra­zy­lij­skiej, od­zwier­cie­dla­ją ­cej kra­jo­we kon­flik­ty okre­su mię­dzy­wo­jen­n e­g o, pro­jek­ty ko­lo­n ial‐ ne Rzecz­p o­spo­li­tej na­le­ża­ły do waż­n ych te­ma­tów. Choć pol­scy ko­lo­n i­ści nie uchy‐

la­li się od obo­wią z­k ów pa­trio­tycz­n ych, za­si­la­ją c na przy­k ład re­k ru­ta­mi ar­mię Hal‐ le­ra, to jed­n ak póź­n iej­sze ko­lo­n ial­n e i mo­car­stwo­we am­bi­cje rzą ­dów w War­sza­wie nie mo­g ły bu­dzić ich szcze­g ól­n e­g o za­p a­łu. Sta­rym emi­g ran­tom krę­ci­ła się łza w oku na wspo­mnie­n ie mło­do­ści w oj­czyź­n ie, ale ten sen­ty­ment nie był w sta­n ie prze­k re‐ ślić po­czu­cia, że Pol­ska by­ła dla nich kra­jem nę­dzy, nie­spra­wie­dli­wo­ści i po­n i­że­n ia. Tyl­k o nie­k tó­rzy ko­lo­n i­ści de­k la­ro­wa­li nie­k ie­dy po­p ar­cie dla pla­n ów ko­lo­n i­za­cyj‐ nych fir­mo­wa­n ych przez LMiK, i to w try­bie wa­run­k o­wym lub przy­p usz­cza­ją ­cym:

I co to to­bie, Pol­sko, po ta­kich dzie­ciach?… roz­sy­p a­nych po świe­cie?… Że­byś to gdzie mia­ła za mo‐­ rzem wła­sną ko­lon­ję, uczy­ni­li­by­śmy z niej raj. La­tał­by do nas Skar­żyń­ski po wła­snym nie­bie, jeź­dził‐­ by „Pu­ła­ski” z „Ko­ściusz­ką” po wła­snych wo­dach. My ku­p o­wa­li­by­śmy pol­skie na­czy­nia, fa­bry­ka­ty. (Dziś w mo­jem go­spo­dar­stwie znaj­du­je się je­den pług wy­ro­bu Ce­giel­skie­go – „Las”). A ile to ty­się­cy wy­da­je­my na ubra­nie i wszyst­ko to to­nie u ob­cych. A czy to na­sze rę­ce są gor­sze od chiń­skich al­bo 144

mu­rzyń­skich, że z nich nie sma­ku­je her­ba­ta?

Roz­dział V. Ko­lo­nie we­dług po­trzeb

Ze­g ar w ga­bi­n e­cie ma­jo­ra Bu­low­skie­g o wy­bi­jał ko­lej­n e noc­n e go­dzi­n y. Za oknem mroź­n y wiatr niósł opu­sto­sza­ły­mi uli­ca­mi tu­ma­n y śnie­g u i tar­g ał ko­ro­n a­mi drzew. Ma­jor po­chy­lo­n y nad roz­ło­żo­n ą na biur­k u ma­p ą da­le­k ie­g o go­rą ­ce­g o Ka­me­ru­n u, wa­żą c ra­cje po­li­tycz­n e i  eko­n o­micz­n e, za­sta­n a­wiał się wcią ż na no­wo nad je­g o bar­dziej spra­wie­dli­wym po­dzia­łem. Wresz­cie do­szedł­szy do osta­tecz­n ych kon­k lu­zji, się­g ną ł po li­n ij­k ę i ołó­wek. Z wpra­wą ru­ty­n o­wa­n e­g o szta­bow­ca na­k re­ślił wschod‐ nią gra­n i­cę no­we­g o te­ry­to­rium – li­n ię bie­g ną ­cą rze­k ą Njong, na­stęp­n ie ku rze­ce Sa­n a­g a, da­lej wzdłuż ma­łej bez­i­mien­n ej rzecz­k i i przez sa­wan­n ę w od­le­g ło­ści oko­ło trzy­dzie­stu–pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów, od szo­sy Jaun­de–Nga­oun­déré do mia­stecz­k a

Ti­ba­ti. Tu za­czy­n a­ła się gra­n i­ca pół­n oc­n a pro­wa­dzą ­ca wzdłuż rzek ma­ją ­cych źró‐ dła w naj­wyż­szej wy­n io­sło­ści środ­k o­we­g o pa­sma gór­skie­g o. Gra­n i­cę za­chod­n ią sta‐

no­wić mia­ła w  ca­ło­ści daw­n a li­n ia gra­n icz­n a mię­dzy nie­miec­k im Ka­me­ru­n em a  bry­tyj­ską Ni­g e­rią . W  ten spo­sób po­wstał czwo­ro­bok skła­da­ją ­cy  się po po­ło­wie z  te­ry­to­riów man­da­to­wych An­g lii i  Fran­cji, li­czą ­cy sto trzy­dzie­ści ty­się­cy ki­lo­me‐ trów kwa­dra­to­wych, któ­re­g o od­da­n ia Pol­sce ja­k o man­da­tu, a w isto­cie rze­czy ko­lo‐ 145

nii, zda­n iem ma­jo­ra na­le­ża­ło żą ­dać

.

Au­tor pla­n u oba­wiał się nie­co, czy nie nad­uży­je w ten spo­sób bra­ter­skich uczuć Fran­cu­zów do Po­la­k ów. Osta­tecz­n ie jed­n ak uznał, że „Fran­cji nie skrzyw­dził”. So‐ jusz­n i­cy od­da­li­by nam je­dy­n ie jed­n ą szó­stą swych te­re­n ów man­da­to­wych: „Nie jest to za du­żo, o ile po­rów­n a­my ten ob­szar z na­sze­mi za­słu­g a­mi lub z ob­sza­rem ko­lon‐ 146

jal­n ym Fran­cji” . Je­dy­n ą wła­ści­wie dla nich nie­do­g od­n o­ścią , oce­n iał, by­ła­by ko‐ niecz­n ość ko­rzy­sta­n ia przez Fran­cu­zów z  wol­n ej stre­fy w  „pol­skim” por­cie Du­a la

lub prze­rzu­ce­n ia eks­p or­tu i im­p or­tu do no­we­g o por­tu po­łu­dnio­we­g o: Kri­bi. Co do An­g li­k ów, to, są ­dził ma­jor, od­stą ­p ią oni Ka­me­run kie­ro­wa­n i po pro­stu ku­p iec­k im

ra­chun­k iem – we­dług je­g o wie­dzy w koń­cu lat dwu­dzie­stych XX wie­k u do­p ła­ca­li do owe­g o man­da­tu oko­ło mi­lio­n a zło­tych rocz­n ie. Ukoń­czyw­szy szkic gra­n ic przy­szłej pol­skiej po­sia­dło­ści afry­k ań­skiej, Bu­low­ski zło­żył ma­p ę i za­sę­p ił się: „oczy­wi­ście nie ma co so­bie ro­bić ilu­zji, że po­ro­zu­mie­n ie bę­dzie ła­twe”. „Na­sza przy­jaźń nie roz­bi­je się o  skra­wek Ka­me­ru­n u. A  gdy­by tak rze­czy­wi­ście być mia­ło, to le­p iej, by nas

Fran­cja opu­ści­ła dziś ani­że­li w chwi­li groź­n ej. Bo gdy­by nas dziś opu­ści­ła z po­wo­du

słusz­n ych na­szych żą ­dań ko­lon­jal­n ych, to na pew­n o opu­ści nas w chwi­li, gdy nie o Ka­me­run, lecz o po­moc wo­jen­n ą cho­dzić bę­dzie”

147

– po­my­ślał z go­ry­czą .

Trze­ba przy­znać, że ma­jor dy­p lo­mo­wa­n y Le­on Bu­low­ski, czło­n ek Ra­dy Głów­n ej LMiK, miał w  wy­ty­cza­n iu gra­n ic na­le­ży­te kom­p e­ten­cje oraz za­słu­g i dla kra­ju. W  grud­n iu 1918  ro­k u, jesz­cze ja­k o po­rucz­n ik na cze­le dwóch kom­p a­n i pie­cho­ty, wkro­czył – nie py­ta­ją c o roz­k az czy zgo­dę – na Spisz, któ­ry miał we­dług alian­tów nie­mal w ca­ło­ści przy­p aść Cze­cho­sło­wa­cji. Pod­czas III po­wsta­n ia ślą ­skie­g o był sze‐

fem szta­bu słyn­n ej I dy­wi­zji gór­n o­ślą ­skiej wal­czą ­cej pod Gó­rą Świę­tej An­n y. Na­wet w  ogniu walk nie tra­cił jed­n ak z  oczu pa­sjo­n u­ją ­ce­g o go od daw­n a za­g ad­n ie­n ia

przy­szłej pol­skiej po­li­ty­k i za­mor­skiej. Jesz­cze przed od­zy­ska­n iem nie­p od­le­g ło­ści był prze­k o­n a­n y, że od­ra­dza­ją ­ca się Rzecz­p o­spo­li­ta, aby li­czyć się w świe­cie, mu­si stać się kra­jem ko­lo­n ial­n ym oraz że ko­lo­n ie, mia­n o­wi­cie nie­miec­k ie – we­dług pro‐ por­cji ziem od­zy­ska­n ych przez Pol­skę do po­wierzch­n i przed­wo­jen­n ych Nie­miec – z mo­cy pra­wa się jej na­le­żą . Wy­k o­rzy­stu­ją c czas, gdy w trak­cie do­cho­dze­n ia do­ty‐ czą ­ce­g o je­g o sa­mo­wol­n ej eska­p a­dy na Spisz za­wie­szo­n o go w służ­bie, na­p i­sał i zło‐

żył w lu­tym 1919 ro­k u w Biu­rze Prac Kon­g re­so­wych MSZ pięć­dzie­się­cio­stro­n i­co­wy ela­bo­rat z opi­sem za­mor­skich po­sia­dło­ści Ce­sar­stwa Nie­miec­k ie­g o i uza­sad­n ie­n iem

pol­skich rosz­czeń do czę­ści tych te­ry­to­riów oraz we­zwa­n iem do wnie­sie­n ia owych żą ­dań na fo­rum kon­fe­ren­cji po­k o­jo­wej w Pa­ry­żu. Pla­n o­wał też zor­g a­n i­zo­wać wiel‐ ką ak­cję od­czy­to­wą , któ­ra zmu­si­ła­by na­szą de­le­g a­cję do wy­stą ­p ie­n ia z tą spra­wą . Nie by­ła to je­dy­n a ta­k a ini­cja­ty­wa. W sej­mie usta­wo­daw­czym wnio­sek o przy­zna‐ nie Pol­sce Ka­me­ru­n u zło­żył w mar­cu 1919 ro­k u To­masz Dą ­bal ze Stron­n ic­twa Lu‐

do­we­g o. De­p e­szę do Ko­mi­te­tu Pol­skie­g o w Pa­ry­żu wy­słał zna­n y dzia­łacz po­lo­n ij­n y Ka­zi­mierz War­cha­łow­ski, pre­zes Pol­skie­g o Ko­mi­te­tu Cen­tral­n e­g o w Bra­zy­lii. Twier‐ dził w niej, że re­k om­p en­sa­tą za znisz­cze­n ia i stra­ty wo­jen­n e kra­ju po­win­n y być ko‐ lo­n ie nie­miec­k ie. Ob­szer­n y me­mo­riał – po­do­bno uzgod­n io­n y z fran­cu­skim mi­n i­ster‐ stwem ko­lo­n ii – z pro­p o­zy­cją , by Pol­ska ubie­g a­ła się o man­dat nad któ­rą ś z afry‐

kań­skich ko­lo­n ii by­łe­g o ce­sar­stwa – opra­co­wał cie­szą ­cy się sze­ro­k i­mi sto­sun­k a­mi we Fran­cji pro­fe­sor Je­a n Dy­bow­ski. Ża­den z au­to­rów tych pro­p o­zy­cji nie do­cze­k ał się na­wet sło­wa od­p o­wie­dzi, a po­sła Dą ­ba­la ha­n ieb­n ie wy­śmia­n o. Chwi­la by­ła bo‐ wiem szcze­g ól­n a: gra­n i­ce kra­ju do­p ie­ro się usta­la­ły, przy­szłość ziem by­łe­g o za­bo­ru pru­skie­g o wcią ż przed­sta­wia­ła się nie­p ew­n ie, a  na Po­mo­rzu sta­li Niem­cy, na­dal od­ci­n a­ją c Pol­skę od Bał­ty­k u. Do biur i de­le­g a­cji ob­ra­du­ją ­cych w Pa­ry­żu na­p ły­wa­ły zaś ty­sią ­ce prze­róż­n ych żą ­dań, pro­jek­tów, wnio­sków, skarg, od­wo­łań z  ca­łe­g o

świa­ta. We­dług pol­skich de­le­g a­tów, jak przy­zna­wa­n o w  ku­lu­a rach, do­p o­mi­n a­n ie się ko­lo­n ii przez Pol­skę, kraj, któ­ry do­p ie­ro po stu dwu­dzie­stu pa­ru la­tach po­ja­wił się na ma­p ie, mo­g ło­by co naj­wy­żej nie­p o­trzeb­n ie zi­ry­to­wać roz­da­ją ­ce kar­ty Fran‐ cję i An­g lię.

Kil­k a lat po kon­fe­ren­cji War­cha­łow­ski po­znał na stat­k u pły­n ą ­cym do Ame­ry­k i Po­łu­dnio­wej pa­ru wyż­szych urzęd­n i­k ów fran­cu­skich. Nie ukry­wa­li wca­le, że ko­lo‐ nie po­n ie­miec­k ie, kosz­tow­n e w utrzy­ma­n iu, z gro­ma­dą roz­ją ­trzo­n ych Niem­ców, są dla pa­ry­skie­g o mi­n i­ster­stwa ko­lo­n ii głów­n ie kło­p o­tem, a  nie ko­rzyst­n ym na­byt‐ kiem. Dzi­wi­li się szcze­rze, że Pol­ska nie wy­k o­rzy­sta­ła oka­zji do zdo­by­cia man­da­tu 148

nad któ­rą ś z nich . Prze­świad­cze­n ie, że Fran­cja go­to­wa by­ła i jest na­dal po­dzie­lić się z  Pol­ską ko­lo­n ia­mi – a  przy­n aj­mniej do­p u­ścić w  któ­rejś z  nich Po­la­k ów do współ­g o­spo­da­ro­wa­n ia – po­k u­to­wa­ło w  II RP przez ca­łe dwu­dzie­sto­le­cie. Po­wo­ły‐ wa­n o się zwłasz­cza na rze­k o­mą do­brą wo­lę w  tej spra­wie sa­me­g o „sta­re­g o lwa”, pre­mie­ra Cle­men­ce­a u i wie­rzo­n o, że je­g o na­stęp­cy są po­dob­n e­g o zda­n ia. Tym bar‐ dziej bo­la­ła en­tu­zja­stów eks­p an­sji za­mor­skiej stra­co­n a w Wer­sa­lu, jak­k ol­wiek tyl­k o do­mnie­ma­n a, szan­sa na zdo­by­cie ko­lo­n ii z mar­szu. Dys­k om­fort ten do­ty­k ał jed­n ak po­czą t­k o­wo nie­licz­n ych. „Lu­dzie po­waż­n i” uwa­ża­li zwo­len­n i­k ów pol­skie­g o ko­lo‐

nia­li­zmu za po­my­leń­ców lub w naj­lep­szym przy­p ad­k u fan­ta­stów – te­mat dla pism sa­ty­rycz­n ych i prze­śmiew­czych fe­lie­to­n ów – zaś dla ogó­łu oby­wa­te­li by­ła to kwe‐ stia za­sad­n i­czo obo­jęt­n a. Ina­czej nie­co rzecz się przed­sta­wia­ła tyl­k o w daw­n ym za‐ bo­rze pru­skim. Miesz­k ań­cy Wiel­k o­p ol­ski, Ślą ­ska czy Po­mo­rza, ży­wią c wo­bec Niem‐ ców nie­chęć lub wro­g ość oraz oba­wę, po­dzi­wia­li jed­n o­cze­śnie ich cy­wi­li­za­cyj­n e

osią ­g nię­cia i  po­dzie­la­li nie­za­chwia­n y pru­ski le­g a­lizm, skła­n ia­ją ­cy do uj­mo­wa­n ia na­wet sy­tu­a cji nie­zwy­k łych i  pre­ce­den­so­wych w  ra­my ustaw i  ko­dek­sów. Daw­n e oby­wa­tel­stwo Rze­szy Nie­miec­k iej wcią ż by­ło w ich oczach wią ­żą ­cym źró­dłem praw 149

i  obo­wią z­k ów. Więk­szość lud­n o­ści pol­skiej na tych te­re­n ach uwa­ża­ła pol­skie rosz­cze­n ia do ko­lo­n ii po­n ie­miec­k ich za uza­sad­n io­n e, wręcz oczy­wi­ste. Pol­skie za‐

gad­n ie­n ie ko­lo­n ial­n e by­ło w isto­cie rze­czy „or­g a­n icz­n ie”, o wie­le ści­ślej niż z Fran‐ cją , zwią ­za­n e z lo­sa­mi za­mor­skich po­sia­dło­ści nie­miec­k ich. Nie trze­ba by­ło o tym prze­k o­n y­wać zwłasz­cza „afry­k an­de­rów”, by­łych żoł­n ie­rzy ce­sar­skich wojsk ko­lo‐

nial­n ych, po­li­cjan­tów czy urzęd­n i­k ów w Afry­ce. Moż­n a by­ło spo­tkać ich w każ­dym wiel­k o­p ol­skim czy po­mor­skim mia­stecz­k u, gdy przy pi­wie wspo­mi­n a­li tro­p i­k al­n e upa­ły i rzą ­dy nad „Mu­rzy­n a­mi”.

Zjed­n o­czo­n ą w  1871  ro­k u II Rze­szę Nie­miec­k ą na­zy­wa­n o czę­sto „spóź­n io­n ym mo­car­stwem”. Od­n o­si się to w  szcze­g ól­n o­ści do nie­miec­k iej eks­p an­sji ko­lo­n ial­n ej, któ­ra – nie li­czą c epi­zo­dycz­n ych prób Bran­den­bur­g ii, na prze­ło­mie XVII i  XVIII wie­k u ma­ją ­cą ko­lo­n ię w dzi­siej­szej Gha­n ie – za­czę­ła się do­p ie­ro w dru­g iej po­ło­wie XIX wie­k u, ca­łe wie­k i póź­n iej niż ko­lo­n i­za­cja por­tu­g al­ska, ho­len­der­ska czy an­g iel‐ ska. Bi­smarck ja­k o kanc­lerz Prus, a po­tem Ce­sar­stwa Nie­miec­k ie­g o nie miał dla za‐ mor­skich pod­bo­jów zro­zu­mie­n ia, a na­wet się ich oba­wiał, uwa­ża­ją c je za szko­dli­we i ry­zy­k ow­n e dla eu­ro­p ej­skie­g o pań­stwa na­ro­do­we­g o. W zwią z­k u z tym dys­k ret­n ie za­chę­cał do ko­lo­n i­zo­wa­n a tro­p i­k ów in­n ych. Zwłasz­cza Fran­cję, wie­rzą c, że za­ję­ta

za mo­rza­mi, od­stą ­p i ona od pla­n ów od­we­tu za klę­skę w  woj­n ie z  Pru­sa­mi w 1870 ro­k u. Jed­n ak dy­n a­mi­k a roz­wo­ju im­p e­rial­n e­g o, na­cisk kół go­spo­dar­czych, a tak­że nie­ma­łej czę­ści zwy­k łych Niem­ców, obie­cu­ją ­cych so­bie lep­sze ży­cie w ko­lo‐ niach, zmu­si­ły Że­la­zne­g o Kanc­le­rza do zmia­n y sta­n o­wi­ska. W re­zul­ta­cie Ce­sar­stwo Nie­miec­k ie w cią ­g u za­le­d­wie dwóch lat – od 1884 do 1885 ro­k u – za­p ro­wa­dzi­ło swe rzą ­dy w To­g o, Ka­me­ru­n ie, Nie­miec­k iej Afry­ce Wschod­n iej (Tan­za­n ia), Nie­miec­k iej Afry­ce Po­łu­dnio­wo-Za­chod­n iej (Na­mi­bia) i  Zie­mi Ce­sa­rza Wil­hel­ma w  pół­n oc­n owschod­n iej No­wej Gwi­n ei. Do ro­k u 1899 ro­k u nie­miec­k ie fla­g i za­tknię­to też mię­dzy

in­n y­mi na Wy­spach Sa­lo­mo­n a, Ka­ro­li­n ach, Wy­spach Mar­shal­la, Ma­ria­n ach, a tak‐ że nie­k tó­rych wy­spach ar­chi­p e­la­g u Sa­moa oraz w dwóch „kon­ce­sjach” w Chi­n ach Po­łu­dnio­wych. Przed 1914 ro­k u nie­miec­k ie im­p e­rium ko­lo­n ial­n e mia­ło po­wierzch‐ nię 2738  ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych i  by­ło oko­ło pię­ciu ra­zy więk­sze od Nie­miec. Swy­mi ko­lo­n ia­mi nie zdą ­ży­li się jed­n ak Niem­cy na­cie­szyć. W cią ­g u pa­ru

ty­g o­dni po wy­bu­chu I woj­n y świa­to­wej An­g li­cy zdo­by­li To­g o, a po trzech mie­sią ‐ cach fla­g a ce­sar­ska znik­n ę­ła z Pa­cy­fi­k u. Znacz­n ie dłu­żej, bo ca­ły rok trwa­ły wal­k i w Nie­miec­k iej Afry­ce Po­łu­dnio­wo-Za­chod­n iej oraz w Ka­me­ru­n ie – osiem­n a­ście mie‐ się­cy. W Tan­g a­n i­ce zaś cha­ry­zma­tycz­n y ge­n e­rał von Let­tow-Vor­beck z trzy­stu bia‐ ły­mi i  kil­k u­n a­stu ty­sią ­ca­mi czar­n ych żoł­n ie­rzy pro­wa­dził przez po­n ad czte­ry la­ta

pod­jaz­do­wą woj­n ę z An­g li­k a­mi, ata­k u­ją c ich tak­że w Ro­de­zji i Ke­n ii. W chwi­li pod‐ 150

pi­sa­n ia ro­zej­mu w Eu­ro­p ie wcią ż jesz­cze mógł się bro­n ić . W ofi­cjal­n ym sta­n o­wi­sku Li­g i Mor­skiej i Rzecz­n ej, uchwa­lo­n ym w 1929 ro­k u, żą ‐

da­n ie przy­zna­n ia Pol­sce czę­ści by­łych ko­lo­n ii nie­miec­k ich uza­sad­n ia­n o zwięź­le przy­n a­leż­n o­ścią za­chod­n ich ziem pol­skich do by­łe­g o ce­sar­stwa nie­miec­k ie­g o oraz

wkła­dem miesz­k ań­ców owych ziem w za­g o­spo­da­ro­wa­n ie i utrzy­ma­n ie po­sia­dło­ści ko­lo­n ial­n ych wnie­sio­n ym w po­sta­ci po­dat­k ów, a po­n ad­to służ­bą woj­sko­wą Po­la‐

ków w  Afry­ce i  na wy­spach Pa­cy­fi­k u. Daw­n e re­jen­cje pru­skie w  gra­n i­cach II RP sta­n o­wi­ły sie­dem pro­cent po­wierzch­n i  II Rze­szy, a  miesz­k a­ło w  nich osiem i  pół pro­cen­ta lud­n o­ści Nie­miec. Pol­ska, choć zo­bo­wią ­za­n a do spła­ce­n ia przy­p a­da­ją ­cej na nią czę­ści dłu­g ów Ce­sar­stwa, nie wzię­ła udzia­łu w po­dzia­le okrę­tów Ka­iser­li­che Ma­ri­n e i za­p a­sów ma­te­ria­łu wo­jen­n e­g o, co przy­słu­g i­wa­ło jej ja­k o pań­stwu suk­ce‐ syj­n e­mu ce­sar­stwa. Z dru­g iej stro­n y nie otrzy­ma­ła też re­p a­ra­cji wo­jen­n ych na­leż‐ nych człon­k o­wi zwy­cię­skiej ko­a li­cji, któ­re przy­zna­n o na przy­k ład Ju­g o­sła­wii i Ru‐

mu­n ii. Z tych to po­wo­dów dzia­ła­cze Li­g i za­okrą ­g li­li swe żą ­da­n ia do dzie­się­ciu pro‐ cent po­wierzch­n i im­p e­rium nie­miec­k ie­g o, czy­li dwu­stu sie­dem­dzie­się­ciu czte­rech ty‐ się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych. Nie­p o­k o­jo­n o się przy tym, że osta­tecz­n ie skoń­czy się na jał­muż­n ie go­dzą ­cej w du­mę Po­la­k ów. Le­on Bu­low­ski uwa­żał, że na­le­ży pod‐ bić staw­k ę i rzu­cić na stół Li­g i Na­ro­dów we­k sel za ura­to­wa­n ie Eu­ro­p y przed bol­sze‐

wi­zmem – na su­mę kosz­tów i strat po­n ie­sio­n ych w woj­n ie w 1920 ro­k u – i do­ma­g ać się ja­k o bez­względ­n e­g o mi­n i­mum pięt­n a­stu pro­cent ko­lo­n ii nie­miec­k ich, czy­li czte‐ 151

ry­stu dzie­się­ciu ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych

. Ko­lo­n ie by­ły­by za­tem dla Pol‐

ski re­k om­p en­sa­tą za wy­si­łek wo­jen­n y i na­g ro­dą za za­słu­g i dla świa­ta. Dzię­k i niej da­ło­by się na przy­k ład utwo­rzyć mi­n ia­tu­ro­we im­p e­rium ko­lo­n ial­n e, łą cz­n ie trzy­sta dzie­sięć ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, skła­da­ją ­ce się z  jed­n ej szó­stej fran­cu‐ skie­g o Ka­me­ru­n u oraz au­stra­lij­skiej od woj­n y Zie­mi Ce­sa­rza Wil­hel­ma. W ten spo‐ sób No­wa Gwi­n ea sta­ła­by się pol­skim oknem na Azję i Pa­cy­fik

152

. Jesz­cze cie­k aw‐

sze per­spek­ty­wy wią ­za­ły się z  ewen­tu­a l­n ym prze­ję­ciem Tan­g a­n i­k i. Aby nie skrzyw­dzić An­g lii, na­le­ża­ło­by po­zo­sta­wić jej wpraw­dzie dwie pro­win­cje za­chod­n ie,

przez któ­re mia­ła biec ko­lej trans­a fry­k ań­ska do Kapsz­ta­du, ale resz­ta kra­ju, mniej wię­cej pięć­set czter­dzie­ści ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych z oko­ło czte­ro­mi­lio­n o‐ wą lud­n o­ścią , przy­p a­dła­by Pol­sce

153

. Nikt z czar­n ych miesz­k ań­ców te­re­n ów przed‐

sta­wio­n ych na ma­p ie, po któ­rej błą ­dził ołó­wek pol­skie­g o ma­jo­ra, nie miał, rzecz ja‐ sna, po­ję­cia, co się po­n ad ich gło­wa­mi szy­k u­je. Ale nie wie­dzie­li też o tym An­g li­cy

i – z wy­ją t­k iem garst­k i wta­jem­n i­czo­n ych – Po­la­cy. Na po­czą t­k u lat dwu­dzie­stych w ob­li­czu znacz­n ie bar­dziej na­g lą ­cych pro­ble­mów tra­p ią ­cych no­wo po­wsta­łe pań­stwo po­my­sły ko­lo­n ial­n e po­zo­sta­wa­ły w  Pol­sce

w głę­bo­k im za­p o­mnie­n iu. Nie­licz­n i zwo­len­n i­cy ko­lo­n ia­li­zmu spo­ty­k a­li się od cza­su do cza­su na ze­bra­n iach ma­ło ko­mu zna­n e­g o, sta­n o­wią ­ce­g o ro­dzaj kół­k a dość eks‐ cen­trycz­n ych za­in­te­re­so­wań, Pol­skie­g o To­wa­rzy­stwa Ko­lo­n ial­n e­g o. I nic nie za­p o‐ wia­da­ło, by ten stan rze­czy miał się zmie­n ić. Spra­wa jed­n ak przy­bra­ła zdu­mie­wa‐

ją ­cy ob­rót. W cią ­g u kil­k u­n a­stu lat ir­ra­cjo­n a­lne – jak traf­n ie po­czą t­k o­wo osą ­dza­n o – idee ko­lo­n ial­n e za­wład­n ę­ły umy­sła­mi rzą ­dzą ­cych elit i ser­ca­mi mi­lio­n ów oby­wa‐

te­li RP, a  pla­n y zdo­by­cia ko­lo­n ii uzna­n o za ra­cję sta­n u i  prio­ry­te­to­wy cel władz pań­stwo­wych. Jak to by­ło moż­li­we, po­zo­sta­je na­dal w nie­ma­łym stop­n iu za­g ad­k ą . W  lu­tym 1928  ro­k u ze­bra­n i w  miesz­k a­n iu Ka­zi­mie­rza Głu­chow­skie­g o, by­łe­g o pierw­sze­g o kon­su­la II RP w Ku­ry­ty­bie, ama­to­rzy pol­skich ko­lo­n ii po­wo­ła­li do ży­cia Zwią ­zek Pio­n ie­rów Ko­lo­n ial­n ych, któ­re­g o ce­lem by­ło „pod­ję­cie ak­tyw­n ej pra­cy, 154

na­wet wal­k i o te­re­n y eks­p an­sji dla na­ro­du pol­skie­g o” . Wcze­śniej, w cha­osie ro‐ dzą ­cej się pań­stwo­wo­ści, gło­sy do­ma­g a­ją ­ce się ko­lo­n ii dla Pol­ski oka­za­ły się wo­ła‐ niem na pusz­czy – czy ra­czej na tro­p i­k al­n ej dżun­g li. Obec­n ie per­spek­ty­wy pio­n ie‐ rów ko­lo­n i­za­cji przed­sta­wia­ły się znacz­n ie po­myśl­n iej. Pol­ska, uzy­skaw­szy do­stęp do mo­rza, za­czę­ła na przy­zna­n ym jej skraw­k u wy­brze­ża żwa­wo się za­g o­spo­da­ro‐ wy­wać. Już w sierp­n iu 1923 ro­k u do do­p ie­ro co ukoń­czo­n e­g o mo­la w Gdy­n i przy‐ bił pierw­szy oce­a nicz­n y sta­tek, fran­cu­ski m/s „Ken­tuc­k y”, po­wsta­wa­ły pol­skie li­n ie że­g lu­g o­we, ro­sły si­ły ma­ry­n ar­k i wo­jen­n ej, two­rzo­n o szkol­n ic­two mor­skie. Do­n io­sły

udział we wszyst­k ich tych przed­się­wzię­ciach mia­ła za­ło­żo­n a w 1919 ro­k u Li­g a Że‐ glu­g i Pol­skiej (LŻP) zrze­sza­ją ­ca bu­dow­n i­czych Gdy­n i, or­g a­n i­za­to­rów flo­ty han­dlo‐

wej i wo­jen­n ej, ka­dry przed­się­biorstw że­g lu­g o­wych i firm zaj­mu­ją ­cych się han­dlem mor­skim – wszyst­k ich, któ­rzy wią ­za­li swe ży­cie i  pla­n y z  pol­skim mo­rzem. Jak wspo­mi­n ał współ­twór­ca mię­dzy­wo­jen­n ej po­li­ty­k i mor­skiej Eu­g e­n iusz Kwiat­k ow­ski, to wła­śnie dzię­k i usil­n ym za­bie­g om LŻP przy­ję­to uchwa­łę o  bu­do­wie por­tu gdyń‐ skie­g o

155

.

LŻP (w 1924 ro­k u zmie­n i­ła na­zwę na Li­g ę Mor­ską i Rzecz­n ą ) sta­wia­ła so­bie za za­da­n ie lob­bo­wa­n ie na rzecz „idei mor­skiej” oraz pro­p a­g o­wa­n ie wśród spo­łe­czeń‐ stwa ko­rzy­ści pły­n ą ­cych z eks­p lo­a ta­cji mo­rza i śród­lą ­do­wych dróg wod­n ych, bu­do‐ wy por­tów, po­sia­da­n ia wła­snej flo­ty han­dlo­wej i stocz­n i, z han­dlu mor­skie­g o. Ale sa­mo urzą ­dze­n ie się nad Bał­ty­k iem i stwo­rze­n ie pod­wa­lin go­spo­dar­k i mor­skiej nie

mo­g ło za­spo­k o­ić ro­sną ­cych am­bi­cji kół rzą ­dzą ­cych kra­jem. Pań­stwo aspi­ru­ją ­ce do ran­g i mo­car­stwa mu­sia­ło, mnie­ma­n o, zdo­być się na po­li­ty­k ę „za­mor­ską ”, czy­li w  ów­cze­snych oko­licz­n o­ściach ko­lo­n ial­n ą . Dla „wa­ry­ja­tów” śnią ­cych o  ko­lo­n iach nad­szedł czas za­dość­uczy­n ie­n ia. W chwi­li, gdy za­k ła­da­n o Zwią ­zek Pio­n ie­rów Ko­lo‐ nial­n ych, sce­n a­riusz był już go­to­wy – no­wa or­g a­n i­za­cja mia­ła stać się au­to­n o­micz‐ ną sek­cją LMiR. W paź­dzier­n i­k u 1928 ro­k u do pro­g ra­mu Li­g i do­p i­sa­n y zo­stał no‐ wy pas­sus o  ka­p i­tal­n ym zna­cze­n iu. Stwier­dzo­n o w  nim expres­sis ver­bis, że dą ­ży

ona rów­n ież „do po­zy­ska­n ia ko­lo­n ii dla Pol­ski, względ­n ie te­re­n ów dla nie­skrę­p o‐ wa­n ej eks­p an­sji na­ro­du pol­skie­g o”. Ów zwrot w dzia­łal­n o­ści Li­g i przy­p ie­czę­to­wał wy­bór Ka­zi­mie­rza Głu­chow­skie­g o na pre­ze­sa jej za­rzą ­du głów­n e­g o oraz zdo­by­cie przez pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych wła­snej try­bu­n y pro­p a­g an­do­wej – ob­szer­n e­g o sta­łe‐

go do­dat­k u w wy­cho­dzą ­cym od 1924 ro­k u bo­g a­to ilu­stro­wa­n ym mie­sięcz­n i­k u „Mo‐ rze”, któ­re­g o na­k ład w la­tach trzy­dzie­stych XX wie­k u wy­n o­sił gru­bo po­n ad sto ty‐ się­cy eg­zem­p la­rzy. W sze­re­g ach or­g a­n i­za­cji za­ło­żo­n ej przez in­ży­n ie­rów, eko­n o­mi­stów, dzia­ła­czy go‐ spo­dar­czych czyn­n ych na po­lu że­g lu­g i i  han­dlu – le­g i­ty­mu­ją ­cych się zwy­k le kon‐

kret­n y­mi do­k o­n a­n ia­mi – zna­la­zło przy­stań bar­dzo zróż­n i­co­wa­n e, am­bit­n e i szyb­k o po­więk­sza­ją ­ce się gro­n o. Wśród pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych by­li dzia­ła­cze emi­g ra­cyj­n i, dzien­n i­k a­rze, li­te­ra­ci, geo­g ra­fo­wie i hi­sto­ry­cy, le­k a­rze, rza­dziej praw­n i­cy czy agro‐ no­mo­wie. Po­czą t­k o­wo w  no­wej sek­cji wo­dzi­li rej „sta­rzy pa­rań­czy­cy” – Głu­chow‐ ski, War­cha­łow­ski czy Mi­chał Pan­k ie­wicz, przy­szły se­k re­tarz Za­rzą ­du Głów­n e­g o. Zna­czą ­ce wpły­wy mia­ła też gru­p a na­ro­dow­ców, zwłasz­cza na­ukow­ców, jak dok­tor

Gu­staw Za­łęc­k i z  In­sty­tu­tu Na­uko­we­g o do Ba­dań Emi­g ra­cji i  Ko­lo­n i­za­cji oraz przede wszyst­k im by­li le­g io­n i­ści. Zwo­len­n i­cy za­mor­skich pod­bo­jów na ra­zie pod­bi‐ ja­li sa­mą Li­g ę. Przez pe­wien czas za­p o­wia­da­ło się wręcz, że przej­mą w niej peł­n ię wła­dzy ze szko­dą mię­dzy in­n y­mi dla roz­wo­ju ma­ry­n ar­k i wo­jen­n ej. Osta­tecz­n ie jed‐ nak wyż­sze czyn­n i­k i po­li­tycz­n e zde­cy­do­wa­ły się za­p ro­wa­dzić po­rzą ­dek w  au­ten‐ tycz­n ie wów­czas po­p u­lar­n ej i per­spek­ty­wicz­n ie bar­dzo obie­cu­ją ­cej or­g a­n i­za­cji. Na zjeź­dzie w Gdy­n i w li­sto­p a­dzie 1930 ro­k u LMiR nada­n o no­wą na­zwę Li­g a Mor­ska

i Ko­lo­n ial­n a. Jej pre­ze­sem zo­stał ge­n e­rał Gu­staw Or­licz-Dre­szer, je­den z naj­bar­dziej za­ufa­n ych lu­dzi mar­szał­k a Pił­sud­skie­g o, do­wód­ca zbun­to­wa­n ych od­dzia­łów pod‐ czas za­ma­chu ma­jo­we­g o, za­li­cza­n y do naj­znacz­n iej­szych per­son w  kra­ju. No­wy pre­zes bez więk­szych pro­ble­mów po­skro­mił ście­ra­ją ­ce się frak­cje i za­p ew­n ił Li­dze wie­le lat dy­n a­micz­n e­g o roz­wo­ju.

Ini­cja­to­rzy pol­skich pla­n ów ko­lo­n ial­n ych pró­bo­wa­li pod­czas ob­rad kon­fe­ren­cji w Pa­ry­żu kuć że­la­zo pó­k i go­rą ­ce, nie wda­ją c się w de­fe­ty­stycz­n e roz­wa­ża­n ia „lu­dzi po­waż­n ych”, czy ko­lo­n ie są Pol­sce rze­czy­wi­ście nie­zbęd­n e i  z  ja­k ich po­wo­dów. Pew­n e by­ło ich zda­n iem, że po­sia­dło­ści za­mor­skie po pro­stu się nam na­le­żą oraz że sza­n u­ją ­ce się pań­stwo mu­si je po pro­stu mieć. Do­p ie­ro w na­stęp­n ych la­tach do­p ra‐

co­wa­n o się ro­dzi­mej, przy­stęp­n ej dok­try­n y, któ­ra za­si­li­ła skarb­n i­cę ide­olo­g ii i my­śli sta­n o­wią ­cych ak­sjo­lo­g icz­n y grunt dla pod­bo­jów ko­lo­n ial­n ych. Spro­wa­dza­ła się

wła­ści­wie do te­zy, że ko­lo­n ie na­le­żą się tym, któ­rzy ich po­trze­bu­ją , pod wa­run‐ kiem, że rze­tel­n ie je za­g o­spo­da­ru­ją z po­żyt­k iem dla ca­łej ludz­k o­ści.

Przez dwa pierw­sze wie­k i od od­k ryć Ko­lum­ba i wy­p raw Por­tu­g al­czy­k ów eu­ro­p ej‐

skich że­g la­rzy i  zdo­byw­ców za oce­a ny „wio­dła służ­ba Bo­ża…”

156

. Chęć sze­rze­n ia

wia­ry chrze­ści­jań­skiej by­ła rów­n ie sil­n a, a cza­sem sil­n iej­sza niż go­rą cz­k a zło­ta i in‐ dyj­skich ko­rze­n i. Jed­n o z dru­g im ów­cze­śni od­k ryw­cy dia­lek­tycz­n ie łą ­czy­li. Kom­bi‐ na­cja prze­mo­cy, gra­bie­ży i ewan­g e­li­za­cji spraw­dza­ła się zwłasz­cza w Ame­ry­ce Po‐ łu­dnio­wej, choć ra­dy­k al­n e roz­wią ­za­n ia Hisz­p a­n ie ce­n i­li zwy­k le wy­żej niż po­trze­bę gło­sze­n ia do­brej no­wi­n y. Tak na przy­k ład Mon­te­zu­ma, ce­sarz Az­te­k ów, zo­stał za‐

bi­ty, za­n im jesz­cze je­g o lu­do­wi oznaj­mio­n o, iż ist­n ie­je Ewan­g e­lia. Wład­ca In­k ów Ata­hu­a l­p a na­to­miast na­wró­cił się, gdy ska­za­n o go na śmierć. Zy­skał dzię­k i te­mu na­dzie­ję na ży­cie wiecz­n e, a w każ­dym ra­zie unik­n ą ł spa­le­n ia na sto­sie. Lu­dzie Pi‐

zar­ra udu­si­li go sznu­rem, spo­so­bem zwa­n ym „ga­ro­ta”. Opis ta­k ich i  po­dob­n ych czy­n ów kon­k wi­sta­do­rów stał się w 1552 ro­k u te­ma­tem Krót­kiej re­la­cji o wy­n isz­cze‐ niu In­dian au­tor­stwa słyn­n e­g o obroń­cy rdzen­n ych miesz­k ań­ców Ame­ry­k i, Bar­to­lo‐ mé de Las Ca­sa­sa. Uczo­n y do­mi­n i­k a­n in utrzy­my­wał, iż są oni isto­ta­mi ludz­k i­mi – do­wo­dzą c na przy­k ład, że In­k o­wie czy Az­te­k o­wie nie ustę­p u­ją ni­czym sta­ro­żyt­n ym

Gre­k om czy Rzy­mia­n om – oraz że prze­moc hań­bi dzie­ło chry­stia­n i­za­cji. Kwe­stia przy­n a­leż­n o­ści „dzi­k ich” do ga­tun­k u ludz­k ie­g o bu­dzi­ła jed­n ak spo­ry jesz­cze w XIX wie­k u. Jak­k ol­wiek w  cza­sach oświe­ce­n ia nie­ma­łą po­p u­lar­n ość na Za­cho­dzie zy­ska­ła ide­a l­n a zda­n iem fran­cu­skich fi­lo­zo­fów fi­g u­ra ży­ją c­ e­g o w  bło­g o­sła­wio­n ym sta­n ie

na­tu­ry „szla­chet­n e­g o dzi­k u­sa”, to wła­śnie w  XVIII wie­k u od­n o­to­wa­n o naj­wyż­sze ob­ro­ty w  trans­a tlan­tyc­k im han­dlu nie­wol­n i­k a­mi – wy­wie­zio­n o ich z  Afry­k i oko­ło 6,1 mi­lio­n a, czy­li po­n ad sześć­dzie­sią t ty­się­cy rocz­n ie; dla po­rów­n a­n ia w XVI wie­k u – je­den–dwa ty­sią ­ce w  cią ­g u ro­k u. Wiek  XIX przy­n iósł pierw­sze zna­czą ­ce pra­wa ogra­n i­cza­ją ­ce, a po­tem za­k a­zu­ją ­ce han­dlu nie­wol­n i­k a­mi, choć i tak ucier­p ia­ły jesz‐

cze po­n ad trzy mi­lio­n y lu­dzi. Ara­bo­wie, któ­rzy upra­wia­li ten pro­ce­der w  Czar­n ej Afry­ce od śre­dnio­wie­cza, uczy­n i nie­wol­n i­k a­mi łą cz­n ie oko­ło czte­rech mi­lio­n ów 157

czar­n o­skó­rych

.

W XIX wie­k u za­p ał do na­wra­ca­n ia po­g an znacz­n ie osłabł i stał się do­me­n ą Ko‐ ścio­łów i  mi­sjo­n a­rzy. Na­ro­dy Za­cho­du pod­ję­ły no­we hi­sto­rycz­n e wy­zwa­n ie: mi­sję

ucy­wi­li­zo­wa­n ia spo­łe­czeństw „dzi­k ich”, a w każ­dym ra­zie, jak na przy­k ład Azja­ci, niż­szych. Po­mo­g ły prze­ło­mo­we osią ­g nię­cia bia­łych – re­wo­lu­cja prze­my­sło­wa, broń

szyb­k o­strzel­n a i  ma­szy­n o­wa, pa­row­ce, ko­le­je, te­le­g raf, chi­n i­n a – to uczy­n i­ło ich pa­n a­mi świa­ta. Ni­g dy wcze­śniej ani póź­n iej bia­li nie mie­li tak moc­n ych atu­tów za‐ pew­n ia­ją ­cych im do­mi­n a­cję nad lu­da­mi ko­lo­ro­wy­mi, jak w po­czą t­k ach XX wie­k u. Hu­ma­n i­stycz­n ą i chrze­ści­jań­ską po­win­n ość krze­wie­n ia cy­wi­li­za­cji, zdo­by­czy tech­n i‐

ki i  me­dy­cy­n y oraz za­chod­n ich praw i  oby­cza­jów, wal­k ę z  gło­dem i  pier­wot­n ym bar­ba­rzyń­stwem Ru­dy­a rd Ki­p ling na­zwał ob­ra­zo­wo „brze­mie­n iem bia­łe­g o czło­wie‐ ka”. Wia­ra w  po­stęp i  je­g o nie­uchron­n ość ja­k o swe­g o ro­dza­ju świec­k ą dro­g ę do

zba­wie­n ia nie ustę­p o­wa­ła żar­li­wo­ścią kul­to­wi re­li­g ij­n e­mu. Ju­les Ver­n e, choć bro­n ił w  swych po­dróż­n i­czych po­wie­ściach praw tu­byl­czej lud­n o­ści – co praw­da tyl­k o w ko­lo­n iach an­g iel­skich – twier­dził, że „cy­wi­li­za­cja nie co­fa się ni­g dy i wy­da­je się, że ko­rzy­sta z wszel­k ich praw ko­n iecz­n o­ści”. Je­g o zda­n iem zgod­n ie z uni­wer­sal­n ym pra­wem po­stę­p u lu­dy od­rzu­ca­ją ­ce zdo­by­cze cy­wi­li­za­cji, jak na przy­k ład In­dia­n ie, 158

mu­szą po pro­stu znik­n ą ć . Zwo­len­n i­cy po­g lą ­du o szcze­g ól­n ym po­słan­n ic­twie bia‐ łych mo­g li – i  chęt­n ie to czy­n i­li – po­wo­ły­wać się na au­to­ry­tet ów­cze­snej na­uki, zwłasz­cza, rzecz ja­sna, na Dar­wi­n a oraz an­tro­p o­lo­g ów „fi­zycz­n ych”, usta­la­ją ­cych po­p rzez po­mia­ry cza­szek sto­p ień bio­lo­g icz­n e­g o roz­wo­ju po­szcze­g ól­n ych ras i  ty‐ pów ludz­k ich, a  tak­że na et­n o­lo­g ów z  ich teo­rią ewo­lu­cjo­n i­stycz­n ą , okre­śla­ją ­cą

miej­sce ba­da­n ych kul­tur na dra­bi­n ie po­stę­p u. Naj­wy­żej w tej hie­rar­chii, twier­dzo‐ no, sta­li w  XIX wie­k u An­g li­cy. Na nich też spo­czy­wa­ła naj­więk­sza od­p o­wie­dzial‐ ność za roz­wój cy­wi­li­za­cyj­n y „dzi­k ich”, a w kon­se­k wen­cji przy­szłość ludz­k o­ści. Jak

prze­k o­n y­wał w  1896  ro­k u pre­zes Kró­lew­skie­g o To­wa­rzy­stwa Geo­g ra­ficz­n e­g o, pierw­szy Eu­ro­p ej­czyk, któ­ry do­tarł do Lhas­sy, puł­k ow­n ik Fran­cis Edward Youn‐

ghus­band, „Na­sza wyż­szość nad ni­mi [ko­lo­ro­wy­mi] nie wy­n i­k a wy­łą cz­n ie z prze­n i‐ kli­wo­ści in­te­lek­tu, ale z  wyż­szo­ści na­tu­ry mo­ral­n ej, osią ­g nię­tej w  dro­dze roz­wo­ju ra­sy ludz­k iej”

159

. Nie­k tó­re z lu­dów im­p e­rium bry­tyj­skie­g o, jak na przy­k ład Pig­me­je

czy Busz­me­n i, czy au­stra­lij­scy Abo­ry­g e­n i, któ­rych stan mo­ral­n y nie ro­k o­wał awan‐ su cy­wi­li­za­cyj­n e­g o, we­dług oce­n y An­g li­k ów do istot ludz­k ich się co do za­sa­dy nie za­li­cza­li. Na Abo­ry­g e­n ów urzą ­dza­n o za­tem po­lo­wa­n ia, rzecz ja­sna, z „po­sza­n o­wa‐ niem pra­wa”, czy­li w tym przy­p ad­k u ko­dek­su my­śliw­skie­g o. Wpraw­dzie pro­jek­ty ich wy­tru­cia, z  któ­ry­mi wy­stę­p o­wa­ły au­stra­lij­skie ga­ze­ty, od­rzu­co­n o, ale z  oko­ło

trzy­stu–czte­ry­stu ty­się­cy Abo­ry­g e­n ów w koń­cu XVIII wie­k u sto lat póź­n iej po­zo­sta‐ ło tyl­k o trzy­dzie­ści–czter­dzie­ści ty­się­cy

160

. Jesz­cze w  po­ło­wie lat trzy­dzie­stych XX

wie­k u „Mo­rze” prze­dru­k o­wa­ło bez sło­wa ko­men­ta­rza cie­k a­wost­k ę ze świa­ta: „Wkrót­ce ma wy­ru­szyć do Afry­k i Cen­tral­n ej Mię­dzy­n a­ro­do­wa Eks­p e­dy­cja dla stu‐

djów nad pig­me­ja­mi i go­ry­la­mi, or­g a­n i­zo­wa­n a przez Ni­n o del Gran­de. Pro­tek­to­rat nad wy­p ra­wą obej­mu­je Uni­wer­sy­tet w  Wii­twa­ter­sjand (Unja Po­łu­dnio­wo161

Afryk.)” . Z przy­by­cia bia­łych z ich tech­n o­lo­g ią i wie­dzą miesz­k ań­cy ko­lo­n ii mie­li też bez wą t­p ie­n ia nie­ma­łe po­żyt­k i. Przede wszyst­k im mo­g li ko­rzy­stać ze zdo­by­czy za­chod‐ niej me­dy­cy­n y, dzię­k i któ­rym uda­ło się opa­n o­wać w pew­n ym stop­n iu od­wiecz­n ą pla­g ę cho­rób tro­p i­k al­n ych, w tym tak prze­ra­ża­ją ­cych jak śpią cz­k a afry­k ań­ska. Za‐

chod­n ią cy­wi­li­za­cję przyj­mo­wa­n o zde­cy­do­wa­n ie le­p iej, gdy jej sym­bo­lem był szpi‐ tal, a nie ko­ściół czy ko­sza­ry. Po stro­n ie zy­sków, choć nie bez za­strze­żeń, na­le­ży też za­p i­sać szkol­n ic­two, zwłasz­cza że je­g o roz­wój na przy­k ład w In­do­chi­n ach przy­czy‐ nił się wbrew za­mia­rom Fran­cu­zów do mo­der­n i­za­cji ko­lo­n ii, a na­stęp­n ie do ich wy‐ zwo­le­n ia

162

. Jed­n ak osta­tecz­n y bi­lans ko­lo­n ia­li­zmu był dla pod­bi­tych po­n u­ry.

Zbrod­n ie w  tym za­g ma­twa­n ym splo­cie zde­cy­do­wa­n ie bar­dziej rzu­ca­ły się w  oczy niż do­bre in­ten­cje. Wy­n i­k a­ły zwy­k le nie z za­mia­ru eks­ter­mi­n a­cji lud­n o­ści ko­lo­n ial‐ nej, lecz z lu­do­bój­czej chę­ci zy­sku pro­wa­dzą ­cej do ru­iny lo­k al­n ych sys­te­mów eko‐

no­micz­n ych. Pod­bi­cie In­dii przez An­g li­k ów do­p ro­wa­dzi­ło na przy­k ład do uni­ce‐ stwie­n ia tam­tej­sze­g o rze­mio­sła, co je­den z  bry­tyj­skich urzęd­n i­k ów sko­men­to­wał słyn­n ym zda­n iem: „na po­lach In­dii bie­le­ją ko­ści ben­g al­skich tka­czy”. Król Le­opold II za­mie­n ił swo­je Wol­n e Pań­stwo Kon­g o w wiel­k i obóz pra­cy przy­mu­so­wej – ca­łą lud­n ość za­p ę­dzo­n o do zbie­ra­n ia mle­k a kau­czu­k o­we­g o, co przy­n o­si­ło mo­n ar­sze ko‐ lo­sal­n e zy­ski. Nad wy­k o­n a­n iem „pla­n ów po­zy­ska­n ia” czu­wa­ło woj­sko, do­p usz­cza‐ ją c się nie­zli­czo­n ych mor­derstw i in­n ych ak­tów prze­mo­cy. W cią ­g u dwu­dzie­stu pa‐ ru lat, do 1908 ro­k u, gdy król pod na­ci­skiem opi­n ii świa­to­wej zo­stał zmu­szo­n y do prze­k a­za­n ia ko­lo­n ii swym pod­da­n ym, czy­li pań­stwu bel­g ij­skie­mu, licz­ba ofiar je­g o sys­te­mu – zbrod­n i oraz epi­de­mii i upad­k u rol­n ic­twa – wy­n io­sła kil­k a, być mo­że na‐

wet dzie­sięć mi­lio­n ów lu­dzi. Trzy de­k a­dy póź­n iej ge­n e­ral­n y gu­ber­n a­tor Kon­g a Bel‐ gij­skie­g o Pier­re Ryck­mans wy­ja­śniał: „Rzą ­dzić, aby słu­żyć – to je­dy­n e wy­tłu­ma­cze‐ 163

nie pod­bo­jów ko­lo­n ial­n ych – a za­ra­zem peł­n e ich uspra­wie­dli­wie­n ie” . W  Pol­sce te­g o ro­dza­ju de­k la­ra­cje by­ły­by cał­k o­wi­cie zbęd­n e. Ro­sną ­ce sze­re­g i zwo­len­n i­k ów pręż­n ej po­li­ty­k i za­mor­skiej przyj­mo­wa­ły dzie­dzic­two ko­lo­n ia­li­zmu bez za­strze­żeń. Idea ko­lo­n ial­n a nie bu­dzi­ła u nas za da­le­k o idą ­cych, de­mo­bi­li­zu­ją ‐ cych re­flek­sji, a  chęć słu­że­n ia „dzi­k im” nie by­ła zbyt po­p u­lar­n a. Na­wet zboż­n e dzie­ło na­wra­ca­n ia po­g an spro­wa­dza­ło się czę­sto w oczach prze­cięt­n e­g o oby­wa­te­la do zbie­ra­n ia przez dzie­ci „sre­be­rek na Mu­rzyn­k a”. Ist­n ie­n ie ko­lo­n ia­li­zmu tak­że na

Za­cho­dzie uwa­ża­n o wcią ż za oczy­wi­ste, ale w Pol­sce by­ło, jak się zda­je, oczy­wi­ste bar­dziej.

Sze­re­g o­wi człon­k o­wie LMiK wie­dzę o  pro­ble­mach ko­lo­n ial­n ych czer­p a­li z  wy‐ daw­n ictw i  pra­sy li­g o­wej. W  do­dat­k u ko­lo­n ial­n ym „Mo­rza” za­miesz­cza­n o oprócz

ar­ty­k u­łów o  pol­skich przed­się­wzię­ciach za­mor­skich i  osią ­g nię­ciach pol­skich emi‐ gran­tów w Ame­ry­ce Po­łu­dnio­wej znacz­n ą licz­bę in­for­ma­cji o po­li­ty­ce ko­lo­n ial­n ej mo­carstw, ich spo­rach i  pro­jek­tach, no­wych ko­le­jach, por­tach i  ko­p al­n iach, zbio‐ rach i ce­n ach pro­duk­tów ko­lo­n ial­n e­g o rol­n ic­twa. Dość re­g u­lar­n ie po­ja­wia­ły się też na ła­mach pi­sma wia­do­mo­ści o „bun­tach Mu­rzy­n ów” czy azja­tyc­k ich ku­li­sów.

Tłu­ma­czo­n o je in­try­g a­mi cza­row­n i­k ów, kon­flik­ta­mi ple­mien­n y­mi oraz taj­n y­mi sto­wa­rzy­sze­n ia­mi, ta­k i­mi jak „zwią ­zek lu­dzi-lam­p ar­tów”, za­wdzię­cza­ją ­cy­mi swe po­wo­dze­n ie ciem­n o­cie i bar­ba­rzyń­stwu. Dzię­k i owym in­for­ma­cjom i fa­cho­wym ko‐ men­ta­rzom pre­n u­me­ra­to­rzy mie­sięcz­n i­k a mo­g li już czuć się oby­wa­te­la­mi świa­ta ko­lo­n ial­n e­g o i spo­so­bić się men­tal­n ie do ży­cia w pol­skich ko­lo­n iach. Z pew­n o­ścią prze­cie­ra­li oczy ze zdu­mie­n ia, gdy w jed­n ym z nu­me­rów w 1934 ro­k u mo­g li prze‐ czy­tać:

Kie­dy bia­ły czło­wiek, któ­re­mu w Eu­ro­p ie jest bez­względ­nie za cia­sno, sta­wia co­raz moc­niej­szą no­gę na Czar­nym Kon­ty­nen­cie, za­mie­nia­jąc z wol­na, ale pew­nie, Afry­kę w eu­ro­p ej­skie go­spo­dar­stwo fol‐­ warcz­ne, […] wśród Mu­rzy­nów bu­dzą­cych się ze swe­go wie­ko­we­go snu le­tar­gicz­ne­go ro­dzi się po‐­ czu­cie sa­mo­wie­dzy ra­so­wej i zro­zu­mie­nie, że Afry­ka, ta ko­leb­ka czar­nej ra­sy, mu­si być i po­zo­stać na za­wsze w jej nie­ogra­ni­czo­nem wła­da­niu. […] Wi­ny Eu­ro­p y i bia­łej ra­sy wo­bec lud­no­ści mu­rzyń‐­ skiej są za­i ste wiel­kie; wy­star­czy tu­taj wska­zać je­dy­nie na fakt, że przez prze­ciąg czte­rech wie­ków bia­ła Eu­ro­p a sta­no­wi­ła głów­ną pod­p o­rę te­go han­dlu isto­ta­mi ludz­kie­mi, któ­ry po­zba­wił czar­ną Afry­kę stu mil­jo­nów lu­dzi, prze­kształ­cił ob­li­cze jej ży­cia spo­łecz­ne­go, oba­lił zor­ga­ni­zo­wa­ny rząd, 164

wy­kosz­la­wił od­wiecz­ny prze­mysł, unie­moż­li­wia­jąc wręcz roz­wój kul­tu­ral­ny…

.

Po­do­bne tek­sty by­ły jed­n ak w  mie­sięcz­n i­k u zu­p eł­n ym wy­ją t­k iem. W  ro­li bo­ha­te‐ rów li­g o­wej pro­p a­g an­dy ob­sa­dza­n o ta­k ie po­sta­cie jak Le­opold II, któ­re­g o do­k o­n a‐ nia ucho­dzi­ły za przy­k ład, jak wie­le mo­że zdzia­łać wy­bit­n a jed­n ost­k a w kwe­stii ko‐

lo­n ial­n ej. Spo­łe­czeń­stwo bel­g ij­skie, przy­p o­mi­n a­n o, „dłu­g o prze­cież uwa­ża­ło swe­g o kró­la i ma­łą garst­k ę je­g o po­wier­n i­k ów za sza­leń­ców, któ­rzy, nie ma­ją c nic do stra‐ ce­n ia, ry­zy­k u­ją afry­k ań­ską awan­tu­rę”

165

. Moż­n a za­ło­żyć, że znacz­n a część dzia­ła‐

czy Li­g i – zwłasz­cza w ostat­n ich la­tach dwu­dzie­sto­le­cia, gdy o naj­roz­ma­it­szych ży‐ wot­n ych kwe­stiach przy­ję­ło się mó­wić w Eu­ro­p ie pro­sto i bez hi­p o­k ry­zji – po­dzie­la‐

ła po­g lą d na po­li­ty­k ę za­mor­ską gło­szo­n y przez Car­la Pe­ter­sa, zdo­byw­cy dla swe­g o nie­miec­k ie­g o ce­sa­rza te­re­n ów dzi­siej­szej Tan­za­n ii (Nie­miec­k a Afry­k a Wschod­n ia). Pe­ters, któ­re­g o oskar­ża­n o o mor­der­stwa i gra­bie­że i osta­tecz­n ie od­wo­ła­n o do Nie‐ miec, gło­sił, że „ce­lem ko­lo­n i­za­cji jest zde­cy­do­wa­n e i po­zba­wio­n e skru­p u­łów wzbo‐ 166

ga­ce­n ie na­sze­g o wła­sne­g o lu­du kosz­tem in­n ych, słab­szych lu­dów” . W Pol­sce po­do­bne zda­n ie wy­ra­żał mię­dzy in­n y­mi se­k re­tarz LMiK Gu­staw Za­łęc‐ ki, twier­dzą c – ja­k o uczeń jed­n e­g o z pro­mi­n ent­n ych przy­wód­ców en­de­cji Sta­n i­sła‐

wa Głą ­biń­skie­g o ze szcze­g ól­n ym na­ci­skiem na ma­te­rię na­ro­do­wą – że „żad­n e­mu pań­stwu […] nie moż­n a brać za złe, je­śli bro­n i ono swej wła­snej eks­p an­sji na­ro­do‐ 167

wo­ścio­wej i czy­n ić to pra­g nie choć­by kosz­tem in­n ych na­ro­do­wo­ści” . W przy­p ad‐ ku II Rzecz­p o­spo­li­tej szło w do­dat­k u nie ty­le o eks­p an­sję, co prze­trwa­n ie pań­stwa i „na­ro­do­wo­ści”. Przed nie­p od­le­g łą Pol­ską sta­ło bo­wiem wid­mo, je­śli nie ka­ta­stro­fy

spo­łecz­n ej i eko­n o­micz­n ej, to co naj­mniej po­g łę­bia­ją ­cej się bie­dy i nie­p rze­zwy­cię‐ żal­n e­g o za­co­fa­n ia, a  to ozna­cza­ło, że cze­k a nas w  Eu­ro­p ie los pa­ria­sów. In­n ej, słab­szej na­ro­do­wo­ści zaś pod rę­k ą nie by­ło. Rok w rok przy­by­wa­ło w Pol­sce mię­dzy­wo­jen­n ej po­n ad czte­ry­sta ty­się­cy oby­wa‐ te­li. Re­k or­do­wo wy­so­k i, naj­wyż­szy w  Eu­ro­p ie przy­rost na­tu­ral­n y (śred­n io oko­ło

pół­to­ra pro­cent; je­dy­n ie Ru­mu­n ia mia­ła po­do­bne wskaź­n i­k i) by­wał po­wo­dem do du­my – ja­k o do­wód wi­tal­n o­ści na­ro­du. O  pod­wa­ża­n iu bo­skie­g o na­k a­zu „Bą dź­cie płod­n i i mnóż­cie się, aby­ście za­lud­n i­li zie­mię” nie śmia­n o na­wet wspo­mi­n ać. Utrzy‐

ma­n ie roz­rod­czo­ści na co naj­mniej do­tych­cza­so­wym po­zio­mie ucho­dzi­ło za ko­n ie‐ czne za­rów­n o z uwa­g i na owe kar­dy­n a­lne „wzglę­dy na­tu­ry ogól­n ej”, jak i „roz­wój 168

na­sze­g o pań­stwa” . A tak­że nie­zwy­k le istot­n e dla obron­n o­ści kra­ju, bo za­p ew­n ia‐ ją ­ce szyb­k i przy­rost za­so­bów si­ły ży­wej. „[…] po­da­ję do wia­do­mo­ści, że w 1940 r. Niem­cy bę­dą li­czy­ły sześć­set trzy­dzie­ści sześć ty­się­cy żoł­n ie­rzy, Ja­p o­n ia sie­dem­set trzy­dzie­ści dzie­więć ty­się­cy, a Pol­ska, da­le­k o mniej­sza od Nie­miec, ta­k ą sa­mą licz­bę po­bo­ro­wych co Ja­p o­n ia” – nie krył sa­tys­fak­cji je­den z li­g o­wych pu­bli­cy­stów. Jed‐

no­cze­śnie go­łym okiem wi­dać by­ło opła­k a­n e na­stęp­stwa owej bio­lo­g icz­n ej ży­wot‐ no­ści. W dru­g iej po­ło­wie XIX wie­k u pra­wie ca­ły nad­mier­n y przy­rost na­tu­ral­n y po‐ chła­n ia­ła emi­g ra­cja. Po I woj­n ie świa­to­wej Sta­n y Zjed­n o­czo­n e naj­p ierw ją ogra­n i‐ czy­ły, a na­stęp­n ie prak­tycz­n ie za­mknę­ły swe te­ry­to­rium przed no­wy­mi wy­chodź­ca‐ mi, po­za „łą ­cze­n iem ro­dzin”. A Bra­zy­lia i Ar­g en­ty­n a wpro­wa­dzi­ły re­g la­men­ta­cję co

do licz­by i kwa­li­fi­k a­cji emi­g ran­tów. W re­zul­ta­cie w cią ­g u pa­ru lat licz­ba miesz­k ań‐ ców wsi na­zy­wa­n ych ob­ce­so­wo „ludź­mi zbęd­n y­mi” – bez­rol­n ych i  ma­ło­rol­n ych

wraz z  ro­dzi­n a­mi – wzro­sła do czte­rech mi­lio­n ów, a  przed sa­mą woj­n ą do pię­ciu i pół mi­lio­n a. Wie­lu z nich ży­ło na gra­n i­cy bio­lo­g icz­n ej eg­zy­sten­cji, nie do­ja­da­ją c, a na przed­n ów­k u na­wet gło­du­ją c. Pol­ska mię­dzy­wo­jen­n a mia­ła w  swych gra­n i­cach – w  sła­bo za­lud­n io­n ych wo­je‐

wódz­twach wschod­n ich – spo­re za­so­by zie­mi, któ­re, pod­da­n e „ko­lo­n i­za­cji we‐ wnętrz­n ej”, mo­g ły być użyt­k o­wa­n e rol­n i­czo. Po­n ad­to dzię­k i osad­n ic­twu na kre­sach te­re­n y te, co spe­cjal­n ie pod­k re­śla­n o, zo­sta­ły­by na­sy­co­n e pol­skim ży­wio­łem. Sza­co‐ wa­n o, że na sze­ro­k o po­ję­tych zie­miach wschod­n ich wy­star­czy zie­mi dla pię­ciu mi‐ lio­n ów ko­lo­n i­stów – przy za­ło­że­n iu, że osad­n ic­two obej­mie też Po­le­sie. Na­le­ża­ło za‐

tem osu­szyć mię­dzy in­n y­mi bło­ta piń­skie, co przy kosz­tach me­lio­ra­cji wy­n o­szą ­cych pa­rę ty­się­cy zło­tych za hek­tar ozna­cza­ło mi­liar­do­we wy­dat­k i i  dzie­sią t­k i lat nie‐ zmier­n ych tru­dów. Oko­ło trzech mi­lio­n ów bez­rol­n ych mo­g ło­by osią ść na swo­ich za‐ go­n ach tak­że w cen­tral­n ych czy za­chod­n ich dziel­n i­cach kra­ju pod wa­run­k iem prze‐ pro­wa­dze­n ia ra­dy­k al­n ej re­for­my rol­n ej, dla któ­rej wcią ż bra­k o­wa­ło wy­star­cza­ją ­ce‐ go po­p ar­cia po­li­tycz­n e­g o. Na­wet jed­n ak gdy­by te wy­ma­g a­ją ­ce ogrom­n ej de­ter­mi‐

na­cji, wy­sił­k u i  cza­su za­my­sły uda­ło się urze­czy­wist­n ić, pro­blem prze­lud­n ie­n ia agrar­n e­g o zo­stał­by – jak do­wo­dzi­li zwłasz­cza na­ukow­cy i  pu­bli­cy­ści zwią ­za­n i z LMiK – roz­wią ­za­n y tyl­k o po­ło­wicz­n ie. Licz­ba miesz­k ań­ców kra­ju w cią ­g u sie­dem‐ na­stu lat, od 1921 do 1938 ro­k u, wzro­sła z dwu­dzie­stu sied­miu do trzy­dzie­stu czte‐ rech mi­lio­n ów; spo­dzie­wa­n o się, że w  cią ­g u na­stęp­n ych dwóch de­k ad osią ­g nie

czter­dzie­ści pięć mi­lio­n ów. Praw­do­p o­dob­n ie pięć mi­lio­n ów z  nich sta­n o­wi­li­by już Ży­dzi – w  oczach pra­wi­cy na­ro­do­wej oby­wa­te­le cał­k o­wi­cie zby­tecz­n i nie­za­leż­n ie od te­g o, czym się zaj­mo­wa­li lub nie zaj­mo­wa­li. Pro­p a­g an­da an­ty­se­mic­k a do­wo­dzi­ła – a  po­g lą d ten u  schył­k u dwu­dzie­sto­le­cia wy­zna­wa­ły też co­raz bar­dziej otwar­cie wła­dze pań­stwo­we – że nie­od­zow­n ym wa‐ run­k iem lep­szej przy­szło­ści kra­ju jest ich ma­so­wa emi­g ra­cja. Wła­sne ko­lo­n ie ogrom­n ie by ta­k ie kom­p lek­so­we roz­wią ­za­n ie upro­ści­ły. Zwią ­zek mię­dzy eks­p an­sją

ko­lo­n ial­n ą a  „kwe­stią ży­dow­ską ” nie był jed­n ak wca­le oczy­wi­sty. W  sze­re­g ach, a na­wet wśród dzia­ła­czy LMiK zda­rza­li się nie­k ie­dy Ży­dzi. Tak na przy­k ład sza­n o‐ wa­n y oby­wa­tel Ja­n o­wa Lu­bel­skie­g o Bo­ruch Szar­fsz­tajn peł­n ił w tym mie­ście funk‐

cję za­stęp­cy prze­wod­n i­czą ­ce­g o Li­g i, a Abra­ham Fin­k er za­ło­żył na­wet w 1936 ro­k u ży­dow­ski od­dział LMiK w Szy­dłow­cu ko­ło Ra­do­mia i pro­wa­dził pro­p a­g an­dę ko­lo‐ nial­n ą w  miej­sco­wych szko­łach. Jed­n ak przed 1939  ro­k iem dzie­więć­dzie­sią t dzie‐ więć pro­cent człon­k ów Li­g i sta­n o­wi­li et­n icz­n i Po­la­cy. Na­le­ża­ła ona do struk­tur na‐

ro­do­wo „eks­k lu­zyw­n ych”, po­g łę­bia­ją ­cych wy­k lu­cze­n ie lud­n o­ści ży­dow­skiej (oraz in­n ych mniej­szo­ści) ze spo­łe­czeń­stwa pol­skie­g o

169

. Jej ce­lem by­ło umac­n ia­n ie mo‐

car­stwo­wej ran­g i Rzecz­p o­spo­li­tej oraz po­mna­ża­n ie pol­skie­g o sta­n u po­sia­da­n ia po‐ za gra­n i­ca­mi kra­ju. Jak pod­k re­ślał pu­bli­cy­sta „Mo­rza”:

Czy szu­ka­my te­re­nów su­row­co­wych i emi­gra­cyj­nych po to, aby za­lać je ży­wio­łem ży­dow­skim? By‐­ naj­mniej. Na­le­ży do­bit­nie stwier­dzić, że te­re­ny dla od­p ły­wu mniej­szo­ści ży­dow­skiej z Pol­ski to jed‐­ no, a ko­lo­nie ja­ko źró­dło su­row­ców i ob­szar pra­cy dla ży­wio­łu pol­skie­go, dla eks­p an­sji go­spo­dar‐­ stwa pol­skie­go – to dru­gie. Zro­zu­mia­łą jest bo­wiem rze­czą, że nie po to pra­gnie­my po­zbyć się nad‐­ mia­ru mniej­szo­ści ży­dow­skiej w Pol­sce, aby na tych no­wych te­ry­to­riach za­mor­skich […] stwa­rzać na no­wo pro­blem ży­dow­ski

170

.

Dzia­ła­cze ko­lo­n ial­n i ostrze­g a­li, że – je­śli pra­wo do osie­dla­n ia się w po­sia­dło­ściach

za mo­rza­mi zo­sta­n ie przy­zna­n e wszyst­k im oby­wa­te­lom II RP bez róż­n i­cy na­ro­do‐ wo­ści – w pol­skich ko­lo­n iach Po­la­cy bę­dą w po­cie czo­ła pra­co­wać na ro­li, a Ży­dzi przej­mą han­del i po­śred­n ic­two. Jed­n o­cze­śnie jed­n ak twier­dzo­n o cza­sem, że ży­dow‐ scy emi­g ran­ci mo­g ą stać się for­p ocz­tą pol­skiej eks­p an­sji, pio­n ie­ra­mi jej wpły­wów go­spo­dar­czych. Bu­du­ją ­cy był tu przy­k ład pierw­sze­g o pol­skie­g o osad­n i­k a w An­g o­li,

hra­bie­g o Mi­cha­ła Za­moy­skie­g o, któ­ry na­wią ­zał bli­skie kon­tak­ty z  dzia­ła­ją ­cy­mi 171

w  ko­lo­n iach ży­dow­ski­mi biz­n es­me­n a­mi – i  na­zy­wał „ich szlach­tą z  Pa­le­sty­n y” . Pa­le­sty­n a, gdzie dzia­ła­ły Pol­sko-Pa­le­styń­ska Izba Han­dlo­wa, od­dział PKO Ban­k u Pol­skie­g o w Tel Awi­wie, przed­sta­wi­ciel­stwo LOT, sta­n o­wi­ła no­ta­be­n e swo­isty po­li‐ gon dla pol­skich ini­cja­tyw „qu­a si-ko­lo­n ial­n ych”. „Mo­rze” w  ar­ty­k u­le z  oka­zji po‐ wo­ła­n ia na po­czą t­k u 1934 ro­k u Pol­skie­g o Ko­mi­te­tu Pro­p a­le­styń­skie­g o stwier­dzi­ło z sa­tys­fak­cją : „z ca­łą świa­do­mo­ścią za­czy­n a­my wprzę­g ać do ry­dwa­n u na­szej po­li‐ ty­k i ko­lo­n ial­n ej wpły­wo­wy i umie­ją ­cy pra­co­wać na po­lu han­dlo­wem ele­ment ży‐ 172

dow­ski” . Te ra­chu­by nie za bar­dzo się jed­n ak spraw­dza­ły. Funk­cjo­n a­riu­sze pu‐ blicz­n i od­p o­wie­dzial­n i za zdo­by­wa­n ie ryn­k ów za­g ra­n icz­n ych „mie­li żal do Ży­dów, że nie umie­li czy nie chcie­li wy­k o­rzy­stać swo­ich przy­sło­wio­wych zdol­n o­ści han­dlo‐ 173

wych i ko­n ek­sji za­g ra­n icz­n ych i fa­mi­lij­n ych” . Pa­le­sty­n a by­ła tak­że przed­mio­tem za­bie­g ów dy­p lo­ma­tycz­n ych MSZ zmie­rza­ją ­cych do zwięk­sze­n ia kwot imi­g ra­cyj‐

nych, z  oba­wy przed re­a k­cja­mi arab­ski­mi usta­lo­n ych przez spra­wu­ją ­cych tam man­dat Bry­tyj­czy­k ów na ni­skim po­zio­mie, a w do­dat­k u ob­n i­ża­n ych (w 1936 po za‐

miesz­k ach w Jaf­fie). Ak­cji tej – zgod­n ej z pra­g nie­n ia­mi sy­jo­n i­stów, czy­li tej czę­ści ży­dow­skiej spo­łecz­n o­ści w  Pol­sce, któ­ra dą ­ży­ła do od­zy­ska­n ia i  za­sie­dle­n ia hi­sto‐

rycz­n ej „sie­dzi­by na­ro­do­wej” – nie da się jed­n ak za­k wa­li­fi­k o­wać ja­k o pol­skiej eks‐ pan­sji ko­lo­n ial­n ej. Nie przy­n io­sła też ona istot­n e­g o po­stę­p u w  „kwe­stii ży­dow‐

skiej”. Choć emi­g ran­ci z Pol­ski sta­n o­wi­li czter­dzie­ści pro­cent ży­dow­skich osad­n i­k ów w Pa­le­sty­n ie, ich łą cz­n a licz­ba wy­n io­sła w la­tach 1921–1935 je­dy­n ie oko­ło stu dzie‐ się­ciu ty­się­cy, co od­p o­wia­da­ło trzy–czte­ro­rocz­n e­mu przy­ro­sto­wi na­tu­ral­n e­mu lud‐ 174

no­ści ży­dow­skiej . Ka­ta­stro­fal­n e prze­lud­n ie­n ie kra­ju nie by­ło nie­uchron­n e, gdy­by nad­miar si­ły ro‐

bo­czej, nie­za­leż­n ie od po­cho­dze­n ia i wy­zna­n ia, mógł zo­stać wchło­n ię­ty przez prze‐ mysł, jak sta­ło się to wcze­śniej w  kra­jach za­chod­n iej Eu­ro­p y. Am­bit­n e ską ­d­in­ą d pla­n y uprze­my­sło­wie­n ia kra­ju sta­ły jed­n ak u nas pod wiel­k im zna­k iem za­p y­ta­n ia z po­wo­du bra­k u do­stę­p u do su­row­ców w roz­są d­n ych ce­n ach. Przed I woj­n ą świa­to‐ wą w  han­dlu świa­to­wym obo­wią ­zy­wa­ły za­sa­dy mniej wię­cej li­be­ral­n e, po jej za‐

koń­cze­n iu pod­p o­rzą d­k o­wa­n o go po­trze­bie sa­mo­wy­star­czal­n o­ści i  pod­n o­sze­n ia obron­n o­ści po­szcze­g ól­n ych państw. Był to czas ba­rier cel­n ych, li­mi­tów, kon­tyn­g en‐ tów eks­p or­to­wych i  im­p or­to­wych oraz wo­jen han­dlo­wych. Pań­stwa sła­be eko­n o‐ micz­n ie i  po­li­tycz­n ie nie mia­ły wpły­wu na ce­n y su­row­ców, zwłasz­cza stra­te­g icz‐ nych. W  ostat­n im ro­k u przed kry­zy­sem świa­to­wym Pol­ska spro­wa­dzi­ła pro­duk­ty ko­lo­n ial­n e za dzie­więć­set osiem­dzie­sią t sześć mi­lio­n ów zło­tych (w tym ba­weł­n y za trzy­sta dwa­n a­ście mi­lio­n ów, ka­wy za trzy­dzie­ści trzy mi­lio­n y, her­ba­ty za dzie­więt‐ na­ście mi­lio­n ów, kau­czu­k u za dwa­n a­ście mi­lio­n ów) oraz su­row­ce che­micz­n e i ru­dy

me­ta­li, pła­cą c do­staw­com cen­n y­mi de­wi­za­mi. Ów „krwa­wo za­p ra­co­wa­n y grosz” bo­g a­cił in­n ych. W 1936 ro­k u przy­wóz z kra­jów za­mor­skich wy­n iósł sześć­set mi­lio‐

nów – jak oce­n ia­n o, za jed­n ą trze­cią pro­duk­tów pol­scy im­p or­te­rzy mu­sie­li prze­p ła‐ cić. W la­tach od 1925 do 1935 mie­li­śmy z kra­ja­mi po­za­eu­ro­p ej­ski­mi ujem­n y bi­lans 175

han­dlo­wy na łą cz­n ą su­mę 3783  mi­lio­n ów zło­tych

. Dzię­k i wła­snym ko­lo­n iom –

sta­n o­wią ­cym źró­dło ta­n ich su­row­ców ku­p o­wa­n ych za zło­tów­k i lub za wy­twa­rza­n e w kra­ju to­wa­ry – w krót­k im cza­sie, tłu­ma­czy­li dzia­ła­cze Li­g i, nasz prze­mysł sta­n ą ł‐

by na no­g i. Pol­skie fir­my mo­g ły­by aku­mu­lo­wać ka­p i­tał, bu­do­wać fa­bry­k i i za­trud‐ niać wy­chodź­ców ze wsi. Nie wszy­scy pew­n ie miesz­k ań­cy Rzecz­p o­spo­li­tej za­cie­ra­li rę­ce na myśl o ob­n i­że­n iu kosz­tów za­k u­p u azbe­stu czy si­za­lu, ale już za­p o­wia­da­n y spa­dek cen owo­ców po­łu­dnio­wych mógł za­chę­cić do po­p ie­ra­n ia LMiK każ­de­g o w za­sa­dzie oby­wa­te­la.

[…] nie do­wo­zi­li­by­śmy ja­błek z Ka­li­forn­ji lub Au­stral­ji, któ­re w han­dlu kosz­tu­ją 3,50 zł za kg, a wi‐­ no­gron z Hisz­p an­ji za zł 5, lecz for­so­wa­li­by­śmy te owo­ce w na­szych ko­lon­jach. Wy­szło­by to na ko‐­ rzyść tak ko­lon­jom, jak i nam i wów­czas nie pła­ci­li­by­śmy za ba­na­na prze­szło 1 zł za sztu­kę, za po‐­ ma­rań­cze zł 0,70–0,75, a za orzech ko­ko­so­wy po pa­rę zło­tych, bo wia­do­mo, że w ko­lon­jach gra­ją nim mał­p y w pił­kę, a ba­na­na­mi ob­że­ra­ją się. Ma­ła Kry­sia, chcąc so­bie ku­p ić orzesz­ki ży­dow­skie „świe­żo pie­czo­ne”, nie mu­sia­ła­by pła­cić za 10 dkg kil­ka­dzie­siąt, lecz naj­wy­żej kil­ka­na­ście gro­szy

176

.

„Ma­ła Kry­sia”, ama­tor­k a pie­czo­n ych orzesz­k ów, nie mo­g ła so­bie jesz­cze zda­wać spra­wy, że ich ce­n a to je­den z wą t­k ów za­g ad­n ie­n ia o dzie­jo­wej do­n io­sło­ści. „Jest to kwe­stja, któ­ra ma w so­bie Ham­le­tow­skie »być al­bo nie być«, spra­wa, od któ­rej za‐

le­ży, czy bę­dzie­my wiel­k im na­ro­dem, mo­car­stwo­wem pań­stwem, czy za­du­si­my się w na­szych dzi­siej­szych cia­snych gra­n i­cach, jest to czyn, któ­ry mu­si­my urze­czy­wist‐ nić, bo zmu­sza nas do te­g o po pro­stu na­sze pra­wo do ży­cia” – prze­k o­n y­wał pre­zes

Zwią z­k u Pio­n ie­rów Ko­lo­n ial­n ych Ka­zi­mierz Głu­chow­ski i wzy­wał do „[…] śmia­łej, mę­skiej ak­cji, któ­ra by w  myśl ja­sno opra­co­wa­n e­g o pla­n u po lin­ji zde­cy­do­wa­n ej po­szła ku zdo­by­ciu dla pań­stwa, względ­n ie dla na­ro­du pol­skie­g o moż­li­wie naj­więk‐ sze­g o te­re­n u dla eks­p an­sji, te­re­n u, na któ­rym mo­g li­by­śmy pod ha­słem no­wej czy „dru­g iej” Pol­ski stwo­rzyć no­we, ko­lon­jal­n e spo­łe­czeń­stwo pol­skie…”

177

. Po­zo­sta­wa‐

ło jesz­cze tyl­k o wcie­lić te za­mia­ry w czyn. Je­dy­n y­mi ko­lo­n ia­mi, któ­rych sta­tus, jak mnie­ma­n o, nie jest jesz­cze w peł­n i usta‐ lo­n y i prze­są ­dzo­n y, by­ły w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­n ym te­ry­to­ria man­da­to­we obej­mu­ją ­ce by­łe ko­lo­n ie nie­miec­k ie, któ­rych Niem­cy zrze­k ły się w  ar­ty­k u­le 119 trak­ta­tu wer­sal­skie­g o

178

. Od tej chwi­li zwierzch­n ią wła­dzę nad ni­mi spra­wo­wa‐

ła Li­g a Na­ro­dów. Na pod­sta­wie ar­ty­k u­łu 22  pak­tu Li­g i Na­ro­dów sta­n o­wią ­ce­g o pierw­szy roz­dział trak­ta­tu za­rzą d nad daw­n y­mi po­sia­dło­ścia­mi nie­miec­k i­mi i opie‐ kę nad ich miesz­k ań­ca­mi „jesz­cze nie­zdol­n y­mi do rzą ­dze­n ia się sa­mo­dziel­n ie

w  szcze­g ól­n ie trud­n ych wa­run­k ach no­wo­żyt­n e­g o świa­ta” po­wie­rzo­n o „tym­cza­so‐ wo” Wiel­k iej Bry­ta­n ii i jej do­mi­n iom Au­stra­lii i Afry­ce Po­łu­dnio­wej oraz Fran­cji ja‐

ko man­da­ta­riu­szom Li­g i. Opie­k a ta mia­ła trwać do chwi­li eman­cy­p a­cji po­wie­rzo‐ nych mo­car­stwom lu­dów, a  za­tem przez czas nie­okre­ślo­n y. Prze­p is nie prze­wi­dy‐ wał moż­li­wo­ści zmia­n y man­da­ta­riu­sza – ale też jej nie za­bra­n iał. W zwią z­k u z tym

nada­rza­ła się oka­zja po­wo­ła­n ia się przez kra­je za­in­te­re­so­wa­n e zmia­n ą owe­g o sta‐ nu rze­czy na art. 19  pak­tu Li­g i Na­ro­dów. Prze­wi­dy­wał on, że Zgro­ma­dze­n ie Li­g i Na­ro­dów mo­że wzy­wać człon­k ów Li­g i, aby „przy­stą ­p i­li do po­n ow­n e­g o zba­da­n ia

trak­ta­tów, któ­re nie da­ją się już sto­so­wać, oraz po­ło­że­n ia mię­dzy­n a­ro­do­we­g o, któ‐ re­g o dal­sze trwa­n ie mo­g ło­by za­g ra­żać po­k o­jo­wi”. Do te­g o prze­p i­su, bę­dą ­ce­g o re­cep­tą na re­wi­zję po­wo­jen­n ych trak­ta­tów, Niem­cy od­wo­ły­wa­li się no­to­rycz­n ie przy naj­roz­ma­it­szych spra­wach; w  pró­bach pod­wa­że‐

nia ko­lo­n ial­n e­g o sta­tus quo mo­g li li­czyć na ostroż­n e i wy­ra­cho­wa­n e po­p ar­cie Pol‐ ski. Pra­sa nie­miec­k a wy­k a­zy­wa­ła z ko­lei nie­k ie­dy pew­n e zro­zu­mie­n ie dla pol­skich po­stu­la­tów ko­lo­n ial­n ych. Rzecz ja­sna, ta męt­n a zbież­n ość in­te­re­sów mu­sia­ła nie‐ uchron­n ie prze­ro­dzić się w  kon­flikt, gdy­by rze­czy­wi­ście mia­ło dojść do no­we­g o dzie­le­n ia man­da­tów. W Niem­czech uwa­ża­n o pol­skie ocze­k i­wa­n ia w kwe­stii man­da‐ tów za ab­sur­dal­n e, a al­g o­ryt­my ma­ją ­ce okre­ślić, ja­k a część by­łych ko­lo­n ii nie­miec‐ 179

kich po­win­n a nam przy­p aść, na­zwa­n o „al­g e­bra­icz­n ym żar­ci­k iem” . Re­la­cje z Niem­ca­mi na płasz­czyź­n ie ko­lo­n ial­n ej by­ły w ogó­le zresz­tą wy­ją t­k o­wo

– na­wet jak na to fru­stru­ją ­ce są ­siedz­two – po­k ręt­n e i szcze­g ól­n ie nie­szcze­re. Nie‐ wy­k lu­czo­n e na przy­k ład, że ca­ła pol­ska mię­dzy­wo­jen­n a przy­g o­da za­mor­ska za­czę‐ ła się wła­śnie z  po­wo­du Nie­miec. Ist­n ie­ją bo­wiem po­szla­k i, że wstą ­p ie­n ie do Li­g i Mor­skiej i Rzecz­n ej dzia­ła­czy ko­lo­n ial­n ych i zmia­n a na­zwy na Li­g ę Mor­ską i Ko­lo‐ nial­n ą by­ło po­czą t­k o­wo je­dy­n ie ma­n ew­rem po­li­tycz­n ym, któ­re­g o ce­lem by­ło tor‐

pe­do­wa­n ie eks­p an­syw­n ych żą ­dań Nie­miec i  dzia­łal­n o­ści ich or­g a­n i­za­cji ko­lo­n ial‐ nych. W pry­wat­n ej roz­mo­wie z jed­n ym z dzia­ła­czy Li­g i ge­n e­rał Or­licz-Dre­szer zdra‐ dził, że Pol­ska nie za­mie­rza upra­wiać ko­lo­n ia­li­zmu, na­to­miast zgła­sza­ją c swe żą ­da‐

nia, chce za­p o­biec od­zy­ska­n iu przez Niem­cy ich daw­n ych po­sia­dło­ści. Po ostat­n iej woj­n ie przy­zna­wa­n o, że rosz­cze­n ia ko­lo­n ial­n e mo­g ły być rze­czy­wi­ście „for­mą po‐ 180

le­mi­k i z re­wi­zjo­n i­zmem nie­miec­k im” . W  okre­sie, gdy Li­g a roz­p o­czy­n a­ła dzia­łal­n ość pod swym no­wym szyl­dem, pio‐ nie­rzy ko­lo­n ial­n i by­li prze­świad­cze­n i, że w 1931 ro­k u na­stą ­p i no­wy po­dział man‐

da­tów ko­lo­n ial­n ych. W  rze­czy­wi­sto­ści by­ły to tyl­k o po­boż­n e ży­cze­n ia i  po­g ło­ski nie­p o­p ar­te żad­n y­mi kon­k re­ta­mi. Dłu­g o ocze­k i­wa­n a re­wi­zja nie na­stą ­p i­ła, roz­trzą ‐ sa­n e na wszyst­k ie spo­so­by ra­cje for­mal­n o­p raw­n e za przy­zna­n iem Pol­sce man­da­tu na jed­n ą przy­n aj­mniej ko­lo­n ię po­n ie­miec­k ą oka­za­ły się kom­p let­n ie bez­war­to­ścio‐ we. Się­g nię­to za­tem po in­n e ar­g u­men­ty – ko­n iecz­n ość spra­wie­dli­we­g o i ko­rzyst­n e‐ go dla ca­łej ludz­k o­ści roz­strzy­g nię­cia wła­dzy nad te­ry­to­ria­mi ko­lo­n ial­n y­mi na cał‐ ko­wi­cie no­wych za­sa­dach. Już na po­czą t­k u za­mor­skiej eks­p an­sji Eu­ro­p ej­czy­k ów w XVI wie­k u od­ma­wia­n o uzna­n ia praw do wła­da­n ia za­mor­ski­mi zie­mia­mi zdo­byw­com – cho­dzi­ło głów­n ie

o Hisz­p a­n ów – któ­rzy pod­n o­szą c w nich swe fla­g i, nie po­tra­fi­li ich jed­n ak fi­zycz­n ie ob­ro­n ić. Dwa wie­k i póź­n iej Jan Ja­k ub Ro­us­se­a u stwier­dzał: „Aby uza­sad­n ić pra­wo

pierw­sze­g o po­sia­da­cza, trze­ba, aby ob­ją ł je w po­sia­da­n ie nie przez próż­n ą ce­re­mo‐ nię, ale przez pra­cę i upra­wę”

181

. Od te­g o cza­su, aby od­da­lić od sie­bie oskar­że­n ia

o  źle wi­dzia­n e fik­cyj­n e zaj­mo­wa­n ie ogrom­n ych i  sła­bo za­lud­n io­n ych ob­sza­rów, mo­car­stwa ko­lo­n ial­n e de­k la­ro­wa­ły, że te­re­n y te sta­n o­wią „te­re­n o­wo-osad­n i­czą re‐ ze­rwę na­ro­do­wą ” i ja­k o ta­k ie pod­le­g a­ją ochro­n ie praw­n ej na rów­n i z te­ry­to­rium sa­mych me­tro­p o­lii. Owej kon­cep­cji prze­ciw­sta­wia­n o tzw. teo­rię przy­rod­n i­czą uzna‐ ją ­cą , że „tyl­k o lud­n o­ścio­wo i na­ro­do­wo­ścio­wo zdo­by­te te­re­n y ko­lon­jal­n e re­p re­zen‐ tu­ją uza­sad­n io­n ą z punk­tu wi­dze­n ia ety­k i mię­dzy­n a­ro­do­wo­ścio­wej wła­sność na­ro‐ 182

dów” – w imię pra­wa ca­łej ludz­k o­ści do moż­li­wie naj­p eł­n iej­szej eks­p lo­a ta­cji ca­łe‐ go świa­ta przy­ro­dy oraz pra­wa lu­dów do ży­cia i roz­wo­ju fi­zycz­n e­g o i kul­tu­ral­n e­g o.

„Pra­wa te­g o przy­tłu­mić nie zdo­ła ża­den fra­zes, al­bo­wiem te­re­n y ma­ło za­lud­n io­n e i nie­zdol­n e do sa­mo­ist­n e­g o by­to­wa­n ia go­spo­dar­cze­g o i po­li­tycz­n e­g o z ko­n iecz­n o­ści mu­szą być od­da­n e tym, któ­rzy du­szą się go­spo­dar­czo w  prze­lud­n io­n ych kra­jach 183

Eu­ro­p y” – pod­k re­ślał ko­men­ta­tor „Mo­rza”. W  Eu­ro­p ie do państw bez ko­lo­n ii i w więk­szym lub mniej­szym stop­n iu prze­lud­n io­n ych (zwa­n ych też cza­sem „pro­le­ta‐ riac­k i­mi”) na­le­ża­ły Wło­chy, Niem­cy i  Pol­ska, a  w  Azji Ja­p o­n ia. W  ten spo­sób ze swo­imi żą ­da­n ia­mi ko­lo­n ial­n y­mi zna­leź­li­śmy się w to­wa­rzy­stwie dość, jak się mia­ło oka­zać, kło­p o­tli­wym – wśród państw przy­szłej Osi.

Przy­znaw­szy so­bie pra­wa do ko­lo­n ii, trze­ba by­ło jed­n ak owe pra­wa jesz­cze wy‐ eg­ze­k wo­wać. Sta­re pań­stwa ko­lo­n ial­n e po­zo­sta­wa­ły głu­che na proś­by i groź­by. Po‐

zo­sta­wa­ła jesz­cze jed­n a, jak­k ol­wiek ry­zy­k ow­n a dro­g a – in­ter­wen­cja zbroj­n a. „[…] przy­p u­ścić na­le­ży, że na­ro­dy »pro­le­tar­jac­k ie«, za­miast cze­k ać w dzie­dzi­n ie po­li­ty­k i ko­lo­n i­za­cyj­n ej na mię­dzy­n a­ro­do­we unor­mo­wa­n ie sto­sun­k ów, za­sto­su­ją z  my­ślą o po­k o­ju ten nie­p a­cy­ficz­n y, ty­sią ­ca­mi lat hi­stor­ji wy­p ró­bo­wa­n y śro­dek, a mia­n o‐ wi­cie śro­dek go­to­wo­ści do obro­n y swych in­te­re­sów na­wet i  orę­żem”

184

– pi­sał

z apro­ba­tą w 1927 ro­k u dok­tor Za­łęc­k i. I jak się mia­ło oka­zać, nie my­lił się. Choć za­rów­n o LMiK, jak i czyn­n i­k i pań­stwo­we II RP pe­ro­ro­wa­ły co­raz groź­n iej w  mia­rę za­ostrza­n ia się sy­tu­a cji w  Eu­ro­p ie, to zda­wa­ły so­bie spra­wę, że „nie ma w Pol­sce ani jed­n e­g o czło­wie­k a, któ­re­g o by urok awan­tu­ry wo­jen­n ej […] o ko­lo‐ nie, po­cią ­g ał”. „Je­że­li Li­g a wy­p i­sa­ła na swym sztan­da­rze wy­raz »Ko­lo­n ial­n a«, to

nie dla­te­g o, aże­by li­czy­ła na ka­ta­stro­fę geo­lo­g icz­n ą wy­ła­n ia­ją ­cą no­we bez­p ań­skie kon­ty­n en­ty – wy­ja­śniał ze szczyp­tą au­to­iro­n ii au­tor ar­ty­k u­łu w „Mo­rzu” – ale dla‐

te­g o, aże­by spo­p u­la­ry­zo­wać w opin­ji pol­skiej ko­n iecz­n ość wy­stą ­p ie­n ia w Li­dze Na‐ ro­dów w od­p o­wied­n im mo­men­cie z żą ­da­n iem jed­n ej z ko­lo­n ij […] dla Pol­ski”

185

.

Trud­n o na szczę­ście uznać te za­mia­ry za plan ofen­syw­n y i da­le­k o idą ­cy. Po­dob‐ nie jak za­le­ce­n ie za­słu­żo­n e­g o ską ­d­in­ą d uczo­n e­g o geo­g ra­fa, rek­to­ra uni­wer­sy­te­tu po­znań­skie­g o Sta­n i­sła­wa Paw­łow­skie­g o: „Cóż za­tem po­win­n i­śmy ro­bić? Przede wszyst­k iem po­win­n i­śmy wzbu­dzić w so­bie chęć po­sia­da­n ia ko­lo­n ij. Mu­si w nas po‐ wstać go­rą ­ce pra­g nie­n ie do zre­a li­zo­wa­n ia te­g o wiel­k ie­g o ce­lu”

186

. W  od­róż­n ie­n iu

od Włoch czy Nie­miec w Pol­sce li­czo­n o ra­czej na cud niż oręż. W kwiet­n iu 1930 ro­k u ko­men­dant fran­cu­skiej ka­n o­n ie­rki „La Ma­li­cieu­se” ob­ją ł w po­sia­da­n ie w imie­n iu Fran­cji wy­spę Spra­tly, zwa­n ą tak­że Tem­p e­te, jed­n ą z naj‐ więk­szych spo­śród oko­ło stu wy­se­p ek, raf ko­ra­lo­wych i łach piasz­czy­stych ar­chi­p e‐ la­g u o tej sa­mej na­zwie. „Wy­spa ta le­ży po­mię­dzy Bor­n eo an­g iel­skim i Ko­chin­chi‐

ną . Ma 600 m dłu­g o­ści, 300 m sze­ro­k o­ści i oto­czo­n a jest ra­fa­mi ko­ra­lo­we­mi. Lud‐ ność miej­sco­wa trud­n i się eks­p lo­a ta­cją palm ko­k o­so­wych. Z po­wyż­szej wia­do­mo­ści, po­da­n ej przez pi­sma fran­cu­skie, wy­n i­k a, że są jesz­cze na Oce­a n­ji wy­spy nie­n a­le‐ żą ­ce do ni­k o­g o” – pod­k re­ślał z na­dzie­ją re­dak­tor „Mo­rza”

187

.

Roz­dział VI. Uka­ja­li, rze­ka prze­klę­ta

Li­p iec 1930 ro­k u był w prze­wa­ża­ją ­cej czę­ści Pol­ski chłod­n y i desz­czo­wy. Lecz pro‐

fe­sor gim­n a­zjum w Sie­ra­dzu Sta­n i­sław Iwa­n ic­k i jak­by te­g o nie do­strze­g ał, wpa­trzo‐ ny w ja­k ieś da­le­k ie eg­zo­tycz­n e kra­jo­bra­zy. Sprę­ży­stym kro­k iem pio­n ie­ra i zdo­byw‐ cy prze­mie­rzał bru­k o­wa­n e ko­ci­mi łba­mi uli­ce mia­sta, do­k o­n u­ją c ostat­n ich spra‐ wun­k ów przed da­le­k ą po­dró­żą w tro­p i­k i. Nie­daw­n o po dłu­g ich na­le­g a­n iach uda­ło mu się na­mó­wić żo­n ę na wy­jazd i osie­dle­n ie się w Pe­ru, i to w naj­dzik­szym re­g io­n ie

te­g o kra­ju, Mon­ta­n ii – nad rze­k ą Uka­ja­li. Tak więc per­spek­ty­wa ko­lej­n e­g o ro­k u szkol­n e­g o w  gim­n a­zjal­n ych mu­rach w  dzie­się­cio­ty­sięcz­n ym mia­stecz­k u, tkwią ­cym w od­wiecz­n ej bie­dzie i mar­two­cie, szczę­śli­wie się od­da­la­ła.

Pro­fe­sor zda­wał so­bie na­tu­ral­n ie spra­wę, że bro­szu­ry agi­ta­cyj­n e sła­wią ­ce uro­k i Mon­ta­n ii co­k ol­wiek upięk­sza­ją rze­czy­wi­stość. Pa­mię­ta­n o jesz­cze w Sie­ra­dzu trau­mę „go­rą cz­k i bra­zy­lij­skiej”. Wte­dy jed­n ak był to ruch ży­wio­ło­wy, któ­ry po­rwał rze­sze lu­dzi ciem­n ych, nie­świa­do­mych, otu­ma­n io­n ych czę­sto przez agen­tów li­n ii że­g lu­g o‐ wych. A po­mi­mo to więk­szo­ści z nich uda­ło się wy­drzeć pusz­czy zie­mię i urzą ­dzić

so­bie lep­sze ży­cie w  Bra­zy­lii. Obec­n ie spra­wa przed­sta­wia­ła się w  oczach lu­dzi świa­do­mych o  wie­le pew­n iej. Spra­wę pla­n o­wa­n ej emi­g ra­cji uzgod­n io­n o na naj‐ wyż­szych szcze­blach. Po­la­k ów za­p ro­sił do Pe­ru sam pre­zy­dent kra­ju, po praw­dzie tro­chę dyk­ta­tor, Au­g u­sto Le­g u­ía. Usta­le­n ia przy­p ie­czę­to­wa­n o wza­jem­n y­mi ho­n o­ra‐ mi – pre­zy­den­ta Woj­cie­chow­skie­g o ude­k o­ro­wa­n o naj­wyż­szym od­zna­cze­n iem pe­ru‐

wiań­skim, słyn­n ym Or­de­rem Słoń­ca Pe­ru, Au­g u­sta Le­g u­íę od­zna­czo­n o zaś Or­de­rem Or­ła Bia­łe­g o. Po­n ad­to za­n im czyn­n i­k i urzę­do­we ze­zwo­li­ły na zor­g a­n i­zo­wa­n ą emi‐ gra­cję, nad Uka­ja­li wy­sła­n o ofi­cjal­n ą eks­p e­dy­cję ba­daw­czą , któ­ra orze­k ła, że te­re‐ ny ofe­ro­wa­n e przez Pe­ru­wiań­czy­k ów na­da­ją się na pol­skie osad­n ic­two. Rzecz ca­łą po­my­śla­n o z roz­ma­chem. Pol­scy ko­lo­n i­ści mie­li w per­spek­ty­wie ob­ją ć i za­g o­spo­da‐

ro­wać aż pięt­n a­ście ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych ama­zoń­skiej pusz­czy, czy­li ob­szar rów­n y nie­mal ów­cze­sne­mu wo­je­wódz­twu po­mor­skie­mu. Z po­czą t­k iem lip­ca gro­n o pe­da­g o­g icz­n e sie­radz­k ie­g o gim­n a­zjum z księ­dzem pre‐ fek­tem Bin­k ow­skim na cze­le oraz licz­n i ucznio­wie po­że­g na­li kwia­ta­mi od­jeż­dża­ją ‐ ce­g o pro­fe­so­ra i  je­g o mał­żon­k ę. Po dwu­mie­sięcz­n ej po­dró­ży pań­stwo Iwa­n ic­cy

przy­by­li do Pe­ru. Po dal­szych dłu­g ich ty­g o­dniach na­de­szły pierw­sze li­sty, w któ­rych

pro­fe­sor przy­zna­wał, że „na­stą ­p i­ło pew­n e roz­cza­ro­wa­n ie”. Nie ukry­wał, że przy‐ szło im za­miesz­k ać „w ja­k imś chle­wie” wraz z in­n y­mi emi­g ran­ta­mi. „Umiar­k o­wa­n y kli­mat” od­zna­czał się tem­p e­ra­tu­rą do­cho­dzą ­cą do czter­dzie­stu stop­n i, „ży­zna zie‐ mia” oka­za­ła się twar­dą opo­k ą , któ­rą trze­ba by­ło roz­bi­jać ki­lo­fem, lub też by­ła to

dżun­g la tak gę­sto za­ro­śnię­ta, że nie da­wa­ło się jej wy­k ar­czo­wać. Pro­fe­sor Iwa­n ic­k i cie­szył się szcze­g ól­n ie z per­spek­ty­wy po­lo­wań na dzi­k ie zwie­rzę­ta, tym­cza­sem „sam mu­siał kryć się przed nie­mi oraz przed wro­g o uspo­so­bio­n y­mi wo­bec przy­by­szów in­dyj­ski­mi tu­byl­ca­mi”. Po kil­k u mie­sią ­cach, nie zna­la­zł­szy w Pe­ru zło­te­g o ru­n a, po któ­re po­je­chał, i  stra­ciw­szy wszyst­k o, co po­sia­dał, po­sta­n o­wił wró­cić. Na po­dróż okrę­tem nie­do­szli ko­lo­n i­ści nie mie­li pie­n ię­dzy. Zbu­do­wa­li za­tem ma­łą łód­k ę, któ­rą spły­n ę­li nur­tem Uka­ja­li, a po­tem Ama­zon­k i, po wo­dach peł­n ych kaj­ma­n ów i pi­ra‐ nii oko­ło dwóch ty­się­cy ki­lo­me­trów do sto­li­cy re­g io­n u Lo­re­to Iqu­itos – co nie­wą t‐ pli­wie na­le­ży uznać za god­n y uwa­g i wy­czyn spor­to­wy. Tu zde­cy­do­wa­li cze­k ać na 188

oka­zję dar­mo­we­g o po­wro­tu do kra­ju . Spi­ri­tus mo­vens pe­ru­wiań­skie­g o przed­się­wzię­cia, Ka­zi­mierz War­cha­łow­ski, głów‐ ny or­g a­n i­za­tor i pierw­szy dy­rek­tor ko­lo­n ii w Mon­ta­n ii, ob­wi­n ia­n y po­wszech­n ie za nie­p o­wo­dze­n ie pro­jek­tu, wspo­mi­n ał gorz­k o swych ko­lo­n i­stów: „nie­ste­ty wiot­k ie

mie­li mię­śnie i sła­be ser­ca. Po­za kil­k o­ma wy­ją t­k a­mi nie wia­do­mo, po co tu przy­szli. Część roz­p ro­szy­ła się jesz­cze po dro­dze. Więk­szość na­wet nie pró­bo­wa­ła pra­co‐ wać”. Szcze­g ól­n ie za­wód spra­wi­li mu na­zbyt aż licz­n i wśród emi­g ran­tów in­te­li­g en‐

ci: „Oni to wła­śnie roz­bi­li za­p o­czą t­k o­wa­n e z tru­dem i ogrom­n ym wy­sił­k iem dzie­ło, gdyż za­wie­dli się w swych cho­ro­bli­wych am­bi­cjach czy ma­rze­n iach. Jed­n i za­wie­dli się, bo nie otrzy­ma­li spo­dzie­wa­n ych po­sad; dru­dzy, bo nie by­ło kar­to­fli, ma­sła i bu‐ łek; in­n i, bo nie zna­leź­li zło­ta; jesz­cze in­n ych od­strę­czy­ło twar­de drze­wo, ko­n iecz‐ ność pra­cy i  od­p o­wie­dzial­n o­ści za wła­sny los. Prze­stra­szy­li sła­bych, wzbu­rzy­li sil‐ nych, na­mó­wi­li nie­zde­cy­do­wa­n ych i  ucie­k li, nie spró­bo­waw­szy ude­rzyć sie­k ie­rą ani za­siać pierw­sze­g o ziar­n a”

189

. Gło­szą c te je­re­mia­dy, po­mi­jał War­cha­łow­ski dość

nie­wy­g od­n y fakt, że to on sam owych pro­ble­ma­tycz­n ych pio­n ie­rów wy­bie­rał i wy‐ sy­łał za oce­a n. Kwe­stia przy­szło­ści Mon­ta­n ii od daw­n a le­ża­ła na ser­cu ko­lej­n ym wła­dzom pe­ru‐ wiań­skim. Po­ło­żo­n a na wscho­dzie kra­ju, od­dzie­lo­n a od wy­brze­ża – czy­li od ucy­wi­li‐ zo­wa­n ej Co­sty te­re­n a­mi gór­ski­mi; Sier­rą , sze­ro­k im na pa­rę­set ki­lo­me­trów łań­cu‐

chem An­dów – na­le­ży geo­g ra­ficz­n ie ja­k o część sys­te­mu wod­n e­g o Ama­zon­k i do są ‐ sied­n iej Bra­zy­lii. Po­n ad­to do pół­n oc­n ej czę­ści te­g o te­ry­to­rium ro­ścił so­bie pre­ten­sje

in­n y są ­siad – Ko­lum­bia dą ­żą ­ca do opar­cia gra­n i­cy na Ama­zon­ce. Rów­n ież go­spo‐ dar­czo Mon­ta­n ia sta­n o­wi­ła przed stu la­ty or­g a­n izm cał­k o­wi­cie od­ręb­n y od Co­sty. W  tej sy­tu­a cji po­li­tycz­n a wła­dza nad zie­mia­mi nada­ma­zoń­ski­mi, gdzie miesz­k a­ła zni­k o­ma licz­ba bia­łych Pe­ru­wiań­czy­k ów, a  ko­mu­n i­k a­cja z  Li­mą by­ła nie­zwy­k le

ucią ż­li­wa, mo­g ła oka­zać się w ja­k iejś szcze­g ól­n ej dzie­jo­wej chwi­li pro­ble­ma­tycz­n a. Na­to­miast w  oczach pol­skich pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych izo­la­cja Mon­ta­n ii sta­n o­wi­ła waż­k i ar­g u­ment za skie­ro­wa­n iem na­szych osad­n i­k ów wła­śnie nad Ama­zon­k ę. Pe‐

ru­wiań­czy­cy sta­wia­li na Po­la­k ów, za­k ła­da­ją c, że nie bę­dą oni mie­li am­bi­cji, by za‐ ist­n ieć na miej­sco­wej sce­n ie po­li­tycz­n ej. Rze­czy­wi­ście, pol­scy ini­cja­to­rzy ko­lo­n i­za­cji nad Uka­ja­li nie pra­g nę­li mie­szać się do pe­ru­wiań­skiej po­li­ty­k i. Prze­ciw­n ie, mie­li na­dzie­ję, że osad­n i­k om i ich po­li­tycz­n ym li­de­rom uda się od niej ra­dy­k al­n ie od­cią ć, by rzą ­dzić się sa­mo­dziel­n ie lub pra­wie sa­mo­dziel­n ie w  przy­szłej „Dru­g iej Pol­sce”. Ta kwe­stia nie wy­szła jed­n ak po­za luź­n e roz­wa­ża­n ia. „Fakt nie­za­leż­n o­ści eko­n o‐ micz­n ej Mon­tan­ji od Co­sty […] od­bi­je się ko­rzyst­n ie na moż­li­wo­ściach utrzy­ma­n ia na­ro­do­we­g o sta­n u po­sia­da­n ia i unie­moż­li­wi ewen­tu­a l­n e za­k u­sy asy­mi­la­cyj­n e miej‐

sco­wych na­cjo­n a­li­stów. Brak ła­twych po­łą ­czeń z Co­stą spra­wi, że osad­n i­cy pol­scy bę­dą na wie­le lat po­zo­sta­wie­n i sa­mym so­bie” – kon­k lu­do­wał z ostroż­n ym opty­mi‐ 190

zmem ka­p i­tan Mie­czy­sław B. Le­p e­cki . Szczo­dra ofer­ta Pe­ru­wiań­czy­k ów spo­tka­ła się w Pol­sce ze zro­zu­mia­łym za­in­te­re‐ so­wa­n iem; osta­tecz­n ie zor­g a­n i­zo­wa­n ia emi­g ra­cji w  da­le­k iej Mon­ta­n ii pod­ję­ły się

dwa pod­mio­ty. Ja­k o pierw­szy o  kon­ce­sję do władz Pe­ru wy­stą ­p ił Pol­sko-Ame­ry‐ kań­ski Syn­dy­k at Ko­lo­n i­za­cyj­n y utwo­rzo­n y przez bo­g a­tych zie­mian ze wschod­n iej

Ga­li­cji, w któ­rym wo­dzi­ły rej ro­dy Cień­skich i Dzie­du­szyc­k ich. Jed­n ym z waż­n ych uczest­n i­k ów te­g o przed­się­wzię­cia miał być Ka­zi­mierz War­cha­łow­ski, któ­ry jed­n ak szyb­k o po­róż­n ił się z  udzia­łow­ca­mi Syn­dy­k a­tu i  po­sta­n o­wił sta­rać się o  przy­dział zie­mi na wła­sną rę­k ę. W re­zul­ta­cie wio­sną 1927 ro­k u obie stro­n y sta­wi­ły się jed­n o‐ cze­śnie w Li­mie w ro­li kon­k u­ren­tów do pe­ru­wiań­skiej zie­mi. Pe­ru­wiań­czy­cy nie ro‐

bi­li jed­n ak trud­n o­ści – Syn­dy­k at otrzy­mał kon­ce­sję na ko­lo­n i­za­cję mi­lio­n a hek­ta‐ rów, a War­cha­łow­skie­mu przy­zna­n o pół mi­lio­n a hek­ta­rów, z któ­rych sto pięć­dzie‐ sią t ty­się­cy miał pra­wo po pro­stu sprze­dać pod wa­run­k iem wnie­sie­n ia do skar­bu pań­stwa pe­ru­wiań­skie­g o po­ło­wy uzy­ska­n ej za­p ła­ty. Pod­p i­sa­n ie ak­tów kon­ce­syj­n ych wy­p a­dło uro­czy­ście, a  na­wet wzru­sza­ją ­co. W Pe­ru wcią ż ży­wa by­ła pa­mięć o za­słu­g ach dla an­dyj­skiej re­p u­bli­k i pol­skich XIXwiecz­n ych na­ukow­ców i in­ży­n ie­rów – Er­n e­sta Ma­li­n ow­skie­g o, bu­dow­n i­cze­g o naj‐

wy­żej po­ło­żo­n ej ko­lei świa­ta, Edwar­da Ha­bi­cha, za­ło­ży­cie­la po­li­tech­n i­k i w Li­mie, pierw­szej w Ame­ry­ce Po­łu­dnio­wej, czy Alek­san­dra Miecz­n i­k ow­skie­g o, któ­ry za­p o‐ czą t­k o­wał bu­do­wę dróg bi­tych w  kra­ju, prze­p ro­wa­dza­ją c trakt z  por­tu Cal­lao do Li­my. Go­spo­da­rze by­li peł­n i wia­ry, że ro­da­cy ty­lu wy­bit­n ych oso­bi­sto­ści po­mo­g ą

oby­wa­te­lom Pe­ru zwią ­zać kre­sy wschod­n ie z  Co­stą i  przy­czy­n ią się do roz­k wi­tu Mon­ta­n ii. Tkwi­ło w tych ocze­k i­wa­n iach nie­wiel­k ie na po­zór nie­p o­ro­zu­mie­n ie, któ‐ re w  pew­n ym stop­n iu za­wa­ży­ło na ca­łym przed­się­wzię­ciu. Otóż pol­scy osad­n i­cy przy­by­wa­ją ­cy nad Uka­ja­li są ­dzi­li, że Mon­ta­n ia prze­ży­wa la­ta roz­k wi­tu, a  nie że ów roz­k wit prze­wi­dzia­n y jest do­p ie­ro w przy­szło­ści.

Osad­n ic­two w  Pe­ru mia­ło być po­czą t­k o­wo kam­p a­n ią na wpół pań­stwo­wą , fi‐ nan­so­wa­n ą po czę­ści przez Bank Go­spo­dar­stwa Kra­jo­we­g o i  or­g a­n i­zo­wa­n ą pod egi­dą Urzę­du Emi­g ra­cyj­n e­g o. Stą d za­n im zde­cy­do­wa­n o o jej ofi­cjal­n ym po­p ar­ciu,

wy­ru­szy­ła za oce­a n spe­cjal­n a eks­p e­dy­cja ba­daw­cza. Jej kie­row­n ik tech­n icz­n y, ka‐ pi­tan Le­p e­cki, wy­je­chał z  War­sza­wy ja­k o pierw­szy 2  stycz­n ia 1928  ro­k u, wcią ż jesz­cze le­dwo ży­wy po wy­ją t­k o­wo hucz­n ie spę­dzo­n ym syl­we­strze. W po­ło­wie stycz‐ nia uczest­n i­cy wy­p ra­wy spo­tka­li się w  Li­zbo­n ie i  wy­ru­szy­li an­g iel­skim stat­k iem „Al­ban” za oce­a n. Kie­ro­wa­n ie eks­p e­dy­cją po­wie­rzo­n o urzęd­n i­k o­wi z Urzę­du Emi‐ gra­cyj­n e­g o, in­ży­n ie­ro­wi rol­n i­k o­wi Fe­lik­so­wi Ga­dom­skie­mu. Po­zo­sta­li jej uczest­n i­cy two­rzy­li do­bra­n ą kom­p a­n ię pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych, któ­rzy w przy­szło­ści ja­k o pro‐ mi­n ent­n i ak­ty­wi­ści LMiK mie­li trwa­le za­p i­sać się w hi­sto­rii pol­skich po­czy­n ań za‐

mor­skich. Dzien­n i­k arz Mi­chał Pan­k ie­wicz i  Ka­zi­mierz War­cha­łow­ski – ten ostat­n i do­łą ­czył do wy­p ra­wy do­p ie­ro w  Iqu­itos, przy­wo­żą c z  so­bą fil­mow­ca ze zna­n ej agen­cji ki­n e­ma­to­g ra­ficz­n ej Pa­thé, pa­n a Me­ro­v ia­n a – za­li­cza­li się do wpły­wo­wej frak­cji „pa­rań­czy­k ów”. Le­p e­cki i Apo­lo­n iusz Za­rych­ta, ka­p i­tan kor­p u­su geo­g ra­fów, by­li ko­le­g a­mi z  Le­g io­n ów. Dok­tor Alek­san­der Freyd, ab­sol­went spe­cja­li­stycz­n e­g o stu­dium przy Sor­bo­n ie, ucho­dził za naj­lep­sze­g o w  Pol­sce znaw­cę cho­rób tro­p i­k al‐ nych. War­cha­łow­ski wy­stę­p o­wał zaś aż w trzech po­sta­ciach – wła­ści­cie­la kon­ce­sji,

do nie­daw­n a na­czel­n i­k a wy­dzia­łu emi­g ra­cji za­mor­skiej Urzę­du Emi­g ra­cyj­n e­g o oraz nie­za­leż­n e­g o eks­p er­ta. Po­n ad­to za­brał się z  eks­p e­dy­cją po­dró­żu­ją ­cy na wła­sny koszt sześć­dzie­się­cio­let­n i już zie­mia­n in z da­le­k iej Pińsz­czy­zny – zna­k o­mi­ty my­śli­wy

o nie­spo­ży­tych si­łach i że­la­znej wy­trwa­ło­ści – Wło­dzi­mierz Or­da. Chcia­n o wi­dzieć w  nim „wo­len­ta­rza” w  ro­dza­ju pa­n a Za­g ło­by, ale oka­za­ło się, że ani po­g o­dą du‐ cha, ani po­czu­ciem hu­mo­ru z pa­n em Onu­frym rów­n ać się nie mo­że. Dłu­g o są ­dzo‐ no, że wy­brał się za oce­a n dla przy­g ód i  tro­fe­ów my­śliw­skich; osta­tecz­n ie wy­szło

jed­n ak na jaw, że ma na­dzie­ję na­być w  Pe­ru wiel­k i ma­ją ­tek ziem­ski i  z  sza­re­g o, 191

błot­n i­ste­g o Po­le­sia prze­n ieść się w tro­p i­k i

.

Dłu­g ie dni rej­su upły­wa­ły pol­skim ba­da­czom na roz­mo­wach o tym, co cze­k a ich w ba­śnio­wej Ama­zo­n ii i ma­g icz­n ej Mon­ta­n ii, oraz na stu­dio­wa­n iu li­te­ra­tu­ry opi­su‐

ją ­cej te roz­le­g łe te­ry­to­ria. Re­la­cje by­ły ską ­p e i  męt­n e, nie­mniej jed­n ak wy­n i­k a­ło z nich jed­n o­znacz­n ie, że kraj, do któ­re­g o zmie­rza­li, jest nie­mal bez­lud­n y i co się zo‐ wie dzi­k i. W koń­cu stycz­n ia „Al­ban” wpły­n ą ł w uj­ście Ama­zon­k i, ską d do pol­skich te­re­n ów ko­lo­n i­za­cyj­n ych po­zo­sta­wa­ło jesz­cze pra­wie sie­dem ty­się­cy ki­lo­me­trów po­dró­ży rze­k a­mi. W Ma­n a­us, naj­więk­szym mie­ście bra­zy­lij­skie­g o sta­n u Ama­zo­n as,

eks­p er­ci Urzę­du Emi­g ra­cyj­n e­g o i  BGK za­okrę­to­wa­li się na sta­tek miej­sco­we­g o ar‐ ma­to­ra. Wie­k o­wy „San Sa­lva­dor”, je­den z wiel­k iej flo­tyl­li opa­la­n ych drew­n em pa‐ row­ców rzecz­n ych spro­wa­dzo­n ych do Bra­zy­lii na Ama­zon­k ę w mi­n io­n ych cza­sach ba­jecz­n e­g o bo­omu na kau­czuk – nie­k tó­re z  nich, mo­że jesz­cze z  cza­sów Ful­to­n a, mia­ły mon­stru­a l­n e bocz­n e ko­ła przy­p o­mi­n a­ją ­ce wia­trak – po dzie­się­ciu dniach po‐ dró­ży ude­rzył w spły­wa­ją ­cy rze­k ą pień drze­wa i za­to­n ą ł. Nie­zra­że­n i tym eks­p lo­ra‐ to­rzy nie­p o­wstrzy­ma­n ie par­li jed­n ak na za­chód. Prze­sie­dli się na ko­lej­n y sta­tek i już po dwóch mie­sią ­cach że­g lu­g i z Eu­ro­p y uj­rze­li wzno­szą ­ce się na wy­so­k im brze‐

gu im­p o­n u­ją ­ce bu­do­wle Iqu­itos, sto­li­cy Mon­ta­n ii, a do­k ład­n iej rzecz bio­rą c, pe­ru‐ wiań­skiej pro­win­cji Lo­re­to. Dwu­dzie­sto­ty­sięcz­n e mia­sto z  za­g ra­n icz­n y­mi do­ma­mi han­dlo­wy­mi, gma­cha­mi pu­blicz­n y­mi, ho­te­la­mi, re­g u­lar­n y­mi uli­ca­mi, świa­tłem elek­trycz­n ym, a  na­wet tram­wa­jem o  na­p ę­dzie pa­ro­wym – daw­n a XVIII-wiecz­n a mi­sja je­zu­ic­k a – po­dob­n ie jak Ma­n a­us po­wsta­ło w  swym no­wo­cze­snym kształ­cie

w nie­daw­n o mi­n io­n ych cza­sach „go­rą cz­k i kau­czu­k u”. Po­p rze­dzi­ło ów bo­om wy­n a‐ le­zie­n ie wul­k a­n i­za­cji, czy­li spo­so­bu pro­duk­cji gu­my o  sta­bil­n ych wła­ści­wo­ściach. Po­p yt na nią rósł ga­lo­p u­ją ­co od prze­ło­mu XIX i XX wie­k u wraz z roz­bu­do­wą fa­bryk

sa­mo­cho­dów, któ­re przed I woj­n ą świa­to­wą na przy­k ład w Sta­n ach Zjed­n o­czo­n ych pro­du­k o­wa­ły już set­k i ty­się­cy aut rocz­n ie. Je­dy­n ym źró­dłem do­staw kau­czu­k u by­ło wła­śnie do­rze­cze Ama­zon­k i, oj­czy­zna dzi­k o ro­sną ­ce­g o kau­czu­k ow­ca bra­zy­lij­skie­g o. Cu­dzo­ziem­cy po­dró­żu­ją ­cy stat­k a­mi do Ma­n a­us i  Iqu­itos ubie­ra­li się nie­k ie­dy zgod­n ie z  ko­lo­n ial­n ą mo­dą , w  odzie­n ie tro­p i­k al­n e, a  na­wet za­k ła­da­li ka­ski. W  oczach miej­sco­wych przy­p o­mi­n a­li klow­n ów. W  Ama­zo­n ii obo­wią ­zu­ją ­cym stro‐ jem by­ły ja­sna ma­ry­n ar­k a, żół­te bu­ty, kra­wat w pa­wich ko­lo­rach i słom­k o­wy ka­p e‐ lusz. Do te­g o nie­od­zow­n y sy­g net na dło­n i – w la­tach mię­dzy­wo­jen­n ych z bry­lan‐ tem już co naj­wy­żej trzy­k a­ra­to­wym. Wcze­śniej, w cza­sach pro­spe­ri­ty, sza­n u­ją ­cy się

se­rin­g u­e iro, or­g a­n i­za­tor zbio­ru kau­czu­k u i  han­dlu­ją ­cy nim ku­p iec, no­sił sy­g net z  ośmio­k a­ra­to­wym ka­mie­n iem. Nie­k ie­dy ozda­biał pier­ście­n ia­mi na­wet kil­k a pal‐ ców jak di­wa ope­ret­k i lub ko­k o­ta naj­wyż­szej kla­sy. Przez kil­k a­n a­ście lat pły­n ę­ła do Ama­zo­n ii i  Mon­ta­n ii rze­k a do­la­rów, fun­tów i  fran­k ów. Dzień roz­p o­czy­n ał się

w Iqu­itos od szam­p a­n a, ostryg i naj­droż­szych cy­g ar, koń­czył zaś wy­twor­n y­mi ban‐ 192

kie­ta­mi z udzia­łem dam z Eu­ro­p y w sa­lo­n ach do­p ie­ro co wy­k oń­czo­n ych pa­ła­ców . Hoj­n ie też ło­żo­n o na ce­le pu­blicz­n e, szko­ły, po­mni­k i, ka­n a­li­za­cję. Ale nie na dro­g i. Do Iqu­itos, wy­spy cy­wi­li­za­cji oto­czo­n ej dżun­g lą , nie pro­wa­dził ża­den szlak ko­le­jo‐ wy. Nie wio­dła też zeń żad­n a dro­g a. Tak zresz­tą po­zo­sta­ło do dzi­siaj. Po­n ad czte­ry‐

stu­ty­sięcz­n e Iqu­itos jest naj­więk­szym na świe­cie mia­stem bez po­łą ­czeń ko­le­jo­wych i dro­g o­wych ze świa­tem. Jesz­cze w XIX wie­k u pe­wien an­g iel­ski bo­ta­n ik zła­mał su­ro­wy za­k az ce­sar­skie­g o

rzą ­du Bra­zy­lii i wy­wiózł z Ama­zo­n ii siew­k i kau­czu­k ow­ca. Oka­za­ło się, że drze­wo to do­sko­n a­le ro­śnie mię­dzy in­n y­mi w kli­ma­cie Ma­la­jów i In­dii. Gdy plan­ta­cje kau­czu‐ kow­ców na in­n ych kon­ty­n en­tach osią ­g nę­ły sto­sow­n y wiek, skoń­czył się mo­n o­p ol do­staw­ców znad Ama­zon­k i. Ustał stru­mień pie­n ię­dzy; nie­daw­n i kró­lo­wie ży­cia, se‐ rin­g u­e iros, prze­n ie­śli się, a ra­czej wró­ci­li do chat na przed­mie­ściach i po­rzu­co­n e­g o

nie­g dyś sty­lu ży­cia – nędz­n e­g o i le­n i­we­g o by­to­wa­n ia wła­ści­we­g o ka­bo­k lom. Je­dy‐ nie nie­licz­n ym, któ­rzy prze­rzu­ci­li się na han­del drew­n em al­bo i ku­k u­ry­dzą , uda­ło się utrzy­mać na po­wierzch­n i. Mon­ta­n ia w cią ­g u nie­wie­lu lat po­g rą ­ży­ła się w tro­p i‐

kal­n ej mar­two­cie. Ty­sią ­ce, a  z  cza­sem dzie­sią t­k i ty­się­cy Po­la­k ów – War­cha­łow­ski zo­bo­wią ­zał się spro­wa­dzić nad Uka­ja­li ty­sią c, a  Syn­dy­k at trzy ty­sią ­ce ro­dzin co naj­mniej trzy­oso­bo­wych – mia­ło tchną ć w re­g ion Lo­re­to no­we­g o du­cha i za­in­a u­g u‐ ro­wać w nim epo­k ę no­wo­cze­snej go­spo­dar­k i rol­n ej, któ­ra – po dra­ma­tycz­n ym kra‐ chu na ryn­k u kau­czu­k u – mo­g ła­by stać się fun­da­men­tem trwa­łe­g o roz­wo­ju Mon­ta‐ nii. In­n a rzecz, że po­zy­ski­wa­n ie mlecz­k a kau­czu­k o­we­g o wska­zy­wa­n o ja­k o źró­dło do­cho­dów tak­że dla pol­skich ko­lo­n i­stów, pew­n iej­sze i bar­dziej in­trat­n e niż upra­wa

ku­k u­ry­dzy czy fa­so­li. O da­le­k o idą ­cych na­dzie­jach, ja­k ie wią ­za­n o w Pe­ru z przy­by­ciem pol­skiej eks­p e‐ dy­cji, świad­czy przy­dzie­le­n ie eks­p e­dy­cji ba­daw­czej przez do­wódz­two pe­ru­wiań­skiej

ma­ry­n ar­k i wo­jen­n ej mo­n i­to­ra rzecz­n e­g o „Ca­hu­a pa­n as”, któ­rym eks­p er­ci mie­li prze­być ostat­n ie dwa ty­sią ­ce ki­lo­me­trów dzie­lą ­ce Iqu­itos od wy­zna­czo­n ych te­re‐ nów ko­lo­n i­za­cyj­n ych. Wkrót­ce sta­tek idą ­cy ma­je­sta­tycz­n ie pod prą d z pręd­k o­ścią trzech–pię­ciu ki­lo­me­trów na go­dzi­n ę mi­n ą ł wi­dły rzek Ma­ra­n ion i Uka­ja­li, miej­sce,

gdzie na ma­p ach po­ja­wia się na­zwa Ama­zon­k i. Za gór­n y jej bieg, tzw. rze­k ę źró‐ dło­wą , uwa­ża­n o do po­ło­wy XX wie­k u Ma­ra­n ion, obec­n ie ho­n or ten przy­p a­da Uka‐ ja­li. Tak więc Po­la­cy mie­li wy­ją t­k o­wą szan­sę osie­dlić się nie­mal u źró­deł naj­więk‐ szej rze­k i świa­ta.

Pół­n oc­n ą gra­n i­cę te­re­n ów, któ­re Pe­ru­wiań­czy­cy przy­dzie­li­li Ka­zi­mie­rzo­wi War‐ cha­łow­skie­mu, sta­n o­wi­ła wpa­da­ją ­ca do Uka­ja­li od za­cho­du rze­k a Pi­squi. Sta­ry mo‐ ni­tor do­tarł w oko­li­ce jej uj­ścia po mie­sią ­cu że­g lu­g i, w koń­cu kwiet­n ia. Stą d eks­p er‐

ci spro­wa­dzo­n ym przez War­cha­łow­skie­g o z Eu­ro­p y ośmio­to­n o­wym jach­tem mo­to‐ ro­wym „Jan­k a” wy­ru­szy­li w  gó­rę Pi­squi, by pod­ją ć pierw­sze ba­da­n ia grun­tów prze­zna­czo­n ych pod osad­n ic­two i przy­szłe upra­wy. Jed­n ak owych grun­tów w są ‐ siedz­twie rze­k i nie by­ło; jacht zna­lazł się na ogrom­n ym roz­le­wi­sku, któ­re­g o bez­lud‐ ne brze­g i po­ra­sta­ły głów­n ie trzci­n y chi­cot­za i za­g aj­n i­k i chu­dych drze­wek sa­ti­ki, czy‐

li ro­ślin­n ość cha­rak­te­ry­stycz­n a dla te­re­n ów za­le­wa­n ych co­rocz­n ie przez rze­k ę. W  tej sy­tu­a cji ba­da­cze po­sta­n o­wi­li od­wie­dzić sław­n ą w  oko­li­cy tra­pi­che, czy­li do‐ mo­wą go­rzel­n ię, w któ­rej pe­wien do­świad­czo­n y w swym fa­chu Me­tys pę­dził wód­k ę

z trzci­n y cu­k ro­wej. Utknę­li jed­n ak na mie­liź­n ie. Na­stęp­n ym ce­lem ba­dań by­ła rze‐ ka Agu­a itii prze­ci­n a­ją ­ca w  po­ło­wie te­ren kon­ce­sji. Tu rów­n ież na obu brze­g ach bie­la­ły łą ­czą ­ce się z so­bą kę­p y „sa­ti­k ów”. W od­le­g ło­ści oko­ło dzie­się­ciu ki­lo­me­trów od Uka­ja­li brze­g i pod­n io­sły się wresz­cie i po­ja­wi­ła się na nich sel­wa, dżun­g la z wy‐ so­k o­p ien­n y­mi drze­wa­mi. Tu do­p ie­ro za­czy­n a­ła się ter­ra fir­me, zie­mia, któ­rej rze­k a 193

nie za­le­wa . Pół­n oc­n a kon­ce­sja War­cha­łow­skie­g o, jed­n a z dwóch, ja­k ie mu przy‐ zna­n o, cią ­g nę­ła się mię­dzy rze­k a­mi Pi­squi i  Pa­chi­tea wzdłuż za­chod­n ie­g o brze­g u

Uka­ja­li pa­sem o  sze­ro­k o­ści trzy­dzie­stu pię­ciu ki­lo­me­trów. Za­tem jej trze­cią część zaj­mo­wa­ły var­g em, te­re­n y co­rocz­n ie za­le­wa­n e przez rze­k ę na­wet na osiem–dzie‐ więć mie­się­cy. W prak­ty­ce, po­n ie­waż w od­le­g ło­ści kil­k u–kil­k u­n a­stu ki­lo­me­trów za‐

czy­n a­ły się nie­mal bez­lud­n e ob­sza­ry dżun­g li, gdzie ko­czo­wa­li je­dy­n ie „dzi­cy”, czy­li wol­n i In­dia­n ie, na pol­skie osie­dla rol­n i­cze po pro­stu fi­zycz­n ie bra­k o­wa­ło miej­sca. Tak­że na var­g em, jak w ca­łej Mon­ta­n ii, miesz­k a­li cza­sem lu­dzie w cha­tach na pa‐ lach. Do tych pa­li uwią ­za­n a by­ła za­wsze go­to­wa do użyt­k u łódź – bo gdy nad dżun­g lą w gó­rze rze­k i sza­la­ły bu­rze, Uka­ja­li przy­bie­ra­ła na­wet o czte­ry–pięć me‐ 194

trów w cią ­g u jed­n ej no­cy . Nie by­ły to dla rol­n ic­twa wa­run­k i opty­mal­n e. Gor­sze jesz­cze dla osad­n ic­twa oka­za­ły się sto­sun­k i wod­n e nad wschod­n im do­p ły‐

wem Uka­ja­li, gdzie swe pół­n oc­n e te­re­n y kon­ce­syj­n e miał Syn­dy­k at – rze­k ą Ta‐ maya. Uczest­n i­cy eks­p e­dy­cji prze­by­li nią na „Jan­ce” oko­ło trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów,

nie na­tra­fia­ją c na osie­dla ludz­k ie i nie znaj­du­ją c miej­sca do wy­lą ­do­wa­n ia. Ciem­n e, nie­mal czar­n e, choć przej­rzy­ste wo­dy Ta­mayi wdzie­ra­ły się głę­bo­k o w  dżun­g lę, two­rzą c „opi­sy­wa­n ą przez Ju­liu­sza Wer­n e’a  pusz­czę wod­n ą , gdzie las wy­ra­sta z wo­dy, a ry­by ocie­ra­ją się srebr­n ą łu­ską o ko­rę drzew”

195

. Z więk­szą jesz­cze eks‐

pre­sją niż Ver­n e od­ma­lo­wał grun­ty nada­n e Syn­dy­k a­to­wi Ar­k a­dy Fie­dler, któ­ry po‐ dró­żo­wał nad Uka­ja­li pięć lat po eks­p e­dy­cji ba­daw­czej. „W  zie­lo­n ym pół­mro­k u przed­sta­wia się nam nie­zwy­k ły wi­dok. Gdzie­k ol­wiek spoj­rzeć, z  wo­dy wy­ra­sta­ją drze­wa. U gó­ry, wśród ko­n a­rów, jest peł­n o świa­tła i pta­sich od­g ło­sów, lecz tu, na do­le, nie­ru­cho­ma wo­da uwię­zi­ła w  swej mar­twej ta­fli wszyst­k ie pnie drzew i  wszyst­k ie krze­wy: to ja­k aś nie­sa­mo­wi­ta wi­zja po­to­p u w  Dzień Osta­tecz­n y; […] 196

po­do­bno mo­g li­by­śmy pły­n ą ć pod drze­wa­mi przez dzie­sięć dni” . W  mia­rę po­su­wa­n ia się „Ca­hu­a pa­n a­sa” na po­łu­dnie – choć na­dal wie­le miejsc po­ra­stał od­strę­cza­ją ­cy gą szcz sa­ti­ki – lą d wzdłuż ko­ry­ta Uka­ja­li stop­n io­wo się pod‐ no­sił. Nad rze­k ą Che­sea, gdzie za­czy­n a­ły się te­re­n y po­łu­dnio­wej kon­ce­sji War­cha‐ łow­skie­g o, var­g em zaj­mo­wa­ły już tyl­k o wą ­ski dość pas wzdłuż brze­g ów. Rów­n ież

kon­ce­sja Syn­dy­k a­tu – po obu stro­n ach Rio Tam­bo i Uru­bam­by, któ­re po­łą ­czyw­szy swe wo­dy, two­rzy­ły Uka­ja­li, oraz wi­dłach tych rzek – zda­wa­ła się obej­mo­wać ra­czej ter­ra fir­mi­n o niż te­re­n y za­le­wo­we. Jed­n ak więk­szość miejsc na­da­ją ­cych się na przy‐ szłą ba­zę pol­skich ko­lo­n i­stów i pierw­sze osa­dy za­ję­te już zo­sta­ły przez osie­dla lud‐ no­ści miej­sco­wej. By­ło tu, nad Gór­n ym Uka­ja­li, nie tyl­k o dość su­cho, lecz tak­że tro‐ chę chłod­n iej. Pol­skie kon­ce­sje pół­n oc­n e le­ża­ły na ósmym stop­n iu sze­ro­k o­ści geo‐ gra­ficz­n ej po­łu­dnio­wej, w  stre­fie kli­ma­tu pod­rów­n i­k o­we­g o z  prze­cięt­n ą rocz­n ą

tem­p e­ra­tu­rą dwa­dzie­ścia pięć stop­n i Cel­sju­sza i  no­ca­mi nie­wie­le tyl­k o chłod­n iej‐ szy­mi od dni. „Rów­n o­mier­n ość tem­p e­ra­tu­ry w po­łą ­cze­n iu z du­żą wil­g ot­n o­ścią po‐ wie­trza stwa­rza wa­run­k i nie­sprzy­ja­ją ­ce dla akli­ma­ty­za­cji miesz­k ań­ców Eu­ro­p y

Środ­k o­wej” – stwier­dzi­li z tro­ską eks­p er­ci eks­p e­dy­cji w swej koń­co­wej opi­n ii. Nad Gór­n ym Uka­ja­li (na sze­ro­k o­ści dzie­się­ciu–je­de­n a­stu stop­n i) śred­n ia tem­p e­ra­tu­ra

by­ła o trzy stop­n ie Cel­sju­sza niż­sza, a wia­try znad ośnie­żo­n ych szczy­tów od­le­g łych o  sto ki­lo­me­trów Kor­dy­lie­rów nio­sły w  głą b dżun­g li – co szcze­g ól­n ie w  ra­p or­tach pod­k re­śla­n o – świe­że gór­skie po­wie­trze. Zwłasz­cza no­ce by­ły przy­jem­n ie chłod­n e. Dzię­k i te­mu – oce­n ia­li ba­da­cze – „wa­run­k i kli­ma­tycz­n e umoż­li­wia­ją pra­cę rol­n i­k a, […] za­p ew­n ia­ją c mu nie­zbęd­n y wy­p o­czy­n ek, co po­zwo­li przy­szłe­mu ko­lo­n i­ście 197

pol­skie­mu na ko­n ie­czny wy­si­łek fi­zycz­n y” . Utrzy­my­wa­li tak­że, że tem­p e­ra­tu­ra w  dzień nie prze­k ra­cza trzy­dzie­stu ośmiu stop­n i. Jak twier­dzi­li póź­n iej w  pierw‐

szych li­stach osad­n i­cy, wzra­sta­ła jed­n ak czę­sto do po­n ad czter­dzie­stu stop­n i. Ar­k a‐ dy Fie­dler, któ­ry za­trzy­mał się na dłu­żej w  Ku­ma­rii, ośrod­k u pol­skiej ko­lo­n i­za­cji nad Gór­n ym Uka­ja­li, po­mi­mo urzę­do­we­g o za­p ew­n ie­n ia, że kli­mat jest dla Po­la­k ów od­p o­wied­n i, z tru­dem zno­sił tro­p i­k al­n e upa­ły. Skar­żył się:

Cier­p i­my wszy­scy, lu­dzie i zwie­rzę­ta. Żar kła­dzie się cięż­kim ka­mie­niem na mózg i ser­ce […]. Co‐­ raz wy­żej wzno­si się słoń­ce. Od zie­mi, krze­wów, pni, z do­łu i z gó­ry zie­je strasz­li­wym skwa­rem. Roz­p a­lo­ne po­wie­trze sta­je się co­raz cięż­sze i do­kucz­liw­sze […]. W płu­cach mo­i ch za­czy­na­ją dziać się przy­kre rze­czy. Nie mo­gę od­dy­chać […]. Przej­ścia przez otwar­te miej­sca, nie więk­sze niż kil­ka

kro­ków, są praw­dzi­wą ka­tu­szą. Pro­mie­nie słoń­ca dzia­ła­ją w roz­p a­lo­nym le­sie jak ostre strza­ły i po‐­ 198

wo­du­ją na ra­mio­nach, po­p rzez ko­szu­lę, do­tkli­we ukłu­cia

.

Na za­chód od Uka­ja­li, za wi­docz­n ym na ho­ry­zon­cie łań­cu­chem gór, le­ży pła­sko­wyż Gran Pa­jo­n al, roz­le­g ły, się­g a­ją ­cy pod­n ó­ży wy­so­k ich Kor­dy­lie­rów, przed stu la­ty wcią ż ozna­cza­n y na ma­p ach bia­łą pla­mą . To ta­jem­n i­cza oj­czy­zna ko­czow­n i­cze­g o

ple­mie­n ia Kam­p ów, wol­n ych my­śli­wych i  wo­jow­n i­k ów. Dla wła­ści­cie­li ha­cjend w do­rze­czu Uka­ja­li był to te­ren po­lo­wań na lu­dzi po­trzeb­n ych do pra­cy w le­sie i na plan­ta­cjach ba­weł­n y. Nie­k tó­rzy z  ha­cjen­de­rów, jak słyn­n y Pan­cho Var­g as znad rze­k i Tam­bo, schwy­ta­li pod­czas po­n a­wia­n ych przez la­ta wy­p raw i zro­bi­li nie­wol­n i‐ ków z  ty­się­cy In­dian. W  koń­cu jed­n ak prze­bra­li mia­rę. W  1915  ro­k u Kam­p o­wie zjed­n o­czy­li si­ły i  z  ma­czu­g a­mi i  łu­k a­mi ru­szy­li pod prze­wo­dem sław­n e­g o ku­ra­ki

[wo­dza, na­czel­n i­k a] Ta­su­lin­czie­g o z Gran Pa­jo­n a­lu nad Uka­ja­li. W osa­dzie Chi­co‐ sa, w są ­siedz­twie te­re­n ów, któ­re przy­p a­dły po la­tach War­cha­łow­skie­mu, wy­bi­li pół set­k i lu­dzi i  ści­g a­ją c ucie­k a­ją ­cych ha­cjen­de­ros oraz wszel­k ich in­n ych nie­p o­żą ­da‐ nych przy­by­szów, po­spie­szy­li w dół rze­k i, wznie­ca­ją c woj­n ę aż po śred­n i jej bieg. O Ta­su­lin­czim mó­wio­n o w ca­łej Mon­ta­n ii – jak nie­g dyś na Ukra­in­ie o Chmiel­n ic‐

kim – z czcią lub zgro­zą . Kie­dy Kam­p o­wie na­p o­tka­li sil­n iej­szą i le­p iej zor­g a­n i­zo­wa‐ ną obro­n ę, roz­p ro­szy­li się i  prze­p a­dli na wy­ży­n ach Gran Pa­jo­n a­lu. W  ofi­cjal­n ym

opi­sie te­re­n ów ko­lo­n i­za­cyj­n ych o po­wsta­n iu Kam­p ów, choć upły­n ę­ło od tych wy‐ da­rzeń tyl­k o kil­k a­n a­ście lat, nie wspo­mnia­n o ani sło­wem. Przy­szli pol­scy ko­lo­n i­ści o  swo­ich nie­p o­k o­ją ­cych bą dź co bą dź są ­sia­dach mo­g li się do­wie­dzieć je­dy­n ie z  enig­ma­tycz­n ej uwa­g i: „Dla po­rzą d­k u mu­szę za­zna­czyć, że In­dja­n ie wol­n i mo­g ą przed­sta­wiać pew­n e nie­bez­p ie­czeń­stwo dla osad­n ic­twa”

199

.

Po za­k oń­cze­n iu prac ba­daw­czych, pod­czas od­wro­tu znad Uka­ja­li do Li­my, część człon­k ów eks­p e­dy­cji wy­ru­szy­ła do od­le­g łej o sto ki­lo­me­trów sta­cji ko­le­jo­wej Oco‐

pa. Pierw­szy etap tej po­dró­ży wiódł rze­k ą Tam­bo. Pew­n e­g o dnia in­diań­ska łódź, nad któ­rą po­wie­wa­ła wiel­k a pol­ska fla­g a, nie­spo­dzie­wa­n ie na­tra­fi­ła na po­ło­żo­n y na brze­g u rze­k i wiel­k i obóz wol­n ych Kam­p ów. Ża­den z nich nie mó­wił po hisz­p ań‐ sku. Pol­skich eks­p lo­ra­to­rów, cze­g o zresz­tą po­tem nie ukry­wa­li, ob­le­ciał strach. Na

twa­rzach ko­czow­n i­k ów spod ka­mien­n e­g o spo­k o­ju prze­świe­ca­ło coś, co nie tyl­k o miesz­czu­cha eu­ro­p ej­skie­g o, lecz tak­że wy­traw­n ych po­dróż­n i­k ów mo­g ło na­p eł­n ić lę­k iem. „Z oczu wy­g lą ­da im zu­chwa­łość, a z wy­k ro­ju ust okru­cień­stwo. In­dia­n in nie jest czło­wie­k iem złym, […] ale prę­dzej gó­ry Man­k a Im­bri­chi za­p ad­n ą się pod zie‐ mię, ani­że­li zro­zu­mie on li­tość lub po­n ie­cha ze­msty […]. Ileż to wy­p raw zgi­n ę­ło

bez śla­du w cze­lu­ściach Ama­zo­n ii! […] Bar­dzo by­li­śmy wów­czas bli­scy pal­my mę‐ 200

czeń­skiej i za­słu­żo­n e­g o ne­k ro­lo­g u w »Ku­rie­rze War­szaw­skim«” – wspo­mi­n a­li Po‐ la­cy. Na szczę­ście wśród gro­ma­dy wo­jow­n i­k ów zja­wi­li się naj­znacz­n iej­si miej­sco­wi ku­ra­ka. A wśród nich ni­ski i chu­dy In­dia­n in w bo­g a­to zdo­bio­n ej pa­sia­stej „kuź­mie”, po­włó­czy­stej sza­cie Kam­p ów, wy­ją t­k o­wo jed­n ak ob­szar­p a­n ej i  plu­g a­wej. Wy­róż‐ nia­ła go po­n ad­to kra­cia­sta, opa­da­ją ­ca na uszy cy­k li­stów­k a, po­do­bna do no­szo‐ nych wów­czas w  War­sza­wie na Wo­li i  Czer­n ia­k o­wie. Wo­jow­n i­cy roz­stą ­p i­li się przed nim z sza­cun­k iem i lę­k iem. Był to ku­ra­ka Ta­su­lin­czi we wła­snej oso­bie. Na je‐

go twa­rzy „ma­lo­wa­ła się li­sia chy­trość i spo­k oj­n e, zim­n e okru­cień­stwo […]. – Ucie‐ szy­ło się ser­ce mo­je, gdy do­wie­dzia­łem się, że nie je­ste­ście ma­la gen­te –  oznaj­mił nie­złą hisz­p ańsz­czy­zną ”

201

. Dzię­k i licz­n ym po­dar­k om i  roz­mo­wom uda­ło się po‐

dróż­n i­k om prze­k o­n ać Kam­p ów, że wszy­scy Po­la­cos są wiel­k i­mi przy­ja­ciół­mi In‐ dian, i – z my­ślą o przy­szłych osad­n i­k ach – na­wią ­zać z ni­mi za­ży­łe sto­sun­k i.

W cią ­g u pa­ru ty­g o­dni in­diań­skie­g o po­wsta­n ia oko­li­ce gór­n e­g o Uka­ja­li do­szczęt‐ nie się wy­lud­n i­ły. Ale w cza­sach, gdy nad rze­k ę przy­by­ła Eks­p e­dy­cja, brze­g i rze­k i by­ły już znów sto­sun­k o­wo gę­sto jak na Mon­ta­n ię za­miesz­k a­n e. Jak sza­co­wa­li na­si eks­p er­ci, na te­re­n ach wszyst­k ich pol­skich kon­ce­sji miesz­k a­ło łą cz­n ie oko­ło pięt­n a‐ stu ty­się­cy lu­dzi, w  tym dwie trze­cie sta­n o­wi­li In­dia­n ie. Pa­rę ty­się­cy głów li­czy­ła

spo­łecz­n ość ci­vi­li­za­dos, czy­li Me­ty­sów lub naj­wy­żej za­a wan­so­wa­n ych cy­wi­li­za­cyj‐ nie In­dian czy­stej krwi. Bia­łych nad Gór­n ym Uka­ja­li miesz­k a­ło nie wię­cej niż pół ty­sią ­ca. Prze­wo­dzi­ło im kil­k u naj­więk­szych ha­cjen­de­rów, wła­ści­cie­li roz­le­g łych ob‐ sza­rów dżun­g li, zie­mi upraw­n ej i se­tek In­dian. Naj­p o­tęż­n iej­szym z nich był Pan­cho Var­g as, „pa­tron” po­n ad ośmiu­set nie­wol­n i­k ów. Z oka­zji przy­by­cia eks­p e­dy­cji po­le‐

cił on zwo­łać wszyst­k ich In­dian, któ­rzy mie­li swe cha­ty w  po­bli­żu je­g o „dwo­ru”, i usta­wić ich w sze­re­g ach we­dług ple­mion. Wraz z za­bie­dzo­n y­mi pra­cą ko­bie­ta­mi

i  wy­stra­szo­n y­mi dzie­cia­k a­mi o  wiel­k ich brzu­chach na pla­cy­k u nad rze­k ą ze­bra­ło się ich oko­ło dwu­stu. Var­g as nie ukry­wał du­my ja­k o pan ży­cia, a nie­k ie­dy i śmier­ci ty­lu pod­da­n ych, pe­wien, że przy­by­szów z Pol­ski na­p eł­n ia to po­dzi­wem. Twier­dził przy tym z try­um­fu­ją ­cą bez­czel­n o­ścią , że pła­ci im za pra­cę

202

.

Wła­ści­cie­le ziem­scy bar­dzo dba­li, by nad gór­n ą Uka­ja­li nie by­ło lu­dzi „ni­czy­ich”, co mo­g ło­by In­dia­n om pod­su­n ą ć nie­bez­p iecz­n ą myśl, że nie mu­szą mieć bia­łe­g o pa‐ na. Oprócz po­ten­ta­ta znad Rio Tam­bo do naj­więk­szych „pa­tro­n ów” wy­k o­rzy­stu­ją ‐

cych pra­cę nie­wol­n i­czą na­le­że­li mię­dzy in­n y­mi Fran­ci­sco Fran­chi­n i z  Lom­bar­dii, po­sia­dacz roz­le­g łych ziem w  oko­li­cach Ku­ma­rii, a  tak­że oso­by pu­blicz­n e – Ra­fa­el So­uza, gu­ber­n a­tor dys­tryk­tu Cal­le­ria, i  Abra­ham Ri­v e­ra, po­seł do par­la­men­tu li‐ mań­skie­g o. Lo­re­to En­ri­que Ur­re­sti, prze­wod­n ik eks­p e­dy­cji z ra­mie­n ia władz, rów‐ nież mógł się po­chwa­lić oko­ło czter­dzie­sto­ma in­diań­ski­mi ro­dzi­n a­mi, któ­re za­mie‐

rzał ra­dy­k al­n ie od­wieść od sta­rych zwy­cza­jów i wie­rzeń. Tra­dy­cyj­n e „kuź­my” i in‐ ne stro­je, pió­ra we wło­sach czy ma­lo­wa­n ie ciał zo­sta­ły im za­bro­n io­n e. W  osie­dlu przy­p o­mi­n a­ją ­cym obóz dzień za­czy­n ał się od gwizd­k a ozna­cza­ją ­ce­g o po­bud­k ę i zbiór­k i w sze­re­g ach z uro­czy­stym wcią ­g nię­ciem na maszt fla­g i pań­stwo­wej, w po‐ 203

do­bny spo­sób też się koń­czył

. Fran­ci­sco Fran­chi­n i od­zna­czał się w tym przy­p ad‐

ku li­be­ra­li­zmem i prak­ty­k o­wa­n ia ple­mien­n ych oby­cza­jów nie zwal­czał. Dzię­k i te‐ mu miał wresz­cie po­le do po­p i­su mon­sieur Me­ro­v ian. Dwo­ił się i tro­ił jak w ukro‐ pie, utrwa­la­ją c na ta­śmie fil­mo­wej tań­ce, ob­rzę­dy, ozdo­by, sta­rych wo­jow­n i­k ów

i mło­de dziew­czę­ta. Sam na tle dżun­g li i ko­ro­wo­dów „dzi­k ich” w gar­n i­tu­rze jak żur‐ na­la, pod kra­wa­tem, w  pa­ry­skich pół­bu­ci­k ach i  sło­mia­n ym ka­p e­lu­szu wy­g lą ­dał mo­że naj­bar­dziej oso­bli­wie z ze­bra­n ych, jak­by wy­bie­rał się na pik­n ik do La­sku Bu‐ loń­skie­g o. In­n i uczest­n i­cy eks­p e­dy­cji spo­g lą ­da­li na tę nie­co far­so­wą fi­g u­rę z po­bła­ża­n iem. Mie­li znacz­n ie bar­dziej od­p o­wie­dzial­n e za­da­n ia. Oprócz grun­tow­n e­g o wy­ba­da­n ia, jak miej­sco­wa lud­n ość in­diań­ska od­n ie­sie się do ko­lo­n i­stów z Pol­ski, sta­ra­li się oce‐

nić moż­li­wo­ści wy­k o­rzy­sta­n ia jej ja­k o si­ły ro­bo­czej, oczy­wi­ście, jak pod­k re­śla­n o i co sa­mo w so­bie pach­n ia­ło w Mon­ta­n ii prze­si­le­n iem re­wo­lu­cyj­n ym – opła­ca­n ej. Za naj­p ra­co­wit­szych, naj­uczciw­szych i  naj­by­strzej­szych – a  tak­że w  oczach lu­dzi 204

nie­uprze­dzo­n ych za pięk­n ych, dum­n ych i  szla­chet­n ych – ucho­dzi­li Kam­p o­wie. Mie­li jed­n ak z  punk­tu wi­dze­n ia bia­łych pra­co­daw­ców istot­n e, wspo­mnia­n e już „przy­wa­ry”, to jest skłon­n o­ści wo­jow­n i­cze oraz licz­n ych wol­n ych i  dzi­k ich po­bra‐ tym­ców. Zu­p eł­n ie ina­czej mia­ła się spra­wa z Ku­n i­ba­mi, a zwłasz­cza Cza­ma­mi. Z ich

po­sta­wą po­g od­n e­g o opor­tu­n i­zmu i we­so­łym, spo­le­g li­wym uspo­so­bie­n iem nie spra‐ wia­li kło­p o­tów. Nie­k ie­dy sa­mi zgła­sza­li się z proś­bą do moż­n ych bia­łych pa­n ów, by się ni­mi „za­opie­k o­wa­li”. Wraz z przy­ję­ciem pod­dań­stwa pa­tron był bo­wiem zo­bo‐ wią ­za­n y ich ubie­rać, da­wać na­rzę­dzia i  bro­n ić. O  przy­szłość nie mu­sie­li się trosz‐

czyć, od­ży­wia­ją c się głów­n ie ba­n a­n a­mi i ry­ba­mi, któ­rych nie­p rze­bra­n e ilo­ści pły‐ wa­ły w rze­k ach Mon­ta­n ii. Nie­ste­ty w pra­cy – co, rzecz ja­sna, by­ło dla przy­szłych ko­lo­n i­stów in­for­ma­cją waż­k ą – po­tra­fi­li się tak urzą ­dzać, że ni­g dy się nie prze­mę‐ cza­li. Za to po­do­bno pra­wie nie zna­li cho­rób nę­k a­ją ­cych in­n e szcze­p y, nie wcho‐ dzi­ło więc w grę „cho­ro­bo­we”

205

.

Z pew­n o­ścią nie­je­den z przy­szłych pol­skich osad­n i­k ów, wśród któ­rych ra­czej nie‐ wie­le by­ło osób go­to­wych pra­co­wać od świ­tu do no­cy jak chło­p i w Pa­ra­n ie, obie­cy‐ wał so­bie wie­czo­ry z węd­k ą lub nie­dzie­le na zło­ci­stych pla­żach Uka­ja­li. Rze­czy­wi‐

ście Mon­ta­n ia i Ama­zo­n ia pod tym wzglę­dem nie mia­ły so­bie rów­n ych na świe­cie. W sa­mej Ama­zon­ce od­k ry­to – tak przy­n aj­mniej mia­ły się spra­wy pod­czas pol­skiej ko­lo­n i­za­cji sto lat te­mu – prze­szło jed­n ą trze­cią wszyst­k ich ga­tun­k ów ryb słod­k o‐

wod­n ych zna­n ych na Zie­mi. Lecz nie­ste­ty, jak stwier­dził ze zgro­zą Fie­dler, był to „prze­ra­ża­ją ­cy świat nie­p o­ję­tej dra­p ież­n o­ści […]. Nad­mier­n a ilość ryb przy­wo­dzi na myśl raj ki­p ią ­cy buj­n ym ży­ciem, ale raj prze­k lę­ty po­że­ra­ją ­cych się wza­jem­n ie 206

stwo­rzeń” . Ten zło­wro­g i eden le­żał tuż pod po­wierzch­n ią ta­jem­n i­czych, żół­tych i męt­n ych, nie­do­stęp­n ych dla wzro­k u wód Uka­ja­li. W kra­in­ie, gdzie po­dró­żo­wa­n o

głów­n ie ło­dzia­mi, a ogrom­n e ob­sza­ry lą ­du przez dłu­g ie mie­sią ­ce do kil­k u me­trów głę­bo­k o­ści za­le­wa­ły rze­k i, wo­da by­ła ży­wio­łem nie­bez­p iecz­n ym i wro­g im. Oprócz kaj­ma­n ów czy­ha­ją ­cych na zdo­bycz na ustron­n ych pla­żach i pi­ra­n ii „mo­g ą ­cych ob‐ 207

jeść czło­wie­k a w cią ­g u kil­k u mi­n ut do szkie­le­tu” ży­ły w rzecz­n ych od­mę­tach strę‐ twy elek­trycz­n e, zdol­n e ogłu­szyć czło­wie­k a prą ­dem o na­p ię­ciu 300–600 V, oraz ra‐

je, czy­li ja­do­wi­te płaszcz­k i – zra­n ie­n ie ich ja­do­wym kol­cem pro­wa­dzi­ło do nie­bez‐ piecz­n ych scho­rzeń, któ­re koń­czy­ły się cza­sem na­wet na przy­k ład utra­tą koń­czy­n y. Fa­tal­n e kom­p li­k a­cje mo­g ły też spo­wo­do­wać ma­łe ob­sce­n icz­n e ryb­k i ca­ñero, któ­re ata­k o­wa­ły lu­dzi, wci­ska­ją c się bą dź w  od­byt, bą dź w  or­g a­n y płcio­we. Dok­tor Freyd, zło­wiw­szy ca­łą ich ko­lek­cję, po­świę­cał wie­le cza­su na ba­da­n ia te­g o fe­n o­me‐ nu, do­tych­czas przez na­ukę nie­wy­ja­śnio­n e­g o. Dok­tor na­le­żał zresz­tą do naj­bar­dziej za­ję­tych człon­k ów eks­p e­dy­cji. Oka­za­ło się

bo­wiem, że do­rze­cze Uka­ja­li to wy­lę­g ar­n ia wszel­k ich cho­rób, i to nie tyl­k o tro­p i­k al‐ nych. Pol­scy eks­p lo­a ta­to­rzy do­świad­czy­li ich na wła­snej skó­rze, gdy tyl­k o pe­ru‐

wiań­ski mo­n i­tor wpły­n ą ł na jej wo­dy. W  po­ło­żo­n ej na trzę­sa­wi­skach cuch­n ą ­cej osa­dzie Ma­hu­iso dzie­więć­dzie­sią t pro­cent miesz­k ań­ców by­ło po­waż­n ie cho­rych: sze­rzy­ły się tam strasz­li­wa le­isz­ma­n io­za, sy­fi­lis, naj­roz­ma­it­sze cho­ro­by pa­so­żyt­n i‐ cze, ma­la­ria. W  Pu­cal­l­p ie, „sto­li­cy” dys­tryk­tu Cal­le­ria, na pół­n oc­n ych te­re­n ach War­cha­łow­skie­g o sześć­dzie­sią t pro­cent lud­n o­ści cier­p ia­ło na ki­łę, po­wszech­n a by­ła ma­la­ria, a zda­rza­ły się i przy­p ad­k i trą ­du. Le­p e­cki uty­k ał z po­wo­du ja­k ie­g oś tro­p i‐ kal­n e­g o grzyb­k a na no­dze, Freyd czymś za­tru­ty le­żał pra­wie nie­p rzy­tom­n y, a ka‐ pi­tan Za­rych­ta za­p adł na cięż­k ą ma­la­rię. W swej re­la­cji Le­p e­cki nie ukry­wał, że w Mon­ta­n ii na­g min­n e są cho­ro­by tro­p i‐

kal­n e, i  przy­zna­wał, że za­n ie­dba­n e i  nie­le­czo­n e, mo­g ą po­wo­do­wać „char­łac­two, nie­zdol­n ość do pra­cy i zwy­rod­n ie­n ie ra­sy”. Osta­tecz­n ie jed­n ak eks­p e­dy­cja uzna­ła, że „umie­jęt­n ie za­sto­so­wa­n e za­p o­bie­g a­n ie, ewen­tu­a l­n ie od­p o­wied­n io prze­p ro­wa‐

dzo­n e le­cze­n ie oraz od­p o­wied­n ie miesz­k a­n ie, ubra­n ie i wła­ści­wy sys­tem od­ży­wia‐ nia, do­sto­so­wa­n e do wa­run­k ów spe­cjal­n ych ży­cia tro­p i­k al­n e­g o, wy­star­cza przy obec­n ym sta­n ie wie­dzy le­k ar­skiej w zu­p eł­n o­ści, aby nie­bez­p ie­czeń­stwo zre­du­k o­wać 208

do mi­n i­mum” . Po za­k oń­cze­n iu swych prac nad Uka­ja­li uczest­n i­cy eks­p e­dy­cji ba­daw­czej wo­dą

i lą ­dem po­dą ­ży­li na za­chód i po mie­sią ­cu po­dró­ży do­tar­li do Li­my. Od­byw­szy prze‐ pi­sa­n e wi­zy­ty ofi­cjal­n e, w  tym au­dien­cję u  pre­zy­den­ta Le­g ui, w  koń­cu czerw­ca 1928  ro­k u, peł­n i nie­za­p o­mnia­n ych wra­żeń, od­p ły­n ę­li do kra­ju. Na kon­ty­n en­cie

ame­ry­k ań­skim prze­by­li łą cz­n ie, jak skru­p u­lat­n ie wy­li­czo­n o, 8885  ki­lo­me­trów. Mniej chwa­lo­n o się kosz­ta­mi wy­p ra­wy, któ­re wy­n io­sły oko­ło czter­dzie­stu ty­się­cy do­la­rów, na owe cza­sy su­mę bar­dzo znacz­n ą . Czę­sto przy­p o­mi­n a­ła o  tym na­to‐ miast pra­sa le­wi­co­wa i lu­do­wa, zwłasz­cza gdy fia­sko pro­jek­tu pe­ru­wiań­skie­g o by­ło już oczy­wi­ste. Fi­n a­lny re­zul­tat prac eks­p e­dy­cji speł­n iał obu­dzo­n e w Pol­sce na­dzie­je

– jak stwier­dzo­n o w osta­tecz­n ych wnio­skach – „mo­ment do roz­p o­czę­cia ko­lo­n i­za­cji pol­skiej w Mon­ta­n ii jest do­g od­n y i że przy od­p o­wied­n iej or­g a­n i­za­cji pró­ba ko­lo­n i‐

za­cji w  tym kra­ju ma wszel­k ie wi­do­k i po­wo­dze­n ia”. Tej opty­mi­stycz­n ej kon­k lu­zji to­wa­rzy­szy­ła jed­n ak za­g ad­k o­wa uwa­g a: „Je­śli cho­dzi o przy­szłość osad­n ic­twa pol‐ skie­g o w  Mon­ta­n ii, Eks­p e­dy­cja wi­dzi po­waż­n e nie­bez­p ie­czeń­stwo w  zbyt wiel­k iej ła­two­ści ży­cia w  do­rze­czu Ucay­a li, cze­mu jed­n a­k że, jak są ­dzi, moż­n a za­p o­biec przez roz­bu­dze­n ie jak naj­więk­szych po­trzeb ży­cio­wych u  przy­szłych osad­n i­k ów 209

i roz­bu­do­wę prze­my­słu rol­n e­g o” . Wy­g lą ­da na to, że eks­p er­ci tro­ska­li się, że pol‐ scy ko­lo­n i­ści wzo­rem Cza­mów, za­do­wa­la­ją c się ry­ba­mi, ba­n a­n a­mi i ry­ba­mi, od­da‐

dzą się nie­rób­stwu. Co naj­dziw­n iej­sze, tak wła­śnie po­n ie­k ą d – gdy idzie o  część osad­n i­k ów – się sta­ło.

W becz­ce mio­du – mo­że nie aż tak wy­bor­n e­g o, jak­by chcie­li naj­bar­dziej za­g o­rza­li zwo­len­n i­cy ko­lo­n i­za­cji w Pe­ru – któ­rą by­ły ofi­cjal­n e usta­le­n ia ko­mi­sji, zna­la­zła się też łyż­k a dzieg­ciu. Ka­p i­tan Le­p e­cki, do któ­re­g o do­łą ­czył też ka­p i­tan Za­rych­ta, zgło‐ sił for­mal­n e za­strze­że­n ie. Obaj oświad­czy­li, że pół­n oc­n e te­re­n y kon­ce­syj­n e (mię­dzy rze­k a­mi Pi­squi i Pa­chi­teą oraz mię­dzy rze­k a­mi Ta­mayą i Che­seą ) nie na­da­ją się do osad­n ic­twa pol­skie­g o. Po II woj­n ie świa­to­wej Le­p e­cki twier­dził na­wet, że z pół­to­ra mi­lio­n a hek­ta­rów, ja­k ie mie­li za­g o­spo­da­ro­wać Po­la­cy, uznał za od­p o­wied­n ie do

ko­lo­n i­za­cji, i  to tyl­k o ty­p u fol­warcz­n e­g o, tj. wy­k o­rzy­stu­ją ­cej na­jem­n ą pra­cę In‐ dian, je­dy­n ie te­re­n y Syn­dy­k a­tu nad Rio Tam­bo – na co jed­n ak bra­k u­je do­sta­tecz‐ nych do­wo­dów

210

.

Żad­n a in­n a z  pa­ru pol­skich im­p rez ko­lo­n ial­n ych nie by­ła po­p rze­dzo­n a tak wszech­stron­n ym i  kosz­tow­n ym re­k o­n e­san­sem. Uczest­n i­cy Eks­p e­dy­cji, ba­da­ją c za‐ sięg wy­le­wów Uka­ja­li, mie­rzą c tem­p e­ra­tu­ry i  wil­g ot­n ość po­wie­trza, ka­ta­lo­g u­ją c flo­rę i  fau­n ę, oce­n ia­ją c po­sta­wę i  hu­mo­ry tu­byl­ców oraz ży­cie go­spo­dar­cze nad rze­k ą , nie do­strze­g a­li, a ści­ślej, do­strze­g ać nie chcie­li, że ca­łe przed­się­wzię­cie ska­za‐ ne jest na po­raż­k ę. Nie­p o­trzeb­n e by­ły ja­k ieś fun­da­men­tal­n e ana­li­zy. Wy­star­czy­ło‐ by tro­chę zdro­we­g o roz­są d­k u i wy­ob­raź­n i, by po­ją ć, że idea ma­so­we­g o osad­n ic­twa w Mon­ta­n ii jest cał­k o­wi­cie fe­n o­me­n al­n ie ode­rwa­n a od rze­czy­wi­sto­ści. Trud­n o jed‐

nak o zim­n ą krew, gdy w grę wcho­dzi­ła za­mor­ska po­sia­dłość wiel­k o­ści wo­je­wódz‐ twa, któ­rą moż­n a by pró­bo­wać po do­bro­ci lub si­łą prze­k ształ­cić w ja­k ą ś ni­by-ko­lo‐

nię na te­ry­to­rium pań­stwa pe­ru­wiań­skie­g o. Jed­n ak po po­wro­cie do Pol­ski po­waż‐ ne wą t­p li­wo­ści, a  mo­że wręcz wy­rzu­ty su­mie­n ia nie opusz­cza­ły ba­da­czy Uka­ja­li: „Jed­n o jest w  tem wszyst­k iem nie­wy­ja­śnio­n e na­le­ży­cie: czy w  kli­ma­cie Mon­tan­ji bę­dzie mógł za­a kli­ma­ty­zo­wać się na sta­le czło­wiek po­cho­dzą ­cy z cen­tral­n ej Eu­ro‐ py? Na to py­ta­n ie nikt nie jest w sta­n ie od­p o­wie­dzieć. Tyl­k o pró­ba prze­p ro­wa­dzo‐ 211

na na ży­wych lu­dziach mo­że wy­k a­zać nie­zbi­tą praw­dę” . Eks­p e­ry­ment „na ży­wych lu­dziach”, a cho­dzi­ło nie tyl­k o o akli­ma­ty­za­cję i kli­mat, opóź­n ił się o pa­rę mie­się­cy w sto­sun­k u do pla­n ów wy­n i­k a­ją ­cych z kon­ce­sji. Wą t‐

pli­wo­ści w  ło­n ie sa­mej eks­p e­dy­cji otrzeź­wi­ły bo­wiem nie­co czyn­n i­k i rzą ­do­we, a  zwłasz­cza ban­k ow­ców. Za­rzą d BGK wy­co­fał się z  obiet­n i­cy fi­n an­so­wa­n ia ak­cji w  Pe­ru. Wo­bec te­g o War­cha­łow­ski za­ini­cjo­wał po­wsta­n ie Spół­dziel­n i Osad­n i­czej „Ko­lo­n ia Pol­ska” z se­n a­to­rem Ste­fa­n em Bo­g u­szew­skim ja­k o pre­ze­sem oraz dwo­ma

in­n y­mi se­n a­to­ra­mi i zna­n y­mi dzia­ła­cza­mi ko­lo­n ial­n y­mi, jak dok­tor Freyd czy dok‐ tor Gu­staw Za­łęc­k i we wła­dzach. Na­stęp­n ie pan Ka­zi­mierz ze swych pię­ciu­set ty­się‐ cy hek­ta­rów grun­tów prze­k a­zał no­ta­rial­n ie spół­dziel­n i dwie­ście dwa­dzie­ścia ty­się‐ cy hek­ta­rów. Już pa­rę ty­g o­dni póź­n iej, w sierp­n iu 1929 ro­k u, Urzą d Emi­g ra­cyj­n y wy­dał „Ko­lo­n ii Pol­skiej” ze­zwo­le­n ie na wer­bu­n ek osad­n i­k ów. Dłu­żej na po­do­bną zgo­dę mu­siał cze­k ać za­rzą d Syn­dy­k a­tu, któ­ry w prze­ci­wień­stwie do spół­dziel­n i, in‐ sty­tu­cji spo­łecz­n ej za­ło­żo­n ej, jak za­k ła­da­n o, przez jed­n ost­k i ide­owe, był przed­się‐

wzię­ciem ko­mer­cyj­n ym, a tak­że miał za­p ew­n e na ce­lu za­bez­p ie­cze­n ie udzia­łow­com na wy­p a­dek re­for­my rol­n ej go­dzi­wych fol­war­k ów za oce­a nem.

Je­sie­n ią 1929 ro­k u w dzien­n i­k ach za­czę­ły się uka­zy­wać ogło­sze­n ia „Ko­lo­n ii Pol‐ skiej” ofe­ru­ją ­ce emi­g ra­cję do kra­ju, gdzie we­dług bro­szu­rek pro­p a­g an­do­wych po‐ ma­rań­cze, ana­n a­sy i  man­g o ro­sły dzi­k o w  pusz­czy, In­dia­n ie nie mo­g li się wprost

do­cze­k ać no­wych są ­sia­dów, a jed­n o po­lo­wa­n ie wy­star­cza­ło, by za­p ew­n ić so­bie za‐ pa­sy dzi­czy­zny na wie­le ty­g o­dni. Za­in­te­re­so­wa­n ie by­ło ogrom­n e, choć nie­bez­k ry‐ tycz­n e. Jak wspo­mniał je­den z chęt­n ych na emi­g ra­cję, któ­ry osta­tecz­n ie wy­je­chał do Bra­zy­lii:

Pan War­cha­łow­ski ta­ki był pew­ny sie­bie i my­ślał, że ja­kie wa­run­ki po­sta­wi, ta­kie każ­dy przyj­mie. Nie mo­głem zgo­dzić się na spół­dziel­czość w  pra­cy i  na dzie­le­nie się po­tem zy­skiem, co we­dług

mnie wy­glą­da­ło na ko­mu­nizm. […] Nie po­do­ba­ły mi się pust­ki nad Ucay­ali na ma­p ie i strasz­nie wiel­ka od­le­głość od sto­li­cy. Wy­jazd do­p ie­ro na dru­gi rok w mar­cu, bo od li­sto­p a­da do mar­ca ca­ły te‐­ ren le­ży pod wo­dą co rok pra­wie. Je­chać 51 dni wo­dą. Ta­kie wa­run­ki i ta­ka dziu­ra to na głu­p ich. Ja się nie dam wziąć na węd­kę

212

.

Jed­n ak wie­lu da­ło się zło­wić – i to nie tyl­k o pre­ze­so­wi „Ko­lo­n ii Pol­skiej”. Oto pa­rę ty­g o­dni po spół­dziel­n i kie­ro­wa­n ej przez se­n a­to­ra Ja­n u­szew­skie­g o zo­sta­ła za­re­je‐

stro­wa­n a przez nie­ja­k ie­g o Jó­ze­fa Si­łę-No­wic­k ie­g o – by­łe­g o, wy­rzu­co­n e­g o za nad‐ uży­cia pra­cow­n i­k a War­cha­łow­skie­g o – spół­dziel­n ia osad­n i­cza „Pol­ska Si­ła w Pe­ru”. Si­ła-No­wic­k i, by­ły rot­mistrz ro­syj­ski, in­k a­so­wał od przy­szłych osad­n i­k ów po trzy‐ dzie­ści zło­tych wpi­so­we­g o oraz po dwie­ście zło­tych za każ­dy na­by­ty udział. Ko­lo­n i‐ ści nie do­cze­k a­li się jed­n ak wy­jaz­du. Ofia­rą No­wic­k ie­g o pa­dło kil­k a­dzie­sią t osób, któ­re wpła­ci­ły w su­mie kil­k a­n a­ście ty­się­cy zło­tych. Afe­rą osad­n i­czą za­ję­ła się po­li‐ cja. Od­n a­la­zła pre­ze­sa „Pol­skiej si­ły w Pe­ru” w War­sza­wie przy ul. Po­lnej 76, gdzie miesz­k ał ja­k o sub­lo­k a­tor

213

. Tań­si by­li oszu­ści we wsiach na Wo­ły­n iu i  Po­le­siu,

gdzie za­p i­sy­wa­n o gro­mad­n ie na wy­jazd do Pe­ru, po­bie­ra­ją c za za­p is pięć zło‐ 214

tych

.

Osta­tecz­n ie „Ko­lo­n ii Pol­skiej” uda­ło się zwer­bo­wać stu pięć­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu ko­lo­n i­stów, któ­rych wy­sła­n o nad Uka­ja­li przez Li­mę w sied­miu par­tiach. Pierw­szą z nich wy­p ra­wio­n o w koń­cu mar­ca 1930 ro­k u. „Wy­jeż­dża­ją ­cych na tu­łacz­k ę emi‐ gran­tów” – jak to uję­ło pi­smo PSL „Piast” „Wo­la Lu­du” – że­g nał na war­szaw­skim dwor­cu sam se­n a­tor Bo­g u­szew­ski. „Pi­sa­li­śmy już kie­dyś, […] że te­re­n y prze­zna­czo‐

ne na ko­lo­n i­za­cję tak ze wzglę­du na od­le­g łość, jak i  in­n e nie­p rzy­chyl­n e wa­run­k i nie na­da­ją się dla na­szej ko­lo­n i­za­cji. […] Pa­tro­n u­je tej wy­sył­ce p. se­n a­tor Bo­g u‐ szew­ski z Bez­p ar­tyj­n e­g o Blo­k u, ten sam, któ­ry […] był zwo­len­n i­k iem naj­ra­dy­k al‐ niej­szej re­for­my rol­n ej, wy­własz­cze­n ia ob­szar­n i­k ów bez od­szko­do­wa­n ia i ob­dzie­le‐ nia chło­p ów zie­mią za dar­mo”

215

. Obec­n ie zaś „po pro­stu chło­p ów wy­sy­ła do Pe­ru,

że­by tam za­bu­do­wy­wa­li pust­k o­wia dla ob­cych, i  da­je im czu­le krzy­żyk na dro­g ę, 216

a  w  Pol­sce po­zo­sta­wia nie­zmie­rzo­n e ob­sza­ry Ra­dzi­wił­łom i  Lu­bo­mir­skim” . Nie był to osą d do koń­ca spra­wie­dli­wy, bo chło­p ów wśród przy­szłych ko­lo­n i­stów moż‐ na by­ło po­li­czyć na pal­cach. Na­to­miast zda­n ie o „tu­ła­czach” oka­za­ło się pro­ro­cze. Po kil­k u ty­g o­dniach wy­czer­p u­ją ­cej po­dró­ży osad­n i­cy zna­leź­li się u ce­lu, w Ku­ma‐

rii. Jak są ­dził Ar­k a­dy Fie­dler, w naj­bar­dziej mo­że od­le­g łym od cy­wi­li­za­cji za­k ą t­k u 217

zie­mi . Osa­dę tę wy­bra­n o na ośro­dek pol­skiej ko­lo­n i­za­cji praw­do­p o­dob­n ie tyl­k o dla­te­g o, że od cza­sów go­rą cz­k i kau­czu­k u stał w niej pu­sty i pod­n isz­czo­n y, ale ob‐ szer­n y ba­rak, w któ­rym wszy­scy przy­by­sze mo­g li ra­zem za­miesz­k ać. Te­g o sa­me­g o jesz­cze dnia sta­n ę­li oko w oko z tro­p i­k al­n ą sel­wą . Przed ni­mi wzno­si­ła się „ścia­n a

zie­lo­n o­ści tak fan­ta­stycz­n a, że zda­je się być ja­k ą ś nie­ziem­ską sce­n ą osza­la­łe­g o te‐ atru. Pal­my, lia­n y, bam­bu­sy, drze­wa pro­ste i ko­śla­we, drze­wa nie­mal po­zio­mo ro‐ sną ­ce, krze­wy więk­sze niż drze­wa, bia­łe jak śnieg li­ście i czer­wo­n e jak krew, […] 218

pusz­cza ama­zoń­ska, naj­wyż­sza i naj­buj­n iej­sza for­ma puszcz na zie­mi” . Każ­dej ro‐ dzi­n ie przy­słu­g i­wa­ło trzy­dzie­ści hek­ta­rów owe­g o „zie­lo­n e­g o pie­k ła”, „go­rą ­ce­g o ko‐ tła buj­n o­ści, wście­k łej roz­rod­czo­ści, sza­łu ży­cia, gdzie ko­cha się po­n ad mia­rę i po­że‐ 219

ra do­szczęt­n ie”, ską d wy­cho­dzi się „przy­tło­czo­n ym wro­g ą ob­co­ścią ” . Nie­k tó­rzy z  przy­by­łych po tej wi­zji lo­k al­n ej ni­g dy już wię­cej nie po­wa­ży­li się

choć­by zaj­rzeć do pusz­czy, nie mó­wią c o pró­bie wzię­cia jej pod upra­wę. Po­dob­n ie jak w Pa­ra­n ie, w grę wcho­dzi­ło tyl­k o trze­bie­n ie pusz­czy spo­so­bem ro­sa­do, czy­li wy‐ pa­la­n ie jej po­szy­cia i za­k ła­da­n ie po­le­tek wprost w po­p io­łach ro­sy, czy­li no­wej po‐ la­n y. Jed­n ak dżun­g le Ama­zo­n ii na­wet po­dróż­n i­k ów oby­tych z tro­p i­k al­n ą czy pod‐

zwrot­n i­k o­wą flo­rą skry­cie nie­p o­k o­iły ja­k o byt od­ręb­n y i swo­isty. „O ile tam każ­dy skra­wek zie­mi po­k ry­wa ro­ślin­n ość szczel­n ie, o  ty­le tu­taj za­le­wa wprost, two­rzą c 220

zie­lo­n y, dy­szą ­cy ży­ciem pan­cerz” – za­uwa­żył Le­p e­cki . Z  ta­k im to prze­dziw­n ym two­rem na­tu­ry mia­ła się zmie­rzyć for­p ocz­ta pol­skich osad­n i­k ów. Wśród pio­n ie­rów nad Uka­ja­li – zda­n iem Ma­rii Boch­dan-Nie­den­thal, żo­n y le­k a­rza ko­lo­n ii, dok­to­ra Zdzi­sła­wa Szy­moń­skie­g o, któ­ra spę­dzi­ła w  Mon­ta­n ii trzy la­ta – moż­n a by­ło wy­róż­n ić trzy cha­rak­te­ry­stycz­n e gru­p y. Jed­ni to ele­ment miej­ski, prze­waż­nie in­te­li­gen­ci szu­ka­ją­cy przy­gód, ma­rzą­cy o zło­cie, któ­re nie­gdyś

pły­nę­ło stru­ga­mi z te­go le­gen­dar­ne­go kra­ju. […] Buj­nej ich fan­ta­zji to­wa­rzy­szy­ło w więk­szo­ści zu‐­ peł­ne nie­p rzy­go­to­wa­nie do cięż­kich wa­run­ków ży­cia eks­p lo­ra­to­ra w Mon­ta­nii, […] pręd­ko sta­li się cię­ża­rem dla ko­lo­nii. Dru­dzy to wszel­kie­go ro­dza­ju wy­ko­le­jeń­cy ży­cio­wi, lu­dzie, któ­rym z róż­nych po­wo­dów wy­god­niej by­ło opu­ścić Pol­skę. […] Nie bra­ko­wa­ło wśród nich wi­chrzy­cie­li, któ­rzy

wkrót­ce uro­śli do ro­li przy­wód­ców nie­za­do­wo­lo­nej więk­szo­ści. Gru­p a trze­cia to praw­dzi­wi osad­ni‐­ cy, pio­nie­rzy. […] Gru­p a ta zma­la­ła do nie­wiel­kiej garst­ki, któ­ra mi­mo pa­nu­ją­ce­go na­stro­ju znie‐­ chę­ce­nia i  nie­za­do­wo­le­nia przy­stą­p i­ła do pra­cy na zie­mi. Ci lu­dzie nie róż­nią się ni­czym od na‐­ szych ko­lo­ni­stów sprzed kil­ku­dzie­się­ciu lat, któ­rzy […] zy­ska­li Po­la­kom sła­wę pierw­szo­rzęd­nych 221

osad­ni­ków w kra­jach Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej

.

Do ko­lo­n i­stów nie­złom­n ych na­le­że­li zresz­tą wca­le nie rol­n i­cy, bar­dzo nie­licz­n i w Ku­ma­rii, lecz na przy­k ład na­uczy­ciel Jó­zef Pie­p rzyk, pew­n a ro­dzi­n a ro­bot­n i­cza z Ło­dzi czy urzęd­n ik ko­le­jo­wy Na­g ór­ski. Żad­n e­g o zro­zu­mie­n ia dla nie­szczę­sne­g o „ma­te­ria­łu ludz­k ie­g o” nie oka­zy­wał w swych ko­re­spon­den­cjach do ga­zet ka­p e­lan ko­lo­n ii ksią dz Fran­ci­szek So­k ół. Pio‐ nier z do­świad­cze­n iem w Pa­ra­n ie pi­sał z fu­rią : Nie za­sta­na­wia­no się zu­p eł­nie, ko­go moż­na wy­sy­łać do Pe­ru. Do puszcz nie­p rze­by­tych, gdzie tyl­ko si­ła pię­ści i mu­sku­łów mo­gła coś zna­czyć, wy­sła­no żąd­nych szyb­kie­go zbo­ga­ce­nia się „dy­rek­to­rów świe­że­go po­wie­trza” ze­bra­nych z ca­łej Pol­ski. Wszyst­kie moż­li­we, wol­ne i nie­wol­ne za­wo­dy by­ły tu

zgro­ma­dzo­ne, naj­mniej jed­nak by­ło rol­ni­ków! Pra­wie 90  na stu tych osad­ni­ków ni­gdy przed­tem w ży­ciu nie mia­ło sie­kie­ry w rę­ku! Przy­cho­dzą­ce z Iki­to­su stat­ki wy­rzu­ca­ły na brze­gi Uka­ja­li we­te‐­ ry­na­rzy, pół­i n­ży­nie­rów, ćwierć­re­dak­to­rów, by­łych ofi­ce­rów wojsk pol­skich, tka­czy, kon­tro­le­rów bi‐­ le­tów tram­wa­jo­wych, go­la­rzy, fli­sa­ków z Na­rwi, „ope­ra­to­rów” fil­mo­wych, kie­row­ców sa­mo­cho­do‐­ wych, na­u czy­cie­li, tar­tacz­ni­ków, rusz­ni­ka­rzy, miesz­czu­chów i ta­kich so­bie syn­ków ma­mu­si­nych, któ­rzy w Pol­sce na­bro­i li i któ­rych trze­ba by­ło gdzieś na czas scho­wać. Co za zbie­ra­ni­na nie­do­łę­stwa, 222

ma­ło­dusz­no­ści i bez­wsty­du! I to mie­li być pol­scy „przo­dow­ni­cy” w Pe­ru!

.

Bez par­do­n u pięt­n u­ją c pio­n ie­rów i „Ko­lo­n ię Pol­ską ”, ksią dz So­k ół pro­te­sto­wał jed‐ no­cze­śnie prze­ciw skre­śla­n iu Pe­ru – cze­g o do­ma­g a­n o się już w Pol­sce – ja­k o miej­sca

na ko­lo­n i­za­cję. Kli­mat wbrew oba­wom oka­zał się cał­k iem przy­jem­n y, z upal­n y­mi dnia­mi, lecz chłod­n y­mi no­ca­mi. Po­wie­trze w  oko­li­cach gór­n ej Uka­ja­li mia­ło być

wprost wspa­n ia­łe. Osad­n i­cy Po­la­cy twier­dzi­li po­do­bno zgod­n ie, że na­wet przy wy‐ rę­bie la­su mo­g ą pra­co­wać po sześć go­dzin dzien­n ie – z wy­ją t­k iem tych, któ­rzy pra‐ co­wać nie mo­g ą ni­g ­dzie – bez złych skut­k ów dla zdro­wia. Tak­że dok­tor Szy­moń­ski chwa­lił wa­run­k i zdro­wot­n e. Nikt w każ­dym ra­zie w cią ­g u ro­k u nie umarł. Rów­n ież oba­wa przed ja­do­wi­ty­mi wę­ża­mi by­ła po­do­bno gru­bo prze­sa­dzo­n a: „tra­fia­ją się

żmi­je i  skor­p jo­n y, ja jed­n ak, któ­ry bez­u­stan­n ie pra­wie włó­czę się po la­sach, żmij 223

spo­tka­łem czte­ry w cza­sie ośmiu mie­się­cy, skor­p jo­n ów sześć” . Jak ma­wia­n o w  Bra­zy­lii, gdy we­tkną ć do zie­mi nad Ama­zon­k ą pa­ra­sol, to po

dwóch mie­sią ­cach wy­ro­śnie dru­g i pa­ra­sol. We­dług eks­p e­dy­cji ba­daw­czej gru­bość war­stwy nie­zwy­k le ży­zne­g o hu­mu­su w  sel­wie nad Uka­ja­li prze­k ra­cza­ła metr. W  po­łą ­cze­n iu z  sub­rów­n i­k o­wym kli­ma­tem i  do­stat­k iem wo­dy czy­n i­ło­by to z  pol‐ skich te­re­n ów kon­ce­syj­n ych raj dla rol­n i­k ów – gdy­by zie­mi nie przy­k ry­wał nie‐ prze­n i­k al­n y pan­cerz ro­ślin­n o­ści, a pro­duk­ty rol­n e by­ło ko­mu sprze­dać. Han­dlem,

wy­łą cz­n ie zresz­tą wy­mien­n ym i na­sta­wio­n ym na wy­zy­ski­wa­n ie In­dian, pa­ra­li się je­dy­n ie ka­p i­ta­n o­wie dwóch ma­łych pa­row­ców „Li­ber­tad” i „Sin­chi Ro­ce”, z któ­rych każ­dy przy­bi­jał do przy­sta­n i w więk­szych miej­sco­wo­ściach pięć, osiem ra­zy w ro­k u, przy­wo­żą c z  Iqu­itos igły i  ni­ci, per­k a­le i  suk­n a, naf­tę, kon­ser­wy, no­że i  strzel­by. Eks­p er­ci eks­p e­dy­cji orze­k li, że ta han­dlo­wa próż­n ia w Mon­ta­n ii to nie­p o­wta­rzal­n a oka­zja dla pol­skich przed­się­bior­ców na eks­p an­sję han­dlo­wą i pod­ję­cie zba­wien­n e‐ go dla osad­n i­k ów eks­p or­tu. Ale nikt w kra­ju nie pod­chwy­cił po­my­słu. Re­ze­rwa ro‐ dzi­mych przed­się­bior­ców by­ła zresz­tą dość zro­zu­mia­ła. Roz­wi­n ię­cie han­dlu, zwłasz‐ cza za­g ra­n icz­n e­g o, z nie­ist­n ie­ją ­cy­mi jesz­cze pol­ski­mi ko­lo­n ia­mi wy­ma­g a­ło za­in­we‐ sto­wa­n ia we wła­sną rzecz­n ą li­n ię że­g lu­g o­wą , któ­ra mia­ła­by po­łą ­cze­n ie z  li­n ią

trans­a tlan­tyc­k ą Gdy­n ia–Ma­n a­us. Nie­co tyl­k o ta­n iej wy­p a­dło­by zbu­do­wa­n ie przez Gran Pa­jo­n al oko­ło dwu­stu ki­lo­me­trów dro­g i sa­mo­cho­do­wej od gór­n ej Uka­ja­li do dro­g i w ko­lo­n ii an­g iel­skiej Pe­re­n e i sta­cji Oroya przy li­n ii ko­le­jo­wej do Li­my

224

.

W  prak­ty­ce ko­lo­n i­ści nad Uka­ja­li, zda­n i na rol­n ic­two wy­p a­le­n i­sko­we słu­żą ­ce wła­snym po­trze­bom, pro­wa­dzi­li­by w  peł­n ym te­g o sło­wa zna­cze­n iu go­spo­dar­k ę pier­wot­n ą . Jak przy­zna­wał wie­leb­n y So­k ół, przed osad­n i­k iem pol­skim w Pe­ru sta­ły tyl­k o dwie moż­li­wo­ści: „wy­wóz za gra­n i­cę lub wiecz­n e dzia­do­wa­n ie. Jeść za­wsze

bę­dzie miał co, na­wet okry­je sie­bie i ro­dzi­n ę, wię­cej jed­n ak, bez na­le­ży­te­g o wy­wo‐ zu swo­ich wy­two­rów, nie zdo­bę­dzie ze swo­jej osa­dy”

225

. Ko­rzy­ści z  ry­zy­k ow­n e­g o

wy­jaz­du na emi­g ra­cję przed­sta­wia­ły­by się za­tem dość mi­zer­n ie. Jak­k ol­wiek nie cał‐ kiem bez uro­k u: „Po przy­g o­to­wa­n iu kil­k u mor­g ów zie­mi i zbu­do­wa­n iu dom­k u osad‐

nik, któ­ry nie miał­by in­n ych wy­ma­g ań po­za za­spo­k o­je­n iem swo­ich i  ro­dzi­n y po‐ trzeb pierw­szych, mógł­by zu­p eł­n ie spo­k oj­n ie resz­tę ży­cia swo­je­g o spę­dzić w bło­g im próż­n iac­twie. Tak też czy­n i miej­sco­wa lud­n ość bia­ła, tak też ży­ją In­dja­n ie. Tu nikt 226

nie pra­cu­je i nikt nie chce pra­co­wać” . Pol­skim osad­n i­k om zde­cy­do­wa­n ie bar­dziej po­do­bał się jed­n ak bli­ski sta­ro­p ol­skim tra­dy­cjom styl ży­cia la­ty­fun­dy­stów znad Uka­ja­li – tam­tej­szych zie­mian z ob­szer­n ym drew­n ia­n ym dwo­rem, za­stę­p em zbroj‐ nych i  gro­ma­dą , jak na­zwa­li ich eks­p er­ci eks­p e­dy­cji, In­dian „pańsz­czyź­n ia­n ych”. Na to bra­k ło jed­n ak sił i  środ­k ów oraz od­p o­wied­n ich cha­rak­te­rów i  ka­p i­ta­łu. W  miej­sco­wym mo­de­lu go­spo­dar­czym to­wa­ro­we go­spo­dar­stwa ro­dzin­n e, w  któ‐ rych mie­li­by pra­co­wać sa­mi wła­ści­cie­le, wła­ści­wie się nie mie­ści­ły. Na­wet gdy­by han­del nad Uka­ja­li nie­co się oży­wił, zy­ski mo­g ły przy­n ieść je­dy­n ie ba­weł­n a i ka‐ wa. Na pod­ję­cie ich upra­wy po­trzeb­n e by­ły grun­ty o pew­n ej już kul­tu­rze oraz spe‐ cy­ficz­n e kwa­li­fi­k a­cje i do­świad­cze­n ie. No i czas – pa­rę bar­dzo trud­n ych lat. Być mo‐

że za­k oń­czo­n ych po­raż­k ą , ja­k o że są ­sie­dzi Po­la­k ów, Var­g as czy Fran­chi­n i, osią ­g a­li w mia­rę go­dzi­we zy­ski tyl­k o dzię­k i dar­mo­wej pra­cy swych pod­da­n ych. Nie­k tó­rzy z osad­n i­k ów już po pa­ru ty­g o­dniach za­czę­li szu­k ać oka­zji prze­n ie­sie‐ nia się w  bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­n e oko­li­ce. Na męt­n ych wo­dach Uka­ja­li wi­dać by­ło jed­n ak naj­czę­ściej tyl­k o in­diań­skie czół­n a, a cza­sem tak­że tra­twy spła­wia­n e do Iqu‐

itos, zbi­te z pni ma­ho­n io­wych, ce­dro­wych, pa­li­san­dro­wych, każ­da z nich war­ta kil‐ ka ty­się­cy przed­wo­jen­n ych zło­tych. To wła­śnie szla­chet­n e drew­n o i kau­czuk – choć co­raz trud­n iej do­stęp­n e z po­wo­du znacz­n e­g o już prze­trze­bie­n ia nad­rzecz­n ej pusz‐ czy – a nie pro­duk­ty rol­n ic­twa by­ły na­dal praw­dzi­wym, re­a l­n ym bo­g ac­twem Gór‐ nej Uka­ja­li. Nie uszło to uwa­dze Ka­zi­mie­rza War­cha­łow­skie­g o. Uda­ło mu się na­mó‐

wić spół­k ę fran­cu­skich przed­się­bior­ców, by za­in­we­sto­wa­li w bu­do­wę tar­ta­k u w Ku‐ ma­rii. Za­k ład ten, za­lą ­żek prze­my­słu nad Uka­ja­li, miał swym zy­skiem po­móc w utrzy­ma­n iu i roz­wo­ju ko­lo­n ii oraz za­p ew­n ić miej­sca pra­cy dla czę­ści osad­n i­k ów. W ten spo­sób do swych licz­n ych funk­cji pierw­szy dy­rek­tor ko­lo­n ii do­łą ­czył jesz­cze spo­re na lo­k al­n e wa­run­k i za­da­n ie in­we­sty­cyj­n e. In­te­re­sy po­chło­n ę­ły go cał­k o­wi‐

cie. W  cią ­g u nie­mal ro­k u swe­g o dy­rek­to­ro­wa­n ia spę­dził w  Ku­ma­rii za­le­d­wie dwa i  pół mie­sią ­ca. Pa­sja­mi lu­bu­ją c się w  kosz­tow­n ych lo­tach hy­dro­p la­n a­mi, krą ­żył

mię­dzy ko­lo­n ią , Iqu­itos i Li­mą , po­dzi­wia­ją c An­dy i Mon­ta­n ię z lo­tu pta­k a. Tar­tak uru­cho­mio­n o wpraw­dzie – nie­k tó­rzy ko­lo­n i­ści li­czy­li, że otrzy­ma­ją w  nim na­wet na­leż­n e in­te­li­g en­cji po­sa­dy biu­ro­we – ale je­g o wy­n i­k i pro­duk­cyj­n e i fi­n an­so­we by‐ ły ża­ło­śnie sła­be. Na­stęp­ca War­cha­łow­skie­g o, dy­rek­tor Alek­san­der Ku­row­ski, roz­p o­czą ł urzę­do­wa‐ nie w Ku­ma­rii od ban­k ie­tu, któ­ry miał­by roz­p o­czą ć har­mo­n ij­n ą współ­p ra­cę ro­da‐ ków. Im­p re­za szyb­k o prze­ro­dzi­ła się w li­ba­cję za­k oń­czo­n ą awan­tu­rą i ogól­n ą bi­ja‐

ty­k ą . Wy­da­rze­n ie to trwa­ły­mi zgło­ska­mi za­p i­sa­ło się w  kro­n i­k ach po­li­cji re­g io­n u Lo­re­to. Sła­we­tny ban­k iet zbiegł się oto w cza­sie z za­in­a u­g u­ro­wa­n iem służ­by przez wła­śnie utwo­rzo­n y po­ste­ru­n ek po­li­cji w  Ku­ma­rii. Pierw­szą in­ter­wen­cją miej­sco‐ 227

wych po­li­cjan­tów by­ło spa­cy­fi­k o­wa­n ie pi­ja­n ych Po­la­k ów . Dy­rek­tor Ku­row­ski więk­szość cza­su spę­dzał w Iqu­itos, pró­bu­ją c na­cią ­g ać Pe­ru­wiań­czy­k ów na ko­lej­n e po­życz­k i. Ko­lo­n ii bra­k o­wa­ło pie­n ię­dzy już nie tyl­k o na urzą ­dza­n ie ko­lo­n ii i wy­ty‐ cza­n ie dzia­łek, lecz tak­że na żyw­n ość – w kli­ma­cie i na gle­bach, gdzie co trzy mie‐ sią ­ce moż­n a zbie­rać ku­k u­ry­dzę i fa­so­lę, ko­lo­n i­ści nie zdo­by­li się bo­wiem na wy­p a‐

le­n ie choć­by jed­n ej ro­sy pod ich upra­wę. Nie­k tó­rzy z  osad­n i­k ów za­czę­li je za­tem pod­k ra­dać z po­le­tek In­dian „pańsz­czyź­n ia­n ych”. W koń­cu do­szło do wi­do­wi­sko­we­g o prze­si­le­n ia. Pol­scy pio­n ie­rzy na­p a­dli na sta‐ tek, któ­ry wła­śnie przy­bił do Ku­ma­rii, za­re­k wi­ro­wa­li go i wraz z ro­dzi­n a­mi, w su‐ mie oko­ło sie­dem­dzie­się­ciu osób, po­p ły­n ę­li w dół rze­k i. Uzbro­je­n i w no­że, pi­sto­le­ty,

ka­ra­bi­n y woj­sko­we i  broń my­śliw­ską , zdzi­cza­li, peł­n i pre­ten­sji do ca­łe­g o świa­ta, wy­le­g li na uli­ce Iqu­itos, wzbu­dza­ją c po­p łoch. W  pla­n ach by­ło przede wszyst­k im

po­bi­cie Ku­row­skie­g o, ale po­li­cja przy­dzie­li­ła mu ochro­n ę. Pio­n ie­rzy znad Uka­ja­li ude­rza­ją ­co róż­n i­li się od po­k or­n ych osad­n i­k ów, któ­rzy zma­g a­li się z sel­wą w Pa­ra‐ nie. O nic nie pro­si­li, nie skar­ży­li się, tyl­k o żą ­da­li po­mo­cy rzą ­du pe­ru­wiań­skie­g o. Ster­ro­ry­zo­wa­n e wła­dze Lo­re­to wzię­ły ich na utrzy­ma­n ie i za­a lar­mo­wa­ły Li­mę, ską d wy­sła­n o ofi­cjal­n ą de­p e­szę ze skar­g ą do War­sza­wy

228

. O za­jeź­dzie na Iqu­itos na­p i‐

sa­ła pra­sa w  ca­łej Ame­ry­ce Ła­ciń­skiej, a  po­tem dzien­n i­k i eu­ro­p ej­skie. W  oba­wie przed mię­dzy­n a­ro­do­wą kom­p ro­mi­ta­cją , a  zwłasz­cza krwa­wy­mi zaj­ścia­mi nad Ama­zon­k ą , rzą d pol­ski zde­cy­do­wał się ewa­k u­ować „ko­lo­n i­stów” z Iqu­itos do kra­ju lub chęt­n ym opła­cić prze­jazd do Pa­ra­n y. O wie­le mniej burz­li­wie prze­bie­g a­ła ko­lo­n i­za­cja w kon­ce­sji Syn­dy­k a­tu, zwłasz­cza

że tak na­p raw­dę na­wet się nie roz­p o­czę­ła. Sta­ra­ją c się o  zgo­dę na wer­bo­wa­n ie emi­g ran­tów, ga­li­cyj­scy przed­się­bior­cy kre­śli­li na uży­tek władz ba­jecz­n e i nie­by­wa‐

le pa­trio­tycz­n e per­spek­ty­wy w  po­sta­ci na przy­k ład włą ­cze­n ia do pol­skich po­sia‐ dło­ści ca­łe­g o za­a n­dyj­skie­g o wscho­du Pe­ru: […] te­re­ny Syn­dy­ka­tu, jak i Ko­lo­nii Pol­skiej za­my­ka­ją zu­p eł­nie do­stęp do po­ła­ci kra­ju się­ga­ją­cej [na po­łu­dniu] aż do gra­ni­cy Bra­zy­lii, tak roz­le­głej jak Bel­gia i Ho­lan­dia za­ra­zem. Na­le­ży się spo­dzie­wać, że i na tą wiel­ką po­łać kra­ju kon­ce­sja bę­dzie mo­gła być roz­sze­rzo­na, np. za zwol­nie­nie rzą­du Pe­ru

z obo­wiąz­ku wy­p ła­ca­nia kosz­tów prze­jaz­du osad­ni­ków z Pol­ski do ko­lo­nii. W ten spo­sób mo­gło­by po­wstać tam, i to bez kom­p li­ka­cji mię­dzy­na­ro­do­wych, Do­mi­nium Pol­skie, być mo­że ostat­nia spo‐­ sob­ność nada­rza­ją­ca się Pol­sce w tym kie­run­ku wo­bec za­bie­gów wszyst­kich państw o po­zy­ska­nie ko­lo­nii

229

.

Hol­ding wy­słał do Pe­ru in­ży­n ie­ra Su­chor­skie­g o z Pa­ra­n y, któ­ry z kil­k u­n a­sto­ma pol‐ ski­mi ro­bot­n i­k a­mi z te­g o sa­me­g o sta­n u za­ło­żył osa­dę nad Uru­bam­bą u uj­ścia rzecz‐ ki Se­p ay, na po­łu­dnie od Ku­ma­rii. W  oko­licz­n ej sel­wie wy­ty­czył kil­k a­set dzia­łek „rol­n ych” i wy­p o­ży­czyw­szy od Pan­cho Var­g a­sa je­g o in­diań­skich pod­da­n ych, przy‐

go­to­wał grunt pod plan­ta­cje ka­wy i  ba­weł­n y. Za­da­n iem je­g o na­stęp­cy in­ży­n ie­ra Mi­cha­ła Gieysz­to­ra by­ło już tyl­k o utrzy­ma­n ie i  roz­wi­ja­n ie pol­skiej ha­cjen­dy. In­n i Po­la­cy w Se­p ie ni­g dy się nie po­ja­wi­li, a sa­mo osie­dle jesz­cze przed II woj­n ą świa­to‐ wą prze­ję­li Pe­ru­wiań­czy­cy. Naj­p ierw urzą ­dzi­li w niej ba­zę woj­sko­wą , a po­tem wię‐ zie­n ie, w któ­rym osa­dza­li prze­ciw­n i­k ów po­li­tycz­n ych, w tym ter­ro­ry­stów z osła­wio‐ 230

ne­g o „Se­ren­de­ro Lu­mi­n o­so” (Świe­tli­ste­g o Szla­k u) . Po po­zby­ciu się „wi­chrzy­cie­li” z Iqu­itos – war­to za­uwa­żyć, że swe ce­le bez­k ar­n ie osią ­g nę­li – po­zo­sta­ło jesz­cze oko­ło czter­dzie­stu osad­n i­k ów w  Ku­ma­rii. Ich nie­for‐

mal­n ym przy­wód­cą stał się ksią dz So­k ół, któ­ry pla­n o­wał prze­n ie­sie­n ie ko­lo­n i­stów na te­re­n y bry­tyj­skiej Pe­ru­vian Cor­po­ra­tion, bli­żej Iqu­itos. Sprze­ci­wił się te­mu dok­tor

Szy­moń­ski, alar­mu­ją c, że pol­scy osad­n i­cy sta­n ą się wa­sa­la­mi czy­sto ko­mer­cyj­n ej fir­my zaj­mu­ją ­cej się bu­do­wą ko­lei. Po­le­mi­zu­ją c za­p al­czy­wie z księ­dzem, le­k arz ko‐ lo­n ii, być mo­że bro­n ią ­cy swe­g o miej­sca pra­cy, stwier­dzał bez ce­re­g ie­li, że ener­g ia i  ak­tyw­n ość du­chow­n e­g o to w  rze­czy­wi­sto­ści pa­to­lo­g icz­n a nadak­tyw­n ość i  praw‐ 231

do­p o­dob­n ie ob­jaw cho­ro­by psy­chicz­n ej . Tak więc peł­n a wa­śni i spo­rów hi­sto­ria ko­lo­n ii nad Uka­ja­li – w któ­rej zbie­g ły się wszyst­k ie chy­ba pol­skie grze­chy głów­n e

i po­bocz­n e, na cze­le z za­sa­dą „ja­k oś to bę­dzie” – koń­czy­ła się jesz­cze jed­n ym try‐ wial­n ym kon­flik­tem. Prze­rwa­ła go osta­tecz­n ie w sierp­n iu 1933 ro­k u de­cy­zja ko­mi‐ sji rzą ­do­wej o li­k wi­da­cji ko­lo­n ii w Ku­ma­rii.

„Za­wiść, głu­p o­ta i nie­do­łę­stwo po­da­ły so­bie rę­ce. Za­miast po­sta­wić moc­n o no­g ę w tym dzie­wi­czym kra­ju, […] przed­sta­wia­li­śmy so­bą ob­raz zdzi­cza­łej i zbol­sze­wi­zo‐

wa­n ej gro­ma­dy ludz­k iej, bez żad­n ej my­śli prze­wod­n iej, bez żad­n ych mo­ral­n ych ha‐ mul­ców”

232

– pi­sał we wspo­mnie­n iach Ka­zi­mierz War­cha­łow­ski, fi­n e­zyj­n ie umniej‐

sza­ją c swój udział w  pe­ru­wiań­skiej przy­g o­dzie. To je­g o jed­n ak przede wszyst­k im oskar­ża­n o o jej spek­ta­k u­lar­n e fia­sko. Twier­dzo­n o na­wet, że pod pre­tek­stem ko­lo‐ ni­za­cji za­mie­rzał zbić pry­wat­n ą for­tu­n ę na eks­p lo­a ta­cji drew­n a w  Pe­ru. Na ogół

jed­n ak wska­zy­wa­n o na je­g o me­g a­lo­mań­stwo i in­n e ułom­n o­ści cha­rak­te­ru. Le­p e­cki pi­sał o tym bo­g a­tym zie­mia­n i­n ie z Ga­li­cji Wschod­n iej, któ­ry na po­czą t­k u XX wie­k u prze­n iósł się z ca­łym swym wiel­k im ma­ją t­k iem do Pa­ra­n y, wy­da­wał „Po­la­k a w Bra‐ zy­lii”, za­ło­żył księ­g ar­n ię pol­ską i  or­g a­n i­zo­wał szkol­n ic­two w  no­wych ko­lo­n iach: „Był to czło­wiek uczci­wy, ale nie­p o­p raw­n y fan­ta­sta i upar­ciuch, […] ubrdał so­bie, że sta­n ie się twór­cą no­we­g o wiel­k ie­g o osad­n ic­twa pol­skie­g o w kra­ju tro­p i­k al­n ym. […] Sta­n ow­czo od­rzu­cił­bym po­są ­dze­n ie go o  brud­n ą chęć zy­sku. Po­sia­dacz wiel‐ kiej for­tu­n y trwo­n ił ją na spra­wy mo­że nie­istot­n e, mo­że fan­ta­stycz­n e, ale za­wsze 233

ma­ją ­ce ja­k iś sens spo­łecz­n y” . „Ka­ba­ła uka­jal­ska” i jej nie­sław­n e za­k oń­cze­n ie by­ły bo­le­snym cio­sem dla LMiK oraz in­sty­tu­cji i  urzę­dów zaj­mu­ją ­cych się or­g a­n i­zo­wa­n iem emi­g ra­cji, go­dzi­ła też w  mo­car­stwo­wy pre­stiż II  Rzecz­p o­spo­li­tej. Dla­te­g o, gdy je­sie­n ią 1938  ro­k u MSZ uzy­skał in­for­ma­cję, że wła­dze Pe­ru za­mie­rza­ją prze­zna­czyć pod ko­lo­n i­za­cję roz­le‐ głe te­re­n y wo­k ół mia­stecz­k a Tin­g o Ma­ria – od­da­lo­n e od Li­my o pięć­set ki­lo­me­trów dro­g a­mi bi­ty­mi, le­żą ­ce na wy­so­k o­ści sze­ściu­set pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów nad po‐ zio­mem mo­rza, a  za­tem wol­n e od naj­g roź­n iej­szych cho­rób tro­p i­k al­n ych – bez‐ zwłocz­n ie przy­stą ­p ił do dzia­ła­n ia. Nie cho­dzi­ło tym ra­zem o mi­lio­n y hek­ta­rów i No‐ wą Pol­skę, lecz rzecz war­ta by­ła za­cho­du. Te­re­n y osad­n i­cze le­ża­ły wzdłuż szo­sy łą ‐ czą ­cej mia­sto Hu­ánu­co w pro­win­cji Le­on­cio Pra­do z do­rze­czem Uka­ja­li, w oko­li­cy już czę­ścio­wo rol­n i­czo za­g o­spo­da­ro­wa­n ej. Po za­le­d­wie pa­ru mie­sią ­cach per­trak­ta‐

cje zmie­rza­ły do za­k oń­cze­n ia. Umo­wa mia­ła ob­ją ć ty­sią c dwie­ście ro­dzin co naj‐ mniej trzy­oso­bo­wych – wy­łą cz­n ie rol­n i­k ów z udo­k u­men­to­wa­n ym sta­żem – w cią ­g u dzie­się­ciu lat. Każ­dej z  nich przy­słu­g i­wa­ło­by dwa­dzie­ścia hek­ta­rów zie­mi. Dział­k i

pla­n o­wa­n o wy­mie­rzyć jesz­cze przed koń­cem ro­k u 1939, tak by pierw­si ko­lo­n i­ści mo­g li przy­być do Tin­g o Ma­ria naj­p óź­n iej z po­czą t­k iem 1940 ro­k u. Po­la­k ów ob­ję­to ko­rzyst­n y­mi prze­p i­sa­mi o ko­lo­n i­za­cji we­wnętrz­n ej – każ­dy osad­n ik miał od rzą ­du Pe­ru otrzy­mać dom miesz­k al­n y na wła­sność, na­rzę­dzia i na­sio­n a o war­to­ści pięć‐

dzie­się­ciu so­li oraz in­wen­tarz ży­wy i  ma­te­ria­ły bu­dow­la­n e o  war­to­ści trzy­stu so­li (trzy­stu trzy­dzie­stu zło­tych). Na te­re­n ie głów­n e­g o ośrod­k a ko­lo­n ii pla­n o­wa­n o bu‐ do­wę na koszt Pe­ru­wiań­czy­k ów sta­cji do­świad­czal­n ej rol­n i­czo-ho­dow­la­n ej, do­mów miesz­k al­n ych dla ad­mi­n i­stra­cji oraz skle­p ów, ma­g a­zy­n ów, pocz­ty, szko­ły i ko­ścio‐ ła

234

. W sierp­n iu 1939 ro­k u po­zo­sta­ły już tyl­k o nie­licz­n e kwe­stie spor­n e. Tak na przy‐ kład ko­lo­n i­ści mie­li być we­dług uzgod­n io­n ych za­p i­sów kon­trak­tu wy­łą cz­n ie chrze‐ ści­ja­n a­mi. Stro­n a pol­ska chcia­ła jed­n ak, by to po­sta­n o­wie­n ie – w ów­cze­snej sy­tu‐ acji eu­ro­p ej­skiej wręcz pro­wo­k a­cyj­n ie an­ty­se­mic­k ie – umie­ścić nie w  tek­ście pu‐ 235

blicz­n ie do­stęp­n ej umo­wy, lecz w spe­cjal­n ej taj­n ej no­cie . Cią ­g le jesz­cze nie prze‐ są ­dzo­n o też osta­tecz­n ie, w ja­k i spo­sób rzą d Pe­ru ma uczest­n i­czyć w fi­n an­so­wa­n iu trans­p or­tu emi­g ran­tów. Ostat­n ie dwa do­k u­men­ty w  spra­wie ko­lo­n i­za­cji w  Pe­ru, naj­n ow­sze ra­p or­ty z Li­my o prze­bie­g u ne­g o­cja­cji, wpły­n ę­ły do sie­dzi­by MSZ w pa‐ 236

ła­cu Brüh­la w pierw­szych dniach wrze­śnia 1939 ro­k u już nie­miec­k ie bom­by.

, gdy na War­sza­wę spa­da­ły

Roz­dział VII. An­go­la dla bo­ga­czy

Na­wet naj­bar­dziej fan­ta­stycz­n e le­g en­dy o skar­bach, któ­re zdo­być mógł każ­dy, kto

od­wa­żył się wy­p ra­wić do dzi­k ich kra­jów, za­wsze mia­ły w świe­cie chęt­n ych słu­cha‐ czy. Tak­że i wte­dy, gdy wszy­scy by­li prze­k o­n a­n i, że je po pro­stu zmy­ślo­n o – jak na przy­k ład opo­wie­ści po­dróż­n i­k ów wra­ca­ją ­cych z An­g o­li o szla­chet­n ych ka­mie­n iach, któ­re w tej por­tu­g al­skiej ko­lo­n ii znaj­do­wa­n o rze­k o­mo na po­wierzch­n i grun­tu al­bo pod­czas bu­do­wy dróg czy or­k i. By­ły to rze­czy­wi­ście re­la­cje zdu­mie­wa­ją ­ce. W  do‐

dat­k u – praw­dzi­we. Ma­ją c nie­co szczę­ścia, wy­star­czy­ło w An­g o­li schy­lić się ku zie‐ mi, by zdo­być mo­że nie for­tu­n ę, ale po­k aź­n ą za­licz­k ę na przy­szłe bo­g ac­twa – garść ka­my­k ów, czy­li su­ro­wych dia­men­tów zwa­n ych „bia­łą fa­so­lą ”. Bar­dziej jesz­cze niż ich po­szu­k i­wa­n ie opła­cał się ich skup i prze­myt do Eu­ro­p y. Gro­zi­ło za to, jak zresz‐ tą i  za zbie­ra­n ie dia­men­tów na wła­sną rę­k ę, dłu­g o­let­n ie wię­zie­n ie. Mo­n o­p ol bo‐

wiem na zbio­ry, han­del i eks­p ort tym szcze­g ól­n ym to­wa­rem na­le­żał do an­g iel­skobel­g ij­sko-por­tu­g al­skiej Com­pan­hia de Dia­man­tes de An­g o­la (To­wa­rzy­stwa Ko­p al­n i Dia­men­tów w An­g o­li), któ­re wraz z wła­dza­mi ko­lo­n ii wszel­k i­mi środ­k a­mi wal­czy­ło z je­g o ła­ma­n iem. Po­mi­mo tych utrud­n ień an­g ol­skie po­la skrzą ­ce się szla­chet­n y­mi ka­mie­n ia­mi – znaj­do­wa­n o na nich tak­że ru­bi­n y, szma­rag­dy, sza­fi­ry, ame­ty­sty oraz zło­to – przy‐ cią ­g a­ły uwa­g ę przed­się­bior­czych jed­n o­stek z ca­łe­g o świa­ta. Licz­n e po­szla­k i wska‐ zy­wa­ły, że mo­n o­p ol jest na­g min­n ie na­ru­sza­n y, a nie­le­g al­n e dia­men­ty sta­le po­ja‐

wia­ły się w sprze­da­ży. Kwe­stia ta bu­dzi­ła za­in­te­re­so­wa­n ie zwłasz­cza w Pol­sce, od chwi­li gdy w  1929  ro­k u spe­cjal­n a eks­p e­dy­cja Zwią z­k u Pio­n ie­rów Ko­lo­n ial­n ych i  Na­uko­we­g o In­sty­tu­tu Emi­g ra­cyj­n e­g o orze­k ła po pię­cio­mie­sięcz­n ej wy­p ra­wie, że wy­so­k i pła­sko­wyż An­g o­li na­da­je się do­sko­n a­le dla osad­n ic­twa pol­skie­g o, a moż­li‐ wo­ści rol­n i­cze są na nim nie­mal nie­ogra­n i­czo­n e. Wska­zy­wa­n o w szcze­g ól­n o­ści na

wiel­k ie per­spek­ty­wy dla upra­wy kar­to­fli, osią ­g a­ją ­cych w An­g o­li i są ­sied­n im Kon­g u Bel­g ij­skim bar­dzo wy­so­k ie ce­n y. Nikt ich w tych kra­jach do­tych­czas nie upra­wiał, po­mi­mo że w  nie­k tó­rych re­g io­n ach ani gle­ba, ani kli­mat nie sta­ły te­mu na prze‐ 237

szko­dzie . Jed­n ak przy­szłych ko­lo­n i­stów zde­cy­do­wa­n ie bar­dziej od ziem­n ia­k ów in­try­g o­wa­ła „bia­ła fa­so­la”.

In­ży­n ier Adam Pasz­k o­wicz, je­den z  pierw­szych pol­skich pio­n ie­rów w  An­g o­li, przed­się­bior­ca, a jed­n o­cze­śnie ko­re­spon­dent war­szaw­skiej pra­sy, po­sta­n o­wił rzecz

ca­łą na­świe­tlić do­k ład­n iej. Za­raz po przy­jeź­dzie za­uwa­żył, że ile ra­zy w mniej­szych biu­rach ku­p iec­k ich lub w skle­p i­k ach przy­droż­n ych w roz­mo­wie po­mię­dzy kup­ca­mi pad­n ą sło­wa „bia­ła fa­so­la”, gło­sy zni­ża­ją się do szep­tu, oczy na­bie­ra­ją bla­sku, a na twa­rzach zja­wia się go­rą cz­k o­wy ru­mie­n iec. Któ­re­g oś dnia, wie­dzio­n y ku­p iec­k ą i dzien­n i­k ar­ską cie­k a­wo­ścią , wy­brał się w Lo­bi­to, do kan­to­ru pew­n e­g o zna­jo­me­g o

kup­ca. Biu­ro sta­n o­wi­ły dwa ma­łe, pra­wie pu­ste po­k o­iki, w któ­rych urzę­do­wał wy‐ so­k i szczu­p ły bru­n et „z ma­łe­mi bie­g a­ją ­ce­mi oczka­mi”. „Chciał­bym ku­p ić tro­chę bia‐

łej fa­so­li” – rzu­cił na po­zór obo­jęt­n ie in­ży­n ier, za­p a­la­ją c pa­p ie­ro­sa. Ku­p iec, zna­ją c go ja­k o Po­la­k a, współ­ro­da­k a bo­ha­te­rów po­p u­lar­n ej po­n oć w  Por­tu­g a­lii Try­lo­g ii, wy­ja­śnił mu w za­ufa­n iu, jak dzia­ła czar­n y ry­n ek „bia­łej fa­so­li”, w po­wszech­n ej opi‐ nii je­den z  waż­n ych dzia­łów ów­cze­snej go­spo­dar­k i an­g ol­skiej. „Bia­łej fa­so­li jest w An­g o­li du­żo. Mo­g ę przy­ją ć za­mó­wie­n ie na każ­dą ilość” – za­uwa­żył nie bez du‐ my. Z uwa­g i na ry­zy­k o dłu­g iej od­siad­k i przy­ję­ło się, że mi­n i­mal­n a licz­ba dia­men­tów w ob­ro­cie to ki­lo­g ram – o war­to­ści, je­śli by­ły to du­że ka­mie­n ie „czy­stej wo­dy”, sze‐

ściu­set fun­tów szter­lin­g ów. In­te­res za­ła­twiał po­śred­n ik li­stow­n ie z  han­dlow­cem sku­p u­ją ­cym ka­my­k i od „Mu­rzy­n ów” i  bia­łych w  głę­bi kra­ju. Za­mó­wio­n ą „fa­so­lę” przy­wo­żo­n o do mia­sta i moż­n a ją by­ło oglą ­dać w ja­k imś za­k on­spi­ro­wa­n ym miesz‐

ka­n iu. Z An­g o­li eks­p or­ter wy­wo­ził dia­men­ty stat­k iem, ło­dzią ża­g lo­wą z ja­k iejś od‐ lud­n ej pla­ży lub sa­mo­cho­dem przez zie­lo­n ą gra­n i­cę. W  tym ostat­n im przy­p ad­k u na­le­ża­ło so­bie za­p ew­n ić uzbro­jo­n ą w ka­ra­bi­n y eskor­tę, po­n ie­waż han­dla­rze z in­te‐ rio­ru pró­bo­wa­li czę­sto od­zy­skać sprze­da­n y wcze­śniej to­war. Po­dzię­k o­waw­szy uprzej­me­mu go­spo­da­rzo­wi, Pasz­k o­wicz wy­szedł i głę­bo­k o ode­tchną ł. „Ład­n e to­wa‐

rzy­stwo – po­wie­dział so­bie – na szczę­ście ni­g dy nie mia­łem i nie mam za­mia­ru han‐ dlo­wać »bia­łą fa­so­lą «!”

238

.

Nie­je­den z  czy­tel­n i­k ów je­g o ko­re­spon­den­cji z  pew­n o­ścią nie mógł­by zło­żyć ta‐ kiej de­k la­ra­cji. Prze­ciw­n ie, w  prze­k o­n a­n iu wie­lu z  nich prze­myt­n i­cza awan­tu­ra w afry­k ań­skiej pusz­czy by­ła­by z per­spek­ty­wy sza­rej co­dzien­n o­ści speł­n ie­n iem ich naj­g o­ręt­szych pra­g nień. An­g o­la sta­ła się w owym cza­sie – gdy uzna­n o ją za god­n y uwa­g i, a  mo­że na­wet naj­bar­dziej od­p o­wied­n i cel pol­skiej ko­lo­n i­za­cji w  Afry­ce – jed­n ym z  że­la­znych te­ma­tów ka­wiar­n ia­n ych dys­p ut. W  każ­dej re­n o­mo­wa­n ej cu‐ kier­n i re­zer­wo­wa­n o przy­n aj­mniej je­den sto­lik dla „an­g ol­czy­k ów”. Na ho­n o­ro­we

przy nim miej­sce mo­g li li­czyć zwłasz­cza ci, któ­rzy zna­li choć tro­chę ko­g oś z ro­dzi­n y an­g ol­skich pio­n ie­rów. Wy­mie­n ia­n o się in­for­ma­cja­mi, opi­n ia­mi i po­g ło­ska­mi, choć nie­ste­ty zwy­k le z dru­g iej lub trze­ciej rę­k i. Na Ocho­cie w War­sza­wie po­wsta­ła na­wet ka­wiar­n ia o  na­zwie „An­g o­la”. W  te­a trze „Mi­g non” przy peł­n ych sa­lach gra­n o

w 1931 ro­k u re­wię Je­dzie­my do An­g o­li. Ża­den in­n y cel ko­lo­n ial­n y, ja­k i po­ja­wiał się w  pu­blicz­n ym obie­g u w  cza­sach sta­rań o  po­sia­dło­ści za­mor­skie, nie zy­skał ta­k iej po­p u­lar­n o­ści jak od­le­g ła por­tu­g al­ska ko­lo­n ia. By­ły ku te­mu po­wo­dy. Trud­n o po‐ wie­dzieć, że ra­cjo­n a­lne, ale ja­k o ta­k o zro­zu­mia­łe w ów­cze­snym sta­n ie umy­słów. Por­tu­g al­czy­cy twier­dzi­li z  prze­k o­n a­n iem, że An­g o­la jest naj­lep­szą ko­lo­n ią

w Afry­ce. Tę kon­tro­wer­syj­n ą , lecz nie cał­k iem bez­za­sad­n ą te­zę po­dzie­la­li nie­k tó­rzy wy­so­k o po­sta­wie­n i za­g ra­n icz­n i mi­ło­śni­cy ko­lo­n ia­li­zmu, na przy­k ład Mus­so­li­n i. Du‐ ce tak go­rą ­co i kon­se­k went­n ie sła­wił wa­lo­ry por­tu­g al­skiej ko­lo­n ii, że za­n ie­p o­k o­je‐ ni Por­tu­g al­czy­cy za­bro­n i­li w  niej ja­k iej­k ol­wiek zor­g a­n i­zo­wa­n ej ko­lo­n i­za­cji wło‐ skiej. O nie­bo lep­sze by­ły per­spek­ty­wy osad­n ic­twa pol­skie­g o, któ­re – jak osą ­dza­n o w Li­zbo­n ie – nie mo­g ło za­g ro­zić trwa­ją ­ce­mu od czte­rech wie­k ów, gdy idzie o wy‐ brze­że Atlan­ty­k u, por­tu­g al­skie­mu pa­n o­wa­n iu nad An­g o­lą . Jej pod­bój za­czą ł się jesz­cze w XV wie­k u, wkrót­ce po od­k ry­ciu przez słyn­n e­g o że­g la­rza Dio­g o Cao uj­ścia

rze­k i Kon­g o w 1486 ro­k u. Pierw­szy ko­ściół ka­to­lic­k i w tej czę­ści Afry­k i po­świę­co­n o już w  1490  ro­k u. W  cią ­g u XVI i  XVII wie­k u Por­tu­g al­czy­cy, han­dlu­ją c z  tu­byl­ca­mi i  usil­n ie sze­rzą c chrze­ści­jań­stwo oraz wo­ju­ją c z  miej­sco­wy­mi kró­le­stwa­mi i  bez‐ względ­n ie tłu­mią c po­wsta­n ia pod­bi­tych ple­mion, po­su­wa­li się brze­g iem oce­a nu na po­łu­dnie. Zdo­by­li mię­dzy in­n y­mi dzi­siej­szą Lu­a n­dę oraz Ben­g u­elę, któ­ra zy­ska­ła

wkrót­ce po­n u­rą sła­wę por­tu han­dla­rzy nie­wol­n i­k ów. W  ostat­n ich de­k a­dach XIX wie­k u roz­sze­rzy­li swe pa­n o­wa­n ie o roz­le­g łe ob­sza­ry w głę­bi kra­ju i na­zwa­li ko­lo­n ię Por­tu­g al­ską Afry­k ą Za­chod­n ią . W rze­czy­wi­sto­ści ich wła­dza nad więk­szo­ścią te­g o li­czą ­ce­g o po­n ad ty­sią c trzy­sta ty­się­cy ki­lo­me­trów te­ry­to­rium – prze­szło trzy ra­zy więk­sze­g o od mię­dzy­wo­jen­n ej Pol­ski – dłu­g o jesz­cze prze­ja­wia­ła się głów­n ie por­tu‐

gal­ski­mi fla­g a­mi po­wie­wa­ją ­cy­mi tu i  ów­dzie nad osa­mot­n io­n y­mi po­ste­run­k a­mi woj­sko­wy­mi. Pod­bój in­te­rio­ru roz­p o­czą ł się w  prak­ty­ce wraz z  roz­p o­czę­ciem w pierw­szych la­tach XX wie­k u bu­do­wy li­n ii ko­le­jo­wej z por­tu Lo­bi­to do nie­zmier­n ie bo­g a­tej w  ru­dy me­ta­li Ka­tan­g i w  Kon­g u Bel­g ij­skim. W  tym sa­mym jed­n ak cza­sie wy­bu­chło wiel­k ie po­wsta­n ie miej­sco­wej lud­n o­ści, któ­re prze­ro­dzi­ło się w  dłu­g o‐

trwa­łą , nie­opi­sa­n ie krwa­wą woj­n ę. Aż do po­czą t­k u lat dwu­dzie­stych Por­tu­g al­czy­cy nie by­li w  sta­n ie upo­rać się osta­tecz­n ie z  wal­czą ­cy­mi o  wy­zwo­le­n ie się spod ich

wła­dzy ple­mio­n a­mi, zwłasz­cza że czar­n i po­wstań­cy za­opa­trze­n i by­li w no­wo­cze­sne nie­miec­k ie ka­ra­bi­n y.

Por­tu­g al­skie po­sia­dło­ści za­mor­skie od daw­n a bu­dzi­ły nie naj­le­p iej wró­żą ­ce za­in‐ te­re­so­wa­n ie in­n ych państw ko­lo­n ial­n ych, zwłasz­cza Nie­miec i  Włoch. Oto ma­ły

i w XX wie­k u nie­wie­le zna­czą ­cy mi­mo zwią z­k ów z An­g lią po­li­tycz­n ie, eko­n o­micz‐ nie i  mi­li­tar­n ie kraj wła­dał na sa­mym tyl­k o Czar­n ym Lą ­dzie An­g o­lą i  Mo­zam­bi‐ kiem, ko­lo­n ia­mi o  łą cz­n ej po­wierzch­n i li­czą ­cej po­n ad dwa mi­lio­n y ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych. W  sa­mej An­g o­li miesz­k a­ło naj­wy­żej czter­dzie­ści ty­się­cy Por­tu­g al‐ czy­k ów i pięć mi­lio­n ów Afry­k a­n ów, a dla po­rów­n a­n ia Por­tu­g a­lia mia­ła w 1930 ro‐ ku nie­speł­n a sie­dem mi­lio­n ów miesz­k ań­ców. Pod­wa­ża­ło to nie­ja­k o lo­g i­k ę świa­to‐ we­g o ła­du ko­lo­n ial­n e­g o. Po­za tym na sku­tek struk­tu­ral­n ej nie­wy­dol­n o­ści pa­tro­n a ko­lo­n ial­n e­g o mo­g ło za­mkną ć, tro­ska­n o się, lud­n o­ści tu­byl­czej dro­g ę do zdo­by­czy współ­cze­snej cy­wi­li­za­cji. Ten stan rze­czy miał zmie­n ić go­to­wy już przed 1914  ro‐ kiem trak­tat an­g iel­sko-nie­miec­k i, któ­ry prze­wi­dy­wał prze­ję­cie An­g o­li przez Ce­sar‐ stwo Nie­miec­k ie. Wy­buch I woj­n y świa­to­wej prze­k re­ślił te pla­n y.

Niem­cy, zmu­szo­n e w  trak­ta­cie wer­sal­skim do zrze­cze­n ia się swych ko­lo­n ii, nie usta­wa­ły jed­n ak ani w sta­ra­n iach o ich od­zy­ska­n ie, ani w dą ­że­n iu do zdo­by­cia no‐

wych po­sia­dło­ści. Kie­dy pierw­si pol­scy osad­n i­cy po­ja­wi­li się w An­g o­li, Niem­cy od daw­n a już roz­wi­ja­li tu swą ak­cję pro­mo­cyj­n ą i, po­n ie­k ą d, ko­rup­cyj­n ą . Do Lo­bi­to za­wi­ja­ły sta­le han­dlo­we stat­k i nie­miec­k ie, a cza­sem też tor­p e­dow­ce lub krą ­żow­n i‐ ki. Każ­da ta­k a wi­zy­ta sta­wa­ła się wy­da­rze­n iem to­wa­rzy­skim.

Pi­wo – dar­mo. Pa­p ie­ro­sy, cy­ga­ra, cze­ko­la­da, li­kie­ry – pra­wie dar­mo. Her­bat­ki, dan­cin­gi. Przy tra‐­ pie, przy wej­ściu na sta­tek pięk­ny, ele­ganc­ki ma­ry­narz w bia­łych rę­ka­wicz­kach po­da­je rę­kę i pod‐­ sa­dza na­wet każ­de­go por­tu­gal­skie­go ło­bu­za, któ­ry chce zwie­dzić okręt. Obia­dy – ga­la dla gu­ber­na­to‐­ ra, ad­mi­ni­stra­to­ra, dy­rek­to­ra i ka­p i­ta­na por­tu, dy­gni­ta­rzy i urzęd­ni­ków, kon­su­lów, wy­bit­nych oso‐­ bi­sto­ści, miesz­kań­ców mia­sta. Or­kie­stra, dan­cin­gi, upo­min­ki, sal­wy ho­no­ro­we

– re­la­cjo­n o­wał z iro­n ią i za­zdro­ścią ko­re­spon­dent „Ku­rie­ra War­szaw­skie­g o”

239

. Sal‐

wy te nie po­zo­sta­wa­ły bez kon­k ret­n e­g o echa. To wła­śnie Niem­com po­wie­rzo­n o na przy­k ład bu­do­wę no­wo­cze­sne­g o por­tu w  Lo­bi­to. „Przy­je­chał sze­reg in­ży­n ie­rów

i urzęd­n i­k ów nie­miec­k ich. Jeż­dżą , cho­dzą z apa­ra­ta­mi fo­to­g ra­ficz­n e­mi tym­cza­sem. Za­czy­n a­ją mó­wić o  emi­g ra­cji nie­miec­k iej. Chcą zdo­by­wać ko­lon­je – eko­n o­micz‐ nie”

240

.

Uczest­n i­cy eks­p e­dy­cji Zwią z­k u Pio­n ie­rów Ko­lo­n ial­n ych, któ­ra w 1929 ro­k u przy‐ by­ła do An­g o­li w  ce­lu zba­da­n ia wa­run­k ów dla pol­skiej ko­lo­n i­za­cji, nie mie­li pie‐ nię­dzy na po­dej­mo­wa­n ie miej­sco­wych no­ta­bli ga­lo­wy­mi obia­da­mi czy ob­da­ro­wy‐ wa­n ie kosz­tow­n y­mi upo­min­k a­mi, nie­mniej jed­n ak po­wi­ta­n o ich uprzej­mie. Por­tu‐

gal­czy­cy, choć wie­le so­bie obie­cy­wa­li po współ­p ra­cy z  Niem­ca­mi, jed­n o­cze­śnie oba­wia­li się ich no­to­rycz­n ej za­bor­czo­ści. Szcze­g ól­n ie uczu­le­n i by­li na nie­miec­k ich osad­n i­k ów z by­łej Nie­miec­k iej Afry­k i Za­chod­n iej (Na­mi­bii). Wie­lu z nich po prze­ję‐ ciu tej ko­lo­n ii przez Zwią ­zek Po­łu­dnio­wej Afry­k i opu­ści­ło ją i  za­ło­ży­ło go­spo­dar‐ stwa rol­n e w An­g o­li. Osta­tecz­n ie Li­zbo­n a za­k a­za­ła zor­g a­n i­zo­wa­n ej ko­lo­n i­za­cji nie‐

miec­k iej, lecz far­me­rzy i przed­się­bior­cy z by­łych ko­lo­n ii i sa­mych Nie­miec róż­n y­mi spo­so­ba­mi na­dal prze­n i­k a­li na te­ry­to­rium por­tu­g al­skie. Nie­k tó­rzy z nich otrzy­my‐ wa­li kon­ce­sje osad­n i­cze, le­g i­ty­mu­ją c się pol­ski­mi pasz­p or­ta­mi, któ­rych au­ten­tycz‐ no­ści nikt w por­tu­g al­skiej Afry­ce nie spraw­dzał. Rów­n ież Wło­si nie da­wa­li za wy‐ gra­n ą , a ich licz­ba w An­g o­li po­wo­li, ale nie­ustan­n ie ro­sła. O da­le­k o idą ­cych za­mia‐ rach Ita­lii świad­czy­ły po­ja­wia­ją ­ce się od cza­su do cza­su sen­sa­cyj­n e po­g ło­ski o po‐ sta­n o­wio­n ym już rze­k o­mo kup­n ie ko­lo­n ii od Por­tu­g a­lii. Tak na przy­k ład „Da­ily News” w paź­dzier­n i­k u 1926 ro­k u na­p i­sał, ja­k o­by „rzą d wło­ski ofi­cjal­n ie ogło­sił, że 20 bm. doj­dzie do za­war­cia ukła­du z Por­tu­g al­ją w spra­wie od­stą ­p ie­n ia An­g o­li. […] 241

Wło­chy za­p ła­cą Por­tu­g al­ji 10 mil­jo­n ów fun­tów szter­lin­g ów” . W do­dat­k u w la­tach dwu­dzie­stych po­ja­wi­li się na wi­do­wni no­wi ama­to­rzy ko­lo­n i­zo­wa­n ia por­tu­g al­skich po­sia­dło­ści: ru­chli­wi i prze­bie­g li Bel­g o­wie z są ­sied­n ie­g o Kon­g a Bel­g ij­skie­g o. W tych zło­żo­n ych i po­ten­cjal­n ie nie­bez­p iecz­n ych dla por­tu­g al­skie­g o pa­n o­wa­n ia

w An­g o­li oko­licz­n o­ściach „sfe­ry rzą ­dzą ­ce Por­tu­g a­lii roz­g lą ­da­ły się po świe­cie, szu‐ ka­ją c od­p o­wied­n ich bia­łych lu­dzi, od­p o­wied­n ie­g o na­ro­du, przy któ­re­g o po­mo­cy mo­g li­by pro­wa­dzić w An­g o­li ko­lo­n i­za­cję bia­łych bez oba­wy utra­ce­n ia na rzecz no‐ 242

wych ko­lo­n i­stów swo­ich pro­win­cji” . Osie­dle­n ie się w ko­lo­n ii więk­szej licz­by Po­la‐ ków, któ­rych Por­tu­g al­czy­cy zna­li z  Bra­zy­lii ja­k o do­sko­n a­ły ma­te­riał pio­n ier­ski,

a  za­ra­zem lu­dzi do głę­bi pro­stych, nie­za­in­te­re­so­wa­n ych spra­wa­mi pu­blicz­n y­mi i miej­sco­wą po­li­ty­k ą , mo­g ło­by oka­zać się dla Li­zbo­n y opty­mal­n ym roz­wią ­za­n iem. Gu­ber­n a­tor An­g o­li, dys­tyn­g o­wa­n y star­szy pan, nie­zwłocz­n ie za­tem po­wi­tał skrom‐ nych spe­cja­li­stów z Pol­ski. Z uśmie­chem przy­ją ł do wia­do­mo­ści pol­skie pla­n y ko­lo‐ ni­za­cyj­n e i  przy­chyl­n ie je sko­men­to­wał: „Dziś spra­wa ta jest bar­dzo ak­tu­a l­n a

z dwóch po­wo­dów: po pierw­sze, dzię­k i roz­wo­jo­wi środ­k ów ko­mu­n i­k a­cji, ko­lo­n i­za‐ cja ta jest moż­li­wa, no i my mu­si­my ko­lo­n i­zo­wać!”

243

.

Wkrót­ce po tej au­dien­cji kon­cep­cja na­wią ­za­n ia z  Po­la­k a­mi ści­ślej­szych sto­sun‐ ków w spra­wie emi­g ra­cji do An­g o­li zy­ska­ła we­dług za­p ew­n ień eks­p er­tów eks­p e­dy‐

cji po­p ar­cie nie tyl­k o władz ko­lo­n ii, lecz tak­że rzą ­du por­tu­g al­skie­g o, oraz przy­chyl‐ ność ca­łe­g o bez ma­ła spo­łe­czeń­stwa por­tu­g al­skie­g o. W szcze­g ól­n o­ści cie­szy­ła życz‐

li­wość Por­tu­g al­czy­k ów w  sa­mej An­g o­li, gdzie przyj­mo­wa­n o człon­k ów eks­p e­dy­cji z  go­ścin­n o­ścią sta­ro­p ol­ską . Wszyst­k im bez wy­ją t­k u – twier­dził kie­row­n ik wy­p ra‐ wy, agro­n om Fran­ci­szek Łyp – zna­n e by­ło dzie­ło po­czyt­n e­g o au­to­ra po­wie­ści hi­sto‐ rycz­n ych An­tó­n io Ma­ria de Cam­p os Júnio­ra pod ty­tu­łem A Fil­ha do po­la­co (Cór­k a Po­la­k a), ro­mans z okre­su wo­jen na­p o­le­oń­skich, pod­czas któ­rych pe­wien emi­g rant pol­ski i je­g o cór­k a chlub­n ie za­p i­sa­li się w ob­ro­n ie Por­tu­g a­lii, a tak­że Po­top Sien­k ie‐ 244

wi­cza . Tak więc pan Kmi­cic miał szan­sę od­dać kra­jo­wi waż­n iej­szą na­wet przy­słu‐ gę niż wy­sa­dze­n ie szwedz­k iej ko­lu­bry­n y pod Ja­sną Gó­rą : do­p o­móc Rzecz­p o­spo­li­tej

w zdo­by­ciu afry­k ań­skiej ko­lo­n ii. Wbrew ocze­k i­wa­n iom go­spo­da­rzy „od­p o­wied­n ie na­ro­dy” wca­le się zresz­tą do ko­lo­n i­zo­wa­n ia An­g o­li nie pa­li­ły. Jak wspo­mniał w roz­mo­wie z Po­la­k a­mi wła­ści­ciel plan­ta­cji Chim­boa, pan Syl­wi­n o, by­li oni jed­n ą z wie­lu de­le­g a­cji, któ­rych przyj­mo‐ wał w  swej po­sia­dło­ści. Przy­jeż­dża­li na­wet Ser­bo­wie i  Gre­cy. Ale choć wszy­scy

zgod­n ie twier­dzi­li, że ni­g dy ta­k ie­g o pięk­n e­g o kra­ju nie wi­dzie­li, nic z tych wi­zyt ni‐ gdy nie wy­n i­k ło. „No, ale chy­ba z  Po­la­k a­mi do­bi­je­my in­te­re­su?” – do­le­wa­ją c go‐ ściom wi­n a, upew­n iał się por­tu­g al­ski plan­ta­tor.

Eks­p e­dy­cja do Por­tu­g al­skiej Afry­k i Za­chod­n iej by­ła ini­cja­ty­wą znacz­n ie skrom‐ niej­szą niż po­p rze­dza­ją ­ca ją o rok wy­p ra­wa do Pe­ru. Jej uczest­n i­cy nie wpły­wa­li

pi­ro­g a­mi w  uj­ścia ta­jem­n i­czych rzek ani nie za­p usz­cza­li się w  naj­dzik­sze za­k ą t­k i dżun­g li. Prze­je­cha­li po An­g o­li ty­sią c sie­dem­set pięć­dzie­sią t ki­lo­me­trów – lecz wy‐ łą cz­n ie sa­mo­cho­da­mi i ko­le­ją . Prze­p ro­wa­dzi­li jed­n ak, zwie­dza­ją c po­n ad czter­dzie‐ ści plan­ta­cji – za­rów­n o w su­chej, jak i desz­czo­wej po­rze ro­k u – ba­da­n ia grun­tow­n e i wszech­stron­n e, na któ­re po­świę­ci­li po­n ad pięć mie­się­cy.

By­ło ja­sne, że pół­n oc­n a część ko­lo­n ii nad rze­k ą Kon­g o – tro­p i­k al­n e, nie­p rze­by­te dżun­g le o kli­ma­cie pod­rów­n i­k o­wym – ja­k o te­ren pol­skiej eks­p an­sji nie wcho­dzi­ła w ra­chu­bę. Po­łu­dnie An­g o­li zaj­mo­wa­ły z ko­lei ja­ło­we prze­strze­n ie pu­sty­n i Ka­la­ha‐

ri. Rów­n ież dwu­stu-, trzy­stu­k i­lo­me­tro­wy pas wy­brze­ża atlan­tyc­k ie­g o nie przed­sta‐ wiał się dla rol­n i­k ów zbyt za­chę­ca­ją ­co. Ba­da­n ia­mi ob­ję­to za­tem zaj­mu­ją ­cy nie­mal po­ło­wę ko­lo­n ii ogrom­n y pła­sko­wyż, któ­re­g o część „wy­so­k a”, po­ło­żo­n a od ty­sią ­ca

czte­ry­stu do ty­sią ­ca ośmiu­set me­trów nad po­zio­mem mo­rza, wy­róż­n ia­ła się nie­spo‐ ty­k a­n ie zdro­wym i przy­ja­znym kli­ma­tem.

Gdy nad ba­se­n em Kon­g a uno­si­ły się sta­le nie­zdro­we wy­zie­wy peł­n e cho­ro­bo‐ twór­czych drob­n o­ustro­jów, to na pła­sko­wy­żu po­dróż­n i­cy od­dy­cha­li peł­n ą pier­sią

świe­żym i czy­stym po­wie­trzem. Au­ra przy­p o­mi­n a­ła im nie­zbyt go­rą ­ce pol­skie la­to z  tem­p e­ra­tu­rą nie­p rze­k ra­cza­ją ­cą w  po­łu­dnie dwu­dzie­stu sze­ściu stop­n i, cie­p ły­mi wie­czo­ra­mi i orzeź­wia­ją ­cym po­ran­n ym chło­dem. Sta­le wiał lek­k i, przy­jem­n y wiatr, a chmu­ry wę­dru­ją ­ce po nie­bie osła­n ia­ły zie­mię przed pa­lą ­cy­mi pro­mie­n ia­mi słoń‐ ca

245

. Kli­mat na an­g ol­skich wy­ży­n ach był rów­n ie przy­ja­zny jak na wy­brze­żach

śród­ziem­n o­mor­skich, a  na­wet ła­g od­n iej­szy, o  cie­p lej­szych zi­mach i  chłod­n iej­szych la­tach. Do­n ie­sie­n ia, że pio­n ie­rzy w An­g o­li bę­dą mo­g li cie­szyć się po­g o­dą nie gor‐ szą niż na przy­k ład w Pro­wan­sji, umac­n ia­ły w po­sta­n o­wie­n iu wy­jaz­du rze­sze przy‐ szłych ko­lo­n i­stów, któ­rzy na ra­zie jesz­cze po­g łę­bia­li swą wie­dzę o Afry­ce w za­dy‐ mio­n ych war­szaw­skich czy lwow­skich ka­wiar­n iach. Rów­n ież wi­do­k i dla rol­n ic­twa za­p o­wia­da­ły się we­dług re­la­cji z An­g o­li le­p iej niż obie­cu­ją ­co.

Na plan­ta­cji Mon­te Ale­g re pol­scy eks­p er­ci zdu­mie­wa­li się, oglą ­da­ją c ro­sną ­ce obok ba­n a­n ów ja­bło­n ie kwit­n ą ­ce i  jed­n o­cze­śnie owo­cu­ją ­ce ni­by w  raj­skim ogro‐

dzie oraz tru­skaw­k i są ­sia­du­ją ­ce z ana­n a­sa­mi. Da­lej, mię­dzy drzew­k a­mi ka­wy, zie‐ le­n i­ły się ja­k ieś ma­leń­k ie jesz­cze, lecz dziw­n ie zna­jo­me ro­ślin­k i. „Jak to, pa­n o­wie nie po­zna­ją ? Prze­cież to ro­śli­n a u was, w Pol­sce, bar­dzo do­brze zna­n a” – śmiał się

wła­ści­ciel plan­ta­cji, pan Oli­v e­iro. „Zda­je mi się, że to ży­to. Lecz co ono tu ro­bi mię‐ dzy ka­wą , w po­ło­że­n iu geo­g ra­ficz­n ym An­g o­li?”

246

– zdu­miał się Je­rzy Chmie­lew­ski,

młod­szy z  eks­p er­tów. I  rze­czy­wi­ście by­ło to ży­to, da­ją ­ce w  do­dat­k u im­p o­n u­ją ­ce plo­n y. Po­dob­n ie jak psze­n i­ca, któ­rą tak­że w Mon­te Ale­g re upra­wia­n o. Do­sko­n a­ły kli­mat i uro­dzaj­n e gle­by wy­so­k ie­g o pła­sko­wy­żu po­zwa­la­ły, jak usta­li­ła eks­p e­dy­cja, spe­cja­li­zo­wać się – we­dług gu­stu i po­trzeb ryn­k u – al­bo w upra­wach eu­ro­p ej­skich, al­bo afry­k ań­skich, lub, rzecz ja­sna, pro­wa­dzić go­spo­dar­k ę pod tym wzglę­dem mie‐

sza­n ą . W do­dat­k u, jak za­p ew­n iał pan Oli­v e­iro, ani zbo­żom, ani owo­com z uwa­g i na znacz­n e wznie­sie­n ie nad po­ziom mo­rza nie za­g ra­ża­ły na pła­sko­wy­żu cho­ro­by i szkod­n i­k i. „Pa­n ie Je­rzy – en­tu­zja­zmo­wał się Łyp, choć ja­k o sta­ry agro­n om z prak‐ ty­k ą w  Pa­ra­n ie nie­jed­n o już wi­dział na po­lach i  w  ogro­dach – prze­cież to nie­sły‐ cha­n e. Bę­dzie­my mie­li nie­sły­cha­n ie uła­twio­n e osa­dza­n ie pol­skich ko­lo­n i­stów. Ich go­spo­dar­stwa oprą się z  po­czą t­k u na ży­cie. Ma­ją c już w  pierw­szym ro­k u do­chód z  ży­ta i  psze­n i­cy, bę­dą mo­g li so­bie żyć spo­k oj­n ie, za­k ła­da­ją c kul­tu­ry bo­g a­te, jak

247

ka­wa, ba­weł­n a i si­zal, któ­re uczy­n ią z nich bo­g a­tych i nie­za­leż­n ych oby­wa­te­li” . Gwa­ran­cję po­wo­dze­n ia da­wa­ły przy­szłym ko­lo­n i­stom oprócz re­we­la­cyj­n ych wa‐

run­k ów na­tu­ral­n ych tak­że nad­zwy­czaj ko­rzyst­n e per­spek­ty­wy eko­n o­micz­n e. Do‐ bie­g a­ła bo­wiem wła­śnie koń­ca bu­do­wa ko­lei z Lo­bi­to do Ka­tan­g i, gdzie po­wsta­wał kosz­tem dwu­stu mi­lio­n ów do­la­rów wiel­k i ośro­dek gór­n ic­twa rud me­ta­li oraz ra­du, zło­ta i wę­g la, w któ­rym, prze­wi­dy­wa­n o, trze­ba bę­dzie za­trud­n ić pra­wie pół mi­lio­n a czar­n ych i bia­łych pra­cow­n i­k ów. Ozna­cza­ło to na­tu­ral­n ie ogrom­n y po­p yt i wy­so‐

kie ce­n y na pro­duk­ty rol­n e wszel­k ie­g o ro­dza­ju. Po­mi­mo że wszyst­k ie oko­licz­n o­ści – od cie­p łych uczuć Por­tu­g al­czy­k ów dla Pol­ski po obie­cu­ją ­ce wi­do­k i ryn­k o­we – ukła­da­ły się nad po­dziw po­myśl­n ie, prze­zor­n y szef eks­p e­dy­cji oce­n iał, że nie na­le­ży kie­ro­wać do An­g o­li ma­so­wej emi­g ra­cji rol­n i‐ czej, lecz tyl­k o ko­lo­n i­stów, któ­rych stać na za­in­we­sto­wa­n ie w  plan­ta­cję lub in­n e

przed­się­bior­stwo znacz­n iej­sze­g o ka­p i­ta­łu – nie mniej niż dzie­sięć ty­się­cy do­la­rów. Rol­n ik bo­wiem nie mo­że li­czyć na kre­dyt na miej­scu, a pro­duk­cję po­wi­n ien pro­wa‐ dzić na du­żą ska­lę. „Wy­ma­g a to po­sia­da­n ie znacz­n ej si­ły po­cią ­g o­wej (sto–dwie­ście

wo­łów lub trak­to­rów), du­żej ilo­ści czar­n ych ro­bot­n i­k ów, ma­szyn, jak: siew­n i­k ów, mło­car­n i itp., sa­mo­cho­du cię­ża­ro­we­g o dla trans­p or­tu pro­duk­tów do sta­cji ko­le­jo‐ wej (ko­n ie na wy­so­k im pła­sko­wy­żu źle się ho­du­ją ), a wresz­cie pew­n ych re­zerw go‐ 248

tów­k i na wszel­k ą ewen­tu­a l­n ość” – wy­ja­śniał. Je­g o sta­n o­wi­sko po­dzie­li­ły czyn­n i­k i ofi­cjal­n e. Jak tłu­ma­czył po­seł Wa­lew­ski z sej­mo­wej Ko­mi­sji Spraw Za­g ra­n icz­n ych:

Ist­nie­je nie­wąt­p li­wie moż­li­wość osa­dze­nia w An­go­li pew­nej licz­by pol­skich ko­lo­ni­stów rol­ni­ków, licz­ba ta jed­nak prze­wi­dy­wa­na być mu­si ja­ko bar­dzo nie­wiel­ka, przy­czem wy­łącz­nie jed­no­stek sil‐­ nych go­spo­dar­czo i fi­nan­so­wo. Spo­dzie­wa­jąc się, że ta­ka ogra­ni­czo­na licz­ba do­bo­ro­we­go ele­men­tu osad­ni­cze­go z Pol­ski mo­że przy­czy­nić się do roz­kwi­tu go­spo­dar­cze­go ko­lon­ji i wpły­nąć do­dat­nio na

roz­wój sto­sun­ków eko­no­micz­nych pol­sko-por­tu­gal­skich, wła­dze na­sze po­zo­sta­wia­ją prze­p ro­wa­dze‐­ nie ewen­tu­al­nej ak­cji osad­ni­czej wy­łącz­nie czyn­ni­kom pry­wat­nym

249

.

Ten urzę­do­wy opor­tu­n izm w  kwe­stii ko­lo­n i­za­cji An­g o­li mógł co­k ol­wiek za­ska­k i‐ wać, gdy wzią ć pod uwa­g ę, że nie­mal jed­n o­cze­śnie wła­dze pań­stwo­we zgo­dzi­ły się

na wy­wie­zie­n ie se­tek lu­dzi bez kwa­li­fi­k a­cji i pie­n ię­dzy do jed­n e­g o z naj­dzik­szych re­g io­n ów świa­ta: pe­ru­wiań­skiej Mon­ta­n ii. Na­stro­jów wśród przy­szłych „An­g ol­czy‐ ków” te obiek­cje jed­n ak nie zwa­rzy­ły. A  na­wet prze­ciw­n ie, bo upew­n io­n o się, że nie cho­dzi o ja­k ą ś drob­n o­rol­n i­czą wła­sność, oso­bi­ste, jak w Pa­ra­n ie, kar­czo­wa­n ie

dżun­g li i tym po­do­bne de­g ra­du­ją ­ce za­ję­cia, ale o emi­g ra­cję „do­bo­ro­we­g o ele­men‐ tu”: przy­szłych wła­ści­cie­li plan­ta­cji li­czą ­cych ty­sią ­ce hek­ta­rów, a tak­że prze­n ie­sie‐

nie na wy­ży­n y Afry­k i ro­dzi­mej in­sty­tu­cji, fol­war­k u oraz tra­dy­cyj­n e­g o pol­skie­g o spo­so­bu ży­cia. Pod­k re­śla­n o też, że wpraw­dzie sam kli­mat wy­so­k ie­g o pła­sko­wy­żu po­zwa­la Eu­ro­p ej­czy­k om pra­co­wać fi­zycz­n ie, ale tę pra­cę unie­moż­li­wia znacz­n e wznie­sie­n ie te­re­n u po­n ad po­ziom mo­rza. Je­rzy Chmie­lew­ski pi­sał z  no­stal­g ią w swej re­la­cji z Mon­te Ale­g re: „Go­spo­dar­stwo przy­p o­mi­n a­ło pol­ski fol­wark gdzieś z  Wo­ły­n ia. Na wzgó­rzu po­ło­żo­n e bu­dyn­k i, kry­te sło­mą , z  po­bie­la­n e­mi ścia­n a­mi, zu­p eł­n ie wy­g lą ­da­ły jak za­bu­do­wa­n ia dwor­skie. Zie­lo­n e ła­n y na­su­wa­ły wspo­mnie‐ nie ozi­min w cza­sie wio­sny, sze­re­g i zaś płu­g ów, cią ­g nio­n ych przez wo­ły o roz­ło­ży‐ stych ro­g ach, orzą ­ce ugór, wy­g lą ­da­ły jak gdzieś u  nas na kre­sach po­łu­dnio­wowschod­n ich pod­czas pra­cy na wio­snę”

250

.

Bra­k o­wa­ło wpraw­dzie nie­od­zow­n ych w  na­szej kul­tu­rze ko­n i, któ­re w  Czar­n ej Afry­ce źle się przyj­mo­wa­ły, a ich ho­do­wla w An­g o­li do­p ie­ro się za­czy­n a­ła, lecz i na to by­ła ra­da. Je­den z por­tu­g al­skich go­spo­da­rzy, ma­jor ka­wa­le­rii, za­p ro­wa­dził pol‐ skich eks­p er­tów do pod­szy­tej wia­trem szo­p y, gdzie stał nie­wiel­k i wół o  by­strym, po­dejrz­li­wym oku i za­k rę­co­n ych ro­g ach oraz ku ich zdu­mie­n iu – z uzdą i osio­dła­n y. „To wół wierz­cho­wy. Nie­je­den ty­sią c ki­lo­me­trów na ta­k ich wierz­chow­cach prze­je‐ cha­łem, jak wszy­scy tu­taj” – wy­ja­śnił ma­jor z  du­mą . „Te­raz ma­my ko­n ie, ale tak na­p raw­dę to głów­n ie jeź­dzi­my sa­mo­cho­da­mi”

251

.

Czę­ścią te­g o sen­ty­men­tal­n e­g o kra­jo­bra­zu an­g ol­skich wy­żyn miał być, rzecz ja‐ sna, wier­n y lud ro­bo­czy: czar­n i for­n a­le, ra­ta­je, pa­ste­rze, ku­cha­rze, lo­k a­je, stan­g re­ci i  szo­fe­rzy. Wy­ra­ża­n o prze­k o­n a­n ie, że choć „Mu­rzy­n i” sły­n ą z  le­n i­stwa, bę­dą „ła‐ twiej­si do pro­wa­dze­n ia” niż bia­ła służ­ba, a z pew­n o­ścią za­baw­n iej­si. Po­ja­wia­ły się też wśród ka­wiar­n ia­n ych „An­g ol­czy­k ów” oba­wy, że re­a li­zo­wa­n e od pew­n e­g o cza­su

przez wła­dze ko­lo­n ial­n e pla­n y oświe­ce­n ia czę­ści kra­jow­ców oraz uczy­n ie­n ia z nich swe­g o ro­dza­ju oby­wa­te­li por­tu­g al­skich, któ­rzy ja­k o drob­n i, ale po­stę­p o­wi rol­n i­cy mo­g li­by za­g o­spo­da­ro­wać zie­mie ko­lo­n ii bez udzia­łu ob­cych na­cji, pod­n ie­sie kosz­ty ro­bo­ci­zny i skom­p li­k u­je za­rzą ­dza­n ie plan­ta­cja­mi. Rze­czy­wi­ście, Por­tu­g al­czy­cy ob‐ ję­li lud­n ość miej­sco­wą ochro­n ą praw­n ą , nie idą c wpraw­dzie na­zbyt da­le­k o, ale za‐

bro­n i­li na przy­k ład sa­mo­wol­n e­g o sto­so­wa­n ia kar cie­le­snych. Adam Pasz­k o­wicz pod­k re­ślał, że cho­ciaż za­trud­n ia­ją c czar­n ych ro­bot­n i­k ów, trze­ba ich sta­le nad­zo­ro‐ wać i po­p ę­dzać w pra­cy, nie wol­n o już w tym ce­lu uży­wać ba­ta. „Ro­lę te­g o ostat‐ nie­g o od­g ry­wa bia­ła kart­k a do Ad­mi­n i­stra­to­ra lub, na pro­win­cji, do Na­czel­n i­k a

Pocz­ty, z  któ­rą wy­sy­ła się nie­p o­słusz­n e­g o lub le­n i­we­g o ro­bot­n i­k a. Koń­czy się wszyst­k o też ba­tem, ale ba­tem »urzę­do­wym«, ofi­cjal­n ym”

252

. Na ogół an­g ol­scy pio‐

nie­rzy za­p ew­n ia­li przy­szłych ko­lo­n i­stów, że tu­byl­cy są na­ro­dem spo­k oj­n ym, na‐ stro­jo­n ym po­k o­jo­wo i  od­n o­szą ­cym się do bia­łych przy­jaź­n ie i  z  sza­cun­k iem. Nie‐ któ­rzy nie­uf­n i czy­tel­n i­cy zwra­ca­li jed­n ak uwa­g ę na po­ja­wia­ją ­ce się tu i  ów­dzie w re­la­cjach nie­p o­k o­ją ­ce wzmian­k i. „Są wy­ją t­k i. Ci z miej­sco­wych, co prze­ży­li po‐ wsta­n ia mu­rzy­n ów przed 1914 r., nie za­p o­mną ni­g dy, ile krwi mu­rzyń­skiej prze­la‐ 253

ło się przy po­skro­mie­n iu tych po­wstań przez »bia­łych«” . W  la­tach, gdy Po­la­cy przy­mie­rza­li się do ko­lo­n i­zo­wa­n ia An­g o­li, wspo­mnie­n ia

nie­daw­n ych mor­der­czych bo­jów za­czy­n a­ły się już za­cie­rać. Ten i ów z kom­ba­tan‐ tów, chcą c przy­p o­do­bać się wy­bra­n ej pan­n ie, od­n aj­dy­wał cza­sem w pa­mię­ci naj‐ bar­dziej okrut­n e ich epi­zo­dy. Na po­ste­run­k ach woj­sko­wych po­mię­dzy roz­mo­wa­mi o pięk­n ych „Mu­rzyn­k ach” czy grą w kar­ty ten i ów po­wra­cał nie­k ie­dy do swo­ich bo­ha­ter­skich czy­n ów lub naj­cie­k aw­szych in­cy­den­tów z  ży­cia obo­zo­we­g o. Ta­k ie chwi­le za­du­my na­cho­dzi­ły też, by­wa­ło, seh­n o­ra Oli­v e­iro. Pod­czas jed­n ej z  wy­cie‐ czek w  oko­li­cach Mon­te Ale­g re za­trzy­mał sa­mo­chód i  wska­zał swym pol­skim go‐ ściom ru­mo­wi­sko ba­zal­to­wych skał przy­p o­mi­n a­ją ­ce ru­iny sta­re­g o za­mczy­ska. Jest to tak zwa­na for­te­ca mu­rzyń­ska. Sta­no­wi kar­tę bar­dzo krwa­wych dzie­jów, tak krwa­wych, iż

nie wiem, czy któ­ry któ­ry ze sław­nych zam­ków eu­ro­p ej­skich mo­że się czymś po­dob­nym po­szczy‐­ cić. Ro­ze­gra­ła się tu­taj ostat­nia sce­na pod­bo­ju An­go­li, roz­strzy­ga­ją­ca bi­twa stłu­mio­ne­go po­wsta­nia mu­rzyń­skie­go. Ja też wal­czy­łem w tej bi­twie, wszy­scy pra­wie bia­li z tych stron bra­li w niej udział, po­ma­ga­jąc na­szym żoł­nie­rzom – ob­ja­śniał. – Tu, na wzgó­rzu ze­bra­ły się si­ły mu­rzyń­skie. Oko­ło

pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy czar­nych z ca­łe­go pła­sko­wy­żu. Ze­szli się ra­zem, by nas osta­tecz­nie z zie­mi swo­jej wy­ku­rzyć, po­ło­wa z nich mia­ła nie­miec­kie mau­ze­ry. Na­sze woj­ska roz­ło­ży­ły się na wzgó‐­ rzach są­sied­nich, mię­dzy ska­ła­mi. Ja­ko słab­si li­czeb­nie uni­ka­li­śmy wal­ki wręcz. Wszyst­kie pró­by ata­ku ze stro­ny Mu­rzy­nów roz­bi­ja­ły się o nasz ogień ka­ra­bi­no­wy. Moż­na by­ło strze­lać do nich jak do

ka­czek. Ale roz­strzy­gnę­ła bój ar­ty­le­ria; pro­wa­dzi­li­śmy ogień tak dłu­go, aż sto­su­nek sił zmie­nił się na na­szą ko­rzyść. Po­tem na­stą­p i­ły atak i rzeź. Wy­rżnię­to wszyst­kich, nie bio­rąc ni­ko­go do nie­wo­li –

dla przy­kła­du i na­leż­ne­go po­u cze­nia. Opo­wia­da­no po­tem, że nie ucie­kła stąd ży­wa no­ga – Oli­ve­i ro uru­cho­mił au­to i jesz­cze raz ro­zej­rzał się do­ko­ła. – Je­śli pa­no­wie wy­bie­rze­cie się tu kie­dyś na po­lo‐­ wa­nie, na­tknie­cie się na pew­no na pisz­cze­le i cze­re­p y ster­czą­ce z zie­mi

254

.

Do­n ie­sie­n ia z  Lo­bi­to i  Ben­g u­eli z  miej­sca uru­cho­mi­ły fan­ta­zję wszel­k ie­g o ro­dza­ju ele­men­tów awan­tur­n i­czych: „każ­dy po­strze­le­n iec za cel ży­cia sta­wiał so­bie wy­jazd do An­g o­li, ro­bie­n ie tam ma­ją t­k u, pa­n o­wa­n ie nad mu­rzy­n a­mi i  li­cho wie co jesz‐

255

cze” . Mo­da na An­g o­lę pod­sy­ca­n a przez ga­ze­ty, a  z  cza­sem li­sty od pierw­szych ko­lo­n i­stów, szyb­k o jed­n ak ob­ję­ła tak­że miesz­czań­skie do­my i  zie­miań­skie dwo­ry, zwłasz­cza że z po­wo­du trwa­ją ­ce­g o wła­śnie wiel­k ie­g o kry­zy­su wie­le sza­cow­n ych ro‐ dzin lę­k a­ło się, że pój­dzie z tor­ba­mi. Jak pi­sa­n o z lek­k ą prze­sa­dą , ale nie cał­k iem 256

bez po­wo­dów, „po­ło­wa zie­mian wy­bie­ra się do An­g o­li al­bo na Ma­da­g a­skar” . Rów­n ież w mia­stach, choć­by w War­sza­wie, co dru­g i dom zna­lazł w sta­n ie li­k wi­da‐ cji: „Dja­bli bio­rą po ko­lei: oszczęd­n o­ści, an­ty­k i, ob­raz­k i, przed­mio­ty zbęd­n e, a na‐ wet przed­mio­ty nie­zbęd­n e […], a prze­cież nie każ­dy ma wuj­k a w Ame­ry­ce czy ku‐ zy­n ów w  An­g o­li”

257

. Tak więc por­tu­g al­ska ko­lo­n ia w  cią ­g u kil­k u­n a­stu mie­się­cy

w wy­ob­raź­n i czę­ści oby­wa­te­li II RP za­czę­ła do­rów­n y­wać Ame­ry­ce ja­k o kra­ina nad‐ zwy­czaj­n ych bo­g actw. Za­stą ­p i­ła ją też ja­k o sym­bol dra­ma­tycz­n ych zmian ży­cio‐ wych w kul­tu­rze po­p u­lar­n ej, w szcze­g ól­n o­ści na ła­mach dru­k o­wa­n ych w od­cin­k ach po­wie­ści:

Oświad­czy­ny wi­sia­ły w  po­wie­trzu. Ciot­ka Mi­cha­li­na pro­mie­nia­ła. I  rap­tem, pew­ne­go dnia, Mi­ko wpadł do ciot­ki, jak sza­lo­ny. – Wy­jeż­dżam – oświad­czył krót­ko. – Do­kąd?! – Do An­go­li.

Do­brej ciot­ce no­gi pod­cię­ło. – A co bę­dzie z Em­mą? – wy­ją­ka­ła.

– Nie wiem! – rąb­nął Mi­ko. – I nic mnie to nie ob­cho­dzi! Ciot­ka Mi­cha­li­na za­sty­gła w po­sąg bo­le­ści

258

.

Na mar­g i­n e­sie an­g o­lań­skie­g o wzmo­że­n ia pro­wa­dzi­li swo­ją cier­p li­wą owa­dzią dzia‐

łal­n ość drob­n i kom­bi­n a­to­rzy, wy­łu­dza­cze i  po­śled­n i oszu­ści. W  dzien­n i­k ach re­g u‐ lar­n ie uka­zy­wa­ły się ogło­sze­n ia w ro­dza­ju „An­g o­la, wspól­n i­k a ro­da­k a z ka­p i­ta­łem

2,5–10  ty­się­cy  złp., po­szu­k u­ję do ol­brzy­mie­g o in­te­re­su. Ofer­ty: „»An­g o­la«, Kur­jer, Mar­szał­k ow­ska Ns108” lub „AN­G O­L A. In­for­ma­cje han­dlo­we i prze­mysł. Prób­k i. Ce‐ ny. No­we cła. Trans­p ort. Kal­k u­la­cje. Eks­p ort to­war. pol­skich za go­tów­k ę. Ostat­n i de­k ret rzą ­du por­tug. o  An­g o­li z  dn.  27  V  1931 udzie­la ku­p iec-prze­my­sło­wiec, za‐ mieszk. w An­g o­li przyb. do Pol­ski. Za­p i­sy te­le­fon. 782-00 od 8 1/2 – 10 ra­n o. In­for‐ ma­cje płat­n e”

259

. Przed ta­k i­mi ofer­ta­mi prze­strze­g a­ła sta­n ow­czo LMiK, któ­ra roz­p o‐

czę­ła dzia­łal­n ość pod ową na­zwą wła­śnie w la­tach go­rą cz­k i an­g ol­skiej. An­g o­la in‐ spi­ro­wa­ła też kry­mi­n a­li­stów więk­sze­g o ka­li­bru. Je­sie­n ią 1933  ro­k u Kra­k o­wem

wstrzą ­snę­ła wia­do­mość o wy­k ry­ciu przez po­li­cję pla­n u ob­ra­bo­wa­n ia skarb­ca wa‐ wel­skie­g o. Gra­bie­ży, ko­rzy­sta­ją c z wy­k ra­dzio­n ych klu­czy, za­mie­rzał do­k o­n ać no­cą syn jed­n e­g o ze straż­n i­k ów Wa­we­lu. Pod ka­te­drą cze­k ać na nie­g o mia­ło au­to z  dwoj­g iem wspól­n i­k ów, któ­rym ca­ła trój­k a pla­n o­wa­ła wy­ru­szyć na­tych­miast do

Pa­ry­ża. Po spie­n ię­że­n iu skar­bów na­ro­do­wych nad Se­k wa­n ą prze­stęp­cy chcie­li na‐ być sa­mo­chód ty­p u ko­lo­n ial­n e­g o, na gą ­sie­n i­cach, i afry­k ań­ski­mi bez­dro­ża­mi zbiec 260

do An­g o­li

.

Dla pro­mo­cji An­g o­li naj­znacz­n iej­sze bez wą t­p ie­n ia za­słu­g i po­ło­żył hra­bia Mi­chał Za­moy­ski, któ­ry – bu­dzą c sen­sa­cję i  za­zdrość – wy­ru­szył do Afry­k i ja­k o pierw­szy z pol­skich ko­lo­n i­stów już w grud­n iu 1929 ro­k u. Syn or­dy­n a­ta Ada­ma Za­moy­skie­g o z Ko­złów­k i wy­je­chał wraz z nie­daw­n o po­ślu­bio­n ą żo­n ą z War­sza­wy do Li­zbo­n y sa‐ mo­cho­dem pro­wa­dzo­n ym przez szo­fe­ra Ko­wal­czy­k a ro­dem – jak skru­p u­lat­n ie od‐

no­to­wa­ła pra­sa – z Lu­belsz­czy­zny. Mło­dy, dwu­dzie­sto­ośmio­let­n i hra­bia przy­ją ł na sie­bie na­der po­waż­n e za­da­n ie: ja­k o przed­sta­wi­ciel or­g a­n i­za­cji „Pol-An­g o­la” miał za­k u­p ić w An­g o­li te­re­n y, na któ­rych moż­n a by za­p o­czą t­k o­wać ra­cjo­n a­lną pol­ską ak­cję ko­lo­n i­za­cyj­n ą w por­tu­g al­skiej Afry­ce. Za­mie­rzał tak­że ja­k o rol­n ik i za­p a­lo­n y my­śli­wy za­k osz­to­wać w ca­łej peł­n i – jak przy­zna­wał je­g o oj­ciec – ży­cia ko­lo­n ial­n e‐

go. W ślad za nim wy­je­cha­li na wy­so­k i pła­sko­wyż an­g ol­ski ko­lej­n i pio­n ie­rzy, zie‐ mia­n in Ta­de­usz De­k ań­ski z  żo­n ą i  dziec­k iem. Za­moy­scy szyb­k o zna­leź­li oko­li­cę, któ­ra im od­p o­wia­da­ła, i osie­dli­li się w fa­zen­dzie Boa Ser­ra w po­bli­żu ka­to­lic­k iej mi‐

sji Qu­ipe­io, kil­k a­dzie­sią t ki­lo­me­trów od mia­sta Hu­a m­bo. W cią ­g u na­stęp­n e­g o ro­k u wy­da­li w An­g o­li dwa­n a­ście ty­się­cy do­la­rów, lecz cią ­g le jesz­cze mu­sie­li oby­wać się

bez naj­n ie­zbęd­n iej­szych wy­g ód, a  na­wet oszczę­dzać na żyw­n o­ści. Naj­le­p iej ra­dził so­bie w  tro­p i­k ach ku­ty na czte­ry no­g i szo­fer hra­bio­stwa Ko­wal­czyk. Na­uczył się z  mar­szu por­tu­g al­skie­g o, wszedł w  ko­mi­ty­wę z  miej­sco­wy­mi i  wkrót­ce nie by­ło 261

spra­wy, któ­rej nie po­tra­fił­by za­ła­twić z bia­ły­mi czy czar­n y­mi . Za­moy­scy, za­n im wy­bra­li miej­sce na fa­zen­dę, spę­dzi­li pa­rę mie­się­cy w na­mio­cie,

po­dró­żu­ją c sa­mo­cho­dem po pła­sko­wy­żu i ba­da­ją c kli­mat, gle­bę, do­stęp do wo­dy, na­chy­le­n ie wzgórz i naj­roz­ma­it­sze in­n e szcze­g ó­ły. Wresz­cie zde­cy­do­wa­li się na do‐ li­n ę rzecz­k i San­di­v i. Po­tem za­bra­li się do kar­czo­wa­n ia te­re­n u pod plan­ta­cję, bu­do‐ wę do­mu i za­bu­do­wań go­spo­dar­czych z miej­sco­wej nie­p a­lo­n ej ce­g ły. Mie­li też tro‐ chę by­dła, więc mle­k o i ma­sło sprze­da­wa­li w naj­bliż­szym mie­ście. Po­wta­rza­ją ­ce się

w Boa Ser­ra nie­p o­wo­dze­n ia i pla­g i, zwłasz­cza na­jaz­dy sza­rań­czy oraz spa­dek cen ka­wy, spra­wi­ły, że hra­bia i hra­bi­n a za­czę­li my­śleć o po­wro­cie do kra­ju. Duch pio‐

nier­ski wzią ł jed­n ak gó­rę. Po czte­rech la­tach Boa Ser­ra li­czy­ła już pięć ty­się­cy hek‐ ta­rów, go­spo­da­rze wy­bu­do­wa­li dom, łą ­czą ­cy urok pol­skie­g o dwo­ru z ła­ciń­ską ar‐ chi­tek­tu­rą ko­lo­n ial­n ą , do któ­re­g o wio­dła ale­ja ob­sa­dzo­n a eu­k a­lip­tu­sa­mi i aga­wa‐ 262

mi oraz, przy któ­rej błę­k it­n iał za­g on kwit­n ą ­ce­g o swoj­skie­g o lnu

. Na po­lach psze‐

ni­cy i  przy upra­wie ka­wy pra­co­wa­ło pół ty­sią ­ca tu­byl­ców. Za­moy­scy do­ro­bi­li się stad ła­cia­tych krów, licz­n e­g o po­g ło­wia trzo­dy chlew­n ej oraz cze­re­dy mał­p ek cho‐ wa­n ych dla roz­ryw­k i. Przede wszyst­k im zaś po pa­ru la­tach tru­dów i wy­rze­czeń do‐

cze­k a­li się pierw­szych zbio­rów ara­bi­k i, ka­wy do­sko­n a­le uda­ją ­cej się na wy­so­k o­ści ty­sią ­ca sze­ściu­set me­trów nad po­zio­mem mo­rza, i roz­p o­czę­li jej eks­p ort. Waż­n ym klien­tem by­ła naj­star­sza pol­ska fir­ma zaj­mu­ją ­ca się han­dlem i  pa­le­n iem ka­wy – war­szaw­ska spół­k a „Plu­ton”. Sprze­daż ka­wy z  jed­n ej to­n y w  1933  ro­k u wzro­sła w cią ­g u pa­ru lat do kil­k u­dzie­się­ciu ton rocz­n ie. „Oświad­czyć mo­g ę, że po kil­k u mie‐

sią ­cach od­p o­czyn­k u w kra­ju, kie­dy na­sta­n ą chłod­n e, je­sien­n e dni, wraz z pta­k a­mi wró­ci­my do na­szej za mo­rzem, pod Krzy­żem Po­łu­dnio­wym po­ło­żo­n ej, lecz ser­cu na‐ sze­mu już bli­skiej An­g o­li” – za­p ew­n ia­ła czy­tel­n i­k ów „Ku­rie­ra War­szaw­skie­g o” Ma‐ ria Za­moy­ska. Lecz ostrze­g a­ła: „w je­den rok ża­den bia­ły nie zbi­je for­tu­n y na afry‐ kań­skim lą ­dzie, jak są ­dzi wie­lu Eu­ro­p ej­czy­k ów. Cza­sy szyb­k ie­g o wzbo­g a­ce­n ia się 263

mi­n ę­ły, na żad­n e po­sa­dy li­czyć tam nie moż­n a” . W po­ło­wie 1930 ro­k u przy­p ły­n ę­li do Lo­bi­to dwaj wspól­n i­cy, któ­rych, wy­ją t­k o‐ wo, uro­k i ży­cia na afry­k ań­skim fol­war­k u nie po­cią ­g a­ły. Ich ce­lem by­ło za­p o­czą t‐ ko­wa­n ie w  An­g o­li eks­p an­sji na­sze­g o prze­my­słu. Pa­n o­wie Pasz­k o­wicz i  Kan­n e­wi‐ szer przy­wieź­li z so­bą wy­p o­sa­że­n ie pierw­szej, jak twier­dzi­li, na­szej fa­bry­k i w Czar‐

nej Afry­ce, „mię­dzy zwrot­n i­k a­mi Ra­k a a Ko­zio­roż­ca”. Z de­sek ze skrzyń po ma­szy‐ nach na skra­ju pla­ży pod Lo­bi­to wy­bu­do­wa­li wła­sny­mi rę­k a­mi „w tem­p ie ame­ry‐ kań­skim” ha­lę pro­duk­cyj­n ą i ma­ły do­mek miesz­k al­n y – bez szyb w oknie, z pod­ło‐

gą z pia­sku i sze­ro­k i­mi nie­raz na dłoń szpa­ra­mi w ścia­n ach i da­chu. Szpa­ry te po‐ zwa­la­ły bez wsta­wa­n ia z łóż­k a spraw­dzić, czy czar­n i ro­bot­n i­cy przy­szli już do pra‐

cy, a  wie­czo­rem śle­dzić w  za­to­ce świa­tła stat­k ów przy­p ły­wa­ją ­cych z  Eu­ro­p y. Oprócz trzech Po­la­k ów (do­łą ­czył do ze­spo­łu mło­dy ar­chi­tekt Skrzy­dlew­ski) miesz‐ kań­ca­mi cha­ty by­ły wiel­k ie kra­by nad­mor­skie, zwin­n e ma­łe jasz­czur­k i, śpie­wa­ją ­ce

cy­k a­dy i drob­n e mysz­k i po­p ie­la­te. Ga­ze­ty w  kra­ju in­for­mo­wa­ły z  prze­ję­ciem, że w  An­g o­li po­wsta­ły pol­ski za­k ład prze­my­słu ce­ra­micz­n e­g o oraz fir­ma bu­dow­la­n a. W rze­czy­wi­sto­ści by­ła to nie­wiel­k a be­to­n iar­n ia wy­twa­rza­ją ­ca pu­sta­k i z kra­jo­we­g o wy­łą cz­n ie, co trze­ba przy­znać, ce‐

men­tu. Za­trud­n ia­ła trzy­dzie­stu do­bra­n ych ro­bot­n i­k ów, „naj­spryt­n iej­szych i  naj‐ mniej le­n i­wych z  ca­łej oko­li­cy”. Sto­su­ją c ela­stycz­n y sys­tem pra­cy, dniów­k i lub

akord, na­g ro­dy i pre­mie, a cza­sem też słyn­n e „bia­łe kart­k i do Ad­mi­n i­stra­to­ra” uda‐ ło się pol­skim wła­ści­cie­lom w cią ­g u kil­k u ty­g o­dni czte­ro­k rot­n ie pod­n ieść wy­daj­n ość

pra­cy. Po­mi­mo to – jak­k ol­wiek trwał wła­śnie try­um­fal­n y po­chód be­to­n u przez świat – pol­skie pu­sta­k i nie pod­bi­ły An­g o­li. Skrzy­dlew­ski, któ­ry li­czył na udział w wiel­k ich pro­jek­tach bu­dow­la­n ych, prze­n iósł się do Boa Ser­ra, gdzie wy­bu­do­wał Za­moy­skim ba­sen i kort te­n i­so­wy. Pasz­k o­wicz wy­je­chał w gó­ry, aby od­zy­skać zdro‐ wie nad­wą ­tlo­n e ma­la­rią , i za­p adł tam na strasz­li­wą fe­brę-bi­lio­zę, le­d­wie unik­n ą ł 264

śmier­ci . Wra­ca­ją c wy­n ędz­n ia­ły do Eu­ro­p y, uprzy­tom­n ił so­bie, że An­g o­la to nie tyl­k o wol­n y od mi­k ro­bów pła­sko­wyż, ską d rol­n i­cy mo­g ą nie ru­szać się na­wet la­ta‐ mi, lecz tak­że mia­sta wy­brze­ża, na­tu­ral­n y te­ren kup­ców czy prze­my­słow­ców ma­ją ‐

cych współ­uczest­n i­czyć w  pol­skiej ko­lo­n i­za­cji. „[…] cho­ro­by wy­stę­p u­ją naj­sil­n iej pod­czas dwu ostat­n ich mie­się­cy la­ta. W  Lo­bi­to, gdzie w  cią ­g u dzie­się­ciu mie­się­cy po­g rzeb bia­łe­g o na­le­ży do zda­rzeń nad­zwy­czaj­n ych, w kwiet­n iu i ma­ju wi­dzia­łem 265

te smut­n e kon­duk­ty nie­mal co­dzien­n ie” . Wszyst­k ie do­świad­cze­n ia po­twier­dza­ły te­zę, że bied­n y w Afry­ce ma­ją t­k u się nie

do­ro­bi. Za­sad­n i­czy ar­ty­k uł na ten draż­li­wy te­mat opu­bli­k o­wał w „Mo­rzu” szef nie‐ 266

daw­n ej eks­p e­dy­cji re­k o­n e­san­so­wej . Pod­k re­ślał „wiel­k ą prze­sa­dę w  opi­sy­wa­n iu nad­zwy­czaj­n ych moż­li­wo­ści, ła­two­ści urzą ­dze­n ia się i nie­zwy­k łej ren­tow­n o­ści kul‐ tur plan­ta­cyj­n ych przy uży­ciu ma­łe­g o ka­p i­ta­łu” oraz ostrze­g ał przed re­p or­ta­ża­mi, we­dług któ­rych „An­g o­la by­ła kra­jem pły­n ą ­cym mle­k iem i mio­dem, gdzie wy­star­czy tyl­k o po­ja­wić się, aby ze­brać hoj­n e da­ry przy­ro­dy, wy­mie­n ić je na mi­le sze­lesz­czą ‐ cy plik bank­n o­tów i po­wró­cić wkrót­ce bo­g a­czem w oj­czy­ste pie­le­sze”. Tak na przy‐ kład we­dług „Ku­rie­ra War­szaw­skie­g o” „naj­więk­szy do­chód mia­ły da­wać plan­ta­cje ka­wy, ty­to­n iu, si­za­lu, owo­ców, palm ole­istych, drzew eu­k a­lip­tu­so­wych – z hek­ta­ra tych plan­ta­cyj ła­two osią ­g ną ć moż­n a po 2–3 la­tach ty­sią ­ce do­la­rów czy­ste­g o rocz‐ ne­g o zy­sku”. Tym­cza­sem praw­da wy­g lą ­da­ła tak:

Eks­p e­dy­cja usta­li­ła, że tyl­ko wy­so­ki pła­sko­wyż An­go­li na­da­je się na pol­ską ko­lo­ni­za­cję, gdzie nie ro‐­ sną już pal­my ole­i ste, upra­wa ka­wy i ty­to­niu do­p ie­ro jest w za­cząt­kach, a wi­no­gro­na (po kil­ka krze‐­ wów) spo­tka­ła eks­p e­dy­cja tyl­ko na dwóch plan­ta­cjach. Stwier­dzi­ła wte­dy eks­p e­dy­cja, że czy­ste­go zy­sku rocz­nie z  jed­ne­go hek­ta­ra moż­na osią­gnąć: z  upra­wy ka­wy oko­ło 100  do­la­rów, si­za­lu 60– 90 do­la­rów. […] Ale i to jest znacz­ny zysk przy upra­wie kil­ku­dzie­się­ciu hek­ta­rów. Każ­dy rol­nik to przy­zna w dzi­siej­szych cięż­kich cza­sach. Po co uka­zy­wać mu ty­sią­ce do­la­rów z jed­ne­go hek­ta­ra?

Da­lej war­szaw­ska ga­ze­ta pro­p o­n o­wa­ła: „moż­n a ho­do­wać tu jesz­cze ze­bry, któ­re wbrew opin­ji, ja­k a pa­n u­je w Eu­ro­p ie, da­ją się oswa­jać (wi­dzia­łem wie­lu Mu­rzy­n ów ja­dą ­cych kon­n o na ze­brach), stru­sie, an­ty­lo­p y, mał­p y o fu­ter­k ach wy­so­k iej war­to‐ ści i wie­le in­n ych zwie­rzą t”. „Czy na­resz­cie skoń­czy­my z eg­zo­tycz­n o­ścią w ar­ty­k u‐ łach o  kra­jach eg­zo­tycz­n ych? Czy ma­my być sta­le du­że­mi dzieć­mi? […] Kto li­czy na »ty­sią ­ce do­la­rów czy­ste­g o rocz­n e­g o zy­sku z 1 ha«, ko­g o po­cią ­g a »jeż­dże­n ie kon‐ no na ze­brach«, ten nie­chaj le­p iej po­zo­sta­n ie w Pol­sce, niech nie tra­ci swe­g o ka­p i‐

ta­łu i nie stwa­rza licz­by mal­k on­ten­tów, ja­k ich wie­lu w ubie­g łych stu­le­ciach i ostat‐ nich dzie­się­cio­le­ciach po­wró­ci­ło z róż­n ych »ho­do­wli stru­si«” – mi­ty­g o­wał Fran­ci­szek

Łyp za­p a­ły ko­lo­n ial­n e, do któ­rych wznie­ce­n ia w nie­ma­łym stop­n iu sam się wszak przy­czy­n ił. Mo­da na An­g o­lę za­czę­ła prze­mi­jać rów­n ie szyb­k o, jak się po­ja­wi­ła. Już w  1931  ro­k u wła­dze emi­g ra­cyj­n e prze­strze­g a­ły, sa­bo­tu­ją c nie­ja­k o mi­sję LMiK: „Kon­junk­tu­ra eko­n o­micz­n a i układ sto­sun­k ów spo­łecz­n ych w An­g o­li nie są po­myśl‐ ne dla pol­skie­g o ro­bot­n i­k a czy rze­mieśl­n i­k a roz­p o­rzą ­dza­ją ­ce­g o drob­n e­mi oszczęd‐

no­ścia­mi. Na ra­zie na­wet dla za­wo­do­wych rol­n i­k ów roz­p o­rzą ­dza­ją ­cych więk­sze­mi ka­p i­ta­ła­mi jest osie­dle­n ie się tam rze­czą bar­dzo ry­zy­k ow­n ą z po­wo­du nie­zna­jo­mo‐ ści te­re­n u i lo­k al­n ych wa­run­k ów pra­cy. Je­śli cho­dzi o skie­ro­wa­n ie więk­szych ilo­ści 267

emi­g ran­tów do An­g o­li, to spra­wa ta w ogó­le nie jest ak­tu­a l­n a” . Trzy la­ta póź­n iej pi­sa­n o o Por­tu­g al­skiej Afry­ce Za­chod­n iej bez ogró­dek i bez sym­p a­tii: „Jest to kraj rów­n ie ubo­g i, jak nie­g o­ścin­n y i  rów­n ie sła­bo za­lud­n io­n y, jak nie­zor­g a­n i­zo­wa­n y. Co do lud­n o­ści An­g o­li, to oprócz 2-mil­jo­n o­wej rze­szy le­n i­wych i trud­n ych do pro‐ wa­dze­n ia Mu­rzy­n ów ze szcze­p u Ban­tu jest tam kil­k a ty­się­cy Eu­ro­p ej­czy­k ów, głów‐ nie kup­ców lub urzęd­n i­k ów. W sto­sun­k u do ob­sza­ru są to cy­fry ni­k łe i… zna­mien‐ ne. Czar­n a ospa i śpią cz­k a wy­n isz­cza­ją ­ce lud­n ość tu­byl­czą wy­ja­śnia­ją bli­żej przy‐ 268

czy­n y trud­n o­ści go­spo­dar­czych te­g o kra­ju” . Ilu­zje afry­k ań­skie zwal­czał też na swój spo­sób Za­moy­ski. Kie­dy w Boa Ser­ra po­ja­wił się pe­wien ro­dak, aby po­ra­dzić się, jak za­in­we­sto­wać w An­g o­li swo­je oszczęd­n o­ści, coś oko­ło pięć­dzie­się­ciu fun­tów, hra­bia Mi­chał z wiel­k o­p ań­ską de­zyn­wol­tu­rą wrę­czył mu pie­n ią ­dze na bi­let okrę­to‐ wy i ka­zał wra­cać do Pol­ski, za­p o­wia­da­ją c: „ina­czej po­szczu­ję py­to­n em”. Rze­czy‐

wi­ście Za­moy­scy mie­li w swo­im zwie­rzyń­cu spo­re­g o py­to­n a, któ­rym szczu­li czy też – nie jest to ja­sne – tyl­k o stra­szy­li po­szczu­ciem kło­p o­tli­wych go­ści. Złu­dze­n ia co do per­spek­tyw ko­lo­n i­za­cji An­g o­li mie­li nie tyl­k o na­rwa­n i kan­dy­da‐ ci na plan­ta­to­rów, lecz tak­że wy­traw­n i ko­lo­n i­za­to­rzy. Pre­zes Zwią z­k u Pio­n ie­rów

Ko­lo­n ial­n ych Ka­zi­mierz Głu­chow­ski sza­co­wał wcze­śniej na pod­sta­wie wskaź­n i­k ów z Pa­ra­n y, że na wy­so­k im pła­sko­wy­żu moż­n a osa­dzić co naj­mniej czte­ry­sta ty­się­cy 269

osad­n i­k ów . W  rze­czy­wi­sto­ści w  le­cie 1931  ro­k u by­ło ich w  An­g o­li sie­dem­n a­stu. Sie­dem­n a­ście osób! Hra­bia Za­moy­ski z  żo­n ą oraz pan De­k ań­ski z  żo­n ą i  sy­n em,

Kło­bu­k ow­ski z  Je­sio­n ow­skim oraz Sta­n i­sław Ge­be­th­n er go­spo­da­ro­wa­li na swo­ich plan­ta­cjach w po­bli­żu Hu­a m­bo. Rut­k ie­wicz, Kan­n e­wi­szer i Ły­chow­ski by­li „w trak‐ cie za­k u­p u zie­mi”. Skrzy­dlew­ski prak­ty­k o­wał u Za­moy­skich, Ro­dzie­wicz u De­k ań‐ skie­g o, Trę­bic­k i i  Ko­wal­czyk pra­co­wa­li w  Boa Ser­ra, a  Pi­g łow­ski był re­tu­sze­rem w za­k ła­dzie fo­to­g ra­ficz­n ym

270

. Ka­p i­tan Kło­bu­k ow­ski i po­rucz­n ik Je­sio­n ow­ski, któ‐

rzy przy­je­cha­li pół ro­k u po Za­moy­skich, wy­daw­szy sie­dem ty­się­cy do­la­rów, na­dal miesz­k a­li w „mu­rzyń­skiej” le­p ian­ce. Ro­dzie­wicz, „mło­dy czło­wiek pe­łen za­p a­łu”, po kil­k u la­tach po przy­jeź­dzie do Afry­k i go­ścił we wła­snej już fa­zen­dzie Ka­zi­mie­rza No­wa­k a. By­ła to – jak opi­sy­wał słyn­n y cy­k li­sta i  po­dróż­n ik – „zruj­n o­wa­n a cha­ta oto­czo­n a kil­k o­ma za­n ie­dby­wa­n y­mi grzą d­k a­mi wa­rzyw, kil­k o­ma ba­n a­n ow­ca­mi, krza­k a­mi aga­wy i drze­wa­mi eu­k a­lip­tu­so­wy­mi”

271

.

W na­stęp­n ych la­tach pio­n ie­rzy je­den po dru­g im zwi­ja­li swe praw­dzi­we czy rze‐ ko­me in­te­re­sy i  wra­ca­li do kra­ju. Na po­ste­run­k u trwa­li na­dal Za­moy­scy, choć

w koń­cu lat trzy­dzie­stych na sku­tek za­ła­ma­n ia się cen ka­wy plan­ta­cja by­ła bli­ska ban­k ruc­twa. Ura­to­wa­ła ich po­moc fi­n an­so­wa z dóbr w Pol­sce. Hra­bia Mi­chał zmarł w  1957  ro­k u, lecz wdo­wa po nim go­spo­da­ro­wa­ła w  Boa Ser­ra do chwi­li, gdy po uzy­ska­n iu nie­p od­le­g ło­ści An­g o­li w 1975 ro­k u wła­dzę w kra­ju ob­ję­ła mark­si­stow­ska le­wi­ca; czy­li w su­mie oko­ło czter­dzie­stu pię­ciu lat.

Pio­n ier­skie tru­dy uroz­ma­ica­n o so­bie w  mi­n ia­tu­ro­wej pol­skiej ko­lo­n ii w  an­g ol‐ skim in­te­rio­rze kłót­n ia­mi, in­try­g a­mi i wza­jem­n y­mi oskar­że­n ia­mi, nie gar­dzą c przy tym do­n o­sa­mi do władz por­tu­g al­skich. Oso­bi­ste an­ty­p a­tie wspie­ra­n o za­rzu­ta­mi po‐

li­tycz­n y­mi i  ide­olo­g icz­n y­mi. Tak więc Je­sio­n ow­ski utrzy­my­wał, że Ge­be­th­n er jest sym­p a­ty­k iem So­wie­tów i na­zy­wa Pił­sud­skie­g o „ban­dy­tą i zdraj­cą oj­czy­zny”, zaś je‐ go przy­szłe­g o zię­cia Ta­de­usza Bar­skie­g o cze­k a de­p or­ta­cja z An­g o­li ja­k o sym­p a­ty­k a ko­mu­n i­zmu. W od­we­cie Ge­be­th­n er i Bar­ski do­p u­ści­li się – we­dług po­rucz­n i­k a – sa‐ bo­ta­żu; mie­li pod­p a­lić szo­p ę z na­rzę­dzia­mi w je­g o fa­zen­dzie Cher­ra

272

. O sprzy­ja­n ie

ko­mu­n i­stom po­są ­dzał Je­sio­n ow­ski tak­że De­k ań­skie­g o. Bacz­n ie śle­dził rów­n ież po‐ czy­n a­n ia wro­g ie­g o mu, jak twier­dził, Za­moy­skie­g o. W  1933  ro­k u w  li­ście do oj­ca hra­bia ża­lił się na ano­n i­mo­we­g o „ro­dacz­k a” [za­p ew­n e Je­sio­n ow­skie­g o], któ­ry do‐ niósł na nie­g o do władz por­tu­g al­skich, że jest agen­tem „ob­ce­g o mo­car­stwa”

273

.

W  pod­sy­ca­n iu nie­uf­n o­ści i  skłó­ca­n iu ro­da­k ów ma­ją ­cych ko­lo­n i­zo­wać An­g o­lę – w 1937 ro­k u by­ło ich już tyl­k o dzie­się­ciu na pię­ciu plan­ta­cjach w oko­li­cach Qu­ipe­io

– zwa­śnio­n y ze wszyst­k i­mi po­rucz­n ik Je­sio­n ow­ski bez wą t­p ie­n ia od­g ry­wał pierw‐ szo­p la­n o­wą ro­lę. Jed­n o­cze­śnie jed­n ak był je­dy­n ym chy­ba osad­n i­k iem od­da­n ym 274

spra­wie „ak­cji ko­lo­n ial­n ej” we­dług pro­jek­tów LMiK . Za­moy­ski miał na­dzie­ję, że w  An­g o­li – w  opo­zy­cji do de­k a­denc­k ich i  nie­mo­ral­n ych sto­sun­k ów w  kra­ju – po‐ wsta­n ie re­du­ta praw­dzi­wej, kon­ser­wa­tyw­n ej i bo­g o­boj­n ej pol­sko­ści. In­n i osad­n i­cy

mie­li na uwa­dze przede wszyst­k im ta­k ie czy in­n e ko­rzy­ści wła­sne. Choć po­czy­n a‐ nia Je­sio­n ow­skie­g o nie ro­k o­wa­ły na­dziei, że ko­lo­n i­ści po­dej­mą współ­p ra­cę dla

wspól­n e­g o do­bra, czyn­n i­k i kra­jo­we do­ce­n ia­ły po­sta­wę je­dy­n e­g o w tej czę­ści Afry­k i ide­owe­g o pił­sud­czy­k a. W  1938  ro­k u pol­ski kon­su­lat ho­n o­ro­wy spła­cił je­g o dłu­g i, 275

ra­tu­ją c na ja­k iś czas Cher­rę od nie­chyb­n ej upa­dło­ści

.

Nie­k tó­re z an­g ol­skich wa­śni koń­czy­ły się do­p ie­ro na war­szaw­skim bru­k u, a ści‐ ślej, w  sto­łecz­n ych są ­dach. Gło­śna by­ła zwłasz­cza spra­wa daw­n e­g o dy­rek­to­ra pierw­szej pol­skiej fa­bry­k i w Czar­n ej Afry­ce, w re­la­cjach pra­so­wych okre­śla­n e­g o ja‐

ko „nie­ja­k i Pasz­k o­wicz”. Kan­n e­wi­szer, by­ły współ­wła­ści­ciel wy­twór­n i pu­sta­k ów w Lo­bi­to, oskar­żył go, że pro­wa­dził fir­mę na wła­sny ra­chu­n ek. Za­p i­sy­wał zy­ski tyl‐

ko na swo­je na­zwi­sko i jed­n o­cze­śnie ko­rzy­stał z kre­dy­tów gwa­ran­to­wa­n ych ca­łym ma­ją t­k iem spół­k i. W re­zul­ta­cie, gdy wie­rzy­ciel za­ją ł za dłu­g i przed­się­bior­stwo, po‐ szko­do­wa­n y wspól­n ik stra­cił ca­ły swój udział. Pasz­k o­wicz ob­wi­n iał z ko­lei Kan­n e‐ wi­sze­ra, któ­ry chciał ucho­dzić za wy­bit­n e­g o fi­n an­si­stę, lecz w  rze­czy­wi­sto­ści nie miał pra­wie wca­le pie­n ię­dzy, o upa­dek fa­bry­k i, po­n ie­waż wbrew umo­wie nie do‐ star­czył ka­p i­ta­łu ob­ro­to­we­g o na po­trze­by fir­my. W  1933  ro­k u są d ska­zał by­łe­g o dy­rek­to­ra na mie­sią c aresz­tu w za­wie­sze­n iu i pięć­set zło­tych grzyw­n y. Ze spra­wy tej wy­ło­n ił się ko­lej­n y pro­ces. Otóż Kan­n e­wi­szer opi­sał swe krzyw­dy w  li­ście do

LMiK, a po po­wro­cie do kra­ju roz­p o­wia­dał o nich zna­jo­mym. Wo­bec te­g o Pasz­k o‐ wicz za­żą ­dał wy­ja­śnie­n ia spra­wy na dro­dze ho­n o­ro­wej, a gdy nie otrzy­mał od­p o‐ wie­dzi, na­zwał by­łe­g o wspól­n i­k a szu­braw­cem, łaj­da­k iem i  tchó­rzem. Ten zaś po‐ 276

zwał go za ob­ra­zę i znie­wa­g ę . Jak­k ol­wiek nie do­szło do po­je­dyn­k u, afry­k ań­skie nie­sna­ski od­bi­ły się sze­ro­k im echem w ko­łach ko­lo­n ial­n ych.

Pro­jek­ty an­g ol­skie po­g rze­bał już wcze­śniej – co sta­wa­ło się tra­dy­cją w pol­skich po­czy­n a­n iach ko­lo­n ial­n ych – mię­dzy­n a­ro­do­wy skan­dal. W  grud­n iu 1930  ro­k u w jed­n ym z dzien­n i­k ów wi­leń­skich uka­za­ła się, po­wtó­rzo­n a na­stęp­n ie przez pra­sę kra­k ow­ską , in­for­ma­cja, że Pol­ska za­mie­rza ku­p ić An­g o­lę, a  na po­czą ­tek pla­n u­je

wy­słać na wy­so­k i pła­sko­wyż ty­sią c ko­lo­n i­stów. Wpraw­dzie nie­mal od ra­zu Pol­ska Agen­cja Te­le­g ra­ficz­n a zde­men­to­wa­ła, po­wo­łu­ją c się na rzą d, tę wia­do­mość ja­k o

wy­ssa­n ą z pal­ca plot­k ę, ale fa­li kon­ster­n a­cji i obu­rze­n ia w Por­tu­g a­lii – gdzie do­n ie‐ sie­n ia o  pol­skich za­k u­sach po­wią ­za­n o z  trwa­ją ­cym wła­śnie wy­p o­czyn­k o­wym po‐ by­tem mar­szał­k a Pił­sud­skie­g o na Ma­de­rze – nie mo­g ło to już po­wstrzy­mać. Zi­ry­to‐ wa­n i Por­tu­g al­czy­cy za­bro­n i­li pol­skim pi­lo­tom – ka­p i­ta­n o­wi Skar­żyń­skie­mu i  po‐ rucz­n i­k o­wi Mar­k o­wi­czo­wi, któ­rzy wła­śnie wy­star­to­wa­li na tra­sę swe­g o słyn­n e­g o raj­du wo­k ół Afry­k i – prze­lo­tu nad An­g o­lą . Na­stęp­n ie zaś wpro­wa­dzi­li za­sa­dę, że każ­dy przy­by­wa­ją ­cy do por­tu­g al­skich ko­lo­n ii afry­k ań­skich mu­si wpła­cić czter­dzie‐

ści fun­tów kau­cji prze­zna­czo­n ej na opła­ce­n ie po­dró­ży po­wrot­n ej, gdy­by imi­g rant nie miał środ­k ów do ży­cia lub z  in­n ych po­wo­dów stał się ucią ż­li­wy. Prze­p is ten ugo­dził przede wszyst­k im w przy­szłych osad­n i­k ów z Pol­ski, gdzie „do­bo­ro­we­g o ele‐

men­tu” ko­lo­n i­za­cyj­n e­g o by­ło pod do­stat­k iem, lecz na­g min­n ie bra­k o­wa­ło ka­p i­ta­łu. W ten spo­sób kon­cep­cje ko­lo­n i­za­cji An­g o­li za­czę­ły umie­rać śmier­cią na­tu­ral­n ą . Ku uldze mię­dzy in­n y­mi ko­mu­n i­stów. Wy­cho­dzą ­ce w  Miń­sku na Bia­ło­ru­si pi­smo

„Zwiez­da” twier­dzi­ło bo­wiem, że rzą d Pol­ski za­mie­rza na­być An­g o­lę, aby wy­sy­łać tam ak­ty­wi­stów ko­mu­n i­stycz­n ych ska­za­n ych na wię­zie­n ie

277

.

Roz­dział VIII. Taj­ni­ki czar­nej du­szy

W  pol­skich krę­g ach ko­lo­n ial­n ych szcze­g ól­n ym sen­ty­men­tem da­rzo­n o Ka­me­run,

zdo­by­ty dla bia­łych przez wy­p ra­wę Szolc-Ro­g o­ziń­skie­g o, i  Ma­da­g a­skar, dzie­dzic‐ two Mau­ry­ce­g o Be­n iow­skie­g o. Pa­n o­wa­ło prze­świad­cze­n ie, że te dwie afry­k ań­skie ko­lo­n ie na­le­żą się nam bar­dziej jesz­cze niż in­n e. Nie­k tó­re z  do­cho­dzą ­cych z  nich wia­do­mo­ści by­ły jed­n ak dość nie­p o­k o­ją ­ce. Je­sie­n ią 1934  ro­k u pra­sa do­n io­sła, że na Ma­da­g a­skar wy­ru­sza wy­p ra­wa ame­ry­k ań­skich przy­rod­n i­k ów w ce­lu wy­ja­śnie‐

nia, czy rze­czy­wi­ście na wy­spie ro­śnie drze­wo po­że­ra­ją ­ce lu­dzi. Po­g ło­ski ta­k ie krą ‐ ży­ły wśród po­dróż­n i­k ów od dzie­się­cio­le­ci, a mi­sjo­n a­rze przy­się­g a­li, że jest to praw‐ da. Już po­n ad pół wie­k u wcze­śniej nie­ja­k i dok­tor Carl Li­che, po­do­bno bo­ta­n ik, opi­sał ten fe­n o­men, nie szczę­dzą c prze­ra­ża­ją ­cych szcze­g ó­łów. Miał on mia­n o­wi­cie przy­g lą ­dać się w jed­n ej z naj­dzik­szych oko­lic wy­spy, jak ple­mię Mko­do prak­ty­k o‐

wa­ło ce­re­mo­n ię skła­da­n ia drze­wu ofiar z lu­dzi. We­dług nie­k tó­rych świa­dectw drze‐ wo lu­do­żer­cze by­ło po­do­bne do oko­ło trzy-, czte­ro­me­tro­wej wy­so­k o­ści ana­n a­sa. Nie­miec­k i ba­dacz twier­dził na­to­miast, że przy­p o­mi­n a so­snę za­k oń­czo­n ą czte­re­ma li­śćmi czte­ro­me­tro­wej dłu­g o­ści, two­rzą ­cy­mi u  na­sa­dy wiel­k i kie­lich wy­p eł­n io­n y nek­ta­rem o odu­rza­ją ­cym za­p a­chu. Sza­ma­n i Mko­do uśpi­li owym pły­n em mło­dą ko‐ bie­tę i po­ło­ży­li ją na li­ściach, któ­re pod­n io­sły się i za­mknę­ły nad nie­szczę­sną ofia‐ rą . Gdy po po­n ad ty­g o­dniu znów się otwo­rzy­ły, dok­tor Li­che zna­lazł u stóp drze­wa je­dy­n ie bia­łą ludz­k ą czasz­k ę.

Od cza­su ogło­sze­n ia re­we­la­cji nie­miec­k ie­g o po­dróż­n i­k a spra­wę lu­do­żer­cze­g o ga‐ tun­k u drzew pró­bo­wa­ło wy­ja­śnić kil­k a­n a­ście eks­p e­dy­cji na­uko­wych. Osta­tecz­n ie do­p ie­ro w la­tach pięć­dzie­sią ­tych XX wie­k u prze­k o­n a­n o się osta­tecz­n ie, że drze­wo ta­k ie nie ist­n ie­je, po­dob­n ie zresz­tą jak czczą ­ce je rze­k o­mo ple­mię Mko­do. Tym­cza‐ sem w la­tach trzy­dzie­stych dzien­n ik PPS „Ro­bot­n ik”

278

za­mie­ścił wia­do­mość o ame‐

ry­k ań­skiej wy­p ra­wie na Ma­da­g a­skar i pla­n o­wa­n ych po­szu­k i­wa­n iach li­ścia­ste­g o lu‐ do­żer­cy bez ko­men­ta­rza. Cał­k iem moż­li­we, że w re­dak­cji ga­ze­ty – ską ­d­in­ą d ra­cjo‐ nal­n ej, po­stę­p o­wej i  prze­ciw­n ej pol­skiej ak­cji ko­lo­n ial­n ej – nie wy­k lu­cza­n o, że w  bul­wer­su­ją ­cych do­n ie­sie­n iach o  drze­wach po­że­ra­ją ­cych lu­dzi mo­że być ziar­n o praw­dy. Tro­p i­k al­n e dżun­g le, nie­sły­cha­n ie od­le­g łe od co­dzien­n e­g o pol­skie­g o do‐ świad­cze­n ia, skry­wać wszak mo­g ły naj­roz­ma­it­sze zdu­mie­wa­ją ­ce ta­jem­n i­ce. Trud­n o

so­bie wy­ob­ra­zić, by kra­jo­wa brzo­za czy dą b po­że­ra­ły lu­dzi. Po­dob­n ie jak po­czci­we‐ go na­sze­g o wło­ścia­n i­n a – zja­da­ją ­ce­g o są ­sia­da. Wia­do­mo by­ło na­to­miast w owych la­tach, że miesz­k ań­cy Czar­n e­g o Lą ­du czy wysp Oce­a nii – nie wszy­scy, rzecz ja­sna, ale zna­czą ­ca ich licz­ba – mie­li być nie­p o­p raw­n y­mi ka­n i­ba­la­mi. W Afry­ce o przy­n a‐ leż­n o­ści do ple­mie­n ia zja­da­ją ­ce­g o lu­dzi świad­czyć mia­ły spi­ło­wa­n e na ostro zę­by. Lu­do­żer­cze drze­wo mo­g ło się wy­da­wać na­tu­ral­n ą czą st­k ą owe­g o nie­p o­ję­te­g o świa‐ ta. Prze­k o­n a­n ia, że rdzen­n a lud­n ość za­mor­skich lą ­dów prak­ty­k u­je an­tro­p o­fa­g ię nie tyl­k o ry­tu­a l­n ą , lecz tak­że „ga­stro­n o­micz­n ą ” lub „sma­k o­szow­ską ”, nie kwe­stio­n o‐

wa­n o aż do po­ło­wy XX wie­k u. Umac­n ia­ły je nad­cho­dzą ­ce sta­le z ko­lo­n ii do­n ie­sie‐ nia agen­cji pra­so­wych i re­la­cje po­dróż­n i­k ów. Tak na przy­k ład w Kon­g u Bel­g ij­skim w  dys­tryk­cie Iru­mu aresz­to­wa­n o dwóch kra­jow­ców po­chwy­co­n ych na go­rą ­cym

uczyn­k u pod­czas spo­ży­wa­n ia swe­g o „czar­n e­g o bliź­n ie­g o” i  ska­za­n o na śmierć przez po­wie­sze­n ie na głów­n ym pla­cu miej­skim. „Mo­rze”, któ­re­g o au­to­ra­mi by­li pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i i glob­tro­te­rzy zna­ją ­cy kra­je za­mor­skie z au­top­sji, przy­stęp­n ie wy­ja­śni­ło po­wo­dy nie­wy­ba­czal­n e­g o w oczach bia­łych po­stęp­k u ska­za­n ych. A mia‐ no­wi­cie uświę­co­n y „zwy­czaj mu­rzyń­ski” po­zwa­la na zja­da­n ie bliź­n ich, w czym wi‐

dzi się na­wet rzecz zboż­n ą . „Mu­rzy­n i pa­trzą bo­wiem na swych nie­p rzy­ja­ciół czy też upa­trzo­n ą ofia­rę jak na ka­wał zwy­k łe­g o mię­sa, któ­re na­le­ży zjeść przy pierw­szej nada­rza­ją ­cej się oka­zji” – tłu­ma­czył na swych ła­mach ce­n io­n y na­wet za gra­n i­cą opi­n io­twór­czy ma­g a­zyn. Za­p ew­n e nie­je­den z  kil­k u ty­się­cy wi­dzów oglą ­da­ją ­cych eg­ze­k u­cję „wes­tchną ł na myśl, że ty­le mię­sa ludz­k ie­g o zmar­n u­je się dla nie­zro­zu‐ mia­łej fan­ta­zji bia­łych, […] po co nisz­czyć ich mię­so, za­k o­p u­ją c je do zie­mi. Ta­k a 279

jest mu­rzyń­ska lo­g i­k a” – do­my­ślał się re­dak­tor or­g a­n u LMiK . Wia­do­mo­ści o ka­n i‐ ba­li­zmie i in­n ych eks­cen­trycz­n ych oby­cza­jach miesz­k ań­ców da­le­k ich ko­lo­n ii tra­fia‐

ły na zie­miach pol­skich na po­dat­n y grunt – cał­k o­wi­tej nie­mal igno­ran­cji. Zresz­tą nie­k tó­rzy z  na­ukow­ców twier­dzą , że jesz­cze dziś „Afry­k a jest po­za na­szym ho­ry‐ 280

zon­tem per­cep­cyj­n ym” . W śre­dnio­wie­czu Afry­k a­n ów wy­ob­ra­ża­n o so­bie czę­sto w po­sta­ci dia­błów czy de‐ mo­n ów – isto­ty czar­n e i  osmo­lo­n e, z  ro­g a­mi, ko­p y­ta­mi i  ogo­n a­mi. W  1461  ro­k u, jak opi­sa­n o w Mo­n u­men­ta Po­lo­n iae Hi­sto­ri­ca, w Wą ­choc­k u dia­beł uka­zał się opa­to‐ wi cy­ster­sów w  po­sta­ci „obrzy­dli­we­g o Etjo­p a”

281

. Jesz­cze w  cza­sach, gdy mo­car‐

stwa koń­czy­ły dzie­lić się za­mor­ski­mi ko­lo­n ia­mi, w 1890 ro­k u, cza­so­p i­smo „Mis­sye Ka­to­lic­k ie” w re­la­cji z po­g rze­bu Ada­ma Mic­k ie­wi­cza w Kra­k o­wie od­n o­to­wa­ło ów‐

cze­sną sen­sa­cję: „Ja­k ież by­ło zdzi­wie­n ie kra­k o­wian, […] gdy uj­rza­n o Mu­rzy­n a przy oł­ta­rzu w  ko­ście­le św.  Bar­ba­ry, gdy prze­n aj­święt­szą ofia­rę spra­wo­wał. Więc Mu­rzyn mo­że być księ­dzem – po­wta­rza­n o. Mu­rzyn, o któ­rym my­śla­n o, że chy­ba do ni­skich po­sług jest przy­dat­n y, a więc mo­że dojść do pew­n e­g o stop­n ia wy­k ształ­ce‐

nia. Tak jak każ­dy in­n y, o bia­łej ce­rze śmier­tel­n ik”. Ksią dz Da­n iel Fa­rim­den So­rur – ogło­szo­n y nb. przez Ja­n a Paw­ła II bło­g o­sła­wio­n ym – był praw­do­p o­dob­n ie pierw‐ szym afry­k ań­skim du­chow­n ym, któ­ry zna­lazł się nad Wi­słą

282

. W tym sa­mym mniej

wię­cej cza­sie Oskar Kol­berg za­p i­sy­wał w pod­k ra­k ow­skich wsiach wy­ob­ra­że­n ia wło‐ ścian o geo­g ra­fii i lu­dach świa­ta:

Za Pol­ską są róż­ne kra­je, Wę­gry, Pru­sa­cy, Szwe­dy, Lu­te­ria­ny i Niem­ce roz­ma­i te. […] Za ty­mi kra­ja‐­ mi są jesz­cze dzi­kie kra­je i kra­je cie­p li­ce. Za cie­p li­ca­mi są krań­ce świa­ta; tam miesz­ka­ją dzi­kie lu­dy nie­do­wiar­ki, co nie mó­wią, tyl­ko kwi­czą. […] Ma­ją oni tyl­ko jed­no oko, ale na wy­lot gło­wy, że z przo­du i z ty­łu wi­dzieć mo­gą za­rów­no do­brze. Za te­mi kra­ja­mi, od ko­ścio­łów św. Ja­kó­ba i Ber­na‐­ 283

ta, to już wi­dać ko­mi­ny od pie­kła, co ni­by jak strasz­ne gó­ry wy­glą­da­ją…

.

Z nie­do­stat­k u wie­dzy i wła­snych do­świad­czeń w „kwe­stii mu­rzyń­skiej” rze­sze człon‐ ków LMiK i zwy­k łych oby­wa­te­li II RP od­wo­ły­wa­ły się na­tu­ral­n ie do za­g ra­n icz­n ych opi­n ii i po­g lą ­dów pa­n u­ją ­cych w kra­jach ko­lo­n ial­n ych, gdzie są ­dy o miesz­k ań­cach ziem za­mor­skich ro­dzi­ły się i for­mo­wa­ły przez stu­le­cia. Na prze­ło­mie XIX i XX wie‐ ku – dzię­k i na­uce, a kon­k ret­n ie po­stę­p om ewo­lu­cjo­n i­zmu w an­tro­p o­lo­g ii spo­łecz‐ nej, we­dług któ­re­g o Azja­ci czy Afry­k a­n ie są bez wą t­p ie­n ia ludź­mi, ale nie­do­sta‐ tecz­n ie jesz­cze doj­rza­ły­mi, by rzą ­dzić się sa­mo­dziel­n ie – przy­bra­ły po­stać w za­sa‐

dzie skoń­czo­n ą , rzec moż­n a, do­sko­n a­łą . To­czył się wpraw­dzie le­n i­wy i ja­ło­wy dys‐ kurs wo­k ół spo­so­bów po­stę­p o­wa­n ia z lud­n o­ścią rdzen­n ą , w któ­rym An­g li­cy opo‐ wia­da­li za za­cho­wa­n iem wo­bec niej dy­stan­su i ści­słym prze­strze­g a­n iem za­sad ety­k i i pra­wa ko­lo­n ial­n e­g o, na­to­miast Fran­cu­zi, a zwłasz­cza Por­tu­g al­czy­cy, by­li zwo­len‐ ni­k a­mi pew­n e­g o z  nią zbli­że­n ia, lecz skłon­n i za­ra­zem do sto­so­wa­n ia wo­lun­ta­ry‐ stycz­n ych re­stryk­cji i re­p re­sji, nie na­ru­sza­ło ono jed­n ak w żad­n ym ra­zie świę­tej za‐ sa­dy aprio­rycz­n ej wyż­szo­ści bia­łej ra­sy. W cza­sach pol­skich sta­rań o po­sia­dło­ści za‐ mor­skie by­ła ona fun­da­men­tem wła­dzy ko­lo­n ial­n ej i na­k ła­da­ła na bia­łych w Afry‐

ce czy Azji kło­p o­tli­wy nie­k ie­dy obo­wią ­zek oka­zy­wa­n ia su­p re­ma­cji w każ­dej sy­tu‐ acji, miej­scu i cza­sie. Jak pi­sał zja­dli­wie Jack Lon­don: „Na du­szy wi­n ien mieć [bia‐ ły] wy­p a­lo­n e pięt­n o nie­p o­k o­n a­n e­g o bia­łe­g o czło­wie­k a. Mu­si być nie­p o­k o­n a­n y. Mu­si mieć wznio­słą po­g ar­dę dla dro­bia­zgów, nie­zmier­n ą pew­n ość sie­bie i ra­so­wy

ego­izm, któ­ry ro­dzi wia­rę, że je­den bia­ły jest lep­szy od ty­sią ­ca czar­n ych w każ­dy po­wsze­dni dzień, a  przy nie­dzie­li mo­że so­bie po­ra­dzić na­wet z  dwo­ma ty­sią ­ca‐ 284

mi” . Pol­scy pio­n ie­rzy w  tro­p i­k ach, po­czą t­k u­ją ­cy w  ko­lo­n i­za­tor­skim rze­mio­śle, trak­to­wa­li ów obo­wią ­zek z na­leż­n ą po­wa­g ą . Co praw­da wy­zwa­n ia, przed któ­ry­mi zwy­k le sta­wa­li, nie wy­ma­g a­ły od nich na­zbyt wie­le:

[…] szli­śmy wą­skie­mi ście­żyn­ka­mi, po­za­gra­dza­ne­mi wiel­kie­mi ka­mie­nia­mi, co sta­cza­ły się przez

wie­ki z gór, wal­czy­li­śmy z lia­na­mi po­kry­te­mi kol­ca­mi, któ­re splą­ta­ne jak sznu­ry prze­gra­dza­ły nam dro­gę. Sze­dłem pierw­szy, za mną po­su­wa­li się mu­rzy­ni. Wo­lał­bym mo­że, by dro­gę wy­bie­rał i wska‐­ zy­wał je­den z „czar­nych”, zna­ją­cych każ­dy ka­mień i każ­de za­ła­ma­nie skał, lecz mu­sia­łem za­cho­wać po­wa­gę bia­łe­go czło­wie­ka, jak rów­nież pod­trzy­mać prze­świad­cze­nie, że „bia­ły” wszyst­ko umie i wszyst­ko po­tra­fi zro­bić le­p iej niż „czar­ny”

285

– wspo­mi­n ał Adam Pasz­k o­wicz po­lo­wa­n ie w An­g o­li. In­n y jed­n ak au­tor zdra­dził, że bia­li, cho­dzą c po la­sach, za­zwy­czaj pusz­cza­ją przed so­bą jed­n e­g o lub dwóch tu­byl‐ 286

ców, „co nie jest mo­że bo­ha­ter­skie, ale prak­tycz­n e” , ja­k o że dzie­ci afry­k ań­skiej przy­ro­dy da­le­k o szyb­ciej od Eu­ro­p ej­czy­k a do­strze­g a­ją nie­bez­p ie­czeń­stwo; wę­ża zwie­sza­ją ­ce­g o się z drze­wa czy skor­p io­n a za­szy­te­g o w tra­wie. Pies W ra­zie osła­bie­n ia wia­ry w po­słan­n ic­two bia­łych mo­g li za­wsze na­si ko­lo­n i­ści po‐ krze­p ić się lek­tu­rą W pu­sty­n i i w pusz­czy i za przy­k ła­dem Sta­sia Tar­k ow­skie­g o „nad‐ chłop­ca, na­wet nad­męż­czy­zny, któ­ry ubi­je strasz­n e­g o lwa, po­skro­mi sło­n ia, wy‐

strze­la mah­dy­stów, zwy­cię­ży ple­mię Sam­bu­ru, ochrzci po­g an i mu­zuł­ma­n ów, do­k o‐ na czy­n ów epo­k o­wych i chwa­leb­n ych, jak na Po­la­k a przy­sta­ło”

287

. Na kar­tach wy‐

da­n ej w 1911 ro­k u po­wie­ści po raz pierw­szy nie tyl­k o w na­szej li­te­ra­tu­rze, lecz tak‐ że kul­tu­rze i ob­ra­zie świa­ta po­ja­wił się ja­k o zna­czą ­ca po­stać Afry­k a­n in. Co wię­cej, sła­wa Ka­le­g o oka­za­ła się trwal­sza niż mło­de­g o Tar­k ow­skie­g o. Bar­dzo praw­do­p o­do‐ bne, że w grun­cie rze­czy ów czar­n y „zio­mal” – po­czci­wy i tro­chę na­iw­n y, lecz za‐ rad­n y i zna­ją ­cy ży­cie – był i jest ze swą nie­śmier­tel­n ą „mo­ral­n o­ścią Ka­le­g o” bliż­szy 288

na­sze­mu poj­mo­wa­n iu świa­ta niż mło­do­cia­n y pol­ski bo­ha­ter . Hen­ryk Sien­k ie­wicz ucho­dził przez pa­rę dzie­sią t­k ów lat w Pol­sce za naj­wy­bit­n iej­szy, a w za­sa­dzie je­dy‐ ny au­to­ry­tet w kwe­stiach lu­dów za­mor­skich, nie ty­le zresz­tą dzię­k i nie bez ko­ze­ry pew­n ie in­fan­tyl­n ej i  glo­ry­fi­k u­ją ­cej bia­łych po­wie­ści, co Li­stom z  Afry­ki sta­n o­wią ‐ cym źró­dło wie­dzy o Czar­n ym Lą ­dzie dla warstw bar­dziej in­te­lek­tu­a l­n ie wy­ro­bio‐ nych. Z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy – lecz uwzględ­n ia­ją c re­a lia cza­sów try­um­fu­ją ­ce­g o ko­lo­n ia­li­zmu – je­g o ra­sizm oraz po­g lą ­dy na pod­bo­je ko­lo­n ial­n e moż­n a uznać za

względ­n ie zrów­n o­wa­żo­n e. Pi­sał na przy­k ład: „Za­p ew­n e, że ta­k ie sto­sun­k i, w któ‐ rych by każ­dy po­p rze­sta­wał na swo­jem, by­ły­by naj­bliż­sze ide­a łu – fak­tem wsze­la­k o

jest, że pań­stwa eu­ro­p ej­skie za­bie­ra­ją i roz­dzie­la­ją mię­dzy so­bą Afry­k ę, co zresz­tą , w  ra­zie prze­ciw­n ym, Ara­bo­wie czy­n i­li­by nie­rów­n ie okrut­n iej”

289

. Jed­n ak pro­ste

środ­k i ko­n ie­czne dla ucy­wi­li­zo­wa­n ia „Mu­rzy­n ów” przyj­mo­wał z apro­ba­tą . W Port Sa­idzie przy­g lą ­dał się tra­g a­rzom wal­czą ­cym o ba­g a­że tu­ry­stów – „wi­dzą c te roz­p a‐ lo­n e twa­rze, wy­trzesz­czo­n e oczy, zę­by prze­bły­sku­ją ­ce z  czar­n ych lub si­n a­wych warg, słu­cha­ją c tych słów, wy­rzu­ca­n ych jak­by w naj­wyż­szem unie­sie­n iu wście­k ło‐ ści, są ­dzić by moż­n a, że za chwi­lę lu­dzie ci po­rwą się za gar­dła i po­czną się roz­dzie‐

rać zę­ba­mi. […] A gdy wresz­cie wpad­n ą na po­most na kształt krwio­żer­czych kor‐ sa­rzy lub złych du­chów, kij fleg­ma­tycz­n e­g o An­g li­k a wnet przy­p ro­wa­dza ich do po‐ rzą d­k u”

290

. Po­mi­mo nie­za­chwia­n e­g o prze­k o­n a­n ia o  kar­dy­n al­n ej róż­n i­cy mię­dzy

bia­ły­mi a ludź­mi niż­szych ras no­bli­sta ży­wił pe­wien sen­ty­ment do czar­n ych Afry­k a‐ nów i  nie był obo­jęt­n y na cięż­k ą ich do­lę. Z  pew­n o­ścią wo­lał ich od ukra­iń­skiej „czer­n i”, a tak­że Ara­bów i w ogó­le mu­zuł­ma­n ów. W Li­stach z Afry­ki wy­znał na­wet, że „bar­dzo lu­bi Mu­rzy­n ów”. Nie ukry­wał jed­n ak, że myśl ta na­szła go przed prze‐ pra­wą przez rze­k ę, gdy z pew­n ą ulgą przy­p o­mniał so­bie, „że kro­k o­dy­le lu­bią ich 291

tak­że i że w ogó­le czu­ją więk­szy po­cią g do czar­n e­g o niż do bia­łe­g o mię­sa” . Nie‐ kie­dy po­mi­mo ca­łe­g o swe­g o tra­dy­cjo­n a­li­zmu i  pa­trio­ty­zmu o  po­sma­k u na­cjo­n a­li‐ stycz­n ym wda­wał się w  dy­wa­g a­cje hi­sto­rio­zo­ficz­n e w  du­chu nie­mal li­be­ral­n ym.

Uwa­żał, że nie ma wi­do­k ów, by w  Afry­ce mo­g ły po­wstać w  wy­n i­k u ko­lo­n i­za­cji przez na­ro­dy eu­ro­p ej­skie pań­stwa po­do­bne do Sta­n ów Zjed­n o­czo­n ych, ale nie wy‐ klu­czał, że bia­li po­tra­fią do­k o­n ać te­g o wspól­n ie z czar­n y­mi. Przyj­mo­wał, że kli­mat, któ­ry nie po­zwa­la pra­co­wać fi­zycz­n ie bia­łym lu­dziom, bę­dzie od­p o­wied­n i dla lud‐ no­ści o krwi mie­sza­n ej, dzię­k i cze­mu, jak­k ol­wiek w od­le­g łej przy­szło­ści, po­wsta­n ą na Czar­n ym Lą ­dzie zwią ­za­n e z me­tro­p o­lią pań­stwa Mu­la­tów fran­cu­skich, nie­miec‐ kich czy wło­skich, gdzie cy­wi­li­za­cja eu­ro­p ej­ska zo­sta­n ie przy­sto­so­wa­n a do miej­sco‐

wych wa­run­k ów. Do­strze­g ał też, że po­sia­dło­ści za­mor­skie są przed­mio­tem bez‐ względ­n ej eks­p lo­a ta­cji, i  miał na­dzie­ję, że „me­tro­p o­lie po­tra­fią unik­n ą ć nie­mi­ło‐ sier­n e­g o wy­zy­sku ko­lo­n ij i wy­two­rzą ta­k i wza­jem­n y sto­su­n ek, by obie stro­n y wi‐ 292

dzia­ły ko­rzyść w zwią z­k u” . Fe­n o­men roz­k wi­ta­ją ­cych w próż­n i pol­skich aspi­ra­cji ko­lo­n ial­n ych, cie­szą ­cych się

w  II RP mo­że nie po­wszech­n ym, ale zna­czą ­cym i  czę­sto szcze­rym po­p ar­ciem, z  pew­n o­ścią tłu­ma­czy się w  nie­ma­łym stop­n iu po­p u­lar­n o­ścią i  spo­łecz­n ą ran­g ą

Sien­k ie­wi­cza i  si­łą od­dzia­ły­wa­n ia je­g o afry­k ań­skich wi­zji. Je­g o ob­raz Afry­k i w  chwi­li uka­za­n ia się po­wie­ści i  Li­stów od­p o­wia­dał z  grub­sza ów­cze­snym są ­dom więk­szo­ści spo­łe­czeństw Za­cho­du. Go­rzej jed­n ak, że po prze­szło stu la­tach wcią ż ży‐ je w wy­ob­raź­n i Po­la­k ów i jest jed­n ym z po­wo­dów nie­p rze­mi­ja­ją ­ce­g o u nas po­wo‐

dze­n ia ana­chro­n icz­n ych sen­ty­men­tów ko­lo­n ial­n ych i  post­k o­lo­n ial­n ych. Na tym sprzy­ja­ją ­cym grun­cie am­bi­cje, a po­tem żą ­da­n ia ko­lo­n ial­n e wy­da­wa­ły się nie tyl­k o słusz­n e i go­dzi­we, lecz tak­że po pro­stu na­tu­ral­n e – roz­k wi­tła w la­tach mię­dzy­wo‐ jen­n ych li­te­ra­tu­ra, pu­bli­cy­sty­k a i pro­p a­g an­da wspie­ra­ją ­ca pol­skie sta­ra­n ia o ko­lo‐ nie. Licz­n i pi­szą ­cy po­dróż­n i­cy i eks­p er­ci ko­lo­n ial­n i wy­da­li dzie­sią t­k i ksią ­żek i opu‐

bli­k o­wa­li set­k i re­p or­ta­ży z „dzi­k ich kra­jów” oraz nie­zli­czo­n ą licz­bę ar­ty­k u­łów, od‐ czy­tów i in­n ych utwo­rów czę­sto o cha­rak­te­rze jaw­n ie agi­ta­cyj­n ym. Nie by­ła to li­te‐ ra­tu­ra wy­so­k ich lo­tów, ale ksią ż­k i po­dróż­n i­cze mię­dzy in­n y­mi Mie­czy­sła­wa Le­p ec‐ kie­g o, Ja­n u­sza Ma­k ar­czy­k a czy Ka­mi­la i Je­rze­g o Gi­życ­k ich cie­szy­ły się du­żą po­p u‐ lar­n o­ścią . Osob­n ą i  szcze­g ól­n ą po­zy­cję zaj­mo­wa­ła awan­tur­n i­czo-ro­man­tycz­n a twór­czość Fer­dy­n an­da Ossen­dow­skie­g o, słyn­n e­g o kontr­re­wo­lu­cjo­n i­sty, oso­bi­ste­g o

wro­g a Le­n i­n a, współ­to­wa­rzy­sza wal­k i ad­mi­ra­ła Koł­cza­k a i  ba­ro­n a Unger­n a, na‐ ukow­ca, po­dróż­n i­k a, my­śli­we­g o i nie­by­wa­le płod­n e­g o pi­sa­rza. Au­to­ra sie­dem­dzie‐

się­ciu sied­miu ksią ­żek, któ­re wy­da­n o w la­tach mię­dzy­wo­jen­n ych w Pol­sce w osiem‐ dzie­się­ciu mi­lio­n ach eg­zem­p la­rzy, na­zy­wa­n o pol­skim Ka­ro­lem May­em. Je­g o twór‐ czość by­ła ma­n i­fe­sta­cją ra­so­wej py­chy. Pi­sał ze swa­dą : „peł­n a po­ry­wu, dą ­żeń, po‐

stę­p u i wal­k i cy­wi­li­za­cja bia­łej ra­sy bi­je po­tęż­n ą fa­lą w brze­g i spo­k oj­n ej spo­k o­jem umie­ra­n ia Afry­k i, chce wchło­n ą ć w sie­bie jej du­szę, […] z tę­sk­n o­tą zwra­ca­my nasz

wzrok tam, na da­le­k ie po­łu­dnie, gdzie szu­mią ko­ro­n y drzew nad świą ­ty­n ią bo­g i­n i »Zie­mi«, gdzie po­tul­n i Mu­rzy­n i wy­sła­wia­ją ob­ce­g o im Al­la­cha i  ro­dzin­n e gri-gri, gdzie mę­czeń­skie a szla­chet­n e ży­cie pę­dzą Fran­cu­zi-zwia­stu­n i chrze­ści­jań­skiej cy­wi‐ 293

li­za­cji” . „Wie­rzę w  tę ra­sę” – wy­znał w  1895  ro­k u bry­tyj­ski mi­n i­ster ko­lo­n ii Jo­seph Cham­ber­la­in. Pol­scy au­to­rzy pi­szą ­cy o ko­lo­n iach wia­rę w bia­łych lu­dzi w zde­cy­do‐ wa­n ej więk­szość bez za­strze­żeń po­dzie­la­li, nie­k ie­dy po­n ad mia­rę. Tak więc uczo­n y przy­rod­n ik, pro­fe­sor Hir­schler, jesz­cze w  po­ło­wie lat trzy­dzie­stych XX wie­k u, gdy

już od mniej wię­cej pół wie­k u ludz­k iej kon­dy­cji czar­n o­skó­rych nie kwe­stio­n o­wa­n o, nie był, zda­je się, te­g o do koń­ca pe­wien. Opi­su­ją c świą ­tecz­n e śnia­da­n ie na tra­wie, ja­k ie wy­da­n o dla czar­n ych pra­cow­n i­k ów w Ba­to­li w Li­be­rii z oka­zji Bo­że­g o Na­ro‐ dze­n ia, gdy „Mu­rzy­n i” ob­li­zy­wa­li się z za­do­wo­le­n ia i mla­ska­li ję­zy­k a­mi, za­uwa­żał:

„pa­trzą c na ich nie­skrę­p o­wa­n ą , na­iw­n ą , pra­wie dzie­cin­n ą ra­dość, mi­mo wo­li od‐ czu­wa­ło się sym­p a­tię do tych czar­n u­chów, któ­rzy prze­cież tak­że są ludź­mi”

294

. Po‐

mi­ja­ją c te­g o ro­dza­ju dwu­znacz­n e wzmian­k i, pol­ska twór­czość ko­lo­n ial­n a wol­n a by­ła jed­n ak od głęb­szych dy­wa­g a­cji o  czło­wie­czeń­stwie Afry­k a­n ów; od­wo­ły­wa­ła

się do spraw­dzo­n ych ste­reo­ty­p ów oraz idei ko­lo­n ial­n ych i mo­car­stwo­wych. W nie‐ ma­łej czę­ści to za­słu­g a LMiK, któ­ra od po­czą t­k u sys­te­ma­tycz­n ie po­p ie­ra­ła po­p rzez swe kon­tak­ty, a i fi­n an­so­wo, po­dróż­n i­k ów, li­te­ra­tów i dzien­n i­k a­rzy go­to­wych słu‐ żyć swym pió­rem pol­skiej eks­p an­sji za­mor­skiej. Ar­k a­dy Fie­dler, ską ­d­in­ą d nie­chęt‐ ny na­szym pla­n om ko­lo­n ial­n ym, wspo­mi­n ał, że Or­licz-Dre­szer – „z któ­rym bar­dzo

się po­lu­bi­li­śmy” – po kil­k u spo­tka­n iach zdu­mie­wał się, że „do­tych­czas o nic go nie po­p ro­si­łem”, a prze­cież jest pre­ze­sem LMiK, któ­ra wy­sy­ła na swój koszt eks­p er­tów 295

i  spra­woz­daw­ców do kra­jów pod­zwrot­n i­k o­wych

. Po kie­lisz­k u ge­n e­rał zwie­rzył

się, że nie zda­rzy­ło się, że­by ja­k iś z je­g o zna­jo­mych nie czuł się eks­p er­tem i nie pro‐ sił o żad­n ą przy­słu­g ę. O li­g o­wych eks­p er­tach Fie­dler miał wy­ro­bio­n e zda­n ie. Uwa‐ żał ich za nie­ob­li­czal­n ych fan­ta­stów, nie­uczci­wych igno­ran­tów, a czę­sto kom­bi­n a‐

to­rów al­bo wręcz kan­cia­rzy, któ­rzy ko­rzy­sta­ją c z fun­du­szy pań­stwo­wych, urzą ­dza­li so­bie kosz­tow­n e po­dró­że po świe­cie. „Skła­da­ją c po­tem tę­czo­we ra­p or­ty o zna­k o­mi‐ tych moż­li­wo­ściach ko­lo­n i­za­cji w da­n ych kra­jach, war­to­g ło­wy my­dli­ły oczy na­szym 296

wła­dzom i spo­łe­czeń­stwu” . Na­le­ży tu dla po­rzą d­k u za­strzec, że tą ra­dy­k al­n ą opi‐ nią po­dzie­lił się z  szer­szym gro­n em czy­tel­n i­k ów do­p ie­ro po II woj­n ie świa­to­wej.

A  tak­że, że sam – wpraw­dzie nie z  ra­mie­n ia Li­g i, lecz na koszt MSZ – wy­je­chał w spra­wach po czę­ści ko­lo­n ial­n ych w 1938 ro­k u na Ma­da­g a­skar. Fie­dle­ra, naj­zdol­n iej­sze­g o i naj­p o­p u­lar­n iej­sze­g o z przed­wo­jen­n ych pol­skich pi­sa‐ rzy „po­dróż­n i­czych”, wy­róż­n iał w tym gro­n ie nie tyl­k o ta­lent, lecz tak­że nie­wą t­p li‐ wa em­p a­tia wo­bec lu­dzi in­n ych kul­tur i o in­n ym ko­lo­rze skó­ry. O Ma­da­g a­ska­rze, lek­ce­wa­żą c lek­k o­myśl­n ie do­g mat o  wyż­szo­ści bia­łych, pi­sał na przy­k ład tak: „Obec­n ość krwi bia­łej ra­sy nie tłu­mi tu we­so­ło­ści. Na Ma­da­g a­ska­rze krew bia­łej ra‐ sy pod­le­g a tym sa­mym pra­wom na­tu­ry co krew in­n ych ras. Na Ma­da­g a­ska­rze u lu‐ 297

dzi ra­sy bia­łej nie za­n ikł zdro­wy śmiech” . Ta­k ich spo­strze­żeń w li­te­ra­tu­rze i pu‐ bli­cy­sty­ce owych lat by­ło jak na le­k ar­stwo. Na­wet ci z po­dróż­n i­k ów, któ­rych ży­cie kra­jow­ców, ich zwy­cza­je czy men­tal­n ość au­ten­tycz­n ie in­te­re­so­wa­ły, rzad­k o wy­cho‐ dzi­li po­za ro­lę rze­czo­we­g o ba­da­cza taj­n i­k ów eg­zo­tycz­n ej kul­tu­ry, ma­ją ­cej słu­żyć ja‐

ko two­rzy­wo twór­czo­ści na­uko­wej czy – jak w przy­p ad­k u na przy­k ład Ka­mi­la Gi‐ życ­k ie­g o – li­te­rac­k iej. Więk­szość z  se­tek pol­skich au­to­rów tek­stów „ko­lo­n ial­n ych”

sto­so­wa­ła się bez­wied­n ie do iro­n icz­n ych wska­zó­wek Lon­do­n a, któ­ry utrzy­my­wał, że bia­ły „[…] po­wi­n ien nie tyl­k o gar­dzić pod­lej­szy­mi na­cja­mi, a o so­bie mieć bar‐ dzo wy­so­k ie mnie­ma­n ie, lecz tak­że cier­p ieć na brak wy­ob­raź­n i. Nie mo­że zbyt do‐ brze ro­zu­mieć in­stynk­tów, oby­cza­jów i  pro­ce­sów my­ślo­wych lu­dzi czar­n ych, żół‐

tych i bru­n at­n ych, bo nie ta­k ą me­to­dą bia­ła ra­sa wy­dep­ta­ła swój kró­lew­ski go­ści‐ 298

niec do­oko­ła świa­ta” . Uwa­ża się cza­sem, że dzia­łal­n ość LMiK oraz pu­bli­k a­cje po­świę­co­n e kra­jom i za‐

gad­n ie­n iom ko­lo­n ial­n ym przy­n io­sły jed­n ą przy­n aj­mniej ko­rzyść: wzrost ni­k łe­g o wcze­śniej za­in­te­re­so­wa­n ia in­n y­mi kon­ty­n en­ta­mi i spo­łe­czeń­stwa­mi oraz ich kul­tu‐

rą . Ale wraz z wie­dzą , po­cho­dzą ­cą z tak spe­cy­ficz­n ych źró­deł jak po­wie­ści przy­g o‐ do­we czy nie­k o­n iecz­n ie wia­ry­g od­n e re­la­cje po­dróż­n i­k ów, Po­la­cy przy­swa­ja­li so­bie – w  kra­ju bez ko­lo­n ii – za­czą t­k i men­tal­n o­ści ko­lo­n ial­n ej ska­żo­n ej czę­sto po­spo­li‐ tym ra­si­zmem. I to w wer­sji nad wy­raz pro­stej i przy­stęp­n ej. W mo­car­stwach wła‐ da­ją ­cych za­mor­ski­mi im­p e­ria­mi edu­k a­cja ko­lo­n ial­n a rów­n ież za­czy­n a­ła się od li­te‐ ra­tu­ry przy­g o­do­wej, na przy­k ład po­wie­ści Ka­ro­la Maya, jed­n ak z cza­sem przy­bie‐ ra­ła co­raz bar­dziej za­a wan­so­wa­n ą , a na­wet wy­ra­fi­n o­wa­n ą for­mę kul­tu­ry ko­lo­n ial‐ nej. Kul­tu­ra ta sta­ła się nie­od­łą cz­n ym ry­sem la bel­le épo­que, na­da­ją c jej swo­isty ko‐

lo­ryt oraz – zwłasz­cza w twór­czo­ści Ki­p lin­g a gło­szą ­cej chwa­łę im­p e­rium, lecz wni‐ ka­ją ­cej też głę­bo­k o w tra­dy­cję in­n ych cy­wi­li­za­cji i lu­dów – mi­stycz­n y po­smak. Jed‐ nak naj­wy­bit­n iej­szym dzie­łem li­te­rac­k im, ja­k ie po­wsta­ło w zwią z­k u z do­świad­cze‐ niem ko­lo­n ia­li­zmu, jest praw­do­p o­dob­n ie opo­wia­da­n ie Jo­se­p ha Con­ra­da Ją­dro ciem­n o­ści. Fa­tal­n a hi­sto­ria agen­ta han­dlo­we­g o Kurt­za, któ­ry usta­n o­wił się ka­cy‐

kiem i po tro­sze bo­g iem pa­n u­ją ­cym nad tu­byl­ca­mi w nie­do­stęp­n ej głu­szy nad rze‐ ką Kon­g o, są przede wszyst­k im do­świad­cze­n iem ob­co­ści. Owa nie­moż­li­wa do prze‐ zwy­cię­że­n ia in­n ość dzie­lą ­ca cy­wi­li­za­cję „bia­łych” od świa­ta „dzi­k ich” z tro­p i­k al­n ej dżun­g li spro­wa­dzać mia­ła na przy­by­szów z Eu­ro­p y sza­leń­stwo i wy­zwa­lać si­ły zła ukry­te w naj­g łęb­szych mro­k ach du­szy. Okrut­n a rze­czy­wi­stość XIX wie­k u Kon­g a Bel‐

gij­skie­g o, wy­zysk i bli­ska lu­do­bój­stwu prze­moc wo­bec czar­n ych je­g o miesz­k ań­ców nie są je­dy­n ie de­k o­ra­cją czy sce­n e­rią eg­zy­sten­cjal­n ej ka­ta­stro­fy bo­ha­te­ra  Ją­dra ciem­n o­ści, lecz dra­ma­tycz­n ą pró­bą dla je­g o czło­wie­czeń­stwa. Ją­dra ciem­n o­ści – choć Con­rad nie­ja­k o przy oka­zji ujaw­n ia pust­k ę i fałsz ide­olo­g icz­n ych uza­sad­n ień pod­bo­jów ko­lo­n ial­n ych w ro­dza­ju „brze­mie­n ia bia­łe­g o czło­wie­k a” – nie spo­sób jed‐ nak za­li­czyć do utwo­rów an­ty­k o­lo­n ial­n ych. W  1902  ro­k u, gdy opo­wia­da­n ie po‐ wsta­ło, i  przez na­stęp­n ych pa­rę dzie­sią ­tek lat po­wszech­n ie są ­dzo­n o, że dla ko­lo‐

nia­li­zmu nie ma al­ter­n a­ty­wy; nikt pra­wie nie prze­czu­wał, że je­g o kres jest tak bli‐ ski.

W  Pol­sce „sma­k o­wa­n ie ko­lo­n ia­li­zmu u  schył­k u ko­lo­n ial­n ej epo­k i naj­wy­raź­n iej

mu­sia­ło mieć swój urok”

299

. Przy­czy­n ił się do te­g o mię­dzy in­n y­mi wła­śnie Con­rad,

nie­zwy­k le w la­tach mię­dzy­wo­jen­n ych po­p u­lar­n y, przy­k u­wa­ją ­cy uwa­g ę wie­lu czy‐ tel­n i­k ów nie ty­le uni­wer­sal­n ym prze­sła­n iem etycz­n ym, lecz – co po­k a­zał na przy‐ kład su­g e­styw­n ie Mi­chał Cho­ro­mań­ski w swej po­wie­ści Sło­w ac­ki wysp tro­pi­kal­n ych –

ro­man­tycz­n ą eg­zo­ty­k ą . Szcze­g ól­n ie in­try­g u­ją ­cym ry­sem owej eg­zo­ty­k i jest „cięż­k i, nie­my czar dzi­czy”, bu­dzą ­cy zgro­zę i wstręt, a za­ra­zem po­cią ­g a­ją ­cy z nie­zwy­k łą si‐ łą za­rów­n o Kurt­za, jak i, z  pew­n o­ścią , nie­k tó­rych czy­tel­n i­k ów śle­dzą ­cych je­g o dziw­n e lo­sy: „[…] to [czar dzi­czy] go je­dy­n ie gna­ło ku skra­jo­wi la­su, ku pusz­czy, w stro­n ę bla­sku ognisk, dud­n ie­n ia bęb­n ów, nie­sa­mo­wi­tych za­k lęć; tyl­k o to znę­ci­ło 300

je­g o po­zba­wio­n ą ha­mul­ców du­szę po­za gra­n i­cę do­zwo­lo­n ych dą ­żeń” . Naj­bar­dziej wy­ra­zi­stym zna­k iem gra­n icz­n ym mię­dzy „dzi­czą ” a  cy­wi­li­za­cją był w  cza­sach ko­lo­n ial­n ych ka­n i­ba­lizm, któ­ry, jak mnie­ma­n o, Afry­k a­n ie czy tu­byl­cy z Mi­k ro­n e­zji czy Me­la­n e­zji prak­ty­k u­ją za­rów­n o z mo­ty­wów ma­g icz­n ych, jak i w ce‐ lu uroz­ma­ice­n ia die­ty. Praw­dzi­we czy też, jak czę­sto się oka­zy­wa­ło, rze­k o­me przy‐

pad­k i lu­do­żer­stwa bu­dzi­ły wśród bia­łych cho­ro­bli­we ja­k ieś za­in­te­re­so­wa­n ie, być mo­że wy­n i­k a­ją ­ce z  ta­jem­n i­czych zwią z­k ów mię­dzy mę­czeń­stwem a  ero­ty­zmem – i w re­la­cjach po­dróż­n i­k ów szcze­g ó­ło­wo oraz, rzec moż­n a, ze sma­k iem je od­n o­to­wy‐ wa­n o. Mie­li w  tej po­p u­la­ry­za­cji an­tro­p o­fa­g ii swój udział tak­że Po­la­cy. Uczest­n ik eks­p e­dy­cji Szolc-Ro­g o­ziń­skie­g o Le­opold Ja­n i­k ow­ski – nie­skłon­n y ra­czej do fan­ta‐

zjo­wa­n ia i od­n o­szą ­cy się do Afry­k a­n ów jak na owe cza­sy bez więk­szych uprze­dzeń – twier­dził w swych wspo­mnie­n iach z póź­n iej­szej wy­p ra­wy do Ga­bo­n u, że ka­n i­ba‐ lizm wśród do­brze mu zna­n e­g o ple­mie­n ia Mpan­g ue był ści­śle zwią ­za­n y z  re­li­g ią . Cza­sem jed­n ak sta­wał się ak­tem ze­msty. W przy­p ad­k u więk­sze­g o za­tar­g u zbroj­n e‐ go mię­dzy dwo­ma szcze­p a­mi „jeń­ców, schwy­ta­n ych pod­czas wal­k i, zja­da­ją zwy‐ cięz­cy ze sma­k iem. […] Po śmier­ci okrut­n ej wy­rzu­ca­ją wnętrz­n o­ści z tru­p a i kła­dą w ich miej­sce li­ście ba­n a­n o­we. Znów od­by­wa­ją się tań­ce, po­czem na­stę­p u­je ce­re‐ mon­ja kra­ja­n ia zmar­łe­g o na czę­ści; no­g i i rę­ce, ja­k o przy­smak kró­lew­ski, za­bie­ra

ka­cyk, resz­ta idzie do po­dzia­łu wśród pod­da­n ych. Czę­ści te go­tu­je się z ole­jem i ba‐ na­n a­mi, spo­ży­wa się je, in­n e czę­ści wę­dzi”

301

. We­dług na­ocz­n ych świad­k ów, do­da‐

wał Ja­n i­k ow­ski, nad gór­n y­mi do­p ły­wa­mi rze­k i Ogo­we „znaj­do­wa­ły się tar­g o­wi­ska, gdzie ka­wa­ła­mi ćwiar­tu­ją i  sprze­da­ją za­bi­tych jeń­ców wo­jen­n ych”

302

. Mpan­g ue,

wśród któ­rych miesz­k ał, tak nie po­stę­p o­wa­li, praw­do­p o­dob­n ie dla­te­g o, że „nie uwa­ża­li te­g o mię­sa za przy­smak”.

Z  wiel­k ą rze­czo­wo­ścią i  skru­p u­lat­n o­ścią opi­sał od kuch­n i swe do­świad­cze­n ia z ka­n i­ba­la­mi pro­fe­sor agro­n o­mii tro­p i­k al­n ej, póź­n iej­szy czło­n ek Pol­skiej Aka­de­mii Umie­jęt­n o­ści Je­a n Dy­bow­ski, któ­ry oko­ło 1890 ro­k u „gdzieś w Kon­g u” za­warł bliż‐ szą zna­jo­mość z ple­mie­n iem lu­do­żer­ców Bon­żo. W ich wio­sce ku swe­mu prze­ra­że‐ niu uczest­n i­cy je­g o wy­p ra­wy do­strze­g li ko­tły, w któ­rych pich­ci­ły się ludz­k ie szczą t‐

ki. Z  jed­n e­g o z  ga­rów wy­sta­wa­ła no­g a, udo, rę­k a ludz­k a oraz gło­wa z  bia­ły­mi, otwar­ty­mi sze­ro­k o szkli­sty­mi oczy­ma i pia­n ą spa­da­ją ­ca kłę­ba­mi po bro­dzie. Miej‐

sco­wy kuch­mistrz du­sił mię­so ra­zem z ja­rzy­n a­mi, kar­to­fla­mi i skór­k a­mi ma­łej dy­n i. Nie mo­g ą c od rę­k i od­uczyć ka­n i­ba­li owe­g o pro­ce­de­ru, pro­fe­sor po­p rze­stał na je­g o zba­da­n iu. Jak usta­lił, Bon­żo tu­czy­li naj­p ierw swo­je ofia­ry i  zja­da­li po sta­ran­n ym przy­rzą ­dze­n iu. Oszczę­dza­li tyl­k o ko­bie­ty, co wy­n i­k a­ło z wy­so­k iej ce­n y te­g o su­row‐ ca. Czasz­k a­mi zje­dzo­n ych ozda­bia­n o do­mo­stwa, a z zę­bów ludz­k ich ro­bio­n o na­szyj‐ ni­k i. Mię­so ludz­k ie za­li­cza­n o do sma­k o­ły­k ów i  po­traw po­da­wa­n ych je­dy­n ie od świę­ta. Pro­fe­sor stwier­dził tak­że, że bia­li ucho­dzą za smacz­n ych, po­n ie­waż „nie ma‐ ją skó­ry”. Na ko­n iec ja­k o eks­p ert od spraw rol­n ic­twa wy­ra­ził po­g lą d, że Bon­żo mo‐ gli­by zre­zy­g no­wać z ludz­k ie­g o mię­sa, gdy­by na­sta­wi­li się na ho­do­wlę trzo­dy chlew‐ 303

nej . Szcze­g ó­ło­wą re­la­cję o zwy­cza­jach lu­do­żer­ców pol­scy mi­ło­śni­cy Afry­k i mo­g li też prze­czy­tać w la­tach trzy­dzie­stych XX wie­k u w ko­re­spon­den­cji pol­skie­g o ko­lo­n i‐ sty z An­g o­li. Za­n o­to­wał on opo­wieść por­tu­g al­skie­g o kie­row­n i­k a pocz­ty sen­ho­ra Al‐ me­sa, we­te­ra­n a walk z tu­byl­ca­mi pod­czas ich wiel­k ie­g o zry­wu po­wstań­cze­g o. Jak

opo­wia­dał ów Por­tu­g al­czyk, zo­stał wzię­ty do nie­wo­li i upro­wa­dzo­n y w gó­ry. Tam w trak­cie spe­cjal­n ie zwo­ła­n ej na­ra­dy po­sta­n o­wio­n o jeń­ca utu­czyć i na­stęp­n ie zjeść go pod­czas wiel­k iej uro­czy­sto­ści. Na ra­zie za­p ę­dzo­n o go do sprzą ­ta­n ia chat, ob­rzą ‐ dzał też by­dło, niań­czył czar­n e dzie­cia­k i, szył, go­to­wał, prał, do­ił kro­wy i  ko­zy. Miał też obo­wią ­zek pró­bo­wa­n ia każ­dej bu­tel­k i zdo­by­te­g o na bia­łych wi­n a, któ­re, jak oba­wia­li się tu­byl­cy, mo­g ło być za­tru­te. Był za­tem sta­le na swo­je szczę­ście mniej lub wię­cej pi­ja­n y. Na noc zwią ­za­n e­g o pil­n o­wa­ło dwóch wo­jow­n i­k ów z za­tru‐ ty­mi strza­ła­mi. Co­dzien­n ie przy­cho­dził do przy­szłe­g o pocz­tow­ca sta­ry „Mu­rzyn”,

fa­cho­wiec od przy­rzą ­dza­n ia po­traw mię­snych, i  ostrą igłą pró­bo­wał, czy ów jest już zdat­n y do je­dze­n ia. Po­n ie­waż je­n iec bły­ska­wicz­n ie przy­bie­rał na wa­dze, wkrót‐ ce wy­zna­czo­n o ter­min uczty. Ży­cie ura­to­wa­ła mu w ostat­n iej chwi­li pew­n a na­wró‐

co­n a na wia­rę chrze­ści­jań­ską miej­sco­wa nie­wia­sta o do­brym ser­cu, uwal­n ia­ją c go z wię­zów i my­lą c po­g o­n ie za­le­d­wie na go­dzi­n ę przed za­szlach­to­wa­n iem

304

.

W cza­sach pol­skiej eks­p an­sji ko­lo­n ial­n ej ka­n i­ba­lizm był już, jak się zda­je, w od‐ wro­cie. Na­si pio­n ie­rzy wspo­mi­n a­li o nim ja­k o o zwy­cza­ju za­n i­k a­ją ­cym, prak­ty­k o‐

wa­n ym tyl­k o przez naj­dzik­sze ple­mio­n a w naj­bar­dziej od­da­lo­n ych par­tiach dżun‐ gli. Ka­mil Gi­życ­k i kie­dyś jed­n e­g o ze swych ro­bot­n i­k ów, któ­re­g o spi­ło­wa­n e zę­by ozna­cza­ły, że na­le­ży do jed­n e­g o z  ple­mion po­są ­dza­n ych o  lu­do­żer­stwo, za­p y­tał pro­sto z mo­stu, czy jadł kie­dy­k ol­wiek ludz­k ie mię­so. „Nie, mas­sa, ja ni­g dy jesz­cze mię­sa ta­k ie­g o nie ja­dłem, ale… je­dli je mój oj­ciec, oj­ciec mo­je­g o oj­ca” – przy­znał

po­to­mek ka­n i­ba­li. I do­dał: „Oj­ciec mó­wił, że sta­rzy, bar­dzo sta­rzy lu­dzie po­wia­da­li, iż mię­so bia­łe­g o czło­wie­k a jest zbyt sło­n e, a prócz te­g o… z mię­sem bia­łe­g o wcho­dzi je­g o du­sza w czar­n e­g o i ro­bi z nie­g o »kil­k o­lo« [wa­ria­ta]”. Gi­życ­k i chciał wie­dzieć jesz­cze, czy w oko­li­cach, ską d je­g o pra­cow­n ik po­cho­dzi, na­dal je się ludz­k ie mię­so, na przy­k ład pod­czas uro­czy­sto­ści. „Nie wiem, mas­sa, za­p y­taj o to na­szych cza­row‐ ni­k ów” – od­p arł roz­mów­ca, uka­zu­ją c w do­bro­dusz­n ym uśmie­chu swe oszli­fo­wa­n e 305

na ostro sie­k a­cze . Nie­k tó­rzy bia­li po­dej­rze­wa­li, że oko­licz­n i lu­do­żer­cy ze­szli do pod­zie­mia. Za­sta­n a‐

wiał ich na przy­k ład fakt, że w po­bli­żu pol­skich plan­ta­cji w Li­be­rii – a wła­dze te­g o nie­p od­le­g łe­g o kra­ju po­są ­dza­n o o  to­le­ro­wa­n ie, je­śli nie sprzy­ja­n ie, an­tro­p o­fa­g ii – nie ist­n ia­ły cmen­ta­rze, a tyl­k o po­je­dyn­cze gro­by wy­bit­n ych przod­k ów. Plan­ta­to­rzy są ­dzi­li w  zwią z­k u z  tym, że w  od­lud­n ych le­śnych osie­dlach ka­n i­ba­lizm ga­stro­n o‐ micz­n y jest na­dal w naj­więk­szej ta­jem­n i­cy upra­wia­n y, a kon­k ret­n ie, że są ­sied­n ie 306

wsie od­stę­p u­ją so­bie nie­bosz­czy­k ów do zje­dze­n ia . W  tym sa­mym mniej wię­cej cza­sie Ka­zi­mierz No­wak – nie­p o­spo­li­ty znaw­ca Afry­k i i jej kul­tur, słyn­n y cy­k li­sta, któ­ry na ro­we­rze prze­je­chał Czar­n y Lą d wzdłuż i wszerz – wspo­mi­n ał swo­ją po­dróż przez kra­inę szcze­p u Aba­sa­lam­p a­su w  Kon­g u Bel­g ij­skim, za­le­d­wie pa­rę lat wcze‐ śniej zu­p eł­n ie nie­do­stęp­n ą : „śmia­łek, któ­ry wkro­czył na te­ren szcze­p u, szedł do ko‐ 307

tła lub wy­sta­wia­n o go na sprze­daż w Tu­lu­me… w ka­wał­k ach” . Im­p o­n u­ją ­ca licz­ba do­n ie­sień o lu­do­żer­stwie w kra­jach Afry­k i, Oce­a nii i na Ka­ra‐ ibach wpra­wia­ła w kon­fu­zję an­tro­p o­lo­g ów, któ­rzy po­dej­rze­wa­li, że ka­n i­ba­lizm ja‐

ko zwy­k ły spo­sób za­spo­k a­ja­n ia gło­du – w prze­ci­wień­stwie do po­twier­dzo­n ej w wie‐ lu źró­dłach an­tro­p o­fa­g ii ry­tu­a l­n ej – nie ist­n ie­je. Wszyst­k ie re­we­la­cje, któ­ry­mi ra‐

czo­n o opi­n ię Za­cho­du, po­cho­dzi­ły bo­wiem z dru­g iej rę­k i, a do lu­do­żer­stwa do­cho‐ dzi­ło „gdzieś” i „kie­dyś”. Ani jed­n a z re­la­cji o ak­tach ka­n i­ba­li­zmu ga­stro­n o­micz­n e‐

go nie zo­sta­ła w  spo­sób bez­spor­n y po­twier­dzo­n a przez na­ukę. Jak są ­dzą Ma­ciej Zą ­bek i in­n i an­tro­p o­lo­g o­wie, lu­do­żer­stwo to po pro­stu kwin­te­sen­cja nie­ludz­ko­ści. Znak gra­nicz­ny mię­dzy czło­wie­kiem a  nie­czło­wie­kiem. Lo­gicz­ne jest

więc, że „ob­cy” ja­ko lu­dzie-nie­lu­dzie są… o nie, nie ty­le po­dej­rze­wa­ni, co nim na­zna­cza­ni […]. An‐­ tro­p o­fa­gią trze­ba się zaj­mo­wać ja­ko wy­ob­ra­że­nia­mi sta­no­wią­cy­mi uni­wer­sal­nie funk­cjo­nu­ją­cy mit. Mit, któ­ry jest nie ty­le baj­ką, w któ­rej mo­że tkwić ziar­no praw­dy, ani żad­ną po­zo­sta­ło­ścią w zbio­ro‐­ wej pa­mię­ci ludz­ko­ści o pier­wot­nych ucztach lu­do­żer­czych, lecz ste­reo­ty­p em, sym­bo­lem, któ­ry we wła­ści­wy dla sie­bie spo­sób ostrze­ga nas przed „ob­cy­mi”. Bo cze­góż nas uczą te wszyst­kie hi­sto­rie o  lu­do­żer­cach? Wy­da­je się, że te­go sa­me­go, co w  zna­nej baj­ce „O  Ba­bie-Ja­dze”– „tam cię mo­gą zjeść”

308

.

Współ­twór­ca Ko­zioł­k a Ma­toł­k a (obok Kor­n e­la Ma­k u­szyń­skie­g o), zna­n y ry­sow­n ik, pi­sarz i za­mi­ło­wa­n y glob­tro­ter Ma­rian Wa­len­ty­n o­wicz wy­k pi­wał w swych za­mor‐ skich re­p or­ta­żach po­p u­lar­n e wy­ob­ra­że­n ia o  kra­jach tro­p i­k al­n ych: „Na piasz­czy‐ stym pa­g ór­k u ro­śnie pal­ma, pod któ­rą sie­dzi czar­n y na­g us ob­g ry­za­ją ­cy pie­czo­n ą łyd­k ę bia­łe­g o czło­wie­k a. Cza­ją się na nie­g o lew z ty­g ry­sem, a nad ni­mi la­ta mu­cha 309

tse-tse ze śpią cz­k ą i ko­mar z ma­la­rią ” . I sta­n ow­czo prze­strze­g ał, że rze­czy­wi­stość oka­zu­je się wca­le nie­p o­do­bna do te­g o „peł­n e­g o na­stro­ju ob­raz­k a”. Jed­n ak sam swy­mi ry­sun­k a­mi do utrwa­la­n ia się ta­k ich wy­ob­ra­żeń o  świe­cie, Afry­ce, Afry­k a‐ nach i in­n ych lu­dach zna­czą ­co się przy­czy­n ił. Z cza­sem owe wy­ob­ra­że­n ia, obej­mu‐ ją c wcią ż szer­sze krę­g i Po­la­k ów, sta­wa­ły się co­raz bar­dziej aneg­do­tycz­n e, zwłasz‐ cza w  od­n ie­sie­n iu do ka­n i­ba­li­zmu, przed­mio­tu nie­zli­czo­n ej licz­by dow­ci­p ów. Nie‐ kie­dy jed­n ak w re­la­cjach pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych po­ja­wia­ła się wi­zja tro­p i­k ów ja‐ ko świa­ta w isto­cie wro­g ie­g o bia­łym przy­by­szom, nie­p rze­n ik­n io­n e­g o i nie­ludz­k ie‐

go. Pro­fe­sor Hir­schler miał ta­k ie chwi­le nie­p ew­n o­ści, gdy je­g o tra­g a­rze wpa­da­li w „im­p et śpie­wa­czy”, pot spły­wał po nich stru­g a­mi i za­le­wał usta, a oczy bły­ska­ły ogniem i za­wzię­to­ścią . Śpiew ich był jak­by me­lan­cho­lij­n ą , ale i peł­n ą gro­zy skar‐ gą , któ­ra, zda­wa­ło się, prze­n i­k a ca­łe prze­stwo­rza, a ich po­k or­n ie po­chy­lo­n e po­sta‐ cie pro­sto­wa­ły się, od­n aj­du­ją c pier­wot­n ą dzi­k ość. „Je­śli się zwa­ży, że pra­wie każ­dy

z  nich jest uzbro­jo­n y w  bush-kni­fe, cięż­k i ostry ta­sak, któ­rym moż­n a by jed­n ym ude­rze­n iem strą ­cić czło­wie­k o­wi gło­wę z  kar­k u, to mi­mo wo­li za­czy­n a się bia­ły oglą ­dać za mau­ze­rem”

310

– tłu­ma­czył.

W  co­dzien­n ym ży­ciu ko­lo­n ii lat mię­dzy­wo­jen­n ych owo uczu­cie „zgro­zy” czy „ohy­dy” wy­p eł­n ia­ją ­cej we­dług Con­ra­dow­skie­g o Kurt­za tro­p i­k i w  za­sa­dzie jed­n ak

się już nie po­ja­wia­ło. W „Mu­rzy­n ach” wi­dzia­n o spo­łecz­n o­ści i jed­n ost­k i wpraw­dzie cza­sem kło­p o­tli­we, ale na ogół moż­li­we do za­a k­cep­to­wa­n ia w ro­lach dla nich wy‐

zna­czo­n ych, przede wszyst­k im jed­n ak – nie­doj­rza­łe. Wiel­k ie dzie­ci, któ­rych we­dług zda­n ia sław­n e­g o ba­da­cza źró­deł Ni­lu Ri­char­da Bur­to­n a „roz­wój umy­sło­wy do­znał 311

za­ha­mo­wa­n ia i  od­tą d roz­wi­ja się wstecz za­miast na­p rzód” . Uści­ślił tę dia­g no­zę Ja­n usz Ma­k ar­czyk, któ­ry stwier­dził, iż „fak­tem bez­spor­n ym jest, że mu­rzy­n ek do lat 12 jest mą ­drzej­szy od swe­g o bia­łe­g o ró­wie­śni­k a, […] z chwi­lą jed­n ak, gdy nad‐ 312

cho­dzi okres doj­rze­wa­n ia, mu­rzyn tę­p ie­je i głu­p ie­je do­szczęt­n ie” . Prze­k o­n a­n ie o  chro­n icz­n ym in­fan­ty­li­zmie – a  mó­wią c bez ogró­dek, głu­p o­cie –

czar­n ych ko­ją ­co dzia­ła­ło na nie­p o­k o­je bia­łych i ich sa­mo­oce­n ę ja­k o ra­sy pre­de­sty‐ no­wa­n ej do pa­n o­wa­n ia i prze­wo­dze­n ia. Po­zwa­la­ło to z gó­ry, lecz w mia­rę życz­li‐ wie pa­trzeć na Afry­k a­n ów, spryt­n ych i le­n i­wych, ale w prze­ci­wień­stwie do in­n ych ras ko­lo­ro­wych po­czci­wych. Wła­ści­ciel pol­skiej wy­twór­n i pu­sta­k ów w Lo­bi­to pod‐ kre­ślał, że je­g o pra­cow­n i­cy są bar­dzo sub­tel­n i i szyb­k o się orien­tu­ją , czy pa­tron jest w  sto­sun­k u do nich czło­wie­k iem spra­wie­dli­wym, uczci­wym i  dla nich życz­li­wym. Po­tra­fią też życz­li­wość do­ce­n ić i za­wsze da­ją do­wo­dy swej wdzięcz­n o­ści i od­da­n ia. Wy­jeż­dża­ją c do Eu­ro­p y, pi­sał z ża­lem: „że­g naj­cie upa­ły wiecz­n e­g o la­ta, że­g naj­cie

pal­my i kwia­ty ja­skra­we, że­g naj­cie mu­rzy­n i, wiel­k ie, na­iw­n e i do­bre czar­n e dzie­ci 313

sło­n ecz­n ej kra­iny!” . Chwa­lo­n o też cie­le­sne i es­te­tycz­n e wa­lo­ry Afry­k a­n ów. Pod‐ czas po­lo­wa­n ia na kro­k o­dy­le pol­ski my­śli­wy po­dzi­wiał swe­g o afry­k ań­skie­g o prze‐

wod­n i­k a: „w pro­mie­n iach słoń­ca stał na­g i i pięk­n y. Wi­dać by­ło każ­dy mu­skuł wy‐ prę­żo­n e­g o cia­ła, któ­re błysz­cza­ło od po­tu jak la­k ie­ro­wa­n e. W  tej chwi­li prze­stał być chłop­cem do usług, prze­stał być mu­rzy­n em, czar­n ym nie­wol­n i­k iem… Stał się po­są ­g iem! Za­dźwię­cza­ła stru­n a i z da­le­k iej wy­so­k iej ska­ły wol­n o sta­czać się za­czę­ło cia­ło za­bi­tej mał­p y”

314

. Dy­so­n an­sem był je­dy­n ie, jak za­uwa­żył już Sien­k ie­wicz,

afry­k ań­ski po­g lą d na pięk­n o ko­bie­ce­g o biu­stu. W re­la­cji z An­g o­li pol­ski po­dróż­n ik wspo­mi­n ał z roz­cza­ro­wa­n iem, że afry­k ań­ska mat­k a, idą c gdzieś lub pra­cu­ją c w po‐ lu, kar­mi dziec­k o, nie zdej­mu­ją c go z ple­ców; po pro­stu prze­rzu­ca pierś przez swe 315

ra­mię i nie prze­ry­wa so­bie pra­cy . Au­to­rzy na­si prze­ciw­sta­wia­li się też na ogół pa­n u­ją ­cym w kra­ju od śre­dnio­wie‐

cza po­g lą ­dom, że czar­n i się nie my­ją – i dla­te­g o mię­dzy in­n y­mi są czar­n i. Al­fons Haj­du­k ie­wicz-Po­mian, przed­sta­wi­ciel firm szwedz­k ich w In­diach i w Afry­ce, a tak­że żoł­n ierz Le­g ii Cu­dzo­ziem­skiej, pod­k re­ślał, że miesz­k ań­cy Afry­k i ką ­p ią się przy­n aj‐ mniej raz na dzień, a  ko­bie­ty jesz­cze czę­ściej, za­wsze przy tym uży­wa­ją c my­dła.

316

„To­też z po­wo­dze­n iem moż­n a ich na­zwać naj­czyst­szym na­ro­dem świa­ta” – utrzy‐ my­wał. Czy­tel­n i­cy pi­sma „Mis­sye Ka­to­lic­k ie” zdu­mie­wa­li się, że zda­n iem mi­sjo­n a‐

rzy jed­n ym z  głów­n ych przy­mio­tów „Mu­rzy­n ów” są czy­stość i  ochę­dó­stwo. W szcze­g ól­n o­ści, pod­k re­śla­n o, dba­ją oni bar­dzo o czy­stość zę­bów, na­cie­ra­ją c je co‐ dzien­n ie ka­wał­k iem pew­n e­g o drze­wa al­bo też żu­ją c roz­ma­ite ro­śli­n y, któ­re zda­ją się po­sia­dać ja­k ieś an­ty­sep­tycz­n e wła­sno­ści. Jak za­p ew­n ia­li sta­rzy ko­lo­n i­ści, nie‐ któ­rzy z czar­n ych cie­śli po­tra­fi­li swy­mi olśnie­wa­ją ­co bia­ły­mi i moc­n y­mi zę­ba­mi wy‐

cią ­g ać z drew­n a gwoź­dzie, któ­rych nie moż­n a by­ło ru­szyć ob­cę­g a­mi. O czy­stość cie­le­sną czar­n i miesz­k ań­cy tro­p i­k ów po­tra­fi­li za­dbać sa­mi, na­to­miast przed bru­dem mo­ral­n ym mu­sie­li ich chro­n ić ko­lo­n i­za­to­rzy – zwłasz­cza że sa­mi do de­mo­ra­li­za­cji lu­dów za­mor­skich znacz­n ie się przy­czy­n i­li. Do cza­sów roz­p o­wszech‐ nie­n ia się ki­n a lu­dy afry­k ań­skie czy azja­tyc­k ie nie mia­ły na przy­k ład po­ję­cia, jak

ży­ją w swych kra­jach bia­li, i trwa­li w prze­k o­n a­n iu o ich wyż­szo­ści mo­ral­n ej, kul­tu‐ ral­n ej i in­te­lek­tu­a l­n ej. Ale fil­my, „ohyd­n ej zwy­k le tre­ści” oka­za­ły się we­dług „The Ti­mes” czyn­n i­k iem zdra­dziec­k im. „Przed oczy­ma se­tek ty­się­cy na­iw­n ych tu­byl­ców

prze­su­wa­ją się ka­ry­k a­tu­ry z ży­cia i oby­cza­jów Eu­ro­p y, za kil­k a mie­dzia­k ów mo­g ą oni oglą ­dać dzie­ła przed­sta­wia­ją ­ce bia­łych lu­dzi po­g rą ­żo­n ych w bru­dzie mo­ral­n ym

i zbrod­n i oraz, co naj­g or­sze, bia­łe ko­bie­ty wy­zy­wa­ją ­ce i bez­wstyd­n e. Zwłasz­cza te ostat­n ie ob­ra­zy znacz­n ie osła­bi­ły uczu­cia sza­cun­k u i  czci, ja­k i­mi tu­byl­cy ota­cza­li ko­bie­ty ra­sy rzą ­dzą ­cej”. Jak alar­mo­wał au­tor ar­ty­k u­łu, nic bar­dziej nie pod­k o­p a­ło pre­sti­żu bia­łych, do­p ro­wa­dza­ją c do bun­tów ko­lo­ro­wych, jak wła­śnie fil­my. W Azji szko­dy z te­g o po­wo­du by­ły już nie­od­wra­cal­n e, lecz trzy­dzie­ści pięć mi­lio­n ów miesz‐ kań­ców ko­lo­n ii afry­k ań­skich moż­n a by­ło jesz­cze przed roz­k ła­do­wym wpły­wem ki‐ ne­ma­to­g ra­fii uchro­n ić, do­p usz­cza­ją c na ekra­n y je­dy­n ie fil­my an­g iel­skie tak do­bra‐ ne, by sta­ły się czyn­n i­k iem umo­ral­n ia­ją ­cym, uczą ­cym ła­du, pra­cy i uczuć hu­ma­n i‐

tar­n ych. Szcze­g ól­n ie za­le­cał „The Ti­mes” pro­mo­wa­n ie pro­duk­cji miej­sco­wej, ko­lo‐ nial­n ej, przed­sta­wia­ją ­cej ob­rzę­dy re­li­g ij­n e, ta­n iec, za­ba­wy, przy­g o­dy my­śliw­skie 317

wple­cio­n e w pro­stą fa­bu­łę, któ­re z pew­n o­ścią bu­dzi­ły­by spo­re za­in­te­re­so­wa­n ie . Z in­n ych po­za sztu­k ą fil­mo­wą dóbr i war­to­ści cy­wi­li­za­cji mo­g li ro­do­wi­ci miesz‐ kań­cy ko­lo­n ii ko­rzy­stać na ogół bez prze­szkód. W  szcze­g ól­n o­ści ce­n i­li wy­twor­n e

eu­ro­p ej­skie stro­je. Swo­bo­da i  kre­a tyw­n ość tu­byl­ców w  tej dzie­dzi­n ie bu­dzi­ła zdu‐ mie­n ie pol­skich po­dróż­n i­k ów. Nie­mal w każ­dej ko­re­spon­den­cji pra­so­wej opi­sy­wa‐ no

naj­p o­twor­niej­sze kom­bi­na­cje sta­rych ubio­rów. Wi­dać więc Mu­rzy­na pa­ra­du­ją­ce­go w sta­ro­mod­nym

cy­lin­drze bez ron­da, w tu­żur­ku i ja­snych spodniach, któ­rych jed­na no­gaw­ka jest obe­rwa­na po­wy­żej ko­la­na. […] Ja­kiś in­ny bo­so­no­gi czar­ny oby­wa­tel pysz­ni się jak paw, kro­cząc dum­nie w wy­strzę­p io‐­ nych por­t­kach fra­ko­wych, ma­ry­nar­skiej ko­szu­li i me­lo­ni­ku. Lecz naj­wię­cej jest dum­ny z wiel­kie­go kra­wa­ta. Głup­stwo, że wi­si wprost na na­giej szyi jak pę­tla na wi­siel­cu. De­seń w żół­to­czer­wo­ne krat‐­ 318

ki…

.

In­n y au­tor nie mógł ode­rwać oczu od „czar­n e­g o dra­ba no­szą ­ce­g o z nie­zrów­n a­n ym wdzię­k iem wą ­ski pa­sek płót­n a na szyi i pier­siach – reszt­k i daw­n ej ko­szu­li. Pa­se­czek ten po­sia­dał jed­n ak gu­zi­k i, sta­ran­n ie za­p ię­te”

319

. Je­den z  po­dróż­n i­k ów wi­dział

w oko­li­cach je­zio­ra Czad na­czel­n i­k a wsi no­szą ­ce­g o na szyi ni­by or­der ko­ło od ro‐ we­ru oraz lo­k al­n e­g o pro­mi­n en­ta, któ­ry ozdo­bił swą na­g ą pierś ze­p su­tym bu­dzi‐ kiem

320

. Wśród na­szych glob­tro­te­rów ta ma­ska­ra­da bu­dzi­ła znacz­n ie więk­sze za­cie‐

ka­wie­n ie niż sta­re miej­sco­we wie­rze­n ia, oby­cza­je, stro­je, ory­g i­n a­lne ozdo­by czy ta‐ tu­a że. Tyl­k o nie­k tó­rzy tro­ska­li się, że upodo­ba­n ie do tan­de­ty ośmie­sza i de­g ra­du­je

Afry­k a­n ów, po­twier­dza­ją c ich skłon­n o­ści do „mał­p o­wa­n ia” bia­łych. We­dług na‐ ukow­ców ba­da­ją ­cych ko­lo­n ia­lizm chęć bez­k ry­tycz­n ej imi­ta­cji jest jed­n ym z prze­ja‐ wów eto­su słu­g i, znie­wo­le­n ia, ule­g ło­ści, kom­p lek­su niż­szo­ści oraz prze­k o­n a­n ia 321

o wyż­szo­ści nie tyl­k o wy­two­rów ma­te­rial­n ych Za­cho­du, lecz tak­że je­g o idei . Ko­re­spon­dent „Mo­rza” za jed­n ym z  fran­cu­skich po­dróż­n i­k ów za­dał py­ta­n ie, ską d po­cho­dzi ów to­war, któ­ry bez­wstyd­n i han­dla­rze eu­ro­p ej­scy ofe­ro­wa­li swym na­iw­n ym klien­tom: ka­p e­lu­sze kwa­li­fi­k u­ją ­ce się na śmiet­n ik, sta­re heł­my ki­ra­sjer‐ skie, „pa­ra” bu­tów o róż­n ych ko­lo­rach i roz­mia­rach, lu­ster­k a, któ­re nic nie od­bi­ja‐

ją , grze­bie­n ie bez zę­bów, świe­ce bez kno­tów… Re­dak­cja cza­so­p i­sma, jak do­wia­du‐ je­my się z  przy­p i­su, zna­ła na nie, nie­p eł­n ą wpraw­dzie, od­p o­wiedź: spo­rą część tan­de­ty do­cie­ra­ją ­cej do ko­lo­n ii sprze­da­wa­ły war­szaw­skie fir­my sku­p u­ją ­ce ją od 322

han­dla­rzy sta­rzy­zną , „han­de­łe­sów” . Cał­k iem moż­li­we, że sta­n o­wi­ła ona w owym cza­sie naj­więk­szą po­zy­cję w  eks­p or­cie z  Pol­ski do Afry­k i. Szcze­g ól­n ym wzię­ciem

wśród Afry­k a­n ów cie­szy­ły się stro­je, w ja­k ich bia­li wy­stę­p o­wa­li pod­czas ofi­cjal­n ych i  uro­czy­stych oka­zji. W  Akrze na Zło­tym Wy­brze­żu (Gha­n a) więk­szość męż­czyzn pa­ra­do­wa­ła na przy­k ład we fra­k ach bez po­ły i cy­lin­drach bez ron­da lub dna. Osta‐

tecz­n ie An­g li­cy zde­cy­do­wa­li się na za­k a­za­n ie przy­wo­zu do swych ko­lo­n ii sta­rej 323

odzie­ży – ale tyl­k o stro­jów wi­zy­to­wych i ba­lo­wych

. Wy­da­je się więc, że nie ty­le

cho­dzi­ło im o god­n ość czar­n ych, co po­wa­g ę bia­łych, ma­n i­fe­stu­ją ­cą się pod­czas róż‐ nych ga­li i ce­re­mo­n ii mię­dzy in­n y­mi ubio­rem.

W prze­ci­wień­stwie do cie­szą ­cych się wol­n o­ścią wy­bo­ru gar­de­ro­by tu­byl­ców bia‐ łych krę­p o­wał w  ko­lo­n iach dress co­de, nie­ofi­cjal­n y wpraw­dzie, ale prze­strze­g a­n y

zwłasz­cza przez po­czą t­k u­ją ­cych ko­lo­n ia­li­stów, ta­k ich jak Po­la­cy. Za­sa­dą by­ło ubie‐ ra­n ie się w bia­łe stro­je, na któ­rych, jak tłu­ma­czo­n o, nie sia­da­ją prze­zor­n e mu­chy tse-tse, oraz na­k ry­wa­n ie gło­wy, nie­od­zow­n y wa­ru­n ek za­cho­wa­n ia nie tyl­k o zdro‐ wia, lecz tak­że ży­cia sta­le za­g ro­żo­n e­g o pa­lą ­cym afry­k ań­skim słoń­cem. Nie mo­g ła wcho­dzić w grę ja­k aś, po­wiedz­my, czap­k a, a je­dy­n ie kask tro­p i­k al­n y. O ta­k im ka‐

sku, sym­bo­lu pa­n o­wa­n ia ko­lo­n ial­n e­g o, ma­rzy­ły ty­sią ­ce ak­ty­wi­stów LMiK. Tyl­k o nie­licz­n ym by­ło jed­n ak da­n e no­sić tę „ko­ro­n ę ekwi­p un­k u tro­p i­k al­n e­g o”. Pro­fe­sor Hir­schler i je­g o żo­n a przed wy­p ra­wą do Afry­k i po sta­ran­n ym na­my­śle – w XX wie‐ ku kul­to­we heł­my kor­k o­we z bia­łym po­k row­cem lub la­k ie­ro­wa­n e by­ły już prze­żyt‐ kiem – za­k u­p i­li ka­ski an­g iel­sko-spor­to­we, alu­mi­n io­we, po­k ry­te we­wną trz i na ze‐ wną trz kor­k iem, dla każ­de­g o z mał­żon­k ów bia­łe oraz je­den ko­lo­ru kha­k i, nie­od­ci‐

na­ją ­cy się od tła, na po­lo­wa­n ia. Mie­li do wy­bo­ru jesz­cze co naj­mniej dwa in­n e fa‐ so­n y: urzę­do­wy, wy­so­k i, po­do­bny do heł­mów po­li­cji an­g iel­skiej, oraz nie­miec­k i,

pła­sko ścię­ty u gó­ry, o kształ­cie pi­k iel­hau­by. W  cza­sach wy­p raw od­k ryw­czych i  usta­n a­wia­n ia rzą ­dów ko­lo­n ial­n ych nie­zbęd‐ nym dla bia­łe­g o po­dróż­n i­k a sprzę­tem by­ło skła­da­n e krze­sło – nie mógł on bo­wiem sie­dzieć ni­żej od na­czel­n i­k ów afry­k ań­skich wsi. W la­tach mię­dzy­wo­jen­n ych zna­cze‐ nie krze­seł zde­cy­do­wa­n ie zma­la­ło, za­cho­wa­ła się na­to­miast prak­ty­k a, przy­n aj‐

mniej na bez­dro­żach Li­be­rii, że bia­li po­dró­żu­ją w ha­ma­k ach nie­sio­n ych przez tra‐ ga­rzy. Na­wet gdy bia­ły z  ja­k iejś po­trze­by czy dla fan­ta­zji szedł pie­szo, ha­mak – wór ra­fio­wy zwi­sa­ją ­cy swo­bod­n ie z pro­sto­k ą t­n e­g o rusz­to­wa­n ia drew­n ia­n e­g o, osło‐

nię­ty dasz­k iem – za­wsze nie­sio­n o w po­bli­żu. Każ­de z czte­rech na­ro­ży ra­my dźwi­g ał na gło­wie osło­n ię­tej ro­dza­jem po­dusz­k i z  uzbie­ra­n ej na­p ręd­ce tra­wy czar­n y tra‐ garz.

Czło­wiek spo­ty­ka­ją­cy się po raz pierw­szy z tym, że go in­ni lu­dzie ma­ją nieść, a on sam bę­dzie so­bie wy­god­nie le­żał w ha­ma­ku, wzdry­ga się przed ta­ką po­dró­żą, gdyż czu­je, że god­ność ludz­ka scho­dzi w tym wy­p ad­ku do po­zio­mu zwie­rzę­cia po­cią­go­we­go. Ta­ka po­dróż prze­sad­nie pod­kre­śla róż­ni­cę

za­cho­dzą­cą mię­dzy bia­łym i czar­nym, lecz trud­no wy­ła­mać się spod utar­te­go zwy­cza­ju, […] w tym kli­ma­cie go­rą­cym i  prze­sy­co­nym pa­rą wod­ną mę­czy się szyb­ko na­wet bia­ły przy­zwy­cza­jo­ny do mar­szu w spie­ko­tę tro­p i­kal­ną, a cóż do­p ie­ro nie­p rzy­zwy­cza­jo­ny do ta­kich ćwi­czeń

324

– tłu­ma­czył się uczo­n y zoo­log. Dziw­n e tro­chę i  sprzecz­n e z  uni­wer­sal­n y­mi prze­wa­g a­mi bia­łych ich cher­lac­two w  kli­ma­cie tro­p i­k al­n ym po­twier­dza­ły naj­więk­sze au­to­ry­te­ty. We­dług świa­dec­twa dok­to­ra Al­ber­ta Schwe­it­ze­ra pe­wien bia­ły

drze­mał kie­dyś po obie­dzie, gdy na­gle kil­ka sło­necz­nych pro­mie­ni pa­dło na nie­go przez otwór w da‐­ chu nie więk­szy od ta­la­ra i spo­czy­wa­ły na nim w cią­gu pa­ru chwil; wy­star­czy­ły one jed­nak, aby wy‐­ wią­za­ła się cięż­ka cho­ro­ba, pod­czas któ­rej cho­ry bre­dził i sza­lał w ma­li­gnie. […] Ka­p i­tan […] na‐­ chy­lił gło­wę zbyt ni­sko, a słoń­ce, do­staw­szy się pod hełm, pa­dło na kark: i on rów­nież przy­p ła­cił 325

swą nie­u wa­gę cięż­ką cho­ro­bą

.

By­ło za­tem ja­sne, że bia­li – jak­k ol­wiek mo­g ło za­sta­n a­wiać, że cie­le­sna sła­bość nie prze­szka­dza im w wy­czer­p u­ją ­cych nie­raz po­lo­wa­n iach – nie mo­g ą w Czar­n ej Afry‐

ce pra­co­wać fi­zycz­n ie pod gro­zą śmier­ci. To prze­k o­n a­n ie sta­ło się do­g ma­tem, pod‐ sta­wą sys­te­mu rzą ­dów oraz sto­sun­k ów go­spo­dar­czych w  ko­lo­n iach. Uza­sad­n ia­ło tak­że po­n ie­k ą d na­uko­wo na­tu­ral­n ą re­la­cję mię­dzy ra­sa­mi, któ­rą przy­szłym ko­lo­n i‐

stom uświa­da­mia­li eks­p er­ci Li­g i: „Pra­ca pol­skie­g o osad­n i­k a mu­si róż­n ić się od pra‐ cy tu­byl­ca i zna­mio­n o­wać sto­su­n ek pa­n a i przy­wód­cy do pod­wład­n e­g o mu ro­bot‐ 326

ni­k a” – pod­k re­ślał en­dec­k i pu­bli­cy­sta. „W Afry­ce […] bia­ły mu­si utrzy­mać god‐ ność swej ra­sy wo­bec mu­rzy­n ów. Bia­ły nie mo­że pra­co­wać u mu­rzy­n a ani też nie mo­że mu oka­zać, że jest w bie­dzie. Ci ko­lo­n i­ści, któ­rym wszyst­k o się obie­cu­je, a nic nie da­je, two­rzą kla­sę »bia­łych bie­da­k ów«” Wy­so­k ie­g o Ko­mi­sa­rza An­g o­li.

327

– cy­to­wał Fran­ci­szek Łyp prze­stro­g i

Obo­wią ­zu­ją ­cy w ko­lo­n iach mo­del współ­p ra­cy mię­dzy ra­sa­mi miał jed­n ak struk‐ tu­ral­n ą wa­dę, le­g en­dar­n e le­n i­stwo „Mu­rzy­n ów”, zwłasz­cza żo­n a­tych męż­czyzn: „Nie przy­stoi męż­czyź­n ie w kwie­cie wie­k u z pra­cą się po­rać. To rzecz ko­biet i mło‐

dzi­k ów. Pan i wład­ca – my­śli. O czem? Trud­n o wie­dzieć. Za­p ew­n e o ni­czem. Wy‐ grze­wa się na słoń­cu przed cha­tą , nu­dzi się, lub mo­że na­wet się nie nu­dzi. Nie ro­bi nic”

328

– ga­n ił in­ży­n ier Chmie­lew­ski. Pol­ski przed­się­bior­ca z An­g o­li za­uwa­żał zaś, że

czar­n y jest za­zwy­czaj sła­by, pręd­k o się mę­czy i wo­li uda­wać, że pra­cu­je, niż pra­co‐ wać rze­czy­wi­ście, co wy­ma­g a sta­łe­g o nad­zo­ru i  po­p ę­dza­n ia w  pra­cy

329

. Fi­zycz­n ą

sła­bość kra­jow­ców do­strze­g a­n o w  ko­lo­n iach dość czę­sto, przy­p i­su­ją c ją nie­do­sta‐ tecz­n e­mu od­ży­wia­n iu, cho­ro­bom we­n e­rycz­n ym i pa­so­żyt­n i­czym, zwłasz­cza ma­la­rii oraz, na przy­k ład w An­g o­li, en­de­micz­n e­mu nad­uży­wa­n iu al­k o­ho­lu. Prze­wa­żał jed‐

nak pryn­cy­p ial­n y po­g lą d, że le­n i­stwo jest mo­ral­n ą wa­dą ras ko­lo­ro­wych z wy­ją t‐ kiem nie­k tó­rych lu­dów azja­tyc­k ich. Re­flek­sje, że przy­czy­n ą ich god­n e­g o po­tę­p ie­n ia w  oczach bia­łych za­mi­ło­wa­n ia do próż­n iac­twa mo­że być róż­n i­ca mię­dzy kul­tu­rą eu­ro­p ej­ską , zwłasz­cza pro­te­stanc­k ą , a  tra­dy­cja­mi, w  któ­rych pra­ca nie jest co do

za­sa­dy za­li­cza­n a do szcze­g ól­n ie ce­n io­n ych war­to­ści, by­ły do­p ie­ro w za­lą ż­k u. Po­mi‐ ja­n o przy­k ła­dy do­wo­dzą ­ce, że ko­lo­ro­wi po­tra­fią pra­co­wać nad­zwy­czaj wy­daj­n ie i z za­p a­łem. Tak na przy­k ład miesz­k ań­cy Wysp Tro­brian­da na za­chod­n im Pa­cy­fi‐

ku, ciem­n o­skó­rzy i par excel­len­ce „dzi­cy” – z po­bu­dek wy­łą cz­n ie am­bi­cjo­n al­n ych, ry­wa­li­zu­ją c o lau­ry przo­du­ją ­cych ogrod­n i­k ów – wy­twa­rza­li dwa ra­zy wię­cej żyw‐ 330

no­ści, niż po­trze­bo­wa­n o na ar­chi­p e­la­g u . Bia­li od­rzu­ca­li też z re­g u­ły wy­ja­śnie­n ie spra­wy naj­bar­dziej oczy­wi­ste, choć nie­wy­g od­n e – że le­n i­stwo jest obro­n ą przed wy­zy­skiem i pra­cą nie­k ie­dy pół­n ie­wol­n i­czą . Pol­scy plan­ta­to­rzy aku­rat w kwe­stii le­n i­stwa „Mu­rzy­n ów” mo­g li­by mieć nie­ma­ło do po­wie­dze­n ia. Już w  XV wie­k u ano­n i­mo­wy au­tor Sa­ty­ry na le­n i­w ych chło­pów skar­żył się wszak na kmie­ci, któ­rzy: „Gdy dzień pa­n u ro­bić ma­ją / Czę­sto­k roć od‐

po­czy­wa­ją ”. Za­g ra­n icz­n i po­dróż­n i­cy uwa­ża­li pol­skich chło­p ów pańsz­czyź­n ia­n ych – a go­spo­dar­k a pańsz­czyź­n ia­n a za­k oń­czy­ła się u nas do­p ie­ro pa­rę lat przed star­tem

„wy­ści­g u o Afry­k ę” – za nie­wol­n i­k ów. Tak więc na­si ko­lo­n i­ści, osia­da­ją c w swych afry­k ań­skich fol­war­k ach i dwo­rach „z drew­n a, lecz pod­mu­ro­wa­n ych”, mie­li za so‐ bą wie­lo­wie­k o­we sta­ro­p ol­skie do­świad­cze­n ie w  „pro­wa­dze­n iu” pod­da­n ych – czę‐ ściej znacz­n ie, jak wia­do­mo, z uży­ciem ki­ja i „ku­n y” niż do­bre­g o sło­wa. Tra­dy­cja ta – ja­k o że „Mu­rzy­n ów” od stu­le­ci uwa­ża­n o u nas za po­tom­k ów Cha­ma, jak chło­p ów – mo­g ła nadać sto­sun­k om na pol­skich plan­ta­cjach for­mu­łę uni­wer­sal­n ą , wy­k ra­cza‐ ją ­cą po­za kon­cep­ty ra­si­stow­skie. Był­by to, gdy­by któ­ra­k ol­wiek z  na­szych za­mor‐ skich eska­p ad za­k oń­czy­ła się po­ło­wicz­n ym choć­by po­wo­dze­n iem, ory­g i­n a­lny pol‐

ski wkład w ko­lo­n ia­lizm. In­n a rzecz, że nie­k tó­rzy z ob­co­k ra­jow­ców uwa­ża­li, iż pol‐ ska szlach­ta i chło­p i to dwie od­ręb­n e ra­sy. Szlach­cic, jak twier­dził Hu­bert Vau­trin, był bo­wiem „bia­ły, ru­mia­n y, zwy­k le wy­so­k ie­g o wzro­stu, o gład­k iej skó­rze, fi­zjo­n o‐ 331

mii ła­g od­n ej na prze­k ór wą ­som” . Chłop na­to­miast miał ce­rę brą ­zo­wą , pra­wie czar­n ą od słoń­ca, wzrost na ogół za­le­d­wie śred­n i, ra­czej ni­ski, chód po­wol­n y, twarz wy­chu­dłą , oczy wpad­n ię­te, uni­k a­ją ­ce ludz­k ie­g o wzro­k u. Rów­n ież po­ziom cy­wi­li­za­cyj­n y i spo­sób ży­cia „Mu­rzy­n ów” nie od­bie­g a­ły zbyt­n io

od pol­skiej rze­czy­wi­sto­ści na­wet już w cza­sach II RP i nie wy­ma­g a­ły ra­si­stow­skich ob­ja­śnień. Afry­k a­n in bo­wiem „po­sia­da wszyst­k o to, co nasz chłop na wscho­dzie,

od­p o­wied­n io oczy­wi­ście do­sto­so­wa­n e do cie­p łe­g o kli­ma­tu. Po­le­szuk, gdy jest cie‐ pło, no­si tyl­k o ko­szu­lę i spodnie z płót­n a, a rze­czy cho­wa w skrzy­n i, ja­da łyż­k ą ze wspól­n ej mi­ski, oświe­tlał do nie­daw­n a cha­tę łu­czy­wem lub ole­jem, a  dziś mar­n ą lam­p ą naf­to­wą . To sa­mo czy­n i i mu­rzyn”

332

.

Nie­ma­ło cen­n e­g o ka­p i­ta­łu – do­sko­n a­lo­n ej od po­k o­leń prak­ty­k i w rzą ­dze­n iu lu‐ dem, któ­ra mo­g ła pro­cen­to­wać w eks­p an­sji ko­lo­n ial­n ej – prze­p a­dło w la­tach za­bo‐ rów, gdy naj­wyż­szą ra­cją sta­ła się wal­k a o od­zy­ska­n ie nie­p od­le­g ło­ści. To­wa­rzy­szy‐ ły jej ro­man­tycz­n e po­stu­la­ty wol­n o­ści i bra­ter­stwa wszyst­k ich lu­dów, dą ­że­n ia de‐ mo­k ra­tycz­n e oraz me­sja­n i­stycz­n e prze­świad­cze­n ie o  szcze­g ól­n ym po­słan­n ic­twie

Pol­ski ja­k o Chry­stu­sa Na­ro­dów, sprzecz­n e co do za­sa­dy z no­wo­cze­snym ko­lo­n ia­li‐ zmem. Po­k u­to­wa­ły one w pol­skiej du­szy jesz­cze w dru­g iej po­ło­wie XIX wie­k u, gdy Eu­ro­p a szy­k o­wa­ła się do osta­tecz­n e­g o „wy­ści­g u o  Afry­k ę”, i  nada­wa­ły od­ręb­n y, swo­isty rys pierw­szym po­czy­n a­n iom ko­lo­n ial­n ym na­szych ro­da­k ów. Oto, kie­dy Ste­fan Szolc-Ro­g o­ziń­ski i je­g o to­wa­rzy­sze po raz pierw­szy uj­rze­li z po‐ kła­du „Łu­cji Mał­g o­rza­ty” brze­g i Afry­k i – „sta­ra­ją c się w  umy­śle prze­bić za­sło­n ę przy­szło­ści” – pró­bo­wa­li od­g ad­n ą ć, co ich na nich cze­k a. Na­de wszyst­k o nie­p o­k o­iło ich py­ta­n ie, czy czar­n i miesz­k ań­cy Czar­n e­g o Lą ­du zro­zu­mie­ją , że trzej Po­la­cy przy‐

by­wa­ją ja­k o bia­li ich bra­cia, oży­wie­n i naj­lep­szy­mi chę­cia­mi. „Czy poj­mą , że je­ste‐ śmy tu dla po­zna­n ia kra­in do­tą d nie­do­stęp­n ych dla Eu­ro­p ej­czy­k a […] dla wnie­sie‐ nia w  nie cho­ciaż­by pro­my­k a oświa­ty i  zła­g o­dze­n ia dzi­k ich oby­cza­jów?”

333

. Choć

nie tra­ci­li z oczu głów­n e­g o za­da­n ia eks­p e­dy­cji, czy­li zdo­by­cia dla Pol­ski ko­lo­n ii na skło­n ach gór ka­me­ruń­skich, i  by­li na po­zór bli­scy te­g o ce­lu, w  cią ­g u dwóch lat

trwa­n ia wy­p ra­wy nie mie­li z  kra­jow­ca­mi żad­n e­g o za­tar­g u i  ani ra­zu nie mu­sie­li się­g ać po broń. Ten bu­du­ją ­cy przy­k ład stwa­rzał na­dzie­ję, że Po­la­cy – ja­k o „in­n i bia­li”, sy­n o­wie na­ro­du uci­ska­n e­g o i oby­wa­te­le pań­stwa przez po­n ad sto lat po­dzie‐ lo­n e­g o przez za­bor­ców, nie­spla­mio­n e­g o han­dlem nie­wol­n i­k a­mi, wraz ze swą za‐ mor­ską eks­p an­sją mo­g ą wnieść do sto­sun­k ów ko­lo­n ial­n ych pier­wia­stek hu­ma­n i‐ stycz­n y, a zwłasz­cza po­sza­n o­wa­n ie dla wol­n o­ści i kul­tu­ry lu­dów ko­lo­ro­wych. „Roz­bio­ry spra­wi­ły, iż Po­la­cy uj­rze­li ana­lo­g ię po­mię­dzy so­bą a In­dia­n a­mi, mię‐ dzy lo­sa­mi ich państw i cy­wi­li­za­cji a znik­n ię­ciem szla­chec­k iej Rzecz­p o­spo­li­tej z po‐ li­tycz­n ej ma­p y Eu­ro­p y. Wy­ra­ża­ją c sym­p a­tie dla In­k ów czy Az­te­k ów, bo­ha­ter­sko bro­n ią ­cych swej wol­n o­ści przed Hisz­p a­n a­mi, tym sa­mym for­mu­ło­wa­n o spraw­n ą 334

cen­zu­ral­n ie apro­ba­tę dla uczest­n i­k ów na­ro­do­wych po­wstań” – wy­ja­śniał Ja­n usz Ta­zbir. Po­li­ty­k a państw za­bor­czych na zie­miach pol­skich, na po­ły ko­lo­n ial­n a, owe

sym­p a­tie do lu­dów pod­bi­tych – oraz sprze­ciw wo­bec naj­bar­dziej gor­szą ­cych form ra­si­zmu – umac­n ia­ła i pod­trzy­my­wa­ła. An­to­n i Reh­man, bo­ta­n ik i geo­g raf, za­słu­żo‐

ny ba­dacz Afry­k i Po­łu­dnio­wej, do­k ą d po­dró­żo­wał w la­tach 1875–1880, z wiel­k im uzna­n iem opi­sy­wał Zu­lu­sów, zwa­n ych wów­czas Ka­fra­mi, wal­czą ­cych o  swą wol‐ ność z Bu­ra­mi i An­g li­k a­mi – ich du­mę, nie­za­leż­n ość, nie­ugię­ty cha­rak­ter, wzo­ro­wą bu­do­wę cia­ła, sta­ran­n y i  schlud­n y ubiór, prze­my­śla­n ą go­spo­dar­k ę, to­wa­rzy­skie uspo­so­bie­n ie, grzecz­n ość w kon­tak­tach z in­n y­mi i sto­su­n ek ro­dzi­ców do dzie­ci, któ‐

ry „mógł­by słu­żyć za wzór naj­bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­n ym na­ro­dom”. Przy­zna­ją c, że „na naj­n iż­szym stop­n iu roz­wo­ju tak pod wzglę­dem fi­zycz­n ym, ja­k o i  spo­łecz­n ym sto­ją nie­za­p rze­cze­n ie Busz­ma­n i”, lwow­ski uczo­n y ga­n ił an­g iel­skich mi­sjo­n a­rzy, któ­rzy wą t­p i­li, czy Busz­men jest rze­czy­wi­ście czło­wie­k iem, i  przy­p usz­cza­li, że wy‐ pa­da­ło­by go ra­czej uwa­żać za for­mę przej­ścio­wą po­mię­dzy zwie­rzę­ta­mi i  ludź­mi. Ze swej stro­n y chwa­lił Busz­me­n ów za ich „za­mi­ło­wa­n ie do wol­n o­ści” i „przy­wią ­za‐ 335

nie do zie­mi oj­czy­stej” . Pol­scy po­dróż­n i­cy, z wy­ją t­k iem wła­śnie Reh­ma­n a, rzad­k o ośmie­la­li się kry­ty­k o‐ wać po­dzi­wia­n ych po­wszech­n ie An­g li­k ów. Po­tę­p ia­li na­to­miast Niem­ców za ich bez‐ względ­n ość i ra­dy­k al­n y ra­sizm, uza­sad­n ia­n y co­raz czę­ściej „na­uko­wo” i wy­k o­rzy‐ 336

sty­wa­n y rów­n ież do dys­k ry­mi­n a­cji pol­skiej lud­n o­ści Wiel­k o­p ol­ski i Ślą ­ska . Osta‐ tecz­n ie to jed­n ak sank­cjo­n u­ją ­ca ra­sizm i ko­lo­n ia­lizm na­uka – bio­lo­g ia, an­tro­p o­lo‐ gia fi­zycz­n a i kul­tu­ro­wa oraz try­um­fu­ją ­cy ewo­lu­cjo­n izm – a tak­że po­zy­ty­wi­stycz­n a

wia­ra w po­stęp cy­wi­li­za­cyj­n y wzię­ła w Pol­sce gó­rę nad sta­ro­mod­n y­mi tra­dy­cja­mi i  sen­ty­men­ta­mi ro­man­tycz­n y­mi. Zmia­n a do­k o­n a­ła się praw­do­p o­dob­n ie w  cią ­g u oko­ło dwu­dzie­stu lat, mię­dzy po­dró­ża­mi Reh­ma­n a a afry­k ań­ską wy­p ra­wą Sien­k ie‐ wi­cza w 1890 ro­k u. Przed I woj­n ą świa­to­wą po­trze­ba i ko­n iecz­n ość ko­lo­n ia­li­zmu by­ła już w Pol­sce oczy­wi­sta, a lu­dy ko­lo­ro­we ko­ja­rzo­n o z prze­sym­p a­tycz­n ym, lecz ewi­dent­n ie za­p óź­n io­n ym w roz­wo­ju kul­tu­ro­wym i mo­ral­n ym Ka­lim. W no­wej ro­li oby­wa­te­li kra­ju dą ­żą ­ce­g o śla­da­mi in­n ych mo­carstw do pod­bo­jów ko­lo­n ial­n ych Po­la­cy od­n a­leź­li się, jak się zda­je, nad po­dziw do­brze. Zna­mien­n e, że choć wie­lu pro­mi­n ent­n ych dzia­ła­czy ko­lo­n ial­n ych wy­wo­dzi­ło się z Le­g io­n ów, ostat‐ ni, zwy­cię­ski etap zbroj­n ej wal­k i o  nie­p od­le­g łość nie oży­wił daw­n ych wi­zji po‐ wszech­n e­g o bra­ter­stwa uci­ska­n ych. Mie­czy­sław Le­p e­cki i Apo­lo­n iusz Za­rych­ta nie‐ mal od ra­zu po zrzu­ce­n iu si­wych strze­lec­k ich mun­du­rów wy­ru­szy­li w świat na po‐ szu­k i­wa­n ie ko­lo­n ii.

Pa­mięć o „in­n ych” bia­łych za­cho­wa­ła się na­to­miast o dzi­wo tu i ów­dzie na świe‐ cie. W Ka­me­ru­n ie i na Ha­iti wia­do­mo­ści o nich prze­k a­zy­wa­n o z po­k o­le­n ia na po‐

ko­le­n ie. W  cza­sach roz­k wi­tu LMiK daw­n o prze­brzmia­łe ha­sła po­wró­ci­ły ni­k łym echem zza mórz nad Wi­słę i w na­stęp­stwie róż­n ych oso­bli­wych oko­licz­n o­ści przy‐ czy­n i­ły się do za­ini­cjo­wa­n ia naj­zu­chwal­sze­g o z  pol­skich przed­się­wzięć ko­lo­n ial‐ nych, „ak­cji li­be­ryj­skiej”. Kon­cep­cja pol­skie­g o ko­lo­n ia­li­zmu z ludz­k ą twa­rzą zu­p eł­n ie się w dwu­dzie­sto­le‐

ciu nie spraw­dzi­ła. Szyb­k o się oka­za­ło, że Po­la­cy przy­by­wa­ją ­cy do kra­jów ko­lo‐ nial­n ych utoż­sa­mia­li się bar­dziej niż gdzie­k ol­wiek in­dziej – ja­k o że do­p ie­ro wśród ko­lo­ro­wych od­k ry­wa­my tak na­p raw­dę ko­lor swo­jej skó­ry – z bia­ły­mi oraz eu­ro­p ej‐

337

ską kul­tu­rą i ro­lą Eu­ro­p ej­czy­k ów w ko­lo­n iach. Uświa­da­mia­li so­bie swą „bia­łość” – i wy­so­k o ją oce­n ia­li. Złu­dze­n iem by­ło prze­świad­cze­n ie, że rzą ­dy Po­la­k ów w ko­lo‐

niach mo­g ły­by być bar­dziej etycz­n e. „Bied­n e kra­je nie mo­g ły bo­wiem po­zwo­lić so‐ bie na względ­n ą spra­wie­dli­wość w ko­lo­n iach jak bo­g a­ta Wiel­k a Bry­ta­n ia. Przy­k ład Hisz­p a­n ii i Por­tu­g a­lii świad­czy, że Pol­ska do­łą ­czy­ła­by do gro­n a państw prak­ty­k u‐ ją ­cych tyl­k o ra­bun­k o­wą go­spo­dar­k ę, bez­względ­n ą i ma­ło efek­tyw­n ą , gdyż na in‐ ną nie by­ło­by jej stać”

338

. Próż­n o też szu­k ać w przed­wo­jen­n ych ga­ze­tach i wy­daw‐

nic­twach ja­k ich­k ol­wiek ana­lo­g ii mię­dzy roz­bio­ra­mi Pol­ski a pa­n o­wa­n iem nad te­re‐ na­mi, któ­re nie tak daw­n o na­le­ża­ły do miej­sco­wych ple­mion, a  wcze­śniej roz­le‐ głych afry­k ań­skich kró­lestw. We­dług obo­wią ­zu­ją ­cych po­jęć zie­mie Afry­k i przed

przy­by­ciem bia­łych by­ły ni­czy­je. Pro­fe­so­ro­stwo Hir­schle­ro­wie, któ­rzy, cie­k a­wi taj‐ ni­k ów „czar­n ej du­szy”, wda­wa­li się w roz­mo­wy ze swy­mi słu­żą ­cy­mi, pew­n e­g o ra­zu głę­bo­k o się zdu­mie­li, gdy usły­sze­li od swe­g o nie­let­n ie­g o boya, że wła­ści­wie nie ro‐ zu­mie on, cze­g o bia­li pa­n o­wie szu­k a­ją na Czar­n ym Lą ­dzie, sko­ro ich wła­sne kra­je są tak bo­g a­te. „My wo­le­li­by­śmy, że­by wró­ci­li do swo­ich kra­jów, a nas zo­sta­wi­li sa‐ mych w na­szym kra­ju”

339

.

Roz­dział IX. Ge­ne­rał w bia­łym ka­sku

Od mo­rza wiał sil­n y po­ry­wi­sty wiatr. Na pla­żę w  Gdy­n i-Or­ło­wie po po­łu­dniu 16 lip­ca 1936 ro­k u wy­bra­li się tyl­k o nie­licz­n i, naj­wy­tr­wal­si let­n i­cy. Pa­rę mi­n ut po dru­g iej przez huk fal prze­bił się war­k ot sil­n i­k a sa­mo­lo­tu. Od stro­n y So­p o­tu nad­la­ty‐ wa­ła na nie­wiel­k iej wy­so­k o­ści ma­ła awio­n et­k a. Zbli­ża­ją c się do Or­ło­wa, pi­lot ob­n i‐ żył lot tak bar­dzo, jak­by chciał wy­lą ­do­wać na skraw­k u wol­n ej prze­strze­n i przy pla‐ ży. Sa­mo­lot – spor­to­wy RWD-9, jak spo­strze­g li licz­n i w  owych cza­sach mi­ło­śni­cy

lot­n ic­twa – skrę­cił jed­n ak w stro­n ę mo­rza i le­cą c tuż nad wo­dą , od­da­lał się od brze‐ gu. Po pa­ru chwi­lach na­g le za­wró­cił, jak­by za­chwiał się w po­wie­trzu i ru­n ą ł do mo‐ rza. Dwaj dy­żu­ru­ją ­cy na pla­ży ra­tow­n i­cy rzu­ci­li się do ło­dzi i po dzie­się­ciu mi­n u‐

tach do­tar­li do od­le­g łej o osiem­set me­trów awio­n et­k i, nie­mal cał­k o­wi­cie za­n u­rzo­n ej już w wo­dzie. Na głę­bo­k o­ści pa­ru me­trów na­tra­fi­li, nur­k u­ją c, na wstrzą ­sa­ją ­cy wi‐ dok – w ka­bi­n ie sza­mo­tał się pi­lot, pró­bu­ją c uwol­n ić się z pa­sów bez­p ie­czeń­stwa. Nie by­li mu w sta­n ie po­móc, bo drzwi by­ły od środ­k a za­ry­g lo­wa­n e. Po­za nim nie do­strze­g li w ciem­n o­ściach wra­k u ni­k o­g o. Wkrót­ce przy­by­ły ho­low­n i­k i. Roz­trza­ska‐ ny sa­mo­lot unie­sio­n o nad wo­dę. I wte­dy przez wy­bi­tą szy­bę wy­p a­dła do mo­rza ge‐ 340

ne­ral­ska czap­k a ze srebr­n ym wę­ży­k iem na oto­k u

. Tak w wo­dach Bał­ty­k u zgi­n ą ł

ge­n e­rał dy­wi­zji Gu­staw Or­licz-Dre­szer, współ­twór­ca i  pre­zes LMiK, głów­n y ar­chi‐ tekt pol­skiej po­li­ty­k i ko­lo­n ial­n ej. Trzy kwa­dran­se po ka­ta­stro­fie do por­tu w Gdy­n i wpły­n ą ł M/S „Pił­sud­ski”, fla­g o‐

wy sta­tek li­n ii że­g lu­g o­wych Gdy­n ia-Ame­ry­k a, któ­rym po­wró­ci­ła do kra­ju żo­n a ge‐ ne­ra­ła Ol­g a El­wi­ra. Jak po­wszech­n ie są ­dzo­n o, ge­n e­rał – le­cą ­cy z  Gru­dzią ­dza do Ru­mii – wi­dzą c trans­a tlan­tyk zbli­ża­ją ­cy się do gdyń­skie­g o Dwor­ca Mor­skie­g o,

chciał ją po­wi­tać, prze­la­tu­ją c nad stat­k iem. Przy­czy­n ą wy­p ad­k u, w któ­rym zgi­n ę­li tak­że je­g o dwaj to­wa­rzy­sze, słyn­n y spor­t­smen pod­p uł­k ow­n ik Ste­fan Loth i  pi­lot ka­p i­tan Alek­san­der Ła­g iew­ski, był, jak usta­lo­n o, nie­spo­dzie­wa­n y po­dmuch wia­tru. Część lot­n i­k ów uwa­ża­ła, że pi­lot po pro­stu za­wa­dził ko­ła­mi o grzbiet fa­li, in­n i są ‐ dzi­li, że wcze­śniej do­szło do awa­rii sil­n i­k a. Or­licz-Dre­szer nie od­n iósł na po­zór żad‐

nych wi­docz­n ych ob­ra­żeń. Sek­cja zwłok wy­k a­za­ła, że przy­czy­n ą je­g o zgo­n u był uraz mó­zgu.

Wraz ze śmier­cią pierw­sze­g o pre­ze­sa LMiK za­k oń­czył się pierw­szy, ro­man­tycz­n y roz­dział pol­skie­g o fan­to­mo­we­g o ko­lo­n ia­li­zmu, któ­re­mu ton i ko­lo­ryt nada­wa­ły da‐

le­k o­sięż­n e wi­zje ge­n e­ra­ła: „Sze­ro­k a eks­p an­sja go­spo­dar­cza: set­k i stat­k ów pol­skich pły­n ą ­cych z pol­skie­mi to­wa­ra­mi do da­le­k ich por­tów za­mor­skich; sieć pol­skich ma‐ ga­zy­n ów, skle­p ów i  fak­to­ryj po­k ry­wa­ją ­cych wy­brze­ża afry­k ań­skie i  azja­tyc­k ie; pol­skie plan­ta­cje ba­weł­n y i  in­n ych su­row­ców ko­lo­n ial­n ych w  Afry­ce i  Ame­ry­ce; pol­skie skła­dy han­dlo­we i wiel­k ie pol­skie fir­my eks­p or­to­wo-im­p or­to­we w Sta­n ach Zjed­n o­czo­n ych czy Ar­g en­ty­n ie…”. Wszyst­k o to w in­ten­cjach Or­licz-Dre­sze­ra mia­ło

słu­żyć nie tyl­ko do nisz­cze­nia przy­sło­wio­wej pol­skiej nę­dzy, do bu­do­wy ogól­ne­go do­bro­by­tu, lecz przede wszyst­kiem do tę­p ie­nia pol­skie­go ma­zgaj­stwa i do prze­ku­cia w ogniu walk kon­ku­ren­cyj­nych

z naj­tęż­sze­mi na­ro­da­mi świa­ta psy­chi­ki pol­skiej. Ge­ne­rał Or­licz-Dre­szer ma­rzył o no­wym, pio­nier‐­ skim ty­p ie Po­la­ka, zwy­cięz­cy mórz i oce­anów, mo­ski­tów i ma­la­ryj, śnił o Po­la­ku bu­du­ją­cym mo­sty, ujarz­mia­ją­cym wo­do­spa­dy i  wszę­dzie dźwi­ga­ją­cym wy­so­ko sztan­dar imie­nia pol­skie­go. […] uśmiech po­bła­ża­nia, z ja­kim po­cząt­ko­wo „po­waż­na opin­ja” trak­to­wa­ła sło­wa „ge­ne­ra­ła ka­wa­le­rii”

o ko­lon­jach, ustę­p o­wał […] prze­świad­cze­niu, że Pol­ska ko­lon­je otrzy­mać mu­si. Szko­da wiel­ka, że za­szczyt za­tknię­cia ban­de­ry w pierw­szej ko­lon­ji pol­skiej nie Or­licz-Dre­sze­ro­wi przy­p ad­nie w udzia‐­ 341

le!

Do cza­su ob­ję­cia przez Or­licz-Dre­sze­ra pre­ze­su­ry LMiK śro­do­wi­sko zwo­len­n i­k ów pol­skiej po­li­ty­k i za­mor­skiej, zrze­szo­n e w Zwią z­k u Pio­n ie­rów Ko­lo­n ial­n ych – li­czą ‐ cym nie wię­cej niż sto osób – by­ło w grun­cie rze­czy czymś w ro­dza­ju kół­k a mi­ło­śni‐

ków ko­lo­n ia­li­zmu. Dzia­ła­cze Li­g i, do któ­rej „pio­n ie­rzy” do­szlu­so­wa­li, nie prze­czu‐ wa­li pew­n ie przy­szłej jej si­ły i zna­cze­n ia. Co zresz­tą przy­zna­wa­li: „idea ko­lon­jal­n a pol­ska tli­ła się skrom­n ie gdzieś na skra­ju na­sze­g o ży­cia pu­blicz­n e­g o, wy­buch­n ą w‐ 342

szy za­le­d­wie pa­rę ra­zy – i to na krót­k o – nie­co żyw­szym pło­mie­n iem” . Ów nie­co żyw­szy pło­mień to za­p ew­n e w do­dat­k u, we­dług au­to­ra ar­ty­k u­łu, in­spi­ro­wa­n e i po‐

pie­ra­n e przez ZPK god­n e ubo­le­wa­n ia i co naj­mniej nie­uda­n e ak­cje osad­n i­cze w Pe‐ ru i An­g o­li. Wraz z wy­bo­rem ge­n e­ra­ła na pre­ze­sa Li­g i w paź­dzier­n i­k u 1930 ro­k u zmie­n io­n o tak­że na­zwę or­g a­n i­za­cji – do­tych­czas Li­g i Mor­skiej i  Rzecz­n ej. Rze­k i, choć­by wzo­ro­wo ure­g u­lo­wa­n e i za­g o­spo­da­ro­wa­n e, nie mo­g ły za­p ew­n ić Pol­sce sta‐ tu­su mo­car­stwo­we­g o. Za­stą ­p io­n o je za­tem ko­lo­n ia­mi. Opi­n ia pu­blicz­n a przy­ję­cie przez Gu­sta­wa Or­licz-Dre­sze­ra funk­cji pre­ze­sa or­g a‐

ni­za­cji ma­ło zna­n ej i  nie­wie­le zna­czą ­cej przy­ję­ła z  pew­n ym zdzi­wie­n iem. Sław­n y i za­słu­żo­n y w bo­jach o nie­p od­le­g łość ka­wa­le­rzy­sta na­le­żał do naj­szy­k ow­n iej­szych

i  naj­p o­p u­lar­n iej­szych – oprócz Wie­n ia­wy-Dłu­g o­szow­skie­g o i  Mi­cha­ła To­k a­rzew‐ skie­g o-Ka­ra­sze­wi­cza – ge­n e­ra­łów II RP. Owej po­p u­lar­n o­ści nie mo­g ła umniej­szyć na­wet nie­chęć, któ­rą – ja­k o grzesz­n i­k a, roz­wod­n i­k a i in­n o­wier­cę – da­rzy­li go du‐ chow­n i. Pe­łen ener­g ii, twar­do bro­n ią ­cy swe­g o zda­n ia, pro­sto­li­n ij­n y, uta­len­to­wa­n y mów­ca i pu­bli­cy­sta, do te­g o wy­so­k i i przy­stoj­n y – był sil­n ą in­dy­wi­du­a l­n o­ścią . Co mo­że waż­n iej­sze, na­le­żał bez wą t­p ie­n ia do naj­ści­ślej­szej czo­łów­k i „obo­zu po­ma­jo‐ we­g o”. Uwa­ża­n o go za naj­p o­waż­n iej­sze­g o kon­k u­ren­ta Ry­dza-Śmi­g łe­g o do sche­dy

po Mar­szał­k u. Czy wspo­mnia­n y obóz już w 1930 ro­k u pla­n o­wał za­k ro­jo­n e na wiel‐ ką ska­lę przed­się­wzię­cia ko­lo­n ial­n e? Ra­czej wą t­p li­we. Mar­sza­łek Pił­sud­ski dla ma‐ te­rii mor­skich, a  zwłasz­cza za­mor­skich miał bo­wiem nie­wie­le zro­zu­mie­n ia. Przy‐ kład: w po­czą t­k ach dwu­dzie­sto­le­cia ja­k o Na­czel­n ik Pań­stwa, zwie­dza­ją c przy­lą ­dek Ro­ze­wie, wy­ra­ził się o  przy­szłym por­cie w  Gdy­n i, któ­re­g o pla­n y wła­śnie po­wsta‐ wa­ły, że był­by on czymś w ro­dza­ju la­tar­n i mor­skiej w Pa­ca­n o­wie. Z cza­sem do mo‐ rza w  pew­n ym stop­n iu dał się prze­k o­n ać. Eg­zo­tycz­n e pro­jek­ty ko­lo­n ial­n e na­to‐ miast lek­ce­wa­żył – wy­zna­wał za­cho­waw­czy i zdro­wo­roz­są d­k o­wy po­g lą d, że na­tu‐

ral­n ym te­re­n em dla pol­skiej, ską ­d­in­ą d ko­n iecz­n ej ko­lo­n i­za­cji są je­g o ro­dzin­n e, wcią ż ma­ło za­lud­n io­n e Kre­sy Wschod­n ie. Po­g lą d Mar­szał­k a po­dzie­lał mi­n i­ster

Beck, któ­ry gło­sił, że ko­lo­n ie za­czy­n a­ją się w Pol­sce za­raz za Rem­ber­to­wem. LMiK z  tak pro­mi­n ent­n ym przed­sta­wi­cie­lem władz jak Or­licz-Dre­szer na cze­le by­ła w  tych oko­licz­n o­ściach praw­do­p o­dob­n ie opty­mal­n ym roz­wią ­za­n iem. Rzą d

od­da­wał Li­dze ry­zy­k ow­n ą i draż­li­wą z na­tu­ry rze­czy po­li­ty­k ę za­mor­ską w swe­g o ro­dza­ju ajen­cję, co chro­n i­ło go od wi­k ła­n ia się w  in­cy­den­ty dy­p lo­ma­tycz­n e, lecz po­zwa­la­ło kon­tro­lo­wać pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych, wśród któ­rych znacz­n e, nie­p o­k o‐ ją ­ce wpły­wy mia­ła też opo­zy­cja, przede wszyst­k im en­dec­k a. Z dru­g iej stro­n y wy­so‐ ko po­sta­wio­n y przy­wód­ca za­p ew­n iał or­g a­n i­za­cji nie­oce­n io­n e wspar­cie władz, ale

też za­cho­wa­n ie pew­n ej au­to­n o­mii. Po­mi­mo tem­p e­ra­men­tu ka­wa­le­rzy­sty Or­liczDre­szer był tak­że wy­traw­n ym i – gdy trze­ba by­ło – opa­n o­wa­n ym po­li­ty­k iem. Uni‐

kał w prze­ci­wień­stwie do pu­bli­cy­stów Li­g i od­mie­n ia­n ia we wszyst­k ich przy­p ad­k ach okre­śle­n ia „ko­lo­n ia”. Trzy­mał się sta­tu­to­we­g o sfor­mu­ło­wa­n ia, że LMiK dą ­ży do „po­zy­ska­n ia te­re­n ów, ce­lem za­p ew­n ie­n ia na­ro­do­wi pol­skie­mu nie­skrę­p o­wa­n ej eks­p an­sji ludz­k iej i go­spo­dar­czej”. Wy­śmie­wał też trom­ta­drac­k ie de­k la­ra­cje o mo‐ car­stwo­wej ran­dze II RP. Uwa­żał, że do mo­car­stwo­wo­ści jest jesz­cze Pol­sce da­le­k o.

W  cią ­g u lat pre­ze­su­ry ge­n e­ra­ła Li­g a roz­wi­n ę­ła skrzy­dła i  ro­sła jak na droż­dżach. Jesz­cze w 1932 ro­k u mia­ła nie­speł­n a trzy­dzie­ści ty­się­cy człon­k ów, a na po­czą t­k u

1937  ro­k u – już po­n ad pół mi­lio­n a. W  nie­ma­łym stop­n iu by­ła to za­słu­g a sa­me­g o pre­ze­sa, któ­ry w  cią ­g u pierw­szych trzech lat swej prze­rwa­n ej tra­g icz­n ie ka­den­cji od­wie­dził set­k i miej­sco­wo­ści w  kra­ju i  ośrod­k ów pol­skich za gra­n i­cą ; pro­mo­wał pol­skie mo­rze, go­spo­dar­k ę mor­ską oraz ideę ko­lo­n ial­n ą . Jed­n ak naj­więk­sze osią ‐ gnię­cia mia­ła tu pań­stwo­wa ad­mi­n i­stra­cja wszyst­k ich szcze­bli. Na przy­k ład wo­je‐ wo­da po­znań­ski Ro­g er Ra­czyń­ski in­stru­ował w  czerw­cu 1931  ro­k u w  spe­cjal­n ym pi­śmie sta­ro­stów i  pre­zy­den­tów miast: „ze­chce Pan Sta­ro­sta zmon­to­wać od­dział [LMiK] z za­rzą ­dem opar­tym przede wszyst­k im na jed­n ost­k ach ide­owych spo­łe­czeń‐ stwa, […] o ile z jed­n ej stro­n y ko­n ie­czne jest zrze­sze­n ie w LMiK jak naj­szer­szych

warstw spo­łe­czeń­stwa, to z  dru­g iej skład or­g a­n i­za­cji, a  na­de wszyst­k o jej kie­row‐ nic­twa mu­si no­sić cha­rak­ter bez­względ­n ie pań­stwo­wo-twór­czy”. Za­p o­wia­dał też dal­sze in­struk­cje „zmie­rza­ją ­ce do za­sze­re­g o­wa­n ia w LMiK wszyst­k ich urzę­dów i in‐ 343

sty­tu­cji pań­stwo­wych, sa­mo­rzą ­do­wych i pry­wat­n ych” . Dzię­k i tak da­le­k o idą ­cej przy­chyl­n o­ści władz Li­g a mo­g ła po­więk­szać swe sze­re­g i, mno­żą c człon­k ów „zbio­ro­wych” – „szkol­n ych” oraz za­trud­n io­n ych w ów­cze­snej bu‐ dże­tów­ce. W  1936  ro­k u ta ka­te­g o­ria człon­k o­stwa wy­raź­n ie już prze­wa­ża­ła – na pięć­set trzy­dzie­ści pięć ty­się­cy zrze­szo­n ych aż sto trzy­dzie­ści sześć ty­się­cy na­le­ża­ło

do kół szkol­n ych. Dwa la­ta póź­n iej sta­n o­wi­li oni już jed­n ą trze­cią z  pra­wie dzie‐ wię­ciu­set ty­się­cy człon­k ów. Był to spek­ta­k u­lar­n y re­zul­tat za­war­tej w  1935  ro­k u umo­wy LMiK ze Zwią z­k iem Na­uczy­ciel­stwa Pol­skie­g o, na mo­cy któ­rej wszy­scy człon­k o­wie ZNP sta­wa­li się człon­k a­mi ze­spo­ło­wy­mi Li­g i. Nie­mniej im­p o­n u­ją ­co przed­sta­wiał się stan zor­g a­n i­zo­wa­n ia w jed­n ost­k ach Po­li­cji Pań­stwo­wej – w Urzę‐

dzie Śled­czym mia­sta War­sza­wy do LMiK na­le­że­li na przy­k ład wszy­scy funk­cjo­n a‐ riu­sze i pra­cow­n i­cy: od nad­k o­mi­sa­rza przez taj­n ych agen­tów do woź­n ych, łą cz­n ie pra­wie sie­dem­set osób. Dzia­ła­n ia na po­lu mor­skim i ko­lo­n ial­n ym po­p ie­ra­li też ma‐ so­wo pocz­tow­cy, stra­ża­cy za­wo­do­wi, pra­cow­n i­cy urzę­dów cen­tral­n ych i wo­je­wódz‐ 344

kich

. Wśród człon­k ów zwy­czaj­n ych i we wła­dzach prze­wa­ża­ły zgod­n ie z za­le­ce‐

nia­mi rzą ­dzą ­cych war­stwy pań­stwo­wo­twór­cze – urzęd­n i­cy, ofi­ce­ro­wie wszyst­k ich for­ma­cji mun­du­ro­wych oraz pa­trio­tycz­n a więk­szość na­uczy­ciel­stwa. Li­g a chlu­bi­ła się, że w jej ko­łach kie­row­n i­czych za­sia­da aż sze­ściu ge­n e­ra­łów: oprócz Or­licz-Dre‐

sze­ra mię­dzy in­n y­mi Ma­riusz Za­ru­ski i  je­den kontr­a d­mi­rał oraz wie­lu wyż­szych urzęd­n i­k ów pań­stwo­wych. Na pre­ze­sów za­rzą ­dów okrę­g o­wych nie­mal z roz­dziel­n i‐ ka wy­bie­ra­n o miej­sco­wych wi­ce­wo­je­wo­dów. Pań­stwo po­n o­si­ło też część kosz­tów dzia­łal­n o­ści or­g a­n i­za­cji. W  1930  ro­k u przy do­cho­dach w  wy­so­k o­ści dwu­stu dwu‐

dzie­stu sied­miu ty­się­cy zło­tych czter­dzie­ści ty­się­cy sta­n o­wi­ły sub­wen­cje rzą ­do­we, dwa­n a­ście ty­się­cy „do­ta­cje róż­n e”, a  trzy­n a­ście ty­się­cy zy­ski z  pro­wa­dze­n ia hur‐ tow­n i ty­to­n iu w  Ra­wi­czu, czy­li dzia­łal­n o­ści ob­ję­tej mo­n o­p o­lem pań­stwo­wym. Z cza­sem cię­żar utrzy­ma­n ia or­g a­n i­za­cji wzię­li na sie­bie jej człon­k o­wie. W 1938 ro‐

ku, gdy wpły­wy osią ­g nę­ły okrą ­g łe pięć mi­lio­n ów zło­tych (1,8  mi­lio­n a sta­n o­wi­ły jed­n ak w  tej kwo­cie za­p i­sy­wa­n e na kon­to Li­g i pie­n ią ­dze ze zbió­rek na Fun­dusz 345

Obro­n y Mor­skiej i Fun­dusz Ko­lo­n ial­n y), przy­n io­sły one 2,9 mi­lio­n a zło­tych

.

Po­łą ­cze­n ie pod jed­n ym szyl­dem dzia­łal­n o­ści „mor­skiej” i  „ko­lo­n ial­n ej” w  tam‐ tych cza­sach ucho­dzi­ło za zro­zu­mia­łe i na­tu­ral­n e. W rze­czy­wi­sto­ści w pol­skich re‐

aliach pro­wa­dzi­ło nie­uchron­n ie do swo­iste­g o roz­dwo­je­n ia jaź­n i, na któ­re LMiK cier­p ia­ła od chwi­li po­wsta­n ia. Praw­do­p o­dob­n ie z  ów­cze­snej mo­car­stwo­wej per‐ spek­ty­wy przy­p a­dłość ta nie rzu­ca­ła się zbyt­n io w oczy. Dziś jed­n ak moż­n a ją ła‐ two do­strzec choć­by pod­czas lek­tu­ry pra­sy i wy­daw­n ictw li­g o­wych. LMiK wy­da­wa‐ ła oprócz swe­g o sztan­da­ro­we­g o or­g a­n u „Mo­rze” mię­dzy in­n y­mi mie­sięcz­n ik „Pol‐ ska na Mo­rzu” w dwóch wer­sjach – „A” dla lud­n o­ści ro­bot­n i­czo-chłop­skiej w im­p o‐

nu­ją ­cym na­k ła­dzie trzy­stu ty­się­cy i  „B” dla gim­n a­zja­li­stów – oraz cza­so­p i­smo dla stu­den­tów „Szkwał”. Ar­ty­k u­ły i re­la­cje po­świę­co­n e go­spo­dar­ce mor­skiej, roz­wo­jo­wi flo­ty i por­tów, ry­bo­łów­stwu czy wy­p ra­wom że­g lar­skim są na ogół rze­czo­we i kom‐ pe­tent­n e, a nie­od­zow­n y wy­dźwięk pro­p a­g an­do­wy nie ni­we­czy ich wia­ry­g od­n o­ści i war­to­ści hi­sto­rycz­n ej. Na­to­miast re­p or­ta­że za­mor­skie, przed­sta­wia­ją ­ce świat „dzi‐ kich” wi­dzia­n y spod oka­p u tro­p i­k al­n e­g o ka­sku, czę­sto zdu­mie­wa­ją ana­chro­n icz‐ nym uję­ciem te­ma­tu i  spe­cy­ficz­n ą ko­lo­n ial­n ą gor­li­wo­ścią . Ale po­n ie­waż in­n ych nie­mal nie by­ło, czy­ta­n o je pa­sja­mi. Znacz­n ie mniej czy­tel­n i­k ów mia­ła z pew­n o­ścią pu­bli­cy­sty­k a Li­g i, je­dy­n ie słusz­n a i prze­wi­dy­wal­n a, a przy tym zwy­czaj­n ie nud­n a. Uczest­n i­cy wy­cie­czek LMiK z od­le­g łych za­k ą t­k ów kra­ju, któ­rzy po raz pierw­szy

wi­dzie­li mo­rze, przy­wo­zi­li z  so­bą czę­sto do ro­dzin­n ych miej­sco­wo­ści jak re­li­k wie bu­tel­k i z  mor­ską wo­dą . Zi­mo­wą po­rą opo­wie­ściom o  dzi­wach Bał­ty­k u nie by­ło

koń­ca. Te sen­ty­men­ty prze­k ła­da­ły się na wzrost nie­ist­n ie­ją ­cej ni­g dy wcze­śniej w Pol­sce „świa­do­mo­ści mor­skiej”. Li­g a, mo­g ą c od­wo­łać się do au­ten­tycz­n ych osią ‐ gnięć kra­ju, jak bu­do­wa Gdy­n i czy no­wo­cze­sne trans­a tlan­ty­k i GAL, sta­ła się in­sty‐ tu­cją „umie­ją ­cą zmu­sić spo­łe­czeń­stwo pol­skie do my­śle­n ia o mo­rzu w ka­te­g o­riach pol­skiej ra­cji sta­n u”

346

. Spraw­dził się też jej pro­g ram „wy­cho­wa­n ia mor­skie­g o”,

a w prak­ty­ce „wod­n e­g o”. Dzię­k i szko­le­n iom że­g lar­skim i ka­ja­k ar­skim, obo­zom let‐ nim i spły­wom oraz pro­p a­g o­wa­n iu wszel­k ich spor­tów wod­n ych i róż­n ych form tu‐

ry­sty­k i Li­dze uda­ło się zjed­n ać mło­dzież. W kra­ju za­ro­iło się od wod­n ia­k ów. Nie­k tó‐ rzy wy­ru­szy­li na rze­k i i mo­rza Eu­ro­p y, a na­wet na oce­a ny. Osią ­g nię­cia te oka­za­ły

się trwa­łe i  przy­czy­n i­ły się do po­p u­lar­n o­ści że­g lar­stwa i  ka­ja­k ar­stwa tak­że po II woj­n ie świa­to­wej. Od­wrot­n ą stro­n ą owe­g o me­da­lu by­ły sta­ra­n ia ko­lo­n ial­n e LMiK, o  któ­rych nie‐ mal cał­k o­wi­cie za­p o­mnia­n o. Trud wło­żo­n y przez dzia­ła­czy i na­uczy­cie­li w or­g a­n i‐ za­cję se­tek od­czy­tów, kon­k ur­sów i wy­staw szkol­n ych po­szedł na mar­n e. Choć prze‐ cież we­dług spe­cjal­n e­g o po­rad­n i­k a dla szkół to wła­śnie dział ko­lo­n ial­n y był „naj‐ bar­dziej po­n ęt­n y dziś dla mło­de­g o po­k o­le­n ia, nie­spo­k oj­n e­g o o  brak ko­lo­n ij pol‐

skich”, a  re­p re­zen­to­wać go mia­ły „ory­g i­n a­lne eks­p o­n a­ty pol­skich po­dróż­n i­k ów: broń, na­rzę­dzia pra­cy, in­stru­men­ty mu­zycz­n e, ozdo­by, wy­ro­by i przed­mio­ty prze‐ my­słu lu­dów ko­lo­n ial­n ych, skó­ry zwie­rzą t i żmij, owa­dy i mo­ty­le, ro­śli­n y ko­lo­n ial‐ 347

ne, owo­ce itp.” . Naj­p raw­do­p o­dob­n iej au­tor prze­ce­n ił atrak­cyj­n ość żmi­jo­wych skór w oczach mło­dzie­ży, a przede wszyst­k im jej nie­p o­k ój o nie­ist­n ie­ją ­ce ko­lo­n ie. Nie spo­sób dziś usta­lić, jak wie­lu z człon­k ów Li­g i świę­cie pra­g nę­ło zdo­by­czy ko­lo‐ nial­n ych. Ofi­cjal­n y za­p ał ma­n i­fe­sto­wa­n y na przy­k ład na gro­ma­dzą ­cych ty­sią ­ce uczest­n i­k ów wie­cach i po­cho­dach pod­czas or­g a­n i­zo­wa­n ych od 1936 ro­k u Dni Ko­lo‐ nial­n ych nie jest tu wia­ry­g od­n ą wska­zów­k ą . Wia­ra, że dzię­k i ko­lo­n iom kraj wy­do‐ bę­dzie się z nę­dzy, z pew­n o­ścią nie by­ła po­wszech­n a. Idea ko­lo­n ial­n a mo­g ła po­do‐ bać się za­p ew­n e ubo­g im miesz­k ań­com wsi wi­dzą ­cym swą je­dy­n ą ży­cio­wą szan­sę

w emi­g ra­cji, ale Li­g a, gdy idzie o kon­k re­ty, nic w grun­cie rze­czy nie by­ła w sta­n ie im za­ofe­ro­wać. O ko­lo­n iach – zwłasz­cza o pra­cy w ad­mi­n i­stra­cji ko­lo­n ial­n ej – ma‐

rzy­ła część uczą ­cej się mło­dzie­ży, któ­ra nie bez pod­staw oba­wia­ła się, że w  kra­ju za­brak­n ie dla niej po­sad. Wal­k a o ko­lo­n ie war­ta by­ła za­cho­du tak­że w oczach spo‐ rej licz­by zie­mian. Ma­so­wa emi­g ra­cja bie­do­ty wiej­skiej mo­g ła bo­wiem od­da­lić wid‐ mo ra­dy­k al­n ej re­for­my rol­n ej. Nie­k tó­re naj­bar­dziej dy­n a­micz­n e jed­n ost­k i no­si­ły się z ko­lei z za­mia­rem osie­dle­n ia się w tro­p i­k ach, gdzie moż­n a by – upra­wia­ją c na fol‐

warcz­n ych grun­tach ka­wę czy ba­weł­n ę i  po­lu­ją c na lwy oraz no­so­roż­ce – wśród „czar­n ej cze­la­dzi” wieść wzo­rem przod­k ów sta­ro­p ol­skie ży­cie. Pio­n ie­rem był tu Mi‐ chał Za­moy­ski, któ­ry w li­ście do oj­ca pod­k re­ślał, że An­g o­la to „do­sko­n a­ły te­ren dla na­szej wia­ry pol­skiej”, i  pla­n o­wał „ścią ­g ać swo­ich na są ­sia­dów i  stwo­rzyć ma­łą , ale moc­n ą ko­lo­n ię pol­ską z swo­ich lu­dzi, zrze­szo­n ą w Zwią ­zek sa­mo­p o­mo­cy i rol‐ ny”. Ko­lo­n ia dzie­li­ła­by się ma­szy­n a­mi rol­n i­czy­mi i  sta­ła­by się „przy­szłym ośrod‐ kiem »czar­n ej« re­a k­cji na­ro­du Pol­skie­g o” – pi­sał da­lej hra­bia, nie­co iro­n i­zu­ją c –

któ­ry ra­to­wał­by szla­chet­n iej­szych Po­la­k ów „od tej zgni­li­zny mo­ral­n ej, da­ją c im tu‐ taj po­le do pra­cy na ło­n ie na­tu­ry”

348

.

Żad­n ych za­mia­rów ko­lo­n ial­n ych nie mie­li na­to­miast przed­się­bior­cy. Ani wiel­k ie spół­k i ak­cyj­n e, ani ma­łe fir­my ro­dzin­n e kon­se­k went­n ie nie do­strze­g a­ły ba­jecz­n ych ko­rzy­ści, ja­k ie teo­re­tycz­n ie mo­g ły dać im za­mor­skie in­we­sty­cje w han­del czy prze‐ mysł. Ta ude­rza­ją ­ca re­ze­rwa ze stro­n y kra­jo­wych pod­mio­tów go­spo­dar­czych, któ‐ rym Li­g a pra­g nę­ła prze­cież za­p ew­n ić ta­n ie su­row­ce z przy­szłych ko­lo­n ii, nie nie­p o‐ ko­iła, zda­je się, dzia­ła­czy li­g o­wych, choć mu­sie­li wie­dzieć, że bez udzia­łu ro­dzi­me­g o ka­p i­ta­łu po­li­ty­k a za­mor­ska utknie na mie­liź­n ie. Pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i ob­ra­ca­li się

naj­wy­raź­n iej w krę­g u wła­snych tyl­k o kon­cep­tów i wy­ob­ra­żeń, w swo­im to­wa­rzy‐ stwie. By­ło ono już w  pierw­szych la­tach ist­n ie­n ia Li­g i głę­bo­k o po­dzie­lo­n e. Więk‐ szość dzia­ła­czy pierw­sze do­świad­cze­n ia na eg­zo­tycz­n ym grun­cie zdo­by­wa­ła wśród

pol­skich emi­g ran­tów w Bra­zy­lii. Pew­n a ich część by­ła wła­ści­wie or­g a­n i­za­to­ra­mi ży‐ cia emi­g ra­cyj­n e­g o, któ­rzy za głów­n e za­da­n ie uwa­ża­li opie­k ę nad wy­chodź­ca­mi i umac­n ia­n ie ich w pol­sko­ści i wie­rze. Wpły­wo­wy pu­bli­cy­sta dok­tor Za­łęc­k i tę „de‐

fe­ty­stycz­n ą , chro­n ią ­cą się za płasz­czyk mię­dzy­n a­ro­do­we­g o hu­ma­n i­ta­ry­zmu” po­sta‐ wę sta­n ow­czo po­tę­p iał, opo­wia­da­ją c się za orien­ta­cją jed­n o­czą ­cą „tych, co szli z wia­rą w Na­ród, żą ­da­ją c […] eks­p an­sji sił na­ro­do­wych dla wy­wal­cze­n ia mo­car‐ 349

stwo­we­g o sta­n o­wi­ska Pol­sce i  na­le­ży­te­g o miej­sca ra­sie pol­skiej” . Miej­sca te­g o po­szu­k i­wa­n o przede wszyst­k im w Afry­ce, gdzie sta­n o­wi­sko mo­car­stwo­we mo­g ło się

zre­a li­zo­wać je­g o zda­n iem mo­de­lo­wo w po­sta­ci ko­lo­n ii, pro­tek­to­ra­tu lub man­da­tu. Wkrót­ce jed­n ak prze­k o­n a­n o się, że osa­dze­n ie na Czar­n ym Lą ­dzie ubo­g ich mas

chłop­skich lub bez­ro­bot­n ej lud­n o­ści miej­skiej z uwa­g i na kli­mat i kosz­ty nie wcho‐ dzi w ra­chu­bę. Dla eks­p an­sji osad­n i­czej po­zo­sta­wa­ła za­tem, jak w cza­sach go­rą cz­k i bra­zy­lij­skiej, Ame­ry­k a Po­łu­dnio­wa. Pierw­szą więk­szą ini­cja­ty­wę ko­lo­n i­za­cyj­n ą w Bra­zy­lii w okre­sie dwu­dzie­sto­le­cia pod­ją ł ka­p i­tał pry­wat­n y – To­wa­rzy­stwo Ko­lo­n i­za­cyj­n e fi­n an­so­wa­n e przez zie­mian

wschod­n io­g a­li­cyj­skich, po­dob­n ie jak Pol­sko-Ame­ry­k ań­ski Syn­dy­k at Ko­lo­n i­za­cyj­n y, wsła­wio­n y nad Uka­ja­li. In­spi­ro­wa­li ją jed­n ak i po­p ie­ra­li pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i, któ‐ rzy mie­li już wów­czas za so­bą au­to­ry­tet ro­sną ­cej w si­łę LMiK. Ko­lo­n ia Águ­ia Bran‐ ca – Orzeł Bia­ły w  po­ło­żo­n ym na pół­n oc od Rio go­rą ­cym sta­n ie Espíri­to San­to – w  la­sach dzie­wi­czych ozna­czo­n ych na ma­p ach ja­k o ter­ras de­scon­he­ci­das [zie­mie

nie­zna­n e] – po­wsta­ła na te­re­n ach li­czą ­cej pięć­dzie­sią t ty­się­cy hek­ta­rów kon­ce­sji, któ­rą wła­dze sta­n o­we przy­zna­ły To­wa­rzy­stwu. We­dług wa­run­k ów kon­ce­sji na jej

te­re­n ach mia­ło osie­dlić w  su­mie 1,8  ty­się­cy ro­dzin chłop­skich. Kie­dy je­sie­n ią 1930 ro­k u do ko­lo­n ii za­je­chał na mu­le wszę­do­byl­ski Mie­czy­sław Le­p e­cki, miesz­k a­ło

w  niej już pra­wie pięć­set osób, w  tym wie­lu Kur­p iów, któ­rzy „chwy­ci­li głod­n y­mi zie­mi rę­k a­mi sie­k ie­ry i roz­p o­czę­li bój o swo­ją przy­szłość. […] Chło­p y cię­ły las, aż drza­zgi le­cia­ły, a pot oczy za­le­wał. I jesz­cze na jed­n ym krań­cu dział­k i stu­k a­ły sie‐ kie­ry, gdy z  dru­g ie­g o wzno­si­ły się słu­p y dy­mów, zwia­stu­n y ognia po­że­ra­ją ­ce­g o har­dą sel­wę, zwa­lo­n ą te­raz i bez­sil­n ą ”

350

. Opusz­cza­ją c osa­dę, ka­p i­tan obej­rzał się

za sie­bie: „Słoń­ce i  zie­leń stro­iły to osie­dle w  ja­k ieś cza­ro­dziej­skie ułud­n e bar­wy. W je­g o pro­mie­n iach roz­le­g ła po­rę­ba z czer­n ie­ją ­cy­mi, osma­lo­n y­mi przez ogień kło‐ da­mi drzew wy­da­ła mi się »po­lem za­p a­sów ry­cer­skich«, »udep­ta­n ą zie­mią «, na któ‐ 351

rej twar­de ple­mię ludz­k ie wy­zwa­ło dżun­g lę” . W  owym cza­sie, jak przy­zna­wał, wy­da­wa­ło mu się, że wszy­scy ro­da­cy w tej głu­szy przy­by­li tu z wła­snej chę­ci. Do‐ pie­ro po pa­ru dzie­sią t­k ach lat, już ja­k o uzna­n y w Pol­sce Lu­do­wej li­te­rat, do­strzegł, że bar­dzo się my­lił. W rze­czy­wi­sto­ści do zma­g a­n ia się z sel­wą pod pa­lą ­cym rów­n i‐ ko­wym słoń­cem zmu­si­ła ich – jak so­bie uświa­do­mił – „sa­bo­to­wa­n a re­for­ma rol­n a, 352

któ­ra nie po­tra­fi­ła od­ją ć nad­mia­ru zie­mi ob­szar­n i­k om” . Od­k rył tak­że, że za­ło­ży‐ cie­le ko­lo­n ii chcie­li na wy­p a­dek zmian w kra­ju al­bo od­p ad­n ię­cia ziem ukra­iń­skich

za­bez­p ie­czyć so­bie spo­k oj­n e sie­dzi­by w  Bra­zy­lii, a  kon­k ret­n ie pla­n o­wa­li wy­k ro­ić so­bie z otrzy­ma­n ych na po­trze­by chłop­skich osad­n i­k ów pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy hek‐ ta­rów „kil­k a­n a­ście przy­zwo­itych fol­war­k ów”

353

. Re­we­la­cje te pod­su­mo­wał au­tor

pryn­cy­p ial­n ie i na­zwał ko­lo­n i­za­cję Águ­ia Bran­ca „dzia­łal­n o­ścią szczu­rów prze­czu‐ wa­ją ­cych w Pol­sce no­wy ustrój”

354

.

Taj­n e te pro­jek­ty nie wpły­wa­ły ja­k oś na po­myśl­n y roz­wój ko­lo­n ii. Za­rzą d za­ło‐ żył szko­łę, sklep udzie­la­ją ­cy kre­dy­tu, la­bo­ra­to­rium che­micz­n e oraz spro­wa­dził le­k a‐ rza i księ­dza. Po­tem na­de­szła klę­ska – dwa la­ta su­szy i ka­ta­stro­fal­n e nie­uro­dza­je. Z bra­k u za­p a­sów, zbóż, by­dła i pie­n ię­dzy ko­lo­n i­stom zaj­rza­ła w oczy nę­dza gor­sza jesz­cze niż pod­czas naj­cięż­szych przed­n ów­k ów na Kur­p iach.

W  1932  ro­k u lub zi­mą 1933  ro­k u do pa­ła­cu Brüh­la za­czę­ły do­cie­rać de­p e­sze z kon­su­la­tu w Rio de Ja­n e­iro ostrze­g a­ją ­ce, że osad­n i­k om w Águ­ia Bran­ca za­g ra­ża głód. Brzmia­ły z każ­dym ty­g o­dniem co­raz bar­dziej dra­ma­tycz­n ie. „Tu cho­dzi­ło o ra‐ 355

to­wa­n ie se­tek ist­n ień ludz­k ich” – pod­k re­ślał we wspo­mnie­n iach dy­rek­tor De­p ar‐ ta­men­tu Kon­su­lar­n e­g o MSZ Wik­tor To­mir Drym­mer. Za­rów­n o To­wa­rzy­stwo Ko­lo‐

ni­za­cyj­n e, jak i LMiK mi­mo we­zwań i mo­n i­tów żad­n ych prób ra­to­wa­n ia osad­n i­k ów nie pod­ję­ły. Wo­bec cze­g o dy­rek­tor Drym­mer się­g ną ł po nie­za­wod­n e i sze­ro­k o sto‐

so­wa­n e w tam­tych la­tach roz­wią ­za­n ie: wy­słał do Bra­zy­lii za­wo­do­we­g o ofi­ce­ra i za‐ mi­ło­wa­n e­g o rol­n i­k a, zna­jo­me­g o ka­p i­ta­n a kor­p u­su geo­g ra­fów Fe­lik­sa Kop­czyń­skie‐

go. De­le­g a­to­wi MSZ uda­ło się opa­n o­wać sy­tu­a cję i prze­p ro­wa­dzić sa­n a­cję ko­lo­n ii. Po pa­ru la­tach osad­n i­cy sta­n ę­li na no­g i dzię­k i upra­wie ka­wy i  ba­weł­n y. Águ­ia Bran­ca prze­trwa­ła, choć część osad­n i­k ów prze­n io­sła się wcze­śniej do Pa­ra­n y, oszczę­dza­ją c mo­car­stwo­wej i ko­lo­n ial­n ej Pol­sce ko­lej­n ej kom­p ro­mi­ta­cji. Do na­stęp­n ej, trze­ciej po Pe­ru i Espi­ri­to San­to, tym ra­zem w peł­n i już fir­mo­wa‐ nej przez Li­g ę kam­p a­n ii osad­n i­czej w Ame­ry­ce Po­łu­dnio­wej przy­wią ­zy­wa­n o w na‐ szych ko­łach ko­lo­n ial­n ych wiel­k ą wa­g ę. Jej po­wo­dze­n ie miał za­p ew­n ić eme­ry­to‐

wa­n y ge­n e­rał Ste­fan Strze­mień­ski, któ­re­g o mia­n o­wa­n o de­le­g a­tem LMiK w Bra­zy­lii. Zgod­n ie z przy­ję­tą w pro­g ra­mie li­g o­wym za­sa­dą „kon­cen­tra­cji ży­wio­łu na­ro­do­we‐ go” no­wa fa­la osad­n i­k ów mia­ła za­si­lić sze­re­g i pol­skiej emi­g ra­cji w Pa­ra­n ie. Wcze‐ śniej nie­p o­wo­dze­n ia wy­n i­k a­ły bo­wiem z te­g o – tłu­ma­czył Mi­chał Pan­k ie­wicz – że rzu­ca­n o emi­g ran­ta w kra­je no­we, nie­zna­n e, gdzie przy­bysz z Pol­ski „nie mógł zna‐ leźć opar­cia […] i  gdzie ła­two wsku­tek zmniej­szo­n ej od­p or­n o­ści psy­chicz­n ej, ce‐ 356

chu­ją ­cej spo­łe­czeń­stwa eu­ro­p ej­skie po woj­n ie świa­to­wej, ule­g ał za­ła­ma­n iu się” . Ge­n e­rał Strze­mień­ski przy­był do Ku­ry­ty­by w kwiet­n iu 1933 ro­k u i nie tra­cił cza‐

su. Pod­czas jed­n e­g o z pierw­szych wy­jaz­dów re­k o­n e­san­so­wych po­k a­za­n o mu po­rzu‐ co­n ą w  dżun­g li bu­do­wę li­n ii ko­le­jo­wej z  Gu­a ra­p u­a vy do Rio­zin­ho. Ge­n e­rał w  lot zro­zu­miał, że tra­fia się oka­zja po­łą ­cze­n ia no­wych ko­lo­n ii pol­skich, ja­k ie mia­ły po‐ wstać w Środ­k o­wej Pa­ra­n ie, z oko­li­ca­mi Ku­ry­ty­by. W za­mian za ukoń­cze­n ie bu­do‐ wy li­n ii rzą d sta­n o­wy zgo­dził się przy­znać Li­dze w po­bli­żu no­wej ko­lei aż dwa mi‐

lio­n y hek­ta­rów zie­mi pod osad­n ic­two oraz pra­wo do eks­p lo­a ta­cji in­we­sty­cji przez sześć­dzie­sią t lat. MSZ za­a k­cep­to­wa­ło ten śmia­ły plan, dzię­k i któ­re­mu – jak ob­li­cza­li li­g o­wi eks­p er­ci – do Pa­ra­n y mo­g ło wy­emi­g ro­wać w przy­szło­ści na­wet oko­ło dwu­stu ty­się­cy ma­ło­rol­n ych. Wrza­wa wo­k ół „wiel­k ie­g o pro­jek­tu” uci­chła rów­n ie szyb­k o, jak wy­bu­chła. Nie by­ło naj­mniej­szych wi­do­k ów na zgro­ma­dze­n ie w kra­ju je­de­n a­stu mi­lio­n ów zło­tych po­trzeb­n ych na tę in­we­sty­cję. Ge­n e­ra­ło­wi po­zo­stał więc w za­n a‐ drzu plan „ma­ły”, a bio­rą c pod uwa­g ę ko­lo­sal­n e am­bi­cje Li­g i, bar­dzo ma­ły. Uwa­g ę zwró­co­n o na te­re­n y daw­n e­g o opu­sto­sza­łe­g o re­zer­wa­tu in­diań­skie­g o nad rze­k ą Iva­hy, mię­dzy Apu­ca­ra­n ą a Cân­di­do de Abreu, w czę­ści za­sie­dlo­n e już wcze‐ śniej przez pol­skich osad­n i­k ów. LMiK ku­p i­ła tam dzie­więć ty­się­cy hek­ta­rów sel­wy

i  ery­g o­wa­ła wzor­co­wą w  za­my­słach, a  na­wet eks­p e­ry­men­tal­n ą ko­lo­n ię, któ­rej nada­n o na­zwę „Mor­ska Wo­la”. Do koń­ca 1936  ro­k u wy­ty­czo­n o dwie­ście osiem‐

dzie­sią t sześć dzia­łek rol­n ych o  po­wierzch­n i dzie­się­ciu akrów (dwa­dzie­ścia pięć hek­ta­rów) każ­da i  sześć­dzie­się­ciu dwóch par­ce­li „miej­skich” po sześć ty­się­cy me‐ trów kwa­dra­to­wych. Na przy­by­wa­ją ­cych ko­lo­n i­stów cze­k a­ły już do­my oraz na każ‐ dej dział­ce hek­tar oczysz­czo­n e­g o i wy­p a­lo­n e­g o grun­tu, gdzie od ra­zu mo­g li przy‐

stą ­p ić do upra­wy ku­k u­ry­dzy i fa­so­li. Wy­ty­czo­n o dro­g i, wy­bu­do­wa­n o biu­ro dla ad‐ mi­n i­stra­cji, szko­łę oraz za­ło­żo­n o far­mę do­świad­czal­n ą , gdzie ko­lo­n i­ści mo­g li do­stać na­sio­n a se­lek­cyj­n e, drób za­ro­do­wy czy świ­n ie ra­so­we. Po­mi­mo wszyst­k ich tych atu­tów i wy­dat­k ów w wy­so­k o­ści pra­wie pół mi­lio­n a zło­tych – do „Mor­skiej Wo­li” spro­wa­dzo­n o na­wet po­tęż­n e­g o ra­so­we­g o bu­ha­ja

357

– sztan­da­ro­wa ko­lo­n ia Li­g i cie‐

szy­ła się bar­dzo umiar­k o­wa­n ym za­in­te­re­so­wa­n iem emi­g ran­tów. Na po­czą t­k u 1938  ro­k u, gdy jej ko­lo­n i­za­cja mia­ła być już za­k oń­czo­n a, jesz­cze po­ło­wa dzia­łek sta­ła odło­g iem

358

. Emi­g ran­ci omi­ja­li ko­lo­n ię LMiK mię­dzy in­n y­mi dla­te­g o, że mie­li

w  Pa­ra­n ie spo­ro in­n ych, czę­sto cie­k aw­szych moż­li­wo­ści. Osie­dla­li  się bo­wiem w bra­zy­lij­skich ko­lo­n iach rzą ­do­wych, w osa­dzie No­wa Wo­la za­ło­żo­n ej przez pa­rań‐ skich Po­la­k ów lub na te­re­n ach po­tęż­n ej an­g iel­skiej spół­k i „Pa­ra­n a Plan­ta­tions”, gdzie obok cze­skiej ko­lo­n ii „No­wa Vlast” po­wsta­wa­ła pol­ska osa­da. Za mi­strzów ko­lo­n i­za­cji ucho­dzi­li w Bra­zy­lii Ja­p oń­czy­cy. Licz­n a ich gru­p a osie­dli‐ ła się na przy­k ład pod São Pau­lo na grun­tach daw­n ych plan­ta­cji ka­wy, kom­p let­n ie wy­ja­ło­wio­n ych i  – jak uwa­ża­n o – bez­war­to­ścio­wych. Przy­by­sze po­tra­fi­li jed­n ak osza­co­wać kosz­ty i  ko­rzy­ści, któ­re wy­n i­k a­ły z  są ­siedz­twa z  wiel­k im mia­stem. Za‐

bra­li się do upra­wy kar­to­fli, sy­p ią c na po­la ogrom­n e ilo­ści na­wo­zów sztucz­n ych. Za­ło­ży­li rów­n ież ko­ope­ra­ty­wę – po­bu­do­wa­li wła­sne ma­g a­zy­n y, do któ­rych swo­imi au­ta­mi do­wo­zi­li ziem­n ia­k i, któ­re póź­n iej bez­p o­śred­n io sprze­da­wa­li chęt­n ym. W ten spo­sób li­czą ­ca trzy­sta ro­dzin ko­lo­n ia Co­tia – choć Ja­p oń­czy­cy nie re­k la­mo­wa­li jej ja­k o wzor­co­wej – sta­ła się wiel­k ą fa­bry­k ą kar­to­fli, nie­p ro­du­k u­ją ­cą po­za ni­mi ni‐ cze­g o wię­cej i  za­p ew­n ia­ją ­cą bar­dzo do­stat­n i byt osad­n i­k om ja­p oń­skim. „Każ­dy z nich ma wła­sne au­to, a czę­sto­k roć i dwa (oso­bo­we i cię­ża­ro­we), a w miesz­k a­n iu 359

przy­n aj­mniej jed­n ą sza­fę z ksią ż­k a­mi” – zdu­mie­wał się spra­woz­daw­ca „Mo­rza” . Po pięt­n a­stu la­tach od chwi­li, gdy Ja­p oń­czy­cy po­ja­wi­li się w Bra­zy­lii, do­rów­n y­wa­li już licz­bo­wo Po­lo­n ii. „Mor­ska Wo­la”, po­ło­żo­n a w głę­bi tro­p i­k al­n e­g o bo­ru, z da­la od miast, dróg i ko‐ lei, nie bar­dzo nada­wa­ła się nie tyl­k o na po­k a­zo­wą , lecz na­wet prze­cięt­n ie pro­spe‐

ru­ją ­cą ko­lo­n ię rol­n ą . W do­dat­k u spo­ro osad­n i­k ów po pro­stu ją po­rzu­ci­ło, aby szu‐ kać szczę­ścia gdzie in­dziej. Da­le­k ie od wzor­co­wych by­ły tak­że sto­sun­k i mię­dzy­ludz‐

kie, zwłasz­cza mię­dzy osad­n i­k a­mi a róż­n ej kon­du­ity ad­mi­n i­stra­to­ra­mi de­le­g o­wa­n y‐ mi przez Li­g ę. Je­den z nich był tak skłó­co­n y z ko­lo­n i­sta­mi, że nie ru­szał się z do­mu 360

bez dwóch re­wol­we­rów, a w za­g ro­dzie trzy­mał pół tu­zi­n a złych psów . Ge­n e­ra­ła Strze­mień­skie­g o, jak przy­sta­ło na woj­sko­we­g o, cy­wi­le z za­sa­dy nu­dzi­li.

Ra­dy, ostrze­że­n ia i na­rze­k a­n ia nie tyl­k o dzia­ła­czy pa­rań­skich, lecz tak­że pra­cow­n i‐ ków kon­su­la­tu w  Ku­ry­ty­bie, zby­wał mil­cze­n iem. Dzia­łał wy­łą cz­n ie we­dle swo­jej wo­li, ro­zu­mu i  ro­ze­zna­n ia, któ­re czę­sto go jed­n ak za­wo­dzi­ły. Przede wszyst­k im,

zda­je się, nie do­strze­g ał, jak głę­bo­k i jest cień, któ­ry na Bra­zy­lię i dzie­ło ko­lo­n i­za­cji rzu­ca­ła po­stać ge­n e­ra­ła Ge­túlio Var­g a­sa. Var­g as, uro­dzo­n y au­to­k ra­ta, ob­ją ł wła‐ dzę po­p rzez za­mach sta­n u w 1930 ro­k u. Po­tem od 1934 ro­k u stał na cze­le pań­stwa ja­k o le­g al­n ie wy­bra­n y pre­zy­dent, lecz wkrót­ce, znie­chę­co­n y do krę­p u­ją ­cej wła­dzę de­mo­k ra­cji, do­k o­n ał w  1937  ro­k u ko­lej­n e­g o za­ma­chu i  ob­ją ł rzą ­dy dyk­ta­tor­skie.

Przy­świe­ca­ła mu idea, by z  ogrom­n ej, nie­sły­cha­n ie zróż­n i­co­wa­n ej swej oj­czy­zny, peł­n ej róż­n ych ele­men­tów – je­g o zda­n iem – nie­p ew­n ych, roz­ła­mo­wych, anar­chicz‐ nych, li­be­ral­n ych lub re­wo­lu­cyj­n ych, z kra­ju nie­do­sta­tecz­n e­g o pa­trio­ty­zmu uczy­n ić no­wo­cze­sne, moż­li­wie cen­tra­li­zo­wa­n e pań­stwo na­ro­do­we. Jed­n ym z pierw­szych je‐ go kro­k ów by­ło spa­cy­fi­k o­wa­n ie spo­łecz­n o­ści imi­g ranc­k ich, któ­re nie chcia­ły się asy­mi­lo­wać. W prze­strze­n i pu­blicz­n ej, od sa­lo­n ów Rio po cha­ty ka­bo­k li w Ama­zo‐ nii, za­try­um­fo­wa­ło uni­wer­sal­n e ha­sło w miej­sco­wej od­mia­n ie „Bra­zy­lia dla Bra­zy‐ lian”. Nie da się ukryć, że by­ły ku te­mu oprócz na­cjo­n a­li­stycz­n e­g o wzmo­że­n ia tak­że pew­n e zro­zu­mia­łe po­wo­dy. W szcze­g ól­n o­ści po­sta­wa Niem­ców bra­zy­lij­skich da­le­k a

by­ła od oby­wa­tel­skich stan­dar­dów – po doj­ściu Hi­tle­ra do wła­dzy urzą ­dza­li, zwłasz­cza w sta­n ie St. Ca­ta­ri­n a, gdzie od daw­n a do­mi­n o­wa­li, po­cho­dy w hi­tle­row‐ skich mun­du­rach i  co­raz gło­śniej do­ma­g a­li się uzna­n ia za mniej­szość na­ro­do­wą

z  pra­wa­mi do co naj­mniej au­to­n o­mii. Rów­n ież Wło­si zgła­sza­li co­raz bar­dziej wo‐ jow­n i­cze rosz­cze­n ia. W po­rów­n a­n iu z Niem­ca­mi i Wło­cha­mi Po­la­cy nie oka­zy­wa­li w za­sa­dzie po­li­tycz­n ych am­bi­cji, za­do­wa­la­ją c się na ogół roz­wi­ja­n iem szkol­n ic­twa pol­skie­g o i kul­tu­ry oraz pie­lę­g nu­ją c tra­dy­cję, wia­rę i sen­ty­men­tal­n e zwią z­k i z ma‐ cie­rzą . Jed­n ak los zor­g a­n i­zo­wa­n ej Po­lo­n ii był już prze­są ­dzo­n y – Ge­túlio Var­g as

chciał Bra­zy­lię tyl­k o dla Bra­zy­lij­czy­k ów. Na od­cin­k u pol­skim spra­wę uła­twi­ła mu LMiK. W  prze­ci­wień­stwie bo­wiem do miej­sco­wych Po­la­k ów ścią ­g a­n i do Pa­ra­n y emi­sa­riu­sze Li­g i, in­struk­to­rzy i  dzia­ła­cze oka­zy­wa­li Bra­zy­lij­czy­k om po­czu­cie wyż‐ szo­ści kul­tu­ral­n ej i na każ­dym kro­k u de­mon­stro­wa­li swo­je mo­car­stwo­we i ko­lo­n ial‐

ne am­bi­cje. W do­dat­k u wie­lu z nich by­ło za­wo­do­wy­mi woj­sko­wy­mi, urlo­p o­wa­n y­mi lub de­le­g o­wa­n y­mi za gra­n i­cę. Ge­n e­ral­ska ran­g a Strze­mień­skie­g o i ofi­cer­ska ka­dra je­g o pla­ców­k i w po­łą ­cze­n iu z sa­mą na­zwą Li­g i, or­g a­n i­za­cji „ko­lo­n ial­n ej”, nie mo‐ gła nie draż­n ić Bra­zy­lij­czy­k ów, na­wet tych, któ­rym z Var­g a­sem by­ło zde­cy­do­wa­n ie

nie po dro­dze. Nie zbi­ło to jed­n ak z tro­p u de­le­g a­ta Li­g i. Su­g e­stie MSZ, by od­wo­łać go do War­sza­wy, LMiK dłu­g o lek­ce­wa­ży­ła. Zde­cy­do­wa­n o się na to do­p ie­ro, gdy w kra­ju za­czę­to roz­p o­wia­dać, że ge­n e­rał, nie szczę­dzą c kosz­tów, or­g a­n i­zu­je so­bie i swej świ­cie ko­lo­n ial­n e eska­p a­dy, wy­p ra­wia­ją c się w bra­zy­lij­ski in­te­rior ca­ły­mi ka‐ ra­wa­n a­mi sa­mo­cho­dów, z bro­n ią , na­mio­ta­mi i służ­bą . Póź­n iej­szy ra­p ort wy­wia­du po­twier­dził, że „trwo­n i on pie­n ią ­dze pu­blicz­n e w  spo­sób co naj­mniej lek­k o­myśl‐ ny”. Jed­n o­cze­śnie po­sta­n o­wio­n o o  za­n ie­cha­n iu bez­p o­śred­n iej i  sze­ro­k o re­k la­mo‐ 361

wa­n ej ak­cji ko­lo­n i­za­cyj­n ej LMiK

. Do te­g o cza­su przy ni­k łych po­stę­p ach owej ak‐

cji przed­sta­wi­cie­lom Li­g i uda­ło się dzię­k i pro­p a­g an­do­we­mu tu­p e­to­wi i  ga­dul­stwu na­p suć wie­le krwi bra­zy­lij­skim go­spo­da­rzom. Ale też kra­jo­wym dzia­ła­czom ko­lo­n ial­n ym. Już w  mar­cu 1934  ro­k u ku­ry­tyb­ski dzien­n ik „Cor­re­io do Pa­ra­n á” ostrze­g ał bo­wiem, że Strze­mień­ski po­wzią ł „ma­k a‐ brycz­n y i zu­chwa­ły” plan po­dzia­łu Bra­zy­lii i utwo­rze­n ia no­we­g o pań­stwa pol­skie­g o 362

z „do­stę­p em do mo­rza” . A plan ta­k i, choć nie za­k ła­da­n o w nim za­wład­n ię­cia wy‐ brze­żem Atlan­ty­k u, rze­czy­wi­ście doj­rze­wał. Jed­n ą z  pa­sji dzia­ła­czy ko­lo­n ial­n ych by­ło ukła­da­n ie pla­n ów kon­cen­tra­cji sku­p isk pol­skich w  kra­jach za­mor­skich, w prak­ty­ce w Ame­ry­ce Ła­ciń­skiej, tak by mo­g ły w chwi­li spo­sob­n ej „wy­bić się na au­to­n o­mię”. Część owych dzia­ła­czy twier­dzi­ła, że wzmac­n iać na­le­ży ko­lo­n ie w Pa‐

ra­n ie. Więk­szo­ści jed­n ak bar­dziej przy­p adł do gu­stu no­wa­tor­ski pro­jekt, by pio­n ie‐ 363

rów kie­ro­wać na po­g ra­n i­cze bra­zy­lij­sko-ar­g en­tyń­sko-pa­ra­g waj­skie . Cho­dzi­ło o po­łu­dnio­wo-za­chod­n ie kre­sy Pa­ra­n y oraz są ­sia­du­ją ­ce z ni­mi od po­łu­dnia z gra­n i‐

cą na Igu­a zú ar­g en­tyń­skie te­ry­to­rium Mi­sio­n es, po­ło­żo­n e na le­wym brze­g u Pa­ra­n y i wci­ska­ją ­ce się mię­dzy Pa­ra­g waj na pra­wym jej brze­g u oraz Bra­zy­lię, a tak­że po‐

gra­n icz­n e te­re­n y sa­me­g o Pa­ra­g wa­ju. Już w 1926, a po­tem znów w 1935 ro­k u do‐ tarł do Mi­sio­n es Le­p e­cki. Skar­żą c się na czer­wo­n ą tu­tej­szą gli­n ę, któ­ra w  po­sta­ci tu­ma­n ów drob­n iut­k ie­g o mia­łu „prze­n i­k a do sa­me­g o wnę­trza czło­wie­k a”, pod­k re‐ ślał, że ru­da, ży­zna gle­ba ste­p o­wa w  szcze­g ól­n o­ści na­da­je się na plan­ta­cje yer­ba ma­te. Dzię­k i nim kil­k u­set Po­la­k ów i Ru­si­n ów z Ga­li­cji Wschod­n iej, miesz­k a­ją ­cych w osa­dzie Apo­sto­les, szyb­k o się do­ra­bia­ło. Pew­n a licz­ba pol­skich emi­g ran­tów osia‐ dła też w po­ło­żo­n ym nad Pa­ra­n ą pa­ra­g waj­skim mia­stecz­k u En­car­n a­ción.

Kon­cep­cję ścią ­g nię­cia pol­skich imi­g ran­tów z kra­ju, a tak­że z za­g ra­n i­cy w po­bli­że wo­do­spa­dów Igu­a zú po­p ar­ło MSZ. W  1935  ro­k u dy­rek­tor Drym­mer oso­bi­ście za‐

pro­p o­n o­wał stwo­rze­n ie „gi­g an­tycz­n e­g o i  zjed­n o­czo­n e­g o kom­p lek­su pol­skich osad”, któ­ry bę­dzie się znaj­do­wał w  po­bli­żu „wiel­k ie­g o cen­trum elek­trow­n i wod‐ nych” i nad­g ra­n icz­n e­g o mia­sta Foz do Igu­a çu, klu­czo­we­g o w tym re­g io­n ie ośrod­k a han­dlo­we­g o. Plan prze­wi­dy­wał, że Mię­dzy­n a­ro­do­we To­wa­rzy­stwo Osad­n i­cze (MTO), czy­li po­wo­ła­n a wła­śnie do ży­cia (w 1936 ro­k u) kon­tro­lo­wa­n a przez pań‐

stwo spół­k a ak­cyj­n a, osa­dzi tam w pierw­szej po­ło­wie 1937 ro­k u na czte­rech ty­sią ‐ cach ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych dwa­n a­ście ty­się­cy ro­dzin, czy­li czter­dzie­ści ty­się­cy ko­lo­n i­stów z Pol­ski. Na kosz­ty ich trans­p or­tu oraz mię­dzy in­n y­mi utwo­rze­n ie la­bo‐ ra­to­riów rol­n i­czych prze­zna­czo­n o w bu­dże­cie MSZ na okres dzie­się­ciu lat nie­ba­g a‐ tel­n ą su­mę sze­ściu i pół mi­lio­n a do­la­rów

364

.

MTO za­bra­ło się do rze­czy znacz­n ie prze­zor­n iej niż ge­n e­rał Strze­mień­ski. Zie­mię dla pol­skich osad­n i­k ów ku­p o­wa­ły w imie­n iu To­wa­rzy­stwa za­re­je­stro­wa­n e w Ame‐ ry­ce Po­łu­dnio­wej spół­k i za­leż­n e. W Pa­ra­n ie Com­p an­hia Co­lo­n i­za­do­ra e Mer­can­til Pa­ra­n a­en­se na­by­ła bez roz­g ło­su w po­bli­żu trój­sty­k u gra­n ic sześć­set czter­dzie­ści ki‐ lo­me­trów kwa­dra­to­wych. Na grun­tach tych za­ło­żo­n o ko­lo­n ie Ja­g o­da i No­wa Wo­la.

Tę ostat­n ią po pa­ru la­tach sprze­da­n o. Na­to­miast w Ja­g o­dzie (od imie­n ia młod­szej cór­k i mar­szał­k a Pił­sud­skie­g o) osad­n i­k om wio­dło się zno­śnie. W ko­lo­n ii po­wstał tar‐ tak, uru­cho­mio­n o za­si­la­n ą ener­g ią elek­trycz­n ą prze­twór­n ię ry­żu, cho­wa­n o sto świń, upra­wia­n o ku­k u­ry­dzę. Osad­n i­cy mie­li dro­g i, sklep i  ap­te­k ę. Jed­n ak jak na za­czą ­tek przy­szłe­g o „gi­g an­tycz­n e­g o pol­skie­g o kom­p lek­su” Ja­g o­da przed­sta­wia­ła

się bar­dzo skrom­n ie – za­le­d­wie dwa­dzie­ścia pięć ro­dzin i nie­wie­le po­n ad stu miesz‐ 365

kań­ców w 1939 ro­k u . Tyl­k o tro­chę bar­dziej obie­cu­ją ­co ro­k o­wa­ła pol­ska eks­p an‐ sja w  Mi­sio­n es, gdzie Com­p a­ñía Co­lo­n i­za­do­ra del Nor­te ku­p i­ła dla MTO pięć­set

czter­dzie­ści ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych nad Gór­n ą Pa­ra­n ą . Po­wsta­ły tam ko­lo­n ia Wan­da oraz osa­da Go­ber­n a­dor La­n us­se. Wan­dzie, na­zwa­n ej tak na cześć star­szej cór­k i Mar­szał­k a, wio­dło się, po­dob­n ie jak Ja­g o­dzie, le­p iej niż są ­sied­n iej ko­lo­n ii, co za­p ew­n e na­le­ży przy­p i­sać szcze­g ól­n iej­szej z po­wo­du na­zwy uwa­dze rzą ­du. Ko­lo­n i‐ ści z po­wo­dze­n iem upra­wia­li ty­toń oraz no­wa­tor­ską od­mia­n ę orze­chów, wy­k o­rzy‐ sty­wa­n ą ja­k o su­ro­wiec do pro­duk­cji ole­jów prze­my­sło­wych. I tu jed­n ak, w obu ko‐ 366

lo­n iach, nie by­ło w su­mie wię­cej niż pół ty­sią ­ca lu­dzi

.

W Pa­ra­g wa­ju MTO wy­bra­ło na swe­g o przed­sta­wi­cie­la miej­sco­wą fir­mę – La Co‐ lo­n i­za­do­ra Fram – któ­ra na ośmiu­set ki­lo­me­trach kwa­dra­to­wych, przy li­n ii ko­le­jo‐

wej łą ­czą ­cej mia­sta En­car­n a­ción i Asun­ción, za­ło­ży­ła ko­lo­n ię Fram. W ulot­ce skie‐ ro­wa­n ej do po­ten­cjal­n ych ko­lo­n i­stów w Pol­sce re­k la­mo­wa­n o jej do­g od­n e po­ło­że‐

nie i  wspa­n ia­ły kli­mat – z  tem­p e­ra­tu­ra­mi la­tem nie­p rze­k ra­cza­ją ­cy­mi trzy­dzie­stu pię­ciu stop­n i Cel­sju­sza, a zi­mą nie­spa­da­ją ­cy­mi po­n i­żej ze­ra – oraz do­sko­n a­łe wa‐ run­k i dla rol­n ic­twa i za­chę­ca­ją ­ce per­spek­ty­wy roz­wo­ju prze­my­słu, zwłasz­cza pro‐ 367

duk­cji tek­sty­liów i  prze­cie­ru po­mi­do­ro­we­g o . Naj­cie­k aw­sze jed­n ak by­ło to, że ulot­k ę kol­p or­to­wa­n o nie tyl­k o z my­ślą o „et­n icz­n ych” Po­la­k ach, lecz tak­że in­n ych oby­wa­te­lach II RP. Wy­n i­k a­ło to z jed­n ej stro­n y z względ­n ie prag­ma­tycz­n e­g o w po‐ rów­n a­n iu z  Li­g ą na­sta­wie­n ia pa­ła­cu Brüh­la i  MTO do ce­lów ko­lo­n i­za­cji; w  przy‐

pad­k u „trój­sty­k u” li­czo­n o na ko­rzy­ści go­spo­dar­cze bar­dziej na­wet niż na umac­n ia‐ nie pol­sko­ści. Z  dru­g iej zaś, na po­zór cał­k iem od­mien­n ej stro­n y, przed­się­wzię­cia w re­g io­n ie Igu­a zú mia­ły wyjść na­p rze­ciw zgła­sza­n ym co­raz bar­dziej sta­n ow­czo po‐

stu­la­tom, aby mniej­szo­ści na­ro­do­we – w szcze­g ól­n o­ści Ży­dzi – wy­je­cha­ły z Pol­ski. Ra­chu­by te – eko­n o­micz­n e i „na­ro­do­we” – wzmac­n ia­ło to, że w tym atrak­cyj­n ym re­g io­n ie miesz­k a­li wy­wo­dzą ­cy się z te­re­n ów pol­skich lu­dzie z ob­cy­mi pasz­p or­ta­mi,

któ­rzy mi­mo nie­k o­n iecz­n ie sło­wiań­skie­g o po­cho­dze­n ia mo­g li być – jak pi­sa­li na­si dy­p lo­ma­ci – „po­ten­cjal­n ie przy­swa­jal­n i do pol­skiej kul­tu­ry”. Uj­mu­ją c rzecz wprost, te­re­n y Pa­ra­g wa­ju u zbie­g u Igu­a zú i Pa­ra­n y mo­g ły być w za­my­słach pa­ła­cu Brüh­la 368

miej­scem emi­g ra­cji Ży­dów i Ukra­iń­ców . Osta­tecz­n ie w cią ­g u czte­rech lat po­p rze‐ dza­ją ­cych wy­buch II woj­n y świa­to­wej na 2,7  ty­sią ­ca ki­lo­me­trów na­le­żą ­cych do

MTO ulo­k o­wa­n o nie­speł­n a pół­to­ra ty­sią ­ca osad­n i­k ów. Pla­n y osa­dze­n ia „ży­wio­łu pol­skie­g o” u zbie­g u Pa­ra­n y i Igu­a zú pod ha­słem „ko­lo‐

nii dla Pol­ski”, choć wdra­ża­n e na sym­bo­licz­n ą ra­czej ska­lę, nie uszły, rzecz ja­sna, uwa­dze Bra­zy­lij­czy­k ów. Po­dej­rze­n ie, że Po­la­cy, po­dob­n ie jak Niem­cy i Wło­si, chcą so­bie wy­k ro­ić z te­ry­to­riów bra­zy­lij­skich ko­lo­n ię, moc­n o za­wa­ży­ło na re­la­cjach pol‐ sko-bra­zy­lij­skich. Ale i bez te­g o epi­zo­du tam­tej­sza Po­lo­n ia sta­ła­by się z pew­n o­ścią ofia­rą au­to­ry­tar­n ej i na­cjo­n a­li­stycz­n ej po­li­ty­k i ów­cze­snych władz w Rio de Ja­n e‐

iro. De­k re­tem z  18  kwiet­n ia 1938  ro­k u za­bro­n io­n o w  Bra­zy­lii wy­da­wa­n ia pra­sy w ob­cych ję­zy­k ach oraz na­k a­za­n o za­mknię­cie ob­co­ję­zycz­n ych szkół i sto­wa­rzy­szeń utrzy­my­wa­n ych przez cu­dzo­ziem­ców. Tak za­k oń­czy­ła się pię­cio­let­n ia mi­sja LMiK w Pa­ra­n ie. Tym ra­zem, w cie­n iu dyk­ta­tor­skich po­czy­n ań Ge­túlio Var­g a­sa, po­raż­k a na­szych ko­lo­n ia­li­stów prze­szła nie­mal nie­zau­wa­żo­n a.

W grud­n iu 1938 ro­k u ostat­n i przed­sta­wi­ciel i li­k wi­da­tor in­te­re­sów Li­g i w Ku­ry­ty‐ bie Sta­n i­sław Le­n ar­to­wicz alar­mo­wał jej za­rzą d, że jest nie­ustan­n ie śle­dzo­n y przez

„tu­tej­szą de­fen­sy­wę”, czy­li praw­do­p o­dob­n ie kontr­wy­wiad woj­sko­wy. Li­czą c się z  aresz­to­wa­n iem i  na­tych­mia­sto­wą de­p or­ta­cją al­bo wię­zie­n iem, za­wia­da­miał za‐ rzą d, że ka­sę, in­wen­tarz i ar­chi­wum prze­n iósł do kon­su­la­tu, za­trzy­mu­ją c tyl­k o klu‐ cze. In­for­mo­wał, że je­g o ewen­tu­a l­n y na­stęp­ca bę­dzie mógł prze­ją ć do­k u­men­ty, ra‐

chun­k i i  pie­n ią ­dze po wy­ła­ma­n iu zam­k ów w  wa­liz­ce i  ka­set­ce. Ostrze­g ał też, że szpie­dzy bra­zy­lij­scy w War­sza­wie ma­ją do­stęp do in­for­ma­cji z ob­rad i ze­brań Li­g i oraz jej ar­chi­wum

369

.

Roz­dział X. Wil­ki w owczej skó­rze

W ob­szer­n ej jak na Mon­ro­wię sa­li tło­czy się tłum po­de­n er­wo­wa­n ych go­ści ota­cza‐

ją ­cych wol­n y krą g po­środ­k u. To­n ą ­ce w  pół­mro­k u wnę­trze prze­p eł­n ia­ją cięż­k ie orien­tal­n e aro­ma­ty i za­p ach ludz­k ie­g o po­tu. Mu­zy­k an­ci wy­bi­ja­ją rytm, ude­rza­ją c pal­ca­mi w ka­wał­k i drew­n a, bęb­n y i bla­szan­k i po ben­zy­n ie. Na­g le na śro­dek krę­g u wbie­g a męż­czy­zna z pu­stym wor­k iem z ra­fii w rę­k u – to cza­row­n ik. Na­rzu­ca wo­rek na sie­bie i po chwi­li uka­zu­je się w dia­bel­skiej ma­sce, trzy­ma­ją c w rę­k u ży­wą ku­rę,

któ­ra naj­wy­raź­n iej po­ja­wi­ła się z za­świa­tów. Ksią ­żę Ma­sa­qoy, wład­ca kil­k u­set wio­sek na pół­n o­cy Li­be­rii, utrzy­mu­ją ­cy kil­k u‐ dzie­się­ciu sza­ma­n ów, któ­rzy po­ma­g a­ją mu rzą ­dzić pod­da­n y­mi, za­p ro­sił na po­k az ich ma­g icz­n ej mo­cy kor­p us dy­p lo­ma­tycz­n y in cor­po­re, mi­n i­strów i wszyst­k ich chy‐ ba znacz­n iej­szych miesz­k ań­ców sto­li­cy. Wśród go­ści jest też Ja­n usz Ma­k ar­czyk, po‐

dróż­n ik i pi­sarz, współ­p ra­cow­n ik MSZ, szef pol­skiej de­le­g a­cji, któ­ry wła­śnie pod­p i‐ sał z rzą ­dem li­be­ryj­skim prze­ło­mo­wą dla obu stron umo­wę o współ­p ra­cy. Rytm bęb­n ów na­g le przy­spie­sza. Cza­row­n ik za­czy­n a wzy­wać dia­bła. I oto dia­beł jest! Wi­dzą go w każ­dym ra­zie czar­n o­skó­rzy wi­dzo­wie. Sza­man jed­n ym cię­ciem ob‐ ci­n a ku­rze gło­wę, a po chwi­li, się­g ną w­szy do wor­k a, znów trzy­ma w rę­k u ży­we­g o,

gda­czą ­ce­g o pta­k a. „Ma­ło bra­k o­wa­ło, a i ja bym zo­ba­czył dia­bła!” – przy­zna­je de­le‐ gat LMiK. Do­p ie­ro po chwi­li uwal­n ia się od afry­k ań­skich uro­k ów, stwier­dza­ją c z uzna­n iem, że gdy idzie o sztu­k ę ilu­zji, li­be­ryj­scy cza­ro­dzie­je re­p re­zen­tu­ją wy­so­k i po­ziom. Jed­n ak mi­sja, ja­k ą po­wie­rzył Ma­k ar­czy­k o­wi za­rzą d LMiK w imie­n iu ca­łe‐ go spo­łe­czeń­stwa – zdo­by­cie pierw­szej po­sia­dło­ści za­mor­skiej dla Pol­ski – przed­sta‐ wia się ja­k o za­da­n ie nie mniej trud­n e, a mo­że i trud­n iej­sze niż wy­cią ­g nię­cie z pu‐ ste­g o wor­k a ży­wej ku­ry. Jesz­cze przed za­k oń­cze­n iem ma­g icz­n e­g o spek­ta­k lu ksią ­żę Ma­sa­qoy – przy­wód­ca

ple­mion z głę­bi lą ­du, naj­p o­waż­n iej­szy prze­ciw­n ik po­li­tycz­n y rzą ­du w sto­li­cy Li­be‐ rii, uwa­ża­n y za pre­ten­den­ta do tro­n u – za­p ro­sił pol­skie­g o go­ścia na spa­cer. Nad Mon­ro­wią wi­siał jak co dnia strasz­li­wy wil­g ot­n y upał. Mil­czą c, do­szli na brzeg oce‐ anu. „Pan wie, że umo­wa, ja­k ą Li­be­ria za­war­ła z Pol­ską , jest pierw­szą umo­wą za‐ war­tą na za­sa­dzie rów­n o­ści stron?” – upew­n ił się ksią ­żę i uśmie­cha­ją c się, do­dał:

„Am­ba­sa­do­rzy mo­carstw ko­lo­n ial­n ych tak dłu­g o bę­dą in­try­g o­wać w War­sza­wie, aż

ta umo­wa bę­dzie przez was ze­rwa­n a. Tu już in­try­g u­ją . Li­be­ria, choć ma­ła i sła­ba, przez sam fakt swo­je­g o ist­n ie­n ia prze­szka­dza ko­lo­n i­za­to­rom, bo udo­wad­n ia, że Mu­rzy­n i mo­g ą rzą ­dzić się sa­mi. Źle się rzą ­dzą , ale w ko­lo­n iach te rzą ­dy nie są lep‐ sze”. „A gdy­by ksią ż­ ę rzą ­dził?” – za­p y­tał Ma­k ar­czyk. „Sta­rał­bym się o więk­szą sa‐

mo­dziel­n ość, ale też by­ło­by… to sa­mo. Zmia­n a rzą ­du, praw­dzi­wa zmia­n a, mo­że na­stą ­p ić tyl­k o ze zmia­n ą ustro­ju. Sło­wem, tyl­k o re­wo­lu­cja spo­łecz­n a mo­g ła­by coś zmie­n ić”. De­le­g at Li­g i nie po­tra­fił ukryć za­sko­cze­n ia, sły­szą c tak wy­wro­to­wą de‐ kla­ra­cję w ustach wiel­k ie­g o afry­k ań­skie­g o feu­da­ła. „Ależ ksią ­żę, re­wo­lu­cja nie by‐ ła­by chy­ba w  in­te­re­sie księ­cia!” – za­wo­łał pra­wie. Ma­sa­qoy, by­wa­ły w  Eu­ro­p ie,

w  la­tach 1922–1930  kon­sul li­be­ryj­ski w  Niem­czech, przy­mru­żył swa­wol­n ie oko i  wy­ja­śnił: „Dla­te­g o utrzy­mu­ję cza­row­n i­k ów”. Szef pol­skiej de­le­g a­cji uśmiech­n ą ł się. Za­wsze lu­bił ja­sne sta­wia­n ie spra­wy. „Ma­ją c do wy­bo­ru per­fi­dię lub cy­n izm, 370

z dwoj­g a złe­g o wo­lę już cy­n izm” – przy­znał w du­chu . Ta po­ucza­ją ­ca wy­mia­n a zdań na pu­stej nada­tlan­tyc­k iej pla­ży mo­g ła w  za­mia‐ rach księ­cia Ma­sa­qoy słu­żyć je­dy­n ie przy­bli­że­n iu go­ścio­wi z da­le­k ie­g o kra­ju spe­cy‐

ficz­n ych pro­ble­mów Li­be­rii. Lecz nie trze­ba wiel­k iej prze­n i­k li­wo­ści, by do­strzec w niej rów­n ież bar­dzo kon­k ret­n e tre­ści: pierw­sze za­ry­sy przy­szłe­g o wspól­n e­g o pro‐ jek­tu. Oto de­le­g at Li­g i, nie owi­ja­ją c zbyt­n io w ba­weł­n ę, py­ta afry­k ań­skie­g o do­stoj‐ ni­k a, jak wy­ob­ra­ża so­bie swo­je rzą ­dy w Li­be­rii. To, rzecz ja­sna, ofer­ta, choć na ra‐ zie w nie­zo­bo­wią ­zu­ją ­cym, przy­p usz­cza­ją ­cym try­bie. I uzy­sku­je od­p o­wiedź wska­zu‐

ją ­cą , że ksią ­żę ja­k o wład­ca kra­ju ob­ję­te­g o spe­cjal­n ym pa­tro­n a­tem Rzecz­p o­spo­li­tej Pol­skiej był­by wła­ści­wym czło­wie­k iem na wła­ści­wym miej­scu.

Wkrót­ce po po­wro­cie wy­słan­n i­k ów Li­g i do kra­ju mi­n i­ster Beck uczest­n i­czył w  Ge­n e­wie w  po­sie­dze­n iu Li­g i Na­ro­dów, na któ­rym od­czy­ty­wa­n o dla no­ty­fi­k a­cji za­war­te ostat­n io umo­wy mię­dzy­n a­ro­do­we. I  usły­szał tam, nie do­wie­rza­ją c wła‐ snym uszom, że umo­wę ta­k ą za­war­ły wła­śnie „la Sérénis­si­me Re­p u­bli­k a Li­be­ryj‐ ska” i „la Sérénis­si­me Li­g a Mor­ska i Ko­lo­n ial­n a”. „Cze­g o tam nie by­ło, wza­jem­n a

wy­mia­n a kon­su­la­tów, dóbr kul­tu­ral­n ych, le­k a­rzy, osu­sza­n ie błot” – opo­wia­dał, śmie­ją c się, ale nie ukry­wa­ją c też iry­ta­cji, sze­fo­wi Biu­ra Per­so­n al­n e­g o i dy­rek­to­ro­wi 371

De­p ar­ta­men­tu Kon­su­lar­n e­g o Wik­to­ro­wi To­mi­ro­wi Drym­me­ro­wi

. Naj­wy­raź­n iej,

ko­men­to­wał po woj­n ie Drym­mer, w Li­be­rii są ­dzo­n o, że LMiK to ja­k ieś pań­stwo eu‐ ro­p ej­skie.

Praw­dę mó­wią c, ca­ła ta hi­sto­ria wy­g lą ­da na zmy­ślo­n ą , być mo­że z po­wo­du ja‐ kichś bli­żej nie­zna­n ych hi­sto­rycz­n ych roz­li­czeń w  krę­g u daw­n e­g o MSZ czy LMiK.

Jest nie­mal nie­p raw­do­p o­do­bne, aby Beck i je­den z je­g o naj­bliż­szych współ­p ra­cow‐ ni­k ów nie by­li in­for­mo­wa­n i na bie­żą ­co – choć istot­n ie ne­g o­cja­cje w Mon­ro­wii mia‐

ły cha­rak­ter po­uf­n y – o  tak do­n io­słych po­czy­n a­n iach pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych. Zwłasz­cza że o umo­wie han­dlo­wej z Li­be­rią , zwa­n ej cza­sem dla więk­sze­g o splen­do‐ ru pak­tem Simp­son-Ma­k ar­czyk (Cla­ren­zo Simp­son był li­be­ryj­skim se­k re­ta­rzem sta‐ nu), ćwier­k a­ły już wró­ble na da­chu pa­ła­cu Brüh­la, a wkrót­ce mia­ła o niej plot­k o‐ wać ca­ła War­sza­wa i  Pol­ska. Chy­ba bar­dziej praw­do­p o­do­bne, że mi­n i­ster i  je­g o

pod­wład­n y uda­wa­li na­wza­jem przed so­bą – i nie­wy­k lu­czo­n e, że przed ja­k i­miś oso‐ ba­mi po­stron­n y­mi – że nic im o no­wych ini­cja­ty­wach Li­g i w Afry­ce nie wia­do­mo. Nie mo­g ło bo­wiem po­wstać naj­mniej­sze po­dej­rze­n ie, że ist­n ie­je ja­k i­k ol­wiek zwią ‐ zek ko­lej­n ej eska­p a­dy Li­g i – i  jak się po pa­ru la­tach oka­za­ło, ko­lej­n ej po­raż­k i – z  rzą ­dem Rzecz­p o­spo­li­tej. W  rze­czy­wi­sto­ści MSZ, jak do­wo­dzą do­k u­men­ty

372

, nie

tyl­k o wie­dzia­ło, lecz tak­że ak­cep­to­wa­ło pla­n y Li­g i i czyn­n ie je wspie­ra­ło. W  grze o  Li­be­rię stro­n y gra­ły od po­czą t­k u zna­czo­n y­mi kar­ta­mi. W  pierw­szym roz­da­n iu Pol­ska otrzy­ma­ła od Li­be­ryj­czy­k ów moc­n e atu­ty. Po­la­k om obie­ca­n o

przede wszyst­k im wy­dzier­ża­wie­n ie grun­tu pod pięć­dzie­sią t plan­ta­cji, przy czym plan­ta­to­rom przy­zna­n o pra­wo wy­mie­n ia­n ia pol­skich to­wa­rów prze­my­sło­wych na su­row­ce po­zy­ski­wa­n e w  da­n ej oko­li­cy. Po­n ad­to ze­zwa­la­n o pol­skim przed­się­bior‐ stwom na utwo­rze­n ie w por­cie stre­fy wol­n o­cło­wej, zor­g a­n i­zo­wa­n ie że­g lu­g i ka­bo­ta‐ żo­wej wraz z klu­czo­wym wo­bec bra­k u dróg pra­wem wpły­wa­n ia w rze­k i oraz przy‐ zna­wa­n o pra­wo do po­szu­k i­wań geo­lo­g icz­n ych, w tym zło­ta i dia­men­tów. Klucz do Li­be­rii sta­n o­wi­ło jed­n ak nie zło­to, lecz owe plan­ta­cje, któ­re, jak spo­dzie­wa­n o się

w  Mon­ro­wii i  w  pol­skich ko­łach go­spo­dar­czych, mia­ły peł­n ić przede wszyst­k im funk­cję skle­p ów wy­mien­n ych i hur­tow­n i. Po­mysł, by za­ło­żyć je pod szyl­dem plan‐ ta­cji, da­wał uma­wia­ją ­cym się stro­n om szan­sę na roz­wi­n ię­cie i  zmo­n o­p o­li­zo­wa­n ie han­dlu we­wną trz kra­ju po­mi­mo obo­wią ­zu­ją ­ce­g o w  in­te­rio­rze bez­względ­n e­g o za‐ ka­zu han­dlo­wa­n ia przez ob­co­k ra­jow­ców. Ina­czej kup­cy an­g iel­scy i fran­cu­scy, mo‐ gą ­cy dzia­łać tyl­k o na wy­brze­żu atlan­tyc­k im, do­ma­g a­li­by się po­dob­n ych praw na 373

mo­cy klau­zu­li naj­wyż­sze­g o uprzy­wi­le­jo­wa­n ia . Dzię­k i umo­wie han­del wy­mien­n y miał być roz­li­cza­n y we­dług cen hur­to­wych w kra­ju eks­p or­te­ra – pol­scy im­p or­te­rzy

mie­li pła­cić za ka­wę czter­dzie­ści pro­cent mniej niż w Bra­zy­lii, ka­k ao wy­p a­da­ło ta‐ niej o czter­dzie­ści sie­dem pro­cent, a kau­czuk o dwa­dzie­ścia trzy pro­cent. Po­mi­mo tych za­chę­ca­ją ­cych per­spek­tyw re­zul­ta­ty mi­sji LMiK w Mon­ro­wii en­tu‐ zja­ści Pol­ski ko­lo­n ial­n ej przy­ję­li kwa­śno i wy­p o­mi­n a­li de­le­g a­tom Li­g i, że za­wie­ra‐

ją c z „kra­jem mu­rzyń­skim” zwy­k łą , a ra­czej w sto­sun­k ach afry­k ań­skich nie­zwy­k łą , bo na rów­n ych pra­wach stron opar­tą umo­wę han­dlo­wą , Rzecz­p o­spo­li­ta na­ra­zi­ła swój pre­stiż na szwank. W sfe­rach urzę­do­wych uwa­ża­n o, że z kra­ja­mi ta­k i­mi jak Li‐ be­ria pań­stwo o ran­dze mo­car­stwo­wej mo­że roz­ma­wiać z po­zy­cji co naj­mniej in spe

pro­tek­to­ra. Szcze­g ól­n e roz­g o­ry­cze­n ie wy­k a­zy­wa­li do­mnie­ma­n i kan­dy­da­ci na przy‐ szłe­g o gu­ber­n a­to­ra, któ­rych w  sa­mej War­sza­wie ujaw­n i­ło się już kil­k u, oraz ich krew­n i i zna­jo­mi, szy­k u­ją ­cy się do sze­rze­n ia cy­wi­li­za­cji na Czar­n ym Lą ­dzie i rzą ‐ dze­n ia „dzi­k i­mi”. „Mia­n o do mnie rów­n ież pre­ten­sje, że nie uzy­ska­łem baz dla na‐ szych ło­dzi pod­wod­n ych”

374

– wspo­mi­n ał z roz­ża­le­n iem Ma­k ar­czyk, współ­p ra­cow‐

nik MSZ, po­dróż­n ik i pi­sarz. Po­g ło­ski, że pierw­szą na­szą ko­lo­n ią mo­że być wła­śnie Li­be­ria, wy­wo­ła­ła w kra­ju kon­ster­n a­cję. „O tej nie­p od­le­g łej re­p u­bli­ce mu­rzyń­skiej wie­my, jak mó­wią Mu­rzy‐ ni, »bar­dzo za bar­dzo nic«” – jak to cel­n ie ują ł Ja­n usz Ma­k ar­czyk w swej ksią ż­ce 375

na­p i­sa­n ej po po­wro­cie z  li­be­ryj­skiej mi­sji . Był to kraj le­żą ­cy na ubo­czu świa­ta i Afry­k i, na mar­g i­n e­sie cy­wi­li­za­cji, a na­wet ko­lo­n ial­n ej po­li­ty­k i mo­carstw.

Sto­li­ca kra­ju, Mon­ro­wia, po­wsta­ła w po­ło­wie XIX wie­k u we­dług ame­ry­k ań­skich pro­jek­tów, a jej skrom­n e co praw­da gma­chy pu­blicz­n e i je­dy­n y ho­tel – przy sze­ro‐

kich uli­cach z  ubi­tej czer­wo­n ej zie­mi lub za­ra­sta­ją ­cych tra­wą , prze­ci­n a­ją ­cych się pod ką ­tem pro­stym – wznie­śli bu­dow­n i­czo­wie z  Ame­ry­k i. W  la­tach, gdy przy­by­li do Li­be­rii pol­scy ko­lo­n i­ści, zda­wa­ła się tkwić w od­wiecz­n ej ja­k iejś ab­n e­g a­cji i tro­p i‐ kal­n ej mar­two­cie. Wie­le z mu­ro­wa­n ych bu­dyn­k ów z cza­sów za­ło­że­n ia mia­sta ob­ró‐ ci­ło się w  ru­inę, na przed­mie­ściach wy­ro­sły ko­lo­n ie ohyd­n ych ba­ra­k ów z  fa­li­stej bla­chy. Miej­sco­wa elek­trow­n ia dzia­ła­ła przez trzy go­dzi­n y na do­bę, za­si­la­ją c nie‐ licz­n e w  mie­ście lam­p y elek­trycz­n e świa­tłem sła­bym i  nie­p ew­n ym. Po­li­cjant na głów­n ym skrzy­żo­wa­n iu cze­k ał go­dzi­n ę czy dwie w sło­n ecz­n ym skwa­rze na sa­mo‐

chód, któ­re­g o ru­chem mógł­by po­k ie­ro­wać. Nie by­ła na­to­miast Mon­ro­wia mia­stem sen­n ym. W dzień i noc sły­chać by­ło foks­tro­ty i tan­g a z ame­ry­k ań­skich płyt od­twa‐

rza­n ych na nie­zli­czo­n ych gra­mo­fo­n ach, wy­sta­wia­n ych przez wła­ści­cie­li przed pro­g i do­mów. Z tym mu­zycz­n ym ja­zgo­tem łą ­czy­ło się przy­p o­mi­n a­ją ­ce o chrze­ści­jań­skich obo­wią z­k ach bi­cie dzwo­n ów z  pa­ru dzie­sią t­k ów świą ­tyń dwu­dzie­stu dwóch róż‐ 376

nych wy­znań, ko­ścio­łów i sekt, głów­n ie pro­te­stanc­k ich . To szcze­g ól­n e na­si­le­n ie kul­tów re­li­g ij­n ych w mia­stecz­k u li­czą ­cym oko­ło dwu­n a­stu ty­się­cy miesz­k ań­ców sta‐

no­wi­ło spu­ści­znę z cza­sów, gdy Li­be­ria po­ja­wi­ła się na ma­p ach Afry­k i. Otóż po­wo‐ do­wa­n i uczu­cia­mi chrze­ści­jań­ski­mi ame­ry­k ań­scy abo­li­cjo­n i­ści uzna­li, że uwal­n ia‐

nym nie­wol­n i­k om na­le­ży uła­twić po­wrót do zie­mi przod­k ów i po­móc im urzą ­dzić tam no­we, god­n e ży­cie. W  la­tach dwu­dzie­stych XIX  wie­k u sta­ra­n iem Ame­ry­k ań‐ skie­g o To­wa­rzy­stwa Ko­lo­n i­za­cyj­n e­g o za­k u­p io­n o na wy­brze­żu Afry­k i Za­chod­n iej opo­dal uj­ścia rze­k i Świę­te­g o Paw­ła czter­n a­ście ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych grun­tów pod przy­szłą Li­be­rię. Nie­p od­le­g łość no­we­g o pań­stwa, któ­re po­czą t­k o­wo znaj­do­wa­ło się pod pa­tro­n a‐ tem ame­ry­k ań­skim, ogło­szo­n o w 1847 ro­k u, Sta­n y Zjed­n o­czo­n e uzna­ły je­g o su­we‐

ren­n ość pod­czas woj­n y se­ce­syj­n ej. W  Re­p u­bli­ce Li­be­ryj­skiej przy­ję­to kon­sty­tu­cję wzo­ro­wa­n ą na ame­ry­k ań­skiej. A tak­że ame­ry­k ań­ską fla­g ę, choć mia­ła ona w swej

wer­sji afry­k ań­skiej tyl­k o jed­n ą gwiazd­k ę. De­mo­k ra­cja li­be­ryj­ska znacz­n ie wy­p rze‐ dza­ła ów­cze­sną Eu­ro­p ę. W  Mon­ro­wii „pierw­szy lep­szy Mu­rzyn” mógł po­k le­p ać swe­g o pre­zy­den­ta po ra­mie­n iu lub na­wet „po­ło­żyć brud­n e, bo­se no­g i na je­g o biur‐ 377

ku” , zaś biu­ro­k ra­cja w eu­ro­p ej­skim sty­lu by­ła tam nie­zna­n a. Ale dzień ogło­sze­n ia nie­p od­le­g ło­ści wi­ta­ło w  Mon­ro­wii nie­wie­le po­n ad dwa ty­sią ­ce czar­n ych przy­by‐ szów z  Ame­ry­k i. Z  cza­sem licz­ba po­tom­k ów nie­wol­n i­k ów ame­ry­k ań­skich wzro­sła

do pięt­n a­stu–dwu­dzie­stu ty­się­cy, ni­g dy jed­n ak nie prze­k ro­czy­ła trzech–pię­ciu pro‐ cent ogó­łu lud­n o­ści kra­ju. Afro­a me­ry­k a­n ie – mó­wią ­cy o so­bie z du­mą fre­e born of

co­lo­red gen­tle­men i na­le­żą ­cy do je­dy­n ej le­g al­n ej Par­tii Praw­dzi­wych Wi­g ów – rzą ‐ dzi­li Li­be­rią i set­k a­mi ty­się­cy swo­ich miej­sco­wych po­bra­tym­ców twar­dą rę­k ą . Nie‐ mal od po­czą t­k u ist­n ie­n ia pań­stwa do­cho­dzi­ło re­g u­lar­n ie do bun­tów miej­sco­wych ple­mion prze­ciw­k o rzą ­do­wi w Mon­ro­wii, któ­re, w ra­zie ko­n iecz­n o­ści z po­mo­cą flo‐ ty ame­ry­k ań­skiej, tłu­mio­n o z ca­łą su­ro­wo­ścią .

Po­mi­mo swych licz­n ych ułom­n o­ści ustro­jo­wych i  ana­chro­n i­zmów po­li­tycz­n ych, bie­dy, cy­wi­li­za­cyj­n e­g o za­co­fa­n ia oraz sys­te­mo­wej dys­k ry­mi­n a­cji więk­szo­ści lud­n o‐ ści Li­be­ria za­cho­wa­ła swój naj­cen­n iej­szy atry­but: for­mal­n ą su­we­ren­n ość. Re­p u­bli‐ ka by­ła obok Etio­p ii i  Zwią z­k u Po­łu­dnio­wej Afry­k i jed­n ym z  trzech państw afry‐ kań­skich na­le­żą ­cych do Li­g i Na­ro­dów. Wcze­śniej, pod­czas I woj­n y świa­to­wej, na­le‐

ża­ła też do en­ten­ty – pod­p is jej pre­zy­den­ta wid­n ie­je pod trak­ta­tem wer­sal­skim. Na jej te­ry­to­rium do­szło na­wet do dzia­łań zbroj­n ych, oczy­wi­ście na nie­wiel­k ą ska­lę. Oto pew­n e­g o dnia w  1915  ro­k u w  po­bli­żu Mon­ro­wii po­ja­wił się nie­miec­k i okręt pod­wod­n y, któ­ry, aby po­skro­mić „mu­rzyń­ską bu­tę”, ostrze­lał z ar­ma­ty nad­brzeż­n ą sta­cję łą cz­n o­ści ka­blo­wej na­le­żą ­cą do Fran­cu­zów. W wy­n i­k u ka­n o­n a­dy zgi­n ą ł je‐

den z żoł­n ie­rzy li­be­ryj­skich. Po woj­n ie przy­mie­rza­n o się w Li­be­rii do ufun­do­wa­n ia, jak w  każ­dym kra­ju, mau­zo­leum nie­zna­n e­g o żoł­n ie­rza. Nie­ste­ty, oka­za­ło się to

z po­wo­dów za­sad­n i­czych nie­moż­li­we. Wszy­scy w Mon­ro­wii wie­dzie­li bo­wiem, jak na­zy­wa­ła się je­dy­n a ofia­ra woj­n y, a wie­le osób zna­ło po­le­g łe­g o oso­bi­ście.

Oprócz gro­bu nie­zna­n e­g o żoł­n ie­rza w Li­be­rii bra­k o­wa­ło też wie­lu in­n ych in­sty‐ tu­cji i urzą ­dzeń pu­blicz­n ych uwa­ża­n ych na ogół za po­ży­tecz­n e: ko­lei, lot­n isk, por‐

tów oraz, z wy­ją t­k iem sto­li­cy, pocz­ty, te­le­fo­n ów, te­le­g ra­fu i elek­trycz­n o­ści. Je­dy­n a bi­ta dro­g a pro­wa­dzą ­ca w  głą b kra­ju mia­ła nie­co po­n ad sto ki­lo­me­trów dłu­g o­ści. Do II woj­n y świa­to­wej nie ist­n ia­ła na­wet w mia­rę do­k ład­n a ma­p a re­p u­bli­k i. Mia­ła

na­to­miast Li­be­ria we­dług sza­cun­k ów oko­ło stu ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych po­wierzch­n i, nie­speł­n a mi­lion miesz­k ań­ców oraz „je­den z naj­g or­szych kli­ma­tów na

świe­cie” – ści­śle tro­p i­k al­n y, wil­g ot­n y, ze śred­n i­mi opa­da­mi rocz­n y­mi pię­cio­k rot­n ie wyż­szy­mi (trzy ty­sią ­ce sześć­set mi­li­me­trów) niż w War­sza­wie. Wśród afry­k ań­skich obie­ży­świa­tów zwa­n o ją w zwią z­k u z tym z re­spek­tem „gro­bem bia­łe­g o czło­wie­k a”.

Mia­ła też Li­be­ria re­k or­do­wo wy­so­k ie dłu­g i. Za­czę­to je za­cią ­g ać jesz­cze w  XIX wie­k u w  ban­k ach ame­ry­k ań­skich. W  re­zul­ta­cie w  la­tach dwu­dzie­stych XX wie­k u kraj zna­lazł się na kra­wę­dzi ban­k ruc­twa. Kre­dyt w  wy­so­k o­ści pię­ciu mi­lio­n ów udzie­lo­n y w  tym kry­tycz­n ym okre­sie przez Na­tio­n al Ci­ty Bank of New York za wsta­wien­n ic­twem kon­cer­n u opo­n iar­skie­g o Fi­re­sto­n e, któ­ry w za­mian uzy­skał kon‐ ce­sję na za­ło­że­n ie wiel­k iej plan­ta­cji kau­czu­k ow­ców, umoż­li­wił ko­lej­n ą re­struk­tu­ry‐ za­cję za­dłu­że­n ia i  nie­co po­p ra­wił stan bu­dże­tu. W  re­zul­ta­cie jed­n ak osta­tecz­n ie uza­leż­n ił wol­n ą „re­p u­bli­k ę mu­rzyń­ską ” od ka­p i­ta­łu ame­ry­k ań­skie­g o i Sta­n ów Zjed‐

no­czo­n ych. W do­dat­k u od 1932 ro­k u za­czę­ły się mno­żyć oskar­że­n ia, że naj­wyż­sze wła­dze kra­ju wy­k o­rzy­stu­ją pra­cę przy­mu­so­wą „dzi­k ich” współ­o­by­wa­te­li, a na­wet

trud­n ią się han­dlem ludź­mi, sprze­da­ją c ro­bot­n i­k ów por­tu­g al­skim plan­ta­to­rom z Fer­n an­do Po. Jed­n o­cze­śnie w ka­sie pań­stwo­wej po dwóch la­tach po otrzy­ma­n iu kre­dy­tu znów uka­za­ło się dno. W  re­zul­ta­cie na fo­rum Li­g i Na­ro­dów po­ja­wi­ła się

„spra­wa li­be­ryj­ska”. Na jej spra­woz­daw­cę wy­zna­czo­n o Pol­skę ja­k o kraj, któ­re­g o mo­car­stwa nie po­dej­rze­wa­ły o am­bi­cje ko­lo­n ial­n e i za­mia­ry wy­k o­rzy­sta­n ia oka­zji do re­a li­zo­wa­n ia wła­snych in­te­re­sów. To błęd­n e prze­k o­n a­n ie mia­ło po­cią ­g ną ć za so­bą nie­ocze­k i­wa­n e kon­se­k wen­cje. Jak słusz­n ie są ­dzi­ła od daw­n a więk­szość Li­be­ryj­czy­k ów, ich kraj był dla państw ko­lo­n ial­n ych so­lą w oku, a tak­że ko­ścią nie­zgo­dy. Wcie­le­n ie go do im­p e­rium an‐ giel­skie­g o czy fran­cu­skie­g o na­ru­szy­ło­by rów­n o­wa­g ę mię­dzy mo­car­stwa­mi w Afry‐

ce. Po­za tym spo­wo­do­wa­ło­by nie­p rzy­ja­zną i gwał­tow­n ą , być mo­że, re­a k­cję Sta­n ów Zjed­n o­czo­n ych. Li­g a Na­ro­dów po dłu­g ich de­li­be­ra­cjach i  na­ra­dach uzna­ła za­tem,

że Li­be­rię ja­k o kraj fi­n an­so­wo i  mo­ral­n ie upa­dły na­le­ży prze­k ształ­cić w  ro­dzaj wspól­n e­g o li­g o­we­g o pro­tek­to­ra­tu. Pla­n o­wa­n o mię­dzy in­n y­mi po­dzie­lić pań­stwo na trzy pro­win­cje i kil­k a­n a­ście okrę­g ów za­rzą ­dza­n ych wspól­n ie przez kra­jow­ców i za‐ gra­n icz­n ych eks­p er­tów, pod­dać Skarb Pań­stwa nad­zo­ro­wi mo­carstw, a na­wet zło‐ żyć pań­stwo­wą wła­dzę wy­k o­n aw­czą w rę­ce de­le­g a­ta Li­g i. Pro­jek­ty te, ja­k o jaw­n ie go­dzą ­ce w jej nie­p od­le­g łość, Li­be­ria od­rzu­ci­ła. Wkrót­ce jed­n ak po­ja­wi­ła się kon­cep­cja kom­p ro­mi­so­wa i bez­sprzecz­n ie ory­g i­n a‐

lna: so­ju­szu Li­be­rii z Pol­ską . Alian­su eko­n o­micz­n e­g o, po czę­ści tak­że po­li­tycz­n e­g o oraz, co wy­szło na jaw do­p ie­ro z cza­sem, woj­sko­we­g o. Jej au­to­rem był Le­on Sa­jo‐

us, Ha­itań­czyk, den­ty­sta z prak­ty­k ą w Pa­ry­żu, re­dak­tor cza­so­p i­sma „La Révue du Mon­de No­ir”, or­g a­n u ru­chu „Négri­tu­de” afir­mu­ją ­ce­g o kul­tu­rę czar­n ych, wy­traw­n y ne­g o­cja­tor i  po­li­tyk. Był też zwo­len­n i­k iem współ­dzia­ła­n ia państw rzą ­dzo­n ych przez czar­n o­skó­rych. Ja­k o oby­wa­te­lo­wi Ha­iti, zna­n e­g o w pol­skiej hi­sto­rii ja­k o San Do­min­g o, któ­re­g o ciem­n o­skó­ra lud­n ość w po­czą t­k ach XIX wie­k u wy­bi­ła się na nie‐ pod­le­g łość, miał o Pol­sce ja­k ie ta­k ie po­ję­cie; więk­sze niż ogół po­li­ty­k ów nie tyl­k o 378

afry­k ań­skich, lecz tak­że eu­ro­p ej­skich. A na­wet, jak za­p ew­n ia­ła pol­ska pra­sa , pe‐ wien sen­ty­ment wo­bec kra­ju, ską d po­cho­dzi­li przod­k o­wie – żoł­n ie­rze Le­g ii, któ­rzy

po­że­n i­li się z miesz­k an­k a­mi wy­spy – nie­ma­łej licz­by Ha­itań­czy­k ów. Je­sie­n ią 1933 ro­k u dok­tor Sa­jo­us wy­ru­szył do Pol­ski. Oglą ­da­ją c z okna po­cią ­g u zbli­ża­ją ­ce­g o się do War­sza­wy cha­ty kry­te sło­mą , nędz­n e mia­stecz­k a, błot­n i­ste dro‐ gi, sza­chow­n i­cę pu­stych pól, nad któ­ry­mi snu­ły się ni­skie chmu­ry – wi­do­k i tak róż‐ ne od zna­n ej mu Fran­cji – umac­n iał się w  prze­k o­n a­n iu, że je­g o da­le­k o­wzrocz­n y

plan jest słusz­n y, a mo­że oka­zać się zba­wien­n y. Na pierw­szy rzut oka by­ło ja­sne, że ten sza­ry, mgli­sty kraj na krań­cach Eu­ro­p y roz­p acz­li­wie po­trze­bu­je ta­n ich su‐ row­ców. Jed­n o­cze­śnie nie od­zna­czał się on żad­n y­mi do­strze­g al­n y­mi zna­mio­n a­mi mo­car­stwa ko­lo­n ial­n e­g o. Po­n ad­to li­be­ryj­ski emi­sa­riusz chciał, jak się zda­je, wie‐ rzyć, że Pol­ska, któ­ra od­zy­ska­ła nie­daw­n o nie­p od­le­g łość, po­tra­fi usza­n o­wać i do­ce‐

nić dą ­że­n ia Li­be­rii do za­cho­wa­n ia wol­n o­ści oraz uchro­n ić ją od „ośmior­n i­co­we­g o uści­sku”, ja­k i cze­k ał­by „czar­n ą re­p u­bli­k ę” w  ra­zie re­a li­za­cji pla­n ów Li­g i Na­ro‐ dów

379

. Co wię­cej, po­mny, że część le­g io­n i­stów prze­szła na Ha­iti na stro­n ę po‐

wstań­ców, miał na­dzie­ję, że Po­la­cy, wcią ż wier­n i swym de­mo­k ra­tycz­n ym i bun­tow‐ ni­czym ide­a łom, a w szcze­g ól­n o­ści we­zwa­n iu „za wol­n ość na­szą i wa­szą ”, po­mo­g ą Li­be­rii oprzeć się im­p e­ria­li­zmo­wi, głów­n ie ame­ry­k ań­skie­mu.

Nie był w tym od­osob­n io­n y. Echa XIX-wiecz­n ych pol­skich po­wstań wcią ż, jak się oka­za­ło, bu­dzi­ły w epo­ce ko­lo­n ial­n ej pe­wien od­dźwięk wśród elit na­ro­dów pod­bi‐ tych lub uza­leż­n io­n ych. Pa­rę mie­się­cy po za­war­ciu umo­wy mię­dzy rzą ­dem li­be­ryj‐ skim a LMiK „The Da­ily Gu­a r­dian”, ga­ze­ta z Fre­etown w Sier­ra Le­one, opu­bli­k o­wa‐

ła ar­ty­k uł, w  któ­rym wspo­mnia­n o z  sa­tys­fak­cją , że choć Li­be­ria jest po­tę­p ia­n a w Li­dze Na­ro­dów, to jed­n ak co naj­mniej jed­n o ze świa­to­wych mo­carstw „wy­cho­dzi jej na­p rze­ciw i obie­cu­je jej mo­ral­n e wspar­cie w Ge­n e­wie i po­moc fi­n an­so­wą w za‐ 380

mian za pew­n e kon­ce­sje” . W kra­ju o szcze­g ól­n ych ocze­k i­wa­n iach Li­be­rii wo­bec Pol­ski pi­sa­n o rzad­k o i bez en­tu­zja­zmu. W mar­cu 1937 ro­k u „Ilu­stro­wa­n y Ku­rier Co‐ dzien­n y” za­mie­ścił jed­n ak ar­ty­k uł, w  któ­rym przy­to­czo­n o za­dzi­wia­ją ­cą opi­n ię pew­n e­g o se­n a­to­ra z  fran­cu­skiej Gu­a da­lu­p e. Otóż Achil­le Re­n é-Bo­isneuf twier­dził, że „zmar­twych­wsta­n ie” Pol­ski po roz­bio­rach na­p a­wa Afry­k a­n ów na­dzie­ją na wy‐

zwo­le­n ie ich kon­ty­n en­tu. „Czar­n i spo­dzie­wa­ją się zna­leźć w Pol­sce da­le­k ie­g o, ale po­tęż­n e­g o opie­k u­n a z gło­sem w Li­dze Na­ro­dów i za­wsze go­to­we­g o do obro­n y uci‐ śnio­n ych” – miał do­wo­dzić se­n a­tor. Edward Li­g oc­k i, au­tor ar­ty­k u­łu, prze­k o­n y­wał ze swej stro­n y, że Pol­ska by­ła go­to­wa za­p ro­p o­n o­wać nad­rzęd­n e, mo­ral­n e roz­wią ‐ za­n ia „pro­ble­mu ko­lo­n ial­n e­g o”, a mia­n o­wi­cie stwo­rze­n ie „przy­ja­znych pro­tek­to­ra‐ 381

tów ko­lo­n ial­n ych” . W War­sza­wie w peł­n i do­ce­n io­n o szan­se, ja­k ie stwa­rza­ły ofer­ty li­be­ryj­skie dla na‐ szej po­li­ty­k i ko­lo­n ial­n ej, ale su­g e­stie, że Pol­ska mo­g ła­by wcie­lić się przy tej oka­zji w  chlub­n ą ro­lę „Chry­stu­sa Na­ro­dów”, wzbu­dzać mu­sia­ły am­bi­wa­lent­n e uczu­cia. W ra­dy­k al­n ym sce­n a­riu­szu ozna­cza­ło to, że Po­la­cy po­win­n i sta­n ą ć na cze­le re­wo‐

lu­cji an­ty­k o­lo­n ial­n ej nie tyl­k o w Li­be­rii, lecz tak­że w in­n ych kra­jach Afry­k i, a mo­że i na ca­łym świe­cie. Nie by­ła to per­spek­ty­wa zbyt po­cią ­g a­ją ­ca. Za­rów­n o dzia­ła­cze ko­lo­n ial­n i, jak i wła­dza pań­stwo­wa, i wie­lu zwy­k łych oby­wa­te­li pra­g nę­li, by II RP sta­ła się peł­n o­p raw­n ym mo­car­stwem ko­lo­n ial­n ym opar­tym na prze­k o­n a­n iu o su‐ pre­ma­cji bia­łej ra­sy i so­lid­n ym ogni­wem re­a l­n e­g o ła­du świa­to­we­g o, a nie je­g o bu‐

rzy­cie­lem. Nie­mniej jed­n ak w pa­ła­cu Brüh­la są ­dzo­n o, że de­k la­ra­cje o po­sza­n o­wa‐ niu aspi­ra­cji wol­n o­ścio­wych, a  tak­że in­te­re­sów go­spo­dar­czych lu­dów ko­lo­ro­wych mo­g ą stać się kar­tą prze­tar­g o­wą w sta­ra­n iach o ko­lo­n ie. Nie cho­dzi­ło, rzecz ja­sna, o spon­so­ro­wa­n ie ja­k ichś dą ­żeń wy­wro­to­wych, lecz o udzie­le­n ie przy­ja­znej pro­tek‐ cji kra­jom for­mal­n ie nie­p od­le­g łym, lecz za­g ro­żo­n ym przez mo­car­stwa, ta­k im jak

Li­be­ria, Ha­iti czy Abi­sy­n ia. Dla tej kon­cep­cji Piotr Pu­chal­ski, je­den z  dzi­siej­szych ba­da­czy, ukuł na­zwę „ko­lo­n ia­lizm pro­me­tej­ski”

382

– przez ana­lo­g ię do „ru­chu pro‐

me­tej­skie­g o”, po­li­tycz­n ie i ma­te­rial­n ie wspie­ra­ją ­ce­g o na­ro­dy ujarz­mio­n e przez Ro‐ sję bol­sze­wic­k ą .

Dzię­k i wi­zy­cie dok­to­ra Sa­jo­usa rok 1934  przy­n iósł, jak­k ol­wiek głów­n ie na pa‐ pie­rze, sza­lo­n y roz­wój sto­sun­k ów pol­sko-li­be­ryj­skich. Po pod­p i­sa­n iu wio­sną umo‐

wy han­dlo­wej w Mon­ro­wii w le­cie ma­jor Mie­czy­sław Fu­lar­ski uzgod­n ił z dok­to­rem Sa­jo­usem w Pa­ry­żu za­sa­dy po­szu­k i­wa­n ia i eks­p lo­a ta­cji li­be­ryj­skie­g o zło­ta i in­n ych cen­n ych krusz­ców. Mia­ły one aż w sześć­dzie­się­ciu pro­cen­tach przy­p a­dać Po­la­k om. We wrze­śniu zaś przy­był do War­sza­wy se­k re­tarz Simp­son, by pod­p i­sać do­dat­k o­wy taj­n y pro­to­k ół do umo­wy z  Mon­ro­wii, na­zy­wa­n ej już zresz­tą „trak­ta­tem przy­jaź‐

ni”. Aneks upraw­n iał LMiK mię­dzy in­n y­mi do prze­ję­cia kon­tro­li nad sto­sun­k a­mi Li‐ be­rii z  fir­mą Fi­re­sto­n e i  ure­g u­lo­wa­n ia z  nią kwe­stii li­be­ryj­skiej po­życz­k i, a  tak­że mię­dzy in­n y­mi do eks­p lo­a to­wa­n ia te­re­n ów pod lot­n i­ska. O po­sta­n o­wie­n iach anek‐

su krą ­ży­ły róż­n e fan­ta­stycz­n e po­g ło­ski, z któ­rych nie­k tó­re oka­za­ły się praw­dzi­we. Tak więc Pol­sce po­wie­rzo­n o zor­g a­n i­zo­wa­n ie woj­sko­wej ochro­n y gra­n ic Li­be­rii, któ­re do­tą d w prak­ty­ce w ogó­le nie by­ły kon­tro­lo­wa­n e, co po­zba­wia­ło kraj znacz‐

nej czę­ści do­cho­dów z ceł. Szcze­g ól­n ie do­tkli­wy dla chu­de­g o bu­dże­tu pań­stwa był prze­myt nie­le­g al­n ie wy­do­by­wa­n e­g o zło­ta, w  czym spe­cja­li­zo­wa­li się Ho­len­drzy. Po­n ad­to uzgod­n io­n o, że zo­sta­n ie sfor­mo­wa­n y ba­ta­lion li­be­ryj­skie­g o woj­ska, któ­re‐ go ka­drę bę­dą szko­lić pol­scy ofi­ce­ro­wie. In­n e taj­n e po­sta­n o­wie­n ie da­wa­ło Pol­sce w ra­zie wy­bu­chu woj­n y w Eu­ro­p ie pra­wo do zwer­bo­wa­n ia stu ty­się­cy Li­be­ryj­czy‐ ków i wcie­le­n ia ich w sze­re­g i woj­ska pol­skie­g o. W Mon­ro­wii po­wstać zaś miał Bank 383

Emi­syj­n y z ka­p i­ta­łem za­ło­ży­ciel­skim stu ty­się­cy zło­tych

. Wi­zy­tę se­k re­ta­rza Simp‐

so­n a uświet­n ił raut z  udzia­łem sa­me­g o mar­szał­k a Pił­sud­skie­g o. Gość z  Afry­k i nie do­my­ślał się z pew­n o­ścią , że na biur­k o je­g o go­spo­da­rza, mi­n i­stra Bec­k a, tra­fił wła‐ śnie w po­ło­wie wrze­śnia do­k u­ment, w któ­rym prze­wi­dy­wa­n o – ja­k o cel wspól­n e­g o taj­n e­g o przed­się­wzię­cia MSZ, Li­g i i wy­wia­du woj­sko­we­g o – „opa­n o­wa­n ie cał­k o­wi‐ tej wła­dzy w Li­be­rii z za­cho­wa­n iem for­mal­n ej su­we­ren­n o­ści te­g o kra­ju”

384

.

Na ra­zie, jak moż­n a by­ło mnie­mać, zo­stał przy­g o­to­wa­n y grunt pod owoc­n ą współ­p ra­cę. Na bar­k ach kil­k u­n a­stu Po­la­k ów, któ­rzy z  ra­mie­n ia LMiK kró­cej lub dłu­żej miesz­k a­li w Li­be­rii w la­tach 1934–1938 – w więk­szo­ści, nie ma co ukry­wać,

agen­tów wy­wia­du – spo­czę­ło brze­mię od­p o­wie­dzial­n o­ści za lep­szą przy­szłość Rzecz­p o­spo­li­tej. Po współ­p ra­cy po­li­tycz­n ej i go­spo­dar­czej z Po­la­k a­mi spo­ro obie­cy‐ wa­li so­bie tak­że Li­be­ryj­czy­cy. Ich na­dzie­ja, że dzię­k i kra­jo­wi, któ­ry nie spla­mił się pod­bo­ja­mi ko­lo­n ial­n y­mi, mo­g ą choć w czę­ści uwol­n ić się od fa­tal­n e­g o uza­leż­n ie­n ia

od Sta­n ów Zjed­n o­czo­n ych, sta­n o­wi­ła po­waż­n y ka­p i­tał. „W pierw­szym okre­sie […] pa­trzo­n o na nas w  Li­be­rii ja­k o na ja­k ichś in­n ych »bia­łych«, któ­rzy z  Mu­rzy­n a­mi chcą po­stę­p o­wać na sto­p ie rów­n o­ści. Da­wa­ło to nam ko­lo­sal­n y kre­dyt i  za­ufa‐ nie”

385

– twier­dził Ma­k ar­czyk. Na­le­ża­ło te­raz umo­wy oraz anek­sy jaw­n e i taj­n e wy‐

peł­n ić ży­wą tre­ścią . Da­le­k o­sięż­n e pla­n y – obej­mu­ją ­ce mię­dzy in­n y­mi bu­do­wę ko‐ lei, dróg, por­tu w Mon­ro­wii, ko­p alń rud me­ta­li ze szcze­g ól­n ym na­ci­skiem na zło­to, otwar­cie sta­łej li­n ii że­g lu­g o­wej Gdy­n ia–Mon­ro­wia oraz po­łą ­cze­n ia lot­n i­cze­g o z War­sza­wy przez Da­k ar – mia­ły zo­stać urze­czy­wist­n io­n e, jak fan­ta­zjo­wa­li dzia­ła‐ cze Li­g i, dzię­k i pol­skie­mu ka­p i­ta­ło­wi i  przed­się­bior­czym pol­skim jed­n ost­k om. Na

po­czą ­tek trze­ba by­ło za­ją ć się jed­n ak co­dzien­n ym ży­ciem ko­lo­n ial­n ym. Pro­za­icz‐ nym za­k ła­da­n iem fak­to­rii han­dlo­wych i plan­ta­cji, bu­do­wą łusz­czar­n i i pa­lar­n i ka‐ wy oraz przede wszyst­k im – han­dlem. Przy­k ład mia­ła dać tu sa­ma LMiK.

Ame­ry­k ań­scy fun­da­to­rzy pierw­szej re­p u­bli­k i afry­k ań­skiej w XIX wie­k u ku­p i­li od miej­sco­wych wład­ców szmat zie­mi pod Mon­ro­wię za sześć musz­k ie­tów, be­czuł­k ę pro­chu, dru­g ą pa­cior­k ów, sześć prę­tów że­la­znych, dwie pacz­k i ty­to­n iu, dwa­n a­ście

ły­żek, wi­del­ców i no­ży, pacz­k ę gwoź­dzi oraz pew­n ą ilość ga­lan­te­rii i tka­n in. W la‐ tach, gdy w  Li­be­rii po­ja­wi­li się Po­la­cy, o  tak ko­rzyst­n ych trans­a k­cjach mo­wy już

być nie mo­g ło. W głę­bi afry­k ań­skiej głu­szy szkla­n e pa­cior­k i i mo­sięż­n y drut na­dal osią ­g a­ły jesz­cze w mia­rę do­bre ce­n y, ale na wy­brze­żu mię­dzy eu­ro­p ej­ski­mi przed‐ się­bior­stwa­mi ku­p iec­k i­mi trwa­ła za­cię­ta wal­k a kon­k u­ren­cyj­n a. W Wa­ter Si­de, han‐ dlo­wej dziel­n i­cy Mon­ro­wii, obok mno­g o­ści skle­p i­k ów „mu­rzyń­skich” i  hin­du­skich wzno­si­ły się są ­sia­du­ją ­ce ze so­bą mu­ro­wa­n e lub be­to­n o­we gma­chy do­mów to­wa­ro‐ wych i skła­dów wiel­k ich firm han­dlo­wych z Ame­ry­k i i Eu­ro­p y. Oprócz kra­jów ko­lo‐ nial­n ych za­ło­ży­li tu swe fi­lie kup­cy ze Szwaj­ca­rii i Czech. Wszyst­k ie te pla­ców­k i sta‐ ra­ły się mieć w  sprze­da­ży to­war moż­li­wie naj­lep­szy i  naj­tań­szy. Niem­cy z  fir­my Wo­er­man­n a, któ­rzy w swo­im cza­sie rzu­ca­li w Ka­me­ru­n ie kło­dy pod no­g i Szolc-Ro‐ go­ziń­skie­mu, sprze­da­wa­li swe pro­duk­ty naj­wyż­szej na ogół ja­k o­ści, o dzie­sięć–dwa‐

dzie­ścia pro­cent ta­n iej  niż w  Niem­czech. Zresz­tą „wszy­scy prze­ści­g a­li się, by swej 386

czar­n ej klien­te­li naj­le­p iej do­g o­dzić” , a kon­k u­ren­tów prze­chy­trzyć i utrą ­cić. O po‐ wstrzy­ma­n ie Po­la­k ów, któ­rzy po­ja­wi­li się na ryn­k u li­be­ryj­skim w 1935 ro­k u na po‐

kła­dzie stat­k u s/s „Po­znań” z ła­dow­n ia­mi peł­n y­mi to­wa­rów z pol­skich fa­bryk, za‐ gra­n icz­n i kon­k u­ren­ci nie mu­sie­li się jed­n ak zbyt­n io mar­twić. Jak twier­dził po la‐

tach Ka­mil Gi­życ­k i, jed­n a z  naj­waż­n iej­szych po­sta­ci ko­lo­n ial­n ej ak­cji li­be­ryj­skiej, 387

or­g a­n i­za­to­rzy i udzia­łow­cy owe­g o rej­su „utrą ­ci­li się” sa­mi

.

Je­dy­n a w la­tach trzy­dzie­stych bi­ta, „rzą ­do­wa” dro­g a w głę­bi kra­ju pro­wa­dzi­ła ze sto­li­cy w  kie­run­k u gra­n i­cy z  Gwi­n eą Fran­cu­ską . Pro­fe­so­ro­stwo Hir­schle­ro­wie po‐ dró­żu­ją ­cy ku­p io­n ą za pie­n ią ­dze Li­g i no­wą cię­ża­rów­k ą Syn­dy­k a­tu Pol­skie­g o po­dzi‐ wia­li z ka­bi­n y cią ­g ną ­ce się po obu stro­n ach trak­tu prze­p ięk­n e la­sy pal­mo­we o gę‐

stym po­szy­ciu i  pniach po­łą ­czo­n ych lia­n a­mi, okry­tych ogrom­n y­mi kwit­n ą ­cy­mi stor­czy­k a­mi i zie­lo­n y­mi pa­ra­so­la­mi na­drzew­n ych pa­p ro­ci. Po trzech go­dzi­n ach jaz‐ dy po obu stro­n ach dro­g i do­strze­g li nie­wiel­k ie drew­n ia­n e ta­bli­ce z na­p i­sem „In­te‐ rior”. Cię­ża­rów­k a mi­ja­ła wła­śnie gra­n i­cę mię­dzy li­czą ­cym kil­k a­dzie­sią t ki­lo­me­trów sze­ro­k o­ści pa­sem nad­brzeż­n ym a wnę­trzem kra­ju, do któ­re­g o – jak pod­k re­ślał nie bez za­do­wo­le­n ia lwow­ski zoo­log – „oby­wa­te­le Rzecz­p o­spo­li­tej Pol­skiej, ja­k o bez‐ piecz­n i pod wzglę­dem ko­lo­n ial­n o-su­row­co­wym, ma­ją wstęp bez wszel­k ich trud­n o‐ ści. Na­to­miast oby­wa­te­le po­tęż­n ych im­p e­riów ko­lo­n ial­n ych mu­szą się sta­rać o spe‐ 388

cjal­n e ze­zwo­le­n ia na wjazd do te­g o tro­p i­k al­n e­g o se­za­mu” . In­te­rior li­be­ryj­ski, ów „świat, przed oczy­ma wie­lu Eu­ro­p ej­czy­k ów za­k ry­ty”, był nie tyl­k o dla nich „za­k ry‐ ty”, ale co szcze­g ól­n ie bo­le­sne, nie­do­stęp­n y dla ja­k iej­k ol­wiek ich dzia­łal­n o­ści han‐

dlo­wej. Ten wy­ją t­k o­wy, nad­zwy­czaj­n y przy­wi­lej przy­zna­n o Po­la­k om. Pierw­szy pol­ski sklep w li­be­ryj­skim in­te­rio­rze – i je­dy­n y w ogó­le w głę­bi kra­ju – urzą ­dzo­n o w „Ni­n i-Bo­lo­mo”, wiel­k iej, kry­tej pal­mo­wy­mi li­śćmi tu­byl­czej cha­cie na plan­ta­cji Edwar­da Ja­n u­sze­wi­cza. W jej wnę­trzu usta­wio­n o la­dę, wa­g i i pół­k i pra‐ wie wy­łą cz­n ie pol­ski­mi to­wa­ra­mi „dość ob­fi­cie za­ło­żo­n e”, obok z god­n ą mi­n ą urzę‐ do­wał ka­sjer za­p i­su­ją ­cy wpły­wy ka­so­we ko­p io­wym ołów­k iem, da­lej, od­dzie­lo­n y prze­p ie­rze­n iem, mie­ścił się ma­g a­zyn. Fu­ro­rę wśród miej­sco­wych ele­g an­tek ro­bi­ły

w Ni­n i-Bo­lo­mo tek­sty­lia łódz­k ie – pod wzglę­dem de­se­n i i ko­lo­ru utrzy­ma­n e w gu‐ ście „mu­rzyń­skim”, ład­n e, choć krzy­k li­we – oraz rów­n ież z Ło­dzi po­cho­dzą ­ce ozdo‐ by, jak na przy­k ład gu­stow­n e bran­so­le­ty na no­g ę. Kon­tro­wer­sje wzbu­dzi­ły na­to‐

miast nie­bie­skie ema­lio­wa­n e na­czy­n ia bla­sza­n e z jed­n ym uchem, któ­re w licz­bie aż pię­ciu­set przy­wiózł do Afry­k i sta­tek „Po­znań”. Uży­wa­n e w  in­te­rio­rze ja­k o garn­k i do go­to­wa­n ia, w  Mon­ro­wii re­k la­mo­wa­n o zgod­n ie z  istot­n ym ich prze­zna­cze­n iem ja­k o noc­n i­k i. W obu przy­p ad­k ach w oczach wie­lu po­ten­cjal­n ych klien­tów dys­k wa‐ li­fi­k o­wał je brak po­k ryw­k i. Obie­ca­n o do­słać je póź­n iej. Wy­sła­n ie na re­k o­n e­sans do por­tów Afry­k i Za­chod­n iej stat­k u z kra­jo­wy­mi to­wa‐ ra­mi jesz­cze w owym 1934 ro­k u, któ­ry na fa­li pak­tu z Li­be­rią miał się stać prze­ło‐

mo­wą da­tą w pol­skiej eks­p an­sji ko­lo­n ial­n ej, by­ło oso­bi­stą am­bi­cją ge­n e­ra­ła Dre‐ sze­ra. Sta­tek o po­jem­n o­ści dwóch ty­się­cy ton wy­czar­te­ro­wa­ła Li­g a od Że­g lu­g i Pol‐

skiej. Na­le­ża­ło jesz­cze za­p eł­n ić go to­wa­ra­mi. Jed­n a­k że „świat prze­my­sło­wy nie ujaw­n ił zro­zu­mie­n ia dla za­g ad­n ie­n ia eks­p an­sji go­spo­dar­czej w  Afry­ce, sta­wia­ją c nie­jed­n o­k rot­n ie spra­wę na płasz­czyź­n ie nor­mal­n ej trans­a k­cji han­dlo­wej, przy któ‐ rej chciał wi­dzieć w Li­dze stro­n ę ku­p u­ją ­cą ”

389

. Ko­ła go­spo­dar­cze – jak przy­p usz­cza‐

no, zde­mo­ra­li­zo­wa­n e udzie­la­n y­mi wów­czas eks­p or­te­rom sub­sy­dia­mi wy­wo­zo­wy­mi – zlek­ce­wa­ży­ły nie­p o­wta­rzal­n ą szan­sę pro­mo­cji Pol­ski oraz swych pro­duk­tów w  Afry­ce i  z  cen to­wa­rów do­star­cza­n ych na sta­tek scho­dzić nie za­mie­rza­ły. Osta‐ tecz­n ie ła­dow­n ie „Po­zna­n ia” uda­ło się za­p eł­n ić do­p ie­ro pod ko­n iec ro­k u. W ostat‐ nich dniach grud­n ia 1934  ro­k u sta­tek wy­p ły­n ą ł z  Gdy­n i w  swój pio­n ier­ski rejs. W  po­ło­wie stycz­n ia na tra­wer­sie Da­k a­ru do­strze­g ły go okrę­ty fran­cu­skie. Mo­car‐ stwa ko­lo­n ial­n e re­a go­wa­ły aler­g icz­n ie, gdy szło o in­te­re­sy han­dlo­we, na­wet na ta‐ kie na wpół ama­tor­skie przed­się­wzię­cia jak rejs nie­wiel­k ie­g o pol­skie­g o stat­k u.

Fran­cu­ski gu­ber­n a­tor ge­n e­ral­n y wy­słał do wszyst­k ich por­tów za­chod­n io­a fry­k ań‐ skich alar­mu­ją ­cy ka­blo­g ram: „Pol­ski pi­rat znaj­du­je się na wo­dach afry­k ań­skich! Nie wpusz­czać go do por­tów, nie za­wie­rać żad­n ych trans­a k­cji”

390

. Kon­k u­ren­ci rze‐

czy­wi­ście da­li się we zna­k i kup­com z „Po­zna­n ia”. Jak się wkrót­ce oka­za­ło, oba­wy i prze­stro­g i fran­cu­skie­g o gu­ber­n a­to­ra by­ły jed­n ak zde­cy­do­wa­n ie na wy­rost. Pol­ski duch pio­n ier­ski szyb­k o bo­wiem przy­g asł. Ża­den in­n y sta­tek han­dlo­wy pod bia­łoczer­wo­n ą ban­de­rą przed II woj­n ą świa­to­wą w ten re­jon świa­ta już się nie za­p u­ścił, jak­k ol­wiek trze­ba wspo­mnieć, że w  dru­g iej po­ło­wie lat trzy­dzie­stych za­wią ­za­n o w  kra­ju spół­k ę „Za­mor­ski Export–Im­p ort” do han­dlu z  Afry­k ą Za­chod­n ią , któ­ra wy­sy­ła­ła tam akwi­zy­to­rów. Jej udzia­łow­ca­mi by­ły mię­dzy in­n y­mi „Plu­ton”, „E. We‐ 391

del”, BGK, fir­ma „Grze­sie­wicz” oraz za­k ła­dy włó­k ien­n i­cze Szaj­bler&Groh­man . „Po­znań” za­k o­twi­czył w Mon­ro­wii 19 stycz­n ia 1934 ro­k u, przy­wo­żą c wiel­k i wy‐ bór naj­roz­ma­it­szych dóbr z  pol­skich fa­bryk: my­dło, ce­ment, tka­n i­n y ba­weł­n ia­n e, koł­dry, chust­k i na gło­wę, bie­li­znę mę­ską , że­la­zo han­dlo­we, gwoź­dzie, na­czy­n ia ema­lio­wa­n e, sól, cu­k ier, ce­ment, ga­lan­te­rię, kon­ser­wy. W Li­be­rii to­wa­ry te tra­fi­ły

głów­n ie do ma­g a­zy­n ów i skle­p ów Syn­dy­k a­tu Pol­skie­g o w Mon­ro­wii i Ni­n i-Bo­lo­mo. Wie­lu czar­n ych klien­tów mia­ło oka­zję po raz pierw­szy na­być pol­skie pro­duk­ty, co wśród na­szych ko­lo­n i­za­to­rów przy­ję­to nie tyl­k o z ku­p iec­k ą sa­tys­fak­cją , lecz tak­że z pew­n ym roz­rzew­n ie­n iem. „Na­p eł­n ia nas ra­do­ścią wi­dok be­re­tu pol­skie­g o na gło‐ wie czar­n e­g o lub gar­n ek, w  któ­rym so­bie stra­wę miesz­k a­n iec bu­szu go­tu­je, […] dzi­siej­sza pra­ca Syn­dy­k a­tu jest tyl­k o pew­n ą pró­bą , któ­ra jed­n ak wy­k a­za­ła, że tak sa­mo do­brze, je­śli nie le­p iej, mo­że mu­rzyn spać pod pol­skim ko­cem, cho­dzić w ko‐

392

szu­li pol­skiej, uży­wać so­li pol­skiej” . Jak twier­dzo­n o w re­la­cjach z rej­su, fracht po‐ zo­sta­wio­n y w  Li­be­rii roz­p rze­da­n o w  cią ­g u dwóch mie­się­cy, a  po­zo­sta­ły ła­du­n ek, z wy­ją t­k iem so­li, ulo­k o­wa­n o na ryn­k ach Gha­n y, Sier­ra Le­one, To­g o i Ni­g e­rii. Wio‐ sną „Po­znań” po­wró­cił do Gdy­n i z  ty­sią ­cem sze­ściu­set to­n a­mi orzesz­k ów pal­mo‐ wych i ziar­n a ka­k a­owe­g o. Z cza­sem po­ja­wi­ły się jed­n ak po­g ło­ski, że je­g o mi­sja nie by­ła tak wiel­k im suk­ce­sem, jak ją na po­czą t­k u przed­sta­wia­n o. Do­ty­czy to na przy­k ład ce­men­tu, któ­ry w Afry­ce sprze­da­wa­n o wów­czas w pięć‐

dzie­się­cio­fun­to­wych – czy­li o stan­dar­do­wej wa­dze przy­p a­da­ją ­cej na jed­n e­g o tra­g a‐ rza – wor­k ach pa­p ie­ro­wych z war­stwą fo­lii alu­mi­n io­wej chro­n ią ­cą przed za­wil­g o‐

ce­n iem. „Po­znań” przy­wiózł go w dwu­stucz­ter­dzie­sto­k i­lo­g ra­mo­wych becz­k ach, któ‐ rych w  kra­ju po­zba­wio­n ym dróg nie da­ło się trans­p or­to­wać. Przy pró­bie zaś ich otwar­cia i prze­p a­k o­wa­n ia w afry­k ań­skim kli­ma­cie ce­ment, rzecz ja­sna, ka­mie­n iał.

Spo­re by­ło za­in­te­re­so­wa­n ie pol­ską so­lą do chwi­li, gdy do­wie­dzia­n o się, że cho­dzi o sól w ka­wał­k ach, a w za­chod­n iej Afry­ce uży­wa się wy­łą cz­n ie mie­lo­n ej. Przy­wie‐ zio­n y za­p as wy­lą ­do­wał w  dro­g o opła­ca­n ym ma­g a­zy­n ie, gdzie szczę­śli­wie już po dwóch la­tach więk­szość so­li roz­p u­ści­ła się od wil­g o­ci. Wspo­mnia­n e nie­bie­skie na‐ czy­n ia ema­lio­wa­n e wy­bra­n e – zgod­n ie z ra­da­mi spe­cja­li­stów z In­sty­tu­tu Eks­p or­to‐

we­g o, prze­k o­n a­n ych, że w Afry­ce naj­le­p iej scho­dzi tan­de­ta – spo­śród bra­k ów pro‐ duk­cyj­n ych, z od­p ry­ska­mi ema­lii i pla­ma­mi – sprze­da­n o wpraw­dzie „w bu­szu”, lecz z  po­waż­n ą stra­tą . „Afry­k a to nie Ker­ce­lak, gdzie wszyst­k o sprze­dać moż­n a

393

” –

na­p o­mi­n ał z sar­k a­zmem Gi­życ­k i. In­n a rzecz, że na­si pio­n ie­rzy li­be­ryj­scy rów­n ież na Ker­ce­la­k u naj­p raw­do­p o­dob‐

niej wie­le by nie zwo­jo­wa­li. Bra­k o­wa­ło wśród nich kup­ców czy przed­się­bior­ców z  praw­dzi­we­g o zda­rze­n ia, z  do­świad­cze­n iem i  ta­len­tem do in­te­re­sów. Z  dru­g iej stro­n y Syn­dy­k at Pol­ski, ską ­p o fi­n an­so­wa­n y z kre­dy­tów ban­k o­wych za­cią ­g nię­tych przez LMiK, ni­g dy nie miał wy­star­cza­ją ­cych środ­k ów na in­we­sty­cje i  roz­wój. Już trzy la­ta po pod­p i­sa­n iu umo­wy z  Simp­so­n em Ja­n usz Ma­k ar­czyk – któ­ry wkrót­ce

po jej za­war­ciu roz­stał się burz­li­wie z  MSZ po kłót­n i z  Drym­me­rem – wy­ja­śniał z roz­cza­ro­wa­n iem, że „w in­n y spo­sób wy­ob­ra­żał so­bie kon­ty­n u­a cję na­szej pra­cy”. Je­g o zda­n iem plan­ta­tor po­wi­n ien być przede wszyst­k im agen­tem or­g a­n i­za­cji han‐ dlo­wej, czy­li mon­ro­wij­skie­g o Syn­dy­k a­tu. Ta­k i był zresz­tą głów­n y cel umo­wy z Li‐ be­rią . Pierw­szy sklep i fak­to­ria han­dlo­wa w „Ni­n i-Bo­lo­mo”, do któ­rej ścią ­g a­li ścież‐

ka­mi przez dżun­g lę klien­ci z  od­le­g łych na­wet wio­sek, po­zo­sta­ły jed­n ak je­dy­n y­mi ta­k i­mi pol­ski­mi pla­ców­k a­mi w głę­bi kra­ju. Po­mi­mo że wy­n i­k i pierw­szych trans­a k­cji

za­p o­wia­da­ły nie­sły­cha­n ie zy­ski – tak na przy­k ład dwa­dzie­ścia ty­się­cy ta­n ich be­re‐ tów z  an­ten­k ą , ku­p io­n ych w  kra­ju po czter­dzie­ści gro­szy za sztu­k ę, sprze­da­n o 394

miesz­k ań­com tro­p i­k ów po czte­ry do­la­ry – nie by­ło naj­mniej­szych wi­do­k ów na po­wsta­n ie, jak prze­wi­dy­wa­ła umo­wa, pięć­dzie­się­ciu fak­to­rii przy plan­ta­cjach w in‐ te­rio­rze. A  zor­g a­n i­zo­wa­n ie w  bu­szu tak po­tęż­n ej or­g a­n i­za­cji han­dlo­wej – licz­ba bia­łych kup­ców w ca­łej Li­be­rii nie prze­k ra­cza­ła za­p ew­n e dwu­stu osób – sta­n o­wi­ło‐ by za­sad­n i­czy krok w go­spo­dar­czym opa­n o­wa­n iu kra­ju. Bra­k ło ku te­mu nie tyl­k o

środ­k ów, lecz tak­że pań­stwo­wo­twór­czej wo­li. W  1937  ro­k u sprze­da­n o w  Li­be­rii pol­skie to­wa­ry, głów­n ie tek­sty­lia i  me­ble, za za­le­d­wie dwa­dzie­ścia czte­ry ty­sią ­ce zło­tych. W ro­k u na­stęp­n ym klien­ci li­be­ryj­scy mie­li szan­sę na­być po ce­n ach pro­mo‐ cyj­n ych pierw­szą i  nie­ste­ty ostat­n ią nie­wiel­k ą par­tię zna­k o­mi­te­g o pi­wa „Gro‐ dzisk”. Sklep w Ni­n i-Bo­lo­mo prze­trwał za­le­d­wie kil­k a mie­się­cy, po­dob­n ie jak re­p re‐

zen­ta­cyj­n y bu­tik z pol­ski­mi su­k ien­k a­mi w Mon­ro­wii. Ni­g dy też pol­skie­g o ryn­k u nie za­si­li­ły za­p o­wia­da­n e wiel­k ie do­sta­wy ta­n iej ka­wy, ka­k ao i  kau­czu­k u z  pol­skich plan­ta­cji i  fak­to­rii. Je­dy­n ą więk­szą zre­a li­zo­wa­n ą i  z  róż­n ych po­wo­dów god­n ą uwa­g i trans­a k­cją by­ły za­k u­p y przez Li­be­rię pol­skiej bro­n i – za 458 075 zło­tych, co sta­n o­wi­ło oko­ło jed­n ą pią ­tą bu­dże­tu pań­stwa.

Do go­spo­da­rze­n ia wzo­rem przod­k ów na ro­li mie­li Po­la­cy, trze­ba przy­znać, wię‐ cej ser­ca niż do sprze­da­wa­n ia tu­byl­com ema­lio­wa­n ych noc­n i­k ów. Wła­dze li­be­ryj‐ skie od­mie­rzy­ły na­szym ko­lo­n i­stom ty­sią c sie­dem­set hek­ta­rów dżun­g li w oko­li­cach

wzgórz Wrep­p u, w po­bli­żu rzą ­do­we­g o osie­dla Wrep­p u­town. Bez­zwłocz­n ie za­bra­n o się do pra­cy: „Ro­bo­ta ki­p i. Tu się tnie busz, tam się go pa­li, […] za­p ra­co­wa­n e, lecz ra­do­śnie uśmiech­n ię­te, ogo­rza­łe twa­rze na­szych ro­da­k ów uwi­ja­ją ­cych się mię­dzy rze­sza­mi czar­n ych ro­bot­n i­k ów stwa­rza­ją nie­za­p o­mnia­n y wi­dok […]. En­tu­zjazm i  ener­g ia na­sza prze­la­ła się i  na czar­n ą brać, […] po­czą t­k o­wa nie­uf­n ość, z  ja­k ą zwy­k le czar­n i od­n o­szą się do bia­łych, zu­p eł­n ie za­n i­k ła, ustę­p u­ją c miej­sca prze­k o‐ na­n iu, że jed­n ak ci bia­li nio­są im do­bro”

395

. Ów za­p ał osłabł znacz­n ie, gdy plan­ta‐

to­rzy za­sie­dli do ra­chun­k ów. Wy­n i­k a­ło z  nich, że na za­ło­że­n ie dwu­dzie­stu hek­ta‐ rów plan­ta­cji ka­k ao po­trze­ba co naj­mniej czter­dzie­stu ty­się­cy zło­tych, a LMiK obie‐ cy­wa­ła do­fi­n an­so­wa­n ie w wy­so­k o­ści tyl­k o dwu­dzie­stu ty­się­cy zło­tych. W zwią z­k u z  tym plan­ta­to­rzy po­sta­n o­wi­li na ja­k iś czas ogra­n i­czyć am­bi­cje i  po­sta­wić na ła‐ twiej­szy w upra­wie i szyb­ciej przy­n o­szą ­cy zy­ski rą cz­n ik zwy­czaj­n y, czy­li po­p u­lar­n y ry­cy­n us. W owym cza­sie zna­n y był on nie tyl­k o ja­k o nie­za­wod­n y śro­dek prze­czysz‐ cza­ją ­cy, lecz tak­że skład­n ik ole­jów sto­so­wa­n ych w sil­n i­k ach sa­mo­lo­tów. Krze­p io­n o

się za­tem my­ślą , że ko­rzy­stać z nie­g o bę­dą sław­n i wów­czas pol­scy lot­n i­cy. Ale ry‐ cy­n us na­wie­dza­ły sza­rań­cza i róż­n e ta­jem­n i­cze pla­g i. W pierw­szym ro­k u w Ba­to­li,

gdy ro­śli­n y po­k ry­ły się nad­spo­dzie­wa­n ie pięk­n ym kwie­ciem, rzu­ci­ła się na nie pleśń, któ­ra po­zo­sta­wi­ła z kwia­to­sta­n ów je­dy­n ie opar­szy­wia­łe ki­k u­ty – z dwu­n a­stu 396

hek­ta­rów ze­bra­n o za­le­d­wie dwie­ście ki­lo­g ra­mów ziar­n a . Do 1936 ro­k u ko­lo­n i­ści wy­k ar­czo­wa­li na swych plan­ta­cjach z po­mo­cą dwu­stu osiem­dzie­się­ciu miej­sco­wych ro­bot­n i­k ów dwie­ście pięć­dzie­sią t hek­ta­rów la­sów tro­p i­k al­n ych, za­ło­żo­n o plan­ta­cje ry­cy­n u­sa na sto czter­dzie­ści hek­ta­rów, ka­k ao i ko­li na dwa­dzie­ścia pięć hek­ta­rów. Na dwóch hek­ta­rach ro­sły ba­n a­n y, a na jed­n ym hek­ta­rze na­wet ana­n a­sy. Plo­n om i sa­mym pio­n ie­rom wcią ż jed­n ak za­g ra­ża­ły klę­ski na­tu­ral­n e i cho­ro­by, a w do­dat‐ ku, co naj­g or­sze, spe­cy­ficz­n a afry­k ań­ska pla­g a – zło­wro­g a ma­g ia. Wzgó­rze Ba­to­li, czy­li „Wę­żo­wa Gó­ra”, nie cie­szy­ło się w  oko­li­cy naj­lep­szą opi‐

nią . Ro­iło się tam od wszel­k iej ga­dzi­n y, jak ko­bry plu­ją ­ce czy żmi­je ro­g a­to­n o­se. By‐ ło tak­że we­dług miej­sco­wych lu­dzi Pes­se sie­dzi­bą naj­więk­szych ga­dów tu­tej­szych, py­to­n ów. I że­by to by­ły tyl­k o zwy­k łe py­to­n y… Kie­dy po wy­k ar­czo­wa­n iu dżun­g li na wierz­choł­k u wzgó­rza sta­n ą ł bun­g a­low pol­skich plan­ta­to­rów, je­den z  czar­n ych ro­bot­n i­k ów ob­ja­śnił szep­tem Gi­życ­k ie­mu: „Mas­sa, to nie­do­bra gó­ra! Cza­row­n i­cy bar­dzo się gnie­wa­ją , że na niej stoi dom! Ta gó­ra, mas­sa, na­le­ży do lu­dzi-wę‐ 397

żów!” . Nie­dłu­g o póź­n iej pew­n e­g o ran­k a ro­bot­n i­cy od­k ry­li w zbo­czu gó­ry otwór, w któ‐

rym ukrył się, jak twier­dzi­li, wiel­k i py­ton. Gi­życ­k i z la­tar­k ą i cięż­k im bush-kni­fem wpeł­zną ł do nie­wiel­k iej ja­my. Jej ścia­n ę prze­ci­n a­ła szcze­li­n a. We wnę­trzu owej dziu­ry zo­ba­czył gru­by jak pień drze­wa, pięk­n ie ubar­wio­n y wzo­rzy­stą łu­ską frag‐ ment ciel­ska ogrom­n e­g o wę­ża. Za­n im zdą ­żył go do­tkną ć, gad znik­n ą ł we wnę­trzu gro­ty, po­zo­sta­wia­ją c swój skarb: czter­dzie­ści sie­dem jaj okry­tych prze­świ­tu­ją ­cą bło‐ ną , pod któ­rą wi­dać już by­ło za­ry­sy ma­łych wę­ży. Umiesz­czo­n o je w dru­cia­n ej klat‐ ce w po­bli­żu do­mu, a obok wej­ścia do ja­ski­n i Gi­życ­k i ka­zał wy­k o­p ać pu­łap­k ę. Po

pa­ru dniach zna­le­zio­n o w niej li­czą ­ce­g o sześć i pół me­tra py­to­n a, sa­mi­cę. Za­miast ra­do­ści wśród pra­cow­n i­k ów z ple­mie­n ia Pes­se za­p a­n o­wa­ły przy­g nę­bie­n ie i wro­g i wo­bec pol­skich plan­ta­to­rów na­strój, zwłasz­cza gdy oka­za­ło się, że w  tym sa­mym dniu zmar­ła mat­k a jed­n e­g o z wo­dzów oko­licz­n ych, uwa­ża­n a za „naj­g łów­n iej­sze­g o z lu­dzi wę­żów”

398

. Jed­n o­cze­śnie ma­łe py­to­n y, któ­re zdą ­ży­ły się już wy­k luć, ucie­k ły

na wol­n ość przez uszko­dzo­n e przez ter­mi­ty dno klat­k i – czter­dzie­ści sie­dem ro­sną ‐

cych bły­ska­wicz­n ie po­czą t­k u­ją ­cych du­si­cie­li roz­p eł­zło się po do­mu, za­g ro­dzie i ca‐ łym wzgó­rzu.

Wro­g ie, w  tym przy­p ad­k u, rzec moż­n a, an­ty­p ol­skie cza­ry ry­chło da­ły o  so­bie znać. Naj­p ierw zde­chło w  Ba­to­li po­n ad sto kur, po­tem osiem pięk­n ych kóz oraz

dwa hi­p o­p o­ta­my, z  któ­rych je­den miał być sprze­da­n y za kil­k a­set fun­tów do nie‐ miec­k ie­g o ogro­du zoo­lo­g icz­n e­g o. Zyg­munt Bru­dziń­ski, ko­lej­n y współ­g o­spo­darz – Sza­błow­ski już wcze­śniej za­p adł na zdro­wiu i mu­siał wró­cić do kra­ju – za­cho­ro­wał tak cięż­k o, że na­tych­miast mu­siał wsią ść na sta­tek do Eu­ro­p y, by ra­to­wać mło­de ży­cie. Sam Gi­życ­k i le­dwo prze­żył atak ma­la­rii z  tem­p e­ra­tu­rą po­n ad czter­dzie­stu stop­n i oraz za­cho­ro­wał na dziw­n ą cho­ro­bę skó­ry. Tu­byl­cy by­li prze­k o­n a­n i, że mas‐ sa Old­man nie po­cią ­g nie dłu­żej niż pa­rę na­stęp­n ych ty­g o­dni. Pró­bo­wa­n o mu w tym zresz­tą do­p o­móc już bez po­mo­cy ma­g ii – ktoś pod­rzu­cił mu do łóż­k a, pod po­dusz‐

kę, ma­łą , ale moc­n o ja­do­wi­tą żmij­k ę ba­n a­n o­wą . Na­stęp­n ie cza­rom pod­da­n e zo­sta‐ ły upra­wy ry­cy­n u­sa, któ­ry miał być źró­dłem do­cho­dów plan­ta­cji, za­n im za­czną owo­co­wać drzew­k a ka­wy i ka­k ao. Jed­n o z pól za­a ta­k o­wa­ła pleśń, po­zo­sta­wia­ją c z kwia­to­sta­n ów je­dy­n ie nędz­n e ogryz­k i, dru­g ie – nie po­zo­sta­wia­ją c na­wet strzęp­k a li­ścia – zżar­ła sza­rań­cza. Jed­n o­cze­śnie na te­re­n ach plan­ta­cji po­ja­wił się wiel­k i py‐

ton, nie­mal co­dzien­n ie stra­szą c ro­bot­n i­k ów i  spę­dza­ją c ich z  pól. Kie­dy za­tem do Ba­to­li przy­był wiel­k i cza­row­n ik z na­ro­du Bas­sa, z któ­re­g o po­cho­dzi­ła część pra­cow‐ ni­k ów, pol­ski plan­ta­tor przy­ją ł je­g o po­moc. Słyn­n y sza­man – je­g o po­stać ema­n o‐

wa­ła si­łą i lam­p ar­cią zręcz­n o­ścią , a spod czap­k i z mał­p ie­g o fu­tra błysz­cza­ły in­te­li‐ gen­cją wy­ra­zi­ste oczy – wy­słu­chał wzo­rem Sher­loc­k a Hol­me­sa opo­wie­ści o za­szłych

wy­p ad­k ach, a na­stęp­n ie przez kil­k a dni krę­cił się tam i sam po oko­li­cy. Pew­n e­g o ran­k a przy­słał do Ba­to­li pacz­k ę owi­n ię­tą w li­ście pa­p ai. W środ­k u Gi­życ­k i zna­lazł wspa­n ia­łą skó­rę ol­brzy­mie­g o wę­ża dłu­g o­ści ośmiu me­trów, z za­da­n ym oszcze­p em po­dłuż­n ym roz­cię­ciem na grzbie­cie. W  po­łu­dnie do­tar­ła zaś na  plan­ta­cję wia­do‐ mość, że w po­bli­skiej wsi od cio­su włócz­n ią zgi­n ą ł pe­wien wiel­k i i zły cza­row­n ik, za­mie­sza­n y praw­do­p o­dob­n ie w  pod­rzu­ce­n ie żmij­k i ba­n a­n o­wej. Od te­g o dnia ta‐ 399

jem­n i­cze wy­da­rze­n ia i nie­szczę­ścia w Ba­to­li skoń­czy­ły się jak no­żem ucią ł . Ma­ła pol­ska re­du­ta ob­ro­n i­ła się przed ludź­mi-wę­ża­mi, ale wy­zwo­le­n ie Li­be­rii ze

splo­tów ame­ry­k ań­skie­g o ka­p i­ta­łu – re­p re­zen­to­wa­n e­g o przez kon­cern Fi­re­sto­n e, któ­ry za­in­we­sto­wał w tym kra­ju mi­lio­n y do­la­rów w plan­ta­cję drzew kau­czu­k o­wych

– al­bo choć­by ich roz­luź­n ie­n ie, oka­za­ło się za­da­n iem znacz­n ie trud­n iej­szym. W swych po­dró­żach do sto­li­cy na­si plan­ta­to­rzy mie­li nie­ma­ło oka­zji, by przyj­rzeć

się owej plan­ta­cji, po­ło­żo­n ej przy dro­dze do Mon­ro­wii i zaj­mu­ją ­cej oko­ło czte­rech ty­się­cy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych. Ame­ry­k ań­ski kon­cern opo­n iar­ski, chcą c unie­za‐ leż­n ić się od do­staw kau­czu­k u z ho­len­der­skich i an­g iel­skich ko­lo­n ii w po­łu­dnio­wowschod­n iej Azji oraz Bra­zy­lii, roz­p o­czą ł eks­p e­ry­men­ty z se­lek­cjo­n o­wa­n iem kau­czu‐

kow­ców w Li­be­rii już przed I woj­n ą świa­to­wą . W 1926 ro­k u, po­ma­g a­ją c uzy­skać Li­be­ryj­czy­k om po­życz­k ę, któ­ra ura­to­wa­ła kraj przed ban­k ruc­twem, uzy­skał kon­ce‐ sję na za­ło­że­n ie plan­ta­cji, któ­ra w cią ­g u nie­wie­lu lat sta­ła się ame­ry­k ań­skim pań‐ stwem w „re­p u­bli­ce mu­rzyń­skiej”. Do po­ło­wy lat trzy­dzie­stych ob­sa­dzo­n o drzew­k a‐ mi kau­czu­k o­wy­mi sześć­dzie­sią t ty­się­cy hek­ta­rów, dal­szych czter­dzie­ści ty­się­cy hek‐

ta­rów dżun­g li wła­śnie wy­p a­la­n o i kar­czo­wa­n o. Plan­ta­cją po­dzie­lo­n ą na „dy­wi­zje” li­czą ­ce po kil­k a ty­się­cy hek­ta­rów i za­trud­n ia­ją ­ca dwa­n a­ście ty­się­cy czar­n o­skó­rych pra­cow­n i­k ów za­rzą ­dza­ło nie­speł­n a stu bia­łych me­n e­dże­rów, tech­n i­k ów i  księ­g o‐ wych. Fi­re­sto­n e – wy­da­ją c mi­lio­n y do­la­rów – wy­bu­do­wał na tym te­re­n ie dwie elek‐ trow­n ie, sta­cję ra­dio­wą , lot­n i­sko, warsz­ta­ty me­cha­n icz­n e, ga­ra­że na kil­k a­set sa­mo‐ cho­dów, dro­g i, port rzecz­n y z no­wo­cze­sny­mi dźwi­g a­mi ob­słu­g i­wa­n y przez kil­k a­n a‐ ście ho­low­n i­k ów, trzy szpi­ta­le, do­my dla bia­łych, osie­dla dla czar­n ych, klu­by i bi‐ blio­te­k i. Każ­de z  drze­wek kau­czu­k o­wych mia­ło swój nu­mer, a  nad je­g o kon­dy­cją czu­wał wy­dział do­świad­czal­n y z la­bo­ra­to­rium i ogro­dem, w któ­rym ro­sły od­mia­n y 400

kau­czu­k ow­ców z ca­łe­g o świa­ta . Z ta­k i­mi to ry­wa­la­mi przy­szło mie­rzyć się Li­dze Mor­skiej i Ko­lo­n ial­n ej w wal­ce o do­mi­n a­cję w Li­be­rii.

Ame­ry­k a­n ie nie przej­mo­wa­li się spe­cjal­n ie skle­p i­k a­mi i fak­to­ria­mi, któ­re chcie­li za­k ła­dać Po­la­cy w dżun­g li i bu­szu. Wkrót­ce jed­n ak zo­rien­to­wa­li się, że nie­spo­dzie‐ wa­n y kon­k u­rent ma am­bi­cje się­g a­ją ­ce o wie­le da­lej. Po­g ło­ski o pol­skich za­mia­rach uczy­n ie­n ia z Li­be­rii za­mor­skiej po­sia­dło­ści za­czę­ły nie­p o­k o­ić tak­że sa­mych Li­be­ryj‐ czy­k ów. Z jed­n ej stro­n y, by­li oni już nie­zmier­n ie roz­cza­ro­wa­n i opie­sza­ło­ścią i nie‐

udol­n o­ścią Li­g i we wpro­wa­dza­n iu w  ży­cie pak­tu Simp­son–Ma­k ar­czyk. Za­czę­to wręcz po­dej­rze­wać, że Po­la­cy nie są zdol­n i do eks­p an­sji go­spo­dar­czej w tro­p i­k ach al­bo po pro­stu jej nie po­trze­bu­ją . Do mi­n i­sterstw w War­sza­wie ko­ła­tał w tej spra‐ wie mię­dzy in­n y­mi dok­tor Sa­jo­us. Z  dru­g iej stro­n y mno­ży­ły się ozna­k i, że Po­la­cy spi­sku­ją , i  to nie tyl­k o prze­ciw Fi­re­sto­n e’owi, lecz tak­że sa­mej wol­n ej re­p u­bli­ce.

Sym­p a­tycz­n y wcze­śniej kli­mat w re­la­cjach pol­sko-li­be­ryj­skich za­ła­mał się w sierp‐ niu 1936 ro­k u, gdy w mon­ro­wij­skim pół­ofi­cjal­n ym ty­g o­dni­k u „The We­ekly Mir­ror” uka­zał się prze­dru­k o­wa­n y z wy­cho­dzą ­cej w Akrze ga­ze­ty „Afri­can Mor­n ing Post” ar­ty­k uł pió­ra Nnam­di Azi­k i­we, przy­szłe­g o pre­zy­den­ta Ni­g e­rii. Ten prze­n i­k li­wy au‐

tor, na­zwaw­szy pol­skich do­rad­ców rzą ­du li­be­ryj­skie­g o „wil­k a­mi w  owczej skó‐ rze”

401

, oczer­n ił nasz kraj bez umia­ru: „I te­raz ta Pol­ska, któ­ra do 1914 r. by­ła ko­lo‐

nial­n ym te­ry­to­rium trzech róż­n ych kra­jów, któ­rej zo­sta­ło ze­zwo­lo­n e wy­k o­n a­n ie pra­wa Wil­so­n a o sa­mo­sta­n o­wie­n iu, po­trze­bu­je ko­lo­n ii, nie w Eu­ro­p ie, lecz w Afry‐

ce. […] Po­p rzed­n i słu­g a ce­sa­rzo­wej Au­strii Ma­rii Te­re­sy, ce­sa­rzo­wej Ro­sji Ka­ta­rzy‐ ny II i  Fry­de­ry­k a Wiel­k ie­g o w  Pru­sach [tak w  ory­g i­n a­le] te­raz chce być pa­n em w afry­k ań­skim kra­ju”

402

. Co wię­cej, jak twier­dził Azi­k i­we, pol­ską ak­cję ko­lo­n ial­n ą

wspie­ra­ły Niem­cy, któ­re w taj­n ej umo­wie w za­mian za od­da­n ie im „ko­ry­ta­rza” po‐ mor­skie­g o da­ły Pol­sce car­te blan­che w  Li­be­rii. Ar­ty­k uł wy­warł wiel­k ie wra­że­n ie

w Mon­ro­wii, zwłasz­cza że już pa­rę ty­g o­dni póź­n iej „The We­ekly Mir­ror” opu­bli­k o‐ wał dal­sze re­we­la­cje o pol­sko-nie­miec­k im spi­sku, twier­dzą c, że w za­mian za utra­tę Gdy­n i Po­la­cy mie­li od Nie­miec otrzy­mać li­tew­ską Kłaj­p e­dę

403

. Rok póź­n iej opi­n ię

ame­ry­k ań­ską po­ru­szył ar­ty­k uł w „Pit­ts­burg Co­urier”. Je­g o au­tor do­n o­sił, że Pol­ska, sta­ra­ją c się o  wol­n y do­stęp do li­be­ryj­skich bo­g actw na­tu­ral­n ych, chce, by Li­be­rię prze­k ształ­co­n o w te­ry­to­rium man­da­to­we Li­g i Na­ro­dów

404

. Re­dak­cja te­g o afro­a me‐

ry­k ań­skie­g o ty­g o­dni­k a znaj­do­wa­ła się nie­wie­le mil od głów­n ej sie­dzi­by Fi­re­sto­n e’a, w Akron w sta­n ie Pen­syl­wa­n ia. Moż­li­we oczy­wi­ście, że był to tyl­k o przy­p ad­k o­wy zbieg oko­licz­n o­ści. W  roz­g ryw­ce z  ame­ry­k ań­skim biz­n e­sem Li­g a nie mia­ła zbyt moc­n ych atu­tów. Szef de­le­g a­cji LMiK, za­n im za­siadł wio­sną 1934  ro­k u do ne­g o­cja­cji w  Mon­ro­wii,

otrzy­my­wał bu­du­ją ­ce in­for­ma­cje, że z  kil­k u sto­lic eu­ro­p ej­skich nad­cho­dzi­ły do War­sza­wy „de­li­k at­n e su­g e­stie” da­ją ­ce Pol­sce wol­n ą rę­k ę w Li­be­rii pod wa­run­k iem 405

usza­n o­wa­n ia plan­ta­cji i in­te­re­sów Fi­re­sto­n e’a  . By­ło jed­n ak ja­sne, że w przy­p ad‐ ku ja­k ich­k ol­wiek kło­p o­tli­wych in­cy­den­tów czy kom­p li­k a­cji dzia­ła­n ia Li­g i zo­sta­n ą w świe­cie po­tę­p io­n e, a ja­k o pierw­sze ode­tnie się od nich pol­skie MSZ.

Sed­n o spra­wy le­ża­ło we­dług za­rzą ­du Li­g i nie w licz­bie plan­ta­cji czy fak­to­rii, lecz w prze­ję­ciu przez Pol­skę zo­bo­wią ­zań Li­be­rii wo­bec Ame­ry­k a­n ów. Szcze­g ól­n e za­da‐ nie zło­żo­n o na wą ­tłe bar­k i – Li­be­ryj­czy­cy dzi­wi­li się ni­k łej w po­rów­n a­n iu z Ame­ry‐ ka­n a­mi po­stu­rze Po­la­k ów – in­ży­n ie­ra Ta­de­usza Bru­dziń­skie­g o, po­wo­ła­n e­g o zgod‐ nie z umo­wą Simp­son–Ma­k ar­czyk na do­rad­cę eko­n o­micz­n e­g o rzą ­du li­be­ryj­skie­g o.

Dwaj eks­p er­ci – za­da­n iem dru­g ie­g o z fa­chow­ców, le­k a­rza woj­sko­we­g o dok­to­ra Je‐ rze­g o Ba­bec­k ie­g o, ce­n io­n e­g o za osią ­g nię­cia w  wal­ce z  cho­ro­ba­mi we­n e­rycz­n y­mi, któ­re­g o za­stą ­p ił po­tem zna­n y spe­cja­li­sta cho­rób za­k aź­n ych i tro­p i­k al­n ych dok­tor Lu­dwik Anig­ste­in, by­ło pod­n ie­sie­n ie fa­tal­n e­g o sta­n u sa­n i­tar­n e­g o kra­ju – przy­p ły‐

nę­li do Mon­ro­wii już pa­rę mie­się­cy po pod­p i­sa­n iu „trak­ta­tu przy­jaź­n i”. Bru­dziń­ski, ab­sol­went SGGW i Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­g o, spe­cja­li­sta eko­n o­mi­k i rol­n ej z do‐ świad­cze­n iem w kil­k u kra­jach eu­ro­p ej­skich i Sta­n ach Zjed­n o­czo­n ych, w cią ­g u nie‐ wie­lu lat pra­cy w Li­be­rii mógł się po­chwa­lić spo­ry­mi osią ­g nię­cia­mi. Za je­g o ra­dą

wpro­wa­dzo­n o mię­dzy in­n y­mi no­wą ta­ry­fę cel­n ą , zre­for­mo­wa­n o sys­tem po­dat­k o‐ wy oraz roz­p o­czę­to bi­cie wła­sne­g o bi­lo­n u, dzię­k i cze­mu do­cho­dy bu­dże­tu wzro­sły z czte­ry­stu pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy do sze­ściu­set ty­się­cy do­la­rów. Po­ja­wie­n ie się na li‐

be­ryj­skim ho­ry­zon­cie Bru­dziń­skie­g o, a  w  szcze­g ól­n o­ści fakt, że ja­k o je­dy­n y Eu­ro‐ pej­czyk miał do­stęp do szcze­g ó­łów umo­wy Li­be­rii z  Fi­re­sto­n e’em, spo­wo­do­wa­ło

wśród dy­p lo­ma­tów i  kup­ców w  Mon­ro­wii nie­by­wa­łą iry­ta­cję. Pod­sy­ca­ły ją upo‐ rczy­we po­g ło­ski, kol­p or­to­wa­n e mię­dzy in­n y­mi przez nie­p rze­wi­dy­wal­n e­g o dok­to­ra Sa­jo­usa, któ­ry bez że­n a­dy twier­dził, że „Po­la­cy w Ame­ry­ce wspól­n ie z tam­tej­szy­mi Mu­rzy­n a­mi two­rzą kon­cern fi­n an­so­wy w  ce­lu wy­k u­p ie­n ia pre­ten­sji Fi­re­sto‐ 406

ne’a w za­mian za od­da­n ie Li­be­rii pod pro­tek­to­rat Pol­ski” . Lecz w tej aku­rat fun‐ da­men­tal­n ej kwe­stii do­rad­ca eko­n o­micz­n y de­le­g o­wa­n y przez LMiK po­n iósł spek­ta‐ ku­lar­n ą , choć w grun­cie rze­czy nie­unik­n io­n ą po­raż­k ę. W mar­cu 1935 ro­k u Li­be­ria za­war­ła bo­wiem umo­wę z Fi­re­sto­n e’em, uzy­sku­ją c ob­n i­że­n ie opro­cen­to­wa­n ia kre‐

dy­tu z ośmiu do pię­ciu pro­cent w za­mian za zo­bo­wią ­za­n ie, że wszel­k ie nad­wy­żki bu­dże­to­we bę­dą prze­zna­cza­n e na spła­tę po­życz­k i. „Układ ten zmie­n ił za­sad­n i­czo ca­łą sy­tu­a cję i mo­je pla­n y” – przy­zna­wał Bru­dziń­ski w 1936 ro­k u w wy­wia­dzie dla 407

„Mo­rza” . W eu­ro­p ej­skich krę­g ach mo­car­stwo­wych twier­dzo­n o, że naj­p óź­n iej od 1937 ro­k u pierw­sza re­p u­bli­k a afry­k ań­ska sta­ła się w prak­ty­ce ko­lo­n ią ame­ry­k ań‐

ską i że o spra­wach pań­stwo­wych, zwłasz­cza fi­n an­sach, de­cy­do­wa­li nie li­be­ryj­scy mi­n i­stro­wie, ale człon­k o­wie za­rzą ­du Fi­re­sto­n e’a. W po­ło­wie te­g o ro­k u do­biegł koń‐ ca i pod na­ci­skiem USA nie zo­stał prze­dłu­żo­n y kon­trakt Bru­dziń­skie­g o. Za za­słu­g i dla Li­be­rii wy­róż­n io­n o go jed­n ak wy­so­k i­mi ho­n o­ra­mi pań­stwo­wy­mi – ty­tu­ła­mi Ry‐ ce­rza i Ko­men­dan­ta Li­be­ryj­skie­g o Hu­ma­n i­tar­n e­g o Za­k o­n u Od­k u­p ie­n ia Afry­k i.

Li­be­ryj­ska ak­cja LMiK do­bie­g a­ła koń­ca. Jak­k ol­wiek plan­ta­to­rzy za­czę­li wła­śnie pod wzglę­dem rol­n i­czym i fi­n an­so­wym sta­wać na no­g i, ich obec­n ość w Li­be­rii wła‐ ści­wie ni­czym – z  punk­tu wi­dze­n ia ko­lo­n ial­n ych za­dań Li­g i – się nie tłu­ma­czy­ła.

Z licz­n ych punk­tów umo­wy i anek­sów z 1934 ro­k u te, któ­re przy­n aj­mniej pró­bo‐ wa­n o re­a li­zo­wać – za­rów­n o jaw­n e, jak i taj­n e – moż­n a po­li­czyć na pal­cach jed­n ej rę­k i. Na trzech plan­ta­cjach osia­dło mniej wię­cej na sta­łe tyl­k o kil­k u ko­lo­n i­stów – Gi­życ­k i, Bru­dziń­ski, któ­ry jed­n ak szyb­k o wró­cił do kra­ju, i Sza­błow­ski w Ba­to­li, Ja‐

nu­sze­wicz i Kon­rad To­ma­szew­ski w Ni­n o-Bo­lo­mo oraz Ka­zi­mierz Ar­min w Din­g i­ta. Jak się zda­je, ża­den z nich nie pla­n o­wał spę­dzić resz­ty ży­cia w tro­p i­k ach, do­g lą ­da‐ ją c z  prze­rwa­mi na ata­k i ma­la­rii drze­wek ka­k a­owych i  ka­wo­wych. Nie­mniej jed‐ nak zmniej­sza­ją ­ca się z bie­g iem lat garst­k a Po­la­k ów w Mon­ro­wii i oko­li­cach Wrep‐ pu­town trwa­ła na po­ste­run­k u. Przy­wi­le­je go­spo­dar­cze, ja­k ie Po­la­cy uzy­ska­li dzię­k i umo­wie z  Li­be­rią , choć ni‐ gdy jej w Pol­sce nie opu­bli­k o­wa­n o, by­ły dość sze­ro­k o zna­n e. Na­to­miast jej po­sta‐ no­wie­n ia woj­sko­we przez dzie­sią t­k i lat sta­n o­wi­ły ta­jem­n i­cę do­stęp­n ą tyl­k o w for‐ mie nie­ofi­cjal­n ych in­for­ma­cji i plo­tek. Zna­mien­n e, że choć nie­k tó­rzy uczest­n i­cy wy‐

pra­wy li­be­ryj­skiej oraz wie­le osób, któ­re o  taj­n ych klau­zu­lach mu­sia­ły lub mo­g ły wie­dzieć, ży­ło jesz­cze wie­le lat po jej za­k oń­cze­n iu, to nikt ich po­za Ma­k ar­czy­k iem nie po­twier­dził ani im nie za­p rze­czył. Nie­licz­n i hi­sto­ry­cy ba­da­ją ­cy dzie­je Li­g i są ­dzi‐ li na­to­miast, że aneks woj­sko­wy naj­p raw­do­p o­dob­n iej wca­le nie ist­n iał: „[…] 408

w zna­n ych mi źró­dłach nie ma na ten te­mat żad­n ej na­wet wzmian­k i” – pod­k re‐ ślał Ta­de­usz Bia­łas. Moż­li­wo­ści, że za owy­mi woj­sko­wy­mi ta­jem­n i­ca­mi kry­ją się se‐

kre­ty bar­dziej jesz­cze sen­sa­cyj­n e, nie bra­n o pod uwa­g ę. Nie do­cie­k a­n o na przy‐ kład, co ozna­cza­ły „ce­le spe­cjal­n e”, któ­re sta­wia­n o przy wy­bo­rze miej­sca na plan‐

ta­cje wy­żej niż atu­ty rol­n i­cze. Czy rze­czy­wi­ście ce­le te, któ­re zle­cił plan­ta­to­rom oso‐ bi­ście sam pre­zes Li­g i, ge­n e­rał Gu­staw Or­licz-Dre­szer, ozna­cza­ły tyl­k o „re­k o­n e­sans po­li­tycz­n y i go­spo­dar­czy”

409

? W prak­ty­ce dzia­ła­czy li­g o­wych ope­ru­ją ­cych za gra­n i‐

cą by­ła to z pew­n o­ścią dzia­łal­n ość ru­ty­n o­wa, a wca­le nie spe­cjal­n a. Na­si pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i w  więk­szo­ści opu­ści­li Li­be­rię, a  ra­czej zo­sta­li z  niej ewa­k u­owa­n i, za­n im w Mon­ro­wii roz­p o­czą ł się w lu­tym 1939 ro­k u pro­ces gru­p y by‐ łych pra­cow­n i­k ów plan­ta­cyj­n ych, któ­rym pol­scy pra­co­daw­cy roz­da­li nie­le­g al­n ie kil­k a­n a­ście sztuk bro­n i pal­n ej, głów­n ie my­śliw­skiej. Są d orzekł je­dy­n ie kon­fi­ska­tę

tej bro­n i. Wcze­śniej obie­g a­ły Mon­ro­wię sen­sa­cyj­n e po­g ło­ski – o czym do­n o­si­ła za‐ gra­n icz­n a pra­sa – ma­ją ­ce do­wo­dzić, że spra­wa jest znacz­n ie po­waż­n iej­sza; mó­wio‐

no o  gra­n a­tach i  gra­n at­n i­k ach oraz ka­ra­bi­n ach ma­szy­n o­wych prze­my­ca­n ych w  skrzy­n iach z  im­p or­to­wa­n ym z  Pol­ski że­la­stwem. Wła­dze jed­n ak jak­by prze­szły nad nią do po­rzą d­k u dzien­n e­g o. Za­p o­wie­dzia­ły je­dy­n ie wzno­wie­n ie za­wie­szo­n e­g o po­stę­p o­wa­n ia prze­ciw Po­la­k om, z chwi­lą gdy po­n ow­n ie znaj­dą się oni na te­ry­to‐ rium li­be­ryj­skim. Są ­dze­n ie się oraz śle­dze­n ie spraw kar­n ych i cy­wil­n ych, oraz ki­bi‐

co­wa­n ie stro­n om pro­ce­su na­le­ża­ło w  tam­tych la­tach do ulu­bio­n ych roz­ry­wek miesz­k ań­ców Mon­ro­wii. Jed­n ak spra­wa pol­skich plan­ta­to­rów i  ich po­dej­rza­n ych

po­czy­n ań – być mo­że za­g ra­ża­ją ­cych pań­stwu li­be­ryj­skie­mu i god­n ych po­do­bno na‐ wet lu­dzi-wę­ży – prze­mi­n ę­ła bez więk­sze­g o echa. Rzecz ja­k o­by w tym, że spra­wy na­p raw­dę du­żej wa­g i do są ­dów ni­g dy nie do­cie­ra­ły. Po­do­bno mię­dzy in­n y­mi z bra‐ ku praw­dzi­we­g o wię­zie­n ia. „Tłu­ma­czo­n o mi, że te­g o ro­dza­ju [po­waż­n ych] prze‐ 410

stęp­ców nie ma gdzie trzy­mać i nie wia­do­mo, co z ni­mi ro­bić” – wspo­mi­n ał Ja‐ nusz Ma­k ar­czyk. Jak dziś wia­do­mo, na wy­p a­dek gdy­by plan prze­ję­cia Li­be­rii za dłu­g i spa­lił na

pa­n ew­ce, Pol­ska mia­ła jesz­cze jed­n ą kar­tę. Nie w rę­k u wpraw­dzie, lecz ra­czej w rę‐ ka­wie. A  mia­n o­wi­cie: ope­ra­cję zbroj­n ą . Re­a lia li­be­ryj­skie, zbli­żo­n e do opi­sy­wa‐

nych przez Fre­de­ric­k a For­sy­tha, ta­k im za­mia­rom rze­czy­wi­ście sprzy­ja­ły. Re­p u­bli­k a mia­ła ar­mię li­czą ­cą dwie­ście–trzy­sta żoł­n ie­rzy wy­stę­p u­ją ­cych, jak to w Afry­ce, bo‐ so, lecz w czer­wo­n ych fe­zach za­k u­p io­n ych w Czę­sto­cho­wie. Je­dy­n y okręt wo­jen­n y,

do­wo­dzo­n y przez mia­n o­wa­n e­g o z  oka­zji je­g o za­k u­p ie­n ia ad­mi­ra­ła, za­to­n ą ł już wcze­śniej ze sta­ro­ści. Po­waż­n iej­szą si­łę przed­sta­wia­ła ba­te­ria w mia­rę no­wo­cze­snej ar­ty­le­rii, na­to­miast do dość licz­n ych ar­mat ła­do­wa­n ych od przo­du od daw­n a bra‐ ko­wa­ło pro­chu. Czwar­tą część bu­dże­tu woj­sko­we­g o po­chła­n ia­ła pen­sja mi­n i­stra woj­n y.

Pla­n y zbroj­n e­g o zdo­by­cia pro­tek­to­ra­tu w Afry­ce przez Pol­skę by­ły do nie­daw­n a nie­zna­n e. I praw­do­p o­dob­n ie nikt nie spo­dzie­wał się, by mo­g ły w ogó­le ist­n ieć. Na ślad pol­skie­g o spi­sku zbroj­n e­g o w Li­be­rii na­tra­fił dok­tor Pu­chal­ski, któ­ry w ak­tach MSZ za­cho­wa­n ych w Lon­dy­n ie od­n a­lazł po­cho­dzą ­cą z po­ło­wy wrze­śnia 1934 ro­k u no­tat­k ę o  bez­p re­ten­sjo­n al­n ym ty­tu­le „Plan ak­cji li­be­ryj­skiej”. Oprócz za­dań i  po‐

sta­n o­wień, któ­re zna­la­zły się w  taj­n ym anek­sie pod­p i­sa­n ym przez Simp­so­n a w War­sza­wie, wy­n i­k a­ło z niej, że ge­n e­rał Or­licz-Dre­szer za­p rzy­sią gł spo­so­bią ­cych się do wy­jaz­du do Li­be­rii na­szych ko­lo­n i­stów ja­k o człon­k ów taj­n ej or­g a­n i­za­cji woj‐ sko­wej o na­zwie „Ka­dra”. Jej do­wódz­two po­wie­rzył Ka­mi­lo­wi Gi­życ­k ie­mu. Ów po‐ rucz­n ik WP oraz ka­p i­tan „ar­mii chiń­skiej” miał za so­bą kil­k a nie­zwy­k le burz­li­wych

lat spę­dzo­n ych w ro­syj­skiej Azji i Mon­g o­lii na wal­k ach z bol­sze­wi­k a­mi, w woj­skach ad­mi­ra­ła Koł­cza­k a oraz w od­dzia­łach ge­n e­ra­ła Unger­n a, „sza­lo­n e­g o Ba­ro­n a”, gdzie kie­ro­wał wy­twór­n ią ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych. Plan prze­wi­dy­wał, że uzbro­je­n i Po‐ la­cy przy po­mo­cy księ­cia Ma­sa­qoy oba­lą pre­zy­den­ta Barc­laya i  od­da­dzą rzą ­dy księ­ciu.

Nie wia­do­mo, jak na ra­zie przy­n aj­mniej, czy oprócz tej bra­wu­ro­wej, z  roz­ma‐ chem wpraw­dzie, lecz tyl­k o ogól­n ie za­ry­so­wa­n ej kon­cep­cji przy­g o­to­wa­n o tak­że

szcze­g ó­ło­we pla­n y jej wdro­że­n ia. Na wie­le py­tań brak od­p o­wie­dzi. Człon­k o­wie „Ka­dry” mie­li sta­n ą ć na cze­le po­wsta­n ia lu­du Kru oraz roz­ża­lo­n ych dys­k ry­mi­n o­wa‐

niem ich przez Afro­a me­ry­k a­n ów i  po­mó­wie­n ia­mi o  ka­n i­ba­lizm „dzi­k ich” ple­mion in­te­rio­ru. Czy pla­n o­wa­n o re­wo­lu­cyj­n y marsz na Mon­ro­wię? Czy też cho­dzi­ło ra­czej o kla­sycz­n y za­mach sta­n u, o któ­rym pra­sa pa­ry­ska pi­sa­ła­by ze sma­k iem ja­k o o co‐ up d’État? Ja­k ich sił i środ­k ów i w ja­k i spo­sób za­mie­rza­n o użyć? Czy „Ka­dra” mia­ła w  eli­tach wła­dzy swych po­p lecz­n i­k ów, go­to­wych za na przy­k ład par­tię łódz­k ich bran­so­le­tek na no­g ę sprze­dać pre­zy­den­ta Barc­laya? Być mo­że ni­g dy się te­g o nie do­wie­my. Człon­k o­wie „Ka­dry” by­li zwią ­za­n i ści­słą ta­jem­n i­cą , a  za zdra­dę gro­zi­ła

śmierć. I  naj­wy­raź­n iej przy­się­g i do­trzy­ma­n o. Gi­życ­k i, któ­ry zo­stał po II woj­n ie świa­to­wej au­to­rem po­czyt­n ych ksią ­żek przy­g o­do­wych i po­dróż­n i­czych, co uho­n o‐ ro­wa­n o na­zwa­n iem jed­n ej z  ulic we Wro­cła­wiu je­g o na­zwi­skiem, znał po­do­bno jesz­cze in­n y do­n io­sły se­k ret, któ­re­g o ni­g dy nie wy­ja­wił – miej­sce ukry­cia w Mon­g o‐ lii słyn­n e­g o skar­bu ba­ro­n a Unger­n a. „Ka­dra” by­ła or­g a­n i­za­cją woj­sko­wą , jed­n ost­k ą wy­wia­du, ale, po­wo­ła­n a do ży­cia

przez LMiK, wła­ści­wie pry­wat­n ą . Nie wia­do­mo, czy na­le­ża­ła do na­wet sze­ro­k o po‐ ję­tych struk­tur WP, czy taj­n ych służb pań­stwo­wych. Roz­k az się­g nię­cia po broń mógł z pew­n o­ścią wy­dać li­be­ryj­skim ko­lo­n i­stom ge­n e­rał Dre­szer. I być mo­że tyl­k o on – ja­k o pre­zes Li­g i, a tak­że z mo­cy swe­g o oso­bi­ste­g o au­to­ry­te­tu jed­n e­g o z przy‐ wód­ców po­dob­n e­g o, uda­n e­g o, i to na znacz­n ie więk­szą ska­lę po­my­śla­n e­g o przed‐

się­wzię­cia, a  mia­n o­wi­cie za­ma­chu ma­jo­we­g o. Do chwi­li je­g o śmier­ci w  sierp­n iu 1936 ro­k u roz­k a­zu ta­k ie­g o „Ka­dra” nie do­sta­ła, choć czer­wo­n a li­n ia – utra­ta szans

na „od­k u­p ie­n ie” li­be­ryj­skie­g o dłu­g u i prze­ję­cie w ten spo­sób kon­tro­li nad Li­be­rią – zo­sta­ła prze­k ro­czo­n a. Póź­n iej nikt już nie był w sta­n ie czy też nie chciał wy­stą ­p ić w ro­li zle­ce­n io­daw­cy zbroj­n e­g o prze­wro­tu da­le­k o od pol­skich gra­n ic. Za­k oń­czo­n e

gło­śnym pro­ce­sem „roz­da­wa­n ie” pol­skiej bro­n i nie mia­ło naj­p raw­do­p o­dob­n iej nic wspól­n e­g o z pla­n a­mi ak­cji zbroj­n ej. Ka­ra­bi­n y i strzel­by nie tyl­k o bo­wiem roz­da­wa‐ no, lecz tak­że sprze­da­wa­n o, rów­n ież bia­łym. Cho­dzi­ło pew­n ie o  wy­co­fa­n ie choć czę­ści środ­k ów wy­da­n ych na eska­p a­dę li­be­ryj­ską . Łą cz­n ie po­chło­n ę­ła ona dzie‐ 411

więć­dzie­sią t ty­się­cy do­la­rów, czy­li po­n ad pół mi­lio­n a zło­tych

.

Wraz z  kra­chem pla­n ów li­be­ryj­skich za­k oń­czył się krót­k i ży­wot „ko­lo­n ia­li­zmu pro­me­tej­skie­g o”, idei mgli­stej i nie­re­a li­stycz­n ej, a przy tym dość ob­łud­n ej. Tak na

przy­k ład Bru­dziń­skie­mu i Ba­bec­k ie­mu za­rzu­ca­n o w ra­p or­tach do MSZ, że „tak bar‐ dzo od­da­li się swo­jej mi­sji w Li­be­rii, że bro­n ią c in­te­re­sów Li­be­rii, jak­by za­p o­mnie­li

412

o spra­wie pol­skiej” . Sam Bru­dziń­ski przy­zna­wał, co zresz­tą nie­k o­n iecz­n ie do­wo‐ dzi­ło wia­ry w ko­lo­n ia­lizm pro­me­tej­ski, lecz mo­g ło wy­n i­k ać z rze­tel­n o­ści za­wo­do­wej i lo­jal­n o­ści fa­chow­ca wo­bec zle­ce­n io­daw­cy, że nie jest w sta­n ie za­ją ć „po­sta­wy in‐ nej niż zgod­n a ze spra­wie­dli­wo­ścią oraz z pra­wa­mi i in­te­re­sa­mi Li­be­rii i jej rzą ­du”. Pa­łac Brüh­la tę kon­tro­wer­syj­n ą i  szko­dli­wą po­sta­wę sta­rał się prze­orien­to­wać. W le­cie 1936 ro­k u Bru­dziń­skie­mu wy­da­n o na przy­k ład for­mal­n e po­le­ce­n ie po­p ra‐ wie­n ia sto­sun­k ów z  in­n y­mi bia­ły­mi, aby nie być „oskar­ża­n ym o  po­li­ty­k ę, któ­ra mo­g ła­by być uzna­n a za nie­bez­p iecz­n ą z per­spek­ty­wy czo­ło­wych państw ko­lo­n ial‐ nych”

413

. O nie­do­sta­tecz­n ą dba­łość o pol­skie in­te­re­sy ob­wi­n ia­n o tak­że Ja­n u­sza Ma‐

kar­czy­k a. Ma­k ar­czyk, któ­ry wal­n ie przy­czy­n ił się do na­szej przy­g o­dy li­be­ryj­skiej, wy­znał, wpraw­dzie gru­bo po tam­tym okre­sie, bo już w cza­sach PRL, że uwa­żał po‐ sia­da­n ie ko­lo­n ii za nie­mo­ral­n e. Po­za tym, jak za­p ew­n iał, czuł się spad­k o­bier­cą Szolc-Ro­g o­ziń­skie­g o i zwo­len­n i­k iem po­li­ty­k i po­le­g a­ją ­cej na da­ją ­cym wza­jem­n e ko‐ rzy­ści współ­dzia­ła­n iu „lu­dzi z  ludź­mi”

414

. Ale „IKC” przed­sta­wiał go przed woj­n ą

zgo­ła ina­czej. Au­tor ar­ty­k u­łu Le­g en­da o pol­skim Law­ren­ce

415

, wi­dział w nim ro­dzi­me

wcie­le­n ie słyn­n e­g o bry­tyj­skie­g o agen­ta, puł­k ow­n i­k a Law­ren­ce’a, któ­re­g o za­da‐ niem by­ło prze­k ształ­ce­n ie pro­win­cji bli­skow­schod­n ich Im­p e­rium Osmań­skie­g o

w man­da­ty za­chod­n ie. Ma­k ar­czyk, ocze­k i­wa­n o, ko­rzy­sta­ją c z na­szych do­świad­czeń po­wstań­czych, bę­dzie wznie­cać wol­n o­ścio­we, an­ty­k o­lo­n ial­n e ru­chaw­k i, dzię­k i cze‐ mu kosz­tem lu­dów pod­bi­tych Pol­ska wej­dzie w  po­sia­da­n ie te­ry­to­riów man­da­to‐ wych, pro­tek­to­ra­tów lub ko­lo­n ii. By­ła­by to, trze­ba przy­znać, ra­dy­k al­n ie cy­n icz­n a wer­sja pro­me­te­izmu.

Na pol­skich po­czy­n a­n iach ko­lo­n ial­n ych od po­czą t­k u cią ­żył przy­ję­ty z wiel­k ą go‐ to­wo­ścią przez Po­la­k ów do­g mat o  wyż­szo­ści bia­łej ra­sy. „Spo­so­by ra­dze­n ia so­bie z Mu­rzy­n a­mi” prak­ty­k o­wa­n e przez wy­słan­n i­k ów LMiK ucho­dzi­ły na­wet w oczach nie­k tó­rych pol­skich emi­sa­riu­szy, na przy­k ład dok­to­ra Anig­ste­ina, za wy­ją t­k o­wo nie­p rzy­jem­n e

416

. Po­n ad­to ak­cję li­be­ryj­ską już na po­czą t­k u za­k łó­cił po­waż­n y in­cy‐

dent pod­wa­ża­ją ­cy szcze­rość in­ten­cji pol­skich so­jusz­n i­k ów „Czar­n ej Re­p u­bli­k i”. W grud­n iu 1934 ro­k u mło­dy sta­ży­sta Li­g i Le­sław Ko­p y­tyń­ski od­mó­wił po­do­bno za‐ tań­cze­n ia z „ko­lo­ro­wą ko­bie­tą ” na po­k ła­dzie ho­len­der­skie­g o pa­row­ca kur­su­ją ­ce­g o u wy­brze­ży Afry­k i. „Jesz­cze jed­n a te­g o ro­dza­ju plot­k a cał­k o­wi­cie po­g rze­bie na­sze 417

do­bre sto­sun­k i” – ostrze­g ał Ta­de­usz Bru­dziń­ski

.

Przed wrze­śniem 1939  ro­k u Ar­k a­dy Fie­dler spo­ty­k ał od cza­su do cza­su w  War‐ sza­wie we­te­ra­n ów kam­p a­n ii li­be­ryj­skiej. Nie szczę­dził im cierp­k ich słów: „Jęt­k a­mi

jed­n o­dnio­wy­mi oka­za­li się na­si pio­n ie­rzy-plan­ta­to­rzy w Li­be­rii, do­k ą d wy­sła­ła ich, kil­k u uprzy­wi­le­jo­wa­n ych wy­brań­ców, na­sza Li­g a Mor­ska i  Ko­lo­n ial­n a. Po prze‐ trwo­n ie­n iu kil­k u ty­się­cy fun­tów szter­lin­g ów kosz­tem spo­łe­czeń­stwa, nie zdzia­ław‐ szy ni­cze­g o, wró­ci­li do War­sza­wy, psio­czy­li na skner­stwo Li­g i i ob­n o­si­li po ka­wiar‐ niach swe bo­ha­ter­stwo ko­lo­n ial­n ych pio­n ie­rów. […] Gdy ich spo­ty­k a­łem, ni­g dy 418

nie by­łem pew­n y, co ro­bić: naj­le­p iej ucie­k ać od nich i śmiać się” . Nie mógł na­wet przy­p usz­czać, że ma przed so­bą nie­do­szłe, nie­speł­n io­n e pol­skie „psy woj­n y”, rzecz nie­k o­n iecz­n ie i nie tyl­k o do śmie­chu.

Roz­dział XI. Wy­spa dnia ju­trzej­sze­go

Jak za­uwa­ża­li z  sa­tys­fak­cją pu­bli­cy­ści li­g o­wi, u  schył­k u dwu­dzie­sto­le­cia wresz­cie

za­p a­n o­wał w  Pol­sce „kli­mat ko­lo­n ial­n y”. Za­in­te­re­so­wa­n iu eks­p an­sją za­mor­ską sprzy­ja­ła mo­da na tro­p i­k al­n ą eg­zo­ty­k ę w kul­tu­rze te­g o okre­su, za­rów­n o wy­so­k iej, jak i tej niż­szej nie­co – od Con­ra­da, po­p rzez mię­dzy in­n y­mi Wit­k a­ce­g o, au­to­ra sztu‐ ki te­a tral­n ej Mi­ster Pri­ce, czy­li Bzik tro­pi­kal­n y, aż do Ossen­dow­skie­g o i tek­stów szla‐ gie­ro­wych pio­se­n ek. Dzia­ła­cze ko­lo­n ial­n i mo­dę tę wy­trwa­le na­p ę­dza­li, sta­ra­ją c się

kształ­to­wać pol­ską „men­tal­n ość ko­lo­n ial­n ą ”. Wcią ż jed­n ak by­ła to men­tal­n ość na‐ 419

iw­n a. Ja­sno wi­dzia­ła to au­tor­k a ar­ty­k u­łu w „Mo­rzu” , któ­ra alar­mo­wa­ła, że mło‐ dzież „kar­mi się za­zwy­czaj ba­n al­n ym eg­zo­ty­zmem, nie­wie­le ma­ją ­cym wspól­n e­g o

z  praw­dzi­wym ob­ra­zem by­to­wa­n ia ko­lo­n ial­n o-emi­g ra­cyj­n e­g o. I  tak na przy­k ład w  ki­n ie na mło­dzież cze­k a kil­k a­n a­ście tra­we­sto­wa­n ych aż do znu­dze­n ia wer­syj z przy­g ód Tar­za­n a; je­śli zaś krót­k o­me­tra­żo­wy re­p or­taż z ży­cia „ko­lo­n ia­li­stów – no to znów: hełm tro­p i­k al­n y, bia­łe ubra­n ie i  na ozdo­bę – małp­k a »Czi­k i« na ra­mie‐ niu”. Pod­p o­wia­da­ła: „trze­ba obe­drzeć wy­cho­waw­czą myśl ko­lo­n ial­n ą z ba­n al­n e­g o eg­zo­ty­zmu fil­mo­we­g o, z łez­k i ko­lo­n ial­n ej, mo­g ą ­cej przy­n ieść wię­cej szko­dy niż po‐ żyt­k u. Two­rzyć eg­zo­tyzm nie sie­lan­k o­wy, ale zdro­wy, po­bu­dza­ją ­cy chęć zmie­rze­n ia

sił z trud­n o­ścia­mi w kra­jach za­mor­skich i za­cię­cie ko­lo­n i­za­tor­skie”. Re­a lia by­to­wa­n ia w  ko­lo­n iach opi­sy­wał Po­la­k om bez ogró­dek Ja­n usz Ma­k ar‐ czyk, lecz do­p ie­ro w cza­sach, gdy sys­tem ko­lo­n ial­n y już się roz­p a­dał. Po­trze­ba lu­dzi w ko­lo­niach. Wa­run­ki są cięż­kie. Tłu­ma­czy się im, że to „za­ję­cia ro­man­tycz­ne”. I na

tę ro­man­tycz­ność ła­p ie się na­i w­nych, któ­rzy po­tem sie­dzą w do­mach kry­tych fa­li­stą bla­chą, słu­cha‐­ ją wa­le­nia desz­czu w po­rze desz­czo­wej i sprze­da­ją Mu­rzy­nom per­kal, […] są ta­kie fak­to­rie, gdzie jest dwóch bia­łych; o ile się nie kłó­cą, to pi­ją ra­zem, ku­p u­ją od Mu­rzy­nów pro­duk­ty, a w za­mian sprze­da­ją wszel­ką li­cho­tę. Są fak­to­rie, gdzie jest je­den bia­ły – pi­je sam, a kłó­cić się nie ma z kim. 420

Chy­ba w my­ślach sam z so­bą, że przy­je­chał

.

Wśród dzia­ła­czy LMiK słusz­n ie uwa­ża­n o, że po­wo­dze­n ie eks­p an­sji za­mor­skiej za­le‐ żeć bę­dzie od po­zio­mu mo­ral­n e­g o i fa­cho­we­g o przy­szłych kadr ko­lo­n ial­n ych. Li­g a przy­czy­n i­ła się do po­wsta­n ia Trzy­let­n ie­g o Stu­dium Emi­g ra­cyj­n o-Ko­lo­n ial­n e­g o przy

Wol­n ej Wszech­n i­cy w War­sza­wie oraz utwo­rze­n ia w ro­k u na­stęp­n ym In­sty­tu­tu Hi‐

gie­n y Mor­skiej i Tro­p i­k al­n ej w Gdy­n i. Z ini­cja­ty­wy MSZ zor­g a­n i­zo­wa­n o z ko­lei tuż przed woj­n ą Mię­dzy­wy­dzia­ło­we Stu­dium Ko­lo­n ial­n e na Uni­wer­sy­te­cie Ja­g iel­loń‐ skim, któ­re mia­ło kształ­cić rol­n i­k ów, ho­dow­ców, geo­lo­g ów, bio­lo­g ów oraz mi­sjo­n a‐ rzy tro­p i­k al­n ych. By­ły to, bio­rą c pod uwa­g ę ogrom pol­skich pla­n ów i am­bi­cji, za­le‐ d­wie za­lą ż­k i sys­te­mu kształ­ce­n ia ko­lo­n ial­n e­g o, w  prak­ty­ce ini­cja­ty­wy po­n ad po‐ trze­bę. O ile bo­wiem Li­g a na róż­n ych po­lach, zwłasz­cza na mo­rzu i na od­cin­k u pro‐ pa­g an­dy, mo­g ła po­chwa­lić się zna­czą ­cy­mi do­k o­n a­n ia­mi, jej kon­k ret­n e ak­cje ko­lo‐

nial­n e sta­n o­wi­ły pa­smo nie­p o­wo­dzeń i przy­p o­mi­n a­ły ja­k iś ma­n i­fe­sta­cyj­n y po­chód od jed­n ej ża­ło­snej po­raż­k i do na­stęp­n ej, rów­n ie wsty­dli­wej. Pew­n e po­dej­rze­n ia co do ja­k o­ści ży­cia ko­lo­n ial­n e­g o mo­g ły ro­dzić się ra­czej przy‐ pad­k iem, na przy­k ład wśród wi­dzów re­wii w te­a trze „Mor­skie Oko”, gdzie po­p u­lar‐ ny ak­tor Ta­de­usz Fa­li­szew­ski śpie­wał po­sęp­n e tan­g o do słów An­drze­ja Wła­sta: In­ny wi­dzia­łem w mych ma­rze­niach Kraj eg­zo­t ycz­nych snów i żądz Gdzie człek na próż­no szu­ka cie­nia

Przed wła­snym cie­niem swym drżą An­go­la Sa­mot­ność i nie­w o­la W pół­ko­lach

Ne­grów tań­c zą­c ych tan

421

.

Po­czy­n a­n ia Li­g i od po­czą t­k u draż­n i­ły na­szą służ­bę za­g ra­n icz­n ą , za­k łó­ca­ją c ru­ty­n ę pra­cy am­ba­sad, po­selstw i kon­su­la­tów oraz pro­wo­k u­ją c skan­da­le sze­ro­k o opi­sy­wa‐

ne przez nie­p rzy­ja­zną ob­cą pra­sę. Dy­rek­tor Drym­mer przy­zna­wał, że i on za­czą ł pa­trzeć nie tyl­k o kry­tycz­n ie, lecz tak­że po­dejrz­li­wie na po­czy­n a­n ia spo­łecz­n e „usi‐ łu­ją ­ce du­blo­wać funk­cję pań­stwa”, zwłasz­cza na de­li­k at­n ych po­lach po­li­ty­k i mię‐ 422

dzy­n a­ro­do­wej ga­n i­za­cją ”

423

. „Trud­n o by­ło wal­czyć z tą roz­bu­cha­n ą , ale źle zor­g a­n i­zo­wa­n ą or‐

– uspra­wie­dli­wiał się we wspo­mnie­n iach. Wy­czy­n y Li­g i, któ­rej bez­tro‐

ski za­p ał wy­k ra­czał da­le­k o po­za ra­my dla niej prze­wi­dzia­n e, spra­wi­ły, że obóz rzą ‐ dzą ­cy po­sta­n o­wił prze­k a­zać za­da­n ie pro­wa­dze­n ia po­li­ty­k i ko­lo­n ial­n ej MSZ. Tak­że po­li­tycz­n e wstrzą ­sy w Eu­ro­p ie i na świe­cie, za­p o­wia­da­ją ­ce ry­chły krach ła­du wer‐

sal­skie­g o, na­k a­zy­wa­ły zło­żyć ca­łość za­g ad­n ień za­g ra­n icz­n ych w do­świad­czo­n e i sil‐ ne rę­ce sze­fa MSZ, mi­n i­stra Bec­k a. Tłu­my gro­ma­dzą ­ce się pod­czas Dni Ko­lo­n ial‐

nych na wie­cach LMiK, by słu­chać na­wo­łu­ją ­cych do czy­n u jej dzia­ła­czy, nie zda­wa‐ ły so­bie spra­wy, że mi­sja zdo­by­cia si­ła­mi Li­g i za­mor­skich po­sia­dło­ści dla kra­ju zo‐

sta­ła od­wo­ła­n a. Otóż w grud­n iu 1937 ro­k u z ini­cja­ty­wy ho­n o­ro­we­g o pa­tro­n a Li­g i ge­n e­ra­ła Sosn­k ow­skie­g o zwo­ła­n o na po­uf­n e ob­ra­dy pre­zy­dia jej Ra­dy i  Za­rzą ­du oraz pre­ze­sów okrę­g o­wych. Pod­ję­to na owym zjeź­dzie – nie bez po­k ą t­n e­g o szem­ra‐ nia i  roz­ża­le­n ia, lecz i  bez jaw­n e­g o sprze­ci­wia­n ia się wo­li władz pań­stwo­wych – uchwa­ły, któ­re gdy idzie o dzia­łal­n ość ko­lo­n ial­n ą , zo­bo­wią ­zy­wa­ły Li­g ę do ogra­n i‐ cze­n ia się do pro­p a­g an­dy, stu­diów teo­re­tycz­n ych oraz szko­le­n ia kadr. Po­sta­n o­wie‐ nia te wprost za­k a­zy­wa­ły jej pro­wa­dze­n ia „ak­cji bez­p o­śred­n iej, po­wo­du­ją ­cej ry­zy‐

ko han­dlo­wo-fi­n an­so­we”. Uchwał tych nie opu­bli­k o­wa­n o, przez co sze­re­g o­wi i zbio­ro­wi człon­k o­wie LMiK, któ­rych wcią ż przy­by­wa­ło, nie do­wie­dzie­li się o ko­lej‐ nej po­raż­ce. Ko­lo­n ial­n ą „ak­cją bez­p o­śred­n ią ” na da­le­k ich lą ­dach mia­ło się od­tą d 424

zaj­mo­wać Mię­dzy­n a­ro­do­we To­wa­rzy­stwo Osad­n i­cze . Po­myśl­n ie „prze­orien­to­wa­n ie” za­mor­skiej ak­tyw­n o­ści Li­g i spra­wi­ło jej prze­ciw‐

ni­k om nie­ma­łą sa­tys­fak­cję. Swo­je pry­wat­n e zwy­cię­stwo od­n iósł też dy­rek­tor Drym‐ mer, któ­re­mu uda­ło się po­skro­mić naj­g or­liw­szych pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych, zna­n ych ja­k o „Trzej Musz­k ie­te­ro­wie” – Mie­czy­sła­wa [Boh­da­n a] Le­p ec­k ie­g o, Apo­lo­n iu­sza 425

Za­rych­tę i Mie­czy­sła­wa Fu­lar­skie­g o . Daw­n i le­g io­n i­ści, płod­n i pu­bli­cy­ści i pi­sa­rze, ofi­ce­ro­wie za­wo­do­wi – przy czym Za­rych­ta i  Le­p e­cki by­li ad­iu­tan­ta­mi mar­szał­k a

Pił­sud­skie­g o – mo­g li, oba­wiał się dy­rek­tor, skry­cie sa­bo­to­wać po­su­n ię­cia re­sor­tu spraw za­g ra­n icz­n ych. Wy­k a­za­li się jed­n ak chwa­leb­n ym po­czu­ciem od­p o­wie­dzial‐ no­ści i rze­czy­wi­sto­ści. Trzy­ma­ją ­cy się nie­co w cie­n iu ma­jor Fu­lar­ski i dok­tor ka­p i‐

tan Za­rych­ta – zna­czą ­cy wszak urzęd­n ik wła­śnie MSZ, na­czel­n ik wy­dzia­łu po­li­ty­k i emi­g ra­cyj­n ej, na­uko­wiec i teo­re­tyk – bez więk­szych pro­ble­mów prze­k o­n a­li się do no­wej li­n ii w po­li­ty­ce za­mor­skiej. Jed­n ak szcze­g ól­n ie ucie­szy­ło Drym­me­ra szyb­k ie „prze­orien­to­wa­n ie” się Le­p ec­k ie­g o. Drym­mer, choć tyl­k o w  ran­dze ma­jo­ra, ucho‐ dził za per­so­n ę rów­n ie wpły­wo­wą jak trzę­są ­cy kra­jem „puł­k ow­n i­cy”. Ten za­słu­żo‐

ny funk­cjo­n a­riusz de­fen­sy­wy i  ofen­sy­wy, szef kontr­wy­wia­du Fron­tu Po­łu­dnio­woWschod­n ie­g o, któ­ry w 1920 ro­k u zdo­był Ki­jów, kie­row­n ik pla­ców­k i wy­wia­dow­czej „na Ro­sję bol­sze­wic­k ą ” w Tal­li­n ie, rzą ­dził ka­dra­mi dy­p lo­ma­cji z żoł­n ier­ską ob­ce­so‐ wo­ścią , nie dba­ją c o  wy­ra­fi­n o­wa­n e oby­cza­je pa­n u­ją ­cy­mi w  służ­bie za­g ra­n icz­n ej, gdzie bry­lo­wa­ła ary­sto­k ra­cja. Ale z Le­p ec­k im i on mu­siał się li­czyć. Jak twier­dzo­n o, ma­jor za­wdzię­czał swą po­zy­cję bie­g łej zna­jo­mo­ści ję­zy­k a por­tu‐ gal­skie­g o. Otóż w grud­n iu 1930 ro­k u, gdy Pił­sud­ski wy­bie­rał się dla pod­re­p e­ro­wa‐ nia zdro­wia na Azo­ry, we­zwa­n o z Bra­zy­lii Le­p ec­k ie­g o, by za­mel­do­wał się na Ma­de‐ rze Mar­szał­k o­wi z po­mo­cą . „Pił­sud­ski po­wi­tał ma­jo­ra [w 1930 ro­k u ka­p i­ta­n a] jak

zbaw­cze­g o anio­ła, po­lu­bił je­g o ści­cha­p ęk dys­k re­cję i  przez kil­k a lat, aż do swej śmier­ci, miał go przy so­bie ja­k o oso­bi­ste­g o ad­iu­tan­ta i naj­bliż­sze­g o po­wier­n i­k a”

426

– ob­ja­śniał Ar­k a­dy Fie­dler. Po śmier­ci Mar­szał­k a zna­cze­n ie Le­p ec­k ie­g o wśród pił‐ sud­czy­k ów dzię­k i je­g o prze­bie­g łej po­my­sło­wo­ści jesz­cze wzro­sło. Za­czą ł pi­sać o Pił‐ sud­skim wspo­mnie­n ia; za­miesz­czał w  nich naj­roz­ma­it­sze wy­p o­wie­dzi Mar­szał­k a o lu­dziach – a by­ły to są ­dy nie­raz gru­biań­skie i miaż­dżą ­ce dla ów­cze­snych pro­mi‐ nen­tów. „Oka­za­ło się, że nikt z do­stoj­n i­k ów sa­n a­cji nie był bez­p iecz­n y w przy­szło‐

ści od mar­szał­k ow­skiej obe­lgi; a klucz do tej pusz­k i Pan­do­ry miał w rę­k u Le­p e­cki. Na­ba­wiał stra­chu. Dy­rek­tor Drym­mer z MSZ-etu chęt­n ie go wy­sy­łał w da­le­k ie po‐ 427

dró­że” . W ob­ro­n ie LMiK nie za­mie­rzał jed­n ak wo­jo­wać. „Trzej Musz­k ie­te­ro­wie” za­rzu­ci­li „na ra­zie” swe śmia­łe pla­n y ko­lo­n ial­n e i lo­jal­n ie za­bra­li się do po­ma­g a­n ia w  spra­wach osad­n i­czych. Le­p ec­k ie­g o za spra­wą Drym­me­ra mia­n o­wa­n o dy­rek­to‐

rem Mię­dzy­n a­ro­do­we­g o To­wa­rzy­stwa Osad­n i­cze­g o. Wkrót­ce rzut­k i ma­jor, wy­stą ­p iw­szy z woj­ska, wy­p ły­n ą ł na szer­sze wo­dy po­li­tycz‐ ne – ja­k o współ­twór­ca i  orę­dow­n ik po­stu­la­tów ko­lo­n ial­n ych w  pro­g ra­mie Obo­zu Zjed­n o­cze­n ia Na­ro­do­we­g o, za­p le­cza po­li­tycz­n e­g o obo­zu rzą ­dzą ­ce­g o. Dą ­że­n ia ko‐ lo­n ial­n e uzna­n o w nich za je­den z „naj­waż­n iej­szych czyn­n i­k ów pol­skiej ra­cji sta‐

nu”. Za wznio­sły­mi sło­wa­mi kry­ły się jed­n ak po­stu­la­ty na­der ostroż­n e, a w każ­dym ra­zie da­le­k ie od ofen­syw­n ej li­n ii pro­p a­g an­do­wej i ocze­k i­wań ide­owych ko­lo­n i­za­to‐ rów. „Ozon” do­ma­g ał się „do­stę­p u do ob­sza­rów ko­lo­n ial­n ych na rów­n i z  in­n y­mi wiel­k i­mi pań­stwa­mi Eu­ro­p y” i „udzia­łu w eks­p lo­a ta­cji” tych ob­sza­rów. Stwier­dzał jed­n o­cze­śnie, że jak­k ol­wiek tyl­k o su­we­ren­n e pa­n o­wa­n ie nad ko­lo­n ia­mi mo­że za‐ spo­k o­ić w peł­n i pol­skie po­trze­by, to na po­czą ­tek na­le­ży wy­k o­rzy­stać też in­n e for‐ 428

my do­stę­p u do te­re­n ów za­mor­skich . Te­zy Ozo­n u – zbież­n e ze sta­n o­wi­skiem przed­sta­wi­cie­li MSZ pod­czas je­sien­n ej se­sji Li­g i Na­ro­dów w  1936  ro­k u, na któ­rej pol­ska dy­p lo­ma­cja ujaw­n i­ła po raz pierw­szy przed zdu­mio­n ym świa­tem na­sze rosz‐ cze­n ia ko­lo­n ial­n e – do­wo­dzi­ły, że pol­ską po­li­ty­k ę za­mor­ską usta­la i kon­tro­lu­je pa‐

łac Brüh­la pod czuj­n ym okiem mi­n i­stra Bec­k a. Mi­n i­ster zaś za­bro­n ił dy­p lo­ma­tom na­wet wspo­mi­n ać o ko­lo­n iach, mo­g li oni mó­wić co naj­wy­żej o kon­do­mi­n iach czy kon­ce­sjach. O Li­dze zaś wy­ra­żał się nie­p rzy­chyl­n ie – w każ­dym ra­zie po la­tach – ja‐

ko o  or­g a­n i­za­cji, któ­ra bę­dą c tyl­k o „mor­ską ”, mia­ła roz­są d­n e ce­le, a  po do­da­n iu sło­wa „ko­lo­n ial­n a” da­wa­ła „zbyt wiel­k ą fol­g ę ima­g i­n a­cji”, czy­n ią c przy tym wie­le

krzy­k u i ha­ła­su. „Po­n ie­waż jed­n ak o tych tak zwa­n ych ko­lo­n ial­n ych za­g ad­n ie­n iach dys­k u­to­wa­n o wie­le na fo­rum mię­dzy­n a­ro­do­wym, sta­ra­łem się ują ć pol­skie po­stu­la‐

429

ty w  ja­k ieś roz­są d­n e ra­my” . Ów mi­n i­ste­rial­n y roz­są ­dek, czy na­wet, co tu kryć, opor­tu­n izm, zda­n iem wie­lu pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych zu­p eł­n ie nie pa­so­wał do no‐ wych cza­sów, gdy umac­n ia­ją ­ce się rzą ­dy dyk­ta­tor­skie w kra­jach eu­ro­p ej­skich dą ‐ ży­ły do zbroj­n ej eks­p an­sji za­rów­n o w sa­mej Eu­ro­p ie, jak i za mo­rza­mi.

Oto na po­czą t­k u paź­dzier­n i­k a 1935 ro­k u woj­ska wło­skie na fron­cie o sze­ro­k o­ści sie­dem­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów wtar­g nę­ły z  Ery­trei w  gra­n i­ce Etio­p ii. Jed­n o­cze­śnie z  So­ma­lii za­a ta­k o­wa­ły ce­sar­stwo dy­wi­zje ge­n e­ra­ła Gra­zia­n ie­g o. Woj­ska etiop­skie przez sześć mie­się­cy sta­wia­ły na­p ast­n i­k om opór nad­spo­dzie­wa­n ie twar­dy, bro­n ią c się w gó­rach i pro­wa­dzą c woj­n ę par­ty­zanc­k ą . Pol­ska opi­n ia ko­lo­n ial­n a po­dzi­wia­ła jed­n ak nie obroń­ców, lecz de­ter­mi­n a­cję Wło­chów. I  szcze­rze im za­zdro­ści­ła, że z  dzię­k i nie­ugię­tej wo­li Mus­so­li­n ie­g o po­tra­fi­li pod­bić naj­więk­szy nie­p od­le­g ły kraj afry­k ań­ski i  uczy­n ić go  swo­ją ko­lo­n ią . Co­dzien­n ie przy dźwię­k ach Gio­vi­n ez­zy, hym­n u par­tii fa­szy­stow­skiej, wśród okrzy­k ów ze­bra­n ych tłu­mów wy­cho­dzi­ły z Ne‐ apo­lu do Mas­saui na Mo­rzu Czer­wo­n ym stat­k i z woj­skiem. Po­mi­mo wy­sła­n ia do Afry­k i oko­ło trzy­stu pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy żoł­n ie­rzy oraz dru­zgo­cą ­cej prze­wa­g i w  uzbro­je­n iu i  wy­p o­sa­że­n iu Wło­si za­czę­li od­n o­sić zwy­cię‐ stwa, do­p ie­ro gdy uży­li za­k a­za­n ych od 1922 ro­k u przez kon­wen­cję wa­szyng­toń­ską 430

ga­zów bo­jo­wych . Z pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy po­le­g łych żoł­n ie­rzy abi­syń­skich aż pięt‐ na­ście ty­się­cy zgi­n ę­ło od ipe­ry­tu. Woj­ska wło­skie wkro­czy­ły do Ad­dis Abe­by 5 ma­ja 1936 ro­k u. Pol­skie „Mo­rze” uczci­ło to wy­da­rze­n ie pe­a nem na cześć Il Du­ce i fa­szy‐ stow­skich Włoch, któ­re po czter­n a­stu la­tach przy­g o­to­wań zdo­by­ły im­p e­rium ko­lo‐ nial­n e. „Jest bez wą t­p ie­n ia naj­więk­szą , nie­śmier­tel­n ą za­słu­g ą Mus­so­li­n ie­g o, że

w tak krót­k im prze­cią ­g u cza­su zdo­łał prze­ob­ra­zić du­szę na­ro­du wło­skie­g o, […] że uczy­n ił z  Wło­chów na­ród kar­n y, od­waż­n y i  pe­łen po­świę­ce­n ia, na­ród mło­dy o wiel­k iej am­bi­cji, pręż­n o­ści i nie­złom­n ej wo­li”. Przy­k ład wło­ski, pod­k re­śla­n o, „jest dla nas świa­dec­twem oraz do­wo­dem, że tyl­k o przez wiel­k ą ofiar­n ość i współ­dzia­ła‐ nie wszyst­k ich osią ­g ną ć moż­n a wiel­k i cel, a wiel­k im ce­lem i dą ­że­n iem jest zdo­by­cie 431

dla Pol­ski ko­lo­n ij” . Pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i od daw­n a ki­bi­co­wa­li Wło­chom w ich im‐ pe­rial­n ych pro­jek­tach. Z uzna­n iem od­n o­to­wy­wa­n o wło­skie osią ­g nię­cia w za­g o­spo‐ da­ro­wa­n iu pół­p u­styn­n ej Li­bii, gdzie osad­n ic­two eu­ro­p ej­skie wy­ma­g a­ło ogrom­n ych na­k ła­dów mię­dzy in­n y­mi na na­wod­n ie­n ie. Z re­spek­tem ko­men­to­wa­n o da­le­k o­sięż‐ ne pla­n y roz­sze­rze­n ia po­sia­dło­ści Ita­lii, któ­ra za­mie­rza­ła, opa­n o­wu­ją c Sa­ha­rę

i  oko­li­ce je­zio­ra Czad, usa­do­wić się na afry­k ań­skim wy­brze­żu atlan­tyc­k im. Przy każ­dej oka­zji po­wo­ły­wa­n o się też na wspól­n o­tę in­te­re­sów ko­lo­n ial­n ych Pol­ski

i  Włoch, kra­jów prze­lud­n io­n ych i  po­k rzyw­dzo­n ych w  do­stę­p ie do su­row­ców. Ta skwa­p li­wość nie­k ie­dy zło­ści­ła Wło­chów, któ­rzy przy­stą ­p i­li do en­ten­ty i  wy­dat­n ie

przy­czy­n i­li się do jej zwy­cię­stwa, li­czą c na zdo­by­cze te­ry­to­rial­n e, tak­że w  ko­lo‐ niach. W 1931 ro­k u au­tor ar­ty­k u­łu w „Po­p o­lo d’Ita­lia”, iry­to­wał się, że Pol­ska do‐

ma­g a się ja­k ie­g oś ka­wał­k a ko­lo­n ii, choć nie za­p ła­ci­ła tak jak Wło­chy za po­sia­dło­ści 432

ko­lo­n ial­n e sze­ściu­set ty­sią ­ca­mi po­le­g łych w  I  woj­n ie świa­to­wej . Po­mi­mo drob‐ nych nie­p o­ro­zu­mień Ita­lia by­ła w  spra­wach po­sia­dło­ści za­mor­skich naj­waż­n iej‐ szym i praw­dę mó­wią c, je­dy­n ym w Eu­ro­p ie so­jusz­n i­k iem Rzecz­p o­spo­li­tej. W ar­ty‐ ku­le z oka­zji Dni Ko­lo­n ial­n ych „La Stam­p a” prze­wi­dy­wa­ła, że „w ra­zie po­ru­sze­n ia

spra­wy pol­skich pre­ten­syj ko­lo­n ial­n ych na fo­rum mię­dzy­n a­ro­do­wym Ita­lia fa­szy‐ 433

stow­ska po­p rze je ca­łym swym au­to­ry­te­tem” . Śmiel­sze jesz­cze niż Wło­chy pla­n y ko­lo­n ial­n e mia­ły Niem­cy, do­ma­g a­ją ­ce się we‐ dług do­n ie­sień z 1937 ro­k u nie ty­le zwro­tu daw­n ych ko­lo­n ii, co te­ry­to­riów ko­rzyst‐ niej po­ło­żo­n ych i bo­g at­szych. W za­mian za bry­tyj­ską Tan­g a­n i­k ę i Na­mi­bię żą ­da­ły Kon­g a Bel­g ij­skie­g o i An­g o­li, któ­re wraz z To­g o i Ka­me­ru­n em mia­ły two­rzyć w po­łu‐

dnio­wo-za­chod­n iej Afry­ce hi­tle­row­skie im­p e­rium ko­lo­n ial­n e o  po­wierzch­n i pię­ciu 434

mi­lio­n ów ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych

. Za­mor­skim po­czy­n a­n iom nie­miec­k im na­si

pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i przy­g lą ­da­li się z nie­uf­n o­ścią i nie­p o­k o­jem, a jed­n o­cze­śnie za‐ zdro­ścią , któ­rą bu­dzi­ły pręż­n ość i  wo­jow­n i­cza dy­n a­mi­k a Re­ich­sko­lo­n ial­bun­du, przy­g o­to­wu­ją ­ce­g o or­g a­n i­za­cyj­n y grunt i ka­dry dla ry­chłe­g o po­wro­tu Niem­ców do Afry­k i, a  mo­że i  na wy­spy Oce­a nii. Dzia­łal­n ość nie­bez­p iecz­n e­g o za­chod­n ie­g o są ‐ sia­da na te­re­n ie ko­lo­n ial­n ym skła­n ia­ła kie­row­n ic­two Li­g i do przy­spie­sze­n ia wy­sił‐

ków w tej ma­te­rii. Prze­ma­wia­ło za tym pa­rę róż­n ych i pa­ra­dok­sal­n ie roz­bież­n ych ar­g u­men­tów. Po pierw­sze, od na­ro­dzin LMiK za­k ła­da­n o, że pol­skie rosz­cze­n ia ko‐ lo­n ial­n e bę­dą ha­mul­cem dla nie­miec­k ie­g o re­wi­zjo­n i­zmu. Po dru­g ie, pio­n ie­rzy ko­lo‐ nial­n i by­li prze­k o­n a­n i, że w przy­p ad­k u ko­rek­ty sys­te­mu man­da­to­we­g o pod na­ci‐ skiem Nie­miec, Włoch i Ja­p o­n ii rów­n ież Pol­sce mu­si przy­p aść ja­k aś za­mor­ska zdo‐

bycz. Po trze­cie, współ­dzia­ła­n ie II RP z Wło­cha­mi i Niem­ca­mi w kwe­stiach ko­lo­n ial‐ nych mo­g ło skło­n ić eu­ro­p ej­skie po­tę­g i ko­lo­n ial­n e do przy­dzie­le­n ia ja­k iejś ko­lo­n ii, ra­czej mniej­szej niż więk­szej, pań­stwu, któ­re nie dą ­ży­ło do uni­ce­stwie­n ia po­rzą d­k u wer­sal­skie­g o, lecz jak Pol­ska chcia­ło go tyl­k o nie­co jej zda­n iem udo­sko­n a­lić. Ja­k aś for­ma ele­men­tar­n ej współ­p ra­cy z Niem­ca­mi wy­da­wa­ła się re­a l­n a, po­n ie­waż w cza‐ sach III Rze­szy po­ja­wia­ły się nie­k ie­dy w nie­miec­k iej pra­sie, z za­sa­dy wro­g iej wcze‐ śniej ja­k im­k ol­wiek pol­skim na­byt­k om te­ry­to­rial­n ym, za­chę­ca­ją ­ce sy­g na­ły.

W 1931 ro­k u, a więc jesz­cze przed doj­ściem NSDAP i Hi­tle­ra do wła­dzy, na wie­cach pod­czas zgro­ma­dzeń na przy­k ład Stahl­hel­mu mów­cy prze­ści­g a­li się w pięt­n o­wa­n iu pol­skich rosz­czeń: „Pol­ska ma­n ia wiel­k o­ści dą ­ży te­raz do uzy­ska­n ia ko­lon­ji. Za‐ miast po­lo­n i­zo­wać Mu­rzy­n ów, mo­g ła­by Pol­ska cy­wi­li­zo­wać sie­bie!”

435

. Kil­k a lat

póź­n iej „Pra­g er Ta­g e­blatt”, pi­szą c o sta­ra­n iach War­sza­wy o ko­lo­n ie, stwier­dzał już, że „ar­g u­men­ty, któ­re wy­p ły­n ę­ły z pol­skich sto­sun­k ów spo­łecz­n ych i de­mo­p o­li­tycz‐ nych, są istot­n ie pod­sta­wą dla otrzy­ma­n ia ob­sza­rów ko­lo­n ial­n ych, nie­zbęd­n ych dla ży­cia na­ro­du”

436

. Z  ko­lei „Bör­sen Ze­itung”, oma­wia­ją c mo­ty­wy rosz­czeń ko­lo‐ 437

nial­n ych Pol­ski, przy­zna­wał, że są one zbli­żo­n e do ar­g u­men­tów nie­miec­k ich

.

Na pol­ską po­li­ty­k ę ko­lo­n ial­n ą , któ­rą w pra­sie fran­cu­skiej na­zwa­n o „re­bu­sem”, oprócz dwu­znacz­n ej po­sta­wy MSZ skła­da­ły się też co­raz gło­śniej­sze po­hu­k i­wa­n ia dzia­ła­czy i pu­bli­cy­stów li­g o­wych. Je­den z pro­mi­n en­tów Li­g i, wi­ce­mar­sza­łek sej­mu Jan Dęb­ski, ostrze­g ał: „My ni­k o­mu nie gro­zi­my! Ale niech­że z te­g o na­sze­g o sta­n o‐ wi­ska nie wy­p ły­wa prze­świad­cze­n ie, że po­trze­by pań­stwa 34-mi­lio­n o­we­g o moż­n a trak­to­wać ja­k o po­stu­la­ty teo­re­tycz­n e, […] któ­re kie­dyś tam mo­g ą być wzię­te pod 438

roz­wa­g ę” . Tak więc Pol­ska wkro­czy­ła na ścież­k ę po­k ręt­n ą , ry­zy­k ow­n ą i – jak się osta­tecz­n ie oka­za­ło – pro­wa­dzą ­cą do­n i­k ą d. Pró­by szan­ta­żo­wa­n ia mo­carstw za‐

chod­n ich per­spek­ty­wą zbli­że­n ia się Pol­ski do państw przy­szłej osi (Niem­cy, Wło‐ chy, Ja­p o­n ia) na po­lu ko­lo­n ial­n ym An­g lia i  Fran­cja zlek­ce­wa­ży­ły. O  za­mor­skich aspi­ra­cjach II RP ich opi­n ia pu­blicz­n a, a na­wet rzą ­dzą ­ce eli­ty jesz­cze do po­ło­wy lat trzy­dzie­stych nie­mal nic zresz­tą nie wie­dzia­ły. Do­p ie­ro w bry­tyj­skim me­mo­ran­dum na te­mat su­row­ców ko­lo­n ial­n ych z 1936 ro­k u uzna­n o Pol­skę za pań­stwo „my­ślą ­ce ko­lo­n ial­n ie” [co­lo­n ial-min­ded], z cze­g o jed­n ak na­si ko­lo­n i­za­to­rzy nie od­n ie­śli żad‐ nych ko­rzy­ści, mo­że oprócz in­struk­cji jed­n e­g o z urzęd­n i­k ów Fo­re­ign Of­fi­ce, by nie 439

na­śmie­wać się z pol­skiej pro­p a­g an­dy ko­lo­n ial­n ej

. Za­le­ce­n ia ta­k ie­g o nie wy­da­ło

praw­do­p o­dob­n ie Qu­a i d’Or­say, bo w  pa­ry­skim dzien­n i­k u „Le Temps” uka­zał się w  1936  ro­k u ar­ty­k uł pod iro­n icz­n ym ty­tu­łem „Roz­bio­ry – ar­cy­p ol­skie”. Tekst był pi­sa­n y w for­mie dia­lo­g u; roz­p o­czy­n ał się od pro­sto­dusz­n e­g o py­ta­n ia: – Czyż­by się mia­ły zno­wu roz­p o­czą ć roz­bio­ry Pol­ski? – Ależ nie cho­dzi wca­le o roz­bio­ry Pol­ski – od­p o­wia­dał wta­jem­n i­czo­n y roz­mów­ca. – Wprost prze­ciw­n ie, i to jest wła­śnie zdu‐

mie­wa­ją ­ce, że imię Pol­ski jest wmie­sza­n e do pro­jek­tów in­n ych po­dzia­łów. Ja­k ich po­dzia­łów? – py­tał in­ter­lo­k u­tor. – Ależ po­dzia­łu ko­lo­n ii na­le­żą ­cych do ma­łych państw, nad pro­te­sta­mi któ­rych przej­dzie się do po­rzą d­k u dzien­n e­g o, Por­tu­g a­lii,

Ho­lan­dii, a na­wet Bel­g ii. Na­zy­wa­ło­by się to – wy­ja­śniał au­tor da­lej – „no­wym po‐ dzia­łem ko­lo­n ii”

440

.

Myśl, z któ­rą pró­bo­wa­li się prze­bić na­si pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i i nie­k tó­rzy dy­p lo‐ ma­ci – że moż­n a by pol­skie­g o so­jusz­n i­k a ob­da­ro­wać ja­k ą ś za­mor­ską po­sia­dło­ścią –

po­ja­wi­ła się wśród za­chod­n ich po­li­ty­k ów do­p ie­ro tuż przed wrze­śniem 1939 ro­k u, gdy za­czę­to dzie­lić już nie ko­lo­n ie, a sa­mą Eu­ro­p ę. Se­n a­tor Re­n é Co­ty, po woj­n ie pre­zy­dent Fran­cji, stwier­dził z try­bu­n y par­la­men­tar­n ej: „je­śli już roz­p a­try­wa­n y ma być pro­ble­mat ko­lo­n ii, to le­p iej zgo­dzić się [na ustęp­stwa] na rzecz państw za­p rzy‐ jaź­n io­n ych, jak np. Pol­ska, niż na rzecz mo­carstw wro­g ich”

441

.

Ko­men­tu­ją ­cy wspo­mnia­n e enun­cja­cje „Le Temps” re­dak­tor „Mo­rza” za­p ew­n iał z  god­n o­ścią , że Pol­ska ni­g dy nie za­mie­rza­ła zdo­by­wać ko­lo­n ii kosz­tem ma­łych państw. Jed­n ak w  rze­czy­wi­sto­ści kon­cep­cja ta nie­zmien­n ie po­cią ­g a­ła za­rów­n o dzia­ła­czy Li­g i, jak i póź­n iej urzęd­n i­k ów MSZ. Jesz­cze w mar­cu 1939 ro­k u mło­dy dy‐ plo­ma­ta Jan Ko­zie­lew­ski – póź­n iej­szy sław­n y ku­rier Jan Kar­ski – ana­li­zu­ją c kie‐ run­k i pol­skiej eks­p an­sji, stwier­dzał, że w Afry­ce ma ona naj­więk­sze szan­se po­wo‐ dze­n ia w ko­lo­n iach por­tu­g al­skich, zwłasz­cza w Mo­zam­bi­k u. Jak pod­k re­ślał, Por­tu‐ ga­lia jest kra­jem zbyt sła­bym, aby w ob­ro­n ie ko­lo­n ii od­wa­ży­ła się na woj­n ę z Pol‐ 442

ską . Dzia­łal­n ość ko­lo­n ial­n a, któ­ra w koń­cu lat trzy­dzie­stych by­ła za­da­n iem MSZ, sku­p ia­ła się w kie­ro­wa­n ym przez ka­p i­ta­n a Za­rych­tę Wy­dzia­le Po­li­ty­k i Emi­g ra­cyj‐ nej De­p ar­ta­men­tu Kon­su­lar­n e­g o oraz w MTO, gdzie rzą ­dził ma­jor Le­p e­cki; czę­sto zresz­tą ko­rzy­sta­ła z do­rob­k u Li­g i i prze­tar­tych przez nią szla­k ów. Dzia­łal­n ość bie‐ żą ­ca ogra­n i­cza­ła się w za­sa­dzie do za­k u­p u te­re­n ów pod osad­n ic­two. MTO w Pa­ra‐ 443

nie i w Mi­sio­n es ku­p i­ło po­n ad sto dzie­sięć ty­się­cy hek­ta­rów . Przy­mie­rza­n o się do za­k u­p u dwu­dzie­stu ty­się­cy hek­ta­rów w  Mo­zam­bi­k u oraz pry­wat­n ych grun­tów w An­g o­li. By­ły też pla­n y po­wro­tu do Pe­ru, gdzie wzor­co­we pol­skie osa­dy mia­ły po‐

wstać na po­g ó­rzu an­dyj­skim, co – jak się spo­dzie­wa­n o – za­trze pa­mięć o klę­sce nad 444

Uka­ja­li

.

Rzecz ja­sna, po­ja­wi­ły się też no­we kon­cep­ty. Pół ro­k u przed wy­bu­chem woj­n y dok­tor Za­rych­ta, któ­ry ja­k o geo­g raf i  pań­stwo­wiec nie tra­cił z  oczu żad­n ej czę­ści świa­ta, gdzie moż­n a by zdo­być po­sia­dło­ści dla kra­ju, po­p ro­sił na przy­k ład pol­ską am­ba­sa­dę w Wa­szyng­to­n ie o in­for­ma­cje i ma­p y po­k a­zu­ją ­ce po­dział po­li­tycz­n y An‐ 445

tark­ty­dy ze szcze­g ól­n ym uwzględ­n ie­n iem te­re­n ów jesz­cze nie­za­ję­tych

. Oka­zja

pod­bi­cia wiecz­n ych lo­dów szó­ste­g o kon­ty­n en­tu, na naj­dal­szych an­ty­p o­dach, nie

mo­g ła, ma się ro­zu­mieć, po­rwać tłu­mów. Wkrót­ce jed­n ak po­ja­wił się cel bez po‐ rów­n a­n ia cie­k aw­szy: go­rą ­cy Ma­da­g a­skar opro­mie­n io­n y le­g en­dą Be­n iow­skie­g o. Naj­waż­n iej­szą z  pew­n o­ścią in­n o­wa­cją w  pol­skich pla­n ach za­mor­skich by­ło wpro­wa­dze­n ie w 1936 ro­k u do tez ko­lo­n ial­n ych – przy­g o­to­wa­n ych w MSZ i przed‐ sta­wio­n ych Li­dze Na­ro­dów – po­zy­ska­n ia te­re­n ów dla „nie­od­zow­n ej” emi­g ra­cji lud‐ no­ści ży­dow­skiej. Jej „wa­dli­wa struk­tu­ra spo­łecz­n o-za­wo­do­wa” sta­n o­wi­ła, jak tłu‐ ma­czo­n o w Ge­n e­wie, jed­n ą z przy­czyn za­co­fa­n ia i ubó­stwa Pol­ski. Dzię­k i włą ­cze‐

niu do tez ko­lo­n ial­n ych „kwe­stii ży­dow­skiej” nie­zbyt mi­le wi­dzia­n e lub nie­zna­n e w  kra­jach Za­cho­du pol­skie za­bie­g i o  po­sia­dło­ści za­mor­skie zwią ­za­n o z  jed­n ym z kry­tycz­n ych pro­ble­mów glo­bal­n ych lat trzy­dzie­stych XX wie­k u. W tam­tym cza­sie na ca­łym świe­cie lu­dzie do­brej oraz złej wo­li po­szu­k i­wa­li bo­wiem miejsc, gdzie mo‐ gli­by się osie­dlić Ży­dzi, któ­rym za­g ra­żał hi­tle­ryzm. Pa­ra­dok­sal­n ie sprzy­ja­ło to za‐

my­sło­wi wy­p ra­wie­n ia z Pol­ski przy­n aj­mniej czę­ści jej ży­dow­skich oby­wa­te­li. LMiK przy­p a­dło tu nie­wdzięcz­n e za­da­n ie prze­k o­n a­n ia za­in­te­re­so­wa­n ych o nad­zwy­czaj‐ nych ko­rzy­ściach, ja­k ie przy­n ie­sie im emi­g ra­cja. Do po­ło­wy lat trzy­dzie­stych te­g o

te­ma­tu w  pu­bli­cy­sty­ce „ko­lo­n ial­n ej” nie­mal nie po­ru­sza­n o, ale pro­p a­g an­dy­ści i  eks­p er­ci Li­g i sta­n ę­li na wy­so­k o­ści za­da­n ia. „Kwe­stia ży­dow­ska” naj­wy­raź­n iej moc­n o le­ża­ła im na ser­cu, czy ra­czej na wą ­tro­bie. W pro­g ra­mo­wej bro­szu­rze Sta­n i‐ sła­wa Paw­łow­skie­g o Do­ma­g aj­my się ko­lo­n ij za­mor­skich dla Pol­ski sło­wo „Żyd” nie po­ja­wi­ło się ni ra­zu. Jak się oka­za­ło, pro­fe­sor miał jed­n ak na ten te­mat sze­ro­k ą

wie­dzę i  ugrun­to­wa­n e opi­n ie. Pod­czas od­czy­tu wy­g ło­szo­n e­g o je­sie­n ią 1936  ro­k u do­wo­dził, że za­wi­k ła­n a kwe­stia ży­dow­ska jest w  isto­cie je­dy­n ie sto­sun­k o­wo pro‐ stym „za­g ad­n ie­n iem mi­g ra­cyj­n ym”, po­n ie­waż sta­łe wę­drów­k i po świe­cie w po­szu‐ ki­wa­n iu naj­k o­rzyst­n iej­szych wa­run­k ów by­tu są – jak twier­dził – nie­od­łą cz­n ym kom­p o­n en­tem ży­dow­skie­g o spo­so­bu ży­cia. Sprzy­ja owym pe­re­g ry­n a­cjom so­li­dar‐ ność wza­jem­n a, ła­twość akli­ma­ty­za­cji do róż­n ych kli­ma­tów, zwłasz­cza go­rą ­cych, zdol­n o­ści ję­zy­k o­we Ży­dów oraz uni­wer­sal­n ość ich za­jęć w han­dlu, fi­n an­sach i po‐

śred­n ic­twie. Za­sta­n a­wia­ło jed­n ak uczo­n e­g o pre­le­g en­ta, że po­mi­mo tych atu­tów, a z dru­g iej stro­n y po­g łę­bia­ją ­cej się pau­p e­ry­za­cji Ży­dzi do emi­g ra­cji się nie gar­n ą . „Od­n o­si się wra­że­n ie, jak­by Ży­dzi nie chcie­li z  Pol­ski emi­g ro­wać, jak­by ich coś

w Pol­sce za­trzy­my­wa­ło. […] Dziw­n e, jak spo­łe­czeń­stwo ży­dow­skie zra­ża się ła­two i  wi­dzi wszę­dzie praw­dzi­we czy uro­jo­n e trud­n o­ści. Oba­wia się każ­de­g o od­g ło­su w pra­sie, bie­rze w ra­chu­bę wszel­k ie ujem­n e opi­n ie. […] Na­wet Pa­le­sty­n a nie po‐ tra­fi­ła w ta­k iej mie­rze roz­p a­lić umy­słów, jak­by się te­g o na­le­ża­ło spo­dzie­wać” – za‐

uwa­żał. I  na­p o­mi­n ał: „Nie na­le­ża­ło­by tyl­k o za­wsze wszyst­k ie­g o się oba­wiać – to uciecz­k i Ży­dów do miast z ro­li, to Ara­bów, to bra­k u zby­tu i bra­k u na­rzę­dzi, to nie‐ umie­jęt­n e­g o ob­cho­dze­n ia się z mo­ty­k ą czy płu­g iem ze stro­n y ko­lo­n i­sty ży­dow­skie‐ go itp. Za­p ał, w swo­im cza­sie na­le­ży­cie wy­zy­ska­n y, był­by stwo­rzył cu­da”

446

. Zda‐

niem pro­fe­so­ra przy po­zy­tyw­n ej po­sta­wie przy­szłych osad­n i­k ów mo­g ło­by emi­g ro‐ wać z Pol­ski sie­dem­dzie­sią t–osiem­dzie­sią t ty­się­cy Ży­dów rocz­n ie. Sza­co­wał, że ca­ła pol­ska lud­n ość ży­dow­ska po­mie­ści­ła­by się w  Pa­le­sty­n ie oraz w  Sy­rii i  na Cy­p rze. Li­czą c na za­p ał kan­dy­da­tów na emi­g ran­tów, pre­le­g ent nie tra­cił jed­n ak po­czu­cia rze­czy­wi­sto­ści – przy­zna­wał, że Ży­dzi nie emi­g ru­ją , je­śli nie są do te­g o zmu­sze­n i, i  za­uwa­żał, iż „an­ty­se­mi­tyzm mo­że stwo­rzyć pe­wien na­strój emi­g ra­cyj­n y u  Ży‐ 447

dów” . W  ostat­n ich la­tach przed 1939  ro­k iem do­k ła­da­n o wszel­k ich sta­rań, by ów „na‐

strój emi­g ra­cyj­n y” wśród pol­skich Ży­dów wy­two­rzyć. Wkrót­ce za­p a­n o­wa­ła w kra­ju at­mos­fe­ra po­g ro­mo­wa. W Przy­ty­k u, li­czą ­cym trzy ty­sią ­ce miesz­k ań­ców (w tym po‐ nad osiem­dzie­sią t pro­cent Ży­dów), mia­stecz­k u w po­bli­żu Ra­do­mia, do­szło 6 mar­ca 1936 ro­k u pod­czas do­rocz­n e­g o jar­mar­k u „ka­zi­mie­rzow­skie­g o” do wy­p ad­k ów, któ­re od­bi­ły się gło­śnym echem nie tyl­k o w ca­łym kra­ju, lecz tak­że na ca­łym świe­cie. Za‐

czę­ło się od kłót­n i i rę­k o­czy­n ów mię­dzy miej­sco­wym pie­k a­rzem i mło­dym na­ro­dow‐ cem, któ­ry sta­n ą w­szy przed kra­mem z pie­czy­wem, wzy­wał klien­tów do je­g o boj­k o‐ tu. Za­raz po­tem gru­p y na­p ast­n i­k ów za­czę­ły prze­wra­cać na­le­żą ­ce do Ży­dów stra­g a‐ ny, do­szło do bi­ja­ty­k i, pod­czas któ­rej je­den z  przy­jezd­n ych zo­stał śmier­tel­n ie po‐ strze­lo­n y przez człon­k a ży­dow­skiej sa­mo­obro­n y. Roz­wście­czo­n y tłum chło­p ów za‐

czą ł de­mo­lo­wać skle­p y i bić ich ży­dow­skich wła­ści­cie­li. Jed­n e­g o z przy­tyc­k ich szew‐ ców i je­g o żo­n ę za­bi­to pał­k a­mi i or­czy­k a­mi. Do po­dob­n ych an­ty­ży­dow­skich za­mie‐ 448

szek do­szło w mniej wię­cej stu pięć­dzie­się­ciu miej­sco­wo­ściach w kra­ju

– mię­dzy

in­n y­mi w  Miń­sku Ma­zo­wiec­k im, Brze­ściu, My­śle­n i­cach, Przy­su­sze czy Opocz­n ie. Nie­k tó­re z  nich wy­bu­chły spon­ta­n icz­n e, ale wie­le by­ło in­spi­ro­wa­n ych i  kie­ro­wa‐

nych przez mło­dych i „zbun­to­wa­n ych” rze­k o­mo prze­ciw par­tyj­n ej star­szyź­n ie dzia‐ ła­czy Stron­n ic­twa Na­ro­do­we­g o. Przy­g o­to­wa­n ia do wy­stą ­p ie­n ia prze­ciw Ży­dom z Od­rzy­wo­łu w wo­je­wódz­twie kie­lec­k im trwa­ły kil­k a mie­się­cy i skoń­czy­ły się w li‐ sto­p a­dzie 1935 ro­k u krwa­wą bi­twą z po­li­cją , w któ­rej zgi­n ę­ło dwu­n a­stu chło­p ów, głów­n ie człon­k ów i sym­p a­ty­k ów SN

449

.

„Po­zby­cie się nad­mia­ru lud­n o­ści ży­dow­skiej” mo­g ło w prze­k o­n a­n iu wie­lu po­li­ty‐ ków i  pu­bli­cy­stów po czę­ści za­stą ­p ić emi­g ra­cję chło­p ów z  prze­lud­n io­n ych wsi.

Chło­p i za­ję­li­by wte­dy zwol­n io­n e przez Ży­dów miej­sce w  go­spo­dar­ce ma­łych mia‐ ste­czek i miast. Istot­n ie „wieś, nie mo­g ą c zna­leźć za­trud­n ie­n ia na ro­li, za­czę­ła po‐

czą t­k o­wo ostroż­n ie, po­tem ży­wio­ło­wo prze­rzu­cać się na drob­n y han­del i  rze­mio‐ sło”

450

. Ten pro­ces, po­żą ­da­n y za­rów­n o przez en­de­cję, jak i nie­ma­łą część in­n ych sił

po­li­tycz­n ych, miał w  przy­szło­ści, spo­dzie­wa­n o się, do­p ro­wa­dzić do po­wsta­n ia et‐ nicz­n ie pol­skiej kla­sy śred­n iej. Po­stę­p o­wał jed­n ak ku roz­cza­ro­wa­n iu nie tyl­k o en‐ de­k ów bar­dzo po­wo­li, po­n ie­waż „pro­le­ta­riat ży­dow­ski był go­tów wal­czyć do upa‐ 451

dłe­g o o  swój stan po­sia­da­n ia” . Ra­dy­k al­n i na­ro­dow­cy po­sta­n o­wi­li go wy­dat­n ie przy­spie­szyć po­p rzez pi­k ie­to­wa­n ie ży­dow­skich skle­p ów i  warsz­ta­tów, na­wo­ły­wa‐

nie do ich boj­k o­tu oraz jaw­n ą prze­moc uzbro­jo­n ych bo­jó­wek. Ska­za­n i za te wy­czy‐ ny „bo­jow­n i­cy” w oczach swych zwo­len­n i­k ów wy­cho­dzi­li z wię­zień ja­k o bo­ha­te­ro‐ wie, z du­mą no­szą c w kla­p ie od­zna­k ę: kra­tę wię­zien­n ą . Tak oto ko­lo­n ial­n e przy‐

go­dy II RP do­bie­g a­ły koń­ca w cie­n iu i ści­słym zwią z­k u ze sła­we­tną kam­p a­n ią „od‐ ży­dza­n ia” Pol­ski. Nada­n ie mię­dzy­n a­ro­do­we­g o roz­g ło­su pol­skim sta­ra­n iom o „no­we te­re­n y osad­n i‐

cze” oka­za­ło się sku­tecz­n e. Na po­czą t­k u 1937 ro­k u fran­cu­ski mi­n i­ster ko­lo­n ii Ma‐ rius Mo­utet oznaj­mił w  wy­wia­dzie pra­so­wym, że Fran­cja do­p usz­cza moż­li­wość 452

„ogra­n i­czo­n ej” emi­g ra­cji ży­dow­skiej na Ma­da­g a­skar . Wo­bec cze­g o, ku­ją c że­la­zo pó­k i go­rą ­ce, wy­sła­n o bez­zwłocz­n ie na wy­spę ko­mi­sję stu­diów, w któ­rej skład we‐ szli nie­za­stą ­p io­n y ma­jor Le­p e­cki, Le­on Al­ter, dy­rek­tor Ży­dow­skie­g o To­wa­rzy­stwa

Emi­g ra­cyj­n e­g o oraz in­ży­n ier agro­n om Sa­lo­mon Dyk z Tel Awi­wu. Za­n im eks­p e­dy­cja wy­je­cha­ła z  War­sza­wy, je­den z  czo­ło­wych „puł­k ow­n i­k ów”, Bo­g u­sław Mie­dziń­ski, re­dak­tor na­czel­n y pro­rzą ­do­wej „Ga­ze­ty Pol­skiej” za­p ro­sił na po­uf­n ą roz­mo­wę Ar­k a­de­g o Fie­dle­ra i  za­p ro­p o­n o­wał mu wy­jazd na Ma­da­g a­skar z za­da­n iem spo­rzą ­dze­n ia dru­g ie­g o, nie­za­leż­n e­g o ra­p or­tu o moż­li­wo­ściach osad­n ic‐ twa na wy­spie – „wi­dzia­n ych przez in­n ą pa­rę oczu”. „Nie tra­cą c za­ufa­n ia do Le‐ pec­k ie­g o, […] nie chce­my już po­p eł­n iać daw­n ych błę­dów i wy­sy­łać lu­dzi na stra­co‐ ne po­zy­cje” – wy­ja­śnił. Fie­dle­ro­wi ży­wiej za­bi­ło ser­ce. Na Ma­da­g a­ska­rze wszyst­k o pul­so­wa­ło in­n ym ży­ciem, ocie­ra­ło się o  gro­te­skę i  za­wi­łą za­g ad­k ę; zdu­mie­wa­ją ­ca zie­mia, eks­cen­trycz­n ie pięk­n e mo­ty­le, przed­p o­to­p o­we, dzi­wacz­n e zwie­rzę­ta, lu­dzie

o  in­try­g u­ją ­cym po­cho­dze­n iu z  da­le­k ich Wysp Sun­daj­skich… Nie wa­hał się ani chwi­li, zwłasz­cza że MSZ mia­ło po­k ryć kosz­ty po­dró­ży

453

.

Na po­czą ­tek za­miast uro­k a­mi i bla­ska­mi wy­spy mu­siał ja­k o eks­p ert emi­g ra­cyj­n y za­p o­znać się z  jej cie­n ia­mi, zwłasz­cza zdra­dli­wy­mi dla rol­n i­k a gle­ba­mi. Pi­sał rze‐

czo­wo i ze swa­dą : In­ży­nier Dyk w ste­p ach na za­chód od Ta­na­na­ri­wy pod­niósł gru­dę la­te­ry­tu i chciał ją roz­kru­szyć. Nie uda­ło mu się. Na wy­ży­nach Ma­da­ga­ska­ru by­ła wła­śnie po­ra su­cha i la­te­ryt był twar­dy jak ka­mień. Ta­ka sko­ru­p a mu­sia­ła za­du­sić wszyst­kie wraż­liw­sze ro­śli­ny. Na­stęp­nie in­ży­nier ob­lał la­te­ryt ja­kimś kwa­sem i po­tem sam się skwa­sił: w la­te­ry­cie nie by­ło nic wap­na. W la­te­ry­cie, nie­ste­ty, nie ma tak­że

ani fos­fa­tów, ani po­ta­su. A one wła­śnie obok wap­na sta­no­wią o ży­zno­ści gle­by. La­te­ryt to zie­mia pod­ła, […] zwie­trza­ła ma­sa, ró­żo­wa od oksy­dów że­la­za i gli­nu, w sta­nie su­chym twar­da jak ka­mień, w sta­nie mo­krym śli­ska pap­ka, […] ró­żo­we prze­kleń­stwo kra­jów tro­p i­kal­nych

454

.

Jak stwier­dzi­ła z dez­a pro­ba­tą ko­mi­sja, ja­ło­we gle­by la­te­ry­to­we, czy­li pro­dukt wie‐ trze­n ia che­micz­n e­g o skał osa­do­wych w tro­p i­k ach, zaj­mo­wa­ły dzie­więć dzie­sią ­tych po­wierzch­n i wy­spy. Za­so­by uro­dzaj­n ej zie­mi na­mu­ło­wej w do­li­n ach rzek, ko­tli­n ach je­zior i  na mo­k ra­dłach wy­n o­si­ły sześć mi­lio­n ów hek­ta­rów, z  cze­g o upra­wia­n o przed osiem­dzie­się­cio­ma la­ty tyl­k o pół­to­ra mi­lio­n a hek­ta­rów, czy­li za­le­d­wie dwa

i pół pro­cent zie­mi kra­ju. Na po­zo­sta­łych czte­rech i pół mi­lio­n a hek­ta­ra buj­n ie ro‐ sły chwa­sty. Zde­cy­do­wa­n a więk­szość z tych grun­tów by­ła po­ło­żo­n a na za­chod­n im wy­brze­żu, gdzie tro­p i­k al­n y kli­mat nie ro­k o­wał przy­szło­ści eu­ro­p ej­skim go­spo­dar‐ stwom ro­dzin­n ym. Eks­p er­ci z Pol­ski w cią ­g u oko­ło pię­ciu mie­się­cy – w krę­p u­ją ­cym nie­co to­wa­rzy­stwie Fie­dle­ra, o któ­re­g o spe­cjal­n ych za­da­n iach, rzecz ja­sna, wie­dzia‐

no – prze­je­cha­li sa­mo­cho­da­mi po wy­spie je­de­n a­ście ty­się­cy ki­lo­me­trów. Wy­n i­k i ich 455

ba­dań przed­sta­wił Le­p e­cki w  są ż­n i­stym spra­woz­da­n iu , w  któ­rym zna­la­zło się m.in. miej­sce na po­czet kró­lów i  gu­ber­n a­to­rów Ma­da­g a­ska­ru, szcze­g ó­ło­we ob­ser‐

wa­cje et­n o­g ra­ficz­n e, ob­szer­n e wspo­mnie­n ie o Be­n iow­skim oraz do­cie­k a­n ia, czy to wła­śnie dzię­k i nie­mu ulu­bio­n ym na­k ry­ciem gło­wy jed­n e­g o z ple­mion są ro­g a­tyw­k i. Co do me­ri­tum, zgo­dzo­n o się, że je­dy­n ym wła­ści­wie te­re­n em dla ży­dow­skiej czy pol­skiej ko­lo­n i­za­cji – spra­wy tej wcią ż nie roz­strzy­g nię­to – do­g od­n ym z uwa­g i na kli­mat, gle­by i  w  mia­rę zgod­n e są ­siedz­two ple­mie­n ia Tsi­mi­he­ty, by­ła­by roz­le­g ła

rów­n i­n a An­k e­zi­n y w pół­n oc­n ej czę­ści Pła­sko­wy­żu Cen­tral­n e­g o. W kon­k lu­zji au­tor ra­p or­tu do­wo­dził, że do za­g o­spo­da­ro­wa­n ia jest tam sto ty­się­cy hek­ta­rów, na któ‐ rych moż­n a osa­dzić dzie­sięć–pięt­n a­ście ty­się­cy ro­dzin, czy­li pięć­dzie­sią t–sie­dem‐

dzie­sią t ty­się­cy ko­lo­n i­stów, z cze­g o po­ło­wę na ro­li, a resz­tę w usłu­g ach i drob­n ym prze­my­śle – mły­n ach ma­n io­k o­wych, łusz­czar­n iach ry­żu, kroch­mal­n iach, fa­bry­k ach

kon­serw mię­snych, so­lar­n iach skór. Na tym grun­cie pod­wład­n i Bec­k a – po­mi­ja­ją c opi­n ie znacz­n ie bar­dziej scep­tycz­n ych Al­te­ra i Dy­k a – opra­co­wa­li po­spiesz­n ie pro‐

jekt pol­sko-fran­cu­skie­g o trak­ta­tu imi­g ra­cyj­n e­g o. Prze­wi­dy­wał on, że Pol­ska otrzy‐ ma w „wiecz­n ą kon­ce­sję” już nie ty­sią c ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, jak chciał Le­p e‐

cki, lecz co naj­mniej czte­ry i pół ty­sią ­ca ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych. Wśród ko­lo­n i‐ stów pięt­n a­ście pro­cent sta­n o­wić mie­li Ży­dzi, uję­ci w owym do­k u­men­cie ja­k o „wol‐

ne za­wo­dy”. Pla­n o­wa­n o po­wo­ła­n ie na Ma­da­g a­ska­rze pol­skiej po­li­cji, bu­do­wę ra‐ dio­sta­cji oraz utwo­rze­n ie przy ad­mi­n i­stra­cji fran­cu­skiej spe­cjal­n ych sek­cji, któ­re zaj­mo­wa­ły­by się m.in. szkol­n ic­twem pol­skim. Na po­czą ­tek „ze­spół sztur­mow­ców z dys­cy­p li­n ą woj­sko­wą ” zba­dać miał te­ren i zbu­do­wać młyn oraz bu­dy­n ek ad­mi­n i‐ stra­cyj­n y. Szef MSZ wy­stą ­p ił do mi­n i­stra fi­n an­sów Eu­g e­n iu­sza Kwiat­k ow­skie­g o

o mi­lion zło­tych po­trzeb­n ych na za­k up od pew­n e­g o Hin­du­sa pierw­szych czte­ry­stu czter­dzie­stu ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych. Sza­co­wa­n o, że ko­lo­n i­za­cja na Ma­da­g a­ska‐ rze kosz­to­wa­ła­by w  cią ­g u kil­k u lat pra­wie pięć mi­lio­n ów do­la­rów, czy­li prze­szło dwa­dzie­ścia pięć mi­lio­n ów zło­tych. Ten bły­sko­tli­wy pro­jekt tra­fił jed­n ak osta­tecz‐ 456

nie do ar­chi­wum MSZ . W prze­ci­wień­stwie do Le­p ec­k ie­g o Fie­dler dłu­g o bił się z my­śla­mi: „Ma­da­g a­skar – tak czy nie? Py­ta­n ie nie­ła­twe, […] od kil­k u ty­g o­dni za­da­ję je so­bie i za­da­ję je do­li‐ nom An­k e­zi­n y, gle­bie, po­wie­trzu, chmu­rom”. Wresz­cie z tych roz­te­rek wy­ro­sła nie‐ złom­n a pew­n ość, że w  do­li­n ach za­ro­śnię­tych perzem i  pa­p i­ru­sem, pod­da­n ym ka‐ pry­som wo­dy po­wsta­n ą roz­le­g łe plan­ta­cje ka­wy naj­lep­szych ga­tun­k ów i wia­ra, że „przed wszyst­k i­mi in­n y­mi osad­n i­k a­mi świa­ta bę­dzie tu naj­od­p o­wied­n iej­szy chłop 457

pol­ski, brat pio­n ie­ra pa­rań­skie­g o” . De­k la­ro­wał więc: „wie­rzę w pol­skie­g o osad‐ ni­k a w An­k e­zi­n ie. Wie­rzę, że Ma­da­g a­skar to »tak«”. Jed­n ak by­ły i po­waż­n e cie­n ie. Przede wszyst­k im wo­da. Rze­k i i rzecz­k i, stru­mie­n ie i stru­g i spły­wa­ją ­ce bia­ły­mi nić‐ mi z gór gro­ma­dzi­ły się w do­li­n ie, two­rzą c ogrom­n e roz­le­wi­ska i od­bie­ra­ją c tej zie‐ mi – do cza­su jej osu­sze­n ia – wszel­k ą war­tość rol­n i­czą

458

. Ży­ją ­ce w  tych wo­dach

kro­k o­dy­le z  pew­n o­ścią prze­trwa­ły­by me­lio­ra­cję An­k e­zi­n y, gdzie część te­re­n ów przy­szłej ko­lo­n i­za­cji zaj­mo­wa­ły bło­ta, nie­moż­li­we do osu­sze­n ia, co ro­k u za­le­wa­n e

wo­dą . Te strasz­li­we ga­dy, znacz­n ie groź­n iej­sze niż ja­do­wi­te wę­że w Bra­zy­lii, by­ły pla­g ą Ma­da­g a­ska­ru. Wy­p ad­k i po­ry­wa­n ia lu­dzi rzad­k o tra­fia­ły do ga­zet, ale i to, co moż­n a by­ło prze­czy­tać, na­p a­wa­ło gro­zą . Każ­dy zbior­n ik wo­dy na wy­spie, „na­wet kil­k u­me­tro­wa ka­łu­ża czy ma­leń­k a rzecz­k a kry­ła w  so­bie zło­wro­g ą ta­jem­n i­cę, wiesz­czą c gwał­tow­n ą śmierć. Wszę­dzie cze­k ał wróg za­cie­k ły, głod­n y, po­twor­n ie licz­n y”

459

.

Wy­zna­n ie nad­zwy­czaj­n e­g o wy­słan­n i­k a MSZ by­ło świa­dec­twem wia­ry w  Ma­da‐ ga­skar, ale ra­czej słab­szej niż moc­n ej. Umniej­sza­ły ją też da­n e, ja­k ie uzy­skał od

miej­sco­wych fran­cu­skich eks­p er­tów. Zie­mi, jak daw­n o już ob­li­czy­li, któ­rą moż­n a ko­lo­n i­zo­wać, by­ło w  An­k e­zi­n ie czter­dzie­ści czte­ry ty­sią ­ce hek­ta­rów, przy czym twier­dzi­li, że „jest to licz­ba fun­da­men­tal­n a, osta­tecz­n a i  w  niej stresz­cza­ją się wszyst­k ie dzi­siej­sze moż­li­wo­ści osad­n i­czej ko­lo­n i­za­cji Ma­da­g a­ska­ru. Kto po­n ad tę licz­bę czy­n i ja­k ie­k ol­wiek kal­k u­la­cje ko­lo­n i­za­cyj­n e, ten bu­ja w  po­wie­trzu i  od­da­je 460

się mrzon­k om” . Fran­cu­zi pla­n o­wa­li w  swo­im cza­sie po­dzie­lić owe czter­dzie­ści czte­ry ty­sią ­ce hek­ta­rów mię­dzy oko­ło dwu­stu plan­ta­to­rów. Po­dob­n ie wi­dzie­li za­g o‐ spo­da­ro­wa­n ie An­k e­zi­n y ży­dow­scy eks­p er­ci Ko­mi­sji Stu­diów. We­dług Fie­dle­ra by­ły to kal­k u­la­cje nie­re­a l­n e z bra­k u si­ły ro­bo­czej, po­n ie­waż tu­byl­cy z ple­mie­n ia Tsi­mi‐ he­ty ucho­dzi­li za „praw­do­p o­dob­n ie naj­le­n iw­szych lu­dzi na świe­cie”, a pra­cę uwa‐

ża­li za upodle­n ie. Z  je­g o ra­chun­k ów wy­n i­k a­ło, że przy­dzie­la­ją c oko­ło trzy­dzie­stu hek­ta­rów zie­mi na każ­de go­spo­dar­stwo, moż­n a spro­wa­dzić na Ma­da­g a­skar ty­sią c pięć­set ro­dzin, czy­li pięć–sie­dem ty­się­cy pol­skich osad­n i­k ów. Nie­dłu­g o jed­n ak po po­wro­cie Ko­mi­sji Stu­diów do Eu­ro­p y do Ta­n a­n a­ri­wy za­czę­ły via Pa­ryż do­cie­rać nie­p o­k o­ją ­ce po­g ło­ski, że na wy­spę wy­bie­ra­ją się dzie­sią t­k i ty­się­cy ko­lo­n i­stów z Pol­ski. „Jo­ur­n al de Ma­da­g a­scar” pa­n i­k o­wał: „Ma­da­g a­skar – czy pol­ską ko­lo­n ią ? Ni­g dy”. Al­bo: „Nie chce­my pol­skich Ży­dów!”. Ale nie wszy­scy na wy­spie oba­wia­li się tych pla­n ów. Do LMiK nad­szedł na przy‐

kład list od nie­ja­k ie­g o pa­n a Mar­ce­la Ca­ro, człon­k a Fran­cu­skiej Li­g i Mor­skiej. Pi­sał: „Je­stem en­tu­zja­stycz­n ym wiel­bi­cie­lem wa­szej dziel­n ej Oj­czy­zny i z naj­więk­szym za‐

in­te­re­so­wa­n iem i przy­chyl­n o­ścią wi­dział­bym […] imi­g ra­cję wa­szych współ­o­by­wa‐ te­li, któ­rzy by nam do­p o­mo­g li do za­lud­n ie­n ia i  pod­n ie­sie­n ia war­to­ści tej pięk­n ej ko­lo­n ii, któ­ra swo­im ol­brzy­mim ob­sza­rem i  bo­g ac­twa­mi mo­g ła­by wy­ży­wić pięć‐ 461

dzie­sią t mi­lio­n ów miesz­k ań­ców dla więk­szej chwa­ły obu na­szych kra­jów” . Był to jed­n ak głos od­osob­n io­n y. Alarm w pra­sie, pro­te­sty lud­n o­ści prze­ciw pol­skie­mu czy

też ży­dow­skie­mu za­g ro­że­n iu – ro­do­wi­ci Mal­g a­sze nie za bar­dzo od­róż­n ia­li pol­skich chło­p ów od Ży­dów – oraz skry­cie nie­chęt­n a po­sta­wa miej­sco­wych władz zro­bi­ły swo­je. Pro­jekt zo­stał utrą ­co­n y jesz­cze przed zwer­bo­wa­n iem pierw­sze­g o osad­n i­k a.

Za­n im jesz­cze to osta­tecz­n ie na­stą ­p i­ło, Ar­k a­dy Fie­dler zwie­dzał wy­spę, po­dzi­wiał jej kra­jo­bra­zy, od tro­p i­k al­n ej dżun­g li po wid­mo­we la­sy kse­ro­fi­to­we pra­wie bez li‐ ści, po­zna­wał mal­g a­skie ple­mio­n a, za­wie­rał przy­jaź­n ie z le­mu­ra­mi czu­ły­mi i po­tul‐ ny­mi oraz z miej­sco­wy­mi ko­bie­ta­mi sły­n ą ­cy­mi z uro­dy, wdzię­k u i tem­p e­ra­men­tu.

Do kra­ju wró­cił do­p ie­ro po kil­k u­n a­stu mie­sią ­cach. Je­den z  wy­so­k ich urzęd­n i­k ów ko­lo­n ii – mo­że na­wet sam gu­ber­n a­tor? – ano­n i­mo­wo, uśmie­cha­ją c się ła­g od­n ie, na od­jezd­n ym udzie­lił mu ra­dy: „Czy wy tam, w Pol­sce, ma­cie ja­k ie obo­zy kon­cen­tra‐ cyj­n e, do któ­rych cho­wa­cie lu­dzi nie­k o­n iecz­n ie zbrod­n i­czych, lecz mi­mo to nie­bez‐

piecz­n ych dla ogó­łu? […] to sta­ry znaw­ca ko­lo­n ii i  szcze­ry zwo­len­n ik imi­g ra­cji osad­n i­czej na Ma­da­g a­skar za­n o­si życz­li­wą proś­bę, aby na pe­wien czas za­mknię­to tam owych fan­ta­stów, tych, co za­mie­rza­ją nam na­słać trzy­dzie­ści ty­się­cy Ży‐ 462

dów” . W tym cza­sie jed­n ak, je­sie­n ią 1938 ro­k u, do obo­zu w Be­re­zie prę­dzej już wy­sła­n o

by prze­ciw­n i­k ów emi­g ra­cji Ży­dów na Ma­da­g a­skar niż jej zwo­len­n i­k ów. Pro­jekt ma­da­g a­skar­ski dał po­czą ­tek nie­sław­n ej an­ty­se­mic­k iej kam­p a­n ii, któ­ra zmie­rza­ła do ma­so­we­g o prze­sie­dle­n ia oby­wa­te­li pol­skich „wy­zna­n ia moj­że­szo­we­g o” na Ma‐ da­g a­skar lub gdzie­k ol­wiek in­dziej. Mno­ży­ły się po­my­sły, jak i  gdzie po­win­n i się urzą ­dzić wy­jeż­dża­ją ­cy z Pol­ski Ży­dzi. „Le­ma­n us”, je­den z  au­to­rów „Mo­rza”, pi­sał wprost: „dziś, w  okre­sie na­cjo­n a­li‐

stycz­n ym po­li­ty­k i eu­ro­p ej­skiej, cho­dzi „o li­k wi­da­cję po­zy­cyj ży­dow­skich w sze­re­g u państw eu­ro­p ej­skich”

463

. Twier­dził, że już przed woj­n ą mię­dzy Bał­ty­k iem a Mo­rzem

Czar­n ym „by­ło cia­sno”, a dziś z te­g o „za­g ro­żo­n e­g o” ob­sza­ru na­le­ża­ło­by prze­sie­dlić na pierw­szym eta­p ie, w cią ­g u dzie­się­ciu–pięt­n a­stu lat, pięć–sześć mi­lio­n ów Ży­dów, z cze­g o co naj­mniej pół­to­ra mi­lio­n a z Pol­ski. Ob­li­czał, że przy gę­sto­ści za­lud­n ie­n ia jak w  An­g lii w  Pa­le­sty­n ie po­łą ­czo­n ej z  Trans­jor­da­n ią mo­g ło­by za­miesz­k ać dwa‐ dzie­ścia mi­lio­n ów lu­dzi, czy­li „ca­łe ży­do­stwo świa­to­we”. Po­n ie­waż z uwa­g i na lud‐

ność arab­ską aż tak licz­n e osad­n ic­two by­ło­by pro­ble­ma­tycz­n e, do­ma­g ał się od Wiel­k iej Bry­ta­n ii od­da­n ia pod ko­lo­n i­za­cję ży­dow­ską sła­bo za­lud­n io­n ych ob­sza­rów Ka­n a­dy i Au­stra­lii oraz Ro­de­zji, Ke­n ii i An­g o­li. Jaw­n ie an­ty­se­mic­k ie de­ba­ty to­czo‐ no też co­raz czę­ściej w sej­mie. W koń­cu grud­n ia 1938 ro­k u po­n ad stu po­słów „Ozo‐ nu” z jed­n ym z je­g o wpły­wo­wych przy­wód­ców, ge­n e­ra­łem Skwar­czyń­skim, na cze‐ le zwró­ci­ło się z  in­ter­p e­la­cją do pre­mie­ra „w  spra­wie środ­k ów zmie­rza­ją ­cych do pod­ję­cia i  prze­p ro­wa­dze­n ia ma­so­wej emi­g ra­cji ży­dow­skiej w  ce­lu ra­dy­k al­n e­g o zmniej­sze­n ia ilo­ści ży­dów w Pol­sce”. Mniej­szość ży­dow­ską uzna­n o za „ele­ment wy‐

so­ce nie­p o­żą ­da­n y”, któ­ry spo­wal­n iał „nor­mal­n y roz­wój pol­skich sił na­ro­do­wych i  pań­stwo­wych”

464

. Wi­ce­mar­sza­łek sej­mu Lu­cjan Su­rzyń­ski ostrze­g ał z  ko­lei, że

„spo­łe­czeń­stwo ży­dow­skie mu­si zro­zu­mieć, że po­za je­g o wła­sny­mi dą ­że­n ia­mi i ce­la‐ mi ist­n ie­ją rów­n ież in­te­re­sy pol­skie. Na­ród pol­ski nie cof­n ie się przed prze­p ro­wa‐

465

dze­n iem swo­ich in­te­re­sów ży­cio­wych mi­mo wszel­k ie trud­n o­ści” . Po­sło­wie od­rzu‐ ca­li na ogół sto­so­wa­n ie wo­bec na­ro­du ży­dow­skie­g o „gwał­tów i eks­ce­sów, nie­zgod‐

nych z ho­n o­rem i god­n o­ścią Na­ro­du Pol­skie­g o”. Pro­p o­n o­wa­n o śro­dek umiar­k o­wa‐ ny, lecz, jak za­k ła­da­n o, efek­tyw­n y – emi­g ra­cję. Przy­mu­so­wą – co do te­g o pa­n o­wał 466

kon­sen­sus . Pra­sa en­dec­k a wprost nie mo­g ła do­cze­k ać się jej roz­p o­czę­cia. Po­n a­g la­n o rzą ­dzą ‐ cych do pod­ję­cia kro­k ów izo­lu­ją ­cych Ży­dów od po­zo­sta­łych oby­wa­te­li, ja­k o że „nie wy­p a­da wprost z ław sej­mo­wych pa­k o­wać po­słów ży­dów na okrę­ty od­jeż­dża­ją ­ce na emi­g ra­cyj­n y Ma­da­g a­skar. […] Czy Ozon znaj­du­je istot­n e prze­szko­dy w po­zba‐

wie­n iu ży­dów już te­raz praw po­li­tycz­n ych i czy uwa­ża, że na­wet w cza­sie emi­g ra­cji przy­mu­so­wej aż do za­ła­do­wa­n ia na okręt ży­dzi bę­dą mie­li za­cho­wa­n e moż­li­wo­ści wtrą ­ca­n ia się do na­szych spraw we­wnętrz­n ych?”

467

. Na­ro­dow­ców nie­p o­k o­iło też

uzgod­n ie­n ie mię­dzy Bec­k iem a fran­cu­skim mi­n i­strem spraw za­g ra­n icz­n ych Yvo­n em Del­bo­sem, że osad­n ic­two na Ma­da­g a­ska­rze nie mo­że być trak­to­wa­n e na plat­for­mie czy­sto et­n icz­n ej. Stą d po­dej­rze­n ie, że to „pol­scy chło­p i, pcha­ją ­cy się dziś do Od­rzy‐ wo­łów i Przy­ty­k ów, ma­ją je­chać na Ma­da­g a­skar! Ży­dzi ma­ją po­zo­stać w Pol­sce!” – alar­mo­wał „War­szaw­ski Dzien­n ik Na­ro­do­wy” i  pod­k re­ślał: „Ma­da­g a­skar jest dla 468

nas tyl­k o miej­scem ze­sła­n ia czy od­osob­n ie­n ia dla na­szej mniej­szo­ści ży­dow­skiej” . To bez­k om­p ro­mi­so­we sta­n o­wi­sko za­chwia­ło się, gdy w pra­sie za­czę­ły się uka­zy­wać eks­p re­syj­n e re­p or­ta­że Fie­dle­ra, prze­sta­wia­ją ­ce wy­spę ja­k o ro­dzaj raj­skie­g o ogro‐ du. Nie­k tó­re ko­ła na­cjo­n a­li­stycz­n e wy­stą ­p i­ły wów­czas z no­wym ha­słem „Ma­da­g a‐ skar tyl­k o dla Po­la­k ów – Ży­dzi do Pa­le­sty­n y”

469

. Pla­n y i spo­ry ma­da­g a­skar­skie, po‐

czą t­k o­wo dość nie­win­n e, na­bra­ły szyb­k o zło­wiesz­cze­g o sen­su. Mia­ły jed­n ak tak­że zna­mio­n a upior­n ej gro­te­ski. Śpie­wa­n o za­tem w lo­k a­lach roz­ryw­k o­wych i nada­wa‐ no na okrą ­g ło w ra­diu mod­n y szla­g ier, pa­ro­dię pio­sen­k i „eg­zo­tycz­n ej”: Ja się czu­ję na wpół dzi­ki, lu­do­żer­c a sam, bo ja ja­dę do Afry­ki, tam ko­lo­nię mam,

Ajaj, Ma­da­ga­skar kra­ina czar­na, par­na

Afry­ka na wpół dzi­ka Ajaj, Ma­da­ga­skar

orze­c hy ko­ko­so­w e

i drze­w a bam­b u­so­w e, Tam są dzi­kie szcze­p y, to mi mo­że bę­dzie le­p iej, bo tam, gdzie kul­t u­ra,

470

tam jest kłót­nia, awan­t u­ra!

Nie­k tó­rzy z ide­a li­stycz­n ie na­sta­wio­n ych pio­n ie­rów ko­lo­n ial­n ych czu­li się po­czą t­k o‐ wo spad­k o­bier­ca­mi Szolc-Ro­g o­ziń­skie­g o i chcie­li re­la­cje z kra­jow­ca­mi w ko­lo­n iach

wi­dzieć ja­k o wza­jem­n ie ko­rzyst­n ą współ­p ra­cę przy obo­p ól­n ym zro­zu­mie­n iu i sza‐ cun­k u. Ro­je­n ia o „in­n ych bia­łych” i ich szcze­g ól­n ej mi­sji nie trwa­ły dłu­g o. Nie­licz­n i Po­la­cy – w cu­dzych na ra­zie po­sia­dło­ściach – sta­ra­li się gor­li­wie spro­stać w ro­li sa‐ hi­bów na­cjom bar­dziej do­świad­czo­n ym w  ko­lo­n i­za­tor­skim rze­mio­śle. Ma­ło te­g o, krót­k a hi­sto­ria pol­skie­g o ko­lo­n ia­li­zmu koń­czy­ła się ha­n ie­bną an­ty­se­mic­k ą awan­tu‐ rą i słyn­n ym we­zwa­n iem z trans­p a­ren­tów „Ży­dzi na Ma­da­g a­skar”. Oka­za­ło się ono znacz­n ie ży­wot­n iej­sze niż ha­sło „Żą ­da­my ko­lo­n ii dla Pol­ski”. Część pra­sy zresz­tą sa­bo­to­wa­ła pań­stwo­wo­twór­cze wy­sił­k i Li­g i i stu­dzi­ła na­stro‐ je. W  cza­sach, gdy pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i sta­ra­li się o  te­re­n y w  An­g o­li, fe­lie­to­n i­sta „Ro­bot­n i­k a” tro­skał się ob­łud­n ie:

Ża­łu­ję, nie­zmier­nie ża­łu­ję, że wia­do­mość o  na­by­ciu An­go­li przez rząd oka­za­ła się nie­ste­ty tyl­ko kacz­ką dzien­ni­kar­ską, […] nie­do­brze się sta­ło. Na ta­ki cel po­win­ny by­ły zna­leźć się pie­nią­dze i na

pew­no by się zna­la­zły. Na­le­ża­ło tyl­ko spo­łe­czeń­stwu pol­skie­mu szcze­rze i otwar­cie po­wie­dzieć, na co ma być uży­ta An­go­la, a po­sy­p a­ły­by się mil­jo­ny po­mi­mo cięż­kich cza­sów i ogól­nej sta­gna­cji. Lu‐­ dzie ostat­nią py­ja­mę by od­da­li, spodnie po­za­sta­wia­li­by po lom­bar­dach, a An­go­lę by ku­p i­li

471

.

O ile wy­zło­śli­wia­n ie się or­g a­n u so­cja­li­stów mo­g li en­tu­zja­ści ko­lo­n ii lek­ce­wa­żyć, po‐ win­n a skło­n ić ich do re­flek­sji kon­se­k went­n ie nie­chęt­n a ak­cji ko­lo­n ial­n ej po­sta­wa

li­be­ral­n e­g o, po­wią ­za­n e­g o z  wiel­k im prze­my­słem i  fi­n an­sje­rą „Ku­rie­ra Pol­skie­g o”. W mar­cu 1938 ro­k u w zwią z­k u z ko­lej­n y­mi ra­fa­mi na dro­dze do ko­lo­n i­za­cji Ma­da‐ ga­ska­ru dzien­n ik stwier­dzał cierp­k o: „Tak więc sta­je­my przed roz­wia­n iem się no‐ we­g o kosz­tow­n e­g o złu­dze­n ia! […] prze­cież nie mo­że­my stać na tak pa­ra­dok­sal‐ nem sta­n o­wi­sku: jak to by­ło­by do­brze, gdy­by zie­mia­n ie wy­emi­g ro­wa­li do An­g o­li,

chło­p i do Pe­ru, Ży­dzi na Ma­da­g a­skar, a w Pol­sce zo­sta­li­by sa­mi urzęd­n i­cy, od cza­su

do cza­su urzą ­dza­ją ­cy eks­p e­dy­cje ba­daw­cze dla wy­k ry­cia no­wych te­re­n ów emi­g ra‐ cyj­n ych”

472

.

Ja­sny po­g lą d na pol­ską po­li­ty­k ę ko­lo­n ial­n ą miał czło­wiek, któ­re­g o za­da­n iem by­ło jej kształ­to­wa­n ie i  re­a li­zo­wa­n ie – mi­n i­ster Jó­zef Beck. „W  dzie­dzi­n ie spraw 473

tzw. ko­lo­n ial­n ych prze­szła przez Pol­skę fa­la dzie­cin­n ej wprost eks­cy­ta­cji” – wspo­mi­n ał w Ostat­n im ra­por­cie. Jak wska­zy­wał, eks­p an­sja ko­lo­n ial­n a świa­to­wych mo­carstw wy­n i­k a­ła z po­trze­by wy­k o­rzy­sta­n ia na­g ro­ma­dzo­n ych za­so­bów ma­te­rial‐ nych i ludz­k ich, a nie z chę­ci ich zdo­by­cia. Pol­ska nie mia­ła zaś re­zerw na­wet na nad­ro­bie­n ie ele­men­tar­n ych za­le­g ło­ści cy­wi­li­za­cyj­n ych w kra­ju, ta­k ich jak na przy‐ kład re­g u­la­cja Wi­sły. W tych oko­licz­n o­ściach „po­my­sły ko­lo­n i­za­cyj­n e wy­da­wa­ły się dość fan­ta­stycz­n e”. Po­dob­n ie my­śle­li z pew­n o­ścią po­li­ty­cy zaj­mu­ją ­cy się go­spo­dar‐ ką . Je­śli­by pol­ski ubo­g i po­dat­n ik zdo­był się na sfi­n an­so­wa­n ie bu­do­wy por­tów, ko‐

lei, dróg, ko­p al­n i oraz zor­g a­n i­zo­wa­n ie ad­mi­n i­stra­cji szkol­n ic­twa, służ­by zdro­wia w upra­g nio­n ej ko­lo­n ii, to jed­n ak ta­k a in­we­sty­cja mo­g ła­by prze­k re­ślić am­bit­n e pla‐ ny roz­wo­ju Pol­ski fir­mo­wa­n e przez Eu­g e­n iu­sza Kwiat­k ow­skie­g o, któ­rych pierw­szą

ja­skół­k ą by­ła bu­do­wa Cen­tral­n e­g o Okrę­g u Prze­my­sło­we­g o. O opła­cal­n o­ści ko­lo­n ii dys­k u­to­wa­n o bez osta­tecz­n ych kon­k lu­zji od cza­sów Mon­te­skiu­sza. Pew­n e by­ło jed‐ nak to, że bied­n y kraj nie sta­n ie się dzię­k i nim bo­g a­ty. Wie­dzie­li o tym bez wą t­p ie‐ nia przy­wód­cy II Rzecz­p o­spo­li­tej. Czy któ­ry­k ol­wiek spo­śród nich wie­rzył szcze­rze w do­bro­dziej­stwa ko­lo­n ii? Ja­k ie by­ły za­tem ce­le pro­p a­g an­dy, któ­ra twier­dzi­ła, że ko­lo­n ie są Pol­sce nie­zbęd­n e, kosz­tow­n ej i wie­lo­let­n iej ma­n i­p u­la­cji uka­zu­ją ­cej spo‐ łe­czeń­stwu per­spek­ty­wy zwod­n i­cze, uto­p ij­n e, ana­chro­n icz­n e i co do za­sa­dy nie­mo‐

ral­n e, zwłasz­cza dla na­ro­du, któ­ry miał za so­bą roz­bio­ry i nie­wo­lę? Rzecz wy­da­je się na po­zór ja­sna – idea ko­lo­n ial­n a sta­n o­wi­ła część mi­tu Pol­ski mo­car­stwo­wej, fun­da­men­tu ów­cze­snej wła­dzy, któ­ry tę wła­dzę umac­n iał i le­g i­ty­mi­zo­wał. Jed­n ak

ist­n ie­je też nie­co szla­chet­n iej­sze uza­sad­n ie­n ie te­g o oso­bli­we­g o szal­bier­stwa. Otóż puł­k ow­n ik i  hi­sto­ryk Wa­cław Ję­drze­je­wicz, by­ły mi­n i­ster wy­znań re­li­g ij­n ych

i oświe­ce­n ia pu­blicz­n e­g o, wy­ja­śniał już po II woj­n ie świa­to­wej, że – wo­bec fa­tal­n ej po­li­tycz­n ej i go­spo­dar­czej sy­tu­a cji kra­ju – fik­cja ko­lo­n ial­n a mia­ła skie­ro­wać uwa­g ę Po­la­k ów na per­spek­ty­wy przy­szłej po­tę­g i i do­bro­by­tu, za­p o­bie­g a­ją c za­ła­ma­n iu się 474

na­stro­jów spo­łecz­n ych . Wy­ima­g i­n o­wa­n e ko­lo­n ie słu­ży­ły­by za­tem w  za­mia­rach rzą ­dzą ­cych po­cie­sze­n iu stra­p io­n ych, za­ra­dze­n iu kom­p lek­som oraz po­k rze­p ie­n iu serc i ogól­n ym wzmoc­n ie­n iu mo­ra­le na­ro­du. Pol­ski wą ­tek w hi­sto­rii ko­lo­n ia­li­zmu, owe­g o „pat­chwor­k u zbrod­n i i do­brych in­ten­cji”

475

, to tyl­k o le­dwo wi­do­czna nit­k a,

cien­k a i krót­k a. Zaj­mu­je na­to­miast bez wą t­p ie­n ia po­cze­sne miej­sce w dzie­jach pro‐ pa­g an­dy ja­k o wy­bit­n y przy­k ład zor­g a­n i­zo­wa­n ia zbio­ro­wej ilu­zji wo­k ół kwe­stii, któ­ra w rze­czy­wi­sto­ści nie ist­n ia­ła i w ów­cze­snych oko­licz­n o­ściach ist­n ieć nie mo‐ gła.

Na­wet gdy­by Pol­ska moc­n iej jesz­cze za­ci­snę­ła pa­sa i  sfi­n an­so­wa­ła in­we­sty­cje oraz utrzy­ma­n ie ko­lo­n ii, nie by­ła­by w sta­n ie wy­sta­wić flo­ty wo­jen­n ej i ar­mii dla jej obro­n y – prze­k o­n y­wa­li kry­ty­cy pol­skie­g o ko­lo­n ia­li­zmu. Ale pio­n ie­rzy ko­lo­n ial­n i do­wo­dzi­li, że nie jest to wca­le ko­n ie­czne. Ma­jor Bu­low­ski wy­ja­śniał: „Nie bę­dzie­my utrzy­my­wa­li arm­ji ko­lon­jal­n ej (ma­rze­n ie ofi­ce­rów!), lecz tyl­k o po­li­cję, względ­n ie

mi­li­cję. Ma­ła re­p re­zen­ta­cyj­n a jed­n ost­k a woj­sko­wa skła­da­ła­by się ra­czej z ochot­n i‐ ków, przy­szłych plan­ta­to­rów i  or­k ie­stry”. Co do woj­n y na mo­rzu, przy­zna­wał: „Trze­ba się bę­dzie ogra­n i­czyć do obro­n y brze­g ów i wód przy­brzeż­n ych dzia­ła­n ia­mi 476

flo­ty hy­dro­p la­n o­wej, ewen­tu­a l­n ie i  pod­wod­n ej. To wszyst­k o” . W  tej ostat­n iej kwe­stii, to jest przy­g o­to­wań do woj­n y pod­wod­n ej u  brze­g ów ko­lo­n ial­n ych, Li­g a mo­g ła się po­chwa­lić kon­k ret­n y­mi za­słu­g a­mi.

Na po­czą t­k u lat trzy­dzie­stych eks­p er­ci „Mo­rza” pi­sa­li z po­dzi­wem o no­wym, naj‐ więk­szym na świe­cie fran­cu­skim okrę­cie pod­wod­n ym „Sur­co­uf”, o  wy­p or­n o­ści dwóch ty­się­cy ośmiu­set osiem­dzie­się­ciu ton, czter­n a­stu wy­rzut­n iach tor­p e­do­wych i dwóch dzia­łach dwie­ście trzy mi­li­me­try, praw­dzi­wym „krą ­żow­n i­k u pod­wod­n ym”, któ­ry mógł­by śmia­ło sta­wić czo­ła krą ­żow­n i­k om na­wod­n ym. Fran­cu­zi zbu­do­wa­li go 477

z my­ślą o ob­ro­n ie swych ko­lo­n ii . W tym­że cza­sie Li­g a roz­p o­czę­ła zbiór­k ę pie­n ię‐ dzy na no­wo utwo­rzo­n y Fun­dusz Obro­n y Mor­skiej, z któ­re­g o za­mie­rza­n o sfi­n an­so‐

wać za­k up no­we­g o okrę­tu pod­wod­n e­g o dla pol­skiej flo­ty. Zbu­do­wa­n y w Ho­lan­dii za 8,2 mi­lio­n a zło­tych ORP „Orzeł”, jed­n a z naj­n o­wo­cze­śniej­szych ta­k ich jed­n o­stek w  Eu­ro­p ie, nie był aż tak wiel­k i jak „Sur­co­uf” (je­g o wy­p or­n ość wy­n o­si­ła ty­sią c czte­ry­sta sie­dem­dzie­sią t ton), ale jak na po­trze­by obro­n y pol­skie­g o wy­brze­ża i płyt­k ie wo­dy Bał­ty­k u – du­ży. Zda­n iem kry­ty­k ów – za du­ży. Za­miast nie­g o i bliź‐

nia­cze­g o „Sę­p a” moż­n a by­ło zbu­do­wać kil­k a mniej­szych jed­n o­stek, oko­ło dzie­więć‐ set­to­n o­wych. Po­do­bno o  wy­bo­rze więk­szych okrę­tów prze­są ­dzi­ła ko­n iecz­n ość – mu­sia­ły osią ­g ać znacz­n ą pręd­k ość, po­trzeb­n ą , aby ata­k o­wać so­wiec­k ie pan­cer­n i­k i. Moż­li­we i wię­cej praw­do­p o­do­bne jest i in­n e wy­ja­śnie­n ie tej kon­tro­wer­syj­n ej de­cy‐ zji. W „pla­n ie ak­cji li­be­ryj­skiej” za je­den z naj­waż­n iej­szych ce­lów uzna­n o „uzy­ska‐ nie ba­zy dla ewen­tu­a l­n ej ak­cji kor­sar­skiej na wy­p a­dek woj­n y ce­lem od­cię­cia nie‐ przy­ja­cie­la od su­row­ców afry­k ań­skich w Li­be­rii”

478

. Na­le­ża­ło za­tem ma­ry­n ar­ce na‐

szej za­p ew­n ić okrę­ty, któ­re ak­cję ta­k ą mo­g ły­by z  szan­sa­mi po­wo­dze­n ia prze­p ro‐ wa­dzić.

„Orzeł” i „Sęp”, któ­re nie­wie­le zdzia­ła­ły na Bał­ty­k u, za­p ew­n i­ły­by w ra­zie woj­n y nie­za­wod­n ą ko­mu­n i­k a­cję na­wet z  od­le­g łą od pol­skiej „me­tro­p o­lii” ko­lo­n ią , a  ich dwa­n a­ście wy­rzut­n i tor­p e­do­wych umoż­li­wia­ło obro­n ę jej wy­brze­ża przed mniej­szy‐ mi si­ła­mi mor­ski­mi wro­g a. Na­to­miast stu­p ię­cio­mi­li­me­tro­we dzia­ła i sześć­dzie­się­ciu lu­dzi za­ło­g i owych „pod­wod­n ych ka­n o­n ie­rek ko­lo­n ial­n ych” mo­g ły sta­n o­wić roz‐ strzy­g a­ją ­cy atut w przy­p ad­k u na przy­k ład pu­czu prze­ciw po­p ie­ra­n ej przez Pol­skę miej­sco­wej wła­dzy.

Wrze­sień 1939 ro­k u po­ło­żył kres pol­skim ro­je­n iom o zdo­by­ciu ko­lo­n ii. Ho­lo­caust, że­la­zna kur­ty­n a, re­for­ma rol­n a i „li­k wi­da­cja zie­miań­stwa ja­k o kla­sy”, for­sow­n a in‐ du­stria­li­za­cja w so­wiec­k im sty­lu prze­k re­śli­ły wszyst­k ie po­trze­by i prze­słan­k i, któ­ry‐ mi je uza­sad­n ia­n o. Za sym­bo­licz­n y fi­n ał da­rem­n ych tru­dów ko­lo­n ial­n ych moż­n a uznać utra­tę „Or­ła”, któ­ry za­g i­n ą ł w  koń­cu ma­ja 1940  ro­k u pod­czas pa­tro­lu na Mo­rzu Pół­n oc­n ym. Ni­g dy nie do­tarł na mo­rza po­łu­dnio­we i oce­a ny, gdzie mógł­by

w ob­ro­n ie pol­skich ko­lo­n ii do­k o­n ać czy­n ów kor­sar­skich rów­n ie sław­n ych, jak je­g o bra­wu­ro­wa uciecz­k a z Tal­li­n a do An­g lii. A na­wet jesz­cze gło­śniej­szych i barw­n iej‐ szych z uwa­g i na eg­zo­tycz­n e oko­licz­n o­ści i oso­bli­wo­ści.

Zdję­cia

Mau­ry­cy Au­gust Be­niow­ski, re­p ro­duk­cja z książ­ki. Zbio­ry NAC.

Ma­p a bra­zy­lij­skie­go sta­nu Pa­ra­na ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem ko­lo­nii pol­skich, Lwów, na­kła­dem „Prze­glą­du Wszech­p ol­skie­go”, 1896. Zbio­ry BN.

Ste­fan Szolc-Ro­go­ziń­ski – po­dróż­nik, ba­dacz Afry­ki i Ka­me­ru­nu. Fo­to­gra­fia po­zo­wa­na w ate­lier w stro­ju po­dróż­ni­czym. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Ka­rol An­to­ni i Jó­ze­fa Piąt­kow­scy z dzieć­mi. Ro­dzi­na wy­emi­gro­wa­ła z Kra­ko­wa do Bra­zy­lii w 1890 r.

Czar­no-bia­ła fo­to­gra­fia na­kle­jo­na na kar­to­nik za­kła­du fo­to­gra­ficz­ne­go Ari­sto­ty­p ia de H.A. Volk, Ku­ry­ty­‐ ba (Bra­zy­lia). Zbio­ry Mu­zeum Emi­gra­cji w Gdy­ni.

Uczest­ni­cy pol­skiej eks­p e­dy­cji na­u ko­wej do Bra­zy­lii ob­dzie­ra­ją ze skó­ry upo­lo­wa­ne­go je­le­nia. Po­środ­‐ ku stoi Ar­ka­dy Fie­dler, 1929. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Mie­czy­sław Le­p e­cki w to­wa­rzy­stwie rdzen­nej miesz­kan­ki Pa­ra­gwa­ju, 1926. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Dla­cze­go Pol­ska mu­si mieć ko­lo­nie za­mor­skie, wzór od­czy­tu dla lud­no­ści wiej­skiej, War­sza­wa, la­ta trzy­dzie­ste. Zbio­ry BN.

Bro­szu­ra LMiK, War­sza­wa 1938. Zbio­ry BN.

Aka­de­mia z oka­zji 50-le­cia wy­p ra­wy pol­skiej do Ka­me­ru­nu przy­go­to­wa­na przez Za­rząd Głów­ny Li­gi Mor­skiej i Ko­lo­nial­nej, pre­zes Za­rzą­du Głów­ne­go Li­gi Mor­skiej i Ko­lo­nial­nej gen. Gu­staw Or­licz-Dre­‐ szer (w środ­ku), pre­zy­dent War­sza­wy Zyg­munt Sło­miń­ski (pierw­szy z pra­wej) i dy­rek­tor Mu­zeum

Prze­my­słu i Rol­nic­twa Le­opold Ja­ni­kow­ski (pierw­szy z le­wej), 1932. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Dzia­ła­cze LMiK pod­czas kwe­sty w Ka­to­wi­cach, da­ta nie­zna­na. Fot. Cze­sław Dat­ka, zbio­ry NAC.

Przed­sta­wi­cie­le li­gi nio­są­cy trans­p a­rent z na­p i­sem: „Żą­da­my ko­lo­nii za­mor­skich dla Pol­ski” pod­czas po­cho­du, Ka­to­wi­ce, da­ta nie­zna­na. Fot. Cze­sław Dat­ka, zbio­ry NAC.

Uro­czy­sto­ści Li­gi Mor­skiej i Ko­lo­nial­nej na ryn­ku w Tar­now­skich Gó­rach, 1934. Fot. Za­kład Fo­to­gra­‐ ficz­ny „Stu­dio”, zbio­ry NAC.

Uczest­ni­cy wy­p ra­wy na stat­ku s/s „Po­znań” przed wy­ru­sze­niem w dro­gę do Afry­ki Za­chod­niej, Gdy­‐ nia, 1935. Fot. Er­nest Rau­lin, zbio­ry NAC.

Ta­bli­ca pro­p a­gan­do­wa Li­gi Mor­skiej i Ko­lo­nial­nej, Mar­cin­ko­wi­ce, 1936. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC

Bu­do­wa Kop­ca imie­nia mar­szał­ka Jó­ze­fa Pił­sud­skie­go na So­wiń­cu w Kra­ko­wie, De­le­ga­cja Li­gi Mor­‐ skiej i Ko­lo­nial­nej z urną zie­mi z Pa­ra­ny, wi­do­czny m.in. wi­ce­wo­je­wo­da kra­kow­ski Piotr Ma­ła­szyń­ski, Kra­ków 1936. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Ja­nusz Ma­kar­czyk w Li­be­rii, da­ta nie­zna­na. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC

Frag­ment ru­bry­ki Spra­wy ko­lo­nial­ne w cza­so­p i­śmie „Mo­rze” (ze­szyt 1, sty­czeń 1937 r.).

Wnę­trze sza­ła­su In­dian Kam­p a w Kor­dy­lie­rach. Fo­to­gra­fia za­miesz­czo­ne w ar­ty­ku­le Cze­sła­wa Ku­li­‐ kow­skie­go Kau­czuk, An­gli­c y – Ford i Po­la­c y opu­bli­ko­wa­nym w cza­so­p i­śmie „Mo­rze” (ze­szyt 5, maj 1937 r.).

Pe­ru – ry­nek w an­giel­skiej ko­lo­nii Pe­re­ne. Fo­to­gra­fia za­miesz­czo­ne w ar­ty­ku­le Cze­sła­wa Ku­li­kow­skie­‐ go Kau­c zuk, An­gli­c y – Ford i Po­la­c y opu­bli­ko­wa­nym w cza­so­p i­śmie „Mo­rze” (ze­szyt 5, maj 1937 r.).

Afisz re­kla­mu­ją­cy od­czyt or­ga­ni­zo­wa­ny przez Li­gę Mor­ską i Ko­lo­nial­ną, Ra­dom, 1938. Zbio­ry BN.

Ma­ni­fe­sta­cja człon­ków Li­gi Mor­skiej i Ko­lo­nial­nej na rzecz uzy­ska­nia przez Pol­skę ko­lo­nii, Po­znań, 1938. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Po­kaz ko­lo­nial­ny z oka­zji Dni Li­gi Mor­skiej i Ko­lo­nial­nej, 1938. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Wy­sta­wa z oka­zji VIII ogól­no­p ol­skie­go zjaz­du de­le­ga­tów Li­gi Mor­skiej i Ko­lo­nial­nej, To­ruń, 1939. Fot. Ka­zi­mierz Osmań­ski, zbio­ry NAC.

Uda­ją­cy czar­no­skó­re­go żoł­nierz w po­cho­dzie uzbro­jo­ny w ka­ra­bin 7,9 mm Mau­ser wz. 1898 i pas z ła­‐ dow­ni­ca­mi, To­ruń, 1939. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Pie­szy, pa­ra­mi­li­tar­ny od­dział Li­gi Mor­skiej i Ko­lo­nial­nej ma­ją­cy peł­nić służ­bę na przy­szłych ko­lo­niach Pol­ski, To­ruń, 1939. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Pa­ra­mi­li­tar­ny od­dział kon­ny Li­gi Mor­skiej i Ko­lo­nial­nej ma­ją­cy peł­nić służ­bę na przy­szłych ko­lo­niach Pol­ski, To­ruń, 1939. Au­tor zdję­cia nie­zna­ny, zbio­ry NAC.

Bi­blio­gra­fia

Bart­n ic­k i An­drzej, Kon­fl ik­ty ko­lo­n ial­n e 1869–1939, War­sza­wa: Wie­dza Po­wszech­n a, 1971. Beck Jó­zef, Ostat­n i ra­port, War­sza­wa: PiW, 1987. Bia­łas Ta­de­usz, Li­g a Mor­ska i  Ko­lo­n ial­n a 1930–1939, Gdańsk: Wy­daw­n ic­two Mor‐ skie, 1983. Bu­low­ski Le­on, Ko­lo­n ie dla Pol­ski, War­sza­wa 1932.

Chmie­lew­ski Je­rzy, An­g o­la. No­tat­ki z po­dró­ży po Afry­ce, War­sza­wa: Dru­k ar­n ia Za‐ kła­dów Wy­daw­n i­czych M. Arct, 1929. Cur­tin Phi­lip i in., Hi­sto­ria Afry­ki, przeł. Ma­rek Jan­n asz, Gdańsk: Ma­ra­but, 2003.

Dmow­ski Ro­man, „Prze­g lą d Wszech­p ol­ski”, 1900, w: Ame­ry­ka Ła­ciń­ska w re­la­cjach Po­la­ków, War­sza­wa: In­ter­p ress, 1982. Drym­mer Wik­tor To­mir, W służ­bie Pol­sce, Kra­k ów: Win­g ert, 2014. Dy­g a­siń­ski Adolf, Li­sty z  Bra­zy­lii, War­sza­wa: na­k ła­dem „Ku­rie­ra War­szaw­skie­g o”, 1891. Fer­ro Marc, Hi­sto­ria ko­lo­n i­za­cji, przeł. Mi­chał Czaj­k a, War­sza­wa: Vo­lu­men Bel­lo­n a, 1997. Fie­dler Ar­k a­dy, Ju­tro na Ma­da­g a­skar!, War­sza­wa: Wy­daw­n ic­two Rój, 1940. Fie­dler Ar­k a­dy, Ry­by śpie­w a­ją w Uka­ja­li, Kra­k ów: Czy­tel­n ik, 1946. Fie­dler Ar­k a­dy, Wiek mę­ski – zwy­cię­ski, War­sza­wa: Iskry, 1976.

Fie­dler Edward, Ko­lo­n ie nie­miec­kie a Pol­ska, Ło­wicz: Księ­g ar­n ia Ło­wic­k a, 1939. Gi­życ­k i Ka­mil, Wę­żo­w a Gó­ra, Wro­cław: Za­k ład Na­ro­do­wy im. Osso­liń­skich, 1975. Hir­schler Jan, Ze Lwo­w a do Li­be­rii, Lwów–War­sza­wa: Ksią ż­n i­ca-Atlas, 1938.

Kie­n ie­wicz Jan, Od eks­pan­sji do do­mi­n a­cji. Pró­ba teo­rii ko­lo­n ia­li­zmu, War­sza­wa: Czy‐ tel­n ik, 1986.

Ko­n op­czyń­ski Wła­dy­sław, Kwe­stia bał­tyc­ka do XX w., War­sza­wa: In­sty­tut Bał­tyc­k i, 1947. Ko­wa­len­k o Wła­dy­sław, Jak urzą­dzać wy­sta­w y szkol­n e w  dzie­dzi­n ie spraw mor­skich i ko­lo­n ial­n ych, War­sza­wa: Wy­daw­n ic­two LMiK, 1937. Ko­wal­ski Ma­rek Ar­p ad, Ko­lo­n ie Rze­czy­po­spo­li­tej, War­sza­wa: Bel­lo­n a, 2005.

Len­n y A. Ureña Va­le­rio, Co­lo­n ial Fan­ta­sies, Im­pe­rial Re­ali­ties: Ra­ce Scien­ce and the Ma­king of Po­li­sh­n ess on the Frin­g es of the Ger­man Em­pi­re, 1840–1920, Athens: Ohio Uni­v er­si­ty Press, 2019. Le­p e­cki Mie­czy­sław Boh­dan, Opis pol­skich te­re­n ów ko­lo­n i­za­cyj­n ych w Pe­ru, War­sza‐

wa: Na­uko­wy In­sty­tut Emi­g ra­cyj­n y, 1930. Le­p e­cki Mie­czy­sław Boh­dan, Oce­anem, rze­ką, lą­dem, War­sza­wa: Rój, 1929. Le­p e­cki Mie­czy­sław Boh­dan, Od Ama­zon­ki do Zie­mi Ogni­stej, War­sza­wa: LSW, 1958. Le­p e­cki Mie­czy­sław Boh­dan, Ma­da­g a­skar kraj – lu­dzie – ko­lo­n i­za­cja, War­sza­wa: Rój, 1938. Le­p e­cki Mie­czy­sław Boh­dan, Mau­ry­cy Au­g ust Be­n iow­ski, War­sza­wa: LSW, 1961. Le­p e­cki Mie­czy­sław Boh­dan, Pa­ra­n a i Po­la­cy, War­sza­wa: Wie­dza Po­wszech­n a, 1962. Le­p e­cki Mie­czy­sław Boh­dan, Pol­skie żą­da­n ia ko­lo­n ial­n e, War­sza­wa: OZON, 1939. Ma­k ar­czyk Ja­n usz, Wi­dzia­łem i sły­sza­łem, War­sza­wa: Czy­tel­n ik, 1957. Ma­k ar­czyk Ja­n usz, Li­be­ria, Li­be­ryj­czyk, Li­be­ryj­ka, War­sza­wa: Głów­n a Księ­g ar­n ia

Woj­sko­wa, 1936. Na­dol­ska-Sty­czyń­ska An­n a, Lu­dy za­mor­skich lą­dów, Wro­cław: Pol­skie To­wa­rzy­stwo Lu­do­znaw­cze, 2005. Ossen­dow­ski Fer­dy­n and, Czar­n y Cza­row­n ik, War­sza­wa: Rój, 1926. Pa­mięt­n i­ki emi­g ran­tów. Ame­ry­ka Po­łu­dnio­w a, War­sza­wa: In­sty­tut Go­spo­dar­stwa

Spo­łecz­n e­g o, 1939. Pasz­k o­wicz Adam, Wśród mu­rzy­n ów An­g o­li, Lwów–War­sza­wa: Ksią ż­n i­ca-Atlas, 1932. Paw­łow­ski Sta­n i­sław, Do­ma­g aj­my się ko­lo­n ij za­mor­skich dla Pol­ski, War­sza­wa: Wy‐ daw­n ic­two LMiK, 1936.

Pu­chal­ski Piotr, Po­land in Co­lo­n ial World Or­der. Ad­ju­st­ments and Aspi­ra­tions 1918– 1939, New York: Ro­utle­g e, 2022.

Schwe­it­zer Al­bert, Wśród czar­n ych na rów­n i­ku, przeł. Zo­fia Pe­ter­so­wa, War­sza­wa: Wy­daw­n ic­two No­wo­cze­sne, 1930. Sie­mi­radz­k i Jó­zef, Za mo­rze. Szki­ce z wy­ciecz­ki do Bra­zy­lii, Lwów: Zwią z­k o­wa Dru‐ kar­n ia we Lwo­wie, 1894. Sie­mi­radz­k i Jó­zef, Szla­kiem wy­chodź­ców, War­sza­wa: Dru­k ar­n ia A.T. Je­zier­skie­g o, 1900. Sien­k ie­wicz Hen­ryk, Li­sty z Afry­ki, War­sza­wa: Sło­wo, 1893.

Sien­k ie­wicz Hen­ryk, W  pu­sty­n i i  w  pusz­czy, https://wol­n e­lek­tu­ry.pl/me­dia/bo‐ ok/pdf/w-pu­sty­n i-i-w-pusz­czy [do­stęp: 14.04.2023]. Sy­k ul­ski Le­szek, Wo­kół pro­jek­tu po­li­tycz­n e­g o Pio­tra Alek­san­dra We­resz­czyń­skie­g o [w:] Dy­le­ma­ty po­li­tycz­n e Po­la­ków w XIX i XX wie­ku, War­sza­wa: Ślą ­skie To­wa­rzy‐

stwo Na­uko­we im. Mi­cha­ła Gra­żyń­skie­g o, 2007. Szolc-Ro­g o­ziń­ski Ste­fan, Pod rów­n i­kiem. Od­czy­ty S.S. Ro­g o­ziń­skie­g o, Kra­k ów: Czas, 1886. Uni­łow­ski Zbi­g niew, Ży­to w dżun­g li, War­sza­wa: J. Prze­wor­ski, 1936. War­cha­łow­ski Ka­zi­mierz, Na wo­dach Ama­zon­ki, War­sza­wa: Wy­daw­n ic­two LMiK, 1938. Wil­liams Char­les, Char­les de Gaul­le, przeł. An­drzej Cha­jew­ski, War­sza­wa: Am­ber, 1997. Wło­dek Lu­dwik, Po­la­cy w Pa­ra­n ie, War­sza­wa: Wy­daw­n ic­two im. Sta­szi­ca, 1910. Za­łęc­k i Gu­staw, Szki­ce do go­spo­dar­czej teo­rji eu­ro­pej­skie­g o osad­n ic­twa rol­n e­g o w kra­jach go­spo­dar­czo mło­dych, War­sza­wa: Bi­blio­te­k a Pol­ska, 1927.

Zą ­bek Ma­ciej, Bia­li i Czar­n i. Po­sta­w y Po­la­ków wo­bec Afry­ki i Afry­ka­n ów, War­sza­wa: Stu­dia Eth­n o­lo­g i­ca, 2007.

Ar­ty­ku­ły Bor­k ow­ska Gra­ży­n a, Pol­skie do­świad­cze­n ie ko­lo­n ial­n e, „Tek­sty Dru­g ie” 2007, nr 4, s. 23. Głu­chow­ski Ka­zi­mierz, Idź­my za mo­rza!, „Mo­rze” 1928, nr 3. Fik­tus Pa­weł, Li­g a Mor­ska i Ko­lo­n ial­n a wo­bec kwe­stii ży­dow­skiej w la­tach 1938–1939, https://hi­st­mag.org/Li­g a-Mor­ska-i-Ko­lo­n ial­n a-wo­bec-kwe­stii-zy­dow­skiej-w-la‐ tach-1938-1939-5309 [do­stęp 12.04.2023]. Hun­czak Ta­ras, Po­lish Co­lo­n ial Am­bi­tions in the In­ter-War Pe­riod, „Sla­v ic Re­v iew”, Cam­brid­g e Uni­v er­si­ty Press, Vol. 26 (Dec., 1967).

Je­zio­rań­ski Ka­zi­mierz, Ko­lo­n ie man­da­to­w e a Pol­ska, „Spra­wy Mor­skie i Ko­lo­n ial­n e” 1935, z. 2. Jar­n ec­k i Mi­chał, Pe­ru­w iań­ska po­raż­ka i pró­ba jej na­pra­w y. Wo­kół pol­skich mię­dzy­w o‐ jen­n ych kon­cep­cji emi­g ra­cyj­n ych i ko­lo­n ial­n ych, „Spra­wy Na­ro­do­wo­ścio­we” 2014, nr 44, se­ria no­wa.

Ki­jek Ka­mil, Po­g rom, któ­re­g o nie by­ło, tra­g e­dia, któ­ra przy­szła w  za­mian. Zaj­ścia w  Od­rzy­w o­le, 20–29  li­sto­pa­da 1935, https://rcin.org.pl/Con­tent/133866/WA‐ 303_165812_II­14367-2_Ki­jek.pdf [do­stęp 30.03.2023]. Krzy­ża­n ow­ski Ju­lian, O  Adol­fi e No­w a­czyń­skim, „Pa­mięt­n ik Li­te­rac­k i” 1946 nr (36)3–4. Kno­p ek Ja­cek, Prze­szłość i te­raź­n iej­szość sto­sun­ków Pol­ski z Re­pu­bli­ką Li­be­rii, „Po­li‐ tea” 2004, nr 2, s. 161–180.

Osę­k a Piotr, Z ży­let­ka­mi na sztorc, „Po­li­ty­k a” 2011, nr 13. Pan­k ie­wicz Mi­chał, Pro­blem emi­g ra­cji w  Pol­sce, „Spra­wy Mor­skie i  Ko­lo­n ial­n e” 1935, z. 1. Pan­k ie­wicz Mi­chał, Nie­złom­n y pio­n ier Pol­ski ko­lo­n ial­n ej, „Mo­rze” 1936, nr 9. Paw­łow­ski Sta­n i­sław, O  emi­g ra­cji Ży­dów z  Pol­ski i  o  ich ko­lo­n i­za­cji, „Spra­wy Mor‐

skie i Ko­lo­n ial­n e”, 1937, z. 1–2. Pu­chal­ski Piotr, Po­li­ty­ka ko­lo­n ial­n a mię­dzy­w o­jen­n ej Pol­ski w świe­tle źró­deł kra­jo­w ych i za­g ra­n icz­n ych…: no­w e spoj­rze­n ie (1918–1945), „Res Ge­stae”, 2018, nr 7. So­k ół Fran­ci­szek, Praw­da o Pe­ru, „Ga­ze­ta Świą ­tecz­n a”, 21.10.1931. Za­jas Pa­weł, Pol­skie po­st­co­lo­n ial stu­dies? Przy­pa­dek po­łu­dnio­w o­afry­kań­ski, „Na­p is. Pi­smo po­świę­co­n e li­te­ra­tu­rze oko­licz­n o­ścio­wej i  użyt­k o­wej” 2005, se­ria 11, s. 203–220. Zie­liń­ski Sta­n i­sław, Ste­fan Ro­g o­ziń­ski, „Mo­rze” 1932, nr 10.

1 2 3 4

 J. Hir­schler, Ze Lwo­w a do Li­b e­rii, Lwów−War­sza­wa 1938, s. 181.  Tam­że, s. 183.  Tam­że.

 „Ilu­stro­wa­ny Ku­rier Co­dzien­ny”, 28.02.1935.

5 6 7 8 9

 „Mo­rze” 1938, nr 5.  Tam­że.  Tam­że.  Tam­że.

 A. Pasz­ko­wicz, Wśród mu­rzy­nów An­go­li, Lwów−War­sza­wa, 1932, s. 4.

10 11 12 13 14

 Tam­że, s. 5.

 M.B. Le­p e­cki, Oce­anem, rze­ką, lą­dem, War­sza­wa 1929, s. 9. Świę­t o mo­rza, „Mo­rze” 1936, nr 8, s. 9.

 A. Łuc­ki, Wstęp [w:] Win­cen­ty Pol, Mo­hort, Kra­ków 1925, s. XXI−XXII.

 J. Krzy­ża­now­ski, O Adol­fie No­w a­c zyń­skim, „Pa­mięt­nik Li­te­rac­ki” 1946, nr 3−4(36), s. 283.

15 16 17

 H. Sien­kie­wicz, Li­sty z Afry­ki, War­sza­wa 1893, s. 277−278. Tam­że, s. 313.

 H. Sien­kie­wicz, W pu­sty­ni i w pusz­c zy, https://wol­ne­lek­tu­ry.pl/me­dia/bo­ok/pdf/w-pu­sty­ni-i-w-

pusz­czy.pdf, s. 147 [do­stęp 12.04.2023]. 18 19 20 21 22

 K. Głu­chow­ski, Idź­my za mo­rza!, „Mo­rze” 1928, nr 3, s. 31.  Tam­że.

 K. Je­zio­rań­ski, Ko­lo­nie man­da­t o­w e a Pol­ska, „Spra­wy Mor­skie i Ko­lo­nial­ne” 1935, z. 2, s. 36−38.  Tam­że.

 W 1802 r. Na­p o­le­on wy­słał na wy­spę San Do­min­go (Ha­i ti) pra­wie 5,5 tys. żoł­nie­rzy Le­gio­nów

Pol­skich z za­da­niem stłu­mie­nia po­wsta­nia czar­nych nie­wol­ni­ków prze­ciw fran­cu­skim rzą­dom ko­lo‐ nial­nym. Le­gio­ni­ści − wcze­śniej wal­czą­cy we Wło­szech u bo­ku wojsk fran­cu­skich z na­dzie­ją, że dzię‐

ki so­ju­szo­wi z Fran­cją Pol­ska od­zy­ska nie­p od­le­głość – mie­li za­tem wy­stą­p ić prze­ciw wy­zwo­leń­czej re‐ wo­lu­cji in­ne­go na­ro­du. Oko­ło dwu­stu  prze­szło na stro­nę po­wstań­ców, do Eu­ro­p y wró­ci­ło ich oko‐ ło. pię­ciu­set. Po­zo­sta­li po­le­gli w tej nie­zwy­kle okrut­nej woj­nie lub zmar­li na cho­ro­by tro­p i­kal­ne. 23 24

 K. Głu­chow­ski, dz. cyt., s. 3.

 Tam­że.

25

  S. Że­rom­ski, Ele­gie i  in­ne pi­sma li­t e­rac­kie i  spo­łecz­ne, Ode­zwy pu­b licz­ne. Port w  Gdy­ni,

https://wol­ne­lek­tu­ry.pl/ka­ta­log/lek­tu­ra/ele­gie-i-in­ne-pi­sma-li­te­rac­kie-i-spo­lecz­ne.html, s. 403 [do­stęp 10.04.2023]. 26 27

 M. Pan­kie­wicz, Pro­b lem emi­gra­c ji w Pol­sce, „Spra­wy Mor­skie i Ko­lo­nial­ne” 1935, z. 1, s. 73.  Tam­że.

28

 K. Je­zio­rań­ski, dz. cyt., s. 31.; wskaź­nik przy­ro­stu na­tu­ral­ne­go: sto­su­nek róż­ni­cy mię­dzy licz­bą

uro­dzeń ży­wych i licz­bą zgo­nów do licz­by lud­no­ści. 29 30

Na­c zel­ny pro­b lem, „Mo­rze” 1936, nr 1, s. 1.

 P. Pu­chal­ski, Po­land in Co­lo­nial World Or­der. Ad­ju­st­ments and Aspi­ra­t ions 1918−1939, Ro­u tle­ge, New York 2022, s. 189. 31 32 33 34

 „Mo­rze” 1938, nr 5.

 C. Wil­liams, Char­les de Gaul­le, War­sza­wa 1997, s. 26.  A. Bart­nic­ki, Kon­flik­t y ko­lo­nial­ne 1869−1939, War­sza­wa 1971, s. 105.

 Tam­że.

35 36 37 38 39 40 41 42 43 44

 C. Wil­liams, dz. cyt., s. 27.  Tam­że.  Tam­że.

 Tam­że, s. 28. A. Bart­nic­ki, dz. cyt., s. 108−111.

 C. Wil­liams, dz. cyt., s. 27.

 M. Fer­ro, Hi­sto­ria ko­lo­ni­za­c ji, War­sza­wa 1997, s. 37.  Tam­że, s. 198.

 Tam­że, s. 47, s. 199.

 J. Kie­nie­wicz, Od eks­p an­sji do do­mi­na­c ji. Pró­b a teo­rii ko­lo­nia­lizmu, War­sza­wa 1986, s. 80−82.

45 46 47 48 49

 Tam­że, s. 109.

 M. Fer­ro, dz. cyt., s. 37  P. Cur­tin i in., Hi­sto­ria Afry­ki, przeł. M. Jan­nasz, Gdańsk 2003, s. 220.  J. Kie­nie­wicz, dz. cyt., s. 225.  Tam­że, s. 75.

50 51 52 53 54

 M. Fer­ro, dz. cyt., s. 55.  J. Kie­nie­wicz, dz. cyt., s. 77.  M. Fer­ro, dz. cyt., s. 75.  Tam­że, s. 183−184.

 H. Sien­kie­wicz, Li­sty z Afry­ki, dz. cyt., s. 157.

55 56 57 58 59 60 61 62

 Tam­że, s. 325.

 P. Cur­tin, dz. cyt., s. 235.  Tam­że, s. 218.

 Tam­że, s. 536−537.  M. Fer­ro, dz. cyt., s. 141.

 A. Bart­nic­ki, dz. cyt., s. 135.  M. Fer­ro, dz. cyt., s. 98.

 M. Zą­bek, Bia­li i czar­ni. Po­sta­w y Po­la­ków wo­b ec Afry­ki i Afry­ka­nów, War­sza­wa 2007, s. 544.

63 64 65 66 67

 Tam­że. M.A. Ko­wal­ski, Ko­lo­nie Rze­c zy­p o­spo­li­t ej, War­sza­wa 2005, s. 69.

 J. Per­tek, Po­la­c y na mo­rzach i oce­anach, tom I (do ro­ku 1795), Po­znań 1981, s. 624.  M.A. Ko­wal­ski, dz. cyt., s. 44.

 P. Za­jas, Pol­skie po­st­co­lo­nial stu­dies? Przy­p a­dek po­łu­dnio­w o­afry­kań­ski, „Na­p is. Pi­smo po­świę­co‐­

ne li­te­ra­tu­rze oko­licz­no­ścio­wej i użyt­ko­wej” 2005, se­ria 11, s. 203−220. 68 69 70 71

 W. Ko­nop­czyń­ski, Kwe­stia Bał­t yc­ka, War­sza­wa 1947, s. 121.  Tam­że.

 M.A. Ko­wal­ski, dz. cyt., s. 110−121.

 M.A. Be­niow­ski, Dzien­nik po­dró­ży i zda­rzeń hra­b ie­go M.A. Be­niow­skie­go na Sy­b e­ryi, w Azyi i Afry‐­ ce, cz. IV, Kra­ków 1898, s. 68. 72 73 74

 Tam­że, s. 49.  Tam­że, s. 60.

 M. Le­p e­cki, Mau­ry­c y Au­gust Be­niow­ski, War­sza­wa 1961, s. 93.

75 76 77 78

 Tam­że, s. 206.

 M.A. Ko­wal­ski, dz. cyt., s. 195.  M.B. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 205.

 L. Sy­kul­ski, Wo­kół pro­jek­t u po­li­t ycz­ne­go Pio­t ra Alek­san­dra We­resz­c zyń­skie­go. Przy­c zy­nek do hi‐­ sto­rii eska­p i­zmu pol­skie­go w XIX w. [w:] Dy­le­ma­t y po­li­t ycz­ne Po­la­ków w XIX i XX w., War­sza­wa 2007, s. 67. 79 80 81 82 83 84

 M.A. Ko­wal­ski, dz. cyt., s. 238.  L. Sy­kul­ski, dz. cyt., s. 67.  Tam­że, s. 63.

 M.A. Ko­wal­ski, dz. cyt., s. 240.  L. Sy­kul­ski, dz. cyt., s. 71.

 Tam­że, s. 69−70.

85 86 87 88 89 90 91 92 93 94

 Tam­że, s. 70.

 S. Zie­liń­ski, Ste­fan Ro­go­ziń­ski, „Mo­rze” 1932, nr 10.  Tam­że.

 M.A. Ko­wal­ski, dz. cyt., s. 261.  S. Zie­liń­ski, dz. cyt.

 S. Szolc-Ro­go­ziń­ski, Pod rów­ni­kiem. Od­c zy­t y S.S. Ro­go­ziń­skie­go, Kra­ków 1886. L. Ja­ni­kow­ski, W dżun­glach Afry­ki, War­sza­wa 1936, s. 114.

 Tam­że, s. 149.

 S. Szolc-Ro­go­ziń­ski, dz. cyt., s. 95.

 M.A. Ko­wal­ski, dz. cyt., s. 272.

95

L. Ja­ni­kow­ski, dz. cyt., s. 83.

96

 Ina­czej „go­rącz­ka dum-dum”, właśc. le­i sz­ma­nio­za trzew­na, tro­p i­kal­na cho­ro­ba pa­so­żyt­ni­cza, czę‐­

sto na­dal śmier­tel­na. 97 98 99

S. Szolc-Ro­go­ziń­ski, dz. cyt., s. 126.

 L. Ja­ni­kow­ski, dz. cyt., s. 139.  Tam­że, s. 137.

100 101 102 103 104

 Tam­że, s. 135−141.  Tam­że, s. 145.

 S. Szolc-Ro­go­ziń­ski, dz. cyt., s.130.  L. Ja­ni­kow­ski, dz. cyt., s. 199.

 Tam­że, s. 61.

105 106 107 108 109 110 111 112 113 114

 Z. Uni­łow­ski, Ży­t o w dżun­gli, War­sza­wa 1936, s. 21.  J. Sie­mi­radz­ki, Za mo­rze. Szki­c e z wy­c iecz­ki do Bra­zy­lii, Lwów 1894, s. 48−49.  Z. Uni­łow­ski, dz. cyt., s. 255.  Tam­że, s. 44.

 A. Na­dol­ska-Sty­czyń­ska, Lu­dy za­mor­skich lą­dów, Wro­cław 2005, s. 195. Pa­mięt­ni­ki emi­gran­t ów. Ame­ry­ka Po­łu­dnio­w a, War­sza­wa 1939, s. 140.

 Tam­że, s. 74.

A. Dy­ga­siń­ski, Li­sty z Bra­zy­lii, War­sza­wa 1891, s. 194. Tam­że, s. 78.

 Tam­że, s. 318.

115 116 117 118 119 120 121 122 123 124

 J. Sie­mi­radz­ki, dz. cyt., s. 2.  Tam­że, s. 30.

L. Wło­dek, Po­la­c y w Pa­ra­nie, War­sza­wa 1910, s. 22.

 J. Sie­mi­radz­ki, dz. cyt., s. 31.

Pa­mięt­ni­ki emi­gran­t ów…, dz. cyt., s. 375.

 A. Dy­ga­siń­ski, dz. cyt., s. 14.  Tam­że, s. 33.

 L. Wło­dek, dz. cyt., s. 19−20.

Pa­mięt­ni­ki emi­gran­t ów…, dz. cyt., s. 322.

R. Dmow­ski, „Prze­gląd Wszech­p ol­ski”, 1900 [w:] Ame­ry­ka Ła­c iń­ska w re­la­c jach Po­la­ków, War‐­ sza­wa 1982, s. 209. 125 126 127 128

 J. Sie­mi­radz­ki, dz. cyt., s. 33.  Tam­że, s. 177.

 M.B. Le­p e­cki, Pa­ra­na i Po­la­c y, War­sza­wa 1962, s. 83.

 Ka­bo­kla­mi na­zy­wa­no co do za­sa­dy Me­ty­sów, ale wśród „le­śnych lu­dzi” zda­rza­ły się tak­że in­ne

kom­bi­na­cje et­nicz­ne. 129

 R. Dmow­ski, dz. cyt., s. 209.

130 131 132 133 134

 J. Sie­mi­radz­ki, dz. cyt., s. 99.  R. Dmow­ski, dz. cyt., s. 209.

 M.B. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 85, 190. J. Sie­mi­radz­ki, dz. cyt., s. 55.

 M. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 143−144.

135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149

Pa­mięt­ni­ki emi­gran­t ów…, dz. cyt., s. 122.

 Z. Uni­łow­ski, dz. cyt., s. 243.  Tam­że, s. 224.

Pa­mięt­ni­ki emi­gran­t ów…, dz. cyt., s. 82.

 Tam­że, s. 66.

 Tam­że, s. 142.  J. Sie­mi­radz­ki, Szla­kiem wy­gnań­c ów, t. II, War­sza­wa 1900, s. 52−56.  Tam­że, s. 98.

 R. Dmow­ski, dz. cyt., s. 208.

Pa­mięt­ni­ki emi­gran­t ów…, dz. cyt., s. 291.

 L. Bu­low­ski, Ko­lo­nie dla Pol­ski, War­sza­wa 1932, s. 131−132.  Tam­że, s. 135.  Tam­że, s. 222.

 K. War­cha­łow­ski, Przy­c zy­nek do hi­sto­rii pol­skiej ak­c ji ko­lo­nial­nej, „Mo­rze” 1932, nr 9.  „Mo­rze”, 1930, nr 9.

150 151 152 153 154

 A. Bart­nic­ki, dz. cyt., s. 192−196.  L. Bu­low­ski, dz. cyt., s. 26.  Tam­że, s. 149.

 Tam­że, s. 142−145.

 T. Bia­łas, Li­ga Mor­ska i Ko­lo­nial­na 1930−1939, Gdańsk 1983, s. 168.

155 156 157 158 159 160 161 162 163 164

 Tam­że, s. 20.

 M. Fer­ro, dz. cyt., s. 35.  Tam­że, s. 123.  Tam­że, s. 177.  J. Kie­nie­wicz, dz. cyt., s. 16.  M. Fer­ro, dz. cyt., s. 177.  „Mo­rze”, 1934, nr 2.

 M. Fer­ro, dz. cyt., s. 145−150.  J. Kie­nie­wicz, dz. cyt., s. 17.

 W. Szu­kie­wicz, Mu­rzyń­skie sny o po­t ę­dze, „Mo­rze” 1934, nr 1.

165

 A.L. La­siń­ski, Przed wszech­świa­t o­w ą wy­sta­w ą Mor­ską i Ko­lo­nial­ną w An­t wer­p ii, „Mo­rze” 1929, nr 9, 10.

166 167

 M. Fer­ro, dz. cyt., s. 96.

 G. Za­łęc­ki Szki­c e do go­spo­dar­c zej teo­rji eu­ro­p ej­skie­go osad­nic­t wa rol­ne­go w kra­jach go­spo­dar­c zo mło­dych, War­sza­wa 1927, s. 186. 168 169 170 171 172 173 174

 S. Paw­łow­ski, Do­ma­gaj­my się ko­lo­nij za­mor­skich dla Pol­ski, War­sza­wa 1936, s. 8.  P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 191.  K. Je­zio­rań­ski, „Mo­rze” 1939 nr 4.

 P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 189.  „Mo­rze” 1934, nr 2.

 W.T. Drym­mer, W służ­b ie Pol­sce, Kra­ków 2014, s. 203.

  S. Paw­łow­ski, O  emi­gra­c ji Ży­dów z  Pol­ski i  o  ich ko­lo­ni­za­c ji, „Spra­wy Mor­skie i  Ko­lo­nial­ne” 1937, z. 1−2. 175 176 177 178

S. Paw­łow­ski, Do­ma­gaj­my się…, dz. cyt., s. 8.

 L. Bu­low­ski, dz. cyt., s. 29.

 K. Głu­chow­ski, Idź­my za mo­rza!, „Mo­rze” 1928, nr 3.

Trak­t at po­ko­ju mię­dzy mo­c ar­stwa­mi sprzy­mie­rzo­ne­mi i  sko­ja­rzo­ne­mi i  Niem­c a­mi, pod­p i­sa­ny

w Wer­sa­lu dnia 28 czerw­c a 1919 ro­ku, http://isap.sejm.gov.pl [do­stęp: 30.03.2023]. 179 180 181 182 183 184

 Ber­li­ner Ta­ge­blatt z dnia 22. IX 1936, „Mo­rze” 1936, nr 11.  T. Bia­łas, dz. cyt., s. 28, 175.  M. Fer­ro, dz. cyt., s. 21.

 G. Za­łęc­ki, dz. cyt., s. 88.

 W. Ro­siń­ski, W spra­w ie by­łe­go do­mi­nium ko­lo­nial­ne­go Nie­miec, „Mo­rze” 1930, nr 9.

 G. Za­łęc­ki, dz. cyt., s. 102.

185 186 187 188 189 190 191 192 193 194

 M. Pan­kie­wicz, O Pol­skę ko­lo­nial­ną, „Mo­rze” 1934, nr 8, 9.  S. Paw­łow­ski, dz. cyt., s. 20.  „Mo­rze”, 1930, nr 11.

 „Ku­rier Ma­zo­wiec­ki”, 02.02.1931.

 K. War­cha­łow­ski, Na wo­dach Ama­zon­ki, War­sza­wa 1938, s. 172−173.  M.B. Le­p e­cki, Opis pol­skich te­re­nów ko­lo­ni­za­c yj­nych w Pe­ru, War­sza­wa 1930, s. 33.  M.B. Le­p e­cki, Od Ama­zon­ki do Zie­mi Ogni­stej, War­sza­wa 1958, s. 9.  K. War­cha­łow­ski, dz. cyt., s. 62.

 M.B. Le­p e­cki, Opis…, dz. cyt., s. 69−70.

 A. Fie­dler, Ry­b y śpie­w a­ją w Uka­ja­li, Kra­ków 1946, s. 168.

195 196 197 198 199

 M.B. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 82.

 A. Fie­dler, dz. cyt., s. 99−100.  M.B. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 25.  A. Fie­dler, dz. cyt., s. 202.

 M.B. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 85.

200 201 202 203 204

 Tam­że, s. 137.  Tam­że, s. 141

 Tam­że, s. 111−113.  K. War­cha­łow­ski, dz. cyt., s. 150.

 M.B. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 101.

205 206 207 208 209 210 211 212 213 214

 A. Fie­dler, dz. cyt., s. 139−141.  Tam­że, s. 170.  Tam­że, s. 171.

 M.B. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 25.  Tam­że, s. 28.

 M.B. Le­p e­cki, Od Ama­zon­ki…, dz. cyt., s. 185.  M.B. Le­p e­cki, Opis…, dz. cyt., s. 77.

Pa­mięt­ni­ki emi­gran­t ów…, dz. cyt., s. 218.

 „Ku­rier War­szaw­ski”, 18.09.1929.

 „Ga­ze­ta Świą­tecz­na”, 10.11.1930.

215 216 217 218 219 220 221

 „Wo­la Lu­du”, 06.04.1930.  Tam­że.

 A. Fie­dler, dz. cyt., s. 178.  Tam­że, s. 24.

 Tam­że, s. 135.

 M.B. Le­p e­cki, Od Ama­zon­ki…, dz. cyt., s. 41.

 M. Jar­nec­ki, Pe­ru­w iań­ska po­raż­ka i pró­b a jej na­p ra­w y. Wo­kół pol­skich mię­dzy­w o­jen­nych kon­c ep‐­ cji emi­gra­c yj­nych i ko­lo­nial­nych, „Spra­wy Na­ro­do­wo­ścio­we”, se­ria no­wa, 2014, nr 44, s. 109. 222 223 224

 F. So­kół, Praw­da o Pe­ru, „Ga­ze­ta Świą­tecz­na”, 21.10.1931.  Tam­że.

  S. Go­łew­ski, Pe­ru a  pro­b lem ko­lo­ni­za­c yj­ny Pol­ski, „Spra­wy Mor­skie i  Ko­lo­nial­ne” 1934, z.  1, s. 129. 225 226 227 228 229 230 231 232 233 234

 Tam­że.  Tam­że.  M. Jar­nec­ki, dz. cyt., s. 110.

 M.B. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 188.  M. Jar­nec­ki, dz. cyt., s. 110.  Tam­że, s. 112.  Tam­że, s. 119.

 K. War­cha­łow­ski, dz. cyt., s. 173.  M.B. Le­p e­cki, dz. cyt., s. 187.

 M. Jar­nec­ki, dz. cyt., s. 124−127.

235 236 237 238 239 240 241 242 243 244

 Tam­że, s. 128.  Tam­że, s. 129.

 J. Chmie­lew­ski, An­go­la. No­t at­ki z po­dró­ży po Afry­c e, War­sza­wa 1929, t. 1, s. 10.  „Ku­rier War­szaw­ski”, 7.04.1931.  Tam­że, 05.11.1930.

 Tam­że.

 „Ku­rier Czer­wo­ny”, 07.10.1926.  J. Chmie­lew­ski, dz. cyt., s. 42.  Tam­że, s. 18.

 F. Łyp, „Mo­rze” 1929, nr 12.

245 246 247 248 249

 Tam­że, 1929, nr 6.

 J. Chmie­lew­ski, dz. cyt., t. 2, s. 22.  Tam­że, s. 23.

 F. Łyp, dz. cyt.

 „Ku­rier Po­ran­ny”, 21.01.1931.

250 251 252 253 254

 J. Chmie­lew­ski, dz. cyt., t. 2, s. 19.  Tam­że, s. 54.

 A. Pasz­ko­wicz, dz. cyt., s. 97.  Tam­że, s. 40−41.

 Tam­że, s. 15−16.

255 256 257 258 259 260 261 262 263 264

 „Express Ma­zo­wiec­ki”, 16.07.1934.  „Ku­rier War­szaw­ski”, 08.03.1931.  Tam­że, 30.03.1931.  Tam­że, 08.12.1931.  Tam­że, 19.07.1931.  „Ku­rier Wie­czor­ny”, 21.09.1933.  „Ku­rier Po­ran­ny”, 16.04.1931.

 K. No­wak, Ro­w e­rem i pie­szo przez Czar­ny Ląd, Po­znań 2011, s. 263.  „Ku­rier War­szaw­ski”, 05.07.1935.

 A. Pasz­ko­wicz, dz. cyt., s. 33−135.

265 266 267 268 269 270 271

 Tam­że, s. 106−107.

 F. Łyp, „Mo­rze” 1931, nr 12.

 „Ku­rier War­szaw­ski”, 18.06.1931.  „Express Ma­zo­wiec­ki”, 16.07.1934.  „Ku­rier War­szaw­ski”, 27.03.1929.  „Ku­rier War­szaw­ski”, 22.09.1931.

 P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 74.

272 273 274

 Tam­że, s. 126.  Tam­że, s. 136.

 Tam­że, s. 99.

275 276 277 278 279 280 281 282 283 284 285 286 287

 Tam­że, s. 102.

 „Ku­rier War­szaw­ski”, 10.03.1933.  „Mo­rze” 1931, nr 2.

 „Ro­bot­nik”, 03.10.1934.  „Mo­rze” 1932, nr 9.

 M. Zą­bek, dz. cyt., s. 519.  Tam­że, s. 552.  Tam­że, s. 546.  Tam­że, s. 565.

J. Kie­nie­wicz, dz. cyt., s. 20.

 A. Pasz­ko­wicz, dz. cyt., s. 128. J. Hir­schler, dz. cyt., s. 170.

  K. Var­ga, Naj­w ięk­sza za­le­t a W  pu­sty­ni i  w  pusz­czy?, wy­bor­cza pl. 22.06.2020  [do­stęp 12.04.2023]. 288 289 290 291 292 293 294

 Tam­że.

 H. Sien­kie­wicz, Li­sty…, dz. cyt., s. 192.  Tam­że, s. 16.

 Tam­że, s. 280.  Tam­że, s. 205.

 F. Ossen­dow­ski, Czar­ny Cza­ro­dziej, War­sza­wa 1926, s. 92.

 J. Hir­schler, dz. cyt., s. 189.

295 296 297 298 299 300 301 302 303 304 305 306 307

 A. Fie­dler, Wiek mę­ski – zwy­c ię­ski, War­sza­wa 1976, s. 144.  Tam­że, s. 145.

 A. Fie­dler, Ju­t ro na Ma­da­ga­skar!, War­sza­wa 1940, s. 277.  J. Kie­nie­wicz, dz. cyt., s. 20.

 G. Bor­kow­ska, Pol­skie do­świad­c ze­nie ko­lo­nial­ne, „Tek­sty Dru­gie” 2007, nr 4, s. 23.  J. Con­rad, Ją­dro ciem­no­ści, przeł. Anie­la Za­gór­ska, Wro­cław 2020, s. 92. L. Ja­ni­kow­ski, dz. cyt., s. 172.

 Tam­że, s. 173.

 M. Zą­bek, dz. cyt., s. 627. A. Pasz­ko­wicz, dz. cyt., s. 74.

 K. Gi­życ­ki, dz. cyt., s. 63.

 J. Hir­schler, dz. cyt., s. 200.  K. No­wak, dz. cyt., s. 296.

308 309 310 311 312 313 314

 M. Zą­bek, dz. cyt., s. 636.  M. Wa­len­ty­no­wicz, „Mo­rze” 1938, nr 4. J. Hir­schler, dz. cyt., s. 114. M. Zą­bek, dz. cyt., s. 672.

 J. Ma­kar­czyk, Li­b e­ria, Li­b e­ryj­c zyk, Li­b e­ryj­ka, War­sza­wa 1936, s. 49. A. Pasz­ko­wicz, dz. cyt., s. 142.

 Tam­że, s. 133.

315 316 317 318 319 320 321 322 323 324

 J. Chmie­lew­ski, dz. cyt., s. 36.  M. Zą­bek, dz. cyt., s. 705.

 „Ku­rier War­szaw­ski”, 17.09.1930.  „Ku­rier Po­ran­ny”, 13.06.1937.  A. Pasz­ko­wicz, dz. cyt., s. 98.

J. Ma­kar­czyk, Wi­dzia­łem i sły­sza­łem, War­sza­wa 1957, s. 57.

 J. Kie­nie­wicz, dz. cyt., s.195.

 W. Ro­go­wicz, „Mo­rze” 1932, nr 11.  J. Ma­kar­czyk, Li­b e­ria…, dz. cyt., s. 30.

 J. Hir­schler, dz. cyt., s. 101.

325 326 327 328 329 330 331 332 333 334

 A. Schwe­i t­zer., Wśród czar­nych na rów­ni­ku, War­sza­wa 1930, s. 85−86.  A. Fie­dler, dz. cyt., s. 117.

 F. Łyp, „Mo­rze” 1929, nr 2−3.  J. Chmie­lew­ski, dz. cyt., s. 29.  A. Pasz­ko­wicz, dz. cyt., s. 96.

 B. Ma­li­now­ski, Ar­go­na­uci Za­c hod­nie­go Pa­c y­fi­ku, War­sza­wa 1987, s. 97, 100.  K. Ja­nic­ki, Pańsz­c zy­zna, Po­znań 2021, s. 263.  L. Bu­low­ski, dz. cyt., s. 36.

 L. Ja­ni­kow­ski, dz. cyt., s. 19.

 J. Ta­zbir. Sar­ma­c i i świat, Kra­ków 2001, s. 75.

335 336

 P. Za­jas, dz. cyt., s. 215−217.

 Len­ny A. Va­le­rio, Co­lo­nial Fan­t a­sies, Im­p e­rial Re­ali­t ies: Ra­c e Scien­c e and the Ma­king of Po­li­sh­ness

on the Frin­ges of the Ger­man Em­p i­re, 1840–1920, Athens: Ohio Uni­ver­si­ty Press, 2019. 337 338 339 340 341 342 343

 M. Zą­bek, dz. cyt., s. 519, 570.  Tam­że, s. 583.

 J. Hir­schler, dz. cyt., s. 177.

 „Ku­rier Po­ran­ny”, 17.07.1936.

M. Pan­kie­wicz, Nie­złom­ny pio­nier Pol­ski ko­lo­nial­nej, „Mo­rze” 1936, nr 9.

 Tam­że.

 T. Bia­łas, dz. cyt., s. 43.

344

 Tam­że, s. 39, 44−45.

345 346 347

 Tam­że, s. 48−49.  Tam­że, s. 51.

 W. Ko­wa­len­ko, Jak urzą­dzać wy­sta­w y szkol­ne w dzie­dzi­nie spraw mor­skich i ko­lo­nial­nych, War‐­ sza­wa 1937, s. 10. 348

 P. Pu­chal­ski, Po­li­t y­ka ko­lo­nial­na mię­dzy­w o­jen­nej Pol­ski w świe­t le źró­deł kra­jo­w ych i za­gra­nicz‐­ nych…: no­w e spoj­rze­nie (1918–1945), „Res Ge­stae” 2018, nr 7, s. 81. 349

 Tam­że, s. 74.

350 351 352 353 354

 M.B. Le­p e­cki, Od Ama­zon­ki do Zie­mi Ogni­stej, dz. cyt., s. 203.  Tam­że, s. 207.  Tam­że, s. 206.  Tam­że.

 Tam­że.

355 356 357 358 359 360 361 362 363 364

 W.T. Drym­mer, dz. cyt., s. 184.

 M. Pan­kie­wicz, „Mo­rze” 1935, nr 7.  „Mo­rze”, 1935, nr 2.

 T. Bia­łas, dz. cyt., s. 206.  „Mo­rze”, 1934, nr 3.

 T. Bia­łas, dz. cyt., s. 208.  P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 230.  T. Bia­łas, dz. cyt., s. 203.

 P. Pu­chal­ski, Po­li­t y­ka…, dz. cyt., s. 71.

 P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 227−228.

365 366 367 368 369 370 371 372 373 374

 Tam­że, s. 229.  Tam­że.

 Tam­że, s. 232.  Tam­że.

 T. Bia­łas, dz. cyt., s. 205.  Tam­że, s. 88−89.

 W.T. Drym­mer, dz. cyt., s. 183.

 P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 116.  T. Bia­łas, Li­ga Mor­ska i Ko­lo­nial­na 1930−1939, Gdańsk 1983, s. 209.

 J. Ma­kar­czyk, Wi­dzia­łem i sły­szałem, dz. cyt., s. 74.

375 376 377 378

 J. Ma­kar­czyk, Li­b e­ria, Li­b e­ryj­c zyk, Li­b e­ryj­ka, dz. cyt., s. 6. J. Ma­kar­czyk, Wi­dzia­łem i sły­sza­łem, dz. cyt., s. 76.

 K. Gi­życ­ki, dz. cyt., s. 245.

 „Wie­czór War­szaw­ski”, 27.11.1934.

379 380 381 382 383 384

 P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 127.  Tam­że, s. 113.

 E. Li­goc­ki, Czar­ne lą­dy a Pol­ska (I), „Ilu­stro­wa­ny Ku­rier Co­dzien­ny”, 05.03.1937.  P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 109.  P. Pu­chal­ski, Po­li­t y­ka…, dz. cyt., s. 87.

 P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 116.

385 386 387 388 389 390 391

 J. Ma­kar­czyk, Wi­dzia­łem i sły­sza­łem, dz. cyt., s. 73. K. Gi­życ­ki, dz. cyt., s. 298.

 Tam­że, s. 299.

 J. Hir­schler, dz. cyt., s. 99.

 M. Pan­kie­wicz, „Mo­rze” 1935, nr 4.  K. Gi­życ­ki, dz. cyt., s. 300.

 J. Kno­p ek, Prze­szłość i te­raź­niej­szość sto­sun­ków Pol­ski z Re­p u­b li­ką Li­b e­rii, „Po­li­tea”, 2004, nr 2,

s. 174. 392 393 394 395 396 397 398 399 400 401 402 403 404

J. Ma­kar­czyk, Li­b e­ria, Li­b e­ryj­c zyk…, dz. cyt., s. 87. K. Gi­życ­ki, dz. cyt., s. 300.

J. Kno­p ek, dz. cyt., s. 161−180.  J. Ma­kar­czyk, dz. cyt., s. 87.  K. Gi­życ­ki, dz. cyt., s. 21.  Tam­że, s. 7.

 Tam­że, s. 9, 12−13.  Tam­że, s. 16−49.

 Tam­że, s. 288.

 P. Pu­chal­ski, Po­li­t y­ka…, dz. cyt., s. 90. T. Bia­łas, dz. cyt., s. 221.

 P. Pu­chal­ski, Po­land …, dz. cyt., s. 127.

 T. Bia­łas, dz. cyt., s. 223.

405 406 407 408 409 410 411 412 413 414

 J. Ma­kar­czyk, Wi­dzia­łem i sły­sza­łem, dz. cyt., s. 69.  T. Bia­łas, dz. cyt., s. 219.  „Mo­rze” 1936, nr 4.

 T. Bia­łas, dz. cyt., s. 213.  Tam­że, s. 215.

 J. Ma­kar­czyk, dz. cyt., s. 77.  P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 132.  Tam­że, s. 120.  Tam­że.

 J. Ma­kar­czyk, Wi­dzia­łem i sły­sza­łem, dz. cyt., s. 68.

415 416 417 418 419 420 421 422 423 424

 „Ilu­stro­wa­ny Ku­rier Co­dzien­ny”, 04.01.1937.  P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 131.  Tam­że.

 A. Fie­dler, Wiek mę­ski – zwy­c ię­ski, s. 159.

 W. Kar­czew­ska, W cie­niu pal­mo­w e­go mi­ra­żu, „Mo­rze” 1938, nr 5.  J. Ma­kar­czyk, Wi­dzia­łem i sły­sza­łem, dz. cyt., s. 89−91.

https://sta­re­me­lo­die.pl/pio­sen­ka/3114/An­go­la [do­stęp: 10.04.2023]. W.T. Drym­mer, dz. cyt., s. 189.

 Tam­że, s. 183.

 T. Bia­łas, dz. cyt., s. 182, 185.

425 426 427 428 429 430 431 432 433 434

 W.T. Drym­mer, dz. cyt., s. 188.  A. Fie­dler, Wiek mę­ski – zwy­c ię­ski, dz. cyt., s. 169.  Tam­że.

 M.B. Le­p e­cki, Pol­skie żą­da­nia ko­lo­nial­ne, OZN, War­sza­wa 1939, s. 7−8.  J. Beck, Ostat­ni ra­p ort, War­sza­wa 1987, s. 130.  A. Bart­nic­ki, dz. cyt., s. 261.  „Mo­rze” 1936, nr 6.  „Mo­rze” 1931, nr 5.

 „Do­bry Wie­czór! Ku­rier Czer­wo­ny”, 14.04.1938

 „Ku­rier War­szaw­ski”, 02.12.1937.

435 436 437 438 439 440 441 442 443 444

 „Ku­rier War­szaw­ski”, 14.03.1931.  „Mo­rze” 1936, nr 7.  „Mo­rze” 1937, nr 1.  „Mo­rze” 1938, nr 4.

 P. Pu­chal­ski, Po­li­t y­ka…, dz. cyt., s. 99.

 „Mo­rze” 1936, nr 9.  Tam­że.

 T. Bia­łas, dz. cyt., s. 192.  Tam­że, s. 183.

 Tam­że, s. 199.

445 446

 Tam­że, s. 187.

  S. Paw­łow­ski, O  emi­gra­c ji Ży­dów z  Pol­ski i  o  ich ko­lo­ni­za­c ji, „Spra­wy Mor­skie i  Ko­lo­nial­ne” 1937, z. 1−2, s. 62. 447 448 449

 Tam­że, s. 10.

 P. Osę­ka, Z ży­let­ka­mi na sztorc, „Po­li­ty­ka” 2011, nr 13.

 K. Ki­jek, Po­grom, któ­re­go nie by­ło, tra­ge­dia, któ­ra przy­szła w za­mian. Zaj­ścia w Od­rzy­w o­le, 20– 29  li­sto­p a­da 1935, https://rcin.org.pl/Con­tent/133866/WA­303_165812_II­14367-2_Ki­jek.pdf [do­stęp:

30.03.2023]. 450 451 452 453 454

 W.T. Drym­mer, dz. cyt., s. 193.  Tam­że.

 P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 105.

 A. Fie­dler, Wiek mę­ski − zwy­c ię­ski, dz. cyt., s. 167.

 A. Fie­dler, Ju­t ro na Ma­da­ga­skar!, War­sza­wa 1940, s. 85.

455 456 457 458 459 460 461 462 463 464

 M.B. Le­p e­cki, Ma­da­ga­skar kraj − lu­dzie − ko­lo­ni­za­c ja, War­sza­wa 1938.  P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 206.  A. Fie­dler, dz. cyt., s. 243.  Tam­że, s. 221.  Tam­że, s. 229.  Tam­że, s. 265.

 „Mo­rze” 1938, nr 6.  A. Fie­dler, dz. cyt., s. 270.  „Mo­rze” 1939, nr 1.

P. Fik­tus, Li­ga Mor­ska i Ko­lo­nial­na wo­b ec kwe­stii ży­dow­skiej w la­t ach 1938–1939, https://hi­st‐­ mag.org/Li­ga-Mor­ska-i-Ko­lo­nial­na-wo­bec-kwe­stii-zy­dow­skiej-w-la­tach-1938-1939−5309  [do­stęp: 12.04.2023]. 465 466 467 468 469 470 471 472 473 474

 „Mo­rze” 1939, nr 2.  P. Fik­tus, dz. cyt.

 „ABC”, 04.06.1938.  „War­szaw­ski Dzien­nik Na­ro­do­wy”, 12.12.1937 r.  W.T. Drym­mer, dz. cyt., s. 206.

 M. Mik­sne, Ma­da­ga­skar, https://sta­re­me­lo­die.pl/pio­sen­ka/2528/Ma­da­ga­skar.  „Ro­bot­nik”, 04.01.1931.

 „Ku­rier Pol­ski”, 13.03.1938  J. Beck, dz. cyt., s. 129.

 T. Hun­czak, Po­lish Co­lo­nial Am­b i­t ions in the In­t er-War Pe­riod, „Sla­vic Re­view”, Cam­brid­ge Uni‐­ ver­si­ty Press, Vol. 26 (Dec., 1967), s. 656. 475 476 477 478

 M. Fer­ro, dz. cyt., s. 196.

 L. Bu­low­ski, dz. cyt., s. 219.  „Mo­rze” 1933, nr 2.

 P. Pu­chal­ski, Po­land…, dz. cyt., s. 88.

Re­dak­tor­ka ini­cju­ją­ca: Elż­bie­ta Ka­li­now­ska

Re­dak­tor­ka pro­wa­dzą­ca: Do­ro­ta Zwierz­chow­ska Kon­sul­ta­cja: Ma­ciej Gór­ny Re­dak­cja: Wal­de­mar Ku­mór Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Bu­ry, An­na Dwo­rak

Pro­jekt okład­ki: Alek­san­dra Na­łęcz-Ja­we­cka, to/stu­dio

Zdję­cia wy­ko­rzy­sta­ne na okład­ce i wy­klej­ce: © Na­ro­do­we Ar­chi­wum Cy­fro­we; © zbio­ry Bi­blio­te­ki Na‐ ro­do­wej, Po­lo­na; © Eu­ro­p e­ana; © Geo­rge Edwards/Wi­ki­me­dia Com­mons; © Raw­p i­xel Skład i ła­ma­nie: Cy­p rian Za­droż­ny Gru­p a Wy­daw­ni­cza Fok­sal Sp. z o.o.

02-672 War­sza­wa, ul. Do­ma­niew­ska 48 tel. (22) 828 98 08 biu­ro@gwfok­sal.pl www.gwfok­sal.pl

ISBN 978-83-8318-876-8 Skład wer­sji elek­tro­nicz­nej: Mi­chał Olew­nik / Gru­p a Wy­daw­ni­cza Fok­sal Sp. z o.o. i Mi­chał La­tu­sek